Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-04-2014, 22:27   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Poszukujący



Silny północny wiatr gnał po niebie burzowe chmury. Tu, w Górach Krańca Świata zawsze było zimno. Nawet w czasie najcieplejszego lata często padał śnieg. Pomimo to w otoczonym przez wysokie wzgórza Królestwie Pięciu Miast panował swoisty mikroklimat, który pozwalał ludziom i nieludziom nie tylko przeżyć, ale też wieść całkiem znośną egzystencję. Najlepszym miejsce do tego był Levelion - duma i chluba słonecznych elfów, metropolia porównywana przez niektórych do legendarnego Evermeet. Rządzona przez pięć wielkich rodów, odcięta od świata wysokimi górami z dwóch stron i antyczną puszczą z pozostałych stanowiła dekadencki ośrodek magii, kultury i sztuki wojennej.

Aż do wojny, która zmiotła miasto z powierzchni ziemi i z cudownego tworu dzieci Corellona zmieniła je w przeklętą ziemię Shar.

W Pyły.

➹➹➹

- Miałeś rację bracie. Nie powstali - dziki elf spojrzał na towarzysza, a potem raz jeszcze na ścielący się przed jego oczami widok.
- Nie powstali - zgodził się jego rozmówca, nie odrywając wzroku od rozgrywającej się przed nim sceny. Kilkadziesiąt metrów dalej znudzona chimera zabawiała się drażnieniem oddziału nieumarłych. A raczej “drażenieniem” - przecież ożywione zlepki kości nie czuły żadnych emocji. Bestia leżała na wysokim głazie. Słońce grzało jej grzbiet, a szkielety bezskutecznie próbowały wspiąć się na jego szczyt. Co jakiś czas potwór leniwie machał łapą, strącając na ziemię hełm, czaszkę a czasem nawet rękę czy fragment barku. Musiał bawić się tak nie pierwszy raz, gdyż wokół głazu zalegała już spora kupa kości. I właśnie te leżące bez ruchu szczątki interesowały ukrytych w zielonym lesie Sy-tel-quessir.
- Ciężko w to uwierzyć - pokręcił głową pierwszy.
- Nic nie trwa wiecznie; nawet klątwa Urgula - sentencjonalnie stwierdził drugi.
- Nie bądź już taki…
- Cii - mimo że mówili szeptem, chimera poderwała wszystkie swoje łby i zaczęła niespokojnie węszyć. Na szczęście to nie elfy ją zainteresowały; po chwili rozłożyła skrzydła i niezgrabnie poderwała się do lotu, kierując się w stronę gór.
- Jak myślisz, co usłyszała?
- Mogło to być cokolwiek - wzruszył ramionami pierwszy z myśliwych.
- Smok?
- Chimera nigdy nie porwała by się na widmowego smoka. Jest złośliwa, ale nie głupia.
- Nie mówię o nim; zresztą mieszka nad jeziorem. Słyszałem plotki, że w czasie ostatniej walki pojawił się tutaj miedziany smok.
- Nawet jeśli to na pewno dawno odleciał na południe. Tu jest za zimno dla tych gadów, nie przetrwałby zimy. I konkurencja o pokarm duża - Sy-tel-quessir spojrzał za oddalającą się powoli chimerą.
- Wracajmy; dość czasu zmitrężyliśmy, a idzie burza. Poza tym obiecałem twej siostrze na kolację świeżą łanię. Ma dość jedzenia zimowych zapasów.
- Wracajmy więc - zgodził się jego towarzysz i obaj bezszelestnie zniknęli w gęstwinie Lasu Północnego.


➹➹➹

Tymczasem w innej części puszczy okalającej Levelion samotny jeździec również usłyszał odgłos nadchodzącej nawałnicy. Porzucając kontemplację rozciągającej się przed nim panoramy ścisnął konia ostrogami i pocwałował w stronę najbliższych ruin. Wkrótce na ziemię spadły pierwsze krople deszczu, przyginając do ziemi nieśmiało przebijające się przez wszechobecny pył źdźbła trawy.


[media]http://digital-art-gallery.com/oid/57/640x334_10602_The_Lonely_Knight_2d_fantasy_knight_ dark_dragon_castle_landscape_epic_picture_image_di gital_art.jpg[/media]
 
Sayane jest offline  
Stary 08-04-2014, 00:08   #2
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Potem, gdy już się obudził, nie pamiętał sennych majaków, ale wiedział że nie przyniosły mu one odpoczynku. Może ból i głód sprawiły że sen był tak niespokojny? A może to samo miejsce tak na niego działało, jakby zazdrosne o to że on był żywy, a ono - nie?

Albo sprawiło to pieczenie w piersi, jakby kto ognisko z żywego ognia podsycał mu w miejscu serca? To też było denerwujące, niczym ssanie w żołądku i ból zapadniętego brzucha...

Potwór wzdrygnął się i ocknął. Przez chwilę węszył w ciemności, nasłuchując znajomego gwizdu wiatru i ech gdzieś z głębi … pieczary? Komnaty?

Jego głowa uniosła się gadzim ruchem. Wykręcił wężową szyję, pospiesznie rozglądając się po otoczeniu i stękając z boleścią. Każde drgnięcie było torturą, tak bardzo zgrabiały był od zimna i bezruchu. Istota była pewna że jeszcze nigdy tak nie przemarzła, że ten już przeklinany mróz nie jest jej naturalnym środowiskiem. A to prowadziło do następnego pytania i na przekór głodowi, bodaj na chwilę, wykręciła szyję jeszcze raz, by obejrzeć samą siebie zielonymi ślepiami.

Smok! To niewiarygodne, bowiem istota nigdy nie myślała o sobie jak o smoku, była o tym przekonana. Choć … pewności nie miała, bowiem metaliczne cielsko wydawało się w jakiś sposób znajome. Łuski pokrywały beczkowaty korpus i łapy, błoniaste skrzydła rozpięte na silnych podporach elegancko układały się po obu stronach torsu, potężne nogi właśnie prostowały się na przekór bezruchowi, unosząc istotę. Lód pękał na pancerzu i osypywał się niczym deszcz szklanych odłamków, dźwięcząc na kamieniu.

Kim jestem?

Nagły skurcz żołądka skutecznie przerwał rozmyślania i istota przeciągle warknęła z bólu, zapominając o mniej palących problemach egzystencjonalnych. Rozejrzała się jeszcze raz. To co brała za grotę, okazało się wykutym w skale przejściem … a tak naprawdę schodami, gdy przyjrzała się podłożu. Może to dlatego było jej tak niewygodnie?

Droga w górę była zablokowana, wzrok istoty napotykał kamienne płyty zamykające drogę. Za to droga w głąb korytarza wydawała się wolna.

Istota węszyła nieufnie. Dobiegał stamtąd ledwo uchwytny smród spalenizny i wycie wiatru przeciskającego się wąskimi szczelinami. Jeśli miało to być jedyne wyjście, nie należało zwlekać…

Świst sprawił że znowu spojrzała w górę i wyciągnęła szyję. Z bliska dostrzegła że pomiędzy płytami coś się znajduje, jakiś strzęp który sprawiał że drzwi nie ze wszystkim były ze sobą spojone. Pomiędzy nimi ziała szczelina, za którą mrok był o odcień mniej intensywny, nie tak groźny jak w dole korytarza. Istocie to wystarczyło. Jakoś odruchowo wybrała jasność zamiast ciemności. Nie zdobyła się jednak na to by się nad tym zastanawiać.

Pazury uchwyciły sam brzeżek kamiennych wrót i rozwarły je siłą. Smokiem wstrząsnął dreszcz na myśl o tym, co by się wydarzyło gdyby nie obecność strzępu który zapobiegł zupełnemu zamknięciu. Przecisnął cielsko i zamarł zaskoczony.

Nie wiedział czego się spodziewać, ale na pewno nie budowli, która nawet w ruinie zdradzała resztki dawnej piękności i świetności. W półmroku - a trudno mu było odgadnąć czy to wieczór, czy może poranek - stąpał powoli, oswajając się z własnymi rozmiarami i otoczeniem, rozglądając się po zrujnowanych pokojach i rozsypujących się schodach. Było mu tak zimno że niemal nie czuł swych kończyn i ogona.

Co tu się wydarzyło?

Przystanął przy ogryzionych do kości szkieletach jakichś pokracznych stworzeń, rozwłóczonych w korytarzu. Powęszył przy nich, ale coś w smrodzie je przesycającym kazało mu odejść czym prędzej. Nawet po długim czasie trąciły zarazą i zgnilizną.

Smok wyszedł ostrożnie przed budowlę i przystanął by się rozejrzeć. Pieczenie w piersi było dokuczliwe - nie na tyle by było nie do wytrzymania, ale przeszkadzało i nie poprawiało mu humoru zważonego głodem, mrozem i zesztywnieniem całego ciała. Ale tu wreszcie po raz pierwszy poczuł w powietrzu coś, co w otumanionym, pustym umyśle obudziło wspomnienie innych doznań niż zimna i lodu. Było to tchnienie wiosny.

Gdzie ja jestem?


Z jakiegoś powodu smok był przekonany że to miejsce z wiosną nie ma nic wspólnego. Monotonię głazów, potrzaskanych kamiennych płyt i jałowej ziemi jedynie z rzadka przerywały uparte powoje i rośliny ze wszystkich sił czepiające się życia. Królowały tu opuszczenie i martwota, tak daleko jak jego wzrok sięgał w półmroku.

Czego tu szukasz?!

Gad aż się wzdrygnął i obrócił. Byłby przysiągł że to pytanie padło na głos, ale po kilkunastu sekundach zdał sobie sprawę że zabrzmiało ono jedynie w jego wyobraźni. A może - wspomnieniach?

Potrząsnął głową i niechętnie oddalił się od ruin wysmukłych wież i kunsztownie zdobionych ścian budowli. Do tego czasu jego mięśnie i stawy zaczynały się nieco rozgrzewać pod wpływem ruchu i powoli przestawał przypominać paralityka. Była to jednak marna pociecha, bo ziemia była zmrożona na kość a samo powietrze przesiąknięte było jakąś duszącą, nieprzyjazną aurą która sprawiała że szczęki same mu się zaciskały, a zęby zgrzytały jeden o drugi. W mroku spostrzegł coś dziwnego i po cichu, nieufnie, ruszył w tamtym kierunku. A gdy dostrzegł dokładniej co to było takiego, przystanął w zadziwieniu, z jedną łapą uniesioną w pół ruchu.


Był to szkielet olbrzymiego smoka, zwiniętego w przedśmiertnym skurczu pomiędzy głazami i pniami dawno temu zwalonych drzew. Żebra istoty wznosiły się ku górze posępnie niczym wręgi strzaskanego statku. Ogromna czaszka nawet po śmierci emanowała siłą i groźbą. Pozostałe jeszcze na miejscu pazury - tam gdzie ścierwojady nie rozwłóczyły ich z palcami - wyglądały jakby były w stanie wydrzeć przejście w litej skale.

Ciałem mniejszego smoka wstrząsnął dreszcz. Cokolwiek było zabójcą jego pobratymca, ostatnie na co miał ochotę to spotkać tę istotę. Rozejrzał się nerwowo i podszedł bliżej by przyjrzeć się i spróbować wydedukować przyczynę śmierci. Był to jednak próżny trud - ucztujący padlinożercy zadbali o to by jedynie dzięki magii mógł dojść do tego co tu zaszło.

Myśl o magii sprawiła że potwór zamarł. Coś nie dawało mu spokoju, tak samo jak pozostałości ogromnego gada. Ale brzuch znowu odezwał się boleścią i smok rozejrzał się, a potem rozwinął skrzydła. Tak, teraz był pewien że już ich używał, że latał już wcześniej jak prawdziwy smok, choć w chwilę po przebudzeniu taka myśl w ogóle nie postała mu w głowie!

Jakieś odległe ujadanie, pełne wściekłości i groźby, sprawiło że obrócił łeb zaprzęgając wszystkie możliwe zmysły do obserwacji. Umierał z głodu i musiał napełnić żołądek. Teraz tylko to się liczyło. Z łopotem uderzył skrzydłami raz i drugi i trzeci, wzniecając lokalną wichurę i wznosząc się niepewnie ponad zmarzniętą ziemię, na nowo ucząc się panować nad odruchami i równowagą. Jego umiejętności powracały, tak samo jak odruchy łowcy. Wiedział że wkrótce będzie ich bardzo potrzebował…


Mimo że za nic nie mógł sobie przypomnieć czegokolwiek przed przebudzeniem, to właśnie sprawność i instynktowne reakcje upewniały go że - wbrew pierwszemu, dziwnemu wrażeniu - faktycznie był smokiem z krwi i kości. Wyczulone zmysły, panowanie nad lotem, ułożenie ciała podczas niego… Coś jednak było nie tak. Gdy wzbił się w powietrze poczuł jednak że odruchy odrobinę go oszukują, że jest zmuszony kompensować nieznanego powodu pochylenie sylwetki, jakby masa jego ciała inaczej się rozkładała niż dotychczas. A może pustka w wątpiach zakłócała dystrybucję ciężaru? I czy jego skrzydła nie są aby jednak większe niż to zapamiętał, łapy - masywniejsze, pazury dłuższe i grubsze?

Miał to gdzieś. Było mu zimno i przeszywały go fale bólu, mające swój początek w zapadniętym brzuchu. Potrzebował mięsa - dużo, najlepiej ciepłego i jeszcze ociekającego krwią. Czuł jak w przewidywaniu polowania jego ciało gotuje się do walki, uruchamiając rezerwy sił ukryte w wielkim cielsku. Głód znakomicie motywuje. A jak zmysły wyostrza! Nic dziwnego że już po kilku minutach zwiadu nad spustoszonym miastem smok odnalazł scenę najnowszego dramatu. Czym prędzej znurkował ku osłonie z głazów by nie zdradzić swej obecności.

Gdy lądował, to z gracją kury i lekkością ciężarnej krowy; przydzwonił w zmrożoną ziemię aż łapy przeszył mu wstrząs a zęby kłapnęły o siebie. Pazurami wyrył bruzdy w ziemi zmrożonej na kamień. Ledwo zwrócił na to uwagę, pochłonięty widokiem zoczonym z powietrza. Muskularne łapy szparko poniosły go pomiędzy głazami; przycupnął między nimi, skrywając ciało przed wzrokiem stworzeń toczących bój. Przymknął powieki by blask zielonych oczu również nie zdradził jego obecności. Wysiłek rozgrzał go nieco, a scena zażartej walki sprawiła że na chwilę zapomniał o głodzie. Opuścił rogaty łeb aż do ziemi i z zapartym tchem wodził wzrokiem. A było czemu się przyglądać! Powietrze wprost przesycone było smrodem krwi i wnętrzności.



Ogromny humanoid toczył walkę z pierwszą z potworności. Z pianą na ustach, olbrzymim toporem rąbał las wężowych łbów kołyszących się na długich szyjach wystających z łuskowatego cielska.


Przez chwilę smok zastanawiał się czy gigant aby nie zgłupiał - co z tego że odrąbane przez niego czerepy toczyły się jak kręgle rzygając juchą, skoro na miejsce jednego dwa następne wyrastały?! I dlaczego najzwyczajniej w świecie nie odskoczy, nie umknie przed potwornością, mimo że dziesiątki ugryzień znaczyły jego potężny korpus i członki, a krew płynęła strumieniami?!

Z wolna jednak zrozumiał co miało tu miejsce. Pierś olbrzyma opadała i unosiła się spazmatycznie, dyszał ciężko przy każdym ciosie, a piana na ustach zabarwiona była karminem. Wyglądał jakby na nogach trzymał go jedynie tępy, niezłomny upór, a siłę do walki czerpał tylko z determinacji i dumy.

