Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2015, 00:00   #131
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gaspar Wyrmspike, Tahir ibn Alhazred

Emisariusz obserwował rezydencję w odpowiedniej odległości czekając na moment, w którym będzie mógł wkroczyć. Posiadłość, gdyby nie te nieliczne światła z trudem przedostające się przez zasłony, można by podejrzewać, że jest opuszczona. Niemniej bardziej mylne to nie mogło być wrażenie. Tak, jak emisariusz nie wiedział ile osób znajduje się w budynku, ale wiedział za to, że przynajmniej kilku krąży po ogrodzie. Ci strażnicy niestrudzenie patrolowali teren, pozostając tak ledwo widocznymi, że Tahir ledwo zdołał ich spostrzec.
Nagle usłyszał ciche, zbliżające się kroki. Kiedy spojrzał w tamtą stronę zauważył osobliwy obrazek. Do rezydencji, podobnie jak on na bezpieczną odległość, dość niedaleko niego, podeszło dwóch mężczyzn. Jeden czarnowłosy o młodej twarzy, zadbany i ubrany w bardzo dobrej jakości ubrania, w tym wyśmienitą kamizelkę. Drugi zaś… Cóż… Pierwsze co rzucało się w oczy to fakt, że jego twarz była zakryta przez kocią maskę.


Obaj mężczyźni byli uzbrojeni.

Azul Gato wraz z Amandeusem Wildhawkiem dotarli do rezydencji rodziny jego drugiego. Zobaczyli posiadłość, z której światło wydobywało się tylko z nielicznych okien, ale było jednocześnie straszliwie blade, jako że musiało się przedrzeć przez zasłony. Panowała cisza, a piękny za dnia ogród teraz wyglądał dość upiornie, zaś liście zasadzonych drzew zdawały się zakrywaćścieżkę nieprzeniknioną ciemnością.
- To właśnie jest rezydencja przynależąca do mojej rodziny… - oznajmił towarzyszowi Wildhawk spoglądając na posiadłość.

Żaden z nich nie widział ukrytego w ciemności Tahira.
- Ładniutka… teraz czekaj.- Azul Gato przykucnął kryjąc się w cieniu najbliższego budynku i pociągnąwszy za sobą Amandeusa, przezwał magicznego szpiega i posłał na zwiady.
“Mały szpieg” poszybował przez bramę do ogrodu. Gato musiał przyznać, że był on pięknie utrzymany, ale za te pieniądze to nic dziwnego… Niemniej drzewa były tak zasadzone, że ich liście faktycznie przesłaniały większość światła dochodzącego z księżyca Selune. Szpieg nie uleciał daleko zanim nie wpadł na kogoś… Strażnik?
Był to osobnik ubrany w czarne i ciemnoszare ubrania niekrępujące ruchów z narzuconym na głowę kapturem płaszcza oraz równie ciemną zbroją skórzaną. Żadnych oznaczeń, a jedynie do pasa przytroczone były dwa miecze. Im bardziej oko przesuwało się po okolicy, tym więcej podobnych mu widziało. Gato również po dłuższej chwili zrozumiał, że okna jak i drzwi do rezydencji, są zamknięte.
- Jeden cieć marzący o karierze wojownika i… pozamykane okna i drzwi.-stwierdził Azul Gato.- Cieć obchodzi domek dookoła. Jakieś sugestie?
Tymczasem szpieg poruszał się dalej natykając się na kolejnych rzezimieszków.- Poprawka… tych typków jest trochę więcej.
- Powiedz mi… Naprawdę wierzysz, że akurat tu zabrano kapłankę Sharess? - zapytał, chociaż wyraźnie sam miał wątpliwości wskazujące na rezydencję. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Na pewno ktoś lub coś jest tam pilnowane.- stwierdził w odpowiedzi Kocur. - Nie wiem czy akurat kapłanka, ale… nie mamy innego śladu.
Amandeus patrzył uważnie na rezydencję wyraźnie coś rozważając. Skrzywił się wyraźnie.
- Tam mieszka teraz tylko mój ojciec… - rozejrzał się. - Żeby cokolwiek zrobić trzeba by było się przedostać pod mury.
- Naliczyłem siedmiu typków.. spróbujmy się więc podkraść i dostać po cichu do środka.- Azul Gato ruszył pierwszy w kierunku murów po których drugiej stronie zauważył najmniej strażników. Wolał unikać walki w tej chwili. Gdyby był sam… łatwiej byłoby mu się wkraść. Jednak sam nie był.

Niedostrzeżony Tahir wodził wzrokiem za parą mężczyzn, jak się zdawało, próbujących wydedukować bezpieczną drogę do rezydencji. Po krótkiej obserwacji, na ile mógł nie zgubić ich z pola widzenia, postarał się zrozumieć ich zamierzenia i sposób, w jaki zamierzają uniknąć wykrycia przy przedostawaniu się do budynku. Splótł dłonie na moment, nim boleśnie acz cicho wygiął palec poza zakres stawu i zaczął się przemieszczać, nie chcąc się narzucać nowym przewodnikom, których cenne doświadczenie zamierzał wykorzystać.

Dotarli w pobliżu muru po którego drugiej stronie nie było strażników, za to były chaszcze. Idealne miejsce do przedarcia się przez pierwszą przeszkodę. Krótki i cicho wypowiedziany czar sprawił, że z celującej w szczyt muru dłoni maga wystrzeliła pojedyncza ale mocna pajęcza nić, która przyczepiwszy się do muru, natychmiast zgrubiała stając się solidną liną.
- Ty pierwszy.- rzekł Gaspar do Amandeusa.*
 
-2- jest offline  
Stary 04-03-2015, 02:08   #132
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (III): Kiedy świat traci rozum || ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar

Wieść o tym, że Corellon Larethian jest w Cormanthorze uderzyła jak i Quelnathama, jak i Eriliena. Oczywiście ten drugi wpadł w stan zupełnej euforii i okazywał pełnię, szczęśliwego życia. Wieszcz natomiast był pełen obaw odkąd okazało się, że kontakt z Cormanthorem był jakby zakłócony. Co się tam działo?
Quelnatham postanowił przygotować czary teleportacji na dzień następny zaś Erilien na ten ucztę. Zaprzągł do pomocy swojego brata i ucznia w jednym, chociaż ten bardzo chętny do tej pracy nie był. Najchętniej oddałby Erilienowi i swoje zadania… oczywiście tylko dlatego, aby nie zabierać paladynowi radości, jaką jest dla niego gotowanie, z żadnego innego powodu.

Corellon w Cormanthorze! Czyżby nadszedł czas odzyskania Myth Drannor? Czyżby nadszedł czas odbudowania potęgi Tel’quessir?

~~~~~~

Erilien, jeżeliby na chwilę zszedł ze swoich obłoków, mógłby zrozumieć, że jego brat nie jest tak podekscytowany całą nowiną. Oczywiście, poruszyła go w pewien sposób, ale na pewno nie na modłę paladyna.
Zamiast wpadać w euforię Aeron dzielnie obrał jak i ziemniaki, tak i marchewki. Nie był z tej pracy zadowolony, ale nie stawiał się. Może nie chciał robić Erilienowi przykrości? Jaka nie byłaby prawda zrobił to, o co go prosił jego nowy brat, po czym wziął kociołek, aby napełnić go wodą.
Erilien, zajęty swoją pracą nawet nie spostrzegł kiedy Aeron wrócił z wodą. Od tej “zabawy” oderwały go dopiero słowa pół-elfa, które przypomniały o czymś:
- Aleosa tu jest.




Gaspar Wyrmspike, Tahir ibn Alhazred

Tahir widział jak dwóch mężczyzn podchodzi do muru rezydencji, a z dłoni tego, w kociej masce wystrzeliła pojedyncza, pajęcza nić, która przykleiwszy się do muru natychmiast stała się porządną liną. Mag. Mężczyzna w masce przepuścił drugiego, a ten wspiął się powoli po linie i zaraz zniknął za murem. Po nim także mag wspiął się na mur, po czym również zniknął. Tahir usłyszał tylko, jak jakieś krzaki szumią potrącone przez mężczyzn i nastała cisza.

Azul Gato wspiął się za Amandeusem, po czym zgrabnie zleciał na dół, nie potrącając ani gałązki. Co go w sumie zmartwiło to fakt, że nie zobaczył nigdzie Wildhawka. Usłyszał za to szelest trawy oznajmiający, że ktoś po lewej się zbliżał do miejsca, w którym Gaspar się znajdował. Czyżby Amandeus? Nie, niemożliwe… Chociaż kroki były ostrożne, to jednak nadciągały ze zbyt dużej odległości, aby drugi dramatopisarz zdołał się na tyle oddalić, bo i po co? Z drugiej strony Wyrmspike nie znał na tyle Amandeusa, aby wiedzieć co ten może zamierzać w takiej sytuacji? Czy mógł mu ufać w takim razie?
Gaspar zaczął powoli oddalać się od miejsca, w którym przeszedł przez mur i najwyraźniej to samo zrobił Amandeus. Nie było jasne kim jest zbliżająca się osoba, ale po co było ryzykować?

Tahir podszedł do ściany i zaczął nasłuchiwać. Panowała cisza, chociaż mógł przysiąc, że słyszy ciche poruszenia trawy. Nie mógł mieć jednak pewności gdzie ci dwaj się znajdują, a jedynie przypuszczać, że oddalili się od punktu, w którym zeszli z muru. Postanowił w końcu przejść przez ścianę, co uczynił dzięki magii, znikając w jednym punkcie, aby pojawić się w drugim już na terenie rodziny Wildhawk. Znalazł się za zasłoną drzew i chaszczy, w miejscu mocno zacienionym. Kątem oka spostrzegł kociego mężczyznę, znajdującego się na prawo od emisariusza, który ostrożnie odchodził z dala od muru, ale nigdzie nie mógł dostrzec tego drugiego. Za to po jego lewej stronie doszły go wyraźne kroki dzięki uginającym się trawom.




Theodor Greycliff, Ocero



Theodor idąc ze swoim przewodnikiem, kiedy tylko wyszli z piwnic, zrozumiał, że musi znajdować się w jakiejś rezydencji… która ostatnio musiała gościć dużą grupę bandziorów, którzy nie dość, że rozkradli co się dało, to jeszcze z resztą nie obchodzili się delikatnie. Wyraźnie na komodach i stolikach brakowało ozdób, które w takiej posiadłości były na porządku dziennym. Po niektórych obrazach pozostał tylko ślad, a podłoga i dywany były zadeptane brudnymi butami. Kiedyś musiało być tu pięknie, ale teraz ten obrazek przypominał zaniedbany i ograbiony grobowiec, nie zaś bogatą rezydencję. Teraz też Greycliff wiedział co stało się z zapasami z piwnicy… a przynajmniej mógł przypuszczać jakie spotkał je los.
Ocero także był naocznym świadkiem tych zniszczeń, ale jak i w przypadku Theodora, ich przewodnicy nie zwracali uwagi na stan tego miejsca. Zupełnie jakby byli do niego przyzwyczajeni, co pewnie było prawdą. Niemniej obaj zdawali sobie sprawę z tego, że taki stan rezydencji nie powstał w przeciągu jednego dnia. Cokolwiek się tu działo trwało już jakiś czas…
A w posiadłości było do tego tak cicho, jak i w tym grobowcu...

Ocero wraz z Tarniusem dotarli w końcu do wysokich, podwójnych drzwi, które prowadzący ich Głosiciel otworzył przed nimi.
W tym samym czasie Theodor wraz ze swoim przewodnikiem dotarli do trochę mniejszych drzwi, ale jak się okazało prowadzących do tego samego pomieszczenia…

Oczom nowoprzybyłych ukazała się sala balowa oświetlona jedynie licznymi świecami porozstawianymi na krzesłach i stołach, które te drugie były w większości odsunięte na ściany pomieszczenia. Niegdyś zapewne pieczołowicie wypolerowana podłoga teraz była matowa i zabrudzona. Unosił się w powietrzu zapach zapalonych świec, a cała atmosfera była delikatnie mówiąc niepokojąca
.
Wtedy też zobaczyli innych, a było ich wielu.

Widzieli kobiety i mężczyzn, młodych i starszych, a wszyscy oni trwali w ciszy, w iście wojskowej dyscyplinie. Stali na środku pomieszczenia, ale dzięki przestrzeni nie byli oni ściśnięci. Stali wpatrzeni przed siebie, w osobę, której ani Theodor, ani Ocero nie znali. Słuchający jej słów, które urwały się z momentem wejścia do sali trzech nowych gości.
Mężczyzna, który mówił przed chwilą zapraszającym uśmiechnął się do nich przyjaźnie i wskazał zapraszającym gestem miejsce w pomieszczeniu mówiąc.
- Nie krępujcie się, przyłączcie się do nas.

Był to głos… Ten Głos, który sprawił, że Theodor i Ocero poczuli sympatię do tego człowieka o ciemnych włosach i ujmującym spojrzeniu bursztynowych oczu, ubranego w wykwintne ubrania kapłańskie. Co szkodziło się przyłączyć?

Zobaczyli za tym człowiekiem jeszcze dwóch mężczyzn, nie licząc sześciu, którzy zajmowali miejsca obok stołów, odzianych w zbroje strażników domu o ciemnych płaszczach, które na brzegach posiadały złote wykończenia, a zdobione były jastrzębiem, symbolem Wildhawków. Wszyscy strażnicy byli przy broni.
Jednak to tych dwóch za mężczyzną, który do nich przemówił, było zastanawiających. Jeden z nich, wyraźnie już starszy z czarnymi włosami przyprószonymi siwizną, patrzył na wszystko z pewnym bólem, ale jednocześnie z kiepsko skrywanym podziwem. Jego ubrania, kiedyś piękne, były ubrudzone i miejscami przetarte, a sam on zmęczony. Drugi zaś…

Drugi zaś był jedynym elfem w pomieszczeniu. Słonecznym elfem, który obserwował wszystko spojrzeniem złotych oczu tak zimnym, jakby było wychłodzonym metalem. Wyróżniał się też szatami, wyraźnie wyrobu Tel’Quessir, nie zaś podobne ubraniom, które nosili inni.

Całość sali mieniła się światłem świec...

