Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2014, 00:12   #181
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny

Shando Wishmaker błogosławił magię - dzięki niej (a dokładnie dzięki zaklęciu od druidki) niestraszne mu były mrozy, choć śnieg, szron i wilgoć i tak przeszkadzały. Cóż, w końcu to Cholerna Północ, więc czego się spodziewać, pomyślał czarodziej.
- Co dalej? - spytał się, patrząc na Vara i Kostrzewę - To wasze okolice, więc mam nadzieję że wskazówki szamana były dla was czytelne.
Calishanin skrzyżował ręce na piersi i czekał na odpowiedź.
- Nie przesadzajmy, moje plemię tak nisko nie wędruje zazwyczaj. Nieco bardziej na północ i owszem. - Odparł Grzmot na sugestie mezczyzny. - Obejdziemy dołem, z koniami lepiej nie ryzykować, wystarczy ze jeden poniesie i wszyscy możemy pospadac. - Odparł już na konkretne pytanie.
Kostrzewa skrzywiła trochę usta, ale nic nie powiedziała, wpatrując się w ośnieżone wierzchołki gór. Dla niej rozpadlina nie była żadną przeszkodą wartą nadkładania drogi, ale dla niedoświadczonej reszty faktycznie mogła być wyzwaniem… głównie psychicznym. Zresztą, druidka nigdzie się nie spieszyła, a im dłużej przebywała w górach, tym czuła się lepiej i był bardziej szczęśliwa. Wydłużenie drogi nie było więc takie złe - bo w końcu sprawiało, że więcej czasu mogła wędrować po podniebnym szlaku.
- Var dobrze mówi - Tibor oderwał wzrok od rozpadliny i rozejrzał się odruchowo, co już chyba wszystkim weszło w krew po wczorajszej zasadzce. - Obejdźmy to miejsce. Konie poniosą albo lawina zejdzie i będzie bieda. Musimy uważać na szczeliny w lodzie, następne mogą być bardziej podstępne.

Zastanowił się i któryś raz już dzisiaj z rzędu przyjrzał szczytom, znowu porównał z wrytą w pamięć mapą i naszkicowanym tam szlakiem.
- Wiecie, mam wrażenie że prędzej zmierzamy ku polu bitwy i zniszczonej ostoi o których opowiadał Karl Skirata, niż ku źródłom - rzucił wreszcie od niechcenia, dając ujście temu co za nim chodziło cały dzień. - Chyba że to jedno i to samo miejsce. Przynajmniej tak mi się wydaje po tym jak Dai’nan Springflower wyznaczyła drogę.
- Może być i na okrętkę. Mnie tam za jedno… - skomentowała zamyślona i niezbyt obecna Mara. Dziewczynka od jakiegoś czasu trzymała dystans i widać było, że mentalnie oddala się od swoich towarzyszy podróży błądząc myślami gdzieś bardzo daleko. Zmartwiony Oestergaard obejrzał się na nią i na równie cichą - co było do niej kompletnie niepodobne - Kostrzewę.
- Czy wszyscy dobrze się czują? Pewnie dziś-jutro dotrzemy do którejś z dolin, jeśli mamy pokusić się jutro o zwiad musimy być w pełni sił - nie wiadomo co nas tam czeka - napomniał.
- Jeszcze trochę słabuje, ale będzie dobrze, ciężko odpocząć w drodze kiedy dupsko odmarza. Mara, ty się lepiej zakutaj w jaki koc jeszcze, niemrawo wyglądasz, bardziej niemrawo jak zwykle, w nocy to się śpi jak się warty nie ma. - Var poklepał dziewczynę lekko po plecach i wyciągnął jedną ze swoich koszul, na dziewczynę pasowała niemalże jako płaszcz.
Dziewczynka z wdzięcznością przyjęła kolejną warstwę odzienia.
- Śpię przecież… - mruknęła coś niewyraźnie. - A że niespokojnie to nie moja wina…
- A czyja? - zaciekawiła się druidka - Z tym spaniem to jej tak nie zachęcaj - upomniała Vara - Bo w nocy coś dziwnego nalazło na obóz, ale nikt nic nie widział jakimś tajemniczym trafem. Wszystko wokół jak nieczystym ogniem wypalone, dziw, że my sami żywi wstaliśmy… Tak to pilnujecie bezpieczeństwa kompanów - sarknęła na resztę. Zrównała się z jednak z Marą i niby od niechcenia poklepała swoją pazurzastą dłonią po zwichrzonych włosach dziewczynki - Tylko nam od tego chłodu nie umrzyj. Mniej przyjemnie potem bić trupa, którego twarz się zna - zażartowała niezbyt subtelnie i odjechała znów na czoło kolumny. Od jej dotyku jednak, choć szorstkiego, rozeszło się przyjemne ciepło, które otuliło Marę lepiej niż najgrubszy koc.
Dziewczynka otuliła się szczelniej płaszczami i kocami. Na wrażenie ciepła odetchnęła jakby z ulgą odprowadzając druidkę wzrokiem.
- Albo mi się zdaje, albo jej w oko wpadłeś - skwitowala w kierunku Vara. - Jakby jeszcze była taka miła jak jest złośliwa…
- Dobrze pilnowali, w nocy Mara ćwiczyla obronę przed perytonami, może jeszcze coś z tego bedzie. - MruknąłGrzmot przeżuwąjacy spokojnie kawałek suszonego mięsa. - A teraz wio, bo cały dzień zmarnujemy.
Dziewczynka posłała olbrzymowi zaniepokojone spojrzenie a później przeniosła je na Burra wyraźnie gromiąc go wzrokiem czy czegoś przypadkiem nie wygadał.
- Racja, nie ma co czasu trwonić.
- Zzzimno coś się rrrobi, zaklęcie mi zanika - Shando dzwoniąc zębami wydukał do druidki - bbbbądź tak dobra i je odśwież, co?
- Pożycz od Mary płaszcz - Tibor doradził z najlżejszą nutką ironii. - Inaczej uświerkniesz i nici będą z tego obiecanego na sierocińce i świątynie złota.

Gdy grupa zawracała popatrzył jeszcze na rozpadlinę i tropy naokoło. One to - a raczej ich brak - zastanawiały młodego kapłana. Jeśli nieumarli nadciągali ku Keldabe od którejś z dolin ku którym drużyna zmierzała, powinni pozostawiać jakieś ślady. Tymczasem Var znajdował tylko tropy zwierząt. Dlaczego?

Po chwili i on zawrócił wierzchowca i rozejrzał się za Ferengiem. Chciał jeszcze pogadać z Kostrzewą o tym nocnym zdarzeniu a i sprawdzić co się dzieje z dziwną gałązką jemioły którą pokazała mu w Keldabe. Jak na razie tajemnice piętrzyły się a nie ulegały rozwiązaniu - może zwiad w dolinie coś zmieni, albo przybycie paladynów? Z jakiegoś powodu wspomnienie Arii Hightower nie opuszczało jego myśli.

Zgrzytnął zębami i zajął się obserwacją otoczenia...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 23-11-2014, 00:26   #182
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 11/12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cien


Dolina Lodowego Wichru

11/12 Tarsakh

Decyzja o ominięciu rozpadliny była szybka i stanowcza. Co prawda wedle przypuszczeń Vara nadłożą tym co najmniej godzinę drogi, ale poczucie bezpieczeństwa było tego warte; a i Tibor sugerował, że lepiej nie odwiedzać doliny zbyt blisko zmroku - zwłaszcza, że wydawało mu się, iż trafią jednak do doliny z opisu Skiraty. O ile, oczywiście, nie było to jedno i to samo miejsce. Wszyscy wsiedli na wierzchowce i ruszyli stępa w dół; tylko Kostrzewa pozostała jeszcze przez chwilę w miejscu, napawając się otaczającą ją aurą i kontemplując krajobraz nie skalany działalnością człowieka. Im dłużej przebywała w Dolinie tym bardziej czuła jak brakowało jej tej wolności od… wszystkiego. Spojrzała na trop pozostawiony przez konie ybnijczyków, wspominając wczorajszą walkę i ucieczkę wierzchowców. Bo to pierwszy raz musieli za kopytnymi gonić? I pewnie nie ostatni… Mieszczuchy bez ekwipunku wiezionego na rumakach byli jak dzieci we mgle, ona zaś potrafiła się sama wyżywić i zaopatrzyć w tej głuszy. Var, rzecz jasna, również. Jednak zauważyła, że goliat i tak chomikuje więcej przedmiotów niż widywała u jego współplemieńców, a z tego co słyszała w Ybn i widziała do tej pory zmysł kupiecki miał lepszy niż - dajmy na to - Burro. Cóż, faktem było, że służył poniekąd za dodatkowe zwierze juczne (co nie wydawało mu się jednak przeszkadzać).

Ybnijczycy byli coraz dalej; czas najwyższy był ruszać za nimi. Gdy półorkini rozejrzała się po raz ostatni zauważyła, że widziany za rozpadliną szlak zniknął! Nie… jednak był; przesunął się nieco w prawo. A może cały czas się tam znajdował? Brak sprawnego oka nie pomagał w ocenie, choć druidka zwykle nie miała problemów z orientacją w terenie. No cóż, i tak nie wybierali się w tamtą stronę. Kostrzewa zawróciła konia i popędziła za resztą grupy.

Bohaterowie wędrowali aż do wczesnego zmierzchu, kierując się w na południowy wschód, coraz bardziej wgłąb Grzbietu Świata. Koniec końców przeszli dnem rozpadliny, która z tej perspektywy wdawała się jeszcze głębsza, potem zaś skręcili w prawo - w stronę przeciwną do “ruchomego” szlaku, na który podejrzliwie zerkała Kostrzewa. Słońce zaszło za chmury; znów opadła mgła. Kilkukrotnie natknęli się na tropy polarnych lisów i zajęcy, raz też Var wypatrzył na grani dużego śnieżnego kota, który towarzyszył im z oddali przez dobrych kilka godzin nim wreszcie zniknął wśród skał. Na szczęście Wredota nie zauważył w okolicy żadnych perytonów - najwyraźniej terytorium, po którym się poruszali, należało do zabitej dzień wcześniej pary. Nadal jednak nie spotkali śladów sugerujących przemarsz jakichkolwiek humanoidalnych nieumarłych. Czy trupy były jeszcze zamarznięte pod śniegiem, czy tutejsze drapieżniki tak dokumentnie rozprawiały się ze szczątkami, że nie miało co powstać - a może po prostu trupy szły na przełaj, za nic sobie mając wygodniejszą drogę? Tak czy inaczej drużyna miała o jeden typ wroga mniej z głowy… przynajmniej na razie.



Im bliżej drużyna znajdowała się domniemanej doliny z magicznym źródłem tym bardziej krajobraz się zmieniał. Rachityczne krzaczki wystające z rzadka spod śniegu zastąpiły niewiele mniej rachityczne, ale sporo wyższe drzewa dające nadzieję na niewielkie ognisko do kolacji - oczywiście po uprzednim potraktowaniu świeżego i mokrego drzewa porządnym płomiennym zaklęciem.



