Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2015, 15:37   #71
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1...

Parne i upalne dni na powierzchni zdecydowanie nie były tym, za czym Maerinidia Godeep mogłaby tęsknić. Dlatego spędzała je głównie w komnatach gościnnych, jakie im udostępniono. Nie tęskniła też za upartymi i małostkowymi ludźmi, którym wydaje się, że są władcami świata.

Za to noce… rozświetlone miriadami gwizd niebo było tym, co przemawiało wprost do jej duszy. Ich hipnotyzujące piękno zwabiło ją z powrotem do Thay, choć przecież mogła uniknąć tego wyjazdu. Z drugiej strony nocne niebo nie było jedynym powodem jej podróży… a obiecane noce spędzane na igraszkach w świetle gwiazd wynagrodziły wszelkie trudy i niedogodności podróży i pomagały trzymać nerwy na wodzy.

Bo czasami Naczelna Czarodziejka miała ochotę na walnięcie o stół jednym czy drugim zakutym łbem, w którym uroiło się, że jest co najmniej wszechmocny.

Niemniej udało jej się ugrać dość korzystne warunki i choć liczyła na więcej, wracała do domu dość zadowolona. Powrót jednak okazał się nie tak spokojny, jak planowali. Kiedy karawana była nieco ponad dwa cykle od Miasta, złapały ją dwa nietoperze, od dwóch Matron. On Shryindy ciepłe słowa i kiepskie wieści, od Sereski zaproszenie na bal dla ich obojga. Bal, który odbędzie się za niecałe dwa cykle. Karawana nijak nie zdąży. Oni jeszcze mają szansę, ale nijak nie dadzą rady się przygotować… jeśli w ogóle uda im się zdążyć.
Galop na jaszczurce nie był wcale tym o czym marzyła, ale co mieli zrobić… poprosiła tylko o przygotowanie strojów bo nie dotrą dość wcześnie by zdążyć o to zadbać i pozostawiając karawanę za sobą, ruszyli do domu.


Przyjęcie toczyło się w dość nudnej i zdecydowanie napiętej atmosferze. Czy powodowała to ograniczona liczba gości czy też to, że zostali oni zaproszeni głównie ze względu na swą użyteczność i poważnie podchodzili do swych obowiązków… dość, że w zamkniętej i bacznie pilnowanej przestrzeni Ogrodów Kilsek wszystko wydawało się… poukładane i przewidywalne aż do granic absurdu. Matrony rozmawiały między sobą, goście rozmawiali w małych grupkach lub w milczeniu obserwowali co się dzieje wokół nich. Nieumarli grajkowie nader zręcznie podmieniani co utwór mimo kunsztownego zaprogramowania nie zdołali porwać drowów do tańca. Na balu brakowało… życia, śmiechu... zabawy.

A jednak nawet przy tak doskonałej organizacjii zabezpieczeniu się przez nieprzewidywalnym nie mogło obyć się bez niespodzianek…
Nagle otwierające się wrota przyciągnęły uwagę wszystkich zgromadzonych, z których większość była pewna, że skoro wrota raz zostały zamknięte, nie otworzą się aż do końca spotkania. Ostatecznie chodziło tu o bezpieczeństwo Matron…
Nie mniej przyciągająca uwagę okazała się para postaci, która dumnie przekroczyła owe wrota i przystanęła spokojnie, by rozejrzeć się po zgromadzonych. Byli to - któż by inny? - ubrana w pajęczą suknię Marinidia Godeep w towarzystwie swego Wilczka, ubranego w srebrzyste spodnie i równie przejrzystą pajęczą koszulę, stanowiącą wyraźny komplet z sukienką partnerki. Gdy cichy szczęk oznajmił ponowne zamknięcie wrót, oboje ruszyli przed siebie, wprost ku obradującym Matronom. Należało się w pierwszej kolejności pokłonić gospodyni Balu i własnej Matce Opiekunce.

- A nie mówiłam, że będzie im do twarzy? - Shryinda wymieniła z Sereską porozumiewawcze spojrzenia i Matrona Godeep z trudem stłumiła nagłą wesołość, zastępując ją żartobliwym zmarszczeniem brwi w grymasie lekkiej nagany - Spóźniliście się.
Sereska tylko uśmiechnęła się subtelnie i enigmatycznie jak to miała w swym zwyczaju.
- Wybacz, Moja Pani. - Mae zgięła się wdzięcznie w głębokim ukłonie, prezentując swe wdzięki wszystkim zgromadzonym przy stole Matronom - Wybaczcie nam, o dostojne. Droga z Thay była długa i zbyt męcząca dla naszych jaszczurek, by zdążyły dokładnie na czas. Zwłaszcza, że wieści o spotkaniu dotarły do nas zaledwie dwa cykle temu, gdy byliśmy jeszcze daleko od naszego wspaniałego Miasta. Niemniej pragniemy podziękować za niewątpliwy zaszczyt, jakim było wysłanie owej wiadomości i wyrażamy głęboką nadzieję, iż nie ominęło nas nic ważnego. - iluzjonistka wyrecytowała cały monolog bez mrugnięcia okiem, wpatrując się po kolei w każdą z władczyń domów i starając się nie zauważać rozbawionych błysków w oczach Yvalyna, które zagościły tam w odpowiedzi na thaysko-kwiecisty ton jej tłumaczeń.
- Nic konkretnego właściwie… poza pokazem magicznych ogni, niewiele się działo. Ot, takie tam... pogaduszki. - stwierdziła z uśmiechem Shryinda.
- Będziemy musiały pomówić później, po tym całym przyjęciu. Niestety teraz… obowiązki, obowiązki, obowiązki. - dodała z rozdrażnieniem na koniec.
- Oczywiście. - oboje skłonili się ponownie i grzecznie pozostawili pogrążające się natychmiast w cichej rozmowie Matki Opiekunki, kierując swe kroki przede wszystkim ku zastawionym łakociami stołom.
- Zdążyłam już zapomnieć, jak wyglądają nasze przysmaki… - Mae poskarżyła się żartobliwie, przechwytując dwa kieliszki wina z tacy przechodzącego obok służącego, którego pewna sztywność ruchów mogła sugerować wojskowe wyszkolenie - Thayczycy zupełnie nie potrafią gotować. - podała partnerowi jeden kieliszek i rozejrzała się wokół - A ci tutaj bawić… zobacz, jakie to nudne przyjęcie. Po co Sereska nas tu ściągnęła? Żeby rozruszać towarzystwo? - perlisty śmiech pobrzmiewał jednak nutką niepewności. W powietrzu czuć było napięcie, jakby coś się szykowało. Czyżby szykowały się kłopoty?
- To nieformalna rada Matron, zebrana pod pozorem przyjęcia. Tak naprawdę to impreza jest po to, żeby nie niepokoić niższej szlachty i plebsu. Gdyby się zebrały oficjalnie… to oznaczałoby, że coś poważnego się kroi. Zresztą, nawet jak na oficjalne zebranie Matek Opiekunek, podwładni Lesena są zbyt czujni i nerwowi. Jakby czekali na eksplozję. - stwierdził Yvalyn rozglądając się bacznie.
- Też to czuję. - czarodziejka z nagle poważną miną skinęła głową - Wszyscy zachowują się jak jedna wielka ochrona. Może podpytasz Lesena o co w tym wszystkim chodzi? W razie czego wolałabym być przygotowana… - kolejne kąski mimochodem znikały w jej ustach, gdy czujne oczy wyłuskiwały z grona gości tych, z którymi warto było porozmawiać. Jedną z takich osób była niewątpliwie Han’kah, na której widok usta Mae same ułożyły się do uśmiechu - A ja spróbuję podpytać moją nową siostrzyczkę. - cmoknęła Yvalyna w policzek i poufale poklepała po pośladku, kierując się ku wpomnianej drowce - Zobaczymy, co nam się uda ustalić.
- Zgoda. - stwierdził Yvalyn uśmiechając się. Skinął głową i ruszył w kierunku Lesena.