Z jakiegoś powodu smok doskonale to rozumiał. A gigant mógł jeszcze zwyciężyć, choć jego towarzysza - wielkiego, białego wilka - hydra rozszarpywała właśnie na strzępy. Tam gdzie topór uderzał z ogromną siłą z cielska bestii unosiły się smużki dymu, a krew tryskała fontannami.

Drugie starcie, choć mniej widowiskowe, było nie mniej dramatyczne. Brudnobiałe, broczące krwią wilki szarpały przeciwnika ze wszystkich stron, a ten z nawiązką oddawał ciosy. Z nawiązką, bowiem łby hydry uderzały we wszystkie strony, pozbawiając drapieżniki przewagi biorącej się z liczebności. Ale nie ustępowały, gryzły, warczały i umierały.


Szczególnie jeden z potwornych wilków, prawdziwy olbrzym o płonących, niebieskich oczach i futrze tak czerwonym od krwi że wydawało się w niej skąpane, sprawiał wielogłowej abominacji problemy. Właśnie skoczył na nią w momencie gdy hydra obracała się ku gigantowi i ta runęła na ziemię, miażdżąc ogromnym ciężarem innego zranionego wilka. Pozostałe drapieżniki rzuciły się na nią i gryzły wściekle. Ale ta wcale nie poddawała się!

Smok z uwagą przyglądał się jak rany na jej ciele zasklepiają się z mokrym cmoknięciem, a paszczęki sięgają ku czworonogom i rozdzierają je jeden po drugim. Przez chwilę równowaga tej bitwy zawisła na włosku … i wtedy zaatakował!

Przecisnął się zwinnie pomiędzy głazami, pomknął niczym ogromny kocur o miedzianym futrze. Jeden czy dwa łby hydry odwróciły się ku niemu, któryś z wilków również, ale żadne z walczących nie zdążyło odskoczyć, bowiem już nabierał powietrza w płuca, już przystawał o ledwo kilkanaście kroków od warczącego, syczącego, najeżonego kłami kłębowiska, już rozwierał paszczę i z wstrząsającym ziemię rykiem wyrzucał z siebie ogromną chmurę kwaśnej cieczy! Gdziekolwiek sięgnęła żrąca mgła, tam paliła skórę i sierść, stapiała mięśnie i kości, a krew bulgotała i spływała z sykiem na dymiącą ziemię. Warkot i syk zamienił się w chóralny skowyt i jęk dobyty z udręczonych gardeł. Dwa wilki z miejsca upadły i roztopiły się w ohydną breję, hydra w panice zerwała się i, chłoszcząc na ślepo wężowymi szyjami, rzuciła do ucieczki. Największy wilk przewrócił się, skomląc i miotając. Do uszu smoka dobiegł jęk boleści olbrzyma. Nie zwrócił na to uwagi, nie mogąc się zdecydować czy ścigać hydrę … czy może jednak zaspokoić palący głód mięsem wilków. Skoczył raz i drugi za potworem, nawet nie zauważając kiedy jego łapy zmiażdżyły rannego wilka na papkę.

- Frekki! - rozległo się niczym grom. Ułamek sekundy później coś z ogromną siłą rąbnęło smoka w ogon. Ten obrócił się z wściekłym rykiem.

Gigant brnął ku niemu z twarzą wykrzywioną bólem i furią, a połamane, rozrąbane niemal na dwoje cielsko pierwszej hydry leżało rozciągnięte jak długie. Olbrzym przystanął i dźwignął kolejny głaz, zamachnął się i cisnął. Smok przypadł do ziemi i rzucił się w bok, unikając niezgrabnego pocisku. Gigant zatoczył się do przodu z toporem w dłoniach i mordem w oczach. Wbrew samemu sobie smok poczuł podziw na widok takiej determinacji.
- Odejdź - warknął, po czym powtórzył to wyraźniej - Odejdź!

Kolos nie zareagował, parł przed siebie z ponurą zawziętością urodzonego wojownika. Smok skinął łbem. I to była jego ostatnia uprzejmość wobec przeciwnika.

W innych okolicznościach może by inaczej to rozegrał, ostrożniej i nie ryzykując gorszych ciosów. Ale głód szarpał mu trzewia bólem jeszcze dotkliwszym niż raniony skałą ogon i teraz obnażył kły, wyzywając nadciągającego ze złowróżbną determinacją giganta i wciągając powietrze. Jego płuca po raz kolejny wypełniły się kwaśną zawiesiną, a paszcza otworzyła się jeszcze szerzej. I zionął z rykiem, kąpiąc przeciwnika w żrącej chmurze. Gigant krzyknął, ale tym razem jego głos był przepełniony boleścią. Osłabiony miotał się w rzednącej mgle, gdy kwas wnikał w jego rany i palił skórę.

Smok nie kłopotał się rozwijaniem szerokich skrzydeł i wznoszeniem do lotu, muskularne łapy pchnęły go do przodu jak strzał z katapulty. Dwoma susami pokonał dzielący go od wojownika dystans i skoczył.

Raniony kwasem gigant nie zdążył zareagować, jego topór zbyt późno zatoczył śmiercionośny łuk! Zęby gada zacisnęły się na jego twarzy, a pazury zatopiły w ogromnej piersi. Ostrze topora wbiło się w błyszczące łuski, ale uderzeniu zabrakło już siły, a atak rozpędzonego smoka zbił giganta z nóg, rzucił go na zmrożoną ziemię z łoskotem padającej kolumny! Gad rzucił mu się do gardła niczym zajadły foksterier, szczerząc kły ostre niczym noże. Hełm potoczył się z brzękiem, topór wypadł z dłoni olbrzyma. Ale ten nie zamierzał ginąć! Pięść wielka i twarda jak kowadło rąbnęła smoka w skroń, a palce zacisnęły się na jego szyi.

Ale i smok walczył z furią demona!

Wbił pazury w bark, bok i przeszył nimi wnętrzności, ogon zawinął wokół ramienia niczym pyton, zębami rozdarł zbroję i dosięgnął gardła. Ryk giganta urwał się i utonął we krwi chlustającej z tętnic, wypełniającej całą paszczę gada. Dłonie jeszcze raz chwyciły łuskowatą szyję, ale był to ostatni wysiłek olbrzyma, tracił siły z sekundy na sekundę, nogi coraz słabiej kopały twardą ziemię! Smok za to z warkotem zaciskał szczęki coraz mocniej, aż wreszcie kręgi trzasnęły i przeciwnik znieruchomiał z nagłą ostatecznością śmierci, a ramiona opadły niczym odcięte konary dębu.

Gad puścił ciało i dysząc ciężko odsunął się, rozejrzał dookoła. Złocisty pancerz miał zbryzgany dymiącą czerwienią. Po drugiej hydrze pozostał jedynie szlak krwi barwiącej zrytą ziemię, po wilkach - pogryzione, rozszarpane truchła. Nic nie opadało ku niemu z łopotem ogromnych skrzydeł, nie szczerzyło kłów gotowe do odebrania mu łupu i posiłku. Smok miał jednak niepokojące poczucie że to nie potrwa długo.

Przeciągnął językiem po łapie, smakując własnej krwi, jakże odmiennej w smaku od juchy giganta. Rana już się zasklepiała ale czuł w nodze zdradliwą słabość, jakby nie tylko od siły ciosu ucierpiała. Wtedy też po raz pierwszy ujrzał na szponiastej stopie wypalony czy też wyryty na łuskach symbol albo literę. Było to coś w rodzaju … “X”? Nic to - już rzucał się z powrotem na olbrzyma, już wbijał zębiska w ogromne, muskularne udo.

Mięso! Jedzenie! Żarcie!

Z warkotem wyrywał ociekające krwią kawały i połykał czym prędzej, skupiony na jedzeniu i niespokojnym rozglądaniu się, a całe ciało trzęsło mu się od adrenaliny i wzburzenia wywołanego walką. Dopiero gdy zaspokoił pierwszy i drugi głód popatrzył dokładniej na giganta, konkretnie zaś na jego zbroję, topór i resztę przedmiotów.

Ciekawiło go jak dużo są one warte. Musiał im się przyjrzeć…


Niebo było czyste i co ważniejsze - puste. Cienisty “kuzyn” zniknął, skryty w jakimś miejscu, jakiego nawet miedzianołuski gad nie miał odwagi szukać. Ehtahir wiedział że i z lasu, i z ruin liczne oczy podnosiły się w górę ku jego błyszczącej metalicznie sylwetce, ale obliczał że gdy będzie wracał ciemności skryją go przed czujnym wzrokiem. Może się mylił, może nie, na razie się tym nie kłopotał. Spoglądał w górę, ku ciemniejącemu niebu.

Wielkie skrzydła łopotały miarowo, wynosząc go coraz wyżej i wyżej ku pierwszym gwiazdom. Smok obracał głowę w lewo i prawo sprawdzając wznoszenie, poprawiając ułożenie łap i ogona, zmieniając napięcie poszczególnych sekcji skrzydeł, testując i ćwicząc. Jeszcze wiele wysiłku i prób będzie przed nim, nim z ucznia stanie się mistrzem.

I od tego też - od tych prób, wysiłków i poszukiwań - zaczerpnął swe imię, poirytowany do granic amnezją która odarła go z tożsamości i wspomnień. Dobrze że choć latania nie musiał się uczyć na nowo…


Spustoszone miasto powoli malało pod nim, przygnębiające morze ruin i szkieletów szczerzących obnażone zęby. Co tu się wydarzyło, jaki kataklizm dotknął to miejsce??


- Huk, jakby tysiąca kolumn zburzonych pięścią gniewnego boga,
napełnia mnie trwogą i rozpaczą pospołu...

Głos który wydobył się z jego gardła zaskoczył go. Zdał sobie sprawę z tego że mimowolnie wyrwał mu się fragment jakiegoś wiersza czy opowiadania. Gorsze było to że odezwał się w elfiej mowie. Nie pierwszy raz łapał się na tym że kiedy myśli o polowaniu i walce, to bez wątpienia jako smok. Ale gdy tylko jego myśli wędrowały do poezji czy miłości, to elfie słowa same spływały mu na język.

I skąd wziął mu się ten wers? To było … frustrujące! Tak jakby pod stopą zwycięzcy przeciwnik ciągle drgał i wyrywał się, nie dając się nacieszyć triumfem i przypominając o swojej obecności, o tym że ciągle żyje i walczy! Tak właśnie czuł się Ehtahir, zastanawiając się nad swą przeszłością i powodem dla którego utracił pamięć.

Naraz zdał sobie że to nie wspomnienie, że sam złożył ten szczątek wiersza. Tylko skąd, w jaki sposób, przecież był smokiem - nie bardem, nie elfem, dlaczego więc co i rusz pod czaszką rozlegały mu się dźwięki lutni, elfia mowa, śpiew?!

Zerwał się do lotu jak spłoszony ptak! Teraz już nie wznosił się po okręgu, statecznie i oszczędzając siły. Zamiast tego gnał w górę, tam gdzie słońce znikało za widnokręgiem, rozcinając powietrze i odrzucając je w tył wielkimi skrzydłami. Nie widział niczego oślepiony słonecznym blaskiem, unosił się coraz wyżej i wyżej aż mięśnie mu omdlały ze zmęczenia, powietrze stało się zbyt rzadkie by wypełnić płuca, a oczy piekły go jakby ktoś je przebijał rozżarzonym żelazem. Dopiero wtedy przewalił się przez skrzydło i zanurkował, żegnając słoneczny blask i zmierzając ku ziemi pogrążonej w mroku.

Lot nie przyniósł mu ukojenia ale przynajmniej zakosztował widoku słońca, a z jakiegoś powodu kiedyś było ono dla niego bardzo ważne. Uosabiało wszystko co w nim było najlepsze, tego był pewien…


- Hmmm… - mruknął. Było ciasno, nie dało się zaprzeczyć. Na szczęście miedzianemu smokowi to wcale nie przeszkadzało. Wijąc się i czepiając skały masywnymi łapami sforsował wąskie wejście, węsząc czujnie. Grota, rzecz jasna, była zamieszkana, sprawdził to nim zdecydował się na atak. Był sam, nie mógł nadmiernie ryzykować, każda rana mogła się okazać groźna.



Tę akurat jaskinię zamieszkiwała rodzina wielkich pająków, jadowitych - co już teraz wyczuwał w zapaszku ciągnącym ze środka - i zapewne niechętnych dodatkowemu współlokatorowi. Cóż, ich strata, a sądząc po poruszeniu w głębi pieczary zapewne zaczynały sobie uświadamiać że ich prawa do tego lokum właśnie ulegają podważeniu.

Potrzebował bezpiecznych kryjówek, ruiny dworu były zbytnio eksponowane by miały stanowić jedyne schronienie. Poza tym tamtejsze podziemia nie miały drugiego wyjścia, a samo domostwo sprawiało wrażenie że każdego dnia coraz bliżej mu do kompletnego zawalenia się. No i mroczna aura … spowijająca ruiny niczym szary całun, za każdym razem sprawiająca że ogień który czuł wewnątrz żeber palił go niemile. Ale jednak wracał do zniszczonego miasta, sam nie wiedział dlaczego. Co nie oznaczało że sprawiało mu to przyjemność.

A grota od razu mu się spodobała, nawet jako tymczasowe, jedno z wielu schronienie. Tylko te pająki, które tak rozkosznie kręciły się po sieciach rozsnutych pomiędzy ścianami…

Ehtahir skrzywił szelmowsko pysk i oblizał się. Jego oczy błyszczały w ciemności jak latarnie.

Biedne pajączki…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 08-04-2014 o 00:11.
Romulus jest offline  
Stary 24-04-2014, 11:43   #3
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Levelion, wczesna wiosna, pierwszy dekadzień przebudzenia Aesdila



Pajęcza jaskinia była zaciszna, głęboka i zaskakująco ciepła. Miała sporo mniejszych grot, odnóg i korytarzy wystarczająco wysokich, by smok mógł się po nich wspinać. Te mniejsze, niedostępne dla jego wielkiej sylwetki Poszukujący pracowicie zapieczętował odłamkami skał; był pewien, że prowadzą wgłąb góry. Te większe zatkał głazami, które udało mu się wtoczyć do leża, zostawiając ich penetrację na później. Dziwny żar nadal pulsował w jego wnętrzu; gdy smok pracował nad zabezpieczeniem swego nowego siedliszcza nie raz i nie dwa miał wrażenie, jak gdyby zaraz miało coś się stać. Chwilami łapał się na tym, że zamierał wpatrzony w ułożoną właśnie barykadę pragnąc, by ta zmieniła się w jednolitą skałę lub przynajmniej w solidny głaz. Oczywiście nic takiego się nie działo, lecz wrażenie… pragnienie czegoś więcej pozostało. Jednak rozwiązanie tej zagadki - kolejnej zagadki - musiało poczekać w kolejce. Na razie musiał zająć się organizacją swojego życia tutaj. Oczywiście czuł, że te gigantyczne góry, których szczyty ginęły w chmurach a śnieg zalegał niezależnie od pogody nie były jego środowiskiem. Przejmujący lodowaty wiatr szczypał go w nos, ogon i uszy, słońce nie grzało tak, jak powinno nawet w najcieplejsze dni, a skały nie nagrzewały się wystarczająco, by zaspokoić kocie zachcianki miedzianego smoka. Nie mówiąc już o tym, że ponury krajnograz rozpościerających się poniżej jego leża ruin nieustannie przyprawiał go o dreszcze. Mimo to coś nie pozwalało mu opuścić tego nieprzyjaznego miejsca. Cóż, przynajmniej głęboka, pajęcza jama była na prawdę ciepła; gdzieś w głębi góry musiały bić gorące źródła; zapewne jeden lub dwa z zamkniętych korytarzy prowadziły właśnie tam.

