Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-04-2013, 21:04   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Przeklęta Polana [WL]

Każda opowieść ma swój początek; to oczywiste. Ale by stać się legendą musi mieć też swój koniec. A przynajmniej - bohatera. Na początek najlepiej negatywnego. Człowiek, elf, ork, mantikora - wszystko jedno. Byle robił źle dużej liczbie osób. Potem zaś pojawia się bohater przez duże B. Pozytywny oczywiście. Często Przybywa by Ratować! Częściej jednak po prostu zjawia się przejazdem, zatrzymuje tylko na chwilę nieświadom, że oto los zawiązał właśnie supeł na jego nici przeznaczenia, po czym połączył ją z nićmi wielu innych osób.



Tak było i tym razem - pewnej jesieni, w pewnym małym państwie na krańcu świata; tam, gdzie wielu było bohaterów, lecz Bohaterów znacznie mniej. Tam, gdzie człowiek był tylko gościem, a starożytne rasy walczyły o panowanie nad Wilczym Lasem... i nie tylko. Ale to już inna historia.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 13:04.
Sayane jest offline  
Stary 26-04-2013, 22:55   #2
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację


Huk i uderzenie zlały się w jedno, wstrząsnęły oślizgłym i śmierdzącym wnętrzem “Jaskółki” z miażdżącą kości siłą. Czyste szczęście i iście koci - albo może należałoby powiedzieć “iście pseudosmoczy”? - refleks sprawiły że wyrzucony z koi Nethadil nie połamał sobie gnatów. A może to błogosławieństwo magicznego ludu, z którego się wywodził, uratowało go?

Nieważne. Oszołomiony Długowłosy zerwał się na równe nogi i zataczając się ruszył ku schodni. Za chwilę runął na deski raz jeszcze, gdy “Jaskółka” przesunęła się w bok i znowu uderzyła w coś z trzaskiem zgniatanych wręg i jękiem desek poszycia. Hukowi z dołu odpowiedziały wrzaski przerażonych marynarzy.
- Rozbiliśmy się o skały, toniemy! - spanikowany głos rozległ się z zejścia, powiększając grozę.

Wydostać się, wydostać się za wszelką cenę z ciasnej, mrocznej pułapki w jaką zamienił się kadłub tonącego brygu! Ogłuszony hałasem i przestraszony Nethadil parł ku schodni, przepychając się z innymi. Jeden z marynarzy odepchnął go ze swej drogi i syn nimfy wylądował pod burtą.
- Elfie, pomóż mi, błagam!!! - w głosie starego Tobiasza brzmiało czyste przerażenie i, paradoksalnie, Nethadilowi pozwoliło to się otrząsnąć z własnego strachu. Nawet zdołał się wykrzywić złośliwie.

Marynarze nie dawali mu żyć w czasie podróży, nazywając niedołęgą i zniewieściałym elfikiem. O ile to drugie miało uzasadnienie jedynie o tyle że urodę odziedziczył po matce a i nigdy nie prostował kwestii swego pochodzenia (skoro niemal nie dało się go odróżnić od Tel’Quessir), to marynarska brać miała trochę racji z pierwszym. Od zawsze lękał się wysokości i perspektywa spadnięcia z rei czy masztu prosto w toń czy rozbicia się o pokład przerażała go. W czasie rejsu parę razy odmówił wyzwaniu do zawodów w pokonywaniu olinowania brygu i popisów sprawności na wantach, czym zarobił sobie “odpowiednią” sławę tchórza. Na szczęście miał to gdzieś, bo nie po to płynął by komitować się z załogą “Jaskółki”, lecz by dotrzeć do Królestwa Pięciu Miast.

W poszukiwaniu ojca...

Gdyby nie usłyszał od Doriana że Aesdil Laure zmierza do Scornubel, zapewne w życiu nie wybrałby się do Miasta Kupców. Bo i po co? Elf nie wiedział że ma syna a i zapewne niewiele go to obchodziło, sądząc po ciągnącej się za nim famie. A sam Nethadil miał wystarczająco dużo do roboty i w kniei, i w Loreth'Aran, gdzie wśród elfów mieszkał gdy puszcza go nie wołała albo baśniowy lud nie wzywał.

Ale Drzewo Wiadomości po starej znajomości przysłało mu przez kruka wieść o Złocistym...

Prawda, nie spodziewał się że poszukiwania zabiorą mu więcej niż dwa-trzy dekadni. Sądził że odnajdzie ojca w Scornubel, przedstawi się, pogapi na “tatuśka” i wróci. Niestety, stało się inaczej. Poniewczasie dowiedział się nawet że w Scornubel ujrzał Aesdila … ale nie szukał rodziny w postaci dwojga elfów idącej z dziewczynką na targ, a w takiej właśnie sytuacji miało to miejsce, lecz barwnego niczym papuga barda - bo taki właśnie obraz Laure miał przed oczami.

Minęli się. Nim się dopytał co i jak, ojciec - choć Nethadil zżymał się na ten termin, bowiem Aesdil żadnego nie miał wpływu na jego dzieciństwo - spakował swoje graty i jakąś tam pocztę na kuca i ruszył przed siebie. Niebogaty syn zaś za nim, na piechotę i nie przygotowany na daleką wędrówkę. Niby powinien zawrócić i machnąć ręką, poczekać w Loreth’Aran - jeśli w ogóle … ale z jakiegoś powodu zawziął się i nie odpuszczał, choć parę razy omal życia nie postradał...

Tak jak teraz się to wydawało całkiem prawdopodobne. Nethadil mimo smukłości ciała do ułomków się nie zaliczał i teraz dźwignął kawał belki (nawet nie usiłował odgadnąć czego stanowiła element, w chaosie i ciemności panującej pod pokładem było to zresztą niemożliwe), czując jak niebezpiecznie wibruje mu w rękach w takt poruszeń kadłuba. W każdej chwili wstrząs mógł zbić go z nóg, a belkę zrzucić na Tobiasza, miażdżąc go dokumentnie.
- Rusz się, ty dupku! - wrzasnął z satysfakcją. Stary marynarz był jednym z tych którym “gorzej pasował”, by to delikatnie określić.

Staruch, jęcząc i płacząc do któregoś z morskich bóstw, z boleścią podniósł się i umknął z miejsca które omal nie stało się jego grobowcem. Nethadil pospieszył za nim, choć przy koi pozostawił niemal całą broń i plecak. Jedynie kukri miał za pasem, jak zwykle, no i zestaw uzdrowiciela, który na początku sztormu gnającego “Jaskółkę” na północ wsunął do kieszeni. Ale teraz nie o łuku czy mieczu myślał, tylko o tym by jak najprędzej opuścić klaustrofobiczne wnętrze skazanego na zagładę brygu. Skazanego na zagładę, bowiem kolejnemu uderzeniu odpowiedział trzask jakiejś naprawdę grubej belki a część burty odpadła, wpuszczając wicher i ryk morza. A może to kil rozpękł się na dwoje? “Jaskółka” nie miała prawa tego przetrwać. Wrzaski z pokładu tylko to potwierdziły.



Gdy w końcu siłą wydźwignął się na powierzchnię - zamarł. Z jednej strony stroma jak zamkowa wieża ściana klifu wisiała groźnie nad torturowanym żaglowcem, z drugiej - wielkie góry wody raz po raz uderzały w kadłub od tylnej ćwiartki. Z wody dochodziły cichnące wrzaski tych których fale zabrały z pokładu. Dla nich nic już nie można było uczynić.

