Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2014, 23:00   #1
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
(D&D 3.5/GH) Syn Mojego Gniewu

Prolog

- Bębny -





- Obudź się! Hej co ty taki zapatrzony w te góry jak byś ich nie musiał codziennie oglądać? - Markus odwrócił głowę i wyrwany z zamyślenia nie od razu zrozumiał co do niego mówiono.
- Daj spokój, o domu myślę. Pogoda piękna, chmur prawie co wcale - mówiąc to spojrzał w niebo, by sprawdzić czy nadal jest jak mówił, żyjąc u podnóży gór doskonale wiedział, że to mogło zmienić się zanim wraz z kompanami zdołali, by znaleźć schronienie.
- Wiosna w najlepsze a my psia jego mać uganiamy się za duchami, w domu mi trza być, trzodą się zająć! Co to mało roboty jest po zimie? A ty Dan co się głupio śmiejesz?
- Bo tobie nie trzody, a żonki młodej się widzi co by innemu pod pierzyną nóg nie grzała. - Dan nie wytrzymał i parsknął śmiechem jak i reszta kompani. Nawet ponury Markus rozchmurzył się nieco wspominając powabne wdzięki swej wybranki.
Drobny jeździec podjechał do grupki mężczyzn zgromadzonych przy ledwo tlącym się ognisku i dopiero jego głos zdradził im jego obecność.
- Dan radzę ci uważać, bo tu o mojej córce mówisz. - wszyscy zerwali się na równe nogi nagle żałując, że nie ma ich gdzieś bardzo daleko.
- Na pogaduszki się wam zebrało kumoterki drogie? Może jeszcze miodu wam przynieść, bo wam nóżki zmarzły? Z babami mnie wysłali, bo innego wytłumaczenia nie ma, że tak się podejść daliście? Odezwie się który w końcu bo jeszcze przed chwilą trajkotaliście jak przekupki na targu. - Mężczyzna zeskoczył z konia cugle rzucając Markusowi, siwizna zaczynała już wychodzić w jego kruczo czarnych gęstych włosach, ale nadal nie brakowało mu młodzieńczego wigoru.
Dan odezwał się pierwszy przerywając ciszę.
- No my przepraszamy, tak jakoś słoneczko przygrzało i błogo się zrobiło a wiadomo że daleko jesteśmy od Tjalfów jeszcze, ze wzgórz to jakoś ile chłopaki jeszcze dwa dni może? - Czarnowąsy nie wydawał się przekonany a i zdawało się jak by bardziej nawet się skrzywił, Dan nie bardzo chciał jeszcze bardziej rozsierdzić swego dowódcy, czuł że i tak wystarczająco sobie nagrabił.
- No chłopaki przepraszamy nie? Głupio wyszło. - reszta gromady skłoniła głowy i nieśmiało przebąkiwała przeprosiny na co przywódca tylko machnął ręką.
- No Markus daj no czegoś cieplejszego do spróbowania, coście tam pod moją nieobecność upichcili co?



Rice długo nie mógł zasnąć, po tym jak dopilnował mimo narzekań co poniektórych towarzyszy, by warty, jednak były wystawione, długo jeszcze wpatrywał się w gwiazdy rozmyślając. W całej tej grupie był jedyny z jakimś przeszkoleniem wojskowy, w miarę możliwości starał się czegoś nauczyć powierzone mu stadko jako część powierzonych mu obowiązków ale jak to na wsi zawsze było coś ważniejszego niż nauka jak posługiwać się tarczą czy trzymać miecz by byle chłystek ci go nie wytrącił. A to dach był do naprawy, a to owca gdzieś zaginęła i trzeba było szukać, czy to zbliżała się pora strzyżenia owiec na co wszystkim było śpieszno z powrotem i nie do końca było wiadomo czy ze względu na to by dopilnować samemu wszystkiego czy na festyn który był nieodłączną tradycją tych wydarzeń. Markus i jego córka mieli spore gospodarstwo dzięki niemu, dobrze było osiąść w końcu po tylu latach tułaczki a i było już za co ziemię kupić bo uzbierało się trochę w sakiewce przez ten czas. Był dumny z Anny bo nie jednemu zalotnikowi potrafiła cięgi spuścić jeśli zanadto sobie pozwalał i jeśli miałby czas ją szkolić to i w szermierce pewnie by mu dorównała, a i konno jeździła przecież całkiem nieźle. Rice wiedział że Markus zaopiekuje się jego dziewczynką i może zaopiekują się nim jak kiedyś siły całkiem sił nie będzie miał i o kulach będzie chodził. Uśmiechnął się sam do siebie, zaczynał myśleć jak stary człowiek a dopiero ile to, 40 wiosen mu w tym roku wypadało czy jakoś tak. Jeszcze tylko kilka dni i znów będą w domu. Pamiętał że pierwszego roku sam nie rozumiał dokładnie przyczyn tej tradycji ale z czasem przyzwyczaił się i za akceptował. Co roku na wiosnę wyruszali w małej grupie by dotrzeć do kręgu Horwood i tam otrzymać wróżbę na nadchodzący rok oraz zasięgnąć języka od druidów którzy ostali się w tamtych wciąż jeszcze niebezpiecznych okolicach,. Z tego co Rice zdołał się dowiedzieć prawda była tak że okolice były dawno temu gęsto patrolowane przez wojsko ale z czasem wraz z malejącą aktywnością zielonoskórych i Tjalfów i patrole zaczęły robić się coraz mniejsze aż w końcu została tylko tradycja którą powtarzano co roku. Czarnowąsy przeciągnął się porządnie, nakrył kocem i wpatrzony w ledwo pełgające płomienie ogniska powoli zasnął.


Rice obudził się przy pierwszym szarpnięciu, szybko sięgając po nóż i niemalże wbijając go w gardło Dana na co ten odskoczył jak oparzony z przerażeniem obserwując następny ruch dowódcy. Żołnierz zganił się w myślach za stary nawyk.
- Co jest Dan? Co się dzieje. - nikłe światło ogniska pozwalało jako tako rozeznać się w sytuacji, wyglądało że wszyscy powoli podnoszą się z posłań nie bardzo rozumiejąc co się właściwie dzieje i dlaczego są budzeni, dwóch czy trzech tylko rozumiało że taka pobudka może tylko oznaczać kłopoty.
- Bębny panie starszy, bębny. - dopiero teraz do uszu wszystkich dotarły miarowe dźwięki bębnów niosące daleko w nocnej ciszy. Markus przerwał ciszę.
- Co to znaczy? Skąd ten dźwięk?
- Tjalfy wróciły - wyszeptał cicho Rice.


- Coś o co warto walczyć -



Nikt nie uwierzył w pierwsze ostrzeżenia które przynieśli pasterze. Jak co roku zwyczajnie szykowano się na bandyckie grupy zielonych które będą próbowały przekroczyć granice ale nic z czym żołnierze marchii nie potrafili by sobie poradzić. Zorganizowane ataki były niejako niemiłym zaskoczeniem dla wojska które przywykło do łatwych zwycięstw. Było zdecydowanie za późno gdy przywódcy państwa zdali sobie sprawę z rozmiarów inwazji. Jedynie dzięki doskonale wyszkolonym elfim i półelfim łucznikom udawało się spowolnić postęp wroga na tyle by ewakuacja południowych ziem Wielkiego Księstwa przebiegała w miarę spokojnie. Wielki Diuk Geoffu, Jego Wysoka Promienistość Król Owen I nie czekał z założonymi rękoma powołując do walki tylu ludzi ilu tylko się dało. W między czasie wszyscy uciekinierzy masowo kierowali się w stronę granic z Keolandem lub Marchią Gran tam szukając ocalenia. Przerażające historie o tym co działo się z tymi którzy zostali pojmani nie pokrzepiało serc obrońców a raczej napawało ich przerażeniem, odpowiedni dowódca może i potrafił by to wykorzystać by rozdmuchać płomień odwagi w ich sercach ale takich było niewielu. Wiadomym było że jeśli posiłki nie nadejdą szybko obrona zachodniej granicy załamie się, już teraz większość regularnych sił skupiona była wokół Gorny - stolicy państwa. To czego wojsko teraz potrzebowało to świeżej krwi i to właśnie miał zamiar zapewnić król.

Na zachód od Lasu Oyt, pomiędzy miasteczkiem Lea a rzeką Oyt powstał obóz wojskowy w którym przygotowywano nowych rekrutów do nadchodzącej walki. Pasterze, chłopi i mieszczanie stawiali się by wypełnić swój obowiązek, jedni z rozkazu swego suwerena inni z chęci zarobku a inni jeszcze kierując się głosem serca i chęcią obrony rodzinnej ziemi, przybywali do obozu ochotników. Elfy często zbyt dumne lub obce by łatwo nawiązywać nowe znajomości, krasnoludy masywne i chętne do bitki, gnomy gadatliwe o dość wesołym usposobieniu, wydawało się że tu i ówdzie dało się zauważyć kilka niziołków, nawet jeden czy dwóch pół orków omijanych szerokim łukiem zebrało się tutaj by przelewać swoją krew za Geoff.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 02-04-2014 o 20:41.
Uzuu jest offline  
Stary 18-03-2014, 23:05   #2
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
- Nowy dzień -



Hałas był pierwszym co uderzyło w uszy śpiącego jeszcze gnoma. Hałas jakiego nie doświadczył jeszcze na żadnym z lokalnych targów po których przecież tak lubił się włóczyć w rodzinnych stronach. Potem nadszedł zapach, zapach skór i potu, dymy z ogniska i gotującej się gdzieś w oddali owsianki. Potem nadszedł błysk światła gdy płachta którą się okrył na czas podróży przestała osłaniać mu oczy. Sari wierciła się niespokojnie sprawiając że Kilim co chwilę musiał zmieniać pozycję rozbudzając się w końcu całkowicie.
Podróż dla małego gnoma może i była ekscytująca na samym początku ale szybko przerodziła się w serię monotonnych obrazów które szybko nudziły młodego awanturnika. Woźnica również nie okazał się zajmującym kompanem kiedy to po setnym już to wywodzie podróżnika na temat tego co ten zrobi jak już będzie sławny lub bogaty lub potężny i wszystko to rozpatrując z osobna i razem kazał mu się zamknąć lub maszerować sobie samemu do celu przeznaczenia. Kilim nie wiedząc dokładnie nawet gdzie obóz się znajduje zmuszonym był usłuchać gbura woźnicy. Mimo tego drobnego incydentu gnom wesoło pożegnał się ze swoim przewodnikiem kierując się w stronę jak mu powiedziano namiotu urzędników zajmujących się rekrutacją.
Czy było to kilka minut czy godzin dla małego gnoma czekanie w kolejce wydawało się zwyczajnie wiecznością, szczególnie że strażnicy bacznie pilnowali porządku, nieposłusznych dzieląc pałką po plecach. Gdy nadszedł długo wyczekiwany moment podpisania dokumentu pierwszą reakcją urzędnika był po prostu nie okiełznany wybuch śmiechu a potem po długiej przerwie i zrozumieniu że to nie żart stwierdzenie.
- Za mały, zjeżdżaj do mamy kurduplu.
Nie wiadomo jak by to się skończyło bo i Kilim nie był z takich co łatwo ustępują i strażnicy widocznie nie raz już musieli sobie radzić z osobnikami którzy do armii zwyczajnie się nie nadawali, gdy na głowie gnoma spoczęła czyjaś dłoń. Nagłe pojawienie się postaci sprawiło dwie rzeczy. Po pierwsze strażnicy skłonili się osobnikowi i całkiem przestali interesować całym wydarzeniem a urzędnik jak by nigdy nic zwyczajnie powrócił do swoich obowiązków nawołując następnego z kolejki. Po drugie oczy gnoma rozszerzyły się do niesamowitej wielkości a usta rozdziawiły w niemym zaskoczeniu i oburzeniu jak ktoś właściwie śmiał, niczym zaczarowany dał się odprowadzić na stronę gdzie nikt nie mógł im przeszkadzać a Kilim poczuł jak by jakieś okowy wreszcie z niego spadły pozwalając oddychać i zwyczajnie się wściec. Osobnik odziany w bogate długie szaty przykląkł by móc spojrzeć gnomowi w oczy. Mężczyzna miał starą ale pogodną twarz na której często musiał gościć uśmiech, siwe włosy tylko dodawały mu powagi i godności sprawiając że Kilim zamilkł ponownie nie bardzo wiedząc jak się zachować.
- Nazywam się Sob, nie zdarza się to często ale czasem niektórzy z ludzi obdarzeni są talentem magicznym. Najłatwiejszy sposób na znalezienie tych rzadkich osób to właśnie tutaj, w czasie zapisów. Kilka sztuczek i jeden czy dwa magiczne przedmioty i możemy ich całkiem precyzyjnie zidentyfikować oraz jeśli ci się zgodzą zaproponować szkolenie w trudnej sztuce magii. Nie bierz tego do siebie ale do armii nie wstąpisz, nie utrzymasz tarczy wystarczająco wysoko i nie utrzymasz piki by razem z innymi stać w szyku. Z łuku pewnie tez nie strzelasz bo miałbyś go przy sobie, a nie tracą tu czasu na tych co tylko chcą spróbować. Więc co powiesz panie gnomie? Czy wolisz wrócić do domu?
Sob uśmiechnął się ciepło wyciągając z jednej z licznych sakiewek fajkę, nabił tytoniem z innej jeszcze sakiewki i zaciągając się mocno aromatycznym dymem. Prawda była taka że Kilim zdawał sobie sprawę że wzrost może okazać się malutkim problemem, liczył tylko że może da się to jakoś obejść, da się to jakoś przeskoczyć ale zwyczajnie się łudził. Nie miał planu co zrobić jeśli będzie musiał wrócić do domu, spojrzeć braciom w oczy i znosić ich szyderstwa, przyznać się papciowi i mamci że to była tylko następny z jego głupich pomysłów. Zdawało się że imć Sob również zdawał sobie sprawę z ograniczonych opcji gnoma.
- Szkoda tracić czas, chodźmy. Czeka nas sporo pracy chłopcze.

