Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2013, 11:22   #1
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
[D&D ed. 3.5] Dolina Lodowego Wichru: Prolog

Płomienie świec tańczyły niespokojnie wraz z każdym podmuchem wiatru dostającego się przez niedomknięte wejście do wielkiego, szamańskiego namiotu. Ktoś, kto nie znał się na magii mógł zachodzić w głowę jakim cudem gigantyczna płachta materiału nie zajęła się ogniem dziesiątek małych płomyków, do wewnątrz jednak nikt z plemienia nie miał wstępu więc nikt też szczególnie problemu nie roztrząsał. Kołysająca się rytmicznie w przód i tył kobieta mamrotała pod nosem bez przerwy kolejne zawiłe formułki to w starożytnym elfim, to w łamanym smoczym. Dziesiątki kadzideł rozłożone dookoła niej swoimi oparami skutecznie utrudniały oddychanie, gryząc dymem drogi oddechowe i po chwili kontaktu także oczy, zmuszając ich właściciela do wyjścia lub przynajmniej wyzbycia się komfortu postrzegania nimi wnętrza sanktuarium. Dym z kadzideł zdawał się bezustannie poruszać, nie wędrował ku górze gdzie mógł uciec na zewnątrz. Wirował, oplatał się wokół nagiego ciała rozłożonego na niedźwiedziej skórze, to odpuszczał i rozpraszał się ku ścianom namiotu. Kobieta przestała mamrotać, leżąc w grubym, czarnym dywanie chwyciła ukryty w połaciach sierści sztylet i przyłożyła go sobie do mostka. Teraz dopiero widoczne stały się cienkie, długie blizny którymi poznaczone było jej niemal idealne ciało, wróżka rozpoczęła wędrówkę czubkiem ostrza po swej skórze ciągnąc wąskie rozcięcie między piersiami, schodząc niżej ku pępkowi gdzie zatrzymała się na chwilę, kończąc rytuał na swoim podbrzuszu. Odrzucając sztylet z powrotem w futro zatrzymała dłoń przez moment na swoim łonie wyciągając się przy tym w ekstazie. Lewa ręka znów zawędrowała w połać niedźwiedziej sierści wyciągając z niej kilka purpurowych, lekko podsuszonych liści. W międzyczasie pępek kobiety zaczął służyć jako prowizoryczny zbiorniczek, gdzie gromadziła się wyciekająca z rany krew, w którym też znalazł się susz. Magiczna energia buchnęła wewnątrz namiotu gasząc świece i przewracając kadzidła, zatrzymując się dopiero na chronionych czarami materiałowych ścianach.

Zamoczone we krwi listki znalazły się na języku wróżki, ledwo zamknęła usta jej ciało ogarnęła euforia, plecy wygięły się z podniecenia pod nieprawdopodobnym kątem, źrenice oczu powędrowały ku górze czaszki odsłaniając białka, po policzku nagiej kobiety spłynęła strużka krwi.

Pole trupów rozciągało się niemal po horyzont, głównie odziane w metalowe pancerze ciała mieszkańców Dziesięciu Miast zdobiły teren płynąc w rzece krwi. Większość z nich była zmasakrowana uderzeniami ciężkich obuchów lub rozczłonkowana w skutek spotkania z ostrzem wielkiego topora, razem stanowiły odrażający widok. Na krańcach pobojowiska dało się dostrzec już pierwsze ścierwojady, a uczta czekała je tego dnia niecodzienna. Przechadzający się między trupami barbarzyńcy, odziani w skóry dzikich zwierząt przeszukiwali co pokaźniejszych wojowników zbierając ich broń i proporce. Nagle obraz znacząco oddalił się ukazując perspektywę pola bitwy z lotu ptaka. Barbarzyńska armia, rozpalone pochodnie i porozkładane co kilkaset metrów obozy wojenne obejmowały niemal całą przełęcz podgórza Kopca Kelvina, mieszkańcom Dziesięciu Miast w najgorszych koszmarach nie śniła się nawet tak kolosalna, zjednoczona armia mieszkańców Północy. Obserwując jednak bilans strat ów koszmar w tamtej chwili był rzeczywistością, zjednoczone plemiona świętowały zagarnięcie na nowo swoich ojczystych terenów, ale i ta radość nie trwała długo. Przypadkowe pęknięcie lodowej pokrywy natychmiast rozeszło się echem po całej czapie, podłoże zarwało się pod Grzbietem Świata znikając w czarnej czeluści, Dolina Lodowego Wichru pęknięciem została przedzielona na pół, z wewnątrz otchłani wydobył się mrożący krew w żyłach ryk, bijący z niej chłód zamroził stojących najbliżej, będących jeszcze w szoku nieszczęśników. I nagle pustka, czerń i przerażająca cisza, która w niczym nie przypominała końca wizji, dopiero po kilku sekundach zmysły wróżki wróciły do właściwego stanu.

Obudziła się leżąc wciąż na niedźwiedziej skórze, zlana potem i przerażona...

[Dolina Lodowego Wichru: Prolog]


Życie w Targos starało się toczyć w miarę normalnie nie licząc srogich temperatur i potężnych podmuchów lodowatego wiatru raz za razem bombardujących drewniane mury palisady. Jak każde z Dziesięciu Miast, tak i to potrafiło zaopatrzyć się samo bez konieczności błagania innych o pomoc. Drewna było pod dostatkiem, podobnie jak i kamienia, przystosowana do mrozów zwierzyna zjawiała się licznie w lasach na południe od miasta, w najgorszym razie zaś pozostawało wykazujące niespotykaną tolerancję na mróz Maer Dualdon, w którym trafić można było na rzadkie i często niebezpieczne gatunki ryb. Trzeba było jednak przyznać, że Północ dawno nie była świadkiem tak niespotykanych mrozów, szalejące niemal codziennie zamieci śnieżne uniemożliwiały tak podróż, jak i wypłynięcie na jezioro dalej jak kilkadziesiąt metrów. Brak wieści z sąsiednich Termalaine i Bremen zaczęły niepokoić, dopiero posłaniec przysłany z bliskiego Bremen uspokoił nieco mieszkańców. Los Termalaine był im prawdę mówiąc obojętny, oba miasta niejednokrotnie biły się ze sobą w konflikcie o tereny łowieckie. Czyż jednak w skutych lodem odmętach Północy wszyscy nie byli sobie braćmi walczącymi o przetrwanie?

Ulice Targos w większej części dnia były puste, przez co miasto sprawiało wrażenie wymarłego. Ci rozsądni nie wyściubiali nosa z domów, ci mądrzejsi zbierali się w tawernach (ku uciesze ich właścicieli) grzejąc się nawzajem i korzystając z wielkich palenisk rozkładanych na środku przybytków, gdzie normalnie stała scena dla artystów. Najbardziej rozchwytywanym miejscem była oczywiście Płacząca Wdowa, w której blisko pięćdziesiąt lat temu sławna drużyna z Targos rozprawiła się z agresywnym widmem nawiedzającym gości... Czy jakoś tak, przekładów i przekolorowań tej opowieści były całe setki. Z tego też powodu większość tablic ogłoszeniowych zostało przeniesionych właśnie tam, co ważniejsze przepisano i poroznoszono po mniejszych przybytkach, na każdej z nich niezmienne było jednak starannie wypisane ogłoszenie na zdobionym papierze podpisane i zapieczętowane przez samego właściciela Kompanii Gallawaya. Podobne znaleźć można było w całym mieście, te jednak wystawione na działanie śniegu i wiatru szybko poddawały się warunkom pogodowym stając się nieczytelne lub odpadając z miejsca swojego przytwierdzenia.
- Praca dobra i pracodawca solidny, znana firma to i złota pewnie sporo. Staremu Gallawayowi na łeb chyba jednak padło, skoro myśli że w taką zamieć znajdzie samobójców gotowych rzucić się w oddech Auril - mawiali miejscowi, zaczynając od rybaków i strażników, a na co twardszych oprychach kończąc. Gallaway jednak nie ustępował i raz za razem przesuwał termin spotkania mając nadzieję, że w końcu trafi na kogoś konkretnego...

"Szanowny Podróżniku!

Mając na uwadze brak jakichkolwiek wieści z sąsiedniego nam Termalaine, chętnie wynajmę kilku Tobie podobnych, chętnych zarobić na ekspedycji do naszego północnego brata. Jako organizator zapewniam swoje przewodnictwo oraz podstawowe wyposażenie wydane z półek Kompanii Handlowej Gallawaya przez dwa dni wędrówki oraz w trakcie powrotu do Targos. Jeżeli pogoda i dzicz ci nie straszna, a złoto jest językiem w którym porozumiewasz się najlepiej, staw się w Płaczącej Wdowie pierwszego (skreślone) ostatniego dnia dekadnia równo przed zapadnięciem zmierzchu.

Ważne: kontrakt może obejmować prace dorywczo-porządkowe mające odblokować szlak handlowy z Termalaine do Targos.

Hubert Gallaway"


Przez wiele dni ogłoszenie pozostawało bez jakiegokolwiek odzewu, pewnego dnia jednak znaleźli się śmiałkowie, których wielka przygoda zacząć się miała w niepozornym Targos...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 15-05-2013, 18:41   #2
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9y96Y2JE5F8[/MEDIA]

Opowieść każdej istoty ma gdzieś swój początek.

