Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-01-2015, 04:17   #111
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Bardziej z odruchu niż z potrzeby, emisariusz ściągnął prawą ręką lejce. Kary, acz drobny na te partie Wybrzeża Mieczy koń zwolnił do stępu gdy jeździec, z daleka patrząc zakuty w dziwnie łuskaną i składaną zbroję o kolorze nocnego nieba wyprostował się w znoszonym, startym jakby piaskiem miotanym przez wichry siodle. Nawet nie spoglądał na ludzi zbliżając się do nich, jak gdyby jasnym było, że odgłos kroków konia zwróci ich uwagę, a postać w ornamentowej, egzotycznej i wyraźnie antycznej zbroi przykuje ją na dłużej.
Zbliżył się, nie przerywając ciszy, aż do samego wozu.
Starszy mężczyzna siedzący na wozie i obserwujący do tej chwili swoich dwóch towarzyszy podróży spojrzał w stronę nadciągającego Tahira i zamarł. Również młodszy, piegowaty zauważył jeźdźca i obserwując go wyglądał jakby był w transie, nie wiedząc czy należy już uciekać, czy jeszcze nie. Ten, którego głos słyszał emisariusz odwrócił się, aby po chwili, poddenerwowanym tonem zwrócić się do starszego na wozie.
- Zróbże przejście. - jak uderzony czarem wóz zaczął zmieniać powoli pozycję za sprawą woźnicy, robiąc miejsce dla Tahira.
Ten na moment, jak gdyby zauważając obecność ludzi, obrócił prawie że garnkowy hełm w stronę starszego mężczyzny na wozie. Po mniej jak trzepocie skrzydeł kolibra, pochylił się nieco w siodle, kierując niewątpliwie spojrzenie prosto na najbardziej hałaśliwego z przygodnych podróżników. Do dość szerokiej szpary z których wyczuwalny był wzrok nie dochodziło dość światła z letniego słońca by ukazać cokolwiek, zwłaszcza, że górująca sylwetka rzuciła cień na młodziana. Przez chwilę trwała zupełna cisza, jak gdyby jeździec…
...próbował sobie przypomnieć.
Co… o bogach - ton był miękki jak szelest atłasowej apaszki na wietrze, i donośny jak skrzep pękającego od pierwszych promieni słońca szronu z delikatnej warstwy rosy na piasku na absolutnie cichej pustyni - ...jest warte takiej gniewności na szlaku?
W tym momencie zapalczywy, ciemnowłosy młodzian jakby odzyskał trochę pewności siebie, bo odpowiedział, chociaż jego ton został odarty z twardej nuty, chociaż w jego słowach wciąż słychać było niezachwianą pewność.
- Bogowie… Bogowie dopuścili się zdrady. Zdradzili nas, śmiertelnych.[/i] - urwał wpatrzony w Tahira, nie rozumiejąc czemu czuje się tak nieswojo w jego obecności.
- Doprawdy… - ciągnął, nie bez akcentu emisariusz, lecz tym razem jedno jego przedłużone słowo mogło u niektórych wyssać wszelkie ciepło z letniego dnia - Głosi tak jakiś prorok?
- Tak, tak. Widzący przepowiedział wszystko, a teraz w swej prawdziwej mądrości postanowił ostrzec tych, którzy zechcą wysłuchać tego ostrzeżenia. - żarliwie przekonywał młodzian. - Bogowie gotują się na wojnę, ale nie przeciw sobie nawzajem, o nie… Jeszcze nie.
- Jeszcze? - lakonicznie zachęcił nieznajomy jeździec, zapominając o pozostałych mężczyznach.
- Po tym, co się wydarzy nadejdzie wielka wojna bogów, którą tylko najpotężniejsze byty przetrwają, ale zanim to nastanie… Zanim to nastanie bogowie rzucą się na śmiertelnych, co właśnie się rozpoczęło. Zdrada, zdrada! Oni nas nie potrzebują, o nie. Dlatego proroctwo się wypełni, a krwią spłynie Toril.
- Czy ta wielka dusza… Widzący. - gdyby nie jałowość tonu Tahira można by zgadywać rozbawienie… lub pogardę, rzeczy zazwyczaj trudne do pomylenia - Jest do znalezienia w Waterdeep?
-Skąd ty… - zaczął, ale ugryzł się w język, zbyt późno. - Nie tak łatwo dostąpić zaszczytu spotkania Widzącego…
- A jednak, byłbym zobowiązany… - podkreślił emisariusz, przechylając się nieco w siodle bliżej młodziana - Gdyby powiedzieć mi, co robią ci, którzy tego zaszczytu dostępują.
- Muszą wykazać się cnotą duszy i odwagą, która jest tak potrzebna w tych czasach, jak i umieć spojrzeć. Widzieć. A nie wystarczą do tego oczy. - odparł twardo młodzian.*
Jeździec znowu wyprostował się w siodle. Nie patrzył już w młodziana - po hełmie tusząc, jego wzrok wędrował za horyzontem, w kierunku Miasta Wspaniałości.
Jest znaną personą, czyż nie?
- Jest znany tym, którzy chcą go odnaleźć. I wtajemniczonym, znajdującym się na wyższym stopniu. - odwrócił wzrok. - Są takie osoby… w Waterdeep.
- Jak ich odnaleźć? - zapytał Tahir, wysuwając spod czarnej, acz błyskającej odcieniem brązu lub karmazynu peleryny drugą rękę, odsłaniając nią rękojeść spoczywającego w pochwie sejmitaru, i opierając rękawicę z ciemnogranatowego metalu na sakwie.
Młodzian właśnie uniósł wzrok, aby zobaczyć ten gest i pewnie odsunąłby trochę, gdyby nie był już odgrodzony od drogi ucieczki wozem.
- Nie znam ich! Znaczy… znam… trochę… tak jakby… - wydukał.
- Nie rzeczesz chyba, iż stawiasz w hazard swą nieśmiertelną duszę przez… - młodzian znajdował się w polu widzenia szczeliny hełmu, mimo, że tym razem emisariusz się nie poruszył - Zasłyszane plotki? - mimo neutralnego tonu, w pytaniu słychać było znowu albo szyderstwo… albo zadziwiająco trudną do odróżnienia odeń obojętność.
- Panie, nie, nie, nic z tych rzeczy! Można… Można ich znaleźć blisko świątyń… Ostatnia chyba była Selune. Jak i… i… - urwał coraz bardziej wystraszony, jeżeli nawet nie zaczęło go ogarniać coś większego.
- Mogę podarować ci zapłatę… lub radę cenniejszą niż wszystkie bogactwa tego świata. - rzucił jeździec, niepomny na nikogo poza młodzianem. W jego… nieobecności można było dociec, iż dociekanie o Widzącego nie wzbudzało jego zainteresowania tak bardzo, jak wskazywałyby na to działania, jak gdyby naprawdę zamierzał go odnaleźć, lecz sądził, że był to bezcelowy wysiłek.
- W zamian polituj nam czasu... i powiedz, po czym ich poznać.
- Jeżeli nie po tym, co mówią… - sięgnął pod koszulę, aby wyciągnąć drewniany wisiorek na sznurku. Zdjął go i pokazał Tahirowi. Emisariusz zobaczył mało kunsztownie wycięty w drewnie symbol, który przedstawiał proste oko przecięte jedną, agresywną kreską. Nic nadzwyczajnego. Młodzian spojrzał na tego, który go przerażał w oczekiwaniu.
Ten zaś wyciągnąwszy rękę po wisiorek obejrzał go z bliska, nieśpiesznie, z każdej strony. Nie zwracając wisiorka, odpiął połę peleryny zawiniętej wokół jego szyi, odsłaniając niewielką szarfę do której doczepił amulecik, jak też święty symbol Myrkula, Boga Umarłych, zwisający na szczerozłotym, pobłyskującym w słońcu mocowaniu bezpośrednio do okolic szyi zbroi. Zawinął pelerynę ponownie, zachowując wisiorek młodzieńca.
Jakiej zapłaty sobie życzysz?
Ten stracił głos obserwując Tahira, jak i jego broń. Spiął się w końcu w sobie i wydusił jedno słowo, które kosztowało go połacie odwagi.
-... Radę…*
- Ach… - skwitował Tahir, jak gdyby po raz pierwszy wykazał jakiekolwiek zainteresowanie całą konwersacją - Mędrzec. Może i twoi towarzysze skorzystają, jeśli strach nie odejmie im uszu. - Tahir oparł wolną rękę o brzeg wozu obok młodzieńca, jeszcze bardziej go odgradzając, i nachylając się tuż obok, tak że dało się wyczuć
różę pustyni, balsamy, zaschłą krew, świeżą rosę
i wiele innych rzeczy, nie będących wszak zapachami.
Wszyscy umrą. Miast szukać bogów na ulicach, módl się do choć jednego, by zabrał cię z Miasta Sądu do następnego życia. - jeździec pozostawił implikacje duszy pozostawionej w domenie Myrkula, wyraziwszy ideę dość prosto nawet dla plebejusza, zwłaszcza bywalca Waterdeep. Nieśpiesznie odepchnął się dłonią od brzegu wozu by wyprostować się w siodle, a jego wierzchowiec ruszył stępem i potem kłusem po trakcie, już prawie u celu, zostawiając w tyle głupców i mędrca i ich wóz.
 
-2- jest offline  
Stary 25-01-2015, 22:40   #112
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Ocero spojrzał na mieszańca obłąkańczym wzrokiem.
- Chodź tu, muszę połamać ci nogi, żebyś mi już nie uciekł.
Aeron parsknął.
- Będę się bronił.
- Nie pomoże ci to. Siadaj i gadaj gdzie byłeś.
- Naprawdę? - pół-elf mruknął poirytowany. - Myślałem, że powinieneś znać moją odpowiedź, a brzmi ona “nie”. - usiadł na wolnym miejscu i spojrzał po całej trójce. - Więc… Coś ci powiedział ciekawego twój znajomy? - zapytał kapłana.
- Po mieście krąży sekta, która twierdzi, że bogowie chcą nas pożreć. Najwyraźniej werbują tych, których ogarnęło zwątpienie.

- Uroczo. - mruknął Aeron i spojrzał na Quelnathama i Eriliena. - Wy też macie krzepiące serce nowinki?
- Tak Aeronie. - odparł wieszcz z ponurym głosem. - Jesteś ścigany i dobrze za ciebie płacą, ale nie martw się - nachylił się do pół-elfa - chcą cię żywcem. Poza tym - ciągnął dalej - urocza wielbicielka Ocero wysłała nam liścik. Wkrótce idziemy się z nią spotkać.
- Co? Niby dlaczego mnie? - zapytał zdziwiony mieszaniec. - Bez sensu. I która wielbicielka? Ta, co go naszprycowała jakimś syfem?
- Nie wiem dlaczego ciebie, ale lepiej nie chodź sam po mieście. Z Erilienem goniliśmy was od świątyni do świątyni pełni obawy o twoje życie. - odwrócił się do Ocero. - Masz więcej szczęścia kapłanie to pewno pani od szkatułki chce nas zobaczyć.
Selunita westchnął.
- Jestem PRAWIE pewny, że z tą łoża nie dzieliłem, ale rok jeszcze młody. Skąd wiecie, że go ścigają? I czy wiadomo za co?
- Wiemy, bo złapaliśmy człowieka, który wynajął skrytobójcę. Niestety nie powiedział nam wiele. Może za to ty nam powiesz? - zwrócił się do pół-elfa. - Czy to jakaś kolejna historia z przeszłości?
- Czy wy naprawdę sądzicie, że w każdym zakątku Faerunu narobiłem sobie kłopotów? - mruknął niepocieszony pół-elf.
Selunita się uśmiechnął delikatnie.
- Tylko w tych, w których się obecnie znajdujemy. Co dokładnie powiedział wam ten gość?
- Ktoś zlecił pojmanie “wieszcza” i zabójstwo jego towarzyszy. Jako, że ja nie mam wrogów na Północy wnoszę, że chodzi o Aerona. Mężczyzna był tylko pośrednikiem, nie znał szczegółów.
- Oczywiście, że to muszę być ja, bo kto inny? - rzucił sarkastycznie Aeron wyraźnie poirytowany. - W końcu mnie się nie wierzy.

Ocero zastanowił się chwilę.
- No cóż Quel, ty też jesteś wieszczem. Może nie masz wrogów na Północy, ale… no ty tu jesteś. Czemu sądzisz, że twoi wrogowie nie podążyli za tobą?
- Ja znam swoją historię i mogę oszacować możliwości moich nieprzyjaciół. Jeśli chodzi o Aerona wiem mało. Pewien zaś jestem, że żaden ze stworów, które zapieczętowałem w Myth Drannor nie posługiwałby się tak wyrafinowanymi środkami.

Kapłan spauzował na chwilę najwyraźniej zastanawiając się nad słowami “stworów” i “zapieczętowałem”. Postanowił jednak pozostawić te rozważania na później i zadać następne pytanie.
- Czemu zakładasz, że to musi być ktokolwiek kogo znamy? Może ktoś usłyszał o wieszczu, który głosi zgubę i zniszczenie świata i postanowił go wysłuchać?
- I może ten sam ktoś przysyła nam prezenty i wiadomości… - Erilien podjął myśl by wykazać błąd w rozumowaniu kapłana.
- Czcigodny, może i większość swego życia spędziłem na wyspie, żyjąc w prosty sposób ale nawet ja dostrzegam, że od pewnego czasu prześladuje nas zbyt wiele pozornie nie związanych przypadków.
-Prosty?Wy elfy macie inną definicję słowa prosty niż ja. Nie powiedziałem, że wszystko co się nam przytrafia nie jest ze sobą powiązane. Może po prostu nie ma wspólnego źródła i nie musimy też znać tego źródła.
- Jeśli poznamy “źródło” skrytobójców i je usuniemy wpłynie to korzystnie na długość naszego życia. Zatem warto dociekać Ocero. Być może inne wydarzenia to przypadki, ale nie można powiedzieć, że nie ma się czego obawiać. - wtrącił Quelnatham.
- Nigdy też nie powiedziałem, że nie ma się czego obawiać. - Selunita westchnął - Jaki jest plan? Bo ja chciałbym coś zrobić w najbliższym czasie.
- Jak już mówiłem zamierzam się spotkać z autorką liściku. -
odpowiedział mag. - Jeśli taka jest wasza wola możecie udać się ze mną. - oznajmił towarzyszom. - Aeronie byłbym spokojniejszy gdybyś trzymał się któregoś z nas. Oczywiście może nie chodzić o ciebie, ale odbijanie cię z rąk porywaczy byłoby z pewnością trudniejsze niż zapobieganie porwaniu.
Aeron mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak: “Dobrze, tato.”, ale po chwili westchnął i spojrzał na Quelnathama.
- To samo więc też tyczy się ciebie. Po co ryzykować?

