Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-10-2015, 12:28   #81
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
...i część 2. :)

Podróż do Downtown trwała już krócej, niż szukanie siedziby nowej pracodawczyni, a co więcej… Suki nadal miała szczęście. Bowiem natknęła się na Urei w jej domu. W dodatku “Słowik” właśnie szykowała się do posiłku.
- Ach... wybacz moja droga, że nie było mnie rano. - rzekła na powitanie mentorka i wpuściła do domu Yozukę. - Obowiązki są nieczułe na tragedie.
- Przysłałaś do mnie Yumei-chan… bardzo mi pomogła. Obie mi bardzo pomogłyście. - Suki przytuliła się do Urei, szukając u niej matczynego pocieszenia i przymknęła oczy - Muszę jej też podziękować. Nie wiem, co bym bez was zrobiła… - mruknęła, walcząc z łzami.
- Nie martw się tym... nie musisz dziękować. Yoh był nie tylko twym mistrzem, ale też i moim przyjacielem. - odparła Shirako tuląc czule “Opal” do siebie. - Nie jesteś przypadkiem głodna? Dziś zaszalałam i przygotowałam ramen. Raz sobie mogę pozwolić na tuczący posiłek. Yoh… bardzo lubił ramen.
- Wiem… - jęknęła Suki, drżąc lekko w ramionach mentorki - ...zdarzało mi się… z nim jeść… - dla nikogo, a już na pewno dla Urei nie było tajemnicą, że jej uczennica podkochiwała się w swym mistrzu. On też o tym wiedział, choć pilnował, by ich relacje pozostały na odpowiednim poziomie, nie pozwalając ani sobie ani jej przekroczyć tej granicy.
Opanowała się jednak i odetchnęła głęboko, a potem oderwała się od mentorki i uśmiechnęła lekko - Chętnie zjem z Tobą, zanim pójdę dalej. Dziś wieczorem mam już spotkanie i nie byłoby dobrze, gdybym się spóźniła… a nie jestem pewna, czy zdążę coś zjeść po drodze.
- Spotkanie? - zapytała zaskoczona tym “Słowik” i uśmiechnęła się ciepło. - Może to i lepiej. Nie możesz się zamknąć w sobie przez żal.
Wstała, ruszyła do kuchni i po chwili wróciła przynosząc porcję dla Suki i mówiąc. - Z kim masz się spotkać?
- Z pewnym gnomem o bardzo znanym nazwisku… - westchnęła tajemniczo Opal, zajmując miejsce przy stole i spoglądając smętnie na posiłek. Głód kłócił się w niej z pragnieniem postu i wzbierającym w gardle żalem. Ale głodna i wyczerpana nikomu się nie przyda… więc uśmiechnęła się z wysiłkiem i zabrała za jedzenie, póki miała na nie ochotę.
- Z gnomem? - Shirako nie była w stanie ukryć swego zaskoczenia. - Z gnomem o znanym mi nazwisku?
- To nazwisko znają chyba wszyscy… - reakcja Urei zdziwiła blondynkę, która przestała jeść i wpatrzyła się w mentorkę - Skąd to zaskoczenie, Urei-chan?
- No… bo… to… gnom. - odparła Urei i dodała. - Owszem, wielokrotnie urozmaicałam im kolację swą grą i czasem flirtowałam, ale… spotkanie oko w oko. To jest… gnom. Jakoś nigdy… nie odważyłam się. Na taką randkę… bo jak inaczej to można nazwać?
- Nie wiem. Spotkaniem w interesach? - Suki zakłopotała się wyraźnie - Klientela salonu jest mocno urozmaicona, są gnomy, niziołki, krasnoludy, nawet półorki podobno… a ten konkretny klient jest ważny. - wyjaśniła.
- Jeśli to to nazwisko co myślę, to… rzeczywiście ważny. A więc salon pani Bowary jest neutralnym gruntem na negocjacje między nami, a mafią Cycione? To musisz być bardzo ostrożna, żeby niczego nie zepsuć. - mruknęła cicho Urei. - I być bardzo dyplomatyczna, gdyby przypadkiem się rozochocił.
- Nie wiem jeszcze, czy mi będzie to przeszkadzało, czy nie. - tym razem Opal się zaczerwieniła a jej oczy zamigotały łobuzersko - To byłby mój pierwszy gnom…
- Ja niestety nie mogę dać ci porad w tej materii. Elfy, półelfy... tak… ale nie gnomy. - zaśmiała się Shirako i dodała cicho żartobliwym tonem. - Ponoć to jednak dość ciekawska rasa, więc przygotuj się pewnie na dużo macania.
- Też słyszałam, że są ciekawskie. I że ten konkretny to uwodziciel. Cóż… zobaczymy… - rozpogodziła się już zupełnie Suki, wracając do posiłku. Przez chwilę zapomniała o problemach i żałobie, choć z każdym kęsem zupy smutniała wyraźnie. Może to nie było najlepsze danie na teraz? A może właśnie najbardziej odpowiednie? Sprzeczne uczucia odbijały się w jej oczach, od ciepła po ból, od tęsknoty po żądzę zemsty. Jednak milczała, zatrzymując je w sobie.
- Yensei-sama pytał się o ciebie… zrobiłaś chyba na nim niezatarte wrażenie. - wtrąciła niby to półgębkiem “Słowik”, bacznie jednak przyglądając się dziewczynie i jej reakcji na nie.
Zobaczyła wpierw lekkie zaskoczenie, potem uśmiech satysfakcji, aż wreszcie ciekawość.
- O mnie… znaczy o co konkretnie? - zapytała wreszcie niewinnie.
- O to jak się czujesz po stracie mistrza i gdzie ostatnio zniknęłaś. Biedny naiwniaczek, wierzy że cię uwiódł i zdobył… - rzekła ironicznie Shirako i wzruszyła ramionami. - Choć obie dobrze wiemy, że to ty owinęłaś go sobie wokół małego paluszka.
Suki westchnęła cicho i pokręciła głową z uśmiechem - No tak, on nadal nic nie wie… nie było okazji się spotkać. - wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się przy tym cieplej - Naprawdę się zadurzył aż tak bardzo? Z jego doświadczeniem? - zakończyła, autentycznie zdziwiona.
- Na tyle na ile taki egocentryczny duży chłopiec potrafi. - odparła ze śmiechem Urei, nalewając sobie rozcieńczonego wina do kielicha. - To nie jest mężczyzna, któremu potrafi wystarczyć jedna kobieta, niemniej… mile cię wspomina i niewątpliwie zawsze chętnie się z tobą spotka. Może to nawet byłby dobry pomysł… na pewno odciągnąłby twoją uwagę od mrocznych myśli.
- Sama nie wiem… może masz i rację… ale dziś już nie zdążę go odwiedzić. Może jutro... - zamyślona spojrzała na Słowik - Umówisz mnie z nim na jutro? Masz większą szansę go spotkać nawet przypadkiem, niż ja. - Yozuka zarumieniła się lekko. Chyba cieszyła się już na to spotkanie… a przynajmniej na to wyglądało.
- Zgoda… może nawet pokuszę się o podrażnienie jego apetytu wspominając, jak uroczo wyglądasz w tej sukni. - odparła z dwuznaczynym uśmieszkiem Słowik, po czym dodała troskliwym tonem głosu. - A jak mogę ci pomóc teraz?
- Już pomagasz. - Opal uśmiechnęła się czule z wdzięcznością i odłożyła pałeczki - I choć chciałabym móc u Ciebie zostać… nie mogę. Zanim dotrę do Yumei-chan, a potem do świątyni… muszę to zrobić dziś bo inaczej nigdy się nie wybiorę. - zakończyła smutno.
- To zrozumiałe… tyle się wydarzyło na raz. Ale powiedz jedno. Podoba ci się to nowe miejsce, w którym będziesz pracowała? - zapytała z troską w głosie Słowik.
- Póki co wygląda zachęcająco. - uśmiechnęła się lekko Opal - Zostałam przyjęta bardzo… ciepło. A Lily-sama jest bardzo wyrozumiała. No i wiele się tam nauczę… a przy odrobinie szczęścia także czegoś dowiem. Same plusy.
- To dobrze… trochę ci zazdroszczę. Uptown to całkiem inny świat, niż nasza dzielnica. - zamyśliła się Urei, po czym nachyliła ku Suki i przyjacielsko cmoknęła kącik ust swej wychowanki. Ważny gest w tak pilnującym dystansu społeczeństwie. - Powodzenia, Suki-chan i pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję… - dziewczyna zamrugała gwałtownie oczami, przeganiając łzy i uśmiechnęła się z wysiłkiem, wstając - Zajrzę jutro koło południa… będziesz u siebie?
- Powinnam być. - odparła z ciepłym uśmiechem Urei.
- W takim razie do zobaczenia, Urei-chan. - Suki pochyliła się, by odwzajemnić lekki pocałunek i umknęła bojąc się, że zostanie tu na dobre. Odetchnęła głęboko, cicho zamykając za sobą drzwi i delikatnie zdjęła z rzęs pojedyńczą łzę. A potem wygładziła suknię i ruszyła dalej, ku domostwu rodzeństwa Yamato.

***

Byli oboje… i “Cicha” uśmiechając się smutno i czule i stanowczy Kansei, okazujący swój żal i współczucie słowami. Oboje też byli ubrani w srebrzystobiałe pogrzebowe kimona. Żal za Yoh nie był więc tylko udziałem Yozuki.
- Już wybrałam świątynię, w której oddamy ciało mistrza ogniu, a ducha jego Kami. - rzekła cichym szeptem Yumei. - Spodoba ci się… na górze pokrytej niedużym parkiem. Niezbyt wysoko.
- Chodźmy więc… nie ma co przedłużać. - Suki odwzajemniła smutny uśmiech Yumei i skinęła głową jej bratu, przyjmując wyrazy współczucia.
Ruszyli we trójkę, a przed nimi rozstępowały się tłumy i zamierały rozmowy mieszkańcow Azjatown. Kod barwny który nosili, był łatwy do odczytania. A ceremonie pogrzebowe i przygotowania do nich... budziły respekt.
Sama świątynia stała na uboczu, wzniesiona na szczycie sztucznego wzgórza i otoczona małym parkiem naśladującym naturę w sposób uporządkowany. Pomiędzy drzewami i krzewami stały nieduże kamienne postumenty z wypisanymi imionami. Pamiątki po zmarłych, u podstawy których zakopane były doczesne szczątki… a raczej to, co z nich pozostało po spopieleniu. U podstawy stawiano też zapalone drewienka nasączona pachnidłami oraz drobne czarki z pożywieniem. Dowód na to, że bliscy nie zapomnieli o swych zmarłych.
Podróż na szczyt wzgórza trwała rzeczywiście krótko. Stojący już przed wejściem kapłan z pewnością na nich czekał. Był to już sędziwy staruszek, który z czułym uśmiechem przyglądał się zbliżającej się trójce. Z pewnością już ich oczekiwał.
Na widok kapłana Suki zorientowała się, że kompletnie nie wie, co ma robić i mówić… a nie chciała wyjść na nieobytą przed Kansei, więc dyskretnie zbliżyła się do Yumei i szepnęła kącikiem ust - Co teraz? - wyraźnie było widać, że chce stanąć na wysokości zadania… tylko brak jej wiedzy. Gdyby była sama, jakoś by z tego wybrnęła… ale sama nie była.
- Przedstaw się i powiedz, z czym przychodzisz. - odparła równie dyskretnie Yumei. - O jaką posługę świątynną chodzi. On to już w sumie wie, ale... taka jest procedura.
Opal skinęła głową i gdy podeszli dość blisko, by złożyć formalny ukłon, odezwała się pierwsza.
- Witaj, shugenja-sama. Nazywam się Yozuka Suki i przyszłam prosić o poprowadzenie ceremonii pożegnalnej dla mego shifu, Asakury Yoha. - powiedziała spokojnie, choć ów spokój kosztował ją wiele wysiłku.
- Słyszałem, że zginął. Przyjmij moje najszczersze kondolencje z powodu twej straty. - rzekł starzec zaskoczony tym, że Suki właśnie się odezwała… widać nie sądził, że wychowanica Yoh jest gaijinką.
- Nazywam się Onsumaru i jestem naczelnym kapłanem tej świątyni. - rzekł starzec i ruszył w kierunku bocznego budynku omijając plac, na którym dwóch robotników układało stos. - Yamato Kansei-san już mnie uprzedził, że właśnie tutaj planujesz pożegnać swego mistrza.
Yumei zaś niemo powiedziała “przepraszam”, wyraźnie to był jej pomysł.
Zaskoczenie tylko przez chwilę zagościło na twarzy Opal, zastąpione przez delikatną czułość. “Nie masz za co”, mówiło jej spojrzenie. To był przecież doskonały wybór.
- Tak, Onsumaru-sama. To… odpowiednie miejsce. - przygryzła drżącą wargę, by nie dać się ponieść nabrzmiałym w głosie emocjom i ruszyła za kapłanem.
Cała czwórka przeszła do pokoju zamykanego papierowymi przesuwanymi drzwiami. Tam właśnie młody mnich przygotowywał czarki herbaty dla całej czwórki.
Starzec usiadł po jednej stronie a Yozuka, Yumei i jej brat po drugiej stronie dymiących czarek. Onsumaru podziękował mnichowi i gestem odesłał sługę.
- Wpłacono już pieniądze na pogrzeb i pochówek. Tajemniczy anonimowy darczyńca oczywiście. - potwierdził Onsumaru używając eufemizmum ukrywającego fakt, że to organizacja zapłaciła. - Za ile dni i o której chcesz urządzić ceremonię?
- Za trzy dni o zachodzie słońca. - bez zastanowienia odpowiedziała Opal. Tyle czasu wystarczy, by powiadomić wszystkich zainteresowanych, a moment gaśnięcia dnia wydał jej się najodpowiedniejszy na pożegnanie.
- Zakładam, że to ty zamierzasz zapalić stos? - zapytał ostrożnie Onsumaru. - Jest wszak ten drugi.
- Ten… drugi? - Suki nie kryła zaskoczenia, spoglądając na kapłana.
- Drugi wychowanek. - potwierdził Onsumaru, drapiąc się po brodzie. - Zjawił się kilka godzin wcześniej i… nie przedstawił się. Wspomniał jednak, że jest wychowankiem Asakury-sama i że jest zainteresowany szczegółami pogrzebu. Nie powiedziałem mu zbyt wiele, bo i wtedy niewiele wiedziałem.
- Wybacz shugenja-sama, ale nie wiem nic o drugim wychowanku mego mistrza. - widać było, że jego istnienie mocno ją zszokowało - Więc nie potrafię odpowiedzieć na Twe pytanie… choć tak, chciałabym zapalić stos. - potwierdziła cicho.
- To zrozumiałe. - potwierdził czule Onsumaru i uśmiechnął się ciepło. - Czy planujecie czymś okrasić całą uroczystość? Jakąś pieśnią czy też haiku?
- Pieśnią. - bez wahania potwierdziła Suki. Była pewna, że Słowik zgodzi się zaśpiewać pożegnalną pieśń dla swego przyjaciela.
- Jak jeszcze wspomóc cię w żałobie? Oczywistym jest modlitwa do przodków. - kontynuował kapłan.
- Tyle wystarczy, Onsumaru-sama. Dziękuję. - uśmiechnęła się blado Yozuka - Dziękuję za wszystko.
Starzec skinął głową ze zrozumieniem. I wstał, by odprowadzić gości do bram świątyni.


