Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2016, 16:31   #61
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Akt II: Inwazja

Sześć lat później…


Ujście rzeki Morgur, Las Neverwinter
21 Flamerule, 1485 DR
Świt

Nastrój frustracji panował w obozie najeźdźców, kiedy nad Puszczą Neverwinter zaczęło wznosić się słońce. Oddziały posuwały się naprzód, ale czyniły to wolno i opłacały marsz niewiarygodnymi stratami. Elfy walczyły lepiej, niżby sędziwy ork przypuszczał - sądził, że do tej pory dotrze już do centrum puszczy, a w rzeczywistości jego armia zostawiła za sobą dziesięć do piętnastu mil ze stupięćdziesięciomilowego pasa ogromnej puszczy, a co więcej, nie zabezpieczyła zajętego przez siebie terenu. Obould obawiał się, że jego wojowie ze strachu częściej rozglądają się na boki w poszukiwaniu ukrytych łuczników, niż patrzą przed siebie na szlak podboju.
Lepsze wieści nadchodziły z flanek, gdzie opór był minimalny. Orogowie i orkowie, sunąc wzdłuż podnóża góry Hotenow, minęli środek puszczy, a plemię goblinów na zachodnich równinach zbliżało się do południowo-zachodniej przełęczy na obrzeżach lasu, gdzie miało założyć obóz i powstrzymywać ewentualne posiłki przybywające od strony Sharandar.
Obould wiedział, że nie ma dość ludzi, by otoczyć całą puszczę, a gdyby elfy nadal stawiały taki sam opór jak dotąd, to z całą pewnością uda im się znaleźć sprzymierzeńców, nim potężny wódz zdobędzie ich mistyczną stolicę. A co z wciąż dzielnie stawiającymi opór rycerzami zakonnymi z Twierdzy Helma? Nawet zuchwały Grothar nie wierzył w szybkie zwycięstwo, a jeśliby uwięzionym w swej kamiennej fortecy obrońcom udałoby się przerwać oblężeniem przed przybyciem posiłków, cała jego armia złożona w dużej mierze z niestałych i chwiejnych goblinów poszłaby w rozsypkę.
Czas działał na jego niekorzyść, a elfy z zapałem walczyły o każdą kolejną piędź ziemi. Jeśli żywił jakiekolwiek wątpliwości co do zamiarów elfów, ewidentny dowód miał teraz przed sobą. Po drugiej stronie doliny i rwącej rzeki trwała właśnie zacięta potyczka. Obould przyglądał się jej z uwagą. Mieszaną drużynę orków, goblinów i kilku ogrów zaskoczyła gromada elfów. Wojownicy Oboulda przeszli przez pole i zbliżyli się do kępy drzew, gdy grad strzał zmusił ich do natychmiastowego poszukiwania schronienia. Z tak dużego dystansu ork nie wiedział, z iloma wrogami przyszło zetrzeć się jego drużynie, ale podejrzewał, iż elfów nie było zbyt wiele. Niemniej jednak okazały się nad wyraz skuteczne; orkowie i gobliny nie wystawiali bowiem nosów ze swoich kryjówek, zaś kilku ogrów, którzy byli na tyle dzielni i głupi zarazem, by ruszyć biegiem w kierunku linii drzew, padło po przebiegnięciu paru kroków, naszpikowanych dziesiątkami strzał.
- Wysłałeś giganta i drużynę niedźwieżuków? - Rzucił potężny ork do stojącego najbliżej porucznika, słabego, acz sprytnego goblina.
- Tak, generale - odrzekł goblin, kuląc się nie bez powodu. Kilku najbliższych dowódców Grothara nie było już wśród żywych, pomimo iż żaden z nich nie miał okazji zetknąć się z elfami.
Wielki ork łypnął na goblina, a ten skulił się jeszcze bardziej, niemal szorując brzuchem po ziemi. Na szczęście dla tej żałosnej istoty Obould miał inne problemy na głowie. Ponownie przeniósł wzrok na odległe pole bitwy, usiłując oszacować, ile czasu zajmie gigantowi pokonanie rzeki i zajęcie pozycji, skąd będzie mógł zacząć ciskać w elfy głazami.
Kolejny jęk agonii przeszył poranne powietrze i jeszcze jeden monstrualny wojownik został trafiony strzałą elfów. Obould odruchowo sięgnął ręką w bok, trafiając swego doradcę wierzchem dłoni i odrzucając go w tył.
- Ten widok powinien być dla ciebie wystarczającym sygnałem do odnowienia dawno zawartych sojuszy - nieoczekiwanie odezwał się za jego plecami znajomy, zachrypnięty głos. Zwalisty wojownik natychmiast obrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z upiorną istotą, której oblicze zdobiły białe jak marmur kości policzkowe. Lisz wyprostował się, zrównując się z wodzem plemienia Złamanej Strzały, a jego puste oczodoły, wewnątrz których tliły się szkarłatne płomienie, wydawały się wżerać w duszę czempiona Gruumsha.
- Co tu robisz, czarodzieju? - Warknął w odpowiedzi Obould, sprawiając wrażenie jakby zupełnie nie przejmował się nagłym i niespodziewanym najściem intruza. - Sądziłem, że zerwaliśmy współpracę.
- A więc twoi ludzie wciąż będą ginąć. Każdy dzień oddala ciebie od upragnionego zwycięstwa, tylko dlatego, że zaślepiają cię uprzedzenia. Nie bądź głupcem, królu Obouldzie Wiele-Strzał - odparł lisz, którego potężna magia była jedynym spoiwem utrzymującym go przy życiu. Była to sroga kara za potęgę, która została zesłana na niego przez Księcia Kłamstw, Cyrica, lecz dla ambitnego maga cena nie grała roli.
- Ostatni sukinsyn, który nazwał mnie głupcem gryzie teraz ziemię. Ostrożniej władaj językiem, jeśli nie chcesz dołączyć do poległych - Zwalisty ork skrzyżował ramiona na piersi, groźnie łypiąc spod łba na nieoczekiwanego przybysza. Przed atakiem powstrzymywała go tylko potęga istoty, która dla zdobycia jej zaprzedała własną duszę. Dla Oboulda, który na wszystko zapracował własnymi siłami, był to godny pogardy czyn.
- Nie chciałem urazić, a jednie przestrzec i zaoferować swoje magiczne zdolności - odpowiedział dyplomatycznie czempion Cyrica, bagatelizując znaczenie wcześniej wypowiedzianych przez siebie słów.
- Dzięki mym trudom, w Neverwinter nikt nie ma pojęcia o oblężeniu Sharandar, a ukrycie twoich oddziałów przed magicznym wieszczeniem pozwoliło elfom myśleć, że atakują je jedynie niepowiązane ze sobą plemiona goblinów, które coś wypłoszyło z gór - z otwartych ust lisza wydobywał się przeszywający, lodowaty głos, choć jego język wcale się nie poruszał.
- Uważnie przyglądałem się twym poczynaniom. Teraz przeszedłeś do otwartej ofensywy, uderzyłeś na Twierdzę Helma, choć ostrzegałem, że popełniasz błąd. Twoje wojska są rozciągnięte na stumilowym odcinku i wystarczy jedno precyzyjne kontruderzenie, aby przerwać linie zaopatrzenia. Jak zamierzasz walczyć z tyloma wrogami na raz? - Obould zamierzał coś odpowiedzieć w swoim prowokacyjnym, obelżywym stylu, lecz stojący przed nim czarodziej nie zamierzał dopuścić go do głosu. Kontynuował swój wywód spokojnym, zimnym głosem. - W ciągu ostatniej doby stoczyłeś wiele mniejszych potyczek w Puszczy Neverwinter. Zabiłeś kilku elfów kosztem setek swoich żołnierzy. Pozwól mi więc, abym udowodnił tobie dlaczego wciąż jestem potrzebny…
Lisz odwrócił się plecami do potężna orka, wzniósł ramiona w powietrze, a końcówki jego szat zafalowały od przepływającej przez kończy umarlaka mocy. Na niebie zakotłowało się od gęstych, burzowych chmur, który okryły cieniem znajdujące się poniżej pole bitwy. Zapanował półmrok, a przyzwyczajone do walki pod osłoną nocy oddziały Oboulda, zaczęły wreszcie przechodzić do ofensywy.
Z ust truposza spłynęła magiczna inkantacja i zaczął kreślić w powietrzu dziwne symbole, które jarzyły się krwistoczerwonym kolorem. Podobne kręgi zaczęły pojawiać się na wzgórzach wokół pozycji, które zajęli elfi obrońcy. Z każdym wypowiedzianym przez maga słowem, owe magiczne runy nabierały kształtu i błyszczały coraz bardziej intensywną poświatą, aż w końcu eksplodowały magiczną energią wraz z ostatnim wersetem tajemnej inkantacji.
Przez moment wydawało się, że zaklęcie nie wypaliło, czego Obould nie omieszkał skomentować bulgoczącym śmiechem, lecz jego triumfalny uśmiech zniknął z przypominającej buldoga twarzy, kiedy tylko jego oddziały wdrapały się na szczyt wzgórza. Każdy z leśnych obrońców leżał na ziemi pozbawiony życia. Ich ciała nie nosiły śladów, które mogłyby zdradzić przyczynę śmierci - tak jakby coś wyssało z nich życie.
- Gardzę tobą równie intensywnie jak ty mną - lisz zwrócił się do zaskoczonego wodza. Zwalisty ork zmrużył oczy we wzbierającym się w nim gniewie, po czym raz jeszcze ukradkowo spojrzał w stronę pobojowiska, które mag dokonał w pojedynkę. Z gorzkim westchnieniem wypuścił nosem powietrze, niechętnie przyznając rację czarodziejowi, który kontynuował pozbawionym emocji głosem:
- Jesteś jednak mi potrzebny i jak już pewnie sam zdążyłeś zauważyć; jesteśmy na siebie skazani. Żywię nadzieję, że nie będę musiał przypominać tobie co się stało z Vansim, który podobnie jak ty wcześniej, odmówił mojej pomocy...


Przystań Neverwinter, Czarnystaw
23 Flamerule, 1485 DR
Świt

Lśniące w świetle wschodzącego słońca klify, na szczycie których wznosiło się osławione miasto Neverwinter, były wrotami do niegdyś potężnego państwa, które na wskutek katastrofalnej serii wydarzeń zapoczątkowanych przez Czaroplagę mocno podupadło. Przez długie lata owiany sławą Klejnot Północy pogrążony był w znacznych zniszczeniach; chaty i brukowane ulice popadły w ruinę, a natura zaczęła odbierać cywilizacji dawno zagarnięty teren. W mrocznych zakamarkach rozległego miasta schronienie znalazły krwiożercze plemiona orków, oddający cześć demonom kultyści, a także o wiele straszliwsze bestie, których ofiarą często padali nieostrożni podróżnicy.
Strach oraz przemoc stały się nieodłącznym elementem ponurej codzienności mieszkańców północy i wszystko wskazywało na to, że Neverwinter popadnie w zapomnienie, lecz kilkadziesiąt lat później, do upadłej metropolii wkroczył Dagult Neverember - jeden z siedmiu lordów Waterdeep. Towarzyszyła mu armia sprawdzonych w bojach najemników z Mintarnu, którą opłacił z własnej kieszeni i powiódł na statkach w stronę bram miasta. Po długich miesiącach zaciętych walk z plemionami orków, Dagult zdołał wyzwolić Neverwinter, choć okupił to dużym kosztem, bowiem za wojnę płacił złotem oraz krwią swych ludzi.
Wysiłki się jednak opłaciły, a chwalebny czyn rozsławił imię Lorda Protektora we wszystkich cywilizowanych krainach, jednakże wraz ze wzrostem sławy pojawiły się nowe problemy. Podnoszącemu się z ruin miastu i świeżo zagarniętej przez Dagulta Neverembera władzy zagrażały wpływowe organizacje, państwa takie jak Thay czy Amn, a nawet jego właśni poddani, wśród których byli tacy, którzy uważali go za niegodnego korony Neverwinter. Tym ostatnim poświęcał najwięcej swej uwagi, nieświadom niebezpieczeństw, które czaiły się na horyzoncie…


Wielki trójmasztowiec przecinał morskie fale, płynąc z nieoczekiwanie dużą prędkością jak na tego typu okręt. Eskortowało go kilka pomniejszych, bardziej zwrotnych jednostek i choć na maszcie każdej z nich powiewała flaga osławionej Floty Neverwinter, daleko było im od dobrych intencji. Nie byli tym za kogo się podawali. Byli piratami, którzy przybyli w to miejsce, aby dobić lukratywny interes z lokalnymi przemytnikami. Ukryte w skrzyniach pod pokładem zapasy broni miały zasilić dotąd podzielone grupy rebeliantów, którzy za punkt honoru wzięli sobie obalenie lokalnego monarchy - Lorda Protektora Dagulta Neverembera.
Pomimo wielu porażek, Synowie Alagondara nie poddawali się w swym dążeniu do rebelii. Umowa z luskańskimi piratami miała być punktem zwrotnym w kampanii przeciw tyranii obecnego władcy i choć zaproszenie wyjętych spod prawa szumowin do Neverwinter wydawało się być skrajną głupotą, to nie było innej możliwości na dostarczenie tak wielu sztuk broni za jednym razem. Nie było też ku temu stosowniejszej okazji, albowiem tego dnia Flota Neverwinter świętowała chlubne zwycięstwo nad wojskami Amn w morskiej bitwie o archipelag Korinn. Do miasta ściągały okręty z każdego zakątka Morza Mieczy, a z racji ogromnych tłumów w porcie, owe statki nie były sprawdzane przez celników, co umożliwiało dostarczenie zapasów broni pod czujnym nosem Straży Mintaryjskiej.
Pirackie okręty zbliżały się do miasta z zawrotną prędkością, której nawet wzburzone morze nie było w stanie ograniczyć. Po drodze minęły unoszącą się w powietrzu gigantyczną skałę, na szczycie której zbudowany był wyposażony w katapulty i armaty fort, strzegący dostępu do podnoszącego się z ruin Neverwinter. Podniebna twierdza, jak i wiele podobnych miejsc będących częścią lokalnego krajobrazu, powstała na wskutek przerwanych struktur magii, spowodowanych śmiercią Mystry. Po zatopieniu Lantanu, nieliczni ocalali gondyjczycy przybyli do Neverwinter, gdzie znaleźli schronienie pod czujnym okiem Lorda Protektora. Zasilając załogę fortu, skonstruowali kilkadziesiąt armat, które były jednymi z nielicznych egzemplarzy w całym Faerunie i siały postrach wśród dowódców nawet najpotężniejszych flot Wybrzeża Mieczy.
Zostawiając unoszącą się skałę daleko w tyle, marynarze na pokładzie pirackich okrętów odetchnęli z ulgą. Przed nimi był już tylko port, który tamtego dnia wypełniony był po brzegi statkami, sprawiając wrażenie, że znalezienie wolnego miejsca do zacumowania graniczyło z cudem. Zmusiło to piratów do zmiany planów - największy z okrętów zawinął do portu, a reszta zrzuciła kotwice w zatoce, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.

Całą operacją kierował Admirał Suljack, jeden z pięciu Wysokich Kapitanów sprawujących władzę w Luskan, które w następstwach Czaroplagi stało się siedliskiem szumowin i morskich rozbójników. Dzięki jego wpływom udało się pojednać zwaśnione strony rebeliantów, których choć jednoczył wspólny cel - obalenie rządów Lorda Protektora, to mieli inne plany na jego realizację. Pojawienie się osławionego wilka morskiego; Admirała Suljacka i jego wyjście z propozycją dostarczenia broni było wystarczającym argumentem do porzucenia podziałów na rzecz wspólnego dobra. Przewrót w Neverwinter nie mógł się bowiem dokonać bez pomocy luskańskich piratów i ich budzącej postrach broni palnej, która w mieście była surowo zakazana.


Tego dnia w porcie panował niespotykany tłok. Przy dokach zacumowane stały w prostej linii wielkie okręty wojenne, których załogi rozproszyły się po nadmorskiej dzielnicy, aby pić i świętować jeden z nielicznych wolnych od ciężkiej pracy dni w roku. Pomimo stosunkowo wczesnej pory, głośna wrzawa szybko wypełniła wąskie, portowe uliczki, które bardzo szybko przeludniły się do tego stopnia, że trudno było przejść z jednego końca na drugi, bez torowania sobie drogi szablą czy mieczem.
Wyczuwając okazję do zarobienia większych pieniędzy, naprzeciw żeglarzom wyszli drobni handlarze i kobiety lekkich obyczajów, dla których słynący z ekscesów, awantur i hucznych zabaw marynarze byli niczym manna z nieba. Niewielu było bowiem zdolnych wydać równie dużo złota w ciągu jednej nocny, a byli też tacy, którym wystarczyło ledwie kilka godzin spędzonych w porcie, aby pozbyć się całego rocznego żołdu. Dla nękanych przez biedę mieszkańców Neverwinter, ten dzień zapowiadał się naprawdę dobrze, choć w rzeczywistości nikt nie spodziewał się jak łatwo sprawy mogą ulegnąć zmianie.

Admirał Suljack, jako pierwszy z całej pirackiej załogi wielkiego trójmasztowca, postawił stopę na suchym lądzie. Wciągnął przez nozdrza powietrze, które cuchnęło rybami, wodą morską oraz nieczystościami wylewanymi przez okna na bruk i przez krótką chwilę sprawiał wrażenie jakby delektował się tą typową dla nadmorskich miast mieszanką zapachów.
- Ach, cywilizacja! Czujesz to, Kurth? Zapamiętaj ten zapach, bowiem już niedługo cuchnąć tu będzie prochem i dymem - stary pirat zaśmiał się pod nosem, po czym ruszył w stronę karczmy, gdzie czekało go zaplanowane spotkanie z przedstawicielką Synów Alagondara.
Suljack był pewnym siebie mężczyzną w podeszłym wieku, którego cechą rozpoznawczą była długa, siwa broda, tak bardzo charakterystyczna dla wilka morskiego. Odziany był w typowy dla kapitana statku mundur, który wyróżniał go na tle pospolicie ubranej załogi. Na głowie trzymał rzucający się w oczy piracki kapelusz, a w przypiętej do pasa pochwie zwisała kunsztownie wykonana szabla, która w świetle słońca mieniła się tęczą barw, tym samym zdradzając magiczne właściwości. Admirał Suljack miał też zamiłowanie do wszelkiej maści biżuterii i widać to było po jego dłoniach, które zdobiły złote sygnety i pierścienie. Z lewego ucha sterczał duży kolczyk wykonany z kła jakiejś morskiej bestii i choć stary rozbójnik wyglądał przez to dość groteskowo, to z całą pewnością dobór takich elementów ubioru nadawał mu charakteru.
Kapitan w towarzystwie swoich ludzi ruszył brukowanym deptakiem wzdłuż morskiej przystani, przedzierając się przez tłumy pijanych marynarzy i rozwrzeszczanych handlarzy. Po drodze minęli kilka robiących wrażenie galeonów, należących do floty Neverwinter, które stały zacumowane w porcie od dobrych kilku godzin. Poza kilkoma znudzonymi wartownikami, którzy posyłali utęsknione spojrzenia w stronę nadmorskich karczm i burdeli, na pokładzie okrętów nie było ani jednej żywej duszy.
Pomimo, że minęło niespełna trzydzieści lat od wyzwolenia Neverwinter i miasto wciąż borykało się z wieloma wewnętrznymi problemami, Dagult Neverember nie próżnował i zdołał pozyskać fundusze na przebudowanie swojej floty i wzmocnienie jej o nowe okręty, które rozmiarami oraz siłą ognia nie odstawiały od morskich potęg z południa. Zwycięstwo nad Amn w bitwie pod archipelagiem Korinn było tego wyraźnym dowodem, choć bardziej podejrzliwi obserwatorzy mogliby zastanawiać nad sposobem w jakim udało się władcy Neverwinter zebrać tyle funduszy. Dla wielu położonych nad Morzem Mieczy państw-miast silna marynarka wojenna była kluczem do przetrwania i to jej poświęcano najwięcej uwagi. Z racji wysokich kosztów utrzymania skarbce szybko pustoszały, lecz Dagulta Neverembera stać było nie tylko na utrzymanie jednej z największych flot na Wybrzeżu Miecz, ale także na walkę z niedobitkami klanu Wiele-Strzał i przebudowę zrujnowanego miasta, które pożerało ogromne zasoby pieniężne. Była to tajemnica, którą Admirał Suljack chciał za wszelką cenę poznać, bowiem sprawując kontrolę nad morskimi szlakami handlowymi miało się niemalże nieograniczony wpływ na wszystkie kluczowe miasta i osady położone na terenie całego Wybrzeża Mieczy, co dla ambitnego pirata jego pokroju było bramą do bogactwa.


Po przebyciu kilkudziesięciu kroków, piraci stanęli przed okazałą karczmą, której szyld przedstawiał wielkiego potwora morskiego i nosił wdzięczną nazwę “Przebudzony Lewiatan”. Budynek ten znacznie wyróżniał się na tle pozostałych przybytków w okolicy, albowiem był to sporych rozmiarów trójmasztowy okręt, którego zaciągnięto na skraj portu i unieruchomiono na potężnych, drewnianych wspornikach, tak aby ograniczyć nadmierne bujanie w trakcie przypływu.
Nietypowa karczma przyciągała tłumy klientów każdego dnia, lecz o świcie okazała się być niespodziewanie pusta, o czym przekonali się piraci, gdy zajrzeli do środka. Główna sala jadalna ciągnęła na całej długości podpokładu i kończyła się rozległym szynkwasem, przed którym na okrągłych zydlach siedziało kilka szemranych typów, pochylonych nad kuflami pieniącego się piwa.
Po bokach, na obu ścianach karczmy rozwieszone zostały obrazy przedstawiające różnorodne okręty, pochłoniętych pracą marynarzy, a także chwalebne zwycięstwa Floty Neverwinter, które w oczach mieszkańców były swego rodzaju plakatem propagandowym. Wiele z owych dzieł nosiło ślady po awanturach; płótna miejscami były przypalone, posiadały dziury po spotkaniu z krzesłem czy innym ciężkim przedmiotem, a niektóre ramy wyglądały tak jakby miały rozlecieć się w tysiące drzazg po lekkim nawet szturchnięciu.
Przypominające okrętowe żagle zasłony skrywały pomieszczenie w nieznacznym półmroku, a w powietrzu unosił się fajkowy dym, który utworzył nisko wisząca szarawą mgłę, ponad którą zawieszony był na łańcuchach ciężki drewniany żyrandol, swym rozmiarem przywodzący na myśl młyńskie koło. Cała sala utrzymana była w klimatach żeglarskich, cechując się bardziej prostotą niż nadmiernym przywiązaniem do szczegółów. Taki wystrój całkowicie odpowiadał znacznej większości stałych bywalców karczmy, bowiem nikt nie przychodził tu, aby podziwiać wnętrza, lecz by skosztować w wybornych i stosunkowo niedrogich alkoholach Lady Synestry.

Poza kilkoma żłopiącymi piwo zakapiorami siedzącymi przy szynkwasie oraz dwoma pochłoniętymi rozmową niewiastami, które zajęły miejsca przy okrągłym stoliku w kącie sali, w pomieszczeniu była jeszcze rudowłosa, uzbrojona po zęby półelfka, w obcisłym i dość krzykliwym stroju, przywodzącym na myśli pirackie kobiety ze Smoczych Wysp. Młoda niewiasta stała oparta o ladę, zręcznie obracając w dłoni złotą monetę. Nowo przybyłych gości obdarzyła wyzywającym spojrzeniem, jakby chciała w ten sposób oznajmić, że się spóźnili i nie jest z tego powodu zadowolona.
Zahartowana przez wiatr i wodę morską twarz Admirała Suljacka wykrzywiła się w szerokim uśmiechu, który pogłębiał liczne blizny i zmarszczki. Piracki lord ruszył dziarskim krokiem w stronę krzykliwie ubranej kobiety, którą wziął za swój kontakt. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przebrana za morskiego rozbójnika dziewczyna nie jest tym za kogo się poda, a cała szemranie wyglądająca klientela karczmy została sztucznie podstawiona tylko po to, by go ująć. Zbliżająca się rozróba miała wstrząsnąć całym portem…

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 22-05-2016, 20:17   #62
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kilka lat wcześniej

Kiedy straż mintaryjska dopadła ją w mieście, Sophie nie oglądała się za siebie, nie chcąc wzbudzić podejrzeń, że ktoś jej pomagał. Stojący w cieniu zaułku Theadalas, musiał patrzeć bezsilnie, na to jak kobieta się szarpie i wyrywa, a mimo to strażnicy wcale nie ustępowali, bynajmniej. Trzymali ją coraz mocniej i ciągnęli nie zważając na to, czy ta dozna jakichś mniejszych zadrapań lub ran. Szczęściem w nieszczęściu było to, że przynajmniej jej nie bili, co mogło sugerować twardy rozkaz jej ojca. Jednak usilne starania Sophie nie przyniosły zamierzonego efektu. Nie uciekła, nie wyrwała się, zaś znany jej elf nie mógł pomóc - zresztą, sama kobieta obiecała, że nie narazi ani jego, ani organizacji na kłopoty, które mogłyby przynieść tragiczną w skutku bitwę.

Gdy dostarczono ją do zamku, początkowo została wrzucona do lochów. Ciemne, ponure i zimne pomieszczenie przyprawiało o ciarki i napawało lękiem. Czmychające po celach szczury budziły wstręt, a ich żółte jak szczyny zębiska nosiły na sobie znamię choroby. Sophie jednak nie bała się wilgotnej piwnicy, a tego co będzie, gdy tylko stąd wyjdzie. Po upadku na kamienną posadzkę szybko pozbierała się i nie marnując czasu na wstawanie, odwróciła się przodem do strażników i wciąż siedząc przesunęła się gwałtownie w kąt pomieszczenia. Tamci jedynie zaśmiali się, zadowoleni z siebie, po czym trzasnęli żelaznymi kratami i odeszli rozmawiając głośno.
Początkowo na twarzy młodej szatynki malowała się zaciekłość, pewność siebie i odwaga, jednak gdy głosy mężczyzn ucichły, zakończone zamknięciem się piwnicznych drzwi, jej usta zwęziły się w wąską kreseczkę, a ich kąciki jakby zgięły się lekko ku dołowi. Brwi dziewczyny ściągnęły się do wewnątrz, zaś oczy zaszkliły od łez, które początkowo próbowała zatrzymać. Podciągnęła nogi, obejmując je rękami i oparła czoło o kolana, a brązowe, długie włosy zsunęły się z ramion zasłaniając profil jej buzi. Po chwili nastolatka uniosła się głośnym i rzewnym płaczem.