Minęła zamarznięty strumień, coś, co w lecie zapewne było łąką, potem zaś - brnąc w śniegu - pokonała kolejne wzniesienie, z którego rozpościerał się widok na dwa bliźniacze szczyty i majaczące między nimi przejście. Bezpośrednio za nim - wedle wskazać Kija - miała znajdować się Dolina Żywej Wody, jak koniec końców została ochrzczona. U jego stóp Var zauważył spory nawis skalny. Nie była to co prawda grota, ale wystarczył by rozbić pod nim namiot i częściowo ochronić przed skutkami ewentualnej śnieżycy czy małej lawiny. Burro rozdał resztki zapasów nabytych u maurów i Żmij, a druidka nakarmiła wierzchowce magicznymi jagodami przemyconymi w ostatnich garściach ziarna. Grzmot rozbił wspólny namiot, ze swojego robiąc prowizoryczną osłonę dla koni i wszyscy padli na swoje posłania.

I ta noc minęła bezpiecznie, choć bynajmniej nie spokojnie. Zaraz po pierwszej zmianie warty okolica rozbrzmiała echem warkotów, wyć i pohukiwań. Nie było słychać szczęku broni, natomiast obozowiczów niejednokrotnie dobiegł dźwięk jakby przetaczanych kamieni czy walących się skał. Ni Var, ni Kostrzewa nie potrafili dopasować odgłosów do żadnych znanych sobie stworzeń. Co gorsza zaczął sypać śnieg, utrudniając widoczność. Przez godzinę czy dwie wszyscy siedzieli czujni, gotowi do walki, lecz ponieważ hałasy (to milknące, to pojawiające się ponownie) nie przybliżały się, ani nie zmieniały kierunku w końcu większość ybnijczyków położyła się spać - na tyle, na ile można było spać w takich warunkach. Zmęczenie jednak zrobiło swoje, a wyczerpane rekonwalescencją i wędrówką przez śniegi organizmy domagały się snu.

O świcie wszyscy wstali może nie wypoczęci, ale jednak w lepszej formie niż dzień wcześniej. Jedynie Mara wyglądała jak śmierć na chorągwi - co w jej przypadku trudne nie było. Dziewczynkę ponownie całą noc dręczyły nieokreślone koszmary. Tym razem głos był głośniejszy, bardziej natarczywy, realny. Kobiecy, nie dziecięcy. Nawołujący, proszący, przestrzegający. Zaklinaczka zbudziła się nagle (na szczęście tym razem nie niszcząc szczątkowej roślinności w okolicy) wystraszona i wymęczona, z mocnym przekonaniem, że nie powinni zbliżać się do tej Doliny.

 
Sayane jest offline  
Stary 25-11-2014, 21:26   #183
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post bardzo wspólny, w kłótni wzięli udział wszyscy!



NOCNE MAJAKI MARY

Shando Wishmaker na swojej warcie opuścił stanowisko i siedział blisko Mary, słuchając. Dziewczynka niewątpliwie była zaklinaczką, potencjalnie bardzo silną, skoro magia obudziła się w niej w tak młodym wieku. Możliwe nawet że budziły się w niej talenty nekromancera, gdyż jej umiejętność widzenia i czucia śmierci i nieumarłych były dla niego oczywiste.
Dziewczynka nie spała dobrze, miejscami nawet się bała, ale nie, Shando Wishmaker nie budził jej. To, co odbierała przez sen prawdopodobnie było emanacją zza załony i jej słowa mogły być cenne jako wskazówka.
Dij unosił się w pobliżu - Mag wypuszczał go z lampy tak często jak było to możliwe, chcąc zaskarbić sobie przychylność małego dżinna, by wydobyć z niego coś więcej niż oświetlanie. Maluch ćwiczył kontrolę nad światłem na śniegowej kuli, którą starał się stopić skupiając na niej promienie, póki co - z miernym skutkiem. Wieczorem czarodziej trochę nierozważnie zamknął w zaczarowanej perle Mary czar Światła Lunii, więc nie mógł skorzystać z zaklęcia przykładowego, ale nie od razu Calimshan zbudowano, więc Dij kiedyś osiągnie sukces... choć nie wolność, już Wishmakera w tym głowa.

Calishyta spojrzał myślami w dal jasnej, zimowej nocy. Przed nimi Dolina Żywej Wody, a wraz z nią tajemnice, które mogą być przydatne i niebezpieczne jednocześnie. Co skrywa? Czy podołamy wyzwaniu? Na te pytania Shando nie znał odpowiedzi. Czuł jednak wypoczęty umysł - mimo nocnej pobudki - i wiedział, że rano zapamięta nowy zapas zaklęć. Cokolwiek ma nadejść, pomyślał czarodziej, jestem gotów.
Wtem Mara obudziła się gwałtownie ciężko dysząc ze strachu, Shando zaś, świadom jak szybko zapomina się szczegóły snów - od razu doskoczył do niej.
- Co widziałaś? - spytał stanowczo - mów zanim zapomnisz!


Dziewczynka zdawała się nadal jedną stopą stąpać w krainie własnych mar bo spojrzała na czarodzieja półprzytomnie, jakby go nie rozpoznała. Wyszarpnęła się i przesunęła na łokciach w tył jakby i przed nim chciała uciec, oddech jeszcze nie zwolnił ani odrobinę.
- Ona chce żeby ją uwolnić… Jest uwięziona. Płacze… i złorzeczy… I się boi. Jeśli tam pójdziemy, zginiemy.
- Czekaj, nie wstawaj. Połóż się tak jak leżałaś i wskaż skąd słyszałaś głos. - czarodziej wziął oddech i dodał łagodniejszym tonem - Skup się, Maro, to może być bardzo ważne. Masz dar, którego nie ma nikt inny. Przypomnij sobie ten głos. Kierunek, czy był podobny do głosu ducha, czy inny, wszystko co wydaje Ci się ważne... Jesteś wyjątkowa i liczę na Ciebie.
Na ostatnie zdanie dziewczynka skrzywiła się niechętnie.
- Nie mów tak - przetarła dłonią oczy i dodała. - Z doliny, to oczywiste. Im jesteśmy bliżej tym wyraźniej ją słyszę.
- Lepiej się z tym pogódź - zamruczał czarodziej - bo kontakt z innym planem czy światem, jeżeli wolisz to porównanie, bywa zgubny dla tego, kto się go wypiera. Jeżeli będziesz cały czas odrzucać go, oszalejesz młoda damo. Natomiast wyćwiczony, może być wielką pomocą. Ja przykładowo jestem nieco zbliżony do ognistego świata z racji mojego praprapraprapradziada, który był duchem ognia, ifiritem. Twój kontakt jest jednak dużo bliższy, zwłaszcza, że uaktywnił się w tak młodym wieku.

Grzmot obudzony rozmową, otworzył oczy, ale nie poruszył się, nie był pewien czy dźwięki były czymś nietypowym, czy też mag znowu mamrotał na swojej warcie. Zdawało się jednak że to dwójka magików traktowała na temat czegoś, od czego jemu mogła raczej popękać głowa. - Kiedyś i tak umrzemy, można co najwyżej wybrać kiedy to zrobimy świadomie, lub poczekać aż sama nas znajdzie. - Mruknął cicho Var i zamknął ponownie oczy. To chyba jeszcze nie była jego warta, ale odrobinę wybili go z rytmu snu tematem. Kto o zdrowych zmysłach rozmawiał o takich rzeczach w środku nocy. Z drugiej strony, przeszło mu przez myśl, że nikt przy zdrowych zmysłach nie porywałby się na taką wyprawę jak oni.

Czarodziej obrócił wzrok, ale olbrzym chyba tylko mamrotał coś przez sen. Nie było w nim ani krztyny potencjału onejromantycznego, więc zignorował pomrukiwania i skupił się na Marze.
- Spróbuj znów zasnąć - czarodziej wstał z klęczków i z własnego bagażu wyciągnął kałamarz, pióro i kartę i położył obok dziewczynki - A potem spisz wszystko. To może być ważne. I staraj się nie bać, rzeczywistość tu jest chyba gorsza niż senne koszmary.



WŚCIEKŁOŚĆ DRUIDKI

Kiedy mag był zajęty “radosnymi pogawędkami” z Marą, zza jego pleców wychyliła się zakutana w szmaty Kostrzewa. Mara mogła dostrzec, że oblicze półorczycy aż płonęło gniewem i wściekłością. Zrobiła kilka kroków do Shanda z uniesioną lagą, a potem kij śmignął niczym bat, celując łysy czerep mężczyzny.
- PASZOŁ WON OD NIEJ, ŁAPY PRECZ!!! - ryknęła druidka z furią, która mogła nie tylko obudzić umarłego, ale pewnie nawet sprawić, że ów umarły czmychnąłby na drugi koniec świata zaraz po przebudzeniu. Co prawda nieumarłych chwilowo nie było w pobliżu, za to przerażona jej krzykiem reszta drużyny zerwała się ze snu, chwytajac za broń. Fereng, wyrzucony z ciepłego posłania na zimny śnieg przez podrywającego się do boju kapłana, zaniósł się pełnym skargi wyciem.
- A GDYBY ZAMIAST MNIE BYŁO TU YETI, IDIOTO?! - Kostrzewa wzięła głęboki oddech, tylko po to, żeby jej głos brzmiał donośniej - BYŚ STRACIŁ TEN DURNY ŁEB, KRETYNIE NIEULECZALNY!!! A MARA ZGINĘŁABY RAZEM Z TOBĄ!! MASZ WARTĘ, TO GAŁY WŚLEPIAJ W HORYZONT, PIEPRZONY POŁUDNIOWCU!!! - uniosła lagę ponownie - Won mi z oczu i rób to, co miałeś robić. JUŻ!! - wbiła w maga spojrzenie obu oczu, które - gdyby wzrok mógł zabijać - nie tylko zamordowałaby Shanda, ale jeszcze zdezintegrował jego szczątki
- Tępa półorczyca! - Shando zerwał się na równe nogi i zacisnął pięści i wycedził przez zęby - Twój prymitywny umysł nie ogarnia tego, kim jest to dziecko i co to dla nas oznacza!
Głowa mu huczała i pulsowała od kija druidki, ale ognisty temperament wziął górę i wyparł oszołomienie gniewem. - To chyba jasne, że jeżeli zajmuję się czymś ważnym powinnaś trzymać straż a nie połajanki sobie urządzać! Użyj jeszcze raz tego kija, druidko, a popamiętasz!
Twarz Shando niemal stykała się z twarzą Kostrzewy, czuli wręcz swój zapach i gniew.
- Pojmuję doskonale - wycedziła kobieta, odsłaniając ostre zęby - I właśnie dlatego nie ruszysz jej, chory na chciwość zboczeńcu. Przynajmniej póki dobrze widzę na oko. A poza tym możesz sobie się do niej dobierać w wolnym czasie. Teraz jest warta. I lepiej na nią wróć… bo możesz nie dożyć poranka z takim podejściem do swoich obowiązków! - warknęła.