Kilkanaście minut od opuszczenia wzgórza, Suki przemierzała uliczki w towarzystwie milczącego rodzeństwa Yamato. Kansei jak zawsze był czujny i zasępiony. “Cicha” wydawała się jakby chciała coś powiedzieć, ale obecność brata sprawiała, że milczała, zerkając tylko na Suki.
Opal przez dłuższą chwilę szła zamyślona obok nich, spoglądając to na jedno, to na drugie i niepostrzeżenie zbliżając się do Kansei… aż wreszcie ni stąd ni zowąd zaczęła szlochać, pozwalając łzom płynąć po twarzy i rujnować doskonały makijaż. Wąż nagle zorientował się, że zrozpaczona i zupełnie roztrzęsiona dziewczyna wyraźnie zamierza szukać ukojenia w jego ramionach.
Mężczyzna nie bardzo wiedział jak się zachować, więc pochwycił Suki sztywnymi ramionami i spoglądał na “Cichą”, która... z początku również nie wiedziała co się dzieje. W innej sytuacji pewnie rozpoznałaby od razu oszustwo, ale śmierć mistrza czyniła sytuację bardzo wiarygodną. Wreszcie objęła także przyjaciółkę i rzekła do brata. - Ja się nią zajmę.
Co on przyjął z ulgą.
Mimo zaplanowanego działania, uspokojenie się zajęło Opal nieco więcej czasu, niż przypuszczała. Żal i ból były jeszcze zbyt świeże… żałowała teraz, że zagrała tą kartą. Jeszcze nie raz będzie zmuszona jej użyć, tego była pewna. A dzięki kojącym objęciom Yumei ta chwila stała się chwilą prawdziwej żałoby.
Wreszcie potok łez zatrzymał się, a na twarzy Suki zagościł krzywy uśmiech.
- Wystraszyłam go, co? - mruknęła, walcząc jeszcze ze ściśniętym gardłem.
- Zaskoczyłaś go… z pewnością. - odparł cicho przyjaciółka tuląc Suki i spytała. - Co teraz?
- Chciałaś mi coś powiedzieć… - Opal wyciągnęła chusteczkę i zaczęła na oślep delikatnie ścierać rozmazane kosmetyki z policzków - ...a ja nie mam już za dużo czasu więc spławiłam Twojego nadopiekuńczego brata jak tylko mogłam… - westchnęła.
- To nic ważnego… Byłam… ciekawa… - westchnęła Yumei, potrząsając głową. - Bo… nie wspomniałaś nic o tym, jak się urządziłaś. I co sądzisz... o swoim… no wiesz... Byłam ciekawa, jakie jest twoje nowe życie.
Zdziwione spojrzenie Opal wywołało na twarzy Cichej rumieniec zakłopotania. Wzruszyła ramionami.
- Za wcześnie, żeby wydawać jakiekolwiek osądy. Zwłaszcza, że wszystko dzieje się strasznie szybko i nie pozostawia specjalnego miejsca na przemyślenia. - Suki uśmiechnęła się psotnie - A skoro Kansei dał nogę to powiedz mi… Twój zalotnik ujawnił się jakoś w ostatnim czasie? Nie miałam okazji spytać Cię o to wcześniej… jakieś decyzje zostały już podjęte?
- Mój zalotnik? ...Och… aaa... on… - przez moment Cicha była zaskoczona, po czym zorientowawszy się o kogo chodzi. - Nie… Nie odezwał się. Zdajesz sobie sprawę, jak skomplikowana jest sytuacja między naszymi gangami. Śmierć twego sensei, a naszego opiekuna tylko ją skomplikowała. Więc mój zalotnik najwyraźniej uznał, że nie czas na… oficjalne zaloty. Dobrze wiesz, że to bardziej kwestia dawnych przysiąg i umów między rodzinami niż owoc płomiennej miłości. Z pewnością będzie dobrym mężem, ale niekoniecznie we mnie zakochanym. Nie jestem tak… piękna i zmysłowa jak ty, Suki-chan. Nie przyciągam męskich spojrzeń po wejściu do karczmy.
- Może nie ostentacyjnych, ale tęskne na pewno. - Opal cmoknęła przyjaciółkę w policzek - Uwierz w siebie, kochana. Mamy inny styl… ale moim zdaniem masz zdecydowanie więcej uroku niż ja. Dlatego nadrabiam bezczelnością. - wyszczerzyła się radośnie. A potem westchnęła.
- Ale masz rację, czas nie jest najodpowiedniejszy a przez tego Twojego brata nie ma szans na spotkanie incognito… chociaż może i są… - puściła oko do Cichej - Niczym się nie martw. Powiedz mi tylko… chciałabyś go poznać?
- Więc to ty byłaś tą rozpustną naiwną gaijinką, która odwiedziła niedawno lokal Smoków? - zachichotała Cicha i dodała z uśmiechem. - Tak… chętnie przyjrzę mu się z boku pozostając w cieniu. Lubię być w cieniu Suki-chan. Czułabym się nieswojo przyciągając wzrok mężczyzn, no i on… mógłby być sztywny w mojej obecności.
- Chyba inaczej rozumiemy “poznanie”. - Suki przyjrzała się Yumei z rezygnacją - Jeśli będziesz obserwować go z boku, nie dowiesz się, jaki jest naprawdę. Bo w towarzystwie zawsze będzie grał na potrzeby otoczenia a w mniej zatłoczonym miejscu nie będziesz się miała gdzie ukryć… a jeśli ja zostanę z nim sam na sam… cóż… - wesołe błyski w oczach i prowokacyjny uśmiech dobitnie powiedziały Cichej, jak się to skończy.
- Nie czuję się gotowa, by tak go “poznać”. - rzekła cicho dziewczyna, czerwieniąc się na obliczu. - Nerwy by mnie zjadły i... Może później, jak już się oswoję. Wiesz dobrze, że nie jestem doświadczona, nawet ze sobą. Poza tym… może to dobry pomysł, bym zobaczyła… was razem… - przygryzła wargę nerwowo i pokiwała głową. - Przepraszam to głupie. Nie powinnam myśleć o wtrącaniu się w twoje łóżkowe… sytuacje. Choćby w cieniu nawet.
Twarz Suki wyraziła najpierw niebotyczne zdziwienie, a potem dziewczyna wybuchnęła niepowstrzymanym śmiechem.
- Yumei-chan… a kto tu mówi o poznawaniu przez łóżko? Skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy? - pokręciła głową w udawanej dezaprobacie - To, że ja tak miewam nie znaczy, że uważam to za normę… w Twoim przypadku myślałam po prostu o rozmowie i to w towarzystwie mnie jako przyzwoitki. Żebyście się oboli poczuli nieco pewniej. - mrugnęła wesoło - Ale jeśli wolisz popatrzeć… z tym też nie ma problemu. Tylko musisz wiedzieć, że będzie się zachowywał inaczej ze mną a inaczej z Tobą. Mój temperament już zna, więc się nie będzie hamował… ale potrafi być też delikatny. I Tobie właśnie z pewnością okaże delikatność… jeśli do czegoś dojdzie.
- Bo ja… wiesz… trochę się boję pierwszego razu. A jestem ciekawa jak to w ogóle wygląda. - mruknęła cicho Yumei kuląc się, jakby chciała zapaść się pod ziemię. - A z Yaosharu-san już rozmawiałam, gdy mieliśmy siedemnaście lat. Był sztywny i uprzejmy… jak mój brat. W zasadzie zawsze przy mnie… jest sztywny i uprzejmy.
- Przy Tobie i kimś, kto was pilnuje. On też musi zachowywać pozory… wojna Smoków z Tygrysami nie jest tym, co chciałby rozpętać niewłaściwym zachowaniem. - pokiwała głową Opal - Zastanów się nad tym, jak wymknąć się spod skrzydeł Kansei. Chyba, że on też będzie chciał popatrzeć i wybierze się z Tobą… - zachichotała.
- Z pewnością by chciał… popatrzeć na ciebie. Może i udaje zimnego i nieprzystępnego. - zachichotała cicho Yumei tuląc się do Suki i szepcząc jej cichutko do ucha. - Ale jest tylko mężczyzną i czasem… słyszę jak walczy w ogrodzie ze swymi wewnętrznymi demonami. Tylko nikomu o tym nie mów. Zwłaszcza jemu.
- Obiecuję… - Yozuka przekornie skrzyżowała palce za plecami ale udało jej się utrzymać poważny wyraz twarzy - ...więc Ty myśl jak się wyrwać z domu, a ja zorganizuję spotkanie. Tyle, że nieprędko to będzie. Jak się uda, jeszcze w tym tygodniu… ale nie obiecuję. - spojrzała w niebo, westchnęła i przytuliła mocno przyjaciółkę - A teraz wybacz, ale muszę iść… obowiązki wzywają. Ale spodziewaj się mnie jutro. Postaram się wpaść chociaż na chwilę. - uśmiechnęła się pocieszająco - I trochę więcej optymizmu… jeszcze zrobimy z Ciebie kolekcjonerkę męskich serc. - puściła jej oko.
- Będę... czekała. - uśmiechnęła się ciepło Yumei w odpowiedzi na to spojrzenie.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 12-10-2015, 21:42   #82
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Maeglin postanowił dyskretnie podążać za grupą w dość rozsądnej odległości. W pierwszej kolejności zmierzył się z problemem zejścia z dachu. Skorzystał z dużej sterty pudeł i skrzyń na którą delikatnie się zsunął i powoli schodził na dół. Podziękował sobie w duchu za przezorność wybrania budynku z najłatwiejszym zejściem. Następnie ruszył za szemraną grupą, trzymał się na dystans tak by widzieć co robi głównie końcówka pochodu i uniknąć wykrycia. Starał się wykorzystywać prowizoryczne osłony i ciemne alejki. Black był bardzo ciekaw celu tego “pochodu”.

Z początku marsz był dość hałaśliwą zgrają i wydawał się nie zwracać uwagi na nikogo. Maeglin nie miał z początku większych trudności w ich śledzeniu. Potem jednak banda robiła się coraz cichsza i spokojnienia. I bardziej czujna.
Wkroczyli oni powoli na nadbrzeże portowe i mijali magazyny. Starali się wyraźnie unikać patroli policyjnych i trzymać z dala od miejscowych posterunków. Banda wydawała się też zwalniać i zmniejszyła się wyraźnie. Black… nie wiedział już gdzie się znajduje. W ciemnościach nocy, niemal wszystkie magazyny wyglądały tak samo i jedynymi punktami orientacyjnymi były maszty parowców i żaglowców stojących w porcie. Najwyraźniej jednak zbliżali się do celu, bo grupa Jareda znów pęczniała. I tym celem wydawała się duża tawerna zbudowana w starym magazynie pod nazwą “Uśmiech Medusy”.

Jeśli miał zobaczyć co się tam dzieje musiał podejść bliżej. Niestety to zapewne wiązałoby się z wykryciem, przy jego zdolnościach ukrywania się. Już i tak było dobrze, że nie zarobił guza gdzieś po drodze. Black chwilę się zastanawiał po czym ciekawość wzięła górę. Wypowiedział czar czyniąc się niewidzialnym i ruszył w stronę “Uśmiechniętej Medusy”. Chciał wiedzieć co będą wyprawiać chłopaki Jareda. Dość szybko przekonał się, że miał do czynienia z napadem. Półork poprowadził swoją armię na wrogą bandę, przy okazji dając ciężki łomot każdemu kto miał pecha wpaść do “Medusy” na piwko. On i jego uzbrojeni w pałki i kastety pomagierzy rzucali się na każdego mężczyznę, a czasem i kobietę. Ci jednak odpowiadali zaciekłą obroną i rzadko okazywali się chłopcami do bicia. Potyczka przypominała wojnę gangów z dwiema walczącymi siłami. Blackowi nie udało się wejść do środka. Obecnie panował tam tłok, tak duży że jego niewidzialność nie byłaby atutem. Poza tym grupka nadzorujących z zewnątrz typków coś zauważyła… Może nie samego półelfa, ale z pewnością jakiś ślad jego magicznej aury. Ci zresztą pod wodzą siwego, byli uzbrojeni w znacznie śmiercionośny oręż i zapewne byli tu tylko na wypadek, gdyby sprawy przybrały wyjątkowo niebezpieczny obrót. Bo póki co wyglądało na to, że półork chciał uniknąć ofiar śmiertelnych. I jedynie dać łomot i solidną nauczkę konkurencji.

Półelf dystansował się od siwego i jego pomagierów. Zaczął się nawet lekko chować mimo, że był niewidzialny. Ci ludzie napawali go strachem. Porachunki gangów generowały spore zamieszanie...i niestety spory tłok. Stracił z oczu Jareda. Zaczął się jednak rozglądać za nową ofiarą. Kogoś z bandy Jareda kogo mógłby oczarować. Najlepiej samotnego i dobrze już obitego, tacy z reguły odpoczywają gdzieś na boku. Byle tylko był w stanie stać na nogach. Pół-elf planował mu wręczyć paczkę i wysłać prosto do pół-orka. Nakazując przy tym wyczekanie stosownego momentu. Taki plan kształtował się w jego głowie. Jednocześnie wydarzenia w Meduzie dalej się rozwijały, a on szukał dobrej miejscówki by móc się ukryć gdy czar dobiegnie końca.

Kryjówka trafiła się szybko, ciasna alejka… ciemna i pusta. Na moment przerwał tą ciszę łopot olbrzymich skrzydeł. Półelf spojrzał w górę i zobaczył rosłego humanoida o dziwnej nieludzkiej i ludzkiej zarazem twarzy z której to czoła wyrastał pojedynczy kryształowy róg. Potwór miał błoniaste skrzydła na których przemierzał powietrze i… oddalał się zbyt szybko by Maeglin zdołał przyjrzeć mu się dokładnie. Zresztą czy młody czarodziej miał ochotę na spotkanie z taką kreaturą? Nie. Zresztą potwór szybko odleciał zająć się swoimi sprawami. A Maeglin mógł spokojnie przysłuchiwać odgłosom głośnej walki. Nie wiedział w jakim kierunku się ona rozwija, ale wkrótce zobaczył, wpierw uciekinierów z karczmy… a potem ścigające ich pojedyncze jednostki.
Było coraz niebezpieczniej. Czy ten stwór był tu przypadkiem? A może miał coś wspólnego z tą całą awanturą? Pół-elf lekko struchlał na jego widok. Dobrze, że odleciał zostawiając pewne pytania bez odpowiedzi. Bo od niego wolałby ich nie usłyszeć. Miał jednak robotę do wykonania, która miała być łatwa a zaprowadziła go w taką awanturę. Black przełknął ślinę. Rzucił na siebie najpierw wykrycie magii by znać efekty swoich poczynań. Następnie z ukrycia spróbował oczarować jednego ze ścigających gdy ten go mijał. Modlił się w duchu żeby się udało nie miał lepszego pomysłu.

Wypowiedziane słowa i gesty wpłynęły na orka, który właśnie mijał zaułek półelfa goniąc za jakimś mężczyzną. Zaaferowany swą pogonią bandzior Jareda nie zatrzymał się jednak i minął Maeglina.
- Cholera- wymamrotał pod nosem pół-elf. Szybko doszedł do wylotu uliczki i sprawdził czy względnie bezpiecznie może puścić się za nim w pogoń. Bez obawy, że inne bandziory wygarbują mu skórę. Miał nadzieję, że ich plan polegał na obiciu konkurencji nie każdego cywila w okolicy. Black dotarł do zaułka, w którym to ork ów dopadł swego przeciwnika i brutalnie prał go na kwaśne jabłko. Trzeba przyznać, że robił profesjonalnie. Bądź co bądź New Heaven było miastem prawa, nie można było tak po prostu kogoś zabić nie licząc się z konsekwencjami. Nie można było się włamać, nie narażając się na potencjalne śledztwo. Pobicie… nawet do nieprzytomności nie było jednak przestępstwem. Bójki w Downtown były na porządku dziennym.