Sophie nie spędziła wielu tygodni w podziemiach, ponieważ nie była byle jakim więźniem. Już następnego dnia została wypuszczona, a wręcz siłą wyciągnięta z celi, gdyż nawet nie miała ochoty stamtąd wychodzić. To, co czekało ją poza kratami, sprawiało, że serce podchodziło jej do gardła i miała ochotę je zwymiotować. Strach jaki odczuwała, był najsilniejszym lękiem i nikt ani nic nie eskalowało go tak bardzo jak myśl o jej własnym ojcu.
Strażnik zaprowadził dziewczynę do jej komnaty, w której czekały na nią nieznane jej, nowe służki. Każda z nich skinęła głową na przywitanie, a poszerzające się oczy, które wpatrywały się w Sophie, świadczyły jedynie o małym zdziwieniu. W sumie, było to dość wytłumaczalne, gdyż księżniczka wyglądała aktualnie jak siedem nieszczęść. Potargane, brudne włosy, upaskudzona błotem twarz oraz ubiór, a buty nosiły na sobie podobną warstwę tego lepkiego bagna. Sophie uśmiechnęła się słabo, jakby przepraszająco i miała już zamiar usiąść na łóżku, kiedy tuzin służek wciągnęło głośno powietrze w tym samym momencie, wyobrażając sobie jak niedługo księżniczka ubrudzi dopiero co zmienioną pościel. To oraz przerażone spojrzenia kobiet, sprawiły że szatynka westchnęła i po prostu stanęła na środku komnaty, czekając na to, aż ubrania zostaną z niej zdarte, zostanie dokładnie wyszorowana różnymi pachnidłami i środkami czyszczącymi oraz dostanie nowy ubiór. Okazało się, że ojciec nie chce jej widzieć, póki ta nie będzie wyglądała tak, jak on sobie tego życzy. Ciasny, biały gorset zacisnął się w obwodzie jej talii, sprawiając że ta się pogłębiła. Dziewczyna odruchowo wstrzymała oddech, szarpana przez służki, które po prostu wykonywały swoją pracę szybko, starannie i z wielkim zaangażowaniem. Piersi dziewczyny ścisnęły się i uniosły, a dopasowana, biała sukienka dopełniła dzieła nadając Sophie niezwykłego piękna. Jeszcze tylko ostatnie chmurki perfum oraz lekki makijaż i była gotowa na spotkanie, które wykręcało jej trzewia do góry nogami. Tak bardzo się bała.


- Jest i ona! - zagrzmiał mężczyzna siedzący na honorowym miejscu przy stole, kiedy to arystokratka wkroczyła do sali jadalnej. Przestrzenne pomieszczenie w gorszych czasach mogłoby służyć za salę chorych i rannych, w której zmieściłoby się ponad pięćdziesiąt osób. Dziewczyna wyrysowała na twarzy swój uprzejmy uśmiech.
- Moja córka, Sophie - przedstawił ją wstając od stołu i czekając aż ta przysiądzie się do nich i zaszczyci swoją obecnością. Dopiero gdy tak się stało, ojciec ponownie zajął swoje miejsce i spojrzał z rozkazująco na córkę, czekając na jej prawidłową reakcję.
- Przepraszam za spóźnienie, służka trąciła filiżankę ze świeża zaparzonymi ziołami i ponownie musiałam się przebierać. Ostatnio strasznie trudno o porządną służbę - powiedziała ze spokojem, stonowanym głosem z nutką niezadowolenia, po czym uśmiechnęła się serdecznie do pozostałych gości, których zaprosił ojciec; zapewne w interesach.
- Mam nadzieję, że Panowie wybaczą mi zwłokę - zakończyła uroczo, prostując się i uśmiechając. Zgarnęła włosy na jedno ramię i przeczesała delikatnie dłonią, a spojrzenia gości utknęły na jej urodzie.


Rozmowy przy stole nie interesowały ją zbyt specjalnie. Nie było to coś, na co mogła mieć wpływ, a jej ojciec sam potrafił przekonywać do swoich racji; różnymi metodami. Kiedy gospodarze w końcu pożegnali gości, a służba została odprawiona, serce dziewczyny podeszło do gardła.
- Wyobrażasz sobie, w jakim świetle stawia mnie twoja niesubordynacja? - spytał oschle stając naprzeciw niej, plecami do drzwi. Sophie przełknęła głośno ślinę, a w ułożonych wzdłuż ciała rękach zacisnęły się pięści.
- Wiem, ojcze - odpowiedziała drżącym ze strachu głosem.
Mężczyzna prychnął pod nosem.
- Nic nie wiesz, dziecko. Zachowujesz się jakbyś nie znała własnego nazwiska. Obrażasz mnie swoim zachowaniem, burzysz obraz mojej osoby w mieście, którym władam, a na domiar wszystkiego, ty jeszcze jesteś z siebie dumna!
Dziewczyna zacisnęła pięści jeszcze mocniej, czując jak paznokcie wbijają jej się boleśnie we wnętrze dłoni. W końcu nie wytrzymała.
- Nienawidzę tego miejsca i nienawidzę tego, jaki jesteś! Sam siebie obrażasz, swoim byciem tutaj i niszczeniem ludzkich żyć, które…
Jej gwałtownie i bezmyślnie wypowiedziane słowa zostały przerwane silnym uderzeniem, jakie zostało wycelowane prosto w jej twarz. Cios ten, choć z pozoru miał być niewinny i karny, nie tylko obrócił twarz młodej kobiety, ale i zwalił ją z nóg, sprawiając, że upadła na podłogę. Brązowowłosa niewiasta odruchowo chwyciła się za twarz, a kiedy odsunęła od niej drżącą dłoń, spostrzegła na niej krew.
- Nazywasz się Sophie Neverember i radzę ci w końcu to zaakceptować. Jesteś moją córką i to ja będę ustalał, jak masz żyć ty i inni ludzie w Neverwinter. Nie pozwolę by twoje nieposłuszeństwo zniszczyło to, o co tyle walczyłem. Jeszcze raz zwrócisz się do mnie takim tonem…
- A co? No co mi zrobisz?!
- weszła mu w słowo płaczliwym tonem głosu, a kiedy spojrzała na niego z dołu, jej oczy były już mokre od łez, zaś usta wykrzywione w smutku rozpaczy i rozczarowania. Dagult zamarł ze swoją surową miną i zamilkł wpatrując się w córkę, której krew płynąca z nosa ubrudziła białą do tej pory suknię
- Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz…. Co ja ci zrobiłam, tato? - wydusiła z siebie zza drżących warg, nie mogąc opanować łez, które strużkami spływały po jej rozpalonych policzkach, a ciemne oczy wpatrywały się w mężczyznę z wyrzutami.
- Kochanie… - zaczął pełen opanowania i uklęknął przed Sophie, obejmując jej mokre policzki szorstkimi dłońmi -... Ja po prostu staram się o ciebie dbać, nie widzisz tego? Ja tylko cię chronię, jesteś tak bardzo podobna do matki. Piękna, dobra i naiwna. Poza Enklawą będą chcieli Cię skrzywdzić - mówił spokojnie i niespiesznie, przeczesując jej brązowe, kręcone włosy i nie odrywając od niej spojrzenia, w którym wciąż czaił się chłód.
Sophie już nic nie powiedziała. Kiwnęła głową bardziej ze strachu, niż zrozumienia sytuacji. Miała nadzieję, że teraz ojciec ją przytuli, jednak ten niespodziewanie wstał i udał się w kierunku drzwi, a gdy jego dłoń zamarła na klamce, rzucił krótko
- Masz się pojawiać na każdym ważnym dla mnie spotkaniu. Spróbuj uciec, a ponownie cię dorwę. I będę ścigał cię zawsze, gdziekolwiek nie podążysz. Z każdym kolejnym razem, będzie tylko gorzej. Jeśli nie jesteś ze mną, jesteś przeciwko mnie, córko.
Głośne trzaśnięcie drzwiami zawiadomiło ją o tym, że w końcu wyszedł. Pozostawiona sama sobie, dziewczyna wybuchła głośnym płaczem, który uniósł się po zakamarkach zamku.
Na imię było jej Sophie, a jej ojcem był Dagult Neverember, tyran tych ziem.
Sześć lat później,
Karczma “Upadła Wieża”, Czarnystaw
23 Flamerule, 1485 DR,
Kilka godzin przed świtem.

Do niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia znajdującego się w podziemiach karczmy “Upadła Wieża”, wkroczył czarnowłosy elf w długiej, ciemnozielonej szacie, która posiadała czerwonozłote zdobienia na zwieńczeniach rękawów i na kapturze. Trójka Harfiarzy, która wkroczyła do pokoju tuż przed czarodziejem, po raz pierwszy w życiu znalazła się w tym miejscu. Poza niewielkim biurkiem znajdującym się w centrum pomieszczenia nie było tu właściwie nic, nawet krzesła przed biurkiem, na którym można by usiąść. Stara, wydrapana tapeta ciemnoszarego koloru odchodziła od ścian, odsłaniając spróchniałe drewno; w paru miejscach wisiały ramy po obrazach, lecz brakowało im płótna, a z sufitu zwisał dziwny żyrandol wykonany z jakiegoś półprzezroczystego kryształu, którego końce mieniły się niebieskimi ognikami, oświetlając pomieszczenie tą samą ponurą barwą.
Theadalas Naerdaer, bo tak nazywał się przywódca Harfiarzy, podszedł do biurka, po czym oparł się o jego blat na wyciągniętych do przodu ramionach. Spojrzał po trzech, młodych niewiastach, które wyglądały na niewyspane; we włosy wkradł się chaos, a na twarzach widoczne było zmęczenie. Elf przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, po czym przyłożył zaciśniętą pięść do ust i lekko chrząknął.
- Przepraszam was, że tak wcześnie was zbudziłem, ale jest pewna niecierpiąca zwłoki sprawa, którą zostaliśmy zmuszeni zająć się - powiedział, a następnie spojrzał swymi szarymi oczami na każdą z osobna, aby upewnić się czy wszystkie uważnie go słuchają, po czym uspokojony swoimi obserwacjami kontynuował:
- Dziś o świcie do Neverwinter przybywa Admirał Suljack. Pewnie to imię nic wam nie mówi, tym bardziej, że nie pochodzi stąd, lecz jego obecność tutaj zagraża panującemu porządkowi. Suljack jest jednym z pięciu Wysokich Kapitanów, pirackich lordów władających Luskan. Z tego co Marcel i jego siostra zdołali ustalić; Admirał Suljack kontaktował się z buntownikami i tego dnia ma zamiar dostarczyć im broń. Nie możemy dopuścić do wojny domowej w Neverwinter, a do tego wyraźnie dążą Synowie Alagondara. Waszym zadaniem będzie pochwycić Suljacka i dostarczyć go do mnie lub do Khergala, z którym to kontaktowałem się przed chwilą; będziecie wspierani przez jego siepaczy. Już w tej chwili wiedząc o przybyciu piratów jesteśmy po stronie zwycięzców, bowiem wystarczy zaalarmować Straż Mintaryjską i będzie po kłopocie, ale chcę osobiście wydobyć z Suljacka wszystkie informacje, zanim to uczyni Lord Protektor.
Elf wyprostował się, po czym przeniósł wzrok na Etsy, która poczuła, że żołądek wywraca się od samego spojrzenia jej ojca.
- Zdążyłem ustalić z Khergalem plan działań. W pierwszej kolejności udacie się do tawerny Przebudzony Lewiatan, gdzie ma dojść do spotkania. Marcel obiecał, że zajmie się kontaktem Suljacka, a w jego miejsce wejdzie Etsy, którą odpowiednio do tej roli przygotujemy. To będzie twoja pierwsza misja, moja droga, więc życzę powodzenia - dodał po chwili, po czym spojrzał na pozostałe kobiety.
- Sophie i Ilvaria będą w pobliżu. Znajdziecie sobie wolny stolik, czy jakiekolwiek inne miejsce i będziecie czekać aż Etsy da sygnał do ataku. Na miejscu będą najemnicy, którzy będą odgrywać lokalnych zakapiorów, co w ich przypadku jest czymś bardziej naturalnym niż wymuszoną rolą. Etsy - ponownie zwrócił się do półelfki - będziesz musiała grać na zwłokę. Postaraj się wydobyć i zapamiętać wszelkie informacje od Suljacka, a kiedy zrozumiesz, że już nic więcej po dobroci z niego nie wydobędziesz to daj reszcie znać, że dyskusja dobiega końca. Chcę abyście go pochwyciły, bo martwy na niewiele mi się zda. Musimy wydobyć z niego jak najwięcej informacji; o buntownikach, o Luskan i planach piratów, a także ich sojuszach. Dopiero później będziemy mogli przekazać go Neveremberowi. Jakieś pytania? - Zapytał na koniec.
- Tato... Mówisz to na parę godzin przed akcją...? - rudowłosa rzuciło nerwowo nie wiedząc, którą rzecz najpierw skomentować. Wszystko, co usłyszała od swojego staruszka niezbyt jej się podobało. Odstawić ważną rolę dowiadując się o tym na parę godzin przed akcją?! Rzucono ją na głęboką wodę. I to nawet nie z łodzi a z latającej wyspy.
- Sam zostałem wybudzony w środku nocy. O przybyciu Suljacka dowiedziałem się godzinę temu - odparł Theadalas.
Spoglądająca swymi przyzwyczajającymi się do kolejnego dnia bursztynowymi oczami Ilvaria przeciągnęła się, kiedy Theadalas skończył przekazywać główną część odprawy. Chwilę po tym, jedną ręką próbując doprowadzić do względnego ładu swoje długie do talii, białe włosy, kontrastujące z jej skórą o kolorze czarnego atłasu, a w drugiej trzymając znajdujący się w pochwie półtoraręczny miecz, odezwała się.
- Ja mam pytanie - jej śpiewny, melodyjny, acz jeszcze pół-senny głos wypełnił pomieszczenie - Co my wiemy o tym... człowieku, jak sądzę, ponad to, co zostało już powiedziane? I czego możemy się po nim spodziewać? Jest jakakolwiek szansa, że podda się bez walki?
- Ech, po prostu wolałabym rozwiązać tą sprawę bez rozlewu krwi - dodała pospiesznie chcąc uniknąć mogących spocząć na nich dziwnych spojrzeń.
- Przynajmniej nie musisz się do nich zbliżać... - skomentowała ze skwaszoną miną Etsy.
Stojąca w ciszy Sophie przewróciła oczami. "Jak zwykle to samo".
- To nie idź. Odejdź z organizacji i załóż szczęśliwą rodzinkę gdzieś na obrzeżach
- wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Nie potrafiła zrozumieć obecności Etsy, skoro ta nie była chętna do robienia czegokolwiek, bo zawsze coś nie było jej na rękę.
Theadalas pokręcił głową z niedowierzaniem. - Cholera wie, która jest godzina, a wy nie potraficie przestać sobie dokuczać. Ilvaria podejdzie pod osłoną iluzji, tak aby pół miasta nie rzuciło się w pogoni za nią. A co do Suljacka to właściwie wiem o nim tyle co nic, dlatego tak ważny dla mnie jest. Uhm… - zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował melodyjnym głosem. - Na pewno możemy spodziewać się, że będzie chciał walczyć do samego końca. To dumny typ, burzliwy charakter, skłonny do awantur… Jest piratem, a tacy stawiają czyny nad słowa. No i zapomniałbym o najważniejszym. Wasi przeciwnicy mogą być uzbrojeni w broń palną. To co wygląda jak kawałek drewna przyozdobiony dziwną żelazną rurką może okazać się śmiercionośną bronią w rękach takiego typa. Pamiętacie Brzoskwinię? Ona miała podobną broń, wystarczyło, że wycelowała nią w kogoś, był głośny huk i ten ktoś padał bez życia. Uważajcie więc…
Ilvaria poruszyła się niespokojnie i spojrzała na Etsy współczującym wzrokiem, próbując przez to przekazać "uważaj na siebie".
- Wrócimy wszyscy cali i zdrowi, nie musisz się martwić - rzekła po chwili i przywołała na twarz szczery, uspokajający uśmiech posyłając go w stronę Theadalasa.
- Gorzej niż w kanałach to chyba nie będzie - Sophie uśmiechnęła się półgębkiem i zmarszczyła nos na samo wspomnienie tego smrodu i żywych trupów, które wtedy ich goniły.
- Nie martw się, Etsy. Gdy już zacznie się walka po prostu padnij i się odczołgaj na bezpieczną odległość, kilka sekund damy radę. Niestety żadna z nas nie może cię zastąpić, jesteśmy zbyt charakterystyczne - Sophie spojrzała z uśmiechem na drowkę, a potem westchnęła poprawiając włosy. Akurat dziś nie czuła się jakoś specjalnie zmęczona, a nawet jeśli to i tak dopisywał jej humor.
- Skoro nie macie więcej pytań to proponuję, abyście wróciły do swoich kwater i przygotowały się na akcję - wtrącił słowo Theadalas, ucinając wysoce prawdopodobną przepychankę słowną między dwiema niewiastami, które raczej nie darzyły siebie zbyt wielką sympatią.
- Nie no jak! Przecież muszę wszystko wiedzieć... Ja jebie... - ocknęła się rudowłosa, która zwykła kląć już tylko w stresie. - Muszę wiedzieć, czy Marcel bezpośrednio ich skontaktował z drugą "mną"... Kim ma być ta druga "ja"... Kto jej ma to zlecić... Marcel jest w pobliżu? Najlepiej od niego tego się dowiem.
Sophie zaśmiała się pod nosem na paniczną reakcję Etsy.
- Etsy spokojnie, będzie dobrze - uśmiechnęła się radośnie i podeszła bliżej biurka, opierając się o nie dłońmi i lekko nachylając wbiła czekoladowe tęczówki w Theadelasa.
- A ciebie z nami nie będzie? - uśmiechając się zaczepnie spytała, wzmagając również ciekawość stojącej trochę dalej Ilvarii, która z zainteresowaniem czekała na odpowiedź maga.
- Nie, staram się nie pokazywać. Mam w tym mieście zbyt wielu wrogów - powiedział elf, po czym zwrócił się do Etsy.
- Uspokój się. Wróć do swojej komnaty i zbierz ekwipunek. Marcel jest teraz zajęty eliminowaniem agentury Synów Alagondara. Twoją drugą osobowością będzie kobieta ze Smoczych Wysp. Będziesz musiała ucharakteryzować siebie na morskiego rozbójnika, ale na całe szczęście ubiór powinien dostarczyć nam Marcel. Prosiłem go, aby tym razem nie był przypalony lub zachlapany krwią - dodał z wymownym uśmiechem na twarzy.
- Co do przebiegu rozmowy… cóż, będziesz musiała improwizować - wzruszył ramionami. - Postaraj się wydobyć z Suljacka jak najwięcej informacji zanim dojdzie do rozlewu krwi. To na wypadek, gdyby się mu zmarło.
- No, jakby tylko ty
- Sophie wzruszyła ramionami, a uśmiech zszedł z jej twarzy. Odwróciła się na pięcie i pokierowała w stronę drzwi - Do zobaczenia - rzuciła oschle i wyszła z pomieszczenia.
- Sophie, poczekaj… - Theadalas próbował ją zatrzymać, jednak ta nie zareagowała. Nie wiedząc co innego mógłby zrobić, elf minął pozostałe kobiety, aby wyjść na korytarz i dogonić Sophie.

Tuż po tym jak Sophie wyszła z ukrytego w podziemiach karczmy pomieszczenia, drzwi się otworzyły i w ślad za nią ruszył Theadalas. Dogonił ją w połowie długiego korytarza i chwycił delikatnie za nadgarstek, zatrzymując ją.
- Posłuchaj. Bardzo cię przepraszam. Potraktowałem twoje pytanie bardzo niepoważnie, ale to przez moją córkę, która wytrąciła mnie z równowagi. Ściga mnie tylko twój ojciec, lecz są też inne organizacje, które działają na terenie Neverwinter, a które pragną mojej śmierci.
Theadalas dotknął wierzchem dłoni lica kobiety, lecz ta natychmiast odwróciła głowę. Elf cicho westchnął, po czym dodał po krótkiej chwili.
- Dołożyłem starań i poprosiłem Khergala, żeby wysłał nam swoich ludzi do pomocy. Ufam, że to będzie wystarczające, ale będę się wam przyglądał i nie dopuszczę, żeby psy mintaryjskie po raz kolejny porwały ciebie i zaciągnęły do pałacu ojca. Interweniuję tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia, ale dla ciebie zrobię wszystko.
- Przecież nie mam pretensji, że nie idziesz. Moje pytanie było retoryczne - odparła a jej policzki delikatnie się nadęły, kiedy lekko zwrócona w bok głowa układała wewnątrz siebie myśli.
- W ogóle nie chodzi o misję, przecież klarowniej nie dało się wyjaśnić, na czym polega - dodała po chwili namysłu i zmrużyła oczy, jakby wciąż się zastanawiała. Nie poczyniła w stosunku do elfa żadnego gestu.
- Czasami jesteś zimny, a ja nie wiem o co ci chodzi - zakończyła w końcu.
- Wybacz. Trapi mnie wiele zmartwień i jednym z nich jesteś ty, moja droga - odpowiedział elf, obejmując ją czule.
- Dopiero co się dowiedziałem o ich przybyciu. Wszystko wydaje się być robione w takim pośpiechu, że jestem pewien, że popełniłem gdzieś istotny błąd. Mam zbyt wiele rzeczy na głowie i wydaje mi się, że nie miałem ani jednego dnia wolnego od kilkudziesięciu lat. Najchętniej zabrałbym ciebie gdzieś gdzie moglibyśmy odpocząć od tych wszystkich problemów, od twojego ojca i ludzi, którzy czyhają na moją czy twoją głowę. Mam jednak wrażenie, że upłynie sporo czasu zanim zdołamy wypracować sobie taki jeden wolny od zmartwień dzień.
Sophie początkowo była bardzo powściągliwa i nie wykonała żadnego gestu. Ani nie odwzajemniła objęcia, ani nawet nie wyciągnęła dłoni w stronę elfa. Stała prosto i dumnie patrząc nieco w bok i tylko czasami spoglądając na rozmówcę, który mógł poczuć się ignorowany. Na szczęście Theadalas znał ją już od kilku lat i był świadomy, że bijący z niej momentami chłód, to tylko ochronna skorupa, przez którą da się przebić czułością, zrozumieniem i cierpliwością.
- Rozumiem - odparła oszczędnie i dopiero teraz odwróciła głowę w jego stronę. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, a dłoń zawędrowała na ramię elfa.
- Nie demonizuj mojego ojca, on po prostu chce dobrze - usprawiedliwiła jak zawsze poczynania swojego rodzica i zabrała rękę.
- Przecież niejeden dzień spędziliśmy razem. Może nie było to na jakimś świetnym wyjeździe czy w Enklawie wśród luksusów i służby, ale czy to naprawdę jest aż tak istotne? To co nas otacza to tylko tło. Owszem, nie można go całkowicie pomijać, ponieważ bylibyśmy wtedy całkowitymi ignorantami, a nie od dziś wiadomo, że ignorancja to głupota, jednakże nie musisz też tak bardzo się na tym skupiać. Psujesz humor sobie, potem burzysz go mnie, a ja po prostu chciałabym móc być szczęśliwa - ponownie uśmiechnęła się pocieszająco i zbliżyła się bardziej, dotykając jego torsu piesiami i opierając czoło o ramię elfa
- Tylko tobie mogę ufać i powiedzieć prawdę. Nie chcę czuć się samotna, jakby i ciebie obok mnie nie było…
Theadalas uśmiechnął się lekko, choć nie był to do końca szczery uśmiech. Coś go dręczyło, choć starał się to ukryć. Elf mocniej objął kobietę, lecz odwrócił od niej spojrzenie, spoglądając gdzieś dalej w stronę drugiego końca korytarza. Oparł głowę na jej barku, przez chwilę delektując się zapachem jej włosów.
Choć Theadalas robił wszystko co mógł, aby ukryć ją przed ojcem i jego ludźmi, to nie zawsze było to możliwe. Częściowo powodem tego była Sophie, która co jakiś czas pozwalała się złapać, wykorzystując tą okazję, aby porozmawiać z ojcem. Elf dobrze o tym wiedział i zawsze krzywo spoglądał na nią, kiedy wychodziła z pomysłem ujawnienia się, a zwykle czyniła to, gdy nie było innej możliwości, aby uchronić mieszkańców Neverwinter przed dręczącymi ich problemami. Czarodziej obawiał się, że pewnego dnia Dagult Neverember zamknie ją w lochach i nie wypuści. Władca Neverwinter otoczony był przez wrogów, przeżył już kilka zamachów na swe życie i choć nie ucierpiał na zdrowiu fizycznym, to jego zdrowie psychiczne mogło nie być takie jak dawniej. Takie okoliczności sprzyjały objawom paranoi i tego najbardziej obawiał się elf.
Sophie zapewniała go, że relacje z jej ojcem mocno się zmieniły przez ostatnie sześć lat. Twierdziła, że zaczynał powoli dostrzegać i akceptować to kim jest i kim chce być, był mniej władczy wobec niej i coraz częściej rozmawiali ze sobą jak na ojca z córką przystało. Nie mniej jednak Theadalas obawiał się, że to tylko fasada, cisza przed burzą, którą rozpęta w najmniej spodziewanym momencie. Nie chciał stracić jej tak jak kiedyś stracił Nesmerinę. W jego głowie za to rodził się pewien plan, który mógłby zapewnić Sophie pewną prawną nietykalność, a być może nawet zmienić nastawienie jej ojca do niej samej.
- Postanowiłem, że w tym miesiącu odłożę na boku trochę złota i sprowadzę z domu handlowego Harpellów luksusowe olejki i szampony dla ciebie, abyś nie musiała tak często składać wizyty swojemu ojcu - powiedział, tym razem ze szczerym uśmiechem na twarzy. Wiedział, że zaradna kobieta korzysta z okazji, aby podkraść perfumy i środki higieniczne, które znajdowały się pałacu jej ojca.
- Bez przesady, nie potrzebuję tego… - zapewniła go odrywając się lekko, aby nie eksponować czułości na korytarzu i stanęła krok od nieogo. Ten na koniec ucałował ją w czółko i zapytał:
- A jak się miewa twój tłusty borsuk? Żyje jeszcze?
Sophie obruszyła się nabierając w usta dużą ilość powietrza
- Po pierwsze, to on nie był tłusty, tylko puszysty i wyrośnięty, z wysokich ludzi też byś się nabijał? - założyła ręce krzyżem na piersiach i wypuściła szybko nabrane powietrze
- A po drugie, nie borsuk tylko szop. To był szop pracz, wygląda zupełnie inaczej niż borsuk. Nie rozumiem jak możesz tego nie rozróżniać? - pokręciła głową krzywiąc się lekko i westchnęła już spokojniej. Szybko wróciła do stanu opanowania i wyciszenia
- Męczył się w tym mieście, nie było sensu, żeby dłużej mi towarzyszył. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko - Może niedługo poznam innego przyjaciela, kto wie. Lubię zwierzęta, nikomu nie można zawierzyć jak im.
Theadalas spojrzał w głąb korytarza, wyraźnie nad czymś rozmyślając. Po krótkiej chwili odwrócił głowę, a ich spojrzenia na powrót spotkały się ze sobą. Na twarzy elfa wykwitł tajemniczy uśmiech, którym zwykł obdarzać ją za każdym razem, gdy wpadał na jakiś szalony pomysł.
- Chyba będę w stanie temu zaradzić - powiedział, po czym zachichotał cicho na widok węszącej jakiś podstęp twarzy Sophie. Pocałował ją namiętnie w usta, a następnie szybko odsunął się od niej, widząc jak z pomieszczenie wychodzi reszta Harfiarek.
- Będę trzymał za was kciuki. Życzę powodzenia - pomachał jej dłonią, po czym obrócił się na pięcie, sprawiając, że krańce jego szat uniosły się pod wpływem podmuchu i ruszył wzdłuż korytarza, aby w końcu zniknąć w ciemnościach. Kobieta westchnęła głośno i przeczesała kręcone włosy palcami dłoni. Po odprowadzeniu Theadalasa wzrokiem, udała się do swojego pokoju, aby móc przygotować się do zadania.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 22-05-2016, 20:17   #63
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Karczma ,,Przebudzony Lewiatan”,
Przystań Neverwinter, świt.