~~~~~~

- Theodorze, pora poznać Prawdę. - odezwał się szeptem Erin wskazując na wolną przestrzeń sali. - Zrozumiesz wszystko…

~~~~~~

Nagle zza Ocero i Tarniusa odezwał się cichy głos, który nie należał do żadnego z ich przewodników.
- Nie potrzebujecie tutaj broni.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-10-2015 o 23:40.
Zell jest offline  
Stary 14-03-2015, 00:34   #133
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gaspar, Tahir


Gaspar zaklął pod nosem i wyciągnął rapier z pochwy, po czym powoli zaczął przedzierać się w kierunku posiadłości. Nie wiedział, gdzie jest Amandeus, ale też i nie miał czasu go szukać. Celem wszak był ów budynek w którym… być może kryła się kapłanka Sharess.
Azul Gato rozglądał się dookoła przy każdym kroku, wszak roiło się tu od potencjalnych zagrożeń.

Sharif jednak pozostał w miejscu, rezydując się względnie samemu jak nie w głębszym listowiu, to nieruchomiejąc w listowiu i za krzewami. Jeśli widzieć było to dla niego dostatecznie dobre, ale wiedział, że kogoklwiek on mógł dostrzec może też dostrzec jego i Wieczny Wartownik gotów był zdać się na słuch.
Gotów był też, w razie stwierdzenia kim jest KOLEJNY intruz… podjąć bardziej bezpośrednie działania.

Gato czuł, że kończy mu się czas na działanie. Uginające się trawy jeszcze przez chwilę szumiały, jakby drocząc się z nim, aż… ucichły na tyle, że Kot nie mógł stwierdzić gdzie znajduje się zagrożenie, a wydawało mu się, że z drugiej strony także coś usłyszał... Po jego prawej znajdowały się krzaki i solidne drzewo, zaś na wprost, wyszedłby już na dróżkę, która wiła się wokół roślinności rozgałęziając się tak, że jednocześnie jedna jej odnoga okrążała posiadłość.

Tahir za to zauważył wreszcie zagrożenie. Był nim jeden ze strażników posiadłości ubrany tak, aby wtapiać się w ciemność tego miejsca, chroniony przez równie czarną zbroję skórzaną. Uzbrojony w dwa miecze przytroczone do pasa o ruchach kota, przemieszczający się teraz ze szczególną ostrożnością.

Gaspar nie mogąc dojrzeć Amandusa stwierdził, że dość już czasu natracił i postanowił po prostu odpuścić sobie szukanie właściciela posiadłości. Zamiast tego zmienił za pomoca magicznej sztuczki swą postać na bardziej gazową. I jako obłoczek dymu ruszył wprost do posiadłości, by wślizgnąć się do niej przez jakieś okno, komin czy szczelinę pod drzwiami.
Kiedy zbliżył się do posiadłości, unikając dwóch zbliżających się strażników, zobaczył dwójkę, którą już znał. Amandeusa rozgrzebującego ziemię z kawałka wolnej od roślinności przestrzeni przygotowywanej na kwietnik oraz… niebieskiego kota usadowionego na gałęzi pobliskiego drzewa przyglądającego się pracy dramatopisarza. Jednakże Gaspar zauważył coś jeszcze. Jeżeli Amandeus się nie pośpieszy, to zostanie z obu stron pochwycony przez osoby patrolujące to miejsce.
Gaspar uznał ten fakt za idealną dywersję i odfrunął szukając przejścia dla siebie. Dlaczego niby miał pomagać Amandeusowi, który nie raczył go ani wtajemniczyć w swe plany, ani nawet poczekać. Nie był w stanie mówić w tej formie, a nie zamierzał tracić pożądnego czaru, tylko po to by ostrzec Wildhawka. Poza tym… to jego posiadłość i jego ojciec jest porywaczem. Raczej nic mu poważnego nie grozi.

Tahir przyglądał się strażnikowi, czekając na rozwój sytuacji. Implikacje stosowanej magii przez jednego z dwóch mężczyzn były żadne, a nie chciał przede wszystkim zostać zauważonym.
Jasnym było, że czarodziej ma jakiś konkretny cel, ale Tahir nie spostrzegał jego towarzysza. Zdecydował się obserwować działania strażników i wykorzystać ewentualne poruszenie by nie dbając o wiele przebiec na drugą stronę dziedzińca w momencie spoza obserwacji i magią dostać się do środka.

Kto go nie przyuważy, równie dobrze mógł przyuważyć maga. Istniała też szansa, że strażnicy się po prostu rozejdą, choć był to wniosek płynący z niewiedzy o jednym z mężczyzn samotnie działającym tuż opodal jako potencjalna ofiara domowej straży.
Ostatecznie, sharif czekał na rozwój sytuacji, i możliwość bezkarnego dostania się do środka.

Tahir w pewnym momencie dostrzegł także poruszenie z prawej strony i pomiędzy roślinnością zobaczył drugiego strażnika, który odezwał się do osoby, jakiej rycerz nie widział.
- Amandeusie Wildhawk, paniczu. Zażywamy tarzania się w ziemi? - rzucił wrednie trzymając obnażony miecz. Drugi ze strażników w tym momencie zrobił się o wiele ostrożniejszy i rozglądając się uważnie również ruszył w stronę swojego towarzysza.

Gato zobaczył, i usłyszał, że Amandeus został zauważony i dobył broni wstając na równe nogi. I Azul Gato poleciał dalej ignorując potyczkę.
Gaspar pod postacią mgiełki przecisnął się przez szczeliną pod zamkniętymi drzwiami i w takiej formie ruszył eksplorować posiadłość Amandeusa. Musiał się spieszyć, czar wszak nie będzie trwał wiecznie. Dlatego też nie rozglądał się za bardzo po komnatach, które przemierzał, tylko nasłuchiwał oznak życia… wszak przybył tu znaleźć żywą i ponoć związaną kapłankę.

Tahir w momencie, gdy Amandeus wstał dopiero zauważył, gdzie się znajduje “zaginiony mężczyzna. Mężczyzna, którego poznana tożsamość zmieniała wszystko.

Tahir wypadł z ciemności, ruszając ku jednemu z wartowników po miękkim gruncie, dbając teraz o szybkość, a nie ciszę. Wyciągnął rękę ku odwróconemu teraz, zdawałoby się, tyłem, a na pewno zaskoczonemu wartownikowi by użyć jego nadnaturalnego daru i od dotknięcia chłód przeszył ciało ofiary na wskroś, unieruchamiając go nie gorzej niż jad czerwonych skorpionów. Od razu wtem gotów był ruszyć ku drugiemu, i niepomny na brak brak broni spróbować zabić mężczyznę ciosami pancernych rękawic, ze względnej ciszy… czyniąc coś innego.
Kluczem było, by nie na długo.

Mężczyzna zesztywniał natychmiastowo, ale ten… Ten miał szczęście, o którym nie mógł mówić jego kompan na straży. Tahir przebiegł obok zszokowanego Amandeusa, aby dopaść równie zszokowanego strażnika… a wszystko to widział Gato, który w tym momencie dotarł do okna, które dawało możliwość przedostania się do środka posiadłości, chociaż akurat zza ciężkich zasłon nie wydobywało się żadne światło.
Tahir uderzył pierwszy silnym ciosem pancernej rękawicy uderzając mężczyznę wprost w szczękę, która z miłym emisariuszowi dźwiękiem została złamana. W tym momencie Amandeus odzyskał jasność myśli i sam zaatakował, ale tym razem ostrzem, zdolałego strażnika przeszywając jego ramię, ręki, w której trzymał miecz, swoją bronią.
To wystarczyło strażnikowi do podjęcia decyzji. Ze złamaną szczęką i półsprawną ręką… rzucił się do ucieczki. Niewzruszony Tahir ruszył szybko za swoją ofiarą, by obalić ją na ziemię, pochwycić i zadusić.
Wszystko wydarzyło się relatywnie szybko. Tahir niczym drapieżnik dopadł swoją ofiarę i po żałosnym jej oporze zdołał ją pochwycić, a później zaczął ją dusić. Mężczyzna szarpał się jak oszalały, walcząc o chociaż najmniejszą przewagę i łyk powietrza, ale uścik emisariusza był zbyt pewny, zbyt mocny… Amandeus patrzył tylko jak z każdą chwilą Tahir coraz pewniej zadusza przeciwnika, aby w końcu ten odpłynął z braku powietrza i zwiotczał w uścisku tego dusiciela. Niewzruszony, sharif powstał nonszalancko, zwracając się i podchodząc do Amandeusa. Wildhawk cofnął się krok, dwa, trzy, trzymając pewnie swój długi, zdobny miecz i dłoni, ale nic nie powiedział, jedynie przygotowując się do obrony. Tahir zatrzymał się na moment, zmierzył wzrokiem arystokratę, po czym niepomny na naszykowaną broń podszedł blisko oburącz chwytając go za głowę i zwinnym ruchem obracając ją by mężczyzna legł u jego stóp. Stojąc nad nim, spojrzał w oczy młodemu mężczyźnie.
- Amandeusie… Wildhawk. PANICZU. - podkreślił nazwisko, nazwisko związane z rezydencją, oraz ostatni tytuł, jego klucz do wszelkiej wiedzy jaką potrzebował do zrealizowania swojej misji. - Udasz się ze mną. - wysyczał jak zmrażający chłód pustynnej nocy, i równie nieprzebaczająco.
Nie znosząc sprzeciwu.
Amandeus patrzył na Tahira w napięciu. Silnie zaciskał szczękę, ale kiedy odezwał się jego głos był pełen obawy.
- Kim ty jesteś…? Gdzie mam iść?
- Najpierw opowiedz mi o Widzącym…
Mężczyzna spojrzał zaskoczony na Tahira.
- Jakim Widzącym…?
- Opowiedz o swojej rodzinie, i dlaczegoż intruzem we własnym domu…
- Moja rodzina? Całe Waterdeep ją zna, a ja tylko powiększam jej rozgłos. - pozwolił sobie na nutę samozadowolenia dramatopisarz. - Chociaż większość dziedziców opuściła Waterdeep… - zasępił się. - Jestem intruzem, bo wejście tam oficjalnie mogłoby się tylko zakończyć śmiercią. Ci, którzy stoją za porwaniem… Stoją także za nastawaniem na moje życie.
- Porwaniem, tak. Twoja rodzina to wszak wrogowie wiary. - wyszydził-wypowiedział rycerz śmierci.
- Co? - wydusił z siebie Amandeus patrząc z dołu na Tahira. - Nie jesteśmy żadnymi wrogami wiary!
- Porwanie kapłanki jest zatem przypadkiem, podobnie jak atak na Dom Księżyca?
- Nie wierzę, że mój ojciec mógł ją porwać… ani nie stoimy za żadnym atakiem… - wydusił z siebie coraz mniej pewny swego Amandeus. - Przecież mój ojciec… Nie oszalał.
- Zdaje się, że dawno nie było cię w domu… Amandeusie. Nie wiesz o magii, która wykrzywia umysły silnych wiarą, a jej źródło jest w tej rezydencji... - Tahir przelotnie zerknął na budynek, wiedząc, że może być tu więcej strażników. Ogród wydawał się rozległy, ale zamierzał się śpieszyć. Powoli.
- Mówiąc o magii, zdaje się, że twój towarzysz cię porzucił… - podszedł do kwietnika, gmerając pancernym butem w rozkopanej ziemi.
- To tylko Azul Gato… Można było się spodziewać.
- Spodziewając się, dałeś się zaś porzucić dla tego skrawka… wykopalisk. - odwrócił się z powrotem do arystokraty - Kontynuuj.
Nagle Tahir natrafił na opór gmerając w ziemi, jakby ta była bardziej zbita, zbyt zbita jak na kwietnik.
- Ten skrawek kryje stare wejście do piwnic… Ojciec nigdy się nie spieszył z nakazaniem zamurowania go i mam nadzieję, że wciąż tego nie zrobił…
- Kontynuuj… - podkreślił Tahir, odsuwając się od rozkopaliska, dając niejasno do zrozumienia, że odnosi się do kopania.
Amandeus skrzywił się. Wyraźnie to wszystko mu się nie podobało, szczególnie jeżeli chodzi o kopanie na czyjeś życzenie, ale przysunął się do rozkopaliska i zaczął kopać w tej zbitej ziemi, starając się to robić jak najszybciej się dało.
- Kim jesteś? - powtórzył zadane na początku pytanie.
- Nie kłopocz się tym, dziecko. Zastanów się lepiej, gdzie odnajdziemy twojego ojca.
Wildhawk zaprzestał na chwilę kopania, aby spojrzeć z dołu na górującego nad nim Tahira.
- ...co chcesz z nim zrobić?
- Ważniejszym jest, co ty uczynisz gdy nie będziesz mógł dalej oszukiwać się, co do jego… motywacji.
Amandeus skrzywił się i wrócił do kopania.
- Lub możesz odejść… - rzekł Tahir przeszedłszy zza niego. Wildhawk mógł usłyszeć nieprzyjemny odgłos pękającej kości gdy kark stojącego nieruchomo jak posąg, dygocącego od chłodu duszy wartownika wyszedł poza zakres ruchu. - ...teraz.
Wildhawk wstrzymał oddech na moment, zanim znowu pozwolił sobie na wdech, żeby się odezwać:
- ...muszę dowiedzieć się prawdy… Zostanę. - te słowa najwyraźniej kosztowały go pokłady odwagi, jaką tylko posiadał. Odpowiedzią emisariusza był tylko grobowy śmiech.
 
-2- jest offline  
Stary 14-03-2015, 14:32   #134
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Erilien i Quelnatham

- Idziemy do niej? Mam pójść po Quelnathama? - zapytał Aeron patrząc na Eriliena.
Paladynowi zajęło chwilę nim przypisał imię do osoby, tak był podekscytowany myślą o ruszeniu by służyć Corellonowi.
- Tak chyba dobrze będzie jesli uprzedzisz czcigodnego Quelnathama. Ja tymczasem przygotuję dodatkowe nakrycie dla naszego gościa.
- Hm, dobrze, chociaż wydaje mi się, że jej mniej zależy na posiłku jak na tym, co możliwe, że zdobył nasz wieszcz. - uśmiechnął się do siebie na jakąś myśl i ruszył do pokoju, który zajmował Quelnatham. Erilien zaś pozostał z podaniem nakrycia i zabawieniem ich gościa

- Witaj Pani Aleoso, cieszy mnie, iż zaszczycasz nas swoją obecnością w czasie wieczerzy. Usiądz proszę i rozgość się.
Aleosa spojrzała trochę nieufnie na Eriliena, ale usiadła przy stole i patrząc spokojnie na elfa zapytała:
- Skąd ta radość, jeżeli można się spytać? - spoglądała zaciekawiona na Eriliena.
- Niedługo wyruszam by służyć boskiemu opiekunowi Tel’Quessir, jakże mam nie być radosny Czcigodna? - Odparł Erilien. - Zostań proszę z nami i świętuj ten radosny moment.
- Zaczynasz posługę świątynną?
- Ależ nie! -Roześmiał się Erilien. - Ruszam by służyć Corellonowi w jego własnej osobie!
Aleosa otworzyła usta w wyrazie całkowitego zdziwienia, żeby po chwili kontynuować zszokowana.
- Nie może być… To jednak prawda, że bogowie są na Faerunie…? Mówisz poważnie…? - zapytała wyraźnie poruszona.
- Wierzę słowom kapłana lecz niedługo przekonam się na własne oczy a wtedy mój miecz będzie na każde jego słowo. Będę niczym przedłużenie woli mego Boga! I z jego imieniem na ustach ruszę w bój, i odzyska Corellon piękne Myth Dranor i przywróci świetność swym dzieciom! - Paladyn po raz kolejny dał się ponieść.
Aleosa milczała przez dłużą chwilę najwyraźniej przetrawiając słowa Eriliena, a tylko wieczorny gwar karczmy sprawił, że te słowa nie dotarły do wszystkich się w niej znajdujących.
- To… świetne nowiny. - odparła kobieta uspokoiwszy się już. - Teraz pozostaje oczekiwanie… - mruknęła enigmatycznie uśmiechając się do siebie.
- Będą tacy którzy czekają i ci którzy wyjdą swemu przeznaczeniu naprzeciw. - Paladyn kontynuował jej myśl. - Zechciej mi jednak wybaczyć na chwilę, muszę dopilnować by dzisiejszy poczęstunek był jadalny. - Usmiechnął się i skłonił dworsko po czym ruszył by dokończyć swoją pracę. Nie musiał się przy tym martwić, iż Aleosa zostanie sama na dłużej gdyż jego czuły elfi słuch wychwycił głosy przyjaciół zmierzających w kierunku damy.