Ork zaś był duży, ciężki i o tępym wyrazie gęby. Groźny… jakimś szóstym zmysłem zauważył wejście Maeglina do zaułka. I mimo skupienia na praniu nieszczęśnika na krwawą miazgę, zerknął w kierunku potencjalnego zagrożenia. Uśmiechnął się. Dobry znak. Urok czarodzieja nadal działał.
Black nie chciałby być na miejscu tego nieszczęśnika z którym właśnie kończył ork. Głęboko weschnął wiedząc, że wynagrodzenia jakie otrzymał i ryzyko jakiego się podjął były niewspółmierne. Jednak sam się napraszał tak? Chciał robotę to ją dostał przy okazji poddano go próbie. Marzył o powrocie do spokojnego domu. Ork był co prawda jeszcze pod wpływem uroku ale to się z czasem może zmienić. Wszak czar nie trwał wiecznie.

- Witaj przyjacielu. -zaczął ostrożnie pół-elf, rozmowa jednak musiała być szybko. -Będziesz potrafił znaleźć Jareda dość szybko? - od razu zadał kluczowe pytanie. Od tego zależało czy mu się uda. No w gruncie rzeczy nie tylko od tego… jednak tu sprawa mogła się rypnąć już na dzień dobry.
- Yyyy… eeee… nie wiem. A co?- zapytał zaskoczony ork drapiąc się po wygolonej na zapałkę głowie.- Ni wiem gdzie jest. Pewnie koło baru, chyba.
Maeglin przełknął ślinę. Był rozdygotany to była jego pierwsza samodzielna akcja.
- Słuchaj dostałem no robotę, żeby mu dostarczyć paczkę. Z przeprosinami od niziołka Viniego. Widać podpadł czymś Jaredowi. Wiesz jak to jednak jest mały pokurcz jest za dumny żeby samemu przyjść. To wynajął kogoś kto ma zrobić to za niego. Mam mu to dostarczyć jeszcze dziś, tylko wiesz zabawiłem na mieście trochę za długo… Jak dotarłem pod magazyny to już szliście grupą. Trochę się bałem poczekałem, wiesz lubię swoje zęby. Tak myślę, że tam nadal strach wchodzić. My jesteśmy przyjaciółmi ale wiesz ktoś wypije przywali mi, mógłbyś to za mnie dostarczyć? Dam ci swoją marną dolę za to byleby pozbyć się problemu.- wyciągnął pięć dolców.
- Ooook… nie ma sprawy.- uśmiechnął się ork biorąc i swoją dolę i paczuszkę.
- Tylko słuchaj- starał się mówić na tym samym poziomie -tam między Vinim i Jaredem jest kosa. Mały nizioł trzęsie portkami, ale Jared może chować uraz gdyby nie chciał otworzyć paczki. Zrób to za niego i daj mu to co jest w środku. Kopara mu opadnie mówię ci, Vini ma gest jak chodzi o jego życie. Po za tym- rozejrzał się konspiracyjnie- znam czar wzmacniający. Wiesz żeby ci nikt nie wpierdolił po drodze ci z karczmy niby uciekli ale wiadomo mogą chcieć rewanżu. To doda ci sił.- powiedział po czym rzucił czar by odnowić oczarowania. Chciał kupić sobie czas by pośrednik dotarł do Jareda.
- Zgoda… -rzekł z uśmiechem ork i kiwnął łbem.- To rzucaj.

Black miał cichą nadzieję, że w końcu uda mu się zakończyć tę “łatwą” robotę. Był też niemal pewien, że Vinni pożałuje tej decyzji. Jared, gdy zostanie publicznie upokorzony, będzie pałał żądzą zemsty. Miał też środki by uderzyć w Viniego. Mięśniacy mięśniakami ale siwy to już inna liga. Pół-elf jednak nie był od myślenia, póki co wykonywał dopiero pierwszą robotę. I liczył, że nie zawiedzie.

Półork zamierzał wykonać zlecone mu zadanie, nie był przy ty zbyt subtelny. Ani się z nim nie krył. Ukryty za niewidzialnością Black, widział jak jego zachowanie przyciąga milczących strażników te małej bijatyki. I jak jeden z nich w jakiś sposób zneutralizował zaklęcie, co wprawiło w furię tego półorka i zostawiwszy pudełko z nerwowymi wyjaśnieniami, z których Black wyłapał jedynie słowa “kurewski szpicek”, ruszył na poszukiwanie Maeglina. Misja zawiodła, ale… zanim półelf się oddalił zauważył, że tamci otworzyli przesyłkę ostrożnie i… ona nie wybuchła! Czemu?

Chciał zobaczyć czy wyjmą coś z paczki lub jakoś zareagują. Skoro nie była to łajnobomba… to co? Niestety to akurat nie dane mu było stwierdzić. Paczka nie wybuchła, ale jej zawartości Maeglin nie mógł dostrzec z bezpiecznej odległości. Musiałby im chyba zaglądać przez ramię. Potem zaś obydwa typki udały się z rozpakowaną paczką do karczmy. Odpowiedzi na nurtujące go pytania mógł więc bezpiecznie szukać tylko w jednym miejscu. U zleceniodawcy. Black wiedział, że nic tu więcej nie wskóra. Wrócił do domu się przespać i dbał oto żeby zgubić ogon. Był podwójnie poirytowany. Następnego dnia odpowiednio wcześniej zgarnął Takado i obaj ruszyli na spotkanie z Radovirem.

Spotkanie z niziołkiem nastąpiło w liczniejszym gronie, niż się Maeglin spodziewał. Oprócz Tokado pojawił się też Buarto “Deadeye” Knappelsthick, co dobrze wróżyło misji. Wszak ostatnim razem gnom praktycznie był organizatorem wspólnego napadu. A trzeba przyznać, że Haroshiwa Tokado nie popisał się ostatnio jako lider. To gnom zorganizował transport, przykrywkę drogę ucieczki. To gnom załatwił wsparcie osobowe, a nie Haroshiwa.

I podobnie jak Tokado, Buarto z kwaśną miną wysłuchiwał propozycji Radovira dotyczącej napadu na tajne magazyny Triad. Jakoś wydawało się półelfowi, że o ile Tokado ma mieszane uczucia co do propozycji niziołka, to… sam gnom wyraźnie był coraz mniej nią zainteresowany. By w końcu rzec.
- Durnota, pchać palce między Triady, a cholera wie kogo… - po tym ostrym sądzie rzekł spokojnie.- Mam inną propozycję. Robótka legalna, dość dobrze płatna: od 750 do 1400 dolarów od łebka i… cholernie niebezpieczna. Poprzednia ekipa zaginęła bez śladu. Ale za to robota w plenerze…. co wam się przyda, bo lepiej wam zniknąć z miasta na kilka następnych tygodni.
Black musiał przyznać gnomowi rację. Sam wcześniej miał trochę wątpliwości. Jeśli jednak zawodowy bandyta mówi, że nie warto podejmować ryzyka... Warto go wysłuchać. Może jednak chciał ich jedynie przeciągnąć do swojego zlecenia? Sam przecież mówił, że i u niego nie będzie lekko.

- Powiedz coś więcej. Bo na razie niewiele wiadomo.- zasugerował półelf.
- Zaginęło dwóch geologów pracujących dla pana Grey’a w okolicy Grey Lakeside, a potem dwóch poszukujących ich osobników też tam zaginęło. Grey wynajął mnie bym odnalazł… cokolwiek. Im więcej odnajdę tym lepiej zapłaci. -wyjaśnił gnom.
- Wiadomo co robili ci geolodzy tam i gdzie dokładnie? Wiadomo kim byli ci co ich szukali?- Black był ciekaw nie tylko pierwotnie zaginionych ale również jak dobrzy byli szukający.
- To co robią wszyscy geolodzy… szukali złota. Gdzie dokładnie, nie wiadomo. Mieli duży obszar do sprawdzenia. Tych co zaginęli, znałem… dlatego mnie zaproponowano tą robotę.- wyjaśnił Buarto.
- Kim byli i jak dobrzy byli ci z ekipy poszukiwawczej?
- Nie dość dobrzy najwyraźniej. - mruknął gnom wzruszając ramionami.- Guznar i jego brat to były twarde półorki. Sammy musiał być więc równie dobry, bo z cieniasami nie współpracowali.
- Rozumiem. Dla mnie brzmi dobrze, choć niebezpiecznie. Płacą jednak całkiem dobrze. Co na to reszta?- zwrócił się do Radovira i Tokado.
- Grey Lakeside to kawałek drogi do miasta, jak tam niby mamy dotrzeć?- zapytał Haroshiwa, a niziołek miotający się od zaskoczenia przez ból do gniewu wysyczał tylko.- Ni.. gdzie… nie… jadę.
- Konno… Dostanę zaliczkę na wierzchowce i prowiant na kilka dni, które potem odliczone zostaną od naszej wypłaty.- wyjaśnił Buarto.- Umiecie chyba jeździć konno?
- Nie… ale jakoś sobie poradzę. - stwierdził po namyśle Azjata. - Kto poza nami?
- Traper i… zobaczymy… szukam jakiegoś medyka. Ale możliwe, że żadnego nie uda się załatwić.- wzruszył ramionami gnom.- Trapera jednak załatwię.
- Nie żebym był fanem ale ostatnio nasz medyk był skuteczny choć nieznośny. Wyglądała też na pilnie potrzebującą gotówki. Może zaprosimy panią “myślę tylko o sobie” do naszej wesołej gromadki? Konie na poczet zapłaty.. sprzedamy je za mniej niż kupimy. W mieście natomiast są nieprzydatne.
- Konie załatwię ja.. wy się na tym nie znacie, a co do wiedźmy… cóż… Też na to wpadłem i z nią rozmawiałem przed wami. Niestety dość ostro określiła swój… brak zainteresowania tą wyprawą.- wzruszył ramionami Buarto.- Ma sprawy w mieście ważniejsze od… i tu cytuję jej słowa: ”włóczenia się po dziczy z bandą jednych niedojdów, w poszukiwaniu drugich niedojdów”.
- I nawet te kwoty jej nie przekonały? Wyglądała ostatnio na zdesperowaną. Trudno -wzruszył ramionami - Wchodzę w to. Radovirze jedź z nami, chyba nie zostawisz przyjaciół z tak niebezpiecznym zadaniem samych?- elf lekko przekomarzał się z niziołkiem.
- A wy mnie nie? Wystawiacie mnie do wiatru! Tacy z was przyjaciele!- wściekł się niziołek wstając gwałtownie i wystawiając półelfowi pojedynczy środkowy palec jako ocenę.
A Buarto dodał wzruszając ramionami.- Najwyraźniej znalazła sobie innego pracodawcę i lepsze zlecenie. A pies ją trącał.
- Radovirze ci którzy ci to zlecili -szukał dobrego słowa. Gdy go nie znalazł walnął prosto z mostu- Kurwa moim zdaniem to śmierdzi i to jakaś podpucha. Nawet jeśli nie... szanse zgonu są nie tyle wysokie co pewne. Nie ważne przed w trakcie czy po robocie. I tak mam cie za przyjaciela, więc jeśli będzie trzeba przywiąże cię do siodła, ale pojedziesz z nami.
- Tylko spróbuj.- odparł wściekle niziołek, do którego argumenty półelfa w ogóle nie docierały. Z jego ust wydobył się charkot, a co gorsza… Radovir miał nienaturalnie długie kły.- Tylko spróbuj mnie przywiązać… No… Odważ się.
- Super… mówiłem, żebyś uważasz z tym czerwonym cholerstwem! Ale nie…- rzekł gnom do niziołka z wyraźnym wyrzutem.- I patrz co z tobą zrobiło.
- Chyba wiesz coś więcej o tym?- zapytał Tokado, a Buarto dodał wskazując na Karadica.- Tylko tyle, że ten “rubinowy całus” nie jest jakimś tam polepszaczem nastroju. Zażywają go złodzieje przed akcją. Pozwala widzieć w ciemności i zwiększa zwinność oraz odporność umysłu na magię, acz… dłuższe zażywanie poza uzależnieniem, kończy się… czymś takim.
- Wyrosły ci kły? Ja pierniczę, tobie przydałby się jakiś detoks. Mówię poważnie Radovir gdzie wesoły niziołek którego poznałem? To gówno cię wykończy. -mówiąc o odwyku popatrzył po pozostałych. Z nadzieją w oczach i poniekąd niemym pytaniem. Gdyby się na to pisali Radovirowi można by pomóc.Haroshiwa był zszokowany sytuacją i nie bardzo wiedział co właściwie powinni uczynić. Buarto zaś przyjmował sytuację z flegmatycznym spokojem po prostu ją ignorując.

- Czyli błaznem, tak? To chcesz powiedzieć? Bo tak traktujesz przyjaciół? Chcesz decydować za nich, a jak się nie zgadzają… wiązać ich jak bydło? Tak się objawia twoja pomoc? Twoje wsparcie dla mnie? W dupy sobie wsadźcie takie współczucie i pomoc.- warknął wściekle rozżalony Radovir i ostentacyjnie ruszył do drzwi przybytku.
Black spróbował innego podejścia, pobiegł za niziołkiem.
- Ej no żartowałem z tym wiązaniem. Po prostu nie wyobrażam sobie roboty bez ciebie. Serio mam cię za przyjaciela. Nie zostawiaj nas, te Triady naprawę brzmią groźnie. Martwię się i o ciebie i o nas. Wiesz z nimi nie ma żartów. Ta robota w plenerze dobrze zrobi nam wszystkim. - próbował jakoś naprostować sytuację.
- To róbcie sobie dobrze we własnym gronie. Ja… poradzę sobie sam. Albo znajdę kogoś kto mi pomoże.- burknął Karadic wykazując się całkowitym brakiem zdrowego rozsądku i uporem godnym osła.- I nie zamierzam się gdzieś włóczyć po wertepach, pozwalając by taka okazja mi umknęła sprzed nosa, tylko dlatego że ty i ten twój kumpel robicie po nogach ze strachu.
- To nie jest okazja przyjacielu to wyrok. Wyrok śmierci na ciebie i każdego kto weźmie w tym udział. Mam cię błagać? Proszę bardzo - półelf klęknął- Zaklinam cię na naszą przyjaźń, no kurwa wszystko co chcesz i błagam cię chodź z nami. Nie idź tam gdzie, podpuścił cię ktoś kto chce twojej krzywdy. To misja samobójcza... wybierz życie i tych których na tobie zależy. Bo mi kurwa zależy!- próbował uderzyć w najczulszą nutę jak się da. Niziołek był dość przyjacielski, a Black poniżał się jak się tylko dało. By dotrzeć do jego prawdziwego ja lub chociaż jego namiastki.
- Ja... poczekam, aż wrócicie…- zawahał się niziołek wskazując na gnoma. - Poczekam aż wrócicie z jego misji, która jest równie bezpieczna jak wdepnięcie w gniazdo żmij. Ale nie pójdę z nim. I nie oddalę się od miasta, by zwiedzać jakąś dzicz. I wtedy… zobaczymy, może zmienicie zdanie, bo ja swojego nie zamierzam.

