Wyniki badań były interesujące, nawet bardziej niż interesujące. To że taka koncentracja magii musi mieć wpływ na żyw istoty było oczywiste. Zasięg tego wpływu i jego istota, były już bardziej skomplikowanymi kwestiami. Czy istoty objęte wpływem Farzes były uzależnione lokalnie od węzła, czy były w stanie egzystować poza nim, traciły wtedy swoje dodatkowe walory, czy też umierały. Ta ostatnia opcja mogła byś o wiele mniej przyjemna i mocno ograniczająca komfort życia. Zwłaszcza gdyby wpływ miał się przenieść również na ludzi. Miał zamiar jednak dalej prowadzić badania i obserwacje zarówno węzła jak i istot. Ochrona prawna istot była konieczna, mimo że żyli w Halruaa, to jednak spora część ludności była napływowa a i wśród rdzennych zdarzało się że zabobony doprowadzały do tragedii. Zapisał sobie w notatniku projekt prawa, które miało zostać później podane do publicznej wiadomości. Niniejszym ogłasza się, że połączenie ziemi i magii jakim jest Farzes, objęło swoim błogosławieństwem niektóre istoty mieszkające na tym terenie. Jest to widoczne znamię przypominające tatuaże mieniące się lekką poświatą. Zjawisko to jest naturalne, będące fizycznym przejawem wpływu magii na istoty zamieszkujące te ziemie. Osoby znęcające się nad istotami z takim znamieniem będą podlegać karze chłosty lub grzywny. Osoby nawołujące do nienawiści wobec istot naznaczonych przez Farzes, zarówno rozumnych jak i nie, będą podlegać karze chłosty, grzywny, przepadku mienia lub nawet wygnania. Był całkiem zadowolony z brzmienia nowego prawa, dla niego zjawisko było naturalne, bo wywodzące się z magii. Brał pod uwagę że nie każdy musi to akceptować, ale sądził że sankcje będą odpowiednio odstraszające. Wraz z notatkami przejrzał równiez kilka innych papierów i listów jakie leżały w stosiku na jego biurku. Jego wzrok ponownie prześlizgnął się po raporcie z Twierdzy Starego Bagna. Wnioski może nie nasuwały się od razu, ale po wykluczeniu innych opcji, były dość oczywiste. W okolicy musiał być niezabezpieczony węzeł, przez który drowy dostały się do miasta i twierdzy. Sytuacja wyglądała na nieco niestabilną, na szczęście Netriarcha wyznaczył kogoś na miejsce zaginionego szeryfa. Jednak jeśli ta twierdza nie była przed takimi atakami zabezpieczona, pozostałe również mogły być zagrożone. Zapowiadało się na wycieczkę po okolicy, na szczęście mógł korzystać z węzłów. Miał zamiar się zaopatrzyć w mikstury leczenia, gdyby faktycznie były zabezpieczone, ale zdawało sie że nie będą potrzebne. Dwudziesty nastał jak zwykle, Rovan niechętnie odrywał się od swych codziennych planów i obowiązków, ale jednak musiał. Pewne rzeczy były zbyt ciężkie lub ważne, by zrzucać je na ramiona Tabithy, mimo że ta niewątpliwie dałaby sobie z nimi bez problemu radę. Czasem po prostu były to osoby, które wypadało przyjąć osobiście. Czekał na pierwszą sprawę, siedząc na tronie, bez którego mógłby się spokojnie obyć, tak samo jak i bez otoczki Sali audiencyjnej, która przepychem mogła przyćmić podobne miejsca niektórych królestw. Niemniej jednak, była to reprezentacja władzy Haluraa, pewne rzeczy musiały być dostosowane do powagi pozycji. Petenci w większości widzieli ozdoby, posągi, malowidła, wszystko w aranżacji, która ustawiała ich na odpowiedniej pozycji. Tu przychodziło się faktycznie z petycjami, sprawami, które wymagały rozpatrzenia i osądu, oraz prośbami. Żądania były zostawiane za drzwiami, a raczej wrotami wykonanymi z kamienia, które prowadziły do sali. Oczy maga spojrzały zza maski na pierwszego zainteresowanego. Nie spodziewał się Teodora tutaj, bardziej że odciągnie go na bok przy okazji wykładów w szkole. Najwyraźniej nieco je ostatnimi czasy zaniedbał. Prośba dyrektora szkoły była prosta i niemalże sama się narzucająca. - Oczywiście, to doskonała okazja, mam nadzieję że nie zawiodę się na tym występie. Wystosuję również zaproszenia do naszych sąsiadów. – Odparł Tiran Teodorowi zamykając sprawę. Następną okazała się być petycja o możliwość założenia faktorii. Mag poszeptał krótką chwilę z Tabithą na temat rodu Torryn, słysząc pozytywną opinię nie wachał się zbytnio. Dodatkowe kontakty handlowe były przydatne, zwłaszcza na miejscu. Początkowa suma również mogła się przydać, skarbiec Kamiennej Łzy, mimo że zasilany sporymi sumami, często świecił pustkami. Tak więc kompania handlowa uzyskała zezwolenie, moża było przejść do kolejnej sprawy. Tutaj problemy zaczęły się komplikować. Mag nie cierpiał spraw rodzinnych, zwykle nie było w nich dobrych rozwiązań, zawsze ktoś był pokrzywdzony. Czasem na całe życie. Prośba Ren Song była całkiem sensowna, zwłaszcza przy prawach Halruaa, dzieci miały zapewnić godziwą starość rodzicom, co było jedynie odwdzięczeniem się za zazwyczaj beztroskie dzieciństwo, jakie miały zapewnione. Gdyby nie druga strona i trzecie dno sytuacji, zapewne powiedziałby dura lex sed lex i kazał dziewczynie poślubić kupca. Jednak dziewczyna miała pełne prawo sama sobie wybrać męża. To że jest zdolna do rodzenia dzieci, było widać gołym okiem. Rovan miał ciężki dylemat, nie wspominając jeszcze o dodatkowym fakcie że dziewczyna była uczennicą w szkole. Mag zamyślił się nad odpowiedzią na całą sprawę, ale Wein niejako dała mu dodatkowy czas do namysłu. Bezceremonialnie zaczęła rodzić. Tiran zamrugał ze zdziwienia, w tym czasie pomocne ręce zabrały już dziewczynę z sali. Zaś samo posiedzenie na ten dzień zostało zamknięte. Za to ostatnie mag szczerze dziękował Azuthowi. Zdjął maskę i podążył do swojego apartamentu. Miał kilka kwestii do rozważenia , zależność uczniów od niego była w zasadzie zerowa, ale trzeba było to jasno przedstawić raz a dobrze. Mieli powinność względem Haluraa, nie jego, mimo że był założycielem tej szkoły i w zasadzie zbudował ją od podstaw. Musiał pomówić z Teodorem na ten temat, by uświadomić im że dopóki nie zostaną czeladnikami magicznymi, będą traktowani tak samo jak cała reszta uczniów. Jamros nauczył sie już dość by móc rozpocząć własne badania jeśli chciał, tak więc za jakiś czas mógłby przyjąć innego ucznia. Zastanawiał się nad stworzeniem zawodów lub testów, w których mogliby się sprawdzić uczniowie a nagrodą dla najlepszego byłaby możliwość studiowania dodatkowo pod okiem Rovana. To jednak mogło poczekać, co najmniej trzy lata, byłyby cykliczne, tak więc to zapisał jedynie w notatkach. Zostawała jeszcze kwestia zamążpójścia młodej damy. Prawa ze sobą kolidowały, ale możliwość wybierania przyszłego zięcia przez rodziców miała na celu zapewnienie ich dobrobytu na stare lata. Mogli co prawda się mylić, ale to oni podejmowali ryzyko. Z drugiej strony dziewczyna mogła już sama wybierać. Zdecydował że kobieta sama może wybrać przyszłego partnera życia, jednak dalej spoczywać będzie na nich obowiązek zapewnienia rodzicom godziwej starości, tak by została zachowana esencja zasady a zniesione zostało ograniczenie. Nie było to idealne, ale i tak dawało więcej pola do popisu młodym. Kiedy skończył zapisywać notatkę dla Tabithy swoim lekko drżącym pismem, wszedł jeden ze strażników, prosząc go w imieniu wezyrki o przyjście do lazaretu, wspominając o trojaczkach. Niezbyt często zaglądał do szpitalnego skrzydła, wleciał więc na czwarte piętro, i ruszył do pomieszczeń. Drogę znał na pamięć, mimo że rzadko się tu zjawiał, w końcu sam wszystko zaprojektował i przyłożył się sporo do powstania całego gmaszyska. Skinął głową wezyrce i podał jej notatki, które spisał wcześniej, był ciekaw co miała mu do pokazania. - Trojaczki, przy czym wszystkie noszą dziwne znamię, podobne do tych, jakie noszą niektóre psy i koty, które się niedawno urodziły, sądziłam że będziesz wiedział coś więcej. – Powiedziała Tabitha, odkrywając koc, jakim była przykryta trójka niemowlaków. - Zaczęło się, na dobre się zaczęło. – Mruknął na wpół do siebie mag. – Są naznaczone przez Fares, na jednej z notatek jest edykt, chcę żeby do śródzimia wisiał na bramach, karczmie, rynku i wszędzie gdzie może się rzucić w oczy. Gdyby chodziło tylko o zwierzęta, można by odrobinę przymknąć oko, teraz kiedy wpływ rozlał się również na ludzi, trzeba będzie je wprowadzić w trymie natychmiastowym. Dziewczynki mają potencjał magiczny, chłopczyk nie, będzie miał ciężkie dzieciństwo. Wein może poślubić tego barda, ale muszą zapewnić swoim rodzicom godną starość, ważna jest idea, nie sama forma. Chcę regularne raporty na temat tej rodziny, zwłaszcza dzieci. – Zamilkł wreszcie na chwilę Rovan, jak zwykle jego myśli biegły w kilku kierunkach na raz. - Zajmę się tym, chociaż raporty nabiorą kształtu za jakiś czas, to jeszcze niemowlęta. – Powiedziała wezyrka przeglądając papiery. – Te decyzje mogą wprowadzić nieco zamieszania. - Na początku zapewne tak, ale są konieczne, włącznie z tym odnośnie uczniów, nie mogą sobie pozwalać na zbyt wiele, przynajmniej póki co. Potrzebny będzie odpowiedni egzamin na czeladnika magicznego. Sarion niech zbierze grupę i zbada czy w okolicach nie powstały nowe aktywne zejścia do Podmroku, najlepiej gdyby Pentor się z nimi wybrał. Tak, wiem że nie lubisz kiedy wyjeżdża, ale będzie ze zbrojnym oddziałem i zwiadowcami. – Mag uśmiechnął się na cień myśli na twarzy wezyrki, jej trening był doskonały, ale jeśli chodziło o jej męża, w grę jednak czasem wchodziły uczucia, zwłaszcza przy pomysłach Tirana. – Trzy oddziały zbrojnych niech zostaną przeniesione na granicę ziem Twierdzy Starego Bagna, nie chcę żadnych niespodzianek, sam jutro ruszę do Jeziorzan i sprawdzę co jest z tamtejszym węzłem, możliwe że będę musiał pomóc go zamknąć, możliwe że zaproponuję to samo pozostałym szeryfom, przy okazji zaproszę ich na festyn. Byłbym zapomniał, pięćset sztuk złota możesz przeznaczyć dodatkowo na pomoc w zorganizowaniu festynu, grupa Sariona ma dostać pełne wyposażenie alchemiczne, głównie antytoksyny, będą się prawdopodobnie szlajać po jaskiniach, więc prędzej ich coś pogryzie niż trafią na drowy o ile patrole wykonują dobrze swoją robotę. Gdyby były jakieś kłopoty, będę miał ze sobą amulet kuli komunikacji straży miejskiej, wołajcie mnie od razu. – Rovan skończył swoją cichą tyradę i zasapał się nieco, Tabitha tylko kiwnęła głową, zapamiętała każde słowo ich rozmowy, tego był pewien. Odszedł do swojej pracowni, przygotować się do wizyty w okolicznych szeryfostwach. Następnego ranka, poza zwykłymi oddziałami, z twierdzy wyruszyły trzy grupy. Pentor z Sarionem w poszukiwaniu niebezpiecznych jaskiń i zejść do Podmroku, dodatkowe trzy oddziały łuczników i piechoty na wshodnią granicę szeryfostwa oraz jednoosobowa, która wyruszyła prosto z laboratorium w podziemiach. Rovan złączył się z kamieniem i wraz z wiernym Chirroki, swoim chowańcem, przeniósł się do węzła w pobliżu Starego Bagna. Odczekał w rozluźnionej pozycji, z jedną dłonią opartą na lace, a drugą spoczywająca w kieszeni szarej szaty, od jakiegokolwiek innego okolicznego maga odróżniała go głównie maska, ta sama, którą otrzymał podczas przyjęcia u Netriarchy i mianowania. Mająca oznaczać władzę szeryfa. Po ostatnich wydarzeniach strażnicy mogli mieć napięte nerwy, a wolał uniknąć bełtu z kuszy i konieczności obrony własnej. To mogło się źle skończyć dla miejscowych obrońców. W międzyczasie zbadał węzeł, tak jak podejrzewał, był niezabezpieczony. Niedługo po tym jak skończył, został zaprowadzony do niedawno przybyłego Ansimona Gedreghosta. Ten z kolei nie miał obiekcji przed zamknięciem węzła, nie był zbytnio obeznany w sytuacji na miejscu, więc Tiran wcale się temu nie zdziwił. Szeryf Aelienthe wykorzystał jednak okazję do zaproszenia Ansimona na festyn organizowany wkrótce w Złotej Kiści. Przed odejściem z Jeziorzan, sprawdził jeszcze, czy Farzes nie krył w sobie żadnych nieprzyjemnych niespodzianek, przedmiotów, lub uwięzionych stworzeń i ruszył do Gryfiego Kamienia, zaciskając zęby i będąc gotowym na odbicie się od zabezpieczeń. Zdawało się jednak że i ten był niezabezpieczony. Zaproponował pomoc w zamknięciu węzła ziemi oraz zaprosił Shieldheart na festyn, to samo powtórzył w twierdzy Marcusa Bloodrain. Wieczorem ruszył ponownie do Kamiennej Łzy, nieco zmęczony ale zadowolony ze swoich starań. Kolejne dni spędził na planowaniu organizacji budowy dodatkowego budynku dla szkoły, miał co do niej ambitne plany, ale do tego potrzebna była większa biblioteka, zaś na jej zapełnienie mnóstwo złota. Sprawdził również jak idzie organizacja festynu, ale nie ingerował w to zbytnio. Zamienił jednak kilka słów z Teodorem i spędził nieco czasu z uczniami w szkole, prowadząc wykłady w zastępstwie za Pentora. Upewnił się również, że zaproszenie na festyn dotarło również do Asvida i miejsce dla niego jest również przygotowane. Z niektórymi sąsiadami warto było żyć w dobrych stosunkach, z innymi było to koniecznością. Z niecierpliwością oczekiwał przedstawienia uczniów oraz pojawienia się gości. Miejski rynek też już się ożywiał w podobnym oczekiwaniu, wszyscy robili ostatnie sprawunki i kończyli przyozdabianie miasta. Rovan uśmiechnął się lekko patrząc na mrowie ludzi w dole, z wieży miał doskonały widok na całe miasto. |
