Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2015, 23:22   #121
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Idąc przez dziedziniec szkoły elfi mag wspomniał swoje młodzieńcze lata. Ach, ta chwila kiedy uczniowi tajemnych sztuk uda się wreszcie wykrzesać palcami iskrę! Czuje się wtedy panem świata! Z pobłażaniem przyglądał się psikusom tutejszych studentów. Widok tych beztroskich zabaw podniósł go na duchu, nawet w takich czasach… W każdych czasach młodzi mają nadzieję.

- Chłopcze, powiedz mi proszę jak trafić do mistrza Lathera.
Pół-elfi uczeń spojrzał na Quelnathama trochę niespokojny.
- Mogę zaprowadzić, żebyś nie zgubił drogi panie, tylko… - zawstydził się. - ... tylko czy będziesz mówił o tej zabawie mistrzowi, panie…?
Czarodziej roześmiał się wesoło. Machnął ręką i farba zniknęła ze ściany.
- Prowadź proszę.

Młodzik wyraźnie się ucieszył i chętnie poprowadził Quelnathama. W środku okazało się, że najwyraźniej nie szczędzono na wyglądzie przestrzeni. Oczywiście wystrój nie opływał w kicz i bezsensowne bogactwo, ale miał swój smak i na pewno swoją cenę. Całość utrzymana była w kolorach beżu i czerwieni. W głównym holu stała rzeźba prezentująca maga rzucającego zaklęcie. Pod ścianami korytarza, którym poprowadził go uczeń stały regały z książkami, krzesła i małe stoliczki. W końcu dotarli na jedno z wyższych pięter, aby stanąć przed drzwiami, do których nie była przyczepiona żadna tabliczka, chociaż było po niej miejsce.
- To tutaj. - stwierdził pół-elf, po czym zapukawszy i odczekawszy na pozwolenie wejścia otworzył drzwi.
- Mistrzu, inny mistrz magii pragnie z tobą porozmawiać. - zgadywał młodzieniec, po czym najpewniej zobaczywszy przyzwalający gest przepuścił Quelnathama.

Elf znalazł się w gabinecie, w którym na wszystkich meblach, nie tylko na półkach regałów, leżały książki dotyczące magii, a w szczególności wieszczenia. Obrazy natomiast przedstawiały pejzaże i sceny wyjęte z natury.
Przy biurku siedział znany mu już człowiek, Asdener Lather, wieszcz, który przybył na spotkanie z Alustriel. Zobaczywszy Quelnathama wstał i uśmiechnął się, po czym zapraszającym gestem pokazał mu jeden z trzech wygodnych foteli przy stoliku.
- Co cię do mnie sprowadza, Quelnathamie? I do samego Waterdeep. Nie byłbym na tyle próżny, aby sądzić, że z mojego powodu przybyłeś do Miasta Wspaniałości. - Asdener uśmiechnął się łagodnie. - Przyznam, że to niespodziewana wizyta.
- Szczerze cię przepraszam drogi Asdenerze - elf położył dłoń na sercu. - Doprawdy nie miałem możliwości należycie się zapowiedzieć. - Spoczął na oferowanym miejscu i rozsiadł się wygodnie.
- Ze względu na sympatycznych towarzyszy podróży zdecydowałem się wybrać okrężną drogę do domu. Kiedy już tu przyjechaliśmy pomyślałem, że dobrze byłoby cię odwiedzić. Jeśli nie przerywam ci ważnych zajęć chętnie poznałbym twoje zdanie na temat… niezwykłych zjawiskach jakie ostatnio obserwujemy.
- Nie martw się, nie przerywasz mi. - uśmiechnął się Asdener i z barku wyjął butelkę wina oraz dwa kryształowe kieliszki, które postawił na stoliku, jeden przed Quelnathamem. - Ostatnio tych niezwykłych zjawisk naprawdę wiele. Od czego zacząć? - nalał wina do kieliszka elfa i sam napełniwszy swój usiadł na drugim fotelu.
- Hmm… Poczyniłeś może jakieś postępy w sprawie omawianej u pani Alustriel? -
mruknął kosztując łyczek napoju.
- Jest do dość… kłopotliwa sprawa. - zaczął upijając z kieliszka. - Widzisz, nie ma wątpliwości, że ich znaczenie jest witalne, ale są na tyle niejasne, że czasami nawet mi ciężko je zrozumieć, ale nie kojarzę, żeby wcześniej udawało się na czas przewidzieć to… milczenie bogów. Oczywiście żałuję, że nie poznałem wizji tego niewychowanego dzieciaka, ale prawdopodobnie nie były niczym konkretnym. Na razie wygląda jakby sny i wizje trochę… uspokoiły się.

- Bardzo ciekawe… W drodze do Waterdeep doświadczyłem widzeń… i nie powiedziałbym, że się uspokoiły, wręcz przeciwnie. Niestety… przybrały na sile, ale jasność przekazu… Jeśli jakaś istotna przestroga jest w nich zawarta to ciągle mi umyka. - odpowiedział elf. Zastanowił się chwilę, gładząc poły płaszcza i zawyrokował: - To zapewne kwestia osobnicza. Być może nieuchwytne fluktuacje Splotu…
- Zapewne nie masz z kim skonsultować swoich wizji podczas podróży? To bywa bardzo pomocne, jeżeli kilka osób spogląda na problem.
- Istotnie. Wątpię jednak czy rzeczywiście kryje się w tym jakiś głęboki sens.- zaznaczył Quelnatham. Westchnął głęboko i przywołał wspomnienia tamtej nocy. - W czasie wizji doznałem nieopisanego wręcz bólu, czułem że coś co go sprawia posiada wielką moc. Słyszałem też śmiech kogoś kto ze mnie drwił. Następnie zaś otoczyła i uleczyła mnie jakaś inna moc, nie mniej straszna, gdyż czułem, że żąda wysokiej zapłaty za pomoc.
- Hmm… - zamyślił się Asdener. - Faktycznie, ciężki orzech do zgryzienia. Ta… wizja jest inna, niż te, z którymi zazwyczaj się spotyka, prawda? - zasępił się. - Niemniej sądzę, że ma swoją wagę, a nie jest tylko efektem zmęczonego umysłu… Tylko ty ze swojej grupy miałeś wizje?
- Zmęczonego umysłu! Pamiętaj, że mój rodzaj odpoczywa inaczej niż twój. Nie miewamy sennych koszmarów. -
żachnął się elf. - Podróżowałem z niewielką grupą. Nikt inny nie miewał podobnych. Ale dość już o tym - zmienił temat. Nie chciał kłócić się z Latherem. - Prawdę mówiąc najbardziej interesuje mnie ta aura. Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta wszyscy ją czuli. Kapłan Selune, z którym podróżowałem uważa, że to dowód na obecność boskiego awatara. Nie podzielam tego poglądu, ale… nie mogę być pewien co do jej pochodzenia. Wiesz coś o tym drogi Asdenerze?
- Ta aura pojawiła się tego samego dnia, pewnie nawet blisko tego momentu, kiedy kapłani stracili kontakt ze swoimi boskimi patronami, więc najwyraźniej oba te zdarzenia łączą się nierozwiązalnie. Inna sprawa to pytanie czy była to boska aura, czy też twór śmiertelnego. Szybko ze Skullportu wyszło, niekoniecznie od przeciętnych mieszkańców, bo Waterdeep też monitoruje Port Czaszek, co nie jest tajemnicą, że drowki go zamieszkujące zamknęły się w swojej Promenadzie. Nie było żadnego kontaktu z nimi. Pytanie- czemu to zrobiły? Czy chroniły coś? A może to nie ma powiązania… Niemniej całe dochodzenie w tej sprawie i cała wiedza spoczywa w rękach Lordów Waterdeep.
- A jednak miał rację. - Elf skłonił głowę z uprzejmym zdziwieniem. - Kapłan także wspominał o Porcie Czaszek jako potencjalnym źródle. Tym bardziej ciekawe, że dziś wszystko zniknęło.
- Dla mnie to też było zdziwienie i pewnie nie tylko dla mnie. - odparł Asdener. - Tylko właśnie, tak jak mówisz, ciekawe jest, że zniknęło. Ciekawe i zastanawiające. Co to znaczy dla istot śmiertelnych jakimi jesteśmy? Gdzie podziała się bogini, jeżeli to ona naprawdę była, na co wskazują okoliczności? Cały Faerun zaczyna szaleć i mówić niestworzone historie o tym, co się stało z bogami, ale… pojawiają się też głosy, iż są oni na Torilu.
- Doprawdy? Nie chciałem wierzyć plotkom, ani domysłom wspomnianego kapłana, ale jeśli masz pewniejsze wiadomości… - Quelnatham wyprostował się w fotelu i odstawił kielich. Gdyby to była prawda… Wszystko by to zmieniło!

- Pozostaje jednak kwestia dlaczego mieliby być na Torilu. Czy wszyscy? Co się nam gotuje? - westchnął Asdener. - Quelnathamie, myślisz, że w Cormanthorze znalazłbyś trochę odpowiedzi? Może jakieś wskazówki?
- Cormanthor z pewnością jest niezwykłą puszczą, więcej w niej jednak świadectw przeszłości, niż odpowiedzi na dzisiejsze problemy. W Dolinach mieszka wielu mędrców wielokrotnie przewyższających mnie wiedzą i mocą, ale wydaje mi się, że nawet oni nie przewidzieli czegoś takiego. Moim zdaniem odpowiedzi należy szukać poza naszym światem, w Sferach Zewnętrznych. Ale to leży poza naszymi możliwościami. - Westchnął głośno i dodał - Tak, gdy dotrę do domu poradzę się mądrzejszych ode mnie. Powinienem był jednak powiedzieć “jeśli dotrę do domu”.
- Jeśli? -
zdziwił się Asdener.
- Wybacz, nie powinienem cię obarczać swoimi problemami. - elf potarł czoło. - I tak bardzo wiele mi pomogłeś.
- Co się dzieje? -
zmartwił się mag. - Coś w Waterdeep? Może będę mógł jeszcze pomóc.
- Dobrze, dziękuję ci bardzo, ale nie chcę cię nadwyrężać. Z niewiadomych powodów któryś z moich towarzyszy albo ja sam jestem celem skrytobójców. Gdyby nie moja czujność zapewne nie dotarlibyśmy do miasta.

Asdener spojrzał zaskoczony.
- Jestem zszokowany… To było blisko Waterdeep? I żadnych poszlak? Zgłaszaliście się do straży? Może któryś z twoich towarzyszy ma szemraną przeszłość i wrogów na koncie… - spojrzał zmartwiony. - Chcieli zabić was wszystkich? Czy tylko ciebie?
- To dobre pytanie. -
uśmiechnął się słabo Quelnatham. - Straż oczywiście została powiadomiona, ale nie mogą wiele zrobić. Nie wiemy dokładnie kto był celem, ale nikt z nas nie ma tu tak potężnych nieprzyjaciół. Mamy dwie wskazówki. - Wyciągnął z kieszeni amulet. - Ten wisior miał służyć pośrednikowi do kontaktu ze zleceniodawcami. Niestety, nie na wiele zdała się moja magia. Znasz magicznych rzemieślników w Waterdeep. Wiesz kto mógł to wykonać?
Człowiek przyjrzał się wisiorowi, obejrzał go dokładnie, sprawdził magicznie, po czym pokiwał powoli głową.
- Jest możliwość… Mógł to być sam Kiethan Ovenio. Specjalizuje się w tworzeniu przedmiotów magicznych, a szczególną miłością pała do przedmiotów ze szkoły wieszczenia. Są oczywiście też inni, ale… on jest w tym najlepszy.

Elf skinął z uznaniem głową.
- Będę musiał go odwiedzić. Pomogłeś mi bardziej niż ktokolwiek do tej pory. Druga poszlaka jest... cokolwiek tajemnicza. Skontaktowała się ze mną czarodziejka, która przedstawiła się jako Aleosa. Twierdziła, że wie kto nastaje na moje życie, ale obawiam się zaufać osobom tak szemranej proweniencji. Słyszałeś o tej kobiecie?
Asdener skrzywił się.
- Aleosa? Znowu ona? - mruknął. - Co ci powiedziała na temat zabójcy?
- Niestety jeszcze nic. Kim ona jest?
- Znaliśmy się. Mieliśmy mistrzów, którzy za sobą nie przepadali. -
mruknął Asdener. - Ot, rozumiesz, sprzeczne poglądy i rzeczy, o których do dziś nie mam pojęcia.
- Nie wiem jakie ma koneksje w półświatku Waterdeep, ale z pewnością przejęła ich metody. Nie wiem jak mnie znalazła, ale najwidoczniej tylko po to by się wysłużyć. Mogła wiedzieć, że cię znam. W zamian za informacje chciała jakichś dokumentów od ciebie, Asdenerze. Rzekomo należące do obu waszych mistrzów. Nie mam zamiaru pomagać szemranym magom, gdyby jednak zapiski te nie były dla ciebie cenne…
- Które zapiski? -
zastanowił się wieszcz, po czym spochmurniał. - Pewnie chodzi jej o to, co było wspólną pracą naszych mistrzów, a ona na to nie zasługuje.
Quelnatham poprawił się w fotelu i złączył palce dłoni.
- Rozumiem, i tak niezmiernie mi pomogłeś, Asdenerze. Nie mam zamiaru naciskać jeśli uważasz, że nie powinny trafić do tej czarodziejki.
- Jednak jest to ważne dla ciebie…
- Owszem. -
Zgodził się elf. - Jeśli te zapiski nie dotyczą niebezpiecznej wiedzy, skłonny jestem zadośćuczynić ci za możliwość ich skopiowania.
Asdener wstał i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu rozważając. Quelnatham zauważył, iż przegląda on półki, aby w końcu podejść do jednej i spod papierów i książek wyciągnąć gruby plik pergaminu.
- To wszystko. - odrzekł.