Ocero kiwnął głową.
- Słusznie mówi. Później sądzę, że powinniśmy pójść do Promenady Eilistraee.
- Czy nie jest to w niesławnym Porcie Czaszki? Czemu mielibyśmy tam iść? -
zapytał elf.
- Bo Eilistraee jest tam. A zawsze chciałem zobaczyć piękną boginię drowów, która sądzi, że odzież wierzchnia to coś co przytrafia się innym. Do tego jeżeli, ktoś będzie wiedział cokolwiek o tym, czemu bogowie są na Torilu, to chyba jeden z nich, co nie?
Na pierwszą część wypowiedzi Ocero, Aeron jedynie przetarł oczy dłonią i ukrył w niej twarz. Na drugą zaś Quelnatham wysoko uniósł brwi.
- Naprawdę sądzisz, że bogowie zeszli na ziemię? Tak podziałały na ciebie plotki spod bramy, czy może masz pewniejsze wiadomości?
Ocero zamrugał kilka razy.
- Nie czujecie? Aerona i Quela zrozumiem, ale Erilien, ty miałeś kontakt z bogami. Nie czujesz Aury unoszącej się w mieście?
- Czułem, Czcigodny. Ale wydaje się, że to zanika… nie wiem czy to na pewno aura boska. Może po prostu silna manifestacja Splotu? To przecież też twór przesiąknięty boska iskrą.
Tu zwrócił się w stronę Quelnathama szukając potwierdzenia swych słów.
- Czujesz coś takiego kiedy jakiś mag rzuci potężniejsze zaklęcie? - Selunita najwyraźniej nie miał zamiaru pozwolić zbyć tematu - Coś się dzieje w Skulporcie i wątpię, aby było to aż tak złe. Po pierwsze odległość nie jest, aż tak wielka i jeżeli Pajęcza Dupa przemieszczałaby się pod miastem byśmy o tym wiedzieli.
- Pajęcza Dupa to tradycyjne określenie Lolth, nie Elistraee - bez mrugnięcia okiem poprawił człowieka wieszcz. - I podobnie jak Erilien, nie sądzę żeby to była “boska aura”. Być może w mieście rzeczywiście zawiązała się jakaś koteria magów. Mythal może dawać podobne wrażenie, a jeśli wielu potężnych czarodziejów, chociażby z pomocą Khelebena i Lareal połączyłoby siły… mogliby stworzyć coś... o podobnej skali.
Ocero zastanowił się chwilę nad słowami maga, ale nie ważne ile razy powtarzał sobie je w głowie nie miały dla niego sensu.
- Nie sądzę. Czemu nagle Czarnokij wraz z żoną postanowiliby stworzyć od tak Mythal? Czy to czasem nie wymaga czasu, rytuałów itp? Czy to czasem nie jest zaginiona wiedza?
- Nie chodzi mi dokładnie o mythal, mówię tylko, że mogliby stworzyć “aurę” o podobnej skali oddziaływania. Być może lordowie obawiali się zamieszek? Kiedy bogowie milkną imperia upadają. Być może urok ma koić wzburzony lud? To tylko gdybanie. - mag pokręcił głową. - Świat staje na głowie, czasy są takie, że ciężko być pewnym czegokolwiek. Dlatego zakończmy tę dyskusję. Będę rad jeśli spotkasz Księżycową Pannę w Skullporcie, ale szczerze w to wątpię.
- Tak czy inaczej sądzę,ze jest to warte sprawdzenia, ale najpierw pójdźmy zobaczyć coś jest pod tym adresem, który dostaliście.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 25-01-2015 o 23:15.
Quelnatham jest offline  
Stary 26-01-2015, 15:18   #113
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
- Moneto, a ty jak się zapatrujesz na niewolnictwo? - Zapytał Amelius.
Theodor drgnął wyrwany z niewesołych rozmyślań.
-Arnelius, ja siedem lat spędziłem w kiciu - warknął - Nienawidzę niewoli i ty dobrze o tym wiesz. Nikomu jej nie życzę - zerknął spode łba na chłopaka - A jeśli chodzi o tego tu to niech odda nerkę na komponenty magiczne albo sprzedaje tyłka aż wyrówna dług, co mnie to obchodzi - zirytowany przetarł oczy odchylając się na krześle.
- Jesteś uroczy jak się złościsz. - odparł słodkim tonem Arnelius i spojrzał na zestresowanego chłopaka. - Poczekaj na zewnątrz. - machnął ręką. - Ale grzecznie. Nigdzie się nie ruszaj. - powiedział te słowa na tyle głośno, aby ochroniarz stojący przy wyjściu je dosłyszał.
Młody pokiwał energicznie głową i szybko opuścił pomieszczenie. Arnelius ponownie skupił spojrzenie na Theodorze.
- Odrobiłem swoje zadanie, więc tak, wiem o tym. - wyjaśnił beztrosko opierając łokcie na blacie stołu. - Ale chciałem zobaczyć minę twoją i tego dzieciaka. - wyszczerzył się. - Niemniej nie zaczynaj gryźć ręki, która ci sprzyja, Theodorze. Nie myślałem o niewolnictwie w całym sensie tego słowa, bo to mało zyskowne posunięcie. Myślałam o czymś, co nazwać można “niewolną przysługą”. Rozumiesz, przysługa, której po prostu nie możesz odmówić będąc w sumie przymuszonym. - poruszył palcami zabandażowanej dłoni krzywiąc się. - A tutaj nadarza się na zysk dla ciebie i dla mnie. Powiedz mi… Czy nie brzmi smakowicie możliwość wymazania z rozgrywki chociaż jednego z głównych “generałów” Machy? - zapytał i odchylił się w krześle obserwując Greycliffa.
Theodor niechętnie skinął głową.
-Wybacz - przetarł twarz - Ostatnio za dużo mam stresów -spojrzał uważnie na Arneliusa - Mówiłeś coś o generale Machy? Wytłumacz z łaski swojej.
Arnelius pokiwał głową.
- Mieliśmy przed chwilą, a teraz stoi grzecznie na zewnątrz, młodego, który posiada pewną wiedzę na temat może nie samego Machy, ale przynajmniej jednego z jego generałów. Wie, gdzie go spotkać i jak do niego się dostać. - Arnelius uśmiechnął się. - Wie, bo w swoim krótkim życiu wparował nie do tego miejsca, aby coś ukraść. W sam środeczek azylu przybocznego Machy. A przynajmniej tak twierdził ostatnim razem, kiedy spanikowany szukał po kradzieży kryjówki. Co z nimi jest, że złażą się do mnie. - parsknął.
-To chyba twoja magnetyczna osobowość - prychnął Theodor - Elerdrin, ja, ten młody, przyciągasz nas - uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu - Czy ten generał ma jakieś imię?
- Korevis. Mówi ci to coś? - faktycznie, mówiło. Theodor pamiętał tego bydlaka jeszcze jako niższego “stopniem” podwładnego Machy, który nie stronił od przemocy wobec dłużników, ich rodzin, własnych podkomendnych czy przypadkowych osób. Był to rosły, dobrze zbudowany człowiek, który teraz powinien mieć z czterdziestkę, o sile, o jakiej Greycliff mógł tylko zamarzyć. Kawał sukinsyna.
-Mówi - Theodor przyjrzał się Arneliusowi - Czy to jakiś twój dłużnik?
- Korevis? Teraz stołuje się u Machy, kiedyś miał jakiś dług, ale po tym jak skasował moich dwóch chłopców, którzy prosili o zwrot, a kilku kolejnych nieźle urządził... dałem sobie spokój.
-Aha. I mówisz mi, że jest okazja żeby go skasować. Jak, skoro twoi artyści nie dali rady nawet się do niego zbliżyć?
- Zacznijmy od tego, że było to dawno, koleś się postarzał, ale jest jeszcze jedno. Ostatnio sam wdał się w jakąś walkę z kimś od Machy. Wygrał, ale z tego co wiem, nie wyszedł bez szwanku. Nie widać go zbytnio na mieście, więc zgaduję, że domowymi sposobami liże rany, aby brońcie bogowie nie musieć opłacić kapłana. Może ma jakiegoś konowała, ale raczej taki twardziej leczy się sam. Do tego… Nikt ci nie każe grać fair i stanąć z nim oko w oko na polu.
-Ma ochroniarzy, prawda?
- Sądzę, że tak, Macha jakiś patałachów mógł mu wepchnąć, ale zadaniem tego chłopaczka byłoby pomóc ci się dostać tak, żebyś miał jak najmniej roboty. - odparł Arnelius. - Zadanie ciężkie, wiem, ale czy nie opłacalne? Sam chcę głowę Machy nabitą na pal, ale zakładam, że raczej tak daleko to się nie posunie?
-Sam nie wiem - skrzywił się Theodor - Wolałbym się skupić na tym skurwysynie Farellu. Nie słyszałeś niczego o nim?
- Nie, cokolwiek robi, robi to dobrze, że najwyraźniej nikt nie wie. Jeżeli na przekór Masze, to ma jaja, chociaż jeżeli na przekór Krukowi - wzruszył ramionami. - to rozdziobią go jak padlinę. Po tym, jak zrobią z niego padlinę. - spojrzał uważnie na Theodora.
-Sam nie wiem...Ale psiakrew, dobrze byłoby się czymś wykazać po tym jak spieprzyłem sprawę z Farellem. - Greycliff poprawił się na krześle - Daj tu tego młodego.
Arnelius gwizdnął.
- Tehlin, właź! Mamy do pogadania jeszcze.
Nie zwlekając młodzik wszedł ponownie do pokoju, cały denerwowany i niepewny. Spojrzał po obu mężczyznach i zwrócił się do Arneliusa:
- Ja naprawdę…
- Daruj sobie jęczenie. - uciął szybko Arnelius i skinął na Theodora. - Ten pan ma z tobą do pogadania.
Tehlin spojrzał na Greycliffa z pełnią obaw.
Był to młody chłopak o ciemno-brązowych włosach i wystraszonym spojrzeniu piwnych oczu. Z wyglądu był niewyróżniający się spomiędzy tłuszczy Skullportu, ale widać było, że raczej nie należy do jego rynsztoka, a raczej do tych, którzy coś już mają, ale nie na tyle, aby pozwolić sobie na zbyt częsty hazard i panienki.
-Korevis - Greycliff zmierzył chłopaka ciężkim spojrzeniem - Mówi ci to coś?
- Tak… - odparł ostrożnie. - Czemu pytasz?
- Bo potrzebuję się z nim spotkać. Niekoniecznie twarzą w twarz. - Greycliff przerwał na chwilę - Arnelius mówi, że możesz mi w tym pomóc. Możesz?
Chłopak skrzywił się i spojrzał z wyrzutem na Arneliusa. Wrócił spojrzeniem do Theodora i powoli pokiwał głową.
- Zaczynanie z tym gnojkiem jest niebezpieczne… ale czego byś ode mnie dokładnie chciał?
- Może zacznijmy od tego, że powiesz mi gdzie on mieszka…
- Niedaleko granic Machy, za którymi zaczynają się jego kasyna, ale nie na samych jego terenach. Nie wiem dlaczego. - wzruszył ramionami chłopak.
-A może tak trochę dokładniej? Podobno już u niego byłeś. Wywietrzało ci z pamięci?
Młody parsknął.
- Niedaleko tego niewielkiego kasyna, “Martwej Róży”, kojarzysz? Ten budynek został zbudowany dla tych, co nie posiadają takich funduszy, jak uzależnieni z wyższych dzielnic. Mniejszy standard, rozumiesz, chociaż zdzierstwo i oszustwo takie samo, które wpędza cię tylko w długi. - zerknął z ukosa na Arneliusa. - Jak i tu…
- Opanuj się. - mruknął Arnelius. - Przegrywałeś na swój rachunek, ja nie mam nic z tym wspólnego.
- No właśnie. Ile jesteś winny Ameliusowi, Tehlin?
- Czemu cię to interesuje? - zapytał podejrzliwie chłopak.
Theodor uśmiechnął się. Twardy dzieciak, przed chwilą się trząsł, a zaraz zacznie pyskować.
-Bo jeśli mi pomożesz ja pomogę tobie. Spłacę twój dług. Ile jesteś winien?
- … Trzydzieści złotych monet…
- Arnelius?
- Dokładniej trzydzieści złotych monet, trzy srebrniaki i pięć miedzi. - odparł spokojne Arnelius. - Takich dłużników się nie zapomina.
- Dobra. Powiedzmy więc, że spłacę twój dług. Pod warunkiem, że mi pomożesz. Wprowadzisz mnie do miejscówki Korevisa. Tak, żebym nie musiał szarpać się z jego ochroniarzami. Da się zrobić?
- Zależy czy potrafisz nie robić wokół siebie zamieszania…
- Będę szedł na paluszkach.
- To będę w stanie…. Już raz tam wszedłem bez alarmowania ochroniarzy. - oznajmił Tehlin.
Theodor skinął głową.
-Jak ci się to udało?
- Znalazłem ukryte wyjście, z którego najpewniej Korevis miał korzystać jako z drogi ucieczki, jeżeli przyszłoby do czegoś poważnego.
-Nie ma tam straży?
- Nie ma, ale po moim ostatnim wtargnięciu możliwe, że zamontował jakąś pułapkę. Straży nie ma, bo zapewne nie chce się nikomu chwalić jak może uciec.
- Brzmi rozsądnie. Wiesz kiedy Korevis jest w domu?
- Jak do niego wpadałem, to najlepiej było wybrać późne popołudnie-wieczór, bo wtedy siedzi gdzieś, w kasynach czy u Machy- nie wiem. Ale wiem, że wraca w nocy.
-Powiedzmy jutro, o drugiej w nocy. Jesteśmy umówieni?
- Dobrze… Gdzie? Tutaj?
-Tu się spotkamy i razem pójdziemy do celu. Dobrze?
- Dobrze. - skinął głową Tehlin. - Jeżeli to ma wymazać mój dług…
-To jesteśmy umówieni. Arnelius? W porządku?
- W jak najlepszym porządku. - odparł spokojnie Arnelius obserwując Tehlina i Theodora w zamyśleniu.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 26-01-2015, 17:41   #114
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero, Quelnatham, Erilien //cz 2.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Paladyn wyszeptał słowa rozkazu i po chwili przez uchylone drzwi do wnętrza wleciały cztery kulki światła. Nieznacznie tylko poprawiające widoczność.
- Czcigodni, nie wyczuwam niebezpieczeństwa lecz pozwólcie bym poszedł przodem.
Może to niezbyt heroiczne ale pamiętał co mawiał jego nauczyciel: “Zawsze idź w pierwszej linii, cholernie głupio wygląda wyjmowanie strzały z tyłka.”
- Trzymaj rękę na kroczu bo ja tam sięgać nie będę, aby wyciągnąć strzałę. - Selunita poprawił chwyt na broni.
Erilien spojrzał człowiekowi prosto w oczy a było to groźnie spojrzenie takie po którym nie można być niczego pewnym.
- Czcigodny nie znałeś li przypadkiem elfa o imieniu Cortaler?
- Nie wydaje mi się. Ale wiele elfów przeszło przez moje komnaty. Może był tam taki.
Niby nie było widać jak Aeron się odsuwa, ale wydawało się, że znalazł się trochę dalej od Ocero. Podobnie postąpił Erilien, ten jednak zrobił to pod pretekstem wkroczenia do “pieczary zła”, lub też inaczej sklepu z odzieżą.
- Zapewne nasza tajemnicza pani chętnie usłyszy wasze historie, ale ja nie mam cierpliwości. Zapraszam. - Quelnatham gestem wskazał drzwi. Postąpił zaraz za paladynem rzucając przy tym zaklęcie widzenia niewidzialnych w razie gdyby wewnątrz czyhali osłonięci magią zabójcy.
“Pieczara Zła” oświetlona była teraz nieznacznie magią Eriliena. Już po wejściu zauważył on, że faktycznie na jednym ze stołków stoi samotna świeca pomagająca kulkom światła rozświetlić ciemności.
Sklep niczym się nie różnił od sobie podobnym standardzie. Pod ścianami były ustawione szafy z ubraniami i lustra. Był też stół krawiecki, gdzie robiono poprawki, a zasnuty on był belami i strzępami materiałów, przyborami krawieckimi i rozrysowanymi schematami odzieży. Najwyraźniej sklep robił także ubrania na specjalne zamówienie, oczywiście dostatecznie droższe, jednakże wyroby nie były pierwszej jakości, ale wystarczające, aby spełnić wymagania osób, do których oferta została skierowana.
Była tylko jedna różnica.
Większość sklepu zagradzały manekiny, ustawione w chaosie, nie zawsze w ogóle ubrane. Ich zdekapitowane ciała zagradzały Erilienowi przejście wgłąb sklepu, a jeżeli je przestawiać jeden po jednym byłoby to zaiste zajmujące zajęcie. Z drugiej strony rozrzucenie ich spowoduje ogromny hałas.
Nie było widać żadnej osoby, która mogłaby otworzyć drzwi, a zaklęcie Quelnathama nic nie odkryło.
- Więc jak? Robimy nielegalne wtargnięcie na cudzą własność?
- Czcigodny, to było by nieuprzejme. - Paladyn złajał selunitę. - Halo! Czy jest tu ktoś?! - Zawołał dość głośno aby na pewno byś dobrze słyszanym w nawet odległym zakątku sklepu.

... jest tu ktoś… jest tu ktoś… - rozległ się przypominający dzwoneczki szept, jakby niesiony przez wiatr. - Ktoś? Ktoś? Kto jest?

Mina Ocero wyrażała czyste zniesmaczenie.
- O bogowie nie… jeżeli to duch… to będę ostro wkurzony. Jeżeli to mag z brakiem wyobraźni i za duża ilością czasu… ktoś zarwie w mały palec u nogi.
- Możesz się pokazać? - Zawołał z nadzieją Erilien. - Przyjemniej się rozmawia twarzą w twarz.

Mam dziesiątki twarzy i ani jednej. Czego szukasz?

- Szukamy pani, która wie, że niebezpieczeństwo nie próżnuje. - głośno odpowiedział Quelnatham. Przynajmniej wiedzieli już, że nie mają do czynienia z prostą iluzją.

Wieszcz, kapłan i wojownik Stwórcy elfiej rasy. Dlaczego więc czterech?

Ocero postanowił przemilczeć na razie sprawę. Zobaczyć jak poprowadzą to elfy. Quelnatham szturchnął pół-elfa, żeby odpowiedział. Swoją drogą ciekawe - pomyślał - że głos nie wiedział o Aeronie.
Aeron uniósł wzrok na sufit i odparł:
- Nazywają mnie różnie. - mruknął. - Wieszczem też.

W dwóch ciałach jedna dusza. Czy tak?

Mag uniósł wysoko brwi i zwrócił się ku pół-elfowi.
- Ten głos właśnie zasugerował, że nie masz duszy Aeronie. Co to ma znaczyć?
Pół-elf spojrzał na Quelnathama.
- Jak dziś rano sprawdzałem miałem duszę.
- Kim jesteś głosie i dlaczego się nam nie ukażesz? - zapytał elf.

Widzicie mnie… Przed sobą.

Ocero rozejrzał się wokół.
- Jakiś czas temu byłem w sanatorium dla szczególnych. Jak sądzę znajdzie się miejsce dla czterech mężczyzn, którzy najwyraźniej gadają z budynkiem.
Erilien zmierzył selunite wzrokiem jakby miał ochotę zadać pytanie w jakim charakterze odwiedzał to sanatorium lecz tym razem się powstrzymał.
Czarodziej dla pewności wyszeptał słowa zaklęcia i spojrzał na wnętrze jeszcze raz mistycznym wzrokiem. Tuż przed Quelnathamem zaświeciły się manekiny. Wszystkie.
- Wspaniale - mruknął mag. - To manekiny. - poinformował towarzyszy, ale zaraz wrócił do konwersacji z tym… czymś.
- Nie wiem czemu nie widzisz naszego przyjaciela, ale możesz mu ufać, tak jak i my mu ufamy.

Zaufanie…

W tym momencie zauważyli wyrwę w formacji manekinów, która dawała dostęp do dalszej części sklepu. Problem w tym, że byli prawie pewni, iż jej tam wcześniej nie było…
- Mamy Ci zaufać tak? - Zapytał paladyn… manekinów. - Cóż, raz się żyje.
Nim ktokolwiek zdążył przemówić mu do rozsądku dzielnie wkroczył głębiej.
Cała czwórka, po kolei- Erilien, Quelnatham, Ocero i Aeron, ruszyli pomiędzy manekiny. Ciężko było się przez nie przeciskać, szczególnie że natrafiali na opór, kiedy przypadkowo któregoś potrącili. Do tego… to trwało za długo, jak na małą przestrzeń sklepową.
Pierwsi zauważyli problem dwaj mężczyźni na przodzie. Zauważyli i poczuli. Swąd płonącego drewna i okrutne ciepło odchodzące od wysokich płomieni, które odgradzały im dalszą drogę, po czym każdy z nich usłyszał szept przy uchu:

Zaufaj, jak i jemu ufasz. Idź dalej.

Ocero spojrzał na płomienie i westchnął.
- Czemu nie poprosiłem o zaklęcie chroniące przed żywiołami? - najpewniej dlatego, że nie zakładał scenariusza, który widniał przed nim. “Manekiny, doprowadziły mnie do ściany ognia”. Dostanie wygodną celę obok Tarniusa.
- Wykaż odrobinę wiary! - Paladyn odważnie ruszył przed siebie wprost w objęcia płomieni.
Im bardziej zbliżał się do płomieni, tym bardziej czuł na skórze ich niszczącą moc. Kiedy przysunął się już bardzo blisko poczuł piekący ból, jednak jak stanął twarzą w twarz z płomieniami odczucie nie powiększyło się. Kiedy zaś wszedł w ogień… Quelnatham stracił go z oczu.
- Bardzo tajemnicze. Myślę, że może to jakaś forma teleportacji. - orzekł czarodziej. Podkasał szatę i ostrożnie zbliżył nogę do płomieni. Nic się nie stało. Czuł ciepło, ale delikatne, żadnego pieczenia nawet nie doświadczył. Obejrzał uważnie stopę, ale nie dostrzegł śladów ognia na odzieniu.
- Jest bezpiecznie - oznajmił i wkroczył w płomienie.
Nie doświadczył poparzeń. Wyglądało na to, jakby nic się nie miało zdarzyć, aż nagle… Poczuł ból. Potworny ból i gorąco buchające z poparzonej skóry. Płonął.
A Ocero i Aeron go nie widzieli.
Ocero delikatnie skrzywił usta.
- Przysięgam na bogów, jeżeli to mnie zabije, znajdę tych dwóch po tamtej stronie i zacznę uczyć się najbardziej skocznego tańca jaki znam na ich głowach. - po czym nawet się nie zatrzymując ruszył przez płomień.
Od początku czuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, niekoniecznie wywołany strachem. Kiedy wszedł w płomienie wydawało mu się, że płonie od środka, a ogień trawi jego wnętrzności. Zaczął drapać brzuch w rozpaczliwej róbie zgaszenia wewnętrznego ognia, gdy… Znalazł się za manekinami obok żywych Eriliena i Quelnathama.
Selunita poklepał się przez chwilę aby upewnić, że nie płonie i że wciąż jest żywy.
- Dobrze, lekcje tańca odwołane.
- Ciekawe - mag próbował skryć przejęcie. - Zobaczmy jakie jeszcze przygotowano niespodzianki. Ale.. poczekajmy jeszcze na Aerona.
Po dłuższej chwili spomiędzy manekinów wyszedł Aeron. Wyglądał na zaniepokojonego i trochę roztrzęsionego, ale wyraźnie się uspokoił na widok towarzyszy.
- Interesujące przeżycie, prawda? - rzucił z uśmiechem Quelnatham po czym ruszył dalej do wnętrza sklepu.
Aeron dogonił Quelnathama i zatrzymał go.
- Co ci powiedziały? - zapytał twardo.
- Och? Powiedziały żeby zaufać. - odparł po prostu. - Ciekaw jestem co usłyszałeś ty, że tak tobą wstrząsnęło.
- … głupstwo. Dałem się nabrać. - mruknął Aeron i puścił Quelnathama. - Nie wiem… czy to była jawa.
- Dostatecznie realne, abym unikał świec przez dekadzień. - stwierdził Ocero podążając za elfami.
- Bardzo to wszystko ciekawe i pouczające ale chciałbym wiedzieć gdzie my właściwie jesteśmy.- Zapytał Erilien po równo swoich przyjaciół jak i tajemniczego głosu który ich tu przywiódł.
Tajemniczy głos nie odpowiedział, zaś Aeron mruknął:
- Wydaje się, że przeszliśmy ledwo kawałek od wejścia, po prostu za manekiny…
- Nie jestem pewien… Wydaje mi się, że szedłem znacznie dłużej niż powinna mi zająć droga do wnętrza sklepu.
- Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby przywitać naszą czwórkę.
- Trójkę. - Poprawił pół-elfa paladyn mając w pamięci iż dziwna istot nie zdawała sobie sprawy z istnienia Aerona.