Przycupnięta w szerokim fotelu Arastianna, wpatrywała się przez chwilę nieobecnym wzrokiem w okno własnej komnaty. Sączyła wolno czerwone wino z kryształowego pucharu, co pewien czas niemo poruszając ustami. Stan w jakim obecnie się znajdowała, można było nazwać "chwilą słabości", i nie było powodów do obaw, ot zwyczajowy dołek i tym podobne... Veissa to zaś zrozumiała, i zostawiając Maginię samą, pożegnała się ciepłym uśmiechem. A wcale ciepło w sumie nie było, zważywszy na porę roku i miejsce w krainie, choć z klimatu ciepłej. Na północy można było odczuć skutki zwanej wszem i wobec zimy, pani "Gryfiego Kamienia" otuliła się więc bardziej narzuconym na ramiona kaszmirowym kocem, po czym spojrzała niechętnie na biurko zawalone papierami. Ansimon odszedł, przejmując pieczę nad Twierdzą Starego Bagna, po tajemniczym zniknięciu szeryfa Morholda. Sabotaż, atak nieznanych sił, szkody w budulcu i ludziach... Rozbudowa własnych włości, w celu rozwinięcia miasta z sioła, pochłaniała ogromne fundusze, i wymagała chyba i większego nakładu pracy niż wybudowanie samej twierdzy. Do tego zaś jeszcze wczorajszy incydent z cholernym gwałcicielem i splugawionym dziecięm. Magini wstała z fotela, po czym podeszła do okna cicho niczym kot, stąpając boso po zimnej podłodze. Płomienie w kominku kilka razy trzasnęły, podczas gdy jej dłoń spoczęła na szybie. - Nie chcę być marudą, ale ten rok zaczyna się dosyć dziwnie... - Powiedziała sama do siebie, a wtedy zakrakał Graku. I mimo, iż Arastianna słyszała swego kruka już setki razy, tym razem z powodu jego dźwięków przeszły ją dreszcze. - Wiesz co? - Zwróciła się do niego z cierpkim uśmiechem - Pora chyba już spać, bredzę od rzeczy. - Porrrra spać! Porrrra spać! - Zawtórował jej ptak, trzepocząc skrzydłami. ~ Rankiem, w nieco lepszym humorze, Arastianna otwarła okiennice na oścież, dychając świeżym, przyjemnym powietrzem. Przeciągnęła się kilka razy, mając na sobie jedynie białą koszulę nocną, nic nie robiąc sobie z faktu, iż jednemu, czy drugiemu strażnikowi na murach nagle zaczęło się niekontrolowanie mrugać. A zresztą, gdyby i zdała sobie z tego sprawę, czym tu się przejmować? Prace odnośnie przekształcania sioła w miasto... trwały. Tak bowiem było najlepiej, i chyba najbezpieczniej opisać postęp, jaki panował w Kamieniu Gryfa. Murów, mających bowiem otaczać miasto powstał ledwie kawałeczek, będący być może i mniejszą częścią niż choćby 10% z ich całości. A w końcu wypadało miasto schować za chociażby trzema metrami osłony prawda? - Dzień dobry lady Shieldheart - Powitał ją kamerdyner Wilhorn, wnosząc tacę ze śniadaniem - Jak minęła noc? - Dzień dobry - Odparła, zasiadając do małego, okrągłego stołu - Całkiem zwyczajowo, spałam dobrze, a u Ciebie? - Oj, wiek już nie ten, czasem coś zaboli albo strzyknie, i trzeba do Bomarona się wybrać... - Zamarudził Wilhorn, choć uczynił to z trywialnym uśmieszkiem. - Wcale taki stary nie jesteś, prędzej Ci do mojego ojca, niż do jego ojca - Uśmiechnęła się do niego. - Och dziękuję za miłe słowa - Lekko się ukłonił. - To ja dziękuję - Powiedziała, podczas gdy nalewał jej gorącej wody z karafki do szklanicy - Jak co dzień, co ranek, co wieczór... co ja bym bez Ciebie zrobiła. - No cóż... - Wilhornowi nagle lekko zadrżała ręka, a po chwili oboje głośno się zaśmiali. I to było tyle miłych rzeczy, jeśli chodziło o ten dzień. ~ Po śniadaniu, dziennym studiowaniu ksiąg, i kilku zwyczajowych obowiązkach, przyszła pora na bardziej poważne zajęcie. Arastianne ubrała maskę szeryfa, po czym ruszyła do podziemi swej twierdzy... Gramorn Tarmikos, najemnik na jej usługach, a od jednego dnia niedoszły gwałciciel, pozostawał skuty w lochu. Magini odwiedziła go w towarzystwie Kapłana Bomarona, Gnomiego Kapłana Crudaka, do tego przebywał tam z więźniem oczywiście strażnik(posiadający i posadę kata, o czym wiedziało naprawdę niewielu). Magini spojrzała na poobijanego, spętanego kajdanami mężczyznę, którego strażnik postawił szybko do pionu kilkoma kopami. Z jednej strony czuła do Gramorna odrazę, niechęć wielką, ba - nawet nienawiść za dokonany czyn - z drugiej jednak, widząc w jakim jest stanie, pojawił się i malutki płomyk współczucia. Wszystko zaś miało się jednak dopiero zacząć. - Dlaczego to zrobiłeś? - Szepnęła (stanowczo zbyt)łamliwym głosem Magini do najemnika - Dlaczego? To, co jej odpowiedział, zaskoczyło nie tylko samą Arastiannę. A potem było już tylko gorzej... ~ Dokładnie trzy dni po zajściu dokonano publicznej egzekucji na Gramornie Tarmikosie. Na dziedzińcu twierdzy zbudowano szafot, i obwieszczono wszem i wobec o nadchodzących wydarzeniach, toteż lud z sioła przybył licznie, nie mając zamiaru odpuścić sobie takiego widowiska. Było to być może makabrycznym powodem do "rozrywki", każdy powód jednak jest ponoć dobry, by na chwilę odejść od pługa... był to również i pierwszy oficjalny pokaz egzekwowania prawa w takich poważnych sprawach na swych ziemiach przez samą Arastiannę, co samo w sobie było ważnym wydarzeniem. Głowa najemnika miała trafić pod topór. Magini zabroniła uczestnictwa w egzekucji swej uczennicy. Veissa przyglądała się więc z okna twierdzy, oddalona ledwie o kilkanaście metrów, co nie stanowiło pozornie zbyt dużej różnicy, niż zasiadanie w tak zwanym "pierwszym rzędzie", Arastianna próbowała ją jednak w ten sposób choć uchronić przed krwawą sceną, w jakiej przyszło im uczestniczyć. - ...za czyn haniebny, jakiego dokonał, skazuje się go na śmierć, i niechaj bogowie będą mu łaskawi w zaświatach... - Odczytywał wyrok Bomaron swym donośnym głosem. Mury obsadzone strażą, i dziedziniec. Zbrojni ludzie, Krasnale, Gnomy. Najemnicy. - Świnia!! - Krzyknął ktoś z tłumu do skazańca. - Psi chu*u! - Wrzasnął inny. Pospólstwo trochę się uniosło, choć nie trzeba było ich przywoływać do porządku siłą. Wystarczyła obecność zbrojnych, szereg straży oddzielający ich od skazanego, nie było nawet przepychanek, jedynie na samych krzykach więc się skończyło. Kat spojrzał wyczekująco na Maginię, ta zaś wstała. Na dziedzińcu nastała szybko cisza. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eKIZkE1BZ8c[/MEDIA] Arastianna skinęła głową, a wtedy topór opadł na kark gwałciciela... ~ Już dawno nie spiła się, jak tego wieczoru po egzekucji, co odczuwała jeszcze przez następne dwa dni. Dni spędzane na monotonnej rutynie, z jaką przyszło jej się borykać już od bardzo dawna. Wszystko zaś było niby w dobrym porządku, rozbudowa cywilizacji na jej włościach trwała w najlepsze, lud był... zadowolony, a samą poszkodowaną dziewczynkę oddano pod opiekę dwóch kobiet z sioła, pełniących od niedawna rolę akolitek Bomarona. Na ziemiach Szeryf Shieldheart panował spokój, patrole zaś czasem nawet i przez dwa dni nie miały o czym meldować. Zima pooowoli zaczynała się kończyć, Veissa uczyła pilnie, a Arastianna budowała niemalże z równym zaangażowaniem miasto przycupnięte przy twierdzy. Brakowało jej jednak Ansimona, brakowało kogoś, z kim byłaby związana jakąś głębszą przyjaźnią. Napisała więc pewnego wieczora nawet dość długi list, który następnie wysłano magicznym gołębiem hen daleko w świat... Odwiedziny Szeryfa Rovana Tirana, i jego pomoc odnośnie magii pętającej ziemię na której mieszkali, przyjęła z dużą radością, podobnie zresztą jak zaproszenie do Złotej Kiści na święto. ~ Wyruszyła więc w gości w towarzystwie swej uczennicy i z oddziałem jeźdźców na Pegazach, woląc pozostawić Gryfy do dyspozycji twierdzy, oraz na patrole. Sam "Kamień Gryfa" pozostał zaś pod opieką Kapłana Bomarona i zarządcy. Arastianne zaś była zadowolona z faktu ponownego spotkania z Ansimonem, którego nie widziała już od ładnych paru dni, oraz oczywiście z pozostałymi szeryfami. I tym razem, z racji zaproszenia na obchody Śródzimia, nie była to żadna oficjalna wizyta, więc można było się zwyczajowo odprężyć w gronie innych władców twierdz... . |
“W mieszkańców wstąpiła jednak nowa nadzieja, gdyż Netiarcha mianował nowego szeryfa. Ogłoszono, iż funkcję tymczasowo w ramach próby pełnić będzie szacowny Ansimon Gedreghost, pełniący do tej pory rolę Bajlifa przy wielmożnej Arastianne Shieldheart.” Nadzieje te szybko się rozwiały, gdy ów szacowny Ansimon rzeczywiście przybył. Bo przybył sam przylatując na gryfie, który okazał się być ożywioną figurką. Przybył sam… bez wsparcia i środków, które wszak przydałyby się miastu w obecnej sytuacji. W dodatku łatwo było stwierdzić, że nowy szeryf nie pała do swej nowej roli ni odrobiną entuzjazmu. Zaraz po przybyciu odprawił wszelkich petentów i zarządził, by osoby dotąd piastujące jakieś stanowiska nadal je zajmowały. Zamknął się w komnatach szeryfa na dwa dni, nie przyjmując nikogo. Nadzieja gasła szybko. Butelka z winem domagała się odpieczętowania. Stary dobry rocznik. Nie był w stanie jednak poprawić humoru Ansimona, który… zdecydowanie nie miał ochoty na nowe stanowisko. Ani na zarządzanie miastem i twierdzą. Dobrze było mu u Arastianne, mała odpowiedzialność i niewiele obowiązków. Ot wypełnianie rozkazów, które polegały na przekazywanie rozkazów niżej postawionym. Ansimon nigdy nie przejawiał większych ambicji, będąc wszak hedonistą z natury i upodobania. Zawsze był uczniem jakiegoś maga, lub podwładnym kogoś. A teraz? Wepchnięto go niemal siłą na stanowisko, którego nie chciał obejmować. No cóż… zapewne wykopią go tu z hukiem po paru miesiącach rządów, do których nie po prostu nie nadawał. Nie znał twierdzy, nie znał ludzi… i nie bardzo chciał poznawać. Kolejne dni upływały mu na zrzucaniu obowiązków na pracowników poprzedniego szeryfa. Niewątpliwie wpływało to kiepsko na morale, ale Ansimon nie dbał o to. Wszak jego przełożeni nie dbali o to, że zrzucają mało doświadczonego maga bez sił i środków… o przygotowaniu nie wspominając, do twierdzy o której nie wiedział nic. O miejscu, o którym mógł się dopiero uczyć. Zbywał więc petentów wyznaczając im terminy na kilka tygodni wprzód, oraz.. zrzucając ich sprawy na podwładnych Morlholda. Jednego petenta jednak zbyć nie mógł. Rovan Tiran, szeryf pobliskiej Kamiennej Łzy był osobą zbyt ważną by można go zbywać późniejszymi terminami.Opowiadał o jakimś węźle ziemi do zamknięcia, czemu Ansimon przysłuchiwał się jednym uchem i potakując zgodził się z planami Rovana. Gdyby to zależało od Ansimona to zgodziłby się nawet na wykopanie tego węzła i zabranie ze sobą przez Rovana… Podmrok to drowy i Cintri… a więc nic dobrego. I dekretem Ansimona, pierwszym i jedynym jak dotąd… prewencyjnie zamurowano wszelkie wyjścia z Podmroku w okolicy Starego Bagna. Zgodził się także udać na jakiś festyn odbywający się w... Złotej Kiści? Będzie musiał sprawdzić na mapach gdzie to niby jest. I pewnie odwiedzić ową Złotą Kiść. Samotnie. Bowiem po prawdzie nie ufał całej tej bandzie zostawionej przez Morholda i najchętniej rozpędziłby ją na cztery wiatry. Z tego co się orientował w grę wchodził bowiem sabotaż i zdrada, a Ansimon nie planował zostać martwym były zarządzą Starego Bagna… choć bycie byłym zarządcą, by mu nie przeszkadzało. |
