Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2014, 21:52   #11
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Ognista natura jak również i ciało Cinett wręcz rwało się do podania
swej prawicy nowo poznanemu mężczyźnie. Zwłaszcza, że prezentował się w sposób, co najmniej...interesujący.
Szybko jednak, głupawy uśmiech, który wstąpił na jej lico zastąpiony został przez spokojny i grzeczny wyuczony przez te kilka lat u wuja, zwłaszcza, że zapach, który towarzyszył jej po treningu był co najmniej – nie zachęcający do kontaktów społecznych.
Wyprostowała się i grzecznie skłoniła w stronę Ajun'a z pełnym szacunkiem jaki był w obowiązku kobiety wysokiego rodu w stosunku do mężczyzny szlacheckiego pochodzenia.
- Panie.. -zaczęła spuściwszy grzecznie wzrok i nie unosząc oczu kontynuowała. – Jeżeli pozwolisz, dołączę do ciebie jak tylko się ogarnę, gdyż zarówno mój strój jak i zapach mi towarzyszący w tym momencie nie są zachęcające do towarzyszenia mi. - Kończąc to zadanie miała wrażenie, że zarówno jej nauczyciel jak i Kruk przypatrują się jej z wyraźnym, choć ze względu na okoliczności milczącym niedowierzaniem, jednak mimo to, nie uniosła oczu aby odczytać wyraz twarzy ich jak i mężczyzny czekając na jego gest świadczący o tym, że słowa, które wypowiedziała nie uraziły jego szlacheckiej godności.

Mężczyzna może i odpowiedział by coś bo jego zachęcający uśmiech zdradzał, że już miał w zanadrzu gotową ripostę na wymówki Cinett gdyby nie Kruk, który ten właśnie moment wybrał sobie by usiąść na ramieniu swej pani i w pełnej krasie obwieścić światu swe talenty krasomówcze.
- Masz rację rudzielcu. Cuchniesz jak wieprzek na zagrodzie w upalny dzień. - zaskrzeczało bydle z ironią ku przerażeniu dziewczyny.
- Nic tylko kijaszek w dłoń dać i na pole wypuścić krowy pasać.. – Rzekło lekko charczącym głosem, a Cinett w przeciągu chwili zapomniała o wyuczonej etykiecie prostując się i spoglądając na stworzenie, a czerwień, która wpłynęła na jej twarz zdawała się próbować dostosować kolorem do barwy włosów dziewczyny.
Cała sytuacja szybko wymknęła się zaklinaczce spod kontroli bo ptaszysko za nic nie chciało się uciszyć, odlecieć czy zwyczajnie poddać. Ptak wdał się w zaciętą dyskusję ze swoją panią , a nawet raz ośmielił się dziobnąć ją w ucho, całkowicie odwracając jej uwagę od nowo poznanego kawalera.

Wielokrotne chrząkanie ze strony rycerza zwróciło w końcu uwagę Kruka

- Jak ci w gardle zaschło to tam jest koryto. – stwierdził przekrzywiając łebek z zaciekawieniem i pewną zaciętością malującą się w paciorkowatych, czarnych oczach.

Na te słowa, wydobywające się z dzioba zwierzaka, dziewczynie pociemniało przed oczami.
„Jak nic uzna to za osobistą obrazę.” - pomyślała i odrobinę chaotycznie wykonała ruch rękoma, próbując złapać tą latającą zarazę, jednak ptaszysko jedynie uznało to za koniec psot i odleciało kawałek dalej wydając odgłos przypominający ludzki śmiech.
Gdy niepewnie uniosła wzrok na szlachcica okazało się, że nie tylko jej przypadła do gustu zabawa w kameleona, gdyż jego twarz również płonęła kolorem ciemnej burgundy, i naprawdę, trudno było Cinett odgadnąć, jakim cudem powstrzymuje się od rzucenia w pierzaste stworzenie czymś ciężkim.

- Cóż.. – zaczął widząc, że scena z udziałem magicznego zwierzaka, na ten moment, się zakończyła – Myślę, że masz rację i przyda ...się TOBIE – miała wrażenie, że to słowo odrobinę zaakcentował - Chwila odpoczynku po treningu... powiedział niepewnie. – Nie będę Ci przeszkadzał ..- dodał skłoniwszy się oszczędnie w jej stronę, a ona odpowiedziała mu nerwowym ukłonem. Miała wrażenie, że jej przystojny kawaler pragnął w tym momencie znaleźć się jak najdalej niej, a już z pewnością, jak najdalej miejsca gdzie poza niewątpliwie ognistą kobietą znajdowało się również przebrzydłe ptaszysko o niewyparzonym dziobie.
Przez chwilę odprowadzała jego plecy spojrzeniem, rozmarzywszy się widząc już pewniejszy, krok, i mogłaby oddać sobie uciąć rękę, że po drodze gromił wzrokiem każdego, kto był świadkiem tej nieszczęsnej sceny.
Była na tyle rozkojarzona, że jedynie kątem oka dojrzała jak na moment, zaledwie chwilę, kącik ust jej nauczyciela uniósł się nieznacznie gdy tylko rozkoszne plecy szlachcica minęły i jego, dając schronienie, przed co bardziej bystrymi częściami ciała mężczyzny. Choć równie dobrze mogło jej się to jedynie zdawać.


Gdy tylko Anjun zniknął z pola jej widzenia posłała swojemu chowańcowi pełne żądzy mordu spojrzenie i mimo, że stworzenie promieniowało wręcz dumą i samozadowoleniem, to za razem musiało zdawać sobie sprawę z tego jak bardzo rozgniewało swoją właścicielkę gdyż nie śmiało wydobyć z siebie żadnego dodatkowego słowa i trzymało się na dystans.

Gorąca i wonna kąpiel nie zmyła do końca upokorzenia spowodowanego zachowaniem pierzastego towarzysza, i miała niejasne przeczucie, że odczucia szlachcica były co najmniej podobne. Tym bardziej zdziwiło i za razem jakby poprawiło nastrój przybycie posłańca niosącego zaproszenie na wieczerzę, z mniej zadziwiającym podpisem preferowana byłaby jej obecność z wykluczeniem towarzystwa zwierzaka.
Ubrawszy się w jedną z bardziej wystawnych na te warunki sukien z delikatnego, zwiewnego, zielonego materiału i dobranymi pod kolor długimi rękawiczkami wyruszyła na spotkanie. Poprawiając suknię na swoim ciele wkroczyła z uśmiechem do namiotu gdzie już zbierali się inni goście Anjuna .
Przez myśl przebiegło jej jeszcze "Ciekawe dlaczego Kruk tak okropnie zareagował, nigdy jeszcze mu się to nie zdarzało. No przynajmniej,nie tyle w stosunku do innych.." - jednak szybko odegnała te rozważania dając się wciągnąć w towarzystwo
.


Za świetny tekst Kruka do szlachcica credit należy się Uzuu .
 

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 17-04-2014 o 01:00.
Nimitz jest offline  
Stary 17-04-2014, 00:11   #12
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kolejna noc, jak większość niespokojna.

Młody żołnierz został wyrwany z koszmaru przez Drwala, nie jak co noc, lecz zdecydowanie zbyt często. Nie mógł tego mieć za złe starszemu olbrzymowi, który zdawał się być osobą która przeżyła niejedną stratę i już dawno ją zaakceptował, ale wprawiał go w zakłopotanie, jak każdego z "adoptowanych".

- Już nie śpię. - wyszeptał Uillam, upijając łyk wody z własnego, przygotowanego na poranek bukłaka z którym spędził ostatnie dwa lata. Odetchnął głębiej, zamykając na chwilę powieki, ciesząc się półcieniem powstałym z wpadającego do namiotu światła wschodzącego słońca i lekko zastałą wodą, wciąż najświeższymi rzeczami na jakie mógł liczyć śpiąc w obozowisku pełnym rekrutów.

- Poza tym myślałem, żeśmy mężami. - rzucił do Drwala, wywołując jego uśmiech, parsknięcie i zduszony śmiech gdzieś obok. Dowcip nie był górnolotny, ale samoświadomy; młody mężczyzna który wstał i wyszedł z namiotu nie wyróżniał się wzrostem, ale na pewno szczupłością i delikatną urodą. Gdyby nie oporządzenie z daleka jego sylwetka wyglądała na dziewkę, nie żołnierza, a i z bliska nie posiadającą krzty zarostu twarz można było pomylić. Włosy były koloru popiołów w palonych co noc między namiotami ogniskach, skupiających żołnierzy – jakby właściwego koloru nigdy nie nabrały. Nikt nie miał wątpliwości co do elfiej krwi w jego żyłach, nie był tyleż przystojny, co piękny – nie było to najlepsze co można było powiedzieć o rekrucie wśród piechurów i w najlepszym wypadku jego wygląd był dziwny, w najgorszym godny szykany. Elfy i półelfy zdominowały oddziały łuczników, tu było również mniej kobiet. Nie czuł się tu dobrze, choć po kilku dniach gdy bawił innych z rzadka rzuconym dowcipem, a to muzyką, dano mu spokój, zwłaszcza gdy na treningu okazał się być weteranem.

"Weteranem. Jak dziwnie." pomyślał, przeciągając się. Wyszedł przed namiot uważając, by nie nadepnąć na żadnego z towarzyszy ułożonych na zewnątrz. Wpierw spojrzał ku Pelorowi i pokłonił mu się nisko. Chwilę poświęcił na krótką modlitwę w myślach. Przeciągnął się, napił wspólnym czerpakiem wody z kompanijnej baryłki i wrócił do środka, zadął w róg i budząc w popłochu większość świeżych rekrutów wespół z innymi, od dawna nie śpiącymi żołnierzami. Pewne obowiązki nieformalnie należały do nieco bardziej doświadczonych, czy raczej nawykłych do służby. Większość chyba już się z tym pogodziła, bo zbierali się może i markotnie, ale szybko.

Kolejny dzień, jak poprzednie. Do wojny już niedługo, jakkolwiek przerażająca była myśl. Kiedyś chciał uciec jak najdalej z kraju. Teraz był zdeterminowany stawić ponownie czoła tjalfom, towarzyszącym im hordom i własnemu tchórzostwu.

Chowając róg odziedziczony po rozbitej formacji wrócił myślami do snów i przeszłości. Przyglądał się w milczeniu jak kilku starszych... starszych? Czy to już dwie dekady? Większość doświadczonych żołnierzy zdawała się mieć ze trzy, albo jak w przypadku drwala i więcej, ale był dość zszokowany odkrytą myślą, że już nie jest młody... na pewno nie najmłodszy.
Młode twarze rekrutów oznaczały, że sprawy przybrały naprawdę zły obrót, pomyślał.

Chwilę później ku własnemu zadowoleniu nie musiał już myśleć. Na placu ćwiczeniowym wszyscy byli z powrotem równi. Były to długie godziny w ciągu dnia gdy mógł zapomnieć o tym co było, nie myśleć o tym co będzie i skupić się na musztrzcie, aż Pelor zacznie opadać by ułożyć się za horyzontem do snu. Jedyne nad czym się zastanawiał w tych godzinach, to czy nie zgłosić się do obecnego dowódcy, którego oblicza nawet nie kojarzył, i nie zaproponować pozostania doboszem. Dystans między żołnierzami a dowódcą był dla niego obcy, ale nie miał z tym problemu. Istniała i tak szansa, że ktoś w jakiś sposób przekaże o jego uzdolnieniu w instrumentach armii, a szczerze Uillamowi nie zależało na tym stanowisku. Obiecał sobie tylko, że jeśli w czasie jakiej potyczki dobosz pułku polegnie, wtedy on sam z siebie go zastąpi.
Za takie tchórzostwo i bierność nienawidził sam siebie.

Wieczory były przedłużeniami dni. Wszyscy znużeni po długich godzinach ćwiczeń zalegiwali dookoła ognisk, wymieniając się obozowymi plotkami, rozmawiając o domu, wymieniając opowieściami i posilając się. Uillam z rzadka gaworzył z innymi, w większości niepiśmiennymi towarzyszami broni, jak zawsze szeptem lub choć ściszonym głosem. Czuł przywiązanie do tych ludzi, ale coś nie pozwalało mu się z nimi zbliżyć lub spoufalać, poza faktem że większość czasu wcześniej szydzili z niego niewybrednie, do tego przywykł.

Miał przemożne wrażenie że większość z nich zginie w pierwszej bitwie.

Jak gdyby pogodzony z tym faktem, był jak woda, czasem uprzejmy, czasem hardy ponad wygląd, czasem cięty; potrafił rzucić żartem niewybrednym i zbereźnym, a czasem łapał się na tym że nikt nie rozumiał jego żartu.

Szybko zaś kompania przekonała się, że nie cierpiał śpiewać. Najniżej jak umiał zaśpiewał razy kilka, zawsze niechętnie. Ilekroć śpiewał, dowolną z pieśni zasłyszanych w poprzedniej kompanii, czy w oberżach i na trakcie, albowiem innych nie ważył się śpiewać w tym towarzystwie, czuł się nieswojo, jak gdyby obnażając się.

