|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-11-2014, 15:42 | #21 |
Reputacja: 1 | Siedziba Złamanej Czaszki, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Północ
Siedziba Złamanej Czaszki, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Południe Eydis przybyła na spotkanie jako ostatnia. Wyćwiczonym krokiem, z piętami wysoko w powietrzu, opierając ciężar ciała jedynie na palcach. Wynalazła sobie miejsce które jej się spodobało (a był nim wygodny fotel przeznaczony zwyczajowo dla ważniejszych gości) i swobodnym, ale pełnym gracji i nonszalancji ruchem “przewróciła” się na niego. Rozmowa dotąd, w całości, pojawi się w innym poście Rozmowa szybko przeniosłą się do jadalni. Po drodze okazało się, że trzeba jeszcze będzie wyciągnąć jakąś Etsy co ją porwano i chcą sprzedać do burdelu. To także nie zainteresowałą księżniczki barbarzyńców. Uliczka w okolicach Bezimiennego Domu, gdzie przetrzymywana jest Etsy, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Popołudnie Grupa się zebrała. Zadanie było proste. Wyciągnąć dziewczynę i zmyć się. Bez niepotrzebnych starć. Bez niepotrzebnego rozlewu krwi, ale też bez specjalnych starań by nie obić komuś mordy. Dyskusja była krótka. Padło kilka propozycji, zlokalizowano najpewniejszą lokalizację Etsy, ostatecznie grupa się rozeszła. Podzieliła. |
10-11-2014, 17:06 | #22 |
Administrator Reputacja: 1 | Bez wątpienia lepiej było po dachem, niż w strugach deszczu, ale jeśli ów dach miałby się znaleźć w lochach Mintaryjczyków... Lepiej już było moknąć. Oczywiście porządny płaszcz nie przepuszczał deszczu, ale wilgoci i chłodu w powietrzu było pod dostatkiem. Wyglądało jednak na to, że niedługo będzie okazja do rozgrzewki, bo trudno było sądzić, ze Greg odda swoją niewolnicę bez słowa protestu, zaś kompania wyglądała na zdecydowaną, by wydostać Etsy z niewoli. Do której wspomniana połelfka dążyła, zdawać się mogło, za wszelką cenę. Z drugiej strony... zachowanie niektórych członków owej kompanii zdecydowanie się Randalowi nie podobało. Każdy sobie rzepkę skrobie...? Zdecydowanie nie wyglądało to na początek owocnej współpracy, zaś kłótnie w zespole były ostatnią rzeczą, o jakiej Randal marzył. Podobnie jak nie odpowiadały mu przepychanki i próby pokazania "co to nie ja". - Wiecie co... Nasz szef ma coraz gorszy gust, jeśli chodzi o rekrutowanie członków naszej kompanii - powiedział Randal, gdy połowa kompanii rozlazła się na wszystkie strony. - Mam wrażenie, że z niektórymi z nich nie warto nawet iść na piwo, a co dopiero zabierać się za jakąś poważną robotę. Mam nadzieję, że nasza współpraca - ostatnie słowo wymówił z wyraźną ironią - skończy się ledwo spotkamy się z Harfiarzami. Thubedorf tylko wzruszył ramionami. - Jak na razie ciężko to nazwać współpracą, ale dajmy im szansę, niech się młodziaki wykażą… - Gorzej niż dzieci. - Randal pokręcił głową. - Damy im jeszcze kilka minut i wchodzimy do środka i robimy to po mojemu - odparł krasnolud wyraźnie znudzony. - Greg się ucieszy - uśmiechnął się Randal. - Och, to na pewno. W pierwszej kolejności straci swój głupi łeb. - O, zaczęła się znowu zabawa... - powiedział Randal, gdy do jego uszu dobiegł jakiś krzyk i wrzaski Grega, zlecającego swym przydupasom wejście do akcji. Nie trzeba było zbyt długo czekać, by jeden z powodów tego zamieszania wypadł z karczmy jak oparzony. - Marcel, tutaj - Randal przywołał kompana. - Chodź do nas, bo zabłądzisz. Wnet za Marcelem wybiegł sam właściciel "Bezimiennego Domu". A raczej nie tyle sam, co w towarzystwie swego pomagiera. Greg zmierzył stojących przed gospodą okrutnym, pełnym nienawiści spojrzeniem, po czym ryknął na całe gardło: - Wiedziałem, że to wasza sprawka, koźlesyny! Najpierw zrujnowaliście mi karczmę, a teraz chcecie odebrać mi jedną z najcenniejszych rzeczy jakie posiadam! Dobył swój miecz, a stojący obok niego żołdak zawahał się przez chwilę widząc zdecydowaną przewagę najemników. - Jeśli rzeczywiście Etsy jest twoją najcenniejszą *rzeczą*, to byś nie próbował jej sprzedać jak zwykłą dziwkę - odparł Thubedorf sięgając po swój wierny topór. - Módl się do swych bogów, padalcu - splunął na ziemię - bo my ci litości nie okażemy! - Ty uciekaj! - rzucił Randal do ochroniarza. - Chyba że chcesz jutro uczestniczyć we własnym pogrzebie. Nie sięgał po broń, ale w każdej chwili był gotów do rzucenia czaru. Ochroniarz najpierw zmierzył