Niewielkie ustępstwo, ale jednak. Po tych słowach Radovir opuścił lokal.
A Buarto zaczął bić brawo i zachichotał dodając.
- Piękny występ i słowa.. naprawdę, niełatwo mnie rozbawić. Cóż… nałóg to silne łańcuchy i takie ckliwe gadki nie robią dużego wrażenia na niewolnikach narkotyków.
- Warto było spróbować- powiedział Black wstając z klęczek- W jednym nie kłamałem. Chciałbym mu pomóc. Przymusowy odwyk to jedyne co mu pomoże. Ten całus, rubin czy jak to gówno się nazywa go wykończy. Sam natomiast nie przestanie.- ostatnie słowa powiedział siadając na miejscu z grymasem irytacji na twarzy.
- Jak wszystkie prochy… cóż… nie jestem jego niańką, a on jest dorosłym niziołkiem.- stwierdził Buarto splatając dłonie razem.- Spotkamy się za… dwa dni w południe, na placu szmaciarzy przy starej bramie. Pozamykajcie wasze sprawy w mieście, bo wybędziemy na trochę.
- Dorosłym nie dorosłym. Chciałbym mu pomóc- upierał się Maeglin- Nie mógłbyś zagadać do Huamvari zna się pewnie na ziółkach i znalazłaby ustronne miejsce. Jestem skłonny zapłacić gotówką o ile byłaby to rozsądna cena lub przysługą. I tak wiem, wiem będzie marudziła… Też powie, że nie jest niańką i takie tam. Przekonaj ją, dobrze ją znasz. Proszę- ostatnie słowa Black przeciągnął.
- Pomijając fakt, że wątpię by cena jakiej by zażądała byłaby choć bliska rozsądnej tooo… jest ten problem, że nie wiem gdzie ona jest. Podczas ostatniej z nią rozmowy miałem wrażenie, że ma już jakieś własne plany do zrealizowania i… obawiam się zresztą, że zignoruje wiadomość ode mnie w swej skrzynce kontaktowej.- wzruszył ramionami Buarto.
- I wcale jej dobrze nie znam. Tam w posiadłości to była pierwsza nasza wspólna robótka.
Po czym wskazał palcem na półelfa.- Poza tym… jeśli mam zostawiać propozycję to konkretną, na prośbę o rozmowę nie zwróci nawet uwagi.
- Znacie kogoś kto mógłby mu pomóc oprócz niej? Jakiś znachor co zajmuje się grupami przestępczymi, a wśród nich podobne przypadki są pewnie częste… Może podjąłby się jego leczenia? Popytacie? Wiem, potrzeba gotówki. Tą zdobędziemy na zadaniu, może cena będzie rozsądna.
- Ty mówisz… serio?- zdziwił się gnom i pokiwał głową.- Nie wiesz, że dilerowi nie wolno brać do ust towaru? Bo to droga w jedną stronę… w dół. I nie ma medyków leczących uzależnienia złodziei Maeglinie. Natomiast są ośrodki leczenia uzależnień w Uptown i Downtown. Nazywają się… Zakłady Psychiatryczne. Nie. Kliniki psychiatryczne. Zamykają tam ludzi i nieludzi w małych klitkach i grzebią w ich umysłach za pomocą magii… i jeszcze każą za to sobie płacić. - wzdrygnął się na samą myśl Buarto.- Jeśli ktoś ci kiedyś powiedział, że lekarstwo może być gorsze od choroby, to miał na myśli te miejsca właśnie.

Po czym potarł palcami jeden ze swoich wąsów dodając.
- Znam kilku lekarzy, ale oni zajmują się tym co większość łapiduchów działających w półświatku. Wyjmują kule, zszywają rany i składają złamania. Takie sprawy…
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że nie ma dla niego ratunku?- Black to wiedział. Odsuwał jednak od siebie tę myśl. Zasępił się i analizował, czy ma jakąkolwiek szanse uratowania Radovira… przed nim samym? Wątpił.
- Może i jest…- wzruszył ramionami gnom.- Ale nie ma cudownego remedium, które wyleczy go od razu… ani pewniaka. Kiedyś może i było. Gdy bogowie obdarzali swych wyznawców większą łaską, ale teraz… może ci ze wschodu, wiedzą lepiej.
- Eeem.- zamyślił się Haroshiwa pocierając podbródek.- Mnisi w świątyniach niektórych znają starożytne techniki lecznicze, ale… w tym rzecz, że świątynie leczą tylko ziomków. Ale nie obcych. Są jeszcze aptekarze, ale… nie różnią się niczym od lekarzy czy szarlatanów zachodu.
- Tacy mnisi na pewno nie pomogą komuś obcemu. Gdyby jednak w jego sprawie prosił jakiś ziomek?- spojrzał na Haroshiwę.- Do tego moglibyśmy im się jakoś zrewanżować.- w Blacka wstąpiła odrobina nadziei.- Spróbował byś? -zapytał wprost przyjaciela.
- Gdyby poprosił ich o to ziomek to też by nie pomogli.- wzruszył ramionami Tokado.
- Możemy im zapłacić czy oddać inne usługi w zamian. Są w tym względzie niewzruszeni?
- Wbrew temu co twierdzi gnom… nie są to jakieś tam lecznice dla chorych.- odparł Tokado wzruszając ramionami.- Czasem zajmują się uzdrawianiem, ale głównie mnisi zajmują się sobą i własną drogą do doskonałości. Klasztory służą głównie do doskonalenia swych członków, a nie uzdrawianiu kogokolwiek. I nie przekupisz. Zresztą jakie usługi zaproponujesz komuś, kto się odcina od spraw świata zewnętrznego? W tym od pieniędzy?
- Czasami muszą chyba załatwiać jakieś sprawy na zewnątrz. Pewnie czasami niewygodne sprawy… Choć w sumie masz rację, dogadanie się z nimi pewnie nie wchodzi w grę. Czyli znów jesteśmy w punkcie wyjścia tych rozważań. Nie mamy nawet pomysłu gdzie można by mu pomóc. Nie mówiąc o kosztach czy jego zgodzie.- pokręcił głową jakby przeczytał właśnie nekrolog Radovira.
- Z tą zgodą będzie najtrudniej… w żadnym oficjalnym szpitalu, czy też pewnie świątyni nie zaczną go leczyć wbrew jego woli.- stwierdził Tokado drapiąc się po karku.
- Nie znam się na tym, ale chyba tylko rodzina…
- Z tego co wiem to sierota. Albo odciął się od rodziny, bo jego krewnych nie znam.- wtrącił Buarto.
- Nie znam się na uzależnieniach. Jednak jego stan się pogorszy w pewnym momencie. Wtedy pewnie wykaże chęć poprawy. To powinno nastąpić na spory czas przed momentem krytycznym.- zamyślił się na chwilę i nagle go olśniło - On nie chce pojechać z nami bo to wyprawa na wiele dni. Obecnie pewnie zarabia na działki z dnia na dzień. Boję, że gdy my znikniemy na zadaniu... Stan Radovira się pogorszy a nas nie będzie by mu pomóc. Gdybyśmy jednak mieli jakiś plan, gdzie go umieścić… I kogoś tu na miejscu, żeby tego dopilnował jak nas nie będzie… On chyba ma jakiś przyjaciół?- zapytał Black gnoma. W pomoc niziołkowi należało zaangażować więcej osób jesli miało się udać. Choć na razie nic konkretnego nie uradzili.
- Chyba… Ale mam to gdzieś. Nie znam jego przyjaciół. Nie zamierzam poznawać.- stwierdził Buarto wstając od stołu.- Nie pracuję z przyjaciółmi, nie wnikam w życie osobiste współpracowników. Każdy z was może zginąć na misji, więc… nie ma co się do was przyzwyczajać.
- Do zobaczenie za dwa dni- stwierdził do gnoma krótko Black. Po czym zwrócił się do Tokado
- Znałeś Radovira przed robotą z Buarto?- pewnie nie dodał w duchu co pogrzebie szanse znalezienia jakiś jego przyjaciół.
- Nie znam Radovira.- wzruszył ramionami Haroshiwa. - Nie wiem też czemu tak obchodzi cię ten niziołek.
Black zamilkł. Co miał mu powiedzieć, że Radovir jest sympatyczny
- Mniejsza oto. -machnął ręką i tak nic już nie wskóra.- Wiesz kto to jest ten Grey. Jakiś właściciel kopalni z tego co zrozumiałem? Słyszałeś o nim coś więcej?
Haroshiwa zmarszczył brwi w zastanowieniu.- Nie… W sumie nigdy nie słyszałem o Grey’u.
- Bo się nie znasz na rzeczy. Grey dostarcza większość węgla zużywanego przez Uptown i miedzi oraz ołowiu. Ma kilkanaście kopalni i kilka posiadłości. I w zasadzie nie jest obywatelem New Heaven. Za to jest obrzydliwie bogaty.- zaśmiał się Buarto kiwając palcem niczym belfer w szkole .
- Ale nie handluje niczym co mogło by być wartościowe dla półświatka. Węgiel? Miedź? Ołów?… na tym się zarabia tylko przy ilościach hurtowych.
- Dobra jakieś sugestie odnośnie ekwipunku na taki wypad?- podpytał bardziej zaznajomionych w temacie towarzyszy.
- Koc, menażka, namiot? Też się nie znam na kampingach.- wzruszył Buarto wyraźnie zmieszany pytaniem półelfach.
- W porządku czy to będzie wszystko na dziś? - zapytał kompanów.
- Z mojej strony wszystko…- stwierdził Buarto, a Haroshiwa dodał.- Z mojej strony też.
- Czyli do zobaczenia za dwa dni. Tokado mógłbyś zostać na słowo?- powiedział Black. Gdy gnom się oddalił przemówił do przyjaciela.
- Potrzebna mi rada. Wplątałem się w powiedzmy pewien problem. Niziołek Vini właściciel kasyna i paru szemranych interesów dał mi przesyłkę. Szczerze powiedziawszy, chyba przesadziłem z nagabywaniem go o zlecenie… Miała być w niej łajnobomba dla pewnego orka Jareda Valcrista pracującego dla gnomów jako szef mięśniaków. Takich z doków, żebyś miał jasność. Taka nauczka niby od Viniego, że z nim się nie zadziera. Zadanie okazało się ciężka, miałem mało czasu na dostarczenie paczki. Tamci jak po złości poszli na jakąś robotę. Towarzyszyło im też trochę profesjonalistów, dobrze uzbrojonych nawet i czarnoręki. Podjąłem grę, w końcu nie chciałem wyjść na mięczaka. Tylko ork którego zauroczyłem- pokiwał z rozczarowaniem głową- został przejęty przez czarnorękiego wraz z paczką. Otworzyli ją i nie było eksplozji. Vini kazał mi ją wręcz Jaredowi do rąk własnych. I teraz nie wiem co robić. Iść i powiedzieć co zaszło, wiedząc.. że i Vini mnie przerolował. Czy może unikać jednych i drugich?
- Honorowo byłoby zabić tego Viniego. Ale i głupio. - wzruszył ramionami Tokado i zamyślił się dodając.- Z drugiej strony, wygląda na to że pograli tobą jak frajerem. Ale czego się spodziewałeś, że wezmą kogoś z ulicy na poważnie? Ot, tak? Mogłeś się okazać wtyką policji, albo gorzej… bo z pewnością chwaliłeś się, że jesteś magiem? To z pewnością mogli cię za szpicla jakichś szych z Uptown. Ale wątpię by akurat cię szukali po mieście.
- Z drugiej strony ciekaw byłbym ich reakcji gdybym wrócił.- zamyślił się. Pożegnał się z Tokado. Musiał powiedzieć swojemu gospodarzowi, że wyjeżdża na kilka dni za miasto "by zebrać myśli". Wolał by Galtus który udzielił mu schronienia dalej to robił. Wyjazd bez uprzedzenia byłby mocno niegrzeczny. I pozostawała kwestia drobnych zakupów na wyjazd..
 
Icarius jest offline  
Stary 13-10-2015, 18:14   #83
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan westchnął, mając dziwne wrażenie że może wyjść z tego wszystkiego niezła rozwałka. Mimo to, wszedł jednak głębiej do baru, zawiesił oko na dziewczynkach po czym oparł się o ladę i wyszczerzył do Miss Rutheford.

Nie miał pojęcia ile kobieta miała lat, ale nie była kimś do kogo wstyd byłoby się przystawiać.

-Piękna jak zawsze, panno Soniu. Widzę że sporo się tu zmieniło przez tych kilka lat.- z kieszeni wyjął piątkę i podsunął je kobiecie.- Whiskey. Z lodem, jeśli tu już takowy wynaleziono.

Markowy suchar a'la Morlock. Kiedy mówił go tutaj po raz ostatni, mógł w najlepszym wypadku liczyć na słabe piwo. W najgorszym, na pogardliwe parsknięcie i lemoniadę.

- Mały... Morgan... pamiętam cię... ale bez brody i z tym maślanym spojrzeniem. Co tu robisz? Krążyły plotki, że zginąłeś gdzieś wraz z osadnikami podbijając dziki zachód.- uśmiechnęła się kobieta zmysłowo. Oj tak... lata nie ujęły nic z jej seksapilu. Nalała whisky i dorzuciła lód z maszyny świszczącej parą. Cywilizacja już dotarła do Fingers.

-No nie wierzę...- mruknął Lockerby, obserwując jak kostki uderzają w dno szklanki.- I nie, jakoś żyję, chociaż nie powiem że obyło się bez... nieprzyjemności.

Uśmiechnął się lekko, oparł plecami o bar i raz jeszcze przebiegł wzrokiem po wnętrzu baru, mając cichą nadzieję że podejrzany typ zainteresował się nagle dziewczynkami na scenie czy coś...

Sam Morlock zaś obrócił lekko głowę w stronę Rutheford.

-Dużo się tu zmieniło jak widzę... Jak staruszek?

Cóż, nawet krasnoludy traktowały Jeba jak kogoś komu okazuje się szacunek ze względu na wiek... No może nie fizyczny, ale gdy stary Cole miał nastrój, budził w miejscowych kraśkach szacunek swoją tyradą godną najstarszego "Długobrodego".

- Jeb wpada tu raz na pół miesiąca. Czasem rzadziej. Słyszałam, że zamknął zakład rusznikarski w Cedar Hill i przeniósł się już całkiem na swoją farmę.- stwierdziła Sonia uśmiechając się.- Cóż mój drogi... czego się spodziewałeś przepadając bez wieści na pięć? Sześć lat? Oczywiście że uznano cię za zmarłego. Zresztą Jeb nigdy nie zaprzeczał takim spekulacjom.

Westchęła.- A Fingers bardzo się zmieniło. Teraz jest własnością pana Grey'a.

-Nie to żebym do starucha nie pisał...- burknął Morgan, jakoś nieszczególnie zaskoczony tym, żeby mieć spokój, Jeb nikomu nie mówił się że jego wychowanek żyje.

Po chwili we łbie rewolwerowca ruszyły odpowiednie trybiki.

-Grey'a... ?

- Grey... Pan Grey który rozkręcił cały ten biznes z kopalnią i zbudował sobie w okolicy pałac. Pan Grey, który ma własną linię kolejową i zarabia na sprowadzaniu towarów do miasta. Niby Fingers ma burmistrza i szeryfa... ale to pan Grey jest tu szarą eminencją.- wyjaśniła panna Rutheford.

-Pan Grey...- powtórzył Morgan, upijając łyk ze szklanki.- Cóż, pytaniem jest tylko czy okolica nie ma nic przeciwko takich wpływów ze strony tej szarej eminencji. Wiesz, trochę się nasłuchałem, trochę zobaczyłem i nie chcę od razu wyciągać błędnych wniosków...- rewolwerowiec uśmiechnął się lekko i dyskretnie wskazał głową na pana Kurwiki w Oczach.- On też od pana Greya?

- Taaa... on tu rządzi. Niby miasto ma szeryfa i burmistrza, ale on...- skinęła głową Sonia.

- Nadzorca bezpieczeństwa kopalni jest nieformalnym szeryfem i nikt w mieście mu się nie przeciwstawi. Niemniej póki pilnuje porządku i trzyma w ryzach rozbrykane półorki z pól namiotowych, to nikt nie narzeka. Aczkolwiek parę osób już zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach... - uśmiechnęła się kwaśno.- Ale póki nie robisz burd i nie próbujesz wścibiać nosa w sprawy kopalni lub pana Grey'a, jesteś bezpieczny.

-Wiesz, nie lubię po prostu gdy ktoś wgapia się we mnie bez konkretnych powodów...- Morlock wzruszył ramionami, uśmiechając się bezradnie do panny Rutheford.- A i moja reputacja raczej nie ma szans mnie wyprzedzać w tak znaczącym stopniu... Słyszałaś może ostatnio coś o Mathiasie?

- Może czuje konkurencję? Powiadają że nasz nie-szeryf ma krew wilka w sobie.- rzekła Sonia przypatrując się mężczyźnie od kurwików.- Jarvis Stutton boi się tylko jednego osobnika w mieście. Osobistego ochroniarza pana Grey'a... ale on z kolei...

