Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2014, 13:30   #1
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
[FR] Dziecię Pana Śmierci [+18]

DZIECIĘ PANA ŚMIERCI

Pan zbrodni zostanie unicestwiony, ale spłodzi tuziny śmiertelnych następców, ślady ich przejścia spopieli chaos.
Tako rzecze mędrzec Alaundo.

Jaszczur błądzić będzie po ziemi, a jego śladem nadciągnie takie spustoszenie, że wszystko padnie ofiarom zarazy.
Tako rzecze mędrzec Alaundo.

Kiedy na ziemie opadną cienie, nasi boscy władcy będą chodzić wśród nas jak i my.
Tako rzecze mędrzec Alaundo.

Kiedy w dolinach rozgorzeje spór, z północy nadciągną wielkie gady i spustoszą ziemie ogniem i furią.
Tako rzecze mędrzec Alaundo.

W roku wieży, ze wschodu nadciągnie wielka horda liczna niczym szarańcza.
Tako rzecze mędrzec Alaundo.





Wiosna przyszła już w pełni do Klasztoru na Skale, jak potocznie nazywali to miejsce wszyscy, nawet mniej zagorzali kapłani i słudzy Ilmatera. W tym niezdobytym, odizolowanym miejscu życie jak zwykle toczyło się spokojnie i monotonnie, szczególnie dla starszych wychowanków, myślami błądzących gdzieś daleko. Myśli te nasilały się właśnie taką wiosną jak teraz, kiedy zachodzące słońce niknęło pomiędzy już pozbawionymi śniegu szczytami, a ciepło walczyło o lepsze z zimnym ciągle, zawsze tu porywistym wiatrem. Ogień słabo płonął w prostym, kamiennym wnętrzu izby, od biedy mogącej uchodzić za karczemną, chociaż tak naprawdę była to raczej zwykła jadalnia. Klasztor to było kilka dużych budynków na zewnątrz, otoczonych olbrzymią przepaścią. W nich żyli, uczyli się, jedli, bawili i robili wszystko inne. Pod ziemią umieszczono świątynie, miejsca medytacji i te święte, dostępne wyłącznie dla wtajemniczonych. Jedna Maarin zeszła kilka razy poniżej sal medytacyjnych - pierwszy raz w chwili otrzymania święceń kapłańskich. Ona to też jedyna z aktualnie znajdujących się w izbie wychowanków bezpośrednio związała się z tutejszym kultem.

Poza nią tego wczesnego wieczora wieczerzę spożywali tajemnicza Kruczowłosa, lekko nieśmiały Quentin, jego przeciwieństwo - “Czaruś”, znudzona Elin a także lubiący imponować Bert. Młodsze dzieciaki już poszły spać do swoich izdeb, jeszcze łączonych. Dopiero po skończeniu piętnastu lat każdy otrzymywał własną, ciasną klitkę z jedną pryczą i szafką, zaopatrzoną w małe okienko. Lecz osobistą, bez konieczności dzielenia piętrowych łóżek.
Wśród ich - najstarszych spośród wychowanków, znajdowali się jeszcze Harpagon, służący jako strażnik świątynny - zresztą powinien zaraz do nich dołączyć, skończywszy dzienną służbę a także Dia, dziewczyna, której absolutnie wszędzie było pełno. Teraz także gdzieś pobiegła, dosłyszawszy lub zobaczywszy coś ciekawego.
Nawet mnich Oleg, staruszek doglądający tego miejsca, gdzieś się zapodział, zostawiwszy im wcześniej jadło. W świątyni niewielu służyło na stałe, a większość z tych niewielu czas spędzała pod ziemią, na medytacji, modlitwie albo studiowaniu ksiąg. To dlatego opiekę nad młodszymi zwykle zostawiano starszym.
Może dzięki temu nauka nie koncentrowała się wyłącznie na religii i Ilmaterze.


Harpagon istotnie kończył właśnie służbę. Dziesiejszy dzieńbył wyjątkowo nudny - środkowy posterunek, ukryty między skałami w połowie drogi od ziemi do klasztoru, oznaczał, że wartę tam prowadził sam. Przez cały dzień przeszło obok jedynie kilku mnichów, jeden kapłan oraz nieznajoma kobieta, której dokumenty sprawdził. Szła z misją do Arcykapłana Yoricka, głównego zarządcy Klasztoru na Skale. Nic nadzwyczajnego, tacy ludzie, pojedynczo lub grupami, pojawiali się regularnie. Przepuścił ją, jeszcze do tej pory pamiętając ten niezwykły uśmiech, jaki mu posłała.
To było jedyne ciekawe i miłe wydarzenie całego dnia.

Przed zmierzchem zmienił go Gustaw, starszy znacznie strażnik, który z jakiegoś powodu postanowił spędzić swoje życie w tym miejscu. On zresztą prowadził zwykle szkolenie młodych wojowników, bardzo nielicznych w tym miejscu. Harpagona także wyszkolił osobiście. Niestety zmiana na stanowisku po cały dniu nie oznaczała natychmiastowego odpoczynku.
Należało najpierw wdrapać się na schody, nawet z połowy drogi wydawało się to trwać w nieskończoność, a nogi pod koniec błagały o litość. Wreszcie się udało. I zaraz zderzył się z wychodzącą z wychodka kobietą.
Ta twarz. Pełna tajemniczości i dojrzałego piękna, otoczona burzą brązowych włosów.


To ta sama kobieta, która mijała go znacznie wcześniej, na posterunku. Przebrała się już z sukni podróżnej na lżejszą, wydekoltowaną. Pomiędzy pułkulami dużych piersi wisiał medalion stworzony z jakiegoś zielonego, półszlachetnego kamienia. Był to główny widok, zanim Alina, według papierów tak się nazywała jak sobie przypomniał, odskoczyła minimalnie do tyłu. Zagapiła się na niego i roześmiała szczerze. Miała bardzo przyjemny dla ucha śmiech.
- Wybacz mi, zamyśliłam się. Czy… czy to nie dzielny strażnik? Nie poznaliśmy się odpowiednio wcześniej, jestem Alina - podała mu małą, ale nie tak znowu delikatną dłoń. Była niecałą głowę od niego niższa, ale chyba nawykła do wędrówek. - Musiało ci się tam strasznie dłużyć. Jestem pewna, że pokoje gościnne jakie mi udostępniono są wygodniejsze od tutejszej jadalni. Pozwól mi zająć sobie trochę czasu tego wieczora - uśmiechnęła się słodko, a oczy jej zabłysły. Obiecująco.




Elin nie przestawała się bawić kolorowymi kryształkami, które to raz latały wokół jej dłoni, raz głowy, a czasami zapuszczały się do innych. Robiła to zawsze, kiedy się nudziła lub czymś irytowała, ale także i dla zabawy, kiedy to sprawnie unikała złapania ich przez drażnione towarzystwo. Półelfka nie należała do najłatwiejszych osób, potrafiła pokazać charakter. Była też najstarsza z nich wszystkich tu zebranych, starsza nawet od Quentina. Jej czas w klasztorze dobiegał końca, co często powtarzała.
- To mój ostatni rok. Miesiąc. Zrobicie mi przyjęcie pożegnalne? - mówiła trochę niezwykłym, niskim głosem ze śladową ilością obcego akcentu. W podekscytowaniu wszędzie pojawiało się “hhh” w jej wypowiedziach.
- Tylko wtedy, kiedy coś z tej okazji upieczesz! - Bert roześmiał się, wiedząc doskonale jak bardzo dziewczyna nie lubi prac “domowych” typu sprzątanie czy gotowanie. Fuknęła i posłała mu swoje kryształki.