Elf wstał, podniósł i przejrzał drogocenne zapiski.
- Dziękuję. Dosłownie ratujesz mi życie. Jeśli pozwolisz, skorzystam z zasobów twej szkoły. Wrócę, gdy zakończę przepisywanie.
- Nie ma problemu. Nie mógłbym być obojętny w takiej sprawie. Mam tylko nadzieję, że Aleosa cię nie oszuka.

Quelnatham skłonił się.
- Jeszcze raz dziękuje Asdenerze Lather. Niech bogowie mają cię w opiece.

Schował plik papierów do torby i opuścił pokój. Pozostał jednak w szkole magów, miała wszystko czego potrzebował. Zakupił papier i odpowiednie komponenty od gnoma, który zajmował się zaopatrzeniem i powołując się na mistrza Lathera poprosił bibliotekarza o pusty pokój w lektorium. Pobieżnie przejrzał notatki, chciał dowiedzieć się czego tak bardzo pragnęła Aleosa. Następnie przystąpił do przepisywania. Inkantując czar położył prawą dłoń na pliku dokumentów, lewą zaś wylał atrament na ryzę czystego papieru. Pod wpływem magii kleksy zaczęły składać się w litery, aż wreszcie po jednej stronie miał dokładną kopię tekstu po lewej. Usiadł, by przerysować diagramy. Wplótł w nie małą ognistą niespodziankę, na wypadek gdyby czarodziejce udało się go oszukać.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 08-02-2015 o 23:49.
Quelnatham jest offline  
Stary 09-02-2015, 16:52   #122
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gaspara ten widok zamurował. Pisarz stał jak ten słup soli gapiąc się to na Amandeusa, to kobietę w naprawdę kiepskim stanie. Wreszcie wydukał oczywiste słowa.- Nie jestem medykiem, nie znam się na leczeniu, przykro mi.
Po czym odsunął się wpuszczając oboje do środka.- Może mam jakieś eliksiry leczenia, ale nie pamiętam ile i gdzie je położyłem. Więc jeśli tamujesz jakieś krwawienia, to tamuj dalej.
- Też nie jestem medykiem.... - wymamrotał Amandeus wchodząc do mieszkania Gaspara. - Tak ciężko mi tamować… Gdzie ją mogę położyć?
-Gdziekolwiek.- machnął Wyrmspike.- W obecnej sytuacji liczy się pośpiech.
Wildhawk położył ranną na łóżku Wyrmspike’a starając się tamować krwawienie jak tylko najlepiej potrafił. Zerknął na Gaspara.
- Masz?
-Mam, mam… jedno…- rzekł Wyrmspike wracając z jedną fiolką eliksiru. Właściwie… nie wiedział o co spytać Amandeusa. Co się stało, kto to zrobił, dlaczego… i niby czemu że
wszystkich miejsc blondasek wybrał właśnie to.- Nie pomyślałeś żeby iść do świątyń, może i kapłani utracili dary bogów, ale przecież nie zatracili swych umiejętności. Nie wszystko leczy się modlitwami.
- Myślisz, że gdybym miał wybór nie poszedłbym do świątyni? - odebrał od Wyrmspike’a fiolkę i zaczął proces leczenia rannej. - Byliśmy w okolicy, a do ciebie było najbliżej…
-Acha… miło, że tak o mnie ciepło myślisz. Swoją drogą, co robiliście w tej okolicy?- zapytał ostrożnie Gaspar.
- … Byliśmy na kolacji, a raczej na nią zmierzaliśmy. - odparł równie ostrożnie Amandeus.
- Acha…- Gaspar udał zainteresowanie. I westchnął.- No cóż… wygląda na to, że dziś będziesz musiał obejść się ze smakiem.
- Mhm.... - mruknął Amandeus głaszcząc delikatnie dłoń Eveline. Oderwał od kobiety wzrok i skupił wzrok na Gasparze. - Idąc tu zastanawiałem się czy nas przyjmiesz. Sam rozumiesz, animozje…
- Mogę uważać twoją pisaninę za nudziarstwo pierwszej wody, a twoje sztuki za wtórne i pretensjonalne, ale…- wzruszył ramionami Wyrmspike.-... nie uważam tego za powód do jakiejś osobistej wrogości. Nie mam czasu nienawidzić marnych pisarzy. Jest ich za dużo na tym świecie.
Amandeus zaśmiał się cicho pod nosem.
- Toś mi powiedział. - spojrzał na chwilę na kobietę, której stan był już stabilny. - Ważne, że nie zaważyło to na niczym. - skłonił głowę. - I za to jestem wdzięczny, chociaż twoich sztuk i tak nie lubię.
- Nie oczekuję tego. Więcej nie obchodzi mnie to. Jej jednak przydałby się medyk… na wszelki wypadek.- stwierdził Gaspar spokojnym tonem głosu.
Wildhawk wstał z łóżka i podszedł do okna przyglądając się przez nie uważnie ulicy.
- Wiem. - odparł wciąż lustrując ulice. - Ale nie w tym momencie, niestety.
- Co się właściwie dzieje?- zapytał więc Wyrmspike widząc, że Amandeus zachowuje się niezbyt Wildhawke’owato.
Wildhawk odwrócił się do swojego literackiego i scenicznego rywala, po czym oparł się o ścianę przy oknie.
- Ktoś chce żebym zszedł z tej sceny i nie jest to twój wielbiciel.
- No… cóż… niektóre rogacze bywają mściwe, nawet jeśli ich wybranka wygląda jak klępa.- wzruszył ramionami Gaspar.
Amandeus zamrugał.
- Co ty znowu sugerujesz? Wątpię, aby chodziło o jakiegoś rogacza, bo to stare grzeszki. - wzruszył ramionami Wildhawk. - Eveline… Ona była przypadkową ofiarą. Prawdę mówiąc stanęła między mną a napastnikiem, całkiem przypadkiem, i on zamiast we mnie uderzył w nią… A to nie był pierwszy raz, gdy zechciano się mnie pozbyć ostatnio, tylko pomógł mi Azul Gato... - spojrzał na Gaspara. - Pewnie sądzisz, że to ładna bajka, co? Samemu mi ciężko uwierzyć. To jakieś szaleństwo.
- Pfff...Gato…- machnął ręką Wyrmspike.- Jeden z pozerów udających czempiona sprawiedliwości. Tu uratuje jedną dziewkę, tam drugą, ciebie pewnie też dla poklasku uratował. Prawdziwym jednak czempionem jest Zakon Tyra i paladyni, a nie skaczące po dachach narcyzy.- wzruszył ramionami.- Nie znam twojej przeszłości. Nie wiem jakie grzeszki na niej ciążą… Nie wiem jednak, po co ktoś miałby cię zabijać. Rozumiem, gdybym ja był celem, lub pisarze mojego pokroju. Tyrani miewają cienką skórę i źle znoszą szyderstwa, ale twoje romansidła mogą ranić co najwyżej dobry gust.
- Uważaj sobie, żebyś nie pękł z fałszywej dumy. - parsknął Amandeus. - W komedyjkach jesteś co najwyżej bardzo przeciętny, żeby nie powiedzieć - mierny. I twierdzisz do tego, że moja publiczność ma zły gust? A twoi karczemni pijacy to niby dobry?
- Moje komedyje są przynajmniej różnorodne… twoja sztuka to jeden i ten sam scenariusz. Jedynie okoliczności przyrody się zmieniają. Obejrzeć jedną sztukę Wildhawka to jak obejrzeć je wszystkie.- stwierdził Gaspar unosząc się dumą, choć w duszy chichotał ze śmiechu. Bo czyż nie spierali się o głupoty? Jak mali chłopcy rozmawiający o swych ojcach.
- A jednak to ja grywam na lepszych scenach i mam lepszą publikę, nie jak ty - sami pospolici, bez nawet jednej kropli z wyższych stanów. - Amandeus odparł dumnie.
- Cóż… niektórych stać na to, by nie lizać butów członków wyższych stanów, których jedyną zaletą jest to, że mają wpływowych tatusiów.- ogryzł się zgryźliwie Gaspar.- Poza tym twoje publika to w większości rozhisteryzowane babsztyle po czterdziestce, którym nudzi się przy mężach.
- Sam należę do wyższych stanów. - prychnął Wildhawk. - Wolę swoją publikę niż twoich nierobów.
- Nie dziwię się. Taka łatwa publika…- zaśmiał się szyderczo Gaspar.- Niewymagająca.
- Ja ci dam niewymagającą… - warknął drugi dramaturg. - Ty nie musisz pisać tak, aby jedna lady z drugą nie poczuły się urażone, a ich mężowie nie sądzili, że je podrywam.
- Bo twa sztuka polega na pisaniu historii, która ma jedynie nie drażnić mężów i schlebiać jakimś babom… a nie przekazywać morał czy odsłaniać prawdę, ukrytą za maską.- westchnął ironicznie Wyrmspike.- A prawda jest taka, że czujesz się bezpiecznie w tym małym koszu swej znanej publiki i nie masz dość odwagi, by pozwolić sobie na napisanie historii… jakiejkolwiek twojej historii, która nie będzie powielaniem utartego schematu… Bo nie daj bogowie, ci się nie uda.
Amandeus skrzywił się wyraźnie na słowa starszego od siebie pisarza.
- To nie jest brak odwagi, panie odważny. - mruknął. - Po prostu czasami tak jest.
- Oczywiście, że to nie brak odwagi. To czyste wygodnictwo… i brak ochoty zaryzykowania.- odparł krótko Wyrmspike.
- Nic nie wiesz. - syknął rozzłoszczony Wildhawk. - Ciekawe jak ty byś wystawiał sztuki bez funduszy i bez aktorów. - rzucił w złości.
- Dobra sztuka broni się sama. Może w to nie uwierzysz, ale też zaczynałem bez funduszy i aktorów, jak większość młodych dramaturgów nie mających szlacheckiego pochodzenia, lub ojca dość bogatego by opłacić synalkowi scenę.- odparł z irytacją Wyrmspike.- Więc może nic nie wiem o tobie, ale o sztuce, o aktorach, o scenie wreszcie… to ty nic nie wiesz.
- Myślisz, że nie chciałbym wystawiać innych historii?! - uniósł się Amandeus.
- Myślę, że teraz możesz mieć okazję. Nie wiem komu się naraziłeś, ale wyraźnie zasugerował ci opuszczenie Waterdeep. I jakiekolwiek więzy oplatają twoją wolność artystyczną, poza miastem łatwo je zerwiesz.- wzruszył ramionami Gaspar zupełnie nie przejmując się jego wybuchem.
- Nie wykurzą mnie stąd. Nie ma mowy. Twierdzisz, że nie mam odwagi? Napisałem jedną historię i nawet jeżeli mam umrzeć niedługo to wpierw ją wystawię w Waterdeep!
- Niech ci będzie… ale zainwestuj w dużych silnych najemników… przynajmniej podczas uwodzenia swych gwiazd.- wzruszył ramionami pisarz i ruszył do barku, by nalać sobie wina z karafki.
- Jeżeli przy tym jesteśmy… - Amandeus wziął głęboki oddech próbując się uspokoić. - Możesz nie wspominać nikomu, ale to nikomu, że byłem z Eveline? - wymamrotał.
- Zaczyna mnie drażnić, że staję się powiernikiem twoich romansów.- westchnął w udawanej irytacji Gaspar.-Najpierw ten chłopaczek, teraz ona…
- Ten chłopak to było durne nieporozumienie...! - parsknął Amandeus. - A Eveline… - przełknął ślinę. - Nikt nie może się dowiedzieć.
- Wszystko jedno… i tak by nikt nie uwierzył, że cię tu gościłem.- wzruszył ramionami dramatopisarz nalewając do kryształowych szklanic rubinowy trunek.