I za każdym razem ta banda i hołota, i każdy kto przechodził w pobliżu choćby szlachetnie urodzony milkł i wsłuchiwał się w głos, który dawno nie śpiewał, lecz z pewnością był jednym z piękniejszych jakie dane było poznać. Poza tym grywał jednak na instrumentach; czasem szukał grajków co jedynie grali, zwłaszcza wśród przekupek i ciżby towarzyszącej armii, czasem "pożyczał" lub pożyczał instrument i wówczas grał na nim dla kompanii.

Tak też było kolejnego wieczoru; kolejny dzień po przybyciu gońca. Przy cichych dźwiękach pożyczonej od wędrownego mnicha cytry pozwalał rekrutom o zdruzgotanym morale nim wojna się dla nich zaczęła odpływać w sen, przy akompaniamencie trzasku ogniska.

Każdy dzień zlewał się z poprzednim, za interbellum mając jedynie koszmary o przeszłości, przy oczekiwaniu na zmiany, jakie przyniesie bardzo niepewna przyszłość.

Zasypiając uśmiechnął się jeszcze tylko na myśl, jakim sukcesem było aż tyle, że tu był, pośród tych nielicznych szczęśliwców.
 
-2- jest offline  
Stary 19-04-2014, 18:45   #13
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc08.deviantart.net/fs70/f/2010/125/a/2/sp3_by_0BO.jpg[/MEDIA]

Zbroję trzeba było niestety dopasować.

Irgun bardzo by chciała wierzyć, że to od pracy przy kowadle tyle jej mięśni przybyło, że skórzane paski napierśnika trzeba było przesunąć o kilka dziurek, ale prawda była taka, że trochę jej się odłożyło ciałka, od kiedy ostatni raz wdziewała na siebie to żelastwo. Los i tak się łagodniej z nią obszedł, niż z resztą weteranów: grupa kilkudziesięciu osób, które teraz zajmowały się z ramienia Szponów treningiem "świeżaków", stanowiła imponującą kolekcję oszpeceń, blizn, amputowanych kończyn, źle zrośniętych złamań, chorób, urazów na duszy i nałogów. Mimo wszystko, trzeba było oddać im sprawiedliwość: ta źle dopasowana banda starców, mrukliwa, wredna, nie szczędząca innym ni razów, ni grubego słowa, trzymająca się własnej kompanii i niechętnie wyściubiająca nosa poza granice obozu - chętnie za to wykorzystująca swoją pozycję i zmyślone czy rzeczywiste zasługi - otóż ta banda przeżyła więcej niż niemal wszyscy ze zgromadzonych tu ochotników. Przeżyła, gryzła i nadal miała w sobie dość energii i wiedzy, by skopać kilka tyłków. I wiedzę tą, jak urwać przeciwnikowi jaja, samemu nie tracąc swoich, usiłowała przekazać rekrutom. Bez sentymentów i metodami cokolwiek szorstkimi, ale za to z nadzieją, że wróg nie zmiecie za pierwszym zamachem tej bezładnej zbieraniny wieśniaków i pryszczatych, przejętych swoim zadaniem chłopaczków.

Dziwnie było stać z tej drugiej strony szeregu i patrzeć na spocone po hełmami twarze, młode oblicza zapatrzone z zacięciem, zgrozą, obojętnością czy po prostu czystą nienawiścią w każdy ruch elastycznej wierzbowej gałązki, którą Irgun machinalnie uderzała się po nodze, taksując wzrokiem stojący przed nią szpaler. W głębi duszy zadawała sobie pytanie, czy kilka lat temu, kiedy sama robiła za rekruta, wyglądała podobnie idiotycznie i czy jej dowódca miał w swojej głowie podobne, niezbyt przychylne myśli... ? Pewnie tak; cóż z tego, że wdarła się z pazurami w szeregi Szponów, kiedy z początku, prócz napędzającej jej gorącej żądzy zemsty nie miała nic więcej, nawet pojęcia, za którą stronę trzyma się włócznię?

Podniosła gwizdek do ust i wydała sygnał; las ciężkich włóczni ze zbiorowym westchnięciem dźwignął się w górę, po raz kolejny tego dnia. Teraz powinna dać sygnał do zaparcia drzewców w ziemię, tworząc najeżoną ostrzami ścianę - typowe ustawienie ciężkiej piechoty. Szpony pyszniły się tym, że potrafią zatrzymać rozpędzoną do biegu kawalerię; ci tutaj mieliby dużo szczęścia, jakby przynajmniej spowolnili szybciej truchtającego królika. Kowalka patrzyła jak mięśnie rekrutów drżą z wysiłku, próbując wytrzymać ciężar dźwiganej włóczni. Oczy z nadzieją patrzyły na trzymany w ustach gwizdek... ale odsiecz nie nadchodziła. W końcu upał, ciężki osprzęt na plecach i powtarzanie tego samego ćwiczenia od ranka dały efekt: jeden czy dwa drzewce zachwiały się, drgnęły i opadły w dół, razem z omdlałymi rękami żołnierza. W szeregu powstała wyrwa; zanim rekrut schylił się, by podnieść z ziemi broń, Irgun już tam była. Śmignęła witka, a zaraz potem ktoś syknął, obrywając giętkim biczykiem.

- Nie żyjesz. Ty, ty, ty i ty - kowalka wskazała patyczkiem nieszczęśliwego rekruta, masującego pręgę na gębie i stojących wokół niego żołnierzy. Ludzie wokół zacisnęli szczęki.

- Nie utrzymałeś broni. Zrobiłeś wyrwę... przez którą dostał się wróg i rozbił czworobok. Jesteście PIECHOTĄ! - podniosła głos, by słyszał ją cały oddział. Krzyk poniósł się po błoniach, aż zerwały się ptaki. - PIECHOTĄ! Nie konnymi, którzy mają swobodę manewru. Nie knechtami, którzy walczą w rozproszeniu. Nie magami czy łucznikami, którzy zawsze mają dystans do wroga. PIECHOTĄ! Póki stoicie razem, żyjecie. Jeśli ktoś odpadnie... zabija nie tylko siebie, ale was wszystkich!

Wywlokła opierającego się rekruta przed szereg i trzymając za kark kurty jak szczeniaka, uniosła w górę.

- Czuć cię gorzałą, żołnierzu! - warknęła - Myślisz, że nie wiem? Łazicie na te pojedynki... i zamiast prznajmniej w mordę zebrać jak na mężczyznę przystało, gapicie się tylko i chlejcie... - potrząsnęła chłopakiem jak workiem i popchnęła go, aż się zachwiał i wyrył w nosem w rozbitą nogami glebę przy wtórze śmiechu oddziału - Nie moja sprawa, na co wasze klepaki przepijacie. Ale jakbyś trzeźwy był, to byś żył. Ty i twoi towarzysze. I wiesz co ? Martwi nie jedzą i nie piją. Twój kwadrat dziś dostaje połowę racji... - podniosła wzrok; pełne niezadowolenia szemranie ucichło, jak nożem uciął - Na tą chwilę koniec. Wieczorem przegląd sprzętu... ROZEJŚĆ SIĘ! - pokręciła głową.

Nie miała ze swoim oddziałem kłopotów - prawdę mówiąc, spodziewała się większych - ale wprowadzić do tej hałastry jakąś dyscyplinę było bardziej niż trudno. Stosunki między nią, a podległymi jej ludźmi układały się poprawnie - od momentu kiedy kilku łebków podburzających innych przeciw "tej babie" sprała osobiście kijem tak, że przez tydzień musieli stać, bo na rzyci nie dali rady usiąść, nikt nie śmiał szemrać przeciw instruktorce. A że Irgun zadbała też o to, by kuźnia coś tam wyszperała ze swoich zapasów i narychtowała niebogatym ochotnikom lepsze uzbrojenie czy trochę połatanych hełmów, żołnierze jakoś się do niej przekonali. Wiedziała, że wśród weteranów raczej panuje zasada by "te cholerne żółtodzioby bardziej się bały swojego sierżanta niż wroga przed sobą", ale posłuch udało jej się utrzymać, wbrew zakładom kilku dziadów, którzy obstawiali, że spęka. Cóż, jak się przez większość życia użerało z rozkapryszonym rodzeństwem i wiecznie niezadowolonymi klientami ojcowskiej karczmy, wzięcie za mordę kilkudziesięciu wyrośniętych chłopaczków nie wydawało się być większym problemem.

Już w swoim namiocie rozdziała się z metalu i zostawiając tylko przypasany zweihander - który wraz z kraciastą spódnicą szybko stał się jej znakiem rozpoznawczym - ruszyła do drewnianej budy, kramiku z napitkami i żarciem, który otworzył tu jakiś przedsiębiorczy krasnal, a który szybko stał się czymś w rodzaju kantyny dla oficerów niskiego szczebla. Szeregowcy zwykle trzymali się swoich namiotów, jaśniepaństwo miało wykwintne obiady, a sierżanci, weterani, co bardziej doświadczeni najemnicy i inne obozowe "towarzystwo" zbierało się właśnie tam, by pić gorzkie szczyny, łoić w kości i karty i wymieniać się plotkami, jak zawsze sarkając na wyższą kadrę i wyrzekając na debilizm podwładnych.

Niezależnie jednak od przesadzonych opowieści, jakim to brakiem mózgu wykazali się dziś właśnie rekruci - i jaką to wymyślną karę im się zafundowało - stara kadra milcząco zgadzała się w jednym - czas był kluczowy.

Mieli go cholernie mało. Szkolenie piechoty - takiej, która coś na polu walki zrobi, prócz srania w porty ze strachu i użyźniania ziemi własną krwią - to zajęcie na wiele, wiele miesięcy. Tymczasem kazano im zrobić to w kilka tygodni - ile właściwie, nikt nie wiedział - i dano materiał, który był już odrzutem zupełnym. Bo jak się kto zgłosił, to wpierw pierwszeństwo brania miały bardziej uznane oddziały. A jak się taki nowy do niczego już nie nadawał, trafiał do piechoty...

Irgun skrzywiła się. Klęła w duchu na ślachetnie urodzonych, którzy - zwykle dzierżąc wysokie stanowiska w armii - wyławiali do swoich ukochanych oddziałów co lepszych ludzi, zostawiając im co najgorsze. Ot, jak ta magiczka, co przez przypadek chyba została na chwilę dokwaterowana do ich czworoboku. Małe, chude, widać, że pracą się uczciwą nie zhańbiła w życiu, a z twarzy jej takie złe i wredne patrzało, że aż człeka dreszcz przechodził. Ubrana w jakieś frymuśne ciuszki, z cycem na wierzch wywalonym, jak nierządnica zupełnie... Gęby nawet nie rozwarła, tylko zezowała krzywo, ani chybi czekając, coby urok jakiś rzucić...Tfu. Zaraza z tymi panami...

Dziś jednak, w hałaśliwej zwykle kantynie panowała ponura cisza, rzucane półgębkiem uwagi i gęste westchnienia. Nawet głośni zwykle szulerzy pochowali swoje zabawki. Wszyscy trawli wieści, jakie przyszły do większości oddziałów - wymarsz! Chwila niby wyczekana, ale w powietrzu krążyło przeświadczenie, że armia nie jest dość gotowa. Szybka zbiórka i przyspieszone ćwiczenia oznaczały jedno - potrzebę wzmocnienia frontu nowym rzutem mięsa, a to zawsze zwiastowało kłopoty. Większość osób zebrała się przy krzywo wyciosanym stole, dziabiąc palcami mapę Geoff i półgłosem sprzeczając się o to, jak wygląda teraz sytuacja na wojnie i gdzie kogo rzucą do boju. Irgun dłuższy czas wsłuchiwała się w te głosy, ale nic nowego się nie dowiedziała; ot wróżenie z lotu ptaków czy szelestu liści. Spełnić mogło się wszystko, a i nic nie musiało... jedno tylko było pewne - za niedługo przyjdzie stanąć im wszystkim w twarz ze znienawidzonym wrogiem. I odpłacić mu za wszystkie krzywdy, jakich ona sama doznała z rąk gigantów. Za Hurgha, za dzieci... Była gotowa; wszak tyle lat przygotowywała się do tej chwili...

Ale wiedziała też, że podlegli jej ludzie, mimo wielkich chęci, gotowi nie są. I pierwszy napotkany tjalf rozniesie tą przejętą zbieraninę na drebiezgi...o ile wcześniej sami nie uciekną na jego widok.

