Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2013, 19:48   #11
 
Mendorian's Avatar
 
Reputacja: 1 Mendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodzeMendorian jest na bardzo dobrej drodze
,,To tylko sen... to tylko sen'' - Asver powtarzał to sobie w myślach, powoli zaczął otwierać oczy, leżał on samotnie w nieznanym mu miejscu... odetchnął z ulgą kiedy zauważył ze to miejsce nie wygląda na niebezpieczne i z pewnością nie jest kolejnym snem po chwili zaczął rozglądać się za swoją lutnią, w końcu nigdy się z nią nie rozstawał.. odkąd otrzymał ją od ojca był to najważniejszy przedmiot w jego życiu, cenniejszy dla niego nawet od jego własnego życia.. pięknie zdobiona lutnia którą Asver otrzymał od ojca prezentowała się o wiele lepiej od tych które posiadali inni bardowie, wielu by chciało posiadać tak niezwykły przedmiot z którego nie tylko wydobywały się niezwykłe dźwięki i nie tylko były smakołykiem dla uszu ale i dla oczu. Sen który miał Asver wstrząsnął nim, ale mężczyzna nie przejął się nim zbytnio, przecież ,,to tylko sen''. Jedyne pytanie (poza tym gdzie jest lutnia) jakie zadawał sobie bard to ,,gdzie ja do cholery jestem? i jakim cudem się tu znalazłem?'', po chwili Asver przypomniał sobie o goniącym go wilkołaku, o zadrapaniu, o wielkiej pogoni potwora za nim, o tym jak bard powoli tracił przytomność i w końcu upadł na ziemię myśląc ze umiera a jego żywot był tak krótki i nędzny a mężczyzna nie spełnił swoich marzeń dotyczących stania się najpopularniejszym bardem w całych Zapomnianych Krainach, na szczęście jego marzenia jeszcze mają okazję się spełnić, teraz tylko trzeba znaleźć tą cholerną lutnię... bo bez niej ani rusz.
 

Ostatnio edytowane przez Mendorian : 10-07-2013 o 23:09.
Mendorian jest offline  
Stary 21-07-2013, 18:58   #12
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Gdy Rasheed znów wstał czuł się wypoczęty. Usłyszał ciche pytanie do drzwi a po chwili wezwanie na salę tronową, jak to zwykle bywało. Przypomniał sobie wydarzenia ostatnich dni. Pamiętał młodego żołnierza Stamliana, pamiętał Aldanona i co mu powiedział, ale przede wszystkim pamiętał drowkę. Sciskał w dłoni pierścień i wpatrywał się w niego przez chwilę zanim zaczą przygotowywać się do wyjścia.

Kilkanaście minut później Rasheed zasiadł na swoim miejscu na sali tronowej. Po chwili na salę wszedł wysłannik Alustriel, ukłonił się i powiedział.

- Jutro będę opuszczał twą chojną domenę, Królu Konradzie. - Zaczął nie spuszczając wzroku. Rasheed musiał mu przyznać, że jak na swoje stanowisko miał wiele pewności siebie.

- Mam nadzieję, że zdecydowałeś co do kwestii zbioru ksiąg? Będę je potrzebował najpóźniej jutro. Ewentualnie sami możecie zorganizować transport ale zapewne nie będzie to Waszej Eminencji na rękę... - Dodał z lekkim ukłonem głowy na znak szacunku dla tego tytułu.

- Zdecydowałem odwzajemnić Alustriel jej przyjazny gest. Zbiory będą gotowe już dziś wieczorem a zajmie się tym osobiście jeden z moich doradców, mianowicie Rasheed. - Król wskazał na Sima’ana.

- Doradcy zajmujący się przygotowywaniem zbiorów? - Zdziwił się wysłannik a jego brwi wykrzywiły się w podejrzliwym wyrazie twarzy.

Rasheed nie był proszony o zabranie głosu, więc jedynie ukłonił się dystyngowanie, prezentując, że to o niego chodzi.

- Widzę, że brakuje ci ludzi... - Powiedział bezczelnie Sevrelius.

- Księgi są wysokiej wartości. Rasheed jest jednym z moich bardziej zaufanych ludzi. Co do twojego tonu, to nie podoba mi się. Będziesz się do mnie zwracał z szacunkiem. - Dokończył w końcu znieważony król. Wysłannik ukłonił się nisko po czym wyszedł z sali.

- Chyba niczego się nie spodziewa? - Zapytał po chwili Konrad zdradzając napięcie, które czaiło się pod fasadą potężnego władcy. Nikt się nie odezwał.

- Możliwe, że coś się domyśla... W końcu sami wiedzą, że podesłali szpiegowską różdżkę. Boję się o przyszłość królestwa panie... - Odezwał się w końcu Teresiman.

- Raczej nie zakładali, że dowiemy się o zaklęciu szpiegującym. - Odezwał się Rasheed. - Chyba, że to czysta prowokacja. Ale ta opcja jest tylko gorsza, bo to by znaczyło, że tylko szukają powodu do wojny i chcą abyśmy dali im ten powód. Sugeruję jednak, na razie, porzucić czarnowróżby i nie zakładać najgorszego. Jednak rozmówić się z generałami twej armii, panie, na pewno by nie zaszkodziło. Porozsyłanie szpiegów do Marchii już może, jeśli zostaną zdekonspirowani, ale najgorsza możliwość zakłada, że nie mamy czasu na podchody. Ta decyzja wykracza daleko ponad moje kompetencje.

- Fakt, iż trzymanie różdżki w pudełku sprawia, że jest bezużyteczna, może doprowadzić do podejrzeń, jeśli jej nigdy nie wyjmujemy. Rasheedzie, myślę, że powinieneś ją kiedyś przynieść na salę i wtedy będziemy mogli użyć jej jako narzędzie “dezinformacji”. - Powiedział w końcu Teresiman.

- Zastanawia mnie jednak forma szpiegostwa na jaką się zdecydowali... Jeśli uznali za stosowne podesłać przedmiot szpiegowski samemu królowi to znaczy że całe królestwo jest już pełne szpiegów. Podarować samemu władcy państwa coś takiego... - Po chwili zastanowienia dodał doradca. Król przysłuchiwał się wywodom obydwu mężczyzn i głaskał brodę nie odzywając się.

- Czy rzeczywiście ma dojść do wojny? Nie możemy zakładać tak pochopnych rzeczy bez wystarczającej liczby dowodów. Sugeruję abyśmy nie kontaktowali się z dowódcami armii przez najbliższy czas. - Odezwał się Shamasel, jeden z doradców, który więcej myślał, a mniej mówił.

- Prawda. Nie można zakładać najgorszego. - Zgodził się Rasheed. - Jak mówiłem, musimy unikać czarnowidztwa. Jednak jeśli jedna, nie dajcie bogowie, Marchie się zbroją to możemy zostać z ręką w nocniku i nim się zbierzemy wejdą głeboko na nasze ziemie. Rozmowa z generałami i dowódcami nie jest niczym zobowiązującym, ani w żaden sposób nie może zostać uznana za prowokację. Na pewno nie zaszkodził by też pokaz siły. Jakieś ćwiczenia na wielką skalę. Jeśli się mylę, o co się modlę z całych sił, to Marchie zmrużą oczy analizując to co się dzieje, ale przyjmą wiarygodnie brzmiące wyjaśnienia. Jeśli jednak moje modły nie zostaną wysłuchane to może być ważnym znakiem: “patrzcie, jesteśmy na was gotowi”, który zmusi ich do ponownego przemyślenia swych planów.

- Zapominasz o ważnym fakcie Rasheedzie. - Odezwał się po chwili Raelmon, następny doradca, który rzadko się odzywał, lecz uznał za stosowne wypowiedzieć się w tak ważnej sprawie. - Jeśli jest tak, jak przewiduje Teresiman, to sami generałowie mogą być szpiegami. Poza tym, jak może królestwo tak odległe jak Srebrne Marchie wysłać armię na ziemie Calimshanu w tak krótkim czasie, jak sugerujesz? To może potrwać tygodnie jeśli nie miesiące, chyba, że zdecydują się na drogę morską. W tym wypadku może to potrwać nieco krócej... W każdym razie będą musieli albo wybrać się przez morze, albo przez dwa królestwa, mianowicie Tethyr oraz Amn, aby się do nas dostać. - Skończył Raelmon siadając wygodniej w fotelu.

Nowy doradca zmaknął oczy dając sobie czas do namysłu i napił się wody.
- Przepłynięcie morzem wymagało by albo olbrzymiego nadłożenia drogi, albo przepłynięcia obok pirackich wysp Nelanther. Niestety floty oni nie są w stanie zatrzymać, a ich... natura utrudnia wszelkie kontakty. Może dało by się przekupić jakiegoś z pirackich kapitanów, albo kilku, aby wypatrywali dla nas okrętów Srebrnych Marchii. A sugestie generałów też mogą być bardzo cenne. Po prostu trzeba by wezwać tych którym król ufa.

- Kontakt z piratami?! - Zawołał oburzony Teresiman. - Utrudniają nam życie od wielu lat, dlaczego mieliby nagle zacząć pracować dla nas? - Zapytał.
- Nawet jeśli uda się nam ich namówić np. oferując złoto, to jak byśmy udali się na taką wyprawę w bezpieczeństwie i sekrecie przed szpiegami Srebrnych Marchii? Większa flota byłaby zauważona, a kilku ludzi na mniejszym statku poważnie zagrożona... - Dodał Shamasel.

- Możemy wynająć do przekazania wiadomości Sahbutiego Shanardanda. On nie będzie się lękał piratów. Jeśli król zdecyduje, że nie chce mieć do czynienia z Sharytami to ja mogę popłynąć. Piraci to prości ludzie. W pierwszym momencie zapłacę im aby chcieli mnie wysłuchać i wypuścili, a w drugim zaoferuję znacznie wieksze pieniądze za poinformowanie nas gdyby zobaczyli okręty Marchii.

- Wynająć Sahbutiego do tak błachej misji? Nie zgodzi się... Napewno dołączy do nas jeśli dojdzie do bitwy między naszymi oddziałami a oddziałami Marchii, gdyż nienawidzi Selune, ale nie możemy na nim polegać w misji, w której nie będzie musiał nikogo zabijać... - Odpowiedział Teresiman.

- Wystarczy. - Mruknął król niezadowolony ilością faktorów do przemyślenia. - Rasheedzie, zajmij się księgami. Stamlian będzie ci towarzyszył, gdyż wyraził chęć zostania twoją osobistą strażą. Oczywiście wymagana jest twoja zgoda, ale na razie będzie cię chronił w ramach tymczasowego obrońcy. Zapewne nie będziesz nikogo takiego potrzebował ale jego znajomość miasta zapewne się przyda. Co do kontaktu z generałami to narazie się wstrzymamy, jednak później będę musiał kogoś wysłać do tych piratów... Możemy ewentualnie podbić wyspy, co napewno nie będzie podejrzane, i stworzyć pozycje obronne w swoim czasie... Ogłaszam spotkanie za zakończone. - Król wstał i wyszedł z sali widocznie zakłopotany wydarzeniami dnia.

Doradcy również rozeszli się do swoich zajęć a Rasheed został sam na sam ze swoimi myślami. Nie dane mu było jednak pozostać w samotności zbyt długo, gdyż po chwili na sali pojawiła się znajoma twarz.
- Panie! Nie uwieżysz co mi się przytrafiło! - Powiedział Stamlian biegnąc w stronę doradcy powolnym truchtem.
- Król zaopiekował się moją rodziną i mianował mnie rycerzem! Otrzymałem nawet ziemię a moja rodzina właśnie się tam przeprowadza! Zobacz na ten piękny miecz! - Młodzieniec wyjął z pochwy piękny, lśniący miecz. Rasheed od razu wyczuł słabą magię płynącą z ostrza.
- No to gratuluję, rycerzu Stamlianie. - uśmiechnął się doradca
- Jeśli się zgodzisz zostanę twoim prywatnym ochroniarzem. Jesteś jedynym doradcą, któremu jeszcze nie został przydzielony taki pomocnik. Moim jedynym obowiązkiem będzie zapewnienie twojego bezpieczeństwa. Pod moim dowództwem znajduje się również dwudziestu żołnierzy, ale ich nie będziemy na razie kłopotać, gdyż następna misja, jaka nas czeka, nie powinna być niebezpieczna. Tak w ogóle to nie znam szczegółów. Co będziemy robić? Wiem tylko, że potrzebujesz skontaktować się z jakimś zaklinaczem. - Stamlian zakończył jednym tchem wypowiedziany monolog pytaniem.
- Hmmm... na pewno przyda mi się zdolny obrońca, który potrafi grać w warcaby. Teraz potrzebujemy wybrać kilka co ciekawszych ksiąg. Zaklinacz poczeka. Chodźmy. - Rasheed pokierował się do Zbiorów Królewskich.
- Powiedz mi... - zaczął podczas marszu - Ci dwaj których zostawiliśmy u Aldanona już wrócili?
- Wrócili wczoraj. Niestety ranny żołnierz zostanie kaleką do końca życia. Nie będzie już służył w gwardii... Drugi, natomiast, będzie pod moim dowództwem. - Odpowiedział Stamlian dotrzymując doradcy kroku.
- Otrzyma jakąś zapomogę?
- Nie znam szczegółów, ale kraj zajmuje się takimi ludźmi. Zapewne coś w tym stylu otrzyma. Co z tymi księgami, panie?
- Zostaną przekazane do projektu jakiegoś uczonego z Silverymoon. Doradzisz mi jakiegoś zaklinacza, tak jak doradziłeś Aldanona?
- Zaklinacza? Można wiedzieć w jakim celu? Lepiej ci wtedy doradzę. - Odparł młodzieniec nagle zainteresowany. Rasheed rozejrzał się i dostrzegając, że są sami na dłuższym odcinku korytarza zbliżył się do Stamliana tak, że teraz szli równo ramię w ramię.

- To tajemnica i może być ciężka dla ducha. Nie wiem czy chciałbyś być nią obarczony. - jednak gdyby się wsłuchać to w głosie Rasheeda pobrzękiwała nutka nadziei. Ledwo zauważalna, jak by wymsknęła sie mimo próby stłumienia, ale się nie udało.

- Chy... Chyba masz rację... Lepiej żebym nie wiedział o co chodzi. Sprawy państwowe i tym podobne. Rozumiem. W każdym razie jest dwóch dobrych zaklinaczy w mieście. Susol, ma dość... złą reputację. Jego magia głównie służy morderstwom, szpiegostwu, czy kradzierzy. Mahvel, natomiast, potrafi zakląć przedmioty, by chroniły użytkownika lub ułatwiały mu życie w jakiś sposób. - Stamlian uśmiechnął się nerwowo.

- Rozumiem. Dziękuję, to bardzo mi pomoże. Tymczasem jesteśmy na miejscu. - wskazał drzwi królewskiej biblioteki.

- Dobra, to ja poczekam na zewnątrz. - Jakiś mężczyzna w brązowych szatach ukłonił się nisko a Stamlian stanął wartą przed drzwiami.

- Tędy panie. Jestem królewskim bibliotekarzem Dener, u twych usług. Skomponowaliśmy już księgi dla Silverymoon. Oczywiście możesz je przejrzeć i wymienić wedle życzenia. Nasza lista jest jedynie
sugestią. - Bibliotekarz kłaniał się nisko cały czas jakby miał problem z kręgosłupem.

- Dziękuję. Rzucę okiem. - Odpowiedział Rasheed siadając przy stole i czytając listę. Na liście znajdowało się około tuzina pozycji. Księgi były głównie historyczne w naturze lecz istniały również pośród nich takie, które instruowały początkującego czarodzieja w podstawach magii. Doradca położył listę na stole i zaplótł dłonie myśląc czy aby czegoś nie dodać do niej. Na myśl natychmiast przyszła mu jedna, dość cenna księga dotycząca istot żyjących w świecie Abeir-Toril, miejsc, w których można je znaleźć, oraz uwagach na temat ich sił i słabości. Przytaknął własnej myśli.

- Posiadamy w zbiorach “Istoty Abeir-Torilu”?

- Panie, z największym szacunkiem, ale ta księga jest bardzo cenna. Odradzam jej wysłania Silverymoon. Zawiera ona zbyt wiele przydatnej wiedzy... - Mówił bibliotekarz widocznie bojąc się reakcji doradcy, gdyż kłaniał się coraz to niżej i unikał jego wzroku.
Rasheed wziął głębszy wdech i zamknął oczy zastanawiając się.
- Rozumiem, że posiadamy tylko jeden egzemplarz tej księgi, tak?

- Niestety tak panie, księga ta jest dość stara i wiele informacji znajdującej się w niej jest niedokładnych lub niedokończonych, aczkolwiek nie ma takiej drugiej. Została napisana przez niejakiego Bon-Suzual, potężnego barda podróżnika. Niestety zginął próbując zbadać temperaturę smoczego ognia... - Bibliotekarz nawijał szybko i zaśmiał się krótkim, nerwowym śmiechem gdy dodał ostatnie zdanie.
- Istnieje jakiś powód dla którego nie polecono jakiemuś skrybie skopiowania jej?