- Może i racja… - westchnął dramatopisarz. - Gasparze? Ufasz Amelii? - zapytał niespodziewanie.
- Ona jest aktorką, całkiem niezłą aktorką.- wzruszył ramionami Gaspar.- Gdzie tu widzisz potrzebę zaufania? Ona u mnie pracuje i nic więcej.
- Jeżeli tak uważasz… Mnie wystarczy, że zrujnowała mi plany. - westchnął. - Dlatego ją wyrzuciłem.
-To znaczy?- zapytał Gaspar podając Amandeusowi szklanicę.
Wildhawk przyjął trunek i upił łyk zwilżając gardło.
- Udawała przyjaciółkę, ale naprawdę - przyjaciółkę, nie zaś damę do łóżka. - zaznaczył mężczyzna patrząc na Gaspara. - Wszystko trwało do czasu, kiedy jej powiedziałem o tym, co napisałem, nie trzymającym się schematu scenariuszowi. Wtedy zaczęła kombinować. Chciała wybadać czy ta wiedza jej się na coś przyda - i przydała. Kiedy na jednym z przedstawień pojawił się mój ojciec, już po odbytym byłem zajęty rozmowami, ona przykleiła się do mojego ojca. Co mu nagadała - nie wiem, ale tego samego dnia miałem już nieprzyjemną rozmowę o moim nowym scenariuszu, a ojciec zasugerował, żeby tak utalentowanej aktorce podnieść płacę. - wzruszył ramionami. - Wnioski były proste.
- Acha… cóż… ja tak zażyły z nią nie jestem. Czy też ona ze mną.- wzruszył ramionami Gaspar, który w zasadzie już dawno nie pomyślał o Amelii.
- Dobrze dla ciebie… - wziął większy łyk i ponownie podszedł do okna. - Czy ten skurwiel wciąż tam jest… - wymamrotał sam do siebie, po czym odwrócił się do Gaspara. - Ile tu możemy zostać?
- Jak najkrócej… najlepiej.- stwierdził Gaspar z kwaśną miną.- Ale na bruk was nie wyrzucę. Ja idę spać. Ty też się prześpij.
Amandeus skinął głową i wskazał na fotel.
- Zdrzemnę się na nim. Zdołasz spać przy nieprzytomnej?
- Jakoś zdołam.- Wyrmspike wychylił duszkiem kielich i położył się spać, mając głęboko w poważaniu parkę niechcianych gości.
Młodszy dramaturg usadowił się jak najwygodniej potrafił w fotelu i zamknął oczy.



- Gaspar, jasna cholera, Gaspar. Wstawaj.
Do Wyrmspike’a jak przez mgłę dotarły wyszeptane poddenerwowanym tonem słowa. Kiedy otworzył zaspane oczy w świetle księżyca zobaczył Amandeusa przy broni stojącego nad nim przy łóżku, ale patrzącego w stronę drzwi i otwartego okna… nie mógł sobie teraz przypomnieć czy je zamykał.
- Co znowu…- warknął gniewnie Wyrmspike wstając wyraźnie niezadowolony z obrotu sytuacji.
- Nie złość się. Nie moja wina, że najwyraźniej jesteś głuchy. - syknął Amandeus. - Przylazł tu… z kolegami.
Gaspar powiedział coś cicho, bardzo cicho… i zapewne wulgarnie, sądząc po minie. Po czym głośniej wyszeptał czar przyzwać niewidzialną gałkę oczną i posłać ją na przeszpiegi.
- Kategorycznie za często przebywasz ze swoją szacowną publiką. - mruknął cicho Amandeus patrząc w stronę okna.
Magiczne oko poszybowało przez otwarte okno dając Gasparowi wgląd w to, co się działo na dole… a na dole nie działo się dobrze. Zobaczył pięciu mężczyzn, z czego jeden najwyraźniej wydawał polecenia. Ten wyraźnie już przeszedł dzisiejszej nocy jedną walkę, a zaleczona rana po ostrzu, które przecięło jego zbroję skórzaną w okolicach nerek wraz z krwią na mieczu Amandeusa potwierdzały wersję Wildhawka.
- To nie moi wielbiciele, chcą tu się wedrzeć, tylko twoi admiratorzy.- spojrzał na Amandeusa wyciągając w jego kierunku dłoń.- Podaj ten swój szpikulec.
- Na co ci on? Nie będziesz nawet wiedział, za który koniec złapać. - sarknął Wildhawk, ale podał Gasparowi swój miecz.
- Ale mogę go naostrzyć.- odparł z irytacją Gaspar dotykając brzeszczotu broni i napełniając go magią. Po czym oddał broń Amandeusowi. Po czym rzucił kolejne zaklęcie przywoływując olbrzymiego złowieszczego nietoperza.
- Twój wierzchowiec jest gotów.- wyjaśnił Gaspar.
Amandeus skinął głową w zamyśleniu, po czym zerknął na Eveline. - Długo się nie budzi… - spojrzał Gasparowi w oczy. - Będziesz jej pilnował?
- I jak podprowadzisz ich bliżej tego okna poślę im błyskawicę. Zwierzak nie jest wierzchowcem, wiec zeskocz z niego przy pierwszej okazji, żeby mógł się na nich rzucić.- wyjaśnił Wyrmspike gestem poganiając Amandeusa.

Amandeus skinął głową. Chwilę później dosiadał jej w powietrzu poza mieszkaniem Gaspara. Nietoperz zapikował chcąc dorwać się do napastników, zaś Wildhawk jak tylko była okazja zeskoczył zgrabnie ze swojego “wierzchowca”. Zaatakowani mężczyźni w pierwszym momencie zdębieli, co dało przyzwańcowi okazję na atak. Powalił trzech, z czego jeden szybko się pozbierał i zaatakował bestię raniąc ją płytko… co ją tylko rozjuszyło.
Dwóch pozostałych, w tym ten, który walczył już z Amandeusem, rzuciło się na dramatopisarza. Wildhawk pewnie odparował pierwsze ataki i zaczął się cofać w stronę okna, a za nim szła ta dwójka. Trzech pozostałych miało na razie własne, duże zmartwienie.
Gaspar stojąc przy oknie zaczął przywoływać moc burzy, wokół jego dłoni pojawiły się iskry i łuki elektryczne. Po czym wraz z końcem recytacji formuły czaru, z wyciągniętej w kierunku napastników Amandeusa dłoni wystrzeliła błyskawica.
Pierwszy, jeden z pachołków, w którego uderzyła moc błyskawicy krzyknął z bólu i zaskoczenia odsuwając się w szoku. Tylko dlatego nie upuścił miecza, że mięśnie ręki po trafieniu piorunem tyylko mocniej się zacisnęły. Szef zaś, ku niezadowoleniu dwóch dramaturgów zdołał odskoczyć na tyle, że nie otrzymał takich obrażeń jak jego wspólnik, jednak zachwiał się na nogach. Amandeus wyczuł okazję i zaatakował przywódcę, który znajdował się bliżej, niż swój podwładny przesuwając głęboko po prawym ramieniu niedoszłego zabójcy. Ten jednak nie stracił pewności i przełożył broń do lewej ręki. Spojrzał pełnym wściekłości wzrokiem na Amandeusa, po czym wyprowadził cios, chcąc wbić ostrze pomiędzy jego żebra. Wildhawk zdołał uniknąć, jednak miecz zahaczył o jego bok.
Podwładny natomiast nie związał się ponownie w walce z Amandeusem, a spojrzał do góry na okno Gaspara i popędził, na tyle, na ile pozwalały mu jeszcze zszokowane mięśnie nóg, do wejścia do budynku, w którym znajdowało się mieszkanie Gaspara.
Nie był to rozsądny pomysł z jego strony. Dramatopisarz sięgnął po kolejną sztuczkę w swym arsenale i…. spróbował rozebrać go do naga.
Sztuczka sprytna i niespodziewana, jednak… tym razem nie była udana. Mężczyzna wpadł do budynku.
Nietoperz zdołał pozbyć się jednego z napastników, ale sam też zapłacił za to cenę. Ranny przyzwaniec jednak wciąż walczył z dwoma pozostałymi, chcąc wyeliminować tylu, ilu to było możliwe. Amandeus ponownie zwarł się w walce ze swoim przeciwnikiem, ale tym razem żaden drugiego dziabnąć nie był w stanie.
Nie zmartwiło to specjalnie dramatopisarza, wszak najpierw musiał on sforsować drzwi. Gaspar w spokoju go oczekiwał wpierw powieliwszy swą postać kilkoma iluzjami.
Mężczyzna dopadł do drzwi i wpierw się z nimi szarpał, a później zaczął próbować je wyważyć. Tylko kwestią czasu było, kiedy ktoś zostanie obudzony tym zamieszaniem… a wtedy może zrobić się niebezpiecznie.
“Zwielokrotniony” Gaspar podszedł do drzwi po drodze rzucając przyspieszenie ruchów, otworzył je i natychmiast odbiegł, by zyskać dystans do bandyty.
Mężczyzna wpadł do mieszkanka i rzucił wściekłe spojrzenie na Gaspary.
- Pierdzieleni magowie… - warknął i zaatakował tnąc na poziomie klatki piersiowej… iluzję Gaspara. Ta rozwiała się natychmiast, kiedy tylko cios dosięgnął celu, a mężczyznę tylko bardziej to rozzłościło. Najpierw jakiś czarodziej rani go błyskawicą, a później bawi się w iluzjonistę…
- Rzezigardziołki od siedmiu boleści wiedzieć winni lepiej, że magów nie warto drażnić.- odpowiedziały wszystkie iluzje i zasypały złodzieja gradem magicznych pocisków.
Magiczne pociski trafiły bezbłędnie cel osłabiając go dodatkowo, ale nie pokonując. Mężczyzna zaatakował kolejnego Gaspara, ale i tym razem ten Gaspar był fałszywy.
- TCHÓRZ! - krzyknął mężczyzna, po czym dodał. - Nie przeżyjecie tego…
-Poprawka...ty tego nie przeżyjesz.- odparł chłodno zmieniając postać, na ryczącą rogatą bestię.


Minotaura.

Mężczyznie, kiedy zobaczył swojego nowego przeciwnika zrzedła mina. Zrobił kilka kroków w tył, po czym rzucił się do ucieczki. Gaspar kątem ślepia zobaczył, że Eveline się przebudziła i patrzy na całą scenę w mocnym szoku, nie wiedząc nawet gdzie jest.
-To wszystko ci się śni. Połóż się i zamknij oczka.- wyjaśnił minotaur niskim basem.
Eveline zadrżała i usilnie próbowała po prostu zamknąć oczy, chociaż wyraźnie robiła to na siłę. Nagle jednak rozległ się krzyk, którego nie dało się pomylić z niczym innym.
Amandeus.
Eveline zerwała się, po czym skrzywiła wyraźnie.
- To tylko zły sen. - mruknął minotaur i ruszył w kierunku okna. On i jego pozostałe kopie. W końcu Gaspar musiał zobaczyć, kto wygrywa.
Kiedy Gaspar wyjrzał zobaczył, że po nietoperzu nie ma już śladu, a Amandeus walczy z trzema przeciwnikami, z czego każdy był bardziej lub mniej ranny. Mężczyzny, który uciekł Gasparowi nigdzie nie było widać. Niemniej Wildhawk był teraz okrążony i jeden z napastników zdołał zaatakować go bardzo niehonorowo, w plecy, jednak zdołał tylko zaryć ostrzem na skos pleców Amandeusa pozostawiając krwawą linię, która brudziła szkarłatem rozerwaną kamizelkę szlachcica.
Zapewne tylko kwestią czasu było, kiedy zostanie zaalarmowana straż, ale czy Wildhawk dotrwa tego momentu?
Minotaur miał jeszcze kilka sztuczek w zanadrzu. Wybrał na cel jednego z bandziorów, wypowiedział zaklęcie pstryknął palcami w wyciągniętej do przodu łapie posyłkając kwasową strzałę w plecy jednego z bandziorów.
Napastnik, który przyjął na siebie moc zaklęcia wygiął się do tyłu i zatoczył, po czym oparł bokiem o ścianę budynku niechętny włączania się teraz do walki. Kolejny atak maga, który powinien być wszak martwy, zaskoczył drugiego z pachołków, który to moment wykorzystał Amandeus. Zaatakował z furią, obolały od większych czy mniejszych ran wbijając miecz prawie po samą rękojeść w brzuch bandyty i wyszarpując go, gotując się na odparowanie następnego ataku. Zraniony krytycznie mężczyzna padł na ziemię.
Przywódca zaś nie próżnował. Amandeus za późno się zorientował, że wykonuje on fintę, dzięki której zdołał ostrzem dostięgnąć prawego ramienia Amandeusa raniąc je głęboko.
Minotaur sięgnął po najpotężniejszy czar swoim arsenale posyłając mglistą sylwetkę w kierunku lidera tej bandy, licząc że jego najgorszy koszmar pociągnie go za sobą na drugą stronę.
Lider odparował właśnie atak Wildhawka i chciał wyprowadzić swój cios, kiedy zobaczył CO na niego idzie.
- Nie, nie, nie… Nie możesz, posłuchałem! - wydusił z siebie przywódcą. Cofnął się do tyłu przerywając walkę, po czym zanim Amandeus zdołał sam wykonać ruch, mężczyzna wrzasnął i… padł bez życia na ziemię. Pozostały przy życiu bandyta zobaczywszy to, podobnie jak jego poprzedni kolega rzucił się do ucieczki pomiędzy uliczki.