twardym spojrzeniem swych przeciwników, przez chwilę oceniając ich możliwości, a później odwrócił wzrok, by spojrzeć na Grega, który ciężko dyszał ze wściekłości. Na jego czerwonej od złości twarzy pojawiła się cała sieć pulsujących żył - starzec najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić intruzom. Wykidajło szybko sobie w głowie wykalkulował, że w walce mają zdecydowanie mniejsze szanse, ale mimo wszystko postanowił zostać u boku swego pracodawcy, licząc na to, że odgłosy walki ściągną do portu straż mintaryjską. To był błąd. Wystarczyło parę magicznych pocisków (i niewielka pomoc Grimbaka), by ochroniarz osunął się na ziemię bez życia. Thubedorf prowadził jeszcze z Gregiem jakieś dyskusje, ale wynurzenia i prośby Grega niezbyt maga interesowały. Etsy w kieszeni nie miał, a zdecydowanie bardziej obchodziło go to, że karczma zaczynała coraz bardziej dymić, co ściągało nieproszonych amatorów darmowych atrakcji. Gasić ”Bezimiennego Domu” Randal nie zamierzał. Dużo lepszym wyjściem było opuszczenie miejsca zdarzenia, i to jak najszybciej. Zabrał więc pokonanemu przez siebie ochroniarzowi płaszcz i parę przydatnych drobiazgów, po czym odszedł, zostawiając Thubedorfowi ostateczne załatwienie sprawy. |
10-11-2014, 18:37 | #23 |
Reputacja: 1 | Soundtrack [MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs71/i/2014/143/1/0/late_afternoon_boat_trip_by_manzanedo-d73omyc.jpg[/MEDIA] Port Neverwinter witał wchodzący do portu statek skrzekliwym chórem mew, smrodem stojącej, brudnej wody i nieustannym hałasem przekrzykujących się marynarzy, skrzypieniem portowych dźwigów i łopotem buszującego po żaglach wiatru. Ciężka, solidna kupiecka krypa ze zrefowanym żaglem wchodziła do portu ostrożnie, z wysiłkiem ciągnięta przez kilka wiosłowych szalup. Na szerokim, tępym dziobie, wsparta o napięte liny, stała jakaś postać, z zadumą wpatrująca się w powoli zbliżające się wybrzeże. Światło zachodzącego słońca odbijało się na łysej czaszce postaci, lecz mimo dość nietypowej fryzury nie dało się nie zauważyć, że była to kobieta o ciemniejszej, nieco egzotycznej karnacji i migdałowych, brązowych oczach. Wysoka na prawie sześć stóp i ładnie zaokrąglona we wszystkich właściwych do tego miejscach, ubrana była w eklektyczną mieszankę ciuchów z różnych zakątków świata: wysokie, mocne buty, skórzane spodnie, rozchełstaną na piersi koszulę - odsłaniającą metaliczny połysk skrytej pod ubraniem zbroi - a do tego długi, błękitny ni to mundur, ni to płaszcz, wykończony złotogłowiem. Tatuaże, zamotana pod szyją czerwona apaszka i biegnące skosami bandoliery dodawały tylko pstrokatości tej i tak wyróżniającej się wśród załogi osobie. Przy pasie kołysał się długi rapier w wytartej pochwie, a przez plecy miała przerzucony wypchany marynarski worek i długi "kij" w którym wtajemniczeni mogliby rozpoznać muszkiet - "ognistą laskę" - rzadką i śmiercionośną broń strzelecką, którą potrafili władać tylko nieliczni. Kobieta paliła fajkę i puszczała z ust niespieszne kółeczka dymu. Jej misja właśnie się kończyła - jako najemniczka "Złamanej Czaszki" odpękała długi kontrakt jako ochrona i przewodnik dla morskiej wyprawy kupieckiej i właśnie wracała... do czegoś, co mogła nazwać domem. Nie żeby tęskniła specjalnie za tym ponurym, okaleczonym miastem - ale choć kochała morze i żeglugę, musiała sama przed sobą przyznać, że przyda jej się nieco odpoczynku od bujającego pokładu i równin słonej wody. Tak dla odmiany można by było przez chwilę poczuć pewny grunt pod stopami. Zeskoczyła ze statku na kamienne nabrzeże, zanim krypa jeszcze porządnie zacumowała. Kilka rzuconych na wiatr słów pożegnania, ostatnie machnięcia dłonią - i Brzoskwinia zanurzyła się w labirynt wąskich uliczek, starając sobie przypomnieć jak trafić do Czarnystawu i znajdującej się tam rudery - "rodowego gniazda" jej kompanów z Czaszki. [MEDIA]http://fc06.deviantart.net/fs71/i/2013/096/5/d/mead_hall_by_j_humphries-d4xh6mt.jpg[/MEDIA] I dupa zbita. Odpoczęła może jeden dzień, wylegując się w czymś co można określić mianem "łóżka" (a nie wąskiej okrętowej koi) i ledwo co zdołała pozbyć się z ubrania i skóry słonego posmaku morza, a już zwierzchnik najemników - sam wiekowy Khergal Talgast - zawołał ją do swojego gabinetu. Niestety nie na prywatne rozmowy w miłej atmosferze, ale na "naradę wojenną", związaną z kabałą, w jaką najwyraźniej wpakowało się