Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-11-2014, 15:42   #21
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Siedziba Złamanej Czaszki, Neverwinter
5 Tarsakh, 1479 DR
Północ



Półmrok sali, przyznanej Eydis Haarussdóttir - córce Haarusa, na jej kwaterę nie był w stanie ukryć jaką była ona nieznośnie małą klitką. Przyzwyczajona do komnat najwspanialszych dworów Faerunu nie była w stanie docenić, że i tak dostała dwukrotnie większy pokój niż ktokolwiek inny z kompani. Łoże, bo łóżkiem nazwać je było ciężko, także śmierdziało przepychem, choć Eydis nie zwykła z niego korzystać. Od dobrych kilku lat nie zmrużyła oka, unikając potrzeby snu dzięki magii.
Z resztą, nawet w tym momencie komnata byłą pusta.

Ciemne włosy, burzowe oczy. Spokój i duma emanująca z jej postawy przyciągały by spojrzenia. Wysoki, jak na kobietę, wzrost rzucał by się w oczy ale ludzie nie zwykli patrzeć w górę, toteż pozostawała niezauważona na dachu ratusza miejskiego. Obserwowała mrok, lewitując nieco w górze, na wzór jakiegoś ducha. Otoczona i zjednoczona z -istotą-. Nie znała jej imienia ale ich ścieżki przecięły się w przeszłości i od tego czasu byli razem. Nierozłączni. Milczący. Nigdy nie zamienili ze sobą słowa, a mimo to znali wszelkie swoje sekrety i najskrytsze myśli.

Po chwili kontemplacji zerwała się do biegu. Uwielbiała to. Nigdy nie była słaba. Pochodziła z północy. Była cóką wodza barbarzyńców. Nie jedną szczękę złamała w życiu, nie jedno ramię uszkodziła. Była silna i szybka. Ale odkąd zjednoczyła się z -istotą- był to zupełnie inny poziom. Mogła ciskać głazami i prześcigać rumaki. Ta przewaga dawała jej radość. Wielką satysfakcję. Wiedziała, że gdyby chciała mogła by przebić ścianę dowolnego domostwa, urządzić rzeź, powtórzyć co najmniej czterokrotnie i uciec nim a straż miejska i wszelkie inne urzędy broniące bezpieczeństwa dopiero by się budziły do działania. Nie potrzebowała tego sprawdzać. Wystarczyło jej wiedzieć.

Siedziba Złamanej Czaszki, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Południe


Eydis przybyła na spotkanie jako ostatnia. Wyćwiczonym krokiem, z piętami wysoko w powietrzu, opierając ciężar ciała jedynie na palcach. Wynalazła sobie miejsce które jej się spodobało (a był nim wygodny fotel przeznaczony zwyczajowo dla ważniejszych gości) i swobodnym, ale pełnym gracji i nonszalancji ruchem “przewróciła” się na niego.
Dyskusji słuchała jednym uchem. Wyciągnąć towarzyszy którzy narozrabiali. Eskortować ich do bezpiecznego miejsca. Dosyć standardowo i średnio ciekawie. Jedynym akcentem był fakt zamieszania Harfiarzy w to -bezpieczne miejsce-. W duchu wzruszyła ramionami. Z półdrzemki wybudziła się gdy do sali weszli sami zainteresowani, wraz z jakimś dzieckiem.
Rozmowa dotąd, w całości,
pojawi się w innym poście

Rozmowa szybko przeniosłą się do jadalni. Po drodze okazało się, że trzeba jeszcze będzie wyciągnąć jakąś Etsy co ją porwano i chcą sprzedać do burdelu. To także nie zainteresowałą księżniczki barbarzyńców.
- Poczekajmy aż ktoś ją kupi. - Eydis dotąd była bardzo milcząca, ale słuchała - I odbijmy po drodze. Na ulicy będzie prościej niż w samym domu aukcyjnym. W takich miejscach jest wiele bardzo cennych rzeczy więc ochronę mają adekwatną, a na drodze i mniej wikidajł będzie i luzu więcej. I… chyba, coś przyspałam. Rozumiem, że ta mała wam pomogła, ale czemu ona teraz idzie z nami? Będzie zawadzać i pewnie zginie.
- Spokojnie laluniu, wracam do domu i tyle mnie widzieliście - odpowiedziała smarkula o imieniu Nel.
Eydis uśmiechnęła się dobrodusznie i wylądowała na ziemi. Lekkim krokiem podeszła do Nel (a istota z mgły poszybowała tuż za nią, jeszcze kilkoma pasemkami ją obejmując) i pochyliła się nad nią, jak by chciała ją pogłaskać po główce. Rozległ się plask, gdy córka Haarusa spoliczkowała pyskate dziewczę.
Stała teraz dumnie, z podniesioną głową i pogardą w oczach.
- Nigdy mnie tak nie nazywaj - na wpół warknęła, po czym zamaszystym ruchem odwróciła się i wróciła na swoje miejsce by znów zawisnąć w powietrzu.
- Te, opanuj się, bo stąd wylecisz - wtrącił się Randal. - Bić to się możesz sama po pysku - jednak został całkowicie zignorowany.
Nel złapała się za policzek, a w oczach zabłysły znajome już Randalowi i reszcie towarzyszy iskry.
- Oooooohoooo padam jaśnie panience do stópek, widzę poduszeczki w dupkę uwierały przez lata i teraz każda zadra w krzesełku boli com? Pogłaskać panienkę po główce? Włoski wyczesać? Oh ja wieśniaczka niegodna! - Dziewczę roześmiało się bezczelnie szczerząc zęby i robiąc wszystko aby nikt nie zobaczył po niej bólu otrzymanego policzka.
Bestia zmaterializowała się znacznie bardziej. Dało się już rozróżnić pojedyncze łapy i pysk pełen kłów. Eydis uniosła się nieco wyżej, po czym opadła na ziemię, a mgła wokół niej znów zatraciła kształt.
- Niech zgadnę. Rodzice cię porzucili. Wychowałaś się na ulicy kradnąc i zniżając się do najgorszych by przeżyć. Nienawidzisz tych co im się bardziej poszczęściło, niezależnie czy zawdzięczają to sobie czy innym.
- Pudło “wykształciuchu” - stwierdziło dziecko, wypowiadając to słowo ironicznie - Drugie stwierdzenie po części trafione ale, słabo jeżeli brać pod uwagę to jak sama wysoko cenisz swoją inteligencję, jeżeli by patrzeć na moją jej ocenę, to było całkiem nieźle, tylko musisz trochę poćwiczyć. Ostatnie stwierdzenie ponownie jest pudłem. - rozłożyła bezradnie ręce - Strzelec to z ciebie żaden dziecinko - wyszczerzyła się bezczelnie.
- Uwielbiasz robić sobie wrogów. A inteligencja jest przeceniana. Siła się liczy. Lepiej abyśmy się więcej nie spotkały - odpowiedziała, po czym skierowała się do wyjścia ze stołówki.
Nel wzruszyła ramionami.
- Przyjaciół się sobie wybiera, a po twoim występie to w sumie nie powinnam się niczego lepszego spodziewać.
- UCIEKAJ SILNY KURCZACZKU! UCIEKAJ BO TO MAŁE DZIECKO MA PCHŁY! - Zaśmiała się w ślad z odchodzącą. I w tym momencie coś pękło.
- Dosyć! - ryknęła Eydis z mocą wielokrotnie przekraczającą możliwości ludzkich strun głosowych. Towarzyszył temu gruchot gdy potężna, już całkowicie fizyczna łapa uderzyła w kamienną ścianę, wyżłobiając w niej cztery, głębokie na cal koryta. Pył posypał się zza nią, gdy ona maszerowałą by nauczyć małą szacunku.
Nel wstała od stołu przy którym siedziała do tej pory, jej policzki pokryte były czerwienią malowaną przez wypity przez nią łyk trunku i policzek istoty.
- Żal mi cię - stwierdziła, splunęła w kąt i odwróciła się do niej, wracając do stołu i całkowicie ją ignorując.
- Dość tego! - ryknął krasnolud stając pomiędzy Eydis, a Nel. - Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż wasze nędzne przepychanki. Jeśli chcecie walczyć, świetnie, ale ino róbcie to w Rzecznym Kwartale, bo to miejsce ku temu nie służy - potężne mięśnie Thubedorfa naprężyły, gdy krasnolud znaczącym spojrzeniem obdarzył Eydis. - Odpuść jej - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Twarz Eydis złagodniała. Nawet z oczu zniknęły gromy. Bez słowa odwróciła się i wyszła.

Uliczka w okolicach Bezimiennego Domu,
gdzie przetrzymywana jest Etsy, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie


Grupa się zebrała. Zadanie było proste. Wyciągnąć dziewczynę i zmyć się. Bez niepotrzebnych starć. Bez niepotrzebnego rozlewu krwi, ale też bez specjalnych starań by nie obić komuś mordy. Dyskusja była krótka. Padło kilka propozycji, zlokalizowano najpewniejszą lokalizację Etsy, ostatecznie grupa się rozeszła. Podzieliła.
Wbrew zapewnieniom mały smark wciąż się za nimi ciągnął i należał do grupy która miała dostać się do Domu dachami. Eydis prychnęłą po cichu na tak bezsensowną metodykę.
Postanowiła sama załatwić sprawę. Kilka cichych inkantcji nie dało żadnego wyraźnego efektu, ale czuła, że zadziałały. Świart stał się lżejszy i poczuła w kończynach moc by wyprzedzić najszybse rumaki. Po trzeciej rozmyła się w powietrzu. Niewidzialna skierowała się do Bezimiennego Domu, bez problemu manewrując między przechodniami. Nawet nie zwolniła gdy wspięła się, a w zasadzie bardziej wlewitowała, na piętro. Wynalazła uchylone okno. Podleciała do niego i w tym momencie syknął kot. Dopiero teraz zwróciła uwagę na sierściucha. Zwierzak wpadł do środka, ale przedtem Eydis skupiła się i rozszerzyła swoją wizję o magiczny aspekt świata by przekonać się czy przypadkiem kot nie był jakiegoś rodzaju chowańcem, bądź polimorfowanym magiem. Nie dostrzegła nic co by na to wskazywało. Odetchnęła z ulgą. Głęboko w duchu, tak, że jedynie -istota- mogła to dostrzec i rozbawiło ją to, w sposób który tylko Eydis mogła odczuć. Stłumiła irytację wiedząc, że wewnętrzny, serdeczny śmiech tylko by się nasilił.
Okno było dość duże dla niej więc skorzystała z niego. Znalazłą się w małym pokoiku, sądząc po wyposażeniu musiał należeć do którejś z dziewczyn pracujących w Bezimiennym Domu. Nie miało to znaczenia. Eydis ponownie rozszerzyła swoją wizję o aspekt arkanistyczny i dostrzegła, że magiczny wisior Etsy znajduje się kilkanaście metrów od tego pokoju, za drzwiami.
Przy pierwszym kroku zaklęła podwójnie (znów tak, że jedynie -istota- mogła usłyszeć), gdy podłoga zaskrzypiała, a spot łóżka wydobył się głośny, przestraszony koci syk.
Księżniczka kontynuowała podróż opierając ciężar na znacznie solidniejszej ścianie. Jedne drzwi, dokładnie zbadane pod kątem nałożonych zaklęć i otworzone dwoma palcami, stojąc tak, że jakaś igłą wylatująca z zamka by w nią nie trafiła. Drugie drzwi. Ponownie sprawdzone, ale zamknięte na klucz. Uśmiechnęła się do siebie cofając w tył potężną, materializującą się pięść zdolną roztrzaskać drzwi w drzazgi. Nie zatrzymał jej własny rozsądek, ale reakcja istoty. Przypominającej, że takie zagranie jest głośne, a lepiej działąć po cichu. Teraz gdy sugestia padła Eydis musiała przyznać jej rację. Podnisła dłoń i roztarła dwa palce. Pocierała dobre kilka sekund nim pojawił się między nimi syczący, czerwonawy płyn. Rozcierając teraz dłoń o dłoń kucnęła przed zamkiem. Złożyła dłonie w trąbkę i dmuchnęła w nią, a z drugiej strony wyleciałą struga magicznego kwasu, szybko trawiącego zamek. Po chwili była już w środku, mrocznego pomieszczenia. Na samym środku pokoju znajdowała się wychudzona półelfka grubym sznurem przywiązana do belki wiszącej jej nad głową. Biedne dziewczę już dawno straciło siły by stać i teraz zwyczajnie wisi podpierając na sznurze.
Eydis podeszła do niej po cichu i obudziła ją mocno zakrywając jej usta ręką, jednocześnie drugą przytrzumujęc głowę aby nie mogła uciec od chwytu. Obudzona półelfka rozwarła szeroko wielkie oczy i jęknęła pod naciskającą jej usta dłonią, chciała się szarpnąć, jednak nie wyszło to z uwagi na pozycję, czy zmęczenie.
- Ćśśśś… jestem tu by ciebie stąd wyciągnąć. Ze Złamanej Czaszki. Rozumiesz co do ciebie mówię?
Reakcja rudowłosej nie była jakaś konkretna. Z wielkimi oczami starała się odsunąć od pochylającej się napastniczki.
- Teraz cię puszczę. Jeśli krzykniesz to cię tu zostawię i zostaniesz sprzedana do burdelu. Jeśli będziesz współpracować to zabiorę cię do Thubedorfa i reszty - zwolniła chwyt, wyczekując potencjalnego pisku. Była gotowa na taką sytuację. Wielkie oczy tylko wpatrywały się drżąco.
- No. Jestem Eydis Haarusdotir. Należę do kopani złamanej czaszki. Ty jesteś Etsy, jeśli dobrze zgaduję? - Wszystkie słowa wypowiadane były szeptem.
- Mordują! Rat~ - krzyknęła zrywając się nie wiadomo gdzie, z uwagi ciągłego przywiązania do belki.
Eydis znów zapragnęła kogoś zabić. Tak bezinteresownie. Ale rysopis nie pozostawiał wątpliwości i wiedziała, że miała przed sobą cel, a z pustymi rękoma nie zamierzała wracać.
Potężna łapy potrzebowały pół sekundy by się zmaterializować. Jedna złapała ją w talii i bez trudu uniosła. Druga rozerwała linę długimi pazurami, tuż pod sufitem.
Ignorując protesty Eydis skierowała się do najbliższej ściany prowadzącej na zewąntrz mamrocząc inkantację.

Z dołu dało się słyszeć męskie okrzyki. Ktoś, tupiąc przy tym na tyle głośno, że da się to usłyszeć, wchodzi po schodach.

Dłoń Eydis zlała się kwasem. Czerwonawym i syczącym. Było go dużo, ale nie kapał. Machnięciem rozchlapała go na ścianie. Odczekała irytujące trzy sekundy, gdy dębina pożerana była na oczach, tracąc stałą formę i uderzyła z mocą, rozwalając resztki. Nowe wyjście z karczmy zostało otwarte. Wystkoczyła wprost w strugi lodowatego deszczu i nie czekając na nikogo, zostawiła karczmę daleko za plecami, gnając na umówione miejsce spotkania.

Po drodze tylko jeszcze uciszyła Etsy. Albo, jeśli dziewczę było mądre, spojrzeniem, albo, ewentualnie, kneblem.


Szkic koncepcyjny postaci. Nie traktujcie go dosłownie. Dopiero uczę się używać tableta graficznego =)



 
Arvelus jest offline  
Stary 10-11-2014, 17:06   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bez wątpienia lepiej było po dachem, niż w strugach deszczu, ale jeśli ów dach miałby się znaleźć w lochach Mintaryjczyków... Lepiej już było moknąć.
Oczywiście porządny płaszcz nie przepuszczał deszczu, ale wilgoci i chłodu w powietrzu było pod dostatkiem. Wyglądało jednak na to, że niedługo będzie okazja do rozgrzewki, bo trudno było sądzić, ze Greg odda swoją niewolnicę bez słowa protestu, zaś kompania wyglądała na zdecydowaną, by wydostać Etsy z niewoli. Do której wspomniana połelfka dążyła, zdawać się mogło, za wszelką cenę. Z drugiej strony... zachowanie niektórych członków owej kompanii zdecydowanie się Randalowi nie podobało. Każdy sobie rzepkę skrobie...? Zdecydowanie nie wyglądało to na początek owocnej współpracy, zaś kłótnie w zespole były ostatnią rzeczą, o jakiej Randal marzył. Podobnie jak nie odpowiadały mu przepychanki i próby pokazania "co to nie ja".