- Panie, ta księga ma ponad tysiąc stron. Oczywiście nie posiadamy oryginału, jest to kopia przepisana w świecowej wierzy przez anonimowego skrybę. Poza tym... większość bibliotekarzy nie podzieli mojego zdania co do cenności tej księgi... Uważają, że trzeba kopiować inne, ważniejsze dzieła jak “Historie Calimshanu” lub “Wpływy Żywiołów na królestwo Ognia”, jak to nasz kraj był zwany gdy potężny dżin sprawował władzę nad nim. -

Na czole bibliotekarza pojawiło się kilka kropel potu. Ten ciągle mówił służalczym tonem wymawiając wszystkie słowa szybko, wydawało by się bez większego zastanowienia.
- Rozumiem. Tak, masz rację. Oddawanie niedokończonej księgi w prezencie może nie zostać najlepiej przyjęte. Mimo to przydało by się zawrzeć na tej liście coś cenniejszego. Nie za bardzo, to ma być symbol, ale symbol w króleskiej mierze. Przychodzi mi do głowy kilka tytułów które widziałem w życiu... Alchemiczne wzory Taurasa?

- Tak! Mamy dwa egzemplarze, niezwykle cenna księga. Istnieją pogłosy, iż zawiera ona sekret sporządzenia mikstury młodości, aczkolwiek jest ona jakoś sprytnie ukryta, albo są po prostu nie prawdziwe, gdyż sam nie byłem w stanie nic takiego znaleźć... Jej reputacja oraz wiele innych przydatnych przepisów, natomiast, sprawiają, że jest bardzo cenna, warta takiego podarunku. -

- Doskonale. Więc przynieś tę księgę, plus księgi które zasugerowałeś na liście, poza “Transmutationa Novica”. Ona jest popularna w świecie. Z pewnością mają już kilka egzemplarzy jeśli poważnie myślą o tej bibliotece. W sumie Kystori Generalis podobnie.

- Tak tak, panie, już wykreślam i dodaję. Przekarzę listę, za chwilkę wszystkie księgi, odpowiednio zapakowane, będą znajdowały się w twych rękach. - Bibliotekarz odszedł w stronę licznych półek z księgami znajdujących się w bibliotece. Z oddali dało się jeszcze słychać westchnienie ulgi a Rasheed zauważył kątem oka jak mężczyzna wyciera czoło z potu.

Po kilku chwilach dwóch mężczyzn przyszło i postawiło opakowane w twarde skóry księgi na stole przed doradcą. Ukłonili się składając ręce w geście szacunku wyznawcy boga Deneir i odwrócili się by odejść.

Rasheed zarejestrował dziwne zachowanie bibliotekarza i uznał, że to musi mieć związek z księgą. Postanowił, że później będzie musiał to zbadać. Wstał i wyszedł, a tuż po tym do biblioteki weszła trójka strażników którymi dowodził Stamlian i zabrali księgi z pełną delikatnością i poszanowaniem.
Następnie pokierowali się do zaklinacza Susola.
 
Arvelus jest offline  
Stary 31-07-2013, 04:48   #13
 
Sniei's Avatar
 
Reputacja: 1 Sniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znany
Asver i Saenan.



Bard szukał lutni po całym pomieszczeniu lecz nie mógł jej nigdzie znaleźć. Zfrustrowany krzątał się po pokoju lecz instrumentu ani widu ani słychu.

Po chwili do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Widząc barda na nogach ten upuścił okłady, które miał przygotowane i gdzieś pobiegł.

***

Saenana obudził okrzyk jednego z jego podwładnych kapłanów. Młodzieniec wbiegł do pokoju w popłochu. Starszy kapłan był gotowy dobierać broni lecz złagodniał gdy usłyszał radosną nowinę.

- Ten nieprzytomny mężczyzna... Obudził się! Zapewne będzie bardzo głodny, przygotować mu coś? - Zapytał akolita w pośpiechu, widocznie nie wiedząc co zrobić w tej sytuacji.

Kapłan popatrzył na niego zaspanymi oczyma. Niedawno wrócił a ci już zaśmiecali mu głowę takimi rzeczami.

- Oczywiście że tak, spał ponad dzień, zaraz spróbuję do niego zajrzeć. - Przetarł oczy i spróbował podnieść się z posłania. Udało mu się to już za trzecim razem. Ruszył nieśpiesznie do rannego gościa i zajrzał do pokoju.

- Cieszę się że już się obudziłeś, wybacz reakcję Fernirowi, ale rzadko miewa styczność z ludźmi, do tego głębiej siedzi po drugiej stronie zasłony niż tutaj. - Uśmiechnął się ciepło do człowieka i przysiadł na zydlu. - Powiedz no mi, coś ty porabiał w Wysokim Lesie, że aż tutaj zawędrowałeś.


Rasheed.


- Panie, muszę cie ostrzec, że ten człowiek nie ma najlepszego charakteru... Powinniśmy byli udać się do tego drugiego, szczerze mówiąc, ale skoro takie twoje życzenie... - Powiedział Stamlian gdy grupa nareszcie dotarła na miejsce.

Stali przed sklepem z magicznym orężem. Wyglądał tak samo jak wiele innych znajdujących się w mieście, jednak Stamlian uprzedził go, że właściciel był potężnym zaklinaczem o złych zwyczajach. Okna były wielkie a na wystawie widać było wiele magicznych przedmiotów poczynając na różdżkach, sztyletach a kończąc na wielkim oburęcznym mieczu. Drzwi również były przeszklone a wywieszona na drugiej stronie plakietka czytała “zamknięte”. Godziny otwarcia wskazywały, jednak, że sklep powinien być otwarty. Stamlian zmieszał się nieco.

- Powinien być otwarty... - Powiedział sam do siebie i zajrzał do sklepu przez szyby. Gdy doradca sam zerknął ujrzał pomieszczenie pełne różnego rodzaju orężu. Wszystko było posegregowane, zwoje na jednej półce, miecze, sztylety, różdżki, łuki, czy kusze. Uwagę doradcy zwróciła jednak jedna księga. Książka ta nosiła tytuł “Demonologia. Czyli dlaczego nie powinniśmy przyzywać demonów.” Sam tytuł był podejrzany, Rasheed spodziewał się, że ostatnie zdanie było dodane tylko po to, aby uspokoić sumienie potencjalnych kupców.

Poza licznym sprzętem z przyczepionymi astronomicznymi cenami, w sklepie nie było nikogo, a był dobrze oświetlony więc gdyby ktoś tam się znajdował, zapewne już by go ujrzeli.

Rasheed podszedł do drzwi i naparł na klamkę, ta uległa pod jego dłonią jednak drzwi nie otworzyły się. Były zamknięte na klucz. Doradca zmarszczył brwi i uderzył w nie pięścią trzykrotnie.

- Panie, może powinniśmy spróbować drugiego zaklinacza? Zapewne to jakiś znak... - Odezwał się Stamlian łapiąc go za ramię deliktanie po czym rozejrzał się po ulicy czy ktoś im się nie przygląda.

- Sprawdźmy, czy nie ma tylnego wejścia. - usłyszał świerzo mianowany rycerz jako odpowiedź.

Stamlian zawachał się ale nie wypowiedział żadnego protestu. Tylne wyjście było, jednak ciężkie drewniane drzwi nie wyglądały na otwarte.

- Panie, jeśli te drzwi są zamknięte to proponuję nie otwierać ich na siłę. Susol ma reputację potężnego zaklinacza... kto wie co się stanie jeśli spróbujemy... Proponuję rzeczywiście udać się do drugiego. - Powiedział gdy grupa stanęła przed drzwiami przyglądając im się powątpiewająco, a sam Rasheed spoglądał teraz na swego przybocznego z lekko zmarszczonymi brwiami.

- Stamlianie. Zrozumiałem twoją sugestię za pierwszym razem. - Odpowiedział i znów trzykrotnie uderzył w drzwi.

Drzwi nagle zasyczały. Stamlian rzucił się na ziemię a strażnicy z księgami wraz z nim. Klamka zaczęła latać jakby ktoś z drugiej strony próbował otworzyć zamknięte drzwi z desperacją. Po chwili syk, jakby rozwścieczonego węża, zamilkł jednak klamka cały czas latała to w górę to w dół bez żadnego rytmu, gwałtownie, i niespodziewanie.

Stamlian leżał na ziemi jak głupi a nic więcej się nie działo. Po chwili wstał i przyjrzał się drzwiom w zażenowaniu. Klamka nagle przestała się poruszać.

- Panie... -

Nagle w powietrzu zmaterializowała się jakaś postać. Była to istota cienia. Potwór stał przed drzwiami i przyglądał się Rasheedowi swymi białymi ślepiami lecz nie odezwał się. Stamlian powoli wyciągnął swój miecz i zdjął tarczę z pleców. Istota nie zareagowała.

Rasheed cofnął się o krok w pierwszej chwili i o drugi w drugiej, ale wtedy już się zatrzymał, widząc, że istota nie atakuje.

- Szukamy zaklinacza Susola. - Powiedział niezbyt pewnym głosem.

Istota wydawała się nie reagować. Patrzyła się jedynie w oczy doradcy. Po chwili dał się słychać cichy, lecz głęboki śmiech ze strony istoty. Zaraz potem spojrzała się w niebo, w słońce, po czym znikła a drzwi stanęły otworem.

Stamlian nagle odwrócił się i zaczął rozglądać z wyciągniętą tarczą i mieczem gotowym do akcji. Wystraszony młodzieniec zmieszał się gdy nic nie wyskoczyło na niego z cienia alejki. Strażnicy trzymający księgi zaśmiali się nerwowo a ten po chwili schował swój oręż.

Rasheed wziął głęboki wdech i wszedł do środka.

Pomieszczenie w żadnym stopniu nie przypominało dobrze oświetlonego sklepu z drugiej strony. Tutaj było ciemno a najbliższe okno, które dawało jakąkolwiek widoczność, znajdowało się gdzieś w oddali, poza widokiem. Stamlian i jego podwładni weszli za doradcą. Po chwili rozejrzenia się doszli do wniosku, że znajdują się w jakimś korytarzu. Korytarz skręcał w prawo a najbliższe drzwi były po prawej stronie, zapewne wiodły do sklepu. Dalej był tylko zakręt w prawo oraz schody wiodące w dół po lewej stronie korytarza.

- Panie... mam nadzieję, że ten czarodziej nie zastawił na nas więcej półapek... - Powiedział młodzieniec i zawachał się.

- Pozwól, abym poszedł przodem. - Dodał po czym zaczął się przepychać przed doradcę i znów przygotował tarczę, jednak miecz pozostawił w pochwie.

- Niezależnie od reputacji Susol nie podniesie ręki na ludzi króla. Ale proszę. - Przepuścił go przodem. - Tylko następnym razem trzymaj pion chłopcze. - Dodał jeszcze rozbawiony.

Stamlian uśmiechnął się nieznacznie. - Magia... - Szepnął po chwili, jakby zafascynowany. To dodało mu odwagi, od razu ruszył pewniejszym krokiem z wyciągniętą przed siebie tarczą. Gdy nareszcie dotarli do końca korytarza ujrzeli schody wiodące w dół oraz kilka kroków w prawo schody wiodące w górę. Stamlian odwrócił się do Rasheeda i spojrzał na niego pytająco. Ten westchnął głęboko, wziął wdech i krzyknął
- Susol! Przybywam z rozkazu króla Konrada i nie mam czasu na gierki!

Krzyk powędrował echem po kamiennych schodach wiodących w dół. Po chwili usłyszał jak otwierają się ciężkie drzwi oraz pospieszne kroki po schodach. Stamlian wycelował tarczę w stronę schodów a po chwili stanął przed nimi przygarbiony staruszek.

- Nie umiecie czytać?! Zamknięte. - Powiedział złowrogim tonem wskazując na drzwi, przez które przed chwilą przeszli.

- A w ogóle to jak się tu dostaliście?! Jesteś czarodziejem kmiotku? - Zapytał Rasheeda. - Odpowiadaj zanim stracę cierpliwość i uznam twoje wejście za atak mego mienia! - Zaskrzeczał.

Stamlian cofał się przed zaklinaczem jednak ciągle trzymał tarczę w gotowości a rękę położył na pochwie miecza. Strażnicy wyglądali na zmieszanych jednak zmarszczyli brwi gdy usłyszeli pozbawiony szacunku ton starego.

- Rasheed Sima’an! Doradca na dworze króla Konrada, więc waż słowa! - Odpowiedział z mocą i pewnością. - Sprowadza mnie tu sprawa Calimshanu. Gdzie moi ludzie mogą położyć księgi abyśmy mogli porozmawiać na osobności?

- Rasheed? TY jesteś Rasheed? - Staruszek zaśmiał się. - Niech położą je na ziemi. Właśnie jestem w środku... ważnego przedsięwzięcia. Co do rozmowy na osobności to masz rację. Wynocha pół-główki, wasz “doradca” niedługo do was dołączy. - Susol położył szczególny nacisk na słowo “doradca”, jakby kpiąc z tego tytułu. - A my się przejdziemy na dół... - Zwrócił się po chwili do doradcy z przebiegłym uśmiechem.

Strażnicy wycofali się niepewnie a Stamlian opuścił tarczę i spojrzał się na Rasheeda pytająco.
- Jak mówiłem Stamlianie. To jedna z tych tajemnic którymi czasem trzeba obarczyć swą duszę dla dobra swej ojczyzny. Nasz gospodarz jest... ekscentryczny, ale jestem tu bezpieczny. - Stamlian przytakną głową i poszedł za gwardzistami zakładając tarczę na plecy.

- Ojczyzna? - Zaśmiał się Susol przyglądając się Rasheedowi spod czarnego kaptura. - Dobry jesteś w pi*****niu głupot, to na pewno. Akurat mi przeszkodziłeś w dość ważnej sprawie, ale w sumie to twoja obecność pewnie będzie mile widziana. - Czarodziej zaśmiał się i wyciągnął różdżkę, machnął nią, a księgi wzniosły się w powietrze i poleciały przodem w stronę schodów. - Chodź za mną. - Powiedział i odwrócił się gwałtownie idąc za lewitującymi księgami.

Rasheed, z całkowicie obojętną miną, ruszył za zaklinaczem. Gdy dotarli do drzwi, te otworzyły się same i wpuściły ich do środka. Znajdowali się w sporym pomieszczeniu bez żadnych okien. Oświetlone było jedynie magicznym, niebieskawym ogniem. Na środku komnaty znajdował się magiczny krąg a w okół niej były półki pełne ksiąg oraz stoły z wieloma przedmiotami począwszy od zwojów, różdżek, strzał, amuletów, pierścieni, mieczy aż do wielkich toporów obusiecznych.

W pomieszczeniu znajdowało się również kilkanaście postaci. Rasheed natychmiast poznał jedną. Była to drowka która odwiedziła go w jego komnacie.

- Nawet nie urzyłeś pierścienia, który dla ciebie zakląłem, a i tak ich znalazłeś, niezły jesteś, albo szczęściasz. - Powiedział staruszek po czym machnięciem różdżki zrobił miejsce na jednym stole gdzie książki same się usadowiły.

- Miałem go użyć w potrzebie. - Odpowiedział ze wzruszeniem ramion.

- Witaj Rasheedzie. - Powiedziała drowka. - Cóż cię do nas sprowadza w takim momencie? - Zapytała spoglądając na księgi z zaciekawieniem. Za nią stało kilka postaci mruczących jakieś słowa w okół magicznego kręgu, w którego środku znajdowało się jakieś ludzkie dziecko. Mała dziewczynka.

- Dostałem polecenie by odpłacić Marchiom pięknym za nadobne i zakląć księgi, które mamy im wręczyć, zaklęciami szpiegującymi. Uznałem, że to będzie najlepsze miejsce gdzie mógłbym to załatwić, choć nie spodziewałem się tu zastać nikogo poza samym Susolem.

- Ah tak, twoja misja. Zaklęcia szpiegujące ci ją popsują. Susol, zaklnij księgi kilkoma kulami ognia i przywołaniem jakichś nieumarłych. Tymczasem Rasheedzie, jesteś iluzjonistą, możesz króla Konrada oszukać fałszywymi wizjami. - Drowka uśmiechnęła się złowieszczo. - A teraz mamy dość ważną sprawę z bogini, zostań jak chcesz, Susol i tak będzie musiał pozostać tutaj dopóki jej nie dokończymy, więc zaczaruje twe księgi później. - Dodała po chwili i odwróciła się w stronę magicznego kręgu. Zakapturzone postacie mruczących mrocznych elfów zaczęły wznosić ręce wyżej, jakby w transie, wypowiadając magiczne słowa przyzwania coraz to głośniej i bardziej intensywnie.

Z twarzy, ani zachowania Rasheeda nie dało się wyczytać, że właśnie uznał drowkę za, lekko mówiąc, zbyt porywczą i krótkowzroczną. Nawet przytaknął kiwnięciem głowy i postanowił pozostać obecnym podczas rytuału. Choćby z ciekawości.

Drowy zaczęły syczeć coraz to głośniej, wznieśli dłonie ponad głowy i wykrzyknęli w końcu ostatnie słowa i zamilkli. Drowka podniosła zakrzywiony sztylet i udała się w stronę kręgu. Śmiejąc się poderżnęła dziecku gardło i wycofała się oblizując krew z ostrza. Nagle w kręgu pojawiła się obżydliwa istota. Niebieskie światło zmieniło się w czerwone a wszyscy zgromadzeni poczuli potworny mentalny okrzyk z piekła rodem.

Istota wyglądała jak ośmiernica z wieloma mackami i jednym okiem. Różnica była taka, że jej ciało wydawało się rozpływać po kręgu i po chwili pokryło krwawiące dziecko przykrywając je całkowicie.




- Witaj służąco Lolth, wezwaliśmy cię w ważnej sprawie! Zanim jednak przejdziemy do niej proszę skosztuj naszego podarunku. - Odezwała się drowka. Yochlol począł wchłaniać ciało dziecka a zgromadzeni słyszeli mentalne stęki rozkoszy.

