lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Sesja] Aut. D&D/FR Storytelling "Oblicza Chaosu" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/12916-sesja-aut-d-and-d-fr-storytelling-oblicza-chaosu.html)

Sniei 21-06-2013 21:03

[Sesja] Aut. D&D/FR Storytelling "Oblicza Chaosu"
 
Oblicza Chaosu


Sześćdziesiąty szósty stopień piekła… miejsce gdzie tylko najokrutniejsze i najpotężniejsze istoty mogą żyć, lecz, mimo wszystko, żadna z nich nie chce tutaj przebywać. Pomniejsze demony typu Vrock, Hezrou, czy nawet Glabrezu chowają się przed znacznie potężniejszymi osobistościami. Miejsce to jest domeną Pajęczej Królowej Lolth. Okrutna bogini spędzała większość czasu na samym środku ogromnej pajęczyny, którą nazywa swoją domeną.

Znużona bogini rozprostowała swoje liczne, cienkie odnóża. „Ile to już tysiącleci minęło odkąd miałam odrobinę zabawy?” Pomyślała gorzko zastanawiając się nad swoją przyszłością. Okrutna istota zwróciła swój złowieszczy wzrok na świat materialny. „Ile to już czasu minęło odkąd mieszkańcy Abeir-Toril poczuli co to jest strach, nienawiść, i chaos?” Lolth uśmiechnęła się złowrogo przyglądając się wieśniakom ciężko pracującym w polu. Już niedługo…





***

Czarodziej zgrzytał zębami z niecierpliwości czekając na odpowiedni moment. Gdy nareszcie nadeszła chwila na którą czekał, zawahał się. „Czy aby na pewno jestem gotowy?” Zapytał samego siebie. Zanim zdążył zareagować czerwone szaty arcymaga Mivsul zaszeleściły i postać ukazała się w drzwiach. Czarodziejowi włosy stanęły dęba gdy uświadomił sobie konsekwencje chwili niepewności.

„Zaxis! Zabij go.” Mivsul wezwał istotę z którą wcześniej zawarł pakt. Natychmiast postać potwornego olbrzyma pojawiła się przed niedoszłym mordercą. Czarodziej wytrzeszczał oczy widząc demona. Potwór skrzywił się co było jego odpowiednikiem uśmiechu, i przeszył pierś człowieka przeraźliwie ostrymi szponami. O dziwo krew nie polała się z rany, natomiast obydwoje rozpłynęli się w powietrzu tak samo jak Zaxis się pojawił.




„Ambitni uczniowie…” Zaklął arcymag po czym usiadł przy swojej księdze zaklęć. Minie wiele dni zanim będzie gotowy na wykonanie planu, który już uformował w myślach.

Cormanthor

Głęboko w lesie Cormanthor w głębi ciemnej jaskini, Liartharel myślał nad przyszłym losem swojej kompanii. Według niego spędzili już zbyt wiele dni w pobliżu powierzchni. Jego żołnierze byli zmęczeni ciągłą walką z elfami faerie, które zmobilizowały wiele odziałów po tym jak jego żołnierze wymordowali całą ich wioskę ku chwale Lolth. Ponad to kapłanka, która sprawowała prawdziwą władzę nad mężczyznami, zaczynała go denerwować. Wiedział, że jego wojownicy byli mu bezwarunkowo posłuszni, sam ich zresztą trenował, lecz bliskość kapłanki przeszkadzała mu w planach. Zamiast uciec w podmrok przed znienawidzonymi wrogami, uznała iż byłoby to tchórzostwo. Więc wbrew wszelkiej logice, stoją czoło w czoło z cztery razy większym odziałem przeciwników, wśród niego wiele czarodziejów i kapłanek bluźnierczych bogów. W sumie Liartharel miał Lolth głęboko gdzieś ale wiedział, że każdy inny bóg jest dużo gorszy.




Liartharel pomocał rękojeść krótkiego miecza wiszącego mu u boku. Myślał nad ucieczką gdyż samobójcza kapłanka z pewnością doprowadzi do zguby całego oddziału... Jednak gdy złapie go, to elf również zginie. “Jednak szansa na życie jest czymś więcej niż żadna...” Pomyślał. Przed oczami Liartharela przeleciało kilka scenariuszy. Wzdrygnął się po czym wstał i zaczął wdrążać plan w działanie...

Dolina Lodowego Wichru

Drizzt nie wiedział co myśleć. Ślady, które znalazł w śniegu należały do stworzenia z jakim się jeszcze nigdy nie zetknął. Było ich do tego bardzo wiele. Wielkie wyrwy w śniegu ciągneły się na północ w stronę Morza Ruchomego Lodu. Z zaniepokojeniem również zauważył, że zbierało się na zamieć jaka w dolinie nie zagościła już od wielu tygodni.

Drizzt schował się głębiej w kapturze zarówno przed mrozem jak i drażniącym słońcem. Postanowił podążyć za śladem nim zniknie. Sprawdził swój oręż, dwa magiczne sejmitary, i wyruszył w drogę. Zapowiadało się na to, że będzie niedługo musiał ich użyć...

***

“Czas rozpocząć rytuał!” Sykneła przerażającym głosem Emerle. Wielka wężo-podobna istota z ludzkim, aczkolwiek przerażającym obliczem, zwróciła swoje cielsko w stronę pozostałych istot o podobnym jej wyglądzie. Liczne pióra w jej długich, brudnych włosach trzęsły się nie znacznie w wyniku przeładowania mocą magiczną, gdy przemawiała do zgromadzonych.

“Znacie już wolę bogini i dlaczego się tutaj zagnieździliśmy.” Zaczęła szkaradna poczwara wskazując na lodową komnatę w której się znajdowali zgromadzeni. “Wiecie co nastąpi gdy zakończymy rytuał. Nie będzie mnie już tutaj, moje ciało zamieszka istota znacznie większa od nas wszystkich. Sama Shekinester chce wziąć udział w tym przedsięwzięciu i żadna z was nie ma prawa jej się przeciwstawić. Karą będzie natychmiastowa śmierć. Nie zniosę sprzeciwu lub zdrady. Zachowujcie się z szacunkiem godnym naszej rasy! A teraz nadszedł czas rozpocząć rytuał...”

Naga wpęzła w niestandardowy magiczny krąg w środku pomieszczenia. Magiczne kule palące się wokół niej zabłysły nowym, bardziej intensywnym lecz również jakby mrocznym światłem. Pozostali otoczyli magiczny krąg i rozpoczeli rytuał. Po chwili słychać było dziwny śpiew składający się z syków i przeraźliwych gróźb lub słów nie do wymówienia, w języku mocy.

Emerle zawyła z bólu. Był to krzyk niesamowicie przeraźliwy, nie miejący miejsca na świecie Abeir-Toril. Po chwili przerodził się w śpiew pięknej kobiety. Nadze wyrosły trzy pary rąk a z nich ciekła zielonkawa krew. Twarz potwora przerodziła się w wizerunek kobiety pięknej lecz okrutnej, jej czarna twarz i białe włosy były chyba najbardziej uderzającą różnicą od poprzedniego wizerunku postaci.

Emerle pstryknęła palcem a jedna z nag wypowiedziała zaklęcie. Złoty puchar powędrował w jedną z wielu rąk nowo przybyłej istoty. Wypiła zawartość chciwie po czym zaśmiała się okrutnie, po jej ustach spływała ludzka krew. Emerle wypęzła z magicznego kręgu po czym złapała tą właśnie nagę za gardło i powlokła ją za sobą jak lalkę nie zwracając uwagi na syki, które jej wkrótce akompaniowały. Uśmiechnęła się do siebie...

***

Lolth zatarła chciwie swoje pajęcze odnuża i uśmiechęła się. Aspekt twórczy Shekinester zezwolił jej na ingerencję... Miała nadzieję wreszcie przejąć duszę pięknego Drizzta. Ironia jego egzystencji dała jej słodki smak tego co miało niedługo nastąpić w świecie Abeir-Toril.

“Nie zawiedź mnie Sherama...” Mruknęła pod nosem a oczy zaświeciły jej się straszliwie. Lolth oblizała wargi namiętnie. “Nie zawiedź mnie...” Krew popłyneła obficie z jej oczów które zlizywał coraz to większy język. Szalony śmiech zagrzmiał Pajęczyną Demonów a wszystkie znajdujące się na niej istoty zadrżały z zgrozy.

Draugdin


Draugdin pociągnął konia za wodze by się zatrzymał. Ujżał piękny krajobraz lodowych gór w oddali. Nareszcie dotarł, Dolina Lodowego Wichru stała przed nim otworem. Draugdin wciągnął świeże, zimne powietrze doliny, po czym zsiadł z konia. Słońce zachodziło za horyzontem więc postanowił rozbić obóz. Wielki rumak stał u jego boku gdy ten rozpalał ognisko i przygotowywał miejsce do spania. Jego katana spoczywała obok ogniska, gotowa w razie niebezpieczeństwa.

Mroźny wiatr zawył a drzewa kończącego się lasu uległy mu i zakołysały się żałośnie. Draugdin zadrżał i dodał drewna do palącego się ogniska, zatarł dłonie i zaczął się grzać. Jutro szykowała się ciężka podróż do Bryn Shander, nie oficjalnej stolicy Dziesięciogrodu.

Draugdin spał spokojnie wiedząc, że jego czujny zwierzęcy towarzysz wyczuje każde niebezpieczeństwo, nawet przez sen. Śnił o grupie ludzi stających wokół niego. Jeden z nich, stający tuż przed nim trzymał piękną katanę którą dotknął po kolei jego ramion i głowy. Wizja zmieniła się w szalejącą burzę. Draugdin znajdował się na wielkim statku na środku morza. W burtę strzelił piorun a on przewrócił się...

“Wstawaj mówię!” Wrzasnęła jakaś kobieta. Spocony Draugdin wstał gwałtownie szukając swojego miecza. Nie znalazł go. Wielki topór nagle pojawił się tuż przed gardłem najemnika. Wielka, umięśniona kobieta zbliżyła się do Draugdina i spojrzała mu w twarz. Miała piękną twarz i jasne blond włosy ścięte krócej niż kobiety które najemnik zwykł widywać. Pod ciężkim kaftanem znajdowało się ciało niesamowicie kształtne a jednocześnie pozbawione wszelkiego tłuszczu. Kobieta miała mięśnie ze stali a łatwość z jaką trzymała ogromny topór tylko to potwierdzało.





“K***a! To nie on. Znowu jakiś włóczęga.” Wrzasnęła sfrustrowana opuszczając topór. Draugdin zauważył, że w okół niego znajdowało się przynajmniej dziesięcioro mężczyzn. Przyjżał się jednemu i stwierdził, że wyglądają równie imponująco. Kobieta spojrzała się na niego z wściekłością w oczach.

“Chyba k***a coś powiedziałam! Wstawaj!” Draugdin wstał nie wiedząc co powiedzieć wściekłej kobiecie. Rozejżał się za swoim orężem i zobaczył, że jeden z mężczyzn trzyma jego katanę wraz z koniem. Spojrzał koniu w oczy i zobaczył w nich spokój i zapewnienie, że z strony nowo przybyłych nic mu nie zagraża. Mimo wszystko Draugdin chciał jeszcze raz poczuć kojącą rękojeść w dłoni.

“Widziałeś może jakiegoś barda w okolicy? Zwie się Asver. Mam ze s*******em porachunki...” Kobieta zauważyła badające spojrzenie Draugdina. Założyła ręce na biodra i spojrzała mu w oczy.

“Myślisz, że uda ci się pokonać chociażby jednego z nas? Dobra, Murd, daj mu jego dziwny miecz i rozwal go. Tylko go nie zabij.” Zaśmiała się.

Draugdin z ulgą złapał miecz i stanął do walki. Widząc postawę barbarzyńcy postanowił nie używać magii miecza, walka i tak długo nie potrwa. Stanął prosto i pochylił lekko głowę badając nogi barbarzyńcy i powoli wyciągając miecz z pochwy. Jeszcze chwila... i … Siedmio-metrowy mężczyzna rzucił się na Draugdina z swoim wielkim mieczem. Draugdin przymknął oczy na ułamek sekundy aby wczuć się w wibracje ziemi, zapach i temperaturę powietrza... Najemnik otworzył oczy... Następne ułamki sekundy były czymś czego kobieta nigdy nie widziała na oczy. Draugdin poruszał się z prędkością błyskawicy. W jednej chwili stał prosto, z zamkiętymi oczami, w drugiej stał za barbarzyńcą a katanę już chował do pochwy. Barbarzyńca niedowierzając spojrzał na trzy płytkie rany na jego piersi.

“Co ty...” Jąkneła zszokowana kobieta...

+100 Doświadczenia (100/2000)


Brilchan


Brilchan z zainteresowaniem przekręcił następną stronnicę księgi jaką w tej chwili czytał. Znajdował się w swojej prywatnej komnacie, mała część niedawno zbudowanego budynku Wielkiej Biblioteki Torilu. Biały kot w rude pręgi leżał na stole przy którym Brilchan zajmował się swoją lekturą, i przyglądał mu się przez wpół przymknięte oczy. Nagle uczony pochylił się nad książką z zdumieniem. Począ czytać z coraz to większym zainteresowaniem. Kot ziewną leniwie.

“Quaras nie przeszkadzaj.” Brilchan mruknął nie podnosząc wzroku. Kot nieco szerzej otworzył oczy. Przez chwile wydawało się, że chce coś powiedzieć ale zmienił zdanie i położył pyszczek spowrotem na łapy i znów przymknął oczy.

Tymczasem uczony czarodziej wczytywał się w księgę a jego twarz wykrzywiła się w grymasie zdziwienia. Najbardziej interesujące zdanie brzmiało tak: “Biblioteka ta jest chyba najlepszym źródłem wiedzy na temat sfer, niestety teraz znajduje się gdzieś na planie cienia w wyniku magicznej plagi.” Brilchanowi zakręciło się w głowie. Położył księgę na stole i spojrzał się na kota. Quaras podniósł nieco głowę i otworzył oczy z zaciekawieniem.

+100 Doświadczenia (100/2000)


Saenan


Potok Jednorożca chlupotał radośnie wśród lekko chwiejących się pod wpływem wiatru drzew. Ptaki śpiewały a las wydawał się śmiać do Saenana schylającego się z misą nad wodą. Rzeźka woda powoli wypełniła misę, którą elf trzymał ostrożnie. Wiedział, że woda posiada magiczne właściwości lecznicze i nie należy jej zanieczyszczać. Faktem było też to, że wszystkie inteligentne rasy zamieszkujące okoliczne tereny uzgodniły między sobą, że nie będą tego robić.

Saenan wziął głeboki oddech zanim wyruszył spowrotem w stronę świątyni z misą. Powietrze było odświerzające i niosło zapach wonnych kwiatów rosnących nieopodal. Elf uśmiechną się delikatnie i ruszył w stronę świątyni.

Wodę używał do podlewania krzaku poziomek który dziko zaczął rosnąć w ogrodzie znajdującym się na terenie budynku. Robił to już od kilku lat roślina nagrodziła go słodkimi owocami o magicznych właściwościach leczniczych. Jedna poziomka mogła wyleczyć chorego z niemalże każdej choroby magicznej i naturalnej. Nałożenie jej na ranę sprawiało, że zasklepiała się w przeciągu kilku godzin a po kilku dniach nie było po niej śladów. Saenan nie znał się na roślinach ale wiedział to, gdyż jego bogini Sehanine zesłała mu tą wiedzę.

Gdy Saenan podlewał krzak nagle oberwał czymś w głowę. Rozejrzał się i znalazł żołądź leżącą wśrod liści, rozerwaną przez jakieś małe ząbki. Gdy spojrzał w górę zobaczył ciekawie przyglądającą mu się wiewiórkę. Rude zwierzątko nagle zeszło po drzewie w stronę elfa charakterystycznymi szybkimi ruchami, przerwanymi krótką chwilą poświęconą na przyjżeniu się wszystkiemu co je otacza. Saenan uśmiechął się i rzucił żołądź w wiewiórkę. Zwierzątko uskoczyło i podeszło bliżej.

“Fajnie, fajnie, ale zwierzęta się tak nie zachowują druidko, możesz przestać udawać.” Saenan uśmiechnął się. Wiewiórka przekręciła łepek, jakby nie rozumiejąc. Po chwili jednak przestałą udawać widząć że elf się nie nabiera. Zwierzątko powoli zaczęło zamieniać się w piękną młodą elfkę o rudych włosach i szarym płaszczu.

“Saenan, niosę wieści...” Elfka uśmiechnęła się serdecznie widząc starego przyjaciela. Uśmiech jednak szybko zgasł a Saenan wiedział, że coś było nie w porządku.

“Zwierzęta na południu lasu są niespokojne. W lesie istnieje coś nienaturalnego. Krąg uważa, że mamy... wilkołaka w lesie... zetknąłeś się już z tego rodzaju istotami. Potrzebujemy twojej pomocy.” Zakłopotana druidka spojrzała w ziemię z szacunkiem. Saenan był starszy od niej o ponad sto lat więc, mimo lat przyjaźni, nie mogła powstrzymać się przed okazaniem mu należnego szacunku. Saenan zmarszczył brwi zaniepokojony. “Wilkołak,” pomyślał, “przecież już dawno nie widziałem tego rodzaju istot w tych stronach.”

“Muszę się zastanowić, wejdź proszę do świątynii, ugościmy cię. Zapewne odbyłaś długą podróż.”

+100 Doświadczenia (100/2000)


Asver


Asver obudził się w łóżku małżeńskim w jakiejś karczmie w Loudwater. Obok niego leżała nie brzydka kobieta. Podrapał się po głowie i jak zwykle pomyślał “Co ja sobie myślałem, gdy byłem pijany? Ona nie jest wcale taka ładna...” Asver wzruszył ramionami po czym wstał po cichu próbując nie obudzić panny. Bezszelestnie ubrał się, zebrał swoje rzeczy i udał się na parter. Nie zastał na dole nikogo więc zostawił karczmażowi obiecane pieniądze po czym wyszedł na zewnątrz.

Dosiadając swojego konia myślał o pięknym mieście Silverymoon. Miał nadzieję dłużej tam zagościć, gdyż miał wspaniałe wspomnienia związane z tym miejscem. Miasto było wielkie i piękne, godne nie jednej pieśni które posiadał w swoim repertuarze na jego temat.

Myśląc tak o Silverymoon i o tym co go tam spotka, przejechał kilka godzin przekraczając most nad rzeką Delimbiyr. Po chwili znudził go śpiew ptaków i wyjął lutnię. Ptaki zamilkły wsłuchując się w niesamowite dźwięki wydobywające się z jego instrumentu. Asver zaśmiał się radośnie czując dumę jaka rodziła się jedynie z prawdziwego fachu. Po kilku godzinach takiej zabawy, gdy słońce już zachodziło za horyzontem, wreszcie dotarł na skraj Wysokiego Lasu. Postanowił rozbić obóz i przeczekać noc zanim wkroczy do elfiego lasu. Kto wie jakie niebezpieczeństwa czychałyby na niego w nocy.

Noc nastała a Asver leżał przy ognisku. Sen mierzwił mu oczy i po chwili je zamknął...

Obudził go rozpaczliwy skowyt umierającego konia. Asver zerwał się na nogi wciąż wpół przytomny. Gdy jego umysł w końcu się wyostrzył ujrzał coś straszliwego. Jego koń był pożerany przez jakąś bestię. Potwór obrucił się nagle i wlepił swe ślepia w barda. Był to ogromny wilkołak, bestia z jaką Asver jeszcze nigdy się nie zetknął. Znał je jedynie ze swoich pieśni kiedy to jakiś bohater powalił istotę w końcowych wersach.




Wilkołak zawył straszliwie i rzucił się na barda. Bard nigdy nie stanął do pojedynku z tak okropną bestią, dlatego uznał, że pora wykorzystać swój spryt, nogi się pod nim uginały, bał się ale musiał zachować spokój. Pierwsze co bard próbował zrobić, to bezszelestnie uciec z tego miejsca. Wykonał unik lecz potwór zahaczył straszliwymi szponami po plecach Asvera. Momentum skoku potwora wysłało go w drzewo w które uderzył z impentem. Chwiejący się na nogach bard złapał swoje rzeczy i tym samym ruchem skoczył w las.

Biegł kilka godzin nie zwalniając kroku chociaż na chwilę. Wiedział, że wilkołaki mają wyczulony zmysł węchu i zapewne ten jest już na jego tropie. Plecy piekły go okropnie, lecz mimo bólu parł do przodu. Oczy mu mdliło, czuł jak krew spływa mu po plecach. Po chwili nogi zaczęły mu się trząść i zawiodły go. Bard padł na ziemię w pół przytomny. Przez przymknięte oczy ujrzał strumień przezroczystej wody. Nad strumieniem stała mała, lecz piękna świątynia. Asver padł na glebę nieptrzytomny, krew nadal sączyła się z świeżej rany.

+100 Doświadczenia (100/2000)


Rasheed

[ukryj]Arvelus
Cień. Postać. Śmiech. Czarna postać pożerająca światło z otaczającego ją pół-mroku wydawała się śmiać. Nie dało się jednak słychać żadnego dzwięku a wizerunek jej twarzy był spowity czernią tak głęboką, że wydawała się mieć bardzo odległe dno. Krew. Ból. Morze krwi zalało widok a zgroza wypełniła otoczenie. Postać nagle pojawiła się blisko... zbyt blisko. Jej białe, przepełnione magią oczy świeciły się złowieszczo. Kształt białych ust ujawnił się na jej twarzy, które po chwili wykrzywiły się w potwornym uśmiechu. Krew znów zalała wizję a w niej ukazała się scena bitwy. Żołnierze walczyli z nie ludzkimi istotami cienia. Niekiedy dało się zauważyć ogra, trola, goblina, czy orka mordującego ciemnoskórych wojowników. Krew rozmyła wizję. Zamieniła się w ogień palący i wyżerający wszystko, wśród niego stał wielki skrzydlaty demon z mieczem zaczerwienionym od krwi. Śmiech. Potwór śmiał się sadystycznie rozrywając jakiegoś kapłana na dwie części. Tup. Tup. Tup. Ogień rozstąpił się aby ujawnić figurę pieknej drowki zmierzającej w stronę Rasheeda. Kobieta szła kocim krokiem nie zwracając uwagę na otaczający ją chaos. Oblizała wargi. Jej twarz nagle pojawiła się tak blisko, że ujawniła kolor swych czerwonych oczu. Drowka uśmiechneła się słodko. Nagle uśmiech zamienił się w wizerunek najwyższego okrucieństwa i krew wypełniła scenę po raz ostatni.





***
[/ukryj]
Rasheed obudził się z łzami w oczach.[ukryj]Arvelus Był przerażony wizją jaką otrzymał we śnie. Ponadto nie wiedział co oznacza.[/ukryj] Wstał i przejechał dłonią po ciemnych włosach. Rozejrzał się po luksusowym pokoju w którym się znajdował. Nie pamiętał jak się tutaj znalazł. Nie pamiętał wielu rzeczy które się ostatnio wydarzyły. Pamiętał jedynie rozpacz. Po chwili przyjżał się pierścieniowi znajdującemu się na jego dłoni i pamięć powoli powracała. Wraz z nią przypomniał sobie kim jest i jakie jest jego zadanie. Uśmiechnął się gdy pomyślał o cesarzu. [ukryj]Arvelus Głupiec[/ukryj] Zatrudnił go jako jednego z dziesięciu doradców w sprawach bespośrednio dotyczących państwa. Otrzymał rekomendację od Syl-Vara, jednego z bardziej wpływowych Pasha w Calimporcie.[Ukryj]Arvelus Rasheed nagle wzdrygnął się przypominając sobie kałużę krwi w której znajdował się starzec. Zaczął się bać o swoją duszę... popełnił tyle... myśl zamarła w umyśle gdy[/ukryj] Ktoś zapukał do drzwi.

“Panie, za pół godziny cesarz będzie oczekiwał ciebie wraz z resztą doradców na sali tronowej.”

[ukryj]Arvelus Rasheed uśmiechnął się złowieszczo. Czas zacząć zabawę.[/ukryj] Mężczyzna wstał i ubrał się w ciemne, nie zwracające uwagi szaty doradcy. Po pięciu minutach przygotowań już był gotowy i udał się na salę tronową.

Króla zastał jak zwykle na tronie. Po jego prawej i lewej stronie były miejsca dla doradców. Rasheed zajął swoje miejsce na jednym z nich.

“Nadchodzi posłaniec Sevrelius z Silverymoon z wiadomością od pani Alustriel.” Zapowiedział sługa zajmujący się tym. Doradcy zaczeli szeptać między sobą. Dało się słychać “Ona jeszcze żyje?” Rasheed pozostał w milczeniu. Gdy wielkie drzwi tronowe otworzyły się a dumnie wyglądający starszy mężczyzna o siwych włosach wkroczył na salę głosy zamilkły. Wzrok miał skierowany prosto na króla ignorując wszystkich w okół. Po chwili stanął, i wyjął pergamin wiadomością.

“Pani Alustriel przesyła wszelkie wyrazy szacunku.” Powiedział zanim zaczął czytać. “Minęło wiele stuleci nim nasze królestwa nawiązały jakiś kontakt. Wędrowni z Calimshan często odwiedzają naszą wspaniałą stolicę. Wiele słyszeliśmy o tych egzotycznych ziemiach. Od wielu lat jednak nie mieliśmy powodu aby się z wami skontaktować. Wysyłam tę wiadomość, gdyż to się zmieniło. Młody uczony czarodziej ostatnio podjął się zadania skompletowania wielkiej biblioteki. Nazywa ten projekt Wielką Biblioteką Torilu. Zwrócił się do mnie o pomoc a ja, uważając to za dobry pomysł, postanowiłam wykorzystać to aby skontaktować się tobą, Królu Konradzie. Przysyłam nie tylko jednego z moich najlepszych wysłańców i jego szacunek, ale również podarunek w postaci pięknej różdżki mocy. Instrukcje jej obsługi znajdują się w dębowym pudełku w którym jest przechowywana. Oczekuję twojej współpracy, Królu Konradzie, w zrealizowaniu tego projektu. Szczegóły pozostawiam mojemu wysłanikowi. Przekaże ci jakich dzieł poszukujemy. Pozostań w przekonaniu, że Konfederacja Srebrnych Marchii nie zapomni ci tego i myślę że będzie to dobrym początkiem ustanowienia dobrych stosunków pomiędzy naszymi królestwami. Podpisano Pani Alustriel Silverhand.”

Wysłannik schował pergamin zamaszyście i ukłonił się królowi, po czym zaczął się wycofywać z sali według obyczaju. Konrad zamrugał a szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy.

“Co o tym myślicie?” Zwrócił się do swoich doradców.

+100 Doświadczenia (100/2000)

Brilchan 23-06-2013 09:57

~Skąd taka mina Szefie? Znalazłeś kolejną wersje stu nocy rozkoszy Sułtana Szach bin szacha? ~- odezwał się w jego głowie chowaniec.
~- Czy ty nie za dużo sobie pozwalasz futrzaku ?~- odpowiedział mag, po czym roześmiał się w głos. Był dumny z tego malucha, przemienił go zaledwie kilka dnia temu, a on już był zdolny do kpin! Rzeczywiście słusznie postąpił nazywając go mędrcem, choć wybranie języka mrocznych elfów mogło być zbytnią ekstrawagancją, ale za to było ciekawe i brzmiało oryginalnie. Postanowił sprowadzić do biblioteki kilka łownych kotów, gdyż ostatnio trapiła go plaga szczurów. Osobiście podejrzewał, że na budynek została rzucona klątwa, mógł być to ktoś z Krypty Mędrców, wściekłych, że robi im konkurencję dużo niższymi opłatami, co przyciągnęło w jego progi wielu żaków. Mógł to być również któryś z bardziej mściwych starych profesorów Akademii Damy, którego uraziły jego postępowe poglądy. Mistrz Brilchan starał się oczywiście być miłym i uczynnym wobec wszystkich.

-Lecz, prawdziwy geniusz zawsze musi cierpieć nim zostanie doceniony! - rzekł chełpliwe do ściany pustego pokoju a kot ziewną tylko lekceważąco.

Najważniejsze, że sytuacja została opanowana, młodzian doszedł do wniosku że należy mu się nagroda. Postanowił więc przemienić jedne z tych uczynnych stworzeń w swego chowańca, aby mógł nadzorować pozostałe. Jego nauczyciel, stary Xerana, zawsze powtarzał mu, że chowaniec to zbytek i ryzyko, na który decydują się jedynie głupcy. Bibliotekarz odbierał jednak swą decyzje jako akt odwagi i symbol wysokiego statusu.

Wybrał Quarasa, gdyż w przeciwieństwie do innych kotów, wydawał się mieć spokojne podejście do życia, poza tym, niesamowicie rozśmieszył go widok kocura śpiącego na plecach niczym człowiek! Postanowił więc nagrodzić za to urocze zwierzę dając mu cząstkę siebie.



[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs71/i/2012/074/b/a/so_cat_can_sleep_like_this_by_oljum-d4stn94.jpg[/MEDIA]

~Choć, mamy coś do zrobienia~- Słysząc to chowaniec niechętnie przewrócił się na plecy i wskoczył na oparcie magicznego latającego fotela, na którym Brilchan zmuszony był poruszać się z powodu kalectwa. Było to zaskakujące w świecie cieszącym się potężną magią, gdzie bogowie zsyłają tyle błogosławieństw. Żaden z kapłanów ani arcykapłanów nie zależnie od czczonego przez nich boga, nie byli wstanie usunąć choroby, która odebrała Brilchanowi władzę w nogach. Nikt nie rozumiał czemu. Faktem było to, że mimo czucia w kończynach chłopak nie był w stanie zmusić kulasów aby poruszały się tak, jak było to z normalnymi ludźmi.

