Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2014, 13:09   #101
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor wiedział jedno. Nie był w najlepszej formie. Kertia spisała się dobrze opatrując i zszywając jego rany, ale było jasne, że jeszcze długo będzie obolały i zesztywniały. Cóż, jedyne co mu pozostało to przez jakiś czas unikać bójek.
Greycliff z profesjonalną ciekawością przyglądał się Farellowi, doceniając jego niedbałą nonszalancję i pewność z jaką tamten ogolił frajera, który miał odwagę rzucić mu wyzwanie.
Ale Mości Farell nie miał prawdopodobnie jeszcze okazji zagrać ze szczęściarzem pokroju Monety. Starając się poruszać i wyglądać pewnie Theodor podszedł do stolika półelfa.
-Partyjka kanasty? -zaproponował Theo - A może poker? W jakich grach zwykłeś tracić forsę o tej porze dnia?
Dla lepszego efektu wydobył nabitą sakiewkę spod kaftana i z miłym uśmiechem potrząsnął nią półelfowi przed nosem.
Farell od razu się ożywił na taką propozycję.
- Pytanie powinno brzmieć raczej na jakiej grze lubię wygrywać kasę. - uśmiechnął się bezczelnie. - Ale mam dziś dobry nastrój, pozwolę wybrać tobie, jako nieznajomemu.
-Pretendent rzuca wyzwanie mistrzowi, co? - Theo zrewanżował się bezczelnym uśmiechem - To może zacznijmy od pokera. A jak już trochę stracisz to możemy spróbować czegoś innego. Może brydża?
- Zgoda. - odparł pół-elf z nieskazitelną pewnością siebie w głosie.
Theodor przysiadł na krześle naprzeciw półelfa, wyciągnął zza pazuchy talię kart, potasował. W międzyczasie wydobył małą złotą monetę z sakiewki, rzucił ją na stół.
-Zacznijmy od małych stawek, dobra?
- Jeżeli tak chcesz… - Farell spojrzał na złotą monetę. Od razu zrozumiał, że musi mieć do czynienia z kimś innym niż prosty bywalec skullportowych tawern, który gra co najwyżej o srebrniaka. Niemniej wyraźnie był przekonany, że ma do czynienia z totalnym nowicjuszem, który jest do tego zwykłym frajerem… I miał zamiar to wykorzystać. - Grałeś już kiedyś o pieniądze? - zapytał złośliwie wykładając monetę na stół.
-Ja? Ja prosty chłopak ze wsi. Mam parę monet, ale mam też kurę i worek ziemniaków. Może być?
Farell uśmiechnął się bezczelnie i wyraźnie stał się jeszcze pewniejszy siebie.
- Zaczynajmy więc, chłopcze. Nauczysz się czegoś.
Początek rozgrywki był dość spokojny, ale wyraźnie nie na korzyść Theodora. Pół-elf zdawał się mieć wystarczająco wiele szczęścia tego dnia, więc szło mu gładko. W pewnym momencie położył na stole większą stawkę i zapytał rozbawiony.
- Nadal chcesz grać? Bo widzisz… Ja podbijam stawkę.
-Zgoda - mruknął Theo. “Tymoro, nie opuszczaj mnie, nie teraz”.
Im dalej jednak, tym szczęście przestawało dopisywać Farellowi, a zaczęło powracać do Theodora, kilka razy tylko jego nienaturalnym wręcz łutem obróciło rozgrywkę na korzyść Greycliffa. Pół-elf przestał się naigrywać, a skupił się na grze, najwyraźniej nie chcąc się poddać.
-Nadal chcesz grać? Bo ja podbijam stawkę - Theo świadomie sparodiował pewnego siebie półelfa.
Farell prychnął i dołożył monety, chociaż ich zapas wyraźnie zaczął mu się kurczyć.
- Graj, nie gadaj. - warknął.
Początkowo wyglądało na to, że dobra passa powróciła do pół-elfa, ale to było tylko złudne marzenie. Theodor wygrywał. Ogrywał Farella z tego, co wygrał i tego, co miał już wcześniej. W pewnym momencie przerażony pół-elf zrozumiał, że tak naprawdę nie ma już co postawić. Zamilkł wpatrzony w stosik monet, które leżały przy Theodorze.
Greycliff przeciągnął się rozkosznie.
-I to by było na tyle - skomentował patrząc Farellowi w oczy - I co teraz? Żołnierzu Kruka?
Farell spojrzał zaskoczony na Theodora.
- Co cię to obchodzi, chłopaku ze wsi?
-Taki ze mnie chłopak ze wsi jak z ciebie zawodowy hazardzista - odparł Greycliff uprzejmie - A co mnie to obchodzi? Powiedzmy, że ostatnio rozmawiałem z twoim pryncypałem. Powiedzmy, że jest z ciebie niezadowolony. Powiedzmy, że mógłbyś dostać jeszcze jedną szansę. A, przy okazji, mów mi Moneta.
- Słuchaj, nie należę już do bandy tego białego dziada. O co ci w ogóle chodzi?
-Chciałem pogadać przy winie. Masz ochotę na białe wytrawne? -Theo dał znak kelnerce, złożył zamówienie - Wygrałem w karty, chcę się napić i pogadać, wiesz jak jest - umoczył usta w trunku - Tak się składa, że niedawno gadałem z Krukiem. I on twierdzi, że mógłby złożyć lepszą ofertę współpracy niż Macha. Chcesz posłuchać? - Theodor rozparł się wygodnie na krześle. Patrzył na półelfa niemal przyjaźnie.
- Lepszą ofertę? - zainteresował się Farell.
-Aha - Theo wziął kolejny łyk - Kruk pragnie znowu przygarnąć ciebie i twoich ludzi. Upoważnił mnie do złożenia ci propozycji. Powiedz - przechylił się na krześle nieco do przodu - Ile płaci ci Macha?
- Macha? - parsknął. - Grosze.
-Aha - Greycliff uśmiechnął się - Ale ma to swoje dobre strony, nie? Chcąc nie chcąc, musisz być dobrym hazardzistą, żeby zapłacić czynsz. Ale tak poważnie, będę strzelał...Czyżby Macha miał na ciebie jakieś haki? Hmmm?
- Macha wie co swoje, skąd- nie mam pojęcia. Ale do tego daje darmowy wstęp do swoich kasyn, no i przynależność do silnej organizacji. Z nami się nie zadziera. - odparł dumnie. - A Kruk to przeszłość.
-Mylisz się w dwóch punktach. Po pierwsze, Macha jest skończony. Narobił sobie wystarczająco dużo śmiertelnych wrogów, którzy czekają tylko na stosowny moment, jedną szansę. A po drugie, Kruk idzie w górę. Ostatnio on i moja macierzysta organizacja zawarliśmy sojusz. Tak więc akcje Kruka idą w górę, a Machy spadają.
Farell upił duży łyk wina.
- Hej, nie możemy ot tak zostawić Machy. To byłby wyrok śmierci.
-I znów się mylisz. Wiedz, że ci co trzymać będą z Machą podpiszą wyrok na siebie. Zaczyna się wojna na ulicach i tylko ci co staną po stronie silniejszych przeżyją by uprawiać hazard. - Theo pociągnął łyk wina - Kojarzysz Loniego?
- Loniego?
-Tak, byłego zausznika Kruka, teraz z tego co wiem pracuje dla Machy. Niedawno on i jego chłopcy zaatakowali Kruka na ulicy i dostali w dupę aż miło. Niemniej, to było wypowiedzenie otwartej wojny. Ludzie Kruka i Machy zetrą się na ulicach, zacznie się rzeźba na całego. Radzę ci, pomyśl nad zmianą pracodawcy. Bo Macha walczyć będzie nie tylko z Krukiem, ale też z moimi pracodawcami i naszymi sojusznikami. Przemyśl to.
Farell oparł się wygodnie o oparcie krzesła.
- I powinienem zaufać na słowo nieznajomemu, który mnie ograł?
-Nieznajomemu? - Theo tylko się uśmiechnął - Farell, ja tu uprawiam hazard od kilku ładnych lat. Zbiłem już niezłą fortunę. Jeśli chcesz popytaj o Theodora Greycliffa. A jak dowiesz się co nieco to pogadamy znowu. Dobra?
Pół-elf skrzyżował ręce na piersi.
- Hum. Niech ci będzie.
-Dobrze - Moneta wychylił kielich do końca - Kiedy chcesz się spotkać?
- Nie wiem. - mruknął Farell. - Przekażę któremuś z chłopczyków Wrony, że cię szukam. Może być?
-To zróbmy tak. Jeśli zechcesz się spotkać daj znać Ameliusowi z karczmy Trzy Srebrniaki. On przekaże wiadomość bezpośrednio do mnie. Pasuje? - Theodor wyciągnął rękę do półelfa.
- Niech i tak będzie. - Farell podał mu dłoń.
 