Marcus -Otwieram pierwsze zebranie Rady Miejskiej Valyrii. Marcus uderzył specjalnie na tę okazję przygotowaną laską, której ozdobą była maska przypominająca jego własną. Na poprzedniej sesji ustalono, że Szeryf Kastoel, każdorazowo, nawet jeżeli nie będzie nim Marcus Bloodrain ma prawo przewodniczenia obradom Rady Miejskiej, jak i również dysponuje prawem veta i może wydawać osobiście wiążące prawnie Dekrety we wszelkich sprawach dotyczących podatków, porządku publicznego i bezpieczeństwa. Były to rozległe uprawnienia i Marcus nie widział w przyznaniu ich mu nic złego. I tak nimi w zasadzie dysponował lub dysponowałby jakby zaszła taka potrzeba, ale przyzwolenie obywateli to zawsze miła wiadomość. Marcus zastanawiał się tylko, czy ludzie nie będą tego żałować. Nie wiadomo dziś kto będzie następnym szeryfem, równie dobrze może to być najgorszy skurwysyn jakiego nosiła ziemia. Wtedy ludzie z Valyrii zapłaczą nad swoim Statutem Miejskim. Zebranie było długie i nudne. Sprawami omawianymi były rozwój sieci kanalizacyjnej, podział podatku handlowego między Szeryfostwo, a władze miejskie i zasad postępowania w przypadku korupcji urzędników i strażników miejskich. Marcus nie cierpiał sprzedawczyków, więc w tej sprawie była jasność. W Kastoel i Valyrii korupcja praktycznie nie istniała. Kto sie jej dopuścił zostawał złapany, a następnie musiał przejść przez całe miasto nago na kolanach. Zostawał wygnany i nie miał prawa powrotu, po pierwsze, po drugie kożyść majątkową, którą uzyskał musiał oddać. Jeżeli kożyść nie była dla niego, lecz dla osoby bliskiej zostawali oni wygnani razem. Było to prawda bezwzględne, ale przypadek korupcji urzednika zdażył się tylko dwa razy od zjawienia się szeryfa Marcusa. W praktyce w przypadkach mniejszej wagi stosowano też publiczną chłostę i zakucie w dyby, ale nikt nigdy nie mógł być pewnym co zostanie za ową mniejszą wagę uznane albo nie. -Zamykam zebranie. Panowie, do zobaczenia za tydzień. Na zebraniu w poniedziałek i środę nie będzie mnie ze względu na wizytę u Szeryfa Rowana Tirana i na ważne sprawy, które mamy do omówienia. Na te dwa razy przewodnictwo w obradach przekazuje szanownemu burmistrzowi. Marcus skinął głową w stronę starego Falkendorfa i rzekł. -Do zobaczenia za tydzień. Bądźcie zdrowi. ***** -Lester, zostaw mnie samego. Muszę się pomodlić. Wieża Azutha oficjalnie była kaplicą od samego początku. Marcus zazwyczaj modlił się właśnie tutaj. Przychodził po radę swego bóstwa tutaj. Klęknął przy ołtarzu i czuł jak jego oczy powoli się zamykają, ogarnął go nienaturalny spokój. -Ojcze czy powinienem się czegoś obawiać? Czy powinienem zrobić coś, byś wiedział, że służę przede wszystkim Tobie? Jego oczom ukazał się las otulony światłem księżyca. Podrózowała nim samotna postać. Nie zważała na wycie wilków, nie bała się. Była zwinna i cicha. Nad nią cztery gwiazdy. Kiedy wyszła na polanę okazało się, że był to mężczyzna w białych włosach i z białą brodą. Trzymał w ręku laskę, która z dwóch stron była miała żelazne zakończenia, a zwieńczona była szafirem wielkości pięści. Palcem wskazywał w góre, na gwiazdy. Jedna z nich zaczęła swiecic jaśniej. -Uwierz w siebię. Ja w Ciebię wierzę. Marcus podniósł się z ołtarza zlany potem. Dokładnie rozpamiętywal sen. Nie mógł pozwolić by choć szczegół umknał jego uwadze. Pierwszym co zrobił po tej sytuacji była kapiel. Nastepnie umówił się na spotkanie z kowalem i jubilerem. Mistrz Matthos był zdziwiony wszak poprzedniego dnia skończył wykonanie dla Szeryfa laski przewodniczącego obrad. -Panie, czy coś jest nie tak? -Tak. Trzeba wykonać pewne modyfikacje. Stara Laska, laska jego Pana, w której uwięził Savrasa, a potem go uwolnił by mu służył. Laska przewodniczącego musiała ja przypominać, ale nie mogła być taka sama. To by było świętokradztwo. -Początek i koniec musi być żelazny. Maska musi być z szafiru. To mu odpowiedało po części na jego drugie pytanie. Pan nigdy nie wyrażał się zbyt jasno. W opini Marcusa według niego byłoby to nudne. Liriel Valirian ssał pierś mamy z zamkniętymi oczami. Ona zaś myślami była bardzo daleko. Wczoraj przyszło zaproszenie Rowana Tirana i ona chciałąby bardzo wybrać się na to spotkanie. Bała sie opinii Marcusa. Myślała, że nie będzie chciał zostawić Rady i Miasta samemu sobie, że przełoży obowiązek nad spotkaniem, które mimo, że miało miec jakaś wagę, nie obiecywało zbyt wiele. Chciała znów zobaczyć się z Szeryf Shieldhart i zobaczyć pozostałą dwójkę. Morhold podobno nie żył i zastapił go przyboczny Arastienne? Czy da sobie radę? W końcu to nie w nim pokładał zaufanie Netriarcha... Położyła małego spać i udała się na rozmowę z ukochanym. Spotkali się wieczorem. Na dziedzińcu, gdy Marcus ostatecznie pozałatwiał wszystkie swoje sprawy w mieście. Przywitał ja pocałunkiem w usta. Zauważyła, że jest czymś zmartwiony. Co się stało? Nic. Miałem wizję. Marcus opowiedzial jej ze szczegółami o swym snie i o tym, co uczynił nastepnie. Słyszałes już zapewne o zaproszeniu Rowana Tirana? Tak. Myslę, że sen oznacza, że powinnismy iść sami. Bez nawet Lwich Strażników. Starzec przemierzał drogę. Był sam. W dodatku kazał ci uwierzyć w siebie. To znaczy, że masz iść na spotkanie i uwierzyć w to wszystko co tu zbudowałeś. To się nie rozpadnie jak zabraknie ciebie na kilka dni. Nie myślałem, że wierzysz w takie rzeczy. Wiem, że ty wierzysz i to mi wystarcza. Zatem postanowione. Idziemy - to raz, idziemy sami, to dwa. Nie boisz się prób zamachu? Zamachu? Niech próbują! Po twarzy jej męża przebiegł łobuzerski smiech. Marcus nigdy nie należał do strachliwych. Nazajutrz wyruszyli. |
Cytat:
20-27 Młot 1972RD Szeryfowstwo: Kastoel, twierdza: Kaostel miasto: Valiria szeryf: Marcus Bloodrain Prace nad utwardzaniem dróg w szeryfowstwie postępowały zgodnie z harmonogramem. Przyjmowana początkowo z nieufnością, przez podróżujących kupców, duża ilość nomadów, wzbudziła w końcu przychylność tychże, gdy okazało się, iż sami nomadzi w większości przypadków, w stanie są rozprawić się z nielicznymi bandami banitów próbujących wypadów na tereny domeny. Rzec można wszystko na dobre drodze dla dalszego rozwoju. Niewątpliwym wydarzeniem było przybycie Rovan Tiran pojaiwł się nagle na głównym dziedzińcu twierdzy, twarz jego skrywała maska szeryfa . Należy podkreślić, iż straż w pełni profersjonalnie obwołała, pojawiającego się nagle przybysza, a zarazem nie wykazała większej nerwowości w swych działaniach. Szeryf w krótkich słowach wyjaśnił powód przybycia. - Ostatni atak spowodowany jest niezabezpieczeniem węzłów ziemi w Twierdzy Starego Bagna. Tutaj również stwierdzam ten sam problem. Nie posiadacie osoby znającej się na węzłach ziemi, która mogła by je zabezpieczyć zamykając je. Chociaż stwierdzić należy, iż gdy w każdym mieście były osoby znające się na magii węzłów ziemi, można by stworzyć tanią sieć służąca do transportu osób. Jednakże na chwile obecną jednym słusznym rozwiązaniem jest zamkniecie tychże węzłów. Następnie zaprosił do siebie na Święto Śródzimia, obiecując rozliczne rozrywki. Tereny szeryfowstw Kaostel i Aelienthe 28-30 Młota szeryf: Marcus Bloodrain Podróż w samowtór przebiegała sprawnie, chociaż nie była zbyt szybka, zwłaszcza biorąc pogarszając się w miarę oddalania od Valirii dróg. Napotkani kupcy chętnie zawsze wymieniali się wiadomościami, jasne jednakże szybko stało się, iż jakość dróg zwłaszcza dla ciężkich wozów kupieckich jest zatrważająca. Co odważniejsi powarzyli się nawet w obecności szeryfa hrabstwa wspomnieć, iż zmuszeni są przez to przenieść na treny, gdzie lepiej dbają o podległe im drogi. Słowa kupców stały się jasne w momencie przekroczenia granicy z szeryfowstwem Aelienthe. Dobre szutrowe drogi zaczęły na długo przed pierwszą stanicą Rozdroże, biorącą nazwę od skrzyżowania się szlaków handlowych Płaskowyżu Nath. Dalej do samej twierdzy było jeszcze lepiej, gdyż wjechali na kamienna drogę wykonaną niechybnie przy pomocy magii i tak było, aż do samej twierdzy. Po drodze minęli trzy dostanie wioski, zajęciem mieszkańców których było winiarstwo. Ciepły klimat pozwalał nawet na dwa zbiory winogron w roku. W wioskach rozpoczynało się już nieco wcześniej świętowanie Śródzimia. Związane było to niewątpliwie z odszpuntowaniem z okazji owego święta, beczek z młodym winem. Rozweseleni mieszkańcy z chęcią zatrzymali by szeryfa na dłużnej niż zwyczajowy popas. Przyznać trzeba, że za każdym popasem trudniej było przekonać się do dalszej jazdy. Tak to spowalniani przez wesołych winiarzy szeryf Bloodrain wraz z małżonką dotarł wieczorem 30 młota do Złotej Kiści. Zmęczenie nie pozwoliło na zwiedzenie miasta. Przybyłych powitał sam szeryf Rovan Tiran, powiadomiony z dużym wyprzedzeniem przez system znaków dymnych, nadawanych z wież strażniczych, o zbliżaniu się orszaku dostojnych gości. Zmęczenie, zakończyło szybko wieczór. Po lepkiej kolacji gościom wskazano pokoje zależne od pozycji małżeństwu Bloodrein wskazano zaś elegancki apartament. Wykonanie wszystkich sprzętów oraz płaskorzeźby i rzeźby w apartamencie wskazywały niechybnie o zamiłowaniu Rowana do sztuki. 21 Młot 1972RD Twierdz i osada: Gryfii Kamień; szeryf: Arastianne Shieldheart. Cela oświetlona drżącym światłem nieustającego płomienia sprawiała upiorne wrażenie. - Dlaczego to zrobiłeś? - Szepnęła (stanowczo zbyt)łamliwym głosem Magini do najemnika. - Dlaczego? - uśmiechną się smutno były strażnik. - Bo rzygałem już spokojem i bezpieczeństwem w tym miejscu. Żadnych rozrywek dla wojownika, ani dziewek wszetecznych, a ja nie sodomita co to z baranami spółkuje. Co miałem obserwować jak winorośl rośnie. - Westchnął – głupi byłem mogłem z opiekunami dziewki się dogadać wcześniej i zapłacić wcześniej, a wtedy żadne wasze prawo by mnie nie dotknęło, gdyż prawem rodziny, opiekunów rozporządzać życiem dziecka. Tak. Tylko nie doryćkana dziewka mogła zapomnieć o zamtuzie dla wojowników. Uśmiechnął się, a jego uśmiech stał się obleśny. W skaczącym świetle przypominał uśmiech satyrów. - Możemy jednak to zaraz tutaj naprawić, Choć gołąbeczko do swojego ogiera, a ci wygodzę tak, iż ani nogą ani ręką nie ruszysz. Pozn... Celny kopniak strażnika zwalił więźnia z nóg. Drugi kopniak opancerzonych trzewików wypchnął mu brutalnie powietrze z płuc i zostawił na dłuższą chwilę łapiącego powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. - Wybacz Wielmożna Pani to się już nie powtórzy, dopilnuje aby na szafot szedł z radością, z utęsknieniem go wyglądając. Kapłani pokiwali głowami coś poszeptali do siebie. - Tak Szeryfie nasze badania i zachowanie samego skazanego wskazują, iż rządzi nim chaos i zło. Co zaś się tyczy wcześniejszego Waszego Pani pytania, jak mógł przebyć portal który zamyka się przed istotami złymi, jedyna odpowiedzią jest, iż w czasie przechodzenia musiała być już chaotyczny lecz jeszcze nie zły. Ostatni czyn strącił go w ramiona zła i szaleństwa. Znaleźliśmy jeszcze w waszych wojskach dwóch ludzi o charakterze chaotycznym neutralnym. Do ciebie należny decyzja o ich dalszym losie. * Popołudnia tego samego dnia dotarła do Arastianne lepsza wiadomość. Do apartamentu czarodziejki anonsując się głośnym pukaniem wkroczyła jej asystentka Veissa.Ewii - Pani z dziewczynką już wszystko w porządku, ale o tym zapewne wiesz od kapłanów. To jeśli chodziło by o ciało, bo o duszę i jej zmysły bardziej się lękałam. Jak zwykle pomogło trochę miłości. Podarowałam Ewii jedno z szczeniąt z nowego miotu, to dziwne z jakby tatuażami mieniącymi się kolorami na ciele. Dobrze wyczułam dziewczynka uwielbi zwierzęta i dzieci. Tak zresztą ten złoczyńca ją zachęcił do wejścia do stodoły. Miał jej pokazać szczeniaki swoich psów. Był u nas w oddziale z pasami. Właśnie to suka którą się opiekował oszczeniła się ostatnio. Że też nie zgryzły tego drania psy. Chociaż dziesiętnik z jego oddziału powiedział mi, iż nawet jego własne psy go nie lubiły, lecz mimo wszystko były mu posłuszne. Dość o tym ścierwie. Dziewczynka Ewii jest sierotą, u swoich opiekunów opiekowała się najmłodszymi dziećmi oraz wypasła kozy. Pani jak widziałaś posiada jakąś potencjalną moc, postanowiłam jeśli nie masz Pani żadnych obiekcji, zająć się małą i zostać jej opiekunem, przejmując opiekę od tych gospodarzy, bo pewnie u nich dziewczynka by nie rozwinęła swoich umiejętności jak powinna. Słyszałam też, iż Rowan Tiran potrafi dokładniej określać potencjał u tak małych dzieci, zatem w najbliższym czasie za Twoim pozwoleniem chciałabym go odwiedzić z małą. *** Wyruszając na święto Śródzimia w orszaku szeryfa Veissa na siodle przed sobą wiozła Ewii, zaś z sakwy przytoczonej za siodłem głowę wystawiał rozglądając się ciekawski Błazen. Wieczór 30 Młot 1972RD Szeryfowstwo: Aelienthe; Twierdza: Kamienna Łza; miasto: Złota Kiść; szeryf: Rovan Tiran Pukanie do gabinetu wyrwało Rovana. - Wejść. W drzwiach zdobnego w piękne płaskorzeźby gabinetu, pojawiła się Wezyr Tabitcha. Rovan usiadł wygodniej za rzeźbionym intarsjowanym bursztynem biurkiem. - Rovanie – tak jak zwykle, gdy nie było w pobliżu służby i postronnych Tabitcha zrzuciła maskę służbową i przemawiał do niego zwyczajnie jak przyjaciółka, jak to mieli w zwyczaju wcześniej, nim funkcje służbowe rozdzieliły ich przynajmniej w obecności postronnych. - Przygotowałam projekt Regulaminu Freblówki i Szkoły Magów dotyczący ciąży.- Podała mu dokument do przeczytania i podpisania. Cytat:
Cytat:
- Miasto dynamicznie rozwija się i mamy wiele nowych młodych matek, wiele pierworódek. Wynikły problemy w gildiach rzemieślniczych. Jak wiesz mistrz ma wiele praw, tak jaka na przykład wyrzucenie z terminu nawet tuż przed uwolnieniem. Doświadczyło to kilka dziewczyn, gdy zabierały dzieci tak małe do zakładów swych mistrzów, gdyż nie miały z kim ich zostawiać. Mistrz jest w prawie i rację ma, bo dzieci tak małe dezorganizują pracę warsztatów, czy tudzież handel. Panie zatem potrzebna jest ochronka, gdzie matki które się jeszcze nie wyzwoliły i nie przystały na pełnych prawach do cechów, mogły by na czas pracy. Ustaliłam, iż cechy i mistrzowie wyrażają zgodę na zwalnianie matek na czas karmień w przypadku noworodków, lecz nie wyrażają zgody na przebywanie dzieci na ternie składów. Ochronka powinna mieć i cześć sierocą, chociaż dzięki Mystrze ten problem jeszcze się nie pojawił. Potrzebujemy dwudziestu opiekunek, te łatwo znajdziemy pośród młodych matek z rodzin gospodarkich. Mam też kandydatkę na dyrektora tej ochronki jest to właśnie jedna z takich zwolnionych tuż przed wyzwoleniem, ale lepiej jak sama opowie o sobie. Zaraz ją poproszę. Po tych słowach wyszła. Zza drzwi doszły słowa. - Możesz wejść, Szeryf przyjmie Cię teraz. Tabitcha wprowadziła młodą dziewczynę. - Wielmożny Szeryfie to jest Rona Piastun. Opowiedz o sobie Wielmożnemu Szeryfowie. - po tych słowach wezyrka odsunęła się i zastygła pod ścianą. Dziewczyna dygnęła. Energiczny ruch rozrzucił jej długie kruczoczarne włosy, gdy odrzuciła już z twarzy niesforną grzywkę, szeryf dojrzał jasnoniebieskie głębokie oczy naznaczone pięknem Selune, pełne usta w kolorze owocu granatu. - Wielmożny Panie, tak jak już Wezyr Tabitcha mówiła, zwę się Rona Piastun. Pochodzę z Doliny Radła i przybyłam tu wraz swoim mistrzem osiem miesięcy temu. W tym roku kończę szesnaście lat i miałam się wyzwalać, aby nabyć pełnych praw w cechu. Mąż mój zginą w jednej z potyczek na terenie Doliny dziewięć miesięcy temu. Dwa tygodnie temu powiłam Ronię. Nie mając z kim zostawić jej zabierałam ją do zakładu, lecz po kilku takich dniach mistrz wyrzucił mnie terminu. Szlachetna Pani Tabitcha postarał się już abym dokończyła swą edukacje u kapłanów. Szkoliłam się w zielarstwie, leczeniu, alchemii, akuszerstwie, handlu. Zatem zaproponował mi abym, jeśli się zgodzicie Wielmożny Panie została przełożoną ochronki. Rovan uważnie słuchający słów i obserwujący dziewczynę kręcił młynka kciukami zaplecionych dłoni. Wszędzie widział znamiona potwierdzające jej słowa. Chociaż dziewczyna była drobna to pełne biodra świadczyły o niedawnym poradzie. Pełen piersi wielkości dojrzałych grantów wzbierały mlekiem, o czym świadczyły plamy na sukni. *** Wieczorem przybyły jeszcze orszaki szeryfów na Święto Śródzimia. Jako ostatni, tuż po północy przybył Ansimon Gedreghost. Ranek Święto Śródzima 1972RD Szeryfowstwo: Aelienthe; Twierdza: Kamienna Łza; miasto: Złota Kiść; szeryf: Rovan Tiran. Służba w Twierdzy Kamienna Łza była sprawna. Gdy goście obudzili się czekała na każdego z oficjeli przygotowana gorąca kąpiel z wonnymi olejkami dodanymi dla ich przyjemności. Damom przydzielono odpowiednio przeszkolone pokojówki, które pomogły przy toalecie oraz przywdzianiu uroczystych strojów. Około dziewiątej godziny zaproszono wszystkich gości do sali bankietowej. Jak można było się spodziewać w twierdzy Tirana sala była bogato zdobiona rzeźbionymi ornamentami, płaskorzeźbami. Niewątpliwą ozdoba był olbrzymi witraż przez który wpadało światło i oświetlało roziskrzonymi kolorowymi refleksami główny stół. U szczytu stołu stał Rovan Tiran oczekując na swoich gości. - Szanowni Państwo Otrzymałem niedawno wiadomość, iż przybędzie do mojej twierdzy Wezyr Idrachim Jordain prawa ręka Króla-Czarodzeja. Zapewne przybywa. Zatem poczekajmy na niego. W tym czasie służba usadzała gości zgodnie z ich rangą. Gospodarz miał rację ledwie goście zajęli miejsca dla nich przeznaczone do sali wkroczył w asyście pięciu czarodziejów Jordain. Za nim na salę dźwigając dziesięć skrzyń weszli strażnicy z twierdzy. - Witaj Wielmożny Panie- stojący u szczytu stołu gospodarz powitał dostojnika. - Witam szanownych państwa. - lekko chrapiący głos Wezyra rozległ się dźwięcznie w sali. - Zajmę się w pierwszej kolejności powierzonymi mi zadaniami. - po tych słowach skinął na jednego z czarodziejów, który podał mu przyozdobiony pieczęciami niewielki zwój. - Z dniem Śródzimia zdejmujemy z funkcji pełniącego obowiązki szeryfa naszego podanego Ansimon Gedreghost. Podpisano Netiarcha Zalathorm Kirkson 30młota 1372RD. Następna sprawa. - czarodziej sprawnie z magicznej tuby wyjął następny pergamin, okazalszy rozmiarami oraz zdobny w wiele pieczęci i podał Wezyrowi. - My Netiarcha Zalathorm Kirkson w uznaniu zasług postanawiamy Naszemu wasalowi Szeryfowi Aelienthe Rovan Tiranowi w uznaniu jego zasług nadać tytuł Margrabiego i przyznać jemu i jego rodowi, o ile będą w nim wałujący magią, po wsze czasy ziemie Marchii Winnego Przedgórza. Jednocześnie ogłaszamy utworzenie tej marchii z szeryfowstw Aelienthe i Samotnego Jeziora. Marchia ta, jak i inne szeryfowstwa doliny i przełęczy Naht należeć będzie do Hrabstwa Traident. Podpisano Netiarcha Zalathorm Kirkson 30 młota 1972RD po tym podpisie podpisało się jeszcze 10 członków rady Czarodziejów. To jeszcze nie wszystko. - tym razem czarodziej spóźnił się z podaniem następnego dokumentu, nerwowe pstryknięcie palcami pospieszyło czarodzieja. - My Netiarcha Zalathorm Kirkson w uznaniu zasług, postanawiamy, doceniając zasługi Margrabiego Rovana Tirana wspomóc go w budowie na jego ternach Szkoły Magii, jako podstawę traktując utworzoną już szkołę oraz Kolegium Bardów jako podstawę do dalszego rozwoju. Zachowujemy też podział już ustanowiony na szkołę przygotowawczą dla magów, zwaną również Freblówką, młodzież od dwunastego do piętnastego roku życia oraz Szkołę magów, w planach dwuletnią dla dorosłych od piętnastego do siedemnastego roku życia. Jednocześnie biorąc pod uwagę jego doświadczenie jako członka Halruańskich Szpiegów Magów obarczamy go misją wyszukiwania potencjalnych magów wśród dzieci Hrabstwa Traident, czy to samodzielnie czy też przez osoby przez niego naznaczone. Zasady szkolenie dzieci z innych szeryfowst w Szkole Magii winny być ustalone osobnymi porozumieniami. Na rzecz szkoły przekazuję dwadzieścia dziewięć Grimuarów z okładkami i stronami z metalowej folii uczynionymi z żywego metalu, zabezpieczonych zapachem, potężną odpornością, wodoodpornością, wypełnionych czarami różnych kręgów. Skrzynie z komponentami magicznymi dla uczniów, pozwalając na zapisanie tysiąca stron ksiąg czarów. W pierwszym roku zaś trwania nauki funduję nagrodę dla najlepszego ucznia Freblówki w postaci pustej księgi uczynionej z żywego metalu, zaś dla ucznia Szkoły Magów Błogosławiona księgę Boccoba. Podpisano Netiarcha Zalathorm Kirkson 30 młota 1972RD Tyle oficjalnych wiadomości. - Wezyr otarł pot z czoła mieniącą się magią chustą. - Netiarcha Zalathorm Kirkson polecił mi jeszcze przekazać ci Margarabio Tiran dziesięć Lir Trwałości. Szeryfie Marcusie Bloodrain tobie nakazał zaś przekazać poświęcony na głównym ołtarzu Azutha Ornat wiary Azutha, szeryfie Arastianne Shieldheart tobie zaś przekazuję Opończę odporności na czary z symbolami Mystry i poświęconą w głównej świątyni Mystry. Po tych słowach podszedł do jednej z skrzyń wyjął z jednej skrzyni ornat i opończę i lirę. Po czym wręczył wymienionym szeryfom ofiarowane przedmioty. - Margrabio przedmioty dla ciebie i szkoły są w skrzyniach. Poinstruuj podwładnych gdzie mają zostać umieszczone. Słyszem, iż ma się odbyć dzisiaj konkurs bardów postanowiłem własnym sumptem ufundować nagrodę w nim Lirę Cli. Wybaczcie jednak jestem zmęczony, acha – klepnął się w czoło – Radę doszły słuchy, iż planujecie sieć teleportów. Postanowili pomóc w tym przysyłając odpowiednich czarodziejów. Ostatnio wynaleziono jakiś inny przepis na budowę takowych co znacznie ich koszt zmniejszyło. O szczegóły pytajcie magów mi towarzyszących. Zwykle godziny przed obiadem przeznacza się na zawieranie traktatów i umów. Zatem pozostawiam Was, a sam idę odpocząć przed obiadem i jedną z atrakcji, konkursem bardów. W pobliżu jak z podziemi wyrosła wezyr Tabitcha. - Wielmożny Panie, proszę za mną. |
Rozmowy szeryfów były nudne, nawet jeśli towarzyszyły temu ładne buźki dwóch nowych ślicznotek. Rozmowy były nudne, bo i sprawy których dotyczyły były nudne. Ansimon cieszył się więc w duchu, że jego szeryfowanie skończyło się równie szybko jak i zaczęło. Był wolny! Wolny od durnej odpowiedzialności, wolny od obowiązków wolny od ludzi i miasta, na którym mu nie zależało. Mógł wrócić do Arastianny, o ile go znów weźmie pod swe skrzydła. Mógł poszukać roboty u innych szeryfów. Tylko nie u Rorana… Nie przepadał za pracą u pracusiów. Marcus też odpadał. Był żonaty. I to z dość ładną kobietą. Wystarczający powód by go unikać. Nie ma co dawać okazji pokusie. Na razie.. uwolniwszy się od narady udał się na jarmark, który.. nie wyróżniał się niczym wyjątkowym. Ot zwykłe rozrywki dla gawiedzi. Bardowie, grajkowie, stragany z ciastami, sukniami biżuterią, et cetera... Nuda… dla Ansimona przynajmniej. Choć obiektywnie oceniając Gedreghost podziwiał zmysł organizacyjny Rovana Tirana, to subiektywnie Jarmark dla czarodzieja był niezbyt interesującą imprezą. Przemierzając z jastrzębiem na ramieniu Ansimon przeciskał się przez tłum ludzi, którzy zjechali na Święto Śródzimia szukając straganu z napitkami, albo jeszcze lepiej karczmy. Przypadkiem minął listę ze spisem turniejów.. Zatrzymał się przy niej i zaczął czytać. Turniej strzelecki i walki bronią białą niezbyt go zainteresowały. Nie był wojownikiem, w walce polegał bardziej na swej magii i pomysłowości, niż na sile mięśni i precyzji oka. Pojedynki magów również niezbyt go ciekawiły. Zabawa dla kujonów którzy chcą poudawać twardzieli. Turniej iluzji… zabawa dla dzieci. Bardowie… Tylko nie konkursy wyjców! Ileż można słuchać kolejnych aranżacji tych samych utworów? Większość znanych Ansimonowi bardów, bardziej od pisania nowych pieśni wolała łazić z drużynami awanturników i ogrzewać się przy ich sławie. A już wirtuozów instrumentów można było policzyć na palcach jednej dłoni. Ansimon wrócił spojrzeniem ku konkursowi iluzji. Nadal uważał to za zabawę dla dzieci, ale nie miał planów na resztę dnia. Ani też stanowiska, któremu mógłby uwłaczyć uczestnictwem lub przegraną. Równie dobrze mógł spróbować. Nie obserwował swoich konkurentów. Nie wypadało. W konkursie iluzji nie liczyła się potęga, a kreatywność, gust, styl. I rozmach mierzony fantazją. Ansimon wyszedł na scenę uśmiechnięty. Na jego ramieniu jego siedział jastrząb, w ręku tkwił srebrny krąg. Mag rozejrzał się po zebranych, kilka szeptów i kilka gestów. Mgła wypełniła cały obszar dookoła niego skrywając je sylwetkę w swych oparach. Kolejne zaklęcia sprawiły że w mgle zaczęły migotać kolorowe światełka odprawiające jakiś szaleńczy taniec. Po czym te światełka, wynurzyły się z mgły jako unoszące się w powietrzu kolorowe płomienie poruszające się w jednym kręgu i zbliżając do siebie powoli. W końcu zderzyły się w kolorowym, acz cichym wybuchu… który zakończył się rykiem. Bowiem z mgły wynurzyła się nagle bestia. Skrzydlaty pierzasty wąż unoszący się tuż nad oparami, przez niektórych rozpoznawany jako couatl, wysłannik dobrych bóstw. Latał przez chwilę tuż nad mglistymi oparami, odprawiając powietrzny balet. Po czym zatrzymał się nad centrum mgły i zioną. Ale nie ogniem. Z jego paszczy wystrzeliły w górę długi na kilkanaście metrów promień spleciony wszystkich kolorów tęczy huczących niczym błyskawica, trzeszczących niczym płomienie, iskrzących niczym świeży śnieg blasku słońca. Potwór zionął tym promieniem prosto w słońce i.. rozpadł się na kolorowe iskierki. Po czym mgła się rozwiała, a Ansimon skłonił się przed publicznością. Zabawa dla dzieci... ale czasem warto się pobawić. |