Zajął się więc nauką wpierw, aby znaleźć odpowiedź na dręczące go pytania, potem aby o nich zapomnieć. Kapłan Oghmy, który uczył go w domu będąc pod wrażeniem głodu wiedzy który trawił chłopaka niezmiennie mimo mijających lat, zaproponował mu przeprowadzkę do Świecowej Wieży. Aby umożliwić mu swobodne poruszanie się, mnisi podarowali mu latający fotel, którego używał po dziś dzień

Napisał krótką wiadomość do swoich zastępców, że wychodzi aby przygotować się do wyprawy, po czym spisał dla siebie krótką listę rzeczy do zrobienia:


Cytat:

1. Sprawdzić ceny amuletów chroniących przed negatywną energią.

2. Wziąć urlop w Akademii.

3. Kupić wodę święconą.
Kiedy już załatwi formalności na uczelni, w której prowadził wykłady, skieruje się do Hali Inspiracji. Co prawda ochrona przed cieniami, i tymi co z nimi związane, to raczej domena Lathandera ale słyszał, że w tamtejszej świątyni panuje teraz wojna między kapłanami w którą wolał się nie wtrącać. Po za tym, może Oghmyci dadzą mu jakąś zniżkę gdy powie im, że wybiera się na poszukiwanie zaginionych zbiorów wielkiej wartości? Tak, naprawdę wolałby nie wydawać pieniędzy, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. Wolałby uzyskać potrzebne mu przedmioty oddając komuś jakąś przysługę, jeżeli nikt ze świątyni jego patrona nie będzie mu wstanie pomóc skieruje się do Modlitewnej Ekstazy Rhyestera. Jeżeli i tam nie będą zainteresowani jego propozycją przed zakupami zorientuje się jaka jest cena potrzebnego amuletu na rynku. Jeżeli trzeba będzie wydawać pieniądze, najchętniej wsparłby Patrona Bardów.

Wziął więc sakiewkę oraz przybory piśmiennicze, z którymi nigdy się nie rozstawał, gdyż nigdy nie wiadomo kiedy natchnie człowieka wena, i ruszył załatwiać sprawunki.

Plomiennoluski 23-06-2013 21:13

Seanan na spokojnie doniósł wodę do krzaczka, który tak pieczołowicie pielęgnował od dawna i podlał go cudowną wodą. Musiał przyznać że cała okolica była niesamowita, do tego stopnia, że czasem zdarzało się zobaczyć jednorożca pijącego ze strumienia. Kiedy misa była już pusta, ruszył do świątyni spokojnym krokiem. W ciągu dnia była zupełnie pusta, co nie powinno dziwić, skoro była poświęcona bogini księżyca i snów. Kapłan przysiadł się koło druidki i zapytał wprost.
- No dobrze, przejdźmy od razu do konkretów. Gdyby to był pojedyńczy wilkołak, krąg rozprawiłby się z nim sam. Co się tak naprawdę dzieje. Wolałbym wiedzieć zanim zdecyduję się jak dalej działać. Jeśli coś się dzieje na południu, to jest spora szansa że dojdzie do nas, więc profilaktycznie zapewne się zgodzę. Mimo to chciałbym wiedzieć co się dokładnie dzieje, żeby móc się porządnie przygotować moja droga. - Uśmiechnął się ciepło do młodej elfki. Preferował szczerość w takich sytuacjach i porzucenie formalności.

Druidka odwzajemniła uśmiech. - Wybacz, jestem trochę zestresowana podróżą i twoją osobą... tak wiele o tobie słyszałam.. - Elfka zatrzymała się na chwilę żeby złapać oddech.
- Mam na imię Maelia. Możesz mi mówić Mae. - Elfka zarumieniła się pod badającym wzrokiem Seanana. - No dobrze, już przechodzę do konkretów. Jeden z większych druidów, nawet ja nie znam jego imienia, znikł. Wilkołak pojawił się tuż po jego zniknięciu. Nie jesteśmy pewni... czy to on. Właśnie dlatego zwracamy się do ciebie. Jesteś w stanie okiełznać to stworzenie bez robienia mu krzywdy i bez niepotrzebnego narażania innych. - Druidka spojrzała się na Seanan’a z nadzieją w oczach. - Pomożesz nam? - Zapytała cichutko. Wydawało się, że las zamarł, ptaki przestały śpiewać, a wiatr stanął.

Elf spokojnie wsłuchiwał się w słowa druidki. Wiedział doskonale że musiało się w tej prośbie kryć coś głębszego, co do tego przeczucie go nie myliło. Jak mawiała Sehanine, wszystko jest tajemnicą i zagadką. Ta okazała się nieco intrygująca, mogła nieść ze sobą nutę mroczności a nawet tragedii.
- Kto widział go jako ostatni ostatni, czy wiesz może jaką postać zwykł przybierać lub z jakim zwierzęciem był powiązany, jak mocno ten wilkołak narozrabiał. Nie wiem co dokładnie o mnie słyszałaś Mae, ale co do tego nie robienia krzywdy, to różnie u mnie jest. - Westchnął ciężko, wiedział doskonale że mimo pokojowej natury jego rasy, zdarzało mu się czynić krzywdę aż nader często. - Mogę spróbować, ale nie mogę niczego obiecać. Przydałaby mi się jednak pewna pomoc, przynajmniej jeśli chodzi o jego wytropienie. Co prawda jestem wyznawcą Księżycowej Pani, która odkrywa ścieżki przed swymi uczniami, ale miałem zawsze tendencję do odbiegania nieco od tradycyjnych ścieżek. - Uśmiechnął się spokojnie do kobiety. W zasadzie mogła być jego dzieckiem, nawet nie była tak dużo młodsza od jego syna.
- Czy pomogę? Chyba nie mam zbyt wielkiego wyboru, jeśli to przywódca kręgu i trafiła go klątwa, lub też zatracił się w kształcie. Konsekwencje, gdyby nie udało się go powstrzymać mogłyby być zbyt opłakane w skutkach. Jeśli natomiast uwięził druida, który próbował go schwytać lub powstrzymać, to znaczy że mamy faktycznie solidne kłopoty. - Kontynuował odpowiadanie na pytanie rudzielca. Postukał palcem po lekko zaciśniętych wargach.
- Nie byłem na szlaku od dawna, bardzo dawna, będę musiał się nieco przygotować i przekazać obowiązki tutaj komu trzeba. Myślę że za kilka godzin powinienem być gotowy do drogi... - Zawiesił głos na dłuższą chwilę, dając elfce dojść do głosu.
Elfka zawahała się. Widać było, że coś ukrywała ale nie była pewna czy powinna to ujawnić Seananowi. Cokolwiek postanowiła, po chwili odezwała się. “Wilkołak pojawił się od niedawna. Już od tygodnia straszy zwierzęta i atakuje podróżnych. Zabił również kilku chłopów na północy w wiosce na terenach Konfederacji Srebrnych Marchii. Co do twoich hipotez to... “ tutaj elfka zawahała się, “Nie jestem pewna. W każdym razie musimy ujarzmić bestię i dowiedzieć się więcej. Mogę ci zaoferować pomoc w wytropieniu potwora, jestem w tym dobra, aczkolwiek im bardziej się do niego zbliżymy tym trudniej będzie mi go wytropić. Już nie raz próbowaliśmy a wilkołak zawsze nam uciekł. Jest bardzo dobry w chowaniu się i atakuje z zaskoczenia.” Elfka wydawała się być zmęczona. Widać było, że nie chce już kontynuować rozmowy.

- Jeśli zabił kogoś, prawdopodobnie będzie musiał odpowiedzieć za to co zrobił. Większość czynów ma swoje konsekwencje. Spróbuję go złapać nie robiąc mu krzywdy, chociaż nie mogę tego obiecać. Prześpij się nieco, ja przygotuję prowiant i inne potrzebne rzeczy, później wyruszymy. Podejrzewam że nie masz nigdzie pod ręką srebrnych łańcuchów, ale raczej nie schowałaś ich nigdzie w futerku. - Kapłan uśmiechnął się i poprowadził ją do izby dla gości. Nie miewali zbyt wielu, ale zawsze trafiał się jakiś zbłąkany wędrowiec czy pielgrzym. Teraz musiał się już tylko przygotować. Robił to dość niechętnie, zdążył się przyzwyczaić do spokojnego życia przez ostatnie kilkadziesiąt lat, ale skoro obowiązki wzywały i czekała tajemnica do rozwikłania, trzeba było się zbierać.

Lata na szlaku, o których pragnął zapomnieć osiedlając się nad Rzeką Jednorożca, wróciły do niego jak za dotknięciem magicznej różdżki. W zasadzie był spakowany już po kwadransie. Przenośne posłanie, ołtarzyk, parę innych przydatnych drobiazgów i kostur, stanowiły żelazny trzon jego wyposażenia. Dorzucił nieco suszonych owoców i pasków mięsa, na wypadek gdyby nie mieli czasu się zatrzymać i po drodze w coś zaopatrzyć. Przyjrzał się jeszcze raz krytycznie plecakowi wraz z zawartością i poszedł wydać dyspozycje na czas swojej nieobecności. Miał to szczęście, że mógł zostawić wszystko w rękach Taleisa i nie martwić się co zastanie po powrocie. Nareszcie sam mógł skorzystać z rady, którą dał druidce i położył się na trochę spać.

Było w okolicy północy, kiedy ktoś obudziły go krzyki. Nie był pewien co się dzieje, więc wyskoczył jak oparzony na zewnątrz, jedynie po to, by zobaczyć jak dwójka kapłanów niesie kogoś na rękach.
- Co się dzieje, kto to? – Zapytał nieco zaspany.
- Znaleźliśmy go koło strumienia, niedaleko stąd. Coś próbowało go rozszarpać. – Odparł jeden z elfów, słychać było że ma lekką zadyszkę.
- Zanieście go do gościnnego, zobaczę co z nim jest. – Odparł Seanan całkowicie się rozbudzając. Podążył za dwójką i poczekał aż położą rannego na posłaniu. Druidka również zdążyła się już obudzić. Członek rodu Talathavir przyjrzał się dokładnie ranom pacjenta.
- Człowiek nie powinien się zapuszczać do Wysokiego Lasu nieproszony, ale zdaje się że ten spotkał się z naszym wilkołakiem sądząc po ranach. Zobaczymy co ciekawego będzie nam w stanie powiedzieć. Zdaje się że nie jest śmiertelnie ranny a bardziej wycieńczony. – Kapłan Sehanine zaczął szeptać krótką modlitwę do swojej bogini, a po chwili rana pod jego palcami zaczęła się zasklepiać.

Draugdin 24-06-2013 09:06

Odkąd pamiętał był postrzegany jako postać tajemnicza i zagadkowa. Nie miał nic przeciwko temu tym bardziej, że sam pewnych faktów ze swojego życia nie pamiętał.

Jedno było pewne - był mistrzem we władaniu swoim nietypowym mieczem kataną i jednym z najlepszych najemników na Wybrzeżu Mieczy.

Po wieloletnich podróżach wzdłuż i wszerz krainy pewnego dnia postanowił zrealizować dojrzewające już od dłuższego czasu pragnienie udania się do tej części Zapomnianych Krain, której jeszcze nie zwiedził. Do Doliny Lodowego Wichru. Zawsze chciał tam pojechać chociażby ze względu na możliwość poznania legendarnego Drizzta. Jednak ostatnio pracował nad rozwiązaniem pewnego problemu ze swoim ekwipunkiem, a ponieważ umiejętności kowali z Baldur's Gate i innych miast już nie wystarczały postanowił udać się do Mithrilowej Hali i zasięgnąć rady mistrza kowalskiego Bruenora Battlehammera.

Po wielu dniach podróży dotarł wreszcie na skraj tej sławetnej krainy. Ponieważ była już późna pora na dalszą drogę rozłożył więc ostatnie obozowisko przed wjechaniem do Doliny Lodowego Wichru.

W nocy po raz kolejny dręczył go jeden z niewyjaśnionych i niewiele mu mówiących powracających okresowo snów.

Z niespokojnego snu wyrwał go jego jak zwykle czujny rumak. W obozowisku byli intruzi. Oddział około dziesięciu ludzi. Dowodziła nimi jak się zorientował dobrze zbudowana kobieta.

Nie odpowiadał na ich zaczepki więc na rozkaz kobiety oddano mu broń. Nadszedł czas próby. Barbarzyńca, który stanął z nim do walki najprawdopodobniej nawet nie zauważył płynności i szybkości jego ruchów w trakcie błyskawicznego ataku. Z zaskoczeniem oglądał trzy płytkie blizny na piersi.

-Co ty...- Jęknęła zszokowana kobieta...

- Zdajesz sobie sprawę że mogłem go poćwiartować na trzy kawałki? Tak ma tylko trzy blizny... Czy chcecie dalej kontynuować tą konfrontację? - Powiedział Draugdin chowając katanę do pochwy.

Arvelus 25-06-2013 21:09

- Wielka Biblioteka Torilu. Uważam, że brzmi to ciekawie. Tę różdżkę na pewno należy dać do zbadania twemu arcymagowi, by się upewnił, że nie ma w niej żadnych niespodzianek, ale nie sądzę by było czym się martwić. Oczywiście to tylko zdanie twego pokornego sługi, panie.

- Tak, masz rację Rasheed. Będzie trzeba tą różdżkę sprawdzić...”- Powiedział król Konrad zadumany. -Niestety nie mamy żadnych czarodziejów, tym bardziej arcymagów, na dworze... W mieście jest jeden, zwie się Dularon. Zajmiesz się sprawdzeniem różdżki Rasheedzie?” Zapytał go król tworząc iluzję wyboru.

- Panie! Ja to zrobię! - Odezwał się Teresiman, doradca najbardziej konkurujący z Rasheedem. - Rasheed dopiero nie dawno został przez ciebie zatrudniony, wasza wysokość, nie powinieneś mu tak bez warunkowo ufać. - Konrad spojrzał się na Teresimana i zmarszczył brwi.

Rasheed pochylił głowę w pokorze

- Jeśli życzysz sobie panie abym to ja dostarczył różdżkę niech i tak będzie. Ale brak zaufania Teresimana bierze się z rozsądku. Istotnie jestem nowy na twym dworze, nie miałem okazji udowodnić swego oddania. Na jego miejscu nieco inaczej dobrał bym słowa, ale też bym zasugerował by nie ufać bezgranicznie komuś takiemu. Proponował bym, panie, wysłać ze mną kogoś ze straży, aby uspokoić troskę twego doradcy.

- Rasheed, twoja mądrość wciąż mnie zadziwia. Cieszę się, że zastąpiłeś świętej pamięci starego Vaalsima. Myślę, że wysyłanie kogoś z tobą będzie nie potrzebne, jeśli jednak uspokoi to Teresimana to niech przydzieli ci kogoś. - Konrad spojrzał się ostro na doradcę, stuknął berłem o ziemię i powiedział pewnym głosem - Niech tak się stanie. - Doradcy zaczęli się rozchodzić widząc, że król podjął decyzję i nie miał już żadnych wątpliwości. Teresiman od razu udał się w stronę najbliższego stanowiska strażniczego. Po chwili do Rasheeda podszedł młody żołnierz.

- Panie, miałem cię zaprowadzić do skarbca króla, gdzie różdżka jest przechowywana. Wielki Doradca Teresiman również kazał mi przekazać, że tego maga to już pan musi znaleźć, nie ma ich wielu w królestwie... chociaż... W każdym razie będę z panem aż pan zwróci tą różdżkę do skarbca. - Powiedział młodzieniec unikając wzroku Rasheeda.

- Długo służysz w gwardii pałacowej, młody człowieku? - zapytał Rasheed.

- Służę już od wielu lat, panie. Nie umiem... liczyć... więc nie powiem dokładnie. - Zawstydził się młody zbrojny.

- Rozumiem. Nie przejmuj się. Jak cię zwą?

- Jestem Stamlian, panie. - Powiedział młodzieniec nie wiedząc co dalej dodać.

- Więc Stamlianie, po pierwsze. Broda do góry i wypnij pierś. Jesteś gwardzistą królewskim - te słowa wypowiedział powoli, bardzo wyraźnie artykułując - niewielu tyle osiąga. To dumne stanowisko, więc wyglądaj dumnie. - rozkazał Rasheed, ale w jego głosie było wiele ciepła i lekki uśmiech nie schodził z jego ust.

Widać było, że żołnierz po chwili rozluźnił się i wyglądał pewniej siebie. Słowa Rasheeda wpłynęły na jego pewność siebie. Mężczyzna wyprostował się a na jego twarzy zagościła powaga godna straży królewskiej.

-Dziękuję za zrozumienie panie... Wiesz... jest to informacja trochę nie oficjalna, ale jest jeden czarodziej, w sumie bardziej uczony... jest on w stanie zidentyfikować ten przedmiot. Większość okolicznych Pasha mu ufa w takich sprawach. Zwie się Aldanon. Mogę pana do niego zaprowadzić. - Zaoferował młodzieniec.

Rasheed uśmiechnął się szerzej.

- Doskonale. Właśnie miałem pytać o kogoś takiego. Mieszka on daleko od pałacu?

- Niestety, panie, ale mieszka on poza miastem. Zanim wrócimy minie cały dzień. -

- Więc będziemy potrzebowali środka transportu. - stwierdził Rasheed wołając jednego z służących za chłopców na posyłki gestem ręki i wysłał go do stajennego by przygotować dla nich powóz wraz z zapasami.

- Panie, myślę, że byłoby dobrym pomysłem wziąć jeszcze kilku zbrojnych na tę podróż. Nie wiem czy jestem w stanie sam zapewnić ci bezpieczeństwo. - Powiedział młody żołnierz.

- Tak, masz rację. Muszę zacząć myśleć nieco innymi kategoriami niż sprzed otrzymania tej posady. Dziękuję za radę. Zajmij się tym, a ja tymczasem, spokojnym krokiem udam się do skarbca. Mam nad czym myśleć.

Młodzieniec zawachał się, po czym wykonał rozkaz bez słowa. Rasheed jeszcze przez chwilę przyglądał się mu jak ten szedł w stronę koszar, po czym zrobił jak zapowiedział. Udał się do skarbca, powolnym leniwym krokiem,

Gdy Rasheed dotarł do skarbca drogę zagrodziły mu dwie halabardy. - Panie, w jakim interesie przybywasz do skarbca króla Konrada? - Zapytał starszy strażnik pałacowy pewnym, aczkolwiek uprzejmym głosem.

- Miłościwie nam panujący wydał mi rozkaz wzięcia podarku od Pani Alustriel i dowiedzenia się o nim wszystkiego. Jeszcze nie teraz, gwardzista Stamlian ma mi towarzyszyć od momentu gdy tylko wezmę różdżkę do rąk, aż do chwili gdy oddam ją do pałacu. Zaraz tu będzie, do tego czasu poczekam.

Po chwili dało się słychać brzęk zbroi kilku mężczyzn. Stamlian szedł w stronę skarbca pewnym krokiem dowodząc oddziałowi sześciu innych gwardzistów, wszyscy uzbrojeni w długie miecze z tarczami na plecach. Młodzieniec wydawał się być dużo bardziej pewny siebie niż wtedy, gdy Rasheed go pierwszy raz spotkał. Słowa w odpowiednich rękach były w stanie zdziałać cuda. Stamlian uśmiechną się nie znacznie i wyciągną przed siebie pismo gdy zbliżał się do gwardzisty. Starszy strażnik przyjął je i z przyjrzał się z powagą. Rasheed zauważył z rozbawieniem, że strażnik nawet nie wiedział co ma przed sobą, nie umiał czytać. - No dobrze, zaczekajcie tutaj, różdżkę za chwilę dostarczy zarządca skarbca. - Strażnik odwrócił się i pociągnął za sznur znajdujący się po prawej stronie masywnych drzwi. Średniej wielkości dzwon zadźwięczał po drugiej stronie. Strażnik odwrócił się do nich i spojrzał przed siebie przyjmując poprzednią postawę posągu, bez żadnego wyrazu twarzy.

Po chwili drzwi otworzyły się a przez nie wyszedł mały, przygarbiony staruszek o podejrzliwym spojrzeniu. Trzmał w ręku podłużne, dębowe pudełeczko. - Po to przyszli, ta? - Powiedział skrzekliwym, nieprzyjemnym głosem, po czym wręczył Rasheedowi różdżkę. Drzwi zamknęły się za nim z jękiem a Stamlian wzruszył ramionami przepraszająco. - No więc, powóz jest już gotowy wraz z prowiantem. Ci żołnierze będą nam towarzyszyli pod moją komendą za rozkazem dowódcy straży królewskiej. - Powiedział młodzieniec po czym wskazał drogę.

Rasheed uśmiechnął się lekko, a w tym uśmiechu łatwo można było dostrzec pochwałę. Po czym włożył sobie pudełko pod ramię i ruszył.

Gdy wreszcie dotarli do powozu, Stamlian wyprzedził wszystkich i pospieszył do drzwi. Przygotował schodki aby Rasheed nie musiał się męczyć wspinając do powozu, po czym otworzył drzwiczki doradcy jak jakiś sługa. Powóz był w stanie zmieścić cztery osoby w komforcie. Był zrobiony z solidnego drewna, którego Rasheed nie był w stanie zidentyfikować. Dwa konie były zaprzężone do sprzętu a przyzwoicie ubrany w pomarańczowo-czarne szaty mężczyzna siedział na przodzie trzymając wozy w rękach.

Rasheed podszedł do wozu, po czym stanął tak by móc widzieć i woźnicę i strażników

- A więc skoro jesteśmy już wszyscy, chciałbym powiedzieć, że mam nadzieję na całkiem miłą wycieczkę. Gdyby ktoś miał jakieś sugestie czy obserwacje, albo chciał, po prostu, o coś zapytać, to nie krępujcie się. Jestem Rasheed i mam nadzieję, że będziecie we mnie widzieć nie tylko królewskiego doradcę, ale też człowieka jak wy.

Żołnierze mrukneli “wzajemnie” lub słowa temu podobne a Stamlian jedynie się uśmiechnął. Woźnica podniósł brwi ze zdumienia i nic nie powiedział. Widać było, że zgromadzeni nie traktowali go jak przyjaciela, jedynie człowieka, któremu zmuszeni byli służyć. Rasheed jednak zauważył sympatię płynącą ze strony młodego żołnierza.

Rasheed uśmiechnął się delikatnie - Jesteśmy gotowi do drogi? - odczekał chwilę, a gdy usłyszał potwierdzenie dodał - Więc niech Shaundakul wyprostuje nasze ścieżki. - po czym wsiadł do wozu.

Stamlian wsiadł za nim po czym zamknął drzwiczki. Przez szybę widać było jak żołnierze dosiadają koni.

- Wybacz panie, nie wiem o co im chodzi. Zwykle są pogodniejsi. - Przeprosił młodzieniec po czym sprawdził kraty, którymi można było zabezpieczyć szyby w razie niebezpieczeństwa. Gdy był zadowolony z ich stanu, pozostawił je opuszczone i zajął miejsce.

Rasheed wzruszył ramionami. - Cóż, jestem w stanie ich zrozumieć. Próbuję być im przyjacielem, a przynajmniej towarzyszem i zachowywać się jak równy z równym, ale może to być postrzegane jako “kaprys szlachciątka” i dla tego podchodzą do tego sceptycznie, spodziewając się, że zaraz mi się znudzi. Nie mam do nich pretensji.

- Myślę, że i tak nie powinno to robić dużej różnicy, panie, nie będą z tobą podróżować często a i podczas tej podróży żadko będziesz miał z nimi kontakt. - Powiedział młodzieniec. Rasheed zauważył, że powóz jest wyposażony w wysuwany stolik na którym namalowana została szachownica. Zastanawiał się, jak możliwa jest gra gdy powóz podskakuje na każdej mniejszej górce czy dołku.

- Różnicy może i nie robi, ale nie zaszkodzi spróbować. Umiesz grać w szachy, albo warcaby? - zapytał sprawdzając czy w powozie są również pionki i figury.

- Nie umiem grać w szachy, panie, lecz kiedyś grałem w warcaby z siostrą. - Powiedział Stamlian skromnie. Po chwili rozglądania się Rasheed zauważył małą szufladkę. W środku znalazł wszystkie potrzebne pionki do gry w warcaby lub w szachy. Znalazł również kartkę z słowami, które wyglądały na słowa zaklęcia.

“Vrilmanerus descal vaite es muene rae.”

Rasheed zmarszczył brwi czytając słowa, ale na razie zostawił kartkę w szufladzie.

Następnie zabrał się do rozstawiania figur do warcab, białymi po stronie Stamliana.

- Też dawno nie grałem. Więc może to być ciekawy pojedynek. Zaczynaj. -

Powóz nagle podskoczył a wszystkie pionki porozsypywały się po podłodze. Stamlian zaśmiał się serdecznie po czym pomógł Rasheedowi je pozbierać. - Może ta kartka ma jakąś instrukcję? - Zapytał.

Doradca królewski wziął ją jeszcze raz do rąk i zmarszczył brwi. - Wygląda na proste zaklęcie. Nie abym jakoś nie lubił magii, ale na pewno nie palę się do używania zwojów których przeznaczenia nie znam. Ale skoro było w szufladzie z szachami, to najpewniej jest to coś co ustabilizuje pionki.[ukryj]Sniei Rasheed skorzystał z tego, że szachownica zasłaniała Stamlianowi szkatułę z różdżką i wsuną do niej dłoń, jednocześnie przyciągając jego uwagę wzniesieniem kartki na wysokość oczu. Gdy wypowiadał oba zaklęcia przesunął dwoma palcami po różdżce[/ukryj]

- Rill ame vrilmanerus descal vaite es muene rae - wyinakntował, półszeptem, trochę od niechcenia.

Po chwili stało się cos zaskakującego. Nie dość, że stolik oderwał się od ściany i zaczął lewitować, wszystkie pionki jakby ożyły. Wskakiwały najpierw na siedzenie a potem na szachownicę po czym ustawiły się tak, aby być gotowe do gry. Stamlianowi zaświeciło się w oczach.

- Panie... chyba załatwili nam nie ten powóz... Ta szachownica jest magiczna a taką widziałem jedynie w powozie księcia, syna króla Konrada. Nie ma sensu już zawracać... Jesteśmy poza miastem. Nie nam się oberwie, tylko temu chłopcowi na posyłki... - Młodzieniec zawachał się i nie mógł oderwać oczu od planszy na której znajdowały się raz po raz poruszające się pionki. - Magia... zawsze mnie zachwycała... Chciałem zostać czarodziejem ale moją rodzinę nie było na to stać a ja nigdy nie wykazywałem się szczególną inteligencją... Byłoby dla mnie zaszczytem móc zagrać z panem w te warcaby. - Powiedział a w jego oczach widać było prośbę. Rasheed od razu wiedział, że ta gra będzie czymś więcej dla młodzieńca niż tylko chwilową rozrywką aby zabić czas.

Doradca uśmiechnął się szeroko.

- Będzie to dla mnie wielką przyjemnością. Więc... zaczynaj.

Po kilku godzina intensywnej gry i wielu wymienionych uprzejmości, powóz nagle zatrzymał się.

- W imię króla Konrada, rozejdźcie się! - Dało się słyszeć okrzyk z zewnątrz. Stamlian zmarszczył brwi, nagle poważny, i wsłuchał się w sytuację na zewnątrz. Po chwili obydwoje mężczyźni usłyszeli chamski smiech jakiejś grupy mężczyzn. Stamlian szybko założył kraty na okna powozu, wręczył kluczyk Rasheedowi, po czym wyszedł na zewnątrz. - Panie, nie wychodź dla własnego bezpieczeństwa! - Powiedział pewnym tonem głosu po czym zamknął drzwiczki.

Rasheed zmarszczył brwi, ale postanowił ograniczyć się, na razie, do nasłuchiwania. Usłyszał brzęk broni wyciągniętej z pochwy i jeszcze raz ten sam okrzyk woźnicy. “Jest nas ponad trzy razy tyle co was, może po prostu odejdziecie wszyscy od powozu i zachowacie życie?” Dało się słyszeć głos mężczyzny w kwiecie wieku. Pewność w jego głosie świadczyła o doświadczeniu i przekonaniu, że ze strony strażników nic mu nie grozi.

- Nigdy nie oddamy naszego pana w wasze ręce! - Krzyknął Stamlian. Rasheed usłyszał odgłosy bitwy na zewnątrz i desperackie okrzyki żołnierzy. Przerażony woźnica krzyczał a odgłosy jego kroków dochodziły z sufitu powozu. Nagle strzała wbiła się w scianę tuż obok Rasheeda.

Doradca zaklął po dwakroć. Za pierwszy razem przy strzale, za drugim gdy nie znalazł w powozie żadnej broni. Szybko zamknął jedne drzwi i zasunął kraty, które wcześniej sprawdzał jego tymczasowy przyboczny, po czym otworzył drzwi i wychylił się by mieć pogląd na sytuację.




Powóz znajdował się na drodze leśnej. Z osłony lasu do żołnierzy strzelali łucznicy. Królewscy gwardziści zebrali się w dwie drużyny w każdej jeden zasłaniał drugiego tarczą, drugi strzelał to łuczników w lesie z kuszy a trzeci odpierał ataki bandytów z bronią białą. Stamlian był oddzielony od obydwu grup lecz walczył zaciekle. Był otoczony przez pięciu. Odbijał ich ataki tarczą, lub zbroją zachowując zadziwiającą zręczność jak na zbroję, którą nosił. Zrobił nagły krok w stronę jednego i przeszył go długim mieczem w okolicy żołądka. Kolana ugieły się przed bandytą a Stamlian nawet nie czekał na to aż ten padnie na kolana. Obrucił się wraz z nim, wyjął miecz i cofnął w ten sposób uciekając z kręgu. Podniósł tarczę i przygotował na następnego najbliższego przeciwnika.