Uśmiechnęła się dodając.- Nie sądzę by dotarła do niego twoja fama. W końcu... to że ty sam przybyłeś jest niespodzianką. Natomiast Scotvielle... on chyba nie żyje?

-Złego diabli nie wezmą.- odparł krótko Morgan, po czym westchnął.- No cóż, jeśli na ktoś ci powie że na farmie starego Cole'a ktoś strzela, i nie chce przestać, to pewnie ja będę chował się za płotem gdy będzie pouczał mnie na temat braku utrzymywania kontaktu z rodziną...

Rewolwerowiec uśmiechnął się, dopił drinka po czym odstawił szlankę.

-Jeśli przeżyję, to wpadnę potem, panno Sofie... I dziękuję za informacje.

Sporo się zmieniło. To pewne.

- Zamierzasz jechać teraz? W nocy?- zapytała zdziwiona kobieta i uśmiechnęła się ironicznie. - Masz jaja, nawet jeśli nie masz rozumu. Ponoć w okolicach Cedar Hill grasuje coś, czego nie da się zabić bronią.

Morgan wzdął lekko usta, spojrzał po saloonie po czym uśmiechnął się szeroko i sztucznie.

-Masz może wolny pokój na stanie... Nie żeby kolejna strzelanina w drodze na spotkanie ze staruszkiem nie wydawała się czymś atrakcyjnym... ?

Ostatecznie z powrotem oparł się o bar.

- A masz pieniądze, lub chociaż widoki...- niestety Sonia oparła się o kontuar piersiach przybliżając twarz do Lockerby'ego, przez co przypadkiem jej dekolt został wyeksponowany tym bardziej, że miała czym oddychać a gorset to tylko podkreślał.-... oczy wyżej...- zauważyła jego spojrzenie opadające w dół.

- Masz pieniądze lub widoki na nie?

-Widoki zawsze. A trzy dychy w kieszeni to chyba dość żeby opłacić jedną noc, prawda?- odparł Lockerby, z oczami jeżdżącymi na linii nos-obojczyki barmanki.- Trochę pieniędzy skapnęło mi niby ostatnimi czasy, ale wiesz jak to jest. Pieniądze... tak szybko znikają.

- Nie zdzieramy tu ze skóry za nocleg. Piątka spokojnie wystarczy za nocleg plus kąpiel. O ile sam napełnisz balię.- odparła z uroczym uśmiechem Sonia. - I unikaj krasnali, chyba że lubisz wysłuchiwać ich opowieści jak to ich oszukano na sprzedaży kopalni.

Morgan zmarszczył lekko brwi. Naprawdę sporo musiało pozmieniać się w okolicy, ale żeby aż tak... ?

-Ja wolę nie myśleć ile pieniędzy im w ogóle zaproponowano za tą kopalnię skoro zdecydowali się ją odsprzedać. Brodacze wydawali się bardziej skorzy od odrąbania sobie nóg niż opuszczenia swoich ukochanych szybów... Ech. Polej jeszcze jednego na sen. Lód w mojej szklance jeszcze się do końca nie stopił.

Na blacie znów wylądowały trzy dolce.

-A po za panem Grey'em, słyszałaś może o nijakim... jak mu było... Rozencropie?

-Rozencrop... Rozencrop... Nazwisko jest mi znane. Powiesz coś więcej?- zapytała Sonia zamyślając na moment, po czym zaczęła nalewać drinka.- Hmm... Tak. Nazwisko słyszałam parę razy, ale... hmmm... Możesz powiedzieć o nim coś więcej?

-Znajoma wspomniała że mieszkał w okolicach Fingers i ostatnio zszedł niespodziewanie z tego świata.- odparł Morgan, upijając łyk whiskey.- Poprosiła mnie żebym zainteresował się nim jeśli będę miał okazję, a że mam...

Wzruszył ramionami, uśmiechając się bezradnie.

-Wiesz, zawsze miałem słabość do ładnych buź.

Półprawdy lepsze niż jej generalny brak.

- Jesteś pewien że mieszkał?- zamyśliła się kobieta i pokręciła głową. - Możliwe... Choć raczej nie zaglądał do miasta. Niemniej nazwisko jest mi znajome. Na pewno nie zaglądał zbyt często do Fingers. Powinieneś popytać w ratuszu, jeśli mieszkał w okolicy, to musieli to odnotować w dokumentach.

Morgan skinął głową, zastanawiając się czy koleś którego stać było na wynajęcie Scovilla był tak biegły w ukrywaniu swojej zamożności, czy może dawny towarzysz Morlocka nagle zaczął zajmować się drobnicą i podrzędnymi robotami.

Po pięciu latach w pierdlu Lockerby jakoś nie wstydził się faktu ze zdążył już robić za ochroniarza dla brata panienki Charlotty, ale on siedział w pierdlu przez pięć lat!

Mathias w tym czasie powinien... No właśnie. Co?

Tak czy inaczej Morgan skinął barmance głową w podzięce za informację i raz jeszcze rozejrzał po sali, oceniając poziom imprezy i szukając wzrokiem towarzyszy podróży. Wątpił żeby to co wyczyniają zachęciło go do zostania na parterze ale cóż...

No i ciekawe gdzie wywiało Fena.

Ze znajomych twarzy najpierw pojawił się oburzony krasnoludzki znachor. Dopadł do baru i z wściekłością w głosie zaczął wygrażać na “Old Nugget Hotel”.

- Co za czasy! Żeby za marny pokoik chcieli aż 15 dolców za dobę! Piętnaście dolców! W głowie się nie mieści. Przecież to zdzierstwo!- narzekał głośno, po czym zwrócił się do Soni.- Witaj piękna, to ile za pokój?

-Dziesięć za dobę.- wyjaśniła panna Rutheford, a von Kittleschnik złapał się za serce i zbladł... jakby zaraz miał dostać zawału. W końcu wydukał.- To poproszę pokój i kufel piwa... o ile ono też przecenione jak te kwatery.

Po czym zwrócił się do Morgana.- Co za czasy... co za czasy... wszyscy chcą wycisnąć kupców jak cytryny.

Gdy to mówił do przybytku wszedł Moenhausen, ten jednak skinął głową dotykając ronda kapelusza, Morganowi i krasnoludowi, po czym skierował się ku chałaśliwej grupce obradującej nad mapami.

Morgan uśmiechnął się lekko, nie dociekając dlaczego jemu samemu trafił się pokój za piątkę, ale może panna Rutheford miała w swoim twardym, pragmatycznym sercu miejsce na odrobinę nostalgii względem ongiś szczeniaka stojącego obecnie przy barze.

Głową skinął jednak w stronę doktora, krasnoludowi posłał zaś pełne sceptycyzmu spojrzenie.

-Cóż to za narada, doktorku?- zapytał w stronę Moenhausena, upijając łyk whiskey.

Mężczyzna przerwał wędrówkę i zawrócił w kierunku baru, po czym zdejmując cylinder skłonił się Sonii, mówiąc. -Dobry wieczór, uroczo dziś pani wygląda.

- To co zwykle?- spytała w odpowiedzi Sonia, a mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy.- Dzisiaj potrzebuję być trzeźwy.

Po czym dodał odpowiadając na pytania Morgana.- W kopalni... zaczęły się szerzyć w wypadki i są problemy z golemami górniczymi. Niezupełnie moja działka, ale ponieważ jestem projektantem systemu hydraulicznego transportu urobku i... postulowałem automatony górnicze, to mnie wezwano. Z tego co słyszałem... mogli podczas kopania trafić na gniazdo... smoka.

- Smoka... ty wiesz ile z jego narządów nadaje się na lekarstwa? Ususzony chwost smoka to afrodyzjak.- zainteresował się krasnolud.- A wątroba leczy łysienie i poprawia wygląd skóry.

- Chyba mówisz o wywernach. Smoki nie trafiają się tak często, by można je było przerabiać na specyfiki... zresztą... nie mamy pewności, że to legowistko takiej bestii.- zaczął uspokajać sytuację doktor zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie powiedział za wiele.

Morgan westchnął. Wiedział że poniekąd sam się prosił o tego typu sytuację ale cóż...

-Jeśli będziecie potrzebowali kogoś do sprawdzenia tego... smaczego leża, dajcie znać. Będę na farmie Cole'a, panna Sonia wie gdzie to jest, na pewno wskaże wam drogę... A teraz pozwólcie że udam się na górę, bo znając życie tam faktycznie będzie smok.

Kątem oka rzucił też na rudobrodego krasnoluda.

-Co do twoich specyfików, weź zacznij produkować coś co nie powoduje sraczki, co... ?

- Wątpię by pan Grey miał w planach zwiedzanie leża smoka.- stwierdził Moenhausen z pewnością w głosie.- I jeśli już to wynajmie grupkę specjalistów. Stać go na to. Zresztą... jeśli to smok, to... cóż... nie szedł bym na niego uzbrojony w jeden karabin.

Zaś krasnolud obraził się słysząc opinię Morgana na temat i jedynie mruknął coś o... słabym ludzkim żołądku.

Lockerby rozłożył ręce i lekko pokłonił się swoim dotychczasowym współtowarzyszom podróży.

-W takim razie do zobaczenia... Ale ja chyba jednak udam sie na spoczynek. Nie żebym narzekał na mój tryb życia ale odwiedziny w rodzinnym miasteczku nie powinny zawierać aż tylu przygód...
Pokój który mu przypadł był… prosty. Łóżko, krzesło, stolik, skrzynka. W rogu wiadro dla gości ceniących sobie chociaż śladową higienę osobistą, z ustawionym obok kawałkiem mydła i szmatą która od biedy mogła służyć za ręcznik.

Lockerby westchnął, licząc że ostatnia kąpiel w jego życiu będzie zawierać w sobie chociaż minimalne wygody, ale nie mając innych perspektyw Morgan ściągnął koszulę i umył się w wiadrze, zastanawiając jednocześnie czy pod deskami podłogi są jakieś rury czy też osoba mieszkająca w pokoju pod nim dozna przymusowego prysznica.

Kładąc się na cienkim materacu rewolwerowiec miał prosty plan. Wsiąść na konia, pojechać na starą farmę, spotkać się z Jebem i przeżyć.

Nikomu nie zamierzał też wspomnieć o śnie, który nawiedził jego umysł tego mocy. Jeb, jadący na koniu w ciut za dużą strzelbą na bizony w rękach, goniący Morgana przez dolinę… która okazała się po dłuższej chwili zagłębieniem między piersiami leżącej na plecach Rutheford.

Wizja mniej przyjemna niż mogłoby się wydawać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 16-10-2015, 16:37   #84
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Luna "Lunatyk" Arizen


Grzebanie w ukochanym automobilu uspokajało.


Wszystko to opierało się na prostych i logicznych zasadach. Na każdy problem znała rozwiązanie. Była to czysta matematyka którą Luna rozumiała. Nie tak jak te problemy, które natykała w Old Hell.
Grzebanie przy ciężarówce odprężało Lunę, acz… miała z nią jeden kłopot, który nie dawało się łatwo rozwiązać. Ciężarówka długo już nie pojedzie, bo… miała za mało paliwa.
Zresztą nie zmieściłaby się do kanałów, a czuła wewnętrzną narastającą potrzebę, by znów zejść do Old Hell. Na szczęście nie dość silną, by stłumić rozsądek. Arizen wiedziała czego potrzebuje. Srebrnej amunicji, środków leczniczych, źródła światła i czegoś co napawało ją odrazą. Pomocników.
Potrzebowała wsparcia w swych wędrówkach w poszukiwaniu tego co utraciła… cokolwiek to było.
Potrzebowała najemników, niestety nie miała na nich dość pieniędzy i nie wiedziała gdzie ich szukać. Podobnie jak amunicji.Ostatnio wszak spluwę załatwiała poprzez pośrednictwo druida.
Problemy z którymi tak naprawdę nie chciała się zmierzyć, wszak kontakty z ludźmi i nieludźmi napawały ją niechęcią. Żywe istoty były takie nieracjonalne.

Dlatego grzebała przy automobilu, odwlekając nieprzyjemne konieczności. Aż.. dostrzegła ich. Ubranych w fachowe stroje i przygotowanych na wszystko.


Fachowców schodzących tam gdzie inni się nie pchali. Pracowników “Miejskiego Dozoru Kanalizacji i Wodociągów spółka z o.o.” Była ich czwórka i szykowali się do zejścia pod ziemię otwierając kluczem jeden z zapieczętowanych zamkiem włazów prowadzących do mrocznych czeluści pod miastem. Przewodziła im niemłoda gnomka, zapewne ich szefowa.

Maeglin Black


Wyprawa poza miasto. Dla Maeglina coś niezwykłego, bowiem półelf nigdy nie opuszczał New Heaven. Był bowiem typowym szczurem miejskim. Urodził się pośród ulic i budynków i nie widział nieba od którego nie odcinały się dachy budynków. Haroshiwa Tokado również. Co do gnoma, cóż... Buarto “Deadeye” Knappelsthick był gnomem. A choć wyglądał młodo, mógł mieć za sobą całe ludzkie życie. Zresztą gnom ubierał się jakby był z wcześniejszej epoki, gdy New Heaven nazywało się inaczej i był pirackim wolnym miastem.
Na wyznaczone miejsce spotkania, Buarto przyszedł z jakimś wysokim chudzielcem ubranym w za duży czarny płaszcz z wielkim kapturem, ukrywającym w cieniu jego twarz. Chudzielec trzymał się tuż za Knappelsthickiem i wymruczał jedynie. -Jo.
- To jest Viper.-
przedstawił krótko gnom.- Nasz medyk. Ale nie liczcie na leczący dotyk podczas walki. Raczej kurowanie po pojedynku. Dobra… ruszajmy po konie i przewodnika. Nie udało mi się znaleźć nikogo kto zna okolice Grey Lakeside… Wygląda na to że myśliwy się tam nie zapuszczają za często. Ale… znalazłem trapera który zgodził się nas tam zaprowadzić. I pilnować naszych tyłku. Będzie na targu końskim. Dobiera konie.

Targ koński znajdował się na obrzeżach miasta, na obszarach na które Maeglin się nie zapuszczał. Zresztą nawet nie wiedział, że istnieją. By tam dotrzeć musieli zapłacić za skorzystanie z usług tramwaju. Niemniej dotarli nim na miejsce. Koński targ otaczały małe wiejskie chatki i drzewa. Było tu o wiele więcej zieleni, niż w okolicach w które Maeglin zwykł się zapuszczać. Było to mnogo koni, od chabet i kuców, przez ciężkie konie pociągowe, do rumaków czystej krwi. Były też i zwierzęta oraz bestie, które… cóż… końmi nie były ale służyły do jazdy.
Te jednak nie były celem gnoma, który zmierzał w kierunku najbardziej zabiedzonej części targu. Tam też natknęli się na przewodnika. Brodatego trapera żującego tytoń.


Przyglądał się nim przez chwilę nim rzekł.- Phillipe Roucher-Faucalt… Phill, tak będzie krócej.
- A to…-
zaczął gnom, ale Phill mu przerwał dodając.- Na przedstawianie przyjdzie czas. Długa droga przed nami, więc pogadamy w podróży.
Wskazał na kilka koni stojących już i osiodłanych.- Wybierzcie które chcecie. Nie są może szybkie, ani zwrotne, ale wytrzymałe i spokojne. Dla amatorów sam raz.
Maeglinowi trafił się siwek.


Ruszyli na północ, wpierw wzdłuż jakiejś drogi, a potem zboczyli z niej kierując się wprost do lesistej dziczy.