- I to rozwiązuje… sprawę… chyba.- Gaspar rozproszył swoje zaklęcia nie bardzo wiedząc, co właściwie się stało. Te tajemnice ów typek zabrał ze sobą do grobu. A że pisarz nie praktykował nekromancji, to nie miał możliwości ich wyciągnięcia z niego.
Nie minęło dużo czasu, jak przywlókł się na górę ranny Amandeus.
- Ładne… sztuczki, Wyrmspike.
- Tak. Ładne. Raczyłeś przeszukać ich zwłoki? Choćby trupa ich przywódcy?- mruknął w odpowiedzi Gaspar.
Wildhawk otworzył lewą dłoń, w której trzymał wisiorek z jakimś symbolem. Przedstawiał on proste oko przecięte jedną kreską, sam zaś symbol wyryty był w drewnie.
- Nic ciekawego już więcej nie było… Widziałeś to kiedyś?
- Nie bardzo…- zamyślił się Gaspar szukając w głowie skojarzeń z tym symbolem.
Niestety, Gasparowi nic nie mówił ten symbol, chociaż wyglądał na jakiś znak związany w jakimś stopniu z religią może… Ciężko było powiedzieć.
- Pewnie niedługo zjawi się straż.. - mruknął Amandeus. - Nie mam ochoty odpowiadać na pytania…
- Amandeus…? - odezwała się Eveline patrząc wystraszona na rany dramatopisarza.
- Nic mi nie jest. - odparł Wildhawk, chociaż jego prawa ręka była trochę bezwadna.
- Niech będzie… lepiej już ruszajcie do swoich domów. Co do mnie… ja nic nie widział. Ja nwet nie opuściłem mego domu.- rzekł w odpowiedzi Wyrmspike.
- Dobrze… - zgodził się Amandeus podchodząc do Eveline i pomagając jej wstać. Spojrzał jeszcze na Wyrmspike’a. - Nie znasz może jakiejś świątyni, w której mogę liczyć na to, że informacje o mnie nie wyjdą na miasto?
-Świątynia Sharess zapewne.- westchnął Gaspar klnąc w duchu. Czemu on miał się zajmować ich problemami? To wszak robota Azul Gato. On, Gaspar, miał być tym egocentrycznym samolubem, którego nie można było podejrzewać o jakikolwiek związek z zamaskowanym szermierzem.
- Można spróbować… - mruknął Wyrmspike krzywiąc się z bólu, ale podając Eveline zdrowe ramię. - To wszystko to jedno wielkie szaleństwo… - westchnął, po czym skinął głową Gasparowi. - Dzięki za całą pomoc, tylko zacznij pisać lepsze sztuki. Dla dobra ogółu dramaturgów, bo zaniżasz średnią. - dodał i wyszedł wraz z Eveline z mieszkania Gaspara.
Wyrmspike zemł w ustach parę przekleństw, których wypuścić z nich nie zamierzał. Nie bardzo wiedział co sądzić o rewelacjach Amandeusa. Czy była karierowiczką, czy może agentką jego ojca mającą dopilnować, by synuś nie wpakował się w kłopoty?

Czy jej ufał? Ani trochę. Nie miał powodów by darzyć lub nie darzyć jej zaufaniem. W zasadzie to nie myślał o niej wcale. Pracowała dla niego przy teatrze, podobnie jak reszta jego trupy. Więc wszelkie ich spotkania były czysto na gruncie profesjonalnym. Poza nim Amelii nie spotykał, a zważywszy na ogrom wydarzeń jakie się działy dookoła nich… w ogóle o niej nie myślał.
Otworzył butelkę i nalał sobie wina.
Właściwie… Gaspar czuł się zmęczony. Może jutro weźmie sobie wolne?
Tak, to by dobry pomysł… Przez gońców ogłosić zamknięcie teatru i zawieszenie prób na trzy cztery dni. Bez wyjaśnienia przyczyn. Był wszak artystą, mógł sobie pozwolić na odrobinę ekscentryczności. A miał ochotę na chwilę relasku od tego… wszystkiego.
Po prostu zamknąć się w czterech ścianach swego pod pozorem pisania, nie przyjmować w ogóle gości i…. ewentualnie jako Azul Gato przyjrzeć się miastu z góry dachów nocą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-02-2015 o 15:05.
abishai jest offline  
Stary 09-02-2015, 19:47   #123
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Widząc znikającego za ścianą młodziana Greycliff nie wahał się długo. Poprawił mały plecak zawieszony na plecach, dobył sztyletu, po czym, naśladując chłopaka, przeszedł przez ścianę.
Przejście przez ścianę nie stanowiło żadnego problemu, jako że Theodor wiedział, iż to tylko fałszywka. Mimo wszystko dziwnie było przechodzić przez kamień… Monecie w pewnym momencie wydawało się, że zostanie zgnieciony przez litą skałę i przedostał się w końcu z nadzieją, iż teraz będzie już dobrze...
Niestety, tutaj było jeszcze gorzej…
Znalazł się w dość ciasnym przejściu. Wydawało mu się, jakby ściany i sufit na niego napierały i nie mógł pozbyć się tego wrażenia, nieważne jak bardzo starał sobie przemówić do rozsądku.
Stawiał ostrożnie kroki, idąc naprzód, ale jego oddech się począł się urywać. Czuł, jak zaczyna się pocić.
- Żyjesz? - dobiegł go szept i zobaczył wpatrzonego w niego Tehlina. - Pobladłeś.
Moneta postarał się uśmiechnąć choć zdawał sobie sprawę, że wypadło to raczej żałośnie.
-Taa. Zadziwiające jak takie miejsca działają na człowieka. Nie przejmuj się i prowadź - przewał na złapanie oddechu - I uważaj na pułapki. Pamiętasz? Mówiłeś, że gdzieś tu może być…
“Tymoro, nie opuszczaj mnie”. Theodor instynktownie potarł kieszonkę, w której trzymał swoją szczęśliwą monetę.
Nie uszli daleko, kiedy Tehlin zatrzymał się nagle. Oglądał coś uważnie przez chwilę zanim zwrócił się do Monety.
- Jak dobry jesteś w radzeniu sobie z pułapkami?
-Może nie tak dobry jak ty, ale radzę sobie.
- Ja mistrzem też nie jestem, umiem je zlokalizować i część rozbroić. Ostatnio jak tu byłem, nie natrafiłem na żadną, ale ten kretyn musiał się teraz przygotować.Mógłbyś sprawdzić czy byłbyś w stanie się tą zająć? - zapytał i przylgnął do ściany dając Theodorowi wąskie przejście.
Moneta otarł pot z czoła. Przecisnął się obok chłopaka obserwując i analizując znalezioną pułapkę.
Pułapka nie należała do najprostszych i można było się zastanawiać skąd Korevisa było na to wszystko stać, szczególnie, że zabezpieczenie było wyraźnie magiczne. Z tego, co zdołał się zorientować Theodor, efekt przy próbie przejścia obok tej ukrytej pułapce mógł być mało przyjazny.
Theodor nie zabrał się do pułapki dopóki nie uspokoił oddechu i nie opanował drżenia rąk. Pomyłka mogła być fatalna w skutkach. Raz jeszcze ocierając pot z czoła sięgnął do plecaka, wydobył narzędzia i wziął się do roboty.
-Poświeć tutaj - mruknął do Tehlina koncentrując się całkowicie na mechanizmie.
Tehlin zrobił to, co mu polecił Theodor w napięciu wyczekując na skutki…
Theodorowi ciężko było się skupić. Czasem przyłapał się na tym, że zadrżały mu dłonie, a do tego wydawało mu się, że jest tu naprawdę duszno. Kilka razu wstrzymał oddech, kiedy miał wrażenie, że właśnie aktywował pułapkę. Mijały sekundy, a Moneta nie mógł sobie poradzić z mechanizmem. Czuł się poirytowany i bardzo zestresowany. W pewnym momencie usłyszał ciche trzaśnięcie pułapki, ale nie wiedział, czy to dobry znak.
-Jak to wygląda według ciebie? Wciąż działa?
- Ciężko powiedzieć… - mruknął Tehlin. - Ale wydaje mi się, że ją rozbroiłeś.
Theodor uśmiechnął się blado.
-Zaryzykujesz i przejdziesz obok pułapki?
Tehlin spojrzał przejście, później na Theodora i mruknął.
- Jeżeli tego nie zrobię to nici ze spłaty długu?
Moneta pokręcił z politowaniem głową. Jego strach na chwilę się zmniejszył.
- Odsuń się. Ja przodem.
Młody odsunął się pospiesznie z pewną ulgą ustępując miejsca Greycliffowi.
- Masz odwagę.
-Jasne - burknął Theodor. Zaciskając zęby przeszedł obok pułapki modląc się w duchu.
Greycliff powoli postawił krok, później drugi. Jego serce wygrywało swój własny rytm napędzane adrenaliną. Nie dość, że był w tym ciasnym, dusznym tunelu wyglądającym jakby mógł go zgnieść, to jeszcze musiał przechodzić przez pułapkę, której unieszkodliwienie było niepewne. Po szóstym kroku wreszcie odetchnął, jako że przez całą przeprawę miał wstrzymany oddech.
-No i co? Udało się. - zwrócił się do Tehlina - Daleko jeszcze?
- Nie, nie powinniśmy już natrafić na żadne niespodzianki. - uśmiechnął się chłopak, po czym spojrzał uważnie na Theodora. - Czemu chcesz jego śmierci?
-Nazwij to sprawiedliwością dziejową - mruknął Greycliff - Zresztą, nic ci do tego. Prowadź!
- Jasne… - mruknął Tehlin i poprowadził dalej Theodora. Po niewielkim kawałku dotarli w końcu do litej ściany. Chłopak wymacał coś na niej i przełożył przez nią rękę. Wyjął wytrychy i na ślepo zaczął ich używać w… ścianie. W końcu Theodor usłyszał, jak jakiś zamek się poddaje.
- Gotowe. - odparł z uśmiechem Tehlin. - Można przechodzić, jak ostatnio. Tylko uważaj, pewnie wciąż są zamknięte. - dodał, ale sam nie przeszedł.
Theodor krótko skinął głową po czym przeszedł przez otwarte drzwi starając się poruszać jak najciszej.
Znalazł się w niewielkim, nieoświetlonym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła było to, które przeciskało się pod drzwiami z drugiego końca pokoju.
- I co? - Tehlin również pojawił się w pomieszczeniu.
Theodor przyłożył palec do ust. Nachylił się do ucha Tehlina.
- Cofnij się do korytarza i poczekaj - szepnął - Gdybyś usłyszał coś podejrzanego, wiej.
Ściskając sztylet w mokrej od potu dłoni Greycliff bezszelestnie podszedł do drzwi i przyłożył do nich ucho.
Usłyszał oddalone głosy dochodzące gdzieś z sąsiedniego pomieszczenia do tego, do którego prowadziły drzwi. Jeden z głosów był podniesiony, ale do uszu Theodora doszło tylko jedno słowo. Widzący.
Moneta otworzył drzwi powolutku, milimetr po milimetrze by zredukować pogłos. Otworzywszy je na tyle by zajrzeć, rzucił okiem do środka.
W środku zobaczył mały składzik broni. Kusze, sztylety, miecze, ale nie obyło się także bez pancerzy, chociaż były one skórzane.
Greycliff wśliznął się do środka cicho zamykając drzwi za sobą. Jednocześnie szukał wzrokiem ludzi lub kolejnych drzwi.
Po lewej zobaczył uchylone drzwi, zza których wydobywały się odgłosy dość cichej, ale żarliwej najwyraźniej rozmowy. Nagle do uszu Theodora doszły słowa:
- To już się zaczęło. Bogowie rozpoczęli wojnę.
Coś w tym głosie poruszyło Monetę. Stąpając na paluszkach zbliżył się do uchylonych drzwi nadstawiając ucha.
- Czy to już przesądzone? - odezwał się głos, a właściciela Theodor zidentyfikował jako Korevisa. W jego tonie wyczuwalna była nuta obawy, coś czego Moneta nigdy nie słyszał w wykonaniu tego bandziora.
- Tak, mój bracie. - drugi głos, którego Theodor już nie rozpoznawał rozbrzmiał w pokoju. Był przepełniony pasją. - Musimy się przygotować na ich nadejście, dlatego trzeba porzucić wszelkie powiązania z nimi. Dopiero wtedy będziemy potężni i ich osłabimy. Bogowie poznają strach.
Ten głos… Te słowa… Skłaniały do przemyśleń.
Zaiste, ciekawe. Odkładając chwilowo zamiar nadziania Korevisa na rapier jak pieczonego prosiaka Theodor zastygł bez ruchu starając się podsłuchać jak najwięcej.
- Nie możemy dać się im mamić w nieskończoność, czekając jak te prosięta na rzeź. Oni nas nie potrzebują, ale teraz, gdy wszystko się stało, mają nowy cel na oku. Każdy, kto będzie wyznawał tę zgraję bożków przypłaci to nie tylko męczarniami, nie tylko życiem, ale co najważniejsze- duszą. - zapadła dosłownie chwila milczenia, po czym mężczyzna kontynuował. - Przyjmij nie boskie, ale śmiertelne błogosławieństwo i otwórz oczy, jak i nam zostały otworzone.
Theodor czuł się… osobliwe. Serce waliło mu jak młotem, kiedy z zapartym tchem słuchał słów. Zupełnie jakby były dla niego jakąś prawdą… objawioną.
Prawda objawiona...co gorsza Theodor stracił pewność co do tego co dalej począć. Zjawił się tu z jasnym (czy może raczej ciemnym) zamiarem zabójstwa jednego z oficerów Machy,a stał się świadkiem zdarzenia co najmniej niepokojącego. Czy Korevis spotykał się właśnie z jednym z żerców, którzy, jak głosiły plotki, skradali się poprzez cienie Skullportu próbując obalić bogów? I czy, w takim razie, Korevis powinien zginąć? A jeśli przyłączy się do tych apostatów i narobi Masze więcej kłopotów niż gdyby był martwy? Wystarczyłoby upewnić się, że wieść o knowaniach generała dotrze do jego szefa...i co dalej?
Może należałoby się wycofać? Ale najpierw…
Najpierw należałoby sie dowiedzieć jak najwięcej o tym konkretnym żercy i jego związkach z Korevisem. Porzucając (przynajmniej chwilowo) pragnienie zabójstwa Theodor skupił się całkowicie na podsłuchiwaniu.
Z każdą chwilą, kiedy Theodor wsłuchiwał się w słowa, coraz bardziej zapadały mu one w pamięć. Nagle zapomniał o tym, po co przyszedł, bo zaczęły liczyć się tylko słowa…
- Przyjmę błogosławieństwo… - odezwał się cicho Korevis.
A Greycliff poczuł, że on także chce je przyjąć.
Serce biło mu jak młotem w rytm słów apostaty. Theodor pocił się obficie, przez scenę jego umysłu galopowały emocje skłaniające go do posłuszeństwa. To było takie proste! Wystarczyłoby wejść tam i poddać się obcej woli. Takie proste…
Nim zdał sobie sprawę co robi Moneta wyciągnął rękę do klamki…
I dopiero teraz naprawdę się przestraszył.
To uczucie zbyt mocno przypomniało mu długie lata spędzone w celi. Wtedy też jego wola była spętana, a zdanie liczyło się mniej niż u strażników celi. Nie...nie wolno...mu… się poddać!
Uciekać! To było jedyne wyjście nim jego wola pryśnie jak bańka mydlana!
Rozpaczliwie walcząc z mocą głosu apostaty Theodor podjął ostatnią próbę by uciec z tego przeklętego przez Tymorę miejsca.
“Wejdź do środka, przyjmij błogosławieństwo.”
Theodorowi wydawało się, że usłyszał te słowa wyszeptane wprost do jego ucha. Dłoń mi drżała, kiedy walczył z chęcią naciśnięcia klamki i poświęcił całą swoją uwagę tej walce. A przecież poddać się było tak prosto.
Zrobił pół kroku do tyłu, jednak bez przekonania. Zamknął oczy, czując jak się poci bardziej, niż w ciasnym tunelu. Czuł jednocześnie strach, jak i rosnące uwielbienie tych słodkich słów, które wypływały z ust apostaty. Nie zorientował się nawet kiedy ponownie położył dłoń na klamce i nacisnął ją...
 