- Witaj, moja śliczna. Tęskniłaś? - Maerinidia poufale objęła pułkownik w talii i ucałowała w kącik ust na powitanie - Dlaczego wszyscy tutaj są tacy poważni? Nawet jak na Radę Matron to nienaturalne… - zapytała, nadal obejmując przyjaciółkę.
- Mae - ni to zapytała ni stwierdziła pułkownik. Jeśli była zaskoczona widokiem czarodziejki to nie odbiło się to na jej twarzy. - Bardzo odpowiedni moment na powrót. Co słychać na powierzchni?
- To co zwykle, niestety. - usmiechnęła się krzywo iluzjonistka - Pomijając urzekający blask słońca, który coraz bardziej mi się podoba… zwłaszcza o poranku i zachodzie… nic się nie zmieniło. Ani się czerwoni nie nauczyli dyplomacji i intryg ani nie zmiękli w negocjacjach. Interesy z nimi przypominają walenie się po głowach i podstawianie sobie nóg w rytm muzyki. Oczywiście ludzie są w tym wszystkim święcie przekonani, że doskonale tańczą… - westchnęła cicho i pokręciła głową - Czasami takie wypady bywają odświeżające, zwłaszcza w odpowiednim towarzystwie… - mrugnęła wesoło - ...ale cieszę się, że już wróciłam. Na pocieszenie przywiozłam sobie kilka pamiątek. Takie na przykład... miłosne kajdany z dalekiego Dambrath… ozdobione Loviatar i Lolth w nieprzyzwoitej pozie… chciałabyś może zakuć w nie Lesena? Powinno mu się spodobać… - zachichotała.
- Nie sądzę - pułkownik zaprzeczyła ruchem głowy. - Ale jeśli ty zechcesz mu je założyć zapewne doceni zainteresowanie Naczelnej Czarodziejki Godeep. Dostałaś moją wiadomość?
Lekkie skinienie głowy wystarczyło za odpowiedź - Jeszcze nie zdążyłam zajrzeć do Godeep, ale jestem pewna, że nie będzie z tym większych problemów. Chociaż… to zależy, czego dokładnie oczekujesz. Ale to omówimy na miejscu. Kiedy wpadniesz? - trąciła Han’kah biodrem, uśmiechając się szeroko.
- Jutro? - zaproponowała drowka dopijając kielich do dna. - Co powiesz na powtórkę spotkania w parach? Kolacja i plotki a później chwila na interesy.
- Brzmi obiecująco. - Maerinidia mrugnęła wesoło - Masz ochotę na jakieś konkretne dania? Wino? Rozrywki? - westchnęła tęsknie i skrzywiła się lekko - Miałam nadzieję, że się rozerwę na tym balu a tu atmosfera jak przed najazdem ilithidów. A myślałam, że nigdzie nie może być gorzej niż w Thay...
- Nie jestem w wybitnie zabawowym nastroju odkąd porwano mojego syna, moze słyszałaś plotki?
- Dosłownie przed chwilą zsiadłam z jaszczurki, jeszcze czuję jakbym miała siodło pod tyłkiem… nic nie słyszałam… - autentyczne zaskoczenie i troska odbiły się na twarzy iluzjonistki - Którego? Kto…? Masz jakieś podejrzenia?
- Na miejscu zdarzenia widziano Czerwonych - wzruszyła jednym ramieniem. - Wgryzam się w sprawę. I nie zamartwiaj się, mam powody sądzić że nic mu nie będzie. Pomówimy jutro, dobrze? Cokolwiek dla nas przyszykujesz, jestem pewna, że będzie doskonałe. Czyli... każda z nas bierze po towarzyszu? Aby bylo ciekawiej?
- Ja mogę nawet dwóch… chociaż Ilivantar będzie miłą odmianą po wyjeździe z Yvalynem. - iskierki rozbawienia rozświetliły czarne źrenice czarodziejki Godeep - Więc ja wezmę sobie Ilivantara. A Ty?
- Pozwól się zaskoczyć - Han'kah potarła ramię czarodziejki. - Wezmę kogoś z mojego rozlicznego haremu - puściła jej oko.
- Ach… uwielbiam niespodzianki… - Maerinidia roześmiała się radośnie - Więc do jutra, moja miła… - kolejny lekki pocałunek musnął kącik ust pułkownik Tormtor i iluzjonistka ruszyła ku innym zgromadzonym w Ogrodach Kilsek drowom.