kilku łebków z kompanii, kierujących się źle pojętym poczuciem braterstwa. Prócz dwóch głównych sprawców zamieszania - Thubedorfa i Grimbaka - pozostałych twarzy kobieta nie kojarzyła. Nic w sumie dziwnego; więcej czasu spędzała na wodzie, niż na lądzie, a jeśli nawet, poświęcała sporo wolnych chwil na eksperymenty, które skutecznie zabijały wszelkie życie towarzyskie. Nie miała nic przeciwko nowemu zadaniu - ostatnie tygodnie na statku były wręcz zbyt spokojne i nudne - ale jak zwykle w gronie awanturników rychło doszło do spięć, scysji i *ekhm* emocjonalnej wymiany zdań, mało nie zakończonych rozróbą i mordobiciem. Stadko, które Brzoskwinia dostała "pod opiekę" zaiste stanowiło mieszaninę mocno wybuchową i zdecydowanie wróżyło wiele... zabawy w przyszłości. Podczas posiłku i dyskusji najmniczka szybko oceniła, na kogo może liczyć, a na kim należy szybko położyć kreskę - i przy okazji zgarnęła dla siebie "świeże mięsko" w postaci pałętającego się pod nogami dzieciaka o nieokreślonej płci. W sumie zawsze chciała mieć jakieś zwierzątko, ale większość chowańców nie była dość zaradna, by przetrwać wszystkie przygody Brzoskwini. Bystry szczeniak nie wymagał aż tyle opieki (oprócz - jak szybko odkryła - imponujących kosztów wyżywienia), a była nadzieja, że się do czegoś przyda w przyszłości... Banda oczywiście nie zamierzała podporządkować się rozkazom krasnoluda - nie byliby przecież sobą, gdyby tak zrobili - i radośnie postanowiła po raz kolejny bawić się szlachetnych rycerzy, tym razem ratując wąskie dupsko jakiejś karczemnej wywłoki. Najemniczka znała duet G&T na tyle dobrze, żeby powstrzymać się przed zbyt gorliwym ich stopowaniem - krasnoludowi i orkowi można było wbić coś do głowy tylko ciężkim młotem, a to i tak ryzykując uszkodzenie tegoż bez większych nadziei na uzyskanie efektów... [MEDIA]http://i.imgur.com/hOznMLW.jpg[/MEDIA] Najemna brać opuściła siedzibę Złamanej Czaszki tylko po to by zostać przywitanym przez gęste strugi lodowatego deszczu. Pomimo załamania pogody na brukowanej ulicy panował dość spory ruch. Kupcy, których stać było na zadaszone kramy głośno zachęcali przechodzących mieszczan do rzucenia okiem na ich towary i ewentualnego zakupu. Biznes w Neverwinter kwitł o każdej porze dnia i nocy niezależnie od tego czy padało, czy też nie... - I tak lecimy na pałę robić burdel? - zagadnęła najemniczka towarzystwo, kiedy wszyscy stali już przed budynkiem, spiesząc się do drogi - W sumie nie mam nic przeciwko, ostatnio nieco zardzewiałam. A przebieranki, o których mówił nasz blady towarzysz, to świetny pomysł. Ja jednak założyłabym ciuszki mintryjczyków. W końcu co złego, to oni, nie? - wyszczerzyła się do czwórki pechowców z wyrokiem. - Najpierw trzeba by było upolować jednego z tych skurczybyków - stwierdził krasnolud rozglądając się dookoła - Czy to nie dziwnie, że nie ma ich nigdy, gdy są potrzebni? - Wiedzą o waszych koneksjach z rudzielcem? I od kiedy wisi to pieprzone ogłoszenie? - słowa barbarzyńcy, mimo że dość ostre, ledwo przebijały się przez szum deszczu, który spływał po jego szerokim kapeluszu. - Wątpię - odparł fechmistrz Verin, który przez ostatnie kilka godzin rzadko się odzywał - Pamiętam, że Etsy przebrała się w mundur straży mintaryjskiej i właśnie dzięki temu udało jej się przedostać do lochów. - To jest szansa, że nie będzie tam podwójnej pułapki Mintaryjskich... - mruknął na wpół do siebie, na wpół do świata dhampir. Grupa zakapturzonych najemników ruszyła w stronę portu, gdzie znajdowała się karczma Bezimienny Dom. Dzięki tłumom ludzi na ulicach Neverwinter ich podróż odbyła się bez większych przeszkód. W końcu dotarli do celu, w którym panował względny spokój - o poranku większość statków floty Neverwinter znajdowała się daleko poza miastem patrolując morskie szlaki handlowe. Przy dokach stacjonowały tylko kupieckie jednostki. W powietrzu unosił się smród ryb, słychać głośny skrzek mew i szum morza. W porcie nie było zbyt wielu osób. Po nabrzeżu kręciło się co prawda kilkudziesięciu marynarzy zajętych ładowaniem beczek z prowiantem na statki, ale zważywszy na rozmiar portu niebyły to jakieś tłumy. W oddali było widać spowitą w strugach deszczu karczmę Bezimienny Dom. - No proszę... - powiedział Randal - Naprawili drzwi. - Może dlatego chcą ją sprzedać, żeby za remont zapłacić. - zasugerował cicho Gary. - Nie powinnam walczyć w budynkach, względy