Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2013, 16:41   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Uff… powrót do wyra był długi i męczący. Samuel był obrażony traktowaniem go jak kupy brudnej bielizny.
I nie był specjalnie przyjemnym rozmówcą. I każdym spojrzeniem wyraźnie zaznaczał swoją wyższość.
Był w końcu wziętym… adwokatem.
Ale profesja papugi jakoś nie imponowała Morganowi. Bronił go kiedyś taki jeden wymoczek z miękkim południowym akcentem pchającym “h” gdzie się dało… i gdzie się dawać nie powinno.
Bronił kiepsko, skoro Morgan utknął w pierdlu na pięć lat.
No cóż… dla Lockerby’ego nie było żadnej różnicy pomiędzy wziętym, a irytującym adwokatem. I z ulgą pozbył się z powozu ciężaru wciskając go w ręce Shizuki, która niczym widmo pojawiła się przy drzwiach, tuż po naciśnięciu dzwonka.
Koniec na dziś… A jutro.

Poranek pod “Płonącą ostrygą”, brzuch burczący marsza. Krótka chwila na poranną toaletę. Krokom Morlocka towarzyszyła...


… piosenka barda, którego Amelia zatrudniała w swym barze. I tylko ta pieśń. "Płonąca Ostryga" była cicha tego ranka.
Choć bynajmniej nie pusta. Po jednej stronie baru siedziało dwóch krasnoludów, rosłych robotników portowych. I półork duży jak góra. Trójka mięśniaków których Lockerby widział wczorajszego ranka. Dwóch ludzi… również robotników portowych, wciśniętych w kąt sali barowej, zupełnie jakby się chcieli wcisnąć w ścianę.
Na środku sali, bard znów śpiewał swą obłędną pieśń wykorzystując drobne magiczne sztuczki do wzbogacania występu o instrumenty których nie miał.
Po drugiej stronie… półelfka. Nawet zgrabniutka i ładna… i nie przejmująca się tym, że jej strój odsłania to i owo.

W normalnej sytuacji, już obsiadałby ją tłumek osobników płci męskiej proponujący jej piwo i własne towarzystwo. Dziewczęta które przychodziły do Płonącej ostrygi, były zwykle panienkami lekkich obyczajów i zjawiały się wieczorem. Rankiem zobaczyć śliczną buźkę, poza obliczem Amelii było rarytasem.
Niestety, panienka miała dwie odstraszające mężczyzn wady. Pierwszą były jej kunsztownie wykonane pistolety zwane “gnomimi niespodziankami”. Były to potężne gnaty o sporej i śmiercionośnej sile ognia. Broń robiona na zamówienie i… piekielnie niebezpieczna, także dla ich posiadacza.
Gdyż działały na zasadzie gnomiej gry zwanej ruletką straceńców.
Wkładało się jeden na bój do komory rewolweru, przekręcano magazynkiem i dwaj grający w ruletkę brali na przemian rewolwer do ręki i przykładali do skroni. Po czym naciskali spust. Z racji pięciu pustych komór w bębenku, najczęściej wypadało “klik”. Ale szósta komora miała nabój… i pechowy delikwent kończył z kulą mózgu oraz w jesionkowym garniturze na cmentarzu.
Tak samo było z gnomią niespodzianką, zazwyczaj była śmiercionośnym orężem, ale czasem… była zagrożeniem dla właścicieli. Tego typu broni używali tylko ryzykanci grający w kości z losem.


Drugim powodem trzymania się mężczyzn z dala od błękitnookiej ślicznotki było znamię na jej policzku. Ubrana ekstrawagancko półelfka, miała na twarzy znamię, które przypominało wypaloną gorącym żelazem kościstą dłoń… choć pochodzenie tego znamienia było naturalne.
Półelfka była upiornym jeźdźcem… zwiastunem śmierci. Albo jej czempionem.
O tego typu postaciach krążyły legendy. Upiorni jeźdźcy ponoć potrafili zabijać dotykiem, przyzywać legiony nieumarłych sług, byli nieśmiertelni i zwiastowali pecha każdemu kto z nimi rozmawiał, lub nawet zobaczył… byli straszniejszą wersją czarnego kota.
Półelfka czytała gazetę, podobnie jak krasnolud… który cicho tłumaczył swym współbiesiadnikom co wyczytał. Ona jednak nie wydawała się tak zainteresowana gazetą jak schodzącym w dół Morlockiem.
Tymczasem do baru wparował Fendrick wrzeszcząc. -Morgan musimy pogadać, mój kuzyn twierdzi, że go orżną…- na widok półelfki zagniewany niziołek, wpierw zamilkł, potem zbladł. Na koniec wykonał szybki w tył zwrot wołając.- Eee… wpadnę później.
I dał drapaka, zaś Amelia przywołała Morgana gestem dłoni i szepnęła cicho. -Myślę, że ona siedzi tu z twego powodu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-08-2013 o 20:59. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 25-08-2013, 14:51   #12
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morlock westchnął cicho i przewrócił oczami, jednocześnie próbując przymknąć powieki. W ostateczności takie połączenie dało efekt umęczonego zeza.

-Podaj dwie whiskey, Amelio.- rzucił zmęczony, jednocześnie kładąc sto pięć dolców na ladzie.- A stówę oddaj Fenowi. Wolę zejść z tego świata z czystym sumieniem jakby co.

Następnie spojrzał przez ramię na dziewczynę, uśmiechając się pod nosem.

Ciekawe jak wielu zaproponowało jej do tej pory drinka... ?

-Biorę twoje gnaty, jak on cię zje ze spodniami. Za drinki.- uśmiechnęła się kwaśno Amelia i dodała cicho już poważnym tonem.- Jak zacznie zdejmować rękawiczki, zwiewaj.

Po czym dyskretnie schowała zwitek pieniędzy dla Fendricka.

Morgan westchnął.

Znowu.

Czasami miał wrażenie że całe jego życie to seria wielce niefortunnych wydarzeń z krótkimi przerwami na ewentualne rekonwalescencje. Zajść typowo przyjemnych było naprawdę niewiele.

Dlatego pogodzony ze swoim losem zabrał obie szklanki i podszedł do stolika dziewczyny.

Spokojnie postawił alkohol na stole, obok będącej już tam, pustej butelki.




-Chcesz od razu się strzelać czy pozwolisz że zaproponuję ci drinka?- zapytał, siadając na krześle naprzeciwko niej.

Uśmiechnął się uprzejmie, z trudem zwalczając ziewnięcie.

-Nie jesteś aż tak interesujący bym miała się z tobą strzelać. Ani chyba tak... cenny. Wybacz, ale poczekam, aż władze wywieszą plakat z twoją facjatą. Do tego czasu, raczej nie...- dziewczyna uśmięchnęła się ironicznie i zerkając na niego spod kapelusza rzekła.- Ponoć miałeś wczoraj wieczorowe zakończenie wieczoru, co? Ptaszki tak śpiewają.

-Sądzę że jestem bardziej interesujący niż myślisz.-
stwierdził kwaśno Morgan, sięgając po szklankę.- Ale nie mam zamiaru przechwalać się przed praktycznie obcą osobą...

Whiskey wypił jednym, ekonomicznym ruchem.

-I ptaszki mówisz... ?- mruknął, obmacując kieszenie.- Masz może papierosa?

Półelfka zerknęła na niego dodając.

- Nie chciałbyś bym się tobą zainteresowała, wierz mi.

Wzruszyła ramionami.

- Niestety nie palę.

I przeszła do sedna sprawy.- Wczoraj w "Lubieżnej Śrubce" była strzelanina. Szukam świadków, którzy mogli by powiedzieć coś więcej, niż... "kule latały nad głowami", "to był koszmar" i "rozbili mi drinka". Szukam takich co mieli głowę na karku i potrafią opowiedzieć co się wtedy stało.

-Zyskam coś na tym?-
Morgan uśmiechnął się nieprzytomnie.- Na przykład całusa?

Zaśmiał się cicho ale śmiech ten był pusty i pozbawiony wesołości. Dlatego szybko przestał gościć na jego twarzy.

-Jedną z moich licznych zalet jest dobra pamięć. Do nazwisk. A jedno usłyszałem kiedy "kule latały nad głowami" w czasie "tego koszmaru". Caligario. Mówi ci to coś?

-Dość tanio się cenisz. I dość dużo ryzykujesz. Ten całus mógłby być twoim ostatnim, gdybym zechciała.
- mruknęła z ironicznym uśmiechem półelfka. I skinęła głową.- Właśnie na niego się namierzam. Cycione go nie dopadli, mimo że trzy razy szturmowali jego norę, więc wiele zarobię... jak ją im przyniosę. Jego głowę. Władze też za niego płacą, za regularne bezczeszczenie cmentarzy. Koniec końców jednak... to nie jest typek na którego można iść bez przygotowania. To co zauważyłeś?

-Cóż... Lubi mieć dużą obstawę na mieście to pewnie ma też dużą obstawę kiedy siedzi u siebie...-
Morgan podrapał się po policzku.- Gnomy nazwały go trupożerem, więc możliwe że para się magią bardziej mroczną od normalnej... No i bez problemu przebił się przez magiczną ochronę moich rewolwerów.

Morgan sięgnął do pasa i kciukiem poderwał rewolwer który wzbił się ponad stolik i wylądował na jego wyciągniętej dłoni.

-Sama oceń czy to jakieś osiągnięcie, bo w brew pozorom nie znam się na pseudo magicznej broni.- spokojnie podał dziewczynie broń.

Fakt że była pusta to inna sprawa.

-Tak przy okazji, Morgan jestem. I powiem więcej kiedy powiesz mi kto był tak uważny by zwrócić na mnie uwagę?

-Elfia magia... słaba sądząc po rytach glifów. Amatorska przeróbka
.- mruknęła półelfka przyglądając się rytom i zdobieniom.- Widziałam lepsze... I gorsze też.

Zamyśliła się na moment i spojrzała z ukosa na mężczyznę. -Nie zdradzam imion moich kontaktów... To szkodzi interesom.

-A nie mogłaś popytać o tego magika samych gnomów? Wydawali się mieć z nim jakieś niedokończone porachunki.
- stwierdził Lockerby, niezbyt rozczarowany bo sam w sumie nie miał zbyt dużo do powiedzenia na temat Caligario, a nie chciał zmyślać gdyby ślicznotka puściła farbę z ust.

Półelfka spojrzała na mężczyznę i dodała.- Gdybym mogła, to już bym popytała. Zresztą... kto powiedział, że jesteś pierwszym którego przepytuję. Albo jedynym?

Oddała broń.

- Zbieram informacje z róźnych źródeł. Nie chcę skończyć jak moi poprzednicy. I cholera... chyba będę musiała wziąć paru pomocników na tą robótkę.

Wstała i musnąwszy kciukiem rondo kapelusza dodała.- Do zobaczenia panie... Morgan.

-Uważaj jeszcze na jedno.
- Lockerby odłożył szklankę którą trzymał przez cała rozmowę.- On jest bogaty. Kurewsko bogaty. A tacy ludzie swoimi pomysłami na trwonienie pieniędzy przewyższają w nieobliczalności zwykłych śmiertelników takich jak ja czy ty.

Morgan wziął do ręki jej nietkniętą szklankę.

-Jeśli szukałabyś pomocy, daj mi znać. Może wtedy okażę się chociaż minimalnie bardziej... interesujący.- rewolwerowiec parsknął do siebie, przyswajając kolejną porcję złota w płynie.

-Może tak zrobię... Zatrzymujesz się na dłużej w tym lokalu?- spytała półelfka opierając dłonie na kaburach pistoletów.

-Powiedzmy że masz duże szanse mnie tu spotkać jeśli nie zejdę przedwcześnie z tego świata.- stwierdził spokojnie Morgan. wstając z krzesła.

Kątem oka dostrzegł niepokojące poruszenie.

Ogłupiony swym artystycznym uniesieniem szarpidrut obracał się, wirował, grał, śpiewał i tańczył, zupełnie nie przejmując się otoczeniem.

Tym sposobem obrócił się wokół własnej osi, zagrał jakiś ostry akord i trafił Amelię gryfem gitary między łopatki.

Nim ktokolwiek zdążył nawet mrugnąć, Lockerby obrócił się, ręką objął elfkę ratując ją od upadku a jego prawica wystrzeliła do przodu, łapiąc w locie tacę z kilkoma pustymi kieliszkami i szklankami.

Szkło zabrzęczało lecz żadne z naczyń nie przewróciło się ani nie stłukło, spadając na podłogę.

Amelia wyrwała się nagle z rąk Morlocka i klnąc na czym świat stoi podskoczyła do grajka przerywając jego występ i równo go opieprzając, przy klienteli.

Półelfka tylko się uśmiechnęła spoglądając na Morgan i obróciła na obcasie... Następnie ruszyła do drzwi, a przy nich zerknęłam przez ramię mówiąc.- Gillian... tak mam na imię.

I wyszła zostawiając Morgana z kieliszkami, Amelię ciągnącą za ucho barda na zaplecze i odżywającą resztą klienteli. Posłanniczka śmierci wszak opuściła lokal.

Morlock westchnął, odstawił tackę na bark i zerknął na zaplecze.

-Podać ci nóż do filetowania?- zapytał nieco nieprzytomnie, opierając się o futrynę.

Czemu wszystkie ładne dziewczyny jakie spotykał, albo były niedostępne niczym jajko na czubku słupa, albo niebezpieczne jak wściekły grzechotnik, albo były Amelią?

-Może następnym razem... przeklęci śpiewacy.- warknęła gniewnie Amelia ni to do siebie, ni to do Morlocka, ni to do owego nawiedzonego grajka.

Morgan zaś chwycił mężczyznę za kołnierz i wypchnął go z zaplecza, samemu zajmując jego miejsce.

-Idź grać.- rzucił zamykając drzwi.

Po chwili spojrzał na przyjaciółkę.

-Cała jesteś więc nawet nie będę pytał. A teraz sprawy ważne. Kim ona faktycznie była? Ta cała Gilian?

Zapytał, sięgając na półkę i ze smutkiem odkrywając że nawet leżące tam pudełko z tabaką jest puste.

-Pytasz o samą babkę czy o to znamię?- spytała Amelia splatając ramiona razem.- Bo ją samą pierwszy raz tu widziałam.

-Znamię.-
wyjaśnił Morlock, uderzając kartonikiem o wierzch dłoni.- Cholera, nic nie zostało... Nawet myszy wciągają tu brązowe?!

Dodał, odkrywszy wygryzioną dziurkę na spodzie opakowania.

-Tylko o takich słyszałam. Jeźdźcy duchów, kochankowie śmierci, zabijający dotykiem...- wzdrygnęła się Amelia splatając ramiona razem.- Mówią że rodzą się naznaczeni dotykiem śmierci, tak jak z moją czarną dłonią. To inny rodzaj znamienia. Ponoć gorszy niż moja krew, czy oko magusa... Zresztą, sam pewnie słyszałeś podobne historie. Tacy jak ona są rzadkością.

-Pewnie i tak byłbym na tyle głupi by się do niej przystawiać.-
Morgan parsknął, odrzucając pudełko.- Postawisz mi śniadanie? Oddam jak wrócę od Charlotte. Jest mi winna dwie stówy za niańczenie jej brata.

Mówiąc to, wstał i uchylił przed Amelią drzwi, zerkając jednocześnie do sali głównej jej baru.

-Hej... jeszcze żyjesz.- zaśmiała się Amelia wzruszając ramionami. I westchnęła.- Coś ci jestem winna za nie rozbite kieliszki. Ale nie możesz ciągle żerować na mej łasce.

A na sali panował spokój, mimo wszystko spotkanie z tą naznaczoną sprawiło, że klienci pubu siedzieli jak trusie na swych stołkach. Zaś bard znów zaczął grać.