Naczelna Czarodziejka Domu Vae trzymała się raczej z boku. Okrywająca ją srebrna suknia sięgająca do stóp i z widocznym dekoltem, była dość stonowana, zwłaszcza z białym futerkiem na ramionach. Choć ubrana elegancko Inynda starała się nie rzucać w oczy. I tylko oceniała rozwój sytuacji z boku.
- Dlaczegóż to tak piękny Kwiat Nocy chowa się na uboczu? - Maerinidia z uśmiechem stanęła obok Inyndy i delikatnie pogładziła miękkie futerko okrywające jej ramię - I dlaczegóż to ukrywa swe wdzięki? - zapytała tonem żartobliwej przygany.
- To nie czas i miejsce na rozkwitanie kwiatków. - odparła żartobliwie Inynda, lustrując jej strój. - Nie uważasz, że ty zmarnowałaś kreację? Lepsze by wrażenie zrobiła na bardziej olśniewającej imprezie, niż ta.
- Cóż… nie ja ją wybrałam. - roześmiała się w odpowiedzi Mae - Po powrocie z powierzchni miałam zaledwie chwilę tu, w Vae, by się nieco odświeżyć i przebrać w przygotowany dla mnie strój. - wyjaśniła wesoło, po czym spoważniała nieco, po raz nie wiadomo który podejrzliwie rozglądając się wokół - Dlaczego wszyscy zachowują się tak, jakby ilithidzki okręt miał się nagle zmaterializować nad naszymi głowami? Coś konkretnego się szykuje?
- Z miasta ilithidów wyroiły się jakieś potworki. Skutecznie przepędziły stamtąd wyprawę po mythal i teraz zaczęły także opanowywać kopalnie Icehammer. I chyba nikt jak na razie nie ma pomysłu, co z tym zrobić. Więc Matrony urządzają burze mózgów i chcą wciągnąć w to siły Thay. Tak w skrócie… - wyjaśniła Inynda z kwaśnym uśmiechem. - Powinny zrównać z ziemią tamto miasto, gdy miały okazję.
- Co to za kreatury? - iluzjonistka wykazała dosyć umiarkowane zainteresowanie - Co o nich wiadomo?
- Nie interesowałam się tym specjalnie. - odpowiedziała Inynda bez entuzjazmu. - W Erelhei-Cinlu jest dość magów, których podnieca babranie się w bebechach potworków. Ja do nich nie należę.
- Ich bebechy mnie też nie interesują. - Mae roześmiała się lekko - Raczej… pochodzenie. Bo rozumiem, że to coś nowego? Coś, czego jeszcze nie widzieliśmy?
- Zważywszy że Erelhei-Cinlu miało za sąsiadów Ilithidy, a ja Brzydala… to stwory, których jeszcze nigdy nie widziałam jakoś nie są dla mnie sensacją. - zaśmiała się perliście Inynda. - Podmrok jest pełen portali do innych światów, które zwykły wypluwać co jakiś czas takie stwory.
- Mhmmm… - zamruczała Maerinidia, w zamyśleniu wciąż gładząc miękkie futerko na ramieniu czarodziejki Vae… i samo ramię - Wyjechałam tylko na chwilę i już coś się dzieje. Strach pomyśleć co by się stało, gdybym wyjechała na dłużej… - zachichotała cicho - Coś jeszcze ciekawego się stało pod moją nieobecność?
- To zależy… Han’kah Tormtor porwano bach… dzieciaka? Nie wspomniała ci o tym z oburzeniem? - zapytała retorycznie Inynda.
- Chyba nie darzysz jej specjalną sympatią. - roześmiała się w odpowiedzi iluzjonistka - Czyżby powodem tej niechęci był Lesen?
- Lesen? Hmm… Mam wiele powodów by nie darzyć przyjaźnią Han’kah i dzieci w ogóle… Lesen jest tylko jednym z nich.- stwierdziła z przekąsem Inynda i wzruszyła ramionami. - Ale żaden z tych powodów nie sprawi, bym bawiła się w porywanie jej potomków.
- Nie podejrzewałabym Cię nawet o to. - Mae zamaskowała zdziwienie tym nieoczekiwanym wyznaniem. Czyżby takie podejrzenie zostało już rzucone? Zamyślone spojrzenie drowki powędrowało ku iluzji nocnego nieba - Piękne gwiazdy. - oceniła z uśmiechem - To jest jedyna rzecz, jaka mnie przyciąga na powierzchnię. Nieboskłon. Wschód i zachód słońca… i właśnie one, klejnoty nocy… - dodała z lekkim rozmarzeniem w głosie.
- Cóż… rozmawiałaś z Han’kah, więc… muszę się przyznać że obserwowałam cię od wejścia. - Inynda powłóczystym spojrzeniem przesunęła po ciele Maerinidii. - Z drugiej strony jednak ubrałaś się zdecydowanie tak, by przyciągać wzrok, nieprawdaż?
- Jak już mówiłam, ta… sukienka… nie była moim wyborem. Podejrzewam, że miała to być forma lekkiego żartu ze strony tych, które przygotowały mi ten strój. Jaki był tego powód… zapewne dowiem się po balu… mam zresztą wrażenie, że to sukienka właśnie na to “później” - zachichotała dźwięcznie i nachyliła się do ucha drowki - Niemniej… zaintrygowało mnie Twoje wyznanie… powiesz mi o tym coś więcej?
- Mhmm… Czyżbyś zapomniała? Cenię sobie piękno w każdej postaci i formie. A ta suknia… jest piękna na Tobie. Choć założona została raczej, by kusić do jej zdjęcia, prawda? - palec Inyndy przesunął się po odsłoniętym obojczyku Maerinidii.
- Zdecydowanie tak. - figlarne błyski zatańczyły w oczach Mae, gdy bezwstydnie zaglądała w dekolt sukni czarodziejki - Twoja zachęca do tego samego, choć w zgoła odmienny sposób… moja wiele odsłania, Twoja swą nadmierną skromnością pobudza wyobraźnię... - dłoń iluzjonistki przesunęła się z ramienia Inyndy w dół, mocnym ruchem obrysowując jej pierś i zsuwając na pośladek, który ścisnęła zalotnie - Ale czy to odpowiedni… czas... na poddanie się tym pokusom…? Lesenowi zaraz głowa odpadnie od obserwowania wszystkiego wokół… nie powinnyśmy być przygotowane na coś… niezapowiedzianego? - zamruczała, przesuwając ustami po szyi drowki.
- Za dużo sobie pozwalasz wobec mnie. - zganiła ją Inynda, ale w jej figlarnym tonie nie było przygany. Po czym westchnęła głośno. - Poza tym wiesz, że z reguły nie sypiam z kobietami.
Mae to wiedziała, ale też pamiętała, że Inynda “wspominała” coś o wyjątkach od tej reguły. Sama nim była. I pewnie dlatego jej dłoń pieszczotliwie masowała pośladek czarodziejki Godeep. - Ja zamierzam być grzeczna na tym przyjęciu. Ty natomiast jesteś naszym gościem.
- Nie zaszłabym tak wysoko, gdybym była grzeczna. - zachichotała Maerinidia, po czym spoważniała - Niemniej w jednym przyznaję Ci rację. Czuję, że dziś także powinnam być grzeczna. Coś… coś się szykuje. A kiedy przyjdzie, nie chcę tego przegapić. - mruknęła, obrzucając zamyślonym spojrzeniem rozmawiające przy stole Matrony i krążących wokół nich zbrojnych.
- To trochę rozczarowujące podejście… ale tylko trochę. - odparła żartobliwie Inynda, nie przestając pieścić obecnie nagi pośladek Maerinidii. - Nie jestem pewna, czy to co może się zdarzyć, będzie warte mojej i twojej uwagi.
- Czyżbyś miała jakieś podejrzenia w tej materii? - lekkie uniesienie brwi zbiegło się w czasie z równie lekkim otarciem się jej biustu o biust drowki - Jeśli to takie niewarte uwagi… to może jednak skorzystam z gościnności Vae…? A może poczekam aż sama się za mną stęsknisz… Ostatecznie wcale nie było nam tak źle, prawda? - zapytała, uśmiechając się bezczelnie.
- Byłam trochę pijana wtedy… I rzeczywiście, było całkiem przyjemnie. - mruknęła zmysłowo Inynda, sięgając pod kusą sukienkę Mae w swej pieszczocie jej pośladków. Po czym mruknęła niezadowolonym tonem. - Jeśli cię to interesuje, to czeka cię pewnie widok dramatycznych zdarzeń… przynajmniej w teorii. Mnie jednak jakoś ta wizja nie ekscytuje.
- Dramatycznych? - tym razem Maerinidia pozwoliła zaskoczeniu odbić się na jej twarzy - Spodziewasz się jakiejś masakry? Rozlewu krwi? Wybuchu? Jeśli ma rzeczywiście się coś stać to po co tu tkwimy? To wszystko nader mętnie brzmi... - tylko jedno źródło takich informacji przychodziło jej do głowy. Gdyby pochodziły one od szpiegów, zagrożenie zostałoby prędzej lub później skutecznie wyeliminowane. Brak konkretów świadczył o boskim pochodzeniu ostrzeżenia a więc musiała to być wizja… co nie wróżyło dobrze.
- Masakra… to za dużo powiedziane. Ot staromodna próba zabójstwa. - zachichotała Inynda wyraźnie niezbyt poruszona tym faktem. - Czymże byłoby przyjęcie bez jakiegoś asasyna z nożem?
- Mhmmm… - dłoń Mae nadal pieściła pośladek Inyndy - Wiadomo chociaż kto jest celem? Swoją drogą… to musiałby być naprawdę dobry asasyn. Przez dzisiejszą ochronę nawet nietoperz się nie prześlizgnie, nie mówiąc już o czarach ochronnych. Aż mi włoski na karku podnoszą i powodują mrowienie skóry. - zachichotała.
- Ale czy na pewno to wina owego asasyna? - spytała Inynda lekko szczypiąc pośladek Maerinidii. I westchnęła. - Przyznaję, że się tu nudzę. I gdyby nie ty… pewnie bym tu przysnęła. Z drugiej strony, jestem tak znudzona, że mogłabym zawiesić znów… moje zasady co do sypialni.
- Mam być tylko lekarstwem na nudę? Moja droga, zapominasz się. - prychnęła tonem żartobliwej nagany iluzjonistka, kciukiem i palcem wskazującym drugiej dłoni odnajdując i pieszcząc guziczek na szczycie jednej z piersi czarodziejki Vae - Nie jestem byle drowką ani nie narzekam na brak kochanków i kochanek, nawet na najwyższych szczeblach. A przede wszystkim nie jestem samcem… i znam swoją wartość. Jestem młoda, przyznaję. Ale czy to naprawdę aż tyle zmienia? Statusem… jesteśmy równe sobie…