Czasem są to opowiadania tak zwyczajne i proste iż bardowie nawet nie myślą by układać na ich cześć pieśni. Bowiem kto śpiewa o synu drwala rąbiącym sosny, czy o rybaku który złowił pięknego szczupaka? Mimo iż są to historie wspaniałe-bowiem dzięki nim żyje świat, to dawka heroizmu i dreszczyk emocji którego tak pragną trubadurzy jest w nich zbyt nikły. Dla tego też te opowieści kroczą swoją własną drogą, zaś poruszające serca pieśni skupiają się an tych, którzy wybrali żywot pełen niebezpieczeństw i zagadek.
Taki kierunek nadał też nicią swego losu krasnolud Torbor, którego historia miała zacząć się właśnie tego wieczora. Dokąd zaś go ten szlak doprowadzi ? Czas na pewno da kiedyś odpowiedź na to pytanie.

~*~

Krępa postać kroczyła przed siebie, twardo stawiając opór śnieżycy, która dudniła okiennicami domostw, zabierając ze czasem w swych mroźnych objęciach dachówkę czy dwie. Ciepła czapka, mocno naciągnięta na głowę, niemal całkowicie zakrywając oczy, ochronić miała uszy od zbędnych odmrożeń. Dłonie opatulone w grube rękawice, mocno ściskały skórzane paski, trzymające olbrzymi plecak, w odpowiednim mu miejscu. Każdy krok powodował iż, w śniegu zostawał ślad ciężkie krasnoludzkiego buta. Trop ten jednak szybko zacierany był przez płatki śniegu które atakowały wszystko na swej drodze. Bracia i siostry tych lodowych gwiazd, aktualnie przeprowadzały szturm na pokaźną rudą brodę, oraz wąsiska które wystawały spod czapy, opadając na gruby zimowy płaszcz. Jednak duża stalowa tarcza, która niczym żółwia skorupa spoczywała na plecach krasnoluda, oraz przywieszony przy pasie topór, odróżniały tego niskiego osobnika, od wszelakich rzemieślników i rybaków z tego regionu.
Torbor kroczył ulicami Targos rozglądając się na boki w poszukiwaniu odpowiedniego szyldu. Czasem mijała go jakaś sylwetka, szaleńca który w ta pogodę postanowił opuścić ciepły kąt swego domu, by załatwić swe sprawunki. Jednak osobników takich nie było zbyt wiele, a jeżeli nawet już się pojawiali, nikt nie zwracał na krasnala uwagi – głupota by było ucinać sobie pogawędki przy takiej zawierusze.
W końcu brązowe oko, dostrzegło drewniany szyld, którym wiatr rzucał na wszystkie strony. Gdyby nie łańcuch, którego trzasków nie było słychać wśród szumu wiatru, zapewne znak rozpoznawczy „Płaczącej Wdowy” odleciałby w siną dal.
Krasnolud wsunął dłoń do głębokiej kieszeni swego stroju i wyjął z niej pomiętą kartkę, którą niedawno przywiała mu wichura. Treść była lekko rozmyta, ale jeszcze czytelna. Rudowłosy zdołał jeszcze upewnić się iż chodzi o te karczmę, gdy potężny podmuch wiatru wyrwał z jego dłoni ogłoszenie, by zabrać je daleko w nieznane. Krasnolud uśmiechnął się lekko pod swym bulwiastym nochalem po czym dziarskim krokiem wkroczył do karczmy.
Pierwszym czym uderzyło go po zamknięciu za sobą drzwi, było ciepło, a wręcz gorąco. Szalejący w palenisku ogień, nagrzewał cała salę przybytku, zaś istne masy ludzkie tym bardziej dodawały sił gorącu.
Krasnal zdjął czapę, uwalniając swoją rudą czuprynę, która połączona była ze zgrabnie przystrzyżonymi bokobrodami. Zastrzygł swymi rosłymi wąsiskami, z których spadło kilka kropel wody, jedynej pozostałości po śnieżnych płatkach. Jego gęste brwi zbliżyły się lekko do siebie, gdy zmrużył oczy by wychwycić najlepsza drogę do baru, tak by nie musieć przebijać się przez wszelakie grupy mieszkańców Targos .
Gdy w umyśle powstała już odpowiednia ścieżka, Torbor bez pardonu począł przedzierać się w stronę lady. Jak każdy krasnolud był krzepki, a nawet wśród przedstawicieli swej rasy, uchodzić mógł za dobrze zbudowanego. Silne ramiona, wzmocnione wieloletnimi pracami przy kowadle w ojcowskiej kuźni, teraz pomagały mu bez większych problemów dostać się do upragnionego miejsca.
- Hej nu ty! – gdy zbliżył się już do lady na tyle, by gospodarz go usłyszał, odezwał się głosem grubym, aczkolwiek miłym. Nie był on jednym z tych szorstkich krasnali, których wzrok mógł mielić głazy. – Daj no mi kufel dobrego piwa jak i michę ciepłej zupy. –stwierdził kładąc odliczone srebrniki na blat. W jego akcencie słychać było dużo naleciałości wspólnej mowy, wprawne ucho od razu zrozumiało by, że nie podchodzi on z krasnoludzkich metropolii.
- I powiedz ty mi ino jeszcze, gdzie jo Ci znajdę Huberta Gallaway’a, bo ponoć chętny do ruboty szuka. –zauważył rudowłosy, zajmując miejsce niedaleko barowej lady, w swych grubych paluchach zaciskając kufel piwa. Schował on końcówkę swej uplecionej w gruby i długi warkocz brody, za kołnierz, by nie umoczyć jej w zupie, czekając na informacje od karczmarza, który na pewno wiedział, gdzie był jego przyszły pracodawca.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 15-05-2013, 23:01   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki mężczyzna, okutany w ciepły płaszcz podbity futrem, wszedł do izby, wpuszczając do środka kłąb śniegu. Natychmiast zamknął drzwi, nim zgromadzeni w środku goście zdążyli podnieść larum.
Mężczyzna zdjął płaszcz, otrzepał się ze śniegu i, zamiast przysunąć się jak najbliżej ognia płonącego na kominku, zabrał się za studiowanie wiszących na tablicy ogłoszeń.
Teraz można było mu się przyjrzeć lepiej.
Miał na sobie porządne, choć noszące ślady długiej podróży ubranie podróżne i wysokie futrzane buty.
Był młody, gołowąsem można by go nazwać, ale w szarych oczach kryło się coś, co świadczyło o pewnym doświadczeniu życiowym. Zapewne mimo młodego wieku nie był wychuchanym paniczykiem, bowiem tacy zwykle nie zostawali kapłanami Władcy Bitew. A był nim bez wątpienia, skoro nosił na kolczudze symbol Tempusa, a u szerokiego pasa miał topór bojowy - ulubioną broń swego boga.

Ogłoszeń na tablicy było kilka, ale jedno rzucało się w oczy. Przynajmniej jemu. A wynikało z tego pisma jasno, że Termalaine miało jakieś kłopoty. A nawet jeśli samo miasto mógł mieć w nosie, to paru mieszkających tam osób już nie.
Chociaż rodzinnym miastem Taara było Easthaven, to jednak parę razy odwiedził swego mieszkającego w Termalaine wuja, Andera Lackmana i jego rodzinę. I lubił i jego żonę, Kethrę, i jego córki a swoje kuzyneczki - Marę i Westrę.
Czemu, na wszystkie śnieżne demony, nie można dotrzeć do Termalaine?

Taar rozejrzał po zatłoczonej izbie, chcąc wypatrzyć odpowiednie miejsce - w miarę blisko kominka, w miarę blisko kuchni. Żeby potrawy nie ostygły podczas zbyt długiej wędrówki.
Wśród twarzy, z których kilka było wpatrzonych w niego, wypatrzył jedną, znajomą. Tyle tylko, że znajdowała się nie całkiem tam, gdzie się spodziewał. Przy barze, lub na sali z tacą - to tak, ale przy stole? Czyżby zrobiła sobie wolne? O tej porze?

- Arine? - podszedł do dziewczyny. - Można się przysiąść?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-05-2013 o 23:09.
Kerm jest offline  
Stary 16-05-2013, 08:00   #4
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Albert Quinn, właściciel i w chwili obecnej także szynkarz przybytku odwrócił się powoli na dźwięk głosu krasnoluda. Ledwo zauważalne worki pod oczami i zmarszczki głębsze niż zwykle świadczyć mogły tylko o mocnym przepracowaniu ostatnich kilku nocek. No tak, ludzi do pracy nie było, a ktoś musiał obsłużyć tych wszystkich gości chcących wygrzać się wokół wielkiego paleniska. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, skinął na powitanie i odpowiedział rachując w pamięci.