- Musimy się wydostać na ląd! - kapitan wskazał skały a Długowłosy mimo całej grozy sytuacji przełknął ślinę. Na te strome, gdzieniegdzie ostre jak brzytwy, oślizgłe od wody skały??!! Za chwilę jednak gorączkowo musiał łapać się lin, gdy kolejna fala rąbnęła zmaltretowanym kadłubem o kamienne ostrogi i wszelkie myśli o lęku wywietrzały elfowi z głowy.

- Wezmę linę i spróbuję się wspiąć jak najwyżej! - wrzasnął do kapitana i załogi która ostała się jeszcze na pokładzie. Wszyscy z rozpaczą wpatrywali się w topiel pomiędzy burtą “Jaskółki” a urwiskiem, gdzie we wrzącej wodzie kawały desek i rupiecie z pokładu kotłowały się na podobieństwo jakiejś piekielnej zupy. Może i byli żeglarzami, ale próbować przebyć tę otchłań, grożącą w każdej chwili pochłonięciem, a potem wspinać się na oślizgłe, zdradliwe urwisko...

Kapitan kopniakami i wrzaskiem zmusił ludzi do działania. Jakoś nikomu nie przyszło do głowy z Nethadila, a i on sam za dużo miał na głowie by z tego czerpać przewrotną radość. Za bardzo był zajęty szacowaniem odległości i tego czy jego plan ma szanse na powodzenie. Dodatkowej motywacji dostał gdy pokład pękł z wizgiem wyginanych i rozciąganych desek i rozległ się kolejny wrzask załogi.

Obwiązany liną Nethadil sięgnął za pazuchę i pochwycił bryłę bursztynu na końcu łańcuszka.
- Fe'ch gwahoddaf, yr anifail! - zadeklamował i naraz olbrzymi kształt chlupnął w wodę pomiędzy skałami a “Jaskółką”.



Bestia z sykiem przebierała odnóżami i darła kamień, zanurzona niemal cała, tylko łeb, kleszcze i ogon wystawały z wody. Pomagała sobie szczypcami, ale chyba nie do końca wiedziała co czynić.
- Naprzód, na skały, wydźwignij się na skały! - wrzasnął Nethadil, rozpędził się i skoczył. Wylądował na grzbiecie skorpiona, o mały włos samemu nie kończąc w wodzie czy nabity na jadowy kolec. Monstrum syknęło wściekle i wygięło się, szukając tego co je zaatakowało. Elf czym prędzej przeskoczył na skały i przywarł do nich, dysząc ze strachu i adrenaliny.
- Rzućcie mi jeszcze jedną linę, przymocuję ją tu! - postanowił na początek ułatwić ludziom przejście na skalną półkę.
- Dalej, w górę! - krzyknął do skorpiona, woląc nie rozważać szaleństwa tego co czynił. Potwór wreszcie uspokoił się, złapał pewny chwyt i wydźwignął się z wody, choć jedno odnóże krwawiło z rozdarcia w pancerzu. Po czym zaczął gramolić się w górę zbocza, a Nethadil uchwycił się go i korzystając z pomocy wytrawnego wspinacza sam wspinał się obok niego, choć w głowie kręciło mu się ze strachu i wyczerpania.

Szybko, dużo za szybko monstrualny skorpion zniknął, rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając jedynie ślady po swych pazurach na skałach i krew barwiącą kamienie. Ale Nethadil był już w połowie wysokości urwiska, choć to że został sam sprawiało że dygotał uczepiony mokrej skały zgrabiałymi palcami. Nie było jednak innego wyjścia jak wspinać się, bo “Jaskółka” z każdą sekundą ulegała dezintegracji.

W końcu wygramolił się poza krawędź i legł tam na chwilę, tyle by drżenie rąk ustąpiło choć trochę. Po czym zaczął szukać dobrego miejsca do przywiązania liny. Marynarze na dole przełazili z “Jaskółki” na kamienną półkę, a czekać ich będzie jeszcze jedna wspinaczka. Nethadil miał na razie dość pomagania komukolwiek. Zamiast tego usiadł i wgapił się na południe.

Sztorm zagnał ich daleko na północ, chyba dużo dalej niż Królestwo Pięciu Miast. Najpewniej wylądowali w kompletnej dziczy, kto wie czy nie blisko koła podbiegunowego. Zerknął w dół na żeglarzy, mrużąc oczy przed lodowatym wichrem.

Teraz okaże się kto tu jest zniewieściałą niedołęgą, kiedy przyjdzie drałować kilkadziesiąt czy kilkaset mil do jakiegoś bastionu cywilizacji … na własnych stópkach...



Nethadil ruszył sam - po opadnięciu pierwszej euforii i wdzięczności ze strony ocalałej załogi “Jaskółki” pojawiły się oskarżenia że żre dużo więcej niż inni (nie jego wina, że musi!), nawet mimo tego że to on dostarczał znaczną część żywności. W rezultacie odłączył się od żeglarzy.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 28-04-2013 o 14:46.
Romulus jest offline  
Stary 28-04-2013, 13:37   #3
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 1. Wilczy Las (część północna)

Rozstanie się z grupą żeglarzy z pewnością było przyjemne, choć - jak poniewczasie stwierdził Nethadil - niezbyt mądre w nieznanej mu okolicy. Już na pierwszy rzut oka półelf mógł stwierdzić, że las jest bardzo stary i z pewnością ludzie nie mieli okazji go zniszczyć. Lub coś nie dało im okazji, co też było możliwe - w końcu w pradawnych borach gnieździło się niejedno stworzenie gotowe skutecznie bronić swego domu przed dwunogą szarańczą. Potężne dęby i buki przysłaniały niebo rozłożystymi koronami; wiatr szumiał gdzieś wysoko, a ciszę zakłócał jedynie szelest opadających liści i świergot nielicznych ptaków.

Nethadil otulił się szczelniej płaszczem. Przekroczenie wysokich wzgórz oddzielających las od morza wcale nie sprawiło, że zrobiło się cieplej. Po prawdzie młodzieniec z przykrością musiał stwierdzić, że północ jest zimniejsza niż się spodziewał; jesień przyszła tu wcześniej niż na południu. Zapewne będzie musiał się nieźle uwijać, by nie zastała go tu zima. Uwijać... no tak... Półelf rozejrzał się niepewnie. Nie miał pojęcia gdzie był, nie miał pojęcia gdzie iść - znał strony świata i na tym wiedza o jego obecnym położeniu się kończyła. Marynarze ruszyli na południe wzdłuż wybrzeża, wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że morze zapewni im wikt i doprowadzi ich do domu, a zielona głusza to zdecydowanie nie ich rewir. A skoro Nethadil uważał, że sztorm zagnał ich na północ od Królestwa, to i jego droga wiodła na południe - tyle, że lasem.

Wychowanemu wśród drzew mieszańcowi nie trzeba było wiele, by poradzić sobie w nowym otoczeniu; nie było ono zresztą wymagające. Tu ominąć jakiś wiatrołom, tam przeskoczyć strumyk, siam obejść parów, owam przysiąść na wielkim głazie, niechybnie rzuconym ręką jakiegoś giganta... Nethadilowi wystarczało ledwie częściowe skupienie na otoczeniu; reszta jego umysłu pracowała intensywnie oddając się zarówno wspomnieniom jak i planom na przyszłość, uwzględniając na pierwszym miejscu złojenie ojcowskiej skóry. Oczywiście patrzył pod nogi, uważał na jadowite węże czy istoty, które chętnie zrobiłyby sobie z niego posiłek, ale póki co te wyczuwał jakby szóstym zmysłem. A przynajmniej nie zaatakowało nic go jeszcze nic większego od wilka.