religijne - ziewnęła Brzoskwinia - Może lepiej zaczaić się na kupca tego waszego rudego cuda, jak je będzie holował do domu? Mniej oczu, więcej miejsca… I duużo mniej świadków szukających zbiegłej niewolnicy. Mhm? Eydis nagle zapragnęła coś zniszczyć, gdy zaproponowano jej wcześniejszy pomysł. Jednak nie objawiło się to w żaden sposób. Nawet nie mrugnęła, a na twarzy nie drgnął żaden mięsień. - Plus jeden bogaty ród z Never, próbujący odzyskać swoją własność. Pewnie, wyśmienity pomysł. Pomyśl o haczykach. - odparł dhampir Brzoskwince. Były powody, czemu Szept ignorował wcześniej ten pomysł. - Bogate rody nie kupują wybrakowanych dziewek po karczmach, tylko od razu zamawiają cały statek jakiś egzotycznych piękności - najemniczka podłubała w zębie - A jeśli nawet, to się go przy okazji z monetek skroi - dorzuciła - Ja jakoś nie mam ochoty swojej pięknej buzi oglądać na plakatach. Lusterko mi wystarczy, a rysownicy mogą nie oddać całego mojego nieodpartego uroku. Aukcja to za dużo oczu. Albo przed, albo po. Nie w trakcie, bynajmniej. - A może jakiś rekonesans? - zaproponował Marcel. - Nie powiem, rzucanie się na oślep w niebezpieczeństwo, ryzykowanie życia i zdrowia dla panny w opałach ma swój urok, ale jakoś mnie to nie pociąga. Może to nie mój dzień. Rozegrajmy to mądrze, drodzy państwo. - Rozsądek i rozwaga są przereklamowane. Po prostu zlokalizujmy ją i wyciągnijmy. Zapewnicie mi dywersję to bez problemu zgubię pościg, a jeśli to nie jest jakaś tłusta krowa to zabiorę ją ze sobą - zaproponowała Eydis neutralnym tonem, szczerze mając ochotę kogoś dziś zabić. - Taaak, bardzo przereklamowane - zripostował chłopak. - Podobnie jak komplet uzębienia i posiadanie wszystkich kończyn. - Ja nie wątpię w swe możliwości - skontrowała Eydis - Nadmierne komplikowanie prostych rzeczy jest metodą słabych. Gdy silni tego próbują często prowadzi to do porażki. Tu sytuacja jest prosta. Wchodzimy, wyciągamy ją i znikamy. Tłum ludzi nie stanowi problemu, gdy każda ściana jest mi wystarczająca do poruszania się. - Jasna sprawa. Plan mi się podoba - Brzoskiwnia wyciągnęła dłoń, by poklepać Eydis po ramieniu - To nasza zębata przyjaciółka pójdzie zrobić co trzeba, a my obstawiamy wszystkie uliczki w bezpiecznej odległości, najlepiej parami. Jak coś się będzie działo, to zdążymy uciec i zostawić ją samą ze strażą. Trzeba tylko ustalić punkt zbiórki. Ja biorę smarkacza i kogoś, kto umie łazić po dachach… - Również nie wątpię w twe możliwości, droga Eydis, ale ja z tych słabych - Marcel pomachał kościstą dłonią dla emfazy - Co lubią nadmierne komplikowanie prostych rzeczy. Dlatego oponować nie zamierzam, jeśli większość zechce rzucić się na łeb, na szyję. Przynajmniej będę mieć przyjemność z mówienia “a nie mówiłem”, gdy będę was cerować. - Możemy zrobić jak proponuje ta strzelec-czarodziejka - zgodziła się Eydis - Jednak oczekuję jasnej deklaracji, czy w razie kłopotów, mogę liczyć na wasza pomoc czy nie. Jeśli nie, to chcę za to dwie trzecie waszego wynagrodzenia za tę pojedynczą akcję. Jak nie pasuje to wymyślcie inny plan. - Oczekiwanie pomocy to domena słabych. Jakbyś była tak silna, jak deklarujesz, to byś dała radę sama. - Brzoskwinia uśmiechnęła się promiennie. - A złoto to ja bym też chciała. Dużo złota. Niestety, jak widać mamy tylko deszcz, rude kurwy i mnóstwo niesnasek... Eydis prychnęła rozbawiona. - Jeśli jesteś w czymś dobra to nigdy nie rób tego za darmo. Khergal prawdopodobnie nam zapłaci za to, skoro ta dziewczyna była jedną z was i dała się złapać ratując wam zady. Podtrzymuje co powiedziałam. - Nie jest najemniczką, ale przysłużyła się sprawie - odparł Grimbak, którego przerośnięta klatka piersiowa znajdowała się na wysokości głowy kobiety. - Choćby dlatego warto ją uratować, a jeśli Talgast nam jeszcze za to zapłaci… - wojownik nie dokończył zdania, bo wszedł mu w słowo zaklinacz. - Magia - mruknął Marcel, który od paru chwil przyglądał się karczmie z grymasem na twarzy. Odwrócił się w stronę towarzyszy. - Mają tam magiczne przedmioty. Całkiem sporo, bo i energii jest niemało. - Wiesz gdzie są dokładnie? - zapytał Thubedorf, które przez ostatnie kilka minut nie odzywał się zbyt często. - Etsy miała przy sobie taki mały zaklęty wisiorek, którym potrafiła podawać piwo bez jego dotykania. Świetna zabawka, właśnie dla tych magicznych popisów tam przychodziłem. - Doprawdy? - brwi