~~~~~~

Quelnathama oderwało od jego zadania pukanie do drzwi jego pokoju, po którym rozległ się głos Aerona:
- Wybacz, że przeszkadzam, ale Aleosa przybyła, sam rozumiesz.
Mag westchnął ciężko. Nie, czarodziejka była teraz ostatnim o czym myślał. Nie było sensu szukać zabójców, kiedy Ojciec był w Cormanthorze. Te wiadomości mogły się jednak przydać Ocero, gdyby kapłan chciał zostać w swoim rodzinnym mieście.
- Dobrze, już idę. - rzucił otwierając drzwi. Chwycił plik zapisanych kart i za półelfem udał się w dół schodów. Kiedy zobaczył czekającą kobietę skłonił się wytwornie.
- Wybacz, że kazałem na siebie czekać. Jak mniemam en Treves wyjaśnił ci przyczyny tej sytuacji. - zaczął krótko elf. Natychmiast jednak przeszedł do rzeczy: - Oto notatki których chciałaś - wskazał na trzymane w ręku papiery. - Teraz słucham.
- Najpierw pozwól mi je przejrzeć, żebym wiedziała czy to, co trzymasz naprawdę jest zapiskami, które chciałam otrzymać. - odparła Aleosa.
-Tylko pierwsza strona - ostrzegł sucho Quelnatham podając jej zapiski.
Aleosa zaczęła przeglądać zapiski, ale tylko pobieżnie, pierwsze dwie strony. Zmarszczyła brwi.
- Mam nadzieję, że później przechodzą do rzeczy… - mruknęła do siebie, po czym spojrzała na Quelnathama. - Jak to zdobyliście? Zrobiliście coś temu dziadowi, Asdenerowi?
Kąciki ust czarodzieja uniosły się lekko w górę. - Ależ nie droga pani, są prostsze sposoby na załatwienie takich spraw. Teraz słucham, kto nasyła zabójców?
- Oczywiście, że są. - odparła Aleosa, po czym dodała. - Zleceniodawca znajduje się kawałek drogi od Waterdeep i nie wiem czy będziecie się do niego fatygowali. Ingesher Amanil. Z Cormanthoru. Mówi wam to coś?
Najgorsze było, że Quelnatham kojarzył skądś to miano, ale było to tak odległe…
- Niewiele. Co o nim wiesz? - odpowiedział mrużąc oczy. Znał większość rodów Cormanthoru, ale nie mógł sobie przypomnieć nikogo znacznego z nazwiskiem Amanil.
- Jest jakimś przywódcą straży na terenach Sembr… Sememberholme. - odparła kobieta. - Nie wiem co ma do was, ale na pewno chce wieszcza.
Wtedy Quelnatham zrozumiał skąd skojarzenie. Prócz tego jednego Amanila faktycznie nie było nikogo znacznego z tym nazwiskiem w Cormanthorze, a Ignesher akurat dbał o ich bezpieczeństwo. Tym większe było niedowierzanie czarodzieja gdy skojarzył te fakty. Strażnik Semberholme nasyłał na nich skrytobójców?! To nie mogła być prawda.
- Kawałek od Waterdeep… Cormanthor jest dość daleko… Jak kontaktuje się z najemnikami? Z jakiego źródła pochodzą te nowiny?
- Pochodzą z najdokładniejszego źródła, czyli od skrytobójcy. - wyjaśniła z pełnią spokoju Aleosa. - Jednego z kilku. Trzech bodajże. Mówił, że kontaktują się poprzez otrzymane magiczne polecenia.
-Och, co za przypadek. Skrytobójcy, których przesłuchiwaliśmy wcale nie byli rekrutowani bezpośrednio. Jesteś pewna, że nic ci się nie pomyliło? - Mag wietrzył kłamstwo. Nie wiedział skąd Aleosa tyle o nim wiedziała, ale widocznie chciała wykorzystać jego znajomości z Asdenerem. Zleceniodawca, kimkolwiek by nie był, na pewno kontaktował się przez pośredników.
- Nie byli rekrutowani bezpośrednio, tego nie powiedziałam, ale jestem pewna, że kontakt miał być przez magiczne polecenia. - mruknęła poirytowana.
- Niewiele wartości przedstawiają twoje sekrety - westchnął zniechęcony elf - ale masz co chciałaś. Czy to wszystko?
- Niewiele wartości… - parsknęła Aleosa. - Radzę wam jednak uważać, bo żywym pozostał jeszcze jeden zabójca, o którym nie mam informacji. To wszystko. - Aeron uniósł spojrzenie ku górze dość poirytowany.
Kiedy odchodziła Quelnatham machnął ręką by odwołać ogniste runy. Z pewnością była podłą kobietą o nikczemnym sercu, nie była jednak nieuczciwa, ani wroga. Poza tym nie warto było robić sobie w tym mieście wrogów.
Aeron spojrzał na Quelnathama i mruknął.
- Ona ma notatki, my nie mamy nic. Można było jej ich nie dać…
- Trzeba było się targować, ja nie mam na to czasu - odparł ostro czarodziej. - Poproś Erilliena żeby zabezpieczył wasz pokój. Jeśli rzeczywiście ktoś jeszcze czyha na nasze życie powinniśmy być ostrożni.
W połowie schodów przypomniał sobie jeszcze oczymś i dodał:
- Obudź mnie gdyby wrócił Ocero. Muszę z nim porozmawiać.
- Jasne, jasne. Nie będziesz jadł, jak rozumiem?
- Ach tak, kiedy wszyscy się zbierzemy.
- Dobrze, to dam ci znać jak Erilien skończy kuchcić i jeżeli Ocero przyjdzie. I powiem Erilienowi o zabezpieczeniu pokoju. - odparł lekko Aeron, chociaż uśmiechał się trochę dziwnie...
 
Googolplex jest offline  
Stary 15-03-2015, 19:35   #135
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero, Theodor

Selunita zaklął w myślach. Nie zastanowił się, że ktoś może mieć kłopoty z nieznajomym chodzącym z bronią po ich domu… w książkach i opowieściach ludzie zawsze są wygodnie głupi pod tym względem.
Odwrócił się, aby spojrzeć kto ich zaczepił.
Stanął oko w oko z jednym ze strażników, który z całkowitym spokojem przyglądał się Ocero i Tarniusowi.
- Możliwe, ale czy jest powód obawiać się, że mamy broń?
- Nie, ale tak będzie poprawniej i nie urazi nikogo.
Urazi mnie, pomyślał Selunita. Niechętnie oddał broń, najwyżej trzeba będzie mieć nadzieję, że Tahir da sobie radę. Spojrzał na Tarniusa.
Tarnius owrócił się do ich przewodnika i skłoniwszy się z szacunkiem wyjaśnił.
- Chciłem podarować osobiście po uroczystości ten sejmitar, który należał do pewnego rycerza boga, Prawdziwie Widzącemu, o ile nie masz nic przeciwko.
Głosiciel skinął głową i odrzekł:
- Niech i więc tak się stanie.
Ocero uniósł brwi i spojrzał na swego ojca. Wiedział, że w tej starej łepetynie siedzi lis, zawsze jednak sądził, że już od lat hibernuje. Podążył za Tarniusem.
Ich przewodnik odłączył się od nich, jak tylko ruszyli na środek sali, na wolne miejsce. Również Głosiciel, który sprowadził Theodora ruszył z nim na wskazane miejsce i pozostawił go, gdy ten stanął nieopodal dwóch nowoprzybyłych. Jeden z nich, rozbrojony, był już dojrzałym mężczyzną, w większości łysym, o dobrotliwej twarzy, ubranym w szaty kapłańskie. Drugi zaś, który miał oddać posiadany sejmitar w prezencie…

