Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2014, 22:52   #21
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. życie prywatne

- No cóż… porozmawiajmy więc o czymś mniej przyjemnym. O polityce. - westchnęła wyraźnie rozczarowana Zeyrbyda.
- Nie wyglądasz na zachwyconą… co się stało? - Mae z westchnieniem zajęła jeden z wygodnych foteli i wpatrzyła się w oczekiwaniu w Opiekunkę Świątyni.
- Czas nam się będzie w końcu zdecydować, który Dom jest miły naszym oczom. - wyjaśniła Zeyrbyda, siadając naprzeciw Mae.
- W jakim sensie? - czarodziejka postanowiła się nie wypowiadać, dopóki nie dowie się dokładnie, o co chodzi - Mówisz zbyt ogólnie. - skarciła kapłankę.
- Myślałam o partnerstwie naszej Matrony. I może twoim? - zapytała ostrożnie Zeyrbyda i ironicznie dodała. - Lub choćby plotkę o planach takiego partnerstwa.
- A ja po co? - niebotyczne zdumienie w głosie Mae musiało rozbawić kapłankę - Dobrze mi tak, jak jest. Poza tym… - wyraźnie się zacięła, ale po chwili z wyraźną złością mówiła dalej - Poza tym partner w domyśle ma być ojcem dzieci. A moje jakoś nie chcą się rodzić więc zostawmy tę kwestię na inny czas. Opowiedz mi lepiej o kandydatach dla Shryindy. - dodała na koniec, uspokajając się powoli.
- Nie chodzi o to, żeby na szybko łapać jakiegoś samca, tylko o to by łudzić inne Domy taką możliwością. - odparła z uśmiechem Zeyrbyda, puszczając oczko Maerinidii. I dodała poważniej. - Dobrze by było związać nasz Dom luźnym sojuszem z jakimś innym Domem na równoprawnych zasadach. I przypieczętować sprawę jeśli nie partnerstwem, to luźną jego obietnicą.
- Z Vae i Aleval już teraz mamy nieformalne sojusze, chociaż ewentualny partner z któregoś z tych Domów mógłby może uczynić je trwalszymi. Tormtor… cóż… są nieprzewidywalni. Tak samo, jak Xaniqos, z którymi nasza Matrona nie zamierza się sprzymierzać. A moim zdaniem to właśnie jest ciekawy pomysł. Srebrny Języczek musiałaby wtedy uważać troszkę bardziej planując zdradę… Shi’quos niestety nie ma sensownych kandydatów, choć ten sojusz mógłby też być… ciekawy. Jedynie Eilservs uważam za Dom, od którego powinniśmy się trzymać z daleka. Przeraża mnie. - wzdrygnęła się mimowolnie - Dużo zależy też od kandydatów, których można złowić w tych Domach. Nie ma sensu na siłę brać za partnera nic nie znaczącego drowa tylko dlatego że jest z interesującego nas Domu.
- Rzecz w tym, że nie musimy jeszcze niczego stawiać na ostrzu sztyletu. Tam ploteczka, tu sugestia, żadnych detali, żadnych szczegółów. Żadnej stanowczej deklaracji. - zaśmiała się cicho Zeyrbyda. - A skoro jesteśmy przy kandydatach, to ten jest ciekawy... z jednej strony… - sięgnęła po jeden zwój. - Brat Matrony… z drugiej mówiono o jego tchórzostwie… doświadczony strateg i obdarzany zaufaniem przez władczynię… z drugiej jego sukcesy są różnie oceniane. Związany z Inyndą Shi’quos, acz… nie ogłosiła go partnerem. Trudno mi wyrobić sobie zdanie o nim. A co ty sądzisz? O Lesenie Vae?
- Inyndą Vae. - poprawiła odruchowo Mae i dodała -Odradzam. - uśmiechnęła się słodko - Na moje oko jest zdrowo szurnięty, nawet jak na drowa. Poza tym ma zbyt wielu wrogów, by to partnerstwo mogło potrwać długo. A my nie chcemy przecież narażać Shryindy na więcej niż jednego samca w łożu, prawda?
- Na razie… zobaczymy.- zaśmiała się cicho Zeyrbyda. - Yvalyn Vae odpada z oczywistych powodów. Nie mają zbyt wielu sławnych strategów, ani znaczących się samców w wojsku. Ani odpowiednich czarodziei. Hmmm… - zamyśliła się kapłanka przerzucając kolejne zwoje. - Znasz może syna Haelonii Shi’quos?
- Nie mam pojęcia. - wzruszyła ramionami Mae - Posiada jakieś imię?
- Dathir Shi’quos. - rzekła w odpowiedzi kapłanka, podając szkic czarodziejce. - Obecnie mistrz Katedry Wywołań, zdominowanej przez byłych magów Despana.
- Katedry Wywołań… były podwładny Valyrin? Widziałam go raz czy dwa ale nie miałam okazji poznać. Z tego co wiem, jest dość… rozrywkowy. Nie wiem, czy przypadnie Shryindzie do gustu. Któraś z dyplomatek już go sprawdziła? - zapytała, oddając szkic kapłance.
- Niby skąd miałabym ten szkic, gdyby go nie sprawdziła? - zaśmiała sie głośno Zeyrbyda i odłożyła go na bok. - Szkoda, skoro byłyście z Valyrin blisko to myślałam, czy i jego przypadkiem nie poznałaś bliżej.
- Jakoś się nie złożyło. - roześmiała się Maerinidia - Ale może się złożyć, nic straconego. - mrugnęła wesoło - Z Katedrą Wywołań może mi być po drodze w ramach budowania porozumienia między czarodziejami różnych Domów.
- Mamy jeszcze Fedreala, ale… nie wydaje się odpowiedni, ani dla ciebie ani dla Shryindy. - westchnęła Zeyrbyda, pocierając podbródek w zamyśleniu. - A i jeszcze trudniej jest z tajemnicznym Aleval. Na partnerstwo z Maginią nie ma co liczyć, nawet jeśli za tym przydomkiem kryje się jednak samiec.
- To kobieta i z pewnością na żadne partnerstwo się nie zgodzi. - odpowiedziała z rozbawieniem Mae - Jeśli nie masz dobrych wieści z Aleval, ja spróbuję powęszyć. Może jakiegoś znajdę. Więc mamy Vae, Aleval i Shi’quos… i nadal szukamy. Co dalej?
- Możesz rozpuścić plotki, że ja… że my szukamy potencjalnych samców dla siebie. Oczywiście bez precyzowania szczegółów. Ot, mimochodem. Ciekawe, kogo Domy nam podrzucą na przynętę. - zachichotała Zeyrbyda.
- To nie będzie trudne… - równie wesoło odpowiedziała jej Maerinidia i zapytała ciekawie - ...a Ty? Masz już jakiegoś kandydata na oku?
- Hmmm… tak jakby. Dość ważnego stratega… ale z Domu Xaniqos. - przesunęła języczkiem po wargach. - Lubię sypiać z wrogiem, to dodaje dreszczyku. Niemniej nie jestem pewna, czy… warto, by tą sprawę upublicznić, mianując go moim partnerem.
- Ja wciąż twierdzę, że Xaniqos nie jest nam wrogie. Thandysha szukała, badała, knuła… i wie już, że z nami musi się liczyć... Pokaż mi go. Na pewno masz tu gdzieś dzieło sztuki, które go przedstawia. - zażądała nieoczekiwanie.
- Och… Słabo znasz Języczek skoro tak twierdzisz. Oczywiście Xaniqos nie jest nam wrogiem i nie planuje naszej zguby. Niemniej planuje swój rozwój, a Godeep naturalnie stoi mu na przeszkodzie. Ta jaskinia jest za mała, by Domy rozwijały się nie depcząc sobie nawzajem po stopach. - zaśmiała się Zeyrbyda, wyszukując odpowiedniego zwoju.
- Taki nieformalny sojusz mógłby chociaż na chwilę uspokoić ich stopy… ale to oczywiście Twoja decyzja. Pewne związki powinny pozostać w ukryciu, choć czasami chciałoby się je wykrzyczeć na cały Podmrok. To się nazywa Wielka Polityka. - prychnęła, używając określenia, którego nadużywała jej matka - Mogę Cię o coś spytać? - zapytała po dłuższej chwili korzystając z tego, że chwilowo kapłanka patrzy w zupełnie innym kierunku.
- Możesz… pytać możesz zawsze. Liczyć na odpowiedzi… niekoniecznie. - zażartowała kapłanka, grzebiąc w zwojach.
- Chodzi mi o… dzieci. - ostrożnie zaczęła czarodziejka - Wiem, że... miałaś już i zastanawiam się… to, że nie masz ich więcej to twój świadomy wybór? I czy… można coś zrobić, kiedy się chce, ale… nie wychodzi? - może nie powinna poruszać tego tematu. Może dla Zeyrbydy przypomnienie o utraconym potomstwie będą zbyt bolesne. Cóż… najwyżej nie odpowie.
- A twój samiec o tym wie? Nie tylko drowki kontrolują swą płodność. Możliwe, że wpierw powinnaś mu oznajmić, że chcesz mieć jego dziecko. - odparła beztrosko Zeyrbyda, wyciągając zwój i podając go Mae. Gdy ta przyglądała się szkicowi, kapłanka dodała. - Powinnaś prorozmawiać o tym z nim. Mężczyźni to bardzo prostackie twory naszej bogini. Trzeba ich uświadamiać.
- Myślisz, że każdy myśli tylko o tym, żeby nie mieć potomstwa? Wtedy by się chyba żadne dzieci nie rodziły. - sceptycznie odpowiedziała czarodziejka, po czym przeniosła swoją uwagę na szkic drowa - Ładniutki. - orzekła z uśmiechem, oddając zwój Zeyrbydzie. Jednak przez myśl przeszło jej, że to przecież takie oczywiste… Gdyby Yvalyn tego nie kontrolował, połowa drowek w Erelhei-Cinlu miałaby jego dzieci, a niemal wszystkie miałyby dzieci Nihrizza.
- Ilivantar pewnie nie, ale samce bardziej aktywne stosują takie mikstury. - potwierdziła jej podejrzenia Zeyrbyda i dodała wesoło. - Możesz mojego drowka przetestować, moja droga. Wszak na pewno sztabówki to czynią.
- Mam wrażenie, że nawet z Ilivantarem... widujemy się… dość często, by coś z tego wyszło. - mruknęła Mae - Da się jakoś sprawdzić, czy ze mną wszystko jest… w porządku? - zaryzykowała pytanie, nie patrząc w ogóle na kapłankę.
-Hmm… - zamyśliła się Zeyrbyda, splatając ramiona razem. - Oczywiście że da się. Aczkolwiek nie tak od razu. Kapłanka musi mieć przygotowane odpowiednie modlitwy.
- Ile to trwa? - cicho zapytała czarodziejka.
- Jutro możesz zostać zbadana. - stwierdziła z uśmiechem Zeyrbyda.
- Tylko… nie mów nikomu. - Mae z zakłopotaniem spojrzała na kapłankę - To dość… krępujące. Możemy przejrzeć listę kandydatów do końca? - zmieniła temat - Mamy jeszcze co najmniej Tormtor do obejrzenia.
- Tak. I całą kupę zwojów mniej ważnych kandydatów. - westchnęła Zeyrbyda, sięgając po kolejne zwoje. Czekał ich co najmniej dzwon plotkowania o “płotkach”.


Marinidia zjawiła się nazajutrz w komnacie Opiekunki Świątyni, materializując się po prostu tuż przy drzwiach i cicho zamykając za sobą drzwi.
- Miejmy to już za sobą. - westchnęła.
Jakaś nieznana Mae kapłanka o ostrych rysach i paskudnej bliźnie na policzku wskazała na stół i gestem dłoni kazała jej się na nim położyć, co czarodziejka bez zbytniego wahania zrobiła. Nie po to tu przyszła, by mieć jeszcze wątpliwości.
Kapłanka zaczęła po chwili mamrotać modlitwę za modlitwą, co każde zaklęcie notując wynik na woskowej deseczce drewnianym rysikiem. Trwało to dość długo.
- Nie jesteś w ciąży… Nie masz też żadnych chorób. Hmm...acz trochę za dużo magicznych aur. - stwierdziła po pierwszej fazie badań. - Ufam, że nie masz przy sobie żadnych przedmiotów, ani aktywnych zaklęć?
- Wybacz… - Mae zsunęła z palca złoty pierścionek z trzema kolorowymi oczkami i oddała kapłance, by ta odłożyła przedmiot na stolik - ...zapomniałam zdjąć. Poza tym nie mam na sobie nic.
Kapłanka pokiwała głową i zaczęła odmawiać kolejne modlitwy. Po czym zawyrokowała. - Twoja płodność została magicznie zablokowana.
Odpowiedziała jej długa cisza, a potem zdumione pytanie - Jesteś pewna?
- Jestem pewna, że nie została naturalnie bądź alchemicznie zablokowana… niemniej coś ją tłumi i sądząc po aurach, to jest potężne zaklęcie. Klątwa może? Czy utrwalałaś jakieś czary na sobie? - odparła po namyśle kapłanka.
- Nie… i nie mam pojęcia, kto mógłby bez mojej wiedzy… - okrutne podejrzenie przeszło jej przez myśl, ale póki co odepchnęła je od siebie - ...co jeszcze możesz mi powiedzieć na ten temat?
- Rzucę usunięcie klątwy... może aura służy tylko do zamaskowania jej słabości? - mruknęła kapłanka i uprosiła Lolth o kolejną łaskę, po czym znów uprosiła i na koniec rzekła. - To nie jest zwykłe nałożenie klątwy, to raczej coś rytualnego… z użyciem “życzenia” lub “cudu”. To nie jest coś, co byle czarodziej może rzucić, a byle kapłanka rozproszyć. Ktoś się przy tym napracował.
- Nie pytając mnie o zdanie. - kwaśno dopowiedziała czarodziejka - Dziękuję Ci za to, co zrobiłaś. Przynajmniej wiem już, co robić dalej. Oczywiście nie muszę prosić o dyskrecję…? - westchnęła, wstając i zakładając pierścień na palec.
- Oczywiście. - skłoniła się kapłanka.

Mae tylko skinęła głową i wyszła, w zamyśleniu kierując się wprost do pracowni swojego Mistrza Rzemieślników, który akurat zajęty byl dłubaniem narzędziami szlifierskimi przy jakimś klejnocie. Skupiony na tym zadaniu drow nie widział świata poza owym kryształem. Dlatego też drowka jak zwykle przysiadła sobie na skraju drugiego biurka i cierpliwie czekała, aż Ilivantar oderwie się na chwilę od swego zajęcia. Uwielbiała oglądać go przy pracy. Dopiero gdy minęło pół dzwonu, zauważył obecność czarodziejki. Uśmiechnął się lekko i stwierdził. - Nie musiałaś tyle tu cicho siedzieć. Mogłaś posłać kogoś po mnie. I przyzwać za dzwon do siebie.
- Nie czekam aż tak długo, nie przejmuj się. - uśmiechnęła się lekko Mae - Nad czym pracujesz? - wskazała na wpół obrobiony kryształ.
- Jeszcze… nie wiem. Pomyślę, jak kryształ zostanie wydobyty ze swej surowej formy. Wtedy do mnie przemówi. - starał się wyjaśnić drow, choć nie brzmiało to zbyt zrozumiale.
- To znaczy, że ma wpisany w siebie kształt, który będzie najlepiej ukazywał jego istotę? - próbowała zrozumieć czarodziejka.
- Raczej rolę. Kamienie szlachetne to uparte istoty. Nie każdy szlif pasuje do każdego kamienia. - wyjaśnił Ilivantar. - Dobry rzemieślnik potrafi odkryć ukryty w nich potencjał.
- Więc kamień jest w najlepszych rękach, w jakich mógł się znaleźć. - orzekła Maerinidia, po czym westchnęła i rzekła - Potrzebuję Twojej pomocy, Ilivantarze.
- Więc jak ci mogę pomóc, pani? - zapytał nieco zaskoczony mag, odkładając narzędzia szlifierskie na bok.
- Nie mów tak do mnie, nie przychodzę jako Naczelna Czarodziejka tylko jako ja. - roześmiała się mimowolnie Mae - Przez przypadek dowiedziałam się, że ktoś… rzucił na mnie klątwę. I to nie byle jaką, rytualną i powiązaną z cudem lub życzeniem. - wyjaśniła ponuro - Mam swoje podejrzenia, kto to zrobił… ale muszę to sprawdzić. I odkręcić.
- To chyba nie jest zwykła klątwa, tylko co poważniejszego, tak? - zasępił się Ilivantar, wstał i podszedł do półki z księgami, przedzierając się przez zagracony pokój. Wybrał jeden z tomów. - Szkoda, że twoja matka nie żyje. Ona umiała radzić sobie z nimi, najlepiej w całym mieście.
- Taaaaaaaak, szkoda… - syknęła w odpowiedzi czarodziejka - ...gdyby nadal żyła, pewnie nie wyszłoby to na jaw.
- Nie bardzo rozumiem? - zamyślił się czarodziej, przeglądając księgę. Po czym zmienił temat. - Nie jestem w tym tak biegły, jak ona. Niemniej z tego co się orientuję, rozproszyć się tego łatwo nie da. Nawet z mocą “życzenia”. Trzeba poznać klątwę, rozłożyć na czynniki pierwsze i usuwać składniki, aż do złamania jej działania. Tak… tak to powinno się zrobić. Lub złapać tego głupca, który to rzucił i wydusić z niego sposób na jej zdjęcie.
- Co raczej będzie trudne, jeśli moje podejrzenia okażą się trafne. - warknęła niemal, zdejmując z palca magiczny pierścień i kładąc go na biurku - Chciałabym właśnie, byś pomógł mi to ustalić. Kto rzucił tę przeklętą klątwę.
- Spróbuję, ale to zajmie kilka cykli. Czy ta klątwa jest śmiertelna? - zapytał drow, przeglądając księgę.
- Tylko dla moich nie mających szans na urodzenie się dzieci. Nic pilnego. - kwaśno odpowiedziała Maerinidia.
- Acha… A planujesz zajść z kimś w ciążę? Z kimś konkretnym? - dopytywał się ostrożnie, sięgając po kolejne tomy ze swej półki. I starając się, by jego słowa nie brzmiały zbyt wścibsko.
- Póki co moje plany mogę sobie… - kolejne warknięcie, tym razem urwane w połowie - Przepraszam Cię, przecież nie jesteś niczemu winny a wyładowuję na Tobie swoją złość. - westchnęła i szczelnie objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło jej się zimno - Boję się, że to właśnie moja matka mogła rzucić tę klątwę i że niełatwo będzie ją zdjąć. Być może nigdy mi się to nie uda. Dlatego pytanie o ojca… trochę za bardzo wytrąciło mnie z równowagi.
- Wybacz… i jeśli to rzeczywiście ona, to masz rację. Niełatwo będzie je zdjąć… zwłaszcza, że jej księga magiczna została rozerwana na strzępy podczas wybuchu loży. - odparł smutno Ilivantar. - A tam trzymała swe klątwy.
- To by było za proste… - mruknęła czarodziejka i roześmiała się gorzko - ...cóż… przynajmniej wiem już, że żadna niespodziewana ciąża nie zakłóci moich planów na przyszłość i dziecko nie pojawi się w złym momencie. Bo prawdopodobnie nie pojawi się w ogóle. Ale nie jest tak źle… to oznacza też, że żadna córka nie będzie próbowała mnie zabić, by zająć moje miejsce…. - jej głos brzmiał coraz bardziej cicho i głucho, aż wreszcie umilkł zupełnie a oczy Mae zaczęły podejrzanie błyszczeć - Co ja jej zrobiłam, że mści się na mnie zza grobu?
- Nie wiem… - stwierdził drow przedzierając się z powrotem przez swój pokój z księgami. - Może miała jakieś swoje powody? Była zawsze osobą dobrze ukrywającą drugie dno swych wyborów i decyzji.
- Wiem… - lekkie rozbawienie przemknęło przez twarz drowki - ...a przy tym nie liczyła się z nikim i z niczym. To też wiem. Ostatecznie była moją matką i dała mi się poznać od swej “najlepszej” strony…
- To prawda… - Ilivantar odłożył księgi na jeden ze stolików, przy okazji brutalnie zrzucając z niego znajdujące się tam zwoje. - Na razie radziłbym odpuścić sobie zamartwianie się klątwą. Jesteś młoda, masz czas, by urodzić dzieci. Zdążysz się jej pozbyć.
- Po prostu mnie to… zirytowało. Zdążyłam już dojść do wniosku, że to natura tak sobie ze mnie zakpiła… ale klątwa? - we wzburzeniu wyrzuciła ręce w górę i zaczęła nerwowo chodzić po dostępnej jej w miarę wolnej przestrzeni - Co ze mnie za czarodziejka, że dałam się obłożyć klątwą i kompletnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ją mam? - oczywiście, nie miała szans się zorientować ot, tak. O to przecież chodziło, żeby klątwa pozostała niezauważona. A jej matka faktycznie była w nich mistrzynią. Szkoda tylko, że nie raczyła się podzielić swoją wiedzą z córką. Ach, no tak… wtedy byłoby za łatwo. Pierdolona suka!
Ilivantar chyba nigdy nie widział jej tak rozdrażnionej, jaką była w tej chwili. Ale wystarczająco często widział furię swojej matki, by wiedzieć jak się zachować. Być cicho i nie zwracać na siebie uwagi.
Trwało to… dłuższą chwilę. Do momentu, gdy wściekłe spojrzenie Maerinidii spoczęło na wylęknionej postaci Ilivantara. Pełen niepewności i napięcia wyraz jego twarzy i oczu podziałał na nią jak kubeł zimnej wody, gdy w jednej chwili przypomniała sobie, jaka była jego matka i co z tego wynikło. Zatrzymała się w pół kroku i pozwoliła, by ręce opadły jej wzdłuż boków, a potem zmęczonym gestem potarła skroń.
- Wybacz mi… - szepnęła, znów otulając się własnymi ramionami - ...nie powinnam była pozwolić Ci być tego świadkiem. Nie zasłużyłeś na to, by mnie oglądać w takim stanie. Powinnam lepiej nad sobą panować. - uciekła spojrzeniem w bok - Mimo to wciąż mam nadzieję, że mi pomożesz…
- Oczywiście, że pomogę… Chyba w to nie wątpisz? - odparł nieco zmieszanym tonem Ilivantar, spoglądając na Maerinidię.
- Nie, Il(ivantarze). Nie wątpię. - uśmiechnęła się ciepło - Trochę mi puszczają nerwy, to wszystko… myślę, że najlepiej zrobisz, jeśli pomożesz mi się uwolnić od nadmiaru… emocji. - uspokoiła się już, a obejmujące ją ramiona przesunęła niżej, by uwydatnić piersi - Chyba możesz sobie zrobić chwilę przerwy, co? - zapytała ze zmysłowym pomrukiem w głosie.
- Chyba… tak… - jego dłonie delikatnie ujęły pośladki czarodziejki. Wodziły badawczo po jej krągłościach przez materiał sukni, które przecież drow tak dobrze znał.
- Mhmmmm... - zamruczała, ocierając się o jego muskularny tors -[i] W takim razie… daj mi zapomnienie…[i] - wspięła się na palce i uwiesiła na szyi maga, zmuszając go do wzięcia jej na ręce i żartobliwie wskazała łóżko. Wymruczała jeszcze kilka słów, po których oboje unieśli się nieco ponad bałagan zaścielający podłogę pracowni Ilivantara i pozwoliła samcowi spełnić swą prośbę… na chwiłę zapominając wreszcie o wszystkich swoich problemach.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 20-11-2014 o 11:29.
Viviaen jest offline  
Stary 04-11-2014, 10:40   #22
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Zawartość latryny dawno wyschła na twarde, bezwonne guano. Odór ekskrementów musiał jednak długo emanować z otwartych ust wyrytego na prędce, ale z wyraźną pasją wizerunku drowki.
- Haelvrae - Tulsis wpatrywała się w kamienne źrenice, zastanawiając się, kto jej tak nienawidził i kim była - Skąd się tu wzięłaś, Haelvrae?
Kapłanka westchnęła i wyprostowała się, rozciągając ścięgna i strzelając kośćmi. Czuła się dobrze, wysiłek ostatnich dni, ostry marsz w pełnej zbroi, stan permanentnej czujności, rozgrzane mięśnie i naoliwione potem stawy wprawiały ją w dobry humor. Było to widoczne w subtelnym rozluźnieniu postawy, płynności ruchów, które w obozie, pod wpływem nierozładowanego napięcia stawały się coraz ostrzejsze i twardsze.
Teraz drowka przypominała bardziej dzikiego kota niż golema, do którego, przez oddelegowanie do straży matrony była przyrównywana.
- Imryl - zwróciła się do jednego z czekających na rozkazy zwiadowców.
- W północnym korytarzu znaleźliśmy ślady. Trop jest wątły, ale damy radę nim podążyć - kapłan wiedział, czego od niego oczekiwała, rozwiązań, nie problemów.
- Ruszamy - oznajmiła. Nie miała zamiaru tracić czasu.
Brearhis i jego drowy nie wyglądali na zadowolonych, ani z ostrego tępa, ani jej dowództwa. Tulsis była do tego przyzwyczajona. Tulsis nie miała w sercu miejsca na takie drobnostki. Tulsis się modliła.