Tak czy inaczej, trzeba było jeszcze bardziej zintensyfikować ćwiczenia. Dopiła kufel letniego płynu, przeciągnęła się, aż trzasnęły kości i wyszła w zmrok obozowego wieczoru, w zamyśleniu gładząc główkę miecza.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 19-04-2014 o 22:37.
Autumm jest offline  
Stary 27-04-2014, 16:57   #14
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Pierwsza krew

Piechurzy zazdrośnie spoglądali na łuczników, którzy według nich musieli nieść tylko swoje łuki i kilka strzał. Łucznicy naśmiewali się z pikinierów, zezując jednak na tych, którzy mogli dosiadać wierzchowców. Każdy jednak narzekał w równej mierze na tępo jakie zostało im narzucone oraz fakt, że jedzenia zostało zaledwie na kilka dni. Woda też była racjonowana choć to akurat nie było wielkim problemem, wiosenne potoki dało się napotkać dość często, a niosły zimną, świeżą wodę, tak dobrze kojącą pragnienie w upalne dni, które nastały. Wszyscy wiedzieli, że kierunkiem marszu była stolica, co potem jednak, każdy mógł się tylko domyślać dzieląc się swymi przypuszczeniami z towarzyszami. Uciekinierów spotykało się rzadko, zdawało się, że ten kto mógł wyruszył już na północ, albo bliżej granic z sąsiadującymi krajami, aby jak najdalej od walczących wojsk. Wieści zresztą dochodzące z południa były różne, raz ktoś mówił, że wielka bitwa była i Tjalfy nogi podkuliły, tylko po lasach jeszcze się chowają, inni mówili raczej, że siły długouchych z Rogatego Boru ostatkiem sił już, tylko trzymają hordy Tjalfów przed wyjściem na równiny. Jeden czy dwóch wspominał o wojskach Llwyrów gromadzących się pod Gorną. Nie dziwiło więc gdy konne hufce od raz czy dwa minęły kolumnę wojska. Mimo zmęczenia ludzie byli w dobrych humorach, niektórzy już planowali co zrobią gdy wojna się skończy a najlepiej jeszcze przed latem bo nie będzie komu plonów zbierać, czy owiec paść i serów robić. Paladyn Thored służący w Zakonie Rycerzy Strażniczych tymczasowo dowodzący wojskiem zdawał się wiedzieć co robi, mimo wszystko nikt nie padał z wycieńczenia a jeśli faktycznie udało by im się dotrzeć do stolicy w przeciągu dwóch - trzech dni to tam również będą mogli zarówno odnowić zapasy jak i odpocząć porządnie. Z tego co mówili ci którzy mieszkali w tych rejonach w przeciągu ostatnich trzech ostatnich dni kolumna wojska przebyła już grubo ponad połowę drogi. Nie wszyscy jednak wyruszyli do stolicy, spora część obozu została, nadal szkoląc może już nie tak tłumnie przybywających ale nadal zasilających szeregi piechoty nowych rekrutów. Obóz wojskowy sił króla wybrały sobie siły Llwyrów z północy za punkt zborny, zanim ruszą dalej na południe z odsieczą. Podzielenie sił nie było najlepszym rozwiązaniem ale czas naglił a rozkazy władcy były jednoznaczne i dalsze zwlekanie nie przysporzyło by sojuszników temu kto by się im sprzeciwił lub próbował opóźniać marsz nowych oddziałów.

Kilka dni wcześniej


Cały namiot aż huczał od plotek, wszyscy spodziewali się właściwie wszystkiego od zwyczajnego powrotu do domów po natychmiastowe przydzielenie wszystkich do ważnych misji o kluczowym znaczeniu. Każdy zapomniał o drobnych animozjach czy utarczkach które miały miejsce w trakcie szkolenia całej grupy w dziedzinie magii, każdy zwyczajnie chciał wiedzieć co dalej. Toruna jak zwykle spędzała czas w towarzystwie Kilima, dziewczyna uwielbiała sposób w jaki gnom snuł opowieści o kompletnie wszystkim, poza tym Sari uwielbiała smakołyki które dziewczyna wykradała ze wspólnej stołówki specjalnie dla zwierzaka. Może dlatego zbyt zajęci rozstrząsaniem wieści nie zwrócili zwyczajnie uwagi na Faleha, dopiero natarczywe pochrząkiwanie i nieśmiałe potrącenie krasnoludki w ramię uświadomiło ich o jego obecności.
- Kilim, mistrz chce cię natychmiast widzieć. Kazał ci też zabrać wszystkie twoje rzeczy. - nieśmiało wydukał chłopak, z pewną obawą spoglądając na łasicę.
- Lepiej uciekaj bo Sari pogryzie ci wszystkie palce i nie będziesz rzucał czarów już nigdy. - Krasnoludka zrobiła minę która w jej zamierzeniu miała być straszna ale wywołała tylko chichot kilku ze zgromadzonych osób.
- I będziesz miał blizny!- dodała jeszcze Toruna jak by te słowa miały przypieczętować los prymusa i być najgorszym co mogło go spotkać. Mimo tego chłopak nie odszedł jak by zrzymając się sam ze sobą.
- Powodzenia - wydukał w końcu spoglądając przez moment w oczy gnoma nie wytrzymując jednak długo jego spojrzenia, po czym wybiegł z namiotu.

- Więc to chyba wszystko Kilim. Przyznam, że nie jestem zadowolony z tego, że cię wysyłam. Potrzebujesz jeszcze treningu i przede wszystkim wiedzy! Odrobina dyscypliny również by nie zaszkodziła. - dodał nieco łagodniej Sob. Czarodziej tylko potwierdził to co gnom wraz z resztą studentów przypuszczał - ruszali na wojnę, jednak reszta wieści była małym zaskoczeniem dla zaklinacza. Maluch miał wyruszać skoro świt wraz z całym kontyngentem wojska na południe, jak by tego było mało miał być uczniem jakiejś wiedźmy, która to ucznia ewidentnie potrzebowała. Sob stwierdził jedynie, że gnom będzie podlegać owej czarodziejce ponieważ sam nie posiada odpowiedniego statusu, dysponuje jednak odrobiną magii, która może się przydać.
- Kilim jest jeszcze coś. - mag spojrzał jeszcze w kierunku kryształowej kuli, zawahał się przez moment po czym ostrożnie nakrył przedmiot kawałkiem materiału, zaraz sięgając po mały pakunek, który wręczył gnomowi.
- Mam nadzieję, że ci się przyda, podziękujesz mi kiedy znów się spotkamy. Idź już, sługa czarodziejki czeka już na zewnątrz.

***

Wszystko stało się w ciągu jednego dnia, nawet nie dnia a zaledwie dwóch czy trzech godzin. Cały świat Cinett dosłownie został wywrócony do góry nogami, jak by ktoś zaplanował sobie to wszystko śmiejąc się teraz z tego w jakiej sytuacji się znalazła. Na początek sytuacja z kawalerem Anjunem wymykała jej się trochę spod kontroli, kawaler zwyczajnie był coraz bardziej bezpośredni, co nie przeszkadzało dziewczynie aż tak bardzo, dopóki poprzedniego wieczoru nie zakończył namiętnym pocałunkiem oświadczając, że chciałby od Cinett dowód jej uczucia do niego zanim on wyruszy na wojnę, która być może rozdzieli dwoje kochanków na zawsze. Zaklinaczka miała spotkać się z rycerzem po zmroku by jak on podkreślił zjeść być może ich ostatnią wspólną kolację. W trakcie przygotowań przybył posłaniec od jej wuja przynosząc list w którym w kilku słowach wuj obwieszczał, że cały jej dobytek wysłany został do Woldeswaru, miasta na północy w którym to przyjaciel Hakkara miał ją wsiąść pod swoją opiekę, jako maga wspierającego garnizon miasta swoimi umiejętnościami. Oficjalne rozkazy miał przybyć lada dzień. Ostatnia z nowin przybyła niedługo po tym. Jeden z magów z którymi zaklinaczka współpracowała od przybycia do obozu odwiedził ją osobiście, zakomunikował jej, że oto właśnie spotyka ją niezwykły zaszczyt służenia królowi i królestwu. Cinett miała wyruszyć wraz z kawalkadą wojska do stolicy, w trakcie podróży wraz z dwoma innymi magami miała wspierać dowodzącego armią Thoreda, paladyna Zakonu Rycerzy Strażniczych swoją radą, wiedzą i zdolnościami.
- Jako oznakę twego statusu oraz jeden z przywilejów, który ci się należy, wybraliśmy ci ucznia o niebywałych zdolnościach i potencjale. Mamy nadzieję, że będzie ci pomocą i pod twoim okiem osiągnie wyżyny swoich możliwości - przy tych słowach poważna twarz czarodzieja rozjaśniła się nieco ale trwało to nie dłużej niż sekundę.
- Twój służący na moje polecenie zajął się już maluchem. Sam muszę niestety już iść, sama rozumiesz, obowiązki wzywają. Życzę ci powodzenia, mam nadzieję, że podróż będzie udana. - mag odwrócił się gdy już miał opuścić namiot.
- Zapomniał bym, wyruszacie jutro o świcie, więc weź tylko to co najpotrzebniejsze. Jeśli zechcesz coś zostawić zaopiekujemysięe tym pod twoją nieobecność. - tym razem uśmiech maga choć wydawał się uprzejmy był tylko dopełnieniem całej tej złośliwości wymierzonej w zaklinaczkę. Horacy wszedł chwilę po tym jak mag wyszedł z namiotu prowadząc ze sobą małego chłopca, ucznia zaklinaczki.

***

Cały obóz można było określić jako jeden wielki harmider. O pierwszym brzasku zabrzmiały trąby budząc wszystkich z błogiego, może już ostatniego tak spokojnego snu. Piechota powoli ustawiała się w szeregi, niektórzy z zaspanych piechurów gubiąc swoje miejsce w szyku szubko byli odprowadzani na właściwe przez wrzeszczących setników. Irgun dowiedziała się o swojej promocji poprzedniego dnia gdy paladyn Thored osobiście wybrał ją na jednego z ośmiu swoich podkomendnych dowodzących pikinierami. Miała pod sobą teraz setkę ludzi z których, część znała tylko przelotnie a z drugiej połowy kojarzyła może tylko kilka twarzy. Pomoc starym towarzyszom okazała się być czymś bardziej stałym niż można było zakładać na poczatku. Stary Beren nie wydawał się być bardzo zaskoczony tym faktem, gdy dowiedział się o wszystkim jeszcze tego samego wieczoru, czego zdecydowanie nie można było powiedzieć o Gurumie. Krasnolud głośno dawał odczuć wszystkim w około jak głęboko w poważaniu ma jej małe przygody i nie będzie za kogoś odwalał jego roboty.
- Tak, tak, zostaw starca samego Gurum i ruszaj z nią jak chcesz. Toż, aż ci gula skacze a i twój zardzewiały topór może się w końcu na coś przyda. Co tak oczy wytrzeszczasz na mnie, wóz albo przewóz. A ty Irgun zastanów się co z Gniewkiem chcesz zrobić, to w końcu Twój uczeń. Możesz go zostwaić ale sam nie będę miał czasu się nim zająć, za dużo roboty nam pan krasnolud zafundował. - stary kowal spojrzał poważnie na domniemanego winowajcę.
- Ajtam gadasz, interes się kręci co nie? A i nam trochę grosza do sakiewki wpadnie, a że ruch większy się zrobił to źle? - krasnolud niewinnie spojrzał na pozostałych rozmówców.
- No mniejsza z tym - starzec od niechcenia machnął tylko ręką po czym kontynuował - co do Gniewka, kowalem może i zostanie bo młot trzymać umie ale na kuciu koni jego kariera sie pewnie skończy jak zostanie, poza tym do zwierzaków chłopaka ciągnie jak nic a i one same łagodnieją przy nim jakoś. Pomyśl o tym dziewczyno, a teraz daj pyska bo myślę, że długo się nie zobaczymy.
- Ech Krasnoludzka Stal, do wojny cię jednak wykuli. - Gurum westchnął ciężko, po czym odwrócił się i odszedł znikając w ciemnościach obozu.

***

Wysoka trawa sięgała prawie końskiego brzucha, niczym zielone może falowało pod wiosennym wiatrem. Zdawało się, że nikt i nic nie może zakłócić tej chwili spokoju. Wierzchowce spokojnie skubały źdzbła jak by całkowicie obojętne na wszystko co działo się obok nich. Dwójka jeźdźców leżała na ziemi nadal ciężko dysząc po szaleńczej jeździe, jak by każde z nich znów mogło zaczerpnąć powietrza bez ciągłego oglądania się za siebie i słuchania codziennej musztry. Zdawali sobie, że była to tylko chwila ofiarowanej im swobody, chwila z której jednak obydwoje mieli zamiar skorzystać.
- Jak bym znów była w domu. Tam też było mnóstwo łąk, ale las też był niedaleko, tam tez jeździłam z moimi braćmi, wiesz? Też mieliście łąki tam skąd pochodzisz?
Ezekyle oparty na łokciu przyglądał się smukłej sylwetce Fedelmind, jego myśli zaprzątało całkiem coś innego aczkolwiek również wykorzystującego łąkę w pewien sposób. Pytanie dziewczyny wyrwało go z rozmyślań na chwilę tylko przywołując wspomnienie jego matki i tego jak zabierała go na spacery po łakach, pamiętał jak śmiał się wtedy i jak ona tuliła go do siebie, śpiewała mu wtedy dziecięce piosenki, których słowa jak by same cisnęły mu się na usta by wypowiedział je niczym modlitwę.
- Utaleth, Sharhoek, Muulm… - Ezekyle ocknął się jak by przez chwilę znalazł się w jakimś transie, nie rozumiał czemu wypowiedział imiona zamiast słów zapamiętanych z dzieciństwa. Dziewczyna zdawała się nic nie zauważyć wpatrzona w niebo.