Morgan na szybko zjadł postawiony mu talerz z dwoma paskami bekonu i jajecznicą. W więźniu już dawno nauczył się że jesz szybko albo wcale a kilka dni po wyjściu trudno było się pozbyć starych nawyków.

-Od razu żeruje.- mruknął, wycierając usta wierzchem dłoni i zakładając kapelusz.- Łóżko opłacam, a gdyby nie ja miałabyś sporo szkła w plecy.

Uśmiechnął się lekko, wstając ze stołka przy barze.

-Jak wrócę wieczorem wszystko ureguluje. Zakładam że nie przekutam dwóch stów w jeden dzień...

-Trzymam cię za słowo
.- stwierdziła dość żartobliwym tonem Amelia.

Morgan wyszedł z "Ostrygi" i spacerowym krokiem ruszył w stronę wind do Uptown.

W gruncie rzeczy, obojętnie jak bardzo miasto by się nie zmieniło, rewolwerowiec nadal lubił po nim spacerować. Ową miłość do spacerów rozpaliła w nim raz-w-tygodniowa możliwość wyjścia na więzienny dziedziniec, dlatego teraz konieczność przejścia kilku kilometrów nie była dlań żadnym problemem.

Ludzie przelewali się po ulicach Downtown, biegnąc za swoimi sprawami lub też szukając własnych spraw za którymi mogliby biec.

Pod jedną z bram dzielnic rewolwerowiec zamarł kiedy coś małego chwyciło go za nogawkę w okolicach kolana. Spodziewając się psa, kota lub małpki która uciekła z ramienia swojego pana, spojrzał w dół i zmarszczył brwi.

W sumie mało kiedy miał okazję oglądać gnomie dziecko.

To konkretne było dziewczyną w wyświechtanej sukience i spranej chustce zawiązanej tak by podtrzymywała burzę złotych loczków. Mała gnomka miała niecałe pół metra wzrostu i wielkie, zielone ślepia.

-Co jest, smarku?- zapytał, całkiem kulturalnie jak na zaistniałe okoliczności, Lockerby.

Dziewczynka niepewnie sięgnęła do koszyka trzymanego na łokciu i wyciągnęła w stronę mężczyzny mały, ułożony z drapowanego papieru, kwiatek.

-Dziesięć centów… ?

Morgan westchnął cicho.

W gruncie rzeczy sam był kiedyś szczeniakiem, który w taki czy inny sposób próbował odciążyć rodzinę ze swojego utrzymania. Co więcej, mała smarkula opanowała robienie maślanych oczu do tego stopnia, że dłoń rewolwerowca niemal odruchowo skierowała się do kieszeni z drobniakami.

W ostateczności Lockerby wkroczył do Uptown ciut biedniejszy, z absolutnie niepotrzebnym mu, papierowym kwiatkiem w kieszeni.

Pewnym krokiem minął posterunek, dwóm Peelersom na ulicy skinął oszczędnie głową i niby uczciwy obywatel, nadal szedł przed siebie.

Oto była pierwsza zasada unikania zatrzymania. Zawsze idź jakbyś dokładnie wiedział gdzie się kierujesz. Tacy ludzie zwykle unikają zaczepek ze strony policjantów czy innych stróżów porządku. Jeszcze lepiej by było gdyby Morlock niósł jakąś paczkę czy plik listów, ale i tak nie było źle.

W ostateczności Morgan poprawił kapelusz na głowie i lekkim krokiem pokonał schody prowadzące do drzwi rezydencji.

Zapukał kilka razy.

Następnie obrócił się i uderzył butem kilka razy o murek, pozbywając się z podeszwy ewentualnego błota.

-Ktho tham?- odparł dziewczęcy głosik z przesadnym południowym akcentem. Którzy niektórzy uważali za słodziutki. I bywał słodziutki w odpowiednich ustach.

Ale ów głosik nie należał do żadnej z kobiet, które spotkał tu ostatnio.

-Em...- Morgan zmarszczył brwi i rzucił okiem na drzwi.- Morgan Lockerby. Do panny Charlotte, po zaległą pensję...

Morlock nie należał do osób mających problemy z płcią przeciwną, ale ten akcent sprawiał że automatycznie w jego mózgu załączała się lampka ostrzegawcza.

Kobiety które mówiły w ten sposób, zwykle były albo skrajnie miłe, albo wręcz przeciwnie.

Wersje po środku były istną rzadkością.

-Ach...Phanicz Lockherby... Wspomhinano mhi.- drzwi otworzyła pokojówka ubierająca się całkiem odmiennie od skromnej Shizuki. Bardziej pełna na twarzy i bardziej rozświergotana.


I bardziej figlarna w doborze służbowego stroju.- Czekhałam thu na phana, ponhoć urathował phan życie... phaniczowhi Samhuelowi, to phrawda?

Morgan uśmiechnął się na widok dziewczyny a nawet zdjął kapelusz, wchodząc do środka.

-To gruba przesada panienko.- stwierdził spokojnie, pozwalając sobie dyskretnie przebiec wzrokiem po całości jej uniformu oraz tego co odsłaniał.- Po prostu powstrzymałem go przed czymś co mogłoby się skończyć jego śmiercią.

Spokojnie powiesił nakrycie głowy na stojącym w korytarzu wieszaku.

-I żaden ze mnie panicz, panno... ?- uniósł lekko brew, obserwując rozradowaną buzię służącej.

-Anthonina Pouitu.- rzekła pokojówka w krótkiej sukieneczce ruszając przodem i energicznie kręcąc kuperkiem, że aż miło było popatrzeć. -Czythałam w gazethach... to ponhoć byłha naphaść nieznanhych sprawców... wojna prahwie!

-W wojnie walczył mój ojciec
.- stwierdził spokojnie Morgan, i aż dziwne było że był w stanie ubierać słowa w zdania gdy panna Pouitu szła w tak wielce absorbujący sposób.- To była zwykła strzelanina, panienko. Pismaki lubią przesadzać z pewnymi rzeczami.

Bezwiednie podrapał się po szczęce, obmyślając szczwany plan.

-Ma panienka uroczy akcent.

-Ach...dziękhuję... Wychowchałam się wśhród elith, na stharym khontynenhcie. Mhoja mhamam byłha ochmhistrzyhnią...
- westchnęła teatralnie Antonina dochodząc wraz Morganem do stolika na którym leżała koperta.- A thu... eeech... szkhoda ghadać, podhlegham... mhiejschowej.

Podniosła ją, kusząco się nachylając... przynajmniej kusząco ze strony morgana, choć mężczyzna przypuszczał iż z drugiej strony widoki są równie... interesujące.

-W takim razie panience nie wypada zadawać się z prostakiem mojego pokroju.- stwierdził spokojnie rewolwerowiec, obserwując jak spódniczka unosi się, ukazując dwie śliczne półkule obleczone w koronkowe majteczki.

Kiedy pokojówka spojrzała na Morgana, z uprzejmym uśmiechem wpatrywał się w jej twarz.

-Chociaż proszę o wybaczenie. To ja nie powinienem nagabywać panienki.

-Ach.. Nie szkhodzi. Thak żadkho można spotkhać w thym miehście lhudzi na phoziomie. W poróhwnaniu do stharego khontynentu Nev Heaven pełhne jesth barbharzyńchów.-
zatrajktotała kobietka podając kopertę Morganowi. -A ci nha phoziomhie, trahktują słuhżbę jhak niewohlnikhów. Nie phanienkha co phrawda, ale jhej pożhal się Śhwięthy Oghniu, brhat... lhadacho. Jhuż thak.

-Ihadacho?-
zapytał Lockerby, zbliżając się do dziewczyny i odbierając kopertę z jej rączki.

Z bliska miał świetny widok z równo na jej buzie co dekolt, niezbyt skrzętnie kryjący śliczną zawartość.

-I wybaczy panienka, ale sądzę że jestem takim samym barbarzyńcom co wszyscy inni.- uśmiechnął się lekko, nachylając się nad dziewczyną i puszczając jej oko.- Może nawet gorszym...

-Och... Phroszę nie strhaszyć.
- zachichotała Antonina zakrywając usta dłonią.- Od sthraszenhia jest tu tha wiedźhma, Shizukha... Phanienkha Charlotthe umie dhobierhać phracownikhów. Tylkho bhrata... lhadacho... łhobuzha i arhoghanta w jhednym.. nie pothrafi naphrosthować. A szkhodha bo phrawnikh ponhoć z nhiegho zdholny.

-Oj, bogaty pijaczek który nie potrafi się zachować. Biednaś, panienko skoro musisz się z nim na co dzień zmagać.-
stwierdził Morgan, a jego współczucie w tym wypadku było autentyczne.

Sam jeden wieczór miał styczność z bratem Charlotte, a już miał go dość.

Dlatego też z kieszeni płaszcza wyjął różę z papieru.

Zielona łodyżka była w istocie oplecionym drutem, sam kwiat był jednak bardziej niż ładny. Lockerby najpewniej ozłoci gnomią dziewuszkę która wcisnęła mu kwiatek przy wejściu do Uptown.

-Proszę, zasługujesz na kwiat który nie zwiędnie, Annthonino...

Dopiero teraz spostrzegł że płatki musiały być skropione odrobiną wody różanej.

-Och... co za dżhentelmeńskhi gest phanie Lockherby.- zachichotała Antonina przyjmując kwiatek i rumieniąc się ... zapewne na zawołanie.

Morgan pozwolił sobie jeszcze bardziej zbliżyć się do dziewczyny, tak by ta, wedle zasad kulturalnego zachowania, cofnęła się pod ścianę, pupą uderzając o stojąca tam komodę.

Rewolwerowiec z szelmowskim uśmiechem oparł rękę ponad jej ramieniem.

-Panienko, znów się mylisz. Gdybyś miała chwilkę, pokazałbym nawet jak bardzo...

W razie czego Morgan był gotowy do przechwycenia ciosu w twarz. Mimo pewnej wprawy w kontaktach z kobietami instynktownie wyczuwał tak zwany "moment przełomu".

Albo we te, albo we te.

-Sthanowczho... zbhyt whiele dham uleghało ci zbhyt szybhko... phanie Lockherby.- rzekła dziewczyna zakrywając dłonią jhego usta i drugą próbując odepchnąć. Uśmiechała się figlanie mimo słownej nagany, którą mu udzieliła.- Phapierhowy khwiatek, tho jeszszhe za mhało, by zerwhać mój khwiatuszekh, szhubrawhco.

Słowa te zakończyła chichotem.

-Całus też byłby godnym łupem.- stwierdził Morgan, tylko odrobinkę zawiedziony odpowiedzią dziewczyny.

-I skąd panienka wie że w ogóle ulegały? Wyglądam na okrutnego łamacza niewieścich serc?

-Całuhs...hmm... w policzekh...zghoda...
- mruknęła Anotnina po chwili namysłu i dodała.- Na strhaszliwhego łhamaczha... łowhcę niewiechściej chnoty wyghlądasz phanie Lockherby.
P
o czym nastawiła policzek do pocałowania.

Morgan nie odpowiedział, tylko przekrzywił głowę i nim dziewczyna zareagowała, pocałował ją w usta.

Nie był to pocałunek namiętny czy ognisty.

Raczej krótki przedsmak tego czego dziewczyna mogła zaznać przy odrobinie chętnej woli.

-Z tym też bym nie mógł się zgodzić. Jako prostak i barbarzyńca nie spotkałem zbyt wielu cnotliwych niewiast w swoim szarym życiu.- stwierdził z zadowoleniem odsuwając się do dziewczyny.- Panienka to chlubny wyjątek.

Mówiąc to, ukrył kopertę w wewnętrznej kieszeni kamizelki.

-Chyba że tym razem to ja się mylę?- uniósł lekko brew.

Brał to pod uwagę, chociażby po stroju dziewczyny. Stroju, który zdążył bardzo przypaść mu do gustu.

-Mhoże thak... Mhoże nhiee...- wystawiła język jak mała dziewczynka i pacnęła dłonią ramię Morgana.- Zha takhi niecny wybhryk nie należhy ci się odphowiedź odhe mnie, non?

Po czym Antonina dodała z łobuzerskim uśmiechem.-Mhoże kiedhyś się dhowiesz. Alhe nie theraz... Mhuszę dhom phosprząthać, a thy już za dhługo mnie od thego zwhodzisz łhobuzie.

-A wieczorem też sprzątasz dom? Czy może oddajesz się nieco mniej przyziemnym aktywnością?


Tak, dziewczyna spodobała mu się.

Chociaż gdyby w ten sam strój wbiłaby się jakaś ładna i zadbana krasnoludka mogłaby liczyć na mniej więcej podobną reakcję ze strony Lockerby'go.

Tego pokojówka nie musiała jednak wiedzieć.

-Dhziś... nhiee... Alhe juthrro... mham wolhny wieczóhr.- zastanowiła się Antonina i dodała po chwili.- Thak... Juthro nhie zajhmuję się dhomem.

-Jutro wieczorem więc.-
Morgan zdjął kapelusz z wieszaka i z zadowoleniem założył na głowę.- Nie daj się wymęczyć swojej azjatyckiej nadzorczyni i huncwotowi Samuelowi.

Pokłonił sie jej jeszcze i wyszedł.

-Męczeniem zajmę się ja.- dodał ciszej, oglądając się jeszcze z ulicy jak Anthonina zamyka drzwi.

Z rękami w kieszeniach puścił jej na odchodnym oko.

Następnie za kilkanaście centów kupił od małego gazeciarza lokalny szmatłowiec i usiadł z nim, mając oko na rezydencję Mc’Kayów. Nie planował w żaden sposób szkodzić rodzinie swojej pracodawczyni, ale pewna zawodowa ciekawość sprawiła że Morgan czuł odgórny przymus poobserwowania domu w którym poznał już trzy niebrzydkie niewiasty.

Mógłby pojechać do Jeba… Chociaż nie, miał jeszcze trochę czasu a wyjazd do staruszka, twardego jak smażona w słońcu skórzana kurtka, zająłby przynajmniej trzy dni.

Mógł też pomęczyć Fenna. Niziołek już pewnie odebrał pieniądze od Amelii. A jeśli nie przekazał ich kuzynowi, Morgan zamierzał przestrzelić mu kolana. I przewiązać wstążeczką.

W sumie niezgorszym pomysłem było też przejść się pod któryś komisariat i popatrzeć po listach gończych.

Ostatecznie Lockerby miał całkiem sporo możliwych zajęć by zabić czas przed spotkaniem z uroczą pokojówką.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 28-08-2013, 23:53   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Dwieście dolarów New Heaven. Duży zysk jak na jeden wieczór roboty, ale jak już się przekonał Lockerby… pieniądze szybko potrafią wyparować z portfela. Po pięciuset zaliczki sprzed dwóch dni, nie pozostał już nawet ślad.
Wyjął gazetę i zaczął obserwować okolicę… z czysto ludzkiej “zawodowej ciekawości.”
Uptown… było inne od ruchliwego Downtown w którym zawsze coś się działo. Tutaj też było więcej drzew, także z racji tego że zbudowane nad Downtown, Uptown odbierało światło niższej dosłownie dzielnicy.
Po Uptown krążyli szlachetni dżentelmeni i nobliwe damy. Nie było tu ulicznych straganiarek, nie było chłopców czyszczących buty za parę centów… nie było nawet ulicznic. Uptown było ciche i spokojne. Wręcz idealne.



Nawet pojazdy przejeżdżające uliczkami poruszały się powoli i były prowadzone dla relaksu. Nikt tu się nie spieszył,a automobile lśniły luksusem i były delikatne w porównaniu z ciężarowymi pojazdami tak często spotykanymi w Uptown. Kiedy jednak Morganowi znudziło się zachwycać tą częścią miasta, a obserwowanie posiadłości Mc’Kayów okazało się coraz bardziej nużące z racji monotonii, zajął się lekturą gazety. Bowiem zakupiony Heavenly Herald


...opublikował ciekawy artykuł na temat wydarzeń w których brał udział, pot tytułem “Czy zbrodnia dotarła już do Uptown?” autorstwa Misako Cheung.

