Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2013, 16:19   #21
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=IwZeTUdSkB8&list=PLtQtDkpNHslT8XhSk2Ns1Cy-Q1m5BzwT_[/MEDIA]


Morgan nie czuł się szczególnie komfortowo ze świadomością, że wkracza do gniazda zabójców. Ba! Gniazda zabójców-półorków należących najwyraźniej do jakiegoś zakonu, kultu albo i sekty.

Już sama koncepcja orkowego skrytobójcy wydawała się mężczyźnie niepokojąca, a fakt że najwyraźniej zabił jednego z nich nie poprawiał mu nastroju.

Mimo wszystko uniósł lekko kapelusz i skinął głową.

-Morgan Lockerby... mistrzu.- dodał po chwili, woląc nie ryzykować obrażenia kogoś istotnego dla otaczającej go, skrytej w cieniu bandy.- Rewolwer do wynajęcia. Ochroniarz, przynajmniej na chwilę obecną...

Świerzbiło go wszystko.

Na uszach zaczynając, na kolbach rewolwerów kończąc.

-Potrzebowałaś ochroniarza ? Nie ufasz naszej gościnności. Z tego co wspomniali mi moi ludzie, wiesz co nieco o wydarzeniach związanych ze śmiercią dwójki moich podopiecznych, nieprawdaż?- stwierdził po chwili namysłu półork.

Półelfka skinęła głową. -Tak.

- I chcesz te informacje wymienić w zamian za podzielenie się moją wiedzą...- zamyślił się półork.

-O kliencie, który już nie jest waszym klientem. Namieszał twoim ludziom w głowie. Szarżowali jak idioci...- wskazała dłonią na Morgana.- On to potwierdzi, on był świadkiem.

Spojrzenie mistrza spoczęło na Morlocku.

I jakoś niezbyt się to Lockerby'emu spodobało.

Mimo wszystko wzruszył bezradnie ramionami.

-Przykro mi to mówić, ale tak. Weszli wraz z nim z wielkim hukiem przez drzwi frontowe a następnie jak gdyby nigdy nic, rzucili się przez całą długość sali w linii prostej do gnomów których mieli zabić.- bezwiednie podrapał się po policzku.- Nie wiem jak wyglądają wasze metody walki, mistrzu, ale to przypominało mi bardziej atak berserkerów niż finezyjną, nożowa robotę.

-Widzisz? Nic nie jesteście mu winni. Skaził wasze rytuały swymi ziołami, zmienił najętych mu ludzi w poddanych sobie niewolników.-judziła Gilian. I to w dodatku skutecznie. Na twarzy Kraznaka widać było gniew.

-Mój człowiek... musi w tym uczesniczyć. Opłacisz go...- syknął gniewnie półork.

-W porządku. Co wiesz?- spytała Gilian potakując.

-Spotykałem się z nim na trzecim cmentarzu komunalnym. Ma tam kryjówkę, spotykałem się tam z nim wieczorem. Jego..."ludzie" strzegą tamtego miejsca po zmroku. Za dnia nie znajdziesz wejścia. To jego prawdziwa siedziba, a nie ta rudera, którą z dymem puścili Cycione.- wydyszał gniewnie starzec.

Morgan spojrzał niepewnie to na Gilian, to na półorka, nie wiedząc do końca czy dziewczyna bez konsultacji pograła nim, czy też sama nie wiedziała że starzec wciągnie rewolwerowca w konwersację.

Mimo wszystko, Lockerby wolał po prostu rozglądać się czujnie dookoła, za równo udając ochroniarza jak i po prostu oceniając ich położenie, gdyby mimo wszystko, cała sytuacja stała się dla nich niekorzystna.

Nie czuł potrzeby dalszego udziału w tej rozmowie, zwłaszcza że nie miał tendencji samobójczych. Wątpił żeby mistrz ciepło potraktował kogoś, kto posłał dwóch jego ciutkę przećpanych podopiecznych do piachu, nawet gdyby Morlock zaczął zaklinać się że miało to miejsce w obronie własnej.

Dalsze ustalenia Gilian słuchał jednym uchem. Bo w końcu co go obchodziło targowanie się o cenę za wynajem zabójcy. Jedyne co warte było uwagi to wspomnienie półorka, iż słudzy owego czarownika śmierdzieli trupem.

Jakkolwiek jednak wysilał wzrok, półorczych zabójców dookoła nich nie był w stanie dostrzec. Nie poprawiało to samopoczucia, więc z ulgą odetchnął, gdy Gilian stwierdziła.- Pojutrze wieczorem, niech twój człowiek czeka w zaułku Wesołego Wisielcy, dostarczę wtedy zapłatę za jego usługi.

-I ta rozmowa nie miała miejsca. Zwykle nie zdradzamy szczegółów kontraktu.- dodał na koniec starzec.

-Oczywiście... Będę pamiętała.- wyjaśniła Gilian i zwróciła się w kierunku Morgana.- Idziemy. Nic tu po nas.

Lockerby zaś skinął głową i ruszył za dziewczyną, w duchu ciesząc się że udało mu się wyjść z tej sytuacji ze wszystkimi kończynami przy sobie.

-Mam ci towarzyszyć pojutrze?- zapytał, cały czas wbijając wzrok w cienie.

-Hmmm... A chcesz? Zbieram ekipę, ale wolę nie płacić przed robotą.- wyjaśniła Gilian.- Z tymi tutaj... nie mam wyboru, ale resztę pomocników opłacam po zadaniu. Lub w ogóle... Jeden taki zgłosił się za darmo. Obrażony tym, że Caligario raczył przerwać mu posiłek i zepsuć rozrywkę.

Zaśmiała się głośno dodając.- Niektórzy ludzie są dziwni.

-Ja jestem człowiekiem i jakoś muszę przyznać ci rację.-
mruknął Morgan i po chwili uśmiechnął się lekko.- I ciesz się, gdyż uniknęłaś horroru jakim byłaby kolacja ze mną.

Dodał, puszczając dziewczynie oko.

Póki co nie zamierzał jeszcze dopytywać się czy specjalnie wciągnęła go w grę zwaną "Wkurz Starego Półorka".

-Więc...decyduj tu i teraz. Nie zamierzam cię bowiem o to nagabywać. Pchassz się w łowy na Caligario czy nie?- wzruszyła ramionami Gilian patrząc wprost w oczy Morgana. Po czym sięgnęła po portfel.- Oto twoje trzydzieści dolarów. Podwieźć cię w nieco spokojniejszą okolicę, czy poradzisz sobie sam z powrotem do domu?

-Mimo że twój koń jest ciut niewygodny, nie odmówię podwózki
.- Lockerby z lekkim uśmiechem przyjął zwitek banknotów.- I tak, pakuję się w to gdyż mam instynkt samozachowawczy świnki morskiej.

Dodał, przymierzając się do wlezienia na koński grzbiet.

-Więc pokombinuj nad lepszym sprzętem.- rzekła dziewczyna pakując się na koński grzbiet jako pierwsza.- Bo jeśli czarownik rzeczywiście grzebie się w jakiejś czarnej magii jak powiadają to... może być ciężko.

-Srebrne kule? Pancerz?-
zainteresował się Morgan, obejmując ją w pasie.

-Najlepsza by była poświęcona amunicja, ale tą ciężko zdobyć w obecnych czasach. Mało kapłanów potrafi zakląć przedmioty boską mocą.- stwierdziła w odpowiedzi półelfka i dodała.- Srebrne... może pomogą, kto wie. Nie znam się na trupiej magii, ani na ożywieńcach.

-Znajdź mi kogoś kto zechce mi coś sprzedać...-
mruknął Morgan, rozejrzał się dookoła i nagle przysunął się do dziewczyny.

-Mam nadzieję że nie zaciągnęłaś mnie tam żeby niecnie wykorzystać mnie jako czynnik wkurwiający dla staruszka.- niemal wysyczał jej na ucho, lekko wzmacniając uścisk na jej biodrze.- Bo jeśli to zrobiłaś, wiedz że wcześniej mogłaś mi po prostu powiedzieć.

Z cichym westchnięciem cofnął się lekko.

-Nie lubię gdy ktoś mną pogrywa.- zmarszczył tez lekko brwi.- Ładnie pachniesz.

-Improwizowałam
.- stwierdziła ironicznym tonem półelfka.- Zauważyłam okazję i wykorzystałam. Nie miałam konkretnych planów na tą rozmowę. Te półorki... kto wie jak to się mogło skończyć. Lub jak zacząć.

Zamyśliła się przez chwilę.-Szczerze powiedziawszy, kupuję u różnych sprzedawców w Downtown.

Sięgnęła po placami do kieszeni przy kamizelce. I wyciągnęła kartkę z adresem.

- Masz... Pokażesz i to wystarczy.

Morgan przyjął kartonik i skinął dziewczynie głową, kiedy z cichym zgrzytem kopyt jej wierzchowiec zatrzymał się w zaułku nieopodal Płonącej Ostrygi.

-Do zobaczenia w takim razie.- rzucił, lekko unosząc rondo kapelusza.

Gilian uśmiechnęła się tylko pod nosem i uderzeniem pięt pognała konia do galopu prostu w ciemność.

Idąc w stronę baru, by przespać tych kilka godzin do świtu i zabrać swoje pieniądze, Lockerby zachodził w głowę czy owo uderzenie pięt dziewczyny faktycznie miało jakikolwiek wpływ na jej wierzchowca, czy tez był to zwykły odruch z czasów, gdy dziewczyna jeździła jeszcze na ciut bardziej cielesnych rumakach.

W barze zaś było dość tłoczno.

Morgan zignorował jednak ten fakt, odbierając tylko od Amelii zostawioną u niej gotówkę i kierując się na górę, ku niezwykle magnetycznej perspektywie snu w miarę wygodnym łóżku.


***


Adres, który był wypisany na wizytówce, był adresem kuźni. A przynajmniej tak owo miejsce wyglądało z zewnątrz. W środku też było podobnie.




Mężczyzna który pracował w niej w nie wyglądał jednak na kowala. Siwobrody, o ile tą kozią podróbką można była nazwać porządną brodą. Człowiek... o ile był człowiekiem. Choć niewątpliwie na człowieka wyglądał. Tylko ta cera wyjątkowo blada i ciemne okulary ukrywające oczy mogły sugerować, że kowal który nie jest kowalem... nie był też do końca człowiekiem. Nie był też uprzejmy.

-Czego tu?

Morgan westchnął, w gruncie rzeczy nie spodziewając się ciepłego powitania od kogoś, kto musiał zobaczyć wizytówkę od Gilian żeby cokolwiek z nim załatwić.

Dlatego też rewolwerowiec po prostu wyciągnął kartonik przed siebie, ciutkę już tym wszechogarniającym kolesiowstwem znużony.

-Od wspólnej znajomej.- mruknął.

-Mhmmm...- mruknął przyglądając się wizytówce, po czym wrzucił do ognia ją.- Archie jestem... To czego szukasz?

-Morgan.-
odpowiedział mężczyzna, rozglądając się po warsztacie.- Skoro Gilian mnie tu wysłała przed robotą, musisz znać się na swoim fachu. A ja potrzebuję czegoś, co zwiększy moją przeżywalność w starciu z czarnoksiężnikiem. Albo nieumarłymi...

Wzrokiem przebiegł po wiszących na ścianach narzędziach.

-Cudów nie sprzedaję, jeśli tego szukasz.- podrapał się po koziej bródce. -Interesuje cię broń, amunicja, alchemia?

-Ostatnie dwie
.- odpowiedział Morgan.- Chociaż wątpię żebyś miał poświęcone kule, co?

-Takich rzeczy u mnie nie ma.-
stwierdził mężczyzna po namyśle.- Mam srebrne. Szkodzą one niektórym z potworów. Mam ogień alchemiczny, odstraszacz truposzy... trochę magicznych kul, zguby nieumarłych.

-Kule. Te magiczne
- stwierdził po chwili Morlock.- I ogień. Srebro niekoniecznie może się przydać na chodzące trupy...

-Jedna kula kosztuje osiemdziesiąt pięć dolarów, ale to rarytas
.-wyjaśnił Archie.-Mam dziesięć srebrnych kul po cztery dolary za jedną i pięć kul zguby nieumarłych. Ogień alchemiczny po dwadzieścia za fiolkę.

Potarł kark.- Wiem... piekielnie drogo. Ale miecz byłby jeszcze droższy. I to nawet nie na truposze.

-Dobra...-
mruknął Morgan, sięgając pod kurtkę po portfel.- Niech będzie jedna magiczna kula... Ech. Do tego wszystkie srebrne i trzy flakony ognia alchemicznego...

Z pewnym żalem odliczył pieniądze, zostawiając sobie jednak kilka dyszek.

-Zakładam że nie znasz przypadkiem kogoś kto zna kogoś, kto wie gdzie zdobyć eliksiry?

Oj tak, one były wyjątkowo chodliwym towarem.

-Zależy jakie eliksiry masz na myśli. Jeśli lecznicze to mam całkiem porządną jałowcówkę. Przyspiesza gojenie i poprawia samopoczucie. Choć nie można wypić więcej niż trzy porcje.- odparł Archie sprawdzając gotówkę.

-Za ile?- zapytał Morgan, świadom że jego fundusze wykruszają się powoli.

Sztylet, zabrał po drodze z Płonącej Ostrygi miał być jego walutą ostatniej szansy.

-Dwadzieścia pięć dolców za buteleczkę.- odparł Archie.- Tanio.

-A co powiesz na to?


Wydobyta zza pasa mężczyzny broń zalśniła w półmroku, obleczona do połowy ostrza w kawałek skóry przewiązany sznurkiem.

Archie przyjrzał się orężowi, fachowo oceniając ostrze.

-Znam ten wzór... Na twoim miejscu bym się nim nie chwalił. Nie znam pasera który by ci go upłynnił. A ja nie zamierzam próbować.- wzdrygnął się na widok broni, gdy ją już rozpoznał.

-Daj jeden.- mruknął Lockerby, wzdychając cicho.

Pozostawało mieć nadzieję że Antonina nie miała szczególnie drogich gust co do sposobu spędzania czasu wieczorami.

Wątpliwe, lecz nadzieja matką głupich.

Archie skinął głową i ruszył do niewielkiej szafki, po czym wyjął z niej flakonik zawierający ową cudowną miksturę. I podał ją Morganowi.

Rewolwerowcowi zaś nie pozostało nic jak tylko skinąć mężczyźnie głową, podziękować mu i opuścić warsztat kryjący się w plątaninie zaułków gdzieś w centrum nieszczęsnego miasta, jakim było New Heaven.

Sam Lockerby natomiast od razu ruszył do Ostrygi, by tam przygotować się do wieczoru w towarzystwie Antoniny.

W gruncie rzeczy pokojówka była istotką ładną, ale widocznie nie do końca niewinną skoro z taką łatwością odgrywała filuterną dziewuszkę ze starego kontynentu. Dzięki Shizuce, Morgan wiedział już co nieco o owej dziewczynie, przez co ewentualna skuteczność sztuki aktorskiej służki mogła działać na niego ciut słabej.

Chociaż nie słabo.

Myjąc się w użyczonej mu przez Amelię wannie, Lockerby na spokojnie przeanalizował, jakie mógł mieć atuty w walce płci zwanej schadzką, kolacją, lub ostatnimi czasy, randką. Urok osobisty? Miał co sporo, chociaż odsiadka mocno przytemperowała wszelką finezję jaką dawniej odznaczał się młody rewolwerowiec, pozostawiając w nim tylko niewielkie ślady łobuzerskiego czaru, który chyba do tej pory zrobił dość dobre wrażenie na uroczej Antosi. Jego zapas gotówki uszczuplił się znacząco po wizycie u znajomego Gilian, a i strój Morlocka nie należał pewnie do najnowszych krzyków mody tego roku. Nie zmieniało to jednak faktu, że umyty i w odpowiednim oświetleniu, Morgan mógł uchodzić za przystojnego.

Jednocześnie nie był jednak tak zdesperowany żeby ściąć włosy i ogolić się.

Co to, to nie.

Jedynym, drobnym hołdem dla pewnych wytartych schematów kontaktów damsko-męskich był bukiet kwiatów, zakupiony za kilka dolarów od jednej ze starszych kwiaciarek krążących pomiędzy Uptown i Downtown.

Idąc przez górne miasto z kwiatami w garści Morgan nie mógł odmówić uroku temu miejscu po zachodzie słońca.




Z szelmowskim uśmiechem na twarzy, lekkim krokiem pokonał schody do drzwi rezydencji MacKay’ów, unosząc dłoń by w nie zapukać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 24-09-2013, 16:09   #22
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Gdy zmierzał energicznym krokiem do drzwi Morgan szykował się do boju.




Odmiennego od tych co toczyć miał następnego dnia. Ale równie zawziętego. Wiedział jaką amunicję.
Kwiatki… Jego najmocniejsza broń bez względu na to czy Antonina jest trzpiotką ze starego kontynentu czy też taką udaje. Oręż który miał sprawić, że zmięknie.
Prędzej czy później.
Liczył że jego atuty w tej wojnie wystarczą.
Jak się okazało Antonina również się uzbroiła.