Stanęli przed drzwiami na zaplecze, niczym nie różniącymi się od sobie typowych. Drewniane, bez zdobień i bez tabliczki z opisem. Znajdowali się teraz za manekinami, tak naprawdę rzut kamieniem od drzwi wejściowych do sklepu. Ile oni tak szli?
Drzwi na zaplecze stały uchylone o milimetry.
Paladyn zapukał z grzeczności po czym pchnął drzwi. Niezbyt silnie, nie chciał by uderzyły w ścianę.
Za drzwiami ukrywało się spore pomieszczenie, w którym pod ścianami stały smętnie ogołocone z ubrań manekiny, skrzynie, z których wylewały się materiały i szafy, zaś na środku stał spory stół, podobny do tego co w samym sklepie, zapewne o takim samym zastosowaniu co jego bliźniak. Przy stole zaś, na prostym krześle siedziała jasnowłosa kobieta… której żaden z nich nie mógł skojarzyć. Miała podkrążone oczy i niezbyt porządnie ułożone włosy, ale spojrzenie jakim obdarzyła Eriliena wskazywało na to, że zmęczenie nie zmąciło jej umysłu.
- Długo wam zajęło, aby się zdecydować. - odezwała się cichym głosem kobieta.
Erilien zauważył przy jednej z szaf opartego o nią niskiego, ludzkiego mężczyznę… karła.
- Musi nam pani wybaczyć, ale ostatnimi czasy czyhają na nas różne niebezpieczeństwa. Woleliśmy być ostrożni. - Quelnatham, który wszedł do pokoju zaraz za paladynem uprzejmie tłumacząc skłonił się z gracją.
- Z pewnością zajęło by nam mniej czasu gdybyśmy miast płomieni zobaczyli tabliczkę z napisem “Serdecznie Witamy”. Zauważyłem, ze to dość powszechnie używany slogan w Waterdeep. [/i] - Paladyn był jakiś nie swój, rozdrażniony. Może po prostu tak działała na niego abstynencja, dawno już żadnego drowa nie zabił.
Kobieta spojrzała niepewnie na Eriliena, trochę zaniepokojona.
- Jakie płomienie?
Ocero odchrząknął.
- Za gadającymi manekinami, była ściana ognia. Manekiny namówiły nas żebyśmy przez nią przeszli. - dopiero kiedy słowa opuściły usta selunity dostrzegł delikatny brak…. poczytalności w ich znaczeniu.
Erilien tylko cmoknął niezadowolony, o manekinach wolał akurat nie wspominać.
Rozmówczyni uniosła brew i patrząc na Ocero odparła.
- Manekiny was namówiły? - zapytała z rosnącą niepewnością. - Naprawdę?
- Ty nas tu zaprosiłaś pani, nie masz teraz co grymasić.
- Chwila. - wstała z krzesła opierając ręce na stole. - Co się tu dzieje? O czym wy mówicie? Zostaliście zaproszeni, ale bez ognia i gadających manekinów.
- Interesujące. - skwitował to mag. - Sądziłem, że te... przeszkody są pani sprawką i sprawdzianem naszych intencji.
- Nie stawiałam przeszkód. - odparła kobieta siadając. - Nie wiem czego doświadczyliście, ale cieszę się, że nie był to przynajmniej zabójca.
- Przepraszam na moment. - Rzekł paladyn i odwrócił się w stronę Aerona po czym odciągnął go na bok aby zapytać o coś szeptem.
Po chwili wrócił na swoje poprzednie miejsce.
- Ty nie pani ale może on? - Wskazał gestem dłoni karła podpierającego szafę.
Kobieta nawet nie odwróciła głowy, ale rozbawiona odparła:
- On? Niemożliwe, przykro mi psuć twoją teorię.
Karzeł parsknął rozbawiony.
Niemniej elf z zadowoleniem skinął głową Aeronowi. Karzeł jednak był prawdziwy. Wieszcz nie podzielał jednak entuzjazmu “świętego wojownika”.
- Później możemy dyskutować o tych przygodach. Przejdźmy jednak do rzeczy. Jak to się stało, że zna nas pani tak dobrze, a żaden z nas nic o pani nie wie?
- Jestem dobrze poinformowaną osobą w Waterdeep. - odpowiedziała wymijająco obserwując całą czwórkę. - A o was zrobiło się… głośniej. Szczególnie o wieszczu.
Ocero uniósł brew.
- Mówimy o Quelnathamie? - Selunita starał się skojarzyć kobietę ze swą obszerną wiedzą o Waterdeep.
- Jeżeli spełnia wymóg bycia wieszczem i podróżowania z wami to tak. - uśmiechnęła się kobieta. - Chyba że z legionem wieszczów podróżujecie, to może być problem.
Ocero spojrzał na towarzyszy czekając na pomoc werbalną.
- Zdaje się, że do miana wieszcza może pretendować więcej niż jedna osoba z naszej grupy - poratował kapłana mag. - Co zatem takiego słychać o nas w mieście?
- Więcej niż jedna… - mruknęła kobieta i spojrzała na Quelnathama. - Nie słychać w całym mieście, oczywiście, ale w pewnych specyficznych środowiskach zrzeszających osoby… o morderczych instynktach. Próbowano wynająć na wasze głowy indywidua, z zastrzeżeniem, że jeden ma żyć… wieszcz. - odpowiedziała i zamilkła.
- Nie jest to dla nas nowa wiadomość. Chyba, że wie pani więcej o tym kto dokładnie jest zainteresowany pojmaniem. - odpowiedział mag.
- Wiem. - odparła kobieta. - Ale najpierw ja chcę wiedzieć co takiego zrobiliście, że podniesiono taką chęć zabójstwa i porwania.
- Ostatnio? Nic aż tak godnego uwagi jak sądzę. - Selunita zastanowił się - Nastenęliśmy na odcisk jednemu kapłanowi Torma.
- Oraz pewnemu skrytobójczemu kultowi drowów - dodał czarodziej, wymownie spoglądając na Eriliena.
Który na te słowa dumnie wypiął pierś, świadom wagi czynu którego dokonał.
- Typowe, godne pochwały czyny poszukiwaczy przygód.
- Nie sądzę, aby kapłan Torma zlecał zabójstwo i porwanie, a kult drowów… To byłoby osobliwe, chociaż o drowach nie wiem zbyt wiele. - rzekła ignorując wypowiedź Ocero i wzruszyła ramionami. - Zlecenie było jasne. Porwać wieszcza i zabić, koniecznie, zabić jego towarzyszy.
- Ach, co za nieprzyjemność. - zmartwił się wieszcz. - Liczyłem, że zlecono tylko porwanie, ale w takim razie wszyscy musimy mieć się na baczności. Bardzo nam pani pomogła. Pozostaje jeszcze pytanie. Czemu?
- Ponieważ ja potrzebuję was, jak i wy potrzebujecie mnie, skoro jak mówiłam wiem, kto jest zainteresowany porwaniem… i zabójstwem.
Selunita spojrzał badawczo na kobietę.
- No dobrze, pani, ale zanim przejdziemy do współpracy, może załatwimy też inne przyjemności? Chciałbym chociażby poznać twe imię.
- Aleosa. - odpowiedziała kobieta
- Ładne. Więc czego od nas wymagasz?
- Chodzi tak naprawdę o małą przysługę. - Aleosa rozejrzała się po obecnych. - Istnieją pewne dokumenty, które chciałabym odzyskać, ale okazało się to trudniejsze niż sądziłam. Potrzebuję osób, które się tym zajmą. Droga do tego jest jaka chcecie- może to być zwykła dyplomacja nawet. Byleby dokumenty trafiły w moje ręce…
- Proszę o więcej szczegółów. Co to za dokumenty i dlaczego nie mogła ich pani zdobyć? Kto jest teraz w ich posiadaniu?
- Małe zapiski maga… Nie mogę ich zdobyć, bo nie żyję w zgodzie z tym, kto je przetrzymuje, a mam do nich prawo, jak i on. Asdener Lather. Mówi to wam coś?
- Nie wydaje mi się, lecz czy słusznie zgaduje iż owe dokumenty maja coś wspólnego z ostatnią wolą?
Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo.
- Być może, jednak są dla mnie ważne. Podejmiecie się tego?
- Nie mogę dać swego słowa nie wiedząc więcej. Jak miałbym żyć gdyby ktoś przez nasze pochopne działanie doznał krzywdy?
- Krzywda nie zostanie wyrządzona. Dokumenty będą zwrócone w odpowiednim czasie.
Selunita chrząknął.
- Gdzie konkretnie znajdują się te dokumenty?
- Asdener jest osobą o małym… zaufaniu. Woli trzymać swoje rzeczy przy sobie lub we własnym domu, więc tam sądzę, że szukałabym.
- Imię to tak niewiele. Gdybyś podzieliła się pani czymś więcej, myślę, że bylibyśmy skłonni spełnić tę przysługę. Wplątywanie się w cudze spory bywa równie szkodliwe co wyznaczona za głowę nagroda. - odezwał się Quelnatham.
- Dobrze. Faktycznie, chociaż nie stawiałam wam na drodze przeszkód, jestem magiem. Z Asdenerem mieliśmy rywalizujących mistrzów, a wiadomo, że to nie wpływa dobrze na relacje uczniów i te dokumenty dotyczą właśnie pracy naszych mentorów, bo choć rywalizowali stworzyli także coś wspólnie. Problemem jest, że Lather mnie oszukał i zabrał całość, chociaż mam prawo do tego tak, jak i on.
Selunita spojrzał na chwilę na swych towarzyszy.
- I jak zgaduję, czym jest to co stworzyli, to nie nasz problem?
- Przykro mi, ale masz rację. - uśmiechnęła się przepraszająco i spojrzała po swoich gościach - Jak więc będzie?
Aeron zerknął na swoich towarzyszy jakby rozważając, ale koniec końców się nie odezwał czekając na wypowiedź reszty.
- Być może uda się zdobyć nam te dokumenty. Ustalmy jeszcze tylko miejsce i czas następnego spotkania.
- Czas nie działa na waszą korzyść, więc może spróbujemy już jutro, o podobnej porze? Jeżeli nie zdołacie do jutra, to ustalimy co dalej.
- Jutro ale tym razem spotkamy się w karczmie gdzie wynajęliśmy pokoje. - Nie wiedzieć czemu paladyn nie pałał zbytnią ochotą by znów przedzierać się przez płomienie. Zdecydowanie wolał chłodniejsze klimaty.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 28-01-2015, 19:48   #115
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Duchowego wsparcia… tyle że nie on potrzebował, a ona właśnie. Niemniej najbardziej mógł jej pomóc dając do zrozumienia, że jest ona potrzebna. Że utrata łask kapłańskich nie pozbawia jej duchowego przywództwa na trzodą wyznawców Sharess w Waterdeep.
-Duchowego ukojenia…- odparł z uśmiechem Gaspar przyglądając się z troską kapłance. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku i oderwania się od dręczących ją demonów. - Może przy winie i kartach, co?
Orissa pokiwała głową i uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu było wiele smutku.
- Dobrze. - odparła patrząc łagodnie na Gaspara.
Gaspar ujął kapłankę pod ramię i ruszył z nią do wyjścia z świątyni. Starał się wesołą dykteryjką choć na moment rozchmurzyć jej oblicze.
- Nie… Nie Gasparze. - zatrzymała dramaturga przed wyjściem. - Nie chcę wychodzić. Tutaj zostańmy, nawet przy winie i kartach.
-Dobrze… odpocznij więc w swych komnatach. A ja wrócę zaraz z winem i kartami.- rzekł z ciepłym uśmiechem Gaspar i czym prędzej ruszył zdobyć i jedno i drugie.
Wrócił po kilkunastu minutach do światyni, wyraźnie zdyszany, ale ze zdobycznym winem i talią kart. Po czym tak “uzbrojony” skierował się do prywatnych komnat Orissy.
Orissa właśnie zakończyła modlitwę, kiedy Gaspar wszedł do środka. Wskazała mu na krzesło przy stoliku, a sama usiadła na drugim.
- Co się dzieje, Gasparze?
- Nic… co ma się dziać.- uśmiechnął się Gaspar tasując karty i rozdając.- Normalnie możemy grać na pieniądze, na fanty, ale skoro mamy butelkę, to lufki może?
- Przyznaj się, kocie. Ty po prostu chcesz mnie spić i wykorzystać! - pogroziła palcem Gasparowi uśmiechając się.
- Aż tak łatwo mnie przejrzeć?- mruknął zerkając w karty.- Niemniej już za późno by się wycofać Orisso.
- Tylko kto nas później będzie cucił jak sobie dobrze popijemy? - spojrzała w swoje karty. - Dobrze, że nie mam nic zaplanowanego na dziś dzień.
-Jakoś sobie poradzę.- uśmiechnął się Gaspar wymieniając dwie karty.- Zważ jak się poświęcam. Wyglądasz wszak oszałamiająco w tej szacie, a i wydobycie z niej byłoby więc bardziej rozkosznym wyborem, prawda?
- Ach, jak ty zdobywasz kobiece względy. - Orissa również wymieniła karty. - Masz coś dziś do zrobienia?
-Poradzę sobie nawet na rauszu.- zaśmiał się Gaspar i wzruszył ramionami.- Mam też dużo czasu na wytrzeźwienie.
- A co takiego planujesz? - zapytała zaciekawiona.
- Wycieczkę do obleśnej karczmy i przyglądanie się jej klienteli. Nudne i nieciekawe zadanie.- uśmiechnął się ironicznie.- Bardziej dla zabicia czasu, niż z innych powodów.
- Nie wmówisz mi, że zacząłeś łazić po spelunach dla zabicia czasu. Nie lepiej oddać się jakiejś lekturze lub… innym rozrywkom? - Orissa zerknęła niechętnie na swoje karty i spasowała. - Co ty kombinujesz?
-Ktoś się włamał na zlecenie fałszywego Amandeusa i jest szansa niewielka, że owego fałszywego Amandeusa spotkam w tej akurat karczmie.- wyjaśnił Wyrmspike.- Choć… pewności nie ma. Właściwie to szansa na to jest niewielka.
- Włamał do ciebie? Rozmawiałeś z Amandeusem?
- I twierdzi że jest niewinny. I ja mu wierzę, bo to idiota.- wzruszył ramionami Gaspar.
Orissa zaśmiała się.
- Nie zastanawiałeś się kiedyś, że możesz go nie doceniać? - zapytała rozbawiona.
- Zmusiłem się do obejrzenia jego sztuki. Powiedziałbym, że go przeceniałem…- odparł z ironią.- Zresztą przyłapałem go z młodzikiem za kulisami, szepczącymi o czymś i kłócącymi się o zapłatę. Oczywiście jestem zbyt dobroduszny, by posądzać go o nieletniego kochanka. A i pewnie znalazłoby się paru innych kupców, którzy lubią takie rozrywki. Niemniej wątpię by jego sponsorki wybaczyły mu tak poniżającą zdradę ich afektu do niego. On pewnie o tym też wie.
- Na pewno nastałyby ciężkie czasy dla niego. - zgodziła się Orissa przegrawszy kolejne rozdanie. - Ale czemu ktoś chciałby wedrzeć się do ciebie, a do tego wkopać we wszystko Amandeusa?
- Nie wiem… Nie mam pojęcia.- wzruszył ramionami Gaspar.- Nie jestem pewien, czy zdołam się dowiedzieć. Ot, sprawdzę dla świętego spokoju.
- Może i tak będzie najlepiej… - zerknęła w karty. - Ale teraz już mnie nie pokonasz.

Faktycznie. Przegrywająca początkowo Orissa zaczęła wygrywać, a Gaspar płacić za to cenę, aby w końcu gra dobiegła końca. Rozbawiona kapłanka, która także trochę wypiła, odezwała się do Wyrmspike’a słodkim głosikiem.
- Nasz mistrz dramatu ma już dość?
-Zależy o czym mówisz… patrzeć na ciebie na pewno nie.- uśmiechnął się zmysłowo Wyrmspike, otulając jej dłoń własną i pieszcząc delikatnie.
Orissa uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z dotyku Gaspara. Uniosła wolną dłoń do jego policzka i położyła ją na nim.
- Psotniku… - wymruczała patrząc Wyrmspike’owi w oczy. - Kotek chyba potrzebuje więcej uwagi, mm? - przesunęła palcami po ustach dramatopisarza.
Wargi pisarza pieszczotliwie otuliły czubki palców kapłanki, delektując się ich dotykiem przez chwilę, po czym Gaspar spytał Orissę.- Czy kiedykolwiek okazałem się odporny na pokusy?
- Nie przypominam sobie… - zamruczała, po czym spoważniała trochę i przesuwając palcem po jego ustach zapytała cicho. - Czemu tak naprawdę tu przyszedłeś?
- Z całkiem egoistycznego powodu… żeby cię upić i wykorzystać. Już chyba to ustaliliśmy?- zapytał żartobliwie Gaspar.- Oczywiście nie przewidziałem, że to ty upijesz mnie… i zostanę wykorzystany, niewykorzystany?
- Byłabym okrutnicą, gdybym pozostawiła cię niewykorzystanego, prawda? - przysunęła się do Gaspara. - Bardzo… złą… okrutnicą. - delikatnie pchnęła dramatopisarza na poduszki.
- Byłabyś… - mruknął Wyrmspike pozostawiając na razie inicjatywę w dłoniach Orissy, w końcu to jej dobry humor się tu liczył.

Orissa zaczęła się łasić niczym kotka do Gaspara, całym swoim ciałem, a jednocześnie jej oczy były wciąż zajęte… rozbieraniem Wyrmspike’a wzrokiem. Wsunęła dłonie pod jego koszulę, po czym zaczęła ją unosić i składać pocałunki na jego torsie.
Dłonie Wyrmspike’a muskały jedynie piersi i brzuch kapłanki poprzez szatę… delikatnie i nienamolnie. Delektował się jej widokiem i pieszczotami… bo i był to rozkoszny widok.
Przesunęła się wyżej i zaczęła składać pocałunki na szyi Gaspara szepcząc:
- Koteczku, koteczku… Czy jesteś wierny naszej pani?
- Oczywiście, że jestem… zawsze…- mruczał Wyrmspike sam sięgają do zapięcia szaty kapłanki i poddając się pieszczocie jej ust na swej szyi.
Orissa spojrzała w oczy Gaspara spokojnym, przenikliwym wzrokiem i kontynuując uwalnianie go w koszuli szeptała tuż przy jego ustach:
- Widziałam cię… Widziałam we śnie. - uśmiechnęła sie lubieżnie.
- To miłe…- dłonie Gaspara wreszcie sforsowały szatę kapłanki i delikatnie pieściły jej dwie rozkoszne półkule.- To miłe, że ci się śnię.
Kapłanka przesunęła językiem po uchu Gaspara. Do jego nosa dotarły słodkie zapachy jej perfum, które zdawały się otępiać zmysły.
- Ten sen… Był pełen pasji… i czułam… jej obecność. Jakby nigdy nie odeszła, a ty… bałeś się. Bałeś się tak bardzo, że tylko mocniej cię tuliłam. I usłyszałam… - zamilkła zatapiając się w pocałunku z Azul Gato.
Trudno się było skupić Gasparowi na jej słowach, gdy jego usta pieszczone były jej pocałunkiem, a pod palcami czuł jej krągłości. Nie bardzo rozumiał ów sen. Ale czy miało to znaczenie? Skoro Orissie poprawił on humor.
Zakończyła pocałunek i wyszeptała wprost do jego ucha kilka słów, które o czymś mu przypominały.
- Nie bój się. Ty jako jeden nie musisz…
Przez głowę dramatopisarza przelatywało w tej chwili wiele uczuć. Wszystkie gwałtowne i dzikie. Ale strachu między nimi nie było. Ustami odszukał wpierw policzek, potem kącik usta, następnie wpił się w wargi kapłanki całując namiętnie.
Orissa przyjęła pocałunek zarzucając ręce na szyję Gaspara i przeturlała się z nim po poduszkach nerwowo zdejmując z niego resztę ubrania. Chciała zapomnieć, a w jej oczach było widać ustępujące z każdą chwilą ból i troskę.
A miało być jeszcze lepiej…


Przystań była marynarskim wodopojem, typowa zbieranina, typowe menu ograniczające się do grogu, rumu i piwa. Ewentualnie śledzie i inne ryby, suszone zazwyczaj i będącymi zakąskami o twardości podeszwy. Azul Gato się do tego przygotował.

Nowa postać, starego marynarza i doświadczonego szermierza odstraszała do zaczepki… tym bardziej, że pustawy mieszek świadczył o tym, że nie warto. Ot stary pies, zbyt groźny by zaczepiać dla samej zaczepki, zbyt “zawszony” by zapolować na niego dla łupu. Zamówiony grog śmierdział i w smaku bardziej czuć było gorzałę niż cokolwiek innego… niemniej był tani. I pasował do obecnej “maski” Gaspara.
- Sam postaw, jak masz za co.- Gaspar sięgnął po swoją sakiewką i potrząsnął nią.Kilka miedzianych monet smętnie zadzwoniło o siebie. Niemniej jednak skinął dłonią ku kelnerce, by przyniosła dwa kielichy, jednocześnie bacznie przyglądając się zaczepiającemu go osobnikowi.
Mężczyzna prawie na pewno nie był marynarzem. Jego nieogolona twarz kontrastowała z wręcz pedantycznie ogoloną głową, zaś przez całą długość prawego policzka przechodziła niezbyt starannie zszyta szrama.
- Dobry z ciebie kumpel. Eran jestem. - podał Gasparowi brudną dłoń.
- Gvaram z Netherspring.- przedstawił się pisarz.
- Ja tam stąd jestem. - wyszczerzył się Eran i usiadł na siedzisku wskazując Gasparowi, aby zrobił to samo. - A… gdzie to NetrSpryng jest?
- Wiesz gdzie jest Neverwinter?- zapytał “Gvaram”.
- Ano, jasne żem wiem! - odparł mężczyzna. - To gdzieś tam?
- Właśnie nie… jest tak bardziej na południe… mniej więcej. To mała rybacka wioska… niewarta nawet kropki na mapie. - wzruszył ramionami Gvaram i zaćmił fajeczkę.- To czym się zajmujesz Eranie?
- A, niczym ważnym. Łapie się robótek to tam, to tu… Często pomagam przy rozładunku statków… - uśmiechnął się jakoś dziwnie do siebie. - A ty? Co robisz? Przyszedłeś tu odpocząć co? Panienki są z klasą tutaj! - zaśmiał się. - No, przynajmniej rozluźniają dobrze.
Gvaram spojrzał na te panienki i ocenił że definicja klasy zmienia się wraz punktem siedzenia. Wzruszył ramionami.- Ale z dobrego serca nie dają, a mój mieszek nie pęcznieje od monet.
W tym momencie kelnerka przyniosła to, czego życzył sobie Gaspar i szybko wróciła do dalszej pracy.
- Oj, wiem, wiem. Życie. - westchnął filozoficznie mężczyzna. - Więc? Skoro nie masz tyle kasy, to dużo rozrywki tu nie zaznasz. Te szczyny też kosztują.
- Posiedzę trochę, popatrzę… zabijam czas. - wzruszył ramionami “Gvaram”.- Macanie panienek jest płatne, ale popatrzeć to można za darmo, prawda?
- Dobrze gadasz! - Eran spojrzał na coś za Gasparem. - Tylko tych nie drażnij, dobra rada.
- Nie przyszedłem tu nikogo drażnić. Wypiję, posiedzę, pogapię się.. a potem wracam do swojej nory.- zaśmiał się Gaspar zerkając w kierunku, w którym patrzył Eran.

Zobaczył, stoły pod ścianą, przy których na ławach siedzieli osobnicy, trzech ich było, wyglądający na osoby, które znały się na walce… i może kilku innych sprawach. Wokół nich kręciło się też kilku młodych, w tym znany już Gasparowi złodziej z przyklejonym zadowolonym uśmieszkiem na twarzy opowiadający coś swojemu znajomemu. Na wejściu Wyrmspike ich nie zauważył, jako że tłum w karczmie skutecznie potrafił zasłonić tych ludzi.
- Ale wiesz, czasem nie chcesz drażnić, a i tak wychodzi jak wychodzi.
- Umiem o siebie zadbać… jestem szermierzem piechoty morskiej. Bronię statków przed piratami… gdy jestem zatrudniony i opłacony oczywiście. Nie ma to jak negocjowanie nowej stawki przy czarnej banderze zbliżającej sie od prawej burty.- zaśmiał się wesoło Gaspar.
Zawtórował mu śmiech Erana.
- Dobrze, dobrze! - po czym zniżył konspiracyjnie głos. - Nie uwierzysz, kto zawitał ostatnio w naszych progach.
- Kto?- zapytał zaciekawionym tonem głosu Gaspar.
- Paniczyk z górnych dzielnic. Bo wiesz, może i starał się być jak my, ale to się widzi! - zachichotał. - Poszło za nim paru później, ale chyba zwiał, bo go nie złapali i nie ograbili. Wstyd.
- Paru? I nie dopadli jednego paniczyka?- zaśmiał się cicho Gaspar.- To nie powinni się brać za rozbój.
- Ponoć im wyparował. Skręcił w uliczkę i już go nie było. Same wymówki, co? - zerknął znowu na siedzących przy stole pod odległą ścianą. - Ale ciekawe czego od nich chciał.
- Pewnie obić gębę innego paniczyka ich łapami. Oni nie lubią sobie brudzić rękawiczek.- stwierdził autorytarnie Gvaram.
- Pewnie już nie… - zaczął, ale zamilkł, kiedy zerknął w stronę drzwi. - Ja chrzanię. Wrócił. - faktycznie, do środka karczmy właśnie wszedł nikt inny jak Amadeus Wildhawk w ubraniach godnych tego miejsca, ale czystych, po czym ruszył w stronę ustawionego na uboczu stołu.
- Pewnikiem się niczego nie nauczył.- zarechotał Gvaram, ale jego oczy skupiły się na prawdziwym lub fałszywym Amandeusie.
Amendeus, kimkolwiek by nie był, podszedł do młodzika, który poznał jego mieszkanie i nie zważając na nic odciągnął go na bok. Zaczął coś do niego mówić, ale przez fakt, że było głośno w całej karczmie i znajdował się daleko od nich, Gaspar nie był w stanie rozróżnić słów.
- Ciekawe czego on tu szuka. - zaśmiał się rozmówca Gato. - Coś czuję, że niedługo się doigra.
- Zapewne…- również Gvaram uśmiechnął się obserwując sytuację. W tej chwili wiele zrobić nie mógł, więc przyglądał się z dala.
W tym momencie kątem oka zauważył kolejną, wchodzącą do karczmy osobę. Dziwnie było patrzeć na dwóch Amandeusów… z czego ten wyglądał “porządniej”, dobrze jak na warunki tych dzielnic. Nie można było zarzucić wiele jego przebraniu.
Zobaczywszy drugiego, ten lepiej przebrany usiadł z boku obserwując sytuację.