Pewnie dlatego w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na subtelną zmianę otoczenia. Mchu zrobiło się jakby więcej, a poszycie zgęstniało i stało się bardziej sprężyste. Powietrze zwilgotniało i pojawiła się w nim subtelna nutka rozkładu. Dopiero gdy wdepnął w ukrytą pod liśćmi kałużę rozejrzał się nieco uważniej. Rozejrzał i... zamarł. Kilkadziesiąt kroków przed nim, oparta o spróchniały pień spała dziewczyna. Spała? Splątane włosy, głębokie cienie pod oczami, zapadnięte policzki, spierzchnięte wargi... Musiała leżeć tam już dłuższy czas, nieprzytomna lub... martwa.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 12:07.
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2013, 14:52   #4
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację



Roztropne to czy nie, Długowłosy nie żałował oddzielenia się od załogi “Jaskółki”. Jakby to rzec ... nie po drodze im razem było. Ale nie zaprzątał tym sobie długo głowy. Dużo bardziej zajmowało go szukanie czegoś na ząb. Marynarze w jednym mieli rację - potrzebował dobrze zjeść by nie opaść z sił, i to mimo tego że na wprost “wilków morskich” był chudzielcem. Orzechy, dzikie jabłka i gruszki, owoce głogu, tarniny, dzikiej róży ... zawsze była to jakaś przegryzka, jeśli już niczego nie dało się upolować czy złowić.

Najgorsze było to że Nethadil nie wiedział jak daleko musi maszerować by dotrzeć do jakiejś ludzkiej czy elfiej osady - elfiej, bowiem podobno ludzkie Królestwo i Tel’Quessir zaludniali. Te dwie rasy - oraz orkowie - miały dominować w tej krainie. I w zasadzie to było wszystko co młodzik wiedział o Królestwie Pięciu Miast, oprócz jakichś bajań żeglarzy o kataklizmie czy inwazji, jaka miała nawiedzić to państwo w odległej przeszłości i spustoszyć je doszczętnie. Znakomicie wpisywało się to w wyobrażenie mieszkańców ziem Południa o odległej Północy...

Widok ludzkiej istoty zaiste zdumiał półelfa, który spodziewał się jeszcze przynajmniej kilku czy kilkunastu dni wędrówki nim odnajdzie ślady obecności ludzkiej. Tropiciel rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, po czym podkradł się do dziewczyny i sprawdził oznaki życia. Jeszcze dychała!

Nethadil pospiesznie obejrzał całą scenę. Pień przygniótł nogę kobiety, jakby przesunął się przy nieostrożnym naciśnięciu lub przechodzeniu po nim. Młodzik sięgnął po topór, ale zawahał się i rozejrzał uważniej. Gdy dojrzał kilka kamieni nie zwlekał i czym prędzej przydźwigał je i podparł pień, by ten podczas próby dźwignięcia nie wyrządził więcej szkód niż dotychczas. Dłuższą chwilę zajęło wyszukanie odpowiedniej gałęzi, tym bardziej że starał się nie utracić dziewczyny z oczu, na wypadek gdyby akurat teraz przypałętało się coś drapieżnego. Z tego również powodu unikał czynienia hałasu, by ten nie przywabił kłopotów.

Odzyskaną z “Jaskółki” siekierę wcisnął tak by pień w najgorszym razie na niej się zatrzymał czy sturlał, po czym jął się kłody. W szczupłym ciele mimo wszystko niezgorsza siła drzemała i chłopak, zaciskając zęby i natężając się aż mu mroczki wystąpiły przed oczyma, odrzucił kłodę. Czym prędzej przypadł do dziewczyny by obejrzeć jej obrażenia. Na wszelki wypadek topór i łuk miał w zasięgu ręki.

Skóra była sucha i gorączka paliła kobietę ... długo tutaj musiała leżeć. Młodzik manierkę przytknął do jej warg, ostrożnie, by nie zakrztusiła się. Rzucił okiem na leżącą niedaleko kobiałkę z pęczkami ziół, już więdnących. Dziewczyna musiała być z jakiejś pobliskiej wioski.

“Ciekawe dlaczego nikt jej nie odnalazł...” - półelf zabrał się za sprawdzenie obrażeń. Noga, na całe szczęście, nie wyglądała na złamaną, ale jej widok - spuchniętej i posiniaczonej - nie napawał go optymizmem co do tego że dziewczyna rychło będzie w stanie na niej ustać. Nethadil rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś bardziej zdatnego do ukrycia i ewentualnej walki miejsca, na wypadek gdyby nie odzyskała szybko przytomności. Tak ostrożnie jak tylko zdołał wziął ją na ręce i przeniósł w gęstwinę, otulił kocem i przytaszczył resztę rzeczy, w tym kobiałkę.

Zabrał się za przygotowanie łupków - na wszelki wypadek, gdyby jednak kość była pęknięta. Siedząc i obrabiając kawałki gałęzi z mieszaniną irytacji i rozbawienia przypomniał sobie o nader podobnej sytuacji, w jakiej matka poznała “umierającego” Aesdila. I naraz zmienił temat przemyśleń, bo go szlag trafiał na wspomnienie ojca.

Ujął w łupki nogę dziewczyny, znowu napoił paroma łykami wody, dotknął czoła i czekał cierpliwie na to aż odzyska przytomność, raz po raz przytykając manierkę do jej ust. Młoda była, z sześć czy siedem wiosen młodsza od niego, ładna i zdrowa, z tego co mógł się zorientować oglądając ją w stanie w jakim się teraz znajdowała. Klęczał i ze spokojem otwierał kolejne orzechy by przegryźć co nieco. Wreszcie - całkiem szybko zresztą - zaczęła odzyskiwać przytomność.

- Witaj - gdy do jej spojrzenia zaczęło wracać zrozumienie odezwał się w ludzkiej mowie, z uśmiechem na twarzy i nadzieją że nie zacznie krzyczeć czy w popłoch nie wpadnie - bogowie jedni wiedzieli ile tu już leżała i jak bardzo ucierpiała psychicznie. - Znalazłem cię i opatrzyłem. Do domu cię jakoś dostarczę ... jak mi pokażesz którędy iść.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 28-04-2013, 14:53   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 1. Wilczy Las (część północna)

- Witaj - dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie, prezentując rząd równych ząbków. Jej intensywnie niebieskie oczy ładnie komponowały się z jasną cerą i blond włosami, typowymi dla mieszkańców północy. Ogólnie była niczego sobie jak na człowieka, a nawet całkiem ładna - Nethadil stwierdził to z niejakim zdumieniem, gdyż jego gust odnośnie kobiet przyzwyczajony był raczej do eterycznej urody driad i elfek. - Dziękuję za ratunek - na próbę poruszyła zranioną nogą i skrzywiła się z bólu. Z tym też było jej do twarzy. - Jeszcze kilka godzin i ani chybi stałabym się karmą dla wilków. Na imię mam Elena - dziewczyna zarumieniła się, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest sam na sam z urodziwym mężczyzną.
- Ładne imię.Jestem Nethadil - półelf wyszczerzył własną klawiaturę i przedstawił się w odpowiedzi. - Statek którym podróżowałem rozbił się o skały i od paru dni wędruję na południe. Jestem już w Królestwie Pięciu Miast? - zapytał z uśmiechem ale i odrobiną niepewności w głosi. - I czy twoja wioska jest daleko stąd? Nie pożeracie elfów, prawda? - zagadnął żartem.
- Jesteś marynarzem? - zachwyciła się Elena, po czym wydęła wargi z urazą. - W tym lesie niejeden by miał na ciebie chrapkę, ale nie ja. Potrafię docenić pomoc.
Młodzik westchnął w duchu gdy okazało się że dziewczyna nie doceniła żartu.
- Nie jestem marynarzem lecz bardem, tylko podróżowałem morzem.Co to za miejsce? - zapytał naraz, przypominając sobie o wcześniej wychwyconej woni rozkładu.
- Wilczy Las. I tak, jesteś już - albo jeszcze - na terenach Królestwa.
- Pewnie jesteś głodna? - Nethadil wyjął parę gruszek i jabłek i wyciągnął do dziewczyny dłonie z owocami - Proszę, zjedz, żebyś mi nie zasłabła w drodze.
- Dziękuję - uśmiechnęła się promiennie i wgryzła w gruszkę, a sok spłynął po brodzie. Musiała być bardzo głodna i spragniona, ale jadła powoli, smakując każdy kęs. - Mieszkam tam - machnęła ręką na południe, gdy skończyła. - I chętnie zaprowa... znaczy jeśli zaprowadzisz mnie do domu będę bardzo wdzięczna.
Półelf uśmiechnął się i przycupnął obok z jabłkiem w garści. Przydałoby się zaczerpnąć gdzieś wody na dalszą drogę, ale za bardzo mu okolica pachniała mokradłami, rozkładem i takimi tam, by ryzykować picie tutejszej wody. Pocieszył się myślą że do momentu odnalezienia wioski z pragnienia nie padną...