Kiedy ta dwójka zajęta była kłótnią Mara wygrzebała się z posłania, okutała szczelnie i ruszyła przed siebie. Nie chciała tego słuchać. Nie chciała tam być. Nie podobało jej się Shandowe “kim jest to dziecko” ani Kostrzewowe obijanie kijem z dodatkiem inwektyw. Miała mętlik w głowie, posmak niedawnego snu na języku i mimo iż niechętnie wywlekała te sprawy na forum całej drużyny miała przecież zamiar coś z siebie wykrzesać… ale naraz uznała, że to był zły pomysł. Chciała być sama, to jej przecież wychodziło najlepiej. Wyszła z namiotu czując jak zimny wiatr smaga rozpaloną twarz.
- Wystraszyłaś ją - warknął Kostrzewie z wyrzutem czarodziej - Mara, wracaj!
- Niech idzie gdzie chce - druidka zagrodziła mężczyźnie drogę kosturem. - Jest wolna i to jej prawo. Nikt jej do niczego nie zmusi, ani nie wciągnie w swoje lepkie sny o potędze, magu… Sama zdecyduje, czego chce. Bez pomocy rad zamorskich niegodziwców, chcących wykorzystać ją do swoich żałosnych planów i obrzydliwych eksperymentów.
Czarodziej zaś bezceremonialnie złapał druidkę z zamiarem ciśnięcia jej w śnieg.
- Fereng - do nogi; Var - rozdziel tych durni! - rozwścieczony Oestergaard krzyknął gdy wreszcie oprzytomniał i mniej niż bardziej pojął co się dzieje. Złapał buzdygan i zbrojny w tarczę ruszył do wyjścia. - Starzy, kurwa, a głupi i siebie warci! Zamknijcie gęby! - i wybiegł z nieszczęśliwym psem w ślad za dziewczynką.
Grzmot zamachnąl się na dwa skotłowane ze sobą ksztalty, będące druidką i Shandem, ale byli tak zajęci sobą, że jego pięść przeleciala nad nimi. - Spokój, na duchy przodków, bo będzie bolało! - Ryknął wyrwany z miękkiego półsnu goliat. Gdyby nie to, że solidnie sie zamachnął, któreś na pewno by oberwało, na szczęscie poczuli jedynie powietrze nad swoimi głowami. Tylko zostawało pytanie, czy ktoś, kto do tej pory tlukł wszystko niemilosiernie, aby na pewno nie trafił, czy raczej celowo rozminął sie z głowami towarzyszy podróży.

Trzymający Kostrzewę za poły płaszcza Shando dyszał ciężko z kipiącej wściekłości na druidkę - jej krótkowzroczność, ignorancję i wszystko inne. Czerwień przesłoniła mu wzrok i mało brakowało oddałby jej pięknym za nadobne, gdy głos Grzmota obił mu się o uszy (Tibora ledwie zauważył). Odzyskał kontrolę oddechu i puścił półorczycę, widać było że niechętnie. Chciał coś powiedzieć druidce, ale przełknął słowa, jako niewarte powiedzenia. I tak nie zrozumie, pomyślał, a szkoda wszczynać bójkę. Pokręcił głową i zaczekał aż do obozu wrócą pozostali.
Ta otrzepała się tylko i wzruszyła ramionami.



UCIECZKA W ŚNIEG

Na zewnątrz było ciemno, zimno i sypał śnieg. Ściśnięte pod płachtą varowego namiotu wierzchowce kręciły się niespokojnie, poddenerwowane krzykami dochodzącymi z głównego namiotu.
- Mara, co się dzieje? - Tibor dobiegł do młódki i rozejrzał się czujnie nim skupił na niej spojrzenie. - O co im obojgu chodzi?

Dziewczynka nie odeszła daleko. Stała przygarbiona z twarzą skierowaną w stronę doliny, wyraźnie zmartwiona co dodawało powagi jej dziecięcej buzi.
- Shando… na mnie naciska - zaczęła mówić po dłuższej chwili. - Mówi, że jestem wyjątkowa ale on… często nie widzi nic dalej niż czubek swojego nosa. A Kostrzewa… złajała go w łeb kijem, nie do końca wiem czemu - przekrzywiła głowę aby spojrzeć chłopakowi w oczy. - To ja zrobiłam. Ten krąg śmierci wokół obozu. Jestem zaklinaczką, ale… tylko jedna moc we mnie buzuje, tylko jedna przemawia. Nie wiem czy powinnam z wami iść dalej.
Tiborowi opadła szczęka a jego dłoń mocniej zacisnęła się na rękojeści. Z wolna jednak rozluźnił chwyt.
- Maro, dlaczego z nami wyruszyłaś? Zastanawia mnie to od chwili gdy cię ujrzałem wśród nich… nas. Mogłaś zostać w Ybn, nikt cię chyba nie zmuszał, prawda? Więc dlaczego? - zapytał spokojnie i łagodnym tonem.
- Bo chcę wiedzieć - wzruszyła ramionami. - Trupy wstają, umarli nie mogą zaznać spokoju. To jakby ci wyjaśnić… sprawa niemal osobista.


- Hmm… - chłopak hymknął, bo trudno było mu znaleźć coś mądrego na takie dictum. - A ten krąg… to tak specjalnie? Chyba nie w nas celowałaś? Ja nic takiego nie widziałem, jak to się stało?
Mara zmarszczyła brwi, ewidentnie słowa kapłana ją dotknęły.
- W was? Za kogo mnie masz Tiborze Oostergaardzie? - mocniej zaplotła ramiona na piersi i znów zagapiła się w dolinę. - To przez te rany i bliskość śmierci i… sny. Byłam przerażona, wybiegłam w noc, Burro mnie gonił… - mówiła chaotycznie. - I się stało. Nie do końca nad tym panowałam ale jeszcze się nie obudziłam a jej głos… miesza mi w głowie. Zabiłam dwa śnieżne lisy. Szkoda, miały takie piękne lśniące futra…
- Oestergaardzie - Tibor poprawił odruchowo. - Naprawdę tylko magią śmierci możesz władać? Czy teraz masz chęć użyć tego samego… tej samej mocy? Albo coś cię przymusza do tego by dać jej ujście?
- Jak to teraz? - dziewczyna zamrugała. - Znaczy… w tej chwili?
- Teraz, chwilę wcześniej, w ciągu dnia albo ostatniej nocy również… Próbuję się zorientować czy trzymać cię z daleka od tych dolin, gdzie demony jedne wiedzą co na nas podziała. Szaman Kamiennych Żmij opowiadał że w tym miejscu gdzie odbyła się bitwa może być pełno nieumarłych, może też znajdują się pozostałości jakiejś plugawej magii. Lepiej uważać…
- Nic mnie nie przymusza. A co do magii… inną też się mogę posłużyć ale… idzie mi to ciężej. Jakbym się starała chodzić po linie. A co do doliny, ta którą słyszę we śnie ostrzega, że nie powinniśmy tam iść. Pragnie tego ale boi się, że to będzie naszą zgubą.
- Uff… - Tibor spojrzał na Marę z niepokojem - Ona? Ktoś do ciebie mówi w snach? Od kiedy to się dzieje?
- Od… dwóch, trzech nocy? - Mara przetarła spuchnięte oczy. - Ona jest tam uwięziona. Pragnie żebyśmy ją uwolnili ale, jak mówiłam, powątpiewa czy damy radę. Śpiewa o utraconym życiu, zabitych bliskich, zmarnowanej szansie… Ostrzegała… przed koszmarami, które się ziszczą. I… złotym lustrem. Albo odbiciem… nie jestem pewna. To wszystko co pamiętam.
Młody kapłan długo przypatrywał się zaklinaczce i obracał jej słowa w głowie.
- Maro, dobrze że choć teraz o tym powiedziałaś… Tylko… pamiętasz proroctwo widma przed zaćmieniem? Było tam o “bezcielesnej śpiewaczce” której trzeba się było strzec. Zakładam że chodziło o banshee i jej atak na Ybn, ale na wszelki wypadek zachowajmy ostrożność, dobrze? I staraj się odpoczywać jak najwięcej, jak najmniej denerwować; wyglądasz na zmęczoną, a w tym stanie to na co się natkniemy może być dla ciebie groźniejsze niż mogłoby gdybyś była w pełni sił.
- Ja nie sądzę żeby ona była zła - sprostowała jeszcze dziewczynka. - Może źle się wyraziłam… Nie tyle śpiewa, co… zawodzi. Czułam jej emocje. Jej strach i rozpacz, wreszcie nadzieję jaką z sobą niesiemy. Nie sądzę by te uczucia były sztucznie udawane. I… co teraz ze mną? Odeślecie mnie do Ybn?
Tibor westchnął.
- Rozumiem cię… ale zachowam ostrożność i nieufność dopóki się nie przekonam że jest inaczej…
Rozejrzał się naokoło, spoglądając w ciemność skrywającą surowy, górski krajobraz.
- A ty będziesz musiała jechać z nami, nie zawrócimy teraz ani nie rozdzielimy drużyny. Po prostu będziemy musieli uważać na ciebie. Może, gdybyśmy mieli jedną noc więcej, z Kostrzewą wymyślilibyśmy jakiś sposób by porozmawiać z tą… osobą… teraz pozostaje nam zwiad. Chodźmy z powrotem i spróbujmy jeszcze odpocząć. W pobliżu Doliny powstrzymuj się od magii śmierci, chyba że nie da się inaczej. A gdybyś chciała coś wyrzucić z siebie, porozmawiać, to nie wahaj się tylko przyjdź do mnie - uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Z tarczą i buzdyganem trudno byłoby przytulić dziewczynkę, więc ograniczył się do wskazania namiotów ruchem głowy. - Chodźmy.
Skinęła i poszła za nim.

Wszyscy byli na tyle zajęci sobą, że nikt nie zauważył jak niziołek wymknął się za dziewczynką i kapłanem. I pomyśleć, że on pół nocy nie przespał męcząc się strasznie. No dał słowo, że nikomu nie powie, dał bez dwóch zdań. Ale martwił się przecież i wiedział że komuś powiedzieć musi. Rozważał więc wszystkich po kolei, eliminując tych co do których nie miał zaufania. Choć nie, może inaczej, eliminując tych którzy zareagują tak jak właśnie zobaczył na załączonym obrazku…
Kucharzowi było to prostu strasznie źle na świecie teraz. Widząc jak Shando mówił to co mówił, jak zareagowała Kostrzewa, dając znowu popis z ograniczonego wachlarza swoich emocji. Szedł ostrożnie za kapłanem i Marą i strzygł uszami, kiedy wracali schował się za głazem tak by go nie widzieli. Brawo. Choć Tibor umiał się jakoś zachować. W kucharzu wiele nowego szacunku pojawiło się dla kapłana. Nie wracał jednak do namiotu, zastanawiając się nad tym co powiedziała Mara. Ważył w głowie dwie możliwości. Auril czy Arna tak męczy dziewczynkę…



PORA SPAĆ, DRUŻYNO

Gdy do namiotu wrócili pozostali, Shando rzekł im, już spokojny.