- Wiecie co... Nasz szef ma coraz gorszy gust, jeśli chodzi o rekrutowanie członków naszej kompanii - powiedział Randal, gdy połowa kompanii rozlazła się na wszystkie strony. - Mam wrażenie, że z niektórymi z nich nie warto nawet iść na piwo, a co dopiero zabierać się za jakąś poważną robotę. Mam nadzieję, że nasza współpraca - ostatnie słowo wymówił z wyraźną ironią - skończy się ledwo spotkamy się z Harfiarzami.
Thubedorf tylko wzruszył ramionami.
- Jak na razie ciężko to nazwać współpracą, ale dajmy im szansę, niech się młodziaki wykażą…
- Gorzej niż dzieci. - Randal pokręcił głową.
- Damy im jeszcze kilka minut i wchodzimy do środka i robimy to po mojemu - odparł krasnolud wyraźnie znudzony.
- Greg się ucieszy - uśmiechnął się Randal.
- Och, to na pewno. W pierwszej kolejności straci swój głupi łeb.

- O, zaczęła się znowu zabawa... - powiedział Randal, gdy do jego uszu dobiegł jakiś krzyk i wrzaski Grega, zlecającego swym przydupasom wejście do akcji.
Nie trzeba było zbyt długo czekać, by jeden z powodów tego zamieszania wypadł z karczmy jak oparzony.
- Marcel, tutaj - Randal przywołał kompana. - Chodź do nas, bo zabłądzisz.

Wnet za Marcelem wybiegł sam właściciel "Bezimiennego Domu". A raczej nie tyle sam, co w towarzystwie swego pomagiera.
Greg zmierzył stojących przed gospodą okrutnym, pełnym nienawiści spojrzeniem, po czym ryknął na całe gardło:
- Wiedziałem, że to wasza sprawka, koźlesyny! Najpierw zrujnowaliście mi karczmę, a teraz chcecie odebrać mi jedną z najcenniejszych rzeczy jakie posiadam!
Dobył swój miecz, a stojący obok niego żołdak zawahał się przez chwilę widząc zdecydowaną przewagę najemników.
- Jeśli rzeczywiście Etsy jest twoją najcenniejszą *rzeczą*, to byś nie próbował jej sprzedać jak zwykłą dziwkę - odparł Thubedorf sięgając po swój wierny topór. - Módl się do swych bogów, padalcu - splunął na ziemię - bo my ci litości nie okażemy!
- Ty uciekaj! - rzucił Randal do ochroniarza. - Chyba że chcesz jutro uczestniczyć we własnym pogrzebie.
Nie sięgał po broń, ale w każdej chwili był gotów do rzucenia czaru.
Ochroniarz najpierw zmierzył twardym spojrzeniem swych przeciwników, przez chwilę oceniając ich możliwości, a później odwrócił wzrok, by spojrzeć na Grega, który ciężko dyszał ze wściekłości. Na jego czerwonej od złości twarzy pojawiła się cała sieć pulsujących żył - starzec najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić intruzom. Wykidajło szybko sobie w głowie wykalkulował, że w walce mają zdecydowanie mniejsze szanse, ale mimo wszystko postanowił zostać u boku swego pracodawcy, licząc na to, że odgłosy walki ściągną do portu straż mintaryjską.
To był błąd.
Wystarczyło parę magicznych pocisków (i niewielka pomoc Grimbaka), by ochroniarz osunął się na ziemię bez życia.

Thubedorf prowadził jeszcze z Gregiem jakieś dyskusje, ale wynurzenia i prośby Grega niezbyt maga interesowały. Etsy w kieszeni nie miał, a zdecydowanie bardziej obchodziło go to, że karczma zaczynała coraz bardziej dymić, co ściągało nieproszonych amatorów darmowych atrakcji.
Gasić ”Bezimiennego Domu” Randal nie zamierzał. Dużo lepszym wyjściem było opuszczenie miejsca zdarzenia, i to jak najszybciej. Zabrał więc pokonanemu przez siebie ochroniarzowi płaszcz i parę przydatnych drobiazgów, po czym odszedł, zostawiając Thubedorfowi ostateczne załatwienie sprawy.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-11-2014, 18:37   #23
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs71/i/2014/143/1/0/late_afternoon_boat_trip_by_manzanedo-d73omyc.jpg[/MEDIA]

Port Neverwinter witał wchodzący do portu statek skrzekliwym chórem mew, smrodem stojącej, brudnej wody i nieustannym hałasem przekrzykujących się marynarzy, skrzypieniem portowych dźwigów i łopotem buszującego po żaglach wiatru. Ciężka, solidna kupiecka krypa ze zrefowanym żaglem wchodziła do portu ostrożnie, z wysiłkiem ciągnięta przez kilka wiosłowych szalup. Na szerokim, tępym dziobie, wsparta o napięte liny, stała jakaś postać, z zadumą wpatrująca się w powoli zbliżające się wybrzeże.

Światło zachodzącego słońca odbijało się na łysej czaszce postaci, lecz mimo dość nietypowej fryzury nie dało się nie zauważyć, że była to kobieta o ciemniejszej, nieco egzotycznej karnacji i migdałowych, brązowych oczach. Wysoka na prawie sześć stóp i ładnie zaokrąglona we wszystkich właściwych do tego miejscach, ubrana była w eklektyczną mieszankę ciuchów z różnych zakątków świata: wysokie, mocne buty, skórzane spodnie, rozchełstaną na piersi koszulę - odsłaniającą metaliczny połysk skrytej pod ubraniem zbroi - a do tego długi, błękitny ni to mundur, ni to płaszcz, wykończony złotogłowiem. Tatuaże, zamotana pod szyją czerwona apaszka i biegnące skosami bandoliery dodawały tylko pstrokatości tej i tak wyróżniającej się wśród załogi osobie. Przy pasie kołysał się długi rapier w wytartej pochwie, a przez plecy miała przerzucony wypchany marynarski worek i długi "kij" w którym wtajemniczeni mogliby rozpoznać muszkiet - "ognistą laskę" - rzadką i śmiercionośną broń strzelecką, którą potrafili władać tylko nieliczni.

Kobieta paliła fajkę i puszczała z ust niespieszne kółeczka dymu. Jej misja właśnie się kończyła - jako najemniczka "Złamanej Czaszki" odpękała długi kontrakt jako ochrona i przewodnik dla morskiej wyprawy kupieckiej i właśnie wracała... do czegoś, co mogła nazwać domem. Nie żeby tęskniła specjalnie za tym ponurym, okaleczonym miastem - ale choć kochała morze i żeglugę, musiała sama przed sobą przyznać, że przyda jej się nieco odpoczynku od bujającego pokładu i równin słonej wody. Tak dla odmiany można by było przez chwilę poczuć pewny grunt pod stopami.

Zeskoczyła ze statku na kamienne nabrzeże, zanim krypa jeszcze porządnie zacumowała. Kilka rzuconych na wiatr słów pożegnania, ostatnie machnięcia dłonią - i Brzoskwinia zanurzyła się w labirynt wąskich uliczek, starając sobie przypomnieć jak trafić do Czarnystawu i znajdującej się tam rudery - "rodowego gniazda" jej kompanów z Czaszki.


[MEDIA]http://fc06.deviantart.net/fs71/i/2013/096/5/d/mead_hall_by_j_humphries-d4xh6mt.jpg[/MEDIA]

I dupa zbita. Odpoczęła może jeden dzień, wylegując się w czymś co można określić mianem "łóżka" (a nie wąskiej okrętowej koi) i ledwo co zdołała pozbyć się z ubrania i skóry słonego posmaku morza, a już zwierzchnik najemników - sam wiekowy Khergal Talgast - zawołał ją do swojego gabinetu. Niestety nie na prywatne rozmowy w miłej atmosferze, ale na "naradę wojenną", związaną z kabałą, w jaką najwyraźniej wpakowało się kilku łebków z kompanii, kierujących się źle pojętym poczuciem braterstwa. Prócz dwóch głównych sprawców zamieszania - Thubedorfa i Grimbaka - pozostałych twarzy kobieta nie kojarzyła. Nic w sumie dziwnego; więcej czasu spędzała na wodzie, niż na lądzie, a jeśli nawet, poświęcała sporo wolnych chwil na eksperymenty, które skutecznie zabijały wszelkie życie towarzyskie.

Nie miała nic przeciwko nowemu zadaniu - ostatnie tygodnie na statku były wręcz zbyt spokojne i nudne - ale jak zwykle w gronie awanturników rychło doszło do spięć, scysji i *ekhm* emocjonalnej wymiany zdań, mało nie zakończonych rozróbą i mordobiciem. Stadko, które Brzoskwinia dostała "pod opiekę" zaiste stanowiło mieszaninę mocno wybuchową i zdecydowanie wróżyło wiele... zabawy w przyszłości. Podczas posiłku i dyskusji najmniczka szybko oceniła, na kogo może liczyć, a na kim należy szybko położyć kreskę - i przy okazji zgarnęła dla siebie "świeże mięsko" w postaci pałętającego się pod nogami dzieciaka o nieokreślonej płci. W sumie zawsze chciała mieć jakieś zwierzątko, ale większość chowańców nie była dość zaradna, by przetrwać wszystkie przygody Brzoskwini. Bystry szczeniak nie wymagał aż tyle opieki (oprócz - jak szybko odkryła - imponujących kosztów wyżywienia), a była nadzieja, że się do czegoś przyda w przyszłości...

Banda oczywiście nie zamierzała podporządkować się rozkazom krasnoluda - nie byliby przecież sobą, gdyby tak zrobili - i radośnie postanowiła po raz kolejny bawić się szlachetnych rycerzy, tym razem ratując wąskie dupsko jakiejś karczemnej wywłoki. Najemniczka znała duet G&T na tyle dobrze, żeby powstrzymać się przed zbyt gorliwym ich stopowaniem - krasnoludowi i orkowi można było wbić coś do głowy tylko ciężkim młotem, a to i tak ryzykując uszkodzenie tegoż bez większych nadziei na uzyskanie efektów...


[MEDIA]http://i.imgur.com/hOznMLW.jpg[/MEDIA]

Najemna brać opuściła siedzibę Złamanej Czaszki tylko po to by zostać przywitanym przez gęste strugi lodowatego deszczu. Pomimo załamania pogody na brukowanej ulicy panował dość spory ruch. Kupcy, których stać było na zadaszone kramy głośno zachęcali przechodzących mieszczan do rzucenia okiem na ich towary i ewentualnego zakupu. Biznes w Neverwinter kwitł o każdej porze dnia i nocy niezależnie od tego czy padało, czy też nie...

- I tak lecimy na pałę robić burdel? - zagadnęła najemniczka towarzystwo, kiedy wszyscy stali już przed budynkiem, spiesząc się do drogi - W sumie nie mam nic przeciwko, ostatnio nieco zardzewiałam. A przebieranki, o których mówił nasz blady towarzysz, to świetny pomysł. Ja jednak założyłabym ciuszki mintryjczyków. W końcu co złego, to oni, nie? - wyszczerzyła się do czwórki pechowców z wyrokiem.

- Najpierw trzeba by było upolować jednego z tych skurczybyków - stwierdził krasnolud rozglądając się dookoła - Czy to nie dziwnie, że nie ma ich nigdy, gdy są potrzebni?

- Wiedzą o waszych koneksjach z rudzielcem? I od kiedy wisi to pieprzone ogłoszenie? - słowa barbarzyńcy, mimo że dość ostre, ledwo przebijały się przez szum deszczu, który spływał po jego szerokim kapeluszu.

- Wątpię - odparł fechmistrz Verin, który przez ostatnie kilka godzin rzadko się odzywał - Pamiętam, że Etsy przebrała się w mundur straży mintaryjskiej i właśnie dzięki temu udało jej się przedostać do lochów.

- To jest szansa, że nie będzie tam podwójnej pułapki Mintaryjskich... - mruknął na wpół do siebie, na wpół do świata dhampir.

Grupa zakapturzonych najemników ruszyła w stronę portu, gdzie znajdowała się karczma Bezimienny Dom. Dzięki tłumom ludzi na ulicach Neverwinter ich podróż odbyła się bez większych przeszkód. W końcu dotarli do celu, w którym panował względny spokój - o poranku większość statków floty Neverwinter znajdowała się daleko poza miastem patrolując morskie szlaki handlowe. Przy dokach stacjonowały tylko kupieckie jednostki.

W powietrzu unosił się smród ryb, słychać głośny skrzek mew i szum morza. W porcie nie było zbyt wielu osób. Po nabrzeżu kręciło się co prawda kilkudziesięciu marynarzy zajętych ładowaniem beczek z prowiantem na statki, ale zważywszy na rozmiar portu niebyły to jakieś tłumy. W oddali było widać spowitą w strugach deszczu karczmę Bezimienny Dom.

- No proszę... - powiedział Randal - Naprawili drzwi.

- Może dlatego chcą ją sprzedać, żeby za remont zapłacić. - zasugerował cicho Gary.

- Nie powinnam walczyć w budynkach, względy religijne - ziewnęła Brzoskwinia - Może lepiej zaczaić się na kupca tego waszego rudego cuda, jak je będzie holował do domu? Mniej oczu, więcej miejsca… I duużo mniej świadków szukających zbiegłej niewolnicy. Mhm?

Eydis nagle zapragnęła coś zniszczyć, gdy zaproponowano jej wcześniejszy pomysł. Jednak nie objawiło się to w żaden sposób. Nawet nie mrugnęła, a na twarzy nie drgnął żaden mięsień.

- Plus jeden bogaty ród z Never, próbujący odzyskać swoją własność. Pewnie, wyśmienity pomysł. Pomyśl o haczykach. - odparł dhampir Brzoskwince. Były powody, czemu Szept ignorował wcześniej ten pomysł.

- Bogate rody nie kupują wybrakowanych dziewek po karczmach, tylko od razu zamawiają cały statek jakiś egzotycznych piękności - najemniczka podłubała w zębie - A jeśli nawet, to się go przy okazji z monetek skroi - dorzuciła - Ja jakoś nie mam ochoty swojej pięknej buzi oglądać na plakatach. Lusterko mi wystarczy, a rysownicy mogą nie oddać całego mojego nieodpartego uroku. Aukcja to za dużo oczu. Albo przed, albo po. Nie w trakcie, bynajmniej.

- A może jakiś rekonesans? - zaproponował Marcel. - Nie powiem, rzucanie się na oślep w niebezpieczeństwo, ryzykowanie życia i zdrowia dla panny w opałach ma swój urok, ale jakoś mnie to nie pociąga. Może to nie mój dzień. Rozegrajmy to mądrze, drodzy państwo.

- Rozsądek i rozwaga są przereklamowane. Po prostu zlokalizujmy ją i wyciągnijmy. Zapewnicie mi dywersję to bez problemu zgubię pościg, a jeśli to nie jest jakaś tłusta krowa to zabiorę ją ze sobą - zaproponowała Eydis neutralnym tonem, szczerze mając ochotę kogoś dziś zabić.

- Taaak, bardzo przereklamowane - zripostował chłopak. - Podobnie jak komplet uzębienia i posiadanie wszystkich kończyn.

- Ja nie wątpię w swe możliwości - skontrowała Eydis - Nadmierne komplikowanie prostych rzeczy jest metodą słabych. Gdy silni tego próbują często prowadzi to do porażki. Tu sytuacja jest prosta. Wchodzimy, wyciągamy ją i znikamy. Tłum ludzi nie stanowi problemu, gdy każda ściana jest mi wystarczająca do poruszania się.

- Jasna sprawa. Plan mi się podoba - Brzoskiwnia wyciągnęła dłoń, by poklepać Eydis po ramieniu - To nasza zębata przyjaciółka pójdzie zrobić co trzeba, a my obstawiamy wszystkie uliczki w bezpiecznej odległości, najlepiej parami. Jak coś się będzie działo, to zdążymy uciec i zostawić ją samą ze strażą. Trzeba tylko ustalić punkt zbiórki. Ja biorę smarkacza i kogoś, kto umie łazić po dachach…

- Również nie wątpię w twe możliwości, droga Eydis, ale ja z tych słabych - Marcel pomachał kościstą dłonią dla emfazy - Co lubią nadmierne komplikowanie prostych rzeczy. Dlatego oponować nie zamierzam, jeśli większość zechce rzucić się na łeb, na szyję. Przynajmniej będę mieć przyjemność z mówienia “a nie mówiłem”, gdy będę was cerować.

- Możemy zrobić jak proponuje ta strzelec-czarodziejka - zgodziła się Eydis - Jednak oczekuję jasnej deklaracji, czy w razie kłopotów, mogę liczyć na wasza pomoc czy nie. Jeśli nie, to chcę za to dwie trzecie waszego wynagrodzenia za tę pojedynczą akcję. Jak nie pasuje to wymyślcie inny plan.

- Oczekiwanie pomocy to domena słabych. Jakbyś była tak silna, jak deklarujesz, to byś dała radę sama. - Brzoskwinia uśmiechnęła się promiennie. - A złoto to ja bym też chciała. Dużo złota. Niestety, jak widać mamy tylko deszcz, rude kurwy i mnóstwo niesnasek...