Zahartowana przez wiatr i wodę morską twarz Admirała Suljacka, wykrzywiła się w szerokim uśmiechu, który pogłębiał liczne blizny i zmarszczki. Piracki lord ruszył dziarskim krokiem w stronę krzykliwie ubranej kobiety, którą wziął za swój kontakt. W ślad za nim poszli jego ludzie, po drodze mijając zajęte rozmową Sophie i Ilvarię, których zgrabne sylwetki bardzo szybko stały się obiektem obelżywych propozycji ze strony żeglarzy. Kilku z nich podeszło do szynkwasu, tuż obok zakapiorów i ktoś huknął z całej siły pięścią w ladę domagając się alkoholu. Jednakże barmanki nie było ani za ladą, ani za kotarą, gdzie znajdowały się beczki wypełnione piwem. Była to dość oczywista rzecz, lecz Marcel, który przygotowywał całe te spotkanie w rozpędzie kompletnie o niej zapomniał. Polecił Lady Synestrze znaleźć schronienie na wypadek, gdyby walka poszła w złym kierunku, lecz przez to nie było nikogo za barem kto mógłby obsłużyć klientów.
Piraci robili się coraz bardziej niecierpliwi, jeden z nich zaczepił siedzących mężczyzn pytając o właścicielkę lokalu. Najemnicy i Harfiarze zacisnęli szczęki obawiając się, że ich spisek zostanie zaraz wykryty, kiedy nagle jeden z morskich rozbójników postanowił własnoręcznie obsłużyć kompanów - przeskoczył przez ladę, zgarnął czyste kufle i rozlał alkohol. Wszyscy rzucili się do podanych piw, niczym strudzony wędrowiec na widok oazy i wydawało się, że nikt nie przejął się tajemniczym zaginięciem Lady Synestry.

- Admirał Suljack - pirat ściągnął z głowy swój kapelusz i skłonił się przed rudowłosą kobietą nieco zbyt ostentacyjnie. Zbliżył się do niej i złapał za jej dłoń, aby po szarmancku ucałować wierzch i zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy:
- A jak się zwie taka ślicznotka?


Sophie i Ilvaria siedząc sobie wygodnie przy okrągłym stoliczku w kącie sali, w pobliżu okien skąd miały widok na port, poczuły chłód dworu, kiedy to drzwi od tawerny gwałtownie się otworzyły. Szybko odwróciły głowy, aby nie nawiązać kontaktu wzrokowego z piratami, lecz nie udało im się uniknąć w ten sposób sprośnych komentarzy i natarczywych propozycjami niektórych mężczyzn. Sophie westchnęła zniesmaczona odwracając wzrok w drugą stronę. Kapitan, który podszedł do Etsy, spyta się o jej imię i w tym momencie w kobiety uderzył fakt, że Theadalas nie przekazał rudej jak ma mieć na imię kontakt pirata. Dłonie podążają w stronę oręża, lecz przed wyciągnięciem broni powstrzymało je wywołane przez słowa Suljacka napięcie oraz nadzieja, że Etsy dobrze to rozegra. Wszystko teraz zależało od jej odpowiedzi…

- Schrzani to - skomentowała leniwie Sophie, opierając łokieć na stoliku i przegryzając suchą przekąskę
- Albo zemdleje - dodała w zamyśleniu oblizując wargi i obserwując ukradkiem scenę jak dobry teatr.
- Poczęstujesz się? - spytała jak gdyby nigdy nic, podsuwając drewnianą miskę w stronę kompanki, która przyglądała się otoczeniu swymi niebieskimi oczami - będącymi dziełem iluzji.
- Może później - mrugnęła jej okiem, a na jej twarzy wykwitnął lekki uśmiech - Da sobie radę, wierzę w nią.
- Szlachetne - odparła z westchnieniem i uniosła brew. Cudem powstrzymywała się, aby jej spojrzenie nie było zbyt nachalne, nie chciała w końcu, aby jakiś zaszczaniec pokładowy nagle do nich podszedł tylko z tego powodu.
- Choć nader idealistyczne - uniosła kufel w kierunku swoich ust.
- Wygląda na spiętą, ale myślę, że zdołała się oswoić z tym, kim miała być - wzruszyła ramionami i zaczęła owijać pukiel swoich blond włosów naokoło palca jakby się nad czymś zastanawiając.
- Hm. Trochę dużo ich - stwierdziła z przekąsem i założyła nogę za nogę.
Sophie uśmiechnęła się lekko pod nosem, odstawiając kufel.
- Nie ilość, a jakość - rzuciła krótko w odpowiedzi, strzepując z dekoltu okruszki - Przecież to jakieś łamagi, litości. Jedyne co może nas martwić to bronie, o których wspomniał Theadalas, reszta to mały problem.
- Po prostu pomyślałam, że ktoś może stać się zbyt pewny siebie, choć to na pewno nie będą podkomendni kapitana - uśmiechnęła się w rozbawieniu odsłaniając białe zęby - Wciąż się zastanawiam jak to coś graniczące z magią może działać.
Arystokratka już chciała odpowiedzieć, wykładając swoją wiedzę, jednakże zdekoncentrowało ją nagłe, bardzo głośne beknięcie przy stoliku najemników. Zerknęła w tamtą stronę nie mając nawet wątpliwości, że był to wyczyn Garego. Tym bardziej po tym, co stało się parę sekund później.
- Jak zawsze uroczy - skomentowała cicho i pokręciła głową z dezaprobatą.
Ilvaria przeniosła uwagę na szamoczącą się dwójkę, nucąc pod nosem jakąś tylko jej znaną, trochę melancholijną pieśń, i do rytmu stukając palcami w stół. Musiała przyznać, że najemnik zasłużył na pochwalę. Odciągnął bowiem uwagę wiekszości osób od ich celu.


- Wpadka - wycedziła cicho Etsy przez zęby, odpowiadając tym samym na zadane wcześniej przez kapitana pytanie - tak się, kurwa, zwie. Mamy dodatkowy problem a wyście mieli być grubo przed świtem.
Przebrana piratka zabrała rękę od Suljacka. Monetę, którą się bawiła, przełożyła w drugą dłoń i odchylając się spojrzała w miejsce w poszukiwaniu Lady Synestra, która powinna tam być. Nie było komu przyjąć kolejki piwa postawionej na koszt Synów Alagondara, więc złoty krążek po szybkim zastanowieniu się przefrunął i trafił w jakieś sensowniejsze miejsce. Najbardziej zniecierpliwionego trunku załoganta najpierw zrugała wzrokiem a następnie podsumowała jadowitym tonem:
- Rozlej i nie odpierdalaj scen - mówiąc to zaznaczyła ruchem palca, by po skończonej robocie delikwent odpuścił stanowisko. Po tym wróciła wzrokiem na kapitana. - Skromny upominek od zainteresowanych - zakomunikowała siląc się na promyk łagodniejszego tonu, po którym przyciszone cedzenie wróciło. - Mieli tobie przekazać, byś zabrał tylko paru ludzi na spotkanie... - zakończyła w niezadowoleniu na kolejne elementy nie idące według planu.


- O, patrz. - szepnęła Ilvaria do Sophie - Zaczęła mówić. Ale się wredna zrobiła, o bogowie - zachichotała pod nosem zakrywając usta dłonią, a następnie wróciła do nucenia.
- To akurat nie kamuflaż - rzuciła powściągliwie szatynka.
- Może pochlasta go językiem nim my w ogóle zdążymy tam dojść - z uśmiechem pozwoliła sobie skomentować język rudowłosej towarzyszki - Fa'narow - dodała w swym języku. Sophie prychnęła krótkim i cichym śmiechem. Nie mogła się doczekać, kiedy to się w końcu skończy.

Niespodziewanie do pań zajętych rozmową podeszła niemała grupka mężczyzn na czele z Karrickiem. Człowiek uśmiechnął się szeroko i ukłonił się do przesady głęboko. Podnosząc się mrugnął do Sophie.
- Drogie panie, rzecz niesamowicie nieelegancka się stała. Wzięła się i kelnerka nam zawinęła no. Jak okiem sięgnąć nigdzie jej nie ma, przepadła jak kamień w wodę. Postanowiliśmy jej poszukać, bo jakże tak łajba bez kelnerki pływa. Może panie by nam pomogły? Nasze zacne towarzystwo umiliło by wam nieco ten smutny poranek, a może i odnaleźlibyśmy zgubę - Karrick mówił tak jakby chciał zaraz ze śmiechu wybuchnąć, uśmiech na jego twarzy był szeroki a z oczu kpiną widniało. Szczęściem stał tyłem do swoich “towarzyszy”, którzy na widok kobiet wyszczerzyli powybijane zęby w mało zachęcającym uśmiechu.
- Nie dajcie się proszę zbyt długo namawiać piękne panie - Karrick kontynuował swoją perliście prześmiewczą przemowę. - Smutno by było gdybyście nam odmówiły, a nie warto zasmucać mężczyzny z rana. Oj, nie z rana.
Sophie nie uznała pomysłu najemnika za najlepszy, bowiem nie została stworzona do kontaktu z tak obrzydliwymi typami. Na samą myśl o ruszeniu się z siedziska, aby gdzieś wyjść z tymi brudasami robiło jej się niedobrze i z trudem powstrzymała cofającego się w stronę jej ust krakersa. Uśmiechnęła się tak, jak uczono ją w zamku.
- Och, bardzo waszmość uprzejmy - odparła początkowo krótko, mając ochotę kogoś zdzielić w pysk. No co za durne pomysły - Mam wrażenie, że widziałam jedną jak chowa się za kotarą zaplecza, możliwe, że udała się do piwnicy poszukać pitnego miodu, specjalnie dla mnie. Lubię słodkie - zagryzła dolną wargę i westchnęła głęboko, wypinając pierś do przodu i powolnie wstała od stolika. Jeszcze raz spojrzała na najemnika a następnie bandę buraków, jaka za nim stała - Dużo Panów troszkę, jak na akcję poszukiwawczą - rzuciła siląc się na uśmiech.
Drowka pod iluzją zaczęła szybko analizować aktualną sytuację zachowując całkowicie kamienną twarz, kiedy to Karrick oraz Sophie mówili. Wpadła na pewien plan, choć wiązał się z ryzykiem.
Jednak ryzyko było jedną z głównych części jej życia. Zerknęła więc porozumiewawczo na Sophie i zaczęła działać, zduszając w sobie obrzydzenie. W tych ludziach żadnego elementu ciała nie dało się określić jako przystojnego. Było wręcz odwrotnie.
Skupiła swój wzrok na Karricku przywołując na swoją twarz jedną z tych min, przez którą mężczyznom pojawiały się iskierki w oczach.
- W takim razie poszukajmy naszej zaginionej pani karczmarki - rzekła słodko, po czym wstała i zbliżyła się niebezpiecznie blisko do Karricka - Kto wie na jakie przygody natkniemy się w tej "piwnicy" w trakcie akcji poszukiwawczej? - dodała, mrucząc zachęcająco.
- O przygody, maleńka, to ty się nie martw - powiedział jeden z piratów, robiąc przy tym ordynarny gest za pomocą swoich bioder, a następnie zarechotał równie obrzydliwie, co wywołało w arystokratce odruch wymiotny i chęć natychmiastowej ewakuacji. Reszta kamratów zawtórowała mu śmiechem, który wywołał na twarzy kobiet obrzydzenie, mimo iż próbowały zachować kamienną twarz.
Dziewczyny razem z resztą moczymord ruszyły na zaplecze, a następnie krętymi schodami zeszły jeszcze niżej pod pokład, gdzie miały zamiar zademonstrować gościom swoje “sztuczki”.
Karrick z początku szedł przodem nieco rozstrojony tym, że poznał Ilvarię. Obdarzył ją szerokim uśmiechem gdy się do niego tak przykleiła. Ostatecznie jednak klepnięciem, przez które otrzymał dość nieprzyjemne spojrzenie z jej strony, w tyłek kazał jej iść przed sobą. Samemu powoli pozwalał się towarzyszom wyprzedzać, aż skończył obok ostatniego. Wyszczerzył się wskazując kształty elfki. Nie zamierzał się jednak cackać. Nie wymyślił żadnego niesamowicie skomplikowanego planu. Zamierzał ich po prostu zabić. Dlatego też gdy tylko stanęli na deskach piwnicy zwrócił uwagę na panienki.
- No panowie chyba czas zacząć szukać - zarechotał i gdy tylko panowie na dobre utkwili spojrzenie w panienkach wyciągnął miecz i ciął w szyję najbliższego majtka.
Sophie szła jak najbardziej na końcu, nie chcąc stać się ofiarą jakichś obleśnych łap, które mogłyby ją obłapiać. Już na samą myśl o czymś podobnym, narastało w niej oburzenie i miała ochotę dać upust swojej księżniczkowatej frustracji, jednak z jej ust wydobyło się jedynie ciche fuknięcie. Gdy wszyscy ochoczo schodzili na dół, Łowczyni pozostała przy drzwiach, zamykając je za sobą po cichu i przystając na jednym z wyższych stopni. Kiedy Karrick kończył przemowę, Sophie wypuściła dwie strzały jednocześnie, zabijając od razu połowę oblechów.
Nagły jęk bólu natychmiastowo zaalarmował mroczną elfkę, która szybko się odwróciła tylko po to, by zorientować się w sytuacji.
Nie tak to planowała. Zupełnie nie tak, choć połowa całej sceny wyszła całkiem dobrze.
Jednak ważny był efekt końcowy, a ten wyraźnie się popsuł.
Nie miała czasu, by się zastanawiać nad motywacjami Karricka. Musieli teraz walczyć na śmierć i życie. W jej dłoni błyskawicznie wręcz pojawił się jej miecz półtoraręczny, który zalśnił bladym blaskiem, kiedy to okręciła się tanecznym krokiem, by ściąć zaskoczonemu bosmanowi głowę, zadając mu w ten sposób szybką śmierć. Potyczka nie trwała długo, a harfiarki wraz z najemnikiem nie odnieśli żadnych obrażeń. Zdawałoby się, że wszystko poszło gładko, a przydupasy kapitana wcale nie mieli zbyt wielkiego doświadczenia w walkach.


- Na litość boską, Karrick - zaczęła Sophie z wyraźnym niezadowoleniem - To było obrzydliwe! Co ci strzeliło do głowy?! - zakomunikowała fuknięciem patrząc na niego wyraźnie oburzona.
- Nie odzywaj się do mnie więcej - obruszyła się jak dama i westchnęła ostentacyjnie, zabawnie grożąc mu wyciągniętą strzałą, trzymaną w dłoni.
Ilvaria zakończyła swój pełen gracji, choć krótki bitewny taniec zgrabnym piruetem. Pozwoliła, by magiczne pole energii chroniące ją przed zranieniem opadło, po czym opuściła swoją broń tak, iż jej trzonek dotykał ziemi.
Rozejrzała się po polu bitwy czując jeszcze podniecenie spowodowane walką. Westchnęła głośno czując, iż jej krew w jej żyłach zaczyna płynąć wolniej. Otarła miecz o ubranie jednego z bandytów i odwróciła się do pozostałych. Zmrużyła oczy patrząc na Karricka.
- Vendui, Karricku - oparła swą wolną dłoń o biodro, a na jej twarzy wykwitł uśmiech rozbawienia, kiedy to Sophie się obruszyła - Nie spodziewałam się, że się jeszcze spotkamy.
- E, mam talent do przyciągania pięknych panienek - Karrick wyszczerzył się, zabierając się do zbierania z trupów marynarzy przydatnych przedmiotów. Zawinął paski z bronią aby ją później sprzedać.
- Obawiam się, że chociaż z chęcią wymienił bym jeszcze kilka przyjemnych zdań z pięknymi dziewuszkami, to na górę nam trza. Ci są martwi, ale tam zostali jeszcze
- Jeśli dochodzisz w kilka sekund to faktycznie - skomentowała szatynka bez cienia uśmiechu wciąż blokując drzwi swoim ciałem - Raczej powinniśmy tutaj troszkę posiedzieć, nasłuchiwać, a w najgorszym przypadku… Imitować dźwięki - skrzywiła się przewracając oczami i nachyliła się, aby wyjrzeć przez dziurkę od klucza, czy coś widać.
- Oooch… nie musimy udawać - Karrick wyszczerzył się szeroko pokazując wszystkie zęby jakie mógł, na co Sophie zareagowała wyraźnym wykrzywieniem ust. - Ale jeśli ci przeszkadza mój wygląd mogę być… ładniejszy.
Łotr parsknął krótko śmiechem.
- Nie bądź płytki - westchnęła ze spokojem Sophie i zerknęła na rozmówcę przez ramię
- Oraz obsceniczny - pouczyła go uprzejmie, swoim ciepłym tonem głosu.
Karrick machnął ręką na gadanie ślicznej łuczniczki.
- Nie od kozery Suljack został kapitanem. Lepiej go nie nie doceniać. Ale mam pomysł. Powiedział bym nie patrzcie, ale mi to tam nie przeszkadza. Możecie sobie patrzeć.
Mężczyzna ku małemu zaskoczeniu kobiet zaczął ściągać ubranie z bosmana po czym sam zaczął się rozbierać.
Arystokratka z zażenowaniem odwróciła wzrok
- Doceniam twe dobre chęci, Karricku, ale obawiam się, że z tymi zakrwawionymi, lekko nadpalonymi ubraniami może być problem - uprzednio schowawszy swe ostrze, Ilvaria splotła ręce na piersi obserwując poczynania łotra z drobnym zwątpieniem.
- Wystarczy zrobić dobre wrażenie. Nie potrzebuje wszystkiego. Chodzi o pierwszy rzut oka. Resztę… resztę załatwi twarz - Karrick złapał za twarz bosmana uważniej przyglądając się jej rysom. Wstał zbierając co mniej uszkodzone odzienie. Na Ilvarię spojrzał bosman. Uśmiechnął się nieprzyjemnie i Karrick przemówił jego głosem.
- Jak uprzedzę kapitana, żeście dobre dupy i faktycznie rozłożyłyście nóżki to ta ruda będzie miała łatwiej nie?
Sophie niezadowolona stała zwrócona plecami do towarzyszy i zniecierpliwiona tupała nogą. W między czasie poprawiła włosy i wyjrzała ponownie przez dziurę od klucza. Dopiero głos bosmana sprawił, że podskoczyła w miejscu szybko wyjmując łuk i odwracając się naciągnęła strzałę na cięciwę, gotowa by ją wypuścić, natomiast szerzej otwarte oczy drowki przyglądające się całemu procesowi przemiany wskazywały na zaskoczenie, a później na zaciekawienie. Zastanawiała się jaką moc mógł posiadać ten człowiek, że tak szybko dopasował do siebie iluzję bez materialnych kosztów rytuału. Widząc działania Sophie szybko do niej podeszła kładąc rękę na ramieniu w uspokajającym geście.
- Wiesz… - zwróciła się do Karricka - Wolałam cię w poprzedniej postaci. Była znacznie przystojniejsza - w jej głosie usłyszeć można było żartobliwą nutę, po czym się zaśmiała perliście z powodu swojego pomysłu, który chwilę później wygłosiła - Zmień się w kapitana! Będzie zabawne! Normalnie on sam zgłupieje.
Karrick opuścił ręce w dół, które wcześniej odruchowo podniósł. Odchrząknął.
- Nie. Kapitan później. Najpierw to mamy go pojmać. Jak już to zrobimy to wtedy postaram się oddelegować jego łajbę poza port… albo cholera wie. Przydało by się cokolwiek wiedzieć z kim jest, co ma pod pokładem i czy jest sam. Idę.
Karrick - bosman ruszył ku drzwiom aby wrócić do karczmy.
- A i nie zostawajcie tutaj. Poczekajcie tylko chwilę i pójdzie w moje ślady. Na wszelki wypadek gdyby mi się nie udało…
Ilvaria nie odpowiedziała mu nic. Uznała, iż nie jest to konieczne biorąc pod uwagę to, co się może stać na wyższym piętrze. Miała cichą nadzieję, że nikt nie nabrał podejrzeń i Etsy trzyma się swojego zadania i przetrzymuje kapitana.
Podeszła do zamkniętych drzwi i zaczęła nasłuchiwać odgłosów kroków. Usłyszała ze schodów krótką wymianę zdań i oddalające się dwie osoby. Odetchnęła z ulgą. Chyba Karrickowi się udało! Spojrzała wymownie na Sophie i bezszelestnie niczym drapieżnik ruszyła na piętro, by być w pogotowiu kiedy wybuchnie walka. Arystokratka ruszyła w ślad za drowką i razem stanęły za kotarą, przyglądając się głównej sali i nasłuchując.

- Gdzieście się kurwa podziali, co?! Nie jesteśmy na wakacjach! Gdzie reszta tych gamoni?! Będziecie szorować pokład przez resztę dnia! - Wydarł się Suljack na bosmana, cały się pieniąc ze złości. Jego ogorzała od słońca twarz przybrała jeszcze głębszego odcienia. Admirał Suljack uderzył zaciśniętą pięścią o ławę z taką siłą, iż wywalił w niej dziurę, co było dość niezwykłym wyczynem.
- Przyprowadź mi resztę tych gamoni zanim sam zejdę tam i się z nimi zabawię!
Gary łypnął okiem w kierunku rudej i pirata, zdawało mu się, że zaraz będzie musiał zatrzymać go przemocą, co mu jak najbardziej odpowiadało.
Bosman - Karrick zacisnął usta w kreskę widząc dziurę w ławie. Nawet gdyby chciał udawać strach, to nie musiał bo faktycznie się nieco przestraszył. Instynktowny respekt przed silniejszym od siebie. Poprzednio bosman bez gadania wykonał swoją robotę mimo ponurego spojrzenia. Teraz po chwili otrząśnięcia się łotr odwrócił się na pięcie i szybko wrócił się pod pokład. Karrick włożył w ruchy nieco agresji aby pokazać niezadowolenie i skrywaną złość bosmana, na którego właśnie nawrzeszczano. Gdy wszedł do korytarza przyłożył palec do ust aby dziewczyny się nie odzywały. Minął je łapiąc się za bluzkę chcąc przekazać, że idzie się przebrać. Sophie pokiwała przecząco głową i tupnęła bezszelestnie nóżką. Bardziej był to niemy gest niż głośne i stanowcze przekonanie do swych racji. Nie chciała, żeby Karrick się przebierał, więc próbowała go zatrzymać i spróbować jakoś złagodzić zachowanie kapitana. Łotr zatrzymał się z pytającym spojrzeniem. Widać było, że był nieco zdenerwowany.
Sophie ściągnęła szybko łuk i kołczan, dając je Ilvarii, po czym zsunęła nieco ramiączko od ubrania, odsłaniając kawałek dekoltu i piersi. Chrzanić to, że była teraz bezbronna, mieli nie walczyć póki Etsy nie wyciągnie więcej informacji, a nie wyglądało na to, aby dowiedziała się czegokolwiek. Sophie najpierw zwinęła jedną butelkę czerwonego wina, którą lekko pochlapała krwawe miejsca na marynarce, po czym drugą, wolną rękę zarzuciła na bark Karricka.
- A czemu tak szybko uciekłeś, nie podobało ci się? - spytała zalotnie, a w pomieszczeniu uniósł się perlisty śmiech, kiedy to wyłoniła się z bosmanem do sali, a przy swoich uroczych ruchach, niechcący rozlewała krople czerwonego wina. Przystanęła dopiero, gdy zetknęła się z groźnym spojrzeniem kapitana.
- Och, to pewnie pańska chluba, czyż nie? Ale mięśniak, szkoda, że pan jest zajęty, ale może chociaż mogłabym nieco zająć się tym przystojniakiem? Strasznie się nudziłam, póki nas nie zaczepił - zaśmiała się uroczo po czym przywarła namiętnie wargami do ust bosmana.
Kapitan zmrużył gniewnie oczy, obdarzając bosmana morderczym spojrzeniem jakby chciał mu powiedzieć, że własnymi rękoma go udusi, lecz zamiast tego uśmiechnął się nieznacznie do kobiety i powiedział:
- No, drogie panie… Wzorowo poprawiacie morale mojej załodze. Może powinienem pomyśleć o zatrudnieniu was - odparł żartobliwie, po czym zwrócił się do przebranej za pirata Etsy.
- Komedia jakaś - zastukał palcami o blat, zastanawiając się nad tym co teraz zrobi. - Tylko dwa tygodnie spędzili na morzu, a zachowują się tak jakby kuśki od lat nie zamoczyli. Jeśli będzie tak dalej to będę musiał poważnie pomyśleć nad zatrudnieniem kurwy na pełen etat - dodał, ciągnąc się za brodę.
- To jak załatwimy dostawę? Mój statek jest w porcie, reszta zacumowała w zatoce i tylko czekają na sygnał. Moi ludzie się niecierpliwą, więc nie każ im długo czekać.