Jaśmin jest teraz online  
Stary 05-12-2014, 11:56   #102
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero
Selunita nie mógł powstrzymać uśmiechu radości na widok pozostałych członków kleru. Uściskał każdego kto podszedł zanim zaczął odpowiadać na pytania. Sam w końcu zadał pierwsze od siebie.
- Co się stało? Powiedzieli mi tylko, że Tarnius… oszalał.
Zgromadzeni posmutnieli. Kapłanka, która go przywitała szepnęła z bólem.
- Inaczej tego nazwać się nie da. Tarnius… Jest odpowiedzialny za zniszczenie świątyni.
Ocero westchnął.
- Opowiedzcie mi wszystko. I kto teraz przewodzi w sumie naszej małej świątyni?
- Ja. - odparła jego rozmówczyni i spochmurniała jeszcze bardziej. - Nie wiemy tak naprawdę co się stało. Tarnius… Źle przeżył to, co się… dzieje. Znaczy, na początku wyglądało na to, że wiara go trzyma, ale nagle zaczęło się to drastycznie zmieniać. Często wychodził gdzieś, a jak wracał zaczynał mówić o tym, że wszyscy zostaliśmy porzuceni.
- Porozmawiam z nim… kto jak kto, ale on sądziłem, że jest wytrwalszy. - uśmiechnął się do pozostałych członków świątyni - Co mnie tak obskoczyliście, nie macie innych zajęć niż męczyć tego idiotę, który przynosi hańbę świątyni?
- Daj spokój…
W tym momencie nowa osoba weszła do świątyni.Quelnatham. Wyglądał na poruszonego. Aeron odkleił spojrzenie od zdobień i zwrócił się do elfa.
- Coś się stało...? - zapytał zaniepokojony.
Ocero przeprosił swoich braci i siostry i ruszył do dwójki elfów, no elfowatych.
- Co znowu zrobił Erilien?
Czarodziej skłonił głowę kapłanom i jakby nie zauważając towarzyszy zaczął taksować wzrokiem zgromadzonych. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili, gdy upewnił się, że nie ma tu zleceniodawcy zabójstwa.
- Dobrze, że widzę was całych i zdrowych. Musimy porozmawiać, na osobności. Erilien... rozmawia z naszym znajomym z karczmy Pod dębem.
- Wracamy do karczmy, czy mam znaleźć nam gdzieś tu ustronne miejsce?- Selunita przywołał gestem kapłankę, z którą rozmawiał.
- Wszystko jedno. Nie, nie, sprawa jest pilna. - Elf był wyraźnie zaniepokojony skoro plątały mu się słowa.
Kapłanka podeszła do nich i zapytała:
- W czym mogę pomóc?
- Potrzebujemy jakiegoś pomieszczenia na uboczu. Dosłownie na chwilę. Uda wam się coś wynaleźć?``````````````````````````````````````` `````````
- Tak, mamy jedno nieużywane, ale to maly składzik tak naprawdę. Chodźcie za mną.
Kapłanka zaprowadziła ich do niewielkiego pomieszczenia oddalonego od głównej sali, które faktycznie zawalone było wszystkim. Starymi meblami, jakimiś deskami, rzeczami przydatnymi do remontu. Kiedy kobieta wyszła odezwał się Aeron.
- Co się dzieje?
- Znaleźliśmy człowieka, który wysłał skrytobójcę. To tylko pionek, nie zna swoich zleceniodawców. Wie niewiele, ale powiedział nam jedno. Chodziło im tylko o pojmanie jednego z nas. Wieszcza. Aeronie, możesz ciągle ukrywać swoją przeszłość przed nami, ale wiedz, że to ty jesteś celem.
- Po pierwsze, co ma do tego moja przeszłość? Po drugie, zapomniałeś już, że ty też jesteś wieszczem i to takim bardziej licencjonowanym? - mruknął Aeron.
- Muszę się zgodzić z Aeronem. Z waszej dwójki, o tobie mógł ktoś faktycznie usłyszeć Quel.
- Oczywiście, nie myślcie, że nie brałem tego pod uwagę, wszystko jednak wskazuje na Aerona. W Waterdeep byłem tylko kilka razy w życiu, nigdy długo. Znam swoich wrogów i większość z nich zostawiłem w Dolinach. O tobie zaś młodzieńcze, wiemy niewiele. Nie masz tu jakichś nieprzyjaciół?
Ocero spojrzał na pół-elfa.
- Opuściłeś kiedyś Srebrne Marchie?
- Przecież byłem częścią oddziału w Wysokim Lesie. - burknął pół-elf. - Opuszczałem.
- Wysoki Las jest dwa, trzy dni drogi od Silverymoon. Jeżeli w chwili obecnej, nigdy nie byłeś dalej od domu niż jesteś teraz, to sądzę, że możemy patrzeć na to w zły sposób… - Ocero spojrzał na Quelnathama - Chcą “pojmać” wieszcza? Ciekawe po co…
- To dobre pytanie… Co więcej. Prawdopodobnie kolejna osoba zamieszana w tę sprawę znajduje się tutaj.
- Quel, odpowiedź patrzy ci prosto w oczy i nie jesteś w stanie jej zauważyć? Jedyny powód dla którego ktoś chciałby pojmać, a nie zabić wieszcza, to żeby mu coś przepowiedział. - zastanowił się nad oskarżeniem maga - Masz na myśli kogoś z kleru?
Mag pominął milczeniem oczywistą iuwagę Ocero.
- Nie, ten człowiek szukał tu schronienia. Szczupły, jasnowłosy mężczyzna ubrany jak podróżnik. Widzieliście tu kogoś takiego?
- Wychodził kiedy my wchodziliśmy. - Selunita westchnął - Pewnie już go nie dogonimy.
- Bardzo niedobrze. Jesteśmy w najwyższym stopniu zagrożeni… - stwierdził ponuro czarodziej.
- Jaki jest plan?
-Powinienem udać się znów na ten posterunek… Być może warto obłożyć się magiczną ochroną przed spoczynkiem. Hmm… jak twoi bliscy Ocero? - nagle elf zmienił temat.
- Kapłan, który mnie wychował zwątpił i postanowił zniszczyć swiątynie i teraz wszyscy siedzą w tej dziuokpli… mogło być lepiej.
- Słucham?! To… wstrząsające, bardzo mi przykro… Myślałem, że może ta aura… złagodzi… Nie powinniśmy dłużej szeptać w tej komórce. Idę do Eriliena. Spotkajmy się później w naszym zajeździe. Uważajcie.
- Poczekaj. - Selunita spojrzał na pól-elfa - Aeronie idź z nim. Ja mam zamiar odwiedzić Tarniusa. Wolałbym żebyś tego nie widział. Obawiam się, że może to skończyć się nieładnie.
- Och, tak. W końcu chronimy młodych przed złem tego świata. - parsknął Aeron.
- Nie. Ale jeżeli skończy się to na tym… że zrobię coś… źle. Nie chcę, abyś ty też miał to na sumieniu.
- To w takim razie tym bardziej nie można cię puścić samego. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, kapłanie?
- Że stary debil wyprowadzi mnie z równowagi bredząc jacy to bogowie są fałszywi, nie bedę miał wyboru jak udusić go pluszowym misiem, po czym zacznie biegać po Waterdeep w stroju noworodka głosząc prawdę Selune…- Ocero się wyszczerzył - Jeżeli chcesz biegać razem ze mną ostrzegam, kobiety będą chętniej patrzeć na mnie, niż na ciebie.
Aeron mruknął coś pod nosem, co brzmiało jak “marzysz”.
- Idziemy więc? Quelnathamie, zobaczymy się “Pod Dębem”. - Ocero wyprowadził Elfa i Pól-elfa ze świątyni, żegnając się ze swoją rodziną, po czym ruszył do przybytku, gdzie czekał na niego jego mistrz.*
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 05-12-2014, 20:33   #103
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Co dokładnie… jest… moją… winą?- wydukał zszokowany Gaspar nie bardzo wiedząc o co chodzi wyraźnie rozhisteryzowanej kapłance.
- To… Wszystko…! Co zrobiłeś? Co zrobiłeś, że Ją uraziłeś?! - krzyknęła drżącym z emocji głosem.
- Co? O czym ty mówisz?- zdziwił się pisarz wysłuchując chaotycznych zdań kobiety.
W tym momencie po policzkach Orissy popłynęły łzy, a kobieta ledwie panując nad swoim głosem szeptała:
- Bogini musiała zostać czymś urażona… przez kogoś. Przeze mnie…? Kruki? Kogo… Czemu… Czemu Ona… - kobieta ledwo wyduszała z siebie te słowa.
-Ja… nie ma pojęcia o czym ty mówisz.- wymamrotał coraz bardziej zaniepokojony Gaspar.
Orissa zamilkła. Spojrzała Gasparowi głęboko w oczy i wyszeptała:
- Sharess… Nie odpowiada na moje modły… - zamknęła oczy w wyraźnym bólu. - Nie czuję jej obecności przy sobie… Jestem… Sama.
- Cóż… eee… może to jakaś… próba?- zapytał ostrożnie Gaspar starając się uspokoić kobietę.- Nie sądzę by bogini karała ciebie za moje błędy. Lub… ciebie za cokolwiek. Sprawy bogów są poza naszym zrozumieniem i z pewnością wszystko wkrótce się ułoży… jakoś.
- Nie zrozumiesz, Gasparze, nie zrozumiesz, tego uczucia… Zupełnie jakby ktoś wyrwał z ciebie kawałek twojej duszy.
- Masz rację. Nie rozumiem. I nie bardzo wiem co się stało… nadal. - odparł spokojnym monotonnym tonem Gaspa.- Natomiast nie wątpię, że panika niewiele tu pomoże. Cokolwiek się stało, zawsze można zwrócić się z pomocą do innego kapłana lub jakiegoś wieszcza. Można poszukać rozwiązania… ale tylko gdy się rozważy spokojnie wszystkie możliwości.
Orissa zamknęła oczy, a spod jej powiek ponownie polały się łzy. Wściekłość ustąpiła pozostawiając tylko bezradność.
- To… To wydarzyło się nagle, niespodziewanie… Wczoraj, wczesnym wieczorem, Gasparze…
- Bogowie mają swoje sprawy… jestem pewien, że wszystko wkrótce wróci do normy.- starał się ją uspokoić Wyrmspike.- Nie jestem pewien, ale.. dotknęło to wszystkich kapłanów w Waterdeep. Może jakaś...nieudana sztuczka Halastera? Może to tylko efekt obszarowy i jak wyjedziesz poza Waterdeep, więź powróci?
Kobieta zadrżała i wtuliła się w Gaspara.
- Może i masz rację… Mam nadzieję, że masz rację, ale… Kotku, jak silny musiałby być ktoś, aby zakłócić więź kapłana z bogiem…? Obszarowo…?
- Halaster oczywiście. Pan Podgóry mógł naruszyć jakoś Splot w którym ze swych szalonych eksperymentów.- wytłumaczył Gaspar, zresztą sam uznając to za jedyne sensowne wytłumaczenie.
- Mam nadzieję, że niedługo to zniknie… - przymknęła oczy. - I nigdy nie powróci…
- Bądźmy dobrej myśli, jestem pewien, że Mystra naprawi takie zmiany… lub inne bóstwo. To z pewnością tymczasowy efekt.- pisarz próbował ją uspokoić.
Nie wiedział co zrobi potem. Owszem radził sobie z różnymi wrogami. Słowami i iluzjami mieszał w głowach przestępczego półświatka. Ale problemy z Bogami, wykraczała poza jego możliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-01-2015, 02:45   #104
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I :Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar



Kiedy Quelnatham dotarł na posterunek prawie minął się z paladynem, który właśnie wychodził z przesłuchania mężczyzny powiązanego w jakiś sposób ze zleceniem, które miało zakończyć się śmiercią członków ich grupy… prócz jednego. Jeżeli elfi wieszcz miał nadzieję na to, że Erilien przyniesie ze sobą jakieś nowe, obiecujące wieści, to się rozczarował, podobnie jak i sam corellonita. Przesłuchanie nie przyniosło wiele. Młodzik albo nie wiedział wiele, albo nawet pod groźbą konsekwencji uparcie nie chciał nic powiedzieć. Albo to była po prostu młodzieńcza buta przeciw przedstawicielom prawa, za którego najpewniej miał też Eriliena.

Ale jedno było pewne, i to bez większych trudności dziedzic Treves widział. Ten posłaniec bał się kogoś wyżej, niż tylko strażników. Kogo? Tę tajemnicę zabrał on ze sobą do zimnej celi, do której po przesłuchaniu został zaprowadzony.

To, czego Erilien dowiedział się na przesłuchaniu streścił Quelnathamowi krótko. Młody robił na życie przenosząc wiadomości, ale nie wybrzydzał szukając pośród możliwych pracodawców, więc często ładował się w kłopoty, kiedy okazywało się, że przyjął zlecenie od kogoś, kto zamieszany był w mało czyste interesy. Jemu jednak to nie przeszkadzało, jako że monety płynęły. Straż miała problem z nim, jako że był, paradoksalnie, dobry w unikaniu pochwycenia. Najwyraźniej dwa elfy były równie dobre w pochwyceniu, a nawet lepsze, niż on w unikaniu.
Mówił, że miał oczekiwać w karczmie, aż nie zgłosi się ktoś do niego i zapytać, czy wieszcz żyje, a w razie otrzymania negatywnej odpowiedzi odejść bez dalszej rozmowy. Nie miał innych informacji. Ani gdzie będzie zapłata, ani jak zostanie przekazana- nic. Jedynie stwierdzenie w razie pozytywnego potoczenia się tej wymiany zdań, że “Niedługo transakcja zostanie dokończona”. Nie wiedział kto, nie wiedział co, ale skoro to miało wystarczyć… to brakowało im istotnych kawałków układanki.
Osobę, która się do niego zgłosiła opisał tak, jak wcześniej, czyli nic konkretnego i na pewno dalekiego od bycia pomocnym.

Quelnatham natomiast wiedział, że osobnik, do którego doprowadziło go wieszczenie kierowane wisiorkiem, posiadany przez młodego posłańca, nie przypominał w niczym opisywanego. Do tego, pomimo iż jakiś czas temu był w prowizorycznej świątyni Selune, to teraz już się tam nie znajdował, a miejsce jego pobytu pozostało nieznane.

Kiedy wychodzili z posterunku niebo powoli zaczynało zachodzić czerwoną poświatą znikającego za horyzontem słońca. Zastanawiali się czy Ocero wraz z Aeronem już wrócili do karczmy i czy oni też powinni się udać w tamtym kierunku. Ten dzień przyniósł więcej pytań niż odpowiedzi.

Wtem przed oboma mężczyznami, w jednej z bocznych uliczek stanęła młoda dziewczyna o burzy brązowych włosów, nachodzących jej na oczy, a które co chwila z nich odsuwała. Twarz miała pobrudzoną ziemią, podobnie jak i ubranie, którego stan (i tak samo ogólny wygląd nastolatki) świadczył o tym, że pochodzi z biednych rejonów Waterdeep… a przecież byli daleko od slumsów.

Dziewczyna przyjrzała się uważnie Erilienowi i Quelnathamowi, po czym wyciągnęła w kierunku paladyna zaciśniętą w pięść dłoń, którą otworzyła, aby ukazać okrutnie pognieciony kawałek brudnego papieru. Obaj zobaczyli, że najwyraźniej coś na nim jest zapisane. Zanim zdążyli coś powiedzieć znowu zacisnęła dłoń i przycisnęła ją do siebie.

- Wiadomość. - wyciągnęła drugą, otwartą dłoń w ich stronę. - Ale najpierw zapłata.




Ocero



To wszystko było dla Ocero jak naprawdę niesmaczny żart… chociaż jakie ktoś musiałby mieć spaczone poczucie humoru, aby do tego wszystkiego doprowadzić?

Tarnius…

Ocero, kapłan Selune z Waterdeep w milczeniu powoli kroczył ulicami Miasta Wspaniałości w kierunku miejsca, które zostało wskazane mu przez jego “rodzinę” jako to, gdzie może znaleźć swojego dawnego mentora i….
...ojca?

Ocero wiedział, że zapewne gdzieś w tym podłym świecie żyje jego prawdziwa rodzina i prawdziwy ojciec, ale czemu powinno go to tak naprawdę obchodzić? Miał swój selunicki dom i selunickich krewnych. Więcej nie było w końcu do szczęścia potrzebne, chociaż…
...chociaż z tym domem to teraz tak różowo nie było.

Idąc w wyznaczonym kierunku jego myśli zasnuwały ponure wizje. Oczywiście, nie w dosłownym znaczeniu słowa “wizje”, bo jak na Selunitę miewał je niezmiernie rzadko, a raczej wyobrażenia tego, co zastanie na miejscu. Mogło być to wszystko i nic nie zapowiadało, że to, co go czeka będzie przyjemne i działające kojąco na ducha, a im dłużej Ocero o tym myślał, tym gorsze przeczucia go oganiały i jego “wizje” stawały się coraz gorsze do zniesienia.

* * *

Nawet nie spostrzegł, kiedy w końcu dotarli na miejsce. Nie zwrócił większej uwagi na szaro-srebrny, zdobiony różnymi motywami księżyca, a jednak przybijający budynek, do którego wkroczył, a który nawet nie był konkretnie oznaczony, a jedynie określony, jako dom dla zmąconych dusz. Nad wejściem był wyryty w kamieniu symbol Selune, której kapłanki opiekowały się tym miejscem.
Jeżeli nazwa nic by nie mówiła, to od razu po wejściu można było łatwo określić, jakiego typu osoby mogły nazywać to miejsce domem.

Ocero przeszedł tylko kilka kroków, kiedy został napadnięty przez jednego z domowników tego miejsca.
Rozczochrana kobieta o jasnych włosach i szalonym spojrzeniu, ubrana w niekrępującą ruchów prostą suknię wbiła palce w ramiona kapłana i potrząsając nim, bez widocznych problemów (zważając na to, że Ocero był postawnym mężczyzną). Twarz miała ubrudzona czymś, co przywodziło na myśl krew, zaś zanim złapała Ocero za ramiona trzymała w rękach dziecięcą zabawkę.
Nagle uspokoiła się i przysunąwszy się do kapłana niczym kochanka do swego wybranka zaczęła szeptać uwodzicielskim głosem:
- Rozszarp ich oczy…


Gaspar Wyrmspike, Theodor Greycliff



Pomimo nadziei, którą niektórzy żywili, efekt przedwcześnie określony jako “Eksperyment Halastera” nie zniknął gdzieś w odmętach czasu. W Waterdeep dawało się wyczuć siłę, której potęga, choć niezaprzeczalna, wydawała się być przytłumiona.

Jednak…. Jednak na tym sprawa się nie zakończyła.