Cytat:
Wczorajszego dnia w godzinach wieczornych, na gości bawiących się popularnym klubie “Figlarna Śrubka” napadło kilkunastu bandytów pod wodzą czarownika parającego się mroczną magią Ju-Ju znaną wśród dzikich plemion Mwangi. Napaść ta nie była czysto rabunkowym procederem. Napastnicy chcieli zabić szanownych gości tego przybytku. I gdyby nie dzielna postawa doktor Moenhausena i podobnych mu dżentelmenów, nastąpiła by masakra.W napaści ubito dwóch zabójców, reszta uciekła pod ostrzałem.
Świadkowie twierdzą, że głównym celem ataku była loża pana Teodoro Emeraldo Koppersnick Cycione i jego zamordowanie. Czy policja powinna pozwalać na takie wydarzenia dziejące się w Uptown?
Dziś klub, jutro nasze domy i sypialnie.
I czyż ofiara owej napaści, nie była cudownie uwolnionym gnomem powiązanym z rodziną, powszechnie posądzaną o działalność przestępczą? Nie można pominąć tego faktu, że interesy tak zwanej familii Cycione są często w szarej strefie. A według plotek z ulicy nawet ją przekraczają. W Downtown Cycione uważa się za rodzinę mafijną kontrolującą olbrzymie połacie miasta. Za niemal najsilniejszą nielegalną organizację przestępczą w Downtown. Wszak nie jedyną organizację. Wydarzenia z Figlarnej Śrubki są konsekwencją wpuszczania familii Cycione do Uptown, tylko dlatego że dysponują bogactwem pozwalającym się im w kupić w łaski elity naszego miasta. Czas powstrzymać przelew przemocy do Uptown, czas postawić tamę żywiołowi Cycione i odciąć ich od naszych spokojnych i bezpiecznych dzielnic miasta. Skoro nie możemy zaprowadzić prawa i porządku w Downtown to przynajmniej nie pozwólmy by przemoc i bezprawie rozlały się do spokojnych dotąd dzielnic miasta.
Gdy się tak zaczytywał zerkając od czasu do czasu na mieszkanie Charlotte, nagle poczuł na swojej grdyce zimną stal ostrza. Znajomego ostrza. Tym razem Shizuka zaszła go bezszelestnie od tyłu nie dając żadnej szansy na obronę. Nic dziwnego, że Charlotte miała tak wysokie mniemanie o dziewczynie.
W tej chwili był na jej łasce.
-Ładnie to tak? Sterczeć prawie pod czyimiś drzwiami bez powodu? Bo chyba nie czekasz nieśmiało, na mój powrót z zakupami, co? Antonina wypłaciła ci chyba pieniądze?- mruknęła Shizuka nieznacznie odsuwając ostrze broni od gardła Morgana.- I chyba nikt ci nie płaci za sterczenie tutaj, co? Panna Mc’Kay wyjechała w odwiedziny na prowincję… wróci za dwa dni. Wtedy możesz oczekiwać kolejnego zlecenia. No i… radzę ci poszukać jakiegoś schronienia.
Spojrzała w niebo.- Wkrótce będzie padać.
Miała rację.



Na ulice spadł deszcz..



Stróżki wody spływały ulicami, oczyszczając je z pyłu niesionego wiatrami z równin na Zachodzie. Miasto na moment zamarło, ludzie i nieludzie chowali się po budynkach i sklepach. Życie nieco przycichło w New Heaven, ale nie na zawsze wszak.

A w Płonącej Ostrydze, panował z tego powodu niezły harmider. Wypełniła się ona handlarzami i pracownikami portowymi, którzy wpadli na coś rozgrzewającego i by ponarzekać na aurę. Wśród nich był też Fendrick, który przysiadł się przy barze na podwyższonym stołku i przekomarzał się z Amelią. Niziołka obserwował zaś krasnolud, łysy i dość stary krasnolud o siwej brodzie, którego lewa dłoń zastąpiona była małym szpadlem.


Luna "Lunatyk" Arizen


Margareth Pendedecker przemierzała powoli nieduży park otaczający jej szpital. Margareth była już dość starą kobietą i wybitną lekarką.



Nosiła się na czarno i wzbudzała posłuch wśród personelu i pacjentów. Była bowiem nie tylko ordynariuszką szpitala dla chorych na umyśle, ale też doświadczoną arkanistką specjalizującą się w zauraczaniu, co pomagało przy terapiach pacjentów. Aczkolwiek ku frustracji Margareth, magia arkanistów mogła pełnić przy leczeniu funkcję jedynie pomocniczą.
Więc leczenie pacjentów odbywało się za pomocą analizy snów, psychoanaliz, leków, oraz .. w szczególnie trudnych przypadkach, lewatyw. Właśnie przeglądała dokumenty takiego trudnego przypadku. Luna Arizen, agresywna, introwertyczka, trudna… Wielokrotnie sprawiała kłopoty, wielokrotnie musiała być uspokajana magią i lewatywami właśnie. Margareth zastanawiała się poważnie, czy może już czas przetestować najnowszy wynalazek mający ponoć rewolucyjny wpływ na zdrowie pacjentów. Stymulacja prądem za pomocą elektrowstrząsów. Tyle że ta metoda, konserwatywnej lekarce wydawała się zbyt... barbarzyńska. Może jednak będzie musiała zrobić wyjątek.
Tymczasem w samej klinice...


… nie było za dobrze pacjentom. Zwłaszcza pacjentkom. Gdy kot śpi, myszy harcują. Gdy ordynatorki nie ma na oddziale, sanitariusze rządzą.


A ci czasem potrafią się posuwać do nieprzyjemnych działań wobec kobiet, których skarg nikt słuchać nie będzie… lub które się nikomu nie poskarżą. Schizofreniczek, katatoniczek, kobiet trudnych… takich jak Luna.
Jeden właśnie próbował i ona to wykorzystała przeciw niemu.


Teraz siedział bezbronny i nieprzytomny, związany ręcznikiem i krwawiący z rozbitego nosa. Drżącymi dłońmi Luna przeglądała swe zdobycze. Trzy klucze, gumową pałkę służącą do pacyfikowania pacjentów, mały scyzoryk składany, trochę pieniędzy w portfelu, zapałki i papierosy. To musiało jej wystarczyć do wydostania się z tego miejsca. I musiała uciec jak najszybciej, zanim ktokolwiek się zorientuje. Za zakratowanym oknem zaczął padać deszcz.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-08-2013 o 00:07. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 03-09-2013, 13:48   #14
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
To była najwyższa pora podziękować psychiatrykowi za długą rekonwalescencję. Luna nigdy nie uważała, że potrzebny był jej do czegokolwiek. Według niej to świat był nienormalny. Rzeczywistość była na bakier z normalnością. Sama Luna też.

Jej wzrost należy do średnich, a posturę ma raczej filigranową. Krótkie, jasnoróżowe włosy czy mnóstwo tatuaży na ciele zdecydowanie trudno jest nazwać poprawnymi. Tak, Luna wygląda dziwacznie, a czasem też zachowuje się dziwacznie. Nietrudno zrozumieć, skąd wziął się ”Lunatyk” jako przezwisko.
Dobrze, że oczy są szaroniebieskie, a nie czerwone czy równie dziwaczne, bo wyglądałaby doprawdy, jakby się urwała z księżyca. Jednak kolczyki w prawym łuku brwiowym, dolnej wardze czy ich kilka par w uszach dalej mogłyby budzić kontrowersje nawet w mniej ugrzecznionych środowiskach.
Tatuaży ma sporo. Ma je na rękach, gdzie do połowy przedramienia na skórze widnieją płonące róże, gdzieniegdzie ozdobione gwiazdami, na barkach, nawet na szyi - wytatuowaną opaskę ze wzorów. Gdyby ściągnęła koszulę, okazałoby się, że i plecy nie uchowały się przed ozdabianiem.
Ale Lunie ani w głowie było urządzać striptiz czy inną wymyślną zabawę przed jej niedoszłym katem.
Na jej owalnej buzi nie pojawia się ani mściwy uśmieszek, ani smutek, ani szyderstwo, ani grymas. Jej twarz nie zdradza praktycznie żadnych emocji. Albo to zaburzenie zdrowotne, albo kwestia lat ćwiczeń, albo mimika naturalnie tak uboga, że w praktycznie znikoma bądź żadna. Postronnemu wydawałoby się, że Lunę nic nie jest w stanie zainteresować ani zadziwić, czy też choćby odrobinę wzruszyć.

Teraz uciekała z jednego domu wariatów do większego, kolorowego, pełnego żywotności świata na zewnątrz. Do tego, który nie będzie przypominał jej izolatki, białych, odrapanych ścian, krat w oknach czy zapachu i obrzydliwego w smaku lekarstw, które tylko ogłupiały i czyniły z żywej istoty ledwo świadome czegokolwiek stworzenie, nie wspominając o pacyfikowaniu magią lub innymi drastycznymi środkami.
Z tej okazji nie zamierzała poprawiać włosów, które i tak rzadko kiedykolwiek doprowadzała do porządku. Nie zamierzała też guzdrać się z bagażem, choć miała na sobie jedynie koszulę nocną. Nie było na to czasu, a okazja nadawała się jedyna i niepowtarzalna. Natychmiast, jak tylko obrabowała sanitariusza, wymknęła się z pomieszczenia, korzystając z okazji na odzyskanie wolności. Tu musiała przekraść się do kratowanych drzwi, zawsze zamykanych na wypadek kłopotliwych pacjentów.
Nie było mowy o innym wyjściu. Tu każde okna były zakratowane na wszelki wypadek, a czasu było zbyt mało, żeby bawić się w piłowanie krat.
Po drodze dostrzegła czerwonego, jarzącego się pająka, którym się nie przejęła ani trochę. Ot, pająk jak pająk, kto się tam będzie przejmował stworami wielkości domowych kotów, kiedy to drzwi są ważniejsze. W ręku trzymała pęczek kluczy oraz scyzoryk. Uznając, że scyzoryk może się przydać na później i szkoda byłoby przytępiać bądź też niszczyć ukryte w nim narzędzia, postanowiła sprawdzić na oko, który klucz najbardziej pasuje. Wnet stwierdzając, że zamiast bawić się w teoretyzowanie, lepiej jak przejdzie do działań i empirycznie sprawdzi.

Testowała klucze - pierwszy nie otwierał, ale drugi pasował jak ulał. Teoretycznie rozsądnie byłoby zamknąć za sobą drzwi. Więc zamknęła; z resztą postanowiła się jednak nie cackać. Przekradała się dalej.
Nagle zamarła...Kroki… więcej niż jednej osoby. Gdy zbliżała się do przecięcia dwóch korytarzy szpitalnych usłyszała kroki za sobą. Mogła iść naprzód w kierunku holu prowadzącym do wyjścia na którym jednak na pewno byli sanitariusze, mogła skręcić w kierunku sal, w których czasami odbywała się terapia grupowa i warsztaty artystyczne. Mogła skręcić… w lewo, w niewiadomą… tam bowiem jej nie wprowadzano.
Kiedy tak szybko przemyślała sprawę, stwierdziła, że zaryzykuje. Przekradła się w lewo i postanowiła sprawdzić, co tam jest.
A widok nie był zbyt ciekawy...
Ciemny opustoszały korytarz, prowadzący zapewne do zamkniętego skrzydła szpitalnego. Zaniedbana i opuszczona część budynku, czekała na pieniądze na remont. Niemniej kroki za Luną się zbliżały.

-Tam jest!- usłyszała za sobą krzyk.
Nie zerkała za siebie. Przygotowała się na ewentualną obronę. Wbiegła w ciemny korytarz i znalazła mały zaułek, za którym się skryła. Przygotowała się do bijatyki, w ręce trzymała gumową pałkę.
Nie dostaną jej.
Przecież tam jej nie ma.
Usłyszała za sobą kroki, pędzili w jej kierunku, rozejrzała się… w zaułku którym się znajdowała, były oczywiście kolejne drzwi i… po ich przejściu stwierdziła, że może źle zrobiła wchodząc tutaj.
Może remont nie był jedynym powodem dla którego ta część szpitala była opuszczona. Bowiem… było tu upiornie, zwłaszcza gdy na dworze padał deszcz. Stare łóżka wyglądały na popalone, plamy na ścianach jakoś… przypominały zaschniętą krew, choć równie dobrze mogła się tu farba łuszczyć. Miejsce to wyglądało na zbudowane wcześniej, niż reszta szpitala. I budziło strach.
Mimo to postanowiła się tutaj schować i przyczaić. Zamknęła za sobą drzwi. A może nuż znajdzie się droga ucieczki? Zerkała na ściany i sufit. Nasłuchiwała odgłosów i przeszukiwała pokój pod kątem… lepszej broni. W postaci metalowego kija czy czegokolwiek podobnego.

Głosów słyszała aż w nadmiarze, ciche szepty i drżące głosy rozlegały się dookoła niej. Namawiały by szukała ukojenia w śmierci, że to łatwo… popełnić samobójstwo. Że wystarczy otworzyć okno i skoczyć… Te szepty towarzyszyły jej bezowocnym poszukiwaniom. Na szczęście… nie słyszała już kroków.
Postanowiła sprawdzić okno i jego stan. Zerknęła przez brudne szyby, by sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz szpitala.
Na zewnątrz nikogo nie było. Okno wychodziło na zaniedbany ogród na tyłach posiadłości, a kraty były skorodowane i ledwo się trzymały… przekonała się o tym, gdy jakaś niewidzialna siła popchnęła ją na okno, próbując wypchnąć z pomieszczenia… i zabić upadkiem z dużej wysokości.
Luna odwróciła się, by sprawdzić szybko, kto i w jakich ilościach próbuje się jej pozbyć. Zobaczyła widmowe twarze dzieci w grymasie nienawiści. Istota wydawała się mglistą chmurą budowaną z ich oblicz.
- Giń… Dołącz do nas.
- Nie mam ochoty - Luna odparła bezemocjonalnym głosem. - Poproście o to kogoś innego - i zamachnęła się pałką w chmurę, chcąc ją pogonić.
Pech. Akurat wyjście, które nadawało się na ucieczkę, zostało zagrodzone przez ducha… czy duchy. Czy inne licho. A wystarczyłoby tylko spiłować kraty, zejść ewentualnie po rynnie i opuścić ten przybytek szaleńców.
Teraz było jasne, dlaczego nikt tu nie wchodzi. Przydałby się pistolet. Ale pistolety robiły o wiele więcej hałasu niż te duszki. Nie wiadomo zresztą, czy to coś by dało poza donośnym hukiem, dziurą w suficie bądź ścianie i oddziałem sanitariuszy, którzy by siłą ją stamtąd wyprowadzili i przywiązali pasami do łóżka.

Zamachy nic nie dały, ale duchy przestały nacierać na Lunę pozwalając jej na odrobinę swobody. Ich szepty nie umilkły napierając na jej umysł. Postanowiła skorzystać z okazji i zerknąć, czy jest w pobliżu okna rynna. Była... ale duszki przy okazji też.
Przeczuwając, że duszki będą chciały jej zrobić krzywdę, postanowiła wrócić się z powrotem i zerknąć, czy sanitariusze znajdują się na korytarzu.
Widać, albo poszli dalej, albo.. zawrócili nie chcąc odwiedzać nawiedzonego skrzydła. W każdym razie nie widziała ich. Postanowiła zatem zaryzykować i najszybciej zwiać konwencjonalną drogą, niż narażać się na groźne psikusy wyjątkowo złowrogich duszków. Co prawda Czarownica też jej zagrażała, z dwojga złego nie wybrałaby nikogo i niczego z nich, ale teraz nie było czasu na takie przemyślenia.