Sophie z Karrickiem przemienionym w bosmana zatoczyli się w namiętnym uścisku, aby ponownie zniknąć za kotarą. Tam arystokratka siłą odepchnęła od siebie mężczyznę i obdarzyła go gniewnym spojrzeniem. Włożyła wiele siły, aby odtrącić od siebie i oderwać od ust Karricka, choć wcale nie miała pewności, czy on dalej chciał ją obłapiać czy może tak jak ona po prostu odgrywał swoją rolę. Sophie westchnęła cicho i zebrała z podłogi swój łuk oraz kołczan ze strzałami, mając nadzieję, że poprzednią akcją udało jej się odsunąć cień podejrzeń od bosmana, który i tak de facto już nie żył. Kolejne słowa Etsy wcale nie były lepsze od poprzednich, przez co arystokratka zaczynała tracić nadzieję. Nie musiała długo czekać, by doszło do tego, co przypuszczała. Suljack rzucił się w kierunku rozmówczyni, którą przejrzał na wylot... Walka zaczęła się szybciej niż powinna.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 23-05-2016, 15:18   #64
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Khergal Talgast, przywódca najemnej kompanii Złamanej Czaszki, siedział sobie wygodnie przed wielkim dębowym biurkiem, pobieżnie przeglądając stertę spisanych na pergaminie dokumentów, które na pierwszy rzut oka przypominały listę zleceń. Od czasu do czasu sięgał po leżącą obok kałamarza ręcznie struganą drewnianą fajkę, po to by pyknąć sobie parę razy i zamyślić się na dłuższą chwilę. Jednakże sędziwy krasnolud nie był jedyną osobą w zadaszonym pomieszczeniu.
Po drugiej stronie biurka stało trzech najemników - dwóch wyglądało jak rasowych zabijaków świeżo po ucieczce z więzienia i tylko jeden z nich sprawiał pozory takiego, który nie ma konfliktów z prawem. Wszyscy byli zmęczeni nie tylko wczesną porą o jakiej przyszło im się obudzić, ale także czekaniem za Khergalem, lecz nikt nie śmiał zwrócić mu uwagi. Nie dlatego, że przywódca Złamanej Czaszki znany był z wybuchowego usposobienia, bo to akurat nie było prawdą, ale najprawdopodobniej dlatego, że siwego krasnoluda otaczała dziwna aura spokoju i powagi, której nikt nieproszony nie chciał zakłócać.

W końcu Khergal odstawił dokumenty na bok, wcześniej dokładnie je sortując. Odsunął krzesło od biurka, wstał biorąc do ręki swą drewnianą fajkę, ale nie włożył jej do ust. Spojrzał po zebranych przed nim najemnikach, zatrzymując się na chwilę przy każdej twarzy, po czym odwrócił się do nich plecami i podszedł do niewielkiego, okrągłego okna z którego dobrze widać było pobliski port, który tej nocy zatłoczony był od statków Floty Neverwinter.

- Dostałem wiadomość od Theadalasa, przywódcy Harfiarzy. Jego agenci zdołali przechwycić informacje o Admirale Suljacku, który we własnej parszywej osobie zawita w naszym urokliwym porcie o świcie. To jeden z pięciu Wysokich Kapitanów, pirackich lordów, którzy dzierżą realną władzę w Luskan. W normalnych okolicznościach prosiłbym was o jego zabicie i dostarczenie głowy na biurko, lecz tym razem Theadalas prosił mnie o powstrzymanie morderczych zapędów moich ludzi, bowiem potrzebuje wydusić informacje z tej łachudry. Zgodziłem się, bowiem mam dług życia wobec tego starego skurczybyka, dlatego tym razem proszę was jedynie o przetrzepanie mu skóry. Neverwinter utraciło wystarczająco wiele statków przez ludzi Suljacka, więc w imieniu wszystkich kupców i żeglarzy odpłacicie mu pięknym za nadobne. Jakieś pytania?

- Nie zabijać? - Randal był nieco zaskoczony. - Ja nie jestem od tego.... Do walenia po pyskach trzeba mieć jakiegoś osiłka. Ja się mogę najwyżej ograniczyć do obserwowania.
Wolał nie mówić, że ostatnim miejscem, w jakim mag powinien się wdawać w walkę, była zatłoczona karczma.

Khergal uśmiechnął się lekko. - Spokojnie, zabić możecie każdego innego, a znając tą tchórzliwą morską szumowinę, będzie mieć obstawę - Odpowiedział krasnolud, po czym dodał:
- Udało mi się wstępnie ustalić z Theadalasem kilka kroków. Piraci mają się spotkać z podstawionym przez nich szpiegiem; wiecie gadka-szmatka, a później lanie po mordzie. Wejdziecie do karczmy, w której umówione zostało spotkanie i wtopicie się w tłum. Zaatakujecie, gdy otrzymacie wyraźny sygnał.

- Jak go poznamy? Pewnie ma jakieś charakterystyczne blizny, fryzurę, ubranie? - Mag zadał kolejne pytanie.

- Jeśli będzie tam kontakt od szpiczastouchego, to zakładam że jego też mamy nie zabijać. No i w jakim miejscu ma być to spotkanie - dodał Gary od siebie.

- E, taki z długą siwą brodą, wygląda jak pirat, gada jak pirat i zachowuje się jak pirat. Arrr..! - Karrick odpowiedział na pytanie. Uśmiechał się zdając się mieć dobry humor.

- Dokładnie tak - odpowiedział Kerrickowi krasnolud, po czym zwrócił się do reszty. - Numer buta też wam podać? Panowie, ja sam cholipcia niewiele wiem, bo podobnie jak wy zostałem przebudzony w środku nocy, ale za to wiem, że ten sukinsyn zasługuje na kopa w tyłek i to mocnego. Kto inny jak nie wy nadaje się lepiej do tego typu roboty, co nie? No, ale bez żartów, bo sprawa poważną jest. Facet będzie się odróżniał na tle swych ludzi, to pewne, jak sam fakt, że nie będzie sam. Harfiarze ustalili, że spotkanie ma się odbyć w karczmie “Przebudzony Lewiatan”. Wiecie, to ta nabrzeżna speluna w kształcie statku; ta spod której często musiałem was własnoręcznie wyciągać, gdy przedobrzyliście z tanim alkoholem - zaśmiał się pod nosem krasnolud, po wrócił na swoje miejsce i usiadł.
- Powtórzę się jeszcze aby wszystko było jasne. Zabijacie wszystkich, nawet matkę Neverembera jeśli się to stare kurwiszcze pod miecz podejdzie, ale łapy precz od Suljacka. Obijcie mu mordę, ale nie zabijajcie. Gdy już legnie na ziemię to załadujcie mu w tyłek parę kopniaków z pozdrowieniami od Khergala, a później dostarczcie mi go tu. O, i jeszcze jedna ważna rzecz. Gdyby pojawiły się tam psy mintaryjskie to pod żadnym pozorem nie oddawajcie im Suljacka. Możecie skończyć w areszcie, ja was uwolnię tak jak zawsze bywało, ale Suljack musi zostać dostarczony mnie lub Theadalasowi żywy. Jeśli zrobi się zbyt gorąco to zaszyjcie się z nim gdzieś w kanałach, my ze szpiczastouchym chętnie złożymy mu wizytę.

- Dobrze, czyli kontakt od Theadalasa tez do odstrzału, tyle mi starczy - stwierdził Szept. - Płatne czy robimy to dla czystej przyjemności? - Dodał bardziej rzeczowo.

- Nie, kurwa, nie - odpowiedział krasnolud, wyrywając sobie włosy z brody. - Żartowałem sobie z tą matką Neverembera. Kontaktem ma być Etsy, ta rudowłosa wywłoka co mi ją kilka lat temu sprowadziliście tu, przy okazji demolując pół miasta. Oczywiście, że zlecenie będzie płatne, ale o tym pogadamy jak wrócicie z tarczą, nie na tarczy. Teraz nie jestem w nastroju na tego typu rozmowy - powiedział wskazując głową pusty barek na alkohole.

- No dobra, chociaż mały wypadek może się zdarzyć - rzucił z przekąsem mężczyzna.

- Mały, nie mały… trunki się skończyły po co denerwować? Toż my mamy być PROfesjonalni - Karrick rozłożył ręce na boki chcąc zaakcentować swą wypowiedź.
- Uch, och Khel będą potrzebne moje specjalne umiejętności? - złodziej wyszczerzył nie do końca zdrowe zęby w szerokim, ale i krótkim uśmiechu. Oparł się na ramieniu swojego przedmówcy.
- Poza tym wspólna robota, poznamy się bliżej, nie ma nic lepszego niż wspólne obijanie zawszonych luskańskich mord. Polecam, sprawdzałem.

- Będziecie udawać stałych bywalców karczmy, poczciwych zakapiorów, co chyba nie będzie trudne. Jeśli chcesz - krasnolud zwrócił się do Karricka - to możesz się “ucharakteryzować” na kogoś mniej rzucającego się w oczy, jeśli tak wolisz. Jeśli nie macie więcej pytań to wracajcie do swoich kwater i przygotujcie się na akcję.

- Ajaj szefie! Co wiedzieć trzeba już wiem, reszta to i tak improwizacja - złodziej rzucił porozumiewawcze spojrzenie swoim towarzyszom. Jakoś wątpił aby mu odpowiedzieli.

- Skoro mamy iść, to chodźmy - stwierdził Randal. - Zajmiemy przynajmniej miejsca z lepszym widokiem na wszystko.

- Taa, przy barze lub wejściu, żeby odpowiednio odciąć drogi ucieczki. - Stwierdził Szept gotów ruszyć choćby zaraz.

Karrick wywrócił oczami po czym poklepał po ramieniu tego, którego chyba zwali Szept.
- Ta, Karrick jestem jak coś - powiedział po czym przerysowanie ukłonił się Khelgarowi jakby był z arystokracji.
Gary z kolei klepnął Karricka z całej siły w plecy, odwzajemniając pieszczotę. - Gary, ale skoro idziemy udawać klientelę, to zdążymy się bardziej poznać. - Stwierdził cicho.
- Ouff - stęknął złodziej pod uderzeniem. - Mocną masz łapę Gary. To dobrze. Dogadamy się.
Wyszedł nie zaszczycając już spojrzeniem swoich towarzyszy. Trzeba było wiele zrobić… albo raczej niewiele, bo głównie to zabrać ze sobą rzeczy. Luskańczyk uśmiechnął się do siebie. Jakże miło będzie zapolować na swojego.
- Pamiętajcie, że jesteście na służbie. Normalnie zakazałbym wam chlania, łachudry, ale tym razem będzie to wskazane - powiedział Khergal, po czym zaczął wyganiać ich ruchem ręki.
- Zbierajcie się! Niebawem świt, a ten stary gamoń miał się zjawić wraz z brzaskiem słońca.
- Postaramy się zrobić odpowiednie wrażenie - powiedział Randal, kierując się w stronę drzwi.
- Pora ruszać, kufle się kurzą - przytaknął wojownik i ruszył za Randalem.

***

Karrick musiał się wrócić do miejsca w którym zamieszkiwał. Karczma od najemników była zbyt zatłoczona aby znalazł tam miejsce. Wolał z resztą być na odosobnieniu. Nie czuł się najlepiej z myślą, że niby dookoła są sami swoi. Jakoś aż chciało się aby to zostało wykorzystane przeciw im samym. A może to sześć lat w Luskanie spaczyło jego myśli. Może znajomość z tamtym magiem spowodowała, że nie czuł się bezpieczny. Gdyby nie to, że obiecał Khelgarowi, że będzie na jego zawołanie pewnie by założyłby pułapki w swym pokoju. Nie obchodziło go co mogłoby się stać z tymi co po niego by przyszli, ale wolał nie tracić dobrze płatnej roboty. Poza tym jego gospodyni pewnie miała by mu za złe gdyby jej kochane kotki nadziały się na parapecie jego okna na jakieś wyskakujące kolce. Twarz Karricka gładko zmieniła rysy gdy zbliżał się do drzwi wąskiego domku upchanego pomiędzy innymi. Gospodyni raczej spała, ale wola nie ryzykować. Typowa gadatliwa i kłótliwa baba. Zaś twarz chłopa ze wsi była przyjazna.
Gdy przypiął sobie do paska trzy mikstury leczące przyszedł czas na znacznie ważniejszą decyzję. Karrick spojrzał na pozostałe dwie pary butów stojące pod ścianą. Po krótkim namyśle prawe. Gdy je założył od razu poczuł jak prosta magia w nich zawarta działa. Niby zwykłe skórzane, a tak sprawnie się w nich poruszał. Zadowolony udał się do wspomnianej przez Khelgara karczmy.

***

Najemnicy byli świadkami całej tej sceny. Siedzieli na okrągłych zydlach przy szynkwasie, kiedy jeden z piratów zaczyna pytać was o Lady Synestrę.
- Tu w ogóle jest jakaś obsługa? - Zapytał mężczyzna o średnim wzroście, z chustą na włosach i rozpiętą piracką kamizelką, która odsłaniała umięśniony brzuch i klatkę piersiową. Przez swoje lekceważące zachowanie wobec reszty kompanów sprawiał wrażenie kogoś wyżej rangą, prawdopodobnie bosmana. W ręku trzymał kufel pieniącego się piwa, a długa dłoń jakby z przyzwyczajenia oparta była rękojeści szabli.
Gary spojrzał na mężczyznę tępym wzrokiem, odstawił na chwilę kufel i odrobinę skoncentrował wzrok, jakby coś chciał powiedzieć. Następnie zaś ordynarnie beknął i wrócił do powolnego sączenia nie odpowiadając.
- Te… koleś! Mówię coś do ciebie! - Obruszył się bosman i chwycił Gary’ego za kołnierz płaszcza. Pociągnął go ku sobie i przyjrzał się jego mętnym oczom.
- Pierdolony pijak… - Powiedział, po czym pchnął nim z całej siły, lecz dhampir złapał go za jego marynarską kurtę i obaj wylądowali na ziemi. Głośny ryk śmiechu wśród reszty załogi świadczył o tym, że goście dobrze się bawią.
Karrick zawtórował śmiechem marynarzom zaraz krztusząc się gdy i jemu odbiło się “szlachetne” piwsko.
- No i gleba. A ja ci mówiłem, żebyś tyle kuźwa z rana nie chlał - powiedział przesuwając się na ławce dopychając Randala do ściany. - Siadajcie panowie, panienka pewnie jak zwykle się, kuźwa, gdzieś zawieruszyła. Kto wie, może grzmoci się akurat z jakimś majtkiem he he he.
Randal bez słowa się przesunął. Miejsce przy ścianie zdecydowanie mu odpowiadało. Stąd mógł bez problemów przyjrzeć się wszystkim oponentom.
- A to jusz ranek? - Wymruczał nieco bełkotliwie Gary, gramoląc się nieśpiesznie i nieporadnie na nogi, ale obserwując bacznie bosmana, na wypadek, gdyby nabrał ochoty stracić kilka zębów przed czasem.*
- Zaraz kurwa rozpruję ci gardło, pierdoleńcu! - Warknął marynarz, sięgając za pazuchę po nóż. Miał już zamiar zatopić go w gardle Gary’ego, kiedy nagle usłyszał głos wściekłego kapitana.
- Graves! Ledwo co do portu zawitaliśmy, a ty już kurwa bójki prowokujesz! Wracaj na swoje miejsce szczurze lądowy, bo każę pod kilem przeciągnąć!
Pirat łypnął spode łba na swojego kapitana, a później obdarzył tym samym spojrzeniem Gary’ego. Obrócił nożem zręcznie w palcach, po czym wykonał nim wielce wymowny gest w powietrzu, tuż przed swoim gardłem.
- Jeszcze się policzymy - powiedział nie odrywając morderczego spojrzenia od dhampira, a następnie wrócił na swoje miejsce.
Karrick zrobił smutną minę.
- Oj, oj, nie ma potrzeby się denerwować panowie. My tu swoi, nawet jak nieco pijanie. Kolega nie chciał obrazić - uniósł dłonie w geście obronnym. Zaraz jednak na jego parszywą twarz wypłynął krzywy uśmiech.
- Ale wiecie co? Mam pomysł ja możemy naprawić tę naszą krótką znajomość. Kelnerki nie ma i to skandal, że tak długo się gździ po katach kiedy tu zacna klientela napić się chce. Może znajdźmy panienkę chędożoną? Jestem pewien, że poprawi to wszystkim humor! Ha! Może znajdą się jakieś chętne na jej miejsce?
Karrick był iście zadowolony ze swojego pomysłu, wstał od stołu z szerokim uśmiechem na twarzy. uch Gestem dłoni zachęcił majtków i bosmana aby poszli za nim.
Piraci spojrzeli po sobie, a później na kapitana, który pochłonięty był rozmową z rudowłosą kobietą. Wzruszyli ramionami, a na ich twarzach pojawił się obrzydliwy uśmieszek, po czym ruszyli w ślad za Karrickem. Szybko wypatrzyli dwie piękne niewiasty, którym wcześniej składali propozycje i postanowili w pierwszej kolejności spróbować swoich szans z nimi właśnie.
Gary rozsiadł się z powrotem wygodnie przy kuflu, nie spuszczając wzroku z bosmana.
- O tak, policzymy się. - Wyszeptał pod nosem, kryjąc uśmieszek w kuflu. Czekał tylko na ten wyraźny znak, by przeprowadzić solidną rozróbę.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 23-05-2016 o 15:32.
Asderuki jest offline  
Stary 28-05-2016, 10:56   #65
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czas to pieniądz.
Tak przynajmniej mawiano w pewnych kręgach.
Jeśli to było prawdą, to Randal tracił właśnie pieniądze całymi garściami. No ale dopóki cała drużyna nie znalazła się z powrotem w głównej sali karczmy, Randal nie miał nic do roboty - pozostawało siedzieć spokojnie w kacie i powolutku popijać piwo. Tudzież trzymać kciuki za powodzenie tych, co zniknęli w piwnicy. I za Etsy, która konwersowała z kapitanem.
A potem wszystko nagle się rozsypało. Plany wzięły w łeb, a zaczęło się od ataku kapitana, który bez litości zaszlachtował Etsy.

Potem zaczęła się wymiana ciosów - oko za oko, ząb za ząb.
Niestety zdawać się mogło, że to piraci i ich kapitan mieli przewagę. Magia Randale, niezbyt przydatna podczas walki w zamkniętych pomieszczeniach, nie na wiele się zdała podczas tej potyczki. Zapewne nikt nie byłby zachwycony, gdyby puszczono karczmę z dymem...
A może trzeba było to zrobić?
Nie dość, że Randal nie poradził sobie z wrogim czaromiotem, to jeszcze wnet miał na karku dwóch pomagierów kapitana. Całkiem jakby magowie mieli toczyć walki wręcz...
Jednemu Randal się wywinął, ale, jak powiadają, siła złego... i Randal dość boleśnie odczuł na własnej skórze prawdziwość tego powiedzenia.
Jeden z przeciwników Randala zginął co prawda z rąk Sophie, ale drugi stale zagrażał magowi. Na szczęście chybił, co mogło być skutkiem ognistej kąpieli, jaką sprawił mu Randal. A potem kolejny magiczny pocisk i pirat dołączył do swego kompana, spoczywającego na zakrwawionej podłodze.

To, niestety, nie był to koniec potyczki, bowiem Suljack nie zamierzał zginąć bez walki. Prawdę mówiąc wcale nie chciał zginąć. Zdecydowanie wolał, żeby to jego przeciwnicy zginęli, co udowodnił, podrzucając oponentom jakąś paskudnie wyglądającą bombę.
Randal widział już Brzoskwinię w akcji, z takimi właśnie zabawkami. Efety były niemiłe dla bezpośrednich uczestników. Bardzo niemiłe, można by rzec, zatem Randal już miał się salwować ucieczką przez okno, gdy Karrick, w godny pokazów w cyrku sposób, rozprawił się z podrzuconą przez kapitana niespodzianką.


Pościg za Suljackiem był nieco utrudniony. Nie dość, że tłum na nabrzeżu miotał się jak oszalały (co Randal odczuł na własnej skórze), to jeszcze przeklęte pirackie statki zaczęły ostrzeliwać wszystko i wszystkich...
Wystarczył parę słów i jeden, dość skomplikowany gest, i jeden z pirackich statków zaczął płonąć.
Niestety, na tym skończyły się możliwości Randala - dość trudno było zatopić statek za pomocą magicznych pocisków. Co gorsza - rzucający kule ognia, a co za tym idzie - niebezpieczny - mag, stał się natychmiast obiektem zainteresowania kanonierów i Randal ponownie oberwał.
Rzut oka wystarczył, by ogarnąć sytuację - Suljack był w rękach kompanów, więc Randal obrócił się na pięcie, by opuścić port i znaleźć się jak najdalej od celujących w jego stronę dział.
Jego optymizm natychmiast został zniszczony, bowiem Suljack zdołał jakoś się wywinąć i ponownie zniknął, by pojawić się na pokładzie swojego statku. Marzenia o odpoczynku trzeba było odłożyć na nieco później.

Wyglądało na to, że trzeba się spieszyć, bowiem Suljack szykował się do odpłynięcia, jednak Randulf nie zamierzał od razu ruszać do boju. Potrzebował paru sekund na podreperowanie nadwątlonego zdrowia.
Chwilę później mag był przy trapie i mógł wspomóc tych, co walczyli z banda piratów.
A pomoc była szybka i skuteczna - wystarczył jeden czar, by paru piratów, zamienionych w lodowe posągi, zwaliło się na pokład.
Kompani nie pozostawali w tyle i wnet piracki statek został oczyszczony. Z jednym wyjątkiem - Suljack ponownie opuścił pole walki.

Tym razem miejscem starcia była kapitańska kajuta.
Randala nie bardzo interesowało, jak Suljack urządził sobie swą kwaterę - ważne było, by jak najszybciej załatwić kapitana, a potem zapakować i zabrać.

I w tym przypadku Randal nie miał zamiaru pchać się do pierwszej linii. Dość już oberwał podczas tej przygody; kolejne tego typu wrażenia mogłyby mu zaszkodzić.
Jako że kapitana należało wziąć żywcem (w zleceniu nie padły słowa "żywy albo umarły"), Randal spróbował uśpić przeciwnika. Niestety, tamten okazał się odporny na takie prymitywne w gruncie rzeczy czary. Trzeba było wrócić do tradycyjnych metod.
Jeden magiczny pocisk, potem drugi...
Wreszcie Ilvaria powaliła Suljacka i można się było wynieść ze statku. A czas był najwyższy - wreszcie obudziła się obrona portu i portowe działa zaczęły ostrzeliwać pirackie statki.
Trochę szkoda, bo przecież kapitańska fregata (czy na czym tam pływał Suljack) została zdobyta... Można było ją sprzedać.
Niestety, trzeba było brać nogi z pas, a potem jeszcze wymknąć się Mintaryjczykom, którzy z pewnością byliby zachwyceni, mogąc na kogoś zwalić winę za całe zamieszanie.

Na szczęście tym razem szczęście sprzyjało 'tym dobrym".
 
Kerm jest offline  
Stary 29-05-2016, 03:37   #66
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Gary wolał nocne akcje przy świetle księżyca, a nie o tych porannych godzinach, kiedy na nogach powinni być tylko uczciwi ludzie. On się do takich nie zaliczał. Do ludzi też się zresztą nie zaliczał, ale wtapiał się wystarczająco dobrze, by się tym zbytnio nie przejmować. Najemnicy płacili wystarczająco dobrze, by zawsze przykuć jego uwagę i oderwać od hobby, jakim było jubilerstwo, ale jako że wolał tworzyć do szuflady niż na sprzedaż i nie robił tego aż tak często, potrzebował dodatkowego źródła dochodu. Zadanie jakie im przypadło, również było dość ciekawe, przynajmniej się tak zapowiadało. Luskańczycy byli w Neverwinter zbyteczni, już bez tego było dość roboty. Więc równie dobrze można było im dać solidnego łupnia zanim tamci zdążą bardziej namieszać.


Poranne piwo nie było jego ulubioną rozrywką, ale było to najlepsze rozwiązanie na czekanie. Zwłaszcza że z początku nieco się przeciągało, później zaś wypadki przybrały całkiem szybki obrót. Od zabicia bosmana na miejscu, musiał się jednak powstrzymać, skoro miał grać rolę jedynie pijaczka. Swoje i tak zrobił, robiąc z marynarza pośmiewisko. Potem zaś całe planowanie szlag trafił. Nie życzył rudej śmierci, mimo że śmiał się z tego jeszcze na odprawie, ale powiększająca się kałuża krwi pod nią nie zwiastowała niczego dobrego. Zwłaszcza, że zamiast skupić się na pozostałych, Suljack zwyczajnie dobił leżącą Etsy. Szybka wymiana ciosów i kilka trupów tym razem po stronie piratów, sprawiła że admirał postanowił się wycofać, zostawiając za sobą niespodziankę podobną do jednej z wybuchowych zabawek Brzoskwini. Wycofanie nie było tu zresztą dobrym słowem, po prostu zniknął prosto spod młota Garyego, pojawiając się za karczmą. Szept ledwo co go wypatrzył. Nie zastanawiając się wiele, ruszył w pogoń.


Bieganie w porannej portowej ciżbie, dodatkowo zagęszczonej mającymi się odbyć uroczystościami, wcale nie pomagał w gonieniu Suljacka. Wojownik musiał pracować nie tylko nogami, ale i barkami, tymi ostatnimi najwięcej. Dzięki temu zarobił zresztą kilka całkiem soczystych wiązanek. Spłynęły one po nim jak po kaczce, nawet te, które akurat dało mu się usłyszeć. Czerwona flara kapitana zwiastowała jednak kłopoty i przeczucie Garyego spełniło się szybciej niżby chciał. Po chwili odezwały się działa zacumowanego statku. Jakby samo przedzieranie się przez ludzi nie było wystarczającym utrudnieniem. Mimo to nie zrażał się, parł dalej za piratem by w końcu go dopaść niedaleko trapu na statek. Udało mu się go nawet solidnie trzasnąć młotem, na chwilę spowalniając, ale nim zdążył poprawić, Suljack znowu wyparował mu prosto spod młota, przenosząc się na statek. To tylko rozsierdziło dhampira, który ruszył na trap, uwalniając drzemiącą w nim zimę. Jego pancerz pokrył się grubą warstwą lodu, rozpełzając się pod nogi wrogich marynarzy cienką, zdradziecką warstwą. Nawet nie myślał o grzecznym przeciskaniu się obok załogi statku. Szedł po trupach, tak samo jak drepczący mu po piętach Karrick i jedna z harfiarek. Sophie z Randalem zdawało się zapewniali osłonę z daleka, co trochę eliminując załogi dział.