Przystojny chłopak od zawsze zwracał uwagę dziewczyn i kobiet, choć nie wydawało się, że nauczył się to wykorzystywać z pełną premedytacją. Nauczyło go to jednak innej nie za dobrej cechy - lubił jak zwracano na niego uwagę. Dlatego też siedział w izbie ubrany wyłącznie w spodnie i buty, prezentując imponującą muskulaturę wyrobioną na kowalskich naukach, jakie pobierał w tutejszej niewielkiej kuźni. Poza tą manierą był dowcipny i towarzyski. Bezskutecznie spróbował odgonić się od kryształków.
- Dobra, już dobra! Zrobimy i bez tego. Wykuję ci podkowę na szczęście! - roześmiał się jeszcze głośniej, machając umięśnionymi ramionami trochę niezdarnie.
Zabawę przerwała Dia, której najpierw główka, a potem reszta szczupłego, niewielkiego ciała wsunęła się do jadalni.


Rudowłosa była prawdopodobnie najmłodsza z ich najstarszego grona, ale prawdopodobnie najbardziej energiczna. Śliczna niczym aniołek, nie potrafiła zagrzać miejsca nawet na kilka minut, co strasznie irytowało wszystkich nauczycieli. Nauk z ksiąg nie przyswoiła nigdy, za to znała cały zakamarek Klasztoru na Skale. Łatwo było podejrzewać, że znała także jego przyległości i podziemia. Teraz wydawała się podekscytowana i zziajana po szybkim biegu.
- Koboldy! - wysapała. - Podobno zbierają się niedaleko naszej skały. A jeszcze tej nocy lub jutrzejszego ranka ma przybyć ważna pielgrzymka. Co więcej, słabo chroniona! - złapała z trudem oddech i dodała: - Będzie wyprawa do przegonienia ich! Idziemy! I to zaraz!
Niemal podskakiwała w miejscu z niecierpliwości. Ona mimo młodszego wieku, cierpiała zamknięta w klasztorze od praktycznie samego początku.
 

Ostatnio edytowane przez Lady : 30-04-2014 o 18:12.
Lady jest offline  
Stary 28-04-2014, 16:33   #2
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Pośród najstarszych z wychowanków Klasztoru, jednym z najmniej zainteresowanych figlami swojego przybranego, świątynnego rodzeństwa był dwudziestolatek o czarnych, związanych w kucyk włosach oraz starannie przyciętej bródce. Quentin, bo tak zwał się ten młody czarodziej, podpierał twarz na dłoni, opierającej się łokciem o stół i notował coś w swoim dzienniku. Jak zwykle okupował kawał stołu, ponieważ oprócz niewielkiego dziennika, co jakiś czas zerkał do całkiem wielkiego tomu, rozłożonego przed prawie pustym talerzem. Księga ta była źródłem jego osobistej mocy oraz skarbnicą jego wiedzy i każdy, kto próbował kiedykolwiek jej się dotknąć, zdołał tylko przeczytać jej wstęp.

Te tomiszcze jest własnością nikogo innego, jak Quentina z Chmurnych Szczytów, Wieszcza, Ucznia, Sieroty, oraz wiernego wyznawczy Ilmatera Męczennika.

Niech ten, który zagląda do niego niepowołany wyciągnie odpowiednie nauki z cierpienia, jakiego dostąpi z moich rąk.

Mówię poważnie. Zamknij to w tej chwili.


Bo i tak Quentin znajdował się w pobliżu i zwykł wtedy przypalać nieszczęśnikom zady, za wsadzanie nosa w nieswoje sprawy. Później oczywiście gorąco przepraszał i powtarzał swoje słynne "starczyło poprosić" w końcu nie za bardzo miał tam nawet co do ukrycia.

Kto znał Quentina nieco lepiej wiedział, że młody czarodziej nie stara się izolować od reszty, po prostu nie czuł się najpewniej w tłumach, chyba że ktoś akurat poruszył naukowe tematy, albo zaczął coś mówić o filozofii czy filozofach. Był prawdopodobnie największym książkowym molem w całej grupie, a czasem wiedział więcej o religii, niż młodzi aspirujący do roli kapłanów Ilmatera. Sam był wierzący - nie rozstawał się z drewnianym symbolem Męczennika, wystruganą, pomalowaną na czerwono wstęgą, którą nosił przywiązaną rzemykiem do pasa prawie wszędzie. Jednak nigdy nie miał ambicji zostać kapłanem - Quentin był magiem, specjalistą od magii Wieszczenia (dlatego przedstawiał się czasem jako "Wieszcz Quentin" irytując przy tym większość swojego otoczenia), przez co od lat krążą plotki, że Quentin podgląda wszystkich w trakcie kąpieli - oczywiście nie posiada magii która by mu na to pozwoliła, jednak zabobonna młodzież potrzebuje podniety i legendy, by zaakceptować kogoś jako swojego.

Tak więc notował, głównie uwagi i spostrzeżenia na temat tworzenia światła za pomocą magii, oraz odnotowywał różne kreatywne sposoby na wykorzystywanie najprostszych magicznych sztuczek. Niektórzy mogli zobaczyć, że faktycznie - jeden z jego rękawów nie był niebieski, jak zazwyczaj, lecz wściekle zielony. Starał się zakryć to swoją zieloną peleryną, ale i tak było widać, że eksperyment był bardziej udany, niżby tego chciał. Kolor powoli zaczął blednąć, w końcu te sztuczki nigdy nie utrzymywały się więcej niż godzinę.

Co jakiś czas tylko wtrącił krótką uwagę i jak zwykle - rzucał spojrzeniami. Był piekielnie kiepskim kłamcą i chociaż mistrzowsko panował nad swoim obliczem (każdy mag musi dobrze panować nad swoim ciałem i odruchami), to jego oczy zawsze mówiły wszystko. Rzucał to zirytowane spojrzenie pełne politowania w kierunku półnagiego Berta, to nie mniej zazdrosne, chociaż nieco bardziej rozbawione w kierunku rozgadanego Valeriusa. Ciężkie westchnięcie, gdy jeden z kryształków Elin przeleciał mu przed nosem powiedziało wszystko, co myślał na temat jej bazarowych sztuczek. I z całej siły starał się ukryć, jak co jakiś czas przyglądał się Kruczowłosej, chociaż oczywiście kompletnie mu to nie wychodziło.

- Ależeco... - wyrwało mu się, gdy chowając pióro do kałamarza uniósł brwi, patrząc na Dię. Przełknął ślinę i uśmiechnął się nieśmiało tylko ją widząc. Fascynowała go, chociaż oczywiście ledwo co się do niej odzywał, nieco onieśmielony jej energią i życiem. I chociaż pewnie westchnąłby jeszcze ciężej, jej słowa wyrwały go z otępienia.
- Koboldy? Skąd wypełzły? Gdzie... Starszyzna wie? Pozwolą nam się tym zająć? - rosnące podekscytowanie w jego głosie było tak niepodobne. Quentin zawsze wydawał się nie wychodzić znad swoich książek i nie wyglądał na takiego, którego ciągnęłoby do przygody. Ale jak widać, pozory mylą.
 