- Och… masz rację. Zapominam się przy tobie. - mruknęła Inynda zmysłowo, nachylając się ku szpiczastemu uchu czarodziejki Godeep. - Ale czyż możesz mi się dziwić? Wabiąc spojrzenia w tak prowokująco kuszącym stroju i nakłaniając mnie do naginania moich własnych zasad, norm naszej rasy i… kilku innych regułek, które jakoś nie przychodzą mi teraz do głowy. Niemniej jesteś gościem Mae i z pewnością uszanuję twoje kaprysy… a może i spełnię?
Odpowiedział jej cichy, perlisty chichot - Nie prowokuj… bo jeszcze wezmę tę propozycję na poważnie… - białe ząbki Mae skubnęły płatek ucha Inyndy - Jesteś typową dominatorką… a mnie ciekawi, czy dałaś się kiedykolwiek przywiązać do łoża i czy kiedykolwiek oddałaś w ręce kochanka nie wiedząc, co zrobi? - zamruczała zmysłowo.
- Tak… raz czy dwa… zostały mi po tym różne wspomnienia. - mruknęła enigmatycznie Inynda i dodała. - Może bym ci się dała... kiedyś związać… kiedyś. Nie na pierwszej, czy drugiej randce, czy trzeciej… Musiałabyś być bardzo przekonująca. Lubię dobrą zabawę, choć… nie przepadam za biczami i innymi zabawami tego typu. - westchnęła na koniec smętnie. - To strasznie męczy ramiona… takie machanie pejczem.
A potem spojrzała w oczy Maerinidii dodając. - A skoro jestem taka dominująca, to może zaciągnę cię gdzieś wgłąb ogrodów i wykorzystam sytuację, wedle mojego kaprysu. To bardziej mnie ekscytuje niż okazja do oglądania kolejnego zamachu. Krew jest dla mnie mało podniecającym widokiem.
- Mnie także nie ekscytuje. Nie jestem typem wojowniczki, chociaż potrafię walczyć, gdy trzeba. - Mae uśmiechnęła się, lekko szczypiąc szczyt piersi Inyndy - Co do wymknięcia się z tej nudnej imprezki… jesteś pewna, że potrafisz mnie zdominować?
- Jestem pewna, że… może mi się udać, zwłaszcza jeśli nie będziesz miała się ochoty… opierać temu. - odparła z wesołym uśmiechem Inynda, wodząc palcem wskazującym pomiędzy pośladkami czarodziejki Godeep.
- Hmmm… zaczynasz być przekonująca… - roześmiała się cicho iluzjonistka, nachylając się ku drowce i wodząc wargami po jej uchu - To gdzie mnie porwiesz, by zdominować i wykorzystać?
- Do moich komnat, lub w ostępy tego lasu… zależy czy dreszczyk przyłapania in flagranti rozgrzewa twoją krew. - zaproponowała pół żartem pół serio Inynda.
- Wiesz… wolałabym mimo wszystko nie oddalać się zbytnio od mojej Matki Opiekunki. Jeszcze mi to będzie wypominała później… - zachichotała Maerinidia w odpowiedzi - Poza tym… lubię ten dreszczyk emocji… a kto wie… może się ktoś przyłączy?
- Więc czuj się... porwana. - mruknęła cicho Inynda kąsając delikatnie płatek uszny Maerinidii. I ruszając wraz ze swą “zdobyczą” w kierunku oddalonej nieco altanki skrytej wśród krzewów. Do której jednak odgłosy imprezy z pewnością docierały. I z której z pewnością mogą zostać usłyszane.
Gdy tylko obie znalazły się w owej porośniętej bluszczem altance, Inynda z pewną niepewnością zabrała się do “dominacji”... relacji damsko-damskich bowiem czarodziejka Vae nie traktowała zbyt poważnie.
Co nie znaczy, że była całkiem zielona. Inynda stanęła tuż za Mae… jedna z jej dłoni zsunęła sie po brzuchu młodziutkiej czarodziejki, pokonała barierę krótkiej sukienki i sięgnęła ku łonu, pieszcząc i zapoznając się bliżej z jej intymnym zakątkiem. Druga drapieżnie pochwyciła pierś czarodziejki Godeep, ugniatając ją i masując przez pajęczy materiał. Zaś usta całowały szyję Maerinidii. Inynda wzięła kochankę w “niewolę” i bawiła się jej ciałem jak i całą dominacją.
- Jeśli tak ma wyglądać moja niewola to za chwilę sama będziesz zniewolona… - zamruczała z rozbawieniem czarodziejka Godeep, przykrywając i przytrzymując swoimi dłońmi obie dłonie kochanki i odwracając głowę, by ustami odnaleźć jej usta - Widać, że brakuje Ci doświadczenia z kobietami…
- Bywam wybredna, ale ty potrafisz przyciągać uwagę. - wymruczała Inynda całując wargi Mae i pewniej sięgając palcami między uda, by rozpalić swą kochankę pieszczotami.
- A jednak potrzebujesz dodatkowej motywacji… - dłoń iluzjonistki najpierw poprowadziła palce Inyndy jeszcze głębiej, a potem sięgnęła za siebie, by jednym dotykiem pozbawić drowkę stroju. Suknia i futerko a także skryta pod nimi bielizna spłynęły migotliwą falą na podłogę altanki i ułożyły się miękko wokół stóp czarodziejki Vae - ...tyle chyba powinno wystarczyć… - wymruczała zmysłowo Mae, nie przerywając pocałunku.
- Ale ty nadal jesteś ubrana… - mruknęła pomiędzy pocałunkami Inynda. - Więc skoro…
Jej palce wysunęły się z gorącego zakątka czarodziejki Godeep. - ...obnażyłaś… mnie… to powinnaś... zająć się… mną.
Dłonie czarodziejki Vae spoczęły na biodrach Maerinidii. Lekko naciskając w dół, Inynda nakłaniała Mae do schodzenia z pocałunkami… coraz niżej.
Ona jednak ani myślała spełnić jej życzenie. Rozmyślnie powoli kreśliła językiem wzory na szyi i dekolcie kochanki, dłonie iluzjonistki masowały nader delikatnie i zmysłowo pełne piersi Inyndy a biodra z lekkością pajęczyny ocierały się o jej łono.
Pieszczoty nie były ani zbyt mocne ani zbyt intensywne, a jednak czarodziejka Vae czuła, jak jej ciało rozpala się obezwładniającym ogniem pożądania. Czyżby jednak niewolnica stała się dominą?
Sytuacja… stała się skomplikowana. Inynda drżała pod pieszczotą Mae przymykając oczy i odpowiedziała na te jasne nieposłuszeństwo, tak jak każda inna drowka. Atakiem.
Palce Inyndy sięgnęły głębiej pod sukienką kochanki, odważniej i gwałtowniej zdobywając jej zakątek rozkoszy. Po zapoznaniu się z owym kwiatuszkiem Mae, Inynda postanowiła go chyba podbić intensywnymi ruchami palców.
W odpowiedzi na to desperackie działanie z ust Marinidii wydobył się zmysłowy ni to pomruk, ni to niski śmiech. Już wiedziała, że to ona wygrała to “starcie”. Jej ciało oczywiście zareagowało na atak palców Inyndy, ale wola pozostała nieugięta. Ani dłonie, ani usta nie straciły rytmu obezwładniających pieszczot, wzbudzając coraz gwałtowniejsze fale rozkoszy w drżącym podbrzuszu kochanki. Inynda chwiała się już na nogach, drżała pod pieszczotami. Jej dotyk jaki czuła Mae był nerwowy i chaotyczny… Nie mogła rozpalić Mae tak mocno, jak czarodziejka Godeep rozpalała ją. Więc całkowicie poddając się rozkoszy, oparła się placami o słup podtrzymujący dach altany i drugą dłonią zaczęła dogadzać swemu ciału, sięgając palcami także ku własnemu gniazdku rozkoszy.
- Robicie stanowczo za dużo hałasu, moje panie. - lekko ironiczny męski głos nie przerwał wcale pieszczot dwójki drowek. Sam samiec był nieco znany Maerinidii, był to bowiem Naczelny Mag domu Tormtor, Vallochar.
- Och, bo się zawstydzę… - Maerinidia musiała w tym momencie trafić na wyjątkowo czuły punkt na piersi kochanki, bo Inynda jęknęła głośniej i zadrżała wyraźnie, po czym szybciej zaczęła poruszać dłonią między własnymi udami - ...zamierzasz się tak przypatrywać… czy może dołączysz…? Mojej przyjaciółce przydałaby się chyba pomoc… - zamruczała, zerkając spod długich rzęs na Vallochara - Solidny oręż z pewnością wreszcie położy kres jej... cierpieniom…
- Jednym słowem doprowadziłaś ją do takiego stanu i chcesz zrzucić winę na mnie? Nie będzie się gniewać na takie wykorzystanie? - zapytał Vallochar podchodząc bliżej i patrząc na wijącą się w konwulsjach rozkoszy Inyndę. W tym stanie chyba nie miała dość sił, by decydować. - A sama… co planujesz? Chyba nie umknąć z pola bitwy?
- Och… nie… - Maerinidia roześmiała się perliście, delikatnie uwalniając się od palców czarodziejki Vae i pomagając jej ułożyć się wygodnie na jednej z miękkich puf znajdujących się w altance - Po prostu wiem, że Inynda preferuje samców, stąd moja propozycja. Jeśli boisz się jej gniewu, dokończę co zaczęłam a Ty... - zakołysała wymownie biodrami - ...będziesz mógł zająć się w tym czasie mną… więc co wybierasz? - czarodziejka Godeep przyklęknęła między szeroko rozchylonymi udami Inyndy, jedną dłonią wodząc po jej brzuchu i udach, zaś drugą zaczęła pieścić swoją pierś i utkwiwszy spojrzenie rozpalonych źrenic w oczach Vallochara, czekała na jego odpowiedź.
- Tooo... trudny wybór, Maerinidio.- spojrzenie maga wodziło od Inyndy na Maerinidię. Westchnął ciężko. - Zdziwisz się, jeśli wybiorę ciebie?