- To będzie trzy srebrniki i cztery miedziaki, panie... Krasnoludzie - zastanowił się przez chwilę, uświadamiając sobie że rudobrody właściwie nie podzielił się z nim godnością. Na posiłek długo czekać nie trzeba było, po minucie, może dwóch na zapleczu Quinn wrócił z talerzem parującej zupy, po chwili zaś doniósł kufel zimnego piwa. Torbor musiał przyznać, że poziom obsługi w Płaczącej Wdowie stał na całkiem wysokim poziomie, piwo było chłodne i nierozwodnione, a zupa zjadalna. Właściciel przybytku zasępił się dopiero na pytanie o starego Gallawaya.

- Ano szuka, szuka i znaleźć nie może i w sumie nic dziwnego. Śnieżne pustkowia są niebezpieczne w normalnych warunkach, ale teraz? Czasami w trakcie dnia na szlaku spotkać można zielonoskórych, ogra, a czasami i śnieżnego trolla tyle że w słońcu widać je z daleka i jest gdzie uciec. Teraz od bitego miesiąca wali śnieg albo wyje potępieńczy wiatr, nawet nie dowiesz się kiedy jakaś bestia rozszarpała cię na strzępy... - Przerwał, zdając sobie sprawę że odrobinę odbiegł od pytania - ale Hubert zjawia się tutaj zazwyczaj, gdy krótsza wskazówka znajdzie się w okolicach ósemki - Quinn wskazał na wiszący na honorowym miejscu na ścianie, wysłużony zegar który sądząc po budowie śmiało można było przypisać gnomiej robocie.
- Właściwie to ostatnio kilku pytało, więc może Tymora wreszcie uśmiechnie się do biedaka, mówi się że w Termalaine ma jakieś osobiste sprawy.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 16-05-2013, 15:11   #5
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Torbor słuchawszy karczmarza, wiosłował powoli łyżką, napełniając brzuch ciepłym i sytym posiłkiem. Kawałki pływającego w gęstej zupie mięsiwa, były idealną strawą dla podróżnego - im więcej tłuszczu w taka pogodę tym lepiej. Chwyciwszy cynowy kufel, uniósł go do ust i pociągnął mocno złocistej zawartości, a kąciki jego ust wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy po tych kilku dniach w końcu gardło zaznało swego ulubionego napoju. Piana osiadła na rudych wąsiskach młodego przedstawiciela niskich ludów, który beknął z aprobatą wobec podanego mu piwa.

- A powidz mi Ponie, jak ten Hubert wygląda, coby ni umknął mi wśród całej tej gawiedzi. - w przerwie pomiędzy tym, a kolejnym zdaniem usta krasnala napełnił kolejny haust piwa. - Bo ja Torbor z rodu miedzianych bród, nie lękom się ni troli, ni ogrów, więc na mój topór w tej wyprowie liczyć muże. -rzekł krasnolud głosem stanowczym i dziarskim.

- Ah, gdybym dostawał sztukę złota za każdym razem jak słyszę takie opowieści, a mierzyliście się Panie Torbor już z trollem? Raz miałem nieprzyjemność zobaczyć jak cała kompania najemna idzie na jednego i z ośmiu pięciu diabli wzięło, a bili go chyba z godzinę bo co chwila wstawał - odpowiedział od razu karczmarz, po chwili zatrzymując się i myśląc nad pierwszym pytaniem.

- No jak wygląda... Dla was pewnie wszyscy ludzie tacy sami, to ciężko mi powiedzieć coś konkretnego, a cech szczególnych jakoś nie posiada, w sensie dwa oczy, nogi, głowa jedna... Jedyne co mi przychodzi na myśl to siwiejący i zdecydowanie dobrze ubrany.

Krasnolud palcami pogładził swe wąsy, zdejmując z nich tym samym pianę, by szybko zebrać ją językiem do ust, gdy oblizał paluchy.

- Nu tu najwyżej powidz mi jok tu przyjdzio, albo jemu szypnij słówko iż ktoś do rubuty chętny się znalazł. - po tych słowach chwycił za drewnianą łyżkę, żartobliwie grożąc nią staremu szynkarzowi, tak że kropelki zupy, wylądowały na stole jak i brudnym fartuchu człeka. - Może i fokt, z trolem żym nie wolczył, a przygód jeszcze wielu nie przeżyłem! Ale jak to mój tatko mowioł - “Mężne syrce ważniejsze jest ud ostrego miecza” - a tego Ci u mnie nie brok. Zaś zew podróży to cuś czymu odmawiać ni można! -stwierdził śmiejąc się rubasznie i odrzuciwszy łyżkę do miski uniósł kufel by duszkiem dopić zawartość naczynia. Złoty napój wlewał się w gardło krasnala, niczym woda, zaś uwieńczeniem tego procesu było głośne beknięcie. - Duj no mi jeszcze jeden kufel, coby w gardle nie zaschło zbyt szybko. Nu i powidz ilu to się ustatnio o robotę wypytywoło, może daluj tutaj przesiaduj, czy też odeszli zrezygnuwoni na wieść o trolach?

- Co jakiś czas ktoś się trafi, głównie ludzie którzy wypili trochę za dużo i po wyparowaniu procentów im się odechciewa, chociaż podobno ostatnio ktoś pytał też w którejś z nadmorskich tawern. Tak, tak jak tylko się zjawi dam mu znać, że wreszcie zjawił się ktoś konkretny, a powinien przyjść za niedługo - rzucił na odchodne, podając krasnoludowi kufel piwa i idąc na drugi koniec baru, gdzie jakiś klient już od chwili domagał się zamówienia.

Krasnolud ruchem głowy dał do zrozumienia, iż usłyszał wszystkie informacje, po czym jego uwaga ponownie skupiła się na misce z zupą. Zerknął on na łyżkę, po czym wzruszył delikatnie ramionami, jak gdyby rozwiązał właśnie jakiś wewnętrzny konflikt, i chwyciwszy naczynie w obie dłonie, począł wypijać zwartość bezpośrednio z niego. Oczywiście okraszone było to głośnym siorbanie, a kilka kropel gęstej potrawy, odwiedziło rude wąsy, oraz wybrało się na wycieczkę po ukrytej pod kołnierzem brodzie. Jednak dla zmarzniętego i głodnego krasnoluda, wielkim problemem to nie było. Torbor miał teraz tylko jedną opcję - siedzieć i czekać na pojawienie się autora ogłoszenia, popijając przy tym zimne piwo. Była to zaś alternatywa całkiem przyjemna, w porównaniu do kroczenia przez śnieżycę.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 16-05-2013, 17:11   #6
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Płacząca Wdowa jak co wieczór zapełniła się gośćmi. Myślałby kto, że późną porą, gdy mróz ściślej obejmuje świat, komukolwiek będzie chciało się wychodzić z domu. Tymczasem interes w przybytku kręcił się najlepsze - być może z uwagi na dawne dzieje i wspomnienie legend tu bywających, być może ze względu na świetną strawę i możliwość noclegu, a być może dzięki obsłudze? Trudno chyba byłoby wyznaczyć jeden czynnik sprawiający, że po zapadnięciu zmroku w karczmie wcale nie pustoszało. Jak co dzień trafiali tu zarówno mieszkańcy Targos, jak i przybysze z okolic albo dalszych stron. Każdy miał coś ciekawego do opowiedzenia, a Arine kręciła się pośród nich z wdziękiem, czujnie łowiąc co ciekawsze informacje. Dzisiaj nie mogła jednak poświęcić im tyle uwagi, ile chciała. Miała inne plany. Plany, za które oferowano jej sowite wynagrodzenie.

Lawirując wśród stołów i zapraszających ją do towarzystwa klientów, dotarła do stolika umieszczonego w rogu, przy którym samotnie siedział całkiem przystojny mężczyzna. Widziała, jak jeszcze przed chwilą rozmawiałam z kimś. Najwyraźniej jednak druga osoba opuściła już Płaczącą Wdowę. Serge Liam.


Człowiek, który zagrażał interesom jej zleceniodawcy. Pozostawało pytanie dla kogo pracował. Choć Nael obserwowała go od jakiegoś czasu, nie potrafiła określić, co nim powoduje i kto jest jego pracodawcą. Przyszedł więc czas na bardziej zdecydowane kroki. Kilka dni temu subtelnie zaczęła podchodzić Serge’a, sama robiąc za przynętę. Nie wyglądał na mężczyznę, który mógłby mieć wobec niej jakieś cieplejsze uczucia, ale na pewno mógł mieć na nią ochotę. Dowiedziała się, co lubi, dzięki małym przysługom, którym dłużni jej byli ludzie tu i tam, i zamierzała to wykorzystać. Wystarczyło, by tylko podał jej nazwisko.

Postawiła kielich na stole, nachylając się nad Serge’em i uśmiechając się lekko.
- Na koszt firmy.
Mężczyzna przesunął powoli wzrokiem po jej ciele, by spojrzeć jej ostatecznie w oczy. Wyglądało na to, że jest w całkiem dobrym humorze.
- Ah, to ty... Dziękuję. Miło cię widzieć.
- Jak idą interesy? - zagaiła, przecierając od niechcenia blat stołu.
- Świetnie. Zakończyłem dziś ciekawą... transakcję. Mogę świętować. - uniósł kielich w jej stronę, w niedbałym toaście.
W szarych oczach Arine zamigotały wesołe błyski. Zapowiadało się na ciekawy wieczór.
- Może masz ochotę poświętować kameralnie po zamknięciu? - zapytała.
Serge zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, upijając wina i spoglądając na nią znad kielicha nieodgadnionym spojrzeniem.
- Dotrzymasz mi towarzystwa?
Białowłosa odpowiedziała tylko lekkim uśmiechem.
- Chętnie zostanę.
Dziewczyna skinęła lekko i odeszła, by zająć się jadłem i napitkiem dla innych gości.