Wioska wydawała się być opuszczona. Chłopak razem z tropicielką zajrzeli do kilku chałup by się upewnić ale oprócz kilku kur i kaczek zostawionych pewnie własnemu losowi nie znaleźli żywego ducha. Następna osada której miszkańcy woleli nie czekać nadejścia Tjalfów uciekając na zachód lub na północ. W domostwach nie zostało nic co miało by jakąś wartość a nawet jeśli zapewne było dobrze ukryte na wypadek gdyby właściciele mieli niedługo wrócić. Ezekyle kopnął wiadro które odleciało na kilka dobre metrów. Wydawało się, że zwiad był całkowitą stratą czasu polegającą na sprawdzaniu czy wszyscy bezpiecznie opuścili swoje lepianki i dopilnowaniu tego czy ktoś czegoś przypadkiem nie zapomniał.
- Mogli byśmy teraz polować lub przynajmniej szukać jakichś śladów! - chłopak sam nie wiedział właściwie co mogli by teraz robić, na pewno coś ważniejszego niż odwiedzanie wiosek. Fedelmind wzruszyła tylko ramionami, powoli przyzwyczajała się do częstych wybuchów złości swego towarzysza, szczególnie gdy rzeczy nie szły po jego myśli.
- Widziałeś, tam dalej są jeszcze jakiś młyn. Tylko kilka minut konno pewnie. Choć sprawdzimy czy opuszczony. - Ponure spojrzenie łucznika mówiło wszystko na temat tego co myśli o sprawdzaniu następnego budynku, szczególnie takiego do którego musiałby się specjalnie pofatygować.
- Albo lepiej wracajmy. Aed na pewno już na nas czeka. - dziewczyna szybko wskoczyła na swego konia po czym krzyknęła tylko, podrywając wierzchowca do galopu.
- Złap mnie! - Nie musiała powtarzać dwa razy by chłopak z błyskiem w oku rzucił się w stronę swego rumaka.

***

Thored zawsze przychodził sam jeśli czegoś wymagał, zresztą swych dowódców trzymał blisko siebie najpierw słuchając co oni mają do powiedzenia zanim podjął jakąś decyzję. Tak było i tym razem.
- Irgun weźmiesz dwudziestu ludzi i pójdziecie do wioski nieopodal stąd. Zwiadowcy mówią, że jest tam młyn. Już dawno opuszczony ale nie zaszkodzi sprawdzić czy nie zostało trochę owsa i zboża. Jak coś znajdziecie, to weźcie tyle ile się da, a jak nie to wracacie jak najszybciej do kolumny. Pójdzie z wami dwóch tropicieli, którzy znaleźli te zabudowania.
Paladyn potarł podbródek jak by zżymał się sam ze sobą.
- Dam wam też dwóch zaklinaczy, może to za dużo ale może się do czegoś przydadzą. Niech nie myślą, że mają jakieś specjalne przywileje. Weź kilka luzaków i ruszajcie, macie jeszcze ze dwie, trzy godziny zanim zapadnie zmrok. Reszta niech rozbija obóz. - ostanie słowa były skierowane do pozostałych setników. Nikt nie czekał by mu powtórzyć co ma robić, każdy doskonale znał swoje obowiązki.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 30-04-2014, 15:55   #15
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Coś ty taki drobiazgowy się zrobił, złośniku? - Fedelmid cichym głosem docięła towarzyszowi gdy powrócił z przepatrywania drogi przed grupą wysłaną po żywność.
- Dlaczego? Chodzi o Thiona - odpowiedział lekko, zawracając wierzchowca i zrównując się z dziewczyną. - Naszego wielkiego łowczego królewskiego…

Odkorkował manierkę i napił się, otarł twarz rękawem.
- Nie zamierzam … ZAWIEŚĆ … tego dziadygi, jedna lekcja wystarczyła, mam nadzieję. Poza tym… - ruchem brody wskazał do tyłu - nasza “nieustraszona” przywódczyni podskakuje przy każdym szeleście i cieniu, więc i tak nie ma co się spieszyć. A już na pewno nie na rozkaz wieśniaczki dopiero co wyprzęgniętej z chomąta.

Widząc minę Fedelmid skrzywił się lekko i machnął ręką, odsuwając temat. Wystarczyło że “oddział” składał się w części z oryginałów - by użyć w miarę pochlebnego miana - i z pociągowego bydła. Choć, musiał przyznać, przydzielona do dwudziestki magiczka przyciągała spojrzenia.

Tyle że Neriig-Aguulsan nie miał czasu ślepić za ślicznotką.
- Dojeżdżamy do wioski- co prawda większość poruszała się pieszo, ale Ezekyle nie obchodziła reszta grupy. - Sprawdzę zabudowania. Opiekuj się klaczką.

Pozostawił ciężką broń, pozwolił by Fedelmid obejrzała go w poszukiwaniu przedmiotów mogących zdradzić jego obecność, po czym owinięty płaszczem podkradł się do pierwszych chałup. Był to próżny trud - mieszkańcy umknęli, a od poprzedniej tutaj bytności zwiadowców niewiele czasu minęło - ale w najmniejszym stopniu nie miało to wpływu na zachowanie chłopaka. Miał zamiar dopilnować by zadanie zostało wykonane, niezależnie od tego kogo wiódł i kto był dowódcą. Wpadnięcie w zasadzkę nie poprawiłoby jego wizerunku w oczach pana Thiona…

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than… - mamrotał, przemykając od chałupy do chałupy. Okiennice skrzypiały, wiatr gwizdał między deskami. Poza tym cisza była wręcz nienaturalna, nie słychać było żadnych odgłosów wydawanych przez zwierzęta gospodarskie, nic nie kręciło się po obejściach. Ezekyle wyglądał zza rogowych szybek i przez szczeliny, obserwował następne budynki i przemykał do nich, powoli, trzymając się wydłużających się cieni.

Dopiero gdy upewnił się że droga przez wioskę będzie bezpieczna przyczaił się w miejscu z którego miał dobry widok na młyn. Zimnym spojrzeniem ocenił mostek i rzekę, przyjrzał się budynkowi. Instynkt podpowiadał mu by zajść młyn od tyłu, jak drapieżnik nie spodziewającą się ataku ofiarę.

Żeby ewentualni obserwatorzy nie dostrzegli przeprawy trzeba by sporo nadłożyć drogi i młodzika kusiło by sobie odpuścić, ale potem przypomniał sobie baty jakie ostatnio zebrał za swą nieostrożność i nieuwagę. Poza tym zapewne “dowódca” przebierała już nogami i Ezekyle uśmiechnął się zimno. Niech czeka i przebiera.

Przekradł się do lasu w górze strumienia, zdjął buty i przebrnął na drugą stronę. Niespiesznie, przemykając od krzaka do krzaka i od osłony do osłony, podkradał się do budowli. Od wielu dni czuł frustrację i niedosyt których nie zaspokoiły walki u Starego Tobiasa, a nie wyglądało na to by w najbliższym czasie miały ustąpić. Tym niemniej wyjął łuk i strzałę i czujnie mierzył spojrzeniem zabudowania młyna.


Odczekał kilka minut po czym podpełzł do ściany pierwszego budynku.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 02-05-2014, 00:18   #16
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Nagłe zmiany, nowe przyjaźnie, co jednak najważniejsze nowe umiejętności i moce. Mimo rygoru jaki wprowadzał Sob, zdawało się że uczył się tutaj szybciej niż w domu. Prawie zaczynał się przyzwyczajać do całej sytuacji, gdy przydzielono mu całkiem co innego. Plotki to jedno, ale teraz coś działo się na poważnie. Mieli wyruszyć już nazajutrz, a na dodatek dość oziębły zazwyczaj czarodziej wręczył mu prezent.