- Ani trochę… - Mae mrugnęła wesoło i pochyliła się, by zająć swą kochanką. Delikatnie ujęła jej drżącą dłoń zanurzoną w swym kielichu rozkoszy i odsunęła na bok, obejmując mokre palce swymi własnymi. A potem nachyliła się jeszcze bardziej, by złożyć pierwszy z wielu pocałunków na kwiecie kobiecości Inyndy, delikatnie muskając palcami jego wnętrze. Jej pieszczoty były znacznie mniej gorączkowe niż te, którymi czarodziejka Vae obdarzała swoje ciało, a jednak miały w sobie znacznie więcej… ognia. Ognia, który nareszcie rozpalił się dość silnie, by przelać czarę rozkoszy w ciele drowki…
Zaś Vallochar mógł podziwiać wypięte pośladki i wnętrze ud Maerinidii w pełnej krasie, gdyż pod pajęczą sukienką nie miała bielizny. Za to bez wątpienia była gotowa na wszystko, co mógł jej ofiarować. Co więcej, wyraźnie tego oczekiwała.
Inynda drżała pod pieszczotami, a jej kwiat ofiarował wszelką słodycz jaką mógł swej kochance. Była bardzo cieplutka i całkowicie we władaniu przyjemności, jaką sprawiały jej palce Mae, która była z kolei delikatnie rozpraszana dotykiem Vallochara. Ten pieszczotliwie masował palcami jej pośladki i wodził po nich ustami i językiem. Przynajmniej z początku… te igraszki miały bowiem osłodzić Mae czekanie na danie główne. Na ten słodki smak połączenia, gdy w końcu czarodziej oswobodził swą dumę i wprowadził ją powolnym ruchem do jaskinie rozkoszy czarodziejki. Ruch ów był ostrożny i powolny, ale kolejne powoli nadrabiały wigorem, a dłonie maga podwijały sukienkę czarodziej Godeep, by nie tylko pośladki, ale i plecy pieścić dotykiem palców.
Jego starania zostały nagrodzone słodkim jękiem, gdy wreszcie Maerinidia pozwoliła swej woli zelżeć i poddać się przyjemności, czego od tak długiego już czasu domagało się jej ciało. Powoli wspólnie z magiem Tormtor wypracowali wspólny rytm, który Mae przenosiła także na swą kochankę. Jej dłoń poruszała się coraz szybciej i wnikała coraz głębiej w kwiat rozkoszy Inyndy, zaś druga przesunęła się na pośladek czarodziejki Vae i pieściła go mocno, przesuwając się podstępnie w stronę jej tylnej bramy… przed czym nie mogła uciec, gdyż usta i język iluzjonistki trzymały ją w tej pułapce przyjemności, bez wytchnienia rozpalając jej zmysły i nie dając ani chwili odpoczynku.
Inynda coraz głośniej i intensywniej ogłaszała swoją przyjemność, jej ciemną skórę rosił pot, a mięśnie prężyły się sprawiając że wiła się w pętach tej rozkoszy. Vallochar zaś rozkoszował się każdym sztychem łączącym go z Maerinidią, pieścił dłońmi jej pośladki i biodra, zagłębiając się drapieżnie za każdym razem i wyrywając jęki z jej ust.
Czując zbliżającą się kulminację przyjemności, Mae sięgnęła palcami tkwiącej już między pośladkami Inyndy dłoni nieco głębiej, zdobywając i ten zakątek jej ciała… a potem sama poddała się obezwładniającej przyjemności, jaką ofiarował jej Vallochar. Jej pełne zadowolenia jęki zawtórowały jękom kochanki, splatając się z nimi w jedną symfonię spełnienia… i doprowadzając maga do eksplozji namiętności rozkosznie wypełniającej świadomość Mae satysfakcją triumfu. Bo wszak odrobina próżności czarodziejki Godeep lubiła być łechtana faktem, że nikt nie mógł się oprzeć jej urodzie i umiejętnościom.
Inynda ochrypła od jęków i po chwili pogrążyła się w słodkim zamroczeniu, jedynie czasami głaszcząc głowę kochanki, wciąż znajdującą się nad jej łonem. Vallochar zaś zastąpił swój oręż palcami, delikatnie pieszcząc zarówno zakątek rozkoszy jak i drobny punkcik ekstazy tuż za nim, nie dając czarodziejce w pełni ochłonąć.
- Jak widzę wyprawa do Thay wzbudziła w tobie tęsknotę za domem? Miło znów cię widzieć w Erelhei-Cinlu, moja droga. Chciałbym też z tobą porozmawiać, ale… może później. Jak już to całe przyjęcie się skończy. - szeptał, nie przestając sprawiać Mae przyjemności. - Może… jutro albo pojutrze?
- Pojutrze… oczywiście jeśli moja Matka Opiekunka nie znajdzie dla mnie żadnych pilnych zajęć… - wymruczała leniwie iluzjonistka, układając wygodnie głowę na podbrzuszu Inyndy i poddając się pieszczotom kochanka - Przyjdziesz do mnie... czy to ja mam odwiedzić Ciebie?
- Pozwól, że to ja cię ugoszczę. - wymruczał Vallochar, znacząc szlaki językiem na wypiętych pośladkach czarodziejki i szukając palcami sposobu na jeszcze większe pobudzenie zmysłów i pragnień Mae.
- Czy Twój język jest równie zwinny w czynach… co w słowach…? - iluzjonistka zakołysała biodrami, prowokując maga do kolejnych starań i zachichotała - A może... rozwiązanie tej zagadki pozostawimy sobie… na pojutrze…?
- Jestem uczniem Nihirzza. - obruszył się żartobliwie czarodziej i jego palce rozchyliły lekko wrota rozkoszy Mae, by językiem mógł sięgnąć w głąb owej jaskini pokus i zebrać jej “skarby”.
- Cóż… trudno mi ocenić co to oznacza… - Mae westchnęła, czując język drowa dokładnie tam, gdzie chciała go poczuć i zamruczała z rozkoszy, dodając kpiąco - ...wolałabym, żebyś w tym momencie był sobą a nie “uczniem Nihrizza”... pokaż mi co potrafisz bez powoływania się na martwą legendę…
- Nie powołuję… - zamruczał czarodziej, dając lekkiego klapsa w wypięty pośladek Mae.- Po prostu... uczyłem się nie tylko... magii.
I jego język drapieżnie zaczął się wić w słodkim wnętrzu Maerinidii. Zaś Inynda już nieco oprzytomniała i zerkając na leżącą nad niej Maerinidię, pogłaskała ją po włosach, dodając żartobliwie. - Widzę, że bardzo ci… wygodnie.
- Mhmmm… - Mae przymknęła oczy, po raz kolejny poddając się zabiegom Vallochara i od czasu do czasu leniwie głaszcząc pośladek i udo czarodziejki Vae - ...tylko mi jeszcze przez chwilę nie uciekaj… - zamruczała, owiewając gorącym oddechem jej podbrzusze - ...Val bardzo dobrze sobie radzi… - jęknęła, nie kryjąc zadowolenia. Ach, jakie słodkie było to powitanie…
- Nie wątpię. Ty też sobie radziłaś bardzo dobrze. - zamruczała leniwie Inynda, podczas gdy język Vallochara pieszczotliwie zapoznawał się z kwiatuszkiem rozkoszy Mae, możliwie dogłębnie. Niewątpliwie czarodziej miał wprawę w takich zabawach.
- Tylko… bardzo… dobrze...? - biodra iluzjonistki poruszały się mimowolnie, wychodząc naprzeciw językowi kochanka - Chyba… się… obrażę… - zagroziła żartobliwie, delikatnie szczypiąc czarodziejkę w pośladek.
- A nie powinnaś przy następnej okazji udowodnić jeszcze raz, żeś wybitna?- zachichotała Inynda, podczas gdy język Vallochara robił wszystko, by rozproszyć uwagę Mae.
- Może… - jęknęła czarodziejka Godeep, sięgając językiem ku pączkowi rozkoszy Inyndy i muskając go z początku delikatnie, a potem coraz bardziej gorączkowo w miarę, jak język Vallochara rozpalał jej zmysły - A może... nie… - język Mae na przekór wypowiadanym słowom zanurkował w głąb kwiatu kobiecości drowki, sprawiając jej przyjemność bliźniaczą do tej, którą sama otrzymywała. Oboje kochankowie Maerinidii doskonale czuli, że do przelania jej czary rozkoszy potrzeba już naprawdę niewiele…
Inynda już się nie odzywała, pomrukując jedynie i swymi dłońmi pieszcząc swój unoszący się gwałtownymi oddechami biust a Vallochar zwiększył swe wysiłki, muskając wnętrze czarodziejki Godeep energicznie i w końcu… przelewając czarę.
Pełen satysfakcji jęk utonął we wnętrzu kwiatu kobiecości Inyndy, która błyskawicznie wspinała się na krawędź spełnienia, pieszczona przez sprawny język kochanki… aż wreszcie i ona zapadła się po raz kolejny w otchłań rozkoszy. Dopiero wtedy iluzjonistka pozwoliła sobie odpocząć i rozluźnić się, po raz kolejny układając wygodnie na podbrzuszu kochanki. Tym razem jednak wyślizgnęła się z objęć Vallochara, dając mu znak, że to koniec figli… przynajmniej na razie.
- A jednak ten bal nie jest taki nudny, jaki wydawał się na początku. - oznajmiła wreszcie z rozbawieniem, przyjmując dłoń czarodzieja Tormtor, który pomógł jej wstać, a potem zaproponował taką samą pomoc Inyndzie - Wybaczcie mi teraz… - złożyła leciutki pocałunek w kąciku ust czarodziejki Vae, a potem wspięła się na palce, by musnąć wargami usta Vallochara - ...coś czuję, że najwyższa pora, bym wróciła na przyjęcie…
- Pozwól, że będę ci towarzyszył. - stwierdził uprzejmie Vallochar, a rozleniwiona Inynda dodała. - A ja sobie tu poleżę.
- Nie mam nic przeciwko temu, byś mnie odprowadził jednak obawiam się, że czeka mnie jeszcze kilka… spotkań. - Mae uśmiechnęła się słodko i obdarzyła drowa kolejnym lekkim muśnięciem warg, ujmując pod ramię - Niemniej doceniam propozycję. Potrafisz być milutki, jeśli chcesz. - zachichotała i dała się poprowadzić z powrotem na bal.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 08-06-2015 o 15:45.
Viviaen jest offline  
Stary 08-06-2015, 15:38   #72
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
...i część 2. :)