Eydis prychnęła rozbawiona.

- Jeśli jesteś w czymś dobra to nigdy nie rób tego za darmo. Khergal prawdopodobnie nam zapłaci za to, skoro ta dziewczyna była jedną z was i dała się złapać ratując wam zady. Podtrzymuje co powiedziałam.

- Nie jest najemniczką, ale przysłużyła się sprawie - odparł Grimbak, którego przerośnięta klatka piersiowa znajdowała się na wysokości głowy kobiety. - Choćby dlatego warto ją uratować, a jeśli Talgast nam jeszcze za to zapłaci… - wojownik nie dokończył zdania, bo wszedł mu w słowo zaklinacz.

- Magia - mruknął Marcel, który od paru chwil przyglądał się karczmie z grymasem na twarzy. Odwrócił się w stronę towarzyszy. - Mają tam magiczne przedmioty. Całkiem sporo, bo i energii jest niemało.

- Wiesz gdzie są dokładnie? - zapytał Thubedorf, które przez ostatnie kilka minut nie odzywał się zbyt często. - Etsy miała przy sobie taki mały zaklęty wisiorek, którym potrafiła podawać piwo bez jego dotykania. Świetna zabawka, właśnie dla tych magicznych popisów tam przychodziłem.

- Doprawdy? - brwi zaklinacza uniosły się nieznacznie. - Tak się składa, że takie cacuszko właśnie tam jest. Na poddaszu. Najpewniej bez właścicielki, bo jest takie powiedzenie, o wkładaniu wszystkich jaj do jednego kosza...

- Nie zdziwiłbym się, gdyby ten cymbał Greg o tym wszystkim zapomniał - odparł krasnolud. - Etsy pewnie z nerwów też pewnie o nim zapomniała… - parsknął śmiechem.

- Jedyne, co mogę potwierdzić, to to, że zabawka panny Etsy jest tam na bank. - Marcel wzruszył ramionami. - Co do reszty nie mam zielonego pojęcia. Może być wiele słabszych przedmiotów, może być jeden, a konkretny. Jedno jest pewne - tanie to one nie są.

Słysząc te relacje Eydis sama też skupiła się na swych możliwościach i rozszerzyła swe widzenie o magię, by wynaleźć to o czym mowa.

- Też to widzę. Więc jak? Mam to robić sama?

- A może by tak tę mała kunę wrzucić przez okno, by ta mogła się lepiej rozejrzeć? - wtrącił się Verin, skinięciem wskazując stojącą nieopodal Nel.

- Słyszysz Pchło? Jest robota! - ucieszyła się Brzoskwinia. - No to wy się kłóćcie, a ja idę na mały szaber. Spotykamy się przy rzecznej przystani. Ja z fantami, wy z dziewką. Baj, baj! Bawcie się grzecznie! - pomachała ręką i pociągnęła Nel za kołnierz, znikając w uliczce. Zamierzała poszukać jakiegoś w miarę oddalonego od gospody budynku, a potem wspinać się na jego dach, żeby w spokoju przejść do “Domu”.

- Nigdzie same nie pójdziecie - wtrącił się krasnolud i razem z półorkiem ruszyli jej śladem. Marcel natomiast stał w miejscu, z rozdziawioną gębą wpatrując się w efekt, wywołany przez jego rewelacje dotyczące karczemnego poddasza. Powinien był to przewidzieć i teraz pluł sobie w brodę, że nie utrzymał języka za zębami. No, ale rozlane mleko i te sprawy... Zaklinacz westchnął ciężko i ruszył w stronę “Domu”.

Eydis spojrzała w niebo z rozczarowaniem. Liczyła na zarobek, ale też nie zamierzała być druga. Wymruczała inkantację i rozmyła się w powietrzu, po czym skierowała do budynku. Do swojej lewitacji potrzebowała jedynie powierzchni w zasięgu ręki, bądź kilkunastu cali pod nogami. Ściany się do nich zaliczały, toteż błyskawicznie dostała się do jednego z okien prowadzących do środka.

Jeszcze raz tylko poświęciła chwilę by, teraz z bliska, przyjrzeć się magicznej aurze, czy nie jest tu ustawione zaklęcie alarmu, a potem w głąb samego pomieszczenia, sprawdzając czy jest tu cel ich eskapady.


[MEDIA]http://i.imgur.com/3Q0IB5n.jpg[/MEDIA]

- Nie chcę was zniechęcać, ale Grimabki średnio nadają się do łażenia po dachach. - w bocznej uliczce Brzoskiwnia zrzuciła na ziemię plecak i wydobyła z niego zwój liny. - Lepiej przypilnuj, żeby tej rudej nie stała się krzywda, jak wpadnie tam to nabzdyczone "coś". - doczepiła hak do liny i zakręciła nim kilka razy - Nikt postronny nie idzie?

- Rzucaj, tylko ino uważaj z tym dzieciakiem - powiedział krasnolud. - Najpierw trzeba by okno otworzyć zanim go tam wrzucimy. Gdzie ten laluś co się na zaklęciach zna?

- A po co? Magia to przeżytek, liczy się technologia! - najemniczka rozbujała linę i zarzuciła ją na upatrzoną część dachu, a potem szarpnięciem sprawdziła, czy trzyma - Idę ja, Pchła… i ewentualnie ktoś lekki… lekki. Wybacz Grimbak. Nie tym razem.

- Jeśli ta twoja *technologia* - Thubedorf splunął na ziemię z wyraźnym obrzydzeniem - Bezgłośnie otworzy nam okno to zwracam honor. Będziemy na was czekać przed karczmą. Pośpieszcie się… - z tymi słowami obaj wojownicy oddalili się.

- Spokojnie jak na wojnie. Poczekamy aż tamte głupeczki zrobią tumlut i wybijemy okno. Rabowałam niejedną świątynię… jak pali się ołtarz, to nikt nie patrzy na okna - zaśmiała się Brzoskiwnia i zaczęła wchodzić po linie - No, szybko, robaczki. Nie będę czekać, bo mi lina moknie.

- Niech ci moknie nawet ogon. - rzucił Szept wspinając się za kobietą po linie.

- Uroczy komplement. Musisz mieć szalone powodzenie u kobiet z ogonami. - Brzoskiwnia dotarła do krawędzi i wyjrzała ostrożnie, patrząc czy na dachu nie ma jakiegoś towarzystwa.

- Czysto - zameldowała i podała rękę kolejnej wchodzącej osobie. Kiedy wszyscy się wgramolili, odczepiła hak i zwinęła linę do plecaka. - Karczma jest tam.. czeka nas trochę łażenia - wskazała palcem i ruszyła po śliskiej powierzchni, balansując ciałem.

Dotarcie do celu nie zajęło trójce najemników wiele czasu. Brzoskwinia zatrzymała się dach wcześniej, niż góra karczmy. Nie zamierzała bezsensownie ryzykować, a jej towarzysze wręcz rwali się do walki. Spojrzała na rozpościerający się wokół widok. Z komina "Domu" wił się szary wąż dymu.

- Palą. Świetnie. To ja też. - Brzoskwinia oparła się o komin i wygrzebała z zanadrza fajkę i woreczek z tytoniem, a potem zaczęła z pietyzmem nabijać lulkę. - No to czekamy… Niech ktoś rzuci okiem na uliczkę raz na jakiś czas - ziewnęła i puściła z ust kółeczko dymu, gestem przekazując fajkę kolejnej osobie.

- Nie, dzięki, wolę się truć ludźmi. - odparł barbarzyńca stając na dachu niedaleko kobiety i kręcąc głową, gdy ta podała w jego stronę fajkę.

- Pchło? - kobieta przesunęła rękę w kierunku Nel. - Palenie pomaga urosnąć…

Gary nie czekając już dłużej skoczył na drugi dach, lądując dość zwinnie i w miarę cicho. Nie minęło wiele czasu, jak w karczmie wybuchło zamieszanie.

- Oho - Brzoskwinia uniosła brew, słysząc dochodzący z dołu tumult. - Zaczyna się…


Soundtrack

[MEDIA]http://fc02.deviantart.net/fs70/i/2014/072/1/f/thief___the_city_by_matlatart-d7a0u8q.jpg[/MEDIA]

Walka na dachu była szybka, brutalna i... zaskakująca. Najemniczka, schowana częściowo za kominem, miała dobry widok na to, co działo się na górze karczmy. Najpierw przez okienko wyprysnęła Eydis, niosąc na plecach jakieś zwłoki, a zraz za nią Gary, goniony przez dwóch oprychów. Dzikuska nawet nie obejrzawszy się, zniknęła za krawędzią dachu, a Szept, wykonawszy jakiś dziwaczny taniec przy jednym ze zbójów, podążył rychło jej śladem, zostawiając Brzoskwinię samą z wkurzonymi drabami. Po wcześniejszym puszeniu się i "wymachiwaniu szabelką" kobieta spodziewała się po towarzyszach o wiele więcej. Cóż, niektórzy dobrzy byli wyłącznie w gębie. Za nią za to przemawiała broń - przyłożyła więc muszkiet do oka i bez namysłu palnęła w łeb najbliższej stojącego typka...

Kilka strzałów (i bełtów) później było już po wszystkim. Jednego rannego wroga dobiła Nel, niespodziewanie ujawniając talent do posługiwania się procą; drugi zdołał przedostał się na "brzoskwiniowy" dach i zamierzył się na dzieciaka młotem, ale najemniczka szybko wybiła mu ten pomysł z głowy - dosłownie. W końcu kilka gramów ołowiu w czaszce, wystrzelone niemal z przyłożenia, może zrobić wiele w kwestii zmiany zdania... nawet dotyczącego tak poważnego tematu jak życie.

- No i wyszło kto jest tchórzem… i ucieka przed dwoma niegroźnymi patałachami. - zaśmiała się Brzoskwinia, z sapnięciem wyrywając tkwiący w ramieniu bełt. Skrzywiła się i odrzuciła pocisk daleko od siebie. Widziała, co dzieje się niżej w uliczce, więc o los pozostałych najemników była spokojna… z wyjątkiem Etsy, bo kto wiedział, czy oszalała banshee nie pożre jej gdzieś w ciemnym zaułku?

- Ten jest twój, Pchło. Częstuj się - wskazała na zwłoki bandziora z rozwaloną głową - Ja idę zobaczyć czy czasem w karczmie jakieś złoto nie potrzebuje mojej pomocy! - przeskoczyła na drugi dach i pochyliła się nad ciałem prowodyra, sprawdzając, czy nie ma czasem czegoś cennego. Miał nieco złomu, ale tylko kilka rzeczy zainteresowało kobietę; nie miała wszak warsztatu kowalskiego, by targać cały ten metal, jednak magiczne przedmioty, złoto i lecznicza mikstura szybko zmieniły właściciela na bardziej fortunnego.

Kiedy skończyła szaber na zwłokach, zanurkowała przez okienko do wewnątrz. Poświęciła chwilę na rozejrzenie się po pokojach i ze zdumieniem odkryła dwa zwierzaki: czarnego jak noc kociaka i małego psa, które przerażone schowały się pod łóżkiem, zapewne przestraszone ogniem i hałasem. Nie namyślając się długo, capnęła każdego ze szczeniaków i zbiegła na dół. Płomienie już nieźle huczały w drewnianym budynku, a dym snuł się coraz gęstszą chmurą. Najemniczka z kopa potraktowała frontowe drzwi od karczmy i trzymając pewnie oba zwierzaki wypadła na zewnątrz.

- Skończyliście się już nimi miziać? - spytała towarzyszy stojących nad rozczłonkowanymi zwłokami - To lepiej zmiatajmy, bo jak zagotuje się krasnoludzka gorzała, to cały kwartał wyleci w powietrze…

I nie czekając na odpowiedź, pognała do miejsca zbiórki. Nie oglądała się za siebie, na trawioną pożarem budę, tylko w duchu wyczekując solidnego pierdolnięcia. Przygoda z nową załogą zapowiadała się już teraz ciekawie... a to dopiero początek! Może z takimi szajbusami udałoby się jej zrealizować odwieczne marzenie o zostaniu piratką...?

Brzoskwinia uśmiechnęła się do siebie i skręciła w uliczkę prowadzącą do kanałów.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 12-11-2014 o 15:10.
Autumm jest offline  
Stary 14-11-2014, 00:05   #24
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Pokój był całkiem ciemny, poza niewielkim kręgiem światła, rzucanym przez palenisko. Można by powiedzieć że był ascetycznie urządzony, poza łóżkiem, paleniskiem i kowadłem praktycznie wszystko mieściło się w sporej skrzyni stojącej pod ścianą. Czarne włosy mężczyzny spływały na plecy, związane, żeby nie przeszkadzały, kiedy szczypcami kształtował ciepły metal. Czarne tęczówki zlewające się ze źrenicami dokonywały inspekcji splotu. W czasie, kiedy osadzał w gnieździe pierścienia niewielki rubin, ktoś wsunął kartkę przez szparę drzwi. Nie było żadnego pukania ani czekania na opłatę za dostarczenie wiadomości. To z kolei oznaczało, że ktoś dobrze znał dhampira. Złotnik nie ruszył się po nią do momentu aż skończył tą fazę tworzenia pierścienia. Dopiero kiedy odłożył narzędzia i prawie skończony pierścień, podniósł i przeczytał wiadomość.




Przeszedł go przyjemny dreszcz, kiedy oczy przebiegały po kilku krótkich słowach a jego krew przyspieszyła, rozlewając się grobowym chłodem po żyłach. Zazwyczaj kiedy dostawał wiadomości od Khergala, kończyły się smakowitym rozlewem krwi. Co prawda Gary zrobił się wybredny odnośnie tego, kogo zabija jeśli nie było konieczności eliminowania kogoś na stałe, ale zwykle i tak było czerwono od juchy.


Zdjął z łóżka mithrilowy napierśnik i sprawdził dokładnie wszystkie mocowania zanim włożył go na siebie. Był na tyle lekki, że Szept miał w zwyczaju chować go pod koszulą. Dopiero na to narzucił płaszcz i założył kapelusz. Podręczną zbrojownię, na którą składał się głównie dwuręczny miecz i berdysz, wyciągnął spod łóżka razem z zawsze gotowym na awaryjne sytuacje plecakiem. Wolał nie musieć pakować najpotrzebniejszych rzeczy w biegu. Zwłaszcza że tacy jak on, na wpół martwi potomkowie wampirów czasami musieli się szybko ewakuować. Nawet jeśli dość dobrze się potrafili wmieszać w tłum. W tym stroju wyglądał po prostu jak dość blady człowiek, dopóki nie zaczął szczerzyć kłów, które ludzkimi ciężko było nazwać.


Niedługo później Gary stawił się w siedzibie Złamanej Czaszki, czekając z rękoma splecionymi na piersiach i kapeluszem mocno naciśniętym na czoło. Odczekał aż staruszek wyrzuci z siebie co mu na wątrobie leży. Z tego co wiedział, krasnoludy były dość długowieczne a po Khergalu było widać lata, zapewne był więc starszy od dhampira, całkiem możliwe że sporo starszy. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się dość szybko. Większość twarzy widział lub słyszał imiona, ale z nimi nie pracował. Po krótkiej naradzie i kolacji doszedł jednak do wniosku, że całe przedsięwzięcie będzie jednym wielkim chaosem.


Nie pomylił się ani o jotę, każdy zdawał się mieć swój własny plan, a nawet jeśli został ustalony jakiś wspólny, to sposobów jego wykonania było multum. Jedno było trafne we wszystkim, co powiedziano w spiżarni Złamanej Czaszki. Etsy miała niewyparzoną gębę, albo Eydis nie umiała się obchodzić z kobietami. Było mu chwilowo obojętne, która doprowadziła do kłopotów. Oznaczały one jedynie niepotrzebne starcie z ochroną. Zbyt długo sam robił w tym zawodzie, żeby mordować wykidajłów charytatywnie. Ulotnił się więc z "Bezimiennego Domu", pozwalając reszcie zająć się sprawą. Może jednak był to kiepski pomysł. Skończył się samobójczą szarżą krasnoluda i półorka na Mintaryjczyków, jedynie po to, by reszta mogła bezpiecznie dać drapaka z miejsca, gdzie w ogóle nie powinno ich być. Miał nadzieję, że dzięki zamieszaniu w porcie, uda im się przynajmniej w miarę bezpiecznie dotrzeć do kanałów.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 17-11-2014, 01:14   #25
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Dzielnica Czarnystaw, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Świt

Ze łzami w oczach biegła jeszcze przez parę zrujnowanych przecznic. Popatrzyła się, czy przypadkiem nie jest ścigana… Na szczęście. W końcu odcięła się od niezrównoważonych psychopatów. Oni byli winni wszystkiemu. To przez nich były wszystkie problemy. To oni jej grozili. To po nich trzeba sprzątać całą karczmę… I na dodatek samotnie. Cięzko było jej myśleć o tym, gdy z rozkołaczonym sercem lawirowała między korytarzykami znanego sobie miasta. Nawet w zrujnowanej jego części nie błądziła a odnajdywała coraz to większe nitki, by wrócić do swojego domu. A tam… Wiedziała, że zniknięcie dzieciaka będzie poważnym problemem. W głowie rozważała możliwości jego załagodzenia.

