Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2015, 04:39   #31
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Upadła Wieża



Upadła Wieża to znana w okolicy karczma należąca do organizacji Harfiarzy. Jest to dwupiętrowy budynek w całości wykonany z wysokiej jakości drewna, który w porównaniu z innymi otaczającymi go ruderami aż razi swym przepychem. Zwłaszcza jeśli mowa o wnętrzu, bo nie uświadczysz tu snopów siana zamiast krzeseł i pustych beczek po ogórkach w roli stolików. W okolicy mawia się, że karczma ta powinna być wzorem do naśladowania i trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić.

Grube frontowe drzwi otwierają się do wielkiej sali zastawionej stolikami i krzesłami będących dziełem lokalnego stolarza słynącego z niezwykłej precyzji oraz oryginalnych dzieł. Z sufitu zwisa żyrandol wykonany z kości słoniowej i srebra, który lśni dziesiątkami małych szkarłatnych płomieni. Przywódcą Harfiarzy i właścicielem tego robiącego wrażenie miejsca jest elf Theadalas Moonrage, który zagarnął lokal po upadku rodu De’Mortis.

Niewiele osób o tym wie, ale wplątane w ściany zaklęcia skutecznie chronią drewno przed pożarem, zaś prawie cały budynek - tak z zewnątrz, jak i wewnątrz - jest doskonale zaprojektowaną iluzją, gdyż w rzeczywistości cała karczma wygląda *odrobinę* inaczej.

Upadła Wieża zawdzięcza swą nazwę wysokiej na kilkadziesiąt metrów wieży (niegdyś należącej do parającego się magią rodu De`Mortis), która obecnie leży w ruinach na tyłach przybytku.




Randal nie zamierzał poświęcić całego dnia na podziwianie okolic karczmy, tudzież samego budynku. Pchnął drzwi, które otworzyły się niemal na oścież. Uprzejmym gestem zaprosił Brzoskwinię i Etsy do ruszenia przodem.
Najemniczka uśmiechnęła się i popchnęła półelfkę przed sobą, manewrując w kierunku stolików pod ścianą. - Pogadajcie z karczmarzem, czy z kim tam musicie, a ja utnę sobie pogawędkę z naszą rudą przyjaciółką - powiedziała, podsuwając Etsy krzesło i “delikatnie” naciskając ją na ramiona, by usiadła. - Jak będą jakieś problemy, daj znać - rzuciła jeszcze do Randala i gestem zawołała jakąś obsługę.
Randal skinął głową.
- Zamów dla mnie coś do zjedzenia - poprosił, po czym ruszył w stronę kontuaru, za którym stał pewien dziko wyglądający elf.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 23-03-2015, 17:59   #32
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Za barem

- Dzień dobry - powiedział mag. - Chciałbym porozmawiać z Theadalasem Naerdaer.
- Kłaniam się - odparł karczmarz, którego szlachetne rysy twarzy zdradzały elfickie korzenie. - Wyście od Khergala? - zapytał, choć znał odpowiedź.
- Zgadza się. Jestem Randal, a tam - skinął głową w stronę stolika - część naszej grupki.
Theadalas wyciągnął spod lady butelkę ognistego brandy i dwa kryształowe kieliszki - jeden wręczył stojącemu przed nim czarodziejowi.
- Spodziewałem się was wcześniej, miało też być was nieco więcej - powiedział nalewając do kieliszków.
- Moi agenci poinformowali mnie o wydarzeniach w dokach. Nie wiem, czy was to interesuje, ale Thubedorf i Grimbak wciąż żyją, ale wzięli ich do lochów. Khergal jest wściekły - elf zaśmiał się.
Randal skrzywił się.
- Miałem nadzieję, że uciekną jakoś po tym, jak ta cholerna gospoda wyleciała w powietrze. No cóż... A Khergal pewnie znów wyrwie sobie garść włosów.
- Zbyt wiele zaklęć latało w powietrzu. W końcu jedno z nich położyło na ziemię wojowników, a kapłani przynależący do straży mintaryjskiej upewnili się, że nie wyzioną ducha przed przesłuchaniem ich - elf sięgnął po kieliszek i wzniósł go w stronę ust, ale nie upił czekając za Randalem - Khergalem się nie przejmujcie. Macie teraz o wiele ważniejsze problemy na głowie.
- Głupio zrobili, atakując, ale chcieli umożliwić nam ucieczkę. - Randal powtórzył gest elfa.
- Znam ich. To świetni wojownicy, jedni z najlepszych w Neverwinter. Talgast będzie się o nich bił, zapewne, więc pewnie wyjdą z tego cało. - Elf spojrzał na siedzących w kącie najemników, po czym kontynuował - Nie wypada nam tak pić za plecami twoich towarzyszy, Randalu. Chodźmy do nich, mam dla was kilka informacji i rozkazów do przekazania.
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 20-06-2015 o 02:22.
Kerm jest offline  
Stary 30-03-2015, 19:47   #33
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Randal i Theadalas ruszyli w stronę okrągłego stolika, gdzie siedziała reszta najemników. W karczmie poza nimi nie było nikogo innego - nie licząc młodej dziewczyny, która od niedawna była tu kelnerką. Po pewnym czasie przyniosła zamówiony alkohol i napoje, a po tym udała się do kuchni by przyrządzić obiad zmęczonym podróżą najemnikom.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/cb/a6/49/cba6491f79396d22ca43910c3d05972f.jpg[/media]

- Jestem Theadalas Moonrage, przyjaciel Khergala i wszystko wskazuje też na to, że jestem waszym nowym przełożonym - powiedział elf, gdy siadał do stołu.
- Połowa z was wpadła w kłopoty z władzami miasta jeszcze przed otrzymaniem rozkazów od Talgasta, a druga połowa wpieprzyła się w to samo bagno w ciągu godziny od opuszczenia siedziby Złamanej Czaszki. Wszyscy tkwicie w tym gównie po dziurki w nosie i mówię to dlatego byście zrozumieli powagę sytuacji - Theadalas sięgnął po swój kieliszek i wziął kolejny łyk na zwilżenie gardła.

- Rzeczny Kwartał rządzi się własnymi prawami - powiedział po dłuższej chwili ciszy. - Nie ma tu straży mintaryjskiej, ale są rzesze rzezimieszków i kieszonkowców, którzy dla garści złota wyprują wam flaki. Są tu też Synowie Alagondara, którzy uczynią wam to samo, a nawet gorzej, jeśli usłyszą z waszych ust słowa pochwały w stronę władz miasta, ale to akurat w waszym przypadku raczej mało prawdopodobne - uśmiechnął się, rozbawiony całą sytuacją.
- Na najdalej położonym na wschód odcinku miasta znajduje się siedziba klanu Wiele-Strzał. Mógłbym was prosić abyście trzymali się jak najdalej od nich, ale mając w ręku list z rozkazami Khergala Talgasta i informacje od moich agentów, będzie to raczej niemożliwe.
- Cóż nas zatem czeka za zadanie? - spytał Randal. - Prócz próby zdobycia głowy tego jednorękiego bandyty?
- Ten jednoręki bandyta jest wciąż waszym celem. Takie są rozkazy, ale powód jest nieco inny.

Theadalas zamyślił się przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.
- Dagult Neverember dąży do inwazji na Rzeczny Kwartał, ale zanim to nastąpi będzie musiał znacząco osłabić pozycję klanu Wiele-Strzał, a także Synów Alagondara. Wszystko wskazuje na to, że będzie chciał was wykorzystać w tej politycznej zagrywce. Khergal mu w tym pomoże, bo nie ma innego wyboru - w końcu chodzi tu o wasze tyłki. W tym wszystkim, w całej tej - wybaczcie mi za słowa - popieprzonej sytuacji najzabawniejsze są wieści od moich agentów. Wygląda na to, że asasyn, którego od tak dawna poszukujecie znalazł schronienie u Vansiego - elf spojrzał po otaczających go twarzach, ale widząc brak reakcji z ich strony szybko sprostował:
- Vansi to przywódca klanu Wiele-Strzał. Kryje asasyna i wszystko wskazuje na to, że to on był jego zleceniodawcą. Z początku byłem przekonany, że to Alagondarczycy są zamieszani w całą tą sprawę z morderstwami, ale teraz wiem, że to orkowie wzniecają niepokoje po drugiej stronie muru. Nie wiem jaki mają w tym cel, nie pytajcie mnie o to, nie znam się na polityce.
- Chcą podkopać pozycję Dagulta. Tak przynajmniej mówił Khergal - wyjaśnił Randal. - Co na tym zyskają? Nie jestem pewien, ale zapewne upadek Dagulta dałby im poczucie bezpieczeństwa.

Marcel wzdrygnął się po raz drugi. Za pierwszym razem zrobił to na dźwięk słowa “polityka”, za drugim natomiast - na myśl bycia częścią politycznych machinacji. Masując skronie przysłuchiwał się uważnie wymianie zdań Randala z Theadalasem.

- Reasumując... Chcecie skrócić o głowę kogoś, kto ma protekcję Wielu-Strzał, para się zabijaniem dla pieniędzy i jest wytrenowany do bycia nieuchwytnym? - spytał by mieć jasność.
- Zapomniałeś dodać, że to wszystko, zanim zdecydują się powiesić naszych dwóch pomysłodawców ratowania tej rudowłosej idiotki. Tak, za to nam płacą, chyba że jeszcze coś przeoczyłem. - Mruknął Szept przeciągając się mocno. To nie była jego pora dnia.
- A im więcej zrobimy w sprawie tego, żeby Lord mógł przełknąć tą dzielnicę gładko jak ostrygę na deser, tym więcej jego władczej miłości na nas skapnie - Brzoskwinia wsadziła palec do szklanki, zamieszała, wyjęła i polizała, a potem popatrzyła się na napój z dziwnym wyrazem twarzy - Co sądzą o tym synalki i klan, to wiemy. A jaki Ty masz w tym interes, mój brodaty kolego i reszta twoich muzykalnych przyjaciół? - spytała elfa z ciekawością.
- Ta ostryga stanie mu w gardle - mruknął Marcel - Albo dostanie od niej sraczki.
- O, to, to! - najemniczka pokiwała głową - Ale zanim powiem, co mi na sercu leży, to chciałabym wiedzieć, co w tym wszystkim robią Harfiarze - zwróciła się do Thedalasa
- *MY*, Harfiarze, nie interesujemy się jakimś zamaskowanym nożownikiem. Spoglądamy na wydarzenia w Neverwinter ze znacznie szerszej perspektywy. Nie trzymamy niczyjej strony, nawet władz miasta, tym bardziej, że daleko im do praworządności - Theadalas raz jeszcze napełnił swój kieliszek. Nie trudno było się domyślić, że elf przepada za ognistą brandy i pije, gdy tylko nadarzy mu się taka okazja.
- Też chcecie? - zapytał, gdy zauważył, że wszyscy przyglądają mu się uważnie.
- Jasne - kobieta podsunęła kubek - Zastanawia mnie jednak, czemu chcecie iść na pasku lorda. Zabójca to jedno… ale taka dzielnica jak ta jest potrzebna dla zdrowia miasta. Na przykład dla takich łobuzów jak my - zaśmiała się - Całe Never pod panowaniem jednej osoby i z mintryjczykami na każdym rogu? Nah, nie uśmiecha mi się to. Mam lepszą propozycję, skoro Harfa chce pozostać neutralna.

Theadalas nalał dziewczynie do kubka.

- Ta dzielnica to ruina, ale jej mieszkańcy nie mają innego wyboru, bo co im zostało? Uciekną za mury, gdzie grasują bestie? Tutaj przynajmniej mają nadzieję, że uda im się dostać do Czarnegostawu… - elf westchnął gorzko - ...moi ludzie pomagają innym jak najlepiej potrafią, ale nie jesteśmy organizacją charytatywną. Mamy ważniejsze cele i staramy się je realizować dla dobra ogółu. Zresztą, po całej tej magicznej katastrofie, której zapewne nie miałaś okazji widzieć praktycznie nie mamy żadnego kontaktu z centralą. Nie wiemy gdzie się podziewa Elminster, ale staramy się monitorować sytuacje w mieście i czekamy na dalsze rozkazy, które mogą już nigdy nie nadejść.

Chwilę później do stołu kelnerka przyniosła zamówione wcześniej dania.

- To idealnie! - Brzoskwinia klasnęła w dłonie i pochyliła się naprzód - Nadzieja to ciekawa rzecz. Czasem rodzi się tylko z obietnicy. Potwory da się ubić. Zabójców wytropić. Gangi zastraszyć albo zrekrutować. Do cholery, jesteśmy najemnikami ze Złamanej Czaszki! Najlepszymi specjalistami do spraw robienia krzywdy bliźnim, jakich można znaleźć w tym zapchlonym mieście! Jest nas cała drużyna... z taką siłą można zawalczyć o całe Never, a co dopiero o jedną dzielnicę. Skoro jesteśmy i tak tu uziemieni, to co powiesz na mały układ? Uporządkujemy tu nieco spraw. To będzie znów przyjemne miejsce. Jedyne co nam się przyda, to nieco dyskretnego wsparcia i pokazanie palcem co, kogo i jak potrącić. Więc…? To jasny układ, w którym każdy wygrywa - zakończyła.
- Oraz pomoc w przypadku, gdyby ktoś chciał potrącić nas - dodał Marcel, podsuwając elfowi kubek.

