Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-08-2013, 21:33   #1
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
[DnD-Grhwk]"Być paniczem!"

Bolesne westchnienia statecznych mężatek i dziewicze łzy nadobnych nastek jakimś cudem omijały Szczura. Nie żeby nigdy nie przyprawił tych pierwszych o to pierwsze i tych drugich o to drugie. Po prostu odbywało się to dotąd bez żadnej romantyczności. Bez wierszy, bombonierek i uśmiechów. To nie było to. Te objawy, symptomatyczne dla zakochania, u koleżanek Szczura koincydowały z biznesowej natury decyzjami, które podejmował on wobec nich lub ich małżonków. Uczucia tu zatem były, złamane serca jak najbardziej też, ale ckliwości ani krzty.

Może było tak dlatego, że Thomas nigdy przystojnym i kulturalnym młodzieńcem nie był. Teraz zresztą młodzieńcem nie był już w ogóle, na czaszce miał szybko rzednące, zmiksowane fifty-fity z siwizną czarne kłaki, posiwiały, rzadki zarost na pomarszczonym pysku i braki w uzębieniu. Źródło sercowych niepowodzeń mogło też siedzieć w jego charakterze, reputacji okrutnika, chama i pijaka. Kiedy tak wspominał te wszystkie zbrzuchacone przezeń prostytutki, które wywalał na zbity pysk, te, które tłukł, gdy przychodziły do niego ze skargą na klientów i te, które bił ot tak…

Nie, właściwie nigdy nie bił ich ot tak, nie był żadnym potworem! Owszem, bił, ale gdy był w złym humorze. To nie to samo, tłumaczył sobie. Ale tłumaczenia tłumaczeniami, a czas płynął. Obleśny alfons Thomas Alvein postarzał się, stracił całą frajdę z niuchania proszków i palenia innych proszków, obżerania się, ruchania, a nawet chlania. I teraz był już starym, obleśnym alfonsem Thomasem Alveinem. A ckliwa, szlachetna dusza, która gdzieś tam musiała się kryć, dalej była niewidoczna. Co z miłością, z tym cudownym uczuciem, o którym śpiewali bardowie, gdy rzygał do miski? Co ze sławą, honorem, pozostawieniem czegoś dla potomności? Thomas Alvein miał uczucia wyższe i któregoś dnia postanowił tym uczuciom dać ujście. Postanowił, że to teraz. Że czas już najwyższy na zmianę.

I jak postanowił, tak zrobił. Porzucił dawne życie niemal z dnia na dzień. Upewnił się tylko, że magazyny i gospoda, które podpalił są korzystnie ubezpieczone. Z odszkodowaniem w kieszeni i paroma starymi kompanami, którzy mieli złagodzić turbulencje towarzyszące przejściu do całkiem nowego życia ruszył w drogę. Do Tarczowych Ziem, krainy wielkich możliwości. Krainy, gdzie każdy mógł powstać na nowo. Zmartwychwstać odmieniony, wolny od przeszłości i z sercem pełnym nadziei na przyszłość.

I oto teraz, ten nowy, lepszy człowiek siedział sobie za mahoniowym biurkiem, w skórzanym, obiecującym wygodę fotelu, zaciągając się tytoniem z długaśnej, dziwacznie poskręcanej fajki. Poplamiony pomidorówką płaszcz, który rzekomo zrósł się z nim, jakimś cudem zdarł z pleców i zamienił na haftowaną złotą nicią kamizelkę i jedwabną koszulę. Na nosie próbował nosić solidny okular w rogowej oprawie, ale tej sztuki jeszcze nie posiadł, więc póki co szkła wtykał do kieszeni na piersi. Nawet szczękowe uskoki wypełnił perłowymi wstawkami. Te przynajmniej nie biły po oczach, jak jego poprzedni, złotawi lokatorzy. Dalej był brzydki, ale teraz już w ten elegancki sposób, który kupuje uwagę zgrabnych małolatek i zaprasza je do tańca godowego.

- Poprosiłbym, żebyście usiedli… – Głos dalej był przepity i charkotliwy, ale co za maniery! Poprosiłby? – No, ale sami widzicie, krzeseł brak. Jeszcze się tu urządzam. Zresztą, to nawet dobrze. Nie ma się co rozsiadać, człek się rozleniwia, przysypia, cycki i dupy mu się marzą, słoneczne wakacje i inne takie nie na miejscu sprawy. A tu sprawa jest biznesowej natury, uważnie trzeba posłuchać. Nie w gaciach gmerać, ani liczyć muchy pod sufitem tylko słuchać.

Świst, niemal wielorybi, buch i Szczur pociągnął sztacha z fajki, o mało co nie wciągając w płuca całego drewienka. Chwilę potrzymał gości w suspensie i kiedy już wykaszlał z siebie sinoszary opar, monolog mógł zacząć się od nowa.

- Macie u mnie dług. Wszyscy. To sami wiecie zresztą najlepiej, ale mówię na wypadek, gdybyście się zastanawiali, co to za nieboraki tu z wami stoją. I mam sposób na spłatę tego długu. Prosty. Robotą. Uczciwą, ciężką pracą – Szczur łapczywie ściągnął przez cybuch resztkę tytoniu – To jest praca na raty. W etapach. Urozmaicona, ciekawa i w zbożnym, można powiedzieć, celu. Tedy o, tak to idzie…

* * *


Czerwonorękim nie zeszło się długo. Po pierwsze, uderzyli nocą, znienacka, w najmroczniejszej godzinie, kiedy księżyc - nieświadomy niczego - wałęsał się za chmurami. Po drugie, mieli przewagę liczebną. Nie drobną czy znaczną. Nie taką przewagę, którą można rozpatrywać w kategoriach strategicznych i opisywać w traktatach o sztuce bitewnej. Wobec spokojnej wioseczki i drewnianego kasztelu byli siłą natury, nieuniknionym kataklizmem, niepowstrzymani niczym góra lodowa.

Jeźdźcy byli w większości pijani. Niektórzy do tego stopnia, że spadali z galopujących koni, zalegali połamani i zarzygani w przydrożnym perzu i pokrzywach. Beczki, które porozbijali i opili w poprzednich siołach przyprawiły im większych strat niż w pośpiechu zebrani knechci Rolanda de Salle. Sama zresztą liczba atakujących wystarczyła, żeby dozbrojone w cepy i kosy chłopstwo wzięło się do ewakuacji, a zbrojni pachołkowie lokalnego władyki wytrzymali niedużo dłużej. Uciekać czy nie, wybór był i tak bez znaczenia. Cała osada była otoczona szczelnym pierścieniem wojsk. Sprinterzy, którzy zdołali wyrwać się rabującym sioło zbójom i tak trafiali pod oręż bandziorów z Czerwonej Ręki.