zaklinacza uniosły się nieznacznie. - Tak się składa, że takie cacuszko właśnie tam jest. Na poddaszu. Najpewniej bez właścicielki, bo jest takie powiedzenie, o wkładaniu wszystkich jaj do jednego kosza... - Nie zdziwiłbym się, gdyby ten cymbał Greg o tym wszystkim zapomniał - odparł krasnolud. - Etsy pewnie z nerwów też pewnie o nim zapomniała… - parsknął śmiechem. - Jedyne, co mogę potwierdzić, to to, że zabawka panny Etsy jest tam na bank. - Marcel wzruszył ramionami. - Co do reszty nie mam zielonego pojęcia. Może być wiele słabszych przedmiotów, może być jeden, a konkretny. Jedno jest pewne - tanie to one nie są. Słysząc te relacje Eydis sama też skupiła się na swych możliwościach i rozszerzyła swe widzenie o magię, by wynaleźć to o czym mowa. - Też to widzę. Więc jak? Mam to robić sama? - A może by tak tę mała kunę wrzucić przez okno, by ta mogła się lepiej rozejrzeć? - wtrącił się Verin, skinięciem wskazując stojącą nieopodal Nel. - Słyszysz Pchło? Jest robota! - ucieszyła się Brzoskwinia. - No to wy się kłóćcie, a ja idę na mały szaber. Spotykamy się przy rzecznej przystani. Ja z fantami, wy z dziewką. Baj, baj! Bawcie się grzecznie! - pomachała ręką i pociągnęła Nel za kołnierz, znikając w uliczce. Zamierzała poszukać jakiegoś w miarę oddalonego od gospody budynku, a potem wspinać się na jego dach, żeby w spokoju przejść do “Domu”. - Nigdzie same nie pójdziecie - wtrącił się krasnolud i razem z półorkiem ruszyli jej śladem. Marcel natomiast stał w miejscu, z rozdziawioną gębą wpatrując się w efekt, wywołany przez jego rewelacje dotyczące karczemnego poddasza. Powinien był to przewidzieć i teraz pluł sobie w brodę, że nie utrzymał języka za zębami. No, ale rozlane mleko i te sprawy... Zaklinacz westchnął ciężko i ruszył w stronę “Domu”. Eydis spojrzała w niebo z rozczarowaniem. Liczyła na zarobek, ale też nie zamierzała być druga. Wymruczała inkantację i rozmyła się w powietrzu, po czym skierowała do budynku. Do swojej lewitacji potrzebowała jedynie powierzchni w zasięgu ręki, bądź kilkunastu cali pod nogami. Ściany się do nich zaliczały, toteż błyskawicznie dostała się do jednego z okien prowadzących do środka. Jeszcze raz tylko poświęciła chwilę by, teraz z bliska, przyjrzeć się magicznej aurze, czy nie jest tu ustawione zaklęcie alarmu, a potem w głąb samego pomieszczenia, sprawdzając czy jest tu cel ich eskapady. [MEDIA]http://i.imgur.com/3Q0IB5n.jpg[/MEDIA] - Nie chcę was zniechęcać, ale Grimabki średnio nadają się do łażenia po dachach. - w bocznej uliczce Brzoskiwnia zrzuciła na ziemię plecak i wydobyła z niego zwój liny. - Lepiej przypilnuj, żeby tej rudej nie stała się krzywda, jak wpadnie tam to nabzdyczone "coś". - doczepiła hak do liny i zakręciła nim kilka razy - Nikt postronny nie idzie? - Rzucaj, tylko ino uważaj z tym dzieciakiem - powiedział krasnolud. - Najpierw trzeba by okno otworzyć zanim go tam wrzucimy. Gdzie ten laluś co się na zaklęciach zna? - A po co? Magia to przeżytek, liczy się technologia! - najemniczka rozbujała linę i zarzuciła ją na upatrzoną część dachu, a potem szarpnięciem sprawdziła, czy trzyma - Idę ja, Pchła… i ewentualnie ktoś lekki… lekki. Wybacz Grimbak. Nie tym razem. - Jeśli ta twoja *technologia* - Thubedorf splunął na ziemię z wyraźnym obrzydzeniem - Bezgłośnie otworzy nam okno to zwracam honor. Będziemy na was czekać przed karczmą. Pośpieszcie się… - z tymi słowami obaj wojownicy oddalili się. - Spokojnie jak na wojnie. Poczekamy aż tamte głupeczki zrobią tumlut i wybijemy okno. Rabowałam niejedną świątynię… jak pali się ołtarz, to nikt nie patrzy na okna - zaśmiała się Brzoskiwnia i zaczęła wchodzić po linie - No, szybko, robaczki. Nie będę czekać, bo mi lina moknie. - Niech ci moknie nawet ogon. - rzucił Szept wspinając się za kobietą po linie. - Uroczy komplement. Musisz mieć szalone powodzenie u kobiet z ogonami. - Brzoskiwnia dotarła do krawędzi i wyjrzała ostrożnie, patrząc czy na dachu nie ma jakiegoś towarzystwa. - Czysto - zameldowała i podała rękę kolejnej wchodzącej osobie. Kiedy wszyscy się wgramolili, odczepiła hak i zwinęła linę do plecaka. - Karczma jest tam.. czeka nas trochę łażenia - wskazała palcem i ruszyła po śliskiej powierzchni, balansując ciałem. Dotarcie do celu nie zajęło trójce najemników wiele czasu. Brzoskwinia zatrzymała się dach wcześniej, niż góra karczmy. Nie zamierzała bezsensownie ryzykować, a