Jaśmin jest offline  
Stary 15-02-2015, 03:55   #124
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Theodor Greycliff




Słowa. Słodkie, wręcz śpiewne słowa otuliły jego uszy. Czuł jak odchodzi z niego chęć zabójstwa Korevisa, a strach przed mocą tych słów uleciał zanim Theodor zdołał zdać sobie z tego sprawę. Jego dusza została napełniona tym nektarem prawdy.

Błogosławieństwo zostało nałożone.

Theodor śnił o boskich potęgach, które jak wataha wygłodniałych wilków rzuciły się na Faerun, rozrywając śmiertelnych i wyrywających z nich esencję ich duszy. Widział jak zabójczo piękna Sune wypruwa duszę kawałek po kawałku ze śmiertelnej powłoki swojego wyznawcy, aby nasycić swe dzikie żądze. Widział zagładę śmiertelnych postępującą z każdą chwilą, ogarniającą cały Faerun, a później i cały Toril.
A następnie… Następnie bogowie rzucili się na siebie.
Ale to już nie miało dla śmiertelnych żadnego znaczenia.

Zasiano ziarno.
Nienawiść do bogów kiełkowała.

~~~~~~


Przebudzenie Theodora nadeszło nagle i nie należało do przyjemnych. W głowie mu szumiało, a ręce i nogi miał jak z waty. Leżał niewygodnie na kamiennej podłodze,odgrodzony od niej jedynie starym kocem, pozbawiony swojej broni, swojego ekwipunku. Zimno kamienia przeszywało go do szpiku i czuł, jak drży. Nie miał pojęcia ile tu się znajdował, jaki jest dzień ani co się z nim działo przez ten cały czas. Pamiętał tylko przebłyski, które nic mu nie mówiły, a kiedy starał się je uchwycić znikały za mgłą spowijającą jego umysł. Zmarszczył brwi próbując skupić swoje myśli. Co widział? Co pamięta?
Korevis wpatrzony w stojącą naprzeciw osobę, której wyglądu Moneta nie pamiętał, niepoświęcający Theodorowi ani grama uwagi. Mężczyzna, z tego co wnioskował po głosie, który słyszał wcześniej, wyciągający dłoń w kierunku Greycliffa, zapraszającym gestem. I mówił… Wypowiadał te pełne słodkiego nektaru dla duszy słowa kierowane do Theodora, a ten… słuchał. Słuchał w ciszy i skupieniu chłonąc każdą cząstkę wypowiedzi tego mężczyzny otulonego mrokiem, a później…
...później przyjął błogosławieństwo.
Theodor przetarł oczy. Gdzie on był? Czy wciąż w Skullporcie? Rozejrzał się, aby zrozumieć, że znów znajdował się w niewielkiej celi, jak przez długie lata w przeszłości. Pustym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła było to, sączące się przez niewielkie, okratowane okienko w drzwiach. Cela sama w sobie okna nie posiadała, a sądząc po unoszącym się zapachu stęchlizny zapewne byli w piwnicach.

Jesteś gotów poznać całą prawdę?

Złapał się za głowę, kiedy wydało mu się, że słyszy w niej te słowa, ale to było tylko złudzenie. To były resztki pamięci walczące o swoje przetrwanie. Co on odpowiedział? Co odpowiedział?
Zaczął drżeć na całym ciele. Czuł się, jakby ktoś potraktował go porządną dawką jakiegoś narkotyku… a może tak było?

Dlaczego nie pamiętał!

Ściany zaczęły napierać na niego, a on tracić oddech. Zaczynało się… Zamknął oczy i próbował oddychać miarowo. Jeden… Dwa… Trzy…
Nawet nie zorientował się, kiedy rozległy się kroki. Regularne i powolne, jakby osoba liczyła je tak samo, jak Theo liczył swój oddech.
Nagle zatrzymały się. Obok jego celi.
A on miał mętlik w głowie. Co było prawdą?

- Theodorze Greycliff… - rozległ się nagle głos zza drzwi. - Czy jesteś gotowy?
Głos. Głos mężczyzny. Spokojny i wyważony, miód dla duszy.

Ten Głos.



Gaspar Wyrmspike



Dachy. Idealne miejsce dla kota i właśnie gościły jednego z nich… tylko trochę przerośniętego.

Azul Gato przemierzał nocą dachy Waterdeep zbliżając się coraz bardziej do bogatych dzielnic Miasta Wspaniałości. Tam też, pomimo wszechobecnej straży, czaiła się przestępczość, a szczególnym jej rodzajem była ta,która zamykała się w murach swych rezydencji.
Parszywa rzeczywistość.

To miał być tylko rutynowy “patrol”, rzucenie okiem czy coś się nie rozpanoszyło, czego straż nie zdążyła lub nie zdołała się pozbyć. Nic wielkiego. Noc była spokojna i cicha, nic nie zapowiadało problemów.
Gaspar odpoczął cały dzień. Nareszcie. Zawiesił próby, nikogo nie wpuszczał do domu, stworzył sobie swoje własny,leniwy azyl. Nie zdarzyło się nic niezapowiedzianego, nikt nie chciał jego pomocy, nikt nie przytaszczył ze sobą swoich problemów. Sielanka.
A później przyszedł czas, aby jego druga tożsamość się przebudziła.

Azul Gato przykucnął na jednym z płaskich dachów nienależących do żadnej rezydencji i zaczął się uważnie rozglądać po okolicy, aż kiedy odwrócił się, aby spojrzeć w drugą stronę natrafił na baczne spojrzenie kogoś innego, kto również tej nocy wybrał się na spacer po dachach...


Ciemnoniebieski kot o równie niebieskich, głębokich ślepiach wlepiał wzrok wprost w Gaspara. Przez dłuższą chwilę stał tak nieruchomo krzyżując swoje spojrzenie z samym Azul Gato zanim zamiauczał przeciągle i podszedł bliżej dramatopisarza, ale zatrzymał się kawałek przed nim, wciąż przypatrując się człowiekowi. Gato, nawet kiedy powrócił do obserwowania okolicy czuł na sobie to spojrzenie niebieskich oczu, a kiedy w końcu ponownie odwrócił głowę do kota, aby sprawdzić czy już sobie poszedł, ten jedynie leżał przyglądając się wciąż Gasparowi.
Gato nie za bardzo wiedząc co z tym począć, po prostu wrócił uwagą do otoczenia.

I wtedy zobaczył skradającego się Wildhawka.

Amandeus nieumiejętnie śledził uzbrojonego w prosty miecz mężczyznę w ubraniach klasy średniej o nieułożonych ciemnych włosach, niepasującego do tej okolicy. Na szczęście dla Wildhawka ten, za którym podążał wydawał się zbyt pogrążony we własnych myślach, aby zwracać uwagę na dramatopisarza… do czasu. W końcu bowiem po kroku i położonej dłoni na mieczu Gaspar zrozumiał, iż mężczyzna zorientował się, że jest śledzony. Wtedy też i Amandeus postanowił ruszyć do działania dobywając swój zdobny miecz. Rzucił się w stronę mężczyzny, który momentalnie odwrócił się do przeciwnika wyciągając broń.
Miecze zwarły się, ale Wildhawk nie miał najwyraźniej zamiaru prowadzić walki. Szybkim, wyćwiczonym zapewne na drogich treningach z ciężko opłaconymi nauczycielami, wybił przeciwnikowi broń z ręki, która upadła z brzękiem na ziemię. Przystawiając osobnikowi ostrze do gardła zmusił go, aby oparł się plecami o ścianę budynku, po czym warknął:

- Gdzie ona jest?
Mężczyzna spojrzał zaskoczony, ale zaraz odzyskał rezon.
- Och, to ty… - odparł przyparty do muru uśmiechając się nieprzyjemnie.
- Gdzie jest kapłanka? - syknął Amandeus trzymając mężczyznę przy ścianie. - Gdzie jest kapłanka Sharess?
Rozbrojony osobnik jedynie parsknął i splunął Wildhawkowi w twarz.

Azul Gato nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, iż wciąż jest pod baczną obserwacją kocich oczu.




Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar

Zaklęcie Quelnathama bezbłędnie skopiowało treść dokumentów, które otrzymał od Asdenera, jednak to był dopiero początek zabawy. Dokumenty bowiem nie tyle co posiadały diagramy, co autentyczne rysunki. Przedstawienia postaci, scen… Na całe szczęście nie były to prace natchnionych artystów, ale tyle, co mogli wykrzesać z siebie dwaj magowie.
Kreska po kresce elfi wieszcz dążył do ukończenia swojej pracy. Niestety, kiedy już mu się wydawało, że skończył okazywało się, iż ostał się kolejny rysunek na następnej stronie.
Parszywe życie.

Niemniej, kiedy przed pracą przeglądał pobieżnie dokumenty zadziwił się. Początek wydawał się być całkowicie niegroźny. Nie było to żadne nowatorskie odkrycie czy zakazana sztuka, a opisy Sztuki wieszczenia. Przekartkowując czuł się zwiedziony i trochę poirytowany. Czyżby Aleosa robiła sobie z nich żarty? A może to Lather dał fałszywkę mając nadzieję, że czarodziej z Cormanthoru się nie zorientuje?

Ale wtedy opisy dla uczniów się urwały tak nagle, że wyglądało to jakby inna myśl wpadła do głowy. Myśl, którą było trzeba zapisać. Nieważne na czym.

Pojawiły się opisy wizji, ale Quelnatham nie miał czasu się zapoznać dostatecznie z nimi wszystkimi. Z tego co zdołał wychwycić mistrzowie Aleosy i Asdenera doświadczali ich razem podczas snu, tak że jeden śnił jej część, zaś drugi kolejną, a razem mogli to skleić w jedną całość. Autorzy snuli przypuszczenia, że najwyraźniej możliwe jest, aby dwie lub więcej osób dzieliło jakąś wizję, jeżeli tylko są do tego zdolni. Za zdolnych oczywiście uważali magów specjalizujących się w szkole wieszczeń.

Rysunki były autorstwa najpewniej tych dwóch magów, bo z artyzmem nie miały nic wspólnego, co tylko pomogło Quelnathamowi je przekopiować w miarę… poprawnie. W miarę, bo jak porównywał swoje “dzieła” z tworami autorów były one co najwyżej… do przyjęcia. Tassilar patrzył na nie i czuł się, jakby właśnie jego mistrz zaglądał mu przez ramię patrząc, jak robi coś nieudolnie.
Okropne uczucie.

Te “małe dzieła sztuki” miały oddać to, co widzieli dwaj magowie w swoich snach, ale często ciężko było określić co dokładnie miały przedstawiać, chociaż…
...na jednym mógłby przysiąc, że zobaczył Eriliena.