Załoga broniąca drewnianego, otoczonego palisadą kasztelu wytrwała na posterunku do końca. Dzięki swej dzielności mieli doskonały przegląd przez całe spektrum krzyków, które urozmaiciły, nudną skądinąd, noc żabiego kumkania i wilczych wyć. Słyszeli zawodzenia gwałconych kobiet, szloch mordowanych dziatek, nieustanne jęki okaleczanych dla zabawy chłopów, których nikt nie chciał dobijać. Słyszeli też nieludzkie wrzaski znarkotyzowanych i pijanych zbójów, którzy wdzierali się na majdan, by zarżnąć ich, ostatnich obrońców. Ostatnich, którzy wytrwali przy sir Rolandzie, panu na Czarnystawie, weteranie dziesiątek bitew.

Stawali dzielnie, ale była ich ledwie garstka. Nie było mowy, żeby obstawić nawet pół długości palisady, a skundleni bandyci wdzierali się z każdej strony, zdawali się nie mieć końca. Po kwadransie ostał się jeno podmurowany donżon, ostatni bastion, gdzie sir Roland i jego rodzina bronili się do ostatka. Liczyli, że rozwścieczeni najeźdźcy zabiją ich szybko. Może nawet w walce? Bez tortur, bez gwałtów i okaleczeń. Potykając się na śliskich od juchy schodach słyszeli, jak do kakofonii jęków włączają się nowe głosy. Coraz dalsze i dalsze.

Tej nocy nie byli sami. Ich los mieli podzielić mieszkańcy dziesiątek bliższych i dalszych wiosek. Łuna opatuliła niebo ze wszystkich stron, oplotła widnokrąg girlandą płomieni.

* * *


Wysoki, dobrze zbudowany młodzian w pikowanym, brudnożółtym wamsie miał czarodziejski głos. Niezwykły. Z takim głosem mógł być śpiewakiem, zanuconą seksownie melodyjką budować sobie drogę do dziewczęcych majtek na hrabiowskim dworze, młócić szlachcianki jak młynarz-minotaur. Ale misję miał inną. Tym razem po prostu tłumaczył, co i jak. Wyjaśniał niuanse zadania, które Szczur zlecał. On zdobywał informacje dla swego pryncypała, sojusznika, czy też kimkolwiek Thomas Alvein dla niego był, a potem odpowiadał za ich sprawny przekaz do głów istot niższego szczebla. Podwykonawców. Paczki zbójów, która dłużna coś Alveinowi zgodziła się zrobić, co do nich należy.

- Samuel Castells. Niski, szczupły, ryże kudły, bródka i zamiłowanie do fikuśnych fraczków. Nie sposób się pomylić. – Młodzian mówił, że nie sposób, ale widać dla tej podejrzanej bandy miał specjalne kryteria, bo rysopis powtarzał już po raz trzeci. – Dziś w nocy będzie w bibliotece na Okonim Łachu. Najpewniej sam, ale oczy wokół głowy! Co z nim zrobicie i jak to zrobicie, Wasza rzecz. Ważne, żeby zrobić mu z mordy puzzle, których nikt nie poskłada. A potem wrzucić gdzieś w rzekę, czy co tam macie w planach. W tej materii jesteśmy elastyczni.

- I po raz siódmy powtórz im o dokumentach. – Szczur zdążył w procesie tłumaczenia tajników misji wykopcić dwa nabicia fajki i teraz motał się z trzecią dostawą. – Papiery są najważniejsze.

- Macie przepatrzyć wszystkie jego kieszenie, kończąc na schowku między pośladami. Wszystkie szpargały, które ma na sobie mają trafić tu, o… – Orator otworzył szufladę Thomasowego biurka i demonstracyjnie pokazał palcem na pustą przestrzeń w drewnianej wnęce. – O tu. Najważniejsze ze wszystkich będą dwa pergaminy. Dwa opieczętowane błękitnym woskiem pergaminy ze znakiem gryfa. To jest Wasz cel numer jeden. Tuba z bawolego rogu, w niej dwa pergaminy, błękitny wosk, znak gryfa. Taka kolejność. Jaśniutkie?

Aż biło po oczach. Jaśniutkie jak równiutkie zębiska rozgadanego kierownika. Cele były zaznaczone, noc nadchodziła szybkimi krokami, a ofiara stygła. Rudzi nie mieli łatwo na tym świecie. I właśnie dziś kolejny ryży kudła miał tej niczym niezawinionej awersji doświadczyć.

* * *


Miasto nie cichło na noc. Zmieniała się tylko gama dźwięków, które niosły się jego zapyziałymi uliczkami. Przekrzykiwania przekupniów wymieniały się z porykiwaniem pijaków w kosmicznym porządku wyznaczanym ruchem ciał niebieskich, szwargot dzieciarni uchodził przed jękami rozkoszy, modlitewne hymny przechodziły w rubaszne przyśpiewki, a kłótnie przy kramach znikały, gdy nadchodził czas domowej przemocy. W innych grodach życie wygasało ze zmierzchem, ale Critwall do takiego porządku musiało dopiero dojrzeć.

Tawerny i zajazdy były zawalone węszącymi zysk na świeżym gruncie handlarzami, szlachtą, która musiała koczować pospołu z łyczkami, nim jej zawodzenia o przydział ziemi zostaną rozpatrzone, najemnikami czekającymi konfliktu i zamożniejszym, kimającym w stajniach chłopstwem, które szykowało się do osiedlenia. To byli szczęśliwcy. Mieli dość grosza by znaleźć przytułek gdzieś pod dachem, a karczmarze – diabelskie nasienie! – podbijali ceny potwornie. Widząc popyt, za którym podaży nie szło nadążyć, narzucali własne warunki. Gdyby mogli przyjęliby pewnie wszystkich koczujących na ulicach wagantów, ale nie było już fizycznego miejsca, by kogokolwiek przechować w czterech ścianach jakiejkolwiek gospody. Ot, stracone dukaty.

Teraz, zmierzając na Okoni Łach, dawną wysepkę, która nie wiedzieć kiedy wrosła w miasto jako jego kolejny kwartał, ludzie Alveina mieli niewiele mniejszy problem z przepychaniem się między „mieszczanami”, co w dzień. Prostytutki, choć władza ich proceder wyjęła spod prawa i surowo karała, mnożyły się jak muchy. Rodziny, które przybywały po swój kawałek raju łapały się na tym, że nim przyjdzie im wyrwać dla siebie piędź ziemi do uprawy, zostaną ogołocone ze wszystkiego przez oszustów i łasych na łapówki urzędasów. A jeść było trzeba, więc niejedną szanowaną mieszczkę los skazał na wejście w najstarszy zawód świata. Podpici włóczędzy, którym zostało ze zgromadzonego na wyprawę majątku parę monet zapadali się w nałóg i włócząc po ulicach nagabywali przechodniów. Wielu wkraczało na ścieżkę zbrodni – przyparci do muru nie widzieli dla siebie innego wyjścia – ale ich kariery były krótkie. Będące na krawędzi wojny państwo nie pozwalało zbójom się zadomowić. Rycerze zakonni i regularne wojsko, które patrolowało ulice były gwarantem szybkiej, bezprocesowej śmierci niegrzecznej młodzieży.