Gdy Ehtahir wypoczął, wyspał się, wylizał rany i napełnił brzuch resztkami wilków i giganta poczuł się na prawdę wspaniale. Jego miedziane łuski wspaniale odbijały promienie słońca, gdy szybował nad górami, znosząc do jamy pierwsze wojenne łupy. Złożył je w jednej z mniejszych jaskiń i przechodząc tamtędy zatrzymywał się często, podziwiając gigantyczną zbroję, karwasze, hełm i topór, jakie zabrał z ciała lodowego giganta. Śmierdziały krwią i padliną, ale wolał zabrać je wcześniej niż czekać, aż inni padlinożercy zniszczą je by dobrać się do mięsa. Gigant miał przy sobie również sporą sakiewkę - smok nieźle się namęczył by dobrać się do zawartości, pazury nie były przecież przystosowane do otwierania guzików czy rzemieni. W środku znalazł kilka diamentów oraz fiolek o nieznanej zawartości - otwarcie korków bez rozlania płynu ponownie przekraczało jego możliwości. Sfrustrowany zamiótł wszystko ogonem w stronę swojego nowego skarbca i wyleciał na zewnątrz. Te kilka przedmiotów wyglądało tak żałośnie leżąc na środku wielkiej jaskini! Czy w innym miejscu, w innym życiu, którego nie pamiętał miał większy skarbiec? Pełen klejnotów, magicznych przedmiotów, ksiąg, zwojów, instrumentów, pieśni…? Gad potrząsnął głową tak gwałtownie, że stracił równowagę i rozpaczliwie zamachał skrzydłami. Znów pojawiły się te dziwne nie-smocze myśli. Elfi język to jedno - był pewien, że jest na tyle zmyślny, by nauczyć się mowy dowolnego stworzenia. Jednak czy widział kto instrument dla smoka? Albo zwój spisany smoczą łapą? Z drugiej strony był młodym smokiem; kto wie co mógł lub mógłby osiągnąć z odpowiednim przewodnikiem…

Rozmarzony Poszukujący wylądował u wejścia do swego nowego domu i spojrzał w dół. Ostatni dekadzień spędził dopieszczając i zabezpieczając kompleks jaskiń, jaki wybrał sobie na mieszkanie i metodycznie sprawdzając najbliższą okolicę. “Oczyścił” też parę innych jam w okolicy, choć miał świadomość, że pozostawione same sobie - nawet z jego zapachem w środku - szybko na powrót znajdą lokatorów.

Wiedział już, że okolice ponurego dworu, w którym się przebudził, zamieszkuje trochę padlinożernych stworzeń - żadne zagrożenie - a większość istot nadal (mimo że dziwny smok już nie żył) omija go z daleka. Znalazł tam szczątki nie tylko
otyughów, ale i worgów, orków i ogrów - stare, z tego co się zorientował. Trzydziestometrowy smoczy szkielet nadal stał na straży dworzyszcza. Na szczęście nieznany gad nie miał towarzysza, choć Ehtahir chętnie porozmawiałby z innym smokiem. Albo nie-smokiem. Z kimkolwiek. Niewiedza połączona z samotnością doskwierała mu coraz bardziej. Pewnie dlatego, wiedziony nieprzepartą potrzebą wiedzy, jeszcze raz poszedł do miejsca swojego ponownego - jakby nie było - narodzenia.




Piętra dworu nie mógł zbadać nie tylko przez swój rozmiar, ale i zawalony dach. Parter nosił jedynie ślady niewielkich pożarów oraz panoszenia się różnych zwierząt. Widać było, że zamieszkujący tu, z pewnością elfi, ród był bardzo bogaty - kolumny i portyki pokrywały misterne zdobienia, posadzki pokryto pięknymi wzorami ułożonymi z różnych gatunków drewna lub marmuru; w większych komnatach walały się poprzewracane alabastrowe rzeźby i przegniłe arrasy, z których ostały się jedynie pozłacane i posrebrzane nici.



Smok znalazł ślady bytności i humanoidów - podarty sweter, kilka złamanych strzał, wygasłe palenisko, przypalone resztki gulaszu. Nic ciekawego. Niechętnie więc i niezgrabnie zszedł po schodach do podziemi. Ciężkie kamienne drzwi z symbolem odwróconego księżyca nadal były otwarte. Szeroki korytarz umożliwiał wygodną wędrówkę; przy suficie znajdowały się liczne otwory wentylacyjne, umożliwiające dopływ świeżego powietrza.


Stary swąd spalenizny i krwi nadal drażnił mu nozdrza, choć smok zdawał sobie sprawę, że ogień musiał wypalić się wiele, wiele miesięcy wcześniej. Ani chybi musiał być magiczny, skoro wżarł się nawet w kamień. Nie wiedział w jaki sposób, lecz czuł, że to miejsce przesyca magia tak mocno, że aż łuski stawały mu dęba. Całe to miasto było jedną wielką pulsującą mocą ruiną, lecz niektóre miejsca “czuł” bardziej. Nie wiedział czy miało to związek z jego przeszłością, czy tylko z zachowaną tam mocą, lecz musiał sprawdzić każdą możliwość.
Wykuty w skale korytarz ciągnął się prosto, bez żadnych odnóg czy sal po bokach. Mimo że nie był przeznaczony do celów reprezentacyjnych wspierające strop kolumny były rzeźbione w roślinne motywy, a wzdłuż przejścia po obu stronach ustawiono rzeźby przedstawiające dziwne niskie, mocno zbudowane elfy o kwadratowych podbródkach. Statuy wyglądały na setki, jeśli nie tysiące lat, a wykonane ze szlachetnych kamieni oczy połyskiwały w świetle pochodni, jak gdyby śledząc każdy krok intruza.

Na końcu bezsensownie długiej drogi miedziany smok odkrył trzy pomieszczenia i trochę zetlałych kości. W jednym, naprzeciw wejścia stała gablota, w której ułożono akcesoria do zadawania cierpienia, wśród których dominowały czakramy różnego kształtu i wielkości, pokryte runami lub dziwnymi symbolami.Ponadto leżało tam kilka mis i kilka obłych prętów różnej długości i grubości, wykonanych z rozmaitych materiałów, których przeznaczenia smok nie mógł się domyślić, ale i tak mu się one nie podobały. Na ścianach wisiały łańcuchy i metalowe obręcze. W kamieniu nad meblem z pietyzmem wyryto prosty symbol - niby dwa okręgi, ale Ehtahir aż prychnął z obrzydzeniem. Dalej, za kamiennymi drzwiami, przez które smok nie mógł - i wcale nie chiał - przejść widać było kamienny, prostokątny ołtarza, którego zwieńczeniem był wysoki na dobry metr dysk z czarnego marmuru ze złotą obwódką. Wielkość ołtarza, kształt, a nade wszystko wyryte w nim wąskie rowki nieprzyjemnie kojarzyły się ze składaniem ofiar. Na niewielkich stolikach stały misy ofiarne, na półkach noże, kadzidła i inne akcesoria niezbędne do odprawiania religijnych rytuałów. W wąskiej szafie wisiało kilka bogato zdobionych szat, a na blacie do czytania leżała pięknie zdobiona, stara księga. Prócz tego pod ścianami stały niskie szafki i spora, okuta skrzynia. Wszystkie meble ozdobiono tym samym symbolem, który wyryto na ścianie.
Miedziany smok wycofał się szybko, porażony mroczną aurą emanującą z tych pomieszczeń. Ostatnia komnata do sprawdzenia była źródłem smrodu spalenizny. Pod ścianami zobaczył resztki gablot, regałów, potrzaskane butle, resztki ksiąg i skręcone od żaru dziwne urządzenia. Na ścianie, przy zwisającym łańcuchu, Poszukujący wypatrzył wyskrobane słowa w elfim języku.

Ja Sil’sun Lente, dnia [jakieś bazgroły, skreślono].

Do dobrych dusz - spalcie me szczątki w imię Pierwszego z Seldarinów.

przekli
[skreślony tekst].

jak mógł …[tekst zamazany]w świątynię Shar... kto by pomyślał, od tak dawna …[tekst nieczytelny] morderca elfów!

To kapłanki Shar;
[tekst nieczytelny] zamienić je w tancerki nocy, by posiąść [tekst zamazany]Urgulowi.

pięć pieczęci w każdym
[tekst nieczytelny], przeklęta szósta, … [tekst nieczytelny] otworzą księżycowe wrota w podziemiach, by

Kto wykopał jaskinię pod miastem, skąd wiedział, że w jej wnętrzu rosną kamienie Ioun?
[tekst zamazany]Jaką muszą mieć moc?!

[tekst zamazany] Czekają na obcego by zamknąć rytuał w noc nocy.

czym jest składnik krwi i magii? Ohydne prak
[tekst nieczytelny]…

Zdrajcy elfiej rasy! Niech będą przeklęci na wieczność!

Smok potrząsnął łbem i wycofał się. W głowie miał jeszcze większy mętlik niż przedtem. Imiona, nazwy... Był pewien, że mroczny symbol i te słowa na ścianie powinny coś mu mówić, ale… Powęszył trochę i kichnął. Dym wżarł się w kamienie i zagłuszał wszystkie inne wonie - wszystkie prócz smrodu śmierci. Nawet jeśli był tu on, lub ktoś, kogo powinien znać, lub on sam wcześniej, nie sposób było to już odkryć. Zniechęcony wyrył w pamięci wygląd sal i tajemnicze napisy, po czym wypełzł na zewnątrz i rozpostarł skrzydła. Musiał wznieść się w niebo, pozbyć się przenikającego jego ciało odoru, który wyniósł z podziemi, niepokoju i niepewności, jakie zasiał w nim widok, jaki tam znalazł. Uniósł się wysoko i poszybował na południe.


W tą stronę jeszcze nie leciał. Minął ruiny niskich budynków, szeroki, nieużywany trakt i coś jakby bramę wjazdową na teren miasta. Wzniósł się jeszcze i na wysokości lasu, ponad miastem ujrzał małą fortecą położoną na sporym wzniesieniu. Jej mury usiane były wąskimi otworami strzelniczymi, a grube baszty dawały dobry widok na okolicę. Całość nosiła ślady wielu ataków, lecz była w nadzwyczaj dobrym stanie. Wyglądała też na łatwą do obrony nawet z niewielkim garnizonem. Ehtahir nie miał pojęcia skąd miał taką wiedzę - tak samo jak dziwną, chyba nietypową dla smoków wrażliwość na magię - ale chyba musiał się do tego przyzwyczaić. Może kiedyś, w innym życiu nie mieszkał jedynie ze smokami? Może był podróżnikiem? W końcu ciekawska natura miedzianych smoków niejako predestynowała go do takiego życia. Zadowolony z tego wniosku smok zniżył lot. Wejścia do fortu bronił zwodzony most i żelazna, podnoszona brama. Dziedziniec był obszerny i dość pusty. Prócz studni, kilku tarcz strzelniczych, pustych skrzyń oraz wychodka nie było tam wiele rzeczy. Smok wyczuł, że zameczek nie był opuszczony od wieków tak jak reszta okolicy. Stajnia i powozownia emanowały ulotnymi zapachami koni i gryfów nawet z tej odległości. Na lewo od budowli leżał spory cmentarz, otoczony niewielkim murkiem. Kamienny krąg pośrodku cmentarza, przesiąknięty swądem spalenizny oraz resztki drewna jasno pokazywały w jakim stanie chowano zmarłych.

Ale najważniejsze było to, że pusty fort nie wydzielał tej paskudnej, przesyconej śmiercią i zniszczeniem aury jak reszta okolicy. Drzewa wokoło rosły, były zielone i zdrowe, a sama budowla sprawiała wrażenie bezpiecznego i “dobrego” miejsca.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-04-2014 o 11:45.
Sayane jest offline  
Stary 29-04-2014, 15:44   #4
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Coś zabrzęczało Ehtahirowi pod czaszką na widok fortecy, jakieś niewyraźne wspomnienie, jakby to miejsce nie do końca było mu obce. Obleciał ją raz i drugi, upewniając się że miejsce jest opuszczone. Samotność samotnością, ale niedobrze byłoby być złapanym w ogień z kusz czy czarów. Taksydermiści by się ucieszyli…

Potrząsnął łbem gdy naszła go ta myśl, ale zaraz wytłumaczył sobie że to dobrze pojęta ostrożność się odezwała, a nie jakieś nie-wiadomo-skąd wspomnienia. Powoli zniżył lot i wylądował przed murami fortu. Zamiast forsować bramę najzwyczajniej w świecie wspiął się na blanki, raz jeszcze dziwiąc się temu z jaką łatwością mu to przychodzi. Po prawdzie nawet nie musiał wbijać pazurów w kamienną ścianę, wydawało mu się że trzyma się pionowej powierzchni niczym przylepiony. Zeskoczył na dziedziniec.

Skoro już nie wiedział kim był i gdzie się znajdował, to mógł chociaż pozwiedzać.

Popatrzył po oknach głównego budynku, upewniając się że żadna pobielała z zaskoczenia i szoku twarz ku niemu nie spogląda. Wsunął głowę do stajni, węsząc i rozglądając się bacznie. Z frustracją przyglądał się wnętrzu które, miał wrażenie, już kiedyś, dawno, dawno temu już widział. A może każda stajnia tak wyglądała? Zaburczało mu w brzuchu gdy wciągał w nozdrza cień zapachu przebywających tu kiedyś zwierząt. Tutejszy klimat nader skutecznie pobudzał jego apetyt. Jak nie przegryzł, to marzł.

Cofnął się na zewnątrz i jeszcze raz powiódł spojrzeniem po zabudowaniach i bramie. Odgrodzony od reszty placu krąg przykuł jego uwagę. Podszedł i pomedytował nad nim przez chwilę, przyglądając się plątaninie linii, symboli i napisów.


Niestety, ich przeznaczenie skutecznie skrywało się przed zrozumieniem.

- Szlag by to trafił - warknął, poirytowany własną niewiedzą. Zirytował się jeszcze bardziej gdy zdał sobie sprawę że wypowiedział to w elfiej mowie.

Zaspokoiwszy - umiarkowanie - ciekawość podszedł do głównego budynku, węsząc i nasłuchując. Nikogo, a zwietrzałe zapachy podpowiadały że faktycznie, od miesięcy nikogo tutaj nie było. Dla porządku jął się wspinać po ścianie, odsuwać okiennice i zaglądać do wnętrz.

I za którymś razem poczuł że puls mu przyspiesza - na ścianie dojrzał wielkich rozmiarów szkic czy wręcz mapę. Przez chwilę rozmyślał jak się dostać do pokoju, ale zbyt wielki był by wleźć oknem czy drzwiami. Na szczęście łeb mu się mieścił pomiędzy okiennicami. Czepiając się ściany jak jaszczurka, na ile mógł wsadził głowę do środka i jął studiować mapę. Bowiem była to mapa. I to jaka mapa!

Ehtahir z uwagą przyglądał się dużemu, oprawionemu w ramę szkicowi. Poza miastem obejmowała również część gór i lasu. Zaznaczono tam dużą jaskinię przy wodospadzie na północ od jakiegoś lasu czy parku (stamtąd też wypływała rzeka przebiegająca przez miasto), kilka mniejszych na północnym-wschodzie, trzy kolonie górskich gryfów oraz krąg druidów na południu (jakiś dekadzień czy dwa od miasta). Mapa miała także wyrysowane wszystkie, nawet najmniejsze domostwa. No i napis nad samym szkicem przykuł jego wzrok.