A dwa jej działa ukryte były za figlarną i delikatną osłoną… Przez to miały miażdżącą siłę rażenia. Do tego jej sukienka była nieprzyzwoicie krótka sięgająca tuż przed kolano i odsłaniająca zgrabne nogi.
-Och jhakhi piękhny bukhiecikh. Tho dla mhnie?- zaświergotała z miłym dla ucha akcentem. Co z tego że fałszywym. Inne jej zalety rekompensowały ten drobny… defekcik. I trzeba było przyznać, że zwinna była z niej żmijka. Tym razem nie dawała się tak łatwo obłapiać, zwinnie wymykała się z objęć nie pozwalając na długie pocałunki Morganowi. Jednocześnie poprzez figlarne uśmiechy i spojrzenia rzucane spod długich rzęs sprawiała, że te nieudane próby nie frustrowały Morlocka.
W jej spojrzenie była wyraźna obietnica tego co może się stać, jeśli się Morgan postara… należało więc bardzo postarać. Nagroda była zbyt wysoka, by sobie odpuścić.
Łowy się rozpoczęły… Te przyjemniejsze łowy.

Bowiem kolejny dzień miał przynieść polowanie znacznie mniej przyjemne, a bardziej niebezpieczne.
Popołudnia u Amelii były jeszcze spokojne. Nie zebrało się dość osób, by był tłok. Ale wystarczająco by nie było pusto. Obrady robotników portowych przy jednym ze stolików zagłuszane był przez piosenkę obłąkanego zapewne barda.



Morlock nie wiedział, czemu elfka w ogóle go zatrudniała. Pasował do tego pubu jak pięść do nosa. A jego repertuar choć melodyjny, zawierał upiorne teksty. Raczej nie zachęcające do konsumpcji posiłków, które jak się już Morgan zdołał przekonać, same z siebie nie były zachęcające do zjedzenia. Amelia zarabiała głównie na trunkach.
-Związki muszą się tym zająć!- krzyknął jeden z półorków w roboczym stroju dokera.- Co to za jakieś niecne zagrywki. Port należy do nas… nie można na wycyckać od naszych stanowisk pracy!
-I związek się zajmie. Tyle że bez blokowania portu. To dobre na walkę z Ratuszem. Ten przypadek wymaga subtelności.-
uciszył go krasnolud.
-Myślisz, że będzie zadyma? Już dawno komuś nie przydzwoniłem.- rzekł z lubym uśmiechem półorczy doker.
-Tylko byś dzwonił, albo innym w zęby, albo do drzwi “Wesołych różyczek”, mógłbyś przydzwonić temu wyjcowi.- młody człowiek siedzący tuż obok krasnoluda, wskazał ze śmiechem na śpiewającego barda.
-Tylko mu takich głupot nie podpowiadaj. Widać, że nie wiesz co to za typek…- burknął krasnolud patrząc podejrzliwie na barda.
-Lepiej niech dzwoni do Wesołych Różyczek. Jak to było? “Lulu… kocham cię nad życie. Kocham otwarcie i skrycie…”- zakpił młodzik irytując półorka, co nie było najlepszym pomysłem. Bo nabuzowany adrenaliną półork rzeczywiście miał ochotę komuś przyłożyć, a krasnoludowi z racji starszeństwa… i faktu, że brodacz był majstrem, tego uczynić nie mógł.

Zresztą po chwili w “Płonacej Ostrydze” zaczęły się zjawiać kolejne potencjalne cele do obicia mordy. Eleganciki z innych dzielnic miasta pasujące do Doków, jak pięść do nosa. Byli też jednak wystarczająco ekscentryczni, by ich widok studził zapał do bójek. Pierwsza weszła znajoma Morlockowi sylwetka, młody naukowiec z wyższych sfer, obwieszony mechanicznymi ustrojstwami wartymi pewnie tyle co ten przybytek. Ale też i pewnie potrafiącym zrobić z nich użytek.
A że większość tych zabawek wyglądała na sprzęt… bojowy. Chętnych do sprawdzenia jego siły nie było zbyt wielu wśród robotników.
Kolejna postać okazała się typowym elegancikiem z wyższych sfer. Równo przystrzyżona broda, modnie skrojone ubranie, karta za kapeluszem. Ot, profesjonalny hazardzista żyjący z tego co Pani Fortuna i jego własny talent pozwolą mu zebrać ze stołu. Półork wstał, by powiedzieć typkowi za pomocą pięści że pomylił przybytki.



Ale wtedy jedna z kart w jego dłoni zapłonęła, a jedno skrytych pod kapeluszem oczu błysnęło bielmem.
To wystarczyło. Nikt nie już zaczepiał otwarcie magusa.
Elegancik przysiadł się do profesorka i zaczęli obaj ostrożną rozmowę próbując wybadać siebie nawzajem. Jak dwa dobermany obwąchujące swoje ogony. Obaj nie przybyli do “Płonacej Ostrygi” bez przyczyny… to było pewne.


Luna "Lunatyk" Arizen


Wszystko się pokomplikowało, a przecież miała prosty plan.
Zjeść coś… Poprawka. Obudzić się, zjeść coś. Nie.
Obudzić się, ubrać, zjeść coś i udać się do pracy.
Prosty plan… I wszystkie jego punkty wykonała, tyle że rzeczywistość postanowiła odmówić współpracy.
Warsztat był zamknięty. Nie powinien być zamknięty.
Nawoływania nic nie dawały. Pozostało więc wejść. Brak kluczy był niewielkim problemem. A Rodrick… kiedyś w końcu kiedyś będzie musiał przyjść do warsztatu.



Kilka zgrzytnięć w zamkach i Luna weszła do środka. Narzędzia były tu tak ułożone jak wczoraj. Zapach olejów i smarów wypełniał przestrzeń. Warsztat był cudownym miejscem. Ale czegoś w nim brakowało. Poza Rodrickiem oczywiście. Brakowało automobilu. Tego czerwonego cudeńka nad którym pracowali.
Nie było czego reperować, nie było czym zająć myśli, nie było nic do naprawy, nic do ulepszania. Nic!
Kręcąc się po warsztacie Luna trafiła na drzwi prowadzące do drugiej hali. Wczoraj nie miała się bowiem okazji zapoznać z całym warsztatem Rodricka. Była bowiem zajęta automobilem. Teraz jednak nie było pojazdu, nie było Rodricka… mogła myszkować.
I znalazła...


Drugi pojazd w o wiele gorszym stanie. Wyzwanie dla jej talentów, okazja do tylu możliwości, naprawy, ulepszania i przeróbek. Aż ją palce świerzbiły.
Wzięła narzędzia i wzięła się do roboty, której przy tym automobilu było dużo.Prawie cały silnik wymagał generalnego remontu, tłoki były do wyrzucenia, filtry do wymiany. Wał napędowy pęknięty.
Pojazd by błyszczeć, wymagał wielu godzin pracy… i części zamiennych, których w warsztacie nie było.
Pewnie dlatego stał tutaj porzucony i zapomniany. Rodrickowi brakowało części do jego naprawy.
Ale mimo tych braków, dałoby się go uruchomić, na tyle by mógł jeździć. Więc tym się zajęła najpierw.
Ile godzin minęło? Zajęta dłubaniem przy maszynie Luna zapomniała o upływie czasu i Rodricku. Liczył się świat śrubek, nakrętek i tłoków.
Huk broni palnej, świst kuli, rozbita szyba automobilu…

To oderwało Lunę od jej dłubaniny . W drzwiach którymi przeszła do tej części warsztatu stała kobieta.


Ciemnowłosa niska kobieta. Uzbrojona kobieta i wyjątkowo wkurzona kobieta. Trzymała w dłoniach załadowane pistolety i ruszyła w kierunku Luny ni to pytając, ni to warcząc.- Gdzie jest Rodrick?! Comu zrobiłaś?! Kim jesteś?! Co tu robisz? Odpowiadaj... albo przyrzekam święte ognie, poślę cię na drugą stronę!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-10-2013 o 14:36.
abishai jest offline  
Stary 29-09-2013, 18:21   #23
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan uśmiechnął się lekko, pokłonił się i wręczył dziewczynie bukiet, nie mogąc jednocześnie pozbyć się wrażenia, że w wojnie płci to właśnie ona ma przewagę.

-Nie widzę tutaj żadnej, pięknej niewiasty po za tobą, panienko.- rzekł spokojnie i kiedy pokojówka przyjęła kwiaty, pocałował ją w wierzch dłoni.- Więc tak.

Wyprostował się i zdjął z głowy kapelusz.

-Wyglądasz prześlicznie.

-Ach khomplemehnciarz.-
zachichotała Antonina trzepocząc rzęsami. I spytała zaciekawiona.- Cho jeszhcze zaplanowahłeś na then urhoczy wieczórh?

Lockerby uśmiechnął się szelmowsko, zaoferował dziewczynie ramię i wyjął z wewnętrznej kieszeni kamizelki bilet podarowany mu przez pannę McKay.

-Mam nadzieję że "Figlarna Śrubka" to lokal w którym nie poczujesz się zgorszona z powodu samej atmosfery.- odpowiedział uprzejmie, wykonując prostą sztuczkę z kapeluszem i dość kuglarskim gestem umieszczając go z powrotem na głowie.

-Ależ oczywiście że poczhuję się zghorszona.- odparła głośno dziewczyna figlarnym tonem głosu.- Cóhż to zha zabhawa jehśli nie ma w niej nhic nieghrzecznegho, prhawda?

Morgan uśmiechnął się lekko, wykonując prosty manewr i zmieniając pozycję dziewczyny tak, że statystycznie nadal obejmowała jego łokieć, jednocześnie będąc objętą dookoła tali przez ramię rewolwerowca.

Po za tym, Morlock nie zrobił nic po za otwarciem parasola gdy z nieba zaczęła mżyć.

-Co prawda to prawda.- odparł, ustawiając osłonę ponad głową prowadzonej przez siebie dzierlatki.- Chociaż nie powiem, bycie grzecznym w twojej obecności... Ech, to dopiero wyczyn!

Zaśmiał się i uśmiechnął, cały czas uważając na ręce. Strategia i wyczucie czasu były w tej sytuacji istotniejsze od hożego galopowania na złamanie karku.

I mimo starych nawyków do wyskokowości, Morgan wolał w tym wypadku zdać się na cierpliwość.

-Och thak... My dhamy... mhamy słabhość do rhycerskhich mężczyzhn... przynajhmniej pozha alkhową.- odparła żartobliwie Antonina tuląc się do Morgana i pytając. -Zhnasz jakiehś ciekhawe opohwieści o Dzikhim Zhachodzie? Uwielhbiam opowhieści.

-Oj, dziewczyno.-
westchnął Morgan, uśmiechając się z pewną nostalgią.- Znam ich więcej niż chciałbym znać i tylko nieliczne nadają się do opowiadania publicznie, a jeszcze inne nie powinny nigdy opuścić moich ust.

Bez oporów pozwolił dziewczynie na ciut bliższy kontakt, samemu unosząc rękę wyżej i obejmując ją dookoła ramion.

-Znam historie o Billu "Cynglu" Geallesie i jego gonitwie przez pół kontynentu za zabójcami swoich braci. Osobiście spotkałem świętej pamięci Cole'a Gravesa i jego partner, Simona Schultza zanim jeszcze zadarli z handlarzami niewolników.- przewrócił oczami.- Szkoda że naprawdę nieliczne z tych bajań mają nie przygnębiające zakończenia.

-Och ophowiedhz.
- rzekła w odpowiedzi Antonina zalotnie mrugając rzęsami, gdy zbliżali się do "Figlarnej Śrubki".

Lockerby jakoś nie mógł oprzeć się tej zgrabnie odgrywanej słodyczy.

-Stary Cole Graves nie zawsze był stary.- zaczął, zwalniając nieco do szybkości luźnego spaceru.- Nikt nie pamiętał skąd pochodził, najpewniej nawet stary Cole...

Idąc, opowiadał spokojnie i nieśpiesznie.

O wielkiej sławie łowcy nagród. O jego najważniejszych pojedynkach i pościgach. O jego spotkaniu z Simonem Schultzem, weteranem wojny na Starym Kontynencie i o ich wspólnej drodze przez pustynie i pustkowia, w czasie których to zapoczątkowała się ich wieloletnia przyjaźń.

Mijając odźwiernego w drzwiach i pokazując mu bilet, mówił dalej.

O tym, jak dwóch desperados zostało poproszonych o pomoc w mieście terroryzowanym przez bogatego i wpływowego łowcę niewolników. I o wielce zmiennej kobiecie, w której zakochał się Graves.

Kobiecie, która okazała się zmienna niczym wiatr i w ostateczności doprowadziła do rozłamu niemal legendarnego duetu.

-Zdhradziła go z Schultzem?- zapytała Antonina, idąc z Morganem przez salę.

Mężczyzna pokręcił głową.

-Nie... Ale zaczęła romansować z najpotężniejszym człowiekiem w mieście, czyli z owym łowcą niewolników imieniem Carter. Okazało się, że miała słabość do ludzi u władzy. Schultz, wiedząc że zdrada żony złamie jego przyjaciela do reszty, poszedł do Cartera i pomimo braku dowodów dał mu w pysk, wyzwał na pojedynek a na końcu zastrzelił. Przed ucieczką z miasta życzył jeszcze Cole'owi szczęścia w życiu i odjechał. Żona Gravesa zaś pozostała mu wierna do śmierci, lecz stary wyga okupił to zejściem przyjaciela na złą drogę. Złą, z perspektywy prawa.

Wyjaśnił Lockerby, odnajdując wzrokiem wolny stolik i podchodząc doń, odsuwając jednocześnie krzesło przed dziewczyną.

Dopiero wtedy też wrócił w pełni do rzeczywistości i rozejrzał się po lokalu.

Lokal już odmalowano, nie było ni śladu po niedawnej napaści. Goście już rozsiedli się przy stolikach. A muzycy przygrywali skoczną muzyczkę do pieśni dwojgu artystom, odgrywającym scenę przypominającą śpiewany dialog.

Natomiast Antonina...

Rozejrzała się po lokalu i siadła zgrabnie pupą na odsuniętym krześle.

-Ach..jakiehż to trhagiczne.

-Tragiczne?-
zdziwił się Morgan, marszcząc brwi i siadając naprzeciwko niej.- Tragiczna, moja śliczna, była historia Johna Morrisa, zastrzelonego na własnym ranczu dlatego że widział zbyt wiele o brzydkich machlojkach pewnego wpływowego magnata. Tragedią było całe życie Donalda Coya, poczynając od jego sieroctwa, poprzez pijaństwo a na śmierci żony kończąc.

Pokręcił głową, zdejmując z niej kapelusz.

-Nie... Historia Cole'a i Schultza jest całkiem pokrzepiająca. Jeden, dzięki oddaniu drugiego założył rodzinę, a drugi na pewno nie żałował tego, co zrobił.- Lockerby uśmiechnął się lekko.- Co więcej, Schultza nigdy nie złapano, a biorąc pod uwagę, że był o dwadzieścia lat młodszy od Cole'a i umiał sobie w życiu poradzić, teraz pewnie puszcza bąki na werandzie własnego domu.

Po wypowiedzeniu tych słów, Lockerby zamarł, świadom, że zaczął mówić o pierdzeniu w towarzystwie dość eleganckiej panienki.

Nie dość jednak eleganckiej by to zauważyła, lub by udawała że nie zauważyła. Antonina zamówiwszy drinka u kelnera przejęła pałeczkę w opowieściach, sama snując historie ze starego kontynentu. O dworach magnatów, o bogactwach królów które widziała. Morgan stracił pewność, czy aby na pewno Shizuka mówiła prawdę. Antonina w roli pokojówki ze starego kontynentu była bardzo wiarygodna. I bawiła się wspaniale.

Morgan zaś pokręcił głową, kiedy kelner spojrzał na niego pytająco.

-Podziękuję za drinka.- odpowiedział spokojnie.- Woda z lodem i cytryną jak już.

Kelner tylko skinął głową i odszedł. A Antonina popatrzyła z uznaniem.

- Zbhyt wielhu mężhczyzn nie potrhafi się ophanować po alkhoholu niephrawdaż phanie Lockherby?

Morgan zaśmiał się cicho.

-Ja do nich nie należę, ale niestety mój zawód wymaga czasem pewnych wyrzeczeń.- uśmiechnął się lekko.- Jutro mam pewną mała robótkę w sprawie jednego, wielce niemiłego, maga. Wolę żeby alkohol nie zaczął mną miotać w najmniej odpowiednim momencie.

Bezradnie pokręcił głową.

-Mam nadzieję że ten nieszczęsny Samuel nie nagabywał cię za bardzo przez ostatnie dwa dni.- zagadnął, nie wiedząc jak finezyjnie zejść z tematu jego profesji.

-Non. Phanicz Samhuel osthatnio zhrobił się bhardzo uprzejhmy wobhec służbhy swej siosthry.- odparła Antonina chichocząc i nachyliła się Morlockowi przy okazji ponętnie przyciągając spojrzenie Morgana do swego bistu.- Bo bhoi się Shizukhi... biedhaczekh. Coś mhu ponhoć zhrobhiła.

Lockerby uśmiechnął się lekko.

-Cóż, poznałem już odrobinę Shizukę... Jeśli zrobiła mu to co myślę, to aż dziw że nie mówi zaskakująco wysokim głosem.- zaśmiał się rewolwerowiec, kręcąc głową.- Tak przy okazji, często serwuje wam te mackowate stwory na obiad?

-Qui... Okhropne czyż nhie? Phanienkha jednakh się nimi zahjdaja, a ja... wholę nie whiedzieć co ona whkłada do thego garu
.- westchnęła smutno Antonina.-Lepiej nie wiedzi.. nhie wiedhzieć co się tham jhe.

Alkohol sprawiał, że Antonina "zapominała" czasem o akcencie, lecz ta sprawa nie zaobsorbowała uwafi Morgana jak podbity masywny młodzian który ruszył w stronę ich stolika.

-Ślicznotko, może odpuścisz sobie tego biedaka. I poflirtujesz z mężczyzną na poziomie.- to mówiąc machnął przed nosem Antoniny kilkoma dwudziestodolarówkami.