- Oto co się stało.Nasza Mara jest zaklinaczką, wiecie o tym, ale wygląda na to że ma niezwykle silne więzi ze światem umarłych. Boi się tego, czemu się nie dziwię, gdyż nie przeszła formalnego szkolenia, które oswoiłoby ją z nekromancją - Shando jak zwykle chętnie podkreślał wyższość szkolenia czarodzieja nad talentem zaklinaczy - a całość jest dla dziecka dość... przerażające. Natomiast to, co jest ważne dla nas - tego nie wolno zostawić samopas. Magia musi być kontrolowana, bo inaczej sama będzie uwalniać się w nieprzewidziany sposób. Na przykład przez koszmary lub spontaniczne erupcje arkaniczne.
Inną sprawą są jej sny. To dla nas wskazówka - tu czarodziej sięgnął po kartę, na której zapisał nocne majaki zaklinaczki - uważam, że nie powinniśmy jej odrzucać. To łaska Pani Tymory, że jesteś z nami Maro.
- Shando, o takich rzeczach się gada za dnia. Nie po nocach, w czasie warty. Nawet nie wiesz jak się cieszę że podróżujemy z małą wyrocznią, nawet jeśli jej sny są zwykłymi koszmarami. Magia magią, to wy tu się magią paracie, rozejrzyj się. Magik, magik, magik, pobłogosławiony łaską, zakuty łeb z błogosławieństwem ziemi i przodków. - Grzmot po kolei wskazywał na swoich towarzyszy, poczynając od Shanda, na Kostrzewie kończąc. - Jeśli w takim towarzystwie miałaby się nie nauczyć jak nad sobą, czy swoimi mocami panować, to gdzie by miała to zrobić? W Ybn, gdzie po powrocie z ważnej dla miasta wyprawy, pobito ją do nieprzytomności? W środku nocy, w górach pokrytych śniegiem. Gdzie nadzieja na to, że przywitamy kolejny świt, jest tylko o bystrość oka i ucha wartownika od kłopotów i śmierci? Czy może pomiędzy towarzyszami podróży, w ciągu dnia, gdzie strach przed magią, śmiercią, czy starożytnymi mocami, można zwalczyć dobrym słowem, krzepiącym klepnięciem po plecach, czy widokiem słońca? Prześpijcie się z tym, a jutro sobie porozmawiacie, czy w Marze kipi nieokiełznana moc czy po prostu się boi, rośnie i ma koszmary. - Grzmot powiedział to wszystko w miarę spokojnie, starając się nie wybuchnąć, mimo tego że w nim kipiało, w końcu obiecał, że dziewczyna będzie z nim bezpieczna. - A teraz spać, magiki niedobite, wszyscy, ja stanę na warcie i tak mi się nie chce teraz spać, a nikt z was tak dobrze nie widzi w ciemności. - Ton Grzmota był z tych, które nie znoszą sprzeciwu, a jeśli jakiś się pojawi, to jedynie uniosą brew w rozbawieniu i poczekają aż taki sprzeciw zrozumie gdzie jego miejsce.

Z jakiegoś powodu, jak tylko Shando otworzył usta, Oestergaard sięgnął po buzdygan. Czarownik naprawdę zaczynał go irytować swoją gadką. Odłożył broń po dobrej chwili.
- Var dobrze gada. Na razie odpocznijmy ile się da - skwitował, nie chcąc przy Marze znowu wszczynać kłótni.
- Ja dokończę swoją wartę - Kostrzewa zazezowała na Vara - Nie wiem jak na Południu, ale tu za zejście z posterunku i narażenie reszty na niebezpieczeństwo jest tylko jedna kara - wygnanie w dzicz. Pamiętaj o tym. - wyciągnęła palec w kierunku maga - I nie udawaj nagle dobrego wujaszka, bo nikogo wśród nas na to nie nabierzesz. Chcesz położyć łapy na mocy, jakie ma to dziecko. A póki *ja* stoję jeszcze na nogach, nikt tu nikogo nie będzie pętał i zwodził… niezależnie od intencji - obróciła się do lekko do Tibora, chwilę przypatrując się twarzy kapłana, jakby chciała coś z niej wyczytać. A potem odwróciła się na pięcie i pomaszerowała znów na miejsce swojego stróżowania.
- Położyć łapy? Na tym dziecku? Ja tu stoję obok - Mary nie radował fakt, że wszyscy o niej gadali jakby jej tu nie było. - Nie jestem wyjątkowa. A w każdym razie nie bardziej niż każde z was. Może tylko kłopotliwa jest dziedzina tego talentu skoro dookoła… się dzieje co się dzieje - zakończyła przygaszona i zakopała się na powrót w swoim posłaniu.

Do świtu było już spokojnie.

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 25-11-2014 o 22:07. Powód: Post bardzo wspólny, w kłótni wzięli udział wszyscy!
TomaszJ jest offline  
Stary 27-11-2014, 14:00   #184
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody
12 Tarsakh



Poranek przywitał wszystkich w dość ponurych nastrojach.
Kostrzewa i Shando boczyli się na siebie, Mara nie odzywała się do nikogo, a Burra gryzło sumienie i coraz bardziej ponure domysły. Tylko Var wstał żwawy jak zawsze - mimo nieprzespania sporej części nocy - i od rana zaczął wydawać towarzyszom komendy, nie pozwalając na rozpętanie się kolejnej kłótni czy jałowej dysputy. Chętnie też przystał na propozycję Tibora, by we dwójkę udali się na zwiad do Doliny. Młody kapłan miał dość druidzko-magowej paplaniny; ponad to (w przeciwieństwie do Shando, choć calishyta nie powiedział tego głośno) nie chciał by Mara zbliżała się do magicznych źródeł.
- Nie nagabujcie Mary - napomniał Tibor towarzyszy przed odejściem, głaszcząc Ferenga i klepiąc go po łbie na pożegnanie. - Niech odpocznie przez ten czas, prześpi się ile się da. Wy dwoje - popatrzył na Kostrzewę i Shando - zapewne w niczym nie będziecie się zgadzali, więc mam nadzieję że chociaż Burro będzie tu głosem rozsądku. Zachowajcie czujność i bądźcie gotowi do wyruszenia jak najszybciej, w razie gdyby przyszło nam uciekać. Niech łaska Pana Poranka na was spoczywa…

Wojownicy zarzucili na grzbiety plecaki z wybranym na drogę ekwipunkiem i zaczęli powoli brnąć przez śnieg w stronę wąskiego, krętego przejścia pomiędzy szczytami.



Wędrówka dłużyła się i była nużąca zwłaszcza dla nieprzyzwyczajonego do wędrówki po śniegu Tibora. Var maszerował raźno w swoich rakietach śnieżnych i goglach, za nic sobie mając zimny puch i lodowaty wiatr. Ale przynajmniej było im ciepło; w przeciwieństwie do pozostałej w obozowisku grupki. Tibor przestudiował jeszcze magiczną mapę - jak by na to nie patrzeć zbliżali się do tej samej Doliny, o której opowiadał Karl Skirata. Jednakże Kij Podróżnika wskazywał ją jako Dolinę Żywej Wody, co prowadziło do konkluzji, że początkowe wnioski Tibora były słuszne. O ile, oczywiście, zadawali Kijowi właściwe pytanie. Kapłan najpierw poczuł złość na szamana, lecz po przemyśleniu odpuścił. Było nie było stary kapłan opisał im drogę do Doliny, której szukali. Gdyby nie opowieść Hebdy i informacje Kostrzewy nigdy by się nie dowiedzieli, że tutejsze wody miały być bardziej cudowne niż przeklęte, i zapewne o to właśnie Karlowi chodziło. Po Shando i Springflower (choć tu były to raczej jego domysły) młody kapłan widział jak wiedza o potencjalnym źródle mocy zmienia podejście do ludzi, więc czy mógł szamana winić? A czy ta różnica miałaby jakikolwiek wpływ na ich misję? To miało się dopiero okazać.

W miarę jak zbliżali się do domniemanego wejścia do Doliny wydawało sie robić coraz cieplej. Tibor nie odczuwał tego, lecz wyczulony na zmianę pogody Var wyraźnie czuł, że aura się zmienia. Śnieg był wyraźnie bardziej mokry i oblepiał buty, a roślinność na skałach była bardziej obfita niż wcześniej (a raczej w ogóle była). Pokonali łagodne wzniesienie, zakręt, obeszli potężny,oprószony śniegiem głaz i stanęli u wejścia do doliny.

Znajdująca się przed nimi dolina - a raczej kotlina, gdyż nie widzieli z niej wyjścia - była w kształcie nieregularnego jaja, zwężającego się mocno przy wyjściu. Warstwa śniegu była tu dużo mniejsza niż wcześniej, toteż wyglądały spod niego ruiny domostw i większych zabudowań - zarówno kamiennych jak i drewnianych. Pomiędzy nimi można było rozpoznać miejsca, w których przebiegały drogi, zaś bliżej północno wschodniego krańca kotliny widać było dwu- może trzypiętrową wieżę i budynek, które kojarzyły się Tiborowi ze świątynią. Dalej, z tyłu leżała równa warstwa śniegu, w której Var rozpoznał niewielkie jezioro. Bardziej na południu nie było zabudowań; zapewne znajdowały się tam pola uprawne i wedle oceny Tibora mogły zapewne wyżywić setkę czy nawet półtora setki osób przy sprzyjających okolicznościach przyrody. Mimo dużej ilości śniegu aura doliny bardziej przypominała tą, jaka była w Ybn miesiąc wcześniej. Było zaciśnie i cieplej niż na zewnątrz, choć Var nie widział żadnych oznak wskazujących na to, że w okolicy mogły znajdować się gorące źródła.



Jednak tym, co przykuło uwagę dwójki zwiadowców nie była “świątynia” ni jezioro. Nieopodal wejścia, przykryte warstwą świeżego puchu, który padał w nocy, leżały ciała. A raczej ich pozostałości, zgniecione na miazgę. W sporej części można było rozpoznać szczątki ożywionych humanoidów (sądząc po sprasowanych resztkach ekwipunku zapewne barbarzyńców lub mieszkańców Dekapolis); grzebiąc bronią w śniegu Var i Tibor odkrywali kolejne warstwy truposzy, zapewne zgniecionych nie tylko poprzedniego dnia (lub nocy), ale i wcześniej. Jednak wierzchnia warstwa rozrzuconych nieopodal wejścia szczątków czerwieniła się świeżą, zamarzniętą krwią. Znalezione szczątki właścicieli nie należały do ludzi; były małe, może metrowej wysokości. Niziołki? Dzieci? Var nie potrafił przypasować porozrywanych i sprasowanych części ciała do jakiejkolwiek znanej sobie rasy.

Tak czy inaczej w dolinie (lub jej okolicy) coś żyło - i nie był to jeden coś; a na pewno nie śnieżny kot, który wędrował z nimi poprzedniego dnia.