Marynarze nie stanowili żadnego wyzwania dla najemników. Mogli być piratami, ale Gary wraz z towarzyszami regularnie chadzali ze śmiercią do łóżka i mieli w zwyczaju rano wstawać na potężne śniadanie. Dhampir zdążył się opić dość krwi z pryskającej dookoła posoki, lądującej w jego szeroko otwartych ustach, by do głosu doszły jego półwampirze instynkty. Miał cel i ofiarę którą gonił, skupił się więc na niej. Na chwilę rozpędził się, niemalże zamieniając w smugę, w drodze do kwater admirała. Po chwili dołączyła do niego cała reszta. Na całe szczęście. Gdyby Gary został z Suljackiem sam na sam, prawdopodobnie skończyłby jak Etsy. Co zresztą poczuł na sobie, gdy ostrze szabli kapitana przemienionego w nieumarłego ponownie skosztowało dhampirzej krwi. Przywykł do zbierania ciosów, ale musiał przyznać, że Suljack był niebezpieczny. Nawet jednak taki drań musiał w końcu paść pod zmasowanym atakiem. Zdawało się że jeszcze dychwił, na szczęście, w końcu mieli go dostarczyć żywego.
- No, wreszcie, myślałem że to pirackie ścierwo już nie padnie. Zapakujcie go jakoś. Może być z kokardką. - Rzucił do reszty, sam zaś zajął się bardziej prozaiczną rzeczą. W czasie, kiedy wiązali admirała, Gary otworzył swoją magiczną torbę, której pojemność ciągle go zadziwiała i zaczął wrzucać do niej wszystko z kapitańskiego biurka i szuflad, zajmował się tym szlachetnym procederem do momentu, aż Suljack skończył jako śliczny baleron w którym to momencie dorzucił do łupów szablę admirała. Była najwyższa pora się ewakuować, mintaryjczycy i obrońcy portu się w końcu obudzili i odpowiadali ogniem na ostrzał z pirackich statków, a oni musieli się jeszcze stąd wydostać żywymi.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 29-05-2016, 18:16   #67
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Ulice Rzecznego Kwartału
4 Flamerule, 1485 RD
Noc


Tej nocy na niebie wisiały gęste, ciężkie chmury, przesłaniając świecący melancholijnym światłem srebrzysty księżyc. Groziły one możliwością nagłych opadów, utrzymując w niepewności wszystkich przebywających o tej porze na ulicach Neverwinter - niegdyś klejnotu północy, a dziś ruiną, w której działają różne frakcje po to, by zdobyć jak największe wpływy. Trwała tu zimna wojna, a jej cenę w postaci żyć płacili niewinni, niczego nie świadomi ludzie. Miasto to przetrwało kataklizm, a teraz jest cennym przyczółkiem dla każdego, kto się w nim znajduje.




Wśród cieni Rzecznego Kwartału zwinnie przemykała drobna, smukła sylwetka. Jej pełne gracji ruchy i delikatne kształty wskazywały na przynależność do elfiego gatunku. Zdobiące jej piękną twarz przepatrujące ciemności ogromne, skrywające żywą inteligencję bursztynowe oczy w kształcie migdałów lśniły na czerwono blaskiem infrawizji. Czasem w świetle pochodni błysnęły również białe włosy, zazwyczaj spływające aż do talii gęstą burzą i lśniące w świetle księżyca niczym świeży śnieg. Prosta, niewyróżniająca się peleryna chroniła ją przed natrętnymi spojrzeniami, kiedy to znajdowała się zbyt blisko miejskich szumowin. Jej skóra, niewidoczna w mroku kaptura, miała kolor czarnego atłasu, nadając jej w ten sposób wygląd żywej rzeźby. Potęgowały to wrażenie miękkie, ciasno dopasowane bryczesy z czarnej skóry oraz skórzany pancerz w kolorze hebanu idealnie podkreślający jej przykuwającą wzrok figurę. Ilvaria, bowiem tak się zwała, była przepiękną dziewczyną o świeżej urodzie osiemnastolatki, wyglądającą na tak delikatną, że aż słabowitą, jednak nie należało oceniać po pozorach. W jej elfich kończynach kryło się naprawdę sporo siły.
Była drowem. Należała do jednej z najbardziej przesączonych złem ras Faerunu traktowaną przez zwykłych ludzi ze strachem, a przez elfy, a zwłaszcza te złote - z nienawiścią dorównującą demonom kierującym swą furię przeciw niebianom. Istniały jednak dobre mroczne elfy. Była to bardzo niewielka ilość jeśli wziąć wszystkich przedstawicieli tejże rasy razem. Takim wyjątkiem również była Ilvaria. Choć życie w pełnym intryg oraz morderstw, fanatycznie religijnym Menzoberranzan odbiło w niej trwały ślad, to jednak całkowicie je odrzuciła podążając za światłem słońca oraz blaskiem księżyca i gwiazd. Porzuciła krwawe nakazy Lolth wybierając taniec pod nocnym niebem wraz z Eilistraee. Choć na początku sceptyczna, uznała to za najlepszy wybór w swoim krótkim życiu. Wyparła stare zwyczaje zastępując je nowymi wartościami, takimi jak nieznana w Podmroku przyjaźń czy miłość, i wiedzą na temat powierzchni.
Siedząc w szybko znalezionej kryjówce, by nie rzucić się w oczy pewnemu paskudnemu strażnikowi przechadzającemu się ulicą, uśmiechnęła się na wspomnienie czasu spędzonego wśród wyznawców Mrocznej Panny. Spokój i szczęście, dwa uczucia, których nie potrafiła nawet nazwać, zaatakowały ją wtedy niczym szarża drowiej kawalerii jaszczurów w trakcie walki ze svirfneblinami. Ich ogromna inwazyjność doprowadzała Ilvarię do rozmyślań nad powrotem do starego domu zdominowanego przez strach. By odgonić te myśli, obserwowała pracę wyznawców Tańczącej Bogini, harmonię, jaka między nimi panowała, brak nacisku na własny profit. Działali jako całość. Na początku to było takie dziwne, a później, znacznie później, takie naturalne.
Dotknęła swego mithrilowego amuletu zawieszonego na szyi, świętego symbolu podarowanego jej przez samą boginię. W trudnych dla siebie chwilach znajdowała w nim oparcie, jakiego nigdy nie mogła zaznać w kapryśnych objęciach Lloth. Eilistraee zawsze była blisko swoich wyznawców we wszelkich rozterkach. Jej pieśń niosła się do uszu swoich wiernych gdziekolwiek by nie byli. I tym razem po ciele Ilvarii rozniosło się przyjemne ciepło dające siłę, by radzić sobie ze wszelkimi przeciwnościami losu i przeskakiwać rzucane przez życie kłody pod nogi.
Cała ta nowa energia z szybkością smagnięcia biczem została zastąpiona przez chłód. Ciążący jej na szyi, jak przywiązany na sznurze kamień, amulet lokalizujący Thayczyków był dla niej jak wyrok śmierci oraz piętno wydarzeń, jakie miały miejsce przed niewolą. Fala wyrzutów sumienia zalała ją z pełnią swej furii. Nie miała pojęcia czy ktokolwiek przeżył, ale czuła, że nie. Nakazano jej ucieczkę z osady, a później wpadła w oślizgłe łapy Czerwonych Magów. Nie przegapili okazji, by wycisnąć z niej całą wiedzę o drowiej magii drogą pełną okrucieństwa. Teraz uciekała. Wciąż słyszała pieśń Mrocznej Panny, co mogła uznać za znak, iż nie obwinia jej za tamte wydarzenia, jednak nie postawi stopy na ziemi któregokolwiek jej kultu, póki nie pozbędzie się w jakiś sposób urządzenia, co już próbowała zrobić. I prawie przepłaciła to życiem.
Obudziła się ze swych wspominek, kiedy usłyszała dwóch szepczących strażników zaraz obok jej kryjówki, jakby nasłuchując czegoś, a w międzyczasie konsultując ze sobą spostrzeżenia. Szept niósł głos zbyt daleko. Ilvaria wciąż nie mogła się nadziwić, że tak niewiele ludzi zdawało sobie z tego sprawę. Wśród mrocznych elfów był on słyszalnym odpowiednikiem porozumiewawczego uśmiechu. Owinęła się jedynie szczelniej peleryną i czekała, aż ci pójdą sobie dalej. Instynkt nakazał jej jednak chwycić w dłoń sztylet. Nie miała zamiaru dać się złapać wiedząc, co oni mogą zrobić z młodą drowką. Aż zaczęła żałować, że jej piwafwi się rozpadło pod wpływem promieni słonecznych kilka tygodni po wyjściu na powierzchnię.
Po ciągnącej się w nieskończoność chwili ludzie sobie poszli, a mroczna elfka odetchnęła ze szczerą ulgą. Był moment, że patrzyli prosto w jej stronę wyglądając tak, jakby nabrali podejrzeń. Uspokajając bijące w szaleńczym tempie serce ruszyła dalej. Szybkim krokiem ominęła znajdujących się pod jakąś ruderą pijaków. Oczywiście musieli oderwać mętny wzrok od zawartości swych butelek i rzucić kilka głośnych, lubieżnych uwag, brzmiąc tym samym niczym alarm zaraz przez oblężeniem. Ilvaria aż się skrzywiła. Późna pora oraz wysokie ściany zaniedbanych budynków poniosą te okrzyki daleko - wystarczająco, by mało przyjemni osobnicy zagrodzili jej drogę. Natychmiast zeszła w pierwszą boczną uliczkę pragnąc uniknąć niechcianych spotkań. Widok oraz smród skupiska gnijących śmieci pod odgradzającym dalszą drogę dziurawym płotem wywołał u niej falę mdłości - z trudnością stłumioną. Pełna irytacji rzuciła ostatnie gniewne spojrzenie w stronę sterty odpadów i jak pająk zaczęła się wspinać po dość niskim budynku, by stanąć na jego nierównym, wykonanym z próchniejącego drewna dachu.
Kobiecy krzyk grozy i rozpaczy wdzierający się w uszy niczym oskarżenie o okrutną zbrodnię dobiegł drowkę. Obejrzała się dookoła siebie szybko rejestrując, iż nie jest ona powodem tej reakcji. Zaniepokojona, jak i również zaciekawiona, z kocią gracją zeskoczyła na ziemię po drugiej stronie śmierdzącej barykady. Bezszelestnie skradała się uliczką przed siebie, póki nie ujrzała źródła zamieszania. Stało tam trzech oprychów chichoczących z powodu widoku przerażonej, zapłakanej dziewczyny. Krzywe mordy bandytów zdecydowanie nie wskazywały na jakikolwiek przejaw inteligencji. Parsknęli głośno, gdy najgrubszy z nich kopnął w brzuch próbującą rozpaczliwej ucieczki ofiarę, posyłając ją w błoto. Skuliła się beznadziejnie czekając na wyrok swych oprawców. Ilvaria przeniosła wzrok odrobinę na bok. Leżał tam mężczyzna w zakrwawionej, podartej koszuli. Twarz, której rysy wskazywały na średni wiek, nosiła dotkliwe ślady pobicia. Wszystko mogło wskazywać na to, iż był to ojciec niewiasty otoczonej przez morderców. Zginął, ponieważ próbował chronić swoją córkę przed straszliwym losem, jaki mógł ją czekać.
W mrocznej elfce krew aż zawrzała. Nie znała wartości rodzicielstwa, jednak wiedziała jak bolesna potrafiła być strata bliskiej osoby. Jej umysł wypełniły setki myśli życzących tym okrutnikom śmierci, jednak nie miała zamiaru przeciągać ich agonii. Cierpienie swych ofiar, choć kiedyś było uwielbianą przez nią rozrywką, przestało ją bawić. Z szybkością właściwą drowom dobyła sztylet i czekała na właściwy moment. A ten nadszedł chwilę potem. Gruby oprych wspaniałomyślnie postanowił załatwić swe potrzeby na uboczu. Nie miał pojęcia, iż czeka tam na niego jego zguba.
Broń błysnęła w blasku przebijającego się przez chmury księżyca. Ilvaria, niczym anioł śmierci, zjawiła się zaraz za swym celem, podrzynając gardło jednym, szybkim cięciem. Osiłek drgnął z powodu zaskoczenia wywołanym tak nagłym atakiem, a następnie osunął się w mrok udając się na wieczny spoczynek. Poczuła znajomy, metaliczny zapach krwi. Perfekcyjne, ciche zabójstwo. Krótką chwilę wpatrywała się w swoje niechlubne dzieło, jednak tutaj nie było miejsca na honor. Ktoś bardzo potrzebował pomocy.
Pozostała dwójka była zbyt zajęta, by cokolwiek zauważyć. Ich życie zakończyło się równie szybko jak widok błyskawicy przecinającej nocne niebo. Nastąpiła głucha cisza przerywana jedynie zwyczajnymi dźwiękami zapomnianych slumsów oraz cichym szlochaniem wystawionej na pastwę losu dziewczyny. Dopiero chwilę później uniosła swe niebieskie jak czyste, zimowe niebo, wilgotne od łez oczy, by spojrzeć w twarz swej wybawczyni. Widok ten napełnił ją tak wielkim strachem, że zaczęła uciekać tak, jakby pragnęła ocalić swe życie przed wielką bestią. Ilvaria jedynie odprowadziła ją smutnym spojrzeniem i westchnęła ciężko. Ta reakcja była zrozumiała.
Drowka wolnym krokiem podeszła do zamordowanego mężczyzny. Przykucnęła przy nim, by zamknąć jego zamglone, zastygłe w wyrazie cierpienia oczy. Nie miała czasu, by należycie go pochować, jednak wiedziała, iż jego córka za niedługo wróci. Wyciągnęła z kieszeni mały, posrebrzany amulet o kształcie koła symbolizującego księżyc, przecięty skierowanym do góry ostrzem. Z namaszczeniem umieściła go na szyi ofiary bandytów i zaczęła się bezgłośnie modlić do Mrocznej Panny, by przyjęła duszę tego nieszczęśnika, jeśli nie czcił żadnego innego bóstwa, po czym się oddaliła.




Jakiś czas później zalewający miasto srebrzystą poświatą księżyc znów przesłoniły ciemne chmury, z całą swą furią zaczynając smagać deszczem twarze nieszczęśników niezdolnych do znalezienia schronienia. Ilvaria postanowiła przeczekać noc na opuszczonym, zapuszczonym strychu pewnego wysokiego budynku. Spróchniałe deski skrzypiały w proteście pod lekkimi krokami elfki. Dach niemiłosiernie przeciekał formując kałuże na podłodze. Śmierdziało tu wilgocią i grzybem. Myszy panicznie szukały schronienia wśród porozrzucanych starych skrzynek, powywracanych stolików oraz krzeseł. Z sufitu zwisały poprzywiązywane do belek liny, haki, nawet małe taczki nie nadające się już do użytku.
Ilvaria usiadła w najbardziej suchym kącie, jaki znalazła i przysunęła kolana pod podbródek. Jej wzrok melancholijnie obserwował szarpaną przez silny wiatr szmatę znajdującą się zaraz przy znajdującej się w zewnętrznej ścianie dziurze. Bezpośredniość rozwiązania, jakie zastosowała wobec bandytów chcących skrzywdzić swą ofiarę, była dla drowki dziwnym uczuciem, uznała to jednak za słuszny czyn. Już nie skrzywdzą nikogo więcej, a świat będzie bez nich lepszy. Myślała o niebieskookiej dziewczynie, zastanawiała się nad jej losem. Cóż teraz pocznie? Czy znajdzie w sobie siłę, by pójść dalej?
Poczuła niepokój w swym sercu. Na następny dzień była umówiona na wieczorne spotkanie w jednym z najbardziej przykuwających spojrzenie budynków w Rzecznym Kwartale. Zapewne całkowicie by je zbojkotowała, gdyby nie to, iż podał się za przyjaciela kultu Mrocznej Panny. Cóż ten człowiek mógł od niej chcieć i skąd wie o jej obecności w mieście? Z drugiej strony… Potrzebowała ochrony i ponoć właśnie ta osoba mogła jej ją zapewnić. Kim ona mogła być i skąd miała takie środki? Czy jest w stanie przeciwstawić się Thayczykom?
Jedynie na moment zapłonęła w niej irracjonalna nadzieja pokładana w drugiej osobie - jakże obca dla jej ludu! Chwilę później, wypełniona tymi myślami, zasnęła pozbawionym marzeń drowim snem.




Karczma “Upadła Wieża”, Rzeczny Kwartał
5 Flamerule, 1485 DR
Wieczór


Powoli dogasające palenisko z trudem oświetlało pogrążające się w coraz to gęstszym mroku pomieszczenie, które służyło za kuchnię i jadalnię. Gospoda pod Upadłą Wieżą była cichym i przytulnym miejscem, i choć znajdowała się w najbardziej przeludnionej dzielnicy Neverwinter to rzadko miewała gości. Była elitarnym klubem, do którego wstęp mieli tylko nieliczni. Otoczonym przez zrujnowane kamienice, zgliszcza i popioły Rzecznego Kwartału lokalem, gdzie od czasu do czasu zbierali się agenci Harfiarzy oraz objęci ich protektoratem goście. Także i tym razem miało dojść do ważnego spotkania; z każdą mozolnie upływającą chwilą pogrążona w ciemnościach karczma wracała do życia…
Drzwi do sali głównej otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka odrobinę chłodnego, wieczornego powietrza, a wraz z nim drobną, zakapturzoną istotę, której delikatne kształty i gracja z jaką się poruszała zdradzały elfie pochodzenie. Przez chwilę stała w przedsionku sali głównej, niepewna czy iść dalej. W środku nikogo nie było i poza sporadycznym trzaskaniem dogasającego paleniska nie była w stanie usłyszeć żadnych odgłosów, które mogłyby zdradzić czyjąś obecność.
W końcu przemogła niepewność i ruszyła przed siebie. W chwili, gdy przekroczyła próg sali wszystkie otaczające ją świece rozpaliły się bladym światłem, ogień w palenisku wybuchnął żarem, a jedno z krzeseł stojących przed niewielkim, okrągłym stoliczkiem, odsunęło się. Ilvaria zrozumiała tą aluzję i zajęła miejsce, choć uczyniła to niechętnie. Przez dłuższą chwilę siedziała tam w milczeniu, stukając nerwowo palcami o drewniany blat stołu i rozglądając się uważnie po pomieszczeniu, gdy nagle beżowa kotara znajdująca się za szynkwasem rozsunęła się z głośnym szmerem. Kobieta niemalże podskoczyła, tak bardzo była napięta. Z ukrytego pomieszczenia wyszedł wysoki elf odziany w sięgające ziemi szaty koloru zielonego z domieszką szkarłatu i złota. Długie, czarne włosy opadały na barki, a w jego niespotykanie szaroniebieskich oczach krył się wielki intelekt.
- Vendui - przywitał gościa w języku drowów, chcąc tym samym rozluźnić nieco napiętą atmosferę. Elf zbliżył się do stolika i zajął miejsce po drugiej stronie, naprzeciw skrytej pod kapturem kobiety.
- Mam nadzieję, że nie miałaś problemów z dostaniem się do Neverwinter. Straż Mintaryjska okrutnie obchodzi się z mrocznymi elfami - zagadał, uśmiechając się do niej nieznacznie.
Bursztynowe, piękne oczy Ilvarii szybko przeczesały pomieszczenie w poszukiwaniu osób trzecich. Nie znalazłszy - skupiły się na elfie. Starając się wyglądać tak, jakby nie była spięta, założyła nogę za nogę i się wyprostowała, choć coś ścisnęło ją w żołądku, kiedy natychmiast zaczął mówić do niej w drowim.
Nie wyglądał tak, jakby miał złe zamiary. I fakt, że odezwał się w jej języku mógł to podkreślić.
- Al'doer - odpowiedziała na powitanie bardzo przyjemnym dla uszu melodyjnym głosem - Podejrzewam że obchodzą się okrutnie z każdym, kto się im nie spodoba, a tym bardziej nie spodobają im się ssri-tel-quessir - zakończyła zdanie używając elfickiego określenia na drowy.
- Rivvil tacy już są, ale i tak są znacznie bardziej otwarci od naszych ras - odparł elf, przechylając głowę na bok, aby lepiej się przyjrzeć drowce. Przez chwilę spoglądał jej prosto w oczy, po czym odwrócił wzrok i spojrzał w stronę tańczących w palenisku płomieni.
- Słyszałem, że szukasz schronienia. Przed czym tak uciekasz?
- Ja... - zaczęła i nagle zamilkła.
Przygryzła dolną wargę zastanawiając się czy może się z nim podzielić tym wszystkim. Odwróciła na moment głowę spoglądając w ziemię. Kolejny raz się zawahała. Przez ten pokaz mocy na początku miała wątpliwości.
- Thay - rzuciła w końcu, próbując odrzucić z myśli te paskudne dni, które przeżyła w niewoli.
Elf zapadał się nieco w swoim krześle i spojrzał na kobietę ciekawskim spojrzeniem. Przez dłuższą chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym powiedział:
- Nie chcę wiedzieć czym się naraziłaś, ale jeśli oczekujesz ode mnie pomocy to musisz dać coś w zamian. Na pewno słyszałaś o Harfiarzach, choć czasy naszej świetności dawno przeminęły to wciąż można o nas usłyszeć w opowieściach pospolitego ludu, w legendach, a zwłaszcza w księgach historycznych. Jesteśmy organizacją, które kieruje się własnymi zasadami. Nie znajdziesz w naszych szeregach do szpiku złych ludzi, choć są tacy, których przeszłość była bardziej skomplikowana. Jaka ty jesteś? Przedstawiciele twojej rasy nie słyną z dobrego serca; potrafią szerzyć jednie zło i chaos, a są to wartości, którym się przeciwstawiamy. Co jesteś w stanie zaoferować nam w zamian? Jeśli mam narażać życie, aby chronić ciebie przed czerwonymi magami muszę mieć pewność, że ty jesteś zdolna do podobnego poświęcenia. Takie panują tu reguły.
- Dawno temu porzuciłam ścieżkę Lloth. Kroczę teraz w blasku księżyca szlakiem Mrocznej Panny - musnęła dłonią znajdujący się pod peleryną święty symbol, niewidoczny w tym momencie dla maga. Zerknęła przez moment na drzwi, by się upewnić, że nikt nie wchodzi, po czym ściągnęła kaptur, ukazując swe gęste, błyszczące, długie białe włosy.
- Jeśli walczycie po stronie dobra, to jestem z wami całym swym sercem - wstała mówiąc te słowa, również opuszczając bariery nieufności wpojone jej przez jej zdradzieckie plemię. W jej głosie brzmiała szczerość, bowiem były to jej własne przekonania - I jestem gotowa podnieść swą broń przeciw waszym wrogom.
- A to, że wpadłam w ręce Thayczyków, to był... Przypadek - opadła na krzesło równie gwałtownie jak się zeń podniosła.
- Opowiesz mi coś o tym? Czy są to… zbyt świeże rany, które wolałabyś nie rozgrzebywać? - zapytał Theadalas.
Spojrzenie, jakim obdarzyła elfa, oraz jej mina, przez którą przewinął się krótki wyraz bólu, nie pozostawiał wątpliwości, że nie był to najlepszy moment do opowiadania o przeszłości.
- Może kiedyś - odezwała się do niego po chwili - Kiedy nie będą deptać mi po piętach.
- Dobrze. Pomówmy więc o twoim członkostwie - odpowiedział Theadalas, krzyżując ze sobą dłonie. - Harfiarze to organizacja o wielowiekowej historii, lecz dziś jest ledwie cieniem swej dawnej chwały. Jesteśmy podzieleni i nie mamy kontaktu z innymi komórkami rozsianymi po całych krainach, więc nie wiem jak wygląda nasza sytuacjach w innych regionach. Tutaj, w Nowym Neverwinter sytuacja jest bardzo skomplikowana. Unikamy władzy, która najchętniej widziałaby nas na szubienicy, a zarazem staramy się bronić mieszkańców; szczególnie tych biednych, a o których mało kto się troszczy. Tutaj na północy sytuacja jest tragiczna. Tysiące uchodźców przybywa do Neverwinter każdego miesiąca, większość oddaje cały dorobek swojego życia w zamian za podróż na południe, gdzie jest znacznie spokojniej. W okolicznych lasach grasują orkowie, z gór schodzą giganci, a wioski często padają ofiarą goblinów i innych dzikich humanoidów. Między Neverwinter a Górami Grzbietu Świata jest teren niczyi; nikt nie strzeże gościńców, w pobliżu których grasują spragnione łatwej ofiary bestie - zapuszczanie się w tamte rejony to dla zwykłych mieszkańców samobójstwo. Neverwinter to ambitny, ale chwiejny projekt, którego celem jest odbicie terenów północy z rąk dzikusów.
- Widziałam wielu biedaków, kiedy przemykałam wśród cieni - zgodziła się z elfem, trzymając się już wyłącznie wspólnego języka dla spójności wypowiedzi - Miasto ogarnął chaos. Wielu mieszkańców i uchodźców potrzebuje najprostszych rzeczy do życia, a nawet kawałka chleba czasami nie mogą znaleźć. Nawet nie mam ze sobą żadnego jedzenia, by choć na jeden dzień poprawić ich życie - Rzuciła krótkie, smutne spojrzenie trzaskającemu w kominku ogniu, po czym kontynuowała swym melodyjnym głosem - Jestem gotowa, by podjąć ryzyko i walczyć o waszą sprawę.
- To nie wszystko - odpowiedział elf, robiąc przy tym poważną minę. - Wrogami miasta są nie tylko dzikie bestie, ale działa tu też wiele potężnych organizacji o zasięgu obejmującym cały region Wybrzeża Mieczy, a nawet większym - ich interesy często bywają sprzeczne z interesami zwykłych mieszkańców. Twoi nemezis; czerwoni magowie z Thay są tu obecni. Drowy też były widziane pod murami miasta, ale jeszcze nie udało się nam ustalić ich zamiarów. Ostatnio trafiliśmy na trop kultystów, którzy muszą czcić jakiegoś potężnego demona lub diabła; przypuszczalnie Asmodeusa. W Rzecznym Kwartale giną ludzie; z początku myśleliśmy, że to przypadkowe zaginięcia, ale sprawa jest grubsza i jeśli chcesz nam pomóc to przydzielę ciebie do tego zadania. Potraktuj to jako sprawdzian swoich umiejętności.
- Podejrzewam, że te drowy do wiernych Eilistraee nie należą - odparła z nutą niepokoju w głosie, jakby podejrzewała coś dziwnego - A co do Thay... Ech, wybacz - wydobyła inny naszyjnik, bardziej złowieszczy, ułożyła go sobie na wierzchu - J'aarrin hya'sin, thayski amulet do szpiegowania więźniów. Nie mogę go zdjąć, bo tracę siły. Dali go każdemu, kto siedział w ich lochu. Chcieli mieć pewność, że ich owieczki nie uciekną.
- Może nie powinnam, ale muszę cię poprosić o coś już na samym początku. Jesteś w stanie coś z tym zrobić? - zapytała wpatrując się z nadzieją w elfa.
Elf wyciągnął dłoń po amulet, chwycił go za naszyjnik i uniósł go na kilka centymetrów przed twarzą, uważnie przyglądając się zdobiącym krawędzie przedmiotu runom.
- Wpleciono w niego potężną magię, ale myślę, że będę w stanie temu zapobiec. Przynajmniej częściowo… - czarodziej położył przedmiot na blacie stołu, tuż przed drowką, po czym spojrzał prosto w jej bursztynowe oczy.
- Magię wieszczenia można łatwo usunąć odprawiając rytuał, lecz nie wiem czy dam radę zdjąć tą klątwę. Musiałbym odwiedzić świątynię Oghmy i przeszukać jej archiwa w poszukiwaniu odpowiedniego rytuału. Przedmiot zostanie zniszczony przy pozbywaniu się magicznych właściwości, a więc będę zmuszony tymczasowo przenieść klątwę na innym przedmiot; inaczej zniszczony amulet na zawsze ciebie osłabi, o czym pewnie sama dobrze wiesz. Wybierz coś czego nie sposób w łatwy sposób unieszkodliwić.
- Killian - odpowiedziała po koniecznym do namyślenia się krótkim milczeniu drowim słowem, które w tłumaczeniu na wspólny oznaczało "miecz".
- W takim razie w najbliższym czasie odprawię rytuał. Po amulecie zostanie tylko pył - odpowiedział Theadalas i po chwili namysłu dodał:
- Ilvaria?
- Hm?
- Witamy wśród Harfiarzy.