- I czego się dowiedziałeś? - cichy szept zabrzmiał tuż przy uchu Yvalyna, który idąc za radą Lesena, na dłużej przystanął przy stoliku z przystawkami. Wydawał się zaabsorbowany wyłącznie zawartością półmisków, jednak Mae wiedziała, że zrobił jej przyjemność i dał się podejść, by po chwili wręczyć jej talerzyk z przekąskami i kielich wina. Własny puchar miał już do połowy opróżniony, a talerzyk pusty.
- Lanni wyprorokowała, że którąś z Matron czeka na tym balu wizyta zamachowca. - rzekł dyskretnie Yvalyn wyraźnie nieporuszony tym faktem.
- Mhmmm… tak myślałam, że to może być jej przepowiednia. - Mae skinęła głową bez zdziwienia - Jakieś szczegóły?
- Wątpię… Wróżby są zazwyczaj zagmatwane i niejednoznaczne. Obcowanie z przyszłością rzadko daje prosto informacje. - stwierdził w odpowiedzi drow uśmiechając się kwaśno. Po czym dodał ciepłym tonem. - Lesen niewątpliwie zrobi wszystko, by… ta wróżba Lanni się nie spełniła.
- Trudno zapobiec czemuś, o czym nie wie się nic ponad to, że ma nastąpić. - iluzjonistka w zamyśleniu wpatrzyła się w obradujące Matki Opiekunki. Czy były świadome zagrożenia? Sereska musiała o wszystkim wiedzieć, ale czy przekazała to reszcie? - Oczywiście zakładając, że Lanni się nie pomyliła. Mnie swego czasu też wysłała w pogoń za niejasną wizją. Do tej pory nie wiem, czy się spełniła. Była dostatecznie rozmyta, że pasuje. - wzruszyła ramionami - Tak czy inaczej, możemy być tylko obserwatorami. Chociaż bal trwa już dość długo… mogłoby się zacząć coś dziać. - uśmiechnęła się drapieżnie. Nie ma nic gorszego, niż bezczynne oczekiwanie na nieokreślone zagrożenie.
- Lanni się nie myli. - mruknął ponuro Yvalyn. - Nie kłamie… ale czasami nie mówi całej prawdy.
- Myślisz, że wie więcej, niż mówi? - lekkie zaciekawienie pojawiło się w oczach Mae, gdy zerknęła na Wilczka - Igra z życiem Matrony?
- Lanni jest naturalną następczynią Sereski. W Vae nie ma ani jednej drowki, która rzuciła by jej wyzwanie, gdyby Sereska zginęła. - rzekł w odpowiedzi Yvalyn, zerkając na władczynię jego Domu. - Poza tym… Matrona która się da zabić, straci z miejsca swój mandat do władzy nad Domem Szlacheckim. Drowami wszak nie może rządzić nieudaczniczka.
- Coś o tym wiem… - drowka uśmiechnęła się zagadkowo, wędrując spojrzeniem ku swojej Matronie i upiła wina - Nie cierpię bezczynności. - westchnęła wreszcie i rozejrzała się wokół - Jak widzę, pozostałym też się udziela pewna… niepewność. Myślisz, że wiedzą o co chodzi? - wyraźnie mówiła tylko po to, żeby czymś zabić czas a nie dlatego, że faktycznie była tego ciekawa.
-Wątpię… Nawet jeśli wiedzą, to nie jest nic sensacyjnego. Ani nawet ważnego. Bardziej pewnie męczy ich sprawa jakichś robali w mieście ilithidów. Lesen sądzi, że Matrony uchwalą kolejną ofensywę w celu odbicia miasta. - stwierdził Yvalyn pocierając podbródek. - Ciekaw jestem, z czego ją sfinansują. Dom Vae stracił sporo jeźdźców. Populacja magów Vae zaś została przetrzebiona i nawet nowa Naczelna Czarodziejka nie odtworzy tej kadry w przeciągu zaledwie kilku miesięcy.
- Naszych też mocno zdziesiątkowało. Staram się jak mogę, ale trzeba czasu… nie ma sensu rzucać takich świeżynek do walki bo wszyscy zginą zanim zdążą się przydać. - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się kwaśno - Pewnie dlatego tak długo debatują. Każda próbuje zepchnąć jak największy ciężar na inne.
- Wspólna wyprawa… integrująca wszystkie Domy, jakkolwiek szlachetnie by to brzmiało. - uśmiechnął się ironicznie Yvalyn. - Są drowki które jednak będą pewnie próbowały pchać Domy do takich planów. Myślisz, że dlatego Han’kah Tormtor jest tutaj wśród zaproszonych?
- Wiesz… nie pytałam, dlaczego tu jest. Przyzwyczaiłam się już, że bywa tam, gdzie bywa Sabalice. Zwłaszcza, że jest gotowa oddać życie za swoją Matronę. - westchnęła i oparła głowę na ramieniu towarzysza - Jestem zmęczona. - poskarżyła się cicho.
- Dziwne… bo ostatnio nie widywałem Sabalice i Han’kah blisko siebie. - stwierdził zaskoczony Yvalyn i rzekł ciepłym tonem. - Odprowadzić cię do mojej komnaty?
- Kuszące… ale nie chcę przegapić zamachu. Wolałabym jednak być na miejscu, gdyby celem miała być Shryinda. - skrzywiła się lekko - Chociaż mam nadzieję, że jednak nie ona jest obiektem zainteresowania zamachowca.
- Na pewno ma strażników dyskretnie czuwających nad jej bezpieczeństwem. Jak każda z Matron. - pocieszył ją Yvalyn.
- Wiem, wiem… - westchnęła w odpowiedzi Maerinidia - ...ale sam chyba rozumiesz…? - spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się delikatnie - Jest tak wiele powodów, dla których nie chcę, by coś jej się stało… dobrze, że chociaż na Ciebie nie czycha tak wiele niebezpieczeństw. Musiałabym się sklonować. - zamruczała z rozbawieniem.
- A zazdrośni o ciebie kochankowie i kochanki? - spytał retorycznie Yvalyn, okraszając pytanie ironicznym uśmieszkiem.
- Nie sądzę, by którekolwiek z nich chciało uśmiercać resztę. - Mae pokazała samcowi język i odwróciła się ostentacyjnie, demonstrując głęboką urazę - Nie sypiam z psychopatami. - dodała, z trudem maskując wesołość.
- Cóż… zawsze może się jednak trafić ktoś, kto zechce cię mieć tylko dla siebie. - Mae poczuła jego dłonie na swych ramionach, pieszczące skórę delikatnie.
- Ktoś, kto będzie cię pragnął ponad wszystko i na wyłączność. - do tej pieszczoty dołączyły usta wodzące po szyi czarodziejki. - Nie dziwiłbym się mu… lub jej.
- Nie dam się zamknąć w klatce, choćby była nie wiem jak luksusowa. - mruknęła w odpowiedzi iluzjonistka, rozluźniając się pod jego dotykiem - Nikomu…
- W to nie wątpię. - usta drowa rozpoczęły wędrówkę po szpiczastym uchu czarodziejki, a dłonie ześlizgnęły się z ramion na jej piersi, bezczelnie i prowokacyjnie masując je przez wyjątkowo skąpy strój na oczach zebranych drowów. Jakby chciał podkreślić, że wspólna podróż… bynajmniej nie stępiła mu apetytu na nią.
- Zamierzasz wzbudzić zazdrość w Shryindzie? - zupełnie nie speszona jego działaniami Mae sięgnęła ręką do tyłu, by odnaleźć dłonią nabrzmiewający w spodniach Yvalyna kształt - Ona samców nie bierze na poważnie, ale mogłaby się obrazić za takie przedstawienie rozgrywające się na jej oczach. - zachichotała zmysłowo, swoimi działaniami zaprzeczając słowom.
- Ależ skąd. Robię to, co każdy drow na sali miałby ochotę robić. Masuję najładniejszy biust. - cmoknął żartobliwie ucho kochanki i mocniej ścisnął ze sobą obie półkule piersi czarodziejki, by wyeksponować ich sprężystość. Podczas, gdy jego duma rosła pod dotykiem Mae nieuchronnie i szybko zwiastując jego rosnące pożądanie.
- I pewnie niejedna drowka… - iluzjonistka przechwyciła spojrzenie przechodzącej młodej drowki, która na ten widok uśmiechnęła się lubieżnie i wyraźnie rozbawiona zarazem, po czym sama czarodziejka roześmiała się perliście - Jescze nie masz dość…?
- To chyba pytanie retoryczne? - zażartował Yvalyn.
- Z tego co czuję… to tak. - Mae posłała całusa nieznajomej i odwróciła się do kochanka, przesuwając jego dłonie ze swoich piersi na pośladki i ocierając się podbrzuszem o jego oręż - Szkoda by było zmarnować taką… okazję. Nie wiadomo, kiedy nadarzy nam się kolejna okazja… kolejne cykle zapowiadają się dość pracowicie… - jej dłonie wsunęły się pod pajęczą koszulę Wilczka i drapały delikatnie po plecach - ...może jednak dam się skusić na odwiedzenie Twojej sypialni...? - zamruczała.
- Więc chodźmy… - drow odsunął się od Maerinidii i pochwyciwszy jej dłonie w swoje, poprowadził do wyjścia z ogrodu, w kierunku swych komnat. Nie dotarli tam. Przy pierwszym pustym korytarzu, Mae została dociśnięta do ściany jego drżącym z niecierpliwości ciałem, a jej jęki stłumione pocałunkami. Palce drowa bezczelnie i gwałtownie sięgnęły pod sukienkę i wdarły się do intymnego zakątka.
Yvalyn bywał przy Mae… czasem bardzo mało opanowany i bardzo niecierpliwy.
Czarodziejka nie pozostała mu dłużna. Równie niecierpliwie rozpięła sprzączki przy pasie spodni i pozwoliła im opaść aż do kostek, uwalniając gorącą i gotową do podbojów dumę kochanka, którą ujęła w dłoń i zaczęła masować, jeszcze mocniej rozpalając kochanka. Drugą ręką objęła go za szyję, przyciągając do siebie i całując zachłannie. Nikt nie potrafił jej rozpalić tak szybko i mocno jak Wilczek.
- Jesteś… go.. jesteś.. gość… powinnaś… jaki... kaprys… spełnić? - oddając równie namiętnie pocałunki, Yvalyn z trudem artykułował słowa, czując palcami pieszczącym kwiatuszek drowki, że jest na niego gotowa. On sam zresztą też prężył się dumnie pod jej dotykiem.
- Prze… przesa…dzasz… - Maerinidia nie miała siły na wyjaśnianie, dlaczego jej kochanek przesadza. Jej drżąca dłoń skierowała pochwyconą dumę we właściwe miejsce, wyraźnie dając do zrozumienia Yvalynowi, że nie palców oczekuje w swym wnętrzu - Weź… mnie… - udało jej się wyjęczeć, nim zupełnie straciła głowę do formułowania myśli.
Drow zakrył usta czarodziejki dłonią, drugą ręką ujął udo lekko unosząc je w górę i podciagając tym samym kusą kreację drowki… cel był więc odsłoniety. A sztych przeszył Mae nieomal przybijając ją do ściany. Yvalyn gwałtownie poruszał biodrami, za pierwszym i za kolejnymi razami. Odsunął dłoń od warg kochanki, by zastąpić ją swymi ustami.
Iluzjonistka była dzika i gwałtowna, zupełnie jakby spotkali się właśnie po wielu cyklach rozłąki… a nie wrócili ze wspólnej wyprawy. Wychodziła naprzeciw jego pchnięciom, za każdym razem coraz mocniej drżąc z rozkoszy i coraz silniej wpijając się w wargi kochanka. Oboje czuli, że za chwilę przez ich połączone ciała przeleje się fala gwałtownej ekstazy… jak zawsze, gdy pozwalali sobie stracić nad sobą kontrolę.
Kolejny ruch bioder zakończył się eksplozją, którą Mae poczuła w sobie, a na sobie przygniatające ją do ściany ciało maga. Drżał tak jak ona, jego spojrzenie nadal pozostawało pełne pożądania. Jakby ta eksplozja nie potrafiła go ugasić. Bo i nie mogła… wszak oboje mieli olbrzymie apetyty na siebie nawzajem. Ich wspólne godziny figli trwały nawet pół cyklu, nim mogli powiedzieć sobie dość. Ale na tę chwilę, ten wybuch namiętności trochę ich ostudził.
- Powinniśmy… wracać... - słowa płynące z rozsądku z trudem przebijały się przez różową mgiełkę pożądania, która miękkimi oparami zasnuwała umysł czarodziejki i rozświetlała nieco szalonym ogniem spojrzenie ciemnych źrenic.
- Ja nie mogę… nie powinienem. - Yvalyn ześlizgnął się w dół i bezczelnie znów podwinął sukienkę czarodziejki. Musnął wargami jej uda i łono, dodając. - Ja nie wracam na przyjęcie. Znowu na siebie wpadniemy i znowu zaciągnę cię gdzieś. Uciekaj ode mnie Mae… jeśli chcesz na nie wrócić.
Iluzjonistka opadła na posadzkę tuż obok niego i ujęła jego twarz w dłonie, by spojrzeć głęboko w oczy.
- Uwielbiam, kiedy tracisz przy mnie kontrolę… - szepnęła czule, całując maga w czoło i opierając na chwilę głowę na jego głowie - Jesteś wtedy… sobą. I jesteś tylko mój.
Kamień w pierścieniu zalśnił krwiście, a dłonie Yvalyna nagle stały się puste. Maerinidia uciekła, tak jak jej radził. Wiedziała tak samo jak on, że jeśli teraz nie ucieknie… bal zdąży się skończyć, nim nasycą się sobą na tyle, by móc od siebie odejść.
Tym razem jednak nie mogła sobie na to pozwolić.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 08-06-2015 o 15:46.
Viviaen jest offline  
Stary 10-06-2015, 17:18   #73
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Przyjęcie