***

Wolność! Tak długo oczekiwana swoboda i możliwość nie ograniczonych wyborów. Świadomość tego, że nikt nie patrzy i nikt nie obserwuje, że przed nikim nie musi odpowiadać i może robić zwyczajnie to co się jej podoba kiedy tylko zapragnie. Wuj nie szczędził wydatków, by zbytnio nie tęskniła za domem zaopatrując swoją ulubienicę w solidną ilość sukien, sukienek, koszul, kożuszków i kożuchów, czapek, butów, kozaków, pantofli, szalów, szalików i wszelkich innych ubiorów na każdą okazję i na wszelki wypadek. I Herbert, jedyny służący na którego wuj zgodził się, by podróżował z młodą zaklinaczką jako człowiek od wszystkiego, mężczyzna którego Cinett poznała dopiero na kilka dni przed sama wyprawą. Na szczęście wuj Hakkar pozwolił zabrać dziewczynie trzy skrzynie obiecując, że resztę wyśle jak najszybciej wraz z kilkoma dodatkowymi służącymi. Oczywiście jak najszybciej w znaczeniu wuja mogło być od tygodnia czy dwóch do nawet miesiąca, jako kara za to co zrobiła czy może przypomnienie komu zawdzięcza swój status.
Czas mijał zbyt wolno jak dla żywej zaklinaczki, zdążyły się jej już znudzić wyprawy do śmierdzącego choć miejscami ciekawego obozu, mężczyźni wcale nie byli tu lepsi niż na dworze wuja a może i nawet gorsi, bo tam przy najmniej odnosili się do niej z szacunkiem. Obóz też choć rozległy gdy już potrafiła się po nim poruszać i nie gubić zdawał się mały i pospolity. Dokuczanie Herbertowi też nie dawało spodziewanej frajdy, mężczyzna zwyczajnie wydawał się nie zauważać jej złośliwości i je ignorował nawet gdy pięć razy kazała mu przestawiać skrzynię w swoim namiocie. Spotkania z pozostałymi magami na początku tak ekscytujące i pełne wydawało się jej tajemniczości kompletnie straciły na uroku gdy mężczyźni okazali się zgrzybiałymi staruchami bardziej zainteresowani mapami i raportami niż tym co ona miała do powiedzenia, kilka komentarzy jakoby nie miała za grosz doświadczenia też nie pomogły.
Tydzień minął jak z bicza strzelił a Cinett już zdawało się, że nie pasowała nigdzie w tym miejscu, zdawało się że żołnierze patrzą się na nią z pewną drapieżnością i gdyby nie Herbert może i nie próbowali by tylko patrzeć. Czarodzieje wymagali od niej coraz więcej zaangażowania a nie tylko biernego obserwowania spotkań, zaczęły padać pytania o jej specjalizację i umiejętności, znajomość taktyk czy teorie magii. Szlachta zgromadzona w obozie zdawała się być tylko zainteresowana zbliżającym się starciem które według nich było nieuniknione. Obiady na które bywała zapraszana często przeradzały się w zwykłe spotkania weteranów, prześcigających się w opowieściach o swych dokonaniach lub popisy młodych szlachciców próbujących zaimponować starszym. Trening któremu zaklinaczka została poddana gdy tylko dowiedziano się, że nie ma żadnego przeszkolenia wojskowego przelał czarę goryczy, codzienne zajęcia z kijem czy kuszą przy równoczesnym wykorzystywaniu magii zarówno w pojedynczym starciu jak i wspierając oddział w pełnym szyku były poniżające. Powoli do Cinett docierało, że być może jedyne co zrobiła przeciwstawiając się wujowi to zamieniła jedno więzienie na drugie, mniej przyjemne.

***

Błękit nieba był tylko od czasu do czasu przetykany białymi obłokami nadającymi mu tylko wrażenia lenistwa i spokoju. Brak zajęcia powoli działał na nerwy każdemu i choć zarówno uczniowie jak i czeladnicy nie mogli tego powiedzieć, to trzech mistrzów zwyczajnie siedziało w cieniu namiotów popijając słabe wino i zagryzając soczystą kiełbasą, jeszcze ciepłą i pachnącą dymem z wędzarni. Irgun mistrzem nie była, nikt nigdy tytułu jej nie nadał i choć też nie zarzucano jej braku umiejętności krzywo patrzono gdy pierwszy raz weszła do kuźni pośród mężczyzn, niektórzy nadal nie potrafili tego ścierpieć przypominając jej o tym od czasu do czasu. Mistrz kuźni nie ułatwił jej zadania mianując ją osobiście odpowiedzialną za zorganizowanie tymczasowej siedziby w obozie rekrutów, gdzie tak naprawdę bez porządnego paleniska mogli jedynie zajmować się prostymi naprawami zbroi, ostrzeniem broni czy podkuwaniem koni.
- Co Irgun, za wysoko już siedzisz by się do nas zniżyć i kiełbasy śmiertelników spróbować? - można było tylko odgadnąć że pod bujną brodą krasnala wykwitł uśmiech. Gurum nigdy nie należał do jej zwolenników ale nie tak jak niektórzy nigdy tego nie ukrywał, nie ukrywał też, że nie dostrzega jej talentu do obchodzenia się z metalem. Ludzka stal jak zwykł ją nazywać.
- Co Grum kiełbasa ci nie smakuje? Zawsze możesz wrócić do zamku po owsiankę. Jak ci źle, to idź do gówniarzy i pokaż im jak się powinno pocić i stękać. - Beren był wiekowym już kowalem ale każdy cenił sobie jego zdanie i doświadczenie, sam mistrz kuźni często radził się starca w ważniejszych sprawach.
- Gurum a nie jakiś zawszony Grum, dziadku. Gówno nie robota tutaj. Bo co do końca wojny mam siedzieć i pilnować by miecz był dobrze naostrzony, albo nie dajcie bogowie jeszcze mnie zaszczyt kopnie i samemu królowi konia podkuję? A ta jeszcze terminatora dostaje! No to chyba może mi trochę kiełbasa nie smakować, kiedy wygląda to jak kara a nie zaszczyt. - krasnolud widocznie się naburmuszył ale trzeba było mu przyznać rację, wszyscy czuli się po części jak zbędny element którego nikt nie zauważy gdy go zabraknie. Beren zwyczajnie zignorował sapiącego brodacza uzupełniając wszystkim kufle ze sporego dzbana.
- A ty Irgun nie tęsknisz za swoimi z oddziału? Słyszałem, że przysłali garstkę waszych by dopilnowali szkolenia. Twoi na pewno nie będą się nudzić patrząc na tą mieszankę która ściąga do obozu, na pewno przyda im się twoja pomoc. -
Zadziwiające było, że starzec zawsze był tak dobrze poinformowany o wszystkim choć wydawało się, że przez cały dzień nie rusza się z jednego miejsca.
Oddział do którego należała Irgun był dobrze opłacany z królewskiego skarbca i nie przyjmowano tam byle kogo. Dla tych ludzi nie liczyła się na pewno twoje pochodzenie czy już tym bardziej płeć ale doświadczenie wyniesione z pola walki. Odział od wielu już lat prowadzony przez Vaggo Folslanda, syna jednego z Llwyrów z północy był dumą króla i kością niezgody pośród szlachty, z których to niejednemu został odmówiony zaszczyt w nim służenia.
- Idź dziewczyno, rozerwij się trochę bo całkiem zgnuśniejesz jak i my. - Beren machnął do niej jak by wypędzał natrętną muchę ze swego towarzystwa.
- A o kuźnię się nie martw bo jeśli dziecko mogło by się nią zająć to starzec z krasnoludem na pewno sobie poradzą. Co nie Grum?
- Ogłuchłeś dziadku? GURUM! GURUM!

***

Rzadko kiedy, ktoś ma możliwość poznać swoje przeznaczenie, rzadko kiedy, ktoś ma możliwość w tak oczywisty sposób dowiedzieć się, że nasz los znajduje siew czyichś dużo potężniejszych rękach niż nasze własne. Czy to za sprawą modlitwy, czy ciężkiej pracy, czy za sprawą zwykłego przypadku, głupiej decyzji czy mądrego wyboru zdarza się, że stajemy przed wyborem który przypieczętuje nasz los na zawsze, pozostaje nam wtedy mieć tylko nadzieję, że wybraliśmy właściwie.

Ezekyle obrócił się za siebie jak by spoglądając na drogę którą przebył do tej pory. Nie pamiętał już w sumie kiedy na dłużej zatrzymał się w jednym miejscu, cały czas w ruchu, nigdy nie zostając dłużej niż było to potrzebne. Wyjątkiem było Hochoch gdzie zabawił dwa czy trzy miesiące ale z własnej głupoty musiał opuścić miasto szybciej niż zamierzał. Chłopak który na chłopaka nie wyglądał wzruszył tylko ramionami, to wszystko było już daleko za nim, ważniejsze było co szykowała dla niego przyszłość. Młody mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, tego akurat mógł być pewny przynajmniej w niewielkiej części.

Pierwszy dzień w obozie Ezekyle miał już za sobą, głupie wypełnianie papierków na które stracił prawie całe popołudnie było zwyczajną stratą czasu, potem szukanie właściwego miejsca gdzie miał się udać , co nie było łatwe w tym labiryncie namiotów i zdawał się, że nie wiadomo kiedy zapadł zmrok i jedynym co zostało do zrobienia do skorzystać z darmowej kuchni jaka należała się każdemu ochotnikowi. Historie same wylewały się z ust każdego ze zgromadzonego przy wspólnym ognisku, przechwałki w tym co kto potrafił nie miały końca wraz z zapadającymi ciemnościami nabierając coraz śmielszych rozmiarów. Już niedługo jak dało się wynieść z opowieści wasz oddział miał sam rozbić w puch wszelkiego wroga który stanie wam na drodze.
Cichy głos wbił się w ten rozgardiasz niczym sztylet rozdzierający materiał.
- Giganta nie powali jeden szyp, zgniecie was pod swymi stopami zanim zdążycie założyć drugi na cięciwę. Nawet was nie zauważy a jedyne co usłyszycie to jego śmiech. Jeśli będziecie mieli szczęście to zginiecie od razu, jeśli nie, wasze połamane kończyny nie pozwolą się wam ruszyć gdy będzie podnosił was z ziemi i odgryzał kawałek po kawałku, by zapełnić swój wiecznie pusty brzuch. - Sylwetka postaci dopiero gdy weszła w krąg światła okazała się być jednym z weteranów którzy od jutra mieli zajmować się waszym szkoleniem. Mężczyzna w dobrze już zaawansowanym wieku usiadł pośród zgromadzonych, nikt się nie rwał by się odezwać, nikt też nie miał nic mądrego do powiedzenia bo jak łatwo się domyśleć co innego przechwałki a co innego na prawdę walczyć z gigantem. Chrapliwy głos dowódcy znów zabrzmiał w ciszy która zapanowała.
- Jedyna wasza szansa to mierzyć w oczy, jeśli któryś z was ma na dość jaj by ustać przed pędzącym potworem i na tyle dobre oko by jeszcze trafić. - łucznik nachylił się do ognia jak by zdradzał wszystkim jakiś sekret.
- Chyba że macie przed sobą piechotę która go spowolni i da wam czas na wymierzenie. Wtedy módlcie się by chłopaki wytrzymali, módlcie się głośno i żarliwie by wasza strzała sięgła celu zanim ten wbije w was swoje wielkie zębiska. Śpijcie dobrze chłopcy, widzimy się jutro rano. -
mężczyzna wstał i rechocząc jak by właśnie opowiedział świetny dowcip ruszył w głąb obozu, kierując się do następnego ogniska.
- Stary cap, pewnie jego jaja już dawno uschły i dlatego przychodzi nas straszyć bo nawet kuśka mu nie staje. - cichy szept jakiegoś chłopaka niedużo starszego od ciebie zabrzmiał poufale przy twoim uchu.
- Strzelam dobrze, a wiem bo wuj mi mówił, że giganta jak i wszystko da się ubić, tylko czasem pół kołczanu ci może na stwora pójść jak sam jesteś. W oczy strzelaj, jak by to był czas mierzyć. Mówię ci wszystko da się zabić jak masz wystarczająco szypów.
Chłopak wstał po czym wyciągnął dłoń w stronę Ezekyle.
- Nazywają mnie Sto, chodź pokażę ci dobre miejsce gdzie się możesz rozłożyć. Blisko do kuchni i niedaleko do namiotów starszych, weteranów znaczy, ale to dobrze bo przynajmniej rano sami cię zbudzą. Już kilka dni tu jestem to wiem kilka rzeczy i znam już kilka osób. - Zdawało się, że Sto nie potrzebował rozmówcy a jedynie kogoś kto by go słuchał, nie kłamał jednak że miejsce do którego zabrał swego nowego towarzysza było całkiem praktyczne. Szybkie zapoznanie z kilkoma innymi łucznikami i wszyscy leżeli już na swych posłaniach próbując zasnąć. Tylko Ezekyle cichutko szeptał modlitwę do swego boga, dziękując mu za scenę którą dla niego przygotował.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 20-03-2014 o 13:40.
Uzuu jest offline  
Stary 21-03-2014, 03:21   #3
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wóz z zaopatrzeniem wydawał się doskonałym sposobem na rozpoczęcie przygody. Dalej tak uważał, mimo kilometrów pokonanych pod narzutą, spod której mógł jedynie obserwować z początku pofałdowane wzgórza, a potem już całkowicie nudne płaszczyzny terenów zamieszkiwanych przez ludzi. Uciekinierzy zmierzający w całkiem przeciwnym kierunku co wozy i młody gnom. Woźnica był równie dobrym rozmówcą, co Sari. Łasica jednak była na tyle miła, że ziewnęła szeroko otwierając paszczę i grzała Kilima, śpiąc spokojnie za koszulą.