Puściła się biegiem do rozgałęzienia i zerkała, czy są sanitariusze i ile ich jest.
I pechowo okazało się, że jeden sanitariusz tam stał i widząc biegnącą dziewczynę ruszył jej naprzeciw. Doskoczył szybko i zaatakował. Niezbyt celnie uderzając gumową pałką. Cios chybił pół metra od niej. Luna również zamierzała zaatakować sanitariusza. Wycelowała pałkę w grdykę bądź w twarz i uderzyła. Cios dosięgnął przeciwnika, ale dziewczyna nie miała dość siły, by go nim powalić.
Sanitariusz skulił się w sobie, by zaatakować gwałtownie i szybko.. oraz boleśnie trafiając w nerki dziewczyny. Luna starała się nie pisnąć, choć ciężko o to było. Zamierzała jeszcze raz przywalić gumową pałką.
Zachwiał się po tym ciosie i zamroczony zatoczył do tyłu. Po czym zresztą ruszył do przodu z większą tylko furią. Tym bardziej, że walka miała nieoczekiwanych widzów. Margareth w towarzystwie dwóch sanitariuszy się zbliżała, była nadal zbyt daleko, by potraktować Lunę zaklęciem, ale wystarczająco by krzyknąć karcącym tonem głosu. -Panno Arizen, co panna wyrabia? Chyba chce pannica zasłużyć na lewatywę?!
Tym razem na wpół zamroczony sanitariusz chybił.
Luna spojrzała jedynie beznamiętnie na zataczającego się strażnika. Nie zamierzała się skarżyć. Nie zamierzała nic powiedzieć ani z niczego się tłumaczyć.

Pobiegła szybko na pierwsze piętro, przy czym nikt nie planował tej wariatki puszczać samej. Lunatyk wydawało się, że słyszy rozkaz rozstrzelania ze strony Czarownicy. Za nią pobiegło paru sanitariuszy, przy czym Wiedźma nie zniżyła się do tak plebejskiej czynności jak pościg za niesforną pacjentką.
Luna zrobiła jednak strażników w konia, wbiegając na drugie piętro. Tam zgubiła ich w gąszczu korytarzy, po drodze chowając się w komórce na narzędzia i łazience. Na korytarzu skakał wielki pająk podobny do czarnej wdowy. Dziewczyna dała mu znak, by podszedł do niej. Stworzenie przestało szaleć i grzecznie podeszło pod drzwi.
- Mnie tu nie ma, jakby co - szepnęła do niego. - Ale możesz ich ugryźć w moim imieniu.
Potwór zaklekotał szczękoczułkami, jakby w odpowiedzi “Jasne, nie ma sprawy!”. Jejmość zbiegła na pierwsze piętro, a jej ucieczce towarzyszyła piosenka w języku aklo, którą wyśpiewywał pająk. Nie przysłuchiwała się jej dogłębnie.

Na miejscu włamała się do opuszczonego gabinetu lekarskiego - jednego z niewielu pomieszczeń, gdzie nie montowano krat w oknach. W jej uszach dźwięczała muzyka, choć coraz słabiej, która po chwili zmieszała się z jadowitymi głosami: “Porwę cię, rozszarpię”. Często to były też zawodzenia albo złośliwe śmiechy-chichy, bądź zjadliwe szepty, które trudno było zrozumieć, bo się zlewały w szumy.
Odstraszone zamilkły gdy w gabinecie pojawiło się widmo człowieka w białym kiltlu z ustami zaszytymi nicią chirurgiczną. Przyglądał się beznamiętnie Lunie sprawiając, że w pokoju robiło się coraz zimniej.
Luna jednak robiła swoje. Bez problemu uporała się z zamkiem, korzystając z pomocy narzędzi ukrytych w scyzoryku. To była tylko dziecinna zabawa. Bułka z masłem. Otworzyła drzwi i zamknęła je za sobą. Ruszyła bez wahania w kierunku okna, które - choć z trudem - również otwarła. Zostały do pokonania ponad trzy jardy wysokości po murze, a biorąc pod uwagę, że miała na sobie jedynie koszulę nocną, musiała uważać na stopy. Nie zawahała się mimo wszystko wleźć na parapet, zejść po rynnie na dół, a kiedy była jakąś stopę nad ziemią, ostrożnie zeskoczyła, po czym pobiegła w kierunku zapuszczonych, starych drzew.

W tej części parku znajdował się zarośnięty ogród. Dziewczyna ucieszyła się, że nie zdążono o niego zadbać. Drzewa jak wydawało się jej, same lgnęły do niej, by dopomóc w ucieczce. A ich konary rozrastały się poza obszar ogrodzenia. Gdyby nie one, Luna pewnie nie wydostałaby się stąd z taką łatwością.
- Dzięki za pomoc, drzewka. Trzymajcie się zdrowo - dziewczyna chwyciła jedną gałązkę drzewa i potrząsnęła nią serdecznie jak dłoń przyjaciela. W końcu nie wiadomo, czy w tych drzewach nie mieszkają driady i inne duchy drzew. Nawet jeżeli nie, to cóż szkodzi podziękować poczciwym, wielkim roślinom za pomoc?
Przelazła dalej po gałęzi, po czym zawisła na jej końcu i zeskoczyła na grunt, już po drugiej stronie ogrodzenia.

Padało rzęsiście i Luna szybko zmokła. Nie przejęła się tym jednak. Tak chłonęła wolność, że prawie nie czuła na sobie przemokniętej odzieży. Pobiegła do parku, by ukryć się wśród drzew. Kiedy upewniła się, że nikt nie patrzy ani jej nie śledzi, przeliczyła ile ma pieniędzy.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogła zarządzać pieniędzmi. Jakimikolwiek, swoimi, nieswoimi, kradzionymi...
20$.
Luna nie miała pojęcia, co mogłaby za to kupić.
Niedaleko parku znajdował się sklep z odzieżą.
Jednak nawet taki wariat jak ona uznałby, że na mieście nie można pokazać się w koszuli szpitalnej, żeby nie wzięli za uciekiniera z wariatkowa. Trochę się zdziwiła sama sobie, że taka myśl przyszła jej do głowy, zanim jej umysł zalały schematy broni. Na ulicach nie kręciło się zbyt wiele istot. Schowały się przed deszczem. Lunatyk musiała się rzucać w oczy, była tego pewna. Przemknęła szybko do sklepu, nie bardzo wiedząc, czy te pieniądze jej wystarczą na cokolwiek i czy zdoła uciec przed cieniami przeszłości.
Zwłaszcza w Uptown.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 03-09-2013, 14:58   #15
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Ech, on to miał szczęście.

-Jak na kogoś kto już drugi raz wyciąga na mnie nóż, jesteś nad podziw troskliwa.- rzucił ironicznie Lockerby, oglądając się na niebezpieczną pokojówkę i obcinając ją wzrokiem od stóp do głów.- I o ile dobrze mi wiadomo, to publiczna ławka.

-Jest wiele publicznych ławek w tym mieście panie Lockerby i są w bezpieczniejszych okolicach. Sugerowałabym, brać to pod uwagę przy następnym wyborze miejsca do czytania. Zakładam że ta papla Antonina przekazała kopertę z całą zawartością?
- spytała Shizuka chowając nóż pod fartuch i uśmiechając się nieco ironicznie.

Dziewucha chyba próbowała go przedrzeźniać.

-Papla czy też nie, mogłabyś nauczyć się od niej kontaktu z ludźmi innego niż pretensjonalne wywyższanie się czy grożenie im nożem.- Morgan uśmiechnął się leciutko, składając gazetę.- Chyba że tam skąd pochodzisz takie zachowanie jest wskazane u płci pięknej?

Spokojnie wstał i stanął przed pokojówką, unosząc brew.

-Ach panie Lockerby... Zakłada pan naiwnie, że zależy mi na kontakcie z panem.- wzruszyła ramionami kobieta.- Nie każda rozkłada nogi przed rewolwerowcami odgrywającymi twardzieli.

Poprawiła okulary dodając.- Może przyjmie pan pod uwagę, że nie każda kobieta będzie mdleć na pana widok.

-A ponoć za młodu byłem taki uroczy
.- Morgan uśmiechnął się, zdejmując kapelusz i strzepując zeń kilka pyłków.- Chociaż brak mdlejących kobiet mogłem policzyć sobie na plus. Z przytomną dziewczyną łatwiej nawiązać konwersacje.

Spokojnie założył sponiewierane nakrycie głowy na jego miejsce i przejechał palcem po rondzie.

-Konwersacji, która w twoim przypadku jest całkiem interesująca mimo twych usilnych starań by mnie do siebie zniechęcić. I po co w ogóle to pan?- po chamsku, łamiąc wszelkie zasady etykiety, wyciągnął do pokojówki rękę.- Morgan.

Jednocześnie przywołał na twarz możliwie przerysowanie uwodzicielski uśmiech i odpalił powłóczystą.

-Shizuka.- odparła kobieta nie podając jednak ręki. Za to wskazała na leżące na ziemi torby.- Skoro już pan wyciągnął rękę, to może się wykazać dżentelmeńskim gestem i wziąć za mnie pakunki, prawda?

Zatrzepotała rzęsami jak rasowa flirciara, choć... uśmiech miała nadal złowieszczy.

-Ech, Anthonina... Nie, chwilę.- Morgan zmarszczył brwi.- To ona ma na imię Antonina? Myślałem że to "h" w środku było celowe...

Rewolwerowiec westchnął i podniósł paczki wskazane mu przez Shizukę szykująca mu pewnie jakiś straszliwy koniec zaraz po dostarczeniu pakunków do kuchni.

-Tak czy inaczej, dziewczyna miała rację. Strach się ciebie bać.- zważył niesione rzeczy w ręku.- Często napadasz ludzi z nożem, wracając z zakupów?

-Czasami... Ale zwykle mają mniej szczęścia niż ty. W końu... jeszcze żyjesz.-
odpowiedziała Shizuka zerkając przez ramię na idącego za nim Morgana. Z jej tonu głosu trudno było zgadnąć czy mówi poważnie czy kłamie.- Antonina, Antonina... zresztą jej akcent jest równie fałszywy jak jej opowieści o starym świecie. Urodziła się tutaj i jest niespełnioną aktorką.

Morgan uśmiechnął się lekko.

-Czemu mnie to nie dziwi?- zapytał, zerkając na chmury powoli zbierające się na niebie.- A kim ty jesteś, jeśli wolno mi zapytać? Bo jak na wytrenowaną zabójczynię wydajesz się znajdować sporo przyjemności w roli pokojówki panny Charlotte.

-Uciekinierką.
- odparła krótko Shizuka dochodząc do tylnych drzwi posiadłości. Sięgając po klucz i otwierając drzwi dodawała kolejna krótkie określenia nie mówiące zbyt wiele... ale dające do myślenia.- Zabójczynią. Ochroniarzem. Ochmistrzynią. Kucharką. Pokojówką.

Otwierając drzwi dodała.- To prawda... Wolę obecne życie od poprzedniego.

Morgan spokojnie wniósł pakunki do kuchni.

-Cóż... Nie chciałbym nigdy przeżyć czegoś, co perspektywę życia jako czyjś przebrany służący uczyniłoby atrakcyjną.- Lockerby pozwolił sobie na delikatny uśmiech skierowany w stronę Shizuki.- Widzisz. Rozmowa jednak nie jest taka zła jeśli przestanie się traktować rozmówcę jako jednorazowy stojak na noże.

-Nie daj się nabrać. Po prostu tragarze są kosztowni.-
znaleźli się w kuchni, gdzie Shizuka wskazała na stół.- Tam postaw pakunki.

Po czym otworzyła szafki i zaczęła wyjmować garnki.

-Nie zaproponujesz mi filiżanki kawy?

Morgan nie byłby sobą gdyby opierając się plecami o stół nie zaczął delikatnie drażnić azjatki. Z drugiej strony co drugie jej zdanie zawierało jakiś przytyk do jego osoby więc na pewnej płaszczyźnie był jej coś dłużny.

-Nie. Już przyniosłeś zakupy, zresztą... ja mam obiad do przygotowania.- mruknęła uwijając się przy garnkach i zapalając płomienie przy kuchence zapewne na butle gazowe. Po czym zaczęła wyjmować różne warzywa z toreb które przyniósł Morgan. Warzywa wyglądające dziwacznie dla Lockerby'ego.

Ale szok nastąpił, gdy z jednej toreb wyciągnęła.




Jakieś mięsiste mackowate paskudztwo.

Lockerby uniósł wysoko brwi i trącił stwora palcem.

-Cholera, wygląda jak to coś co kiedyś przyssało się do dziobu jednego kutra w porcie i nie chciało puścić aż nie posypali go siarką.- mruknął, szczerze zafascynowany.

Szybko cofnął jednak dłoń gdy jedna z przyssawek złapała go za palec.

-To się je?- zapytał, będąc w stanie w to uwierzyć.

Sam jadał w swoim życiu rzeczy znacznie gorsze, ale wolał nie wyjść przed Shizuką na nieuka wypowiadając się na temat spraw o których to nie miał zielonego pojęcia.

A taką sprawą był właśnie owy morski stwór, przyniesiony przez dziewczynę.

Dopiero po kilkunastu sekundach mózg Morlocka z zaskoczenia wydalił z siebie wspomnienie pewnych rycin, sprzedawanych przez skośnookiego staruszka na jednym z targów nim jeszcze mężczyzna poszedł siedzieć.

-O boże...- szepnął Morgan, na wspomnienie tego co na obrazku mackowate paskudztwo robiło tamtej kobiecie.

-Oczywiście że to się je. To zdrowsze niż to całe niezdrowe czerwone mięso, którym się napychacie całymi dniami.- rzekła Shizuka nalewając wody gara, stawiając go na ogniu. Po czym bezceremonialnie wrzucając wijące się żywe stworzenie do gotującej się wody. I zakryła pokrywkę.- A co innego miałabym niby z tym robić?

Morgan przełknął ślinę.

-Nic...- pokręcił głową.- Nic. Absolutnie nic.

Nieco pozbawiony pewności siebie zgarnął ze stołu swój kapelusz i ruszył do drzwi, chcąc możliwie szybko pozbyć się sprzed oczu obrazów Shizuki oraz wijących się macek w nieco innej konfiguracji niż ta którą zaobserwował w kuchni.

Przed opuszczeniem rezydencji stanął jednak w progu i uśmiechnął się lekko do pokojówki.

-Mimo wszystko miło było porozmawiać... Może wpadnę tu jeszcze do ciebie w odwiedziny?- zapytał, tym razem spodziewając się noży latających w powietrzu.

Złowrogi błysk okularów towarzyszył złowieszczemu uśmieszkowi.- Ale... na własne ryzyko. I nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Bo podam Antoninie jajka na śniadanie. I nie od kury. Może z jakąś dziwną parówczką, do tych jajek?

-I za to cię właśnie lubię, Shiziu.
- rzekła zdrobniale mężczyzna, znikając za progiem.- Do zobaczenia. Chociaż co do próweczki, to raczej byłaby to kiełbasa.

Dodał słysząc tępy huk rzeźnickiego tasaka wbijającego się w drzwi, które zamykał.

Cholera, naprawdę miał słabość do tej Azjatki-wariatki u nadal nie mógł wykalkulować dlaczego. Była dla niego niemiła, groziła mu, pyskowała i do tego wszystkiego… Cholera, chyba właśnie o ten szorstki wychów chodziło w uroku jaki roztaczała do siebie Shizuka.

No i tak zgrabnie rzucała nożem.

Do tego, co rusz wydawała się mieć rację. Deszcz złapał Lockerby’ego w połowie drogi do Downtown, a dziurawy kapelusz jakoś nie pomagał jako osłona przed grubymi, spadającymi z nieba kroplami.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=F9nK0vX743Y&list=RD02V8hyd_63Y-Y[/MEDIA]


W ostateczności Morgan dotarł mokry do Płonącej Ostrygi, strzepnął krople deszczu z płaszcza, rozejrzał się po sali i w ostateczności zbliżył do Fenna, puszczając wcześniej oko do Amelii.