Odetchnąć można było dopiero po drugiej stronie Żałobnego Mostu. Tu mieszkali arystokraci i tu patrole dbały o to, by nikt niepowołany nie kręcił się po zmierzchu. Obywatele drugiej kategorii mieli dla siebie resztę miasta. Jego ulice, brudne zaułki, place i zaskłotowane błyskawicznie ruiny. Obywatele trzeciej kategorii, najliczniejsi, których magistrat ocenił jako „kłopotliwych”, a zatem niegodnych wstępu do miasta w tych nieprzyjemnych czasach, oblepili podgrodzie pajęczyną namiotów i szałasów. Obywatele jeszcze niższej kategorii, to jest kryminaliści robiący dla Szczura, mieli zameldowanie na stryczku. Ale nie dziś. Nie tej nocy. Tej nocy wszystko szło, jak należy. Póki co.

* * *


Biblioteka z zewnątrz nie robiła nadmiernego wrażenia, ot kamienica jakich wiele. Wciśnięty między dwie sąsiednie, bardziej okazałe konstrukcje, fronton zdawał się szczuplutki i skromny ze swoją szarością. Proste pilastry na piętrach i linie boniowania robiły za całe zdobnictwo, może nutę przepychu dodawały drzwi. Potężny, metalowy portal z judaszem – całość oszmelcowana na głęboką zieleń. Wbić się przez tę bestię do środka bez katapult, taranów i całej reszty imprezowego ekwipunku zupełnie nie szło. Trzeba było wkłamać się do środka, wyłgać sobie drogę do bibliotekarskiego serca i wewnątrz – w akompaniamencie ciszy i spokoju – zarżnąć wszystkich, pewnikiem nielicznych o tej porze gości.

Do tej roboty zabrał się Caspar. Młody i szczupły mógł zagrać żaka, albo terminatora, którego mistrz posłał do sprawdzenia jakichś detali, których jego biblioteczka nie zawierała. Uśmiechnięty, z przylizanym włosem i poprawioną szatą dobrał się do żelaznej kołatki dając reszcie bandy znak, żeby pochowała się po okolicznych wnękach i zaułkach. Stuknął raz, stuknął drugi, a za trzecim razem złapał, że stukać sensu nie ma. Drzwi były otwarte, łańcuch spuszczony, a sztaby odrzucone na boki.

Wpadli do środka błyskawicznie, noże i miecze już czekały na swój moment w wieczornej gali, oczy uważnie lustrowały przestrzeń, szykowały pole pod jatkę, która miała rozegrać się lada moment. Za późno. Przybyli za późno, jatka zaczęła się bez nich.

Zawieszone w rogach przedsionka kaganki cieniami łaskotały rozwaloną na podłodze sylwetkę odźwiernego. Staruszek wzbogacił się na koniec żywota w trzy bełty, dwa sterczały z piersi, a jeden ulokował się wygodnie w samym środku rozpaćkanego oczodołu. Trup był świeży, jucha dalej waliła potokami, a Owain przysiągłby, że dziad podskoczył jeszcze raz czy dwa. Odgłosy kroków za drzwiami do lektorium i świst lotek tylko utwierdziły zbójów w świeżości całej sytuacji. Matt szybko zarzucił na drzwi żelazną sztabę blokując drogę ucieczki ewentualnych zbiegów i osłaniając się od niepowołanych gości. Reszta już dawno miała w łapach oręż, z którym czuli się najlepiej i gotowali się do gry va banque.

Cliff wjechał w drewniane drzwi do księgozbioru akrobatycznym kopniakiem, władował się od razu do środka, rzucił szukać przeciwnika. Ta zapalczywość uratowała mu życie. Nie było mowy o zaskoczeniu. Ci, którzy obstawili bibliotekę byli profesjonalistami. Ustawieni za grubymi regałami, wypatrując ofiar z okienek między porozwalanymi dla osłony woluminami, pruli do odwiedzających z kusz.

Gdyby Westrock rozglądał się za przeciwnikiem zamiast rwać do przodu na wariata bankowo byłby bogatszy o niejedną dziurkę. Przeznaczone dla niego bełty pofrunęły nad łbem kicającego zabijaki, który zwalił się w pędzie na truchło skitranego za biurkiem bibliotekarza. Reszta drużyny zamarła wyczekując kolejnej salwy. Odczekawszy moment Herem wleciał do środka wywijając rapierem, jak opętaniec. Blef strzelców wypalił i przekonani o ich nieszkodliwości goście władowali się prosto pod grad pocisków z zapasowych kusz. Wojownik oberwał w ramię, dziabnięty grotem Grishnak odtoczył się między stanowiska skrybów, Nataniel pocałował podłogę po tym, jak pocisk przeleciał mu tuż nad czaszką, mącąc bujną czuprynę i o włos – bardzo w tym przypadku dosłownie – przybliżając go do kostuchy. Caspar wyrwał naprzód, prześliznął się między dudniącymi o drewniane drzwi pociskami i spróbował kordelasem dosięgnąć schowanego za najbliższą biblioteczką snajpera, ale kusznik naparł z całych sił na regał z traktatami historycznymi i zwalił mebel na młodzika. Huk, kurz i fruwające w powietrzu, wyrwane z ksiąg karty zmieniły na moment sytuację na polu bitwy w jedną wielką enigmę.

Wiele widać nie było, ale jedno było pewne. O ile fronton kamieniczki był skromny, o tyle tu, w głębi, na jej tyłach przestrzeń była niemal przytłaczająca. Regały zastawione inkunabułami i grymuarami tworzyły zawiłą sieć alejek ciągnących się kilkadziesiąt metrów w każdym kierunku, splatały się i rwały formując papierowy labirynt. Za tymi regałami, w głębi sali, kryli się strzelcy i tylko bogowie raczyli wiedzieć, ilu ich było. Czasem szarobure sylwetki pomykały gdzieś na granicy widoczności, uskakując od jednej encyklopedyczno-słownikowej barykady do drugiej, ale nikt nie miał teraz czasu na rachowanie. Wystawieni na ostrzał w centrum sali, pośród czytelniczych biurek i skrybich warsztatów pracy zakontraktowani mordercy mocno utracili na pewności siebie.