jej towarzysze wręcz rwali się do walki. Spojrzała na rozpościerający się wokół widok. Z komina "Domu" wił się szary wąż dymu. - Palą. Świetnie. To ja też. - Brzoskwinia oparła się o komin i wygrzebała z zanadrza fajkę i woreczek z tytoniem, a potem zaczęła z pietyzmem nabijać lulkę. - No to czekamy… Niech ktoś rzuci okiem na uliczkę raz na jakiś czas - ziewnęła i puściła z ust kółeczko dymu, gestem przekazując fajkę kolejnej osobie. - Nie, dzięki, wolę się truć ludźmi. - odparł barbarzyńca stając na dachu niedaleko kobiety i kręcąc głową, gdy ta podała w jego stronę fajkę. - Pchło? - kobieta przesunęła rękę w kierunku Nel. - Palenie pomaga urosnąć… Gary nie czekając już dłużej skoczył na drugi dach, lądując dość zwinnie i w miarę cicho. Nie minęło wiele czasu, jak w karczmie wybuchło zamieszanie. - Oho - Brzoskwinia uniosła brew, słysząc dochodzący z dołu tumult. - Zaczyna się… Soundtrack [MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2014/072/1/f/thief___the_city_by_matlatart-d7a0u8q.jpg[/MEDIA] Walka na dachu była szybka, brutalna i... zaskakująca. Najemniczka, schowana częściowo za kominem, miała dobry widok na to, co działo się na górze karczmy. Najpierw przez okienko wyprysnęła Eydis, niosąc na plecach jakieś zwłoki, a zraz za nią Gary, goniony przez dwóch oprychów. Dzikuska nawet nie obejrzawszy się, zniknęła za krawędzią dachu, a Szept, wykonawszy jakiś dziwaczny taniec przy jednym ze zbójów, podążył rychło jej śladem, zostawiając Brzoskwinię samą z wkurzonymi drabami. Po wcześniejszym puszeniu się i "wymachiwaniu szabelką" kobieta spodziewała się po towarzyszach o wiele więcej. Cóż, niektórzy dobrzy byli wyłącznie w gębie. Za nią za to przemawiała broń - przyłożyła więc muszkiet do oka i bez namysłu palnęła w łeb najbliższej stojącego typka... Kilka strzałów (i bełtów) później było już po wszystkim. Jednego rannego wroga dobiła Nel, niespodziewanie ujawniając talent do posługiwania się procą; drugi zdołał przedostał się na "brzoskwiniowy" dach i zamierzył się na dzieciaka młotem, ale najemniczka szybko wybiła mu ten pomysł z głowy - dosłownie. W końcu kilka gramów ołowiu w czaszce, wystrzelone niemal z przyłożenia, może zrobić wiele w kwestii zmiany zdania... nawet dotyczącego tak poważnego tematu jak życie. - No i wyszło kto jest tchórzem… i ucieka przed dwoma niegroźnymi patałachami. - zaśmiała się Brzoskwinia, z sapnięciem wyrywając tkwiący w ramieniu bełt. Skrzywiła się i odrzuciła pocisk daleko od siebie. Widziała, co dzieje się niżej w uliczce, więc o los pozostałych najemników była spokojna… z wyjątkiem Etsy, bo kto wiedział, czy oszalała banshee nie pożre jej gdzieś w ciemnym zaułku? - Ten jest twój, Pchło. Częstuj się - wskazała na zwłoki bandziora z rozwaloną głową - Ja idę zobaczyć czy czasem w karczmie jakieś złoto nie potrzebuje mojej pomocy! - przeskoczyła na drugi dach i pochyliła się nad ciałem prowodyra, sprawdzając, czy nie ma czasem czegoś cennego. Miał nieco złomu, ale tylko kilka rzeczy zainteresowało kobietę; nie miała wszak warsztatu kowalskiego, by targać cały ten metal, jednak magiczne przedmioty, złoto i lecznicza mikstura szybko zmieniły właściciela na bardziej fortunnego. Kiedy skończyła szaber na zwłokach, zanurkowała przez okienko do wewnątrz. Poświęciła chwilę na rozejrzenie się po pokojach i ze zdumieniem odkryła dwa zwierzaki: czarnego jak noc kociaka i małego psa, które przerażone schowały się pod łóżkiem, zapewne przestraszone ogniem i hałasem. Nie namyślając się długo, capnęła każdego ze szczeniaków i zbiegła na dół. Płomienie już nieźle huczały w drewnianym budynku, a dym snuł się coraz gęstszą chmurą. Najemniczka z kopa potraktowała frontowe drzwi od karczmy i trzymając pewnie oba zwierzaki wypadła na zewnątrz. - Skończyliście się już nimi miziać? - spytała towarzyszy stojących nad rozczłonkowanymi zwłokami - To lepiej zmiatajmy, bo jak zagotuje się krasnoludzka gorzała, to cały kwartał wyleci w powietrze… I nie czekając na odpowiedź, pognała do miejsca zbiórki. Nie oglądała się za siebie, na trawioną pożarem budę, tylko w duchu wyczekując solidnego pierdolnięcia. Przygoda z nową załogą zapowiadała się już teraz ciekawie... a to dopiero początek! Może z takimi szajbusami udałoby się jej zrealizować odwieczne marzenie o zostaniu piratką...? Brzoskwinia uśmiechnęła się do siebie i skręciła w uliczkę prowadzącą do kanałów.