Pojedynczy płomyk świecy rozświetlał mrok niewielkiej izdebki. Pogłębione cienie tworzyły zarys mebli, a delikatne, rozproszone światło miękko padało na dwa nagie ciała, które splotły się w tańcu tyleż namiętnym, co i dzikim. Jedynym dźwiękiem, który przerywał ciszę nocy była melodia jęków i westchnień, której akompaniował cichy stukot łóżka o ścianę. On kołysał się nad nią dziko i gwałtonie niczym łamiąca się fala, a ona wzbierała w przypływie. Jest pewne piękno w akcie zespolenia, któremu nie uwłacza brak uczuć między kochankami. Plecy dziewczyny wygięły się we wdzięczny łuk, gdy przepełnił się kielich rozkoszy. Jej paznokcie zostawiły różowawe smugi na plecach Serge’a. Opadła na poduszkę, a jej włosy rozsypały się dookoła, tworząc srebrzystą aureolę. Pojedyncze kosmyki przykleiły się do zroszonego potem czoła. Piersi unosiły się w urywanym oddechu, a na ustach wykwitł uśmiech pełen zadowolenia.

Dla niego nie był to jeszcze jednak koniec. Nie zważając na błogość, malującą się na twarzy Arine, mężczyzna przewrócił ją na brzuch. Zdążyła tylko krzyknąć cicho z zaskoczenia, ale ani myślała się opierać. Lubiła władczych kochanków, a niewielu takich jej się trafiało. Serge pochylił się nad nią i wsunął dłoń w białe włosy, odciągając jej głowę do tyłu.
- Mogłabyś służyć u mnie. Nie tu. - szepnął jej do ucha, co wzbudziło u niej kolejny dreszcz.
Puścił ją i uklęknął za nią. Podciągnął jej biodra w górę, by ponownie zdecydowanym ruchem zagłębić się w jej gorącym i wilgotnym wnętrzu, wyrywając z gardła dziewczyny kolejny rozkoszny jęk. Jedną dłonią nadawał rytm jej ruchom, przeciwstawiając je własnym, by czuła go mocno i intensywnie. Druga ręka wędrowała po jej ciele, to zamykając się na delikatnej, pełnej piersi, to zaciskając na karku lub we włosach. Tym razem spełnienie przyszło jednocześnie dla obojga i zalegli obok siebie zdyszani, spoceni i rozpaleni.


Arine obserwowała, jak Serge ubiera się do wyjścia. Za oknem wciąż jeszcze było ciemno, ale uparł się, że musi wracać. Była całkiem zadowolona z przebiegu nocy, dawno nie czerpała z pracy tyle przyjemności. Wciąż jednak nie osiągnęła celu. Nie mogła go tak wypuścić. Owinęła się prześcieradłem i wstała z łóżka, podchodząc do swojego gościa.
- Na pewno chcesz iść? - zapytała ochrypłym szeptem, przesuwając paznokciem wzdłuż linii jego kręgosłupa.
- Chcieć a musieć. - prychnął cicho w odpowiedzi, zapinając pas.
Nael przytuliła się do pleców Serge’a, wspięła na palce i przygryzła płatek jego ucha.
- Ale... Na pewno? Możesz po prostu rano wyjść. Zapewnię ci miłą pobudkę... - szepnęła, a on zadrżał, czując jej gorący oddech na szyi.
- Arine... Jeśli się spóźnię, Daryen mnie zabije. - westchnął.
Miała to. Miała to czego chciała. Udało się. Czemu więc jeszcze się nie zabawić?
- Zadbam o to, by było warto. - zignorowała całkowicie wymienione nazwisko.

Znów był szybszy. Odwrócił się ku niej i objął ją, gdy tylko odszukała ustami jego usta. Przylgnęła do niego całym ciałęm, a jego zniecierpliwione dłonie zerwały z niej prześcieradło, pozwalając mu swobodnie opaść. Nim Arine się obejrzała, przycisnął ją własnym ciężarem do ściany. Jedna ręka powędrowała w dół, między jej uda, a druga z powrotem ku śnieżnobiałym włosom. Jej dłonie z kolei zajęły się niepotrzebnymi mu już spodniami. Nie trzeba im było wiele, by być gotowymi na dalsze przyjemności. Dziewczyna oplotła kochanka jedną nogą, zapierając się o ścianę, a on wszedł w nią gwałtownie, ustami wpijając się w jej szyję.

Tak. Praca Arine czasem bywała naprawdę przyjemna.


Siedziała w Płaczącej Wdowie przy stoliku. Już nie jako jedna z dziewcząt z obługi. Nie jako pomocnica. Po raz pierwszy jako klientka. I wcale nie chciałą tu być. Wiedziała też, że oni wcale jej tu nie chcą. Byle tylko Gallaway przyszedł jak najszybciej. Musiała wyrwać się z Targos i to prędko. Musiała zniknąć, nim znajdzie ją Serge i zacznie zadawać pytania. Popadł w niezłe tarapaty u swojego mocodawcy i tak jakby to była jej wina. Przez pewien czas pozostawała chyba poza podejrzeniami, ale jednak Liam nie był głupi. Szybko pokojarzył fakty z pogłoskami i z jej osobą. Cóż... Najwyraźniej jej czas w Targos dobiegł końca. A że właściciele przybytku nie w porę zaczęli naciskać, by żyła wedle ich zasad sprawiało, że tylko łatwiej miało jej przyjść opuszczenie tego miejsca.

Z zamyślenia wyrwał ją Taar. Białowłosa spoglądała na niego z typowym dla siebie, uprzejmym uśmiechem. W szarych oczach widniał jednak cień niepokoju.Wyglądała na nieco spiętą i bardzo uważną, zwłaszcza gdy zerkała czasem to ku wejściu, to ku ladzie karczemnej.
- Taar. Dobrze cię widzieć - odparła całkiem szczerze. - Oczywiście, siadaj, proszę. I wybacz, że cię dziś nie obsłużę, ale … tak jakby już tu nie pracuję. - Wskazała mu wolne miejsce obok siebie.
- Rzuciłaś robotę? - zdziwił się Taar, zajmując miejsce obok dziewczyny. - Miałaś dość biegania z pełną tacą i podszczypywania przez klientów. - Pokiwał głową ze zrozumieniem. - Znalazłaś sobie coś ciekawego, czy też czekasz na uśmiech losu?
Patrzyła na niego przez chwilę, jakby zastanawiając się, jakiej odpowiedzi udzielić.
- Trochę jedno, trochę drugie. - rozejrzała się ponownie. - Trochę moi opiekunowie i właściciele wdowy chcieli za bardzo o mnie decydować. - mruknęła, ściszając głos, by nie ściągać niepotrzebnej uwagi. - Coś ciekawego... Widziałeś ogłoszenie o wyprawie do Termalaine?
- Trudno nie zobaczyć. - Taar uśmiechnął się. - A co? Jesteś zainteresowana? Bo ja byłbym. Co tu w ogóle się dzieje, że Gallaway szuka ludzi? Za moich czasów nie było takich problemów. Wszak to żabi skok.
“Jego czasy” skończyły się jakiś rok lata temu, ale o tym Arine bardzo dobrze wiedziała.
- Chciałem wuja odwiedzić - mówił dalej Taar - a tu taka niesodzianka. Ledwo człowiek przez rok nie odwiedza starych kątów... - nie dokończył.

Odwzajemniła uśmiech kapłana. Dobrze jej robiło sympatyczne towarzystwo, które niczego chwilowo nie chciało od niej w żaden sposób.
- Stare kąty. - mruknęła z rozbawieniem. - Pierwsze lata życia spędziłam w Termalaine. Jestem zainteresowana tą wyprawą. Dobrze mi zrobi wyrwanie się stąd na chwilę... Północ to mój dom, pogoda mi nie straszna. Umiem o siebie zadbać - rzekła beztrosko, wzruszając lekko ramionami, po czym znów spoważniała. - I nie mam pojęcia, co się mogło stać. Niestety... Moja wiedza o aktualnych wydarzeniach i układach nie wybiega daleko poza Targos. Ale myślę, że ta wyprawa faktycznie jest potrzebna...
- Może więc ruszymy razem... Ale to ogłoszenie wygląda na stare - stwierdził Taar. - Nie znalazłaś nikogo, kto by zechciał iść tam z tobą? Taki leń wszystkich ogarnął?
- Wisi tu już dłuższy czas. A ja... Cóż. Ledwie dzień czy dwa temu sprawy przybrały taki a nie inny obrót. - Arine mówiła bardzo ogólnikowo, z czego najwyraźniej zdawała sobie sprawę, nerwowo owijając kosmyk włosów wokół palca. - Nie szukałam więc... Ostatnimi czasy ludzie mają tu dość problemów, żeby przejmować się jeszcze Termalaine. Mnie po prostu na rękę odejść stąd... - uśmiechnęła się znowu do Taara. - Będzie mi bardzo miło mieć znajomą twarz za towarzysza.