Panie Mój, oto jestem, Twoja sługa, wytopiona w ogniu gniewu, ukuta na kowadle pożądania, hartowana w nienawiści, ostrzone lojalnością, oprawiona skórą i kośćmi Twoich wrogów. Jestem ostrzem i ostrze jest mną. Pozwól mi sobie służyć, Panie Mój. Pozwól mi być Twym orężem, posłusznym i bezbłędnym.


Miasto, Tulsis obserwowała je, ukryta w cieniu szarej, przetykanej migotliwymi żyłkami kwarcu skały. Było piękne. A może nie? Może Tulsis po prostu dawno nie widziała miasta? Dopiero teraz uderzyło ją, jak wiele czasu spędziła w drodze.
- A więc to jest Erelhei Cinlu - wzniosła spojrzenie, ku sklepieniu korytarza, w którym jej oddział czekał na rozkazy. Malutki pająk splatał swe delikatne sieci pomiędzy dwoma załomami w skale. Jego czarny, lśniący grzbiet przywodził na myśl oko Boga.
Odetchnęła głęboko. Wiedziała co zrobić.
- Imryl, Nym, wrócicie do obozu złożyć raport.
Kapłani skłonili się i bez zwłoki, cicho niczym sen rozmyli w mroku korytarza. Tulsis ufała ich kompetencji i miała nadzieję, że jej nie zawiodą.
- Wy, ocena wartości obronnej murów i zabezpieczeń zewnętrznych - wskazała połowę swego oddziału i część ludzi Brearhisa.
- Reszta ze mną… - spojrzała ku lśniącym wieżom i wysokim, choć widocznie popadającym w niektórych miejscach w ruinę murom. Erlehei-Cinlu padło niedawno ofiarą ataku. Uśmiechnęła się krzywo. Ciekawe skąd przyszło zagrożenie. Miała nadzieję, że miasto gnije od środka. Zawsze łatwiej powalić kolosa na glinianych nogach - Obejrzymy to gniazdo żmij od środka.
Im bliżej bram, tym więcej w migotliwym klejnocie Podmroku dostrzegała pęknięć.
- Niekończąca się ofiara, Mój Panie - szeptała do swego Boga - Na chwałę Twojego Imienia, Selvetarmie.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 06-11-2014 o 10:16.
F.leja jest offline  
Stary 04-11-2014, 12:52   #23
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Etykieta wchodziła jej do głowy opornie, ale stopniowo. Nie to, że była niepojętna. Po prostu nigdy wcześniej dobre maniery i sztuka wbijania szpil nie były jej potrzebne. Gdy za szczeniaka opiekowała się stajnią to właściwie z racji wieku i pozycji wszystko uchodziło. A w Icehammer niestety savoir-vivre był na wszystkich frontach bity przez stagnację, opilstwo i szeroko pojęty marazm, które na dobre się zasiedziały w placówce dyplomatycznej Erelhei-Cinlu. Koniec końców nawet drowki u szaraków przywykały do tego, że nie sposób na lokalnej diecie nie zakończyć sutego posiłku, soczystym beknięciem, które zresztą wśród duergarów im dłuższe i bardziej polifoniczne tym znamienitszą jest pochwałą dla kucharza.
Zarządca Domu miał więc całkiem spore i niełatwe pole do popisu. Tym bardziej, że Severine prędko irytowała się na niego to obrzucając samca stekiem wyzwisk to znów ciskając weń specjalnym trójzębnym widelczykiem do owoców ziemi, (tym różniącym się od widelczyka do ciast, że miał środkowy ząb krótszy) który raz omal nie trafił go w twarz. Nieco lepiej i bardziej pokojowo przebiegała nauka wyglądania jak dama. Przygotowanie kilku fikuśnych kiecek oczywiście nie mogło być wykonane od ręki. W czasie gdy jednak krawcowie czynili swoją powinność, niewolnice, których zadaniem było wykonanie makijażu, dzięki któremu nieokrzesany dzieciak, mógł zacząć przypominać drowkę Domu Tormtor, udzieliły jej wielu cennych wskazówek. Severine mimo nalegań Zarządcy nie pozwoliła im by te działały samodzielnie. W końcu sama się tego chciała nauczyć.

Podobnie dobrze z lekkim akcentem na “ujdzie”, sprawa się miała na samej Arenie. Niewolnicy do prostych prac sprzątania klatek nadawali się doskonale. I nawet żaden nie padł w trakcie. Wandal z kolei poczynił odpowiednie rejestry inwentaryzacyjne. Oblał jednak egzamin z odzyskaniem spisu niewolników, którzy wcześniej pracowali na Arenie. Ze niby wszystkie dokumenty Despana posiadają Shiqous, a od nich nie da się ich będzie formalnie odzyskać. Bez skrupułów rzuciła mu grubą derkę. Potem walnęła w pysk, tak że się przewrócił.
- Zasłoń tym żebra - powiedziała. Wszak nie chciała mu ich połamać. Potem zaczęła kopać.
A po chwili wszedł goniec od szlachetnej Han’kah Tormtor.

***

Gdy weszła do gabinetu Opiekunki, już od drzwi dało się zobaczyć różnicę. Zarządca Domu u którego wizytę Severine złożyła, dysponował nie byle jakimi niewolnicami, których zadaniem było nie tylko wizualne przeobrażania smarkul w damy, ale i zadbanie by Domowi Żołnierzy nie doskwierały wyniesione z walk blizny. Przynajmniej nie te, z którymi nie chciano się obnosić... Severine nie zareagowała jednak na uniesioną brew pułkowniczki, a tylko tak jak ostatnio usiadła na najwygodniejszym krześle i sięgnęła po czarne cukierki w jakie dziś obfitował półmisek na biurku Opiekunki Areny. Skrzywiła się jednak poczuwszy charakterystyczny smak lukrecji.
- Chciałaś mnie widzieć szlachetna Han’kah Tormtor - powiedziała tonem balansującym między żartem, a pełną powagą. Jej strój się nie zmienił. Chyba, że policzyć przykurzenie w kilku miejscach od wszechobecnego, karminowego pyłu arenowego. Pyłu, w który na przestrzeni dziejów wsiąkło tyle krwi, że dało by się w niej całe miasto utopić.
- Taaaa - Han’kah uniosła wzrok znad pergaminu. - Jak postępy w sprawie moich bestii?
- Postępują -
odparła tym razem już bez cienia żartu - Sprowadzenie tego typu dóbr... trwa...
- Zdradzisz mi wreszcie swoje… źródło?

- To Duergar, Greger Brasstamer. Icehammerski treser. Ma u mnie… dług wdzięczności.
- No proszę… Bo ja właśnie o tym chciałam -
wstała zza biurka, wyjęła w szuflady miseczkę z mieszanką orzeszków i postawiła przed drowką. -Te ci bardziej posmakują. Ale do rzeczy... Mam kilka opcji skąd wziąć bestie. Vae odpada. Niestety. Chuja mają na stanie a nim zorganizują łowy upłynie za dużo wody. Zostaje Thay i… z nimi ma gadać Bal’lsir. I Icehammer. No i przyszłaś mi na myśl moja droga bo to twoje zasrane podwórko, prawda? Znasz szaraków, ich kulturę czy raczej… jej brak. Nie strzelisz gafy… Za przysługę postaraj się załatwić coś ekstra. A za kiesę w jaką cię uposażę wynegocjuj coś mniejszego, w ilości zadowalającej żebyśmy mieli co ubijać. Wyruszasz jutro - wrzuciła na język orzeszka, puściła treserce oko i wróciła na swoje krzesło. - Jakieś pytania?
Severine poczęstowawszy się chętnie, wpierw wzięła niewielką garstkę i podrzucała w powietrze kolejne orzeszki, łapiąc je w usta. Gdy jednak Han’kah rzuciła ostatecznie kończące swój wywód polecenie, szybujący akurat orzeszek uderzył Severine w czoło, gdy ta z niedowierzaniem i oburzeniem odwróciła się i spojrzała na pułkowniczkę.
- Ze gdzie?? Do Icehammer?? Mowy nie ma! Ogrami mnie tam nie zaciągniesz. Siódmy cykl mi tu ledwo stuknął. Ni chu chu. Nie wracam na ten wygwizdów. A w ogóle to mamy czternasty wiek. Od tego są nietoperze...
- Przecież to nie na zawsze - Han’kah cmoknęła ustami. - A negocjacji nie załatwia się korespondencyjnie, tym bardziej z duergerami. Kochanie, jesteś wszystkim czym w tej sytuacji dysponuję. Po prostu zrób swoje i wracaj. Wszystkim nam zależy na powodzeniu Areny, prawda? Chyba nie chcesz sabotować moich górnolotnych planów?
Wyraz rozczarowania i złości bynajmniej nie znikł z twarzy Severine. Ale tak jak wcześniej znać było, że gotowa ciskać się albo do momentu oberwania, albo postawienia na swoim, tak teraz w to wszystko wkradła się jakaś… ustępliwość.
- Kurwa mać!
Po czym wstała i ruszyła do drzwi, które po chwili trzasnęły za nią głucho.
Zza drzwi dobiegł ją jeszcze pogodny krzyk Han’kah.
- Wiedziałam, że dasz się przekooonać!

***

Po powrocie do swojego gabinetu ponownie zawezwała Wandala. Miała ochotę spuścić mu jeszcze jeden wpierdol. Śmierdzący nierób będzie się tu wylegiwał, gdy ją znowu z łóżka zerwie ta cholerna świstawka parowa w Ice.
- Masz jeszcze jedną szansę - powiedziała - Po pierwsze list do Bal’lsira.

Podała mu kopertę. Treść tworzyła właściwie pod dyktando Zarządcy Domu.... Z grubsza pod dyktando.

Szlachetny B.

Ufam, że w Domu Tormtor jest Ci tak dobrze jak i mnie. Zal jednak wielki w mym sercu gości gdy pomyślę, że pięć cykli minęło, a Ty nie zainteresujesz się losem tak blisko współpracującej z Tobą teraz siostrzanej duszyczki z dawnego i tak nielicznego w Domu Tormtor, Despana. Na ciasteczko nie zaprosisz... Ale dość o mym żalu. Szlachetna Han’kah Tormtor wysyła mnie z misją do Icehammer toteż do listu się teraz uciekam. Jak wiemy zbliża się czas otwarcia Areny. A ja potrzebuję fachowych niewolników, którzy umieliby zajmować się bestiami. Obecni są dla nich jeno ubogą w mięso karmą. Wiesz może jaki los spotkał poprzednich? Czy da się ich gdzieś znaleźć? Być może Ty sam jakieś rejestry prowadziłeś? Rada bym rzucić na nie okiem.

S.


- Zaniesiesz mu go. Potem zorganizujesz kogoś kto szwenda się w okolicy Areny i będzie mógł popytać plebs o to co się stało z despańskimi niewolnikami, którzy robili na Arenie. A może zgadasz się z tymi należącymi do Bal’lsira? Może oni coś wiedzą? Mam to gdzieś. Chcę mieć choć kilku niewolników, którzy tu pracowali i znają się na rzeczy. Inaczej bestie same będą was uczyć jak się z nimi obchodzić. Rozumieesz???
Wandal skulił się kiwając głową.
- No to spier… znaczy... - wyprostowała się i spojrzała z wyższością na nikczemnika skarlałej ludzkiej rasy - Przemówiłam! Odejdź!
Zrozumiał!

***

Opiekunka tormtorskiej Stajni na początku w ogóle nie chciała słyszeć o przydzielaniu Severine jakiegokolwiek wierzchowca. Zapewne winnym tego nieporozumienia była sama treserka, która nie odwiedziła Bal’lsira po stosowną zgodę akwizycji. Ostatecznie podziałał jednak autorytet Han’kah Tormtor, której bezpośrednie polecenie drowka wszak wykonywała. Severine przydzielono więc jaszczurkę wierzchową, warana o niepozornym imieniu Lapis. Bydlę stało w ostatnim boksie. Ponoć osierocone przez swojego poprzedniego jeźdźca, który poległ podczas ostatnich konfliktów. Ponoć potężna fala energii zmiotła oboje z wysokiej rozpadliny. Poraniony i kulejący waran wrócił do stajni kilka cykli później z martwym jeźdźcem przytroczonym do uprzęży. A że bydlę zrobiło się jakieś chorobliwie strachliwe, srogo się stajenni niewolnicy namęczyli nim zdołali rozkulbaczyć je i odłączyć trupa. Od tego czasu wierzchowca uznano za bezużytecznego i właściwie nikt się nim nie interesował, bo i póki miejsca były w stajni wolne po ostatniej wojnie, nie było potrzeby go zabijać.
- Oto i on. Lapis. Waranowata jaszczurka wierzchowa. W sam raz dla kogoś kto wykonuje rozkazy szlachetnej Han’kah Tormtor. Właściwie to mogę ją nawet na ciebie zcedować drogie dziecko. Niech wielka Arena zna dobre serce Stajni - roześmiała się radośnie Opiekunka zostawiając drowkę samą przed klatką.
- A ceduj mnie w dupę... - mruknęła w odpowiedzi Severine i westchnęła stając przed boksem. Widziała zamkniętego w środku jaszczura. W najczarniejszym kącie pomieszczenia. Widziała poruszający się nerwowo, pokryty brudnozieloną łuską ogon. Widziała źle zrośniętą tylną łapę (oj utykać chłopaczku to już będziesz do końca życia). Widziała wbite w siebie wystraszone oczy. Słyszała szybkie sapanie.
Przymknęła powieki jakby coś sobie przypominając. Albo nawet kogoś. Uspokajała się. Złość na Opiekunkę Stajni, która poskąpiła jej jednej z licznych zdrowych na umyśle jaszczurek, by jej teraz bardzo wadziła. Poza tym takie rzeczy przeprowadza się całymi tygodniami. A ona miała jedną ćwiartkę…
Przywołała w wyobraźni podłużne gadzie oczy warana. Jątrzącą się bliznę na ich drapieżności. Strach. Wiedziała co trzeba robić…
Otworzyła klatkę i weszła do środka.

***

Gdy zmęczona wróciła do swojej kwatery, Wandal poinformował ją, że ktoś na nią czeka. Na żadne z pytań nie umiał odpowiedzieć więc musiała przekonać się sama. A zrobiła to czując dziwny napływ niepokoju.
Nieznajomym okazał się samiec imieniem Malefic. Ponoć opiekun jednej z miejskich tanich karczm i… Oka Proroka. Potężnego artefaktu wieszczeń. Zignorował żart, że chyba nie wyglądała tak staro by rolę wieszczki jej oferować. Zignorował wszystkie żarty i kpiny niedowierzania. Był śmiertelnie poważny. Zaprosił na najbliższe widzenie i odpowiedział na kilka pytań, które drowka po chwili zastanowienia mu zadała. Potem pożegnał się i odszedł. Zostawiając ją z tą równie dziwną, co ciekawą nowiną.

W pokoju czekał też liścik od Han’kah Tormtor. Szczegółowe wytyczne co do rodzaju bestii. Robactwo… Dużo oślizgłego robactwa. Najlepiej bardzo dużo, żeby było co zabijać i w czym pławić nagie męskie torsy gladiatorów...
Zgrzytnęła zębami.
- Robactwa i igrzysk... - westchnęła.
Na otarcie łez do liściku dołączona była wcale chuda kiesa z drogocennym kruszcem dla duergarów. I druga. Z cytrusowo pachnącymi cukierkami.
- No normalnie łezka w oku…

Cyklu następnego z pierwszym dzwonem porannej ćwiartki, minęła na Lapisie miejskie bramy wychodzące na drogę do Icehammer.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-11-2014, 22:03   #24
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dostarczył towar w umówione miejsce. Transakcja okazała się... transakcją. Nie było trzeciego ani nawet drugie dna. Pułapki,zamachu czy próby egzekucji. Żmijka zapłaciła zgodnie z umową a potem zabrała towar i jego opiekuna na prowizoryczną Arenę. Klub walki był tu prostszym określeniem. Bywał na Arenie Despana nie raz w poprzednim życiu. Widział wiele przedstawień to tu było... proste. Trudno to nazwać pokazem. To była walka, zwierzęca walka jeden na jednego. Orków, drowów i nadprogramowej rozrywki jaką dostarczył. W różnych kombinacjach. Pierwsza walka jaką widział wygrał Reagnor orka, drugą Sylthis drow. Nie różniły się jednak specjalnie od siebie. Zawsze stawało na przeciw siebie dwóch bandziorów, zawsze naparzali się bez litości. Orki korzystały z siły i wytrzymałości. Drowy raz po raz zadawały ciosy korzystając ze swej większej zręczności i refleksu. Wygrywał ten kto dłużej korzystał ze swoich atutów. Czy przeważy siła i wytrzymałość czy jednak błędu nie popełni drow.. walczący szermierką na pięści. Byli to jednak marni aktorzy, widowisko mogło zaspokoić zapewne rządzę prymitywnego mordu i krwi. Widzów nie brakowało, jednak jemu brakowało tu subtelności. Choć sam nie był przesadnie subtelny ani teraz ani nigdy. Walki tutaj wydawały mu się prymitywne. Uśmiech na twarzy pojawił się tylko wtedy, gdy jeden z Ghuli powalił na ziemię orka. I rozszarpał go na oczach zawiedzionego tłumu. Dobierając się do mięsa i szpiku w kościach. Pozostałe dwa potwory nie miały tyle szczęścia padły pod ciosami, tych pod których ciosami miały paść. Taki był plan widowiska i niemal tak się stało. Szybko jednak znudził się walkami. Żmijki nigdzie nie było widać. Nikt go nie zaczepił a sam nie za bardzo widział tu towarzystwo dla siebie. Zobaczył siedem walk, choć zobaczenie jednej czy dwóch... to jakbyś widział je wszystkie. Otwarcie Areny najpewniej będzie sukcesem, skoro na tak marne pokazy przyszło tyle drowów. Jeśli Han'kah poprosi z chęcią przywoła różne stwory by uatrakcyjnić widowisko. Im silniejszy czarodziej, tym ciekawsze stwory i tym lepsze atrakcje.

Po walkach wrócił do Nekropolis. Do swojego obecnego Domu. Gdy obawiasz się ataku szukasz azylu. Gdy wiesz, że nie jesteś szlachetnie urodzony.. nie masz Domu. Nie ma miejsca gdzie czułbyś się bezpiecznie. Ghetta, karczmy, ulica, Enklawa... Wszędzie mogą cię dopaść. Nikt cię nie chroni, jeśli doliczysz swoją drapieżną naturę, chęć zabijania i zysku na słabych. Stajesz się mało popularny. Musisz mieć miejsce gdzie cie nie dopadną. Tylko Nekropolis spełniało oczekiwania. Trudno było cię zaskoczyć, jeśli ten teren dobrze znałeś. Nie było tu tłoczno, jak na ulicy. Każdy kto tu był automatycznie był podejrzany i niebezpieczny. Poznawał Necropolis tygodniami. Największym zagrożeniem były patrole Eliserv. Dość silne i liczne z zadaniem eliminacji wszystkiego co napotkają i może stanowić jakieś zagrożenie. Nekropolis nie było też takie bezludne. Poza patrolami Domu kapłanek, zamieszkiwało je wiele istot. Najbiedniejsi z biednych mieszkali na cmentarzu. Orki, gobliny, najsłabsze pośród drowów, spały między nagrobkami oczekując gorzkiego końca. Ten natomiast zawsze przychodził. Najczęściej zadany przez Ghule. Nieumarli padlinożercy dbający o czystość i poziom zbiegłych niewolników na akceptowalnym poziomie. Naturalni mieszkańcy każdego cmentarza o tak monstrualnych rozmiarach. Wiele terenu, krypt i ciał... Byli również inni mniej oczywiści goście. W końcu nie jeden Xullmur'ss wpadł na pomysł bezpiecznej przystani w Nekropolis. Kultyści Ghaunadaura byli najbardziej liczną i najlepiej zorganizowaną grupą jaką wykrył. Przeprowadzali tu swoje herezje, składali ofiary czynili bóg ich raczy wiedzieć jakie rytuały. Nawet hodowali szlamy.. Byli też niezauważalni niemal. Dobrze się ukrywali, chronili czarami przeciw wieszczeniom i znali teren znacznie lepiej niż on. Wiedział o nich, oni wiedzieli o kimś... I ten status quo odpowiadał obu stronom. Inaczej sprawa miała się z szalonym ithilidzkim wampirem. Był bardzo stary, silny i zupełnie szalony. Zabijał wszystko na co natrafił, nieważne czy żywe czy nieumarłe. Miał też zapewne trochę zwierzęcego sprytu albo masę szczęścia. Patrole Eliserv nie unieszkodliwiły go przez dziesięciolecia. Xullmur'ss po początkowym rozważaniu konfrontacji odpuścił sprawę, uznając za zbyt ryzykowną. Wampir albo o nim nie wiedział albo doszedł do tego samego wniosku. Badał Nekropolis codziennie licząc na nowe odkrycia... To czym się zawiódł to brak ofiar niedawnej wojny. Żadnego ciała którego nikt nie znalazł, żadnych przedmiotów... W cztery miesiące oczyszczono go dość dokładnie. Liczył, że z czasem dokona kolejnych odkryć. Wszak to nie mogli być wszyscy którzy się tu ukrywają.