Soundtrack [MEDIA]http://th07.deviantart.net/fs71/PRE/f/2013/191/7/d/chester_cathedral_by_kippa2001-d50ufdd.jpg[/MEDIA] Ostatnio czasy były spokojne. Może nawet aż za spokojne. Inkwizytor Liliel Amnis, zwana również Białą, cieszyła się z każdego poranka, który nie zaczynał się od słów "Jest pewna sprawa niecierpiąca zwłoki...". Dzierżyła swój urząd z dumą i uwagą, ale uważała, że im mniej jest pracy dla Inkwizycji, tym lepiej świadczy to o tym, co dzieje się w kraju i Kościele. Od kilku miesięcy jej dzień wyglądał podobnie: pobudka, modlitwa, zapoznanie się z aktualną sytuacją, praca z papierami do południa, posiłek, modlitwa...czasem w tą pracowitą rutynę wkradały się inne zajęcia: pomoc słabym i chorym, nauki dla akolitów...I od kiedy w obrębie nowo powstałego szeryfowstwa Złota Kiść wybudowano mały posterunek paladynów Wiary, zwany "Dłonią Azutha" ("twierdzą", jak dodawali niektórzy), Liliel również dzieliła swój czas między miasto Traident a warownię. Świat był zaiste mały; znała wszak nowego gospodarza Złotej Kiści, mądrego i doświadczonego maga Rovana Tirana, z którym kiedyś połączyło ją wspólne śledztwo w sprawie herezji, która zalęgła się w sercu Wiary. Tyle razy obiecywała sobie, że odwiedzi cenionego towarzysza, ale zawsze były ważniejsze sprawy, kolejne obowiązku, kwestie nie cierpiące zwłoki. Dlatego, kiedy w Dłoni odnalazł ją posłaniec z wezwaniem od Rovana, Liliel skwapliwie skorzystała z okazji, by udać się w gości do szeryfa. Cytat:
*** Pierwsze spotkanie z pozostałymi Szeryfami nie wypadło zbyt pomyślnie. Wszyscy byli dziwnie spięci i bardzo ostrożni, enigmatyczni i wycofani, jakby zebrali się tutaj wrogowie, a nie ludzie mający razem dbać o dobrobyt krainy. Rovan czynił co mógł, by zbliżyć do siebie szeryfów, jego wysiłki pozostały jednak bez odzewu; nie zdołał przebić się przez mur milczenia i obojętności. Być może zebrani byli zbyt onieśmieleni...przecież nie znali się zbyt dobrze. Liliel miała nadzieję, że te obawy prysną przy następnych zebraniach. Na pewno warto będzie odwiedzić każdego z nich na osobności - w swoich własnych twierdzach, na swoich ziemiach będą być może bardziej otwarci i skłonni do rozmów...Niemniej jednak wspólnie podjęli szlachetną i hojną decyzję dotyczącą rozwoju Akademii; serce kapłanki radowało się myślą, że wkrótce wszystkie magiczne talenty z Nath będą miały zapewnioną właściwą ochronę i godziwe warunki studiów. Pewnym zgrzytem zebrania było niespodziewane wtargnięcie na salę kapłanki Chauntei i jej prostackie żądania, rzucane bez żadnego poszanowania dla kultury i dobrego wychowania. Inwizytorce nie w smak było pobłażanie i wyraźne pójście na rękę słudze innego boga; takie decyzje mszczą się później jako liczne odstępstwa od prawdziwej wiary czy inne herezje. Była to jednak decyzja Rovana i Liliel szanowała ją; widać mag miał swoje ku niej powody. *** Soundtrack [MEDIA]http://th07.deviantart.net/fs70/PRE/i/2013/326/8/d/the_foreign_market_by_shutupandwhisper-d6v59li.jpg[/MEDIA] Po posiłku i miałkich obradach skorzystała z propozycji Tirana i wyszła na miasto, zaczerpnąć świeżego powietrza i z bliska przyjrzeć się ludziom i przygotowaniom do święta. Płaszcz z symbolem Azutha torował jej drogę i wzbudzał ludzki szacunek; ludzie kłaniali się kapłance, czasem podchodząc i prosząc o błogosławieństwo czy uzdrowienie, których z chęcią udzielała. Złota Kiść była miastem bogatym i bezpiecznym; ludzie wyglądali na zadowolonych z życia i radosnych. Liliel przemierzała spokojnie ten wielokolorowy, rozgadany i rozentuzjazmowany tłum, z uśmiechem spoglądając na otaczające ją twarze. W głębi duszy jednak powtarzała sobie te strzępki informacji, które przekazał jej Rovan o jej nowej dziedzinie; nie brzmiały zbyt zachęcająco, ani optymistycznie. Nad Bagnem zebrały się najwidoczniej ciężkie chmury i kapłanka najchętniej udałaby się tam od razu, by ulżyć doli mieszkańców, ciężko doświadczanych przez los. Jednak administracja miała swoje wymogi i wydanie odpowiednich decyzji pożerało czas. Patrząc na ludzi z Kiści, miała nadzieję, że uda jej się doprowadzić mieszkańców Bagna do takiego samego stanu ducha. Kiedy już nasyciła oczy wspaniałościami targu, z ciekawości zajrzała na "arenę" gdzie odbywał się konkurs iluzji. Szczególne zainteresowanie wzbudził w niej pokaz maga, którego spotkała wcześniej na naradzie u Tirana. W twierdzy przez cały posiłek nie odezwał się ani słowem, prócz przywitania się z Arstianne...bardzo serdecznego zresztą. Tutaj pokazał niemały talent...i poczucie humoru. Rovan napomknął jej przelotem, że właśnie ten mężczyzna wcześniej zajmował się sprawą Bagna, nie zdradził jednak powodów jego rezygnacji z tej funkcji. Zapewne mag iluzjonista miał teraz najpewniejsze wieści z dziedziny, i Lilel skierowała się w jego stronę, mając nadzieję, że zamieni z nim kilka zdań. Potem zaś miała w planach udać się na pokaz, przygotowany jako podsumowanie tego dnia pełnego atrakcji. To były ostatnie przyjemności, na jakie mogła sobie teraz pozwolić - potem czekała już ją tylko praca z dokumentami i wszystkim, co tylko mogła dowiedzieć się na temat sytuacji w Starym Bagnie... Ansimon po skończonym występie oddalił się od widowni. Nie był zainteresowany na razie występami kolejnych magów, a i potrzebował zwilżyć gardło. Zatrzymał się na widok białowłosej aasimarskiej kapłanki Azutha. Uśmiechając lekko podszedł mówiąc. - Nie spodziewałem się takiego zainteresowania iluzją z twej akurat strony, pani. A może… sama zamierzasz stanąć w szranki? Liliel złożyła dlonie i pokłoniła się z uśmiechem magowi. - Wspaniały pokaz, panie. Nawet gdybym panowała nad mocą, nie śmiałabym próbować pobić tego prawdziwego dzieła Sztuki. Bardziej jednak od czarów interesuje mnie osoba czarującego - spojrzała uważnie na maga - Proszę wybaczyć, ale chyba umknęło mi wasze miano...w tym całym ważnym spotkaniu. Ja jestem Liliel ab Amnis, pokorna służka Kościoła Azutha. Ale wszyscy mówią o mnie Liliel Biała - wyciągnęła otwartą dłoń do maga. -Ansimon Gedreghost… zawsze do usług kapłanek Azutha, zwłaszcza tak uroczych.- rzekł czarodziej ujmując dłoń Liliel i szarmancko składając na niej pocałunek - To niewątpliwie przyjemność przyciągnąć uwagę tak czarującej kobiety, jak ty Pani. - Obawiam się, że właśnie tego elementu czarowania mi brakuje - Liliel zaśmiała się lekko - Jedynie czasem Azuth pozwala zaczerpnąć mi nieco ze swej wszechmocy. Może przejedziemy się w jakieś spokojniejsze miejsce? - zaproponowała - Chyba że pragniesz obejrzeć resztę pokazów? Wątpię, czy któryś będzie równie efektowny, ale zawsze można się czegoś nauczyć, nawet od mniej uzdolnionych - Prowadź pani.- rzekł czarodziej skłaniając się lekko i ruszając tuż za Liliel. Kapłanka odwróciła się i powędrowała przez tłum, który chętnie rozstępował się na widok znaku boga na jej płaszczu. Po krótkiej chwili przystanęła przy jednym z kramów, który był czymś w rodzaju karczmy na świeżym powietrzu. Wokół niego unosiła się korzenna woń przypraw i para z przygotowywanych potraw. Klientów nie było zbyt wielu; widać ludzie w większości udali się na pokazy iluzjonistów i inne atrakcje. Liliel zamówiła dla siebie ciepłe mleko z miodem i cynamonem, i przysiadła z ciepłym kubkiem w dłoniach przy jednym z drewnianych ławostołów. Ansimon wolał grzane wino z korzennymi przyprawami i przysiadł się naprzeciw kobiety.Czekał najwyraźniej aż zacznie rozmowę. Kapłanka chyba też na to czekała. Jednak, widząc przedłużającą się ciszę, sięgnęła w końcu pod płaszcz i wydobyła spod niego mały tubus na przybory piśmiennicze, a potem rozłożyła go na stole, wyciągając kartki pergaminu i pióro. Upiła nieco mleka z kufelka, które pozostawiło na jej wargach białe “wąsy” (idealnie komponujący się z kolorem brwi i włosów) i chyba nieświadoma tej nowej ozdoby, odezwała się: - Jak zapewne wiesz, panie, margrabia Rovan ma zamiar powierzyć mi pieczę nad jedną ze swoich dziedzin, zwaną...Głębokim Bagnem, zdaje się. Skądinąd wiem, że wcześniej ta funkcja była w waszych rękach - głos kobiety był skupiony i poważny - Poprzedniego zaś szeryfa spotkał nieszczęśliwy wypadek. Nie znam za bardzo tych ziem...ani szczegółów sprawy. Lecz jeśli byłeś na miejscu, ufam, że będziesz w stanie pomóc mi nieco i choćby częściowo uzupełnić moją niewiedzę - zakończyła, wbijając kobaltowe oczy w maga, a pióro zawisło nad pergaminem niczym szpon drapieżnego ptaka nad nieświadomym niczego królikiem. -No tak.- uśmiech na obliczu maga przybrał ironiczny wyraz.- Cóż… byłem szeryfem niecały dekadzień, więc wiele raczej nie zdziałałem. A w zasadzie nic. Opowieści o nieszczęśliwym wypadku poprzednika mego są… nie do końca prawdziwe. Z tego co słyszałem, zginął w czasie napaści bandytów. Szczegóły będziesz musiała pani sama ustalić. Tak jak to, czemu problemem tamtego szeryfostwa były przetarte cięciwy. Jedni widzą w tym zaniedbanie. Ja… widzę sabotaż. Po jego śmierci zostałem wysłany ja. Mający za sobą ledwie krótką karierę pomocnika szeryfa i pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia ze strony naszych władców. - Upił nieco wina.- Bym się sprawdził jako cudotwórca. Bo cudu tam trzeba. Nie wiem kto z tamtejszych urzędników jest uczciwy, który wierny,… kto zdrajcą. Nie znam żadnego z nich dobrze. Nie ufałem żadnemu. I nie chciałem skończyć żywot jako kolejny szeryf, któremu się nie udało. Moja rada to zbierz pani własnych ludzi, którym można zaufać… bo śmierć poprzedniego szeryfa trąci zdradą. A szkoda by było, by tak piękna lilia uwiędła przedwcześnie. Skrzyp, skrzyp. Pióro skrzypiało, posuwając się po pergaminie w zastraszającym tempie, w miarę jak mag wypowiadał kolejne słowa. Liliel nie spuszczała oczu z iluzjonisty, aż nie skończył mówić, i wtedy dopiero pozwoliła sobie na rozluźnienie. W zamyśleniu podniosła pióro do ust, lekko przygryzając końcówkę. - Bardzo niepokojące są wasze słowa, panie. Dziękuję za ostrzeżenie - skinęła głową - Myślę, że teraz lepiej rozumiem, czemu margrabia wybrał akurat mnie - przejechała piórkiem po ustach i odłożyła je na blat, uśmiechając się lekko - Nie jestem li i jedynie kapłanką, która tylko służy bogu. Kościół Azutha namaściła mnie na strażniczkę czystości i prawdy wiary. Krótko mówiąc, jestem Inkwizytorem. Choć nie przepadam za skojarzeniami, jakie niesie ze sobą ten tytuł. W większości są to przesadzone opowieści dla naiwnych prostaczków - upiła kolejny łyk mleka i podniosła do oczu zapisaną kartkę, zza której zerknęła na maga - Przybyłam tu sama aż z Traidentu. Nie mam żadnych politycznych wpływów, prócz protekcji Rovana...ani wiernego dworu popleczników. Tylko wiarę i pewne umiejętności - wzięła głębszy oddech i spytała pewnym głosem - A wy, panie? Pomoglibyście damie w potrzebie, skoro już raz mierzyliście się z tym złem? - uśmiechnęła się promiennie, odejmując kartkę od ust, jakby ostatnie słowa miały być tylko żartem. Palce Ansimona wysunęły się ku obliczu kapłanki, delikatnie musnęły jej górną wargę i skórę tuż nad nią. Przesunął powoli i z pietyzmem korzystając z zaskoczenia kapłanki. Po czym pokazał białą opuszkę palca usprawiedliwiając się - Ubrudziłaś się nieco Pani - po czym zamyśliwszy się dodał.