__________________ "Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014 Nieobecna 28.04 - 01.05! Ostatnio edytowane przez Autumm : 12-11-2014 o 15:10. |
14-11-2014, 00:05 | #24 |
Reputacja: 1 | Pokój był całkiem ciemny, poza niewielkim kręgiem światła, rzucanym przez palenisko. Można by powiedzieć że był ascetycznie urządzony, poza łóżkiem, paleniskiem i kowadłem praktycznie wszystko mieściło się w sporej skrzyni stojącej pod ścianą. Czarne włosy mężczyzny spływały na plecy, związane, żeby nie przeszkadzały, kiedy szczypcami kształtował ciepły metal. Czarne tęczówki zlewające się ze źrenicami dokonywały inspekcji splotu. W czasie, kiedy osadzał w gnieździe pierścienia niewielki rubin, ktoś wsunął kartkę przez szparę drzwi. Nie było żadnego pukania ani czekania na opłatę za dostarczenie wiadomości. To z kolei oznaczało, że ktoś dobrze znał dhampira. Złotnik nie ruszył się po nią do momentu aż skończył tą fazę tworzenia pierścienia. Dopiero kiedy odłożył narzędzia i prawie skończony pierścień, podniósł i przeczytał wiadomość. Przeszedł go przyjemny dreszcz, kiedy oczy przebiegały po kilku krótkich słowach a jego krew przyspieszyła, rozlewając się grobowym chłodem po żyłach. Zazwyczaj kiedy dostawał wiadomości od Khergala, kończyły się smakowitym rozlewem krwi. Co prawda Gary zrobił się wybredny odnośnie tego, kogo zabija jeśli nie było konieczności eliminowania kogoś na stałe, ale zwykle i tak było czerwono od juchy. Zdjął z łóżka mithrilowy napierśnik i sprawdził dokładnie wszystkie mocowania zanim włożył go na siebie. Był na tyle lekki, że Szept miał w zwyczaju chować go pod koszulą. Dopiero na to narzucił płaszcz i założył kapelusz. Podręczną zbrojownię, na którą składał się głównie dwuręczny miecz i berdysz, wyciągnął spod łóżka razem z zawsze gotowym na awaryjne sytuacje plecakiem. Wolał nie musieć pakować najpotrzebniejszych rzeczy w biegu. Zwłaszcza że tacy jak on, na wpół martwi potomkowie wampirów czasami musieli się szybko ewakuować. Nawet jeśli dość dobrze się potrafili wmieszać w tłum. W tym stroju wyglądał po prostu jak dość blady człowiek, dopóki nie zaczął szczerzyć kłów, które ludzkimi ciężko było nazwać. Niedługo później Gary stawił się w siedzibie Złamanej Czaszki, czekając z rękoma splecionymi na piersiach i kapeluszem mocno naciśniętym na czoło. Odczekał aż staruszek wyrzuci z siebie co mu na wątrobie leży. Z tego co wiedział, krasnoludy były dość długowieczne a po Khergalu było widać lata, zapewne był więc starszy od dhampira, całkiem możliwe że sporo starszy. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się dość szybko. Większość twarzy widział lub słyszał imiona, ale z nimi nie pracował. Po krótkiej naradzie i kolacji doszedł jednak do wniosku, że całe przedsięwzięcie będzie jednym wielkim chaosem. Nie pomylił się ani o jotę, każdy zdawał się mieć swój własny plan, a nawet jeśli został ustalony jakiś wspólny, to sposobów jego wykonania było multum. Jedno było trafne we wszystkim, co powiedziano w spiżarni Złamanej Czaszki. Etsy miała niewyparzoną gębę, albo Eydis nie umiała się obchodzić z kobietami. Było mu chwilowo obojętne, która doprowadziła do kłopotów. Oznaczały one jedynie niepotrzebne starcie z ochroną. Zbyt długo sam robił w tym zawodzie, żeby mordować wykidajłów charytatywnie. Ulotnił się więc z "Bezimiennego Domu", pozwalając reszcie zająć się sprawą. Może jednak był to kiepski pomysł. Skończył się samobójczą szarżą krasnoluda i półorka na Mintaryjczyków, jedynie po to, by reszta mogła bezpiecznie dać drapaka z miejsca, gdzie w ogóle nie powinno ich być. Miał nadzieję, że dzięki zamieszaniu w porcie, uda im się przynajmniej w miarę bezpiecznie dotrzeć do kanałów.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
17-11-2014, 01:14 | #25 |
Reputacja: 1 | Dzielnica Czarnystaw, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Świt
Karczma "Bezimienny Dom", Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Świt
|
17-11-2014, 06:21 | #26 |
Reputacja: 1 | Mieszkanie Marcela, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Późny ranek „Bezimienny Dom”, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Popołudnie
Pośród całego tego bałaganu były dwie dzielne kobiety z miotłami w dłoniach, w pocie czoła starające się wszystko doprowadzić do względnego porządku przed nocną “wystawą”, na której Etsy miała zostać sprzedana kupcowi, który zapłaci najwięcej. Marcel, jako zagorzały proponent wolności osobistej, brzydził się niewolnictwem i osobami, które zbijały nań zyski, ale chwilowo zamierzał zachować swój światopogląd dla siebie.
|
22-02-2015, 14:02 | #27 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Podróż do Rzecznego Kwartału Dzielnica Czarnystaw, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Popołudnie Późnym popołudniem deszcz nieco złagodniał, a gęste chmury burzowe nisko wiszące nad Neverwinter przerzedziły się, tym samym wpuszczając do miasta odrobinę upragnionego światła słonecznego. Widząc, że zła pogoda ustępuje, dachowce i inne podwórkowe stworzenia wybiegły ze swych kryjówek, by móc cieszyć się szybko kończącym się dniem. Na ulicach miasta znowu dało się usłyszeć gwar rozmów, tak bardzo charakterystyczny dla przepełnionego ludnością Neverwinter. Mieszkańcy wrócili do swych dawnych zajęć, zadowoleni z pierwszych wiosennych promieni słońca i wszystko wskazywało na to, że ten dzień skończy się jak każdy inny, gdyby nie potężny słup dymu i ognia unoszący się nad niesławną dzielnicą portową. Jak się dość szybko okazało; nie był to przypadkowy pożar - jeszcze tego samego dnia w nagłówkach lokalnej prasy wybity miał zostać grubym drukiem tytuł: ,,Złamana Czaszka znowu atakuje! Burda w porcie! Czy to koniec legendarnej organizacja Khergala Talgasta?“. Eydis & Etsy Eydis dotarła do kanałów kilka minut po tym jak drużyna weszła do środka. Postawiła jeden krok w głąb i z całą pewnością stwierdziła krótkie, zimne Ostatnio edytowane przez Warlock : 22-02-2015 o 14:36. |