Karczma "Bezimienny Dom", Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Świt

W taki sposób trafiła w odpowiednie miejsce przy dokach. Otulona własnymi ramionami stanęła przed otwartymi drzwiami głównymi… W żaden sposób nie wróżyło to nic dobrego. Czyżby ich nie zamknęła…? Czyżby ci popaprańcy ich nie zamknęli, gdy wlekli ją nieprzytomną? Czyżby… Greg i reszta dziewczyn już wstały…? Zrobiła parę kroków do przodu a ostatnia wersja potwierdziła się. W sali głównej na samym wejściu już była smagana wrednymi spojrzeniami dwóch pozostałych pracownic. Greg zaś stał przy szynkwasie wycierając go. Na widok dziewczyny zatrzymał się, odłożył szmatę na bok i oparł się o ladę podpierając dłoń na podbródku.

- No proszę, kto tu do nas zawitał… - powiedział na głos, a wszystkie inne dziewczyny na chwilę przestały sprzątać by móc się lepiej przyjrzeć nadchodzącej awanturze.

Dziewczynę obleciał zimny dreszcz. Palce nerwowo zacisnęły się a na twarzy pojawił się grymas, który zdradzał nadejście tego, czego bardzo chciała uniknąć. Milcząc weszła głębiej.

- Nic mi nie powiesz? - zapytał Greg obchodząc szynkwas. Stał teraz naprzeciwko Etsy i nic ich nie dzieliło. - Żadnych słów wyjaśnień? Gdzie byłaś? Dlaczego uciekłaś? - z każdym słowem coraz bardziej rósł w nim gniew, aż w końcu zrobił się cały czerwony na licu i wykrzyczał jej prosto w twarz - nawet KURWA słowa przepraszam nie usłyszę z twych ustów, głupia dziwko?!

Usta zadrżały a myśli błądziły po nocnych wydarzeniach starając się odnaleźć choć jedno zdanie pasujące i nadające się do odpowiedzi na zadawane pytania. Każda wersja wydarzeń była zła. Każda była nie dopuszczalna. Stała jak słup, kurcząc się bardziej z każdym zadanym pytaniem. Każde następne dobijało coraz bardziej.

- Przep~raszam… - wydusiła z siebie tak jak tylko mogła osoba, która była czegoś w stu procentach winna - Nie uciekłam, przyrzekam.

- Nie uciekłaś? - Greg zaśmiał się nerwowo, zabrzmiało to wręcz jak śmiech szaleńca. - Duchem i ciałem ciebie tu nie było, a ten cały burdel muszą teraz sprzątać twoje koleżanki - rzucił posępne spojrzenie reszcie pracownic, które przez całą tą awanturę kompletnie zapomniały o swych obowiązkach. Widząc reakcję Grega zaczęły szybko zamiatać podłogę, lecz cały czas przysłuchiwały się ich rozmowie.

- Posprzątam wszystko, obiecuję… - wydukała nerwowo i niepewnie z uwagi na nacisk i rosnący strach - ...wszystko… - Przywarła obronnie ramiona do ciała z lekko opuszczonym wzrokiem, nie mogąc spojrzeć mężczyźnie w twarz.

Barman skrzyżował ramiona na piersi nie spuszczając dziewczynę z oczu. Czerpał niekrytą satysfakcję z jej uległości i przerażenia.

- Nie… nie będziesz już musiała sprzątać. Przygotowałem dla ciebie coś znacznie lepszego. Idź na górę - wskazał ruchem głowy stare drewniane schody.

Niewiedza, czym mogła być ta “niespodzianka” przyprawiła półelfkę o zimny pot i drżący oddech. Spojrzała się tylko na ułamek sekundy w oczy Grega, jakby szukając w nich potwierdzenia... I natychmiast pożałowała chwili, w której przyszło jej to do głowy. Nie mogąc nawet przełknąć śliny obeszła człowieka nerwowym łukiem i sztywna jak bela poczłapała we wskazane miejsce. Ruszyli razem na górę po wyjątkowo hałaśliwie skrzypiących schodach. Etsy z każdym krokiem czuła na swym karku oddech Grega, który miał wyjątkowo paskudny nastrój. Mężczyzna kazał jej pójść aż na samym strych, który był wyjątkowo małym i obskórnym pomieszczeniem. Pajęczyny i zniszczone zębem czasu meble legły się w każdym koncie.

- Zatrzymaj się… - powiedział w końcu Greg łapiąc ją za przedramię.

- Od teraz będzie to twój nowy dom aż w końcu znajdę dla ciebie stosownego klienta w jakimś burdelu - mówiąc to sięgnął po kawałek sznura leżącego obok na zakurzonej szafce i zaczął związywać jej dłonie. - Może jeszcze zwróci mi się moja mała inwestycja… - powiedział bardziej do siebie niż do dziewczyny.

Mając wystarczająco dużo czasu, żeby poblednąć, niewolnica była już cała biała ze strachu i stresu. Oczy rozszerzyły się na kłującą w serce informację. - N~nie… Prosz~szę… Nie będę nawet nigdzie wychodzić, będę posłuszna…Błagam… - zacinała się między słowami z przeszklonymi oczyma.

Greg zaśmiał jej się prosto w twarz, co chyba było nawet bardziej bolesne od wszystkich słów, które padły tego dnia. - Podjąłem już decyzję, ślicznotko. Od teraz będziesz grzać łóżko cuchnącym rumem i rybami marynarzom, a ja dzięki tobie zarobię nieco więcej grosza. Mógłbym powiedzieć, że trzeba było o tym myśleć wcześniej, ale prawda jest taka, że i tak miałem ciebie sprzedać. Po prostu przyśpieszyłaś to co nieuchronne.

- Błagam, nie… Wszystko naprawdę. Wszystko posprzątam… Nie rób mi tego… - wyduszała coraz bardziej rozpaczliwie przylegając do człowieka i łapiąc go za fartuch. Uwiesiła się na nim i gdyby nie trzymana za ramię padłaby błagalnie na kolana.

- Jeszcze dziś rano myślałem, że poszłaś po rozum do głowy i w końcu zdecydowałaś się na ucieczkę. Iście godna pożałowania jest uległość niewolnika… - mówiąc to związał ostatnią pętle na jej nadgarstkach i zabrał się za przywiązywanie drugiego końca liny do belki nośnej wiszącej ponad jej głową. - Myślę, że nie będziesz musiała tu długo wisieć. Dla takiej młodej dziewicy niejeden samiec byłby zdolny zabić… - dodał z obrzydliwym uśmiechem na twarzy.

- Nawet nigdy nie przyszło mi to do głowy! Przyrzekam! Nie rób mi tego!

Greg nic nie odpowiedział będąc zbyt pochłonięty przywiązywaniem dziewczyny do belki. Jej błagania, krzyki i łzy nic dla niego nie znaczyły. W końcu skończył wiązanie, pociągnął za sznur kilka razy by sprawdzić wytrzymałość supłów, po czym zadowolony z rezultatów cofnął się o kilka kroków by móc podziwiać swoje “dzieło”.

- Przepraszam! Już nie będę… Prze~prasz~am…! - piszczała szlochając, walcząc ze związaniem obronnie, jakby wciąż chcąc uniknąć kary - P~rzepraszam~m...

Greg zaśmiał się głośno, po czym odwrócił się do niej plecami, ale przed zejściem w dół rzucił jeszcze na odchodne - Pewnie widok błagającej o litość niewiasty złamałby mi serce… gdybym je miał. Jeszcze dziś pójdzie w miasto wieść, że stary Greg chce sprzedać w *dobre ręce* swoją najurodziwszą pracownicę - mówiąc to zszedł na dół po drabinie zamykając za sobą klapę, pogrążając związaną i samotną dziewczynę w kompletnych ciemnościach.

Słyszała już tylko swój drżący oddech i odgłos uginających się drewnianych stopni po których schodził Greg. Została w niesamowicie niewygodnej pozycji a siłą uniesione ręce zaczęły już drętwieć...
 
Proxy jest offline  
Stary 17-11-2014, 06:21   #26
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację

Mieszkanie Marcela, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Późny ranek

Colbert było dobrym, starym nazwiskiem, od niepamiętnych czasów związanym z Neverwinter. Było nazwiskiem kojarzonym z potężnymi magami, utalentowanymi bardami, niezrównanymi wojownikami; było nazwiskiem dla ludzi stworzonych do większych celów... a przynajmniej tak lubili myśleć jego nosiciele. Takowych twierdzeń i opowieści nie sposób było jednak ani potwierdzić, ani podważyć niezbitymi dowodami, które zginęły bezpowrotnie wraz ze starym Neverwinter. Kataklizm zniszczył wiele, ale nie Colbertów, którzy w odradzającym się mieście wypłynęli u boku De' Mortisów. Clarissa Colbert była kobietą ambitną i miała wielkie plany, które skrupulatnie wykonywała krok po kroku i gdyby nie tamta pamiętna noc, zapewne doszłyby one do skutku. Tamta pamiętna noc miała jednak miejsce i gdy nastał świt dnia następnego, nie było już Clarissy, nie było jej męża Roberta Vilara, nie było ich fortuny i domu. Uchowały się jedynie trzy latorośle rodu i nieliczne pamiątki, które mieli przy sobie.

Jedną z nich był prosty, żelazny pierścień wykuty na kształt złączonych smoczych łusek, który jeszcze przed chwilą wbijał się w marcelowy policzek. Marcel, do niedawna śpiący w najlepsze z głową wśród studiowanych noc wcześniej notatek, miał zazwyczaj problemy ze wstawaniem, ale uporczywe łomotanie do drzwi prędko pomogło mu w przezwyciężeniu porannego marazmu. Przeklinając niewygodną pozycję, w jakiej spędził noc, odebrał wiadomość od khergalowego posłańca i zatrzasnął drzwi. Marcel należał do Złamanej Czaszki, ale zazwyczaj jego zlecenia ograniczały się do spraw magicznych, alchemicznych lub subtelnych. Identifykował znalezione przedmioty, zapewniał mikstury i gadżety, wyciągał potrzebne informacje. Szkopuł w tym, że to wszystko było załatwiane przez pośredników. Wezwanie do siedziby Czaszki było zdecydowanie niecodzienne. Odkąd Marcel przestał tam mieszkać, liczbę wizyt mógł policzyć na palcach obu dłoni.

Chłopak przeciągnął się po raz setny, przetarł oczy i przejechał po blond czuprynie, powstrzymując się od snucia teorii na temat tego, co było powodem khergalowego zaproszenia. Nastawił wywar pobudzający i z dwoma wiadrami w rękach ruszył na dół po wodę na poranną kąpiel. To była zdecydowanie najprzyjemniejsza część każdego poranka, o wiele przyjemniejsza teraz, gdy gorąca woda rozluźniła zastałe mięśnie i przepędziła ból po śnie na biurku. Marcel, już całkowicie rozbudzony i po prędkim śniadaniu, zaczął szykować się do spotkania. Wyszedł z założenia, że chodziło o jakieś grubsze zlecenie i wziął się za pakowanie torby, co by później nie tracić czasu na powrót do mieszkania i zbieranie potrzebnych rzeczy. Fiolki z miksturą leczniczą, trzy zwoje z zaklęciami, słoneczne pręciki, jedwabna lina i biała różdżka. W cholewie buta wylądował jeden nóż, a kolejny przy pasie, razem z dwoma innymi różdżkami i ręczną kuszą.

Marcel chwycił skórzaną kurtę i wyszedł z mieszkania.


* * *


„Bezimienny Dom”, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie

Karczma z zewnątrz prezentowała się nie najgorzej, ale w tym względzie pomagał jej niezbyt wysoki standard miejscowych lokalów, z których większość uchodziłaby w Waterdeep czy Wrotach za rudery. „Dom” był w Neverwinter przeciętny pod względem jakości, przynajmniej z zewnątrz. Wewnątrz bowiem, jak się Marcel prędko przekonał, był totalną ruiną, bo tak tylko można było nazwać stertę połamanych mebli dekorujących wnętrze karczmy. Sala główna wyglądała, jakby przeszedł przez nią huragan, ale w rzeczywistości była to robota duetu Grimbak & Thubedorf, który zeszłej nocy stoczył tu bój ze strażą mintaryjską.



Pośród całego tego bałaganu były dwie dzielne kobiety z miotłami w dłoniach, w pocie czoła starające się wszystko doprowadzić do względnego porządku przed nocną “wystawą”, na której Etsy miała zostać sprzedana kupcowi, który zapłaci najwięcej. Marcel, jako zagorzały proponent wolności osobistej, brzydził się niewolnictwem i osobami, które zbijały nań zyski, ale chwilowo zamierzał zachować swój światopogląd dla siebie.

Zaklinacz ruszył w stronę szynkwasu, który mimo czystości nadal był leniwie szorowany przez sędziwego barmana. Mężczyzna rysopisem odpowiadał Gregowi, o którym Marcel słyszał od swoich nowych kompanionów i gdy tylko ten posłał wiązankę w stronę kobiet, chłopak miał pewność co do jego tożsamości.

- Kupujesz coś albo wynocha - karczmarz powitał Colberta, jednocześnie dając popis kultury osobistej - karczma jest nieczynna aż do zmierzchu.
- Piwo - odparł krótko Marcel, po czym rozejrzał się po sali. - Huragan wywiał wam gości?
- Coś w tym stylu - odparł krótko barman, po czym skierował się w stronę zaplecza, by nalać piwa.
- Że w stylu to widać - mruknął zaklinacz, wysypując monety na blat i biorąc się za odliczanie. - Może warto pomyśleć o jakichś zabezpieczeniach?

Karczmarz wrócił po chwili z kuflem pieniącego się piwa w dłoni. Postawił je przed zaklinaczem, zgarnął należną mu zapłatę, po czym usiadł na zydlu z cichym westchnieniem - Pijże pan… mam dziś sporo rzeczy na głowie, a tak mało czasu.

- Na szczęście dach nie jest jedną z rzeczy na pańskiej głowie - Marcel usłuchał polecenia gospodarza i wziął łyk piwa - Co zakrawa na cud, patrząc na zniszczenia.

Karczmarz spojrzał na Marcela z wyraźnie widoczną nutką podejrzliwości.
- A co ty tak się wszystkim interesujesz, co? - zapytał krzyżując ręce na piersi - Wypij to i spieprzaj, bo inaczej zaraz zawołam wykidajło, a oni zrobią z tobą porządek - Greg miał wyjątkowo skopany nastrój od samego rana. Zrujnowanie karczmy, ucieczka obu niewolnic, a teraz sprzedaż jego najwartościowszej pracownicy miało na niego wyraźnie zły wpływ. To ostatnie robił nie dla pieniędzy, a z czystej złośliwości.

- Pan wybaczy, zboczenie zawodowe - odparł zaklinacz, biorąc kolejny łyk piwa - Moi znajomi i ja zajmujemy się zapobieganiem problemom i awanturom, zwyczajnie zaciekawiła mnie cała sytuacja.

- To albo jesteś jednym z tych mintaryjskich sukinsynów, którzy zrujnowali mi karczmę, albo jesteś kolejnym pieprzonym najemnikiem, który po nocach szuka tu awantur - odparł karczmarz - Przedstawiciele obu tych *tfu* - splunął na ziemię - zawodów są tu niemile widziani.

- Czy ja wyglądam na pieprzonego mintaryjczyka? - Pytanie było retoryczne, okraszone szczerym oburzeniem. - Preferujemy określenie “wolni strzelcy”, bo daleko nam do zarośniętych chamów z mieczami, którzy mają się za nie wiadomo jak świetnych szermierzy. Ja osobiście jestem zaklinaczem - Marcel dumnie wypiął pierś.

Greg tylko przyjrzał się uważniej Marcelowi, ale nic nie odpowiedział. Zamiast tego ruszył na zaplecze, nalał sobie do kufla nieco piwa i, oparłszy się o jedną z beczek, rozpoczął degustację. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, którą przerwał niewyraźny krzyk z góry i odgłosy szamotaniny.

- Co to kurwa było?! - Greg odrzucił na bok kufel, który potłukł się na tysiące mniejszych kawałeczków, po czym ruszył biegiem na górę. - Brzytwa, zbieraj swoich ludzi i do mnie! - krzyknął, wchodząc na górę po schodach.