Paczuszka od Soba już dawno była schowana za pazuchą gnoma. Targały nim mieszane uczucia, przeniesienie, nauka u wiedźmy, prezent od maga i co najważniejsze, fakt że mieli wyruszyć na front. Przynajmniej to motało nim do czasu kiedy dotarli do kwatery czarodziejki. Potem dołączyło lekkie rozczarowanie. Nie mieszkała w chatce z piernika. Podrapał Sari za uszami i skłonił sie lekko kobiecie.
- Jestem Kilim, przeniesiono mnie od Soba. - Zastanawiał sie czy to kobieta, dziewczyna, na którą wyglądała, czy moze raczej staruszka, która kryła prawdziwy wygląd pod potężnymi zaklęciami.
- No powariowali wszyscy …- Dziewczyna ledwo przebiegła po nim wzrokiem, jak by był jedynie elementem wystroju pokoju po czym zdała się zająć własnymi sprawami. - Jakieś dziecko mi dają do opieki…. Czy ja w ogóle wyglądam na niańkę? We łbach im się do reszty pomieszało od tych oparów. Najpierw maga uczą kijem machać, nawet jednej mikstury nie sprawiłam odkąd tu przybyłam. A magii doświadczyłam MOŻE na spacerach z Anjunem. I to w sumie MOŻE. A teraz jeszcze dziecko…. - Rudowłosa kontynuowała swój monolog, i jedynie biały Kruk siedzący na żerdzi, zdawał się zerkać to na Kilima, to na nią z rozbawieniem, którego nie kryły czarne mądre oczy.
Widać, że dziewczyna była w trakcie pakowania Wrzucając co lepsze stroje do wielkiego kufra. Wtem, chyba myśląc, że “dziecka” już dawno nie ma jęła ściągać poszczególne części garderoby począwszy od długich poza łokcie rękawic, prawdopodobnie planując zmienić ją na przygotowaną na jednym z kufrów suknię. Najpierw oczom [b] Kilima[ /b] ukazała się ręka, poparzona płomieniem a blizna ta ciągnęła się od samych palców do ramienia. Prawdopodobnie właśnie do jej ukrycia służyły, tego typu długie rękawice..
Później zaczęło być tylko ciekawiej.
Gnom przestał drapać swoja łasice i zamiast tego nieco poprawił fryzurę. Musiał przyznać że choc sytuacja była nieco niezręczna, bardzo mu się podobała. Dobrze ze spod brody nie było widać pasowych policzków.
- Sari, mi się to przeniesienie już podoba, nie wiem jak tobie, ale muszę ci powiedzieć, że nie mam zamiaru się zamieniać. na nic innego. - Powiedział do zwierzątka ciepłym barytonem, nie spuszczając z oczu czarodziejki, jedynie lekko spuszczając głowę.
Mniej więcej w połowie drogi gdy druga z sukienek była wciągnięta na tyłek zaklinaczki, ta dojrzała nieproszonego, albo może lepiej to nazwać, nie spodziewanego gościa. Z jej gardła wydobył się pisk i zrobiła krok do tyłu, jednak mając nogi całkiem splątane w fałdach sukni jedynie runęła jak długa na plecach potykając się o nią . Po chwili, bardzo szybko, choć mimo to nie dostatecznie, wciągnęła sukienkę nieporadnie do połowy pępka po czym utknęła i z braku laku usiadła ze skrzyżowanymi nogami i dłońmi osłaniając inne części ciała i zmrużyła oczy oceniając w słabym świetle kogo właściwie ma przed sobą.
- Na bogów chłopaku! Myślałam, że już dawno Cię tu nie ma ! - warknęła choć sytuacja, w której raczej jej duma i honor były odkryte jak świeża ostryga nie zabrzmiało to ani pewnie ani władczo.
- Wybacz pani, nie mówiłaś się mam się gdzieś udać lub ze mam czas wolny. Sob oddelegował mnie do ciebie ze względu na jutrzejszą wyprawę. Jeśli tylko chcesz, powiedz słowo a już mnie nie ma. Czy może pomóc ci wstać? - Zapytał starając się nie parsknąć śmiechem.
Zmierzyła go wzrokiem, jakby zastanawiając się nad czymś bardzo mocno.
- Matko, nie obraź się, ale jesteś najbrzydszym dzieckiem, jakie w życiu widziałam - powiedziała do niego spokojnie, przekrzywiając głowę na bok. Zdawało się, że gdyby Kruk mógł to turlał by się właśnie po swojej żerdzi trzymając za brzuch ze śmiechu.
- Dzieckiem? - Gnom zawiesił głos na chwilkę. - Taaaak, tak, niestety, bogowie nie obdarzyli mnie pieknością a na dodatek bujnym zarostem, wiem że jeszcze nie łysieje, ale co poradzić. Taki już jestem. - W zasadzie to byla prawda, do pelnoletnosci brakowalo mu jeszcze jakies dobre dziesięć lat.
Dziewczyna zastanowiła się nad czymś przez chwilę.
- Najpierw…..to mógłbyś się odwrócić…. - powiedziała po chwili jakby sobie przypomniawszy, że nie siedzi w najdogodniejszej z możliwych pozycji. Poczekała aż Kilim zastosuje się do jej prośby, po czym naciągnęła na siebie szybko resztę ubrania i sprawdziła czy jego stan nie został naruszony podczas upadku. Nagle, wpadła na genialny pomysł, w jaki sposób może wykorzystać dzieciaka zanim się go pozbędzie.
- Wiesz, mam strasznie dużo do spakowania, a pozwolono mi zabrać tylko to, co zapakować zdołam. Może tak byś mi pomógł ? Ja muszę na trochę wyjść. Ale pewnie jeszcze dzisiaj wrócę… - Gnom widział, że już dziewczyna odpływa myślami gdzieś indziej i zajęła się wcieraniem w skórę jakichś olejków po czym z uśmiechem schowała jeden z nich do rękawa sukni. Gnom odwrócił się jak go o to prosiła czarownica, zastanawiał sie jak obrócić cala sytuacje na swoją korzyść, na przykład tak, żeby nigdy więcej nie zlecała mu tego typu zadań. - Mógłbym, pytanie co zdołasz zabrać, lekki podręczny bagaż, czy masz przydzielony wóz? Których za wiele nie widziałem poza tymi z żywnością i cięższymi materiałami dla piechoty. Dwie suknie, cztery zmiany bielizny, składniki do czarów. Czy coś jeszcze? - Gnom starał sie ze wszystkich sił nie śmiać. Zdawało się ze jego nowa nauczycielka może mieć małe kłopoty z opanowaniem swojego ucznia.
- Dziecko, Ty się w dziczy wychowałeś ? spojrzała się na niego zdziwiona. - Cztery bielizny ? Dwie suknie ? Ja mam wziąć podręczny bagaż, a nie cuchnąć jak wieprzek na zagrodzie - mruknęła niezadowolona
- Swoją droga podręczny bagaż już jest spakowany - Machnęła ręką w stronę sporej wielkości skrzyni w kącie namiotu. - Po prostu nie chcę aby mi się wierzyć, że porządnie spakują resztę i mi ją do domu odeślą, dlatego przygotowałam dwie jedno-brzmiące listy reszty swojego dobytku i dopiero teraz planuję go zapakować, a obie listy przedstawić temu staremu prykowi….nie słyszałeś tego…. do podpisania. - Mruknęła wyłuszczając mu całą sprawę.
- Postaram się, chociaż niektórych rzeczy mogę zwyczajnie nie udźwignąć. - Rzucil okiem na kilka co ciezej wygladajacych kufrów. W zasadzie, wlasnie powiedziala mu, ze ma przejrzec jej wszystkie rzeczy, spakowac, a nie zobaczy ich na oczy prawdopodobnie przez tygodnie, jesli nie miesiace. Przy czym coś zawsze może zaginąć w transporcie. - Poprawka. - Odchrząknął gnom. - Oczywiście że ci pomogę.
- Ach, cudownie. A , tak swoją drogą. To tam, bydle na żerdzi, to jest Kruk, zostanie tutaj cały czas, bo jak ostatni raz go wzięłam do ludzi to zachowywał się jak stały bywalec jakiejś mordowni, a nie kruk. - Wskazała dłonią na białego ptaka , który z podniecenia całą sytuacją, aż przeskoczył na stojący bliżej kufer.
- Milo, może się zaprzyjaźni z Sari. - Gnom wypuscil zza pazuchy lasice, zeby sobie swobodnie pobuszowała dookoła.
- W takim razie bawcie się grzecznie, ja powinnam za jakiś czas wrócić -Powiedziała zaklinaczka uśmiechając się - o dziwo bardzo sympatycznie i ciepło - na widok łasicy, po czym opuściła namiot.
- Daj mi słowo, że będziesz jej właził na łeb jak tylko się da, to powiem Ci gdzie trzyma część kosztowności - Powiedział nagle Kruk.*
Gnom zdjął okulary skrywające do tej pory jego oczy i puścił oczko krukowi, nie odpowiadając wprost. - To się nie godzi. - Odparl z łobuzerskim uśmiechem, gdy był pewien że czarownica nie widziała.
- Godzi srodzi. Jak co po niektórzy mają w dupach za dużo, to im się potem we łbach poprzewracać może . Albo na odwrót… - zastanowiło się ptaszysko.
- Wchodzisz w układ? - Zapytało przekrzywiając łebek.
Gnom kiwnął głową, uważając na to, żeby kobieta go nie widziała, kiedy dobijał konszachtów z jej krukiem. Kruk, najwyraźniej uznał tą odpowiedź za wystarczającą i podleciał do jednego z otwartych i pustych jeszcze kufrów, po czym wskoczył do środka i puknął dwa razy w podstawę, tak, że Kilim usłyszał głuchy odgłos.
- Powiem Ci, których nie brać - Powiedział zadowolonym z siebie tonem.
Kilim pozwolił Sari buszować do woli po kwaterach, sam zajal sie sprawdzeniem skrzyni i jej podwójnego dna. - Mamy umowe panie kruku, mysle ze sie bedziemy dogadywac. Skad wiedziala ze jestem dzieckiem? Ludzie zwykle nie uważają trzydziestotrzylatków za dzieci, zna gnomi? - Dopytywal dalej, przegladajac wszystko skrupulatnie zanim zaczal pakowac rzeczy czarownicy na odesłanie.
- Gdyby ona i połowę więcej mózgu miała to może by wiedziała. Ale tak to po prostu uznają ją za ślepą, głupią i do tego ignorantkę. Bo po prostu za ludzkiego bachora Cię wzięła - stwierdziło ptaszysko poprawiając pióra. *
Kilim spojrzal na ptaka i zamrugal oczami kilkukrotnie, potem przetarl uszy, bo zdawało mu się, że się przesłyszał. - Ta pinda pomyliła mnie z człowiekiem? Tak mnie obrazić? Ta zniewaga… No cóż, sadze ze jeszcze tego pożałuje. - Fuknął z oburzeniem gnom i zaczal sie rozgladac za pieprzem lub ostra papryka, czarownice miała czekać rano lekko doprawiona zmiana bielizny.


Potem było już tylko dziwniej, czarownica była całkowitym przeciwieństwem jego dotychczasowego nauczyciela. Roztargniona do skrajności, do tego stopnia, że już podczas pierwszego spotkania zaprezentowała mu się niemalże bez garderoby, co więcej, wzięła za ludzkie dziecko. Momentami zdawało się że jej kruk miał więcej rozsądku niż Cinett. Chociaż mniej niż Horacy, który był służącym wiedźmy. Miał z nim miłą pogawędkę zapoznawczą. Teoretycznie miłą, służący zagroził że złamie mu kark, gdyby gnom zaprzyjaźnił się bliżej z rzeczami czarodziejki. Co prawda Kilim miał czasami pojęcie własności nieco odmienne od całej reszty. Nie znaczyło to jednak, że człowiek powinien od razu używać tak brzydkich słów. Zwłaszcza że puzderko z klejnotami otworzył za porozumieniem z krukiem. Przypominały mu się powoli wszystkie opowieści na temat tych czy owych członków rodziny, którzy parali się magią. Niektóre były... ekscentryczne.


Nie zmieniało to faktu, że nie miał w nocy wiele czasu na sen, pomagając w pakowaniu czarownicy. Udało mu się jedynie podesłać krótką notkę Torunie. Nie wiedział kiedy ponownie ją zobaczy, ale był pewien że uda się ponownie spotkać. Dopiero więc w drodze, na popasach i nocnych postojach był w stanie przyjrzeć się zawiniątku, które dostał od Soba. Opis rytuału i składniki, niektóre dziwne, inne cenne, ale z tego co doczytał, wszystkie były potrzebne do odprawienia jednego rytuału, przyzwania chowańca. Na tym się głównie sprowadzała jego rola, nauki u jego nowej mentorki sprowadzały się głównie do podpatrywania co robi ona. Kolejną ważną sprawą było nie gubienie się w szyku i zerkanie co jakiś czas spomiędzy lasu nóg. Jak się nieco schylił, to miał całkiem niezły widok, ale niestety nie na cokolwiek interesującego.


Więcej widoków dostał dopiero kiedy został przydzielony do zwiadu, cieszył się że będzie w końcu nieco więcej przestrzeni, mimo że musiał wyciągać nogi. Kiedy szli w kierunku wioski, gnom zaproponował dość rozsądny, przynajmniej według niego pomysł. - Gdybyśmy trafili na goblinich maruderów, możemy im powiedzieć że jesteśmy goblinami zamienionymi dla niepoznaki w grupę zbrojnych Geoffu, wypytać co i jak, a potem wyrżnąć do nogi. Znam nawet goblini gdyby było trzeba. - Dał próbkę skrzekliwego głosu, w goblinim nie był taki zły a doskonale się nadawał do stawiania strażników na baczność i odwracania ich uwagi w poszukiwaniu zielonego paskudztwa.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 05-05-2014 o 13:00. Powód: Na cześć i chwałę chronologii
Plomiennoluski jest offline  
Stary 08-05-2014, 15:07   #17
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[media]http://th03.deviantart.net/fs70/PRE/i/2013/200/8/a/horde_by_skaya3000-d68djdx.jpg[/media]

Chwilę przed wyruszeniem na zwiad, obóz armii Geoff.


- .. magowie i tabor w środku. Jasne? - Irgun podniosła wzrok na stojącą przed nią zbieraninę. Upał dawał jej się we znaki; pod spiętymi na karku w luźny węzeł włosami ciurkał zimny strumyczek potu, wpadając pod nagrzany metal zbroi. Wierzbowa gałązka, którą przed chwilą machała, tłumacząc ustawienie kolumny, uderzała machinalnie po nodze, stukając po metalu nagolennika. - Jak kto z was wcześniej krew widział, niech wystąpi przed szereg - zachęciła - Nada mi się trochę takich, co wiedzą. którą stroną włóczni się we wroga celuje… - wyszczerzyła zęby, potem przetarła czoło rękawicą i splunęła na ziemię gęstą śliną - Ślachetny pan Thored zaszczyt nam zrobił, wybierając do tej roboty. Tedy nie skiepśćmy tego. Kto się nie posłucha, to ze mną będzie mieć doczynienia! - dodała na koniec - I wszystkich to tyczy. Bez wyjątków. - rzuciła kose spojrzenie w kierunku roznegliżowanej magiczki i jej karłowatego pomocnika, którzy od początku nie przypadli jej do gustu.

- Kto jest drugim, jakby co się przydarzyło… - zapytał dość nieśmiało jeden z żołnierzy opierając się na włóczni, gdy przyglądał się dwójce czarodziejów, w przeciwieństwie do większości towarzyszy z zaciekawieniem. Jakby zorientował się, że coś mu się wyrwało i prostując się na baczność skierował wzrok na Irgun, ale po sekundzie może opuścił oczy nie chcąc krzyżować spojrzenia. - ...pani. - uzupełnił zwrotem wcześniejszą wypowiedź. - I czy tabór mamy najbardziej chronić, czy czarodziejów?
- Panować mi nie trzeba, boć i ja nie jeśniepani, ino też prosty żołnierz - skrzywiła się nieco zapytana - “Sierżancie” czy “dowódco” starczy zupełnie - kowalka spojrzała na żołnierza, który wyrwał się z szeregu - Rozkazy som jasne - trza żarcie nam zdobyć i wodę, tedy tabor najcenniejszy. Magusi idą jako wsparcie, coby z wrogiem lepiej nam szło. Choć raczej nikogo nie najdziemy, najprędzej jakiś maruderów czy inszych łapserdaków... - zauważyła - Drugiego zaś nie ma. Pytałam się o jakowyś, co trochę walki liznęli, ale coś widać tchórz ich oblecieć musiał - wyszczerzyła zęby - A tak i kapralów kilku mi się nada. Pokażcie, na co was stać, chłopcze, a może się zasłużycie.. - kiwnęła głową w kierunku żołnierza.
- Nie obleciał, nie obleciał ale nikt bardzo z przodu pchać się nie chce. Pójdziemy jak rozkażesz i gdzie rozkażesz. - powiedział mężczyzna niezauważony wcześniej tylko dlatego, że siedział. Gdy tylko się podniósł od razu dało się zauważyć jego wzrost i szerokość ramion.
- Tych dwóch tu łapserdaków rękę do koni mają to i je poprowadzić mogą. No ruszcie dupska i nie każcie reszcie czekać - Na słowa olbrzyma dwóch zbrojnych ruszyło się szybko w stronę wierzchowców. Mężczyzna podszedł powoli do Irgun i korzystając z zamieszania jakie zapanowało gdy każdy zaczął szykować sie do wymarszu przedstawił się.
- Drwal mnie zwą. Znam tych chłopaków i oni mnie znają to ci powiem kto jest kto. Ten tutaj to Uillam, ślicznie gra i śpiewa a i mieczykiem tez pomacha jak trzeba, cichy chłopak. Tamten znowu… - trwało to kilka minut zanim Drwal przedstawił swemu nowemu dowódcy wszystkich zebranych z imienia i z zawodu zawsze dodając kilka słów od siebie. Mieli więc kogoś kto na zwierzętach się zna, i kto piekarzem był w domu i kogoś kto gotować potrafił tak by reszty nie potruć. Był więc i szewc i kilku pasterzy, był ktoś kto na rybach się znał i kto coś o stolarce wiedział. Zadziwiającym było jak i kiedy ten wojownik zdołał dowiedzieć się tego wszystkiego i jeszcze to zapamiętać.
- Jak coś będzie trzeba to pytajcie, ja też pewnie worek czy dwa poniosę jak będzie trzeba.