~ Piękny podarunek. A więc czego chcecie? Znacie swoje zadanie, czego jeszcze nie wiecie? ~

Rasheed poczuł obrzydliwą obecność demona w swojej głowie.

- Potrzebujemy skontaktować się z demonem Errtu. Wiemy gdzie znajduje się potężny artefakt, który miał do niego należeć jednak był... wedle wszelkich źródeł zniszczony... lecz tak na prawdę nadal istnieje. -

Yochlol zadrżał z podniecenia a jego macki zaczęłi wić się po posadzce. ~ Crenshinibon? Wiecie gdzie jest? Errtu zapewne będzie... zaciekawiony... przynajmniej. Niestety nie jest teraz w niższych sferach, znajduje się na Abeir-Toril, wypełnia warunki kontraktu, który niedawno zawarł ~

Drowka zamarła i spuściła głowę. - To nie wszystko... Nie jesteśmy w stanie go zdobyć bez jego pomocy. Jest... strzeżony przez rodzinę smoków... białych smoków. - Yochlol zaśmiał się mentalnie. ~ Mówisz o Dolinie Lodowego Wichru? Lolth wysłała już swe oddziały w tamte strony. Nie miała zamiaru atakować smoków... Dziękuję za tą informację, pomogę wam odnaleźć Errtu. ~ W powietrzu pojawił się czarny kryształ o wielkości sporego kamienia. ~ Ten kamień wyśle dziesięć osób do Rashemen, gdzieś tam znajduje się Errtu lecz nawet gdy go spotkacie nie poznacie go. Niech pójdzie z wami Rasheed, on posiada szczególną więź z planem cienia... kłamstwo przed nim będzie prawdą, prawda przed nim będzie kłamstwem. ~ Yochlol znikł tak nagle jak się pojawił. W magicznym kręgu znajdowała się jedynie krew dziewczynki a w powietrzu wciąż lewitował magiczny czarny kamień.

Drowka odwróciła się do doradcy. - Chyba będziesz musiał odłożyć swoją misję na inną datę. Odzyskanie Crenshinibona jest ważniejsze. Masz jakiś pomysł? Udzielimy ci czegokolwiek potrzebujesz aby utrzymać twoją pozycję doradcy na dworze Konrada. - Odezwała się po chwili.

Rasheed pogładził brodę palcami zastanawiając się.
- Wstępny plan. Punkt pierwszy. Mówicie mi czym jest Crenshibon. Punkt drugi. Susol zaklina księgi zaklęciem szpiegującym, ale z pewnymi modyfikacjami. Tak aby wiadomości dochodziły z pewnym opóźnieniem i mogły zostać zmodyfikowane przez kogoś z nas. Ponadto zaklęcie powinno być dobrze ukryte, ale nie na tyle by mag Marchii, któremu dadzą ją do zbadania, nie był w stanie go wykryć. Punkt trzeci. Oddaję księgi królowi Konradowi. Potem trzeba upozorować moje uprowadzenie w ten sposób aby wina spadła na Marchie. Punkt czwarty. Robimy jak powiedział Yochlol.

Drowka mruknęła niezadowolona. - Jak sobie życzysz... ale pamiętaj aby zwracać się o służących Lolth z szacunkiem. Jeśli chodzi o zaklinanie ksiąg to może rzeczywiście to będzie lepszy pomysł... - Powiedziała z dość złowrogim wyrazem twarzy. Rasheed od razu się zorientował, iż podważył jej dowództwo przed resztą jej podwładnych. Z przyjemnością zauważył, że z jakiegoś powodu drowka jednak mu uległa mimo dumy, ale nie okazał cienia satysfakcji. Zbyt dobrze wiedział, że coś takiego mogło by ją sprowokować, a tego nie chciał.

- Świetnie. Susol, ile zajmie ci zaklęcie ksiąg?

- Kilka dni... panie... - Powiedział staruszek dodawając ostatnie słowo z widoczną niechęcią. - Jeśli mógłbym... mam pytanie, jak udało ci się ominąć mojego strażnika? Nie wiem co ci przyszło do głowy, tylnie drzwi mają jeszcze potężniejsze zaklęcia niż przednie a żadne nawet ci nie zaszkodziło w najmniejszym stopniu. - Zapytał zaniepokojony zaklinacz. Drowka tymczasem odwróciła się i udała w stronę reszty aby omówić z nimi to co się przed chwilą wydarzyło oraz rozkazy jakie wydał Rasheed.

- Przepuścił mnie. Cień nie jest w stanie mnie zatrzymać. Czym jest ten artefakt?

Staruszek zadrżał a chwilowo lęk pojawił się w jego oczach. - Crenshinibon? Tak to się wymawia, nie Crenshibon mądralo. - Zaklinacz powrócił znów do swego poprzedniego charakteru. - Jest to mały zielony kryształ. Posiada niemal nieograniczoną moc... oraz własną świadomość. Ostatnią osobą, która nim władała był “czarodziej” Akar Kessel. Tak na prawdę był on najsłabszą osobą pod względem magicznym... oraz każdym innym w sumie... która nim władała. Został pokonany przez Drizzta i jego zgraję. Sam Artefakt został stworzony przez siedem liczów którym służył Errtu. Stworzyli go po to, aby podbić świat Abeir-Toril i, aby obrazić całe życie na naszym świecie, sprawili że czerpie swoją moc ze słońca, które przynosi życie na Torilu. W tej chwili artefakt jest wyczerpany i nie ma siły wezwać następnego mistrza, dlatego potrzebujemy Errtu, który jest w stanie go wyczuć gdy znajduje się w pobliżu. Jedyne co wiemy to, że artefakt znajduje się w podmroku a jedyna droga do tej jaskini jest w legowisku rodziny pięciu białych smoków, z czego trzy są dorosłe a dwa starożytne. Zabicie choćby tych dwóch niedojrzałych będzie wielkim wyzwaniem, nie wspominając o parze starożytnych, które posiadają potężną magię. Na pewno mnie nie będzie wśród śmiałków atakujących ich legowisko. - Staruszek mówił przyglądając się księgom oraz porozrzucanym zwojom na stole.

- Jesteś w stanie zmodyfikować tę różdżkę? - Zapytał Rasheed pokazując magiczny przedmiot który otrzymał od króla. - Jak na razie tylko dobre istoty mogą nią władać.

Staruszek wziął różdżkę z rąk Rasheeda. - Potężna... - Powiedział po czym uśmiechnął się. Nagle zdarzyło się coś niespodziewanego. Susol zacharczał głośno i splunął na przedmiot. Złapał jakiś nóż ze stołu i przeciął sobie dłoń. Wtarł krew w różdżkę po czym syknął kilka słów w języku demonów.

- Proszę, jeszcze tylko trzeba ją umyć. - Różdżka była teraz czerwona i czuć było od niej odór zła. - Oczywiście wszystkie słowa aktywacji zostały odwrócone, litera za literą. - Susol uśmiechnął się i wręczył brudny przedmiot doradcy.

- Doskonale. Świetna robota. Teraz zajmijmy się tym co na prawdę ważne...


Liapoa



Liapoa obudziła się w miękkim łóżku. Przypomniała sobie wydarzenia ostatnich dni. Pamiętała wszystkie obrzędy jakie miały miejsce na terenie należącym do sekty. Dzisiaj był dzień odpoczynku więc niziołka wtuliła małą główkę w poduszkę i przymknęła oczy.

- Mamy towarzystwo... - Odezwał się głos Errtu w jej głowie a ona podniosła się aby zerknąć w stronę maski leżącej na stoliku obok miękkiego łóżka. Niedawno zastanawiała się, czy zawsze ma kontakt z demonem, czy musi mieć maskę na sobie. Jej pytanie rozwiało się właśnie w tym momencie.

Nagle drzwi, które jak zawsze były zamknięte na klucz, zaskrzypiały opierając się potężnemu uderzeniu z drugiej strony. Liapola zerwała się z łóżka i sięgnęła po maskę. Ktoś uderzył w drzwi jeszcze raz a te wypadły z nawiasów.

- Z rozkazu króla jesteś aresztowana! Poddaj się lub zgiń. - Wykrzyknął żołnierz przywdziany w zbroję pół płytową trzymający długi oburęczny miecz. Za nim stał mężczyzna ubrany w niebieskie szaty, zapewne czarodziej, i wiele innych, których sylwetek niziołka nie była w stanie rozróżnić.

Zbrojny cofnął się w przerażeniu gdy ujrzał potworne oblicze białej maski z czerwonym tatuażem. Oczy Liapoli zaświeciły się złowieszczo.

- Wal się rycerzyku. To nie czas i miejsce na moją śmierć. - Powiedziała dziarsko

- C-czyli pod-d-dasz się? - Zapytał z nadzieją w głosie żołnież po czym ścisnął rękojeść miecza nieco mocniej.

- Tak, jasne idioto. - Rzuciła drwiąco a w myślach zwróciła sie do demona *Errtu zrobiłbyś coś z tym?* Liapola po chwili usłyszała głęboki śmiech w myślach. *Nie musisz się mnie pytać, kochana, po prostu wskaż miejsce palcem i pomyśl o ciemności.* Po tych słowach podniosła powoli ręce w stronę napastników jakby się poddawa. Nastała nagła ciemność lecz Liapola po chwili ujrzała sylwetkę wymachującego mieczem zbrojnego. Czarodzieje już wypowiadali magiczne słowa zaklęć by rozproszyć ciemność lecz dopiero zaczynali swe zaklęcia. Liapoa znała pomieszczenia jak własną kieszeń, jednak dzięki masce nie musiała polegać na swej pamięci. Wszystko doskonale widziała. Zręcznie omijając tnący miecz ruszyła w stronę okna by wydostać się na zewnątrz budynku.

Gdy wyskakiwała przez okno usłyszała zdziwione okrzyki gdy czarodzieje w końcu zakończyli swe zaklęcia. W pomieszczeniu nikogo nie było. Dużo silniejsze palce niziołki niż poprzednio, połączone z jej małą wagą ułatwiały jej wspinaczkę z drugiego piętra. Bez problemu udało jej się bezpiecznie wylądować na terenie a później na ulicy gdy jednym skokiem, wspomaganym ręką, przeskoczyła wysoki mur. Jednak kilka chwil później, gdy już chciała zniknąć w pobliskiej alejce, usłyszała okrzyki pościgu. Strażnicy miasta widocznie otoczyli budynek i zauważyli gdy ta uciekała. Nie pomagało również słońce znajdujące się wysoko na niebie, oświetlając każdy potencjalny zakamarek w którym mogła się schować. Pozostało jedynie uciekać.

Gnała ile miała sił w nogach w przeciwległym kierunku od pościgu starając się trzymać wąskich alejach zatopionych w cieniu. Doskonale znała miasto i jego zakamarki. Wiedziała gdzie ma największe szanse urwać pościg. Dystrykt Cienia. Slumsy we wschodniej części Newerwinter, tam właśnie się kierowała.

Gdy Liapola tak biegła trzymając się cieni, które znikały gdy słońce wychodziło z za chmur, zauważyła ostry zakręt. Postanowiła skręcić ostro w stronę północną tylko na chwilę aby strażnicy stracili ją z oczu. Nagle otworzyły się przed nią drzwi, których wcześniej nie zauważyła i złapała ją silna ręka zamaskowanej osoby. Po chwili stała przed jednym z przedstawicieli jej zakonu.

- To ja, Gouljon. - Powiedział spokojnym głosem pół ork po czym położył palec na otworze ustnym maski nakazując milczenie. Gdy strażnicy przebiegli na zewnątrz po kilku chwilach odezwał się.

- Musimy działać szybko, niedługo zorientują się, że schowałaś się w jednym z pomieszczeń. Mają wielu potężnych czarodziejów... Na szczęście sam nie jestem bez magii. Mogę spróbować rzucić na nas zaklęcie teleportacji. Wrócimy do miejsca, w którym się wychowałem. Jest to daleko stąd w głębokiej jaskini blisko podmroku, dlatego chciałbym uniknąć tej ewentualności... ale w razie czego trzymaj się blisko. - Skończył po czym dał znak niziołce aby podążyła za nim.

Zaklęcie teleportacji nie mogło być czymś bezpiecznym, zresztą jak jakiekolwiek zaklęcie w rękach półorka. Dlatego Liapoa w głębi duszy ucieszyła się, że i dla Gouljona była to ostateczna ewentualność. Gdy ten nakazał jej podążać za nim zapytała.

- Jak zamierzasz ich zgubić? -

Zamaskowany kapłan zawachał się. - Nie mam planu ak... - Wywarzone drzwi przerwały mu w pół słowa. Jakaś moc uderzyła w parę i padli na ziemię zdezorientowani. Liapoa poczuła smród palącego się drewna a drzwi leżały w dwóch kawałkach na ziemi. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna w pełnej zbroi płytowej. W ręku trzymał młot bojowy a połowę jego ciała zasłaniała wielka metalowa tarcza z symbolem lwa. Oczy świeciły mu się niebiesko.

- Za szybko... - Wyszeptał oszołomiony Gouljon. Mężczyzna doskoczył do leżącej zamaskowanej postaci i podniósł młot. Uderzył tak mocno, że Liapoa poczuła powiew wiatru przez maskę lecz nie udeżył zdezorientowanego pół orka. Przed paladynem pojawiła się nagle druga zamaskowana postać z tarczą wygiętą od ciosu.

- Navaska! - Wykrzyczał uradowany pół ork. Drowka popchnęła paladyna tarczą a ten potknął się i upadł... w ręce kilku żołnierzy którzy weszli tuż za nim. - Ona musi przeżyć! - Powiedział z naciskiem Gouljon wstając na nogi do walczącej elfki.

Dziewczyna poderwała się na nogi i wyciągnęła swój sztylet z pochwy.

- Gouljon! Jednak chyba będziemy musieli to zrobić. Jesteśmy w potrzasku. -

Drowka zaśmiała się kpiąco i zaczęła wymawiać słowa zaklęcia. Po chwili pojawiło się przed nią wiele magicznych mieczy kręcących się z taką prędkością, że niziołka ledwo zdołała ujżeć ich ostrza. Paladyn zawachał się lecz po chwili sam zaczął mamrotać zaklęcie.

- Sytuacja jest oczywista... Liapoo. Navaska, czy zdołasz utrzymać ich wystarczająco długo abym rzucił na nas zaklęcie? - Zapytał Gouljon. Navaska parsknęła. - Jak ci się wydaje? Zabiję tego paladyna... - Dodała szeptem a jej czar rozprysł się gdy fioletowa poświata dochodząca ze strony wojownika dosięgła mieczy. Pomiędzy paladynem a zamaskowaną drowką natychmiast pojawił się ogromny pająk. Mężczyzna podniósł młot i zadał mu okropny cios. Zielonkawa krew splamiła podłogę wielką kałużą.

Tymczasem pół ork już gestykulował rękami tworząc małą zielonkawą kulę pomiędzy palcami.

- Zwykle to zaklęcie wymaga jedynie jednego słowa... - Powiedział koncentrując się na kuli. - Jednak nas jest troje. - Dodał po chwili a kula lekko zyskała na masie.

Cała scena przyprawiła Liapolę o paraliż. Wiedziała, że nie może przywołać ciemności jak poprzednim razem. Jej krótkie ostrze sztyletu też nie miało zbyt wielkich szans z uzbrojonym po pachy paladynem. W rozpaczy zaczęła myślami zwracać się do boga Maski o pomoc dla Navaski. *Boże mój, łaskawy opiekunie tych którzy Cię czczą. Chroń swoje dzieci, które w cieniu sławią twe imię. Ześlij na swoją wierną kapłankę siłę by dalej mogła wprowadzać Twój wielki plan w życie*.

Głos demona Errtu zaśmiał się w myślach niziołki. *Ten bóg może i jest potężny ale w byle jakiej sytuacji ci nie pomoże. Poproś mnie o pomoc...* Dodał na koniec.

Kula Gouljana powiększyła się nieznacznie a ten wydawał się nie przejmować resztą wydarzeń, jakie miały miejsce w ciemnym pokoju. Drowka zamachnęła się cepem i uderzyła w paladyna lecz ten zasłonił się tarczą i oddał jej z dwukrotną siłą. Elfka na szczęście uchroniła się przed ciosem za swoją tarczą zataczając się lekko do tyłu.

Nagle Liapoa ujrzała jak w stronę mrocznej elfki leci zielona strzałka ze strony otworu, w którym kiedyś znajdowały się drzwi. Strzałka ugrzęłzła w nodze drowki i zasyczała złowieszczo.

- K***a! - Krzyknęła Navaska z bólu a nogi ugięły się pod nią. Liapoa wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, drowka zginie od następnego ciosu paladyna.

*Rzuć sztyletem! Teraz!* Zagrzmiał demon a niziołka poczuła dziwną energię w ciele. Wiedziała, że nie pochodzi ona od Errtu lecz od jej boga. Demon mylił się, Maska zesłał jej pomoc.

Wszystko dzialo się jak w spowolnionym tempie. Obserwowała to wszystko czując bezsilność. Jednak krzyk demona wyrwał ją z tej stagnacji. Zdąrzyła już się przyzwyczaić do przypływu siły, którą dodawała jej maska, lecz teraz poczuła jeszcze coś. Coś co zesłał jej Bóg. Nie marnując więcej czasu na rozmyślania podrzuciła lekko sztylet i złapala go za ostrze tak aby rzucić nim silnie i precyzyjnie. Skoncentrowała wzrok na paladynie. Celowała w szczelinę w jego ciężkiej zbroi. Wzieła głęboki oddech, zrobiła zamach i razem z wypuszczanym powietrzem cisnęła sztyletem obserwując jego rotacyjny lot.