W końcu nastał koniec podróży i początek przygody. Teoria o wozie była doskonała, jedynie czas oczekiwania przeciągał się niemalże w nieskończoność. Nigdy nie rozumiał o co jego starszemu rodzeństwu chodziło, kiedy mówili o cierpliwości i tego jak wielką jest ona zaletą. Był młody, najmłodszy z rodziny i co chwila stawiano mu kogoś za przykład. W jaskiniach rodzinnego siedliska ciężko było się uchronić przed tym ciągłym marudzeniem. *Żebyś ty chociaż umiał obrobić szlify tak jak Krum, albo chociaż miał tyle gustu co Daratra, ech, znowu się szwendałeś z Sari po niższych tunelach...* Wieczne tyrady mogły się przejeść. Zamienił więc wygodne, kamienne łoże, na niewygodny wóz i spanie pomiędzy workami, byle tylko wyróżnić się z całej reszty i pokazać, że nawet najniższy z rodziny może zawojować świat. Ha, był pewien że mu się uda. Kto tak jak on potrafił niepostrzeżenie podłożyć coś gdzie nie trzeba, udawać niewiniątko i dawać nauczkę silniejszym gburom. Po prawdzie, prawie każdy, kto przeżył nieco więcej na świecie, z tego jednak Suroryb nie zdawał sobie sprawy lub celowo to ignorował, czasem ciężko było trafić za tokiem jego myśli. Z radością, że może opuścić niewygodny wóz, zeskoczył na ziemię i ustawił się do kolejki ochotników.


- Pewnie że mały, gnoma nie umiesz rozpoznać, czy ci sroka oczy wydziobała? - Zaperzył się Kilim. Naprężył swoje niewielkie muskuły i wspiął na czubki palców. Co prawda był niski, nawet jak na gnoma, niecałe trzy stopy nie robiły zwykle wrażenia, ale był za to żylasty i potrafił zajść dalej niż co poniektóry krasnolud jeśli trzeba było. Przystojny, przysadzisty, tylko pełna czupryna czarnych włosów i czarna broda zdradzały że w kategoriach skalistych gnomów był ledwie wyrostkiem. Oczy profilaktycznie zakryte okularami, tam gdzie chadzał, mogły się zdarzyć różne wypadki, a wolał chronić swój wzrok, niż być wpół ślepy jak wujek Korun. Tak więc urzędas od zapisów miał przed sobą 18 kilo wściekłego gnoma, nie po to wiał z domu i jechał pod narzutą, żeby teraz mu odmówiono ze względu na wzrost. Już miał prosić Sari, żeby wbiegła mu pod nogawką po nodze i odgryzła klejnoty rodowe, gdyby nie dłoń. No właśnie, dłoń. Poczuł na głowie czyjąś rękę i nie zrobił nic, dał się grzecznie prowadzić, niczym owca na strzyżenie. Przy czym nawet strażnicy jakoś nie robili kłopotów, ba, nawet się ukłonili. Co prawda Kilim miał zamiar zostać znaną i szanowaną osobą, ale miał podejrzenie, że jednak nie jemu skłonili się na odchodne.




- Nie jestem człowiekiem. - Kilim zadarł głowę na tyle, żeby patrzeć magowi w twarz a nie w kolana. Były świetnym strategicznym punktem, ale w tym momencie rozmowa była rozsądniejsza niż rzucanie się na Soba. - Gnomem konkretnie jestem się znaczy. Uczyć się zostać magiem? Hmm, czyli że mam w sobie magiczną moc? Uczyć się albo wracać do domu? - Suroryb myślał dobre trzy uderzenia serca nad odpowiedzią. Biorąc pod uwagę co go czekało w domu, zastanawiał się czy odpowiedzieć na co my jeszcze czekamy, czy gdzie mam podpisać. - Wchodzę w to, tylko opowiedz mi więcej, jak to będzie wyglądać, skąd wiesz że mam jakiś dar. Jak to wygląda, co dokładnie robią osoby z darem? - Słyszał całe mnóstwo opowieści o wielkich magach, kto by się spodziewał że on, Kilim Suroryb Turen, może zostać kiedyś jednym z nich. - Jak ciężka jest nauka?- Zasypywał maga pytaniami całą drogę do namiotu, dopiero w nim się przymknął. Wnętrze było ascetyczne, a jednocześnie zastawione dziwnymi przedmiotami, pachniało w nim również jakoś specyficznie, chociaż nie umiał stwierdzić co to za zapach. Atmosfera była tak gęsta, że czuł się jak na wizycie u babci Halaru kiedy ta miała zły humor. Sob kazał Kilimowi usiąść na mapie przed kilkoma dziwnie wyglądającymi cudeńkami. Chyba teraz miało zacząć się dokładne sprawdzanie.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 21-03-2014 o 03:29.
Plomiennoluski jest offline  
Stary 22-03-2014, 20:30   #4
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs71/i/2011/050/c/7/medieval_tents_1_by_dani221-d39vkwo.jpg[/MEDIA]

Słońce przyjemnie grzało, ptaszki śpiewały, a mała kuźnia - ze względu na zagrożenie pożarem - była wystarczająco daleko od głównego obozu, by nie dochodziły tu - lub dochodziły z dużo mniejszą intensywnością - wszystkie dźwięki i zapachy związane z przebywaniem w jednym miejscu zbyt dużej i zbyt przestraszonej masy ludzi, zwierząt i nieludzi.

Brakiem roboty Irgun bynajmniej się nie przejmowała - zajęcie umiała sobie znaleźć, i kiedy zupełnie nic już do pracy nie było, zawsze znalazła chwilę, by popracować nad swoim sprzętem, czy poprawić umiejętności. Bo choć przez prostych wojaków była traktowana z równym szacunkiem - wszak kowal to kowal, nawet jeśli baba - musiała poniekąd przyznać rację marudzącemu krasnalowi, że do mistrzostwa w metalu wiele jej brakuje. Nie aż tak wiele, jak sugerował złośliwy karzeł, ale jednak zawsze. Chwytała się więc każdego zajęcia, jakim by wzgardzili bardziej doświadczeni kowale, uznając je za "niegodne trudu mistrza". W ostrzeniu mieczy nic uwłaczającego nie było, a królowi podkuć kopyto...znaczy koniowi króla - toć dopiero byłby zaszczyt...

I też - choć przyznać się przed dwójką mistrzów nie chciała - z pewnym zdumieniem przyjęła do siebie terminatora. Choć z drugiej strony, stary Beren nikogo uczyć zamiaru nie miał, a wydobyć z krasnoluda tajniki warsztatu nie było sposobu. Pewnie by prędzej własną brodę zeżarł, niż pozwolił, żeby jakiś "ludź" się tykał jego narzędzie - albo, nie daj bogowie! - jeszcze go o coś przy pracy pytał.

Tak więc ten wątpliwy zaszczyt kopnął Irgun, i cóż było począć. Narzekać nie mogła; Gniewko, jej pomocnik, był - choć młody i na kowala dużo za chudy - robotny i posłuszny. Żal tylko, że nieśmiały strasznie i więcej jak pół słowa z paszczy nie mógł wykrztusić, prócz przestraszonego mamrolenia. Dla gadatliwej z natury kobiety ta ciągła cisza i brak odpowiedzi na pytania był lekkim rozczarowaniem, no ale darowanemu....Zresztą, jak już przy koniach jesteśmy, to kowalka Gniewkowi specjalnej kariery w fachu nie wróżyła. Uczyć się uczył, ale bez chęci zbytnich. Warunków też na kowala nie miał; chude takie, blade, piwa i tłustości unikał...za to dryg miał prawdziwy do zwierząt i bez problemu dogadywał się z mułem, który służył Irgun do transportu całego jej majdanu. A z którym ona sama toczyła boje długie i zaciekłe, zwykle zresztą kończące się zwycięstwem upartego czworonoga. No, ale koniuszych, giermków i stajennych dość w obozie już było, kowali zaś jak na lekarstwo. Więc się komuś mądremu uwidziało, żeby chłoptasia wysłać w termin do kuźni...Ale jakoś się to kręciło.

Zresztą, Irgun z tej pomocy zrezygnować by nie chciała. Zawsze w kuźni było coś do posprzątania, ułożenia, wyczyszczenia czy przygotowania, i śmiało mogła zlecać chłopakowi to, co sama wcześniej musiała robić. Ona zaś miała czas oddawać się spokojnemu lenistwu...to znaczy odpoczynkowi przed ciężką pracą.

Podniosła kubek do ust i wychyliła porządny łyk. Szczyny, które tu nosiły szumną nazwę wina, z rzeczonym napojem wiele wspólnego nie miały - i jako córka karczmarza kowalka wiedziała to doskonale, bo dość się napatrzyła sztuczek, jakich jej ojciec się chwytał, żeby jak najlepiej rozrobić trunek - ale były przynajmniej zimne i w upał doskonale schładzały rozgrzane ciało. Wszak kuźnia sama w sobie była gorąca, a dokładając do tego panujący za zewnątrz upał, bez czegoś chłodniejszego nie szło wytrzymać w niej dłużej. Za to na kiełbasę nie było co narzekać; raz, że tak pachniała, że grzechem byłoby nie ugryźć, a dwa - póki dają, to brać trzeba. Bo za niedługo może zabraknąć.

Wstała i przeciągnęła się porządnie, prostując zastane mięśnie. Była dużą - niektórzy powiedzieli by nawet, że wielką - kobietą, a po prawdzie jej wzrost i niejednego męża mógłby wpędzić w kompleksy. A choć biodra miała szerokie, a i na boczkach i brzuchu trochę się jej odłożyło ciałka, to pod luźno związanym skórzanym fartuchem biustu nie było za wiele. Ramiona za to i kark, grube jak sękate konary, znamionowały nielichą siłę. Nie była zbyt ładna; ot, typowa Oeridejka o mocnej, kwadratowej twarzy i burzy splątanych, czarnych włosów. Śniada, opalona skóra nosiła miejscami ślady blizn, oparzeń i długie smugi sadzy - codzienność dla kogoś, kto siedział wiele w kuźni i pracował z ogniem. Ziewnęła i spojrzała z góry na krasnoluda, mrużąc oczy:

- Ano, macie rację, mistrzu Berenie - powiedziała; głos miała mocny, ale ciepły, z wyraźnym wiejskim akcentem. Do starego kowala odzywała się z wyraźnym szacunkiem - Nie będę tu jak kumoszka na targu siedzieć. Zwłaszcza, że nie wszystkim moje towarzystwo w smak. Jeszcze całkiem zgrzybieję, broda mnie z mchu wyrośnie i mistrz Gbur kolejny powód znajdzie, żeby go zazdrość żółta żarła. - uśmiechnęła się szeroko, żeby czasem krasnolud się nie obraził i nie wziął jej słów zbyt poważnie; mimo wymienianych uszczypliwości, Irgun ceniła wiedzę i talent krępego rzemieślnika. - Ciekawam, co tam u starego drania Ubrachta. Jak go z kwatermistrzostwa na zbitą mordę nie wyrzucili, albo się na śmierć nie zapił, to pewnie gdzie ma zakopany garniec zacnego miodu, albo i siwuchy... - rozmarzyła się. Choć obóz znała na wylot i wielu tu miała znajomych czy życzliwych jej dusz, to w wciąż kotłujący się tłum nowych i obcych twarzy nie sprzyjał dłuższym znajomościom. Co innego oddział, w którym tyle służyła...i którym zebrała niezłą lekcję życia i wojaczki. Bolesną czasami i ciężką, ale nikt nie mówił, że łatwo będzie...

- Gniewko! - krzyknęła w głąb kuźni - Rozpal-że palenisko, i narzędzia narychtuj! Coś mi się widzi, że nas małe dłubanie czeka... - zarządziła. Pewniakiem jej kompani będą mieli trochę sprzętu do poprawek, albo złomu na przetopienie czy coś na handel. Kuźnia niby służyć miała wyłącznie potrzebom armii, ale nikt specjalnie kowalom na ręce nie patrzył, i za odpowiednią opłatą towarzystwo robiło na boku swoje robótki dla zaprzyjaźnionych wojaków. A kwatermistrz Ubracht, stara kutwa, zbereźnik, pijak i skurwysyn ostatni - a także kompan Irgun z oddziału - nosa do interesów miał jak nikt, i pewnie coś znów będzie kręcił, korzystając z tego, że kowalkę ma pod ręką. Zresztą, właśnie przez tą obrotność Vaggo trzymał kurewnika na służbie jeszcze, bo inaczej drań by dawno się z katem bratał, jakby jego machloje wyszły na wierzch.

No, ale taka wojna była i takie były jej prawa. Trzeba było se radzić, a nie skomlić jak stara babuleńka...

Kowalka zrzuciła fartuch, zostając tylko w lekkim kaftaniku bez rękawów i długiej spódnicy z tartanu. Choć po obozie się widywało panny ganiające po męsku - w nogawicach i spodniach - to Irgun trzymała się tradycyjnego stroju. Raz, że kobicie nie przystoi w męskich ciuszkach biegać (i na odwrót), dwa - kraciasty wzór tkaniny jednoznacznie wskazywał, z jakiego ludu pochodzi. Choć wieśniaczka, to czysta krew przynajmniej. I to z Kryształowych Mgieł, a nie psu spod ogona. Tak jak ze swej biegłości z młotem i mieczem była dumna, tak i góralskie dziedzictwo było jej powodem do chluby.

Wzięła jeszcze trochę winiacza w kubek na drogę i przegryzła solidny kęs kiełbasy. A potem nieśpiesznie ruszyła w kierunku ciasno pogrupowanych namiotów, wypatrując sztandaru kompani. I towarzyszących mu pokrzykiwań kaprali, musztrujących nieszczęsnych rekrutów.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 23-03-2014 o 23:41.
Autumm jest offline  
Stary 28-03-2014, 19:43   #5
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than.

Ezekyle uśmiechnął się kpiąco do popatrujących na niego spode łba towarzyszy. Spoglądali na niego jak na niespełna rozumu, co nie dziwiło, bowiem Ezekyle wyrecytował to dziś po raz dziewięćdziesiąty siódmy. A było ledwo południe. Wydrapał z miski resztkę kaszy i odezwał się do dziewczyny która jako jedna z nielicznych osób tolerowała jego obecność.
- Fedelmid, idę się rozejrzeć. Popilnuj moich gratów. Proszę - ostatnie słowo jakimś sposobem wydusił z siebie prawie naturalnym tonem, pamiętając że tropicielka pochodzi ze szlacheckiego rodu.