Robiło się coraz ciekawiej w tej chwili… sytuacja wręcz zakrawała na komedyę sytuacyjną. Wkroczenie w tej chwili zepsułoby całe napięcie pomiędzy Amandeusami więc Gaspar czekał z uśmiechem na rozwój tej sytuacji. W końcu dla odmiany widział przedstawienie Wildhawka, które mu się podobało.
Sytuacja była napięta, ale nie działo się nic groźnego. Gorzej przebrany Amandeus wciąż rozmawiał z chłopakiem, zaś ten lepiej niecierpliwie obserwował sytuację. Jeżeli którykolwiek z nich czuł się niezręcznie w tym miejscu, to tego nie okazywał. W końcu rozmawiający z chłopakiem Amandeus podał mu jakąś fiolkę z blado-niebieską cieczą i ruszył do wyjścia. Sprawiło to, że drugi drgnął i spojrzał w oczy pierwszemu, ale ten nawet jeżeli go zauważył, zignorował i wyszedł bez niczego z karczmy. Pozostały wstał z ławy i podążył tuż za tamtym.
- No… na mnie już czas.- rzekł Gvaram do kamrata i również ruszył do wyjścia. Zamierzał… właściwie nie wiedział co zastanie za drzwiami karczmy.

Otworzywszy drzwi karczmy nie zobaczył nikogo na zewnątrz. Dopiero, kiedy się rozejrzał przyuważył dwóch Amandeusów z czego ten ubrany jak szlachcic chcący wmieszać się w pospólstwo bez chęci odbierania sobie luksusów był zaciągany za kołnierz przez drugiego do zaułka. W dłoni tego drugiego zaś błysnęła stal ostrza miecza.
Cóż… pozostało zrobić. Gvaram podążył za nimi.
Lepiej przebrany, będący w brudnej koszuli, kiedyś koloru prawie białego, rzucił na ziemię drugiego, ubranego w słabej jakości, ale czystą i nowiutką kamizelkę, za którą wielu by zabiło.
- Pieprzony złodzieju.... - warknął trzymający broń, skierowaną ku drugiemu mężczyźnie.
- Ja? Ja złodzieju? - parsknął drugi. - To ty zabrałeś mi tożsamość!
- Śnisz. To chyba powinna być moja kwestia? Ty. Podszywasz się. Pode mnie.
- Nie rób z tego komedyjki Wymrspike’a, bo mi już niedobrze na samą myśl.
- Sam tę sytuację tym uczyniłeś…
W tym momencie gorzej przebrany zerwał się na równe nogi już ze swoją bronią w dłoni.
- Jak cię zabiję, to już nie będzie takich kłopotów…
- Moja myśl. - mruknął mężczyzna w koszuli.
I rzucili się w wir walki.
Już po chwili Gaspar zrozumiał, że przewaga jest po stronie lepiej przebranego Amandeusa, bo choć drugi sobie radził, to jednak musiał szybko przejść do defensywy.
Wyrmspike zaś przyglądając się temu z cieni zaułka jednym czarem postanowił “rozjaśnić” sytuację. Kilka gestów i kilka słów i fala rozpraszająca czary uderzyła w obu walczących Amandeusów.
Fala magii obmyła obu walczących, aby na oczach Gaspara pojawił się osobliwy widok. Będący w defensywie Amandeus zmienił formę, przestając być Amandeusem, a stając się 0czarnowłosym, krótko ostrzyżonym, mężczyzną średniego wzrostu o ciemnych oczach i kilku bliznach na twarzy. Drugi zaś…

Drugi pozostał Amandeusem, ale zaszła zmiana. Przez lewą połowę twarzy, ciągnąc się od żuchwy prawie do oka widniała stara blizna po poparzeniu.
Zmieniony w swą prawdziwą formę złodziej tożsamości odskoczył do tyłu i szybko rozejrzał się po okolicy. Spojrzał zaskoczony w stronę Gaspara nie wiedząc z kim ma do czynienia. Amandeus obrócił się nieznacznie wciąż gotowy do ataku, ale nie wiedział, czy nie nastąpi on zaraz z dwóch stron. Zerknął przelotnie na Gaspara, po czym ponownie zaatakował swojego niedawnego sobowtóra.
A Gvaram przyglądał się rozwojowi sytuacji. Osobiście nie bardzo wiedział, dlaczego miałby wkroczyć do tej “utarczki”. To był wszak honorowy pojedynek jeden na jednego, a sam Gaspar nie miał powodu, by wspierać którąkolwiek ze stron.
Nagle, do tej pory walczący bronią, przegrywający mężczyzna ponownie odskoczył i upuściwszy miecz na ziemię uniósł ręce do góry w poddańczym geście.
- Wygrałeś. Poddaję się. - wysapał.
Amandeus spojrzał podejrzliwie, ale zaprzestał ataku lecz nie schował broni.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał twardo. - Ktoś cię nasłał? Kto?
- Wszystko zaraz ci wytłumaczę… - mruknął sobowtór opuszczając ręce.
Zanim Amandeus wywęszył pułapkę jego przeciwnik zrobił coś, w czym najwyraźniej był lepszy, niż w walce mieczem. Minęła dosłownie chwila, gdy spomiędzy palców mężczyzny wystrzeliła strzała kwasu trafiając Amandeusa w okolice oczu… a może i w nie? Amandeus krzyknął i zakrył oczy, co dało czas drugiemu, aby podnieść swoją broń z zamiarem zaatakowania bezbronnego na daną chwilę Wildhawka.
Tyle że czarodziej nigdy nie był bezbronny. Gvaram wykonał kilka gestów i szepnął parę słów, by przyspieszyć swe ruchy.
Mężczyzna nie przejął się jednak Kotem w mysiej skórze, tylko zaatakował ledwo widzącego Amandeusa, który walczył z bólem oraz o odzyskanie pozycji, niemniej jakimś cudem udało mu się sparować potencjalnie śmiertelny cios, jednak cios, który sam wyprowadził fatalnie minął przeciwnika. Jedno z oczu Amandeusa było zamknięte, drugie zaś przymknięte boleśnie.
Przyspieszony Gvaram pognał w kierunku czarnowłosego mężczyzny mierząc pięścią w jego twarz i wykorzystując kolejny czar celnie grzmocąc przeciwnika w twarz. Liczył że takie uderzenie wystarczy, by ów mężczyzna chybił celu.
Stało się tak, jak Gaspar zakładał. Jego cios trafił idealnie celu wybijając zaskoczonego przeciwnika z rytmu i udaremniając jego atak na Amandeusa.
Wściekły i zdezorientowany mężczyzna odsunął się trochę celując tym razem bronią w Wyrmspike’a i warknął:
- To nie, kurwa, twoja sprawa. Wypieprzaj!
- Ja decyduję co jest moją sprawą, panowie. - stwierdził Gvaram sięgając po rapier ukryty pod postacią pałasza.- A moją sprawą jest dowiedzieć co tu się dzieje i nie dać wam się pozabijać. Przemoc nie jest rozwiązaniem i takie tam filozoficzne popierdułki.
Amandeus w tym czasie zdołał bardziej otworzyć oczy, chociaż jak i je, jak i całą skórę wokół miał zaczerwienioną. Zacisnął zęby i pozbierał się w sobie.
- Skoro zniszczyłeś tą małą maskaradę - odezwał się przeciwnik. - to może ty też odkryjesz przed nami kim jesteś, mój panie?
- Uczciwie postawienie sprawy.- padły słowa z ust marynarza i po chwili zamiast Gvaram stał przed oboma Azul Gato z bezczelnym uśmiechem na twarzy i rapierem w dłoni iskrzącym błyskawicami.
- Pieprzone pchlarze… - mruknął mężczyzna. - Może porozmawiamy po tym jak wykończę tego tu, co? - zapytał trochę nerwowo obserwując Azul Gato.
Amandeus nic nie odpowiedział, chociaż był wyraźnie zaskoczony tym niespodziewanym obrotem sprawy.
- Nie przepadam za zabijaniem bezbronnych, tym bardziej że… miał prawo się wkurzyć. Ukradłeś mu jego twarz, ukradłeś jego tożsamość podsyłając w jego imieniu nierozgarniętego smarka do domu podrzędnego pisarzyny… który potem przyłapał ich obu w bardzo podejrzanej sytuacji.- uśmiechnął się w odpowiedzi Gato. -Myślę, że nie pozwolę ci go zabić. I tak już oberwał.
- Proszę, proszę, piękne informacje posiadasz, kocisko. - uśmiechnął się krzywo mężczyzna. - Ale chyba trochę ci brakuje, co? - przymrużył oczy. - Skąd wiesz o tym wszystkim, co? Nie mów, że Amandeus ci się wypłakał.
- Za kogo mnie masz ?!- rzekł głośno Gaspar.- Jestem Azul Gato… miasto pełne jest moich oczu i uszu.
- Bajki to sobie wsadź. - parsknął przeciwnik. - Po jaką cholerę ci wiedza o tym, co tu zachodzi?
- Bajki? Czy ja wyglądam na opowiastkę barda? Mam ci wyryć inicjały na zadku, żebyś uwierzył iż nie jestem bajką?- mruknął gniewnie Azul Gato.- Bo jeszcze mogę stać się twoim koszmarem.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Wildhawka zastanawiając się, czy będzie w stanie go zabić na tyle szybko, aby Gato nie zdołał zareagować. W końcu jednak najwyraźniej zrezygnował i warknął:
- Więc nic tu po mnie.

-Masz rację.. po trochu.- ręka Gato wykonała gest, usta wypowiedziały słowa mające oczarować bandytę.
Butny bandyta w jednej chwili złagodniał i spojrzał na Gato już przyjaźniejszym wzrokiem. Amandeus zerknął na Wyrmspike’a jednym okiem , po czym spojrzał na oczarowanego mężczyznę.
- No to opowiedz, po co właściwie podszywałeś się pod Wildhawka mój przyjacielu i po co właściwie wysyłałeś smarka do jego konkurenta. Nie szkoda ci było mikstur?- zapytał uprzejmie Azul Gato.
- Nie ja to fundowałem… - odparł mężczyzna. - Było zlecenie, aby skompromitować Wildhawka i poszturchać Wyrmspike’a… Bo… - zamilkł.
- Bo?- dopytywał się Gato.
- … bo chodziło o ciebie.
Amandeus spojrzał w tym momencie na Gato.
- O mnie? A co mnie oni obchodzą? Jeden pisze romanse dla znudzonych żon kupców, drugi jeśli o mnie wspomina, to w kpinie. Co mnie obchodzą te pisarzyny?- zdziwił się zaskoczony przebiegiem rozmowy kocur.
- A bo ja wiem? - wzruszył ramionami były spobowtór. - Płacą ci, to robią co chcesz, ale skoro Wildhawk będzie żył… - zmrużył na niego oczy. - Naprawdę nie możemy go zabić? Nie lubię zostawiać robótek niedokończonych.
- Kto niby chce go zabić?- zdziwił się Azul Gato.
- Ten sam, który chce dopaść Gato. Zależy mu, aby Gato zaczął się martwić. Skoro jeden pisarzyna padł… drugi też może. - wzruszył ramionami. - Nie wiem czemu miałoby to go obchodzić, ale może chodzi o dobroć serca?
- Lepiej jednak żebyś sobie odpuścił tą robotę. Jestem pewien że Amandeus ma jakiegoś wrednego asa w rękawie.- odparł poufale Gato.- Poza tym… nie mam ochoty na oglądanie egzekucji, to nie w moim stylu przyjacielu. Lepiej już idź swoją drogą.
- Może to i racja… - zaczął mężczyzna, ale przerwano mu.
- Czekaj. - odezwał się nagle Amandeus. - Kim oni są? Kim jest Ocero? Aeron? Erilien?
Mężczyzna tylko prychnął, ale nie odpowiedział.
- Dobre pytania… kim oni są?- zapytał Azul Gato.
- Osobami, które już długo nie pożyją… - odparł mężczyzna tajemniczo. - Skoro on jest już opłacony.
- Co oni mają do mnie? - warknął Amandeus.
- Wszystko i nic. - dodał wrednie mężczyzna. - Przekonasz się… pisarzyno.
- Wiesz coś, czy tylko lubisz jak się ciebie za język ciągnie?- odparł lekko zmęczony sytuacją Gato. Naprawdę wolałby spędzić wieczór ciekawiej niż w ciemnym zaułku z dwoma facetami, którzy “przekomarzali” się jak mali chłopcy.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Amandeusa i bez słowa odwrócił się i ruszył w przeciwną stronę, niż ta z której stali dwaj dramatopisarze.
Gato zaś przywoławszy magię i zaczął wspinać się niczym pająk po ścianie pobliskiego budynku. Wszak Amandeus udowodnił, że potrafi sobie radzić z bronią, więc powinien bez problemu dotrzeć do swego domu w jednym kawałku. Ocero, Aeron, Erilien… słowa bez znaczenia. Gato nie kojarzył tych imion i w zasadzie mało go one interesowały. Azul Gato był tylko jedną osobą w mieście pełnym ludzi i nieludzi. Nie mógł się przejmować losem każdej ofiary w tym mieście. Mógł jedynie pomóc tylko tym, z którymi się zetknął bezpośrednio podczas swych zamaskowanych wędrówek. Reszta niestety… musiała radzić sobie sama. Smutne ale prawdziwe.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-02-2015, 00:17   #116
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves

Czy to była boska obecność, czy może zwykłe oszustwo?
Aura, która ich przywitała w Waterdeep zniknęła w ten słoneczny dzień. Erilien nie wiedział gdzie, nie wiedział dlaczego. To uciekało jego poznaniu.

Quelnatham miał pójść z misją ratowania ich małej drużyny, taki kopnął go zaszczyt. Erilien żałował, że elfi wieszcz jasno postawił sprawę stwierdzając, iż pójdzie sam i nie chce nikogo innego. Może i to miało sens, ale i tak paladyn chciał być przy wyciąganiu od Asdenera papierów, o które prosiła Aleosa. Ocero zaś, kiedy też zrozumiał, że moc zniknęła w nicości postanowił zmienić plany, mając zamiar szukać tych Prawdziwie Widzących.
Co pozostało dla niego?

Z pomocą nieoczekiwanie przyszedł Aeron prosząc, tak, prosząc Eriliena o towarzyszenie mu podczas odwiedzenia świątyni Corellona Larethiana. Było to podejrzane, ale jeżeli paladyn pamiętał kilka szczegółów mógł się domyślić o co chodzi. Niemniej zgodził się pójść wraz z Aeronem, bo czy i wcześniej tego już nie planował?

~~~~

Tym razem to Erilien prowadził przez Waterdeep do niezbyt wielkiej świątyni Corellona zastanawiając się jak pójdzie ta rozmowa z kapłanem o imieniu Avolern, strażnikiem tego świętego miejsca. Kiedy przebywał w Waterdeep w oczekiwaniu na przesyłkę dla Eyen został ugoszczony przez tego kapłana i wspominał ten czas nad wyraz dobrze, ale nie znał go jednak za dobrze, czego dowodziła opowieść pół-elfa.
Czy naprawdę on mógł potraktować tak Aerona?

A może to był inny kapłan?

Już wygląd świątyni z zewnątrz wyraźnie sugerował kto jest jej patronem. Wytworne rzeźby elfiej roboty przyciągały wzrok każdego, kto obok nich przechodził, a zieleń ogrodu oraz wielokolorowe kwiaty należące do niego aż zachęcały do zatrzymania się i wczucia się w wytworność natury. W jej potęgę oraz w potęgę samego Seldarine.

Kiedy weszli do świątyni ich oczom ukazały się mozaiki i malowidła naściennie prezentujące Stwórcę Elfów w pełni jego chwały. Pomieszczenie świątynne mieniło się srebrem księżyca, królewskim złotem i zielenią liści, kolorami prezentowanymi na malowidłach i mozaikach. Na największym zaś z malowideł znajdującym się tuż za ołtarzem Corellon został ukazany jako wsparty na swoim Sahandrianie wbitym w ziemię przed nim. Ostrze Sahandriana wypełnione było prawdziwym srebrem

W środku zobaczyli trzy osoby - kapłana rozmawiającego z innym elfem najwyraźniej wiernym i akurat wychodzącą ze świątyni elfkę, która przechodząc obok nich obdarzyła ich ciepłym uśmiechem. Stanęli z boku nie chcąc przeszkadzać na razie w rozmowie, a Erilien mógł się wszystkiemu dokładnie przyjrzeć. Świątynia była taka, jaką ją zapamiętał z wizyty sprzed rozpoczęcia się całego tego zamętu. Avolern także stał taki sam na posterunku, wysoki i dumny słoneczny elf o złotych włosach i równie złotych oczach. Może czasem zbyt dumny, ale o dobrym sercu, oddany całą duszą swemu bogu. Erilien nie wyobrażał sobie, aby taka osoba jak Avolern mogła zwątpić.

Rozmawiający z kapłanem elf w końcu pożegnał się i opuścił świątynię, zaś Avolern zobaczywszy Eriliena kapłan uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce na powitanie.

- Erilienie, witaj! - odezwał się, ale szybko poprawił widząc Aerona. - Witajcie. - wyraźnie próbował zgadnąć czy ta dwójka jest tu ze wspólnym interesem.
- Witam ponownie, ka-pła-nie. - wycedził Aeron patrząc twardo na elfa.
Avolern spojrzał niepewnie na Aerona, jakby próbując sobie przypomnieć skąd go zna.
- Ucieka mi imię… - próbował wybrnąć kapłan siląc się na uśmiech, jednak był widocznie zniesmaczony sposobem, w jaki rudy pół-elf odnosił się do niego.
Aeron wyraźnie chciał odszczeknąć coś mało grzecznego i zapewne niezbyt rozważnego, ale jedynie jego usta wygięły się w nieprzyjemnym grymasie.





Quelnatham Tassilar

Nowy, ponownie słoneczny, dzień przyniósł nową niewiadomą. Aura otaczająca i wypełniająca Waterdeep zniknęła pozostawiając po sobie pewną pustkę. Co to oznaczało? Czy ta moc naprawdę pochodziła od boga? Ocero bardzo spodobała się taka myśl, ale on w końcu był kapłanem pozbawionym kontaktu z bogiem i jak by sobie nie żartował było wiadome, że tęskno mu do tej więzi, a możliwość, iż gdzieś tam w Faerunie znajduje się jego bogini… Musiała go mocno motywować.
Ale teraz nie udowodni swojej racji ani jej nie zaprzeczy.

Erilien i Aeron mieli się udać do świątyni Corellona na prośbę tego drugiego, zapewne w zamyśle, aby załatwić niedokończone sprawy. Jak to się mogło skończyć? Powodzeniem czy porażką? Temperament Aerona w połączeniu z załamanym paladynem mógł być zabójczą mieszanką, ale tym razem musieli dać sobie radę sami, bez głosu rozsądku i opiekunki w jednym. Może ich to czegoś nauczy.

Quelnatham miał w końcu swoje zadanie, pewnie ważniejsze od szukania na ślepo bogów czy załatwiania prywatnych spraw. Od powodzenia jego misji mogło zależeć rozwikłanie zagadki, która nastawała na życie trzech z nich i wolność czwartego, który to brak wolności na pewno miał się przeistoczyć w coś o wiele gorszego. Musieli spróbować, bo mogła to być jedyna ich szansa na zdobycie jakichkolwiek informacji.
I oby one się okazały przydatne.

~~~~

Na miejscu okazało się, że Asdener mieszka w pobliżu Akademii Magicznej, najwyraźniej biorąc sobie głęboko do serca powołanie mentora dla młodych, chociaż z tego co wiedział o nim Quelnatham, był on wysoko postawionym wieszczem w Waterdeep. Zamiast jednak skupiać się na gromadzeniu własnej potęgi wolał wiedzę dzielić z innymi… a przynajmniej do takich wniosków można było wyjść posiadając strzępy informacji o samym Latherze.

Na miejscu elfi mag stanął przed wysokim, jasnym budynkiem, od którego odchodziły dwie wieże, ogrodzonego, wraz z przylegającym mu ogrodem, żelaznym ogrodzeniem, jednak brama do kompleksu stała otworem. Po pięknie utrzymanym ogrodzie krążyli młodzi magowie, jedni - czytając, a inni wręcz przeciwnie - wygłupiając się. W mniejszości byli ci, którzy odpoczywali w cieniach drzew. Dziedziniec tętnił życiem.
Kiedy Quelnatham podszedł do drzwi wejściowych zobaczył grupkę uczniów, z których jeden właśnie rzucił zaklęcie, a wieszcz poznał prostą sztuczkę. Kiedy ostatnie przyprawione magią słowa opuściły usta młodego blondwłosego pół-elfa kawałek białej ściany budynku zrobił się wściekło różowy. Wtedy też cała trzódka nieopierzonych magów zobaczyła Quelnathama i… ulotniła się. Został tylko winowajca, który widząc wieszcza zaczerwienił się i spuścił głowę, po czym wymamrotał coś pod nosem.





Ocero

Ranek przyniósł Ocero zmianę planów.
Żaden z ich czwórki nie wyczuwał już mocy, która ogarniała Waterdeep. Zniknęła bez uprzedzenia… czy to aby na pewno była Eilistraee? A jeżeli była - dlaczego tak nagle zniknęła jej obecność? Jaka by nie była prawda Ocero zdecydował się zrezygnować ze swoich planów odwiedzenia Skullportu na rzecz innego, również ważnego zamysłu.
Ci cholerni Prawdziwie Widzący…

Jako kapłan czuł się zobowiązany rozwiać te zatruwające myśli heretyckie słowa, którymi ta sekta karmiła prostych ludzi. Pragnął także stanąć twarzą w twarz z odpowiedzialnymi za stan jego mentora, jego…
...ojca?
Skoro z jakiegoś powodu Tarnius poddał się ich kłamstwom, to co to wróżyło dla przeciętnego zjadacza chleba? Na szczęście wyglądało, iż dopiero zaczynają swoją krucjatę przeciwko bogom, skoro w przytułku nie słyszano o nich jeszcze, jednak pewnie to była tylko kwestia czasu.

Quelnatham udał się spróbować wyciągnąć od tego maga zapiski, jakich chciała Aleosa. Może i to dobrze, że właśnie elfi wieszcz miał się tym zająć? Mieszanka wybuchowa Aeron-Erilien-Ocero mogła w końcu nie wyjść na zdrowie… Tak, pomyślał człowiek, głupieję przy tych cholernych długouchach. Co zaś robili tamci dwaj? Zostali puszczeni samopas na świątynię Corellona. Ocero żałował, że nie będzie mógł tego zobaczyć.