- Barith ave... - szepnął Rasheed wychodząc z powozu i stanął obok, jednak ktokolwiek by spojrzał wciąż by dostrzegał go stojącego w drzwiach.

- Dosyć! - ryknął z mocą. Rasheed zawsze miał mocne struny. Był w stanie przekrzyczeć swych braci i przyjaciół z dzieciństwa, ale w uszach bandytów (i tylko w nich) zabrzamiał niczym demon, albo uderzenie gromu.

Bandyci nagle zadrżeli. Niektórzy podskoczyli z zaskoczenia, inni potkneli się o siebie. Stamlian nie tracił ani chwili rzucając się na zdezorientowanych przeciwników. Uderzył jednego w twarz tarczą przebiegiem a drugiemu odrąbał głowę. Krew oblała mu twarz a on skrzywił się. Pierwszy upadł na ziemię i uderzył głową o wystający konar. Gdy Stamlian dotarł do trzeciego ten podniósł miecz aby się obronić, lecz wciąż wstrząśnięty nie włożył w blok siły. Miecz młodego żołnierza ledwo się zatrzymał na przeszkodzie i wbił się głęboko w ramię bandyty. Stamlian kopnął go w napierśnik i wyjął miecz. Wszędzie w okół Rasheeda działo się coś podobnego aż w końcu liczba bandytów nie przewyższała gwardzistów, z których tylko dwóch zostało rannych. Po chwili bandyci, widząc, że ich przewaga znikła, odwrócili się na pięcie i uciekli w las. Gwardziści zdołali jeszcze zastrzelić dwóch gdy ci uciekali.

- Panie! Twoje słowa są tak potężne, że aż użyteczne w walce! Powienieneś zostac czarodziejem! - Powiedział młodzieniec żartobliwie ciężko oddychając, po czym padł na jedno kolano z bólu.

Rasheed zrównał się ze swoją iluzją i rozproszył ją, tak by nikt nie miał okazji się spostrzec, że kiedykolwiek istaniała. Kolana się pod nim ugieły i ciężko usiadł na schodkach powozu. Blady oparł się o framugę, dysząc ciężko.

- Wszy... wszyscy cali? Nikt nie zginął? - zapytał drżącym głosem

- Nikt nie zginął panie... aczkolwiek cali nie jesteśmy... - wskazał na jednego z żołnierzy, przedramię zwisało od reszty ciała trzymając się jedynie kawałkiem skróy. Mężczyzna płakał z bólu trzymając kikut z którego lał się mały strumień krwi, jego skamlenie po chwili jednak ucichło, gdy ten zemdlał.

Rasheed walnął pięścią we framugę zbierając się w sobie i wszedł do powozu, składając stolik bardziej uderzeniem niż było to zaplanowane przy tworzeniu go.

- Przynieście go tu. Wracamy do Calimportu! - zawołał, starając się wyciągnąć pasek ze spodni, ale drżące ręce mu to utrudniały.

Stamlian położył rękę na dłoni Rasheed. Zabrał mu pasek i sam zajął się raną. Jego grzywa zasłoniła mu oczy więc Rasheed nie był w stanie zobaczyć jego wyrazu twarzy. Jego ton wskazywał jednak na smutek.

-Panie, jego szanse na przeżycie są nikłe, nawet jak w tej chwili obrucimy wóz i wyruszymy w stronę Calimportu. Jesteśmy zaledwie pół godziny drogi od wierzy Aldanona. Możliwe, że on będzie nam w stanie pomóc. Ten żołnierz nie ma żadnej innej szansy na przeżycie. - Gdy to mówił, metodycznie, doświadczoną, stabilną ręką zatrzymywał krwawienie. Po chwili wyciągnął sztylet, obciął skórę podtrzymującą przedramię i wyrzucił ją do lasu, wstał i zaciągnął zbrojnego do powozu.

Rasheed przetarł twarz oboma dłońmi.

- Tak, masz rację. Nie możemy panikować. - przytaknął i pomógł go ułożyć na siedzeniu.

- Ruszajmy.

Stamlian przeznaczył Rasheedowi konia po czym sam usiadł w powozie i zajął się rannym. Co chwila czyścił ranę i trzymał kikut w górze. Atmosfera była nijaka. Nikt się do siebie nie odzywał, wszyscy jechali w ciszy. Po jakimś czasie wreszcie dojechali nad wierzę Aldanona. Stamlian, po zatrzymaniu się powozu, natychmiast poprosił jednego z towarzyszy o pomoc i razem zanieśli rannego do środka wieży.

Gdy wyciągano rannego z wozu Rasheed, w biegu, dopadł do drzwi i otworzył je szeroko wchodząc do środka.

- Aldanonie! - zawołał do środka i przytrzymał drzwi, gdy gwardziści wnosili rannego.

- Już idę! - Dało się słyszeć odległy krzyk z, jak Rasheed przypuszczał, samej góry wierzy. Stamlian i drugi żołnierz zżucili liczne księgi z jakiegoś stołu i położyli na nim rannego mężczyznę. Po chwili po schodach szedł jakiś starszy mężczyzna z siwymi włosami i lekkim zarostem. Nosił on szare szaty a w ręku trzymał łopatę. Sapał zchodząc po stopniach i, gdy wreszcie już zszedł na sam dół, wręczył jednemu żołnierzowi łopatę, którą ciągle trzymał w ręku.

- Jest miejsce za wierzą, na południe, obok Pamila Drester. - Powiedział a jego czerwone oczy dziwnie wlepiały się w oczy zbrojnego. Po chwili przesadnie zamrugał, uśmiechnął się, i dodał. - A zatem przejdźmy do interesów, dobrze? - Wszyscy patrzyli się na niego zdumieni.

- Król Konrad przesyła pozdrowienia. - zakomunikował zimno Rasheed - Jesteś ponoć mędrcem, toteż uczyniło ciebie, potencjalnie, największą szansą na przeżycie dla tego człowieka. Uratuj go, a twa kiesa zostanie za to wynagrodzona. Jesteś w stanie to zrobić?

- Po co mam go ratować jak on i tak za tydzień umrze?... Idźże kopać ten grób dzieciaku. - Aldanon zwrócił się do zbrojnego, któremu wręczył wcześniej łopatę. Wszystkim opadły szczęki a Stamlianowi twarz wykrzywiła się w gniewie. Odruchowo złapał za rękojeść długiego miecza spoczywającego w pochwie, lecz opamiętał się.

- Nie pytamy ciebie o zdanie, tylko o to czy chcesz złota. - skontrował Rasheed - Zważ też, że mówimy tu o życiu człowieka służącego królowi Konradowi, a nie o pachołka znalezionego w lesie.

Starszy człowiek nagle wypowiedział słowa zaklęcia i wykonał skomplikowany gest jedną ręką. Oczy zmieniły mu się w białe i przez chwilę nic nie mówił, tylko trząsł się i kulił. Ślina zaczęła mu cieknąć z buzi ale zanim wymknął się z pod kontroli oczy znów powróciły mu do normy. Był przerażony. Zaczął się trząść i począł unikać wzroku Rasheeda.

- My-y-ślę, że-e jednak mi się... przy-yda to złoto. - Zmusił się do sztucznego uśmiechu i rzucił się w stronę jednych z drzwi. Po chwili powrócił z wieloma bandażami i innymi środkami leczniczymi, których Rasheed ani nikt z innych pozostałych nie znał. - Idźcie na górę. - Powiedział surowo po czym zaczął operację nad omdlałym żołnierzem.

Po dwóch kwadransach Aldanon wszedł do pokoju gdzie czekali na niego zgromadzeni. Był cały brudny w krwi lecz na jego twarzy widniał uśmiech. - Chłopak będzie żył. Obudził się w środku operacji więc musiałem go odurzyć jedną substancją, ale za kilka godzin się obudzi. - Ignorując jakiekolwiek odpowiedzi jakie mogły dalej paść, ruszył dalej na następne piętro wierzy. Podróżnicy zostali sami w okrągłym pomieszczeniu pełnym książek. Spoczywali na środku, gdzie znajdowało się kilka foteli i kanap ułożonych również w okręgu tak, aby wszystkie były zwrócone w stronę pułek z księgami. Rasheed zauważył, że jedna wystawała z pułki w dziwny, niezbyt prawdopodobny sposób. Postanowił zostawić ją na razie w spokoju lecz odnotował jej istnienie.

Rasheed wreszcie się rozluźnił. Po chwili sięgnął do sakiewki.

- Stamlian, przyniesiesz szkatułę z różdżką?

Stamlian wstał nie sprzeciwiając się woli swego pana, i pokuśtykał po schodacz unikając kroku na prawej nodze. Po kilku minutach wrócił z szkatułką i podał ją Rasheedowi, po czym padł na fotel obok. Adrenalina jak dotąd pomogła mu zignorować ból w nodze jednak teraz zaczął go czuć. Po chwili odpoczynku zdjął nagolennik, który utrudniał mu dostęp do rany i zabrał się za opatrywanie jej.

Rasheed skrzywi się gdy przypomniał sobie, że nie tylko jedna osoba została ranna podczas walki. Spojrzał by ocenić jak poważnie został ranny jego tymczasowy przyboczny.

- Nie ma sprawy, to tylko zadrapanie. - Skrzywił się młodzieniec próbując zdobyć się na uśmiech i zasłonić paskudną ranę na przy kostce. Rana nie była głęboka ale podchodziła niebezpiecznie blisko ścięgna, możliwe, że nawet było ono lekko uszkodzone. Najgorsze było jednak to, że rana była brudna i zaczynała puchnąć. Stamlian, gdy oszacował poważność “zadrapania”, wstał i powiedział. - Idę na dół zobaczyć czy Aldanon nie zostawił jeszcze jakiś bandaży czy środków anty... zakarzeniowych? Coś takiego... - Zakołysał się i ruszył coraz to mniej pewnym krokiem w kierunku schodów.

Rasheed wstał.

- Pójdź z nim i pomóż mu. - Polecił jednemu z gwardzistów, a sam skierował się do Aldanona. Zbrojny wstał i pomógł Stamlianowi. Rasheed wszedł powoli po schodach. Po chwili dotarł do wielkich, dębowych drzwi i zapukał trzykrotnie. Za drzwiami dało się słychać nagły szelest spadających książek i klnącego starca. Drzwi otworzyły się a przed Rasheedem stanął Aldanon.

- W czymś mogę pomóc? - Zapytał jakby nie poznawał przybyłego gościa.

- Chciał bym zacząć jeszcze raz. Jestem Rasheed Sima’an, doradca miłościwie nam panującego króla Konrada. Przyjechałem tu z konkretnym poleceniem. Król chciał by abyś zbadał magiczną różdżkę w której posiadaniu się znalazł, by określić do czego dokładnie służy.

- Zacząć jeszcze raz? - Aldananon spojrzał podejżliwie na doradcę, - Ja jestem Aldanon. Trafiłeś w odpowiednie miejsce. Proszę, wejdź, zaraz ją zidentyfikujemy, serwis będzie kosztował dziesięć srebrnych monet. - Aldanon otworzył szerzej drzwi. Jego szaty były już czyste. Gdy Rasheed wkroczył do pomieszczenia zobaczył sterty porozrzucanych nieładem ksiąg po wielu biurkach znajdujących się na tym poziomie wierzy. Na jednej stała kryształowa kula na pedestale, obok niej leżało jedwabne, purpurowe nakrycie. W pomieszczeniu znajdowały się również liczne sprzęty naukowe takie jak globus czy wielka luneta pokryta kurzem, której przeznaczenia Rasheed nie był w stanie określić.

Aldanon zrzucił kilka książek znajdujących się na pięknie wyrzeźbionym, obitym skórą, krześle i zaoferował miejsce doradcy. Sam zaś usiadł na podobnym po drugiej stronie biurka na którym trzymał kulę. Kuż unosił się w powietrzu a Aldanon przesunął kulę dodając go jeszcze więcej aby zrobić miejsce na różdżkę, i spojrzał się na Rasheeda oczekująco.

Ten kiwnął głową i położył szkatułę na stole, a sam usiadł na wskazanym miejscu.

Aldanon przyjrzał się pudełku i wypowiedział słowa zaklęcia.

- Arr trim der machl. - Machnął ręką i nagle wystrzelił z krzesłem w stronę ściany. Nie uderzył w nią jednak gdyż zaczął lecieć coraz wolniej, jakby przelatywał przez gumową sieć.

- Hah! Znakomicie! Samo pudełko jest magiczne! Rzucanie na niego jakiegokolwiek zaklęcia wyżuci czarującego z dala od przedmiotu. Niesamowite... - Powiedział wstając i przynosząc krzesło spowrotem do biurka. [Ukryj]Sniei Rasheed cieszył się, że wcześniej zdecydował się otworzyć pudełko zanim rzucił na różdżkę magiczną aurę. [/Ukryj] Po chwili mędrzec wyjął różdżkę z pudełka i przyjrzał się jej uważnie. - Świetnej jakości drewno z jednego z tysiącletnich drzew Wysokiego Lasu. Zwą je Trimal i zwykle jedynie elfy mają do niego dostęp. Jest cenione za wytrzymałość i szczególną podatność na magię. Nigdy nie ścina się tych drzew, jedynie używa już poległych lub gałęzi, które w jakiś naturalny sposób zostały od drzewa oderwane. No więc... jeszcze raz zaklęcie identyfikacji... Szczerze mówiąc to trochę się boję... - Czarodziej odłożył różdżkę spowrotem do pudełka i zakręcił się po pomieszczeniu. W końcu wyją jakąś własną różdżkę i mruknął cicho słowo aktywacji. Lekka poświata otoczyła go, po czym znikła. Zrobił to jeszcze kilka razy z innymi różdżkami po czym wrócił na miejsce.

- No więc... Arr trim der machl. - Wypowiedział słowa zaklęcia. Oczy chwilowo zamieniły mu się w białka lecz nic innego się nie stało. - No więc zmarnowałem kilka użytków tych różdżek... lepiej się zabezpieczyć niż być martwym. - Uśmiechnął się wyszczerzając brudne zęby. - Przejdźmy do konkretów. Różdżka rzeczywiście jest potężna lecz nie jest bez wad. Pierwszą wadą, prawdopodobnie największą jest to, że jest na nią rzucone zaklęcie szpiegowskie...

Twarz Rasheeda stężała.

- Osoba, która je rzuciła jest w stanie słyszeć wszystko co zostało wypowiedziane w otoczeniu różdżki oraz wszystko to co myśli osoba ją trzymająca. Drugą wadą jest to, że różdżkę może użyć jedynie osoba praworządna dobra. Nie wiem czy taką jest król Konrad, aczkolwiek można to naprawić pomniejszym zaklęciem ze szkoły iluzji. Niestety nie mam szkolenia w tej dziedzinie. W każdym razie różdżka ta zwie się “Różdżką światła”. Ma nieograniczoną liczbę zaklęcia “Światło”, które po prostu oświetla otoczenie. Poza tym ma pięćdziesiąt użyć zaklęcia przywołania słupu światła słonecznego, które jest w stanie oślepić większość stworzeń, niszczy nieumarłych a szczególnie wampiry. Gdy ktoś o nieczystym sercu próbuje użyć różdżki stanie się dokładnie to, co mi przed chwilą gdy próbowałem zidentyfikować pudełko. Słowa aktywacji to...” Aldanon odłożył ostrożnie różdżkę do pudełka i zamknął je. - Laemia, aby stworzyć światło w wskazanym przez różdżkę miejscu oraz Lavasol aby stworzyć słup słonecznego światła. Różdżka posiada jeszcze jedną ciekawą właściwość. Jeśli jej właściciel ma umrzeć z nienaturalnych powodów, czy to zaklęcie, czy ostrze miecza, będzie próbowała ochronić użytkownika. Jednak gdy do tego dojdzie, zostanie z niej tylko proch. - Mędrzec podsunął pudełko Rasheedowi po czym wyjął pióro, kałamaż, oraz pergamin i zabrał się do pisania raportu dla króla.

Gdy Aldanon w końcu skończył pisać podniósł głowę i powiedział.

- To będzie piętnaście srebrnych monet. -

Twarz Rasheeda pozostawała bez ruchu podczas tego całego monologu.

Wyciągnął srebro i położył na stole, po czym włożył różdżkę do szkatuły, zamknął i wziął pod pachę.

- Sprawa jest bardzo delikatna. Nikt nie może dowiedzieć się. - Powiedział dosuwając do kupki kolejne pięć - Rozumiemy się?

- O czym? - Zapytał z uśmiechem Aldanon i przyjął srebro.

- Nadchodzi noc, - zaczął, - myślę, że nie uśmiecha ci się podróż o tej porze. Na trzecim piętrze jest sypialnia dla gości. Zapewne znajdziesz tam wystarczająco łóżek dla całej armii! - Powiedział starzec śmiejąc się z własnego żartu. - Czuj się jak w domu. Przybył z tobą ktoś jeszcze, czy jesteś sam? - Zapytał błądząc oczami po pokoju jakby znajdowała się w nim szczególnie natrętna mucha.

- Przybyłem z siedmioma ludźmi. Jeden z nich jest ranny. Wybacz, ale nie skorzystam z zaproszenia, muszę jak najszybciej stawić się u króla, ale jeśli pozwolisz to zostanie u ciebie dwójka moich ludzi.

- Dobrze, nie ma sprawy, niech czują się jak w domu. Muszę cię jednak ostrzec, że w pobliżu grasuje grupa bandytów. Już raz próbowali mnie okraść ale przestraszyłem ich wymachując rękami z góry wierzy i bełkocząc co mi slina na język przyniesie. - Aldanon zaśmiał się serdecznie, przypominając sobie zdarzenie. Nagle jego uśmiech zgasł a on wlepił wzrok w sufit i znowu zaczął śledzić coś, co wydawało mu się, że tam jest. - Widzisz to? - Zapytał drżącym głosem. Gdy Rasheed zerknął na sufit nic tam nie znalazł.

- Co widzisz? - zapytał tonem sugerującym, że traktuje poważnie to “coś”.

- T-tam jest wielki pająk z ludzką twarzą! Uśmiecha się do mnie... O! Znikł! - Zaklął czarodziej. Spuścił wzrok i wlepił oczy w biurko. - Boję się, że nadchodzą ciężkie czasy, jak jeszcze raz miałeś na imię? Z resztą, to nie ma znaczenia... i tak za dziesięć minut zapomnę... - Powiedział ze smutkiem w głosie.

- Sugeruję abyś przeprowadził się do Calimportu i postarał się szybko zarobić duże pieniądze. Widać, że jesteś chory. Możesz ich potrzebować. Wybacz, ale muszę już iść. Dziękuję za pomoc.

Rasheed odwrócił się i już chciał wychodzić kiedy Aldanon jeszcze dodał, - Rasheedzie... tak, tak miałeś na imię... ten pająk... on patrzył się na ciebie... - Powiedział mędrzec ze zgrozą.

- Nie zrozum mnie źle, ale mam nadzieję, że to jedynie choroba umysłu, a nie jakiegoś rodzaju omen. Przemyśl moją sugestię, albo sprowadź sobie kogoś kto będzie o ciebie dbał gdy umysł w końcu zawiedzie.
Rasheed nie usłyszał odpowiedzi. Odwrócił się ostatni raz by zobaczyć wieszcza wpatrującego się w stół, po czym zszedł na po schodach, czytając zwój który otrzymał.

Sniei 02-07-2013 01:08

[Sesja] Aut. D&D/FR Storytelling "Oblicza Chaosu"
 
Wysokie Wrzosowisko


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ci9DbTn6b9E[/MEDIA]

Siła, szybkość, brutalność. Drzewo runęło, kroki, wiele kroków. Zielone stopy pokryte wieloma bliznami rozbryzgały błoto. Któryś z potworów zawył, złowieszczy chichot. Skowyt umierającego psa. Ciągłe kroki, szelest liści. Błoto szybko wciągnęło jednego potwora, który ledwo zdążył zawyć w przestrachu. Okrzyk bitewny, szarżujący wieśniacy, uciecha zielonkawych istot. Jeden z wieśniaków przeszył pierś potwora na wylot lecz ten jedynie się uśmiechnął, złapał widły i przyciągną go do siebie. Śmierć, okrzyk bólu, siła, szybkość, brutalność. Bitwa nie trwała długo, krew ludzi wypełniła kałuże wrzosowiska i gardła trolów. Potwory wydawały się mieć jakiś cel. Szły wyraźnie w kierunku Wysokiego Lasu. Stado ptaków wzniosło się z drzewa i poleciało na północ.

Ptaki zatrzepotały skrzydłami i nagle znalazły się daleko od potwornej armii. Muszą ostrzec druidów wysokiego lasu, myślały sobie. Ptaki zobaczyły jednak piękne jeziorko gdy wyleciały z wrzosowiska, i nie mogły się mu oprzec. Wylądowały i zaczęły się poić. Słońce grzało im piórka a one śpiewały radośnie zapominając o troskach przeszłej godziny. Jeden, z wyjątkowo kolorowymi piórkami podleciał do samicy i zaczął się popisywać. Ptaszki goniły się nawzajem radośnie na około małego jeziorka, aż w końcu wylądowały na kamyku ogrzanym słońcem. Dzień był cudny, wydawało się, że już nic nie może zakłócić magii tego miejsca. Wiatr zawiał i pomasował podskakujące radośnie ptaki. Samiec podskakiwał wciąż na kamyku w górę i spadał jak kamień aby rozwinąć skrzydła i wylądować przed wybranką w ostatniej chwili. Samica przystawała z nużki na nużkę i przyglądała się mu.

Nagle coś zaczeleściło za ptakami. Samica obruciła szybko główkę aby zobaczyć co to jest i wzbiła się do lotu gdy ujrzała długą, zielonkawą rękę zmierzającą w jej stronę. Nie zdążyła. Krew polała się zaczerwieniając zęby potwora a ten uśmiechnął się stając jedną nogą na kamieniu. Za potworem z lasu wyszło coraz to więcej podobnych istot. Wszystkie wskoczyły do jeziora i zaczęły płynąć na drugą stronę. Siła, szybkość, brutalność. Płynęły z zadziwiającą prędkością i zwinnością. Jezioro zaczerwieniło się od krwi gdy kilka troli złapało w nim ryby i rozszarpało ostrymi zębami płynąc. Siła, szybkość, brutalność. Jezioro było pełne zielonkawych figur, jedna przepychająca się przez drugą, często dochodziło do wymian ostrych pazurów, lecz rany goiły się zbyt szybko aby w jakiś sposób potworom to przeszkodziło. “Nadchodzi śmierć.” Pomyślał Grauk, dowódca i największy obecny osobnik w armii. “Wasza śmierć.” Uśmiechnął się wyobrażając sobie ludzką kobietę rozrywaną w pół.

Cormanthor


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EQoVrFe1GZ8[/MEDIA]

Liartharel skradał się przez las nie zauważony. Liście i liczna roślinność przeszkadzała mu na początku, lecz w krótce zaczął na nią zwracać większą uwagę. Przemieszczał się po lesie bezszelestnie. Malutkie światła w oddali kłuły go lekko w oczy. Wiedział, że niebieska kula na niebie to nie słońce, lecz już i to przeszkadzało mu niezmiernie. Na szczęście nie był zmuszony walczyć z żadnym elfem faerie. Porzucił swoich kompanów gdy zapadł zmrok, a ucieczkę głównie zawdzięczał magicznemu płaszczowi, który sprawiał go niemal niewidzialnym. Czarodzieje wroga wykryli go zbyt późno aby zorganizować pościg. Liartharel nie miał wyboru, musiał uciec na powierzchnię, kapłanka złapała by go i zabiła gdyby zdecydował się wyruszyć w drugą stronę.

Nagle Liartharel zobaczył parę figur w oddali. Zamarł bojąc się, że został wykryty, jednak istoty wydawały się być zrelaksowane. Elfy szły z rękami na rękojeściach długich mieczy spoczywających u ich bokach. Liartharel wyciągnął małą kuszę i pokrył bełt wielkości strzałki paraliżującą trucizną. Po chwili jeden elf leżał sparaliżowany na ziemi a drugi z poderżniętym gardłem. Liartharel przyjrzał się sparaliżowanej elfce leżącej twarzą do góry. Była piękna. Wziął kilka rzeczy, które potrzebne mu były do przeżycia i zostawił elfkę w nie charakterystycznym akcie miłosierdzia.

Dolina Lodowego Wichru

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7exPsqt_Z0Y[/MEDIA]

Maer Dualdon, jedno z miast należące do Dziesięciogrodu, płonęło. Nagi pęłzały po mieście mrucząc zaklęcia. Mieszkańcy uciekali w popłochu. Dały się słyszeć okrzyki cierpienia i bólu ze wszystkich stron. Jedna kobieta potknęła się a okrutna naga złapała ją za nogę swymi ostrymi zębami. Po chwili połowa kobiety leżała nieruchoma w czerwonym śniegu a naga, oblizująca zęby z krwi, ruszyła dalej.

“Nie!” Krzyknął czarodziej z wieży do młodzieńca wybiegającego z budynku. Kilka nag rzuciło się w jego stronę z obnarzonymi zębami, jedna zaczęła mruczeć zaklęcie. Zanim dokończyła z wieży wystrzeliła oślepiająca błyskawica. Jej ogromny huk ogłuszył resztę i zabił tą rzucającą zaklęcie. Czarodziej zeskoczył z wieży gestykulując i powoli poszybował w stronę młodzieńca.

“Sanael! Nie! Wracaj!” Krzyczał podążając za zdesperowanym dzieckiem. Chłopiec biegł w stronę dymiącego budynku. “Mamo!” Krzyknął wbiegając do środka. Za chłopcem wpęzła okrutna naga z wizerunkiem wykrzywionym okrutnym uśmiechem. Po chwili dało się słyszeć jej syk gdy uderzyły w nią dwa pociski mocy wypowiedziane przez chłopca. Czarodziej wylądował przed drzwiami aby doświadczyć okrutnej sceny. Naga górowała nad krzyczącym z bólu Sanaelem a jego ręka znajdowała się w jej paszczy. “Nie!” Wykrzyczał czarodziej i wypowiedział słowa zaklęcia. Naga zaczęła syczeć okropnie i wypluła swą ostatnią zdobycz. Odwróciła się w stronę nowego przeciwnika aby ujawnić okropne bąble, które nagle pojawiły się na jej twarzy. Bąble zaczęły pękać a skóra wrzeć od kwasu i ognia a naga przewróciła się z bólu. Zaczęła pęłznąć w stronę czarodzieja jednak kwas wyżarł ją od środka. Czarodziej nie przyglądał się jej tylko rzucił w stronę zapłakanego chłopca. “Sanael!” Krzyczał łapiąc go za kikut ręki. Chłopiec płakał coraz ciszej. “Sanael nie zasypiaj! Walcz!” Krzyczał mężczyzna zdesperowany. Kątem oka ujżał palące się ciało swojej żony. Czarodziej począł płakać gdy ciało młodzieńca zwiotczało mu w rękach. Zaczął udeżać pięścią w podłogę dymiącego się budynku.

Nagle ból wykrzywił czarodziejowi twarz w wizerunek gniewu. Wstał z zaciśniętymi pięściami i odwrócił się do zgromadzonych na zewnątrz nag.

- Akavel si man trrrist! - Zaczął słowa zaklęcia tak potężnego, że pół-mrok nagle nastał w okół niego. Nagi cofnęły się niepewne lecz po chwili zaczęły rzucać własne zaklęcia.

- Maerr tral vim es suavol de hvel muan! - Zaczął krzyczeć czarodziej, jego oczy zaświeciły się białym światłem a kilka pocisków mocy uderzyło w magiczną tarczę, która nagle pojawiła się w powietrzu. Czarodziej, nie zwracając uwagi na zaklęcia kontynuował.

-Savval des miyan der assssel dach tril! - W końcu wykrzyczał. Nagle wszelkie światła zgasły. Nastała nieprzenikniona ciemność i głucha cisza. Nagi rozejrzały się zdezorientowane nie widząc się nawzajem. Poczuły lęk. Nagle usłyszały potworny jęk. Każda z nich zobaczyła coś innego. Każda z nich zobaczyła istotę której bała się najbardziej. Istota dotknęła każdą z nag a one padły martwe z przerażenia.

Czarodziej wyszedł z mroku i skierował się w stronę reszty potworów z łzami w oczach. Potwór zmaterializował się w postać bestii ciągle zmieniającej kształty, i podążył za nim. Kilka nag stanęło mu na drodze ale bestia chaosu szybko się z nimi rozprawiała. W końcu na drodze stanęła mu istota o sześciu rękach i o czarnej twarzy z białymi włosami. Emerle zmrużyła oczy widząc potężnego czarodzieja zmierzającego w jej stronę. Wypowiedział kilka słów lecz zmierzające w nią ogniste pociski odbiły się od tarczy, którą wcześniej przywołała. Bestia rzuciła się na nią i zadała potworny cios, lecz ten nic jej nie zrobił. Z zdziwieniem zauważyła, że tarcza zadrgała. Bestia znikła w nagłym wybuchu ciemności. Emerle wypowiedziała jedno słowo z niesmakiem i wskazała palcem na czarodzieja.

- Muertlosim. - Kościsty palec zmaterializował się przed mężczyzną i dotknął go. Przez chwilę czarodziej zbladł i wydawał się opierać zaklęciu. Po chwili upadł na jedno kolano i ostatnim tchem wypowiedział ostatnie zaklęcie.

- Akval de... sual. - Świetliste światło oślepiło Emerle i gdy odzyskała wzrok, stwierdziła poirytowana, że czarodziej znikł.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mfFQuhWaA_k&list=PL4BCF39E88952A5D9[/MEDIA]

Draugdin

“Co ty...” Jąkneła zszokowana kobieta...