Tymczasem pozostała w obozie czwórka marzła. Do tej pory Shando, Marze i Burrowi wydawało się, że w czasie wędrówki jest im zimno, lecz było to nieporównywalne z odczuciem stopniowego zamarzania na kość gdy siedzieli bez ruchu w jednym miejscu - do tego bez możliwości rozpalenia ognia, bez ciepłego posiłku czy napoju, dygocąc pod grubą warstwą ubrań i koców. Nie było wiadomo kiedy wrócą zwiadowcy - Var oceniał ich wyprawę na jakieś dwie-trzy godziny przy dobrych wiatrach; przy złych (na przykład nagłej śnieżycy) z pewnością więcej. Należało sobie zagospodarować czas; ot, jak na przykład Kostrzewa, która lonżowała wierzchowce, żeby im kopyta do ziemi nie poprzymarzały, jak to obrazowo określiła.

 
Sayane jest offline  
Stary 01-12-2014, 14:21   #185
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ziąb dokuczał mniej, rany swędziały ale to przecież był dobry znak, że się goją. Var i Tibor udali się na zwiad, bogowie jedni wiedzą co zastaną w dolinie i czy w ogóle stamtąd wrócą. Głos z jej snu ostrzegał, że czyha tam śmiertelne niebezpieczeństwo. Przekazała wszystko sumiennie, przyznała się nawet do swoich nekromantycznych zdolności. Ale oni i tak poszli. Sami. Mara miała wątpliwości czy rozdzielanie się to dobry pomysł ale nie zamierzała się wtrącać. Byli starsi. Byli mężczyznami. Wojownikami. Wiedzieli lepiej. Szanowała to. A może tylko akceptowała.

Teraz jednak została w namiocie i niewiele miała do roboty poza rozmyślaniem. Kostrzewa gdzieś pognała, Shando z Burrem toczyli jakieś dysputy, a ona, Mara, usiadła w kąciku na skrzyżowanych nogach. Wyprostowana jak struna, ułożyła dłonie na kolanach i skupiła się na własnym oddechu pozwolając by rzeczywistości odpłynęła zza zamkniętych powiek, zniknęła gdzieś daleko za plecami.
Mara nie była już w namiocie.
Nie czuła mrozu ani ciepła bijącego od ułożonego tuż obok Strzygi, ucichł świszczący wiatr i rozmowy współtowarzyszy.
Nie chciała tutaj być.
Ciągnęło ją gdzieś indziej. W stronę doliny...

I wtedy znów ją usłyszała. Najpierw cichutko ale im bardziej się wsłuchiwała tym lepiej rozróżniała słowa, "dźwięk" głosu.
- Halo! - Mara "zawołała" w swojej głowie, krzyknęła na całe swoje metafizyczne gardło.
Skoro ona słyszała "zjawę z doliny" to może i zjawa słyszała ją? Może uda się Marze nawiązać jakiś dialog? Pomóc Varowi i Tiborowi na odległość skoro bali się dziewczynkę sprowadzić bliżej doliny.
- Słyszę cię! Twoje zawodzenia! Kim jesteś? Kto cię więzi?
Tak bardzo chciała się z nią porozumieć...
 
liliel jest offline  
Stary 03-12-2014, 14:54   #186
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://biologybiozine.com/wp-content/uploads/2012/03/arctic.jpg[/MEDIA]

Dwaj zwiadowcy szybko zniknęli w otulającej wszystko bieli, stając się małymi, szarymi kropkami, nieistotnymi i niedostrzegalnymi w majestacie krajobrazu.

Druidka nie protestowała, kiedy Tibor wyrywał się naprzód; dla niej rozbijanie grupy nie miało żadnego sensu - co bowiem, kiedy zawiadowcy nie wrócą na czas, a coś zaatakuje osłabioną drużynę? - ale nie mogła też zabronić komuś szukania guza na własną rękę.

Pozostawała też sprawa Mary. Kostrzewa nie wgłębiała się w istotę dręczących dziewczynkę emocji i wizji, i po prawdzie, mało ją to obchodziło. Koszmary mogły przychodzić od bogów, demonów czy magii... i co z tego? To co mała zaklinaczka zrobi z tą darowaną jej mocą i wiedzą, było już jej własną sprawą i wyłącznie jej wyborem. Druidki nikt nie pytał, czy chce władać tą mocą, którą miała. Los "magicznego dziecka", w dodatku podrzutka, był jasno określony i sprecyzowany - a drugim wyborem była tylko śmierć. Owszem, półorczyca lubiła swój stan i czuła się dobrze w roli wrednej wiedźmy, ale nie wszyscy musieli cierpieć z powodu swej odmienności. Mara i tak miała ciężko ze względu na swój wiek i mikre ciałko; nie było potrzeby dokładać jej dodatkowych ciężarów kolejnym odkrytym w niej "dziwactwem". Może dziewczynka wcale nie chciała borykać się z ta mocą i gdyby mogła, wybrałaby zwyczajne życie? Kto wie...

Tak czy inaczej, nawykła do osobistej wolności jędza nie mogła ścierpieć tego, że owa wolność jest odbierana komuś innemu. Tibor i Shando - każdy z innych powodów, i każdy tak samo przekonany o swojej słuszności - chętnie położyliby na Marze (a raczej jej umiejętnościach) swoje łapy, nie bacząc na samą osobę. Kostrzewa postanowiła więc uważniej przyglądać się dziewczynce i starać się - oczywiście bez zbytniego demonstrowania dobroci - nieco jej pomóc. Przynajmniej w kwestii zapewnienia jej wolności wyboru.

Dlatego też, zajmując się zwierzętami, zerkała raz po raz na resztę małej grupki, czy czasem magowi nie wpadają do głowy jakieś głupie pomysły... i czy moc Mary nie objawia się nagle jakimiś fajerwerkami. W końcu do Doliny Żywej Wody było naprawdę niedaleko, a bijące blisko powierzchni źródła mocy miały dodatni wpływ na wszelkiego rodzaju magiczne fenomeny. Poinstruowała nawet kruka, by kręcił się w okolicy dziewczynki i dał znać krakaniem, kiedy zacznie dziać się coś nietypowego.

Sprawy duchowo-magiczne nie zaprzątały jednak druidki tak dalece jak bardziej przyziemne kwestie żywieniowe. Być może dziwni ludzie z południa mogli żyć wyłącznie snami o potędze i marzeniami o magii, ale ci z Północy wiedzieli doskonale, że bez pełnego brzucha nawet najlepszy wojownik dupa. Kobieta krążyła niespiesznie wokół miejsca postoju, grzebiąc końcówką kostura w zbrylonej mrozem ziemi, pochylając się nad rosnącymi tu i ówdzie kępkami zielska i porostów, czasem pomagając sobie zaostrzoną kością. Miała ochotę na jakieś mięso - wiewiórkę, świstaka czy innego mysza, ewentualnie ptaszka - ale mimo względnej obfitości roślinnego jedzenia próżno było szukać śladów zwierząt. Nawet - sądząc po tropach - towarzyszący przez jakiś czas drużynie duży śnieżny kot zrejterował w pośpiechu, najwyraźniej czymś wystraszony. Czyżby magia Doliny miała i na to wpływ?

Tak czy inaczej do powrotu zwiadowców byli skazani wyłącznie na domysły... i nudę. Dlatego też, kiedy druidka uznała, że w połach szaty ma wystarczająco dużo darów tundry, by wystarczyło na spóźnione śniadanie dla wszystkich, wróciła do reszty, by chociaż posiłkiem zabić ciągnący się czas. Zachomikowała jednak garść kwaśnych, zeschniętych borówek - dla koni i muła, które ledwo mogły się pożywić tym, co wystawało spod zalegającego połaciami śniegu.

Rozłożyła swoją zdobycz na oczyszczonym z białego puchu głazu i gestem zachęciła resztą, by się częstowali - wołając przy okazji Marę, która oddaliła się trochę od "obozu". Sama wsadziła sobie w paszczę jakiś podejrzanie wyglądając grzyb i zamyśloną miną zaczęła go intensywnie żuć, wpatrując się w wylot doliny i zastanawiając się, kiedy to wróci ich szpica. I co zrobią, kiedy Tibor i Var jednak się *nie* pojawią...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 04-12-2014, 12:01   #187
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Zwiastun Świtu wciągnął w płuca haust ostrego, górskiego powietrza i zerknął na Vara. Przez chwilę zastanawiał się jak to jest żyć w krainie jeszcze bardziej surowej niż okolice mroźnego Keldabe, o Oestergaard nie wspominając; żyć, założyć rodzinę, zapewnić jej byt. Trudno mu to było sobie wyobrazić, ale stał obok niego żywy dowód prawdziwości tego że jest to możliwe. I miał się całkiem dobrze. Tibor nie należał do ułomków - choć z czterech synów Odda był najniższy - ale przy Grzmocie i on, i nawet najroślejszy z braci, Merfyn, wyglądaliby wątło.

Myśl o braciach sprawiła że poczuł znajome ukłucie bólu i gniewu. Madog nie żył i Tibor zamierzał wziąć za to pomstę. Niechby nawet był to tylko zwiad który odkryje kto i w jaki sposób jest odpowiedzialny za plagę która najstarszemu bratu odebrała życie.
- Dobrze, znajdźmy co się tu dzieje - mruknął gdy oczom obu zbrojnych ukazała się kotlina. I niemal od razu w zamyśleniu skrobnął się po brodzie, zżymając się w duchu na wątpliwą tężyznę zarostu szesnastolatka. Na razie mógł się pochwalić rzadkim jak, nie przymierzając, u myszy na piczce.
- Var, widzisz to? - zaczął i wskazał zabudowania. Grzmot wziął od kapłana lunetę i zaczął lustrować okolicę tam gdzie mu wskazano. - Widzę. - Odparł krótko.

“Te pieprzone barbarzyńce mówiły…” - chłopak o mało nie chlapnął, uzmysławiając sobie w ostatniej chwili że jeden z nich jest tuż przy nim. - Tego, szaman wspominał o ostoi. Jak dla mnie ostoja to nie osada...

Teraz on sięgnął po lunetę. To wszystko było coraz bardziej tajemnicze, a to że właśnie z tej strony rozlegał się nocny harmider - rumor walących się skał, dzikie wycia i pohukiwania - nie pomagało w rozwikłaniu zagadki. No cóż, dotarli tak daleko, to mus było sprawdzić wszystko dokładnie. Dokładnie i ostrożnie. Zaczęli od obserwacji kotliny by potem wrócić się ku głazowi i obejrzeć zwłoki.
- Mówił, ale osady i ostoje tutaj mają taką magiczną zdolność zamieniania się w zgliszcza z dnia na dzień jak za długo stoją w jednym miejscu. Dlatego większość wiosek jest wędrowna. Dlatego Kamienne Żmije nie chcą podążyć drogą Dziesięciu Miast; pomyśl co się stało z miastami nie tak dawno temu że je trzeba było odbudowywać. Pomyśl o nich jak o dużych wioskach, które przestały się ruszać. Dlatego… musiała urosnąć i teraz tu nie widać żywego ducha… - Grzmot przerwał na chwilę i wskazał Tiborowi - któremu na wywód barbarzyńcy brwi podjechały niemal do linii włosów - kształt między skałami, a w zasadzie dwa kształty, mocno szkaradne, niczym wrzód na zdrowej skórze ziemi. Pokraczne i ohydnie wyglądające. Niektórzy wołali na takie stwory wynaturzenia, ale goliat za nic nie umiał powiedziec które z nich mieli w szklanym oku. - Tam, dwa stwory, wyglądają zbyt szkaradnie żeby być tak nieszkodliwe jak mogłyby się zdawać. Wolałbym się do nich nie zbliżać jeśli można. - Dodał nieco niespokojnie.