Opuściwszy “Złoty Kufel” zaczął przechadzać się po mieście próbując zebrać myśli. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że pałęta się bez celu wsłuchując w miasto i jego słowa… a tych miało co niemiara. Mówiono o zaniknięciu aury, o oszustach podszywających się pod bogów, o spisku rządu i innych, coraz bardziej szalonych rzeczach, ale nic o tym, że bogowie chcą zniszczyć śmiertelnych. Ocero uznał, że powinien najpierw udać się do straży miejskiej, aby tam spróbować się czegoś wywiedzieć. Prawdziwie Widzący musieli zostawiać ślady, a Tarnius był tego dowodem.
Wtedy miasto odezwało się poszukiwanym głosem.

- Kapłanie, kapłanie… - Ocero doszedł z boku zmęczony głos. Kiedy odwrócił się w stronę, z której się rozległ zobaczył młodego mężczyznę o podkrążonych oczach i wyczerpanym spojrzeniu niebieskich oczu, które zdradzało poruszenie ich właściciela, kierującego te słowa wyraźnie do Ocero. - Czy wierzysz w to, że bogowie chcą naszej zguby?




Theodor Greycliff



Elerdrin nie pojawił się przez cały dzień, a Arnelius nie miał pojęcia dlaczego. Podejrzewał, że “tchórzliwa namiastka drowa” skryła się gdzieś znowu i boi nawet nosa wystawić, co dopiero całą głowę. Nie wiedział także czego Elerdrin chciał od Theodora, co było tak istotne, ale obiecał mu przechować potomka upadłych elfów i nie wypuszczać póki ten nie wyspowiada się ze wszystkiego.
To było już coś.

Pozostawała także kwestia Korevisa. Czas na spotkanie się zbliżał, a Theodor mógł się zastanawiać co zastanie na miejscu. Czy to było możliwe, żeby Tehlin się mylił i wcale nie miało być tak różowo z tym bocznym wejściem i obejściem strażników? Może po ostatnim wtargnięciu Korevis wzmógł ochronę swojego azylu, szczególnie że wedle słów Arneliusa nie był w najlepszej formie. Nie, na pewno musiał coś zmienić, tylko… co? I czy zdołają się do tego dostosować?
Cóż, nie było teraz wyjścia. Godzina została ustalona. Pozostawało poczekać na odpowiednią porę, a najlepiej przynajmniej chwilę odpocząć przed akcją…

Tehlin zjawił się o umówionej porze, gotowy, choć niepewny tego przedsięwzięcia. Kazał Theodorowi iść za nim jak najciszej potrafi i jak najmniej rzucać się w oczy. Być przyjacielem cieni, jak to określił. Oczywiście młody nie miał żadnego pojęcia o tym, co sam Moneta potrafił, ale wyraźnie wolał być ostrożnym, a na pewno nie ryzykować swojej skóry przez dopiero co poznanego faceta. Oczywiście fakt, że miał spłacić jego dług wobec Arneliusa był przekonującym bonusem…

Chłopak prowadził pewnie i szybko, poruszając się na tyle gładko, że nawet Greycliff musiał przyznać, iż posiadał konkretne umiejętności. Początkowo nie było większego zagrożenia, ale czym bardziej się zbliżali do kasyn Machy, tym robiło się goręcej. Arnelius powiedział młodemu, aby unikał ludzi Machy, chociaż nie podał powodu, a powód był jasny dla Theo - nie można było mieć całkowitej pewności, że nie natrafią na psa Machy, który akurat rozpozna Theodora, a ostatnie wydarzenia dały jasno do zrozumienia, iż ten Mistrz Kasyn jest świadom jego istnienia, a lepiej było nie kusić losu w bezpośrednim starciu z jego watahą kundli.

Przemykali pomiędzy uliczkami, aż doszli w okolice “Martwej Róży”. Wtedy Tehlin zagłębił się w zakazane zaułki tego rejonu, aby dotrzeć do wbudowanego połowicznie w ścianę jaskini szarego, brudnego budynku. Od razu Theodor zauważył jednego mężczyznę kręcącego się w okolicach wejścia czyniącego swą powinność ze znudzoną miną. Tehlin dał znak Monecie, aby ruszył za nim i sam, okrążając strażnika, udał się w kierunku ściany jaskini. Dłuższą chwilę czegoś szukał obszukując ściany dłonią, aby w końcu… zanużyć dłoń w ścianie.
Spojrzał na Theodora zadowolony i skinął na niego, po czym ustawił się bokiem i zaczął przeciskać przez litą skałę, aby po chwili w niej zniknąć...




Gaspar Wyrmspike



Gaspar zrozumiał, że coś się zmieniło tego ranka, kiedy zrzucił z siebie okowy snu. Stał się wtedy świadom tej zmiany, tak subtelnej, a jednak tak potężnej. Siła, która od czasu przedstawienia w “Azylu Królów” pojawiła się w Waterdeep przez noc, kiedy nie był wśród żyjących na jawie, zniknęła bez pożegnania. Ulice Miasta Wspaniałości były pełne spekulacji i zdziwienia, ale żadnych konkretów, którym można było dać wiarę.
Cóż, najwyraźniej to jednak nie był bóg, jak co do bardziej podekscytowani mówili. To musiał być Halaster.

Dzień upłynął leniwie dla dramatopisarza. Najpierw oczywiście była próba, ot żeby aktorzy nie wyszli z trybu do następnego przedstawienia. Oczywiście nie obyło się bez typowych dla trupy małych złośliwości wobec siebie nawzajem, jak i wobec Gaspara, ale to już było normą i rozładowywało złe emocje mogące powstać pomiędzy nimi. Tak więc było to dopuszczalne. Nawet Dulcimea i Amelia raczej przekomarzały się dla samej zasady nie zaś z prawdziwej złości.
Tak więc dzień zaczął się udanie.

Gaspar miał czas dla siebie i zamierzał go spożytkować jak najlepiej.

~~~~

Wrócił do mieszkania dopiero wieczorem zastanawiając się czy powinien popracować nad nową sztuką, czy może jest dziś zbyt leniwy na to. W końcu jednak przekonał sam siebie, że może przydadzą się poprawki, do czego też zasiadł tracąc rachubę czasu.
Nie zauważył nawet, kiedy dopadła go senność i zamknął na chwilę oczy…

Przebudzenie nadeszło nagle, jak i ból pleców i karku spowodowany uśnięciem nad papierami. Rozprostował plecy i wtedy rozległ się dźwięk, który go obudził ratując przed o wiele gorszym bólem rano. Silne pukanie, wręcz uderzanie w drzwi. Na wpół zaspany Gaspar powlókł się do wejścia w myślach gotując już zaklęcia, które mogły mu pomóc w razie czego, po czym ostrożnie uchylił drzwi.
W progu swojego mieszkania zobaczył zdyszanego Amandeusa trzymającego w ramionach nieprzytomną kobietę - Eveline, która bez świadomości przelewała się przez ramiona swojego pracodawcy. Jej jasne, blond włosy były w nieładzie, a filigranowa postura dodawała scenie trochę dramatyzmu.
Jeszcze więcej dramatyzmu dodawała wsiąkająca w materiał sukni krew aktorki, jak i ta, pokrywająca dłonie i kamizelkę Wildhawka.
Po poparzeniach Amandeusa znowu nie było śladu, ale miecz, który jako Azul Gato widział poprzedniej nocy przytroczony był do pasa. Coś, co Gaspar widział u swojego “kolegi po fachu” drugi raz w życiu, a tym razem nosił na sobie ślady krwi.
Wildhawk spojrzał Gasparowi w oczy, po czym wypowiedział słowa, które wyraźnie z trudem przeszły mu przez gardło i to nie tylko z powodu zdyszenia.
- Gasparze. Potrzebuję… twojej pomocy… Proszę.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 01-02-2015 o 02:31.
Zell jest offline  
Stary 01-02-2015, 02:01   #117
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (III): Kiedy świat traci rozum

Tahir ibn Alhazred



Waterdeep było trochę inne, niż je zapamiętał.
Na pewno rozwinęło się jeszcze bardziej, to musiał przyznać. Tu i ówdzie wybiły się ku niebu nowe wieże, tam powstała nowa ulica, otwarto nowe sklepy, ale ludzie.. ludzie się nie zmienili. Miasto zamieszkiwała ta sama tłuszcza i ta sama śmietanka co kiedyś. Inne nazwiska, inne twarze, a jednak podobni ludzie z podobnymi marzeniami i obawami.
Zaszła jednak jeszcze jedna zmiana…

Ulice wrzały od jakiejś nowinki. Ponoć wygasła moc, która wypełniała Waterdeep i Skullport od czasu zamilknięcia bogów. Nikt tak naprawdę nie mógł powiedzieć na pewno co się stało i czym była ta moc, ale chodziły głosy, że należała do drowiej bogini - Eilistraee i wywodziła swoje źródło z Portu Czaszek. Ponownie jednak, nikt nie miał niczego na potwierdzenie swoich słów. Mówiono także, że był to “fałszywy bóg”, śmiertelnik, który chciał się pod niego podszywać, ale znowu - żadnych za i przeciw.

Emisariusz musiał się skupić się na czymś konkretnym, nie zaś na gadaninie mieszczuchów niewiedzących o czym mówią.

Tahir potrzebował osoby, która zaprowadziłaby go do świątyni Selune. Gadatliwa wcześniej kobieta, którą zapytał o drogę początkowo połknęła język, ale kiedy się otrząsnęła podała mu dokładne miejsce, w którym miał się znajdować ten boski przybytek, a nawet więcej… dwa miejsca. Stwierdziła, że jedna, z dzielnicy doków, została doszczętnie zniszczona, zaś druga w centrum była dopiero przygotowywana, ale tam rezydowali kapłani Selune i przyjmowali każdego w swoje progi. Należało się więc udać się do tej drugiej, jednak wpierw Tahir postanowił przekonać się jak została potraktowana zniszczona świątynia.

~~~~

Przemierzając ulice dzielnicy doków czuł jakby schodził w coraz głębszą Otchłań. Tutaj kończył się dobrobyt centrum i wyższych dzielnic. Tutaj kryła się bieda, a bieda rozsiewała swą zarazę niezorganizowanej przestępczości. Tahira jednak nikt nie zaczepiał, a nawet jeżeli zawieszano na nim łapczywe spojrzenia to znikały one tak szybko, jak i się pojawiły, a ich właściciele szybko umykali w cienie zaułków czując niezrozumiałe dla siebie uczucie zagrożenia.
Można było sobie zadawać pytanie czemu wybrano takie miejsce na świątynię?

Dotarł w końcu do miejsca spoczynku dawnej świątyni Selune. Zastał tam martwą budowlę. Budynek, niegdyś biały, był teraz oczerniony, zaś kiedyś zapewne piękne witraże zostały rozbite okrutnie, a ich kawałki walały się po ziemi na zewnątrz. Podobnie drzwi były wybite z zawiasów, ale od środka, jakby ktoś próbował się wydostać. Uszkodzony został także dach, przepalony na wylot, rzez co zapadł się pod własnym ciężarem. Ocalały rzeźby, patrzące na nowego gościa teraz ze smutkiem wymalowanym na osmalonych twarzach, jakby składały skargę na swój niesprawiedliwy los.
Kiedy Tahir szedł przez przepalony niewielki ogródek pod okutymi butami chrzęściły mu wysuszone gałązki i rozrzucone, przypalone kwiaty. W okolicy panowała zupełna cisza przetykana tylko odgłosami miasta, które wlewały się w przestrzeń z odległości.