Samemu posilił się przyglądając się nienachalnie dziewczynie, wypytując o okolicę i zastanawiając się co zrobić. Dziewczyna ubrana była ubogo, ale schludnie; zresztą jedwabi w lesie nie było się co spodziewać, ale zabarwiona błękitnie suknia była dobrej jakości. Elena wyrażała się też całkiem ładnie - nie jak szlachcianka, ale bez charakterystycznego wiejskiego zaciągania. Wiele się od niej nie dowiedział - dla niej las to las, nic interesującego, trochę drzew, wykrotów, kamieni, ruin i zwierząt. A dalej nie bywała. Co do potworów - kręciło się tu wiele złowieszczych zwierząt, gobliny i inne goblinowate, na północy orki, z bagien i morza wyłaziły różne paskudztwa których nazw nie znała... ponoć były tu nawet smoki. Na pytanie o port roześmiała się szczerze, oznajmiając iż Królestwo dostępu do morza nie ma i może co najwyżej próbować rzekami się spławiać na południe. Wszystkie większe miasta były zaś na wschodzie i tam należało się kierować. Elfów nie znała, nie widziała, słyszała o elfim mieście na północy, ale gdzie...? Na południu od wioski było jedno, ale opuszczone, tylko stara elfia druidka tam rezydowała.
- Wiesz, jak kto sam mieszka to i nie ma co liczyć, że się ktoś pustym domem zainteresuje - odparła na pytanie o brak ratunku dodając, że najbliższa wioska - Visena - owszem i karczmę ma, i wszystko co do życia potrzeba. Nawet karawana wędruje z niej do centrum Królestwa, ale o tej porze zapewne już wróciła z zapasami na zimę i wieściami z wielkiego świata.
Wreszcie półelf zebrał ekwipunek obojga, a wobec tego że stanowczo zaprotestowała by ją niósł i stwierdziła że jakoś dokuśtyka - zaproponował tylko by w razie czego skorzystała z jego pomocy. Zerknął na słońce - było wczesne popołudnie a przed nimi przynajmniej kilka godzin drogi.
- Chodźmy - powiedział łagodnie - inaczej ciemności nas ogarną i niestety będziesz musiała nocować ze mną pod jednym kocem, no a skoro nie masz na mnie chrapki... - nie odmówił sobie żartu i wiele go kosztowało by utrzymać niewzruszony wyraz twarzy na widok jej konsternacji. A spłoniła się aż miło; widać na Północy nie panowały tak luźne obyczaje w stosunkach damsko-męskich.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 12:07.
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2013, 14:55   #6
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Trochę zapomniał o swojej złości na Aesdila, skoro wyglądało na to że dzięki pościgowi za elfem przynajmniej jedno życie uratował. Marynarzy z “Jaskółki” nie liczył, bo pewnie tak czy siak by sobie jakoś poradzili na klifie.
Nie narzucał się ale był w pobliżu gdy unieruchomiona noga sprawiała że Elenie trudno było pokonać przeszkodę lub gdy słabła - wtedy pomagał, dawał jej odpocząć i poił. No i czuwał, rozglądał się i nasłuchiwał czujnie, gotów do sięgnięcia po broń.



- Jak to się stało że taka ładna dziewczyna jak ty mieszka sama? - zapytał od niechcenia w czasie jednego z postojów.
- Życie - wzruszyła ramionami Elena. - A bo to ja jedna straciłam bliskich? Jakbym była brzydka to by było bardziej zrozumiałe?
- Te potwory o których wspominałaś ... sporo tego i groźnych. Nie boisz się sama wędrować po lesie? - zagadnął po chwili. - Viseny bestie nie atakują?
- Pewnie, że atakują, ale jeść trzeba. Jakby każdy zamknął się za ostrokołem, to kto by zioła czy grzyby zbierał, wnyki zakładał i pola obrabiał? Musiałeś mieć chyba łatwe życie, skoro samodzielność kobiet tak cię dziwuje.
- Najwidoczniej - młodzik zgodził się uprzejmie.

- Jak daleko są te elfie osady, ta opuszczona na południe od Viseny i miasto na północy? - zapytał znowu w czasie kolejnej przerwy w marszu.
- Ruiny są jakieś 4 dni marszu od wsi; ale Lamariee - druidka - mieszka bliżej. Jeśli interesują cię stare kamienie, to nieopodal wsi stoi rozpadająca się wieża maga. Chociaż wieża wioskowego na pewno jest bezpieczniejsza, mimo że zamieszkana. A północne miasto... nie mam pojęcia. - rozłożyła ręce. - A jakie ty masz plany? Do najbliższego ludzkiego miasta jest nieomal miesiąc marszu, a samotnie pewnie tam nie dotrzesz, bo i kto cię będzie w nocy pilnował? Właściciel karczmy na pewno się ucieszy jeśli zostaniesz na zimę - zachichotała.
- Nie mam tyle pieniędzy by siedzieć tu przez zimę - odpowiedział łagodnie. - Czasu takoż. Zaryzykuję podróż do miasta, ale może faktycznie obejrzę przedtem ruiny. Macie maga w Visenie? - zapytał zdziwiony. - Któż to?
- Alvenus. Ja tam się nie znam, ale poczarować umie, nawet kiedyś uratował wieś przed napaścią. A karczma wcale niedroga.
- Kto napadł na wieś? - zainteresował się - Czy może - co?
- Orki i ich pomiot - skrzywiła się Elena. - Ale wilki też podchodzą pod wieś gdy jest ostra zima, zwłaszcza te złowieszcze. W ogóle aż dziw, że Visena jeszcze się trzyma z tym całym tałatajstwem w okolicy. Ani chybi muszą nad nią czuwać bogowie, czy insza magia, bo to jedyna ludzka osada w całym lesie, a stoi już bez mała dwie setki lat. Z drugiej strony... może bogom wreszcie się znudziła? Ten rok nie był zbyt pomyślny, a i zima zapowiada się ciężko. No nic, czas pokaże - wzruszyła ramionami.
- Aż dziw że komukolwiek chciało się osiedlać w takiej głuszy te dwieście wiosen temu, skoro to tak daleko od innych miast i wsi - zgodził się Nethadil i darował sobie dalsze wypytywanie o Visenę i jej historię, a zamiast tego skupił się na stanie Eleny i późnej porze. Zawczasu nocleg trzeba było przygotować, bowiem nie zapowiadało się by zdążyli do Viseny przed zmrokiem.