“Zdajesz sobie sprawę że mogłem go poćwiartować na trzy kawałki? Tak ma tylko trzy draśnięcia... Czy chcecie dalej kontynuować tą konfrontację?” Powiedział Draugdin chowając katanę do pochwy.

“Yyy...” Zawachała się barbarzyńczyni. “Murd, co ty k***a od*******asz? On taki mały a tak łatwo cię pokonał?” Kobieta pomachała głową z dezaprobatą. “Jak cie zwą podróżniku? Nie dużo jest takich na świecie, co tak łatwo by zaszlachtowało jednego z moich najlepszych wojowników.” Powiedziała starając się mówić jak najmniej prymitywnie. Najemnik widocznie zrobił na niej wrażenie.

“Nie poznałem waszych imion a pytacie o moje?”

Kobieta zmarszczyła brwi w gniewie ale po chwili się opanowała, “Ja jestem Bersawa.” Powiedziała dumnie i udeżyła rękojeścią topora w pierś. Inni barbarzyńcy również się przedstawili lecz Draugdin ledwo słyszał ich niechętne mruknięcia już nie wspominając o zapamiętaniu tak dużej liczby imion.

“Mnie zwą Draugdin choć prawdopodobnie i tak niewiele to ci mówi.” Przedstawił się będąc więcej niż przekonanym, że jego sława najemnika nie dotarła jeszcze w te rejony Zapomnianych Krain. Domyślał się, że trafił na jedno z wielu plemion barbarzyńców z tego rejonu.

“Draugdin, ta? Dobrze walczysz Draugdinie. Widzę, że jesteś podróżnikiem. Będę miała dla ciebie propozycję, ale zanim przejdziemy do konkretów chciałabym abyś odwiedził nasz obóz. Ugościmy cię i damy ci trochę ciepłych ubrań bo te łachy co masz na sobie może i jeszcze przez chwilę cię przed zimnem ochronią, ale później będziesz miał kłopot.” Kobieta wyszczerzyła zęby.

Draugdin wiele rzeczy już w życiu widział więc nie wiele już go dziwiło, jednak zauważył niezwykle białe zęby przedstawicielki barbarzyńskich plemion. Po chwili zadumy odpowiedział.
“Przybyłem tu zwiedzić tą krainę i chwilowo nie mam pilniejszych zadań więc chętnie skorzystam z zaproszenia i wysłucham twojej oferty.

Kobieta mruknęła coś, po czym ruszyła w stronę obozowiska wskazując Draugdinowi aby za nią podążył. Po godzinie podróży wreszcie dotarli na miejsce. W okół wielkiego ogniska znajdowało się około dwudziestu namiotów o stożkowym kształcie. Kobiety zajmowały się przyżądaniem jedzenia a mężczyźni przyglądali się im, rozmawiali między sobą, lub pracowali nad ulepszaniem broni lub innymi czynnościami należącymi do nich. Widać było, że Bersawa była jakimś wyjątkiem. Wszyscy członkowie plemienia zwracali się do niej z wielkim szacunkiem i niekiedy dało się widzieć, że inne kobiety spoglądały na nią zazdrośnie. Gdy Draugdin wreszcie spoczął przy ognisku na którym piekła się wielka świnia, Bersawa zagadała go.

“Szukamy barda, który zwie się Asver. Straszny z niego laluś ale pięknie śpiewa. Kiedyś schwytaliśmy go aby i nam trochę pośpiewał. On nie dość, że mnie obraził kilkakrotnie, to po jakimś czasie uciekł! Tchórz, zamiast zachowywać się jak mężczyzna uciekł przede mną... Wyglądasz mi na najemnika więc myślałam, że możesz nam go schwytać. Chcę, aby dotarł do mnie przynajmniej w pół żywy, jeśli nie całkowicie... Mam jedynie taką monetę, którą mogę ci zapłacić, ale jest jeszcze wiele innych sposobów, którymi mogę ci to wynagrodzić. - Bersawa pomasowała twarde jak skała mięśnie brzucha Draugdina i wydeła usta namiętnie. Po chwili Murd, jeden z barbarzyńców przyniósł im hełm z rogami kozła.

“Poza tym, moje plemię posiada również ten hełm. Wiemy, że jest magiczny, ale nie wiemy jakie ma właściwości. Jesteśmy gotowi oddać go w twoje ręce, gdy uda ci się schwytać
Asvera.” Dodała po chwili.

Draugdin zastanowił się po cichu czy jest mu potrzebny drugi magiczny przedmiot, którego magicznych właściwości nie zna lub też nie jest pewien? Zastanawiał się gdzie tkwi haczyk że tak łatwo szastają magicznymi przedmiotami.

“Dlaczego tak wam zależy na tym człowieku że jesteście tak chojni w rozdzielaniu nagród? Zanim podejmę się tego zadania chciałbym jednak coś więcej o tej sprawie usłyszeć. Poza tym nie obraź się za bezpośredniość ale chętnie skosztowałbym waszej słynnej podobno gościnności.”

Bersawa spojrzała na Draugdina zawadiacko. “Naszej gościnności powiadasz?” Zaśmiała się głośno po czym zwróciła się do jednego z barbarzyńców.

“Gorthel, przynieś nam trochę Braegh.” Powiedziała i zaczęła się wpatrywać Draugdinowi w oczy z uśmieszkiem na twarzy. “A tak w ogóle to wcale nie jesteśmy tacy chojni. Ten hełm należał do barda, jeden z moich wojowników zdołał uderzyć go pięścią w łeb i mu spadł. Niestety nie udało mu się schwytać uciekiniera... został pogrzebany w Jaskini Przodków.” Uśmiechnęła się dumnie po chwili wachania.

“Braegh dla tego chuderlaka?” Zapytał barbarzyńca, który nie był świadkiem walki Draugdina z wojownikiem Bersawy. “Hahaha,” wybuchła Bersawa, “chciał skosztować naszej gościnności.” Powiedziała z rozdziawioną buzią w szerokim uśmiechu. Barbarzyńca zaśmiał się i odszedł. Bersawa podała kubek Braegh Draugdinowi, podniosła swój w górę po czym przychliła jednym ruchem. Dało się słychać głośne westchnienie ulgi gdy odjęła naczynie na bok.

Brilchan

Magiczny fotel Brilchana niechętnie wzniósł się około jednego metra nad tłumem. Magiczny przedmiot nie był w stanie wznieść się wyżej, mimo wielkiej mocy jaką w niego włożyli arcykapłani. Niekiedy dało się zauważyć wesołą parę wieśniaków idących ulicą lub zatroskaną minę jakiegoś mieszczana. Ludzie wyglądali tutaj na szczęśliwych. Miasto było bezpieczne i działo się w nim relatywnie mało przestępstw. Dzwon oznaczający rozpoczęcie przyjęcia gości do Hali Inspiracji zabrzmiał w oddali. Brilchan uśmiechnął się do siebie chwaląc swoje wyczucie czasu w myślach. Fotel przyspieszył.

Kilka minut później Brilchan lewitował przed wejściem do świątynni. Nie było jeszcze kolejki lecz Brilchan wiedział, iż to się niedługo zmieni. Młody uczony postanowił więc pośpieszyć do środka.

- Witam cię, Brilchanie. - Powiedział jakiś kapłan, którego imienia Brilchan nie znał.

- Co cię do nas sprowadza? - Zapytał.

- Witaj mości kapłanie, właśnie odnalazłem ciekawą wzmiankę na temat pewnych zbiorów, które idealnie nadawałby się do mojego projektu. Problem jednak w tym, że znajdują się na zdradliwym Planie Cienia. Potrzebuje więc zdobyć amulet, który chroniłby mnie przed negatywną energią. Zastanawiam się czy świątynia mojego patrona nie posiadałaby czegoś podobnego na stanie? Jeżeli jest to możliwe z wielką chęcią wyświadczyłbym Hali jakąś przysługę w zamian za otrzymanie tego przedmiotu. Mam nadzieję utrzymać koncept tej wyprawy w tajemnicy gdyż nie wszyscy w tym pięknym mieście są zachwyceni dziełem, które wykonuję na chwałę Pana Wiedzy. -

Kapłan wysłuchał długiej wypowiedzi widocznie podekscytowanego czarodzieja w milczeniu. Na wzmiankę o dużym zbiorze wiedzy podniósł brew z zainteresowaniem.

- Mam na imię Grolsim, panie, i myślę, że lepiej by było, gdybyś porozmawiał z arcykapłanem. Oczywiście zachowam zamiar podróży w tajemnicy. Proszę za mną. - Powiedział po czym udał się żwawym krokiem w kierunku schodów. Po drodze kapłan zaczął mówić.

- Wiele o panu słyszałem. Czytałem pańską publikację na temat sfer. Bardzo zadziwiające, intrygujące, i jednocześnie ciężkie do uwieżenia. Niestety nie podzielam pańskiego zdania, ponieważ nie dostarczył pan żadnych dowodów, jednak myślę, że po pańskiej podróży to się zmieni. - Zauważył kapłan krocząc po, wydawałoby się, nie kończących schodach.

- Twoje umiejętności wnioskowania są wprost doskonałe, właśnie taki mam zamiar. - Powiedział mędrzec ze śmiertelną powagą w głosie. - Czy słyszałeś może o Mechanicznym Skrybie ? Podobno na Mechanusie istnieje machina zdolna kopiować niemagiczny tekst bezbłędnie z dużo większą szybkością niż ludzkie dłonie. - Czarodziej w swoim roztargnieniu nawet nie zauważył, że dotarli do schodów. - Może uda mi się jedną sprowadzić? Choć, wywołałby spore kontrowersje, nie sądzisz? - W słowach młodziana było tyle szczerej pasji, że trudno było stwierdzić czy jest to kpina czy autentyczne pytanie.

W swoim roztargnieniu magiczny fotel Brilchana zachaczył o stopień a ten mało z niego nie spadł. Kapłan złapał czarodzieja w ostatniej chwili i zaśmiał się. - Myślę, że wielu skrybów straciło by pracę gdyby maszyna okazała się być łatwa do wyprodukowania. Głównie jednak interesują mnie ceny książek, które zapewne drastycznie by spadły. Pospólstwo miałoby większy dostęp do zbiorów. Co za tym idzie, mielibyśmy większą ilość osób umiejących pisać i czytać. - Powiedział masując brodę, widocznie zaintrygowany.

- Uh, dziękuję.- Zaśmiał się z własnej niezdarności i poprawił na fotelu, jednak szybko zapomniał o incydencie. - Właśnie, dlatego ta machina wzbudziła moje zainteresowanie! Biedni skrybowie zajęli by się czym innym, na przykład katalogowaniem, albo inną pracą wymagającą ludzkiego pomyślunku ale możliwość dostarczenia woluminów pod każdą strzechę jest warta tych przejściowych trudności! - Rzekł uradowany tym, że ktoś podziela jego poglądy.

Kapłan podrapał się po głowie zastanawiając się nad czymś i stawiając kolejny krok na długich schodach. - Potrzebne by były jakieś instytucje do nauczania pospólstwa czytania i pisania. - Zastanowił się a jego oczy przybrały oddalony wyraz, jakby widział coś, czego Brilchan nie był w stanie zauważyć. - Jednak myślę, że to przedsięwzięcie jest jak najbardziej możliwe. Zajmę się kontemplacją możliwości oraz nowych limitów jakie narzuciłaby ta machina na społeczeństwo. Daj mi znać, jeśli uda ci się coś takiego znaleźć. - Powiedział z powagą mężczyzna.

- Z pewnością tak uczynię, zacząłem już nawet zastanawiać się nad tym jak rozpowszechnić czytanie i doszedłem do wniosku, że można by zorganizować grupki Księgożerców, którzy podróżowali by po wioskach starając się zainteresować pospulstwo czytaniem. Gdyby ktoś chciałby podwyższyć swoje umiejętności ponad podstawy, mógłby skorzystać z infrastruktury jaką już mają świątynie Oghmy. Jeżeli chętnych byłoby więcej można by zakładać kapliczki w których by nauczano. Napotykam się jednak w tej kwestii na dwa problemy: Po pierwsze należałoby stworzyć zupełnie nową gałąź literatury, która nie odstraszyłaby prostaczków swoim skomplikowaniem, drugim problemem jest zaś to, że wiele bibliotek odstraszyłoby potencjalnego czytelnika wysokimi opłatami i tym, że cenią los zbiorów nad wygodę czytelnika. Rozumiem, że często jest to konieczne, dla przetrwania Księgozbioru, jednak stoje na stanowisku, że pozyskanie czytelnika jest warte tego aby od czasu, do czasu, poświęcić wolumin albo dwa. Oczywiście trzeba zachować zdrowy umiar. - Dodał bojąc się, że zostanie uznany za heretyka lub wariata.

Kapłan spojrzał na mędrca z zaniepokojeniem. - Myślę, że lepiej było by zostawić ocenę wartości czytelnika w porównaniu do ksiąg na inną datę. Jesteśmy już blisko, arcykapłan zapewnie nie doceniłby takich konwersacji. - Wyszeptał wskazując na drzwi. - Miło mi było, panie Brilchanie. Pozostawiam cię tutaj, arcykapłan nie jest w tej chwili zbytnio zajęty. Życzę powodzenia. - Uczony w Oghmyt wyciągnął dłoń w geście porzegnalnym w stronę młodego czarodzieja.

- Ach, tak, tak ma Pan racje, Panie Grolsim. Trochę mnie poniosło, jak zwykle w dyskusji. Będę lepiej ważył słowa. - Rzekł lekko zawstydzony mędrzec. - Dziękuję za pomoc i rozmowę, z pewnością będę o Panu pamiętał przy sprawie Mechanicznego Skryby. - Obiecał i uścisnął dłoń kapłana wychylając się z fotela.

Brilchan zapukał do wielkich, dębowych drzwi i otworzył je. Ujrzał komnatę niezmiernie czystą, pęłną pięknych relikwi, ceremonialnych pucharów i pachnących kadzideł. Gdy czarodziej rozejrzał się po komnacie oczy mu zaświeciły gdy zobaczył półki ksiąg, które nie pozostawiały nawet kawałka gołej ściany. Wonny aromat wanili unosił się w powietrzu a lekka mgiełka unosząca się w pomieszczeniu wskazywała na kadzidło znajdujące się na biurku z polerowanego oraz woskowanego drewna. Przy nim siedział siwy mężczyzna piszący coś piórem na kawałku pergaminu. Kaligrafował zamaszyście a jego pomarszczone wiekiem ręcę poruszały się z pewnością, którą można zyskać jedynie po wielu latach doświadczenia.

Arcykapłan podniósł głowę gdy Brilchan podleciał na fotelu do biurka i zajrzał mu w oczy surowo. - Potrzebujesz czegoś?” Odezwał się nagle. - Proszę... wyląduj przed biurkiem. - Powiedział z niesmakiem i spojrzał się w oczy czarodzieja oczekująco gdy ten wykonał polecenie.

+50 Doświadczenia (150/2000)

Rasheed

Podróż powrotna trwała całą noc i dopiero w okolicach świtu Rasheed dojechał do pałacu. Była ona żmudna, męcząca i wyjątkowo bolesna dla nie przyzwyczajonych do konnej jazdy kości doradcy królewskiego. Po drodze prawie się nie zatrzymywali, jednak Rasheed ani razu nie zszedł na ziemię, bo nie wierzył aby był wtedy wstanie wejść spowrotem. Chcąc nie chcąc żołnierze przyznawali między sobą, że jest oddany sprawie i zdecydowanie nie należy do kategorii rozpuszczonych szlachciątek.

Gdy w końcu wjechali na dziedziniec pałacu i zeskoczył z konia (w zasadzie bardziej zczołgał się) doszedł do wniosku, że miał rację, bo ledwo był w stanie utrzymać się w pionie. Ponownego wejścia na konia sobie nie wyobrażał. Wysłał jednego ze służących aby czatował pod drzwiami monarchy na moment gdy ten się obudzi i miał wtedy poinformować go o tym, że Rasheed wrócił i prosi o audiencję wraz z resztą doradców.

Kilka minut później (których potrzebował by znów móc w miarę normalnie chodzić) udał się ze Stamlianem do łaźni. “Ostatnią rzeczą o jakiej marzę jest dać Teresimanowi jakikolwiek powód by się przyczepić”,myślał po drodze wyłapując kogoś by przyniósł im czyste ubrania.

Stamlian był zachwycony możliwością kąpieli w królewskiej łaźni. Wspominał jak dawno miał ostatnio okazję porządnie się wykąpać. Jego rana już wyglądała dużo lepiej dzięki wcześniejszemu opatrzeniu, a obecnie całkowitemu wyczyszczeniu jej. Podczas kąpieli nie mógł przestać gadać i wychwalać doradcę. Wyglądał jakby miał zamiar rzucić się na niego i wyściskać serdecznie, jednak tego na szczęście nie zrobił, gdyż obydwoje byli nago.

Gdy wreszcie zostali wezwani przez króla na audiencję,ubrali się w czyste ubrania przyniesione im przez sługę czuwającego całą noc, i udali się na salę.

Król Konrad spoczywał na tronie, sen wciąż szklił mu oczy. Wszyscy doradcy już zajęli miejsca i spoglądali z pod kapturów na Rasheeda.

- Rasheedzie, słyszałem, że udałeś się do Aldanona powozem mojego syna... Powóz nie wrócił wraz z wami i brakuje dwóch żołnierzy. Co się stało? Napotkałeś jakieś kłopoty na drodze? -

- Proszę o wybaczenie za wzięcie tego wozu. Nie miałem pojęcia, że należy do księcia. Po drodze napadli nas bandyci. Żyję tylko dzięki odwadze i poświęceniu tych ludzi. Na szczęście wszyscy przeżyli, ale jeden z nich został okaleczony. Zostawiłem go u Aldanona, wraz z drugim strażnikiem dla bezpieczeństwa, a wóz został z uwagi na wagę informacji które uzyskałem na temat różdżki. Bardzo zależało mi na czasie.

Król podniósł brwi. - Będę musiał wysłać więcej patroli w tamtą okolicę... Gdzie jest ta różdżka oraz raport Aldanona? Wiem, że on zawsze taki wypisuje. Głównie dlatego jest tak znany wśród Pasha Calimportu. -

Rasheed wyciągnął zwój z wewnętrznej kieszeni szaty. Podszedł do króla i wyciągnął go na rękach w stronę monarchy opuszczając głowę.

- Przed tym jak go przeczytasz, panie, prosił bym o szansę dla Stamliana na złożenie swego raportu, aby nikt z nas nie miał wątpliwości co do mojej osoby.

Król Konrad zwrócił wzrok na młodego żołnierza. - Mów chłopcze. - Powiedział surowym głosem.

Stamlian zmieszał się nieco przed obliczem władcy. Po chwili zaczął mówić. - Wybacz nam, za to, że wzięliśmy wóz syna Waszej Wysokości, nie wiedzieliśmy, że należy do niego. Chłopiec na posyłki musiał się pomylić... W każdym razie Doradca Rasheed podczas całej podróży był... bardzo uprzejmy i próbował umilić ją nam jak tylko potrafił. W drodze do wieży wieszcza natknęliśmy się na bandę bandytów lecz udało nam się ich pokonać dzięki niemu. W pewnym momencie krzyknął z wozu i jakoś ich to zaskoczyło. Gdyby nie to to byśmy już nie żyli. Jeden z żołnierzy stracił rękę i został w wieży. Ja sam zostałem lekko ranny, lecz nie jest to nic poważnego. Ranny żołnierz, który został w wieży zawdzięcza życie szlachetnemu Doradcy, który zaoferował wiele pieniędzy w zamian za opatrzenie go przez mędrca. Później udał się do jego biura. Raport powienien zawierać szczegóły spotkania. Sam opatrywałem w tym czasie swoją ranę i nie byłem przy tym. Wróciliśmy wszyscy, oprócz dwóch żołnierzy, jak już Doradca wspomniał, i oto jesteśmy. - Młodzieniec ukłonił się nisko.

- Rasheed wspomniał, że dzięki twojej odwadze wciąż żyjecie, ty mówisz, że dzięki jego ingerencji. - Stamlian zmieszał się nieco. - Faktem jest, że pokonałem wielu bandytów, lecz nigdy bym tego nie zrobił, gdyby doradca nie odwrócił ich uwagi. - Powiedział młody żołnierz.

- Jeśli mogę... - wtrącił się delikatnie Rasheed i kontynuował gdy uzyskał pozwolenie w postaci kiwnięcia głową. - Wydałem z siebie okrzyk. Widać spodziewali się, że będę cicho siedział w powozie i to ich zdziwiło. Ewentualnie twoi gwardziści przypisują mi swoje szczęście. To bez większego znaczenia. Jedynym niepodważalnym faktem jest to, że pokonali wielokrotnie liczniejszego wroga. Ważniejsze jest to co odkrył Aldanon.

Król spojrzał na Stamliana z aprobatą. - Możesz już odejść młody człowieku. Przyjdź, gdy Rasheed opuści salę. Wynagrodzę cie za twoją odwagę odpowiednio. - Stamlian zerknął w stronę doradcy z wdzięcznością w oczach i opuscił salę z uśmiechem na twarzy, lekko kulejąc.

- Powiedz nam, Rasheedzie, co odkrył Aldanon? Myślę, że lepiej nam to zrelacjonujesz niż jego pismo. - Powiedział z nutą rozbawienia w głosie król, spoglądając na pergamin zabazgrany brzydkim pismem mędrca.

- Wieszcz odkrył trzy zastosowania przedmiotu. Bazowo jest to różdżka światła, mogąca wywołać na życzenie zaklęcie światła oraz kolumnę potężniejszego Światła Dnia. Drugie jednokrotnie chroni użytkownika przed nadnaturalną śmiercią, co ją niszczy. Trzecie jest powodem mojego pośpiechu. Głęboko ukryte, pod podstawowymi, jest zaklęcie szpiegujące. - Rasheed zamilkł dając obecnym czas by do nich dotarło co usłyszeli.

Król zbladł. - Bezczelna Alustriel! - Głośno wypowiedział swoje zdanie Teresiman. Król zwrócił swój srogi wzrok w jego kierunku. Doradca skulił się na swoim miejscu, wiedząc, że nia miał prawa głosu.

- Czy różdżka posiada jeszcze jakieś właściwości? - Zapytał z nutą zniecierpliwienia w głosie.

Krótkim zdaniem Rasheed zrelacjonował całą resztę pomniejszych właściwości tyczących zabezpieczeń różdżki i szkatuły.

Król zaśmiał się po chwili nerwowo. - Rzeczywiście bezczelna Alustriel, Teresimanie. Nie dość, że nałożyła restrykcję na przedmiocie, która pozwala jedynie osobą o “czystym” sercu jej użycia, to jeszcze dodała silne zaklęcie szpiegujące... Co w tej sytuacji sugeruje rada? - Zapytał król. Wszyscy zgromadzeni spojżeli się w stronę Rasheeda.

- Ostrożność. Sprawa jest delikatna. Gdy Aldanon tłumaczył mi działanie różdżki ta była w szkatułce, a jeśli dobrze zrozumiałem to szpiedzy niewiele mogli podsłuchać. Potem jej nie wyciągałem, więc jest całkiem prawdopodobne, że nie wiedzą, iż ich przejrzeliśmy, co czyni ją potężnym narzędziem dezinformacji.

- Dobrze więc, pozostawiam ją w twoich rękach. Nie chcę jej więcej widzieć na oczy... - Powiedział król. Po chwili odezwał się Teresiman. - A co zrobimy z wysłannikiem? Może również obdażymy go jakimiś księgami szpiegowskimi? A może po prostu wyślemy jego głowę Pani Alustriel na srebrnej tacy? - Zapytał.

- Czy nie słuchałeś, gdy Rasheed mówił o narzędziu dezinformacji? - Zaakcentował król Konrad z dezaprobatą. - Jednak twoja pierwsza sugestia ma sens. Zajmiesz się tym jutro, Rasheedzie? Odpocznij, jesteś zwolniony z wszelkich obowiązków na dzień dzisiejszy. Jutro zajmiesz się księgami. -
Dodał.

Doradca ukłonił się nisko.
- Jeszcze na wyjściu chciał bym prosić, panie, abyś nie zapomniał o pozostałych gwardzistach, którzy mi towarzyszyli, a szczególnie o tym który w walce poświęcił własne ramię. - powiedział jeszcze w ukłonie i wyszedł z sali i zauważył czekającego na zewnątrz Stamliana.

- Panie, dziękuję ci za wszystko. Nie zapomnę ci tego. - mężczyźni uścinęli sobie dłonie.
- Obaj jesteśmy sługami Calimshanu i króla Konrada. - uśmiechnął się Rasheed - Zawdzięczam wam życie. Jeśli będziesz miał ochotę na partię warcab po służbie, to wiesz gdzie są moje komnaty.

Stamlian uśmiechnął się serdecznie, po czym wszedł na salę.
Rasheed zamknął oczy, gdy na jego twarz wpełzło głebokie zmęczenie. Nie przywykł do unikania snu i wyraźnie było po nim widać, że najlepiej mu zrobi łóżko.
[Ukryj]Arvelus
Rasheed nacisnął klamkę od drzwi do swojej komnaty. Zanim ją nacisnął, jednak, poczuł, że coś jest nie tak... To go ożywiło, co wcale mu się nie podobało. Teraz chciał spać. Rozejrzał się po korytarzu i nacisnął klamkę. W środku było nienaturalnie ciemno.
- Barith ave. - szepnął i cofnął się dwa kroki w tył zostawiając swoją iluzję w szeroko otwartych drzwiach. Jego obraz wszedł do środka, a on przyglądał się wszystkiemu z bezpiecznej odległości.

- Witam cię Rasheedzie - Mruknęła jakaś kobieta egzotycznym akcentem z ciemności. Po chwili czarna mgła rozmyła się nieco aby ujawnić piękną czarnoskórą elfkę o lśniących białych włosach idącą w stronę doradcy kocim krokiem ignorując iluzję. Rasheed machnięciem ręki rozproszył swoje zaklęcie i wszedł do pokoju, zamykając drzwi.

- Ostrożny jak zawsze. - Oblizała wargi namiętnie i położyła dłoń delikatnie na piersi mężczyzny. Otoczyła go i zaczęła masować mu mięśnie kręgosłupa.

Rasheed zamknął oczy i się rozluźnił. Może nie powinien, ale masaż bardzo dobrze mu zrobi po tej jeździe.

- Pajęcza królowa obserwuje twoje poczynania, mój drogi. - Mruknęła mu do ucha. Drowka wciągneła powietrze przez nos odurzając się zapachem czystego Rasheeda. Nagle przed oczami doradcy pojawiła się otwarta dłoń a na niej spoczywał pierścień z rubinem.

- Docenia twoje starania. Oto pierścień, dzięki któremu będziemy mogli się z tobą skontaktować. Jeśli nas będziesz potrzebował wymów słowo aktywacji Raelos a usłyszymy twe myśli gdy pierścień będzie na twym palcu. - Mówiła dalej masując mu plecy.

- Niech Lolth ci sprzyja i chaos panuje po wieki. - Powiedziała w końcu. Rasheed poczuł, że jej dotyk znikł. Obrucił się jeszcze aby zobaczyć jak ona rozpływa się w ścianie z uśmiechem na twarzy. Mgła rozwiała się już całkowicie a Rasheed pozostał w pomieszczeniu sam z rubinowym pierścieniem w dłoni.
[/ukryj]

Jeszcze nim Rasheed położył się spać zawołał służącego by przyprowadził mu jakąś dziewkę. Spał spokojnie.

+300 Doświadczenia (400/2000)

Asver


Asver płynął w ciemności. Obejrzał się w okół siebie lecz wszędzie była ciemność... i spokój. Mężczyzna wyciągnął dłoń przed siebie lecz nic nie ujrzał. Na około znajdowała się jedynie ciemność. Zaniepokojony otworzył usta w okrzyku lecz nie usłyszał własnego głosu. Poczuł jedynie łzy płynące po policzkach. Czuł ich smak, czuł smak strachu. Nagle usłyszał śmiech otaczający go zewsząd. Śmiech narastał i stawał się coraz to głośniejszy. Po chwili zamilkł i dało się słyszeć jego echo. Asver był przerażony.

Ciemność zaczęła się rozpływać i ujrzał mały domek w lesie. Z ulgą stwierdził, że jednak posiada wszystkie kończyny. Ciekawość wygrała ze strachem i bard udał się powoli w stronę budynku. Domek był uroczy lecz zaniedbany. Winorośla zakrywały okna i nie dało się dojrzeć co jest w środku. Pozostawały jedynie drzwi. Asver przeszedł przez dziki ogródek i nacisnął klamkę. Drzwi ani drgnęły lecz ujrzał w zamku zardzewiały kluczyk. Z trudem udało mu się otworzyć zamek i w krótce drzwi otwarły się z piskiem. W środku było ciemno lecz dało się ujrzeć przytulny przedsionek. Gdy Asver wszedł do środka uderzyła go woń stęchlizny. Gdy przeszedł przez przedsionek i otworzył drzwi do następnego pomieszczenia nagle zamarł.

W pokoju nie było nic oprócz wielkiego drewnianego stołu. Na stole leżało ciało śmierdzące zgnilizną z pokaleczonymi kończynami. W okół stołu leżały porozrzucane narzędzia często pokryte zaschniętą krwią. Asver zmusił nogi do posłuszeństwa i, zakrywając nos, zbliżył się do stołu. Głowa istoty nagle podniosła się. Zsztywniałe usta wykrzywiły się w groteskowym uśmiechu a oczy zapłonęły jakby ogniem. Asver cofną się w przerażeniu a w okół niego nastała nagła ciemność a wraz z nią potworny śmiech. Bard poczuł nagły ból na szyi. Poczuł jak krew po niej spływa lecz cokolwiek zadało ból już tam nie było, gdyż Asver nic nie poczuł gdy zaczął okładać powietrze gołymi pięściami.