To, czego ofiarą padła Orissa, kapłanka Sharess, nie było zdarzeniem jednostkowym. Szybko rozniosła się wieść, że kapłani stracili swoją więź z bogami. Nie miało znaczenia któremu służyli, zaraza dopadła każdego.
A to znaczyło, iż wraz z więzią zatracili swoją magiczną łaskę.
Zdarzało się, że niektórzy zdawali się wręcz postradać zmysły z tego powodu.

Na ulicach pojawiali się głosiciele zagłady, mówiąc o śmierci bogów i końcu świata. Straż próbowała się ich pozbyć, aby nie mącili w głowach ludu, ale nie było to łatwe zadanie. W końcu jednak udało się uspokoić ulice bogatszych dzielnic i główne ulice miasta, ale wciąż pozostawała masa terenu. To jednak nie był koniec niespodzianek…

Skullport także wrzał. Pojawiły się spekulacje, a jedna teoria szczególnie zagnieździła się w umysłach mieszkańców. Mówiono, że drowki zamieszkujące Promenadę Eilistraee miały powód do radości, jako że najwyraźniej gościły… własną boginię. Niektórzy dawali wiarę tym pogłoskom, niektórzy w nie wątpili inni wręcz odrzucali, ale nikt inny nie miał pojęcia jak inaczej wyjaśnić to, co się wokół działo. Oczywiście nie wyjaśniało to utraty więzi kapłanów innych bóstw z ich boskimi patronami…
Do Waterdeep owa pogłoska również dotarła.


Theodor Greycliff



Sprawy toczyły się monotonniej i mniej ekscytująco niż Theodor mógł podejrzewać.

Zamiast gorącego rozlewu krwi- zimna wojna. Zamiast szybkiego zysku- powolne oczekiwanie. Oczywiście w Skullporcie już pierwsze ofiary były, ale nie mogło to nikogo dziwić. W końcu wojna to wojna, a nawet zimna wojna w takim miejscu jak Port Czaszek nie mogła obyć się bez kropli krwi.
Najgorsze było to, że Biały Kruk wciąż się nie określił czy będzie współpracował z organizacją, która była macierzysta dla Theodora. Pomimo starań Monety nie zdołał on do tego czasu zwerbować na nowo ludzi Kruki i przyłączyć do jego gniazda. Farell go unikał, a z tego, co Theodor zdołał się wywiedzieć miał on wielki wpływ na większość byłych kruczątek i zapewne jego słowo było wiążące w sprawie odłączenia się od Machy.

Okazało się, że Kruk jednak posiadał swoje siły, jako że był w stanie opierać się zakusom Machy na przejęcie jego domeny. Nie wyglądało też na to, aby zanadto obawiał się sił swojego oponenta… Zanadto. Każdy myślący i o zdrowych zmysłach wiedział, że należy się obawiać Machy i jego ludzi.

Znajdował się teraz w patowej sytuacji, jak i Kruk. Bo Macha niekoniecznie.

Wydawało się jakoby cała ta sytuacja bawiła pana półświatka. Miał za przeciwnika kogoś, komu podstępem skradł nie dość, że fundusze, to jeszcze ludzi. Wiedział, iż Kruk jest osłabiony i z jego potęgi nie zostało tak wiele. Theodor nie był jednak pewien czy zdawał sobie sprawę z tego, że ten stary Kruk wciąż posiada swoje kontakty i sojusze, a właśnie otrzymał możliwość zawiązania kolejnego, a wręcz sama do niego ta propozycja przyszła.
Inna sprawa, to kwestia samego Monety.
Macha doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego mały Theodor wrócił, skoro wysłał po niego ludzi. Niemniej czy tak naprawdę przejmowała go obecność Theodora? Na pewno fakt, że najwyraźniej miał jakiś interes do Kruka musiał go zdziwić, bo niekoniecznie zaniepokoić. W końcu czego mógł dokonać ten nieszkodliwy osobnik? Ograć go w karty?
Niemożliwe. Przecież to Macha tutaj je rozdawał.

Theodor nie bywał teraz często w Skullporcie, jako że sytuacja była napięta, a poszukiwania Farella niebezpieczne. Jego mocodawcy poradzili mu na razie trochę odczekać i odpocząć, przygotować się na wojnę. Było prawie pewne, że sami też myszkują w Porcie Czaszek, zapewne węsząc okazję. Jaką? Tylko oni wiedzieli.

Zażywanie życia w Waterdeep szybko zbrzydło Theodorowi, ale był on niestety na smyczy szefów i nic na to nie mógł poradzić. Wyrywał się do Skullportu, aby wyjść z niego mniej lub bardziej zmęczonym potyczkami, na które natrafiał. Nie obyło się bez lżejszych czy poważniejszych ran. Nie zawsze było warto.
Elerdrin też dużo pomóc nie mógł, jako że na jego głowę też był też wyrok śmierci.

Mijały dnie. Dekadzień. Drugi. Zbliżał się trzeci i nic nie ulegało zmianie. W końcu Lady Cornelus przywołała go do siebie i oznajmiła, że najpewniej niedługo rozpęta się wojna i powinien on zakończyć wakacje. Nareszcie.

Thedor znowu znalazł się w Skullporcie. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, a na ulicach było… inaczej. Trudno było Monecie określić co się zmieniło, ale najwyraźniej mieszkańcy potrafili wyczuć zagrożenie, które się zbliżało. Jak szczury uciekały ze statku.
Może powinien poszukać Elerdrina? On mógł wiedzieć coś więcej.

Przechodził właśnie obok jednej z uliczek odchodzącej od głównej drogi, gdy jego uszom dobiegły rozbawione głosy:
- Mały, mały zdrajco. Co z tobą zrobić? Powiesić? Tak się składa, że mamy linę...
- Wypatroszmy. Kruki się pożywią.
Kilka osób na ulicy odwróciło głowy w stronę zamieszania, ale niezainteresowane oddaliły się w swoich kierunkach. Typowe zachowanie dla tych rejonów.
Zanim Theodor zdołał się zastanowić czy w ogóle się zainteresować rozległ się z uliczki głos, którego właściciel starał się sprawiać wrażenie opanowanego i stanowczego, ale tak naprawdę był spanikowany. Całkowicie przerażony.
- Zostawić mnie, psy. Wynocha!
Farell...?


Gaspar Wyrmspike



Miasto było niespokojne i nikt nie potrzebował kocich zmysłów, aby to wyczuć. Gaspar jeszcze nigdy nie czuł takiego napięcia w powietrzu. To było jak wyczekiwanie na burzę, która miała zmienić nici rzeczywistości. Nerwowe wyczekiwanie na nieuniknione.
A może taka burza już nadeszła…

Orissa uspokoiła się na tyle, że było można z nią rozsądnie porozmawiać. Była jednak wciąż przybita i dało się to zobaczyć w jej oczach, nawet jeżeli starała się udawać. To wszystko wstrząsnęło nią i wydarło kawałek duszy. Nie jej jednej z resztą.

Gaspar czuł się bezsilny. Nawet jako Azul Gato nie mógł nic poradzić na stan, w jakim znalazło się Waterdep i jego mieszkańcy. Nie mógł nawet nic poradzić na stan Orissy. Pozostało mu tylko bierne przyglądanie się temu, co się wokół niego działo.
Sytuacja niestety wpłynęła także w pewnym stopniu na jego trupę. Głosiciele zagłady nie oszczędzili także aktorów, zatruwając ich umysły bzdurami… bo były to bzdury? Nie chodziło o to, że grupa w to wierzyła, ale ten stan rzeczy martwił i zajmował myśli wielu z nich. Najlepiej, paradoksalnie, radziła sobie Dulcimea, wyśmiewając jedynie jadowicie całą sprawę.

Zbliżał się trzeci dekadzień od czasu, gdy występowali w Azylu Królów… a Gaspar doświedczył snu.

* * *

Potęga ogarniająca cały świat, jednocześnie okrutna i miłosierna, bezwzględna i troskliwa. Pomieszanie, ciężko było oddzielić jedno od drugiego zupełnie jakby zostały zrodzone w takim stanie, nierozłączne.
Gwieździsta noc, ale te gwiazdy były krwistoczerwone, a z nieba płynęły ich łzy. Zwierzęta strwożone szukały kryjówek, chociaż pewne było, że nie znajdą żadnej, która mogłaby ich ochronić przed tym, co nadchodziło. A Gaspar także szukał.
Czuł zapach własnej krwi sączącej się ze zranionego boku. Nogi miał jak z waty, a oddech mu się urywał. Ze zmęczenia, bólu. Strachu. Wiedział, że musi się ukryć. Przed kim? Przed czym? Nie mógł sobie przypomnieć.
Zatrzymał się przy drzewie, po czym osunął się ciężko na ziemię. Nie miał już sił, wiedział, że to koniec i pierwszy raz w swoim życiu tak bardzo się bał. Nie chcial umierać. Nie tu, nie teraz. Nie teraz. W każdej innej chwili, ale nie w tym momencie.
Nie zasłużył na to.

- Nie bój się. - usłyszał głos, który jednak nie miał swojego źródła. Głos kobiety? Mężczyzny? Nie był w stanie określić. - Ty jako jeden nie musisz.


* * *

Gaspar wychodził z próby swojej trupy zmęczony bardziej niż zwykle. Sen, który naszedł go w nocy dręczył go i w dzień, a wyczerpany umysł przysypiał nawet podczas owej próby. W końcu udało mu się uzyskać trzeźwość i próba odbyła się do końca, ale nie było łatwo. Teraz mozolnie wlókł się do domu zastanawiając co zrobić dziś…
Może powinien odwiedzić Orissę? Może… Ale najpierw musi się przemyć w zimnej wodzie, aby zmyć resztki zmęczenia.