- Takich chłopów mi trzeba!- Irgun uderzyła przyjacielskim gestem po ramieniu Drwala - Tedy ty będziesz drugim, a myślę, że pod taką męską ręką chłopcy nam nie zginą - uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała - Gorzej, że mało kto tu się na wojaczce zna, choć małą wioskę by założyć można - podniosła wzrok na mężczyznę - Znasz ich. Wyznacz trzech jeszcze, co bardziej rozgarniętych; z tobą to będzie czwórka kaprali… tacy lepsi niż żadni. Niech stoją równo w kolumnie, żeby na każdych pięciu ludzi był jeden - wyjaśniła - Przynajemnej niech porządku pilnują… - już miała odjeśc, kiedy coś jej się przypomniało - A kompanii czego trzeba może? Wojna ciężka jest, a ja o swoich dbam…

Wielkolud wzruszył tylko ramionami nie wiadomo czy na prośbę o wskazanie kaprali czy o podanie listy przydatnych rzeczy, przyjrzał się jeszcze raz zebranej gromadzie by w końcu się odezwać.

- Najpewniej to czegoś do picia, a jak tego nie ma, to by myśli oderwać od kłopotów; ja tam myślę, że jak ktoś ma za dużo wolnego czasu to i głupoty mu do głowy przychodzą. A co do chłopaków może ten czy tamten - tu wskazał na poszczególnych mężczyzn - może i by się nadawali ale to sama oceń bo potem ciężko będzie odebrać co się raz podarowało. Ten chłopak tam, Uillam mówiłem ci chyba. On się o granie na trąbkach rozpytywał to pewnie i już służył gdzieś, tylko marniutki jakiś a tu huknąć czasem trzeba. - Z głosu Drwala przebrzmiewała troska jak by o własne dziecko sie martwił a nie o obcego chłopaka czy sobie poradzi gdy zbyt wiele od niego się będzie wymagać.
- Się wyrobi - kowalka rzuciła rzeczonemu chłopaki nieuważne spojrzenie - Z głupiej wiejskiej baby sierżanta ulepili, to i z takiego chucherka ludzie będą
- zawyrokowała - Tako jak i z żelazem - im mocniej się w nie bije, tym twardsze wychodzi. Ważne, że chęci są… reszta z czasem przyjdzie.


***

Soundtrack

I ruszyli.

Co prawda oddział przywodził na myśl Irgun przypadkową zbieraninę byle czego, ale choć kilka osób miał tu dość oleju w głowie. Ze swego wojskowego życia co innego pamiętała - oj, w Szponach służyli sami charakternicy i nie raz między żołnierzami a dowódctwem dochodziło do przepychanek, kłótni czy awantur. Ci tutaj - ochotnicy - przypominali bardziej stado owieczek prowadzone na rzeź. I sama świeżo upieczona sierżant nie wiedziała, co by wolała bardziej - mieć pewość, że żołnierze się jej ślepo posłuchają, czy raczej wiedzieć, że nie dadzą jej uczynić jakieś durnoty. Bo mimo prezentowanej na zewnątrz pewności, Irgun wcale pewne swoich talentów nie była. O, jakby mieczem ciąć trzeba było czy do walki stanąć, to i owszem, nadawała się do tego idealnie. Ale czy podoła ciężarowi odpowiedzialności za tych nieszczęsych chłopców, tego nie wiedziała...

Szczęściem los na razie oszczędził jej kłopotów. Patrol nie natknął się na żadne niespodzianki, marsz do wioski był raczej nudny - dzięki bogom. Nawet magusy siedziały cicho, choć kowalka wyłapała kilka krzywch spojrzeń. Wydawało jej się też jej przez chwilę, że mały mag żaryuje sobie z otaczającymi go zbrojnymi, a wśródk śmiejących się głów wypatrzyła rudą czuprynę Gniewka, którego zabrała ze sobą jako ordynansa i opiekuna nad taborem. Można było prawie powiedzieć, że wraz z piękną pogodą, wyprawa będzie niemal sielanką.

A potem wrócił zwiad...

***

Soundtrack

[media]http://fc00.deviantart.net/fs21/f/2007/234/0/4/Roseroad_Watchmen_by_capprotti.jpg[/media]
- W młynie są zbrojni - Ezekyle odezwał się do kowalki bez wielkich wstępów, gdy odszukał już oddział i dał znać że on to a nie jaki ork, i żeby nie czynić hałasu. - Ludzie, nie Tjalfy. Naliczyłem trzech, w pancerzach, bez barw. Czekają na coś lub na kogoś, zachowują czujność, czujki wystawili, pilnując drogi prowadzącej od wsi, jeden w ogóle jest przed strumieniem, od wsi patrząc. Poza tym że się kręcą po obejściu, nie robią niczego konkretnego.

Skinieniem głowy podziękował Fedelmid za manierkę, przepłukał gardło.

- Może być ich więcej, bo nie sprawdzałem wnętrz budynków. Mogę narysować jak się sytuacja przedstawia … jeśli ktoś tu potrafi mapy czytać - tropiciel z prawdziwą niewiarą popatrzył po Irgun.

Szkicował szybko patykiem.

- Podzielimy oddział na dwie części. Ja i Fedelmid weźmiemy połowę ludzi i obejdziemy młyn od tyłu, podzielimy się na dwie sekcje po pięciu ludzi i podejdziemy pod budynki po obu stronach strumienia. Reszta na ile się da podejdzie od strony wsi, kryjąc się przed wzrokiem czujek - pokazywał krótkimi, oszczędnymi ruchami patyka - Na sygnał ruszymy z każdej strony. Może maguski zsynchronizują atak? Jak nie to dam znać żeby ruszyć.

- Może być że to wieśniacy się kryją w młynie - przyznał niechętnie, bowiem żądza zabijania w nim płonęła.

- Może by komu pierwej porozmawiać aniż mordować. - mruknął jeden z żołnierzy z ciżby awangardy, zainteresowanych powrotem zwiadowców z wieściami już o celu ich podróży.

O, i znalazł się pierwszy charakternik, co to wszystko wiedział najlepiej.

Kobieta zmierzyła zwiadowcę ostrym spojrzeniem i przeniosła wzrok na naszkicowany plan.

- Nie uczta matki, jak ma dzieci robić - sarknęła - Wy macie się gapić i słuchać, a od rozkazów to ja jestem. Doceniam wasz zapał, żołnierzu, ale miarkujcie się z tym dowodzeniem tutaj. Że wam wąs się pod nosem puszcza, toć nie znaczy jeszcze, żeście wojak - podniosła głowę znad szkicu - My tu są w prawie, a i wojny z ludźmi nie toczymy. Dojdziemy do pierwszych zabudowań i ich obwołamy. Zwiadowcy zostają przy oddziale; jedno z was przy mnie, drugie na tyły, coby nas nikt nie zaskoczył. Wybierzcie, które - wskazała palcem na Ezekyela i jego towarzyszkę - Broń mieć na podorędziu, ale bić jeszcze nikogo nie będziemy… choć niektórym pilno do ziemi, widać - odwróciła się do reszty oddziału - Wszytkoście zrozumieli?! - krzyknęła na żołnierzy.

Ezekyle zaśmiał się krótko, pogardliwie.

- Jeśli iść otwarcie, to po co zwiadowca?

Splunął i odwrócił się do Fedelmid. Zostawił jej klaczkę a zabrał broń i zajął miejsce na czele szyku.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - recytował, zaciskając i rozluźniając palce na łuczysku.

Irgun odprowadziła postać młodzieńca wzrokiem. W obozie zarządziłaby od razu przetrzepać mu skórę - profikaltycznie - tu jednak była zdana na dobre i na złe na oczy i uszy zwiadowcy. Tłumaczenie krnąbremu młodzikowi zasad starszeństwa musiało poczekać, aż potencjalnie groźna sytuacja będzie rozwiązana, choć co nie od razu, to na pewno go nie minie...

- Zjeść trzeba, bo z głodu popadamy. Jeden z chłopaków coś upichcić zdołał jak ten chłopak łażeniem po krzakach się zajmował. - jeden z wojowników przyniósł dymiący kociołek pełen pachnącej strawy. Sam zapach wystarczył by ślina podeszła do gardła a na myśl o ostatnim posiłku niejednemu ze zgromadzonych zaburczało w brzuchu.

- Będzie czas, jak przy młynie staniem - Irgun przełknęła ślinę, walcząc z pragnieniem zrobienia odpoczynku - Kto wie, czy tamci zwiadowcy nie widzieli; nie czas na popas, skorośmy tak blisko. A jak strzałą w brzuch oberwiesz, toć jeszcze podziękujesz, że na głodnego szedłeś - wyszczerzyła zęby - Przed walką się żołądka nie napycha! - wstała i odwróciła się do ludzi - Dość tego gadania jak przekupy. Rozkazy słyszeliście! Wymarsz! A jak kogo zobaczę z czym innym w łapie, niż włócznią, to żarcia mu się odechce na dłużej…

Przed ruszeniem jeszcze obeszła osobiście cały oddział w towarzystwie Drwala, sprawdzajac, czy wszyscy posłuchali rozkazów i są gotowi do ewentualnej potyczki.

- Sygnał do boju znacie - trzy gwizdy. Póki go nie ma, nie ważcie sie sami wyrywać naprzód - pouczyła żołnierzy - I nie łamać szyku. Jak wyrywać się będzie naprzód trzeba, to zawsze pilnować się kaprala i swojego kwadratu... bez zgrywania bohaterów mi tu!

I dopiero wtedy dała rozkaz do wymarszu, choć w głowie kłębiły się jej czarne myśli. Kiedy ariegarda podeszła na odległość głosu w okolice pierwszych zabudowań, kowalka zatrzymała oddział. Na jej sygnał tył kolumny rozwinął się w niewielką tyralierę, tak, że teraz kolumna przypominała nieco trójkąt o płaskim wierzchołku, z magami i taborem w środku.

Irgun nabrała powietrza w płuca.

- W imieniu miłościwie nam panującego, myśmy są żołnierze Geoff! Kim jesteście i co robicie na naszych ziemiach?!

I podniosła do ust gwizdek, gotowa dać sygnał do ataku.




 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 26-05-2014, 14:54   #18
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Cinett średnio słuchała tego brzydkiego malucha. W końcu nie chciała aby wszystkie zadania, których chciała się podjąć trwały całą noc, i planowała znaleźć choć chwilę na sen. A miała do wyrównania kilka rachunków.

Skończywszy przebieranie się ruszyła, mając wrażenie, że Herbert odprowadza ją pełnym osądu wzrokiem.
Wiedziała o co mu chodzi, ale nie zamierzała się tłumaczyć byle słudze. Przez chwilę rzeczywiście myślała nad tym czy by nie dołączyć do Anjuna jednak mimo że złakniona była jakiegoś dobrego towarzystwa widziała w oczach chłopaka błysk, który świadczył, że wybitnie nie o towarzystwo i rozmowę mu chodzi. A raz zdobyta, nie ma przecież szans na dobre zamążpójście. Wyruszyła przed umówionym z nim czasem jednak nie będąc w stanie wymyślić odpowiedniego pretekstu aby dołączyć do niego jedynie na chwilę, jeszcze w drodze zmieniła zdanie.

Pierwszym punktem jej wizyty była kuchnia polowa, przygotowująca strawę dla magów.
Mrucząc i kokietując kucharza udało jej się niepostrzeżenie wlać do przygotowywanego na następny dzień posiłku buteleczkę oleju z nasion byliny. Pilnowała uważnie aby był on na tyle rozcieńczony, że nie mógł być traktowany jako trucizna, a jedynie spowodować delikatny rozstrój żołądka.

Po tym spotkaniu dziewczyna myślała aby wracać już do swojego namiotu, jednak tknięta nagłą myślą ruszyła w kierunku gdzie powinien obozować jej nauczyciel. Zaszła do swojego namiotu widząc jak jej służący gromi wzrokiem chłopaka, ale widząc, że ma rękę na pulsie postanowiła, że zajmie się tym faktem później. Machnęła dłonią na swojego pierzastego towarzysza, który choć niechętnie podleciał i usiadł na jej ramieniu, tak, że poczóła jego długie pazury wbijające się lekko w jej delikatne ciało. Wyszła z nim z namiotu, zanim Hektor, czy jak tam mu było mógłby zareagować na jej wieczorne eskapady.