Ona jednak nie była tym zachwycona, a oburzona przerwaniem tak ciekawej rozmowy.

Dlatego też Morgan westchnął, powstrzymał się od sięgnięcia po broń i wstał, oceniając jednocześnie szczeniaka, jako przeciwnika. Mógł być dość silny, ale alkohol działał tutaj na korzyść Lockerby’ego.

-Koleżko, zostaw panią w spokoju…- mruknął rewolwerowiec, kładąc mu dłoń na ramieniu i lekkim pchnięciem odwracając w swoją stronę.

Dalej zaś poszło wedle przewidywań.

Osiłek zacisnął zęby, oczy błysnęły mu złością i bez większych przymiarek zamachnął się do ciosu pięścią, przed którym to Morlock uchylił się bez większych problemów i skontrował go mocnym ciosem łokcia w brzuch.

Jednocześnie, nie zwracając tym faktem niczyjej uwagi, złapał wypuszczone przez chłopaczka banknoty i wsunął je do kieszeni.

Następnie wyprostował się, poprawiając klapy płaszcza.

-Jak już mówiłem, zostaw panią w spokoju. To jej wybór, z kim chce się zadawać, nawet jeśli jakimś cudem jestem to ja…

Zamroczony ciosem oraz alkoholem szumiącym mu w głowie, młodzian ryknął ze złości i zacisnął w pięści dłonie podobne do małych bochnów chleba.

-Ty nędzny… niedomyty… sukinsynu!- każdej obeldze towarzyszył powolny i źle wyprowadzony cios, każdorazowo zbijany z pierwotnego toru przez dłonie Morgana.

Sam rewolwerowiec westchnął tylko, łapiąc w końcu paniczyka za rękę i boleśnie blokując ją w łokciu.

-Ta rozmowa nie ma chyba większego sensu, prawda?- odpowiedź nadeszła z chwilą, kiedy Lockerby musiał odchylić się do tyłu, unikając tym samym dłoni swojego przeciwnika próbującej złapać go za twarz i wydłubać palcami oczy.

Morgan skrzywił się.

-Widać nie

Chrupniecie wywołane uderzeniem pięścią w zewnętrzną stronę łokcia osiłka sprawiło że kilku siedzących najbliżej klientów skrzywiło się nieznacznie. Osiłek zaś zamarł, by następnie z krzykiem paść na kolana i zdrową ręką złapać się za złamaną kończynę.

-Coś ty mi zrobił, skurwysynu?- zawył, kiedy Morgan stanął ponad nim zaciskając dłonie w pięści.

-Nie marz się.- mruknął rewolwerowiec, łapiąc go za włosy i unosząc rękę do ciosu.- Chłopaki nie płaczą.

Walkę zakończył jeden, celny i dość brutalny cios.

Pod kostkami pięści Morlocka nos zadufanego w sobie jegomościa rozpłaszczył się mu na policzku, górna warga pękła niczym świeża wiśnia a kilka złamanych zębów spadło na podłogę kiedy ich właściciel wyłożył się na niej jak długi.

Morgan natomiast westchnął ciężko, zgarniętą z czyjegoś stolika chustką wytarł krew z pięści i przepraszająco spojrzał na Antoninę, wzruszając ramionami.

-Wybacz, że musiałaś to oglądać, ale chyba nie miałem wyboru...- mruknął, rzucając brudny kawałek materiału na leżącego odłogiem osiłka.- Miałem po prostu wrażenie, że jego impertynencja była równie nieprzyjemna dla ciebie, co dla mnie. Zrozumiem jeśli…

Nie zdążył dokończyć wypowiedzi, bo Antonina rzuciła się na niego z głośnym okrzykiem.

-Móój bohater! Mój rhycerz!

I pocałowała go namiętnie w usta. Nie przeszkadzało nawet dyskretny zapach przedniej whisky, jaki roztaczała wokół siebie.

Morgan niemal zachwiał się pod siłą jej zapału i objął ją tylko w talii, odpowiadając tym samym. I jakoś dziwnie, on też przestał interesować się faktem, że migdali się z nią publicznie, że właśnie sponiewierał kogoś raczej bogatego i że możliwe że zaraz zostaną wyproszeni z lokalu.

Dziewczyna smakowała niesamowicie.

I niech ją diabli, faktycznie miała słabość do rycerskich facetów.

Nie zostali jednak wyproszeni, bawili się jeszcze dwie godziny, zanim Antonina uznała że ma dość lokalu. Ale nie dość dalszej zabawy. Stwierdziła też, że w jej domu są lepsze wina. I jak będą bardzo cicho... to może jakieś przyniesie do swego pokoju. Z tak ułożonym planem zaczęła ciągnąć Morgana do siebie.

Lockerby zaś chętnie przystanął na jej propozycję, by w ostateczności chwycić ją i wziąć na ręce kiedy ta próbowała jakiegokolwiek szybkiego poruszania się po brukowanej ulicy w wyjściowych bucikach.

-Kieruj.- zaśmiał się rewolwerowiec, nie zważając na wstępne krzyki i piski Antoniny.- Nie zamierzam pozwolić żebyś w drodze powrotnej zwichnęła sobie kostkę, więc pokazuj tylko gdzie iść.

Szarmancko puścił dzierlatce oko.

Ta tylko zachihotała jak dzierlatka i dała się zanieść do rezydencji Charlotty. Przy drzwiach szepnęła cicho. -Musimy być bardzo ostrożni, bo Shizuka może się obudzić.

I ruszyli do pokoju, po drodze zahaczając o kuchenkę, gdzie Antonina zabrała dwa kielichy i butelkę otwartego wina. Weszli po schodach na pierwsze piętro, dziewczyna otworzyła drzwi do swego pokoju, całkiem ładnie urządzonego. I dość bogato... wyglądał lepiej niż izdebka Morgana u Amelii.

-Witam u mnie...czuj się swobodnie. Byle nie za bardzo swobodnie od razu.- zażartowała chichocząc i całkowicie gubiąc swój fałszywy akcent.

-Zobaczymy.- odpowiedział cicho Lockerby, wyjmując z ręki dziewczyny wino i znów całując ją, ciut mniej zapalczywie niż wcześniej ona jego.- I nie musisz mówić z tym śmiesznym akcentem, śliczna. Sama z siebie brzmisz już i tak uroczo.

-Pfff... Khobieta musi być tajemnicza, rozlej wino bohaterze.- rzekła unosząc dumnie nosek Antonina i wskazała na stolik, na którym postawiła kielichy.

A gdy on był zajęty tą czynnością, usłyszał zmysłowy głos.

-No i bohaterze? Co teraz zrobisz?




Antonina leżała już na łóżku, prowokująco bawiąc się sznurowaniem swego stroju. Przygryzła lekko wargę dodając.- Co zrobhisz?

Morganowi aż zamarło dech w piersi.

Szybko jednak odzyskał rezon, stawiając dwa pełne kieliszki na nocnym stoliku i klękając przy łóżku.

-Teraz?- zapytał z uśmiechem, łapiąc delikatnie nóżkę Antoniny i powoli zsuwając bucik z jej stopy.- Teraz pomogę ci zdjąć te niewygodne szpilki, panienko.

Mówiąc to, pozwolił sobie pocałować łydkę pokojówki, cały czas z uśmiechem patrząc jej w oczy.

Dobrze, że dziewczyna nie potrafiła czytać w myślach.

-Mój rycerz... -zachichotała pozwalając mu zając się swymi pantofelkami. Może i nie czytała w myślach, ale spojrzenie kobiety wymownie wskazywało na to iż wie ona, co on sobie wyobraża.

Dlatego też Morgan przestał udawać nieśmiałego. Widząc przyzwolenie w oczach pokojówki, jął całować jej nogi, gładzić je i badać dłońmi. Na wysokości kolano pozwolił sobie na delikatne ukąszenie jej skóry, a gdy dotarł na wysokość ud i pasków od pończoch, Antonina zachichotała, odpychając delikatnie mężczyznę i z uśmiechem siadając na łóżku.

-Jaki niecierpliwy!- zachichotała, składając nóżki i sięgając pod spódniczkę, by jąć delikatnie zsuwać z bioder koronkowe majteczki.

Jej uśmiech poszerzył się, kiedy dostrzegła jak cała krew odpływa z twarzy rewolwerowca.

-Ale dlaczego tylko ja mam się rozbierać?- zarządziła nagle, wyrywając Morlocka z delikatnego osłupienia.

Mężczyzna zaś zaśmiał się tylko.

-Skoro panienka sobie życzy.

Bez skrępowania ściągnął z siebie kamizelkę, rozpiął koszulę i zdjął ją przez głowę, ukazując szczupłe, dość pobliźnione ciało bez śladów tłuszczu, ale i jednocześnie z niezbyt masywną muskulaturą. Antonina zachichotała, wodząc wzrokiem po delikatnie zarysowanych mięśniach na brzuchu Lockerby’ego a nawet zagryzła delikatnie wargą, kiedy jej rycerz jął dłońmi rozpinać pasek u spodni.

-Tutaj nie.- oznajmiła, zwinnie wstając na klęczki i wciąż nie pozwalając spódniczce ukazać nawet fragmentu swojego obnażonego kwiatka.

-Tutaj ja ci pomogę, mój bohaterze.- powiedziała cicho, z figlarnym uśmiechem łapiąc za sprzączkę i rozpinając ją, by następnie uporać się z guzikiem podtrzymującym spodnie kochanka w górze.

Kiedy i tą przeszkodę pokonała, cofnęła się lekko, marszcząc brwi.

Spodnie nie opadły.

-Co do… ?- mruknęła zaskoczona, zerkając z pewną nieufnością na kochanka i łapiąc go za materiał na nogawkach.- Co to za sztuczki?

Pociągnęła w dół.

I zamarła, stając „twarzą w twarz” z bardzo uradowanym na jej widok przyjacielem Lockerby’ego. Różowa na policzkach uśmiechnęła się lekko, spoglądając w górę, na twarz bynajmniej niezawstydzonego Morlocka.

-Jeju…- mruknęła, na co Morgan zaśmiał się tylko.

-Powinienem cię ostrzec, że na widok takich piękności zapomina o manierach.

Uśmiech pokojówki zmienił się nieznacznie kiedy usłyszała tę uwagę. Już bez żadnych gierek zsunęła z siebie ramiączka sukienki i rozpięła swój gorset, ukazując parę drobnych, foremnych piersi, na których widok mały rewolwerowiec mężczyzny cieszył się jeszcze bardziej.

-Więc mówisz, że to mały łobuz?- zapytała figlarnie i po prostu złapała go z zaskoczenia, by następnie omotać go gorącym oddechem i poznać znacznie bliżej.

W tej samej chwili oczy wygłodniałego Morgana okryła różowa mgiełka.


***


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=B7CTghy7QfY[/MEDIA]


Lata w więzieniu zmieniały ludzi.

Człowiek zapominał o wielu rzeczach, skupiając się na tak niedorzecznych rzeczach jak przetrwanie, zapełnienie pustego brzucha czy możliwość snu bez perspektywy obudzenia się z poderżniętym gardłem.

Dlatego też pierwsza noc po wieloletnim poście była dla Morgana niczym pijacka wizja, pełna zapachów, smaków i doznań, o których zdawał się zapomnieć.

Szczęściem, Antoninie nie wydawało się to przeszkadzać.

Śmiała się i pojękiwała, kiedy kochanek smakował jej kobiecości z głową ukrytą pod płowami jej spódniczki i nie protestowała, gdy w swojej zapalczywości używał nie tylko języka, ale i zębów oraz palców. Sama chętnie odwdzięczała mu się tym samym, z trudem obejmując ustami jego wiecznie wygłodniały rewolwer i z przyjemnością pozwalała mu wypuszczać z siebie kolejne salwy lśniących bielą pocisków.

Krzyczała w głos, gdy brutalnie zdobywał jej kobiecość szybkimi, narowistymi ruchami bioder, gdy sama stała pod ścianą z wypiętą pupą a następnie odpowiadała mu podobną gwałtownością, kiedy leżał na materacu z dłońmi na jej pośladkach a ona ujeżdżała go z zapałem godnym mistrzyni pustynnego rodeo.

Chwile, w których ich zabawy były mniej agresywne były nieliczne a i wtedy Morgan całował dziewczynę z ogromną lubieżnością, wywołując u niej przeciągłe jęki rozkoszy a w łóżku bolesne skrzypienie, narastającą z każdą chwilą miłosnego zbliżenia niewyżytej dwójki aż do pełnego krzyków finału.

I nawet, gdy zdyszana i pokryta kropelkami potu Antonina zarządziła krótką przerwę i na paluszkach udała się do przybudowanej do jej pokoju łazienki. Nawet wtedy Morgan odczekał tylko dwie minuty, wypił duszkiem trzecią część butelki wina i wszedł do małego, białego pomieszczenia w ślad za dziewczyną by tam, siedząc na opuszczonej desce od sedesu zdobyć ją raz jeszcze, wbijając swój niesłabnący oręż pomiędzy pośladki słodkiej pokojówki. Ta zaś opadała w górę i w dół, zapełniając wyłożony płytkami pokoik swoimi jękami bólu oraz ekstazy.

Po tym akcie lubieżnego gwałtu na zasadach BHP, dalsze harce, jakie miały miejsce w łóżku, na podłodze a nawet przy oknie pokoju Antoniny wydawały się już nie warte wspominania. Po wszystkim nie tylko pościel, ale nawet dywanik oraz obrus na stoliku wymagały wymiany.

O zaś Morgan otworzył powoli oczy, zastanawiając się czy to wszystko nie był aby sen.

Nie był.

Świadczyły o tym ślady po paznokciach na jego piersi oraz ramionach, pulsujący ból nazbyt wyeksploatowanych lędźwi oraz ciepło kobiecego ciała, obok którego to obudził się w zmierzwionej pościeli.

Rewolwerowiec uśmiechnął się lekko, przebiegł wzrokiem po plecach leżącego obok Antoniny i nie mógł powstrzymać się od pogładzenia jej zaczerwienionej od wczorajszych klapsów pupy. Dziewczyna zaś zamruczała rozkosznie, położyła rękę na dłoni Morgana i spojrzała na niego kątem oka.

-Brutal…- mruknęła z udawanym wyrzutem.

Lockerby zaś zaśmiał się cicho, pocałował ją po raz kolejny i usiadł na łóżku, przeciągając się.

-To było niesamowite…- wymamrotał, czując jak strzelają mu niemal wszystkie kości.- Ale mam wrażenie, że bezpieczniej będzie jeśli już się wymknę.

Antonina zmarszczyła brwi i też usiadła na materacu, przytulając się do pleców kochanka i przebiegając opuszkiem palca po jego szyi.

-Już… ?- niemal pisnęła uroczo, obserwując jak kochanek przymierza się do założenia spodni.- Przecież dopiero świta… Nawet Shizuka tak wcześnie nie wstaje…

-I dlatego właśnie chcę się wymknąć zanim twoja straszna przełożona zacznie kursować po domu.
- Morgan zaśmiał się cicho, wkładając stopy do nogawek.- Wcześniej dokładnie zdążyła mi opisać co mi wytnie i poda ci na śniadanie…

-Doprawdy?
- Tośka uniosła lekko brwi i uśmiechnęła się leciutko, niby przypadkiem wodząc dłonią po piersi Morlocka.- Że niby miałaby cię pozbawić… JEGO?!

Morgan sapnął i spiął się gdy niewiasta znów pochwyciła jego najgroźniejszą broń, która w brew prawom fizyki zareagowała odpowiednio na ten manewr, szybko osiągając stan używalności. Westchnął, kiedy zręczne paluszki dziewczyny bez problemów zajęły się obsługą jego małego działka.

-Tosiu…- szepnął błagalnie, na co dziewczyna zaśmiała się i nawet nie pomyślała o zaprzestaniu niecnych psot.

-Skoro musisz iść, zadbam żebyś wrócił po więcej.- oznajmiła tryumfalnie pokojówka, siła kładąc Morgana na materacu i uśmiechając się przy tym lubieżnie.

I jak postanowiła, tak też zrobiła.

Lockerby wymknął się z rezydencji rodziny McKay dopiero koło dziewiątej, przemykając pomiędzy pokojówka i czując się niczym bohater jakieś taniego, horrorowatego piśmidła kiedy musiał ukryć się za jedną z kotar kiedy przez korytarz przemknęła Shizuka, niosąc na talerzu coś co niepokojąco przypominało świerszcze.

Zapieczone w miodzie.


***


Jedyną upierdliwą cechą Amelii była jej wieczna powaga.

No, a raczej wieczna powaga względem ewentualnych wybryków Lockerby’ego, których to dziewczyna była świadkiem niesamowitej ilości. Widywała go jak kradł z wozów pocztowych, wszczynał bójki w barach i razem z nią przerzucał kontrabandę z Pograniczy prosto do serca New Heaven.

Dlatego też kiedy mężczyzna stawił się w jej barze koło jedenastej, westchnęła tylko i zmarszczyła nos.

-Śmierdzisz seksem.- oceniła i palcem wskazała mu drzwi na piętro.- Zanim znów cię zobaczę, masz się dokładnie umyć. I może wyspać. Masz jakieś rany?

-Żadne wymagające dezynfekcji
.- odparł rewolwerowiec, przechodząc obok baru i kierując się w stronę schodów.- Woda w balii?

-Jest
.- odparła elfka, unosząc lekko brew z wyraźną satysfakcją.- Zimna. Niemal lodowata. W sam raz dla ciebie po tej twojej eskapadzie.

Morgan mógł tylko westchnąć, rozebrać się i umyć, by następnie pojawić się w barze dopiero koło piątej po południu, kiedy już nadrobił znaczne braki snu spowodowane nocną aktywnością wspólnie z Antoniną.