~~~~~~

Corellon Larethian, jego bóg, był pomiędzy śmiertelnymi! W Cormanthorze!

Erilien po wizycie w świątyni i dowiedzeniu się tej niesłychanej nowiny nie mógł po prostu usiąść i czekać w karczmie na swoich towarzyszy. Musieli przygotować się do drogi! Zaciągnął ze sobą Aerona na miasto, a pierwszą osobą, z jaką porozmawiał był sprzedawca broni. Zbliżała się druga część podróży, a oni wciąż mieli na wozie kolekcję drowiej broni po wyznawcach Zinzereny.
Nie obyło się bez ostrych negocjacji. A bo ta broń niszczeje na słońcu, a bo nie są to nówki sztuki, jednak kupiec nie mógł nie widzieć zysku z takich broni sprzedanych w Skullporcie. W końcu elf i człowiek zgodzili się na cenę, a chociaż człowiek starał się wyglądać na biednego, który z dobroci serca zaoferował więcej, to Erilien i Aeron wiedzieli dobrze, że ten już liczy zyski.

Następnym przystankiem, po sfinalizowaniu transakcji, był, oczywiście, targ żywności. Widząc gdzie idą Aeron westchnął przeciągle i powiedział, że może on wróci już do karczmy w oczekiwaniu na Quelnathama i Ocero, ale Erilien stwierdził, że te zakupy będą bardzo pouczające dla jego nowego ucznia. Mimo wszystko Aeron bez entuzjazmu powlókł się za swoim bratem.
Zaś Erilien miał mu bardzo dużo do przekazania.

Mówił jak wybierać składniki, z których będzie się przygotowywało jedzenie, na co zwracać uwagę, a co odrzucać. Tłumaczył różnice między różnymi warzywami, owocami, między mięsem oraz serami. Wyjaśnił pokrótce podstawy dotyczące przypraw. Było naprawdę dużo do przekazania, więc i czas leciał jak szalony, chociaż dla pół-elfa dłużył on się niemiłosiernie.

Ale ile Aeron zapamiętał? To było wiadome tylko jemu.

~~~~~~

Nastał wieczór, kiedy cała trójka wróciła do Złotego Kufla.
Pierwszy do karczmy, w której się zatrzymali dotarł wyczerpany pracą Quelnatham. Tak jak rzucenie zaklęcia, które miało przepisać tekst oraz dwóch kolejnych, mających zgoła inną rolę, nie stanowiło problemu, tak przerysowywanie cholernych rysunków zabrało od groma czasu. Zdążył się jeszcze dowiedzieć za ile by poszły drowie tomy, ale zamiast konkretnej sumy powiedziano mu, żeby przyszedł już następnego dnia i pokazał te zapiski, a wtedy ustali się cenę.
Zanim jednak zdążył się rozsiąść do karczmy wszedł Erilien z Aeronem. Erilien był rozpromieniony i zadowolony, Aeron wyraźnie niepewny i trochę znudzony.
Ocero jeszcze nie wrócił.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 19-02-2015 o 03:24.
Zell jest offline  
Stary 16-02-2015, 03:29   #125
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (III): Kiedy świat traci rozum || ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Ocero, Tahir ibn Alhazred
Nie wiem jaki mają mechanizm wybierania ofiar i nie wiem czemu mnie wybrali.
Słońce zaczęło już zachodzić, kiedy plan wszedł w życie. Tarnius miał zaprowadzić ich do miejsca, w którym zaszyli się Widzący. Wpierw jednak musieli znaleźć sposób na wyprowadzenie starego kapłana z azylu dla obłąkanych, czym miał się zająć Ocero poprzez siłę swojego autorytetu, której miał nadzieję, że posiada wystarczająco.
Oczywiście był też plan awaryjny na wypadek niepowodzenia, ale… Tahir wolał o nim bez potrzeby nie wspominać.
Przyszedł do mnie, do świątyni, młody mężczyzna o włosach koloru węgla, prosząc, abym go wysłuchał. Wyglądał na zdesperowanego i zagubionego, wrak człowieka. Przyjąłem go do siebie, wysłuchałem. Mówił o żądnych zagłady śmiertelnych bogach, którzy dbają tylko o swoje pragnienia. Zapytałem kto mu tak naopowiadał.
Na szczęście Ocero zdołał przekonać opiekujące się azylem kapłanki, że najlepiej będzie jeżeli on, jego syn, zaprowadzi go do świątyni Selune, skoro jest już z nim wyraźnie lepiej. W końcu być może tam wreszcie odnajdzie spokój ducha. Dłuższy czas jednak zajęło wyperswadowanie, żeby Ocero i Tarnius zostali puszczeni sami, bez pomocy nikogo innego. Przed wyjściem stary Najwyższy Kapłan oddał Tahirowi sejmitar, przynajmniej na razie, jako że z nim wyjść bynajmniej nie mógł.
Moja pamięć jest ostra, ale wydarzenia tamtego dnia… Zlewają się w bezkształtną masę. Pamiętam, że razem udaliśmy się do tego, którego słowa tak zadziałały na młodego. Było dużo rozmowy, ale zanim się spostrzegłem mówił tylko on sam. Jak wyglądał? Pamiętam tylko głos, ten głos, miód na duszę. Ten głos, który sprawił, że starzec okazał się ślepcem na oczywistą pułapkę.
A potem…

A potem…

Przyjąłem błogosławieństwo.

~~~~~~

Zapadł zmrok, kiedy dotarli w końcu do celu, a cel znajdował się w bogatych dzielnicach Waterdeep. Zadbane ulice, piękne ogrody i rezydencje, jednak im bardziej zbliżali się do celu, tym mniej było patrolujących ten teren strażników, a kiedy zatrzymali się w końcu przed jedną z większych rezydencji straż zapadła się pod ziemię. Budynek wręcz tonął w ciemności, zaś nieliczne światła świec wypływające zza okiem, z trudem przeciskały się przez ciemne zasłony. Zadbany i piękny ogród posiadłości nabierał w świetle Selune drapieżnej nuty, kiedy zasadzone w nim drzewa rzucały nań swój cień.
Zaprowadzili mnie do tej rezydencji. Jak tam cicho było… pomimo wielu innych, którzy zostali sprowadzeni. Rozpoczęło się… co? To było jak ogłaszanie prawdy objawionej, a ja słuchałem jak kretyn. I inni słuchali. Z każdym słowem traciłem coraz bardziej poczucie siebie. Nie wiem kiedy, po ilu godzinach czy nawet po dniu, moja wola stopniała, a jedyne co się liczyło to udowodnić swoją wierność… Zniszczyć świątynię mojej własnej bogini.
Było jeszcze coś… Widziałem elfa, ale jedyne co pamiętam, to jego oczy i to spojrzenie, lodowate i przenikliwe, którym obdarzał nas wszystkich, jakby analizując, stojąc po stronie Widzących.
Na bramie prowadzącej do rezydencji widniał herb- jastrząb w pozycji do pochwycenia ofiary. Wildhawk, przeszło Ocero przez myśl i zaraz coś zrozumiał.
Amandeus Wildhawk?

Tarnius spojrzał na obu swoich towarzyszy. Czekał na decyzję, ale jego zacięta mina sugerowała, iż jest on bardziej niż gotów na to, co ich czekało. Ten “stary głupiec” szykował się do walki.

Było cicho. Bardzo cicho.
I pamiętajcie. Ich słowa to trucizna, tyle że słodka.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-02-2015 o 16:49.
Zell jest offline  
Stary 23-02-2015, 21:54   #126
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- Oświecony Quelnathamie! - Zawołał paladyn już od progu a w głosie jego słychać było wielką radość i nabożne uniesienie. - Przynoszę radosne nowiny! Czcigodny Ocero jeszcze nie powrócił? - Nie czekał na odpowiedź, skoro nikt nie jęczał niczym zagubiona dusza na określenie “Czcigodny Ocero” znaczyło to, że kapłan jeszcze bawi na mieście.
- Nowina! Corellon Larethian nasz boski rodzic raczył nawiedzić Cormanthor! Powinniśmy czym prędzej ruszyć by zaoferować umiłowanemu panu nasze usługi! - Cała postać paladyna niemal jaśniała z nieskrywanego podniecenia. - Czyż to nie wspaniałe? Boć może nastał czas kiedy Myth Drannor powstanie ze swych popiołów niczym feniks!
Mag wyprostował się jak struna. Całe zmęczenie opadło w jednej chwili. Czy być może?!
- Co takiego?! - zawołał czarodziej. - Czy to prawda? Kto ci to powiedział?
- Odwiedziliśmy z bratem świątynię Boskiego Ojca, tę radosną nowinę przekazał nam Czcigodny Opiekun Świętego Przybytku. - Pospieszył z wyjaśnieniem Erilien kładąc na stole kosze z zakupami a wiele w nich było jako iż planował ucztę tego wieczora wyprawić z powodu tak wspaniałych wieści i nadchodzącej wyprawy.
- A zatem… - wieszcz poderwał się nagle z krzesła. Czemu nikt z domu go nie powiadomił? Czy to prawda? Ciągle miał wątpliwości. Paladyn już nieraz był przykładem jak gorliwość może zaćmić rzetelny osąd. - Muszę przygotować zaklęcia! - zawołał i pobiegł natychmiast na na górę, do pokoju.

Gdy tylko zamknął drzwi wyciągnął cienki, miedziany drut i wyginając go w kształt tajemnej runy zaintonował zaklęcia przesłania. Słowa płynęły przez Splot szybciej niż wiatr, w mgnieniu oka docierając do Melue Inariell, drogiej jego sercu czarodziejce z Semberholme.
- Czy to prawda? Wcielony Corellon jest w Cormanthorze?
Przez chwilę nie było odpowiedzi, ale kiedy nadeszła była… osobliwa. Jakby Splot nie mógł się zdecydować czy działać wedle życzenia magów.
- Quelna… nie odpowiad… Corellon....
- Melue? Powtórz proszę!
- … C...thor… st… niony…
- Przybędę jak najszybciej - zakończył niespokojny. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się coś takiego. Oczywiście, czar można było przerwać innym czarem, ale co działo się Cormnathorze? Ze ściśniętym sercem prawie nie słyszał głośnego pukania w drzwi.

Erilien spojrzał na Aerona zdumiony tym zachowaniem wieszcza.
- Spodziewałem się entuzjazmu lecz to… Poproś karczmarza by udostępnił nam kuchnię Aeronie ja tymczasem sprawdzę co z Czcigodnym Quelnathamem. - Nie czekając ani chwili dłużej dał Aeronowi kilka sztuk złota by poparł nimi prośbę sam zaś ruszył do pokoju mędrca.

Zastawszy drzwi zamknięte zacisnął dłoń w pięść i zapukał głośno.
- Czcigodny czy stało się coś o czym powinniśmy wiedzieć? Nie cieszy was ta nowina?
W twarzy, którą ujrzał gdy mag otworzył drzwi nie było ani śladu radości. Quelnatham był głęboko zaniepokojony. Jeśli coś stało się w domu…
- Co? Jak? - zapytał jakby nie wiedząc co się działo.
- Czcigodny co z wami? Wybiegliście jakby was demony goniły.
- Nie mogę połączyć się z Semberholme.
- Przepraszam? -
Paladyn nie do końca zrozumiał, co było widać po jego minie, ale miał wrażenie, ze Ocero wywiera zły wpływ na wieszcza, to również było po jego minie widać.
Czarodziej otrząsnął się ze swoich czarnych myśli.
- Coś zakłóca moją magię. Nie mogę skontaktować się z nikim w Cormanthorze.
- Odrzuć niepokój przyjacielu, dziś świętujmy radosne nowiny a jutro przygotujemy się do drogi i wyruszymy z radością w sercach i pieśnią na ustach by powitać naszego ukochanego boskiego rodzica!
- Tak, musimy wyruszyć co prędzej. Przygotuję zaklęcia teleportacji. Jutro możemy być w Dolinach.