- Za czym się rozejrzeć? - oczy pograniczniczki zwęziły się w namyśle. Neriig-aguulsan miał wrażenie że to raczej dziewczyna jest niespełna rozumu po tym co giganci uczynili z jej rodziną i włościami rodu, ale nawet jeśli tak było to trzymała szaleństwo w ryzach. Skinął głową na jej pytanie.
- Obejdę obóz, obaczę gdzie co jest, którędy do lasu i nad wodę. W razie gdyby trzeba było umykać, na ten przykład.

Oczy dziewczyny zabłysły jakimś niepokojącym światłem. Włości rodu Sluaghadhan padły ofiarą gigantów już pierwszego czy drugiego dnia inwazji, a Fedelmid uciekła z rzezi jako jedna z naprawdę nielicznych. Nie żeby gdzie indziej wyglądało to lepiej, ale na pewno to doświadczenie odbiło się na jej psychice, mimo młodego wieku. Ale teraz jedynie przytaknęła.
- Wracaj szybko.

Tym razem uśmiechnął się do niej z większą sympatią niż do innych. Oboje czuli że poranne ćwiczenia zarządzone przez weteranów były jedynie rozgrzewką. Oboje dysponowali porządnymi łukami, które zawiść wzbudzały co poniektórych ochotników a i doświadczonych wojów również. Większość łuczników miała zwykłą broń, niczym się nie wyróżniającą.
- Ot, patrzajta, jaki łuk smark tatulowi gwizdnął... - usłyszał nie raz, zwłaszcza gdy nie trafił w cel. Miał to gdzieś, tak jak inne opinie na swój temat.

Odwrócił się i ruszył przed siebie.
- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than.

Co poniektórzy skrzywili się i mruknęli coś niepochlebnego, ale Ezekyle zignorował ich odczucia z arogancją możnego pana, co mogło dziwić w przypadku ledwie nastolatka, który dopiero gębę zaczynał skrobać brzytwą. Zamiast tego czuł jak wypowiadane słowa sprawiają że serce przyspiesza mu bicia a dłonie same wędrują ku broni.



Chłopak był rosły jak topola, łeb hardo i wysoko trzymał, spojrzenie miał chmurne. Refleksyjnym łukiem posługiwał się przez cały ranek, ale miał również porządny miecz u boku jak szlachcicowi przystało. Od czasu do czasu krok nieco mylił jakby stara rana nogi mu dokuczała. Jak każdy w jego rodzie oczy miał wilcze, zimne i głodne, identyczne z oczyma krewniaków i przodków uwiecznionych na portretach w sali jadalnej.

Idąc przez obozowisko masował lewą dłoń, zaciskał ją i poruszał. Wspomnienie areny w Hochoch przywołało na jego usta uśmiech…

Walka nie była o wielką stawkę, gladiatorzy mieli się zmagać jeno do poddania, gdy rany odbiorą im siły. Ezekyle oczywiście o tym wiedział i pamiętał, ale gdy jego przeciwnik rozepchnął gapiów i pojawił się w Kole, dumny Keolandczyk otoczony nimbem chwały świezo upieczonego czempiona, o skórze błyszczącej od oliwy niczym u jednego z pedałków tak chętnie branych do łoża przez możnych Hochoch, chłopak poczuł jak coś zimnego zaciska mu się na sercu. A potem … to była chwila.

Pamiętał że sztylet przebił mu dłoń, a spiczaste ostrze wystawało niczym zakrwawiony, błyszczący ząb. Zamiast zawyć z bólu i wić się jak przeszyta szpilą glizda Ezekyle zacisnął palce w pięść, więżąc dłoń i sztylet zaskoczonego Keolandczyka. Bolało jakby włożył dłoń w paszczę wściekłego demona, ale to było niczym wobec euforii gdy własną klingę wbił po rękojeść w lśniące w blasku pochodni ciało. Wrzask kibicującej tłuszczy ucichł wtedy na chwilę by zaraz wybuchnąć ze zdwojoną siłą, a stłumiony jęk gladiatora utonął w nim, tak samo jak chrzęst wyrywanego ostrza i ohydny odgłos szatkowanych wnętrzności. Może Ilmater dałby radę uratować gladiatora, ale nikt inny, bo wyszczerzony niczym demon Ezekyle zaraz dźgnął ponownie, i jeszcze, i jeszcze, a w hali rozpętał się chaos.

Jakim cudem wtedy uciekł, do dziś nie wiedział…

Chłopak wrócił nagle do rzeczywistości militarnego obozu i uśmiechnął się drapieżnie, gdy uświadomił sobie co nadchodziło z nieuniknioną pewnością.
- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem… - zaczął mamrotać na nowo.

Takich jak on strzelców było tu wielu, gorzej było z tropicielami. Należał do pododdziału półelfiego weterana Aeda Inquartta, wraz z Fedelmid i Sto - co prawda prostym chłopkiem z gminu, ale Ezekyle tolerował go bo był przydatny, obeznany z obozowiskiem i cwany, a jego paplanina nie dokuczyła jeszcze tropicielowi nadmiernie. Jeszcze.

Ciekawiło go kiedy i co konkretnie dowódcy postanowią w jego wypadku - weterani oglądali uważnie ochotników w trakcie ćwiczeń, ale gęby trzymali na kłódkę. Mierziło go że w jednym szeregu z pospolitym bydłem musi pokazywać na co go stać, ale skoro tak musiało być to nie szczędził sił by pokazać kto celuje w łuczniczej sztuce czy robieniu mieczem.

Teraz jednak siłą przyzwyczajenia chciał się rozejrzeć, na wszelki wypadek. Wszak na obóz mógł spaść nieoczekiwany atak, a jeśli naszłaby go chęć umyć się w rzece, to lepiej to robić w czystej wodzie a nie w końskich szczynach i łajnie.



Ezekyle ledwo zdążył powrócić do swego oddziału na czas, rekonesans czasu wymagał, rozmowa ze zwiadowcami takoż. Ku jego strapieniu okazało się że walki ciągle jeszcze koncentrują się na południu, że w pobliżu obozu nie zoczono gigantów czy orkoidów. Niecierpliwość go paliła, choć trzymał ją pod kontrolą. Prędzej czy później dojdzie do walki której pożądał.

Gdy stawał w szeregu obok Fedelmid zastanowił się dlaczego nie dostrzegł chorągwi po trzykroć przeklętego Heironeousa i jego wymoczkowatych wyznawców...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 29-03-2014, 11:27   #6
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Cinett „zamknęła się w namiocie” już drugi dzień odsyłając każdego, kto chciał czegokolwiek od niej z kwitkiem choć powoli zaczynały kończyć się jej wymówki co do powinności wzięcia się do roboty . Nawet zdążyła rzucić w jednego z bardziej natarczywych zabrudzoną na czerwono niemiłosiernie lepiącą się szmatą.
-I na co ci to było ? - zapytał drwiąco biały kruk siedzący na fantazyjnej żerdzi u szczytu jej tymczasowego domu.



A podobno to cholerne ptaki są trzymane w klatkach. Przebiegło jej przez myśl , a magiczne stworzenie skwitowała jedynie spojrzeniem pełnym nienawiści.
Nie była pewna, który już raz przemierza pokój ogryzając nerwowo skórkę wokół wskazującego palca prawej dłoni. Myśl dziewczyno, myśl!! Zrugała samą siebie powracając dobrze znaną jej ścieżką na drugi koniec namiotu.
Usłyszała z zewnątrz westchnienie swojego służącego, oby fiutek mu odpadł, dostał obustronnej sraczki, wyłysiał i oślepł na oboje oczu! - zwyzywała swojego strażnika w myślach, co w sposób całkowicie irracjonalny poprawiło jej nastrój.

Zacisnęła zęby odrobinę zbyt mocno i z niesmakiem spojrzała na palec, który teraz znaczyła jasna stróżka czerwonej krwi. Szybko włożyła go do ust aby nie zabrudzić sukienki i jęła ssać w zamyśleniu.

-I co teraz ? - odezwało się ponownie przebrzydłe bydle na żerdzi, przekrzywiając łeb jak by drwiąc z niej dla samej tylko przyjemności. W odpowiedzi zdjęła fantazyjnie haftowany bucik i rzuciła w ptaka, mijając cel o kilka centymetrów. Kruk, ledwo przeskoczył kawałek i spojrzał się na nią, i- jeżeli to w ogóle możliwe dla posiadaczy dzioba- z wypisaną na nim drwiną i jakby ironicznym uśmiechem.
-Zamknij się! Myślę .– warknęła
-A, ...to Ci się chwali, powinnaś częściej tę umiejętność rozwijać! - zaskrzeczało ptaszysko, a ta już miała sięgnąć po drugi bucik gdy wpadła na genialny wedle niej pomysł .

Podbiegła do swojego sprzętu alchemicznego i zaczęła cierpliwie rozstawiać menzurki w odpowiedni sposób robiąc przy tym odrobinę hałasu.

W pewnym momencie jednak zrezygnowała.

Nie, to jednak trwało by zbyt długo. Skarciła się w myślach. Ale wiedziała, że jeżeli będzie dłużej chować się w namiocie, to w najlepszym wypadku ją odeślą do wuja, w najgorszym najpierw wychłoszczą i odeślą, a żadna z tych perspektyw nie wydawała jej się zbyt kusząca.

Naciągnęła rękawiczki na ręce po czym, zawiązała w talii fartuch i chwyciła za koszyk wraz z małą łopatką i parą skórzanych rękawic. Gdy podchodziła do wyjścia z namiotu Kruk sfrunął na jej prawe ramię. Odchyliwszy poły zobaczyła jak cerber u wrót jej małego piekiełka wstaje ze swego posterunku. Ponownie zaklęła na niego w myślach.

-Idę się przejść, może poszukać jakichś ziół których ta hałastra nie zadeptała czy nie zasrała. - machnęła mu przed nosem koszyczkiem
-Nie idź za mną – dodała, mając jednak pewność, że służący zrobi po swojemu. Ludzie wydawali się szczerze zdziwieni jej widokiem, zwłaszcza, że zdawało się, że ma zamiar naprawdę się do czegoś przyłożyć.

Dla własnej satysfakcji i po to aby pomęczyć odrobinę starszego służącego krążyła po okolicy obozu wypatrując jakichkolwiek przydatnych ziół, choć nie łudziła się zbytnio szansą ich znalezienia. Po cichu miała nadzieję na jakiś rumianek czy czosnek niedźwiedzi, gdyż wszystko tam w obozie smakowało jak papka z jednego gara.

Wróciła do swojego namiotu dosyć późno. I od razu zaczęła rozstawiać służącego po kątach.
-Balię z wodą przynieś! Do tego chcę abyś od razu też ruszył do tego co się przetwarzaniem skóry tutaj zajmuję, potrzebna mi maska z okularami abym mogła bez większego problemu ważyć mikstury , a ja sama tam nie pójdę bo śmierdzi. - skwitowała

Gdy już leżała w balii pełnej cieplutkiej wody, i obserwowała Kruka dziobiącego leniwie jakiś kawałek mięsa pozostawiony po posiłku. Chyba po raz pierwszy od dawna zadała sobie w myślach pytanie. „Dlaczego”.

„Dlaczego jej wuj w ogóle ją wziął. Dlaczego daje jej tyle i pozwala na tak wiele, co będzie chciał w zamian

Na żadne z tych pytań nie znała jeszcze odpowiedzi, ale przynajmniej postanowiła się bardziej starać.
Następnego ranka, pierwsze co zrobiła to stawiła się u swoich przełożonych czekając na wytyczne. Jeżeli ktoś będzie chciał ją dopaść, to przynajmniej nie podda się bez walki.
 

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 16-04-2014 o 02:32.
Nimitz jest offline  
Stary 09-04-2014, 18:00   #7
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Irgun

- Dwanaście psubraty! Dwanaście! Widzieliście to?! Dwanaście!! No co się tak gapicie, płaćcie teraz! Uhu, zabawię się dzięki wam panowie jak tylko wrócimy, oj oj pofolguję sobie. Dziękuję za hojność i polecam się na przyszłość - mężczyzna o niesamowicie bujnym zaroście a dość niskim wzroście, za co nie raz już brany był za krasnoluda którym zdecydowanie nie był, z entuzjazmem pakował do sakiewki mały stosik monet. Wszyscy powoli rozchodzili się, niektórzy złorzecząc zwycięzcy lub przeklinająca własną głupotę inni jeszcze przez chwilę próbując namówić zwycięzcę by dał im szansę się odegrać. Mężczyzna odgonił natrętów ruchem ręki dodając.
- Olidammar daje i zabiera, nie mam zamiaru kusić losu jak i wy. Spadajcie zanim przetrzepię wam skórę. - Nie wiadomo jak by się to wszystko skończyło bo chętnych było dwóch czy trzech a perspektywa odzyskania pieniędzy wydawała się bardzo kusząca nawet jeśli przyprawiona kilkoma siniakami gdy mocny kobiecy głos przerwał chwilę napięcia.
- Dobrze cię widzieć Et, nadal dorabiasz na boku skubiąc nowych? - samo spojrzenie na wojowniczkę która nie dość, że wzrostem przewyższała zgromadzonych mężczyzn, to i świadomość, że w razie czego stanie pewnie po stronie owego Eta wystarczyła by zniechęcić pozostałych graczy.
- Irgun!! No oczom nie wierzę! No na bogów Irgun?! No nie, no to ta sama Irgun?! A taką malutka cię pamietam! A tu patrzcie no, jak mi wyrosłaś! Daj no pyska. - Etadotymus nie czekał na zaproszenie i sam zaczął obściskiwać kobietę na zmianę to lamentując jak to dawno jej nie widział, na zmianę chwaląc bogów za ten szczęśliwy zbieg okoliczności, od czasu do czasu podszypując Irgun po jej krągłosciach. Gdy powitaniom było dość Et, gdyż sam mężczyzna pełnego swego imienia nienawidził, za co często winił swoich rodziców jakoby życie utrudnić mu chcieli, zaczął zasypywać kowalkę pytaniami o minione dwa lata, kiedy to ostatnio się widzieli. Et dobrze pamiętał Irgun jako, że osobiście zajmował się jej szkoleniem zanim przeniosła się do królewskiej kuźni, była też jedną z bardzo nielicznych osób które znały pełne imię wojownika.