Levelion

- Levelion- smok obrócił nazwę parę razy na języku. Brzmiała elfio i znajomo. Wrócił spojrzeniem do mapy, zapamiętując rozkład miasta i dopasowując już poznaną topografię do wyobrażenia. Dwory, rzeka, centralny park, świątynie, jaskinie, place… Przez chwilę zastanawiał się czy by w ogóle nie zedrzeć mapy ze ściany i nie zabrać, ale jakoś nie miał do tego serca. Tym bardziej że ku własnemu zaskoczeniu przekonał się iż zapamiętanie szczegółów nie stanowi jakiegoś specjalnego problemu. Zupełnie jakby już wcześniej miał z tym doświadczenia…

Ehtahir gapił się w ścianę tak naprawdę nie widząc jej, a zamiast tego obracał w głowie zapamiętany obraz mapy. I właśnie wtedy ujrzał kogoś, z zaskoczenia i na chwilę.

Znajdował się w podobnym pokoju, a półmrok rozświetlały płomyki świec. Młoda, ludzka dziewczyna właśnie odwracała się od niego. W ramionach tuliła malutkiego smoczka, mikrusa wręcz, jakby pisklę?


Dobranoc - usłyszał jej głos gdy wychodziła z pokoju. W chwilę później, nim zdołał dokończyć wdech, wizja zniknęła.

- Kim jesteś?! - krzyknął. Oczywiście, odpowiedziała mu cisza, tylko wiatr gwizdnął szyderczo na dotkniętego amnezją gada.

Sfrustrowany smok cofnął głowę z pokoju i rozgoryczony rozejrzał się wokół, jakby szukając odpowiedzi. Nie kończąc oględzin pozostałych pokoi zatrzasnął okiennice i zerwał się do lotu, zostawiając głębokie zadrapania w kamiennej ścianie.


Leciał przed siebie, rozglądając się czysto machinalnie i zamiast tego rozpamiętując wizję. Czy pokazywała prawdę? Kim była dziewczyna? Kim był mikrus na jej rękach? Nie wydawało się by dziewczyna się go bała, zresztą miał wrażenie że - krótko mówiąc - nie był w tym majaku smokiem.

Dopiero po dłuższej chwili wrócił do rzeczywistości i nieco uważniej przyjrzał się lasowi przemykającemu tuż pod nim.
- Co ja tutaj robię? - mruknął. Nie miał jednak na myśli lotu nad wierzchołkami drzew.

Palące, nieprzyjemne wrażenie w klatce piersiowej zniknęło. Jakiś gorąc w sobie ciągle czuł, ale może tak właśnie miało być? W każdym bądź razie jakby ktoś mu zdjął ciężar z grzbietu, a humor mu się poprawił. Może by w lesie poszukać jakiejś kryjówki za dzień czy dwa? Z większym entuzjazmem postanowił wypróbować nowy manewr, o którym myślał od wczoraj, taki, który powinien pozwolić mu uniknąć w powietrzu ataku jakiegoś większego przeciwnika. Popatrzył sobie parę razy na większego, cienistego kuzyna, obejrzał szczątki smoka w pobliżu dworu i uznał że najwyższy czas zadbać o sposoby na zachowanie w nienaruszonym stanie własnych, pięknych jak marzenie łusek.

Rozejrzał się raz jeszcze po czym wzbił się wyżej. Las, do tej pory przemykający tuż pod nim, raptownie się oddalił gdy wielkie skrzydła mocniej uderzyły powietrze. Smok łamał sobie głowę jak wykonać manewr i czego się spodziewać po działających na niego siłach.

- Muszę usztywnić ułożenie skrzydeł, jak tu trzymać ogon? Trzeba go unieść, tak samo jak głowę? - mamrotał. Zerknął w dół, czy wystarczająco dużo wysokości sobie zapewnił. Wydawało mu się że tak, więc na wszelki wypadek wzniósł się jeszcze o kilkaset łokci.

- No to naprzód!- powiedział i wprowadził się w płaskie nurkowanie, by dodać sobie prędkości. A potem zmienił ułożenie ciała i skrzydeł, by gwałtownie wzbić się w górę i zatoczyć pięęękną pętlę.

W następnej chwili spadał bezładnie i z wrzaskiem, bowiem teoria kompletnie rozminęła się z praktyką! Zamiast gładko polecieć po okręgu zawinął kuprem gdy błoniaste skrzydła zadziałały jak hamulec i przepadł, grzbietem w dół. Świat wirował dziko, skrzydła mu łopotały, ogonem chlasnął się przez pysk, a ziemia przybliżała się zastraszająco szybko!

- A niech to zebra osra! - wrzasnął i wykręcił ciało, skrzydła złożył i ustabilizował lot. A w zasadzie spadanie i dopiero gdy był pewien że panuje nad nim przeszedł do szybowania. Rozejrzał się na wszystkie strony, żeby sprawdzić czy nikt nie dostrzegł tego … tej nieudanej próby. Oczywiście, był to próżny wysiłek, bowiem do tego czasu jakakolwiek posiadająca odrobinę instynktu samozachowawczego istota schowała się że nawet ślepi jej nie było widać, ale z odruchami się nie dyskutuje. Serce łomotało mu jak młoty w kuźni.

- Chyba mam nad czym poćwiczyć - sapnął i z powrotem pofrunął w niebo.


W drodze powrotnej do jaskini obracał w głowie zapamiętany plan miasta, dopasowując go do znanego mu już krajobrazu. Było jeszcze widno, choć dnie nadal były krótkie, toteż kłapnął zębami i zamiast lecieć do jaskini postanowił przelecieć nad centrum Levelionu. Z dala od miasta i złowrogiej aury nabrał otuchy i humor mu się polepszył, toteż uznał że warto wybrać się na zwiedzanie.

Jego dobry humor wkrótce zniknął. Nad centralnym placem, ku któremu zbiegały się drogi z każdej strony miasta.

Zrazu nie wiedział czego jest świadkiem, bowiem nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Dopiero gdy przysiadł na kruszącym się murze i przyjrzał się dokładniej, zrozumiał że ma do czynienia z cmentarzyskiem. Na środku zaś ustawiono prawdziwy pomnik ku czci śmierci.


Może góra kości sama w sobie nie była niezwykła - góra wielkości katedry już tak. Duże, małe i olbrzymie, czaszki, piszczele, kręgosłupy, pazury, kły, miednice i ogony, wszystkie tworzyły gigantyczny kurhan obrońców i napastników Levelionu - jakby wszyscy zmarli wewnątrz murów zebrali się tutaj, dając świadectwo ogromu spustoszeń, jakie poczyniła wojna z nekromantą. I ów kurhan się ruszał, klekocząc i szeleszcząc, kłapiąc paszczami i drapiąc rozpadającymi się dłońmi. Odarte z mięsa czaszki nie mogły wyrażać emocji, lecz wszystkie wyglądały jakby chciały umknąć z tego stosu. Głowa wzgórzowego giganta telepała się uparcie gdzieś na dnie. Ostro zakończone łby worgów i wielkich jaszczurów próbowały wysunąć się spomiędzy innych szczątków i odpełznąć niby węże, a szkielety zwierząt domowych gnały gdzieś na oślep, równocześnie stojąc w miejscu. Liczne, lecz jakże małe - w porównaniu z resztą - główki elfów, niziołków, krasnoludów i ludzi staczały się z koszmarnego wzgórza, by znów przylgnąć do niego na dobre.

Wokół stosu leżały mniejsze. Ciężko było określić, czy tworzą jakiś wzór. Ten najbliżej świątyni składał się głównie z ciał elfich dzieci. Coś między nimi lśniło, jakby drobiny lodu czy szkła. Drobne kości drżały i osypywały się, po czym na powrót wtaczały tam gdzie ktoś wyznaczył im miejsce.


Lecz stos nie był jedynym elementem koszmarnego “wystroju” placu. Obrzeża obstawione były przez szkielety elfów, śmieciożerców, beholderów, niziołków, jaszczuroludzi, orków i ibrandlinów, krasnoludów, gryfów i wielu, wielu innych stworzeń. Niczym wierni wokół upiornego ołtarza, dumnie wznoszącego się ku niebu w samym środku miasta. Gdzieniegdzie powietrze migotało, znacząc miejsca pobytu eterycznych nieumarłych, których mogły być tu całe setki.



Ehtahir gapił się ze zgrozą, błądząc spojrzeniem po kościach wszelkich kształtów i rozmiarów, całych, połamanych i zmiażdżonych, które ktoś z oddaniem godnym lepszej sprawy przywlókł na plac … albo zmusił do przybycia. Takie ludobójstwo czy desekracja nie mieściła mu się w głowie, choć sam był drapieżcą i polował by zdobyć pożywienie. Ale to tutaj to było … barbarzyństwo!

Wciągnął w nozdrza powietrze, sprawdzając czy węchem nie odkryje jakiegoś śladu czyja to sprawka, nastawił ucha. Ale poza smrodem rozkładu i klekotem szczerzących się czaszek i miotających się kończyn nic nie przykuło jego uwagi. Potrząsnął głową i obrócił się, wystartował do lotu tak lekko jak tylko potrafił, jakby bojąc się zakłócić szczątkom nieszczęśników resztki spokoju.

Czuł fale mdłości przechodzące go raz po raz. Cokolwiek ohydnego zaszło w tym mieście, miał nadzieję że w żaden sposób nie był z tym powiązany. A nie mógł tego wykluczyć, skoro niczego nie pamiętał…


Zmierzchało już gdy odszukał “swoją” grotę. Humor miał iście pod psem, a perspektywa obracania w głowie ujrzanych dziś obrazów nie była czymś ku czemu czułby wielką ochotę. Smętnie rozejrzał się po domostwie, jakiegoś zabłąkanego pajączka przeszył szponem i wrzucił do pyska, poniuchał przy “skarbach”. Zimno mu było, to poczłapał do jednego z tuneli które zabarykadował. Strugi ciepłego powietrza przeciskały się przez szczeliny i łagodnie omiatały jego ciało, czuł je w nozdrzach i na gałkach ocznych.
- Spać? Nie spać?- mruknął, byle tylko jakiś głos usłyszeć.

- A niech to, raz maty rodyła - warknął, tym razem w zupełnie innym języku niż smoczy i elfi, aż zamarł z uniesioną brwią. Warknął ponownie - ze złością i frustracją - a potem zabrał się za odwalanie głazów z przejścia.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 17-05-2014, 23:01   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Levelion, wczesna wiosna, pierwszy dekadzień przebudzenia Aesdila

Było ciepło. To był niewątpliwy atut tej niezaplanowanej wycieczki. Było ciepło i przytulnie, a im głębiej Poszukujący zapuszczał się w mrok korytarzy tym bardziej był z niej zadowolony. Korytarz schodził ostrow dół, lecz dla smoka nie był to problem. Od czasu do czasu natykał się na nieznane mu gatunki pająków, larw i gadów, które w sumie złożyły się na całkiem solidny posiłek. Co prawda przy niektórych musiał się nieco namęczyć, usunąć zęby jadowe, podejrzanie wyglądające pancerze czy niesamowicie ostre kolce, lecz gdy już to uczynił skórka była warta wyprawki. Raz czy dwa jakiś stwór niemile zaskoczył go zdolnościami magicznymi; w zasadzie im głębiej się zapuszczał tym częściej. Godzina, dwie, trzy… nie wiedział jak długo szedł, ale póki korytarze były wystarczająco szerokie - szedł. Prócz żyłek złota, delikatnie błyszczących w bladym świetle fosforyzujących mchów i grzybów Ehtahir natknął się się także na dziwne, fioletowe kryształy, od których cierpła mu skóra, a w głowie dziwnie huczało. Z pewnością była w nich dziwna, obca magia. Smok nie był pewien czy powinien zgłębiać jej naturę; niemniej jednak kamienie kusiły i nęciły, podjudzając wrodzoną ciekawość gada.

Po kilku czy kilkunastu kilometrach natrafił na kolejną wielką kawernę; miał wrażenie, że im głębiej schodzi tym bardziej góra staje się podziurawiona jak porządnie dojrzały ser. W każdym razie w tej nie było ani lasu gigantycznych grzybów, ani olbrzymich stalagnatów. Tu - prócz kolejnych skupisk kryształów - było spore jezioro z szerokim rzecznym dopływem oraz… ruiny.

[media]http://fc03.deviantart.net/fs70/i/2011/032/7/0/crystal_cave_by_yobarte-d38ky38.jpg[/media]

Poszukujący stanął zadziwiony i podekscytowany. W końcu coś, co nie było pełnymi kośćmi ruinami! Zanim jednak zdążył zbliżyć się do znaleziska jego uszy wychwyciły cichy plusk. Z jeziora wynurzyło się niewielkie - w porównaniu ze smokiem - stworzenie. Opuchnięte i ociekające wodą z unosiło się na wodzie. Smokowi wydawało się jednak, że w mętnych, szarawych oczach istoty dostrzega zaciekawiony, inteligentny błysk.
 
Sayane jest offline  
Stary 15-07-2014, 14:43   #6
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Żyć nie umierać, jak mawiają nekromanci.

Skąd Ehtahirowi wziął się ten cytat - nie wiedział. Może sam się nasunął, biorąc wszystko pod uwagę? Pustka w pamięci była dotkliwa i smok ciągle miał problem ze zdefiniowaniem samego siebie, zwłaszcza biorąc pod uwagę natrętne, nie wiadomo skąd się biorące wspomnienia jakby wyrwane z życia zupełnie kogoś innego.

Utwierdzał się w przekonaniu że miano “Poszukujący” pasuje do niego idealnie. Pytanie tylko co odkryje na końcu tych poszukiwań.

Otrząsnął się z tych rozważań, bowiem nie czas i nie miejsce było na nie. Ważąc się na wędrówkę w głąb groty ani się spodziewał jak daleko dotrze, a nabierał podejrzeń że to dopiero początek, który Bahamut jeden wie dokąd go doprowadzi. A atrakcji nie brakowało, przy czym kryształy okazały się niezłą zagwozdką! Paskudna aura przesycająca zniszczone miasto w podziemiach najpierw zelżała a potem zanikła zupełnie - ku wielkiej uldze smoka. Ostrożność powstrzymała go przed eksperymentowaniem z kryształami, ale wcale nie krzywdował sobie z tego powodu, zawsze mógł do nich wrócić.

Ta sama ostrożność sprawiła też że na widok ohydztwa które wychynęło z jeziora Ehtahir zatrzymał się w pół kroku, z uniesioną łapą i przekrzywionym łbem. Uważnie obejrzał stworzenie.