-Cześć knyplu.- rzucił Lockerby, opierając się plecami o bark obok siedzącego niziołka.- Mam nadzieję że przekazałeś kuzynowi kasę?

-Udobruchałem go i przekazałem mu pieniądze.-
stwierdził w odpowiedzi niziołek i zapytał ze słabo skrywanym wścibstwem.- Ponoć robisz u jakiejś bogatej panienki za lokaja? Takie chodzą plotki.

-Biorąc pod uwagę jak morderczą ma ochmistrzynie, nie ryzykowałbym tak niebezpiecznej roboty.-
uśmiechnął się lekko i podsunął Amelii dolara jako wstępną zapłatę za szklaneczkę dobrego złota w płynie.- A ja zaś słyszałem że w twoje plecy wgapia się pewien krasnolud o dość ponurej aparycji...

Cóż, jak na ogólno przyjęte standardy niemal wszystkie krasnoludy wydawały się ponure. Indywiduum obserwujące Fendricka wydawało się jednak znacznie wykraczać po za pewne normy swojej rasy.

-Kto? A on... Aaaa... że też musiałeś...- jęknął Fendrick zerkając na owego krasnoluda, który jakby tylko czekał na okazję do wtrącenia się do rozmowy.

I zauważywszy, że spojrzenia obu rozmówców spoczęły na nim ruszyl do nich, mówiąc.

- Ten tego... Pozwólta że się przedstawię Gerholm Stołp, z tych Stołpów. Szukam...

-Posłuchaj Stołp. Odpuść sobie całą tę zabawę. Jesteś cholernym górnikiem, a nie kasiarzem
.- warknął Fendrick.- I na święty ogień odczep się ode mnie.

-W zasadzie to chciałbym porozmawiać z twoim towarzyszem, szukamy bowiem wspólnika do małej robótki.-
mruknął krasnolud.

-Tym porąbanym górnikom ubzdrurało się, że obrobią bank. Wyobrażasz to sobie?- westchnął Fendrick wznosząc oczy ku niebu... przesłoniętemu sufitem "Płonącej Ostrygi."

Morgan uniósł lekko brwi i odebrał szklankę od Amelii by wypić ją duszkiem.

- W istocie rzeczy... mamy plan...- rzekł kospiracyjnie krasnolud i nachylił się mówiąc cicho.- Niech pan nie zważa na strachliwego nizioła, panie...?

-Wybacz, panie Stołp ale niedawno wyszedłem z pierdla
.- rewolwerowiec obrócił się i uśmiechnął do krasnoluda.- Plan obrobienia banku musiałby być naprawdę niezawodny żebym zgodził się ładować w taką chryję. I niestety muszę też przyznać że Fenn, jak na niziołka przystało, ba cholernie rozwinięty instynkt samozachowawczy. Wyczuwa zagrożenie niczym szczur.

I o dziwo nie była to oblega.

W większych miastach to właśnie szczury były sygnalizatorami największych zagrożeń naturalnych. Podtopienia, pożary i trzęsienia ziemi. Wszystkiego można był uniknąć patrząc na szczury.

-Sie wie... my jednak mamy plan niezawodny.- wyjaśnił krasnolud z uśmiechem.- Do Banku Mac'Gregorów nie da się wejść z ulicy, za dużo ochroniarzy, za mocne mury, za mocny skarbiec, ale...- stuknął się metalowym szpadlem o czubek nosa.-Ale my nie wejdziemy z ulicy. Tylko przebijemy się od spodu. Niewielu o tym wie, ale pod samym skarbcem biegnie spory tunel, wystarczy cię przebić przez jego sufit i... jesteśmy w brzuchu skarbca.

-Taaaa... zbyt piękne by było prawdziwe
.- mruknął w odpowiedzi Fendrick.

-Jeszcze nim poszedłem do więzienia podkopy do banków były zagraniem klasycznym.- stwierdził Morgan, odstawiając szklankę na blat.- Z resztą nie da zrobić się podkopu bez pyłu i hałasu. I jakoś nie uśmiecha mi się ucieczka przed Peelersami przez podziemne tunele...

Po chwili namysłu założył ręce na piersi.

-Macie jakiś kontakt wewnątrz banku?

-Ale nikt nie wie o tym tunelu. Nawet inżynierowie budujący ten bank... hałas i pył nie są więc problemem
...- wyjaśnił Gerholm fachowym tonem głosu.- Możemy hałasować ile chcemy, a przebijemy się w nocy, więc Peelersi mogą sobie nas ścigać ile zechcą. Problemem jest to że nie przebijamy się z kanałów, ale... z drugiego lub trzeciego kręgu Piekieł.

-Chcecie robić sobie wycieczki przez Old Hell?- zdziwił się Fendrick i wzruszył ramionami.- To Peelersi rzeczywiście nie będą waszym najważniejszym problemem, a gobliny , szczuraki, nieumarli i reszta tego cholerstwa, kryjącego się tunelach Old Hell.

-Taka wyprawa wymaga przygotowywań
.- stwierdził po chwili Morgan.- Planu oraz ekipy pod bronią...

-Sie wie...- przytaknął górnik pocierając brodę głową.- Jesteśmy właśnie na etapie planowania i ten tego... zbierania ekipy. Przyd nam się ktoś, kto umie używać gnatów jak należy i nie traci głowy w podziemiach jak szpiczastodupe przechery.

-Ilu ludzi zebrałeś do tej pory?

-Sześciu... i jeszcze dwóch załatwić muszę. Ale mam już namiary.-
wyjaśnił radośnie krasnolud.

-Co się pytasz... spław brodacza. To amatorszczyzna.- warknął gniewnie Fendrick.

-Może jeśli chodzi o banki... ale nie jeśli chodzi o tunele i kopanie. Na tym się znam.- odgryzł się Gerholm.

-Daj znać za dwa albo i trzy dni, Stołp.- stwierdził Morgan, ignorując kłótnie pomiędzy jednym a drugim.- Do tego czasu muszę coś załatwić... I może nawet się do tego odpowiednio przygotuję.

-A jak cię zwą panie...?
- skinął w odpowiedzi krasnolud.

Fendrick pokiwał głową z rezygnacją.- Tym razem nie trafisz do pudła, tylko od razu w glebę. Najpierw ta kochanica śmierci, teraz ten... szalony krasnal.

-Morgan.- odpowiedział rewolwerowiec oddalając się od baru.- Morgan Lockerby.

-Do widzenia panie Lockerby.- odparł krasnolud wyraźnie zadowolony z przebiegu rozmowy.

Nadal padał deszcz kiedy Morgan, z rękami w kieszeniach, ruszył w stronę posterunku o którym wcześniej wspominała mu Amelia. Opcja ganiania za nagrodami nie wydawała się mu szczególnie atrakcyjna ale przejrzenie listów gończych z zakazanymi gębami nigdy nie było złym pomysłem.

A nóż, widelec, łyżka jeden z poszukiwanych będzie przechodził akurat obok?
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 05-09-2013, 21:04   #16
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Miasto po deszczu było idealnym miejscem na przechadzkę. Powietrze zostało oczyszczone ze spalin i dymów, ludzie i nieludzie dopiero zaczęli wychodzić z budynków. A Morgan szedł w kierunku najbliższego posterunku policji. Tam gdzie działał przed złapaniem były tylko biura szeryfa. Tu w New Heaven były posterunki. Miasto było bowiem zbyt wielkie, by na wszystkie dzielnice wystarczył jeden budynek policji. Na każdą dzielnicę przypadał przynajmniej jeden posterunek. Na niektóre nawet cztery.
Pod tym względem doki należały do średnio bezpiecznych dzielnic. Ledwo dwa posterunki.
Morgan miał wybór… i wybrał pechowo.

Posterunek na który się udał był średniej wielkości budynkiem, od sąsiednich magazynów nie wyróżniającym się gabarytowo. Za to wyróżniał się grubością ścian i okratowaniem okien. Wyróżniał się solidnymi drzwiami oraz obecnością “pancerników”.
Tam mówiono na ciężkie pancerne policyjne wozy szturmowe, używane w akcjach bojowych.


Opancerzenie i szybkość pozwalały im niczym tarany forsować ściany budynków i wytrzymywać ostrzał zarówno z broni palnej średniego kalibru jak i potęgę zaklęć doświadczonych magusów. Sam ich widok rozpraszał zamieszki i sprawiał, że gangami rzucały się do rejterady. Tylko naprawdę dobrze wyposażeni i świetnie wyszkoleni żołnierze gangów mogli sprostać pancernikom. A nie była to bynajmniej najlepsza z zabawek używanych przez siły porządkowe New Heaven. Choć niewątpliwie najlepiej znana.

Morgan jednakże nie przyszedł tu podziwiać cudeniek technologii, a rozejrzeć się za robotą która nie wymagała papierków odpowiedniej gildii, znajomości oraz pasowała do jego umiejętności. Szukał zajęcia dla łowców głów. I jak się okazało, musiał wejść do środka posterunku po drodze zostawiając rewolwery w depozycie. Niemniej wkrótce jeden z uprzejmych policjantów wskazał mu odpowiednią ścianę na której wisiało kilkanaście plakatów przedstawiających cele dla stróżów prawa. Wśród nich znana Morganowi buźka.


Paco “Intocable” Habanerro… Południowiec z zamiłowaniem do kaktusówki, dziwkarz, skurczybyk z wyjątkowym pechem do kart. I… ponoć nietykalny. Lockerby spotkał go wraz Amelią i Scotviellem przy okazji interesów, za dawnych dobrych czasów. Olmecowiec był tak zalany, że ledwo bełkotał, ale grając przy kartach wybełkotał, że jego kule zranić nie mogą, że jest nieśmiertelny i takie tam bzdury…
Co ciekawe nie tylko on tak twierdził, także i ludzie z jego bandy twierdzili, że jest Nietykalny, że nawet kule czarnorękich nie robią na nim wrażenia. Że z każdej strzelaniny wychodził bez szwanku.
Bujdy zabobonne, niemniej Lockerby musiał jedno przyznać.
Gdy sam gnił w więzieniu, Paco najwidoczniej nadal bawił się w kotka i myszkę z władzami. I nadal nie został złapany. Większość wiszących buziek na plakatach była poszukiwana za morderstwa lub napady.
Widać ta branża nadal cieszyła się popularnością. Były też oszustki i oszuści, choć za tych płacono niewiele...
Niemniej polowanie na przestępców wydawało się być dość zyskowną, choć ryzykowną robotą.

Gdy tak przyglądał się starym i nowym plakatom z przestępcami, do jego uszu dobiegł odgłos rozmowy dobiegającej z pokoju obok.
Głośny odgłos, w dodatku głos znajomy.- Co to za problem ją przymknąć, co? Choćby na kilka dni. Na mój nos ten wścibski babsztyl wpakuje się w kłopoty. To będzie…
-Daj spokój Johnas.- odparł mu silny stanowczy głos.- Na twój nos nie możemy zamykać ludzi. Dziewczyna nie robi nic nielegalnego, nawet jeśli jest wścibska i irytująca.
-Jest głupia przede wszystkim, ot co. Nie we wszystkich interesach Cycione bywają wyrozumiali, a ona zadziera nie tylko z gnomią mafią. Przymknij ją nastrasz, cokolwiek…- odpowiadał, znany Morganowi... szeryf Johnas Spriengfield.


Rozmawiał z jakimś wysoko postawionym policjantem, skoro mogli omawiać sprawy przy czymś mocniejszym.- Niech się lekko sparzy, zanim wpakuje się w prawdziwe kłopoty. Drażnienie Cycione w artykułach to jedno, a śledcza robota to… całkiem inna sprawa.
-Johnas… a czemu ty jej nie przemówisz do rozumu? To przecież córka twojego przyjaciela. Masz na nią chyba jakiś wpływ,co?-
odparł mężczyzna.
-Ech...szkoda mów...- nagle spojrzenie Johnasa skrzyżowało się ze wzrokiem Morgana. -Lockerby… ciesz się wolnością, póki jeszcze możesz.
Johnas Spriengfield podszedł do drzwi i zamknął je przed nosem Morlocka.



A “Płonącej ostrydze” ktoś już na niego czekał. Od razu zorientował się kto, gdy zbliżał się do przybytku Amelii. Było bowiem bardzo cichutko. O tej porze nie powinno być cicho. O tej porze pub wypełniony był robotnikami i innymi bywalca oraz był głośny i rozświetlony. O tej porze był zatłoczony.

I jak się okazało był zatłoczony. Po prawej stronie od wejścia przy stolikach i przy ścianach tłoczyli się mężczyźni, zarówno robotnicy jak i gangsterzy. Niczym kurczaki w kurniku. Lewa strona pubu była pusta.
Tylko jeden stolik był zajęty, przez jedną pijącą powoli alkohol półelfkę. Na widok wchodzącego Morlocka, "kochanka śmierci" uśmiechnęła się złowieszczo, przez co znamię dłoni było dobrze widoczne na jej twarzy. I rzekła.-Hej.


Luna "Lunatyk" Arizen


Patrzyła na wystawę moknąc. Patrzyła na plakat na wystawie...



Piękny plakat, przedstawiający piękną damę. Luna nie była damą, była przemokniętym brzydkim kaczątkiem z dwudziestoma dolarami. W środku były piękne panie obsługujące bogatą i stylową klientelę. Nie takie kobiety jak ona. Wiedziała, że jak wejdzie do środka spojrzą na nią pogardliwie i wyproszą na zewnątrz. Nieważne ile miała pieniędzy przy sobie, to nie był sklep dla niej. Żaden w Uptown nie był. Musiała uciekać do Downtown. Tam jej pieniądze były ważniejsze niż wygląd, tam nikt nie zapyta ją skąd je ma.
Tam mogła do dopiero kupić ubranie…


I tam kupiła.
Doki Downtown, była tym co ona lubiła.


Były brudne, głośne i zabudowane różnego rodzaju maszynerią. Pełno ty było huku, dymu, hałasu… ludzi w z ubrudzonych kombinezonach. Pełno było kryjówek dla takiej uciekinierki jak ona.
A gdy już zakupiła strój, nawet miejscowi konstable nie przyglądali jej się za bardzo...


Przypominali jej sanitariuszy ze szpitala… wyniośli i bacznie obserwujący okolicę. Trochę jak sępy wyszukujące łupu. Na ich widok odruchowo niemal się kuliła.
Na szczęście jak dotąd nie zwrócili na nią uwagi, w nowym stroju nie zwracała uwagi. Wtopiła się w tłum mężczyzn i kobiet wędrujących ulicami doków Downtown.
I była… głodna. Bardzo głodna.
Zapachy dochodzące ze sklepów i restauracji nęciły ją, ale portfel był pusty. Przez chwilę kręciła się po ulicach, by w końcu przypadkiem usłyszeć odgłosy kucia… staromodnego kucia w kuźni.
Bo i warsztat do którego trafiła był dość staromodny i biedny. Niemniej pracujący przy kowadle półelf wydawał znać na swej robocie. Kształtował właśnie ręcznie błotnik budowanego lub remontowanego automobilu przeznaczonego na wyścigi. I tuż obok niego leżało kilka kanapek i stał gorący kubek kawy. Zapewne drugie śniadanie, którego nie miał czasu skonsumować.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-09-2013 o 13:41. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 10-09-2013, 16:33   #17
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Więc stary Springfield go pamiętał.

Lockerby nie do końca wiedział co o tym myśleć, biorąc pod uwagę że będąc wtedy zwykłym, wędrownym szeryfem, mężczyzna ścigał go nie za przemyt czy szmugiel kontrabandy, a za znacznie gorsze rzeczy, których w swojej głupocie dopuścił się wspólnie z Mathiasem.