Był starszy, siwy już, ale iskra w jego oku mówiła, że wciąż sprawny, chociaż… Theodorowi wydawało się, że widzi w niej nieco szaleństwa.
Ocero spokojnie się rozglądał po zebranych, zastanawiał się jak Tahir miał w sumie zamiar tu wejść? Później zaczął się zastanawiać co się niby ma zamiar robić Tarnius. Może i Selune przychylniej patrzy na niego niż na Ocero, ale to nie znaczy, że dadzą sobie radę we dwójkę z tym zgromadzeniem.
Tarnius spojrzał na swojego syna z tym szalonym błyskiem w oku i położył mu rękę na ramieniu.
- Synu, poznasz całą prawdę i zrozumiesz w jak wielkim byłeś błędzie. Wystarczy teraz trochę jasności umysłu, niezachwianej kłamstwem oraz trzeźwości osądu, żeby zrozumieć co jest prawdą, a co obłudą. Nie daj sobie odebrać siły, którą posiadasz jako człowiek.
Głosiciel, który się temu przysłuchiwał uśmiechał się z zadowoleniem.
- Oczywiście ojcze. - Selunita zaczynał się zastanawiać czy Tahir dobrze zrobił zabierając starego kapłana na tą wycieczkę - Jestem gotów zobaczyć prawdę.
Kiedy ostatnie słowa Ocero przebrzmiały, mężczyzna głoszący swoje prawdy odezwał się:
- Wojna bogów zbliża się do swojego początku. - te słowa sprawiły, że wszyscy, włącznie z Ocero i Theodorem zwrócili swoje spojrzenia na Prawdziwie Widzącego. - Możecie sobie nie zdawać sprawy, ale bogowie, krążący po Faerunie, oplotli się zabobonnym uwielbieniem śmiertelników, którzy niczym owce na rzeź idą za ich słowami. Nie wiedzą śmiertelni co czeka ich za całą bogobojność i wierność swoim… “patronom”. Zawsze byliśmy i będziemy dla nich tylko narzędziami, a teraz jeszcze jesteśmy obietnicą większej siły dla każdego z nich. Nasze śmiertelne iskry, choć wydają się być takie mikre przy boskich iskrach, ale tak naprawdę posiadamy siłę, której oni łakną. Czemu? Czemu im jest akurat teraz ta siła potrzebna? Czemu się znaleźli tu, pomiędz nami, śmiertelnymi? Czemu wcześniej nie pojawiali się na Faerunie we własnej osobie? - rozejrzał się po zebranych. - Bogowie złamali swoje własne ustalenia schodząc pomiędzy nas, ale jakie to ma znaczenie w tej sytuacji? Oni niczym dzikie bestie chcą rzucić się na siebie, w śmiertelnej walce, aby wyłonić sposród siebe tego, który będzie rządził innymi, jacy pozostaną jeszcze przy trwaniu. To wojna ambicji i żądz, wojna bez litości, bez patrzenia na nasze straty. Im zależy tylko na ich własnej mocy, którą mogą zdobyć naszym kosztem. Którą mogą zdobyć robiąc przecież tak niewiele…
Słowa tego mężczyzny były… niesamowite. Theodor i Ocero nie mogli pozbyć się wrażenia, że były całkowicie prawdziwie i płynące z głębi serca. Były jednocześnie niepokojące, jak i objawione. Theodor znał to uczucie i ogarnęło go ono ponownie, a było tak kojące, że nie czuł potrzeby wyrywania się z jego objęć, jednak nieświadomie zaczął sięgać po swoją szczęśliwą monetę…
Ocero zaś nigdy się tak nie czuł. Nagle poczuł zwątpienie… Zwątpienie w swoją własną boginię. Zwątpienie tak ogarniające, że kapłan gdzieś w środku, gdzieś za uwielbieniem dla tych słów poczuł ukłucie strachu, chociaż nie wiedział czy to strach przed wojną bogów i zdradą Selune, czy to zupełnie inny poziom strachu…
Selunita spojrzał na Tarniusa, poszukując pomocy w ojcu, niemożliwe, że ich bogini by chciała ich skrzywdzić… a co jeśli?
Tarnius stał spokojnie z delikatnie spuszczoną głową, jakby w szacunku dla tego człowieka. Uniósł w końcu spojrzenie i przeniósł je na Ocero. Uśmiechnął się do niego i wyszeptał.
- Prawda, synu, tylko prawda się liczy.
- Ale, co jest prawdą… - odszeptał Ocero- Miałeś rację… jego słowa…
- Zrozumiesz, Ocero, wierzę w ciebie. - powiedział nieco głośniej, ale nie tak, aby przyjęto to za obrazę, po czym dodał ciszej. - Moja wiara w ciebie jest silna, mój synu, jak i twoja powinna być w prawdę.
Ocero pokiwał po chwili głową, najwyraźniej powoli prawda zaczęła się formować w jego głowie.
- Cieszę się, że przedstawiłeś mnie im.
Theodor słuchał czując jak poczucie rzeczywistości powoli mu się wymyka. Istniała tylko Prawda.
Mimo to…
Mimo to coś w jego duszy buntowało się przeciwko tym słowom. Kłóciły się ze wszystkim w co dotychczas wierzył. Niemniej, słodkie jak zatruty miód słowa powoli otaczały go, brały w posiadanie, pozbawiały możliwości oporu. W ułamku sekundy zdał sobie sprawę, że nie da rady dłużej się opierać.
Mógł zrobić tylko jedno. Otworzyl umysł przyjmując w siebie Prawdę, wypełniając się nią. Nietknięty pozostał tylko mały fragment jego świadomości, święte sanktuarium wiary do którego nikt inny nie miał wstępu. Tam schował swoją wiarę, swoje światło.
Gdy otworzył oczy był z pozoru innym człowiekiem. Ledwie pamiętał, że coś ukrył przed głosicielami Prawdy. Cząstkę swojej duszy, która w decydującym momencie miała do niego powrócić.
Theodor był rozbity. Z jednej strony wierzył w to, co mówił Prawdziwie Widzący, bo jak taka osoba mogłaby kłamać? Każde wypowiedziane przez nią słowo opuszczało jego usta przecież tylko po to, aby ich wszystkich ocalić! Przecież bogowie…
Tu się zaczynała ta druga strona.
Theodor czuł, jakby ciążyła mu szczęśliwa moneta przypominając o czymś bardzo ważnym. Jednak słowa, te słodke słowa…
Greycliff nieświadomie zacisnął palce, zupełnie jakby trzymał w nich ten złoty krążek, który teraz znajdował się w ukrytej kieszonce; krążek z uśmiechniętym wizerunkiem Tymory. Tymora… Pani… Czy naprawdę chcesz mojej zguby?
Theodor nie mógł dojść ze sobą do ładu. Pierwsze uwielbienie dla Słów, gorące i silne ustąpiło miejsca niezdecydowaniu. Nie wiedział już co jest prawdą, a co kłamstwem. Nie wiedział!
Ale zdawał sobie sprawę z tego, że ten wybór jest szalenie ważny.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 21-03-2015, 03:47   #136
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar

Im dłużej trwało oczekiwanie, tym mniejszą Quelnatham i Erilien mieli nadzieję, że kapłan wróci przed świtem. Co mógł robić? Znając słabość Ocero do kobiet jedna z opcji nasuwała się sama...
Niemniej Erilien czekał. Dał czas ich zgubie na dotarcie do karczmy, nie chcąc pozbawiać go możliwości uczestniczenia w uczcie. W końcu kto wie kiedy nadarzy się kolejna taka okazja? Oczywiście niewiadomym było czy kapłan zdecyduje się iść z nimi do Cormanthoru. Tu w końcu był jego dom, a czy był im cokolwiek dłużny?
Decyzja jednak należała do niego.

Aeron był milczący, ale to nic nowego z jego strony, chociaż dla Eriliena powinien okazać więcej entuzjazmu. W końcu mieli się udać służyć samemu Corellonowi! Czemu ten pół elf, który złożył wszak przysięgę, nie pałał taką energią i radością jak paladyn?

Czas mijał.

Erilien zaczął się zastanawiać czy nie powinien już wołać Quelnathama na ucztę i zacząć jeść pomimo braku Ocero, gdy zdarzyło się coś, czego bynajmniej nie oczekiwał, kiedy opuścił na chwilę kuchnię, aby być świadkiem niecodziennego zdarzenia, którego był częścią.

- Poszukuję towarzyszy kapłana Selune, Ocero! - rozległo się wołanie na całą karczmę. Osobą, która wołała okazała się być młoda, ludzka kobieta o blond włosach i wystraszonym spojrzeniu w tym momencie sprawiając wrażenie przerażonej łani. Ubrana była w proste, jasne, kapłańskie szaty, a na szyi zawieszony miała symbol Selune.
Pierwszy podszedł do niej Aeron i oznajmiwszy, że jest jego towarzyszem został pochwycony za ramiona i zarzucony masą słów:

- Panie, błagam, musisz pomóc! Ocero, on… NiewiemniewiemonmusiałgoPORWAĆ! Ijegoteż! Nie wiem co robić! - wyrzuciła z siebie trzymając kurczowo Aerona za koszulę.
Zaskoczony pół elf delikatnie poprowadził ją bliżej Eriliena i mruknął:
- Chyba trzeba zwlec z piętra Quelnathama...



Theodor Greycliff, Ocero



Wszystko było takie niejasne dla Theodora i Ocero, takie… niepewne. Komu w końcu mieli wierzyć? Nie oddali się Prawdzie Widzących, ale z drugiej strony nie rzucili się też w objęcia prawdy, jaką żyli całe swoje życie. Miotali się gonieni wątpliwościami lecz kiedy już wydawało im się, że zrzucili z siebie ułudy i kłamstwa, ponownie zapadali się w bagno powątpiewania.

Przez chwilę słuchali wciąż mężczyzny, który wyjawiał im prawdę i jego słodkiego głosu. Ciężko było im się od niego oderwać, był taki kojący, taki prawdziwy, a jednak… wciąż coś w obu mężczyznach się buntowało przeciw jego słowom. Nie to jednak widzieli w spojrzeniach zgromadzonych ludzi wpatrzonych w niego jak w największą świętość, samego awatara któregoś z bogów, jakkolwiek ironicznie to nie brzmiało, łaknących każdego jego słowa i przyjmujących je bezkrytycznie. Było w tym obrazku coś przerażającego, ale bardziej przerażające było to, że nie wiedzieli co takie było.
Uroczystość najwyraźniej dobiegała końca, bo mężczyzna zaczął podnosić coraz wznioślejsze mowy mówiące o przeciwstawieniu się bogom, o walce z nimi. Potrzebowali tylko tego, aby porzucić wszelką wiarę i być gotowym do zniszczenia kleru każdego boga, jaki tylko był wyznawany. Tylko tyle, a przecież nagroda taka wielka…

Tylko jedna osoba w takcie tej ceremonii opuściła salę. Trochę starszy już mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną odzianego w ubrania, które kiedyś były piękne i szlacheckie, a teraz stanowiły ledwie cień dawnej chwały po cichu wycofał się, odprowadzany zimnym wzrokiem znajdującego się wciąż na sali elfa. Po co wyszedł? Nie wiedzieli i w takcie przemowy niezbyt ich to obchodziło…
Wtedy zaczęło się coś zmieniać.

- Podejdźcie. - odezwał się głos przewodniczącego zgromadzeniu, a Theodor i Ocero wiedzieli, że odnosił się do nich.
Kiedy rozejrzeli się zrozumieli, że stali w centrum uwagi. Nawet się nie spostrzegli, jak obaj wstrzymali oddech, a zgromadzenie rozsunęło się, dając im dojście do tego mężczyzny o słodkim głosie. Niepewni, niezależnie od siebie ruszyli do tego mężczyzny ze zdziwieniem zauważając, że ten drugi też idzie.Tarnius zrobił także krok w jego kierunku, ale natchniony mężczyzna nakazał mu gestem pozostać, co stary kapłan uczynił.

- Ocero, synu Tarniusa. - odezwał się Prawdziwie Widzący, gdy obaj podeszli, jednak nie na zbyt bliską odległość. - Theodorze Greycliff. Nadszedł czas, abyście dołączyli do nas jako pełnoprawni członkowie, jednak zanim to zrobicie… - spojrzał na nich obu - ...musicie porzucić zdradliwych bogów.





Tahir ibn Alhazred

“Boczne wejście” do rezydencji okazało się starym, niezamurowanym choć okratowanym, wejściem do piwnic, jednak krata nie była zamknięta, co było nader dziwnym odkryciem. Cóż, jakakolwiek nie byłaby tego przyczyna to stanowiło dla Tahira i jego przewodnika atut, więc emisariusz narzekać nie mógł.

Najpierw natrafili na nieużywane pomieszczenia, pełne zapachu stęchlizny. Amandeus szedł praktycznie po ścianach, po omacku, znajdując kolejne drzwi, aż po trzecim pomieszczeniu doszli do źródła światła. Następne z salek piwnicznych były już oświetlone, prezentując… czystą grabież, która sprawiła, że Amandeusa zamurowało. Skrzynie i worki niegdyś zapełnione składnikami, które miały powędrować na pańskie stoły świeciły pustkami, jak i zgromadzone butelki, niegdyś wypełnione alkoholem. Dramaturg jednak nie skomentował niczego na głos, a dał znak Tahirowi, aby ten dalej podążał za nim.

A na górze było jeszcze… gorzej.

Kiedy wyszli z piwnic znaleźli się w niegdyś pięknej rezydencji, która teraz była tylko upiorem swojej świetności. Mroczna, oświetlona skąpo, z zadeptanymi, ubrudzonymi podłogami i dywanami, o które się nie troszczono. Podobnie sprawa miała się z meblami. Były zakurzone i pozbawione wszelkiego wartościowego dobra. Zupełnie tak, jakby przeszła przez rezydencję gildia złodziei, a właściciel z rozpaczy opuścił posiadłość na dobre.
Ten widok… naprawdę wstrząsnął Amandeusem.

Można było się spodziewać, że szlachecki dramatopisarz załamie się widząc stan dóbr materialnych swojej rezydencji i jej ogólny wygląd, jednak młody Wildhawk wyraźnie był zszokowany czymś innym, czymś bardziej… ważnym. Rozejrzał się uważnie po korytarzu, do którego wkroczyli, po czym odwrócił głowę w stronę Tahira i zapytał bardzo cicho:

- Co tu się dzieje…?