Ferr-kon jest offline  
Stary 28-04-2014, 18:02   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mało było okazji, by zobaczyć miedzianowłosego zaklinacza z zamkniętymi ustami, zwłaszcza w obecności dziewcząt. Właściwie takie sytuacje zdarzały się wyjątkowo rzadko.
Toteż pewnie zwrócono by na to uwagę, gdyby nie fakt, że Elin z Bertem starali by spojrzenia reszty spoczywały właśnie na nich. Wręcz rywalizowali między sobą. Zwykle osiemnastoletni Valerius dołączyłby do nich w przyciąganiu uwagi, choćby poprzez przekomarzanie się z piękną, acz czupurną półelfką.
Zwykle osłodziłby jej wybuch gniewu słodkimi pochlebstwami. Zwykle… ale nie dziś i nie teraz i nie w tym temacie.
Więc gdy Elin skierowała rozmowy na przyjęcie pożegnalne Valerius zamilkł nagle i siedział tak przy stole próbując uczynić coś niezgodnego z naturą. Być niezauważalnym.
Choć strój jaki nosił, zwykle w kolorach brązowych powinien mu to ułatwiać, to jednak przystojna twarz okolona miedzianymi włosami zwykle przyciągała spojrzenie zwłaszcza kobiet.
Bycie niezauważalnym nie było w naturze charyzmatycznego zaklinacza, ale niestety musiał tym razem cierpieć. Gdyby się włączył do pogaduszek, gdyby zaczął rozmawiać, to mógłby wypaplać sekret znany tylko jemu i Dii. Że nie zapomnieli bynajmniej o Elin. Że we dwójkę organizowali przyjęcie w pobliskiej wiosce, że wynajęli karczmę.
Że nie poinformowali nikogo innego, w klasztorze co by ten sekret nie dotarł przypadkiem do uszu samej półefki. Ba, Valerius przekonał karczmarza, by ten zgodził się nie tylko na kołacz, ale i na przedni miód pitny do owego kołacza.

Nie mógł więc dać się wciągnąć w te pogaduszki, mimo że język go bardzo świerzbił. Mógłby się przypadkiem wygadać, a wtedy… straciłby widok zaskoczonej miny Elin na widok imprezy niespodzianki, oraz zmarnowałby wysiłki Dii na zachowanie wszystkiego w tajemnicy.
Nie mógł się rozgadać, bo zbyt wiele wysiłku oboje włożyli w cały ten plan.
Nie mógł… Na czarny zadek Shar, gdzie jest Dia?!
W końcu jej rudowłosa główka wychyliła się zza drzwi. Wreszcie. Dia miała załatwić ostatnie sprawy, takie jak na przykład załatwienie wierzchowców na tą wycieczkę i dopilnować, czy wszystko zostało przygotowane tak jak to sobie we dwoje obmyślili.
Zaczął wstawać od stołu, gdy rudowłosa poinformowała całą grupkę o koboldach.
Oczywiście wiedział co należało zrobić, pokonać jaszczurowatych kurdupli zanim zdążą zrobić komukolwiek krzywdę… i dyskretnie pogadać z Dią o ich wspólnych sprawach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-04-2014 o 18:15. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 28-04-2014, 19:50   #4
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
- Rek.. ehem. Szeregowy Harpagon, do Pani usług, Pani Alino! - wciąż w zbroi i mundurze, młodzieniec wyprężył się i zasalutował bardziej sprężyście niż generałowi na inspekcji.

Zbroja, tak doskonale chroniąca przed strzałami i mieczami nijak nie stanowiła ochrony przed przenikliwym spojrzeniem pięknych oczu, zaś zapach hełmu nie blokował oszałamiającego zapachu ani widoku. Piękna, dojrzała kobiecość oplotła go niczym winorośl mamiąc myśli i spojrzenia. Jedynie rygor musztry sprawił że odpowiedział sensownie.

- Czy szanowna pani życzy sobie eskorty do swojego pokoju? Zapewniam, że jest tu bezpiecznie, ale z przyjemnością odprowadzę.

Jej włosy były jednak brązowe, nie czarne. Jej kształty były pełne, nie smukłe. Jej tajemniczość, uroda i zmysłowość zapierały dech, ale w słowach płynął miód, a nie zadziorność. Pachniała drogimi wonnościami, nie czystą skórą z delikatną nutą smarowidła do cięciw. I mimo, że była piękna, nie była Nią. Jeszcze niedawno dałby wszystko by taka piękność zaprosiła go do pokoju, ale teraz... teraz się spieszył. Do Niej. Do Sroczki.
No i oczywiście do przyjaciół, ale kto by o tym myślał w takiej chwili!?

- Niestety dłużej nie będę mógł szanownej Pani towarzyszyć, muszę zdać raport, wpisać się do księgi wart, wyczyścić i zdać rynsztunek oraz zobaczyć się z przyjaciółmi.


* * *

Do kwater dotarł już wyszorowany ze smrodu przeszywanicy, którą nosił pod zbroją, w czystym, burym mundurze bez rękawów. Włosy wciąż miał wilgotne, a przez pierś zawiesił pendent z mieczem - strażnicy nawet po służbie nie rozstawali się z bronią, by w razie czego mogli interweniować. Marszowym, wręcz defiladowym krokiem wparował na kwatery zasalutował roześmiał się i rzucił zadziornie
- Czołem towarzystwu! Bert, przestań się prężyć bo Ci żyłka pęknie!

Po czym podszedł do Kruczowłosej, objął ją podniósł i zawirował ze smukłą dziewczyną w objęciach - Tęskniłem Sroczko. Te długie warty bez Ciebie to męczarnia!
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 28-04-2014 o 19:58.
TomaszJ jest offline  
Stary 29-04-2014, 09:54   #5
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Dzień Maarine wyglądał jak każdy od ostatnich kilku lat. Wstanie skoro świt, poranne modlitwy, śniadanie i pobudka młodszych podopiecznych klasztoru. Dzień jak co dzień wypełniony obowiązkami klasztornymi. Młoda undine z pokorą wykonywała swoje obowiązki mając świadomość jak bardzo są potrzebne. W końcu ktoś musi przygotować posiłek by można było go zjeść, ktoś musiał pozaszywać te podarte ubrania by wyglądały i zimno w nich nie było. Ten ktoś codziennie ćwiczył pod czujnym okiem innych kleryków i mnichów od czasu inicjacji i święceń.

Maarine nie narzekała na swój styl życia. Miło było patrzeć na roześmiane buzie, słuchać żartów i przekomarzań rówieśników, oraz wyczekiwać kolejnego deszczu. Zawsze lubiła rozmawiać z Quentinem od kiedy się poznali. Dlatego też zwykle starała się go odrobinę popchnąć w kierunku kruczowłosej.

Dziewczyna siedziała przy stole razem z resztą. Cerowała podartą bluzkę jednego z młodszych chłopców. Nie rozwaliła się jednak ze swoją robotą na stole jak Quentin. Zaszywając dziurę wydawała się być kompletnie oderwana od reszty. Nie przeszkadzały jej kryształki fruwające koło głowy, nie wodziła wzrokiem po półnagim Bercie. Od czasu do czasu uśmiechała się jednak.

Na słowa młodszej Dii podniosła wzrok.
 
Asderuki jest offline  
Stary 29-04-2014, 18:19   #6
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Dzień minął Kruczowłosej jak każdy inny. Wstała rankiem, obudzona ćwierkaniem drozda, który przysiadł na parapecie jej okna.
Śniadanie spożyła w towarzystwie nielicznej grupy młodszych wychowanków klasztoru, którzy to mieli w zwyczaju wstawać wraz ze świtem, by móc jak najdłużej psocić.
Roześmiane buzie umorusane masłem i powidłami wprawiły dziewczynę w przyjemny nastrój. Wiedziała jednak, że czeka ją pracowity dzień, gdyż obiecała pomóc przy sprzątaniu dziedzińca. Ponadto zobowiązała się poćwiczyć z młodzikami łucznictwo. Już nawet po śniadaniu, kiedy niosła naczynia pozostawione przez dzieciaki, jeden z chłopców pytał, kiedy będzie zbiórka.