Ostrze wbiło się głęboko w oko zbrojnego. Mężczyzna złapał się za hełm i zdążył wykrzyczeć z bólu. Jego okrzyk cierpienia przerwała Navaska, która kopnęła w rękojeść sztyletu i wbiła ostrze jeszcze głębiej. Paladyn padł martwy.

- Teraz! Złapcie mnie! - Wykrzyczał Gouljon. Drowka rzuciła się w stronę pół orka i złapała go za nogę z desperacją. Kilku żołnierzy wparowało do pomieszczenia i rzuciło się na trójkę zamaskowanych postaci, za nimi wkroczył czarodziej gestykulując w powietrzu.

Liapoa pomyślała, że dusza paladyna byłaby doskonałym prezentem dla demona Errtu. Jednak sytuacja wymagała pośpiechu. Jednak postanowiła zaryzykować pytaniem w myślach. *Długo Ci to zajmie?*. W trakcie pytania skoncentrowała się na sprowadzeniu ciemności do pomieszczenia.

Ciemność nagle zasłoniła wizję wszystkich znajdujących się osób w pomieszczeniu. Czarodziej przerwał zaklęcie bojąc się, że trafi w jednego z pobratymców. Zółnierze, natomiast, zaczęli potykać się o siebie. Liapoa zobaczyła jak z mieczy świsnął jej niebezpiecznie blisko twarzy, lecz niziołka uchyliła się w porę.

*Wystarczy kilka sekund, pocałuj jego gołą twarz przez maskę.* Powiedział uradowany demon.

- Liapoa! Co ty robisz?! - Wykrzyknął z ciemności Gouljon a jęki bólu Navaski dały się słychać w całym pomieszczeniu wypełnionym chaosem.

Na taką odpowiedź czekała i ledwo usłyszała pierwsze słowa, a już rzuciła się w kierunku paladyna popychając stojących jej na drodze zdezorientowanych żołnierzy. Nowa siła niziołki zadziałała na jej korzyść. Kilku mężczyzn przewróciło się a inni stracili równowagę. Doskoczyła do leżącego ciała, mocnym szarpnięciem wyciągnęła sztylet z głowy by następnie zciągnąć metalowy hełm i złożyć pocałunek na trupie usta.

Errtu zaśmiał się w umyśle niziołki. *Dobrze.. Dobrze!* Wykrzyczał w końcu. Liapoa poczuła nowy przypływ energii lecz nie czekała na dalszy efekt. Skoczyła w stronę pół orka i krzyknęła. - Teraz! - Gouljon wypowiedział magiczne słowo.

- Sanctum. - Światła zamigotały przed oczami niziołki i po chwili czuła, że nic nie waży. Scena oddaliła się i zasłoniła ją mgła. Po chwili znajdowała się w gęstej mgle w stanie nieważkości, mocno trzymając pół orka. Kilka chwil później uderzyła z impetem w ziemię w jakiejś ciemnej jaskini, lecz, gdy przyzwyczaił jej się wzrok, wszystko widziała jakby w świetle dnia.

Gouljon jęknął i padł na ziemię obok rannej Navaski. Złapał się za głowę i zdjął maskę szybkim szarpnięciem. Był cały pokryty potem.

- Udało ci się... - Szepnęła zachwycona drowka i pochyliła się nad pół orkiem. - Zaraz ukoję ból. - Dodała po czym zaczęła rzucać zaklęcie leczące. Prawie straciła koncentrację gdy kwas wżarł jej się głębiej w nogę, lecz po chwili Gouljona oblał niebieskawy blask, który odrazu przyniósł ukojenie na jego twarz. Teraz jego wyraz zastąpiło wyczerpanie i po chwili spał.

- Teraz moja kolej. - Westchnęła drowka i wyleczyła własną ranę sycząc z bólu gdy kwas jeszcze raz dał o sobie znać.

- Musimy odpocząć. Wyczerpaliśmy wiele magii. Osobiście mogę już wyruszać w drogę ale nie uśmiecha mi się spotkanie z plemieniem szarych orków bez Gouljona gdy przejdziemy przez te drzwi. - Wskazała młotem na drzwi, które znajdowały się w drugiej części pomieszczenia. - A przepraszam... pewnie nawet ich nie widzisz... -

- Maska pozwala mi widzieć w ciemnościach, ale masz rację Navasko. Musimy odpocząć, a przede wszystkim Ty i on. - Spojrzała na chrapiącego szarego pół orka. - Magia musi być naprawdę wyczerpująca. Jak chcesz to też się połóż, będę stała na warcie. -

Drowka położyła się na ziemi bez słowa i zasnęła.

*Widzisz ten kamień tuż obok twojej nogi?* Zapytał mentalnie Errtu gdy elfka już spała spokojnie.

*Jasne, że go widzę, co z nim?* Odpowiedziała myślą, niedbale patrząc na kamień.

*Podnieś go.* Kazał demon a Liapoa poczuła nutę rozbawienia w jego mentalnym głosie.

*Ech.. Errtu, co Ty zaś wymyśliłeś?* Pomyślała po czym sięgnęła w stronę przedmiotu.

*Sciśnij.* Dokończył Errtu.

*No ale po co?* Dopytywała podejrzliwie Liapoa

*Po prostu to zrób, nie kryje się w tej łatwej czynności żaden podstępu. Powinnaś mi bardziej ufać, moja droga.* Zaśmiał się demon.

*Ufać? Tobie? Powiedz mi ile tysięcy lat spędziłeś tam w tym piekielnym padole?* Zagadywała dalej dziewczyna a w jej głosie było słychać rozbawienie.

*Więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Póki trzyma nas razem pakt możesz mi ufać.*
Odpowiedział smutnym głosem w głowie Liapoli.

*No właśnie Errtu... A ja niestety czuję, że ufam Ci coraz bardziej...* Demon zaśmiał się w odpowiedzi lecz nic więcej nie dodał. Liapoa w odpowiedzi na śmiech ścisnęła kamień z całej siły. Kamień wydał dziwny dźwięk... Nagle skruszył się i rozpadł na kawałki. *Zyskałaś w pełni moją pierwszą moc. Siłę.* Powiedział demon a jego byt rozpłynął się w myślach niziołki zostawiając ją samą w podziemnej, nieoświetlonej komnacie.

Przez resztę warty myślała cały czas o dziwnym uczuciu, które ją nawiedziło i nie chciało ją opuścić. Smutek i tęsknota, emocje które znała bardzo dobrze bo doświadczała ich nie raz. Jednak tym razem było to coś innego. Nie wiedziała czy to może przez adrenalinę, która jeszcze utrzymywała się w jej krwioobiegu czy może przez pochłonięcie czyjejś duszy, ale jedno wiedziała na pewno. W tej chwili brakowało jej głosu demona. Tęskniła za nim? A może po prostu się nudziła? Rozmyślała nad paktem, który łączył ją z Errtu i nad tym jak to się skończy. Myślala o wielu rzeczach lecz nie potrafiła odbiec dalej w dewagacjach od jej piekielnego towarzysza. Siedziała oparta o ścianę komnaty a obok niej uzbierał się maly kopiec ze skruszonych kamieni. Maska dalej tkwiła umieszczona na jej twarzy nie ruszona.

Po kilku godzinach pół ork wreszcie wstał.

- Nie ma to jak kilka godzin snu w prawdziwej ciemności. - Powiedział wstając wciąż zaspanym głosem. Navaska również wstała lecz nie okazywała żadnych oznak zmęczenia. Stała na nogach jakby nigdy nie położyła się spać.

- Chyba czas spotkać twych pół braci. - Powiedziała pogardliwym tonem elfka. Mimo wielu lat życia na powierzchni widać było, że nadal nie wyzbyła się ksenofobicznej natury drowów.

- Mam nadzieję, że nie nabiją nas na topór gdy tylko nas zobaczą. - Zaśmiał się Gouljon po czym ruszył w kierunku drzwi. Po drodze potknął się o stertę skruszonych kamieni i niemal nie upadł.

- A to co? Piasek w podziemiach? - Zapytał Liapoę otrzepując pył z obuwia.

- A co w tym dziwnego? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie trochę zmieszana, lecz nie czekała na odpowiedź tylko zadała kolejne zmieniając temat. - Co dokładnie nas czeka po drugiej stronie? -

Pół ork i Mroczna elfka wymienili spojrzenia. - Nigdy nie żyła w podmroku... - Powiedziała po chwili Navaska. - Po drugiej stronie drzwi znajduje się wielka jaskinia, dom mojego klanu. - Po jakimś czasie powiedział Gouljon ignorując kupkę piachu i podszedł do drzwi.

- Gotowi? - Zapytał. Mroczna elfka kiwnęła głową potwierdzająco.

- Czekaj! - Nieoczekiwanie zatrzymała ich Liapoa zaraz przed drzwiami.

Obydwie zamaskowane postacie zwróciły swe oblica w stronę dziewczyny

- Może pomódlmy się do Maski zanim tam wyjdziemy... - Liapoa nigdy nie była w podmroku a słyszala o nim na prawdę wiele złego. Może nie dygotała ze strachu myśląc o tym co ją czeka za drzwiami ale wyobraźnia robiła swoje. Sama też trochę była zaskoczona swoją propozycją. Wcześniej nigdy o nic nie prosiła bogów. Miała ich w dupie. Jednak czuła, że z Maską jest inaczej. Czuła jego obecność. Wyczekiwała trochę zmieszana reakcji towarzyszy.

Gouljon przyznał jej rację i po chwili wszyscy przyklękneli do modlitwy. Kilka chwil później wykrzyknęli “Dassun” i zakończyli obrzęd. Liapoa poczuła się lepiej, wyraźnie czując obecność boga. Podniosła się z kolan razem z kompanami lecz w głowie dalej prowadziła dialog z jej opiekunem. Wiedziała, ze choć jest Bogiem kłamstwa to może być z nim szczera. Dokładnie opisała swój lęk jednak rówież i wiarę która dodaję jej sił. Choć wiedziała że musi iść dalej to nie miała na to kompletnie ochoty. W ostatnich słowach podzieliła sie osobistą refleksją, że najlepiej by było zniknąć.

- Prawdopodobnie będziemy musieli trochę powalczyć zanim zorientują się, że to ja. Nie zabijajcie mych braci, proszę was, a ugoszczą nas chojnie... - Powiedział, po czym przygotował swój wielki, oburęczny topór. Wzdrygnął się, gdy niziołka nagle znikła.

- Liapoa? - Zapytał po chwili a Navaska tylko zaśmiała się. - Jest niewidzialna. Ja też chyba powinnam. - Dodała po czym sama znikła. Pół ork westchnął i otworzył drzwi. Wielka komnata była przepełniona głuchą ciszą i nie dało się ujrzeć żywej duszy.

- Co jest? - Zapytał oniemiały Gouljon. Navaska nagle pojawiła się kilka metrów od drzwi.

- O k***a... - Kopnęła coś leżącego na ziemi.

- Co znalazłaś Navasko? - Zapytał pół ork i udał się szybkim krokiem w jej stronę.

Liapoa uważnie przygladała sie komnacie by upewić się, że rzeczywiście jest pusta. Na słowa Navaski odrazu skierowała się w jej stronę lecz nic nie mówiła. Dobrze czuła sie z tym, że jej nie widać. Lustrując wzrokiem otoczenie jej uwagę przykuło kilka kupek w oddali ewidentnie nie pasujących do otoczenia. Kierowana ciekawością zmieniła kierunek marszu i zaczęła zbliżać się do nich by przekonać się z czym ma do czynienia.

- Nie! - Krzyknął pół ork i padł na kolana przed czymś, co przed chwilą kopała drowka. Navaska stała nad nim beznamiętnie a Gouljon uderzał pięścią w coś leżącego na ziemi. Liapoa jeszcze raz zwróciła wzrok w stronę jednego z wybrzuszeń w jaskini. Były to ciała orków. Zaskoczona niespodziewanym widokiem zatrzymała się i wzdrgnęła.

- Co tu się stało? - Powiedziała raczej do siebie niż do kompanów.

*Śmierdzi tu otchłanią...* Dał się słyszeć głos Errtu w myślach Liapoli.

- Otchłanią? Czyli, że były tu demony? - Zapytała pod pod nosem

*Ale z ciebie detektyw... Tak. Mianowicie czuję... Zaxis?* Zapytał w myślach samego siebie demon. Liapoa poczuła nagły powiew niepokoju ze strony mentalnego kompana.

*Uważaj na tego demona. Jest to potężny Hezrou... silniejszy od wielu Glabrezu. W otchłani jestem w stanie go zgnieść bez większego problemu, ale w twoim ciele może się to okazać trudne...* Wylał z siebie nagle demon, lecz po chwili zamilkł a Liapoa poczuła, że opuszcza jej umysł.

*Hej, hej. Czekaj.* Rzuciła szybko w myślach.

Jej mentalnemu wołaniu odpowiedziała jedynie cisza.

- A to się wypchaj gównem! - Szepneła wściekle odchylając głowę jakby demon stał gdzieś za nią. Szła w stronę leżących półroków. Chciała zobaczyć co im się dokładnie stało.

Gouljon rozmawiał o czymś z Navaską, już na siedząco, lecz Liapoa nie mogła dosłyszeć o czym mówią. W końcu dotarła do jednego z ciał. Stanęła jak wryta a to co zobaczyła zapadło jej w pamięci na długi czas. Ork leżał w pół zjedzony. Jego żebra były odsłonięte, skóra pozdzierana, kości połamane. Brakowało mu również trzech kończyn, tylko złamana ręka była widoczna.

- Liapoa?! - Dał się słyszeć wyszeptany krzyk w jaskini.

- Jestem. Jestem tutaj. - Odezwała się na wezwanie. Ruszyła w stronę dwójki nie mogąc jednak oderwać wzroku od makabrycznego widoku ciała. - Tutaj! - Powtórzyła zrzucając z siebe czar niewidzialności.

Zamaskowane postacie podbiegły do niziołki.

- Mój klan... - Powiedział pół ork ze smutkiem w głosie. - Daj spokój, banda brudnych orków. - Odparowała Navaska. Gouljon spojrzał się w stronę mrocznej elfki, jego maska nie zdradzała wyrazu twarzy.

- Nie możemy tu zostać. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Idziemy po prowiant i zmywamy się stąd. - Powiedział po chwili wielki kapłan i ruszył przed siebie. - Liapoo, nie odchodź tak na przyszłość, martwiliśmy się... - Rzucił jeszcze przez ramię. Navaska spojrzała na Liapoę i wzruszyła ramionami po czym podążyła za nim.

Odwzajemniła wzruszenie ramion i ruszyła ich śladem.

- Tu musiała być jakaś kompletna rzeź. Jak myślicie kiedy to mogło mieć miejsce? -

- Niedawno. - Powiedział nie angażując się zbytnio w rozmowę pół ork.

- A tak w ogóle to co się stało w Neverwinter? Ja się budzę w swojej kryjówce a tutaj jakiś czarodziej mi wymachuje rękami. Zabiłam go oczywiście ale wbija mi się jeszcze kilku. Musiałam im zniknąć i urzyć specjalnej drogi ucieczki... - Nagle przejęła się wydarzeniami ostatnich 24 godzin Navaska.

Liapoa podczas warty długo rozmyślała o wizycie rycerzy i magów w jej sypialni. Doszła do wniosku, że mogły być tego tylko dwie przyczyny. Straż miejska musiała sama wpaść na trop nielegalnej działalności albo co gorsza, ktoś z zakonu był zdrajcą.
 
__________________
Jakość, nie prędkość.
Sniei jest offline  
Stary 31-07-2013, 04:57   #14
 
Sniei's Avatar
 
Reputacja: 1 Sniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znany
Draugdin


Bersawa przyjżała mu się przez chwilę przez przymrużone oczy po czym zdjęła swój oburęczny topór z pleców. Nagle z śniegu wystrzeliło ku barbarzyńcom kilkanaście postaci o białym futrze. Trzy metrowe stwory miały potworne szpony oraz ostre zęby. Draugdin słyszał o tych istotach. Były to yeti polarne.

Jeden stwór rzucił się prosto na najemnika. Draugdin uklękł zwinnie a yeti przeleciał nad nim i zarył twarzą o ziemię. Wojownik wstał i przyjżał się istocie z rozbawieniem.

Tymczasem w okół niego dało się słychać liczne okrzyki bitewne. Ciche śnieżne pole nagle wypełniła wojenna wrzawa. Bersawa zablokowała dziki cios jednego z potworów swym toporem, po czym rzuciła się w jego stronę bez strachu.

Kobiety i mężczyźni dobywali broni i odpierali atak. Kilku mniej uzdolnionych wojowników padło już w pierwszych sekundach wy wyniku nieoczekiwanego ataku. Istot było trochę ponad połowę barbarzyńców, jednak plemię składało się nie tylko z mężczyzn gotowych do walki. W jego skład również wchodziły nieliczne dzieci, starzy, oraz kobiety. Niektóre przedstawicielki płci damskiej były zdolne do walki jednak nie były w stanie dorównać barbarzyńcom. Mimo to wojownicy umierali od potężnych szponów polarnych yeti.