Marcel podskoczył, gdy gregowy kufel rąbnął o podłogę. Nie potrzebował wiele czasu, by połączyć fakty i zareagował w miarę szybko. Zostawił niedopity trunek za sobą i wystrzelił w stronę schodów, w ślad za Gregiem. Może i nie był jeszcze zżyty z towarzyszami, ale musieli współpracować i pomagać sobie nawzajem. Na piętrze zaklinacz momentalnie przytulił się do ściany i ostrożnie wyjrzał za załom. Greg, Brzytwa i inni już tam byli, szczęśliwie nie spodziewając się ataku od strony parteru. Marcel uśmiechnął się. Chude palce z łatwością odnalazły woreczek przy pasie i zacisnęły się na płatku róży. Inkantacja szybko uleciała spomiędzy marcelowych warg, a wolna dłoń nakreśliła wyuczone znaki. Marcel zogniskował zaklęcie, trafiając w jednego z trzech wojowników Grega, który runął po schodach jak kłoda. Karczmarz odwrócił się i napotkał spojrzenie zaklinacza.

- Sprawdźcie co się dzieje na górze, a ja zajmę się tym skurwysynem - mówiąc to sięgnął po miecz i rzucił się w dół schodów.

Marcel uśmiechnął się nieznacznie, oceniając odległość dzielącą go od Grega. W walce z zwarciu nie miał najmniejszych szans i pewnie powinien rzucić się do ucieczki, ale parę razy przerabiał już ten scenariusz. Spomiędzy ust uleciała krótka, melodyjna formuła zaklęcia i dłonie nakreśliły w powietrzu magiczne znaki. Marcel wyciągnął przed siebie ręce i przymknął nieco oczy, gdy z jego palców wystrzeliła oślepiająca feeria kolorowych wstęg. Greg wydarł się, zdezorientowany.

Gdy doszedł do siebie, zaklinacz zniknął.



* * *



Drzwi karczmy rąbnęły o ścianę, gdy Marcel wytoczył się na zewnątrz w strugi lodowatego deszczu. Nie zastanawiając się długo, obrał na oślep kierunek, chcąc oddalić się jak najdalej od wkurwionego gospodarza. Wybrał bardzo trafnie, bo zaraz usłyszał znajomy głos Randala, wołającego go do siebie.

- Marcel, tutaj. Chodź do nas, bo zabłądzisz.
- To zabłądzi i mój adorator - odparł zaklinacz, ruszając w stronę Randala i reszty.
- Pochwaliłeś jego piwo, czy wprost przeciwnie? - spytał Randal.
- Ani jedno, ani drugie. Wszystko to zasługa mojego uroku osobistego i zniewalającej charyzmy.

Verin rzucił okiem przez otwarte drzwi, po czym szybko cofnął się o kilka kroków do tyłu wyciągając przy tym swą katanę. - Ocho… mamy towarzystwo, panowie.

Marcel cofnął się za bardziej przebojowych towarzyszy, gdy z „Domu” wyleciał wkurwiony Greg i jeden z jego pracowników. Ten, którego zaklinacz parę chwil wcześniej ułożył do snu. Obaj nie pałali do niego sympatią, więc Colbert starał się nie zwracać na siebie uwagi. Poza tym, karczmarz znał się z marcelowymi towarzyszami, a chłopak był na tyle dobrze wychowany, by nie wtrącać się do cudzych rozmów.

Rozmowa prędko przerodziła się w walkę, która równie prędko zmieniła się na powrót w rozmowę, by na samym końcu zrobić miejsce świętemu spokojowi. Marcel odgarnął z czoła mokre loki, beznamiętnie spoglądając na ciała Grega i nieznanego im z imienia ochroniarza, ale po chwili jego uwagę pochłonęły płomienie, które zaczęły trawić „Bezimienny Dom”. Zaklinacz podziwiał je przez chwilę, dochodząc do wniosku że są nietypową zgrają. Najemnicy zazwyczaj byli, ale Khergal naprawdę zadbał o doborowe towarzystwo.

Nuda nie będzie im doskwierać.
 
Aro jest offline  
Stary 22-02-2015, 14:02   #27
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Podróż do Rzecznego Kwartału

Dzielnica Czarnystaw, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie



Późnym popołudniem deszcz nieco złagodniał, a gęste chmury burzowe nisko wiszące nad Neverwinter przerzedziły się, tym samym wpuszczając do miasta odrobinę upragnionego światła słonecznego. Widząc, że zła pogoda ustępuje, dachowce i inne podwórkowe stworzenia wybiegły ze swych kryjówek, by móc cieszyć się szybko kończącym się dniem. Na ulicach miasta znowu dało się usłyszeć gwar rozmów, tak bardzo charakterystyczny dla przepełnionego ludnością Neverwinter. Mieszkańcy wrócili do swych dawnych zajęć, zadowoleni z pierwszych wiosennych promieni słońca i wszystko wskazywało na to, że ten dzień skończy się jak każdy inny, gdyby nie potężny słup dymu i ognia unoszący się nad niesławną dzielnicą portową. Jak się dość szybko okazało; nie był to przypadkowy pożar - jeszcze tego samego dnia w nagłówkach lokalnej prasy wybity miał zostać grubym drukiem tytuł: ,,Złamana Czaszka znowu atakuje! Burda w porcie! Czy to koniec legendarnej organizacja Khergala Talgasta?“.
Plotki posypały się lawinowo. Nikt nie wiedział nic pewnego, ale każdy miał coś ważnego do powiedzenia. Sędziwemu krasnoludowi i jego strzegącej miasto organizacji zaczęto zarzucać nawet najbardziej absurdalne rzeczy, a co bardziej podejrzliwi zaczęli węszyć spisek mający na celu obalenie potężnego Lorda Neverembera. Cóż… Khergalowi daleko było do tak “niskich” zagrań, ale słowo miało potężną moc i raz głośno wypowiedziane potrafiło odmienić losy nawet najpotężniejszych mocarstw. Być może tak też było i w tym przypadku…




Na ponaznaczanej wieloma bliznami twarzy Grega widniał grymas szaleństwa i niepokoju. Nie uległ on zmianie, nawet gdy stojący nad nim krasnolud z odrazą splunął mu między oczy. Nie miał takiej fizycznej możliwości, albowiem przedstawiał on ostatnie emocje sędziwego karczmarza na chwilę przed jego śmiercią z ręki Thubedorfa, który jednym precyzyjnym cięciem pozbawił go głowy. Krasnolud był prawdziwą maszyną do zabijania i dawał temu dowód na każdym kroku. Razem z towarzyszącym mu zwalistym półorkiem Grimbakiem, tworzyli niepokonany duet, powszechnie znany i obawiany w całym Neverwinter.

- Żelazo to najlepsza recepta na wszelkiego rodzaju skurwysyństwo - stwierdził Thubedorf, swym ciężkim skórzanym butem turlając łeb Grega tam i z powrotem, niczym piłkę do gry.
Dla wielu krasnolud był podręcznikowym przykładem psychopaty i być może było w tym wiele prawdy, ale z drugiej strony życie w zrujnowanym Neverwinter nigdy do łatwych nie należało i żeby wybić się z dna rozpaczy trzeba było czerpać pełną garścią z posiadanych talentów, więc trudno było winić wojownika jego pokroju, że urodził się z zamiłowaniem do bitki.
Tak czy owak, Thubedorf był dumny z tego kim jest, a był najemnikiem, którego żywot kręcił się wokół ciężko zarobionego pieniądza, zaś legalność prowadzonych interesów nie miała dla niego większego znaczenia. Trafiając między elitarne szeregi Złamanej Czaszki miał okazję zerwać z szemraną przeszłością i połączyć przyjemne z pożytecznym. Najemna organizacja była bowiem na usługach Lorda Neverembera - władcy miasta, choć nie do końca prawowitego. Zajmowali się wszelkiego rodzaju rządowymi kontraktami, którymi nie mogła lub też nie chciała zająć się straż mintaryjska. Lord Protektor nie przewidział jednak rosnącego konfliktu interesów między tymi dwoma zbrojnymi grupami, bo chociaż Mintaryjczycy mieli uprzywilejowaną pozycję straży miejskiej, to podobnie jak Złamana Czaszka, byli też najemnikami.
Załagodzeniu sporu nie pomagały lokalne grupy oporu, które w rodzącym się konflikcie widziały okazję do obalenia władcy Neverwinter. Wystarczyło tylko podburzyć obie organizacje przeciwko sobie, a później złożyć odpowiednią ofertę jednej z nich i wspólnymi siłami zniszczyć panujący w mieście porządek. Dość oczywistym tu wyborem była najemna kompania Złamanej Czaszki, gdyż nie brała udziału w wyswobadzaniu Neverwinter z rąk potworów i kultystów, którzy zasiedlili miasto po katastrofalnym wybuchu góry Hotenow. Z tego właśnie powodu nie była tak blisko Neverembera jak Mintaryjczycy, ani nie była też w połowie tak majętna.
Główną przeszkodą w realizacji tego planu okazał się sam Khergal Talgast, który był honorowym krasnoludem i daleko mu było do snucia spisków za plecami swego zleceniodawcy. Tym bardziej, że Dagult był hojnym i sprawnym władcą, chociaż miał sporo niewinnej krwi na rękach.

W całym tym chaosie wydarzeń jedno tylko było pewne - przyszłość kryła przed miastem i jego mieszkańcami sporo niewiadomych, ale w jej kształtowaniu ogromną rolę odegrają członkowie najemnej kompanii Złamanej Czaszki.




Strugi lejącego się z niebios deszczu nie były w stanie ugasić pożaru jakim zajęła się karczma ,,Bezimienny Dom”. Zebrani na zewnątrz okazałej budowli najemnicy Złamanej Czaszki planowali swe następne kroki, gdy nagle jeden z nich spostrzegł w oddali zbliżający się regiment straży mintaryjskiej, który niczym fala rzucona przez samego Umberlee zalewał swą dość mało skromną liczbą portowe ulice.

- Zbliżają się kłopoty - odezwał się Verin, przerywając tyradę zmęczonego walką krasnoluda.
- Ilu? Zetrzemy w pył tą nędzną bandę… - odezwał się Grimbak, ale szybko umilkł samemu dostrzegając liczebność nadciągających oddziałów.
- Więcej niż byśmy mogli sobie dać radę - odparł Randal, chociaż w rzeczywistości sam widok kilkudziesięciu świetnie wyszkolonych żołnierzy wspieranych przez magów i kapłanów bitewnych wystarczył by każdy doszedł do tego samego wniosku.
W chwili gdy straż mintaryjska skręciła w główną ulicę jej oddziały rozmyły się niczym krople deszczu na wietrze. Wszystko w porcie niespodziewanie ucichło i nawet mieszkańcy, którzy chwilę wcześniej z zaciekawieniem obserwowali starcie przed karczmą, gdzieś zniknęli.
- Zaklęcie grupowej niewidzialności, a także kilka czarów wygłuszających - stwierdził z przekąsem Marcel.
- Bez wątpienia mają w swych szeregach potężnych magów - dodał Randal, po czym szybko kontynuował nie chcąc tracić czasu na zbędne pogawędki - Nie chciałbym się z nimi mierzyć. Powinniśmy stąd uciekać póki jeszcze nas nie zauważono, ale dokąd skoro jedyne wyjście z portu zostało zablokowane?
- Weźcie ze sobą liny z kotwiczką i dostańcie się na ten mur - Thubedorf wskazał palcem wysoki na kilkadziesiąt metrów mur obronny, na którym kilka minut wcześniej wylądowała skrzydlata Eydis razem z trzymaną w jej objęciach Etsy.
- Oszalałeś. Nie dostaniemy się tam przed strażą mintaryjską! - przerwał mu fechmistrz Verin, któremu podobnie jak reszcie najemników humor raczej nie dopisywał. - Stąd nie ma innego wyjścia…
- Ja was w to wciągnąłem, więc ja was stąd wydostanę - odparł stanowczo krasnolud, po czym ścisnął mocniej topór i spojrzał wymownie na Grimbaka, który w odpowiedzi nieznacznie przytaknął.
- Uciekajcie - Thubedorf zwrócił się do zebranych wokół niego najemników. - Biegnijcie w stronę Rzecznego Kwartału, my zaś zatrzymamy tą plagę skurwysyństwa jak najdłużej się da! Niech was Tymora błogosławi… - z tymi słowami dwaj wojownicy wybiegli na środek ulicy, prosto na spotkanie z nadciągającymi zastępami Mintaryjczyków, którzy niczym stado rozjuszonych byków pędzili w ich kierunku.




Thubedorf wraz z Grimbakiem rozpętali istną burzę ostrzy. Zaklęcia oszałamiające z głośnym rykiem przecinały powietrze nad głowami, rykoszetując i rozbijając się o otaczające port budowle, zasypując walczących poniżej odłamkami cegieł i dachówek. Szczęk oręża niósł się echem ulicami miasta i był tak przytłaczający, że część nieświadomych powodu zamieszania mieszkańców zaczęło czym prędzej pędzić w stronę Zamku Never, w poszukiwaniu schronienia za jego potężnymi murami. Pomimo miażdżącej przewagi liczebnej krasnoludzki topór i ogromna halabarda półorka torowały sobie drogę przez niezliczone szeregi Mintaryjczyków, aż w końcu ci dwaj doświadczeni wojownicy zniknęli z oczu poszukiwaczy przygód, pochłonięci przez kurz, pył i szalejącą wokół nich masę ciał. Trudno było z tej perspektywy przewidzieć ich dalsze losy, ale trzeźwy umysł podpowiadał, że ich dni zostały już policzone.

Zaskoczeni bohaterskim poświęceniem swych towarzyszy, najemnicy nie byli już w stanie nic zrobić by powstrzymać dalszy rozlew krwi. Nie mając innej drogi wyjścia ruszyli we wskazanym przez Thubedorfa kierunku i po kilku minutach dotarli pod wysoki na blisko dwadzieścia metrów mur obronny, który odgradzał port od Czarnegostawu.
Jako pierwszy na szczyt dostał się sam fechmistrz Verin, który dzięki swym nadzwyczajnym umiejętnościom potrafił zręcznie poruszać się po ścianach. Po wejściu na samą górę spostrzegł rozerwane na strzępy ciała trzech wartowników, którzy musieli zginąć z ręki Eydis i jej widmowego “przyjaciela”. Po niej i po Etsy nie było więcej śladów, a to samo w sobie sugerowało, że obie dziewczyny musiały wzbić się w powietrze i poszybować dalej - w stronę Rzecznego Kwartału.

Fechmistrz zamocował liny na blankach i pomógł reszcie drużyny wspiąć się na mury. W dokach wciąż trwała walka, lecz teraz toczyła się w wąskich alejach między budynkami, gdzie osamotnieni wojownicy mogli zredukować znaczenie przewagi liczebnej ich przeciwnika. Sznury przerzucono na drugą stronę muru i zaczęto powoli z niego schodzić. W tym samym momencie głośna eksplozja od strony portu wstrząsnęła ścianami obronnej budowli, niemalże zrzucając na ziemię opuszczających się po linie poszukiwaczy przygód. Wypełniona beczkami łatwopalnego alkoholu karczma eksplodowała na tysiące płonących, drewnianych kawałków, zasypując walczących poniżej deszczem ognia i popiołu.




Poszukiwacze przygód podążali brukowanymi uliczkami Neverwinter z przygnębiającym uczuciem porażki. Dwóch doświadczonych najemników poświęciło się by reszta mogła wykonać powierzone przez Khergala zadanie. Ich trud nie mógł pójść na marne - Thubedorf do samego końca wierzył, że Etsy przyda się drużynie w nadchodzących wydarzeniach. Wypadało więc spełnić ostatnią wolę krasnoluda, tym bardziej, że pokładał w niej spore nadzieje.
Miejsce do którego teraz zmierzali najemnicy nie należało do bezpiecznych, ale przynajmniej tam nie było Mintaryjczyków, a to już było coś. Jedno było pewne - rudowłosa półelfka wyrwana z objęć Grega prędzej czy później będzie musiała zerwać ze swą służalczą przeszłością i stać dojrzałą kobietą, która będzie w stanie zawalczyć o swoje miejsce na tym upadającym świecie. Do tego czasu będzie jedynie kulą u nogi dla reszty poszukiwaczy przygód, a to nie wróżyło nic dobrego ich dalszym losom…

Dzięki tłumom mieszczan na ulicach udało się najemnikom przemknąć przez miasto bez zwracania na siebie niepożądanej uwagi. Po drodze minęli tylko kilku strażników, którzy biegli w stronę portu - wszystko wskazywało na to, że Thubedorf zgodnie ze swoją obietnicą zrobił tam niezły burdel.
Od chwili opuszczenia doków minął kwadrans. Poszukiwacze przygód dotarli do wylotu kanałów w pobliżu niewielkiej przystani towarowej położonej nad bystrą rzeką Never. W okolicy pracowało przy statkach kilku dokerów, jednakże byli zbyt zajęci rozładunkiem by móc w ogóle zwrócić na nich uwagę. Przed najemnikami, w kamiennym murze znajdowały się trzy dość dość wąskie tunele z których nieczystości wypływały do niewielkiego bajora poniżej.




