Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2014, 23:51   #11
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
TAZJRA

Aż nagle Tazjra wypaliła znienacka.- Słyszałaś może o Oku Umysłu?
- O Oku Umysłu? - odparła Neevrae. - Nie, a cóż to takiego?
- W zasadzie to nie wiem. Są osoby… osoby powiązane z Aurą Ming, które o to pytają, przy okazji próbując tylną furtką dostać się do archiwów Domów, w tym Shi’quos. Osobiście nie spotkałam się z taką nazwą. A ty?- zapytała Tazjra.
- Też się nie spotkałam. - zamyśliła się Neevrae mając złe przeczucia. - Ale oni sobie na za dużo pozwalają próbując wcisnąć nosy w archiwa Domów i musi ich to naprawdę mocno interesować.
-Nie jestem pewna czy akurat Thay. To wydaje się być tylko dyskretną inicjatywą córki Votlisa.- zamyśliła się Tazjra i wzruszyła ramionami.- Szkoda że nic nie wiesz. Taka informacja, mogłaby się nam przydać. Marchewka przed nosem Aury Ming, mogłaby być nam wielce przydatna.
- Przykro mi, ale masz rację. Taka marchewka byłaby przydatna. - zamyśliła się. - Rozpytują też o coś jeszcze czy tylko to całe Oko Umysłu ich interesuje?
-Och… nie wiem. Thay węszy w różnych kierunkach, ale mnie zaciekawiło to, że owo Oko Umysłu, interesuje właśnie Aurę. Mogłabyś popytać, czy i w Aleval nie próbują się czegoś dowiedzieć?- zapytała Tazjra.
- Mogę popytać. - stwierdziła Neevrae. - Chociaż nie obiecuję rezultatów.
-Oczywiście. Rozumiem to. - odparła uprzejmie Tazjra.
- W jaki sposób próbują dostać się do archiwów? To przecież nie jest tak, że wystarczy ładnie się uśmiechnąć, więc jak oni w ogóle mogą mieć nadzieję na coś takiego? - zapytała kapłanka.
- Nie wiem. Jakoś próbują.- gładko zełgała Tazjra nie wdając się w szczegóły.
- I tak im się nie uda. - uśmiechnęła się spokojnie Neevrae. - A co tam u Xull’rae? - zapytała zmieniając temat. - Jest bardzo uciążliwa dla ciebie?
-Nie ma czasu na bycie uciążliwą. Nasza wspaniała Matrona nie daje jej zbyt wiele wolnego.- zaśmiała się głośno Tazjra.- A co u ciebie?
- Niestety wasz Dom nie słynie z rozkoszy rozrywki nad czym ubolewam. - rozłożyła bezradnie ręce dyplomatka, ale uśmiechnęła się. - A może po prostu niektórzy, ci zaczytani w książkach zapomnieli już? - zaśmiała się.
- Obawiam się że rozrywki Shi’quos są albo zbyt intelektualne, albo zbyt radykalne na gust innych Domów Szlacheckich.- zaśmiała się Tazjra.
- Radykalne? Co masz na myśli?
- W sumie nic ciekawego. Takie tam rozrywki godne plebsu. Zapewne Aleval potrafi się bawić ciekawiej… Mevremas pewnie wkrótce urządzi jedno ze swych przyjęć, prawda? Dawno żadnego nie było, a okazji do jego wydania ostatnio jest całkiem sporo.- lawirowała Tazjra.
- Może urządzi, czas pokaże. - stwierdziła krótko Neevrae. - Ależ wasze przyjęcia muszą także obfitować w coś interesującego. Może zbyt surowo je oceniasz nazywając godnymi plebsu, hmm?
- Po pierwsze… by je oceniać bardzo surowo, musiałabym jakieś zobaczyć. Obecna Matrona ich nie urządza.- przypomniała Tazjra i wzruszyła ramionami.- Poza tym owe rozrywki nie mają nic wspólnego z przyjęciami. W żaden sposób.
- A ty? - zapytała nagle Neevrae. - Lubisz przyjęcia? U innych oczywiście, bo u was nie ma.
- Jak tu nie lubić. - zaśmiała się Tazjra- Shi’quos bywa tak ponure.
- Często zostajesz zapraszana?
- Dość… Bardziej niż większośc drowów z mego Domu, a ty?- zapytała zaciekawiona Tazjra.
- Całkiem. Nie czuję się zaniedbywana. - mrugnęła do Tazjrii. - A zaznałaś jednego z naszych przyjęć?
- Żadnego z tych sławnych. Ale kilka pomniejszych tak. Twoja szefowa czasem je urządza.- stwierdziła po namyśle Tazjra.
- I jakie wrażenia? - uśmiechnęła się zaciekawiona Neev.
- Miłe. Całkiem milutkie i przyjemne.- stwierdziła Tazjra.
- Cieszy mnie to. - odparła z dumą kapłanka Aleval. - Może kiedyś uda ci się poznać też te sławne przyjęcie.
-Może… -zamyślił się Tazjra i dodała po chwili.- I wybacz, że tak długo trzymałam cię w tym pokoju, na tak nudnej rozmowie. Niestety…- wstała mówiąc smutnym tonem.- Mnie już obowiązki wzywają.
Neevrae również wstała.
- Żaden problem. Do następnego razu.


NILTHARA


Nilthara nie miała zbyt wiele czasu dla Neevrae, toteż przyjęła ją w swoim gabinecie zajęta przeglądaniem dokumentów i sporządzanie odręcznych notatek. Zerknęła przelotnie na Neev i mruknęła.- Co cię tu sprowadza? Coś ważnego?
- Hmm, na pewno intrygującego. - zerknęła na Niltharę. - Słyszałaś kiedyś o czymś takim jak Oko Umysłu?
-Oko.. czego? Brzmi jak jakaś psioniczna zabawka.- zamyśliła się Nilthara.
- Też nigdy nie słyszałam. Pytała mnie o nie Tazjra, jako że najwyraźniej osoby powiązane z Aurą Ming o to rozpytują i próbują dostać się do archiwów Domów, a na pewno do archiwum Shi’quos. U nas też coś takiego było?
-Może? Wywiad odpowiada przed Matroną, nie przede mną.- odparała wymijająco Nilthara.- Tazjra mówiła czym jest to Oko Umysłu?
- Nie. Pytała mnie o nie i była zawiedziona, że nie wiem. Chcieliby, jak to stwierdziła, marchewkę przed nosem Aury Ming, która by mogła się im przydać.
-Przyznaję, że i ja bym chciała taką marchewkę. Musimy więc się dowiedzieć czym jest owo Oko prawda?- zamyśliła się Nilthara.- Najlepiej przed wszystkimi.
Neevrae skinęła głową.
- Tylko jakim sposobem?
-Hmmm… zacznijmy od uszu otwartych na ploteczki, a potem się zobaczy. Jak dla mnie trop prowadzi do Xaniqos lub dla klasztoru.- zamyśliła się Nilthara.
- Nie szykuje może się jakieś przyjęcie, na którym Xaniqos się pojawi? - zapytała Neevrae.
- Xaniqos planuje coś kameralnego… ale raczej we własnym gronie.- zamyśliła się Nilthara.
- Hmm, to faktycznie odpada. Nawet jeżeli udałoby się tam wbić, to byłoby się ewenementem, a w takiej formie trudno o wyciąganie informacji. Poszukam inaczej.
- Dobry pomysł. I daj znać jakbyś odkryła coś nowego.- stwierdziła z uśmiechem Nilthara.


FELYNDIA


Neevrae weszła do samotni Felyndii. Widząc, że na razie jest sama zaczęła przechadzać się przy regałach z książkami przeglądając znajdujące się tam tytuły. Miała nadzieję, że jej była mentorka poprzez swój głód wiedzy dowiedziała się czegoś, na interesujący kapłankę temat. Neevrae cierpliwie czekała na Felyndię.
Kapłanka zjawiła się po całym dzwonie i była wielce zdziwiona natknięciem Neevrae w swoim sekretnym miejscu. Niemniej od razu się uśmiechnęła na jej widok i rzekła.- Miło cię widzieć moja droga, co cię tu sprowadza?
Neevrae uśmiechnęła się do Felyndii.
- Dwie sprawy. Tęsknota za dawną nauczycielką - wymruczała - i głód wiedzy.
- Och… nie wierzę w szczerość ni jednej, ni drugiej… na pewno jakieś tajne dyplomatyczne sprawy.- Felyndia podeszła i czule objęła Neev całując ją w policzek.- Ale czuję się mile połechtana twymi słowami.
- To się zdziwisz. - pocałowała Felyndię w usta wodząc dłońmi po jej talii. - Masz mnie tylko za pozbawioną uczuć dyplomatkę?
- Za dyplomatkę… na pierwszym miejscu dyplomatkę.- wymruczała Felydnia czule oddając pocałunek.- Niekoniecznie wyrachowaną.
- Cieszy mnie to. - uśmiechnęła się Neevrae łasząc policzkiem o policzek Felyndii. - Jak bardzo za mną tęskniłaś? Choć troszeczkę? - wymruczała gładząc szyję drowki.
- Troszeczkę.- odparła z uśmiechem Felyndia tuląc się do Neevrae.
- Mam nadzieję, że jeszcze nie zapomniałaś? - zamruczała dyplomatka uśmiechając się szelmowsko.
-Och, jakbym mogła.- zachichotała Felyndia.
- Więc nie chcesz przypomnienia? - zapytała Neevrae przygryzając wargę, po czym wystawiła język.
-Hmmm… z chęcią. - mrukęła Felyndia chwytając czubek języka dyplomatki swoimi wargami.- Ale wpierw… głód wiedzy?
- Taaak, głód wiedzy, bo ja nie lubię nie wiedzieć, a wychodzi na to, że mam braki. - mruknęła niepocieszona Neevrae. - Pojawił się pewien termin, o którym nie mam wiedzy. Zastanawiałam się czy ty, ze swoją skarbnicą nie mogłabyś mi pomóc lub… doradzić w poszukiwaniach odpowiedzi.
- To znaczy?- spytała Felyndia.
- Oko Umysłu. Mówi ci to coś?
-Hmmm… Nie bardzo.- zamyśliła się bibliotekarka.- Może… nie wiem. Musiałabym pogrzebać. To raczej nie jest określenie dotyczące bóstwa, prawda?
- Nie, raczej nie. - uśmiechnęła się Neevrae. - Byłabym wdzięczna gdybyś spróbowała coś wygrzebać.
- Zobaczę co da się zrobić. Ale niczego nie obiecuję.- westchnęła Felyndia.
Neevrae pocałowała delikatnie Felyndię.
- Wiedziałam, że mogę liczyć na ciebie i na twoją wiedzę, moja piękna. - uśmiechnęła się. - Jak mnie radzisz szukać? Myślisz, że tutaj - omiotła ręką regały z książkami. - Coś znajdziemy?
-Wśród tych tutaj? Obawiam się że nie.- zachichotała Felyndia popychając nagle Neevrae na poduszki.- Tuta moja droga trzymam tylko pikantne romanse. Myślę że lepiej zrobisz, jak poszukasz w bibliotece własnego Domu. Ale najpierw…
Kapłanka osunęła się na Neev całując jej usta.- Najpierw musisz się stąd wymknąć.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest teraz online  
Stary 24-10-2014, 00:23   #12
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Litery majaczyły przed oczami jak stado pijanych obwiesiów. To rozjeżdżały się to nachodziły na siebie a im intensywniej Han'kah się w nie wpatrywała tym mniej dostrzegała i bardziej chciało jej się rzygać.
- Czytaj – zirytowana oddała pergamin drowowi.
- Czy zamierzasz pani umówić spotkanie w najbliższych pięciu cyklach? Podpisano - Xullmurss'.
- Spotkanie?
- Tak.
- Jakie do chuja... spotkanie?
- Nie wiem. Czytam co jest napisane, pani.
- Ja ciebie pierdolę... - niemal zakrztusiła się fajką. Narkotyczne opary zaćmiły jej umysł tak dalece, że dłuższą chwilę kawałki układanki nie wskakiwały na swoje miejsce. - Szkoda, że nie zaproponował balu na sto osób... Mam na jakiś szaloną ochotę...

W powietrzu wisiał przyprawiający o nudności żelazisty zapach wymieszany z wonią medykamentów, potu i palonych ziół.
- Zostawmy to do kolejnego cyklu, pani.
Han'kah czuła, że jej oczy są szparkami mniejszymi niż igielne uszy.
- Nnnnie, nie... Podyktuję ci odpowiedź. Notujesz?
- Tak, pani.
Kolejny haust dymu znieczulił ją niemal zupełnie. Nie tyle przestała odczuwać ból i emocje co swoje ciało w ogóle.
- Wybacz pączusiu ale musimy to odłożyć na kilka cykli... Kropka. Moja macica jest w... rozsypce. Kropka. W nawiasie – ach, te cholerne skrzydła i rogi – zachichotała słabo. - Kropka. Albo nie... lepiej wykrzyknik. Buziaczki. Han'kah Tormtor.
- To wszystko?
- Hmm... wyrysuj na końcu coś zabawnego.
- Zabawnego?
- Tak, kurwa. Czy ja mówię po mulhorandzku? Zabawnego. Jak... Ściągnięte w dziubek usta.
- Ja... postaram się – machnął rysikiem po pergaminie i dość krytycznie przyjrzał się swojej robocie.
- Jesteś niezastąpiony... Co ja bym kurwa bez ciebie zrobiła? - Han'kah czuła jak zalewa ją niekontrolowana fala wzruszenia a głos ociera się o półprzytomny pijacki bełkot. Chciała wyciągnąć dłoń w stronę drowa ale ledwo poderwała z materaca jeden palec, on jednak zauważył ten gest i prędko ujął jej miękką dłoń.
- Coś jeszcze?
- Nie, chyba nie... - powieki zaczęły się lepić. - Tylko... już więcej nie chcę mieć dzieci... Nigdy. Przypomnisz mi o tym jak się obudzę? To... informacja... pierdolonej najwyższej wagi... żadnych więcej bachorów.
- Tak, pani. Żadnych więcej bachorów.

Drzwi do komnaty skrzypnęły. Służąca poczęła zwijać przesiąknięte czerwienią prześcieradła i ładować do plecionego kosza, druga otworzyła na oścież okno aby wpuścić więcej powietrza.
Kapłanka ostatni raz zajrzała między rozchylone uda wojowniczki i zostawiła drowowi naręcze słoiczków i buteleczek wraz z instrukcją dawkowania.
- Niech dużo śpi...
Zalecenie to Han'kah wzięła sobie dość mocno do serca bo po owej sentencji świat rozlał się wielką plamę czerni i całkiem uciekł spod powiek.

Cudowna lekkość bytu!
Han'kah co prawda nie myślała jeszcze o powrocie do formy, co najwyżej do stanu względnej używalności ale i tak nie mogła powstrzymać uśmiechu . Zapomniała już niemal jak to jest chodzić bez obciążenia czy objąć dłońmi własną kibić...
Kręciła się w szlafroku po swoich komnatach, pogwizdywała, pykała fajkę i zbijała bąki. Z Bal'lsirem kontynuowali swoje debaty odnośnie Areny.
Liczyli, że kolacja z Yvalinem, Mae i Lesenem odsłoni jakieś alternatywy.
Pozostawał jeszcze wariant Thay i Icehammer i kolektywnie uzgodnili, że te opcje również należy wybadać.
- Ostatecznie... zostają bestie do przyzwania – Han'kah zadudniła palcami w oprawę księgi rachunkowej. - Rozpadną się wraz ze śmiercią, nie będzie krwi i flaków to i urok mniejszy ale... można im rzucić mięso do rozwałki i też się będzie dobrze oglądało... Tak, niewolników też nam trzeba sporo. Najlepiej niedrogich. Z przeznaczeniem na straty...
Relonfein zjawił się po pierwszym wieczornym dzwonie. Nie wydawał się bardzo przejęty rolą “ojca”.
- Oj, przestań - Han'kah wywróciła oczami i podała drowowi kieliszek z przednim thayskim winem. - Jest twój. Podług prawa i naszej umowy. Udawaj chociaż ze sie cieszysz czy coś... - Han'kah wspięła sie na palce i bezceremonialnie cmoknęła drowa w policzek.
Relonfein uśmiechnął się sztucznie.
- Wiesz dobrze, że samiec nie ma żadnego zysku z prawnego posiadania potomstwa. Wpierw dzieciak należy do matki, potem do jej Domu, a na końcu do przyszywanego ojca. Niemniej... cieszę, że jest ci lepiej. A ty powinnaś bardziej wymagać wesołości, od prawdziwego ojca, hm?
- Ty nim jesteś – Han'kah zmarszczyła brwi niezadowolona, że myślą podług całkiem innego wzorca. - Myślałam, że to ustaliliśmy. Jeśli sam tego nie zaakceptujesz to jak mają zrobić to inni? Może… uważasz to partnerswo za farsę? Rzeknij słowo i cię uwolnię od tego układu.
- Nie o to chodzi.- westchnął Relonfein i podrapał się po karku.- Cieszę się, że już ci lepiej ale... co ja niby mam zrobić?
- Nic - Han’kah parsknęła śmiechem. - Za bardzo się przejmujesz. Ale jak cię kto zapyta to mów, że twoje po prostu. Powiedz lepiej co u ciebie. Trzy miesiące się nie widzieliśmy, jakieś zmiany zaszły?
- Wszystko wróciło do normy. Znów jestem strategiem i znów się mnie drowki czepiają. Choć znacznie mniej z racji tego, że nie mają na to zbyt wiele czasu… cała ta sprawa z Thay i współpracą z ludźmi… i z Tormtor.- odparł Relonfein i gdy usiadł wygodnie dodał.- Wybacz, ale raz ja nie miałem czasu, raz ty… jakoś się mijaliśmy. No i nie pozwolono mi na nic więcej niż jednorazowe… odwiedziny podczas twojego wypoczynku u mnichów. Żeby nie rozpraszać twej medytacji.
Odwiedziny...
Medytacji...
Co by nie gadać potrafił ubierać brzydkie rzeczy w ładne słowa.
- Kto się ciebie czepia? - Han’kah ściągnęła gniewnie brwi. - Nie jesteś byle jakim samczym ścierwem, żeby każda szurnięta inkwizytorka używała cię podług zachcianki. Jesteś mój. Mam to jakiejś wywłoce wyjaśnić w cztery oczy?
Han’kah przyjęła Xullmurss’a w wystawnym pokoju pełnym kunsztownych mebli sprowadzonych z powierzchni, miękkich dywanów i świetlistych tkanin. Sama gospodyni miała na sobie rozchełstany szlafrok a jej włosy, choć ciągle piękne i lśniące, spływające kaskadą przez całą długość pleców, sprawiały wrażenie jakby od jakiegoś czasu nie widziały grzebienia.
- Napijesz się czegoś? - Han’kah ściągnęła paskiem poły szlafroka i pogwizdując doszła do barku. - Czemu zawdzięczam tą wizytę? Jak widzisz żyję i mam się niezgorzej. Zrobiłam z siebie zesraną ze strachu amatorkę organizując trzy kapłanki na wszelki wypadek…
- Chciałem się upewnić pani.- Xullmurss' skinął głową. - Nie dziękuję, potem mam jeszcze robotę - odpowiedział na propozycje napicia się. - Ostrożność nie oznacza bycia amatorem, w zasadzie w naszym świecie jest mile widziana. Gdzie jednak moje maniery, gratuluję oficjalnie potomka.- skłonił się lekko. - Czyżby wszystko przebiegło bez zakłóceń?
- To nigdy nie jest lekkie i przyjemne, nawet za piątym razem - Han’kah nalała sobie burbona na dwa palce i zamoczyła usta. - Chciałeś czegoś konkretnie czy przywiodła cię jedynie ciekawość?
- Nic bardzo konkretnego. Chciałem się upewnić jak się czujesz pani?- odliczył jeden palec. - Zapytać jak idą przygotowania do otwarcia areny?- odciągnął drugi palec - Nie wiem w jakim stopniu czarodzieje przydają się w takich widowiskach ale może mógłbym na coś się przydać. Trochę jestem też ciekawy potomka - przyznał na koniec odliczając trzeci palec.
- Cóż, czuję się... nieźle. Trochę odpoczynku i wracam na pełne obroty. Arena... dużo się dzieje ale to ciągle za mało. A mój syn... nie leży w mojej gestii zaspokajanie ciekawości obcych mi drowów. Jakkolwiek... - Han'kah doszła do drzwi i powiedziała donośnym, choć dalekim od krzyku głosem. - Quildarze, przynieś swojego brata. Musi być cholernie wygłodzony...
Wróciła na kanapę i uśmiechnęła się połową ust.
- Chwilowa konieczność - wyjaśniła. - Nim nie kupię mu mamki.
Po kilku chwilach do komnaty wszedł drowi chłopiec, który trzymał na rękach zawiniątko z niemowlęciem. Han’kah wzięła od niego dziecko i poluzowawszy dekolt przystawiła je do piersi.
- Mój syn, Quildar - przedstawiła chłopca o krótkich białych włosach, odzianego w powłóczystą szatę wyszywaną w magiczne wzory. Ten skłonił się podług etykiety przed Xullmurss’em. - Szkoli się na maga, choć… trochę mi teraz przysporzył komplikacji. Jego poprzedni nauczyciel go nie chce, przez wzgląd na moje polityczne decyzje… Miał dobry kontakt z rodzonym ojcem, utalentowanym nekromantą, ale i jego… stracił w przykrych nam wszystkim okolicznościach…
Xullmur’ss przyjrzał się z odległości niemowlęciu. Był ciekaw czy nie urodziło się w jakimś stopniu inne. Może nie od razu z rogami, ale inne niczego się jednak nie dopatrzył. Przywitał Quildara skinieniem głowy. Na wzmiankę o kłopotach wszelakiego typu rzekł.
- Nie jest tajemnicą pani moje podłe pochodzenie. Nie jest nią również użyteczność wszelakich znajomości z wysoko postawionymi drowami. Mam ich trochę ale powiększanie ich leży w moim interesie. Jeśli młody Quildar ma talent, mogę go uczyć. Jestem dobry w tym co robię, bardzo dobry.-podkreślił- Mam natomiast w dupie polityczne gry Domów, obchodzą mnie własne interesy. Jaka szkoła cię najbardziej fascynuje chłopcze.- spytał badawczo chłopca.
- Sztuka prawdziwych imion.- rzekł szczerze Quildar.
- Wąska specjalizacja. Przyjdzie jeszcze na to czas. Na początku musisz opanować podstawowe szkoły. Zgłębić je bardziej... Postępy zależą od doświadczenia nauczyciela i talentu ucznia. Jeśli twoja mama się zgodzi, mogę cię uczyć nawet gdzieś tutaj- machnął ręką na otaczające pomieszczenie.- Żeby miała cię pod ręką i była pewne twojego bezpieczeństwa. Potrzebna nam będzie co prawda miejsce i lekkie jego przystosowanie. Jednak na arenie raczej miejsca akurat nie brakuje. -spojrzał wymownie i na chłopca i jego reakcję jak i najważniejszą osobę Han’kah i jej decyzję.
Quildar nie okazywał specjalnego entuzjazmu. Właściwie przyjmował te słowa z obojętnością. Bądź co bądź, pewnie i tak dostałby jakiegoś maga na nauczyciela. Zarówno na Arenie jak i w samym Tormtor było w czym wybierać.
- Przemyśle to - odparła zdawkowo Han'kah i ruchem reki odprawiła chłopca. - Dziękuję za ofertę Xullmurss’ie ale jak wspominałeś, nic w Podmroku nie jest za darmo... A ja nie chcę zaciągać wobec ciebie niepotrzebnych długów.
- Chłopakowi przyda się ktoś znający na rzeczy.- wzruszył ramionami. - Wspomniałaś, że z Areną sprawy wciąż mają się nie wystarczająco. Czego brakuje?
- Potworów, gladiatorów… Arena to nienażarte wątpia. Ile byś nie wrzucił zawsze będzie mało. Dobre widowisko pasie się w końcu na krwi i śmierci, żywą atrakcje przerabia na kompost do pól grzybowych - Han’kah cmoknęła na dzieciaka krztuszącego się z zachłanności. - A propos nienażartych bestii… Jeżeli to wszystko o czym chciałeś rozmawiać… - zerknęła na Xullmurss’a i ziewnęła bardzo sugestywnie - padam z nóg.
 