Do pracy na dziedzińcu postanowiła założyć beżową, zwiewną sukienkę z wyciętym dekoltem, przepasaną bordową szarfą. Zapięła też skórzany pas, u którego zawieszona była pochwa z krótkim mieczem. By nie rozstawać się z bronią nauczył ją szeregowy Harpagon, któremu także udało się skraść jej serce. I choć próbowała tego nie okazywać, a wręcz bronić się przed tym każdym możliwym sposobem, to nie potrafiła jednak samej siebie oszukać. Coś w nim było, co ją przyciągało do niego. Może ten jego naiwny altruizm, może urok osobisty, a może wspólna rywalizacja zbliżyła ich do siebie. To ostatnie na pewno, bo dzięki temu zaczęli spędzać ze sobą mnóstwo czasu, to na strzelnicy, gdzie Kruczowłosa starała się nieudolnie przekazać najprostsze techniki strzelania z łuku lub przekonać o wyższości tej broni nad kuszą, to na wspólnych polowaniach.
Włosy upięła w tradycyjny dla siebie sposób, tak, że kilka kręconych kosmyków okalało jej dziewczęcą twarz o mlecznym kolorze.
Wychodząc na dziedziniec zajrzała do schowka na miotły, skąd jedną zabrała i tak uzbrojona, przystąpiła do sprzątania, na którym zleciał jej czas do obiadu.

Popołudnie spędziła na strzelnicy, które było jej ulubionym miejscem w całym klasztorze. To tam mogła się tak naprawdę odprężyć. Jedni lubili siedzieć w bibliotece, inni w samotności, gdzieś pośród natury, ona natomiast relaksowała się, kiedy w dłoni trzymała swój łuk, kiedy do ucha docierał dźwięk naciąganej cięciwy i świst strzały. To był jej świat, w tym czuła się najlepiej i to sprawiało jej radość.
*
Kolację postanowiła zjeść nieco później, niż zwykle. I, jak się okazało, nie ona jedyna pomyślała w ten sposób. W jadalni zastała już tylko samych najstarszych wychowanków klasztoru. Elin, półelfkę, która po raz kolejny wmawiała, że to jej ostatni rok w klasztorze. Ile razy już to słyszeli? Kruczowłosa tym razem nie zamierzała brać udziału w tej farsie, czyli imprezie pożegnalnej, o ile w ogóle takową ktoś planował zorganizować.
Bert, uczeń kowala, jak zwykle popisywał się swoją muskulaturą.
- Taki delikatny chłopiec jak ty może się przeziębić, jak będzie chodził bez koszulki – stwierdziła, przechodząc obok niego. Nie omieszkała też uszczypnąć go w bok.
Minęła też Quentina, z którym jedynie się przywitała skromnym „cześć”. Jeszcze nie tak dawno temu byli najlepszymi przyjaciółmi. Jako mała dziewczynka podziwiała starszego od siebie chłopaka. Był dla niej nie tylko przyjacielem, ale też bohaterem. Lubiła z nim ganiać po klasztorze i okolicach. Co się zmieniło? Wydorośleli, zaczęli interesować się zupełnie innymi rzeczami. Przestali spędzać ze sobą czas, przestali rozmawiać. Właściwie stali się dla siebie obcymi osobami.
Westchnęła tylko cicho i uśmiechnęła się do Maarin, obok której usiadła. Zdziwiło ją jedynie, że Czaruś tym razem siedział zupełnie cicho. Czyżby znowu kombinował jakieś głupstwa?
Względny spokój kolacji zaburzyło nagłe wtargnięcie ostatniej ze starszych dzieciaków, rudowłosej Dii. Wszyscy, jak za machnięciem magicznej różdżki, spojrzeli w jej stronę. Dziewczyna była zmachana i próbowała złapać oddech.
- Koboldy...? - wyszeptała pod nosem Kruczowłosa, przysłuchując się słowom wypowiadanym przez Dię.
Valerius wstał i ruszył w kierunku Dii, mówiąc spokojnym, opanowanym głosem.
- Gdzie, skąd… dowiemy się po drodze. Równie dobrze Dia może nam opowiedzieć o tym, gdy będziemy już szli ku koboldom. Nie możemy wszak marnować czasu, a nuż już pielgrzymów dopadli?
- I co, zamierzasz je przegonić dowcipem? Trzeba się przygotować. Nawet nie wiemy, ilu ich tam jest.
Kruczowłosa spojrzała pytająco na Dię.
- Myślałem, żeby zamiast dowcipu użyć magicznego pocisku. Są ponoć skuteczniejsze - odparł zaklinacz stojąc już przy Dii i również czekając na odpowiedź rudowłosej.
- Ktokolwiek ze starszych wie o tym? - zapytała cerująca do tej pory Maarin.
Drzwi się otworzyły i do środka wparował Harp. Do kwater dotarł już wyszorowany ze smrodu przeszywanicy, którą nosił pod zbroją, w czystym, burym mundurze bez rękawów. Włosy wciąż miał wilgotne, a przez pierś zawiesił pendent z mieczem - strażnicy nawet po służbie nie rozstawali się z bronią, by w razie czego mogli interweniować. Marszowym, wręcz defiladowym krokiem wparował na kwatery zasalutował roześmiał się i rzucił zadziornie
- Czołem towarzystwu! Bert, przestań się prężyć bo Ci żyłka pęknie!
Po czym podszedł do Kruczowłosej, objął ją, podniósł i zawirował z nią w objęciach - Tęskniłem Sroczko. Te długie warty bez Ciebie to męczarnia!
Dia roześmiała się, widząc przekrzykujących i przekomarzających się znajomych i z piskiem odskoczyła do drzwi, kiedy wpadł przez nie Harp.
- Bertowi może pęknie, ale przynajmniej dam nie taranuje! - Pogroziła mu palcem, zanim wróciła do tematu. - Niewiele wiem, ale to właśnie od starszych usłyszałam. Zaraz pewnie wyruszą. Przecież tu nie zostaniemy, co?
W dłoni dziewczyny pojawił się sztylet, którym zadała kilka pchnięć wyimaginowanemu przeciwnikowi. Uczeń kowala roześmiał się na to i sięgnął po swoją tunikę, zakładając ją na siebie.
- Ma trochę racji. Jak zwykle nas zostawią. No, może nie ciebie nasz przykładny strażniku. - Puścił Harpaganowi oko, a Elin zgasiła w dłoni kryształki, wstając.
- Rozryyywka - rzuciła pełnym rozmarzenia głosem.
- Mnie pewnie też, niestety - odrzekł Harp, wciąż trzymając na rękach Kruczą - jestem po służbie, a do takiej drobnostki wystarczy kilku wojaków. Ale nie ma co narzekać, tu też jest ciekawie.
- Jeśli to oni się wybierają i nie wzięli nas ze sobą, znaczy, że mieli powód. - Undine wstała od stołu i zostawiła zaszytą tunikę na oparciu krzesła. Postanowiła się wybrać do starszyzny z zapytaniem czy nie będą potrzebować jej pomocy.
Kruczowłosa wyswobodziła się z objęć Harpa i odsunęła się na odpowiedni dla siebie dystans.
- Ledwie zauważyłam, że cię nie było – odparła na słowa chłopaka, ale ostatecznie ucieszyła ją jego obecność, co okazała lekkim uśmiechem puszczonym w jego stronę. - Zatem, co sądzisz o tej całej sytuacji? Powinniśmy pomóc, mimo że nieproszeni?
Zaklinacz objął ramieniem Dię i zaciągając do wyjścia szeptał coś jej na ucho. Ledwo można było dosłyszeć niektóre słowa, takie jak “plany” i “miód pitny”. Zerknął za siebie na osoby, które jeszcze zostały w sali dodając:
- Nie ma co radzić, czas działać. Zaplanuje się na miejscu.
Zanim Maarin zdążyła opuścić izbę drzwi ponownie się otworzyły. Tym razem w szerz. Całkowicie zostały zablokowane szeroką sylwetką niskiego mnicha o wydatnym podbródku i raczej koślawych nogach. Krył je dobrze pod habitem, ale to i tak kuluarami dostało się do każdych uszu. Oleg wydawał się nie mniej zasapany od Dii.
- Och, jak dobrze, że wszyscy tu jesteście. - Zapatrzył się na rudowłosą i już wszystko wiedział. - No tak. Kazano mi przekazać, że sprawa jest tak poważna, że ochotnicy powinni zabrać swój ekwipunek i broń i stawić na samym dole. Tylko ochotnicy. Jesteście już na tyle dorośli, że możecie wybrać. To może być niebezpieczne, tak to też kazano powiedzieć… a teraz dajcie mi pi… wody - usiadł ciężko na ławie, łapiąc oddech.
Kruczowłosa postawiła przed mnichem dzban pełen wody.
- Czy to rzeczywiście atak koboldów? - spytała. - Jak wiele ich jest?
- Sporo… - Oleg łyknął wody, którą podała mu łuczniczka. Przełknął głośno. - Nie wiem ile dokładnie. Podobno ze dwie grupy, dlatego nawet was proszą o pomoc.
- Nawet nas, widzieli ich - Dia udała naburmuszoną i schowała sztylet. - Jeszcze im pokażemy, co?
-Tak, tak pokażemy - mruknął Valerius głaszcząc Dię po włosach, jak małego szczeniaczka i rozejrzał się po przebywającej tam grupce. Zwrócił się do Kruczowłosej. - Chyba… się ich nie boisz, co? Rozumiem planowanie, ale… to nie kampania wojenna. Nie ma generałów, nie ma oficerów, nie ma map. Nie zaplanujesz ruchów jak na polach szachownicy w bibliotece.
- W porządku, w takim razie leć z tym swoim rudym szczeniakiem na łeb na szyję, z radością popatrzę, jak dwie grupy koboldów rozszarpują was na strzępy - odparła Kruczowłosa, wzruszając ramionami.
- Czasu jednak mamy niewiele, z tym się zgodzę. A skoro uważają, że potrzebna jest nasza pomoc, to uważają także, że jesteśmy w stanie podołać temu zadaniu.
- Jeżeli pójdziecie, pierwsze co musicie zapamiętać, to słuchać się tego, kto będzie tam dowodził, on zrobi z was użytek tak, byście nie przeszkadzali innym, i byście byli względnie bezpieczni. Poproszę by zostawiono mnie z wami, będę miał was na oku.
- Zaraz będę gotowa - powiedziała Maarine i wyszła do swojego pokoiku zabrać odpowiednie rzeczy.
- Nie sądziłam, że się zdecyduje z nami pójść - stwierdziła Kruczowłosa z nieukrywanym zdziwieniem, kiedy Maarine opuściła izbę. - A ciebie kto będzie miał na oku, co, kupo mięśni? - zwróciła się do Harpa.
- Oczywiście ty i twój łuk, mistrzyni strzelcza, nikomu innemu moich pleców nie powierzę. Ani na polu bitwy, ani na łóżku do masażu. Nie będzie gorzej jak na polowaniu na wilki zeszłej zimy.
- Jak uciekałeś z podkulonym ogonem, bo wystraszyłeś się tamtego małego wilczka, co wyskoczył zza krzaków?
- Był wielki jak łoś! A ja miałem złamaną włócznię. Poza tym... musiałaś? Od miesięcy staram się o tym zapomnieć! Poza tym dziś będzie inaczej. Zobaczysz, ustrzelę więcej tego plugastwa niż ty!
Najwidoczniej wiedział, jak pobudzić Kruczowłosą do działania.
- Kuszą? Chyba śnisz - odparła, po czym sama ruszyła ku wyjściu, by z pokoju zabrać swój sprzęt. - Widzimy się na dole - powiedziała, rzucając wyzywające spojrzenie Harpowi.
- Niech wygra lepszy - odrzekł Harpagon, uśmiechnięty od ucha do ucha - przegrany wisi zwycięzcy godzinę masażu!
I wybiegł, kierując się do strażnicy, by pobrać swój rynsztunek.
*
Kruczowłosa ruszyła żwawym krokiem ku swojej małej izbie. Nie znajdowało się w niej wiele ponad jedną pryczę i szafkę, w której trzymała swoją odzież. Jej łuk stał starannie oparty w rogu. Obok leżał skórzany kołczan, z którego wystawał komplet strzał zrobionych własnoręcznie przez ich właścicielkę.
Dziewczyna ściągnęła pasek, rozwiązała szarfę i zsunęła z siebie sukienkę. Otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej złożoną tunikę w zgniłozielonym kolorze i wycięciem na dekolt. Do tego ubrała lniane, brązowe spodnie, które wpuściła w buty z długimi cholewkami. Skórzaną kamizelkę z wiązaniem z przodu, która uwydatniała półkule biustu, nałożyła na tunikę.
Sięgnęła jeszcze po karwasz z ciemnej skóry, zawiązując go na lewym przedramieniu. Spięła się skórzanym paskiem, który miała już wcześniej na sobie, w pośpiechu chwyciła za kołczan i łuk i ruszyła na dziedziniec.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 29-04-2014 o 20:08.
Cold jest offline  
Stary 29-04-2014, 19:51   #7
 