Han'kah

Przyjęcie w ogrodach Kilsek zachwycało… subtelnością. Brak mu było przepychu i rozmachu zwyczajowych imprez drowów. Przyjęcie Sereski miało zachwycić, ale bynajmniej nie wbijać się w pamięć, jak na przykład przyjęcia Maerinidii Godeep. Tę skromność widać było, ale nikt na nią nie narzekał. Wszyscy orientowali się że to przyjęcie jest tylko pozorem… że to przyjęcie jest nieformalnym spotkaniem Matron. I dlatego one trzymały się obecnie razem dyskutując wraz z przedstawicielką Thay na różne tematy. Pilnowane przez zaskakująco liczną jak i czujną straż Vae, oddawały się namiętnie… polityce.
Reszta zaś „obstawy” Matron rozkoszowała się urokami ogrodów i przechadzając ścieżkami rozmawiając na różne tematy. Bądź rozmyślało nad różnymi sprawami samotnie, jak Han’kah czy Lesen…
Han’kah trzymała się z tyłu, deptanie Matronom po piętach wydawało się w złym tonie tym bardziej jeśli miały ważne sprawy do omówienia. Jedno oko pułkownik niemal odruchowo wędrowało jednak do Sabalice Tormtor jakby bezpieczeństwo Matki Opiekunki traktowała bardzo osobiście lub zwyczajnie… nie dowierzała zabezpieczeniom domu Vae. I jego straży.
Dookoła przemykały się znajome twarze. Małe wąskie grono śmietanki Elherei-Cinlu. Elita. Niewielu mogło obcować tak blisko Matron, a co dopiero wszystkich w komplecie.
Han’kah zasalutowała stojącej w oddali generał Tamice. Planowała wykorzystać okazję i pomówić z wojowniczką, ale jeszcze nie teraz. Pierwsze kroki, niby przypadkiem i niezamierzenie, zaprowadziły ją za plecy Malovorna Shi’quos. Dawno nie widziała ucznia Brzydala. Nieodzownie kojarzył jej się z Valyrin Despaną a teraz kiedy tej już nie było zbladł i obraz Malovorna. Niesprawiedliwie zresztą, bo przecież miała z nim i zaszłości nie dotyczące Naczelnej Czarodziejki Despana.
- Bu - mruknęła od tyłu do ucha czarodzieja a kiedy się odwrócił zaszczyciła go szerokim radosnym choć nie do końca zrównoważonym uśmiechem, czyli zupełnie dla siebie zwyczajnym kiedy już decydowała się uśmiechać. - Malovornie Shi’quos, to ty jeszcze żyjesz? Zaprawdę jesteśmy oboje dowodem na to, że złych licho nie bierze.
- W takim razie Bestia musiała być bardzo dobra i Smoczyca i wiele innych… acz faktycznie, Ślicznotka nadal żyje… ostatnia ze starego pokolenia Matek Opiekunek.- odparł bez cienia ironii, ale też i bez cienia uśmiechu czarodziej.- Więc wróciłaś do łask Sabalice? Cóż, to było do przewidzenia.
- Nie wiedziałam, że z nich wypadłam - Han’kah zgarnęła dwa kieliszki z tacy i podała jeden czarodziejowi. - Słyszałam, że jesteście szalenie zapracowani… Inwazja Ilithidzów, krwiożercze insekty, ciekawe co kolejnego spędzi nam sen z powiek? Powrót Valyrin?
- Straszna Valyrin… jej powrót pewnie ci nie jest w smak.- wzruszył ramionami Malovorn.- Wiesz jak to jest z Brzydalem. On zawsze nad czymś pracuje. Bez względu na to czy w mieście jest spokój czy szykują się kłopoty. Dla mnie nie ma różnicy.
- O tak. Ty jesteś… drowem interesu - pułkownik uniosła kieliszek w geście toastu. - Chyba za to cię szanuję. Potrafisz się odciąć od zaszłości i patrzeć w przyszłość. Dostrzegać możliwości bez względu na podszepty serca.
- Miło mi, że masz o mnie tak wysokie mniemanie.- uśmiechnął się w odpowiedzi czarodziej i zmienił temat.- Dobrze się bawisz na tym przyjęciu?
- W ogóle się nie bawię. Nie po to tu przyszłam. A kończąc ten pełen uprzejmości wstęp o niczym… czy byłbyś skłonny wyświadczyć mi… przysługa to złe słowo. Usługa chyba pasuje lepiej jeśli zakładam jej odpłatność.
- Więc skończyło się kadzenie. -westchnął czarodziej i wzruszył ramionami dodając.- A jakież są powody, że nie zwróciłaś się o pomoc do Naczelnego Czarodzieja Tormtor? Sypiasz wszak z jego kochanką… czy też partnerką.
- Plotki, plotki, nic nie warte plotki - machnęła od niechcenia ręką ale zaśmiała się niby połechtana komplementem. - Ale to Katedra Przemian jest najlepsza… w kwestii żywej materii.
- Tak. Niestety.- potwierdził Malovorn, ale bez dumy… a raczej z niechęcią.
- Niestety? Powinieneś tryskać entuzjazmem. Każdy marzy by być najlepszym w swej dziedzinie.
- Nieprawdaż?- mruknął Malovorn uśmiechając się cierpko.- Cóż… Może nie podzielam niektórych gustów estetycznych. Na przykład nie wiem co pięknego można zobaczyć w tworach Katedry Nekromancji.
- Często nie chodzi o piękno. Ale o praktyczność - łypnęła na czarodzieja zdziwionym okiem. - Czy ty… nie jesteś aby przemęczony? Powinieneś pomyśleć nad wakacjami. I jakąś rozrywką. Chyba całkiem z nich zrezygnowałeś po zniknięciu… - zniżyła głos do szeptu - sam wiesz kogo.
- Doprawdy… zabawna plotka. Chyba nigdy nie sądziłaś, że Valyrin była jedyną drowką w moim łóżku?- zaśmiał się ironicznie Malovorn. - Nie była nawet moją partnerką.
Wzruszył ramionami.- Nie wiem ile wygadał ci Lesen, kiedy był na twojej smyczy… ale to co mógł ci powiedzieć, napawa mnie niepokojem co do twej prośby o usługę.
Twarz Han’kah zmieniła się ostentacyjnie, z każdą chwilą promieniejąc bardziej od rozlewającego się po ustach uśmiechu.
- Jeśli coś mógł mi powiedzieć Lesen… uznaj, że to powiedział - zaśmiała się w głos. - Potworny z niego gaduła… W kółko mówi i mówi… O tym, o tamtym… Niektóre samce po prostu urodziły się po to by udowadniać swoją przydatność...
- Więc… wyleciał z łóżka z powodu nadmiernego gadulstwa?- uprzejmie zainteresował się czarodziej.
Uśmiech Han’kah zgasł tak samo szybko i nieprzewidywalnie jak się pojawił.
- Powiedzmy, że nie przeszedł okresu próbnego.
Upiła wino do dna i odstawiła na tacę przemykającej służącej ale zaraz klasnęła w dłonie.
- Ale chociaż żyje! To więcej niż to z czym zostali jego poprzednicy, prawda?
- To prawda…- rozejrzał się Malovorn szukając Lesena.- … żyje. I wygląda na spiętego. Pewnie dlatego, że odpowiada za bezpieczeństwo tego wydarzenia towarzystkiego.
Pułkownik podążyła za spojrzeniem czarodzieja.
- Spiętego? Raczej… sztywnego. Ale może to efekt uboczny uprawiania nekrofilii - stłumiła parsknięcie. - Jeśli Inynda pożyje jeszcze kilka lat będzie musiała zrezygnować z usług masażysty na rzecz balsamisty.
- Kto wie czy taka przyszłość go nie czeka. Jedna z dawnych mistrzyń Katedry Nekromancji kolekcjonowała swych kochanków w postaci nieumarłych mumii. Ta dyscyplina magiczna uderza na umysł prędzej czy później. Żaden mistrz nekromancji nie był normalny… łącznie z Akormyrem. Każdy był dziwny.- zawyrokował Malovorn.
- No cóż, wy z “Przemian” też macie swoje ewenementy - Han’kah puściła do niego oko. - A co do robaków… Jak poważny jest to twoim zdaniem problem?
- Kłopotliwy problem… To co nazywamy robakami, to ledwie pierwsze stadium… larwy dopiero się rozwijające. I co gorsza one mogą się rozwijać w dowolny sposób.- odparł w odpowiedzi czarodziej. - W razie potrzeb mogą zyskać skrzydła, jadowity ogon, pluć kwasem… co tylko sobie wymarzysz.
- Godna pozazdroszczenia zdolność adaptacji - odparła z poważnym podziwem pułkownik. - Kto by nie chciał pluć kwasem na zawołanie… Wymarzony temat dla czarodzieja przemian. Można by księgę napisać na ich temat. Teraz rozumiem fascynację Brzydala.
- Lesdar’heer powiedział dokładnie to samo co ty.- odparł z kwaśną miną Malovorn.- Fascynujące gdyby nie fakt, że mnożą się jak… szarańcza. I nie potrzebują rozwinąć się w formę dorosłą by się rozmnażać.
- A jak się właściwie mnożą? Składają jaja? Potrzebują… osobnika płci przeciwnej?
- Są żyworodne… jaja są przenoszone przez matkę, a potem wykluwają się w ciele samicy.-odparł Malovorn.- To obojniaki... jeśli rozumiesz te zawiłe terminy związane z wiedzą o naturze istot. Jeśli nie… każdy z nich jest ojcem i matką.
- Czyli nie potrzebują partnera by się mnożyć… To tłumaczy ich liczebność. Każdy najbardziej kocha siebie. Gdyby można mieć potomstwo z sobą samym… Nęcąca perspektywa, nie sądzisz?
- Dość zabawna raczej… wyobraź sobie stadko Inynd.- uśmiechnął się kwaśno czarodziej.- A wtedy taka wizja traci na atrakcyjności.
- Schłodziłeś momentalnie mój zapał - przyznała mu rację. A później zagapiła na dłużej na jego przystojną poniekąd twarz. - No to… jak z tą usługą? Chciałabym byś… coś dla mnie stworzył. A w zasadzie złożył. Z kawałków. Bestię.
- To robota dla nekromanty bardziej…- ocenił prośbę Malovorn.
- Tyle, że mnie zależy… na tym by obiekty żyły. Zabawne… Trochę to teraz przypomina prośbę Neerice jaką ongiś do ciebie wystosowała. Chciała nas połączyć w jeden kompatybilny organizm. Ja bym chciała coś podobnego. Z kilku istot. Choć… tak aby całość zachowała świadomość jednej z nich. Czy mówię zrozumiale? - sama skrzywiła się niejasno.
- Tak… więc pewnie nie zdziwi cię, że odpowiem negatywnie. Nie zrobię tego. Nie zrobi tego Brzydal. Nie zrobi tego Katedra Przemian. Takie… eksperymenty są tajemną bronią Domu Shi’quos i wykraczają poza jakiekolwiek przysługi czy usługi. Zdrada tajemnic katedry… nie wchodzi w rachubę.- wyjaśnił spokojnym tonem czarodziej.
- Ale mnie nie interesują wasze tajemnice! - jęknęła niemal jak dziewczynka, której odmówiono słodyczy. - Tylko efekt końcowy. Chcę… gotowy byt. A jeszcze jakby był rozumny i posłuchany… Ho, ho, to by była gratka. Jestem Panią Areny. Bestie, z przyczyn oczywistych, leżą dalece w gestii moich zainteresowań. Nie muszę patrzeć jak to robicie. Nie będę podglądać, obiecuję! Ani wnikać w technikalia. Marzy mi się coś takiego… Uznaj to, za kobiecy kaprys. Kaprys, za który gotowa jestem zapłacić.
- Żywe bronie Domu Shi’quos to nie zabawki przeznaczone na Arenę. Nietoperzyca wyłożyłaby naszymi skórami ściany swojej komnaty w Twierdzy Shi’quos… to by była moja nagroda za spełnienie twego kaprysu.- odparł zimno Malovorn.
Han’kah zasępiła się poważnie.
- Aaaa… jakbym ci dała jedno… coś - zaczęła na okrętkę. - Zmieniłbyś to w coś potwornego? Czy to też łamanie zasad i tajemnic?
- To Brzydal jest w tym mistrzem… wątpię jednak by udało ci się zdobyć coś co mogłoby zainteresować jego.- wzruszył ramionami Malovorn.- A i nawet wtedy… nie liczyłbym na spełnienie twego kaprysu.
- Mam czas i spore pokłady cierpliwości. I jakoś ciężko godzę się z odmową.
Cmoknęła ustami na pożegnanie.
- Miło było spotkać cię po długiej przerwie Movolornie.
A kiedy odeszła dwa kroki odwróciła się jeszcze z zapytaniem.
- Kiedy na mnie patrzysz… nadal widzisz ją?
- Czasami… czasami.- wzdrygnął się Malovorn i westchnął.- Na szczęście… nie zawsze. Nie martw się. Nigdy nią nie będziesz.
Zadumała się chwilę nad jego słowami ale zamiast kolejnych pytań posłała mu odrobinę szalony uśmiech i pomachała dłonią. Chciała jeszcze obskoczyć kilka osób na tej elitarnej imprezce.