liliel jest offline  
Stary 24-10-2014, 03:14   #13
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Tulsis w milczeniu przyglądała się plątaninie korytarzy wyrysowanej na pergaminie. Przesunęła dłonią po najkrótszej ścieżce, prowadzącej do celu. Czas i odpowiednie przygotowanie były w tej sytuacji luksusem. Musiała zebrać kilku kompetentnych podwładnych i wyruszyć jak najszybciej, nie dając nikomu szansy na wyprzedzenie ich rekonesansu.
- Jakieś zagrożenia? - wodziła palcem po korytarzu, którym zamierzała iść - Przeszkody, na które powinnam być przygotowana?
- Na drowy oczywiście. Przypuszczamy, że gdzieś może być mała osada naszej rasy, lub samo osławione Erelhei-Cinlu. Ci heretycy mogą na nas zapolować.- stwierdził arcykapłan.- Powinnaś być ostrożna. Poza tym… chyba żadnych innych znaczących zagrożeń, acz kto wie czy w okolicy nie ma smoka.
- Smoka? - Tulsis zamrugała, nieco zaskoczona, nie będąc do końca pewną, czy arcykapłan nie wybrał akurat tego momentu by rozwijać swoje talenty komediowe - Są ślady smoków?
- Nie. Ani śladów beholderów, ani niczego groźnego. Ale kto wie? Należy zachować ostrożność. To nieznane nam tereny.- zawyrokował Thatroos.
- Oczywiście - kapłanka skinęła głową - Pozwól więc Panie, że wyruszę natychmiast. Czas nagli.
- Oczywiście.- rzekł kapłan.
Tulsis skłoniła się, odwróciła na pięcie i energicznym krokiem opuściła namiot dowódcy. Udała się od razu do namiotów niżej postawionych zakonników. W głowie miała już gotową listę zadań do wykonania: zebrać niewielki, lotny i kompetentny oddział zwiadowczy, pobrać odpowiednie wyposażenie na wypadek spotkania z jakimś nieoczekiwanym potworem, wyruszyć bez zwłoki do wskazanego miejsca.
Bearhiss pojawił się nagle, gdy akurat wynurzała się z trzeciego namiotu dopinając sprawę oddziału zwiadowczego.
- Ach… czyż to nie moja ulubiona krewniaczka? Wybierasz się dokądś?- zapytał z idealnym uśmiechem na twarzy i melodyjnym tonem głosu… który jednak budził ciarki na grzbiecie Tulsis.
- Manewry - odparła zdawkowo i przyspieszyła kroku. Miała udać się bezpośrednio do swego namiotu by sprawdzić uzbrojenie i ekwipunek, teraz jednak chciała przede wszystkim pozbyć się natrętnego brzęczenia Bearhissa. Jak on to robił, że zawsze bez problemu potrafił ją znaleźć?
- To cudownie. Lubię manewry…- nadal się uśmiechając ruszył za nią.- ...wszelkiego rodzaju, ale o tym wiesz prawda?
Skrzywiła się na tą słabo zawoalowaną aluzję. Można by powiedzieć, że jej nos uroczo się zmarszczył, a policzki nabrały koloru.
- Cieszę się twoim szczęściem - wycedziła przez zęby - To jednak manewry zakonu. Nie jesteś mile widziany.
- Ale przecież ty to możesz zmienić. - gdy tylko weszli do namiotu, Bearhiss poufale objął ją w pasie i szeptał do ucha.- Przecież możesz mnie wziąć ze sobą. W końcu… w obozie się nudzę, a na manewrach mogę być przydatny.
Kapłanka westchnęła. Wyrwała się z objęć brata i wciąż pozostając odwrócona do niego plecami zaczęła pakować kolorowe flaszki do przytroczonych u pasa sakiewek.
- W obozie możesz snuć swoje nici spisków, na manewrach będziesz się nudził - sprostowała - Nie spodziewamy się żadnych niespodzianek. Korytarze zostały już wstępnie sprawdzone. Nic tam nie ma.
- Nudzę się tutaj. Z chęcią wyruszę na tą wycieczkę.- jego dłonie spadły na jej ramiona, jego usta musnęły szyję Tulsis.- Chyba nie chcesz mnie odsunąć od siebie. Zraniłabyś moje serce siostrzyczko.
Kapłanka zadrżała pod tą niemal niewinną pieszczotą.
- Ty… nie masz serca, Bearhisie - znów wymsknęła się mu z rąk, sięgnęła po płaszcz podróżny i zarzuciła go na ramiona - A ja nie mam czasu by się z tobą sprzeczać. Wyruszamy natychmiast, a ty nie masz odpowiedniego wyposażenia - ruszyła do wyjścia.
- Nie martw się o mnie. Poradzę sobie bez.- uśmiechnął się bezczelnie ruszając tuż za nią.- A namiot możemy dzielić ze sobą. Posłanie też… chciałabyś tego?
Zgrzytnęła zębami i zatrzymała się nagle w miejscu. Próby manipulacji to jedno, lekceważenie, z którym traktował jej obowiązki to zupełnie co innego. Odwróciła się i zmierzyła brata gniewnym spojrzeniem.
- Nie będzie namiotów, nie będzie posłań, nie będzie odpoczynku, to manewry, a nie zabawa - syknęła - Nie będzie też czasu, ani miejsca na macanki. Będzie za to pot i zmęczenie. Nie będę też cię niańczyła jeżeli przez słabe przygotowanie padniesz gdzieś z wycieńczenia. Więc, zrobimy tak, jeżeli zdążysz się odpowiednio przygotować zanim ja i moi ludzie wyruszymy, to będziesz mógł do nas dołączyć. Nie będę jednak na ciebie czekać.
To powiedziawszy ruszyła znów przed siebie, ciemnoszary płaszcz powiewał za nią niczym skrzydło płaszczki.


Tulsis w milczeniu przyglądała się przez chwile zgromadzonemu oddziałowi. Jej podwładni byli kompetentni i napawali ją dumą. Czego nigdy specjalnie nie okazywała. Teraz też nie miała zamiaru głaskać podlegających jej kapłanów po główkach.
- Idziemy w tunele, możemy natknąć się na Bóg jeden wie co. Bądźcie przygotowani na wszystko i nie oczekujcie niczego. - rzekła i zaciągnęła kaptur na głowę - Atak jest jedynym rozkazem wartym zapamiętania.
- Wojna jest ostatecznym wyrazem potęgi jednostki. - odpowiedzieli jej jak jeden organizm.
Ruszyli.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 24-10-2014, 10:29   #14
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. retrospekcja... na dobry początek :)

- Pani, dziękuję za chwilę rozmowy. Jako nowy w waszym gronie chciałbym zaproponować ci - tu na chwilę się zamyślił, jakby szukając dobrych słów - Coś na kształt porozumienia czy sojuszu. Jestem wprawionym czarodziejem o wielu talentach. Mam przyjaciół w różnych Domach, więc mam dostęp do różnorakiej wiedzy. Przede wszystkim jednak jestem dyskretny, skuteczny i nie zrzeszony. Co czyni mnie dobrym pośrednikiem spraw mniej wygodnych, niemożliwych do przejścia normalnymi drogami.
- Nie zwykłam wierzyć nikomu na słowo. Mówisz, że masz przyjaciół w wielu Domach… mógłbyś wskazać kogoś, kogo będę mogła odwiedzić i kto potwierdzi Twe słowa? - przez długą chwilę Mae wpatrywała się uważnie w miejsce, w którym powinna być widoczna twarz czarodzieja - Ukrywasz swoje oblicze pod maską. Bardzo wygodnie… pod maską i szatą mógłby być ktokolwiek, a nawet za każdym razem ktoś inny a my moglibyśmy nie zauważyć różnicy. Jeśli chcesz, żebyśmy w ogóle zaczęli rozmawiać o współpracy, pokaż mi swoją twarz. - zażądała.
- Nie ma takiej możliwości pani. Z całym szacunkiem, ale skoro ukrywam swoje oblicze widać mam powody. Szanowanie sekretów drugiej strony to podstawa współpracy. Dobrze wiesz, że nikt nie mógłby udawać mnie nawet mając podobny strój. Różnilibyśmy się postawą, wzrostem, barwą głosu. Są dziesiątki detali, oko przepuści również tylko mnie, podczas widzenia. Jak już mówiłem jestem wolnym strzelcem, moi przyjaciele w domach cenią sobie dyskrecję. Rozpowiadanie o nich na prawo i lewo dyskrecją nie jest. Podczas sesji oka będziemy widzieli czasami różne rzeczy. Ważne dla innych członków kabały, co za tym idzie dobra współpraca również poza nim, byłaby w moim odczuciu w dobrym tonie. Chciałbym okazać dobre chęci czy Han’kah Tormtor jest dla ciebie ważna pani?
- Zważaj do kogo mówisz, psie! - w oczach Maerinidii zamigotała wściekłość - Z całym szacunkiem... nie okazujesz mi ani krzty szacunku. Jestem Naczelną Czarodziejką Domu Godeep. Lepsi od Ciebie zdradzali mi swoje sekrety w zamian za możliwość współpracy. - warknęła - Ty nie będziesz wyjątkiem. Członkowstwo w naszym “elitarnym” klubie jeszcze nic nie znaczy. Dopóki nie udowodnisz, że jesteś coś wart, dla mnie nie będziesz wart zupełnie nic. - mówiła już spokojniej, ale gniew mógł się w każdej chwili zamienić w furię, wystarczyło jedno nieprzemyślane słowo - Jak już mówiłam, nie układam się z kimś, o kim nic nie wiem. Oczywiście, mogę uszanować Twoje sekrety… na odległość. Nie powierzę własnych komuś, kto zachowuje się jak oszust. To chyba zrozumiałe? To naprawdę nie problem udawać że jest się Tobą. Detale można podrobić z nader zaskakującą dokładnością, pewnie sam byś się zdziwił. Jesteś głupcem jeśli myślisz, że uwierzę na słowo w Twoje zapewnienia o własnej wspaniałości. - przerwała na chwilę, po czym mówiła dalej - Nader śmiałe tezy formułujesz jak na kogoś, kto widzi Oko i nas pierwszy raz. Próbujesz pouczać mnie, która z tego artefaktu korzysta od miesięcy? - roześmiała się bez śladu wesołości - Posłuchaj mnie uważnie, psie. Ściągaj hełm albo podaj nazwisko swojego szpiega w moim Domu. Ewentualnie w Aleval lub Vae. Gestem mojej dobrej woli będzie to, że nikt się o nim nie dowie. W przeciwnym wypadku zacznę na nich polować. To Ty przyszedłeś do mnie z propozycją współpracy, pora więc wręczyć prezent. Zanim opuszczę tę komnatę.
Xullmur’ss stał niewzruszony gdy czarodziejka przeżywała atak furii. Jego mimika pozostawała ukryta.
- Szpiegów się nie zdradza. Masz jednak rację pani, tak wspaniała czarodziejka zasługuje na prezent.
Jeśli masz dla mnie zadanie pani, słucham uważnie i postaram się je wykonać z należytą starannością.
- skłonił się. Najwyraźniej wybuch Naczelnej Czarodziejki sprawił, że stał się niepewny - Czy mogę mówić otwarcie pani? Mam pewne hmm obawy, chciałbym się nimi podzielić nie chciałbym jednak być brany za bezczelnego.
- Mów. - krótko odpowiedziała czarodziejka.
- Chciałbym być pomocny. - podkreślił - Przed naszym pierwszym spotkaniem zaciągnąłem informacji z kim będę miał do czynienia podczas sesji oka. Przewinęła się tam osoba pani pułkownik Han’kah Tormtor. To co słyszałem to zlepek informacji i plotek mimo wszystko zdecydowałem się przemówić. Chcąc być należycie starannym. Objawy choroby Han’kah Tormtor nasiliły się po jakiejś tajnej wyprawie. Potem trafiła do klasztoru, obecnie wyszła i jest zdrowa. Zgadza się?
- Skąd wiedziałeś, kto zasiada na sesjach? - było oczywiste, że odpowiedź na to pytanie jest nader ważna - Nie minął cykl od zaproszenia do spotkania a Ty zdążyłeś doszperać się takich rewelacji? Jak?
- Rewelacji? To żadne rewelacje pani. Mogę ci przekazać moje przemyślenia, informacje i wiedzę. Nigdy natomiast nie podam jego źródła. Dyskrecja to coś, co mnie wyróżnia. Czy brak zdradzania informatorów uniemożliwa nam dalszą rozmowę?
- Jak na razie nie okazałeś się ani użyteczny, ani wiarygodny. O ile to pierwsze z pewnością jesteś w stanie naprawić, wciąż deklarujesz swoją gotowość do współpracy… o tyle to drugie nie powiedzie się jeśli nadal będziesz się upierał przy nadmiernej dyskrecji. Obiecałam przecież, że nie zdradzę tego, kogo mi wskażesz, a kto będzie mógł potwierdzić Twoje słowa. I wierz mi, będę mogła sprawdzić jego prawdomówność, tak samo, jak Twoją… jednak chyba chodziło o gest dobrej woli? Przychodzisz znikąd, podczas gdy mnie znają wszyscy w całym mieście. Z pewnością wiesz o mnie, lub starasz się dowiedzieć, ile zdołasz. Wiedza… to potężna broń. Można ją zdobyć na wiele sposobów. I można się nią też podzielić na wiele sposobów. Oczekujesz ode mnie, że wezmę za dobrą monetę Twoją chęć dzielenia się wiedzą… czy też domysłami… skądkolwiek pochodzą. Nadal jednak wiąże się to z okazaniem zaufania komuś… kto jest na dobrą sprawę jedynie maską i płaszczem. Skąd mam wiedzieć, że nie będziesz próbował mnie okłamać? Że nie przekażesz mi fałszywych informacji? Że ktoś się nie podszyje pod Ciebie? Nie mam punktu zaczepienia, jedynie proch na wietrze. Słowo, które jest równie ulotne jak życie motyla na Powierzchni. - uśmiechnęła się lekko - Doceniam dyskrecję, jednak wszystko ma swoją cenę. Wiarygodność także. Czasem warto poświęcić pionek, by ostatecznie wygrać. Zwłaszcza, że pionek ostatecznie poświęcony nie zostanie.
- Potwierdzeniem wiarygodności i dyskrecji nigdy nie jest okazanie braku tego komuś innemu. Fakty czy przemyślenia które ci przedstawiam czy przedstawię w przyszłości pani, to informacje które możesz sobie potem zweryfikować czy zignorować. Do Oka mają dostęp tylko wybrańcy w jakiś sposób z nim zestrojeni, więc jeśli pojawam się na sesji Oka, znaczy, że ja to ja. Można też ustalić hasło możliwości jest naprawdę wiele. Wiem, że poświęcając kogoś być może zyskałbym twoje zainteresowanie. Bo o zaufaniu nie ma mowy, oboje to wiemy. Być może straciłbym wręcz w twoich oczach a to co powiedziałaś jest próbą. Możliwości jest wiele. Mam jednak swoje zasady i nie zdradzam swoich źródeł dobrowolnie. Wiem, że ukrycie tożsamości, jest przeszkodą. Mam jednak swoje powody. Kiedyś ci ją zdradzę gdy zaufanie będzie obopólne. Na chwilę obecną mógłbym zdjąć maskę jedynie, gdybyś zdecydowała się na magiczne ograniczenie dzielenia się tą wiedzą z innymi. To co chciałem ci w tej rozmowie zasugerować od początku, to dość prosta rzecz. Twoja przyjaciółka której dziś okazywałaś empatię co wzbudziło moją sympatię, może a nawet najpewniej jest wciąż w kłopotach, w których była. Przyjrzyj się temu bliżej, o ile ci na niej zależy. Być może jest opętana, być może dorwało ją to coś, co skłaniało drowy do zdrady na rzecz tego statku. Możliwości jest wiele, nie wierzę jednak by trzy miesiące w klasztorze ją ozdrowiło. Był to raczej czas gdy to coś się zadomowiło i przestało dawać nieporządane objawy, uaktywnić ponownie może się jednak w każdej chwili. To dość osobista sprawa i nie chciałbym być źle odebrany. Kierują mną dobre chęci. - podkreślił, by załagodzić kolejny wybuch czarodziejki.
- Dobrymi chęciami Otchłań wybrukowana… - mruknęła czarodziejka - Jak na kogoś dyskretnego nader chętnie dzielisz się wiedzą o innych nie mając pewności, jak owa wiedza zostanie wykorzystana… - kpiące tony powróciły do głosu Maerinidii, na jej twarzy rozgościł się lekki uśmieszek - Ploteczki zwykło się uważać za babską domenę… czyżbyś był kobietą? - zachichotała bez cienia wesołości - Nie zależy mi na widoku Twojej twarzy aż tak mocno, by ograniczać się magicznie. Jeśli nie cenisz mego słowa tak wysoko, jak cenisz własne… cóż... - wzruszyła ramionami - Nie oczekuj, że ja potraktuję poważnie Twoje… - zamyśliła się na chwilę - Jak sam zauważyłeś, słusznie zresztą, szanowanie sekretów drugiej strony jest podstawą dobrej współpracy. Lesen Vae nie wydawał się zachwycony poruszeniem na forum jego problemów z Kosiarzem. A podsycanie emocji Han’kah zakładem o Nihrizza w jej obecnym stanie graniczy z okrucieństwem. - mówiła cicho, jakby do siebie, dopiero po dłuższej pauzie znów skupiła swoją uwagę na rozmówcy - Poza tym... pułkownik Tormtor nie jest moją przyjaciółką. Gdybyś miał pełniejsze informacje, nie do mnie byś się zgłosił ze swoimi przemyśleniami. - dodała beztrosko, mrużąc oczy z kpiącym rozbawieniem.
Xullmur’ssa zalewała fala wspomnień. Wiele rzeczy w tym mieście nigdy się nie zmieni. Rozmowy ze szlachciami z Domów to zawsze problem… Naczelna czarodziejka zaprzeczała sobie nie raz w trakcie rozmowy. Z jednej strony chciałaby dostać do ręki informatorów… Z drugiej kpiła z niego że przekazał jej informacje o Han’kah Tormtor. Nie miał sam pola manewru by pomóc pani pułkownik. Jeśli jego domysły były prawdziwe i w grę wchodziło opętanie lub pasożyt… Wtedy sama rozmowa z Han’kah Tormtor nic mu nie da, ba pewnie jeszcze straciłby kilka zębów wyglądała na wybuchową. Nikt raczej nie zechciałby wysłuchać jego domysłów. Spotkanie kabały dawało szansę by porozmawiać o tym z kimkolwiek kto zna Han’kah i komu jej los może nie być obojętny. Oczywiście ten ktoś mógł tą wiedzę po udzieleniu pomocy przekuć na zysk. Chyba jednak trafił po zły adres… Postanowił nie poruszać więcej tego tematu. Zrobił swoje.