Dzień zdawał się mijać niczym z bicza strzelił, Etadotymus mimo aparycji barbarzyńcy i gadatliwego awanturnika był bystrym i inteligentnym człowiekiem. Nie dało się go pociągnąć za język, a wszelkie rozmowy sprytnie kierował z powrotem na neutralny grunt, czy to wspominając stare czasu czy dopytując się o losy Irgun, czy też opowiadając o własnych lub towarzyszach z którymi wspólnie służyli. Historii było mnóstwo, wino też gładko spływało przez gardło i choć nie najlepszej jakości dobrze gasiło pragnienie. Gdzieś w między czasie garnek z pyszną, tłustą kaszą, która to przywoływała następne opowieści i wspomnienia, bulgotał wesoło. Tak jak powiedział Beren, kilku żołnierzy z jej oddziału przybyło do obozu by zająć się szkoleniem nie doświadczonych ochotników. Wraz ze zbliżającym się wieczorem, powoli schodzili się towarzysze ze starej kompanii, których to jednak Irgun nie rozpoznawała. Wszyscy jednak witali ją, jak by znali się od lat i takim też darzyli się szacunkiem i respektem. Nie była to grupa tak liczna i takich osobników jakich można by się było spodziewać od takiego zadania.
- Szpony nie puszczą póki nie wydasz ostaniego tchu, co? - zażartował Et, przy okazji wznosząc kufel. Wszyscy wznieśli swoje ale niektórzy krzywo uśmiechali się do tego toastu, czemu wojowniczka wcale się nie dziwiła. Zgromadzeni weterani faktycznie zasługiwali na to miano. Większość z nich nie miała przy najmniej jednej kończyny, część z nich była w wieku Berena a może i byli starsi, niż zdawało sie wiekowy kowal, żołnierze z którymi nikt nie bardzo wiedział co zrobić. Nie czyniło ich to bynajmniej mniej niebezpiecznymi, zwyczajnie niechcianymi, na pewno też nie można było im odmówić zapału i ducha walki, żaden nie pozwalał by ponury nastrój długo się utrzymywał traktując poniekąd Ingrid i Eta jak nowicjuszy zarówno w arkanach wojny, picia i sztuce snucia opowieści.

Ciężko było odmówić kompanom z pod tego samego sztandaru, szczególnie gdy żołnierz który co chwilę puszczał do niej oko mógł by być jej dziadkiem i wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że chętnie przetrzepał by dziewczynie skórę w ten czy inny sposób. Prośba wydawała się prosta, ale jak to na wojnie, wszystko co proste zwykle jest trudne do wykonania. Wojowniczka miała zwyczajnie pomagać w szkoleniu nowicjuszy, oznaczało to jednak całodzienne przebywanie w polu i zaniedbanie obowiązków w kuźni, której prowadzeniem jednakBeren z Gurumem poradzili sobie doskonale. I tak zaczęła się codzienna harówka od świtu do zmierzchu tak inna od pracy przy kowadle, coś czego Irgun kiedyś sama zakosztowała a co miała teraz przekazać innym. Nikt nie wiedział ile mają czasu nim przyjdą rozkazy wymarszu, nikt nie wiedział czy rezerwa będzie trzymana tylko w odwodzie czy od razu będą rzuceni na teren działań wojennych. Nikt nie wiedział kompletnie nic. Dlatego też doświadczenie podpowiadało by rekrutów przygotować na dosłownie wszystko. Zaczęły się godzinne szkolenie musztry i przeróżnych formacji, krzyki aż do zdarcia gardła i używanie wierzbowych witek na poganianie bardziej opornych, opieszałych lub ślamazarnych. Ćwiczenia z kijami i drągami które miały zminimalizować ewentualnych rannych i tak zebrały swe żniwo, nie obyło się też bez pręgierza by uspokoić co bardziej krewkich rekrutów. Najgorszym jednak częścią były symulowane bitwy które rozpoczęły się gdy tylko zdecydowano że każdy potrafi utrzymać poprawnie kij i jako tako się nim posługiwać. Ćwiczenia ukazały jedynie, jak dużo jeszcze brakuje tym żołnierzom do tego by stanowić jakieś istotne wsparcie dla walczącej armii. Nikt się jednak nie poddawał, oprócz kilku przypadków dezercji morale w obozie były wysokie. Dwa tygodnie po rozpoczęciu treningu przybył królewski goniec z rozkazami wymarszu.

Cinett

Cienett tylko mocniej zagryzła wargi gdy uderzenie pałki trafiło ją w dłoń a drąg którym od kilku dni próbowała nauczyć się posługiwać upadł u jej stóp. Po kilku dniach ćwiczeń w jednym z oddziałów, z którym to miała praktykować swoje umiejętności magiczne, by zarówno samej nauczyć się jak nie poranić swoich towarzyszy zaklęciami ale i by oni również nauczyli się jak chronić dziewczynę nie wchodząc w zakres działania jej czarów, ledwie mogła się ruszać. O ile starsi żołnierze okazywali jej jeszcze trochę szacunku i dbali o to by nie zrobiła sobie krzywdy, zarówno na ćwiczeniach jak i na treningu z bronią, to rekruci nie byli już tak delikatni i przyjemni, a przy najmniej nie wszyscy. I nagle to wszystko się skończyło, skończyło się wstawanie o świcie i posiłki dzielone z całą resztą wojska, skończyły się krzywe spojrzenia czy kąśliwe uwagi na temat jej ubioru, skończyły się zapach potu i śmierdzących nie mytych ciał jej “towarzyszy”. Jedyne co się nie zmieniło to Herbert którego wcześniej widziała tylko rankami gdy szykował jej śniadanie oraz wieczorem gdy przygotowywał jej gorącą kąpiel oraz podawał obiad. Zdawało się, że pod jej nieobecność Kruk i służący nawiązali jakąś nić porozumienia, ptak nie dość, że często przyglądał się mężczyźnie przy pracy to nawet jadał mu z dłoni gdy ten przynosił mu jakieś ptasie przysmaki. Może i zaklinaczka przejęła by się bardziej gdyby zwyczajnie nie była tak zmęczona i obolała, co Kruk oczywiście nie pozostawił bez komentarza nazywając ją kukłą do ćwiczeń i ślepym strachem na wróble gdy ta zagroziła zamknięciem go w klatce.

Treningi bynajmniej się nie skończyły, Cinett po prostu dostała osobistego trenera tak jak to zresztą powinno być od samego początku. Młody mężczyzna, który wydawał się być w wieku dziewczyny cały pierwszy dzień poświęcił zwyczajnie tylko na to by nauczyć ja tylko jak poprawnie trzymać kij oraz kilku podstaw z walki tą wydawało by się śmieszną bronią. Ćwiczenia wydawały się miłą odmianą i zostawiał zaklinaczce całkiem sporo czasu na inne zachcianki, choć pierwsze dni spędzone w obozie wydawały się trudne i zwiastowały kłopoty, teraz zdawało się że szlachcianka łatwo mogła by się przyzwyczaić do takiego trybu życia. Jeśli tylko uda jej się wykreślić z planu dnia te ćwiczenia cała reszta powinna być już całkiem prosta, już teraz miała prawie połowę dnia tylko dla siebie, z drągiem też szło jej coraz lepiej i całkiem sprawnie radziła sobie z kukłą do ćwiczeń. Tak samo też uważał Herbert i jej nauczyciel, kukłę więc szybko zastąpił człowiek z kijem bardzo szybko udowadniając pewnej siebie dziewczynie, że jeszcze sporo lekcji przed nią zanim będzie choćby stanowić dla swego nauczyciela zagrożenie.
- Łajza, łajza, nie zdarana łajza - rozwrzeszczał się kruk przekrzywiając drwiąco łepek, Herbert wbijał wzrok w ziemię więc ciężko było powiedzieć czy się śmiał czy po prostu nie było nic ciekawego do oglądania w tym pokazie niezgrabności.
- Nie jest to takie proste jak się wydaje a naśmiewać może się każdy dureń. - te słowa młodzieniec szkolący Cinett skierował prosto do Kruka.
- Dobrze ci idzie pani, masz dobry chwyt, tylko musisz się trochę bardziej skoncentrować. Pomyśl o tych wszystkich ciosach które ćwiczyłaś na kukle, to nie jest wcale takie trudne. - chłopak uśmiechnął się podając zaklinaczce kij.
- Kukła nie oddaje - wyszeptała pod nosem czarodziejka a głośniej dodała - Może drogi Herbercie ty spróbujesz a ja postoję i się pośmieję, znaczy popatrzę i może się czegoś nauczę. - ilość jadu zawartego w tych słowach powaliła by wołu. Służący zaskoczony obrotem sprawy spojrzał zaskoczony na obydwoje walczących po czym odchrząknął głośno i stwierdził.
- Muszę zrobić pranie. - była to najgłupsza wymówka jaką Cinett kiedykolwiek słyszała, tak głupia, że pozwoliła Herbertowi szybkim krokiem oddalić się od miejsca ćwiczeń.

Miejsce Herberta szybko zajął ktoś inny, na początku szybko odciągnięty przez towarzyszy rzucił tylko krótki uśmiech rudowłosej dziewczynie, która rozproszona przypłaciła to następnymi otarciami i jednym czy dwoma komentarzami na temat skupienia się na ćwiczeniach. Drugi dzień młodzieniec został już znacznie dłużej udając poniekąd, że robi coś innego, Cinett jednak często łapała go na tym, że spoglądał w jej kierunku, jednak chłopak który ją szkolił gdy tylko zorientował co jest powodem braku uwagi jego uczennicy zwyczajnie zamienił się z nią miejscami. Trzeciego dnia młody rycerz nie pojawił się wcale sprawiając, że wszelkie nie powodzenia kilku ostatnich dni odbiły się silnie na wszystkich którzy weszli rudowłosej w drogę, nawet Kruk wydawał się być milszy niż zazwyczaj. Dzień czwarty nie wydawał się różnić zbytnio od poprzednich, oczekiwanie na szlachcica którego imienia nawet nie znała, było zwyczajną głupotą i wręcz emanowało naiwnością, cechami z którch Cinett była dumna, że ich nie posiada.
- Auć - zaklinaczka chwyciła dłoń i zaczęła ssać obolały palec z którego zdartej skóry powoli sączyła się krew.
- Pani, skup się proszę.
- Skup się, skup się. Tylko tyle potrafisz? Powtarzać jedno zdanie w kółko i okładać mnie tym kijem od szczotki? Co ja właściwie komuś tym zrobię? - Cinett próbowała jeszcze kopnąć drąg ale nie trafiła i straciła by równowagę gdyby nie czyjeś silne dłonie jej nie podtrzymały.
- Pani? - nauczyciel wyciągnął dłoń by jej pomóc ale głos mężczyzny który ją podtrzymywał był niczym bicz.
- Tą panną ma się kto opiekować, a ty wyraźnie nie znasz swego miejsca pachołku. W moim domu już byś wisiał za uderzenie szlachcianki, więc uważaj się za szczęściarza. Poza tym to zwykła strata czasu by uczyć posługiwać sie kijem, chłopska broń nie ma szans w starciu z wojownikiem uzbrojonym w miecz i tarczę. Co zresztą zaraz mogę ci udowodnić. - pogarda do niższego stanem była aż nadto wyczuwalna a chęć zmierzenia się z niżej urodzonym i przelania jego krwi aż nadto wyczuwalna. Spojrzenia mężczyzn spotkały się ale to nauczyciel w końcu spuścił wzrok obwieszczając.
- Lekcja skończona pani.
- Wybacz moje maniery panno de Garlande. Jestem Anjun z rodu Nazevroth. Reprezentuję mego ojca Argglwytha Rhonena Nazevroth. Jeśli pozwolisz pani, tak cudowny kwiat powinien być wielbiony z odpowiednią dbałością, przez kogoś kto doceni jego urodę w tym zaniedbanym ogrodzie. Czy pozwolisz bym towarzyszył ci przez resztę dnia? -wybawiciel skłonił się głęboko, po czym podał pannie Cinett dłoń wyraźnie oferując swoje towarzystwo. Pobyt w obozie wydawał sie być coraz bardziej interesujący.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 09-04-2014 o 18:45.
Uzuu jest offline  
Stary 09-04-2014, 18:44   #8
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Ezekyle


- W imieniu jaśnie nam panującego Owena I, Wielkiego Diuka Geoffu oraz Llwyra ziem Ffwrynthol Dol, za kradzież oraz próbę dezercji Cada z Hornwood, Sayird z Gorny oraz Jero Drwal, zostają skazani na śmierć przez powieszenie. Za pomoc w ucieczce, udzielenie informacji oraz zdradę swego pana Rhik Mały dostaje dziesięć batów oraz zostaje skazany na utratę ręki którą podniósł na swego łaskawego panicza Davlana Larrerat. Karę wykonać.
Nikt nie klaskał ani nie zakrzykiwał, nawet na prowincji nie kazano tak okrutnie, kilka batów, noc w dybach czy w lokalnym loszku, kilka kopniaków od straży ale nic gorszego nigdy nie spotykało zwykłych złodziejaszków. Przy najmniej dopóki okradali równych sobie stanem. Ci którzy mieli zawisnąć oczy mieli wbite w ziemię, nikt z nich nie śmiał podnieść wzorku aż do ostatniego momentu gdy kat podbił stołki i zaczęli się szarpać na uwięzi liny. Ten którego zwali Rhik szarpał się i wrzeszczał, trzeba było dwóch mężczyzn by go przytrzymać ale potem słychać już było tylko szloch i zawodzenie. Nikt nie chciał tak skończyć.