- Trudno mi rzec. Wszystko zależy od Arastianne. Jeśli mnie nie przyjmie na powrót, będę bez pracy. Niemniej Stare Bagno… Nazwa pasuje do tego miejsca. Ja u twego boku mogę nie wystarczyć. - Oh.. - na niespodziewny gest mężczyzny kapłanka uniosła rozchylone place lewej dłoni, wokół których szybko zaczęła zbierać się magiczna energia. Zaraz jednak położyła rękę na stół, wygaszając zaklęcie, jakby nic się nie stało. - Dziękuję z całego serca. Ocaliłeś, panie, godny wizerunek kapłana - roześmiała się lekko. Potem znów spoważniała - Wystarczy jedno słabe ogniwo, by cały łańcuch był bezużyteczny. Uważam, że w interesie każdego z szeryfów jest zapewnienie spokoju w tej dziedzinie, bo niepokoje mogą łatwo rozlać się na pozostałe rejony. Dlatego zamierzam prosić każdego, kto może coś zrobić, o wsparcie i korzystać ze wszelkiej pomocy, jaką mogę uzyskać. Nie przybyłam tu z prywatnych pobudek, ani z chęci władzy, zysku czy innych korzyści, tylko na wezwanie do służby ludziom - zastrzegła - Jeśli się zgodzisz wspomóc mnie w tym zbożnym dziele, osobiście rozmówię się z Arastianne, by zwolniła Cię choćby na krótki czas z powinności służby wobec niej. Myślę, że pomoc tak znamienitego maga będzie nieoceniona. Szczególnie, że łaska Azutha, tak hojnie wam udzielona, to nie tylko dar i błogosławieństwo, ale i obowiązki. Tym poważniejsze, im większą mocą się włada - podkreślila ostatnie zdanie i dodała - A w Waszym przypadku jest ona wielce znaczna. O czym miałam szczęście i okazję przekonać się dziś na własne oczy - dokończyła. - Służyć pod tak piękną czcicielką Azutha to nie tylko zaszczyt, ale i przyjemność.- odparł mag nie przejmując się ani dwuznacznością swej wypowiedzi, ani też faktem, że Liliel chciała go potraktować czarem nie należącym do grupy tych przyjemnych. - Zważ też, że skoro Rovana cieszysz się… protekcją, to powinnaś wzmocnić się jego ludźmi. Nie jest chyba w pozycji by odmówić ci pomocy? - Skoro zawezwał mnie, osobę jednak mu dalszą, niż bliższą, sądzę, że też boryka się z problemem braku odpowiednich i zaufanych ludzi. Niemniej, zapewne tak uczynię. Propozycja margrabi była dość...niespodziewana, więc nie zdążyłam podjąć jeszcze żadnych poważniejszych kroków - wytłumaczyła się kapłanka - Nie myślałam jednak o zwierzchnictwie kogokolwiek nad kimkolwiek - odniosła się do pierwszych słów maga - Wszak jesteś poddany szeryfowej Arstainne, i to pod nią służysz. Nie chciałabym odbierać jej bliskiego i cennego współpracownika - położyła nacisk na słowo “bliskiego” i uśmiechnęła się lekko - Sama też nie mam żadnej realnej władzy, jedynie tyle wolności, ile Rovan w swej łaskawości mi pozwoli mieć. Wolałabym więc mówić o naszej współpracy jako o sojuszu Sztuki i Wiary ku większemu dobru...Wiem, że połączenie kilku talentów różnych osób jest w stanie zdziałać więcej niż jeden, nawet najpotężniejszy heros - dopisała coś na pergaminie i postawiła na koniec zamaszysty znak zapytania - Nie będę naciskać; święto jeszcze trwa, a formalności nie zostały zakończone. Zanim będę mogła coś naprawdę zrobić w Bagnie, pozostaje sporo czasu do namysłu - zakończyła pojednawczo. -Co do Arastianne to… nie. Nie jestem jej poddany. Byłem u niej na służbie, zanim któryś z wysoko postawionych urzędników uczynił mnie szeryfem. Teraz… jeszcze mnie z powrotem do służby nie przyjęła, więc…- wzruszył ramionami mag. - Póki co jestem wolnym strzelcem. - Mimo wszystko, grzeczność i obyczaj wymaga, by omówić z nią tą sprawę, lub przynajmniej spytać o zdanie - Liliel wypiła resztkę mleka, i tym razem pamiętała, by przetrzeć usta - Miałam zamiar osobiście poznać każdego z szeryfów, których będę miała za sąsiadów...a teraz jest ku temu doskonała okazja. Zawsze to lepiej, kiedy nad takimi spotkaniami ma pieczę ktoś znający obie strony - otwartą dłonią wskazała na maga - Pani Arastianne wydała mi się nadzwyczaj intrygującą osobą. Z chęcią poznam ją bliżej. - Jest dość intrygującą osóbką, acz wiecznie zajętą administrowaniem.-potwierdził Ansimon. - Jej szeryfostwo ma doskonałe uprawy winorośli. - Ah, winorośl - Lileil zajrzała do kufelka i zawiedziona odstawiła go na bok, a potem zaczęła rolować pergamin - Wszystkie tutejsze ziemie dają przednie szczepy. Margabia też może pochwalić się wspaniałym białym winem - wcisnęła papier do tubusa i dokładnie zakręciła - Mieszkańcy Bagna zapewne też mogą być dumni ze swoich odmian. Ale dzikie wino wymaga starannego przycinania, regularnego odchwaszczania i zdecydowanego tępienia szkodników, by mogło się pięknie i bujnie rozwijać - rzuciła Ansimonowi jasny uśmiech i wstała od stołu - A nam po to dano ogrodnicze nożyce, byśmy czynili z nich prawidłowy użytek - zostawiła kilka monet na stoliku i podała magowi dłoń - Nie interesują Cię, panie, wyniki konkursu na najpiękniejszą iluzję? Przyznam, że mnie bardzo… -Jeśli miałbym wybierać między tobą a konkursem, to ty jesteś oczywistym wyborem. Ale jeśli mogę mieć i jedno i drugie, to…- wstał i uprzejmie nachylił się podając kapłance ramię do objęcia.-...będę zaszczycony jeśli raczyłabyś mi towarzyszyć pani. |
Chwilę przed obiadem, kiedy Rovan szedł spokojnym krokiem ku jadalni, a Chirroki siedział na ramieniu, odrobinę zmęczony po oblatywaniu miasta, do maga podszedł wezyr Idrachim. - Jest jeszcze jedna, dość delikatna sprawa, która wynika z nadania tytułu. Rozumiem, że masz swoje powody, by nie śpieszyć się do ożenku, nikt cię do niego nie zmusza, ale znalezienie żony mogłoby znacznie ułatwić ci życie. – Powiedział cicho Jordain. – W innym wypadku, musisz się spodziewać korowodów magów i magiń, próbujących ci wcisnąć jedną ze swoich córek. – Zakończył prawa ręka króla. - Obawiam się, że nie tylko mi, a próby wciśnięcia mogą zacząć się wcześniej niż bym chciał. Zastanowię się nad tym poważnie. Mam nadzieję że nie skończy się to oblężeniem przez niezamężne panny. – Odparł Tiran, drapiąc delikatnie jastrzębia po łebku. - Jestem pewien twojego rozsądku i trafnego wyboru w tej kwestii, chciałem cię jednak przestrzec przed możliwym obrotem wydarzeń. – Wezyr skinął uprzejmie głową i na tym zakończyli prywatną konwersację, jako że korytarzem akurat zbliżali się służący. Przeszli do błahych tematów jak zbiory i pogoda, zmierzając do Sali bankietowej. *** Sala bankietowa była już przeorganizowana. Środek sali zajmował okazały stół bankietowy. Brakowało ław i krzeseł wszystkie je zgromadzono w drugiej części sali w tej chwili zasłoniętej przesuwnymi ściankami. Porcje podano niewielki lecz w takiej różnorodności, iż każdy mógł zaspokoić się. Po sali krążyli czarodzieje oraz kapłani zaliczani do elity miasta oraz przybyli na święto goście, od przyjezdnych czarodziejów po bogatych kupców będących przedstawicielami różnych kampanii kupieckich. Niewątpliwą sensację sprawiło przybycie jednego z Czerwonych Magów z Thay. Rada Czarodziejów nie zezwalała na otwieranie ich enklaw na terenie Halruaa czyżby znów próbowali swoich sztuczek, takie myśli krążył po głowach wszystkich gości. Na sali bankietowej podeszła do Margabiego nieładna czarodziejka. - Hitorisama szeryf Iskry Południa, widzę po minie hrabiego Urwo Menga, iż nie wszystko poszło po jego myśli. Moja propozycja zapewne po jego okaże się mało interesująca. Proponuję mariaż, nie wnoszę ziem lecz moje doświadczanie jako szeryfa. Nie jestem pięknością ale od czegóż magia. Istnieje tyle sposobów aby urodę poprawić, iż nie jest to czynnik decydujący. Moje działania w ostatnich pięciu latach podniosły zyski Iskry Południa pięciokrotnie zaś wioska rozwinęła się w małe miasteczko. To wnoszę. Oczekuję jakiejś wstecznej deklaracji. Margrabio co pan na to? - Wstępną deklaracją jest to, że chętnie wysłucham wszelkich przedstawianych mi ofert, mimo to, w chwili obecnej jestem bardziej skupiony na zadaniach, jakie mam tutaj, niż na lawirowaniu wśród matrymonialnych negocjacji. Skoro zwiększyłaś zyski Iskry pięciokrotnie, zapewne zrozumiesz to podejście jak i chęć wysłuchania wszelkich możliwych propozycji. - Odparł spokojnie Rovan. - Co zaś się tyczy hrabiego Menga, rozmawialiśmy o zacieśnieniu współpracy naszych terenów i ożywieniu gospodarki. - Delikatny uśmiech wykwitł na twarzy Tirana, nie uznawał szeryfki za idiotkę, więc był pewien że ta w odpowiedni sposób odczyta jego słowa. - Pożałujecie Panie zapewne takiej odpowiedzi. Dyplomacja dobra jest wśród maluczkich, a zapewniam, iż wyniki moje są najlepsze na trenie całej Hallury z wyjątkiem do tej pory nie branych bo nie istniejących szeryfowstw z Doliny Nath. Zatem znając dokładniejsze dane jaka jest wasza odpowiedź Margrabio? - Interesujące, powiedz mi może jednak, jak potrafiłabyś dopełnić czyjąś wizję, bez jednoczesnego naruszania jej? Rozumiem że zwiększenie przychodów nastąpiło przez spore reformy w okolicy. - Zaczął dopytywać Rovan. - Najlepiej działam samodzielnie, gdy nie jestem ograniczana sprzecznymi założeniami - odpowiedziała pokrętnie. - Mówisz, że dyplomacja jest dla maluczkich a nie odpowiadasz wprost na moje pytanie. Wnioskuję że w celu zwiększenia dochodów Złotej Kiści, lub całego Winnego Przedgórza, chciałabyś uzyskać pełen dostęp i decydujący głos w kwestiach dotyczących gospodarki, tak? - Mag nie spuścił kobiety z oczu ani na chwilę. - Tak, to by wiele ułatwiło i pomnażało dobrobyt nasz, naszych dzieci i tych ziem. - W takim razie nie, gdybyś otwarcie powiedziała to na początku, zamiast kręcić, zapewne bym się zgodził, niestety musiałem wyciągać to z ciebie sam. Prawdopodobnie będę żałował tej decyzji, nie przeczę. Jednak pomogłaś mi ją podjąć. - Odpowiedział mag. Magini prychnęła jak kotka i odeszła bez słowa. Rovan podszedł do Tabithy i szepnął jej do ucha. - Znajdź mi co nieco na temat tej Hitorisamy, nie podoba mi się, może działa sprawnie, ale węszę kłopoty z jej strony i co najmniej kilka kłód pod nogi. - Kiedy tylko to powiedział, ruszył dalej do zgromadzonych. W tym samym czasie do Arastianne Shieldheart podszedł dostatnio, lecz ze smakiem odziany młodzieniec. Zawadiacko podkręcił wąsa i odgarną za uszy długie loki rudych włosów. - Wielmożna Pani pozwoli, że się przedstawię Adenar Torryn. Chociaż uroda twoja poematów warta, nie będę nimi ci pani głowy zawracał. Konkretne spraw sprawił, iż rozpocząłem tą rozmowę. Reprezentuję interesy mego rodu, chlelibyśmy nawiązać współprace i poprowadzi szlak handlowy oraz wybudować faktorię. Oto moja oferta pięć tysięcy złotych lwów za zezwolenie na faktorie i prowadzeni interesów. Dodatkowo podatek pięć od stu złotych lwów. Handlujemy głównie artykułami luksusowymi. Jeśli jesteście Wielmożna Pani zainteresowana Margrabia zapewne zapewni nam spokojny gabinet, gdzie moglibyśmy sfinalizować umowę. Jeśli miało by to być rekomendacją, posiadamy już swoją faktorię w Złotej Kiści. Tymczasem w innej części sali do małżeństwa Bloodrain podszedł dostatnio odziany, ostentacyjnie ociekający złotymi ozdobami, nalany łysy grubas. - Witam Wielmożnych Państwa. Ingeobord reprezentuję interesy Żelaznego Tronu. - tu jakby się zmęczył ta przemową otarł jedwabna chusteczką pot z czoła i pociągnął z kielicha długi łyk doskonałego białego miejscowego wina. - Pragniemy przez wasze ziemie poprowadzić szlak handlowy i ustanowić placówkę. Handlujemy wszystkimi legalnymi dobrami, które mogą przysporzyć nam godziwy zysk. Za zezwolenie płacimy dwadzieścia tysięcy sztuk złota w złotych sztabkach kupieckich Żelaznego Tronu. Proponuję też podatek w wysokości piętnastu od stu. Jeśli jesteście zainteresowani mam już przygotowany do podpisu dokument z tymi warunkami. Możemy też negocjować warunki, Wezyr Tabitha zapewne wskaże nam zaciszny gabinet. Po rozmowie z Hitorisama Rowan Tiran zagadnięty został przez wzbudzającego ogólne zainteresowanie Czerwonego Maga. - Soressan z Thay. Jak zapewne się domyślasz chodzi o zezwolenie na otworzenie Naszej Enklawy na terenie tego szeryfowstwa. Zwracam się do wielmożnego Margrabiego do pierwszego będąc pod wrażeniem rozwoju tego miast w przeciągu ostatniego czasu. Oto moją propozycja. Za zezwolenie na utworzenie Enklawy, na której ternie my zarzeklibyśmy i wymierzali kary, oczywiście zgodnie z prawem Halruaa. Prowadzilibyśmy tam handel przedmiotami alchemicznymi i magicznymi po niższych kosztach niż inni kupcy w tym specjalizując się. Oto moja propozycja, sto tysięcy złotych szlachciców waluty Sembii, oraz podatek dwadzieścia od stu. Podobne rozmowy kampanii i Czerwonego Maga odbyły się ze wszystkimi szeryfami z wyjątki nowo mianowanej pełniącej obowiązki Lilel Białej, gdyż w takich przypadkach decydujący był głos właściciela szeryfowstwa Samotnego Jeziora Margrabiego