Theadalas zamyślił się na chwilę, po czym odparł z lekkim uśmiechem na twarzy:
- Nie wiem co knujecie, ale oferta brzmi ciekawie. Macie moje pełne poparcie - powiedział wznosząc kieliszek brandy do góry. - Wasze zdrowie - wypił.
- Ja nie knuję - odparł zaklinacz z udawanym oburzeniem. - Jestem uczciwym i szczerym człowiekiem. Co innego ona - wskazał Brzoskwinię i upił łyk alkoholu z uśmiechem na twarzy.
- To miło że mamy czyjeś poparcie w dzielnicy, gdzie panuje prawo dżungli. Czym się ono przejawia? - Zagadnął Gary.
- Prawo dżungli zwykle objawia się tym - powiedział Randal - Że silniejszy zjada słabszego. A w tym przypadku zapewne polega na tym, że nikogo nie obowiązują żadne prawa i możesz liczyć tylko na siebie i swoich kompanów. Nikt inny nawet palcem nie kiwnie, gdy wpakujesz się w kłopoty.
- Myślę, że Garemu chodziło o to, czym się przejawia owo wsparcie - uściśliła Brzoskiwnia. - To akurat dobre pytanie. Będziemy potrzebowali na początek jakiegoś zakwaterowania i listu żelaznego który można pokazać odpowiednim ludziom - wyliczyła. - W zamian za to sprzątniemy zabójcę. A potem pogadamy co jest dalej do zrobienia… i co za to chcemy. Nie bądźmy na początek zbyt chciwi. - rozejrzała się po drużynie. - A. I jeszcze jedno. Nie przyjąłbyś do pracy jeszcze jednej kelnerki? Miła, ładna, doświadczona, sika do kuwety - wyszczerzyła zęby do elfa, poklepując Etsy po ramieniu.
- Tych odpowiednich ludzi zapewne nie będzie zbyt wielu - odparł Randal. - Ale parę adresów i nazwisk faktycznie może się przydać.
- Sprzęt alchemiczny też - dodał Marcel, wyciągając kubek po dolewkę brandy. - Nie będziemy też protestować, jeśli zechcecie podzielić się swoimi zapasami. Sprzątanie Kwartału to nie przechadzka po Enklawie. Bardzo kontuzyjne zajęcie.
- Zakwaterowanie, sprzęt alchemiczny, a nawet spotkanie z twoim rodzeństwem, Marcelu, jestem w stanie wam zagwarantować - odparł elf nalewając zaklinaczowi brandy do kubka. - A jeśli chodzi o odpowiednie papiery to będziecie musieli o to poprosić waszą koleżankę. Zna się jak mało kto na tym fachu, prawda Etsy?
- Nie wiem, o czym mówisz - odburknęła obrażona i zła na wszystkich rudowłosa - Za takie rzeczy przecież można trafić za kratki, a ja jestem tylko “kelnerką” “idiotką” - zakończyła splatając ręce i patrząc się w drugą stronę.
- A więc żyją i mają się dobrze. - Marcelowi na wspomnienie rodzeństwa uśmiech rozkwitł na twarzy, chociaż z drugiej strony mogła to być reakcja na naczynie pełne trunku. - Cieszy mnie możliwość spotkania, zwłaszcza że od dłuższego czasu nie odpowiadali na moje wiadomości.
- “Idiotką”? Tak, pewnie. Bujać to my... Ale jako kelnerka mogłabyś się tu przydać, a nie być rudym darmozjadem - rzuciła Brzoskwinia do Etsy, a na słowa Marcela ożywiła się wyraźnie - Sprzęt to nawet jakiś mam. Skromny, bo skromny, ale na początek się nada - zaproponowała - Miło wiedzieć, że ktoś też para się szlachetną sztuką alkemi. Nawet jeśli jest to mag. To - zwróciła się do Harfiarza - Jeśli, powiedzmy, chciałabym się spotkać z pewnym nieuchwytnym zabójcą w celu wymiany uprzejmości, to gdzie powinna zacząć pytać?
- Myślę, że najlepszym miejscem do pozyskania informacji na temat wszystkiego co się dzieje w obrębie tej dzielnicy jest siedziba Wróbli, gdzie mieszka wasza mała przyjaciółka - odparł Theadalas mając na myśli Nel, która po przybyciu do Rzecznego Kwartału opuściła szeregi najemników.

Rudowłosa milczała ze smutnie przygnębionym opuszczonym wzrokiem. Nie mówiła już nic. W końcu była posłusznym zakładnikiem. Mimo starań nie mogła siedzieć bezdźwięcznie. Cicho, ale jednak, odezwał się... Jej brzuch. Ciche przeciągłe zaburczenie zareagowało na obecność w karczmie pełnej jedzenia na zawołanie. Splecione ręce zsunęły się w dół ku uciszeniu trzewi a wzrok opadł jeszcze bardziej.

Brzoskwinia, siedząca najbliżej dziewczyny uniosła brew z pytającą miną, a potem bez słowa przesunęła jej swoją porcję - kopiasty talerz pieczonych krabów z ciemnym chlebem i lekko nadpite jasne piwo.

- Jedz, spokojnie. Ja już spasłam się u Talgasta - kobieta czknęła lekko a rudowłosa prostolinijnie wykonała rozkaz. - Utuczymy cię i akurat będziesz na ofiarę dla mrocznych bogów...
- A czy im to sprawi różnicę? - spytał Randal, delektując się brandy. - Zawsze mi się zdawało, że dziewica wystarczy, bez względu na urodę czy tuszę.
- Uroda faktycznie nie ma znaczenia. Wymagania tak spadły, że nawet rude biorą - zgodziła się najemniczka, obserwując uważnie jedząca Etsy - Ale grubsza dziewica to więcej dziewicy. Taka tłusta pólelfka i Pchła. Półtora i pół, razem dwie w cenie jednej.
- To by była rozrzutność. - Randal pokręcił głową.
- Spokojnie, jesteśmy w takim przyjemnym bagnie, ze rozrzutność przy ofiarach nie zaszkodzi. - sarknął Szept. - Chociaż przyznam, ucięcie rudej języka jakoś tak mi chodzi po głowie, tylko przez niego problemy, chyba że umie go jakoś sensownie wykorzystać, poza krzykami i jękami. - Gary pokręcił głową spoglądając na Etsy pomiędzy kęsami.

Theadalas głośno się roześmiał, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.

- Zgrana z was drużyna, oj tak… - odparł szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- Świetna z ciebie aktorka, Etsy. Moi ludzie już niejednokrotnie korzystali z twoich usług, a ty wciąż się wypierasz. Niech ci będzie… - odparł rudowłosej, po czym zwrócił się do Brzoskwini - Wypadałoby zacząć od rozejrzenia się w okolicy wieży zegarowej. Tam orkowie mają swoją siedzibę, ale nie radzę wam wchodzić do środka, bo zrobi się naprawdę gorąco. Jeśli wciąż siedzi tam ten skrytobójca, to kiedyś będzie w końcu musiał opuścić siedzibę klanu Wiele-Strzał.
- Pewnie, pasujemy do siebie jak pięść do nosa. - mruknął Gary. - Czyli na początek trzeba będzie ich siedzibę poobserwować, przerzedzać ich liczebności atakami na kręcących się po okolicy orków raczej nie ma sensu. - podsumował słowa elfa Szept.
- Przynajmniej dopóki oni nas nie zaczepią - Randal dokończył wypowiedź Szepta. - Czy wiesz coś więcej o tej wieży? - zwrócił się do elfa.
- Coś więcej? - zapytał retorycznie Theadalas, po czym pochylił się nieco do przodu zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Tam jest cała armia orków, no może nie dosłownie, ale jest ich tam całkiem sporo. To oni tak naprawdę kontrolują Rzeczny Kwartał i dotychczas żyli w zgodzie z jego mieszkańcami. Były oczywiście małe spięcia, ale na ogół Vansi wie, że życie jego klanu zależne jest od poparcia reszty mieszczan, którzy na ogół nie przepadają za Dagultem. O ile w ogóle wiedzą kto to jest...
- Coś chyba niezbyt wiele osób przepada z Dagultem - stwierdził Randal.
- Ktoś kto podzielił miasto na dwa sektory - jeden dla “wartościowych” mieszkańców, a drugi dla całej reszty, raczej nie może liczyć na wysokie poparcie społeczeństwa - odparł Marcel cały czas bawiąc się otrzymanym od Eydis kłem wywerny.
- Zaiste, nie jest on zbyt popularny w tych stronach - zgodził się Theadalas.
- Wiele dziś wycierpieliście - dodał przyglądając się zmęczonym obliczom najemników. - Najedźcie się teraz w spokoju, a później udajcie się na spoczynek. Zostanę przy was jeszcze chwilę i postaram się odpowiedzieć na wszystkie dręczące was pytania, ale mam jeszcze kilka naglących mnie spraw, które niestety nie pozwolą mi spędzić ten wieczór ze swoimi gośćmi. W nieco innych warunkach na pewno okazałbym się lepszym gospodarzem...
- Przynajmniej jest szansa, że nie będzie w nocy niepożądanego towarzystwa, ciekawe czy już rozwieszają listy gończe, czy na razie zostawiają ściany dla łysola. - zastanowił się na głos Szept.
- O swoje bezpieczeństwo nie musicie się obawiać - zapewniał Theadalas. - Siedzibę Harfiarzy strzegą potężne zaklęcia, które są w stanie ochronić nas przed wściekłym motłochem. W tej dzielnicy nie ma drugiej tak zadbanej budowli i zapewne z początku dziwiliście się dlaczego nie ma tu nikogo innego poza mną i moją kelnerką. Prawdę mówiąc nie mam nawet wykidajły z prawdziwego zdarzenia, który mógłby wyrzucić na bruk awanturujących się gości. Zresztą nie mam takiej potrzeby, a to dlatego, że poprzedni właściciele tej budowli wpletli w ściany potężne zaklęcia, które ja odrobinę ulepszyłem na swój własny użytek. To twierdza i chyba jedyne bezpieczne dla was miejsce w całym Neverwinter - powiedział poważnym tonem elf, po czym przeniósł wzrok na zajadającą się gotowanymi na parze krabami Etsy.

Rudzielec z opuszczoną głową przy innym świetle wydawał się jeszcze bledszy. Dłonie będące w ruchu zarysowywały jeszcze bardziej obręcze na nadgarstkach, które dopiero teraz pokazały jak są przekrwione. Słowa rzucane na jej temat obchodziły się bez dodatkowej reakcji. Wyuczenie odbierania opieprzu robiło swoje.

- Wasze podobizny zawisły na równe z listem gończym skrytobójcy, ale obaj z Khergalem jesteśmy zdania, że jego głowa jest w chwili obecnej więcej warta od waszych i za wstawiennictwem sędziwego krasnoluda powinno się nam udać wymazać wszystkie wasze winy. Co wcale nie oznacza, że straż mintaryjska zapomni o was równie łatwo co Dagult… - Theadalas uśmiechnął się lekko.
- Straż mintaryjska to tak zwane mniejsze zło - odparł Randal. - No a w tej chwili problemem są orkowie, stojący między nami, a naszym jednorękim bandytą - dodał.
- Zupełnie nie rozumiem czemu, sami się pchali do pożaru, a że zbereźnik miał takie zapasy spirytusu, no cóż. - Szept rozłożył ręce w geście niewinności.

Marcel uśmiechnął się.

- Obsługa w tej karczmie i tak była na fatalnym poziomie, więc ja też nie rozumiem o co całe to zamieszanie. Wracając jednak do tematu; mogę w ciągu jednego wieczora przygotować dla nas trochę mikstur leczniczych oraz silną truciznę z kła wywerny, którą będziecie mogli nasączyć wasze miecze.
- Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę… - ziewnęła Brzoskiwnia, odpychając od siebie kubek i talerz - Brakuje nam jeszcze do kompletu Pchły. Mi tam jakoś głupio ginąć w walce z orkami bez wszystkich znanych i kochanych u boku… - spojrzała po reszcie najemników - ...a skoro te jej Sępy, Orły czy inne Sokoły znają teren, to jutrzejszy dzień warto zacząć od rzucenia im okruszków. Czy co tam te całe ptaki jedzą. A na razie poodbiednia drzemka każdemu dobrze zrobi! - beknęła z wdziękiem - Wygląda na to, że chwilę tu pomieszkamy; równie dobrze możemy już sobie mościć miejsce i urządzać pokoje. Ja zaklepuję ten z rudą! - uniosła palec do góry - Ale będę potrzebowała kawałka knebla i jakiegoś solidnego sznura, no i kilku świeczek oraz soli… - zadumała się, przyglądając się Etsy z nieodgadnioną miną - No chyba że obiecasz że nie będziesz się zbytnio wyrywała…

Na szczęście ruda nie miała zamiarów nigdzie wychodzić. Nawet gdyby chciała to prostej drogi znaleźć by się nie udało. Spowolniła przeżuwanie pierwszego posiłku od wielunastu godzin, najwidoczniej jakby było coś na rzeczy, acz grzecznie nie odzywała się. Umiała pamiętać groźby rzucane w jej kierunku, także możliwość stracenia języka była wciąż aktualna.

- Mi wystarczy zwykła jedynka - powiedział Randal. - Odpoczniemy po trudach dzisiejszego dnia i jutro, od rana, weźmiemy się do pracy.
- Dobrze więc - zaczął Theadalas wstając od stołu. - Muszę was opuścić. Zostawiam was samych z Esmeraldą. Przygotuje ona dla was posłanie i jutro o świcie spotkamy się tutaj, w sali głównej. Dokładnie ustalimy wasze następne kroki i wyślemy was w dalszą podróż. Tymczasem na mnie czeka kilka pilnych spraw, których rozwiązanie być może ułatwi nam dotarcie do asasyna. Tenna' ento lye omenta - powiedział na końcu znane elfickie pożegnanie, po czym opuścił karczmę.

- To ja idę się zdrzemnąć. - mruknął Szept i ruszył w kierunku przydzielonej mu kwatery. Gdy Gary wrócił z łaźni, rzucił plecak obok łóżka. Pokój wydawał się całkiem sensowny, jedno łóżko, którego nie trzeba było z nikim dzielić. Musiał przemyśleć dzisiejszy dzień. Przez pomysł ratowania rudzielca, nie tylko byli obecnie na listach gończych, ale i stracili dwie osoby. Całkowicie rozpieprzając im zadanie, które zostało im zlecone. Lubił jasne sytuacje, ta robiła się coraz bardziej mglista z chwili na chwilę. Nie wspominając już o tym, że musiał pracować w dzień. Zdecydowanie wolał noc, nie tylko lepiej widział, ale na dodatek ciężej było dojrzeć jego twarz. Mógł się złościć na fakty całą noc, ale nie miało to sensu, zamiast tego, wyciągnął z sakiewki kawałek srebrnego drutu i zaczął skręcać z niego niewielki wisiorek. Może bransoletę, nie był jeszcze pewien co mu wyjdzie, pozwolił palcom tworzyć wzór nieco chaotycznie.

***

[MEDIA]http://i.imgur.com/e7swIpt.jpg[/MEDIA]

- Romantycznie! - zawołała z entuzjazmem Brzoskwinia, popychając przed sobą (wcale niedelikatnie) rudą i wkraczając z miną zdobywcy do przydzielonego im pokoju. Pociągnęła kilka razy nosem, wyjrzała za okno i dodała: - A ten smród zgniłego szczura na zewnątrz tylko podkreśla miłą atmosferę. Prawie jak u mnie w domu!

Plecak rzuciła na łóżko, “magiczny kij” odłożyła już dużo ostrożniej; Etsy wręczyła zaś pakiet świeczek, które wyżebrała w barze (jak również spory garnuszek soli i pół butelki wina) i zamachała ręką w zniecierpliwionym geście.

- Co tak stoisz jak słup? - zerknęła na służkę i zaczęła mocować się z klamrą od płaszcza - Rozłóż te świeczki jakoś… tak… no… zmysłowo i tajemniczo. Nie mamy dużo czasu, zaraz wzejdzie księżyc! - dodała, jakby było to coś zupełnie oczywistego. A następnie, nadal nie spuszczając oka z rudzielca, stanęła na jednej nodze, zzuwając swoje oficerki.