Gaspar Wyrmspike

Zupełnie nie tak wyobrażał sobie rezydencję, w której przeżył swoje dzieciństwo i dorastał Amandeus Wildhawk.

Kiedy Azul Gato, w innym życiu znany jako Gaspar Wyrmspike, przecisnął się w swojej formie przez szparę w oknie i znalazł w środku budynku mógł oniemieć. Jeżeli spodziewał się zobaczyć bogate, piękne zdobienia, zadbane meble i onieśmielające, drogie obrazy - zawiódł się. Wnętrze rezydencji było mroczne w dosłownym tego słowa znaczeniu, oświetlone tylko nielicznymi, bladymi światłami, a czasami pozostawione w prawie całkowitej ciemności, którą ewentualnie mogło rozpraszać światło Selune z trudem szukające wyrwy w osłonie, jaką dawały ciężkie, ciemne zasłony.
Jednak nie to było prawdziwym problemem.

Nawet jeżeli zamknąć oczy na mrok, w końcu w każdym miejscu on prędzej czy później zapadał, nie można było przymknąć spojrzenia na inne mankamenty, zupełnie nie pasujące ani do wyobrażeń szlacheckich siedzib, ani nawet do prawdy, która przecież zazwyczaj tak całkowicie cukierkowa nie była jak w wyobraźni przeciętnego człowieka niepowiązanego z arystokratycznym światem. To, w czym się znalazł było jakimś wypaczeniem wszystkich wyobrażeń, martwym tworem w mieście pełnym życia.

Niegdyś piękne dywany były w kiepskim stanie, zdeptane brudnymi butami, podobnie jak dawniej wypolerowana podłoga. Ściany w większości świeciły pustkami lub samymi ramami, z których wycięte zostały obrazy. Kiedy zaglądał do uchylonych pokoi widział je ograbione ze wszelkiego dobra, które było coś warte. Wszystko wydawało się zupełnie nie na miejscu, jakby Wildhawkowie gościli w swojej posiadłości stado złodziei, pozwalając im rozkradać wszystko, co się dało. To, co widziały oczy Gaspara musiało zdarzyć się jakiś czas temu… i wciąż trwać, sądząc po stanie, a nie było początkowym wyglądem kiedyś dumnej rezydencji.

Amandeus przecież na pewno nie dorastał w takim otoczeniu.

Poruszenie w korytarzu zwróciło uwagę Gaspara, który zobaczył powoli zbliżające się światło i usłyszał miarowe kroki oraz dosłyszał kilka słów z cichej rozmowy.

- ...jest niczego sobie ta kapłaneczka.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 22-03-2015 o 03:33.
Zell jest offline  
Stary 31-03-2015, 22:06   #137
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero, Theodor
CZĘŚĆ PIERWSZA

Theodor bez wahania podszedł do Głosiciela zerkając spod oka na towarzyszącego mu mężczyznę. Wyglądało na to, że wymagano od niego teraz by dokonał jakiegoś aktu wiary, wiary w Prawdę. Nie było to dla niego problemem. Przecież chwilę temu ukrył swe światło przed mackami Prawdy i żadne zaprzaństwo nie mogło go teraz zmienić. Nic nie mogło mu odebrać wiary w Tymorę. Pogładził kieszonkę, w której trzymał swą szczęśliwą monetę.
Spokojnie zbliżył się do Głosiciela.
-Co mam zrobić, Wiedzący? Jestem gotów.
Ocero również podszedł, co jakiś czas zerkał na Tarniusa, niczym młodociany kapłan podchodzący do pierwszego namaszczenia. Tyle pytań i wątpliwości zakrzątało mu myśli, ledwo zauważył, że po prostu stoi i gapi się na Głosiciela.
- Ja, również… jestem gotów.
- Ocero, Theodorze… Wyrzeknijcie się całą swoją duszą tych bogów, którym kiedyś się poświęciliście. - przeniósł wzrok gdzieś za Ocero, po czym po chwili kontynuował zwracając się do kapłana.
- Synu Tarniusa, czy zna znak porzucenia Selune zniszczysz ten kapłański symbol, który tyle lat wiązał ci oczy? - zapytał i zaraz zwrócił się do Theodora. - A ty, Theodorze Greycliff, czy na znak porzycenia Tymory również rozstaniesz się z monetą, która tak zmyślnie przywiązała cię do Tymory?
Theodor nie wahał się ani chwili. Moneta była tylko symbolem. Wszystko było tylko symbolem.
-Tak - rzekł zdecydowanie - Zrobię to.
Ocero walczył ze sobą, symbol symbolem, ale każdy czyn ubliżający bóstwu zostawiał znak na duszy. Mógł mieć tylko nadzieję, że robi dobrze.
- Tak.
Prawdziwie Widzący sięgnął do pasa, do którego przytwierdzona była niewielka pochwa na broń. Chwycił za jej rękojeść,która zeń wystawała i wyciągnął ukryty w niej sztylet. Nie był to jednak prosty wyrób, a coś, co samą swoją formą przykuwało uwagę. Ostrze wykonane było z fioletowego kryształu i zostało uczynione niezaprzeczalnie ostrym o doskonałej powierzchni, rękojeść zaś była czarna jak noc, jakby wykonana z obsydianu.
- Ocero. Theodorze. - mężczyzna zwrócł się do kapłana. - Uklęknijcie i porzućcie swoje boginie. Wyrzeknijcie się ich, żeby móc z wolną duszą zniszczyć te symbole władzy nad wami.
Ciche głosiki w głowach Theodora i Ocero stwierdzały, że muszą tak zrobić, aby być wolnymi. Ciche acz bardzo silne, ale przecież… To tylko symbole, to przecież nic nie znaczy… Prawda?
Ocero przyklęknął i spojrzał na sztylet trzymany przez Widzącego. Te kolory… ich cel…
- Ja pier…- zanucił pod nosem Ocero, ale było to bardzo ciche. Z tym mógł pracować, wiedział już, że to oszuści, hipokryzja ciekła z tego “Widzącego” niczym jad, który wydobywał się z jego ust - Na mą duszę, wyrzekam się Selune, jej symbolu, jej misji i wszystkiego co sobą reprezentuje. Ujrzałem prawdę i jestem gotów za nią podążyć.
-Na mą duszę wyrzekam się Tymory i jej fałszywych symboli - Theo sam się zdziwił jakie to było proste. Wyjął monetę z kieszonki po czym ułożył ją przed sobą. “Wybacz mi moja Pani”.
Prawdziwie Widzący skinął głową w wyrazie aprobaty.
- Wasze słowa muszą pochodzić z duszy i być poparte czynami. - wyciągnął trzymany sztylet w kierunku Ocero podając mu go. - Spraw, aby to ostrze stało się twoją wolnością i pocznij od zniszczenia symbolu.
Selunita sięgnął po sztylet, po czym wyjął własny symbol Selune. Ułożył go na ziemi, uniósł kryształowy sztylet nad symbolem i zamachnął się wbijając ostrze w wizerunek oczu otoczonych gwiazdami.
Kryształowe ostrze, zupełnie jakby było stworzone z niebywale ostrego i twardego kryształu, wbił się w drewniany symbol kapłana, którego srebrne przedstawienie bogini posiadał w tym momencie Tarnius. Przeszył na wylot ten kapłański symbol, jednocześnie sprawiając, że popękał on. Kiedy Ocero wyciągnął ostrze, Prawdziwie Widzący odebrał je od niego i skierował swoją uwagę na Theodora podając mu broń.
- Teraz musisz tylko zniszczyć monetę. Ulegnie ona temu ostrzu.
Greycliff przyjął rytualną broń. Przez chwilę ważył ją w dłoni starając się wyczuć ciężar po czym uniósł ją oburącz, przymierzył i zadał cios. Prosto w wizerunek Tymory.
Poczuł jak ostrze zanuża się w wizerunku Tymory jak w masło, przebijając się na wylot i uszkadzając monetę. Wszystko odbyło się gładko, tak gładko, że aż Greycliff tego spodziewać się nie mógł.
- Pierwszy krok na drodze do wolności nas wszystkich został uczyniony! - Prawdziwie Widzący odezwał się do zgromadzenia, po czym wrócił uwagą do dwóch “nowicjuszy”, jednocześnie przysuwając rękę po rytualny szylet. - Wyciągnijcie ręce.
Theodor wyciągnął lewą dłoń. Wiedział czego się spodziewać.
Fakt, że nie miał blizn podobał się kobietom… Ocero również wyciągnął lewą dłoń, prawa mu się może niedługo przydać, musi w czymś dzierżyć buławę…

Prawdziwie Widzący, będąc bliżej Thedora zaczął dalszą część swojego rytuału właśnie od niego. Przycisnął ostrze do lewej dłoni Greycliffa, co już wywołało niewielki ból i Theo zobaczył, że krzystał silnie przyłożony do skóry przeciął ją, ale tego nie było wystarczająco dla mistrza ceremonii. Theodor poczuł lodowate ukłucia bólu, kiedy Prawdziwie Widzący powoli, głębiej przeciął dłoń mężczyzny. Nie był to wielki ból, ale ból sam w sobie pozostał. Krew powoli wypłynęła z gładkiej rany, zaplamiając sztylet, jak i dłoń Theodora, jednak nie było jej tak wiele, jak mógłby się spodziewać Greycliff.
Po dokonaniu tego aktu, Prawdziwie Widzący zwrócił wzrok w stronę Ocero i pochwycił jego dłoń. Kiedy jednak kapłan spojrzał na sztylet, nie zobaczył na nim ani kropli krwi Theodora. Kątem oka za to zobaczył, że jedyny elf na tej sali poruszył się nieznacznie i obserwował całą sytuację ze znudzeniem. Wtem i Ocero poczuł ból w dłoni i zobaczył dokładnie to, co widział i Theodor.
Obaj mężczyźni odczuwali lodowaty ból w rozciętych dłoniach, a ich oddech zaczął się urywać, chociaż nie mieli pojęcia z jakiego powodu.
Przedstawienia bogiń zdawały się patrzeć na nich z ziemi oskarżycielsko.
“Wynagrodzę ci to, pani. Obiecuję.” Ocero zaczął powoli rozglądac się po sali.
Theo był bardzo zajęty. Zajęty nie pokazywaniem po sobie żadnych emocji choć jego serce podniosło straszny lament.
Przecież to był tylko symbol. Prawda?
Zgromadzeni patrzyli w ciszy na to, co się działo, a Ocero i Theodor byli w centrum tej uwagi. Kiedy Ocero przesunął wzrokiem po obecnych natrafił na spojrzenie Tarniusa… i wtedy mógł się przerazić, bowiem jego mentor, jego ojciec, mimo że nie pokazywał po sobie niczego, w swoich oczach ukrywał obawę i zaskoczenie, jakby nie spodziewał się wszystkiego.
Theodor stracił monetę… ale nie stracił bogini. Nie stracił, nie mógł stracić. Przecież to nic nie znaczyło! Nic nie znaczyło…
- Tarniusie. - odezwał się Prawdziwie Widzący. - Ostatnio nie mogliśmy przejść całości. Czy jesteś gotów na dopełnienie?
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 01-04-2015, 13:28   #138
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Ocero, Theodor
CZĘŚĆ DRUGA

Nie przekroili mu dłoni? Nie miał symbolu przy sobie w przytułku, a czegoś takiego by mu nie zabrali. Ocero spojrzał na swojego ojca, czekając na jego ruch.
Tarnius skłonił głowę, ale możliwe, że był to wybieg, aby nikt nie zauważył uczuć malujących się na jego twarzy.
- Tak, to oczywiste, jednak, o ile zgodzisz się na to Prawdziwie Widzący, chciałbym, abyśmy dopełnili wszystkiego tak, jak dopuściłem się wcześniejszych czynów. - te słowa zostały wypowiedziane w całkowitym spokoju, jakby nie kryła się w nich żadna przesłanka. - W odosobnieniu.
Prawdziwie Widzący zamyślił się. Dłuższą chwilę patrzył na Tarniusa, ale wtem decyzję pomógł mu podjąć nikt inny, jak obecny elf. Podszedł do niego bez tej prawie, że nabożnej trwogi i wyszeptał do niego słowa, które prócz Widzącego mogli usłyszeć tylko Theodor i Ocero:
- Pozwól mu. Przygotuję się.
Prawdziwie Widzący skinął głową i kryształowy sztylet przeszedł z ręki człowieka do ręki elfa, który to Tel’quessir bez słowa odwrócił się i zabierając broń opuścił pomieszczenie. W momencie, gdy elf zniknął za drzwiami rozległ się głos Prawdziwie Widzącego kierowany do dwóch nowo przyjętych.
- Poznaliście Prawdę, wyrzekliście się zdradzieckich bogów, dopełniliście przysięgi. Czy jesteście gotowi wziąć sprawy w swoje ręce i zniszczyć przeciwników naszej sprawy? Czy jesteście gotowi ich wymazać z tego świata?
Theodor dany mu czas wykorzystał dobrze. Starannie ukrył swe uczucia jakby zabierał się do wyjątkowo trudnej partii pokera. Rozłożył ręce w postawie podporządkowania i rzekł krótko:
-Jestem gotów.
Ocero odprowadził elfa wzrokiem, ale szybko wrócił uwagą do Widzącego. “Przeciwników naszej sprawy”? Co ma zamiar nasłać ich na kapłanów innych bogów? Straż miejską?
No cóż, nie pozostało nic jak kontynuować tą farsę. Selunita delikatnie się skłonił.
- Również, jestem gotów. Kim są nasi wrogowie?