Kiedy był w połowie późnego obiadu, w drzwiach pojawili się oni…

Morgan spojrzał na kolorową dwójkę, westchnął a następnie dopił drinka.

-Cholera, ani chwili spokoju...- mruknął do Amelii, która akurat zabrała się za mycie szklanek.- Aż dziwię się, że mnie tu trzymasz. Tak jak jego.

Głową wskazał na wyjca zawodzącego kolejną, dziwaczną balladę i ruszył w stronę... Doktora? Tak, w gazecie pisano coś o doktorze, co nie zmieniało faktu, że Lockerby nie zamierzał strzelać w ciemno z obarczeniem ludzi tytułami naukowymi.

Zamiast tego zbliżył się do obu mężczyzn, kiedy zajęli już miejsca i uprzejmie uchylił przed oboma kapelusza.

-Witam panów.- rzucił, nie przysiadając się jednak.- Pozwalam sobie na małe zgadywanie, ale czy nie są panowie tutaj za sprawą nijakiej Gilian, łowczyni nagród?

-Tak. Doktor nauk technicznych Ferdynand B. Moenhausen.-
mężczyzna którego Morgan rozpoznał, wstal i podał dłoń do przywitania. -A to jest Will Maverick, kanciarz... tak?

-Profesjonalny hazardzista i magus... tak... w sumie tak nas zwą. Kanciarzami
.- westchnął Will Maverick.- Choć nazwa sugeruje jakieś oszustwa, zapewniam, że w pokera gram uczciwie.

-Morgan Lockerby. Cyngiel do wynajęcia.
- przedstawił się rewolwerowiec, dopiero wtedy dosuwając sobie do nich krzesło.- I pana, doktorze, widziałem w "Śrubce". Wtedy, w czasie rozwałki z Calagario, czy jak mu tam... Czyli dobrze strzeliłem. To pan zaoferował pomoc Gilian.

Zastanowił się czy kogokolwiek bawiła jeszcze taka gra słów.

-Tak. Nie lubię jak banda ordynusów zakłuca mi te rzadkie chwile, gdy odrywam się od nauki.- rzekł gniewnym tonem doktor, a Will spytał rozglądając się.- To gdzie jest Gilian. Miała tu być przed nami. Wiadomo ile osób się w to włączy?

-Nie mam zielonego pojęcia.-
odpowiedział szczerze Lockerby, ciut zaskoczony logiką postępowania doktorka.

Zirytował się, kiedy ktoś przerwał mu odpoczynek od nauki, której poświęcał swój cenny czas, a jednocześnie był gotów zmintrerzyć go jeszcze więcej w poszukiwaniu zemsty za owy akt absolutnego chamstwa względem jego osoby.

Wykształciuchy były dziwne.

-To może wypadałoby ustalić parę spraw już teraz. Doktorek...- zaczął Will, a Moenhausen tylko przewrócił oczami poirytowany tak dosadnym określeniem swej osoby.- Robi tu za speca od gadżetów i artylerię. Ja zajmę się kontr-magią, a ty?

-Dobrze strzelam.
- odparł Morlock, wzruszając ramionami.- Z moich doświadczeń wynika ,że ta umiejętność jest przydatna niemal w każdych okolicznościach...

-Przydałby się jakiś mięśniak na pierwszej linii... wiesz. Ktoś kto obija mordę bezpośrednio.
- stwierdził autorytarnie Will.

-Niestety mój zawansowany automaton miał zwarcie... -wzruszył ramionami doktor.- A szkoda... Przydałby mu się test polowy.

-Autoco?-
zapytał Lockerby z czystej ciekawości.

Po nocy z Tośką jakoś nie miał nawet siły na zaskoczenia. Za równo te prawdzie jak i udawane.

-Mechaniczny tygrys... Idealny zabójczy potwór, któreg nie można pokonać. Szybki, zwinny, metalowy!- doktor popadał w nadmierny entuzjazm, podczas gdy Will starał się nie wyglądać na znudzonego.- Niestety... są pewne problemy techniczne z nim związane. I dziś się zepsuł.

-Eksplodował? Czy zauważył mysz i zburzył ścianę w czasie pogoni?
- zapytał ironicznie Lockerby, bujając się wygodnie na swoim krześle.

-Ani jedno ani drugie... zwarcie w obwodach logicznych i głowa mu odpadła.- wyjaśnił calkiem poważnym tonem Moenhausen, nie zauważając ironii w głosie Morlocka. Tymczasem do karczmy wparowała Gilian.

Ale nie sama.

Towarzyszył jej ubrany na czarno krasnolud... z lutnią.




-Hej towarzystwo, jestem Jack Black.- ryknął tubalnie krasnolud.- Miło mi powitać towarzyszy tej dzielnej wyprawy do jamy węża.

-Widzę, że już wszyscy są? To dobrze
.- uśmiechnęła się pólelfka, a Maverickowi mina zrzedła.- W co ja się wpakowałem.

Morgan zaś zaśmiał się.

-Ale mi się trafiła kolorowa zbieranina.- rzucił, puszczając Gilian oko i unosząc lekko kapelusz.- Powiedz mi, panie Black, ty faktycznie grasz na tym ustrojstwie czy to po prostu zgrabnie zakamuflowany młot bojowy?

Wychodziło na to, że Gilian miała jednak poczucie humoru ciut większe niż sądził Lockerby.

-Jestem artystą, zbieram na swoją pierwszą płytę.- odparł oburzony krasnolud splatając ramiona razem.- Niestety... tutejsza społeczność nie ceni krasnoludzkiego folkloru, nawet w wersji unowocześnionej.

-Pan Black zajmie się kłódkami i pułapkami.- półelfka usiadła i rozejrzała się po grupie.- Złapiemy po drodze jeszcze jednego uczestnika i to będą wszyscy... Miał być jakiś tygrys jeszcze?

-Łep mu odpadł.-
opdarł z przekąsem Will, a doktor potwierdził.- Obawiam się nastąpiła pewna komplikacja, jeśli chodzi o tygrysa.

-Too... no cóż. Poradzimy sobie bez. Macie jakieś pytania?-
spytała Gilian.

-Mamy kogoś do obijania pysków?- zapytał Morgan.- W sensie ja też się na tym poniekąd znam, ale lepiej radzę sobie na odległość a obecni tu panowie dostrzegli nasze niedobory w "operatorach siekier".

Rewolwerowiec dobrze pamiętał jednego jegomościa poznanego przed laty. Inteligent był zbyt dumny żeby przyznać się, że jest najzwyczajniejszym w świecie drwalem. Operator siekiery brzmiało jednak dość zabawnie.

-Trochę nie bardzo. Chyba że liczyć mnie i mój pałasz.- stwiedziła po zastanowieniu Gilian.- Dlatego też liczyłam na tego tygrysa. Konstrukty to dobry przeciwnik dla nieumarłych.

-Kim jest ostatni członek drużyny?-
spytał doktor, a półefka odparła wymijająco.- On... cóż, podobnie jak pan osobiste porachunki z Caligario. Nie miałam okazji go wypytać o szczegóły.

Morgan wiedział zaś o kim mowa i westchnął.

-Zostaje nam liczyć, że on będzie ciutkę bardziej wprawny w bezpośredniej konfrontacji niż my.

-To wszystko?-
spytała Gilian wstając i rozglądając się po drużynie.- Gnomy od Cycione od jakiegoś czasu uwzięły się za naszego ju-ju znawcę, myślę że siły jego są uszczuplone. Jeśli ktoś chce się wycofać, to ostatnia okazja.

-Jak już mówiłem, instynkt samozachowawczy to coś, o czym słyszałem tylko w teorii.
- odpowiedział Lockerby, odpuszczając sobie jednak drinka na drogę.- Idę.

-Ja też nie zamierzam się wycofać.-
stwierdził doktor, a krasnolud zafrapowany sytuacją dodał.- Ktoś to musi uwiecznić w balladzie.

Spojrzenie Gilian utkwiło w kanciarzu. Ten westchnął teatralnie dodając.

- Ja też.

-No to ruszamy.-
rzekła z zawadiackim uśmiechem półeflka i ruszyła do drzwi pubu, a pozostała trójka oraz Morlock za nią.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 29-09-2013 o 22:09. Powód: Zabójczy fallus XD
Makotto jest offline  
Stary 01-10-2013, 16:32   #24
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Wystrzałowe wejście paniusi nie było tym, czego Luna by sobie obecnie życzyła. Nie dość, że ta przeszkodziła jej w pracy, to jeszcze uszkodziła szybę w samochodzie. Nie chciała też, by ta wpieniona paniusia celowała w nią czymkolwiek, nawet kluczem francuskim, że nie wspominając rewolwerze, w którym tłumik szwankował na tyle, że gdyby głupia franca strzeliła w ścianę czy w podłogę, to wystarczyłoby to w zupełności. Albo krzyknęła - też by wystarczyło. Póki co zmarnowała na darmo nabój, nabiła sobie przy okazji odpłatę za wybitą szybę. Ale nie Luna będzie się tym zamartwiać. Bardziej uważa na to, żeby jędza nie opróżniła magazynka, dziurawiąc jej mózg i czaszkę na rzeszoto.

W obecnej chwili twarz przybyłej furiatki w oczach Luny zmieniła się w podtopione, kipiące ciasto, z którego kluski spadały na podłogę, odsłaniając nagą, spaloną czaszkę, po chwili oblicze uzbrojonej kobiety wróciło z powrotem do normalnego kształtu. Ale przy okazji z lewego ucha wylaziło jej stado czarnych wdów, które obsiadły ręce albo się rozpełzły po warsztacie.
Luna potrząsnęła grzywą, zamknęła oczy. Wizja się rozpłynęła tak samo szybko jak się pojawiła.
“Głupia”, usłyszała szepty w języku piekielnym, “Głupia, głupia…”, które przeradzały się w coraz bardziej zjadliwy syk. “Po co tu przyszła, po co przeszkadza, po co jej ta broń, którą nie umie się obsługiwać, jak należy! Ale odpowiedzieć trzeba, co by dała spokój, głupia, głupia, głupia...”

- Odpowiem na wszystkie pytania - oznajmiła Luna głosem przesyconym do irytacji formalizmem. Choć na pozór wydawał się być też pozbawiony emocji, dziewczynie niezbyt podobała się wizja wpakowania kul do jej mózgu. Sama dziewczyna też się nie jej podobała. Była brzydsza od nocy, nie to co te piękne, choć niezbyt sprawne jak na jej oko wystrzałowce, które kalane były jej brzydkimi, bezkształtnymi dłońmi. I była głupia. - Ale proszę we mnie niczym nie celować i w nic nie strzelać.
-To mów! Już!- dziewczyna wcale się nie uspokoiła, ani nie zmieniła celu dla lufy swego pistoletu.
Chyba kobieta nie rozumiała tego, co powiedziała do niej Luna. Różowowłosa z rozczarowaniem westchnęła i zastanawiała się nad odpowiedzią. Bo skoro ta nie zrozumiała najprostszej prośby, by w nią nie celowała czymkolwiek, to jak ich rozmowa miała się potoczyć? To, że nie strzeliła w nic, było w jakimś stopniu ulgą, że może to... to “coś” rozumie polecenia, ale wciąż zbyt małą, by można było nią odetchnąć.

- Dobrze, spokojnie. Więc odpowiem. Nie wiem, gdzie jest Rodrick. Nie mam pojęcia, gdzie może być. Wczoraj pomagałam mu w robocie, ale dziś nie zastałam go w warsztacie. Kiedy przyszłam, nikogo nie było. Jestem Luna i pracuję tutaj od wczoraj przy maszynach i przy czym się tylko da - odparła zgodnie z kolejnością pytań i jak najbardziej zgodnie z prawdą.
-Coś mi tu nie pasuje...Rodrick nie szukał wcale pomocników, a i nie dawał nikomu kluczy do swego małego królestwa, więc jak na czeluście New Heaven tu weszłaś?- odpowiedź Luny nie uspokoiła wcale kobiety.

Niepokój? Gniew? Lunę to jakby obeszło, spłynęło po niej jak woda po kaczce. Co obchodzą ją zmarszki na brzydkiej, zdeformowanej twarzy terrorystki, z oczu której wyciekały krople krwi na ziemię. Bardziej niepokoiły ją inne rzeczy. Zjadliwe głosy posługujące się najplugawszymi dialektami piekielnego? Paskudne zwidy z udziałem twarzy kobiety?
Skąd! Choć Luna starała się nie spoglądać na oblicze tej paskudy.
Najbardziej niepokoiło ją to, że kobieta dalej nie rozumiała, że nie ma w nią celować czymkolwiek i że chyba nie zrozumiała odpowiedzi Luny. Zaczęła pytać się o jakieś bzdurne rzeczy typu klucze do drzwi zamiast przyjąć do wiadomości, że ona nie ma pojęcia, gdzie jest i gdzie może być Rodrick.

- Tak mnie też wspomniał. Ale przyjął do pracy - stwierdziła Luna. - kiedy udało mi się zreperować silnik w jednym automobilu. Nie wiem niestety, gdzie właśnie ten pojazd się podział, bo kiedy tu weszłam, tego też nie było. Nie potrzebowałam klucza, żeby tu wejść. Umiem wyłamać wiele zabezpieczeń.
Wyglądało też na to, że Rodrick nie mówi tej… niewieście… wszystkiego. Albo nie widują się od pewnego czasu. Jak on przed podwładną nie zdradzał się z rozmową o nielegalnym wyścigu, którą przecież ta ewidentnie podsłuchała. Czy może to “coś” oddelegowuje dokądkolwiek, byleby nie zawracało mu głowy?
Jeżeli za każdym razem, gdy go witała, strzelała we wszystko, co mogło wywołać dodatkowo większy hałas niż same spluwy, to może rzeczywiście wolał się przed nią ukrywać? Może pewnie dlatego nie przyszedł do pracy.
Spodziewał się TEGO CZEGOŚ.

-Jednym słowem zakradłaś się, tak? Więc dlaczego mam wierzyć ci? Może wszystko zmyśliłaś.- rzekła w odpowiedzi dziewczyna z pistoletami.- Masz jakiś dowód na poparcie swoich słów?
- Ależ niczego nie zmyśliłam. Zostaje jedynie poszukać Rodricka i o niego się wszystko zapytać - odparła Luna. - jeśli mi nie wierzysz. To mój jedyny dowód w tej sprawie.
-Ja szukałam Rodricka i nie znalazłam, więc… -wycelowała broń i przesunęła kurek.- Lepiej mi powiedz coś więcej.
- Nie wiem, czy czymś bardziej pomogę - Luna starała się wymyślić w głowie jakąś modlitwę, ale jedynie, co jej wpadało do łba, to coraz więcej myśli o samochodzie, i żeby kobieta sobie poszła, jeśli by mogła, albo żeby chociaż spluwa jakimś cudem się bardziej popsuła. - bo nie znam go w tak dobrym stopniu jak ty, ale wczoraj rozmawiał z jakimś paniczykiem o jakimś wyścigu. Nie podsłuchałam za wiele, bo ta rozmowa mnie nie interesowała. Ale wygląd gościa zapamiętałam.
-Idziesz ze mną.- rzekła kobieta po chwili namysłu.- Idziemy na posterunek najbliższy. Tam wszystko opowiesz. Wszystko.
Na posterunek? Naprawdę? Po co? Czegoś nie rozumie, że musi iść z wariatką na komisariat i tam muszą jej wypowiedzi rozkładać na czynniki pierwsze? Lunie nie chciało się iść ani na posterunek, ani gdziekolwiek i powtarzać to, co choć średnio rozumujący człek powinien jakoś ogarnąć. Chciała dokończyć prace przy samochodzie, a to coś przychodzi, przeszkadza, trajkocze i grozi jej bronią.

- Po co na posterunek? - zdziwiła się Luna, a i na spacer do komisariatu nie miała najmniejszej ochoty. - Powiedziałam wszystko, co wiem.
-Opowiesz to tam. Zresztą, włamałaś się tu, a to przestępstwo. Nie ma żadnego dowodu na to że mówisz prawdę.- wyjaśniła kobieta wzruszając ramionami. I opuszczając nieco lufę.
- Wszystko łącznie z tym, że wtargnęłaś do warsztatu, napadłaś na mnie z giwerą, bądź usiłowałaś mnie zabić i celowo uszkodziłaś samochód? - odparła Luna. W jej głosie nie było ani krztyny żartu czy emocji, powiewało jednak chłodem. - To też są przestępstwa, w dodatku na nie są akurat dowody. Jeżeli nie masz nic przeciwko, mogę pójść na posterunek.
-Tak się składa, że ja akurat mam świadków którzy potwierdzą moje narzeczeństwo z Rodrickiem, a ciebie… kto tu widział?- odparła bezczelnie dziewczyna.
Narzeczoną? Luna kiedyś słyszała, że narzeczeństwo czy małżeństwo dla niektórych mężczyzn to droga przez udrękę albo śmierć. Kiedyś nie rozumiała, co to znaczy. Teraz zrozumiała to bardzo dobrze. Gdyby tylko mogła, współczułaby Rodrickowi tak głupiej, niebezpiecznej narzeczonej, która zagrażała jego zdrowiu i życiu, i innym.
Ale nie mogła. To był jego problem, nie jej. Zresztą nie umiała.