Cokolwiek tak śmiało stawało przed smokiem, a co dysponowało choćby odrobiną intelektu, musiało być nader pewne siebie. A Ehtahir w swoim krótkim “nowym” życiu ucierpiał dostatecznie by nie rzucać się ku nieznajomym bez pomyślunku. Ostrożnie, nie spuszczając stworzenia z oczu i dbając o zachowanie stosownego dystansu, przysunął się do ściany.
- Witam - odezwał się uprzejmie we własnej mowie. Potem powtórzył to, używając słowa które powinno być rozumiane przez humanoidy. A przynajmniej taką miał nadzieję, bowiem nijak nie mógł sobie przypomnieć skąd je znał. Ukradkiem sięgnął do ściany, sprawdzając czy ta zdatna jest by się na nią wspiąć.
- Gooość! Pooowitać! - zabulgotało radośnie stworzenie we wspólnej mowie.
- Ooo, wreszcie jest z kim słowo zamienić! I cóż to za niezwykłe miejsce! - smok dodał z entuzjazmem ale i na wdechu; gotów do zionięcia, ale ciągle nader uprzejmym tonem. Uprzejma rozmowa nic nie kosztowała, a i mogła być wstępem do prawdziwej przyjaźni. Choć Ehtahir czuł pod łuskami że z tą przyjaźnią to tak różnie być może…
- Gooości tu mało, a pięknie, czyż nie?
- No ba! - prychnął Ehtahir i machnięciem łapy objął jaskinię, pokazując jak bardzo mu się tutaj podoba. Uważny obserwator dostrzegłby że ruch ten był nieco niepewny gdy wskazywał w okolice stworzenia - A … hmm, co to za miejsce? - zapytał niewinnym tonem.
- Jaskinia - zabulgotał ze zdziwieniem stwór.
- A tak, tak… - gdyby smok mógł się spocić, zapewne miałoby to właśnie miejsce. Jak tu z takim prostolinijnym jegomościem gadać? - Miło poznać gospodarza tak pięknej jaskini - kiwnął łbem by podkreślić swój entuzjazm. - Me imię to Ehtahir, a ciebie jak zwać? Od dawna tutaj … przebywasz? - smok wolał nie ryzykować czasowników w rodzaju “mieszkasz” czy “żyjesz”.
Stworzenie zmarszczyło opuchnięte resztki brwi, jakby smok zadał bardzo trudne lub podchwytliwe pytanie.
- Imię… - potrząsnęło głową. - Jakieś mam… A który mamy roook?
“Wiódł, cholera, ślepy kulawego” - Ehtahir, który sam sobie nadał imię kilka dni temu, w ostatnim momencie ugryzł się w język.
- Co do roku to sam nie jestem pewien - przyznał i ożywił się - Mam! Znajdziemy ci imię … może być, dajmy na to, Glum? Albo, żeby szacowniej brzmiało, Gollum?
- Brzmi trooochę błoootnie - obruszyło się stworzenie. - Chcesz mnie ooobrazić? Czemu nie wiesz, który roook. Przecież żyjesz!
- O obrazie nie może być mowy - Ehtahir na wszelki wypadek nabrał odrobinę więcej powietrza w płuca. - Hmm, jakby ci to wyjaśnić … mam wrażenie - właściwie pewność - że coś złego stało się z moją pamięcią - poskarżył się. - Pamiętam tylko kilka ostatnich dni. I nic więcej! Nie wiem skąd się znalazłem w ruinach, ani co to za ruiny. Poza nazwą. Levelion, mówi ci to coś? - spojrzał z nadzieją na istotę.
- Coooś móóówi… - zadumała się istota. - Moooże to przez faerzress ta pamięć...
- Zaraz… a ty, eee… należysz do osób ciepłokrwistych czy raczej nie zaprzątasz sobie głowy posiłkami albo oddychaniem? - smok starał się dyplomatycznie wybadać z kim ma do czynienia.
- Jestem martwy, nie widać?! - wzburzyła się znów istota i wyprostowała się ponad dwa metry nad wodę. Odór rozkładu dotarł do nozdrzy smoka.
“Żaden powód do chwały” - pomyślał Ehtahir, ale zachował to dla siebie.
- Staram się nie ulegać pierwszemu wrażeniu - odpowiedział z godnością, choć nos mu się odruchowo marszczył od smrodu. Nienachalnie przypatrywał się imponującej sylwetce rozmówcy.
- Grzeczny… Uprzejmy… Dawnooo nie miałem gooości, zapomniałem… - stwór powoli uspokoił się i zanurzył nieco, opierając rękami o brzeg jak o stół.

Smokowi jakoś głupio było rozprawiać z nie-do-końca-umrzykiem, ale że była to pierwsza osoba która nie usiłowała go z miejsca przerobić na kotlety, przysiadł na zadzie by jeszcze chwilę porozmawiać.
- A co to faerzress? - zapytał ciekawie.
- Magia. Mroooczna… Pooodmroooczna - “Gollum” zarechotał bulgotliwie z własnego dowcipu. - Jest tu w skałach; im głębiej tym więcej.
- Co ona robi? To ta magia z kryształów? - gad wskazał łbem za siebie.
- Zmienia. Wszystkooo zmienia. Cooo żywe i nieżywe - trup machnął leniwie ręką, zataczając krąg. - Brrrr!
Ehtahira również przeszedł dreszcz. Pocieszył się myślą że jako smok jest odporny na magię, ale spoglądając na “Golluma” uznał że niewielka to pociecha.
- A kto cię odwiedza? Wspominałeś o tym, że kiedyś miałeś gości. Skąd oni przychodzą? Chętnie z tobą gawędzą? - spróbował inaczej.
Nieumarły wzruszył ramionami.
- Czasem. Mroooczni z głębin ziemi. Tylko ty taki przyjazny - uśmiechnął się szeroko. - Nudnooo tu. Ten Leveliooon ciekawy? - zainteresował się nagle.
- A dziękuję - smok wyszczerzył klawiaturę. - Czy ten Levelion taki ciekawy… przyznam że nie bardzo. Same tam ruiny - wyjaśnił. - Zimno, wietrznie, co krok jak nie zwalony mur, to potrzaskane kości. “I potwory i nieumarli” - miał już dodać, ale uznał że nie ma co rozpraszać rozmówcy. - Naprawdę, z dwojga to tutaj wolałbym mieszkać, przynajmniej tu jest cieplej - zerknął ciekawie ku ruinom. - Jacy mroczni z głębin ziemi? Krasnoludy? - zapytał znienacka. - Dokąd sobie chodzą jak już pogadacie?
- Tooo zamieszkaj tu, właśnie tak! Ciepłooo, zacisznie, ładnie, lepiej, sam mówiłeś - zachwalał rozentuzjazmowany ‘Gollum’. - Ja siedzę głównie w jeziooorze; cała jaskinia dla ciebie! - przyjaźnie rozłożył wielkie ramiona.
- To jest całkiem dobry pomysł - zgodził się Ehtahir. - Tylko, wiesz, chciałem się pokręcić tu i ówdzie, rozejrzeć się najpierw nim gdzieś osiądę. Ledwo pamięć odzyskałem, gdzie bym nie poszedł to dla mnie nowość. A może … zaraz, sam mówiłeś że nudno tutaj! Może razem się pokręcimy, zwiedzimy jakiś korytarz, jaskinie obejrzymy, te całe faerzress mi pokażesz? Co ty na to? - zapytał z ożywieniem.
- Wspaniały pooomysł! - ucieszył się żywy trup, po czym wspiął się na brzeg i wyprostował na dobre trzy metry. Potężne mięśnie w jakiś nienaturalny sposób trzymały się na nieumarłym ciele; smokowi ciężko było ocenić na ile stanowił dla niego zagrożenie. Jednak gdy zbliżył się do Poszukującego wątpliwości zniknęły. Pal sześć odór; im bliżej podchodził jego nowy przyjaciel tym bardziej Ehtahir czuł, że nie może złapać tchu, że się dusi, topi… Odruchowo odskoczył gwałtownie w bok, prychając i kaszląc.
- Śmierdzę ci? - warknął wrogo nieumarły. Smok przede wszystkim starał się złapać oddech, dopiero potem odpowiedzieć “Gollumowi”.
- To nie to - wykrztusił wreszcie. - Czułem jakbym miał wodę w płucach, nie mogłem oddychać. To jakaś … aura … która się od ciebie rozciąga - zaskoczony nie miał głowy do tego by prężyć werbalne muskuły. - Nie ruszaj się przez chwilę.
Podszedł o krok, potem drugi, by ocenić czy ma rację. Wrażenie powróciło i smok cofnął się, ocenił odległość przy której dyskomfort ustąpił.
- Po prostu będziemy musieli trzymać dystans … jakieś pięć-sześć twoich kroków - wzruszył potężnymi barkami. - Ja mam skrzydła, ty czym innym się odznaczasz. Twoi goście uskarżali się na problemy z oddychaniem? - zainteresował się. A że “Gollum” faktycznie śmierdział … cóż, była to prawda, ale smok, który żywił się tym co sam upolował ze wszystkimi tego konsekwencjami, nie zwracał na to specjalnie uwagi.
- Hm… hm… nooo dooobra… - najwyraźniej nieumarłego było łatwo zarówno rozproszyć jak i przegadać. - Wiesz, oooni na nic się nie uskarżali; pooo prooostu jak mnie tylko zooobaczyli oood razu sięgali pooo broooń lub magię. Tylko ty jesteś taki miły - rozczulił się. - Zresztą ja tam nie żałuję; nie wyglądali tak sympatycznie…

Z dalszego słowotoku osobliwego znajomego wynikało, że w tej części jaskiń - prócz robactwa, gadów, stworzeń, których nazw umarły nie znał i przypadkowych gości z zewnątrz - okazjonalnie pojawiały się drowy. Trup nie umiał określić jak często; w jego przypadku upływ czasu był jedynie pustym słowem - zarówno ze względu na jego stan, jak i na miejsce zamieszkania. Ciemne elfy często przyprowadzały ze sobą inne, zniewolone stworzenia, lecz “Gollum” nie umiał określić czym były. Czasem przychodziły piechotą, czasem jadąc na wielkich jaszczurach, lecz zawsze w grupach po dziesięć lub więcej. Zwykle były to kobiety, asystowane jedynie przez męskich strażników lub służących. Raz pojawił się nawet ni to drow, ni to pająk, a nieumarły omal nie przypłacił tego starcia swoim nieżyciem.
Ehtahir nie wiedział skąd wykoncypował, że opisywane czarne ostrouchy to drowy; niemniej jednak od razu poczuł do nich osobliwą niechęć tak głęboką, jak gdyby płynęła w jego żyłach od urodzenia.
- Przychooodzą, włażą na schooody, deliberują - ciągnął “Gollum” w miarę jak zbliżali się do samotnej budowli. Nagle zatrzymał się gwałtownie, a Poszukujący omal nie nadział się na jego topielczą aurę. - Słuchaj, głupiooo mi tak - bez imienia. Mam wrażenie, że im dłużej z tooobą rozmawiam tym bliżej jest, ale cały czas mi umyka. Moooże mógłbyś mi z tym pooomóc?

Smok był w całkiem dobrym nastroju; nawet z nieumarłym potrafił się dogadać, a w to było mu graj. Niezależnie od tego kim był przed amnezją, nie ze szczętem zatracił urok osobisty. A może właśnie go nabrał? Słuchał uważnie i nie przerywając, zwłaszcza opowieści o drowach. Czego ostrouchy o czarnych sercach tutaj szukały - nie wiedział, ale bardzo go to interesowało. Może miały przy sobie kosztowności…?

Słysząc pytanie nieumarłego przysiadł na tylnych łapach i wbił w niego spojrzenie jaskrawo zielonych oczu.
- Z miłą chęcią - powiedział po najkrótszej przerwie. - I rozumiem skąd twoje pytanie, miałem ten sam problem. Swoją drogą nie spodziewałem się że kiedykolwiek trafię na kogoś takiego jak ty; przyjaznego nieumarłego - wyszczerzył zębiska. - “Gollum” brzmiało ci “błotniście” a nie podobało się. Może twoje imię brzmiało bardziej twardo, bardziej wyraziście? Z większą ilością ‘r’? Może … skąd się tutaj znalazłeś? Masz wrażenie że przybyłeś z powierzchni czy raczej to tutaj podziemie - machnął łapą wskazując na jaskinię - jest ci bliższe i naturalne?
- Hmmmm - zadumał się stwór. - Myślę, że… chyba pooodziemia… zdecydowanie pooodziemia. Pooodziemia, ale i woooda. Czy tooo nie dziwne?
Ehtahir naprawdę nie czuł się na siłach decydować czy to dziwne czy nie, biorąc pod uwagę że samemu nie pamiętał niemal niczego sprzed momentu ocknięcia się kilka dni temu.
- A kogo jeszcze pamiętasz? Kogoś twojej wielkości, podobnego do ciebie? I jak dotarłeś do jaskini?
- Wooodą… Tak, myślę, że wooodą. Wielką podziemną rzeką… Pamiętam inne jeziooora, żeglooowanie… - zadumał się stwór. - Myślisz, że byłem ooolbrzymem? Ale ooolbrzymy chyba nie żeglują… Moooże drooowem? Ooone mają takie ładne, śpiewne imiooona… WIEM! - krzyknął nagle, a smok aż podskoczył. - Jak tu drooowy przychooodzą, tooo stają przed pooortalem, czarują i wooołają imię jakiegoooś demooona. Ale ooon nie ooodpooowiada i bardzo je tooo złości, bardzooo - zachichotał bulgotliwie. - Oootchłań im nie ooodpooowiada, oooj nie!
Demony by wzięły ten przeklęty brak pamięci. Ehtahir na próżno skrobał się łapą po łbie, usiłując dociec kim “Gollum” mógł być za życia.
- Nie mam pojęcia - powiedział wreszcie. - Mały to ty nie byłeś … jesteś. Może i faktycznie byłeś olbrzymem? Mogłeś i żeglować, czemu nie? A co do portalu … to nie ma co ryzykować, skoro drowy spodziewały się że demon z niego wychynie. Rzucimy tylko na niego okiem i znajdziemy inną drogę, co ty na to?
- Pływający ooolbrzym - roześmiał się nieumarły. Naraz Ehtahir zastrzygł uszami i ostrzegawczo syknął. Zaznajomiony z niebezpieczeństwwami podziemi lepiej od smoka topielec umilkł i obaj zaczęli nasłuchiwać. Wkrótce nieokreślony dźwięk powtórzył się, a potem zaczął przybliżać. Nowy towarzysz gada potrząsnął głową w niezadowoleniu i powiedział tylko jedno słowo: Drowy.

 
Sayane jest offline  
Stary 06-08-2014, 12:57   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację



- Ukryj się! - syknął Ehtahir. Mógł mieć kilka metrów długości i odpowiednie do tej wielkości broń i pancerz, ale pchanie się na oślep w walkę z władającymi magią mrocznymi elfami naprawdę nie należało do pomysłów gwarantujących długie życie. Utopcowi nie trzeba było powtarzać dwa razy i chwilę później niemal bezszelestnie zniknął w toni jeziora.

Smok przyglądał się temu krótko, bo już kombinował gdzie skryć własne krągłe kształty. Rozejrzał się. Drowy prawie na pewno ciągnęły do portalu i warto było zobaczyć na własne oczęta ich wysiłki - najlepiej daremne - przy przywoływaniu demona. Pomknął ku ścianie i czym prędzej wspiął się na nią, by korzystając z nadnaturalnej przyczepności muskularnych łap wspiąć się aż na sufit i ukryć pośród ciemnych załomów i nierówności. Miał nadzieję że przybysze więcej uwagi będą poświęcali ziejącym wejściom korytarzy i jezioru zasiedlanemu przez nieumarłego niż stropowi. Wisząc głową w dół ocenił czy w razie wykrycia bez problemu da radę obrócić się i zeskoczyć na równe nogi. Po chwili skrzywił się i sklął w myślach, bo zdał sobie sprawę że pająkolubne drowy na pewno bardziej niż inne rasy przywykły do przeciwników nie mających problemu ze wspinaczką. Trudno, nie było już czasu zastanawiać się i szukać lepszej kryjówki. Przymknął wielkie, jadeitowe ślepia pozostawiając jedynie wąskie szczeliny, znieruchomiał jak kamień.