Zanim jednak zdołał tak daleko zajść w swoich planach, kiedy stanął przed swoimi drzwiami zobaczył coś niepokojącego. Były one uchylone, a zamek sforsowany.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 03-05-2015 o 03:26.
Zell jest offline  
Stary 12-01-2015, 21:54   #105
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero westchnął. Nieczęsto przybywał do tego miejsca. Nie sądził nigdy, aby tu był w stanie cokolwiek zrobić. Delikatnie ujął dłoń kobiety i odsunął od siebie. Powinien ją zająć zanim przyjdzie ktoś z personelu.
- Czyje?
- Tych, którzy widzą. - szepnęła kobieta. - Bo kogo innego? Bez sensu byłoby tym, którzy ich nie używają.
- Faktycznie, głupie pytanie. Dobrze, zajmę się tym jak tylko porozmawiam z kimś.
- Z kim? - naciskała kobieta. - Czy ma oczy?
- Miał, ale go najwyraźniej zawiodły.
- Czy ją znam? Czy ją znam? Znam? - kobieta zapętliła się we własnych słowach. - Jak na osobę się woła?
- Tarnius.
- Taaak, biedny, ślepy kapłan Selune. Ślepy jak jego bogini. Tak, tak. - spojrzała podejrzliwie na Ocero. - A ty? Jesteś ślepy?
- O tak, od urodzenia. - Głupio byłoby teraz zacząć się rozglądać, ale zastanawiało go czy nikt się tą kobietą nie zajmie… i czemu ona nie jest we własnym wygodnym pokoju bez klamek?
Kątem oka zobaczył, że Aeron najwyraźniej ruszył w poszukiwaniu kogoś, kto byłby w stanie zrobić coś z tą kobietą.
- A Tarnius....Nie wpuszczą cię do niego, o nie. On oślepł na umyśle, a zawsze był ślepym kapłanem. Dlatego jest bezpieczny.
- Tu się zgodzę… co do tego czy mnie nie wpuszczą. Zobaczymy, znam go i mam do niego kilka pytań. Najwyżej się przekonam, czy strażnicy nie używają oczu…
Nagle kobieta zrobiła się nerwowa i zaczyła rozglądać się po korytarzu.
- Nie, nie mogą wiedzieć. Nie mogą… - złapała Ocero za dłoń i wcisnęła mu w nią pomiętą kartkę papieru, po czym rzuciła się pędem przed siebie prawie wpadając na Aerona prowadzącego jedną z osób z personelu, która ją przechwyciła.
- Żyjesz? - zapytał Aeron podchodząc.
- O ta.. chodź tu, muszę wydrapać ci oczy. - kaplan westchnął i spojrzał na kartkę, którą wcisnęła mu kobieta.
Kartka sama w sobie nie miała nic zadziwiającego, ale to, co było na niej… To inna sprawa. Na pierwszy rzut oka zawierała nieskładne znaki, wtwory chorego umysłu, ale jeżeli przyjrzeć się jej bliżej okazywało się, iż ułożone one były w jakimś dziwnym porządku. Symbole, znaki, powtarzały się co jakiś czas, ale Ocero nie mógł określić co to oznacza.
- Liścik miłosny? - wyszczerzył się Aeron.
- Nie, prośba o ogłuszenie cię i zostawienie w pokoju 24… bez spodni. Znalazłeś jeszcze kogoś z obłsugi? Słyszałem, że mogą być kłopoty z wpuszczeniem do Tarniusa.
- Tak, chodź za mną.
Aeron poprowadził Ocero korytarzem, który szybko przestał być tak pusty jak się wydawało. Krążyli odpowiedzialni za rezydentów, a regularnie ustawieni byli strażnicy. W końcu zobaczył jedną z osób, która mogła go poprowadzić dalej, jako że nie była zajęta.
Selunita podszedł do kobiety i skłonił sie delikatnie.
- Witam, jestem Ocero, kapłan Selune chciałem porozmawia...
- Bogowie wciąż czuwają! - ucieszyła się kobieta i skinęła głową kapłanowi. - On wciąż o tobie mówi. Nie chce jeść, nie chce pić, tylko mówi o tym, żeby przyszedł jego syn.
- Syn? Huh, nazywał mnie wieloma rzeczami przez całe moje życie. Syn nie było jednym z nich. Więc gdzie go znajdę?
- Proszę za mną. - ruszyła sobie tylko znaną drogą, ale nagle się zatrzymała i spojrzała na Aerona. - Ale nie możemy wpuścić nikogo więcej.
Aeron jedynie wzruszył ramionami.
- Mój giermek zostanie tu. Giermku nie ruszaj się.
- Zostanę przy jego celi. - warknął poirytowany Aeron.
- Dobrze. - zgodziła się kobieta i ruszyła przed siebie. Na jej szyi błysnął niewielki symbol Selune.
Kobieta zaprowadziła ich do sekcji z “pokojami” dla rezydentów. Było tu ponuro i chłodno, jako że znajdowali się pod ziemią, a całość prezentowała się montononnie. Drzwi posiadały niewielkie okratowane okienka. W końcu zatrzymali się przy jednych z nich i kobieta wprowadziła do środka Ocero pozostawiając Aerona na zewnątrz obok strażnika.
W środku było… jak w celi więziennej, tylko z pewną ilością wygód. Na łóżku siedział Tarnius, wyczerpany i blady, cień człowieka, którego pamiętał Ocero. Uniósł wzrok na wchodzących, a zobaczywszy kapłana wyciągnął do niego ręce.
Ocero spokojnie ujął dłonie kapłana.
- Coś ty najlepszego zrobił ty stary idioto?
- Zostaliśmy zdradzeni, synu…
- Wiesz.. mógłbym w tej chwili starać się ci przypomnieć, że to ty zniszczyłeś naszą świątynię, ale coś mi mówi, że sprawa wygląda inaczej. Więc co masz na myśli…
- Po tylu latach, po tylu nadziejach i wierze… ZOSTALIŚMY ZDRADZENI!
- O słodcy bogowie… Ty też!? Naprawdę? Bogowie zaczęli milczeć i zachwiała się cała twoja wiara?
- Wykorzystała nas, wprowadza swój plan w życie, chce naszych żyć, naszej energii! - złapał Ocero silniej za dłonie. - Synu… Ucieknij, póki nie jest za późno.
- Tarnius. Spójrz na mnie. - upewnił się, że kapłan będzie dokładnie skupiony na jego słowach - Nie wierzę, że oszalałeś. Po prostu sądzę, że albo wreszcie mam dowód na twoją skrajną głupotę, albo wiek już naprawdę wpłynął na twoje postrzeganie rzeczywistości. Kto na wszystko co słodkie i puchate ci nagadał takich głupot?
- Ci, co PRAWDZIWIE widzą! Oni wiedzą, wszystko wiedzą, przygotowują się. To nie jest czas prób, ale czas wojny. Między nami a fałszywymi!
- “Fałszywimi…”?
- Istotami, które omotły nas, że są naszymi bogami.
Ocero krzyknął… wewnętrznie. Rozmasował palcami skronie i spojrzał na swego mistrza.
- To jest prawdziwy test mojej wiary. Ile głupoty jestem wstanie usłyszeć zanim kogoś skrzywdzę. Dobrze, kim są ci co “Prawdziwie” widzą i czemu to Sharyci?
- To nie Sharyci! - uniósł głos Tarnius. - To grupa ludzi myślących podobnie, niekoniecznie kapłanów, też świeckich, którzy w tym chaosie widzą tak, jak i ja.
- Podobnie co ty… trzeba będzie otworzyć drugą klinikę… No dobrze. Więc jeżeli właściwie to rozumiem. Ci “Prawdziwie Widzący” skontaktowali się z tobą, opowiedzieli ci, że bogowie toczą wojnę ze śmietelnymi, przedstawiając silne dowody jak sądzę i ty, aby zaszkodzić w jakiś sposob Selune, zniszczyłeś jedną z jej mniejszych świątyń?
- Próbowałem pomóc jednemu z nich, nawrócić! Przyszedł do świątyni płacząc i szukając pocieszenia. Próbowałem, próbowałem, ale jego słowa… Jego słowa…
- Trafiły na kogoś kto sam zwątpił. - Ocero wiedział, że to co zaraz powie będzię bolesne, ale musi w jakiś sposób przemówić swojemu mistrzowi do rozumu. - Tarnius spójrz na siebie, jesteś wrakiem osoby, która nauczyła mnie jak żyć w tym świecie. Przez całą moją młodość uważałem cię za największe zło, bo najrygorytyczniej przyjmowałeś nauki i praktyki Selune. A teraz? Bogowie zamilkli, ty przestałeś czuć jej obecność i zwątpiłeś w słuszność swej kariery. No to gratulacje, byłeś beznadziejnym nauczycielem, ale najwyraźniej genialnym uczniem bo wyciągnąłem z tego wszystkiego inną lekcję. Teraz jest czas, aby silniej trzymać się wiary i tego co bogowie sobą reprezentują. Ty w chwili zwątpienia nie tylko straciłeś miłość swej bogini, ale też byłes wstanie uwierzyć PIERWSZEMU pieniaczowi zagłady jakiego spotkałeś, że bogowie chcą naszej zguby. Nie wiem ile tu jesteś, ale powiem ci jedno. O czymś takim byłoby głośno na mieście. Na pewno byśmy słyszeli, że Bhaal czy Bane zjedli wszystkich swoich wyznaców. Wiesz co ja usłyszałem? Że Eilistraee byczy się toples na Promenadzie w Skullporcie.
W tym momencie po policzkach starego kapłana popłynęły łzy, a on wydukał:
- Nie wszyscy.. Chcą zagłady… A ty… Gdybyś usłyszał te słowa… Te słowa… Nie oparłbyś się. One… Wrosły w duszę.
Ocero pokręcił głową.
- Nikt nie ma, aż tak silnych zdolności przekonywania. A na pewno nie jakiś obszczymur, którzy przyszedł do świątyni sie wypłakać, że mu źle, że nie czuje bogów. Tarnius skorzystaj z tej swojej starej głowy i pomysl na chwilę. Przyjąłeś “złamanego” człowieka, który “potrzebował pomocy”, a tu się okazuje, że jest członkiem organizacji, która gotuje się na wojnę z bogami. Powiedz mi, czy to chociaż odrobinę nie wygląda podejrzanie?
- Może… Może… Ale… te słowa.... Słowa tak silne… Tak prawdziwe…
- Nie winie cię. Wykorzystał magię, czy inne sztuczki, aby wpłynąć na twój umysł. Nie istnieją słowa “tak silne” czy “tak prawdziwe”. Słowa to tylko powietrze, a powietrze jest ulotne. Czyny, działania to ma siłę, to jest prawdziwe. I co było twoim czynem? Zniszczyłeś miejsce, które było twoim domem. NASZYM domem.
- NIE ROZUMIESZ! - krzyknął mężczyzna wstając. - To były SŁOWA. JEGO słowa!
- A kim on niby kurwa jest, żeby te jego SŁOWA były o tyle silniejsze od moich!? Twierdzisz, że jestem twoim synem więc posłuchaj co ci mówię. Wykorzystał cię, masz rację on i jego banda widzą coś w tym chaosie. Widzą okazję. Nie wiem co chcą osiągnąć, ale najwyraźniej przeszkadza im to co kapłani robią, kiedy ludzie ich potrzebują.
Kapłan opadł na łóżko pochlipując.
Ocero usiadł przy Tarniusie i przytulił starca do siebie.
- Przepraszam. - poczekał, aż mężczyzna się uspokoi - Pamiętasz jak ci opowiadałem, o moim spotkaniu z Selune?
- Tak…
- Uwierz mi moment kiedy poczułem jej brak, był najgorszą chwilą w moim życiu. Przepełniło mnie tyle pytań, tyle emocji. I gdyby nie jeden głupi, arogancki, pompatyczny elf, pewnie zatraciłbym się podobnie jak ty. - pogłaskał spokojnie włosy Tarniusa - Odpocznij, zjedz coś, proszę. I zdrowiej. Bogowie nie opuścili nas. Nie chcą też naszej zguby… no, na pewno nie ci, których dogmat nie zakładał tego. Dowiem się co się stało i dowiem się o co chodzi tym Prawdziwie Widzącym. Potem, wydrapię im oczy… - Ocero uśmiechnął się delikatnie do kapłana - Odpocznij. Ta pani przyniesie ci posiłek. - młody Selunita spojrzał na medalion swego mistra, westchnął kiedy zobaczył, że jest przepołowiony. Zdjął z szyji swój i wręczył go w dłoń Tarniusa. - Potrzebujesz go w chwili obecnej bardziej niż ja.
Tarnius pochwycił symbol i położył go sobie na kolanach. Pokiwał głową w ciszy.
Ocero ruszył w stronę drzwi, zwrócił się jeszcze do kobiety. - Porozmawiajmy chwilę na zewnątrz.
Kobieta wyszła za Ocero i spojrzała zmartwiona na niego.
- Jak słyszałam było bardzo ciężko.
- Chyba trochę mu przemówiłem do rozumu. Proszę przynieśc mu coś lekkiego do zjedzenia. Mam pytanie o Prawdziwie Widzących. Już drugi raz o nich słyszę w tym przybytku. Czy wiecie coś o nich?
Kobieta pokręciła głową.
- Od Tarniusa pierwszy raz o tym słyszę, jako że nie chciał wcześniej mówić. A od kogo to jeszcze słyszałeś?
- Jedna z waszych rezydentek zatrzymała mnie jak wchodziłem. Mówiła, żebym “wydrapał im oczy”. Zastanawiałem się czy ktoś jeszcze o tym mówił.
- Faktycznie, ona mówi takie rzeczy, ale nic nigdy o tych “Prawdziwie Widzących” nam nie wspominała. Nikogo innego też nie kojarzę.
- Posłuchajcie ich więc, obawiam się, że macie tu więc skrzywdzonych duszyczek niż można się spodziewać. Zajmę się tą sprawą i proszę siostro, zaopiekuj się nimi. W czasach, które nastały wiara to wszystko co nam zostało. Kapłani nie mogą okazać słabości.
- To zrozumiałe. - zgodziła się kapłanka i rozejrzała. - Ale chyba nie ma tu twojego znajomego.
- Co? - Ocero się rozejrzał - O na litość bogów. Przysięgam, jeżeli dostał kolejnej wizji i zamknęli go w którymś pokoju, to go tu zostawie…
Stojący obok strażnik zwrócił się do Ocero.
- Mówisz o rudym dzieciaku?
- Proszę powiedz mi, że nie zaczął gadać jakiś głupot…
- Prosił tylko, abym przekazał, że wróci sam do karczmy gdzieś wieczorem.
- Cholerny, niecierpliwy mieszaniec… No dobrze. Dziękuję, że zajmujecie się Tarniusem. - skłonił się kapłance i straznikowi i opuścił przybytek. Postanowił wrócić do karczmy, ale najpierw jeszcze zahaczyć o swiątynię. Potrzebował nowego symbolu.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 14-01-2015, 12:51   #106
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor właśnie przechodził koło Zaułka Trucicieli gdy do jego uszu dobiegły głosy.
Farrel? Co ten świszczypała wyczynia?
To wymagało odrobiny subtelności. Theo sięgnął po moc otulając się płaszczem cienia po czym zajrzał do zaułka. Czyżby Białe Kruki zdybały Farrela gdy ten był sam? A może ludzie Machy dowiedzieli się o spotkaniu Greycliffa z półelfem i postanowili usunąć problem? Tak czy inaczej Theodor miał kilka sekund nim niewidzialność przestanie działać.
Z tego co pamiętał, Biały Kruk mówił, że jego ludzie na służbie noszą brosze. Starając się poruszać bezszelestnie Theodor wyczulił oczy na ten szczegół.
Theodor zobaczył pięciu mężczyzn, Farella wciśniętego plecami w ścianę i obserwującego ruchy czterech uzbrojonych napastników. On oczywiście też był uzbrojony, ale z wyglądu jego ran i zmęczenia malującego się na twarzy wynikało, iż walka z nimi nie poszła po jego myśli.
- No dalej, Farell. Będziesz płakał? - odezwał się ze złośliwym uśmieszkiem jeden z napastników.
- Pierdol się. - warknął pół-elf i splunął w ich stronę.
Theodor początkowo nie widział symboli Kruków, ale w pewnym momencie zobaczył jak jeden z mężczyzn poprawia coś, co miał uwieszonego na szyi rzemykiem. Niestety nie mógł określić co to było.
Może właśnie symbol Kruków? Czy w trakcie tej zimnej, choć krwawo-zimnej, wojny poruszający się po mieście prezentowaliby się ze swoją przynależnością?
Theodor musiał się tego spodziewać. Osłona niewidzialności opadła szybko i jedynie dlatego, że stał jeszcze w bezpiecznej odległości, a adwersarze byli skupieni na sobie nie został od razu zauważony.
Czasem trzeba zaryzykować. Theodor wszedł do zaułka.
-Panowie - rzekł swoim najlepszym, życzliwym głosem - Co tu się wyprawia? A szef wie?
Spojrzenia przeszyły Theodora, choć wciąż zwracano uwagę na Farella, a jeden z napastników się odezwał:
- A ty to kto? - warknął.
-Moneta - odparł krótko - Jesteście od Kruka? Jeśli tak to zaczepiliście nie tych co trzeba.
- Jaka Mone...- zaczął jeden z nich ale przerwał mu kolejny, najwyraźniej szef.
- A, ty... - mruknął. - Karzemy tylko zdrajcę.
Farell patrzył na Theodora błagalnym wzrokiem.
- Wszystko dobrze, ale on się jeszcze może przydać - Theodor zbliżył się do szefa Kruków - Porozmawiajmy na osobności, dobra?
- Niech ci będzie. - zgodził się mężczyzna -Pilnować go. - rzucił do swoich podwładnych i odszedł z Theodorem kawałek. - O co chodzi?
-O Farella, znaczy się o tego tu - Theodor wskazał półelfa kciukiem - Może nie wiesz, ale on ciągle ma posłuch u kilkudziesięciu chłopaków Machy. A ja ostatnio jestem już blisko tego by przeciągnąć ich z powrotem na naszą stronę. Jak myślisz? Kilkudziesięciu chłopa? To chyba coś warte, nie?
- Teraz to pies Machy. Nie opuści swojego pana. - mruknął.
- Pozwól mi jeszcze raz z nim spróbować. Jak się postawi możecie go ukrócić. Pogadam z nim. Jak to brzmi?
- Niech i tak będzie. W końcu nic to nam nie szkodzi, prawda?
- Dzięki - Moneta skinął głową - Farell! Już w porządku. Skoczymy na kielicha pogadać?
Farell spojrzał z niedowierzaniem na Theodora
- Ja… Jasne… - wydukał wciąż niepewnie patrząc na napastników.
- Puśćcie go. - odezwał się przywódca do swoich podwładnych. - Na razie.
Farell westchnął ciężko.
-Was też zapraszam. -rzucił Theodor - Napijemy się razem?
Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym zgodzili się na propozycję Greycliffa. Farellowi wyraźnie zrzedła mina na myśl, że oni będą im towarzyszyć.
-No to świetnie! - ucieszył się Greycliff - Farell, jesteśmy chyba u ciebie, tak jakby. Gdzie tu dają dobre wino? Tylko żebyś nas nie zabrał do jakiejś jaskini Machy. Nie gustuję w melinach, ty chyba też nie?
- Tak, oczywiście że nie… - mruknął półelf. - Chodźcie za mną…