Rovana Tirana. *** Posiłek dobiegał już końca gdy nieuważny sługa potknął się o jednego z psów kręcących się po sali. Wylał zwartość talerza na stojącego opodal Margrabiego. Zawartość ta była niezwykle śmierdząca, tłusta i było jej dużo. Tłuste strugi oleju kawałków ryb, różnych jarzyn, spływały niezbyt malowniczo z głowy, twarzy, przesiąkały przez odświętną szatę. Do sługi doskoczył jeden z kamerdynerów, szybko kilkakrotnie go spoliczkował. - Co robisz niezdaro. - darł się na sługę - Wybacz Margrabio tej niezgule, to dobry chłopak pojętny ale niekiedy zdarzają mu się takie przypadki. Zachowanie kamerdynera było dziwne zważywszy osobę Margrabiego Tirana, który nie słyną z gwałtowności wśród służby. Zapewne Kamerdyner dbał o wizerunek margrabiego wobec obecnych na sali czarodziejów. - Wielmożny Margrabio te sosy trzeba niezwłocznie zmyć. Odnajdę Majordomusa i przekażę, iż będziesz panie oczekiwał go w jednej z łaźni. Przekażę również aby zabrał ze sobą odpowiedni strój. *** Rowan udał się spiesznie piętro wyżej tam gdzie znajdowały się najlepsze łazienki jakie były w Twierdzy. Ściany ozdobione płaskorzeźbami, dwie wpuszczone w podłogę wanny, rzeźby dziewczyny z dzbanem służące do pompowania zimnej wody, leżanki do masażu, niewielka garderoba. Wchodząc do łazienki zrzucał już mocno woniejąca szatę. Dopiero po chwili spostrzegł, iż łazienka była jasno oświetlona i bynajmniej nie pusta. -Tak szybko wróciłaś Anet? – rzuciła przez ramię, odwrócona plecami, stojąca już w parującej gorącą wodą, kilkuosobowej wannie, wpuszczonej w podłogę, Rona Piastun. Z szezlongu wzięła niemowlę i usadowiła się wygodnie w wannie. Podała pierś do ssania dziewczynce i sam z westchnieniem ulgi wyciągnęła wygodnie nogi. Dopiero wtedy spostrzegła, iż w łazience nie było osoby której oczekiwała. - Wielmożny Margrabio wybaczcie myślałam, iż o tej porze będę jedyną osobą zażywająca kąpieli i spodziewałam się Anet. Wtedy też przez drzwi z naręczem wielkich kąpielowych ręczników i różnymi butlami w dłoniach wpadła łaziebna. Spawnie zahamowała przed trochę zaskoczonym Tiranem. Dygnęła, dyskretnie pociągnęła nosem. Szybko zlustrował trzymane jeszcze przez Margrabiego ubranie. - Wielmożny Milordzie tu trzeba działać szybko. Znam ten sos, niebo w gębie, lecz gdy się nim poleje człowiek zapachu nie pozbędzie się długo, jeśli nie zareaguje szybko. W tym czasie odkładała buteleczki na stojąca opodal toaletkę, a do bieliźniarki schowała świeże ręczniki. - Panie nagrzanej wody i przygotowanie kąpieli w drugiej wannie zajmie co najmniej pół godziny, w tym czasie zapach wsiąknie na dobre. - Panie ta wanna jest tak wielka, iż i pięć takich osób jak my zmieściło by swobodnie. - odezwała się Ronia, myjąc, czasie gdy dziewczynka ssała, delikatnie gąbką jej ciało. - chyba, że jesteście wielmożny Margabio uprzedzeni do nisko urodzonych, wtedy opuszczę wannę, aby nie psuć Wielmożnemu Panu przyjemności kąpieli. - Nie, nie mam nic przeciwko. - Cała sytuacja była nieco dziwna. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności, równie dobrze mógł wziąć kąpiel. Czyżby ktoś próbował zaaranżować całe zdarzenie? Z drugiej strony nie tak dawno temu, dziewczyna miała magiczny wypadek, więc wszystko było możliwe naturalnie. Dołączył do kąpieli. Gdy już Margrabia zdecydował się na kąpiel łaziebna zrzuciła krótką tunikę i spódniczkę do pół-uda, pozostając tylko w białym jedwabnym czepku na głowę chroniącym przed wodą. Rowan przyzwyczajony był już do obecności łaziebnych, potrafił kontrolować reakcje swojego ciała. Anet starannie wymyła całe ciało Margrabiego stosując duże ilości pachnących mydeł i soli. Tiranowi nadal zdawało się, iż śmierdzi sięgnął więc po unosząca się opodal gąbkę. Wtedy to dłonie Tirana i Roni, która skończyła widocznie karmić dziecko, gdyż nie miał go w ramionach, spotkały się w drodze po gąbkę. Przez ciała obojga przeszła jakby igła mocy. Całą samokontrolę Tirana w jednej chwili trafił szlag. Chwycił za nadgarstki dziewczynę. W oczach jego Ronia dostrzegał pragnienie. Wiadomo, iż do miłości musi tutaj dojść. - Nie, nie wolno mi się kochać z mężczyzna w okresie żałoby jeśli nie jest on moim drugim mężem lub nie jestem po słowie z tym mężczyzną, a ślub ma odbyć się w ciągu kilkunastu dni. Dziewczyna zostawiła furtkę dla miłości cielesnej, przypominając o starym prawie, iż wdowa w żałobie, na dwa dekadnie przed ślubem, może kochać się już ze swoim przyszłym mężem. - W takim razie wyjdź za mnie, od samego ranka próbują mnie usidlić, a nie mam zamiaru bawić się w polityczne mariaże. - Powiedział starając się opanować swoje żądze i dojść do siebie. Nie był pewien czy faktycznie chce się z nią ożenić, czy też to poryw chwili. Nie mniej jednak, była to dla niego lepsza opcja, niż polityczne rozgrywki prowadzone dookoła. Ronia delikatnym ruchem uwolniła się z uchwytu Rowana. Rovan nadal był oszołomiony swoimi odczuciami. Chwyciła czarodzieja w ramiona i namiętnie ucałowała, szepcząc przy tym. - Nareszcie ukochany. Potem nagle Rovan znalazł się w Roni i świat dla niego zawirował, przynajmniej na jakiś czas. Zmysły powoli zaczęły mu działać gdy wyczuł szalejąca wokół niego magiczną energię. Dziewczyna dosiadała go odprężona z zamkniętymi oczami, zaś wokół magia zmieniała kawałek świata. Z jakiegoś zakamarków łazienki wyszły koty, które były przy spotkaniu koło Kolegium Bardów. - Mówiłam wam dzieci, trzymajmy się Roni – powiedziała machając skrzydłami. - Miałaś rację Mame – odpowiedziała Śliczny Wzorek, biała kotka z wzorkami Farzes machała energicznie ptasimi skrzydłami w kolorze jej sierści. W końcu para spełniła się. Wtedy usłyszeli telepatyczny przekaz. „Z tego związku narodzi się mój Wybraniec”. - Kochany słyszałeś? - mina dziewczyny wyrażała głębokie zdziwienie. Rowan nadal zajęty był swoimi uczuciami i rozmyśleniami. - Chodźmy stąd. - chwyciła w ramiona niemowlę i ciałem skierował Margrabiego do drzwi. Łaziebna i przybyły gdzieś w międzyczasie majordomus podskoczyli do pary z ręcznikami, szybko ich nimi okryli. Majordomus Edwin skoczył przodem oczyszczając korytarz z potencjalnych gapiów. Za parą pomykała łaziebna z ubraniami w ramionach. *** Po dotarciu do apartamentu Rowan znalazł się znowu w łożu. - Ukochany, pomóż mi uśpić Ronię, nie mam przy sobie metronomu, ale twoje serce bije w powolnym rytmie, takim jaki potrzebuję. - to mówiąc położyła niemowlę na klatce piersiowej mag, sama zaś położyła się przytulająca do obojga. Faktycznie dziewczynka przez chwilę marudziła i wierciła na ciele maga. W końcu usłyszała bijące powolnie, miarowo serce Rovana i uspokojona jego rytmem szybko usnęła. W tym czasie mózg Rowana pracował na najwyższych obrotach , analizował sytuację, swoje uczucia, rozbierał je na drobne. Znowu zaczęli się kochać z Ronia , dziewczyna była na razie stroną aktywną. Po pewnym czasie znów wyczuł zawirowania magicznej energii gdy odprężona, zadowolona miłością Ronia przymknęła oczy i nadal kochała się w swoim powolnym rytmie. W końcu ponownie kochankowie zaspokoili się. Ronia opadła zmęczona na Rowan i przytuliła się do niego. Wtedy to nastąpił w odczuciu Rowana wybuch magii. Rzeźba czarodziejki stojąc w apartamencie Tirana nagle ożyła. - Czarodzieju zapominasz o swych obowiązkach. - Po tych słowach rzeźba zachichotała. Z garderoby wyszły znowu magiczne koty. Ich oczy świeciły się niebieskim blaskiem. Pokłoniły się rzeźbie. - Mystro, Matko Wszelkiej Magii. - Tak, cóż ty robisz z tym dzieckiem magii czarodzieju? Nie, nie chodzi mi o Waszą miłość. Do tej pory cierpliwie, z rozbawieniem pomagałam ukształtować magię nieświadomie uwolnioną przez Ronię. Nie dopełniasz jednak swoich obowiązków magu. Ronia już powinna mieć wprowadzone szkolenie kapłańskie i czarodziejskie. Ukształtowanie i opanowaniem świadomego kształtowania magii kapłańskiej zajmę się sama. Nauczę dziecko magii najprostszej modlitwy , prośby do mnie co spowoduje, iż będzie kontrolowała już swoje moce w tym zakresie. Resztę nauki pozostawię Pentorowi. Zablokowanie zaś w zakresie magii wtajemniczeń czyli nauczenie podstaw, powierzam twojemu asystentowi, będzie już czekał na Ronie chociaż sam nie będzie sobie uświadamiał dlaczego postanowił zostać w laboratorium magicznym. Edwinie podaj swemu Margrabiemu blat i przybory do pisania. Ocknij się w końcu Rowanie, napisz list wyjaśniający kwestię natychmiastowego rozpoczęcia szkolenia Roni swemu asystentowi. Ty zaś dziecko magii nie wstydź się i podejdź do mnie. Ronia nieśmiało podeszła do bogini, ta zaś ujęła ją za nadgarstki przez chwilę wpatrywał się w oczy dziewczyn. - No to dokonało się, pokaz teraz ukochanemu światło. Ronia uniosła dłonie w których magicznie znalazł się wykonany z elektrum symbol Mystry. Po chwili zaczął on świecić światłem. Edwinie zaprowadź Mragabinę do Jamrosa. - Margarbino pozwólcie, iż pomogę ci się odziać – odezwał się Anet i podeszła ze strojem. - Ależ Anet dlaczego to mi robisz? Jesteśmy wszak przyjaciółkami, mów mi po imieniu. - Margrabino, tak każe etykieta, ale za twoim pozwoleniem będę się do ciebie Roniu zwracała twoim imieniem w sytuacji gdy będziemy wśród ludzi zaufanych. - Tak, też rób Anet o dzisiaj będziesz moją pokojową. - Anet podejdź odebrać mój dar dla Roni – przypomniała o swojej obecności bogini. - Ta chusta ochroni dziecko przed zagrożeniami, a w razie olbrzymiego zagrożenia możesz się Roniu wraz z dzieckiem przenieść do kaplicy poświęconej Mi w tym zamku. Ten zaś klejnot to umożliwi. Rovnie musisz go umieścić w bezpiecznym miejscu w Mojej kaplicy. Na zwoju masz zaś recepturę stworzenia tego przedmiotu. Podała przedmioty Anet, która dostarczyła je do wymienionych osób. Do Roni zaś w tym czasie podleciała biała kotka, zwana Ślicznym Wzorkiem. - Roniu ja chciałbym być twoim przyjacielem takim jakim mają czarodzieje, Mame jakie to było słowo. - Chowańcem, Śliczny Wzorku. - Tak właśnie, chowańcem przyjmujesz mnie na służbę Roniu. - Tak – odpowiedziała, po czym schwyciła kotkę w ramiona. - Dziecko magii czas na ciebie. Chcę coś w cztery oczy przekazać Rovanowi, koty zostańcie jeszcze chwilę. Ronia w towarzystwie Mjordomusa udała się po instrukcje. W pokoju pozostał tylko Rovan, Mystra i koty. - Magiczne koty, to miłość Roni do zwierząt dla wam te wszystkie moce. Zatem ogłaszam powstanie nowej magicznej rasy kotów oraz wszystkie obdarzę tymi samymi cechami. Koty które nie były jeszcze pod wpływem węzłów ziemi w tej chwili znalazły się pod nim. - Wasi potomkowie będą przebudzeni, naznaczeni Farzes, będą potrafili przejrzeć każde przebranie i dojrzeć prawdę. Dzięki skrzydłom będą latali, a żyć będą tyle co ludzie. Wy zaś jako pierwsi przedstawiciele dziesięć tysięcy lat, lecz można was zabić. Naznaczam też Wam i Waszym potomkom zadnie strzeżenia bezpieczeństwa rodu Tirana po kres czasu. Znane będziecie jako Rowanoni. Krzyżować zaś możecie się z każdym kotowatym, a potomkowie wasi będą mieli zawsze wasz wygląd i cechy. Możecie już odlecieć. Po czym zwróciła się do Rowana. - Czarodzieju w tym przypadku zbyt wiele myślisz. Miłość Roni jest prawdziwa, Twoja do roni i jej córki również. Czy to ważne co do tego doprowadziło? Druidka miał rację. Rozbijanie kwiatu na płatki, nie powie ci dlaczego są one takie piękne. Dopiero gdy dojrzysz kwiat dzikiej róży, kobiecą rękę która go pielęgnowała, szczęśliwą rodzinę, grupę wiernych przyjaciół, bezpieczną okolicę, dopiero wtedy być może zrozumiesz dlaczego te płatki są takie wyjątkowe. Nie zawsze należy drążyć wszystkie sprawy, takie drążenie dzieli tylko krok od szaleństwa. Przemyśl to magu. Posąg ten który przez jakiś czas był mym awatarem zostanie obdarzony zadaniem ochrony Twojej rodziny. Pozostań z moim błogosławieństwem Rowanie. Mystra odeszła. Posąg nie emanował już taką przytłaczającą magiczną aurą. *** Konkurs łuczniczy cieszył się wielką ilością uczestników brało w nim udział kilka setek łuczników praktycznie każdy z milicjantów z Złotej Kiści chciało spróbować swoich sił. Wygrał jednak jeden z wojowników służących w Patrolach Twierdzy. Pojedynek magów wygrał Song Tqwer czarodziej osiadły w mieście. Nagrody w tych konkursach wręczała w imieniu Margrabiego wezyr Tabitha. Przybyły z opóźnieniem Rowan w konkursie iluzji uhonorował główną wygraną Ansimona Gedreghosta. Jego iluzja chociaż nie odkrywcza, jednak była najdokładniejsza. Z wielu zakątków rozbrzmiewała muzyka. To bardowie walczyli o uwagę publiczności. Wszakże to rzecz widoma, że im bardziej przychylnie się do siebie nastawi publiczność, tym łatwiej będzie potem wygrać w konkursie. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6GRLRm9oKUM[/MEDIA] *** Konkurs bardów przyciągnął wielu widzów uczestników było też trzydziestu. Umiejętności prezentowane były różnorakie od popisów żonglerki, poprzez recytacje poematów. W gronie faworytów znaleźli się po występie połowy artystów elf wspomagany magicznym chórkiem z madrygałem. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BH3A4Dlw8uo[/MEDIA] Egzotyczna tancerka tworząca muzykę dzwonkami rozmieszczonymi i rąbka sukni, na nadgarstkach, w pasie oraz na głowicy i jelcach mieczy oraz noża, w rytm tong. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=88674Ux7MnU[/MEDIA] Wielkim zaskoczeniem był występ amatorki Roni Piastun, która porwała publiczność swoją grą na harmonijce ustnej. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QNwWIhMtm6k[/MEDIA] Publiczność zachwycił również występ grającej na gęślach, której asystował wywołany iluzją zespół artystów. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rxtKeYBQdr0[/MEDIA] *** W przerwie konkursu do Rowana Tirana podszedł dziesiętnik Straży Miejskiej. - Wielmożny Margrabio, kupcy właśnie doholowali do przystani pusty barkas. Znaleźli go w górze rzeki, nie wiadomo też ile mil płyną z prądem zanim go spostrzegli. Trudno będzie wyznaczyć miejsce napaści, mogło odbyć się praktycznie na ternie wszystkich szeryfowstw. Jednakże Wielmożny Margrabio jest coś co powinniście zobaczyć, mamy to na wozie. Znaleźliśmy to w bardzo dobrze zamaskowanej skrytce na barkasie. Po tych słowach, poprowadził ku stającemu w niewielkim nieoddaleniu do placu, silnie strzeżonemu wozowi. Otworzył żelazną skrzynie. - Uwaga silnie nagrzana w środku są ogniowe kamienie. Rzeczywiście od skrzyni dało się wyczuć ciepło. W skrzyni znajdowało się olbrzymie jajo, o skupie białej wpadkowej w niebieski naznaczonej licznymi srebrnymi żyłkami, spoczywające na rozgrzanych ogniowych kamieniach. Od placu dolatywały dźwięki muzyki granej w czasie przerwy dla uciechy gawiedzi przez obecnych bardów i różnych innych muzykantów. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cPkLhSVtPS4&list=RD6GRLRm9oKUM[/MEDIA] |
Był lekko zniesmaczony podejściem Hitorisamy, Meng przynajmniej miał sensowne powody by desperacko poszukiwać męża dla córki, magini zaś ewidentnie szukała jedynie poszerzenia swojej władzy i wpływów. Jej powody mógł po części zrozumieć, ale na pewno ich nie podzielał. Dlatego też miał zamiar uważnie śledzić jej poczynania i uznać ją przynajmniej za potencjalne wewnętrzne zagrożenie. Dzień był jedyny w swoim rodzaju, więc nie dziwił się że co chwila ktoś chciał coś negocjować, mimo to miał jednak już wszystkiego po dziurki w nosie. Wysłuchał propozycji Żelaznego Tronu i uprzejmie odmówił po dłuższej rozmowie, Soressenowi odmówił krótko acz treściwie. Rodowi Torryn zaś zezwolił na założenie placówki w Jeziorzanach, na ziemiach od poranka mu podległych, pozwalało to na zacieśnienie współpracy a i dawało dodatkowe fundusze, może mało w porównaniu do oferty Ingeoborda i czerwonych czarnoksiężników, ale nie miał ochoty wpuszczać żmij na swoje tereny. Zastanawiał się nawet nad odesłaniem Thayczka do loszku a następnie wprasowaniem go w górskie zbocze za bezczelność, jednak był to dzień negocjacji a nie było sensu pogarszać i tak zawsze napiętych stosunków z krainą czarodziejów. Pod koniec posiłku wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Lokaj, który rozlał sos, mimo że na co dzień służba Rovana była doskonale wyszkolona, poprowadzenie do łaźni, Ronia. Potem była już tylko żądza i uczucia, których nie czuł od bardzo dawna. Poczuł się o wiele młodszy, kiedy przemykał korytarzami twierdzy do swojej sypialni. Wraz z nową narzeczoną i jej dzieckiem. Nie miał też pojęcia, kto mógłby nadać ten telepatyczny przekaz. Brzmiało to banalnie, ale gdyby ktokolwiek rano powiedział mu że tak potoczą się wydarzenia, zwyczajnie by go wyśmiał, chwilowo śmiał się nieco sam z siebie. Tak jak poprosiła Ronia, ułożył dziewczynkę na piersi i poczekał aż uśnie. Rzadko miał do czynienia z aż tak małymi dziećmi i mimo swojej niewielkiej siły, bał się żeby jej nie uszkodzić. Mimo to, malutka w końcu usnęła zaś Ronia pomogła mu jednak przynajmniej częściowo oderwać się od toku tych myśli. Nie umiał jednak poradzić nic na to, że jego głowa pracowała na wzmożonych obrotach. Próbował pozbierać myśli, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Ciężko było określić, czy to przez fizycznie uniesienie, koty wyskakujące z szafy, czy też chichotającą boginię. Wszakże czuł jej obecność już wcześniej, przebudzenie kotów faktycznie mogło wskazywać na jej bezpośrednie zaangażowanie. Nie bardzo nawet wiedział jak się zachować, z jednej strony Mystrze czy jej awatarom należał się najwyższy szacunek, z drugiej, przyłapała go w pościeli z przyszłą małżonką, na dodatek jej kapłanką. W zasadzie można by powiedzieć że już małżonką, gdyby zapatrywać się na związek jako zawierany w obliczu bogów, w tym wypadku nie byłoby się jak od tego wymigać, nawet gdyby Rovanowi przeszło to przez głowę. Należał jednak do ludzi, którzy prawie zawsze dotrzymywali swego słowa. Owinął się szybko prześcieradłem i wstał. Usiadł jednak, kiedy Edwin przyniósł mu przybornik do pisania, zgrabny zestaw kałamarzy i piór na srebrnej podstawce. Przez krótką chwilę zastanawiał się co napisać Jamrosowi. Skreślił krótką notkę o tym jak ważne jest natychmiastowe rozpoczęcie nauk Ronii ze względu na jej dwojaki talent, ale również na to, że wkrótce ma zostać margrabiną, co jednak ma zostać póki co ścisłą tajemnicą. Dary od Mystry były co najmniej przytłaczające, nie był pewien czy na nie zasługuje, ale skoro bogini tak chciała, to na pewno miała w tym swoje powody. Przypomniał mu się nawet przekaz telepatyczny o wybrańcu, który miał się narodzić ze związku jego z Ronią. To by sporo wyjaśniało, był to zaszczyt, ale niewątpliwie i ogromny obowiązek. W tych okolicznościach zarówno chusta jak i plany na stworzenie klejnotu były jak najbardziej sensowne. To samo odnosiło się do kotów, nazwa mu mocno schlebiała, tak samo jak wyznaczone im zadanie. Mimo to nie, był pewien czy podoła. Z jednej strony Pani Magii mówiła o rodzinie, spokoju, wytchnieniu, mniejszym obrazie, nie rozdrabnianiu się. Z drugiej zrzucała na niego odpowiedzialność za wychowanie jej wybrańca, co mogło sprowadzić na niego, rodzinę i okolicę sporo zewnętrznych zagrożeń. - Pani, postaram się kroczyć z dala od szaleństwa i mniej rozdrabniać na drobne. – Rzekł z pochyloną głową. – Dziękuję też za wszystkie dary z twych rąk... – przerwał gdyż wyczuł że bogini opuściła już komnatę, nie przytłaczając już go aż tak swoją obecnością. – No tom nas wpakował po uszy Chirroki. – Odpowiedziało mu mentalne skrzeczenie a nad twierdzą rozległ się właściwy skrzek jastrzębia. Rovan przez chwilę siedział, zastanawiając się co robić dalej, z jednej strony miał ochotę rzucić wszystkim i wrócić do łóżka, z drugiej wiedział że obowiązki go wzywają. Z westchnieniem nalał sobie wina do kielicha i wychylił jednym haustem. Następnie ubrał się i przejrzał pobieżnie zwój opisujący sposób stworzenia klejnotu. Schował go w bezpieczne miejsce i ruszył na poszukiwania Pentora. Zastanawiał się czy ten cokolwiek na ten temat wiedział wcześniej. Przez Chirroki i Ferro umówił się na spotkanie z nim w północnej wieży zamku. Odesłał strażników i poczekał aż kapłan do niego dołączy. Nie czekał zbyt długo. Towarzysz wielu karkołomnych eskapad wszedł na wieżę z szerokim uśmiechem na ustach. - Słyszałem że będziesz się żenił. – Rzucił wielebny Mystry. – Ktoś już rozpuścił plotki, czy wiesz z... ze swoich źródeł? – Mag spojrzał bykiem na Pentora. – Nic z tych rzeczy, nasze ptaszki ćwierkają na ten temat w dość ożywiony sposób, nic wcześniej nie wiedziałem. Niestety, czuję się niedoinformowany, żeby nie powiedzieć ignorowany w temacie. Zażalenia nie będzie, ale mam nadzieję że Matka Magii się na mnie nie obraziła. – Dorzucił lekkim żartem kapłan. – No dobrze, koniec dowcipkowania, mamy ważniejsze sprawy na głowie, przynajmniej na chwilę obecną, udzielisz mi ślubu, czy musze wołać jednego z naszych miejskich kapłanów? – Odgryzł się Rovan. – Nie chcesz przypadkiem z tej wieży zlecieć? Dawno nie widziałem spadających na łeb magów. To oczywiste że z przyjemnością pobłogosławię waszemu związku. Pod publiczkę, bo zdaje się że kwestie formalne typu w obliczu bogów masz już załatwione. Zaś co do was, macie siedzieć cicho i nikomu na ten temat ani jednego słówka, rozumiemy się? – Zwrócił do Ferro i Chirokki, które zdążyły w międzyczasie zlecieć na ramiona swoich towarzyszy. Jeden z jastrzębi schował głowę pod skrzydło, drugi ostentacyjnie odwrócił się ogonem, jakby był obrażony, że ktokolwiek mógł go posądzić o gadulstwo. Mimo tego, ich właściciele mieli pewność, że nikomu nie pisną na temat niedawnych wydarzeń ani słowa. Rovan z Pentorem zaczęli dyskutować na temat tego co trzeba będzie zorganizować i przygotować w najbliższym czasie, jak i kiedy powinni ogłosić nadchodzące zaślubiny. Zdecydowali się ogłosić wszystko publicznie wieczorem, po zakończeniu występów i przedstawieniu organizowanym przez uczniów szkoły. Nie dyskutowali na te tematy zbyt długo, obecność Tirana była konieczna na festynie, a nawet jeśli nie konieczna, to wysoce wskazana. Margrabia zajął swoje miejsce, próbując połapać się w sytuacji po krótkim sprawozdaniu wezyrki, zaś następnie Pentor odciągnął swą żonę na bok, by przekazać jej wieści i wstępne ustalenia odnośnie momentu ogłoszenia wieści, jak i oferty dla pozostałych szeryfów, że Rovan zabierze ich do poszczególnych szeryfostw poprzez węzły jeśli mają taką ochotę następnego dnia po festynie i może pomóc w przybyciu w taki sam sposób na ślub, ale zachęca do pozostania na miejscu jeśli ktokolwiek będzie miał na to ochotę. Sam zaś zainteresowany starał się zrelaksować słuchając i oglądając występy bardów, jako że niektóre równie wiele przekazywały obrazem, co dźwiękiem. Udawało mu się to całkiem nieźle do momentu występu Roni, na twarzy maga wykwitł uśmiech i prawie zerwał się z miejsca. Tym razem jednak powstrzymał się siłą woli. Zdawało się że to koniec większych emocji na ten dzień, jednak najwyraźniej był dzisiaj uciechą dla bogów, którzy prawdopodobnie przyjmowali zakłady ile jeszcze zdoła na siebie przyjąć w ciągu jednego dnia. W czasie przerwy dziesiętnik straży miejskiej przekazał mu wieści o pustym barkasie, który został odholowany do doków, jak i znalezisku, które Rovan musiał zobaczyć na własne oczy. Po niezbyt długiej chwili Tiran musiał przyznać że człowiek miał rację. Jego oczom ukazała się skrzynia wypełniona ognistymi kamieniami, ale nie to było w niej najważniejsze. Poza kamieniami znajdowało się w niej również jajo. Ogromne. Smocze. Przyjrzał mu się dokładniej, srebrne żyłki i błękity wskazywały na to, że jajo pochodzi od srebrnego smoka, a te zwykle nie opuszczały swoich nienarodzonych potomków. Srebrne należały również do rodziny dobrych smoków, związanych z zimnem i jedynie z rzadka pożerającymi ludzi. - Zanieście je do skarbca, jutro przeniesie się je do moich komnat i bliżej się nim zajmę. Łódź przeszukać dokładnie, chcę pełne listy przewozowe i wszystkie znajdujące się tam dokumenty. Co do napadu na łódź, jutro podejmę decyzję gdzie wysłać oddział poszukiwawczy, trzeba zlokalizować tych rzecznych bandytów. – Tiran zamyślił się patrząc na odnoszoną do zamku skrzynię. Chwilowo była to jedna wielka niewiadoma, kto mógł przemycać jajo srebrnego smoka, dla kogo, czemu akurat teraz a co najważniejsze, czemu zaczęli proces inkubacji, co oznaczało że za jakiś czas miało się wykluć. Ruszył ponownie w kierunku odbywającego się turnieju. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:55. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0