21-03-2015, 15:48 | #28 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Rzeczny Kwartał, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Popołudnie Najemnicy rzucili się do ucieczki, zasypując zaklęciami ścigającego ich Otyugha, choć ten wydawał się nie zwracać uwagi na świetliste pociski rozbijające się o jego masywne cielsko. Tunel, którym biegli powoli zwężał się i w pewnym momencie stał się zbyt mały by zwalisty potwór mógł się przez niego swobodnie przecisnąć, ale nawet to go nie powstrzymało - długie i potężne macki dosłownie rozrywały kanał z taką samą łatwością z jaką dziecko rozdziera kartki papieru. Przestworza nad Rzecznym Kwartałem, Neverwinter 6 Tarsakh, 1479 DR Popołudnie Trzepot skrzydeł towarzyszący pikującej w dół wyvernie sam w sobie był przerażający, ale największe wrażenie wzbudzał jej mrożący krew w żyłach skowyt, tak głośny i nieludzki, że przeciętny człowiek bez chwili wahania rzuciłby się do ucieczki. Lecz Eydis nie była przeciętną osobą, a niejeden świadek jej niezwykłych mocy powątpiewałby też w jej człowieczeństwo. Zaiste, była potężna i pewna siebie. Obdarzona widmowymi skrzydłami zawisła nieruchomo w powietrzu czekając na spotkanie z bestią. Nie myślała nawet o zejściu jej z drogi, ani tym bardziej o ucieczce - nie, jej konfrontacja ze skrzydlatym gadem miała być godną ballad śpiewanych na królewskich dworach. |
21-03-2015, 17:15 | #29 |
Administrator Reputacja: 1 | - Nel, dokąd teraz? - Randal zwrócił się do dziewczynki. Doszedł do wniosku, że dłuższy pobyt w tym akurat miejscu jest rzeczą zgoła zbędną. - A ja wiem, dokąd wy chcecie isć? - zapytało dziecko już szykując się do wyjścia z kanału.. - Gdzieś, gdzie będzie dach nad głową - odparł mag. - I nie trzeba będzie nikogo przy okazji zabijać. Na razie przynajmniej. - U nas dorośli nie nocują ale jest kilka karczm - stwierdziła krótko - Może być i karczma, pod warunkiem, że pójdziesz z nami - odpowiedział. - Mamy coś do załatwienia i potrzebujemy kilku informacji. Takich prawdziwych informacji, a nie wyssanych z palca. - Ja mam swoje sprawy do załatwienia - Mruknęło dziecko. - Nie uciekną. A pobyt z nami ci się opłaci. I nie tylko tobie. - Ale to nie wy, jesteście najważniejsi.. - Westchnęła. - Mogę wskazać wam drogę, ale muszę lecieć dalej - Ale więksi - uśmiechnął się Randal. - I nie zajmiemy ci zbyt wiele czasu - dodał. - Właśnie dlatego muszę najpierw zająć się czymś innym . - Stwierdziło dziecko - Jeżeli będziecie potrzebować pomocy ode mnie, zagwiżdżcie dwa razy jak wróbel i przekażcie wiadomość… - stwierdziła. - W centrum rzecznego kwartału znajduje się wieża, a tuż obok, jest karczma, myślę, że to będzie dla was najodpowiedniejsze miejsce. Do zobaczenia - Powiedziała znikając wśród ogólnego zamieszania. - Nel, możemy jeszcze chwilę porozmawiać? - Randal zwrócił się do dziewczynki, która przybyła na miejsce boju wraz z niespodziewaną odsieczą. Dziecko już zagwizdało w charakterystyczny sposób i miało zbierać się za swoimi towarzyszami, ale zatrzymało się na chwilę słysząc swoje imię i spojrzało na mężczyznę wyczekująco. Randal zrobił parę kroków w jej stronę i zatrzymał niedaleko, tak by nie wyglądało na to, że chce ją złapać. - Jest interes do zrobienia - powiedział cicho. - Niezbyt bezpieczny, a za to dobrze płatny. Byłabyś zainteresowana? A raczej i ty, i twoi przyjaciele? - To gdzie jest ta gospoda? - spytał głośniej. - Opodal wieży - powiedziała. - Omówię propozycję z resztą i zobaczymy - dodała ciszej, po czym zniknęła w tłumie. W ślad za nią Randal rzucił jeszcze dość głośno kilka wątpliwej jakości komplementów w stylu "Wredny bachor" czy "Małe i paskudne", po czym dołączył do kompanów. |
21-03-2015, 17:34 | #30 |
Reputacja: 1 | Nagle w ziemię uderzyło martwe cielsko. Grzmot upadku świadczył o jego wielkości. Był to smok. Długi na jakieś dwadzieścia pięć - trzydzieści stóp. Nie minęło kilka sekund gdy wylądowała na nim Eydis, trzymając w ramionach Etsy na wzór rycerza niosącego księżniczkę. Ostatni raz machnęła skrzydłami istoty gdy dotknęła koniuszkiem palców grzbietu wyverny. W jej oczach grzmiał tryumf, ale nie było już (a przynajmniej chwilowo) pogardy. Nie powiedziała słowa. Wystarczył jej fakt, że wszyscy ją widzieli na zmasakrowanych zwłokach smoka. Postawiła Etsy na ziemi. Ta chwiejnym krokiem z gardłem przy suficie zeskoczyła na ziemię i zrobiła paręnaście małych kroków w tył, trzymając swój mały magiczny sztylet z oczyma wielkimi jak księżyce. Marcel z kolei odżył na widok cielska bestii, nabierając koloru na polikach. Zielone oczy zaświeciły się mu jak sroce na widok złota i żwawym krokiem ruszył w stronę Eydis i Etsy. |