***

- O problemie Lesena Vae wiedzą już niemal wszyscy. Legenda o Kosiarzu wyszła już nawet na ulice. Prawdę mówiąc wychodzi on w oczach wszystkich na nieporadnego. Ktoś morduje jego ludzi a on nic nie może na to poradzić. Kosiarz a raczej Kosiarka jak się okazało, za jakiś czas go złamie, bawi się z nim. Kwestią czasu jest, aż ktoś go zabije. Nawet najpewniej nie ona a jego właśni ludzie chcący ratować życie. Takie są fakty, Lesen Vae może się chować za zasłoną ironii czy dumy ale jest pod ścianą. Wyciągnąłem do niego rękę… Co prawda liczę na własne korzyści, ale poza tym chcę żyć dobrze z kabałą. Poruszyłem co miałem do poruszenia pani, czasy w mieście są niespokojne. Choć wydaję ci się mało użyteczny obecnie za swoimi tajemnicami, być może w przyszłości się przydam. Mam swoją cenę to prawda, ale nie łamię umów. - skłonił głowę czekając na pozwolenie odejścia lub odejście Naczelnej Czarodziejki.
Ta jednak ani nie wychodziła, ani nie wyglądało na to, by miała pozwolić odejść czarodziejowi. Wyraźnie zamyślona wpatrywała się w miejce, gdzie powinny być oczy zakapturzonego maga.
- Więc jednak masz swoją cenę. - uśmiechnęła się lekko - Twoja... chęć pomocy wszystkim dookoła… mimo braku zainteresowania samych potrzebujących była… nieco niepokojąca. Nachalne proponowanie pomocy dla własnych zysków jest zdecydowanie lepsze. Ostatecznie jesteśmy drowami, czyż nie? - roześmiała się drapieżnie i wyraźnie rozluźniła - Nie zrozum mnie źle… lubię Han’kah, ale nigdy nie dane nam było się zbliżyć. Może dlatego, że mamy różne podejście do życia. A problem Lesena Vae może stać się naszym problemem, jeśli Kosiarz, czy tam Kosiarka znudzi się nim i zabije albo upatrzy kolejną ofiarę. Dobrze by było wyeliminować to zagrożenie… co jeszcze o tym wiesz?*
- Han’kah jeśli ma pasożyta ze statku w ciele, może być zagrożeniem ale i błogosławieństwem - zauważył - Pod pozorem troski i opieki o nią i dziecko powinien przebadań ją ktoś biegły. Masz pani wiele wpływów, sądzę, że jesteś w stanie to załatwić, to podwójna wygrana. Zbliżenie z Han’kah niezależnie od wyniku i być może klucz do poznania metody rozpoznawania “zainfekowanych”. Jeśli z kolei jest opętana, również można jej pomóc. Co do Kosiarza, mam raczej domysły, to mniej niż w przypadku tezy z Han’kah. Ten ktoś lub coś, zabija ludzi Lesena. Tylko Lesena, więc to osobiste porachunki. Bawi się z nim, droczy, ponieważ jego nie zabito. Może stać za nim ktoś wpływowy, komu Lesen nacisnął na odcisk. Jest tu dużo niewiadomych - wzruszył ramionami - za dużo. Nasz drogi kapitan straży umie sobie radzić w pewnym stopniu. Jeśli powie co wie, wspólnym wysiłkiem możemy wyeliminować Kosiarza. Jeśli będzie zgrywał zaradnego bohatera, przystąpiłbym do działania dopiero po jego śmierci. Jeśli Kosiarz zmieniłby profil celów, bo równie dobrze sprawa może wtedy wygasnąć. Obstawiałbym osobiste porachunki, bardzo osobiste, bo chcą go upokorzyć nim zginie i mają na to czas. Chce lub chcą się tym napawać. - dodał na zakończenie.
- Lesen Vae ma konflikt z połową Erelhei-Cinlu. Ma trudny charakter i nie jest tajemnicą, że lubi ostre rozrywki. - Mae roześmiała się głośno - Wrogów mu nie brak, zwłaszcza wśród kapłanek, wysokich stanowisk nie wykluczając. Jego duma także jest szeroko znana, ambicje i niechęć do proszenia o pomoc również. To oczywiste, że któraś z wpływowych i potężnych drowek chce upokorzyć Lesena, fakt zadania mu niegojącej się rany dobitnie o tym świadczy. I tak, gdyby miał zginąć, już by nie żył. To jest pewne. Tak samo jak to, że nie kiwnę palcem by mu pomóc, dopóki sam o to nie poprosi. A i to nie jest przesądzone, czasem nie warto pakować palców między młot i kowadło. - Mae skrzyżowała ramiona na piersi i znów utkwiła wzrok w rozmówcy - Trzeba być albo szalonym, albo głupim. Dopóki tożsamość Kosiarki pozostanie tajemnicą… - wzruszyła ramionami, nie kończąc zdania - A w kwestii Han’kah… naprawdę sądzisz, że nikt jej nie badał? Ona nie była w klasztorze na wczasach… Na Lolth... jestem przekonana, że skoro została tam wysłana przez Matkę Opiekunkę to nie po to, by podziwiać cuda organicznej architektury. - żachnęła się - Pani pułkownik nie jest głupia, z pewnością sama próbowała szukać pomocy. Matrona Tormtor także głupia nie jest, z pewnością przeanalizowała i sprawdziła wszelkie dostępne opcje. Moje wpływy to jedno, ale możliwości diagnozy i to potajemnej to coś zupełnie innego. Gdyby taka możliwość istniała, z pewnością zostałaby wykorzystana. - znów gniew zabarwił jej głos i zagościł w spojrzeniu - I gdyby istniała metoda rozpoznawania zainfekowanych ilithidzkim pasożytem, nie byłoby tylu bezsensownych ofiar w moim Domu. Miałam dość drowów do eksperymentów, a jednak nie udało mi się osiągnąć nic w tej kwestii. Co miałaby zmienić jedna drowka, co do której nawet nie mamy pewności, ze jest zainfekowana? - dodała gorzko - A może znasz jakiś cudowny sposób na sprawdzenie tego? Bo jeśli nie, to tylko tracimy czas.
- Jest moim zdaniem jeden drow, któremu jeśli dostarczyć zainfekowanego drowa, byłby w stanie wykryć pasożyta. To Mistrz Lesdar’heer, także w przypadku jakichkolwiek zmian on byłby kompetentną osobą. Osobną sprawą jest oczywiście jego osobowość i zainteresowanie problemem, o to jednak można zadbać poprzez Malovorna. Nie wiem, kto badał Han’kah w klasztorze. Tormtor i Shi'quos nie są w dobrej komitywie a to Dom czarodziei ma najlepszych badaczy, co by nie powiedzieć o ich sposobie bycia. Tormtor czy Xaniqos mogli nie być w stanie jej pomóc. Kogo jeszcze mogli zaangażować? Aleval, Eilservs… tam się raczej wydobywa informacje niż leczy czy diagnozuje. Nie mam dostępu do informacji czy Shi’quos dorwali kogoś zainfekowanego żywcem i czy żył na tyle długo, by przebadał go Lesdar’heer. Jeśli uważasz sprawę Han’kah niezależnie od dolegliwości za wartą uwagi, zrobisz co będziesz uważała za słuszne. Jedynie zasugerowałem problem i możliwe rozwiązania. - skłonił głowę.
Maerinidia przez długą chwilę wpatrywała się w maga z zagadkowym wyrazem twarzy, po czym zapytała - Widziałeś kiedyś kogoś, kto był zainfekowany i o tym nie wiedział, lub samego pasożyta?
- Podczas wojny widziałem pasożyty. Wychodzące z ciał zainfekowanych i umierające chwile po tym. Czy zainfekowany może o tym nie wiedzieć? Pytanie czysto akademickie. Uważam, że pasożyt mógł być wzięty za choćby chorobę psychiczną czy opętanie. Teraz po bitwie o miasto, sprawy mają się inaczej. Gdybyś wiedziała co cię czeka jako zarażonego, przyznałabyś nawet mając wolny wybór? Wiadomo wezmą cię do eksperymentów, których raczej nie przeżyjesz… Przeciętny drow będąc zainfekowany zapewne sam nie podejmuje również do końca decyzji, pasożyt bierze w tym udział. Nie wiemy, jak wpływa na ofiarę. Wiadomo, że potrafi ją zmusić nawet do podjęcia samobójczych misji. To świadczy o sile jego wpływu. Jestem również pewien, że jeśli tylko pasożyt zwęszy próbę pojmania, doprowadzi do unicestwienia siebie i ofiary. Stąd gdyby ustalić to wcześniej z Matroną Hank’kah, pani pułkownik to obiecująca pacjentka. Istnieje jednak ryzyko, że po prostu jest szalona. Jest jednym z tropów przeciw pasożytom. Drugim jest pewien czarodziej. Podczas bitwy o miasto była trzecia siła, której nie niepokoili ithilidzi. Nieumarli, którym przewodził renegat z Shi‘quos, niejaki Keelsoron. Idę o zakład, że jeśli sam nie ma pasożyta, to z nimi współpracuje. Stąd chciałem oglądać go w Oku, jakieś simulacrum w Domu Aleval do mnie nie przemawia. To Dom kłamstw, manipulatorów i szpiegów. Nie można im ufać, ten cholerny nekromanta też pewnie głupi nie jest. Może podstawił przynętę z ograniczoną wiedzą, może oni sami go stworzyli? Możliwości znów jest zbyt wiele. Jedno jest pewne, dorwanie go z pomocą Oka będzie łatwiejsze. Sam Nekromanta to natomiast główny trop moim zdaniem. Statek znikł, szukanie zarażonych to błądzenie po omacku. Han’kah jest strzałem, ale mam uzasadnione podejrzenia, ale inni? Reszta drowów to abstrakcja. Najeźdźcy mogą wrócić, my natomiast powinniśmy być lepiej przygotowani. Na dobry początek potrafić pozbyć się piątej kolumny, przynajmniej tej w postaci pasożytów, bo mamy jeszcze kilka innych. Wiem, że włożony w to wysiłek spotka nagroda. Stąd chętnie podjąłbym się polowania na niego jak i tę wiedzę. Szukały go jednak wszystkie Domy, te, którym udało się go znaleźć, nie sprostały zadaniu pojmania go. Tylko Oko może nam pomóc, trop ostygł, ciężko będzie go znaleźć inną drogą. - zakończył.
Zamyślona Naczelna Czarodziejka Godeep milczała tym razem znacznie dłużej, niż poprzednio. Kiedy wydawało się już, że się nie odezwie w ogóle, uśmiechnęła się kpiąco.
- Wygląda więc na to, że za życia byłeś częścią Domu Shi’quos... czy się mylę? - mruknęła nieoczekiwanie, wpatrując się uważnie w swego rozmówcę.
- Jak już mówiłem, moja tożsamość to tajemnica. Wszystko, co powiedziałem a propos Shi’quos natomiast wie każdy czarodziej, który coś znaczy w dowolnym Domu. - wzruszył ramionami.
- Przeceniasz staruszka. - krótkie słowa niosły ze sobą ciepły uśmiech, choć przecież wydawały się zaprzeczać kompetencjom Lesdar’heera - Nawet Les nie byłby w stanie zbadać zainfekowanego, bo pasożyt na to nie pozwoli. W mgnieniu oka niedoszły pacjent zamieni się w kupkę pyłu i nawet on nie zdoła utrzymać go przy życiu… a przynajmniej w jednym kawałku... na tyle długo, by chociaż wykonać sekcję. Zakładając, że w głowie Han’kah siedzi symbiont, jakakolwiek próba zweryfikowania tego byłaby dla niej wyrokiem śmierci. A nawet jeśli by przeżyła… pozostaniemy w punkcie wyjścia. Możemy nie znaleźć pasożyta bo go tam nie ma albo dlatego, że nie dysponujemy odpowiednimi metodami, by to zrobić. - usmiechnęła się - Dlatego właśnie nie zaproponuję tego pani pułkownik. Bo albo doprowadzę do jej śmierci albo nie będę miała dla niej żadnych odpowiedzi. Poza tym… staruszek raczej specjalizuje się w przeprowadzaniu sekcji. Nie w badaniu żywych. Chyba, że są to eksperymenty transplantologiczne, których pacjent tak czy inaczej może nie przeżyć... - wzruszyła ramionami - A jeśli chodzi o Keelsorona… nie uciekłby jak tchórz, gdyby miał siłę jeszcze cokolwiek zdziałać. Za to kwestia nieumarłych to zaiste ciekawa sprawa… zawsze uważałam, że ich istnienie jest… mało komfortowe dla żyjących. - mruknęła, uśmiechając się złośliwie.
- Pasożyta można zwieść, a odpowiednia dawka czarów zapewne unieruchomi w działaniu nawet jego. Pani pułkownik jest w ciąży. Być może z Nihrizzem, wtedy może nam się urodzić półsmok - podniósł rękę, nim czarodziejka zdążyła się odezwać - Kontrowersyjna teoria tylko na pierwszy rzut oka, mniejsza o to. Jeśli nie półsmok, to pasożyt też nie wiadomo jak wpłynie na jej ciążę. Poród i końcówka ciąży, mogą być ciężkie. To da nam okazję. Wtedy należy użyć silnej magii by uśpić i ją i ewentualnego pasażera na gapę. Pod pozorem przyjęcia ciąży. Niezbędne badania można przeprowadzić przy okazji. Wtedy owszem, może nic nie wyjdzie, ale przynajmniej jej nie uśmiercisz. Jeśli uważasz, że staruszek się nie nadaje. Na pewno w całym mieście znajdzie się ktoś kompetentny, jeśli nie szukałbym nawet poza nim. Co do Keelsorona… Po pierwsze nie wiemy, co osiągnął. Zaatakował Shi’quos i Eilservs, może chciał coś tam zdobyć? Czy mu się to udało, tego też nie wiemy… W każdym razie jego ataki uznałbym za zasłonę dymną przed prawdziwym celem. To było chaotyczne i dziwne, a on głupi nie jest, skoro zaszedł tak wysoko nim uciekł ze swego Domu. O prawdziwych celach ani nic nie wiemy, ani nie wiemy czy się udało… Nawet jeśli założymy, że uciekł zaznając porażki i tchórząc. To nadal jedyny drow, który jakoś współpracował z Ilithlidami, skoro nie ruszały jego sił.
Może mieć informacje, jakich potrzebujemy. Nie widzę na chwilę obecną lepszych źródeł potencjalnej wiedzy niż ta dwójka. Owszem może się nie udać znaleźć Keelsorona. Owszem może nic nie wyjdzie na badaniach Han’kah. Wysiłek jaki trzeba w to włożyć jest jednak dużo mniejszy, niż potencjalne zyski. Już raz zlekceważono sprawę i miasto o mało nie zostało zniszczone. Przypomnę tylko, że statek wciąż istnieje.

- Miasto o mało nie zostało zniszczone z powodu naszej własnej głupoty, bo żądni chwały pozostawiliśmy je niemal bez ochrony, lekceważąc przeciwnika. - prychnęła czarodziejka - A Keelsoron nie był jedynym, który z nimi współpracował, takich zdrajców było więcej… tyle, że większość z nich zginęła. Dom Godeep wybił swoich zdrajców. Nie moja wina, że Shi’quos sobie z tym nie poradziło. Jeśli Nekromanta ma w głowie pasożyta, co jest prawdopodobne, schwytanie go nic nam nie da - co najwyżej popatrzymy sobie jak na naszych oczach rozsypuje się w proch. Jeśli chodzi o całą resztę… jesteś po prostu szalony. - oceniła Maerinidia wzruszając ramionami - Twoje teorie są nazbyt wydumane i ocierają się o absurd… jeśli nie masz na nie dowodów, rzetelnych i do sprawdzenia od ręki… mam ważniejsze zajęcia, niż wysłuchiwanie tych bzdur.
- Jeszcze niedawno za szalonych uznano by tych, którzy powiedzieliby, że zaatakuje nas okręt zmutowanych Ilithidów. Lepiej podążać słabym tropem, niż żadnym. - wzruszył ramionami - Cenę za niedopatrzenia i tak poniosą Domy. - skłonił się i poczekał na reakcję czarodziejki.
- A wraz z nimi całe Erelhei-Cinlu. Kto wie, może łatwiej będzie zacząć wszystko od początku niż próbować uleczyć to, co już jest…? - przez chwilę jej uśmiech był drapieżny, ale to wrażenie szybko minęło - Nie zamierzam ganiać za wytworami czyjejś chorej wyobraźni. Statek zniknął… na nasze szczęście. I niech tak zostanie. Co do reszty… dopóki nie przedstawisz mi choć jednego dowodu zamiast rzucać przynętę i czekać aż sama zdecyduję się sprawdzić te teorie za Ciebie… nie jestem Ci nic dłużna. - zawyrokowała, po czym z szelestem sukni opuściła komnatę, kończąc tym samym rozmowę.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 24-10-2014, 10:32   #15
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. sekrecik ;)

Kiedy Matrona Godeep, zmęczona po całym dniu wysłuchiwania próśb i propozycji i przyjmowaniu czysto kurtuazyjnych wizyt, które mimo swej niewinności przypominały taniec na ostrzu noża, dotarła wreszcie do swej sypialni, ku swej irytacji nie zastała w niej ani jednej służącej. Zamiast tego poczuła na swych spiętych barkach dłonie, które rozpoznała bez trudu, choć ich właścicielki nie było jeszcze widać.
- Zaniedbujesz mnie… - oskarżycielski szept rozległ się tuż obok ucha Shryindy - Musiałam przyjść i sama się przekonać, czy przypadkiem nie wymieniłaś mnie na kogoś innego…
- Nie przesadzaj moja droga, może po prostu liczyłam, że sama się wykarzesz inicjatywą? Wiesz, że lubię być przez ciebie adorowana. - westchnęła rozmarzonym tonem Matrona, poddając się pieszczocie palców Maerinidii. Po czym dodała nieco smętnie. - Poza tym jest sprawa, która mnie gnębi.
- Jakaż to sprawa? - Mae kontynuowała zmysłowy masaż, dodając do niego lekkie pocałunki - Powiedz mi co Cię gnębi. - zamruczała.
- Potrzebuję znaleźć samca, na partnera i ojca mego potomstwa. - mruknęła niechętnie Shryinda, jakby cała ta sprawa napełniała ją niechęcią. Bowiem rzeczywiście tak było. - Masz jakiś pomysł?
Zwinne dłonie ani na chwilę nie zgubiły rytmu, gdy czarodziejka pogrążyła się na chwilę w cichym zamyśleniu.
- To zależy, co chcesz przez to osiągnąć. - odpowiedziała wreszcie - Oczywiście o partnerstwie mówię, bo co do potomstwa, to chyba potrafisz znaleźć taki moment, by ograniczyć ilość... prób... do minimum? - bardzo starała się nie roześmiać, choć śmiech było słychać w jej głosie.
- Wolałabym uniknąć jurnych i doświadczonych samców. Coś spokojnego i bez ambicji byłoby najbardziej… odpowiednie. - stwierdziła po namyśle kapłanka. - Od razu więc trzeba wykreślić wojowników, czempionów i generałów.
- Cóż… jurność nie zawsze idzie w parze z doświadczeniem. Czasem warto wziąć doświadczonego i jasno określić granice. - zamyśliła się Mae - Kolejną kwestią jest to, czy zamierzasz brać partnera z naszego Domu czy też szukasz jakiegoś sojuszu. - smukłe palce masowały barki i plecy kochanki, coraz częściej muskając jednak niby przypadkiem jej piersi i pośladki, utrudniając skupienie.
- Zeyrbyda i Ilivantar oraz Phyxfein uważają, że lepiej spoza Domu, w ramach strategicznego sojuszu. - stwierdziła w zamyśleniu Shryinda. Jej oddech przyspieszył, dłonie sięgnęły do tyłu i zacisnęły się na pośladkach Mae.
- Prosisz się o skrępowanie i opaskę na oczy. - zagroziła cichutko Matka Opiekunka.
Odpowiedział jej cichy śmiech, ale też dłonie wróciły do “grzecznego” masażu, choć też równocześnie popychały ją lekko sugerując, by położyła się na łóżku.
- Mhmmm… - mruknęła, wciąż rozbawiona. Shryinda miała nieodparte wrażenie, że czarodziejka nie tyle zgadza się ze strategicznym sojuszem, ile potwierdza jej drugą myśl - Jaki Dom proponowali na sojusznika?
- Mają tu problem… - zaśmiała się kapłanka. - Zarówno Vallochar jak i Malovorn są już partnerami jakichś drowek. A Isar’aer… to niestety Xaniqos i z tym Domem Godeep nie powinno się wiązać w takie relacje.
- Zawsze możesz pogadać z odpowiednią Matroną, niech zaproponuje kandydata. - Maerinidia w myślach robiła przegląd samców, których znała, a którzy nie mieli jeszcze partnerek - Tormtor… tam niewielu znam. Shi’quos… na pewno chciałabyś wziąć któregoś z nich na partnera? A jak się okaże, że Les na którymś eksperymentował? - zachichotała - Xaniqos nie… Eilservs tym bardziej nie… Aleval… Faerzzen? Nie był taki najgorszy, o ile pamiętam. No i Vae… Lesen niby dobra partia, bo brat Matrony, ale tu bym doradzała daleko posuniętą ostrożność. Yvalyn… też nie najlepszy pomysł. Zbyt wiele łóżek odwiedza dla Sereski, by zgodziła się na oficjalne partnerstwo i to jeszcze z Matroną innego Domu. - dużo energii włożyła w to, by nie okazać innych powodów, dla których ta ostatnia kandydatura w jej odczuciu nie była... mile widziana.
- Wolę nie wciągać w to innych Matron, byłoby to poniżające. - westchnęła Shryinda. - Zeyrbyda zaś dyskretnie szuka odpowiednich kandydatów, poprzez dyplomatki Godeep.
- Więc czego właściwie ode mnie oczekujesz? - mocne pociągnięcia dłoni wzdłuż kręgosłupa zdawały się wyciskać z mięśni całe napięcie minionych dni.
- Wyżaliłam się tylko… Komuś muszę. - wymruczała Shryinda, masując drapieżnie pośladki Mae i podciągając jej szatę w górę.
- Chcesz, bym pokazała Ci, jak to jest z mężczyzną? - delikatnie odsunęła dłonie kapłanki od swego ciała i przekręciła ją na plecy, by móc spojrzeć drowce w oczy - Nigdy tego nie próbowałaś, a przecież nie możesz okazać się… bezradną i niedoświadczoną w tej materii. - w głosie Mae pobrzmiewała troska, nie było nawet śladu kpiny, której przecież kapłanka mogła się spodziewać.
- Nie. Nie dziś przynajmniej. Zamierzam to odsuwać, póki jeszcze mogę. Na szczęście Zeyrbyda jest nie mniej wybredna ode mnie. - zachichotała drowka i mruknęła. - Poza tym pokazałaś mi jak to jest… od strony samca.
- Owszem… - Mae uśmiechnęła się na to wspomnienie - Niemniej to jednak nie to samo. Poza tym zapominasz, że mogę Cię przyzwyczajać powoli, zmieniając się za każdym razem nieco bardziej, aż w końcu zmienię się w tego jedynego szczęśliwca, który zagości w Twoim łożu… w ten sposób będziesz mogła za każdym razem wyobrażać sobie, że to wciąż ja. - mrugnęła łobuzersko.
- Jesteś bardzo uparta… - westchnęła Shryinda i zamyśliła się. - Już wiem... zrobimy tak po twym przyjęciu. Niech to będzie twoją nagrodą, jeśli się dobrze spiszesz. Co ty na to?
- Niech będzie. - czarodziejka uśmiechnęła się drapieżnie - A w takim razie co proponujesz na teraz? - zapytała zmysłowym szeptem, nachylając się nad kochanką i muskając wargami jej usta.
- Obiecałam ci opaskę na oczy… - zaśmiała się cicho Shryinda. - Nie powinnam chyba cofać danego słowa?
- Matrona nie powinna łamać danego słowa. - zgodziła się potulnie Mae, choć oczy błyszczały jej szelmowsko.
- Więc najpierw wydobędziemy cię z tych ciuszków. - mruknęła Shryinda czule całując czubek nosa, a potem wargi Maerinidii, jednocześnie wodząc po ciele drowki i rozpinając placami wszelkie zapięcia na jakie trafiła podczas tej eksploracji.
- Zanim jednak zupełnie się zapomnimy... - czarodziejka ocierała się o ciało kochanki, utrudniając jej rozpinanie szaty - ...coś mi przyszło do głowy… Z pewnością słyszałaś, że Tormtor zamierzają reaktywować Arenę. Ale czy wiesz, że mają zbyt małe fundusze, by zrobić to tak, jak należy? - zamruczała, wodząc ustami po okrytym jedwabną materią biuście kapłanki.
- My też sporo straciliśmy… co to ma… do rzeczy? - wymruczała Shryinda próbując się skoncentrować, choć Mae jej to utrudniała.
- My… chyba mamy jeszcze jakieś… zapasy…? Damy radę wbić szpilkę w dumny tyłeczek Tormtor i pomóc im w zakupie bestii…? Hmmmm… albo sprezentować jakiś udany egzemplarz...? - mruczała czarodziejka, kołysząc biodrami jak gotowa do ataku lwica.
- Nieeee… stety… Siadef poszczuła nimi ilithidów. A może Phyxfein? Nie pamiętam dokładnie, a ty? - zamyśliła się Shryinda. Mae też nie pamiętała. Ostatnia wojna była już coraz bardziej zamierzchłą przeszłością. Ale pamiętała bestie… pamiętała jak walczyły, z jednej strony mając za sobą mury zamku, z drugiej szeregi wroga. Jak zabijały. Jak ginęły.
- Nie mów, że zginęły wszystkie… - jęknęła zawiedziona Maerinidia - Taka okazja… wiem, że będą prosić Vae o… zniżki. Jeśli im się to uda… z pewnością wszyscy się dowiedzą, jaki Vae miało wielki wkład w odbudowanie świetności Areny. Jej otwarcie zatrze w pamięci Miasta nasz Bal a Tormtor z Vae przyćmią Godeep. - poskarżyła się.
- To tym bardziej nam się nie opłaca im pomagać. A raczej sabotować. - zamyśliła się Shryinda. Zmarszczyła brwi. - Sabalice będzie prosiła Sereskę o pomoc przy Arenie? Chciałabym to zobaczyć.
- Nie sądzę, by to Matrony rozmawiały na ten temat. - Mae westchnęła - Areną zarządza teraz Han’kah Tormtor… trochę ją znam. A Domem Vae opiekuje się Yvalyn… tego znam dużo bardziej. - zachichotała, choć rozmowa toczyła się w niewłaściwym kierunku - Jak się dogadają i czy się dogadają, nie wiem. Słyszałam tylko o determinacji Tormtor… i pomyślałam, że możemy na tym coś ugrać. - pozornie obojętnie wzruszyła ramionami.
- Co dokładnie? Jedyne, co mogłybyśmy zrobić, to zasponsorować Arenę, ale Sabalice mogłaby zareagować na to alergicznie. Wiesz… wtrącanie się w sprawy innego Domu z pominięciem Matrony… - westchnęła Shryinda. - Sabalice wydaje się być drażliwa, jeśli chodzi o coś takiego. Takie odniosłam wrażenie ze spotkań Matron.
- Spróbuję wybadać teren, jeśli się zgodzisz. - uśmiechnęła się szelmowsko Mae, a jej dłoń sięgnęła badawczo ku innemu terytorium, wciąż okrytemu materią stroju, która to bariera nie potrafiła jednak zatrzymać bijącego od niego ciepła - Chodzi przecież tylko o małą szpilkę, nie o taran… - palec wskazujący wślizgnął się między uda, drażniąc pączek wieńczący kwiat rozkoszy uwięziony w pułapce bielizny i sukni - ...przynajmniej na razie… - roześmiała się zmysłowo, kierując myśli Shryindy na zupełnie inne tory.
- Nic obiecuj… wódź… ale żadnych… stanowczych deklaa… raa… jesteś… straszna. - jęknęła Shryinda, czując tą napaść. Jej palce zacisnęły się na materiale szaty czarodziejki i szarpnęły ją w nieudanej próbie rozerwania stroju Mae.
- Wiem… - szepnęła jej wprost do ucha czarodziejka - ...i wiem też, że lubisz, kiedy taka jestem… - mruczała, wodząc ustami po szyi kochanki, a przy tym nie przerywając rozpalających, choć nie dających satysfakcji pieszczot guziczka rozkoszy. Do tego dołączyła druga dłoń, wodząca po piersiach kapłanki i powoli zsuwająca z nich materiał, przygotowując na pieszczotę ust.
- Tak. Bardzo… - pojękiwała kapłanka, będąca całkowicie w objęciach rozkoszy sprawianej jej przez Maerinidię. Shryinda drżała, jej piersi unosiły się w szybkim oddechu… dlatego przymknęła oczy, cicho pojękując przez zaciśnięte zęby i w pełni oddając się doznaniom, które Mae jej serwowała.
Czarodziejka rozsunęła uda kapłanki i klęknęła pomiędzy nimi, ale skupiła się na jej obnażonym już biuście, całując go i ugniatając obiema dłońmi. I odwracając uwagę od ogonka, który wślizgnął się pod suknię drowki i teraz sunął po jej nodze, by wreszcie dotrzeć do przemoczonej bielizny okrywającej spragnione łono… zwinna końcówka zdołała odsunąć materię na tyle, by odsłonić płatki kwiatu rozkoszy Shryindy i znajdujący się nad nimi pączek… Przez długą chwilę Mae kazała swej kochance czekać, doprowadzając ją do szaleństwa niepełnymi pieszczotami, nim wreszcie rozwidlona końcówka ogonka dołączyła do pieszczot… jedną swą częścią pieszcząc zwieńczenie ud, zaś drugą wślizgując się i wijąc w głębi kielicha jej kwiatu.
Głośny jęk rozkoszy zagłuszył wszelkie inne dźwięki, gdy w końcu Mae skończyła rozkoszne tortury i zaczęła dawać swej kochance spełnienie. Całkiem obezwładniona przyjemnością Shryinda była jedynie zdolna do pieszczot jej głowy i nawijania pukli włosów na palce. Drżała i popiskiwała, czujac na sobie dotyk ust i ogonka Mae, która ani na chwilę nie przerywała pieszczot. Wydawało się, że wciąż tych samych… jednak powoli i niemal niezauważalnie nurkująca między udami Matrony końcówka ogonka powiększała się i twardniała, aż wreszcie kapłanka poczuła, że ów figlarny ogonek wypełnia ją swoją obecnością tak słodką i dojmującą… aż wreszcie zaczął się miarowo poruszać, wysuwając się i rozmyślnie powoli nurkując z powrotem. Jakiekolwiek podejrzenia nie zrodziłyby się teraz w głowie Skryindy, usta i dłonie Mae skutecznie je przepędzały… nie pozwalając myśleć o niczym innym tylko o zatraceniu się w przyjemności, którą sprawiała kochance.
Kapłanka jeszcze próbowała się bronić, jeszcze walczyła z wszechogarniającą rozkoszą. Ale owa przyjemność była oślepiająca niemal. W końcu jej ciało poddało się podstępnie serwowanym doznaniom. I Shryinda zatonęła w nich, zatracając swą świadomość.