- No to teraz wystarczy poczekać na Gallawaya. - Taar wyciągnął rękę do Arine. - Razem zawsze raźniej, niż samemu tłuc się przez mroźne pustkowia.
- Uhm. - przytaknęła, jakby nieco spokojniejsza.
Podała dłoń kapłanowi i przypieczętowała ich małe przymierze delikatnym uściskiem.
- Zjesz coś - spytał Taar. Gdyby mieli gdzieś wyruszyć, to lepiej by było najpierw coś zjeść. A kto jak kto - Arine powinna wiedzieć, co warto by zjeść nie ryzykując zdrowiem.
- Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że Gallaway przyjdzie jak najszybciej i będzie można ruszać... Niespecjalnie czuję się tu na miejscu obecnie i chyba... Nie powinnam niczego zamawiać. - przez urodziwą twarz przemknął lekki cień. - Nie odchodzę stąd w pełnej zgodzie. I naprawdę jestem tu tylko z konieczności.
Taar skinął głową. Nie zamierzał wypytywać, co leżało u podłoża konfliktu między Arine a Albertem, właścicielem lokalu. Lepiej było poczekać, aż Arine nabierze chęci do zwierzeń. Jeśli, oczywiście, nabierze.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 17-05-2013, 12:53   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Dotarła do Targos kilka godzin wcześniej, ale większość tego czasu spędziła w wynajętym pokoju, odpoczywając po niełatwej przeprawie. Mocno wychłodzona i wymęczona, od razu wynajęła miejsce gdzie mogłaby wziąć gorącą kąpiel, a następnie schować się pod ciepłą pierzyną. Przez jakiś czas zza prześcieradeł wystawały jedynie koniuszki jej zdrowo zaczerwienionych palców oraz czubek głowy z rozczochraną do cna kasztanową fryzurą. Gdy się nad tym zastanowić, musiała wyglądać dość komicznie, ale przecież nikt nie mógł jej zobaczyć. Poza tym, nieostrożni turyści z innych regionów niejednokrotnie płacili gorszą cenę za wałęsanie się po Północy - na przykład gubili drogę, zbaczali z ledwie widocznego szlaku i zamarzali na kość gdzieś głęboko w głuszy. Ugh. Co za paskudna śmierć! Okropieństwo. Samo Targos było dość ciekawym miejscem, opustoszałym, ale tylko pozornie, co udowodniła zgraja błogo rozleniwionych klientów okupujących dolną część budynku. Sądząc po tablicy ogłoszeń na którą dziewczyna rzuciła okiem po wejściu do tawerny, nawet poszukiwacze przygód mogli liczyć tu na zatrudnienie. Dobrze. Nie chciałaby tłuc się taki szmat drogi tylko po to, by odwiedzić niesławną na całe Krainy Płaczącą Wdowę. To pomyślawszy, wycieńczona Audrey zasnęła, obojętna na odgłosy zabawy dochodzące z dołu. Szczęśliwie, nie śniła o histeryzujących duchach.

Właściwie to nie śniła praktycznie o niczym, co bardzo ją ucieszyło. Obudziła się wypoczęta, krótka drzemka sprawiła, że ponownie miała siłę do działania. Sił takowych nabrał także jej pusty żołądek, który zaczął cicho powarkiwać pod warstwami ubrania, jak jakiś mały rozwydrzony terier z ulic Athkatli. Posiadała co prawda racje podróżne, ale jedzenie płatów suszonego mięsa mijało się przecież z celem, kiedy ledwie kilka metrów niżej serwowano prawdziwe jadło oraz napitek w postaci gorących posiłków i grzańca. Już sama myśl o różnych potrawach wywołała błogi uśmiech na jej twarzy. Słyszała wiele dobrych rzeczy o północnej kuchni i nie mogła się doczekać, żeby potwierdzić choć część z nich. Oczywiście chęć zaspokojenia głodu grała pierwsze skrzypce. Audrey czym prędzej przywdziała ponownie większość swojego awanturniczego wyposażenia i wyszła z pokoju. Po czym biegiem wróciła i przeczesała swoją fryzurę, żeby nie wyglądać jak kompletne straszydło. Zadowolona z rezultatu, ruszyła na dół, wcześniej zamykając za sobą drzwi i chowając mocno wysłużony klucz do kieszeni.

Schodząc po drewnianych schodach, zasłyszała część konwersacji szynkarza z jakimś rudobrodym krasnoludem. Mężczyzna za ladą rozprawiał o orkach, ograch i trollach jakby napisał na ten temat niejedną książkę. Oczywiście, jak to się często zdarza u tego typu ludzi, plótł trzy po trzy, chcąc zabawić swojego klienta i zaimponować mu nietuzinkowym obyciem. Jako istoty podziemne, standardowe orki, które wychodziły na powierzchnię w dzień zwykle posiadały myśli samobójcze. Dlaczego? Bo ostre światło słoneczne czyniło je nieporadnymi. Słyszała, że tutejsza odmiana posiada lepiej przystosowany wzrok, ale ten byłby chyba równie nieprzydatny podczas śnieżycy jak ludzki, prawda? W tym momencie jej rozważania przerwał krasnolud, który zaczął zdawać relację na temat swojego pochodzenia. Mówiąc zaciągał wypowiadane wyrazy w bardzo charakterystyczny sposób, który tak rozbawił Audrey, że miała przemożną ochotę parsknąć śmiechem. Oczywiście nie zrobiła tego, bo obawiała się, że krasnolud może mieć w sobie więcej dumy niż poczucia humoru. Ale wyglądał tak uroczo w tym swoim kubraczku! Z idealnie splecioną brodą, krzaczastymi brwiami i zaokrąglonym nosem, który lśnił jak wróżebna kula w świetle świec! Trochę jak dziecko, starające się udawać ojca. Hmm. Wspomniała na krasnoludzką tradycję dziedziczenia imion. Może było w tym więcej prawdy niż z początku sądziła? Tak, czy inaczej, czasem lepiej jest słuchać, niż gadać. Przez kilka chwil dowiedziała się wiele o istniejących zagrożeniach, jak również co nieco o potencjalnym towarzyszu podróży. Karczmarz odszedł, pozostawiając brodacza z kuflem pełnym złota i ją z pustym żołądkiem. No tak, oczywiście. To się nazywa szczęście. Audrey szybko stanęła na drodze jednej z dziewek służebnych, która zmierzała w stronę kuchni. Upewniwszy się, że ma jej pełną uwagę, złożyła swoje zamówienie.
- Przynieś mi proszę porcję rosołu oraz kufel jakiegoś trunku na rozgrzanie.
Dziewczynka z tacą stała tak chwilę, jakby próbowała przetworzyć słowo „proszę”. Najwidoczniej nie słyszała go zbyt często. Chwilę później przyjęła zamówienie i zniknęła w kuchni. Czekając na jego realizację, McTaggart spojrzała na wesoło siorbiącego zupę krasnoluda. Tak, z nim w drużynie z pewnością nie będzie nudno.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
Podeszła bliżej i zwróciła się do Torbora, pytająco wskazując wzrokiem na stołego obok niego. Oboje czekali na pracodawcę. Równie dobrze mogła się przysiąść.
 
Highlander jest offline  
Stary 18-05-2013, 00:38   #8
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
I - Decyzja


Wszechobecny ziąb i przenikliwa wilgoć. Kłęby rzadkiej pary wydobywające się z ust przy każdym oddechu. Przytłumiony huk fal i potępieńcze wycie wiatru rozbijającego się o ściany magazynu. Posmak soli w ustach i swąd wędzonych ryb wdzierający się głęboko w nozdrza... No i głośne chrapanie tego idioty, Jorrika... Rzeczony najemnik spał w najlepsze półleżąc na opartym o ścianę krześle. Był właśnie w pracy, ale "przecie martwe łośki i wypatroszone ryby nie lunatykują... nie?"

Ziąb i wilgoć...

Lenfi wrócił do ponurych rozmyślań. Całą swoją uwagę skupił na delikatnym płomieniu dopalającego się właśnie ogarka świecy, który ledwo co rozjaśniał ciasne, mroczne pomieszczenie. Nadal się wahał. Nie był pewien czy powinien wyruszać z miasta w taką pogodę, ale z drugiej strony nic już tu nie wskóra. Jego ojca z pewnością nie było w Targos a on tracił czas najmując się za grosze w tej dziurze. Na domiar złego ziąb, wilgoć, wiatr i smród, jego wierni i jedyni jak dotąd towarzysze, nie dali mu ani na chwilę o sobie zapomnieć... Do diaska, nic dziwnego, że nie mógł zebrać myśli!

Para z ust i wiatr w szczelinach...