Draugdin rozejrzał się po polu bitwy. Widział desperację w oczach barbarzyńców, rozpacz wynikająca z przekonania o zagładzie. W tej chwili coś postanowił. Rzadko a raczej nigdy nie angażował się emocjonalnie w zlecenia gdyż przynosiło to więcej problemów i kłopotów niż korzyści. Tym razem jednak ze zdumieniem zauważył, że ta sytuacja była odmiennie inna. Zdążył polubić tą bespośredniość Bersawy i dość ciepłe jak na obyczaje barbarzyńców przyjęcie jakie go spotkało w tym małym plemieniu. W jednej sekundzie podjał postanowienie, że tu i w tej chwili nie liczy się praca najemnika, a poczucie tożsamości z ludźmi, których niedawno poznał. W tej chwili, tu i teraz był jednym z nich.
Przyjrzał się bestii wstającej aby ponowić atak i zmarszczył brwi. Pozwolił bestii wstać. Obróciła się w jego kierunku lekko zamroczona wcześniejszym upadkiem. Gwłałtownie potrząsnęła wielkim łbem aby otrząsnąć się z przytępienia. Gdyby ktoś obserwował tę scenę z boku mógłby pomyśleć, że Yeti polarne potrząsa głową z nie dowierzaniem. Potężna bestia górowała nad stojącym przed nim mężczyzną, który nawet nie wydobył broni. Ułamki sekund przeciwnicy mierzyli się. Scena wyglądała jakby w tym jednym miejscu była zatrzymana wśród całego gwaru i chaosu potyczki jaka rozgrywała się dookoła.

Yeti ryknął i skoczył ponownie na przeciwnika biorąc tym razem poprawkę na tyle by nie dać się zwieść drugi raz i z zamiarem zmiażdżenia celu. Bestia leciała już w powietrzu, a Draugdin jeszcze stał nieruchomo. W ostaniej chwili przed znalezieniem się pod ciałem potwora wykonał trzy kroki po przekątnej w prawo od zbliżającego się cielska jednocześnie dobywając katany. Ruchy jego były tak płynne że unik i dobycie broni wydawało się być jednym ciągiem ruchów. Potem można było tylko zauważyć błysk mistrzowsko wykonanego ostrza i usłyszeć łomot upadającego cielska bestii w miejscu gdzie przed chwilą stał wojownik. Głowa Yeti zdjęta z karku jednym płynnym cięciem przeleciała jeszcze kilka metrów i zatrzymała się u stóp Bersawy.

Takich scen jakie nastąpiły później nie pamiętają najstarsi barbarzyńcy z plemienia, które właśnie toczyło dramatyczną walkę o swoje przetrwanie.

Draugdin po pokonaniu pierwszego Yeti wpadł w znany mu dobrze szał bitewny. Można by go porównać z szaleństwem bojowym plemion barbarzyńców przy czym szaleństwo barbarzyńców w transie bitewnym jest bliższe szałowi berserkerów. Draugdin natomiast w swoim szale bitewnym stawał się perfekcyjną maszyną do zabijania zachowując jednak trzeźwość umysłu.

Zanim doszedł do miejsca, w którym walczyła Bersawa na jego drodze stanęły jeszcze dwa potwory. Jeden z nich zginął z odciętą od korpusu prawą łapą, której pieść wyposażona w zabójcze szpony jeszcze kilkakrotnie próbowała szarpać niewidzialnego przeciwnika pomimo tego, że ciało besti było już zupełnie gdzie indziej a odcięta kończyna jeszcze przez chwilę żyła własnym życiem. Druga natomiast zginęła z torsem rozciętym w trzech miejscach. Cięcia były szybkie, precyzyjne i głębokie. Jedno z nich przecięło nawet żebra potwora. Bersawa nie omieszkała kątem oka zauważyć, że cięcia te były do złudzenia podobne do śladów jakie Draugdin zostawił kilka dni temu na torsie jednego z jej współplemieńców. Teraz nie tylko wiedziała ale i widziała na własne oczy jak by się ta walka wtedy skończyła.

Draugdin dobiegł do miejsca w którym walczyła barbarzyńczyni w chwili gdy zmagała się ona z kolejnym Yeti. Ich reakcje były niemalże równoczesne a zgrane ze sobą tak jakby walczyli wspólnie od wielu lat. Bersawa wyprowadziła potężne cięcie swoim toporem od swojej prawej strony w lewo, a Draugdin pchnął kataną od tyłu. Cięcia spadły niemalże równocześnie. Topór babarzynki wbił się nad lewym obojczykiem potwora i zatrzymał się w połowie mostka kilka centymetrów od wystającego na drugą stronę i przeszywającego bestię na wylot ostrza egzotycznego miecza.

- Ale ten jest na moje konto - Krzyknęła w bitewnym uniesieniu Bersawa.
Draugdin tylko skinął głową z aprobatą.

Nie było jednak czasu na dalsze uprzejmości. W ich kierunku biegły kolejne potwory w przeważającej ilości. Najemnik i babarzyńczyni odskoczyli na dwie różne strony. W kierunku Bersawy pobiegły dwa jak nie trzy potwory. Najemnik stanał twarzą w twarz z piątką rozwścieczonych polarnych Yeti. Wiedział, że to już nie są żarty jednak ani przez moment się nie bał. Nie dopuszczał do siebie takich uczuć. Droga miecza, którą wybrał dawno temu była drogą walki fizycznej jak i filozofii życia, która pozwalała wyzbyć się lęku i dawała umięjętności stawania na przeciw wszystkim niemalże wyzwaniom na polu bitwy.

Postanowił wykorzystać fakt, że stwory przez przypadek ustawiły się po lekkim łuku na wprost niego. Wiedział że będzie to trudna walka i że trzeba będzie skorzystać z magicznych właściwości miecza. W końcu przecież po co władać magiczną bronią i nie korzystać z jej umiejętności. Nawet jeżeli czasem trzeba za ten luksus zapłacić wysoką cenę. Yeti były stworzeniami zimy w związku z tym widział że lepszy efekt uzyska przywołując ogniste właściwości broni. Widział też, że nie do końca miał jeszcze rozwiązany problem rozgrzewania się ostrza podczas tego procesu, a rękawica, którą testował od jakiegoś czasu jedynie w pewnej części niwelowała nieporządane efekty. Najemnik wiedział, że tak czy inaczej ten manewr może okupić bólem lub nawet miejscowym poparzeniem. Wiedział więc również, że walkę najlepiej zakończyć jak najszybciej.

Zakręcił przed potworami dwa młynki kataną i przy drugim obrocie ostrza zaczało ono płonąć żywym płomieniem. Efekt był tak nagły i zaskakujący, że pierwsza z bestii została zabita nim zdążyła zorientować się co się stało. Drugi z Yeti został powalony dwoma cięciami, a dodatkowe obrażenia potwór otrzymywał z faktu, że wzdłuż cięć mieczem rany, ciało i futro płonęło. Stwór padł i konał w agonii.

Trzeci i czwarty stwór jakby chciały ze sobą współpracować. Draugdin nierozważnie znalazł się w zasięgu machnięcia potężnej łapy. Na szczęście dostał uderzenie zewnętrzną jej częścią, a nie pazurami. Siła uderzenia jednak rzuciła go w stronę czwartego Yeti. Zachowując trzeźwość umysłu zdołał jakoś przekręcić się w locie i ustawić na wprost bestii, do której się zbliżał bezwładnym lotem trzymając płonące ostrze obiema rękami przed sobą. Tak też uderzył w pierś stwora, a dokładnie mówiąc nadział go płonącym mieczem jak na ruszt. Jego twarz zatrzymała się kilka centymertów przed wstrętnym pyskiem zdziwionego potwora. Patrzył jak jego oczy gasną. Nie było jednak czasu na odpoczynek. Yeti, który go wcześniej uderzył szarżował chcąc docisnąć go do trupa i zmiażdżyć. Draugdin wiedział, że im dłużej działał czar tym ostrze co raz mocniej się rozgrzewało i co raz mocniej płonęło. Bez trudu więc wydostał ostrze z martwego truchła i w płynnym obrocie ustawił się w kierunku nadbiegającego stwora. Tym razem odskoczył w lewo tnąc przez bark przebiegającego obok Yeti i ustawiając się w kierunku, z którego może nadbiedz stwór po wykonaniu nawrotu. Bestia zawróciła. Cięcie było powierzchowne, ale stwór krwawił, a jednocześnie płonęło mu futro. Jego wściekłość osiągnęła maksimum. Zaślepiony bólem i szałem ruszył ponownie w kierunku najemnika. Draugdin wykonał dwa cięcia w kształcie litery X przez pierść szalonego Yeti kończąć w ten sposób jego żywot.

Piąty stwór na ten widok uciekł w las. Najemnik wiedział, że nie ma co go ścigać. Tu jest więcej do zrobienia. Próbował przez chwilę ogarnąć wzrokiem pole walki. Wygładało na to, że bitwa dobiegała końca. Barbarzyńcy ponieśli straty, ale wyglądało na to, że szala zwycięstwa przechylała się na ich stronę. Duża część Yeti leżała martwa, gdzie nie gdzie, a inne z nich wolały uciec niż kontynuować dalej bój. Gdzieś niedaleko zauważył walczącą zacięcie Bersawę, a raczej najpierw zauważył śmigający topór, a potem ją samą. Tą chwilę zadumy przerwał mu potężny ryk. Obrócił się w kierunku nadbiegającego Yeti. Stwór był rozpędzony prawdopodobnie do maksimum swoich możliwości i szarżował prosto na niego. Około 10 metrów przed najemnikiem wyskoczył w górę i resztę dystansu pokonała w locie po łuku wielkiego skoku tak, by wylądować prosto na przeciwniku.

Draugdin czekał spokojnie choć już czuł zmęczenie walką z tak agresywnymi i potężnymi potworami. Widział również, że jego magiczna katana jest już rozgrzana praktycznie do granic możliwości. Z resztą czuł to już dość wyraźnie przez rękawicę. W ostatnim momencie wyskoczył na spotkanie besti i wyprowadził jedno cięcie. Gdyby nie trafił lub gdyby trafił zwykłym ostrzem zakończyłby swoje życie tu w Dolinie Lodowego Wichru, w krainie do której dopiero co przybył. Jednak trafił i to trafił mieczem płonącym żywym niepowstrzymanym ogniem. Efekt był tak nieprzewidywalny co zaskakujący gdyż potężna bestia została przecięta na pół i nim spadła na ziemię już nie żyła.

Draugdin wylądował w przyklęku. Odwołał zaklęcie powodujące płonięcie miecza i nadal go trzymając wsadził trzymającą go rękę po łokieć w najbliższą zaspę.
Wiedział że magicznemu ostrzu nic się nie stanie. Chciał jedynie schłodzić jak najszybciej rozgrzaną rękawicę i dać ulgę rozpalonej od temperatury dłoni.

Rozejrzał się dookoła. Walka cichła. Bersawa szła w jego kierunku zbryzgana czerwienią i z ociekającym krwią toporem. W jej oczach widział uznanie ale i lekki niepokój.
- Nie ma lepszej magii od dobrej stali ale czasem trzeba użyć prawdziwej magii i zapłacić jej koszty. - Powiedział tylko patrząc na obłoki pary wydobywające się z zaspy, w której trzymał rękę.

- Magii? Po co wojownikowi sztuczki przeklętych czarodziejów? - Zapytała Bersawa. Draugdin zauważył w jej oczach płomień, który wcześniej tam nie istniał. Ostre słowa były dość niecharakterystyczne, a jej mięśnie były potężnie napięte, żyły nadzwyczaj widoczne. Po kilku chwilach Bersawa nagle uklękła a jej twarz wykrzywiona gniewem złagodniała w wizerunek wycieńczenia.

- Wybacz... To szał bitewny doprowadził mnie do takiego stanu... ale magia? Nie rozumiem... - Barbarzyńczyni rzuciła topór bitewny w śnieg obok i usiadła w śniegu. Wielu barbarzyńców zrobiło podobnie ignorując rannych i zabitych. Nie mieli siły na nic.

Draugdin był nie mniej zmęczony walką niż reszta wojowników. Spojrzał na Bersawę i odpowiedział.

- Nie zajmuję się magią, a jedynie władam magicznym mieczem. Przebyłem Wybrzeże Mieczy wzdłuż i wszerz i uwierz mi, że są takie sytuacje, że lepiej przywołać magiczne właściwości ostrza.

Postanowił więcej nie tłumaczyć gdyż nie wszystko mógłby jej opowiedzieć gdyż niektóre koszmary były wciąż zbyt świeże żeby do nich wracać. Nie sądził też żeby ją przekonał swoją wypowiedzią. Barbarzyńskie plemiona były specyficznym środowiskiem czasem mniej zbadanym niż niektóre najdziksze miejsca Zapomnianych Krain.

- Magia... jest nieuczciwa... narzędzie ludzi by władać nad naturą... co innego gdy taka moc została zesłana przez bogów. Nasz szaman na przykład... ale magiczne przedmioty? Dobra, pozostawmy ten temat w spokoju. Nie pokazuj jednak mocy miecza gdy walczysz z nami, niektórzy tracą kontrolę nad swymi emocjami. Jesteśmy plemieniem berserkerów. Ja posiadam największą kontrolę nad... tym czymś co nad nami włada w szale bitwy, dlatego jestem szanowana. - Bersawa powoli wstała ze śniegu a Draugdin zauważył, że jej gorące ciało stopiło tyle śniegu, że siedziała w małej kałuży.

- Słyszałem że wasze plemiona podchadzą z respektem do magii ale nie przypuszczałem że aż tak bardzo. Ja nie boję się magii i nie boję się jej używać. Umiejętności które posiadam wystarczają aby radzić sobie w walce i przeżyć, z resztą sama to już chyba zauważyłaś. - Tu przyjrzał się uważnie Bersawie.

- Chciałem tylko żeby było to jasne że nie ukrywam braków w umiejętnościach posługiwania się orężem za czarami. Magia gdy się ją oswoi jest bardzo użyteczna i jest doskonałym dopełnieniem własnych umiejętności. -

Bersawa unikała wzroku najemnika gdy ten mówił. Nie zareagowała ale wydawała się zaakceptować jego wytłumaczenie. Po chwili odwróciła się od niego i zwróciła do plemienia.

- Musimy ruszyć dalej. Bierzemy jednego potwora, posłuży jako jedzenie. Dulyr, Garrek, i Mustaf! Zajmijcie się przygotowaniem mięsa do transportu, reszta rannymi, naszych martwych ułożyć w jedną kupę i przykryć sniegiem, zabierzemy ich do groty przodków w drodze powrotnej. Martwe yeti tak samo, będzie co jeść. - Kobieta zwróciła się do najemnika.

- Jadłeś kiedyś mięso potwornie umięśnionego yeti? -

- Wiesz dobrze że tyle co dopiero dotarłem do waszej krainy i pierwszy raz w życiu widziałem te bestie na własne oczy także tym bardziej nie miałem możliwości próbowania ich mięsa. Jeżeli smakuje tak ochydnie jak te stwory wyglądają to ja chyba podziękuję i posostanę przy suszonej wołowinie.

Bersawa zaśmiała się serdecznie. - Są umięśnione drogi Draugdinie. To znaczy, że smakują wyśmienicie, są bardzo pożywne, aczkolwiek dość twarde. Ich mięso jest rzadkością i rarytasem, gdyż trudno je zabić, aczkolwiek jednym z ulubionych mięs naszego plemienia. Futro jest bardzo ciepłe i chroni nawet przed największym zimnem, a kości twarde i dobre na rękojeści różnych broni, aczkolwiek na łuki się nie nadają, nie są zbyt giętkie. W każdym razie posmakuje ci. - Zapewniła barbarzyńczyni.

- Tym razem uwierzę ci na słowo i wierzę, że nie jest to kolejna próba w stylu tego ochydztwa które kazałaś mi wypić. - Draugdin uśmiechął się serdecznie do Bersawy jednocześnie ważąc w głowie słowa barbarzyńczyni. Skoro ona twierdziła że Yeti były takim rarytasem z powodu wielkiego wyzwania jakim było ich zabijanie to jakim sposobem udało mu się pokonać ich tak wiele? Szczęście początkującego?

- Ha! Uśmiechnąłeś się! Udało mi się. - Uśmiechnęła się Bersawa. - Braegh nie jest wcale ochydztwem, to jest wyzwanie. Pijemy to aby pokazać kto jest bardziej wytrzymały. Krew dzika, alkohol, oraz czasem mleko jak jakieś jest. Jak można tego nie lubić? Dobre na przeczyszczenie żołądka, mocno klepie, no i jest bardzo zdrowe, tylko trzeba wytrzymać. - Bersawa wykrzywiła twarz w radosnym geście.

- A tak w ogóle to gratulacje, osiem łbów należy do ciebie. Uratowałeś życie nie tylko mi, ale też i wielu innym. Gdybyś poległ to oni by musieli z nimi walczyć. - Bersawa podniosła swój topór i rozcięła sobie dłoń tak gwałtownie i bez zastanowienia, że Draugdin nawet nie zdążył zareagować. Wyciągnęła zakrwawioną dłoń w jego stronę.

- Moja krew, jako wyraz szacunku. - Powiedziała i ukłoniła się nisko podając mu dłoń.

Draugdin podziękował w duchu za pewien wieczór przypadkowo spędzony w jednej z karczm w Waterdeep gdzie nad kuflem niezbyt “wytrawnego” piwa usłyszał opowieść w której jakiś pijaczyna opowiadał o Dolinie Lodowego Wichru, o mieszkających tam plemionach barbarzyńców oraz o kilku z wielku zwyczajów tego mało znanego ludu. Tak też usłyszał opowieść o “szacunku krwi”. Wtedy traktował to jako pijackie bajdurzenia dziś mogło się to okazać pomocne. Miał tylko nadzieję że wtedy nie były to tylko pijackie bajdurzenia.

Najemnik ujął dłoń Bersawy i uniósł ją do ust spijając ciepłą płynącą krew przyjmując w ten sposób najwyższy stopień szacunku jaki barbarzyńcy mogą okazać.