"Ty śmierdzisz jak zgniły szczur. To nie na zewnątrz" odpyskowała w myślach Etsy trzymając świeczki. Nie podzielała radości i dobrego humoru najemniczki. Nie łapała w ogóle sposobu myślenia jej jak i reszty morderczej gromady. Lunatyczni psychopaci bez jakiegokolwiek zmysłu konsekwencji swoich czynów. Inaczej ich sobie wyobrażała, inaczej o nich się czytało. Najemnicy z papierowych opowieści byli znacznie dojrzalsi i świadomi.

Po cholerę były jej te świeczki? Wszyscy i tak byli zmordowani, a ta łysa pała wymyślała jeszcze jakieś gry i zabawy… Nie było wyboru. Trzeba było poustawiać świece. Było ich całkiem sporo, na tyle by porozstawiać w całym pokoju. Stolik, komoda, kolejny stolik, trochę na podłodze.

"A zapałki to co? Nie łaska? O twoją łysinę mam je rozpalić?" Przecisnęła w myślach po raz drugi, stojąc chwilę bez ruchu po ustawieniu ostatniej świeczki. Ruda chciała już odwrócić pytający wzrok do Brzoskwini, lecz zrezygnowała w połowie. I tak była obserwowana a nie chciała by ich spojrzenia się spotkały. Sięgnęła więc do swojego fartucha i wyciągnęła pudełeczko małych zapałek. Rozpalając jedną, zaczęła rozprowadzać ogniki na resztę.

W tym czasie Brzoskwinia zdążyła pozbyć się butów, munduru i kamizelki kolczej, zostając w spodniach i krótkim podkoszulku. Jej umięśnione ramiona pokryte licznymi tatuażami, głównie o tematyce marynistycznej; na dekolcie wyróżniał się biegnący przez obojczyki szeroki napis “SEMPER FI”, w środku którego umieszczony był orzeł trzymający w szponach kulę przebitą kotwicą. Na szyję kobiety zachodził spod ubrania ślad jakiegoś paskudnego poparzenia.

Kiedy Etsy skończyła zabawę ze świecami, najemniczka pokiwała z uznaniem głową, ewidentnie doceniając trud włożony przez dziewczynę w estetyczne ułożenie źródeł światła.
- A teraz się kładź! - zarządziła, biorąc ze stołu garnek z solą - Jak ci wygodnie; ale na plecach chyba będzie najłatwiej. - wskazała bosą stopą (której paznokcie były pomalowane na zjadliwie fioletowy kolor) największy wolny kawałek podłogi w pomieszczeniu.

Zmęczona twarz rudej popatrzyła na najemniczkę, następnie popatrzyła na ziemię, by z sentymentem zakończyć na pustym łóżku. Bliskość miękkiego posłania ciągnęła wystarczająco mocno, by kompletnie olać inne rzeczy.

- Mam spać na podłodze? - zapytała cicho.
- Nie, no co ty? - w oczach Brzoskwini odbiło się autentyczne zdumienie - Nie naraziłabym Cię przecież na takie niewygody! Za kogo ty mnie masz… - potrząsnęła głową ze smutkiem - No, kładź się, nie rób scen. - potrząsnęła solą - Nie mamy całej nocy…

Dziewczyna spokojnie podeszłą do wyznaczonego miejsca, usiadła, by położyć się na boku. Podkuliła lekko nogi a głowę położyła na dłoniach. Na ziemi mimo wszystko było o wiele łatwiej utrzymać powieki w górze. Wyłapała wzrokiem Brzoskwinie. Z tej pozycji mogła przyglądać się temu, co było w jej planach.

Najemniczka chwilę patrzyła na rudą, jakby coś oceniała, a potem ze skupioną miną zaczęła okrążać Etsy, powoli sypiąc sól w nieregularny owal wokół leżącej. Chyba nawet coś nuciła pod nosem, ale słowa były zbyt mrukliwe, żeby cokolwiek zrozumieć. Kiedy obeszła kilka razy rudą, a ścieżka z białego proszku była wystarczająco wyraźna, kobieta stanęła nad głową dziewczyny, tak że jej bosy stopy znalazły się niepokojąco blisko w polu widzenia Etsy. Chwilę trwała w milczeniu, a potem pochyliła się nagłym ruchem… i połaskotała mocnym gestem rudą w wystawiony ku górze bok. Ta się spięła wybałuszając oczy od razu przekręcając się na plecy.

- Eee.. j… - odezwała się ze zdziwieniem broniąc podatnego na łaskotki boku - Przestań.
- Skaczesz jak ryba! Spokojnie, spokojnie… - Brzoskwinia uniosła dłonie w pokojowym geście - [i]Całkiem dobrze nam poszło, jak na pierwszy raz. Masz naturalny talent do bycia ofiarą. Wina… ?[/i - spytała, podchodząc do stolika przy łóżku i nalewając sobie kubek, jakby cała sytuacja przed chwilą w ogóle nie miała miejsca.
- Co to niby miało być? - odezwała się ponownie podnosząc się do pozycji siedzącej i oglądając usypany okrąg.
- Składanie ofiary mrocznym bóstwom, naturalnie - wyjaśniła zapytana, jakby mówiła o pogodzie - Tylko na razie na sucho. Musimy popracować jeszcze nad kilkoma elementami, ale wygląda to obiecująco na tą chwilę. Wyrobisz się… - dodała łagodnym tonem - A teraz chyba najwyższa pora, żeby grzeczne dziewczynki poszły do łóżeczka, prawda? Mnie ten dzień strasznie wykończył… - ziewnęła, dopijając kubek jednym haustem.
- Mrocznym bóstwom…? - poddała w wątpliwość z tonem przypominającym marudną reakcję świeżo obudzonego człowieka z kompletnie bzdurnego powodu - Któremuś konkretnie, czy nawet nie wiesz, któremu…?
- Nie przedstawił mi się - najemniczka rozłożyła ręce - A jakoś nie byłam też ciekawa aż tak, żeby pytać. Dobiliśmy pewnej… transakcji, w skład której wchodziło to - wskazała na swój “kij” - I dusza. Do swojej jestem za bardzo przywiązana… Więc muszę co jakiś czas znaleźć sobie zastępstwo. Chyba nie możesz mnie za to winić?

Mina Etsy pokwaśniała bardziej. Mroczni bogowie? Odprawiała rytuał i nawet nie wiedziała dla kogo?

- Cyric? O niego chodzi? - zapytała zmieszanym tonem - Podpisałaś z nim jakiś pakt a nie powiedział tobie jak składać ofiary? - spojrzała na najemniczkę, by po chwili nabrać wysypanej soli na dłoń. Przyjrzała się jej przez chwilę, przetarła między palcami - Do tego potrzebujesz soli kamiennej. Ta jest morska. Na dodatek ofiara musi być czystej krwi. Ja nie jestem. - spojrzała raz jeszcze na Brzoskwinię.
- Więcej wiary w siebie, moja droga. Tato zawsze mi powtarzał, że braki z urodzenia można nadrobić talentem, w ostateczności łutem szczęścia. Po za tym, z braku laku zadowolę się byle czym, a i tak twoja krew pewnie bije na czystość moją. - najemniczka ściągnęła przez głowę koszulkę, odsłaniając szeroki bandaż, nowe pokłady tatuaży i liczne, rozległe poparzenia, blizny i krzywe szwy.

Zdjęła graty z łóżka i rzuciła się na nie plecami, z rozkosznym “ufff” i szeroko rozłożonymi ramionami.

- A cały rytuał mi opowiedział. Nawet sobie zapisałam. - powiedziała, patrząc w sufit - Ale to mnóstwo skomplikowanych rzeczy jest. Nie ma szans, żebym wszystko zrobiła od razu, więc sobie hobbystycznie ćwiczę w wolnych chwilach poszczególne elementy. A ty z własnej dobrej woli mi w tym pomagasz… - dokończyła sennym głosem. Chwilę mocowała się ze spodniami, a potem rzuciła je na podłogę, zakopując się po uszy w kołdrze. Zaraz też dało się słyszeć jej równy, spokojny oddech i ciche mamrotanie, świadczące o tym, że usnęła snem sprawiedliwego.

Etsy przemilczała różnicę między "Tak, chodźmy składać ofiary mrocznym bogom!" a "Jeśli się nie położysz na podłodze, nie dożyjesz poranka!". Gdy miała coś odpowiedzieć ze zwiniętych mandżurów najemniczki wydobyło się stłumione miauknięcie. Kupka gratów poruszyła się, by po kolejnej chwili na zewnątrz powoli wypluwać średniego rozmiaru kocię. Nie trzeba było wiele czasu zanim zwierzak został rozpoznany.

- Książę! - rzuciła pod nosem ruda by następnie pognać na czworaka niewielką odległość. Chwyciła kota wyswabadzając go ze śmierdzących łachów. Wtuliła go w siebie uspokajając zdezorientowanego nagłym uderzeniem w ciemnościach - Spokojnie… Uratowałeś się… - mówiła do niego pod nosem nachylonej nad nim głowy.

***

Przyjemny sen i błoga nieświadomość została nieco zmącona średnio przyjemnym uczuciem chłodu. Przez szczelinę między łóżkiem a kołdrą a w szczególności na stopach. Lekki przeciąg smagał odrobinę dostarczone przez Theadalasa wygody. W pokoju było już ciemno. Zapalone wcześniej świece, albo już wypaliły się, albo były właśnie w trakcie kończenia swojego żywota na lekko rozmiękłej bryle wosku. Na tym kończyłaby się lista ciekawych rzeczy w pokoju, bowiem poza przegrzebanymi ciuchami Brzoskwini nie było żywego ducha. Ani kota, ani Etsy. Jedynie trochę bardziej rozsypany owal soli i nie przymknięte drzwi, najprawdopodobniej otwarte przez odczuwalny przeciąg.

- Przynajmniej nie nasikała w kącie... grzeczna dziewczynka. - mruknęła najemniczka i wtuliła się głębiej w miękki puch. Jutro sobie powąnie porozmawia z tym niewdzięcznym stworzeniem...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Warlock : 05-04-2015 o 02:24.
Autumm jest offline  
Stary 12-04-2015, 18:30   #34
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Upadła Wieża, Neverwinter
7 Tarsakh, 1479 DR
Świt