Wkrótce wyraźniej usłyszał delikatne klapanie jaszczurczych łap i okazjonalnie posapywanie drowich wierzchowców. Wkrótce do jaskini wjechała grupa dziesięciu osób: pięciu kobiet i czterech uzbrojonych mężczyzn. Ostatni za swoim jaszczurem ciągnął potykającą się, humanoidalną istotę uwiązaną do siodła krótkim postronkiem. Z ukrycia Ehtahirowi ciężko było rozpoznać rasę; więzień (czy też więźniarka) był pokryty błotem, zaschniętą i świeżą krwią, która przesiąkła łachmany, a długie, jasne, zlepione w kołtuny włosy zasłaniały mu twarz.

Smok drgnął na widok pochodu i napiął mięśnie, a jego ogon wygiął się w łuk i majtnął w powietrzu. Ehtahir zareagował tak nie z racji liczebności grupy, ale dlatego że mroczni elfowie prowadzili więźnia. Mógł się domyślić że jeśli drowy zmierzają by próbować przywoływania demona, to chcą tego dokonać w odpowiednio paskudnym rytuale, nie wyłączając krwawych ofiar. Czekał jednak cierpliwie, ciągle przyzwyczajając się do spoglądania z odwróconej perspektywy. Czy w razie walki może liczyć na “Golluma”? I czy powinien się mieszać w sprawy mrocznych elfów? Zapewne tak, sądząc po tym jak instynktownie reagował na samą myśl o nich. Na razie czekał aż podejdą bliżej, zastanawiając się w jaki sposób zaatakować tak liczną gromadę.

Tymczasem nieświadoma obecności smoka grupa drowów dotarła do środka kawerny. Dwóch mężczyzn zeskoczyło z jaszczurów i ustawiło się między portalem a jeziorem, wyraźnie mając strzec towarzyszy przed utopcem. Pozostali zajęli się wierzchowcami oraz więźniem, którego pociągnięto za kobietami w stronę kamiennej budowli. Bagaże z juków również zostały przeniesione pod portal. Drowki chwilę rozmawiały między sobą w zaśpiewie podziemnych elfów, po czym jedna podeszła do jeńca i uniosła mu brodę trzonkiem krótkiego bicza. Teraz Poszukujący wyraźniej zobaczył istotę, która miała pecha dostać się do drowiej niewoli. Człowiek (lub półelf), na oko trzydziesto-czterdziestoletni o blond, prawie białych włosach i jasnej (choć teraz niemożebnie brudnej) skórze. Jego poszarpane podróżne ubranie było pięknie i porządnie wykonane, a w oczach płonął ogień.
- No i co, plugawy magu, dalej nie będziesz gadał? - raczej nie oczekiwała odpowiedzi, bo z satysfakcją trzasnęła go biczem przez twarz, zostawiając na niej trzy krwawiące szramy i odwróciła się do towarzyszek. Z ich szwargotu Ehtahir wyłapał tylko słowa “Levelion” i “Luskan”. Potem jednak drowki zaczęły rozpakowywać bagaże, wyraźnie przygotowując miejsce do jakiegoś magicznego rytuału. Pozostali dwaj strażnicy zaczęli patrolować teren; zgodnie z obawami smoka spoglądali również w górę, lecz na szczęście jeszcze go nie dojrzeli. Więzień również zaczął przeczesywać wzrokiem teren, choć bardziej dyskretnie; najwyraźniej drowy nie zdołały złamać w nim ducha lub uważał śmierć w czasie próby ucieczki za lepszą niż to, co miało go spotkać z rąk kapłanek Pajęczej Bogini.

Gad obserwował scenę z taką intensywnością, że koniuszek ogona zawisł mu nieruchomo w powietrzu. Za długo zwlekał - jeśli miał zaatakować powinien zrobić to wcześniej, ale ciągle wahał się czy mieszać się w tę sprawę. Ale teraz kobiety zaczęły rozprawiać o Levelionie, a i choć nic w kalekiej pamięci Ehtahira nie drgnęło na widok twarzy “plugawego maga”, być może miał on jakąś wiedzę na temat smoka? Zerknął ku jezioru, zastanawiając się raz jeszcze nad nieumarłym. Dostrzegł tylko długi ciemny kształt, przypominający unoszącą się pod taflą wody kłodę.
Raz maty rodyła - mruknął w duchu i powoli, wijąc się niczym wąż pomiędzy zwisającymi z sufitu stalaktytami, ruszył ku zajętym przygotowaniami kobietom. Błogosławił w duchu to że nie musiał wczepiać się pazurami w skałę, bowiem nie uniknąłby w takim przypadku spadających odłamków i hałasu; zamiast tego jego łapy przylegały do powierzchni niczym pokryte klejem. Zimnym spojrzeniem mierzył wszystkie grupki, zastanawiając się kiedy wcześniej miał do czynienia z mrocznymi elfami. I jak rozegrać walkę. Choć czuł że pchanie się w starcie z tyloma przeciwnikami zaboli, to chyba nie było innego sposobu by wyratować więźnia jak tylko zaatakować z bliska, szybko i brutalnie. Tak by w pełni wykorzystać zaskoczenie i przerażającą przeciwników aurę która otaczała go w walce. Powoli wędrował między ostrymi jak sztylety nawisami manewrując swym potężnym cielskiem w zupełnie inny sposób niż przez kilka ostatnich dni jego nowego życia. Chwilami zamierał gdy któreś z drowów rozglądało się zaniepokojone gdy pojedynczy kamień czy dwa odpadały od sufitu pod wpływem ruchów smoka, lecz nie na tyle by zarządzić dokładne przeszukanie kompleksu. Najwyraźniej w tych partiach podziemi nie spodziewały się na suficie niczego bardziej groźnego niż pająki, z którymi były w dobrej komitywie. Wreszcie Poszukujący dotarł bezpośrednio nad portal; olbrzymia budowla wyglądała z bliska tak solidnie, że zapewne utrzymałaby nawet ciężar smoka. Cała pulsowała magią; tajemne runy wyryto także na jej górnej krawędzi. Przed portykiem stała kamienna płyta; wokół niej drowki porozkładały nieznane Poszukującemu przedmioty oraz bardziej wymowne w swym wyglądzie narzędzia służące z pewnością do zadawania bólu przy równoczesnym utrzymywaniu ofiary przy życiu przez maksymalnie długi czas.
Wystarczy.
Ciekaw był z jakiego powodu drowy mogły uważać że obecna próba przywołania demona może się powieść; może ofiara z maga miała zwiększyć szanse? Zapewne nie był to pierwszy nieszczęśnik którego krew miała do tego posłużyć. Choćby z tego powodu czuł jak narasta w nim gniew, wypierając ostrożność. Odczepił się od sufitu, obrócił w powietrzu i rozłożył skrzydła, wyhamowując upadek. Załopotały niczym żagle.

Z hukiem i szczękiem pazurów o skałę opadł na potężne łapy.
- Gollumie, do mnie! - ryknął niczym wyzwanie, a jego łapy i pysk już sięgały chciwie ku kobietom, chłoszczący ogon zawijał się w mocarnym zamachu, a skrzydła uderzały z ogłuszającą siłą.

Wielki miedziany smok wylądował pomiędzy drowkami, wprost na ofiarnym kamieniu. Zamach potężnego ogona odrzucił dwie kapłanki daleko poza podwyższenie; łopot skrzydeł sprawił, że kolejne odskoczyły, przewracając się na ziemię. Ehtahir zakręcił się wokoło powalając i przeganiając ogonem pozostałe i miażdżąc wszystko, co miał pod łapami. Smród dziwacznych składników zaklęć i mikstur rozszedł się wokoło wiercąc gadowi w nosie i odbierając powonienie. Któreś z narzędzi tortur wbiło mu się w łapę, ale nie na tyle by znacząco go spowolnić. Jego ciało otoczyły fioletowe płomienie, ale nie parzyły, więc się nimi nie przejął kładąc to na karb swojej częściowej odporności na magię. Dopiero błyskawica uderzająca go boleśnie w kark i przetaczająca się po grzbiecie, a potem kolejna sprawiły, że ochłonął nieco i rozejrzał się po polu bitwy. Topielec, który - jak już nie raz wcześniej - udawał kłodę, wyprysnął z wody i z bojowym rykiem rzucił się na dwóch kuszników, którzy sekundy wcześniej odwrócili się w stronę atakującego smoka. Ehtahir nie wiedział, czy nieumarłego cieszy sama walka, pomoc nowemu przyjacielowi, czy też może istotę znów opanowała wściekłość na ‘błotne’ imię, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Nieumarły ryczał radośnie i machał łapami, a drowy tańczyły wokół niego, bliźniaczymi sejmitarami próbując obronić się przed przerażającym wrogiem. Jednak za każdym razem gdy się zbliżali tracili dech; z kolei Gollum nie pozwalał im odejść na tyle daleko, by mieli szanse załadować kusze.

Dwie drowki, które pierwsze otrzymały cios ogonem leżały na kamieniach, nieprzytomne lub martwe. Smok odwrócił się i potrząsnął łbem, gdyż nagle stracił wzrok. Ryknął i skoczył do przodu licząc, że samym ciężarem przegna napastników - i nagle znów zrobiło się jasno; tylko kula ciemności wisiała w powietrzu na wysokości jego ogona. Zobaczył, że pozostałe trzy kapłanki przegrupowały się i stojąc w różnych miejscach ciskały w niego zaklęciami z trzymanych w dłoniach różdżek. Znów ogarnęła go ciemność, ale szybko sobie z nią poradził, podobnie jak z bełtami ostatnich dwóch strażników, którzy stanęli przy przerażonych jaszczurach i przeładowywali właśnie kusze. Kątem oka zobaczył, że topielec podobnie łatwo radzi sobie z drowią magią. Cóż, dla niego nie była to pierwszyzna.

Tymczasem więzień nieporadnie próbował odwiązać jednego z jaszczurów i uciec; jednak gdy tylko przerażone gady poczuły luz w wodzach szarpnęły mocno i rzuciły się w dół korytarza, z którego przybyły, biegnąc zarówno po dnie jak i po jego ścianach. Jeniec został zdeptany i pociągnięty kilkanaście metrów po kamieniach; teraz próbował nieporadnie odpełznąć gdzieś pod ścianę, lecz wyraźnie nie miał na to sił.

Bojowe odruchy przejęły władzę nad Ehtahirem, a ból ran podsycał jego furię. Świat zmalał do jaskini wypełnionej odgłosami walki i błyskami magii. Smok nabrał powietrza w płuca i napiął do skoku mięśnie potężnych łap; wykręcił wężową szyję by wycelować w jedną z dwóch bardziej od “Golluma” odległych kapłanek i plunął w nią strugą kwasu. Nim przebrzmiał ryk zionięcia i wrzask palonej żrącą cieczą drowki Ehtahir skoczył ku drugiej z rozwartą paszczą, pazurami wyciągniętymi ku niej niczym las sztyletów i z żądzą mordu płonącą w jadeitowych ślepiach.

Zapewne w innym momencie zastanawiałby się skąd się w nim wzięła nienawiść do mrocznych elfów i dlaczego przetrwała utratę pamięci…

Kapłanki rozprysnęły się na boki. Zaatakowana cisnęła w smoka kolejną kulą ciemności; zanim zdołał się z niej wyswobodzić wszystkie trzy drowki - nawet ta poparzona kwasem - zniknęły. Gollum poradził sobie z jednym z kuszników i teraz z wyraźną przyjemnością spychał swoją aurą drugiego mężczyznę w stronę jeziora. Przerażony elf porzucił próby pokonania nieumarłego i spróbował wymknąć się bokiem, lecz topielec dopadł go z łatwością i zaczął rozrywać potężnymi łapami. Pozostali dwaj kusznicy wycofywali się w stronę, z której przyjechali, szyjąc z kusz do smoka bez większego efektu. Widać było, że są o włos od rejterady; zapewne jednak lęk przed karą z rąk służek Lolth był większy niż przed śmiercią w paszczy smoka. Ehtahir nie miał czasu by zaobserwować więcej, gdyż ponowne ukąszenia błyskawic przedarły się przez naturalny pancerz smoka. Trzy… nie! Cztery drowki lewitowały wśród olbrzymich stalaktytów, które wcześniej stanowiły schronienie dla Poszukującego, stawiając smoka w bardzo niekorzystnym położeniu.

Gad zatrzymał się, dysząc ciężko. Wściekłość w nim płonęła, ale nie na tyle by nie czuł efektów całej serii magicznych wyładowań jakie przeszyły jego ciało. A drowki ochłonęły już, było ich więcej i łatwiej było im unikać ciosów. Ehtahir nabrał oddechu do kolejnego zionięcia ale już wciągając powietrze wyczuł że nie zdoła na czas nasycić go żrącą wydzieliną albo spowalniającym gazem. Z warknięciem skręcił ciało i poderwał się do lotu - ku Gollumowi.
- Uciekaj, wrócę! - wykrztusił przelatując obok i lądując przy człowieku, osłaniając go własnym ciałem przed błyskawicami. Gorzką, słabą pociechą był widok jednej z mrocznych elfek leżącej przy ofiarnym kamieniu z nienaturalnie wykręconą głową. Miał nadzieję że Gollum mu wybaczy rejteradę; póki co usłyszał tylko głośny plusk. Sięgnął szponiastą łapą po maga i na ile tylko zdołał łagodnie, podniósł go pospiesznie.
- Nie wyrywaj się i trzymaj mocno! - syknął, po czym pokuśtykał do wyjścia z groty, w każdej chwili oczekując bólu i ran. W furii obnażył zęby - uciekał, ale miał nadzieję że mroczni elfowie spróbują pościgu, w którym będzie miał szansę na kontratak. Niestety - albo stety - drowki posłały za nim tylko kilka kolejnych błyskawic i zrezygnowały z walki. Przerażony i półprzytomny człowiek zwisał bezwładnie w łapach smoka przeszkadzając mu w marszu.
 
Sayane jest offline  
Stary 07-08-2014, 15:14   #8
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Ehtahir co i rusz oglądał się za siebie, choć z lejącym się przez łapy ciężarem i w ciasnym korytarzu nie było to łatwe i rogatym łbem przyłożył parę razy w skałę.
- Oby tylko Gollum przeżył - mruknął i naraz wbrew sobie uśmiechnął się na myśl o ironii tego pragnienia. Nie uśmiechał się długo, bowiem ból ran i niepewność co do tego co drowy mogą planować rychło wybiły mu wesołość. A nie wiedział też co począć z człowieczkiem którego dźwigał. Opatrzyć go przecież nie da rady, nie tak wielkimi i nie gotowymi do tego łapami…

Z braku innego pomysłu wlókł się naprzód. Wykręcił szyję i zerknął na własny grzbiet i boki. Widok przeoranych wyładowaniami, popalonych łusek i krwi ściekającej z ran sprawił że warknął z wściekłością.
- Jeszcze wam się odpłacę - głęboki pomruk zadźwięczał mu w gardle. Spojrzał na … jeńca? uratowanego?
- Słyszysz mnie? - odezwał się we wspólnym, próbując wypowiadać słowa jak najbardziej wyraźnie. Potrząśnięty kilkukrotnie jeniec otworzył oczy. Co prawda w całkowitych ciemnościach nie widział rozmówcy, nie mógł jednak nie wyczuć ciepła smoczego oddechu i szorstkich łusek trzymających go łap.
- Tak - wychrypiał z trudem.
- Czujesz jakieś rany, złamania? - zapytał Ehtahir, mając nadzieję że człowiek nie ucierpiał ponad to w jaki sposób mógł mu pomóc. A mógł zrobić niewiele. - Mogę poszukać wody, ale czy będzie dla ciebie zdatna do picia, sam będziesz musiał ocenić - przyznał. Po głosie wyczuwał, że co jak co, ale woda na pewno by się “znajdkowi” przydała.
- Więcej niż bym chciał - powoli wyartykułował mężczyzna.
Gad uśmiechnął się z humorem; napięcie wywołane walką opadało, a z własnego doświadczenia czerpiąc mógł zrozumieć co człowiek ma na myśli.
- Musisz wytrzymać - powiedział - Przy odrobinie szczęścia za godzinę dojdziemy do miejsca gdzie chyba da się znaleźć wodę i światło - obejrzymy cię wtedy dokładniej. Musisz wytrzymać - powtórzył i skupił się na marszu, by jak najmniej trząść “znajdkiem”.