***

Farell dotrzymał umowy. Zaprowadził całą gromadkę do jednej z przyjemniejszych karczm, gdzie nie dopatrzyli się bytności ludzi Machy, a jeżeli byli, to raczej woleli się przy grupie nie wychylać. Półelf usiadł na jednej z ław i patrzył w napięciu na Theodora.
-Rozluźnij się. Nic ci nie grozi. Póki co - Moneta przywołał kelnerkę - Dla mnie białe wytrawne. Farell? Panowie? Ja stawiam.
Każdy z obecnych na tym spotkaniu zamówił coś dla siebie, chociaż widoczne było, że Farell zbyt rozluźniony na pewno nie będzie podczas tej rozmowy. Dostawszy swoje zamówienia oczekiwali, co teraz będzie. Półelf milczał wpatrzony w swój kielich.
- No, Farell - Theodor oparł sie wygodnie o oparcie krzesła kołysząc trzymanym w dłoni pucharem - Trochę czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. Pamiętasz na czym skończyliśmy?
- Tak jakby… - mruknął Farell.
- I, jak rozumiem, nie unikałeś mnie specjalnie, co nie? Bo nasze ostatnie spotkanie skończyliśmy obietnicą, że się jeszcze spotkamy. Pamiętasz? Namyśliłeś się może i powiesz coś co nas ucieszy?
- Byłem zajęty… A co do namyślenia się… To nie takie proste.
- Farell… - lekko zniecierpliwiony nerwowością półelfa Theodor pochylił się do przodu - żebyśmy się dobrze zrozumieli. Niezależnie od tego czy dojdziemy do czegoś czy nie ,wyjdziesz z tej knajpy cały i zdrowy - tu Moneta rzucił ostrzegawcze spojrzenie przywódcy Kruków - Potem co prawda będziesz już poza moją ochroną, ale póki co jesteś wśród przyjaciół, więc przestań się jąkać i mów konkretnie. Co nie jest proste?
Farell uniósł spojrzenie na Theodora i mruknął:
- A jak ci się kurwa wydaje?
Przywódca Kruków spokojnie sączył wino ze swojego kielicha nie wtrącając się w rozmowę.
-W porządku - Theo powoli pokiwał głową - Moje pytanie powinno być inne. Mianowicie, czy na pierwszym miejscu stawiasz siebie czy Machę?
- Oczywiście, że siebie, co mnie tam on. - warknął. - Dlatego nie rzucam się w objęcia Kruka.
- A pamiętasz co ci ostatnio mówiłem? “Tylko ci co opowiedzą się po właściwej stronie przeżyją by uprawiać hazard”. Pamiętasz? Czy dzisiejsze spotkanie nie świadczy o tym, że mam rację?
- Nic nie rozumiesz. Zacznijmy od tego, że nie masz całkowitej pewności, która strona jest właściwa. Do tego jeżeli uznam, że pora zerwać z Machą jestem trupem. Kto jak kto, ale ty powinieneś zdawać sobie sprawę z jego siły… Greycliff.
- Widzę, że odrobiłeś lekcje - uśmiechnął się Theodor - A jeśli mówiąc “właściwa” masz na myśli “zwycięska”, to póki co trudne do ustalenia. Rozumiesz? Szale wagi są w stanie względnej równowagi. Jeden kamyczek może przeważyć szale. Ty i twoje chłopaki jesteście takim kamyczkiem. - Theodor świdrował półelfa wzrokiem - Wiedz, że zawarliśmy z Białym Krukiem sojusz. Jeśli twoi ludzie dołączą do nas będziemy mieli dość sił by negocjować z Machą z pozycji przewagi. A to znaczy, że będziesz bezpieczny bo on nie odważy się zacząć wojny w której mógłby przegrać. Mówię “wojny” bo teraz to co najwyżej potyczka. Rozumiesz? - Moneta pociągnął łyk wina.
- Myślisz, że to będzie takie proste? Macha mnie nie zabije czy nie będzie torturował tylko dlatego, że Kruk będzie miał przewagę? Oczywiście, że to zrobi! Będzie wiedział dzięki komu wpadł w bagno!
- A pomyślałeś o tym, że rozmawiając z nami teraz już wystawiasz się Masze na celownik? - Theodor zmierzył Farella twardym spojrzeniem - Co zrobi Macha jeśli dotrze do niego, że z nami negocjujesz? A myślę, ze może dotrzeć.
- Na razie do niczego nie dotarliśmy. - Farell pomasował palcami skronie. - Tak chcesz to załatwić? Pozostawić mnie bez wyboru?
- Nie mówię, że na ciebie doniosę, jeśli o to ci chodzi - Theodor wzruszył ramionami - A wybór? Wszyscy go mamy. Jeśli chcesz przeżyć musisz się dopasować. Widzisz, my wiemy, że twoje zdanie jest decydujące dla twoich chłopców. Jeśli nie dołączysz do nas możesz nie przeżyć. Kruk może dojść do wniosku, że lepiej będzie cie wyeliminować i spróbować swoich sił z pozostałymi. Rozumiesz?
Farell milczał dłuższą chwilę. Wyraźnie wiedział, że znalazł się w sytuacji, z której wybrnięcie zaważy na jego życiu. I nie podobało mu się to.
- Kruk nie przyjmie zdrajcy.
- Jeszcze go chyba nie zdradziłeś, nie? Nie tak jak Loni. A poza tym, mylisz się. Przyjmie cię, wybaczy i będzie głaskał po główce. Choćby po to, żeby pozostali wiedzieli, że im wybaczył. I wiedz, że tylko skaptowanie ciebie i pozostałych stoi jeszcze między moją organizacją a Krukami. Kruk chce cię z powrotem. Jeśli wrócisz powita cię jak syna marnotrawnego.
- Nie wiem czy moi chłopcy będą chcieli wracać.
-Twoje zdanie ma decydujące znaczenie, prawda?
- W sumie ma, ale nie wiem jak zareagują na ponowną zmianę frontu…
- A Macha tyle wam daje? - odezwał się nagle jeden z chłopców Kruka. - Po co zdradziłeś?
Farell nic nie odpowiedział.
- Pytałem cię o to i nie odpowiedziałeś wprost. Teraz zapytam jeszcze raz. Czy Macha ma na ciebie jakiegoś haka?
- ...Nie mam rodziny, więc nie mógł na tym żerować. Takiej prawdziwej rodziny, z krwi. - zaczął Farell. - Ale on zabrał się za moją drugą rodzinę. Śledził ich, zbierał informacje. Mówił, że będą cierpieć i umrą, a ja będę na to patrzył. Na męki moich ludzi…
-Twoja druga rodzina… - Theo zamyślił się - Masz na myśli twoich chłopaków?
Pół-elf pokiwał głową.
- Porwał nawet jednego i oddał złamanego. Jego nie zaciągnąłem do Machy, kazałem zostać z Krukiem.
-Aha - Theodor skupił się całkowicie na rozmówcy - A gdybyś dostał trochę czasu, mógłbyś się zorientować czy twoi ludzie poszliby na ponowną współpracę z Krukiem? Jeśli Macha zniszczył jednego z nich to chyba byliby skłonni?
- Możliwe… - Farell spojrzał w oczy Theodorowi. - Sądzę, że uparł się na mnie tylko dlatego, że dowodziłem naprawdę liczną grupą Kruka.
-Dobrze - Greycliff pociągnął z kielicha - Powiedz, masz na pieńku z Krukiem? Czy zrobił ci coś co masz mu za złe?
- Nic konkretnego. Mieliśmy swoje przepychanki, zazwyczaj o mój hazard. Z jakiegoś powodu ta stara kura bardzo się tym emocjonowała.
- A z Machą masz na pieńku, jeśli rozumiem. Czyli jedynym co cię trzyma przy Masze jest troska o twoich chłopców. I może jeszcze wstęp do kasyn Machy. Czy tak?
- Te kasyna można sobie darować. Reszta się zgadza.
- Aha. Czyli serce zostaje przy Kruku, ale rozum wskazuje na Machę?
- W sumie można to tak określić. Kruk przynajmniej mi nikogo nie zabił.
- Byłbyś w stanie przekonać twoich ludzi do powrotu? Jeśli dam ci słowo, że żadna krzywda od Kruka was nie spotka?
- W stanie byłbym, ale jaką siłę mają twoje słowa?
-Póki co jestem pierwszym rezydentem mojej macierzystej organizacji na Waterdeep i Skullport. A jeśli chodzi o Kruka to wiedz, że on i my mówimy jednym głosem.
Farell westchnął ciężko.
- Dobrze, dobrze. Mam sprawić, aby wrócili do Kruka? Załatwię to.
- Ze swojej strony obiecuje ci, że żadna krzywda was nie spotka. A jeśli chodzi o finanse, Kruk daje dwukrotnie tyle co Macha. Wspomnij o tym, dobra?
- Wspomnę, wspomnę. - spojrzał po ludziach Kruka. - Czyli mogę wyjść bez obaw?
-Raczej. Ile czasu potrzebujesz by wszystko załatwić?
- Będę starał się zrobić to jak najszybciej, póki Macha jeszcze nie wie. Postaram się wszystko załatwić jeszcze dziś.
- Im szybciej tym lepiej. Powiedzmy więc, że przez najbliższe dwa dni jesteś pod naszą ochroną. Tylko nie zwlekaj. Przywitamy cię z otwartymi ramionami, ale jeśli będziesz zwlekał staniesz się dla nas celem numer jeden.
Farell uśmiechnął się ironicznie.
- Oczywiście, jak mogłoby być inaczej.
- Nie miej nam tego za złe. Biznes jest biznes. Jeśli z tobą się nie uda to może twój następca będzie miał więcej rozsądku - Theodor wyciągnął rękę ponad stołem - Jak zrobisz swoje daj znać do Trzech Srebrniaków, a ja daję słowo że dobrze was nagrodzimy. Umowa stoi?
- Stoi, stoi… - podał dłoń Theodorowi. - Mogę już iść?
- Jasne. Powodzenia.
Pół-elf wstał i zaczął wychodzić patrząc jeszcze na chłopców Kruka, którzy jednak siedzieli wciąż na swoich miejscach. W końcu opuścił lokal.
- Nie ufam mu. - odezwał się po chwili milczenia przywódca.
- Nie dziwię ci się - Theodor pociągnął wina - Facet jest śliski jak gówno w majonezie. Pozostaje liczyć na to, że przemówiliśmy mu do dobra osobistego, konta bankowego i interesu jego ludzi bo chyba się o nich szczerze martwi.
- Może… - mruknął mężczyzna. - Jesteś zadowolony?
- Tak średnio. Wiesz, nie sądziłem, że rzuci się nam w ramiona, ale wyszedł stąd zaledwie zostawiając obietnicę, że się postara. To niewiele.
- Lepiej tyle, niż nic. W razie czego… dopadniemy go znowu.
- Słusznie, może jego następca miałby więcej rozumu. Ale póki co miejmy wiarę.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 14-01-2015 o 12:54.
Jaśmin jest teraz online  
Stary 15-01-2015, 18:14   #107
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Erilien popatrzył w na mędrca, westchnął przejmująco i rozumiejąc, że tytuły choć zapewniają przywileje to zmuszają tez do sięgania po cenny kruszec znacznie częściej niż to robili to inni. Wyciągnął z sakiewki dwie złote monety, i tak pewnie z dziesięć razy więcej niż dziewczyna się spodziewała. Jedną zamknął w dłoni drugą zaś jej podał.
- Jedna za wiadomość druga jeśli okaże się przydatna.
Dziewczyna łapczywie przyjęła monetę uśmiechając się do niej, po czym spojrzała na Eriliena.
- Na pewno okaże się przydatna. - odparła z pewnością w głosie.
Quelnatham nie dał po sobie poznać zaskoczenia. Z kamienną twarzą przesunął swoją rękę nad otwartą dłonią dziewczyny sprawdzając czy zwitek papieru nie jest obłożony jakąś klątwą. Być może ocierał się o paranoję, ale ostatnie dni uzasadniały nadmierną ostrożność. Nie było jednak żadnej klątwy w tym kawałku papieru. Uspokojony, wziął zmiętą kulkę papieru i rozprostował starannie by odczytać co na nim napisano.
- Tak w ogóle Czcigodny to ja za to zapłaciłem…
Burknął paladyn niezadowolony z faktu, że to nie on będzie mógł jako pierwszy przeczytać co też ciekawego tajemniczy nadawca chciał im przekazać.
Dziewczynę natomiast najwyraźniej mało obchodziło kto pierwszy przeczyta wiadomość, jak i treść wiadomości, tylko zajmowała ją moneta, która wciąż była w posiadaniu paladyna.
Oczom Quelnathama ukazała się krótka wiadomość napisana w pośpiechu, ale czytelnym pismem. Najpierw w oczy rzucało się wypisane na środku kartki: “Niebezpieczeństwo nie próżnuje.”, zaś poniżej kilka dodatkowych słów. "Możemy sobie nawzajem pomóc.”
Jeszcze niżej zapisany został adres miejsca “Biały aksamit” (zapewne karczmy), w którym mieli się spotkać dość niedługo, dwie godziny przed świtem. Mag bez słowa podał karteczkę paladynowi, żeby i on mógł ją przeczytać.
- No? - odezwała się zniecierpliwiona dziewczyna patrząc na Eriliena. - To jak będzie?
Paladyn kilka razy obrócił monetę miedzy palcami.
- Niby przydatne jeśli wiedziałbym kto ją napisał… - Mówił niby sam do siebie ciągle bawiąc się monetą i czytając wiadomość.
Dziewczyna prychnęła.
- Co? Tego nie było w umowie!
- Racja. - Przyznał Erilien, powoli chowając monetę. - Już wykonałaś zadanie, wierzę, że nadawca wiadomości sam się z nami skontaktuje.
- Ej, ej! - dziewczyna z żalem patrzyła, jak elf powoli chowa monetę. - Druga miała być, jeżeli wiadomość okaże się przydatna! Nie bądź taki…
- Owszem ale jeśli nie wiem kto ją napisał to jest tylko ciekawa a nie przydatna. Tylko ciekawa…
- Dupek. - mruknęła naburmuszając się. - A jeżeli ci powiem?
- Nie głupie. - Przyznał z aprobatą. - W takim przypadku była by przydatna i moneta jest twoja.
- Nie wiem kto napisał, nie byłam przy tym, ale wiem kto mi ją dał. Pasuje?
Paladyn pogładził się po brodzie w udawanym zamyśleniu.
- Niech będzie moja strata. Pasuje!
- Kobieta. Ładna. O jasnych włosach. Była dość w pośpiechu.
- Niezbyt pomocny opis ale masz. - Podał jej drugą monetę. - Słowo się rzekło.
Miał jednocześnie nadzieję, że Quelnathamowi sam papier i opis wystarczą do odnalezienia nadawcy w razie potrzeby.
- Genialnie! - dziewczyna skrzętnie schowała obie monety i popędziła w sobie tylko znanym kierunku.
- Myślisz o tej samej osobie co ja, Czcigodny?
Czarodziej przytaknął w zamyśleniu.
- Być może... albo to zbieg okoliczności. Niemniej nadawca wie o nas wiele. Za wiele jak na mój gust. - wyprostował się. - Póki co wróćmy do gospody, przygotować się na spotkanie. Gdyby była to jakaś pułapka… powinniśmy zostawić wiadomość u karczmarza.
- Zgadzam się, lepiej aby towarzysze znali nasz los w razie gdyby przyszło im pomścić naszą śmierć. - Mówiąc te słowa paladyn wyglądał na dziwnie zadowolonego, zupełnie jakby odgrywanie roli męczennika w słusznej sprawie było jego marzeniem od wczesnego dzieciństwa.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 15-01-2015, 18:52   #108
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gaspar ostrożnie zbliżył się do swego oręża postawionego w pobliżu łóżka. Zacisnął dłoń na rękojeści rapiera i powoli wyciągnął go z pochwy. Na ostrzy poczęły pojawiać się iskry.
- Kto tu jest? Dobrze zrobisz jak przestaniesz się czaić. Może być nieprzyjemnie.- przestrzegł.
Gasparowi odpowiedziała jedynie cisza. Czy był tu sam? A może faktycznie ktoś się czaił?
Pisarz ocenił iż raczej to drugie. Więc dla pewności osłonił się zaklęciem zbroi magicznej, a potem jeszcze zapewnił sobie widzenie niewidzialnych istot za pomocą kolejnego zaklęcia. Jeśli ktoś tu się czaił nadal, to był na pewno zagrożeniem do wyeliminowania.
Początkowo nikogo nie zauważył. Wyglądało na to, że jest tutaj zupełnie sam, jednak z czystego rozsądku nie odłożył broni i nie opuścił gardy. W jednym z rogów pokoju ze wciśniętej w ścianę osoby w oczach Gaspara opadła osłona niewidzialności. Ukazał mu się młody, może szesnastoletni chłopak wyraźnie pochodzący z biedniejszych części miasta. Jego ciemne włosy były posklejane, a twarz brudna od ziemi i kurzu. Stał nieruchomo wyraźnie próbując sprawiać wrażenie, że tu go nie ma. W dłoni kurczowo trzymał małą buteleczkę, pustą.