- Zdradze ci w zaufaniu że nie znam swojego pochodzenia. Miewam jedynie niewiele mi mówiące przebłyski być może zdarzeń z mojego życia zanim zostałem znaleziony bez pamięci na Wybrzeżu Mieczy. Jednym z takich przebłysków jest wizja rytuału Braterstwa Krwi, które mam wrażenie że powinienem znać... Wydaje mi się że tam skąd pochdzę wymiana krwi tworzyła dożywotnie braterstwo krwi i zobowiaznie bezinteresownej wzajemnej pomocy. To silne zobowiązanie...

To mówiąc wyciągnął katanę i naciął również swoją dłoń po czym wyciągnął ją do Bersawy.

Bersawa, zaskoczona tym zwrotem akcji, przez chwilę nie zareagowała. Po chwili, jednak, złapała go gwałtownie za dłoń i wypiła jego krew, po czym przytuliła go. Draugdin poczuł jej nieoczekiwaną siłę gdy ta miażdżyła mu mięśnie pleców. Nagle poczuł coś jeszcze, jednak z środka. Oczy najemnika wypełniły się czerwonymi, nakrwionymi żyłkami. Mięśnie napięły mu się potwornie i poczuł niesamowitą moc. Widział świat przez czerwony pryzmat i nagle poczuł, że chce uścisnąć Bersawę również z całej siły.

Znał dobrze swoje ciało i zazwyczaj wiedział co się z nim dzieję i w jakim stanie fizycznym i psychiczny one jest. Jednak tego uczucia które nim nagle zawładnęło nie znał i nawet do końca nie wiedział co i jak się z nim dzieje. Było to jakby zawładnęła nim jakaś tajemnicza pierwotna siła. Może w tych bajdurzeniach o mocy więzów krwi było więcej prawdy niż się komukolwiek śniło.

Przyjechał tu w poszukiwaniu przygód i nowych wrażeń więc długo się nie zastanawiając postanowił się poddać tej nieznanej sile i odpowiedział Bersawie takim samym szczerym i mocnym uściskiem.

Bersawa wydała z siebie dziwny odgłos, jakby dziecka śmiejącego się z najzabawniejszej rzeczy jakie w życiu widziało. Po chwili odepchnęła go na wyciągnięcie ręki trzymając mu ręce na ramionach (gdyż była od niego sporo wyższa). Uśmiechnięta Bersawa zajrzała Draugdinowi w oczy. Najemnik zauważył, że łzy spływają jej po policzkach.

- Będziesz moim facetem? - Zapytała go po jakimś czasie.

Najemnik sam przed sobą przyznał w myślach że wydarzenia potoczyły się zbyt szybko i to w nieoczekiwanym kierunku był jednak na tyle upojony nieznanym dotąd uczuciem że odpowiedział w sumie bez zastanowienia.

- Byłby to dla mnie zaszczyt. O ile jestem ciebie godzien.

Uradowana Bersawa krzyknęła z radości i roześmiała się w głos. Złapała mężczyznę i podniosła go jak to robi mąż po ślubie. Z łatwością pobiegła w stronę szamana i pozostałych barbarzyńców z najemnikiem w rękach krzycząc.

- Mam faceta! Mam faceta! Znalazł się odwarzny! Znalazł się śmiałek! - Barbarzyńcy śmieli się wraz z nią współczując Draugdinowi i mrugając oczami. Wszystko to działo się wśród zalanego krwią śniegu i martwych ciał potworów oraz barbarzyńców.

- Dziecko, nie mogę was połączyć w tym przeklętym miejscu, zbyt wielu tu poległo. Proszę opuść szczęśliwca na ziemię, zajmiemy się tym później, gdy już odłożymy broń na bok. - Przerwał szaleńczy taniec Bersawy szaman. Kobieta zmieszała się i rozejrzała po pobojowisku. Postawiła Draugdina na ziemi i zarumieniła się.

***



Bersawa, znów poważna z toporem w rękach, prowadziła pochód barbarzyńców wraz z najemnikiem. Wiedzieli, że muszą dotrzeć do Maer Dualdon aby dowiedzieć się co tam się stało. Możliwe, że będą musieli stanąć w obronie miasta przed jakimś nieznanym niebezpieczeństwem.

Kiedy usłyszeli nagły gwizd była już noc a oni rozbili ostatni obóz przed dotarciem na miejsce.
Wśród ogniska przed którym siedział Draugdin wraz swą nową wybranką pojawił się ogromny, czarny kot. Pantera ryknęła przeraźliwie i skoczyła na najemnika z wysuniętymi ogromnymi szponami.

Najemnik zareagował instynktownie. Odepchnął się nogami i błyskawicznie wykonał fikołka po przekątnej w tył unikająć w ten sposób atakującej kupy stalowych mięsni. Po całym manewrze stanął w pozycji do ataku na lekko ugiętych nogach z ręką na rękojeści katany nie spuszczając oczy z niespodziewanego przybysza.

Pantera wykonała jednak bardzo nieoczekiwany manewr. Gdy najemnik leciał w powietrzu stracił ją z oczu na dosłownie ułamek sekundy. Niesamowicie umięśnione mięśnie pantery zaryły szponami o śnieg a ta nagle leciała w kierunku Draugdina z niesamowitą prędkością. Mężczyzna widział co się działo, nie spuścił kota z oczu nawet na chwilę po wykonaniu swego manewru lecz nie miał czasu zareagować. Pantera uderzyła w niego z impetem a mężczyzna natychmiast stracił dech w piersiach.

Gdy kot już miał wbić swoje niewyobrażalnie ostre kły w kark Draugdina nagle pojawiła się nad nim Bersawa, niestety bez swego topora. Rozwścieczonej kobiecie jednak nie było to potrzebne w najmniejszym stopniu. Złapała kota w pół i rzuciła nim dobre kilka metrów w ciemność. Draugdin z niedowierzeniem stwierdził, że kot musiał ważyć niemalże pół tony, jakże więc jego wybranka zdołała zrobić coś takiego?

- Guenhwyvar! Nie! - Krzyknął ktoś z ciemności. Bersawa rozejrzała się po okolicy zdezorientowana lecz nikt nie wszedł w blask ogniska.

Draugdin stał mocno zdezorientowany. Coś tu było mocno nie w porządku. Z jednej strony jak Bersawie udało się gołymi rękami odrzucić panterę która musiała ważyć pewnie lekko licząć pareset kilogramów. Z drugiej zaś strony miał świadomość, że tak potężne dzikie zwierzę gdyby tylko miało poważne zamiary przeciwko nim to prawdopodobnie niewiele rzeczy na świecie byłoby w stanie je przed tym powstrzymać a już na pewno nie garstka barbarzyńców.
Poza tym to imię Guenhwyvar... Gdzieś je już słyszał.

Nagły przebłysk pamięci uderzył go z mocą młota kowalskiego. Drizzt Do’Urden.

- Wybaczcie Guen, wzięliśmy was za kogoś innego... - Powiedział jakaś zakapturzona postać wchodząc w sam brzeg blasku ogniska.

- Kto ty?! Czego chcesz?! - Wykrzyknęła Bersawa, jej słowa brzmiały dużo mniej inteligentnie niż zwykle a jej mięśnie były bardzo napięte, jakby spodziewała się, że zaraz uderzy w nią młot kowalski.

- Przybywam w pokoju, jestem obrońcą tego terenu, oraz wszelkiej natury. Muszę was ostrzec, że nie możecie kontynuować swego kursu... - Powiedział nieznajomy.

Najemnik wyprostował się i zdjał rękę z miecza. Odpowiadając na pytanie Bersawy rzekł.

- Jeżeli się nie mylę to mamy właśnie możliwość spotkania ze znanym wzdłuż całego Wybrzeża Mieczy Drizztem Do’Urden i niemniej słynną jego magiczną panterą. Pomijając fakt, że grzeczność nakazuje przedstawić się tym bardziej że jak twierdzisz przybywasz w pokoju.
Czy mylę się? - Zapytał mierząc się wzrokiem z nowo przybyłym.

- W tym właśnie leży problem, drogi przyjacielu, iż ta piękna dama jest właśnie w środku Furii Krwii. Nie będzie słuchać głosu rozumu a głos jej serca jest mocno stłumiony. Widząc mnie nie jeden człowiek doskoczył do broni nie wspominając o berserkerach. Mimo wszystko masz
rację. - Drizzt zdjął kaptur aby ujawnić czarną, pokrytą wieloma zmarszczkami twarz, oraz długie białe włosy.

- Mroczne elfy atakują! - Wykrzyknął jakiś barbarzyńca podnosząc oburęczny miecz i biegnąc w stronę drowa. Drizzt uśmiechnął się tylko i gdy mężczyzna dobiegł wykonał unik jakby od niechcenia a barbarzyńca nagle znalazł się na ziemi, twarzą w śniegu.

Bersawa, zmieszana całym zamieszaniem nagle padła na jedno kolano.

- Z-zostawcie go... - Powiedziała z trudem. Na twarzy mrocznego elfa pojawił się wyraz szczerego zdziwienia.

- Ona... jest inna. Ma kontrolę. - Powiedział po chwili zbliżając się do Bersawy. Barbarzyńcy zatrzymali się lecz nie schowali broni. Wachając się stali w pobliżu i przyglądali się temu co ma się wydarzyć.

Najemnik nagle potrafił się odnaleźć w nowej sytuacji tu i teraz a także w świetle wydarzeń ostatnich kilku godzin. Podszedł do Bersawy by stanąć u boku swoje kobiety i położył uspokajająco dłoń na jej ramieniu ale uważając żeby nie wyglądało to pretensjonalnie.
- Jak grzeczność wymaga pozwól mi się przedstawić. Zwą mnie Draugdin i jestem najemnikiem. Przybyłem do Doliny Lodowego Wichru w poszukiwaniu przygód jak również w celu uzyskania porady słynnego kowala Bruenora Battlehammera. Nie liczyłem nawet na możliwość spotkania chyba nie przesadzę legendarnego drowa, a tu w pierszych dniach mojego pobytu w tej krainie dane nam było się spotkać. - Na chwilę zawiesił głos po czym zwrócił się do Bersawy i do jej współplemieńców.

- Pierwszy raz w życiu widzę tego elfa, ale powiem wam jedno. Z tego co dane mi było słyszeć o nim jedno mogę wam zagwarantować. Jeżeli Drizzt Do’Urden twierdzi że przybywa w pokoju to tak właśnie jest. A kto w to nie wierzy niech rzuci mi wyzwanie, a znacie mnie już na tyle, że wiecie iż będę w stanie obronić te słowa. -

Barbarzyńcy opuścili broń zrezygnowani. Bersawa uśmiechnęła się i wstała opierając się na najemniku.

- Mój mężczyzna... - Powiedziała z dumą i pocałowała go w policzek.

Drizzt patrzył się w ziemię przez cały czas.

- Bruenor nie żyje już od wielu lat. - Powiedział w końcu.

Na to stwierdzenie najemnik nie był przygotowany. Widać wręcz było że opuściło go częsciowo poczucie pewności i świadomości że był na dobrej drodze do osiągnięcia celu, w którym tu w znacznym stopniu przybył.

- Przepraszam nie wiedziałem. - Powiedział spuszczając wzrok. Był może nie tyle zaskoczony co mocno zbity z tropu nie wiedząc co powiedzieć więcej.

- Nie ma sprawy, umarł bohaterską śmiercią w Gauntlgrym niszcząc jednego z potężniejszych demonów i ratując całe Abeir-toril. - Powiedział Drizzt z lekkim uśmiechem na twarzy.

- A co do twojego wyzywania... To może krótki sparring? Przyjmiesz wyzwanie ode mnie? - Zapytał po chwili z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Mówiłeś, że przybywasz w pokoju! - Powiedziała Bersawa z dziecięcą frustracją w głosie trzymając Draugdina mocniej.

Najemnik był w kropce. Nie żeby się specjalnie mocno interesował postacią drowa to znaczy na tyle mocny by usilnie szukać o nim informacji, ale ze strzępów wieści, które o nim dane było mu w życiu usłyszeć wiedział jedno. Drizzt Do’Urden był naprawdę dobry w walce dwoma sejmitarami to wiedział każdy na Wybrzeżu Mieczy. Niewielu jednak słyszało, że był on ostatnim z tych którzy szukali wyzwania żeby się sprawdzić. To było zbyt szczeniackie, a w przypadku drowa obciążone jeszcze dziedzictwem które prawdopodobnie jedynie on sam rozumiał.
Zaskoczony był więc rzuconym mu wyzwaniem, nie wiedząc do końca jak zręcznie z tej sytuacji wyjść.

- W walce poznajemy prawdziwą naturę drugiej osoby. - Wytłumaczył elf widząc zmieszanie na twarzy najemnika.

- Nie zrozum mnie źle Drizzcie Do’Urden. To dla mnie zaszczyt mogąc przyjąć wyzwanie od ciebie, ale powiedziałeś że przybywasz w pokoju więc trzymajmy się pokojowego spotkania na dziś. Poza tym uczono mnie żeby nie wydobywać miecza gdy nie ma ono spłynąć krwią. To taki być może swoisty kodeks wojownika i staram się go przestrzegać. - Odpowiedział Draugdin patrząc przez cały czas prosto w oczy drowa wierząc że może on zrozumie motywy jego decyzji i to że nie są one ani obrazą dla rzuconego wyzwania ani tchórzostwem z jego strony. W końcu wartość wojownika nie leży tylko i wyłącznie w jego mieczu i umiejętnościach posługiwania się nim ale również w rozgrywaniu starć czasem po prostu nie doprowadzając do walki.

Drizzt zmarszczył brwi słysząc kodeks Draugdina. - A więc może innym razem, ale póki nie zmierzymy się, nie będę mógł ocenić twej osoby. Wybacz mi, jeśli nie będę ci ufał z moim życiem w walce, która niedługo zapewne nastąpi. Wielkie niebezpieczeństwo na was czycha jeden dzień drogi na północ. Ostrzegam was, abyście przygasili ogniska, oraz zachowali największą ostrożność. Niebezpieczeństwo o którym mówię, jest to armia istot, jakich jeszcze w życiu nie spotkałem, aczkolwiek wiele o nich słyszałem. Nagi. - Odparł mroczny elf po czym znikł w ciemnościach.

Draugdin jeszcze dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce gdzie zniknął drow. Bardzo chciałby zasłużyć na jego zaufanie i być może przyjaźń, ale też niekoniecznie poprzez krzyżowanie z nim ostrzy. Miał taką cichą nadzieję, że być może kiedyś zasłuży sobie na to własnymi czynami i da szansę Drizztowi na wyrobienie sobie o nim własnego zdania.


Brilchan


Czarodzieja obudziły niespokojne myśli chowańca, nie spał zbyt spokojnie. W ogóle spał raczej mało ostatniej nocy....,


Zaczynał naprawdę zazdrościć elfom ich zdolności do zastępowania snu medytacją i postanowił, że gdy tylko znajdzie wolną chwilę będzie musiał dokończyć zaklinanie pierścienia ograniczającego potrzeby snu i jedzenia.

Gdy w końcu zasnął, nawiedziły go jakieś osobliwe mary. Przez chwilę nawet zastanawiał się czy wydarzenia ostatniej nocy nie były po prostu nieprzyzwoitym widziadłem.


~O nie, Szefie nie były, nie daliście mi spać!~ - Syknął w jego umyślę wściekły kocur ostatecznie rozwiewając wątpliwości i resztki senności w umyślę maga.

~A czemu to? Ja się wyspałem ~ - Odpowiedział rozbawiony mędrzec

.
, ~Co to, to prawda! Tak, ci było dobrze, że nawet jak usnąłeś to twoje emocje nieustannie mnie atakowały! Choć w sumie nic dziwnego jak dorwałem swoją pierwszą kotkę w rój to też chodziłem jak naćpany~
- Pomyślał szyderczy kocur.


Brilchan parsknął śmiechem. ~ NAPRAWDĘ myślisz, że to była dla mnie pierwszyzna? Oczywiście nie jestem bawidamkiem, ale w moim życiu trochę się działo zanim związałem nas zaklęciem.~

Młodzian powrócił wspomnienia do bardzo przyjemnego okresu sprzed około pięciu lat.

Archibald był mu przyjacielem i towarzyszem lat dziecinnych, pod pewnymi względami wypełniał obowiązki ojcowskie odkrywając przed nim tajemnice życia, o które wstydził się zapytać matkę

Skryba wiedział, więc że jego kolega wstydzi się własnego kalectwa i zamknął się na wszelkie życie uczuciowe tłumiąc wszelkie miłostki uważając, że jest ich niegodny. Zasłaniał się rządami ksiąg odsuwając od siebie potrzeby serca i ciała

Postanowił, więc wyrwać mędrca z tej własnoręcznie przez niego stworzonej mentalnej pułapki i z okazji dwudziestej rocznicy narodzin zaaranżował dla przyjaciela kilka dekadni lekcji z kapłankami bogini miłości Sune

Nie chodziło w całym przedsięwzięciu jedynie o cielesne spełnienie gdyż to o wiele łatwiej można by załatwić w pierwszym lepszym domu schadzek, ale o to żeby mag pogodził się z własnym kalectwem rozumiejąc jednocześnie, że ma równe prawo do wszystkich form uczucia miłości.