Wyszukał suche, ukryte miejsce na szałas z niewielkim zagłębieniem zdatnym do rozpalenia ogniska. Konstrukcję postawił, gałęziami świerku i jodły obłożył, dużych liści dodał i powiązał łykiem, by całość nie rozleciała się przy silniejszym podmuchu wiatru. Suchych gałązek świerku naścinał by wraz z kocem i płótnem żaglowym za posłanie posłużyły.

Podzielił się z dziewczyną owocami i orzechami, jej nogę również obejrzał, zżymając się w duchu na to, że nie potrafi jej lepiej pomóc.
- Połóż się i odpocznij - powiedział z uśmiechem i nie odmówił sobie żartu - W tym lesie niejeden by miał na ciebie chrapkę ... ale postaram się upilnować cię.
- Mnie czy siebie? - pół żartem spytała Elena i nie czekając na odpowiedź ułożyła się do snu.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 28-04-2013, 14:57   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 2. Visena

Noc nie przyniosła żadnych ciekawych wydarzeń. Może to i lepiej - w końcu cóż ciekawego mogło spotkać dwunogów zagubionych w starożytnym borze prócz ataku dzikich zwierząt? Na szczęście obyło się bez tego, mimo że czujność Nethadila nie raz i nie dwa budziły dziwne odgłosy ze wschodu - ni to płacze, ni wycia, ni bulgoty... Na szczęście nic stamtąd nie przylazło.
Ranek wstał zimny i mokry. Półelf trząsł się mimo ciepłego okrycia; na Elenie jednak chłód zdawał się nie robić wrażenia. Poruszała się znacznie żwawiej niż poprzedniego dnia i prawie nie potrzebowała pomocy Nethadila; starczył jej rozwidlony kij służący za kulę. Mimo braku ścieżki pewnie kroczyła naprzód i koło południa na horyzoncie zamajaczyła przesieka i błękit wody.
- Jezioro Espudy - dziewczyna wskazała na wprost, po czym w lewo. - Tam jest rozlewisko; dopływ Bystrej i Strudy. Musisz je przejść; potem idąc wzdłuż brzegu jeziora dojdziesz do przystani i rzecznej bramy. A mój dom jest o, tam - pod rozłożystym dębem stała schludna chatka; Nethadil mógłby przysiąc, że chwilę wcześniej jej tam nie było.

- Mogę ci jakoś pomóc? - zapytał z uśmiechem gdy podeszli do domostwa; nie komentował tego wcześniej ale był pod wrażeniem odporności dziewczyny na chłód ... inna sprawa że zapewne miała niezłą zaprawę żyjąc tak daleko na północy. Zastanowił się jak tu zimy wyglądają i zdecydował że jest to zapewne niezapomniane przeżycie... pod warunkiem że - właśnie - przeżyje się je.

- Ładny domek, podoba mi się - pochwalił, bowiem faktycznie chatka miała swój urok. Westchnął - nie było tu wiele do dodania.
- Dziękuję za wskazówki. Do widzenia, Eleno i uważaj na siebie - uśmiechnął się do niej, stojącej na progu. Wyraźnie chciała się go pozbyć a on z kolei nie miał zamiaru się narzucać. Skinął jej na pożegnanie i ruszył w kierunku wsi. Zastanawiało go po jakiego grzyba dziewczyna odeszła tak daleko od domu. Nie mogła znaleźć tych ziół bliżej? I czemu męża nie ma? Młoda, ładna, zdrowa i sama mieszka w oddaleniu od reszty społeczności ... dziwne...

Zaraz jednak wzruszył ramionami i skupił się na marszu. Zastanawiał się co dokupić na dalszą drogę. I czy warto tracić cenny czas na wędrówki po okolicy, skoro zima się zbliżała - a mógł się domyślać jak srogie i “ekscytujące” to będzie doświadczenie!

Zatopiony w myślach nie obejrzał się za siebie. A szkoda, gdyż gdyby to zrobił nie ujrzałby ani chatki, ani dziewczyny...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 13:54.
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2013, 15:04   #8
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- A niech to wszyscy diabli! - Nethadil pozwolił sobie na danie upust złości. Jeszcze raz dźgnął kijem, znowu i znowu, jeszcze dalej i głębiej niż poprzednio. Zastanawiał się którędy Elena przechodzi przez rozlewisko, bo przynajmniej na razie nie miał pomysłu jak miałby to zrobić nie nurzając się w błocie. Po kilku minutach bezowocnego wypatrywania drogi w końcu westchnął i zabrał się za zdejmowanie odzienia. W koc zapakował ubranie i swój skromny dobytek, włosy związał i nagi - jak go matka zrodziła, no, z wyjątkiem medalionu na szyi, na wszelki wypadek - ostrożnie jął się przeprawiać przez “bród” - a raczej przez najzwyklejsze, paskudne bagno. Gdy przebył rozlewisko odetchnął z ulgą i szczękając zębami czym prędzej poszukał czystej wody by się obmyć. A potrzebował tego, bo ubłocił się po samą szyję, i to mimo tego że na ile się dało starał się drzew trzymać i po ich korzeniach się przeprawiać.

“Całe szczęście że nie jestem takim karakanem jak staruszek” - ta myśl sprawiła że jego zważony zimnem nastrój nieco się polepszył i już z uśmiechem przyodział się na powrót i pomaszerował dalej. Dojrzał wreszcie Espudę i pierwsze ludzkie sylwetki - rybaków i dzieciaki bawiące się na brzegu i między drzewami.



Medalionu dotknął, sprawdził czy łuk i strzały ma pod ręką i czy miecz gładko wychodzi z pochwy, po czym wydłużył kroku by odnaleźć wioskę przed zapadnięciem zmroku - tubylcy mieli zamiłowanie do długich spacerów, i niewykluczone było że deklarowane “idąc wzdłuż brzegu jeziora dojdziesz do przystani i rzecznej bramy” zajmie zdecydowanie więcej czasu niż mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. Skinął raz i drugi tym z rybaków którzy dojrzeli go czujnym okiem, ale nie wdawał się w gadki; dzieciarnia nie podchodziła, ale posuwała się za nim w stałej odległości, szepcząc ciekawsko.

Na szczęście czarne wizje Nethadila nie sprawdziły się - szybko dojrzał palisadę otaczającą wieś, oraz wiodącą do wnętrza bramę. Im bliżej był tym ścigało go więcej spojrzeń, a przy bramie zatrzymało dwóch młodych dryblasów wyglądających na strażników. Podczas swojej wędrówki półelf nie raz i nie dwa przekraczał różnorakie bramy, więc wyczuł unoszące się w powietrzu napięcie.
- A skąd to droga wiedzie? - zagadał bardziej krępy z nich, podejrzliwie mierząc przystojnego wędrowca wzrokiem.
- Pochwalone niech będzie imię Chauntei - w rolniczym był kraju, więc z grzeczności Nethadil przywołał imienia Wielkiej Matki - Z północy zmierzam, statek mój sztorm zagnał i roztrzaskał na skałach kilka dni drogi stąd, do Królestwa Pięciu Miast wędrowałem. Zgaduję że dotarłem w końcu? - zapytał z uśmiechem, udając że nie zauważa nerwowości. Kto wie, może tu elfów nie lubią albo co; nie można było wykluczyć że mieszkających na uboczu oraczy widok każdego kto nie był im podobny napawał podejrzliwością. - Karczmę tu znajdę by bodaj trochę soli dokupić?
- Pochwalony - odparł krępy, a jego towarzysz zakrzyknął ze śmiechem: Patrzcie, elfiego pirata mamy! - po czym obaj zarechotali, wyraźnie rozluźnieni.
- Karczmę masz tam - pierwszy machnął ręką za siebie - a sól tutaj pierwsza w Królestwie. I ostatnia.
- To co, powiedzże, jak to jest na morzu wojować? - drugi ze strażników oparł się o ścianę i z zainteresowaniem zaczął wpatrywać się w przybysza. - Nigdym nie słyszał o elfie na wodzie, pod wodą jeno.
- Wojować?? - zdumiał się Nethadil; zmarszczył wcześniej na chwilę brwi, zastanawiając się czy przez młodzika przemawia wiedza o morskich elfach, czy niechęć do Tel’Quessir - Bogowie uchowajcie, to nie dla mnie. Słyszałem za to że w Królestwie z orkami wojują - prawda to? Bo w Królestwie Pięciu Miast jestem? - powiedział spoglądając na solidną palisadę.