- Kapłanami, jakimi byłeś ty Ocero i twój ojciec. -odparł mężczyzna i skinął na strażników.
Jeden z nich skierował się ku drzwiom, po czym otworzywszy je wydał jakieś polecenia. Nie minęła dłuższa chwila, gdy do środka weszli jeszcze dwaj strażnicy, odziani przez bogate napierśniki i zdobione płaszcze, prowadząc związanego, czarnowłosego mężczyznę o przyjemnej, choć już niemłodej, twarzy, z szyi którego zwisał symbol przedstawiający siedem, jasnych gwiazd w towarzystwie wyobrażeń magii.
- Oto jeden z naszych wrogów!
Ocero momentalnie zbladł, nie miał nic przeciwko zabijaniu. To naturalna kolej rzeczy na drodze i ogólnie w Krainach. Ale to był mord, a miał dużo przeciwko mordowaniu.
- Erm, nie można by spróbować i jego przekonać do naszych racji? Czy on nie jest w stanie ujrzeć prawdy?
-Właśnie! - podchwycił Theodor - Pokaż nam swą potęgę, Głosicielu!
Prawdziwie Widzący uśmiechnął się.
- Są tacy, którzy są głusi na Prawdę, a on jest szczególnie zamknięty na jej potęgę. - spojrzał po Ocero i Theodorze. - Nie każdego da się ocalić, a ten kapłan wyraźnie ocalony być nie chce…
- Heretyk… - mruknął związany kapłan patrząc smutno po zgromadzonych, a szczególnie po ich dwójce, a w jego spojrzeniu było widać, że pogodził się z losem.
-Co więc każesz z nim zrobić, Wiedzący? - głos Theodora był zupełnie beznamiętny.
Ocero czekał na odpowiedź Wiedzącego, chociaż podejrzewał jaka ona będzie.
- Trzeba okazać mu łaskę. - odparł Widzący. - Kiedy już jego bogini polegnie on będzie wolny… po śmierci. Nie przeciągajmy jego cierpienia i pozwólmy mu odejść w zaświaty.
- Nie. - Ocero spojrzał w oczy Widzącego - Jestem gotów pójść na wojnę z samą Selune, Banem czy Ilmatherem. Nie zniżę się jednak do mordu. Twierdzisz, że jesteś tu, aby pokazać nam prawdę. “Bogowie zeszli na Toril, aby żywić się śmiertelnymi”, takie były twoje słowa. Jeżeli tak jest, każ mu czekać, żeby sam to zobaczył. Niech ujrzy okrutną prawdę kiedy Mystra wydrze jego duszę z niego.
Theodor poczuł, że zaczyna się pocić. Wysłuchał słów kapłana Selune trudem trzymając nerwy na wodzy. Napięty niczym struna czekał na odpowiedź głosiciela.
Widzący uśmiechnął się, ale słowa, które wypowiedział do Ocero pełne były nagany.
- Nie jesteśmy tu po to, aby być okrutnikami. Pozostawienie go na tym świecie w oczekiwaniu na Mystrę, która wydrze jego duszę jest okrutne, nieprawdaż? To przedłużanie cierpienia i do czego ma doprowadzić? Do zadowolenia, kiedy pozna on prawdę w najbardziej okrutny z możliwych sposobów? Ocero, to nie jest mord, to łaska szybkiej śmierci.
Theodor przeczesał palcami włosy. Dobrą chwilę zajęło mu uspokojenie serca i głosu.
-Czy jeśli on zginie jego dusza nie stanie się natychmiast własnością jego bogini? Czy śmierć kapłana nie dostarczy jej mocy?
- To też dobra uwaga, ale źle dobrałem słowa. Czemu zabijać potencjalnych sprzymierzeńców. Bogowie nie będą w stanie wiecznie się ukrywać ze swymi zamiarami. Kiedy Krainy zjednoczą się, aby z nimi walczyć, jeden żołnierz potrafi zdecydować o wygranej lub przegranej.
- Dusze umarłych - zwrócił się Widzący do Theodora. - Nie są tak dobre, jak dusze wciąż żywych. Niemniej, jak sądzicie- skoro bogowie są na Torilu co się dzieje w zaświatach? Czy aby na pewno bogowie są teraz w posiadaniu zmarłych? - spojrzał na Ocero. - Synu Tarniusa, na razie trzeba zwalczać przeciwników, którym jest ten kapłan, jako że szukał nas, ale nie dla Prawdy, ale po to, aby nas zgładzić.
- Co się dzieje w zaświatach? Kto wie, równie dobrze Myrkul może się żywić duszami stamtąd, ja bym tak zrobił gdybym był nim. - spojrzał na mystrianina - Jeden kapłan chciał was zgładzić? Albo on, albo wy go przeceniacie. Uwięź go, może się kiedyś przydać. Taka jest moja opinia. - zerknął na Theodora - Co ty uważasz, bracie?
-Ten człowiek - Theodor ukłonił się lekko selunicie - jako żywy posiada większą wartość niż jako zimny trup. Zgadzam się z tobą, należy darować mu życie, on będzie jeszcze przydatny. Nie wierzę by zdołał utrzymać swe zatwardziałe poglądy pod długotrwałym wpływem Głosicieli. To wyzwanie - Greycliff skinął głową.

Prawdziwie Widzący patrzył na nich w milczeniu, a oni czuli, że ich ocenia… i nie wiedzieli jak ta ocena wypada. Zanim jednak zdołał cokolwiek odpowiedzieć, z ich dwójką zrównał się stary kapłan, którego Theodor widział wraz z Ocero i przyklęknął na jedno kolano przed Widzącym.
- Daruj im, proszę, ich nastawienie. Są młodzi i nowi w tym wszystkim. Nauczą się z czasem, a na razie przemawia przez nich niedoświadczenie.
- A ty, Tarniusie? - odezwał się Widzący. - Czy byłbyś w stanie okazać łaskę temu kapłanowi za nich?
Tarnius skłonił głowę, trzymając dłoń na sejmitarze.
- Oczywiście, jeżeli tylko tego będziesz ode mnie wymagał.
- Ale… - Ocero zganił się w myślach. Do czego on zmusił Tarniusa, nie mógł teraz wziąć zadania. Wyglądałoby to zbyt podejrzanie. Stary cap będzie mu to wypominał, aż Ocero nie opuści tego świata… był pewny, że nawet jeżeli Tarnius umrze pierwszy to znajdzie sposób, aby mu to wypominać.
Theodor z pewnym zaskoczeniem wysłuchał słów starego kaplana. W pierwszej chwili poczuł ulgę, że mord na mystrianinie nie stanie się jego udziałem. W następnej zawstydził się głęboko. Ale nic nie mogli zrobić.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 03-04-2015, 01:49   #139
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Emisariusz uniósł dłoń, uciszając syna marnotrawnego powracającego w rodzinne progi. Przez chwilę ewidentnie skupiony był na subtelnościach dźwięków i echa niosącego się po korytarzach, wsłuchując w każdy szmer.
- Ty mi rzeknij, paniczu, albowiem twoje to domostwo. Mam jeno.... hipotezę. - przez chwilę oczekiwał skierowany w stronę korytarzy, aż młody mężczyzna wskaże drogę, po czym odwrócił się ku niemu by wywrzeć nań presję.[/i]
- Ktoś gości w tej rezydencji, ktoś, kto magią wykrzywia nawet wykutą doświadczeniem i skamieniałą wiekiem wolę… i wiarę. Dlaczego to robi, pozostaje zagadką, dlaczego akurat tutaj…? - szept jak syk sączył się jadem - Ani dla mnie, ani dla ciebie nie ma to znaczenie, a jedynie, że już się stało. Skoro zaś o magii mowa… jaki w tym udział twego… lojalnego kompana?
- Azul Gato…? To po prostu samozwańczy wybawiciel Waterdeep od zła, głodny poklasku. Usłyszał, że chodzi o porwanie kapłanki,to od razu zauważył dla siebie okazję, więc i się ze mną przypałętał… - odparł Amandeus ostrożnie stawiając kroki.
- Jest magiem. To już czyni go niebezpiecznym… zwłaszcza w czasach, które nas zastały. Szybciej, nikogo tam nie ma, my zaś nie mamy czasu.
Amandeus przyspieszył kroku.
- Musimy… Musimy dostać się wyżej, tam powinien być mój ojciec lub… znaleźć kogoś, kto wie, gdzie on jest.
Wildhawk szybko odnalazł schody prowadzące na wyższe piętra i zaczał wspinać się po nich. Na pierwszym piętrze wszystko również było ograbione i niezadbane. Kiedy obaj spojrzeli wgłąb korytarza zobaczyli, że jedne z drzwi są otwarte, a z pokoju sączy się blade światło świecy. Usłyszeli także dwa męskie głosy mające swoje źródło w tym pomieszczeniu rozprawiające o zdradzieckich bogach… Tahir spojrzał na młodego Wildhawka, nachylając się ku niemu, szepcząc cicho a lodowato, jasnym było, że polecenie - zwłaszcza po tym jak uśmiercił dwóch ze sług rodu. Nie było tylko jasnym, czy grozi Amandeusowi - którego ewidentnie traktował najwyżej z pewnym lekceważeniem - czy grozi wymordowaniem wszystkich, których napotkają po drodze, z dwoma głosami włącznie.
- Każ im się zaprowadzić do swojego ojca… i poddaj w razie potrzeby. Zaiste, zapewne zabiorą cię do kogo trzeba, lecz nie zrobią ci krzywdy. W ten sposób OBAJ uzyskamy nasze odpowiedzi.
Amandeus spojrzał niepewnie na Tahira z pewną nutą zaskoczenia malującą się na jego obliczu, żeby jak przebrzmiały słowa ibn Alhazreda szepnąć cicho:
- Poddać się…? Tak po prostu, wiedząc że oni mogą chcieć mojej śmierci? - młody Wildhawk jednak wahał się przez ledwo chwilę, bo za moment dodał jeszcze ciszej - Ale pewnie masz rację… - zerknął jeszcze w stronę otwartych drzwi i ponownie spojrzał na Tahira, choć w tym spojrzeniu widać było, że pogodził się już z planem emisariusza i go zaakceptował. - Wolisz, abym zostawił z tobą swój miecz czy zabrał do nich? Wątpliwe, aby mi go nie odebrali…
Przez chwilę emisariusz w zbroi koloru nocy stał nieruchomo, jak gdyby nie rozumiał co arystokrata ma na myśli.
- Nie potrzebuję broni, by uśmiercać. - skwitował emisariusz, skinając hełmem by pośpieszyć jego… przynętę.
Wildhawk wziął spokojny, choć głębszy oddech i szepnął, ale nie do Tahira, tylko do siebie:
- Graj…
Po tym słowie ruszył przed siebie w kierunku otwartego pokoju. Amandeus nie okazywał strachu, chociaż co się w jego głowie teraz działo- tylko on sam wiedział. Był w końcu w sytuacji, z której nie widział wielkiej możliwości na wybrnięcie z niej. Czy tak szybko przystał na ten plan, bo sam zauważył jego mocne strony, czy jednak zaważyło na tym, iż dostał takie polecenie od Tahira właśnie?

Kiedy tylko pojawił się w otwartych drzwiach tego pokoju Tahir mógł usłyszeć, jak ukryci w nim zrywają się na równe nogi, a stal ich broni dźwięczy zastraszająco. Amandeus stał z ręką nieopodal swojego miecza, ale nie wyciągnął go, chociaż był gotów to zrobić.
- Strażnicy. - zaczął wyćwiczonym głosem, pozbawionym drżenia i przywodzącym na myśl ton, jakim powinien się zwracać prawdziwy szlachcic do swoich domowych strażników, ale obarczony był nutą ostrożności. - Czy tak się wita syna swojego pana?
- Odrzuć broń. - Tahir usłyszał z pokoju. - I wejdź tutaj, z rękoma za plecami.
- Co tu się dzieje? Chociaż nie… - pokręcił głową. - Nie wiem skąd ta wrogość, ale macie zaprowadzić mnie do mojego ojca, a waszego pana.
- Och, zrobimy to, tak szybko jak się tylko poddasz. Zrobimy to z wielką przyjemnością…
Amandeus skrzywił się, ale puścił miecz na podłogę, po czym mruknął:
- Niech i tak będzie… - trochę mniej pewnym krokiem wszedł do pokoju.
Na moment zapadła cisza, przerywana jedynie krokami w środku pomieszczenia, aby rozległ się w końcu oburzony głos Amandeusa:
- Czy to konieczne? Naprawdę?
- Tak, paniczyku. O tak.
Po tych słowach dało się słyszeć, jak kroki zbliżają się do wyjścia, kroki kilku osób. Tym, czego nie było słychać był stłumiony wystrzępionym przez dekady materiałem odgłos metalicznego pęknięcia, jak gdyby obiekt wskoczył na miejsce w łożysku i podążające równolegle kroki sharifa śledzącego ich w ciemności po drugiej stronie ściany.