“Gdzie jest moja broń?” Nagle pomyślał z przerażeniem, lecz gdy pomacał swój bok w jej poszukiwaniu nie poczuł nic, nawet dotyku własnego uda. Śmiech znów dał się słyszeć a Asver popadał w coraz to większą panikę.

“Kochanie! Kochanie obudź się!” Wykrzyczała czerwono włosa kobieta trzęsąc mężczyzną. Bard zerwał się z łóżka dysząc ciężko. Pot spływał mu po czole.

“To tylko sen.” Powiedziała piękna nieznajoma i przytuliła się do Asvera. Bard odwzajemnił czułość ciągle pamiętając. “To tylko sen.” Powiedziała czerwono włosa sciskając mężczyznę z nieludzką siłą. Asver został nagle rzucony na łóżko a kobieta obezwładniła go trzymając jego ręce. Bard szarpał się lecz siła kobiety była tak wielka, że nie był w stanie jej nawet ruszyć.

“To tylko sen...” Zamruczała rozkosznie i obtarła się o Asvera kusząco. Jej świecące na czerwono oczy hipnotyzowały mężczyznę a ten rozluźnił się. “To tylko sen...” Powtórzył.

+25 Doświadczenia (125/2000)

Saenan

Gdy kapłani zanosili mężczyznę do domku gościnnego druidka miała dziwny wyraz twarzy. Była jakby zniesmaczona. Zapewne był to widok rany ale Saenan nie mógł pozbyć się wrażenia, że znała tego człowieka.

Saenan przydzielił jednego kapłana do opieki nad mężczyzną. Wiedział, że prawdopodobnie się odrazu nie obudzi. Infekcja zapewne już dawno się wdała do rany i człowiek będzie musiał z nią walczyć. Ważne było, aby ktoś przy nim czuwał i upewnił się, że nie ma żadnych innych dolegliwości. Ufał swoim kapłanom, gdyż wiedział, że znają się na różnego rodzaju dolegliwościach.

Następnego ranka pierwsze co elfki kapłan zrobił to udał się do domku gościnnego aby sprawdzić, jak się trzyma człowiek. Gdy wszedł do środka odrazu wiedział, że coś jest nie tak po minie swego ucznia.

- Co z nim? - Zapytał z nutą zaniepokojenia w głosie. - Wiercił się przez całą noc, panie. Musiałem wielokrotnie go poić bo pocił się cały czas. Niepokojące są jednak tylko dwie rzeczy... Kilka razy powtarzał “to tylko sen” a niedawno odkryłem ślady ludzkich zębów na jego szyi... - Powiedział widocznie wstrząśnięty kapłan. Saenan przyjrzał się szyi mężczyzny. - To rzeczywiście niepokojące. - Zadrżał nie mogąc sobie wyobrazić jak mogły wcześniej tam trafić. Poprzedniego dnie przecież obejrzał jego ciało bardzo ostrożnie, upewniając się, że człowiek nie jest ranny również w innych miejscach. - Proszę zajmij się nim. Potrzebuje odpoczynku. Będę musiał dowiedzieć się co za tym stoi... - Wskazał na już powoli znikające ślady zębów.

Gdy wyszedł z budynku prawie wpadł na druidkę. Gdy ujrzała jego poważną minę zbladła i skierowała się w stronę drzwi. Saenan zatrzymał ją. - Potrzebuje wypoczynku. - Powiedział. Druidka zawachała się po czym kiwnęła głową. - Jesteś gotowy do podróży? - Wydukała po chwili. Saenan przytaknął.

+100 Doświadczenia (200/2000)

Liapoa

Liapoa nie pamiętała kiedy ostatnio widziała słońce. Dni i noce zlewały się a ona siedziała w lochach jedynie o świetle pochodni znajdującej się na końcu korytarza. Czekała na następny posiłek zkładający się z kawałka chleba i wody. Czekała na wyrok śmierci... Ciemność i rozpacz stała się codzienną częścią jej życia. Jej ojciec zapewne już zmarł po nieudanej akcji. Próbowała ukraść świętą relikwię, artefakt, który był zdolny wyleczyć jej ojca z wyjątkowo paskudnej choroby. Bezsilność niziołki przyprawiał ją o gniew i niekiedy waliła pięścią o ścianę aż ta zaczęła krwawić.

Po chwili usłyszała brzęk kluczy i do korytarza wszedł strażnik z posiłkiem. Położył posiłek przed kratami beznamiętnie po czym obrucił się. Liapoa natychmiast zajęła się konsumowaniem jedzenia. Po chwili zamarła gdy usłyszała łoskot uderzającego ciała o zimną ziemię. Pochodnia zgasła.

- Witaj moja droga. - Powiedział ktoś z mroku. - Maska widzi twoje cierpienie i oferuje nowe życie w zamian za przyjęcie go jako swego jedynego boga. - Liapoa zamarła. Po chwili złapała za kraty.

- Przysięgam. - Powiedziała chorowitym, nie przyzwyczajonym do mowy głosem. W powietrzu pojawiło się wątłe światło i ujawniło mężczyznę ubranego w czarne szaty z szarą maską na twarzy. Mężczyzna trzymał w ręku klucz do celi.

- Wyruszamy natychmiast. - Wyszeptał i wziął krok w stronę drzwi. - Podróż do nowego
życia... -

Plomiennoluski 06-07-2013 17:34

Seanan przyjrzał się śladom po zębach widocznych na szyi człowieka. Zaczął się zastanawiać, nie było tu zbyt wielu podejrzanych, ludzi było w okolicy naprawdę niewielu.

- Przypilnujcie go, nie wiem co tu się stało dokładnie, ale jeśli to możliwe niech ktoś pełni przy nim straż, powinien był się już obudzić do tej pory. Ja muszę zająć się innymi sprawami. - Rzucił do swoich kapłanów elf. Gdy wpadł na druidkę, odpowiedział na jej pytanie. - Tak, jestem gotów, znasz tego człowieka? - Nie był pewien jak rozczytać jej grymas.

Druidka zawahała się. - N-nie, nie znam go. - Powiedziała po chwili i odwróciła się od elfa. - Musimy wyruszać, wilkołak ciągle grasuje w okolicy. Boję się tego, do czego jest zdolny. Mam złe przeczucia... - Wyszeptała Maelia w końcu odwracając się do Saenana, niepokój malujący się na jej twarzy.

- Złe przeczucia? Interesujące, miałaś jakieś przeczucia zanim pojawił się wilkołak? - Elf zarzucił plecak na ramiona i ruszył wraz z kobietą. Nie do końca jej ufał, od samego początku próbowała coś przed nim zataić. - Strach przed potencjałem jest irracjonalny, tak samo powinnaś się bać drzewców lub złowieszczych niedźwiedzi. Jedne są w stanie zniszczyć całe wioski, a drugie rozszarpać cię na kawałki w mgnieniu oka. - Kapłan wzruszył ramionami, zaliczył ten tok rozumowania do typowej kobiecej logiki. Owszem, czasem zdarzało im się mieć rację, ale częściej zwyczajnie rozmijały się z sensem o milę.

Maelia wykrzywiła twarz w gniewie lecz pohamowała się. - Saenanie, jestem druidem. Wilkołak nie jest istotą, którą można lekceważyć. Gdyby był on zwyczajnym wilkołakiem to zapewne byśmy do ciebie nie przyszli ale krąg spodziewa się znacznie większego zagrożenia ze strony tego osobnika. Aby odpowiedzieć na pytanie... owszem, wszyscy mieliśmy złe przeczucia ale nie wiedzieliśmy wobec czego... - Wystraszony jeleń wybiegający zza drzew przerwał jej w pół słowa. Zwierzę nie zatrzymało się mimo jej prośbom elfki i uciekło w las. - Musimy się pospieszyć. - Powiedziała z nową inspiracją Maelia. - Ten jeleń nie uciekał przed zwykłym drapieżnikiem... - Maelia wyjęła zwój z małego chlebaka, który miała przy sobie i rozwinęła go przed sobą.

- Zobaczymy, co do twojego wilkołaka, to go nie lekceważę, dlatego nie obiecuję że uda mi się go obezwładnić nie robiąc mu krzywdy. - Nie podobało mu się nastawienie rudowłosej, ale nie miał zamiaru niczego dać po sobie poznać. Zwłaszcza że coś na pewno grasowało w okolicy, skoro zwierzęta były spłoszone do tego stopnia.

Druidka zerknęła na Saenana gdy ten przemawiał po czym wypowiedziała słowa zaklęcia znajdującego się na zwoju. Natychmiast jej ciało zaczęło się zmieniać. Mae stęknęła z bólu gdy jej kości zaczęły przybierać kształt istoty czworonożnej. Po chwili przed kapłanem stał rudy pies węszący podłożę. Pies podniósł pysk i spojrzał się na elfa. Zaraz rzucił się w stronę lasu aby kilka metrów dalej stanąć i znów powęszyć.

Takie bieganie to nie na moje stare kości. Kapłan pokręcił głową i po krótkiej modlitwie uniósł się w powietrze, podążając za przemienioną kobietą. W ten sposób mógł spokojnie nadążyć za jej tępem, niezależnie od tego jakie by nie było. Teren też nie sprawiał większych trudności gdy kapłan leciał kilka metrów nad ziemią. Saenan nagle zauważył, że oczy psa mienią się lekko na czerwono. Zastanowiło go to, lecz podążał za szybkim tępem narzuconym przez kobietę.

Kapłan leciał tak za psem kilka godzin aż ten zatrzymał się i spojrzał w jego stronę. Znajdowali się w części lasu, w którym drzewa stały wyjątkowo daleko od siebie. Dziwny zapach unosił się w powietrzu lecz Saenan nie był w stanie go zidentyfikować. Pies przeistoczył się nagle w formę elfki i Maelia stała przed nim goła z chlebakiem zawieszonym na szyi. Szybko wyjęła zieloną szatę i założyła ją na siebie.

- Będziesz tak tam latał nade mną? Jesteśmy już blisko! - Krzyknęła do niego z dołu.

- Pewnie że tak, jeśli nagle wyskoczy na nas, to najpierw schrupie ciebie, ewentualnie będę miał większe pole manewru żeby się uchylić przed jego ciosami i odpowiedzieć sensownie. - Odparł kapłan zniżając nieco lot, półtora metra nad podłożem starczyło mu spokojnie. - Wiesz że oczy ci się na czerwono błyszczą kiedy jesteś w tej psiej formie? - Zagadnął niemalże od niechcenia. Ciekaw był reakcji elfki o wiele bardziej niż tego czy znajdzie wilkołaka.

Druidka zawahała się. - Widziałeś? - Zarumieniła się nieco. - To nie jest forma psa... To pies astralny. Ma kilka razy lepszy węch od zwykłego, jest dużo szybszy, wytrzymalszy, i silniejszy... - Skończyła. Nagle druidka obróciła się na pięcie. - Tam! - Wykrzyknęła szeptem i przykucnęła. - Widziałam coś kontem oka... to zapewne nasz wilkołak, schowaj się! - Zasugerowała.

- Mhm. - Mruknął w odpowiedzi na dywagacje odnośnie odnośnie astralnego psa. Gdyby wiedział, mógłby spróbować sprowadzić jakiego i nie musiałaby się dziewczyna męczyć ze zwojem. - Ech ta młodzież. - Wystrzelił wysoko w konary, trzeba było się przygotować na polowanie na grubego zwierza. Stworzył swoją iluzoryczną kopię pomiędzy liśćmi, jednocześnie okrywając się niewidzialnością i ponownie zniżył się bliżej gruntu. Bezszelestnie ruszył w kierunku, w którym wskazała druidka.

Gdy Saenan zbliżył się wystarczająco do postaci, doszedł do wniosku, że nie jest to żaden wilkołak. Mężczyzna potykał się o samego siebie w wykończeniu. Ciągle machał ręką jakby próbując odgonić natrętną muchę. Mruczał pod nosem co chwila jakieś przekleństwa. Saenan z zdziwieniem zauważył, że jest to człowiek. Był pół nagi i nosił na sobie poszarpaną ciemno zieloną szatę, która odsłaniała większość jego podrapanych przez pazury piersi.

Kapłan zastanawiał się chwilę co tu jest nie na miejscu. Druid albo postradał zmysły, albo zwyczajnie sam był ofiara wilkołaka, pomyłka mogła okazać się dość bolesna w skutkach, musiał jednak spróbować najpierw zwykłego rozwiązania. Podleciał tuż za człowieka i pomodlił się do Sehanine o łaskę, miał nadzieję że przełamanie klątwy cokolwiek zdziała.

Magia zadziałała a czar niewidzialności znikł i ujawnił latającego w powietrzu kapłana. Człowiek jednak go nie widział, ponieważ był tyłem do elfa. Kilka magicznych płatków kwiatów pojawiło się nad człowiekiem i zaczęły szybować powoli w jego stronę mieniąc się na złoto. Ten, zafascynowany przyglądał się im, jednak gdy płatek zetknął się z jego ciałem zawył z bólu. Saenan nagle poczuł jakąś siłę zmierzającą w jego stronę. Poczuł jak jakaś niewidzialna pięść uderza go w pierś. Kapłan poleciał w stronę drzewa znajdującego się kilka metrów dalej. Zaklęcie lotu oraz twarda zbroja zmiękczyły impet, z jakim w nie uderzył, lecz i tak stracił dech w piersiach.

Człowiek odwrócił się na pięcie a jego twarz wykrzywiła się w grymasie nieludzkiego gniewu. Spojrzał się na słońce i skrzywił. Jego wzrok znów padł na elfa próbującego złapać oddech szybującego metr nad ziemią. Człowiek zacisnął zęby tak mocno, że krew zaczęła płynąć mu z ust, zapewne efekt ugryzionego języka. Oczy zaświeciły mu się groźnie. Po chwili zaczął zamieniać się w postać ogromnego, białego wilkołaka.

Istota przycupnęła na czterech łapach dysząc ciężko i przyjrzała się kapłanowi przekrzywiając lekko głowę. Saenan zdążył odzyskać dech w piersiach lecz wilkołak nie ruszył ani kroku w jego stronę, jedynie stał i dyszał wpatrując się w niego z wyrazem zdziwienia.

- Niegrzeczny wilczek, no i co ja mam teraz z tobą zrobić, powiedz no mi, widać że w głowie ci się mocno pomieszało. Pytanie, co jest teraz prawdziwe, człowie, czy raczej wilk? - Kapłan wzniósł się wyżej, wiedział doskonale że zasięg skoku może u przemienionego teraz wynieść nawet kilka metrów, więc był gotów wystrzelić jeszcze wyżej jeśli to konieczne. Czekał na odpowiedź, ale szykował jedno zaklęcie, które mogło przemienić wilkołaka ponownie w człowieka.

Wilkołak przyglądał się kapłanowi już zupełnie zrelaksowany gdy ten wznosił sie w powietrze. Saenan zauważył, że Maelia próbowała zajść potwora od tyłu. Położyła palec na ustach i uśmiechnęła zbliżając coraz to bliżej istoty. Elf również zauważył, że trzyma w ręku różdżkę.

Wilkołak nagle wstał i zaczął węszyć. Obrucił się napięcie a włosy zjerzyły mu się na karku gdy warczał. Maelia wyciągnęła przed siebie różdżkę lecz lykantrop rzucił się na nią z niewyobrażalną prędkością. Maelia rozwarła oczy w przerażeniu lecz zdążyła zamienić się w wiewiórkę zanim wilkołak ją dopadł. Potwór przeleciał nad małym stworzeniem i zawarczał straszliwie natychmiast obracając się w jego stronę.

Niestety plan kobiety nie wypalił, trzeba było więc przejść do nieco mniej przyjemnego aspektu. Z dłoni kapłana wystrzelił srebrny promień prosto w wilkołaka, całe zaklęcie było obmyślone z myślą o zwalczaniu likantropów, więc miał nadzieję że zadziała i to solidnie.

Wilkołak zawahał się gdy słup świetlistego światła podświetlił go. Istota spojrzała się błagalnie na kapłana chwiejąc się. Po chwili wilkołak przewrócił się lecz nie zmienił formy. Jego oczy przymknęły się jakby zasypiał. Maelia zamieniła się ponownie w swoją ludzką formę i wykrzyknęła. - Ha! Mamy go. - Wilkołak zjeżył się i pokazał jej ostre jak sztylety zęby lecz gdy próbował wstać, znów opadł na ziemię wykończony i zaskomlał.

- Na to wygląda, to jak, masz gdzieś pod ręką te srebrne łańcuchy? Nie mam pojęcia jak długo uda się go utrzymać nieprzytomnego a trzeba go solidnie zbadać, żeby wiedzieć jak mu pomóc. - Rzucił spokojnie do druidki. Obniżył się nieco, ale dość nieufnie, nie miał pojęcia w jakim stanie obecnie jest człowiek, a może człekołak... bo zaklęcie powinno przywrócić istocie prawdziwą formę, a to już było zagadką samą w sobie.
- Nie martw się już o niego kapłanie. - Powiedziała Maelia spokojnym tonem. - Wykonałeś zadanie. Druidzi wkrótce skontaktują się z tobą aby zrekompensować ci stracony czas. Zostaw nas. - Ostatnie słowa brzmiały jak groźba a druidka nawet nie spojrzała się na Saenana, ciągle wpatrując się w zwierzę.
- Moja droga, wierzę całkowicie w to że druidzi się nim zajmą, ale myślę że to akurat doskonale zainwestowany czas, jeśli nie masz nic przeciwko, poczekam sobie tutaj z tobą, lub pomogę w dostarczeniu go do kręgu. - Kapłan uśmiechał się ciepło. Miał dziwne przeczucie że nie należy ufać druidce. Zwłaszcza że coś tu było nie na miejscu. Mocno nie na miejscu. Niezbyt często sięgał do tego zaklęcia, wiedząc że w każdym kryje się odrobina dobra i zła, ale jednak zdecydował się na nie w końcu. Odprawił kolejną szeptaną modlitwę do Sehanine. Miał nadzieję że nie zobaczy nigdzie niezdrowego poblasku.

Po rzuceniu zaklęcia kapłan zachwiał się. Zło, które wypełniło atmosferę było tak gęste, że aż go dusiło. Nie mógł uwierzyć, że podróżował z kimś takim przez tak długi czas, i nic nie zauważył. O dziwo wilk leżący na ziemi nie oddawał żadnego blasku, ani dobra, ani zła. Maelia, natomiast, świeciła się złowieszczym czerwonym. Elfka nagle zwróciła wzrok na kapłana. - Nie powinieneś był tego robić... - Powiedziała. Forma czerwonowłosej elfki rozpłynęła się a na jej miejscu stała istota rodem z piekieł. Kobieta nadal miała czerwone włosy i nadal była niezmiernie piękna. Z jej pleców wyrastały nietoperze skrzydła a oczy mieniły jej się złowieszczą czerwienią. Owłosiony ogon otworzył chlebak ciągle wiszący na jej ramieniu i podał diablicy następny zwój.

Tu leżała przewaga kapłana, nie musiał sięgać po żadne zwoje czy cokolwiek podobnego. Jego skóra nabrała metalicznego blasku, z oczu zaś zaczął sączyć się delikatny niebiański blask. Był gotów do rozpoczęcia porządnego magicznego boju. Co prawda lata w spokojnej świątyni robiły swoje, ale powoli rozgrzewał się do akcji.

Diablica uśmiechnęła się złowieszczo i wypowiedziała słowa zaklęcia. Zwój spłonął. Po chwili las wypełnił pół mrok. Saenan rozejrzał się ciągle dobrze widząc i z przerażeniem zauważył jak otwiera się portal do innej sfery. Powietrze dosłownie pęknęło a w szczelinie pojawiły się czarne szpony. Potworny, głęboki śmiech dał się słyszeć ze strony istoty gdy ta rozrywała szczelinę. Wilkołak zmrużył oczy i podniósł nieco pysk. Widząc diablicę zjeżyła mu się sierść lecz zachował ciszę.

Seanan pokręcił głową, wyglądało na to że trzeba zakasać rękawy i zacząć poważnie ryzykować. Były zaklęcia, których używał tak rzadko, bo były zbyt potężne. Nawet jak na jego niemałe umiejętności i łaskę u bogini. Czasem jednak trzeba było zaryzykować po to, by ochronić innych.
- Sehanine! - Potężnie wzmocniony głos kapłana rozniósł się po polanie, rozlewając ze sobą falę świętej energii.

Szczelina zamknęła się a przywoływany demon zawył z bólu. Po chwili nie było po nim śladu. Diablica, natomiast, padła na ziemię gdy udeżyła w nią boska energia. Seanan nagle poczuł zmęczenie jakie zawsze przychodziło po rzuceniu takiego zaklęcia. Wilkołak rzucił się nagle w stronę czerwonowłosej i rozerwał jej gardło. Gdy skończył bezcześcić jej ciało odwrócił się w stronę kapłana, jego pysk brudny od krwi i usiadł na tylnich łapach, zaglądając mu głęboko w oczy.

- No tak, tyle hałasu tylko po to żeby cię dopaść i to w nienaruszonym stanie. Powiedz no ty mi, o co tutaj tak właściwie chodzi? Mam nadzieję że da się z tobą jakoś dogadać, inaczej faktycznie będę musiał poszukać jakichś druidów, jednak póki co, może przejdziemy się kawałek, niedaleko jest ładna świątynia, nieduża. Możesz sie tam zatrzymać na jakiś czas, o ile obiecasz że nikomu nie będziesz rozszarpywał gardeł się znaczy. - Kapłan uśmiechał się spokojnie do wilka, jednocześnie mówiąc spokojnie. Nawet opuścił się na ziemię, żeby zmiennokształtny mógł spokojnie go obserwować z wygodniejszej pozycji.

Wzrok wilka wydawał się hipnotyzować. Im dłużej Saenan go akceptował tym bardziej wydawał się rozumieć stworzenie. W jego głowie zaczęły pojawiać się obrazy małego wilczka podążającego za wielkim w surrealistycznym lesie. Kapłan wiedział już, że wilkołak nie pochodzi z tego świata. Po chwili otrzymał następny obraz wielkiego demona stojącego na drodze dwóch wilków. Wielki wilk walczył dzielnie lecz w końcu demon zabrał małego i znikł w otwartej szczelinie. Wilk zawarczał cicho i oblizał pysk pochylając nieco głowę. Spojrzał się na słońce i zaczął się zmieniać. Zaskomlał z bólu i po chwili przed Saenanem znów stał pół nagi mężczyzna przyglądający się swoim dłoniom.

- No i co ja mam z tobą począć, trzeba będzie poszukać kogoś, kto się zna na takich sprawach o wiele lepiej. Jakiegoś maga lub coś podobnego, chodź, przejdziemy się, odpoczniesz nieco i zobaczę co da się zrobić w tej sprawie. - Powiedział spokojnie do przedziwnego wilka. Prawdopodobnie mógł sprowadzić jakieś astralne stworzenie, które pomogłoby mu rozwikłać tą zagadkę, ale był zmęczony i najzwyczajniej w świecie miał ochotę na długą drzemkę. Zapraszająco kiwnął dłonią w kierunku nieznajomego, zachęcając do podążenia za elfem. Mężczyzna wstał niepewnie i zachwiał się. Spojrzał się wystraszony na elfa i wyciągnął ręce w jego stronę. Widać było, że nie był w stanie utrzymać równowagi w tej formie.

Elf pokręcił głową i podszedł do wilko-człowieka, złapał go za dłoń i skoncentrował się.. Wysilił się mocno i przeniósł obu do świątyni. Był mocno wymęczony i jedyne o czym marzył, to sen. Zaprowadził mężczyznę jednak najpierw do pokoju gościnnego, w którym wcześniej spała podszywana druidka i ranny człowiek. Dopiero wtedy zorientował się, że ranny dalej tam jest.
Człowiek, widząc nieprzytomnego zbliżył się do niego z wyrazem szoku na twarzy. Położył dłonie na jego głowie i schylił się. Pocałunek był krótki i nie zostawił żadnych śladów na czole rannego, jednak ten wydawał się od razu poczuć lepiej. Wilkołak w ludzkiej formie odwrócił się do kapłana chwiejąc się na nogach i kiwając dziwnie głową ruszył w jego stronę.

- Zadziwiająca z ciebie istota. Chodź, przygotuję jakieś posłania. - Zaprowadził go do swojego własnego pokoju, który zamiast łoża miał posłanie rozłożone na macie, wyciągnął zapasową pościel i umościł drugie posłanie obok. Zachęcającym gestem wskazał prowizoryczne łóżko a sam zaczął się rozpakowywać i odświeżać. Możliwe że padał na twarz, ale nie miał zamiaru iść brudny spać.

Wilk przyjrzał się posłaniu podejrzliwie po czym poszedł na czworaka w róg pokoju, skulił się, i przymkną oczy nie zwracając uwagi na nieprzyjemną woń unoszącą się z jego ciała. Po chwili zasnął spokojnym snem.

Elf z kolei zaczął się nieco krzątać, po cichu, ale dość energicznie. Wizja łóżka dodawała mu sił, mimo że był na ostatnich jej okruchach. Wyszedł poszukać jednego z kapłanów, trzeba było powziąć jakieś środki zapobiegawcze.

- Varsin, dobrze że cię widzę, to długa historia a ja ledwo się trzymam na nogach, ale czy mógłbyś znajdź Bureasa i poprosić go o odnowienie zaklęcia ochrony przed złem na świątyni? Przynajmniej niech się nad tym zastanowi, nasza ruda druidka okazała się demonicą, a wilkołak o którym wspominała, to porwany z innego planu człekołak, ciężko mi to inaczej nazwać. - Kapłan zawiesił na chwilę głos zbierając myśli. - Skontaktujcie się z druidami, może oni będą coś na ten temat wiedzieli i będą umieli pomóc mu wrócić do domu. Teraz mam zamiar iść spać, o ile wrota piekieł nie będą się otwierać pod ścianami świątyni, wolałbym żeby mnie nikt nie budził. - Seanan uśmiechnął się do młodszego kapłana.
- Musisz nam później wszystko dokładnie opowiedzieć, odpocznij bo widać że się słaniasz, ja spróbuję się tym wszystkim zająć. - Jednoznacznym gestem wskazał przełożonemu sypialnię i sam ruszył w przeciwnym kierunku. Najstarszy kapłan zwykle za wiele nie mówił, ale każdy w świątyni znał pogłoski, pieśni, czy opowieści w których jego postać się przewijała. Nic więc dziwnego że pobudziło to ciekawość Varsina, najwyraźniej ich małe sanktuarium zostało liźnięte w końcu przez wielkie machinacje świata.

Gerappa92 07-07-2013 01:21

Niziołka nie wiedziała czego ma się spodziewać. Czuła strach, jednak była z nim dobrze oswojona więc wstała i z kamienną miną przytaknęła a następnie powoli ruszyła w stronę nieznanej postaci, bacznie ją obserwując.

Mężczyzna znów wykonał zachęcający gest. Jego maska była permanentnie wykrzywiona w złowieszczym uśmiechu. Widział, że sprawia ona Liapoli dyskomfort lecz nie miał zamiaru jej ściągać.

Jej wyraz przyprawiał o dreszcze a język stawał w gardle , jednak Liapoa zdobyła się na wykrztuszenie kilku słów.

- Dokąd wyruszamy?

- Wszystko w swoim czasie, drogie dziecko... - odparła zakapturzona postać, po czym ruszyła w stronę drewnianych drzwi, przy których wcześniej płonęła pochodnia. Wątłe magiczne światło podążało za nią.

“Drogie dziecko". Ciepłe słowa z zimnych ust. Dziewczynę ogarniała ogromna niepewność wywołana tajemnicza postacią. *W co ja się pakuję?* - Pomyślała, lecz wiedziała, że to jedyna ścieżka, jaką może w tej chwili obrać by ruszyć z miejsca i nie wpaść w otchłań zapomnienia.

Drzwi otworzyły się z piskiem a w parę uciekinierów uderzył powiew świeżego powietrza. Mężczyzna wszedł do następnego pomieszczenia wypełnionego światłem kilku pochodni. Był to długi korytarz, na którego końcu znajdowały się schody w górę. Maska zwróciła swe oblicze w stronę niziołki oczekująco a czarna rękawiczka dała jej znak, aby ruszyła przodem.

Liapoa musiała poruszać się truchtem by nadążyć za mężczyzną jednak mimo to poruszała się z gracją. Kiedy towarzysz nakazał jej iść pierwszą, zatrzymała się i spojrzała na niego pytająco, na jej twarzy malowała się podejrzliwość i zdziwienie.

Mężczyzna zaśmiał się szeptem i sam ruszył przodem Liapoli zrobiło się lżej gdyż czuła się pewniej kiedy to ona była za plecami nieznajomego. Ten zatrzymał się nagle przy drzwiach tuż obok schodów, których Liapoa wcześniej nie zauważyła.

- Ssel duach tim. - Wyszeptał, pukając w drzwi zamaskowany a te kliknęły i otworzyły się. Mężczyzna wszedł do środka, jeszcze raz oświetlając ciemne pomieszczenie. W środku znajdowały się drewniane skrzynie, każda oznakowana numerem celi. Po chwili podszedł do jednej i wypowiedział zaklęcie jeszcze raz.

- Twój ekwipunek... - Wskazał na otwartą skrzynię. W środku leżał plecak, sztylet, oraz różne przyrządy złodziejskie. Mężczyzna schylił się z zainteresowaniem i wyciągnął małą fiolkę.

- Ciekawe, paraliżująca trucizna. Bardzo ciężko ją zdobyć. Używaj jej rozsądnie... - Powiedział wręczając jej przedmiot, po czym odsunął się od skrzyni aby dać jej komfort, odzyskiwania wcześniej straconego ekwpiunku.