O świcie, po zjedzeniu dość skromnego śniadania, do niewyspanych najemników siedzących przy stole w sali głównej dołączył Theadalas. Elf nie wyglądał na zadowolonego, prawdę mówiąc jego ponure oblicze pasowało do pogody panującej na zewnątrz, a ta sprawiała, że człowiekowi trudno było wstać z łóżka. Smagany silnym wiatrem deszcz dudnił o szyby wygrywając energiczną melodię, a gdzieś w oddali niebezpiecznie grzmiała nieuchronnie zbliżająca się burza. Taka pogoda nie napawała optymizmem, podobnie jak głęboko zatroskany wyraz twarzy elfa, który w zamyśleniu usiadł naprzeciw poszukiwaczy przygód, przez dłuższą chwilę nie odzywając się choćby jednym słowem.
- Słyszeliście kiedyś opowieść o klejnocie ukrytym pośród piasków? O Calimporcie i jego “szarych dzieciach” - Theadalas odezwał się po dłuższej chwili milczenia, kiedy pytające spojrzenia siedzących naprzeciw niego najemników stały się niemożliwe do zniesienia. - Zapewne nie… To stara opowieść, a właściwie pieśń, która niegdyś była śpiewana przez bardów z południa, ale była tak piękna i wspaniała, że doczekała się elfickiej wersji. To co wy, ludzie, zapomnieliście, mój lud wciąż pamięta i pielęgnuje, a opowiada ona o pospolitych draniach i ulicznikach z Calimportu, którzy tak bardzo kochali swą ojczyznę, swe miasto, że w chwili najwyższej potrzeby wznieśli się ponad podziały i razem stanęli w obronie tego co uważali za najważniejsze. Niestety, za swą bohaterską postawę zapłacili życiem - byli bowiem pospolitymi żebrakami i złodziejami, a więc w oczach władzy bandziorami, którym należy się szubienica i nic więcej - elf uśmiechnął się nieznacznie, po czym wydobył zza pazuchy srebrną manierkę, w której znajdowała się jego ulubiona ognista brandy. Upił mały łyk, wzdychając przy tym ciężko. - Dlaczego wam o tym mówię? Bo w tej dzielnicy też mamy pewne “szare dzieci”, które dla miasta i jego mieszkańców zrobiły znacznie więcej niż jego władca, a spotkał je równie gorzki los co bohaterów wspomnianej pieśni - Theadalas westchnął cicho, zastanawiając się nad właściwym doborem słów. Kącik jego ust lekko zadrżał, niepewny jaką minę przybrać.
- Zeszłej nocy orkowie Vansiego popełnili straszliwą zbrodnię. Zbrojny oddział na czele, którego stał Rognir - prawa ręka Vansiego - wdarł się do zachodniej części Rzecznego Kwartału i przypuścił otwarty szturm na siedzibę Wróbli - powiedział, sprawiając przy tym wrażenie bardzo przygnębionego tą wiadomością. - Brutalnie zamordowali każdego kto nawinął się pod topór, przy czym nie miało dla nich żadnego znaczenia, że były tam same niewinne dzieci. Niewielu przeżyło, ale śmiem sądzić, że związek z tym mordem może - po części - mieć wasza obecność w dzielnicy.
Dlaczego nasza? pomyślał Randal.
- Jakim cudem udało się tego dokonać? - spytał. - Wszak Wróble z pewnością trzymały straż, z pewnością mieli jakieś zapasowe wyjścia. Jakim sposobem udało się ich tak zaskoczyć?
- Straż nie wystarczy, gdy w grę wchodzi magia - odparł Theadalas. - Jedna z najemniczek ruszyła samotnie do wieży zegarowej, gdzie mieści się teraz siedziba Vansiego, lecz mimo znacznej mocy nie podołała orkom, którzy mieli znaczną przewagę liczebną. Wróble pomagali jej, najpierw w dostatniu się do środka, a później w walce, lecz nawet to nie było wystarczające i po dłuższej walce schwytano Eydis - czarodziej westchnął. - Przypuszczam, że torturowano ją tamtego dnia i wyciągnięto z niej wszystkie informacje, także te o was. Najwyraźniej Vansi przestraszył się was, bo skoro jeden najemnik zrobił takie zamieszanie, to co dopiero zrobi grupa najemników? W pierwszej kolejności zaatakowano Wróble, aby utrudnić wam dostanie się do środka. Dotychczas to właśnie te dzieciaki były moim najlepszym źródłem informacji...
- Cholerna, zarozumiała Eydis… - mruknął Randal, po czym wychylił parę łyków wina. - Co ona sobie myślała?
Na to pytanie raczej nie miał kto odpowiedzieć. Cokolwiek by powiedziano, byłyby to tylko spekulacje.
- A co z Nel i jej przyjacielem? - Randal zadał kolejne pytanie.
- Nie wiem… - odparł Theadalas bezradnie wzruszając ramionami. Otworzył usta jakby chciał coś jeszcze dodać, ale powstrzymał się. Zamiast tego położył dłoń na blacie i zaczął nerwowo wystukiwać palcami jakąś melodię.
- Myślisz, że Eydis myślała? - Brzoskwinia ziewnęła i zanurzyła tosta w lekkim piwie, które zamówiła sobie do śniadania. Z namysłem wgapiała się w rozmakający chleb, a potem spróbowała wsadzić sobie do ust mokrą paćkę z mizernym skutkiem.
- …iiiii teraz te rozszalałe hordy orków maszerują na to nasze przytulne gniazdko? Zdążyłam już przyzwyczaić się do własnego pokoju… - przeciągnęła się, drapiąc się po łysej głowie - Ktoś reflektuje na skwarki z zielonoskórych w ramach porannej rozgrzewki? - spytała resztę - Może jakieś małe mordobicie o poranku zdoła mnie dobudzić… koty na tej dzielnicy tupią niemiłosiernie, człowiek spać nie może w nocy…
- Pieczony ork z rusztu? To całkiem nieźle brzmi - stwierdził mag. - Warto by im urozmaicić nieco życie.
- Narysujesz nam znak tego klanu? - Brzoskiwinia podsunęła eflowi jakąś szmatkę - Przejdziemy się do tych Wróbli, poszukamy niedobitków i naklepiemy każdemu orkowi z tym śmiesznym znaczkiem. To nawet brzmi jak plan… na początek. Jak się rozruszam, to może wymyślę coś bardziej skomplikowanego…[/i] - ziewnęła rozdzierająco - A przy okazji… ktoś mi powie, gdzie się podziała nasza ruda cholera? Znów trzeba będzie spalić jakąś karczmę, żeby ją znaleźć?
- Kiepski ze mnie artysta - stwierdził Theadalas odsuwając od siebie kawałek szmatki. - Ale znaku klanu Wielu-Strzał nie pomylicie. Są to trzy krzyżujące się ze sobą białe strzały, często rysowane na całkowicie czarnym tle sztandaru.
- Tu żadna karczma nie zapłonie w tak efektowny sposób - powiedział Randal. - Ile w sumie jest tutaj różnych orczych klanów, zgromadzonych pod wspólnym przywództwem? I czy wiesz może, jakie szkody wyrządziła im Eydis?
- Klan jest tylko jeden, ale niektórzy orkowie są uchodźcami z innych plemion - odparł elf, mimowolnie sięgając ręką po swą manierkę, lecz tym razem oparł się pokusie i włożył ją z powrotem do zakamarków swoich szat. - Nie wiem jakie szkody wyrządziła Eydis, ale na pewno były znaczne, skoro Vansi postawił cały klan w gotowości. Widmo wojny domowej wisi w powietrzu, jest więc tylko kwestią czasu aż do tych drzwi zapuka Rognir z jego bandą siepaczy. Musicie się śpieszyć - powiedział wstając od stołu - poszukajcie Nel. Jeśli Wróble jeszcze żyją to będą w stanie wam pomóc dostać się do środka. Pamiętajcie, że waszym celem priorytetowym i przepustką do Czarnegostawu jest asasyn, ale jeśli napotkacie Vansiego, to wyświadczycie temu miastu sporą przysługę skracając go o głowę.
- Najpierw powinniśmy znaleźć Etsy - odezwał się Marcel, który przez cały czas przysłuchiwał się rozmowie. - Tak się składa, że zapamiętałem aurę, która otacza jej magiczny sztylet, więc jeśli ukrywa się gdzieś w okolicy, to na pewno ją znajdziemy…
Marcel zmrużył oczy, tkając po cichu jakieś melodyjne zaklęcie. Mocno skoncentrowany schylił głowę niemalże dotykając czołem blatu stołu, a gdy ją uniósł z powrotem do góry i otworzył powieki, jego oczy były całkowicie białe, jakby zasnute mgłą.
- Etsy jest… - zaczął niepodobnym do siebie głosem, którego głęboki ton przypominał odległe bicie dzwonu - ...nad nami! - dokończył powracając do swego normalnego, Marcelowego głosu, choć wkradła się do niego słyszalna nuta zdziwienia.
- Wygląda na to, że wasza koleżanka nie przepada za waszym towarzystwem - odparł Theadalas, choć powiedział to tak poważnym tonem, że trudno było uznać jego słowa za żartobliwe. - Sprawdźcie wszystkie pokoje, a jeśli to nie pomoże to idźcie na poddasze. Coś czuję, że tam się ukryła… Gdybym miał kota i potrzebowałbym chwili rozmyśleń, to właśnie w takim miejscu bym się schował - czarodziej po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy uśmiechnął się szczerze.
- Etsy jest wrzodem na dupsku na chwilę obecną, ale ktoś chciał, żebyśmy ją z tamtego kurwidołka wyciągnęli, wiec jeszcze trochę się z nami pomęczy. Może się przyzwyczai. - Rzucił jak zwykle cicho Szept. Przewrócił tylko oczami i wstał, trzeba było znaleźć niechętną do współpracy ślicznotkę.

Najemnicy spod znaku Złamanej Czaszki zaczęli przeszukiwać karczmę wzdłuż i wszerz, sprawdzając jej każdy kąt. Na samym końcu wdrapali się na strych, gdzie przy dużym, okrągłym oknie siedziała rudowłosa półelfka z czarnym jak heban kocurem na kolanach. Oboje wyglądali przez okno, ale gdy w pomieszczeniu zjawiła się reszta najemników, kot odwrócił łeb w ich stronę i spłoszony obecnością intruzów znalazł schronienie w wąskiej przestrzeni pod starym łóżkiem, które leżało tam od niepamiętnych czasów.

Gary przykucnął obok łóżka i zwrócił sie do dziewczyny.
- Wiesz ze chowanie się pod łóżkiem to w zasadzie głupia sprawa? Jeśli ktoś cię szuka żywym, to jeszcze, ale kiedy tylko dobijają, to wystarczy ze ktoś wbije miecz przez pościel kilka razy i zostanie z ciebie krwawiący kawałek mięsa. Tak tylko mówię. - Szept mówił powoli, spokojnie, cicho, jego głos powoli spływał w kierunku uratowanej, choć wbrew jej woli, kobiety.
Randal z zaciekawieniem spojrzał na Gary’ego, który mówił do Etsy tak, jakby to ona schowała się pod łóżkiem. A może, wbrew pozorom, usiłował zaprzyjaźnić się z kotem?
- Przeszkadzamy ci w rozmyślaniach? - spytał.
- Chyba mówi o tym, jak zrobić szaszłyk z kota… - zamyśliła się Brzoskiwnia, spoglądając na Szepta - Ale mam lepszy pomysł. Mam tu coś wybuchowego. Wrzucimy pod łóżko i zwierzak sam wyjdzie. Ze wszystkich stron na raz… - zrobiła pauzę - No, chyba że twoja pańcia zaprzestanie głupich numerów. Bo jak nie, to czuję, że któreś z nas będzie miało nowe futerko na rękawiczki…
Gary odwrócił się w stronę śpiącej przyczyny większości kłopotów, jaka ich ostatnio spotkała i wyprostował się. - Szaszłyk brzmi nieźle, ale zostawmy wszarza w spokoju, pewnie się mnie boi, aaaale… jak się małe bydle oswoi, to i ta za nami pójdzie grzecznie i nie będzie już kłami błyskać. Może z wiwerny albo otyugha te rękawiczki? - Zapytał na wpół serio ostrząc sobie przez chwilę zęby na jasną szyję dziewczyny. Krew prosto z żył smakowała najlepiej musiał przyznać. - Budzimy ją? - Zagaił równie cicho jak wcześniej. Szept przystawił gwizdek sygnałowy do ust i gwizdnął przeciągle, tak że w pokoju rozległ się przeszywający dźwięk. Martwego by obudził, o czym Szept doskonale wiedział, nawet jego zwlekało to z łóżka o poranku. Ruda najpierw podskoczyła a następnie skuliła się wyrwana ze snu. Obracają się w kierunku najemników mało przy okazji nie spadła z parapetu na którym siedziała. Z początku będąc do nich plecami obróciła się wciskając w róg wnęki okna. Włosy w lekkim nieładzie przysłaniały jej połowę twarzy.
- Czego ode mnie chcecie? - wyrzuciła z siebie nerwowo, trzymając w dłoniach swój magiczny sztylecik, który podwędziła Brzoskwini w nocy.
- To zależy, współpracy, wyprostować ci nieco pomyślunek, sprawdzić czy nadajesz się na coś więcej niż całkiem urodziwą chodzącą tętniczkę. No wiesz, takie ostatnie życzenie tych dwóch samozwańczych bohaterów, którzy nalegali żeby zabrać cię z tamtej karczmy. Chcesz poranne wieści przed czy po pogawędce na temat twojego nowego życia? - Zapytał beznamiętnie Gary, patrząc się Etsy w oczy.
- Gratulacje! Wyciągnęliście mnie z tej karczmy. Spaliliście wszystko, co miałam i zabiliście wszystkich, których znałam! Spisaliście się na medal! Komu tym razem zniszczycie życie? Kogo tym razem posłuchacie? Kolejnych pijaków i morderców? Ja tamtą dwójkę widziałam niemal codziennie. Byli tam tylko dla tego, że nie istniało żadne prawo, by ich stamtąd wyrzucić! Jak powiedzą wam, żebyście skoczyli z wieży to też to zrobicie?! - produkowała się prychając w nerwach.
Gary ziewnął rozdzierająco, ukazując ostre i nienaturalnie duże kły, które dziwnie komponowały się z całkowicie czarnymi oczyma.
- Sprecyzuj o którego pijaka i mordercę ci chodzi i ile konkretnie płaci. Poza tym, brzmisz całkiem jak bydło mojego ojca, niektóre też go broniły, zwłaszcza moja matka, świeć Ao nad jej duszą, czy co tam miała zamiast niej. - Szept jak to on, szeptał do dziewczyny, nie unosząc głosu ani na chwilę.
- Wszyscy jesteście pijaki i mordercy! - uniosła się w emocjach - Co do jednego! Niczym się nie różnicie z bandziorami i szumowinami z rynsztoku!
- Wypraszam sobie, nie wiem jak reszta, ale ja lepiej pachnę i sam w większości wybieram zlecenia a nie biorę co popadnie. - Barbarzyńca wzruszył ramionami. - Ale skoro ci tutaj tak źle, to czemu nie wiałaś gdziekolwiek byle dalej, skoro tam na zewnątrz wszyscy tacy sami jak my? Różnicy ci robić nie powinno. - Szept dalej świdrował ją wzrokiem.
- Nie twój zasrany interes! Odczepcie się ode mnie! Zrobiliście, co do was należało. Dajcie mi już spokój! Już nic więcej nie mam, co możecie mi zabrać, czy zabić. Zniszczyliście wszystko!
- Nie rozbudzaj mojej wyobraźni, zawsze możemy ci jeszcze zabrać ciuchy, resztkę dobytku, ogolić, oskórować, napić się twojej krwi, zrobić z kota rękawiczki, sprzedać cię do burdelu, uciąć ci język i sprzedać do burdelu. - Szept rozsiadł się wygodnie na łóżku i ponownie zwrócił do dziewczyny. - No ale jakoś tego nie robimy i chyba nikt tutaj nie ma zamiaru tego zrobić. Psuje ci to światopogląd? - Dopytał dalej beznamiętnie.
Słowa gróźb karalnym na ustach najemników, wypowiadane nawet w żartach, były dla Etsy nadwyraz realne. Łapała wszystko, co do niej się powiedziało. Chwilę ważyła swoją odpowiedź, choć prawda leżała po stronie dhampira. Z taką siłą nie miała jak i nie była w stanie walczyć.
- Po prostu... Dajcie mi spokój... Zostawcie mnie samą... - wycedziła na twarzy nabierającej rudego rumieńca.
- Jasne, nie ma sprawy. Tylko dwóch dni nie przeżyjesz. Eydis prawdopodobnie nie żyje, wiedziałaś? A i Wiele-Strzał zaatakowało siedzibę Wróbli, krwawo. To tak ze spokojniejszych wieści. No i masz twarzyczkę na listach gończych. - Głos mężczyzny zamarł na chwilę. - Kontynuować? - Zapytał spokojnie.
- To nie jest prawda... - odpowiedziała cicho pod nosem opuszczając głowę i obejmując własne tułowie - Kłamiesz... Porwaliście mnie. Ofiara nie może znaleźć się na listach gończych. - dorzuciła cicho i niepewnie jakby dla własnej otuchy.
- Oczywiście. Na zamku się przejmują detalami i walczą wyłącznie o prawdę i sprawiedliwość. Dlatego plebs cierpi ubóstwo i mordy w tej dzielnicy, a bogaci żyją sobie w zamkniętej dzielnicy, gdzie dostać się można tylko z glejtem pod okiem straży mintaryjskiej. Wspominałem już że ten zabójca z plakatów siedzi u orków pod ich ochroną? - Gary poczęstował dziewczynę kolejnym kawałkiem wieści, zupełnie jak jakiegoś psiaka czy kota kawałkiem świeżej szynki.
Kolejne słowa wcale nie uspokoiły dziewczyny a wprawiły w jeszcze większe zwątpienie.
- To mnie nie dotyczy, a nic na to nie poradzę. - uciekła wzrokiem gdzieś za okno.
- Więc pewnie nie zainteresuje cię też fakt, że pomoc w zabiciu tamtego mordercy zapewne pozwoli naszym podobiznom zniknąć z plakatów, ewentualnie pomoc w ujarzmieniu czy lekkim wytłuczeniu Wielu Strzał może mieć podobne skutki. No ale skoro nie jesteś zainteresowana i nic cię to nie obchodzi, to pewnie tylko strzępię język - Gary próbował się nie uśmiechać i całkiem mu to nawet wychodziło.
- To was szukają, nie mnie... Mnie nikt nie widział. Nie jestem mordercą, w niczym wam nie pomogę.
- Prosiłem cię o pomoc w czymkolwiek? Wpadłem tylko pogadać o całej reszcie twojego nowego życia, dodając nieco nowinek. - Sarknął Gary.
- Więc możesz już iść, bo właśnie skończyłeś - odpowiedziała ponuro - Weź ze sobą resztę.
- Zero wdzięczności - powiedział Randal. - Jakie to typowe.
- Jeszcze nam opowie jakie to miała ciężkie dzieciństwo i że pies z nią się bawił tylko dlatego, że rodzice przyczepiali jej do czoła kawałek szynki - ziewnęła Brzoskwinia, znudzona tą ckliwą gadką. Choć z drugiej strony Szept zarobił u niej na szacunek - musiał mieć nerwy ze stali, skoro tyle wytrzymał, gadając z rudą i jeszcze nie wyszedł z siebie.
- Dawaj kota, Gary. Sprawdzimy, jak lata. - postukała niecierpliwie obcasem. - O, albo lepiej. Ty sobie tu zostań, obrażalska panno. My zabieramy zwierzaka i idziemy bawić się z orkami. Wiesz, jak jest na wojnie… małym, puchatym kuleczkom może się coś łatwo stać. Słodki pan mruczek wróci bez nóżki, albo bez oczka… i to tylko z twojej własnej winy, bo nie było cię tam, by go obronić. - Pokiwała głową; nie wyglądała wcale, jakby miała żartować.
- Macie go nie dotykać, wy psychopaci - odezwała się mocniejszym głosem, choć nie na tyle, by konkurować z pewnością siebie grupy najemników - Nic wam nie zrobił! - obruszyła się bardziej podnosząc głowę widocznie zaniepokojona o losy swojej ostatniej żyjącej i lubianej istoty.
- Ale my mu coś zrobimy, jak nie będziesz się zachowywać jak dama! - Brzoskwinia pogroziła rudej palcem - Coś mi się widzi, że nam nie wierzysz, słonko. Myślisz, że my tak sobie tylko żartujemy, a serduszka mamy mięciutkie i pełne miłości, hmm? - uniosła brwi i sięgnęła do kieszeni munduru, wyjmując z niego jakiś mały, podłużny pakunek, który wsadziła sobie w zęby. - To czo powiesz na to… - skrzesała kilka iskier na trzymany w ustach przedmiot i rzuciła go pod łóżko.
- Szept, zamknij oczy! Będzie świecący kot! - zawołała wesoło, sama zaciskając mocno powieki i odwracając głowę.
- Nie! - krzyknęła panicznie zrywając się z parapetu w kierunku łóżka. Przy zmniejszonej odległości do najemników zwątpiła i przystanęła w połowie odległości. Następna myśl jednak popchnęła ją do przodu. Fikneła energicznie slalomem omijając trójkę najemników i zasięgu ich ramion. Skuliła się przygotowując się do wślizgnięcia pod łózko. Sięgnęła dłońmi, ku ratunkowi swojego ulubieńca, co było zgubne w skutkach. Wyciągnięte ramię nie zmieściło się pod drewnianą ramą a cały pęd zatrzymał się na niej z gruchnięciem. Na chwilę przed pochwyceniem kota, flara zgasła z powrotem skrywając pomieszczenie w półmroku.
Gary zamknął oczy tuż przed tym jak flara rozjaśniła przestrzeń pod łóżkiem. Na szczęście ręka przy oczach pomogła. Nie cierpiał tak jasnego światła. W zasadzie wręcz odwrotnie, cierpiał z jego powodu. Wyrządzało mu niemal fizyczną krzywdę. Łóżko dodatkowo łagodziło blask, więc po chwili mógł napawać się widokiem kobiety rozłożonej na drewnie podłogi
- Już wiem na co cierpi. Heroiczną głupotę. Mówiłem im przecież czemu nie powinni się pakować pod łóżko. Kot równie głupi co właścicielka widzę, chociaż futrzakowi można wybaczyć. Przynajmniej myszy tępi. - Szept wstał zdegustowany widokiem rozciągającym się przed nim i ruszył do drzwi, odwracając się plecami do rażącego światła. - Jeśli chcesz przeżyć dłużej niż dwa dni, musisz nauczyć się kiedy warto ryzykować życie. - Wzruszył ramionami i zwrócił się do Randala. - Sztuka złota, że bez niczyjej opieki nie przeżyje tygodnia nie kończąc jako niewolnica, kurwa lub trup.
Randal profilaktycznie obrócił się w stronę ściany, gdy tylko Brzoskwinia rzuciła w świat ostrzeżenie. No i, na dodatek, zamknął oczy.
Gdy światło zgasło spojrzał na Gary’ego.
- Kiepski zakład. - Pokręcił głową. - Szkoda pieniędzy. Nie zdołałaby przejść połowy drogi stąd do bram dzielnicy.
- Fakt, też bym w niego nie wszedł na twoim miejscu. - Wzruszył ramionami Gary.
- Zabierzmy ją ze sobą, na zwiady - powiedział Randal. - Jeśli ktokolwiek ją zobaczy, to będzie od razu przekonany o naszych pokojowych zamiarach.
- Słyszysz, ofiaro? - Brzoskiwnia trąciła butem leżąca Etsy - Przydaj się na coś. Bo następnym razem, klnę się na wszystkich mrocznych bogów, poleci granat, a nie flara.
- Jesteście potworami... - wycedziła przez zęby rudowłosa wygramalając się spod łóżka po drugiej stronie z kotem w ramionach - Tylko nie ruszajcie Księcia... - burknęła obrażona i przestraszona jednocześnie, po czym niechętnie udała się do swego pokoju, aby przygotować się do dalszej podróży.
 