Kiedy przekroczył wyłamane drzwi zastał chaos. Wszystko było zniszczone, czy to ludzką siłą, czy z pomocą magii, osmolone i przypalone bądź po prostu spopielone, a to, co się zapewne ostało z tego szaleństwa padło ofiarą hien cmentarnych. Nawet ołtarz, choć kamienny, miał obłupaną krawędź. Jedno było zastanawiające. Ktoś zaczął pieczołowicie układać na swoich miejscach pozostałe przedmioty, nie mające wartości dla złodziei grobów i ścierać sadzę w niektórych punktach. Było to zrobione na tak małą skalę, że prawie niewidoczne, ale jednocześnie dawało do myślenia przywodząc na myśl opiekę nad grobem ukochanej osoby.
Nie porzucono tego miejsca doszczętnie.

~~~~

Po opuszczeniu martwej świątyni Tahir udał się do centrum. Tam z trudem znalazł w końcu budynek mający służyć za świątynię Selune. Niewielki, skromny budynek, który na pewno nie posiadał takiej majestatyczności, co poprzedni. Mieli tam jednak stajnie, więc Tahir oddał do niej swojego konia… wiedząc, że nie będzie to dobry towarzysz dla znajdujących się w środku innych wierzchowców.
Nad drzwiami prowadzącymi do świątyni wisiał symbol Selune, wyraźnie ocalały z tego szaleństwa, którego efektów był świadkiem w dokach. Wyczyszczony i wypielęgnowany, ale jednocześnie coś mówiło Tahirowi, że jego srebrna powierzchnia jeszcze jakiś czas temu była oczadzona.

W środku zaś… W środku było nostalgicznie.

Wszędzie zgromadzono to, co przeżyło katastrofę. Figurki, symbole, nadgryzione ogniem tomy. Oczywiście były także nowe rzeczy, ale z całego stanu tej świątynki wynikało jasno, że dopiero przygotowują się do odrestaurowania budynku i nadania mu odpowiedniego charakteru. Niemniej sala główna prezentowała się wspaniale, bo zapewne o nią wpierw się zatroszczono. Widać było pracę artystów, którzy przykładali rękę do odnowy tworząc płaskorzeźby i malowidła. Całość utrzymana była w motywach rozgwieżdżonego nieba, na którym górował księżyc umiejscowiony tuż za ołtarzem. Po bokach, w ścianach, tliły się magiczne światełka rozpalające owe gwiazdy, a księżyc błyszczał delikatną poświatą.

W pomieszczeniu znajdowały się dwie ludzkie kapłanki, z czego pierwsza wysłuchiwała tego, co miał do powiedzenia jeden z obecnych wiernych, zaś druga skończyła właśnie modły i wstała, aby zwrócić uwagę na nowego gościa. Prócz tej trójki było jeszcze dwóch wiernych w środku i jeden malarz, który sprawiał, że niebo wyglądało na prawdziwe.

Musi coś umrzeć, aby coś nowego narodziło się.

- Witaj. - odezwała się blond-włosa kapłanka podchodząc do Tahira. - W czym… możemy pomóc? - zapytała już z mniejszą pewnością siebie, kiedy zatrzymała się nieopodal emisariusza.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 07-02-2015, 19:08   #118
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Większość drogi spedzili milcząc, paladyna trapiło wiele spaw i nie miał nastroju by wiele mówic a i Aeron nie szczególnie się rwał by zabawiać towarzysza rozmową. Mysli elfa na przemian zajmowała misja czcigodnego Quelnathama i opowieść Aerona o tym jak został odrzucony. Obu tym sprawom Erilien poświecał się z taką samą uwagą i za żadne skarby nie mógł się zdecydować która jest dla niego ważniejsza. Niestety, nie posiadał daru podzielności uwagi którym tak szczyciła się jego matka. No ale cóż, talentu do magii lodu również po niej nie odziedziczył.

W świątyni od razu poczuł się lepiej. Tu pozostała jakaś cześć boskiej iskry Corellona. Nie tak odczuwalna jak obecność która mu towarzyszyła niemal całe życie ale jednak. W rzeźbach i kwiatach w drzewach w całym pieknie tego miejsca było znać inspirującą moc najwyższego wśród Seldarine. Aromatycznym powietrzem tego miejsca aż przyjemnie było wypełnić płuca. Oto miejsce w którym swój dom znajdowała kwintesencja tego co najlepsze w Tel’Quess.

- Witaj czcigodny Kapłanie. - Skłonił się z szacunku dla opiekuna świątyni choć nie tak nisko jak przy ich pierwszym spotkaniu. Człowiek zapewne nie zwróciłby na ten drobny gest uwagi lecz dla elfa było jasne, że sprawa która sprowadziła ich w to miejsce nie należała do przyjemnych.

Avolern porzucił próby dogadania się z mieszańcem i zapytał Eriliena:
- Jakież to wiatry was tu przygnały, szanowni?

- Widzę, że duch Corellona ciągle błogosławi tej światyni. - Zaczął paladyn starając się nie zaczynać ozmowy od nieprzyjemnego tematu, wydawało mu się to bardzo nieuprzejme wobec kapłana od progu zwracać się z pretensjami. Zwłaszcze jeśli miał on jakieś ważne powody by odesłać Aerona. - Cieszy mnie to niezmiernie zwłaszcza teraz w obliczu nieszczęścia jakie na nas spadło.

- Ważne, aby nie tracić wiary. - odparł kapłan. - Bogowie się od nas nie odwrócili, a wręcz przeciwnie, okazali swoją łaskę.

Paladyn pokiwał głową w zadumie.
- Okazujesz wielką mądrość i ufność w Corellona Czcigodny, bowiem jak nauczał mnie mój senior. Corellon nigdy nie odrwóci się od swych dzieci. - Ostatnie zdanie podkreślił mocno je akcentująć i spoglądajac twardo prosto w oczy kapłana.
Kapłana to wyraźnie zdziwiło, ale odparł spokojnie:
- Nie odwróci, a szczególnie nie teraz, skoro nawet zszedł pomiędzy śmiertelnych.

No tego było dla biednego paladyna za wiele. Takich rewelacji to się nie spodziewał. Na zamianę bladł i czerwieniał, chciał zadać setki pytań i stał oniemiały. W efekcie musiał wygladać bardzo głupio niczym karp wyrzucony na brzeg który bardzo stara się złapać oddech ale nie może bo nagle życiodajna woda zniknęła.
- G-g-gdzie?! - Wydukał jakając się niczym młodzik pierwszego dnia służby u swego seniora.
Aeron również zdębiał i czekał milcząc, sam nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Pierwsza myśl pewnie kieruje ku Evermeet, ale nasz Stwórca wybrał inne miejsce. Dostałem informację z samego Cormanthoru, że tam się On znajduje. - położył dłoń na ramieniu Eriliena. - Musisz być więc silny.
- Ale... a… Aeronie słyszałeś?! - W końcu radość zwyciężyła w sercu paladyna z innymi emocjami. Corellon Larethien był wśród swego ludu. W Cormanthorze! Czyżby wielki władca i obrońca elfiego ludu postanowił odzyskać własnoręcznie ziemie odebrane jego dzieciom? Jakiż wstyd, że nie ma przy jego boku tego który ślubował mu wierność. Czyż to dlatego moc boga opusciła paladyna? Czy to jest jego próba? Myśli kłebiły się w głowie Eriliena a jedna z nich paliła niczym żywy ogień. Gorąca potrzeba stanięcia przed swym bogiem, tak jak niegdyś w świątyni. Lecz tym razem wspólnie, przeciwko złu jake się zalęgło w tej prastarej krainie.

Tkniety tą nagłą potrzebą dobył swego miecza i przykęknął w najświetszym miejscu świątyni.
- Pobłogoslaw mnie czcigodny kapłanie gdyż otrzymałem święta misję! - Oparł dłonie na gardzie miecza i wzniósł głos w radosnej modlitwie a zakończył ją przysięga.
- Na ostrze twego miecza Sahandrian’a i ostrze mego miecza Dhaerowathil’a przysięgam niezwłocznie ruszyć by stanąc u twego boku w walce z wrogami naszego ludu. Nasz ukochany Panie, Ty z którego krwi jesteśmy zrodzeni, Wielki Obrońco Tel’Quessir, Ty który zsyłasz dary Sztuki swym dzieciom, Corellonie! Twój uniżony sługa rusza by znów wypałniać twą wolę!

Gdyby Erilien był świadomy swojego otoczenia zobaczyłby spojrzenie jakim kapłan obrzucił Aerona, gdy paladyn wypowiedział jego imię. Elf jednak szybko przestał zwracać uwagę na mieszańca i zaczął składać modły do Corellona, położywszy dłonie na głowie klęczącego Eriliena.
- Stwórco wszystkich elfów, który obdarzasz na codzień łaskami i czuwasz nad Tel’Quessir, twój uniżony sługa prosi, abyś okazał Erilienowi en Treves, twojemu wiernemu rycerzowi, który zawsze był i jest gotów stać na straży Twej woli, a którego wiara jest niezachwiana i szczera, swoją łaskę i pobłogosławił jego czyny, które spełniać będzie w Twoim imieniu. - zdjął dłonie z głowy Eriliena i rozłożył ręce. - Cormiira zostały dopełnione.

Kiedy podnosił się z kleczek wydawał się jakby wyższy, przepełniony wewnetrzną siła która niemal widocznie emanowała z jego ciała.
- Aeronie, podejdz do mnie. - Głos paladyna był spokojny i głebszy a zarazem bardziej przeszywajacy niż zazwyczaj.
Erilien zobaczył, że nawet Aeron przyklęknął na jedno kolano, ale drgnął, gdy paladyn się do niego odezwał. Co było osobliwe, Aeron pobladł, ale podszedł do Eriliena.
- Stawaliśmy razem przeciw wspólnemu wrogowi. Okazałeś swoją wielką odwagę. - Każde słowo paladyn wypowiadał z dziwnym namaszczeniem, jakby intonował słowa zaklecia.
- Teraz kiedy otrzymałem wszystkie znaki, rozpoznaję w tobie wybrańca Corellona. Na mocy swej władzy jako przyszłego lorda Zimowego Dworu przyjmuję cię Aeronie do swego rodu jako mego brata a jako rycerz naszego wielkiego pana przyjmuję Ciebie Aeronie i’Treves na swego giermka i ucznia. Czy przyjmiesz te zaszczyty i przysięgniesz wypełniać wole Corellona Larethiana naszego boskiego przodka?

Pół-elf zaniemówił. W głowie mu się nie mieściło, to co się wokół niego działo. Wziął głęboki oddech, uspokoił myśli i skłoniwszy głowę odparł:
- Jestem… zaszczycony tym… wszystkim… - spojrzał w oczy Erilienowi. - Przyjmę te zaszczyty i przysięgnę, tylko… - spuścił znowu głowę. - ...nie wiem czy jestem najlepszym kandydatem, a ostatnie czego bym chciał to czynić dyshonor twojej rodzinie i Corellonowi… - najwyraźniej męczyło go teraz to, co mówił o Seldarine.

Erilien tylko pokiwał głową zadowolony z tych słów półelfa.
- Twoja skromność to ostatni dowód na prawdziwość mych słów. Czcigodny kapłanie pobłogosław mego brata i przyjmij jego przysięgę. Oto bowiem przed toba ten który wraz ze mną pokrzyżował niecne plany naszych zagubionych kuzynów. Ten któremu Corellon zsyła wizje by prowadziły i sprawdzały jego wiernych. - Znów zwrócił się do półelfa. - Aeronie uklęknij i złóż przysięgę Corellonowi mój bracie. Rozwiej swe wątpliwości gdyż dowiodłeś już hartu swego ducha. Wiem iż nie zawiedziesz ani naszego rodu ani boskiego opiekuna.

Aeron cały poruszony tym, co się działo uklęknął i zwalczywszy problem ściśniętego gardła odezwał się.
- Ja, Aeron i’Treves, potomek elfów, przysięgam wypełniać wolę Stwórcy Elfów, który dba o wszystkie swoje dzieci, a jednocześnie błagam o wybaczenie dziecinnych słów, które opuściły moje usta, bo nie pochodziły od duszy.
Kapłan również był zszokowany całym tym zajściem, bo to nie mieściło mu się w głowie. Niemniej również złożył błogosławieństwo nad Aeronem, a wyglądało na to, że spadł mu jakiś kamień z serca.

- Wstań Aeronie. - Podał rękę półelfowi, swemu bratu. - Czeka nas sporo pracy, musimy przygotować się do drogi.

Aeron wstał z pomocą Eriliena. Widać było, że jest cały poddenerwowany sytuacją, chociaż starał sie grać spokojnego.
- Nasi towarzysze mogą pomóc… - wyszeptał. - Quelnatham chciał przecież ruszyć do Cormanthoru. Może móglby nas przenieść tam magicznie?

- Tak, czcigodny Quelnatham zapewne będzie chciał nam towarzyszyć w wyprawie do jego domu lecz nie powinniśmy prosić świątobliwego Ocero gdyż nie jego ta walka. Pójdzie jeśli sam będzie miał taką chęć a wówczas zyska naszą dozgonną wdzięczność. To jednak jego decyzja nie nasza.

- Czcigodny kałanie, ruszamy teraz by przygotować się do drogi. Niech błogosławieństwo Corellona nigdy Cię nie opuszcza!
 
Googolplex jest offline  
Stary 08-02-2015, 21:47   #119
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tahir gestem tyleż teatralnym, co ceremonialnym, opieszale prawą ręką zdjął zawiniętą jak szal pelerynę, jak na drodze. Odsłoniwszy święty symbol Myrkula, choć egzotyczny, choć wykonany niewątpliwie daleko i dawno, zrobiony w złocie i drogim lazurowym barwniku, startym latami, wyznawca w świątyni-przybytku wyglądającym na miejsce zbiórki uchodźców wyglądał jak by miał dokonać dzieła zaczętego gdzie indziej.

Oczywiście było to złudzenie, choć poczucie groźby w pełni opancerzonego, uzbrojonego osobnika ostentacyjnie jawiącego się ze swoim wyznaniem mogło zmrozić krew w żyłach. Podszedł do młodszej kapłanki, jak wszystko co robił, powoli. Dopiero obrócił hełm, chyba spoglądając nań z przeziernicy. Mierzył kobietę tak wzrokiem chwilę, nim odezwał się donośny szept.
- Gdzie jest wysoka kapłanka, dziecię? - tonem, który zdradzał w równej mierze wzgardę i pobłażanie.
Kobieta zacisnęła zęby i próbowała opanować oddech, który przez moment zamarł.
- Czego potrzebujesz, nieznajomy? Może ja mogę pomóc i nie trzeba nikogo więcej… kłopotać. - wysiliła się na uśmiech, ale wypadł on nadwyraz blado.
Przez chwilę emisariusz, w pancerzu pozornie zupełnie nieruchomy, rozważał - w powietrzu emanowało leniwe rozważanie, w jaki sposób się zachować, czy wymusić posłuszeństwo na kobiecie, czy zdecydować się na odrobinę kurtuazji. Wnet się zakończyło.
Poszukuję Widzących… i jestem nad wyraz zainteresowany, co wydarzyło się w Domu Księżyca.
- Mogę wiedzieć czemu… pytasz? Po co są Ci potrzebne te informacje… panie? - kapłanka starała się zachować pozory niewzruszenia, ale nie wychodziło jej to tak, jakby tego pragnęła. Niemniej wyraźnie nie ufała Tahirowi, a jednocześnie obawiała się go.
Najwyraźniej to była granica. Mimo zbroi, mimo bezruchu, kobieta poczuła chłód nim zorientowała się, że emisariusz wyciągnął pancerną rękawicę, by ująć jej podbródek - z szybkością niemal, niemal przeczącą ludzkim możliwościom. Chłód zaś… był bardziej dotkliwy niż w metalu.
Ponieważ twa bogini cię opuściła, Srebrna Siotro, możesz mi pomóc tyle co żebrak z naprzeciwka. Zakłopocz swoją panią, i powiedz, i nie zapomnij… bo słowa te są dla niej, nie dla ciebie, że Tahir ibn Alhazred, rycerz Esabha, którego zwiecie Myrkulem, chce z nią mówić. - zakończywszy mowę, rozluźnił nie ciasny, ale żelazny uchwyt, umożliwiając kobiecie uwolnienie się. Jak gdyby w tej samej chwili stracił nią zainteresowanie, i ruszył do zaimprowizowanego ołtarza przed którym klęknął, obok innych, się modlić.
Kobieta przez dłuższą chwilę stała w bezruchu, nawet nie zauważywszy, że trzęsły się jej dłonie. Zrzuciła jednak z siebie odrętwienie, aby ruszyć w stronę kwater kapłańskich. Zatrzymała się jeszcze na moment, aby spojrzeć na modlącego się kapłana, po czym puściła się, prawie, biegiem w odpowiednim kierunku.
Tahira dość szybko doszły nowe kroki, które zatrzymały się nieopodal, ale nie przeszkadzały mu w modlitwie. Inni modlący się obok Tahira z jakiegoś powodu zrozumieli, że czas ich nagli i musieli opuścić świątynię.
Kiedy Tahir uniósł głowę zobaczył kobietę o kasztanowych, długich włosach o twarzy młodej dziewczyny. Ubrana była w srebrną szatę przeplataną jedwabnymi, ciemno niebieskimi wstęgami. Na piersi miała wyszytymisternie symbol Selune, a przy pasie podobny srebrny symbol.
W momencie, gdy zauważyła, że Tahir podniósł się skłoniła głowę i rzekła.
- Witaj, Tahirze ibn Alhazredzie. Jestem Milania Desner. Słyszałam, że chciałeś ze mną porozmawiać.
- W rzeczy samej, pani. - puścił święty symbol Myrkula, trzymany do modlitwy w lewej dłoni, i wstał z przyklęknięcia - Porozmawiać o niewiernych, żerujących na duszach, i o tym co zaszło w Świątyni Srebra.
- Słyszałam, że poszukujesz Widzących… - zaczęła ostrożnie. - … ale nie wiem na ile mogę ci pomóc w tej kwestii. Ta sprawa wypłynęła dość… niedawno, chociaż słyszało się ich głosy na ulicach.
- Czyż to nie oni, lub zwiedzeni ich bluźnierstwami odpowiadają za Dom Księżyca? - zapytał z łagodnością węża Tahir - I czyż doprawdy tutaj będziemy rozmawiać?
- Tak, tak… Chodźmy… - Milania trzymała się o niebo lepiej od młodszej kapłanki, chociaż było czuć u niej napięcie, jak i w ruchach, jak i w słowach.
Zaprowadziła Tahira w boczny korytarz, którym pokierowała do dużych rozmiarów pomieszczenia, w którym przyjmowano tych potrzebujących duchowego wsparcia lub po prostu rozmowy. Pomieszczenie było puste, jak i w sumie opustoszała sala główna od momentu, gdy pojawił się Tahir. Kapłanka wskazała Tahirowi ławę, chociaż nie wiedziała czy on będzie miał zamiar usiąść, po czym kontynuowała.
- Na to wychodzi, że zwiedzeni odpowiadają…
Miała rację. Emisariusz stał.
- Głupców i naiwnych trzeba odwrócić z tej ścieżki, przywrócić im bogobojność. Nasi boscy władcy nie muszą żyć w zgodzie, lecz atak bezwiernych na jedną świątynię to atak bezwiernych na boski majestat w ogóle. Trzeba ich odnaleźć, trzeba strachem zawrócić tych, których się ku ich właściwemu przeznaczeniu; resztę osobiście poślę na Ścianę. - emisariusz mówił tonem nie tak miękkim, teraz ostrzejszym acz delikatnym, jak pojedyncze ziarna piasku niesione szybkim wiatrem, nie dość jednak by utworzyć burzę. Spokój, pewność i pewna… nonszalancja jakimi rezonował nie pozostawiały wątpliwości co do jego przekonania do wydeklamowanych działań, czy rzeczywistego zamierzenia ich spełnienia.
Kapłanka również nie usiadła najwyraźniej woląc nie powiększać jego przewagi wzrostem nad sobą. Już tak było… nieciekawie.
- Sądzę, że nie wszyscy są tak samo winni… Niektórym mógł zostać zabrany wybór.
- Młoda pani… ZAWSZE jest wybór. - wypowiedział rycerz, nie ukrywając przez swoje słowa momentalnie utraconego szacunku.
Kapłanka przymrużyła oczy.
- Zawsze jest wybór, jeżeli wola nie jest spętana. - odpowiedziała siląc się na spokój. - Ale co jeżeli zostaną założone na osobę magiczne okowy?
- Wówczas wybór nie zostaje zachwiany, a choć można dyskutować, czy magia jest w stanie sprzeciwić się prawdziwej wierze… - nisko zaśmiał się, jeden raz, nieomal jak chrząknięcie, lecz bardziej metaliczne - pocieszenie można znaleźć w tym, że ich dusze odnajdą ich patronów. Pan Śmierci o to zadba.
- Ukarałbyś starego kapłana, który oszalał przez działania Widzących? I odwrócił się?
- Nie przybyłem tu, by karać. Lunatycy są do wyleczenia przez twoje siostry, Wysoka Kapłanko, lecz nie zapominaj, że w szaleństwie widać więcej. Może na tym polega magia Widzących. - wyjaśnił zniecierpliwiony Tahir, wyciągając dłoń by uciszyć ewentualną odpowiedź - Nie jestem zainteresowany zabijaniem niewinnych i postronnych, tylko tych, którzy odpowiadają za te magiczne okowy, tych, którzy snując bluźnierstwa dopuszczają się do ataku na WSZYSTKICH bogów. A ty wiesz o takich okowach, wiesz coś więcej lub znasz kogoś, kto wie. - emisariusz opuścił dłoń, podchodząc nieco, jak gdyby by wzbudzić więcej zaufania.
- Zdradź mi.
Milania patrzyła na Tahira w napięciu przez chwilę zastanawiając się. W końcu odezwała się cichym głosem tak, aby emisariusz nie słyszał jego drżenia.
- Znam kogoś, kto może wiedzieć, ale… nie możesz z nim porozmawiać.
- Dlaczegoż, Wysoka Kapłanko? - zapytał z troską skorpiona rycerz.
- Nie jest w stanie na… rozmowy. Jest w naprawdę złym zdrowiu.
- Ktoś ci bliski, pani?
- Nie rodzina, ale ktoś bliski nam wszystkim. - odparła kapłanka cicho.
- Zatem nie chciałby, aby służkom Selune stała się krzywda, prawda? - choć od tych słów Tahira można było odnieść różne reakcje, emisariusz, najwyraźniej niepomny na dwuznaczność mówił dalej - Gdyby mógł pomóc rozwiązać kwestię Widzących… czy nie tego by chciał? Czy nawet w złym zdrowiu wola nie powinna być jego? Jesteś głową tego konserwatorium głosu jej sług, jesteś pierwszą spośród srebrnych; nie pozwól by troska o jednego przesłoniła ci obraz sytuacji. - Tahir odsunął się nieco, dając kobiecie przestrzeń do poczucia bezpieczeństwa. Osoba zdolna wychwycić też emocje rozmówcy po samym tonie głosu mogłaby się zorientować, że teraz mówi z prawdziwym przejęciem, nawet jeśli objawiającym się głównie przez gniew wobec Widzących… i kogoś z innego czasu, innego miejsca.
- Ty i twoje siostry jesteście ofiarami konfliktu osób, nie baczących na skazywanie dusz postronnych. Zaatakowali raz, nie zawahają się znowuż, być może wspomożeni przez inne szumowiny głodne ochłapów zwycięstwa, jedni by zabić wiarę, drudzy by okraść cokolwiek wartościowego możecie mieć, lub dla rozrywki, lub choćby dla twoich sióstr; taka sytuacja jest jak wojna, a wojna jest miescem grozy, której zapewne nie dane było poznać twoim siostrom, lecz teraz, gdy pozbawione są łaski Selune… myślisz, że straż tego miasta ochroni was przed osobami, które magią potrafią zniewolić umysły? Z każdą chwilą każda z kapłanek jest w wielkim niebezpieczeństwie, każdy z kapłanów może zostać zamordowany. Na pewno też teraz, na pewno w każdej chwili gdyby Widzący chcieli dokończyć dzieła. Na pewno w każdej chwili, gdy zwykli mordercy i reketerzy i wrogowie twojej wiary uzyskali naocznie przyzwolenie od Selune, przez jej nieobecność, gdy Dom Księżyca płonął.
- Tarnius… - wyszeptała kapłanka, po czym dodała już z większą nutką pewności. - Gdyby był tu Tarnius dowiedziałbyś się więcej… On… stanowił głowę naszej części kościoła, aż… to szaleństwo się nie stało.
- Powiedz jak go odnaleźć, dziecko. Nie skrzywdzę waszego Wysokiego Kapłana, gdy zostałyście same, gdy bogowie milczą. - rycerz w zbroi koloru nocy powiedział jasnym tonem, i choć w jego zapewneniu jasne było, że w innej sytuacji zapewnienie mogło być konieczne, że bez takiego zapewnienia temu człowiekowi obojętnym by było czy wspomniany Tarnius przeżyje rozmowę z nim czy nie, jasnym również było dla każdego kto choć trochę znał się na ludziach, że emisariusz był sługą Myrkula w takim samym stopniu jak sługą honoru.
- W przytułku dla… obłąkanych. - odpowiedziała kapłanka. - Ale nie wpuszczą Cię do niego, panie. Mało kogo wpuszczają.
- Potrzebuję wiedzieć tylko, jak go odnaleźć, i w którym jest pokoju. Nikt mię nie zobaczy. I… jakiś drobiazg od ciebie, Srebrzysta Pani. - dodał po pół sekundy namysłu - By nie uznał mnie za jedną z nocnych mar, by miał dowód, że istnieję.
- Jest to przytułek “Chroniącego Światła” i znajduje się w centrum, niedaleko stąd. Pokój… Wydaje mi się, że to pokój Pyłu. - odparła kapłanka. - Znajdę coś zaraz, przepraszam. - dodała kobieta zbyt młoda na swoje stanowisko i opuściła pomieszczenie. Minęły może dwie minuty, kiedy wróciła trzymając w dłoni drobny, srebrny wisiorek nie w kształcie księżyca, ale białego ptaka, zapewne gołębia. - Tarnius podarował mi go kiedyś… - podała wisiorek Tahirowi. Ten przyjął wisiorek, chowając go do ukrytej kieszeni około szalowej części płaszcza, jak wisiorek Widzących.
- Dziękuję, pani. Postaram się go przywrócić wam, a nawet jeśli nie, dowiem się o Widzących. - powiedział Tahir, jednym gestem zakręcając znów pelerynę jak szal by zakryć kieszenie.
- Dziękuję… Tylko proszę cię panie, abyś był pobłażliwy dla niego… To wspaniały człowiek i wielce oddany Selune, tylko sprowadzono na niego szaleństwo...
Emisariusz skinął tylko głową, ale odezwał się jeszcze, by ściągnąć uwagę kapłanki.
Jest jeszcze jedna rzecz, w związku ze wszystkimi zaszłościami i wszystkim, o czym mówiliśmy. - Tahir dobył prawą dłonią sejmitara, dość niezgrabnie i nienajszybciej. Klęknął jednak, może nie dając czasu kobiecie na reakcje, a może nie dbając, opierając klingę sztychem o podłoże, a prawą dłoń, przeciwnę tej od modlitwy, o rękojeść, przyklęknąwszy również na przeciwne kolano.
Jakożcie bezbronne, przyrzekam chronić tę świątynię i jej mieszkańców, do czasu zniknięcia zagrożenia ze strony Widzących, wezwania przez Esabha lub aż znajdziesz lepszego obrońcę, Wysoka Kapłanko. - schyliwszy głowę, powstał, chowając ostrze.
Za pozwoleniem, udam się teraz, do Tarniusa, pani. Powrócę najszybciej, jak będzie to możliwe. - zapewnił chłodno jak noc na pustyni.
Zszokowana tym kapłanka, która jeszcze przed chwilą sądziła, że Tahir chce ją wysłać do swojego boskiego patrona ukłoniła się lekko.
- To… My… Jesteśmy zaszczycone… - wydukała nie panując nad drżeniem ciała spowodowanym wizją sejmitara w ręku Tahira. - Udaj się więc do Tarniusa…
- W międzyczasie, pani, naucz się władać i rozkazywać. - zawinąwszy płaszczem w ukłonie jak egzotyczny emisariusz, którym był, Tahir cofnął się o krok nim pozwolił sobie na odwrócenie i ruszenie do wyjścia. Przystanął tuż przed nim.
- Przekaż proszę, pani, jeśli byłabyś łaskawa, swej siostrze… moje najdonioślejsze przeprosiny. Minęło zbyt wiele lat odkąd dane mi było rozmawiać z żywą duszą. - przekazał, po czym opuścił pomieszczenie, i świątynię.