Ferr-kon's Avatar
 
Reputacja: 1 Ferr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znanyFerr-kon wkrótce będzie znany
Quentin, próbujący od dobrych kilku minut coś powiedzieć, ostatecznie poddał się i westchnął ciężko, zamykając swoje księgi i zbierając je. Odkąd Harp wszedł do jadalni, mag przestał błądzić po innych spojrzeniami i wrócił do jedzenia, chociaż próbował wtrącić się do konwersacji, bez żadnego sukcesu. Gdy wszyscy zaczęli się zbierać, mag schował książki do torby i z nieco żałosnym wyrazem twarzy wstał i wyszedł z jadalni ruszając do swojego pokoju, w którym miał całe swoje wyposażenie. Mruknął tylko pod nosem “dziękuję” gdy mijał rozkrzyczaną kompanię i coś kompletnie niezrozumiałego, gdy uśmiechnął się lekko do Kruczowłosej.
Bert wyszedł zaraz za nim i przyjaźnie klepnął po plecach zaraz za drzwiami.
- Głowa do góry! Pierwsza misja. Bo chyba nie zamierzasz skrewić i pójdziesz z nami, co? Te hokus pokus wreszcie się przydadzą! - entuzjastycznie nastawiony uczeń kowala uśmiechał się od ucha do ucha. Mag uśmiechnął się słabo, ale szczerze. Mógł na boku przeklinać swoich kolegów za to, jak przyciągali kobiecy wzrok, ale wiedział, że to on zachowuje się wobec nich nieuczciwie i niczym mu nie zawinili.
- Myślisz, że puściłbym was samych - mruknął, po czym zniżył ton do konspiracyjnego szeptu - Tylko pamiętaj… Jak widzisz kolorowe światło, zamknij oczy.
Umięśniony chłopak wybałuszył na niego oczy.
- Kolorowe światło? Nie zamierzam umierać! - chyba nie do końca zrozumiał. - To tylko koboldy, daj spokój. Pewnie się nas przestraszą jak zobaczą - zaśmiał się.
- A któżby w ciebie wątpił, byku - Quentin zachichotał pod nosem i uśmiechnął się pogodniej - Zresztą, wystarczy że zdejmiesz tunikę i nagle wszystkie koboldzice przejdą na naszą stronę. Wyeliminujemy je przejmując rozród twoją klatą!
- Właśnie, ciekawe czy ich samice chodzą na takie wyprawy - Bert ciągle się śmiał Klepnął Qeuentina raz jeszcze, tak, że ten się zachwiał i przyspieszył kroku, kierujac się w stronę kuźni. - No, to po sprzęt i do zobaczenia na dole - oddalił się.
Quentin machnął mu ręką i przyspieszył kroku, by szybko się spakować. Może da radę jeszcze złapać Kruczą...
 