Pokój Ilvarii karczmie “Upadła Wieża”, Rzeczny Kwartał
8 Flamerule, 1485 DR
Wieczór


Był wieczór. Zmierzch był czasem misterium, czasem działania naturalnej magii, którą drowka wyczuwała i wykorzystywała. Właśnie wtedy, w przesmyku pomiędzy nocą a dniem, pomiędzy marzeniem a cieniem, wszystko wydawało się możliwe. Ilvaria kontemplowała w oknie swego pokoju rozświetlający niebo pomarańczowo-różowymi barwami zachód słońca, przyzwyczajając się na nowo do światła dnia. Palące światło, niczym rozżarzony metal paliło jej oczy, jednak nie mogła przestać. Czuła nie dający się opisać zachwyt - prawie jak za pierwszym razem, kiedy oglądała świt. Prawdopodobnie było to spowodowane wizją względnego bezpieczeństwa wśród Harfiarzy.
Moment później, gdy przez jej rozmarzony umysł przebiła się świadomość tego, co miała robić - oderwała swój wzrok od znikającej za horyzontem tarczy słonecznej przenosząc go na pobliską księgę rytualną. Była ona bardzo prosta, umieszczona w gładkiej, skórzanej oprawie, na której wytłoczone zostało osiem gwiazd. Jedna z nich, duża, znajdująca się na samym środku, wskazywała pozostałe mniejsze swymi ramionami. Wzór ten miał znaczenie symboliczne, bowiem ukazywał wszystkie siedem specjalistycznych szkół magii, kiedy w samym centrum stała dywinacja. Odrobinę dalej znajdowała się kryształowa misa mająca na sobie bardzo wymyślne zdobienia. Stawiając naczynie przed sobą, elfka nalała doń czystej, przejrzystej wody, wzięła grymuar do ręki i, otwierając go na odpowiedniej stronie, rozpoczęła śpiewną inkantację trwającą dłuższą chwilę. Kończąc słowa skomplikowanego zaklęcia, nachyliła się nad wodną taflą, by ujrzeć efekty swych działań.
Nic. Pozostała ona niewzruszona.
To był już kolejny dzień, kiedy jej magia najzwyczajniej w świecie nie działała. Sfrustrowana zamknęła głośno księgę uderzając nią o mały stolik z misą. Wzburzona woda zaczęła w chaotyczny sposób odbijać promienie zachodzącego słońca, rzucając na podłogę piękne świetlne refleksy. Ilvaria rzuciła się na swe wygodne, dwuosobowe łóżko otaczając ramionami jedną z miękkich poduszek. Wtuliła w nią swoją twarz czując, jak powoli złość z niej uchodzi, jednak w jej umyśle, niczym natrętny nietoperz latający nad głową, wciąż krążyło pytanie:
- Czemu mi nic nie wychodzi? - wymamrotała.
Akurat wtedy do pokoju wsunęła się pełna gracji i powagi sylwetka Theadalasa. Wyglądał na zmęczonego, o czym świadczyły cienie pod jego oczami - znak, iż długo nie wpadał w regenerujący trans, choć widocznie starał się tego nie ukazywać. Całkiem umiejętnie, jednak innego elfa by nie oszukał. Drowka szybko zerwała się na równe nogi stając przed swoim gościem. Dopiero wtedy dostrzegła półtoraręczny miecz w jego dłoni. Zmysły Ilvarii, kierowane zwyczajami swego ludu, podsycone po czasach wśród Thayczyków, wydały wręcz ogłuszający wrzask. Kobieta zwinnie odskoczyła do tyłu będąc gotową na ewentualny atak. Odpowiedź jednak nadeszła w postaci pytającego wzroku maga. Mroczna elfka w konsternacji spuściła głowę rozumiejąc, co chciał jej przekazać. Chciała przeprosić, lecz spokojny ruch ręki oraz wyrozumiała twarz Theadalasa ją uciszyły.
- Dziś odprawimy rytuał niszczący noszony przez ciebie przedmiot lokalizujący - powiedział elf, wyciągając w jej stronę rękojeść broni - Klątwę przeniesiemy do tego miecza.
Ilvaria wzięła półtoraka w swe dłonie wpatrując się weń jak w obrazek. Był to piękny oręż z nieco pogrubianym łagodną linią sztychem kojarzącym się z liściem. Bez wątpienia pracowały nad tym ręce rzemieślnika z Ludu. Dwa kamienie szlachetne zdobiły rękojeść broni prezentując swoją okazałość z całą swą dumą. Pierwszy, mleczno-biały kryształ, wprawiony został w prosty jelec, a drugi, szafir, znalazł swe miejsce w głowicy. Oba lśniły delikatnym blaskiem jakby wyczuwając obecność swej nowej właścicielki. Całość zaś była wykonana z…
- Llarl! - pełna zaskoczenia wypowiedziała słowo znaczące adamantyt - Jeszcze zaklęty!
Z namaszczeniem oparła broń o ścianę i, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, przytuliła Theadalasa, otaczając go uściskiem pełnym wdzięczności.
- Bel’la dos! Ty to wiesz jak mnie uszczęśliwić - powiedziała mu entuzjastycznie, po czym dodała odsuwając się - Choć zdaję sobie sprawę, iż posiadanie takiej broni to odpowiedzialność.
Mag uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.
- Poza standardowym, choć silnym zaklęciem, miecz posiada również inteligencję. Nie mam pojęcia skąd, bowiem cały rytuał poszedł dobrze. Nie wydawała się złośliwa - rzekł do drowki przyglądając się ostrzu - Być może dlatego kamienie lśnią, kiedy ów znajduje się w twej dłoni.
Ta jeszcze raz wbiła swój wzrok w broń. Inteligentny oręż! Miała z takimi styczność jedynie w obrębie Arach-Tinilith oraz Sorcere. Była utwierdzona w przekonaniu, że to kapłanki Lloth i jej ulubieni słudzy ze szkoły magii otrzymują ją prosto od plugawej bogini, by karcić nimi tych, co się narażą. A tu się okazało, że był to wynik nieszczęśliwego wypadku.
Nawet nie zauważyła jak wiele czasu minęło. Do jej pokoju zaczynało wlewać się srebrzyste światło księżyca zwiastując czas modlitwy. Ujrzała jak dwa kamienie radośnie zalśniły czując na sobie ten blask. Ilvaria poczuła dziwną więź z tą bronią. Wydawała się jej dziwnie podobna do niej samej, a jednak zupełnie inna.
- To jak ją nazwiesz? - swym pytaniem Theadalas wyrwał drowkę z zamyślenia.
- Isilme - odpowiedziała, biorąc oręż w dłoń i chowając go do pochwy.
- W takim razie chodźmy odprawić rytuał.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 29-05-2016 o 21:18.
Flamedancer jest offline  
Stary 29-05-2016, 18:17   #68
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Karczma “Upadła Wieża”, Rzeczny Kwartał
21 Flamerule, 1485 DR
Któraś godzina w nocy


Nagłe pukanie do drzwi oraz rozespane słowa Theadalasa ewidentnie wskazywały na konieczność szybkiej pobudki. Miał drowce oraz jej nowym towarzyszkom coś ważnego do powiedzenia. Leniwie otworzyła swe bursztynowe oczy, by zamglonym wzrokiem spojrzeć na spore okno. Obserwujący miasto księżyc nucił swą srebrzystą pieśń w akompaniamencie migoczących gwiazd na ciemnym welonie przejrzystego, nocnego nieba.
Wstała ze swojego łóżka porzucając przytulne morze miękkich poduszek. Prawie się potknęła o bezładnie rzucone na podłogę ubrania pozostawione nań przed snem. Zaczęła grzebać w swojej dużej szafie w większości wypełnionej okazałymi sukniami wyjściowymi, nie licząc standardowego ubioru, ubrań do snu oraz osobliwej bielizny. Wyjęła zeń srebrną koszulę nocną z grubego jedwabiu i założyła ją szybko na siebie. Drowy miały wiele uznania dla piękna, włącznie z pięknem ciała, i nie uznawały nagości jako tabu. Nosiły ją głównie dlatego, by chronić się przed atakiem i ukryć posiadaną przez siebie broń. Pomyślała jednak, że może stosownym by było ubrać się bardziej stosownie, skoro Theadalas ją wezwał o tej porze.
Usta Ilvarii rozciągnęły się w figlarnym uśmiechu. Jeszcze by go rozpraszała swą urodą i kształtami! W Menzoberranzan była uważana za jedną z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszą, mroczną elfkę. Dawało jej to wielką przewagę nad męską częścią miasta oraz sprawiało ogromną, wręcz perwersyjną przyjemność.
Ziewnęła głośno i zrobiła krótką gimnastykę, by rozgrzać zastygłe mięśnie oraz pobudzić krew. Rozważała jeszcze podejście do swego stanowiska alchemicznego i skropienie się jakimiś perfumami, tak bardzo przez nią lubianymi, jednak postanowiła zrobić to później - rano. Wzięła ze sobą Isilme i, podśpiewując pod nosem, wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. W końcu nikt nie musiał zaglądać do jej małego gniazdka rozpusty.


Świt tego samego dnia.
Karczma “Przebudzony Lewiatan”


Bogowie, kto wymyślił tą nazwę?
I kto buduje karczmy na okrętach?
Aż mi niedobrze.
Xsa…

To były pierwsze cztery myśli, jakie przeszły przez głowę Ilvarii siedzącej wraz z Sophie przy bardzo przytulnym stoliczku w kącie sali. Harfiarki, włącznie z przebraną za paskudną piratkę Etsy, czekały wraz z najemnikami na niejakiego Suljacka. Theadalas miał widocznie jakiś interes do niego i nie zamierzała go zawieść. Nie po tym, co dla niej zrobił.
Śpiąca drowka, dzięki magii iluzji będąca w postaci elfki powierzchniowej o blond włosach i niebieskich oczach, osuszyła już czwarty kubek piwa i wyglądała tak, jakby nie wywarło to na niej jakiegokolwiek wrażenia. Było to dość dziwne biorąc pod uwagę jej filigranową budowę. Sophie uniosła w zdziwieniu brew najpierw spoglądając na nią, na później w dość wymowny sposób na jednego z mężczyzn siedzących przy ladzie.
- Powinnaś poderwać Garego. Jesteście do siebie podobni - odezwała się do mrocznej elfki, wskazując ruchem głowy na postawnego mężczyznę, który chlał bez opamiętania.
- Z pijakami się nie umawiam - zachichotała w odpowiedzi.
Nie mogła pojąć jak to jest, iż rasy powierzchniowe po kilku kubkach alkoholu całkowicie tracą nad sobą kontrolę. Drowy bez wątpienia potrafiły pobić w chlaniu co najmniej trzy doświadczone krasnoludy, a ich libacje prawdopodobnie należały do największych w całych Krainach. Ale któż mógł to wiedzieć? Ilvaria nigdy nie przekroczyła limitu. Bała się co mogło się wydarzyć, gdyby to zrobiła. Magia w rękach pijanego maga bywa… nieobliczalna.
Te krótkie przemyślenia nie powstrzymały jej jednak przed wzięciem naczynia dłoń z chęcią napełnienia go kolejną porcją trunku, kiedy to drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, a do środka niczym brudna, śmierdząca woda w trakcie powodzi wlało się kilku szkaradnie wyglądających piratów oraz ich kapitan w wymyślnym ubraniu…
KAPITAN! Wszelka senność, jaka dokuczała mrocznej elfce ulotniła się w tej jednej chwili. Choć ten nie zwrócił na nie większej uwagi, to jego świta nie mogła nie pozwolić sobie na rzucenie kilku sprośnych uwag oraz propozycji w ich stronę, na co obie odwróciły wzrok pełne zniesmaczenia. Obie kobiety spojrzały po sobie, kiedy uwaga oprychów skupiła się gdzie indziej, ciesząc się, że nie były aktualnie na miejscu Etsy. Żadna z nich również nie znała imienia piratki, za którą się rudowłosa teraz podawała! Napięcie rosło. Wszystko teraz zależało od niej.
- Schrzani to - skomentowała leniwie Sophie, opierając łokieć na stoliku i przegryzając suchą przekąskę
- Albo zemdleje - dodała w zamyśleniu oblizując wargi i obserwując ukradkiem scenę jak dobry teatr.
- Poczęstujesz się? - spytała jak gdyby nigdy nic, podsuwając drewnianą miskę w stronę kompanki, która przyglądała się otoczeniu czujnym wzrokiem.
- Może później - mrugnęła jej okiem, a na jej twarzy wykwitnął lekki uśmiech - Da sobie radę, wierzę w nią.
- Szlachetne - odparła z westchnieniem i uniosła brew. Cudem powstrzymywała się, aby jej spojrzenie nie było zbyt nachalne, nie chciała w końcu, aby jakiś zaszczaniec pokładowy nagle do nich podszedł tylko z tego powodu.
- Choć nader idealistyczne - uniosła kufel w kierunku swoich ust.
- Wygląda na spiętą, ale myślę, że zdołała się oswoić z tym, kim miała być - wzruszyła ramionami i zaczęła owijać pukiel swoich gęstych włosów naokoło palca jakby się nad czymś zastanawiając.
- Hm. Trochę ich dużo - stwierdziła z przekąsem i założyła nogę za nogę.
Sophie uśmiechnęła się lekko pod nosem, odstawiając kufel.
- Nie ilość, a jakość - rzuciła krótko w odpowiedzi, strzepując z dekoltu okruszki - Przecież to jakieś łamagi, litości. Jedyne co może nas martwić to bronie, o których wspomniał Theadalas, reszta to mały problem.
- Po prostu pomyślałam, że ktoś może stać się zbyt pewny siebie, choć to na pewno nie będą podkomendni kapitana - uśmiechnęła się szelmowsko odsłaniając białe zęby - Wciąż się zastanawiam jak to coś graniczące z magią może działać.
Arystokratka już chciała odpowiedzieć, wykładając swoją wiedzę, jednakże zdekoncentrowało ją nagłe, bardzo głośne beknięcie przy stoliku najemników. Zerknęła w tamtą stronę nie mając nawet wątpliwości, że był to wyczyn Garego. Tym bardziej po tym, co stało się parę sekund później.
- Jak zawsze uroczy - skomentowała cicho i pokręciła głową z dezaprobatą.
Ilvaria przeniosła uwagę na szamoczącą się dwójkę, nucąc pod nosem jakąś tylko jej znaną, trochę melancholijną pieśń, i do rytmu stukając palcami w stół. Musiała przyznać, że najemnik zasłużył na pochwalę. Odciągnął bowiem uwagę większości osób od ich celu.
A skoro o tym mowa...
- O, patrz. Zaczęła mówić. Ale się wredna zrobiła, o bogowie - zachichotała pod nosem zakrywając usta dłonią, a następnie wróciła do nucenia.
- To akurat nie kamuflaż - rzuciła powściągliwie szatynka.
- Może pochlasta go językiem nim my w ogóle zdążymy tam dojść - z uśmiechem pozwoliła sobie skomentować język rudowłosej towarzyszki - Fa'narow - dodała w swym języku.
Sophie prychnęła krótkim i cichym śmiechem. Nie mogła się doczekać, kiedy to się w końcu skończy.
Niespodziewanie do pań zajętych rozmową podeszła niemała grupka mężczyzn na czele z Karrickiem. Człowiek uśmiechnął się szeroko i ukłonił się do przesady głęboko. Podnosząc się mrugnął do ciemnowłosej.
- Drogie panie, rzecz niesamowicie nieelegancka się stała. Wzięła się i kelnerka nam zawinęła no. Jak okiem sięgnąć nigdzie jej nie ma, przepadła jak kamień w wodę. Postanowiliśmy jej poszukać, bo jakże tak łajba bez kelnerki pływa. Może panie by nam pomogły? Nasze zacne towarzystwo umiliło by wam nieco ten smutny poranek, a może i odnaleźlibyśmy zgubę - Karrick mówił tak jakby chciał zaraz ze śmiechu wybuchnąć, uśmiech na jego twarzy był szeroki a z oczu kpiną widniało. Szczęściem stał tyłem do swoich “towarzyszy”, którzy na widok kobiet wyszczerzyli powybijane zęby w mało zachęcającym uśmiechu.
- Nie dajcie się proszę zbyt długo namawiać piękne panie - Karrick kontynuował swoją perliście prześmiewczą przemowę. - Smutno by było gdybyście nam odmówiły, a nie warto zasmucać mężczyzny z rana. Oj, nie z rana.
Sophie nie uznała pomysłu najemnika za najlepszy, bowiem nie została stworzona do kontaktu z tak obrzydliwymi typami. Na samą myśl o ruszeniu się z siedziska, aby gdzieś wyjść z tymi brudasami robiło jej się niedobrze i z trudem powstrzymała cofającego się w stronę jej ust krakersa. Uśmiechnęła się tak, jak uczono ją w zamku.
- Och, bardzo waszmość uprzejmy - odparła początkowo krótko, mając ochotę kogoś zdzielić w pysk. No co za durne pomysły - Mam wrażenie, że widziałam jedną jak chowa się za kotarą zaplecza, możliwe, że udała się do piwnicy poszukać pitnego miodu, specjalnie dla mnie. Lubię słodkie - zagryzła dolną wargę i westchnęła głęboko, wypinając pierś do przodu i powolnie wstała od stolika. Jeszcze raz spojrzała na najemnika a następnie bandę buraków, jaka za nim stała - Dużo Panów troszkę, jak na akcję poszukiwawczą - rzuciła siląc się na uśmiech.
Drowka pod iluzją zaczęła szybko analizować aktualną sytuację zachowując całkowicie kamienną twarz, kiedy to Karrick oraz Sophie mówili. Wpadła na pewien plan, choć wiązał się z ryzykiem.
Jednak ryzyko było jedną z głównych części jej życia. Zerknęła więc porozumiewawczo na Sophie i zaczęła działać, zduszając w sobie obrzydzenie. W tych ludziach żadnego elementu ciała nie dało się określić jako przystojnego. Było wręcz odwrotnie.
Skupiła swój wzrok na Karricku przywołując na swoją twarz jedną z tych min, przez którą mężczyznom pojawiały się iskierki w oczach.
- W takim razie poszukajmy naszej zaginionej pani karczmarki - rzekła słodko, po czym wstała i zbliżyła się niebezpiecznie blisko do Karricka - Kto wie na jakie przygody natkniemy się w tej "piwnicy" w trakcie akcji poszukiwawczej? - dodała, mrucząc zachęcająco.
- O przygody, maleńka, to ty się nie martw - powiedział jeden z piratów, robiąc przy tym ordynarny gest za pomocą swoich bioder, a następnie zarechotał równie obrzydliwie. Reszta kamratów zawtórowała mu śmiechem, który wywołał na twarzy kobiet obrzydzenie, mimo iż próbowały zachować kamienną twarz.
Dziewczyny razem z resztą moczymord ruszyły na zaplecze, a następnie krętymi schodami zeszły jeszcze niżej pod pokład, gdzie miały zamiar zademonstrować gościom swoje “sztuczki”.
Karrick z początku szedł przodem nieco rozstrojony tym, że poznał Ilvarię. Obdarzył ją szerokim uśmiechem gdy się do niego tak przykleiła. Ostatecznie jednak klepnięciem, przez które otrzymał dość nieprzyjemne spojrzenie z jej strony, w tyłek kazał jej iść przed sobą. Samemu powoli pozwalał się towarzyszom wyprzedzać, aż skończył obok ostatniego. Wyszczerzył się wskazując kształty elfki. Nie zamierzał się jednak cackać. Nie wymyślił żadnego niesamowicie skomplikowanego planu. Zamierzał ich po prostu zabić. Dlatego też gdy tylko stanęli na deskach piwnicy zwrócił uwagę na panienki.
- No panowie chyba czas zacząć szukać - zarechotał i gdy tylko panowie na dobre utkwili spojrzenie w panienkach wyciągnął miecz i ciął w szyję najbliższego majtka.
Sophie szła jak najbardziej na końcu, nie chcąc stać się ofiarą jakichś obleśnych łap, które mogłyby ją obłapywać. Już na samą myśl o czymś podobnym, narastało w niej oburzenie i miała ochotę dać upust swojej księżniczkowatej frustracji, jednak z jej ust wydobyło się jedynie ciche fuknięcie. Gdy wszyscy ochoczo schodzili na dół, Łowczyni pozostała przy drzwiach, zamykając je za sobą po cichu i przystając na jednym z wyższych stopni. Kiedy Karrick kończył przemowę, Sophie wypuściła dwie strzały jednocześnie, zabijając od razu połowę oblechów.
Nagły jęk bólu natychmiastowo zaalarmował mroczną elfkę, która szybko się odwróciła tylko po to, by zorientować się w sytuacji.
Nie tak to planowała. Zupełnie nie tak, choć połowa całej sceny wyszła całkiem dobrze.
Jednak ważny był efekt końcowy, a ten wyraźnie się popsuł.
Nie miała czasu, by się zastanawiać nad motywacjami Karricka. Musieli teraz walczyć na śmierć i życie. Zastanawiała się tylko, czy śmierć tych ludzi przyczyni się czemuś dobremu.
Tak - stwierdziła w myślach - To byli piraci, a więc zasadzali się na innych troszcząc się jedynie o złoto. Zapewne również uczynili wiele złych rzeczy.
Trafili na złego przeciwnika, oj złego. Nie z takimi sobie już radziła.
W jej dłoni, z właściwą dla drowów szybkością, pojawił się jej miecz półtoraręczny, który zalśnił bladym blaskiem, kiedy to okręciła się tanecznym krokiem, by ściąć zaskoczonemu bosmanowi głowę, zadając mu w ten sposób szybką śmierć.
Chaos, jaki nastąpił, w oczach Ilvarii można było bez problemu porównać do tego, jaki by nastąpił w mieście drowów. Piraci nawet nie zdążyli zauważyć co się stało, kiedy to mające ich zabawić kobiety zaczęły ich bezlitośnie mordować, a pogłębił go dołączający do nich Karrick. Biało-niebieski płomienie błyskały podpalając zbójów, których życie kończyły precyzyjnie wymierzone strzały Sophie. Wszystko się skończyło w ciągu kilku uderzeń serca.
- Na litość boską, Karrick - zaczęła z wyraźnym niezadowoleniem - To było obrzydliwe! Co ci strzeliło do głowy?! - zakomunikowała fuknięciem patrząc na niego wyraźnie oburzona.
- Nie odzywaj się do mnie więcej - obruszyła się jak dama i westchnęła ostentacyjnie, zabawnie grożąc mu wyciągniętą strzałą, trzymaną w dłoni.
Ilvaria zakończyła swój pełen gracji, choć krótki bitewny taniec zgrabnym piruetem. Pozwoliła, by magiczne pole energii chroniące ją przed zranieniem opadło, po czym opuściła swoją broń tak, iż jej trzonek dotykał ziemi.
Rozejrzała się po polu bitwy czując jeszcze podniecenie spowodowane walką. Potrafiła docenić dobrą bitwę tak samo, jak spokojną noc wypełnioną tańcem w księżycowym blasku. To uczucie pozostało jej jeszcze z tych wielu lat, które spędziła w Podmroku, jednak teraz ukierunkowała je w inną stronę.
Westchnęła głośno czując, iż jej krew w jej żyłach zaczyna płynąć wolniej. Otarła miecz o ubranie jednego z bandytów i odwróciła się do pozostałych. Zmrużyła oczy patrząc na Karricka.
- Vendui, Karricku - oparła swą wolną dłoń o biodro, a na jej twarzy wykwitł uśmiech rozbawienia, kiedy to Sophie się obruszyła - Nie spodziewałam się, że się jeszcze spotkamy.
- E, mam talent do przyciągania pięknych panienek - Karrick wyszczerzył się, zabierając się do zbierania z trupów marynarzy przydatnych przedmiotów. Zawinął paski z bronią aby ją później sprzedać.
- Obawiam się, że chociaż z chęcią wymienił bym jeszcze kilka przyjemnych zdań z pięknymi dziewuszkami, to na górę nam trza. Ci są martwi, ale tam zostali. jeszcze
- Jeśli dochodzisz w kilka sekund to faktycznie - skomentowała szatynka bez cienia uśmiechu wciąż blokując drzwi swoim ciałem - Raczej powinniśmy tutaj troszkę posiedzieć, nasłuchiwać, a w najgorszym przypadku… Imitować dźwięki - skrzywiła się przewracając oczami i nachyliła się, aby wyjrzeć przez dziurkę od klucza, czy coś widać.
- Oooch… nie musimy udawać - Karrick wyszczerzył się szeroko pokazując wszystkie zęby jakie mógł. - Ale jeśli ci przeszkadza mój wygląd mogę być… ładniejszy.
Łotr parsknął krótko śmiechem.
- Nie bądź płytki - westchnęła ze spokojem Sophie i zerknęła na rozmówcę przez ramię
- Oraz obsceniczny - pouczyła go uprzejmie, swoim ciepłym tonem głosu.
Karrick machnął ręką na gadanie ślicznej łuczniczki.
- Nie od kozery Suljack został kapitanem. Lepiej go nie nie doceniać. Ale mam pomysł. Powiedział bym nie patrzcie, ale mi to tam nie przeszkadza. Możecie sobie patrzeć.
Mężczyzna ku małemu zaskoczeniu kobiet zaczął ściągać ubranie z bosmana po czym sam zaczął się rozbierać.
Arystokratka z zażenowaniem odwróciła wzrok
- Doceniam twe dobre chęci, Karricku, ale obawiam się, że z tymi zakrwawionymi, lekko nadpalonymi ubraniami może być problem - uprzednio schowawszy swe ostrze, Ilvaria splotła ręce na piersi obserwując poczynania łotra z drobnym zwątpieniem.
- Wystarczy zrobić dobre wrażenie. Nie potrzebuje wszystkiego. Chodzi o pierwszy rzut oka. Resztę… resztę załatwi twarz - Karrick złapał za twarz bosmana uważniej przyglądając się jej rysom. Wstał zbierając co mniej uszkodzone odzienie. Na Ilvarię spojrzał bosman. Uśmiechnął się nieprzyjemnie i Karrick przemówił jego głosem.
- Jak uprzedzę kapitana, żeście dobre dupy i faktycznie rozłożyłyście nóżki to ta ruda będzie miała łatwiej nie?
Sophie niezadowolona stała zwrócona plecami do towarzyszy i zniecierpliwiona tupała nogą. W między czasie poprawiła włosy i wyjrzała ponownie przez dziurę od klucza. Dopiero głos bosmana sprawił, że podskoczyła w miejscu szybko wyjmując łuk i odwracając się naciągnęła strzałę na cięciwę, gotowa by ją wypuścić, natomiast szerzej otwarte oczy drowki przyglądające się całemu procesowi przemiany wskazywały na zaskoczenie, a później na zaciekawienie. Zastanawiała się jaką moc mógł posiadać ten człowiek, że tak szybko dopasował do siebie iluzję bez materialnych kosztów rytuału. Widząc działania Sophie szybko do niej podeszła kładąc rękę na ramieniu w uspokajającym geście.
- Wiesz… - zwróciła się do Karricka - Wolałam cię w poprzedniej postaci. Była znacznie przystojniejsza - w jej głosie usłyszeć można było żartobliwą nutę, po czym się zaśmiała perliście z powodu swojego pomysłu, który chwilę później wygłosiła - Zmień się w kapitana! Będzie zabawne! Normalnie on sam zgłupieje.
Karrick opuścił ręce w dół, które wcześniej odruchowo podniósł. Odchrząknął.
- Nie. Kapitan później. Najpierw to mamy go pojmać. Jak już to zrobimy to wtedy postaram się oddelegować jego łajbę poza port… albo cholera wie. Przydało by się cokolwiek wiedzieć z kim jest, co ma pod pokładem i czy jest sam. Idę.
Karrick - bosman ruszył ku drzwiom aby wrócić do karczmy.
- A i nie zostawajcie tutaj. Poczekajcie tylko chwilę i pójdzie w moje ślady. Na wszelki wypadek gdyby mi się nie udało…
Ilvaria nie odpowiedziała mu nic. Uznała, iż nie jest to konieczne biorąc pod uwagę to, co się może stać na wyższym piętrze. Miała cichą nadzieję, że nikt nie nabrał podejrzeń i Etsy trzyma się swojego zadania i przetrzymuje kapitana.
Podeszła do zamkniętych drzwi i zaczęła nasłuchiwać odgłosów kroków. Usłyszała ze schodów krótką wymianę zdań i oddalające się dwie osoby. Odetchnęła z ulgą. Chyba Karrickowi się udało!
Spojrzała wymownie na Sophie i bezszelestnie niczym drapieżnik ruszyła na piętro, by być w pogotowiu kiedy wybuchnie walka. Arystokratka ruszyła w ślad za drowką i razem stanęły za kotarą, przyglądając się głównej sali i nasłuchując.