Czarodziej mógł z całą pewnością stwierdzić, że lekcje, jakie odebrał w świątyni, zalecone przez kapłanki ćwiczenia wytrzymałości oraz studiowanie “300 nocy rozkoszy Sułtana Alifa” nie poszło na marne

Oczywiście nie miał tyle doświadczenia, co Jaśnie Pani

~Ona ma przecież 300 lat!~ uświadomił i rozwarł usta w niemym szoku


Quaras zleciał z komody, na której leżał skręcając się ze śmiechu

~No to wpadłeś w sidła babcinego doświadczenia ~
- Pomyślał, drwiąco chowaniec

~Najważniejsze, że stanąłem na wysokości zadania ~
Brilchan zdecydował się uciąć dalszą dyskusje dopóki zachował jeszcze strzęp godności a kocur wspaniałomyślnie mu na to zezwolił



Chłopak wstał z łóżka, wykonał wszystkie poranne czynności i przemył ciało wilgotną szmatką. Dodatkowo przegryzł korzeń lukrecji, aby nadać oddechowi miły zapach. Podczas tego wszystkiego był nieco rozproszony, gdyż zastanawiał się jak powinien się w tej sytuacji zachować


~Z pewnością nie mogę się tym nikomu chwalić, abstrahując od tego, że nikt by mi nie uwierzył, a obrażona Jaśnie Pani z pewnością nie przebaczyłaby mi takiej zniewagi byłoby to po prostu wielce nietaktowne ~ -


Postanowienie to potwierdził kilkoma fragmentami poradnika dobrego wychowania wpisanego przez jakiegoś szlacheckiego barda, który kiedyś czytał i zapamiętał



~Po za tym, Alustriel żyła dłużej niż jestem to sobie wstanie wyobrazić. Z pewnością jestem jedynie płochą rozrywką w jej oczach. Jestem wdzięczny za to doświadczenie i będę je na zawsze przechowywał w głębi mego serca. Jednak dla własnego dobra nie powiem sobie nic w związku z tym obiecywać ~



Podjął więc postanowienie żeby traktować swoją władczynię oraz dobrodziejkę w taki sam sposób jak czynił to przedtem



Quaras, który z powrotem wspiął się na swoje posłanie rozciągnął się leniwie i przymknął oczy. Nagle kot runął na ziemię jakby coś go uderzyło. Kocur miauknął wściekle a sierść stanęła mu dęba.



~Do stu szczurzych kutafonów, co tu się wyrabia?!?~ - Usłyszał w głowie mag




- Chacha, śmieszny kotek!
- Zaskrzeczał malutki smok, który nagle zmaterializował się w powietrzu trzepocząc skrzydłami.



Mędrzec roześmiał się - Uważaj, bo dzisiaj nie będę cię chronił przed wściekłością mojego kociego kompana i może cię porysować pazurami niezważająca na pozycje Pani. - Przestrzegł drugiego Chowańca.



- Po za tym, wczoraj mnie okłamałeś. Nie jesteś smokiem, a istotą baśniową. Przynajmniej w ścisłej klasyfikacji z manuskryptów Volo i Elminstra. -



Smok założył ręce na piersi... A przynajmniej spróbował gdyż jego małe, dość tłuste łapki średnio mu na to pozwalały. Efekt był dość komiczny.



- Ja jestem smokiem! Mam skrzydła, mam łuski, i mam ogień. - Dla podkreślenia chowaniec beknął a malutki płomień wydobył się z jego pełnej malutkich ostrych ząbków paszczy.

- Przepraszam...
-

~TY PARSZYWY ZŁODZIEJU!~
- Ryknął mentalnie kot w głowie mędrca i rzucił się z pazurami na smoka. Chowaniec przekrzywił głowę nie rozumiejąc, o co chodzi temu dziwnemu kocurowi, ale uznał, że czas na zabawę, więc zrobił zwinny unik, popchnął kota, aby leciał dalej... W ścianę... Oraz sam znikł po wypowiedzeniu jednego słowa śmiejąc się przez cały czas.



Brilchan trząsł się ze śmiechu w końcu wykrztusił
- Nie bądź nieuczciwy masz nad Quarasem, co najmniej kilkaset lat przewagi w byciu Chowańcem nie wspominając o poziomie mocy, wyrównam nieco wasze szanse. - Powiedział i wykonał kilka prostych gestów, które magicznie wyostrzyły zmysły kocura



Quaras miotał się wściekle po pokoju próbując złapać niewidocznego wroga. W ferworze walki rąbnął łbem o ścianę! Ku jego wielkiemu zdziwieniu, gdy otrząsnął się z bólu stwierdził, że uderzenie to wyostrzyło mu zmysły.



Uderzył, więc ponownie ~AUĆ! Niestety działa tylko raz.~ - Stwierdził z żalem a jego właściciel w ostatniej chwili złapał poręczy fotela ratując się przed upadkiem spowodowanym atakiem szaleńczego śmiechu.



- MUSZĘ NAPISAĆ O WAS FARSĘ! -
Krzyknął ocierając łzę radości z oka.

Smok śmiał się cały czas, trzepotanie jego skrzydeł dało się słychać to tu, to tam.

- Kotek jest super! Ty też się znasz na żartach, uwielbiam was!
- Zaśmiał się materializując na chwilkę przed czarodziejem, aby popisać się różnymi manewrami powietrznymi. Nagle trzepotanie dało się słychać tuż przy otwartym oknie.

- Pani idzie! Trzeba uciekać!
- Zachichotał chowaniec i po chwili nie było po nim śladu.

Mędrzec starał się wykorzystać pożegnalną informacje, aby doprowadzić się do porządku. Wygładził szatę i otworzył drzwi do komnaty czekając na swą Władczynie z rękami skromnie złożonymi na kolanach.

Mentalnie zaś prowadził zaciekłą walkę o uspokojenie swego chowańca, który niestety nie podzielał jego wesołości. Dopiero, gdy obiecał mu solidną porcję ryby zgodził się odpuścić straconego gryzonia, którego skonsumował smok.

Alustriel weszła do pokoju i wciągnęła powietrze przez nos.

- Newt ciągle tu jest? - Zapytała.

- Właśnie uciekł przez okno Pani, drocząc się przedtem z Quarasem, któremu ponoć zjadł śniadanie w postaci myszy, którą mój przyjaciel wczoraj upolował. - Wyjaśnił mag a kot jakby na potwierdzenie jego słów wściekle bił szafę wyprężonym ogonem zamiast jak zwykle łasić się do czarodziejki.

- To w jego stylu.
- Zaśmiała się Alustriel i machnęła ręką jakby od niechcenia a na ziemi przed kotem pojawił się talerz pełen różnego rodzaju ryb. Kobieta, nawet nie patrząc na reakcję kota na jej gest podeszłą do okna i wyjrzała na zewnątrz. Wróciła trzymając coś niewidzialnego w ręku.



- Skarżypyta!
- Krzyknął smok z pretensją w głosie materializując się w dłoni Alustriel.



- Newt, idź do kuchni i najedz się zamiast psocić i uprawiać żarty kosztem innych. - Smok wyglądał jakby miał zamiar protestować, ale Alustriel machnęła ręką i rozpłynął się w powietrzu.

***
 
__________________
Jakość, nie prędkość.
Sniei jest offline  
Stary 31-07-2013, 05:18   #15
 
Sniei's Avatar
 
Reputacja: 1 Sniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znanySniei nie jest za bardzo znany
Liapoa


Navaska machnęła ręką gniewnie gdy szept Liapoli poniósł się tunelem jako echo. Dziewczyna momentalnie zlapała się za miejsce na masce gdzie znajdowały się otwory na usta ale to nie zatrzymało fali dźwięku. Ktoś obrucił się na dwóch nogach słysząc głos i pobiegł.

- Gratulacje! - Wykrzyczał pół ork rzucając się w pogoni. - Podmrok jest miejscem w którym musisz zachować absolutną ciszę, inaczej wszystko słychać przez wiele kilometrów. - Mówił Gouljon odpychając się od ścian i nabierając coraz to większej prędkości. Navaska podążała za nim, lecz nie mogła nadążyć, gdyż prędkość tego nowego sposobu transportu zależała od siły.
Liapoa naśladując poczynania pół orka zaczęła mknąć przed siebie z niewiarygodną prędkością. Ogromna siła nadana jej przez maske połączona z filigranową figurą nizołki dawała jej niezłe rezultaty. Po chwili minęła Navaskę i Gouljona tak by lecieć przed nimi i wypatrywać ewentualnego niebezpieczeństwa.

Kilka sekund pościgu a Liapoa już widziała odległą formę jakiejś postaci humanoidalnej. Stwór był niski i biegł czasem dotykając ziemi rękami. Goblin wyglądał na wycieńczonego i wystraszonego lecz biegł ile miał sił w nogach utrzymując równowagę dzięki rękom. Liapoa minęła go i zobaczyła, że tunel nagle ostro zakręca. Na szczęscie wrodzona zręczność niziołki pozwoliła jej zwinnie uniknąć nieoczekiwanego spotkania ze ścianą. Silne nogi zamortyzwoały uderzenie a następnie wybiły ją z powrotem w stronę goblina. Zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu, następnie zachaczyła nim o sufit tunelu tak by jej nogi znalazły się przed nią. Chciała w ten sposób powalić uciekiniera.

Goblin widząc niziołkę w górze nagle stanął, obrucił się, i pobiegł w drugą stronę. Liapoa czuła, że zwalnia, jednak nie starała się przyspieszyć. Wiedziała, że goblin jest już w potrzasku. Powoli szybowała w jego stronę odpychając się od ścian.

- Liapoa! - Dał się słyszeć kobiecy głos z głębi tunelu. - Nie zabijaj! -

Niziołka owszem trzymała ostrze w dłoni ale nie miała zamiaru go od razu użyć. Lewitowała z gracją w stronę uciekiniera i cichutko nuciła tylko sobie znaną melodie. Jej cichy słodki głos niusł się echem po korytarzu. Czuła dziwną ekstaze związaną z tym, że nie jest ofiarą lecz drapieżnikiem. Łowcą obdarzonym potężną siłą. Na myśl o tym, że goblin zaraz umrze ze strachu, przerwała swą piosenkę by zachichotać złowieszczo.

Goblin biegł w stronę kapłanów maski nadlatujących z drugiej strony. Gdy ich ujrzał nagle stanął skulił się i zaczął wydzierać w znanym mu języku. Navaska podleciała do niego i wylądowała charcząc coś w języku goblinów. Goblin uspokoił się momentalnie.

- Dajcie mi rzucić jedno zaklęcie... - Powiedziała po chwili Navaska i mruknęła kilka słów. Goblin skulił się i wrzasnął lecz nic mu się nie stało. Liapoa nagle zaczęła inaczej rozumieć świat a w jej myślach pojawiły się chrząknięcia i różne dziwne odgłosy zamiast słów. Rozumiała również zielonkawą istotę kulejącą na ziemi przed nią.

- Kto to zrobił? - Zapytał Gouljon zaciskając pięści.

-Co jest do cholery.. - Chrząknęła Liapoa.

- Nie zabijać! Ja dobry goblin! Ja nie zabić orków! Orki same sie zabić a potem zmienić w małpy! -

- Małpy? - Zapytał Gouljon.

- Tak! Przyszły jedne orki i mówić, że bracia z daleka! Potem orki nagle walczyć a potem zamieniać się w małpy i jeść trupy i zabierać trupy! Małpy złe! Ja dobry, dobry goblin! -

- Rzuciłam zaklęcie, które sprawia, że rozumiesz język goblinów... ale tracisz zrozumienie własnego. - Zawarczała Navaska w stronę Liapoli. - Nie wyciągniemy z tego goblina więcej. Chcesz go zabić Liapoo? - Odezwał się Gouljon.

- Nie! Nie zabijać! Proszę! Ja dobry goblin! Ja pokazać gdzie małpy! -

Liapoa zachrumkała co prawdopodobnie było śmiechem. Ten język po prostu doprowadzał ją do łez.

- Widzę, że jesteś również dosyć mądrym goblinem. Chcesz nas przekupić. Myślę, że lepsza droga to ta, na której ich nie napotkamy... - Dodała zamyślona w stronę Navaski.

- Nie zabijaj go Liapoo. Zmieniłem zdanie, jednak coś dla nas ma. Chcę zemsty... - Powiedział po chwili wachania Gouljon.

- Ja myślę, że jednak Liapoa ma rację... Uthraki są bardzo niebezpieczne... zemsta będzie musiała przyjść kiedy indziej gdy przyprowadzimy tutaj więcej naszych... - Navaska nie mogła znaleźć słowa, gdyż takie nie istniało w tym języku. - kolegów... - Powiedziała w końcu.

Gouljon zawarczał z frustracji. - Liapoo, pozostawię decyzję tobie, ponieważ widzę, że masz jakąś nową moc... myślę, że z tobą poradzimy sobie z klanem zmiennokształtnych małp. -

- Hmmm... Gouljon, mówisz że pragniesz zemsty? Ja też chętnie bym przelała trochę krwi tego plugastwa ale... Musimy się stąd wydostać. Może warto zachować siły?

- Znam te jaskinie jak moją własną kieszeń, jest kilka wyjść w pobliżu. Ponadto znajdujemy się w okolicy małej wioski w Rashemen, tam będziemy mogli odpocząć, niestety będziemy musieli zdjąć maski... oraz zmienić twarze... na bardziej ludzkie. Ty Liapoo będziesz bezpieczna. Tylko wiedźmy mogą nosić maski na tych ziemiach. Zabicie kilku Uthraki również przyniesie nam uznanie. Ponadto... zemstę! - Odpowiedział Gouljon.

- Nie znam Podmroku, ale jeśli Ty czujesz się tu pewnie... To kieruj goblinie. - Zwróciła się do goblina schodząc mu z drogi z lekkim ukłonem. - Tylko pamiętaj że mam Cię na oku! - Dodała gdy ten ją już minął i szła za jego plecami. - Jeden podejrzany krok, nieproszone chrzknięcie a wybebesze Ci flaki tak szybko, że będziesz mógł się im jeszcze dobrze przyjżeć przed śmiercią. Jednak zrozum że sama nie przepadam za flakami..- Ciągnęła dalej swój wywód. - Więc jeśli bedziesz grzeczny to być może będzie Ci dane dalej nosić swe plugawe trzewia na miejscu. Przez jakiś czas... - Dodała z przekąsem.

Goblin zadrżał z przerażenia. Navaska przyglądała się temu wszystkiemu z rozbawieniem, jednak reszta nie była w stanie poznać gdyż nosiła maskę. Drowka machnęła ręką a myśli pozostałych wróciły do normy. Grupa ruszyła za goblinem.

*Przez chwilę myślałem, że oszalałaś. * Pomyślał Errtu. *Ale po chwili poznałem język goblinów, rzeczywiście zabawny. * Zaśmiał się demon.


Brilchan



- No, więc... Gotowy? - Zapytała Brilchana zapewne nawiązując do podróży.

Quaras miauknął z wielką satysfakcją po części z jedzenia po części z powodu kary, która spotkała jego nemezis. Gdy tylko zyskał pewność, że Alustriel zwróci na niego uwagę wyszedł przed jej obliczę i wykonał coś, co przy dużej dozie dobrej woli można było uznać za kocią wersje dworskiego ukłonu.

Rozbawiony mag pokręcił z niedowierzaniem głową. - Newt jest dla mnie niesamowitym źródłem inspiracji jak tylko wrócę napiszę cudowną farsę o jego wyczynach, dodając gdzieniegdzie nieco komentarza na temat braku rozsądku pewnego arcykapłana jak i czarodzieja, który nieco zbyt szybko dochodzi do mylnych wniosków.

Uśmiechnął się nieco do własnych wspomnień dnia wczorajszego, po czym nieco spoważniał.
- Praktycznie rzecz biorąc jestem gotowy, choć planowałem jeszcze napisać krótki list do Archibalda, choć w sumie dowie się gdzie jestem z plotek. Skoro już mówię o Arcykapłanach zastanawiałem się czy nie warto poprosić o towarzystwo któregoś z Kapłanów Pana
Poranka?
- Zaproponował, po czym od razu przystąpił do wyjaśnień.

- Słyszałem, że tutejsza świątynia jest w stanie cichej wojny o przywódców, ty oczywiście w całej swej mądrości zapewne nie wtrącisz się w ten konflikt, ale któreś z nich mógłby naiwnie sądzić, że zyska twoją sympatię, jeżeli przyjmie moje zaproszenie. Oczywiście rozumiem, jeżeli nie uznasz za stosowne, aby czekać na kolejną osobę, ale wydaje mi się, że łaska tego bóstwa byłaby nieoceniona tam gdzie wyruszamy. -

Miał już ułożony w głowie cały list niestety Smok Ferie pokrzyżował jego plany epistolograficzne

- Jest tylko jeden problem... - Alustriel wyjęła z kieszeni przepiękny amulet, bardzo podobny do tego, co wisiał jej na szyi. - Amulet, który ochroni cię przed cieniem i wszelkimi jego właściwościami... Niestety więcej ich nie mam a przebywanie na planie cienia jest już i tak niebezpieczne... Proces stworzenia takiego amuletu wymaga... No wiesz. Co nie znaczy, że wczoraj nie było piękne. Muszę ci pogratulować, Brilchanie. Jesteś mężczyzną w każdym znaczeniu tego słowa. - Srebrna pani zawahała się.

- Nasi chowańcy automatycznie dziedziczą tą ochronę... Więc nie martw się o Quarasa, chociaż proponuję abyś go zostawił tutaj. -




Czarodziej spąsowiał jak mak. ~ No, tak przynajmniej wyjaśniło się, czemu. Cóż jeden problem rozwiązany.~ - Pomyślał, mędrzec nie spodziewał się niczego innego, ale gdzieś w głębi ducha jakaś irracjonalna część umysłu snuła głupie marzenia ….



Odchrząknął starając się odzyskać nieco władzy nad własnym głosem. - Tak, Pani. Dziękuję ci za ten dar, oraz za słowa rozsądku. Zapewniam cię, że mi go również nie zabraknie. - Rzekł, po czym dotknął amuletu czułym gestem.