Napady na banki, grabienie dyliżansów pocztowych a nawet jeden średnio udany atak a pociąg wiazący Rezerwy państwowe.

W sumie, tylko poświadczenie Amelii, że jest jej pracownikiem, uratowało chłopakowi życie przed stryczkiem, ścięciem albo krzesłem elektrycznym. Zależałoby jak bardzo zły dzień miałby skazujący go sędzia.

Zamiast tego wylądował na dwa tygodnie w areszcie, a potem na pięć lat w dość znośnych, jak na standardy New Heaven, warunkach.

Ale nawet przez te dwa tygodnie pod opieką Springfielda, Morgan dał popalić staruszkowi.

Od zwykłych śpiewów po nocy, poprzez hałaśliwe plucie resztkami jedzenia do nocnika, aż po wylewanie jego zawartości przez okno, do zaułka dość gęsto uczęszczanego przez ludzi, który potem wpadali na postuerunek i w niewybrednych słowach mówili szeryfowi co sądzili o jego pobłażliwości wobec więźniów.

Na każdy jeden dzień w zwykłej celi, drugi Morgan spędzał w improwizowanym karcerze.

Dlatego też Lockerby uśmiechnął się lekkol, zbliżając do "Płonącej Ostrygi". Sam na miejscu Springfielda pamiętałby siebie. I to w niezbyt korzystynm świetle.

Jedynym niepokojącym faktem był ten, że stary Johnas przestał być samotnym wilkiem na bezdrożach, odpuścił sobie waleczenie z systemem któremu to służył i najwyraźniej zajął dość wpływowe stanowsiko w miejscowej policji, by z niego dalej gnębić tych którzy na gnębienie jak najbardziej zasługiwali.

Tak, teraz to dopiero mógł narobić kłopotów... I ciekawe kim był jego rozmówca.

Lecz pomimo dość ponurych przemyśleń, Morgan uśmiechnął się lekko i bez skrępowania podszedł do dziewczyny siejącej grozę w barze. Niczym dżentelmen z wyższych sfer zdjął nawet przed nią kapelusz i pokłonił się lekko.

-Witam, panienko Gillian.

-Nawzajem...-
rzekła w odpowiedzi dziewczyna i dodała.- Trochę popytałam tu i tam. I znów mam do ciebie pytanie odnośnie zajście w "Figlarnej Śrubce".

Lockerby westchnął i usiadł naprzeciwko "Kochanicy Śmierci". Chciał i z nią poigrać, próbując pocałować ją w dłoń, ale po mackowatym stworze u Shizuki na dzień dzisiejszy uznał że wystarczy mu droczenia się z płcią przeciwną.

-A już liczyłem na to że masz dla mnie ofertę współpracy albo chociaż mój urok osobisty zadziała na ciebie tak bardzo że zapragnęłaś ze mną kolejnego drinka.- mówiąc to, teatralnie przewrócił oczami

Następnie dał znać Amelii żeby i tym razem podała im coś dobrego do picia. Kiedy elfka zbliżyła się, rewolwerowiec podał jej pięć dolarów, godziwą zapłatę za dwie szklanki dobrej whiskey.

-Wszystko w swoim czasie.- wyjaśniła półelfka uśmiechając się i ironicznie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej trzy stare zdjęcia. Rzuciła je na stolik.- Poznajesz któregoś z nich? Albo wszystkich? Półorcze trojaczki.

Morgan podniósł fotkę jednego z nich.




Po chwili uniósł powoli brwi i odsunął fotografię w stronę Gillian.

-Tak, wychodzi na to że zastrzeliłem jednego z nich.- uśmiechnął się niepewnie.- Trojaczki, mówisz... Mam nadzieję że pozostali dwaj bracia też gryzą glebę, bo pod materacem schowałem miecz i sztylet sukinkota...

-Nie wiem. Nie dopuszczono mnie do kostnicy
.- rzekła w odpowiedzi Gilian.-Policja nie lubiłowców głów, nawet jeśli to my odwalamy najgorszą robotę przyprowadzając przestępców żywych lub martwych przed oblicze sprawiedliwości. Słyszałam plotki, że Czarni Braciszkowie brali udział w tej małej batalii, ale nie wiem po której stronie. I... mówisz, że zabiłeś jednego z nich?

-Twardy był skubaniec. Uznałem że jeśli zdąży wleźć do loży gnomów, pewnie będzie miała tam miejsce krwawa jatka. A że to jego magiczny pracodawca był tą bardziej agresywną stroną konfliktu, uznałem że logicznie będzie ciutkę postrzelać w jego stronę
...- Morlcok wzruszył ramionami.- I tak, jestem pewien że go zastrzeliłem. Nikt nie jest w stanie żyć z taką ilością ołowiu w ciele...

-To jest problem, bo chcę pogadać z jego krewnymi i... rodzina to trochę nieprecyzyjna nazwa, ale gang to też to nie jest.
- wzruszyła ramionami Gilian i potarła podbródek.- Czarni Braciszkowie to najemnicy. Niby są pod protekcją O’Maleyów, choć wątpię by krasnoludy mieli nad nimi kontrolę. Nasz ... mój cel je wynajął, więc może wiedząco nieco jego siedzibie.

Morgan uśmiechnął się leciutko słysząc nieopatrzne "Nasz..." które wyfrunęło spomiędzy warg półelfki.

-Prosiłbym jednak byś przy kontaktach z nimi nie wspominała o mnie... I może zwrot broni poległego towarzysza przekona ich do udzielenia chociaż minimalnych informacji?- rewolwerowiec uniósł brew, unosząc szklankę do ust.- Półorkowie to w brew pozorom dość sentymentalne dranie...

-W tym rzecz. Dranie... Liczyłam na wynajęcie ochroniarza, który będzie miał dość jaj by dobyć broni w odpowiedniej chwili. I dość rozumu, by jej nie użyć, gdy chwila nie będzie dość odpowiednia.
-wzruszyła ramionami półelfka.- Trzydzieści dolców za dotrzymanie mi towarzystwa dzisiejszego wieczoru, podczas wyprawy do siedziby braciszków.

Westchnęła teatralnie dodając.- Ale... rozumiem, że jednak nie jesteś zainteresowany.,

-Dodaj dwie dyszki do proponowanej sumy a pójdę z tobą do samego piekła i wyniosę cię z powrotem jeśli będzie taka konieczność.- Morgan puścił dziewczynie oko, odstawiając pustą szklankę.

-Zgoda. -uśmiechnęła się nieco złowieszczo.-Tylko uważaj co mówisz. Być może rzeczywiście pójdziesz do piekła. Słyszałeś zapewne plotki o...- wskazała dłonią osłoniętą rękawicą na znamię na policzku.-... o tym?

-Kazano mi spieprzać gdzie pieprz rośnie jeśli zaczęłabyś ściągać rękawiczkę
.- odpowiedział bez żadnych ogródek mężczyzna, patrząc to na pełną szklankę, to na siedzącą naprzeciwko niego łowczynię głów.- Alkohol szkodzi w połączeniu z twoim piętnem czy po prostu obrażasz mnie abstynencją?

-Nie pijam podczas interesów. Nie należy łączyć przyjemnego z pożytecznym
.- odparła w odpowiedzi Gilian, po czym szybko wychyliła trunek.-Ale interesy tu skończyliśmy. Wpadnę tu za... pół godziny, może być?

Wstała dodając z uśmiechem.- Przygotuj się na wycieczkę.

Morgan zaśmiał się. Liczył co prawda na ciut spokojniejsze zadanie, ale od kiedy pamiętał, był ryzykantem.

Dlatego też wstał i założył kapelusz na głowę, puszczając jednocześnie oko do Amelii, obserwującej wszystko z pewnym niepokojem.

-Będę gotowy.- odpowiedział Gillian, wyraźnie zadowolony.- Jednak jeśli przez to zlecenie nie będę jutro mógł spotkać się wieczorem z jedną uroczą panienką, to ty będziesz następną dziewczyną jakiej zaproponuję kolację. I wierz mi, trudno mi wtedy odmówić.

-Nie masz za grosz gustu jeśli chodzi o kobiety w takim razie
.- zaśmiała się Gilian i wyszła, a wraz z jej wyjściem życie wróciło do karczmy.

Ściśnięte dotąd kurczaki zaczęły zajmować wolne stoliki. Jeden z mężczyzn podszedł do Morgana mówiąc.- Chłopie... zamów sobie strzemiennego na mój rachunek. Należy ci się jakaś ostatnia posługa.

-Słyszysz, Amelia?- mężczyzna uśmiechnął się do elfki.- Wypiję go jak wrócę. Dolicz panu do rachunku.

Kiedy "życzliwy" biesiadnik oddalił się, Morgan westchnął.

-Mogłem z nią iść od razu ale niezbyt profesjonalnie wyglądałby pewnie fakt że noszę przy sobie tyle broni jak na wyprawę do serca Piekła...- mruknął, patrząc na twarz przyjaciółki.- Chcesz mnie zrugać czy powiesz coś o jakiejś ironicznej czynności jaką wykonasz nad moim grobem?

-Nie jestem twoją niańką Morgan, zresztą... I tak byś nie posłuchał, prawda?-
rzekła nieco urażonym tonem dziewczyna i spojrzała na barda.- Ale następnym razem, spróbuj wkręcić i jego w swe interesy. Może osłoni twój tyłek.

Przy tych słowach ruchem głowy wskazała na wyjącego barda.

-Przyznaj, lubisz wyjca tak samo jak mnie.- odpowiedział Lockerby, uśmiechając się ciepło do dziewczyny.- I nie martw się o mnie, w lepszym lub gorszym stanie, ale na pewno jeszcze mnie tutaj zobaczysz.

Z kieszeni wyjął zwitek banknotów, sobie zostawiając tylko pięć dych.

-Przechowasz to dla mnie?

-Jasne
.- rzekła elfka dyskretnie chowając pieniądze i nalewając alkohol.- Tu masz swój pogrzebowy drink.

Spojrzała na śpiewaka.- Jak ktoś nie będzie pilnował twych pleców to skończy się to tak, jak... ostatnio.

Przesunęła kieliszkiem w kierunku Morgana.- Był tu dziś jeden z O'Maleyów, wiesz? Ktoś im doniósł o tobie.

-Ciekawe czy donieśli im też o pozostałych kilkunastu gościach którzy ostrzeliwali tych cholernych zabijaków którzy z wdziękiem oszalałego bizona wpadli do tamtego baru...
- mruknął rozgoryczony Lockerby, wypijając drinka duszkiem.- Grozili ci?

Elfka zaśmiała się głośno.- Nie. Nie grozili. Byli ciekawi. O'Maley'owie zapewniają mi spokój. Większość robotników należy do ich "związków", więc...- wzruszyła ramionami.-... dzięki temu nie ma problemów z burdami. A jeśli nawet są, to przynajmniej wypłacane jest mi odszkodowanie.

Przewróciła też oczami.- Nie wydaje mi się też by wiedzieli o twojej małej akcji. Ktoś im doniósł o słynnym rewolwerowcu i... byli ciekawi z czego się utrzymujesz.

-O, pocieszyłaś mnie
.- odpowiedział pozytywnie zaskoczony Morgan, odstawiając szklankę i sprawdzając rynsztunek bojowy.

Dwa rewolwery, kastet i maluch w grzechotniku.

-Dobra, pójdę już pod bar i poczekam na Gilian. Lepiej żeby nie straszyła ci dwa razy tych samych klientów.

-Uważaj na siebie. Kiedy jedziesz na grzbiecie czarnego kota, każdy upadek jest śmiertelny.
- rzekła na pożegnanie Amelia.

A potem.. czekanie na chłodzie i w zmroku. Dłużyło się Morlockowi strasznie, aż w końcu Gilian pojawiła się krocząc powoli ulicą.

- Mam nadzieję, że umiesz jeździć konno, czyż nie? To trochę za daleko na spacer.

-Większość życia spędziłem w siodle, panienko
.- odpowiedział Morgan, wyjmując ręce z kieszeni.- I wierz mi, po tym co wyrabiała stara kobyła Jebadiaha, przerosnąć mnie mógłby chyba tylko rozszalały byk z siodłem na grzbiecie...

-Mój wierzchowiec "Wightmare" jest spokojniejszy.
- rzekła w odpowiedzi półelfka i zagwizdała. Nagle na ulicy pojawiły się kłęby mgły i słychać było stukot koni.- Ale jest tylko on, więc... sam rozumiesz. Siedzisz z tyłu i starasz się nie spaść.

Stukot narastał i po chwili z mgieł wynurzyła się ów…




…koścista widmowa bestia. Idealny koń... ale dla czwartego jeźdźca zagłady. Niemnie widmowy rumak słuchał się półelfki zachowując jak prawdziwy koń.

Morgan uniósł niepewnie brwi. Po chwili zagwizdał cicho i spróbował przywołać na twarz nonszalancki uśmiech.

Uśmiech pojawił się. Jednak dość nerwowy.

-Podobno sam Śmierć jeździł kiedyś na kościanym koniu.- powiedział, starając się nie okazywać podszytego strachem podziwu dla wierzchowca półelfki.- Ale zmienił model na bardziej "cielesny" kiedy odkrył że koń w czasie jazdy gubi za sobą gnaty...

Zaśmiał się cicho z własnego żartu.

Anegdoty o ognistym wierzchowcu podpalającym stajnie i podściółkę jakoś nie miał ochoty opowiadać.

-Może to nawet jego koń.- odparła z ironicznym uśmiechem półelfka i sprawnie wsiadła na siodło wierzhowca.- Pewnie słyszałeś wiele opowieści i plotek na temat takich jak ja. Nie wiem jakie historyjki usłyszałeś, ale...cóż... zapewne są one prawdziwe.

Spojrzała na Morgana mówiąc.- Wskakujesz, czy już się spietraleś?

-Ostrzegam, jeśli złapię za coś co uznasz za rejony nie przeznaczone do łapania, nie będzie to specjalnie.- ostrzegł Lockerby, ostrożnie włażąc na szkielet w obawie czy aby się pod nim nie zarwie.- Nawet pięć lat odsiadki to za mało by próbować czegoś sprośnego na grzbiecie martwego konia...

Ostrożnie położył dłonie na biodrach Gilian.

-Trzymaj ręce przy pasie. To wystarczy. Nikogo nie ścigamy, więc nie ma obawy przed upadkiem. Pamiętaj, mój dotyk zabija.- odparła półelfka ostatnie słowa kończąc ze złowieszczym uśmieszkiem. Trudno było powiedzieć, czy żartuje czy też mówi prawdę.

Koń zaś ruszył truchtem kierowany pewną ręką swej pani.

-Nie kuś mnie, bo im bardziej opowiadasz jak bardzo "mordercza" jesteś tym bardziej chcę cię bliżej poznać...- mruknął rewolwerowiec, rozglądając się dookoła po ulicach miasta.- I nawet nie śmiej się z tego jakie kobiety mnie pociągają...

-A ponoć takich ja jak ja nazywają kochankami śmierci. Widać tobie spodobałaby się bardziej kostucha.- zakpiła pólefka i pogoniła wierzchowca ruszając wraz Morganem w uliczki Downtown.

W ostateczności nie była to przejażdżka tak straszna jak przewidywał rewolwerowiec.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 11-09-2013, 20:28   #18
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
- Łazisz w koszuli nocnej za dnia, w miejscu gdzie kręci się mnóstwo osób - mruknął jadowicie zielony pająk, co rozpiął sieć nad drzwiami sklepu odzieżowego. - Co robisz w takiej sytuacji?
- Łażę. I udaję, że pająki nie mówią - odpowiedziała mu dziewczyna i weszła do budynku.