Odczekali aż potworki znikną i zaczęli szukać śladów w pobliżu miejsca nocnego miażdżenia. Mimo śniegu, udało im się w końcu znaleźć ślady, które mogły należeć do nieobutego giganta. Lub przynajmniej czegoś giganciej wielkości. Tego, że ugniatania szkieletów na kostkę dokonało coś wielkiego Var był niemalże pewien. Mógłby się założyć o ząb reniferowatej bestii. Kiedy przyjrzał się dokładniej, coś jeszcze rzuciło mu się w oczy. - Cokolwiek miażdżyło nieumarłych, zdaje się że broniło stworom wyjścia z doliny, tym też. Nie wiem co to, ale nie były nieumarłymi, wzrostem jakoś przypominają te dwa, które widzieliśmy. - Goliat wskazał krwawe ślady. - Nie podoba mi się to, jaki gigant, może poza chmurnym, przejmowałby się takimi drobnostkami. Chyba że to rozrywka, ale wątpię. - Mruknął na wpół do siebie, na wpół do Oestergaarda. Spojrzał w górę i ocenił wysokość. - Chyba że w nocy je zrzucały, a za dnia pownosiły z powrotem, ale nie wydaje mi się. - Kontynuował Grzmot.
- Możliwe - przyznał młody kapłan. - Pilnuj teraz, sprawdzę obecność magii tutaj. Możesz mieć rację co do tych pokrak - skoro giganty uznały że trzeba bronić im wyjścia, to mogą mieć jakieś magiczne moce.

Ku zdumieniu Tibora jednak, poza samym wejściem do doliny - czy raczej Doliny Żywej Wody, jeśli jego podejrzenia miały okazać się słuszne - które faktycznie emanowało magią, ani szczątki nieumarłych nie zdradzały oznak przenikliwej, nekromantycznej mocy która je ożywiła, ani zwłoki istotek które podejrzanie przypominały pokraki włóczące się wśród ruin nie “zaświeciły się”, jak niektórzy to określali, choć zaklęcie pozwalało dowiedzieć się o wiele więcej niż tylko to czy magia jest obecna. Żaden z przedmiotów również, co Tibor stwierdził ze smutkiem. Podzielił się spostrzeżeniami z goliatem. Pozostało zdecydować co dalej.

Droga do wnętrza doliny wyglądała nieco jak widełki - główna na wprost do jeziorka, z odnogami do wieży i drugą tam, gdzie kiedyś mogły być pola. - Najpierw jeziorko, potem wieża, na koniec ta inna budowla, wracając zbieramy opał jeśli się da i jeśli któryś z fragmentów tych krwawych trucheł da się ocalić, to bym go chętnie pokazał szamanowi, ale na to nie liczę. - Zadecydował Var. Jak powiedział, tak zrobił, ruszając rozglądając się na boki i pod nogi w kierunku zamarzniętej tafli. Zastanawiało go czy znajdą jakieś ślady przerębli lub czegoś podobnego. Ewentualnie czy resztki którejś z budowli, mogłyby posłużyć jako opał.

Mężczyźni ostrożnie ruszyli na przód. Zgodnie z przewidywaniami Vara sporo resztek budynków nadawało się na opał, choć oderwanie drewna od podłoża i przytachanie drewna do obozowiska wymagałoby sporo wysiłku. Gdzieniegdzie na śniegu widać było ślady małych, bosych, pazurzastych stóp, lecz prócz nich nie było żadnych tropów; nawet drobnej zwierzyny, która powinna przecież być w tak mile osłoniętej od wiatru i śniegu kotlinie. Zwiadowcy bez problemu dotarli do jeziora, które - o dziwo - było pokryte tylko cienką warstwą lodu. Na próżno było szukać obecnej o tej porze roku na jeziorach grubej lodowej skorupy, na którą mógłby bezpiecznie wjechać i wóz wypełniony po brzegi beczkami z piwem, z piwoszami na dodatek.


Mimo to Var cały czas miał wrażenie, że są obserwowani - i to bynajmniej nie przez liszajowate popierdółki, choć doświadczenie nauczyło go, że nie rozmiar stanowi o wartości przeciwnika. Grzmot czuł podążające za nim oczy; patrzące z wysoka lodowatym spojrzeniem, mierzące jego siłę, ważące szanse, oceniające… na niekorzyść, wielką niekorzyść goliata. Czuł jakby w trzewiach ziemi budził się wielki niedźwiedź za nic mający sobie dotychczasowe przewagi Vara, gotowy stanąć do nierównej walki, w której bynajmniej nie Var będzie zwycięzcą. Rozejrzał się dookoła, nie dając po sobie poznać, że myśli o niedźwiedziu prosto z kości ziemi aż tak go przytłaczały. Przynajmniej próbował nie dać poznać. Zastanawiało go czy faktycznie go coś obserwuje, czy to magia tego miejsca tak mu mąci w głowie. Dla kurażu złapał mocno jeden z kłów na naszyjniku. Kto jak kto, ale on się niedźwiedzi bać nie miał zamiaru. Mimo że często rozum podpowiadał mu inaczej. - Ktoś nas chyba obserwuje. - Wyszeptał do kapłana.
- Nie ustrzegliśmy się dostrzeżenia - syknął Oestergaard, zawahał się po czym pochylił głowę naprzód jak człek brnący przez śnieżycę. Tarczę już wcześniej miał na ręce, teraz nie wypuszczał już z prawicy rękojeści buzdyganu - Naprzód, jeśli trzeba przebijemy sobie drogę.

Rozglądał się równie uważnie jak Var, choć jego wzrok nie był tak dobry. Brak doświasczenia sprawiał, że nie do końca wiedział też na co patrzeć. Nie dojrzałby pewnie lodowego yeti w kształcie zaspy czy śnieżnego wilka przyczajonego za krzakiem. Wiedział jednak, że to, na co patrzy nie jest takie, jak powinno być. Wegetujące jeszcze rośliny były karłowate, pokrzywione, inne… Zwalone kamienie i belki pokryte zamarzniętymi liszajami, hubą i innymi rodzajami pasożytniczych grzybów, teraz zamrożonych w misterne lodowe rzeźby. Im dłużej szli tym bardziej miał wrażenie, że z drewna i kamieni spoglądają na niego wykrzywione ludzkie twarze dawnych mieszkańców, a nieliczne krzewy i drzewa śpiewają jękliwą pieśń umarłych, chociaż w kotlinie nie było przecież wiatru. Moc pulsowała gdzieś pod ziemią; z każdym krokiem młody kapłan oczekiwał, że wybuchnie im spod nóg gejzerem lodu i kamieni lub wchłonie jak miękkie, magiczne bagno. Im bliżej byli wieży z przyległościami, im więcej widzieli i wiedzieli tym gorzej czuł się Zwiastun Świtu - wzbijane stopami obłoczki śniegu były niczym dusze noworodków; cienie rzucane przez ruiny domostw jak chylące się w trudzie i cierpieniu duchy kobiet, młódek i starowinek; sterczące resztki kominów, zwalonych belek czy połamanych drzew jak zjawy wojów gotujące się do ataku. Przypomniał sobie o głosach, czy też głosie nawołującym Marę z doliny i zjawy od razu stały się wyraźniejsze. Czy raczej ich wyobrażenie, bo gdzie by się kapłan nie obejrzał to nic nie było widać. Modlitwa wykrywające nieumarłych również nie dała spodziewanych efektów.

Mężczyźni doszli do przysadzistej wieży (w stronę domniemanych pól nie było nic ciekawego), która zapewne - sądząc po przyległych zabudowaniach - była jakimś kompleksem; może świątynnym (choć Tibor nie dojrzał żadnych symboli), może pełniącym funkcje społeczne, choć tu z kolei Varowi nie kojarzyła się z niczym znanym. Zapewne w środku mogła pomieścić ze sto osób. Czas i warunki atmosferyczne (a pewnie i mające tu kiedyś miejsce wydarzenia) zniszczyły większość zdobień i rzeźb. Wyglądało jednak na to, że da się do niej bezpiecznie wejść; śpiczasty dach zawalił się do wnętrza, nie stanowiąc już zagrożenia. Obu wydawało się, że z wnętrza słyszą jakiś odległy śpiew; chodź równie dobrze mógł być to szum wiatru czy wody - przynajmniej tak wyjaśniał to rozum, choć wiatru w dolinie nie uświadczyli, a i woda powinna być zamarznięta. Jednakże w pobliżu “świątynnych” zabudowań opanował ich względny spokój; nie było tu też śladów pazurzastych łapek, które od czasu do czasu spotykali w okolicach głównej drogi (pojawiały się nagle i równie nagle znikały w ruinach).
- To te ruiny... - szepnął Tibor; objawy były dosłownie namacalne. Chłopaka oświeciło i wskazał buzdyganem resztki budowli. - Pewnie coś stamtąd emanuje magią i weszliśmy w tego zasięg. Albo to te stworki. Var, mam ci ja dwa zaklęcia - ale takie które jeno krótko podziałają - które dają sposobność oprzeć się nawet prawdziwie złym mocom, atakom i czarom. Wchodzimy do wieży, powoli i ostrożnie, jeśli trafimy na coś czemu lepiej będzie stawić czoła będąc uzbrojonym w takie zaklęcia to wstrzymamy się z walką czy marszem aż je rzucę. A teraz naprzód, w imię Pana Poranka. *
- Ostrożność się przyda, nie podoba mi się tutaj. Oby ta twoja magia faktycznie podziałała jeśli zajdzie potrzeba. - Nie miał nic przeciwko kapłanowi, a ten jego Pan Poranka wydawał się całkiem rozsądny, ale z bogami nigdy się nie wiedziało na czym się stoi, wolał więc iść po cichu, w swoim własnym imieniu.

Skrzypnęły wiszące na wyrwanych z muru zawiasach drzwi i dwuosobowy oddział wkroczył do środka budowli.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 04-12-2014, 18:13   #188
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Shando i Burro gadają o zaklęciach kulinarnych. I innych rzeczach.

Shando Wishmaker leżał twarzą do słońca z zamkniętymi oczami i chłonął ciepło mile rozchodzące się po ciele. Jego skóra - wyraźnie bledsza po pobycie na północy oraz spotkaniu z duchami zdawała się odzyskiwać kolor w nadzwyczanym tempie. Panujący wokół chłód uciekł precz, był tylko on, ciepło i wspomnienie południa na dachu w domu rodzinnym w calimshanie, gdzie wymykał się wraz córką kucharki.