Zmotywował ich dopiero widok rudego, wystrojonego w muśliny kurdupla. Króciak objawił się na przeciwnym końcu sali, przez moment widoczny w pustej przestrzeni alej z heraldycznym nudziarstwem, rozpędzony i w wyraźnym szoku. Brudnobure sylwetki, które za nim mignęły pewnikiem motywowały rudzielca do joggingu, bo przystanek groził spotkaniem z maczetami, którymi wywijali niby Buszmeni.

Dopadnięcie gnoja widać miało w planach więcej podmiotów niż tylko szanowny pan Szczur, ale jedni byli zdecydowanie bliżej realizacji swoich zamierzeń niż inni. Ot, życiowa niesprawiedliwość. Dźwięk naciąganych kołowrotkiem cięciw sugerował, że za moment niektórzy dostaną kolejną jej porcję.
 
Panicz jest offline  
Stary 04-08-2013, 23:18   #2
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
W prowizorycznym biurze Szczura, Nataniel stał gdzieś z boku w cieniu chowając się przed promieniami chwiejących się płomieni świec. Nie przepadał za metropoliami, społecznościami, kamiennymi budynkami i ogólnie było widać, że był odmieńcem. Odziany w skórznie przyozdobioną w chaotycznie pozahaczane gałązki, liście, pióra a nawet kości wyglądał jakby przed chwilą wyszedł z buszu. Pomimo tego, że starał trzymać się w cieniu nie można było nie zwrócić uwagi na zapach jaki się od niego unosił. Mieszanina zapachów różnych ziół, ziemi i łajna przyciągał do niego najróżniejsze owady, które nieznośnie krążyły wokół jego bujnej czupryny. Jednak druid zdawał się ich nawet nie zauważać a kiedy od czasu do czasu na jego niezbyt przystojnej twarzy siadała jakaś wygłodniała mucha powieka mu nawet nie drgnęła.

Kiedy Szczur wypuścił kłąb dymu Nataniel łapczywie wciągnął go w swoje nozdrza, porywając po drodze zaległe tam śpiki. Po pomieszczeniu rozniósł się charakterystyczny dźwięk towarzyszący przy tego typu zabiegach. Druid jednak się tym nie przejął. Przełknął głośno gluty i zaczął grzebać w swoim mieszku z ziołami próbując skomponować podobną mieszankę. Prawdopodobnie nie dotarłoby do niego czego właściwie ów Szczur od niego chce, gdyby nie kilkakrotne powtarzanie tego czego od nich oczekuję.

W drodze do biblioteki miłośnik natury podpalał jakieś zioła, których dym aż szczypał w oczy. Jednak ten nawet go nie krztusił. Jeśli ktoś się przyjrzał to widział, że jego źrenice były nienaturalnie rozszerzone a białka czerwone ale nie trzeba było tego robić bo na pierwszy rzut oka było widać, że druid żyje we własnym świecie. Od czasu do czasu majaczył coś do siebie tylko w sobie znanym języku, czasem też wykonywał jakieś gwałtowne i niespodziewane ruchy rękoma.

Kiedy już znaleźli się w bibliotece, to dopiero kiedy jeden z bełtów o mało nie przeszył mu czaszki na wylot, zdał sobie sprawę, że zostali zaatakowani. Grad pocisków intuicyjnie sprowadził go do parteru. Sytuacja była beznadziejna jednak Nataniel działał wyjątkowo spokojnie. Przeturlał się na plecy. Wlepił obłędny wzrok w sufit i zaczął mamrotać pod nosem zaklęcie.

-Tissini ras martini ras em with cytrone.

A po tych słowach z jego ust zaczął wypływać gęsty dym. Najpierw spłynął na posadzkę przysłaniając jego samego a potem całe pomieszczenie wypełniła gęsta jak śmietana mgła.
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
Stary 05-08-2013, 01:27   #3
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Caspar znalazł się w bandzie Szczura z tego samego powodu, co jego, z braku lepszego słowa, kompani zagadkowej proweniencji - miał dług do spłacenia. Co prawda ten jego wcale nie był jego, ale wypadałoby go odpracować. Honor nakazywał. Taką pobudką zapewne kierowałby się ktoś o sztywniejszym kręgosłupie moralnym. On robił to jedynie dla umocnienia swojej pozycji w Critwall, dumnie noszącego miano stolicy, do którego przybył nie tak dawno temu. Charakteru długów reszty grupy nie dociekał i nie miał tego w planach.

Podzielił się z nimi tylko swoim imieniem, bo w końcu jakoś musieli się do siebie zwracać. Czy któryś z nich skojarzył go z jego siostrą, właścicielką porządnego jak na miejscowe standardy zamtuzu, nie wiedział i nie obchodziło go to. Przecież co wierniejsi bywalcy lokalu Elysy i tak wiedzieli, kim był.

Na spotkaniu u Szczura znalazł się w swoim zwyczajnym uniformie. Owinięty w skórznię, z bandolierem podtrzymującym długi nóż z przodu i lekką kuszę z tyłu, ze sztyletem wetkniętym za cholewę buta. Hayle nie był imponującej budowy, ale po jego płynnych ruchach i zimnym, kalkulującym spojrzeniu można było wywnioskować, że nie był pierwszym lepszym gówniarzem z ulicy, który bawił się w najemnika.

* * *

Kusznik, który zaatakował Caspara regałem, wykrwawiał się właśnie na, o ironio, "Sztukę pokojowej dyplomacji" i "Pacyfizm - o lepszym jutrze". Hayle'a nie powstrzymały spadające księgi, zwoje i traktaty, a tuman kurzu powstrzymał go tylko przez chwilę. Zwyczajowo trzymając się w ariergardzie, chłopak uniknął pierwszej salwy z kusz i teraz siedział skulony za na wpół przewróconym regałem, wsłuchując się w znajomy dźwięk naciąganych cięciw.

Ryża czupryna ścigana przez maczety mignęła mu gdzieś w prześwicie pomiędzy kłębami kurzu, a latającymi kartami. Nie rzucił się w pościg, mimo że groźba efektu domina, który mógł w każdej chwili rozkwasić część towarzystwa na szkarłatną breję, która jeszcze bardziej zbezcześciłaby mokry sen mola książkowego, była całkiem realna.

Zamiast tego Hayle ścisnął mocniej swój nóż i zaczął powoli kierować się wzdłuż regału, zachodząc od flanki najbliższego kusznika, przekładając pościg za rudym na dogodniejszy moment. Taki, kiedy ryzyko oberwania bełtem będzie mniejsze.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 05-08-2013, 08:35   #4
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Matt „Grzeczny” Burgen


Dzień zaczął się podle. Potem było tylko gorzej bo kiedy siedział przy swoim drugim podejściu do śniadania pojawił się srulek od Szczurka. Z zaproszeniem, które w sumie było próbą wydania mu polecenia, na odległość. Jego „szef” nauczył się jednak przynajmniej tyle, że go nie popędzał. Matt nie lubił spiesznej gonitwy w jakiej żyli ludzie kierujący swoim życiem w nieustannym „Prędzej, dalej, mocniej”. Lubił sobie podjeść po wysiłku porannej gimnastyki, bez której przecież nie byłby w stanie normalnie funkcjonować. Stare rany wymagały odrobiny starunku.