Bycie "wolnym" drowem miało swoje zalety i wady. Mógł robić co chciał nie podlegał niczyim kaprysom ani nikomu. Jednak zaczynało mu brakować badań, lubił zgłębiać tajniki magii. Eksperymentować, tworzyć... W przyszłości musi pomyśleć gdzie umieścić swoje laboratorium. Nekropolis się do tego nie nadawało. Zagłębiając się w myślach, planach i strategiach handlowych podświadomie doszedł do dzielnicy Goodep. Naczelna Czarodziejka czemu nie należało się dziwić, nie zaprosiła go do części dla Domów. Co było rzadkie nawet dla plebsu przewidziano jakieś rozrywki. Był tego ciekawy choć nie spodziewał się niczego niezwykłego. Bardowie grali, uliczni magicy robili proste sztuczki i iluzje, było rozdawane nawet jedzenie i wino. Spory gest ze strony Domu Goodep, dla plebejuszy których normalnie omijano przy takich okazjach. Zagłębił się w ten dziwny jarmark...
 
Icarius jest offline  
Stary 08-11-2014, 19:11   #25
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Pomieszczenie było bardzo dobrze zabezpieczone. Dwaj specjaliści wieszczeń już o to zadbali.

Niewiele przyjemności i rozrywek miał Amon po przybyciu do enklawy, jedną z nich było niewątpliwie rozmowa z Borsanem Sessenal-em. Była to osoba najbliższa Amonowi chyba mógłby o niej powiedzieć przyjaciel, gdyby posiadał jakowyś. Kawa była wyśmienita lecz nie ulubiona. Wolał gatunek calimshańskej kawy „Spalona Pustynia” gdy Borsan preferował „Wysoki Szczyt”.

Słowa „przyjaciela” nie były dla niego zaskoczeniem.


- Tak jest to mi wiadome. Polują na nas, chcą zniszczyć specjalistów od wieszczenia. Jesteśmy dokładnie w takiej samej sytuacji. Jeśli szybko nie doprowadzisz wieszczeniem do odnalezienia statku i niezapobierzysz, aby zasługę przypisał sobie ten zadufany bubek, będziesz w jeszcze gorszej sytuacji niż ja. Mnie chronią jeszcze me umiejętności w kilku dziedzinach. Jestem zbyt przydatny aby szukać podłej jakości zmiennika.


Zamyślił się nad kawą po czym sięgnął po ustnik sziszy. Po czym zaciągnął się aromatycznym dymem tytoniowym, powodując brzęczenie niewielkich korundów umieszczonych w aromatyzowanej wodzie.


[MEDIA]http://thumbs.dreamstime.com/z/shisha-25181314.jpg[/MEDIA]


- Pomogę ci w tym zdaniu, gdyż odesłanie Haraghima ma priorytet na innymi naszymi celami. Jak zapewne wiesz łączę dwa rodzaje magii. Zatem ma dostęp do innego rodzaju przepowiedni niż wieszcz. Tak, musimy się pozbyć go a najmniej podejrzeń wzbudzi odesłanie go wraz ze statkiem. Będzie to trudne i będzie wymagało pietyzmu ale uzyskamy w ten sposób informacje z dwóch źródeł.


Amon zamyślił się. Półprawdy były całe życie specjalnością Amona, nawet nie musiał kontrolować tego. Prawie bezwiednie mieszał prawdę z kłamstwem. Prawdą były jedynie dwa źródła informacji.

- Ależ… ja nie potrzebuję pomocy.
- zmieszał nagle czerwony czarodziej. Potarł pomarszczony policzek dłonią dodając cicho.

- Nie takiej w każdym razie. To co teraz powiem, o co cię poproszę musi pozostać między nami, dobrze?

- Tak, zatem pozostanie.

- Nie potrzebuję pomocy przy wieszczeniu. Z tym sobie poradzę, wierz mi. Chodzi o to, że dwój moich magów…
-czarodziej mówił powoli wyraźnie czując wstyd z powodu tej sytuacji.

- … zwariowało. Trzeba ich dyskretnie wyleczyć z obłędu, tak żeby nikt się o tym nie dowiedział i bez korzystania ze zwojów enklawy. Żeby nie było śladu po tym zdarzeniu.

- Tak teraz rozumiem. Zbyt wiele widzieli w wieszczeniu i byli za mało doświadczeni. Nie, nie pytam o więcej szczegółów. Tak jestem w stanie ich uzdrowić, problemem będzie tylko dyskretne dostarczenie ich do domu umarłych. Ewentualnie będziemy musieli się spotkać jeszcze raz specjalnie w tym celu, poza naszymi normalnymi spotkaniami. Przyjdę wtedy przygotowany do takich działań.

- Zaaranżuję coś wkrótce.

- stwierdził enigmatycznie Borsan Sessenal.

- Przygotuj może małą uroczystość religijną. Przyjdę z moimi uczniami na nią.




Dni po przybyciu do enklawy były dla Amona bardzo pracowite. Trzeba było zorganizować prace świątyni, Domu Nieumarłych. Przekształcać dostępny materiał żywy w przerażających wojowników. Wszyscy przybyli z Amonem stronnicy, mieli ręce pełne roboty. Tak też i Amon miał wiele prac, zwłaszcza że wolał początkowych prac dopilnować sam. Po dniu tortur nieposłusznego strażnika przygotował świątynię już w nowym Domu Nieumarłych.
Na tą uroczystość przeznaczył piętnastu z wojowników jeńców przeznaczonych do przekształcenia w przerażających wojowników. Tortury były wspaniałe, plac przed domem umarłych ociekał cierpieniem i krwią. Po dniu tortur jeńcy z wielbiąc Velsharoona szli do świątyni, gdzie byli jemu poświęcani. Amon przy każdej krwawej mszy czół przypływ mrocznego złota. W tym dniu odbyła się wspaniała ceremonia przeklęcia ołtarza. Krew dzięki magii głęboko wżarła się w kamień ofiarny stanowiący ołtarz. Bynajmniej nie był to koniec pracy. Następnie niewolnicy, jego stronicy balsamowali zwłoki. Amon wszystko bacznie kontrolował, poprzez swoje magiczne oczy. Potem wystarczyło stworzyć nieumarłych. Tak powstała pierwsza piętnastka doskonale wykonanych przerażających wojowników.


Kolejny dzień również był przesycony cierpieniem. Krzyki torturowanych niosły się po enklawie.

W tym dniu dniu Amon przyzwał wysłannika Velsharoona, by był on świadkiem prośby o boskie wspomożenie i zesłanie cudu, który by wskazał sposób wyjścia z trudnej sytuacji. Muzykę tworzyli bardowie związani z Amonem. Dziwięki lutni aharmoniczne potęgowały podniosły charakter uroczystości.

Venedaemon, dziwaczna kreatura pochodząca z nie wiadomo jak odległych dziwacznych światów przyglądała się w ciszy działaniom czarodzieja.
Jedwabne szaty maga zasłaniały postać tego androgynicznego czarta ukrywając szczegóły jego budowy anatomicznej. Z rękawów szat wyłaniały się pokryte pazurami macki. Każda trzymająca różdżkę lub berło, lub przynajmniej z założonym na nią pierścieniem. Jego oblicze pozostawało wiecznie w cieniu kaptura. Jedynie trio długich, rozgałęzionych języków okresowo wyłaniało się z jego ust i powolnymi ruchami smakowało powietrze wokół.

Ofiarował wysłannikowi wątroby i mózgi, gdyż serca były przeznaczone dla jedynego boga nieumarłych. Dana asystująca przy ceremoni podała jeszcze bijące serce ostatniej z ofiar.

“Panie mój jaka taktykę i jakie środki w celu pogrążenia wroga mego Haraghima Raela działającego z poruczenia Szass Thama”

[MEDIA]http://i292.photobucket.com/albums/mm28/Carle91/Skull-Avatar.jpg[/MEDIA]


Pan objawił się dosłownie, jako wybrzuszenie na ołtarzu w kształcie czaszki chciwie pożerające kolejne krwawiące serca. Po czym zaniósł się chrapliwym śmiechem.

- Rozczarowujesz mnie Amonie Sallazzarze, czyżbym wybrał na swojego sługę głupca, który nie potrafi przejść żadnej rzeki bez mej pomocy? Czyżbyś nie brał pod uwagę, że są kapłani którzy zanoszą do mnie modły bym ciebie zniszczył. Moi kapłani nawiasem mówiąc.

Czaszka skupiła spojrzenie oczodołów na Czerwonym Magu.

- Czyż nie powinieneś brać przykład z mego życiorysu? Czyż moja droga niczego cię nie nauczyła? Nie ma prostego rozwiązania tej kwestii drogi Amonie. Nie ma jednej prostej linii po której mógłbyś dążyć by go obalić, za dużo stopni po drodze. Musisz być cierpliwy, musisz obserwować przeciwnika… musisz czekać na jego potknięcie i samu uniknąć potknięcia. Nie ma tu łatwej drowi Amonie… Po prostu nie ma. Lepiej będzie dla ciebie Amonie, jeśli ktoś inny nie powiązany z tobą, najlepiej spoza enklawy wykona brudną robotę.


Poczuł ruch pod ręka to sztylet ofiarny podlegała stałym zmianom. Przez jego powierzchnię przepływały czaszki wyłaniając się jakby z wody i deformując ostrze i rękojeść. To samo działo się różdżką z tym, że w przeciwieństwie do sztyletu który stał się ciepły, taka Różdżka Mistrzostwa Nekromancji stała się nienaturalnie chłodna.

Słowa boga nie zdziwiły jego kapłan. Wszak niedawno zmierzył się z jego kapłanami kroczącymi ścieżką chaosu i pokonał ich niszcząc ich ożywieńców oraz zmuszając ich kapłana do panicznej ucieczki.

Gdy ceremonia został zakończona spostrzegł zmiany jakie nastąpiły w otoczeniu. Obecność boga na planie materialnym wywarła skutki na nim. W pewnej odległości od ołtarza pojawiał się lodowaty wiatr wiejący zgodnie z wolą Boga. Ściany częściowo już ozdobione płaskorzeźbami chwalącymi siłę Velsharoona podlegały ciągłym zmianom. Pojawiały się na nich wyszczerzone czaszki. Centrum przy ołtarzu było spokojne, lecz kilka metrów od niego zaczynał wiać wiatry o różnym natężeniu. Obecność avatara Velsharoona było wielkim wyróżnieniem dla świątyni Amona.

Niewolnicy nie potrafili jednak docenić tego wyróżnienia spostrzegał Amon. Obecność boga wywarła na nich wpływ, wszyscy momentalnie osiwiali. Na tle niewolników Amon dostrzegł sylwetkę ciężarnej niewolnicy. Nie tylko, że nie osiwiała ona jak inni, lecz jeszcze stała wyprostowana wpatrując się w Ołtarza, gdzie nie tak dawno objawił się Velsharoon.

“Fantyczka lub nowa kapłanka Velsharoona” szybko zorientowała się.

Była to ciężarna niewolnica , która stanęła w obronie swej również ciężarnej mistrzyni. Gdy podszedł do niej dało się od niej wyczuć ciepło bijące. Niewolnica dopadła nóg Amona i objęła je ramionami. Kosciani strażnicy już.mieli ją odkopać lecz Amon, jednym rozkazem odwołał ich.

- Czego chcesz Niewolnico?
- Arcykapłanie chcę służyć całym sercem Velsharoonowi i tobie Arcykałanie.


Amon podniósł z kolan niewolnicę, spojrzał jej w oczy lecz ujrzał tylko dwie wielkie czarne kule całkowicie pozbawione białek. Być może był to znak. Skinął na Danę.


- Mój miły czegoś sobie życzy?
- Tak moja wolą jest abyś poddała tą dziewkę testom pod kontem przydatności do pracy kapłańskiej. Jeśli będzie się nadawała, masz ją przygotować do kapłaństwa.
- Kocha…
- Taka jest moja wola.


Amon sprawdził kontrolę nad nieumarłą. Była pełna i nie do złamania, przez nikogo w enklawie.

- Kochanie nie jest ona twoją konkurentką, lecz może być uczennicą. Macie trzy miesiące do rozwiązania ciąży. Chcę aby jej inicjacja na kapłankę Velsharoona odbyła się tuż po rozwiązaniu ciąży, jej dziecko zaś ma być ofiarą, którą złoży jako nowa kapłanka.

Dziewczyna do tej pory wykazująca matczyne uczucia wobec nienarodzonego jeszcze dziecka, teraz spoglądała na swój wezbrany ciąża brzuch z obrzydzeniem.

Po ceremonii siły nieumarłych znowu wzbogaciły się o piętnastu doskonale wykonanych przerażających wojowników. Błogosławieni byli oni przez Velsharoona, na ich czołach pojawił się jego symbol. Kilka kroków od nich dało się zaś wyczuć nienaturalny chłód.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 08-11-2014 o 23:16.
Cedryk jest offline  
Stary 10-11-2014, 17:42   #26
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Lesen nie wyglądał spotkania z Sereską. Zawsze kiedy się z nią widział miał to irytujące poczucie że nie spełniał jej oczekiwał. Kochał swoją siostrę, i zawsze służył jej wiernie, ale... Czuł że było to za mało.
Uklęknął przed tronem.
– Matko opiekunko. Wzywałaś mnie?
-Tak. Jak tam twoje łowy? Chyba dość pomyślnie skoro moi szpiedzy nie donoszą mi o kolejnych poborach na sierżantów straży?- zapytała zamyślona Sereska. Siedząc na tronie przeglądała jakieś pergaminy zebrane luzem, więc miało się wrażenie że jej pytanie było raczej uprzejmością niż zainteresowaniem. Błąd, o którym dobrze Lesen wiedział. Sereska zawsze pytała jedynie o te sprawy, które ją zajmowały. Mniej lub bardziej.
- … Nie aż tak pomyślnie jak bym chciał. - odpowiedział oględnie, nie podnosząc się z klęczek. – Wnioskuje że stworzyłem dość przeszkód by utrudnić jej polowanie, ale będę potrzebował więcej czasu by ją złapać.
- I stajesz się tak skupiony na swym celu, że przestajesz zauważać inne sprawy.- rzuciła pod nogi Lesena pergamin. Pamflet ośmieszający i wyszydzający czerwonych czarowników, nazywający ich obrazą dla Lolth i wzywający do sabotażu i morderstw ludzi z powierzchni. Drow już gdzieś je widział… a tak, trafiły na jego biurko wraz z dziennymi raportami. W sumie nic nowego. Od jakiegoś czasu napisy wzywające do wrogości wobec Thay zaczęły się pojawiać na murach Erelhei-Cinlu. Ulotki miały pewien powiew nowości, ale poza tym wpisywały się w nastroje już od dawna istniejące wśród plebsu miasta.
-Ostatnio jest ich coraz więcej, głównie w obszarach kontrolowanych przez Godeep, Eilservs oraz Shi’quos. Ale także i u nas się pojawiają. Grupa drowów nienawidząca Thay… rośnie w siłę, pozostając anonimową.- wyjaśniła Sereska po czym poddała Lesena testowi, pytając.-Co więc taka władczyni jak ja, powinna z tym uczynić?
Samiec przestudiował uważnie zwój, kupując sobie czas na przemyślenie odpowiedzi. Znał jego zawartość, oczywiście, wbrew temu co mówiła Sereska wzrost sentymentów AntyThayskich nie umknął jego uwadze. Po prostu nie uznał tego za tak naglący problem jak Loscivi.

– To zależy od tego jaką politykę wobec Thay przybrało zgromadzenie Matron. - zaczął ostrożnie. – A z tego jak traktowany jest Ming, jego córka i inni oficjele wnioskuje że planem jest to powolna asymilacja i rozsadzenie enklawy od środka. Niechęć plebsu do Czerwonych Czarodziei była do przewidzenia, jednak będzie trudna do wyeliminowania, o ile w ogóle powinna zostać wyeliminowana. Na razie nie widzę jakie korzyści mógłby przynieść otwarty konflikt z Czerwonymi Czarodziejami, więc wszelkie grupy które do niego nawołują należałoby dyskretnie uciszyć. Dyskretnie - otwarte trzymanie strony ludzi pozwoliłoby im przekuć niechęć do Thay w niechęć do Matron, a to już mogłoby mieć katastrofalne skutki. Lokalne komórki zapewne zlokalizujemy sami, ale ich sieć wydaje się rozciągać nad całym miastem, więc wzięcie pełnej kontroli nad sytuacją będzie zapewne wymagało współpracy kilku domów.
- Nie wierzę w tą “dyskrecję” Lesenie. Nie wierzę, że to się da zrobić cicho. I jako kapłanka Lolth nie mogę zwalczać drowów, które słusznie oceniają wzrost wpływów Thay. - westchnęła Sereska.- Zresztą, czymże są ludzkie królestwa… nietrwałe twory, które rozpadają się szybko i z hukiem. Jak wszystkie dzieła ludzi.
Splotła dłonie razem.- Ci osobnicy są… mogą być użyteczni w przyszłości. Ich niszczenie, byłoby marnowaniem zasobów Lesenie. Zasobów na których utratę nas nie stać. Trudno wszak o dobrych fanatyków w dzisiejszych czasów. Ten… żywioł powinien być pilnowany, ale na pewno nie niszczony.

Samiec skinął głową, rozumiejąc zamysł Sereski... Choć nie do końca się z nim zgadzając.
– Matko Opiekunko, tak jak uczy nas Nasza Królowa, strach i nienawiści są potężną bronią. Niepokoi mnie fakt że ktoś w Erlhei-Cinlu dzierży ją tak sprawnie, a ja nie wiem jak planuje ją wykorzystać. Ten ruch może być cennym zasobem... O ile nie znajduje się już w cudzych rękach. - pochylił głowę. – Ale moja perspektywa jest ograniczona. Ufam twej decyzji i pozostawię ich w spokoju, obserwując rozwój sytuacji.
Jeżeli Sereska życzy sobie by ich nie tykać, to tak właśnie się stanie. Niewykluczone że już wbiła w nich swoje szpony, i teraz po prostu upewniała się że Lesen nie zrujnuje czegoś przez swoją nadgorliwość.
- Coś co znajduje się dziś w cudzych rękach, jutro może się znaleźć w naszych. Zainteresuj się tym ruchem Lesenie. Postaraj się wybadać przy okazji jego korzenie. Ale bądź przy tym jak ogrodnik, dbaj by ta roślinka rosła na korzyść Vae… nie bądź nadgorliwy w przycinaniu, acz nie waha uciąć tych kwiatów, które są niepotrzebne.- odparła enigmatycznie Sereska.
Samiec milczał przez chwilę, rozważając słowa matrony.
– Będzie jak rozkażesz Matko Opiekunko. Pragniesz by informować cię na bieżąco, czy zostawiasz... „przycinanie”... pod moim osądem?
- Wolę jednak raporty… na wypadek, gdybyś miał zaliczyć kolejną pomyłkę.- stwierdziła po krótkim namyśle Sereska.
Powstrzymał grymas. Wolałby żeby Sereska wykazywała więcej zaufania w jego zdolność... Ale ten problem był na tyle poważny, że rozumiał potrzebę pilnowania i jego postępów.
– Tak jest Matko Opiekunko.
Ta gestem dłoni pozwoliła mu się oddalić.

***

– To jaka jest wasza opinia? -
– Niebezpieczni. - pokręcił głową Mastrin, były kapitan Despana, teraz porucznik Lesena.
– Niegroźni. - zaśmiał się K'yorl, najstarszy stażem porucznik – Wejdź do „Przekręconej Łepetyny” pod koniec cyklu, najlepiej w dniu wypłaty, a znajdziesz cztery wspólnoty antythayskie, dwie przeciwko duergarom, jedną która wierzy że rzemieślnicy wszystkich ras powinny połączyć się by obalić teokracje, i tego jednego faceta który nieustannie powtarza że Illithidzi wygrali i wszystko co teraz doświadczamy to skomplikowana iluzja która ma nas utrzymać w hibernacji, podczas gdy oni używają naszych ciał do zasilenia swojego statku.
– Co to ostatnie ma wspólnego z tematem rozmowy?
– Nic. – uśmiechnął się demonoki drow. – Facet mnie bawi. Lubie go.
– Doprawdy. - Lesen obrzucił go morderczym spojrzeniem, uciszając go. – Ale jest to poniekąd prawda, z tymi ruchami Antythayskimi to jak z dziwkami w porcie, zamordujesz jedną to nazajutrz dwie nowe będą biły się o jej miejsce. Musisz je ukatrupić z pięć razy zanim głupie pizdy się nauczą że mają ci nie psuć widoku z okna, wiecie jak trudno jest znaleźć dobrą karczmę w Luskanie? Taką w której nie szczają ci do piwa i... - podrapał się po powiece. – Zapomniałem do czego z tym zmierzałem. W każdym razie, nie bardzo mam ochotę tępić własnych mieszkańców w imię dobrego samopoczucia Thay. Więc możecie ich zostawić w spokoju, tak długo jak nie zakłócają publicznego spokoju. Ale jeżeli zaczną robić burdy, albo niszczyć mienie Vae, to macie ich przymknąć i spisać. Chce mieć ich profile, tak na przyszłość. – szermierz uniósł lekko kąciki ust - Ale wątpię by było wiele takich przypadków. Samo nawoływanie do nienawiści to w końcu żadna zbrodnia.
Uśmiechnął się drapieżnie.
– To będzie smutny dzień dla Erelhei-Cinlu jeżeli kiedykolwiek się nią stanie.