- To nie można było tak od razu, że jesteś narzeczoną Rodricka i że go szukasz? - Luna chyba niewiele sobie robiła z wywyższania się dziewczyny. - Dziwne, że o niczym ci nie wspominał.
-Ruszamy na posterunek.- wykonując znaczący gest lufą pistoletu.- Ty pierwsza.
- Ciekawe, co przed tobą jeszcze ukrywa - mechaniczka wzruszyła ramionami, niechętnie ruszyła z miejsca. - Pójdziemy, o ile dasz mi minutę na sprzątnięcie tych narzędzi i zamknięcie warsztatu.
-Dobrze… - stwierdziła ugodowo narzeczona Rodricka.
Różowowłosa westchnęła, przeciągnęła się i w ciągu dosłownej minuty (nawet krócej) doprowadziła warsztat do pedantycznego porządku, zgodnie z tym, co wspólnie ustaliły. Chyba nie dostrzegła na... twarzy narzeczonej Rodricka nawet nuty pogardy; sama waćpanna nie interesowała ją w takim stopniu, jak jej broń.
Spluwa została zalana białawą masą, z której wydostawały się pluskwy. Gdyby broń nie została zbeszczeszczona tą jasną ohydą, a znajdowała się w rękach Luny, razem z nią z daleka od narzeczeństwa jej pracodawcy, zostałaby dopracowała do perfekcji. Chorej, sadystycznej perfekcji.

- Musisz wyjść z warsztatu, bo inaczej cię tu zamknę - powiedziała przy wyjściu zamiast “Panie przodem”. Prosta jak cep instrukcja dotarła do kremowej masy uzbrojonej w dwa pistolety i odzianej w cudaczne ubranie.
Tak też narzeczona zrobiła wychodząc pierwsza, a wtedy… Luna wyszła i zamknęła warsztat.
-Idziemy…- rzekła kobieta wskazując spluwą kierunek marszruty. I ruszyli, przemierzając ulice doków, zatłoczone ulice doków. Pełno tu było ludzi i nieludzi przenoszących towary, pełno było automobili przecinających drogę.

Nie mając ani dobrego pomysłu, a przy tym też sposobności, by czmychnąć z zasięgu wzroku i broni, Luna na razie grzecznie szła przodem, jednocześnie spoglądając uważnie na wszystko. Sama była trochę łatwa do zauważenia na obecną chwilę. Aż zdarzyła się okazja… Przeszły bowiem przypadkowo obok jakiegoś zamieszania. Szarpanina między trzema kolesiami, którymi Luna udawała, że się nie przejmuje. Przyspieszyła wówczas lekko kroku, w tym samym momencie ktoś z tej gromadki wpadł na narzeczoną Rodricka, wytrącając ją z równowagi. Ten moment wystarczył, by Luna puściła się do biegu, wtapiając się w tłum, następnie zmierzała do najbardziej zatłoczonego miejsca, jakie tylko mogło znaleźć się w tym miejscu.
-Stój złodziejko!- wrzasnęła zaskoczona narzeczona i puściła się w pogoń za Luną, która zmierzała w kierunku baru. Tam przynajmniej weszła. Kiedy narzeczona Rodricka tam weszła, nigdzie nie mogła jednak znaleźć dziewczyny.
Jednak nie dawała za wygraną przeszukując lokal i rozglądając się dookoła gniewnie. I pilnując by żadne różowłose dziwadło nie wyszło drzwiami wejściowymi.
Nie wiedziała jednak, że ani w głowie Luny będzie zatrzymywanie się, ani ułatwianie zadania kobiecie; teraz tylko traciła czas na szukanie dziewczyny, bo cudaczka w tym czasie uciekła przez zaplecze baru, daleko w tyle pozostawiając furiatkę. W myślach po raz pierwszy tego dnia Luna miała coś innego w myślach niż tylko reperowanie i konstruowanie maszyn. Mściwą satysfakcję.
I tak biegła dopóty, dopóki babsztyla nie zostawiła w tyle przynajmniej z dobrą milę.
“Dobrze, dobrze, dobrze”, mruczały głosy w języku piekielnym, “Bardzo dobrze, niech paskudztwo zdycha.”


Luna poszwendała się po nowym miejscu. Nie znalazła po drodze co prawda warsztatów i sklepów z mechanizmami, ale natrafiła na sklepik z gadżetami. Kupiła specyfik do farbowania włosów na czarno. Była głodna, a mając już nieco mniej pieniędzy (ale też niezbyt mało), wstąpiła do piekarni i kupiła sobie bułkę na zaspokojenie głodu.
Później poszła w kierunku łaźni, gdzie skorzystała z chwili i ostatecznie zmieniła sobie kolor włosów. Usunęła kolczyki z twarzy, by schować je do kieszeni.


Po zabiegu kosmetycznym i pozbawieniu się połowy ozdób Luna skierowała się następnie do najbliższego baru w celu napicia się mocnej kawy bez dodatków.
 
Ryo jest offline  
Stary 06-10-2013, 00:17   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby



Tym razem nie było stukotu widmowego rumaka, tym razem nie było rumaka w ogóle. Było ich zbyt wielu, a konia półelfka potrafiła stworzyć jednego.
-Przejdziemy się.- zadecydowała i ruszyła przodem. Tuż za nią kanciarz. Bard i uczony szli obok siebie rozprawiając o metalurgii. Widać nawet brodaty muzyk, pozostanie w głębi ducha krasnoludem.
Ta dwójka sprzeczająca się na temat zalet i wad różnych stopów metali, sprawiała że cała grupka wyglądała mniej… podejrzanie. Co nie znaczy, że w ogóle nie zwracali uwagi. Mijający ich policjanci przyglądali się grupce podejrzliwie. Z czasem jednak coraz rzadziej natykali się na stróżów porządku.
Znak że podążali do miejsca gdzie diabeł mówi dobrano… przed walnięciem szpadlem w potylicę.
Wędrując tymi uliczkami Morlock wspominał wycieczkę do sekty półorczych zabójców. Kolejne uliczki niepokojąco zaczęły przypominać tamtą okolicę.
Czy i tutaj czaiły się jakieś zbity spod ciemnej gwiazdy gotowe zabić każdego z nich?
Możliwe… ale sama liczebność grupki wystarczała, podobnie jak znamię Gilian, które wprowadzała popłoch pośród większości śmiertelników.
Jak na wysłanniczkę śmierci półelfka była dość pogodną osobą. A przynajmniej takie sprawiała wrażenia.
Z drugiej strony… Morgan nie widział jej zdenerwowanej. I nie bardzo spieszył się do takiego doświadczenia.
Niemniej coraz bardziej ponure uliczki wpływały na całą grupę. Nawet dwaj znawcy metalurgii przestali rozmawiać i rozglądali się czujnie.

Zaułek Wesołego Wisielca… miał ustawioną podręczną szubienicę do linczów. Ot lokalna tradycja. Lina była podcięta więc łatwo się urywała. Ale bandzior który przeżył taki fałszywy lincz… nie spieszył się do popełnienia kolejnej zbrodni.
Zabójca… wynurzył się tuż za plecami całej grupy… wprost z cieni zaułka tuż za nimi. Jak mogli go przegapić?


Półork przerastał Morgana o głowę, był muskularny jak zawodowy zapaśnik i obwieszony bronią jak admirał medalami.Nie wyglądał na cichego zabójcę, raczej na mięśniaka lubującego się bezpośrednich starciach. Ciężka kusza, sztylety, dwa miecze na plecach. I od groma poukrywanych noży.
To że przegapili tą chodzącą górę mięśni, to że ich zaszedł… było niepokojącym doświadczeniem.
-Jestem Lurgh. I oczekiwałem was.-oświadczył półork chrapliwym głosem.
-Ja jestem Gilian a to są…- półelfka zaczęła przedstawiać członków drużyny, ale Lurgh przerwał jej wtrącając.- Nieistotne informacje. Wystarczy, że nie będą wchodzić mi w drogę.
I ruszył przodem. Lurgh raczej nie był duszą towarzystwa.
A Gilian musiała uspokajać doktora, który chciał powiedzieć coś do słuchu temu arogantowi. Na szczęście udało się jej. W innym przypadku cała wyprawa mogła by się na samy początku skończyć jatką.

Trzeci Cmentarz Komunalny był powstał po drugim i pierwszym cmentarzu. W czasach gdy New Heaven składało się jedynie z dolnego Downtown, urzędnicy w ratuszu miejskim nie grzeszyli fantazją. Ale za to bardziej byli wyczuleni na głosy mieszkańców. W tamtych czasach, na cmentarzach pierwszym drugim i trzecim chowano zarówno bogaczy jak i biedotę. Czwarty cmentarz komunalny był już przeznaczony tylko dla biedoty.
Trzeci nie był tak zaniedbany jak Czwarty czy Pierwszy cmentarz. Wciąż żyli potomkowie pochowanych tu zamożnych obywateli i płacili za jego utrzymanie. Za dnia było to bezpieczne miejsce patrolowane przez stróżów prawa. Ale nocą...


Nocą Trzeci Cmentarz taki bezpieczny już nie był, będąc schronieniem dla tych, którzy nie mieli własnych domów i miejscem robienia ciemnych interesów pomiędzy mauzoleami starych rodów.

Nic dziwnego, że Caligario wybrał to miejsce na kryjówkę. Tyle że on nie był jednym z wielu bezdomnych, przesypiających noce w mauzoleach. Więc jego kryjówka była trudniejsza do odkrycia.
Niemniej łowcy nagród mieli ułatwione zadanie. Prowadzący ich półork został zapewne poinformowany przez mistrza, gdzie szukać kręcących się sługusów czarownika ju ju. I jak ich rozpoznać.
Co akurat okazało się nie takie trudne. Bowiem strażnicy Caligariego okazali się...



mało ludzcy. Gdy Gilian, Morlock oraz reszta drużyny przyczaiła się przy pobliskich grobowcach, Lurgh wkroczył do akcji. W końcu jako zabójca był specjalistą od uciszania celów. A reszta drużyny uzbrojona w szeroko rozumianą broń palną była hałaśliwa.
Półork zażył jakiś proszek podobnie jak zażywa się tabakę i sięgnął po wiszące na jego plecach, dwa długie miecze o szerokich ostrzach. Widać uznał, że nie ma się co finezyjnie cackać z tymi stworkami.
Niemniej gdy zaczął się podkradać do nich widać były kocia grację tego zabójcy i nic nie było słychać.
Pierwszego potworka zaszedł od tyłu i błyskawicznie zdekapitował, drugi zauważywszy śmierć kolegi sięgnął po stary rewolwer przy pasie, by… raczej użyć go do wywołania hałasu niż zabicia kogokolwiek.
Przerdzewiały pistolet raczej na broń się nie nadawał.
Nie zdążył go użyć. Półork jednym ciosem miecza uciął mu dłoń w nadgarstku, a gdy potworek ruszył w kierunku jednego z grobowców… doskoczył do niego, gdy już zorientował się, które mauzoleum było celem jego rejterady. I zarąbał go silnymi ciosami miecza.
Mało finezyjna taktyka jak na zabójcę, ale pocieszające było to, że w drużynie był ktoś do walki na pierwszej linii, nawet jeśli tym ktosiem był zabójca na haju.

Po oczyszczeniu pierwszej linii do akcji wkroczył Jack Black wraz doktorem Ferdynandem B. Moenhausenem, podczas gdy reszta ekipy stała na czatach, bądź przeszukiwała trupy.
Bard po odsłonięciu klatki piersiowej zajął się za prace przy zamku mauzoleum, wpierw unieszkodliwiając ukrytą w nim pułapkę ze strzałką nasączoną trucizną. Jak się bowiem okazało bard był dlatego tak dobrym złodziejaszkiem bo był rzeźbiarzem stali. Osoba naznaczoną na klatce piersiowej znamieniem kowalskiego młota, która pozwalała mu kształtować metal jak glinę. Ale tylko wtedy, gdy owo znamię było widoczne.
Podczas gdy Jack zajmował się otwieraniem zamka, Moenhausen zajmował się doradzaniem mu w tej sprawie. Jednak Black puszczał te uwagi mimo uszu, potakując dla świętego spokoju. Rozpracowawszy zamek i upewniwszy się że pułapka ze strzałką była jedynym zagrożeniem oraz że do drzwi nie jest podłączony żaden alarm Jack ostrożnie otworzył drzwi mauzoleum. W środku katafalk został usunięty, a zamiast niego była dziura z drewnianymi schodami prowadząca w dół wprost do podziemnego korytarza. Wyglądało na to że Caligario ukrył się bardziej pod cmentarzem niż na cmentarzu.
Zeszli powoli w dół z Jackem na czele. Byli cicho i byli czujni… Nie wiadomo co kryło się na końcu tunelu.
Caligario wszak miał dość środków i dość ludzi, by urządzić sobie niedużą posiadłość pod ziemią.
Na pewno nie był sam…
Na końcu tunelu słabo oświetlanego przez lampy naftowe było rozwidlenie prowadzące w prawo i w lewo. Nie wiadomo dokąd prowadziły owe tunele, bowiem… oba kończyły się zakrętami.
-Eeee… to co teraz ?- spytał Jack zerkając na Gilian.

Luna "Lunatyk" Arizen


Pieniadze się skończyły, ale żołądek był zapchany jakimś nędznym co prawda posiłkiem. Uciekła jednak furiatce ze spluwami, a to było najważniejsze. Zmieniła wygląd ufając, że owa panienka jej nie rozpozna.
W końcu widziała ją zbyt krótko by się przyjrzeć.
Miasto wokół Luny tętniło życiem, tyle osób spieszyło się do swoich zajęć. Rozmawiali, kłócili się, szli i wszystko to robili w pośpiechu. Ona… była kamieniem w tej żyjącej rzece.
Jej nigdzie się nie spieszyło. Do warsztatu nie mogła wracać, do wieży zegarowej nie miała jeszcze po co.
Przemierzała więc kolejne uliczki miasta chłonąc jego atmosferę.
Zasłyszane rozmowy… nic dla niej nie znaczyły. Były tylko dźwiękami układającymi się dziwaczne melodie. Nie rozumiała potrzeby rozmów, które nie przekazywały konkretów, które nie były ścisłą wymianą informacje. Ale inni je lubili.
I ten hałas rozmów mijanych osób potrafił być czasem irytujący. Ruszyła więc w poszukiwaniu ciszy, a znalazła znacznie więcej…
W niedużym parku był zaparkowany ciężki ciągnik parowy. Maszyna miała swoje lata, ale wydawała się być solidna.


Pojazd był piękny w swej surowości i detalach. Przynajmniej w jej oczach dla innych bowiem, była to prosta maszyna robocza, solidna acz dość prymitywna i pozbawiona finezji kształtów najnowszych automobili. Ale Lunie się ten pojazd podobał.
I nie tylko jej… Jakaś uzbrojona w pistolet dziewczyna o kasztanowych włosach podeszła do pojazdu.