I nie był to bynajmniej sen. Otoczony własną abjuracyjną magią przepędzającą precz pogodowe ekstrema, Shando leżąc w samej biodrowej przepasce na śniegu (choć dokładniej na macie i kocu) opalał się ignorując niegroźny dzięki czarom chłód jak i porażenie słoneczne. Śnieżne okulary na oczach dopełniały obrazu. Czarodziej aż sam się zdziwił, że wcześniej na to nie wpadł - wystarczyło tylko zamknąć oczy, bo widok śniegu był deprymujący. Może po prostu własnemu zaklęciu ufał bardziej niż darowi druidki, który osłaniał go do tej pory? Gdzieś tam w oddali słyszał Kostrzewę zapewniającą wierzchowcom ruch, bliżej miał Burra stukającego garnkami i sztućcami. Mary nie było słychać, dziewczynka wciąż przeżywała ostatnią noc. Później coś wymyśli, by pomóc dziewczynce i odkryć drzemiącą w niej nekromantyczną potęgę. Właśnie... potęgę. Wishmaker czuł niedobór zaklęć, głód nasilał się z dnia na dzień. Nie chodziło nawet o ich siłę, raczej o pragnienie wpływania nimi na wszystko, rozwiązywanie nimi problemów, chęć znajomości czaru na każdą okazję...
- Wiesz, co by się nam przydało, Burro? - rzekł czarodziej nie zmieniając pozycji do krzątającego się nieopodal niziołka - Powiem Ci. Zaklęcia Darssona. Na południu w bogatych domach często był czarodziej-rezydent, którego jedyną funkcją było rzucanie Mrożącej Komory. Nie patrz na mnie jak na idiotę! - Shando nawet nie otworzył oczu, najwyraźniej ufny swoim przeczuciom co do zachowań kucharza - Tu jest zbędna, ale spryciarz wynalazł też czar odwrotny. Buzujące Palenisko Darssona na kilka godzin zmieniłoby zagłębienie w skale lub dół w gorący piec! Bez zabawy w drewno, łajno i inne gówno. Mówię Ci, musimy kupić to zaklęcie w najbliższym mieście. Jeżeli czarodziej, który tam pomieszkuje nie jest idiotą, na pewno je ma. No, chyba, że na północy nikt nie słyszał o Darssonie... różdżka! Różdżka byłaby jeszcze lepsza.
Kucharz spojrzał na czarodzieja jak na idiotę, nie chcąc go zawieść.
- Hem, hem, no ale widzisz mości Shando, to nie takie proste. - Uśmiechnął się przekornie. - Owszem przy mrożeniu problemów nie ma, kto chce lody albo zimne piwo to do komory i po problemie. Ale z gotowaniem to insza inszość. Ogienek panie czarodzieju na piecu za każdym razem inny. Inny gdy zupę powoli trzeba podgrzać, inny gdy zasmażkę robić. Jak steka smażyć to musi być jak mówią khazadzi feuer jak w kuźni, by jak najszybciej pory zamknąć i soki w mięsku zatrzymać. A w takim buzującym… eee jak to tam było, to cholera wie.
Kucharz zerknął na kanapki które przygotowywał dla kompanów i pokręcił głową markotnie.
- No ale może to ja dureń wybrzydzający a ty dobrze myślisz? Jakby to nie było, można byłoby coś ciepłego popróbować, a tak Var i reszta wróci ze zwiadu a tu ani kolacji ani nawet serca by zagryźć na surowo…
Zachrobotał w garnkach i czajnikach, opatulił się dokładniej szubą i spojrzał na czarodzieja z wyrzutem- Już nie mówiąc o tym że nijak w tym palenisku nie szło by gotować, bo siedziałbym w nim sam na przemian z Marą.
- Szczerze to nigdy nie zgłębiałem tego do końca - odpowiedział opalający się czarodziej - ale skoro ten czar służy do pieczenia (choć słyszałem że i do wędzenia, lub ocieplania komnat ognistym nieziemcom), to można śmiało założyć, że ma i podformuły regulujące. Albo będziemy jeść steki.A co do ciepełka - uśmiechnij się do Kostrzewy, to obdarzy Cię tym uroczym czarem, co mnie kiedyś, a Marę teraz.
- Kostrzewa to mnie lagą obdarzy najpewniej. - mruknął kucharz. - Tak jak ja ciebie powinienem. ZA tego ducha w mojej gospodzie. Oj miałem ochotę ci dowołać na początku, miałem. Bo od pierwszej chwili wiedziałem że problemy z tym będą.
Niziołek łypnął okiem na czarodzieja.
- Ale doszedłem do wniosku, że na nic to się zda, ani mi ani tobie. A najmniej Carie i Milly i reszcie którą w Ybn zostawiłem. - Burro posmutniał wyraźnie. - Co się stało, to się nie odstanie. Ale masz mi tu i teraz obiecać, że jak jeszcze coś takiego będziesz zamyślał to mi powiesz od razu. Tak jak powiesz mi co zamyślasz względem Mary, bo wiem że coś po głowie ci chodzi.
- Chcę pomóc dziewczynie i tyle. A że moja pomoc to nie głaskanie po głowie i mówienie, że będzie dobrze to już inna sprawa. Mała gada z umarłymi, mości Burro. Opanowanie czegoś takiego wymaga nieprzyjemnej wiedzy i czasem nieprzyjemnych środków. Odpuszczę, ale tylko do czasu aż moc nie zacznie Mary przerastać, wtedy nie będzie dyskusji - zimno podsumował czarodziej, wyrażając co myśli o zabawie magią przez laików.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 04-12-2014, 23:07   #189
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 12 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni


Var i Tibor ostrożnie weszli do wieży. Wbrew pozorom nie była to raczej świątynia; a przynajmniej nie było tu typowych obiektów jak ołtarz czy figury awatarów. Varowi nieco ulżyło; gdyby budowla okazała się siedzibą Auril to mieliby się z pyszna! To było… ciężko określić co. Może lazaret? Resztki drewna leżące wzdłuż ścian mogły sugerować spróchniałe prycze czy łóżka. Na środku leżały chyba resztki stołów, a w centralnej części coś, co wyglądało na częściowo zawaloną cembrowinę - studni? fontanny? Teraz była najwyraźniej wyschnięta, bo pomiędzy kamieniami brakowało nawet resztek zamarzniętej wody. W tej chwili jednak zwiadowców bardziej interesowały ślady stóp wyraźnie widoczne w brudzie pokrywającym kamienną podłogę; wyraźne i liczne, choć według Vara należące raczej do jednej osoby. Nie były duże; możliwe, że należały do kobiety lub mężczyzny o drobnej posturze. Szerokie podeszwy o nieregularnych krawędziach wydawały się typowe dla wyrobów klanów. Najwięcej tropów prowadziło na piętro i tam też ruszyli dzierżąc broń, zwłaszcza że obu wydawało się, że słyszeli stamtąd jakiś szmer. Prócz tego Tibor miał jednak wrażenie, że gdzieś na granicy słuchu dochodzi go cichy zaśpiew - melancholijne echo dobiegające gdzieś z głębi budynku i rezonujące w kamieniach. Słowa nie były modlitwą, ale Zwiastun Świtu czuł, jakby były kierowane wprost do niego… po czym śpiew urwał się nagle. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać; Var ruszył po schodach, po czym zatrzymał się wskazując wgłąb pierwszego pomieszczenia na piętrze. Ktoś ewidentnie tu obozował i szybko okazało się kto. Zza barykady zbudowanej z resztek mebli i kamieni mierzyła do nich z łuku okutana w skóry kobieca postać. Brudne włosy opadały jej na twarz, ale Var zdołał zauważyć złoty błysk w jej oczach.


Prócz tego pokoju na pietrze były jeszcze dwa inne pomieszczenia, z których nie było słychać żadnego dźwięku. Na wyższe piętro - najpewniej strych - nie było schodów (zapewne prowadziła tam drabina), a przez otwór w suficie wystawały fragmenty belek z zapadniętego dachu.


Obozowisko przed Doliną

Mijały godziny, a zwiadowców ciągle nie było; tak przynajmniej zdawało się pozostałej przy nawisie czwórce, gdyż brak słońca (które pokazywało się zza chmur jedynie okazjonalnie) uniemożliwiał dokładny pomiar czasu. Burro próbował coś pichcić, a Kostrzewa patrolowała okolicę, gdyż wylegujący na słońcu Shando nic sobie z niebezpieczeństw Grzbietu Świata nie robił i do czujności było mu daleko.

Mara zaś śniła… A raczej śniła na jawie, choć uzyskanie pożądanego stanu wyciszenia zajęło jej dużo czasu - zwłaszcza gdy usłyszała ostatni komentarz Shando, który wytrącił ją na powrót z równowagi. “Nieprzyjemne środki”… W uszach zabrzmiało pytanie Tibora: “Chyba nie w nas celowałaś?”, a przed oczami stanęły jej martwe lisy i ‘wypalony’ krąg ziemi, który zatrzymał się u stóp Burra. Co by było gdyby zatrzymał się metr, pół metra dalej? Z trudem odgoniła te myśli i ponownie spróbowała oczyścić umysł. Shando w jednym miał rację - jej moc mogła się przydać. Zajęło to sporo czasu, ale gdy w końcu się skupiła i połączyła z ‘tamtą stroną’ nabrała pewności, że te same dźwięki i wrażenia odbierała we śnie - także wcześniejszej nocy. Żałobne zawodzenia, skargi i smutny śpiew odbijające się echem wśród skał. Wydało jej się też, że słyszy plusk wody i jakieś niepokojące mamrotanie. Gdy krzyknęła w swym umyśle śpiew raptownie się urwał.
~ Kto… Kim… czym jesteś? Nie… nie wierzę ci! Zbyt wiele was nasłuchałam się przed śmiercią; nie wierzę, że jesteście w stanie dopaść mnie i tu! Nie… to ty, nocne dziecko? Uciekaj, mówiłam ci. Co tu jeszcze robisz? ~ rozedrgany głos umilkł na chwilę, po czym krzyknął tak głośno, że Mara omal nie straciła koncentracji. ~Nie! Co tu robicie! Mówiłam ci, żebyście tutaj nie przychodzili! Dolina to nie miejsce dla ludzi, uciekajcie! Nie wchodźcie tam, on się o was dowie, już wie!~