***

- … Nie było jej tu? Chwała Lolth. - drow westchnął z ulgą. – Ta kobieta przyprawi mnie o zawał serca, przysięgam. - dodał nieśmiało uśmiechając się do ekspedientki.
– Niektóre kobiety takie są. - odparła wesoło półdrowka. – Ale to właśnie one czynią nasze życie wartościowym, czyż nie, Panie? -
Przebrany drow przytaknął rumieniąc się lekko.
Jeszcze jeden sklep, jeszcze jeden pudło. Pogodny nastrój sprzedawczyni nie pomagał powstrzymać narastającej frustracji, i musiał zwalczać w sobie pragnienie wydłubania swojej rozmówczyni oczu.
Chociaż... Musiał przyznać że perfumy które sprzedawali były naprawdę dobre. Mieszając rośliny z podmroku i powierzchni właścicielka potrafiła stworzyć naprawdę fantastyczne pachnidła.
' Może powinienem kupić coś Inyndzie. Nie widziałem się z nią od tygodni... '
– Jeżeli chcesz jej, Panie, naprawdę zaimponować, polecam Sensuelle... kobieta nachalnie podstawiła mu butelkę pod nos. Była w kształcie kryształu, z ostro zakończonym spodem, i raz jeszcze drowa przeszła przemożna chęć wbicia go w czoło najbliższej osoby.
Ale po raz pierwszy od dni wykazał autentyczne zainteresowanie.


***

Ogrody Kilsek nieco naruszyła wycieczka na plan Cienia, niemniej powoli odzyskiwały dawny splendor. Nowa Naczelna Czarodziejka część z nich zagospodarowała nieoficjalnie jako swój zakątek wypoczynkowy. I gdy tam przebywała do owej części ogrodu, drowy nie były wpuszczane. Oczywiście były wyjątki. Lesen był jednym z nich.
Inynda odpoczywała w altanie racząc się dobrym winem i słuchając plebejskiego barda sprowadzonego dla jej uciechy. Była w zdecydowanie w dobrym nastroju, choć ubrana bardziej statecznie niż figlarnie.
– Inyndo, czasami odnoszę wrażenie że przeszłaś do Vae tylko po to by położyć ręce na naszym ogrodzie. - powitał ją wesoło samiec, pochylając się nad drowką by ująć i ucałować jej dłoń. – Ale uzupełniasz piękno tego miejsca z tak niedbałą łatwością, że jest ci wybaczone. - dodał z promiennym uśmiechem, staranie chowając za plecami zapakowany prezent.
Dobrze było znów ją zobaczyć. I dobrze było w końcu pozbyć się pancerza. Faktycznie go zdjąć, a nie tylko ukryć pod iluzją kolejnej koszuli. Loscivi mogła mieć swoje konktakty w Vae, ale nikt nie był na tyle głupi by zaatakować go gdy przebywał z Naczelną Czarodziejką.
Z Inyndą był bezpieczny.
-Ach… mów mi jeszcze.- odparła figlarno-żartobliwym tonem sugerującym iż wie, że drow jej kadzi. Ale też i domagającym się więcej tego kadzenia.-Choć muszę przyznać, że Twierdza Vae jest miłą odmianą po tym kamiennym koszmarku jaką jest Twierdza Shi’quos. Mogłabym przysiąc że jej architektom chodziło o doprowadzenie mieszańców mego było Domu do obłędu. No bo kto przy zdrowych zmysłach każdą ścianę pokrywa płaskorzeźbami koszmarków?
– Jakiś samczy czarodziej, zgadywałbym. Tendencja do „strasznych” gobelinów, gargulców i podejrzanie fallicznych wież jest im chyba przekazywana wraz z pierwszym zaklęciem. - zauważył ze śmiech, nie spuszczając oka z czarodziejki. – Chwała Lolth że w Vae cieszyć się możemy bardziej... Przyjemnymi... Widokami.
-Doprawdy? Słyszałam raczej że w Tormtor się za nimi oglądasz.- rzekła drowka drocząc się z Lesenem.-Ale uważaj, jedni od Han’kah uciekają. Inni giną. Akormyr, Nihrizz... nie chcesz chyba dołączyć do tego towarzystwa?
Samiec uśmiechnął się szeroko, wracając myślami do ostatniego widzenia.
– Nie, zdecydowanie nie. Kto by wtedy dbał o Naczelną Czarodziejkę Vae? - wyciągnął pakunek zza pleców. – Przepraszam że nie miałem ostatnio czasu cie odwiedzać. Obowiązki. – dodał oględnie, nie mając ochoty wchodzić w szczegóły.
- Ależ rozumiem. Sama też miewam obowiązki.- rzekła pobłażliwym tonem Inynda. Przymknęła lekko oczy dodając.-Lepiej powiedz jak zamierzasz przyćmić Godeep podczas ich małego święta.
– Godeep? - samiec zamrugał zaskoczony. – Ah tak, to ich wielkie przyjęcie... Nie myślałem o tym. Nie wiem nawet czy planuje się wybrać. Słyszałem że Maerinidia stoi za jego organizacją. A w przeszłości nie zawsze się dogadywaliśmy...
-Nie wiem czy będziesz miał wybór mój drogi. Ponoć Lanni lub Sereska planują cię zabrać… nie wiem z jakich powodów.- odparła drowka upijając nieco wina. -Aczkolwiek nie wiem czy dawać wiarę tym plotkom.
– Branie mnie na przyjęcia kiedy ma się Yvalyna na swoich usługach? Nie wydaje mi się. - Lesen wydawał się tym pomysłem serdecznie rozbawiony. – A pomysł że to Lanni życzyłaby sobie mojego towarzystwa zakrawa o fantastykę. Co następne, kosmiczne smoki?
-Nie do towarzystwa… bardziej po prostu, zmusić cię do pojawienia się tam. Nie bardzo… pojmuję tą Lanni. Jest taka jakaś…- wzruszyła ramionami Inynda szukając właściwych określeń.-... dziwna.
– Nie myślałbym o tym za bardzo. - wzruszył ramionami i odłożył zignorowany prezent na trawę. – Jest wieszczką... Kto wie co naprawdę widzi w tych swoich wizjach. A gdyby Sereska życzyła sobie mojej obecności, to już by coś powiedziała. - przeciągnął się, spoglądając nad barierką altany na magiczny firmament ogrodu. Zerknął na czarodziejkę, uśmiechając się lekko – Masz przygotowaną jakąś oszałamiająca kreacje? -
-Zostawiam to w gestii pewnej młodej czarodziejki, która ma dobry gust.- stwierdziła ze śmiechem Inynda.-Ona dobierze kreacje, a ja wybiorę jedną z nich. Liczę jednak że się pojawisz. Wolałabym nie musieć rozmawiać z magami Shi’quos. Różnie odebrali moją dezercję i awans.

– Zazdrośnicy. - mruknął samiec, dalej przyglądającej się drowce.
Perspektywa spędzenia przyjęcia z Inyndą była kusząca. Bardzo kusząca. Jakaś część niego chciała pokazać się z nią u boku, objąć ją chciwie i pocałować namiętnie na oczach wszystkich. ' Teraz jest moja. ' powiedzieć.
Odetchnął się od barierki, i przyklęknął obok łoża na którym wypoczywała drowkia Ruchem dłoni odgarnął kosmyk białych włosów, pieszczotliwie dotykając jej policzka. – Część z nich pewnie żałuje że pozwoliła takiemu skarbowi wymknąć się z domu.
- Raczej zazdroszczą pozycji Naczelnej Czarodziejki.- zachichotała Inynda nastawiając policzek pod pieszczotę.-Najbardziej chyba Malovorn.
– Słyszałem że mieliście w Shi'quos spotkanie. Czy był cały zielony z zazdrości? -
-Znasz go… albo i nie pewnie. Malovorn jest uprzejmy aż do bólu, zawsze mówi ci to co chcesz usłyszeć. Ale jego prawdziwe myśli są znane tylko jemu.- rzekła dyskretnym tonem Inynda.
– Z pewnością pomoże mu to zachować zgodę w Shi'quos. – przyznał samiec. Wahał się przez chwilę, ale w końcu ciekawość wzięła nad nim góre. – O czym było spotkanie?
- O tym co zawsze. O potędze, władzy, próżności i ego poszczególnych magów.- machnęła ręką Inynda.-Pewnie do twych uszu dotarła wieść o wspólnej wyprawie magów, po psioniczny mythal?
– Sprowadzają go tutaj. W końcu. - przytaknął.
- I co ty o tym sądzisz?- zapytała zaciekawionym tonem głosu.
– To odrobina wielkości z dawnych czasów. - uśmiechnął się drapieżnie. – Nawet jeżeli nie jest nasz. Być może przypomni wszystkim kim kiedyś były Drowy. I może nam pomóc zrozumieć Psionikę Illithidów. Nie teraz, nie wkrótce, ale kiedyś... Zgaduje że Shi'quos będą go trzymać pod kluczem, w swojej najlepiej strzeżonej piwnicy? -
- Nie… dostęp do niego mają mieć wszyscy magowie wyznaczeni przez Domy. Mogę zdobyć dla ciebie pozwolenie.- uśmiechnęła się lisio.-Równie dobrze możesz ty go badać, wśród magów Vae i tak nie ma nikogo kompetentnego w kwestii psioniki.
– Może gdybym się rozdwoił. - przyznał ze śmiechem. – Jestem co najwyżej oczytanym amatorem, nie wiem czy warto bym poświęcał na to czas. Już teraz mam go mało. A przecież nadal mam... oparł się o łożę, i wplatając palce we włosy czarodziejki nachylił się nad Inynda. – Tak wiele rzeczy które chciałbym zrobić...
- Jeśli nie masz ochoty badać… to czym prawo cię winić?- zachichotała cicho, sama również wplatając swe palce w jego pukle.-Sama też nie zamierzam poświęcać swego czasu na badania… a przynajmniej na badania mythalu.
I jej usta przylgnęły do ust Lesena w pocałunku, wyrafinowanym długim i zmysłowym. Smakowała to doświadczenie niczym koneserka.
Han'kah i Maerinidia mogły się śmiać z wieku Inyndy, ale...
Walić je.

***

' Chwila... Czy Inynda odesłała grajka? '
Przechylił głowę, jednak ściany altanki zasłaniały miejsce gdzie widział go wcześniej. Mógł sprawdzić... Ale nie chciał przeszkadzać odpoczywającej na nim Inyndzie.
Objął ją zaborczo w pasie.
– Wiesz... Chyba jednak sprawdzę ten Mythal. Chociaż chyba wiem jak będę traktowany przez katedrę psioniki... - uśmiechnął się do siebie. - Tak samo jak ich samych traktują inne katedry. Ale Vae nie może dać się zepchnąć na bok. - przesunął dłonią w górę, ku piersiom czarodzieji. – I znajdź mi paru czarodziei którzy byliby zainteresowani psioniką, dobrze? Albo chociaż jednego. To dobra okazja by kogoś podszkolić.
-Nie obiecuję niczego… - mruknęła zmysłowo Inynda.- Ale… zobaczę co da się zrobic.
…Mhmmmm... - mruknął przeciągle samiec, uśmiechając się łobuzersko. - Nie wydajesz się wystarczająco zmotywowana... Chyba potrzebujesz jeszcze jednej rundy...
-No… udowodnij, żeś pierwszy miecz swego domu.- prowokowała drowka.
– Oh, co do tego nie będziesz miała wątpliwości. Gwarantuje... -


***

Na widok wchodzącego Lesena Haelvrae sięgnęła po butelkę z winem i odkorkowawszy ją wypiła trunek prosto z gwinta. Po czym spojrzała gniewnie na drowa i rzekła.-Wspomniano mi, że planujesz łowy Lesenie. I to szczególne łowy. Więc… O co chodzi ?-
– Przygotowywałem pewien projekt dla Tormtor... Ale koniec końców tworzył więcej problemów niż rozwiązywał, więc na razie dałem sobie spokój. - wytłumaczył w dużym skrócie. W teorii wciąż mogli zorganizować to polowanie... I zasugeruje to Han'kah jak tylko zrobi się zdesperowana. Ale nie będzie to dla niej tanie. – Przepraszam że nie mogłem się zjawić ostatnio, obowiązki mnie przytłoczyły. - przybrał swój najlepszy przepraszający uśmiech. – Za to znalazłem coś w mieście... Przyjmij to w ramach przeprosiń.
Kołczan ze skóry mantykory, z magicznymi strzałami. Praktyczny i wytrzymały.
' Oby trochę złagodził jej gniew. '
Przyjęła go, choć bez większego entuzjazmu i mruknęła gniewnie.- Ostatnio robisz co chwila nowe projekty, tylko po to by je porzucić tu rozpoczęciu. Oby nie weszło ci to w krew.
– Nie zostały porzucone. - zaprzeczył. – Są na wstrzymaniu dopóki nie rozwiążę sprawy z Kosiarzem. Nie jest to problem który mogę po prostu zignorować. - zajął miejsce na drewnianym krześle. – Jak się miewasz, Hael? - zapytał, chociaż przeczuwał że zna odpowiedź.
-Dobrze… I nie pytaj o to więcej.- odparła nieco rozdrażniona tym pytaniem drowka.
– Han'kah planuje otworzyć arenę w przyszłym miesiącu. Wygląda na to że uparła się na wielkie otwarcie. -
- No i ? Co nas to obchodzi?- zapytała obojętnie drowka.
– Uwielbiałaś te wyścigi rydwanów które organizowali Despana. - wzruszył ramionami. – Więc myślałem że cię to zainteresuje.
-Wyścigi które organizowali Despana, tyle że Han’kah nie jest Despana i… z tego co słyszałam, nie planuje wyścigów. Więc… wracając do mego pytania. Co nas to obchodzi?-spytała obojętnym tonem Haelvrae popijając wino.
– Han'kah może i nie jest Despana, ale Bal'lsir był. - potarł zamkniętą powiekę. – Wyścigi może i nie są brane pod uwagę na otwarcie, ale nie widzę powodu dla którego nie mieliby ich znów zorganizować. Być może będę musiał Han'kah lekko... popchnąć we właściwym kierunku.
- To i dobrze… Miło by było, gdyby jakieś zorganizowali.- sama Haelvrae była jednak lekko sceptyczna co do pomysłu Lesena.
– Może na początku nie będą tak wspaniałe jak te Despana, ale z czasem... Będzie lepiej. A skoro już o tym mowa, jak Podmrok? - uniósł brew. – Dalej pusty? -
Spojrzała na niego i przymknęła oczy dodając.- Jeśli chcesz raportów, to poproś moich podwładnych o nie. Jak niby mam ci odpowiedzieć? Łupieżcze najazdy raczej nie przyspieszają odrodzenia się niedobitków, które przeżyły ostatnie miesiące.
– Nie chce raportów. - pokręcił głową z uśmiechem. – Jestem po prostu... Ciekaw. Zanim osiedliśmy się w Erelhei-Cinlu tyle lat spędziliśmy klucząc tymi tunelami, pilnując żeby nie na natrafić na coś zbyt niebezpiecznego. Trudno sobie wyobrazić Podmrok inaczej niż jako jaskinię wypełnioną groźnymi potworami.
- To były czasy…- zaśmiała się gorzko drowka i wzruszyła ramionami. -Póki co żyjemy z Thay i faktu, że wynajmują naszych łowców za przewodników. Na razie żadne większe łowy nie są planowane. Zarabiamy więcej i szybciej i bezpieczniej… na nowej obsesji łysych magów.
– Nie wydajesz się specjalnie zadowolona z takiego stanu rzeczy.
- Hmmm… Nie zastanawiałam się nad tym. - zamyśliła się Haelvrae i wzruszyła ramionami. - Możliwe że masz rację. Niemniej nie przeszkadza mi to tak bardzo. Bycie na Naczelną Tropicielką… jest nudne i pozbawione emocji. O wiele lepiej mają moi szeregowi i… współczuję idiotkom i idiotom marzącym by mnie strącić ze stanowiska.
– To co cię na nim trzyma? - zapytał nie ukrywając zainteresowania. Dobrze rozumiał jak czuła się Haelvrae, i ciekaw był co ona sama o tym wszystkimi myśli.
-Czasami myślę, że tylko przyzwyczajenie i rutyna.- zaśmiała się sarkastycznie Haelvrae.-No i przyjemność, jaką są ich spojrzenia pełne zawiści.
Samiec przewrócił okiem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
– Możliwość spoglądania z góry na wszystkich dookoła jest niewątpliwie jedną z zalet naszych pozycji. - przyznał, po czym wsparł się poręczach krzesła i podniósł do góry. - Cóż, nie będę zabierał więcej twojego czasu. Wpadnij czasem w odwiedziny, wypijemy parę kielichów. - zaproponował wesoło. - Nie zgrywaj obcej.
- Może tak zrobię … zabawnie będzie cię przyłapać gołego z twoją czarodziejeczką.- odgryzła się żartobliwie tropicielka.
Jego pierwszym odruchem było gorąco zaprzeczyć jakoby Inynda była jego czarodziejeczką, ale po namyśle uznał że ma lepszy plan.
– Naprawdę chcesz mnie przyłapać z Inyndą? - założył ręce na piersi, drocząc się z nią bezwstydnie. – Czyżby to całe tropienie zrobiło z ciebie wojerystkę, Hael?
- W sumie nie…- skrzywiła się kwaśno tropicielka.- Naprawdę nie mam ochoty oglądać twojego zestawu śniadaniowego. Kiełbaska i dwa jajka też mogą się przejeść… zresztą, nie w tym rzecz nawet.
– Haha, to było poniżej pasa. - uniósł ręce do góry. – Wygrałaś tą wymianę. Ale w takim razie nie zapomnij pukać, skoro tak ci niemiła moja kuchnia.
-Zastanowię się nad tym.- stwierdziła enigmatycznym tonem Haelvrae.
Samiec uśmiechnął się jedynie, i odsalutował jej niedbale na pożegnanie.

***

– To jest obrzydliwe. -
Lesen wzruszył ramionami, niespecjalnie przejmując się obrzydzeniem swojego podopiecznego.
– Moje najszczersze przeprosiny że darmowe przedmioty Shi'quos naruszają twoje poczucie estetyki. - skomentował, nawet nie spoglądając na drowa, tylko przymierzając w lustrze nową kamizelkę. – A teraz przymierzaj je zanim zdzielę cię nimi po twarzy. - dodał uśmiechając się lekko.
Irin wzdrygnął się lekko, i posłusznie przypiął karwasze do pancerza.

– Są ciepłe.
– Żyją. Prawdopodobnie. Chyba. Trudno powiedzieć. - wyjaśnił szermierz. – Masz je nosić codziennie, i skrupulatnie notować gdybyś zauważył coś dziwnego w swoim lub ich zachowaniu. Szczerze wątpię by tak się stało, ale mimo wszystko. Możesz je zdejmować tylko podczas wykonywania tajnych misji, z moich rozmów z Fedrealem wynika że zaklęta w karwaszach osoba nadal jest przytomna, więc niewykluczone że Shi'quos mają metodę żeby się z nią komunikować - o ile jeszcze nie oszalała. Szansa na to jest nieduża, ale...
– Nieustanna czujność. - mruknął niepocieszny łotr. – Jasne.

***

– ...Wzywałeś, Kapitanie? -
– Owszem. Spocznij. Siadaj.
Półdrow posłusznie wykonał polecenie, a Lesen w tym czasie dalej przeglądał kartotekę. Kartotekę z jego imieniem.
– Niezły życiorys, Szeregowy Welvafein. Podejrzany o udział w co najmniej trzech morderstwach, jednym włamaniu, dwóch napadach... I to tylko w dzielnicy rozkoszy. Przypomnij mi, jakim cudem w ogóle przyjęliśmy cię do straży?
– To wszystko pomówienia kapitanie. Nigdy nie zrobiłby niczego co mogłoby zaszkodzić domowi Vae. Miałem nadzieje że będąc w straży znajdę prawdziwych sprawców i oczyszczę swoje imię. - półdrow powtórzył wytrenowaną formułkę z serdecznym uśmiechem na twarzy.
– Inicjatywa godna pochwały. - przytaknął z promiennym uśmiechem Lesen.

Welvafein był dumny ze swojego uśmiechu. Był... Szczery. Przyjazny. Autentyczny. Był to uśmiech jakim szarlatani wyciągali od starszych babci ostatnie oszczędności. Jakim uwodziło się naiwne księżniczki, sprzedawało półgłówkom magiczną fasolę, przekonywało że owszem, ten brylant jest jak najbardziej autentyczny, i tak dalej, i tak dalej. Był to uśmiech który wzbudzał zaufanie, i jeżeli nie było się czujnym łatwo było zapałać sympatią do jego właściciela.

Ale na promiennym uśmiechu Lesena można było hodować rośliny doniczkowe.

Półdrow mimowolnie skulił się w fotelu.
– Bądźmy szczerzy Welvafein. - kontynuował wesołym tonem Kapitan Straży. – Trzeba trochę popracować nad twoim aktem, naprawdę, ten uśmiech cuchnie fałszem. I gdybyś był naprawdę dobry to nigdy nawet nie złapaliśmy twojego tropu. Ale... Może po prostu mam wobec was zbyt wysokie wymagania. - podsunął mu pewną ulotkę. – Jesteś zaznajomiony z zawartością tej broszury? -
– Poniekąd. - Welvafein przytaknął ostrożnie, nie wiedząc jeszcze do czego zmierzał szermierz. – To ta sama która nawołuje do mordowania Thayczyków, prawda?
– Dokładnie. I widzisz, nie jestem do końca z niej zadowolony, jak i samego faktu istnienia grup które takowe rozprowadzają. Jako Drow odpowiedzialny za utrzymywanie porządku w dzielnicy Vae nie mogę stać z założonymi rękoma podczas gdy ktoś mi bezczelnie buduje ruch rewolucyjny pod samym nosem. I mimo że nie jestem wrogi idei jaka im przyświeca, to wolałbym żeby nie byli tacy... Cóż, samodzielni. - mrugnął porozumiewawczo. Prawdopodobnie. - Więc planuje naprawić ten mały problem, z twoją pomocą. Dołączysz do jednej z grup, zaczniesz im pomagać unikać straży, pomagać organizować te ich małe akcje. Zdobądź ich zaufanie, ale bez pośpiechu. Na razie nie wydają się być specjalnie zorganizowani, ale prędzej czy później ktoś będzie próbował przekuć ich w sprawnie działającą armię – bądź pewien że wtedy ulokujesz się blisko centrum decyzji. A jeżeli zastanawiasz się co w tym wszystkim jest dla ciebie. - podniósł kartotekę. - po pierwsze, zapomnimy o tym, po drugie złoto, a po trzecie... Potrafię docenić kompetencje. Wierz mi. -
– Wierzę. - przytaknął półdrow – Wchodzę w to. -
' Jakbyś miał wybór. '
' Jakbym miał wybór... '
– Świetnie. - kąciki ust samca uniosły się lekko. – Tylko pamiętaj, o tej operacji wie bardzo nieliczna grupa drowów, więc jeżeli coś pójdzie nie tak prawdopodobnie „wylecisz” ze straży. Nie przejmuj się. Ale... Wiedz jedno. - pojedyncze oko zwęziło się niebezpiecznie. – To tylko kwestia czasu aż ten cały kociołek wybuchnie i jakaś ważna persona z Thay skończy z bełtem w plecach. Ale to nie może się stać w dzielnicy Rozkoszy. Wierz mi, nie chcesz żeby to się stało w dzielnicy Rozkoszy.