Luna nie kierowała się strojnością przy zakupie nowej odzieży. Miała być niekrępująca i wtapiająca w społeczność Downtown. Kupiła prostą, koszulę z długimi rękawami, długie spodnie i buty. Wszystko oczywiście w ciemnych kolorach.
Tak w ten sposób pozbyła się wszystkich oszczędności. Opróżniła portfel do ohydnej, szpitalnej czystości. Musi go z powrotem czymś napełnić, żeby nie pachniał paskudnymi lekarstwami. Powinna w międzyczasie opracować maszynki do produkcji funduszy i do brudzenia czystych pieniędzy.

Postanowiła się poszwendać, głównie za warsztatami albo sklepami z mechanizmami. Była głodna, ale jej umysł został opanowany przez żądne władzy i uwagi maszyny. Nie mogła się od nich uwolnić. Nie chciała.
W trakcie swojej wędrówki trafiła na kuźnio-warsztat, gdzie naprawiano automobil.


Przystanęła i przypatrywała się budowanemu pojazdowi. Lunę bardzo, ale to bardzo on zainteresował. Choć była głodna, nie od razu się odezwała, a kanapki nie wzbudziły w niej szczególnego zainteresowania. Obserwowała, jak półelf zręcznie wykuwa błotnik do pojazdu. Dopiero gdy przerwał pracę, raczyła się odezwać.
- Dzień dobry! - jej twarz nie zdradzała w znaczącym stopniu emocji, ale widać było, że pochłonęła ją obserwowanie pracy jegomościa. - Czy mogę wejść?
-Hmm… Możesz, o co chodzi?- spytał półelf odrywając się na moment od pracy.
Zrozumiała dosłownie. Weszła powoli do warsztatu, rozglądała się na boki, a potem z powrotem zerknęła na pojazd.
- Konstruujesz automobil? Bardzo dobrze kujesz błotnik. Czy nie szukasz kogoś do pomocy? - oznajmiła nieco pogodniejszym głosem.
-Nie… reperuję konstrukcję pana Nostremusa. On nie zniża się do naprawiania swoich wynalazków, więc uszkodzone odsyła nam… mnie.- poprawił się półelf i zerknął z powiątpiewniam na dziewczynę. -A znasz się na tym?
- Tak sądzę. Bardzo chętnie bym nad tym pracowała. Nie sądzę, że sam dałbyś radę skonstruować automobil. To może zająć trochę czasu, a w dwójkę można byłoby się tym szybciej uporać. Może bym pomogła? - w tonie biła oficjalność.
-Hej! Ja potrafiłbym sam zbudować automobil. Tyle że to wymaga funduszy… mnóstwa funduszy, których nie mam.- obruszył się półelf gniewnie. Splótł ramiona razem dodając już spokojniejszym głosem. -To co byś chciała za pomoc ?
- Chciałabym tutaj pracować - odpowiedziała Luna, spoglądając w kierunku półelfa. - Reperować, konstruować. Sam musisz mieć dużo roboty, naprawiając to wszystko. Gdybyś miał pomocnika, praca mogłaby pójść szybciej. Co za tym idzie, można byłoby zyskać na czasie i pozyskać innych klientów. Wraz z tym można byłoby zyskać więcej funduszy.
Luna nie miała złych intencji. Problem, że nie umiała jakoś tego w poprawny sposób okazać. Nie chciała obrażać jegomościa, ale niezupełnie wiedziała, czy i co robi nie tak.
-Darmowa pomoc zawsze mile widziana. Na początek, zajmij się czyszczeniem silnika i wymianą przepalonych w nim elementów. Zobaczymy czy sobie z tym poradzisz.- stwierdził po chwili zastanowienia półelf wskazując dłonią na pojazd. I dodał po chwili przedstawiając się.- Jestem Rodrick.
Czyszczenie silnika i wymiana przepalonych części - w porządku. Wszystko jasne.
- Luna - rzuciła i sama bez pytania się o cokolwiek, wzięła potrzebne jej narzędzia, rękawice i zajęła się robotą.
Podwinęła rękawy odsłaniając część tatuaży na rękach i skupiła się na zabiegach. Założyła rękawice. Cały czas słyszała pomrukiwanie silnika: “Koło zamachowe”, które przerodziło się w mantrę.
Przez ten czas bardziej była najbardziej zajęta silnikiem niż czymkolwiek innym. Nie odzywała się, w skupieniu i w milczeniu czyściła, pędzlowała, polerowała części silnika aż do błysku. Na pytania, jeśli jakiekolwiek padały, nie odpowiadała. Na nie-pytania - także nie reagowała. Kontakt z rzeczywistością niemal całkowicie stracony. Acz szczęśliwie nie na stałe.
Kiedy skończyła pracę nad silnikiem, przystąpiła do przeglądu uszkodzonych części. Trzy zawory do wymiany, pasek klinowy też przydałoby się poprawić. Koło zamachowe. Przyjrzała się jednemu cylindrowi, bo wydawało się jej, że widzi w nim pęknięcie.
To nie było pęknięcie. To była pajęczyna, z której spuścił się pająk.
- Moje życie nie ma sensu, kiedy ktoś mnie bierze za korozję w cylindrze. Jestem tylko pająkiem - pojęczał w języku aklo. - Idę się utopić w kubku z kawą i tam z godnością skończę swoje życie jako brzydki pająk z przypadku. Nie zatrzymuj mnie, bo ten półelf uzna cię za wariatkę. Żegnam.
Zsunął się po nici, przebiegł koło nóg Luny, robiąc po drodze slalom, rozpędził się i wskoczył do kubka z kawą Rodricka. Dziewczyna bez pytania się o cokolwiek wzięła zapasowe części do silnika, które były jej potrzebne i wróciła do pracy.
Udało się jej naprawić silnik. Jednak zamiast czekać na pochwały, Luna zabrała się za porządkowanie narzędzi, począwszy od śrubokrętów, po nożyce pod względem wielkości sprzętów. Wkrótce afektem zrobiła porządek w warsztacie i ukradkiem rozglądała się za czymś jeszcze do naprawy. Nawet śruby poukładała w pedantycznym porządku.
- Wkręć mnie do tych panienek z szóstki i ósemki! - zapiszczała jedna ze śrubek 24 mm. - Są takie urocze! A jakie gwinty mają!
- Chcę kawy - zaburczał stół.
Różowowłosa westchnęła, spoglądając na kolejne gwinty i starając się ignorować urojenia.

- Musiałam sprzątnąć syf w silniku i w warsztacie - odezwała się do Rodricka, ale nie skierowała swojej twarzy w jego stronę. - To co trzeba było poprawić, już zostało zrobione. Jeżeli coś nie będzie odpowiadało, daj mi znać, naprawię. Zerknij na silnik, czy będzie taki.
-Dobra…- mruknął w odpowiedzi półelf jedząc kanapkę i zaglądając do przeczyszczonego i naprawionego silnika.-Hmm… wygląda dobrze chyba. Trzeba go przetestować.
- Masz coś jeszcze do naprawy? - spytała bezpardonowo. - Możesz w międzyczasie przetestować.
-Nieee… Nie mam.- mruknął Rodrick, sięgając do kieszeni i wyjmując kryształ odpowiednio oszlifowany. Wsunął go do szczeliny w stacyjce i przekręcił. Ogniwa zamknęły obieg, klucz się zaświecił, a silnik zaryczał głośno.
-No no..chyba zadziała.- rzekł do siebie z satysfakcją półelf przesuwając dźwignię obrotów silnika. Klucz zajarzył się jeszcze bardziej, a silnik ryczał. Rodrick wsłuchiwał się w jego ryk szukając wszelkich oznak odbiegania od normy.
-No to chyba wszystko działa. Dobra robota.- rzekł w odpowiedzi półelf, a w brzuchu Luny zaburczało.
- Czy pożyczysz 20$? Jestem głodna, potrzebuję coś zjeść.
-Jasne… masz… w sumie jestem ci coś winien za pomoc.- odparł półelf wyciągając portfel i dając dziewczynie parę banknotów.
Dziewczyna podziękowała za banknoty i palnęła:
- A czy gdzieś w pobliżu jest sklep spożywczy albo jakiś bar?
-Za rogiem jest jadłodajnia Mamy Gythki. Tania. I da się zjeść to co tam ugotują. - wyjaśnił półelf i spojrzał badawczo na dziewczynę. -Tyyyy… od niedawna w tych stronach, co?
- Wczoraj mnie wywalono z domu. Od rana kręcę się po tych stronach i szukam pracy.
-Kiepsko. Cóż… U mnie za wiele nie zarobisz, ale u Mamy Gythki można wynająć wyrko na noc, jeśli nie przeszkadzają ci wspólne sale sypialne, żeńskie sale… nie martw się.- uprzedził Rodrick i kontynuował.- Wspólne sale i pchły. Za takie luksusy nie zapłacisz wiele.
Za pchły z pewnością nic nie zapłaci. Dostanie je gratis w ramach promocji na noclegi. Tyle że nie chciała ich dostać.
- Mogłabym nocować w warsztacie. Podoba mi się tutaj - odrzekła to nieco monotonnym głosem. - Jest tu spokojnie, w wolnym czasie mogłabym reperować. I pilnować warsztatu.
-Ale ja nie byłbym wtedy spokojny.- odparł w odpowiedzi półelf.- Nie ufam ci na tyle, by spuścić cię z oka. Nocowanie w warsztacie odpada.
- W takim razie zgoda, nie będę tu nocowała.
Ale wiedziała doskonale, że się nie zgadza. Warsztat był bezpieczny, na pewno nie był niebezpieczniejszy od konstabli czy bandziorów grasujących na zewnątrz. I o co chodziło z tym spuszczaniem oka? Przed oczami Luny stanęła wizja Rodricka, któremu jedno z oczu wypadło z oczodołów i potoczyło się jak piłeczka po podłodze.
- Nie zamierzałabym niczego stąd wziąć - dodała po chwili, mówiąc głosem w dużej mierze pozbawionym emocji. - Za niebawem wrócę do warsztatu. Chyba że zamierzasz kończyć pracę za niedługo?
-Idź już idź…- machnął ręką półelf.
- To znaczy, że za niedługo kończysz pracę? - Luna wzięła dosłownie polecenie “idź” i wyszła z warsztatu, ale nie odeszła jeszcze w kierunku baru, czekając na odpowiedź od mechanika. Ma sobie pójść, ale chce się jeszcze dowiedzieć, co z mechanikiem. Czemu już macha jej na pożegnanie?
-Nie. Jeszcze popracuję. Papierkowo.- wyjaśnił Rodrick nie rozwijając tego tematu.
Luna nie zamierzała ciągnąć rozmowy. Jegomość musi być bardzo zajęty. Kierując się jego wskazówkami kruszyna znalazła to, co on nazywał jadłodajnią “U Mamy Gythki”. Wchodzi do środka kierowała tylko i wyłącznie głodem.

U Mamy Gythki przypomina wyglądem bar mleczny. Duży kocioł z jakąś polewką żytnią przy kontuarze, półorczyca nalewa klientom z niego cynową chochlą do cynowych mich polewkę, wciska pajdę chleba i kubek wodnistego piwa. Po czym pobiera od wszystkiego 3 $, klienci wędrują do stolików i pałaszują posiłek w milczeniu. Stoliki są czterosobowe, klientela to biedacy w brudnych ubraniach, milczący i ponurzy. Luna nie odstaje od nich bardzo. Odliczając dziwaczne włosy, czy kolczyki i tatuaże, sama też ma niezbyt czyste ubrania, na dłoniach widnieją ślady od smaru silnikowego. Kamienna twarz nie zdradza emocji, ale spojrzenie uważnie lustruje pomieszczenie.
Koło zamachowe.
Ta muskularna gruba półorczyca to właśnie Mama Gythka.
Głowica. Lunie trochę kręci się w głowie, ale nie zamierza mdleć. Wiele myśli i urojeń atakuje jej umysł. Koła zębate i ich ruchy w machinach. Zwłaszcza kiedy posiłek, coś czym może napchać żołądek, znajduje się prawie w zasięgu jej ręki. Nie może się skupić na rzeczywistości, wciąż ma ochotę wrócić się z powrotem do warsztatu i posiedzieć przy tym automobilu.
Skoro Luna nie przyszła do rzeczywistości, to rzeczywistość przyszła do niej pod postacią Mamy Gythki, która odchrząknęła znacząco. Luna wypaliła z gadaniem… w języku orków:
- Dzie~
-Słuchaj paniusiu, nie gaworz po światowemu, tylko mów po ludzku. Nie mam całego dnia, a kolejka ma się ruszać żwawo! - przerwała gospodyni, patrząc spode łba na Lunatyka.
I wszystko jasne. Luna lubiła, jak ktoś sprawę stawiał jasno, a nie gadał o nie trzymających się gałkach czy skrzypiących panewkach, które później w znaczeniu mogły okazać się czymś zupełnie innym.
- Podaj do jedzenia tę polewkę - wariatka przemówiła w języku ludzkim do półorczycy. - pajdę chleba i wodę do picia.
- Jest tylko piwo - dostała po chwili odpowiedź.
Niedobrze. Nie chciała niczego z alkoholem. Nie pijała nawet piwa. Ale trudno, jeśli niczego innego nie ma...
- Niech będzie - oznajmiła różowowłosa.
Zapłaciła 3$. Dostała posiłek, który ze smakowitością miał średnio co wspólnego, ale w końcu na głodzie wszystko smakuje lepiej. Piwo łyknęła na końcu, w kilku łykach, po zjedzeniu ‘owsianki’ i chleba. Pomna na słowa półelfa poszła jeszcze do Mamy Gythki, która bez pytań zgodziła się sprzedać łóżko na kolejne noce - jakieś 7$ za cały tydzień.

Gdy Luna wróciła po posiłku zauważyła, że półelf rozmawiał z innym mężczyzną.
Znacznie lepiej od niego ubranym i dość modnie. Człowiek ten namawiał Rodricka na…
- Wyścig, dwie pętle. Co ci szkodzi. Zwyciężysz, to zarobisz więcej niż przy tym dłubaniu i czyszczeniu cewek.- mówił cicho, ale półelf się wahał.
-No nie wiem. Jak coś pójdzie nie tak. Wiesz że psy cięte są na nielegalne ściganki po ulicach miasta.
-A co miałoby pójść nie tak… chyba się nie cykasz, co?- odparł mężczyzna.
Luna przysłuchała się rozmowie, ale nie wtrącała się w nią. Wyciągnęła papierosa i zapaliła go. Przechadzała się spacerkiem udając, że obaj jegomościowie ją nie interesują. Zastanawiała się, czy w rozmowie nie znajduje się czasem przyczyna, dla której Rodrick ją wygonił z warsztatu. Czy to był pretekst?
A tak strasznie świerzbiły ją ręce, by grzebać w tym automobilu!
Postanowiła, że wróci tam nieco później, kiedy tylko ekstrawagancki panicz zniknie stamtąd.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 12-09-2013 o 00:02.
Ryo jest offline  
Stary 13-09-2013, 23:03   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby




Zatrzymali się w ponurej i starej dzielnicy, budynki tu pochodziły z czasów gdy New Heaven nie miało jeszcze nawet planach drugiej kondygnacji. I od tego czasu zapewne nie były remontowane.



Było tu ponuro i bardzo bardzo cicho. Przerażająco i pusto. Mimo świateł świecących się w oknach, nie widać było śladów życia. Wydawało się że okolica wymarła.
Niemniej półelfka była innego zdania. -Jesteśmy na terenie specyficznej bandy orków. Teoretycznie podlegają O’Maleyom . Ale po prawdzie nie słuchają nikogo. Jest to rodzaj zakonu zabójców. Pilnują bezpieczeństwa swoich kamratów i spokoju tej dzielnicy lepiej od policji. Oraz… zabijają za pieniądze na zlecenie innych.
Mruknęła cicho jakby dzieliła się jakimś sekretem.- Twoi braciszkowie do niego należeli i zapewne poprzez tutejszego mistrza otrzymali kontrakt. Być może zna on szczegóły dotyczące zleceniodawcy. Niemniej musimy być ostrożni… Ten Zakon używa jakiś pobudzających narkotyków kupowanych od Triad. W każdej chwili może im odbić.
I rozejrzawszy się dookoła dodając.- I już tu są.