Proxy jest offline  
Stary 12-04-2015, 18:49   #35
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Ulice Rzecznego Kwartału, Neverwinter
7 Tarsakh, 1479 DR
Rano


Na jakieś trzy godziny przed południem najemnicy zebrali się w garść, spakowali swój ekwipunek i po krótkim pożegnaniu się z Theadalasem i Marcelem, który postanowił zostać, opuścili karczmę, udając się w stronę południowej części Rzecznego Kwartału, gdzie spodziewali się zobaczyć i przeszukać zrujnowaną po ataku klanu Wiele-Strzał siedzibę Wróbli.

Tego dnia pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu miasta, które w tej dzielnicy i tak nie było szczególnie piękne. Strugi lodowatego deszczu niemiłosiernie chłostały po twarzy wciąż ospałych poszukiwaczy przygód, którzy w takich warunkach zmuszeni byli do szukania schronienia pod dachami lub w głębi własnych kapturów. Porywisty wiatr od strony gór niósł ze sobą przeszywający chłód, tym samym sprawiając, że wszyscy mimowolnie szczelniej opatulili się swymi płaszczami podróżnymi, lecz nawet to nie było w stanie zapewnić wystarczającą ochronę przed gniewem Auril.

Pomimo złej pogody, nad południową częścią Rzecznego Kwartału wciąż unosił się słup czarnego dymu, który z pewnością był dziełem orków. Idąc ulicami miasta najemnicy mijali tłumy ludzi, dla których nawet deszcz i wiatr nie były wystarczającym powodem, aby zostać w domu. W tej części Neverwinter unosiła się jakaś dziwna aura niepokoju. Zaaferowani wydarzeniami zeszłej nocy mieszczanie plotkowali między sobą, snując domysły o potencjalnym powodzie zaistniałych wcześniej incydentów. Niektórzy nawet spoglądali z otwartą wrogością na mijanych najemników, których nawet płaszcze i kaptury nie były w stanie zapewnić kompletnej anonimowości. Bardzo szybko na ulicach Rzecznego Kwartału wybuchły pogłoski, że to właśnie oni są źródłem wszystkich nieszczęść, które ostatnimi czasy spadły na mieszkańców podupadającej dzielnicy. Być może wiele było w tym prawdy, ale z drugiej strony trudno winić o cokolwiek grupę poszukiwaczy przygód tylko dlatego, że pewnego feralnego wieczora zjawili się w kwartale i przy okazji uratowali mieszczan przed gniewem żarłocznego Otyugha, który uwił sobie gniazdko pod ich stopami. Krajobraz tworzyły tu sypiące się pod własnym ciężarem kamienice, więc jeden czy dwa kratery więcej nie robiły żadnej różnicy…

W ciągu ostatnich kilku dni najemnicy zdążyli nauczyć się na własnej skórze jak bardzo ważna jest reputacja w tak skłóconym i podzielonym mieście jak Neverwinter. W Czarnymstawie aż huczało od plotek na temat Złamanej Czaszki i jej bandy renegatów, którzy ,,podczas swych krwawych rozbojów w porcie podpalili połowę miasta” jak to można było wyczytać z nagłówków lokalnej gazety Goniec Północy. Z tego samego brukowca najemnicy dowiedzieli się, że tłum wściekłych mieszczan zebrał się pod siedzibą ich gildii, lecz - o ironio! - z pomocą pilnujących w mieście porządku gwardzistów mintaryjskich udało się uchronić dom wyrzutków Khergala przed tym samym losem, który spotkał karczmę Bezimienny Dom.
Nikt nie wiedział co się działo za kulisami władzy w Neverwinter, ale ze słów Theadalasa wynikało, że Dagult wściekł się, gdy tylko usłyszał o rozbojach w jego mieście. Khergalowi udało się uniknąć jego gniewu przekonując go, że najemnicy, którzy zbiegli do Rzecznego Kwartału stanowią elitę jego oddziałów i teraz - w formie rekompensaty za poczynione szkody - są do jego dyspozycji. Z wolnych ludzi stali się - niezależnie od swej woli - narzędziem machinacji Dagulta Neverembera, lecz pomimo wielu niepewności, które kryła przed nimi przyszłość, jedno było pewne - na konszachtach z władzą można sporo zarobić.




Do położonej nad rzeką siedziby Wróbli było już całkiem niedaleko. Z tej odległości dało się usłyszeć szum wody, która u kresu swej wędrówki do morza gwałtownie przyśpieszała i miejscami - tam gdzie dawniej trwały zapory rzeczne - tworzyła niewielkie, spienione kaskady nieczystości.

Pogoda wciąż nie sprzyjała podróżom, ale dzięki ciasnej zabudowie południowej części dzielnicy, wiatr przestał być tak uciążliwy. Najemnicy trafili na niewielkie targowisko rozłożone pod ongiś murami Neverwinter. Na całej długości uliczki rozstawione były kramy kupieckie, gdzie imigranci z północy, a obecnie niechciani obywatele Neverwinter, wymieniali się dobrami z przejezdnymi handlarzami.

Nikt nie zwracał uwagi na garstkę nieznajomych, którzy bez trudu wtopili się w tłum, po drodze też robiąc małe zakupy. Przy jednym z kramów Brzoskwinia dostrzegła dziwnego mężczyznę z blizną na twarzy, który wydawał się uważnie ich obserwować. Przez kilka kolejnych dłużących się w nieskończoność minut podążał ich tropem, trzymając bezpieczny dystans, lecz gdy Brzoskwinia któryś raz z kolei odwróciła się, ten niespodziewanie zniknął w tłumie rozgadanych ludzi, co wcale nie pocieszyło doświadczoną wojowniczkę. Intuicyjnie czuła, że ten człowiek nie miał przyjaznych zamiarów i niedługo będą mieli wątpliwą przyjemność przekonać się o tym na własnej skórze. Kobieta miała zamiar pochylić się do ucha idącego obok Randala, by podzielić się z nim jej obawami, lecz w tej samej chwili spostrzegła nagłe poruszenie przed nimi.

Tłum otaczających ich ludzi ruszył biegiem w kierunku, z którego wędrowcy przybyli, omijając zwartych w ciasnym kręgu, stojących po środku uliczki najemników, na twarzach których malowało się zwątpienie. Nawet kupcy porzucili swe towary i czym prędzej prysnęli, niemalże tratując siebie nawzajem. Nie minęło kilka sekund i poszukiwacze przygód zostali sami pośrodku, wydawałoby się, opustoszałej alei.
Zapadła niewygodna cisza. Przez dłuższą chwilę nikt nie odzywał się choćby słowem, tylko zawodzący jęk wiatru i strugi deszczu rozbijające się o dachówki przypominały najemnikom, że wciąż żyją. Dłonie mimowolnie spoczęły na rękojeściach broni. Krople potu spływał po skroni. Skryci pod płaszczami wędrowcy spoglądali w jeden punkt, na skrzyżowaniu dwóch ulic, spodziewając się zaraz ujrzeć źródło powszechnej paniki.

Zza rogu najpierw wyłonił się potężny łeb wilka, a później ukazała się pełna figura jeźdźca, a właściwiej - jeźdźczyni. Tuż obok niej podążał największy ork, jakiego najemnicy w swym życiu widzieli. Wielki, oburęczny miecz spoczywał w jego dłoniach równie pewnie jak nóż kuchenny w ręku Etsy. Oboje szli powoli, spokojni i pewni siebie, jakby spodziewali się zwycięstwa w nieuchronnie zbliżającej się konfrontacji.
Za ich plecami wyłoniło się źródło ich śmiałości - trzech kolejnych umięśnionych siepaczy Vansiego w towarzystwie jednego obrzydliwie otyłego orka, który podpierał się na starym i pogiętym kosturze, tym samym zdradzając swe magiczne przeszkolenie. Wszyscy mieli na skórze wytatuowane symbole klanu Wiele-Strzał.

- Bądźcie pozdrowieni, przybysze! - rzucił w ich stronę gromkim głosem zwalisty ork, który wyglądał na przywódcę zbrojnej bandy. Towarzysząca mu poniekąd bardzo piękna orczyca uśmiechnęła się wyzywająco.
- Nazywam się Rognir Żelazny Kieł i jestem prawą ręką Vansiego, a to jest Varessa, legendarna łowczyni głów z Chult - wskazał mieczem stojącą obok zielonoskórą kobietę. Oboje sprawiali wrażenie niezwykle doświadczonych wojowników.
- Wy, pomioty Dagulta - wycelował klingą w stronę najemników - *NIE* jesteście tu mile widziani. Powiem więcej - kontynuował we Wspólnym - za wasze głowy Vansi obiecał sporą nagrodę, a ja i moja towarzyszka już dawno nie mieliśmy okazji wspólnie zapolować… Szykujcie się! Już wkrótce dołączycie do swych małych przyjaciół! - ryknął wyzywająco robiąc pierwszy krok w stronę najemników.
- Lok-Narash! Lok’tar ogar! - na dźwięk okrzyku bojowego, siepacze Rognira zawtórowali mu podobnym, po czym u boku swego przywódcy ruszyli w stronę zebranych w kręgu poszukiwaczy przygód.


 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 12-04-2015 o 19:12.
Warlock jest offline  
Stary 20-04-2015, 21:19   #36
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Ulice Rzecznego Kwartału, Neverwinter
7 Tarsakh, 1479 DR
Rano


- Psy Vansiego! Zbliżcie się, a poczujcie na własnej skórze gniew mego ostrza! - krzyknął w stronę zbliżających się orków Verin, wysuwając się do przodu na spotkanie z wrogiem. Jego oczy zalśniły niepohamowaną żądzą krwi, gdy wznosił w ich stronę swą wierną katanę.