- Głupcy - cicho wyszeptała Fedelmid, na tyle jednak głośno, że Sto szybko podłapał temat.
- A ja wam mówię, że w sumie to dobrze im tak. Głupcy, nie tylko, że nie potrafili dobrze zaplanować ale przede wszystkim bo dali się złapać. A zresztą po co uciekać? Sakiewkę w błoto a zwierzątka wszystkie ładnie podzielić i tyle by ich widzieli. Orzełki i lewki do mojej sakiewki, sowy mam już dosyć w kufrze u mej cioci, tylko gryfa szkoda co uciekł niecnota… - chłopak zaczął wyśpiewywać słowa popularnej wśród pospólstwa piosenki.
- Głupcy, zostali i zginęli, wszyscy. Zginęli? Powiedz Ezekyle? Wszyscy? - dziewczyna pociągnęła swego towarzysza za rękaw i zdawało się, że nie przestanie dopóki ten jej nie odpowie. Od kiedy się poznal,i z niewiadomej dla nikogo przyczyny tropicielka uczepiła się go jak rzep psiego ogona, włócząc się za nim prawie wszędzie, czasem chłopak miał problem by się wypróżnić jeśli w pobliżu nie było Sto by jej nie przytrzymać i wytłumaczyć, że Ezekyle zaraz wróci. Młoda tropicielka wpatrywała się teraz w mężczyznę niczym w najwyższą wyrocznię oczekując niepodważalnego werdyktu.
- Daj mu spokój. Jasne, że zginęli, a co mieli odfrunąć z pętlą na szyi? Pewnie tak będą dyndać do wieczora albo ich zostawią na pokaz. Tylko tego Małego szkoda, jak mu tam było. Pewnie jego pan chłopaka oskarżył bo sam sakiewkę zgubił. Nasza cudna szlachta nie? W wojsku przy najmniej się im nie panuje co? A przed Tjalfami tak samo zmykają albo i szybciej bo na koniach.
- Niektórzy walczą! - odpowiedziała nieco przytomniej dziewczyna, widocznie rozeźlona komentarzem Sto.
- To może i lepiej, będzie komu podziwiać jak wrócimy i będziemy im tyłki ratować. - wydawało się, że chłopak z plebsu nawet nie zauważył zmiany jaka zaszła w cichej przeważnie Fedelmid.
- My tu na ploteczkami sobie dzień umilamy a tam miłościwie panujący nam i dupy kopiący pan Aed czeka. Nie wiem jak wy ale ja tam się nie chcę przyjść ostatni.
Fakt był taki, że ten kto przybywał ostatni na ćwiczenia zawsze dostawał dodatkową robotę, a zbieranie strzał było chyba najłatwiejszą, którą do tej pory pół elf szkolący grupę w której znalazła się trójka towarzyszy wymyślił. Wszyscy zdecydowanie przyspieszyli kroku.

Dziwnym wszystkim się wydawało, że od kiedy łucznicy rozpoczęli trening nie dane im było poznać dowódcy oddziału. Minął przeszło tydzień a jedynymi osobami które wydawały rozkazy byli weterani przydzieleni do każdej z grup. Codzienna rutyna powoli zaczynała działać wszystkim na nerwy, wydawało się po prostu, że dzień w dzień wszyscy od świtu do zmierzchu powtarzają te same czynności. Nałóż strzałę, wyceluj, spuść cięciwę, nałóż strzałę, dystans dwieście kroków, wyceluj, spuść cięciwę. Dla poniektórych te proste zadania nadal były trudne do opanowania ale znaczna część grupy doskonale sobie radziła ze strzelaniem na wyznaczone przez chorągiewki odległości. Może dlatego wszyscy z takim entuzjazmem przyjęli wiadomość o planowanych ćwiczeniach w których wraz z piechotą mieli symulować starcie. Wszyscy aż rwali się do bitwy, każdy chciał udowodnić swoje umiejętności i gotowość, specjalnie na tę okazję przygotowane strzały miały nie dopuścić do prawdziwych obrażeń ale jak wszyscy wiedzieli wypadki się zdarzały, ktoś widocznie uważał, że kilka siniaków jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Starsi doświadczeniem sprawdzali cały ekwipunek, nakładali cięciwę lub sprawdzali lotki nowych strzał.
- Ciekawa modlitwa, chcesz się nią podzielić z kimś specjalnym? - chrapliwy głos zasyczał tuż przy uchu Ezekyle, głos który chłopak już gdzieś słyszał i który nie pozwalał pozostać zapomnianym. Młody łucznik odwrócił się by spojrzeć na tego, który ośmielił się zakłócić jego przygotowania. Pomarszczony starzec który przed nim stał wydawał się dziwnie znajomy. Przymrużone oczy wnikliwie przyglądały się chłopakowi, dziadek mlasnął głośno prawie bezzębnymi ustami po czym znienacka zdzielił łucznika w kostkę kosturem, którym jeszcze przed chwilą się podpierał.
- Duży, głupi i wolny. - wydawało się jak by oceniał bydło na sprzedaż i chciał wytargować jak najlepszą cenę od sprzedawcy, spoglądał teraz z pewnym obrzydzeniem jak by żałował, że ubrudził swój kij.
- I zdecydowanie za dużo gadasz, zginiesz. - jak by te słowa miały w sobie jakąś złowieszczą przepowiednię, kilka osób odwróciło się w ich stronę. Całą scenę zdecydowanie przerwało przybycie dwóch konnych rycerzy, z których jeden błyskawicznie zeskoczył na ziemię, podbiegł i natychmiast klękając przed starcem, obwieścił.
- Panie Thion, jak zwykle ciężko cię znaleźć. Wszyscy już na Ciebie czekają. Weź mego wierzchowca panie, mój towarzysz będzie Cię eskortował.
- Raczej pilnował bym gdzieś znów nie zniknął, co Thored? - niewinnie wycharczał starzec.
- Wskazywał drogę i odganiał natrętów. - grzecznie poprawił go rycerz.
- Tak, tak, oczywiście. Miłego spacerku. - złośliwie dodał Thion, jeszcze raz spoglądając prosto w oczy Ezekyle zanim wsiadł na konia i odjechał. Niedługo po tym rozpoczęła się bitwa.

- Nie dajcie mi długo czekać na odpowiedź. - bitwa była skończona a Aed właśnie obwieścił swą propozycję dwójce młodych tropicieli, mieli czas do świtu by się zastanowić. Pół elf przyszedł do Ezekyle i Fedelmid zaraz po przegranej bitwie w której, broniąca ich piechota rozpierzchła się gdy zaczęła dostawać cięgi i w trakcie ucieczki wpadła w łuczników powodując jeszcze większe zamieszanie, cała grupa półelfa całkiem nieźle dawała sobie radę ale siła złego na jednego i w końcu musieli poddać się przewadze liczebnej “wroga”. Teraz siedzieli w ciszy panującej między namiotami, liżąc zaszczytne siniaki i obtarcia których zwycięzcy nie żałowali tym którzy bronili się najdłużej. Aed twierdził, że każdy z dowódców grup dostał rozkaz by wybrać kilka osób, bystrych i sprytnych, najlepiej tropicieli i łowców, którym zostanie powierzone szlachetne zadanie bycia oczami i uszami wojska - zostaną zwiadowcami. Dodatkowo jeśli tylko potrafią jeździć konno to dodatkowo dostaną wierzchowca. Oczywiście żołd zostanie zwiększony o pół srebrnika dziennie a szkoleniem zajmie się sam wielki łowczy królewski, który to zresztą nadzoruje też oddziały łuczników. Gdy Fedelmid zapytała czemu akurat oni, pół elf wzruszył tylko ramionami po czym stwierdził.
- On sam o was pytał, dokładniej o ciebie Ezekyle.

Kilim


To było zwyczajnie jak powrót do szkoły tylko gorzej bo ucieczka z zajęć wiązała się z konsekwencjami których biedny gnom nie bardzo chciał doświadczać. Właściwie wszystko co wykraczało poza zasady ustalone przez Soba było karane. Nie wolno było biegać, podnosić głosu, przekraczać przerwy dozwolonej na jedzenie, były też kary dla spóźnialskich oraz tych którzy kończyli pracę jako ostatni. Bo jak sie okazało Kilim nie był jedynym który miał unikalny talent do magii, było ich kilkunastu, jedna czy dwie kobiety a poza tym sami mężczyźni. Od rana do wieczora słuchali nudnego maga i uczyli się znaków które dla wszystkich wyglądało jak goblinie bazgroły, a uczenie się poprawnej wymowy po szczególnych sylab czy właściwych gestów do wyzwolenia całego zaklęcia było zwyczajnie głupie. Wszystko to było by jeszcze do zniesienia gdyby nie okazało się, że zwierzęta również nie są mile widziane w trakcie zajęć. Chyba po raz pierwszy w swym króciutkim życiu łasica Sari wylądowała w klatce. Kilim uczył się powoli, jak się szybko okazało wolniej niż reszta grupy, wszyscy zdawało się łapali wskazówki i porady starego maga łatwiej niż mały gnom. Co było niezwykle denerwujące po tygodniu Sob wybrał najlepszą dwójkę ucząc ich jednego czy dwóch prostych zaklęć, którym to faktem prymusi chwalili się na każdym stopniu szczególnie nie szczędząc tych, którym nie szło najlepiej.

- Uciekniemy stąd - schowany pod kocem wraz z łasicą gnom cichutko szeptał do swego zwierzaka. Prosta gnomia sztuczka pozwalała gryzioniowi odpowiedzieć, niestety inteligencja małego ssaka pozostawała wiele do życzenia.
- Jedzenie? - zapytała zaciekawiona łasica, odrobinę przekrzywiając główkę i czyszcząc swoje długie wąsy.
- Jedzenie wykombinujemy po drodze. Wracamy do domu Sari.
- Klatka? - ponownie spytała łasica, chowając się głębiej w fałdy koca tak że tylko jej pyszczek wystawał i ruszał nie spokojnie.
- Do klatki to pójdziecie jak powiem o wszystkim mistrzowi! - zerwany koc poleciał gdzieś na środek wspólnego namiotu który gnom dzielił z około połową reszty uczniów, ujawniając spiskowców. Młody chłopak, który nie miał więcej niż 15 lat próbował złapać łasicę, ale małe zwierzątko tylko ugryzło go w palec po czym zwinnie wymknęło się, chowając pod koszulą Kilima.
- Wyrzuci cię! I załatwi ta głupią fretkę! Pożałujesz! Widzicie ugryzła mnie - Chłopak, jeden z prymusów maga zdołał już obudzić cały namiot i wszystkim teraz pokazywał swoją ranę. Mimo krzyków i gróźb bał się podejść bliżej cały czas niespokojnie spoglądając na wybrzuszenie pod koszulą gnoma. Reszta uczniów patrzyła się niepewnie na to co się działo, choć może Kilim nie był najlepszy w grupie, to jednak był lubiany przez większość uczniów, a już szczególnie Syri która nie jednemu z nich potrafiła poprawić humor po ciężkim i długim dniu.
- Kurduplu, wracaj do swojej nory krecie! Nie wierzycie mi?! Zaatakował mnie, nasłał na mnie tego szczura! Ma krew na pyszczku!-
Chłopak rzucił się na gnoma próbując udowodnić swoją rację. Ten czyn jak by przepełnił czarę. Wszystki emocje które gnom dusił w sobie od czasu przybycia do obozu, cała złość, która kotłowała się w nim gdy był upokarzany i nie mógł nawet powiedzieć słowa, cała wolność którą mu odebrano i to, że ktoś jeszcze próbował odebrać mu jedynego przyjaciela który wiernie towarzyszył mu przez całą wyprawę, podtrzymywał na duchu i był powiernikiem wszystkich jego sekretów. Gnom poczuł, jak to wszystko gromadzi się w nim tylko szukając ujścia. Półświadomie wypowiedział nieznane sobie słowa i podniósł dłoń palcem celując w serce napastnika. Biały, lodowato zimny promień powalił atakującego dzieciaka na ziemię. Nikt nie śmiał się odezwać, dopiero po chwili namiot wypełnił się okrzykami przerażenia.

- Na szczęście dla ciebie Faleh żyje. - gnom siedział na twardym krześle w namiocie maga, tym samym do którego zaraz po przyjęciu propozycji czarodzieja został przyprowadzony. Sari mocno tulona do piersi malucha próbowała się wyswobodzić ale Kilim był zbyt przerażony rozwojem sytuacji by pozwolić jej uciec.
- Kapłani dobrze się nim zajęli i jutro wróci na zajęcia. Pewnie będzie miał bliznę ale to go może trochę przytemperuje i nie będzie już tak zadzierał nosa. - Sob splótł ręce i w milczeniu długo przyglądał się swemu podopiecznemu.
- Zostaniesz tutaj i nadal będziesz się uczył, wiem kim jesteś choć w normalnych warunkach wykopał bym cię na bruk to mamy wojnę. Na pewno na coś się przydasz. Aha i jeszcze jedno, jesteś w wojsku a ucieczkę tutaj nazywa się dezercją. Karą za dezercję jest śmierć. Zapamietaj to lepiej.

Uillam



Mgła zdawała się być nieprzebytą ścianą, tylko z jej głębi dobiegały odgłosy rannych i przerażonych towarzyszy Uillama. Coś na nich polowało i zabijało każdego kto tylko próbował odłączyć się od grupy, grupy której już nie było a teraz każdy z nich na własną rękę próbował wydostać się z tego koszmaru. Chłopak potknął się o coś, by dopiero po chwili przerażenia zobaczyć że to zakrwawione zwłoki. Twarz elfiego dowódcy zastygła w wyrazie grozy i niemego krzyku którego martwe ciało nie mogło już z siebie wydobyć.
- Uillam - cichy słodki kobiecy szept niósł się przez pasma mgły wzywając mężczyznę do jego źródła.
- Chodź do mnie Uillam, uciekniemy razem. - głos był kojący i obiecujący bezpieczeństwo.
Wtedy dopiero bard zdał sobie sprawę, że był to jedyny dźwięk jaki wydobywał się z mgły, wszystkie krzyki ucichły.
- Zaśpiewaj dla mnie Uillamie, zaśpiewaj mi kołysankę, zaśpiewasz mi jak cię znajdę? Dobrze?
Zimna dłoń zacisnęła się na nodze chłopaka trzymając ja w żelaznym uścisku, martwa ręka elfiego dowódcy nie chciała puścić nie pozwalając chłopakowi wstać i biec. Tuż przy jego uchu rozbrzmiał kobiecy szept śmierdzący zgnilizną i świeżo rozkopaną ziemią.
- Tu jesteś.