Dalsze wydarzenia były niepokojące. Widać było, że Etsy sobie nie radzi, a wykorzystywany przez nią opryskliwy język przestaje odnosić zamierzony skutek. Aż Sophie musiała interweniować używając swoich wdzięków, obdarzając nimi przebranego za bosmana Karricka.
Nieźle, Ilvaria przyznała w myślach na pomysł Sophie, kiedy bezgłośnie odłożyła przekazany jej łuk na ziemię, a chwilę później rozciągnęła usta w uśmiechu rozbawienia. Jakim cudem ten człowiek uwierzył, że bosman raczył tak szybko przelecieć jedną z nich, a później wrócić? Chyba nawet dłuższa chwila nie minęła. Inteligentniejsza osoba by od razu nabrała podejrzeń. Chyba że... Faktycznie ich nabrał, a teraz gra w naszą grę, dodała do swych przemyśleń i aż zamarła, kiedy na to wpadła. Faktem było, że czasami nie doceniała ludzi, na których krótki żywot wymaga więcej przebiegłości niż na rasach długowiecznych.. Musiała na razie zostać w ukryciu i zobaczyć dokąd ta rozmowa zajdzie. A zaszła ona… niedaleko.
Śmierć Etsy była równie nagła, jak niespodziewana. Działalność dla Harfiarzy wiązała się z wielkimi ryzykiem, lecz nie spodziewała się śmierci swojej towarzyszki na jednej z pierwszych misji. Żądająca krwi Suljacka część jej osobowości wybudziła się z głębokiego snu. Wyczuwająca kierujące nią motywy Isilme zalśniła srebrzystym blaskiem w jej dłoni. Złożyła swe palce w skomplikowany znak i wypowiedziała słowa zaklęcia teleportacyjnego pozwalającego jej wypaść zaraz za Suljackiem.

Śmiech pirackiego kapitana wciąż odbijał się echem w uszach uczestników walki, kiedy ten machał swoją bronią pokrytą krwią biednej Etsy z zadziwiającą sprawnością. Strzały i inkantacje dźwięczały zlewając się w bitewną pieśń wraz z protestem uderzającej o siebie stali. Nad to wszystko wybijał się piękny sopran Isilme pokrzepiając serca sojuszników swą pieśnią. To nie była zwyczajna karczemna bójka, a walka na śmierć i życie.
Niedaleko związanej walką Ilvarii zabrzmiała żałobna inwokacja w języku otchłannym, aż za dobrze znana wśród kręgów Lloth. Z portalu do otchłani kojarzącego się z czarną taflą z płomienną otoczką wyłoniła się humanoidalna, umięśniona bestia o czerwonej skórze, z ostrymi szponami oraz przerażającymi kłami. Demon Evistro, bowiem taka była jego nazwa, wydał z siebie przenikliwy ryk i rzucił się na Garego prawie zwalając go z nóg. Dzieła dopełniło kolejne zaklęcie pirackiego maga wywołujące gejzer kwasu oblewający wojownika oraz tworząc dziury w deskach i stolikach.
Precyzyjne strzały Sophie, destrukcyjne czary Randala, przebiegłość Karricka oraz upór Garego i Ilvarii powoli zmniejszały przewagę kapitana patrzącego z coraz większą niepewnością na znajdującą się przed nim scenę. Wbrew oczekiwaniom połączonych sił Harfiarek oraz najemników ten uśmiechnął się przebiegle.
- Pora kończyć tę zabawę! Żegnam - powiedział i zniknął tak samo szybko, jak pojawił się w karczmie. Malowana na twarzach zebranych zaskoczenie szybko się rozwiało pod wpływem kolejnych słów.
- Posmakujcie luskańskiej broni, szczury lądowe! - zza drzwi do karczmy dało się słyszeć kpiący, kapitański śmiech, w akompaniamencie głuchego stukania czegoś ciężkiego o drewno.
Była o metalowa kula wielkości pięści z płonącym sznurkiem. Drowka nie miała pojęcia czym to może być, jednak z reakcji pozostałych zdołała wywnioskować, że coś strasznego. Sophie szybko wymknęła się na dach, pozostali wzięli nogi za pas, a Karrick zrobił coś szalonego. Wykonał szybki ślizg w stronę przedmiotu i z imponującą zręcznością oraz precyzją uciął ów sznurek, nim całkowicie się spalił. Zwinnie stanął na równych nogach łobuzersko uśmiechając się do Ilvarii.
Wszyscy jednak wiedzieli, że to nie jest koniec zadania. Trzeba było złapać Suljacka za wszelką cenę.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 11-06-2016, 03:15   #69
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Pokój Etsy, Poddasze karczmy "Upadła Wieża", Czarnystaw
12 Tarsakh, 1479 DR
Wieczór


- Oboje dobrze wiemy, że śmierć Nel to nie twoja wina. Chciałem ją powstrzymać, lecz za wszelką cenę chciała pomścić Wróble. Nie mogłem nic więcej zrobić by ją zatrzymać, a nie chciałem robić czegoś wbrew jej woli. Teraz w sumie żałuję, że tak nie postąpiłem - powiedział Theadalas, przechadzając się jednej strony pomieszczenia na drugą i z powrotem. Wydawał się być poddenerwowany.
- Jej dusza opuściła już ciało i powędrowała w stronę planu astralnego. Nie będzie chciała powrócić do żywych, więc żadne zaklęcie, które nie zmusi jej do tego, nie zwróci jej życia - dodał po chwili, choć widział, że Etsy w ogóle go nie słucha. Siadziała na skraju łóżka z opuszczoną głową. Widać było po jej twarzy kotłujące się wewnątrz emocje, które mogą w każdej chwili eksplodować.
- Posłuchaj… - elf westchnął głośno, szukając odpowiednich słów. Był jeszcze bardziej nerwowy niż chwilę wcześniej. Skrzyżowane ze sobą dłonie zaczęły się pocić i czarodziej wyglądał tak jakby nie wiedział co z nimi zrobić. Przez moment jego twarz zmieniła odcienie, a on sam stanął w miejscu łapiąc przy tym powietrze. To co chciał powiedzieć było dla niego znacznie trudniejsze niż spotkanie z klanem Wiele-Strzał. Toczył wewnętrzną walkę, lecz w końcu uznał, że musi powiedzieć prawdę, nawet jeśli ta ukaże go w złym świetle. Po tym wszystkim Etsy zasługiwała na to.
- Znałem twoją matkę. Kochałem ją. Byliśmy w sobie zakochani i chcieliśmy się pobrać, kiedy przez układy twojej rodziny z domem Del`Hasera została mi odebrana. Byłaś… jesteś… owocem tej miłości. Nesmerina nigdy nie kochała Delphosa, a ja myślałem, że straciłem was obie. Nie sądziłem, że udało ci się przeżyć, naprawdę! Gdybym wcześniej wiedział… twoje życie wyglądałoby inaczej - wydukał z siebie, po czym spojrzał na niespełna dwudziestoletnią półelfkę, która w standardach swojej rasy była jeszcze nastolatką. Dziewczyna podniosła na niego wzrok. Jej wielkie oczy zadrżały w osłupieniu a poprzednie myśli w zamian zastygły. Świadomość takich faktów była rzeczą nieoczekiwaną. Nie wiedziała jak przyjąć tą informację. Nie wiedziała, jak zareagować, co powiedzieć, ani co o tym myśleć. Theadalas widział jej wahanie i zdezorientowany głośno wypuścił powietrze przez nos, po czym wziął głęboki oddech i podszedł do dziewczyny. Ta obronnie wstała na równe nogi i zrobiła krok w tył. Mag mimo wszystko zbliżył się i położył ręce na jej barkach, by w końcu ją objąć. Rudowłosa w żaden sposób tego nie odwzajemniła. Była zbyt wstrząśnięta. Stała skulona i sztywna jak kłoda. Po długich chwilach odchyliła głowę spoglądając ojcu w oczy.
- Kochałeś... - powtórzyła z tak wymieszaną emocjonalnością, że nie sposób było zrozumieć intencji. Z początku wydawały się pozytywnym przejęciem, czymś co chciała usłyszeć dla pocieszenia. Nawet na jej twarzy pojawił się drżący uśmiech. Z każdą chwilą jednak wrażenie Theadalasa zmieniało się. Uśmiech nie był uciechą a okazał się wstrząsającym rozczarowaniem. Rozczarowaniem tak głębokim jak morza mieczy. - Kochałeś...? - powtórzyła tonem, który znaczenie tak pięknego słowa zamienił na nieprzyjemny chłód pustych kamiennych korytarzy. Pokręciła w milczeniu głową. Po chwili kontynuowała. - To Nesmerina ciebie kochała. A ty? Co zrobiłeś, gdy ciebie potrzebowała? Gdzie byłeś jak skazano ją za czyny człowieka, którego nienawidziłeś? Gdzie byłeś jak szukała pomocy? Gdzie byłeś jak prowadzili ją na ścięcie? Gdzie byłeś, jak jej córki były zmuszone patrzeć, jak mordują ich matkę? Gdzie... - pytała a po drżącej twarzy poczęły lecieć jej łzy.
- Byłem poza Neverwinter - przerwał jej Theadalas, a jego głos wyprany był z emocji. Przez chwilę spoglądał jej prosto w oczy, a później odwrócił głowę i spojrzał przez okno.
- Zostałem wysłany z misją przez Cymil, która wtedy była przywódczynią Harfiarzy. Gdy dotarłem na miejsce zrozumiałem, że zostałem wysłany, aby nie być w mieście, kiedy ona przeprowadza swoją rebelię. Byłem przeciwny temu, bo nie chciałem narażać mieszkańców miasta, lecz ona była typem osoby, która uważa, że cel uświęca środki. Na nieszczęście dla niej, a także twojej matki, która nie była częścią powstania, Dagult zorientował się co o planach obalenia władzy i wykorzystał swoich najlepszych demagogów do obrócenia tłumu przeciwko szlachcie. To były początki Nowego Neverwinter i miasto dręczyło wiele problemów. Był nawet moment, że wszyscy myśleliśmy, że projekt zasiedlenia terenów północy upadnie, dlatego wielu mieszkańców było wtedy bardzo niezadowolonych z władzy. Lord Protektor obciążył winą szlachtę i w ten sposób wyeliminował swoich wrogów politycznych, zaś Cymil zginęła przez nasłanych skrytobójców, a wraz z nią umarły plany obalenia Neverembera.
Theadalas głośno westchnął, po czym odsunął się od dziewczyny i usiadł na wygodnym fotelu w kącie pokoju.
- O wszystkim dowiedziałem się, gdy wróciłem do miasta. Natychmiast pobiegłem do waszego domu, lecz zastałem zgliszcza. Później usłyszałem o pokazowej egzekucji… nie miałem nawet nadziei, że którekolwiek z dzieci Nesmeriny mogło przeżyć. Gdyby nie uderzające podobieństwo to nigdy bym nie odkrył, że jesteś jej córką, a także moją. Być może mnie nie pamiętasz, ale odwiedzałem ciebie, gdy miałaś ledwie kilka lat. Nie mogłem to czynić zbyt często, bowiem Delphos by się zorientował czyją córką jesteś, więc wolałem odsunąć się w cień. Były to też czasy, kiedy w Neverwinter było naprawdę ciężko; dziś wciąż widzisz ruiny, choć miasto w dużej mierze zostało odbudowane, ale wtedy Enklawa wyglądała jak dziś Rzeczny Kwartał.
- Byłeś poza miastem... - pokiwała w rozczarowaniu głową. - Neverwinter. Bez przerwy o nim mówisz. Robisz wszystko dla niego. Co zrobiłeś dla swojej rodziny? Zaciągnąłeś moją matkę do łóżka, by tylko zaliczyć? Zawrócić w głowie i zostawić samą? Odwiedzić parę razy w życiu? Jak możesz mówić, że ją kochałeś? Zostawiłeś ją. Zostawiłeś nas. Gdy wszystko się zje*ało, nie było cię. Gdy wszystko jeszcze bardziej się zje*ało, nie było cię w mieście. Nawet kur*a się nie zainteresowałeś moim losem. Naszym losem, bo może tego nie wiesz, lub nie chcesz wiedzieć, ale moja matka miała też dwie młodsze córki. To była moja rodzina. Nawet nie ruszyłeś palcem, by nas odnaleźć. Nie ruszyłeś palcem na nic. Wiedziałeś o wszystkim. Wiedziałeś dokładnie, co się stanie i nie zrobiłeś nic. Pozwoliłeś by ją zamordowali.
- To nie prawda - odpowiedział elf, niemalże uderzając zaciśniętą pięścią o podłokietnik.
- Chciałem zabrać Nesmerinę, zaszyć się gdzieś, ale ona nie chciała uciekać. Obawiała się, że odnajdzie ją jej rodzina i zabiją mnie, a być może także i ciebie. Nie chciała ryzykować, choć nalegałem. Pożegnała się ze mną i powiedziała mi, żebym nie rozpaczał; że nasze życie to już zamknięty epizod. Co mogłem zrobić? Porwać was? Chciałem, ale nie potrafiłem zrobić coś wbrew jej woli. Szukałem was, gdy doszło do pogromu, ale ślad po was zniknął wśród zgliszczy budowli. Myślałem, że spotkał ciebie ten sam los co twoją matkę.
Opowieść maga spotkała się z ostrą dezaprobatą dziewczyny. Dla niej była to wyssana z palca marna próba zasłaniania się przed konsekwencjami błędów, których dokonał.
- Elise… - Zaczął elf, a Etsy spojrzała ku niemu z wielkimi oczami i dozą niepewności. - Tak miałaś wtedy na imię, pamiętasz? Dlaczego wyrzekłaś się swego imienia? Bałaś się, że ktoś odnajdzie ciebie?
Nie słyszała tego imienia od... dwunastu lat. Słowo było tak zapomniane, że jego wypowiedzienie wprawiło rudowłosą w dezorientację. Parę chwil musiało minąć zanim półelfka przetrawiła sobie tak odległe wspomnienia.
- Odnajdzie...? Przez całe dzieciństwo nie miałam ojca. Przez całe dzieciństwo musiałam udawać, że nie mam matki. Mogłam do niej się tak zwracać tylko, gdy nikt nie słyszał. Pytasz, czy bałam się, że ktoś coś o mnie odkryje? Moje całe życie kur*a je*any to strach w samotności! Pomyślałeś kiedyś o tym!? Jak w ogóle możesz zadawać takie pytanie...!
Z dziewczyny wybijała złość, która zbierała się od niepamiętnych czasów.
- Ośmiolatka, którą zostawiłeś, która nie rozumiała świata dorosłych, która nie wiedziała co wokół niej się działo, z której zrobili niewolnicę, nie miała prawa głosu. Nie miała prawa do żadnego wyboru. Nie miała prawa do niczego, włącznie z imieniem. Nie nazywaj mnie tak.
- Dobrze - elf pokiwał głową i wstał z fotela, po czym ruszył w stronę drzwi, lecz na chwilę przed wyjściem powiedział:
- Jeśli tak ci będzie łatwiej to nie musisz nazywać ani traktować mnie jak swego ojca. Nie rozumiesz mnie lub nie chcesz mnie zrozumieć, choć staram się wytłumaczyć w sposób najprostszy zawiłe problemy, które dotknęły mnie, moją rodzinę i całe Neverwinter. Rozumiem twój żal, staram się zrozumieć krzywdy, które ciebie spotkały przez te długie lata, lecz świat nie kręci się wokół ciebie, Etsy. To prawda, że poświęciłem rodzinę, aby ratować to miasto, choć poniekąd byłem do tego zmuszony przez decyzję rodziny twojej matki. Pomimo, że przez wiele lat się nie widzieliśmy, pośrednio broniłem ciebie, chroniąc Neverwinter - elf westchnął, po czym spojrzał na złoconą klamkę, którą powoli przekręcił, aż usłyszał szmer otwieranego zamka.
- Nie widziałaś świata poza murami, więc pozwól, że ja ci coś o nim powiem. Nie wygląda on tak jak w książkach, w których tak ochoczo się zaczytujesz. Książki te spisane były sprzed okresu Czaroplagi, w czasach gdy świat był lepszy i piękniejszy. Dziś większość tych wspaniałych miejsc, o których czytasz to ruiny, będące ledwie echem swej dawnej chwały. Świat upada, trawi go choroba, choć w opinii niektórych jest to oczyszczający ogień, który pochłonie resztki naszej cywilizacji. Ten proces trwa nieprzerwanie od wielu lat i Nowe Neverwinter jest odważną próbą powstrzymania go. Wygryźliśmy z rąk dzikich stworów ogromne połacie terenu, które dawniej należało do nas. Jesteśmy więc pod ciągłym naporem dzikich hord i za wszelką cenę staramy się utrzymać ten skrawek północy przed napierającą falą ciemności. Bez tej bariery los wielu ludzi będzie przesądzony. Dlatego właśnie nie mogłem poświęcić wam wystarczająco swojej uwagi. Bez Neverwinter nikogo nie zdołałbym uratować - dodał na sam koniec, po czym pociągnął za klamkę i wyszedł z pomieszczenia.
- Po dwunastu latach odzyskałam ojca i pierwsze, co robi to znowu mnie zostawia! - wybuchła podążając za magiem na korytarz. - Już wiem czemu Nesmerina wolała zostać w Neverwinter. Nie poczułaby różnicy nawet gdyby z tobą pojechała! Nie istniejesz dla swojej rodziny! Istniejesz tylko dla tego je*anego miasta. Jak możesz w ogóle mówić o mojej matce? Je*any bezużyteczny kłamco... Kochałeś ją? To może odświeżę tobie pamięć! - Etsy zbliżyła się do elfa odwracając go do siebie szarpnięciem za ramię. Przed jego twarzą pojawił się mały medalion. Mocno trzymany w palcach był otwarty i prezentował w sobie wizerunek ludzkiej kobiety. - Poznajesz ją? Poznajesz to? TO był dowód miłości. Miłości mojej matki DO ciebie. Co z nim zrobiłeś? Miałeś cały czas przy sobie? Patrzyłeś na niego każdego dnia? Nie, kur*a! Wzgardziłeś! Gdybyś ją kochał ten medalion byłby w twoich rękach. Nie masz pojęcia czym jest miłość.
Etsy zabrała przedmiot i cofnęła się o krok wpatrując się w ojca z nienawiścią. W parę uderzeń serca do jej twarzy zaczęły dobijać się łzy.
- Nie widziałeś łez mojej matki patrzącej na ten odrzucony medalion. Dlatego go schowałam. Leżał do dnia, w którym nie wyciągnięto nas siłą z naszego domu. Póki Nesmerina nie urodziła trzeciej córki. Alane. Gdy byłyśmy rozdzielane dałam jej ten medalion, by mogła wiedzieć, jak wyglądała jej matka. Nie widziałam go przez dwanaście lat. Dzisiaj go znalazłam. Dzisiaj, kur*a! Wiesz gdzie? Na szyi Nel! - wrzasnęła nabierając po tym powietrza. - Miała dwanaście lat. Chowała ten medalion. To nie była dla niej ozdoba, a coś ważnego. Dostrzegasz coś, czy trzeba jaśniej dla twojego spier*olonego łba? Hm?! - warknęła agresywnie popychając elfa. - Sprawdź, może miasto będzie wiedziało, bo przecież jest takie ważne. Je*aniec! - dorzucała nakręcając się coraz bardziej. - Nel była moją siostrą. BYŁA! Bo pozwoliłeś jej iść na rzeźnie z orkami. Miała dwanaście lat! Była smarkaczem, którego zdanie nie powinno się liczyć. Wiedziałeś dokładnie, co się będzie tam dziać, a jej na to pozwoliłeś! To twoja wina! Słyszysz?! Twoja kur*a! - wykrzykiwała uderzając ojca pięścią w klatkę piersiową. - Zabiłeś ją! Zabiłeś moją siostrę tak samo, jak zabiłeś moją matkę! - Fizyczny sposób wyładowywania wszystkich emocji, flustracji i krzywdy nazbieranej przez tyle lat było czymś, co szybko przejęło kontrolę. Etsy zaczęła bić Theadalasa. Ten natomiast nie dał długo jej tego robić. Chwycił jej ręce i ścisnął, by ta nie mogła się wyrwać.
- Nie chciałem, aby szła z nami. Nie posłuchała mnie. Uczyniłem wszystko co w mojej mocy, aby ją ochronić, ale zawiodłem. To chciałaś usłyszeć? To teraz jeszcze przypomnę ci, że ty również tam byłaś i ty jedyna miałaś szansę przekonać ją do zostania w bezpiecznym miejscu.
- To było dziecko, kur*a! Dziecko! One nie mają nic do gadania! Wiedziałeś, co się szykowało. Gówno zrobiłeś. Zawsze gówno robisz. Tłumaczysz się, że zrobiłeś, co w twojej mocy. Ale wiesz, jaka jest prawda. Wszystko jest twoją winą. Zabiłeś Nesmerinę. Zabiłeś Nel. Nie pozwolę byś w ten sam sposób zabił mnie. Nie chcę cię widzieć. Nigdy. Obyś sczezł w tej oszukańczej ruderze. Tyle jesteś dla mnie wart.
Cedząc te słowa rudowłosej udało się wyrwać. Wściekłość na chwilę poddała się śmiertelnej powadze. Po tym Etsy odwróciła się od Theadalasa, który już się nie odezwał. Szybkim impulsywnym krokiem zeszła z jego oczu. Opuściła też Upadłą Wieżę, a ich wspólny kontakt został zerwany na wiele kolejnych lat...
 