Najpierw Gaspar udawał, że niczego nie zauważył powoli i ostrożnie zbliżając się do chłopaka bokiem. Nagle jego rapier zatoczył łuk, a ostrze przycisnęło się do grdyki dzieciaka.
- Rozczaruję cię mój drogi… niewidzialność nie jest złodziejskim panaceum na wszelkie problemy. Prawdziwy artysta polega na swych umiejętnościach, a nie na tanich magicznych sztuczkach. - mruknął żartobliwie Wyrmspike, po czym bardziej ponurym i poważnym tonem spytał.- Kim jesteś i co tu robisz?
Chłopak spojrzał wystraszony na Gaspara. Po chwili odparł cicho:
- Mogę już odejść? Naprawdę, nic nie zabrałem i nie zniszczyłem.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.- przypomniał Gaspar mocniej naciskając ostrzem rapiera.
- Jestem… złodziejem… - szepnął chłopak.
- Tyle to sam wiem…- mruknął Gaspar nadal przypierając rapierem młodzika do ściany.- Złodziejaszkiem z eliksirem niewidzialności. Więc czyimś złodziejem… Co tu robisz? I nie próbuj mi kłamać..nie tylko niewidzialność potrafię wykryć.
- Ale… Ja nic nie wiem… - jęknął młodzik. - Dostałem miksturę… I miałem tu przyjść…
- I widzisz jak kiepsko kłamiesz. Skoro miałeś tu przyjść to z jakiegoś powodu. Skoro dostałeś miksturę to też od kogoś.- mruknął ponuro Wyrmspike.
- Mówił o sobie Amandeus… - westchnął chłopak.
- A o mnie mówią niecierpliwy… więc albo zrobisz się wygadany, albo wkrótce nie wypowiesz żadnego słowa w życiu.- odparł zimnym tonem Wyrmspike.- Zacznij więc śpiewać chłoptysiu jakby zależało od tego twoje życie. Bo w istocie zależy.
- Zajmuję się… Małymi robótkami. Jak drzwi trzeba obejść i takie tam… Rozumiesz. - zerknął na Gaspara. - Zgłosił się do mnie mężczyzna imieniem Amandeus i mówił, że chce prostej roboty.... Ot wedrzeć się do twojego domu, obejrzeć wsszystko, zapamiętać i wyjść… Dał mi nawet miksturę…
- I gdzie się miałeś z nim spotkać po robocie?- zapytał Wyrmspike.
- Na zapleczu sceny w jednej z karczm, gdzie dziś ma się odbyć jakieś przedstawienie…
-Szczegóły…- burknął dramatopisarz.- Pamiętaj że tylko gadatliwość może uratować twoją skórę.
- Karczma Czarne Pióro, gdzieś na obrzeżach bogatej dzielnicy się znajduje. Nie wiem jakie przedstawienie, nie interesowało mnie to… Ale jak miałem o tego faceta zapytać, to miał zareagować i porozmawiać ze mną.
-Coś jeszcze możesz o nim powiedzieć? Jak wygląda na przykład. I proszę… nie bądź oszczędny w słowach.- uśmiechnął się złośliwie Wyrmspike.
- Taki… Niezbyt wysoki. Zadbany o czarnych włosach i niebieskich oczach. Na pewno nie należał do kręgów dolnych dzielnic, chociaż za takiego chciał uchodzić…
- Taaa.. jak ciebie zwą? - zapytał Gaspar.
- Kernis… - odparł młodzieniec. - Mogę już iść?
-Hmm… Pójdziesz na to spotkanie z tym...Amandeusem i opowiesz mu co widziałeś. Oczywiście… nie wspomnisz mu o naszej małej konwersacji. Tak głupi to ty chyba nie jesteś?- spytał uprzejmie dramatopisarz.
- O… oczywiście, że nie jestem… - zaprzeczył chłopak. - I to tyle…? Mam mu powiedzieć wszystko? Prócz tej rozmowy, rzecz jasna. - zapytał trochę zdezorientowany Kernis.
- To kiedy się z nim spotykasz?- zamyślił się Wyrmspike.
- Miałem dziś późnym wieczorem.
- No to znikaj stąd. I żebym więcej cię tu nie widział, ani w okolicy… Bo nie wyjdziesz na tym zdrowo.- Gaspar odsunął rapier od jego grdyki i ostrzem wskazał drzwi.
Chłopak od razu skorzystał z okazji i… rzucił się do ucieczki. Nie oglądał się nawet za Gasparem, najwyraźniej nie chcąc prowokować losu.



Dzisiejszego wieczora karczma “Czarne Pióro” miała świętować swój złoty dzień, jako że gości, którzy przyszli zobaczyć przedstawienie nie brakowało. Gaspar, ukryty pod magicznym przebraniem, ledwo zdołał się dostać jako jeden z ostatnich. Niemniej już przed wejściem reklama wyjaśniała cóż to będzie za przedstawienie i kto jest jego autorem. Tytuł “Tajemnicza kochanka” mówił sam za siebie, chociaż to stwierdzenie kto jest autorem wyjaśniało Gasparowi całą fabułę.
Amandeus Wildhawk.
Nie każdy rozumiał czemu jego przedstawienia przyciągają publikę, ale Gaspar już po widowni widział, że większą jej część zajmują młode kobiety. On na szczęście nie był tutaj, aby oglądać przedstawienie Wildhawka.
Dzięki temu wiedział jakie przebranie wybrać. Zawodowego uwodziciela żerującego na naiwnych i bogatych córkach kupców.


Podstarzałego wielbiciela o więdnącym splendorze, by nie musieć się martwić, że któraś z wielbicielek Wildhawka zawiesiła przypadkiem spojrzenie na nim.

Pierwszego zauważył samego dramatopisarza, który wyraźnie był w doskonałym nastroju. Jak zwykle pysznie wystrojony, z tym uwodzicielskim uśmieszkiem kierowanym w stronę tych kobiet i tym pysznym, pewnym siebie wzrokiem. Spojrzał w stronę Gaspara, ale nie zwrócił na niego większej uwagi. Zatrzymał się przy scenie, aby porozmawiać ze swoim scenografem, gdy Wyrmspike zauważył nikogo innego, jak Kernisa. Skąd chłopak wziął mniej biedne ubrania oraz jak dostał bilet na to widowisko- Gaspar nie wiedział. Niemniej zaczepił jedną z kelnerek najwyraźniej pytając o Amandeusa, a ona poszła przekazać wiadomość dramatopisarzowi.
Wildhawk wyglądał na zdziwionego, ale ile było w tym gry- trudno określić. Zmierzył młodzika wzrokiem i skinął głową, po czym sam zniknął na zapleczu.
Aktorzy zaczęli wychodzić na scenę.
Kernes bez wahania podążył za Amandeusem.
Gaspar wpierw ukrył się w cieniu by nikt nie zwrócił na niego uwagi, po czym zaklęciem znów zmienił postać stają się szarą mgiełką i pod postacią oparów podążył za oboma spiskowcami. Normalnie tak by nie ryzykował… ale ani Kernis ani Amandeus nie wydawali mu się groźni, więc wykorzystał swe zaklęcie.. które zwykle używał tylko do ucieczki.
Idąc za Kernisem znalazł się na zapleczu sceny zawalonym masą rekwizytów, uwieszonych w otwartych szafach ubraniami i ogólnym chaosie, którego nie spodziewałby się po kimś takim jak Wildhawk. Na środku pomieszczenia stał ze skrzyżowanymi rękami na piersi Amandeus, a przed nim stanął mały złodziej. Amandeus wyglądał na zniecierpliwionego.
- O co chodzi? Jakie informacje o Wyrmspike’u?
- Posłuchaj tylko, będziesz zadowolony.
Chłopak zaczął bardzo dokładnie wymieniać elementy domostwa Gaspara, jak i miejsca, w ktorych trzymał ważniejsze dla siebie rzeczy. Amandeus słuchał tego z nieokreśloną miną, aby po zakończonym monologu zabrać głos.
- Co mnie obchodzi nora, w której mieszka Gaspar? - warknął.
Kernis spojrzał zaskoczony.
- Przecież tego właśnie chciałeś. - mruknął. - A teraz płać.
- Nie znam cię gnojku i nic od ciebie nie chciałem, i płacić nie zamierzam. Idź do diabła. Nie mam dla ciebie więcej czasu.
Wyglądało na to jednak, że chłopak nie ma zamiaru tak łatwo odpuścić.
- Płać albo wszystkim powiem, że kazałeś włamać się do domu swojego rywala. Jak to zwiększy popularność twoich sztuk, wierszokleto?
- Nie. Kazałem. Nikomu. Nic. Takiego. - uparcie obstawał przy swoim Wildhawk.
- Czy komuś będzie zależało na twoich słowach? Będziesz pogrążony!
Przyczajony w postaci mgiełki Wyrmspike tylko chichotał w duchu. Bowiem nie miał ust z których mogłyby się wydobyć dźwięki.Krążył więc jako mgiełka kierując się do pobliskiej szafy, by z niej zrobić sobie kryjówkę na czas podsłuchiwania.
Gaspar dotarł do rzeczonej szafy, a wymiana zdań dalej się kręciła.
- To kłamstwa! Kłamstwa! - obruszał się Wildhawk. - Ile chcesz? Złotą monetę? - wyciągnął z sakiewki monetę i rzucił ją chłopakowi. - A teraz wynocha.