- Naprawdę nie ma innej drogi? - Brzoskwinia pochyliła się nad cuchnącm ściekiem - Kij z tym, że można tu niezłego syfa złapać, ale wystarczy że ktoś zgrzytnie sprzączką od gaci, a przy tym nagromadzeniu siarkowodoru wylecimy w powietrze… Może przejdziemy górą? - zasugerowała, wpychając kota znów za koszulę, bo zaczął wyłazić na wolność.
- Ta droga jest przynajmniej wolna od mintaryjczyków - stwierdził Marcel, aczkolwiek jego mina sugerowała, że i jemu nie uśmiechały się wędrówki kanałami. - Chociaż z drugiej strony kto wie, co się zalęgło tam, w dole. Otyughy, szczury, konsumenci alchemicznych odpadów. Chyba wolę mintaryjczyków.
- Chyba nie boicie się odrobiny brudu? - spytał Randal. - Nie tak znowu dawno temu szliśmy z Verinem podobną drogą. I jakoś żyjemy.
- Przede wszystkim chodzi o to, by się tam dostać po cichu, a nie żeby zrobić awanturę podobną do tej przy karczmie - dodał.
- Brudu nie - Marcel odpowiedział na randalowe pytanie - ale na przykład tężca czy monstrów z czeluści piekielnych już tak.
- Popatrz w lustro, to przestaniesz bać się tych monstrów. - Rzucił Gary. - Ładować się do środka, wszyscy bez marudzenia, jak się dalej porozdzielamy, to całe przedsięwzięcie trafi szlag - dodał, widząc ociąganie Brzoskwini.
Najemniczka spojrzała na mężczyznę ciężkim, naprawdę ciężkim wzrokiem, a potem zeskoczyła z progu w… w.... no w to, co płynęło dołem.
- Pójdę przodem, mam najlepsze patrzałki - stwierdziła, zdejmując broń z ramienia i brnąc w głąb kanału - A wy się jakoś złapcie za rączki parami i ruszamy naprzód, wycieczko…
- Musisz aż tak nas wystawiać? Daj iść przodem komuś, kto tutaj coś widzi - rzucił cicho Szept schodząc do kanału i wysuwając się naprzód.
- To zrób miejsce, bo zaraz wszyscy będą coś widzieć - mruknął wyraźnie niezadowolony Marcel, naciągając rękawiczki na dłonie. Zaklinacz ruszył w ślad za towarzyszami i znalazłszy się na dole, wymamrotał wyuczoną formułę, wykonując oszczędny gest dłonią. Kanał momentalnie wypełniło światło, bijące z czterech kul. Cienie śmigały chaotycznie po ścianach, podczas gdy Marcel próbował ustawić świetliki w wygodnych dla oczu pozycjach.
- A gdzie jest ta ruda wywłoka? - zainteresowała się najemniczka, rozglądając się po drużynie skąpanej w magicznym blasku - Zabawnie by było wysadzić całą karczmę i zarżnąć czterech ludzi… oraz zostawić dwóch naszych tylko po to, żeby nam się na koniec przesyłka zgubiła. Przy okazji, nasza zębata - szczerbata kumpela też gdzieś zniknęła… Ale nie myście sobie, ze jakoś się o nią martwię, czy coś… - zastrzegła szybko
- Baby z wozu… - mruknął Randal z przekąsem. - One są po prostu bardzo mało towarzyskie - powiedział głośniej. - A może nasza przyjaciółka woli zagarnąć dla siebie wszystkie zasługi.
- Kto z was podpalił tę karczmę? - zwrócił się do tych, co w Bezimiennym Domu byli kilka chwil przed pożarem.
- Pożar wybuchł tam, gdzie trzymali Etsy, po tym jak durna ruda wydarła się że ją zarzynają. Najwyraźniej Eydis zapomniała o tym, jak mówiliśmy, że ruda jest warta cokolwiek tylko zakneblowana. To nawet zabawne, jakby siedziała cicho, to wszyscy by żyli, karczma stała a my byśmy byli w komplecie - Szept splunął z niesmakiem na wspomnienie toku wypadków w karczmie. - Nie mam pojęcia która z nich podpaliła budę - dodał dla jasności, jego ciche słowa, mimo sposobu w jaki zawsze mówił, odbijały się lekkim echem w kanale.

Stare, porośnięte grubymi pajęczynami podziemne przejście z pewnością nie było oczyszczane od wielu dekad. Szczury rozmiaru dojrzałego kota leniwie pływały w sadzawkach nieczystości łypiąc ledwie zaciekawionymi spojrzeniami ku intruzom. Niejeden z wędrowców wzdrygnął się, gdy koło jego ud przepłynął masywny gryzoń, jakby obecność ludzi nie wzbudzała w nim lęku. Ciasny tunel ciągnął się kilkadziesiąt metrów do przodu i załamywał się w połowie drogi, tworząc w tym miejscu wielkie bajoro, które trzeba było przepłynąć wpław – ku wyraźnemu niezadowoleniu najemników. Po przebyciu cuchnącej przeszkody wędrowcy spostrzegli, że korytarz w którym się poruszają ostro zakręca w lewo, ledwie kilkanaście metrów dalej. W miejscu tym kanalizacyjne nieczystości spływały dalej w dół, przez małe zakratowane przejście ku podziemnym komnatom. Pocieszającym za to był fakt, że tuż nad spływem kanalizacyjnym znajdował się kamienny chodnik prowadzący dalej w głąb nieprzeniknionych ciemności.

Schodząc na ''suchy ląd'' i podążając wykutym w skale oraz wolnym od nieczystości korytarzem, najemnicy spostrzegli przejście prowadzące do sporych rozmiarów komnaty - komnaty, która okazała się idealnie okrągłą komorą, do której pod lekkim nachyleniem wpadały trzy inne tunele. Na jej dnie znajdowały się kraty przez które wpadały strumienie nieczystości. Wspomniane kraty zostały umieszczone tam by odcedzić większe odpady od tych mniejszych, a że ścieki w Neverwinter rzadko kiedy były doglądane ze względu na czające się w nich niebezpieczeństwa, to dość szybko usypał się tu całkiem spory kopiec nieczystości.
Niewzruszeni tym widokiem - tak bardzo powszechnym w kanałach - najemnicy ruszyli północnym tunelem i po jakimś czasie dotarli do identycznej komory, lecz ta była zdecydowania większa od poprzedniej. Z każdej strony wpadały do niej sporych rozmiarów tunele, wewnątrz których rosły mężczyzna mógł się swobodnie wyprostować. Podobnie jak w poprzedniej podziemnej komnacie - tu też podłoga została zakratowana, a na jej środku uzbierał się wysoki na kilka metrów kopiec gnijących odpadów.

Smród zgnilizny od niego bijący był wręcz niemożliwy do zniesienia i niektórzy najemnicy z trudem powstrzymali się przed zwymiotowaniem. Czym prędzej ominęli kopiec i zaczęli się wspiąć się do jednego z wyżej położonych kanałów, gdy nagle coś niewyobrażalnie ciężkiego wstrząsnęło grubymi ścianami komory. Stos śmieci znajdujący się na samym dnie idealnie okrągłej komnaty poruszył się gwałtowanie i zaraz ponownie znieruchomiał wracając do poprzedniego stanu - z wyjątkiem kilku ogryzionych czaszek, które posypały się w stronę nóg poszukiwaczy przygód.

- Czyżby znowu nasz przyjacielski zjadacz odpadków? - powiedział cicho Randal. - Jeśli to to, o czym myślę, to czeka nas maleńka przygoda.

Spoglądając w dół komory czarodziej spostrzegł wielkie jak piłka golfowa oko wystające spomiędzy stosu śmieci. Przyglądało się intruzom z niepohamowanym głodem.
Wspomniane oko znajdujące się na końcu długiej przypominającej ciało węża macki cofnęło się wgłąb śmieci, które ułamek sekundy później wystrzeliły na kilka metrów w górę zasypując najemników stojących u podestu wielkiego kopca. Na dnie komory znajdował się Otyugh, lecz ten był ogromnych rozmiarów!

Wielka masywna kula z wygłodniałą paszczą po środku i trzema grubymi jak dąb nogami, wystrzeliła swe długie na kilka metrów macki w stronę zaskoczonych poszukiwaczy przygód, którzy mimowolnie cofnęli się pod samą ścianę.

Eydis & Etsy
Eydis dotarła do kanałów kilka minut po tym jak drużyna weszła do środka. Postawiła jeden krok w głąb i z całą pewnością stwierdziła krótkie, zimne
- Nie
Wyszła na zewnątrz i wdrapała się na najwyższy budynek. Były to pozostałości zrujnowanej świątyni.
Na szczycie dała sobie chwilkę dla siebie. Rozejrzała się po okolicy. Po mieście, niegdyś tak wspaniałym, dziś tak zniszczonym. Zamknęła oczy i rozłożyła szeroko ramiona, bezwiednie przesuwając nieprzytomną Etsy tak, że upuszczona pokonała by długą drogę w dół.
Słowa magii popłynęły z jej ust. Mgła zakotłowała się za jej plecami i nagle, w jednej chwili, wzniosła do nieba parę potężnych, na wpół efemerycznych skrzydeł. Skoczyła wprzód i machnęła nimi wzbijając się w górę. Każdy wybiera własną drogę - dla jednych są to kanały i potoki gówna, dla innych nieskrępowany bezmiar przestworzy.

Może ścieki i podziemne korytarze nie były zbyt bezpieczne, ani też miłe i przytulne, ale przestworza, choć podobno były najbezpieczniejszym środkiem lokomocji, też miały swe przykre niespodzianki czyhające na nieostrożnych podróżników.
Przekonała się o tym Eydis, która musiała wznieść się nieco wyżej ponad Neverwinter, aby uniknąć ostrzału z murów oddzielających Czarnystaw od Rzecznego Kwartału. Lecąc w oparach nisko wiszących chmur burzowych wyczuła bardziej swym instynktownym przeczuciem niż czymkolwiek innym zbliżające się niebezpieczeństwo.
Jakiś wielki skrzydlaty kształt przeciął powietrze tuż przed nią i zniknął w gęstej jak mleko chmurze. Przez chwilę zapanowała głucha cisza, którą szybko przerwał głośny ryk pikującej w jej stronę wywerny.

- Ha! - zakrzyknęła Eydis widząc przeciwnika. Czyli może przeleje dziś jakąś krew. Tylko ten nieprzytomny wór w ręku przeszkadzał. Zdawała sobie sprawę, że najpewniej dała by radę uciec przeciwnikowi... ale nie chciała. A może ta mała menda, co gęby na kłódkę trzymać nie umie, obudzi się akurat w odpowiednim momencie?
Przeciwnik był silny. Nie można było go nie doceniać. Dawno nie miała okazji zmierzyć się z czymś tak wielkim. A walka na nieboskłonie… wysoko ponad głowami zwykłych śmiertelników… ze smokiem! Może nie prawdziwym, tym z legend, ale jednak... Przydał by się jakiś bard. Eydis już zdążyła wypracować swoje miejsce w historii, ale epickich opowieści nigdy dość.
- Hej! - ryknęła do Etsy - Zbudź się! Chcę mieć świadka tego zwycięstwa!
Cały czas śledziła wzrokiem kształt w chmurach, wyczekując odpowiedniego momentu. Ryknęła wyzywająco.
- Umysł silniejszy niż stal. Myśl zatrzymująca kły... - wymruczała, a w tych słowach była moc by odeprzeć ataki. Siła by powstrzymać szpony. Wyverna nadlatywała, ale nie wiedziała jednego… tutaj to Eydis ma inicjatywę!

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 22-02-2015 o 14:36.
Warlock jest offline  
Stary 21-03-2015, 15:48   #28
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rzeczny Kwartał, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie


Najemnicy rzucili się do ucieczki, zasypując zaklęciami ścigającego ich Otyugha, choć ten wydawał się nie zwracać uwagi na świetliste pociski rozbijające się o jego masywne cielsko. Tunel, którym biegli powoli zwężał się i w pewnym momencie stał się zbyt mały by zwalisty potwór mógł się przez niego swobodnie przecisnąć, ale nawet to go nie powstrzymało - długie i potężne macki dosłownie rozrywały kanał z taką samą łatwością z jaką dziecko rozdziera kartki papieru.


Stal gięła się i pękała, gdy wielotonowy kolos przedzierał się w stronę uciekających najemników, którzy robili się coraz bardziej niespokojni widząc jak wystrzelone przez nich zaklęcia nie są w stanie wyrządzić realnej krzywdy żywiącej się padliną i odpadkami bestii. Nic co stało na drodze Otyugha nie było w stanie powstrzymać go przed dostaniem się do swych ofiar, nawet stalowe wsporniki podtrzymujące kanały przed zapadnięciem się pękały jak zapałki pod nieokiełznanym gniewem potwora.
Widok najeżonej zębami kuli stalowych mięśni był iście przerażający, ale nawet strach nie był w stanie złamać woli najemników, których doświadczenie w walce z rozmaitym plugastwem tego świata było niezrównane. Cięciwa raz jeszcze zabrzmiała w kanałach i kilka zakończonych zadziorami bełtów dosięgło swego celu. Otyugh zakrztusił się, gdy jeden z wystrzelonych pocisków wpadł do jego rozdziawionej paszczy, zawył jeszcze wścieklej i podwoił swe wysiłki w rozrywaniu kanału, chociaż najemnicy bez większych trudności trzymali go na dystans; wycofując się i po drodze zasypując go tuzinem zaklęć oraz bełtów.

- Czas się odrobinę rozerwać - powiedziała Brzoskwinia z lekkim uśmiechem na twarzy w chwili, gdy sięgała po wiszący u jej boku granat. Podrzuciła w dłoni wypełnioną prochem ceramiczną kulę, aby odpowiednio ocenić jej ciężar. Odpaliła lont, wymierzyła w potwora i cisnęła granatem z całej siły. Ładunek wybuchowy odbił się po drodze kilka raz od ścian tunelu, lecz zamiast wlecieć wprost do paszczy Otyugha, przemknął tuż pod nogami monstrum i wylądował za jego plecami.
- Trzy… dwa… jeden… Kryć się! - krzyknęła kobieta obserwując jak bestia po raz kolejny próbowała nieudolnie wdrapać się do kanału. Potężna eksplozja wstrząsnęła ścianami tunelu i sprawiła, że ogłuszający ryk Otyugha zaczął bardziej przypominać kwiczenie zarzynanej świni. Doświadczona w obsłudze ładunków wybuchowych Brzoskiwnia jeszcze przed rzuceniem wiedziała, że granat przyprawi jej przeciwnikowi sporo bólu, lecz nie wzięła pod uwagę tego, że okrągły korytarz tylko spotęguje siłę eksplozji i wystrzeli przypominającego uzębioną kulę Otyugha w stronę uciekających. Efekt był podobny do wystrzału z broni palnej - ulatniające się gazy wepchnęły potwora to rozrywanego przez niego tunelu i wysłały go wzdłuż kanału po drodze zabierając ze sobą zaskoczonych nagłym obrotem spraw awanturników.




Chwila oszołomienia, nagły ból w głowie i w stawach, a następnie rażący oczy widok rozżarzonej kuli ognia wiszącej wysoko na niebie - tymi słowami można było opisać pierwsze odczucia wystrzelonych w powietrze poszukiwaczy przygód. Najemnicy zaczęli powoli podnosić się z brukowanej ziemi, i gdy otaczający ich pył opadł, ze zdumieniem stwierdzili, że z powrotem znajdują się na powierzchni, ale tym razem w Rzecznym Kwartale, który wyglądał dokładnie tak jak zapamiętali go z opisów - brudny, pełen śmieci i nieczystości, które mieszkańcy wylewali z okien na ulice, no i przede wszystkim kompletnie zrujnowany. Przytłoczeni nędzą tubylcy żyli w walących się ruderach i kamienicach będących spuścizną po niegdyś zamieszkujących te rejony kupcach i rzemieślnikach.
Za plecami oszołomionych poszukiwaczy przygód w ziemi wywalona została dziura o średnicy dobrych kilku metrów. Wokół niej zaczęli się zbierać cywile zwabieni w to miejsce nagłą eksplozją, która zawaliła też kilka okolicznych chat. Część z nich chciała wskoczyć do szczeliny, spróbować swego szczęścia i pobiec kanałami ku dzielnicy Czarnystaw i lepszemu życiu, ale prędko zmienili zdanie, kiedy tylko spostrzegli ogromny mackowaty kształt wylewający się z kanału, wprost na brukowaną ulicę.
Otyugh wściekle zawył, a jego gromki ryk potoczył się echem wąskimi uliczkami Rzecznego Kwartału. Zebrani wokół krateru mieszczanie rzucili się do panicznej ucieczki, gdziekolwiek, byle jak najdalej od krwiożerczej bestii i jej ostrych jak brzytwa zębów. Większości udało się oddalić na bezpieczną odległość, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia - kilku z nich pochwyciły masywne, ale też zdumiewająco zręczne macki i kilka uderzeń serca później znaleźli się w najeżonej zębami paszczy monstrum.