Podczas podróży Phillipe zdążył wypytać o imiona i oznajmić, że “on tu rządzi”.
- Wy miastowi nie wiecie nic o dziczy. Nie wiecie nic o lasach i zwierzynie. Ja tak, więc macie się mnie słuchać. Gdy mówię stajemy, to stajemy… gdy mówię odpuszczamy sobie to odpuszczamy i tak dalej…- gderał, by potem przerzucić się na konkrety.- Do celu mamy tak… jeden odpoczynek w chatce myśliwych, potem Beaver Creek, to taka osada przy przeprawie promowej przy rzece o tej samej nazwie. Potem… czeka nas spanie w plenerach, więc zakładam że wszyscy macie namioty i śpiwory. Potem dojeżdżamy do Grey Lakeside i tu moja rola się kończy. Nie znam się na tej detektywistycznej robocie. Wy się rozpytacie, a potem zobaczymy. Jeśli znów w dzicz, to was poprowadzę… Popytałem o okolicę Grey Lakeside i leży ono nad jeziorem Ghost Shadow Lake. Podobno nawiedzonym, jak i okoliczne lasy. Nie wiem jednak czy przez duchy czy baśniowe istoty. Żadna zresztą różnica. I jedne i drugie są .. cholernie niebezpieczne. Jakieś pytania?
Buarto miał kilka, głównie o samo miasto i wyżywienie. Na te pierwsze Phillipe nie potrafił wymyślić, a co do jedzenia stwierdził ogólnie.- Coś się upoluje.
Haroshiwa zaś pytał o istoty baśniowe… o nimfy, driady.
- Może goła babka budzi zainteresowanie i zachwyt, ale nie tykałbym baśniowych istot kijem nawet. Są bardziej perfidne niż leśne elfy. Szpicaki przynajmniej po prostu strzelają, a nie bawią się w jakieś chore gierki. Mam kilka talizmanów odstraszających istoty nie z tego świata, ale nie chcę sprawdzać czy naprawdę działają.- wyjaśnił Roucher-Faucalt.
Viper nie zadawał pytań, Viper w ogóle się nie odzywał. Po prostu jechał na tyłach. A Maeglin...

Morgan „Morlock” Lockerby


Noc upłynęła zaskakująco spokojnie, nie licząc oczywiście krzyków dochodzących z dołu, muzyki i okazjonalnych strzałów na wiwat. Nic czego Morgan nie mógł się spodziewać w takim miejscu. Kąpiel, sen w łóżku. Drobne przyjemności. Ciało Lockerby’ego jeszcze nie wydobrzał do końca o po spotkaniu z duchami i kultystami, więc sen przyszedł szybko i był mocny. Zresztą ostatnią noc spędził odpierając ataki goblinów, więc był zmęczony. Zasnął jak kłoda.
I został zbudzony rankiem przez jedną z dziewczyn panny Rutheford. Ta kazała mu się szybko ubierać i zebrać swoje klamoty. I natychmiast zejść do baru.
Sonia już tam przebywała nalewając whisky do małego kieliszka. Obok niego leżał już pakunek z prowiantem.
- Jarvis Stutton o ciebie pytał wczoraj. Przyciągnąłeś jego uwagę, a to nigdy nie jest dobry znak.- podsunęła mu kieliszek.- Jarvis bywa nadgorliwy na służbie i krewki poza nią. Lepiej więc żebyś opuścił miasto jak najszybciej. Narobisz sobie kłopotów jeśli zostaniesz dłużej bez wyraźnego powodu. Koń już na ciebie czeka.
Nie dała mu mówić, podsunęła kieliszek pod usta dodając.- Powiedziałam że wyjeżdżasz z Fingers do Cedar Hill z samego rana i liczę, że dotrzymasz mego słowa. Koń czeka, prowiant... dostajesz gratis. Przed tobą długa droga. Ureguluj rachunek i wpadnij może w drodze powrotnej.


Czyż Lockerby mógł odmówić prośbie pięknej kobiety? Zwłaszcza że miała racje. Jeśli chciał dotrzeć do farmy starego Jeba, to powinien wyruszyć jak najwcześniej. Koń którego wynajął nie był pierwszej młodości, ale też nie była to szkapina. Drogę więc do kolejnego miasta Morgan pokonał w dość szybkim tempie. Tym bardziej że znał ją jak własną kieszeń. I w końcu dotarł na miejsce.
W przeciwieństwie do Fingers Cedar Hill prawie się nie zmieniło. Było tą samą zapadłą dziurą zamieszkaną przez drwali jaką zapamiętał.


Ot, tyle że hotel odnowiono. Poza tym te same budynki. Ta sama cisza. Ta sama nuda. Jednak Morgan nie miał zbyt wiele czasu na zwiedzanie samej mieściny. Do farmy było jeszcze z półtora godziny drogi. Może potem powróci do Cedar Hill. I oby nie w trumnie. Wszak dobrze wiedział, że Cole nie należy do ckliwych i nostalgicznych staruszków. Nie było co liczyć na miłe powitanie.
I miał rację.
Po skierowaniu się na południowy zachód od miasta, ruszył krętą drogą wśród wąwozów. Z jakiegoś powodu bowiem farma starego Jebadiaha leżała na dość piaszczystych nieużytkach. Kiepska gleba i trudny dojazd czyniły tą ziemię tanią. No i wąwóz którym trzeba było do farmy dojechać, łatwo można było przysposobić do obrony. Morgan nigdy nie pytał Jeba, czemu akurat tak się urządził. Bo i pewnie nie otrzymałby odpowiedzi. Cole robił swoje i nie tłumaczył swych pobudek. Choć Morgan domyślał się czemu, znając klientelę Jeba.

A gdzieś w połowie wąwozu, Morgan miał okazję się przekonać jak niebezpieczne bywają podróże wąwozem. Kula świsnęła mu koło głowy, kolejne zmusiły go do zeskoczenia z konia i skrycie się za skałami. Ktoś z góry wąwozu postanowił sobie urządzić ćwiczenia strzelania do żywego celu i niestety, wybrał Morgana na tą zaszczytną rolę. Co gorsza Lockerby nie był dostrzec strzelca. Natomiast ten mógł spokojnie ubić Morgana.
Po chwili jednak strzały umilkły i rozległ się głos: stary, zrzędliwy, ironiczny... znajomy.
- Po coś tu przybył? Ostatnim uciekałeś stąd aż się za tobą kurzyło. Nie za późno na tęsknotę za domem?
Głos Cole’a.

Suki "Opal" Yozuka


Wieczór nadchodził szybko i narzucał odsunięcie żałoby i zemsty na boczny tor. Było to jednak dość łatwe. Bowiem wszak to ciekawość sprawiła, że podjęła się tego zadania. Strój dobrała już sobie wcześniej, więc po powrocie Tosako jedynie doszlifowała jej wygląd za pomocą delikatnego makijażu i pachnideł. No i rad.
-Pamiętaj, że to jest kolacja. Możesz go uwieść, ale jeśli tego nie zrobisz, to nic się nie stanie. Przynajmniej go zaurocz. Pozwól by sytuacja rozwijała się sama. Powinnaś nieco pociągnąć rozmowę. Jeśli utkniesz to zapytaj o mitologiczne stwory i o historię miasta, to pasjonat.- poradziła po czym wybuchła śmiechem.- Choć nie wiem po co ci to radzę, owiniesz sobie tego gnoma wokół palca.
Po czym przygotowała kartkę z adresem, mówiąc.-Baw się dobrze i spraw by on się bawił jeszcze lepiej. Warto mieć przyjaciół wśród Cycione.
Następnie zamówiła dorożkę i Suki po podaniu adresu ruszyła uliczkami Uptown, znacznie szerszymi i lepiej oświetlonymi niż te które znała. Co prawda elektryczne latarnie nie rzucały tak urokliwych cieni, jak lampiony. Uptown nocą było stanowczo za ciche i za spokojne dla Yozuki.
A przynajmniej te regiony Uptown do których zmierzali. Tu były siedziby bogatych i wpływowych przedsiębiorców i prawników. Oraz uniwersyteckich arkanistów wykładających teorię i praktykę magii… oraz innych uczonych. Pełno tu było ponurych i rozległych posiadłości. Takich jak ta do której najwyraźniej zmierzali. Zabytkowa posiadłość otoczona kamiennym murem z kamiennymi gargulcami. Stojący przy bramie mężczyźni wyglądali na zawadiaków na siłę wciśniętych w szykowne garnitury. Przepuścili oni powóz i Suki dojechała do drzwi przy których stała półelfka w sukni służącej. Spięte w kok włosy podkreślały ostre rysy jej elfiego dziedzictwa.
-Sir Gasparo Cycione utkn… oczekuje w bibliotece.- rzekła dygając z gracją. Po czym dodała.- Nazywam się Ann Marie. Proszę za mną.
Biblioteka była olbrzymia i wypełniona zwojami. Tam też znajdował się rudowłosy gospodarz.


Zajęty przeglądaniem trzymanego zwoju i wyraźnie całkiem zapomniał o całym świecie.
- Jestem pewna że przeprosi za swe zachowanie. Jak tylko przypomni sobie o… tym gdzie się znajduje.- rzekła z przekąsem Ann Marie.

Ranek oznaczał powrót do roboty. Bądź co bądź Suki nie była już wolnym duchem. Miała swoją pracę, miała godziny pracy, miała wreszcie obowiązki. Dla niej to było coś nowego. Tak jak całe Uptown. Wielu marzyło by tu się dostać, by tu zamieszkać, by tu pracować. Niewielu miało to szczęście, a Yozuka nie mogła narzekać.
W “Salonie z zapachami Raju” zawsze panował chaos. Zawsze było sporo klientów i klientek, zawsze było głośno. Był to jednak chaos zaplanowany niczym w mrowisku. Każda z pracownic Lilly Bowary miała swoje zadania, każda wiedziała gdzie się udać i kiedy. Opal jeszcze nie przywykła do tego miejsca, więc z początku rozglądała się po głównej sali nie bardzo wiedząc co ma robić. Wkrótce jednak podeszła do niej jedna z pracownic i rzekła. - Madame Bowary czeka na ciebie u siebie.
To wystarczyło, by Suki wiedziała co ma robić i gdzie się udać. Dotarła do gabinetu madame Bowary po paru minutach.
- Ach jesteś. Ciekawa jestem jak poszły tobie rozmowy z naszym drogim Gasparo.- rzekła na wstępie Lilly widząc wchodzącą Suki.- Acz… może jak wrócić, to porozmawiamy sobie bardziej swobodnie. Może po pracy… Teraz mam ważne spotkanie, a ty… pierwsze zadanie. Właściwie dwa. Otóż z naszych klientów imieniem Rudger Hoarvark zamówił sobie masaż z olejkami z dostawą do domu. Zrobi go jedna z naszych pracownic. A ty udasz się wraz z nią jako jej uroczy yojimbo. Masz jednak nie tylko dopilnować bezpieczeństwa naszej masażystki, ale też … przyjrzeć się samej posiadłości, zapoznać z rozkładem jej pokoi i wywiedzieć jak najwięcej na temat budowli, straży, służby. Bowiem jeśli moje informacje są poprawne, za dzień lub dwa odwiedzisz tą posiadłość, by niepostrzeżenie podmienić jeden dokument na jego prawie identyczną kopię.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-11-2015 o 21:27. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 23-02-2016, 20:42   #85
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Maeglin wysłuchał słów trapera. Potakiwał tylko głową bo zasadniczo się z nim zgadzał. Oni byli ignorantami w terenie, więc nie było sensu zaprzeczać. Półelf podziwiał za to okolicę. Widoki były przyjemne dla oka. Co prawda był mieszczuchem ale krew przodków najwyraźniej dawała o sobie znać. Dzikie ostępy wydawały mu bardzo bliskie. Zadanie choć niebezpieczne miało jak widać i swoją dobrą stronę. Podczas jednej z dłuższych prostych Black podjechał do Buarto.

- Powiesz coś więcej na temat Vipera?- zapytał choć ściszonym tonem.
Dobrze jest wiedzieć z kim się pracuje. To jednak z niewielu prawd które poznał czarodziej.
- Niewiele wiem... polecono go mi, jeśli chodzi o leczenie. To potrafi… co prawda nie magicznie, ale lepszy rydz niż nic.- wyjaśnił krótko gnom.
-Prawda pokiwał głową półelf. - nie odzywał się więcej i rozkoszował widokami i nowymi odczuciami.
Był w tym odczuwaniu uroków osamotniony osamotniony, Tokado raczej nie chłonął widoków, dla Philla były one codziennością zapewne, Viper… diabli wiedzą co myślał Viper. Za to Buarto. On dość szybko stracił cierpliwość i gniewnie pomrukiwał pod nosem, próbując z trudem nabić fajkę na kołyszącym się kucu.
- Ileż… na pysk Krakena, będziesz nam kazał obijać się na tych chabetach. Od całej zieloności zaczynam rzygać.- wybuchł w końcu.
- Czy wy przypadkiem nie wywodzicie się z lasów? - zapytał obojętnym tonem ich przewodnik.
- Kto się wywodzi ten się wywodzi.. ja od zieloności lasów wolę szafir wód… Ech, co za parszywy los skazał mnie na ten…- marudził gnom, gdy nagle Roucher-Faucalt sarknął.- Zamilczcie wszyscy i z koni… teraz.
Sam zresztą dał przykład wstrzymując konia i zeskakując z niego. Chwycił za sztucer tkwiący pod siodłem.

I ujął go w dłonie dodając szeptem podczas kucania.- I zamknąć jadaczki.
Maeglin delektował się widokami i nawet gnomie narzekanie nie psuło mu entuzjazmu. Gdy nagle padła komenda z koni.. Zeskoczył padł na płask delikatnie jedynie wychylając głowę. Ciekawość była zbyt silna, by leżał spokojnie. Patrzył jednak na trapera i las.. wyczekiwał dalszych wydarzeń. I instrukcji człowieka lasu, miał go za autorytet a siebie za ignoranta. Więc nawet nie zadał jednego z wielu pytań jakie cisnęły mu się na usta.
- Siedzieć na dupskach i nic nie robić… zwłaszcza hałasu.- rzekł karcącym głosem Phill i kucając ruszył ze strzelbą w las nie bawiąc się w tłumaczenia. Pomiędzy drzewami Maeglin dostrzegł ruch… kilka dużych, brązowych stworzeń, szczegóły jednak rozmazywały pośród gry świateł i cieni występującej w lesie.
Maeglin starał się od teraz nie spuszczać z oczu trapera. Wypatrywał co się z nim dzieje, ale stosował się do zalecenia nie zamierzał nieświadomie palnąć jakiejś głupoty.
Traper zaś skradał się w kierunku krzewów i brązowych stworzeń wykorzystując drzewa i krzewy jako osłonę. Był cichy… prawie bezgłośny. Podchodził coraz bliżej i bliżej i… nagle wstał z kucków i strzelił błyskawicznie celując do zrywających się brązowych cieni. Huk broni palnej zlał się z impetem upadającego na ziemię ciała jelenia. Ciężko ranny wapiti, przebiegł kilkanaście kroków, zanim zwalił się na ziemię konając.
- No to mamy kolację!- rzekł wesoło Phill.
Na dzwięk tych słów Maeglin odetchnął. Zdecydowanie lepsza była perspektywa kolacji niż mitycznych potworów. Które już widział…. oczami swojej wyobraźni.
Odrobina zaufania do trapera i dyscypliny jak widać się opłaciła. Miał tylko nadzieję, że Phil zna się na rzeczy. Był tego pewien w końcu był traperem. Black uświadomił sobie również, że sam nie oprawiał zwierzęcia nigdy. Obejrzy Phila przy pracy i sam pomoże na miarę możliwości.
Na myśl on przepysznym smażonym mięsie, zaczęła mu się gromadzić ślinka w ustach. Las zdecydowanie wyostrzał apetyt, zwłaszcza mieszczuchom.
Kilka minut po tym postanowieniu półelf wymiotował pod drzewem nieopodal oprawiającego zwierzę trapera. Kiedyś usłyszał powiedzenie, że ci co lubią parówki nie powinni widzieć z czego i jak są robione. Teraz… sam rozważał wegetarianizm, gdy z tryskającego krwią i ciepłego truchła Phill wykrawał kolejne kawałki mięsa i kiszki martwego jelenia.Niestety nawet zamykając oczy nie można było uniknąć zapachów.
Bo widok to był tak koszmarny, że Maeglin wytrzymał go tylko przez kilka minut. Dobre intencje nie zawsze prowadziły do dobrych wyborów.
Był zresztą w swym wyborze, bo reszta drużyny nie zgłosiła się do pomocy Philowi. A traper po wykrojeniu czego potrzebowali, resztę mięsa zawiesił wysoko na drzewie, a bezużyteczne dla niego resztki odrzucił jak najdalej, by padlinożercy nie kręcili się wokół łupów, czekających na powrót trapera.