Światło podążało za strażnikami i związanym Amandeusem, kierując się do następnych schodów, jednak zanim do nich doszli i oświetlili ich stopnie kroki ustały.
- Co… - zaczął Amandeus, ale wtedy Tahir usłyszał głuche uderzenie i sapnięcie Wildhawka.
- Jakie masz przy sobie magiczne błyskotki, paniątko? - rozpoczęło się przeszukiwanie, a łupieżcy najwyraźniej znalazłszy co chcieli popchnęli Amandeusa, aby ten szedł dalej. Jeden z nich dodatkowo zaśmiał się i powiedział rozbawionym głosem:
- Och, pisarzyno, jak by zareagowała twoja publika, gdyby wiedziała co ukrywasz?
Amandeus nic nie odpowiedział tylko ruszył dalej ze swoimi strażnikami.

Dotarli do schodów i weszli wyżej, znikając Tahirowi na wyższym piętrze, gdzie paliło się więcej światła. Emisariusz wiedział, że musi zaryzykować, ale przynajmniej mógł oszczędzić sobie hałasów takich jak otwieranie drzwi. Nie zwlekając ruszył wyżej, poruszając się wolniej. To na co liczył przede wszystkim, to że wnętrze domostwa nie jest strzeżone tak dobrze jak obrzeża rezydencji czy ogród by zatrzymać intruzów i nie narzucać się… domownikom.

Już niedługo, już niedaleko.

Kiedy Tahir wspiął się ostrożnie po schodach zobaczył od tyłu tych, których śledził, kierujących się ku sporym rozmiarem drzwiom. Całe to piętro, a przynajmniej ta część, w której się znaleźli, nie była tak zaniedbana jak reszta, chociaż wartościowych,mniejszych przedmiotów i tak nie dało się uświadczyć. Dywany jednak nie były zadeptane, a nawet pozostały na swoich miejscach niektóre obrazy. Czego nie było widać, to innych strażników.

Drzwi, do których był prowadzony Amandeus wyglądały jak relikt po niegdyś okazałej rezydencji. Wykonane z dębu, ozdobione kunsztownie drzeworyty przedstawiające misterne wyobrażenie jastrzębia, który pochwycił właśnie zająca, jednak ten jastrząb był ślepy; miał wyłupane oczy poprzez odseparowanie od nich jakiegoś drogiego zdobienia.

Strażnicy, bez większych oporów, bez pukania, weszli do środka pomieszczenia, za nic mając sobie dobre zwyczaje czy szacunek dla ich pracodawcy… o ile nim naprawdę był.
- Naraltanie, panie. - rozległ się głos jednego ze strażników, kiedy tylko drzwi stanęły otworem. - Zobacz, kogo przyprowadziliśmy.
Tahir nie widział, co działo się w środku, jako że drzwi zostały prawie od razu lekko przymknięte, choć nie zamknięte, usłyszał za to słowa nieznanej mu osoby, wydobywające się z pokoju.
- Amandeusie. Popełniłeś błąd. - głos wyraźnie należał do mężczyzny, który swoje już przeżył i chociaż pozostała nuta tej twardości, to jednak słychać w nim było zmęczenie.
- Ojcze… - rozległ się głos Amandeusa. - Co się tu dzieje? Kim…
- Zamilcz. - ostry ton przeszył powietrze, a odgłosy miarowych kroków rozległy się w pomieszczeniu, oraz na jego zewnątrz, gdy emisariusz nieomal szyderczo a groźnie mimikując miarowe tempo, rytm, podchodził do drzwi od zewnątrz.
Tahir niestety nie miał wglądu tak dobrego, aby móc zobaczyć miny znajdujących się w pokoju,ale kiedy wszystkie odgłosy z pomieszczenia ucichły, a emisariusz również nie spowodował żadnego dźwięku, mogło to sprawić, iż uznano ten odgłos za… złudzenie? Bo tym przecież musiało być, prawda? Niemniej Tahir dosłyszał, jak, zapewne strażnicy, przybliżyli się do drzwi.
- Powinieneś był oddać się łasce śmierci, jaką przynieśli ze sobą zabójcy. - odezwał się ponownie twardy i suchy ton. - Tak byłoby dla ciebie o wiele lepiej. Teraz jednak muszę dać ci wybór. - kroki ponowiły swój rytm, przywodząc na myśl osobę, która przechadza się po pokoju. - Wyrzeknij się swojego boga albo zgiń patrząc mi w oczy.
Kiedy Tahir znowu ruszył w sposób, w jaki przemieszczał się mówiący usłyszał głos jednego ze strażników:
- Kimkolwiek jesteś, odejdź! - warknął mężczyzna, a miecz intencjonalnie szczęknął metalicznie.
Kroki ucichły. Przez chwilę nie było słychać wiele, poza może powątpiewaniem Amandeusa.
Jeżeli strażnicy wyglądali przez uchylone drzwi, lub oczekiwali jak ktoś przez nie przejdzie, nie mogli dojrzeć gdy emisariusz wyszedł jak zjawa przez przeciwległą ścianę. Gdyby się obrócić, można by dostrzec oświetloną sylwetkę akurat, gdy dmuchnęła, gasząc świece.
- Milordzie Wildhawk… to przyjemność gościć w Waterdeep po tylu latach. - odezwał się sługa Myrkula głosem nie mniej grobowym niż krypta, której tyle lat strzegł nim tutaj przybył.
Każdy z mężczyzn w pomieszczeniu odwrócił się w stronę głosu, a strażnik uniósł przyniesioną z sobą lampę, aby zobaczyć z kim mają do czynienia. Tahir w końcu zobaczył ojca Amandeusa, starego Wildhawka, który wyglądał, jakby widział lepsze dni. Był jednocześnie człowiekiem, co uosobieniem rezydencji, równie niegdyś przeżywający chwile swojej świetności, a teraz upadający, jakby od jakiejś zarazy, która ogarnęła tę domenę. Tahir od razu doszedł do wniosku, że Amandeus nie stanowił kopii swojego ojca z wyglądu, który samą swoją postawą, mimo okoliczności, w jakich się znalazł, naznaczał się jako pełnoprawnego lorda Wildhawk… chociaż w tym obrazku coś naprawdę nie pasowało. Może chodziło o brak reakcji na zachowanie strażników?
Niemniej Naraltan był człowiekiem, który widocznie przeżył ostatnimi czasy sporo trosk, a ich powodu można było się domyślać. Przyprószone siwizną czarne włosy i surowe, a jednocześnie zmęczone, oblicze same sobą opowiadały pewną historię. Podobnie było także z ubraniami, w które był odziany. Niegdyś piękne, dość ciemne i szlacheckie,ozdobione wykwintnie, teraz stanowiły zaprzeczenie samych siebie. Nawet widoczna spod nich koszula była wymięta.
To, co dodatkowo rzucało się w oczy, to fakt, iż mężczyzna posiadał przy pasie miecz, będący jakby lepszym bratem broni młodego Wildhawka.
- Cieszy mnie, że znajdujesz przyjemność w bytności w naszym mieście. - jeden rzut oka pozwolił Tahirowi zrozumieć, że strażnicy najwyraźniej nie mieli zbytnich chęci, czy rozkazów, chronić milorda. - Jednak, bądźmy szczerzy, twoje pojawienie się to nie lada zaskoczenie, chociaż w niezbyt dobrym tonie.
- Dla poprawy zrozumienia i obopólnej klarowności - nieznacznie skłonił się Tahir, tym samym gestem luzując zawiązany na szal płaszcz - Pominę etykietę i przejdę do rzeczy milordzie. - z tymi słowy ruszył ku starcowi, pancerną dłonią chwytając go za gardło i praktycznie jednorącz, demonstracją dla strażników i tak znacznej siły wygiął de facto kładąc na blacie stołu, boleśnie uderzając jego potylicą o drewno.

Acz nie na tyle gwałtownie, by uczynić mu… znaczną krzywdę.

- Gdzie jest...? - zapytał, nie znoszącym sprzeciwu głosem, nie bacząc na Amandeusa, nie bacząc na strażników, nie bacząc że starzec nad którym się nachylał widział jego oczy.
Strażnicy spojrzeli szybko po sobie, ale nie zrobili ni kroku w stronę swojego lorda i Tahira, jednak także nie opuścili pomieszczenia.
- Gdzie jest…? - mruknął mężczyzna twardo patrząc na Tahira. - Trochę sprec…
Wyznawca boga śmierci położył dłoń na twarzy starego lorda, płasko, jak gdyby na usta, jak gdyby uspokoić i uciszyć, i zjechał nią niżej, chwytając za żuchwę i puszczając ręką trzymającą szyję, grożąc strasznym, trudnym do wyobrażenia jeżeli o bolesność chodzi okaleczeniem.
- Twój idol, bałchochwalco.
- Zostaw go. - rozległ się za Tahirem głos jednego ze strażników, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakiej sytuacji się znalazł, chociaż nie słychać było żadnych kroków. Emisariusz podniósł wzrok, by mieć innych w pomieszczeniu na widoku, ale nie puścił starca, zwiększając na sekundę nacisk, oczekując odpowiedzi.
Kiedy ponownie spojrzał na pozostałą trójkę mężczyzn zobaczył, że dwóch strażników trzyma broń w gotowości, ale jednocześnie nie mają oni większych chęci pakować się w to wszystko. Amandeus zaś wyglądał na mocno zszokowanego, zapewne wyznaniem ojca dotyczącym życia jego syna, ale także spoglądał to na Tahira, to na starego Wildhawka, z pewną dozą obawy. To, co zmieniło się Amandeusie to jego twarz, która teraz naznaczona była starą blizną po poparzeniu ciągnącą się od żuchwy, aż pod lewe oko.
- Nie mam idola… - szepnął Wildhawk. - Prócz mojego boskiego patrona.
- Czy zostało ci dość odwagi, by nazwać go imieniem...? - słychać było cichy, nieustępliwy, narastający gniew w emisariuszu.
Naraltan spojrzał Tahirowi w oczy, ale najwyraźniej szybko pożałował tego ruchu. Niemniej wziął głęboki oddech i kontynuował:
- Moją boginią jest Siamorphe… - odpowiedział siląc się, żeby nie okazać drżenia głosu.
Suchy śmiech sługi śmierci wypełnił pomieszczenie.
- Wyrzeknij się swojego boga… - nachylił się Tahir, kładąc drugą rękę na szyi starca - ...albo zgiń patrząc mi w oczy. - zacytował lorda rycerz Myrkula.
Stary Wildhawk tym razem nie powstrzymał drżenia, a choć było ono krótkie, to zdradzało wystarczająco wiele.
- Tak… Tak byłoby lepiej dla mojego syna…
- Być może. Lecz jeśli osobiście go zabiję, gdy już tobą skończę, jego dusza trafi do mojego pana, a jedyne co twe słowa mogą zmienić, to skazać ją na niebyt Ściany Niewiernych. - podniósł starca za szyję, po czym wręcz upuścił go na ten stół.
- Czas się zakończył, milordzie. Powiedz mi, gdzie odnajdę tego, kto tak wypaczył twój umysł, a może nie będę musiał po prostu szukać go, jej, ich, zabijając wszystkich, których napotkam w tym zapomnianym przez Bogów domu.
- Ja… -zająknął się ojciec Amandeusa, próbując odzyskać rezon, ale nie wyszło mu to tak, jakby chciał. - ...nigdy się nie poddałem tym słowom… - odparł pozwalając na chwilowe drżenie głosu. - On…
W tej chwili Tahir usłyszał poruszenie za sobą i zauważył,jak dwaj strażnicy zajmują pozycje po jego dwóch stronach, najwyraźniej postanowiwszy wziąć sprawy w swoje ręce.
- Odsuń się… - mruknął jeden z nich mierząc Tahira wzrokiem, najwyraźniej przekonany o sile ich przewagi liczebnej nad emisariuszem. Obaj wyglądali na gotowych do ataku na bezbronnego przecież rycerza Myrkula.
- Wybacz mi chwilę, milordzie, i użyj jej na zastanowienie. - rzucił Tahir, do rozemocjonowanego Naraltana, dobywając zza jego pasa jego własny miecz.
- Mam parę głupców do zgładzenia. - rzucił, po czym bez zawahania, bez ludzkiego zwątpienia czy zastanowienia, z sekundą na oszacowanie opancerzenia jego oponentów i dostosowanie własnej gardy ruszył na jednego by wykorzystać ich ostrożność i uprzedzić osaczenie… chwilą, w której zabije jednego z nich.
Strażnik, którego zaatakował wpierw Tahir wyraźnie nie spodziewał się, że faktycznie ten atak nastąpi, a nie będą to tylko puste słowa poprzedzające więcej pustych słów. Emisariuszowi udało się wyprowadzić swoje ataki przed strażnikiem, a były to ataki wyrażające sobą całą furię Myrkula kierowaną przeciw bezwiernym, a oba były celne.
Jeden, będący pierwszym był groźny szczególnie. Emisariusz dzierżąc ostrze jak sejmitar, acz oburącz, wykonał ruch raczej niespotykany w tej części Faerunu i tę bronią w szczególności, ruszając się szybko jak atakuje kobra przystawił ostrze do pierwszej odsłoniętej części wroga jaką napotkał, fragmentu obojczyka i szyi, i pod naciskiem przeciągnął ostrze, rozpłatał prawie że patrosząc dolną część szyi oponenta, w pierwszym odruchu cofającego się przed nagłym ruchem imponującej figury tylko by napotkać ścianę. Gdy czerwona kurtyna zmieniła de facto kolor dywanu, barwiąc cicho podłogę i ścianę, emisariusz wyglądał jak gdyby chciał wykonać jakiś ruch dla upewnienia się co do zgonu oponenta, ale tylko ściągnął ręką nieszczęsnego wartownika o rozdziawionych oczach w dół, wbrew oporowi lepiącej się jakiegoś arrasu i pleców posoki. Tak też zwieńczył swój plan by nie dać się zajść dwóm wrogom równocześnie. Odwrócił się ku drugiemu strażnikowi.