Samotna strzała wystrzelona z łuku orczycy przeszyła wolną przestrzeń dzielącą obie strony konfliktu, dając tym samym początek szybkiego, brutalnego i niezwykle widowiskowego starcia, które niemalże błyskawicznie zakończyło się zwycięstwem najemników.
Siepacze Vansiego ruszyli do ataku z toporami i szablami wzniesionymi w górę, lecz nim zdążyli pokonać pierwsze kilka metrów, dosięgła ich rozżarzona kula ognia, która eksplodowała tuż nad ich głowami, pochłaniając biegnących poniżej falą gorących płomieni. Po rzuceniu zaklęcia, Randal cofnął się o kilka kroków i stanął na jednym z porzuconych straganów, aby móc się lepiej przyjrzeć efektom utkanego zaklęcia, a było na co popatrzeć.
Od kuli ognia oberwali niemalże wszyscy orkowie. Siła eksplozji zwaliła ich z nóg i wstrząsnęła ścianami otaczających budowli, obracając w gruz co bardziej kruche kamienice - jedna ze ścian spadła na podpierającego się na kosturze szamana, zabijając go na miejscu i skrywając ulicę gęstą chmurą pyłu. Pomimo chwilowej przewagi, zbici w kręgu najemnicy postanowili nie opuszczać swych pozycji, czekając aż wróg sam się zbliży.
Verin wraz z Szeptem zabezpieczyli dwa ciasne przejścia, po obu stronach starej fontanny, która stała na samym środku uliczki, tym samym blokując przeciwnikom dostęp do swych mniej wytrzymałych kompanów.


Osłabieni przez zaklęcie Randala orkowie w końcu podnieśli się z ziemi i przeszli do natarcia. Siedząca na rogatym wilku Varessa zasypywała najemników strzałami, trzymając bezpieczny dystans. Zdążyła nawet kilkukrotnie wystrzelić z łuku, choć nieskutecznie, po czym niespodziewanie zwaliła się na ziemię, jakby rażona błyskawicą. Po drugiej stronie ulicy Brzoskwinia wypaliła z muszkietu i trafiła orczycę w odsłonięty bark, zrzucając ją z jej przerażającego wierzchowca.
Pozbawiony kontroli wilk zerwał się do biegu, jednym susem przeskoczył fontannę i boleśnie wgryzł się w przedramię powiększonego za pomocą zaklęcia Gary’ego, który swymi rozmiarami dorównywał teraz rosłemu ogrowi. Dhampir ryknął z bólu. Jedną dłonią walczył z atakującym go orkiem, a drugą mocował się z bestią, której żelazne szczęki niemalże przyspawały się do ręki barbarzyńcy.
Po przeciwnej stronie ulicy wrogów siekł swą kataną Verin. Fechmistrz zręcznie poruszał się polu bitwy, walcząc na raz z dwoma rannymi orkami. Pierwszego zarąbał bez większych problemów, lecz drugi okazał się być znacznie bardziej doświadczonym przeciwnikiem. Iskry sypały się, gdy stal obu wojowników spotykała się ze sobą w niezwykle widowiskowym pojedynku, który przez dłuższą chwilę sprawiał wrażenie wyrównanego. Verin był jednak zbyt pochłonięty zaciętą walką z doświadczonym wojownikiem, aby zwrócić uwagę na zbliżającego się Rognira, którego obecność na polu bitwy mogła bardzo szybko przechylić szalę zwycięstwa na stronę orków.


Odznaczająca się wojskową dyscypliną i sprawnością, Brzoskwinia po wyeliminowaniu z gry Varessy niemalże błyskawicznie przeładowała swój muszkiet i wycelowała w skradającego się za plecami fechmistrza Rognira. Wzięła głęboki oddech, uspokoiła rytm serca i pociągnęła za spust. Huk przypominający uderzenie gromu przytłoczył odgłosy bitwy, a kiedy dym opadł, kolejny przeciwnik leżał martwy z dziurą w głowie. Tym razem był to sam przywódca zbrojnego oddziału.
Po śmierci Rognira pozostali na polu bitwy orkowie poszli w rozsypkę. Do ostatniej kropli krwi walczył już tylko Gorthek - owładnięty żądzą krwi wierzchowiec Varessy toczył zacięty bój z przerośniętym barbarzyńcą. Jedno celne cięcie oburęcznego miecza Gary’ego wystarczyło, aby skrócić orka o głowę, lecz ważąca blisko pół tony bestia okazała się znacznie trudniejszym przeciwnikiem i niemalże poturbowała go swymi rogami. Dla walecznego dhampira to starcie równie dobrze mogłoby by być jego ostatnim, gdyby nie nieoczekiwana pomoc ze strony Etsy, która z zamkniętymi oczami wypaliła z kuszy i trafiła Gortheka prosto w oko, zabijając go na miejscu.

Ostatni z orków wymknął się katanie Verina oraz zaklęciom Randala. Popędził ile sił w nogach w stronę siedziby klanu Wiele-Strzał, a w ślad za nim rzucili się Gary i Verin, lecz nim zdążyli go dopaść, samotny ork po kilku minutach szaleńczego pościgu minął pierwsze zasieki i barykady odgradzające terytorium pod panowaniem Vansiego od reszty plugawej dzielnicy. Obaj wojownicy, pomimo niezrównanych umiejętności fechtunku, nie śmiali zapuszczać się dalej.




Po orkach i zwalistej bestii, którą dosiadała Varessa zostały już tylko przypalone strzępy ubrań i kości. Rognir z dziurą w głowie leżał w fontannie, zmieniając kolor jej wody na szkarłat. Najemnicy triumfowali, lecz po chwili zauważyli, że nie wszystkich udało im się tak łatwo wyeliminować.

Zrzucona z wierzchowca Varessa wciąż dychała, choć jej rany były na tyle poważne, że bez opieki medycznej szybko wyzionęłaby ducha. Próbowała podnieść się z bruku, lecz jej ciało odmówiło posłuszeństwa i po kilku nieudanych próbach dała za wygraną. Kaszlnęła krwią i jęknęła z bólu.
- Bądźcie przeklęci… - wymamrotała łapiąc się za przestrzelone ramię. - Cóż to za czarna magia?! Kawałek kija, który strzela dymem i zabija? - mówiąc to spojrzała z wyrzutem na Brzoskwinię, która powoli zbliżała się w jej kierunku. - Zresztą nieważne… Vansi jest potężny i nawet twoja broń cię nie uchroni. Bez trudu was pokona - Varessa podniosła się na rękach do pozycji półleżącej i choć potworny wysiłek jaki włożyła w ten ruch niemalże doprowadził ją na skraj przytomności, to przynajmniej mogła lepiej się przyjrzeć tajemniczej wojowniczce.
- Znam słabe strony siedziby klanu Wiele-Strzał - dodała niemalże błagalnym tonem, gdy spostrzegła wyprany z wszelkich emocji wyraz twarzy zbliżającej się Brzoskwini. - Jeśli mnie zabijecie to nie unikniecie gniewu Vansiego, a jeśli chcecie się na nim zemścić to jestem jedyną osobą, która pozwoli wam się do niego zbliżyć! - Gdy wojowniczka stanęła nad Varessą, rzucając na nią swój cień, ta mimowolnie przewróciła się na bruk i cicho jęknęła - Proszę…
- Dziękuję ci bardzo za płynącą ze szczerego serca i dobroci chęć bezinteresownej pomocy - Brzoskiwnia przystanęła nad dogorywająca łowczynią, celując w jej głowę niedbałym gestem - Ale myślę, że sobie poradzimy. - przymrużyła oko, jakby zamierzała strzelić, ale nagle jej usta rozjaśnił kpiący uśmieszek, jakby wpadła na doskonały pomysł.
- Etsy!!! - zawołała, nie spuszczajac lufy broni z Varessy - Chodź no tutaj. Mam coś dla ciebie…
Wystraszony rudzielec skromnymi krokami, omijając truchła, które widocznie ją odpychały, stanęła obok Brzoskwini. Łowczyni przeniosła swe błagalne spojrzenie z Brzoskiwni na Etsy. Jej oczy zalśniły się od łez bólu.
- Proszę, chociaż ty zlituj się… - mówiąc to chwyciła ją za nogawkę. Półelfka podskoczyła nagle, choć uchwyt orczycy był silniejszy.
- Założę się, że Wróble kwiliły tak samo - skomentowała najemniczka. - A nikogo z was to nie powstrzymało. Etsy…
- Nie zabiłam ich! - Niemalże krzyknęła Varessa walcząc o swoje życie. - Nie należę nawet do klanu. Spójrz - powiedziała odkrywając swoją pierś - nie mam tatuażu. Zostałam sprowadzona tu, aby się was pozbyć, nikogo więcej, lecz okazaliście się być silniejsi niż sądziłam.
- ...Co? - Etsy dopytała niezwykle nerwowo Brzoskwinię.
- Pomogę wam - powiedziała łowczyni nieco bardziej stanowczo, nie odrywając spojrzenia od rudowłosej. - Pomogę wam dopaść Vansiego, a później odejdę. Nie zdradzę was, złożę obietnicę…
- Bolą mnie uszy - westchnęła najemniczka. - Znasz zasady naszego fachu, słodka. Przegrywa się tylko raz - odwróciła się do Etsy i i skinęła brodą na leżącą łowczynię - Dalej.
- ...ale co?! - odezwała się po raz drugi niemalże podobnie błagalnie jak orczyca.
- Zabij ją. - najemniczka wypowiedziała spokojną komendę, jakby mówiła o pogodzie.
Varessa ścisnęła nogę Etsy jeszcze bardziej, spojrzała na nią z dołu niemalże psim spojrzeniem.
- Proszę, powstrzymaj ich… Nic wam nie zrobiłam!
- C~co? Nie! Nie jestem taka jak wy! - przecisnęła napierając wystarczająco mocno, by wyrwać się z uchwytu orczycy.
Randal niezbyt wierzył łowczyni, ale mimo wszystko ich prawie-że-jeniec mógł się podzielić kilkoma ciekawymi informacjami.
- Cóż zatem masz ciekawego do powiedzenia? - spytał. - Tylko mów szybko.
- Wiem jak się dostać niepostrzeżenie do środka wieży zegarowej, gdzie mieszczą się komnaty Vansiego - powiedziała zdecydowanie bardziej energicznym tonem, gdy tylko spostrzegła nadzieję na uratowanie się. Trochę skrzywiła się przy tym z bólu, lecz szybko opanowała się.
- Mogę was tam zabrać. Tylko ja znam drogę.
- Zepsułeś mi zabawę! - Brzoskwinia zrobiła pełną oburzenia minę, wpatrując się w Randala. - A chciałam zrobić z w końcu z rudej pomyłki prawdziwego najemnika! - Potrząsnęła głową nad nierozumnością maga - Trupy nie powinny tyle ględzić! - Zakończyła i wypaliła z przyłożenia w głowę łowczyni - Głupia trajkotka…
Półelfka podskoczyła z krótkim piskiem. Z początku zasłoniła widok rękoma, później natomiast odwróciła nie tylko wzrok a całe ciało.
- Głupota i tyle - skwitował to bezmyślne działanie Randal.
- Idziemy od razu, czy organizujemy sobie kilka bardziej niszczących zabawek zanim tam wejdziemy? - Zapytał cicho Szept, kiedy stanął obok, nie wrócił jeszcze do normalnej postaci. - Zawsze zabijasz zanim użyjesz kogoś przydatnego?
- Jak zacznę mówić o zdradzie pracodawcy w zamian za własne, marne życie, to możecie zrobić ze mną to samo, proszę bardzo - ziewnęła najemniczka. - Zrobiłam przysługę i jej, i nam. Przynajmniej odeszła z honorem. A zwycięstwo nad Vansim, osiągnięte podstępem nie miałoby w sobie nic, o co warto się bić.
- Ale zabawne - powiedział Randal. - Jesteś pewna, że wstąpiłaś do najemników, a nie do jakiegoś zakonu rycerskiego?
- Heejjjj… - Brzoskiwnia wzruszyła ramionami, przekładając broń na plecy - Naprawdę brzmię jak jakaś zakuta pała? Po prostu będzie zabawniej, jak podejdziemy tam od frontu. Bez całych tych skradanek i innych elfickich zabaw dla tych, co nie mają ani jaj, ani brody.
- Gorzej, przypomnij mi żebym ci poderżnął gardło kiedy śpisz, zanim się rzucisz na mnie z osikowym kołkiem - Rzucił Gary wspierając się na ociekającym orczą posoką mieczu. Przejechał po jego ostrzu palcem i skosztował parującej jeszcze krwi.
- Zabawniej? Być może - odparł Randal. - Bezpieczniej i skuteczniej? Z pewnością nie. Chyba zapomniałaś, że ich jest więcej. Dużo więcej. Poza tym są u siebie. A z pewnością ich wielki wódz nie wylezie ze swojej nory, by stoczyć z tobą walkę, którą później będą opiewać bardowie. Raczej wyśle na ciebie wiele strzał - dodał z kpiącym uśmiechem.
- To skąd ci bardowie biorą te sceny? To tak naprawdę nie wygląda? - w oczach najemniczki odbiły się dwa wielkie znaki zapytania. - Dobra, nie będę się kłócić o jakieś truchło. Przepraszam i w ogóle. Następnym razem odstrzelę jej tylko nogę... albo inną nieprzydatną część. Reszta będzie dla was. Do dowolnego wykorzystania - zrobiła na koniec “porozumiewawczą” minę.
- No i to jest myślenie, które mogę pochwalić, a nie od razu ją zabijasz. Idiotyzm, marnotrawstwo. A tak to by można ją było powiesić za nogi i powoli wysączać do kielicha - powiedział smutno Szept.
- Zrobimy to z następnym orkiem, jaki wpadnie w nasze ręce - pocieszył go Randal. - Powiesimy przed głównym wejściem wieży zegarowej i poczekamy na efekty.
- Ten ich cały szef jest w niezłym stanie - zauważyła przytomnie Brzoskwinia, wskazując zwłoki - Może podrzucimy im jego głowę? I głowę wilka? Widzisz Etsy, jednak będzie dla ciebie zajęcie! - ucieszyła się. - Bierz nóż i do roboty! Trzeba zostawić reszcie zielonych wiadomość i zadośćuczynienie dla Wróbli.
- C~co...?! - wycedziła przerażona będąc pod ścianą parę metrów obok.
- Głowa. Potrzebujemy głowy tego orka, żeby ją zostawić pod siedzibą Wróbli. Wilk będzie miłym estetycznym dodatkiem. Nie mów, że nie ucinałaś nigdy głowy. Dziewki kuchenne robią to cały czas kurczakom. Pomyśl sobie, że to też taki kurczak, tylko większy i zielony…
- Wyślij jeszcze zaproszenie na pojedynek w samo południe - podpowiedział uprzejmie Randal.
- Wysłałabym, ale orki nie umieją czytać. A ja nie umiem po orczemu - odparowała kobieta.
- Widzisz... Niepotrzebnie ją zabiłaś. Wysłałabyś ją jako posłańca. Przekazałaby wyzwanie.
- Masz rację… - słowa maga musiały odnieść jakiś skutek, bo najemniczka posmutniała. - Będę uważać, przecież obiecałam, nie? A poza tym ten co uciekł pewnie opowie o nas coś godnego uwagi. Nic straconego! - pocieszyła Randala. - Etsy, co z tą głową?! Nie mamy całego dnia na twoje fanaberie! - krzyknęła w kierunku rudej, wyraźnie zniecierpliwiona.
- To co, na nic się już nie przydasz? - Zapytał martwej orkini w narzeczu nieumarłych. Szanse że odpowie były znikome, ale zawsze można było spróbować czy po śmierci nie przeszła przyspieszonej przemiany w cokolwiek inteligentnego.
- Niee... - wydusiła z obrzydzeniem i strachem zarazem - Nie mogę... - półelfce robiło różnice oprawianie kury a dekapitacje poległych zwłok zielonoskórych.
Szkoda fatygi, pomyślał Randal. Pasuje do najemników jak wół do karety.
Tymczasem Brzoskiwnia zorientowała się, że z nakłaniania Etsy do współpracy chyba nic nie będzie; wokół gromadził się już ciekawski tłum, coraz śmielej podchodzący do miejsca walki. Najemniczka podeszła do zwłok Rognira, chwyciła trupa za włosy i jednym cięciem rapiera odcięła głowę od tułowia, podnosząc ją wysoko w powietrze.
- Popatrzcie sobie! Popatrzcie i przekażcie dalej! - zawołała, stając na zwłokach olbrzymiego wilka jak na podwyższeniu. - Tak kończą ci, którzy zadrą ze Złamaną Czaszką, Harfiarzami, Wróblami, czy kimkolwiek z naszych przyjaciół! Jeśli jest tu jakieś ucho Vansiego, to niech przekaże swojemu szefowi, żeby następnym razem lepiej się postarał! Albo osobiście przywlókł tu swoją tłustą zieloną dupę! - podrzuciła głowę w powietrze i podparła się pod boki, szczerząc zęby. - A poza tym ogłaszam okazyjną wyprzedaż orczego ekwipunku i przedmiotów magicznych! Tylko odrobinę zużytych! Tylko dziś, tylko teraz! Oferta limitowana, kto pierwszy ten lepszy! - krzyknęła jak zawodowy sklepikarz. - Kto jest zainteresowany?!
Zebrana wokół najemników ciekawska gawiedź ryknęła radośnie na widok martwych orków, po czym po raz kolejny w ciągu jednej doby okrzyknięto przybyszy bohaterami. Zaintrygowani ofertą Brzoskwini ludzie rzucili się do jej stóp. Otoczona przez tłumy kobieta musiała odciągać ich za pomocą miecza i pilnować, czy aby nic nie zostało skradzione. Po kilku dłuższych minutach przekrzykiwania się, Brzoskwini udało się sprzedać niepotrzebne żelastwo, lecz dla niej skończyło się to bólem gardła i kilkoma siniakami, przy okazji rozdawania kuksańców zbyt natrętnym jegomościom.