- Podano do stołu - skomentował z niesmakiem Verin, po czym wyciągnął swą wierną katanę i jako pierwszy natarł na potwora. Ostrze zatoczyło szeroki łuk w powietrzu i wbiło się w odsłonięty bok Otyugha zajętego pożeraniem jakiegoś nieszczęśnika. Bestia zawyła z bólu, ale długo nie pozostawała dłużna najemnikowi - jedna z macek zwinęła się i wystrzeliła jak sprężyna w stronę zaskoczonego błyskawicznym kontratakiem Verina. Siła uderzenia odrzuciła go na kilka metrów do tyłu, wbijając w ścianę jednego z otaczających wyrwę budynków. Pozbawiony tchu i z piekącym bólem mięśni całego ciała fechmistrz opadł na ulicę, w duchu ciesząc się, że tego dnia miał na sobie swą magicznie wzmocnioną zbroję, bo przeciwnym razie potwór bez większego trudu rozmazałby go na murze.
Reszta najemników zatrzymała się w połowie drogi widząc z jaką łatwością monstrum ściągnęło z siebie doświadczonego wojownika. Otyugh wypluł na ziemię przeżute zwłoki, które z racji swego rozmiaru musiały należeć do jakiegoś pechowego człowieka, po czym rzucił się na otaczających go poszukiwaczy przygód starając się pochwycić ich swymi długimi na kilka metrów mackami.

W Rzecznym Kwartale rozpętało się istne piekło. Huk zaklęć i eksplozji, okrzyki walczących, szczęk oręża, brzęczenie cięciw oraz ponad wszystko oszałamiający skowyt potwora, który za wszelką cenę pragnął pozbawić życia swych przeciwników przyciągnęły w miejsce pola bitwy tłumy gapiów zbyt ciekawskich by ulec lękom i uciec. Najemnicy zręcznie unikali ataków Otyugha i na każdy cios odpowiadali swoim - niejednokrotnie znacznie bardziej skutecznym. Dla kierującej się czystym instynktem bestii nie liczyło się już jak pokona swych wrogów - zmiażdży, rozerwie, pożre… wszystkie chwyty były dozwolone, tym bardziej, że uzbrojeni po zęby awanturnicy stanowili nie lada wyzwanie.

Jedna z macek pomknęła w stronę Gary’ego, ale ten zdążył w ostatniej chwili odskoczyć w bok i przenosząc ciężar ciała z lewej stopy na prawą wyprowadził kontrcięcie swym ciężkim mieczem oburęcznym, który do połowy zagłębił się w kończynie potwora niemalże odrąbując ją. Bestia natychmiast cofnęła ranną mackę, zaś drugą w odpowiedzi wystrzeliła w stronę skupionego na tkaniu kolejnego zaklęcia Randala, lecz atak ów odparł Verin, który po chwili słabości włączył się do walki i rzucił się na najeżoną zębami kończynę - swą wierną kataną dzielnie bronił maga odparowując liczne ataki. Stojąca niecałe kilka metrów dalej Brzoskwinia zasypywała Otyugha ołowiem i grantami, a w sianiu zniszczenia asekurował ją drużynowy zaklinacz - Marcel, którego potężne czary pokryły pole bitwy deszczem siarki i ognia.
Cios padał za ciosem, potężna bestia powoli zaczęła się chwiać na swych masywnych jak pnie dębu nogach. Krew lała się strumieniami z jej zwalistego cielska, a z każdą sekundą spędzoną na powierzchni na jej skórze pojawiało się coraz więcej paskudnych nacięć. Cuchnący rynsztokiem Otyugh zrozumiał w końcu, że na ulicach Neverwinter sam nie wygra tej walki i zaczął powoli wycofywać się w stronę kanałów. Potężne rozmiary potwora przestały być dla niego atutem, a stały się wręcz słabością, gdyż znacząco ograniczały mu ruchy. Przekonał się o tym po raz ostatni, gdy ogarnięty szałem bitewnym dhampir został uniesiony wysoko w powietrze za pomocą potężnych czarów zaklinacza, by następnie zostać zrzuconym na barki potwora z łaknącym krwi oburęcznym mieczem w dłoni.

Ostrze Gary’ego wypruło flaki Otyugha prosto na bruk. Bestia starała się ściągnąć z siebie przerażającego barbarzyńcę, ale z każdą sekundą słabła coraz bardziej. Zasypywana deszczem magicznych i ognistych pocisków przewróciła się na ziemię, targana przez chwilę kompulsywnymi wstrząsami, by w końcu przestać się ruszać i zamilknąć na zawsze.

Przestworza nad Rzecznym Kwartałem, Neverwinter
6 Tarsakh, 1479 DR
Popołudnie


Trzepot skrzydeł towarzyszący pikującej w dół wyvernie sam w sobie był przerażający, ale największe wrażenie wzbudzał jej mrożący krew w żyłach skowyt, tak głośny i nieludzki, że przeciętny człowiek bez chwili wahania rzuciłby się do ucieczki. Lecz Eydis nie była przeciętną osobą, a niejeden świadek jej niezwykłych mocy powątpiewałby też w jej człowieczeństwo. Zaiste, była potężna i pewna siebie. Obdarzona widmowymi skrzydłami zawisła nieruchomo w powietrzu czekając na spotkanie z bestią. Nie myślała nawet o zejściu jej z drogi, ani tym bardziej o ucieczce - nie, jej konfrontacja ze skrzydlatym gadem miała być godną ballad śpiewanych na królewskich dworach.

Trzymana w objęciach widmowego eidolona Etsy mogła tylko się cieszyć, że w tak decydującym momencie była nieprzytomna.




Wyverna runęła na Eydis, lecz ta w ostatniej chwili odbiła się skrzydłami w bok i wyprowadziła zamaszysty cios pięścią w pokryte łuskami podbrzusze gada. Niewielka dłoń kobiety wydawała się być marną bronią naprzeciw uzbrojonej w twarde jak stal szpony i jadowite zęby wyvernie, lecz w tak drobnej istocie krył się potężny duch, którego mistyczna moc była w stanie skruszyć skały. Niespodziewany kontratak pozbawił potężnego gada tchu i zepchnął go z toru lotu - w stronę otaczających Rzeczny Kwartał murów.
Eydis zanurkowała śladem skrzydlatego potwora. Przebiła się przez nisko wiszącą warstwę chmur burzowych i wylądowała na starej, zrujnowanej wieży rozglądając się dookoła za swym przeciwnikiem, lecz jego nigdzie w pobliżu nie było. Zatrzymała się na szczycie strzelistej strażnicy, w towarzystwie rudowłosa półelfki, która dotychczas przeszkadzała jej w walce. W chwili, gdy położyła na ziemi nieprzytomną Etsy usłyszała trzepot skrzydeł zbliżającej się za plecami wyverny. Błyskawicznie odwróciła się w jej stronę, lecz nie zdążyła uniknąć ataku bestii, która z precyzją sowy pochwyciła ją swymi szponami i uniosła wysoko w powietrze z zamiarem rozszarpania na strzępy.
Długie na kilkadziesiąt centymetrów pazury zacisnęły się na drobnym ciele barbarzyńskiej księżniczki, lecz dzięki potędze widmowego strażnika nie były w stanie wyrządzić jej większej krzywdy. Eydis i eidolon byli jednością, nie mogli egzystować bez siebie, gdyż ich dusze były połączone ze sobą nierozerwalną nicią, lecz pomimo swej znacznej mocy jej protektor nie był w stanie wytrzymać zbyt długo pod wściekłym naporem bestii. Eydis dobrze o tym wiedziała i po raz pierwszy w życiu zaczęła panikować.

Wyverna zaczęła się wzbijać coraz wyżej i z każdą sekundą wieża, wewnątrz której leżała Etsy robiła się coraz mniejsza. Gdy znalazła się na tyle wysoko, że można było stąd ujrzeć skąpaną w blasku zachodzącego słońca panoramę miasta niespodziewanie bestia zmieniła tor lotu - na chwilę zawisła w powietrzu, zgięła się w brzuchu, po czym odbiła się skrzydłami i ogonem w locie nurkującym ku ziemi, z zamiarem roztrzaskania Eydis o lśniące mury Neverwinter.

Krzyki walczącej o życie dziewczyny oraz ogłuszający skowyt wyverny w końcu wybudziły Etsy z letargu. Przez dłuższą chwilę osłupienia rozglądała się po okolicy zastanawiając się jak tu trafiła i co się z nią działo, a widok był jak ze snu - nisko wiszące chmury niczym dywan otaczały białe mury Neverwinter, które w tym miejscu były całkowicie opustoszałe, ale w oddali wciąż widać było otoczoną portem zatokę, gdzie niegdyś codziennie obserwowała statki powoli odpływające ku horyzontowi i nieznanym krainom.
Dopiero wściekły ryk skrzydlatego gada uświadomił jej, że nie jest to sen, a raczej jakiś podły koszmar. Spojrzała w górę i zobaczyła trzymaną w objęciach wyverny Eydis, która leciała na spotkanie z ziemią. Etsy powędrowała wyobraźnią do przodu i szybko uświadomiła sobie co się zaraz stanie ze skrzydlatą kobietą, a później także i z nią jeśli nic nie zrobi.
- Weź się w garść, dziewczyno, weź się w garść… - powiedziała drżącymi dłońmi sięgając po magiczny sztylet, który kiedyś otrzymała od zadurzonego w niej Jasona. Broń charakteryzowała się niezwykłą lekkością i dopasowującą się do dłoni właściciela rękojeścią, która w drobnych rączkach Etsy leżała lepiej niż noże kuchenne Grega. Podobno też miała jeszcze jedną magiczną właściwość - niezwykłą celność, ale tej rudowłosa półelfka nigdy wcześniej nie miała okazji przetestować.
- Skup się na swym celu, tak jak cię... Jason uczył… - niemalże zaszlochała na samą myśl o utraconym dawnym życiu, ale zamiast tego tylko cichutko pisnęła. Przyjrzała się dokładnie przelatującej obok wieży wyvernie oceniając swoje szanse, zrobiła zamach i z całej siły cisnęła magicznym sztyletem, zamykając przy tym oczy jakby bała się efektów swego rzutu.

Eydis szamotała się i krzyczała na całe gardło, przekonana, że zaraz zostanie rozsmarowana na murze obronnym, gdy niespodziewanie trzymającą ją bestia zawyła z bólu i wypuściła ze swych żelaznych objęć. Obdarzona widmowymi skrzydłami dziewczyna czym prędzej oddaliła się od swego przeciwnika dzięki czemu spostrzegła rękojeść sztyletu wystającą z gadziego oka. Szybko zrozumiała, że nadarzyła się odpowiednia okazja, by raz na zawsze skrócić cierpienia skrzydlatemu monstrum.
W chwili, gdy Eydis rzuciła się w pogoń za wyverną w jej dłoniach zmaterializował się miecz oburęczny. Dopadła gadzinę w momencie, gdy ta próbowała się raz jeszcze wzbić w powietrze i kilka razy dźgnęła skrzydła zmuszając ją do zmiany toru lotu. Spadając w dół bestia obróciła się podbrzuszem do Eydis, która tylko na to czekała - wylądowała na wyvernie obejmując ją nogami jak swego kochanka, zrobiła pełen zamach i zatopiła magiczne ostrze w sercu skrzydlatego potwora.

Razem zaczęli opadać w stronę niesławnych ulic Rzecznego Kwartału...


 
Warlock jest offline  
Stary 21-03-2015, 17:15   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Nel, dokąd teraz? - Randal zwrócił się do dziewczynki. Doszedł do wniosku, że dłuższy pobyt w tym akurat miejscu jest rzeczą zgoła zbędną.
- A ja wiem, dokąd wy chcecie isć? - zapytało dziecko już szykując się do wyjścia z kanału..
- Gdzieś, gdzie będzie dach nad głową - odparł mag. - I nie trzeba będzie nikogo przy okazji zabijać. Na razie przynajmniej.
- U nas dorośli nie nocują ale jest kilka karczm - stwierdziła krótko
- Może być i karczma, pod warunkiem, że pójdziesz z nami - odpowiedział. - Mamy coś do załatwienia i potrzebujemy kilku informacji. Takich prawdziwych informacji, a nie wyssanych z palca.
- Ja mam swoje sprawy do załatwienia - Mruknęło dziecko.
- Nie uciekną. A pobyt z nami ci się opłaci. I nie tylko tobie.
- Ale to nie wy, jesteście najważniejsi.. - Westchnęła. - Mogę wskazać wam drogę, ale muszę lecieć dalej
- Ale więksi - uśmiechnął się Randal. - I nie zajmiemy ci zbyt wiele czasu - dodał.
- Właśnie dlatego muszę najpierw zająć się czymś innym . - Stwierdziło dziecko - Jeżeli będziecie potrzebować pomocy ode mnie, zagwiżdżcie dwa razy jak wróbel i przekażcie wiadomość… - stwierdziła. - W centrum rzecznego kwartału znajduje się wieża, a tuż obok, jest karczma, myślę, że to będzie dla was najodpowiedniejsze miejsce. Do zobaczenia - Powiedziała znikając wśród ogólnego zamieszania.
- Nel, możemy jeszcze chwilę porozmawiać? - Randal zwrócił się do dziewczynki, która przybyła na miejsce boju wraz z niespodziewaną odsieczą.
Dziecko już zagwizdało w charakterystyczny sposób i miało zbierać się za swoimi towarzyszami, ale zatrzymało się na chwilę słysząc swoje imię i spojrzało na mężczyznę wyczekująco.
Randal zrobił parę kroków w jej stronę i zatrzymał niedaleko, tak by nie wyglądało na to, że chce ją złapać.
- Jest interes do zrobienia - powiedział cicho. - Niezbyt bezpieczny, a za to dobrze płatny. Byłabyś zainteresowana? A raczej i ty, i twoi przyjaciele?
- To gdzie jest ta gospoda?
- spytał głośniej.
- Opodal wieży - powiedziała. - Omówię propozycję z resztą i zobaczymy - dodała ciszej, po czym zniknęła w tłumie.
W ślad za nią Randal rzucił jeszcze dość głośno kilka wątpliwej jakości komplementów w stylu "Wredny bachor" czy "Małe i paskudne", po czym dołączył do kompanów.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-03-2015, 17:34   #30
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Nagle w ziemię uderzyło martwe cielsko. Grzmot upadku świadczył o jego wielkości. Był to smok. Długi na jakieś dwadzieścia pięć - trzydzieści stóp. Nie minęło kilka sekund gdy wylądowała na nim Eydis, trzymając w ramionach Etsy na wzór rycerza niosącego księżniczkę. Ostatni raz machnęła skrzydłami istoty gdy dotknęła koniuszkiem palców grzbietu wyverny. W jej oczach grzmiał tryumf, ale nie było już (a przynajmniej chwilowo) pogardy. Nie powiedziała słowa. Wystarczył jej fakt, że wszyscy ją widzieli na zmasakrowanych zwłokach smoka. Postawiła Etsy na ziemi. Ta chwiejnym krokiem z gardłem przy suficie zeskoczyła na ziemię i zrobiła paręnaście małych kroków w tył, trzymając swój mały magiczny sztylet z oczyma wielkimi jak księżyce. Marcel z kolei odżył na widok cielska bestii, nabierając koloru na polikach. Zielone oczy zaświeciły się mu jak sroce na widok złota i żwawym krokiem ruszył w stronę Eydis i Etsy.

- Wywerna - stwierdził odkrywczo - ubiłaś wywernę. Na bogów, dlaczego nie wziąłem moich przyrządów!? Taka okazja!

- Z małą pomocą - księżniczka oddała honory Etsy -I tak bym dała radę, ale to nie zmienia faktu, że pomogła. Nie martw się. Zabieram ją ze sobą. Chcę mieć jej czaszkę i skórę jako trofeum.