- Wiesz może, jak mogłabym znaleźć namiot, w którym stacjonuje ten mężczyzna, który mnie uczył? - zapytała ptaszysko, a ten o dziwo, postanowił pokazać jej drogę, bez większego pyskowania.
Wyuczonym sposobem ignorowała większość ludzi po drodze wiedząc, że jeżeli ktoś zachowuje się z manierą wyższości prości ludzie po prostu wolą zachować dystans. Nie starała się jednak kryć celu swojej drogi, gdyż pomijając powstałe w ten sposób plotki, gdyby doszło to do uszu Anjuna, zapewne skończyłoby się w jeden możliwy sposób - oczernieniem imienia jej, a co gorsza, również jej wuja. Który na pewno nie odpuścił by dziewczynie tego typu zniewagi.
Weszła do namiotu mężczyzny, który ją uczył, a o którego imię chyba nawet nigdy nie zapytała..
Tym bardziej zrobiło jej się w duszy głupio na tę myśl, gdy, go zobaczyła w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, z którym rozmawiał, a nie wiedziała jak do niego się zwrócić. Jednak uprzedził ją, wyraźnie zaskoczony jej przybyciem.
Wstał i skłonił się lekko.
- Pani? - Powiedział, a jego towarzysz poszedł w te ślady. Odesłała go ruchem dłoni.
A ten wychodząc odsunął połę namiotu, tak aby uchronić oboje przed nieprzyjemnym wpływem złego słowa i spojrzenia.
Pomieszczenie było skromne, wyposażone zaledwie w siennik i prostą skrzynię ustawioną w kącie zamykaną na “słowo honoru”.
- Nie powinnaś sama chodzić wieczorem po obozie, mogłoby ci się coś stać - Zaczął spokojnie choć czuła, że wacha się w doborze tonu, jakim do niej mówił.Cały czas zdawało się, że ocenia tę sytuację w swoich myślach. - Swoją drogą, nie zdawałem sobie sprawy, że wiedziałabyś gdzie mnie szukać.. - skończył.

- Prawda jest taka, że nie wiedziałam.. A jeśli chodzi o samotne wędrówki, to cóż. Każdemu od czasu do czasu takiej brak, do tego nie jestem aż taka bezbronna.. - Powiedziała kierując spojrzenie w stronę Kruka, który rozsiadł się na skrzyni, ponownie nie rzuciwszy żadnego nieprzyjemnego komentarza, poprawiając swoje białe pióra.
- Rozumiem. - Odpowiedział i zauważyła, że i on przygląda się zwierzakowi. - Jaki więc jest cel twojej wizyty pani? - Zapytał mężczyzna zerkając ponownie na nią.
Kruk wyleciał z Namiotu zostwaiając ich dwoje, słyszła, jak jego skrzydła biją powietrze w okolicy. Miała wrażenie, że czuwa.
- Jutro wyjeżdżam . - Odparła w zamyśleniu, a widząc, że czeka na ciąg dalszy dodała.- Anjun, chciał abym się z nim spotkała.. -Skrzywiła się lekko na myśl o tym czego prawdopodobnie oczekiwał od niej szlachcic. - Jednak, nie czułam się skora by wyjść mu na przeciw. Potem, zdałam sobie sprawę, że jedyną osobą, z którą mogłabym chcieć się pożegnać był mój “bezimienny” nauczyciel fechtunku..dlatego skierowałam swoje kroki w tę stronę. Skończyła.
- Czuję się zaszczycony Pani. - Odparł z szacunkiem, nawet nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna nie znała, bądź nie pamiętała jego imienia. - Wojna nie jest łatwa, ale jeżeli bogowie pozwolą i los będzie łaskawy to nasze drogi skrzyżują się na froncie. - Skłonił się jej lekko.

Poczuła się nagle głupio, że przeszkadza temu mężczyźnie. Jednak mimo to, nie żałowała tego krótkiego spaceru.
- Cóż, na mnie pora. - Otrzepała wyimaginowany pył z sukni - Dziękuję, że mnie przyjąłeś i dałeś mi tych kilka ostatnich rad na temat fechtunku. -Dodała kierując się do drzwi. Wiedziała, że jak wścibskie uszy podsłuchiwały by ich rozmowę, ciężko byłoby podważyć słuszność obaw młodej szlachcianki przed wyruszeniem na front. - Ah, i przepraszam cię za tamto, wtedy .. - Dodała mając na myśli sytuację w jakiej młody szlachcic postawił jej nauczyciela.
Zobaczyła, że tamten pokręcił jedynie głową.
- Pozwól, że cię odprowadzę pani. -Skłonił się lekko. - Nie wypada, aby dama o tej porze poruszała się w takim miejscu sama.

Szli w stronę jej namiotu milcząc, a sam mężczyzna zachowywał do niej odpowiedni dla mężczyzny dystans. Słyszała szelest skrzydeł Kruka, bijących powietrze. Wyglądał w pół mroku niczym wróżący ciężkie czasy duch czy zmora. Przed wejściem do jej namiotu zatrzymali się. Mężczyzna skłonił sie jej ponownie.
- Pani - Powiedział, a ona odpowiedziała mu ukłonem.
Już miała postawić pierwsze kroki za płachtami namiotu, gdy odwróciła się.i zapytała wiedziona zarówno ciekawością, jak i chcąc jakby w duchu okazać mężczyźnie szacunek.
- Jeżeli mogę… chciałabym wiedzieć… jak ci na imię nauczycielu? zapytała.

Mężczyzna obejrzał się na nią zdziwiony.
- Agamer - odpowiedział po chwili.

***
Gdy już usiadła, w środku własnych “komnat” wezwała do siebie Horacego, by poszedł z listem zawierającym jej szczere przeprosiny w stosunku do szlachcica. Tłumacząc swoją niemożność przybycia, nagłym lękiem przed walką i wojną jaki nastał w jej sercu. Kierowana troską o niego, postanowiła nie stawiać się w złym duchowo stanie przy tak ważnej osobie.

Kurtuazja, kurtuazja, kurtuazja..

***

Gdy ruszali następnego dnia, już od pierwszych promieni słońca obudziła się markotna i nie w humorze. Poprzedni dzień nie miał na ten fakt żadnego wpływu. Do tego jakaś sfiksowana baba w płycie biagała wokoło drąc na wszystkich mordę rozwartą jak wrota u stodoły. Zamęt, wszechobecny kurz i brud, sprawiły, że Cinett, któryś pogrążyła się w myślach, czy oby cała ten cały pomysłz “wojenką” był najlepszym na jaki kiedykolwiek wpadła.
 
Nimitz jest offline  
Stary 01-06-2014, 14:36   #19
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał


Żołnierze czekali. Niejeden nerwowo przełknął ślinę czekając na rozwój wydarzeń. Wydawało się, że słowa Irgun jeszcze brzmią w powietrzu, jeszcze przez chwilę jak by niósł je wiatr, który zerwał się niespodziewanie. Minęła chwila zanim odezwał się jeden z rekrutów.
- Może się pochowali? - mężczyzna wyszeptał do swego towarzysz w tej ciszy jednak wszyscy słyszeli każde słowo. Wiatr ponownie zawiał podrzucając wełniane płaszcze do góry i wtedy też wszyscy usłyszeli kobiecy krzyk, dobiegał z budynku mieszkalnego w którym zapewne mieszkała rodzina młynarza. Nie minęła chwila gdy drzwi otorzyły się i na plac wyszło trzech mężczyzn z których to dwóch niosło naładowane kusze. Brudni i w okrwawionych pancerzach zdawali się być przeciwieństwem nowo zaciągniętych wojaków. Jeden z trójki zrobił krok do przodu po czym przemówił.
- Ano myśmy też żołnierze Geoff i wyście wlaźli na nasze ziemie, więc to ja się pytam co chcecie? I lepiej gadaj szybko bo nerwowi my ostatnio.
Cała trójka wydawał się być dość pewna siebie rozpatrując fakt, że królewscy mieli przewagę sześć do jednego, od czasu do czasu tylko rzucali kose spojrzenia na boki.



Ezekyle przewrócił oczami.
- To nerwy leczcie, durnie - powiedział od niechcenia, ze strzałą na cięciwie i łukiem krzepko trzymanym w dłoni, gotowym by w każdej chwili unieść go do strzału. Jego zimne oczy błądziły po żołnierzach i naokoło nich, wypatrując pułapki.
- Po mąkę przybyliśmy, ustąpcie z drogi.

Zaklinacz rozglądał się niespokojnie, coś tu śmierdziało, czasem umiał wyczuć blagę na odległość, zdawało mu się że ktoś tu łże. Wiedział, że nie byli to oni, byli oficjalnie zaciągnięci i pod konkretnym dowództwem.
- Jak to żołnierze Geoff, to stoją na ziemiach Geoff, nie swoich. - Rzucił nieco pod nosem gnom. Wolał się nie wychylać za bardzo, chociaż głos spomiędzy nóg zbrojnych ciężko było zidentyfikować.

Kapitan zgrzytnęła zębami. Butne zachowanie się żołnierza nie podobało jej się wcale, a wyskakujący przed szereg napalony młodzik sprawy nie ułatwiał. Wyciągnęła rękę i szarpnęła w tył łucznika za kurtę.
- Na tyły, żołnierzu - rzuciła krótko - Przekaż, że mają rozciągnąć linię. Jazda, bo obiję! - ponagliła buntownika.
Ezekyle wyszarpnął się z uchwytu sierżant.
- Zabieraj dłoń, niewiasto - rzucił zimno tropiciel.
Sama zaś poprawiła chwyt na mieczu i krzyknęła do kuszników:
- Na ziemi Geoff stoicie, psie mordy! Jaka kompania, oddział który i czemuście nie przy armii? - w sumie nie spodziewała się teraz jakieś sensownej odpowiedzi. Stojący przed nią mężczyźni byli zapewne dezerterami, a tych prawo wojny kazało traktowac tylko w jeden sposób. Uniosła rękę i dała znak kapralom; oddział powoli ruszył do przodu, w kierunku mostu. Zanim jednak sama dowódczyni ruszyła naprzód, pozwoliła, by minęło ją kilku pierwszych żołnierzy. I potraktowała hardego młodzika, tak jak na to zasłużył - zaciśnięta w pięść dłoń kowalki, ubrana w stalową rękawicę, wystrzeliła w kierunku żołądka łucznika

Może chłopak spodziewał się zwyczajnie następnej reprymendy, może zwyczajnie sam nawykł do tego, że to on sam zadawał pierwszy cios lub zwyczajnie zaskoczyło go to, że Irgun po prostu była kobietą, ważne, że cios wylądował z całym impetem ledwo zamortyzowany przez koszulkę kolczą. Błysk zapłoną w oczach chłopaka już gotującego się by oddać cios gdy Drwal wkroczył pomiędzy zwaśnioną dwójkę i odezwał się ściszonym głosem.
- Irgun, nie lepiej pogadać z nimi? Może dadzą co trzeba po dobroci? Bo młynarze z nich żadni ale widać, że wiedzą jak broń w rękach trzymać. - Jak by na potwierdzenie słów olbrzyma nieznajomy znów krzyknął.
- Pierwszy na moście bełt między oczka zarobi. Mąkę sprzedać możem jak macie czym zapłacić a jak się nie podoba to fora ze dwora.
Halabardnik wysunął się na przód i opuścił broń gotując się na przyjęcie pierwszych gości, kusznicy podnieśli broń by lepiej przymierzyć w zbliżających się rekrutów. Wystarczyło to jednak by zatrzymać oddział i tak niepewny tego co robić dalej, nikt nie kwapił się by pierwszemu zaryzykować zdobycie pierwszych wojennych ran.

Ezekyle zatoczył się i odzyskał równowagę. Z warknięciem odrzucił strzałę i schował łuk, zacisnął uzbrojone metalem pięści, odwrócił się do kobiety.
- No chodź! - splunął na ziemię, a żądza mordu śpiewała mu w umyśle. To że była niewiastą przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Panie! Pani... sierżancie. - Uillam oddawszy włócznię jednemu z towarzyszy wszedł w wątpliwie rozsądny sposób między obydwoje, mówił więc szybko by nadrobić przez zaskoczenie obydwojga nim gniew przeistoczy się w dalszą przemoc.
- Dajcież mi z nimi pomówić, są jak przed wiosną... I do pomocy najsilniejszego, o ile kto nie zna strachu. - odwrócił się spoglądając prosto w oczy nieco młodszemu a zdecydowanie większemu i silniejszemu zwiadowcy. Negocjacje nie szły dobrze, ale dla piechura jasnym było że jak tamci zobaczą że tu burda, to wszyscy są zgubieni.