Nieznajomy wywarł na dziewczynie niemałe wrażenie. Kilka słów a drzwi i skrzynie stawały przed nim otworem. Ona sama potrzebowałaby na to kilka minut i oczywiście nie obyłoby się bez specjalnych narzędzi, przynajmniej do takiego typu zamków jakie sforsował jej “wybawca”. Kiedy ten wręczył jej flakonik przyjęła go beznamiętnie. Poradę skwitowała lekceważącym kiwnięciem głowy.

Kiedy już zajrzała do skrzyni jej oczom ukazał się jej ekwipunek. Odwróciła się do mężczyzny i tym razem z widoczną wdzięcznością uśmiechnęła się do niego. Po chwili przyrządy złodziejskie znajdowały się na swoim właściwym miejscu, a sztylet cicho wpadł do pochwy zamocowanej przy udzie. Odwróciła się i szepnęła.

- Jestem gotowa. - Zamaskowany kiwną głową i ruszył bezszelestnie w stronę wyjścia.

Schody okazały się być długie, a stopnie wysokie. Po kilku minutach Liapoa dyszała lekko wycieńczona długim pobytem w lochach. Mężczyzna nie okazywał żadnych oznak zmęczenia. W końcu para dotarła do następnych drzwi. Gdy je otworzył oczom Liapoli ukazało się nocne, bezchmurne niebo pełne gwiazd. Świeże powietrze wypełniło płuca Liapoli, co orzeźwiło jej umysł. Jednak entuzjazm się nie pojawił. Znajdowali się na placu otoczonym grubym, wysokim murem lecz nieznajomy nie przejmował się tym. Rozejrzał się jedynie po okolicy a Liapoa starała podążać się za jego wzrokiem lustrując szczegółowo otoczenie. Zliczyła sześć pochodni na murach. Strażnicy wypełniali swą służbę patrolując okolicę. Mężczyzna nagle ruszył szybkim krokiem w stronę bramy. Jeden ze strażników wskazał na parę lecz ten nawet się nie zatrzymał wypowiadając słowo zaklęcia.

- Muertlosim. - Koścista ręka zmaterializowała się przed zbrojnym i dotknęła go. Strażnik zwiotczał, upuścił pochodnię i upadł na zimne kamienie murów. Zamaskowany natychmiast zaczął rzucać następne zaklęcie na trupa a ten po chwili wstał, lecz nie podniósł już pochodni. Powoli udał się do budynku, w którym znajdowała się dźwignia kontrolująca bramę. Po chwili Neverwinter stało przed nimi otworem.

Liapoa stała sparaliżowana. Gdy mężczyzna uśmiercił jednym słowem strażnika na murze a następnie swym przepełnionym tajemniczością szeptem pokierował nim jak lalką tak by otworzył bramę. Liapoa przełknęła głośno ślinę i po chwili wahania rzuciła się biegiem ku wyjściu gdzie stał nieznajomy, który zapewne był czarodziejem o głębokim wtajemniczeniu. Kiedy brama była za jej plecami czuła że pragnie uciec od niego jak najdalej, jednak wizja kościstego palca, który ją dosięga trzymała ją w ryzach.

Postać zawahała się. - Boisz się mnie, dziecko... Niedługo przekonasz się, że maska którą noszę wyzwoli cię z wszelkiego strachu. Będziesz widzieć tą emocję jedynie w oczach innych... - Wyszeptał tajemniczo po czym skierował się w jedną z mniejszych uliczek biegnących wzdłuż tej wielkiej, prowadzącej do twierdzy, która jeszcze tak niedawno trzymała niziołkę w niewoli. Gdy zobaczył, że Liapoa nie rusza się z miejsca odwrócił się, i dał znak ręką aby podążyła za nim. Po chwili wahania ruszyła w jego stronę.

Jego słowa ją uraziły dlatego z zawziętą miną rzekła do niego. -Wcale się nie boję. - Oczywiście kłamiąc.

Nieznajomy zaśmiał się głośno. Liapoa odnotowała, że coś w jego głosie jest nie tak. Brzmiał jakby... nienaturalnie. Brzmiał jakby był magiczny, nie wypowiedziany przez prawdziwe usta. Mężczyzna nie odezwał się więcej i prowadził dziewczynę przez skomplikowaną sieć małych alejek. Niziołka znała to miasto i wiedziała, gdzie się znajdują gdy w końcu dotarli do celu. Stali przed piękną willą otoczoną niskim murkiem w dzielnicy Blacklake. Przed stalową bramą stali dwaj strażnicy lecz zamiast hełmu nosili podobne maski do nieznajomego oraz kolczany kaptur.

- Niech kłamstwo będzie naszą prawdą. - Powiedział w przywitaniu a zbrojni otworzyli bramę i wpuścili obydwoje do środka.

- Czy jesteś gotowa na inicjację. Liapolo. - Powiedział czarodziej. Liapoa nie pamiętała, żeby podawała mu swe imię. Ciarki przeszły jej po plecach.

Willa zrobiła na dziewczynie duże wrażenie. Widziała ją już nie raz, jednak nigdy nie zauważyła by ktokolwiek w niej urzędował. Dziś strzegły ją tajemnicze Maski. Stała przed wejściem do budynku i czuła się jak marionetka. Jak “dziecko”. Wiedziała, że nie ma innego wyboru. Skoro już weszła do rzeki to musi popłynąć z jej nurtem.

- Prawda umiera gdy rodzi się kłamstwo. - Rzekła wpatrzona w drzwi przed nią. Zacisnęła zęby i ruszyła przed siebie nie czekając na swego wybawcę.

Zamaskowany ruszył za dziewczyną beznamiętnie. Gdy drzwi otwarły się przed nimi Liapolę powitał zapach świeżo upieczonego mięsa. Niziołce zaburczało w brzuchu gdy pomyślała o skonsumowaniu przepysznej pieczeni. Gdy weszła do środka powitały ją dwie postacie podobnie ubrane do jej wybawcy. Jedyną różnicę, jaką zauważyła, to brak czarnych rękawic na ich dłoniach.


- Witamy cię w naszych skromnych progach. - Ukłonił się jeden nisko.
- Zapewne czujesz zmęczenie oraz ból w nogach. - Ukłonił się drugi.
- Pojdź za nami a otrzymasz pyszny posiłek. - Pierwszy wyprostował się i przekrzywił głowę w jedną stronę.
- Zostanie ci wynagrodzony dzisiejszej nocy wysiłek. - Odezwał się drugi robiąc to samo, jego głowa przekrzywiła się w drugą stronę. Czarodziej podszedł do obydwu i spojrzał się im w oczy.

- Głupcy! Wariaci! Straszą dziewczynę swymi idiotycznymi rymami. Idźcie już przygotowywać ten stół. - Mężczyźni cofnęli się przed nagłym atakiem słów wybawcy Liapoli.

- Chcieliśmy jedynie ją powitać w naszym zwyczaju. - Powiedział ten, w którego oczy spoglądał czarodziej. - Niestety nigdy nie jesteśmy rozumiani w tym kraju. - Odparował drugi ze smutkiem. Czarodziej parsknął i wzruszył ramionami poddając się.

- Choć, moja droga, czeka na ciebie posiłek zanim rozpoczniemy inicjację. - Powiedział w końcu spokojnym, kojącym głosem.

- Wcalę się ich nie przestraszyłam! - Rzekła dziarsko do zakapturzonego czarodzieja. - Co oni mieli na myśli? Skąd oni są?

- Drogie dziecko, wszystko w swoim czasie, możemy ujawnić naszą tożsamość jedynie w wyjątkowych sytuacjach. Poznasz nas wszystkich przy inicjacji. - Powiedział nieznajomy po czym ruszył w stronę jadalni, jego pobratymcy zaś ukłonili się, i poszli jego śladem.

Liapoa obserwowała jak wszyscy się kłaniają w stronę mężczyzny, który ją tu przyprowadził. Wszyscy byli zamaskowani. Nagle poczuła falę przerażenia przypominając sobie swoje straszne przeżycia z lochów świątyni Cyrica, do których została sprowadzona siłą w dzieciństwie by służyć kapłanom za małą prostytutkę. Stanęła jak wryta. Obrazy z przeszłości śmigały jej w głowie a ciało odmówiło posłuszeństwa. Jeszcze raz spojrzała na to, co działo się wewnątrz. Wzięła głęboki oddech, następnie wypuściła powoli powietrze.

- A co jeśli nie pójdę dalej? - Nagle zapytała.

Mężczyźni obrócili się napięcie i spojrzeli się w stronę niziołki. Smutek zawitał w oczach zamaskowanych postaci, które zapewne były przedstawicielami profesji bardów. Spuścili głowy.

- Nie chcesz wiedzieć, moja droga. - Powiedział wyjątkowo spokojnie jej wybawca. Wszyscy odwrócili się razem i wkroczyli przez drzwi zapewne wiodące do jadalni. Liapoa spojrzała przez ramię na zamknięte drzwi główne willi. Potem spuściła wzrok na swój sztylet przymocowany u nogi. *Zawdzięczam im wolność.* - Pomyślała. Wyprostowała się i zamknęła oczy. Właśnie podjęła ostatecznie decyzję.

- A więc sprawdźmy jaki jest koszt tej wolności. - Powiedziała pod nosem i ruszyła pociągnięta aromatem pieczeni.

Gdy Liapoa wkroczyła do jadalni napotkała kilkanaście par oczu patrzących oczekująco. Jedna z zamaskowanych postaci wskazała miejsce przy długim stole. Zapewne był to jej wybawca, gdyż siedział na jego czele, lecz nie była pewna wśród tak wielkiej ilości anonimowych osób. Stół był pełen różnego rodzaju rozkoszy. Znajdowały się na nim potrawy znane i sprawdzone, takie jak ziemniaki w mundurkach czy zupa jarzynowa, oraz bardziej egzotyczne. Jednak uwagę Liapoli głównie zwrócił widok wielkiego półmisku pełnego pomarańczy, bananów, i winogron. Owoce te były prawdziwym rarytasem w tych stronach. Nigdy nawet nie skosztowała pomarańczy czy winogron, lecz była przekonana, że smakują wyśmienicie. Nie umknął również jej uwadze ogromny pieczony prosiak stojący na środku stołu.

Gdy Liapoa zasiadła do stołu wszyscy wyprostowali się i złożyli ręce do modlitwy. Gest różnił się od tych, które zazwyczaj widziała w innych kościołach. Zamiast złożyć ręce prosto, zgromadzenie je krzyżowali przeplatając jeden palec na drugim. Zapewne gest ten coś oznaczał.

- Niech kłamstwo stanie się naszą prawdą. Niechaj chaos stanie się nowym porządkiem. Aby Maska chowała nas przed naszymi wrogami. Niechaj nasz bóg, wielki i potężny, triumfuje wśród reszty. Kłamstwo jest prawdą a prawda kłamstwem. Cóż się dzieje gdy czarny płaszcz chowa prawdę przed światem? Prawda boli i kłuje a kłamstwo koi i relaksuje. Dassun. - Wszyscy wypowiedzieli ostatnie słowo głośno i wyraźnie a cała modlitwa została wypowiedziana z ferworem rzadko spotykanym w kościołach do jakich przywykła niziołka. Nikt się nie spodziewał, że dołączy do modlitwy więc nie składała rąk jak inni, jedynie się im przyglądając z zaciekawieniem.

Po posiłku zgromadzeni wypowiedzieli podobną modlitwę po czym wstali i jak jeden mąż wsuneli krzesła pod stół.

- Drodzy bracia. - Zaczął wybawca Liapoli, którego poznała po dziwnie nienaturalnym głosie. - Nadszedł czas na przyjęcie nowego członka do naszego zakonu. Gdy Liapoa wstępnie przyrzeknie służyć naszemu Bogu, wielkiemu Masce, przedstawcie się jej aby udowodnić, że jej ufamy. - Powiedział formalnie po czym zwrócił oblicze w stronę niziołki.

Bóg Maska - to o nim krążyły tajemnicze opowieści w gildii złodziei, do której należała Liapoa. Jednak teraz to nie miało znaczenia. Chciała dowiedzieć się w końcu kim są Ci ludzie i co ją czeka. Kiedy wszyscy stali wpatrzeni w nią oczekująco ona jeszcze siedziała na swym miejscu. W końcu podniosła się i stanęła na krześle, gdyż wiedziała że inaczej zniknęłaby pod wysokim blatem stołu. Długo myślała zanim w końcu wykrzesała z siebie słowa przysięgi.

- Los ze mnie zakpił i wyrzucił mnie w cień. Tam musiałam znaleźć swoje schronienie. Widzę w was siebie, a wy ujrzeliście we mnie coś co skłoniło was do ratowania mojego życia. Niech kłamstwo stanie się moją prawdą. Przyrzekam służyć Masce.

Zgromadzeni dodali “Dassun” gdy wypowiedziała słowa modlitwy. Jeden po drugim zaczęli zdejmować maski i poczęli się przedstawiać. Zważając na liczbę zgromadzonych nie dziwne było to, że Liapoa zapamiętała imiona tylko kilku, którzy się jej przedstawili.

- Jestem Simara. Pochodzę z Kara-Tur gdzie wyszkoliłam się w użyciu broni Daisho. - Przedstawiła się pierwsza ludzka kobieta. Potem zdjęli maski tajemniczy bardowie.

- Brim.-

- Oraz Jim. Jesteśmy braćmi. Rymujemy. - Dodał drugi z głupkowatym uśmiechem. Spiczaste uszy zdradziły jego elfie pochodzenie, jednak budowa jego szczęki zdecydowanie wskazywała na pochodzenie ludzkie.

- Zwą mnie Gouljon. - Zdjął maskę potężny pół-ork o wyraźnie szarawej skórze. Zapewne orcza strona jego rodziny wywodziła się z rodu szarych orków, zamieszkujących podmrok lub głębokie jaskinie. - Gdy będziesz potrzebować silnej ręki, to daj mi znać. - Dodał wskazując na wielki topór znajdujący się na jego plecach, który jeszcze kilka chwil temu tam się nie znajdował.

- Navaska... - Powiedziała kobieta o czarnej skórze, czerwonych oczach, i białych włosach. Drowka przystanęła na jeden bok i przyjżała się niziołce pogardliwie.

- Devel u twych usług. - Ukłonił się elf o zielonkawej skórze. Liapoa przypomniała sobie, że jedynie leśne elfy posiadają taki odcień. Znalezienie jednego w czarnych szatach w mieście, z zwłaszcza w jakimś zakonie, bardzo ją zdziwiło.

Liapoa zaczęła powoli zyskiwać zaufanie do otaczjących ją nieznajomych. Może to syty posiłek uśpił jej wrodzoną podejrzliwość a może życzliwość zamaskowanego czarodzieja. Do tej pory nie mogła nikomu zarzucić złych intencji. Uczucie to spotęgowało dotrzymanie obietnicy związanej z przedstawieniem się i ukazaniem twarzy przez członków organizacji. Po zdjęciu masek dziewczyna poczuła, że znajduję się wśród normalnych istot. Oczywiście nie zapamiętała każdego imienia, choć kilka charakterystycznych jednostek zapadło jej w pamięci. Kiedy ostatnia osoba zdjęła maskę jej poczucie bezpieczeństwa ponownie runęło jak obalony siekierą dąb. Niziołce o mało nie umknął okrzyk przerażenia. Puste oczodoły wpatrywały się w nią tajemniczo a groteskowy uśmiech odsłaniał wszystkie rzędy zębów Licza.


- Nazywam się Aveastolix, lecz możesz mi mówić Ave. - Powiedział uprzejmie a jego nienaturalny głos jeszcze bardziej zwracał na siebie uwagę, zwłaszcza gdy Liapoa zauważyła, że jego szczęka wcale się nie porusza.

- Dziwisz się? - Zapytał. - Nie miałem innego wyjścia. Gdybym nie przedłużył sobie życia tysiąc lat temu, to nie byłbym w stanie wykonać misji... która została mi powierzona przez naszego Boga. - Powiedział. Zakonnicy zerkali na niego z niesmakiem lecz również i niekrytym szacunkiem.

- A teraz... przejdźmy do rytuału. - Zgromadzeni zaczęli opuszczać pomieszczenie.

Wybawiciel, ciepły i uprzejmy w istocie był nieumarłym, przepełniony ogromną magiczną mocą. Dreszcz przeszedł jej po karku a dłonie zaczęły dygotać. Rozejrzała się po innych. *A może on też ich kontroluję tak samo jak strażnika na dziedzińcu. Może ze mną chce zrobić to samo.* Jednak Lipoa dostrzegała w każdej odsłoniętej twarzy indywidualność. Każdy nieco inaczej reagował. Nie byli jak marionetki.

Przypomniała sobie słowa Ave: “Niedługo to Ty będziesz rodzić strach”. *Czy tej obietnicy również dotrzyma?* - Pomyślała i poczuła jak uchodzi z niej lęk a rośnie pragnienie. Pragnienie mocy jaką dysponował ów nieumarły, który ją tu przyprowadził. Zawdzięczał to sobie czy może Masce? Aż dziwne było, że w tej małej istocie było aż tyle zimnej krwi. Z gracją zeskoczyła z krzesła i ruszyła by odbyć rytuał inicjacji. Wydawało się, że zmierza tam bez lęku lecz w głębi duszy wrzała niepewność.

Liapoa podążała za resztą zakonu i starała sobie wyobrazić co ją czeka. Zgromadzeni szli gęsiego trzymając dłonie razem w geście modlitwy z opuszczonymi głowami. Po chwili Liapoa zauważyła, że zmieżają w stronę schodów prowadzących w dół. Magiczne światła migały przy ścianach zwalczając mrok. Gdy w końcu, po kilku minutach podróży w głąb ziemi, dotarli do wielkich drzwi, wszyscy zatrzymali się i wypowiedzieli jedno słowo.

- Dassun! - Zapadła cisza. Wielkie, metalowe drzwi zaskrzypiały niemiłosiernie i ukazały wielką komnatę. Na samym środku pomieszczenia znajdował się ogromny magiczny krąg. W kręgu został namalowany krwią drugi, mniejszy. Aveastolix podniósł dwie kościste dłonie a zgromadzeni rozproszyli się aby zrobić miejsce dla niziołki. Licz odwrócił się i wlepił złowieszcze ślepia w stronę dziewczyny.

- Dassun... - Szepneła pod nosem. Cały czas miała wątpliwości czy została wybrana przez tych ludzi na wspólnika czy na ofiarę do magicznego rytuału. Złowieszczy wzrok Licza wzbudził w niej jednak coś co mogło pojawić się tylko w kimś opętanym nienawiścią. Poczuła falę odwagi i ruszyła w jego stronę. Krew na posadzce pobudziła jej wyobraźnie, jednak szybko ugasiła myśli. Spojrzała na kościanego maga i wyczekiwała wskazówek.

- Wejdź do tego kręgu. - Po chwili odezwał się głos, który zdawał się dochodzić ze strony licza. Istota wskazała na inny krąg, którego Liapoa wcześniej nie zauważyła. Na około magicznej strefy znajdowało się siedem piedestałów. Liapoa ruszyła we wskazane miejsce i ustawiła się tak by obserwować całą salę. Podekscytowanie mieszało się ze strachem, pragnienie z odrazą. Czekała co zaraz ma się wydarzyć z zaciśniętymi pięściami.

Siedem wyznawców Maski ruszyło w stronę piedestałów. Dopiero po chwili niziołka zauważyła, że na każdym znajdowała się gruba księga. Aveastolix stanął przodem do dziewczyny i zaczął mówić.

- Oto następna dusza poświęcona twej misji Masko! Oto następna służąca działająca w twojej sprawie. Niech prawda zginie w morzu kłamstwa! Niech mówi prawdę jedynie gdy zdejmie maskę. - Licz podniósł jedną dłoń i wyciągnął ją w stronę Liapoli. Pozostali zrobili to samo i zaczęli śpiewać mroczną pieśń w języku mocy.

- Daaave min desuan del van... Des mue del acht din teeeeg. Daaave min desuan del van... Des mue sim vleeeg. - Śpiewali tak przez kilka minut zanim niziołka cokolwiek poczuła. Nagle jej wizję wypełniła ciemność a głosy śpiewających oddaliły się.

- Witaj. - Odezwał się szept, który wypełniły dziewczynę wibracjami mocy. - Tak, przede mną prawdy nie ukryjesz... Lecz nigdy jej nie wyjawisz, chyba, że nie masz innego wyjścia... - Odezwał się głos. Liapoa otworzyła usta lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Będziesz mi służyć, moja miła... a ja cię wynagrodzę w życiu... i po śmierci... - Ciemność nagle znikła a niziołka znów znajdowała się w kręgu. Zakonnicy wpatrywali się w niziołkę z niedowierzeniem.

- Tak... Dobrze zrobiłem, wybierając ciebie. - Odezwał się Aveastolix. Po chwili wykonał znak ręką aby nakłonić dziewczynę do wyjścia z kręgu.

- Musisz jeszcze jedynie zdobyć swą maskę, moja droga. - Wyjął spod szat biała, porcelanową maskę podobną do tych co nosili inni. Przedmiot, który wręczył jej licz wydawał się być jednak niekompletny, a jego oblicze nie wzbudzało żadnych emocji.Widać było, że Liapoa nadal była oszołomiona wizją której doznała, jednak czuła, że to co właśnie się dzieje odmieni jej życie na zawsze.

- Moja maska... Jak nadać jej mocy? Jak zdobyć taką maskę, która zrodzi strach, Ave? - Zapytała niepewnie dziewczyna.

- Navaska? - Zwrócił się licz w stronę mrocznej elfki. Ta uśmiechnęła się. - Dassun! - Wykrzyknęła a wszyscy zgromadzeni oprócz nieumarłego czarodzieja opuścili pomieszczenie.

- W tym oto kręgu przywołamy istotę z dziewięciu piekieł. To będzie twój test. Demon pojawi się w czerwonym kręgu. Położysz maskę w kręgu świecącym się magicznym światłem. Zrobisz to dopiero, gdy namówisz demona do zaczarowania twego przedmiotu. Pod żadnym pozorem nie zbliżaj się do istoty... nawet gdy dokonasz już umowy. - Powiedział licz, machną ręką wypowiadając kilka słów, po czym znikł pozostawiając po sobie jedynie odrobinę czarnej mgły.

- Hxal dest miussser devral Err tu siman del quesss. - Wykrzyczała drowka słowa mocy, po czym odwróciła się do niziołki. Uśmiechnęła się do niej pogardliwie, po czym wyszła z pomieszczenia kocim krokiem.

Liapoa ujrzała po chwili jak magiczne wrota materializują się w środku czerwonego kręgu. Klamka powoli przechyliła się a wrota otworzyły się, aby ujawnić... ciemność.

- Ugh... - Sapnęła potworna istota przechodząca przez portal. Pomieszczenie wypełniła ciężka atmosfera zła. Zapach siarki dosięgnął nosa niziołki a ta zakrztusiła się, gdy przybrał bardziej intensywnej formy.


Demon miał niedoszła sześć metrów, górując nad małą formą niziołki. Jego wielkie skrzydła zatrzepotały a Liapoa poczuła gorący powiew na twarzy. Rogi demona były zakrzywione jak kozy. Po chwili otworzył paszczę wypełnioną rzędami ostrych zębów i ziewnął. Odgłos, który wydobył się z jego gardła bardziej przypominał ryk lwa niż ziewnięcie, jednak wyciągnięte na boki kończyny i napnięte mięśnie zdradziły tę czynność.

- Kto budzi wielkiego Errtu ze snu? - Zapytał balor.

Serce biło jej z szybkością trzepotu skrzydeł kolibra. Oddech był równie szybki i nierówny. Porażona ogromem bestii, która przed nią stała o mało nie zapomniała co miała zrobić. Przypomniała sobie jednak, że ma ubić interes z tą bestią kiedy poczuła, że w ręku trzyma maskę. Przełknęła ślinę i wykrztusiła.

- Wielki Errtu, Witaj. Wybacz, że przebudziłam Cię ze snu. Jestem cieniem, który czai się pod płonącą świecą, jestem ciszą, która wypełnia uszy zmarłego, jestem zasadzką... - Na początku jej głos był cichy i niepewny, jednak widząc że ogromny demon cierpliwie słucha, poczuła większą pewność siebie. Nie była pewna czy to jej wrodzona erudycja czy też inicjacja, która przed chwilą miała miejsce. Cokolwiek to było, pozwoliło jej na to, aby przełamać strach i dobierać słowa w chytry sposób. Na chwilę przerwała, głęboko odetchnęła i zdobyła się na to by podnieść głowę i spojrzeć w rogate oblicze demona.

- Wielki Errtu, pragnę twej pomocy. - W końcu dodała.

Demon stał i wpatrywał się w niziołkę poważnie. Po chwili wybuchł grzmiącym śmiechem i pierdnął ogniem.

- Jesteś wariatką. - Chichotał jak dziecko, bardzo głębokim głosem.

- Jestem sługą boga Maski. Magiczna moc wyciągnęła Cię z piekielnych otchłani. Udziel mi swej potęgi bym mogła szerzyć strach pośród tych, którzy grzeszą pychą! - Liapolę zirytowało zachowanie demona co sprawiło, że słowa jej brzmiały jeszcze pewniej niż poprzednie.

- Gniew! Pięknie! Maska powiadasz... - Demon rozejrzał się po kręgu drapiąc się po głowie. Potwór nawet nie zauważył, że zerwał kawał skóry z głowy swymi ostrymi szponami.

- Zwykle wzywają mnie drowy... Kapłanki bogini Lolth. One to by się dopiero wkurzyły gdybym którąś nazwał idiotką. - Demon zaśmiał się głośno, wciąż unikając tematu. Liapola zauważyła, że jego ogon wciąż uderza w magiczne pole znajdujące się za nim.

Liapoa nic nie wiedziała o demonach. Słyszała o nich w opowieściach, których nasłuchała się od podróżnych bardów i nocnych bajań babek. Lecz wiedziała jedno, że musi być chytra i że za darmo niczego od demona nie otrzyma.

- Nie jestem drowem, jestem Hin. To mój sztylet, a to moja maska. - Wyciągnęła ostrze i pokazała maskę na wyciągniętej ręce. - Zapewne niewiele o nas słyszałeś. Nie Ty jeden, dlatego wiedz, że ów sztylet jest niewidzialny jak śmierć. Uczyń tą maskę również potężną, tak abym mówiąc, że Errtu jest “wielki” nie czuła, iż kłamię.

- Dlaczego widzę ten sztylet jeśli jest niewidzialny? Zaraz zaraz... śmierć nie jest niewidzialna... a ty jesteś służącą maski, lubisz kłamać. - Uśmiechnął się zadowolony z siebie demon, lecz gra widocznie go zainteresowała. Przestał uderzać ogonem w pole magiczne i zwrócił całą swoją uwagę w stronę niziołki.

Liapoa trochę się zmartwiła. Czuła, że ta rozmowa znacząco nadwyręży jej umysł. Jednak nie mogła odpuścić. To był sprawdzian jej sprytu. Liapoa położyła maskę na podłogę i powolnym krokiem zaczęła poruszać się dookoła kręgu. Ustawiła sobie sztylet ostrzem na czubku palca i utrzymując go w pionie rzekła.

- Widzisz zrównowarzone ostrze, które znika kiedy traci równowagę. - Wypowiadając te słowa poruszyła dłonią tak aby sztylet przechylił się do przodu. Lekko go popchnęła tak aby zakreślił w powietrzu koło a następnie szybko wyprostowała rękę i sztylet znalazł się w jej rękawie. Kontynuowała wypowiedź. - Śmierć czai się na każdego z nas. Wydaję się być niewidoczna a jednocześnie wszechobecna, jak powietrze. Jednak w jednym momencie staję przed nami twarzą w twarz. - przy tych słowach najpierw zamaszycie poruszyła ręką jakby chciała fizycznie unaocznić istnienie powietrza a następnie zrobiła gwałtowny gest i sztylet znów pojawił się w jej dłoni, jednak nie była to dłoń w rękawie której zniknął sztylet. - Pojawia się niespodziewanie i nie wiadomo, z której strony lecz jedno jest pewne i oczywiste. Pojawia się by zabrać życie. - kończąc to zdanie wykonała gwałtowne pchnięcie w klatke piersiową. Przynajmniej tak to musiało wyglądać z perspektywy bestii, która patrzyła na Liapoe z profilu. W rzeczywistości sztylet tkwił umieszczony pod pachą niziołki. Upadła na kolano, spuściła głowę i szeptem powiedziała. - Lecz czym jest śmierć w obliczu Boga maski, władcy oszustwa, mistrza mirażu? - Podniosła rękę pod którą znajdował się sztylet. Metal wydał metaliczny dźwięk uderzając o kamienną posadzkę. - Niczym. - Dodała i wstała.

- Potęga mego opiekuna jest ogromna, ześlij moc na moją maskę a niewątpliwie zyskasz w jego oczach.

Demon patrzył sceptycznie na całe przedstawienie. Gdy niziołka wypowiedziała ostatnie słowa, jego ramiona opadły a on wydawał się posmutnieć, jakkolwiek to możliwe u takiej bestii.

- Nie masz nic dla mnie oprócz tanich sztuczek i kłamstw... - Powiedział spokojnie. - Zapewne nie wiesz nawet o co prosisz... - Dodał po chwili i usiadł w magicznym kręgu. - Jednak magiczny krąg jest zbyt silny abym mógł go opuścić... z resztą nie chcę wracać... - Dodał a z jego jamy wydobył się płomień ognia gdy westchnął. - Widzę w tobie siebie... Kilka tysięcy lat temu, nie pamiętam dokładnej daty, również przywołałem potężnego demona. Zrobiłem z nim pakt. Moja dusza w zamian za wielką moc. Zyskałem słodką zemstę, wciąż czuję jej smak. Ty jednak nie wiesz czego chcesz. Myślisz, że machnę ręką a maska stanie się magiczna... nie... to tak nie działa. Śmiertelnicy tak mało wiedzą... - Demon podrapał się po piersi, krew polała się z nowych ran, które wyrył ostrymi pazurami, lecz nawet nie zwrócił na nie uwagi.