Banda którą zgromadził Szczur była żałosną zbieraniną, ale Grzeczny nie spodziewał się po nim niczego lepszego. Chuj był nędzną imitacją gangstera i aż dziw, że udało mu się tak długo utrzymywać na tafli gnojówki w której babrał się całe życie. Matt jednak nie oceniał Alveina. Był mu coś winien i bez znaczenia był status społeczny jego moralnego wierzyciela. Równie dobrze mógł sobie mieszkać w pałacu, bądź być zwykłą dziwką. Słowo to słowo. Grzeczny miał jednak świadomość tego, że robota w ocenie jego „pryncypała” wymaga nieco poświęcenia. Świadczyła o tym liczebność zebranych chłystków. Choć zważywszy na ich dobór myślał, że raczej chodziło o kłapanie dziobem. W tym nie był mistrzem i nie widział powodu, by wychodzić przed orkiestrę. Byli inni, lepsi od niego. Przynajmniej w swoim przekonaniu. Grzeczny, jak już kogoś grzecznie poprosił, zwykle dostawał grzeczną odpowiedź. W zasadzie zawsze.


Sprawa, która wydawała się w miarę prostą, wnet pokazała swe drugie dno. Ktoś szukał rudzielca, tak jak i oni. Bądź też rudzielec miał wystrzałową asystę, która miast podziękować odźwiernemu słowem za otwarcie ogromnych wrót do biblioteki; „na chuj komu biblioteka na tym zadupiu?”; wypłacili mu z trzech bełtów. Niezależnie jednak od tego, jak się sprawy miały, należało zagęścić ruchy. Szczęk napinanych kusz i świst bełtów dowodził, że w sumie i biblioteka może być warta odwiedzenia a ludzie w tej części świata potrafią robić z niej jakiś sensowny użytek i się zabawić. Któryś z wariatów z komanda poleciał na żywioł co zresztą uratowało mu życie. Matt zrobił to bardziej metodycznie.


Broni długiej nie dobywał, bo póki co przeciwnicy byli za daleko a po żelastwo zawsze miał czas sięgnąć. Noże zaś zwykle same znajdował drogę do jego dłoni, bo miał ich pod ręką zawsze nadmiar. Choć nigdy na ich nadmiar nie narzekał w myśl niezwykle słusznej maksymy „Noży nigdy dosyć”, którą kierował się całe życie. Najpierw wziął za szmaty staruszka, który mimowolnie wyświadczył mu ostatnią przysługę zgarniając na się dwa kolejne, wystrzelone bełty. „Uczynny człowiek” pomyślał Grzeczny, po czym wyczekawszy moment kiedy bełty po raz kolejny przetną powietrze odrzucił dziadka i wyrwał z zawiasów wywalone kopniakiem drzwi do lektorium. Solidne, stanowiły lepszą zasłonę niźli truchło staruszka. Ułamek chwili poświęcił jeszcze na rozpoznanie ustawienia strzelców, po czym gwałtownym biegiem ruszył w ich kierunku osłaniając się wyrwanymi drzwiami. Z doświadczenia wiedział, że nie ma wielu kuszników, którzy potrafią spokojnie mierzyć i strzelać gdy szarżuje na nich wróg.


A co by nie mówić o Grzecznym, wrogiem był przerażającym i mało kto chciał mieć go za wroga...

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 05-08-2013, 13:03   #5
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
"Długi trzeba spłacać" - mawiał wuj Grishnaka- "najlepiej wyrywając na żywca wątrobę, temu komu jesteś coś winien."
Tym razem jednak ta metoda nie była dobrym wyjściem. W cywilizowanych krainach trzeba było cholernie uważać z wszelkimi rytuałami, bo łatwo można było zawędrować na stos, a poza tym Szczur uratował go przed powieszeniem na haku przez siepaczy narzeczonego, puszczalskiej Mariki. No nic skopanie tyłka jakiemuś durnemu mieszczuchowi też przecież mogło dostarczyć niezłej zabawy. Towarzystwo trudno było ocenić, ale w sumie przydaliby się jacyś frajerzy do ochrony jego cennego tyłka.

Zabawa jak się później okazało nie była taka przednia, trafiony pociskiem schował się między meblami, szczęściem bełt nie przebił ważnych organów ani tętnicy, ale bolało jak cholera. Grishnak wyrwał pocisk z ramienia i choć ręka mu prawie zdrętwiała to wkurzony spróbował rzucić zaklęcie. Czucie w dłoniach jako takie było i po chwili paluchy zaczęły tańczyć w magicznym rytmie, a z gardła poczęły się wydobywać słowa mocy. Po chwili płomienie wyskoczyły z jego paluchów i popędziły w kierunku regałów. Suchutkie księgi zajęły się w momencie.
"Ogień z pewnością oczyści napiętą atmosferę" - pomyślał szaman kilka chwil później, przekradając się jednocześnie między stanowiskami pisarskimi.
 
Komtur jest offline  
Stary 05-08-2013, 14:02   #6
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Cliff Eastrock
Cliff zawitał jak co tydzień do Szczura, ot czasem robił dla niego robótkę czy dwie. Bez słowa stanął przy drzwiach splatając ręce na piersi. Nagie, pokryte tatuażami bicepsy wyrastały z kaftana bez rękawów niczym dwa sękate konary. Kaftan mino, że pozbawiony rękawów wyglądał na stylowy i mógł uchodzić za ostatni krzyk mody. gdyby nie cała reszta. Przedramiona oplatały skórzane pasy, do tego rękawice z oberżniętymi palcami. Baa, bliższe oględziny mogły nasunąć myśl że właściciel je po prostu poodgryzał. Szeroki pas ściskał go w pasie. Na udzie nosił… z lepszego określenia sztylet, tyle że sztyletem zazwyczaj ciężko narąbać by było drewna na opał, ten zaś egzemplarz z pewnością nie miałby z tym problemów. Krótki, poręczny i przy odpowiedniej krzepie wystarczający by nie trzeba było poprawiać. Całości dopełniały bardzo przechodzone spodnie wpuszczone w wysoko sznurowane krasnoludzki trepy.