Gdy Wildhawk wypluwał niemal z ust swoją propozycję, Gaspar kryjąc się za szafą przybrał swoją prawdziwą postać i z niewinną minką wkroczył na “scenę”.
- Nie przeszkadzam może? Posłyszałem krzyki i uznałem, że będzie w dobrym tonie życzyć… powodzenia szanownemu koledze.- rzekł prosto z mostu udając, że nie był świadkiem wymiany zdań między nimi.
Wildhawk spojrzał totalnie zdezorientowany sytuacją i wydusił tylko z siebie:
- Tak, tak… Dziękuję… - po czym spojrzał na bezczelnego chłopaka. Ten uśmiechając się szelmowsko rzucił:
- A może powinniśmy, a raczej ty powinieneś mój panie, porozmawiać z panem Wyrmspikem, co?
- A któż to jest drogi Amandeusie… ? Twój aktor, a może… muza?- zapytał ironicznie Wyrmspike zdając sobie sprawę ze zjadliwego podtekstu tego pytania. “Muzy” często sypiały z artystami których… natchnieniem były.
Amandeus spojrzał wściekle na Gaspara.
- Nie wzoruje się na twoich upodobaniach, kolego.
W tym momencie wtrącił się Kernis:
- Nic z tych rzeczy, na szczęście. Ale pan Amandeus ma na sumieniu grzeszek wycelowany w twoją stronę, mój panie. Przyzna się?
- Bezczelny gnojek…
- Nie mam pojęcia o twych upodobaniach drogi kolego i nie bardzo mnie one interesują.- wzruszył ramionami Wyrmspike.- Acz.. wybacz jak mam jednak rozumieć szepty po kątach z młodzikiem, który nie jest aktorem? I co to za grzeszek jeśli mogę wiedzieć?
Gaspar czerpał wielką satysfakcję z tej krępującej dla konkurenta sytuacji.
- To wszystko brednie. - irytował się Wildhawk.
- Daj spokój. Przyznaj się. Nie wiem co chciałeś osiągnąć, ale jeżeli nie zapłacisz więcej… Rozniesie się to po ulicach. - zagroził z wrednym uśmiechem Kernis.
Gaspar był prawie pewien, że pod nosem Amandeus wyrzucił z siebie przekleństwa.
- Teraz to brzmi podejrzenia… jesteś pewien, że nie on jest twoją muzą?- spytał naiwnym tonem Wyrmspike, acz z wrednym uśmieszkiem.
- NIE JEST. - Wildhawk przetarł oczy. - To wszystko to jakaś chora sytuacja…
- Ależ jest jak najbardziej chora. A ponieważ jestem twoim kolegą po fachu nie chciałbym rozpowiadać plotki, że złapałem cię za kulisami z młodzieńcem rozprawiającym o wynagrodzeniu dla siebie. Wiesz ile jest zawistnych języków. Niektórzy mogliby.. bo ja wiem… wyciągnąć niepochlebne wnioski na temat twych… zainteresowań?- mruknął współczująco Gaspar, ale uśmiechał się wręcz szyderczo.- Może więc wyjaśnisz sytuację drogi kolego?
- Bogowie… - Amandeus opadł na jedną z ław. - Dobrze, już dobrze. Ten tutaj… Przyszedł mi opowiedzieć jak wdarł się do twojego mieszkania i co tam widział…Twierdząc, że ja tak chciałem. Po co miałbym chcieć się włamywać do ciebie? No po co?
- No właśnie… też mi się wydaje to dziwne. Czyżbyś lubił podglądać mieszkania innych? Czy może liczyłeś, że kogoś tam u mnie zastaniesz?-odparł Wyrmspike uśmiechając się ironicznie.- Albo coś zastaniesz? Albo… Nie wiem. Masz rację to brzmi niedorzecznie. Niemniej skoro jest to niedorzeczne, to czemu chciałeś mu płacić złotem za milczenie?
- Sam mówiłeś, że jest tyle zawistnych języków, a ludzie uwielbiają skandale. To kłamstwo mogłoby się roznieść i zyskać status prawdy dla niektórych. Przed takimi rzeczami trzeba się bronić.
- Dziwne jednak że przyszedł akurat do ciebie i nie odprawiłeś go od razu, tylko przyszedłeś tutaj i… może jednak jest trochę prawdy w moich podejrzeniach.- zapytał Wyrmspike pocierając brodę.- W końcu załatwiasz takie sprawy po cichu i z dala… zamiast go spławić od razu. Problem mój drogi kolego nie jest w jego rewelacjach, a w twoim… bardzo podejrzanym zachowaniu.
- Słuchaj. - odparł zmęczonym tonem Amandeus. - Nie odprawiłem go, bo twierdził, że ma jakieś informacje o tobie. Byłem kierowany ciekawością. Sam wiesz. Przyznam się, iż chętnie usłyszałbym o jakimś skandaliku z twoją osobą w roli głównej, ot choćby sobie poprawić humor czy móc ci podogryzać tak jak ty, robisz to teraz. Ale nie prosiłem nikogo, żeby się do ciebie włamywał.
- Więc jeśli nie ty, to kto?- stwierdził Gaspar tym razem skupiając wzrok na złodziejaszku.
- To był on! - odparł chłopak. - Przecież go widziałem na własne oczy, nie kłamię!
- Do jasnej… To nie byłem ja. - bronił się Wildhawk.
- Ktoś tu się wyraźnie nudzi. - wzruszył ramionami Gaspar i znów skupił spojrzenie na chłopaczku.- To gdzie cię ten Amandeus złapał i zapronował robotę?
- Jest taka karczma, w Dokach. Tam łatwo kogoś do roboty znaleźć. - wyjaśnił Kernis.
- Miałbym chodzić po tej dzielnicy? - obruszył się Amandeus.
- Jak się ta karczma nazywa?- zapytał Gaspar.
- “Przystań”. - odpowiedział złodziejaszek. - Ale mówię, że to był on!
Wildhawk wyraźnie zaczynał się podłamywać tym wszystkim.
- Cóż… Magia.- wzruszył ramionami Wyrmspike.- No cóż.. idę na widownię by obejrzeć twoje przedstawienie Amandeusie, a wy tu chłopcy bawcie się grzecznie.
Amandeus mruknął coś pod nosem, a Kernis skierował żądne pieniądza spojrzenie na dramatopisarza.
- Tak, idź, idź, baw się dobrze… - dodał Wildhawk zrezygnowanym tonem.


Reszta wieczoru upłynęła Wyrmspike’owi na oglądaniu owego przedstawienia Wildhawka. Nudnego przewidywalnego… jedyną zaletą była oprawa muzyczna jak i wizualna przedstawienia. Wynikająca głównie z bogactwa sponsorek sztuki Amandeusa.
Starał się ziewać dyskretnie przyglądając się przedstawieniu i planując jutrzejszy dzień, obowiązki wobec teatru rano i po południu. Zajrzenie do świątyni Sharess, a potem wieczorem Azul Gato przyczai się pod magicznym przebraniem w samej Przystani.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-01-2015, 03:34   #109
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (III): Kiedy świat traci rozum


Kiedy świat traci rozum
PROLOG (III)

Tahir ibn Alhazred

Jechał przez siebie do następnego miasta na drodze jego podróży w poszukiwaniu prawdy. Zmierzał w sobie tylko znanym kierunku niestrudzenie, nie czując zmęczenia czy znużenia, nie dając ani sobie, ani nawet swojemu calishyckiemu czystej krwi wierzchowcowi czasu na wytchnienie.
Nie potrzebowali go.
Kolejnym celem jego podróży było samo Miasto Wspaniałości. Waterdeep. Nie spodziewał się cudów, niemniej gdzieś musiało tkwić rozwiązanie tej zagadki.

Poprzednie miejsca nie dały odpowiedzi, których szukał, jednak mimo wszystko czegoś się dowiedział. W wielu miejscach panował większy bądź mniejszy zamęt.
Czy z zamysłem, czy też nie, ludzie byli jakby trzymani w dezinformacji. Każdy mówił co innego na temat bogów, inne wersje co do losu boskich bytów rozsiewał i ciężko było uznać czy to prawda, czy też wytwór przerażonego umysłu. Mówiono o śmierci bogów, o ich odejściu od śmiertelników, o wojnie na planach, o utracie boskich mocy, o karze nałożonej na kapłanów za ich przewinienia względem swoich patronów. Mówiono także, iż bogowie są między śmiertelnikami, ale nikt nie umiał powiedzieć, gdzie tak naprawdę się znajdują. Niektórzy snuli domysły czy wskazywali na różne miejsca, ale Tahir nie znalazł we Wrotach Baldura ani Malara, ani Lathandera czy Tyra, więc należało się zastanowić czy nie wrzucić tych mrzonek pomiędzy bajki.
Musiał znaleźć odpowiedź.

Jednego z kolejnych dni podróży zdarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Nie pamiętał, w którym momencie jazdy wszystko stało się szalone i niejasne. Jedno jednak wiedział, a ta myśl przemknęła, gdy zrzucił z siebie okowy nieświadomości i poprawił się w siodle, a jego oczy, które zaszły mgłą znowu zaczęły widzieć.

Nie powinien mieć snów.

* * *

Jego zbroja kruszała, ulegając nieokiełznanej sile poddającej ją straszliwej, ostatecznej próbie. Z każdym, nawet najmniejszym jej kawałkiem odpadającym od całości czuł przeraźliwy ból w miejscu, które ochraniała.
Spojrzał na swoją rękę wypatrując rany powstałej na skutek odpadnięcia większego części zbroi, aby zobaczyć pomiędzy coraz intensywniej kruszejącą ochroną sączące się zielonkawe światło.

Uniósł wzrok na to, co go tak zraniło. Czy chciał zemsty, czy negocjacji? Nie, on pragnął tylko poznać odpowiedź, ale jak coś nieposiadające ust mogło mu ją dać?

Niebo wrzało rozpalone do czerwoności.

[media]http://timmorrill.files.wordpress.com/2011/04/fire-red-sky.jpg[/media]


* * *

Następnego dnia jazdy nie spodziewał się natrafić na nic osobliwego. Był na trakcie w kierunku coraz bardziej zbliżającego się Waterdeep powoli mijając w stosownej odległości las Ardeep. Nie wiedział co zastanie w Mieście Wspaniałości. Co zmienił czas, a co zmieniło milczenie bogów?
Przejeżdżał właśnie obok pomniejszego lasku, który trwał, będąc sukcesywnie wycinany, kiedy zobaczył przed sobą wóz ustawiony w poprzek drogi, co zmusiło Tahira do zwolnienia. Spostrzegł, że na koźle siedział mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach i dłuższej brodzie, odziany w podróżnicze ubrania obserwujący dwóch młodszych mężczyzn. Jeden z nich, rozeźlony wyraźnie, prawie że z pasją tłumaczył coś drugiemu. Tahira doszły słowa:

- Bogowie nie umarli, głupcze!

To zdanie wykrzyczał mężczyzna, którego ibn Alhazred widział jedynie z tyłu, zaś jego rozmówca wyglądał na dość zdezorientowanego.

- Poznaliśmy odpowiedź na pytanie co się stało z bogami. Wszystko jest już jasne! - mężczyzna kontynuował uniesionym głosem.
Drugi z nich odparł coś, ale zbyt cicho, aby Tahir dosłyszał, jednak mógł się domyślać słów, kiedy usłyszał odpowiedź:
- Nie, och, nie. Teraz dopiero nadszedł czas na strach.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 01-05-2015 o 17:29.
Zell jest offline  
Stary 19-01-2015, 01:02   #110
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar, Ocero

“Pod Dębem”. Karczma, która w pełni zasłużyła sobie na swoją nazwę. Umiejscowiona była, może nie dokładnie pod, ale w pobliżu dębu, który uniknął miejskiej wycinki. Pogoda dopisywała, ale każdy, kto spojrzałby w niebo zauważyłby zbierające się powoli chmury zwiastujące odpoczynek dla rozgrzanego Miasta Wspaniałości.

Po przekroczeniu porządnych dębowych drzwi znaleźli się pośród innych bywalców karczmy, którzy, o dziwo, nie wyglądali nawet na bliskich pyskówki. Tak jak i wcześniej nie widzieli ochroniarzy, ale mogli zacząć się zastawiać czy tacy nie są na zapleczu lub wmieszani pomiędzy innych.
Jedno było trzeba przyznać właścicielowi karczmy, że albo radził się odpowiedniej osoby co do wystroju, albo sam posiadał wyśmienity gust… jak i najwyraźniej umiejętność utrzymania gości w ryzach. Ławy i stoły nie były tak poniszczone, jak to ma miejsce w pośledniejszych przybytkach, chociaż od odpowiedniego podniszczenia się nie uchroniły. Na ścianach wisiały drzeworyty przedstawiające Waterdeep w swojej chwale. Izba była odpowiednio oświetlona, a ze znajdującego się w niej zdobnego kominka podczas zimnych i mroźnych dni musiało wydobywać się słodkie ciepło, które połączeniu z grzanym alkoholem musiało działać cuda.
Cała karczma pachniała jadłem, aktualnie jakąś pieczenią, co przypomniało Erilienowi o czymś bardzo ważnym.