Kiedy się ocknęła, leżała w czułych objęciach kochanki, która dłonią gładziła jej twarz i włosy, a cienkim, rozwidlonym ogonkiem, delikatnie wodziła po udach Shryindy.
- Jak się podobało? - figlarne błyski rozjaśniły spojrzenie Mae, choć jej twarz wyrażała absolutną niewinność.
- To było… podstępne z twej strony… - zamarudziła Shryinda z lekkim figlarnym uśmiechem. - Należą ci się klapsy.
- A za co dokładnie? - dopytywała się czarodziejka.
- Eee… - kapłanka zaczerwienila się na twarzy zastanawiając się, jak wyrazić słowami to, co zrobiła Maerinidia. Nie była wszak pewna, co właściwie się stało. - Za nic.
Czarodziejka prychnęła, udając oburzenie.
- To ja tu się staram a Ty, że to… nic? - ostentacyjnie odwróciła się plecami do kochanki i schowała ogonek pod wciąż spowijającą jej ciało suknią - To ja więcej nie będę. - mruknęła, udając obrażoną.
- Teraz moja kolej… się starać. - wyszeptała jej do ucha Shryinda, ostrożnie niczym złodziej podwijając suknię czarodziejki i wodząc palcami po jej udach i pośladkach. Delikatnie, samymi opuszkami palców.
- Uważaj, bo możesz znaleźć coś, czego się nie spodziewasz. - ostrzegła Maerinidia, niemniej nie próbowała w inny sposób przeszkodzić kochance w jej zabiegach.
- Nie boję się. - jej ząbki muskały szpiczaste ucho Maerinidii. Jej palce wsunęły się pod bieliznę okalającą pośladki czarodziejki. Muskały jej skórę, lekko drapały paznokciami.
- Skąd wiesz o kłopotach Areny? Mam być… zazdrosna o twoje kontakty z jej właścicielką? - zapytała żartobliwie.
Odpowiedział jej szczery śmiech - Mam wrażenie, że to ostatnia drowka, którą udałoby mi się zaciągnąć do łóżka i to tylko wtedy, gdyby mi na tym bardzo zależało. Gustuje w mężczyznach. - wyjaśniła powody swojej wesołości - Poznałam ją przez Nihrizza, wiesz, przed wojną niemal nie wychodzili z łóżka… wydawała się być w nim zadurzona do szaleństwa. Akurat o nią zazdrosna być nie musisz… - uśmiechnęła się do siebie łobuzersko - ...ale i tak lubię, jak mi udowadniasz, że jesteś najlepsza z najlepszych…
- Obraziłabym się, gdybyś myślała inaczej. - odpowiedziała żartobliwym tonem kapłanka, wędrując ustami po szyi ostentacyjnie odwróconej do niej Mae i udając, że próbuje niepostrzeżenie ściągnąć z czarodziejki bieliznę, co... oczywiście było niemożliwe.
Niemniej czarodziejka dyskretnie pomogła jej w tym, delikatnie poruszając biodrami i manewrując ogonkiem i udając, że niczego nie dostrzega.
Palce kapłanki pochwyciły za ów ogonek i delikatni go ścisnęły, a potem powiodły po nim pieszczotliwie. Zaś druga dłoń podążyła między biodra i opuszkami palców muskała łono Maerinidii, gdy Shryinda pytała. - A co zamierzasz zrobić w związku z tym zebraniem magów? Jak myślisz, jakie powinnyśmy przyjąć stanowisko?
- Ten artefakt może się okazać większym kłopotem, niż przynieść pożytku. - ogonek pod palcami kapłanki znów rósł i twardniał, powoli przyjmując tak znajomy a jednocześnie tak obcy dla niej kształt - Nie wiemy, jak działa. Nie mamy pojęcia o ilithidzkiej technologii. W najgorszym przypadku rozwikłanie jego tajemnicy może się okazać dla nas zabójcze… w najlepszym może nam zagwarantować ochronę przed kolejnym atakiem Ilithidów. Myślę, że sprowadzenie go do samego Miasta jest zbyt ryzykowne, dopóki nie mamy nawet cienia pomysłu, do czego służy. Możnaby go sprowadzić do jednej z pobliskich grot i pilnować… w każdy możliwy sposób. Z pewnością Malovorn spróbuje położyć na nim łapę Shi’quos… a na to już nie możemy pozwolić.
- Ten artefakt z pewnością budzi zainteresowanie wielu magów. Dziwne że ty nie jest jesteś jedną z nich. Może za bardzo zajmuję ci czas, że nie jesteś go ciekawa? - zażartowała Matrona, pieszcząc palcami i ogonek czarodziejki i płatki jej kwiatu. - Cóż… mnie osobiście psioniczny artefakt w ogóle nie interesuje. Ilivantar też niespecjalnie naciska na jego zdobycie.
- Niech go sobie… badają… ile chcą… - zamruczała Mae, poddając się pieszczotom kapłanki - ...zainteresuję się nim, jeśli… osiągną jakiś… przełom… jedyne, na co nie można… pozwolić… to kontrola… Shi’quos… - powtórzyła nieco chaotycznie czarodziejka, czując narastającą w jej ciele falę rozkoszy.
- Na razie ja pobadam sobie ciebie. - rzekła Shryinda odsuwając dloń od ogonka i sięgając ku małej szkatułce. W niej była czarna aksamitna opaska i szkarłatna jedwabna lina. Mae… była badana cały nocny cykl.
I bardzo jej się to podobało.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 24-10-2014 o 10:35.
Viviaen jest offline  
Stary 24-10-2014, 10:37   #16
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 3. spotkania na szczycie...

- Witaj, mój drogi... - Maerinidia uśmiechnęła się zmysłowo, wchodząc do komnaty maga niemal cały dzwon przed rozpoczęciem konferencji. Wyglądała oszałamiająco i była tego świadoma, co można było poznać po niewymuszonym seksapilu, jakim epatowało całe jej ciało - Mam nadzieję, że masz teraz wolną chwilę nim zejdą się uczestnicy naszego małego spotkania?
- Oczywiście… dla ciebie pani zawsze znajdę chwilę. - odparł dwornie drow, kłaniając się Mae i wędrując łakomym spojrzeniem po jej kreacji.
- Wspaniale… - głęboki głos drowki wibrował w jej piersi, budząc także echa w ciele Malovorna - ...bo widzisz… chciałabym z Tobą porozmawiać… tylko odrobinę zaschło mi w gardle. - oblizała pełne, karminowe wargi końcówką języka - Poradzisz coś na to?
- Wino uleczy tą dolegliwość, czy sugerujesz inny lek? - zapytał uprzejmie Malovorn wpatrzony w usta drowki, niczym szczur w oczy kobry. Ze strachem ale i przywiązaniem.
- Na początek… wystarczy wino. - Mae bez pytania rozsiadła się w wygodnym fotelu i z rozbawieniem przyglądała się, jak jej gospodarz nieco drżącymi dłońmi nalewa wino do pucharu. Odebrała kielich z jego rąk bezwstydnie wpatrując się w tę część jego ciała, jaką miała właśnie na wysokości wzroku, po czym upiła łyk i dopiero wtedy spojrzała magowi w twarz.
- Powiedz mi mój drogi… czego Ty tak naprawdę chcesz od tego artefaktu? - jej głos wciąż był hipnotyzujący, usta przywodziły na myśl zupełnie inne… myśli. A jednak temat był poważny… choć wydawał się samcowi coraz błachszy i niegodny uwagi.
- Ja? To Urlum się do niego ślini. Prawda jest taka, że nie mamy zbyt wielu specjalistów od psioniki. - rzekł Malovorn, siadając naprzeciw Maerinidii. - Niemniej jest to jedyna zdobycz z tej pechowej kampanii i trzeba by ją jakoś zagospodarować. Nie możemy jej badać tam. Na miejscu brakuje surowców na założenie trwałej enklawy. A droga przez Labirynt nie musi być bezpieczna. Ilithidów może już nie ma, ale nadal są umbrowe kolosy.
- Może lepiej będzie zostawić go w spokoju? Macie w ogóle jakieś pomysły, do czego miałoby to w ogóle służyć i jak się do tego dobrać? - sceptycyzm w głosie czarodziejki był aż nadto słyszalny.
- Prędzej czy później któryś Dom się połakomi i spróbuje złamać pułapki reszty nałożone na ten psioniczny mythal. Więc zostawienie go w spokoju raczej nie wchodzi w rachubę. Osobiście byłbym za zniszczeniem artefaktu, ale w Shi’quos w tym akurat przypadku jestem w mniejszości. - zamyślił się Malovorn. - Z dwojga złego, lepiej go zabrać i studiować pod patronatem wszystkich Domów, niż pozwolić by jeden z nich próbował go zagarnąć dla siebie.
- I to wcale nie wy będziecie przewodniczyć badaniu, co? - roześmiała się perliście drowka - Powiem Ci, że osobiście także wolałabym go zniszczyć. Mam wrażenie, że sprowadzenie go tu przyciągnie tylko kłopoty. I nie tylko ja tak myślę… więc mogę poddać taki głos pod rozwagę… lub nie. - uśmiechnęła się słodko.
- Moja droga… miasto już ma kłopoty z rosnącym wpływem Thay i niebezpieczeństwem najazdu obcych ilithidów. Ów mythal zaś nie zmieni w tym przypadku sytuacji. - wzruszył ramionami Malovorn. - Zresztą to nie ja go będę badał, tylko Urlum. A ty możesz przy okazji poszukać metody, by go zniszczyć bez jakichś niebezpiecznych konsekwencji. Jak już stwierdziłem… ja mam związane ręce. - złożył dłonie razem i uniósł je w górę w dramatycznym geście. - Nie mogę postąpić inaczej w tej sprawie… choć chciałbym.
- Masz rację… mogę poszukać metody zniszczenia mythalu. Ale musisz sobie zdawać sprawę, że w pojedynkę może mi to zająć mnóstwo czasu… - drowka w zamyśleniu oparła łokieć o oparcie fotela i przygryzała paznokieć małego palca u dłoni, pozostałymi wodząc po swym policzku - Zwłaszcza, że to nie do końca moja specjalność… ale mogę Ci pomóc poszperać… a w razie czego wziąć winę na siebie. Mojej Matronie nie zależy na tym artefakcie... - wzruszyła ramionami, wprawiając w ruch niemal nieskrępowane strojem piersi i upiła wina, pozwalając Malovornowi przez chwilę w ciszy podziwiać ów widok. Co sprawiło, że czarodziej zadumał się wpatrzony w owe kuszące krągłości, całkowicie zapominając o całym świecie.
- ...co sądzisz? - dokończyła przerwaną myśl Maerinidia, odstawiając kielich i pochylając się w kierunku rozmówcy.
- Ależ eee.. zgadzam się. Są pię… o czym mówiliśmy? - drow nadal jak zahipnotyzowany wpatrywał sie w dwie krągłości tuż przed nim.
- Że powinniśmy poszukać w magazynach jakiegoś artefaktu, który potrzebny będzie do rytuału zniszczenia ilithidzkiego mythalu i znaleziska Valyrin. Pamiętasz? Mieliśmy opracować rytuał jego zniszczenia. Jest zbyt niebezpieczny. - gładko odpowiedziała czarodziejka.
- Ach… tak, tak… to dobry pomysł. Wspólne badanie, całonocne konsultacje. - odparł Malovorn, uśmiechając się lisio. - Wymiana doświadczeń.
- Tak… wymiana doświadczeń. - potwierdziła Mae - Połączona z odkurzaniem starych pajęczyn w zapomnianych komnatach… na samą myśl robi mi się... gorąco i… zn*ów zasycha w ustach… - poskarżyła się, pokazując magowi ze smutną minką pusty już puchar
- Tak brudno w archiwach Godeep? - zapytał żartobliwie Malovorn sięgając po wino i nalewając drowce to kielicha.
- Raczej w waszych magazynach… - odcięła się równie żartobliwie drowka. Nie odebrała jednak kielicha z rąk gospodarza, zamiast tego uśmiechnęła się psotnie - Tym razem wino nie wystarczy… - szepnęła zmysłowo, spoglądając spod gęstych rzęs wprost w oczy samca.
- Podstępna… - zaśmiał się Malovorn i przybliżył usta do Mae. Ich wargi zetknęły się w namiętnym pocałunku, który połączony był z pieszczotami ich języków. Po chwili Malovorn odsunął się, dodając. - Interesujące, acz dla równowagi pobuszujmy po archiwach obu Domów, co? Myślę jednak, że chętnie ponegocjuję z tobą te warunki… najlepiej po zebraniu? Wtedy będziemy mogli w pełni oddać się rozmowie.
- Hmmm… obawiam się, że po zebraniu będę musiała wracać… ale jutro zamierzam ponownie odwiedzić Shi’quos… w pewnej sprawie. Dyplomatyczno-kurtuazyjnej… - przewróciła oczami - ...z listem do Nietoperzycy, o ile zechce przyjąć go z moich rąk. Co nie przeszkadza umileniu sobie tej wizyty… negocjacjami… - zamruczała słodko.
- Ciężko uzyskać audiencję u Nietoperzyczy. - wyszeptał wprost do jej ust Malovorn. Jego dłoń bezczelnie ujęła pierś czarodziejki, delikatnie masując ją przez materiał szaty. - A ty nie wiesz nawet jak bolesna jest świadomość, że nie mogę teraz ponegocjować.
Mylił się. Jedno spojrzenie Mae w dół wystarczyło, by wiedziała, jak bardzo.
- Ależ mamy jeszcze chwilę do zebrania, nieprawdaż? - policzek czarodziejki otarł się bezczelnie o ów dowód, sterczący dumnie mimo więżących go szat.
- Byłoby niezręcznie, gdyby przyłapali nas… in flaganti. - zaśmiał się cicho Malovorn, czując że jego wszelkie obiekcje spływają w dół.
- Och… skoro tak bardzo Cię to martwi… to chyba rzeczywiście negocjacje będą musiały poczekać do jutra… - westchnęła ugodowo wyraźnie zawiedziona czarodziejka, ukrywając pod kurtyną gęstych włosów uśmieszek satysfakcji.
- Jakoś… jakoś… myślę, że możemy zaryzykować? - zapronował cicho Malovorn, dłonią wodząc po jedwabistych włosach Maerinidii.
- Jesteś tego pewien…? - zapytała z troską drowka - Nie chciałabym, by ucierpiał na tym Twój wizerunek…
- Jaki wizerunek? - zaśmiał się cicho drow, nadal głaszcząc Mae po włosach.
Uśmiechnęła się drapieżnie w odpowiedzi, nim przytknęła wargi do jego spragnionych ust - Dobre pytanie... - zamruczała ze śmiechem wstając i ocierając się niemal nagim ciałem o jego ciało - Dlaczego tak się boisz przyłapania? Jesteśmy drowami, nic nie powinno nas zawstydzać… ale zawsze możesz zamknąć drzwi na klucz. - zachichotała, wracając do pocałunku.
- Mogę… - odpowiedział drow całuąc Mae i zapominając o kluczu, drzwiach… o całym świecie. Jego wargi były równie zachłanne co czyny śmiałe. Jego dłoń wślizgnęła się pod ramiączko sukni, by pieszczotliwie pochwycić za pierś masując i rozkoszując się jej sprężystością.
Jak się po chwili okazało, nader skąpa suknia była jedynym skrawkiem materii, jaki okrywał ciało drowki dzięki czemu nie wymagała zdjęcia, a jedynie przesunięcia w odpowiednim kierunku… by później bez większych problemów wrócić na swoje miejsce...