Ubrana w krzykliwie kontrastowe kolory i rozglądająca się bacznie, panienka wydawała się być dość czujna. Widok broni sprawił, że Luna odruchowo schowała się za drzewem. Wszak już z jedną uzbrojoną wariatką miała dziś do czynienia.
Jednakże ciekawość sprawiła, że Luna wychyliła się zza drzewa i spojrzała na ową dziewuszkę. Ta nerwowo pracowała przy zamku za pomocą wytrycha. Próbowała ukraść pojazd i robiła to całkowicie… nieudolnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-10-2013 o 00:29.
abishai jest offline  
Stary 16-10-2013, 14:48   #26
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Luna obserwowała cały czas nieudolne próby złodziejki z samochodem. Może by pomogła, ale nie chciała znowu narażać się na kolejnej wariatce ze spluwą. Jednak dziewucha zwracała na siebie taką uwagę, że aż dziw, że nikt poza Luną jej nie zauważył. Choć fakt, że nikogo poza Luną akurat nie było w pobliżu, pewnie działał na korzyść włamywaczki.
- Co zamierzasz zrobić z tym wozem? - odezwała się cicho do włamywaczki, ukrywając się za drzewem.
-Eeee…- machnęła bronią celując w Lunę i zmarszczyła brwi. -Kto tu jest?
Luna cały czas stała za drzewem.
- Kimś, kto może pomóc ci przy samochodzie.
-Niby jak?- zapytała kobieta, przynajmniej nie mierząc z pistoletu do Luny.
- To zależy, co chcesz przy nim zrobić. Musiałabym zerknąć na to - oznajmiła bezemocjonalnym głosem.
-Chcę go uruchomić… to chyba proste.- odparła zdziwionym głosem złodziejka. I zadecydowała.-Chodź tu w takim razie.
Luna najpierw zerknęła na złodziejkę, wzrokiem ją ‘skanując’ od góry do dołu, następnie podeszła w kierunku samochodu i staksowała go spojrzeniem dłużej niż w przypadku dziewczyny.
- Da rady - odparła. - Masz czym zapłacić?
-Hmm… zapłacę… na miejscu.- rzekła dziewczyna kiwając głową.-Jak dojedziemy na miejsce.
- Ale czym chcesz zapłacić? - spytała Luna. - I dokąd chcesz jechać?
-Dokąd, to tajemnica… a na miejscu zapłacimy ci… zapłacę… Pewnie w dolcach New heaven.- wyjaśniła dziewczyna.- Mam Tess na imię.
Luna dosłyszała najpierw “zapłacimy”. Więc chyba chodzi o jakąś grupę czy jak? Ale z drugiej strony dziewczyna była obca i niezbyt jej ufała. Pomyślała przez chwilę, jakby to rozegrać. Panowała przez chwilę cisza.
- Mogę zerknąć na spluwę? - spytała formalnym głosem, zamiast się przedstawiać. Chyba najwyraźniej nie dosłyszała tego, jak ‘klientka’ ma na imię.
-Co? Oczywiście że nie.-obruszyła się klientka i spytała gniewnie.-Uruchamiasz czy nie?
- Jeśli nie zamierzasz mnie zastrzelić na miejscu, to nie ma sprawy. Siedź cicho i się nie odzywaj - odparła Luna, nie przejmując się dłużej czczą rozmową.
Wsiadła do samochodu i niczym czarodziej z pomocą scyzoryka odpaliła maszynę. Zajęło jej to chwilę, zanim pojazd udało się odpalić, ale nie trwało to dłużej niż kilkanaście sekund. W tym czasie Luna nie odzywała się ani razu do dziewuchy, tylko kombinowała przy stacyjce. Ale z samochodu nie wysiadła.
- Chciałaś odpalenia wozu?
Tess patrzyła z zachwytem na pracę palców Luny przy stacyjne. Pewną i szybką. Gdy dziewczyna uruchomiła pojazd, Tess cmoknęła ją w policzek mówiąc radośnie.-Jesteś cudowna, a teraz się posuń.
- Chciałaś chyba powiedzieć ‘przepraszam’? - Luna odparła ledwo widocznie zdziwionym głosem, ale się posunęła. - Mogę zerknąć na spluwę, jak będziesz prowadzić?
-Nie… to moja broń.- rzekła dziewczyna z ekscytację ruszając do prozdu. I jadąc uśmiechała się tak jakoś dziko. Zresztą przyspieszyła gwałtownie dosyć. Po drodze pytała.-Eeee… o co chodziło z tym “przepraszam”?
Pojazd wyjechał z parku wprost na uliczki miasta i tu zwolniła nieco.
- Nic już - oznajmiła Luna, siedząc niewzruszenie na miejscu niezależnie od wybryków Tess. - Raczej kiepski żart, na którym się nie znam. A na pistolet przydałoby się jednak zerknąć - wzruszyła ramionami. - Kwestia czysto techniczno-przeglądowa.
-Mój pistolet…- stwierdziła dziewczyna wyraźnie dając do zrozumienia, że temat przeglądów uważa za zamknięty.- Nie powiedziałaś jak się nazywasz. Ja jestem Tess z Zielonej Alternatywy.
- Luna - rzekła krótko Luna. - Zwana Lunatykiem.
-Też ładnie… Jesteś z jakiegoś gangu, czy też frakcji politycznej? Za dobra jesteś jak na kogoś, kto jest uczciwym obywatelem…- ostatnie dwa słowa wypluła pogardliwie.
- Neutralna - odparła, nie wnikając w wypowiedź Tess.
-Nie znam tego gangu. My walczymy o dobro miasta o jego uzielenienie także dla biednych, a nie tylko dla bogatych.-wyjaśniła Tess skręcając raz w jedną raz w drugą uliczkę.-Zabieramy bogatym i oddajemy… większość biednym.
- Bo nie jestem ani z gangu ani z frakcji politycznych - wzruszyła Luna ramionami. - Po prostu się znam lepiej na niektórych rzeczach.
-Acha… A nie uważasz, że bogaci mają lepiej? Więcej słońca, lepsze parki… Nawet ich wielki wiedźmi krąg to same bogaczki. Pomyśl nad tym… bogaci powinni dzielić się z biednymi-gdy wjeżdżali do jednej z biedniejszych ulic miasta, Tess trzymając lewą ręką kierownicę, prawą pochwyciła za broń rozglądając się bacznie. Szepnęła konspiracyjnie.- Wypatruj nienaturalnych cieni.
- Coś się ma dziać? - spytała Luna zerkając za tymi ‘dziwnymi cieniami’.
-Czarna Ręka. Co prawda najchętniej polują na ludzi Cycione mających w opiece te rejony, ale czasem zasadzają się na nas. Mimo że my z czarownikami nic nie mamy wspólnego.-wyjaśniła nerwowo Tess.
Lunatyk zrozumiała i nic więcej od siebie nie dodawała, tylko zerkała ostrożnie za tymi widmami, które miała wypatrzeć. Na szczęście nie zauważyła wiele podejrzanych cieni, a i te podejrzane… nie robiły ostatecznie nic złego.
A ciężarówka podjeżdżała powoli do zapuszczonego zajazdu o zabawnym szyldzie i równie zabawnej nazwie.
Krowa i gorset. Z pozoru wydawał się opustoszały. Drzwi były zawarte, ze środka nie słychać było żadnych dźwięków. Ale Tess zaparkowała automobil w stajni tego zajazdu.- Jesteśmy na miejscu...rozgość się w środku.
Luna opieszale wysiadła z pojazdu, szukając spojrzeniem czegoś związanego z mechaniką. Samochód wydawał się jej ciekawszy, pistolet też. Spytała Tess, co dalej. O pistolet się już nie pytała, choć bardziej chciała pobawić się bronią.
-Idź do zajadu.- rzekła Tess sięgając po dużą kłódkę z kluczem zagrzebaną w zatęchłym sianie. Zapewne służącą do zamykania wrót stajni.
Luna wyszła do zajazdu, nie rozmawiając już z Tess. Zajazd nie był zamknięty. W środku było kilku młodych ludzi i nieludzi. Siedzili oni dookoła zakapturzonego starca trzymającego w dłoni magiczny drewniany kostur, którego krótko przystrzygnięta broda była najlepiej widocznym elementem twarzy.
Zielony kaptur rzucał cień na szare oczy i na czoło, na którym wyraźnie odcinało się ciemne znamię w kształcie półksiężyca. Starzec opowiadał o czasach, gdy bujne lasy porastały ziemię, gdy zwierzyny było w nich pełno, a ludzie i nieludzie żyli zgodnie z rytmem natury i wolą bogów.
Oprócz zasłuchanej młodzieży była tu jeszcze jedna żywa istota. Niedźwiedź drzemiący obok. Dość mały niedźwiedź.

Luna spojrzała w kierunku druida, omiotła spojrzeniem słuchaczy, niedźwiedziem średnio się przejęła, sądząc, że to wytwór jej umysłu. Usiadła przy pierwszym, lepszym stoliku, jednym uchem przysłuchując się opowieści starca, a drugim nasłuchując, czy ktoś jeszcze nadchodzi.
Starzec przerwał w połowie kolejną opowieść, spojrzał wprost na Lunę i rzekł z ciepłym uśmiechem na obliczu.-Widzę że mamy wśród nas kolejną zagubioną duszyczkę. Jak masz na imię dziewczynko?
“Dziewczynka” zerknęła w kierunku starca beznamiętnym spojrzeniem. Nie odpowiedziała; jej wzrok skanował pomieszczenie. Szukała czegokolwiek, co przypominało spluwę albo maszyny.
Jednak w karczmie maszyn nie było wcale. W ogóle to miejsce było pozbawione wszelkiej technologii. I ten starzec nadal wołał do niej per “dziewczynka”.
- Luna - odparła, by ten staruszek dał jej święty spokój.
 

Ostatnio edytowane przez Ryo : 18-10-2013 o 15:28. Powód: Kilka_bugow();
Ryo jest offline  
Stary 20-10-2013, 14:01   #27
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7znrx8yLu-o[/MEDIA]


-Orzeł, w prawo. Reszka, w lewo.- zadecydował i pstryknięciem posłał monetę do góry, by w połowie drogi na ziemię złapać ją i położyć na wierzchu dłoni.

Zamarł.

-No chyba że ktoś wie gdzie iść... ?- mruknął, i dopiero wtedy zerknął okiem na wynik rzutu.

Wypadł orzeł, ale Gilian wyraźnie się wahała.

- Nie możemy pozwolić sobie na uśmiech losu.- wyciągnęła pałasz z pochwy i wskazała korytarz na prawo.- Zobaczysz czy masz szczęście Morgan... Mianuję cię adiutantem. Wybrałeś drogę, więc idziesz w prawo. Ja pójdę w lewo z Lurghiem, a ty... twoja kolej na wybranie podwładngo.

-Chwila moment... ja się nie godziłem na bycie czyimś podwł...
-wtrącił obrażonym tonem Ferdynand, ale Jack Black mu przerwał wtrącając się.

-Dżentelmen winien być usłużny względem kaprysów damy, prawda.

-No tak.. dżentelmen winien.
- zaciął się doktorek. Poprawił okulary i westchnął.- Proszę o wybaczenie moja droga. Rzeczywiście niepotrzebnie się uniosłem. Niech więc pan Lockerby będzie numerem dwa w naszej małej grupce.

-Pan Black.-
zdecydował bez wahania Morgan.- I pan Kanciarz, jeśli to nie problem. Chyba, że jest przymus żeby ktoś został w tyle, wtedy wystarczy mi sam grajek.

Dla pewności rzucił jeszcze okiem na odległe schody, po których tam zeszli.

-Nie dałeś mi okazji, do wybrania kolejnego...- burknęła nieco gniewnie półelfka i wzruszyła ramionami.-... ale niech ci będzie. Tylko starajcie się nie robić za wiele hałasu. Nie ma co informować naszą ptaszynę, że idziemy po niego.

-A chciałaś Willa?
- Lockerby uśmiechnął się lekko, widząc wręcz uroczy sposób, w jaki Gilian zasygnalizowała mu swoje niezadowolenie.- W sensie ja kieruje się czymś co uważam za jakąś tam pokręconą strategię, ale równie dobrze ty może znajdziesz mu lepsze zastosowanie?

Przewrócił oczami.

-Widzisz, Maverick? Rozchwytywany z ciebie towar.

-Cudownie... już się cieszę. Nie ma to być rozchwytywanym w norze pod cmentarzem.-
uśmiechnął się ironicznie Will.- Czemu tak mnie nie rozchwytują w ekskluzywnym burdelu.

-Może dlatego, że skąpiec jesteś i dajesz małe napiwki?-
spytał retorycznie Ferdynand wywołując czerwone lico u kanciarza. Ten tylko mocniej nakrył oblicze kapeluszem i wybąkał.- Może chodźmy wreszcie, zamiast tracić czas.

-Racja...ruszajmy i..
.- Giliam spojrzała na Morgana.- Powodzenia. I... cicho ma być.

-Nawzajem, dziewczyno.


Lockerby westchnął, kiedy Gilian i jej obstawa ruszyli korytarzem. Nie żeby narzekał na swoich towarzyszy, ale miał dziwne wrażenie że doktorek z maggusem w jednym zespole tylko narobiliby problemów.

Dlatego też rewolwerowiec skinął na Jacka i ruszył tuż za nim, spod płaszcza wyjmując swój wierny kastet wzbogacony nożem.

Ta... Cisza ciutkę ograniczała mu pole manewrów.

Szli w ciszy krok za krokiem. Po chwili ich uszu dolatywała wygwizdywana piosenka. Ledwo słyszalna jednakże. Bo gwiżdżący osobnik był jeszcze daleko. Krok za krokiem zmierzali korytarze, aż do długiego tunelu, od którego odchodziły trzy równoległe ścieżki w prawo i jedna odnoga w lewo. Najbliższa była odnoga korytarza w prawo. Potem było niemal skrzyżowanie dwóch dróg. I kolejna możliwość wyboru kierunku marszu.

Gwizdanie dochodziło z jedynej odnogi znajdującej się na lewo. Tam też Morgan, ruszył ze swymi "ludźmi". Gdy zajrzeli w głąb tunelu, przekonali się, że na jego końcu znajduje się cela z kimś znajdującym się w środku. Panująca jednak w tym korytarzu ciemność nie pozwalała jednak stwierdzić, kto to.

-Ja bym nie lazł... mam złe przeczucie.- wtrącił cicho Will.

-W takim miejscu nie ma dobrych przeczuć.- ripostował krasnolud. I rzekł na Morgana.- To kto idzie pierwszy?

-Ktoś kto widzi w mroku.
- mruknął Lockerby, znacząco zerkając na Blacka.- Potem ja. Za mną Will...

Taki plan wydawał się... logiczny.

-Noooo taaaak... zawsze wszystko jest zwalane na krasnoluda.- jęknął Jack jakoś niespecjalnie mając ochotę na bycie tym pierwszym.- Noszę okulary... mam słaby wzrok.

Nerwowo zaczął szukać owych okularów.

-Nie bądź cykor.- mruknął w odpowiedzi Will.

-Sam sobie nie bądź i idź pierwszy.- burknął krasnolud.

- Z wodzem się nie dyskutuje.- ripostował kanciarz.

-Idziemy razem. Będę cię ubezpieczał z tyłu, i w tym wypadku to nie jest pusty frazes bo jesteś niższy ode mnie o trzy głowy, więc bez problemu wypalę w pysk ewentualnemu agresorowi.- odruchowo wywinął krótki młynek trzymanym w ręku rewolwerem.

Nie musiał wspominać że wolał w zaistniałej sytuacji bardziej używać noża, niż broni palnej, ale to było raczej oczywistością.

Po chwili zmarszczył brwi.

-Will, jak głośne są twoje sztuczki?

-Nie tak głośne jak rewolwer. Raczej nie posłyszą ich wrogowie.-
wyjaśnił krótko mężczyzna, wyciągając karty i tasując je. -Nie martw się.

A Black ujął w dłonie swoją mandolinę, której to pudło rezonansowe wzmocnione było metalem, czyniąc z nią poręczną maczugę.

-No to chodźmy wreszcie.- mruknął krasnolud nieufnie i ruszył przodem, zagłębiając się ponury ciemny tunel.

-To nie ja marudzę...- odparł Morgan, chwytając kastet ostrzem do dołu i ruszając tuż za niezadowolonym brodaczem.

Krok za krokiem przybliżali się do krat. Im bliżej byli, tym bardziej krasnolud nerwowo się rozglądał. I tym ciemniej było. Nagle grajek zatrzymał się i rzekł nerwowo.- Coś jest nie taa..

Nie dokończył słów, bo nagle sparował maczugą cios lekko skorodowanego miecza trzymanego przez trupią rękę, która dosłownie wynurzyła się z prawej ściany.

Podczas gdy z lewej wynurzył się cały nieumarły wojownik.




Zapewne za życia jeden z pierwszych szlachciców, jacy zeszli na ten ląd. Ciało zachowało się doskonale... I właśnie próbowało odrąbać mieczem głowę zaskoczonego Morgana.

-Wow...

Lockerby uniósł brwi, przez miliardowy ułamek sekundy popatrzył na ostrze a następnie pochylił się, pozwalając by broń przemknęła mu nad głową.

Następnie, nie tracąc ziemnej krwi, obrócił się, łokciem uderzył w łokieć trupa a następnie dźgnął w nadgarstek nieumarłego.

A raczej spróbował dźgnąć, gdyż klinga przy kastecie z chrzęstem wbiła się w mięso oraz kość kilka centymetrów powyżej zamierzonego punktu na dłoni trupa.

-Mamusiu!- krzyknął niezbyt męsko Jack uchylają się przed ostrzem ręki wystającej ze ściany. I z całej siły uderzył poniżej miecza wystającego wraz z ręką ze ściany. I mandolina owa przenikła przez iluzję. A jej cios sprawił, że ukrywający się za fałszywą ścianą truposz wyłonił się z niej. Nieco się chwiejąc uderzył w krasnoluda, warczącego gniewnie.- I kto tu mnie wspiera?

Ano nikt. Morgan sam musiał unikać szerokiego miecza próbującego dosięgnąć jego wnętrzności. Co znów mu się udało, a ponadto tuż obok jego głowy przemknęły płonące karty które uderzyły w czerep trupa wybuchając ogniem. Pół czaszki trupa było zmasakrowane. Żuchwa wisiała na jednym ścięgnie. Ale i tak nieboszczyk nie zamierzał poddać się śmierci.

-Nigdy nie widziałem...- Morgan odskoczył od uszkodzonego trupa i obrócił się na pięcie, by z kastetem w dłoni dopaść do przeciwnika, z którym mierzył się Jack.-...krasnoluda narzekającego na konieczność udziału w walce.

Lockerby warknął ze złością, zablokował wierzchem dłoni kolejny niewprawny cios a następnie wbił nóż tam gdzie celował za pierwszym razem, w przypadku pierwszego trupa.

Szeroka klinga wbiła się idealnie pomiędzy dłoń a kość przedramienia, w wyraźny sposób utrudniając nieumarłemu celne wymachiwanie mieczem.

-Gdybym.. chciał bawić się rozwalanie kości, zająłbym się medycyną.- warknął w odpowiedzi krasnolud.- Albo został... dentystą. To dopiero bohaterska fucha... wśród orków i krasnoludów.

Kolejne uderzeniem mandoliny strzaskało kolana chodzącym zwłokom i powaliło truposza na ziemię.

Wykończenie go okazało się kwestią kilku chwili.

Tego który próbował wbić miecze w plecy Morlocka dobiły ogniste karty Willa.

-Iluzja.-rzekł po walce Jack wkładając rękę w ścianę. I macając na oślep dodał.- Wnęka w ścianie tunelu. Ukryta za iluzorycznym murem... Niech to diabli Will... twoje oko powinno to wyczuć.

-Nie tutaj... za dużo magii wokoło. Aury się mieszają ze sobą
.- skwitował krótko kanciarz.

Morgan westchnął tylko, a cała ta robota zaczęła go coraz bardziej irytować. Nie miał nic przeciwko legalnej strzelaninie, napadowi z rabunkiem czy innemu cholerstwu, do którego to za młodu miał zbyt dużą słabość.

Tutaj zaś nie mógł nawet legalnie wyciągnąć broni z kabury w innym celu niż pieprznięcia komuś kolbą.

-Idziemy dalej.- zarządził krótko.- Oczy dookoła głowy...

-Jasne..
.- mruknął Jack i ruszył w kierunku celi rozglądając się dookoła.

-Will...jak w ogóle powstają takie truposze.-spytał krasnolud nagle.

Maverick spojrzał na niego zdziwiony.

- A niby skąd ja mam wiedzieć?

-Jesteś magusem, prawda?-
zapytał Jacka, a kanciarz wzruszył ramionami.- Co nie czyni ze mnie znawcy truposzów.