Wszyscy jak by na chwilę zapomnieli po co tu przybyli, każda jedna osoba zdawała się skupiać teraz na wyzwaniu jakie młody chłopak rzucił swemu dowódcy. Jeden z żołnierzy, który próbował przerwać walkę zdawał się tylko stać na drodze do następnej ofiary młodzieńca. Niektórzy niepewnie i z trwogą spoglądali jeszcze w stronę uzbrojonych mieszkańców młyna, lecz wszyscy obawiali się tego co może wyniknąć jeśli dojdzie do walki między zwiadowcą a panią sierżant. Fedelimd przepchała się miedzy zgromadzonych przez chwilę z nie dowierzaniem przyglądając się całej sytuacji.
- Ezekyle? - zapytała cicho jak by czekała na potwierdzenie, że oto znowu chłopak wpakował się w jakieś tarapaty.
Kapitan odeszła krok i spojrzała na łucznika przeciągłym spojrzeniem. Wystarczył jeden taki gorący łeb, żeby reszta niepewnych rekrutów zaczęła się rozsypywać. Z drugiej strony gniew, pulsujący w młodym chłopaku, był materiałem na pierwszorzędne ostrze… jeśli oczywiście dobrze je ukształtować.
- Trzymajcie go - wydała krótki rozkaz. Kika par rąk z obawą chwyciło szarpiącego się młodzieńca i w końcu unieruchomio. Kowalka odebrała mu łuk i broń.
- Nie mam czasu na zabawę, chłopcze - warknęła - To wojna, a nie karczemna burda. W Szponach dałbyś już szyję i na drzewie zadyndał za to co zrobiłeś - wyciągnęła z pochwy miecz łucznika i obróciła w dłoniach - I niechybnie to cię czeka. Ale dam ci szansę… - wskazała głową w kierunku mostu - Zobaczym, czy z metalu cię robili, czy z gówna tylko. Pójdziesz pierwszy. Z gęby robić sobie tubę każdy umie, a czy ci na to odwagi starczy? - kiwnęła głową i żołnierze puścili chłopaka. Sierżant wręczyła mu miecz - Idź. A jak się zatrzymasz, czy wiać będziesz chciał...osobiście zatłukę jak psa. Pojmujesz?

Ezekyle znokautował pierwszego parobka, ale szarpiących go rąk było zbyt wiele i w końcu nieledwie zawisł w powietrzu, miotając się i warcząc jak dziki zwierz. Wreszcie uspokoił się.
- Pójdę. Ale jeszcze zatańczę na twoim trupie - obiecał kowalce z wilczym uśmiechem. - Tarczę! - warknął do parobów sierżantki i wydarł jednemu drewniany puklerz. Włożył rękę w uchwyty, rękojeść miecza w tę samą dłoń pochwycił by prawą uwolnić. Sięgnął do pasa po przywieszony tam przedmiot i ruszył na most, trzymając się prawej. Zwodniczo powolnym ruchem potarł przedmiotem o tarczę i rzucił halabardnikowi pod nogi, gdzie eksplodował w chmurze dymu. Chwycił miecz a potem gwałtownie skręcił w lewo i ruszył na obdartusa, czując jak pali go żądza mordu.
- Utaleth, Sharhoek, Muulm, Hjeve, Umeth! - krzyknął.

Cinett obserwowała całą sytuację, z co raz większym zażenowaniem.
Czy ta banda idiotów na prawdę planowała zaatakować młyn? Rozumiała obawy mężczyzn, którzy mimo wyraźnej przewagi liczebnej będącej po stronie wędrującego wojska postanowili bronić dobytku, jednak zanim zdołała wyrazić głośno swoje przemyślenia.jeden z nadpobudliwych chłopaczków ruszył do ataku.

Kilim odsunął się jedynie tak, żeby nie oberwać przypadkiem od zaaferowanych, żałował że skończyły mu się dawno słodkie pączuszki a i sama burda też nie potrwała długo. Byłaby to ciekawa rozrywka, miłe oderwanie od monotonii nauki, marszu i wojskowego obozowiska. No a potem zaczęła się już całkiem inna draka. Suroryb naszykował coś na czym się znał całkiem nieźle, miłą, głosową niespodziankę.

Młodzik skoczył do przodu z samobójczym niemal zapałem. Irgun nie wróżyła mu długiego żywota z takim nastawieniem, ale póki co warto było wykorzystać jego szarżę i zamieszanie, jakie spowodował.
- Rozciągnąć się w tyralierę! Tarcze w górę i naprzód! - krzyknęła i zagwizdała sygnał, wyrywając miecz z pochwy - Jeden kwadrat zostaje z taborem, jeden zabezpiecza budynki po tej stronie! Drwalu, zajmiesz się tym! Reszta za mną, magowie w drugim szeregu! - krzyknęła i ruszyła śladem Ezekiela, porywając za sobą żołnierzy.

Rozkazy zostały wydane. Dla niektórych jasnym było, jakie mają zadania.
- TRZYMAĆ KONIE! - niezdrowo podekscytowany i maskujący przestrach kapral ryknął na trzech swoich towarzyszy broni z “kwadratu”, którzy w emocjach już się poderwali by biec za resztą towarzyszy i sierżantem. Uillam wyciągnął rękę w stronę czwartego, którego słabo kojarzył ale który też swoje z tej piątki widział i bez słowa rozumiejąc podrzucił mu włócznię, po czym złapał za lejce jednego z koni zwiadowców. Kapral zerknął jeszcze na rudzielca który sprawował nadzór nad taborem i skinął w stronę jednego z jucznych koni, tak by przynajmniej było po jednym na zwierzę, które rychło się wystraszą skoro tylko powietrze wypełni się świstem bełtów, szczękiem oręża i okrzykami walczących.

Ruda dziewczyna, choć niechętnie i mało skutecznie, przyłączyła się do walki. Właściwie dopiero gdy jeden z bełtów świsnął jej niebezpiecznie blisko ucha zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Przez krótką chwilę, w głowie rozpieszczonej pannicy mignęła myśl, aby uciec i schować się jak najdalej od tego kotła, jednak wśród szczęku oręża, mimo, że cała sytuacja stanowiła co najwyżej przedsmak tego co dopiero miało nadejść zaczęło do dziewczyny docierać na co się porwała.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 01-06-2014 o 16:17.
Uzuu jest offline  
Stary 01-06-2014, 16:16   #20
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał


To nie było tak, że strażnicy młyna nie widzieli zamieszania, które nagle zapanowało między żołnierzami króla. To nie było tak, że nie słyszeli wykrzykiwanych rozkazów i gwizdka który zwiastował nadchodzący atak. To nie było tak, że zbrojni nie widzieli przygotowań Ezekyla i nie byli na niego gotowi. Oni po prostu czekali.

Iskra szybko objęła płomieniem niewielki pakunek rzucony przez tropiciela jeszcze w trakcie lotu tworząc nieprzeniknione kłęby dymu w ciągu dosłownie sekundy, zbrojni stojący po drugiej stronie odruchowo skulili się oczekując prawdo podobnie dodatkowych efektów. Ezekyle szybko pokonał odległość dzielącą go od halabardnika tylko by ujrzeć jak z dymu szybko rozwiewanego przez wiatr wynurza się wojownik z bronią przygotowaną do ciosu. Kusznicy zwolnili dźwignie na szczęście chybiając, zmuszając jednak młodzieńca do zasłonięcia się tarczą, ruchu który bezbłędnie wykorzystał halabardnik zaczepiając bronią o tarczę i pociągając ją w dół by ostry szpikulec zatopić głęboko w ciele chłopaka praktycznie powalając go na ziemię i wznieść broń do następnego, ostatecznego ciosu.

Irgun prowadziła natarcie wykorzystując czas jaki kupił im Ezekyle bardzo sumiennie, to co działo się z chłopakiem nie miało już tak bardzo znaczenia jak to by dostać się na drugą stronę wąskiego mostu gdzie obrońcy młyna mogli ich powstrzymywać bardzo długo. Kobieta nie wątpiła w zwycięstwo, mieli zdecydowaną przewagę liczebną, ale jeśli się dało należało uniknąć niepotrzebnych strat, prawdziwa walka miała dopiero nadejść.

Królewskim zajęło chwilę by się odnaleźć w nowej sytuacji, niektórzy reagowali zdecydowanie za wolno zwyczajnie nie wiedząc kogo słuchać i czy krzyczano na nich czy do tego co stał zaraz obok. Dopiero Uillam i Drwal krzykiem, popychaniem i kopniakami sprawili, że rozkazy pani sierżant nabrały dla wszystkich sensu, wymagało to jednak czasu, którego zwyczajnie nie mieli. Bełty sypały się już teraz nie przerwanie nie tylko od strony mostu ale i z budynku młyna gdzie przez małe okienka dwóch następnych kuszników stanowiło trudny cel samemu widząc nacierających doskonale. Irgun miała dobre przeczucie by zostawić ludzi za swoimi plecami gdyż okazało się, że w jednym z budynków po ich stronie czekało w gotowości dwóch następnych przeciwników gotowych wpaść na plecy jej ludziom, z których po krótkiej utarczce jedyny ocalały bardzo szybko rzucił broń. Jednak obrońcy mostu nie zamierzali się tak łatwo poddać, kusznicy na widok napastników sięgnęli po miecze by wspomóc swego towarzysza jak się okazało dość skutecznie posługującego się halabardą. Na dodatek z zarośli znajdujących się na prawo po drugiej stronie rzeki dało się słyszeć bojowe okrzyki nacierającej grupy kobiet, ciężko było powiedzieć kogo wspomogą nowo przybyli ale trzeba było się przygotować się na najgorsze.


Starcie trwało zaledwie kilka minut, na koniec przeradzając się bardziej w polowanie na pozostałych ukrytych gdzieś obrońców niż prawdziwą walkę. Ezekyle ledwo ale żył, zawdzięczał to tylko Irgun, która przyszła z pomocą w ostatnim możliwym momencie. Czar Kilima przyniósł tyle dobrego co i złego, zatrzymał na chwilę nacierających ale i odwrócił uwagę obrońców zaskoczonych nowymi odgłosami. Gdzieś w zamieszaniu któryś z kuszników musiał zorientować się, że królewscy maja wsparcie magów i ich obrał sobie na cel, bełty szczęśliwie nie trafiły Cinett ale za to jeden zabłąkany dosięgną gnoma raniąc go poważnie. Trzeba było pomóc kilku żołnierzom wydostać się ze strumienia, który w ferworze walki próbowali przeskoczyć, by ominąć most i szybciej dostać się do wroga, co w końcu udało się jednemu czy dwóm. Irgun zdawała się utykać i gdy w końcu znalazła czas by usiąść okazało się, że z poszarpanej rany na nodze cały czas jeszcze sączy się krew, nawet nie pamiętała kiedy jej ją ktoś zadał. Stracili trzech ludzi, dwóch zginęło od bełtów a jeden w starciu ze zbrojnymi ukrytymi w budynkach, dwa razy tylu było rannych, Drwal twierdził, że poszło im całkiem nieźle jak na pierwszy raz i widać było sporo uśmiechów i zadowolonych okrzyków, czy to ze zwycięstwa z pierwszych od niesionych ran, nie wszyscy się jednak cieszyli, niektórzy biernie i w ciszy przyglądali się poległym towarzyszom. Z dziewięciu “obrońców” udało się żywcem pojmać tylko dwóch, jeden uciekł a reszta zginęła w trakcie zaciętej walki.

Młyn był zamieszkały, ledwo żywe kobiety były jedynymi ocalałymi z odwiedzin grupy maruderów, matka i jej dwie córki. Młynarz wraz z dwoma synami oraz dwoma pachołkami zginęli próbując bronić gospodarstwa. Z wdowy nie dało się wydusić słowa, kobieta zapłakana dziękowała bogom za ocalenie i tuliła do siebie najmłodszą córkę, która musiała sporo wycierpieć z rąk oprawców, dziewczynka nie mówiła patrząc się tylko tępym wzrokiem przed siebie. Najstarsza choć widać było, że dezerterzy nie zostawili jej w spokoju, prawdo podobnie bijąc dotkliwie za opór jaki stawiała, była jedyną, która była w stanie mówić. Choć widać było, że drgała gdy jakiś mężczyzna przechodził obok lub zamierała w pół słowa gdy przychodzili by spytać się Irgun po dalsze instrukcje to nie uroniła żadnej łzy, nie umykała wzrokiem czy też nie szukała pocieszenia, po prostu mówiła dalej.

Do wieczora wszystko udało się zorganizować tak by rankiem kolumna mogła ponownie ruszyć w stronę maszerującego wojska, żołnierze krzywo patrzyli na schwytanych jeńców szeptając między sobą o bliskich których również mógł dotknąć taki sam los jak mieszkańców tego młyna. Wojna zbierała swoje żniwo zanim naprawdę się zaczęła dla wielu rekrutów, niektórzy dopiero teraz zaczynali powoli rozumieć na co właściwie się zgodzili dołączając do armii.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172