- Eeee... - rozczarowali się chóralnie młodzianie. - Ano w Królestwie, Królestwie. Jak chcesz orków to na północ idź, tam ich w bród i co jesień za broń łapią. Ale tu rzadko dołażą, prędzej gobliny i inne takie.
- Dzięki, jak będę potrzebował orków i prawdziwej zimnicy to będę wiedział gdzie ich szukać - uśmiechnął się i już miał odejść, gdy nagle coś go tknęło.
- Jak zwie się ta wieś? - zapytał. Może opacznie zrozumiał Elenę, źle skręcił i niepotrzebnie się taplał w błocku... nie żeby miał zamiar się do tego przyznać.
- Visena, Visena, co innego by było w tym lesie... - burknął krępy, po czym wyprostował się jakby sobie o czymś przypomniał. - A... ten... nie widziałeś nic podejrzanego w czasie wędrówki? Żadnych zbójów, potworów i innych takich? A może sam jesteś zbójem, hę? - groźnie sięgnął do pałki.
Młody tropiciel westchnął niesłyszalnie.
- Wilki - powiedział uprzejmie - wilki mnie chciały zjeść. To tyle z potworów i bogom dziękować że niczego innego groźnego nie napotkałem, zwłaszcza takiego co po drzewach potrafi się wspinać, bo bym tutaj nie dotarł. Żywej duszy - zwłaszcza bandytów i orków - takoż nie spostrzegłem. Mogę już wejść? - zapytał spokojnie.
Przezornie wolał nie wspominać o Elenie, bowiem kto wie czy by go nie podejrzewali że ukrzywdził dziewczynę, a może i zamordował...
- A właźta - machnął ręką krępy. - Ino uważaj, bo pod wieczorem na pewno cała wieś do karczmy zleci słuchać twoich bajań z wielkiego świata. I my też - roześmiał się.
- Dzięki - Nethadil rozpromienił się. - Nie ma sprawy, mogę opowiadać. Bardem jestem.
- Ooooo - ponownie odezwał się zgodny męski chórek. - To będzie Fabian zazdrosny. I o pieśni, i o baby.
- Dzięki - odpowiedział półelf - Jasne, “wszyscy chcą naszych bab” - mruknął pod nosem. - Zawsze trafi się jakiś dupek.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 28-04-2013, 15:06   #9
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 2. Visena

Wieś była większa i bardziej porządna niż Nethadil spodziewał się po takim zadupiu - szybko naliczył jakieś 50-60 budynków mieszkalnych. Karczmę “Pod Gnijącą Macką” wypatrzył łatwo, gdyż była nieopodal bramy. Jego uszy wyłapały dźwięk metalu uderzającego o metal - niechybnie dochodzącego z kuźni - a wysoka, na wpół kamienna budowla musiała być domostwem czarodzieja. Gdzieś dalej majaczyła mu pusta przestrzeń - zapewne ryneczek; oraz para w kapłańskich szatach.
Nethadil gwizdnął i nim skierował się do karczmy przez chwilę rozglądał się po Visenie. Kapłanom ukłonił się, za dzierlatkami obejrzał. Skoro do najbliższego miasta miał być niemal miesiąc drogi, zastanawiał się dlaczego tak daleko od cywilizacji przodkowie miejscowych się osiedlili. Wzruszył ramionami - możliwe że za chwilę się dowie.

Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu miał nadzieję że wieczorem Elena pojawi się w karczmie. Zaraz sam siebie wyśmiał, bowiem zapewne ostatnie na co dziewczyna miała teraz ochotę to taplanie się w błocie i marsze do Viseny. Westchnął i ruszył do karczmy.

Karczma niczym nie odbiegała od tego typu wiejskich (i przydrożnych) przybytków. Kilkanaście stołów i ław zbitych z bali i niedbale oheblowanych desek, nieco zadymiona, cuchnąca skwaśniałym piwem, niemytymi ciałami i wczorajszą potrawką. Za wystrój wnętrza służyło kilka podartych sieci oraz wypchanych cielsk ryb i innych morskich stworzeń. Mimo to obejście budynku było schludne, a właściciel i jego rodzina porządnie - żeby nie powiedzieć: bogato - ubrani i dobrze odżywieni. Widać karczmarz potrafił wyciągnąć niezłe zyski nawet w tak odległej od traktów wsi.