Po uporaniu się ze zbędnym sprzętem, drużyna ruszyła ulicami zatłoczonego miasta w stronę zrujnowanej po najeździe orków siedziby Wróbli.


 
Warlock jest offline  
Stary 03-05-2015, 15:21   #37
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Siedziba Wróbli, Neverwinter
7 Tarsakh, 1479 DR
Południe

Podróż w stronę siedziby Wróbli nie trwała długo, a im bardziej zagłębiali się na południe, tym mniej osób napotykali na swej drodze. Od chwili ataku orków, rejony miasta położone najbliżej terytorium klanu Wiele-Strzał systematycznie wyludniały się. Ludzie, którzy przez tyle lat zdążyli przywyknąć do swych nietypowych sąsiadów i poznali ich na wskroś, teraz byli przekonani, że napad na nieletnich złodziejaszków z gangu Wróbli był tylko prowokacją, która miała stworzyć fundament do nadchodzącej wojny domowej. Wypytywani po drodze przez najemników, opowiadali o swoich problemach z obecnie panującym władcą Neverwinter, który pod groźbą śmierci zabraniał im wstępu do reszty miasta, a także o kłopotach z coraz bardziej niespokojnym klanem Wiele-Strzał.

Dotąd mieszkańcy Rzecznego Kwartału żyli w relatywnym pokoju z orkami, lecz w ciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się zbyt wiele przykrych incydentów, by móc uznać je za zwykły zbieg okoliczności. Najbardziej ubodzy mieszczanie, których nie stać było na opuszczenie miasta, byli teraz przekonani, że znaleźli się między młotem a kowadłem.




Tego dnia nawet deszcz nie był w stanie zmyć licznych śladów posoki, która zdobiła bruk i zgliszcza znajdujące się nieopodal doszczętnie spalonej siedziby Wróbli. W miejscu tym unosił się swąd spalenizny przemieszany z mdłym zapachem krwi, który nie pozostawał złudzeń odnośnie tego co zaszło tu poprzedniej nocy.
Theadalas miał rację - dzieci zostały brutalnie zarżnięte, niczym bydlęta skazane na rzeź. Ich porozrywane ciała, na wpół przeżarte i zbezczeszczone, leżały na ulicy jakby były zwykłymi śmieciami pozostawionymi tu przez swych beztroskich właścicieli. Strzępy podartych ubrań unosiły się na silnym wietrze, a po niebie krążyły wygłodniałe kruki, nadając tej scenie surrealistyczny wymiar.

Najemnicy stanęli na skraju na wpół zawalonej kamienicy. Od siedziby Wróbli dzieliła ich tylko jedna, stosunkowo długa uliczka, ustawiona prostopadle do ruin, w których się znajdowali. Na jej pokrytym szkarłatną posoką bruku leżały bezwładnie dziesiątki ciał zamordowanych dzieci. Poza zawodzącym jękiem wiatru i szumem deszczu, najemnicy nie byli w stanie wychwycić ani jednego dźwięku, który mógłby wskazywać, że ktoś przeżył ten pogrom.

- Niemożliwe, by nikt nie przeżył - powiedział Randal. - I z pewnością ci, co przeżyli pogrom, pochowali się w mysich dziurach. Musimy się rozejrzeć. Ale chyba lepiej ich uprzedzić, że to nie ciąg dalszy orczego napadu.
- Ten łeb, coś go ucięła, może by ich zachęcił - zwrócił się do Brzoskwini.
- Gdzieś go wyrzuciłam. Nie podobał mi się ten jego krzywy uśmiech na ryju - odpowiedziała beztrosko najemniczka, z uśmiechem pobrzękując sakiewką z podziału łupów. W sumie, z jej punktu widzenia wojny domowe mogły wybuchać częściej - mimo kilku nieprzyjemnych obrazków, była to niezła okazja do dorobienia sobie do pensji.
- A temu całemu Vansiemu wyrwę oczy przez dupę! - Warknęła, spoglądając na zmasakrowane zwłoki - I każdemu zielonskóremu, który nosi te śmieszne strzałki, choćby mnie zaklinał na siedem piekieł! - Dodała, zgrzytając wściele zębami. Ostrożnie ruszyła naprzód, spoglądając, czy wśród małych ciałek nie rozpozna Pchły.
- Mogą się ukrywać wśród trupów - powiedział Gary, gdy razem z resztą najemników ruszył w stronę krwawej mozaiki. Obawiając się, że mógłby wystraszyć ofiary, które przeżyły pogrom - nie wyciągnął na wierzch miecza. Rozglądał się za to dookoła, na boki i do góry.

Ostrożnie stąpając pomiędzy rozerwanymi zwłokami dzieci, najemnicy zbliżali się w stronę spowitych smolistym dymem ruin. Ziemia splugawiona krwią niewinnych stworzeń napawała ich odrazą, a każdy kolejny krok podsycał gniew, który mógł znaleźć ujście tylko w jeden sposób... Gdy znaleźli się na końcu zbrukanej krwią uliczki, żądza zemsty kompletnie owładnęła ich myśli, tłumiąc w ich sercach resztki człowieczeństwa.

- Gorgath! Patrz com znalazł! - odezwał się tubalny głos. Na szczycie kopca gruzu i spiętrzonych stosów wciąż dymiących ciał, gdzie niegdyś znajdował się dom Wróbli, pojawiła się samotna sylwetka wysokiego wojownika, którą nie sposób było pomylić z niczym innym.
- Wygląda na to, że to małe gówno przeżyło pogrom - zwalisty ork trzymał coś przed sobą i dopiero, gdy to coś się poruszyło pod bolesnym uściskiem, najemnicy zrozumieli, że jest to małe dziecko, które nie mogło mieć więcej niż osiem lat. Zastygłe z przerażenia, nie miało odwagi choćby pisnąć.
- Dzieciak? Upieczemy czy żywcem zjemy? Ja skosztuję w tych udkach - uzbrojony w długi łuk Gorgath zbliżył się do wojownika. Na jego odrażającej twarzy pojawił się dziki uśmiech, który przyprawił skrytych w cieniu uliczki najemników o ciarki.
- Żeby się pochorować? Oczywiście, że upieczemy, ale najpierw trzeba zarżnąć to świństwo. Nie lubię jak jedzenie ucieka mi z gara - odparł wysoki ork, lecz nim zdążył dodać choć jedno słowo, rozległ się głośny krzyk sprzeciwu, który należały do ostatniej osoby, którą ktokolwiek mógł podejrzewać o odwagę.
- NIE! - Krzyknęła Etsy, wychodząc z cienia i dopiero w chwili, gdy kosoocy orkowie spojrzeli na nią swymi wygłodniałymi ślepiami, rudowłosa zrozumiała swój czyn i natychmiast pobladła ze strachu.
- Nie pozwolę wam skrzywdzić tego małego dzieciaka… - powiedziała, choć zdecydowanie mniej stanowczo i mimowolnie zrobiła krok do tyłu.

Stojący na szczycie usypanego kopca zgliszczy ork odrzucił na bok bachora, który zaczął się powoli staczać w dół, boleśnie obijając się o wystające kamienie i kawałki niedopalonych belek. Zatrzymawszy się w połowie drogi, zaczął pełznąć w stronę uliczki, z której przybyli najemnicy.

- Głupia dziewuszka rzuca nam wyzwanie? - zadrwił zwalisty wojownik, powoli zbliżając się w jej stronę. - Dobrze, bardzo chętnie się z tobą zabawię… - dodał z obrzydliwym uśmiechem na twarzy, po czym sięgnął po swój oburęczny miecz. Delektował się jej strachem.
- Tylko nie zabijaj jej tak od razu jak z nią skończysz. Też chcę sobie pociupać! - rzucił za nim Gorgath, który usiadł sobie wygodnie na jednym z wystających ze sterty gruzów kamieni, aby mieć lepszy widok na roztaczającą się przed nim scenę.


 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 03-05-2015 o 16:00.
Warlock jest offline  
Stary 03-05-2015, 15:45   #38
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tura 1

- Wasze panienki są takie szpetne - spytał Randal - że z nimi nie możesz? A może po prostu jesteś impotentem? - dorzucił uprzejmie. - Może w takim razie to ci pomoże? - dodał, po czym potraktował Gorgatha magicznym pociskiem, lecz nim ten zdążył dosięgnąć celu, ork na widok wyłaniających się z cienia wrogów sięgnął po wiszący na szyi róg i głośno zadął.
- Chyba naprawdę muszą być brzydkie, skoro musi się rzucać na rude... - skomentowała Brzoskwinia, szczerząc zęby na dżentelmeńskie zagajenie rozmowy przez maga. W sumie ciekawa była, jak Etsy poradzi sobie z rozpędzonym orkiem, ale toczący się w dół dzieciak przykuł jej uwagę trochę bardziej.
- H~hej... Pomóżcie... Nie stójcie tak... - zaczęła Etsy nerwowo patrząc się po twarzach najemników.
- Lecę po smarkacza. Daj Etsy trochę zasmakować bohaterowania! - Brzoskiwnia zgromiła Randala i puściła się biegiem w kierunku kupy gruzu, w międzyczasie pokazując orkom obraźliwy gest ręką. Trudny teren zdawał się zupełnie nie przeszkadzać; najemniczka jak sarenka skakała z jednej sterty szmelcu na drugą, radośnie błyszcząc łysą głową, za każdym razem kiedy odbijała się stopami od podłoża.
- Wszak jej nie przeszkadzam - oburzył się Randal. Jego cel znajdował się ładny kawałek od przeciwnika rudowłosej pannicy.

Magiczne pociski wystrzelone z rąk czarodzieja trafiły w pierś Gorgatha, który pod siłą uderzenia stracił równowagę i podobnie jak dziecko wcześniej ciśnięte przez jego towarzysza, zaczął się powoli staczać z kopca.

Po drugiej stronie gruzowiska, Brzoskwinia dopadła przestraszone dziecko i chwyciła je za kark, podnoszą ku sobie jak małego psa za obrożę. Nie była to Nel, ale w sposobie w jaki patrzyła na nią dziewczynka, najemniczka spostrzegła wiele podobieństw.
- To nie moje dziecko!!! - wydarła się z dezaprobatą kobieta, przyglądając się smarkaczowi niczym człowiek, który upolował bardzo tłustego szczura i teraz nie bardzo wie, co z taką zdobyczą zrobić. W końcu wyciągnęła flaszkę z miksturą leczniczą i podała dziecku, nie puszczając go jednak z uchwytu.
- Mamy do pogadania. Jak uciekniesz, to nogi z dupy powyrywam. Kumasz? - spojrzała spod łba na Wróbla, a następnie postawiła go ostrożnie na gruncie - A na razie ciocia Brzos musi dać klika klapsów złym ludziom... - zmrużyła oczy, spoglądając w kierunku placu boju.