A w celi do której zmierzali... coś zaczęło się poruszać. Otulony brudnym płaszczykiem stworek, rzekł głośno falsetem.

- Pomocy! Jestem tu przetrzymywany wbrew woli!

-I tak zostanie jeśli się nie zamkniesz
.- warknął Lockerby, rozglądając się dookoła z przestrachem że krzyki więźnia ściągną im na głowę ewentualnych strażników.- Coś ty za jeden?

Dodał, podchodząc bliżej do celi.

-Eeee... jak mam odpowiedzieć, jeśli mam się zamknąć?- zapytał osobnik, a krasnolud wtrącił.- Ot zagwozdka... chyba że obaj znacie język migowy.

-Chodziło mi o to żeby się nie darł
.- wycedził przez zęby Morgan, mając ochotę walnąć krasnoludowi w łeb.

Nie miałoby to jednak sensu, najwyżej połamałby sobie palce.

-Więc?- dodał, zapalając zapałkę i oświetlając głośnego więźnia.

-Jestem...- osobnik teatralnie zrzucił z siebie płaszcz.-Archibaldo Finnenbecker, alchemik i wynalazca... przetrzymywany tu wbrew swej woli.

Pod płaszczem był młody gnom, niewątpliwie adept sztuki alchemicznej...




Sądząc po nieco zaniedbanym uniformie i goglach na oczach.

Morgan przewrócił oczami.

-Jakiś związek z gnomimi gangsterami czy nekromanta porwał cię ot tak, dla zabawy?- zapytał ironicznie, na wszelki wypadek powstrzymując Jacka od przedwczesnego rozbrojenia zamka.

-Ja jestem uczciwym obywatelem, proszę pana!- odparł oburzonym głosem Archibaldo.- Przymuszonym przz tego dzikusa do niewolniczej roboty i asystowaniu przy tych okropnych reanimacjach ciał zmarłych nieboszczyków.

Morgan spojrzał krótko na Jacka, którego reakcja na słowa gnoma była "bardzo" pomocna. Następnie wzruszył ramionami.

-Powiedzmy, że mówisz prawdę. Umiesz się bronić?- zapytał, zezwalając grajkowi zająć się zamkniętą kratą.

Will tasując karty wyciągnął jedną z nich i podał Morganowi solidną dziesiątkę trefl.

-Jaaa... nie bardzo... nie przepadam za walką. Jestem bardziej rzemieślnikiem.- wyjaśnił gnom, gdy Black rozpuścił zamek. Wyskoczył szybko z celi dodając.- Robię eliksiry i przedmioty magiczne czasem. A teraz uciekajmy zanim ten szalony kapłan mwangi i jego potwory nas tu przydybią.

-Szalony kapłan?-
mruknął Morgan, oglądając kartę.

Dziesiątka? Więc chyba nie kłamał.

-A nie masz może na myśli faceta w badziewnym smokingu z czaszką wymalowaną na twarzy i z bielmem na oczach... ?

Jeszcze tego mu brakowało żeby nekromanta miał wsparcie jakiegoś pieprzniętego klechy.

-Noooo... poznaliście go już? To czarownik mwangi, kapłan ich pokręconych bożków, mistrz magii ju ju...zwać go można na wiele sposobów.- wyjaśnił Archibaldo zerkając pocierając rękawicą kark.-Właśnie o nim mówiłem.

-Jesteśmy tu żeby go zabić.-
odpowiedział Morgan, odczekując aż Black skończy pracę i otwierając drzwi od celi.- I tak, mamy wsparcie. Dziewuchę naznaczoną piętnem śmierci, naćpanego półorka zabójcę oraz szalonego doktorka strzelającego błyskawicami z garłacza. Idziesz z nami, jak mniemam?

Uśmiechnął się z maniakalną wesołością.

-Ehmm...jasne... to znaczy. Jeśli można to idę z tyłu bardzo cichutko i nie odzywam się.- jeknął gnom poprawiając gogle.- Jak wspomniałem, jestem wytwórcą eliksirów głównie. I trochę gotowych powinno być w mej pracowni, o ile sługusy mego pana ich nie wzięły.

-Sługusy?
- spytał zaciekawiony Will.- Czterech wiecznie naprutych rewolwerców. Widzicie w moich badaniach opracowałem narkotyk, który czyni czerwone krasnoludzkie ale jeszcze silniejszym. To mój bersekerski szał... że tak powiem, bo tak to nazwałem. I dlatego mnie porwano.

-Świetnie...-
Lockerby machnął kastetem na próbę i uśmiechnął się lekko.- W takim razie prowadź, do swojego grajdołka... Tylko nie mów o tym całym szale przy półorku, jeśli go spotkasz. Mam dziwne wrażenie że jego bracia zginęli przez naćpanie twoim specyfikiem...

-A co ja jestem winien. Ja im tego nie podawałem
.-wzruszył ramionami gnom dodając pisklkiwym głosikiem.- Zresztą Caligario też mówiłem, że specyfik jest w fazie eksperymentalnej. Ale czy ktoś mnie słucha? Nie...

-Ciekawe czemu...
- odparł ironicznie Will. Skierowali się do korytarza naprzeciw tego z którego wyszli. Był on krótki i zawierał komnatę pełną alembików, retort i dużą centryfugę. A także olbrzymią ilość słoików, flakonów i innych szklanych pojemników z ziołami, proszkami, cieczami...

Na stole leżał martwy elf, a jego odcięta świeżo zmumifikowana dłoń wisiała na łańcuszku ze złota tuż nad nim.

-Hmmm... Mój specyfik miał wady, ale nie zabijał po użyciu.- mruknął gnom przeszukując półki.

-Jego też potrzebowałeś do eksperymentów... ?- zapytał niepewnie Morgan, zerkając to na trupa, to na jego rękę robiącą za wisiorek.

I zdawał sobie sprawę że specyfik sam w sobie nie zabijał. Biorąc jednak pod uwagę zachowanie dwóch "cichych zabójców" po jego użyciu, mordercze skutki mogły być rzeczą o relatywnym znaczeniu.

Sam pokój nie spodobał się rewolwerowcowi. Nawet odrobinę.

-On? On nie żyje... to tylko zwłoki. Pełno tu ich... nieumarłych produkuje się z trupów. Nie ja zabiłem go. Ani nawet Caligario. To cmentarz... czynny. mnóstwo materiałów.- wyjaśnił gnom wyciągając kolejne fiolki.-Jeden eliksir tarczy, jeden przebrania siebie. Jeden powiększenia osoby. Cztery...zanegowania zapachu. Dwa lekkiego leczenia.

Spojrzał na zmumifikowaną dłoń.- Jedna dłoń maga... to chyba wszystko co zostało. Wygląda na to, że uznali że magiczny przedmiot nie został jeszcze ukończony. Ich strata.

-Dłoń maga...-
mruknął Morgan, uśmiechając się niepewnie.- Taaa... Świetnie. A teraz wynośmy się z tego pomieszczenia, bo ciarki mnie tu przechodzą... Wiesz gdzie możemy znaleźć teraz twojego szefa?

Zapytał, obserwując jak pokurcz ładuje swój sprzęt do torby.

-W drugiej odnodze głównego korytarza jest część mieszkalna. My jesteśmy w badawczej części.- wyjaśnił alchemik.

-Czyli musimy się cofnąć. A co jest w tej?-
spytał krasnolud.

-Hmmm...magazyn wszystkiego i drugie pomieszczenie z ciałami do zużycia.-wyjaśnił krótko gnom.

-Magazyn.- ocenił na szybko Morgan.- Co masz na myśli mówiąc "wszystkiego"? Jest tam coś przydatnego z naszej perspektywy? Jest strzeżony?

Z drugiej strony cholera wiec o trzymał tam ten chory magik.

-Eeee...no... groch, kiszona kapusta, łopaty, manierki, stemple ubrania, lampy, oliwa, suszone mięso... takie tam.- wyjaśnił gnom pocierając kark.- Nie wiem czy jest strzeżony. Jest zamknięty na kłódkę.

-A coś bardziej morderczego od podejrzanego żarcia? Proch? Nafta? Pieprzony dynamit... ?-
Lockerby zaczął powoli tracić nadzieję, by w ostateczności wzruszyć ramionami.- Jeśli nie, idziemy do kwater mieszkalnych.

-Hmm... nafta może być. Dużo nafty. Dynamit raczej nie
.- stwierdził po namyśle gnom.

-Do magazynu.- zarządził Morgan.- Migiem. A potem do kwater. Ktoś musi stanąć na czatach kiedy będziemy urządzać sobie mały szaber.

-No to za mną.-
rzekł gnom pakując do plecaka jeszcze ową rękę i dyskretnie niedużą skrzyneczkę. Po czym ruszył przodem.

Dotarcie do magazynu zajęło kilka chwil. Znajdował się na końcu ostatniej i najgłębiej położonej odnodze korytarza i miał łatwy do sforsowania zamek. I zawierał, to czego Morlock się spodziewał. Żarcie, ubrania, zapas soli i cukru i wody, lampy naftowe i naftę do nich. Jakieś butelki, szpadle kilofy, hełmy górnicze, drewnianie stemple... wszystko co było potrzebne w podziemnej siedzibie i wszystko co było niezbędne do zbudowania jej.

-Osobiście... inaczej wyobrażałem sobie skarbiec.- odparł zdegustowany Will.

-To jest magazyn... nie skarbiec. Zresztą tu nie ma skarbca. Kosztowności są trzymane w banku.- wyjaśnił alchemik.

-Wiem, wiem... ale liczyłem na coś bardziej...widowiskowego.- burknął Will i wzruszył ramionami.- Czuję się jakbym rabował kopalnię węgla.

-Brać butelki z naftą
.- mruknął Lockerby, widząc to po co przybył.- Nie ma nic lepszego na zombie niż ładny ogień... No i nekromanta też się może zapalić do mojego pomysłu.

Uśmiechnął się lekko, rozdzielając każdemu po butelce, samemu też biorąc jedną.

-Will, rozumiem że podpalenie rozlanej oliwy na odległość to dla ciebie nie problem?

-Niewielki, ale ilość mocy jaką potrafię jest ograniczona. Nie mogę ciskać ognistymi kartami w niesko...-
wypowiedź Willa przerwał huk broni palnej.

Rewoler... Dźwięk roznosił się donośnie tych tunelach. Coś.. poszło nie tak jak powinno.

-Kurwa...- Morgan zaklął, o mały włos nie upuszczając butelki.- Jazda!

Biegiem ruszył w stronę z której przyszli, nasłuchując kolejnych wystrzałów. W ręku miał już jeden z rewolwerów.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 24-10-2013, 16:24   #28
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Morgan „Morlock” Lockerby


Sprawa się rypła. Nieważne jak… nieważne z czyjego powodu. W każdym razie. Na razie nieważne.
Morgan ruszył jak strzała do przodu zostawiając swych towarzyszy za sobą.


Czy to był błąd? Cza pokaże. Jak burza wpadł korytarz w który zagłębiła się Gilian ze swymi pomocnikami.
Niemal lustrzane odbicie korytarza którego sam przed chwilą badał z towarzyszami.
Omal się nie potknął przy tym na poćwiartowane zwłoki. Ich nienaturalny wygląd sugerował, że to ożywieniec, prawdopodobnie uciszony przez Lurgha.
Morgan nie tracił czas na dywagację na ten temat, bowiem już zauważył co się działo na korytarzu.
Postrzelony w bark doktorek mocno krwawił. Blady na twarzy wbijał jakąś strzykawę w okolicę paskudnie wyglądającej rany.
Przykucnął przy tym, przy ścianie korytarza, starając się unikać kolejnych kul.
Bowiem grupa Gilian była ostrzeliwana...Przez trójkę bandytów czających się przy wyjściu z odnogi korytarza i uzbrojonych w rewolwery. Wielokrotnie postrzeleni ignorowali ból i rany… i poparzenia od broni doktorka.
Nie byli jednak nieśmiertelni. Dwa trupy leżały już na ziemi.Jeden z odciętą głową… robota zabójcy. Tylko gdzie on sam?

Morlock z początku nie zauważył Lurgha. Dopiero po chwili dostrzegł, że zabójca znajdował się zza ostrzeliwującą Gilian i Ferdynanda grupkę. Tyle że półork był zajęty zaciętą walką z jakimś czworonożnym zagrożeniem. I nie mógł pomóc półelfce…
Ta zresztą stawiała bohaterski opór pistoletem w lewej dłoni strzelając do bandytów, a pałaszem w prawej odpędzając się od zaczepiającego ją koszmarka.


Potworek był grubą przerośniętą muchą w dolnej części ciała i obrzydliwym tłustym dzieciakiem z muszymi dodatkami w górnej. Stworek starał się unikać pałasza, którego machająca nim półelfka używała by utrzymać pokrakę na dystans od siebie.
Muszy centaur nie był nieumarłym… wyglądał na jakąś pokrakę z piekielnych wymiarów.
Nim jednak Morgan zdołał nacisnąć spust usłyszał za sobą chrapliwy głos.- Świeszeee miessooo.
Tuż za nim stały dwa pokraczne stwory, przypominające trochę nieumarłych strażników.


Ale o wiele bardziej szpetne. I wyglądające groźniej. Jakim cudem pojawiły się za nim?
Przecież nie mijał żadnych drzwi, ani żadnych odnóg korytarzy. Wytłumaczenie mogło być tylko jedno. Kolejna iluzja ukrywająca przejście.
Stworzy...rzuciły się w jego kierunku. Jeszcze metr, dwa… i go dopadną.

Luna "Lunatyk" Arizen


Chatka jak każda podupadła karczma nie wyróżniała się niczym. Nie starczyło pewnie właścicielowi pieniędzy na zainwestowanie w technologię. To był zwykły stary budynek z drewna… pamiętający czasy, gdy całe New Heaven było wzniesione z tego właśnie budulca.
Niedźwiedź wielkość sporego bernardyna, z pozoru wydawał się zwyczajny. Choć głownie dlatego że leżał w półmroku, osłonięty przed wzrokiem Luny pustymi stolikami.
Gdy się obudził, niedźwiadek przestał być taki zwyczajny. Grzbiet porastały mu kolce jak u jeża, a przerośnięte i szczęki i duże pazury od końca odbierały mu milusiński wygląd.
-Luna tak?- do uszu Arizen docierały jego słowa, ale niekoniecznie do samego umysłu.
-Nazywam się Theobald i jestem druidem i przywódcą tej małej grupki obywateli opuszczonych przez społeczeństwo.- jak na złość osobnik nie chciał się przymknąć. No i jeszcze kłamał. Nie było już druidów… to śpiewka przeszłości. Tak jaki moc natury.
Racjonalny umysł… cóż… ta chłodna logiczna część, która jeszcze w chaosie Luny działała sprawnie, podpowiadała jej, że druidów już nie ma.
-Ciekawi mnie jak nas znalazłaś? Nie widziałem cię chyba na mych odczytach.- rzekł po zastanowieniu Theobald.
-Przybyła ze mną Theobaldzie…- mówiąca te słowaTess weszła do środka izby i dodała nieśmiało.- Miałam problemy z uruchomieniem pojazdu zostawionego przez naszego poplecznika. Ona mi pomogła.
-Acha… to jesteśmy wdzięczni za pomoc.-
odparł samozwańczy druid.
-Ona chciała zapłaty za swoje wsparcie naszej sprawy.- wtrąciła Tess.
-Cóż. I tak jesteśmy wdzięczni za pomoc.- wyjaśnił Theobald i podrapał się po brodzie.- I biedni… powinienem o ty wspomnieć przy tej okazji. Niemniej zapłacimy. Tylko określ ile ci jesteśmy winni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-11-2013, 15:07   #29
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan zaklął, uniósł rewolwer i wypalił, po cichu licząc że reszta grupy którą sobie wybrał też jakoś weźmie udział w starciu.

Pomijając jednak złudne nadzieje, Lockerby po prostu zaczął strzelać.

Trafienie pokrak z tak małej odległości nie było szczególnie trudne.

Im bliżej były niego tym bardziej uderzył w jego nozdrza smród tych pokrak wywołujący łzawienie oczu i odbierający oddech. Pierwsza kula chybiła, orając skórę, druga wbiła się oko bestii wywołując jej skrzek wściekłości i bólu. Najwidoczniej, na te typki zwykłe kule wystarczały... choć nie były tak zabójcze jak dla żywych. Trzecia kula również tylko drasnęła niegroźnie nieumarłych.

Odgłos błyskawicy tuz za nim świadczył, iż doktorek wreszcie włączył się do walki. Tymczasem stwory napierały i ich odór był coraz silniejszy.

-Kurwa mać...- Morgan zacisnął zęby, podniósł rewolwer i kciukiem odciągnął kurek, by następnie posłać pocisk prosto w kolano pierwszego z dwóch potworów.

Drugą ręką spod płaszcza wyjął nóż.

To był celny strzał. Kula przebiła kolano powalając potworka na ziemię.Bestia jednak z początku zaskoczona spróbowała powstać opierając się o ścianę. A jej kompan dotarł już w pobliże Morgana... zbyt blisko, by rewolwer dało się skutecznie użyć.

Dlatego nadszedł czas na improwizację.

Morlock zrobił krok do przodu, uniósł broń i na odlew uderzył kolbą przez pysk potwora. Następnie obrócił się, pochylił i cała masą ciała spotęgował siłę prawego prostego, wyprowadzonego obciążoną kastetem ręką.

Broń charakterystyczna dla zakapiorów i ulicznych morderców zdeformowała skórę na mordzie nieumarłego.

On sam warknął gniewnie, kiedy Morgan cofnął dłoń.