*

Wszedł z drzwiami, nie czekał. Nie było na co. Bełty pruły tynk ze ściany za nim. Drzazgi z półeczki jeszcze wirowały w powietrzu gdy runął między regały. Miedzy książkami widział jak kusznik prostuje się i podnosi kuszę do okienka między tomami. Padł na ziemię, ostatnie dwa metry pokonując ślizgiem. Przejechał pod półką i kopniakiem podbił kuszę w górę. Szczęknęła kusza, hełm kusznika skoczył w górę wypchnięty bełtem wchodzącym pod jego brodą.
Cliff zerwał się na nogi i skoczył w górę, po półkach niczym po drabinie wspiął się do góry, regał się lekko zakołysał. W dole tymczasem buchnęły płomienie, a do tego. Nie było na co czekać, Cliff ruszył po regałach za rudym. Biegł to po jednym regale to po drugim, przeskakiwał gdy tylko mógł by być jak najtrudniejszym celem.
 
Mike jest offline  
Stary 05-08-2013, 19:36   #7
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Herem Georfed- człowiek

„Tylko honor nam pozostał tak zawsze mawiał Gydery Lovetyn przywódca Wolnej Trupy” - Przypomniał sobie Herem, idąc po dość udany pierwszym dniu w mieście na spotkanie z fałszerzem, który obecnie znany jest jako „Szczur”. Papiery „Szczura” wielokrotnie uratowały życie członkom trupy.
Na straganie kupił torebkę kostek cukru dla pozostawionych pod opieką szerokobiodrej, piersistej stajennej Mariki, swoich towarzyszy.
„Wszystkie kotki uwielbiają słodycze” - uśmiechną się na wspomnienie poprzedniej nocy i tego wieloznacznego stwierdzenia.
Marika była bowiem powodem późnego wyruszenie na umówione spotkanie. Po całej nocy igraszek, spał do południa i nie miał już czasu rozejrzeć się po mieście, jak to miał w zwyczaju przybywając do nowego miasta.
Nerwowy ruch w sakwie przewieszonej przez lewe ramię przypomniał mu, iż wybiegł bez jedzenia i nie nakarmił ostatniego członka jego zmniejszonej w obecnej chwili rodziny.
U piekarza nabył słodką bułkę.
Baron, fretka o sierści barwy miedzi z radością przyjęła poczęstunek. Potem znowu schowała się sakwie.

***

Przysługa jakiej oczekiwał „Szczur” była znaczna, i w zupełności wyrównywał dług wdzięczności.
„Życie za Życie” pomyślał, drapiąc się po rudym dwu dniowym zaroście. „Co wszyscy mają do rudych, pewnie zazdroszczą nam jurności” pomyślał.
Jego oczy czujnie lustrowały „towarzyszy” w czasie gdy „Szczur” przedstawiał zadanie.
Zwrócił uwagę, iż jeden z nich wygląda jak druid albo jaki wariat. Postanowił dowiedzieć się później czy go przeczucia nie zawiodły.

***

Zadanie od początku szło nie tak jak trzeba. Grupowy przemarsz przemarsz i czołowy atak. Nie tak działał Herem. Bliższe były mu cienie i zajścia od tyłu, we wszystkich sytuacjach.

Skoro jednak zaatakowano czołowo to trzeba było wejść z przytupem.
Herem w ciszy ruszył do środka, w jego ręku rapier wirował. W ostatniej chwili uchylił się, wtedy to dostrzegł, iż biegnący obok wojownik dostał w ramię. Obudzony szybkim ruchem zdenerwowany Baron, śmignął z sakwy pomiędzy półki, korzystając z nich jak z gałęzi znalazł się błyskawicznie na szycie regału, z niego zaś wygrażała przeciwnikom piskliwie.
"Nauczyłbym was jak się strzela cwele" pomyślał i z żalem pomyślał, iż głupio zrobił zostawiając "Towarzyszy" i swój łuk w dobrych rękach.

Wytworzony przez Ntahaniela mgielny opar potwierdził tylko wcześniejsze przypuszczenia.

W głębi biblioteki spostrzegł, iż jacyś bandyci uprowadzają „jego cel”.
Przerzucił rapier do lewej ręki, prawą zaś z pasa odtroczył bolla, szybko rozkręcił.
„Niedoczekanie wasze, skrępowany daleko nie pójdzie”.
W ostatniej chwili pisk Barona zwrócił uwagę na wychylającego się zza półek kusznika mierzącego w Caspra.
Herem miał sekundę na podjęcie decyzji ryzykować pochwycenie celu, czy skrępować łatwy cel, którym był kusznik.
Bolla pomknęły z furkotem ku kusznikowi.
Jednocześnie Herem ruszył ku kusznikowi, aby ogłuszyć już skrępowanego ciosem głowicy rapiera.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 05-08-2013 o 20:14.
Cedryk jest offline  
Stary 05-08-2013, 19:52   #8
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Marlonn Półelf

Dzień zaczął się dla Marlonna wyjątkowo paskudnie. Później jak się okazało miało być jeszcze gorzej. Zapił poprzedniego wieczora w przytulnej knajpce "Pod Dzikiem". Następnie zaś skupił swą atencję na hożej dziewoi w burdeliku o słodkiej nazwie "Czarna kicia". Dziewczę, które zaszczycił swymi wdziękami, o wymownym pseudonimie artystycznym "Złota Renatha" było ze wszech miar urodziwe, lecz co najważniejsze tanie, więc najemnik korzystał ile wlezie.

Obudził go dopiero wrzask Renathy i kubeł lodowatej wody na plecach.

- Co jest krwia mać?!
- zaskamlał na wpół utopiony Marlonn bezwiednie sięgając po wbity w drewnianą podłogę nóż.

- Wstawaj gagatku
- dosłyszał tubalny głos, który spowodował, że najemnik skulił się i schował łeb pod poduszką. - Szczur po Ciebie posyła. Robota jest.


***

Robota była całkiem znośna, gdyby nie potężny kac, jak to po świeżym piwie.

- Nigdy więcej piwa. Jedynie berbelucha - wymamrotał półelf. Pociągnął łyk z manierki, chuchnął w pięść i zagryzł kiszonym ogórkiem. - Chce ktoś? - poczęstował kamratów.

Wzrok najemnika prześlizgnął się po śmietance półświatka. Parszywe mordy jego towarzyszy nie dziwiły Marlonna. Wszak Szczur nie należał do elity towarzyskiej Critwall. Jego słudzy również. Obwiesie wszelakiej maści i inne skurwiesyny. Thomas Alvein lubował się w takich typach. "Komando do zadań specjalnych" - mawiał pół żartem, pół serio. Plotki głosiły, że ma to związek z jego poprzednim fachem.


***

- Biblioteka - palnął z głupia frant Marlonn. - To tak wygląda biblioteka.

Sprawdził jak wychodzi miecz z pochwy. Poprawił nóż w bandolecie. Ręce skupił na kuszy. Bełt siedział w łożysku jak należy. Długie włosy związał wcześniej w kuc i zakrył kapturem, żeby nie przeszkadzały mu przy robocie. Z doświadczenia wiedział, ze jak nasiąkną krwią to za cholerę nie dadzą się rozczesać. "A dla elfa" - prawiła elfia matka Marlonna - "włosy to wizytówka".