***

Pokładał w Welvafeinie duże nadzieje. Ale oczywiście nie był jedyną osobą której zlecił to zadanie.
Solryn, młodociany drow o bystrym spojrzeniu i temperamencie który przypominał Lesenowi jego samego za młodu. Dawniej strażnik Despana, był niedoświadczony, ale miał duży potencjał – o ile nie pozwoli się zabić.
I Shure, oszpecona drowka o takiej nienawiści do świata który ją skrzywdził, że nie sprawiało jej różnicy że musi odgrywać iż dotyczy ona wyłącznie Thay.
Ci dołączył do ruchu później. Byłoby dziwne gdyby jednego dnia trójka strażników Vae zaczęła szukać Ruchu... I przy odrobinie szczęścia dołączał do osobnych komórek. Póki nie gnębi ruchu, ich pozycja będzie słaba... Ale to będzie można łatwo zmienić.
' Zobaczmy na co stać moich żołnierzy. '
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 10-11-2014 o 18:01.
Aisu jest offline  
Stary 10-11-2014, 19:07   #27
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. BAL!

- Moja Pani… - ubrana dość oficjalnie Maerinidia złożyła głęboki ukłon przed Matroną Domu - ...w imieniu Matki Opiekunki Godeep, Shryindy, pragnę zaprosić Ciebie wraz z Twoją świtą na Bal, który rozpocznie się 15 Tarsakh o pierwszym popołudniowym dzwonie. Pragnę również prosić, byś Pani wybrała kilkoro najbardziej liczących się dla Ciebie drowów, dla których przewidziano... specjalne atrakcje. Od Ciebie, Pani zależy, kogo docenisz i nie zamierzamy ingerować w Twój wybór. Proszę jedynie w imieniu mojej Matki Opiekunki, abyś Pani potwierdziła swe przybycie i podała liczebność swej najbliższej świty. - ukłoniła się ponownie - Jeśli masz, Pani, jakieś pytania, z chęcią udzielę na nie odpowiedzi. - dodała z uśmiechem.

***

- Moja Pani… - ubrana dość oficjalnie Maerinidia złożyła głęboki ukłon przed Matką Opiekunką Aleval - ...z pewnością domyślasz się, po co tu jestem? - zapytała, uśmiechając się szelmowsko.
- Ach… przeceniasz mnie moja droga. Nie czytam w umysłach innych drowów, niestety. Choć może to i lepiej. Jakąż to zabawą byłoby odkrywanie ich sekretów ot, tak ? - pstryknęła palcem Matrona. - Zdecydowanie nudną.
- Niemniej uwielbiasz zbierać ploteczki posiadasz niemały dar łączenia ze sobą rozsypanych fragmentów układanek… nie wierzę, że niczego się nie domyślasz.
- Więc ty zapewne domyślasz się odpowiedzi, prawda? - odparła równie wesoło co enigmatycznie Mevremas. - Jak to dobrze więc, że potrafimy się porozumieć bez słów.
Maerinidia roześmiała się w odpowiedzi i podeszła bliżej, by wręczyć Matronie złoconą kopertę, nie odmawiając sobie przy tym muśnięcia jej dłoni słodkim dotykiem swych palców.
- Wśród swej świty wybierz tych, których cenisz najbardziej. Dla nich, i dla Ciebie oczywiście, zaplanowaliśmy... specjalne atrakcje. - zamruczała.
- Na pewno złamię tym serca i nadzieje wielu drowów i drowek. - zaśmiała się Matrona.
- Jakoś to przeżyjesz. - Mae z figlarnym uśmiechem pogładziła Ślicznotkę po starannie uczesanych włosach - Jakiegokolwiek dokonasz wyboru, każdy będzie właściwy. Równie dobrze możesz zabrać swoje Usta i Opiekunkę Świątyni jak i najbardziej utalentowanych kochanków. - wzruszyła ramionami i powtórzyła - To Twój wybór.
- Pomyślę nad tym. - uśmiechnęł się ciepło Mevremas.
- W to nie wątpię… - zachichotała czarodziejka, kłaniając się lekko - Wybacz, że Cię już opuszczę, ale… cóż… przecież nie muszę dodawać nic więcej. - mrugnęła wesoło a widząc bliźniaczy uśmiech na twarzy Ślicznotki, opuściła komnatę, wciąż się uśmiechając.


Maerinidii nie sposób by było nie zauważyć nawet, gdyby nie witała gości ramię w ramię z Matką Opiekunką Shryindą… ubrana w pyszną, karminowo-czarną suknię


i ze śnieżnobiałymi puklami upiętymi misterną broszą, przyciągała spojrzenia wszystkich drowów przekraczających próg sali balowej Domu Godeep. Wydawała się przyćmiewać swą urodą nawet Matronę, co niektórym mogło się wydawać niesmaczne, innym - intrygujące. Także specjalnie skomponowany na tę okazję zapach otulający jej postać wabiłi przyzywał, gotując krew stojących wokoło… Maerinidia jednak wydawała się nie dostrzegać efektu, jaki wywołuje, choć z pewnością był zamierzony. Nie było wymownych spojrzeń, gestów, uśmiechów… nawet dla bliskich jej drowów. Każdego bez wyjątku obdarzała dość beznamiętnym powitalnym pocałunkiem, każdego obdarzała ciepłym uśmiechem… jednak jej spojrzenie nabierało emocji i głębi jedynie wtedy, gdy zwracała się do Shryindy. Wydawało się, jakby mrowie drowów przybyłych na Bal zlewało się w jedno barwne tło, a jedyną liczącą się drowką była właśnie Matrona Godeep. Dla niej tu była i jej nie odstępowała na krok.

Shryinda była ubrana dość zjawiskowo, choć asymetryczny strój jaki nosiła jakoś… “nie pasował” byłoby złym określeniem. Ale niewątpliwie nie był w stylu Matrony Godeep. Choć prezentowała się w nim doskonale.
Witanie się z kolejnymi gośćmi było oczywiście mozolnym i długim rytuałem, choć Mae i Shryinda mogły się w tym ograniczyć do samej śmietanki Erelhei - Cinlu. A ta nie była aż tak liczna. Matrony, kilka Opiekunek Świątyni, kilku znaczących magów. Imperator Ming wraz ze swą córką.
Co prawda kilka osób z Thay dostało zaproszenie z różnych powodów, ale były to osoby już od dawna powiązane z miastem. Stroje innych Matron jakkolwiek zjawiskowe, odpowiadały ich charakterom. Sabalice i Malnilee były ubrane klasycznie i bez ekstrawagancji. I trzeba przyznać było, że Malnilee prezentowała się lepiej od Sabalice. Jej delikatna uroda wręcz łączyła się z ubraniem w miłą oku całość. Sabalice z kolei rozsadzała strój swą atletyczną, acz harmonijną sylwetką. Wydawało się, że za chwilę zerwie go z siebie odsłaniając skórzane przepaski, piersiową i biodrową. Czuła się bowiem w tej sukni jak w więzieniu. I było to widać. Sabalice przyszła w licznym kobiecym towarzystwie, którego częścią była Han’kah.
Sereska zaś przyszła z Yvalynem i drobniutką Lanni. Lesen także dostąpił zaszczytu towarzyszenia siostrom. Władczyni Vae ubrana była jak na ekscentryczną czarodziejkę przystało, odważny dekolt jej sukni okryty był jedynie koronkowym szalem, talia podkreślona gorsetem, opinająca wszystko suknia dopełniała wizerunku. Matrona Xaniqos niemal skopiowała jej strój, tylko użyła skóry barwionej na czerwono i dużo zapięć.. co pozwalało suknię w miarę szybko usunąć z ciała. I towarzyszył jej oczywiście, jej Naczelny Czarodziej i Czempion Domu, Isar’aer.
Pierwszy to był raz, gdy Imperator Ming wraz z córką zjawili się na tym przyjęciu. Stary czarodziej ubrany był klasycznie. Czerwona długa szata okrywała jego ciało, stylowe czerwone rękawiczki ochranialy jego dłonie. Córka zaś ubrana w gustowne błękitne kimono sprowadzane aż z Kara-Tur, wyglądała uroczo i skromnie przy pozostałych drowkach, acz jakże egzotycznie.
Usta Nietoperzycy, zarówno obecne jak i poprzednie, zjawiły się razem. Xull’rae ubrana była jak zwykle olśniewająco w czerwoną płomienną szatę, która zupełnie przypadkowo pasowała do wystroju balu. Tazjra zaś była ubrana w błękity i fiolety, zapewne po to by stanowić kontrapunkt dla swej szefowej. Obie wyglądały elegancko, ale Tazjra była mimo wszystko piękniejsza i zgrabniejsza.
I w końcu przybyła nieco spóźniona Mevremas, w której świcie Maerinidia zauważyła wnuczkę Matrony i ową tajemniczą kruczowłosą drowkę z jednego z widzeń. Ubrana również w asymetryczną szatę z głębokim dekoltem, gdzie dłuższy fragment był przykuty łańcuszkiem do obręczy na kostce, a odsłonięta noga miała pończoszkę z podwiązką… Matrona Aleval prezentowała się zaskakująco podobnie ze Shryindą. Dlatego też splotła ręce w poszerzanych rękawach szaty, dyskretnie spiętej w pasie i przyglądała się w zadumie Matronie Godeep, a następnie wybuchła śmiechem. I właśnie tym śmiechem skomentowała tą zbieżność strojów.
Wnuczce “Ślicznotki” towarzyszył mały haremik, wśród którego Maerinidia rozpoznała Neevrae w bezczelnie kusej sukience z jasnego jedwabiu, która ledwie zakrywała atuty młodej dyplomatki.
Widać Nilthara uznała to za okazję, by spróbować podsunąć swą trzódkę do łóżek co ważniejszych drowów i drowek.

Kiedy wszyscy goście zostali już przywitani a Shryinda dała znak do rozpoczęcia zabawy, cała miejska śmietanka została poprowadzona do osobniej, nieco mniejszej komnaty. Nie było tam podwyższenia, jak w głównej sali. A kiedy już wszyscy najważniejsi goście, Matrony Domów, ich Usta i wybrana świta ustawili się w kręgu, salę wypełniły rozlegające się zewsząd i znikąd dźwięki subtelnej muzyki. Nie było przemówienia rozpoczynającego Wielki Bal. Zamiast niego na środek sali wystąpiła Naczelna Czarodziejka Godeep, która uśmiechając się zagadkowo, objęła wzrokiem wszystkich zgromadzonych w sali gości, pozwalając im nasycić oczy swoim wyglądem.

A potem zaczęła tańczyć.

W jednej chwili wszystkie światła zgasły, a salę balową wypełniły kłęby pachnącej dymem pary, zaś w muzykę wplotły się dźwięki osobliwych syków, jakby woda stykała się z czymś rozgrzanym do granic możliwości… Zdezorientowanych widzów owiał gorący podmuch, a po chwili posadzka w centrum sali zaczęła migotać i zmieniać kształt, a sama tancerka ruszyła w szybkim staccato kroków do wtóru przyspieszających i potężniejących uderzeń bębnów, jakby stąpała po rozżażonej powierzchni… ale czy na pewno to było tylko przedstawienie? Stojący najbliżej poczuli wyraźnie, jak ich pantofelki zaczynają grzęznąć w rozpływającym się kamieniu. Postać tancerki otulił migoczący krwawą łuną blask, a po chwili… czy to tylko poblask ognia zabarwił suknię tańczącej drowki, czy też zaczęła ona się tlić? Gorący podmuch przybrał na sile, bijąc wyraźnie od wirującej w kręgu widzów drowki, której ruchy stawały się coraz wolniejsze i wolniejsze, gdy wzbierająca na środku sali magma usiłowała skrępować jej ciało...


Kiedy pyszna suknia tancerki stała się istnym wulkanem? Tego oglądający pokaz nie potrafili powiedzieć… ale momentu, w którym jej suknia i ciało zapłonęły, nie przegapił nikt ze zgromadzonych. Zwłaszcza, że do wtóru triumfalnego crescendo muzyki zabrzmiało chóralne westchnienie widzów, gwałtownie cofających się od gorąca owych płomieni… To nie była iluzja. Naczelna Czarodziejka Godeep płonęła żywym ogniem, zamieniając się w pełną gracji i majestatu ognistą istotę,


uwalniając się z krępujących ją okowów kamiennej sukni… i ciała.
W tej postaci kontynuowała swój taniec, w miarę uspokajania się muzyki pozwalając płomeniom przygasać i niknąć, by za chwilę rozpalić je na nowo do wtóru hipnotyzujących crescend. Wyzwolona od ograniczeń, wabiła teraz i kusiła niczym sukkub, to przypadając do płonącej posadzki, to znów frywolnie ocierając się w tańcu o pozornie przypadkowych gości. Nie byli oni jednak do końca przypadkowi… wybierała tych, przed którymi jej wtopieni pomiędzy elitę Miasta uczniowie postawili magiczne bariery… by ogień jej ciała nie podpalił kunsztownych balowych kreacji.
W końcu płomienie przygasły, ukazując ciało okryte jedynie resztką gasnącego ognia.


Posadzka ustabilizowała się i stygła w akompaniamencie cichych trzasków, a miriady drobnych ogników rozpłynęły się po sali, rozświetlając ją na nowo migotliwym, ciepłym blaskiem. A ona sama tańczyła niczym w transie, aż w końcu płomienie tworzące jej kusą sukienkę uleciały w górę, jeszcze na chwilę po raz ostatni otulając jej sylwetkę i rozpalając włosy,


nim w końcu znikły zupełnie, pozostawiając Maerinidię Godeep zupełnie nagą, otuloną jedynie długimi puklami poczerniałych w ogniu, jedwabistych włosów, które opadały niemal szczelną kurtyną z opuszczonej głowy.

Tancerka zamarła bez ruchu w tym samym momencie, w którym ucichły ostatnie dźwięki magicznej muzyki. Trwała tak, bez ruchu i bez słowa, gdy rozbrzmiała i przebrzmiała burzliwa fala oklasków. Dla wszystkich stało się jasne, że wpatrzona płonącym wzrokiem w swą Matronę jeszcze na coś czeka, że to jeszcze nie koniec… i nie pomylili się.
Shryinda wstała i łaskawie wyciągnęła rękę do swej podwładnej, przyzywając ją do siebie. A wtedy oczom gości ukazała się migotliwa linia, cienka niczym pajęcza nić, łącząca diamentową bransoletkę na nadgarstku Matki Opiekunki z bliźniaczą obrożą, obejmującą łabędzią szyję nagiej poza tym Naczelnej Czarodziejki Godeep.


A jednak nie było w tej chwili w całej sali ani jednej drowki, która miałaby w tej chwili więcej godności, niż podchodząca z wysoko uniesioną głową do swej Pani, Maerinidia Godeep.
Ucieleśnienie pożądania.

Bawiąca się w Wielkiej Sali szlachta z początku nie zwróciła uwagi na powracające władczynie. A przynajmniej dopóty, dopóki ktoś nie zauważył prowadzonej na smyczy przez Matronę Godeep jej Naczelnej Czarodziejki. Zupełnie nagiej. Ów pierwszy spostrzegawczy drow szepnął o tym stojącemu obok, a ten przekazał tę wieść dalej i dalej… i tak oto cisza opanowywała salę, gwar zwykłych rozmów cichł, a wszelkie oczy śledziły tę, która za zamkniętymi drzwiami, w obecności Matron i najważniejszych przedstawicieli wszystkich Domów z tak wysoka spadła tak nisko…
A potem szmer szeptów urósł i spotężniał, gdy zgromadzeni goście zaczęli zastanawiać się, co takiego właściwie się stało.


Minął dobry dzwon, może więcej, nim Shryinda Godeep znudziła się ukazywaniem wdzięków swojej Naczelnej Czarodziejki całej niemal szlachcie miasta. W końcu jednak lekkim ruchem nadgarstka przyzwała ją do siebie i szepnęła coś na ucho, równocześnie zdejmując jej z szyi diamentową obrożę. Ta tylko skinęła w odpowiedzi głową i musnąwszy ustami końcówki palców Matrony, oddaliła się, by pojawić się chwilę później, już nieco osłaniając swoją nagość, choć jej strój w niczym nie przypominał balowej kreacji


i dumnie schodząc pomiędzy gości.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 10-11-2014 o 19:12.
Viviaen jest offline  
Stary 10-11-2014, 19:34   #28
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Oko


Han’kah przyjęła na siebie rolę organizacyjną względem kolejnego widzenia. Posłała stosowne listy z wyznaczoną datą i godziną do każdego z uczestników kabały, dla Xullmur’ssa wieści zostawiła u Malefica. Tam też dowiedziała się o świeżym narybku, który zostanie im wówczas przedstawiony.
Na miejsce wieszczenia pani pułkownik dotarła jako pierwsza. Ubrana w idealnie dopasowany czarny strój, który zlewał się z puszczonymi luzem kobaltowymi włosami wijącymi się kaskadą aż po samą linię bioder. U pasa pyszniły się dwa inkrustowane miecze, napierśnik jak i buty mieniły się nienagannie wypolerowaną czernią. Drowka zajęła miejsce najbliżej kuli i wpatrywała się weń znad zaplecionych długich palców, czekała na pojawienie się reszty.
- Cześć, śliczna. - rozbawiona czymś Mae weszła do komnaty i pochyliła się, by musnąć wargami policzek pułkownik, po czym ruszyła do barku, by nalać sobie lekkiego tym razem wina, o owocowym posmaku, rozcieńczając je wodą. Dopiero wtedy zajęła miejsce obok Han’kah. Tym razem miała na sobie czarną, koronkową suknię, od której jaskrawo odcinała się biel jej włosów - To co, próbujemy poszpiegować Nihrizza? - zagaiła - Naprawdę myślisz, że on żyje i gdzieś się tylko ukrywa?
- Sama już nie wiem… Xullmur’ss strasznie pogmatwał temat ale raczej zasiał stek bzdur. Zobaczymy - pokiwała energicznie głową. - A jak przygotowanie do przyjęcia? Mogę przyjść z kimś?
- Przyjść… możesz. Oczywiście. Ale nie gwarantuję, że będziecie mieć dostęp do tych samych… atrakcji. - uśmiechnęła się tajemniczo czarodziejka - Kim miałby czy też miałaby być Twoja osoba towarzysząca?
- Jeszcze nie wiem - Han'kah skrzywiła się w brzydkim grymasie. - Zostawiłam Relonfeina więc nic mnie nie trzyma w ryzach obowiązku. Może faktycznie przyjdę sama.
- Zostawiłaś…? - zdziwiła się Mae po czym wstała, by nalać pułkownik czegoś mocniejszego i usiadła z powrotem, podając jej szklankę - Zamierzasz teraz rozejrzeć się za kolejnym partnerem, czy zupełnie zwątpiłaś w zasadność tej instytucji?
- Oh, skądże! - pułkownik odebrała szklaneczkę i pociągnęła łyk aż zęby zgrzytnęły o szkło. - Znajdę sobie kogoś. Ale tym razem z tej transakcji ma być korzyść i przyjemność, pełen pakiet.
Odpowiedział jej cichy śmiech czarodziejki - Coś takiego można mieć i bez oficjalnego partnerstwa. - w jej zachowaniu była jakaś taka… nienaturalna wesołość. Była zbyt… lekka i radosna.

Xullmur’ss skłonił głową w drzwiach wchodząc i usiadł naprzeciw Han’kah.
-Witam moje drogie panie.
- Macie jakieś zastępcze propozycje? -
Han’kah zerknęła to na Mae to za Xullmur’ssa. - Jeśli masz rację widzenie Nihrizza nie dojdzie do skutku. Jak kula będzie milczeć to… albo on nie żyje albo bajdurzenia Xulla mają odrobinę większą szansę na bycie prawdziwymi.
-Jeśli nie Nihrizz to może Ming, ewentualnie jego córka?-
zaproponował czarodziej.

Ledwo drzwi zamknęły się za zamaskowanym drowem, otworzyły się ponownie. Tym razem wpuszczając do środka młodziutką drowkę w stroju do pajęczej jazdy.
- Dobry - powiedziała krótko czarodziejce, samcowi i pułkowniczce po czym ostrożnie podeszła do Oka przyglądając mu się z niczym nie skrępowaną ciekawością. Przez chwilę oglądała je, ale szybko wycofała się pod ścianę pokoju, pokazując jednocześnie zebranym by sobie nie przeszkadzali w dyskusji.
- Aaaa - stwierdziła jakby przypominając sobie oczywistość - Szlachetne Maerindia Godeep i Han’kah Tormtor, a także Ty… - schyliła głowę jakby udając, że chce zajrzeć pod maskę - Xullmur’ssie… Jestem Severine Tormtor.
Po czym kiwnęła głową i raz jeszcze pokazała, że sobie będzie tu stała i żeby sobie nie przeszkadzali.
-Witaj Severine jesteś…-słowa czarodzieja przerwała jednak pułkownik.
- Ty? tu? - Han’kah zamrugała oczami nie kryjąc zdziwienia. - Jakie… Elherei-Cinlu małe. Malutkie. Nie-do-kurwa-wiary.
Severine wzruszyła bezradnie ramionami.
- Opierałam się jak mogłam. Ale to tylko dziś. Jakaś harpia mnie potem na wczasy wysyła.