Ale gdzie? Morgan rozglądał się dookoła, ale nie widział nikogo.
Gilian zauważyła jego nerwowe spojrzenia i dodała.- Kryją się w mroku wykorzystując fakt, że widzą w ciemnościach lepiej od ludzi. Ode mnie zresztą też, ale widać ci tutaj nie mieli jeszcze okazji zmierzyć się w walce z półelfem, bo nie ukrywają się w dostatecznie głębokim mroku, bym ich nie dostrzegła.
Morgan… widział jedynie puste uliczki tonące w mroku i od czasu do czasu jakieś poruszenie w owych miejscach. Jednak mimo wysilania wzroku nie potrafił dostrzec żadnego kształtu.
Gilian niewątpliwie miała rację… byli śledzeni. I znosiła ten fakt ze stoickim spokojem, mając jednak dłonie blisko pistoletów.
Półelfka szła przodem bez wahania wybierając drogę w labiryncie pustych uliczek. Co było pocieszające z jednej strony, z drugiej… Morgan był pewny, że nie wydostanie się żywy z tego miejsca, jeśli ona zginie w walce.

W końcu doszli we trójkę do dużego okrągłego placyku, ani większego ani mniejszego od poprzedniego.
Jedyne co wyróżniało to siedzący w blasku latarni medytujący stary półork. Zdawał się on ich nie zauważać, ale niewątpliwie była to poza.
-Teraz może być ciężko. Naliczyłam około sześciu typków dookoła nas, więc pewnie należy brać pod uwagę, że śledzi nas nawet dwadzieścia oczu.-rzekła cicho półelfka i ruszyła w kierunku półorka.
-Witaj mistrzu Kraznaku, przyszłam porozmawiać i być może wynająć kogoś z twych uczniów.- rzekła na powitanie Gilian.
-A człowiek, który ci towarzyszy posłanniczko śmierci, to kto? - półork otworzył oczy i spojrzał na Morlocka.
-To mój ochroniarz… nikt ważny.- wtrąciła Gilian, ale Kraznak miał chyba inne zdanie.- On chyba potrafi mówić za siebie, co?

Luna "Lunatyk" Arizen



Praca nad pojazdem zajęła Lunie resztę tego pierwszego dnia na wolności. Rodrick wypłacił jej jeszcze dziesięć dolarów i zamknął warsztat na dziś. Ona zaś miała łóżko, miała pieniądze, miała… cóż, warsztatu nie miała. Jednak miała za to pracę, kończącą się późnym wieczorem.
I była zmęczona.
Nie pytała Rodricka o tego drugiego mężczyznę. A i on nie zamierzał jej wtajemniczać w swoje sprawy. Zresztą półelf niewiele mówił podczas pracy, co zresztą jej odpowiadało.
Zmęczona wróciła do przybytku Mamy Gythki i położyła się spać. Ale sen nie potrwał długo.

Zbudziła się tuż przed północą, nie wiedząc czemu.
Dopiero po chwili zorientowała się, że słyszy szepty. Rozejrzała się po dużym pokoju w którym spała na jednym z wynajętych łóżek. Nie spała sama. Większość łóżek zajmowały kobiety równie biedne co ona i równie zapracowane za dnia. Ale to nie ich głośne chrapanie, ją zbudziło. To… one.
Białe widmowe sylwetki, w luźnych białych podomkach wędrujące przez pokój. Ich szepty zlewały się w jeden szmer.
-Szybciej...szybciej… dzwony biją… czas nadchodzi… zegarmistrz wzywa… szybciej szybciej… zegarmistrz każe przybyć...- blade istoty nie szły, a lewitowały w powietrzu przechodząc przez ściany. Ich wzrok nie widział nikogo i niczego, ale zdawały się zauważać Lunę właśnie.
-Szybciej…twój czas, nasz czas… podążać trzeba…- szept cichy unosił się przez pokój. I Luna niczym zahipnotyzowana zerwała się z łóżka i pospiesznie ubrała. Wyszła na korytarz i ruszyła w stronę zaryglowanych drzwi gospody otworzyła je...


Okazało się, że widmowe postacie, które przeniknęły przez gospodę były jedynymi w mieście. Luna widziała kolejne dziesiątki, jeśli nie setki owych.. istot przemierzających ulice niczym rój pszczół zlatujący się do ula.
A podążały do jednego widocznego celu.


Wieży zegarowej będącej centrum tego fragmentu miasta. Przenikały przez ściany budynków i przez przechodniów. Ślepe na wszystko poza wieżą.
I niewidoczne dla wszystkich osób, poza nią.
-Szybciej szybciej… zegarmistrz wzywa.. godzina nastała, godzina nastała...niewoli czas…- szeptały widma mijając dziewczynę.
-Szybciej szybciej…- szepty pełne bólu i strachu, szepty które sprawiały gęsią skórkę dziewczynie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-09-2013, 00:57   #20
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Udało się jej jednak wrócić do warsztatu i popracować nad automobilem. Luna była zadowolona, że paniczyk zmył się stamtąd, a na drodze do pojazdu nie stawał jej nikt. Co więcej, pogmerała w bebechach wozu i dostała za to pieniążki. Brudne pieniążki, co nie śmierdziały szpitalem.
Pasek klinowy, koła zębate i naćpane duchy. Z pewnością musiały zadurzyć się opioidami, a Luna z doświadczenia wiedziała, jak to się kończy. W transie frunęły w kierunku wieży zegarowej, nie bacząc na istoty żywe ani przeszkody w postaci murów czy lamp. To że Luna je widziała, nie uważała za nic zdrożnego. Po prostu ludzie i nieludzie byli pospolitymi ślepakami.
- Idę, już idę - mruknęła beznamiętnie do małego, najbliżej znajdującego się duszka. - Tylko dajcie mi się zebrać, dobra?
A ją też zaciekawiło, co też tam duchy wyniuchały. Na pewno bardziej niż jakiś cudaczek od wyścigu i dwóch pętelek. To może być z pewnością coś interesującego.

Jadowicie zielony pająk rozsiadł się na komodzie i robił na drutach serwetki z własnej, pajęczej nici, w kształcie przekładni.
- Witam z powrotem - zaklekotał. - Pamiętaj, że jestem tylko głupim pająkiem robiącym serwetki na drutach, nie zajmuj sobie mną uwagi.
- Co ty nie powiesz, mam bardziej martwić się naćpanymi duchami? - odrzekła monotonnym, zaspanym głosem. - Ciągle za mną łazisz. Czego ode mnie chcesz?
- Ja niczego nie chcę. To ty za mną łazisz - odparł pajęczak. - Idź lepiej z duszkami do tego zegarmistrza, bo inaczej te duszki nigdy ci nie dadzą spokoju. Ja tu sobie porobię na drutach. Idź sobie.

Jednak trudno było powiedzieć, czy duchy dbały o to by z nimi szła. Zdawały się ledwie dostrzegać obecność żywej dziewczyny.
Przemierzały uliczki, przenikały przez domy i przez ludzi. Luna tak nie potrafiła, musiała skręcać, musiała biec by nadążyć za widmami. Krok za krokiem jednak zbliżała się do tego monumentalnego budynku. Olbrzymiej wieży zegarowej odmierzającej czas w New Heaven.
W okolicy nie było ludzi, może poza jakimś pijaczkiem w stercie ubrań i kartonów. O ile to rzeczywiście był pijak, a nie złudzenie optyczne. Bowiem ta sterta ubrań i kartonów pod ścianą, mogła być tylko tym na co wyglądała.
Wydawało się jej także, że szmaty zwijają się w jedną wielką mackę, która chciała złapać dziwaczkę za kostkę u nogi, więc Luna szybko czmychnęła w kierunku wieży, unikając kontaktu z obrzydlistwem.

W końcu ważniejsza jednak była wieża, którą miasto do pewnego stopnia porzuciło. Budynek był wyraźnie zaniedbany i od dawna nie odwiedzany. Zresztą, czemuż miałby? Wieża zegarowa służyła jedynie do wskazywania czasu obywatelom. Dopóki funkcjonowała poprawnie zostawiano ją samej sobie, aczkolwiek nie oznaczało to zezwolenia na wykorzystywanie jej przez innych.

Potężne drewniane drzwi ze skomplikowanych zamkiem ciśnieniowym broniły dostępu do środka, niczym do skarbca zamku.
Były one przeszkodą dla Luny, ale widma przenikały przez nie kierując się do środka wieży. I zapewne na sam szczyt.
Luna zaczepiła jednego duszka i rzekła do niego:
- Ty, jak wyjdziesz stamtąd….
I tyle było z zaczepiania, duch nie poświęcił Lunie nawet odrobiny swej uwagi i przeniknął przez ścianę nie czekając, aż dokończy zdanie.
- To idź w cholerę - odrzekła zimno.

Zerknęła na zamek ciśnieniowy. Czy tym co ma, dałaby radę cokolwiek z nim zrobić? Scyzoryk? Pała - szkoda gadać, tym co najwyżej mogłaby obić mordę jakiemuś duchowi… czy moczymordzie. Na magii się nie znała, ale… w sumie po co? Zaczęła kombinować tym, co ma i zaczęła sprawdzać zamek.
Solidny zamek i potężne drzwi, niemniej mające swoją wadę… wystarczyło dostać się do systemu wody i wyrównać ciśnienie do atmosferycznego, by same drzwi straciły docisk do framugi i można było je otworzyć. Oczywiście wymagało to trochę dłubania przy tłokach zamontowanych w samych drzwiach… i wciśnięcia dłoni w szczelinę, w której znajdowały się owe tłoki. I było jeszcze ryzyko związane z dłubaniem na ślepo przy tłokach, które mogło uszkodzić drzwi… oraz pozbawić dłoni osoby dłubiącej przy nich.
Mimo to Luna postanowiła zaryzykować. Sprawdziła długość noża, który miała przy sobie, ale stwierdziła, że on się nie nada, zresztą lepszy pożytek znalazłby w innych celach. Później przymierzyła się narzędziami ze scyzoryka do tych tłoków.
Powoli ostrożnie… każdy ruch wykonywany był powoli i z pietyzmem, każdy nieuważny ruch, mógł kosztować ją dłoń. I śmierć w wyniku wykrwawienia. Wreszczie, “klik”... Para wystrzeliła gorącym podmuchem z tłoków i drzwi się uchyliły lekko… Udało się je otworzyć.
Ponieważ drzwi stały otworem, a na przeszkodzie nic innego nie stało, Luna weszła do środka wieży.

Schody prowadzące w górę były stare, skrzypiały mocno… co było dobrze słychać w cichej wieży. Krok za krokiem Luna wchodziła coraz wyżej i wyżej, mijały ją duchy i widma wyznaczając kierunek drogi. Aż na sam szczyt wieży zegarowej.
Mocno zagracony szczyt… i świadczący że ktoś tu mieszkał nie przejmując się uderzeniami zegara oznajmującego kolejne godziny.
Bałaganiarz sądząc po rozrzuconych dookoła papierach i kartkach. Jedna z nich szczególnie przykuła uwagę dziewczyny.
Rycina z dawnych wieków, przedstawiająca jakiegoś potwora wyganianego przez lud z pochodniami.

Lunie bardzo spodobała się rycina; nie żeby znała się w jakimkolwiek stopniu na sztuce. Poskładała kartkę na cztery części i schowała ją do kieszeni w spodniach. Machała rękami, chcąc odgonić się od upierdliwych duszków, po czym kroczyła w kierunku “mieszkania”.
Tylko że duszki odgonić się nie chciały, zmierzały z jakiegoś powodu do jednego z kamiennych gargulców “zasiedlających” brzeg wieżycy. Kamienna rzeźba wyróżniała się tym spośród innych, że w jej plecach tkwił ciemnoczerwony kamień półszlachetny. No i tym... że “pożerała” owe widma, które “wlatywały” mu do paszczy i znikały w niej.
Przez co prawdopodobnie wyjaśniło się, skąd brały się duszki i dokąd się udawały. Ponieważ odganianie od nich nic nie dawało, Luna postanowiła ignorować zjawy, po czym sprawdziła, czy i kto tu mieszka.
Wyglądało na to że nikt. Wieża była opuszczona od przynajmniej kilku lat. Po poprzednim właścicielu pozostało parę rycin, kilkanaście stron tekstu i trochę mebli. Nic poza tym. Dziewczyna postanowiła najpierw przepatrzeć ryciny i dokumenty, a następnie przetrząsnąć szafy.
Zapiski w otchłannym i piekielnym były jedynym ciekawym znaleziskiem. Szafy okazały się koloniami moli żerującymi na resztkach szat tkwiących w nich. Skrzynie były puste. Innych znalezisk nie było. Natomiast same zapiski mówiły o zebraniu dusz, o sile życiowej, o odrodzeniu się nocnych drapieżników. I o iskrze życia. Były niekompletne i mało zrozumiałe.
Były wszak zgubionymi notatkami o których nikt już nie pamiętał. O które nikt nie dbał.
I mimo iż dla Luny niezbyt wiele znaczyły - zabrała je. Natomiast szaty nie zainteresowały ją nawet w najmniejszym stopniu. Zgarnęła je, opróżniając przy tym szafy, i zamierzała je wyrzucić do kąta. Fatałachy chciały za wszelką cenę walczyć o swoje terytorium - paskudne, podziurawione rękawy oplatały się wokół nadgarstków i zdecydowanie zaciskały się na nich, aż dłonie pobladły. Wariatka walczyła zaciekle z opętaną odzieżą, zmieniając ją ostatecznie w kupę potarganych szmat. A potem zwinęła je w kłębek i kopnęła na zdrowie. Rozległo się z nich wycie i złorzeczenia w otchłannym.
- Nie sądzisz, że to chore miejsce? - zaskrzeczał znajomy, jadowicie zielony pająk, który ze skrawka szatańskiego rękawa zrobił sobie namiot. - Tak, to znowu ja. I znowu na mnie wpadłaś.
Dziewczyna nie raczyła tego skomentować.
- Dobrze byłoby stąd czmychnąć, ale czyż to nie cudny zegar? Widziałaś, jakie to cudo? - paplał jak najęty. - Ale kto pozostawił tu taki bałagan i kto tu mieszkał? O, co za pyszny mól! - krzyknął uradowany. - Ile tu smakołyków!
Ale różowowłosa nie słuchała już pajęczego, nieistniejącego w rzeczywistości gderania. Gapiła się jak oczarowana na zegar, wyobrażając sobie jego budowę i działanie, a kiedy ten wybił godzinę pierwszą w nocy, Luna otrząsnęła się z tego transu, wybiegła z wieży i stwierdziła, że wróci tu następnej nocy popodziwiać zegar, o ile tylko nic nie stanie jej na przeszkodzie. Wnet wybiła sobie z głowy nocną przygodę z wieży, prawie że zapomniała o zdobyczach, które gniotły się w kieszeniach spodni. A może jeśli okaże się, że ten teren nie jest przez nikogo zajęty prócz moli, to może będzie mogła tu zamieszkać?
Po drodze na schodach wpadała w kolorowe, pajęcze sieci, schody skrzypiały smętnie, a zegar wystukiwał dziwną piosenkę, która obijała się w myślach Luny przez całą noc. Udając się na nocleg do znajomej półorczycy, koncentrowała się tylko na dotarciu do jadłodajni i na nadchodzącym dniu.
Rano budząc się, nie myślała już o włóczędze do wieży zegarowej, tylko o pracy w warsztacie, a burczenie w żołądku przypomniało jej o śniadaniu u mamy Gythki.
 
Ryo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172