Dalsza podróż upływała spokojnie i wkrótce dotarli do kolejnego miejsca w którym mieli się zatrzymać na noc.


Chatka była duża solidna i powinna być opuszczona. Roucher-Faucalt wyjaśnił.- Kiedyś… była tu mała faktoria handlowa, ale potem jakoś to się zakończyło. Właściwie nie wiem… czemu.
Zatrzymał się znów, zaciskając dłoń na broni.
- Coś tu jest nie tak.- mruknął.
- Hmm… znowu zwierzę, albo bestia, czy drapieżnik?- zasugerował gnom,
- Nie.. to coś nienaturalnego. Jest za cicho.- wyjaśnił Phill.
Półelf zdawał się na mądrzejszych od siebie. Udzieliło mu się jednak w moment napięcie. Szybko zadał więc najprostsze pytanie.
- Czekamy czy ktoś musi iść na zwiad?- powiedział cicho.
- Nie mówię tu o zwierzęciu… to coś innego. Wendigo może...- machnął Phill i splunął przez ramię by odczynić urok.
- A one nie pojawiają się przypadkiem w zimie?- zapytał gnom zsiadając z kucyka.
- Ponoć, ale żadnego nie spotkałem… ani nikogo kto by przeżył spotkanie z nimi.- mruknął ponuro traper.- Coś nienaturalnego jest w powietrzu. Tylko to mogło wypłoszyć zwierzę i bestie.
Black postanowił sprawdzić czy jakaś magia nie unosi się w otoczeniu i rzucił wykrycie magii. Jednocześnie czekał na dalszy rozwój decyzji w grupie. Wszak to nie on dowodził wyprawą, był jedynie jej trybikiem.
Co gorsza… wyczuł jakieś aury.. słabe i mroczne zarazem. Nie pochodzące z zaklęć czy magicznych przedmiotów. To było coś innego. Te aury pochodził wprost z domostwa.
- W tym domu jest aura jest… mroczna choć słaba. Musimy tam wchodzić? Nie możemy tego miejsca minąć?- słaba mroczna aura to jednak wciąż mroczna aura. Maeglin nie palił się by poznać szczegóły.
- Półelf ma rację… jest coś w tym domostwie podejrzanego.- stwierdził Buarto odsłaniając swoje pokryte bielmem oko.
- Wolicie więc żeby wyskoczyło na was w nocy? Zatrzymamy się albo w domu, albo w pobliżu.- odparł Roucher-Faucalt zerkając na członków drużyny.- Wasz wybór co z tym zrobić.
- Wolimy oddalić się jeszcze kawałek. Poza zasięg tego czegoś… jakikolwiek on jest i czymkolwiek jest. -stwierdził rzeczowo, choć pewnie nie mieli takiego wyboru. -Nie wiem na ile to możliwe. Wybór między wyskoczy na nas w środku... a wyskoczy na nas na zewnątrz to żaden wybór.
- Zgadzam się z pozostałymi.- Tokado zgodził się z półelfem i gnomem, a Viper tylko skinął głową.
- Ale…- zaczął Roucher-Faucalt.
- Żadne ale do jasnej anielki…- burknął Buarto machając palcem.- My płacimy, my wymagamy… Oddalimy się od tej chaty i znajdziemy inne miejsce na popas.
- Chodźcie więc.- burknął wyraźnie niezadowolony traper i cała grupa ruszyła głębiej w las kierując się bardziej na południe od chatki. Dotarli do dużego leśnego wiatrołomu.

- Tu się rozłożymy… wy bierzecie pierwsze trzy warty, ja najtrudniejszą bo ostatnią.- traper zabrał się za przygotowanie ogniska i kolacji.
- Kolejność w sumie nie ma znaczenia. Przywiążcie konie razem do tamtego powalonego drzewa… Tam zaś.- wskazał ręką kierunek.
- Jest nieduży strumień. Można brać z niego wodę.
- Najchętniej wziąłbym drugą wartę.- jako że nikt zasadniczo nie wniósł sprzeciwu. Black wykorzystał chwilę i ruszył do strumienia. Najpierw nabrał wodę do uzupełnienia bukłaków. Miał ją zamiar zagrzać w garnku nad ogniskiem i tak oczyszczoną odlać z powrotem. Ojciec mu kiedyś mówił, żeby tak dbać o wodę gdy jest się jej niepewnym. Wykorzystał też chwilę na zachowanie minimum higieny. Umył się (i nie wiem na ile w tym świecie jest powszechne mydło ale jeśli jest to korzystam, ewentualnie pożyczam od kogoś bardziej zapobiegliwego) lodowatą wodą z potoku. Było to gwałtowne choć odświeżające doświadczenie. To co prawda nie kąpiel w karczmie w balii i gorącej wodzie. Ale przynajmniej będzie śmierdział…. mniej. Po zakończeniu tych czynności Maeglin wrócił do obozowiska szykowanego przez trapera. Sam zaczął rozstawiać namiot i szykować koce. Później zgodnie z zasadami dobrego wychowania zapytał Rouchera
- Może w czymś pomóc?- co prawda ostatnio pomoc odbiła mu się czkawką. Jednak należało być uprzejmym i zbierać nowe doświadczenia.
- Możesz przypilnować mięso… żeby się nie przypaliło.- rzekł traper, podczas gdy reszta drużyny szykowała sobie prowizoryczne legowiska dookoła ogniska. Potem zaś Buarto i Tokado grali w kości na nieduże sumy, a następnie dołączył do nich sam Phill. Viper zaś szybko położył się spać.
Na szczęście jego towarzysze nie położyli się spać na warcie Maeglina. Dzięki czemu mógł się przyzwyczaić do nowych obowiązków w przyjemniejszych warunkach. Nie wyobrażał sobie jakby to mogło być samemu... na pierwszej w życiu warcie. Oni śpią, on czuwa a wkoło dzicz. Półelf dzięki widzeniu w ciemności miał przynajmniej komfort w obserwacji otoczenia. W przeciwieństwie do ludzi widział dobrze i wyraźnie okolicę. Na tym jednak optymizm się kończył. Chaszcze i las i tak ograniczały widoczność. Nowe środowisko mimo “elfiej” natury sprawiało, że przynajmniej na razie Black czuł się nieswojo. Noc w dzikim lesie to jednak noc w dzikim lesie. Mieszczucha nie tak łatwo przekonać. Starał się wywiązać ze swoich obowiązków należycie. Czujnie słuchał i obserwował. Dzięki czemu noc zakończył tylko jednym fałszywym alarmem. Nie winą półelfa było, że Borsuk wydał mu się zagrożeniem. W końcu robił tyle hałasu! Udało mu się natomiast nie spalić mięsa. Obracał je co jakiś czas, dzięki czemu hazardziści wraz nim nie poszli spać głodni. Prowizoryczne posłanie jakie sobie uszykował, wzorował na pozostałych. Zrezygnował dzięki temu z namiotu. Koc i śpiwór okazały się dostateczne gdy leżał blisko ogniska. W razie niebezpieczeństwa nie musiał się za to gramolić z namiotu. Rano wstał gdy tylko usłyszał krzątanie trapera. Powoli zaczął się pakować.
 
Icarius jest offline  
Stary 06-03-2016, 17:12   #86
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Maeglin Black


Po niepokojących sygnałach za dnia, noc wydawała się półelfowi bardzo przerażająca. I krew elfiego ojca niewiele w tym Maeglinowi pomagała. Choć widział lepiej niż człowiek, to las… swymi odgłosami, istotami przemykającymi tuż poza zasięgiem pola widzenia. To była nerwowa warta.
Maeglin czuł się nieswojo w tym lesie. I chyba nie tylko on, także jego towarzysze… no może poza Viperem, co to się nie odzywał i trzymał z dala. Z nim to wszytko było niewiadomą. Łącznie z tym po co go ciągnęli.
Kolejny poranek zaczął się od chłodnej mgiełki i gorących kubków gorzkiej kawy zaparzonej przez ich przewodnika. Potem wsiedli na konie i ruszyli dalej. Na przedzie Phillipe Roucher-Faucalt głośno dyskutował z Buarto “Deadeye” Knappelsthick o wyższości lasu nad morzem… lub na odwrót. I próbowali w to wciągnąć resztę ekipy by zyskać sojuszników dla swych argumentów. Tokado nie cierpiał morza, ale kolejny dzień jazdy na koniu i nocowanie w lesie sprawiły, że i puszczy nie polubił. Viper… siedział cicho.
A sam Maeglin…
Niemniej rozmowa ta pozwalała gnomowi zabić największego obecnie wroga tej wyprawy. Nudę. Po jakomś czasie tylko wielbiciele natury mogli podziwiać widoki. Dla reszty, były to kolejne drzewa, kolejne krzaki, kolejne leśne ścieżyny. Kolejne futrzaki przemykające gdzieś w gęstwinie.
Przyroda była tak piekielne nudna, że wszyscy z ulgą dostrzegli zabudowania nad rzeką, które wedle słów Philla było Beaver Creek.


Te parę chat przy brzegu ospale płynącej rzeki, trudno było nazwać osadą. Była to raczej karczma i farma działające u brzegu przeprawy promowej. Nic więc dziwnego że sam przybytek gastronomiczny nazywał się identycznie jak osada. Beaver Creek miało jednak sporą salę jadalną i tylko jednego gospodarza.
Krasnoludzkiego karczmarza i browarnika o imieniu Jorgund.


Jowialny z natury osobnik, był wielkim gadułą zwłaszcza w tematach kulinarnych w których to znalazł zaskakująco wspólny język z Tokado, który dość dobrze znał tajniki własnej kuchni. Tym jednak czym żył Jorgund było piwo, za którego znawcę się najwyraźniej uznawał. Ba… wyrabiał własne, najtańsze w szerokiej ofercie trunków. I był gotów zawsze pomagać swym gościom. A ekipa Buarto nie była jedynymi gośćmi w karczmie “Beaver Creek”. Poza nimi byli jeszcze stary siwobrody traper z flintą,oraz półelfia łuczniczka w dość… skąpym przyodziewku. Ta dwójka najwyraźniej przybyła razem i tak jak Phill byli dziećmi dziczy. Dziewczyna chyba bardziej niż staruszek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-04-2016, 02:02   #87
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Arizen wiedziała czego potrzebuje. Srebrnej amunicji, środków leczniczych, źródła światła i czegoś co napawało ją odrazą. Pomocników.
Potrzebowała wsparcia w swych wędrówkach w poszukiwaniu tego co utraciła… cokolwiek to było.
Potrzebowała najemników, niestety nie miała na nich dość pieniędzy i nie wiedziała gdzie ich szukać. Podobnie jak amunicji.Ostatnio wszak spluwę załatwiała poprzez pośrednictwo druida.
Problemy z którymi tak naprawdę nie chciała się zmierzyć, wszak kontakty z ludźmi i nieludźmi napawały ją niechęcią. Żywe istoty były takie nieracjonalne.

Dlatego grzebała przy automobilu, odwlekając nieprzyjemne konieczności. Aż.. dostrzegła ich. Ubranych w fachowe stroje i przygotowanych na wszystko.
Fachowców schodzących tam gdzie inni się nie pchali. Pracowników “Miejskiego Dozoru Kanalizacji i Wodociągów spółka z o.o.” Była ich czwórka i szykowali się do zejścia pod ziemię otwierając kluczem jeden z zapieczętowanych zamkiem włazów prowadzących do mrocznych czeluści pod miastem. Przewodziła im niemłoda gnomka, zapewne ich szefowa.
Czy szefowie nie mieli tego do siebie, że patrzyli się krzywo na niezatrudnionych pod swoje skrzydła i jeszcze takich, co wyskakują jak jakiś Filip z konopi? Luna gorączkowo się zastanawiała, jak się podczepić pod tę grupę. Na pewno przydałaby się im jakaś ochrona. Tak. Tylko jak wyjaśnić głowie tego zespołu wiedzę na temat potencjalnych szkodników? Przecież normalni ludzie nie łazili sobie do kanałów jak na jakiś spacerek.
Nie każdy lubił te smrodliwe klimaty.
Grupy od takich smrodliwych zadań też nie lubiły postronnych pchających im się pod nogi jak smród z tych kanałów.
W kwestii nóg… te chyba ją same poniosły w kierunku starszej gnomki. Zdarzenia raczyły same z siebie się potoczyć. Położenie Arizen zmieniało się z sekundy na sekundę, szefowa zbliżała się niczym widmo. A może to nie Luna, a desperacja pchała ją w kierunku tej grupki…
- Dzień dobry, przepraszam, czy mogę przeszkodzić? - najuprzejmiej jak tylko umiała, zaczepiła szefową tego oddziału.
Gnomka spojrzała podejrzliwie na podchodzą dziewczynę i spytał.-A ty jesteś... kto?
- Tesa Nezira - odparła Luna, starając nie przejmować się podejrzliwością kobiety. Zatęskniła za starym stanem, kiedy to mowa ciała była dla niej tak tajemnicza jak dla przeciętnego zjadacza chleba czarna magia. Teraz jakoś bardziej niż niegdyś zależało podświadomie na tym, żeby gnomka nie skreślała jej na całego.
Neurony pracowały w tym momencie intensywnie nad kłamstwem, ale to nie był dobry dzień na takie zagrania. Ściemnianie nie było jej najmocniejszą stroną, więc postanowiła pójść skrótowcem.
- Poszukuję fuchy. Jeśli państwo wybierają się do tych kanałów, to radziłabym uważać na to, co się w nich kręci.
- Wiemy co się tam kręci… gobliny, szczury, szczuraki, szczurołaki, pająki, koboldy…- rzekła w odpowiedzi gnomka, przyglądając się Lunie.- A co potrafisz? Albo… co wiesz o kanałach?
Jeden z jej podwładnych mruknął poprzez maskę gazową.- Szefowo… co szefowa planuje. Branie cywilów jest nielegalne.
-Przecież już i tak polazła w dół, skoro wspomina.- machnęła ręką gnomka.
- Jestem rusznikarzem i mechanikiem. Umiem się posługiwać bronią palną. Jeśli chodzi o kanały - mam to - tu Luna ukazała mapę znalezioną w kanałach.
- I chcesz zejść na dół?- trudno powiedzieć czy na gnomce o przezwisku szefowa mapa zrobiła wrażenie. Ale ostatecznie wzruszyła ramionami.- Jakiegoś skarbu szukasz?
- Muszę sprawdzić, czy mój skarb dalej tam jest - potwierdziła mechaniczka.