- Wspaniale! - Erilien ucieszył się jeszcze bardziej. - Zatem dziś posilmy nasze ciała i ducha. Czym prędzej podaże przygotować nam wspaniałą ucztę! - Nie czekając dłużej podążył w stronę kuchni by dołączyć do Aerona i poinstruować go o obowiązkach giermka.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 25-02-2015, 12:47   #127
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor potrząsnął głową próbując odzyskać jasność myśli. Nie było to łatwe.
Ten głos…
Strach przed zamknięciem w ciasnej celi walczył z nim z uwielbieniem dla tych słów. Dla głosu.
I, przynajmniej chwilowo, strach wygrywał. Może dlatego, że zaszczepiono go dawniej niż te słodkie słowa. Siedem lat…
Do głosu powoli dochodził rozsądek, na razie przytłumiony strachem i uwielbieniem dla tych słów. Nie miał broni ani sprzętu. Człowiek przy jego celi czekał na odpowiedź. I dostanie ją. Jeszcze jak dostanie.
-Kim jesteś, panie? Znamy się?
Głos Monety drżał lekko.
- Już się zdążyliśmy zapoznać, zapomniałeś Theodorze? Sam do mnie przyszedłeś, a ja… Ja jestem tylko głosicielem prawdy.
Moneta skrzywił się lekko.
-Czyjej prawdy? - warknął.
- Prawdy dotyczącej nas wszystkich, tej, jaka została nam przekazana ukazując kłamstwa, którymi nas karmiono tyle czasu....
“Pociągnij go za język, Theo. Tacy jak ten tu marzą o tym by się wyspowiadać każdemu kto będzie słuchał…”
-Jesteście kapłanem, panie?
- Kapłanem? - w głosie mężczyzny nie było śladu zaskoczenia, tylko spokój. - Nie, to by było dziwne, nieprawdaż?
Theodor podniósł się do siadu.
“Nieźle nad sobą panuje jak na fanatyka…”
-Słyszałem o was - wyznał - Mówi się w Skullporcie o przeciwnikach bogów, którzy...hmmm...głoszą prawdę. Jaką prawdę chcesz mi objawić? I jak mam się do ciebie zwracać?
- Nasze imiona, głosicieli, nie mają znaczenia, ale możesz używać imienia Erin. Sam przyszedłeś i słuchałeś, więc powinieneś wiedzieć, Moneto? Bogowie nas oszukali, jedyne czego pragną to naszej zagłady dla własnych korzyści, nic więcej. - w głosie było słychać rosnącą pasję. - Są między nami i polują, wygłodniali jak sfora wściekłych wilków. - zamilkł na chwilę. - Sądzisz, że twoje szczęście cię przed nimi ochroni?
-Wygląda na to, że coś o mnie wiesz - mruknął Greycliff - Ale ja o tobie wiem niewiele. Jeśli chcesz mnie nauczać to powiedz mi coś więcej. Dlaczego niby bogowie mieliby chcieć naszej zguby? Przez całe życie podążałem ścieżką Tymory i dobrze na tym wyszedłem. A teraz ty mówisz, że pani Tymora chce mojej zguby? DLACZEGO?
- Dlaczego podążałeś ścieżką Tymory? Z obawy o swoją duszę? Z powodu podobieństw przekonań czy może z bardziej pragmatycznych pobudek, jak próba zapewnienia sobie szczęścia? Uwierz mi, to wszystko to tylko piękne wabiki na śmiertelnych. Pytasz dlaczego Tymora chce twojej zguby? Z tego samego powodu, co inni bogowie szykują się na nas. Zbliża się wojna, a przygotowania się już rozpoczęły. Bogowie gromadzą siły, a nasze śmiertelne esencje posiadają je. Uważają, że należymy do nich, jak i nasze siły, z których chcą zrobić użytek dla własnego zysku. - wypowiedział te słowa z pasją, która dodała im tego słodkiego posmaku. - A jeżeli chodzi o to, że coś o tobie wiem… Cóż. W końcu sam mi to powiedziałeś, Theodorze.
-Jednym z warunków zapewnienia sobie szczęścia jest wiara w coś większego niz my sami - zauważył Theodor pocierając kącik lewego oka - W co ty wierzysz, Erin, jeśli nie w bogów?
- Wierzę w swoje ideały, Theodorze. W siłę śmiertelnych. - odparł mężczyzna, po czym dodał - Przyjąłeś błogosławieństwo, ale nie boskie, tylko śmiertelne.
Theodor z ociąganiem skinął głową.
-Powtórz mi, proszę, co ci powiedziałem. Nie pamiętam.
- Powiedziałeś mi kim jesteś. Mówiłeś o swojej przeszłości, Theodorze.
-Zostawmy to. Opowiedz mi o tej wojnie bogów - poprosił Theodor.
- Och, dlatego zadałem ci pytanie czy jesteś gotowy, żebym zabrał cię gdzieś, gdzie usłyszysz to, co cię interesuje.
Greycliff nie wahał się długo. Ostrożność walczyła z ciekawością. I ta druga póki co wygrywała.
-Chodźmy.
Po chwili drzwi celi zostały ze szczękiem otwarte, a światło z korytarza przedarło się wreszcie do celi. Theodor bez wahania przeszedł przez wyjście, aby zrozumieć, że faktycznie, zapach stęchlizny nie był mylny. Znajdował sie w piwnicach, naprawdę dużych piwnicach, jak zdał sobie sprawę. Wszędzie stały większe lub mniejsze skrzynie, pod ścianami ustawione były regały zastawione różnymi słoikami oraz szafy na wino zapełnione butelkami. Wszystko byłoby na miejscu, gdyby nie fakt, że słoiki w dużej mierze były puste, podobnie jak butelki, zupełnie jakby urządzano tu przyjęcie za przyjęciem.
Odchodziły też inne drzwi, zamknięte, podobne do tych, za którymi zamknięty był Greycliff.
- Chodź za mną. - odezwał się znany, spokojny głos.
Mężczyzna, do którego ten głos należał okazał się być mniej więcej w wieku Theodora o wzroście tylko niewiele przewyższającym Greycliffa i brunatnych, krótkich włosach, nie ułożonych starannie, ale nie będących też w szalonym nieporządku. Ubrany był w czarną kamizelkę, która zakrywała szarą koszulę oraz w brązowe spodnie. Zarzucony miał na siebie ciemny, wysłużony już płaszcz. Wyglądałby zwyczajnie, gdyby nie te oczy... Piwne, nic szczególnego, ale kiedy Theodor w nie spojrzał wydawało mu się, że przyjmują jaśniejszy odcień żółci. Były niesamowite, ale Moneta nie mógł określić powodu. Coś nieokreślonego przekonywało go, że temu człowiekowi można zaufać.
- Idź blisko mnie. Tutaj można się zgubić. - dodał Erin oczekując, aż Theodor zrówna się z nim krokiem.
Wtedy też, kiedy odwrócił wzrok od tych oczu, Greycliff zauważył, że prócz nich znajduje się tutaj także trzeci mężczyzna wyglądający na strażnika jakiejś rezydencji. Na ciemnym płaszczu o złotych wykończeniach miał wyszyty symbol jastrzębia w pozycji do pochwycenia ofiary. Ten mężczyzna był uzbrojony, a bogaty pancerz zapewniał dobrą ochronę.
Po chwili marszu Theodor podjął rozmowę.
-Przyznam ci, Erin, że nasze spotkanie było dość nieoczekiwane. Naprawdę, nie wiedziałem, że spotkam kogoś jeszcze w domu Korevisa. Tak przy okazji, czy Korevis jest tutaj?*
- Korevis też się nie spodziewał zastać ciebie, jak i ja, ale… Dobrze, że zdecydowałeś się podejść. Korevis.. Nie ma go tutaj na razie.
-Dobrze się składa, nie jesteśmy raczej przyjaciółmi. Ha! Jeśli to nie bogowie doprowadzili do naszego spotkania to musiało to być przeznaczenie. Wierzysz w przeznaczenie? W siłę Losu?
- Musiało to być jakieś przeznaczenie, czy coś w jego podobieństwo, ale sądzę tak tylko dlatego, że inaczej pewnych zbiegów okoliczności nazwać się nie da. - zamyślił się.
-Nie wierzę w zbiegi okoliczności - uśmiechnął się Theodor - Los, przeznaczenie, bogowie, siła śmiertelnych. Jak zwał tak zwał, ale to ostatnie jest mi szczególnie bliskie. Czego nie dokonamy samotnie dokonamy razem. Tak czy nie?
- Siła śmiertelnych jest naprawdę wielka, większa niż ta “boska”. I oni o tym wiedzą. - uśmiechnął się.
Theodor skinął głową.
-Ciekaw jestem...zresztą nieważne. Chętnie usłyszę co macie do powiedzenia o wojnie bogów.
- A my chętnie cię uświadomimy o tym, co nam zagraża, a co się rozpoczęło z momentem, kiedy bogowie przestali odpowiadać na modły kapłanów.
Theodor przypomniał sobie co stało się na przedstawieniu Wyrmspike’a.
-Słudzy boży nie rozgłaszają tego szczególnie gorliwie. Mam na myśli to, że utracili moc…?
- A czy ty rozgłaszałbyś wszem i wobec, że utraciłeś swoją siłę, Theodorze? Nie… Dla niektórych to powód do wstydu, dla niektórych to zagrożenie.
-A może próba? - zasugerował Moneta łagodnie.
- Próba mogąca zagrozić bezpieczeństwu wyznawców?
-Cóż - Theodor przez chwilę zbierał myśli - Gdy modlisz się o siłę w najlepszym przypadku nie dostaniesz siły tylko szansę by stać się silniejszym. Rozumiesz mnie? Myślę, że bogowie chcieliby byśmy stali się silniejsi. Dlatego rzucają nam kłody pod nogi. Ale ty pewnie myślisz inaczej.
- Zupełnie inaczej. - przyznał Erin. - Ale ty po prostu trwasz w kłamstwie, ale nie bój się. Nie pozostawimy cię samego w nim.
-Innymi słowy uczynicie mnie szczęśliwym czy tego chcę czy nie - uśmiechnął się Theodor - Wiesz Erin, nie sądzę aby każdy był predestynowany do szczęścia. W tej sprawie też mamy inne poglądy?
- Tu nie chodzi o uczynienie szczęśliwym, ale o przeżycie. - stwierdził Erin. - Nie chcemy, aby z powodu kłamstw, jakimi nas wszystkich karmiono od początków ucierpieli nieświadomi śmiertelni.
-Ah, więc jesteś człowiekiem z misją -Moneta łagodnie poklepał Erina po ramieniu - Muszę przyznać, że nie mogę się już doczekać tej prawdy!
Erin uśmiechnął się jak dobry przyjaciel i spojrzał Theodorowi prosto w oczy swoim niesamowitym spojrzeniem.
- Chodźmy więc.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 25-02-2015, 22:38   #128
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero, Tahir