- Widzę, że mamy tutaj jakieś małe towarzyskie spotkanka. - do środka pomieszczenia weszła Neevrae przyglądając się ciekawie. Kapłanka rozejrzała się po zgromadzonych. - Witajcie. - usiadła obok Maerinidii i spojrzała na Severine. - Czy nasze dwie panie już cię przeraziły? - uśmiechnęła się słodko i zerknęła na “dwie panie". - Potrafią być straszne.
- No wiesz…? - Mae żartobliwie pogroziła palcem przyjaciółce, po czym pokręciła głową z niedowierzaniem - Poza tym one się już znają, wyobrażasz sobie…?

Artefakt wieszczenia i to sam wybierający użytkowników, tak taki przedmiot siłą rzeczy musiał zainteresować Mistrza Nieumarłych, wszak wieszczenie było specjalizacją Amona. Nakaz przybycia samemu tylko zirytował go. Wyruszył zatem samowtór z Sarr Hellensem. W gospodzie nakazał rycerzowi aby miał na wszystko baczenie, sam zaś ruszył do wskazanego przez Malefica pokoju. Przy przejściu przez drzwi wyczuł, iż ma do czynienia z jakąś formą magicznego przenoszenia. Zdziwiła go taka ilość drowów znajdujących się w pomieszczeniu. Szybkim ruchem poprawił zatkniętą za pas Różdżkę Mistrzostwa Nekromacji, jego wykonane z najlepszej jakości materiałów szaty czerwonego maga zaś były bez skazy.
Rozejrzał się po komnacie zanim przemówił. Wszystkich otaczała wyraźna aura magiczna, posiadnych przez obecnych magicznych przedmiotów. Skinął głową.
- Amon Sallazzar Mistrz Nieumarłych, z kim mam przyjemność i gdzież jest ten artefakt, który tu mnie sprowadził.

Khalas musiał przyznać, że zaproszenie do tak ekstragawanckiego klubu było pierwszą dobrą rzeczą jaka się mu przytrafiła odkąd przybył do miasta. No pierwszą, której sam nie zażądał. Oprócz właśnie przestawiającego się Mistrza Nieumarłych wszyscy byli drowami. Już widział jak chętnie będą przebiegały rozmowy w tej grupie.
Spokojnie usiadł na jednej z kanak i kiwnął głową każdemu z zebranych.
- Witajcie, jestem Khalas Madas-Thul, czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć jakie są zasady tych zebrań?
-Usiądź i sam zobacz. Wszelakie pytania możesz zadać po widzeniu.- odpowiedział Xullmur’ss
Severine nachyliła się do Neevrae.
- O których dwóch paniach mówisz? - cicho spytała zezując na czerwone, iście przerażające kiecki.
Han’kah przez chwilę miała iście idiotyczną minę. Lekko uchylone usta i szeroko otwarte oczy w kształcie migdałów. Chyba jedno ze spiczastych uszu wpadło też w mimowolne nerwowe drganie.
- Ludzie - ni to stwierdziła ni zapytała i prześlizgnęła się wzrokiem po każdym z zebranych tu drowów jakby oczekiwała, że któryś z nich zaraz to sprostuje, powie że ona, Han’kah Tormtor, ma jakieś przewidzenia albo to głupkowaty żart. - Mae, powiedz, że sobie figle urządzasz i to iluzja, dla kurwa jaj - po tonie, słowach jak i całej postawie pani pułkownik można było w lot wywnioskować, że ma się do czynienia z osobą pozbawioną wszelkiej subtelności, gruboskórną i arogancką.
- Nie skarbie, to nie iluzja. - równie zszokowana czarodziejka wbijała wrogie spojrzenie w ludzi.
Neevrae totalnie zaskoczona nie odpowiedziała Severine. Patrzyła na dwóch Czerwonych Magów nie wierząc własnym oczom.
- To chyba jakiś żart… - mruknęła.
Amon dokładnie przyglądał się w tym czasie komnacie, gdy zdezorientowane drowy siedziały i zastanawiały się cóż robią tutaj dwaj Czerwoni Czarodzeje. Skoncentrował się na centralnym przedmiocie w pokoju dla którego mocy wszyscy się tutaj zabrali

– Oh, naprawdę, czy już nawet nasze tajemne stowarzyszenia nie są święte? - dobiegł ich rozbawiony głos z korytarza.
Lesen Vae położył przyjacielsko dłoń na ramieniu nekromanty. – No, ale skoro już tu jesteście... Nie stój tak, rozsiądź się. - wskazał dłonią stół z kulą, błyskając zebami w serdecznym uśmiechu. – Nie gryziemy. - wyminął go, zerkając od jednego czarodzieja do drugiego. – I tak poza tym... Który z was nie zrozumiał prośby przyjścia samemu i zostawił tą kupę mięsa i stali w sali na górze?

- Nie przyjmuję poleceń od drowów. Zatem jeśli uznam, iż warto się przespacerować w towarzystwie czterech setek nieumarłych po mieście to zrobię to. Okazałem jednak dobrą wolę zabierając tylko jednego Rycerza Thayskiego.
Amon uśmiechnął się krzywo.
W końcu nie wiadomo czy nie napotka się na ulicach jakiegoś ilithida.
– Albo grupy nieprzyjaźnie nastawionych drowów. - zauważył wesoło szermierz, siadając przy stole i zerkając na drugiego z ludzi.
Amon ruszyli do miejsca przygotowanego najwyraźniej dla niego. Rozsiadł się wygodnie.
- To nie ma znaczenia. Kim jesteście i jak działa ten przewrotny artefakt?
Jedno spojrzenie drowki w czarnej sukni dało mu do zrozumienia, że ona tłumaczyć się nie zamierza. Co więcej, wyrażało dość czytelnie, że to on powinien tłumaczyć się jej. Nie bez podstaw…
Neevrae także nie miała zamiaru się tłumaczyć. Bezczelny człowiek...

Wejście ludzi zszkowało Xullmur’ssa tylko trochę. Nie żeby się tego spodziewał ale nie wierzył, że oko wybierało tylko drowy. Wybierało istoty z miasta, takie które były pod ręką. Populacja ludzi gwałtownie wzrosła, logicznym było że może paść na nich. Wyobrażał sobie wszystkie implikacje tego faktu, przedstawiciele różnych Domów o często sprzecznych interesach. Teraz jeszcze czerwoni, zapowiadało się wesoło.
-Czarodziej Xullmur’ss- przedstawił się zdawkowo.- Co do przedmiotu, to artefakt wieszczący. Pozwala raz na pięć cykli obserwować dowolną istotę, teren, miejsce chyba nie ma to żadnych ograniczeń. Trzeba jednak podać prawdziwe imię obserwowanej istoty a w przypadku miejsc podać je dokładnie. Tak by nie było możliwości błędu. Co istotne nie jest znany przypadek, by ktoś posiadał zabezpieczenia których artefakt nie przebił. Konieczne jest jednak by przy najmniej czterech spośród obecnych na wieszczeniu wybrało i skupiło się na tej samej osobie.

Amon zaplótł ręce i oprał się o nie. Chwilę milczał.
Co w przypadku gdy nie będzie wszystkich uprawnionych lub gdy cele uzyskają po równo skupiających się, oraz gdy w czasie wieszczenia postanowi się opuścić Oko, tak nazywacie ten artefakt?
Każdy nowy zapewne ma podobne pytania. Czarodziej zdecydował się wszystko spokojnie wyjaśniać.
-Jeśli nie ma odpowiedniej ilości widzących artefakt nie zadziała. Cel widzenia nie jest poddawany głosowaniu. Cztery osoby które pierwsze się skoncetrują uruchomią go. Liczy się czas nie liczba skupiających. Co do opuszczania Oka, nikt chyba tego nie próbował.-rozejrzał się po pozostałych w sali drowach- Rozmawiałem trochę z naszym gospodarzem stąd pewne informacje, jednak tego problemu nie zgłębiłem.

Wynika z tego że brak kogokolwiek z zgromadzonych uniemożliwi uruchomienie artefaktu, czyż nie tak? - Amon kontynuował dyskusję z zamaskowanym drowem
-Wybrańców, jakich znam wliczając was panowie i panie nowo przybyli jest łącznie ośmiu. Wystarczy czterech jak już wspomniałem. Co czyni sytuację nieco skomplikowaną.
-Nie widzę w tym żadnej równowagi, zatem i korzyści dla mojej osoby i Czerwonych Czarodziejów. Same zaś przebywanie obserwowanie celów nieistotnych dla mnie, gdy wasze koterie załatwiają swoje interesy między sobą i szpiegują pomiędzy Domami jest mało opłacalne. Sądzę, iż okłamujesz nas. Bez naszej obecności i obopólnej zgody artefakt ten nie będzie działa wcale, bo nie mówiono by wtedy o wybranych. Myślę, iż jest tak. Działa on tylko gdy obecni są wszyscy wybrańcy i nastąpi obopólna zgoda co do celu wieszczenia. W końcu gdyby tak nie było, nie zostalibyśmy zaproszeni a to w końcu sam artefakt decyduje kto jest wybrańcem. Wasze zgromadzenie nie ma i nie miało wpływu na zaproszenie otrzymane przez nas od Oka
Potem uważnie przyjrzał się każdemu z obecnych.

Khalas schował oczy za dłonią słuchając wypowiedzi Amona. Najwyraźniej nie rozumiał konceptu tajnych zgromadzeń i ekskluzywnych klubów… ironiczne zważając, że należy do Czerwonych Magów Thay. Postanowił na razie się nie odzywać i pozwolić rozmowie na kontynuację.
Jego gest nie umknął szermierzowi, który wciąz przyglądał się drugiemu z czarodziejów z interesowaniem. Mrugnął okiem i przystawił palec do uśmiechniętych ust, jakby chciał powiedzieć “Bądź cicho, i naciesz się przedstawieniem.”

Xullmur’ss tylko pokręcił litościwie głową. Nim cała reszta wyśmiała Amona lub co gorsza wyprosiła go spróbował pomóc Czerwonemu.
-Gdybym był do ciebie negatywnie nastawiony panie, powiedziałbym- wskazał palcem na drzwi- tam jest wyjście. Zawieranie cennych znajomości to jednak moja praca. Nigdy nie wiadomo kiedy się przydadzą. Porozmawiaj panie z autorem zaproszenia, dowiedz się jak działa Oko nim komukolwiek zarzucisz kłamstwo. Kabała działała przed wami, będzie i bez was. To w waszym interesie jest przyłączenie się do niej.
-Gotów jestem przyjąć twoje słowa za dobrą monetę, skoro być może połączą nas interesy. Narażając się w tej kwestii, możesz stracić więcej. Skoro zostaliśmy do niej przyjęci przez OKO, być może wynika z tego, iż i zasady zapewne się zmieniły, a być może nie. Na razie jednak jestem ciekawy tych wieszczeń, podobno nie do zablokowania. Cel w tej chwili nie gra znaczenia.
-Nie wynika z tego żadna zmiana zasad. Nie wiem skąd ten pomysł, ja dołączyłem tu nie dawno i zasady się nie zmieniły. Co kieruje Okiem tego nikt nie wie.-
drow wzruszył ramionami.
Zatem jaki dzisiaj cel wieszczenia i skąd pewność, iż posiada jakikolwiek zabezpieczenia przed wieszczeniem Czerwony czarodziej zwrócił się z pytaniem do Xullmur’sa.
-Cel na dziś wybrała pułkownik Han’kah. Czy jest zabezpieczony czy nie, dla nas to bez znaczenia. Choć jeśli się nie mylę, obiekt się nie pokaże z innych przyczyn. Wtedy wybierzemy nowy, przewrotnie zaproponuje Khazarka pewnie jest zabezpieczony prawda?
-Zapewne tak, jak każda inna osoba z Domów na tak wysokim stanowisku. Zapewne nic ciekawego się nie podejrzy, jeśli ten artefakt pokazuje zderzenia trwające w chwili obecnej, znacznie ciekawsze były by gdyby ukazywał przyszłość związaną z daną osobą. - Wzruszył ramionami.
-Tak to nie działa niestety. Decyzje kogo podglądamy też nie zapadają sprawiedliwie. Jednak Oko to przydatny atut w takim mieście jak to.
-Pewnie tak. Jak każdy podglądający czar biorąc pod uwagę, iż większość budynków ważnych jest przed wieszczeniem zabezpieczona. Tak. Czy Oko działa regularnie, czy też artefakt zmienia czas wieszczenia?
-Jeśli chcesz panie dyskutować o Oku to nie czas i miejsce na to. Z chęcia porozmawiam po wieszczeniu. Pozostałych zapewne niecierpliwi ta rozmowa.

Zatem później. Będzie zresztą ku temu wiele okazji. - Przy tych słowach Amon uśmiechnął się krzywo.

- Jeszcze jedno - wtrąciła się stanowczym tonem Han’kah. - Pamiętaj panie, że to nie igraszki. Wiedzą, którą tu uzyskujemy należy się dzielić rozsądnie a już zdecydowanie nigdy nie zdradzać źródła. Dlatego ważna jest konspiracja i należy przychodzić DYSKRETNIE - ostatnie słowo wycedziła przez zęby. - Jak nas ktoś złapie za rękę, jak myślisz panie, czy będą zadowoleni, że ignorując zabezpieczenia szpiegowaliśmy sobie ważne persony w tym mieście? Otoż nie. Drowy zabijają za mniejsze przewiny. Dlatego nim znów tu zawitasz nie paraduj przez miasto z czterystoma szkieletami. Nie zabieraj nawet jednego ochroniarza, którego ktoś mógłby rozpoznać i powiązać z tobą. Sugerowałabym nawet - wskazała palcem na szatę maga. - Abyś narzucił na to… coś w innym kolorze. Coś co pozwoli bardziej zlać się z tłumem.
- Wiem o tym Pani. Lecz jednak postąpię jak dotąd. To dopiero by zwracało uwagę, zakapturzony człowiek, ba starczy człowiek przemykający się czy przechadzający się ulicami Erelhei-Cinlu. Taki kamuflaż w tym mieście to żaden kamuflaż. Natychmiast byłbym zatrzymany a na pewno to zwrócił bym na siebie uwagę wszystkich szpiegów z Domów, które interesują się Enklawą. Nie to, że nie lubię czasem zażyć trochę rozrywki, lecz wycinanie sobie drogi magią, jest nieco uciążliwe i niezbyt mądre, gdy liczy się dyskrecja. Lepiej jest gdy wszyscy będą myśleli, iż jestem kolejnym wysoko postawionym Czerwonym Czarodziejem poszukującym różnorakich rozrywek. Przecież szczycicie się tym, że potraficie zorganizować najlepsze rozrywki. Tak słyszałem. W końcu jesteśmy w karczmie, a gdzie samo Oko się znajduje to chyba tylko bogowie wiedzą. - wzruszył ramionami. -Nie chciał bym nic radzić Pani pułkownik, lecz zapewne ma Pani osoby w swoim Domu dybiące na jej stanowisko, które widziały by najchętniej ją samą martwą lub poniżoną i martwą, tak jak jest zresztą wszędzie na znanym mi świecie. Skradnie się bardzo ale to bardzo zwraca uwagę. - rozłożył ręce do tej pory zaplecione. -Myślę, że ja i mój towarzysz pozostaniemy przy kamuflażu poszukujących rozrywek Czerwonych Czarodziejów.

- Dobry czarodziej zna dość sztuczek, by nie musieć paradować z obstawą. - uśmiechnęła się słodko Maerinidia - Ani w Podmroku ani na powierzchni nie odmawiałam sobie i nie zamierzam odmawiać samotnych wycieczek… i jakoś żyję… panie. - ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźnie kpiącym skinieniem głowy.
- Owszem - przyznał czerwony czarodziej - są takie to sztuczki, lecz używający ich, są dla prawdziwych adeptów magii, tak dobrze widoczni jakby się na czerwono wymalowali i w dupę zapaloną pochodnię wetknęli. Zresztą uruchamiają natychmiast używane i zainstalowane w różnych budynkach przedmioty służące właśnie w celu wykrywania takich gości. Oprawa czyli Rycerz Tahyski związany jest z pozycją, zaraz bym miał doczepiony ogon szpiegów, gdybym wybrał się gdzieś bez niego.


- Każdy odpowiada za siebie - drowka w odpowiedzi skinęła nieznacznie co można było odczytać tak, że przyjmuje jego wyjaśnienia. - Ale rzeczywiście dość już czasu zmitrężyliśmy. Jak wcześniej uzgodniliśmy dzisiejszym celem widzenia będzie Nihrizz Tormtor, były arcymag E-C, który zginął podczas ostatniej wojny z ilithidami… - Han’kah przeniosła spojrzenie zwężających się oczu na Xullmur’ssa - albo i nie… Gwoli wyjaśnienia wobec naszych nowych znajomych Nihrizz był niezwykle potężnym magiem i… we wszystkim co robił miał rozmach. Zmieniał się w smoka. A jego polimorfia była tak dalece doskonała, że niektórzy posądzali go, że nim w istocie jest. Takie też stanowisko ma nasz szacowny Xullmurss więc… jeśli oko nie zareaguje będzie oznaczać, że albo Nihrizz był drowem i zginął. Albo nim nie jest i żyje. Jest też możliwe, że jest drowem i uciekł, upozorowawszy swoją śmierć. I wtedy oko pokaże jak teraz spędza czas… Na trunkach i chędożeniu jak mniemam, ale dość już wprowadzenia. Możemy zaczynać?
- Tak, taki cel zapewne się zabezpiecza. Zaczynajmy. - Amon skinął nieco głębiej głową Pani Pułkownik.
Samiec nachylił się konspiracyjnie w stronę Han'kah.
– Czy ten Czarodziej kogoś ci nie przypomina? - zapytał niezbyt dyskretnie, na co rozbawiona czarodziejka Godeep omal nie parsknęła śmiechem.
A Han’kah musnęła palcem kulę w delikatnym, niemal pieszczotliwym geście.
- Nihrizz Tormtor…

Początek był problematyczny, zwłaszcza dla zgromadzonych ludzi. Ciężko było przebić się ich wzrokiem przez zalegającą w pomieszczeniu ciemność.
Kula ukazała... pokój. A raczej prostą, niewielką celę bez okien, z jednymi zamkniętymi drzwiami. Typowa piwniczka, jakich pod budynkami Erelhei-Cinlu było tysiące. Na kamiennej podłodze leżał zwinięty w kłębek drow w brudnej, poszarpanej szacie. Jego twarz skrywał kołtun wypłowiałych bladoróżowych włosów. Drow nie przypominał nic a nic dumnego i potężnego arcymaga E-C. Był bardzo wychudzony i słaby. Miał paskudne jątrzące się rany na końcach kikutów rąk, obciętych poniżej łokci. Nihrizz dyszał ciężko i wolno, jakby każdy oddech kosztował go dużo wysiłku. Jego spojrzenie było na wpół obojętne, a na wpół zgaszone bólem i szaleństwem. Ktoś się nim zabawiał… ktoś o sadystycznych fantazjach. Może jedna z wielu obsesyjnych fanek, które nie dostąpiły zaszczytu figlowania w jego łożu? Może… były inne powody, by trzymać żywcem i torturować kiedyś Naczelnego Maga Tormtor?
Cóż… na razie Nihrizz był sam i jedyne co wydobywało się z jego ust, to ciche jęki.

- Co do dziewięciu piekieł… - wyszeptał Lesen, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia.
Neevrae patrzyła na całą scenę całkowicie zaskoczona i było to widać. Czegoś takiego nigdy by się nie spodziewała.
Wyraz twarzy Han’kah nie zmienił się. Nie zdradził ani krztyny emocji, może jedynie powieka lekko zadrgała a u usta zacisnęły się w węższą kreskę.
Za to kieliszek Maerinidii, który zmienił się w szklany pył w jej dłoni, zaświadczył o targających nią emocjach.
- Znajdziemy go. A potem będziemy się mścić długo i starannie. - powiedziała głucho, a potem dodała nie wiadomo czy do Han'kah czy do Nihrizza - Przepraszam Cię... - po czym zamilkła i na powrót wpatrzyła się w artefakt.
Xullmur’ss syknął gdy kula się włączyła. Gdy zobaczył stan Nihrizza po jego głowie przegalopowały myśli których nie wypowiedział. Zemsta albo nie powiedział tego co chcą wiedzieć. Dlatego jeszcze żyje, no i teraz nie wypada zostawić Han’kah samej. Kto go dorwał?
-Pomogę w odbiciu go - powiedział w powietrze, nie wiadomo do kogo z uczestników. Po czym intensywnie zaczął studiować pomieszczenie w jakim przetrzymywano ofiarę. Liczył się każdy szczegół, może gdzieś są jakieś symbole lub znaki dające jakiś trop.
- Zatem żyje. - mruknął tylko nekromanta.

Neevrae zignorowała Czerwonego Maga i zerknęła na moment na Han’kah, po czym skinęła głową na wypowiedź Maerinidii.
Khalas uniósł tylko brwi, po czym zerknął na pozostałych członków zgromadzenia.
- Wasz znajomy, jak zakładam?
Xullmur’ss zerknął tylko na Khalasa. I najciszej jak się da wyszeptał do siedzącego obok czarodzieja.
-To nie najlepsza chwila, potem.-dyskretnie go trącił.
Severine z początku z dużym zainteresowaniem śledziła zmiany jakim ulegała powierzchnia Oka. Nie była to jednak ciekawość, która świadczyłaby, że dziewczyna wie, tudzież przykłada uwagę do tego z jak bardzo niezwykłą rzeczą ma do czynienia. Raczej patrzyła zarówno na Oko jak i na malujący się w nim obrazek umęczonego drowa jak na jakieś dziwo, czy ciekawostkę przyrodniczą. Gdy jednak obrazy zaczęły wyzwalać wszelakie emocje u niektórych obecnych, skrzywiła się jakoś i odsunęła za plecy innych. Usiadłszy daleko od Oka wpierw jakoś tak niechętnie przyglądała się sesji, po czym napatrzywszy się, wyjęła z kieszeni pilniczek i zaczęła wyrównywać sobie paznokcie.