Chciał dać w ten sposób do zrozumienia władczyni, że pojmuje, iż to, co się wydarzyło było przyjemnym zbiegiem okoliczności i że nie pozwoli, aby uderzyło mu do głowy niczym mocne wino.


Jednym słowem, pragną utwierdzić swą Panią w tym, że nadal będzie zachowywał się jak na godnego podwładnego przystało.

~ Quaras, jak zjesz wrócisz do budynku Biblioteki z wiadomością masz ją przekazać Archibaldowi albo Duglasowi zależy, na którego najpierw natrafisz. ~

Skreślił kilka krótkich zdań węglem na kawałku papieru, tłumacząc przyjaciołom, iż wyrusza w ważną podróż i prosi o opiekę nad Quarasem.

Nie widział potrzeby, aby wdawać się w szczegóły, bo i tak wszystkiego dowiedzą się albo z plotek albo z jego opowieści, gdy powróci... Jeśli powróci.

- Jestem gotów, Jaśnie Pani - powiedział Mistrz.

~ Powodzenia Szefie. ~ - Pożegnał go rudzielec.


Draugdin +1000 Doświadczenia (1100/2000) (500 premia)
Rasheed +900 Doświadczenia (1300/2000) (500 premia)
Asver +500 Doświadczenia (625/2000) (500 premia)
Saenan +750 Doświadczenia (950/2000) (500 premia)
Brilchan +750 Doświadczenia (900/2000) (500 premia)
Liapoa +800 Doświadczenia (800/2000) (500 premia)
 
__________________
Jakość, nie prędkość.
Sniei jest offline  
Stary 31-07-2013, 08:01   #16
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Alustriel trzymała mały czarny kamyk w dłoni i prowadziła przodem. Za nią leciał Newt, jej mały smoczy chowaniec. Pochód zamykał Brilchan lewitując na swoim fotelu. Szli ulicą Silverymoon pod osłoną nocy. Było ciemno. Brilchan wiedział, że portal do planu cienia nie jest czymś, co łatwo znaleźć, a jeszcze trudniej otworzyć. Alustriel trzymała jednak dość specyficzny przedmiot w ręku, kawałek ziemi z planu cienia. Kamień ów, był w stanie otworzyć portal w miejscu gdzie linia między planem cienia a planem materialnym jest wyjątkowo cienka. Alustriel wiedziała, iż istnieje takie miejsce w Silverymoon, i właśnie tam w tej chwili zmierzali.

- Jesteśmy już prawie na miejscu Brilchanie. Czy jesteś całkowicie gotowy? Przygotuj się również psychicznie, gdyż to, co niedługo przeżyjesz może zmienić twoje życie na zawsze.
- Powiedziała Alustriel z zgrozą w głosie.

Mędrzec skinął głową. - Czas, więc poprosić o wsparcie siły wyższe. - Rzekł ściągając z szyi niewielki brązowy łańcuszek z symbolem Oghmy.

Był on misternie wykonany, małe korale z brązu nanizane na cienki łańcuszek. Na samym środku wisiał mały medalik z wygrawerowanym symbolem pustego pergaminu. Chłopak otrzymał go, jako prezent od nauczyciela, który wprowadził go w szereg wyznawców w dniu jego dwunastych urodzin, gdy po raz pierwszy podjął świadomą decyzje w sprawie swojej wiary, odbył rozmowę z patronem i poznał swe “prawdziwe imię”.

Oplótł paciorki naszyjnika wokół złożonych do modlitwy dłoni i zaintonował.

- Oghmo Panie Wiedzy, Sam najlepiej wiesz, że nigdy nie byłem najwierniejszym z wyznawców, brak mi głosu i talentu muzycznego, aby zostać bardem, którzy są ci najmilsi. Brak cierpliwości ducha spędził mnie ze ścieżki kapłańskiej. Jednak całym swym sercem i życiem staram się ci służyć by, jako twe pióro maczane w inkauście rozpowszechniać słowa mądrości oraz jako opiekun ksiąg rozpowszechniać wiedzę dla wszystkich chętnych zgodnie z twymi dogmatami.


-, Dlatego ośmielam się prosić abyś w tej chwili wielkiej próby, której podejmuje się ku czci twojej i chwale przymknął oko na moje niedociągnięcia i wspomógł me starania, aby wydobyć zganioną wiedzę z nieprzyjaznego życiu Planu Cienia.

- Wspomóż nas wszystkich, aby wielkie dzieło Powszechnej Biblioteki mogło się rozwijać nie tylko na Planie Abeir-Toril, lecz dotarło na wszystkie Sfery, aby każda istota rozumna cieszyła się piękną melodią, jaką jest wiedza i samoświadomość. - Zakończył.

Naszyjnik nagle spowił się lekką poświatą światła. Brilchan poczuł pokój w swej duszy. Alustriel wpatrywała się w niego z niedowierzeniem. Naszyjnik zaczął świecić coraz jaśniej. Światło wypełniło ciemną alejkę jakby z nieba spadł słup ognia. Blask jednak nie zgasł, świecił się coraz bardziej aż Brilchan nie widział nic oprócz bieli, lecz światło nie raziło jego oczu, jedynie koiło. Gdy wreszcie powrócił mu wzrok, a czysta biel zamieniła się w lekką poświatę i w końcu zgasła, czarodziej ujrzał w swej dłoni odmieniony przedmiot. Naszyjnik był zrobiony z najczystszego złota. Kunszt, jakkolwiek wspaniały wcześniej, teraz był nieporównywalny. Oghma odpowiedział na modły mędrca i zesłał mu pomoc. Brilchan nie był jednak do końca pewien, co się stało i jakie właściwości mógł zyskać ów naszyjnik. Nie miał pojęcia, do czego mógł służyć.

- Widzę, że zyskałeś przychylność Oghmy... - Powiedziała Alustriel z wyrazem absolutnego szoku na twarzy.

~Twój skromny sługa dziękuję za twą łaskę, tym bardziej postaram się nie zawieść! ~ - Pomyślał, na głos zaś powiedział.

- Wygląda na to, że Panu Wiedzy podoba się ścieżka, którą podążam z tym większym zapałem jestem gotów ryzykować życiem, aby wypełnić moją misję.
- Rzekł z pokorą w głosie, po czym założył odmieniony medalion i schował go pod szatę, tak jakby nie chciał zbytnio przechwalać się łaską Pana Wiedzy.

Brilchan starał się zapamiętać to uczucie absolutnego spokoju, aby móc je wykorzystać w chwili, gdy złowrogi Plan Cienia i jego mieszkańcy zechcą atakować jego umysł. Będzie to jego tarczą niezależną od wszelkich magicznych osłon.

- Jestem gotowy Pani.
- Oznajmił.

Alustriel wytarła łez wzruszenia z policzka i uśmiechnęła się do czarodzieja, po czym udała się głębiej w ciemną alejkę. Nagle przed nimi pojawił się portal wypełniony złowrogą, nieprzeniknioną czernią. Srebrnowłosa pani, nie wahając się ani na chwilę wstąpiła w ciemność i znikła.

- No to... Może... Nie no idę idę... -
Zawahał się Newt, po czym włożył jeden palec w portal i szybko wyjął. Widząc, że nic mu się nie stało czmychną na Plan Cienia za swoją panią.

Mistrz Wiedzy spodziewał się, że poczuje większy strach, i strach z pewnością nadejdzie niedługo, ale wierzył głęboko, że z wsparciem Patrona Bardów wypełni swą misje

-, Gdy Oghma ze mną któż przeciw mnie?!? - Rzucił niczym bojowy okrzyk w stronę ciemności i z radosnym pełnym nadziei sercem wkroczył w domenę cienia.


Brilchan nagle stracił wzrok. Widział jedynie ciemność. Przez chwilę myślał, że to jest właśnie to, plan cienia. Jednak po chwili zauważył srebrną drogę pośród ciemności. Widział przed sobą jedynie to, nic więcej, wszystko inne było czernią. Odnotował, również, iż nie widzi na tej drodze ani Newta ani Alustriel, a jego zmysł słuchu też był nieobecny.

~ Srebro jest symbolem Alustriel, ten plan ukrył ją przed mym wzrokiem, aby zasiać w mym umyśle wątpliwości jednak nie tak łatwo zdusić jej potężną magię ~ - Wytłumaczył sobie osobliwą sytuacje i ruszył wyznaczonym szlakiem z całych sił starając się zachować trzeźwość umysłu. Pamiętał cały czas o zaufaniu, jakie okazał mu przed chwilą Pan Wiedzy

~ Właśnie wiedza jest tu kluczem do zwycięstwa! ~
- Pomyślał sentencjonalnie i spróbował sobie przypomnieć wszelkie informacje na temat złowrogiego planu, jakie mogły mu się teraz przydać.

Brilchan wiedział, że to, co przed sobą widzi nie jest prawdziwe. Plan Cienia był odbiciem planu materialnego, pozbawionym wszelkich kolorów, lecz całkowita czerń nie miała tu miejsca. Coś było nie tak, albo znajdował się pomiędzy dwoma światami, albo coś igrało z jego umysłem.

Po krótkim namyśle spróbował rzucić zaklęcie wykrycia magii, aby upewnić się, że żadne z planarnych stworzeń nie próbuje pochwycić go w sidła prowadzącą na manowce srebrzystą drogą.

Brilchan machnął dłonią wypowiadając słowa zaklęcia. Ku jego zdziwieniu nie usłyszał własnych słów, chociaż wypowiedział je na głos. Naturalnie czar nie zadziałał.

Po chwili ujrzał w oddali jakąś postać. Była bardzo daleko jednak zbliżała się do niego z niewyobrażalną prędkością.

Z braku innych możliwości ruszył tajemniczej postaci na spotkanie, ściskał w dłoni wcześniej przygotowaną różdżkę gotów do jej użycia w razie ataku.

Postać nagle zatrzymała się przed nim. Była to istota spowita całkowicie w bieli, nieposiadająca twarzy, o srebrzystych włosach. Wydawała się machać rękami, jakby czegoś chciała. Jej twarz poruszała się w miejscu, w którym powinna mieć usta, lecz z jej strony nie wydobył się żaden dźwięk.

Mędrzec podejrzewał, że ma do czynienia z duszą jakiejś biednej istoty, która zginęła w tym mrocznym miejscu, obawiał się, że próbuje go wciągnąć w jakiś rodzaj pułapki. Spróbował przypomnieć sobie fragment almanachów wielkich mędrców i poszukiwaczy przygód żeby upewnić się czy jego podejrzenia są uzasadnione. Wiedział, iż dusze, które trafiły do planu cienia tak nie wyglądają, są pół przezroczyste koloru czerni z białymi oczami i mają złą naturę, pochłonięte przez chaos, bez własnej woli.

Nagle postać zmieniła kolor, aby przedstawić właśnie taką duszę. Istota podniosła dłonie w złowrogim geście a na jej twarzy pojawiła się biała linia reprezentująca usta. Twarz wykrzywiła się w okrutnym uśmiechu i poczęła gestykulować palcami.

Na twarzy czarodzieja zamiast strachu pojawiła się satysfakcja z powodu dobrze ocenionego zagrożenia. Pokręcił głową w geście zaprzeczenia. Pokazał nieumartemu czubek różdżki i uniósł pytająco brew, nie chciał bez potrzeby marnować ładunku i przywoływać tu światło, które mogłoby zwrócić uwagę potężniejszego przeciwnika jednak, jeżeli Cień nie ustąpi natychmiast i wykona jakikolwiek agresywny ruch czarodziej był gotów poczęstować go morderczym promieniem światła.

Istota nie zareagowała a jej zaklęcie było prawie skończone. Palce istoty zaczęły mienić się fioletowo a uśmiech na jej twarzy powiększył się nieznacznie.

Przeklinając własną lekkomyślność natychmiast posłał w stronę wroga promień świetlistej energii modląc się w duchu, aby zdążyć przed zakończeniem czaru tamtego. Normalnie nie obawiałby się wrogiej magii, ale tutaj nie miał możliwości kontr czarowania.

Cień pochłonął słup magicznego światła, lecz ręce i głowa istoty wciąż wystawały a jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej do nieludzkich proporcji. W brilchana uderzyła fioletowa kula...

Nagle cała wizja znikła a przed Brilchanem stała Alustriel z wyciągniętymi rękami. Natychmiast zachwiała się, gdy słup magicznego światła znikł i podniosła ręce do oczu.

- Byłeś pod efektem potężnego zaklęcia. Musiałam rzucić na ciebie rozproszenia magii, próbowałam ci powiedzieć o tym, lecz nie wydawałeś się mnie słyszeć. -
Powiedziała po chwili wstając z ziemi chwiejąc się lekko. Jej głos był jakby zmiękczony. Mówiła wystarczająco głośny, że Brilchan był w stanie ją zrozumieć jednak brzmiał jakby głośny szept. Brilchan rozejrzał się po otoczeniu i stwierdził, że wciąż znajdują się w Silverymoon, jednak miejsce to było pozbawione wszelkiego koloru a pół mrok panował wszędzie.

- Przebacz Pani! Nie okazałem wystarczającego zaufania ani siły woli, ale wydawało mi się, że Cień atakuje mnie czarem ferii barw a ja straciłem możliwość obrony. -
Mimo stłumienia dało się słyszeć w głosie maga przerażenie i wściekłość na własną lekkomyślność.

- Powinniśmy wziąć się za ręce i ruszyć, gdy tylko odzyskasz wzrok Jaśnie Pani. -


- Na tym planie rany same się nie goją, jeśli tego nie wyleczę będę ślepa aż do wyjścia.
- Powiedziała Alustriel i zaczęła rzucać zaklęcie. Brilchan nie wiedział, że Srebrnowłosa Pani ma dostęp do magii objawień oraz wtajemniczenia i było dla niego zaskoczeniem, gdy wyleczyła sobie oczy.

- Pamiętaj o tym i weź to na wszelki wypadek.
- Powiedziała i wręczyła mu dwie buteleczki wypełnione jakąś miksturą szarego koloru, z resztą jak wszystko na tym planie. Newt latał i przyglądał się tej scenie przez cały czas.

- Gdyby nie Newt nie wiedziałabym, że jesteś pod wpływem zaklęcia ze szkoły iluzji. Zawdzięczasz mu swoje życie.
- Powiedziała z uśmiechem dającym znać, żeby się tym zbytnio nie przejmował i podała mu swoją rękę.

- Dziękuje Smoku.
- Powiedział do chowańca chcąc mu sprawić przyjemność, choć nadal był przekonany, że baśniowy stwór nie ma niemal nic wspólnego z wielkimi gadami.

- I tak mnie masz od teraz zawsze nazywać!
- Zachichotał smok i przycupnął na kolanie Brilchana. Wtedy czarodziej zauważył, że, Newt, jako jedyna istota zachował swój kolor. Jego czerwone łuski oraz nietoperze skrzydełka wyglądały wyjątkowo pięknie na tym krajobrazie. Jego niebieskie, okrągłe oczy wpatrywały się w niego jak na głupka.

- No, co się tak patrzysz, przeciecz mówiłem ci, że jestem smokiem. - Powiedział po chwili i położył się..



- Przyglądam się mocy Faerie, która pozwala ci nawet tutaj zachować soczystą zieleń łusek.
- Rzekł i delikatnie pogłaskał smoka wierzchem dłoni.

- Smoka Faerie... -
Powiedział udobruchany chowaniec, lecz po chwili zerwał się z miejsca i spojrzał na swoje łapki krzycząc. - Zielone?! - Gdy zobaczył, że jego łuski nadal są czerwone spojrzał się na Brilchana i zaczął chichotać. - Dobre! - Po czym położył się znów na nodze czarodzieja. Brilchan przyjął rękę Alustriel i razem ruszyli.

Tępo było niesamowicie szybkie i już kilka minut później zostawili miasto daleko za sobą. Brilchan wyciągnął mapę, którą sporządził z wiedzy, jaką posiadał na temat zbioru i dał znać reszcie, w którą stronę powinni się udać.

Podróżowali kilka godzin bez żadnej przerwy. W oddali widzieli kilka cienistych postaci, lecz żadna nie odważyła się do nich zbliżyć. Nareszcie dotarli na pustynię, na której znajdował się zbiór. Budynek miał stać na samym jej środku. Na planie materialnym byłby zasypany piaskiem i pusty. W Sferze Cienia, natomiast pełny ksiąg i odkryty.

Nagle na ich drodze stanął ogromny gigant stworzony z cienia. Postać miała białe, złowrogie oczy i wpatrywała się w trójkę z nienawiścią. Brilchan rozejrzał się i zobaczył, że nagle obok niego stoją dwie takie same postacie. Skąd się wzięli? Tego nie wiedział, lecz wiedział, czym byli. Cieniści Giganci byli ogromnymi gigantami zamieszkującymi plan cienia. Byli dość odporni na magię, zimno całkowicie ich nie tykało, a ogień miał zmniejszony efekt. Ponadto posiadali nieludzką siłę a ich dotyk niósł z sobą plagę planu cienia, na którą na szczęście, Brilchan był odporny.

- Cieniści Giganci! Brilchan, poradzisz sobie z jednym? Pokonam dwóch! Newt pomóż mu. - Smok wstał i nagle znikł. Brilchan usłyszał trzepot skrzydełek i nagle zobaczył ogromną kulę ognia pędzącą w stronę potwora. Istota zasłoniła twarz ręką jednak iluzja nic jej nie zrobiła przelatując przez cienistego giganta bez szkody. Dało to jednak czarodziejowi wystarczająco czasu, aby zareagować.
 
Brilchan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172