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 04-12-2014 o 23:16.
Sayane jest offline  
Stary 08-12-2014, 16:56   #190
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Grzmot przyjrzał się dziewczynie i opuścił nieco miecz, widząc wycelowany w nich łuk. Po dwóch oddechach opuścił go całkiem. Był pewien, że gdyby zaszła potrzeba, mógłby się na nią rzucić z rękoma i unieruchomić lub skręcić kark. Chociaż tego nigdy nie było wiadomo. Zastanawiał go nieziemski poblask oczu kobiety. Chociaż opis pasował tylko do jednej osoby, która mogła tu przybyć w ostatnim czasie.
- Arna? - Zapytał spokojnie patrząc na nią i starając się skupiać na twarzy mimo ostrej strzały sterczącej na cięciwie. Kobieta popatrzyła na niego groźnie i nieco nieprzytomnie; po kilku sekundach wzrok jej się wyostrzył i nieco złagodniał.
- Kim jesteście - zapytała chrapliwym głosem.
- Jestem Var, Grzmot. - Odparł krótko. - Wszystko z tobą w porządku? - W głowie miał gonitwę myśli jak to rozegrać, nie wiedział czy była to faktycznie Arna, czy może jakiś stwór udający dziecko Kamiennych Żmij. Domniemana Arna wyglądała na zmieszaną z podobnych powodów co Var, ale po chwili doszła do siebie.
- Jestem zmarznięta. I głodna - odrzekła, zwalniając nieco cięciwę i opuszczając łuk, po czym pociągnęła nosem. - I chcę wrócić do domu.
- Dobrze, chodź z nami, to nie miejsce dla ludzi obecnie. Kręcą się tu dziwne istoty. Mamy jedzenie, znamy drogę do domu. - Powiedział spokojnie goliat wyciągając jedno z zawiniątek z żywnością. Suszone mięso i owoce, suchary podróżne, wszystko co dało się długo przechowywać spakowane w jedno zawiniątko. Otworzył je i podał dziewczynie. - Jedz, potrzebujesz sił, po drodze możesz nam opowiedzieć co się tutaj działo. - Mruknął Var.
- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteście kolejnymi omamami - podejrzliwie spytała Arna.
- Nie możesz, ale możesz mnie uszczypnąć, poza tym, twoja matka wspominała po co tu przyszłaś prawdopodobnie. Chcesz, mogę ci dać swój korbacz do potrzymania, ale nie wiem czy go udźwigniesz. - Dodał wzruszając ramionami. Arna spasowała; wzięła za to paczkę z jedzeniem. Postała jeszcze niezdecydowana, po czym zniknęła za barykadą; po kilku krokach Grzmot dojrzał jak pakuje swój skromny dobytek do worka, od czasu do czasu wkładając sobie jedzenie do ust, choć nie przeżuwała z przesadnym entuzjazmem.
- I jak chcecie się stąd wydostać? - spytała, gdy już wszystko miała gotowe.
- Odwracasz się i wychodzimy przez wrota, przez które weszliśmy, jeśli nie będą się chciały otworzyć, no cóż, przerobię je na drzazgi. - Podejrzliwość dziewczyny przeciągała napiętą cierpliwość Grzmota do tego stopnia, że zaczynał nabierać ochoty po prostu złapać dziewczynę i wybiec. Coś tu było nie tak a jego duch o tym wrzeszczał, zamiast jak zwykle siedzieć cicho i grzecznie przypominać z kąta, że Grzmot nie jest nieśmiertelny.
Arna uśmiechnęła się krzywo i rozejrzała.
- A gdzie twój towarzysz? - spytała chmurnie.
- Zapewne poszedł sprawdzić, czy nic nam nie odcięło drogi, coś nas obserwowało od wejścia do doliny, widzieliśmy ohydne stworki, koło metra, szczypce, liszaje. Do tego cała osada, która tu była jest w ruinach. To miejsce jest… dziwne, chociaż mówili nam że ma w nim być pełno życia, jakoś tego nie widać, nie ma nawet żadnych zwierząt mimo cienkiego lodu na jeziorze. - Odparł Goliat.
- A, okrucieńce - mruknęła dziewczyna. - Nie zaatakują większej grupy. Ilu was jest?
- Dwóch tutaj, kilkoro na zewnątrz doliny. - Odparł goliat. Ich grupa w zasadzie była większa, przynajmniej wielkościowo od tej, która została pod doliną. Chociaż ilościowo mogło być różnie.
- Aha - rzekła barbarzynka i z gracją ruszyła w stronę schodów.

Oestergaard czuł się dziwnie. Miał wrażenie że powinien rozmawiać z dziewczyną, wywiedzieć się co i jak… ale nie mógł się skupić, a śpiew zdający się rozlegać w ruinach budowli wcale w tym nie pomagał. Zupełnie jakby przysypiał ze zmęczenia, albo męczyło go jakieś choróbsko. Grzmot rozmawiał, a tymczasem młodego kapłana niespecjalnie to interesowało, jakby obecność żywego świadka nie była prawdziwym cudem i darem niebios. Zamiast tego zmuszał się do słuchania; gdy dziewczyna wyciągnęła dłoń po paczkę z jedzeniem odwrócił się i ruszył z powrotem na parter. Wprost ku gruzowisku. Odłożył buzdygan, zdjął tarczę po czym bez słowa jął odciągać kamienie z przejścia. Pieśń ucichła, ale miał nadzieję że ją odnajdzie na powrót… Nie musiał pracować długo by odsłonić zejście w dół - ziejące wilgocią, zapachem zbutwiałego drewna i rozkładu. Schody wydawały się podmyte i więcej było w nich ziemi niż kamieni, ale dało się po nich zejść. Zwiastun Świtu jak we śnie sięgnął po tarczę i buzdygan i wrócił się do schodów.
- Var, pilnuj dziewczyny! - rzucił nie czekając na odpowiedź, po czym niczym przyciągany podszedł do zejścia. Grzmot zobaczył, jak Arna spojrzała na kapłana z niechęcią.
- Panie Poranka, obdarz mnie łaską odnajdywania stworzeń korzących się przed Twym światłem… - kapłan dziwnie niespiesznie wymamrotał słowa modlitwy dotykając jednocześnie medalionu na piersi a wspomnienie pieśni nie dawało mu spokoju i pchało naprzód. Nasłuchiwał pilnie, stąpając po zerodowanych schodach ze stalową tarczą gotową do odbicia ciosu, a prawicę miał gotową do sięgnięcia po składniki czy masywny, uspokajający ciężar wykutego przez krasnoludy buzdyganu. Ciemność nie była dla niego przeszkodą; powszechnie uważano że ród Oestergaard znajdował uznanie w oczach bogów i sprzyjało mu szczęście, co było też źródłem jego poważania w okolicy. Sami Oestergaardowie stali na stanowisku że nie ma nikogo bardziej godnego pożałowania jak człek któremu szczęście nie sprzyja, a doskonały wzrok był tylko jedną z wielu oznak że bogowie są im przychylni. Tibor w pełni z tego daru korzystał, zagłębiając się w mrok i starając się uniknąć hałasu - choć to przy stanie schodów i otoczenia graniczyło z cudem. Zacisnął zęby gdy luźny materiał zerodowanych stopni miesił się i zgrzytał mu pod stopami.
- Po co on tam lezie; zabije się i zasypie go, tam nic nie ma, tylko smród i błoto - Arla spojrzała na Grzmota marszcząc brwi. - Powinniśmy wydostać się z doliny póki mamy szansę; siedziałam tu juz zbyt długo i wy też! Poza tym tunele okrucieńców mogą się łączyć z tutejszymi podziemiami; na pewno przekopały się pod całą doliną!! -dodała głośniej, by i Tibor usłyszał jej słowa wyraźnie.
- Tibor, przyszliśmy tu na zwiad, nie ryć tunele, czekają tam na nas i chciałbym tylko przypomnieć, że zostawliśmy tam Marę z Kostrzewą, Shandem i Burrem. Czasu nam tu zeszło sporo, wracajmy zanim coś nas znajdzie. Arna, co to w ogóle są te okrucieńce? - Ostatnie słowa skierował do dziewczyny. Chłopak nie odpowiedział nic poza uciszającym syknięciem i w skupieniu, niczym wtedy gdy pasał owce na stromych stokach wyrzeźbionej przez lodowiec kotlinki nieopodal gródka ojca, stawiał ostrożnie stopy na rozsypujących się stopniach, wędrując coraz niżej i niżej. Wkrótce przestał słyszeć głosy Arny i Kalumvougi, jedynie odgłos własnych kroków.Grzmot nie widział sensu w schodzeniu niżej ale chętnie by się dowiedział co tu się naprawdę działo, czekając na Tibora, równie dobrze mógł posłuchać co dziewczyna do powiedzenia. Chociaż wcześniej wyglądała jakby była pod wpływem jakiegoś zaklęcia - lub z nią samą było coś nie tak - teraz wyrażnie była niezadowolona z działań Tibora.- Masz, napij się, rozgrzeje cię od środka. - Powiedział podając jej manierkę z wódką.
Arna łyknęła z bukłaka nie skrzywiwszy się nawet i oddała naczynie goliatowi.
- Okrucieńce to stworzenia… terroru, w wielu znaczeniach tego słowa - wyjaśniła dość obojętnie. - Po walkach o dolinę i tym wszystkim, co tu się działo, skażeniu źródła krwią i magią powstały z umierających tu ludzi; inaczej niż zazwyczaj. Teraz, oczywiście, łapią kogo mogą i transformują w kolejne okrucieńce. Nawet jeśli im się nie uda to zsyłane przez nich wizje łatwo mogą prowadzić do pomieszania zmysłów. To tchórzliwe stwory, lecz przed ich mentalnymi atakami trudno się obronić; więc nie ma sensu zostawać tu dłużej niż konieczne. *
- Jak wyglądają te mentalne ataki? Wiesz może jaki mają zasięg? Może można by takiego dogonić i przerobić na miazgę zanim uda mu się za bardzo zaszkodzić? Jestem szybki, to by się mogło udać. - Grzmot usiłował wypełnić przedłużającą się ciszę. - Przeklęci kapłani, szamani i czaromioci. Ja mu dam jeszcze raz się tak oddalić. Na postronku będę prowadzał. - Wymruczał Var przez zęby kiedy okazało się jasne, że młody klecha zajął się zwiedzaniem okolicznych ruin. Na szczęście nie było słychać jęków bólu ani krzyków przerażenia. Choć z ich brakiem też różnie bywało.
- Duży; wystarczający by mogły to robić z bezpiecznego miejsca - odparła Arna, nerwowo bębniac palcami jednej ręki w karwasz drugiej. - Zawołaj go albo zostaw, musimy już iść. *
- Krzyki wszystkich zaalarmują. - Westchnął zrezygnowany Grzmot. - Idę po niego, możesz zostać i poczekać albo wejść z nami, wyjście z wieży samej raczej odradzam, ale nie będę cię do niczego przekonywał. Czas wyciągnąć stamtąd tego idiotę. - Jak powiedział, tak zrobił, goliat ruszył za kapłanem. Minęła dobra piąta część miarki świecy, chociaż jedyne po czym mógł to stwierdzić, to jego własne poczucie czasu. Jednoosobowa kawaleria ruszyła na odsiecz, miał nadzieję że Tibor jest jednak cały lub przynajmniej do odratowania.



Arna córka Hebdy popatrzyła za wysokim mężczyzną, zastanawiając się chwilę. Taki obrót spraw był wysoce nie po myśli młodej kobety. Uparcie wpatrywała się w piwniczny otwór, a jej oczy błyszczały jak dwie wypolerowane złote monety. Potem odwróciła się na pięcie i cicho ruszyła do wyjścia.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172