Ferr-kon jest offline  
Stary 29-04-2014, 19:54   #8
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ani zaklinacz, ani jego rudowłosa przyjaciółka nie zamierzali tracić zbyt wiele czasu. Zabrawszy swój osobisty ekwipunek ruszyli znanymi tylko sobie szlakami w starej budowli.
Dla niego ważne było to, że zostali przez chwilę we dwoje. Idealna okazja do rozmowy na tematy dotyczące ich… i Elin troszeczkę.
Gdy oboje znaleźli się już na schodach prowadzących w dół do Valerius spytał cicho Dię.
- A jak nasze sprawy w Mąciwodzie. Karczmarz przyszykował już salę? Kołacz gotowy?
- Eee… nie chciało mi się tam iść - wzruszyła ramionami. Chwilę potem roześmiała. Była ubrana teraz w ciasno opinający skórzany strój, na który zarzuciła płaszcz z kapturem. - Żartuję. Wszystko gotowe, tylko z koboldami trzeba szybko się rozprawić.
-I to szybko, bo kołacze czerstwieją, gdy się leżą za długo. A ty jesteś gotowa na swoją pierwszą walkę. Taką w którą ktoś może zginąć, a ty będziesz zabijała?- zaklinacz spojrzał na swoje dłonie. Wiele razy obijał nimi twarze chłopów, ale… nigdy nie użył swych dłoni do zabijania. Nigdy jeszcze nie odebrał życia.
- Nie wiem - powiedziała nagle dość poważnie, szybko jednak wskazała na trzymany w ręku krótki łuk. - Myślę o nich jak o szkodnikach i drodze koniecznej do osiągnięcia sławy, ot co! - uśmiechnęła się. Jeśli miała tremę, ukrywała to dość dobrze.
-W każdym razie trzymaj się z tyłu Bert, Harpagon, Kruczowłosa i ja weźmiemy to na klatę. A jak pewnie zauważyłaś Bert ma szeroką klatkę piersiową. - mimowolnie Valerius zerknął na klatkę piersiową Dii i musiał przyznać, że ostatnio jego przyjaciółka się przyjemnie zaokrągliła w strategicznych obszarach.
- Oj ma. Jak łatwo w taką trafić - wywróciła oczami. - A ty mnie tu nie pouczaj, niczym doświadczony poszukiwacz przygód. Gdyby nie ja, to byś nosa z klasztoru nie wychylił!
-Ale tylko dlatego, że ty znasz wszystkie ukryte przejścia. Przyjdzie czas że nauczę się magicznego lotu i wtedy, żadne mury mnie powstrzymają. Zobaczysz.- uśmiechnął się w odpowiedzi zaklinacz.
Odpowiedziała mu tylko powątpiewającym uśmiechem i przyspieszyła kroku.
W końcu docierali do podstawy skały na której znajdował się klasztor, miejsca zbiórki ochotników.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-04-2014, 21:53   #9
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Jakiś czas później, już na dziedzińcu, Quentin czekał już na resztą, chociaż zebrał się najszybciej ze wszystkich. Ale też niewiele ze sobą zabierał. Przypiął sztylet do pasa, nałożył na plecy kołczan z bełtami i zwiesił na ramieniu kuszę, nie zabierał więc ze sobą więcej niż musiał. Wziął też plecak z czymś ciężkim, prawdopodobnie księgą magii, zakładając że szukając koboldów mogą się gdzieś zgubić, albo będą musieli przenocować poza klasztorem.
- Krucza! - zawołał nagle, gdy zobaczył dziewczynę i podszedł do niej. Dawno nie wymienili więcej niż krótkiego przywitania czy pożegnania, dlatego był to dość niezwykły gest z jego strony - Jak się… Jak się trzymasz?
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, które wymalowało się na jej twarzy. To prawda, dawno ze sobą nie rozmawiali. Właściwie, to nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio wymieniła z nim więcej, niż kilka słów. Ich relacje mocno podupadły na przestrzeni zaledwie kilku lat.
- Quentin... Ja, um... - Nie wiedziała jak odpowiedzieć na pytanie. Właściwie, czy jeszcze mieli jakieś wspólne tematy do rozmów? Oboje strasznie się zmienili odkąd byli dzieciakami. - W porządku.
Przestąpiła z nogi na nogę.
- A ty?
- Wiesz, em - mruknął, chwytając się nieświadomie czegoś, co miał zawieszone na szyi. Był to jego miedziany amulet ozdobiony niezwykle starym kamieniem, jego magiczny fokus, który pomagał mu skupiać się nad magią.
- Jestem podekscytowany - uśmiechnął się lekko - Koboldy, prawdziwe koboldy… Miło odejść od książek raz na jakiś czas.
- Powinieneś częściej odkładać książki na bok, nawet nie wiesz, co tracisz, siedząc całymi dniami w bibliotece – odparła, uśmiechając się do dawnego przyjaciela. - Chociaż nie jestem pewna czy powinniśmy cieszyć się z ataku koboldów. Nie wróży to nic dobrego.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymała się i jedynie cicho westchnęła, poprawiając kołczan ze strzałami.
- Ach, wiesz… Po prostu ile można tutaj siedzieć, prawda? - westchnął - Ale koboldy nie powinny być problemem. Z naszą magią, twoim łukiem i mieczem Harpagona nie mają najdrobniejszych szans, ciekaw jestem tylko czemu zapuściły się tak blisko ludzi…
Mag wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał porządnie przejść do rzeczy.
- Na Harpa nie ma co liczyć, kiedy wyleci na koboldy ze swoją kuszą. Nim zdoła ją naładować, koboldy wgryzą mu się w ten jego zarozumiały... - Nie dokończyła jednak.
Oczy czarodzieja zaświeciły się dziwnie, ale spojrzał na nią z autentyczną troską.
- Coś się stało?
- Co? Nie, nic się nie stało. Po prostu mam złe przeczucia co do tej wyprawy. Miejmy jednak nadzieję, że się mylę.
Kruczowłosa spojrzała za siebie.
- Ciekawe co zajmuje im tak długo. Tak było im śpieszno, a teraz się spóźniają…
- A, acha - mruknął Quentin, jakby nie do końca ucieszył się z jej odpowiedzi - Pewnie się zbierają. Ja mam niewiele do zabrania ze sobą, więc przyszedłem szybko.
Puścił swój amulet i zawiesił dłoń na pasku od kuszy, rozglądając się.
- Ja uważam, że wszystko będzie w porządku. Może nie robiliśmy tego nigdy, ale umiemy swoje. Harp jest w końcu rekrutem, więc coś tam musi umieć, nie? Maarin jest kapłanką. Val jest… Valem. I nikt nie strzela tak dobrze z łuku jak ty. Reszta też umie swoje, chociaż Dia pewnie lepiej macha sztyletem niż nim walczy.
Zachichotał pod nosem.
- A ty? - spytała całkiem poważnie, przeszywając go jednocześnie wzrokiem.
Wyraźnie speszył się tym spojrzeniem i schował ręce za plecami. Odchrząknął, wyraźnie próbując wyglądać na poważnego i szanowanego czarodzieja, ale przy okazji zaczął bujać się na palcach osiągając dość komiczny efekt.
- Jestem Wieszczem, jednak nie przeszkadza mi to być mistrzem sztuk magicznych, Kruczowłosa! - przemówil dumnie - Znam kilka zaklęć, które mogą nam się przydać, ale liczę na wsparcie innych. Nie jestem jednym z tych magów, którzy na prawo i lewo rzucają kulami ognia. Magia to sztuka kształtowania i poznawania rzeczywistości, mimo wszystko.
Dziewczyna stała przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w maga. Po chwili jednak parsknęła śmiechem, łapiąc się jedną ręką za brzuch.
- Daj spokój, Quentin! - Szturchnęła go lekko, wciąż się uśmiechając. - Nie sądziłam, że aż tak poważnie odbierzesz moje pytanie.