Jego ojciec... Matka... Najemnik sięgnął wspomnieniami do beztroskich dni swej młodości, gdy jeszcze wołali na niego Lenfi Drewniany Płaszcz. To były dobre, bezpieczne czasy pełne radości, dumy i spełnienia... Złociste dni... Złociste były włosy jego matki, słońce zachodzące nad zatoką, podkradany ze spiżarni miód, rozżarzone palenisko, rękojeść jego pierwszego miecza... Tak, to były ostatnie złociste chwile. Dni, które nastąpiły po nich, miały kolor stali lub ołowiu, czasem wypolerowanej miedzi lub błyszczącego srebra, ale żaden z nich nie mógł równać się z kolorem złota.

Nerwowo pełgający płomień pożerający resztki knota odbijał się w niebieskich źrenicach młodego wojownika wypełniając je ciepłym blaskiem. Malał jednak coraz bardziej, aż w końcu zgasł. A wraz z nim odeszły wspomnienia.

Lenfi poruszył się nerwowo i z niezadowoleniem skrzywił pokrytą gęstym zarostem twarz.

Mróz.
Smród.
Mrok.
Odmrożone pośladki.

Wstał i ruszył do drzwi. Gdy już znalazł się przy Jorriku trącił stopą krzesło, które złamało się pod ciężarem bezwładnie opadającego ciała.
- Co do jasnej...!?
- Przekaż, że się zwalniam. – rzucił krótko Lenfi uznając najwyraźniej, że wszelkie dodatkowe tłumaczenia są zbyteczne. W milczeniu wyszedł na spotkanie doków Targos zostawiając za sobą szybko wzbierającego wściekłością Jorrika.

Drzwi karczmy otworzyły się ponownie, wpuszczając do środka śnieg, wilgoć i wiatr wzbogacony tym razem o woń wędzonych ryb. Nikt z obecnych nie poznał rosłego mężczyzny, jednak każdy bez wahania mógł stwierdzić, że nieznajomy stworzony jest do wędrówki i bitwy. Łuski zbroi skrytej pod szerokim płaszczem, wypełniony po brzegi plecak oraz wystająca znad ramienia rękojeść dwuręcznego miecza nie pozostawiały wielu wątpliwości.

Lenfi zatrzasnął za sobą drzwi, odwrócił się do biesiadujących i przemówił donośnym głosem, tak aby wszyscy słyszeli:
- Jam jest Lenfi Stalowy Koń! Szukam Huberta Gallway'a. Jest wśród was?
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 18-05-2013 o 23:07.
aveArivald jest offline  
Stary 18-05-2013, 15:01   #9
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jTQXOHkvUS4[/MEDIA]


Potężny młot uderzył w sztabę żelaza. Rozgrzany do koloru miedzi metal jęczał dźwięcznie pod każdym czułym dotykiem kowalskiego kafara. Iskry lecące wkoło rozświetlały skupioną twarz krzepkiego krasnoluda który to raz za razem kształtował nową duszę tworząc swe dzieło.
Stalowe szczypce z precyzją jubilera chwyciły prawie gotowy produkt i z szczególną uwagą włożyły go do pieca by na nowo nabrał rumieńców. Ogień wesoło buzował wśród rozgrzanych węgli z ochotą przyjmując ofiarę, jednak rozczarowany niemocą strawienia metalu jedynie tańczył wkoło niego dobijając się w jego skórę. Jego płomienne pocałunki rozgrzały do czerwoności sztabę rozbudzając w niej namiętne uczucia. Jakże wielki smutek ogarnął oboje gdy niewzruszone szczypce ponownie chwyciły rumiany metal. Brutalnie wbiły się w jego ciało i bezlitośnie wrzuciły do kubła zimnego oleju. Zdążył tylko krzyknąć cicho z zaskoczenia, ale ani myślał się opierać. Lubił władczych kochanków, a niewielu takich mu się trafiło.

Kłęby pary buchnęły kowalowi w twarz. W twarz, na której kwitł uśmiech błogi i rozkoszny, jakby właśnie spełniało się marzenie życia.

Brudna szmata przetarła dokładnie nowo narodzone ciało. Nie pominęła żadnego zakamarka, dokładnie wgłębiając się w każdy otwór zahartowanego noworodka. Nie było to uczucie przyjemne. Szorstki dotyk materiału zdawał się pozbywać godności żelaza, jednak ten milczał niewzruszony. Musiał być silny jak ojcowie. Twardy i nieugięty. Był żelazem. A to napawało go dumą której nic nie było mu w stanie odebrać.
Brodacz położył delikatnie na kowadle swe dzieło i zniknął na moment. Gdy ciężkie kroki oświadczały jego powrót, w dłoniach trzymał drewniane stylisko, zawczasu przygotowane, odpowiednio okute i otoczone skórą by dłoń pewnie trzymać je mogła.
W pierwszej chwili kontaktu, styliska z głowicą, impuls przebiegł przez oba ciała. Choć wydawali się sobie tak dalecy, tak różni, to jednak nić empatii między nimi powstała łącząc ich w uścisku namiętnym i gorącym. Jest coś pięknego w akcie zespolenia między dwoma kochankami. Tym piękniejsze jest gdy darzą się uczuciem silnym i nieśmiertelnym. Stalowy klin zapieczętował ich związek, zdawało by się na wieki.

Skalf uniósł gotowy młot w stronę światła. Ciężka broń przyjemnie leżała w dłoni ochoczo zachęcając do wymachów by rozkruszyć czerepy wrogów.
- Husmor - rzekł karzeł po chwili zadumy nadając imię swemu dziełu. Czasami kowal stworzy coś idealnego. Coś perfekcyjnego. Dzieło jego życia. Artystyczne narzędzie które jest szczytem możliwości rzemieślnika oraz skrajem jego twórczości. Coś, po czym cała wena znika, przepędzona zmęczeniem. Coś, co nie pozwala nigdy więcej chwycić już za młot kowalski i rozpalić piec. Na szczęście Skalf nie osiągnął jeszcze swego limitu.

Stary krasnolud dokładnie przyglądał się kafarowi oceniając kunszt twórcy. Jego srogi wzrok mogący kruszyć kamienie nie omieszkał dostrzec najmniejszych błędów jakie były popełnione w procesie tworzenia owej broni. Odłożył, bez słowa, dzieło na stół i chwycił za swą fajkę by zakopcić ją od świecy.
- I jok ujcze? Jok ci sie pudoba? - młodszy z nich z niecierpliwością czekał na ocenę.
- Stoć cie było no więcej - rzekł po chwili namysłu.

***

Opatulona kula futra przedzierała się przez zaspy śnieżne tocząc się miarowym krokiem w stronę ludzkiej osady. Z daleka można było go pomylić z niedźwiedziem górskim, dość karłowatym swoją drogą, lub innym zwierzem przemierzającym śnieżne odstępy. Gdyby jakiemuś łowcy chciało się pokusić na polowanie w taką pogodę konflikt między nim, a krasnoludem ubranym w warstwy skór zwierzęcych, był by nieunikniony. Na szczęście jedynym problemem brodacza był wszędzie obecny śnieg. Skalf nagle wyobraził sobie, że gdyby się potknął i zaczął toczyć w dół zbocza, za pewne na samym dole skończył by jako ogromna śnieżka idealnie nadająca się na ulepienie bałwana. W pierwszym odruchu chciał sprawdzić swoją teorię, jednak powstrzymał się dochodząc do wniosku, że woli być suchym krasnoludem niż przemoczonym bałwanem.

Targos wydawało się być opustoszałym miastem. Ulicami zawładnął mróz, zaś wszelakie żywe istoty skrywały się po ciepłych kątach. Było to całkiem zrozumiale i podobne chęci dzielił z nimi brodacz. Przez chwilę nawet przeszło mu przez myśl, że idea zostania w swej kuźni była całkiem kuszącą perspektywą, a wszelakie przygody i awantury, mógł przeżywać zupełnie ktoś inny. Zastanawiał się też, czy to na pewno była jego wola, czy czasem tylko jego ojca. Jednak na zmianę zdania było już za późno. Jak to się mówi "Skoro wzniosłeś młot, musisz go opuścić".

Ogłoszenie trzymane w dłoni napawało go lekką otuchą. Zapowiadało pewne zmiany w jego życiu, a koniec końców w młodości tylko o tym marzył. Czemuż by więc nie poddać się strumieniowi wydarzeń i nie popłynąć jego nurtem? To że do owej rzeki wrzucił go właśnie nie kto inny jak tatko się już nie liczyło. Skalf pchnął drzwi do Płaczącej Wdowy.

Brodacz wkroczył szybko w ciepłe ramiona przybytku zamykając za sobą odrzwia by nie wpuszczać więcej zimna, niźli jest to konieczne. Zdjął z siebie grubą izolację w postaci skórzanego płaszcza, by nie zgrzać się zbytnio, czy jak kto woli, spocić się jak dzika świnia. Nie taki rodzaj potu lubił. Stał akurat za dużym człowiekiem krzyczącym na całą salę w poszukiwaniu jakiegoś Gallway'a. Skalf podrapał się po swojej łysej czaszce, gdyż skądś kojarzył owe miano. Po chwili dopiero skojarzył, że owe nazwisko widniało na ogłoszeniu.
- Anu właśnie. Dobrześmy trafili szukając go? - dodał do słów człeka.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 19-05-2013, 17:55   #10
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Krasnolud o brodzie w kolorze miedzi, słysząc słowa nieznajomej, odłożył niemal już pustą miskę na stół. Otarł rękawem usta, zahaczając przy tym o wąsy, by zdjąć z twarzy resztki posiłku, po czym wskazał na miejsce niedbałym gestem.