- Graj muzyka - syknął, gdy wparowywali do czytelni.

Od razu rozgorzało piekło na ziemi. Napotkali zbrojny opór. Ktoś krzyczał, ktoś jęczał, ktoś rzygał. Buchnął płomień. Z podłogi podniosła się biała jak mleko mgła. Po regałach zaczął pełgać ogień.

"Chłopcy" Marlonna rozbiegli się po komnacie i robili swoje.

Półelf też chciał robić swoje. Wymierzył w przyklęku w pierwszego lepszego chłopa, który się nawinął i wystrzelił z kuszy. A później puścił się pędem za byczkiem "Grzecznym". Olbrzym właśnie walił z drzwiami w łapach w sam wir walki skupiając na sobie uwagę napastników.

- Niczym skalny olbrzym jego mać. No to sru, Marlonn. Pod latarnią najciemniej
- uznał mieszaniec i pobiegł pochylony z mieczem w dłoni za zwalistym Burgenem.

Musieli dorwać Ryżego, a to oznaczało, że należało dostać się na tyły komnaty. A następnie utoczyć trochę krwi.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 05-08-2013 o 20:44.
kymil jest offline  
Stary 05-08-2013, 21:09   #9
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Kołyszące się sennie płomyki kandelabrów i żyrandoli u wejścia, w strefie oddzielonej od bezcennych woluminów biurkowym buforem, nagle wyraźnie się ożywiły. Wywijający łapami i wyostrzonym żelastwem czytelnicy robili większą wichurę niż legion wiatraków, a przywołane między cztery ściany wiatry magii rozsierdziły ogniste języczki jeszcze bardziej. Mało brakowało, a jakaś zabłąkana między wariującym towarzystwem iskierka dopełzałaby się do wysuszonych papirusów i zaczęła ogniste obżarstwo. Do tego szczęśliwie nie doszło. Frunąca spod sufitu drobinka żaru syknęła żałośnie i wygasła na plecach kulącego się przy glebie Grishnaka. Moment później nieświadomy swej zbawiennej roli czarownik zamachał grabami i pożoga buchnęła mu spomiędzy palców, na raz pochłaniając szereg zastawionych pergaminami półek. I nagle zrobiło się bardzo, bardzo jasno.

Mgła, którą utkał Nataniel i popielata kurzawa z rozbitego regału sprawnie skrywały całą scenę bitwy, ale do czasu. Po płonącym pocałunku szamana szafy zajarzyły się płomykami jedna po drugiej. Kusznik, który skrywał się między albumami heraldycznymi poczuł ognik liżący go po rękawie i w strachu zaczął wymachiwać szatą spuszczając „napalm” na pobliskie stanowiska. Wygłodzony żywioł zjadał kolejne regały naprawdę szybko, a dymiąca, czarna wstęga smogu robiła z oddychania kosztowny proceder. Jeśli start był ciężki, to teraz na barki spadło zabijakom parę kwintali kłopotu.

Cliff, który z kłopotami czuł się jak ryba w wodzie przebierał nogami niby gepard i nim jeszcze pierwszy księgozbiór zajął się żarem, wjechał wślizgiem w nogi któregoś z przyczajonych w literaturze pięknej strzelców. Ruch – przypadkowy czy planowany, a z całą pewnością mocno desperacki – pozwolił mu w pędzie wybić naładowaną kuszę z dłoni zbója i… I przypadku było dość, by mechanizm zwolnił, a bełt władował się w wyszczerzony w zdumieniu pysk najmity.

Adrenalina wygrywała pod czaszką znaną melodię, więc skory do szaleństw osiłek nie zwalniał. Pomknął naprzód jak pasikonik, władował się po kruszących się pod butami kronikach na górę potężnego regaliska i – hopsa – fiknął na następne. Zadanie było niełatwe samo w sobie, szczególnie w obliczu coraz gęstszego oparu, który wirował nad półkami w czarnej zamieci, ale poziom trudności miał jeszcze wzrosnąć. Pisk heremowego zwierzaka, który ostrzegł Caspara przed czającym się w zasadzce kusznikiem zwrócił uwagę strzelca na pomykającego w podniebnym tańcu Westrocka. Bum!

Bełt rąbnął w półkę pod nogami akrobaty, rozrywając deskę i zmuszając linoskoczka do kicnięcia na sąsiednią biblioteczkę. Następny hops przeniósł go nad mapami i geograficznymi przewodnikami. Świst pocisku za plecami i kolejny przystanek przy balladach i romansach. Tu zrobiło się ckliwie, bo wystrzały oberwały Cliffowi na pysk kawałek żyrandola i załzawiony sportowiec poleciał na łeb, na szyję, chwytając się półek z magicznymi grymuarami w poszukiwaniu ratunku. Rozdygotany mebel wahał się chwilę, ale upór biegacza w końcu przeważył i stos tomisk zwalił się na niego razem z dębowym drewnem. Huk rozniósł się po okolicy, a efektom dźwiękowym towarzyszyło widowiskowe domino kolejnych szaf, które chwiały się i wpadały na siebie rujnując misterny labirynt.

Westrock wygramolił się spod skórzano-pergaminowej pułapki, dalej gotów do rozrabiania, ale jakby mniej sprawny. Z rozciętego rozbitym drewnem czoła sączyła się jucha, a limo pod okiem sugerowało bokserski pojedynek z golemem. I nogi! Nogi plątały się pod nim. A wiedząc, że Cliff żyje według maksymy „im gorzej tym lepiej”, Istus zesłała mu na kark beczkowatego zbója z tasakiem, który postanowił szaleńczy pościg za Samuelem przerwać tu i teraz. Wojak znów dostawał to, co lubił.

Herem, który miał na zatrzymanie Castellsa inny, mniej bezpośredni pomysł pognał w lewo, wzdłuż regałów, wywijając szykowanym do rzutu bolasem. Wychylił się do ataku akurat w momencie, kiedy z dwóch stron wypadli na niego najmici z kordelasami. Zaskoczony zasadzką (jak to z zasadzkami bywa!) posłał oręż wysoko i niecelnie. Chybił zaplątując cięgna wokół żyrandola, który przed momentem zwalił się na Westrocka. Gorzej, że nie miał już czasu, by dobyć broni, zaatakowany szybkimi sieknięciami noży cofnął się gwałtowanie, zrzucił napastnikom pod nogi serię leksykonów w drewnianych oprawach i poprawił słownikiem starooeridyjskim. Tracący grunt pod nogami spróbował wyratować się cyrkowym fikołkiem w tył, słuchem wyławiając szczęk oręża, licząc, że za plecami ma któregoś z kumpli. Na tych zakapiorów to było za mało. Nie dali się zmylić i hycnęli za nim, wargi wykrzywiły się pod wąsem w uśmieszku zwycięzcy. I wtedy jeden z drugim wyłapali w czambuł od walącej się w wywołanym przez Cliffa dominie biblioteczki. Rąbnięci ciężkim drewnem zalegli wśród bestiariuszy i przewodników, choć ich niedoszła ofiara dzięki swej akrobacji zdołała uciec od bolesnego zderzenia z czytelnictwem.