Rozpędzony ork nieuchronnie zbiegał z nasypu gruzu. Setki kilogramów wściekłych mięśni doprowadzały do coraz większego drżenia kolan półelfki, które w końcu ugięły się tuż pod przecinającym powietrze orężem wroga. Pisnęła w panice zaciskając spust lekkiej kuszy. Bełt nie mając długiej drogi lotu zatopił się grotem w pancerzu orka, który pod wpływem własnego pędu zachwiał się na nogach i kompletnie ominął stojącą na środku uliczki Etsy. Heroizm rudej wyczerpał się wraz z naciągiem jej broni dystansowej. Stanie z kuszą przy rębajle do najmądrzejszych decyzji nie należało, więc z głodnym uśmiechem na twarzy Szept poszedł w sukurs Etsy. Szerokie cięcie znad głowy zaowocowało przyjemnym dla ucha Gary’ego wrzaskiem orka, który pod potężną siłą uderzenia stracił równowagę i przewrócił się na resztki gruzów pod nim. Wojownik zasłonił się ręką przed kolejnym ciosem, lecz od pewnej śmierci uratował go tubalny ryk, którego źródło kryło się po drugiej stronie kopca.

Potężny wstrząs posłał kawałki zdemolowanych ścian w stronę zebranych w cieniu uliczki najemników. Dwa wielkie głazy znajdujące się na szczycie ruin nagle poruszyły się, co samo w sobie było dość szokującym widokiem. Najemnicy przecierali oczy ze zdumienia, gdy dwa potężne głazy okazały się być w rzeczywistości plecami śpiących wzgórzowych gigantów, których zbudziły odgłosy walki oraz dźwięk rogu Gorgatha.

Kto by potrzebował katapult i innych machin oblężniczych skoro w szeregach swojej armii miał wysokich jak budynki olbrzymów? Róg Gorgatha zbudził nie tylko ciskające głazy monstra, ale przykuł uwagę niewielkiego oddziału łuczników, którzy ustawili się w szeregu na szczycie kopca zasypując strzałami walczących poniżej.

 
Kerm jest offline  
Stary 04-05-2015, 16:27   #39
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Tura 2

Na widok pojawiających się jak spod ziemi orczych posiłków, Brzoskiwnia rzuciła tak plugawym marynarskim przekleństwem, że znali je tylko nieliczni wtajemniczeni. Dzieciak spojrzał na nią w czymś rodzaju zawodowego podziwu, ale najemniczka tylko pacnęła go kilka razy w łepek, żeby nie wychylał się za bardzo. Jej palce prześlizgnęły się po kolejnych kieszonkach bandoliera, aż natrafiły na pękatą flaszkę, wypełnioną oleistą, czerwoną cieczą.
- Smażcie się w ósmej warstwie Baator, zielone pomioty Otyugha i wiewiórki! - krzyknęła bojowo i cisnęła ogniem alchemicznym w najbliższą sobie grupę łuczników. Odległość była spora, ale wyćwiczone oko najemniczki nie zawiodło; butelka przeleciała pięknym lobem i rozbiła się dokładnie na łbie środkowego orka. Łucznik zapłonął jak pochodnia; nieudolnie się szamocząc, przerzucił część płomieni na swoich towarzyszy, którzy usiłując pozbyć się ognia, zrobili o jeden krok za dużo i stracili oparcie pod stopami; runęli w dół, łamiąc się i grzebiąc w gruzach. Z całego oddziału pozostał jeden, lekko wstrząśnięty całym zajściem zielonoskóry.

Nie wszyscy mieli tak spektakularne wyposażenie pod ręką. Żadnych wybuchowych mikstur, morderczych mieczy, czy brutalnych ręcznych balist. Niektórym musiała wystarczyć lekko kusza i kawałek zaostrzonego metalu na małej rękojeści. Wyładowana kusza Etsy była już niezbyt przydatnym kawałkiem drewna. Jedynie ze swojego sztyleciku mogła zrobić użytek... Acz bardziej machnąć bezmyślnie w kierunku napastnika. Strach, kolejne piśnięcie i losowość wybranego toru cięcia złożyły się na coś, co najtrafniej określało powiedzenie "szczęście nowicjusza". Ruda poczuła opór, lecz zaraz po nim straciła czucie oręża spomiędzy palców. Te postanowiło natomiast pozostać przytwierdzone do orczego napastnika.

Po drugiej stronie pola bitwy, zebrani w szeregu łucznicy na rozkaz Gorgatha naprężyli łuki i zasypali deszczem strzał najemników zgromadzonych w wąskiej uliczce. Najbardziej ucierpiał Randal, którego grad pocisków zmusił do wycofania się i znalezienia schronienia wśród podupadających ruin.

Zaślepiony żądzą krwi fechmistrz Verin rzucił się z kataną na najbliższego sobie przeciwnika. Gwałtownie odepchnął na bok przerażoną Etsy i stanął między nią, a zwalistym orkiem, który na widok bardziej doświadczonego szermierza uśmiechnął się lubieżnie. Wywiązała się między nimi niezwykle widowiskowa konfrontacja. Iskry sypały się z każdym uderzeniem stali o stal. Obaj wojownicy tańczyli wokół siebie, wymieniając się furią ciosów tak szybką i zaciekłą, że dla ludzkiego oka była wręcz niemożliwa do wychwycenia. Dopiero z pomocą Gary’ego, szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę najemników. Fechmistrz Verin zdobył chwilową przewagę nad przeciwnikiem i zatopił swą katanę w jego odsłoniętym boku. Myśląc, że to koniec, naparł mocniej na na rękojeść, pozwalając by ostrze zagłębiło się jeszcze bardziej w ciele zwalistego orka, lecz ten kompletnie zignorował ból i w odpowiedzi ciął na odlew swym potężnym mieczem. Ostra jak brzytwa klinga wbiła się w żebra, rozrywając zbroję i łamiąc kości zaskoczonego tym nagłym kontratakiem fechmistrza. Odrzucony samym impetem uderzenia wylądował dwa metry dalej, na bruku, w kałuży własnej krwi, która powiększała się z każdą upływającą sekundą.

Gary Szept na widok umierającego kompana wybuchł szałem, z którym nie mogła równać się żadna inna istota. Opanowany żądzą krwi, rzucił się na orka i przytwierdził go własnym ciałem do brukowanego podłoża. Obaj zaprawieni w boju wojownicy wymieniali się morderczymi ciosami, podczas gdy nad ich głowami latały wielotonowe głazy ciskane przez wzgórzowe olbrzymy.
W ruch poszły pięści, krótkie ostrza, a nawet zęby, gdy wszystko inne wydawało się zawodzić. Te kilka sekund, które upłynęło od początku starcia, dla obu walczących trwało wieczność. Jednakże czas działał na niekorzyść rannego orka, który z każdym ciosem słabł coraz bardziej, aż w końcu Gary przebił się przez gardę przeciwnika i z niepohamowanym głodem zatopił swe długie kły w jego szyi. Dla zwalistego wojownika był to koniec...

Siła złego na jednego... Randal zaklął pod nosem, gdy chmara wystrzelonych przez orki strzał poleciała w jego akurat kierunku. Miał na czole napisane “MAGUS”, że wszyscy wiedzieli, że to jego przede wszystkim należy się pozbyć?

Lekceważąc jedną ze strzał, która przebiła się przez kolczą koszulkę, Randal zmierzył wzrokiem odległość dzielącą go od jednej z grup łuczników, a potem sięgnął do sakiewki z komponentami.
- Da’irar wuta! - powiedział, wskazując orki.
Wśród łuczników wybuchnął ogień, który nie tylko zmiótł całą czwórkę, ale i nieco przypalił stojącego z boku olbrzyma. Mag cofnął się o kilka kroków, chcąc z nieco szerszej perspektywy spojrzeć na pole bitwy.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-05-2015 o 17:02.
Autumm jest offline  
Stary 04-05-2015, 17:00   #40
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Tura 3

Po stronie zrujnowanego domostwa pojawiła się kolejna postać. Szczupła i wysoka sylwetka mogły naprowadzać na wniosek, iż był to elf. W prawej dłoni trzymał drewniany kostur z ekstrawagancko wyrzeźbionym zakończeniem, przypominającym splatające się korzenie. Twarz ukrytą miał pod kapturem, spod którego, ze specjalnie wyciętych dziur w materiale, wystawały spiczaste uszy. Żakiet, wykonany z wełny w kolorze ciemnej zieleni, obszyty był brązowym futrem na kołnierzu i rękawach. Piękne zdobienia wyszyte połyskującą na złoto nicią zdradzały elfie pochodzenie, a na szczególną uwagę zasługiwały te na połach żakietu, gdzie nić układała się w skomplikowane wzory. Mimo widocznych śladów użytkowania, wciąż zachwycał pięknem i precyzją elfickiego rzemiosła. Spod rozpiętego żakietu widoczna była długa beżowa tunika z kołnierzem i rozcięciem wzdłuż klatki piersiowej, związanym rzemieniem. Strój ten dopełniał skórzany pas, do którego doczepione były dwie sakwy. Na wyróżnienie zasługiwało jeszcze niecodzienne obuwie, również typowe dla elfickiej mody. Buty z wycięciem na przednią część stopy oraz piętę bardziej przypominały sandały, lecz długa, dopasowana do nogi cholewa sięgająca pod kolano nie pozwalała ich w taki sposób skategoryzować. Do tego cholewy wytłoczone były tak, by dawały wrażenie, iż są liśćmi owijającymi łydkę.
Elf przez krótki moment przyglądał się sytuacji, jaka zaszła wśród ruin siedziby Wróbli, jakby oceniał i analizował.
W tym czasie chmury na niebie zgęstniały i przybrały granatowego, prawie że czarnego koloru. Z każdą kolejną sekundą nabierały coraz to cięższej struktury. Wydawało się, jakby zaraz miały eksplodować. Deszcz również przybrał na sile, choć mogło to być tylko złudzenie spowodowane ciężką atmosferą, którą wytworzyły kumulujące się kłęby na niebie.
W końcu coś musiało pęknąć i rzeczywiście, tak też się stało. Potężny snop światła w mgnieniu oka wysunął się spośród zgromadzonych chmur i uderzył z wtórującym mu grzmotem w olbrzyma. Była to, najwidoczniej, sprawka elfa, który po tym wydarzeniu ruszył w stronę nieznanych mu jeszcze najemników.

Po wyeliminowaniu jednych natrętów, Brzoskwinia przeniosła swoją uwagę na stojącego najbliżej niej olbrzyma. Stwór nie wyglądał na rozgarniętego... ale za to przyłożyć umiał, szczególnie ze teraz schylał się po kawał kamienia, wielkości co najmniej stojącego obok najemniczki dzieciaka. Kobieta nie życzyłaby nikomu, a zwłaszcza sobie, oberwania takim latającym kawałkiem budynku. Szybko poderwała strzelbę do ramienia i wypaliła, niemal nie celując; przy takich wymiarach przeciwnika trafienie nie było większą sztuką. Dwa strzały huknęły jeden za drugim; olbrzym zawył, ale kiedy dym się rozwiał skubany nadal stał na nogach. Twardy suczysyn...

Ale uwagę Brzos przykuło teraz co innego; oprócz gwałtownej zmiany pogody dostrzegła też przemykającego się dołem szyszkojada ostroucha pospolitego, czyli jakiegoś nieznanego jej elfa. Nie miał żadnych znaków identyfikujących go z tą czy inną grupą, ale niewątpliwie był zielony... a czy właśnie z zielonymi Złamana Czaszka nie miała teraz trochę na pieńku? Tak czy inaczej, kobieta postanowiła nie ryzykować i nie zakładać od razu przyjacielskich zamiarów nieznajomego. Odrywając się na chwilę od podziwiania dziur w klacie giganta, skierowała broń w stronę elfa i krzyknęła:

- Hej ty tam, drzewolubie! Coś ty za jeden?! Okrzyknij się czy swój, czy wróg!

- Zdecydowanie swój, gdyż nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek był czyjąś własnością - odpowiedział na pytanie. - W szczególności bestii mordujących bezbronne dzieci.

Brzoskwinia przyjęła to na razie jako “nie-wróg”, ale postanowiła nie zapominać o tajemniczym sprzymierzeńcu w trakcie walki... na wszelki wypadek, jakby zmienił zdanie, kogo ma atakować.

Elf przeszedł kilka kroków, zgrabnie omijając wielką kałużę deszczówki. Rozejrzał się po gruzach, po zmasakrowanych ciałach dzieci walających się pomiędzy resztkami ich siedziby. Opuścił na krótki moment głowę, przymykając powieki, by oddać cześć zamordowanym. Nie zasłużyli na taki los, a sprawcy musieli ponieść konsekwencje.
Gdy na powrót otworzył oczy, spojrzał w stronę gruzowiska, na którym walkę toczyła ludzka kobieta przeciwko olbrzymowi. W ich pobliżu znajdowało się również dziecko. Ktoś jednak zdołał przeżyć tę masakrę, a ci ludzie wydawali się chronić ocalałą dziewczynkę. Postanowił im pomóc.
Spiczastouchy zatrzymał się i odwróciwszy się w ich stronę, uniósł głowę ku niebu. Chmury nad pobojowiskiem znów zgęstniały, wyrzucając z siebie kolejny grom. Błyskawica z hukiem uderzyła w potwora, a elf ruszył w stronę zadaszonych straganów.

Sytuacja nie była aż tak zła, jak się można było tego spodziewać jeszcze chwilę temu. Przewaga wroga jakby nieco stopniała, siły troszkę się wyrównały.
W związku z tym Randal postanowił dostosować się do znanej zasady "przydatny mag to żywy mag" i przeznaczyć trochę czasu dla siebie, a dokładniej - zająć się swoją raną. Oddział łuczników został zredukowany niemal do zera, ale strzały i kamienie ciągle latały w tę i we w tę, lepiej więc było poczekać moment i się podkurować, niż leźć w ogień walki po kolejną ranę i następną... a potem już nic nie móc zrobić.
Wyszarpnął strzałę, a potem dotknął pasa, ozdobionego magicznymi kamieniami i wnet magia owych kamieni sprawiła, że po ranie została tylko blizna.
Randal odrzucił na bok strzałę, po czym ruszył by znów przyłączyć się do walki.

W Garym ciągle paliła się zimna wściekłość jego bardziej martwej strony natury. Był wolny, jak jucha, która płynęła w jego żyłach. To jednak przekładało się tylko na siłę ciosów, które zadawał z morderczą precyzją. Ork, który wcześniej zadął na rogu, sturlał się teraz prosto pod nogi Szepta, niekontrolowany zjazd po kamieniach kończąc barkiem na ostrzu dhampira. Próbował jeszcze trafić barbarzyńcę, ale był całkowicie wybity z rytmu. Dla orka zakończyło się to fatalnie, po dwóch szerokich cięciach Gary’ego, skończył z niemalże odciętym łbem i fontanną krwi strzelającą na kamienie kiedy jego serce próbowało jeszcze pompować ją dalej.
 
Pan Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172