- Ni jo tu jestem włościcielem, tok wić mijsca zabronić ni mugę. -stwierdził swym grubym głosem, po czym wsunął dwa palce do ust, by wydobyć mały kawałek mięsiwa z potrawki, który utknął między jego zębami. - A pić zawszu lepioj w towarzystwie. -dodał wesoło, gdy w końcu wydobył niesforny strzęp mięsa, który pstryknięciem posłał gdzieś za siebie.

Jakoś nie była zrażona jego manierami, pewnie dlatego, że jej wujek miał w swojej grupie osoby, które również traktowały sztućce i husteczki jako wrogów rasowych. Na myśl o tym jak na takie zachowanie zareagowałaby jej matka, Audrey wyraźnie poweselała. Gestem głowy podziękowała krasnoludowi za to, że pozwolił jej dzielić swoje towarzystwo i zajęła miejsce siedzące.

- Nazywam się Audrey. Audrey McTaggart. Bardzo miło mi Cię poznać, Torborze. Wybacz, ale przez przypadek podsłyszałam, jak przedstawiałeś się tutejszemu szynkarzowi...

Dodała na koniec, tłumacząc skąd zna jego imię. Wyciągnęła rękę w stronę krasnoluda, ale ustawienie dłoni wyraźnie sugerowało, że spodziewa się raczej serdecznego uścisku niż salonowego obcałowywania, typowego dla środowisk szlacheckich z jej rodzimego miasta.

- Witoj Audrey. -pozdrowił ją w mało dworski sposób, rudy krasnal, ściskając jej dłoń, łapa która przypominała bochen chleba. - Ha, czyli imio Torbora już uszy postronnych obiego! A co to byndziu jak zostane już wilkim poszukiwoczem przygód! -ucieszył się brodacz i łyknął ze swego kufla, po czym wzrokiem obiegł po wyposażeniu kobiety. - Ale ty toż, na ryboczke czy szwoczke mi nie wyglundosz. Czyżby i w twej duszy zyw przygódy groł swe pieśni? -zapytał podrkecając lekko swój krzaczasty wąs. Jak na negatywny stereotyp krążący odnośnie spostrzegawczości jego rasy, Torbor był bardzo bystry, to była zmuszona mu przyznać. Choć z drugiej strony, Audrey musiałaby się nader mocno postarać, żeby wyglądać bardziej niekonwencjonalnie niż obecnie. Istotnie, osoby trudniące się rybactwem nie chodziły ubrane w ten sposób. Chyba, że rozgniewane ryby ostatnimi czasy ogłosiły zbrojną rewoltę.

- Zgadłeś przyjacielu, daleko mi do szwaczki. Czy chodzi o zew przygody? Myślę, że można to w ten sposób określić, ale chcę również żeby pewna osoba była ze mnie dumna...

Przerwała, bo w tym momencie dziewka służebna podstawiła jej pod nos zamówienie. Audrey podziękowała jej i zapłaciła, umieszczając na blacie wymaganą ilość srebrników.

- Jeśli więc szczęście dopisze, oboje wyruszymy w drogę z panem Gallawayem.

A sądząc po osobach, które spostrzegła do tej pory, nie będą jedynymi. Jej oczy otworzyły się trochę szerzej, jakby właśnie przypomniała sobie coś dość istotnego.

- A jeśli chodzi o walkę z trollem... sama nie miałam okazji się z takim mierzyć, ale słyszałam, że ogień i kwas są bardzo efektywne, więc raz ubita takim sposobem bestia już się nie podniesie.

Najwyraźniej z poprzedniej rozmowy zasłyszała nieco więcej niż tylko jego imię.

- Ho skuru Panienka mym przyszłym komponem to trzyba się napić za przyszło współprocę! -stwierdził radośnie Torbor, unosząc kufel wysoko, by po chwili wlać sporą część zwartości do gardła. - Ugień czy kwos... jak na muje to jak komuś się nógi odrobię tu i tak wstoć nie wstonie.- mówiąc to krasnal z rodu miedzianych bród, poklepał topór, który stał oparty o ławę. - Tyn piękny egzeplarz odziedzioczyłem po swoim dziodzie, jok i imię zrysztu. Z niego to był ponoć wilki poszukiwocz, pewnie nie jednego ogra czy goblina tym sotrzym ostatniego tchu pozbowił.- stwierdził z wyraźnie wyczuwalną dumą w głosie brodacz, po czym zerknął na wałe ramiona rozmówczyni, jaką była Audrey.

- A Paninko to jakoś magiczka? Bo rynce widoć nieprzywykłe do trzymania i machania bruniom. - stwierdził jednocześnie dla porównania napinając lekko mięśnie swych zaprawionych od kowalskiego młota ramion.

Natomiast ona wzruszyła swoimi chudymi ramionami, niezrażona. Następnie odpięła morgensztern od pasa, uniosła jedną dłonią do góry i bez większych problemów przerzuciła nadźganą kolcami kulę przez prawy bark, opierając na nim drewniany drzewiec. Uśmiechnęła się zawiadiacko do Torbora, jak jakiś psotny dzieciak.

- Ha! Pozory mogą mylić. Jak na przykład moja drobna budowa...

Mrugnęła do niego porozumiewawczo i opuściła broń, przypinając ją na powrót do paska.

- Ale powiedzmy, że nie mam ulubionej broni. Walczę taką, której wymaga dana sytuacja. A skoro już o orężu mowa, Twój jest istotnie bardzo imponujący, Torborze. Jestem pewna, że już niedługo przyniesiesz swoim przodkom dumę, przyozdabiając go krwią jakichś zielonoskórych.

Zamyśliła się na chwilę, widocznie zaintrygowana pomysłem krasnoluda. Ona i magia? Ciekawa koncepcja. Była to dziedzina wiedzy, której do tej pory nawet nie liznęła. Może nadszedł czas nadrobić zaległości. Ale czy zdoła w takim miejscu jak to znaleźć kogoś, kto chciałby nauczyć ją podstaw tej, zdawałoby się dość trudnej, sztuki? Zawsze warto spróbować.

Skrzypiące na mrozie drzwi karczmy, ponownie tego wieczoru wpuściły do środka nowego klienta. Rosły wędrowiec zasłaniający swoimi barkami niemal całe wejście, przemówił donośnym głosem:

- Jam jest Lenfi Stalowy Koń! Szukam Huberta Gallway'a. Jest wśród was? - Tuż za nim napatoczył się o wiele niższy, ale tęgi niczym szafa dwudrzwiowa krasnolud który mimo, że nie znał wielkiego jegomościa, sprawę zapewne miał tę samą.

- Anu właśnie. Dobrześmy trafili szukając go? - dodał do słów człeka.

- Ho i tokie podejście tu mi się podoba! -zakrzyknął wesoło krasnal i walnął dłonią mocarnie w plecy dziewczyny, w przyjacielskim geście.- Póki Torbor jest z tubą Paninko, tu się ni mosz co o życiu martwić, jyszcze będą u nos piśni pisoć!- zarechotał wesoło rudobrody, kiedy Audrey starała się odzyskać umiejętność oddychania. Wtem też drzwi do karczmy otworzyły się i stanął w nich jakiś rosły mężczyzna, który na zawadiakę wyglądał. Krzyknął coś od wejścia, ale zgiełk i śmechy bywalców skutecznie poszatkowały wiadomość, nim ta dotarła do uszu Krasnala. Torbor zdołał jedynie wychwycić “Gallway”, ale to było dla niego wystarczająco by zareagować.

- Eh Paninko, czy to ni ten Hubert coły? Zdawało mi się, że włośnie się tok przedstowił. Chocioż korczmorz mówił że mo być to storszy jegomość, ale ktu tam wos wie. - to powiedziwaszwy Torbor, pociągnął piwa z kufla, coby gardło zwilżyć i złożywszy ręce w rulonik przyłożył je do ust.

- TE PANOĆKU! TUTOJ JESTEŚMY, HO NO BLIŻOJ BO GÓWNIANIE CIE SŁYCHOĆ!- wydarł się w stronę Lenfria, tak że pobliskim osoba mogło zadzownić w uszach. Po czym zadowolony z profesjonalnego załatwienia sprawy, opróżnił swój kufel do końca, by ponownie wypuścić na wolność głośne beknięcie, skryte w otchłaniach żołądka. W międzyczasie dziewczyna ponownie nauczyła swoje płuca sztuki respiracji. Jej twarz była nieco zaczerwieniona, a oczy prawie podeszły łzami. Zachowała jednak na tyle zdeterminowania, żeby nie dać po sobie poznać, jak mocno odczuła owe przyjacielskie klepnięcie w plecy. Mimo wszystkich atrakcji zapewnionych przez Torbora, nie tylko przywdziała kamienną twarz, ale była również w stanie lepiej zasłyszeć to, co wygłaszał stojący w drzwiach nowoprzybyły. Poczuła, że powinna nieco okiełznać sytuację.