Ale sytuacja w kuli powoli zaczęła się zmieniać...
Najpierw usłyszeli kroki w korytarzu. Potem zaświeciły się pochodnie w kątach ścian i… nie poprawiło to sytuacji wpatrującego się w piwniczkę Xullmur’ssa. Nie było tam bowiem żadnych wyróżniających ją znaków. Bo i w końcu skąd miały się wziąć? To była jedynie zwykła piwniczka przerobiona na loszek. A później drzwi skrzypnęły i do środka weszła drowka ubrana w proste brązowe szaty. Nie wyglądała na wojowniczkę, nie wyglądała też na kapłankę Lolth ani tym bardziej czarodziejkę. Sprawiała wrażenie zwyczajnej plebejuszki. I to dość starej, a dożywanie tego wieku wśród plebejskich drowów było rzadkie i mogły poszczycić się tym tylko najwybitniejsze manipulatorki. Lub kultystki, bo wszak herezje wśród drowów pozbawionych innych szans na polepszenie sobie życia, były dość popularne mimo ceny, jaką się płaciło za złapanie.
Drowka przyszpiliła czarodzieja do podłogi, wbijając kolana w jego plecy. W jej rękach błysnęła cienka linka garoty, która oplotła szyję Nihrizza aż ten zaczął się krztusić i dusić. W momencie kiedy smoczy mag przestawał się szamotać i walczyć o oddech, ona poluzowywała linkę i zanosiła się przy tym szalonym śmiechem. Po kilku takich razach zaprzestała zabawy i stanęła nad dyszącym i wymęczonym drowem.
- I co? Zamień się w smoka i odgryź mi głowę. No już! - zaskrzeczała obłąkanym głosem. Wzięła zamach i trafiła butem prosto w twarz Nihrizza, z którego ust buchnęła strużka krwi. - Aaaaach. Już nie możesz, prawda? Bo bez swojego artefaktu jesteś nikim! Nikim! Nikim! Takim jakim zawsze byłeś, nim dałyśmy ci moc.
Kopnęła jeszcze kilka razy. W twarz, w brzuch, w żebra. Zaśmiała się chrapliwie, ukucnęła i szarpiąc za włosy uniosła głowę Nihrizza, aby spojrzeć mu w... dwie puste, jątrzące się dziury w miejscach oczu.
- Żałosny ignorant, zawiodłeś mnie, zawiodłeś moje siostry - mówiła, z obrzydzenia wykrzywiając usta. - Żeby taki dar wykorzystywać w tak prymitywny sposób? Dla odrobiny poklasku, sławy i seksu? Czarny Lament nigdy nie powinien trafić w twoje ręce! Dla famy jednego ignoranta! Tfu! – ryknęła wściekle potrząsając czarodziejem, który zawisł w jej dłoniach tracąc przytomność.
Drowka westchnęła. Gniew wyparował i zastąpił go uśmiech od ucha do ucha. Głowa Nihrizza opadła na udo drowki i ta głaskała go po głowie jak zwierzątko, podśmiewając się pod nosem.
- Kiedy wreszcie dostanę Czarny Lament w swoje szpony… - powiedziała, wzdychając z rozmarzenia. - Wtedy wymorduję każdego Czerwonego Maga w E-C! Co do sztuki, czy to nie wspaniałe? Podmrok w końcu zostanie oczyszczony z ludzkiej plagi! A ja wdepczę te ich zarozumiałe uśmieszki prosto w ich czaszki. I wiesz co? To będzie początek wielkiej obiecującej wojny! Thay nam tego nie daruje. To będzie policzek, na który będą musieli odpowiedzieć! Wszystkie Domy połączą siły aby szykować się do obrony. Chaos! Krew! Wojna! Czas pokazać tym czerwonym cherlakom, że Lolth ich tu nie chce!
Zerknęła w doł na maga, nie przestając głaskać go po włosach.
- No już, ocknij się. Jeszcze z tobą nie skończyłam.

Czarodziejka Godeep zacisnęła obie dłonie na oparciach fotela, skupiając się już zupełnie na obrazie przed sobą. Chłonęła każdy szczegół, jakby ryła go sobie w pamięci. Zachowanie pozostałych przestało mieć znaczenie… ktoś bezwzględnie znęcał się nad byłym Naczelnym Czarodziejem Tormtor, jednym z najpotężniejszych magów w Mieście. A raczej nad tym, co z niego pozostało… bo wyglądało na to, że cała ta potęga była jednym wielkim oszustwem. A jednak stanął w obronie E-C, kiedy była taka potrzeba. A ta wiedźma… przeżarta jadem starucha marzyła tylko o wojnie. Była czymś gorszym niż inkwizytorki i dlatego należało ją znaleźć i unieszkodliwić. A potem znaleźć Czarny Lament… czymkolwiek jest. Wtedy będzie można podjąć decyzję, co dalej.
Khalas uniósł brwi na spektakl. Cieszył się, że lata temu nauczył się języka Drowów. Bo to co zobaczył dało mu kilka informacji, które mógł dobrze wykorzystać. Kolejny artefakt, który najwyraźniej skrywa nie lada właściwości magiczne, w tym najwyraźniej zdolność do transmutacji w smoka. No i oczywiście spisek przeciw enklawie. Nie odezwał się na razie i spojrzał na Amona, zastanawiało go co chodzi po głowie gadatliwemu magowi.
- Można było się tego spodziewać. - mruknął tylko tajemniczo Amon. Nie żałował teraz kosztów poniesionych aby perfekcyjnie mówić oraz czytać we wszystkich językach Ferunu. Artefakt rzecz ciekawa, spisek również, ale ile już było takich spisków wymierzonych w enklawy w których przebywał, nie potrafił zliczyć. Wielu nie podobała się gospodarka Czerwonych Czarodziejów sprzedających przedmioty magiczne w niższych cenach niż konkurencja.
Han’kah Tormtor ani drgnęła. Wyglądała jak wyrzeźbiona w kamieniu, o statecznym ściągniętym powagą obliczu i chłodnych oczach wlepionych w kulę.

- No, wreszcie się ocknąłeś. – powiedziała drowka i westchnęła z wyraźną irytacją rysującą się na obliczu. - Zaczynam być tym zmęczona.
- To tak jak ja.
– Wyszeptał z trudem czarodziej.
- Powiedz mi co chcę wiedzieć i to zakończymy kochanie. – Pogładziła Nihrizza po włosach.
- Zakończymy jak?- w jego głosie bardziej zabrzmiało podejrzenie niż nadzieja.
- A jak byś chciał? Możesz odejść. Okaleczony słaby, przegrany. Albo możesz zginąć. Co wolisz?- mamiła go obietnicami drowka.
- Wolę odejść. – odparł po chwili namysłu mag.
- Niech będzie. Masz moje słowo. To gdzie mój artefakt?- machnęła lekceważąco ręką.-O ile nie będziesz tego przedłużał w nieskończoność. Twojego trupa też mogę przesłuchać.
Czarodziej z trudem usiadł na kamiennej podłodze naprzeciwko starej drowki.
- Pamiętam jak pikowałem w dół. – drow mówił zrezygnowanym tonem, powoli intonując każde słowo. - Rany były zbyt poważne, ledwie trzymałem się na nogach. Podrzuciłem trupa i miałem odejść, ale wtedy zjawiły się one.
- One? Kto?- zapytała drowka.
- Inkwizytorki z obstawą. Dwie. Odebrały mi go.- wyjaśnił były Naczelny Mag Tormtor.
- Wiedziały czego szukały?- dopytywała drowka.
- Tak.- odparł krótko mag.
- Rozpoznałeś je?- padło kolejne pytanie z jej ust.
- Nie. Zbroje insygniami Eilservs i inkwizycji Lolth. Obstawa z kleru Selvetarma. Hełmy na głowach. Kim innym mogłyby być?!- w Nihrizzie odezwały się resztki gniewu.
- Inkwizytorki. – Powtórzyła za nim drowka powoli. A po chwili dodała. - Czyli chcesz żyć, tak?
Nihrizz skinął głową.
Drowka pomogła mu wstać i poprowadziła za ramię. Skrzypnęły otwierane drzwi.
- Idź więc. - Powiedziała.
Czarodziej wybadał ręką najbliższą ścianę i ruszył przed siebie. Zrobił może trzy kroki kiedy starucha wbiła ostrze w jego plecy. Gdy upadł złapała go za kostkę i zawlekła z powrotem do celi pomrukując pod nosem wesołą melodię.
- Cóż… Daleko nie zaszedłeś. – Powiedziała z uśmiechem. A potem dźgnęła jeszcze raz i drugi. - Uwierz mi mój drogi, tak będzie lepiej. Nie chciałbyś się pokazać w mieście w tym stanie. I nie przeżyłbyś nawet cyklu. To już nie twoje Erelhei-Cinlu. Znacznie straciłeś na urodzie i mocy. Niemniej legenda smoczego maga powinna trwać dla dobra miasta. Poza tym, naprawdę myślisz, że ktoś by cię takiego chciał? Nie masz już nic do zaoferowania. Jesteś zbędny. Umrzyj więc ku swej chwale i chwale Lolth.
Były Naczelny Mag Tormtor leżał twarzą do ziemi a wokoło powiększała się plama czerwieni.
- Zostało ci może pół cyklu życia. Pomęcz się jeszcze. I rozmyślaj nad swoimi błędami. Żegnaj kochanie.
Drowka pochyliła się nad nim, pocałowała w czubek głowy i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.

Zalegającą ciszę jako pierwsza przerwała Han’kah Tormtor, która sztywno uniosła się z krzesła.
- Ja widziałam dość - z kamienną miną skinęła zdawkowo na towarzystwo. - Panie, panowie… do następnego razu.
I ruszyła w stronę drzwi ostatni raz mierząc każdego ze zgromadzonych zimnym rybim spojrzeniem.
- Nihrizz nie jest już wart uratowania teraz kiedy nie zamienia się w smoka, hm? -
zapytał z sadystycznym uśmiechem samiec, napotykając spojrzenie Han'kah.
- Zewrzyj pysk Lesenie Vae - warknęła wycelowując w niego smukły palec. - Jeżeli chcesz we mnie wzbudzić wyrzuty to daremny trud. Powinieneś już wiedzieć, że takowych nie miewam. Poza tym to kwestia kilku dzwonów nim zemrze. Temat zamknięty. Chyba, że masz jakiś spektakularny plan, którym chcesz się podzielić. Wtedy słucham.
- Po tym co usłyszałaś… nadal chcesz go szukać? - beznamiętny głos czarodziejki dołączył do dyskusji a potem zmienił się w szalony śmiech bez śladu wesołości w głosie - O ile cokolwiek w tym jest prawdą… nie uważacie że to dziwne, że akurat teraz postanowił grzecznie wszystko wyśpiewać i umrzeć na naszych oczach? Cztery miesiące mąk by wreszcie powiedzieć, że artefakt podpierdoliła inkwizycja? Mi się tu nic kupy nie trzyma. Ale tę szaloną staruchę warto by było znaleźć...
– Oko od zawsze pokazuje nam wartościowe wizje. Osobiście uważam że to jakaś subtelna kompulsja która sprowadza nas we właściwym momencie. - zauważył z promiennym uśmiechem samiec, wyciągając zwój z magicznej kieszeni u pasa. – I Han'kah. - zwrócił się do wojowniczki. - Z kim ty kurwa rozmawiasz. – zaśmiał się wesoło, i zaczął szkicować.
– Nie dam ci żadnej gwarancji, ale widzę przynajmniej dwie możliwości. Pierwsza, magiczne wieszczenie. W tradycyjnej formie. Nihrizz zniknął miesiące temu, ci którzy coś podejrzewali i prowadzili poszukiwania już dawno przestali. Po tak długim czasie wątpliwe jest by jego oprawcy osłaniali go przed wieszczeniami, a i cela w której się znajduje nie sprawia wrażenia na trwale osłoniętej. Chociaż pozory mogą mylić. W każdym razie, istnieje szansa że Lokalizacja osoby lub Lokalizacja Miejsca cię do niego zaprowadzą. Zakładając że uzyskasz pomoc, oh, powiedzmy potężnej czarodziejki która ma dostęp do bogatego zasobu zwojów. - uśmiechnął się do Mae. – Możliwość druga, znajdź jego oprawczynię i wyciągnij od niej lokalizacje Nihrizza. - zwinął zwój i rzucił go Han'kah. Znajdował się na nim naprędce naszkicowany portret drowki którą widzieli w oku. – Ma charakterystyczną twarz. Mam nadzieje że utrzymujesz dobre kontakty z półświadkiem i swoim Kapitanem straży.
- Możemy to omówić w mniejszym gronie? - Maerinidia bez skrępowania wskazała na dwóch Czerwonych, przy których stał również Xullmur’ss i wyraźnie znudzoną Severine - Nie wydaje mi się, żeby nasi nowi… przyjaciele byli zainteresowani działaniem w tym kierunku. Ostatecznie artefaktu tam nie ma. - uśmiechnęła się kpiąco.
- W porządku - zgodziła się Han’kah. - Proponuję spotkać się za pół dzwonu… w moich komnatach przy Arenie? Muszę jeszcze pomówić z Severine. I… Neev. Na zewnątrz - wskazała drowkom drzwi.
“Nowa” uniosła brew, ale nie wydawała się jakoś specjalnie zdziwiona tymi słowami. Schowała pilniczek i bez słowa wstała z kanapy.
- Tu i tak nie zdziałamy nic więcej. - czarodziejka skinęła głową pozostałym i ruszyła do wyjścia, zatrzymała się jednak i zerknęła na Lesena - Idziesz?
– Nie popędzaj, kogo niby mordują? - odparł wesoło samiec zrywając się z krzesła. – Zazwyczaj nie jest tak żwawo. Co trzecie podejście dostajemy wizję jak ktoś się pieprzy. - uśmiechnął się do czerwonych czarodziei. – I przyśpieszony kurs – kula nie działa poza pomieszczeniem, i nie działa bez udziału czterech wybrańców. Sprawdzałem. Jeżeli chcecie się upewnić z użyciem niewolników, nie zapomnijcie potem się ich pozbyć. - wychodząc położył dłoń na ramieniu Khalasa. – Obawiam się że okoliczności nie pozwalają nam się poznać. Szkoda. Wpadnij do Vae w wolnej chwili.

Neevrae skinęła głową Han'kah, po czym wstała z fotela gotowa opuścić pomieszczenie. Dwóch Czerwonych Magów nie obdarzyła nawet spojrzeniem.
-Wbrew temu co powiedziała Naczelna Czarodziejka, chcę pomóc. Każde wsparcie się przyda mogę iść z wami?-Xullmur'ss spytał pułkownik- Coś mi się wydaje, że możecie napotkać różne trudności. Jestem doświadczonym czarodziejem.
Faktycznie wygląda na to, iż to nie nasze sprawy i interesy. - spojrzał wymownie na drugiego z obecnych Czerwonych Czarodzejów.
- Mam problemy z zaufaniem. Szczególnie jeśli ktoś nosi maskę - odpowiedziała Han'kah wychodząc z Neev i zostawiając samych Czerwonych Magów i Xullmur'ssa. - Więc nie. Nie przyjmuję oferty pomocy.
-Twoja sprawa- zamaskowany czarodziej wzruszył ramionami. Zostając na miejscu gdy wszystkie drowy wychodziły.
Khalas jedynie westchnął, podniósł się z siedziska, skłonił pozostałym członkom kręgu podglądaczy i ruszył w stronę wyjścia. Szukanie tego jednego, ślepego drowa nie wydawało się na razie sprawą wartą trudzenia się. Jak już go natomiast znajdą i zaczną polować na jego oprawców… cóż, chętnie spali kilka drowich paszkwili.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 11-11-2014, 20:46   #29
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Bane, Shar, Loviatar, Kossuth, Velsharoon… o ile Khalas szanował bóstwa i ich kapłanów, nigdy nie był przesadnie religijny. Obrał sobie co prawda Bane’a za bóstwo opiekuńcze, ale nie przebywał nigdy w świątyni ponad niezbędne minimum. Żaden kapłan nigdy go nie karcił za to do tej pory.
Czekało go teraz targowanie się z piątką potężnych kapłanów bóstw, które robią gorsze rzeczy niż zsyłanie pecha na tego kto ich urazi. Lepiej mieć to za sobą jak najszybciej. Ruszył najpierw do świątyni Bane’a, znajomy teren i całkiem możliwe, że i tak tu będzie najtrudniej coś wskurać.
Bane był obecnie najsilniejszym i najbardziej wpływowym wyznaniem w enklawie. Przypominały o tym szpalery czarnych zbroi stojących wzdłuż korytarza prowadzącego do komnaty audiencyjnej Cressidy. Niektóre były puste, inne umagicznione, inne… zawierały lojalnych kapłanów tego ponurego bóstwa. Nie wiadomo jednak było które były którymi.
Sama komnata była roświetlona jedynie płonącymi na fioletowo magicznymi pochodniami. A siedząca na obsydianowym tronie drobna kapłanka w ogóle nie pasowała do tego miejsca. Drobniutka i ładniutka blondynka, była całkowitym przeciwieństwem masywnych czarnych zbroi stojących po bokach jej tronu.
-Mistrz… Przykro mi… nie kojarzę twego imienia Czerwony Czarodzieju. Jesteś jednym z tych nowo przybyłych, prawda?- zapytała obojętnym tonem, acz przygladając się bacznie Khalasowi.
Czarodziej skłonił z szacunkiem się przed kapłanką.
- Khalas Madas-Thul, pani. Strażnik Skarbu enklawy, obawiam się, że moja wizyta jest natury innej niż duchowa. Khazarak powierzył mi zajęciem się pobrania opłat od świątyń i ustalenia współpracy między enklawą, a świątyniami.
- Domyślam się, że twoja wizyta nie jest towarzyska. Rzadko zaglądasz do świątyni.- parsknęła sarkastycznie kapłanka.- Choć doceniamy, że nie zapominasz iż jest ktoś potężniejszy o twej magii. Większość twych współbraci jakoś tego faktu nie dostrzega.
- Podejrzewam, że w większości kieruje nimi duma. Nie twierdzę, że u mnie jej brak, ale wiem kiedy kierowanie się nią nie jest wskazane. Czy możemy pomówić w takim razie o interesach?
- Mówmy więc o interesach… Czego enklawa Thay żąda od świątyni Bane’a.- mruknęła ponuro i gniewnie filigranowa kobietka.
Khalas obawiał się iż kapłanka będzie poirytowana konceptem płacenia za co kolwiek. No cóż nie ma innej opcji.
- Złoto oczywiście, ilość do ustalenia. Do tego miktury lecznicze, plus… inne usługi.
-Haracz jednym słowem? Świątynia Bane’a to nie byle kapliczka, nie sądź że damy się podporządkować i pomiatać władzom enklawy.- burknęła kapłanka.- To ile żąda enklawa?
Rozmowa potoczyła się dalej na ustalaniu kwot, ilości i jakości usług. Khalas starał się zachować profesjonalnie, ale też nie agresywnie. Musiał przekonać kapłankę, że nie jest jej wrogiem w tym wszyskim i jego sugestie są lepsze od tego, co może zarządać inny wysłannik Khazaraka, który przyjdzie jeżeli Madasowi się nie uda.
Co jednak nie było łatwe… kapryśna i władcza kapłanka, kwestionowała ilość monet i zwojów oraz innych przedmiotów jakie świątynia musiałaby płacić jako podatek, przypominając iż Świątynia Bane’a jest placówką nastawioną militarnie i to, że oddziały kleryków teraz służą ochronie enklawy powinno być bardziej brane pod uwagę i z tego powodu podatki winny być mniejsze.
Khalas musiał sięgnąć po argument, że świątynia zawdzięcza enklawie sam fakt, że istnieje w obecnym miejscu. Gdyby Thay nie wywalczyło swojej pozycji w tym mieście, Bane nie miałby zbytnich szans się tu zjawić, zważając na terytorialność Lolth. Mimo wszystko zapewnił, że wiął pod uwagę wojsko świątyni, dlatego kwota jest jaka jest. Obiecał również, że podatki od pozostałych świątyń będą adekwatnie różne od tego, który ma płacić świątynia Czarnej Ręki.
- To moi podwładni pomagali odbić to miasto. To kler Bane’a walczył o enklawę na ulicach tego podziemnego pipidówa!- nagle kapłanka wybuchła gniewem.- Więc jeśli ktoś tu jest coś winny, to właśnie enklawa Thay, świątyni Bane’a. Nie na odwrót!
- Nie twierdzę, że świątynia jest komuś coś winna. Ale kapłanko, zadam pytanie. Co było pierwsze w tym mieście? Enklawa Thay, czy Świątynia Bane’a?
- Zadaj sobie lepiej pytanie, kto się będzie martwił utratą tego miejsca. Thay czy kult Bane’a?- mruknęła zwłowieszczo Cressida.- I czy w interesie enklawy nie jest przypakiem lepiej zagwarantowanie sobie większej lolajlności świątyni, czy większych zysków. W końcu… gdy pojawi się większe zagrożenie, ja i moje oddziały możemy udać się z cywilami na powierzchnie, zamiast wspierać siły wojskowe.
- Punkt dla ciebie, pani. Wiem jak wygląda obecnie sytuacja militarna enklawy i jak bardzo polegamy na waszych zdolnościach bojowych. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteście tu i macie możliwość zabrania Pajęczycy czegoś spod jej nosa. Thay wam to umożliwia, Czerwoni Magowie walczący razem z wami w obronie enklawy, zapewniają pozycje tego miejsca w mieście. W zamian za to, że Bane ma szansę poszerzyć swoje wpływy do tego małego kawałku Podmroku, chcemy tylko złota, zwoi i mikstur. Jestem pewny Pani, iż widzisz, że nie jest to wygórowana cena, za zagranie Pajęczej Dupie na nosie.
- Drowy nie są godne by dostąpić nawrócenia. To rzucanie pereł przed świnie.- odparła wyniośle Cressida.- Jedyny powód dla którego kult Bane’a jest tutaj, to wyznawcy tacy jak ty.
- Mało ambitne, ale rozumiem. Czy w takim razie zgadzasz się pani, na nasze warunki? Czy jednak chcesz dodać coś od siebie?
- Mało ambitne, mało ambitne?!… mamy ja te ogniste małpy od Kossutha naskakiwać czarnym chudzielcom?- syknęła gniewnie Cressida.- Nie jesteś dumny z przynależności do własnego narodu, nie czujesz dumy z tego że jesteś człowiekiem? Dlaczego mielibyśmy się bratać z tymi kreaturami które dały się wygnać do jaskiń?
- Bo jak inaczej Bane ma władać tymi jaskiniami? Drowy są jedyną rasą Podmroku, która można by przekonać do Bane’a, szczególnie mężczyzni. Zawsze sądziłem, że przeznaczeniem Bane’a jest władać całym Torilem, nie tylko jego powierzchnią.
- Och… doprawdy. Ty wiesz lepiej ode mnie?- zapytała z uśmiechem, który wręcz mroziłby wodę w stągwiach.- Owszem… przeznaczniem Bane’a jest rządzenie całym Torilem, ale na pewno nie zaczniemy rządów od jednego grajdołka w jaskiniach. Drowy zaś to nawet nie nacja. To rozproszone po Podmroku kolejne kupy domów. Nawracanie każdej z nich to strata czasu, lepiej je systematycznie podbijać i wymuszać wiarę siłą.
- Nie moje miejsce kwestionować twojej taktyki pani. Zawsze wolałem korzystać ze srebrnego języka, niż żelaznego ostrza. - uśmiechnął się do kapłanki - Najwyraźniej nie jest to podejście do wszystkich sytuacji. - spojrzał jeszcze raz na Cresside - Mogę ci zadać pytanie, pani?
- Pytaj.- rzekła łaskawie kapłanka.
- Jak bardzo nie chcesz tutaj być?
- Dziwne pytanie. Bynajmniej, jest mi tu dobrze… ale nawracanie czarnych dup nie jest naszym celem. Tylko wzmocnienie wpływów kultu Bane’a w samym Thay. Od czasu tych nieszczęsnych problemów z salamandrami to Kossuth zaczął się rozpychać w naszym królestwie.- rzekła zimnym tonem Cressida.- Więc zgadnij czemu tu jestem?
- Żeby podkopać Kossuthian... a jednak pozwala im pani szerzyć się wśród drowów bez konkurencji. Możesz nie uważać, że twym celem jest nawracanie brudnych elfów. Jednak lepiej będzie przyjrzeć się im, bo nie wiadomo czy któregoś dnia, kościół Kossutha nie wzrośnie w siłę wsparty przez swych podziemnych sojuszników.
- Nie wzrośnie… już ja o to zadbam.- uśmiechnęła się złowieszczo Cressida.
- Chętnie to zobaczę… ale, zeszliśmy z tematu. Czy mam twoją zgodę na te ustalenia?
- Nie. Oczywiście że nie. Żądam mniejszych podatków, w zamian za to… możemy zwiększyć przydział patroli i udział w straży. A ty dopilnujesz, aby twoi to przyjęli. W końcu i tobie przyszły sukces Bane’a leży na sercu, prawda?- zapytała retorycznie kapłanka.
- Brzmi… uczciwie. Miło mi, że doszliśmy do jakiegoś konsensusu. Khazarak jak sądzę, będzie zadowolony z tego. - Khalas się skłonił - Jeżeli to wszystko pani, to opuszczę cię. Zostały mi jeszcze pozostałe świątynie.
-Oczywiście.- stwierdziła uprzejmie kapłanka.- Możesz już odejść.
Pownie się kłaniając Czerwony Mag opóścił swiątynię.
- Jedno z głowy… zostały cztery. - powiedział do siebie, po czym ruszył do kolejnej świątyni.*