W oczach drugiego, wciąż żywego oponenta widział zgrozę wywołaną tym, z jaką łatwością i szybkością Tahir pozbawił życia jego kompana. Widział też coś jeszcze- nienawiść, czystą nienawiść.
Nic nie mówiąc strażnik rzucił się ku Tahirowi celując w najprostszy cel, jak mu się wydawało, a zarazem taki, który mógł zakończyć życie jego wroga w chwilę. Inną sprawą było, jak zamierzał się zabrać do uderzenia pomiędzy zbroję a hełm, zważając że Tahir po jego gardzie widział, że raczej doświadczonym wojownikiem to on nie był. Atak został przyjęty w całości przez zbroję emisariusza, nie czyniąc mu żadnej krzywdy… Ten nie zwalniając nawet wykonał zamaszysty, okrężny cios puszczając ostrze lewą ręką, tak że z odgłosem trzaskających kostnych odłamków wyrwał fragment goleni strażnika, powodując, że jego lewa noga pod wpływem impetu i zagłębiającego się w kości metalu wygięła się do wewnątrz, tak, że oponent padł.
Uznając walkę za zakończoną, emisariusz podszedł spokojnie, miarowym krokiem w rytm, który usłyszał u lorda Wildhawka, po drodze dobijając wartownika ruchem ręki z mieczem, nie patrząc nawet na oponenta, po czym stanął znowu obok starca, rzucając na stół okrwawione ostrze obok swego rozmówcy.
- Na czym to stanęliśmy?
Obaj Wildhawkowie patrzyli w osłupieniu na dwa, przed chwilą jeszcze żywe, ciała, chociaż Amandeus, teraz stojący pod ścianą, z dala od niedawnej walki, dostał już wcześniej próbkę możliwości Tahira.
- Nie chciałem tego… - szepnął stary Wildhawk, teraz nie próbując nawet panować nad drżeniem głosu.
- Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, starcze, lecz przybyłem położyć kres ikonoklastom i bogożercom. - Tahir przeniósł spojrzenie na Amandeusa, i przez chwilę mu się przypatrywał jak gdyby oczekując na coś.
- Ostrze w dłoń. - zimno go upomniał, choć mogło to być równie dobrze rozkazem - Ty również - rzucił do lorda, samemu zgarniając miecz jednego ze strażników - Twój syn zaprowadził mnie do ciebie, a ty będziesz miał jedyną szansę zmazać twe grzechy prowadząc mnie do odpowiedzialnych. I kto wie, jeżeli wasz duch jest coś wart, być może przeżyjecie noc…
 
-2- jest offline  
Stary 09-04-2015, 02:41   #140
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (III): Kiedy świat traci rozum || ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Tahir ibn Alhazred

Przez chwilę lord jedynie patrzył na Tahira niedowierzająco. Czy miał robić, co ten mu nakazał? Czy miał się poddać?
Zacisnął dłonie w pięści i wydawało się już, że będzie protestował na takie traktowanie lub wręcz spróbuje sprzeciwić się temu, co rycerz Myrkula postanowił, jednak w końcu najwyraźniej poniechał takiego szaleństwa. Przed chwilą przecież był świadkiem tego, co emisariusz uczynił jego… podwładnym (chociaż można było mieć wątpliwości komu ci dwaj tak naprawdę służyli). Spojrzał on jeszcze na swojego syna zupełnie nie tak, jak powinien ojciec; obdarował go wzrokiem pełnym pogardy i pewnej złości. Najwyraźniej jednak czując beznadzieję tej sytuacji postanowił się podporządkować i zdać na swój los… bo jeżeli wyrzekł się Siamorphe mógł w takim wypadku jedynie prosić los o przychylniejsze spojrzenie na jego samego.
Lord Wildhawk, który zdążył już otrząsnąć się pochwycił swój długi miecz leżący na stole gdzie Tahir pozostawił oręż. Należące do starego Wildhawka ostrze było pięknie zdobione, ale na tym się nie kończyło, bowiem było także użyteczne i świetnie wyważone, a nie tylko stanowiło drogą zabawkę i ozdobę towarzyszącą lordowi podczas uroczystości.
Kiedy tylko Naraltan poczuł słodki ciężar swojego miecza spojrzał twardziej na Tahira, jakby obecność ostrza w dłoni dodała mu pewności siebie, co najpewniej miało miejsce, chociaż zagadką było na ile ta pewność wystarczy.

Amandeus natomiast, do tej pory jedynie będący tylko milczącym świadkiem, obserwatorem tego, co miało miejsce w gabinecie, tym razem musiał zacząć działać. Podchodząc do jeszcze nie pozbawionego broni ciała drugiego strażnika patrzył uważnie na swojego ojca; ojca, który nie tak dawno groził mu śmiercią, jeżeli nie wyrzeknie się swojej wiary. Właśnie on najwyraźniej stał za nasłaniem zabójców na młodego Amandeusa, ktoś komu syn powinien bezgranicznie ufać… chociaż Tahir nie wiedział jakie były relacje między tymi dwoma jeszcze przed nastaniem herezji i czy w ogóle kiedykolwiek istniała możliwość zaufania.
Młody Wildhawk zabrał miecz, który zważył w dłoni, po czym spojrzał na Tahira, a później ponownie na swojego ojca wzrokiem, który dobitnie wskazywał, że oczekuje on na ruch starszego od siebie mężczyzny, z którym łączyły go więzy krwi; więzy nie będące w tym momencie powodem do dumy, a raczej wstydu.

Lord Wildhawk wyraźnie przedłużał wszystko, ale najwyraźniej rozumiejąc, że lepiej nie igrać z Tahirem ruszył do wyjścia wymijając syna i emisariusza idąc w kierunku, jak można było mieć nadzieję, ukrytych gdzieś w rezydencji heretyków. Tych, którzy porzucili bogów i mieli zamiar udać się na wojnę z nimi. Najważniejszym jednak celem był stojący za takim stanem rzeczy, którego należało odszukać i pozbawić życia, kierując jego duszę wprost do niebytu Ściany Niewiernych. Co się stanie z innymi będącymi pod potężnym wpływem odpowiedzialnych za pojawienie się tej herezji, wypaczającej umysły i dusze?
Wszystko miało swoją cenę.

Tahir i Amandeus podążali za Naraltanem, idącego niespiesznym krokiem, co mogło znaczyć, że albo chce być ostrożny, albo umyślnie przedłuża sprawę. W pewnym momencie młody Wildhawk podszedł do swojego ojca i zatrzymał go chwytając za bark. Spotkało się to z natychmiastową reakcją tego drugiego, który momentalnie się odwrócił, już trzymając dłoń na rękojeści miecza, ale nie robiąc żadnych dalszych ruchów, które mogłyby zaszkodzić synowi Wildhawk. Ten zaś jedynie mruknął suchym głosem, pełnym czegoś, co można by zrozumieć jako dezaprobatę.

- Wyglądasz na niepewnego, co do drogi, jakbyś... krążył. Czyżbyś gubił się we własnej rezydencji będącej twoim domem od urodzenia?

Naraltan spojrzał na syna wzrokiem równie lodowatym, jak nie bardziej, jakim sam został obdarzony przez swoją latorośl, ale nic nie odpowiedział, tylko już szybszym krokiem ruszył dalej. Ciężko było stwierdzić czy chciał umyślnie ich sabotować, jako że jego twarz nic nie wyrażała, nie objawiała jego intencji.

W pewnym momencie Tahir zauważył, że wystrój trochę uległ zmianie, jako że gdzieniegdzie pozostały na swoich miejscach rzeczy normalnie rozkradzione, a dywany nie były w tak opłakanym stanie. Ojciec Amandeusa zatrzymał się u progu jednego z korytarzy kończącego się ślepo, po czym odwrócił do syna i rycerza Myrkula, aby powiedzieć czy do do nich obu, czy to tylko do Tahira:

- Tutaj są pokoje należące do… ważnych. Sądzę, że w tym miejscu powinni się teraz znajdować.



Theodor Greycliff, Ocero



Zadziwieni postawą i ofiarnością Tarniusa, Ocero i Theodorem miotały sprzeczne uczucia. Z jednej strony była to ulga, że nie zostaną zmuszeni do tego mordu w imię chorych urojeń, z drugiej… Ten człowiek się za nimi wstawił i postanowił przyjąć na siebie całość tego uczynku, do którego poniekąd został zmuszony.

Ocero czuł się fatalnie z myślą, że nie zdołał sobie sam poradzić, jakoś zapobiec temu wszystkiemu. Do tego wplątał osobę, która uważała go za syna w poplamienie sobie rąk tym szkaradnym czynem, do którego Prawdziwie Widzący próbował zmusić kapłana i tego drugiego mężczyznę, nazywanego Theodorem. Najchętniej teraz podjąłby się tego za Tarniusa, ale było za późno. Podobne zachowanie mogłoby narazić Wysokiego Kapłana Selune na kłopoty… a może nie? Co jeżeli Ocero mylił się do wszystkiego?
Wprowadził Tarniusa z azylu, a Tahir nie ważył na stan umysłu starego kapłana, który stanowił niewiadomą, mimo słów rycerza Myrkula. Ocero nie mógł mieć żadnej pewności. Czy ta decyzja podyktowana była troską o swojego jedynego syna i drugiego mężczyznę, czy raczej chodziło o zaspokojenie szalonego umysłu, który przekonywał do popełnienia czegoś, co do końca życia powinno ciążyć na sumieniu?

Szaleństwo…

Theodor natomiast nie był pewien jak sobie poradzić z tym, czego stał się częścią. Doświadczył czegoś, czego nie doświadczył od dawna… o ile w ogóle. Ktoś się dla niego poświęcił. Starszy mężczyzna, dla którego był zupełnie obcą osobą, a o którym nic nie wiedział. Czy był jednym z nich, czy może tak, jak Theodor i możliwe, że i ten Ocero, przeciwny temu szaleństwu herezji? Nawet jeżeli należał do tej sekty, nawet jeżeli całym sercem wyrzekł się swojego boga, nawet jeżeli przysiągł szczerze udanie się na krucjatę przeciwko bogom, to jednak dzięki niemu Theodor i Ocero nie będą musieli dokonać egzekucji na niczego niewinnym kapłanowi Mystry; czynu, którego nie tak łatwo zmazać z sumienia… a przynajmniej tak powinno być.
Jak czułby się Theodor, gdyby jednak dokonał tej zbrodni? Czy byłby w stanie, z obawy o własne życie, czy przetrzymałoby to jego sumienie?

Szaleństwo…

Tarnius podszedł do kapłana Mystry, który stał spokojny i chociaż także jego zadziwiła postawa starego kapłana nie odezwał się ani słowem, a Theodor i Ocero mogli zobaczyć w jego oczach… aprobatę decyzji Tarniusa. Tym czynem, tym przejęciem ciężaru na siebie, “ojciec” Ocero nie pozwolił, aby dusze młodych zostały splamione. Sam zaś skazaniec wyglądał na pogodzonego ze swoim losem, oddając go całkowicie na łaskę swojej bogini, a duszę poświęcając jej wiecznej opiece. Nie można było powiedzieć, że wyzbył się on całkowicie strachu, ale jednocześnie nie pozwolił, aby ten zaćmił mu umysł. Szedł na śmierć z godnością, nawet jeżeli przeplecioną ze strachem.

Ojciec Ocero złapał skazanego kapłana i zaczął go prowadzić ku Prawdziwie Widzącemu lecz tego widząc, że najwyraźniej Tarnius chce dokonać mordu przy nim gestem powstrzymał starego kapłana przed zbytnim zbliżeniem się. Być może nie chciał, aby jego szaty zostały zaplamione. Ojciec Ocero zatrzymał się dość blisko heretyka, nieopodal Ocero i Theodora obdarzając ich wzrokiem, mówiącym, aby się odsunęli, a sam pchnął kapłana tak, aby ten padł na kolana.

Mystranin zamknął oczy i zaczął się modlić.

Prawdziwie Widzący patrzył z wyraźnym zadowoleniem, jak Tarnius dobywa sejmitar, którą to broń heretyk miał przecież otrzymać w podarunku; sejmitar mający zostać splamiony krwią kapłana bogini magii.

Stary Tarnius na pewno miał plan, pomyślał Ocero. Na pewno. Musiał, bo co mogli zrobić z Theodorem? Musiał więc mieć plan i miał taki. Na pewno.
Prawda…?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 09-04-2015 o 05:17.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172