- Wzniosę się w powietrze, będzie szybciej - smok rzucił raz i drugi, w miejscach gdzie korytarze i przejścia na tyle się otwierały że nawet rozwinięte, błoniaste skrzydła Ehtahira mieściły się w nich bez obawy że rozedrą się o krawędzie. Inna sprawa że ruch potężnych mięśni i skrzydeł sprawiał że człowiek podrygiwał niczym gwałtownie szarpana marionetka. Ale na to nie było rady.

Lot pomagał gadowi zapomnieć o lęku o topielca, jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało. Walczyli razem, a dla pozbawionego przeszłości smoka nie było to mało. Wreszcie dostrzegł przed sobą mocniejszy blask, tam gdzie faerzress, jak Gollum je nazywał, rozświetlały mrok podziemi.
- Magiczne kryształy przed nami - odezwał się do czarodzieja. - Nie próbuj ich dotknąć! - ostrzegł na wszelki wypadek, wkraczając do pieczary - Zostawię cię i poszukam wody w pobliżu. Znasz się na uzdrawianiu?
- Nie - odparł były jeniec. Nie podobał mu się pomysł samotnego oczekiwania w Podmroku, jednak nie mial sił ani ochoty na dyskusję ze swoim wybawicielem - jakby nie było - smokiem.


Woda … była. Sączyła się ze ściany i sufitu jednej z odnóg, na tyle obficie i na tyle czysta - o ile Poszukujący mógł to stwierdzić - że zaryzykował przeniesienie tam drowiego jeńca. Miejsce było tak samo dobre jak każde inne, nadal nie miał pomysłu gdzie człowiek mógłby znaleźć lepszą opiekę. Chyba żeby dotransportować go do fortu przy Levelionie … ale tam również nie było żywej duszy. Przynajmniej wtedy gdy był tam ostatnio.

No to miał zagwozdkę…

Przysiadł i cierpliwie czekał aż mężczyzna napije się i obejrzy rany. Mag długo i chciwie pił, a potem zaczął zmywać krew z odkrytych części ciała. Z podartych fragmentów odzieży - ciepłej i dobrej jakości, jak zauważył Ehtahir - zrobił prowizoryczne opatrunku, którymi owinął te rany, których mógł dosięgnąć.
- Kim jesteś? - zagadnął smok.
- Podróżnym, który miał pecha wpaść nie do tej dziury co trzeba - odparł człowiek uważnie przyglądając się zwalistej sylwetce osobliwego wybawiciela, która w półmroku majaczyła nad nim jak wielki, ruchomy głaz. - Straciłem konia… - umilkł, rozmyślając o magicznych podkowach i wszystkich drogocennych rzeczach, które przepadły wraz z jukami.

Smok poskrobał się pazurem po szczęce.
- Masz jakoś na imię? - zapytał i zaraz zreflektował się. - No tak, jesteś żywy, na pewno jakoś się nazywasz… Dokąd podróżowałeś? I skąd wyruszyłeś?*
- Możesz mi mówić Alabaster, albo jak tam sobie chcesz. W końcu uratowałeś mi życie… choć nie rozumiem dlaczego. Myślisz, że będą nas ścigać? - wytrzeszczył oczy w mrok, aczkolwiek lekkie zmieszanie młodego smoka nie umknęło jego uwadze.
- Niech będzie więc Alabaster - zgodził się gad. - Jestem Ehtahir - dodał po chwili. - A czy będą nas ścigać to zapewne zależy czy ofiara z ciebie jest niezbędna do tego by przywołać demona czy też nie - odpowiedział sucho, niezadowolony że mag lawiruje w swoich odpowiedziach jak tylko się da. Domniemany czarodziej i niedoszła krwawa ofiara wzdrygnął się i rozejrzał czujnie.
- Wątpię. Dla drowów mężczyzna zawsze będzie pomniejszą ofiarą. Ehtahir do po smoczemu szukający, tak?
- Tym lepiej dla ciebie, Alabastrze - smok znowu zgodził się uprzejmie. - I gratuluję znajomości smoczej mowy. Gdzie zostałeś pochwycony? - zapytał z ciekawością.
- Zwiedzałem elfie ruiny na powierzchni, ale nie potrafię powiedzieć jak daleko stąd, ani z którego kierunku zostałem przyprowadzony. Co z twoimi ranami? Może lepiej będzie jak już ruszymy? - znów rozglądnął się niespokojnie.
Ehtahir skupił spojrzenie na rannym i milczał przez chwilę. Podejrzenie zalęgło się w jego umyśle i wcale nie zamierzało go opuścić.
- Faktycznie, dość już tego odpoczynku. Napiję się tylko a resztę opowiesz mi w drodze - odezwał się i pochylił pysk do wody.
- Co to za ruiny? - zapytał od niechcenia.
- Elfiego miasta, w gęstych lasach Północy - Alabaster podniósł się z trudem. - Ponoć jest pełne skarbów; jeszcze do niedawna było obłożone klątwą czy jakimś czarem i nie zostało splądrowane… - umilkł przypominając sobie jak smoki były łase na skarby. Potem jednak sam do siebie wzruszył ramionami. Był zdany na łaskę i niełaskę smoka, zapewne głęboko w niedostępnych górach czy pod rozległymi równinami. Nawet gdyby gad go wypuścił czarodziej nie miał szans na powrót do cywilizacji - samotnie, bez konia czy ekwipunku stałby się zapewne łupem dzikich bestii już pierwszej nocy.
Smok podniósł łeb z wody.
- A ty wybrałeś się po te skarby, Alabastrze? - zapytał starannie neutralnym tonem.
- Kto pierwszy ten lepszy - mag wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu. - Gdzie tak w ogóle jesteśmy? To znaczy pod jakim obszarem, bo że w Podmroku to wiem - odruchowo pomasował złamane żebra.
- Mniej więcej w pobliżu Levelionu - Ehtahir znowu pochylił łeb ku wodzie, ale pilnie obserwował człowieka; jemu ciemności nie przeszkadzały, nie na taką odległość. - Wiesz gdzie to jest?
- Na północ od Luskan, w Królestwie Pięciu Miast pod samym Grzbietem Świata - w głosie maga zabrzmiał wyraźny entuzjazm. Nie był więc daleko. Może jeszcze uda mu się odzyskać swoje rzeczy!
Ehtahir przełykał wodę a trybiki w jego mózgu pilnie się obracały.
- Wiesz może co to była za klątwa czy czar i kto się tego pozbył? - zapytał po chwili. - I czy w okolicy tego Levelionu są jakieś ludzkie siedziby?
- Skoro mówisz, że jesteśmy niedaleko to przecież chyba sam wiesz lepiej - zdumiał się Alabaster.
- Skup się - Ehtahir łagodnie napomniał maga - Nieco się różnię od ludzi, nieprawdaż? To jak mi znać kto gdzie mieszka i gdzie mnie zapraszają? A, i kto zdjął klątwę z miasta?
- Z powietrza chyba widać - burknął pod nosem mag, ale roztropnie nie dyskutował. Czuł, że pytania smoka wykraczają poza zwykłą ciekawość. Może jednak niepotrzebnie wspomniał o skarbach? Nie, zdecydował. Tak było nawet lepiej. Jego wiedza mogła stać się cenną kartą przetargową, dzięki której zapewni sobie współpracę wielkiego gada. Co prawda w czasie walki nie zwrócił uwagi na kolor smoka (a teraz w mdłym świetle kryształów i mchów w ogóle go nie rozróżniał), ale nie sądził by miał do czynienia z czarnym lub czerwonym; na to było tutaj zdecydowanie za zimno. Myślał i myślał, ale jego szczątkowa wiedza o smokach nie podpowiadała mu żadnego - prócz białego - gada, który mógłby chcieć zamieszkać w tak zimnym klimacie, lub w towarzystwie drowów. Zębaty? Nie poczuł żadnych kolców. Słyszał, że niektóre rasy kopały tak głęboko, że docierały do najmroczniejszego mroku niechcący otwierając granicę planu cienia (w końcu tak właśnie upadła Mitrylowa Hala), lecz mrocznym smokiem Ehtahir z pewnością nie był; czarodzieja zabiłaby sama jego obecność. Podziemny smok? Ten pewnie od razu by go zeżarł. Choć kto wie… Najwyraźniej obaj stanowili zagadkę dla siebie nawzajem.
- Wokół Levelionu są jedynie lasy, nieprzebyte lasy gdzie nadal królują różnego rodzaju elfy; no może z wyjątkiem słonecznych - wyjaśnił. - Żeby dotrzeć do ludzkich siedzib trzeba podróżować konno przez kilka dekadni na zachód lub południe. Co do klątwy zaś… Słyszałem tylko o Bohaterach Pyłów, którzy ze wsparciem tutejszej Gildii Magów wyplenili klątwę. Szczegółów jednak nikt nie ujawnia, a zważywszy na toczącą się teraz wojnę z orkami nie wiem nawet, czy ci bohaterowie jeszcze żyją.
Smok słuchał z zapartym tchem i nadal nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Czuł prawdziwą niechęć do tego by zdradzać się ze swoją niewiedzą, a wypytywać zbyt nachalnie również nie chciał. Klątwa została zdjęta?? Nikt kto ujrzał centralny plac Levelionu nie wygadywałby takich bzdur! Chyba że o inne miejsce chodzi? Gubił się w domysłach, nawet gdy po ugaszeniu pragnienia ruszyli w głąb korytarza prowadzącego na powierzchnię.
- To przedziwne że elfowie pozwolili ci przejechać przez swoje tereny aż do ruin - mruknął wreszcie. - A i odwagi ci nie brakuje - toć to ledwo zima minęła a ty tak daleko na północ dotarłeś…
- Magia czyni cuda - oględnie odparł Alabaster. Chwilę milczał, po czym spytał. - A skąd smok w Podmroku?
- Tak to jest jak się wlezie do jakiejś dziury - Poszukujący sentencjonalnie sparafrazował słowa Alabastra. - Sam dotarłeś do Levelionu? - dodał po chwili. - Musisz być potężnym magiem…
- Mam… miałem konia. Pewnie skręcił kark gdy załamała się pod nami podłoga. A jak nie to do tej pory na pewno coś go już zeżarło - czarodziej skrzywił się boleśnie; naprawdę było mu szkoda ekwipunku; zawartość magicznych juków kosztowała majątek. - Ale mój chowaniec się ostał, tego jestem pewien. Może nas zaprowadzić do miejsca, w którym to się stało - uśmiechnął się chytrze.
Smok spojrzał na niego ostro ale zaraz się uspokoił. Czymkolwiek był chowaniec, wątpliwe by mógł mu zagrozić.
- Jesteś przekonany że drowy nie skradły twoich rzeczy? - zapytał z powątpiewaniem - I gdzie cię przetrzymywały?

W półmroku, rzecz jasna, człowiek nie mógł właściwie ocenić smoczego spojrzenia; zresztą póki co głowił się nad tym dokąd zaprowadzi go ta osobliwa znajomość.
- Zabrały wszystko co miałem na sobie, rzecz jasna - skrzywił się znowu. - Ale koń nie spadł na samo dno dziury, w której ja się znalazłem. Nie mogąc wyjść szedłem tunelami aż w końcu trafiłem na drowi patrol. Ale nie umiem powiedziećgdzie to było i którędy szliśmy; dla mnie wszystkie tunele wyglądają tak samo.
- Opowiedz mi wszystko co widziałeś i usłyszałeś w niewoli - powiedział smok prowadząc go w kierunku wyjściana powierzchnię.
- Gówno - wulgarnie podsumował Alabaster. - Nie widzę w ciemnościach a drowiego nie rozumiem. We wspólnym pytali tylko… w sumie co samo co ty. Skąd jestem, co tu robię. Potem co umiem, ale nie miały własnego maga, więc koniec końców niewiele zrozumiały i machnęły na moją użyteczność ręką. Chyba chwilę się kłóciły czy mnie zabrać do domu czy tutaj; tak mi się wydaje. Mieli wypchane juki z tego co widziałem w świetle mchów; podróżowali chyba z daleka.
- Dla maga fakt że został uznany za bezużytecznego to pewnie okropny cios - zażartował Ehtahir.
- To zależy co lepsze - niewola u drowów czy śmierć w ich rytuale - wzruszył ramionami czarodziej. - Głupia duma nie wydłuża życia.


Poszukujący najkrótszą zapamiętaną drogą wiódł luskańskiego maga na powierzchnię, od czasu do czasu przystając by dać mężczyźnie odpocząć i by samemu obejrzeć zmasakrowany grzbiet. Ku swemu zdumieniu zobaczył, że część ran zasklepiła się; zajęty rozmową z człowiekiem nawet nie zauważył kiedy to się stało. Bał się, że zapach krwi ściągnie drapieżniki, ale najwyraźniej zapach smoka i ślady jego poprzednich posiłków skutecznie odstaszyły istoty, które mogliby spotkać w tunelach tak blisko powierzchni. W koncu spadająca temperatura dawała znać, że są coraz bliżej wylotu jaskini. Ciężki oddech czarodzieja, przechodzący chwilami w rzężenie świadczył o tym, że Alabaster goni resztkami sił.
- Będziesz potrafił odnaleźć chowańca? - zagadnął smok. - Docierając do Levelionu widziałeś fort? Może to miejsce będzie dla ciebie dobrym punktem odniesienia…
- Tak. Tak, ale z daleka - wysapał z trudem. - Wjechałem do miasta od południa; traktem przez Las Północny musiałbym nadłożyć wiele dekadni drogi - odparł Alabaster, mimo zmęczenia i bólu z licznych ran notując skrzętnie w pamięci, że Ehtahir wcale nie jest tak nieobeznany z Pyłami jak twierdził. - A w którym miejscu wyjdziemy?
- W pobliżu miasta - odpowiedział gad z roztargnieniem, odwracając łeb za siebie i spoglądając w mrok; oczywiście nie miał szans sięgnąć wzrokiem ku jezioru i Gollumowi, ale odruch pozostał. Miał gorącą nadzieję że utopiec przetrwał i to że go zostawił w środku walki leżało mu kamieniem na sercu. - Jeśli dobrze liczę jest środek nocy, więc nawet z powietrza nie dostrzeżemy go.

Przez chwilę smok milczał.
- Posłuchaj, zabiorę cię do fortu - tam jest bezpiecznie, znajdziesz jakieś opatrunki a może i żywność. Ja muszę odpocząć i coś sprawdzić, wrócę za dzień czy dwa.
- Dasz radę tam dolecieć ze mną na grzbiecie? - z powątpiewaniem spytał mag. - Ja już ledwie chodzę.
- Nie na grzbiecie - Ehtahir odpowiedział ostrzej niż wcześniej; magowi chyba się wydawało że tanim kosztem dorobił się kolejnego wierzchowca, a smok wcale nie miał zamiaru robić za zwierzę pociągowe, juczne czy jakiekolwiek inne. - Chwycę cię w łapy, będzie bezpieczniej - dodał spokojniejszym tonem.
- Jak dla kogo - mruknął mag. Mimo że smok starał się być delikatny to jego ostre pazury dodały Alabastrowi niejedną ranę do stworzonej przez upadek i drowy kolekcji.