Świątynia Shar nie była aż tak monumentalna jak budowla Bane’a. Niemniej panujący w niej półmrok i przyczajone w ciemnościach sylwetki mnichów Ciemnego Księżyca sprawiały, że Khalas nie czuł się tu swojsko i bezpiecznie. W końcu… wypadki chodzą po ludziach. A tu sporo wysokich schodów. Gabinet był urządzony dość klasycznie, poza jednym symbolem Shar duż za plecami siedzącej Sirai nie było tu innych akcentów religijnych. Sama szata kapłanki, obcisła i przypominająca bardziej szatę czarodziejki, sprawiała że Siraja wydawała się osobą bardziej przyjazną niż Cressida. Co oczywiście było niewątpliwie celowym zabiegiem z jej strony.
- Khalas Madas -Thul… jak miło że odwiedziłeś nasz przybytek. Czyżby arcykapłanka Cressida zawiodła twe nadzieje?- zapytała na powitanie.
- Aby zawieść moje nadzieje, musiałbym je mieć. Na razie zapowiada się pozytywnie, ale poczekam co uzna Khazark. - spojrzał na kapłankę- Zakładam, pani, że wiesz po co przybyłem?
- Niech zgadnę.. Szlachetny Ming żąda haraczu za ochronę świątyni. Nieprawdaż?- spytała Siraja uśmiechając się ironicznie.- A ty przyszedłeś go negocjować. Zakładam, że Cressida już ci zalazła za skórę?
- Była bardzo… oporna i pewna swych racji. Być może źle oceniłem jej charakter i metodę negocjacji. Czy ty pani masz jakieś sugestie co do naszych ustaleń?
- Niespecjalnie. Bardziej interesujesz mnie ty. Jak się czuje tak utaletnowany i bystry czarodziej na zbyt niskim jak na jego potencjał… stanowisku?- zapytała zaciekawiona Siraja.
“- Och jest okropnie, nie ma nocy żebym nie zalewał się łzami do snu. Mam ochotę spalić całą enklawę z khazarakiem na czele, aby tylko poczuć się lepiej.”- Mniej więcej takie, ociekające sarkazmem myśli przeszły po głowie Khalasowi. Przyzwoitość, oraz instynkt samozachowawczy go powstrzymały.
- “Zbyt niskim stanowisku”? A na jakim byś mnie widziała pani?
- Ambitny człowiek sam wybiera sobie cele, nieprawdaż?- zapytał wręcz słodszym niż miód tonem głosu kapłanka. Po czym wzruszyła ramionami udając “neutralne stanowisko”.- Kościół Shar nie wtrąca się w politykę wewnętrzną kasty czarodziejów.-
Co było wierutnym i bezczelnym kłamstwem.
- Jestem pewny. Tak czy inaczej, ambitny człowiek nie zaczyna też na szczycie. Gdzie ambicja dla tego co ma już wszystko? - uśmiechnął się do kapłanki - Wybacz pani, ale będę musiał pomęczyć pozostałe świątynie, więc czy możemy zająć się interesami?
- Znam twoją propozycję. Uznaję ją za na tyle dobrą, by nie targować się o nią. Co jeszcze chciałbyś omówić względem niej?- zapytała kapłanka.
- Sumienność? Mam nadzieję, że świątynia Shar nie będzie próbowała migać się od tego… układu? - kolejny uśmiech.
- A czemuż by miała. Co nas obchodzi wasza chciwość i krótkowzroczność. Miejcie swoje monety i zwoje i eliksiry.- uśmiechnęła się w odpowiedzi Siraja.
- Och wiesz pani jak to jest. Wolniejszy miesiąc, wierni mniej dali na tacę, brakowało składników lub fiolek na eliksir, stwierdzicie, że jesteście zbyt ważni, aby płacić. Takie sprawy. - Khalas skłonił się kapłance - Ale oczywiście, coś takiego nigdy by się nie zdażyło tutaj.
- To jednak mój problem, nie twój jeśli nie starczy mi monet na trybut.- zaśmiała się cicho Siraja, po czym nachyliła się ku Khalasowi z zimnym uśmieszkiem na ustach.- Jesteśmy sługami jednej z pierwszych bogiń Torilu. Mój Kościół istniał zanim pojawiły się elfy, Thay, czy ten nowicjusz Bane. Jesteśmy ważniejsi… niemniej potrafimy być pobłażliwi użytecznych istot i organizaci. Nie martw się drogi Khalasie, dostaniecie wasze pieniążki. To w końcu tylko trochę złota.
- Złoto ma swoją własną władzę. Nawet najbardziej bogobojni ludzie spalą świątynią do ziemi, jeżeli dostatecznie dużo złota zaświeci im przed oczyma. Skoro skończyliśmy pani, to muszę odejść. Zostały mi jeszcze trzy świątynie do obskoczenia.
-Oczywiście.- uśmiechnęła się Siraja.
Ponownie się skłaniając Khalas opuścił świątynię. Zostały mu trzy, ale na ten dzień miał dość bawienia się z kapłanami. Później odwiedzi pozostałe świątynie, Kossutha i Loviatar załatwi najpierw. Z tego co słyszał w świątyni Velsharoonanowy kapłan jest czerwonym czarodziejem, więc powinno pójść gładko.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 19-11-2014, 23:03   #30
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
15 Tarsakh 1373


Getto Rzemieślników zwykle było pełne drowów, duergarów i ludzi. W końcu handlowano tutaj magią na każdą kieszeń… no może poza tymi najbardziej pustawymi.


Niemniej tym razem, tłumy były liczniejsze i gwar głośniejszy. Dzielnica Godeep pękała w szwach od gości z innych dzielnic. Darmowa wyżerka i darmowe rozrywki przyciągały wszelakiej maści darmozjadów. I to zarówno tych najbiedniejszych. Jak i tych najbogatszych. Erelhei-Cinlu się bawiło głośno i radośnie. I jedynie strażnicy oraz kieszonkowcy pracowali w tym tłumie. Ci pierwsi pilnowali by zabawy i burdy nie zmieniły się w zamieszki, ci drudzy by drowy przybyłe do dzielnicy i ludzcy goście dobrowolnie choć nieświadomie wpłacili datki na rozwój "przedsiębiorczości" w Getcie.

Tulsis Ecchtaris Orb’vlos


Miasto żyło, miasto pulsowało energią. Dziesiątki drowów, setki niewolników, duergarzy, wolni ludzie… Miasto Erelhei-Cinlu było inne niż być powinno.
Było większe i liczniejsze niż się Tulsis spodziewała, a choć mury samego miasta były poważnie naruszone, to znajdujących się w nim kilka twierdz było w znacznie lepszym stanie. Im dłużej Tulsis z Brearhisem wędrowała uliczkami, tym większe zwątpienie ją ogarniało.
Orb’vlos wydawało się zbyt słabe, zbyt nieliczne przy potędze miasta. No i gdzie ta dekadencka herezja pleniąca się na ulicach? Gdzie kulty fałszywych bogów z otchłani i czeluści piekielnych?
Gdzie…?
Jak dotąd mijała jedynie kapliczki poświęcone Lolth. Co gorsza… po jakimś czasie natknęli się na patrol w czarnych zbrojach z symbolami Selvetarma. Jedynym odstępstwem od dogmatów była ogrodzona murem mała dzielnica pełne łysych i wytatuowanych ludzi. Odraza w oczach Tulsis, ale nic szokującego. Wszak drowy zajmowały się też handlem. Toteż łyse szare krasnoludy znała z rodzinnego miasta.
Erelhei-Cinlu… ich zdobycz wydawała się coraz bardziej odległa, teraz gdy już ją znaleźli. Drowka, choć fanatyczna jak każda kapłanka, była na tyle doświadczoną taktyczką, by dostrzec znaczną różnicę siły. Niekorzystną dla jej ziomków.

W swych wędrówkach po mieście dotarła do dzielnicy, która wydawała się świętować jakieś ważne wydarzenie. Jednak Tulsis nie potrafiła skojarzyć cóż to za rocznica. Na pewno nie religijna. Na ulicach pełno było opłaconych grajków, połykaczy ognia, rozdawano posiłki i wino. Fanaberia godna słabych… i bogatych. Niewątpliwie Erelhei-Cinlu było godną i wielką zdobyczą, ale przechadzając się wśród wesołego tłumu plebejuszy Tulsis rozumiała coraz bardziej iż nie będzie też łatwą zdobyczą. I że siłą Orb’vlos tego miasta nie przejmie.


Xullmur’ss


Takiej imprezy nie urządzał żaden inny Dom. Na taką ekstrawagancję nie każdy Dom było stać. Dlatego choćby z tego powodu warto było ją zobaczyć. Mało bowiem który Dom interesował się bardziej plebejuszami. A do takich Xullmur’ss właśnie się zaliczał. Wędrował więc pomiędzy straganami z darmową żywnością i winem. Przyglądał się występom bardów, grajków i artystów wszelakiej maści… które to Godeep opłaciło z własnej kiesy.
Niskich lotów masowa rozrywka, acz… podbijała serca plebejuszy żyjących w cieniu szlacheckich. Godeep mogło uzyskać z tego niespodziewane profity.
Kto wie… może taki był ich prawdziwy cel?
Na razie Xullmur’ss przyglądał się i oceniał sytuację wykorzystując fakt swojej anonimowości.
Tyle że popełnił błąd… zapomniał, że nie jest anonimowy. Że ma wrogów w Getcie rzemieślników. A oni najwyraźniej o nim nie zapomnieli.
Nagły ból w boku, promieniujący i paraliżujący niemal.. mieszający w głowie i języku. Strzała… w jego boku tkwiła strzała. W dodatku… zatruta strzała!
Xullmur’ss zobaczył jak plebejusze odbiegają od niego, jak od każdej ofiary napaści. Typowe zachowanie. Nie dostrzegł jednak wśród nich atakującego go łucznika.
Aż nagle...



Przyczajony przy grupce chowających się plebejuszy, naciągnął łuk strzelił i… w mieszał się w tłum uciekających. Tym razem chybił. Ale Xullmur’ss wiedział, że powróci. Zaatakuje ponownie z zaskoczenia i pozwoli toksynie zrobić swoje.

Severine Tormtor


Icehammer...

[MEDIA]http://fc09.deviantart.net/fs25/i/2008/094/a/f/Underground_Lake_City_by_jonchan.jpg[/MEDIA]

Nie spodziewała się, że ponownie przyjdzie jej odwiedzić to miasto. Myślała, że ten akurat kawałek przeszłości ma już za sobą. Myślała, że wygnanie jest już tylko gorzkim wspomnieniem. Myliła się… Znów wróciła w te strony.
Icehammer nic się nie zmieniło od jej wyjazdu. Nadal ponurą mieściną, pełną równie ponurych i podejrzliwych łysych krasnoludów. Tu nie toczyły się rozmowy w karczmach inne, niż dotyczące interesów. Słowo “rozrywka” nie istniało. A “śmiech” był obelgą. Miasto było ciche, choć dorównywało wielkościom dwóch dzielnicom Erelhei-Cinlu. Cisza była wręcz grobowa. Nic więc dziwnego, że nuda była najczęstszym powodem zgonów w ambasadzie, nuda i beznadzieja.
Trochę to trwało, ale Severine w końcu tu dotarła. Pora było uruchomić stare kontakty, spotkać się ze starymi znajomymi i załatwić sprawę. Im szybciej tym lepiej.


16-20 Tarsakh 1373; Erelhei-Cinlu

16 Tarsakh 1373

Han'kah Tormtor


- Ktoś nas nie lubi w Erelhei-Cinlu.- Bal’lsir nie był w humorze. I Han’kah to nie dziwiło. Już prawie wynegocjował sensowne ceny za kilka pospolitych na powierzchni, ale rzadkich w Podmroku zwierząt, gdy nagle ceny poszły w górę i cała transakcja poszła w diabły.
Bal’lsir zmarnował wiele czasu i wiele wysiłku, by sprowadzić te bestie i nic… Było to dla niego szczególnie frustrujące, że musiał te sprawy negocjować osobiście z kupcami i Łysymi pośrednikami. Czego w zasadzie nie cierpiał. Szarkai nie żywił ciepłych uczuć do ludzkich magów, choć nie był im wrogi. Niemniej nie przepadał za zabawą w dyplomację. I nie przepadał za marnowaniem czasu.
Dlatego Han’kah nie dziwiła jego zacięta mina, gdy wkroczył gniewny do jej gabinetu i wyłuszczył jej powody swej tłumionej furii.
-To nie jest kwestia konkurencji w interesach. To sabotaż. Ktoś z wpływami wśród Thay sabotuje nasze wysiłki związane z Areną. Tylko tak można wyłumaczyć niebotyczną podwyżkę ceny tuż przed zakończeniem negocjacji.- odparł siadając przed Han’kah i spoglądając ponuro w kierunku wojowniczki.- Przyznaj się Han’kah… kto chce ci zaszkodzić i ma wpływy wśród Thay?

Maerinidia Godeep


Do jej komnat dostarczono dużą i ciężką księgę. Pełną rachunków opiewających na sporą sumę. Delikatna sugestia, by nie szykować tak dużego przyjęcia w najbliższej przyszłości. Dam Godeep może i był bogaty, ale nawet jego skarbce miały swoje dno. Niemniej przyjęcia można było uznać za bardzo udane, zwłaszcza towarzysko. Bardzo… udane.
Poranek był dla Maerinidii przyjemny, kolejne dzwony upływały na sprawach związanych z budową budynku daleko poza murami twierdzy. Była to kooperacja pomiędzy Domem Godeep, Domem panującym Shi’quos oraz Domem Xaniqos. Z ramienia Godeep w teorii powinien ją nadzorować Ilivantar, ale po pierwsze miał wiele do roboty i bez tych obowiązków. A po drugie… nie czuł się dobrze w roli negocjatora kwestii technicznych.
Więc to zadanie przypadło Mae. Niestety musiała wpierw wysłać listy z przeprosinami, bo nagłe wieści zmusiły ją do spotkania z jej jednookim przyjacielem. Ale gdy tylko uporała się z tą sprawą, wreszcie mogła udać się do sali konferencyjnej w twierdzy Shi’quos by omówić sprawy techniczne i magiczne zabezpieczenia owego budynku na mythal psioniczny. Towarzystwo to było dość liczne, acz nieznane szerzej Maerinidii. Z mistrzów katedr był tylko Urlum który nie przepadał za Maerinidią. Był jeden drow od Ghand’olina… mistrz glifów jak go nieformalnie nazywano. Od Xaniqos zaś postawny mnich będący opatem klasztoru i osobista uczennica Isar’aera Maydiira. Oczywiście Mae nie przybyła na te obrady sama, niemniej nie tryskała entuzjazmemm. Wszak miało być o architekturze, kosztach budowy, ekonomii… Samych tych nudnych rzeczach. Ale kto powiedział, że życie Naczelnej Czarodziejki składa się z samych przyjemności. Poza tym… poznanie bliżej mnicha z tajemniczego klasztoru, było łyżeczką miodu, mogącą osłodzić te nudne obrady.

17 Tarsakh 1373

Lesen Vae


Thayanin zabił oficera armii, sprawa prosta i dość łatwa do rozwiązania… Akta które trafiły na biurko Lesena dość dokładnie opisywały wydarzenie. Kupiec z Thay i porucznik armii Vae rozmawiali ze sobą w sprawie jakiegoś zakupu. Kupiec oferował jakiś rzadki magiczny przedmiot po okazyjnej cenie. Oficer był bardzo zaintrygowany ofertą. Poszli na piętro gospody obgadać szczegóły. Kupiec zszedł po kilku minutach i opuścił przybytek. Drowa znaleziono martwego z poderżniętym gardłem.
Cóż… na szczęście to nie Lesen musiał wstydzić za tą ofermę. Niemniej trzeba będzie posłać list z żądaniem wydania przez enklawę owego mordercy, żeby kapłanki Lolth mogły wywrzeć zemstę na owym nieszczęśniku.
Enklawa nie powinna robić, w końcu to zwykły kupiec… a nie jeden z tych ich łysych czarowników. Sprawa więc wydawała się prosta i zwyczajna.
Do czasu aż Sereska wezwała go do siebie.

- Farnas zwany też Mistrzem Handlu zamordował mojego oficera.- rzekła tuż po wymianie uprzejmości siedząc na tronie w głównej sali. Lesen potwierdził jej słowa skinieniem głowy dziwiąc się że taki drobiazg dotarł do uszu Sereski. I tym bardziej że się nim zainteresowała.
- Po cóż kupiec i to znamienity ponoć… Kupiec bogaty miałby mordować jednego z ambitnych żołnierzy i fanatycznych czcicieli Lolth?- zapytała się retorycznie Matrona, a Lesen wspomniał o tym, że pewnie wszystko mógłby wyznać na torturach.
- Może tak… może nie… ta sprawa mnie niepokoi. Wydaje się pozbawiona sensu Lesenie. Chcę byś jej ten sens nadał. Bywałeś na powierzchni. Pewnie słyszałeś o tych dziwacznych zebraniach, na któych debatuje się o winie i niewinności, prawda? - splotła dłonie razem i dodała.- Równie dobrze możemy się w to pobawić. Zorganizuj taki proces Lesenie. Odkryj prawdę… jestem bardzo ciekawa tej historii.

Khalas Madas-Thul


- Musisz mi pomóc!- Farnas wtargnął do biura Khalasa wyraźnie zdenerwowany. - Ktoś mnie tu próbuje zabić! Posłyszałem plotki na mieście, że drowy szukają mnie. Ponoć zabiłem im jakiegoś żołnierza czy też oficera!
Kupiec chodził po gabinecie maga tam i z powrotem.- Na szczęście nie mogą tak po prostu wtargnąć do enklawy i mnie pojmać, prawda?
Prawda… W zasadzie niby nie mogły, gdyby drowy przestrzegały jakichkolwiek praw. Ba, nie szanowały nawet własnych. Zresztą Khalas domyślał się, że Ming nie będzie wywoływał zatargów z Matronami z powodu jakiegoś kupca. Niewątpliwie poświęciłby nawet czerwonego czarnoksiężnika w takiej sytuacji.
-Musisz mi pomóc. Muszę…- Farnas zdawał sobie sprawę z sytuacji.- Muszę… uciec! Tak! Muszę uciec z Erelhei-Cinlu. Pomożesz mi w tym, prawda?
Pomoże? Khalas wiedział, że to ryzykowne. Niemniej teoretycznie byłoby możliwe, tylko… skąd drowy już wiedzą, że Farnas zabił ? Głupie pytanie… Bo to upozorowały. Albo drowy, albo konkurencja Farnasa.
No bo przecież on nie byłby tak głupi, by mordować drowa ze szlacheckiego Domu. Tylko czy warto dla Farnasa nadstawiać karku? I jeśli tak, to gdzie szukać pomocy?

20 Tarsakh 1373

Amon Sallazzar


Zaszczyt go kopnął. Bo jak inaczej można to nazwać?
Przed nim leżała stara mapa tuneli, nieco uszkodzona na brzegach lecz niewątpliwie dość stara i wykonana przez drowów. Ktoś przetłumaczył w miarę poprawnie napisy i dopiski na niej.
Leżała na jego biurku wraz z listem. Uprzejmym, acz ociekającym ukrytymi przytykami i sugestiami.
Listem od Haraghima Raela. Zgodnie z informacjami zawartymi w liście, zaznaczony ciąg tuneli prowadził do miejsca wypełnionego negatywną energią… pochodzącą prawdopodobnie z portalu w jednej z pobliskich jaskiń. To jednak nie było pewne… Mapa była dość uszkodzona i brakowało jej fragmentu. Niemniej była to poszlaka którą należało sprawdzić. I z racji natury zagrożenia sprawdzić to miał właśnie Amon i jego podwładni.
Co prawda, była to prośba, ale jedynie z pozoru… Był to rozkaz ukryty pod pozorami uprzejmości.
Rozkaz któremu Amon miał się podporządkować i samodzielnie przygotować, a być może i poprowadzić wyprawę.
Rozkaz… który mógł być pułapką.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172