- Obudź się! Chłopcze, obudź się! - czyjeś silne ramiona potrząsały ciałem barda niczym szmacianą lalką, Uillam niczym ryba wyciągnięta z wody łapczywie zaczął łapać powietrze szarpiąc się i wyrywając. Trwało to chwilę zanim wszystko się nie uspokoiło a chłopak w milczeniu nie napił zimnej wody.
- Znów miałeś koszmary, źle było tam u ciebie co? Zresztą to nie moja sprawa, spróbuj zasnąć bo rano znów dadzą nam wycisk.
Mężczyzna który od kilku nocy opiekował się młodym bardem nie miał imienia, wszyscy zwyczajnie nazywali go Drwalem. Zarośnięty i ze skołtunionymi włosami jak by faktycznie wyszedł z lasu, wyższy o głowę od przeciętnego mężczyzny i szeroki jak dwóch , Drwal był przerażającym osobnikiem. Miał za to gołębie za co cenili go szczególnie ci którzy kogoś stracili, wszyscy przychodzili do niego ze swymi troskami choćby i najgłupszymi i gdy on mówił że będzie dobrze i wszystko się ułoży, jakoś łatwiej było w to uwierzyć, gdy niczym ojciec głaskał ludzi po głowie swymi wielkimi łapami.
- Śpij chłopcze jutro nam zaśpiewasz do śniadania coś skocznego.
Uillam siedział jeszcze długo rozmyślając o minionych wydarzeniach sprzed kilku tygodni, wydarzeniach które najchętniej wymazał by ze swojej pamięci, o których pragnął by zwyczajnie przenigdy się nie wydarzyły. Nawet nie zauważył gdy wstał świt.

Tego wszystkiego miał już okazję doświadczyć, to wszystko wracało szybciej niż by się nawet spodziewał lub tego chciał. Uillam do obozu przybył dość późno w porównaniu do reszty rekrutów, tamci mieli już za sobą podstawy posługiwania się bronią i jakieś ogólne ćwiczenia, przede wszystkim znali się już przynajmniej pobieżnie i mieli wspólne historie do opowiadania, z placu ćwiczeń co prawda ale zawsze jakieś. Był tu kilka dni a większość osób traktowała go po trochu jak obcego po trochu jak nieopierzonego chłopca który nie da rady nawet utrzymać piki. Szybko wyprowadził wszystkich z błędu nie tylko pokazując że potrafi posługiwać się nie tylko mieczem ale i włócznią, to gdy zagrał im kilka skocznych melodii stał się dość popularną i lubianą osobą. Nocne koszmary barda nieco odpychały ludzi ale każdy mógł łatwo zrozumieć, że nie wzięły się z niczego co tylko przysporzyło mu więcej sympatii u tych o miększym sercu. Zaledwie kilka dni by się zadomowić, zaledwie kilka dni by poznać nowe imiona i historie które za sobą skrywały. Te kilka dni pośród ludzi którzy śmiali się i żartowali, dzielili troskami, nadziejami i pragnieniami. Gdy szóstego dnia pobytu barda w obozie przybył królewski goniec, wszyscy nagle zdali sobie sprawę jak okrutnie się oszukiwali. Nie dało się uciszyć wciąż powtarzanej z ust do ust plotki “Ruszamy na woję”.

***


Ognisko płonęło wysokim jasnym płomieniem, a zgromadzeni cicho wsłuchiwali się w dźwięki muzyki. Niektórzy starali się nie postrzeżenie ocierać rękawem zmęczone oczy, niektórym wyrwało się głośniejsze westchnięcie gdy smutno kiwali głowami, jak by zgadzając się ze słowami pieśni, jak by sami widzieli podobne widoki, które pieśń zwyczajnie przywróciła z zatartych wspomnień lub niedawnych wydarzeń. Młode i stare twarze patrzyły po sobie gdy pieśń ucichła, nikt nie chciał przerwać ciszy bo zdawało się że cały obóz zamilkł na ten jeden moment. Ktoś wstał i odszedł od ognia być może zbyt przytłoczony powagą i nostalgią pieśni. Ludzie i nieludzie siedzieli w koło i gdy rozbrzmiała nowa pieśń, wszyscy patrzyli po sobie jak by przychylnej, jak by lepiej rozumiejąc, że wszyscy razem idą na wojnę i wszyscy razem będą stawać naprzeciw tego samego wroga. Jaki kolwiek powód nie kierował każdym z nich, by przyłączyć się do wojska, każdego z nich śmierć mogła zagarnąć w swoje ramiona jednym ciosem swej kosy.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 11-04-2014 o 08:28.
Uzuu jest offline  
Stary 12-04-2014, 21:29   #9
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Jeśli tak miały wyglądać przygody i zostawanie wielkim magiem, to chyba wolał wrócić do domu i grzecznie raz jak nigdy wziąć się a naukę. Ze szkoły można było zwiać, stąd już nie do końca. Wahał się między szansą na coś wielkiego, a rzuceniem tego wszystkiego, porządek nie był dla niego.


Nie po raz pierwszy naradzał się z Sari nad ucieczką i rzuceniem wszystkiego. Jedyną różnicą było to, że jeden z idiotów, którym tutejszy porządek odpowiadał, podsłuchiwał to, co nie było przeznaczone dla jego uszu. Potem wszystko wymknęło się spod kontroli, poczuł gniew, lub raczej wściekłość. Krew się w nim po prostu zagotowała a pozostałe uczucia wyparowały, zostawiając go w środku zimnym na chwilę. Na tyle długą, że bez udziału głowy, skrystalizowało się to w lodowaty promień, który popędził w stronę serca chłopaka. Zakończyło to atak, ale wpędziło go w większe tarapaty niż mógł się spodziewać.


Pogadanka u Soba nie była najprzyjemniejsza, chociaż miewał gorsze. Zapytany o to czym niby jest Kilim, z niesmakiem odparł że czarownikiem, a potem wyjaśnił dokładniej czym są. Już ponownie w swoim posłaniu gnom mocno się nad tym zastanowił. Z wyjaśnień maga, wynikało że główna różnica polegała na tym, że czarodzieje musieli zniekształcać magię a czarownicy używali ją w formie bliższej naturalnej, najczęściej dzięki dziedzictwu krwi. Gnom uśmiechnął się pod kocem, teraz rozumiał, lub tak mu się zdawało. Magowie zazdrościli czarownikom ich naturalności.


Kolejne dni mijały nużąco. Nawet nie z powodu zajęć w namiocie maga, w czasie których Sari musiała siedzieć w klatce, co irytowało zarówno ją jak i samego gnoma, co bardziej z powodu niemożności wyrwania się choćby na chwilę z trybików. W tych godzinach posiłki, w tych zajęcia, w tych nauka, momentami irytowało go nawet że w konkretnych godzinach były godziny wolne. Te ostatnie jednak z przyjemnością wykorzystywał zwiedzając obóz na ile było to możliwe i bezpiecznie. Starał się w miarę zaprzyjaźnić z tymi, którzy nie uznali go za potwora po tym jak potraktował mrozem wścibskiego chłopaka. Na samego Faleha z kolei uważał, obserwował go, mimo że ten starał się wszystkich unikać. Rachunki między nimi jeszcze nie były załatwione. Wątpił by chłopak przyjął grzecznie nauczkę, ten typ bywał mściwy, tyle wiedział. Nawet pomimo faktu że do tej pory zwykle miewał styczność jedynie z gnomami.


Mimo że był to obóz wojskowy, a jedzenie mieli przydziałowe, udało mu się zdobyć plaster miodu i nieco dodatkowego suszonego mięsa. Nie planował jeszcze uciekać z obozu, zwłaszcza po groźbie maga, ale wolał być przygotowany. Niezależnie od tego, czy obóz miałby zostać zmieciony, czy nagle przeniesiony, czy też zwyczajnie postanowiłby dać nogę, nie zważając na groźbę śmierci. Poza tym, próbował rozczytać tajemne bazgroły, jakie usiłował wbić w jego głowę Sob oraz nie podpaść bardziej niż to absolutnie niezbędne by nie zwariować. Ta ostatnia część była najtrudniejsza i naprawdę wystawiała wrodzoną dobroć gnoma na próbę. Nieco pomagała mu to wszystko przetrwać krasnoludka Toruna, starsza od Kilima, ale również dość młoda jak na standardy obu ludów. Obiecała mu nawet, że jeśli będzie trzeba, to schowa gdzieś wszędobylską Sari.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 13-04-2014, 00:01   #10
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- To nie jest dobry pomysł - Sto jak zwykle nie potrafił utrzymać języka za zębami.
- Nie pytałem cię o zdanie.
- Pamiętasz ostatni raz, ty wariacie?! Tuel zrobił z ciebie miazgę i następnego dnia stanąłeś na nogi tylko dlatego że zawlokłem twoją durną, skopaną na miazgę rzyć do Uszatego!

To na chwilę dało Ezekyle do myślenia. Na chwilę, i zaraz wrócił do owijania drugiej pięści rzemieniem.
- Sto, nie rozumiesz o co mi chodzi - chłopak sprawdził czy długie włosy nie wysmykują mu się i czy nie będą przeszkadzały w pojedynku. - Ale mniejsza z tym. Jeśli wygram to masz mnie odciągnąć. To bardzo ważne! Masz mnie odciągnąć, rozumiesz?

- No dobra - Sto ewidentnie był nieszczęśliwy, nie tylko z racji polecenia, ale też miejsca w jakim się znajdowali. Zaraz też dokończył wiązania, cofnął się i wraz z rzeczami tropiciela wtopił w tłum otaczający improwizowaną arenę. Ezekyle rąbnął pięścią o pięść.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - mamrotał, rozglądając się po zebranych w oczekiwaniu na przeciwnika. Z frustracji chciało mu się wyć. Już miesiąc minął od momentu kiedy zabił Keolandczyka.

Jak w każdym przypadku, przy obozie wojskowym momentalnie zaczęło się rozrastać zbiorowisko ludzi czerpiących zyski z obsługi żołnierzy. Szwaczki, wyrabiacze guzików, cyrulicy, wytwórcy wszelakich "cudownych" mikstur i napojów, szwaczki, uliczni artyści, muzycy, kucharze, kowale, prostytutki, wędrowni kaznodzieje, rymarze, chłopcy na posyłki ... prawdziwa ludzka ciżba, by ci od których była zależna również mogli żyć i funkcjonować. Między innymi zaś żyjący z hazardu wszelkiej maści, w tym z pokątnie organizowanych walk.

Sto wyszukał ten konkretny przybytek kilka dni temu. Wraz z Ezekyle zrazu został przywitany z nieufnością, ale koniec końców nikt nie miał nic przeciwko temu żeby obejrzeli kilka pojedynków pięściarskich i zapaśniczych. A trzy dni temu tropiciel stoczył pierwszą walkę. Przegraną, ale potraktował to jako nauczkę, a nie porażkę. Choć musiał przyznać że mocno wtedy oberwał, bo nim stracił przytomność wzięty w duszenie - walczył niczym demon, masakrując twarz przeciwnika i nieomal wyłupując mu oko, co Tuel odbił sobie chwilę później. Sto znał jednak i pokątnego kleryka, który za niewygórowaną opłatą przywrócił Ezekyle do stanu mniej więcej używalności.

Rozmyślania tropiciela przerwało przybycie drugiego zawodnika. Gwar zabrzmiał z nową siłą a zakłady na widok obu zawodników przybrały na intensywności. Ezekyle przypatrzył się przeciwnikowi ignorując hałasy.



Stary Tobias nie przedłużał nadmiernie oczekiwania, chyba nikt nie spodziewał się nie wiadomo jak emocjonującego widowiska. Ezekyle miał szczery zamiar wyprowadzić wszystkich z błędu.

- Teraz Phylip z Meurig zmierzy się z Ezekyle … jak ty się wreszcie nazywasz?
- Neriig-aguulsan - warknął wściekle tropiciel. Zaczynało go męczyć że nikt nie potrafi poprawnie wymówić jego nowego nazwiska. Z drugiej strony, sam był sobie winny przyjmując je, ale akurat to jakoś nie przeszło mu przez myśl.
- … z Ezekyle Nerikiem z Ahulsan! Obstawiajcie, dobrzy ludzie, zaraz zaczynamy!

Miedź i srebro, złoto przechodzące ze spracowanych dłoni do innych dłoni dostrzegał naprawdę jedynie z rzadka, bowiem między zgromadzony w namiocie plebs, którego ciężka woń roboczego wołu już przesycała powietrze, po prostu nie trafiało. Ezekyle to nie obchodziło, walczył z innego powodu niż pieniądze. Arogancki młodzik zamiast zająć się porządną rozgrzewką na podobieństwo przeciwnika, wziął się pod boki i obserwował go. A różnica była znaczna i wcale nie na korzyść chłopaka.

Ezekyle był wyższy, o dłuższych kończynach, Phylip z kolei potężnie umięśniony i od razu widać było w jego chodzie i postawie odruchy zapaśnika. Młodzik przypomniał sobie jak trzy noce temu przegrał walkę z podobnym przeciwnikiem. Wtedy był nieostrożny, ale teraz nie miał zamiaru popełnić tych samych błędów. Zaczynając choćby od tego że tym razem zawczasu natarł ciało oliwą by łatwiej wyślizgiwało się z chwytu.

Skinęli sobie głowami, ponuro i z kamiennymi twarzami, choć wyobraźnia Ezekyle dorysowała na ustach mężczyzny kpiący uśmieszek. To wystarczyło by obudzić w nim żądzę mordu.
- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than.