Matt, postać nietuzinkowa, wiódłby prym w całej imprezie, gdyby nie hasanie pod sufitem zastosowane przez Cliffa. Zazdroszcząc kompanowi medalowego występu swą szarżę z drzwiami postanowił poprzedzić niedźwiedzim rykiem. Mało które wrota były w stanie osłonić go całego. Przy jego posturze najlepiej sprawiał się wjazd do stodoły, albo zamkowa brama, ale z braku laku musiało starczyć, co było pod ręką. Żałować i tak przestał szybko, bo kiedy trzy bełty przebiły się przez ciężkie drewno jak przez masło, załapał, że odrzwia spełnią się tu w innej roli. W roli tarana mianowicie. Pchnięte przed sobą szafy zwaliły się przygniatając wrzeszczących kuszników, a asekurowany przez mniej przebojowych kompanów Grzeczny pognał dalej, po rozrzuconych książkach i pyskach przydeptywanych do ziemi rzezimieszków. Bieg Burgena, Marlona i Hayle’a zakończył się dopiero pod przeciwległą ścianą, u końca sali. Tu wielkolud odrzucił drzwi na bok. I tu zdał sobie sprawę, że jeden bełt przeszedł mu przez udo, a drugi usadowił się zaraz obok. Zaraza! Tu były dwa, a teraz ze schodów na górę nadlatywały kolejne – nieosłaniany już przez żaden mebel bydlak był wystawiony na ostrzał ostatniej linii zbójców, którzy osłaniali tyły oddziału ścigającego Castellsa.

Nataniel, Isherwood i Grishnak wybrali inną ścieżkę, a dobry los oczyścił im drogę z brzydkomordych najemników. Tych nie było, to fakt. Była za to inna atrakcja, a mianowicie rozszalały w tej części biblioteki pożar, który natrafił na zbiorowisko magicznych zwojów i papirusów, oplatając gorącą pajęczyną coraz większą i większą przestrzeń. Do tego magia! Magia uwolniona pod płomieniem zapoczątkowanym przez szamana teraz kiełkowała ze zwojów różnobarwnymi fajerwerkami zmieniając całą okolicę w prawdziwe pandemonium. Dym zaczął gęstnieć, a powietrze zaczęło być kredytowane wszystkim uczestnikom zabawy coraz oszczędniej. Wizję zdominowała czerwień i czerń, a słuch huk płomieni. Nie było dobrze. Było źle, ale chujowo miało dopiero być. I łup! Kiedy nadpalony żyrandol zwalił się przed tercetem dłużników obalając przy okazji stojące w ogniu szafy, pechowa trójka znalazła się w zamknięciu. Byli przymknięci w buchającym żarem tunelu płomieni.

Jedynym skurwielem, który zdawał się przechodzić przez całe zamieszanie bez szwanku był Owain. Miał dobre wyczucie czasu. Kiedy było trzeba czekać – czekał, kiedy trzeba było działać – wbijał bastard w bękarcie pyski pochowane między białymi krukami Critwall. I on – choć nie tak efektowny jak sojusznicy – dotarł do skraju biblioteki jako pierwszy. Skryty za bibliotekarskim wózkiem widział, jak Samuel – ku jego zdumieniu – gna w dół, do piwnic magazynowych, a nie po schodach na górę. I teraz – obserwując ostrzeliwujących Burgena i jego klikę zbirów, którzy spóźnili się w swym pościgu – widział, że robi się diablo nieciekawie. Oddychanie robiło się sportem ekstremalnym, a płomienie skakały dalej i dalej ściskając się z każdym skrawkiem nietkniętej jeszcze przestrzeni. I w tej wybitnie niełatwej sytuacji cel misji gnał w dół, pod ziemię. Zejście w dół było naprawdę usilnym proszeniem się o klapsa od bogów. Jeśli mózg tego nie sugerował, to płuca właśnie wysłały Owainowi potwierdzenie tej prawdy.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 05-08-2013 o 21:12.
Panicz jest offline  
Stary 05-08-2013, 22:53   #10
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
Lekki uśmiech wyłonił się z wąskich ust Nataniela. Leżał rozłożony plackiem na ziemi i delektował się świeżą, delikatną bryzą jaka właśnie wypełniła otoczenie. Po chwili w końcu leniwie podniósł się z ziemi odgarniając grzywkę zasłaniającą mu widok. Z mlecznej zasłony wyłaniały się jedynie cienie kontur półek i regałów. Nataniel nie miał w zwyczaju się spieszyć. Najpierw popatrzył w lewo potem w prawo i już miał zrobić pierwszy krok kiedy to naglę całe pomieszczenie rozświetlił oślepiający rozbłysk. Zielarz po raz kolejny zaliczył glebę. Siedział rozkrokiem na drewnianej posadce a ogień skrupulatnie wertował opasłe tomy i pozwijane pergaminy... "Czego on tam szuka?" Zastanawiał się druid chroniąc dłonią twarz przed palącym żarem. Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewał. Różowa raca wyskoczyła z jednego ze zwojów. Zakręciła się szaleńczo, jak wściekły szerszeń, po czym stanęła przed nim w miejscu jakby mu sie przyglądając. Nataniel wpatrywał się w światełko zauroczony gdy to naglę z impetem uderzyło prosto w jego krocze. Na szczęście skórznia nasiąkła wilgocią od magicznie przywołanej mgły, dlatego raca jedynie zasyczała wydzielając obłok pary. Jednak Druid i tak błyskawicznie stanął na równe nogi gasząc żar z okolic swoich genitaliów. Kiedy już doprowadził się do porządku z każdej strony buchał szaleńczy ogień. Nataniel nie tracąc zimnej krwi wyciągnął ze swej bujnej czupryny skitranego tam niewielkiego skręta. Podniósł z ziemi kawałek palącego się drewienka i odpalił nim ziele. Mocno się zaciągnął po czym odciągnął mocno głowę do tyłu wypuszczając przy tym dym z ust i szepcząc jakieś dziwne słowa. Przyglądał się przez chwilę obłokowi próbując jakby znaleźć w nim odpowiedzi na zadane przed chwilą pytanie. W końcu rzucił peta w kąt, ściągnął tarczę z pleców i trzymając ją oburącz przed sobą ruszył z impetem w stronę, którą nakazała mu intuicja oraz dym wypuszczony z ust.
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein
Gerappa92 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172