***

Zebranie przebiegało wedle prostego schematu. Malovorn rzucił temat i następnie pozstałe drowy zaczęły się wypowiadać w imieniu magicznych społeczności swych Domów. Aleval cichym głosikiem swej przedstawicielki zasugerowało sprzeciw. Ale było w tym podejściu w mniejszości. Xaniqos było entuzjastycznie za tym pomysłem, choć sam Isar’aer sprawiał wrażenie zagubionego. O dziwo Eilservs również było za, a i Tormtor też... choć Vallochar podkreślił znaczenie zachowania wszelkich środków bezpieczeństwa. Inynda również poszła z prądem, będąc za przytarganiem artefaktu do miasta i podobnie jak Istharell Aleval zdystansowała się od dalszej dyskusji.
- Gdzie zamierzacie prowadzić prace nad artefaktem i jak chcecie utrzymać go w tajemnicy przed Czerwonymi? Bo chyba nie po to spotykamy się za ich plecami, żeby dać im potem swobodny dostęp do wyników prac? - odezwała się Naczelna Czarodziejka Godeep, gdy już umilkły głosy poparcia.
- Oczywiście będziemy prowadzić badania na terenie katedry Psioniki w Domu Shi’quos. Mamy tam już przygotowane pomieszczenie. - Urlum mówił to z tak dużym entuzjazmem, że aż promieniał na obliczu. Dla niego ów artefakt był wymarzonym prezentem.
- Czerwoni mogą chcieć zagarnąć artefakt sami, wiedzą o nim… więc ukrywanie tego nie ma sensu. - stwierdził Ghand’olin. - Z czasem możemy nawet zezwolić im na ich własne badania owego przedmiotu, w ramach karty przetargowej przy jakichś negocjacjach. Na razie należy ich ubiec z zabraniem przedmiotu.
- Brzmi uroczo… ale czy to nie nazbyt optymistyczne założenia? - zapytała Illiamara.
- Na razie realistyczne. Na razie odbudowują enklawę i rozpoczęli poszukiwania ich głównego celu… statku. - stwierdził Ghand’olin, uśmiechając się ironicznie. - Na razie więc mamy czas do wykorzystania, ale nie możemy czekać wiecznie z naszym ruchem.
- Nadal uważam, że ściąganie go do centrum Erelhei-Cinlu dopóki nie mamy pojęcia czego możemy się po nim spodziewać, jest mocno… ryzykowne. Nie mówiąc już o zwykłej bezczelności Shi’quos, które najpierw przygotowało odpowiednią komnatę u siebie, a dopiero potem poddało temat pod rozważania. Kiedy okazało się, że jednak nie dadzą rady przetransportować artefaktu do miasta na własny rachunek. - gniewnie odpowiedziała czarodziejka - To nie jest dziecięca zabawka-łamigłówka wbrew temu, co Urlum zdaje się o tym sądzić. Szczerze mówiąc wolałabym zabezpieczyć się przed zachłannością ludzi niszcząc artefakt, a nie sprowadzając go do domu. - oznajmiła.
- Z całym szacunkiem, Naczelna Czarodziejko Godeep. - zaczął Urlum nieco drżącym od emocji głosem. - Moja Katedra to nie dzieci. Dobrze wiemy, z jak niebezpiecznym przedmiotem mamy do czynienia. I znamy zagrożenie. Wstępne poczynione przez nas badania pozwoliły stwierdzić, że artefakt jest antywieszczeniową kopułą. I nie służy do niczego innego. Mój Dom jest w stanie sprowadzić przedmiot samodzielnie i mógłby to uczynić bez pytania innych o opinię. A jednak uczynił to w ramach okazania dobrej woli.
- Z całym szacunkiem, Mistrzu Katedry Psioniki. - w podobnym tonie odpowiedziała Maerinidia - Wasza wiedza w czasie wojny nie pomogła zbyt wiele co pozwala mi sądzić, że nie potraficie poprawnie oszacować artefaktu. Technologia Ilithidów jest dla nas zupełnie obca, nie potrafiliśmy odnaleźć nosicieli symbiontów wśród nas, nie potrafiliśmy się podpiąć pod ich system komunikacji ani rozgryźć działania ich latającego okrętu i z pewnością nadal tego nie potrafimy. Równie dobrze to może być kopuła antywieszczeniowa jak cokolwiek innego, co tylko ją udaje. Jaką mamy pewność? To mythal… może wyłączyć wszystkie nasze zabezpieczenia. Ilithidzi włożyli sporo wysiłku w to, by nas zainteresować tym artefaktem. Nie musieli go przecież zostawiać w mieście, spokojnie zmieściłby się na ich okręcie… czyż nie? - przesadzała, to prawda. Ale nie mogła pozwolić, by Shi’quos w tej kwestii działało przy absolutnym poparciu pozostałych Domów. Musiała zasiać ziarno niepewności. Dzięki temu wszelkie prace katedry Urluma będą znacznie lepiej pilnowane… a przynajmniej taką miała nadzieję.
- Nie mamy pewności, a co do żałosnych wyników ostatnich dziesięcioleci badań, to czy to moja wina!? - Urlum wstał i zaczął wylewać żale. - Przy każdej okazji walki z łupieżcami umysłów Domy dzieliły bezmyślnie i chciwie łupy między sobą. Mojej katedrze dostawały się odchłapy, na których to resztkach musieliśmy bazować. Jak w takiej sytuacji niedofinansowana katedra mogła osiągnąć coś więcej? Nasze braki w wiedzy na temat ilithidów to wynik krótkowzroczności poprzednich pokoleń! Nie pozwólmy, by to się powtórzyło w przyszłości. Ten artefakt, to nasza szansa na dorównanie w rozwoju naszym wrogom. Przyznaję, ryzyko istnieje. Ale stojąc w miejscu też ryzykujemy nieprzygotowanie na powrót ilithidów.
- Spokojnie, spokojnie… - wtrącił Malovorn, dodając. - Przyznaję, że ryzyko istnieje. I nie musimy wszak badać artefaktu w murach miasta. Niemniej obecne odległości czynią takie badania niemożliwymi. Musimy założyć placówkę naukową bliżej miasta. Co wy na to?
- Na tyle blisko, by podróżowanie do niej nie było kłopotliwe a zarazem dość daleko, by nie było zagrożenia dla miasta? Mogę się na to zgodzić. - po namyśle zgodziła się łaskawie czarodziejka Godeep, łowiąc spojrzenia Vallochara i Isar’aera w swój kuszący dekolt - Miejsce powinniśmy wybrać zanim wyruszy wyprawa do miasta ilithidów i zabezpieczyć wspólnie, nim powróci z artefaktem. Umieszczeniu go w murach miasta będę się sprzeciwiać tak długo, jak długo będziemy mieć wątpliwości co do przeznaczenia przedmiotu.
- Myślę, że nad mapami mogą ślęczeć wyznaczeni przez nas uczniowie. I niech oni dogadują te detale. - stwierdziła Inynda, uśmiechając się lekko. -[i] Wyprawa po artefakt i tak zajmie co najmniej parę dekadni, więc będzie sporo czasu na wyznaczenie miejsca i budowę odpowiednich pomieszczeń.
- Tu się z Tobą w pełni zgodzę, nie zamierzam odparzać sobie tyłka ani na stołku nad mapami, ani w siodle jaszczurki w jaskiniach. - roześmiała się Maerinidia - Ustalone więc. Każde z nas wybierze i oddeleguje uczniów do tego zadania i dopilnuje, żeby trzymali języki za zębami. - podsumowała - Czy jeszcze jakaś kwestia została do poruszenia…? - rozejrzała się pytająco po zgromadzonych.
- Nie wydaje mi się. Proszę więc wszystkich o wyznaczenie uczniów zarówno na wyprawę jak i do opracowania miejsca do badań. Chyba, że ktoś oprócz mistrza Urluma osobiście wybiera się do miasta ilithidów? - zapytał retorycznie Malovorn. Chętnych nie było.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 25-10-2014, 01:28   #17
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zaczynała się druga ćwiartka gdy wyszła na ulicę i przeciągnęła się głośno, karmiąc jednocześnie uszy panującym zgiełkiem. Mało kto budził się o tak późnej porze.

Miasto. Niby znane. Niby pamiętane. Ale jakże nowe po tych wszystkich latach. Jakże do licha ciepłe od tego swojego, cudnego wewnętrznego smrodku. Od tej całej żywej masy za jaką się stęskniła. Drowów, niedrowów i robactwa pałętającego się najgęściej między wąskimi uliczkami do których domowym patrolom rzadko chciało się zaglądać… Nawet nie obraziłaby się gdyby i mamusia tu była i przywitała ją z otwartymi ramionami i z kubkiem ciepłego mleka na tacce. Lloth jej świadkiem, jak nie mogła się już doczekać powrotu do Erelhei. I po torturowaniu się dzień w dzień przez tyle lat słoną pieczeniną, nażreć się jak głupia kuotoskiego skrzeku. Po tych wszystkich litrach krasnoludzkiego piwa, które naprawdę ciężką (choć z gory skazaną na porażkę) stoczyły batalię z jej płaskim brzuchem, opić choćby najpodlejszej brandy z ciemnorośli. I obudzić się w końcu w łóżku. Syfnym, bo syfnym, ale łóżku. A nie kamiennej krasnoludzkiej pryczy wyłożonej jakimiś korzeniami, którymi karły maskowały fetor swoich brudnych ciał. I obudzić w końcu po całej nocy, a nie zrywać się w środku snu gdy ta ich pieprzona świstawka parowa cykl w cykl wyła wzywając krasnoludy z całego Icehammer do roboty w hucie. Tak… Illithidzka inwazja była dla niej wybawieniem z koszmaru.

Po chwili wycofała się z powrotem do budynku. Tawerna w której się zatrzymała kiedyś miała się lepiej. Kiedyś kierowała nią wredna głośna drowka, a nie ten łysy samiec co to chyba język stracił, bo jak tu od wczoraj była, słowa nie powiedział. Teraz jednak była niestety obskórna. I to w złym słowa tego znaczeniu. Tak złym, że aż się łezka w oku kręciła na wspomnienie lat gdy Dom Despana dobrze prosperował i jako dziecko można było się opierdalać szwendając z innymi bez celu po tutejszej okolicy. Shiquos, którzy objęli pieczę nad tymi rewirami najwyraźniej, nie mieli ambicji by rzucić na nie okiem. Popadały więc w slums. Jedynymi obecnie klientami poza nią był jakiś półork, który chrapał teraz w głównej izbie i podstarzały, rachityczny drow, który uśmiechał się bez przerwy i nie cholera go wie, czy nie siedział tu też jeszcze przed jej wygnaniem. Ale był też jeszcze jeden osobnik. Spotkany wczoraj w okolicy młody drow. Z rodzaju tych bezpańskich kundli. O twarzy ozdobionej pospolitym dla tutejszego męskiego plebsu, źle zrośniętym po przetrąceniu nosem i lękliwym choć niepozbawionym zadziorności spojrzeniu. Nadal nerwowo miętoląc w dłoni symbol Domu Despana. Jej symbol. Zażyczyła sobie śniadania i w połowie konsumpcji skinęła na samca, że może podejść. Miał wieści. Dobre. Pozycja w Domu Tormtor. Mogło być gorzej. Zostawiwszy łotrowi kilka monet, kazała mu spierdalać.

***

Objęcie i tak pustego stanowiska było w zasadzie formalnością. Funkcji Opiekuna nad arenowymi bestiami czasami już nawet za panowania Despana nie pełnił drow. Tormtor zaś wydali jej wszystkie pozwolenia tak spontanicznie jakby o istnieniu takiej posady dopiero od niej się dowiedzieli. Arena bez bestii. Za to pod opieką maga i jakiejś pułkowniczki w połogu. Dom Zołnierzy zabierał się za organizowanie rozrywek miastu z charakterystycznym dla siebie wyczuciem potrzeb. Potrzeb jakie ma arenowy piach. Nie mogła liczyć na lepszą okazję by zaistnieć…

Krok pierwszy należalo wykonać od razu. Han’kah i Bal’lsir Tormtor. Szlachetnie urodzeni. Po bardzo długim wahaniu zdecydowała się iść do Pułkowniczki. Co prawda jak to każda drowka zaraz po połogu mogła drastycznie zareagować na propozycje podwładnej, ale z pewnością miała większą władzę niż staruszek Bal’lsir.
Severine posłała niewolnika by umówił spotkanie. A następnie zawezwała kolejnego by wydać dyspozycje. Remont Areny szedł pełną parą, a te czerwie z klatek tylko siedziały do tej pory na dupach i nie wiedziały co z sobą zrobić. Nic dziwnego. Chudziny wybałuszały ze zdziwienia oczy na widok okowów dla kolosów. Na jej oko tak zwany towar “dodany”. Dodany gratis do faktycznego zakupu jakie Dom Tormtor musiał czynić ostatnio na targu niewolników. Albo resztki z rynku. W czasie odbudowy, cena za niewolnika mogła pójść ostro w górę… Musiała więc radzić sobie z tym co ma.
- Pójdziesz do Nadzorcy Niewolników. Chcę spisu ewidencyjnego niewolników służących na Arenie, który został po Despanach - Te łajzy są skrupulatne jak krasnoludy. Nie ma bata by się zachowały księgi. Gorzej, że mogli nie chcieć ich udostępnić. Spojrzała na niewolnika. Człowiek. Mały. Podstarzały. O chytrych oczkach. Wyciągnie - Jeśli nie od niego, to od szlachetnie urodzonego Bal’lsira. Zorganizujesz ekipy do uprzątnięcia klatek ze szczątków i gruzów. Trzy zmiany. Dwie cały czas przy pracy. Ty sprzątać nie będziesz. Zrobisz rejestr sprzętu, którym dysponujemy. Tego funkcjonalnego i tego co wymaga naprawy. Okowy, kajdany, uprzęże, wszystko. Gówno mnie obchodzi jeśli nie umiesz pisać, czy liczyć.
- Tak pani - pośpieszył z potwierdzeniem niewolnik.
- Mhmm… Jeszcze jedno. Jak cię zwać?
- Wandal, pani.
- Niech ci będzie. Do roboty.


Do spotkania było jeszcze trochę czasu. Postanowiła go wykorzystać na obejście placu remontowego. Robota niewolnikom paliła się w rękach. Było duże parcie jak widać. I dobrze. Przeszła się po wszystkich sektorach nie omijając lochów, czy “teatru” w którym reżyserowano odpowiednie warunki do walki. Zgarnęła też na małą pogawędkę nadzorującego pracami duergara, który iście rozgadał się o technicznych bzdetach jak przyznała się, że jeszcze kilka cykli temu rezydowała w Icehammer. Właściwie czasu jej starczyło nawet na tyle by nie ominąć nawet najbardziej zasyfionych rubieży kompleksu arenowego. Dobrze było być znowu w domu.

***

Przyszła tak jak umówił wizytę przysłany wcześniej niewolnik. Zamknęła za sobą drzwi do gabinetu i wybrawszy sobie najwygodniejsze z dostępnych w gabinecie Opiekunki Areny, krzesło, usiadła na nim wyciągając nogi i opadając w nim głęboko. Po czym spojrzała na panią pułkownik Regimentu Czaszek z zainteresowaniem spoglądając to na szlafrok, to na jej brzuch, a po jej ustach błąkał się chyba uśmiech.
- Ja od bestii - powiedziała krótko po czym wskazała na brzuch - Już po?
Była młoda. Zarówno jak na kogoś kto wrócił z Icehammer jak i na kogoś kto obejmuje już jakieś może niezbyt znaczące, ale konkretne funkcje w hierarchii Domu. Z twarzy raczej brzydula, choć z tych co to mają coś ciekawego w obliczu. Na urodę największy wpływ miały ostre rysy jej nieco kanciastej twarzy. Natomiast temu co poniżej twarzy już napewno nie dało się niczego zarzucić. Odziana w może nie nieskromny, ale z pewnością… strategicznie dopasowany i dowodzący świadomości swoich walorów, zmodyfikowany strój do pajęczej jazdy. Obrazu dopełniała kaskada płowych włosów sięgająca blisko biodra dziewczyny.
- Taaa - mruknęła drowka zasiadająca po przeciwnej stronie biurka w dość swobodnej pozie. Zresztą, jej strój też był mało oficjalny, bo ograniczał się do luźnego szlafroka. - Do urodnych to ty nie należysz, co? Niebezpiecznie tak pracować z bestiami... Jeszcze cię kiedyś wezmą za jedną z nich, czy coś… - uśmiechnęła się prowokująco, jedną połową ust, i wrzuciła na język kandyzowany owoc.
- Aha – zaśmiała się szczerze – Dlatego przy nich czujnym trza być.
Przekrzywiła głowę, bez skrępowania spoglądając na zabliźniony policzek Pułkowniczki.

- Koniecznie daj mi znać zanim przyjdziesz robić obchód to Ci parę wskazówek udzielę jak temu braniu za bestię zapobiec.
Mrugnęła okiem.
- Dobre to? - spytała wskazując na owoc.
Han’kah rzuciła drowce suszony owoc, który tamta przechwyciła zgrabnym ruchem.
- Sama oceń. A co do twojej posady… gratuluję stołka i w ogóle… Ale na razie problem mamy. Stajnie są… z deczka… puste - na ustach Han’kah wykwitł szeroki uśmiech. - Masz jakiś pomysł jak by to zmienić?
- Problem… - powiedziała z pełnymi ustami żując przez chwilę twardawy owoc – No ja właśnie w tej sprawie. W sprawie problemu. Albo może nie problemu, a mhmm…dobre to naprawdę. To z powierzchni? Nie ważne. Chodzi w ogóle o Arenę. Mhm? Arenę. Jest teraz Wasza…
Urwała nagle, a jej usta zaczął wykrzywiać stopniowy uśmiech. Parsknęła i pokręciła głową.
- Nasza, co? Dziwne wrażenie…Ale chodzi o wizerunek. Ty i Bal’lsir jesteście opiekunami Areny. Razem. Mhm? Jakiś symbol równouprawnienia dla gladiatorów? Pułkowniczka od Czaszek – przytaknęła – Pewnie. Łby to dobry znak firmowy. Ale hokus pokus?
Pokręciła głową.
- Dobrze w parze idą w polu. Nie na Arenie. Sama widzisz. Niby masz jego magów i swoich gladiatorów… ale bez bestii to ot taka duża rozdmuchana sala treningowa…
- Dość, że brzydka to jeszcze gadatliwa… - Han’kah w skupieniu żuła kolejne owoce. - Równouprawnienie? Pierwszy raz kurwa słyszę takie dziwne słowo… Arena to ja. Pracujesz tu więc ci wyjaśnie… choć nie przepadam za tłumaczeniem się, szczególnie podwładnym… Dlatego, jeśliś rozsądna, uznaj to za pierwszy i ostatni raz… Bal’lsir jak wielu samców, jest użyteczny. Zna się na słupkach i cyferkach, potrafi tymi tam… hokus pokus ubarwić ze swoimi chłopcami przedstawienie. Niech robi swoje. Ale to JA jestem Panią Areny. JA jestem jej twarzą. JA nią dysponuję i zarządzam ku chwale NASZEGO domu i miłościwie nam panującej Matrony.
Słuchała uważnie kiwając głową jakby to jaka eksklamacja wiary była na ceremoniale Lloth. W międzyczasie co prawdę dwa razy pokazała, że zamierza sięgnąć ręką po owoce, ale że Han’kah przemawiała iście groźnie i na tyle dobitnie by nie móc przerwać tylko po to by bronić słodyczy, to Severine częstowała się już potem zupełnie swobodnie.
- Mhmm… - powiedziała z pełną buzią – To tera będzie krótko i po żołniersku.
Przełknęła owoce, a uśmiech zniknął z jej ust.
- Samiec niech sobie ściubi w cyferkach i ubarwia malowanych chłopców. Ale ja chcę na współopiekę. Twoja śliczna twarz. Twoje ostatnie słowo. Ale zarządy nasze. Przemyśl. Przemyśl bo wiem jak załatwić takie bestie, że się na sam ich widok posikasz z radości.
Spojrzała poważnie na Han’kah po czym znów opadła na krzesło i uśmiechnęła się jak na początku.
- Mhm?
Han’kah dłuższą chwilę mierzyła drowkę spod ściągniętych brwi jakby miała ją samym wzrokiem conajmniej rozpuścić, zaraz jednak napięcie zeszło z jej twarzy a ona zaniosła się gromkim śmiechem.
- Nie wiem czy cię pokocham czy znienawidzę… - Wstała zza biurka zrzucając bose stopy z blatu i okrążywszy mebel stanęła przed drowką. - Mam bardzo wysoki próg trzymania moczu. Nie zleję się na widok byle czego… Sprowadź mi jedną, którą uznasz, że mogłaby mi zaimponować. Po niej osądzę twoją przydatność, hm?
Severine klasnęła w dłonie.
- Pokochasz - pokiwała głową - Szykuj pieluchę od… a właśnie… samiec czy córka?
- Syn -
skwitowała. - Córki są niewdzięczne, ambitne, zdradliwe i… generalnie bezużyteczne. Koniec końców zawsze chcą uśmiercić własne matki, naturalna kolej rzeczy… Mam już trzy. Wystarczy… Chodź, odprowadzę cię do wyjścia - wyciągnęła dłoń w stronę drowki. - A ty? Masz dzieci?
- Zastanawiasz się, czy jakbyś mnie przygarnęła, to byś została babcią? -
zaśmiała się Severine wstając.
- Mam dość własnych bachorów żeby przysposabiać jeszcze jednego… - Han’kah zatrzymała się w progu, puściła trzymają pod rękę drowkę. - Swoją drogą… skąd planujesz je wziąć? Wiesz, że Podmrok jest wyludniony, prawda?
Severine wzruszyła ramionami z teatralną niemal bezradnością.
- Wieeem. Ciężkie czasy co? I jeszcze słyszałam, że na gladiatorskich piaskach niezła biba się kroi... Zdradzę źródło wraz z okazaniem próbki. Będzie ciekawiej.
Gdy drzwi do gabinetu zamknęły się za nią, przystanęła na chwilę, odetchnęła i uśmiechnęła do siebie, pełna satysfakcji.

***

- Wandal!
Chytra chudzina przybiegła niemal natychmiast. Co ciekawsze cwaniak przyprawił sobie monokiel z czegoś co wyglądało na fragment potłuczonego słoja, a za uchem miał wsunięty kawałek kredy.
- Zorganizuj mi nietoperza do wysłania wiadomości.
Niewolnik odwrócił się by wyjść. Wahała się przez chwilę.
- Stój! Jeszcze jedno…
Posłusznie zatrzymał się i wrócił.
- Umów mnie z ochmistrzem Domu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-10-2014, 15:55   #18
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Komnaty Fedreala były urządzone ze smakiem, acz bez przepychu, choć zamiłowanie do upiornych i potwornych płaskorzeźb na ścianach było nieco niepokojące. Choć nie tak bardzo jak portet samego właściciela komnaty w postaci dwóch identycznych drowów siedzących na przeciw siebie i wpatrujących się nawzajem z wyraźną intensywnością. Ale cóż… po uczniu Brzydala raczej nie wypada spodziewać braku psychicznych odchyłów, prawda?
Sam Fedreal był niskim drowem, o bardzo enigmatycznym obliczu. Mimika jego twarzy była ledwie widoczna. Skłonił się Lesenowi i rzekł od razu przechodząc do meritum.-Ostatnio katedra Przemian, opracowała nową technikę tworzenia magicznych przedmiotów i… potrzebujemy kogoś kto sprawdzi ich przydatność. Oczywiście w zamian za przysługę… drobną, jak choćby parę nowych zwłok potworów, jesteśmy gotowi bezpłatnie przekazać jeden z nich jako dar.
– Nie będę ukrywał Fedrealu. - Lesen również pochylił głowę w wyrazie szacunku. – Przedstawiony przez ciebie proces i sam przedmiot brzmiały... Fascynująco. Jestem ciekaw szczegółów. - spojrzał nad ramieniem drowa. – Wspaniały obraz. Czyjego autorstwa?
-Hmmm… nie wiem. Prawdopodobnie autor już nie żyje. A nie pytałem o jego imię za życia. Niewolnik. Jeden z wielu jacy przewinęli się przez Shi’quos.- rzekł Fedreal zerkając obojętnie na portret.
Pojedyncze oko wróciło do czarodzieja. Normalnie uznałby taki obraz za przejaw narcyzmu, ale Fedreal najwyraźniej nie darzył go sentymentem.
– Taki już ich los. W każdym razie, te przedmioty... Masz jakiś pod ręką? Chce je zobaczyć na własne oczy. Oko.
-Mam topór… już gotowy.- stwierdził krótko Fedreal i sięgnął po owinięty czarnym suknem przedmiot.-Ale gotowi jesteśmy przygotować jeden niezby potężny dowolny magiczny przedmiot, jaki sobie zażyczysz. Przedmiot wielorazowego użytku.
Topór miał skórzastą powierzhnię, bo był zrobiony z ludzkiej skóry, ostrze wykładane kłami i paszcze otwierające się co chwila i pełne szaleństwa oczy wpatrzone w obu drowów. Wyglądał jak… bełkoczący paszczowiec ulepiony w formę broni.