~~~~

Pokój, w którym znajdował się Tarnius był bezpieczną wysepką dla zmąconych umysłów w tym strasznym świecie. Mimo, że posiadał swoje wygody to jednak z jakiegoś powodu przypominał celę. Wyraźnie był bardziej przystosowany dla agresywnych pacjentów, nie zaś tych, którzy byli niegroźni, co dawało do myślenia o stanie Tarniusa.
Pacjent miał tutaj zapewnione proste łóżko, jak i niewielki regał z książkami, które (sądząc po tytułach) zostały przeniesione z jego zbiorów. z małego, zakratowanego okienka w drzwiach sączyło się blade światło dnia, zaś z jedynego, niewielkiego okienka płynął leniwym nurtem odblask słońca, który jednak nie dochodził do skulonego na łóżku, wciśniętego w ścianę Tarniusa. Stary kapłan trzymał się cienia. Dla osoby posiadającej odpowiednie możliwości, dostanie się do takiego zwyczajnego pomieszczenia, trudnością większą było jego znalezienie. Jednak tym samym sposobem co do Pokoju Pyłu, Tahir dostał się wcześniej do samego Chroniącego Światła i odnalazł właściwe, nazwane nie przypadkiem pomieszczenie nie wzbudzając niepotrzebnych niepokojów.
Może poza poruszeniem kilku szaleńców, którzy go widzieli.
Więc. - stojąca nagle pod nie otwartymi drzwiami, jednak wewnątrz pomieszczenia postać emisariusza niby zmaterializowała się, wydając urywane dźwięki metalicznego kroku gdy raptem dwa zabrały go do wnętrza pomieszczenia. - Teraz jesteś bezwiernym, hmm? - zapytał emisariusz jeszcze okryty peleryną, przekręcając w stawie jeden z palców zbroi by go rozprostować. Jego ton był prawie przyjacielski, jeśli można tak nazwać kpiarstwo wypowiedziane umierającemu z pragnienia przez mistrza oazy.
Stary kapłan odwrócił głowę w stronę głosu, żeby zawiesić spojrzenie na Tahirze. Spojrzenie pełne smutku i… irytacji?
- Odejdź, maro. Mam was dość. - rzekł i machnął ręką, jakby chcąc odegnać orzybysza.
- Masz dosyć nas, czy twojej… bierności? - zgrobowiał emisariusz - Czy Selune cię porzuciła? Czy ty porzuciłeś Selune, nie wiedząc, co czynisz? Bo pewnym jest, że porzuciłeś wszystkich swych wychowanków, Tarniusie.
- Moich wychowanków… - szepnął do siebie Tarnius. - Wiesz, że dał mi symbol? - wyciągnął rękę i otworzył dłoń prezentując kunsztowny symbol Selune. - To dobry chłopak, taki dobry...
- Teraz może umrzeć, wraz z całą resztą, gdy Widzący powrócą dokończyć dzieła. - z pewnością odparł Tahir, nie musząc wiedzieć, o kim mowa - A ich kłamstwa… bo wiesz, że to kłamstwa, wystarczyły, byś porzucił zarówno ich, Srebrną Panią, jak i własną duszę, gdyż wiesz, co Cię za to czeka.
- Te słowa… jego słowa… - Tarnius przymknął oczy. - Miały siłę. - zamilkł na chwilę, ale zanim Tahir się znowu odezwał dodał jeszcze. - Nie można być wiernym, kapłanem, i zdradzić swojego boga… - potwierdził cicho ściskając w dłoni symbol Selune.*
- Och, ależ można. Srebrna Pani i inni wybaczają, co zgaduję jest nieuniknione. Pomyśl o wyznawcach, choćby, Trójcy, czy o sługach Furii. Gdyby Srebrna Pani miała zwyczaj okrutnie testować swych wiernych, nagłą ciszą, milczeniem, samotnością, byłbyś o tyle lepiej na to przygotowany… jedyne na co pozwalasz, to triumfować im, bo dla nich to czas, jaki znają. Oni nie zawahaliby się wobec tych słów, a ty? Czy choćby je pamiętasz, czy choćby rozumiesz to, co spopieliło twą wiarę?
- Chciałem mu tylko pomóc… Ukoić cierpienie i strach, a on je na mnie sprowadził… - położył na łóżku symbol, aby spod koca wyjąć drugi, który teraz znajdował się w dwóch częściach.
Emisariusz podszedł do samego skraju łóżka, również w dużej mierze zasłonięty cieniem, może z fragmentem koloru nocy jego zbroi widzianym w mdłym i niewyraźnym promieniu dziennego światła.
To co chciałeś jest teraz nieistotne, Tarniusie. To co jest istotne, to że uwierzyłeś w słowa, które wiesz, że są kłamstwem. I twoi współwyznawcy… twoje dzieci za to zapłacą.
- Nie! - uniósł głos Tarnius. - Nie zapłacą, tylko ja zapłacę! - stanął na łóżku patrząc Tahirowi prosto w… oczy? Jego spojrzenie było wzburzone i przepełnione desperacją, a nie… strachem.
- Też byś uwierzył w te słowa… Jak każdy.
- Och tak, usprawiedliwiaj się, usprawiedliw swą słabość przed samym sobą. Po tym świecie chodziły osoby, Tarniusie, jakich sobie nie wyobrażasz. I gdyby nie nieobecność Selune, nawet ty nie uwierzyłbyś, gdyż nie zadziałałyby na ciebie magiczne sztuczki. Ale tego też już się domyśliłeś, nieprawdaż? Jakkolwiek by nie było, ty jesteś tutaj, bezpieczny, a twoi podopieczni tam, czekając bez swej bogini, bez swojego Wysokiego Kapłana, aż Widzący, którzy obrali Dom Księżyca na cel dokonają ich przeznaczenia. A może, gdy widać ich bezkarność wobec bogów, poczynią to zwykli grabieżcy. Żałosny koniec dla oddających cześć jednej z pierwszych bogin Torilu, której splendor wraz ze światłem gwiazd nie opuszcza cię nawet w tej celi - powolnym uniesieniem ręki emisariusz wskazał drobne okienko - nawet gdy ty się od niego odsuwasz jak tylko możesz.
- Czego ty ode mnie chcesz, maro? Jesteś moim wyrzutem sumienia, próbą ukarania samego siebie?
- Jestem rozwiązaniem. Możesz nie być już Najwyższym Kapłanem Domu Księżyca… Możesz nie być już w ogóle kapłanem. Ale wciąż możesz ich ochronić…
- To dobre dzieci… - szepnął Tarnius nie do Tahira, nie do kogokolwiek, ale w przestrzeń. - Ale to wciąż dzieci… Należy je chronić, ale czy ja mogę? Czy nie zdradziłem wszystkiego w co wierzą, ich samych? Czy mam siłę się opierać? Jestem tylko starym idiotą, jak powiedział mój syn… To dobry chłopak, mówi wprost rzeczy… - spojrzał na zniszczony symbol. - Selune, Selune…
- Prostota nieraz bywa ograniczeniem młodych. Z pewnością… pamiętasz. To dla niego jedyna obrona, to dla nich jedyna obrona, zwać cię miłościwie starym głupcem, lub szalonym, zostawić tutaj i prosić boginię, byś wydobrzał, gdy sami w to nie wierzą. Nie są głupi, nie wierzą, gdyż przeczuwają jak jest naprawdę. - Tahir przykląkł na jedno kolano obok kapłana, wyciągając dłoń by obejrzeć zniszczony symbol.
- Wiedzą, że to nie szaleństwo, tylko wybór, a od wyborów, które dokonamy, nie ma odwrotu Tarniusie. Dałeś im najgorszy możliwy przykład jako wierny Srebrnej Pani, lecz… Skoro mają cię za szaleńca, skoro nigdy więcej nie spojrzą na ciebie by cię naśladować… Możesz zrobić rzeczy, których nie mogłeś nigdy wcześniej. - pancerna dłoń się otworzyła, i medalion wypadł z niej, swobodnie, na podłogę.
- W tym twe rozwiązanie. W tym ich ocalenie.
Tarnius zakrył dłońmi twarz, ale za chwilę je odsunął i wyprostował się dumnie.
- Żadnemu z moich dzieci nie stanie się krzywda, póki mnie śmierć nie zabierze.
Mara spojrzała z dołu na wyprostowanego Tarniusa, z cieniem uznania wypisanym w odruchu.
Lecz teraz jesteś tutaj, w zamknięciu, a oni są tam, z twoimi dziećmi. Wciąż werbują zdesperowanych, gdyż skoro ty tak im uległeś, choćby na chwilę, cóż ze zwykłymi osobami? Co, jeśli zwerbują twoje dzieci? Co zrobią tym, których nie zwerbują? Obrali Dom Księżyca nie przypadkiem, i chyba nawet ty nie wierzysz, że na tym poprzestali…
Również emisariusz się wyprostował, patrząc Tarniusowi w oczy, mówiąc z zachęcającą ekscytacją? Pasją.
Nie, twoje dzieci nie będę bezpieczne, nie dopóty ty żyjesz, lecz dopóki Widzący sieją swe kłamstwa i rozpalają ognie. Ty wiesz o nich tak wiele, ty możesz, jako człowiek wiary i starzec autorytetu zbawić tych, których można, i odesłać całą resztę na Ścianę Niewienych, nim będzie ich więcej. A twoje dzieci… może nie będą ci wdzięczne, może nigdy nie zrozumieją, nigdy nie pochwalą i z pewnością zrzucą to na szaleństwo, lecz… - w samym tonie Tahira SŁYCHAĆ było wykwitający uśmiech:
Będą bezpieczne.
- Będą bezpieczne… - stary Tarnius powtórzył jak echo za Tahirem. - Nie mogą dalej rozsiewać kłamstw, nie omamią moich dzieci. One zasłużyły na lepszy los…
- Więc, jak widzisz, musimy zabić Kłamcę, w walce o dusze twoich dzieci, i wielu innych. - zakończył emisariusz, kładając powoli rękę na sejmitarze i powoli dobywając ostrza. Przełożył je peleryną, bardziej z nawyku aniżeli potrzeby, i podał oburącz staremu kapłanowi… Najwyższemu Kapłanowi.
Tarnius przyjął broń, powoli wyciągając po nią drżące ręce, ale uchwyt, jakim złapał sejmitar był mocny i stanowczy. Oczy przez moment zaszkliły się, kiedy szeptał:
- Mój syn… Ocero… Nie zrozumie.
- Nikt nie zrozumie. Ale chełpliwość zrozumienia jest luksusem, a ty masz jeno powinność chronić swą rodzinę, pierwszą powinność każdego męża każdej nacji całej historii Faerunu.
Kapłan uniósł wyżej oburącz otrzymany sejmitar i powiedział:
- I z tej powinności się wywiążę. - odparł z całkowitą pewnością w głosie.
- Widzę, że nie muszę cię uczyć jak dzierżyć ostrze. Przypomnę ci więc jak zabijać, gdyż jako starzec masz ostrożność i rozwagę i doświadczenie jakiej brakuje brutalnym, nieokrzesanym i młodym, by wypełnić zadanie potrzebujesz więc jeno tego, czego brak tchórzom… woli zabicia. - wyjaśnił Tahir.
- Jeżeli zatem jesteś gotów… opuśćmy to miejsce i razem zabijemy Widzącego… Kłamcę.
Zanim Tarnius zdołał odpowiedzieć ich obu doszedł osobliwy dźwięk od strony drzwi, jakby drapanie o ich powierzchnię. Później rozlegy się ciche, dość rozbawione słowa wypowiedziane przez kobietę:
- Maro, maro… Czemu męczysz ślepego kapłana? A może widzi? Trzeba rozszarpać mu oczy?
Tahir spojrzał momentalnie na Tarniusa, próbując wywnioskować po jego mimice, czy głos był mu znany. Bez względu na rezultat ruszył natychmiast w stronę drzwi, skupiając swój słuch, sięgając do zawsze wyłamanego palca rękawicy, gotów przejść przez nie jak gdyby ich nie było.
- Bernis… - szepnął Tarnius wyraźnie znający ten głos, który po chwili rozległ się ponownie:
- Maro, maro… Czy wydrapiesz im oczy?
Tahir z zewnątrz słyszał tylko ciche drapanie w drzwi i urywający się oddech. Nie słyszał nawet innych szaleńców zamkniętych w podobnych pokoikach.
Niczego już dla niej nie zrobisz. Opuśćmy to żałosne świadectwo mocy kłamstw.
- A więc postanowione.... - odezwał się cicho głos zza drzwi, po czym usłyszeli cichy śmiech. - Przygotuj się. To ważne.
Tarnius patrzył na drzwi trochę skołowany i zaniepokojony. Tahir czekał zaś cierpliwie na ruch mężczyzny, wyciągając doń opancerzoną dłoń, koszmar będący jedynym drogowskazem. Otwierając zaś dłoń, ukazał w niej srebrny wisiorek w kształcie gołębia.
Stary kapłan otworzył szerzej oczy i wyciągnął rękę, aby palcami przesunąć po powierzchni wisiorka, po czym wyszeptał:
- Milania… - podniósł spojrzenie na “marę”. - Co się jej stało?
- Powiedziała mi o tobie. Ciężko jej się odnaleźć w roli Wysokiej Kapłanki, to jeszcze dziecko. Ale nauczy się. - Tahir upuścił wisiorek w dłoń Tarniusa, po czym dodał - Niech ci przypomina, za co walczysz.
- Nie jesteś marą, złudzeniem… - Tarnius spojrzał w oczy Tahira stając przed nim bez strachu. - Kim jesteś?
Rycerz śmierci ruchem lewej ręki zrzucił szal by stał się peleryną, odsłaniając symbol Myrkula.
Jestem Tahir ibn Alhazred, sharif miasta, o którym nigdy nie słyszałeś, przybyły na polecenie Króla-Kapłana Piramidy, by odnaleźć bogów, gdyż wobec braku mojego pana, kłopoty żyjących są niczym w porównaniu z problemami umarłych. I gdy tu jestem, nie pozwolę by żadni bezwierni atakowali wiarę, w Srebrną Panią, lub kogokolwiek.
- Rozumiem już… - dodał szeptem Tarnius zakładając na szyję wisiorek. - I chcesz, abym to ja ci towarzyszył. Dlaczego?
- Gdyż widziałeś Widzącego, gdyż utraciłeś wiarę, i gdyż przez twój wiek mam do ciebie dość szacunku, by w ogóle złożyć taką propozycję. Nie jest to częste.
Tarnius skinął głową i uśmiechnął się, ale był to uśmiech szaleńca.
- Musimy to zrobić.
 
-2- jest offline  
Stary 08-02-2015, 22:05   #120
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero

O świetnie. Tylko tego teraz potrzebował… w sumie, faktycznie tego potrzebował. Wskazówek. Selunita spojrzał na mężczyznę.
- Nie wierzę w to. Przynajmniej na pewno nie ci, którzy nie mają tego w dogmacie. Zaufaj mi, gdyby bogowie chodzili teraz po Torilu i mordowali wszystko co zobaczą… no wiedzielibyśmy o tym. Więcej osób by mówiło o tym niż tylko jedna organizacja.
- Oni się z tym kryją.. na razie. - odparł drżącym głosem rozmówca. - Jak możemy się przed nimi obronić, my - śmiertelni? - oczy mężczyzny zaszły łzami, kiedy mówił. Był przerażony.
- Hej, hej. Kto był… jest twoim stróżem? Któremu bóstwu oddawałeś swe modły. - Selunita oparł dłoń na ramieniu mężczyzny.
- O… Oghma… - wyszeptał mężczyzna. - Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego chciałby naszej zguby, ale… Te słowa… - łzy popłynęły po policzku.
- Są tylko tym. Słowami. Nieważne jak prawdziwie brzmią, dopóki Oghma nie zjawi się w mieście i nie zacznie nas pożerać nie powinieneś im zawierzyć bardziej niż swojej wierze. - Ocero wymusił delikatny uśmiech - A teraz, chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. Wypowiedz do siebie, może być po cichu słowa: “Oghma zszedł na Toril, aby posilić się smiertelnymi, a jedyny powód dla którego nikt o tym nie wie. Jest to, że się z tym chowa.” I postaraj się nie roześmiać z powodu absurdu jaki się za tym kryje.
Mężczyzna wypowiedział to, co mu Ocero polecił, nieprzekonany jednak co do tego czy to było śmieszne. Spojrzał kapłanowi w oczy.
- A co jeżeli jednak, mimo wszystko jest to prawda..?
- Na to nie mam odpowiedzi, jednak jest coś co mnie… zapewnia w moim przekonaniu. Zakładam, że nie wyczuwałeś niczego dziwnego w powietrzu, przez ostatnie kilka dni? Albo nie słyszałeś plotek o tym co się dzieje w Skullporcie?
- Czułem i słyszałem…
- Więc, gdyby półnaga elfia bogini biegała po mieście pod naszymi nogami porzerając dusze, czy nasze siły życiowe, na pewno byśmy coś usłyszeli. I nie zniknęłaby tak nagle jak zniknęła. Jednak jeżeli się mylę i bogowie faktycznie nam źle życzą… zniknięcie Eilistraee ze Skullportu może jedynie dawać nam nadzieję
- Albo wybrała się na polowanie… - odparł grobowo mężczyzna.
- Tu mi dałeś pomysł… Tak czy inaczej, jeżeli moje zapewnienia, że ci którzy nagadali tobie te historyjki o morderczych bogach. Odpowiedz mi na to pytanie. Skoro bogowie się kryją ze swym zamiarem, skąd oni o tym wiedzą?
- Widzący im to przepowiedział! - jęknął rozmówca Ocero.
- A skąd wiedzą to ci Widzący? - Ocero uniósł brew - Zajrzeli do umysłu boga i przeżyli? Czy biyli świdkami tego aktu i również przeżyli? Oba scenariusze wydają się mało prawdopodobne.
- Wizje… Widzący miał wizje…
- Ja też podróżuje z wieszczem, nawet dwoma. Żaden o niczym takim nie wspominał. Jedynie o kapłanie klęczącym… nad kapliczką… przysięgającym zemstę… hum… - twarz Selunity malowała obraz jakby dopiero coś pojął - No patrzcie. Tak czy inaczej, chcesz poznać moją radę bracie?
Mężczyzna przez chwilę milczał i trwał w bezruchu, żeby w końcu pokiwać powoli głową, nie chcąc mówić roztrzęsionym głosem.
- Pójdź do swojej swiątyni Pana Wiedzy, znajdź kapłana, któremu jesteś wstanie zaufać i porozmawiaj z nim, powiedz czego się lękasz, co sprawia, że zawierzasz słowom wieszcza, którago nigdy nie spotkałeś. Po czym wsłuchaj się w jego słowa, jestem pewny, że ci pomoże.
- …dobrze… Może tak będzie najlepiej. - mężczyzna szybko otarł łzy, jakby zawstydzony ich obecnością, swoją słabością.
- To ciężkie czasy bracie, okazanie łez nie jest słabością. Najsilniejsi płaczą kiedy sytuacja się tego domaga. W dniach takich jak teraz, jedyne co sprawia, że sam nie zalewam się łzami, to moje doskonałe poczucie humoru.
- Dziękuję… - odparł mężczyzna, chociaż widać było, że do końca przekonany nie jest, jednak jakiś ciężar zszedł mu z serca. - Wybacz za zabieranie twojego czasu. Pójdę już..
- Zanim odejdziesz… nie wiesz gdzie może znajdę tych Widzących, albo przynajmniej kogoś kto zna kogoś kto wie gdzie znajdę Widzących? Porozmawiałbym z nimi.
- Ja z jednym rozmawiałem… Niedaleko tej nowej świątyni Selune, ale to było z dwa dni temu.
- Dziękuję. Idź teraz.
Mężczyzna tylko skinął głową selunicie i ruszył w swoją stronę już pewniejszym krokiem. Może ta rozmowa jednak coś dała?
Selunita miał nadzieję, że był wstanie pomóc mężczyźnie. Ruszył dalej do siedziby straży.