- Pytasz, ja odpowiadam - uśmiechnął się nieco zakłopotany, ale nie wyglądał już na tak bardzo spiętego. Znowu pokiwał się na palcach i odchrząknął.
- Poważnie podchodzę do tego kim jestem. Jak się jest czarodziejem, nie ma się innego wyboru, nie tak jak… Niektórzy - wiadomo było o kim mowa, rywalizacja pomiędzy Quenem i Valem nie była tajemnicą, chociaż faktycznie Val nie zdawał sobie sprawy, że brał w niej udział - Ale… Ten… Miło z tobą porozmawiać. Jak za starych dobrych czasów, nie?
- Quen… - zaczęła, a uśmiech spełzł jej z twarzy, która przybrała poważnego wyrazu. - Ech, wiesz, od tamtego czasu wiele się zmieniło. Ty się zmieniłeś. Ja też. Wydaje mi się, że nic już nie będzie tak, jak kiedyś…
Wydawało się, że Quentina opuściły nagle wszystkie siły i coś ciężkiego spadło mu na barki, ale zaraz przywołał na twarz spokojny uśmiech, jak ten który nosił gdy zazwyczaj po prostu chodził po Klasztorze.
- Ja… Po prostu… Myślałem, że… - próbował coś powiedzieć, ale westchnął, wyprostował się i przybrał nieco pewniejszy wyraz twarzy - Nie, masz rację. Nie ma co… Zapomnij, że w ogóle o czymkolwiek wspominałem.
Nie do końca dzielił jej zdania, ale nie musiała o tym wiedzieć. Wręcz nie powinna o tym wiedzieć… Rozejrzał się, widząc zbierającą się powoli kompanię.
Na dziedziniec wszedł Harpagon i od razu coś wydało się podejrzane. Spodziewali się szybciej go usłyszeć niż zobaczyć - miarowy krok, poszczękiwanie zbroi…
Harp jednak ledwo trzymał się na nogach. Ubrany nie w zbroję, tylko brudną tunikę, którą nosił pod pancerzem, krwawiąc z ramienia, niczym pijany szedł w kierunku towarzyszy. I zwalił się na bruk u ich stóp.
- Zabójczyni… - szepnął - Trucizna…
I stracił przytomność, upuszczając na ziemię sztylet zgoła inny od tego wojskowego który sam nosił. Pokryty krwią i jakąś substancją...
- Harp?! - W ustach Kruczowłosej rzadko można było usłyszeć przerażenie. Właściwie nikt w klasztorze tego nie doświadczył. Do tej pory.
Znalazła się przy nim niemalże w mgnieniu oka, rzucając niedbale swój łuk gdzieś obok. Takie traktowanie swojego ulubionego przedmiotu też nie było do niej podobne.
Klęknęła przy nim, próbując go ocucić.
- Nie stój tak! - wrzasnęła na Quentina, odwracając się na moment w jego stronę i patrząc na niego zaszklonymi oczami. - Znajdź Maarin!
Po czym wróciła do prób ocucenia Harpagona.
Harp chwycił ją mocno za dłoń, zapewne odruchowo, gdyż nie był świadom. Majaczył coś wspominając.
- ... pani, to nie miejsce dla Ciebie... z całym szacunkiem proszę udać się do swoich kwater...
...serce jest już zajęte... jesteś aresztowana za próbę... - Harp zaczął się trząść, trucizna powoli ale skutecznie rozprzestrzeniała się po ciele, które walczyło z całych sił.
- Co… Co ty bredzisz… - wymamrotała, ledwo już powstrzymując w sobie płacz. - Gdzie ta Maarin?! - rzuciła, rozglądając się dookoła.
Rana młodego żołnierza nie była groźna, ot głębokie draśnięcie, po którym zostanie nieduża blizna. Widać było jednak celowe rozcięcie rany, by krew leciała szybciej. Nie pomogło to jednak, trucizna nadal krążyła w żyłach Harpagona. Po jego ubraniu widać było, że był w trakcie przebierania się w zbroję, którego nie dokończył.
Quentin miał zamiar pobiec po pomoc, miał zamiar. Ale jako jedyny nie tracił rozumu (czy to z paniki, czy od trucizny) i klęknął przy mężczyźnie, właściwie zanim jeszcze ten upadł na ziemię, kładąc dłoń na jego ramieniu. Odetchnął głęboko i spojrzał prosto w Splot, by zobaczyć jak splata się wokół jego przeznaczenia. Jego dotyk rozluźnił nieco węzły losu, być może oddalając jego śmierć czy kalectwo.
- Nie przejmuj się Harp - uśmiechnął się do niego lekko, po czym poderwał się i ruszył w stronę budynków - I ty też. Biegnę po Maarin!
Kruczowłosa nie odpowiedziała Quentinowi, zamiast tego zwróciła się do nieprzytomnego Harpa.
- Nie waż się umierać, nie przyjmuję zwycięstwa walkowerem!
Tymczasem nieświadoma niczego Maarin kończyła przywdziewać świątynną zbroję. Nie zamierzała brać udziału bezpośrednio w walce jednak trzeba było się ochronić przed ewentualnymi atakami. Wiedziała, że powinna się pospieszyć i za długo jej to zajmuje. Zbroja przykrywała głównie tors i ręce. Została narzucona na świątynną tunikę aby nie obtarła ciała. Znak Ilmatera, jakim był medalion ze skrzyżowanymi rękoma oplątanymi sznurkiem, spoczywał teraz na wierzchu zawieszony na szyi czerwonym rzemykiem. Do pasa została przyczepiona broń. Tarcza powędrowała do dłoni. Undine wyszła ze swojego pokoju, by zobaczyć biegnącego w jej stronę Quentina.
- Harp… Harp! - zatrzymał się zdyszany i zgiął w pół, opierajac o kolana, żeby złapać oddech - Harp został otruty! Biegnij mu pomóc, ja pobiegnę szukać starszych kapłanów!
- Gdzie jest? - zapytała się trzeźwo dziewczyna.
- Na dziedzińcu - powiedział, po czym ruszył biegiem dalej - Jest z nim Krucza!
Undine kiwnęła tylko głową w odpowiedzi i skierowała swoje kroki właśnie na dziedziniec. Szła szybkim zwartym krokiem. Jeśli sytuacja była naprawdę zła musiała móc złapać oddech by rzucić zaklęcie. Już po chwili zobaczyła leżącego na ziemi Harpa i klęczącą obok niego Kruczą. Bez słowa uklękła i sprawdziła stan chłopaka. Już po chwili z jej ust popłynęły pierwsze słowa a z dłoni wydobyło się leczące światło.
- Na razie tyle mogę zrobić, przeżyje. Jak to się stało? - z Maarine emanował spokój i pewność oraz pewna determinacja.
Pytanie to przypomniało Kruczowłosej słowa, które wypowiedział Harp tuż przed utratą świadomości. Dziewczyna niepokojąco milczała. Sięgnęła po swój łuk i wstała na równe nogi.
- Jakaś kobieta - odparła chłodno. - Zatruła… - Urwała, bo zauważyła sztylet leżący obok Harpagona.
Dziwne, że nikt wcześniej nie zwrócił na niego uwagi. Nie był to sztylet należący do strażnika.
Kucnęła przy broni.
- Na terenie klasztoru znajduje się wróg… I zamierzam przebić strzałą jego czaszkę. Na wylot. Trzy razy - oznajmiła, po czym wstała z postanowieniem wytropienia intruza.
- Nie powinniśmy się rozdzielać. Jeśli ta osoba zaszła Harpa to równie dobrze może zapolować na każdego z nas. Musimy go przenieść i znaleźć Quentina - Maarin wskazała na nieprzytomnego i spojrzała na Kruczą.
Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku i westchnęła ciężko.
- Masz rację - powiedziała po krótkim zastanowieniu. - Dobrze, zróbmy jak powiedziałaś.
Po jej głosie jednak dało się zauważyć, że nie zamierzała do końca zrezygnować ze swojego planu.
- Nie martw się - zaczęła łapiąc Harpa pod ramiona - znajdziemy sprawcę, pomóż mi proszę.
Kruczowłosa założyła łuk za ramię i również chwyciła Harpa.
 