- Masz rację. Twój bog jest silny. W jego oczach nic nie zyskam, jednak. Jestem potępiony na wieki... Lubię cię, Liapoo. Widzę w tobie gniew, chęć zemsty. Odczuwasz nienawiść do całego świata, z małymi wyjątkami, jednak to niedługo się zmieni. Mam dla ciebie propozycję... Dam ci to, czego chcesz. Zamieszkam w twojej masce. W zamian daj mi dziesięć dusz niewinnych. Maska będzie ci służyć nie tylko moją magiczną mocą, lecz również tysiącami lat mojego doświadczenia. Gdy będziesz nosić maskę będziemy czasem słyszeć swe myśli. Dostarczysz mi dziesięć dusz niewinnych zanim umrzesz lub swoją własną jeśli nie zdołasz. Ponadto wysłuchasz mnie, gdy będę miał coś do powiedzenia. W zamian oferuję swoją moc. Zamieszkam w twojej masce... - Dokończył balor po czym wstał i spojrzał się srogo na niziołkę oczekując jej odpowiedzi.

Liapoa słuchała uważnie. Demon, jak sam mówił, miał tysiące lat a więc jego mądrość i przedewszystkim przebiegliwość musiała być ogromna. Dlatego szukała podstępu w jego słowach. Liapoa czuła na sobie przenikliwy ciężar jego wzroku. Mimo to ruszyła w stronę maski, którą wcześniej położyła na kamiennej posadzce. Podniosła ją i przez chwile uważnie przyglądała się jej nijakiemu wyrazowi. W końcu podeszła bliżej kręgu i wyciągnęła maskę w jego stronę, jednak nie przekraczając granicy wyznaczonej magiczną linią na ziemi.

- Wielki Errtu. Pragnę abyś użyczył mi swej mocy, która niewątpliwie jest potężną. Jednak cena, za jej udzielenie mnie przerasta. Świat się zmienił przez tysiące lat, które spędziłeś w piekle. Jest on przepełniony kłamstwem, zawiścią i plugastwem. To kraina złoczyńców i oszczerców, gdzie nikt nie jest bez winy. - Przerwała na chwilę by wziąć głęboki oddech, po czym kontynuowała dalej. - Myślę jednak że ognista pieczara, z której przybyłeś jest o wiele bardziej nie gościnna. Ucieczka stamtąd musi być czymś czego bardzo pragniesz, skoro wolisz żyć tu, pod postacią maski... - Znów przerwała aby spostrzec reakcję demona jednak nie czekała aż coś powie. Sama mówiła dalej. - A więc zamieszkaj w niej i udzielaj mi swych porad i swej mocy a ja w zamian daruję Ci 10 dusz należących do osób, uważających się za najcnotliwszych wśród wszystkich istot Torrilu. Ofiaruję Ci 10 dusz kapłanów jakiego boga tylko zapragniesz.

Demon zaśmiał się cicho i spojrzał się na Liapolę. Po chwili zagrzmiał i zaczął okładać ziemię ze śmiechu ogonem.

- Jesteś nieprzewidywalna. Co jeśli będę chciał dziesięć dusz kapłanów twego boga? Co na to powie Maska? Zgadzam się z tobą. Powiem ci kogo chcę gdy tą osobę spotkamy. Chcę jednak jeszcze zmienić ostatecznie pakt. Będą to kapłani... lub istoty wielce wierzące w swego boga... jak ty. - Demon uśmiechnął się złowieszczo po czym wyciągnął dłoń po maskę.

Widząc reakcję bestii kącik ust Liapoli uniósł się w charakterystyczny drobny uśmiech lecz jak się zjawił, tak zaraz znikł niczym jakaś zjawa.

- Niechaj tak będzie. - Rzekła po czym wzięła zamach i rzuciła maskę w stronę wystającej dłoni Errtu. Demon złapał maskę jedną ręką po czym przyjrzał się jej dokładnie.

- To będzie bolało... - Westchnął. Errtu położył przedmiot na ziemi i zaczął wymawiać magiczne słowa. Liapola zadrżała słysząc piekielne słowa mocy lecz co zobaczyła później dopiero nią wstrząsnęło. Maska nagle wstała z ziemi a jej ślepia wbiły się w postać demona. Okazało się, że z ziemi wypęzł jakiś wąż, który w tym momencie miał maskę na sobie. Przedmiot stał się obliczem istoty a ta wznosiła się coraz to wyżej aż wreszcie zamarła na wysokości twarzy Errtu. Potwór wyciągnął szponiastą dłoń w stronę złowieszczego oblicza. Następne kilka sekund wypełniło komnatę potwornym okrzykiem bólu. Aveastolix wpadł do komnaty aby doświadczyć całego widowiska. Licz stanął jak wryty. Ujrzał jak bestia zostaje pożerana wielkimi zębami. Ostre jak sztylety zęby wbijały mu się w tłowie, nogi, ogon aż wreszcie istota połknęła demona w całości. Dało się jeszcze słychać magiczne wiatry aż wreszcie forma węża zanikła a maska upadła na ziemię.

Aveastolix wyleciał w stronę przedmiotu i podniósł go. Nagle krzyknął nieziemskim okrzykiem bólu i upuscił lekko czerwonawą maskę, jego kościste dłonie zczerniałe od płomienia, który go poparzył.

- Idiotka! - Wykrzyknął nieumarły czarodziej lecz Liapola od razu wiedziała, że komentarz nie był skierowany w jej stronę.

- Jest w końcu wybrańczynią Maski... - Powiedziała Navaska powoli krocząc kocim krokiem w stronę licza.

- Dobrze wiesz jak niebezpieczne było przywołanie Errtu! Ten demon jest nieprzewidywalny! Sam nie zna limitu swojej mocy! Jestem pewien, że przełamanie kręgu nie sprawiło by mu większego kłopotu gdyby chciał to zrobić. - Odwrócił się w stronę drowki czarodziej a oczy zaświeciły mu się złowieszczo. - Wiesz jaka jest kara za podniesienie ręki na jednego z nas... - Dodał szeptem a wibracje potężnej magii dały się czuć w całej komnacie.

Drowka założyła ręce na biodrach i uśmiechnęła się do licza. - Nie zamierzałam skrzywdzić naszej nowo przybyłej koleżanki. - Powiedziała mroczna elfka i uśmiechnęła się słodko do niziołki, w jej oczach dał się ujrzeć szacunek, który jeszcze nie dawno był pogardą. - Jeśli ona nie przyzna ci pozwolenia czarodzieju... - Dodała groźnym mruknięciem. Aveastolix wzdrygnął się mimo sobie a czerwony blask jego oczodołów zanikł.

- Liapoo... Czy życzysz sobie śmierci tej, która zesłała na ciebie pewną zagładę? To, że udało ci się jej uniknąć jest bez znaczenia. To był cud, jaki zesłał sam Maska, lecz każda inna osoba zapewne już dawno leżała by tu martwa... - Zapytał licz, lecz Liapoa nie mogła oprzeć się wrażeniu, że czarodziej mówi to tylko by zachować dumę, widocznie bojąc się drowki.

Cała scena pochłonięcia demona przez maskę była tak zajmująca uwagę, że Liapoa nie zauważyła wtargnięcia Licza do podziemnej sali. Stała zamurowana nie dowierzając w to co przed chwilą miało miejsce. Gdy za Aveastolixem weszła drowka, Liapoa dalej nie zwracała uwagi na to co się działo dookoła. Wpatrywała się w maskę, która wyleciała z kościstych dłoni czarodzieja. Nie słuchała o czym mówią, w końcu postanowiła się poruszyć. Ruszyła w stronę maski by podnieść ją z ziemi.

Maska była w większości biała, jak wcześniej lecz na jej powierzchni pojawił się jakby czerwony tatuaż. Przypominał jakiegoś węża lecz rozmazywał się, jakby ktoś przejechał dłonią po zasychającej krwi. Oblicze maski było tak przerażające, że niziołce serce zabiło szybciej gdy zbliżyła się do przedmiotu. Dziewczyna była jakby zahipnotyzowana jej widokiem. Nie docierało do niej co się dookoła działo. Mimo ogromnych nerwów wyciągnęła trzęsącą się dłoń w stronę przerażającej maski.

Navaska przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem a Aveastolix czekał cierpliwie na odpowiedź, widząc, że niziołka jest w środku czegoś ważnego. Gdy Liapoa podniosła maskę stało się coś niespodziewanego. Maska rzuciła się na jej twarz lecz dziewczyna stała spokojnie, kiedy każdy o zdrowym rozsądku próbował by ją zdjąć. Potworne oblicze zwróciło się w stronę pary a po plecach drowki przeszły dreszcze. Licz nie zareagował.

Ze strony niziołki wyglądało to tak: podniosła maskę a ta powędrowała w stronę jej twarzy. Przyjęła pomoc i poczuła nagłą siłę. Całe jej ciało przeszyła piekielna siła, wizja wyostrzyła się, a Lipoa usłyszała głos w umyśle.

- Witaj, teraz jesteśmy razem. - Głos był niezwykle kojący, jakby należał do kogoś bardzo jej bliskiego. Errtu po chwili opuścił jej umysł nie próbując jej kontrolować w żaden sposób. Dziewczyna jednak poczuła jego ból. Był to wstyd tysiącleci, był to gniew, było to cierpienie i żal. Przez chwilę poczuła to wszystko jakby należało do niej co niemal ją zwaliło z nóg. Po chwili jednak wszystko znikło jak się pojawiło a demon wysłał jej mentalne przeprosiny bez słów.

- Liapoo, jesteś tam? Mam nadzieję, że Errtu nie zdołał cię opętać? - Zapytał licz po chwili.

Niziołka przechyliła głowę najpierw na lewą stronę a potem powoli przesunęła ją na prawą. Zciągnęła łopatki wypinając klatkę piersiową i zacisnęła pięści. Pragnęła użyć przeszywającej jej mocy jednak po chwili spuściła ramiona i rozluźniła się. Wolnym ruchem ręki zdjęła maskę i odgarniając nadgarstkiem grzywkę uniosła twarz w stronę Aveastolixa. Na jej twarzy widniał nikły uśmiech zdradzający zadowolenie.

- W porządku Ave. - Odpowiedziała i znów rzuciła okiem na maskę, po czym cicho dodała. - Chyba zdobyłam już swoją maskę...


Brilchan 07-07-2013 18:35

~Stara gwardia~ - pomyślał niechętnie jednocześnie podziwiając woluminy zgromadzone w gabinecie

~Ukrywa je niczym smok siedzący na górze złota a czyż Oghma nie nakazał nam dzielić się wiedzą ze wszystkimi?~ - Zgniótł jednak te myśli w zarodku przywołując na twarz przyjazny uśmiech zupełnie ignorując niechęć ze strony kapłana usadowił fotel we wskazanym miejscu.

Przypomniało mu się zdanie z traktatu retorycznego, który kiedyś czytał. “Twarz twoja jest jak pawąż. Nie wolno ci zdradzać swych emocji przeciwnikowi w dyskusji, szczególnie, jeżeli posiada on nad tobą jakąś przewagę.” -

Tak właśnie zamierzał postępować z siedzącym naprzeciw niego starcem.

Wykonał przed rozmówcą głęboki ukłon, praktycznie zginając się w pół, gdy już się wyprostował zaczął perorować spokojnym stonowanym głosem, w którym dało się słyszeć szacunek i zawstydzenie

- Tak, Arcykapłanie w innym przypadku nie śmiałbym ci przeszkadzać. W czasie swych studiów odkryłem zapiski na temat przebogatego księgozbioru dotyczącego Sfer, pragnę go odzyskać i udostępnić wszystkim zainteresowanym wedle przykazań Pana Wiedzy - Nie widział potrzeby, aby dodawać, że pożałowania godne kreatury z Krypty Mędrców będą musieli płacić tą samą zawyżoną stawkę, którą zdzierają z osób chcących korzystać z ich zbiorów! Chyba, że obniżą ją do tego samego poziomu, co Powszechna Biblioteka Torilu.

- Niestety tenże wspaniały zbiór został ukryty na niebezpiecznym dla istot żywych Planie Cienia, mimo to planuje wyruszyć na jego poszukiwanie. Stąd przybywam, aby spytać się czy nie macie na stanie Amuletu Chroniącego przed Negatywną energią? Jeżeli miałbym wydawać pieniądze na tak potężny przedmiot wolę, aby wsparły one świątynie mojego patrona, nie kryje jednak, że wolałbym oddać temu zacnemu przybytkowi jakąś przysługę, która pozwoliłaby mi wykorzystać fundusze na inne etapy przygotowania. Z pewnością tak poważany przybytek religijny ma jakieś problemy, w których rozwiązaniu mógłbym
Pomóc? - Spytał w duchu przygotowując się na to, że zostanie wykpiony i wyrzucony za drzwi.

- Chciałbym, też was prosić Arcykapłanie o udzielenie mi przychylności w sprawie prośby o wsparcie, które zamierzam wysłać do Zakonu Mnichów Pióra. Wsparcie tak zacnej Świątyni z pewnością przedstawiłoby moją prośbę w jaśnistym świetle.

- Zastanawiałem się również, czy uzyskałbym wasze zezwolenie na szukanie chętnych do tej wyprawy pośród kleru Pana Wiedzy. Wyprawa jest oczywiście niebezpieczna, jednak jestem przekonany, że Oghma pragnie abyśmy odzyskali te woluminy na jego chwale i wsparcie magii objawień z pewnością pomogłoby w tym zbożnym dziele
Wiedział, że dużo ryzykuje nie spodziewał się też pozytywnego rozpatrzenia swojej prośby, ale zawsze był wiernym wyznawcom Oghmy, całe życie poświęcając, aby wykonać wielkie dzieło na jego chwałę, więc czuł się w obowiązku, aby poszukiwania wsparcia dla swego najnowszego projektu zacząć właśnie tutaj.

Naumyślnie przedstawił nieco wygórowane wymagania mając nadzieje na spełnienie, choć drobnej ich części. Duglas tłumaczył mu kiedyś, że sprytni kupcy specjalnie zawyżają ceny towaru targując się potem do poziomu, który im odpowiadał od początku. Klient wychodzi wtedy ze sklepu zadowolony myśląc, że wykiwał sprzedającego a jeżeli trafi się jeleń, który zapłaci wyższą stawkę to tym lepiej! Mędrzec miał nadzieje, że podobna sztuczka uda się w stosunku do Arcykapłana

Arcykapłan skrzywił się. - Amulet ochrony przed negatywną energią? - Zakpił. - Wiesz jak rzadki jest taki artefakt? W każdym razie nie mamy niczego takiego. Jak chcesz to możesz popytać kapłanów, nie mam nic, przeciwko ale sam nie będę brał udziału w twoich?.. - Zawahał się. - Przedsięwzięciach. - Dokończył zdegustowany.

- No tak, racja. Nie mogłem przewidzieć, że sztuka zaklinania jest dla kapłanów tak obca, że prosty przedmiot ochronny wydaje się im artefaktem. - Pozwolił sobie na własną kpinę. - Oczywiście, nie śmiałbym, narażać tak ważnej i wiekowej persony na zagrożenia wiążące się z takim “Przedsięwzięciem” - Naumyślnie użył dokładnie tego samego tonu, który posłyszał w głosie rozmówcy. - Żegnam i dziękuje za poświęcony mi czas. - Skłonił się ponownie, po czym wyleciał z gabinetu.

Wiedział, że ten wybuch był zupełnie nie na miejscu, jednak nie potrafił się pogodzić z tym, że osoba na tak wysokim stanowisku była tak bardzo zaślepiona!

Żadnej, inicjatywy ani pragnienia zdobycia nowych szczytów. Jednak wizyta, nie była kompletną stratą czasu. Rozmowa z Grolsimem dawała nadzieje na to, że istnieje szansa na odnowę wewnątrz kleru kościoła Pana Wiedzy

Korzystając z tego, że już jest w świątyni zmówił krótką modlitwę przed ołtarzem, prosząc Oghme o inspiracje i wsparcie na nowo obranej ścieżce. Gdy, już skończył spróbował wypytać miejscowego kapłanów czy której z pośród nich nie byłby zainteresowany wyprawą w poszukiwaniu zaginionej wiedzy, nie spodziewał się, aby którykolwiek z dysponujących większą potęgą kleryków wyraził zainteresowanie.
Jednak branie ze sobą nowicjuszy w tak niebezpieczne miejsce byłoby prowadzeniem ich na rzeź.

Gdy Brilchan tak leciał na fotelu zastanawiając się nad swym dalszym losem, nagle drogę zagrodził mu jakiś młodszy kapłan. Był przestraszony, lecz nie schodził czarodziejowi z drogi. Przez długą chwilę nie mógł znaleźć języka w buzi.

- Tak... Przyjacielu, czy mogę ci w czymś pomóc? - Głos maga był przyjazny, cała jego postawa wyrażała otwartość.

- J-ja chcę iść. - Powiedział a głos mu zadrżał ze strachu. Brilchan przyjrzał się kapłanowi. Stał przed nim młody mężczyzna o chorowitej figurze. Widać było, że nie przeżyłby długo na planie cienia, lecz było w nim jeszcze coś, czego Brilchan nie mógł określić. Młodzieniec błądził oczami po posadzce. Czarodziej nie mógł odrzucić wrażenia, iż nowicjusz posiada jakąś potężną magię. Ciarki przeszły mu po plecach.

- Mam, wrażenie, że razem dokonany wielkich rzeczy, prosiłem Pana Wiedzy o pomoc i zesłał mi ciebie, nie będę, więc sprzeciwiał się jego woli. Jak cię zwą? - Głos maga był pełen powagi, nie raz słyszał historie o tym jak niepozorni akolici dostąpili wywyższenia z racji czystości wiary, jaka ich przepełniała.

- Przejdź, się ze mną. Przybyłem tu szukając magii ochronnej jednak zostałem wyśmiany przez twojego przełożonego, gdy tylko powiedziałem mu, że pragnę zdobyć amulet broniący przed szkodliwą aurą Planu Cienia - wyjaśnił. - Może będziemy mieć więcej szczęścia w przybytku Pana Poranka? -

- N-nie... - Odpowiedział po chwili kapłan. - Alustriel ma taki. - W końcu dokończył myśl, gdy już zastanowił się odpowiednio.

Czarodziej uderzył dłonią w czoło zawstydzony swym brakiem pomyślunku - Oczywiście! Pani Alustriel z pewnością zechce nam dopomóc! Pora, więc przejść się do pałacu mój rozsądny przyjacielu. -

Mag z wielkim zadowoleniem ruszył w kierunku wyjścia ze świątyni w duchu dziękując Oghmie za zesłanie mu pomocnika. - Powiedz jak pragniesz być przeze mnie nazwany kapłanie? Nie musisz podawać swego prawdziwego imienia, w dzisiejszych czasach byłby to wyraz ostrożności biorąc pod uwagę ilu ludzi rzuca złośliwe klątwy. - Rzekł w zamyśleniu cały czas kierując fotelem.

- Czuje, że nasza współpraca będzie początkiem wielkiej przygody i chwały! Jesteś niepozorny, ale jak każdy dobry bibliotekarz wiem, że nie należy oceniać książki po okładce! Wyczuwam w tobie wielki potencjał mój drogi. - Głos Brilchan przepełniała pasja. Młodzieniec cały czas wpatrywał się w czarodzieja z zdziwieniem, gdy ten mówił, aż w końcu uderzył głową prosto w lampę uliczną.

- Na Księgę i krew! Czy nic ci nie jest?! - Krzyknął wystraszony mędrzec.
- W-wielki potencjał? - Zapytał akolita masując się po czole, gdy wstawał z posadzki.

- Tak, w normalnych okolicznościach nie wziąłbym cię na taką wyprawę bojąc się o twe życie, jednak poprosiłem Pana Wiedzy o pomoc a wtedy ty zjawiłeś się przede mną i poczułem że jesteś czymś więcej niż zdaje się na pierwszy rzut oka.- Wytłumaczył spokojnie chłopakowi.

- Z resztą spójrz na mnie, urodziłem się, jako kaleka, którego nie jest w stanie uzdrowić żadna magia ani łaska bogów. Mimo, to wbrew przeznaczeniu udało mi się osiągnąć sukces dzięki ciężkiej pracy. Oczywiście moje przeczucie jest tylko możliwością i jeżeli teraz spoczniesz na laurach będąc pewien sukcesu czeka nas pewna śmierć. - Dodał z powagą

Młodzieniec uśmiechnął się głupkowato i ruszył w stronę pałacu. Zrobił jeden krok i znów uderzył głową w ten sam słup. Po chwili podniósł się i uśmiechnął jeszcze raz, wielki guz pojawił się na jego czole.

Gdy wreszcie dotarli do pałacu, unikając wszelkich potencjalnych zagrożeń dla czoła akolity, młodzieniec wskazał na budynek i powiedział.

- Pani Alustriel ma-a twój amulet. Zabierz go i idziemy. - Usiadł na murku przy bramie i spuścił w głowę jakby w oczekiwaniu.

Przebudzony rabanem Quaras z zaciekawieniem przyglądał się chłopakowi ~~ Szefie, może ty po prostu zjadłeś z rana coś nieświeżego? Ten dzieciak nie jest w stanie przejść ulicy ~~ - Zakpił. Jednak zaraz potem Brilchan wyczuł od strony chowańca niepokój

~Szefie, uważaj na niego! Śmierdzi psem!~

Czarodziej był przez moment zaniepokojony, lecz potem parskną śmiechem

- Kapłanie masz może psa? Mojego chowańca zaniepokoił psi zapach. - Wyjaśnił powód swej wesołości.

- Psa?! - Wykrzyknął młodzieniec zrywając się na nogi. - Gdzie jest pies!? Zabić. Niech mnie nie dotyka więcej! - Krzyczał wystraszony chłopak. Kilka przechodniów zerknęło na akolitę z rozbawieniem.

Mistrz pokręcił głową, zdjął kota z oparcia fotela i podsunął go przed twarz akolity. - Quaras uważa, że nie wolno ci ufać, bo śmierdzisz psem. - Jakby na potwierdzenie słów maga niezadowolony kot syknął wściekle w kierunku chłopaka.

-, Ale ładny kotek. - Złagodniał młodzieniec i wyciągnął dłoń w stronę Quarasa by go pogłaskać.

~Quaras NIE GRYŹ ANI NIE DRAP~ - Ryknął mentalnie na chowańca, nie chcąc żeby akolita doznał kolejnych urazów. Kocur z wielką niechęcią pozwolił się pogłaskać, ale widać było, że nie jest sytuacją zachwycony.

Chłopak głaskał kota pod włos jeszcze bardziej go denerwując i uśmiechał się radośnie.

- Później powiem ci sekret! - Powiedział uradowany i usiadł znów na murku. - A teraz idź po amulet, przyda się. - Uśmiechnął się do kota szczęśliwy, że pozwolił mu się pogłaskać.

Wściekły Quaras powrócił na miejsce a mag nasłuchał się od niego wyzwisk, wśród których “brudny szczur” było najłagodniejsze

- Dobrze, już idę, ale pamiętaj, że amulet nie jest w żadnym wypadku “mój”. Pani, może w swej wielkiej łasce zgodzić się na użyczenie mi go. - Upomniał akolitę gdyż nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek w jego obecności nie okazał jego dobrodziejce należnego szacunku.

Ruszył w kierunku wejścia do pałacu poprawiając ułożenie fioletowej szaty, zastanawiając się przy tym jak najkorzystniej przedstawić swą obecną sytuacje w najkorzystniejszym świetle.

Strażnicy przytaknęli uprzejmie w powitaniu mędrca i otworzyli bramę na salę tronową. Pomieszczenie było ogromne. Gigantyczne witraże spowijały pomieszczenie w kolorowym świetle. Na końcu sali stał piękny złoty tron, na którym siedziała Pani Alustriel. Przed nią stała krótka kolejka szlachciców a sama srebrna pani prowadziła z jednym rozmowę.

- Pani, moja demona potrzebuje więcej strażników. Bandyci grasują w okolicy a wieśniacy boją się wyjść na pola. Obawiam się, że tegoroczne plony nie będą zadowalające, jeśli czegoś nie zrobimy. - Alustriel zmarszczyła brwi w zmartwieniu.

- Niestety nie mam ludzi, których mogłabym wysłać w te strony... Przeznaczę jednak fundusz na wynajęcie najemników. Proponuję zajrzeć do Tawerny Feniksa, tam często jacyś się pałętają. - Powiedziała i machnęła ręką w stronę jednego ze sług, który ukłonił się i dał znak szlachcicowi by ten podążył za nim.


Mistrz przyjaźnie przywitał się ze strażnikami gdyż Matka uczyła go, że każdej uczciwe i ciężko pracującej osobie należy się szacunek.

Słysząc całą rozmowę mag nie mógł wyjść z podziwu dla rozsądku władczyni, postanowił, że jest to doskonała okazja, aby utrzeć nosa wszystkim tym, którzy twierdzą, że jest on bezużytecznym dworakiem, wyleciał na środek pomieszczenia

- Najjaśniej oświecona Pani, ośmielam się zaproponować mą pomoc w rozwiązaniu problemu bandytów. Nie sądzę, aby jakiś rzezimieszek stanowił wyzwanie dla mej magii a rozwiązanie to będzie bardziej pewne niż wynajmowanie rębajłów. Z radością uczynię to, aby wyrazić mój podziw dla tego wspaniałego miasta i przyczynić się do zwiększenia jego bezpieczeństwa. - Zakończył ponownie gnąc się w ukłonach.

Alustriel zamrugała zaskoczona nagłym pojawieniem się czarodzieja. - Wybacz Brilchanie, ale nie będzie to potrzebne. Nie chodzi o wymordowanie zbójników, a jestem przekonana, że nawet nikogo w życiu nie zabiłeś, tylko o patrolowanie okolicy, aby wieśniacy czuli się bezpieczniej. - Powiedziała, po czym uśmiechnęła się do niego szeroko. - A tak w ogóle to witaj na pałacu. Cześć Quaras. - Pomachała ręką jak dziewczynka w stronę kota uśmiechając się jeszcze szerzej, jej zęby lśniły bielą. - Niestety muszę cię poprosić abyś stanął w kolejce. Zgromadzeni czekają już jakiś czas na audiencję ze mną. - Powiedziała w końcu.

- Oczywiście, Pani nie śmiałbym się przepychać. Racz wybaczyć mój brak rozsądku. - Rzekł mag i spurpurowiały ze wstydu ustawił się na powrót w kolejce. Quaras miauknął radośnie słysząc słowa powitania władczyni

Po godzinie oczekiwania Alustriel w końcu doszła do sprawy mężczyzny stojącego przed czarodziejem.

- Pani, wysłannik z Calimshan wysyła wiadomość, że dotarł do pałacu. Otrzymał ciepłe powitanie a jego prośba została wysłuchana. Niestety są też i złe wiadomości. Za pomocą magii wykrycia zauważył, iż na pałacu znajdują się nie ludzkie istoty. Spodziewa się, że książki, które zostaną dostarczone królestwu albo będą zaczarowane, albo bezużyteczne. Podejrzewa, iż mroczne elfy maczają palce w rozporządzaniu królestwa... - Wypowiedział to wszystko jednym tchem. Alustriel zamknęła oczy w zadumaniu.

- Brilchanie, wygląda na to, że nie otrzymamy żadnych przydatnych ksiąg z Calimshan... Masz może jeszcze jakiś pomysł na uzupełnienie swego zbioru? - Westchnęła widocznie zmęczona licznymi audiencjami tego dnia. Mężczyzna zwrócił się w stronę czarodzieja i uśmiechnął patrząc na książkę, którą ten trzymał w ręku, lecz po chwili jego twarz przybrała poważny wyraz i ukłonił się lekko.

Brilchanowi czas nie dłużył się zbytnio, gdyż zawsze miał przy sobie kilka książek, aby wypełnić oczekiwanie przy takich okazjach.

- Nawet najmarniejsza pozycja może przynieść komuś radość i powiedzieć nam nieco o innej kulturze. Przydatniejsze księgi sprowadzą dla nas moi “Księgożercy”. - Zapewnił władczynie.

- Ośmielam się zawracać ci głowę Pani gdyż właśnie udało mi się odkryć zapiski na temat przewspaniałego księgozbioru dotyczącego zagadnień Sfer. Niestety, według moich informacji znajduję się na Planie Cienia. Mimo to zamierzam wyruszyć w celu jego odzyskania gdyż taka zdobycz z pewnością wzbogacałaby Wielką Bibliotekę. Próbowałem, zdobyć amulet chroniący przed zdradliwym wypływem tej wrogiej życiu Sfery, doszły mnie słuchy, że jesteś Pani w posiadani podobnego artefaktu. - Rzekł, po czym znów oblał się rumieńcem.

- Wiem Pani, że proszę o bardzo wiele, jednak jestem przekonany, że wolą Oghmy jest abym sprowadził te zbiory na chwalę jego i wspaniałego miasta, któremu mam zaszczyt służyć. Solennie przysięgam, że amulet wróci do twych rąk po sukcesie misji, a jeżeli miałbym stracić życie podczas wyprawy Duglas Whiteshield zrekompensuje wszelkie poniesione z tego powodu straty. - Dodał z powagą.

- Moje, wcześniejsze niegodne zachowanie, za które ponownie przepraszam wzięło się stąd, że czuję się niegodny proszenia cię Pani o narażanie cię na utratę tak cennego przedmiotu, choć w swej wielkiej łasce, już tyle zainwestowałaś w mój projekt... - W ustach większości, byłyby to puste komplementy jednak każdy obserwujący mógł stwierdzić, że słowa mędrca były przepełnione szczerą oraz autentyczną wdzięcznością do Srebrnowłosej Władczyni.