- Ocero! Ocero! - usłyszał w pewnym momencie wołanie za sobą, a kiedy odwrócił się zobaczył biegnącą w jego kierunku młodszą kapłankę Selune, Antasię. Kiedy dopadła w końcu do niego złapała go za nadgarstki i wyrzuciła z siebie:
- Ondonasprzyszedłbyłwświątynipowiedziałżebęd zienaschroniłłaterazposzedł. - jej głos był pełny desperaji i lęku, a oczy zaszklone.
- Mogłabyś powtórzyć tą ostatnią część? Nie dosłyszałem. Wiesz, tylko to co powiedziałaś po “Ocero, Ocero”. - Selunita jednak pozwolił się dalej ciągnąć.
- Musisz nam pomóc! - wydusiła z siebie kapłanka. - On przyszedł.... Pytał o świątynię, o Widzących, chciał rozmawiać z...
- Kim jest “on”?
- Ten Myrkulita! On powiedział, że będzie nas chronił, był przerażający, nie chcę, aby wracał! Rozmawiał z Milanią, jako że upierał się, aby to była Wysoka Kapłanka. Selune, on wróci! - kapłance wyraźnie wszystko się plątało.
- Spokojnie, spokojnie. Jeżeli wróci będę na niego czekał. Teraz tylko brakuje mi nekrofili terroryzujących dzieci… Chodź, jeżeli wróci i zrobi coś co mi się nie spodoba, to zobaczymy jak bardzo Pan Śmierci jest po jego stronie…
- Ocero, Ocero… - załkała. - ONPOSZEDŁDOTARNIUSA! - rzuciła się na szyję kapłanowi drżąc cała. To wszystko było… nadwyraz dziwne i szalone.
- Jeżeli coś mu zrobił... Słuchaj mam prośbę. Udaj się do karczmy Złoty Kufel, znajdź dwa elfy Eriliena i Quelnatham, oraz pół-elfa Aerona. I powiedz, że proszę ich, aby zjawili się u nas w świątyni. Erilien jest świętym rycerzem Correlona, nie musisz się ich bać. Jeżeli ich tam nie będzie, poproś karczmarza, aby im powiedział. - wręczył dziewczynie kilka złotych monet - Daj mu to na zachętę. Po czym wróć do świątyni. Dobrze?
- Ocero! - kapłanka uniosła głos cała roztrzęsiona. - Nie ma czasu, musisz iść do Tarniusa teraz! Ten Myrkulita to śmierć sama w sobie, może być za późno! - pociągnęła Ocero. - Chodźchodźchodźchodź.
Ocero delikatnie odsunął rękę dziewczyny.
- Wiem, dlatego udaje się teraz do… przytułku. Ty idź do moich znajomych. Nie martw się, zajmę się wszystkim. Dobrze?
- Uważaj… Ten Myrkulita to nie jest zwykły nekromata… to rycerz Myrkula… - spojrzała na Ocero i ponownie złapała go za rękę dodając odważnie: Idę z tobą!
Ocero spojrzał na dziewczynę, po czym w niebo.
- Naprawdę? Tak masz zamiar mi dziś uprzykrzyć życie? - ponownie spojrzał na dziewczynę - Dobrze, ale kilka zasad. Robisz co ci każę, jeżeli znajdziemy go przy Tarniusie zajmiesz się tym starym durniem. Jeżeli powiem “Uciekaj”, uciekasz i nie patrzysz za siebie. Jasne?
Dziewczyna cała drżała na samą myśl spotkania ponownie rycerza Myrkula walcząc sama ze sobą, czy pójść, czy też nie. Troska o Ocero i Tarniusa przemawiała za pójściem do przytułku, ale strach, ten nienazwany strach…
- Mówił… mówił, że nazywa się Tahir ibn… Alhazred… - spuściła głowę. - Nie wiem czy to ważne…*
- Jeżeli jest, to jest to sprawa na później. Idziemy?
Antasia pokiwała niepewnie głową.

~~~~~

Ocero wraz z młodszą kapłanką dotarli pod przytułek, który nie zmienił się nic a nic, co nie było dziwne. Antasia zatrzymała się jednak patrząc w bezbrzeżnym przerażeniu na wejście.
Ocero spokojnie wkroczył do środka upewniając się, że kapłanka podąża za nim. Zaczął rozglądać się za członkami personelu.
Dziewczyna wyszeptała chwytając Ocero za rękę.
- To demon śmierci… - zamknęła oczy. - Nie mogę… Nie mogę…
Ocero pogłaskał dłoń dziewczyny.
- Hej, hej. Jestem tu, chodź za mną i po prostu się rozglądaj, jeżeli coś zobaczysz daj mi znać.
Kapłanka trzęsąc się wzmocniła uchyt na dłoni Ocero i ruszyła kilka kroków, po czym puściła ją i odwróciła się tyłem do starszego kapłana.
- I-idź sam… Poczekam… - po policzkach pociekły jej łzy zażenowania swoją osobą, strachu i wstydu.
- Hej, hej. Doszłaś tak daleko. To nie powód do wstydu. Poczekaj i uważaj na siebie. - po czym ruszył dalej.
Szybko napotkał właśnie tę kapłankę, która ostatnio prowadziła go do Tarniusa. Na widok Ocero uśmiechnęła się i skinęła mu głową.
- Cieszę się, że znowu przyszedłeś. Tarniusowi chyba dobrze robi twoja obecność, bracie.
- Nie spodziewałem się jednak, że przyjdę tak szybko. Czy ktoś go ostatnio odwiedzał?
- Od czasu twojej wizyty? Nie.
- Proszę mnie do niego zaprowadzić. To istotne.
- Cóż, dobrze. - zgodzila się kobieta. - Został przeniesiony do innego pokoju, proszę za mną.

Kobieta prowadziła Ocero nie w dół, jak ostatnio, ale w górę. Mijali zwykłe pokoje, jak i zabezpieczone cele. Chociaż korytarze utrzymane były w porządku i kolorystykę stanowiły spokojne barwy, a światło wpadało przez okna, to jednak nie czuło się tutaj zbyt dobrze. To miejsce pełne było choroby i beznadziei. Szepty, szlochy i nawoływania, które przenikały umysł Ocero napełniały jego serce nieokreśloną trwogą.
- Znajduje się w pokoju Pyłu. - oznajmiła znienacka jego przewodniczka.
Ocero szedł dalej, aż nagle usłyszał za sobą ciche kroki. Kiedy się odwrócił zobaczył idącą w pewnej odległości za nim młodą kapłankę, która go złapała na mieście. Stanęła, gdy i ten stanął, a kiedy próbował zrobić krok w jej stronę cofnęła się o podobny.
- Nie zatrzymuj się. - powiedziała łagodnym głosem, chociaż wyczuwalny był w nim strach. - Będę blisko.
Z każdym pokonanym odcinkiem drogi cele robiły się coraz bardziej zabezpieczone, jakby trzymano w nich nie pacjentów, ale jakieś dzikie zwierzęta... I jedną z nich był pokój Pyłu. Przewodniczka zatrzymała się, jednak nie otworzyła celi, tylko odwróciła się i spojrzała przenikliwym wzrokiem na Ocero.
- Erm.. tak? Mam wręczyć daninę? Wypowiedzieć tajne hasło?
- Wejdź, kapłanie do pokoju Pyłu.
- A kto otworzy drzwi? - Ocero coraz mniej się podobała sytuacja.
- Ty. - odparła kobieta.
- Mogę poprosić o klucz? - zastanawiał się, czy kobieta z którą rozmiawia nie zmieniła się podczas ich nieobecności z członka personelu na rezydenta.
- Otwórz oczy, synu Tarniusa. - zanim Ocero zdążył odpowiedzieć poczuł niewielki ciężar w prawej, zaciśniętej w pięść, dłoni.
Odruchowo spojrzał na przedmiot, który tam był. Przysięgam na Selune, jeżeli wrócę wzrokiem do tej kobiety i jej tam nie będzie… przestane pić?
W dłoni kapłana pojawił się klucz, a kapłanka tak jak sądził, zniknęła.
- Wino… - Spojrzał na kapłankę, która za nim podążyła, aby upewnić się, że tam ciągle jest. Ucieszyło go chociaż to - Czy ja z kimś rozmawiałem w drodze tu?
Kapłanka jedynie pokręciła głową, po czym podeszła do Ocero i wyszeptała mu do ucha:
- Czy boisz się śmierci?
I wódkę… Spojrzał na kapłankę.
- Nie. Boję się kilku rzeczy. Nieumarłych, wysokości, Tarniusa wychodzącego z łaźni. Śmierć nie jest wysoko. A teraz lepiej idź na bezpieczną odległość, nie mam pojęcia co mnie czeka za tymi drzwiami. - lub jak długo będę wstanie powstrzymać chęć trzaśnięcia cię w potylice. Dodał w myślach.
Kapłanka skinęła głową i ruszyła w przeciwną stronę, aby za chwilę zniknąć za zakrętem.
Selunita odetchnął, włożył klucz do zamka po czym przekręcił i otworzył drzwi. Zanim jednak wszedł zerknął co jest wewnątrz pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ocero, Tahir

Kiedy Ocero uchylił drzwi zobaczył iście osobliwą scenę. Nie wiedział co było dziwnejsze- zakuty w czarną zbroję koszmar, któremu wpadające do środka światło dodawało jeszcze bardziej niepokojącego charakteru, czy stojący na łóżku Tarnius trzymający oburącz wzniesiony ku górze sejmitar uśmiechający się w sposób, który sprawiał, że Ocero poczuł ciężar w żołądku.

Tahira natomiast zaalarmowało otwieranie drzwi. Kiedy spojrzał w tamtą stronę zobaczył człowieka o krótkich, ciemnych włosach, które pokrywały tylko część jego ogolonej głowy, w sile wieku, noszącego na szyi symbol Selune.

Do obu doszedł nagle szept Tarniusa, który opuścił broń i spojrzał na kapłana.
- Synu…
- Co się tutaj dzieje? - głos Ocero był… suchy. Tarnius zauważył delikatne drżenie mięśni karku Selunity. Gotowało się w nim.*
- Więc… - chropowaty i szepliwy głos, dobywający się od osoby w zbroi koloru nocy i pelerynie-szalu w czerni mającej brunatny odcień przypominał świst wiatru w dolinie - To jest twój syn, Tarniusie?
- Tak… To Ocero właśnie… - odparł Tarnius patrząc na swojego “syna”.
Jego “syn” wszedł do końca do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.
- Więc, zakładam, że ty jesteś tym Myrkulitą, który sterroryzował moją rodzinę?
- A kimże ty jesteś? - wiatr zaczął nieść drobinki piasku, zostawiające wyżłobienia w oblodzonych zboczach doliny. Wodząc wzrokiem na szczeliną hełmu Tahira, wyznawca pana śmierci okalał wzrokiem broń Ocero - Kapłanem, który nie umiał jej ochronić?
- Nie było mnie w mieście, ale to nie twoja sprawa. Kim niby ty uważasz, że jesteś że masz prawo do takich aktów? - Selunita spokojnie oparł dłoń o trzonek buławy.
- Istnieją warty, które są wieczne, kapłanie. Jeżeli nie było cię, to nigdy nie było ci pisanym chronić Twej rodziny, lecz nie lękaj się. Pomogę głowie tejże rodziny ochronić ją, was wszystkich, wliczając w to ciebie. - wyznawca pana śmierci podszedł do Tarniusa - Bogini zdaje się daje ci szansę skonfrontować twe postanowienia. Czas nas nagli.
- Głowa mojej rodziny, nie ma się ostatnio dobrze. Zostaw tego starca, już dość się nacierpiał. Czego od niego chcesz, a może… coś uda nam się zrobić. - Te ostatnie słowa widocznie z trudem przeszły Ocero przez gardło.
Tahir jednak tylko czekał na decyzję Tarniusa.
- To ja sprowadziłem zagrożenie i dyshonor dla mojej rodziny. - spojrzał na swojego syna. - To moja powinność, Ocero.
- Gówno mnie twoja “powinność” obchodzi Tarnius. Co ty niby chcesz zrobić? Spójrz na siebie, niedożywiony, stary, osłabiony… na litość Selune wyglądasz jak coś co ten wielbiciel grobów by stworzył. Są inne drogi odkupienia Tarnius, dobrze o tym wiesz.*
- Sam słyszysz, “cierpiący starcze”. Nie szanują cię, nie rozumieją cię... - Tahir chciał kontynuować, lecz przerwano mu.
- Powiedz jeszcze jedno słowo sucharze, a wegne ci ten hełm do środka. - Selunita podszedł do Tarniusa i pomógł/zmusił go do zejścia z łóżka - Jesteś tutaj ofiarą, tak jak każdy kto spotkał tych cholernych “Widzących”. Nie masz obowiązku nic z nimi robić. Jeżeli chcesz obronić swoją rodzinę, powierz to zadanie komuś kto będzie wstanie je dokończyć. Nie mówie tych słów z braku szacunku… zależy mi na tobie i nie chce, aby coś ci się stało. - spojrzał na Myrkulitę - Chyba, że nasz drogi sługa Pana Śmierci sądzi, że wie lepiej.
- Tylko Tarnius, wie lepiej. Sam widzisz, dlaczego do ciebie przyszedłem. - kolejne słowa kierowane były już do najwyższego kapłana - Dziecko nie ma cierpliwości, bystrości umysłu, ogłady ani przebiegłości. Jak możesz łudzić się, że ktokolwiek poza tobą jest w stanie rozwiązać tę kwestię?
- Mam jej chyba więcej od ciebie… - Selunita przyjrzał się ojcu - Dobrze wiesz jak to się skończy, prawda? Nie pozwolę temu n… Myrkulicie ciebie nigdzie zabrać, nie ważne co sam zdecydujesz. Jeżeli tak wam się spieszy, powiedz gdzie znaleźć tych widzących, a nasz grabarz dowie się ile we mnie ciepliwości i przebiegłości.
- Jak… Jak ty ŚMIESZ! - uniósł się Tarnius. - Kim ja jestem dla ciebie? Starcem, który nie może podejmować własnych decyzji?
Ocero zamrugał kilka razy.
- Jesteś moim cholernym OJCEM ty stary capie! Czy to nie obowiązek dziecka troszczyć się o swoich rodziców? To właśnie to robie. I chciałem zauważyć, że ostatnim razem jak dokonałeś “własną decyzję”, to zniszczyłeś świątynię Selune. Powiedz jak prawdziwe i silne są słowa tego Myrkulity?*
- Ocero… - słowa brzmiały, jak gdyby były przeliterowywane, kaligrafowane w pamięci - Od teraz będzieć zwać mię Tahir ibn Alhazred i przestaniesz przynosić hańbę swemu ojcu i swojej bogini. - rzucił emisariusz, nie włączając się bezpośrednio w dyskusję, a jednak zarazem wystosowując do niej pewien punkt.
- Calishyta, co? Uwierz mi, w porównaniu do ciebie ja znam serce swojej bogini. Drogę, którą ty oferujesz mojemu ojcu nie jest dla niego. - Selunita spojrzał na swego ojca - Tarnius, tato… proszę nie rób tego co on chce, jeżeli naprawdę chcesz pomóc naszej rodzinie, zostań tu i wydobrzej… przy okazji jak zamierzasz go stąd zabrać? Tutaj jest straż i nie puszczą go na ładne oczy.*
Emisariusz zaśmiał się krótko, ale donośnie, przechodząć półłukiem, półksiężycem wokół dwóch kapłanów, przyglądając się im obu, tym razem bardziej Ocero.
Muszę przyznać, że jest przebiegły. Posiada język węża, twój syn. Zatem Tarniusie… czy obowiązkiem rodzica jest dbać o bezpieczeństwo dzieci? Czy też jesteś ofiarą Widzących? Lecz czy to nie Twoja decyzja sprowadziła ogień do Domu Księżyca? Nim odpowiesz rozważ, że żeby naprawdę im pomóc, powinieneś zrobić to, co twój syn mówi, ponieważ to on to mówi. - rycerz z południa przytoczył niektóre ze słów Ocero w parafrazie, nim zwrócił się bezpośrednio do niego - Wyjdziemy stąd, młody Ocero, dokładnie tak jak się tutaj dostałem. Jako że zdajesz się próbować przekonać swojego ojca do swych racji tylko bo to, by nie musieć otwarcie go do nich przymuszać, wstrzymam się na razie ze zdradzeniem ci… szczegółów.
- Jestem winny temu, co się stało, a to, co mówi mój wężousty syn… Jest kierowane młodością.
- Wężousty? - Selunita wycedził - Ty stary… - Ocero westchnął - Dobrze… Tahirze, wyjdźmy bo chyba muszę ci o czymś uświadomić.
- Jedynie, jeśli twój “ojciec”, który zarazem jest Najwyższym Kapłanem twej wiary w Mieście Wspaniałości, niech tak się stanie.
- Ocero, dziecko. - odezwał się Tarnius. - Aż takie słowa chcesz wypowiedzieć, że znowu chcesz mnie traktować jak biednego, schorowanego starca, któremu trzeba ograniczać przykrości?
- Da ci to czas na przemyślenie całej sprawy. Obaj przedstawiliśmy swoje racje, teraz ja mam zamiar przedstawić jemu jedną. Ty, myśl. Zaraz wrócimy.
- Idźcie więc… - mruknął Tarnius i usiadł na łóżku wciąż trzymając pewnie sejmitar… nie wiadomo czy do obrony, czy… ataku.
Na zewnątrz Ocero spojrzał na Myrkulitę.
- Ty wiesz, że on jest złamany prawda?
- Lecz ty nie wiesz, młody kapłanie, co to znaczy.
- Może i nie, ale wiem, że nie jest w formie na nic niebezpiecznego. A wątpię, abyś ty miał coś innego na myśli.
- Pozwól, że ci objaśnię, o młody Ocero. To nie odżywienie, nie wyszkolenie, nie młodość zabija. Nawet nie ostrożność, nie doświadczenie. To co zabija, to wola. A Tarnius, do którego nie masz za grosz szacunku, jest idealną osobą, bez względu na stan, którą zabrałbym na wyprawę, by ocalić naiwnych, a bezwiernych z Widzących posłać prosto na Ścianę, i to zamierzam uczynić. Uważasz, że w czym go przewyższasz, młodzieńcze? W poczytalności? Twe szaleństwo jest całkiem inne, i równie niebezpieczne, a na imię mu troska.
Brew Selunity delikatnie drgnęła na słowa o braku szacunku.
- Co jest z wami rycerzami wiary i z chęcią masowego wbijania mieczy w ludzi…
- Co jest z wami, wyznawcami miłosiernych bóstw, że po spopieleniu ich domu nie macie tego odruchu. - skwitował emisariusz.
- Bo wtedy Faerun byłby cholernie odludnym miejscem, ale jak sądze tego chce Myrkul.
- Wgląd w naturę Pana Umarłych jest ci widać równie obcy, jak mnie w Srebrną Panią. Każdy umrze. Lecz ci, którzy zmieniają przeznaczenie dusz muszą odejść bezzwłocznie, albowiem śmierć, szybka na tym świecie, jest wiecznością po jego opuszczeniu.
- Przysięgam zaczniesz mnie nazywać “Czcigodnym” a zrobię komuś krzywdę… Nie mam nic przeciwko twojej misji, też chcę się dobrać do nich, bo szerzą zwątpienie w mieście. Jednak jaką możesz mieć pewność, że Tarnius jest bezpiecznym kompanem? Widzę jak ładnie ubierasz ten swój piaskowy głos, ale to nie zmienia faktu, że twoje słowa wpływają na jego decyzje. Jesteś gotów zaryzykować, że Widzący znowu go nie dorwą i nie przekonają na swoją stronę?
- Miał już z nimi styczność. Pierwszej uwierzę w jego niezłomność niż fakt, że choćby ciebie by nie nawrócili. Jak zauważyłeś, twój mentor jest złamany, nie szalony. To coś całkiem innego, a złamana kość zrasta się najsilniej, złamane ostrze jest przekuwane w pęknięciu gdy kowalowi znany jest najsłabszy punkt, a pozostałe są silniejsze. Mógłbym przyjść jedynie po informacje o widzących, mógłbym zniknąć jak jego mara i nikt nigdy by się nie dowiedział. Oferuję mu jednak przekuć jego duszę, by wybrał czego chce i sam tego zaznał, czy ruszyłby by mścić tych, których mu odebrano, czy by chronić tych, których wciąż może, wobec odpowiedzialności, a nie oczekując pochwały, czy szacunku. Jesteś gotów odebrać mu to, kapłanie? Odebrać mu samodzielność?
- Dobry jesteś muszę przyznać. Musisz kiedyś spotkać się z jednym Corellonitą, którego znam. Patrzenie jak wy dwaj tyradujecie dałoby mi rozrywki na dekadzień. Tak jak powiedziałeś on jest ciągle złamany, a ty już chcesz zacząć nim machać. Kość i ostrze potrzebują czasu. Tak czy inaczej to nie twoja decyzja, ale mam w takim razie prośbę. Jeżeli się zgodzi i postanowi iść z tobą, to zabierzcie mnie też. Będę cicho, będę słuchał poleceń dużo starszych i mądrzejszych ode mnie, ale bedę miał oko na swojego ojca.*
- Trzech to zbyt wielu na taką misję, a twoje delikatne serce i młodość kapłanie… - Tahir jak gdyby się zawahał, jak gdyby dostrzegłszy nową możliwość.
- Nie ma miłości, bez szacunku. - powiedział głosem tyleż grobowym, co namcalnie zaczepionym w przeszłości - Gdybyś naprawdę go kochał, chciałbyś go zastąpić, nie pozwoliłbyś jednak nie-szalonemu tu gnić i nie zabrałbyś go rodzinie, kapłanie. Czy naprawdę mamy o czym mówić?
- Och przestań z tym “młody”, niedługo minie mnie 40 wiosen. - Selunita westchnął na słowa Tahira - Skąd pomysł, że ja go nie szanuje? Co, bo ubieram słowa jak ubieram, a nie zwracam się do niego tytułami? Na litość bogów nie będę go nazywał “Panem Ojciecem” tylko dlatego, że tak wypada. A kto powiedział, że miałem zamiar mu pozwolić tu zostać? Jeżeli zgodziłby się na to, że zastąpię jego osobą w tym szczytnym celu mordowania idiotów, to stanąłbym na głowie, aby zabrać go spowrotem do świątyni Selune.
- Twoje relacje z twoim wysokim kapłanem i ceremoniały wyznawców Pani Gwiazd nie są moją sprawą, ale podejmując decyzje za niego, bez względu na to czy przekonasz go do swoich racji… Lecz być może jest to rozwiązanie. Może mógłbyś go zastąpić, a on mógłby wziąć odpowiedzialność za swe czyny i wrócić by namiestnikować Selune w… waszej nowej świątyni. - Tahir podszedł nieprzyjemnie blisko Ocero, przyglądając się mu uważnie. Przechylił hełm, kierując wzrok na buławę.
- Lecz on jest zdolny, i niebezpieczny, nie przez takie zabawki. Uważasz, że to czyni cię przydatnym? Jego czyni pierwszorzędne doświadczenie z Widzącymi, lata mądrości i doświadczeń i rozwagi, które można wyostrzyć w krawędź nie mniej groźną niż moja broń. Nie potrzebuję twojego ramienia, kapłanie, nie, może z boginią byłbyś potężny, lecz teraz to te cechy, które on ma, a tobie ich brak mogą usłużyć. Przekonaj mnie.
- To pierwszorzędne doświadczenie z Widzącymi, nie skończyło się dla niego dobrze. Ja natomiast spędziłem trochę czasu próbując naprawić szkody, które wyrządzili. Kiedy przyszedłem do niego jakiś czas temu, był wrakiem człowieka. Nie jadł, nie pił i dalej wierzył w te brednie Widzących. Udałomi się dojść do jakiegoś zrozumienia, czemu nie mogą mieć racji. Podobnie dzisiaj udało mi się zapewnić jednego Oghmianina. Więc pozwól, że powiem przykrą prawdę. Tarnius ma doświadczenie w przegrywaniu z nimi, ja w wygrywaniu.
- Twoja hipokryzja, obsceniczność i arogancja stanowią istotnie, niezwykłe połączenie z prawdziwie dobrym sercem. - emisariusz zrobił pauzę, niemal westchnięcie, które musiało być jakimś odpowiednikiem parsknięcia w… skądkolwiek był.
- Obsceniczność? Naprawdę?
- To połączenie może istotnie być przydatne by pozostawać głuchym na uwodzicielskie słowa bezbożników i demagogów. Cóż, więc. Decyzja jest jego… ale przedstaw mu swą propozcję. A nuż ryszym razem.
- To twoja opinia, ja swoje wiem, czemu ich słowa są fałszywe.
- Ja również to wiem, jednakże jako sharif również mam swoją dumę, wstrzymaną przez twojego… ojca. Nie groź mi więcej, Ocero, albo być może przyjdzie ci weryfikować, czy jesteś w stanie wcielić swe słowa w życie.
- Oczywiście… - Selunita wszedł do pomieszczenia gdzie był Tarnius- Możemy porozmawiać?
Tarnius podniósł głowę i spojrzał Ocero w oczy.
- Tak, synu?
- Nie chcę, abyś z nim szedł. Nie chcę, abyś polował na tych cholernych Widzących. Jeżeli się zgodzisz, ja pójdę z nim się zająć niewiernymi, a ciebie odstawimy do świątyni. Zajmiesz się wszystkimi, pokażesz im jak się bronić. Co ty na to?
- Jak długo mąż bierze odpowiedzialność za swe czyny, decyzje są tylko jego. - przypowiestnie skwitował Tahir.
- To moja wina, ja powinienem wziąć odpowiedzialność i odbyć pokutę zajmując się Widzącymi. Jak mógłbym cię samego puścić?
- Nie jestem jednak twym jedynym dzieckiem. Antasia, Milania i inni. Wszyscy się o ciebie martwią i chcą cię z powrotem.
Jesteś też przywódcą duchowym, a każdy przywódca musi brać więcej względów, niż tylko pokutę. Świątynią Selune w Waterdeep nie jest Dom Książyca… TY jesteś świątynią. I być może od jej odnowienia zechcesz zacząć. Musisz wybrać zatem, zdaje się, powinność męża, lub powinność świątyni. - na koniec słów emisariusz przyklęknął na jedno kolano i schylił nieco głowę, jak gdyby oczekując decyzji przywódcy duchowego, co któryś z mężczyzn mógłby odnieść do porównania Tarniusa do świątyni - jak też protekcji, do jakiej sam Tahir był się zobowiązał.
Ocero nic już nie mówił, ale chyba również będzie musiał uświadomić Tahira, że nikt go nie chce w okolicach świątyni.
- Czemu najpierw tak chciałeś, szacowny Tahirze, przekonać mnie do tej misji, a teraz, gdy przyszedł Ocero wszystko zmienia formę?
- Nic nie zmienia formy, Tarniusie. Twój syn przedstawił propozycję, której żaden z nas nie mógł wziąć pod uwagę pod jego nieobecność, a choć twój powrót do świątyni Selune i szybka odnowa Domu Księżyca może być… ciosem w bluźnierstwa w tej wojnie wiary, wolałbym twoje doświadczenie i obeznanie z tym miastem i z wrogiem jako towarzysza. Jednak pozostaję przekonania, że decyzję możesz podjąć tylko ty. Bez względu na to, jaka będzie, pamiętaj jednak, że z każdą minutą powtarzane kłamstwo bliższe jest iluzji prawdy, i kolejne dusze mogą być bezpowrotnie tracone gdy słowa bezwiernych skostnieją w sieć.
- Beze mnie nie dostaniecie się do nich, wiecie o tym? - mruknął Tarnius.
- Co masz na myśli?
- Tylko ci, którzy doznali ich… “oświecenia” będą w stanie dotrzeć do gniazda niewiernych. Mogę jednak wprowadzać innych, którzy poszukują tego oświecenia.
Selunita westchnął, po czym pstryknął palcami.
- Znam kogoś kto może pomóc. Jednak to będzie czasochłonne… a czasu nie mamy.
- Wygląda więc na to, że zdecydowano za ciebie, Najwyższy Kapłanie. - Tahir wstał, odpinając od talii poznaczony czasem pas ze skóry dziwnego zwierzęcia i wraz z pochwą na sejmitar wręczył Tarniusowi.
- Nie mamy zatem na co czekać.
- Więc idę z wami. Bez urazy Tahirze, ale… nie wyglądasz na kogoś, kogo dałoby się łatwo przekonać na te bzdury. Do tego ja jestem Selunitą, więcej sensu miałoby gdyby przyprowadziłby mnie, a nie rycerza Myrkula z Calimshanu.
- W rzeczy samej. Będę w stanie was wesprzeć, gdyby groziło wam jakieś niebezpieczeństwo, i gdy przyjdzie oczywiście do konfrontacji z bezwiernymi. W tym czasie jednak jesteś… idealnym logicznym kandydatem. Ponadto moglibyście się dowiedzieć więcej, jak daleko sięga ten kult. Jak by nie było, warto dowiedzieć się wszystkiego co już wiesz, Tarniusie.
- Więc idziemy? Będę jeszcze musiał zobaczyć czy Antasia ciągle tu jest, nasz drogi sharif tak nią wstrząsnął, że dziewczyna boi się własnego cienia.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172