- Pochwalone niech będzie imię Chauntei - półelf skinął gospodarzom i podszedł bliżej. - Jestem Nethadil, z północy przybyłem po tym jak mój statek sztorm o skały roztrzaskał. Szczęście miałem że natknąłem się na waszą wioskę, od kilku dni żadnego osiedla nie uwidziałem na oczy, a dla barda - którym jestem - to istna tortura. Podajcie jadła i napitku z łaski swojej, bom głodny.
- Pochwalone - skinął karczmarz. - O tej porze tylko jajecznicę z chlebem dostaniecie albo rybną polewkę.
- Jajecznica w zupełności wystarczy - skinął głową Nethadil.
- Daleko stąd do jakiegoś miasta? Ludzi, czy tam elfów może? - zapytał, ciekaw czy Elena sobie z niego nie dworowała mówiąc o odległości do cywilizacji i o mieszkańcach Królestwa - Orkowie dają się we znaki?
- Ze cztery dekadni na piechty będą do najbliższego miasta jak nic. A do Marathiel - kto by się tam wyznał... Pewno nie dalej ale bardziej niebezpiecznie - jak chcecie orków to marsz na północ to prosta droga w kłopoty. Ciężko uwierzyć że żeście się rozbili nieopodal - ale widać taki los; w końcu i my od piratów rozbitych.
- Jak się zbiory udały? - Długowłosy zagadnął ciekawie. - Bogowie łaskawi byli dla waszej wsi tego roku? - z tego co pamiętał zielarka wspominała o jakichś problemach trapiących ostatnio Visenę. Więc czemu by nie zagadnąć.
- To wy w końcu marynarz, bard czy wyrobnik? - uniósł brew karczmarz. - Wystarczająco paskudnie żeby ceny podwajać, hehe - mimo krzywego uśmiechu mężczyzna wcale nie wyglądał na zadowolonego. Zresztą nic dziwnego - co mu po złocie na takim odludziu, gdy w zimie głód w oczy zajrzy?
“I ja nie zamierzam tu miejsca zagrzać, więc dobrze się składa że mnie do tego nie zachęcacie, gospodarzu” - pomyślał Nethadil.
- Bard, bard, jak najbardziej - odezwał się zamiast tego na głos.
- Bard, bard - roześmiał się karczmarz. - Spokojna twoja makówka, w końcu to Visena, tu nikt nie zadaje pytań. A bądź tam sobie kim chcesz, nawet królem kaledońskich krasnoludów.
- Wspomnieliście o piratach - to da się stąd do morza dopłynąć?? - zdziwił się półelf, ale może w końcu jakaś rzeka była na tyle głęboka albo zatoka aż dotąd sięgała? - Czy może jaka załoga pirackiego statku tutaj od brzegu przywędrowała i osiedliła się? Dawno temu się to zdarzyło?
- A pewno, my wszyscy piraci! Znaczy od wielkich piratów, Hararda i Viseny - z dumą wypiął pierś karczmarz. - Już ponad dwa i pół wieku będzie. W dół jeziora i rzeki i już na morzu jesteś!
- Oni to ... ach, od jednego z nich nazwa wsi powstała... - młodzik z zainteresowaniem przysłuchiwał się karczmarzowi - I aż tyle czasu Visena przetrwała tak daleko od innych siedzib? Orkowie do tego miejsca nie docierają? Ludna ta wasza osada, przez chwilę bodaj nawet kapłanów dostrzegłem czy jakichś innych czaromiotów...
- Ano ludna, kto nie ma gdzie miejsca zagrzać ten do nas ciągnie, jak pchły do psa. - z kuchni wyszła młoda dziewczyna i z zalotnym uśmiechem postawiła przed Nethadilem miskę jajecznicy i pół bochenka chleba. Mężczyzna trzepnął ją ścierką i dziewczyna uciekła na tył karczmy. Półelf dostrzegł, że przygląda mu się stamtąd niejedna para oczu. - Pewnie żeś widział Elenę i Nellera, bo Alvenus nosa nie wyściubia ostatnio z domu, a Devon to już w ogóle tu nie zagląda odkąd dzieciaki zniknęły... - zmarkotniał.
- Mój Fernasiiiiik - rozległ się szloch gdzieś z okolic kuchni. Widać cała rodzina podsłuchiwała konwersację z nieoczekiwanym gościem.
- Cichaj babo! Mało ci gąb do wyżywienia?! - fuknął na nią karczmarz, ale widać było, że i on jest zmartwiony.
Nethadil podziękował dziewczynie uśmiechem i skinieniem, ale bez zbytniego oglądania się za nią - po co jej rodzica irytować, skoro miał u niego noclegu szukać. Ugryzł się w język gdy imię Eleny padło, w końcu niejedną niewiastę tak ochrzczono. Co do reszty jednak...
- A co się z dziećmi stało? - zapytał.
- A poszły, głupie, w cholerę, karawany szukać co z zapasami z Królestwa wrócić miała. Ale pewnikiem nie dojechała nawet do rozstajów. Co oni, durni, myśleli - że jak największe woje w Visenie nie dały rady wozów obronić, to oni dadzą dobra odzyskać? A teraz ani ludzi, ani dzieciarni, ani dóbr ni ma...
- Kiedy to się zdarzyło? Znaczy, kiedy dzieciaki ruszyły na poszukiwania? - Nethadil nie wiedział czy jego pomoc mogłaby się jakoś przydać, ale zapytać nie zaszkodziło.
- Z dekadzień będzie; może mniej...
- Cztery dni temu - chlipnęło zza kuchennej framugi.
Półelf przeczesał palcami włosy. Ugryzł się w język i w ostatniej chwili powstrzymał się przed pytaniem czy Viseńczycy dzieci szukali, bo nie zdziwiłby się jakby z karczmy na kopach wyleciał.
- Znam się trochę na lesie i śladów wypatrywaniu - powiedział. - Mogę pomóc, poszukać również.
W oczach karczmarza błysnęła nadzieja, ale zgasła.
- Dzięki, bardzie, ale tu szukać nie ma kogo; chyba że trupów. Albo ich zeżre to samo co karawanę, albo wrócą za parę dni po lanie do domu. Paru sprytniejszych w leśnych tropach z nimi poszło, to może przynajmniej z głodu nie zginą.
- Póki życia, póty nadziei - mruknął półelf, wspominając swój pościg za ojczulkiem i to jak wróżono że chuderlawego bardozaklinacza znajdzie co najwyżej zakłutego w jakimś rowie. Tymczasem jeszcze w ostatnim porcie dowiedział się że Aesdil ma się całkiem dobrze.
- Dajcie mi trochę jedzenia i opowiedzcie o okolicy, również w las pójdę i poszukam - odezwał się głośniej.
- Jak tam sobie chcesz - wzruszył ramionami karczmarz, ale kiwnął na jedną z córek by przygotowała prowiant na drogę, mrucząc coś pod nosem o mieszańcach wtykających nos w nie swoje sprawy i oszustach, którzy chcą się obłowić na cudzej krzywdzie. - Jak chcesz wiedzieć gdzie iść to znajdź kogoś z Zewnętrznej Osady; stamtąd każdy może bajać aż do rana. Pewnie kogoś znajdziesz na placu; byli dziś sprzedawać skóry i mięso. Poślę z tobą dzieciaka, żebyś nie zabłądził, hehe.