- Wprawny rzemieślnik byłby wniebowzięty, mogąc pracować z częściami tej bestii - zaklinacz pokiwał głową, słuchając Eydis jednym uchem. - Kły, kości, pazury. Mogłaby być z tego całkiem cenna biżuteria, ludzie lubią takie ekstrawagancje. Mięso też, jakby znaleźć dobrego kucharza. No i jad, nie zapominajmy o jadzie. Ech, gdybym tylko miał narzędzia…

- No to co za problem, zaciągniemy trupa tam gdzie mamy dotrzeć, tam się pewnie coś znajdzie i będziesz mógł sobie podłubać w niej ile wlezie, jak tylko masz na to ochotę. Tylko tak raczej w kilku, albo jakąś dwukółkę się skonfiuskuje. - Rzucił Szept ignorując popisówkę Eydis i podszedł do Otyugha, żeby wyciąć mu największe oko. Wolał też wbić miecz głęboko w mózg kilka razy, z taką bestią wolał mieć absolutną pewność.

Eydis zeskoczyła z truchła. Położyła rękę na złamanym skrzydle smoczydła, a -istota- objęła cielsko i powoli, nieco drżąco, podniosła kilka cali nad ziemię.

- Jeszcze kilka chwil nie potrzeba pomocy. Mogę zabrać dla was to truchło, jeśli bardzo wam zależy - rzuciła z pewnym jadem do Marcela, dając jasno do zrozumienia, że wyczuła jego lekceważenie.

Cofająca się Etsy oddaliła się już na znaczną odległość. Wielka wywerna jak i podobne jej bestie, o których czytała, były zupełnie inne, niż okazało się to w rzeczywistości. Kopniak adrenaliny w przestworzach ocucił wystarczająco, choć nie przywrócił świadomości, jak się tam znalazła. Mina wyglądała jakby najadła się wystarczająco dużo strachu by mieć dość i po prostu obrócić się na pięcie, spokojnie ulotniając się z miejsca, w którym nigdy znaleźć się nie powinna.

- Hej, hej, piękna. Nie tak szybko - Brzoskwinia skończyła otrzepywać rękaw munduru z pyłu i brudu i pokiwała na Etsy palcem - Mamy sobie do pogadania, więc nie mykaj mi tutaj. Zresztą, ta dzielnica podobno jest fatalna dla zdrowia i cnoty młodych dam… - dodała, wskazując brodą tłum gapiów, niekoniecznie wyglądających po dżentelmeńsku. Taki słowny komentarz był niestety nie wystarczający dla zdeterminowanej półelfki. Zamiast się posłuchać delikatnie przyśpieszyła swoją ucieczkę.

- [i]Stój, niewdzięczna szczerzujo! - krzyknęła rozzłoszczona najemniczka i rzuciła się od razu biegiem, usiłując dopaść oddalającą się rudowłosą.

To już poskutkowało. Dziewczyna stanęła jeżąc się zauważalnie. Usilne prośby i myśli nie sprawiły, że rozpłynęła się w powietrzu. Na złość stała ściskając oburącz rękojeść. Nie ruszała się mając też nadzieję, że w ten sposób nie rozzłości kolejnych osób.

- Rzuć to gówno - kobieta zmrużyła nieprzyjemnie oczy. Jej dłonie pozostały puste, ale prawą przesunęła lekko nad wystającą zza pasa rękojeści rapiera pełnym sugestii gestem - Coś ci wytłumaczę, moja rudziutka koleżanko. Twoje chude półelfie dupsko należy teraz do Kompani. Kolektywnie, bo wszyscy cię wyciągaliśmy z tego burdla. I albo oddam Cię tylko i wyłącznie w łapy Thuberdorfa i Grimbaka, albo zapomnij o samotnych wycieczkach. Pojęłaś? - rzuciła krótko.

Dziewczyna bardzo niechętnie rozluźniła zacisk dłoni, jakby nie chcąc uszkodzić ostrza poprzez jego wypuszczenie na twardy grunt. Pod naporem nie miała wyboru i w końcu przedmiot zsunął się z jej fartucha i upadł pod nogami. Wolne dłonie zamknęły się obronnie i przywarły do tułowia.

- Komuś się tu należą klapsy. Albo wyjaśnienia - najemniczka podparła się pod boki i uśmiechnęła się szeroko - Nie dąsaj się, Etsy. Bo to ty, prawda? - przekrzywiła głowę, przyglądając się dziewczynie uważniej - Wyciągnęliśmy Cię z podpuszczenia takich dwóch idiotów, których pewnie znasz: małego z brodą i dużego zielonego. Przy okazji mhmm… ostatecznie rozwiązując problem twojego zamieszkania i pracy. Same plusy, nie musisz więcej martwić się o czynsz… niestety przy okazji zostałaś zbiegłą niewolnicą ze współudziałem w morderstwie, więc lepiej się nie ruszaj daleko bez dobrej obstawy. Czyli nas. A skoro o tym mowa… - podeszła do dziewczyny i delikatnie popchnęła ją w kierunku reszty - To mam nadzieję że błyśniesz i nauczysz mnie tych kilku sztuczek, którymi namotałaś w głowie i serduszku biednego Thubcia… nie mógł usiedzieć nawet na wspomnienie o Tobie! - uśmiechnęła się przyjaźnie i z łobuzerskim błyskiem woku.

W głowie Etsy odezwał się głos Eydis.

~Ty wiesz w ogóle o kim mowa? Znasz tych ludzi albo Thubedorfa czy Grimbaka? Nie odzywaj się na głos. Nie daj im poznać, że do ciebie mówię. Jeśli zostałam wmanipulowana w porwanie to zaraz naprawię błąd, a później rozszarpię ich na strzępy. Więc zastanów się dobrze nim odpowiesz.

Rudowłosa nie czułą się komfortowo albo w zastanym towarzystwie albo w zastałej sytuacji. Była widocznie zmęczona i nastraszona. Wolne dłonie zarysowywały ciemne obręcze wokół nadgarstków. Usta były lekko spierzchnięte a twarz niezbyt wyraźna. Natomiast na własne imię zareagowała prawie natychmiast. Wzrok utkwiła w łysej najemniczce. Wyglądała nawet jakby słuchała, choć pod wpływem mieszanki zdezorientowania i strachu nie było to do końca pewne. Po jakieś chwili jej skupienie gdzieś rozeszło się, by wrócić z powrotem.

- S~Słuch~am…? - odezwała się niepewnie cienkim głosikiem.

- No wiesz... Sposób, jak skutecznie podrywać krasnoludów - kobieta pochyliła się nad rudą, ściszając głos - Próbuję od lat znaleźć jakiś pewny sposób i dupa blada. Klops. Porażka. A Tobie się udało. To chyba się podzielisz, prawda? - spojrzała w oczy półelfki - Bo inaczej będziesz miała we mnie śmiertelną rywalkę! - zastrzegła od razu bardzo poważnym tonem, wciąż ciągnąc dziewczynę w kierunku zwłok dwóch monstrów i jak najbardziej żywej reszty grupy.

- Nikomu nic nie zrobiłam - zaczęła się tłumaczyć nie walcząc z podprowadzaniem. - I znikąd nie uciekłam. Mieliście się do mnie nie zbliżać… Coście narobili…?

- Ej. Skup się. Krasnoludy! - syknęła Brzoskiwnia, niezadowolona, bo już doszły do reszty - Jeszcze pogadamy, nie odpuszczę ci tak łatwo - dodala szeptem, a głośno powiedziała - Randala chyba znasz, prawda? On chyba najjaśniej Ci wszystko powykłada. Randal? - zawołała maga - Czyń honory, bo nasz łup wygląda na lekko otumaniony. Nie dostałaś czasem w głowę od tej zębatej poczwary?

- Och, Etsy zawsze była nieco oporna w zawieraniu znajomości - powiedział Randal - ale skleroza zazwyczaj jej nie dolegała. Może tym razem zaszkodziło jej towarzystwo, w jakim przebywała.

- Dzień dobry, moja droga. Czyżby przeszkadzało ci nasze towarzystwo?

- Coście znowu zrobili? - powtórzyła krótko widocznie potrzebując streszczenia zdarzeń w których brała dość bierny udział.

- Uratowali przed sprzedażą do burdelu - Odparł krótko Gary czyszcząc miecz po upewnieniu się, że Otyugh będzie grzecznym, martwym ścierwem.

- Szept trafił w punkt. Reszta to tylko szczegóły techniczne. W każdym razie jesteś wolna, ten obleśny staruch nie żyje, a nędzna buda w której Cię trzymali, spłonęła. Masz teraz czystą kartę! Czy to nie wspaniałe? - kobieta walnęła półelfkę przyjacielskim gestem otwartej dłoni w plecy - Uśmiechnij się i uszy do góry, teraz możesz zacząć z nami nowe, wspaniałe życie najemnika!

Dziewczyna stała z wielkimi oczyma z trudnością mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
- Weszliście w moje życie, zamordowaliście nie wiadomo ilu ludzi, zamordowaliście Grega... Spaliliście mój dom i wszystko, co miałam... Tylko dla tego, ze jeden brodacz w swoich urojeniach nie mógł się pogodzić z tym, że byłam dla niego tylko służką...? - mówiła nerwowo, niezwykle emocjonalnie i z łamliwym głosem. Będąc świadoma gapiów nie podnosiła też głosu, lub też nie była w stanie tego zrobić. - Nazywacie to ratunkiem...? Jesteście dumni ze swoich osiągnięć...? Od czego chcieliście mnie uratować...? Uratować od kogo? Od człowieka, który za dach nad głową, własne ciepłe łóżko i wyżywienie oczekiwał pomocy w prowadzeniu karczmy? Który był zmuszony podnieść rękę, bo któraś z nas niewdzięcznie się obijała? Czy ktokolwiek zapytał mnie o zdanie? Czy ktokolwiek zapytał mnie, czy było mi z tym źle? Czy działa mi się jakaś krzywda? Czy chcę jakiegokolwiek *ratunku*? - przerwała na chwilę by nabrać tchu - To, co zrobiliście nie było żadnym wybawieniem. Uwierzyliście w majaki pijaka, któremu podobnych były setki, a sami jesteście mordercami, których jeszcze nie doścignęło prawo - zakończyła rozpaczliwie, wzrokiem sieroty, której znany świat w jednej chwili skurczył się do łach, jakie miała na sobie. Etsy stała w miejscu. Nie miała nawet gdzie pójść. Wcześniejsze próby ulotnienia się całkowicie straciły jakikolwiek sens.

- Tragiczna historia. I co z tego? - podsumowała te wilgotne od łez wynurzenia Brzoskiwnia - Taki jest świat, przypadkowa reja spada każdemu na głowę i trzeba sobie z tym jakoś radzić, a nie się mazać. Kobieto, spójrz na to z dobrej strony - czeka cię wieeeelka przygoda! - mrugnęła okiem - A tak w ogóle, to może ruszymy tyłki do harfiarzy? Fajnie się gada, ale wolę bardziej ustronne miejsca niż środek placu z dzikim tłumem i dwoma trupami… A ty - wycelowała palec w Etsy - Nie kombinuj. Albo przywykniesz, albo nie mrugnę okiem, kiedy trzeba będzie Cię spuścić za rufą…

- Ja cię, Etsy, nie rozumiem - zabrał głos Marcel, pochylony nad ciałem wywerny. - Płaczesz za kimś, kto chciał cię sprzedać do burdelu albo bogowie wiedzą gdzie. Byłaś dla niego towarem, był gotów oddać ciebie za wór złota. Po mojemu to dostał to, na co zasłużył. Uszy do góry, teraz może być tylko lepiej.

- Najwyraźniej to było jej marzenie i dziewczyna nawet nie rozumie, że w karczmie ktokolwiek zginął tylko dlatego, że darła mordę. Co, aż tak ci się spieszy do bycia żywym towarem znowu? Widziałem już ludzi z tak silną wolą jak twoja, doskonale sprawowali się jako bydło - Dhampir podrapał się po kle. - Koniec tego dobrego, niektórzy tu mają rację, trzeba się stąd zwijać. Ktoś zna drogę? - Gary złapał truchło za jedną z łap i wskazał reszcie, by też się złapali.

- Ja - zaklinacz wyprostował się i uniósł dłoń. - Mniej więcej wiem, gdzie mają swoją siedzibę.

- No to długa - najemnicza chwyciła lekko, ale pewnie ramię półelfki i kiwnęła na Marcela - Prowadź, kapitanie!

- Puszczaj mnie, nigdzie z wami nie idę! - odezwała się starając się wyplątać z uścisku.

- Etsy - zaczęła Eydis - Ja zabiłam tylko wyvernę, więc ewentualne pretensje to nie do mnie. To ja cię wyciągnęłam. Gdy przyszłam po ciebie byłaś związana, powieszona pod sufitem jak tusza bydlęcia i zostawiona tak długo aż zasłabłaś i zasnęłaś w tak parszywej pozycji. Pół klęcząc, pół leżąc. Jak to skomentujesz? Bo to się kłóci z wizją dobrodusznego karczmarza.

Zaczepiona rudowłosa przestała się wyrywać. Prowadzona za ramię tylko obróciła głowę z wyrzutem. Kompletne olanie jej osoby jak i tego, co powiedziała w połączeniu z odbieraniem całej sytuacji jako błachą zdrażniło ją.

- Nie zrobiłby tego! - odszczekała siląc się jeszcze na dodatkowy komentarz, przy którym albo się zawahała, albo powstrzymała, albo go po prostu nie było. Jej uwagę przykuło nazwanie monstra z którym walczyła - Wy~… Wywerna? To była wywerna? - wróciła do pierwszego tematu, gdy drugi uznała za zakończony - Czy ty masz pojęcie co narobiłaś?! - zarzuciła łącząc dopiero wiedzę o skrzydlatych smokach z faktycznym zobaczeniem ich na własne oczy - Czy nie zastanawiało cię, że takie coś lata nad Neverwinter? To nie jest dziczyzna a ty właśnie zabiłaś maskotkę Neverembera! Czy wy w ogóle kiedykolwiek używaliście myślenia?! - opieprzała grupę najemników, która prowadziła ją do jakiegoś nieznanego miejsca. - A to truchło? Co to jest? Otyugh?! Ile ich zabiliście?!

- A ile trucheł widzisz? - Marcel spojrzał na rudowłosą z ukosa. - Jedno truchło, czyli jeden otyugh mniej pod miastem.

- Banda kretynów! Po cholerę tam właziliście?! Nie zastanawiało was, czemu wejścia do kanałów pilnuje straż? Przecież każdy dzieciak wie, co może go spotkać jak się tam przekradnie! Masz pojęcie ile kosztuje taki Otyugh? Całe miasto było stać tylko na dwie sztuki by nie utonąć w chlewie a wy właśnie jednego z nich zabiliście! Banda skończonych bezmyślnych kretynów! Co jeszcze dziś zamordujecie, co?!

- Rudą półelfkę - zaklinacz uśmiechnął się słodko - ale tylko jeśli nie przestanie histeryzować.

- Po co od razu mordować… - powiedziała łagodnie najemniczka - Utniemy po prostu język - w jej dłoni niespodziewanie pojawił się sztylet, a oczy nabrały ostrego wyrazu - Jeszcze jedno słowo, panienko, a nie będziesz musiała więcej martwić się, że powiesz coś w nie w porę - wyciągnęła dłoń i powolnym, pieszczotliwym gestem przejechała po ustach i szyli półelfki, zbliżając nóż do jej twarzy - No, proszę. Zrób mi tą przyjemność, piękna…

Etsy zadrżała zamykając jadaczkę. Wzrok uciekł w bok, by przez przypadek nie ściągnąć na siebie gróźb. Cokolwiek nie układała sobie w głowie - poskutkowało a najemniczka miała cichego jak mysz pod miotłą zakładnika.

Przemierzających miasto poszukiwaczy przygód znienacka otoczyły tłumy biednych mieszczan. Zaintrygowani uzbrojoną grupą kobiet i mężczyzn, którzy jednego dnia pokonali dwie potężne bestie, wyciągali dłonie w ich stronę, skutecznie utrudniając podróż najemnikom.

“Musicie być bohaterami z opowieści wujka Tobiasza!”
“Przyszliście nas uratować przed strażą i orkami?”
“Jesteście prawdziwi? Czy mogę was dotknąć?”


Dało się usłyszeć wśród potoku słów.

- To ona - Randal, któremu sława i zainteresowanie potrzebne było jak dziura w moście, wskazał na Eydis. - To ona jest tą bohaterką.

Na słowa Randala tłum zareagował wyjątkowo żywiołowo i w przeciągu kilku sekund otoczyli poirytowaną tym faktem Eydis, skutecznie przeszkodzając jej w dalszej wędrówce. Reszcie drużyny udało się wydostać na zewnątrz i szybkim biegiem ruszyli w stronę “Upadłej Wieży”.

- Ofiary z krwi i dziewic w ramach podziękowań, przyjmuję co drugi dzień - Rzucił cicho na odchodne Szept, ale wątpił by go ktokolwiek usłyszał.


 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172