- Spokojnie, Torborze. To nie jest Hubert. Wchodząc powiedział, że nazywa się Lenfi Stalowy... Cóż. Określił się chyba jako Stalowy Koń. Najwyraźniej on również szuka naszego przyszłego chlebodawcy. Zapewne chce dołączyć do wyprawy lub... ma z Gallawayem inne, niedokończone interesy. Ale skoro już go wywołałeś, to myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie by się do nas dosiadł...

Podparła dłonią podbródek i cicho westchnęła. Druga ręka uniosła kufel, z którego dziewczyna zaczerpnęła głęboki łyk alkoholu. Stalowe Konie, Miedziane Brody... może ona też powinna obrać sobie jakiś przydomek artystyczny? Czyżby wśród poszukiwaczy przygód był to wymóg odgórny? Jakaś tradycja, która do tej pory jej umknęła? Nie, to raczej mało prawdopodobne.

Gdy tylko jeden z krasnoludów potwierdził informacje z ulotki, Skalf wesoło uśmiechnął się pod swym kanciastym nosem. Bał się, że albo ich najemca rozmyślił się, albo co gorsza brodacz pomylił dni czy miasta. Spojrzał zadowolony na wielkoluda jakby chciał rzec “To chyba tu jest cel naszej tułaczki”, jednak bez słowa ruszył w stronę stołu zajętego przez jego dalekiego pobratymca i ludzką kobietę, a Lenfi podążył za nim.

- Gallway? Hubert Gallway? Ten z ogłoszenia? - zapytał wprost Lenfi wskazując kciukiem tablicę z ogłoszeniami znajdującą się w tyle za jego plecami - Myślałem, że... no cóż, nie spodziewałem się żeście krasnolud.

- Że niby jo?! -zdziwił się Torbor wytrzeszczając oczy na rosłego mężczyznę. - Ja żem myśloł żeś ty, Hubert Gallway, widoć źle żem usłyszoł. -zaśmiał sie rudobrody, po czym walnął się pięścią w pierś.- Jom jest Torbor! Czekom tu na człeka o którym wspomniołeś bo robote ponoć mo. -mówiąc to przeniósł swój wzrok na przedstawiciela swej rasy i przygładził wąsa. - No ale drugiego krosnolo to żem się tu ni spudziewoł. -stwierdził po czym dodał do brodacza w ich ojczystym języku. - Mam nadzieje, że podróż mineła Ci pod opatrznym okiem Moradina.

- Anu spukujna była, jeno śnieg w łoczy pruszył co nie miara. Ale już nie takie niedogodności sie przeżywało. - odrzekł krasnolud posługując się krasnoludzkim - Skalf Flammestein, syn Gotrek’a, syna Yorri’ego, du usług - przedstawił się dumnym głosem, we wspólnym, kłaniając się zarówno ludzkim nowym towarzyszom, jak i swemu pobratymcowi. - Jak mniemam Gallway’a jeszcze ni zostaliśmy?

- Nie, nasz przyszły pracodawca jeszcze nie raczył się zjawić. A co do śniegu, ot takie już są uroki Północnych Krain. Do wszystkiego idzie przywyknąć. Miło Cię poznać, Skalfie. Ja nazywam się Audrey.

Kobieta w końcu zabrała głos, najwyraźniej napatrzywszy się już wystarczająco na nowoprzybyłych wojów. Co ciekawsze, nie miała żadnych obiekcji przed wypowiedzeniem swojej kwestii po krasnoludzku. Posiadało to dwojaki cel. Po pierwsze uświadomienie brodatych mężczyzn, że była w stanie zrozumieć ich wymianę zdań. Po drugie... cóż. Kto odgadnie kobiecą motywację. Pewnie chodziło o jakieś dyplomatyczne, międzyrasowe bzdury.

Lenfi stał i w milczeniu słuchał gardłowego bełkotu towarzyszy, nie potrafiąc zrozumieć ani słowa. Uciekł wzrokiem gdzieś na salę po czym dostrzegł barmana i zakrzyknął w jego stronę składając zamówienie na jedno zimne piwo. Gdy tylko Skalf przedstawił się towarzystwu, lekko skinął głową starając się zapamiętać jego miano.

- A mnie zwą Lenfi, ale to już chyba wszyscy słyszeli... Nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli się dosiądziemy - bardziej stwierdził niż zapytał - W końcu czekamy na tego samego jegomościa - dodał zajmując miejsce przy ławie.

- Audrey McTaggart. Tak, słyszeliśmy jak się pan zwie, panie Lenfi. Proszę się nie krępować.

Dodała na koniec, widząc, że mężczyzna zajął już jeden ze stołków. Z ulgą stwierdziła, że nie będzie jedyną przedstawicielką swojej rasy podczas tej ekspedycji.

- Ja nie żaden pan jeno podróżnik bez grosza, jakich wielu - odparł młodzieniec uśmiechając się przyjaźnie - Po imieniu najlepiej mówić, bo głupio per pan czy pani się tytułować.


Ona zaś skromnie przytaknęła, po czym zaczęła ukradkiem zerkać na bok i obserwować zachowanie mężczyzny. Słabo trzymała w ryzach swoje zaciekawienie odnośnie jego pochodzenia i historii życiowej. Fakt, że nie wywlekał jej na światło dzienne jak krasnoludy dodatkowo potęgował wścibskość Audrey. Wścibskość ta była bardziej podobna do roztrzepanej kokietki z Amn, niż do prawdziwej bohaterki i kliedy McTaggart zdała sobie z tego sprawę, poczuła intensywną złość (i kapkę pogardy) względem samej siebie...

- Nu to miło mi wos poznoć! Siodojcie siodojcie, skoro rozem nidługo na wyprowe ruszoć momy, to trzyba sie póznać. A Nic lepiej nie pozwolo się zrouzmić jok piwo! -zarechotał Torbor, robiąc miejsce swemu pobratymcowi. - W ogólo ktoś wi cus wincyj, niz n otych ogłoszenioch otej robocie? -zagadnął brodacz, gdy nowo przybyli zajęli już miejsca.

- Chyba nic ponad to co wszystkim wiadomo. Pewno przyjdzie nam od Gallwaya usłyszeć co i jak, o ile rzeczonej w ogłoszeniu obstawy już nie zebrał - sapnął Lenfi po czym oparł łokcie o blat lekko nachylając się do rozmówców - Tak po prawdzie tom bardziej ciekaw tego co na szlaku idzie dziś spotkać. No bo wiecie... w mieście to różne rzeczy powiadają... Że orkowie i olbrzymy, że duchy a nawet, że zmarli. Nie dziwota, że z Termalaine żadna wiadomość ostatnio nie przyszła... Ale różne banialuki ludki wygadują. - Lenfi przerwał na chwilę by upić pierwszy łyk piwa przyniesionego właśnie przez karczmarkę - A wy tak w ogóle to stąd, czy zza Targos, he? - zapytał mając nadzieję, że usłyszy coś na temat szlaku albo innych miast.

- Jo to żem nic stund, ale o szlokoch wiele ni powiem, bowim droge miałem bezpieczną. Jeno raz wygłodniały, lekko raniony wilk mnie napodł. Widoć był zdesperowany, skuru sam do ognisko ruszył, ale takie tyz prawo natury. -stwierdził Torbor drapiąc się po wąsie. - Szynkorz mówił że tyn coło Hubert nidługo się zjowi. -dodał jeszcze brodacz, po czym zwrócił się do swego rodaka.

- Powidz mi no brochu, tys z jakiejś ludzkiej osody przybył, czy móże z górskich miost krasnoli?

- Z Kopca Kelvina. - rzekł zamyślony patrząc na kufel Lenfiego. Zastanawiał się czemuż to on sam jeszcze niczego nie zamówił? Wnet naprawił swój błąd i uśmiechnął się z poczuciem wykonania dobrego uczynku. - Ale ud miesiąca gdzieś bydzie w Bryn Shander żem sie zatrzymoł. Ni daleko stund, z buta żem przyszedł.

- Ha! Dobrze, że los nasze drogi skrzyżował - szczerze ucieszył się Lenfi - bo widze, że odwagi wśród kranoludzkiego ludu nie brakuje. Toć przeprawa w taką pogodę to nie spacerek z karczmy do zamtuza - zażartował po czym wzruszył nieznacznie ramionami i kontynuował nieco ciszej - Choć można by dumać, czy to nie aby brak rozsądku a nie odwaga powoduje personami w taką zamieć podróżującymi... Ale nie mi takie dylematy rozstrzygać! - roześmiany młody wojownik podniósł kufel do toastu - Za odwagę!

- Tak, za odwagę - wtrąciła dziewczyna, która z ulgą powitała nagłą gadatliwość obydwu krasnoludów. Ona także uniosła kufel, by wznieść toast, choć powód do świętowania miała raczej odmienny. Ta wyprawa była dla niej szansą na pełne usamodzielnienie i zerwanie ze szlachecką pompatycznością jej rodziny. Oczywiście nie miała zamiaru o tym mówić, ale jak dotąd nie musiała nawet legitymować się swoim pochodzeniem, o “rodowodzie” nie wspominając. Szczęśliwie dla niej, męska część towarzystwa całkiem zdominowała rozmowę toczącą się przy ławie.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172