-Kurwa...

-Moojaaaa koleeeej.....ciepłokrwiiisssty.-
zaskrzeczał gniewnie stwór i rzucił się z pazurami i zębiskami na Morlocka. Mężczyzna jednak okazał się zwinny i szybki, unikał zębatej paszczy która próbowała rozgryźć mu gardło i pazurów próbujących rozorać mu ciało. Jeden stwór nie był w stanie mu zagrozić. Problem jednak w tym, że drugi kulejący zbliżał się by zaatakować z flanki Morlocka.

-Morda przy sobie!

Kątem oka rewolwerowiec dostrzegł nadbiegających towarzyszy, którzy, jak szybko się okazało, mieli bardziej pragmatyczne podejście do życia niż nieszczęsny Morgan.

Zamarudzili, zbierając oliwę.

Albo po prostu nie chcieć zebrać bury za nie wykonanie rozkazu. Nie zmieniało to jednak faktu że mężczyzna naprawdę ucieszył się na widok nadciągającej kawalerii, tłukąc i siekąc kasteto-nożem.

Stwór lepiej sobie radził w walce wręcz bo zwinnie unikał ciosów, a drugi już zachodził z boku Morgana więc sytuacja mężczyzny była nie do pozazdroszczenia.
W kierunku potworków fiolki rzucane przez krasnoluda i rozstrzakały się na ciałach potworów.

-Odskocz szefie!- wrzasnął Black i Morgan odrochuwo rzucił się szczupakiem w stronę walczących półelfki i doktorka zwiększając dystans od kreatur.

A gnom i Will cisnęli na raz... Magik płonącą kartę, a Archibaldo jakąś inna fiolkę i.. nastąpił wybuch. Fala ognia dosłownie pochłonęła oba stwory nie dając im czasu na reakcję. I przysmażyła kapelusz Morgana.

Pomiędzy Morlockiem a jego podwładnymi była teraz ściana ognia, w której smażyły się truchła przeciwników.

Z trójki walczących bandytów... jeden był już martwy. Drugi postrzelił Lurgha w plecy i starł się z nim w walce wręcz. Trzeci prowadził wymianę ognia z doktorkiem, który walczył teraz z muszym wynaturzeniem. I radził sobie znaczniej gorzej niż półelfka. Gilian natomiast, pałaszem siekała rój pająków próbujących ją obleźć.




Kreatury były na pewno czarciego pochodzenia.

Morgan westchnął, kciukiem poderwał z kabury drugi rewolwer i złapał go w powietrzu, jednocześnie chowając pierwszy za pas.
Następnie obrócił się, położył dłoń na kurku i wypalił w stronę obleśnej muchy, powoli kierując się w jej stronę.

-Doktorku, Gilian!- krzyknął, mając nadzieje że wykrztałciuch załapie tą "subtelną" sugestie.

Wystrzelone kule dosięgły potworka, ale pierwsza odbiła się od jego skóry, a druga ledwo drasnęła. Potwór zaatakował doktora korzystając z tego, że słowa Morlocka rozproszyły jego uwagę i pazurami rozorał jego bark.

-Co... za... bydle!- wrzasnął Lockerby, zbliżając się coraz bardziej i wypalając pocisk za pociskiem.

Będąc już ledwie kilka metrów od potworka, Morgan puścił rewolwer, strzepnął dłonią i wypalił z małego, dwulufowego pistoletu ukrytego w rękawie. Pierwsza kula była magiczna.

Spadający rewolwer zaś bezpiecznie spadł na wysunięta stopę mężczyzny.

Stworek ignorował strzelającego Morgana, które pociski wydawały się co najwyżej zdolne zadrapać małego demona żądnego dobicia doktorka, którego w miedzy czasie ugryzł w szyję.

Nie zwrócił uwagi na mały pistolecik, dopóki nie było za późno. Wybuch tuż przy twarzy, kula rozrywająca prawy policzek i oko. Normalny śmiertelnik by zginął od rany odsłaniającej kości szczęki.
Ale i demon nie mógł przejść wobec takiej rany obojętnie. Stworka odrzuciło do tyłu,po czym on znikł... zapewne uciekając do piekielnej nory, z której wylazł.

Lockerby jednak nie skomentował tego mikroskopijnego sukcesu.

Zamiast tego wepchnął pistolet do kabury pod pachą, sięgnął za plecy i z tylnej kieszeni wyjął mały, śliczny flakonik biało-pomarańczowej substancji.

-Gilian!- krzyknął.- Do tyłu!

Następnie zamachnął się i cisnął ogień alchemiczny prosto w rój pająków.

Ogień pochłonął część upartych pajęczaków ułatwiając półeflce trzymanie ich z dala od siebie. Resztę załatwił stożek ognia wystrzeliwujący z wihajstra zamontowanego w lewym karwaszu. Ręka mu jednak drżała, a czoło rosił pot.

Na szczęście ściana ognia zainicjowana przez drużynę Morlocka już się wypaliła i krasnolud, gnom, oraz Will mogli dobiec do rannych.

Morgan podszedł do Gilian i spojrzał na nią pytająco.

-Co się stało?- zapytał, zerkając na doktora i krwawiącego półorka.- Wy zaskoczyliście ich czy oni was?

-Wszystko szło dobrze, do czasu aż...-Gilian spokojnie przeładowała broń.-...przeklęty psiak zaczął wyć i szczekać, zanim Lurgh załatwił tych szaleńców z rewolwerami. Naćpanych aż po uszy.

-Niezupełnie... naćpanych. Jedynie w stanie berserkerskiego szału.- wtrącił gnom.- To nie to samo. Zwykłe narkotyczne zioła deformują postrzeganie rzeczywistości, a mój wynalazek blokuje jedynie ból i przesuwa wydajność organizmu poza zwykłe ograniczenia narzucone nam przez naturę.

-Skąd wziąłeś tego kurdupla?
- zapytała Gilian uśmiechając się ironicznie.

-Uwolniliśmy go... niestety.- stwierdził ironicznie Will, podczas gdy krasnoludzki bard nucąc jakąś piosnkę pod nosem zajął się ranami wojowniczego naukowca.

-Psiak?- Morgan zmarszczył brwi.- Jaki, kurwa, psiak?

-Duży i śmierdzący...
- Gilian wskazała na truchło leżące dość daleko przy końcu korytarza.- Chyba nieumarły psiak.

-Nieumarli tracą większość zmysłów, ale nie ważne... Musimy iść dalej.-
głową Lockerby wskazał na resztę swojej grupy.- Uwolniliśmy knypla i dodatkowo zaopatrzyliśmy się w sporo nafty. Jesteś cała?

Okiem rzucił na leczonego doktorka a potem na Lurgha.

-W zasadzie to nie tracą żadnego.- wtrącił Archibaldo z miną fachowca.- A nawet zyskują pewne zdolności, choć... część ożywieńców to tylko bezmyślne reanimowane szczątki.

Z Moenhausenem nie było za dobrze. Najwyraźniej ugryzienie demona miało jakieś fatalne następstwa. Lurgh też wyglądał na mocno poranionego, ale ziółka które zażył sprawiały, że wydawał się nie zwracać uwagi na swe rany... albo pozował na takiego twardziela.

-Nie ma co czekać, zbierzcie się do kupy i ruszamy natychmiast.- rzekł butnie półork.

Jack Black potarł brodę dodając.- Zrobiłem co mogłem, ale Ferdie...

-Jess stem Ferdddy...- drgawki wstrząsały ciałem uczonego utrudniając mu mówienie.- nnand..ddoo.. lllicha.

-Ferdie potrzebuje czegoś mocniejszego na swą przypadłości.-
dokończył Black nie przejmując się protestami doktorka.

-Mam tonik, ale wątpię żeby pomógł...- wzrok rewolwerowca padł na uwolnionego gnoma.- Masz coś przydatnego w tym swoim chlebaczku? Pamiętam że sporo tego zabrałeś z laboratorium.

-Nic co pomogło by na choroby przenoszone przez istoty nie z tego świata.-
wzruszył ramionami gnom i podrapał się po głowie.- Niestety nie...

-Komorrraaa uzdddrowienia...-
wydukał doktor.-Mmmój wynallazeeek... On mnie uzd..rowi.

Morgan uklęknął obok rannego naukowca.

-Które?-zapytał kategorycznie, obserwując aparaturę którą obwieszony był doktorek.

-W ddomu... Komora...wie...lkie pppudło. Metalloowe...- wyjaśnił Ferdynand dygocząc.

-Trumna? I dlatego unikam znachorów i lekarzy. Ich metody leczenia są nieludzkie.- wzdrygnął się Will.

-Black wyprowadzisz doktorka i tego tu...- Gilian wskazała gnoma kciukiem na powierzchnię.- A my zajmiemy się sprzątnięciem reszty tutejszych bandytów.

-Dobry plan.-
mruknął Morgan, zastanawiając się jak ciężko jest obecnie dostać w New Heaven uniwersalne antidotum.

Sam przeładował oba rewolwery, umieszczając dwie srebrne kule w swoim ukrytym pistolecie. Z namysłem spojrzał na nabój przeciwko nieumarłym.

-Przyda się?- mruknął w stronę Gilian.

-Raczej... tak. Większość kłopotliwych przeciwników tutaj to ghule.- rzekła półelfka i ruszyła przodem. Nie dotarła jednak do półorka. Lurgh nie bacząc na swe rany ruszył bowiem dalej pierwszy. A Will szedł tuż za Morganem zamykając pochód.

A napady na powozy i banki były takie proste…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 17-11-2013 o 14:53.
Makotto jest offline  
Stary 14-11-2013, 16:47   #30
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Cóż, Luna nie była instytucją charytatywną i nie zamierzała pomagać za darmo. Zwłaszcza, że została poniekąd oszukana. Spojrzała na dziwnego misia, bez nuty zaciekawienia. Chwilę milczała, po czym wypaliła beznamiętnie:
- 100$ i nieuszkodzonego Colenrota 343, może być z amunicją, jak i bez niej. Wszystko do ręki.
-Drogo jak za tak niewielką przysługę…- stwierdził ze śmiechem druid i potarł podbródek.-30$ od ręki, lub… udział w prawdziwej robocie. Większe ryzyko i prawdziwy zysk.
Właśnie nie tak drogo, zwłaszcza, że za kłamstwo też trzeba czasem płacić. Luna zastanawiała się. Raz gość ją wykiwał, 30$ było zbyt małą kwotą, a na drugi raz nie chciała nabywać kota w worku - cokolwiek to znaczyło. Niedźwiadek zmienił kolor na jaskrawozielony, na blacie stołu pojawił się znajomy, zielony pająk, co plótł sobie serwetki z nici.
- Bezczelny! Bezczelny! Jeszcze śmie dawać śmierdzące, brzydkie i z pewnością brudne, sfałszowane pieniążkii! - zapiszczał wyraźnie zezłoszczony. - I na dodatek jeszcze kłamie, a fe!
- Na czym miałaby polegać ta druga robota? - mruknęła, zwężając oczy w kierunku ściany.
-Na wymierzeniu sprawiedliwości i okradzeniu jednej z wiedźm z wyższych sfer. Czyli w akcja Uptown dziś wieczorem.- wyjaśnił fałszywy druid.
Wymierzanie sprawiedliwości? A skąd do cholery wezmą miarkę do czegoś takiego? Drugą część zrozumiała, ale wolała dowiedzieć się czegoś więcej o tej akcji. W końcu kłamczuch był jej to winny.
- Można byłoby przejść do omawiania szczegółów tej operacji? - spytała oficjalnym, bezemocjonalnym tonem. - Na czym miałoby polegać owe wymierzenie sprawiedliwości i z czego można byłoby okraść kogoś, kto potrafi posługiwać się magią?
-Po pierwsze, nie będzie jej dziś w domu. Jest pełnia tej nocy, a to oznacza konwent wiedźm, czy też córek Luny, jak o sobie lubią mówić.- wyjaśnił mężczyzna.-Więc pozostają problemy związane z mechanicznymi pułapkami i zabezpieczeniami, oraz żywym inwentarzem. Niemniej zwierzęta biorę na siebie podobnie, jak ewentualną magię. Problemem jest tylko technika.
- Czy masz informacje na temat zabezpieczeń, które stosuje ta wiedźma?
-Najlepszej klasy zamki należy brać pod uwagę, parę mechanicznych pułapek i być może jeden lub dwa automatony strażnicze najnowszej generacji. To bogata kobieta, która jednak opacznie rozumie powrót do Natury… Niestety została zwiedziona przez swe pobratymczynie.- wyjaśnił przywódca tutejszej sekty.
Lunę guzik obchodziło pierdolenie o powrocie do Natury u kogoś, kto sam z druidami poza wyglądem mógł nie mieć nic wspólnego. Tak czy siak, na pierwszym traciła pieniądze, na drugim mogła stracić życie. Ale pójście z torbami nie mogło wejść w rachubę. Podjęła decyzję z pewnym “ale”.
- Mogę pomóc, ale pod pewnymi warunkami.
-Słucham.- stwierdził lider tej bandy.
- W zależności, co znajdzie się w tym domu, 1/3 łupu biorę ja. Jeżeli znajdzie się tam broń palna, biorę najlepszą z tego zestawu.
-Jedną czwartą łupu.- negocjował dalej Theobald .
- 30 procent - oznajmiła chłodnym głosem. - Niżej nie schodzę.
-Zgoda.- stwierdził druid i rzekł do Tess.- Zaprowadź ją do kuchni, pewnie ...Luna, jest głodna. A potem do składziku, niech sobie weźmie co jej potrzebne.

Kuchnia była równie prymitywna jak reszta karczmy. Palono w niej węglem, a oświetlano naftową lampą. Ani gazu, ani elektryki. Niemniej gotująca się żytnia polewka z razowym chlebem była smaczna i pożywna. Dopiero czując jej smak w ustach Luna zrozumiała jak bardzo jest głodna.
Cały dzień do czasu wyjścia na miasto (to "wyższe") przeznaczyła na przegląd ukradzionego samochodu. Luna nie była typem gaduły, odzywała się do tubylców jedynie wtedy, gdy coś potrzebowała - czyli bardzo mało. Nie raczyła nikogo uśmiechem, grymasem czy choćby przejawem pogardy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji; podobnie głos (jeśli się odezwała) był zabarwiony neutralnie. Przerwy służyły jej tylko na papierosa albo na zaspokojenie głodu, nie na pogaduszki i zapoznawanie się z towarzystwem. Ponieważ nie zastała części zamiennych do pojazdu, Luna mogła co najwyżej poprawić jego estetykę, ale nie była w stanie bez nich podrasować samochodu. Doprowadziła go do stanu prawie nowego. Cóż, w każdym razie najważniejsze, że jeszcze nie zmienił się w kupę złomu po przejażdżce Tess.

Potem był składzik, prawdziwe królestwo narzędzi… Tych najprostszych jedynie. Szpadle, kombinerki, siekiera, klucze frankońskie.. i różnego rodzaju przedmioty służące do naprawy maszyn i pracy fizycznej. Luna nie pytając się nikogo o zgodę, opróżniła magazyn z kombinerek, wytrychów i kluczy. Choć siekiera mogłaby się przydać, Luna nie była pewna, czy da radę ją wziąć ze sobą - w końcu wzięła dość sporo narzędzi. Wzięła tyle, ile potrafiła unieść i co uznała za potrzebne.
- Zamierza ktoś brać siekierę? - spytała.
Tess rzekła, że raczej nikt nie bierze. Luna wzruszyła ramionami. Skoro boją się głupiej siekiery, to z czym wyjdą na górę do wiedźmy uzbrojonej w mechanicznych stróżów? Jakaś siła zbrojeniowa by się w końcu przydała. Luna spytała się również w kwestii broni, w jaką ta grupa się zaopatruje. Mieli osobistą, ale nie zamierzali się dzielić. Czyli wychodziło na to, że sama musi sobie skombinować broń. Wedle układu, Luna sama miała sobie zdobyć broń z mieszkania staruszki, o ile taką znajdzie. Trzy dziesiąte łupu miały przypadać jej w udziale.
Ale czy ten pseudo-druid dotrzyma słowa?

- Oni chyba ocipieli - burknęła siekiera, którą usłyszała tylko dziwaczka. - Skoro się mnie boją zabrać, to po co idą na górę?
Luna na to tylko wzruszyła ramionami.
- A może ty mnie weźmiesz ze sobą? Ładnie proszę, ja nie chcę tu gnić... to znaczy korodować. Wiesz ile ja tu czasu leżę? Siedzę tu tygodniami i nikt nie poświęca mi wystarczająco dużo uwagi. Tak bardzo się nudzę!
- Mam wystarczająco dużo rzeczy, a ciebie nie wiem, czy zdołam unieść - Luna odparła obojętnym głosem.
- Dasz radę unieść! Nawet dzieciak da radę mnie unieść! - narzędzie uniosło się z dumą. - A ty nie jesteś dzieciakiem, prawda?
- Mówili, że jestem nieuleczalną wariatką - odparła Luna. - O dzieciaku nie wspomnieli, więc zdaje się, że nim nie jestem.
- To tym bardziej dasz radę! Jestem stworzona w sam raz dla ciebie! Siekiera i wariat to uniwersalne połączenie! Weź mnie, weź mnie, weź mnie, weź mnie!
- Dobra, tylko się ucisz - Luna westchnęła i zdecydowała się zabrać siekierę. - i masz się grzecznie zachowywać u gości.
- Dzięki ci wielkie! Postawię ci piwo i fajki!
- Zapomniałaś o tym, że jesteś siekierą.
- Och...

A wielki bal u czarownicy nadchodził powoli wielkimi krokami.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 14-11-2013 o 16:52.
Ryo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172