[Otwarte zakończenie wątku Luny następuje.]
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 13-04-2016 o 02:04.
Ryo jest offline  
Stary 01-07-2016, 19:06   #88
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Black usiadł w karczmie z radością witając ciepłą strawę i kufel piwa. Nie byłby też sobą gdyby jak każdy młodzieniec nie spojrzał w stronę pół-elfki. Nie była może jakoś szczególnie w jego typie ale cóż… taki a nie inny strój mimowolnie przyciągał spojrzenie.
- Często tu bywają?- zapytał karczmarza wskazując głową starszego trapera i dziewczynę. Jeśli ktoś mógł coś wiedzieć o tej parze to najpewniej karczmarz gaduła.
- Częściej niż wy.- odparł karczmarz podejrzliwie łypiąc na pytającego półelfa.- A co cię to obchodzi przyjacielu?
- Młodzieńcza ciekawość. Miła dla oka dziewczyna - uśmiechnął się półelf. -Poważnie zaś... Udajemy się w okolice Ghost Shadow Lake, zaginęli tam geolodzy naszego pracodawcy. To ludzie zaznajomieni z lasem. Może coś słyszeli lub widzieli w tamtej okolicy.
- Może… ale tylko głupcy zapuszczają się w tamte rejony. A tutejsi traperzy… do głupców nie należą.- stwierdził krasnolud filozoficznym tonem głosu.
- Co się tam takiego dzieje? - półelf postanowił spróbować poszerzyć zakres swojej wiedzy.
- Powiadają… znaczy szare futra które żyły w okolicy unikały Wrr-graau-rrhak jak zwali jezioro. Co w ichnim języku zwie się Wigwam Wodza Potworów. Legendy twierdzą że żyje tam wódz okolicznych potworów, ale…- wzruszył ramionami karczmarz.
- Szare Futra poszły dalej na zachód, pazerni ludzie zbudowali miasteczko i… jakoś nikt o potworze nie słyszał. Niemniej jeśli wierzyć plotkom to poddani Wodza Potworów porywają głupców, którzy za daleko wejdą w lasy. Traperzy nie ryzykują i raczej trzymają się z dala i od lasów, i od miasteczka i szczególnie od jeziora na którym leży.
- Zawsze znajdą się wyjątki.-przynajmniej miał taką nadzieję. -Ktoś przeżył spotkanie z tymi potworami. Ocalał z jakiejś masakry przez dłuższe nogi albo dozę szczęścia?
- Nie… dlatego to takie tajemnicze.- stwierdził krasnolud.
- Dziękuje za informacje. -skinął głową Black karczmarzowi i przysiadł się z powrotem do swoich towarzyszy. Powiedział im wszystko czego się dowiedział i czekał na reakcję.
- Gadanie… potwór w jeziorze…- stwierdził pogardliwie Buarto.-... jakiś kiepski skoro nad tym jeziorem istnieje nadal osada. I jakoś nie została zniszczona.
- Mnie tam wszystko jedno.- stwierdził ich przewodnik.- Jak chcecie zawrócić, to zawracamy.
- Tobie wszystko jedno, bo jesteś już opłacony… my nie.- odparł gnom i spojrzał na półelfa oraz Tokado.- Z pewnością coś niebezpiecznego jest w tych lasach, ale nie płacą nam za spacerek po miejskim parku. Jeśli chcecie się wycofać to pamiętajcie, że obaj… wisicie mi kasę.- pogroził palcem.
-Ja zostaję.- wyszeptał cicho Viper.
- Ja idę dalej. Niebezpieczeństwo jest wpisane w to zadanie. Za to nam płacą. Podejdę jeszcze do traperów może coś ciekawego słyszeli. - Black wstał i podszedł do stolika. Uważnie obserwował reakcję dziewczyny na jego podejście. Oboje byli pół-elfami. Maeglin jednak wydawał się bardziej elfi z wyglądu ona natomiast ludzka. Trzymając w ręku kufel piwa przemówił.
- Przepraszam, że przeszkadzam czy mógłbym zająć chwilę. Wybieram się z towarzyszami w okolice Ghost Shadow Lake. Wiemy, że jest tam niebezpiecznie. Nieśmiało chciałbym jednak zapytać czy jako miejscowi specjaliści wiecie może coś więcej o tamtej okolicy?
Spojrzenie półelfki było… niezainteresowane. Ich pokrewieństwo rasowe najwyraźniej nie miało dla niej znaczenia. Był dla niej “miastowym” więc nikim specjalnie interesującym.
- Nie ma tam nic ciekawego…- stwierdziła dziewczyna. -Żadnych zwierząt futerkowych, żadnych bestii wartych złowienia, żadnych wartościowych roślin.Nic.
- Jest upadające miasto. Jedyne bezpieczne na nocleg miejsce, ale nawet miejscowi nie zapuszczają się w dzicz. Lepiej polubcie ryby, bo poza nimi i jakimiś tam placuszkami nie ma nic do jedzenia w tamtej okolicy.- zaśmiał się staruszek.
- Słyszałem opowieści o potworach. Wiecie może coś więcej?- podpytał półelf.
- Jest wiele historii o potworach… bo wiele potworów…- stwierdził starzec, a półelfka wtrąciła.- Ale my nie gawędziarze. Chcesz historyjek to płać.
- Dziękuje za trochę informacji. Słabo u mnie z gotówką więc niestety płacić nie mam z czego. Za to powodzenia na szlaku życzę. Niech wam szczęście na łowach sprzyja. - obdarzył ich ciepłym i szczerym uśmiechem. Po czym wrócił do swoich towarzyszy. Zamierzał się najeść i wypocząć przed dalszą częścią podróży.

Jedzenie było tłuste, siennik mało wygodny, ale i tak były to luksusy w porównaniu z tym co czekało ich dalej. Wszak jeden wypoczynek na łonie natury miał za sobą i odciski po nim. Traperzy którzy zatrzymali się tutaj okazali się mrukami trzymającymi na uboczu. I rannymi ptaszkami najwyraźniej, bo wyruszyli zanim cała ekipa zdołała wygrzebać się ze swych łóżek. Przeprawa przez rzekę była ostatnim miłym akcentem. Przewodnik już nie był tak wesoły i rozluźniony jak wcześniej. Był skupiony i czujny, bo też i okolica ku temu skłaniała.



Po drugiej stronie bowiem las był w większości... martwy. Drzewa były martwe, a zwierząt nie było widać. Nie słychać było ptaków, nawet wiatr nie wiał wśród martwych gałęzi i w lesie panował upiorna cisza.
- Kiepskie miejsce na łowy…-ocenił gnom rozglądając się dookoła, a Tokado dodał.- Tym bardziej mnie zastanawia, kto i czemu chciałby mieszkać w takiej okolicy.
- Mieszkają nad jeziorem, więc pewnie utrzymują się z łowienia ryb.- dodał Buarto, a Viper pokiwał w milczeniu głową. Jednakże Haroshiwa był nieustępliwy w swych podejrzeniach.- Niemniej to nie zmienia faktu, że nie osiedliłbym się tutaj bez jakiegoś ważnego powodu.
- Może nie lubią miast.- odparł gnom, a Tokado dodał z przekąsem.- Albo obcych.
- A najpewniej jedno i drugie - podsumował Black. - Co nie zmienia faktu, że dojść tam i rozpytać się musimy. Zapewne będą nas chcieli zniechęcić do szukania. Otwartą pozostaje sprawa jak daleko się w tym posuną. Miejmy nadzieję, że mieścina to nie monolit. Ktoś może zechce nam coś powiedzieć. Może z własnych motywacji może czymś zachęcony. Na razie trzeba tam dojść.
- Tjaaa…- mruknął gnom przyglądając się z dezaprobatą Buarto spoglądając na całą grupę, ale nie powiedział co miał na myśli, za to odezwał się Phil.- Cóż… to już nie mój problem. Natomiast moim problemem jest dzicz. Jest coś nienaturalnego w tym martwym lesie i chciałbym przypomnieć, że zanim dotrzemy do osady, będzie w tym lesie nocować. Ktoś ma jakieś pomysły, jak zabezpieczyć obozowisko w nocy?
- Nie znam się na zabezpieczaniu obozowisk, ale mógłbym rzucić czar alarmu na jakiś newralgiczny punkt. Mógłby mnie obudzić w razie kłopotów. Dodatkowo jakieś sznurki z czymś co poruszone generowałoby dźwięk. W sumie obozowiska to robota przewodnika ale tym alarmem mógłbym pomóc. Umieścić go w martwym punkcie obserwatora będącego na warcie. Wtedy nikt go nie podejdzie. Chyba- wzruszył ramionami Black.
- Zgadza się chłopcze… i zadbam o nasze bezpieczeństwo, acz wszelka pomoc się przyda. Zabraniam też oddalania się od obozowiska w nocy więc wszelkie potrzeby należy załatwić przed nocą. Nie mamy dość liny, by obwiązać całe obozowisko sznurkiem, więc zostaniemy przy owej magicznej sztuczce… jak dokładnie ona działa?- zapytał traper.
- Zaklęcie działa w odległości około dwudziestu stóp. Każde stworzenie które wejdzie w jego obszar, a nie wypowie hasła spowoduje jego uruchomienie. Oczywiście oznacza to każdą wiewiórkę i królika niestety. Jednak uchroni nas również przed prawdziwym zagrożeniem. Mogę ustawić czar tak by nie był głośny, działał tylko na mnie i budził. Druga jego wersja czyli głośne dźwięki w środku dziczy w nocy... raczej nie jest przez nas pożądana. Przy każdym alarmie ja się budzę, wtedy wartownik wchodzi w stan gotowości. Dużo wiewiórek i królików raczej w nocy nie przejdzie w polu działania. A zapewnimy sobie ostrzeżenie.
- Taaa mi tam wszystko jedno.- stwierdził ich przewodnik po namyśle. - Mnie tam za jedno. W detale nie będę wnikał.
Po tych słowach pomiędzy jeźdźcami zapanowała cisza, tym bardziej ponura że pasowała do ciszy ich otaczającej.

Gdy dotarli do obozowiska Maeglin zrobił jak obiecał. Ustalił jako główny punkt mniej więcej środek obozu a czarem powiązał magiczny alarm ze sobą. Ustalił z towarzyszami, że jeśli w nocy nagle się zerwie z posłania to znak by stać się czujnym. Mogąc zrobić niewiele więcej Black zapytał się jedynie kiedy jest jego warta i położył się pod kocem i śpiworem przy ognisku.

Upiorny las zabijał ochotę na rozmowy, nawet u gnoma. Zjedli więc to zabrali ze sobą i zasnęli. Trzeba było przyznać, że spokój trwał długo, dopiero o północy magiczny alarm zerwał na nogi Maeglina, jak i uczyniły to krzyki Tokado, który pełnił wtedy wartę.
- Wilki!- krzyknął Haroshiwa wskazując na blade cienie próbujące ich osaczyć. Miał rację i mylił się zarazem. To były wilki… kiedyś.

Teraz to były wilcze szkielety w liczbie ośmiu. Niezwykłe szkielety, bo zazwyczaj ten typ nieumarłych był bezmyślnym mięsem nekromantów. Te tutaj najwyraźniej zachowały część nawyków z czasów, gdy jeszcze żyły. Teraz je bezmyślnie powtarzały, bo wszak szkielety nie są w stanie zaspokoić swego głodu, tym bardziej że nie odczuwają tego uczucia. Tak jak i strachu.*
Black gdy zobaczył tak liczną sforę nie myślał zbyt wiele i postanowił razić błyskawicą dwa osobniki, które były najbliżej jego osoby. Na tym etapie wędrówki niepotrzebne rany jego czy nawet zgony jego towarzyszy mogły się okazać fatalne w skutkach. Uderzył więc potężną jak na swoje zasoby magią od razu i bez wahania.

Piorun z hukiem wystrzelił z dłoni maga i rozbił w pył dwa zbliżające się wilki. To jednak nie powstrzymało licznej sfory, która miała przewagę liczebną. Viper pisnął cieniutkim głosikiem i schował się za gnomem, co było zabawne bo był od niego wyższy. Ale też świadczyło o całkowitej bezużyteczności Vipera w walce. Oby chociaż w leczeniu okazał się dobry. Gnom odsłonił oko zazwyczaj ukryte pod opaską i posłał z dłoni świetliste kulki wprost w kolejny szkielet. Zmasakrowały one kolejnego wilka. Phil strzelił ze swej flinty chybiając całkowicie.

Haroshiwa z bojowym okrzykiem rzucił się do walki z dwoma z nich. Kolejne zbliżyły się ku gnowowi i półelfowi. Tokado dzielnie skupił na siebie uwagę dwóch,ale pozostali walczący musieli się już uporać tylko z jednym wilkiem na łepka (licząc oczywiście Buarto i Vipera razem) jaką jedną osobę.
Black liczył że zabijając dwa wilki wyeliminuje te zmierzające w jego kierunku. Nadal jednak został jeden osobnik. Walka wręcz była ostatnią rzeczą jakiej chciał pół-elf. Widok zniszczeń jakie uczyniła błyskawica uświadomił sobie jaką mocą dysponują podobni jemu osobnicy. I niestety właśnie z tego powodu nie mógł wystrzelić kolejnej błyskawicy. W polu rażenia znajdował się ich przewodnik. Jego ciężkie rany, uniemożliwiłyby dalszą ekspedycję. Kończąc ją nim na dobre się zaczęła. Postanowił przywołać gigantyczną mrówkę i skierować ją przeciw nadchodzącemu wilkowi.


Jej pojawienie się między nim a szkieletem powinno dostarczyć mu zajęcia. To się udało, wilk jedynym uderzeniem szczęk wgryzł się w połączenie głowy mrówki z korpusem prawie ją przegryzając i próbując powalić. W tym czasie ugryziony w udo Haroshiwa zdołał swym orężem powalić i zabić nieumarłego wilka. Jak się okazało flinta przewodnika miała podwójne zastosowanie, bo używał jej jako maczugi, choć obecnie jedynie utrzymując szkielet na dystans.
Gnom broniący dostępu do Vipera uderzeniem błyskającego piorunami miecza porachował kości wilkowi, ale nie zdołał zabić bestii. Walka trwała nadal i jest rozstrzygnięcie wciąż było niepewne.
Z palców Maeglina wystrzeliły magiczne pociski trafiając wilka zmagającego się z mrówką. Black chciał zakończyć ten etap walki z przeciwnikiem, by ruszyć na pomoc Tokado. Trzy pociski magiczne uderzyły w wilka, lecz o dziwo nie zdołały go zniszczyć. Za to mrówka wyzwoliła się z uścisku szczęk wroga i sama zaatakowała wilczy szkielet.

Haroshiwa rozciął na pół kolejny szkielet, także flinta Phila strzaskała czaszkę wilka. Zostały więc dwa wilki, jednego którego trzymał w szachu krótki miecz gnoma i drugi spleciony w śmiertelnych zmaganiach z mrówką.
Maeglin wypowiedział magiczne słowa i kilka pocisków poleciało bezpośrednio w stronę wilka walczącego z gnomem. Uważał go za lepszy cel. Mógł wszak zranić jego sojusznika. Przywołana mrówka natomiast i tak zniknie po pewnym czasie.

Magiczny atak półelfa zmiótł wilka uśmiercając go na miejscu i gnom odwdzięczył się tym samym posyłając magiczne pociski w wilka walczące z mrówką. Zmiótł go zanim Haroshiwa i Phil zdołali dobiec do walczącej mrówki.
- Niebezpieczna okolica, toż to twory jakiejś nekromancji. Zwykłych ludzi by zabili - pokręcił głową połelf.
- No tymi chudzielcami to się nie najemy.- stwierdził traper i dodał ironicznie.- Panie elfie. Zwykli ludzie nie zapuszczają się w ostępy. Tu tylko twardziele idą.
-Tak… twardziele.- odparł sceptycznie Haroshiwa, podczas gdy Viper zabrał się za opatrywanie go.- To co robili tu ludzie naszego pracodawcy? Zakładam że też byli twardzielami?
- Byli.- machnął ręką gnom i dodał głośno.- A te kościeje, to żadna nekromancja. Są obszary głuszy w którym martwe istoty nie zaznają spokoju po śmierci.
- Odpocznijmy opatrzmy rannych i ruszajmy dalej. Może wyjdziemy z tego przeklętego obszaru, choć coś czuje, że pewnie tylko w gorszy wdepniemy. - zakoczył rozmowę Maeglin.
 
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172