Proxy jest offline  
Stary 11-06-2016, 03:20   #70
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Karczma "Upadła Wieża", Czarnystaw
23 Flamerule, 1485 DR
Kilka godzin przed świtem


Do niewielkiego, kwadratowego pomieszczenia znajdującego się w podziemiach karczmy “Upadła Wieża”, wkroczył czarnowłosy elf w długiej, ciemnozielonej szacie, która posiadała czerwonozłote zdobienia na zwieńczeniach rękawów i na kapturze. Trójka Harfiarzy, która wkroczyła do pokoju tuż przed czarodziejem, po raz pierwszy w życiu znalazła się w tym miejscu. Poza niewielkim biurkiem znajdującym się w centrum pomieszczenia nie było tu właściwie nic, nawet krzesła przed biurkiem, na którym można by usiąść. Stara, wydrapana tapeta ciemnoszarego koloru odchodziła od ścian, odsłaniając spróchniałe drewno; w paru miejscach wisiały ramy po obrazach, lecz brakowało im płótna, a z sufitu zwisał dziwny żyrandol wykonany z jakiegoś półprzezroczystego kryształu, którego końce mieniły się niebieskimi ognikami, oświetlając pomieszczenie tą samą ponurą barwą.
Theadalas Naerdaer, bo tak nazywał się przywódca Harfiarzy, podszedł do biurka, po czym oparł się o jego blat na wyciągniętych do przodu ramionach. Spojrzał po trzech, młodych niewiastach, które wyglądały na niewyspane; we włosy wkradł się chaos, a na twarzach widoczne było zmęczenie. Elf przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, po czym przyłożył zaciśniętą pięść do ust i lekko chrząknął.
- Przepraszam was, że tak wcześnie was zbudziłem, ale jest pewna niecierpiąca zwłoki sprawa, którą zostaliśmy zmuszeni zająć się - powiedział, a następnie spojrzał swymi szarymi oczami na każdą z osobna, aby upewnić się czy wszystkie uważnie go słuchają, po czym uspokojony swoimi obserwacjami kontynuował:
- Dziś o świcie do Neverwinter przybywa Admirał Suljack. Pewnie to imię nic wam nie mówi, tym bardziej, że nie pochodzi stąd, lecz jego obecność tutaj zagraża panującemu porządkowi. Suljack jest jednym z pięciu Wysokich Kapitanów, pirackich lordów władających Luskan. Z tego co Marcel i jego siostra zdołali ustalić; Admirał Suljack kontaktował się z buntownikami i tego dnia ma zamiar dostarczyć im broń. Nie możemy dopuścić do wojny domowej w Neverwinter, a do tego wyraźnie dążą Synowie Alagondara. Waszym zadaniem będzie pochwycić Suljacka i dostarczyć go do mnie lub do Khergala, z którym to kontaktowałem się przed chwilą; będziecie wspierani przez jego siepaczy. Już w tej chwili wiedząc o przybyciu piratów jesteśmy po stronie zwycięzców, bowiem wystarczy zaalarmować Straż Mintaryjską i będzie po kłopocie, ale chcę osobiście wydobyć z Suljacka wszystkie informacje, zanim to uczyni Lord Protektor.
Elf wyprostował się, po czym przeniósł wzrok na Etsy, która poczuła, że żołądek wywraca się od samego spojrzenia jej ojca.
- Zdążyłem ustalić z Khergalem plan działań. W pierwszej kolejności udacie się do tawerny Przebudzony Lewiatan, gdzie ma dojść do spotkania. Marcel obiecał, że zajmie się kontaktem Suljacka, a w jego miejsce wejdzie Etsy, którą odpowiednio do tej roli przygotujemy. To będzie twoja pierwsza misja, moja droga, więc życzę powodzenia - dodał po chwili, po czym spojrzał na pozostałe kobiety.
- Sophie i Ilvaria będą w pobliżu. Znajdziecie sobie wolny stolik, czy jakiekolwiek inne miejsce i będziecie czekać aż Etsy da sygnał do ataku. Na miejscu będą najemnicy, którzy będą odgrywać lokalnych zakapiorów, co w ich przypadku jest czymś bardziej naturalnym niż wymuszoną rolą. Etsy - ponownie zwrócił się do półelfki - będziesz musiała grać na zwłokę. Postaraj się wydobyć i zapamiętać wszelkie informacje od Suljacka, a kiedy zrozumiesz, że już nic więcej po dobroci z niego nie wydobędziesz to daj reszcie znać, że dyskusja dobiega końca. Chcę abyście go pochwyciły, bo martwy na niewiele mi się zda. Musimy wydobyć z niego jak najwięcej informacji; o buntownikach, o Luskan i planach piratów, a także ich sojuszach. Dopiero później będziemy mogli przekazać go Neveremberowi. Jakieś pytania? - Zapytał na koniec.
- Tato... Mówisz to na parę godzin przed akcją...? - rudowłosa rzuciło nerwowo nie wiedząc, którą rzecz najpierw skomentować. Wszystko, co usłyszała od swojego staruszka niezbyt jej się podobało. Odstawić ważną rolę dowiadując się o tym na parę godzin przed akcją?! Rzucono ją na głęboką wodę. I to nawet nie z łodzi a z latającej wyspy.
- Sam zostałem wybudzony w środku nocy. O przybyciu Suljacka dowiedziałem się godzinę temu - odparł Theadalas.
Spoglądająca swymi przyzwyczajającymi się do kolejnego dnia bursztynowymi oczami Ilvaria przeciągnęła się, kiedy Theadalas skończył przekazywać główną część odprawy. Chwilę po tym, jedną ręką próbując doprowadzić do względnego ładu swoje długie do talii, białe włosy, kontrastujące z jej skórą o kolorze czarnego atłasu, a w drugiej trzymając znajdujący się w pochwie półtoraręczny miecz, odezwała się.
- Ja mam pytanie - jej śpiewny, melodyjny, acz jeszcze pół-senny głos wypełnił pomieszczenie - Co my wiemy o tym... człowieku, jak sądzę, ponad to, co zostało już powiedziane? I czego możemy się po nim spodziewać? Jest jakakolwiek szansa, że podda się bez walki?
- Ech, po prostu wolałabym rozwiązać tą sprawę bez rozlewu krwi - dodała pospiesznie chcąc uniknąć mogących spocząć na nich dziwnych spojrzeń.
- Przynajmniej nie musisz się do nich zbliżać... - skomentowała ze skwaszoną miną Etsy.
Stojąca w ciszy Sophie przewróciła oczami. Jak zwykle to samo.
- To nie idź. Odejdź z organizacji i załóż szczęśliwą rodzinkę gdzieś na obrzeżach - wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Nie potrafiła zrozumieć obecności Etsy, skoro ta nie była chętna do robienia czegokolwiek, bo zawsze coś nie było jej na rękę.
Theadalas pokręcił głową z niedowierzaniem. - Cholera wie, która jest godzina, a wy nie potraficie przestać sobie dokuczać. Ilvaria podejdzie pod osłoną iluzji, tak aby pół miasta nie rzuciło się w pogoni za nią. A co do Suljacka to właściwie wiem o nim tyle co nic, dlatego tak ważny dla mnie jest. Uhm… - zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował melodyjnym głosem. - Na pewno możemy spodziewać się, że będzie chciał walczyć do samego końca. To dumny typ, burzliwy charakter, skłonny do awantur… Jest piratem, a tacy stawiają czyny nad słowa. No i zapomniałbym o najważniejszym. Wasi przeciwnicy mogą być uzbrojeni w broń palną. To co wygląda jak kawałek drewna przyozdobiony dziwną żelazną rurką może okazać się śmiercionośną bronią w rękach takiego typa. Pamiętacie Brzoskwinię? Ona miała podobną broń, wystarczyło, że wycelowała nią w kogoś, był głośny huk i ten ktoś padał bez życia. Uważajcie więc…
Mrocznej elfce nie służył skrócony odpoczynek, zapadała bowiem w reverie tak, by móc się wybudzić zaraz przed świtem, aby móc oglądać blask wschodzącego słońca. Pierwszą część nocy poświęcała pląsom w świetle księżyca, pomocy potrzebującym oraz modlitwie do Mrocznej Dziewicy.
Dopiero po chwili dotarło do niej to, co powiedział mag. Poruszyła się niespokojnie i spojrzała na Etsy współczującym wzrokiem, próbując przez to przekazać "uważaj na siebie".
- Wrócimy wszyscy cali i zdrowi, nie musisz się martwić - rzekła po chwili i przywołała na twarz szczery, uspokajający uśmiech posyłając go w stronę Theadalasa.
- Gorzej niż w kanałach to chyba nie będzie - Sophie uśmiechnęła się półgębkiem i zmarszczyła nos na samo wspomnienie tego smrodu i żywych trupów, które wtedy ich goniły.
- Nie martw się, Etsy. Gdy już zacznie się walka po prostu padnij i się odczołgaj na bezpieczną odległość, kilka sekund damy radę. Niestety żadna z nas nie może cię zastąpić, jesteśmy zbyt charakterystyczne - Sophie spojrzała z uśmiechem na drowkę, a potem westchnęła poprawiając włosy. Akurat dziś nie czuła się jakoś specjalnie zmęczona, a nawet jeśli to i tak dopisywał jej humor.
- Skoro nie macie więcej pytań to proponuję, abyście wróciły do swoich kwater i przygotowały się na akcję - wtrącił słowo Theadalas, ucinając wysoce prawdopodobną przepychankę słowną między dwiema niewiastami, które raczej nie darzyły siebie zbyt wielką sympatią.
- Nie no jak! Przecież muszę wszystko wiedzieć... Ja je*ie... - ocknęła się rudowłosa, która zwykła kląć już tylko w stresie. - Muszę wiedzieć, czy Marcel bezpośrednio ich skontaktował z drugą "mną"... Kim ma być ta druga "ja"... Kto jej ma to zlecić... Marcel jest w pobliżu? Najlepiej od niego tego się dowiem.
Sophie zaśmiała się pod nosem na paniczną reakcję Etsy.
- Etsy spokojnie, będzie dobrze - uśmiechnęła się radośnie i podeszła bliżej biurka, opierając się o nie dłońmi i lekko nachylając wbiła czekoladowe tęczówki w Theadelasa.
- A ciebie z nami nie będzie? - uśmiechając się zaczepnie spytała, wzmagając również ciekawość stojącej trochę dalej Ilvarii, która z zainteresowaniem czekała na odpowiedź maga.
- Nie, staram się nie pokazywać. Mam w tym mieście zbyt wielu wrogów - powiedział elf, po czym zwrócił się do Etsy.
- Uspokój się. Wróć do swojej komnaty i zbierz ekwipunek. Marcel jest teraz zajęty eliminowaniem agentury Synów Alagondara. Twoją drugą osobowością będzie kobieta ze Smoczych Wysp. Będziesz musiała ucharakteryzować siebie na morskiego rozbójnika, ale na całe szczęście ubiór powinien dostarczyć nam Marcel. Prosiłem go, aby tym razem nie był przypalony lub zachlapany krwią - dodał z wymownym uśmiechem na twarzy.
- Co do przebiegu rozmowy… cóż, będziesz musiała improwizować - wzruszył ramionami. - Postaraj się wydobyć z Suljacka jak najwięcej informacji zanim dojdzie do rozlewu krwi. To na wypadek, gdyby się mu zmarło.
- No, jakby tylko ty - Sophie wzruszyła ramionami, a uśmiech zszedł z jej twarzy. Odwróciła się na pięcie i pokierowała w stronę drzwi - Do zobaczenia - rzuciła oschle i wyszła z pomieszczenia.
- Sophie, poczekaj… - Theadalas minął pozostałe kobiety, obdarzając je przepraszającym spojrzeniem i wyszedł z pomieszczenia, a drowka odprowadziła go współczującym spojrzeniem.
Ta oparła swe ręce o biodra wydając z siebie ciche westchnięcie bardziej spowodowane zmęczeniem niż zaistniałą sytuacją.
- Ale się porobiło. Biedny Theadalas - mruknęła pod nosem zwracając swe spojrzenie na Etsy. Posłała jej jeszcze jeden uspokajający uśmiech i bezszelestnie wycofała się z pomieszczenia. Miała zamiar zobaczyć cóż się stało z tamtą dwójką.
Rudowłosa pozostała. Bluzgając pod nosem starała się zebrać całą koncepcję do kupy i poszukiwać w możliwych scenariuszy, które należałoby przeprowadzić. Odświeżenie pirackiego słownictwa również należało wcisnąć w napięty terminarz.
- Jak ja mam to zrobić bez Marcela?! - podsumowała podnosząc głos z rozłożonymi rękoma w kierunku drzwi.


Karczma "Przebudzony Lewiatan", Przystań Neverwinter
23 Flamerule, 1485 DR
Świt


- Admirał Suljack - pirat ściągnął z głowy swój kapelusz i skłonił się przed rudowłosą kobietą nieco zbyt ostentacyjnie. Zbliżył się do niej i złapał za jej dłoń, aby po szarmancku ucałować wierzch i zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy:
- A jak się zwie taka ślicznotka?
Wściekłość gotowała się w Etsy, co jednocześnie przełożyło się na charakter roli, którą odgrywała w spotkaniu. Cięta jak osa i wkurwiona na walący się plan - była to jakaś koncepcja wyjściowa. Dorzucając do receptury absolutny brak rozeznania sprawy i całkowitą partyzantkę organizacyjną, można było z tego uszyć przykrywkę, którą napisało życie.
- Wpadka - wycedziła cicho przez zęby - tak się, kurwa, zwie. Mamy dodatkowy problem a wyście mieli być grubo przed świtem.
Przebrana piratka zabrała rękę od Suljacka. Monetę, którą się bawiła, przełożyła w drugą dłoń i odchylając się spojrzała w miejsce w poszukiwaniu Lady Synestra, która powinna tam być. Nie było komu przyjąć kolejki piwa postawionej na koszt Synów Alagondara, więc złoty krążek po szybkim zastanowieniu się przefrunął i trafił w jakieś sensowniejsze miejsce. Najbardziej zniecierpliwionego trunku załoganta najpierw zrugała wzrokiem a następnie podsumowała jadowitym tonem:
- Rozlej i nie odpierdalaj scen - mówiąc to zaznaczyła ruchem palca, by po skończonej robocie delikwent odpuścił stanowisko. Po tym wróciła wzrokiem na kapitana. - Skromny upominek od zainteresowanych - zakomunikowała siląc się na promyk łagodniejszego tonu, po którym przyciszone cedzenie wróciło. - Mieli tobie przekazać, byś zabrał tylko paru ludzi na spotkanie... - zakończyła w niezadowoleniu na kolejne elementy nie idące według planu.
- Zaiste, opowieści o temperamentnych kobietach ze Smoczych Wysp są prawdziwe. Równie urodziwe co cięte w języku - zaśmiał się sędziwy pirat słysząc odpowiedź rudowłosej kobiety. Spojrzał na swoich ludzi zastanawiając się co jest powodem ich głośnego rechotu i wtedy zobaczył szykującą się bójkę. Wyraz jego twarzy natychmiast sposępniał.
- Graves! Ledwo co do portu zawitaliśmy, a ty już kurwa bójki prowokujesz! Wracaj na swoje miejsce szczurze lądowy, bo każę pod kilem przeciągnąć! - Rzucił w stronę pirata, który mocował się na dechach karczmy z jakimś zakapiorem, po czym wrócił do rozmowy z agentką Synów Alagondara.
- Wybacz moich ludzi. Czasem trudno kontrolować tą bandę bezużytecznych moczymord, tym bardziej, że aż ślinią się na widok kobiet - powiedział zachrypniętym głosem, po czym przyłożył zaciśniętą dłoń do ust i chrząknął parę razy.
- No, ale przejdźmy do interesów, bo po to tu jestem. Macie swój transport? Mam trzy okręty w porcie wypchane po brzegi bronią. Wszystko pochowane jest w skrzyniach, ale jeśli chcecie szybko się uwinąć to załatwcie mi jakiś zaufanych dokerów - dodał poważnym tonem, na tyle cicho by nikt inny poza Etsy go nie usłyszał. - Wywiązałem się ze swojej części umowy. Moi ludzie wtopią się w tłum i dołączą do waszych szeregów to czasu rozpoczęcia powstania. W zamian chcę mieć Dagulta, a jeśli jakimś cudem udałoby mu się uciec to dajcie mi dostęp do miejskich archiwów.
- Tego kurwiszona będzie ciężko capnąć, miej tego świadomość. Jak trzęsidupa wiesza wszystkich jak popadnie, to i musi mieć dobry plan na czarną godzinę. Czymś na pewno nas zaskoczy. Jak damy radę to połowa miasta będzie chciała patrzeć jak się za niego zabierasz. Na chuj tobie papiery jak miasto będzie nasze? Będzie lepsza robota niż patrzenie się na pergamin.
W dobrej przykrywce liczyło się żyjące tło i dużo lokalnej treści. Rola również zobowiązywała do brania pod uwagę, iż przeprowadzana rozmowa musiała zostać w pełnej konspiracji, więc tutaj piratka kontrolnie zerknęła na okolicę, czy przypadkiem nie było zainteresowanych obserwacją ich rozmowy, dając tym samym oddech na odpowiedź kapitana.
- Co ja zrobię z papierami to już moja sprawa - odpowiedział kapitan wyraźnie nieporuszony przemową kobiety. Etsy mogła dostrzec jak zmienia się nastawienie jej rozmówcy do niej, Suljack przestał się tak bardzo koncentrować na kobiecie, a zamiast tego odwrócił się do niej plecami i zaczął rozglądądać się za swymi ludźmi. Karczma tak jakby opustoszała; połowy jego załogi nie było, jeden z zakapiorów, który siedział przy szynkwasie również zniknął, a stolik, przy którym rozmawiały niewiasty był pusty. Spojrzał po pozostałych w sali głównej marynarzach, którzy dostrzegli jego spojrzenie i w odpowiedzi wzruszyli ramionami.
- Poszli się pieprzyć z tymi kurwami - jeden z nich powiedział.
- Wcale mi nie wyglądały na kurwy - odpowiedział Admirał Suljack i natychmiast nabrał podejrzeń.
- Idźże rzucić okiem - polecił mężczyźnie, po czym zwrócił się do Etsy. - A gdzie reszta twoich ludzi? Miałem się spotkać z reprezentantami kilku grup rebeliantów. Tak szybko pogodziliście waśnie między wami? - Zapytał, mrużąc przy tym oczy jakby wywęszył spisek.
Piratka westchnęła na nudną rutynę czekania na wszystkich tego ranka. Przekręciła głowę wyglądając na wytypowanego załoganta i krzywa akcje już po przywitaniu. "ZAPIERDOLĘ GOŁYMI RĘKOMA KRETYNÓW" krzyknęła w myślach na gówno, jakie ludzie Khergala jej zgotowali. I co niby teraz miała zrobić? Przecież jak człowiek kapitana nie wróci to będzie po całej akcji.
- Niańczysz ich tak każdego dnia? - rzuciła retorycznie bez werwy. - Czego ty oczekujesz o tej porze? Może jeszcze audiencji u Neverembera byś chciał? Tu nie morze, dużo się dzieje. O resztę pytaj mintaryjskiego cwela. Dostał cipca i jebie wszystkich jak szalony. Jeszcze pół godziny temu w sali były ze trzy załogi, wszyscy poleźli za nim. Coś zaczynają wymyślać. Sprawdziłabym gdybym nie musiała tu, kurwa, czekać. Jak będą skakać po przystani mogą się przypieprzyć, że nie ten towar jest w ruchu. A ty co? Rozlazły się tobie poczwarki i się wycofujesz, czy o chuj chodzi?
- Zawsze obrażasz swoich rozmówców? Ludzi, którzy mogą ściąć ciebie jednym ciosem miecza i od których uzależnione jest powodzenie tej waszej marnej rebelii? Naprawdę myślicie, że weźmiecie koronę Neverwinter, posadzicie ją sobie na głowie i będziecie spokojnie władać sobie miastem do końca waszych dni? Naiwniacy, no ale mnie to już nie obchodzi. Przyszedłem dobić tu targu z odpowiednią osobą, ale wygląda na to, że Synowie Alagondara wysłali do rozmów ze mną pyskatą dziwkę. Naprawdę mają mnie za takiego idiotę? - Zapytał pirat, który z każdym wypowiedzianym przez swoją rozmówczynię słowem stawał się coraz bardziej negatywnie do niej nastawiony. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz na całe szczęście do sali głównej wszedł bosman wraz z wysłanym przez niego człowiekiem. Mocniejsze słowa połechtały nieco ego piratki, której celem faktycznie okazało się wyprowadzenie kapitana z równowagi. Była usatysfakcjonowana z tego. Charaktery zostały wypróbowane a rozmowy zeszły na na bardziej siłowy tor. Znudzenie zastąpione zostały uśmieszkiem zadowolenia.
- Gdzieście się kurwa podziali, co?! Nie jesteśmy na wakacjach! Gdzie reszta tych gamoni?! Będziecie szorować pokład przez resztę dnia! - Wydarł się, cały się pieniąc ze złości. Jego ogorzała od słońca twarz przybrała jeszcze głębszego odcienia. Admirał Suljack uderzył zaciśniętą pięścią o ławę z taką siłą, iż wywalił w niej dziurę, co było dość niezwykłym wyczynem.
- Przyprowadź mi resztę tych gamoni zanim sam zejdę tam i się z nimi zabawię!
Gary łypnął okiem w kierunku rudej i pirata, zdawało mu się, że zaraz będzie musiał zatrzymać go przemocą, co mu jak najbardziej odpowiadało.
Bosman - Karrick zacisnął usta w kreskę widząc dziurę w ławie. Nawet gdyby chciał udawać strach, to nie musiał bo faktycznie się nieco przestraszył. Instynktowny respekt przed silniejszym od siebie. Poprzednio bosman bez gadania wykonał swoją robotę mimo ponurego spojrzenia. Teraz po chwili otrząśnięcia się łotr odwrócił się na pięcie i szybko wrócił się pod pokład. Karrick włożył w ruchy nieco agresji aby pokazać niezadowolenie i skrywaną złość bosmana, na którego właśnie nawrzeszczano. Gdy wszedł do korytarza przyłożył palec do ust aby dziewczyny się nie odzywały. Minął je łapiąc się za bluzkę chcąc przekazać, że idzie się przebrać. Sophie pokiwała przecząco głową i tupnęła bezszelestnie nóżką. Bardziej był to niemy gest niż głośne i stanowcze przekonanie do swych racji. Nie chciała, żeby Karrick się przebierał, więc próbowała go zatrzymać i spróbować jakoś złagodzić zachowanie kapitana. Łotr zatrzymał się z pytającym spojrzeniem. Widać było, że był nieco zdenerwowany.
Sophie ściągnęła szybko łuk i kołczan, dając je Ilvarii, po czym zsunęła nieco ramiączko od ubrania, odsłaniając kawałek dekoltu i piersi. Chrzanić to, że była teraz bezbronna, mieli nie walczyć póki Etsy nie wyciągnie więcej informacji, a nie wyglądało na to, aby dowiedziała się czegokolwiek. Sophie najpierw zwinęła jedną butelkę czerwonego wina, którą lekko pochlapała krwawe miejsca na marynarce, po czym drugą, wolną rękę zarzuciła na bark Karricka.
- A czemu tak szybko uciekłeś, nie podobało ci się? - spytała zalotnie, a w pomieszczeniu uniósł się perlisty śmiech, kiedy to wyłoniła się z bosmanem do sali, a przy swoich uroczych ruchach, niechcący rozlewała krople czerwonego wina. Przystanęła dopiero, gdy zetknęła się z groźnym spojrzeniem kapitana.
- Och, to pewnie pańska chluba, czyż nie? Ale mięśniak, szkoda, że pan jest zajęty, ale może chociaż mogłabym nieco zająć się tym przystojniakiem? Strasznie się nudziłam, póki nas nie zaczepił - zaśmiała się uroczo po czym przywarła namiętnie wargami do ust bosmana.
Kapitan zmrużył gniewnie oczy, obdarzając bosmana morderczym spojrzeniem jakby chciał mu powiedzieć, że własnymi rękoma go udusi, lecz zamiast tego uśmiechnął się nieznacznie do kobiety i powiedział:
- No, drogie panie… Wzorowo poprawiacie morale mojej załodze. Może powinienem pomyśleć o zatrudnieniu was - odparł żartobliwie, po czym zwrócił się do przebranej za pirata Etsy.
- Komedia jakaś - zastukał palcami o blat, zastanawiając się nad tym co teraz zrobi. - Tylko dwa tygodnie spędzili na morzu, a zachowują się tak jakby kuśki od lat nie zamoczyli. Jeśli będzie tak dalej to będę musiał poważnie pomyśleć nad zatrudnieniem kurwy na pełen etat - dodał, ciągnąc się za brodę.
- To jak załatwimy dostawę? Mój statek jest w porcie, reszta zacumowała w zatoce i tylko czekają na sygnał. Moi ludzie się niecierpliwą, więc nie każ im długo czekać.
Nieźle, Ilvaria przyznała w myślach na pomysł Sophie, kiedy bezgłośnie odłożyła jej łuk na ziemię, a chwilę później rozciągnęła usta w uśmiechu rozbawienia. Jakim cudem ten człowiek uwierzył, że bosman raczył tak szybko przelecieć jedną z nich, a później wrócić? Chyba nawet dłuższa chwila nie minęła. Inteligentniejsza osoba by od razu nabrała podejrzeń. Chyba że... Faktycznie ich nabrał, a teraz gra w naszą grę, dodała do swych przemyśleń i aż zamarła, kiedy na to wpadła. Faktem było, że czasami nie doceniała ludzi, na których krótki żywot wymaga więcej przebiegłości niż na rasach długowiecznych.. Musiała na razie zostać w ukryciu i zobaczyć dokąd ta rozmowa zajdzie.
- Po takim czasie i z pomysłami tamtego oficera będę musiała rozeznać się w sytuacji i na nowo zebrać ludzi. Sama nie będę zapuszczać się na przystań, pierdole, mam ludzi od tego. Ale muszą wiedzieć które to twoje cacuszka. Jest parę magazynów, do których zrzuci się towar. Chłopcy będą się zmieniać, więc trzeba ustalić hasło. Nie chcę sytuacji jak poprzednio. Jebańce pomylili łajby.
Kapitan uśmiechnął się nieznacznie w odpowiedzi, po czym wykonał jakiś dziwny ruch ręką, w stronę swoich ludzi. Tylko przebrany za bosmana Karrick rozpoznał ten gest, bowiem znał on język migowy luskańskich łotrów i zrozumiał co się szykuje. Bez słowa wyjaśnienia pociągnął nowo poznane koleżanki za dłoń i zaprowadził je z powrotem za kotarę.
- Szykuje się rozróba - powiedział, po czym ruszył szybko na dół, aby założyć swój pancerz i przygotować się do walki.
Admirał Suljack oparł się wygodnie o ladę jedną ręką, tak iż stojąca między nim a szynkwasem Etsy nie miała zbyt wiele dróg ucieczki. Rozproszeni po izbie piraci przybrali gotową do ataku postawę, a ich dłonie powoli pomknęły w stronę oręża. Zauważyli to pozostali najemnicy, którzy uczynili podobnie. Wszyscy spoglądali po sobie, wymieniając się groźnymi spojrzeniami, odgadnąwszy zamiary każdego świadka rozmowy, niczym kowboje na chwilę przed chwyceniem za rewolwery.
- Nie wiem kim jesteś, ale nie pewno nie tą samą osobą, za którą masz czelność się podawać - powiedział Admirał Suljack i w mgnieniu oka w jego dłoni pojawiła się szabla, której zaklęte ostrze mieniło się pełną paletą barw.
- Straciłem już cierpliwość do was. Może przed swoją śmiercią zdradzisz nam kto was na mnie nasłał? - Zapytał i znaczącym ruchem głowy wskazał siedzących po drugiej stronie pomieszczenia najemników, którzy w tamtej chwili trzymali w ręku broń, wiedząc że walka będzie nieunikniona.
- Na h*j się pakujesz w taką robotę, skoro to nie twoja bajka? - warknęła rudowłosa spinając się z powodu agresywności, broni i bliskości kapitana. Zamknięta w klatce jego ramion nie miała za wiele możliwości. - Powiedziałam tobie wszystko, co się zmieniło. Reszta planu nie u~
Nim Etsy zdążyła dokończyć, Suljack pchnął ją magicznym mieczem, przeszywając młodą kobietę na wskroś. Jej oczy natychmiast rozszerzyły się, jakby nie mogła uwierzyć w to co się stało. Wolną ręką kapitan chwycił ją za podbródek i uniósł jej głowę przed swoje oblicze.
- Nawet mi trochę szkoda ciebie - powiedział do niej, kiedy jej oczy powoli zachodziły mgłą.
- Całkiem ładna jesteś, charakter też masz taki jaki lubię. Byłabyś fajnym łupem wojennym - powiedział do niej, po czym wyciągnął miecz z jej ciała i pozwolił kobiecie osunąć się na ziemię.
W tym samym momencie, pocisk wystrzelony z kostura Randala przeleciał przez powietrze i smagnął uzbrojonym w różdżkę piratem, rzucając go o znajdujący się za jego plecami stolik. Na ułamek sekundy zapanowała głucha cisza, którą przerwał głośny śmiech rozbawienia Admirała Suljacka.
- Naprawdę myślicie, że dacie nam radę? - Zakpił sobie, po czym uniósł broń, gotów dobić umierającą Etsy. - Niebawem dołączycie do tej rudowłosej suki - powiedział, po czym nim ktokolwiek zdążył zareagować, Suljack spuścił miecz w dół, zatapiając ostrze w sercu rudowłosej półelfki. Jej oczy wytrzeszczyły się szeroko, po czym już bezpowrotnie zaszły mgłą.
 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172