Nethadil zignorował mruczenie, bo i nie było sensu kłapać dziobem na ten temat. Dopytał jeszcze tylko o liczbę dzieciaków, wiek i czy kto z nich zna się na lesie. Wiedział że powinien odpocząć i siły zregenerować, ale w takiej sytuacji nie było co zwlekać.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 12:08.
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2013, 15:09   #10
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Później, idąc już za chłopcem do tej całej “Zewnętrznej Osady”, zastanawiał się nad tym dlaczego tak zareagował. I doszedł do wniosku że był to impuls, a nie świadoma decyzja. Wzruszył ramionami. Nie pierwszy to był raz i zapewne nie ostatni, gdy podobnie postąpi. A nuż jego pomoc się przyda? Elenę uratował, może dobra passa potrwa trochę dłużej?
- Wiesz może kto rzucił pomysł by te młodziaki odszukały karawanę? - zagadnął po drodze dzieciaka.
- Sven! - oznajmił chłopczyk, dumny, że może opowiedzieć obcemu wszystko co wie; i opowiedział, choć nieco chaotycznie. - Zebrał wszystkich w ruinach młyna, żeby odnaleźli karawanę i zostali bohaterami! Choć według Tema chciał tylko zwinąć złoto, które wieźli na zakup zboża i jedzenia. I tyyyyle osób chciało iść i uratować wioskę i przywieźć zapasy na zimę! Ale jak co do czego przyszło, to poszło tylko kilka, choć Sven mówi, że Rafael go wyrolował i umówił swoich wcześniej, żeby być pierwszym, ale wszyscy wiedzą, że po prostu zaspał, a jak wstał z wrzaskiem to ojciec docisnął go i potem zlał za durne pomysły. Tem mówi, że zwyczajnie spietrał tak jak i reszta jego bandy, ale o tym ciiii - mały przycisnął konspiracyjnie palec do ust. - Za to Rafael i Yarkiss na pewno przeprowadzą resztę przez las i sprowadzą karawanę do domu. Tylko mama mówi, że Etroma wcale nie szkoda, bo nieszczęście na wioskę sprowadza. Zresztą odkąd posąg Chideusa odwrócił się od wioski plecami to same nieszczęścia nas spotykają, choć stara Aldona twierdzi, że to przez to, żeśmy nie złapali bezecników co grób Viseny zbe...baszczyli... no, zniszczyli. Ale ja bym nie chciał, żeby znaleźli Uhrega - jego mabari są straaaaszne. Chociaż teraz zajmuje się nimi Anna, nie wiem jak ona się nie boi, są taaaakie wielkie, jak wilki, ale wilka zagryzają na pniu! No i żona Damiela ciągle teraz płacze, a zawsze dawała mi suszone owoce, a teraz strach się do niej zbliżyć, bo ciągle coś się wkoło niej dzieje przez to, że się wymagicznia! Za to Alvenus to już w ogóle nie wychodzi od siebie - on się pewnie dopiero wymagicznia żeby znaleźć karawanę pierwszy! Choć nikt go nie prosił, ale przecież on też musi coś jeść... czy czarownicy nie jadają, jak myślisz? - mały przerwał dla nabrania tchu.
Nethadil słuchał uważnie, usiłując z tego potoku słów wyłuskać jakieś konkrety.
- Rafael i Yarkiss są tropicielami czy drwalami może? - upewnił się - Gdzie Alvenus mieszka? A czarownicy jadają, jadają, jak najbardziej - upewnił chłopca. - “No chyba że takowy się w jakiegoś nieumarłego nie obrócił czy inne cholerstwo” - pomyślał, ale nie było potrzeby straszyć dzieciaka.
- Eeee.... no tropią trochę, jak polują to muszą, nie? - zastanowił się chłopiec. - A Alvenus mieszka o, tam! - wskazał kamienny budynek nieco na uboczu. - Chyba nie chcesz do niego iść? Myślisz, że w ogóle cię wpuści? Jakby cię wpuścił aaaale by było fajnie... zawsze chciałem zobaczyć co jest w środku. Ponoć ma demona za maskotkę, wiesz? Takiego latającego. Ale nie wiem dokładnie jak wygląda, nawet jego uczniom nie wolno opowiadać jak on mieszka. Rety, ale mi wszyscy będą zazdrościć - chodźmy, chodźmy - dzieciak chwycił Nethadila za rękę i powlókł w stronę “wieży maga”.
- Nie wiem czy demon byłby zadowolony widząc aż dwie osoby i mógłby być zazdrosny o kogoś tak sympatycznego jak ty... może sam spróbuję wejść a potem ci opowiem jak było? - Nethadil nie chciał pomniejszać wątpliwych szans na stanięcie przed obliczem miejscowego adepta sztuk magicznych. Skrzaty leśne jedne wiedzą czy magik toleruje dzieciaki.
- Nie wiem czy wasz Alvenus mnie przyjmie, zaraz się przekonamy - powiedział spokojnie.
- Nieeee!! Ja też chcę!! - rozdarł się otrok. - Bo ci nie powiem gdzie mieszka! Ha!
- Hmmm... - półelf był na tyle młody by pamiętać co to dziecięca ciekawość. A maluch ostro grał, niezależnie od tego jak kiepskie miał karty - No dobrze, ale masz milczeć! Bo nas wygoni za hałasowanie.
- Tajes! - podskoczył ucieszony malec i razem podeszli do drzwi z potężną kołatką w kształcie głowy gargulca. Nethadil sięgnął do kołatki i ... zakołatał, umiarkowanie głośno na początek. Postali, poczekali, ale z domostwa nie doszedł ich żaden dźwięk. Ośmielony dzieciak chwycił kołatkę i - jako że miał jeszcze niedobory wzrostu - uwiesił się na niej.
- Nikogo nie ma w domu! - warknęła naraz kołatka, zezując na nieproszonego pasażera. Chłopiec pisnął z zaskoczenia, puścił uchwyt i klapnął tyłkiem o ziemię; po czym schował się za Nethadila. - Nikogo nie ma w domu. Won!
- Hmmm... - Nethadil zastanowił się, po czym wzruszył ramionami. - Jak sobie nie wykołaczesz to się nie dowiesz - strawestował znane powiedzenie, z jakiegoś powodu szczególnie popularne wśród bardów, i znowu sięgnął do kołatki, uważając na pysk gargulca. Tym razem pukał mocniej i dłużej, testując cierpliwość i słuch właściciela posesji.
- Nikogo nie ma w domu. Won! - powtórzyła kołatka - tym razem głośniej.
- Kiedy go było widać ostatnio? - półelf zapytał chłopca przerywając na chwilę dzwonienie. Niewykluczone że magik wziął i akurat kopnął w kalendarz, różnie się przecież zdarza. Zatrucie parami rtęci czy guanem nietoperza, zawał serca na widok przywołanego sukkuba, pośliźnięcie na jakimś własnym alchemicznym wyrobie ... na czaromiota czyhały rozliczne, śmiertelne wręcz niebezpieczeństwa, nie gorsze (nie lepsze?) niźli wygłodniałe wilki.
- Eee... hm... no jak mabari wrócił i się okazało, że karawana zaginęła, to wtedy do karczmy przyszedł radzić, a potem to już nie. Ale on tak ma, czasem dekadniami go nie widać i tylko po jadło posyła do karczmy albo na targ. Myślisz, że nie otworzy? - dzieciak z obawą spojrzał na gargulca, przezornie nadal stojąc za bardem. - Co w ogóle od niego chcesz? Kupić coś? Czy sam jesteś magiem i chcesz go pokonać, i przejąć wieżę, i zostać naszym magiem, i bronić nas w zimie przed wilkami i goblinami, i zabić wreszcie imadlaki, bo on nie chce, i smoki też wygonić z ruin, a z ich zębów zrobić sobie koronę? A potem wystawić sobie chodzący pomnik jak Chideus? - rozpędził się.
- Chodzący pomnik? - Nethadil zdziwił się, ale zaraz potrząsnął głową i wrócił do tu i teraz - Alvenus zamawiał wczoraj czy dziś jadło? Ma tu uczniów, tak? - zignorował makiaweliczne plany chłopca, choć zakonotował sobie w pamięci i te całe imadlaki, i smoki - Mieszka któryś w pobliżu? Zaprowadź mnie do niego - rzucił i jeszcze raz zastukał rozgłośnie.
- A skąd mam wiedzieć, przecież go nie śledzę. Zresztą ucznia ma tylko jednego na raz i zawsze mieszka z nim. Za to posągu nigdy nie przyłapaliśmy na chodzeniu, choć próbowaliśmy wszyscy. Pewnie dlatego, że to było w dzień; nie puszczają nas na cmentarz w nocy...
- WON POWIEDZIAŁEM! - wydarła się gargulcza paszcza trzymająca kołatkę, przerywając tyradę młodego. - Pana nie ma, nie było i nie będzie. Nikogo nie ma w domu. Domu też nie ma! Won!
- Może lepiej już się nie tłucz... - szepnął niewyrośnięty towarzysz Nethadila. - Chodź na targ zanim ci z Osady sobie pójdą, a potem najwyżej wrócimy...
Długowłosy uznał że rada chłopaczka ma sens; co prawda miał ochotę podyskutować jeszcze z pyskatą kołatką, ale, ta, choć jak na przedmiot była nad wyraz ożywiona, to ruchliwa jedynie na podobieństwo jego znajomego Drzewa Wiadomości - drzewca Doriana. Nigdzie sobie nie pójdzie i jeszcze na pewno będzie z nią można pogadać. Czy raczej “pogadać”.

W przeciwieństwie do magika Alvenusa, którego nieobecność - lub ewentualnie milczenie - wydawało się Nethadilowi dziwne. Przez chwilę kontemplował pomysł ciśnięcia w okno wypatrzonym kamulcem, po prostu by się upewnić czy magik jest w domu i czy taka prowokacja wreszcie go ruszy, ale zrezygnował. W końcu mieszkańcom Viseny nie udało się z nim skontaktować - a więcej mieli od niego powodów do szukania u magika porady - więc wybijanie magowi okna wcale nie musiało skończyć się lepiej dla niego niż dla tubylców.

Ale korciło go okrutnie...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172