– Pozwolisz? - samiec sięgnął po topór, i odwracając się od drowa, wykonał parę prostych cięć, podczas których ostrze iskrzyło błyskawicami. Z zaskakującą wprawą, jak na kogoś kto dumnie zwał się szermierzem. – Poprawnie wyważony. Brak mu estetyki... -sprawdził ostrość kłów. - … Więc raczej nie używałaby go ceremonialna gwardia, tylko faktyczny wojownicy. - uśmiechnął się lekko. – Ciepły w dotyku. Z tego co rozumiem ofiara jest wciąż świadoma? -
-Nie byłoby zabawy, gdyby nie była. Oczywiście… nie gwarantuję zachowania rozumu. Takie tworzenie przedmiotów, sprawia że materiał źródłowy musi oszaleć w trakcie produkcji.- stwierdził flegmatycznie Fedreal.- Nadal nie wiemy czy to dobrze, czy źle.
– Umysł to fascynująca rzecz. - szermierz odłożył ostrożnie topór. – Potrafi dużo wytrzymać. Chociaż osobiście doradzam, że jeżeli jeszcze nie oszalałeś, to zrób to czym prędzej. zwrócił się do topora, nawet nie ukrywając sadystycznego uśmiechu. – Moje gratulacje Fedrealu, stworzyliście coś faktycznie niezwykłego. To twój projekt?
-To jeden z projektów mego mistrza akurat. Pod tym względem jest bardzo płodny, choć… opierał się na wcześniejszych osiągnięciach swych poprzedników.-wyjaśnił Fedreal spoglądając na topór.- A więc… jesteś zainteresowany?
– Jednej tylko rzeczy nie rozumiem. - podniósł dłoń, sygnalizując że dyskusja jeszcze nie jest skończona. - To wyśmienite narzędzie tortur, bynajmniej nie dla ofiary - już widzę jak drowy wysyłają sobie nawzajem przedmioty stworzony z bliskich swoich wrogów. Nie ma to jak bielizna z ulubionego kochanka. - zachichotał krótko. – Ale jaką przewagę ma nad normalnie stworzonymi przedmiotami?
-Cóż… to również chcemy odkryć. Jak wspomniałem, dopiero testujemy możliwości tej techniki tworzenia przedmiotów. Nie mamy jeszcze zbyt wielu odpowiedzi.- wyjaśnił Fedreal.
– Więc płaciłbym za testowanie potencjalnie niebezpiecznego przedmiotu? - brew samca powędrowała do góry. – I, skoro już jesteśmy w temacie – dlaczego zwracasz się z tym do mnie? -
-Dlaczego nie? Jesteś Vae… wasza kadra magiczna jest zmasakrowana. Wasza Naczelna Czarodziejka jest nekromantką szkoloną po części przez wieszczów. Nie ma pojęcia na temat tworzenia przedmiotów i jako zakazaną szkołę wybrała transmutację. Nie skopiujecie tego przedmiotu, a i też utrzymacie z dala od pozostałych Katedr Shi’quos. Wiem że Inynda nie lubi Qevvyra. Krążą plotki, że się go boi. No cóż, zważywszy jak skończył Akormyr, te obawy są uzasadnione.- wyjaśnił Fedreal.-A płaciłbyś przede wszystkim za zatrzymanie przedmiotu… w innym przypadku liczę na jego zwrot po okresie testowym.
– Czyli chodzi o utrzymanie go z dala od innych katedr... - samiec przytaknął powściągliwie. Brzmiało prawdopodobnie.. – Niektóre rzeczy chyba nigdy się nie zmieniają. W porządku, jestem zainteresowany. Ale mam jeszcze kilka pytań, i... - zawiesił głos na chwilę. – Twierdzisz że Akormyra dopadł Quevvyr? Zawsze myślałem że gdyby faktycznie to był on, to zmusiłbym jego truchło do serwowania herbaty w katedrze nekromancji. Tak żeby pokazać kto jest górą.
- To jest możliwe. O ile wiem, próbował go zabić w samej Twierdzy, tak żeby nikt nie mógł go o to posądzić. Użył w tym celu reanimowanych szczurów, którymi zakradał się do jego komnat. Zabawne czyż nie? To byli jego niewidzialni zabójcy. Ale widać nie spisali się za dobrze, skoro Akormyra dobili dwunożni osobnicy.- odparł Fedreal pocierając podbródek.-Oczywiście nie ma solidnego dowodu, że to właśnie Qevvyrowi się udało ubić Akormyra, ale… można uznać to za prawdopodobne.
– Pojedynczy szczur z zatrutymi zębami byłby skuteczniejszy. - samiec skwitował krótko pierwotny plan Quevyra, po czym wzruszył ramionami. - Cóż, Akormyra sam się o to prosił. Ja tam za nim nie tęsknie. - myślami zbłądził do Inyndy i pozwolił sobie na złośliwy uśmiech. Szybko jednak się opanował. – W każdym razie te żywe przedmioty… Tak na marginesie, potrzebujecie dla nich jakąś nazwę... Czy zdolności ofiary wpływają na właściwości ukończonego produktu? Próbowaliście je już tworzyć z, powiedzmy, zaklinaczy?
- Ciężko o zaklinaczy do takich prób i istnieje możliwość… że ów szalony przedmiot będzie zaklęciami atakował właściciela. Jak pewnie się domyślasz, taka nowa rola nigdy nie jest dobrowolna.- wyjaśnił Fedreal wzruszając ramionami.
– Rola bezwolnego narzędzia w dłoni okrutnego pana? Raczej nie. - zauważył z uśmiechem samiec. – Dobrze Fedrealu, czuje się kupiony. Ale raczej nie będę mógł przetestować tego przedmiotu osobiście, nie mógłbym go nosić cały czas przy sobie, a długotrwały kontakt jest istotnym elementem badania. Tylko jeżeli uznam że ta wasza „drobna” przysługa nie jest taka drobna, to rezerwuje sobie prawo do po prostu zwrócenia przedmiotu. - pojedyncze oko przeniosło się ponownie na topór. – I jestem ciekaw jak potężne mogą być te przedmioty. Nie masz nic przeciwko temu gdybym w przyszłość przekazał wam kogoś doświadczonego w sztuce, czy to kapłańską heretyczkę, czy czarodzieja, żebyśmy zobaczyli jaki będzie końcowy efekt? - zapytał niewinnym tonem – W imię nauki, oczywiście.
-Na razie sfera badań ogranicza się niezbyt potężnych magicznych przedmiotów. Kwestie bezpieczeństwa. Co będzie w przyszłości to się… zobaczy.- odparł enigmatycznie Fedreal.- I to oczywiście nie musi być, równie dobrze możemy stworzyć… karwasze na przykład.
– Oferta jest limitowana. - samiec wzruszył ramionami. – Jeżeli będziecie chcieli przyśpieszyć badania, dajcie znać. I jestem ciekaw, te przedmioty. Czy materiał jest ograniczony do istot ludzkich? Czy możecie je robić ze zwierząt? Abberacji? Nieumarłych? -
-Jak wspomniałem… na razie zostajemy przy ludziach i orkach. Z uwagi duży dostęp do materiałów.- stwierdził Fedreal.-Reszta musi poczekać na swoją kolej.
– W pełni zrozumiałe. - przytaknął Lesen. – Postępu nie można pośpieszać. Podeśle ci szczegóły w późniejszym terminie. - odwrócił się od przedmiotu. – Wiesz Fedrealu, zazdroszczę ci pracowania z Lesdar'heerem. Móc uczyć się od kogoś takiego... - uśmiechnął się drapieżnie. - … Dużo bym dał żeby samemu móc służyć pod kimś o takiej ekspertyzie w dziedzinie wojny. Szczęściarz z ciebie. I z Malovorna.
- Tak. Szczęściarz. Wprost tryskam zadowoleniem.- odparł ironicznie Fedreal splatając dłonie.-A ty czemu się nie zakręciłeś koło Sabalice, gdy była okazja? Nie znam lepszej strateg, pomijając je matkę.
– I kto wtedy pilnowałby pleców Sereski? Moja druga siostra? - zaśmiał się samiec. – Chyba nie. A co ciebie trzyma pod Brzydalem?
- Jest potężny i użyteczny. I nie tak apodyktyczny jak Cień był.- odparł ironicznie mag.- Poza tym jest nieformalnym Naczelnym Magiem Domu. Czyż jest lepsza pozycja?
– Szefowanie własną katedra?
- Tak jak obecni… mistrzowie? Tak jak Akormyr?- zaśmiał się Fedreal. - Może kiedyś. W odpowiednim czasie i miejscu. Tak żeby status Domu nie ucierpiał za bardzo.
– Rozsądne podjeście. - przytaknął samiec. – Zwłaszcza że pewnie musiałbyś ukrócić karierę jednego aspirującego „naczelnego” - zrobił palcami cudzysłów w powietrzu – maga Shi'quos. Malovorn dobrze się bawi na nowym stanowisku?
-Zapewne tak.- stwierdził lakonicznie Fedreal.-Nie sypiam z nim, więc nie jest na bierząco z jego samopoczuciem.
Brew samca uniosła się do góry.
– Powiedziałeś to tak jakby sam fakt bycia czarodziejem Shi'quos często korelował z uczęszczaniem sypialni Malovorna, i wymagało stanowczego podkreślenia że sam tego nie robisz..
- Żartowałem…-odparł krótko Fedreal splatając palce razem.-Tak czy siak nie interesuję się samopoczuciem Malovorna, ani jego intrygami. I nie widzę powodu, by to czynić.
Lesen uśmiechnął się lekko.
' Akurat. '
– Zbyt zajęty własnymi projektami? -zapytał drowa. Skoro nie interesował sie polityką, albo tak przynajmniej udawał, to musiał pracować nad własnymi kreacjami.
- Tak… mamy dużo projektów na głowie. Jesteśmy w końcu najważniejszą obecnie Katedrą.- odparł spokojnym tonem drow.
– W takim razie nie będę zabierał już więcej twojego czasu. - wyciągnął rękę w stronę drowa, uśmiechając się przyjaźnie. – W imię świetlanej przyszłości E-C... Powodzenia.
-Nawzajem.- odparł z nieodgadnionym uśmiechem Fedreal.

***

Kiedy był młody, wiele czasu spędzał w bibliotekach. Fakt, wtedy nie mieli własnej, tylko niezbędne zbiory były transportowane wraz z domem. Ale Matrona i jego ojciec zawsze dbali o to by mieli dostęp do bardziej otwartych zbiorów jak już byli w Erelhei-Cinlu. W ramach współpracy z różnymi domami. Wciąż pamiętał młodą Sereskę przemykającą między regułami, ostrożnie studiującą sztuki tajemne. Powiedziałby że były to dobre czasy, ale skłamałby.
Ale zawsze czerpał dumę z zakresu wiedzy jaki posiadł przez lata. I uwielbiał perspektywę jaką mu dawała. Tylko bywała... Męcząca.
Zdusił w sobie warknięcie. Han'kah chciała bestii, to Han'kah dostanie bestie. Tyle że przygotowanie tego zabierało czas, czas którego nie miał wcale tak dużo.
' Inynda nigdy nie stawia mi takich wymagań.
– Karrug, niech Irin przekaż Haelvrae że muszę przełożyć nasze spotkanie na następny tydzień. - zwrócił się do stojącego niedaleko zamaskowanego orka. – Z przeprosinami, butelką dobrego wina, i takie tam.
Hael może poczekać aż pogadają z Han'kah na kolacji.
Zwłaszcza że musi jeszcze zobaczyć jak jego ludzie radzą sobie z „Kosiarzem”.

***

Lesen postukał palcami o drewnianym blacie.
To było bezużyteczne. Jego strażnicy równie dobrze mogli być orkami z plemienia o długiej tradycji małżeństw kazirodczych. Banda bezużytecznych kretynów. Jak ciężko było znaleźć jedną, cholerną, nieumarłą drowią heretyczną KAPŁANKĘ.
Odetchnął lekko. Szkolił ich osobiście, on, najlepszy strateg Erelhei-Cinlu, przynoszący światło, i tak dalej, i tak dalej...
Więc dlaczego, na dziewięć piekieł, byli tak NIEKOMPETENTNI.
Obrócił piórem w palcach ze znudzeniem wypisanym na twarzy. Dlaczego jego żołnierze nie mogli sobie z nią poradzić? Kapłanka kapłanką, ale ostatecznie Loscivi była po prostu jeszcze jednym seryjnym mordercą, stukniętą dziwka rozcinającą swoich klientów których co roku zamykają... Zamykają...
' Hm. '
No tak.
Szlachtę nie obchodził los pospólstwa. Zawsze tak było. Gdyby teraz ubrał długą szatę i wybebeszył tuzin samców w ciemnych alejkach, to nazajutrz nie znalazłby o tym nawet wzmianki w raportach. Straż domu się tym nie przejmowała, i on tez się tym nigdy nie przejmował. Gwardie domów zajmowały się domem, były praktycznie druga odnogą armii. I tak ją traktował. W końcu sam był żołnierzem.
Vae zamiast gwardii miało drugą armię. Subtelna różnica.. Ale jednak.
I teraz chciał żeby walczyli bitwę do której nikt ich nigdy nie przygotował.
' Cholera '

***

Na powierzchni mawiano „Jeżeli chcesz złapać morderce, musisz myśleć jak morderca.”
To przysłowie nie było zbyt często powtarzane w podmroku.
Z wiadomych powodów.
Ale główna idee pozostawała. Jeżeli chciał dopaść Loscivi, musiał kierować się jej tokiem rozumowania. Musiał myśleć tak jak ona. Nie było to trudne – kto, jak nie najdroższy, najbardziej zaufany, najbardziej złamany niewolnik, mógł znać drowkę?
Jaki sługa nie znał swojej Pani?
Wspomnienia poprzedniego życia czyhały na granicy jego świadomości, zepchnięte w niebyt dekady temu. Zwłaszcza wspomnienia tortur, i widmowy ból, tak łatwo przywołany przez ich ostatnią sesje sprzed paru miesięcy. Słabszego drowa by złamały. Ale nie jego. Nie Lesena Vae, generała przepowiedzianego.
Potrząsnął głową, obserwując w lustrze burzę białych włosów. Musiał się skupić. Był wybrańcem Lolth, nie mógł pozwolić na to by byle kapłanka Kiaransalee wybiła go z rytmu.
Loscivi była teraz nieumarła. Prawdopodobnie nie jadła, nie spała, nie wydalała się. Gdyby chciała, mogłaby mieszkać w norze przez dziewięć z dziesięciu dnia dekadnia i wynurzać się na jeden wieczór by zabić kolejnego oficera Vae. Ale za życia była Opiekunką Świątyni, i przywykła do luksusu. Drogie suknie, kusząca bielizna, wyrafinowane fryzury, cudotwórcze kosmetyki. Oh, Lesen wiedział o nich wszystko. Dużą nadzieje pokładał zwłaszcza w kosmetykach – Loscivi była już w zaawansowanym wieku kiedy ją zabili, i już wtedy próbowała za wszelką cenę utrzymać zanikającą urodę. Bycie martwą z pewnością jej w tym nie pomagało. Co prawda sklepy których używała za życia już dawno wyszły z biznesu, ale „Nie obchodzi mnie to, masz to znaleźć albo poczujesz mój bat” równie dobrze mogło być niewolnictwem: Kurs podstawowy.
Będzie musiał zachować anonimowość, tak długo jak będzie w stanie. Jeżeli jego żołnierze dowiedzą się że Kosiarzowi chodzi o niego, a nie dom Vae, to skutki mogą być katastrofalne. Na razie mogą coś podejrzewać, ale nie będą próbowali niczego ryzykownego przy byle przypuszczeniach. Będzie musiał udawać kogoś innego podczas poszukiwań, powiedzmy... Nieśmiałego, zadurzonego chłopaka szukającego prezentu dla swojej wymagającej dziewczyny.
– Um, przepraszam, ja... - uciekł wzrokiem. – Um, szukam czegoś dla swojej dziewczyny. Ukochanej. - nieśmiały uśmiech. – Coś... Sensualnego. Nie chce żeby pomyślała że się spoufalam. Tak, znam jej wymiary, te biodra śnią mi się po nocach... Tylko niech jej Pani tego nie mówi! - lekka panika w głosie, westchnięcie ulgi. – Dziękuje. Przypadkiem nie widuje jej Pani tutaj? Naprawdę przydałaby mi się pomoc, nie chciałbym jej zawieść. Przyjechała do miasta kilka miesięcy temu. Dojrzała kobieta, lubi nosi włosy w kok, z kręconymi lokami. Krwistoczerwone usta, makijaż pod oczami w kolorze błękitu... Oh, kojarzy coś Pani? To wspaAARRGG.
Wypuścił powoli powietrze i odsunął dłoń od lewego oka. Zamrugał. Postać w lustrze zrobiła to samo obojgiem oczu. Przekręcił głową dla próby, obserwując jak szklane oko naśladuje ruchy tego prawdziwego. Doskonale.
Pojedyncza magiczna komenda i magiczny pancerz zamienił się w tanie ubrania. Płaszcz zakryje rapier, ale dla pewności przypiął prostą pochwę do pasa. Jeszcze parę akcesoriów i nikt nie będzie podejrzewał że drow z którym właśnie rozmawia jest szlachetnie urodzonym kapitanem straży.
– I przynajmniej ta cholerna kryjówka się w końcu na coś przydała... -
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 26-10-2014 o 16:16.
Aisu jest offline  
Stary 28-10-2014, 23:48   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
10 Tarsakh 1373; Tunele Podmroku




Tulsis Ecchtaris Orb’vlos


A jednak… jego triumfujący uśmieszek budził jej gniew, wstyd, przerażenie i masę innych emocji. A jednak zdążył, wraz z niewielką świtą wojskowych. Przeklęta gadzina. Czyżby wiedział?
Tak czy siak oddziałowi Tulsis towarzyszył Bearhis wraz ze swą świtą dwoma wojskowymi magami i pięcioma orczymi sierżantami. W teorii Tulsis nie powinna narzekać. Bearhis wszak był doświadczonym i utalentowanym strategiem. Wraz ze swą świtą stanowił potężne wsparcie dla mocarnej pięści jaką była dziesiątka zakutych w półpłytowe zbroje zakonników i czwórki tropicieli.
Ale w praktyce… jego obecność oznaczała wiele kłopotów z których największym byłoby okazanie słabości przez Tulsis. A nie mogła okazywać słabości, nie przed swymi podwładnymi.
Szybkie tempo podróży i częste przeszukiwanie jaskiń na szczęście nie dawały okazji to takich krępujących sytuacji. A sam Bearhis i jego magowie przydali się parę razy, choć sam Bearhis narzekał na szybkie tempo. Ale wszak Tulsis nie miała wyboru, musiała wyprzedzić armię w dotarciu do znaleziska.
A przewaga jej wynosiła ledwie godziny… mało.
Niemniej w końcu dotarli do śladów obozowiska. Niewielkie resztki źródła ognia, które nie były jednakże drowiego pochodzenia. Natomiast inne ślady niewątpliwie tak. Ktoś tu obozował przez co najmniej dekadzień. Ktoś wyrył rysy drowki przy szczelinie używanej jako dół kloaczny i podpisał “Haelvrae”. Szczelina była ustami tej twarzy.


11-14 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu


Miasto przechodziło zmiany, enklawa rozrastała się błyskawicznie… niczym rak na zdrowej tkance miasta. Budziło to obawy, budziło to niechęć zakamuflowaną uśmiechami. Budziło to wrogość. Póki co jednak sztylety pozostawały w pochwach. Obecna sytuacja nie sprzyjała otwartej czy też ukrytej agresji. Do Erelhei-Cinlu przybyli kolejni osadnicy. Arsam Thul wraz ze swą liczną hałaśliwą gromadką podwładnych ponownie otworzył wrota świątyni Kossutha. Tajemnicza arcykapłanka Shar Siraja również przybyła z liczną i niebezpiecznie wyglądają świtą. Na ich tle grupka kleru Loviatar była mizerna. Niemniej wszystkie świątynie podjęły swą działalność… także ewangelizacyjną.

Domy zaś zajęły się swoimi intrygami i działaniami związanymi z własnym interesem, nadal izolując enklawę od swej polityki. Tego przejawem była debata magów, na którą przedstawiciel enklawy nie miał wstępu. Wszak to nie matrony debatowały, prawda?
Było to symboliczne uderzenie po palcach dla czerwonym czarodziei. Ci jednak zignorowali ten fakt. I nie próbowali dołączyć do wyprawy magów mającej sprowadzić ilithidzki artefakt do budowanej z dala od miasta strażnicy. Zamiast tego wynajmowali przewodników wśród krasnoludów, wśród Vae i innych Domów by przeszukać okolicę.Z pewnością ich celem były wszelkie ślady i poszlaki dotyczące ostatniej napaści.
Niewątpliwie ich celem był okręt.
Ten jednak wydawał się mitem bardziej niż realną zdobyczą. Ślady po niedawnej napaści znikały jak zabliźnione rany. Po okręcie zaś nie został nawet kawałek deski. Na co więc liczyli Czerwoni Czarodzieje.
Cóż… łatwo było zgadnąć, podczas bitwy na pokład statku wszak dostało się kilkunastu z nich. Znalezienie ich mogło być punktem zaczepienia, którego Thay desperacko poszukiwało.

11 Tarsakh 1373


Han'kah Tormtor


Gabinet Nihrizza całkowicie uległ zmianie odkąd go Vallochar przejął. Choć nadal dekadencki to pozbawiony był nachalnych obrazów roznegliżowanych panienek. Czarodziej wolał bardziej subtelne podkreślenia swoich pragnień. Niemniej to nadal nie był prawdziwy gabinet czarodzieja skupionego na magii i badaniach. Nihrizz wywarł na swych uczniach niezatarte piętno.
Sam czarodziej siedział za masywnym biurkiem, w niebieskiej powłóczystej szacie maga. Han’kah dobrze wiedziała, czemu poprosił ją o spotkanie. Chodziło o Quildara i jego dalsze szkolenie. W końcu jako jej potomek należał też do Domu Tormtor. I jeśli chciała dla niego silnej pozycji w Tormtor musiała go oddać pod opiekę tutejszych magów. Nie wiedziała ile w tej sprawie zdziałała Keldrea, ale będąc jego partnerką miała spory wpływ.
Właściwie… Han’kah nie znała dokładnych relacji jakie Keldrea miała z Vallocharem. Ona nie lubiła poruszać tego tematu i w zasadzie separowała Han’kah od Vallochara. W sumie dobrze czyniąc, bo oboje nie zaczęli dobrze znajomości. I jakoś… nie przepadali za sobą, dla dobra Keldrei omijając siebie z daleka.
Czasami jednak sytuacje wymagały zbliżenia i rozmowy. Tak jak teraz.
Czarodziej sięgnął po jakieś pergaminy mówiąc. - Nie zamierzam osądzać twojego metod wychowawczych, ale chyba trzymasz smycz zbyt ciasno… zerwie ci się wcześniej niż powinna. Chcesz… hmm… nauczyciela dla Quildara. I nie będę to nim ja. Ani Keldrea… domyślasz się czemu, prawda?