- Zaczynajcie! - głos Starego Tobiasa rozbrzmiał jednocześnie z ostatnim wyszeptanym słowem i Phylip skoczył do przodu usiłując pochwycić chłopaka. Ten rąbnął go prosto w nos i poprawił w skroń błyskawicznym uderzeniem. Zapaśnik zachwiał się i zatoczył do tyłu.

Ezekyle czuł niemal niepohamowaną chęć by rzucić się na oszołomionego przeciwnika i wykończyć go od razu, ale zamiast tego potrząsnął głową i ruszył za nim, zadając bezlitosne ciosy w twarz i tułów, osłaniając własną głowę przed uderzeniami, odskakując gdy Phylip usiłował go pochwycić. Z morderczym błyskiem w oczach okrążał zapaśnika niczym rekin wykrwawiającą się zdobycz. Ciosy które Phylip przyjął na początku walki były mocne i spowolniły go zauważalnie, i Ezekyle bezlitośnie z tego korzystał. Wrzask podnieconej tłuszczy, choć opinię tego śmierdzącego bydła miał głęboko w dupie, podpowiadał mu że takiej walki się nie spodziewała.

I naraz wszystko się zmieniło gdy Phylip zamarkował uderzenie w twarz, a tymczasem walnął go w splot słoneczny z taką siłą, że odebrało mu oddech.

Oczywiście, arogancki gnojek nie docenił doświadczonego przeciwnika.

Grad ciosów spadł teraz na jego głowę i brzuch, dostał też kopa w kolano i na moment sparaliżowało go z bólu. Phylip pochwycił go i rzucił na podłogę, a nim oszołomiony Ezekyle się połapał co i jak, miał już założony chwyt i jedną rękę przygwożdżoną do tułowia. Phylip wycisnął mu powietrze z płuc i polował na jego drugą rękę i tylko rozpaczliwie się miotając Ezekyle uniknął tego. Zresztą walka musiała się i tak zaraz skończyć, sądząc po tym jak zapaśnik gniótł go i zaciskał chwyt, i jeśli młodzik miał ją wygrać, musiał zrobić coś szybko.

Szarpiąc się, kopiąc i wydzierając obrócił się i wreszcie znalazł sposobność by uderzyć. Zacisnął dłoń w pięść i z rykiem nienawiści rąbnął zapaśnika w skroń, raz, drugi i trzeci, aż szczęka Meurigijczyka bezwładnie opadła a jego chwyt raptownie osłabł. Ezekyle wydarł rękę i chwycił Phylipa za włosy, a drugą znowu wymierzył uderzenie, masakrując usta i nos. Wrzasku tłumu już nie słyszał ponad biorącą go w swoje władanie obecnością z płaskorzeźby w zrujnowanej świątyni.

- Zostaw go!!! - ktoś wrzeszczał, ale Ezekyle tylko złapał dygoczącego Phylipa za gardło i zacisnął na nim palce twarde niczym żelazne sztaby, a ślina pryskała mu z ust rozwartych w morderczym grymasie. Ktoś pochwycił go za ramiona, za szyję, za tors i mimo furii młodzika siłą oderwano go od purpurowego, dławiącego się Meurigijczyka. Ledwo docierał do niego wrzask tłumu, zupełnie jak w Hochoch. Nie przemoc wywoływała ten wrzask - w końcu była to arena, miejsce nielegalnych walk - tylko czysta żądza mordu, która wypełzła z czarnej duszy nastolatka i owładnęła nim. Niektórzy zobaczyli dużo więcej niż powinni dla spokoju własnej duszy.

- Ezekyle! Ezekyle, do jasnej cholery, wychodzimy stąd!!! - ktoś krzyczał mu prosto w twarz i nagle młodzik zaśmiał się, jednocześnie z niepowstrzymanej wesołości i frustracji, rechotał, choć brzmiało to niczym warkot wściekłego psa. Zatoczył się, nagle osłabły.
- Wynoś się, ty bękarcie! - wrzeszczał Stary Tobias i Ezekyle odwrócił się ku niemu wraz z podtrzymującym go Sto.
- Nasze srebro! - odkrzyknął łucznik - Wygrał je uczciwie!

Właściciel areny najwidoczniej miał ochotę posłać ich do diabła, ale gdy spojrzał w oczy ciągle śmiejącego się Ezekyle zadrżał i cisnął sakiewkę pod jego stopy, nawet mimo tego że flankowało go dwóch silnorękich. Może miało z tym coś wspólnego i to że tropiciel miał już rękojeść miecza w dłoni.
- Nie wracajcie tu - warknął stary i młodzik wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem, choć popękane wargi i obita twarz pulsowały jaskrawym bólem. Sto złapał sakiewkę, ramię towarzysza zarzucił sobie na kark i pociągnął go na zewnątrz.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - Ezekyle mamrotał niczym obłąkany. Sto zadrżał i omal nie odepchnął towarzysza, ale zdał sobie sprawę że to nie byłoby mądre posunięcie.

Ezekyle czuł jak obecność go opuszcza i przejaśnia mu się w głowie. Przez chwilę kaszlał i spluwał, i walczył z przepełniającą go frustracją.

Będą następni.

Z powracającym uśmiechem spojrzał na Sto, choć głowa, tors i noga bolały go jak obite kowalskim młotem.
- A teraz zaprowadź mnie do Uszatego - rzucił do chłopaka. Młody wieśniak czasami się przydawał, jak na przykład do tego by znaleźć kleryka nie zadającego pytań, a który za perspektywę zapłaty starczającą na kolejny dzień w oparach jakiegoś alchemicznego świństwa leczył takie przypadki jak jego. Ezekyle gardził słabowitym akolitą Olidammary, ale nie zamierzał się z nim spoufalać, tylko szukać pomocy.

Miał nadzieję że wieść o tej walce rozniesie się po obozie. Jeszcze nie wiedział jakim echem się ona odbije, ale potrzebował rozgłosu by jego plany doszły do skutku…



Ezekyle nie zobaczył zamachu, raczej poczuł go przez skórę. Było jednak za późno by zdołał uniknąć ciosu i uderzenie przygwoździło go do ziemi, paraliżując bólem. W chwilę potem but wgniótł jego twarz w błoto.

- Zobaczyłem cię bez trudu, chędożony psi chwoście. Takiemu junochowi owce pasać i jebać, a nie za zwiad się brać - nienawistny głos pana Thiona przedarł się przez łomotanie krwi w skroniach chłopaka. - Powinieneś się skupić miast myśleć o dupie Maryni, inaczej pierwsza zawszona, zezowata pokraka cię wypatrzy i wypatroszy jak wieprzka.

Wielki łowczy królewski jeszcze raz nacisnął butem głowę Ezekyle, dając mu wyraźniej posmakować bogatej palety smaków błota, po czym cofnął nogę i lagę. Tropiciel zerwał się na równe nogi z twarzą bladą z wściekłości i żądzy mordu, i z palcami zakrzywionymi w szpony. Dyszał ciężko, spoglądając na starucha. Dopiero co wyobrażał sobie rozkoszny widok orka padającego ze sztyletem wbitym w kark, ale w tej chwili w zupełności wystarczyłyby mu zwłoki pana Thiona. Ten uśmiechnął się szyderczo. Stojący za nim nieodłączny rycerz Thored stał z dłońmi na biodrach, cichy i niewzruszony niczym skała. Obok zaś Fedelmid czaiła się przy drzewie z dziwnym, zakłopotanym wyrazem twarzy.

- Jeszcze raz, ty niedorobiony gówniarzu. Wybrałeś najgorszy możliwy kierunek by się podkraść. Skup się i postaraj, bo następnym razem przywalę w twój durny, głupi łeb miast w plecy - wyskrzeczał staruch znacząco poruszając solidną, dębową lagą i zawrócił do “obozu Tjalfów”, pilnowany przez Thoreda. - Co prawda nie mam złudzeń że jakaś nauka dotrze do tego garnka który nosisz na szyi.

- Zabiję go - warknął Ezekyle za znikającym między drzewami Thionem, oddychając szybko i próbując utrzymać morderczą wściekłość na wodzy. Fedelmid poskrobała się po głowie.
- Miał rację - wypaliła naraz. - Widzieliśmy cię od kilku ładnych minut, byłeś rozkojarzony i nieuważny.

Tropiciel wytrzeszczył na nią oczy bowiem kompletnie nie spodziewał się od niej krytyki. Jeśli już to zwykle wpatrywała się w niego jak w obraz i trzymała się blisko. Nie było w tym nic z romantycznego zadurzenia choć Sto tak właśnie żartował; zresztą, nieczęsto miał ku temu okazję bo Ezekyle widział go ostatnio bardzo rzadko po tym jak przeszedł do zwiadowców. Raczej dziewczyna poważała go ze względu na umiejętności pogranicznika w tropieniu i radzeniu sobie w lesie, a co bardzo mogło się przydać w nadchodzącym starciu z Tjalfami. Ezekyle był ciekaw co by się okazało gdyby zaprowadził Fedelmid do zrujnowanej świątyni…

Teraz jednak przyglądał jej się ze zdumieniem. Aed polecił ją łowczemu wraz z Ezekyle mimo że nie miała jego wyszkolenia, była jednak bardzo bystra i uczyła się szybko. Co do braku umiejętności “winić” raczej należało to że sama za spokojnych dni nie polowała w przeciwieństwie do jej braci, a zresztą szlachta polowała najchętniej z nagonki. Jak by nie było, Inquartt był z obojga bardzo zadowolony, choć też ciągle doradzał Ezekyle by uważał na pana Thiona. Na co jednak konkretnie - nie chciał gadać. Z tego co młodzik popytał w naprawdę nielicznych wolnych chwilach dowiedział się że dziadyga stoi nad grobem, a w zasadzie od dawna powinien w nim spoczywać; a jednak śmierć ciągle i ciągle omijała go szerokim łukiem. Ezekyle miał szczerą chęć dopomóc kostusze przezwyciężyć wreszcie jej niemoc.

- Jeśli ktoś cię zaatakuje, lub choćby zobaczy, to znaczy że taki z ciebie zwiadowca jak z zerżniętej koziej dupy trąba - takich i podobnie zjadliwych komentarzy nasłuchał się wystarczająco dużo, i choć dostrzegał w nich pewien rozsądek i przekaz, to do tej pory stanowiły one jedynie pożywkę dla jego zimnej nienawiści. Do teraz, do momentu gdy Fedelmid tak wyraźnie zwróciła mu uwagę.

Odchrząknął zmieszany i z nową uwagą ogarnął dziewczynę spojrzeniem. Mogła mieć rację, dziadyga od trzydziestu z górą lat sprawował swój urząd i, na Otchłań, znał się na swoim fachu. Czy za czepianiem się i wyzwiskami mogło kryć się coś więcej? Może Fedelmid łatwiej było to dostrzec?

A to pobudziło jego zainteresowanie dziewką. Ładna była, gdzie trzeba odpowiednio wyposażona i nie o łuku Ezekyle myślał w tym momencie, z charakteru też niczego sobie, nie kłapała gębą jak większość bab. Bystra co równie ważne, a takiej będzie potrzebował w przyszłości. Tyle że do migdalenia się z jego nieskromną osobą widomie jej nie ciągnęło, a sam Ezekyle nie bardzo wiedział jak taką do migdalenia skłonić. W końcu z uwodzeniem bab nie miał za wiele do czynienia a zgwałcenie wieśniaczki w rodowych dobrach i zniewolenie pokojówki na dworze wuja trudno uznać za wiele wnoszące do umiejętności postępowania z kobietami.

Wyglądało na to że na razie musi się ograniczyć do nauczania jej szlachetnej sztuki tropienia i znajdowania sposobności do radującego duszę mordu. I baczniejszego słuchania odwiedzającego ich często-gęsto Thiona, choć w języku łowczego nie było czegoś takiego jak dobrze wykonane zadanie - twierdził że zawsze można było coś poprawić. Ezekyle z radością miał zamiar popracować nad swoimi umiejętnościami, by wreszcie być gotowym do wyprucia staruchowi flaków.
- Tym razem lepiej się postaram, Fedelmid - powiedział i dotknął buzi dziewczyny brudną dłonią, przesunął kciukiem po policzku w niezgrabnej pieszczocie. Potem odwrócił się i ruszył w las.

- Na początku jest Utaleth, potem jest Sharhoek, po nim Muulm, Hjeve, potem Umeth i Melthorael, potem jest Aroklur, potem Ultheum, potem Golguulest, potem Nyurtaloth. Wtedy jest Djastah a potem Agrona, potem Marduk, potem Merrikh i po nim Than - czuł jak z każdym słowem narasta w nim żądza mordu a jego ciało przepełnia energia.



Sto widział jedynie od wielkiego dzwonu, jak wtedy gdy wybrał się z nim na nielegalne walki. Trening łuczniczy, zwiad wokół obozu, wymienianie się wiedzą z innymi zwiadowcami i kandydatami na nich, ćwiczenia w skradaniu się, polowanie na siebie nawzajem, czasem trzeba było też męczyć tyłek w siodle również jako goniec… bardzo niewiele wolnego czasu pozostawało.



Przykładał się teraz do każdego zadania, z determinacją porównywalną do obłąkanej determinacji Fedelmid, zwłaszcza gdy pan Thion był widoczny na horyzoncie i można było podjąć rzuconą mu rękawicę. Z weteranami i resztą grupy godzinami gadał o geografii południowego Geoff, zasadzkach, rozróżnianiu liczebności i rodzaju formacji których ślady mogli napotkać, technikach walki z orkami i gigantami, trasach przemarszu który ich czekał… Pilnował by Fedelmid ciągle była blisko, by jak najwięcej się nauczyła i dowiedziała, traktując to jak inwestycję na przyszłość i dbałość o sojusznika u boku gdy zacznie się walka.

A swoją drogą kombinował też jak tu się dobrać do bielizny dziewczyny, nie tracąc przy tym rodowych klejnotów…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 16-04-2014 o 22:48. Powód: Poprawa błędów
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172