Alustriel wstała z tronu zaniepokojona. Jej srebrna szata zaszeleściła delikatnie. - Nie myślisz chyba, że pozwolę ci udać się na Plan Cienia? - Zapytała z troską w głosie. Szlachcic ukłonił się i wyszedł z sali przewidując wybuch złości.

- Jednak masz rację... Taka okazja zdarza się raz na kilka wieków... - Powiedziała po chwili, po czym podeszła do młodego uczonego. Przejechała dłonią po jego włosach i pochyliła się nad nim.

- Jak zwykle pleciesz ozorem, co ci ślina na język przyniesie... - Uśmiechnęła się słodko i pogłaskała, Quarasa. - No cóż. Nie dam ci zginąć. Idziemy razem. Służba! - Zawołała a jakiś młody chłopak wparował na salę tronową. - Zakwateruj młodego Brilchana. - Poinstruowała. Uśmiechnęła się do czarodzieja jeszcze raz i powiedziała.

- Widzimy się jutro rano, spędzisz noc w komnacie, którą przeznaczy ci chłopiec na posyłki. Zanim noc jednak nastanie masz oczywiście wolną rękę, lecz nie waż się wyruszyć w podróż beze mnie! Daj się tylko zaprowadzić do pokoju zanim wyjdziesz abyś wiedział, który jest twój. - Mrugnęła, po czym udała się w stronę jednych z wielu drzwi. - I zaopiekuj się moim Chowańcem, dobra? - Dodała jeszcze zanim wyszła.

Brilchana dosłownie zamurowało. - Ta..k , jaśnie Pani. - Zdołał tylko wydukać. Czuł się niczym akolita, który czekał na niego przed wejściem. To przypomniało mu o chłopaku

~Jak ja jej to wytłumaczę? ~ - Pomyślał zagubiony, ~Z resztą, nieważne. Chłopak i tak zapewne, dostanie apopleksja, gdy dowie się, że ma wyruszyć w orszaku Alustriel~ - Skonstatował z krzywym uśmiechem ponownie zastanawiając się czy niezdarny chłopak rzeczywiście jest posłańcem Pana Wiedzy. W końcu doszedł do wniosku, że nie ma prawa próbować zrozumieć motywacji bogów i podobnie spróbuje przedstawić sprawę Władczyni.

Na razie, odsunął ten dylemat na bok i rozejrzał się za Chowańcem, którym miał się zająć oraz chłopcem pokojowym, który miał mu wskazać miejsce pobytu. Chłopiec zaprowadził czarodzieja do pokoju, po czym zostawił go sam na sam z zamkniętymi drzwiami i kluczem.

Mag westchnął, nadal nie wierząc w to jak szybko toczą się sprawy, zamierzał planować tą wyprawę przez dekadni może nawet miesiące! Wydawało mu się, że będzie zmuszony żebrać o pomoc po świątyniach i pisać proszące listy do Świecowej Wieży oraz Zakonu mnichów Pióra. Może szukać popleczników wśród poszukiwaczy przygód? … Tymczasem, wyrusza już jutro w towarzystwie jednej z najpotężniejszych istot na Abeir-Toril!

, ~Ale fajnie Szefie! Idziemy na wycieczkę z tą miłą srebrnowłosą Panią. ~ - Radosna myśl Quarasa wyrwała maga z zamyślenia

~Kocie, czasami nie mogę wyjść z podziwu dla twych zdolności do upraszczania rzeczywistości~ - Odpowiedział Brilchan, nie będąc pewien czy powinien się roześmiać czy uronić łzę nad postawą zwierzęcia

, ~Bo to wy ludzie niepotrzebnie wszystko komplikujecie, musisz nauczyć się cieszyć chwilą, radością pogoni, smakiem świeżo złapanego szczura, słońcem w ciepłe popołudnie! A jedyne, co krąży uparcie w twych myślach to zmartwienie się o przyszłość! ~ - Pomyślał kocur a wraz z tą myślą popłynęła do czarodzieja fala prostodusznych pozytywnych emocji i obrazów.

Brilchan nieco skrzywił się czując w ustach metaliczny posmak gryzonia i jego zakurzonego futerka. Ponieważ był to przekaz mentalny nie mógł nawet splunąć, aby pozbyć się posmaku

- Mogłeś sobie darować te szczegóły - rzekł na głos z wyraźną pretensją w głosie

~No, wiesz, co Szefie? Przecież on był takim tłuściutkim kanalarzem! Sama rozkosz!~ - Odpowiedział urażony futrzak

Na twarzy maga pojawił się wyraz obrzydzenia w duchu dziękował Oghmie, że nie musiał w rzeczywistości rozgryzać ściekowego gryzonia, aby przeżyć.

~Generalnie rzecz biorąc masz słuszność, ale na przyszłość spytaj się zanim podzielisz się ze mną którymś ze swoich barwnych wspomnień, dobrze?~ - Poprosił mędrzec i pokręcił głową z rozbawieniem. ~Moje życie z pewnością stało się barwniejsze odkąd się w nim pojawiłeś~ - Dodał.

Kocur, zamruczał zadowolony. ~ No, skoro tak to ująłeś to tym razem wybaczę ci twą okrutną niewdzięczność. ~ - Rzucił wspaniałomyślnie. Zakończywszy mentalną dyskusje czarodziej otworzył drzwi przeznaczonego mu pokoju. Zauważył jeszcze kontem oka jak chłopak na posyłki przygląda mu się z zaciekawieniem. Gdy obrócił w jego stronę głowę ten jednak znikł za rogiem, za którym się chował. Czarodziej wzruszył ramionami, gdyż był już przyczajony do ciekawskich spojrzeń ludzi zaskoczonych jego kalectwem oraz nietypowym sposobem poruszania. Zajrzał do wnętrza komnaty.

W środku znalazł wielkie łoże małżeńskie usłane najświetniejszą pościelą, jaką kiedykolwiek widział. Miało ono dach z jedwabnego materiału, który przykrywał łóżko, zapewne chroniąc przed nieuniknionym atakiem komarów w nocy. W komnacie znajdowała się również piękna, ozdobna szafa z dębowego drewna, na której stały wonne białe kwiaty. Okno było lekko uchylone a wiatr rozwiewał lekko białe, jedwabne zasłony. Pokój był duży i zmieściłby kilka osób. W przeciwnej części od miejsca spoczynku znajdował się szereg półek z księgami różnego rodzaju. Obok ksiąg były następne drzwi, zapewne wiodące do prywatnej łaźni. Na samym środku pomieszczenia znajdował się mały stolik i dwa fotele, ułożone tak, aby nie przeszkadzać osobą próbującym dostać się do łazienki.

Brilchan czuł się niegodny takiego wyróżnienia oraz wygód. Jednocześnie czuł się przeszczęśliwy gdyż wreszcie został należycie doceniony. Podleciał do cudownego łoża i delikatnym ruchem pogładził tkaninę jakby chcąc się upewnić, że to, co widzi jest rzeczywistością. Spojrzał, się z zaciekawieniem na tytuły książek ustawionych na półce. Były to głównie pozycje awanturnicze oraz romanse. Choć większość mędrców krzywiłaby się na taki dobór czarodziej uznał go za godny pochwały, od dawna postulował, że czytanie samo w sobie jest wielką wartością i należy doceniać każdy akt lektury, jako chwalebny.

~Szefie, przypominam ci, że miłośnik pocałunków z latarniami czeka na nas w spiekocie, do tego Srebrnowłosa Pani kazała zaopiekować się swoim Chowańcem. ~ -

- Ano, racja trzeba wziąć się do roboty. - Rzekł, po czym wyleciał z pomieszczenia zamykając je na klucz i ruszył na poszukiwanie niezdarnego chłopaka, który, najwyraźniej cieszył się jakąś szczególną łaską ich wspólnego boga.

- Już jestem, bardzo cię przepraszam, że musiałeś tak długo na mnie czekać, ale sprawy poszły więcej niż pomyślnie. - Rzekł z szerokim uśmiechem - Jednak, zanim pochwale ci się swymi sukcesami chciałbym poznać sekret, który obiecałeś mi wyjawić. - Poprosił puszczając do chłopaka oko. Ciekawość wszelkiej wiedzy była jedną z najważniejszych cech charakteru mędrca

Młodzieniec uśmiechnął się na te słowa, po czym spoważniał momentalnie. Podszedł do Brilchana rozglądając się na około i potknął o własną nogę uderzając brodą o poręcz fotela czarodzieja.

- Auć! Ludzkie ciało jest takie głupie... - Marudził wstając i masując brodę. Po chwili nadstawił ręki do ucha Brilchana i szepnął.

- Nie jestem człowiekiem. - Zachichotał i prawie się nie przewrócił odsuwając się od uczonego.

-, Czym więc jesteś? Istotą Planarną? -

- Jestem smokiem. - Powiedział młodzieniec wymachując rękami dramatycznie i rozdziawiając szeroko oczy.

Czarodziej był wyraźnie zaskoczony, gładko przeszedł na język starożytnych gadów.
-, Czemu tak zacna, potężna istota, jaką jest smok miałaby przybierać ludzką postać i zgłaszać się w szeregi kapłanów Oghmy? - Zapytał.

-, Co ty do mnie gadasz? - Zapytał zdziwiony młodzieniec w ludzkim języku.

- To był język smoczy, gdybyś rzeczywiście należał do tego zacnego gatunku umiałbyś się nim porozumiewać. Instynkt podpowiada mi, że jesteś kimś więcej niż niezdarnym akolitą, ale nie pogrywaj sobie ze mną młodzieńcze. -

- Jestem dziesięć razy starszy od ciebie. - Zachichotał chłopak. - Mówię prawdę, jestem smokiem... Alustriel będzie musiała zdjąć ze mnie to zaklęcie... Wystarczy mi już na kilkaset lat tej formy... Takie to niezdarne. Jak wy ludzie w ogóle funkcjonujecie? Pewnie macie takie głowy dziwne jak demony. One też mają zwykle parę nóg... - Zaśmiał się przyglądając się czemuś w oddali akolita. - Udowodnię ci, że jestem smokiem! - Nagle wykrzyknął i zaczął wymachiwać palcami. Zanim czarodziej zdążył zareagować cały świat znikł a on znalazł się w nieprzeniknionych ciemnościach. - Wybacz! To nie te zaklęcie! - Dał się słyszeć głos chłopaka. Po chwili pojawiła się przed nim piękna polanka, na której pasły się krowy. W oddali widać było jednak wielkiego czerwonego smoka zmierzającego w stronę Brilchana. Przerażony czarodziej próbował odlecieć na fotelu jednak nie był w stanie się ruszyć. Smok nadleciał i zionął ogniem. Wizję czarodzieja przepełniła czerwień.

- Tada! - Wykrzyknął młodzieniec a jego twarz nagle ujawniła się Brilchanowi. Wszystko było w normie a ten wciąż znajdował się przed pałacem Pani Alustriel. Czarodziej poczuł ostre pazury Quarasa wbijające mu się w rękę a jego sierść stała najeżona.

- Teraz mi wierzysz? - Zapytał po chwili.

~Dziękuje Quarasie~ - Pomyślał z wdzięcznością mimo bólu.

- Załóżmy na chwilę, że ci wierzę, wytłumacz mi proszę, kto cię przeklął? Czemu nie znasz języka swych zacnych przodków? Czy naprawdę jesteś wyznawcą Pana Wiedzy? Nie chcę cię urazić, sam mam wśród odległych przodków smoka, więc darzę te wspaniałe istoty wielkim szacunkiem, jednak zrozum, że sytuacja jest dość niecodzienna. -

- Niecodzienna? Przecież Alustriel prawie codziennie zmienia mnie w coś innego. Ludzie są nudni, więc chce, żeby mnie już zmieniła. Chyba, że ty umiesz? Słyszałem, że jesteś wielkim czarodziejem. - Młodzieniec wymachiwał rękami próbując naśladować jakiegoś maga. - A żeby odpowiedzieć na twoje pytanie... Wyznawcą Oghmy nie jestem, ale spoko facet, fajnie się z nim gada. Też kiedyś powinieneś spróbować. - Uśmiechnął się.

Brilchan zaczął się zastanawiać czy nie jest to jeden z żartów jego starego przyjaciela Armendiego ~Taak, to by do niego pasowało.~

- Nawet, jeżeli odwrócenie magii Pani Alustriel leżałoby w mojej mocy nie mam prawa sprzeciwiać się woli kobiety, która tak wiele zrobiła dla mnie i mojej Biblioteki- Rzekł zdecydowanym tonem. Po czym, pospiesznie dodał. - Polubiłem cie, ale jeżeli Władczyni postanowiła rzucić na ciebie tak potężny urok z pewnością miała ku temu jakieś powody, proszę nie czuj się urażony, ale według almanachów Elminstra czerwone smoki, choć najpotężniejsze spośród całego rodu nie są znane z dobroci serca.

- Mógłbym spróbować przedstawić twą prośbę Srebrnowłosej, ale powiedz mi szczerze, co uzyskam w zamian? Jedno twoje zionięcie jest w stanie zniszczyć pracę całego mojego życia, więc bezpieczniej dla mnie byłoby gdybyś pozostał w tej niegroźnej postaci. Poza tym poruszając ten temat z Władczynią narażam się na jej gniew, więc gra powinna być warta świeczki.

- Z pewnością byłbyś wielką pomocą w mojej wyprawie, lecz jaką mam gwarancje, że jako istota dumna nie zemścisz się za jakieś rzekome upokorzenia i spalisz moje z trudem zebrane zbiory? - Zakończył swój przydługi wywód. Nie raz słyszał od innych, że zbytnio ukochał dźwięk własnego głosu, ale on był przekonany, że ci głupcy są zwyczajnie zazdrośni o jego niesamowite zdolności retoryczne i giętki umysł.

Młodzieniec zamrugał kilkakrotnie podczas monologu czarodzieja, po czym buchnął śmiechem. - Ale ty lubisz gadać. - W końcu zdołał złapać oddech. - A skąd ci przyszło do głowy, że jestem czerwonym smokiem? Ja nawet nie umiem ziać ogniem ani niczym innym... - Podrapał sie po głowie i dodał po chwili. - Może nie powinienem był tego mówić... W każdym razie idę do Alustriel, zaraz wracam! Poczekaj na mnie a zaraz przylecę. - Powiedział i ruszył dziarskim krokiem w stronę pałacu znów niemalże wywalając się na ziemię.

- ZACZEKAJ! - Krzyknął za dziwakiem goniąc go na fotelu - W wizji, którą mi pokazałeś ukazał mi się czerwony smok, stąd taki wniosek. Nie sądzisz, chyba, że strażnicy tak po prostu dopuszczą cię przed obliczę Alustriel? Mógłbym ci pomóc, ale nie mam pewności czy nie chcesz uczynić mojej Pani krzywdy. - Rzekł blokując chłopakowi drogę do zamku z zaciętym wyrazem twarzy.

- Nie chcę, mieć w tobie wroga. Czuję się odpowiedzialny za twoją sprawę gdyż nasze losy złączył Oghma. Nie rozumiem, czemu, ale wiem, że nie mogę bezczynnie czekać, chcę ci pomóc. - Stwierdził nieco spokojniejszym tonem.

- Po pierwsze. - Zaczął przejęty chłopak zakładając ręce na uda. Spojrzał na nie i uśmiechnął się. - Zawsze chciałem to zrobić... Po pierwsze! - Wrócił do tematu. - Jaki Oghma, człowieku to była szansa? Ja sobie żartowałem w ich świątynni i widzę kogoś ciekawego no to chop siup, idziemy na Plan Cienia. Po drugie... Nie staje się na drodze smoków... - Powiedział tajemniczo, po czym strzelił palcami. Brilchan wzdrygnął się, lecz nic mu się nie stało. Młodzieńca, natomiast, nie było ani widać, ani słychać.

Zaniepokojony mag poleciał do strażników. - Jakiś wariat dysponujący silną magią podaje się za smoka i wydaje się mieć złe zamiary w stosunku do Pani Alustriel - Rzekł pośpiesznie - Z pewnością nasza Władczyni da mu radę jednak sądzę, że należałoby coś zrobić.... - Przerwał w pół zdania. Kiedy wreszcie zrozumiał, co się stało wybuchł gromkim śmiechem

- BOGOWIE! To jej Chowaniec?!? Jaki ja jestem bezmyślny? Wybaczcie mi panowie. -

Strażnicy śmiali się wraz z nim. - Wiedziałem, że w końcu się domyśli. - Powiedział jeden ciągle się śmiejąc. Drugi podrzucił mu dwa miedziaki. Strażnicy otworzyli bramę Brilchanowi z uśmiechem na ustach. - Miłego pobytu. - Powiedział ten, który wygrał zakład i wskazał ręką, aby czarodziej wstąpił do pomieszczenia.

Mędrzec rozbawiony całą sytuacją wyciągnął z własnej sakiewki miedziaka i rzucił go strażnikowi - W sumie to powinnam domagać się udziału w zyskach, ale łap nagrodę za stawianie na zwycięzcę - Rzekł wiedząc, że gdyby Mistrz Xzanar albo Duglas ujrzeliby go w tej chwili wysłuchałby długiego wykładu na temat marnotrawienia pieniędzy. Strażnik złapał miedziaka i uśmiechną się z wdzięcznością.

Czarodziej, ruszył do komnaty, którą mu wyznaczono. Po drodze doszedł do wniosku, że potrzebuje odzyskać nieco utraconej godności, więc grzecznie poprosił jednego z służących o dostarczenie do jego komnaty materiałów potrzebnych, aby zakląć różdżkę. Doszedł do wniosku, że czar “światła” z pewnością przyda się na Planie Cienia. W sumie, zaklinanie tak prostackiego czaru w przedmiocie zdawało się marnotrawstwem, ale Brilchan wychodził z założenia, że kilka sekund różnicy pomiędzy wypowiadaniem zaklęcia, a użyciem różdżki może uratować mu życie. Chłopiec po kilku minutach dostarczył potrzebne mu przyrządy.

Brilchan, podziękował służącemu i wziął się do roboty. Oczyścił umysł tak jak nauczono go wiele lat temu, i z wielkim szacunkiem nagiął Dweomer w białym wypolerowanym kawałku drewna z drzewa platanowego. Magiczna osnowa bez problemu poddała się jego woli, praca była prosta gdyż czar był jednym z najprostszych a użyczone materiały były najwyżej, jakości

Prosta czynność była dla zaskoczonego wydarzeniami dzisiejszego dnia czarodzieja czymś podobnym do medytacji. Pomagała wyzbyć się wszelkich przeszkadzających myśli i skupić się na zadaniu pięknym w swej prostocie. Quaras ułożył się wygodnie na jedwabnej pościeli i pousypiał uspokojony wyciszonym stanem umysłu swego pana.

Gdy już skończył swą pracę, obejrzał błyszczący magią przedmiot krytycznym okiem, po czym z zadowoleniem uznał, że jest godny przystawienia na nim jego runy. Po skończonej pracy doszedł do wniosku, że trzeba się odświeżyć, gdyż nie sposób przewidzieć czy jeszcze kiedyś będzie miał okazje na kąpiel w Pałacu. Na szczęście kamienna wanna była niska, i bez problemu się do niej przemieścił mimo braku władzy w nogach. Mędrca zaskoczył system kanalizacyjny, który pozwalał nalać gorącej wody wprost do naczynia. Czytał kiedyś, że w piwnicach pałaców trzyma się stalowe pojemniki pełne nieustannie grzanej wody. Sam dotychczas musiał ograniczać się do drewnianej bali, w która stygła niesamowicie szybko.

Dopiero, gdy przyzwyczaił się do wysokiej temperatury poczuł jak jego mięśnie rozluźniają się po przeżytym dzisiejszego dnia stresie, do tej pory nie miał nawet świadomości jak bardzo były napięte! Do gorącej wody dodał jeszcze płatków kwiatów i pachnideł, gdy po dokładnym wyszorowaniu ciała i włosów woda w końcu wystygła a skóra maga zaczęła się marszczyć od nadmiaru wilgoci, opuścił kamienną wannę, nasmarował ciało jednym z wielu rozłożonych w łaźni kremów i opatulił się kawałkiem nagrzanego płótna i podciągnął się na fotel.

Kilka chwil później przesiadł się z fotela na miękkie łożę, po czym zmusiwszy umysł do ostatniego wysiłku oczyścił swą szatę z potu i innych śladów użytkowania za pomocą prostej, lecz przydatnej magicznej sztuczki, której nauczył się jeszcze w dzieciństwie. Wiedział, że jutro z rana nie będzie na to czasu a musiał wyglądać prezentacyjnie. Uznawszy, że dopełnił wszystkich obowiązków ułożył się do snu

Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi.

- Proszę wejść! - Zawołał zdziwiony jednocześnie opierając się na puchowych poduchach w pozycji siedzącej.

Do środka weszła Pani Alustriel w długiej, białej, jedwabnej koszuli. Poza tym, nie nosiła na sobie nic, a jej włosy wisiały do pasa rozpuszczone.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? - Zapytała niewinnie.

Widząc kobietę, nagle przebudzony Quaras zeskoczył z łóżka i zaczął ocierać się o jej nogi mrucząc przy tym z zadowolenia i wyprężając grzbiet. Alustriel pochyliła się i podniosła kota drapiąc go pod pyszczkiem. - Nie mogę zasnąć i pomyślałam sobie, że powinniśmy porozmawiać... - Powiedziała zamykając za sobą drzwi i podeszła do łóżka, po czym położyła się na boku przyglądając się czarodziejowi i kładąc kota przed sobą.

- Ależ, oczywiście Pani to dla mnie wielki zaszczyt...- Alustriel położyła palec na ustach Brilchana, po czym zbliżyła się do niego i pocałowała go w czoło. - A może jednak odłożymy rozmowy na następny dzień? - Uśmiechnęła się i zbliżyła bardziej do mężczyzny. Quaras uciekł z łóżka widząc, że zostaje mu coraz mniej miejsca.

- Mówiłeś kiedyś, że czujesz wszystko poniżej pasa, tylko tego nie kontrolujesz. - Powiedziała z uśmiechem na twarzy. Brilchan zaniemówił. Przez głowę przemknęła mu idiotyczna myśl ~Może to kolejny dowcip smoczego chowańca?~ Jednak Quaras zapewnił go, że jest inaczej.

To była Piękna noc.

Draugdin 10-07-2013 11:42

Draugdin wziął kubek od Bersawy. Dziwna woń nie do końca zamaskowana wonią alkoholu nic mu nie mówiła. Tym bardziej ciemno czerwony kolor płynu. Uniósł lekko kubek na znak toastu i jednym zamaszystym haustem pochłonął jego zawartość. Widział że obserwujący go barbarzyńcy oczekiwali na jego reakcję.

Napój był ohydny ale jak przypuszczał dodatek alkoholu nadawał mu smaku znośnego do przełknięcia. Nie miał więc zbytnio problemu z przełknięciem płynu i nie skrzywieniem się. Widział w oczach barbarzyńców dowody uznania ale też wyraz jakby oczekiwania na jakiś ciąg dalszy. Po chwili zrozumiał na co wszyscy czekali.

Płyn dotarł do żołądka po czym wzbudził reakcję jakiej jego organizm nie okazywał już od wielu wielu lat, a ostatnio wydarzyło się to gdy pierwszy raz płyną statkiem rejsem na pełnym morzu. Mimo usilnych starań nie był w stanie utrzymać zawartości żołądka na swoim miejscu. Odwrócił się i zwymiotował w najbliższe krzaki.

Przypuszczał, że nawet niekoniecznie chodziło o smak czy zapach płynu czymkolwiek do wszystkich demonów był, a bardziej o jego skład i reakcję jego organizmu nie przywykłego do tej substancji.

Lekko zakłopotany spojrzał na Bersawę nie wiedząc jaka będzie jej reakcja.

Kobieta zaśmiała się serdecznie. - Nie wielu jest w stanie chociażby przełknąć ten trunek za pierwszym razem! Jestem pod wrażeniem. - Powiedziała po czym dała znać jakiejś kobiecie, aby pomogła Draugdinowi dojść do porządku. Gdy wreszcie Draugdin, lekko odświeżony czystą mieszanką alkoholu z jakąś “zimną” (tylko tak to mógł określić) rośliną, siedział przy ognisku Bersawa wróciła do tematu.

- Tak na prawdę to nie mamy jak opuścić doliny w poszukiwaniu tego barda. Splunął na mój honor a sam wiesz jak ważna jest ta kwestia. Honor jest ważniejszy od naszego życia, ponieważ jest główną częścią naszej duszy. Niestety nie możemy opuścić doliny w poszukiwaniu tego barda, dziesięciogród nas potrzebuje. Tym udomowionym ludziom wydaje się, że wszystko mają pod kontrolą. Tak na prawdę to liczne plemienia barbarzyńców w okolicy upewniają się, że miasta są bezpieczne od potworów wiecznie grasujących w dolinach. Osobiście mogłabym wyruszyć w taką podróż ale nie wiem nawet gdzie szukać owego barda. Jeśli go kiedykolwiek spotkasz proszę weź pod uwagę nasz honor. Zabij go lub przyprowadź tu żywego a dostaniesz od nas nie tylko monetę ale również i ten hełm. Twoje słowo wystarczy. Widzę, że jesteś prawdziwym wojownikiem i go dotrzymasz. - Bersawa mówiła cicho, jakby nie chciała aby usłyszał ją ktokolwiek poza najemnikiem. Gdy mówiła o swojej możliwości wyprawy w celu odzyskania honoru Draugdin zauważył w jej oczach jakiś błysk, chęć przygody.

- Wojownicy Niedźwiedzia! - Wykrzyknął wielki mężczyzna zanim najemnik zdołał odpowiedzieć przywdziany w wielki kaptur ze skóry polarnego niedźwiedzia. Barbarzyńca trzymał w ręku kij z wieloma zwisającymi ciekawostkami typu kości, kawałki skóry, czy pióra, zamiast typowego oburęcznego topora czy miecza.

- Bogowie zesłali mi wizję... musimy wyruszyć na północ i to natychmiast! - Moc jego głosu była wielka. - Życie wielu zależy od naszego tępa. - Dodał w końcu. Całe plemię wybuchło nagłym ruchem. Wszyscy zbierali swoje rzeczy w skórzane tobołki, namioty były składane a płótna chowane. Po kilkunastu minutach przed Draugdinem stało około pięćdziesiąt osób a na ziemi kilkanaście kawałków drzewca. Poza kilkoma wypalonymi miejscami na ogniska i kilka leżącymi drzewcami po namiotach po całym obozowisku nie było śladu.

Bersawa nie kiwnęła palcem przez cały ten okres. Wydawała się być już dawno gotowa. Siedziała przed ogniskiem i przyglądała się całemu zbiegowisku wraz z Draugdinem.

- Widzisz... dlatego nie mogę wyruszyć na taką przygodę.... Pomożesz nam? Ze słów Szamana dochodzę do wniosku, że nie obejdzie się bez walki. Twoje umiejętności zapewne pomogą nam ocalić kilka żyć. - Po chwili dodała barbarzynka.

Draugdin wstał na nogi i bez chwili wahania odpowiedział Bersawie.

- Jedynie dwie rzeczy powstrzymują mnie od przyjęcia tego zlecenia od razu. Pierwsza to fakt że dopiero co przybyłem do Doliny Lodowego Wichru czyli do waszej krainy celem poznania jej a ty zlecasz mi zadanie szukania kogoś, kto może znajdować się w obszarach z których dopiero co przybyłem. Także jeżeli sprawa nie jest pilna chętnie bym tu jeszcze jakiś czas został. Poza tym mam pewną sprawę do Bruenora Battlehammera.

Natomiast druga sprawa jest pilniejsza. Nie zwykłem odmawiać pięknej kobiecie a tym bardziej pięknej kobiecie dającej zaproszenie do bitwy. Chętnie do was dołączę.

Poprawił pas do którego miał przytroczony swój nietypowy miecz i spojrzał bez lęku i wahania w oczy Bersawy.

- Przyjmiecie nie-barbarzyńcę w swoje szeregi?

Bersawie zaświeciły się oczy wesoło.

- Oczywiście, że przyjmiemy cię w swoje szeregi... - Powiedziała z ciepłym uśmiechem. - Nie słyszałam nic o Bruenorze... ale nie musisz od razu biec za bardem. Może wyruszę w podróż wraz z tobą jak nadejdzie czas? - Zastanowiła się na głos. Po chwili jednak podniosła w górę topór i wykrzyczała jakiś okrzyk do zgromadzonych i wszyscy wyruszyli na północ. Bersawa złapała najemnika za rękę i pociągnęła go za sobą z uśmiechem na twarzy.

Po kilku dniach marszu, przepełnionym głosem Bersawy i jej wywodami, kilkoma ogniskami i polowaniami na zwierzynę, jeden z barbarzyńców wiodących długi pochód krzyknął.



- Dym! - Druagdin zmrużył oczy i dostrzegł w oddali wielką smugę dymu unoszącą się z miejsca, które kojarzył z mapy, którą wcześniej studiował, jako Maer Dualdon.

- To jest to, o czym mówił szaman! - Powiedziała Bersawa do najemnika. - Bądź gotowy. - Dodała po chwili.

- Bardziej niż jestem gotowy to już nie będę. - Odpowiedział najemnik. Wiedział że nadchodzi moment próby. W swoje umiejętności nie wątpił ale musiał się liczyć z faktem, że będzie dokładnie obserwowany na każdym kroku i albo zdobędzie sobie szacunek i zaufanie barbarzyńców teraz i ostatecznie albo się ośmieszy.

Nadchodząca walka miała przynieść wiele odpowiedzi.
Cieszył się z niej. Nie to że lubił zabijać ale walka, świst wirujących ostrzy, odgłosy uderzającej o siebie stali i bitewny szał były środowiskiem w którym czuł się jak ryba w wodzie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172