12 Tarsakh 1373

Khalas Madas-Thul


Dni mijały pracowicie Khalasa. Co prawda nie czuł presji ze strony swego przełożonego, ale czuł potrzebę działania i dlatego też zwiedzał miasto. Drugiego dnia już ochroną.
Khalas zauważył bowiem zbyt wiele niechętnych spojrzeń, by czuć się bezpiecznie. Niemniej nie było to nowością dla Khalasa. Czerwona szata była płachtą na byka w wielu miastach na powierzchni Torilu.
Na terenie enklawy ochrona nie wydawała się magowi potrzebna, ale w mieście tak. Tym bardziej, że spędzał w nim wiele czasu.
Erelhei-Cinlu nie miało bowiem jedno rynku, ale kilka… każda dzielnica rządzona przez Dom Szlachecki miała własny. Niektóre Domy kontrolowały wręcz więcej niż jeden rynek. Na każdym następowała wymiana handlowa, na których to polach Thay nie miało konkurencji innej niż wewnętrzna. Towary z powierzchni takie jak zboże, wino, płótna sprzedawane były tylko przez kupców z Thay. Za to chętnie oni kupowali pajęczy jedwab, wyroby zarówno jubilerskie jak surowe klejnoty od drowów, metale i mistrzowską broń od krasnoludów. Nawet wymiana niewolników nie tworzyła napięć... Thay sprzedawało ludzi, drowy orki i inne nieludzkie rasy. Prawdziwa konkurencja zaczynała się dopiero przy przedmiotach magicznych którymi handlowały i czerwoni czarodzieje i drowy, głównie z Domu Godeep. Tu zaczynały się tarcia, acz… nie tak duże, jakby się można było spodziewać. Bowiem za poprzedniej khazark doszło do zawarcia umów dwustronnych z obecną Matroną Godeep Shryindą.
Wydawało się więc że życie Khalasa w Erelhei-Cinlu będzie raczej spokojne i mało stresujące. Do czasu..
Krótki list przyniesiony przez sługę przekreślił te możliwości.

Skoro kapłani już umościli się w swych świątyniach to czas nałożyć na nich obowiązki i daniny. Twoim zadaniem będzie określenie podatku jaki poszczególne kościoły powinny płacić za zezwolenie na prowadzenie działalności w enklawie. Jaką ilość leczniczych eliksirów maja przygotować oraz jakie usługi dodatkowe dla dobra enklawy. Określić obowiązki dodatkowe kapłanów. No i wynegocjować stawkę podatku i obowiązki wobec władz enklawy i samej enklawy. Masz na to poparcie samego Khazarka.




I jego osobisty podpis na liście. Tylko czy to wystarczy? Arcykapłani to… strasznie kłopotliwie połączenie fanatyka religijnego i megalomana. Negocjacje z nimi nigdy nie bywają łatwe.

Maerinidia Godeep


Zeyrbyda przyglądała się pięknej rzeźbie drowki pochwyconej zarówno w chwili ekstazy, jak i w ramiona kochanka. Idealnie uchwycone arcydzieło… kolejne do jej kolekcji. Maerinidia weszła cicho wyraźnie nie chcąc przeszkadzać Opiekunce Świątyni w kontemplacji owego kawałka marmuru cieszącego oczy swym pięknem. Mae sama pamiętała jak pozowała do podobnego arcydzieła.
Zeyrbyda zaprosiła ją do sypialni, ale rozrzucone po całym łóżku listy i portrety świadczyły, że ostatnio drowka wydaje się być zajęta czymś innym niż spanie… w obu znaczeniach tego słowa.
-Sztuka mnie uspokaja i nastraja pozytywnie. - uśmiechnęła się słysząc za sobą zamykane drzwi.- Zwłaszcza do obowiązków. Czym bylibyśmy bez niej? Bez sztuki i artystów bylibyśmy orkami.
Obróciła się nagle do Mae i spytała.- Słyszałam, że coś knujesz z okazji tego wielkiego przyjęcia Godeep?
Pokiwała palcem grożąc żartobliwie.- I ja nic o tym nie wiem? Czuję się urażona tym faktem moja droga… czyżbyś mi nie ufała?
Jeden tajemniczy uśmiech Naczelnej Czarodziejki Godeep zakończył ten wątek. Maerinidia nie zamierzała zdradzać niczego.
-No cóż… porozmawiajmy więc o czymś mniej przyjemnym. O polityce.- westchnęła wyraźnie rozczarowana Zeyrbyda.

13 Tarsakh 1373

Amon Sallazzar


-Parszywe miejsce. - mruknął stary czarodziej delektując się czarną calimshańska kawą.- Ciemne, zimne, wilgotne… jak każda jaskinia zresztą. Parszywe miejsce to Erelhei-Cinlu.
Amon tylko kiwnął głową dla potwierdzenia. Znał dobrze gusta rozmówcy.


Borsan Sessenal był starym magiem, który większość życia spędził na misjach w Calimshanie, by potem całkiem osiąść w enklawie w Calimporcie. Zesłanie tutaj traktował bardziej w ramach kary niż jako nagrodę i szansę na awans. Zwłaszcza, że postawiono go przed karkołomnym zadaniem.
Magowi cierpiącemu na odnawiający się reumatyzm, brakowało słońca. Wilgoć nie służyła jego starym kościom. Kawa przy której debatowali była jedyną jego rozrywką. Kawa i plotki.
- Na twoim miejscu… bym uważał.- rzekł Borsan przyciszonym głosem.- Bardzo uważał na każdy krok Amonie. Haraghim ma ponoć tajne rozkazy. Jednym z nich jest udowodnienie twej nielojalności wobec Thay, albo nawet sabotażu misji. Tak by postawić tę, która cię tu posłała w niekorzystnym świetle.
Upił nieco kawy uśmiechając się ironicznie.- Sojusznika też nie znajdziesz w Mingu. Nie lubi zbytniej samodzielności Domu Umarłych. I nie bywa tak miękki jak jego poprzedniczka. Ale też przestrzegam przed robieniem sobie z niego wroga. Wróżyłem różne hipotetyczne kombinacje i wyszło mi, że zginiesz jeśli zdołasz z nich obu stworzyć koalicję wymierzoną w ciebie.
Położył nieduży zwój przed Amonem.- Oto sugerowane moimi badaniami ścieżki oddziałów badawczych jakie jutro wyśle Haraghim. Masz godzinę na ich przestudiowanie nim je jemu zaniosę. Przygotuj nieumarłe wsparcie dla nich tak, by on nie mógł cię jutro nimi zaskoczyć. Pamiętaj iż jestem pewien, że każdą wpadka może być grobem do twojej trumny… może tylko jednym z wielu. Może ostatnim. Masz przewagę, by przygotować się na jutrzejszą niespodziankę Raela.

Lesen Vae


Wycofał się rakiem z rozmowy z Haelvrae. Rozdrażnił ją tym niewątpliwie… poirytował swym niezdecydowaniem, uraził najpierw prosząc o rozmowę… potem wycofując się z niej. Kolejna rozmowa z Haelvrae na temat wyprawy może się ukazać trudniejsza. Drowki nie zapominają afrontów, Lesen dobrze o tym wiedział.
Powinien był wtedy załagodzić sprawę, jakoś dyplomatycznie rozegrać swoje wycofanie się z tej rozmowy. Nie uczynił tego. I będzie kiedyś musiał zapłacić cenę za ten błąd.
Na razie jednak miał ważniejszą sprawę na głowie. Sprawę która nie dawała mu spokoju. Loscivi… tę nieumarłą sukę, która robiła na szaro drowy które sam wyszkolił. Jego “dzieci”. Psiakrew! Jak jej się to udawało? Gdzieś głęboko w sercu Lesen znał odpowiedź.
Loscivi była od niego lepsza. Mógł się uważać za wybrańca, ale nie mógł zmienić faktu, że ona go oplotła wokół swego palca. Że była pierwszorzędną intrygantką, z którą Sereska musiała się liczyć. Loscivi była podstępną charyzmatyczną manipulatorką rozgrywającą szlachetnie urodzone drowy niczym partię Savy.
Nikt tak naprawdę nie mógł jej dorównać wtedy… zgubiła ją pewność siebie. Lesen jednak wątpił by Loscivi drugi raz popełniła ten błąd.
I jeszcze miała pewnie kogoś w jego sieci podwładnych. Szlag…


Postanowił ją wytropić, także z pomocą swych podwładnych. Znał jej nawyki, jej przyzwyczajenia. Wiedział co lubiła za życia. I co może lubić po śmierci. Znał ją bardzo dobrze. Sęk w tym, że ona jego też. Bo inaczej czemu atakowała jego podwładnych zamiast niego? Loscivi wiedziała gdzie go kopnąć, by go zabolało. Znów… stawała się jedną z jego obsesji.

Lesen przebierał się… pilnował przybytków do których powinna chodzić. Szukał jej wśród odwiedzających je drowów. Nie była to prosta robota. Wymagała dużo czasu, cierpliwości, skupienia. I gwarantowała dobrych wyników. Loscivii ktoś pomagał więc nie musiała się zjawić tu osobiście. Na pewno też używała przebrania. Więc… Lesen czekał, aż ktoś popełni błąd. Szykował inną pułapkę, ale jak na złość...Loscivi zaprzestała ataków, przynajmniej na jakiś czas. Może dowiedziała się o jego sekretnych planach, a może zrobiła sobie przerwę jak to czyniła wcześniej. By nie znał ani cyklu ani godziny. Nie było schematu w jej atakach, który można było przejrzeć. Loscivi była na to za sprytna.
Więc póki co… musiał wykazać się cierpliwością, znikając na wiele dzwonów w zaułkach Getta Rozkoszy.
Aż… po powrocie do komnat z kolejnej nieudanej wycieczki natknął się na list leżący na stole. Napisane krótko polecenie by zjawił się w komnatach Matrony tak szybko jak tylko mógł. Podpisane przez Sereskę.

Xullmur’ss


Podziemny krąg. Nieduża zamknięta prymitywna Arena. Daleko jej było splendoru Areny Despana. I dążyła do niego. Walki na tej małej Arenie nie miały być wielkimi spektaklami. Nie służyły popisom. Były to zwykłe brutalne i krwawe pojedynki. Niezbyt widowiskowe, ale bardziej… gwałtowne. Dwóch wchodzi, jeden wychodzi. Żadnych zasad. Żadnych trików. Żadnej magii.


Żadnej wielkiej strategii, żadnych skomplikowanych parad i sztychów. Czyste, acz brutalne prymitywne mordobicie.
Ale byli wielbiciele takich bójek, nawet wśród szlachetnie urodzonych. Byli tu wojownicy i magowie… i kapłanki nawet. Znajdowali się w lożach powyżej Xullmur’ssa. Choć on sam nie mógł narzekać, miał całkiem dobry widok na Arenę. Ale był plebejuszem… w dodatku nie dość zamożnym by dostać się wyżej.
Zawsze istniała bariera pomiędzy plebejuszami a Domami szlacheckimi. Bariera którą niełatwo było przebić.
Xullmur’ss nadal nie wiedział kim są jego biznesowi partnerzy. Żmijki nie dostrzegał, a bogato wyglądających drowów w otoczeniu ochroniarzy było tutaj kilka. Ich bogactwo było jednak czysto materialne… nie nosili bowiem zbyt wiele magii. Czy to byli właściciele Areny, czy goście?
Nie wiedział. Jego pracodawcy cenili sobie dyskrecję. Nie zadawali pytań. Nie udzielali odpowiedzi.
Xullmur’ssa gryzło jednak to, że prawdopodobnie wiedzieli o nim nieco więcej, niż on o nich. I nic na to nie mógł poradzić. Za to rozpoznał jednego drowa… choć po prawdzie nie było to trudne. Ostatnio urósł w siłę w swoim Domu i jego twarz była powszechnie znana. Ghand’olin Shi’quos.

14 Tarsakh 1373

Severine Tormtor


Nie było bestii. Nie było wiele do roboty. Severine mogła się więc obijać do woli. Przynajmniej w teorii. W praktyce bowiem była zajęta. Głównie nauką etykiety, która była dość skomplikowaną sprawą. Etykieta i jej właściwie wykorzystywanie służyło jako subtelna szpila wbija w ego kapłanek i czarodziejek. Odpowiednio użyta etykieta. Problem jednak w tym że Severine stała nisko i mogła jedynie się płaszczyć i pomiatać co najwyżej szeregowymi samcami. Żyć nie umierać.
Poza tym Severine na nowo zapoznawała się z Areną, wszak nie było tu jej dziesiątki lat. A i sama Arena ulegała zmianie przechodząc remont. Odbudowano jednak głównie widownie i loże poszczególnych Domów, bowiem sama budowla szczęśliwie nie uległa zniszczeniu. Jej rdzeń, czyli podziemia nie uległy zniszczeniu, czy zdobyciu. Pozostały nietknięte.
Severine zadbała też o inne sprawy wysyłając list do swego starego znajomego z Icehammer. Zanim jednak otrzymała od niego odpowiedź, sługa zjawił się w jej pokoiku z uprzejmym acz wyraźnym żądaniem od Han’kah Tormtor. Miała się stawić w jej gabinecie w pilnej sprawie.

Neevrae Aleval


Nilthara okazała się nie tylko pustogłową figlarną nimfomanką wzorującą się na babce. Wnuczka Ślicznotki potrafiła być zadziwiająco skuteczna. Wezwała do siebie Neev i przekazała jej wskazówki, w którym miejscu siedziby Aleval ma się zjawić i o którym dzwonie. I nie mogła się spóźnić, bo przepadła by jej szansa. Na co?
Nie wiedziała.
Gdy Neev tam się zjawiła, nie było w tym pustym korytarzu nikogo. Wydawało się wpierw dyplomatce że Nilthara robi sobie z niej żarty. Gdy już prawie miała odejść usłyszała za sobą wybuch energii… i z niego wyłoniła się nieznana dyplomatce drowka.
-Broń, przedmioty magiczne… zostaw tutaj. Nikt ich stąd nie zabierze. - podała magiczną przepaskę.- Załóż to na oczy, już.
Neevrae nie miała wyboru. Jej oczy zasłoniła czarna opaska. Jej zmysły uległy całkowitemu wytłumieniu, nie widziała nic i nie słyszała. Zdana całkowicie na łaskę tamtej drowki, nerwowo zacisnęła dłoń na jej dłoni. I ruszyła za nią. Prowadzona była po schodach, ale opaska tak mieszała jej w zmysłach że Neev nie potrafiła się zorientować czy idzie w górę czy w dół. Czy w prawo czy lewo.
Gdy opaska została zdjęta, Neevrae znalazła się w niedużej i słabo oświetlonej bibliotece, której większa część tonęła w mroku.
-Witaj w sekrecie Aleval.- mruknęła jej za plecami drowka.- Twoja pani zdobyła dla ciebie pozwolenie, by zaczerpnąć ze źródeł wiedzy utajonej. Nie zawiedź jej więc. I mów w czym problem.

15 Tarsakh 1373


Wielkie przyjęcie w Twierdzy Godeep. Przyjęcie tak duże, że rozlewało się jak rzeka po całej niemal Getto Rzemieślników.


Przewidziano nawet zabawy i gry dla plebejuszy, co zdarzało się rzadko. Niewiele Domów mogło pozwolić sobie na taką wystawność. Niewiele posuwało się do takiej hojności względem poddanych. Tylko co było tego przyczyną? Jakiż to powód był takiej wystawności? Zwykle tak głośne przyjęcia miały łatwy do odgadnięcia powód. Tym razem… ten powód był tajemnicą, tak jak tajemnicą była sama Maerinidia. Wymknęły się bowiem plotki że Maerinidia Godeep planuje coś specjalnego, dla specjalnych gości.
Tymi były niewątpliwie Matrony i Usta wszystkich Domów poza Shi’quos. Nietoperzyca bowiem nie pojawiła się na przyjęciu, wysyłając oba Usta, obecną i poprzednią w swym zastępstwie. Oprócz nich ów specjalny pokaz mogła oglądać grupka liczących się i wiele znaczących drowów. Dla szlachty Domów urządzono przyjęcia i pokazy w oddzielnej sali…. choć we wszystkich dekoracje sugerowały ogień i wulkany jako motyw przewodni.
Pomijając Khazark i jego córkę, żaden z czerwonych czarodziei nie dostał nawet zaproszenia do samej Twierdzy. Obraza… ale trzeba było zacisnąć zęby. Może i wzrosło znaczenie enklawy, niemniej sami czerwoni czarodzieje byli pariasami wśród arystokracji drowów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-11-2014, 16:37   #20
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Han’kah planowała raczej kameralne spotkanie. Tylko ona, Lesen, Maerinidia i Yvalyn.
Zaprosiła co prawda również Bal’lsira, ale miała wątpliwości czy mag się w ogóle pojawi. Niemniej chciała pchnąć temat bestii potrzebnych na Arenę i równie dobrze mogła zrobić to w miłej atmosferze. Poza tym powinna chyba oswajać się towarzysko. Nie jest już gruboskórną pułkownik w wiecznie ubłoconych butach. Jest gruboskórną Panią Areny w wiecznie ubłoconych butach! Myśl ta sprawiła, że zaniosła się niekontrolowanym śmiechem aż kilku służących przystanęło w pół kroku z zastawą w dłoniach, zaraz jednak wrócili do pracy zorientowawszy się, że to nie oni są przyczyną wybuchu radości.

Han’kah nigdy nie była mistrzynią organizacji, w każdym razie imprez towarzyskich. Co innego jakby jej kazali majdanem zarządzić, ale taka kolacja to wyższa szkoła wtajemniczeń…
Niewielki stolik nakryty białym obrusem stanął w centralnej loży Areny, z najlepszym widokiem na wysypany świeżym piachem padok i całkiem opustoszałe trybuny. Han’kah ubrała się w czarny elegancki komplet, z jedwabną lśniącą koszulą i dopasowanymi spodniami, który podkreślał jej nienaganną figurę, wąską talię, zupełnie już płaski brzuch i wydatniejsze niż zazwyczaj piersi. Wysokie wypolerowane na glanc buty i dwa miecze przy pasie dopełniały militarnego wizerunku, chociaż strój pozbawiony był pagonów i wojskowych oznaczeń. Czarne włosy spływały misternym splotem poniżej pośladków, usta zaś podkreślał nałożony nań kolor rdzawej czerwieni, który współgrał z odcieniem jej oczu.
- Wołaj mnie jak przyjdą pierwsi goście - poinstruowała służącego i odprawiła ruchem dłoni.

Maerinidia przybyła w towarzystwie Yvalyna. Jej ciało otulała dość skromna srebrzysta suknia, podkreślająca jej fogurę i jedynie nieznacznie odsłaniająca plecy, na nogach połyskiwały srebrne sandałki na płaskiej podeszwie. Perłowe włosy czarodziejki upięte były srebrną spinką w wysoki kok, z którego wymykały się pojedyncze kosmyki, okalając twarz drowki. Czarne oczy podkreślone srebrną kredką nabrały jeszcze większej głębi i tejmniczości, niemniej usta zdobił ciepły uśmiech. Jej towarzysz natomiast, ubrany w białą koszulę kontrastującą z jego cerą, oraz w czarne spodnie i z włosami splecionymi w warkocz, starał się niewątpliwie wyglądać jak najbardziej nonszalancko i nieoficjalnie jak się tylko dało.

Mae rozejrzała się ciekawie wokół, jej oczy szukały loży Domu Godeep, w której z pewnością przyjdzie jej wkrótce zasiąść. Tej, w której zginęła jej matka. Odruchowo oddała płaszcz służącemu i odebrała z rąk Zarządcy Vae kielich wina, nim w końcu westchnęła i mruknęła z cichą melancholią.
- Jestem tu pierwszy raz a czuję się, jakbym znała to miejsce na wylot. Fascynuje mnie... i przeraża zarazem. Jest takie… nasze. Nie powinno być martwe, nie uważasz? Arena powinna tętnić życiem... i śmiercią…
- I będzie - Han’kah przywitała się z gośćmi. Maerinidię cmoknęła w policzek, Yvalynowi prosto i bez finezji uścisnęła dłoń. - Arena jest boska, ma w sobie coś magnetyzującego. Już się nie mogę doczekać jej ponownego otwarcia ale najpierw… trzeba wszystko przygotować. Usiądźcie - wskazała na zastawiony stół.

W tym czasie do wojowniczki podszedł sługa i przekazał zwój. Han’kah szybko przejrzała jego treść informującą ją, że Bal’lsir musiał załatwić sprawy związane z Thay. I że przybędzie późno… lub w ogóle.
- Na kogo jeszcze czekamy? - Mae odczekała, aż zwój przestanie zajmować dłonie gospodyni i z uśmiechem wręczyła jej butelkę zrebrzystego trunku, który dosłownie znikąd pojawił się w jej dłoniach - Na dobre nastroje dzisiejszego wieczora. - wyjaśniła, po czym usiadła na krześle, które odsunął jej Yvalyn i z uznaniem przyjrzała się Han’kah - Cudownie wyglądasz, moja droga. Wręcz… apetycznie. - zachichotała - A jak się czuje syn?
- Och, pojęcia nie mam! - Han’kah roześmiała się w głos. - Nie mówił jak się czuje, a ja nie pytałam… W każdym razie wygląda… zdrowo. No i czekamy jeszcze na Lesena. Bal’lsir się nie zjawi, albo znacznie spóźni. Niemniej… możemy choć osuszyć jakąś butelkę i zacząć pogawędkę, hm? - usiadła po przeciwnej stronie stołu.
- Arena wygląda… hmmm… ładnie? - zapytał lub pochwalił Yvalyn, zerkając na centrum Areny. - W sumie wszystko klasycznie jak za Wilczycy. Ale Arena chyba powinna być taka… użyteczna w swym wyglądzie.
- Hmmm, tak, chyba tak. Funkcjonalna to lepsze słowo. Arena ma dostarczać rozrywki i generować profity. Ma być pojemna i dobrze eksponować widowisko. I… to wszystko. Remonty nie są aż tak kosztowne jakby się mogło zdawać. Dom oddelegował niewolników pod budowę, materiały udało się zorhanizować. Problemem jest raczej… samo przedstawienie. Potrzebuję gladiatorów i bestii. Pierwsi… szkolą się, choć jest ich za mało. Bestie stanowią wyzwanie. Zresztą, nie ma chyba sensu bawić się w grę pozorów. Mae wspominała ci na pewno w czym rzecz.