Szybko zobaczyli Ocero siedzącego na krótkiej ławie obok jednego ze stołów usadowiwszy się tak, żeby móc widzieć wejście do karczmy i tym samym powracających towarzyszy. Wyglądało na to, że zupełnie nie jest w nastroju, a raczej jest naprawdę porządnie poirytowany. Zobaczywszy Eriliena i Quelnathama rozpogodził się trochę i wskazał zapraszającym gestem na ławy dostawione do stołu, przy którym siedział.
Nigdzie jednak nie widzieli Aerona.

Kiedy zasiedli przy stole Ocero krótko nakreślił im sytuację. Pół-elf, kiedy on sam był zajęty rozmową z Tarniusem nie poczekał na niego tylko po prostu… poszedł gdzieś. Kapłan nie miał pojęcia “gdzie cholerny pół-elf polazł”, a jedyne co wiedział, że ten zapowiadał powrót wieczorem… który właśnie dochodził swego początku.
Nie musieli jednak czekać długo.
Zanim zdołali się zorientować do środka wszedł “uciekinier” z nieodgadnionym wyrazem twarzy żeby bez wahania skierować się do ich stołu. Nie usiadł jednak od razu tylko zatrzymał się, spojrzał na Ocero, którego mina była, delikatnie mówiąc, niepocieszona i rzucił:
- Co?

* * *

Stało się to, czego się można było spodziewać. Zbierające się nad Waterdeep chmury w końcu pociemniały i choć raczej nie powinny urodzić burzy, to jednak nigdy nie dało się całkowicie przewidzieć ruchów przyrody. Pierwsze krople spadły jak jeszcze byli w karczmie w oczekiwaniu na wyznaczony czas spotkania. Gdy wychodzili nie rozgorzała jeszcze ulewa, ale deszcz padał z pewnym zacięciem.

Wyruszyli przez ulice i uliczki Miasta Wspaniałości, kierując się wskazówkami podanymi przez Ocero, co do położenia owego “Białego Aksamitu”, bo chociaż kapłan nie znał tego miejsca, to jednak z tego, co zapisane zostało na kartce zdołał mniej więcej zlokalizować je. Musieli niestety przejść spory kawałek tą ciemną, deszczową nocą.
A deszcz wzmagał na sile.

[media]http://www.soilerosion.net/image/raindrop.jpg[/media]

Dotarli w końcu, czując jak krople rozbijają się o ich płaszcze i wtedy odkryta została przed nimi prawda. “Biały Aksamit”nie był karczmą, jak mogli przypuszczać. Okazał się być… sklepem z odzieniem. Był to niewielki budynek, kiedyś jasny, a teraz ubrudzony kurzem ulicy i piachem, który na pewno widział swoje lepsze lata. Nie był jednak kompletnie zniszczony, a raczej nadgryziony zębem czasu, a remonty nie były najwyraźniej ulubioną formą wydawania pieniędzy jego właściciela.
O ile cokolwiek innego było.

Przez szybę wystawową zobaczyli kilka drewnianych, najprostszych manekinów bez głów, za którymi wisiała zasłona odgradzająca sklep na noc, ubranych w przykładowe odzienie. Nie było trzeba być znawcą, żeby zrozumieć, iż przeznaczone one są raczej dla średniozamożnej klienteli i aksamitów zapewne się tu nie doświadczy. Niemniej kiedy patrzyło się tak z ulicy na nocą, podczas wzmagającego się deszczu, z jakiegoś powodu te uformowane, nawet nie tak kształtnie, kawałki drewna wydawały się być niepokojące.

Nagle rozległ się szczęk zamka drzwi wejściowych i uchyliły się one nieznacznie, ale nikt się w nich nie pojawił.

W środku panowała ciemność rozwiewana tylko ledwo widocznym przez uchylone drzwi bladym światłem, zapewne pojedynczej świecy.


Theodor Greycliff



Farell nie pojawił się.

Nie było także pewności czy pojawi się w ogóle. Dostał dwa dni i czas mu się kurczył, co Theodor raczej wystarczająco mu nakreślił. Mogło stać się wszystko-od pochwycenia go przez Machę, przez opory jego podwładnych, do zwykłej zdrady. Mógł jednie wywęszyć okazję na ujście z życiem z tamtej sytuacji. I dać sobie czas na przygotowanie taktyki.
Jaka by nie była prawda, teraz Theodor stanął w martwym punkcie. Wojna wisiała na włosku, a z jakiegoś powodu Kruk nie chciał pójść na współpracę jeżeli nie wróci Farell i jego siła bojowa. Mogło to się wydać posunięciem naprawdę nie na miejscu, o ile nie po prostu głupim, bo przecież kto o zdrowych zmysłach sam zmniejsza swoje szanse na przetrwanie? Przecież każdy w takiej chwili trzymałby się jak tonący brzytwy, aby tylko wszystko poszło po jego myśli. Biały Kruk jednak nie chciał, chociaż musiał sobie zdawać sprawę z tego, że jego szanse nie są pewne w jego położeniu.

Jaki był tego powód? Czemu Farell i jego ludzie byli tak ważni, że Biały Kruk był w stanie położyć na szali tak wiele?

- Aż tak tęsknisz za popłuczynami z drowa? Nie martw się, twój przyjaciel niedługo się pojawi. - z zamyślenia wyrwały Greycliffa słowa Arneliusa, który patrzył na niego bacznie oderwawszy się od swoich zapisków.

Elerdrin. Ludzie Arneliusa odszukali Theodora, aby powiadomić go, że ten mężczyzna pragnie się dziś z nim spotkać w “Trzech Srebrniakach”. Na razie go jednak nie było, więc pozostało mu towarzystwo tej lichwy.

Moneta rozejrzał się. Jeszcze przed chwilą Arnelius wyduszał pieniądze z dłużnika, ale najwyraźniej załatwiwszy sprawę zwrócił uwagę na zamyślonego Theo. Osobliwe było, że ten zwykle nieskory do rozmowy o niczym człowiek tym razem sam zagadnął Greycliffa.

“Trzy srebrniaki” jeszcze bardziej podupadły na wyglądzie. Wyglądało na to, że ktoś musiał tu ostatnio nieźle ponarozrabiać, jako że wewnątrz oraz na zewnątrz było widać nie tylko objawy potężnej walki, większej niż typowe karczemne, ale także ślady próby podpalenia tego przybytku. W połączeniu z i tak godnym pożałowania dawnym stanem owego miejsca dawało to piorunujące wrażenie. Zawsze brudne i mało zadbane pomieszczenie teraz było w jeszcze gorszym stanie, ale sądząc po tym, że gości nie brakowało Theodor mógł przypuszczać, iż tego jakości klienteli nie przeszkadza taka jakość miejsca, w którym będą grać, obłapywać panienki i pić na umór.
Żadne zaskoczenie.

Zaplecze, gdzie znajdowało się “biuro” Arneliusa również przeżyło ciężkie chwile i tutaj było widać najkonkretniejsze ślady po ogniu. Niemniej najwyraźniej budynek był w na tyle dobrym stanie, aby nie musieć go zamykać, na szczęście dla tego poborcy opłat.
Sam Arnelius także nosił widoczne jeszcze ślady po tym, co tu miało miejsce. Prawą dłoń miał zabandażowaną i krzywił się, kiedy musiał coś zapisać. Również lewy policzek nie uniknął swojego losu, a Theodor widział na nim ślady po poparzeniu, niezbyt poważnym, ale ślad mógł pozostać. Nie wiadomo było czy nosił na ciele inne obrażenia.

Do środka, z przesiąkniętego gwarem głównej izby, wszedł młody, ludzki chłopak, wyraźnie cały zestresowany. Tym bardziej zestresowany, kiedy zobaczył stan Arneliusa oraz karczmy. Wiedział, że nie będzie łatwo.

- Wróciłeś. - mruknął Arnelius odrywając spojrzenie od Theodora. - Myślałem już, że będzie po ciebie wysyłać chłopców z zaproszeniem nie do odrzucenia.
Nowo przybyły przełknął ślinę i odezwał się pełnym paniki głosem:
- P-proszę… Jeszcze kilka dni…
- Paniczyk nie ma tyle, żeby oddać za panienki i hazard? - Arnelius z udawanym niedowierzaniem pokręcił głową. - Wstyd.
- Błagam, ludzie Machy mnie ograbili…
- A co mnie to obchodzi? - parsknął Arnelius, po czym zamyślił się i zwrócił do Theodora. - Moneto, a ty jak się zapatrujesz na niewolnictwo?

Chłopak zadrżał i wlepił wzrok w Greycliffa.


Gaspar Wyrmspike



[media]http://dezineguide.com/wp-content/uploads/2012/10/Violet-Purple-Flowers.jpg[/media]

Gaspar słyszał, że jedna z pomniejszych świątynek z doków, bodaj Selune, spłonęła jakiś czas po nastaniu milczenia bogów, ale na szczęście żaden podobny los nie spotkał świątyni Sharess, która była bliska jego sercu. Idąc w jej kierunku podziwiał różowy marmur, z którego została zrobiona ogród przylegający do niej, pełny rozmaitych kwiatów, w większości w odcieniach czerwieni i fioletu, korzystających z łaskawego lata.

Kiedy przestąpił próg powitało go radosne miauknięcie jednego ze świątynnych kotów- burej kotki o różowym nosku i białych łatach na pyszczku. Posadzkę zasnuwały kolorowe poduszki ozdobione zawiłymi wzorami kwiatowymi i geometrycznymi, a w powietrzu unosił się słodki zapach, od którego przeszywało Wyrmspike’a przyjemne mrowienie.

Wyglądało to tak, jakby wszystko wróciło do normy, a bogowie nigdy nie zamilkli...

Pół-elfia kapłanka właśnie wyszła z korytarza prowadzących do części przeznaczonej dla niej i zobaczywszy Gaspara wskazała na poduszki, na których sama usiadła.
Kiedy zajął miejsce obok Orissy, kapłanka spojrzała na niego pełnymi zmęczenia oczami, ale kiedy się odezwała, jej głos był troskliwy i spokojny:

- Potrzeba ci duchowego wsparcia, Gasparze?

Biała kotka bez zażenowania wsunęła się na kolana Gaspara i mrucząc ugniatała jego nogi w próbie sprawienia, aby stały się bardziej miękkie. Minusem było, że używała to tego także pazurków, powierzchownie wbijając je w spodnie Wyrmspike’a.

Gaspar jednak widząc oczy Orissy zrozumiał, że jednak nie wszystko wróciło do normy...

* * *

“Przystań”, do której Gaspar, a raczej Azul Gato, zacumował bynajmniej nie należała to tych spokojnych. Umiejscowiona była pomiędzy uliczkami przyległymi do doków, na uboczu, z dala od ciekawskich oczu. W końcu był na tyle blisko, że musiał zejść z dachów i przybrać nową postać, jako że budynki zrobiły się niskie i istniała możliwość, iż ktoś go przyuważy, a tego nie było mu trzeba na misji. Kot musiał przeciskać się przez wąskie przesmyki pomiędzy budynkami, zmagając się o zalegające w nich śmieci.
Przynajmniej letnia pogoda dopisywała, choć chmury leniwie zaczęły gęstnieć nad Waterdeep, najwyraźniej mając zamiar wydać na świat potomstwo, które ulży rozgrzanej ziemi.

W końcu jednak trudy zostały uwieńczone zwycięstwem.
Gato w przybranej formie stanął przed grubymi, drewnianymi drzwiami, które wyraźnie swoje przeżyły sądząc po bliznach jakie na sobie nosiły. Przez brudne okna z trudem przez tą nienaturalną mgłę sączyło się światło. Z wnętrza dało się słyszeć równie rozbawione głosy, jak i poważniejsze, sprzeczające się.
Alkohol i sprzeczka. Idealny przepis na burdę w karczmie.
Kiedy Gaspar spojrzał w górę, na szyld zauważył, że jest on prawie, że najeżony bełtami, które musiały należeć do bywalców w wyśmienitym, zakrapianym nastroju, którzy obrali sobie nikomu nie wadzący szyld. Najwyraźniej właściciel nie widział potrzeby wymiany tego elementu, a może nawet zauważał w nim ciekawą reklamę…

Wyrmspike bez wahania wszedł do środka, aby znaleźć się w typowym, karczemnym chaosie, jednym z takich, który zdaje się być cechą wrodzoną takiej jakości przybytków. Ku uldze zobaczył, że pomimo podniesionych, sprzeczających się głosów nie zapowiadało się na bójkę… na razie. W takim miejscu mogło się wszystko szybko zmienić. Oczywiście dwóch pół-orków podpierających ściany, najwyraźniej służących za ochronę mogło zniechęcać, ale wystarczająca ilość alkoholu działa cuda. Z drugiej strony wyglądali oni raczej na typowych zabijaków niż prawdziwych ochroniarzy. Widział też osobników rozglądających się uważnie, w oczekiwaniu na coś, ciężko było powiedzieć czy tęskno im do bójki, czy każdy spodziewał się kogoś, ale na pewno nie podziwiali zwyczajów znudzonych marynarzy i biedniejszych mieszkańców Waterdeep.

Co jakiś czas Gaspar przyuważył panienkę roznoszącą zamówienia, jak i panienkę, która oferowała zgoła inne usługi. Karczmarz stał za szynkiem pochłonięty swoją pracą, zaś goście dokazywali, pewnie tak jak zawsze, a było ich tego wieczora naprawdę wielu.

- Hej, nowy! - Gato doszedł rozbawiony głos nieogolonego mężczyzny, który zarzucił mu ramię na barki. - Bądź kumpel, postaw kolejkę!

Faktycznie, ciężko było sobie wyobrazić Amandeusa Wildhawka pośród tej zbieraniny, ale w końcu nic nigdy nie wiadomo...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 19-01-2015 o 10:39.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172