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Wildhawk… zaraz, to ten gryzipiór co pisze ckliwe sztuki dla kur domowych… Nie wydaje mi się materiałem na “lidera” takiej grupy. - Ocero nigdy nie był na żadnym przedstawieniu Wildhawka, ale słyszał, ze to męczarnia. Przynajmniej jeżeli coś zwisa ci między nogami.
- Wystarczająco blisko. - zaszumiał rycerz Myrkula gdy byli w pewnej odległości od rezydencji. Mimo nikłego nocnego oświetlenia, obserwował przez chwilę rezydencję, ignorując słowa towarzysza.
- Nie chcę, by mnie ujrzeli. Czy jesteście gotowi odegrać swe role?
Ocero kiwnął głową, nie miał pojęcia co go może czekać w tym budynku.
- Aktor ze mnie marnej jakości, ale postaram się zagrać pokornego syna nawróconego ojca. Nie każ nam jednak czekać zbyt długo. Nie wiadomo jak silna jest sztuczka którą się posługują i czy tym razem i mnie nie nawrócą… lub jeżeli to po prostu facet z dobrą gadaną, to jak długo będę wstanie się powstrzymać, żeby mu nie zacząć przedstawiać swojej buławy…

~~~~~~

Tarnius bez słowa dał znak Ocero, aby ten poszedł za nim, po czym skierował się do wejścia rezydencji zostawiając Tahira samego. Jego mina nic nie wyrażała, ani trwogi, ani podekscytowania. Zachował pełnię profesjonalizmu. Dopiero po chwili szepnął do swojego “syna”:
- Powstrzymaj swoje głupawe komentarze. - po czym ruszył przodem nie czekając nawet na odpowiedź Ocero.
Rezydencja była grobowo cicha i prócz nielicznych świateł praktycznie wymarła. Nawet ogród, przez który przechodzili wydawał się nabierać upiornego charakteru obmyty światłem księżyca. Było tu cicho, za cicho, a cienie zdawały się igrać z dwoma gośćmi. Zupełnie jakby były żywe… a może właśnie były…?
Światło Selune zdawało się ich nie rozmywać…
Co było osobliwe- brama okazała się nie być zamknięta, więc weszli na posesję bez problemu. Tarnius jednak nie wydawał się być zaniepokojony w żadnym stopniu, co mogło dodawać otuchy, chociaż… co jeżeli on naprawdę był szalony?
Stary kapłan podszedł ze spokojem do drzwi wejściowych i załomotał w nie jedną z dwóch dużych, ciężkich kołatek ozdobionych motywem jastrzębia. Ledwie przebrzmiało uderzenie, kiedy drzwi stanęły otworem, a w nich ukazał się ciemnowłosy mężczyzna w zdobnej zbroi z herbem rodziny Wildhawk, z narzuconym na ramiona płaszczem o złotych wykończeniach i mieczem uczepionym boku. Widząc Tarniusa skłonił delikatnie głowę i powiedział:
- Wejdź proszę, bracie. - spojrzał nieufnie na Ocero, ale jako że Wysoki Kapłan kazał gestem wejść młodszemu za sobą strażnik nie oponował tylko przepuścił obu.
Znaleźli się w holu rezydencji, który byl bardziej upiorny od samego budynku. Musiał być kiedyś naprawdę piękny, ale teraz po obrazach i przedmiotach ustawionych na szafkach pozostało wspomnienie. Posadzka z czarnego marmuru była brudna, najwyraźniej od pewnego czasu nie myta. To miejsce musiało mieć swój urok i szlachecki charakter, ale teraz było jak opuszczony grobowiec. Ograbiony grobowiec.
- Głosicielu. - odezwał się nagle Tarnius przerywając Ocero obserwacje otoczenia. Wtedy młodszy kapłan zobaczył, jak podchodzi do nich kobieta w stroju sługi domu trzymająca świecznik z zapaloną świecą, a obok niej kroczy powoli wysoki, młody mężczyzna o kasztanowych włosach i dość wyniosłym spojrzeniu. Odziany był w wyśmienite ubranie, najpewniej prosto z szaf Wildhawków. Tarnius skłonił się z szacunkiem mężczyźnie, ale tamten nie odwzajemnił gestu.
- Martwiło nas twoje zniknięcie. - odezwał się Głosiciel głosem, który sugerował autentyczną troskę o kapłana, po czym przeniosł spojrzenie na Ocero. - My się jeszcze nie znamy.
- To mój syn. - stwierdził Najwyższy kapłan.
- Syn? - spojrzał ponownie na Ocero. - Synu Tarniusa, witam cię w progach Prawdy.
- Dziękuję. - młodszy kapłan również skłonił się rozmówcy - Jestem Ocero. Mój ojciec, powiedział mi trochę o prawdzie, którą znacie… przerażająca myśl.
- Przerażająca, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy z nią walczyć. - odparł Głosiciel. - Czy tak jak twój ojcie sądzisz Ocero, że należy z tym walczyć póki nie jest za późno?
- Nie wiem nawet co o tym myśleć. Jesteście pewni, że tak wygląda sprawa? Nie można by… porozmawiać chociaż z cześcią z nich? Wiele bogów twierdziło, że reprezentuje dobro i tym podobne… nie dałoby się ich przekonać do alternatyw?
- Nie ty jeden miałeś takie wątpliwości, ale szybko zrozumiesz, że taka możliwość to tylko niemożliwe do spełnienia marzenia. Chodź jednak z nami, Ocero. Wszystko stanie się dla ciebie jasne. - spojrzał jeszcze uważnie na młodszego selunitę. - Ty też jesteś kapłanem, synu Tarniusa, jak i był nim twoj ojciec? - zapytał, po czym dał znak, aby ruszyli za nim.
- Nie takim jakim był Tarnius, nie. Moje podejście do obowiązków było bardziej… frywolne? - Selunita delikatnie się uśmiechnął.
- Czy wciąż posiadasz swój symbol bogini? Bo zakładam, że idąc w ślady ojca wybrałeś Selune.
Przez chwilę Ocero walczył ze swymi myślami, ponieważ podejrzewał co to może oznaczać, w końcu jednak sięgnął do kieszeni i wyjął niewielki srebrny symbol Selune.
- Tak. Jest tu.
- Dobrze..- odparł mężczyzna w drogim ubraniu, po czym zapytał - Masz jeszcze jakieś pytania?
- No… jak zamierzacie z nimi walczyć? Bogowie są… no boscy, słyszałem opowieści o bitwach, w których brały udział osłabione części bogów. Wy najwyraźniej chcecie walczyć z nimi. Jaki jest plan?
- Bogowie mają swoje słabości, które pragniemy wykorzystać, a my… śmiertenicy, posiadamy siły, o których nie zdajemy sobie sprawy, ale o tym dowiesz się na miejscu, synu Tarniusa.
- Obyście się nie mylili, inaczej dacie im dokładnie tego co chcą.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 26-02-2015, 16:07   #129
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Erilien promieniał a jego radość niczym pożar udzielała się innym. Kiedy w końcu wparował do kuchni rozpierała go energia.
- Aeronie! Dziś przygotujemy ucztę godną najwiekszego święta! - Rzekł podając półelfowi nóż. - Obierz ziemniaki! - W ślad za nożem powedrowal kosz z pospolitą bulwą.
Aeron patrzył to na rozpromienionego Eriliena, to na kosz z ziemniakami. Wziął jedną bulwę i zaczął obierać mówiąc:
- Wszystkie?
- Tak, potem marchewki. - Paladyn który zdażyl już zajać miejsce przy blacie i rozpoczął oczyszczanie mięsa nawet się nie odwrócił a jedynie ostrzem swego wielkiego noża wsazał drugi koszyk gdzie znajdowała się reszta warzyw. - Potem przynieś wody w kociołku i ustaw na ogniu niechaj się gotują.
Pół-elf spojrzał na plecy Eriliena wzrokiem mówiącym: “Naprawdę?”, ale dzielnie obierał dalej, starając się nie komentować… zbytnio.
- To na ile osób ty to chcesz zrobić?
Radosny, by nie powiedzieć maniakalny, śmiech paladyna był na swój sposób przerażający kiedy kroił mięsiwo. Zupełnie jakby Erilien zagłebił się w swoim własnym swiecie do którego nikt i nic nie ma dostępu a kuchnia stała się portalem do tego tajemniczego świata. Portalem z którego tylko rycerz Corellona potrafił skorzystać.
- Aeronie nie przejmuj się szczegółami! - Rzekł nie odwracając się. - I podaj proszę zioła.
Aeron wyglądał na dość podłamanego, ale podał zioła, wszystkie które zakupili, Erilienowi mówiąc:
- Zapowiada się upojne gotowanie…- rzekł bez cienia entuzjazmu.
Na te słowa paladyn odwrócił się a jego oczy jasniały radością… lub szaleństwem.
- Oto słowa mego brata! Lecz Aeronie okaż więcej entuzjazmu, więcej hartu ducha!
- Entuzjazmu mówisz… - mruknął pół-elf siadając znowu do obierania ziemniaków, co wyraźnie nie było dla niego dobrą zabawą. - Naprawdę to lubisz? To całe gotowanie? - westchnął.
- Oczywiście. Tylko tak mogę dać coś od siebie innym. - Erilien spoważniał nagle jakby temat który poruszył ciążył mu na sercu. - Choć wybrałem drogę miecza i magi, to zdaję sobie sprawę, że w ten sposób nikogo nie uszczęśliwię, nie tak naprawę. Kiedy wracam pozbywszy się zagrożenia, to nie radość mnie wita lecz ulga. - W tym momencie troszkę posmutniał. - Aeronie pamiętaj, że miecz nie daje szczęścia, lecz prosta przyjemność, dobry posiłek który ofiarujesz przyjacielowi.
Coś w minie Aerona wskazywało na to, że nie zgadza się on z ostatnią wypowiedzią Eriliena, a przynajmniej nie w pełni.
- Jeżeli tak mówisz…
 
Googolplex jest offline  
Stary 26-02-2015, 22:35   #130
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja była trudna dla Azul Gato… bo wszak nie wiedział co się dzieje i ogólnie sytuacja była dla niego niezrozumiała. Co się właściwie tu działo. Zeskoczył z dachu na ziemię, opadając bezpiecznie z wysokości niczym prawdziwy kocur.
- Na twoim odpowiedziałbym wyczerpująco na wszystkie jego pytania. Staje się sadystycznym furiatem, gdy napotyka upór u rozmówcy. - zasugerował lekko wspomagając swe słowa magią.
Mężczyzna przytrzymywany przez Amandeusa spojrzał w stronę Gaspara wzrokiem wyrażającym całkowite zaskoczenie. Wildhawk natomiast tylko rzucił okiem na nowo-przybyłego, a kiedy upewnił się, że to tylko kocur, a nie nowy przeciwnik wrócił spojrzeniem do przesłuchiwanego, ale Gaspar musiał przyznać, że wyraz zdziwienia na jego twarzy był ciekawym widokiem.
- Zapytałem. Gdzie. Jest. Kapłanka. - wycedził Amandeus.
- Ta słodziutka pół-elfka? - wyszczerzył się mężczyzna. - Pewnie teraz z twoim tatusiem.
Na te słowa Amandeus uderzył go pięścią twarz.
- Na twoim miejscu radziłbym przemyśleć swoją postawę.- rzekł Azul Gato ponuro.- Od tego zależy czy w ogóle wyjdziesz stąd żywy. Czy też… cóż… nie lubię krwawych widowisk, ale w twojej kwestii chyba zrobię wyjątek i tylko sobie popatrzę.
Mężczyzna wytarł krew z rozbitego nosa i wargi patrząc ze złością na Amandeusa.
- Jest w twoim rodzinnym domku. Mogę już iść?
- Przysięgam, jeszcze jedno kłamstwo i kpina, a następny cios…
- Daruj sobie, chłopaczku. - parsknął mężczyzna.
- Chyba mówi prawdę.- stwierdził Kocur.
Amandeus spojrzał zaskoczony na Azul Gato. Widać było zaniepokojenie na jego obliczu. Przyjrzał się jeszcze raz mężczyźnie i zobaczywszy na jego szyi rzemyk wyciągnął przymocowany do niego wisiorek spod koszuli rozbrojonego osobnika. Gaspar najpierw nie mógł zobaczyć dokładnie co Amandeus znalazł, ale sądząc po przekleństwie, jakie opuściło jego usta (a było ono konkretne) musiało to być ważne odkrycie. Dopiero po chwili Azul Gato udało się dostrzec co takiego zostało przyczepione do rzemyka.
Znany mu już symbol, który Wildhawk znalazł u jednego z napastników wczorajszej nocy.
- O co chodzi z tą kapłanką?- spytał Gaspar siląc się na obojętność.
- Te czubki ją uprowadziły… - mruknął Amandeus.
- Acha… i twierdzi, że jest w twoim rodzinnym domu… to dziwny zbieg okoliczności.- stwierdził podejrzliwie Azul Gato.
- O co ci chodzi? - burknął Amandeus. - W rezydencji rzadko goszczę, mam zakupiony inny dom, ale po co w ogóle o tym mówimy? Fakt jest faktem…
- No to, ty przodem?- rzekł w odpowiedzi Kocur przeklinając w duchu tą wymuszoną współpracę.
Wildhawk spojrzał zaskoczony na Azul Gato.
- Chcesz iść ze mną?
- Przecież nie można zostawić kapłanki skrępowaną. Poza tym, czyż to nie jest misja godna pieśni? Misja godna bohatera?- zapytał retorycznie Kocur.
- Jasne… - mruknął Amandeus u spojrzał na trzymanego pod ścianą mężczyznę. - Ale ten nie może nam przeszkadzać. - nie zważając na Azul Gato bez zbędnych ceregieli, jakby od niechcenia pozbawił przytomności mężczyznę i mruknął. - To załatwia sprawę. - zerknął na zamaskowanego Gaspara. - Chodźmy, panie kocie. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem, a to oznacza, że muszę się dowiedzieć co ten stary cap zrobił. - rzekł i ruszył przed siebie chowając broń.
A Gato wciąż czuł na sobie baczne spojrzenie…
Wyrmspike skinął głową i ruszył za nim… rozumiejąc niewiele więcej niż Amandeus. A być może nawet mniej
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172