– Nie musiała, sam to zrobiłem. - dobiegł ich głos Lesena, gdy ten wchodził do loży. Tak jak i Yvalyn, zdecydował się na prostą koszulę, w kolorze błękitnego nieba, i ciemne spodnie. Chociaż, jak zawsze, Wilczek prezentował się ciut lepiej. – Musicie mi wybaczyć spóźnienie. Pochłonęły mnie książki. - ukorzył się w najmniejszym stopniu nie zmieszany, z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Mój ulubiony oczytany amator sztuk magicznych we własnej osobie! - Han’kah dość bezceremonialnie przyciągnęła do siebie drowa. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że go pocałuje, ale ona tylko szeroko się uśmiechając potarła nosem jego policzek. - Wirujące ostrze Vae, blablabla... Świetlisty Rycerz, Generał Natchniony, Poczmistrz Przepowiedziany i tak dalej i tak dalej… Coś pewnie pokręciłam…
– Nie przejmuj się Han'kah. - pocieszył ją samiec, obejmując drowkę w pasie. – Rozumiem że może być ci ciężko spamiętać niektóre rzeczy, z tymi wszystkimi głosami w twojej głowie...
- Odpierdol się od moich głosów - mruknęła i z sympatią pogładziła którkie włosy samca. - I popatrz, znów przypominam drowkę. Trochę treningu i będę mogła skopać twoją chuderlawą dupę i upuścić ci krwi na piaski Areny…
– Może. - pojedyncze oko samca zwęziło się lekko. – Ale to nie jest właściwa arena. Cierpliwości, Han'kah. - wyplątał się z jej uścisku, by obrzucić ją wzrokiem. – I ciążą wcale nie odejmowała ci urody. Widzę, że dzieciak nie okazał się aż tak temperamentny i łaskawie nie rozerwał cię od środka.
- Wiem, to takie rozczarowujące… Nikt cię nie wyręczy - puściła mu oko i opadła na swoje krzesło. - Skoro jesteśmy już w komplecie… Nie wiem, czy od razu wykładać gówno na dwukółkę czy najpierw… zjemy? - pułkownik złapała za niewielki dzwoneczek i entuzjastycznie nim potrząsnęła. Było to chyba sygnałem dla służących, którzy we dwójkę zaczynali znosić dania i stawiać przed gośćmi. Potrawy wyglądały… na pierwszy rzut oka wykwintnie. Ale tylko na pierwszy rzut oka.


- Uwielbiam mojego nowego kucharza - Han’kah zerknęła na zestaw sztućców ułożonych wokół talerza niczym broń w dobrze zaopatrzonej zbrojowni. Chwilę się wahała, ostatecznie ujmując drób w palce. - Smacznego… czy coś.
- Wygląda niezmiernie... apetycznie. - roześmiała się Maerinidia, która do tej pory jedynie z rozbawieniem przyglądała się wymianie uprzejmości pomiędzy Han’kah i Lesenem i bez trudu wybrała odpowiednią do dania parę sztućców - Przyznaję, smak ma również wyborny. - dodała pochwili, nabierając na widelec kolejny kęs.
- Ja bym mu nie ufał. Może kiedyś gotował dla Aleval, albo dla Despana? - zażartował Yvalyn, kosztując posiłku z wyszukaną elegancją. Następnie dodał. - Przyznaję pani, że zaskakujesz mnie za każdym razem od powrotu z klasztoru Xaniqos.
- Za każdym razem? - zdziwiła się Han’kah. - A był jakiś inny raz niż ten?
Pytające spojrzenie Mae spoczęło krótko na pułkownik, po czym także przeniosło się na Yvalyna.
- Osobiście zawsze cię pani uważałem za osobę ściśle związaną z wojskiem. Żołnierza z krwi i kości. A tu… - drow wskazał gestem dłoni Arenę. - Branża rozrywkowa.
- Ach, to... - Han'kah uśmiechnęła się pod nosem, jakby rozmowa zeszła na jedno z jej dzieci. - Armia jest... sztywna. Nie ma w niej miejsca na swobodę, a trzeba mieć swobodę by mieć wpływ na bieg wydarzeń. Choć mnie akurat marzy się błogie lenistwo. Stanowisko to prócz pewnego prestiżu niesie jednak ze sobą i obowiązki. Arena to wizytówka Tormtor, a przynajmniej jedna z nich i musi przyciągać oczy. A by przyciągać oczy, potrzebuję bestii. Jesteś mój drogi Głównym Zarządcą Domu Vae... - odłożyła na brzeg talerza obgryzione udko i zaplotła błyszczące od tłuszczu palce. - Zorganizuj mi bestie za rozsądne ceny.
- Z tego co wiem, niewiele bestii mamy. Przeprowadzka na Plan Cienia i z powrotem kosztowała nas wszystkie żywe potwory. Użyte albo w walce, albo zabite przez naturę Planu. Nie mamy nic imponującego… niestety. Może później. - odparł nieco smętnie Yvalyn.
- Dom Vae stracił nie mniej niż inne Domy, rozumiem - zgodziła się Han'kah. - Dlatego naturalnie będziecie się chcieli odbić, prawda? Jesteście Domem łowców i... pewnie planujecie łowy? - szukała na twarzy Yvalyna potwierdzenia swoich przypuszczeń.
- To już nie leży w mojej gestii, tylko zależy od Haelvrae i Matrony. Nic nie wiem na ten temat. - wzruszył ramionami Yvalyn.
- Łowy mogą przynieść różne efekty, a już na pewno potrwają wiele cykli… - wtrąciła Mae - Może warto by było spróbować w Icehammer? Oni nie ucierpieli w czasie wojny i chociaż może nie będą mieć nic… spektakularnego, zawsze to coś, co urozmaici walki. Tak samo, jak magia. Przyzwane lub mało atrakcyjne bestie okraszone iluzją… wiesz, że potrafię być bardzo przekonująca. - uśmiechnęła się szelmowsko czarodziejka.
- Iluzja… absolutnie odpada - pokręciła głową Han’kah. - Nawet oszustwo ma swoje granice a Arena straciła by przy tym swoją kwintesencję… Jakkolwiek jakieś efektowne fajerwerki na dzień otwarcia Areny byłyby pewnie mile widziane. Co się zaś tyczy wyprawy łowieckiej… Wydaje mi się, że nie trzeba się uciekać do magii wieszczeń, żeby przewidzieć że taka nastąpi i to szybciej niż później. Podmrok jest co prawda mocno przetrzebiony i… zastanawia mnie, gdzie Dom Vae mógłby szukać potencjalnych łupów. Jestem realistką i wiem, że to nie kwestia cykli ale… kiedy łowcy powrócą, mile widziane byłoby pierwszeństwo w wyborze towarów. No i oczywiście upusty. Albo i… kupieckie kredyty? Co się zaś tyczy Icehammer… oczywiście równolegle biorę je pod uwagę. I tutaj… wchodzą w grę dwie alternatywy. Szukanie kontaktów na własną rękę albo skorzystanie z pośrednika. Jak wiadomo najlepiej w handlu z szarakami radzi sobie Dom Godeep… - tu spojrzała na czarodziejkę i zatrzepotała wymownie rzęsami.

- Nie da się ukryć… - uśmiechnęła się słodko w odpowiedzi Maerinidia.
– Tyle że Icehammer nie zajmuje się polowaniem na bestie.- ostudził jej entuzjazm Lesen, krojąc podane “danie”, próbując zachować choćby minimum nonszalancji przy wbijaniu noża między uda kurczakowej kobiety. I ponosząc przy tym sromotną porażkę. – Z pustego i Elminister nie naleje. Zaś Thay... Mogłoby takie sprowadzić. Ale przetransportowanie ich do Podmroku nie będzie tanie. A ktoś tu wybrzydza z budżetem. – obrzucił gospodynię wymownym spojrzeniem.
- W Icehammer mają sporo przerośniętego robactwa chociażby - Han’kah z ciekawością obserwowała starania szermierza. - Jak dla mnie możesz to zjeść rękami, poważnie… A robactwo w bardzo dużej ilości też może wywołać odpowiednie wrażenie… Widzicie to? Ten warkoczący… kotłujący się chaos? - Han’kah wyciągnęła przed siebie dłonie jakby oczami wyobraźni oglądała już ten obraz. Ramiona zaraz jednak opadły na blat stołu. - Wiadomo, że to nie to samo co taki troll czy wyverna… no ale dopiero się rozkręcam, hm? - uśmiechnęła się do gości i energicznie zatopiła widelec w kolejnej sztuce mięsa i unosząc triumfalnie do ust.

– A mają takie robactwo? - - powątpiewał Lesen.
- Mój drogi… Jak na oczytanego amatora… sztuk... jak to szło? W każdym razie Icehammer słynie z tresury owadów. Rozmnażają albo łowią gdzieś te kreatury… Tresowane mi nie potrzebne, starczą odchowane. Można by tylko popracować nad ich agresją by były bardziej zajadłe.
– Duegrary hodują robactwo, ale nie tego rodzaju. Na co komu setka przydużych karaluchów? A nawet jeśli... - rzucił okiem na arenę, unosząc kąciki ust do góry. – Proszę, powiedz mi, że planowałaś tu wypuścić chmarę szarańczy. -
- Mhm - drowce zaświeciły się oczy a Lesen znał ją na tyle, że wiedział, iż nie żartuje. - Mówiłam - warkoczący, kotłujący się chaos. Myślę, że to mogłaby być melodia dla duszy…
– Z pewnością. - przytaknął z uśmiechem samiec. – Widownia usłyszałby ją z bardzo bliska. - ruchem dłoni objął otwarte pole areny.
- Od czego jest magia? - wywróciła oczami. - Niewidzialne magiczne bariery załatwią sprawę. Byłoby to tym ciekawsze jak takie ścierwa latałyby na wyciągnięcie dłoni ale osoby na widowni byłyby nietykalne. Bariera mogłaby być z elekryczności albo… jak coś na nią wpadnie ulega samospaleniu? Coś widowiskowego. Podnosiłoby nieco adrenalinę, hm? - wyszczerzyła się dumna z tego pomysłu.

Samiec przechylił głowę, wyraźnie nieprzekonany do tego pomysłu. – Poprawnie wykonane... Owszem. Ale technicznie będą problemy. - wzruszył ramionami. – Jeżeli Duergary będą miały dość robali, możesz spróbować.
- Nie rozumiem twojego braku entuzjazmu. To mogłoby być fantastyczne… - Han’kah ogryzła do kosteczek swoją “jadalną kobietę” i upiła duszkiem wino. - No i lepiej żeby te robale były do kupienia… Jeśli one odpadną a Vae nie ma nic na stanie… zostanie mi tylko Thay - ostatnie wywołało u drowki grymas niesmaku.

Maerinidia wymruczała kilka słów, po których loże Areny napełniły się gośćmi, a grupa wojowników na piaskach w jej centrum ustawiła się w kole, plecami do siebie, z trwogą nasłuchując narastającego brzęczenia. Pozostali goście też już słyszeli ten dźwięk… tak znajomy i tak obcy zarazem. Krzyki i głośne rozmowy na widowni milkły powoli, oczy kierowały się w stronę otwierających się powoli krat na całym obwodzie sceny. To właśnie stamtąd dochodził ten dźwięk. Coś się tam kotłowało, przepychało i ocierało o siebie, do brzęczenia dołączając zgrzyty ocierających się o siebie pancerzy. Robactwo wszelkiej maści, mrówki, karaluchy, pająki, skorpiony a nawet osy i modliszki może i nie wyglądało zbyt efektownie w swoich naturalnych proporcjach. Ale powiększone do rozmiarów dorównujących drowom a nawet przekraczających rosłego orka, stanowiły już poważne wyzwanie dla walczących z nimi śmiałków. Zwłaszcza, że miały znaczną przewagę liczebną...

Pierwsze sztuki już przecisnęły się pod kratami i ruszyły na zwiad. Błyskawicznie dołączały do nich kolejne i kolejne, a tłum jeszcze przed chwilą wstrzymujący oddech, zaczął wiwatować… zwracając na siebie uwagę roju. Pierwsze owady podleciały bliżej, badawczo przypatrując się kolejnym potencjalnym ofiarom, podczas gdy wylewające się z klatek strumienie połączyły się w jedną wielką rzekę, która dosłownie zalała stojącą na środku garstkę ludzi i orków. Widzowie znów zamarli, wstrzymując w płucach powietrze, a potem z tysięcy gardeł wydobył się ryk zagrzewający wojowników do walki.

I wtedy robale zaatakowały widzów.

Zabójcza chmara zebrała się wysoko na środku Areny, a potem rzuciła we wszystkich kierunkach jednocześnie… ginąc w malowniczych wybuchach płomieni tuż przed oczami oglądających to z widowi drowów. Kilka sztuk rzuciło się także do loży, w której siedziała Han’kah ze swoimi gośćmi… huk wybuchających trucheł był zaiste ogłuszający, a swąd palonego pancerza zmieszał się z aromatem dopiero co zjedzonego obiadu. A na Arenie wrzało… okrzyki strachu szybko przeszły w ryk zadowolenia, publiczność pozwalała się porwać widowisku… a na piaskach sceny piętrzyły się całe stosy podrygujących jeszcze trupów, wśród których mokrzy od posoki wojownicy prężyli swe mięśnie…

Wizja powoli rozmywała się, pozostawiając czwórkę drowów tylko we własnym towarzystwie.

- Na podkręcenie temperatury z pewnością się nadadzą. - uśmiechnęła się Mae, ze spokojem upijając wina - Ale obawiam się, że gwoździem programu musi być coś innego… Thay… lepiej ich nie angażować bez potrzeby. I tak się puszą. Spróbuję ustalić, co i w jakich ilościach mają szaraki. Może coś od razu sprowadzę… kiedy zamierzasz zrobić wielkie otwarcie?
- Pięknie wyjdzie - skomentowała Han'kah, która z fascynacją przygladała się iluzji. - Z szarakami... najpierw chcę się rozmówić bez pośredników. Mam jedno dojście warte sprawdzenia, nim zacznę zaciągać przysługi. Prawdę mówiąc najbardziej liczyłam na inwencję Vae, ale skoro nie macie nic do zaoferowania…
- Polecałbym jednak pośredników. - wtrącił się Yvalyn, uśmiechając. - Szaraki to specyficzna rasa, mogą… hmm… jak to ująć? Może im się nie spodobać twój sposób dyplomacji. Lepiej w tej materii zdać się na specjalistów.
- No przecież sama z nimi gadać nie zamierzam.

Służba zgarnęła tymczasem puste talerze i zaczęła znosić ciepłe napoje i desery.

- Uwielbiam mojego kucharza… - powtórzyła Han’kah, zbrojąc się w widelczyk. - Jest zabawny.
- W rzeczy samej... - roześmiała się Mae - Chyba będę musiała częściej wpadać do Ciebie na obiad. Ciekawe, czym jeszcze potrafi zaskoczyć. - dodała wesoło, biorąc w palce czekoladową mackę i wsuwając ją sobie do ust niczym lizaka.

Dalej rozmowa zaszła już na błahe tematy. Han'kah była ewidentnie kolacją rozczarowana. Okazała się stratą czasu, przynajmniej z praktycznego punktu widzenia. Vae nie zaoferowało jej nic, ani teraz ani na przyszłość. Kwestia pomocy przy negocjacjach z duergerami roztaczała wokół siebie smród kosztów pośrednich. Opcja na którą najbardziej liczyła okazała się fiaskiem. Pozostawało Thay i Icehammer. Pierwszych miał wybadać Bal'lsir a drugich... jej, od niedawna, ulubiona podwładna.


Czarodziej sięgnął po jakieś pergaminy mówiąc. - Nie zamierzam osądzać twojego metod wychowawczych, ale chyba trzymasz smycz zbyt ciasno… zerwie ci się wcześniej niż powinna. Chcesz… hmm… nauczyciela dla Quildara. I nie będę to nim ja. Ani Keldrea… domyślasz się czemu, prawda?
- Przychodzi mi na myśl kilka powodów - Han’kah starała się trzymać antypatię na wodzy. Na jej ustach tańczył nawet łagodny uśmiech. - Ale pewnie pójdzie nam szybciej jak powiesz ten właściwy.
- Quildar potrzebuje mentora z doświadczeniem, a potęga bynajmniej nie idzie w parze ze zdolnościami do przekazywania wiedzy. - zamyślił się Vallochar rozważając sytuację.- Keldrea podobnie jak Nihrizz jest kiepską nauczycielką. Ja zresztą też nie błyszczę pod tym względem. Najlepiej by było, gdybyś odesłała go do jego pierwotnego nauczyciela. Z tego co się orientuję wiedza twego potomka jest wyrywkowa z kilku dziedzin magii. Dzieciak jest zdolny… przyznaję, ale potrzebuje jednego zdolnego nauczyciela, który naprostuje jego ścieżki. Kim był jego nauczyciel, jeśli to nie tajemnica?
- Nie pamiętam imienia szczerze mówiąc… Jeden z trzódki Sur’sayidy z Katedry Czarowników Shi’quos. Nauczał go magii prawdziwych imion. Jakieś dziwactwo, ale Quildar był nim zafascynowany. Tyle, że z Sur… nie jestem już w tak zażyłych stosunkach od czasu ostatniego podkładania Shi’quos świń.
- Lepiej odpuścić sobie te dziwactwa z katedry półsmoczycy i wrócić do tradycyjnej magii. Kto go szkolił w tej dziedzinie? Nikt z Tormtor jak mniemam?- mruknął drow po przejrzeniu pergaminów na stole. -Widać słusznie nie ufałaś magom z naszego Domu. Za czasów Nihrizza był tu niezły bajzel.
- Belnolu. Wcześniej szkolił go właściwie od początku i chyba nieźle mu szło… Myślisz, że powinnam umieścić Quildara w Vae?
- Belnolu… hmm.. a miałaś powodu do narzekań ? Źle się sprawił? Jeśli nie, to ma wszak atut, którym przebija na wylot każdego innego maga. Już pracował nad Quildarem, wie co dzieciak może z siebie wykrzesać i wie jak do niego dotrzeć. Jakiż inny czarownik spoza katedry Sur’sayidy może się tym pochwalić?- zapytał retorycznie Vallochar i wzruszył ramionami.- Z tego co wiem, ten stary drow uczył i inne dzieciaki, więc ma dydaktyczne doświadczenie. Z Vae też się nie lubisz, że nie brałaś pod uwagę tej opcji?

- W zasadzie… z Vae żyję względnie dobrze. Jeśli radzisz aby oddać chłopaka pod dyktand Belnolu, zrobię to. Choć w odpowiednim czasie trzeba go wrócić do Tormtor, aby nie wsiąkł za mocno w inny Dom. Nie po to płodzę tyle bachorów aby zasilały wrogie szeregi, prawda?
- Jak będzie bliżej nastoletniego wieku można go przerzucić do Tormtor. Dziecko jednak powinno mieć jednego mistrza, a nie co miesiąc innego.- potwierdził Vallochar.- Jeśli Belnolu się nie zgodzi, to jest kilka drowów nadających się na nauczycieli. Wątpię jednak byś znała choć jednego z nich. To płotki.
- Pomówię z Belnolu - przystała. - A… jak tam rządy w katedrze magów? Chyba dużo roboty w schedzie po Nihrizzie?
-Owszem… sporo. Przy wszystkich swych zaletach, Nihrizz miał kilka wad. Przede wszystkim był żałosnym organizatorem. Minie wiele lat, zanim Magowie Tormtor będą się liczyć w mieście jako sensowna siła.
- Słyszałam, że w każdego z Domów wyrusza delegacja magów aby sprowadzić do Elherei-Cinlu mythal ilithidów. Wybierasz się?
- Rozczaruję cię jeśli powiem, że nie?- uśmiechnął się ironicznie Vallochar.- Żaden z Naczelnych Magów się nie wybiera. Jedynym znaczącym imieniem jest Urlum z Shi’quos. Keldrea zresztą też zostaje w Erelhei-Cinlu. Dlaczego cię to właściwie interesuje?
- Czyż nie jesteśmy ciekawscy z natury? - Han’kah uśmiechnęła się krzywo. - A tak poważnie… byłam ciekawa czy nie wysyłasz tam przypadkiem Kel. Wspominała coś, że może będzie musiała w obowiązkach wyjechać z miasta.
- Kel już mi nie podlega. Jako mag wojskowy podpada sztabowi i twojej przyjaciółce. Jednej z kochanek Sabalice.- zamyślił się Vallochar i zmarszczył brwi. - Mówisz że … miałaby wyjechać ? Nie wspominała mi o tym, ale lubi mnie z takimi niespodziankami zaskakiwać w najbardziej nieodpowiednich sytuacjach.
- Mojej przyjaciółce podlega? Jakiej?
- Zesz… jakoś tak.. się zwała. - zamyślił się Vallochar.- Zeszarquiri… mej byłej konkurentce.
- Och, znaczy, że Kel z nią… - palce pułkownik zatańczyły w obscenicznym geście, ale zaraz zaprzestała wygłupów. - A tak, jedna z faworyt Sabalice. Kojarzę. No nic, jeśli to wszystko Vallocharze… - skinęła na pożegnanie. - I patrz… nawet gładko nam poszło. Nie obrzuciliśmy się ani jedną inwektywą. Prawie się wzruszyłam.
- Obrażanie ciebie nie jest moim hobby. Może i ciebie nie cierpię, ale szanuję zdanie Keldrei. A i nie widzę jakoś powodów, by ci szkodzić.- odparł spokojnym głosem mag. Po czym dodał. - Nie wiem, Keldrea lubi różnorodność, ale doprawdy… nie znam pełnej listy jej podbojów.
- Pewnie ona sama jej nie zna
- Han’kah puściła mu oko i ruszyła do wyjścia.

Muzyka

Była mocno podekscytowana widzeniem.
Odliczała dzwony które ją dzieliły od tego wydarzenia ale w między czasie przeprowadziła jeszcze trzy rozmowy.
Belnolu musiała nieco ugłaskać ale ostatecznie dał się przekonać do nauczania Quildara. Severine z odrobiną krnąbrności przyjęła nadrzędną pozycję Han'kah. Ale się przyzwyczai, nie ma innego wyjścia.

Przygotowania Areny szły tyle o ile ale w zasadzie nie czuła jakieś nadmiernej presji. Bal'lsir znał się na rzeczy i odwalał wszystkie kwestie formalne. Do pełni szczęścia potrzebowała bestii.

I nici. Te słodkie nici... Lepkie i splątane. Han'kah uwielbiała je snuć, nawet jeśli miała to być tylko sztuka dla sztuki. A może szczególnie wtedy.

Miała plany. Och, tak dużo planów! I doskonałe nastawienie. W tych cyklach czuła ten przypływ werwy, który dawał zapewnienie, że zdoła góry przenosić. Każdą wolną chwilę spędzała na ćwiczeniach fizycznych. Wtedy najlepiej jej się rozmyślało. I kondycja to podstawa. Musi wrócić do formy.
Pierwszy i Drugi pracowali w jej dłoniach toporniej niż zwykle ale była to kwestia czasu nim znów wrosną jej w dłonie.
Pierwszy... wydawał się nudzić. Czuła tą słabo wyczuwalną wibrację zimnej stali. Łaknął krwi. Od czasu zabicia kilkudziesięciometrowego czerwia z Bezimiennym Mieście nie dokonał niczego spektakularnego. I dopominał się. Dopominał o uwagę.
- Cichaj... - warknęła na niego Han'kah wywinąwszy kilka pełnych gracji młynków i lokując go w pochwie przy pasie. - Dobrze, już dobrze! Znajdę ci kogoś. Zeżresz sobie jakąś duszę tylko daj mi pomyśleć jaką! Przez twoje paplanie nie mogę się skupić.

Pot spływał z czoła ale ona miast odpocząć odpięła pas z bronią i zaległa na kamiennej posadzce forsując mięśnie pompkami. Raz, dwa, trzy... Cudowne uczucie gdy zbliżasz się do granic własnej wytrzymałości i uparcie się nie poddajesz. Bezcenne...
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 01-11-2014 o 16:40.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172