Asderuki jest offline  
Stary 30-04-2014, 07:40   #10
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
- Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - Harp widział przed oczami dwie rozmazane sylwetki. Nie wiedział dlaczego, ale czuł że jest już bezpieczny. To ten zapach, znajomy i elektryzujący, przyszło mu do głowy...

Powoli odzyskiwał wzrok regularny oddech. Przytulił Kruczą mocno i powiedział jej do ucha, choć nie szeptem.
- Nie tak łatwo zabić mężczyznę, który ma dla kogo żyć, Sroczko! Miałem nadzieję, że do Ciebie dotrę.
Wtedy zobaczył kapłankę i dodał - I do Ciebie Maarin, ty mnie postawiłaś na nogi, prawda? Zaatakowano mnie... - i Harp zaczął opowiadać...

Cytat:
Wbiegł do strażnicy, niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia, w którym strażnicy trzymali swoją broń. Niezbyt imponująco to wyglądało, ale miał tu wszystko co trzeba. Niestety przywdziewanie zbroi samodzielnie było kłopotliwe i czasochłonne.
Nie usłyszał jak wchodzi, dopiero metr za wejściem, kiedy skrzypnęła deska. Obrócił się szybko, dostrzegając sylwetką Aliny.


- To bardzo niegrzeczne zostawiać kobietę samotną... - odezwała się swoim aksamitnym głosem, dłonie trzymając splecione za plecami.

Harpagon właśnie ściągał tunikę, by założyć tą drugą - brudną od rdzy i z plamami. Alina zaskoczyła go wpół ubierania, co zaowocowało chaotyczną szarpaniną, zakończoną udanym przywdzianiem stroju roboczego. I widokiem Aliny, której ręce, splecone za plecami pięknie eksponowały kobiece atrybuty.

Przełknął ślinę i odetchnął głęboko, przypominając sobie obraz szyderczego uśmiechu Kruczej, który uwielbiał.
- Pani, to nie miejsce dla Ciebie! Z całym szacunkiem proszę udać się do swoich kwater i pozwolić mi wykonywać swoje obowiązki - rzekł stanowczo, nie tracąc czasu i sięgając po przeszywanicę.
- Och, nie bądź taki... - zamruczała cicho - ...obowiązkowy. Zajmę ci tylko chwilę...
Zbliżała się i wyciągnęła rękę, aby dotknąć jego torsu.
- Uwielbiam dobrze zbudowanych chłopców...

Dotknęła.
Uderzenie gorąca, powiew perfum, przebijający się przez odór przepoconych przeszywanic, rdzy, żelaza i oleju do konserwacji... Serce Harpa zaczęło walić jak młot szalonego kowala, a mundurowe spodnie nagle zdały się za ciasne. Cofnął się o krok w kierunku ściany.

...Łąka, wiosna, wyścig z Kruczą do strumienia, smukła sylwetka wyprzedzająca go o dwa kroki, słońce wyłaniające jej kształty spod lekkiej letniej sukienki...

- Pani, nie. Nalegam. Moje serce jest już zajęte.
- Kto mówił o sercu... - spojrzała mu głęboko w oczy, uśmiechnęła się tym rozbrajającym uśmiechem.

Nie wiedział co do końca go uratowało. Prawdopodobnie zmiana wyrazu tego pięknego spojrzenia. Druga ręka wyskoczyła zza pleców kobiety niezwykle szybko, dzierżąc długi sztylet. Ostrze mierzące w jego tors. Uchylił się i odskoczył w ostatniej chwili. Alina, czy jakkolwiek się nazywała, zasyczała. - Mogło być nam przyjemnie podczas twoich ostatnich chwil...
Nie dała mu się zastanowić, znów rzucając do ataku.

Wpojone treningami odruchy zadziałały bez wiedzy Harpa, on sam był kompletnie zaskoczony, jego umysł nie ogarniał tego, co się dzieje. Ale ciało reagowało, tak samo jak podczas nagłych pobódek, gdy Gunther po jednym słowie ostrzeżenia atakował go w łóżku ćwiczebnym, drewnianym mieczem.
Oburącz chwycił najbliższą tarczę, nawet nie myśląc o jej zakładaniu i skupił się na obronie przed ciosami kobiety. A potem zaskoczenie w oczach Harpa znikło. Została zimna stal.

- Rzuć broń! W imieniu Straży Klasztoru jesteś aresztowana za próbę zabójstwa strażnika. Masz ostatnią szansę zrobić to po dobroci.

Harpagon nie bał się jej. To tylko kobieta, uzbrojona w sztylet, nie da rady wyszkolonemu strażnikowi, sama pewnie o tym wie. Ale z drugiej strony jeśli te suknie, perfumy i dekold to tylko przykrywka dla wyszkolonej najemniczki... przygotował się na najgorsze.

Roześmiała się cicho, okrutnie. Wyraz jej oczu zmienił się już zupełnie. To były zimne oczy zabójczyni, nie przypadkowej kobiety, której zaloty odrzucono. Zobaczył też coś więcej. Ostrze jej sztyletu pokrywała jakaś ciemna substancja... więcej nie zdążył, bo zaatakowała znowu. Zasłonił się tarczą, ale odbiła się od niej i zatańczyła prawie, uderzając go z boku. Uskoczył, lecz koniuszek ostrza zahaczył o jego ramię.

To zmienia postać rzeczy, pomyślał Harp i dobył też krótkiego miecza. Zaatakował brutalnie, wiedząc że nie ma wiele czasu, ciosami ciężkiej tarczy atakując zabójczynię i próbując sięgnąć ją drugą ręką szybkimi sztychami.
Pierwszego cięcia uniknęła, ale wydawała się nieprzywykła do walki w sukni. Uderzyła, zdążył zasłonić się tarczą i wyprowadzić sztych, który wbił się w brzuch zaskoczonej Aliny. Jęknęła i cofnęła się trochę, przykładając wolną rękę do rany. Harp także nie czuł się dobrze, w głowie zaczynało mu się kręcić.

Skoczyła jeszcze raz, lecz miał zbyt dużą przewagę. Liczyła na zaskoczenie, które straciła. Uderzył i trafił, patrząc jak upada na ziemię, z trudem trzymając się resztek pozostałego jej życia.
Krew z otwartej rany ubrudziła nawet jego.

Oczy zaczęły mu pląsać, musiał podeprzeć się ściany. Ostrzem miecza powiększył rankę, którą zostawił sztylet, pozwalając krwi wypływać wraz z trucizną, po czym wziął sztylet zabójczyni i na miękkkich nogach trzymając się ściany ruszył przed siebie, szukając uzdrowiciela i nie do końca wiedząc gdzie podąża, gdzie jest i że trochę życia w jego zabójczyni zostało.
- ...tak więc, gdy odchodziłem, jeszcze żyła, choć ledwo. Mam nadzieję że jest żywa i nieprzytomna, bo straż miałaby do niej kilka pytań. A teraz chciałbym usiąść na chwilę i odsapnąć. - Złapał za pas i zauważył, że nie ma miecza, musiał go upuścić po drodze.
- Nie daj się zabić kochana - powiedział dziwnie miękko do Kruczej - Wciąż mamy zakład do rozstrzygnięcia...
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 30-04-2014 o 07:45.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172