Ehtahir nie odpowiedział. Jako pierwszy przecisnął się przez odwalone wcześniej głazy i podreptał do wyjścia z jaskini. Zimny wiatr gwizdał żałobnie ale choć chmury znowu przesłoniły nocne niebo dobre było to że nie padało - przy stanie odzieży Alabastra podróż w deszczu czy śniegu mogłaby być dla niego naprawdę mało przyjemnym przeżyciem. Nawet smok zadrżał po wyjściu z cieplejszych części podziemi.
- Nie ma co czekać - mruknął, wypełzając na zewnątrz. - Szykuj się.

Alabaster z trudem dokuśtykał do wyjścia i zadrżał nie tylko z powodu chłodu. Znajdował się gdzieś w ośnieżonych górach, a szarość w dole, która była zapewne Levelionem wydawała się setki kilometrów stąd. Jeśli wcześniej łudził, że po wyjściu z podziemi jakoś poradzi sobie z dotarciem do chowańca bez pomocy smoka to teraz musiał zmierzyć się z ponurą rzeczywistością. Zresztą był na tyle rozsądny by mieć świadomość, że ranny, bezbronny, bez zaklęć w pamięci będzie stanowił łatwy łup dla dowolnego stworzenia. Towarzystwo miedzianego, jak w końcu zauważył, smoka było jego największą i zapewne jedyną szansą przeżycia. - No to ruszajmy - westchnął.

Wielkie łapy ostrożnie złapały maga. Ehtahir bez słowa dopasowywał chwyt i posępnie przyglądał się człowiekowi. Korciło go by tą małą hienę cmentarną zabrać do centrum Levelionu i pokazać jej dokąd przybyła kraść. Tylko czy on sam, zdzierając łup z ciała giganta, nie zachowywał się podobnie?

Różnica była chyba taka że jego widok ludobójstwa popełnionego na mieszkańcach miasta: dorosłych i dzieciach, kobietach i mężczyznach, bez różnicy - odrzucił, a dla Alabastra - i zapewne innych, skoro “kto pierwszy ten lepszy” - była to po prostu okazja do wzbogacenia się.

Ehtahir podniósł wreszcie łeb i rozłożył skrzydła, skoczył przed siebie i wzbił się w powietrze, pilnując by nie skruszyć “znajdka”. Poraniony grzbiet nawet mimo zadziwiających zdolności regeneracji odezwał się bólem, ale smok przywykł do cierpienia. Powoli, bacząc by podmuchy wiatru nie wytrąciły go z równowagi i nie posłały na ziemię, leciał w stronę miasta i fortu…
 
Sayane jest offline  
Stary 09-10-2014, 09:44   #9
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Na wszelki wypadek wylądował jeszcze przed murami strażnicy, przeczuwając że próba wylądowania wewnątrz przy silnym wietrze może się źle skończyć. Poza tym nie miał pewności czy fort jest pusty; lepiej było sprawdzić. Wciągnął powietrze w nozdrza i stanął na tylnych łapach, rozglądając się w poszukiwaniu światła i zapachu. Było jednak pusto.

Przyciskając czarodzieja jedną łapą do masywnego torsu ruszył by wspiąć się na mur. Jednak gdy tylko dotknął kamieni potężne wyładowanie magii odrzuciło go od muru, mocno przypalając pazury. Alabaster krzyknął boleśnie i półprzytomny obwisł w smoczym uścisku. Gad ryknął z furią, nieledwie krusząc maga w łapie. Odskoczył, spodziewając się kolejnego wyładowania magii albo i salwy pocisków. Kuśtykając i zasłaniając “znajdka” własnym ciałem czym prędzej zwiększał dystans od murów. Wbijał spojrzenie to w horyzont w poszukiwaniu jakiegoś schronienia, to w linię blanków, wyglądając głów, broni i płomieni. Nic takiego nie dojrzał; fort wydawał się tak samo wymarły jak wcześniej.

Kępa drzew na razie musiała wystarczyć - Ehtahir ostrożnie złożył Alabastra na zimnej ściółce, potrząsnął nim lekko. Zerknął na oparzoną łapę.
- Żyjesz? - zapytał, ogniskując spojrzenie na twarzy człowieka. - Powiedz coś!
Mag wybełkotał coś niewyraźnie. Było najwyraźniej oszołomiony, niektóre z ran zadanych mu przez drowy otwarły się i krwawiły. Smok nie potrafił stwierdzić czy niespodziewany atak ze strony fortu nie spowodował u człowieka jakichś wewnętrznych obrażeń.
- Nie możesz zemdleć! - Ehtahir potrząsnął nim znowu, a głowa maga kiwnęła się bezwładnie w przód i w tył jak szmacianej kukiełce. - Zaciśnij opatrunki! - wskazał linie ciemnej, gorącej cieczy sączącej się spod pasków płótna. - Zaraz wrócę! - dodał i pognał w stronę fortu, rozwijając skrzydła i wybijając się w powietrze.

Nabrał wysokości i obleciał strażnicę po okręgu, wbijając spojrzenie w jej wnętrze. Pusto, ani śladu żywej duszy. Ktoś się chował pod osłoną niewidzialności czy co? Smok zaprzągł do użytku nawet węch, ale nadal nie dawało to efektu.
- Jest tam kto?! - ryknął wreszcie. - Nie chcę was zaatakować! Mam rannego człowieka który potrzebuje pomocy!

Odpowiedziała mu cisza. Stropiony gad wylądował przed bramą i po krótkiej chwili wahania wyciągnął łapę do kamiennego muru, tak jak poprzednio. Coś zatrzeszczało i Ehtahir skulił się odruchowo, ale w niczym nie przypominało to potężnego wyładowania sprzed minuty. Położył na kamieniu drugą łapę i powoli wspiął się na blanki. Nikogo.

Jeszcze przez chwilę zastanawiał się co począć, ale tu nie główkować była pora, tylko działać. Wystartował i poszybował ku kępie w której skryty był Alabaster, by sprawdzić co z nim i zabrać go gdzie indziej. Tylko dokąd? W połowie drogi sklął własną głupotę i zawrócił. Znowu wylądował przed murami, dotknął ich i znowu wdrapał się do wnętrza. Pognał do stajni w poszukiwaniu derek i wszystkiego co dał radę dosięgnąć, a co mogło się przydać. Potem, z tłumokiem w paszczy, znowu ruszył do maga.

Poza własną jaskinią i siedzibami elfów które miały się znajdować w puszczy żadne inne miejsce nie przychodziło mu do głowy, gdzie człowiek mógłby szukać pomocy albo chociaż odpocząć bezpiecznie. Ale nie wyglądało na to by Alabaster miał wielkie szanse przeżyć kolejny lot w nieznane.

- Mam koce i derki, może to co jest w worku też ci się przyda - gadał, byle tylko człowiek zachował przytomność na tyle długo by opatrzyć rany. Głowił się ciągle nad magicznym atakiem. Powinien wracać do Golluma, a tu… Zimnym spojrzeniem mierzył mężczyznę i ważył wszystko. Wreszcie się zdecydował.
- Zostaniemy tutaj, zimno, ale jak cię ogrzeję to pod kocami prześpisz się i może choć trochę sił odzyskasz - powiedział miękko i ułożył się obok “znajdka”.


Obudził się późnym rankiem, cały pokryty rosą. Nawet przez łuski czuł, że śpiący pod jego skrzydłem człowiek jest gorący jak piec. Raz po raz wstrząsały nim dreszcze, a rany wydzielały charakterystyczny odór rozkładającej się krwi i tkanek.

Bogowie, jak zimno!

Ehtahira przeszedł dreszcz, kolejny w czasie ostatnich godzin, tylko tym razem był tego boleśnie świadom. Co by nie mówić, ta daleka północ na pewno nie była miejscem gdzie miedziane smoki czułyby się komfortowo. Popatrzył na Alabastra i wciągnął w nozdrza smród rozkładu. Potrząsnął łbem. Potem powstał, przeciągnął się i otrzepał z wilgoci, uważając by nie poruszyć rannego. Poparzona łapa i zmasakrowany grzbiet zasklepiły się, smok potrzebował jeszcze wylizać je, oczyścić i usunąć zmartwiałą tkankę by łuski mogły odrosnąć, ale to mogło poczekać. A co miał począć z rannym?

Sięgnął do wywleczonego ze stajni worka, na tyle ostrożnie na ile zdołał otworzył go i zajrzał do środka. Bukłak!
Przy odrobinie szczęścia uda się go napełnić wodą, przyda mu się - zerknął na Alabastra i z małym przedmiotem w łapie wzniósł się by sprawdzić okolicę i znaleźć jakiś strumień.

Jeśli woda orzeźwi “znajdka” może ten zdoła przywołać chowańca i odzyskać swój dobytek?

Zatoczył krąg wokół kępy drzew raz i drugi, potem wzbił się wyżej, sprawdził czy w forcie widać jakieś zmiany i rozejrzał za wodą. Tak blisko gór nie było problemem znaleźć potok, gorszym zadaniem było … usunąć zamknięcie z malutkiego dla smoka bukłaczka. Gdy Ehtahir wrócił do kępy drzew, w pojemniku bulgotała jedynie drobna cząstka płynu. Na to jednak nie było rady.
- Napij się - potrząsnął ramieniem maga, po upewnieniu się że ten nie wyzionął jeszcze ducha. - Ocknij się, napij i wołaj swojego chowańca, Alabastrze!

Czarodziej nawet nie drgnął, nie dał żadnego znaku, że jest przytomny i cokolwiek do niego dociera; Ehtahir słyszał tylko jego przyśpieszony gorączką oddech. Po chwili jednak poruszył się, a smok odetchnął z ulgą. Szybko jednak zorientował się, że to nie człowiek się rusza a coś pod nim. Błyskawicznie pociągnął rannego w swoją stronę nie siląc się na delikatność - kto wiedział co mogło wyleźć tutaj spod ziemi? Ziemia wybrzuszała się coraz bardziej na podobieństwo sporego kretowiska, po czym nagle wyprysnęła do góry ukazując zaalarmowanemu gadowi na oko trzydziestocentymetrowe stworzenie.


[media]http://paizo.com/image/content/Blog/PZO1001-EarthElementals.jpg[/media]

Stworek zaszwargotał coś głosem podobnym do turkotu kamieni, po czym powłócząc nogami ruszył w stronę maga i smoka.

A co to za diabelstwo? - stropiony Poszukujący podejrzliwie przyjrzał się niespodziewanemu gościowi i rozejrzał wokół w poszukiwaniu następnych. Machnął na próbę ogonem, w jakiś odległy sposób przypominając ogra od niechcenia badającego twardość swej maczugi. Już miał przybysza palnąć tym albo owym, ale zawahał się i łypnął na czarodzieja. Z uniesioną do ciosu łapą czekał, obserwując o co też kamiennemu stworkowi chodzi. Stworek spojrzał na smoczą łapę, na leżącego poniżej niej czarodzieja, po czym szwargocząc rzucił się do przodu i wskoczył Alabastrowi na klatkę piersiową.

Ehtahir nie czekał dłużej; może stworek miał dobre zamiary, może zapałał nagłą miłością do nieprzytomnego maga, ale równie dobrze mógł mieć chęć przegryźć mu gardło, a o tym jak ciężar - było nie było - kamienia tej wielkości mógł podziałać na żebra umierającego, wolał nawet nie myśleć. Zerwał istotkę i odrzucił ją na kilkanaście kroków, rycząc na nią wściekle i zagradzając jej drogę do Alabastra. Żywiołaczek zahurgotał rozpaczliwie, po czym zagrzebał się w ziemi. Smok przysiadł i czekał czujnie. Po dłuższej chwili wydało mu się, że wyczuł jakiś ruch, a gdy się odwrócił ciało maga było już do połowy zapadnięte w ziemi. Poderwał się z miejsca i doskoczył do zapadliska wyciągając łapę, ale tu się zawahał, bowiem zbyt łatwo mógł źle chwycić i skruszyć czy przeszyć maga pazurami. Ryknął by przestraszyć - zapewne - kamiennego stworka i zagłębił pazury obok ciała, by ostrożnie je wykopać. Jakoś udało mu się wyciągnąć czarodzieja z dziury zahaczając pazurami o okrycie i ubranie; żywiołak pozostał w niej szwargocząc po swojemu, ale smok zauważył pozytywny skutek tych wszystkich manipulacji - Alabaster otworzył oczy, choć wzrok miał niezbyt przytomny, a powieki raz po raz opadały mu sennie.
- Obudź się, magiku! - odezwał się Ehtahir, szturchając go i podejrzliwie łypiąc na stworka. - Jakiś kawałek ożywionej skały próbuje cię porwać - to twój chowaniec czy może jakiś wysłannik drowów?
Człowiek zamamrotał coś niewyraźnie, ale Poszukujący wyłapał coś w rodzaju “sługa” i “leki”. Słysząc głos Alabastra żywiołak nieśmiało wystawił łeb z dziury. Smok popatrzył na stworka, na maga, jeszcze raz na stworka i odsunął się od obu, uważnie obserwując poczynania domniemanego sługi. Ten ostrożnie przysunął się do Alabastra i pociągnął maga. Szło mu z tym niesporo. Ehtahir przyglądał się temu, ale przynajmniej na razie żywiołak nie okazywał morderczych zamiarów. Tylko ile, na demony, można się tak gapić??

Smok podszedł do Alabastra i podniósł go, przycisnął do siebie i spojrzał z bliska na stworka który na powrót pracowicie zakopywał się w ziemi.
- Prowadź - odezwał się w smoczej mowie, starając się jak najwyraźniej artykułować słowa. - Prowadź tam gdzie chcesz go zabrać! - powtórzył we wspólnym.


Chowaniec zrozumiał. Ruszył, zostawiając za sobą wybrzuszone skiby niczym przerośnięty kret. Kluczył omijając głazy i podmurówki, lecz uparcie kierował się na południowy zachód, w stronę tamtejszej granicy Levelionu. Rył i rył... Po kwadransie smok stracił cierpliwość. Jeśli Alabaster przyjechał gdzieś z południa, z tamtego lasu, w takim tempie do celu dotrą jutro rano, albo i później! Gdy żywiołak po raz kolejny wyłonił się z ziemi sprawdzając, czy smok za nim leci ten wygarnął go wolną łapą i warknął.
- Pokazuj łapą dokąd iść. Po-ka-zuj! - obrócił chowańca w prawo i w lewo, robiąc kilka kroków. Istota zrozumiała i dalsza podróż poszła o wiele szybciej i sporo przed południem dotarli do ruin czegoś, co mogło być wielkim dworzyszczem... a może jakąś biblioteką czy świątynią? Ehtahir nie potrafił określić.


[media]http://th00.deviantart.net/fs70/PRE/i/2013/031/2/d/temple_ruins_by_jonasdero-d5ej8nc.jpg[/media]

Wylądował na placu pomiędzy ruinami, a zadowolony stworek zniknął w jakimś budynku, by po irytująco długim czasie zjawić się wlokąc torbę niemal tak dużą jak on sam. Woreczek czuć było krwią i świeżą padliną; zapachy, które smok wyczuł gdzieś na skraju świadomości przy lądowaniu. Teraz pozostało tylko obudzić czarodzieja, by wygrzebał z torby co trzeba i stał się wreszcie dla smoka czymś więcej niż bardzo nieporęcznym, kruchym balastem.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172