Z generał Tamiką wiele Han’kah Tormtor łączyło. Obie miały opinię dość surowych i bezkompromisowych, obie nosiły mundur w oznaczeniach Tormtor a także… obnosiły się z dość paskudnymi zeszpeceniami na twarzy. O ile jednak Han’kah była często posądzana o nieobliczalnośc i ryzykanctwo to Tamika była bardzo logiczna i rozsądna w swoich działaniach, co pewnie wynikało z różnicy wieku i przewagi doświadczenia.
Han’kah stanęła przed drowką i zasalutowała jej bardzo formalnie.
- Pani generał - pułkownik rzadko okazywała innym tak ewidentny szacunek.
- Pułkownik Han’kah Tormtor.- generał skinęła głową na powitanie.- To niespodzianka widzieć cię tutaj, choć i ja pewnie również jestem tu niespodzianką.
- Widocznie Matrona widziała celowość obecności nas obu. Ty pani, jako Naczelny Generał, masz taką pozycje by twoja obecność na każdym niemal elitarnym spotkaniu była niekwestionowana. O mnie nie można tego niestety powiedzieć - Han'kah uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
- Z chęcią ci ustąpię każdy udział w tym targowisku próżności.- mruknęła kwaśno Tamika, krytycznie rozglądając się po okolicy.- Za stara jestem na takie zabawy.
- A ja jeszcze do nich nie dojrzałam. Niemniej rada jestem być tu w twoim towarzystwie pani. Skoro Sabalice otacza się takimi doradcami dobrze wróży to jej i domowi Tormtor. Ceniłam sobie nad wyraz twoje nauki.
- Acz niewiele z nich wyniosłaś. Nadal porywcza, nadal kapryśna, nadal chaotyczna i zmienna. Nadal nie potrafiąca się skupić na jednym. W jednej chwili pułkownik armii, w drugiej kandydatka na szefową osobistej straży Matrony, a potem nagle Opiekunka Areny… by znów wrócić do wojska.- Tamika podsumowała karierę Han’kah.- Gdzie tu stałość, gdzie skupienie na celu… gdzie wytrwałość?
- Słuszna uwaga - pułkownik wzruszyła ramionami. - Moja droga jest wyboista, ale wolę nazywać ją zbieraniem doświadczenia i wykorzystywaniem okazji niż zrywami kaprysów. Wojsko to moja pasja i moje powołanie ale ciężko pogodzić mi się z brakiem niezależności, stąd chyba moje ucieczki w inne zajęcia.
- Ale armia to brak niezależności. To posłuszeństwo i dyscyplina. Nie armii która składa się z niezależnych jednostek… chyba że zaliczasz orcze bandy i hordy do grona armii.- mruknęła z dezaprobatą Tamika.- Jeśli sama nie rozumiesz znaczenia posłuszeństwa i dyscypliny nie zdołasz ich w pełni wymusić na swych podwładnych.
- Ależ rozumiem. Istnieje różnica między nierozumieniem rzeczy a nie stosowaniem się do nich. Co się zaś tyczy do niezależności, generałowie ją mają. Dążą do realizacji rozkazów ale w sposób który uważają za najskuteczniejszy. Władza daje namiastkę samodzielności, a bez niej, bez własnych decyzji i własnych błędów nie możemy się rozwijać. Nie ma nic gorszego niż tkwić w miejscu.
- Zanim jednak generałowie zdobędą niezależność… uczą się dyscypliny przechodząc kolejne stopnie, poznają taktykę i strategię i niuanse dowodzenia olbrzymimi masami wojsk. Jako generałowie niewiele warte są te drowki, którzy idą drogą na skróty.- oceniła sytuację Tamika.- I zwykle taka kariera szybko się kończy.
- Chciałam iść po szczeblach, cierpliwie i jeden za drugim, jak nakazuje rozsądek. Ale wtedy wybuchła wojna i moje nauki u ciebie pani znów zostały przerwane. Są mi pisane komplikacje w tej materii… Niemniej byłabym zaszczycona gdybyś zechciała przyjąć mnie ponownie pod swoje skrzydła i szkolić. Wiem, że nie jestem najłatwiejszą uczennicą ale znam pracowitowiść, wytrwałość i posłuszeństwo, a w każdym razie względem jednostek którymi poważam.
- Zobaczymy… z pewnością potrafisz wyciągnąć od Matki Opiekunki zezwolenie na taki kurs.- stwierdziła bardziej niż spytała Tamika.
- Możliwe. Ale nim poruszę przed Matroną ten temat wolałabym znać twoje nastawienie pani. Czy dostrzegasz we mnie potencjał? Jeśli mam być stratą czasu dla najlepszego stratega Tormtor to się ulegle wycofam.
- Trudno powiedzieć… - wzruszyła ramionami drowka.- .. Czasami mam wrażenie, że tak. Czasami… widzę, że jest jakaś nadzieja.
Han’kah skłoniła się lekko.
- Rada jestem. A teraz jeśli wybaczysz będę miała oko na naszą Matkę Opiekunkę. Nie dowierzam straży Vae.
- Wyglądają na wyjątkowo spiętych i skupionych.- oceniła Tamika.- Jakby spodziewali się kłopotów.




LESEN


Pojawienie się Maerinidii było dla Lesena nieprzyjemną niespodzianką, tym bardziej że Sereska wydawała się o tym wiedzieć, a nie raczyła go powiadomić. Niewątpliwie był to złośliwy żarcik z jej strony. Niemniej powrót Yvalyna był dobrą wiadomością dla drowa, choć rozmowa z nim akurat teraz… niekoniecznie. Niemniej Lesen zauważył, że Zarządca Domu podchodzi właśnie do niego.
– Yvalyn! – samiec wyszedł mu naprzeciw i uściskał drowa. – Co za miła niespodzianka. – skłamał bez zająknięcia. – Nie piszesz, nie wysyłasz magicznych Wiadomości, już myślałem że się na mnie obraziłeś.
-Czyżbyś po naszej ostatniej rozmowie… oczekiwał kontaktu ? Doprawdy, możemy jeszcze naprawić te małe niedopatrzenie, po przyjęciu.- wymruczał zmysłowo Yvalyn z bezczelnym uśmiechem… wprost do ucha Lesena.
– Mam u siebie obroże z twoim imieniem... Jeżeli masz odwagę. – wymruczał. Dwóch mogło grać w tą grę. – Jak powierzchnia, opowiadaj. I czemu wróciliście tak szybko - tłum z pochodniami wygonił niedobre drowy? – błysnął zębami w uśmiechu.
- Za jasna, za formalna, za nudna… Thay jest okropnie sztywnym miejscem.- rzekł wymijająco Yvalyn.-Ot… lubią się targować jak krasnoludy. I jeszcze to słońce. Jeśli zaś chodzi o szczegóły, jestem pewien że Sereska pozwoli ci pokazać księgi targowe. Całe stosy cyferek do zliczania.
– Więc planujesz mnie torturować księgowością? Twoja znajomość Markiza de Sade jest dużo bardziej zaawansowana niż podejrzewałem. – ściszył głos. – Ale generalnie... Opłacalny wyjazd?
- Dość… ale mam nadzieję, że ostatni.- odparł z niesmakiem Yvalyn.-Doprawdy wolałbym go nie powtarzać.
– Jestem przekonany że Sereska okaże zrozumienie. –odparł uprzejmie.
- A tak przy okazji… to czemu tyle tu ochroniarzy się kręci? Nawet biorąc pod uwagę rangę gości… to obstawa jest przesadnie liczna i nerwowa jak szczur w legowisku węży.- ocenił sytuację Yvalyn.
Samiec skinął głową i skierował ich na bok, ku stolika z przystawkami. [i] – Chodź, wyglądasz jakbyś nic nie jadł w podróży. - i dodał ściszonym głosem. – Lanni przepowiedziała zamach na jedną z matron, a Sereska wierzy że jest to prawda… Do tego coś zaatakowało Miasto Illithidów, i wszyscy powoli zdają sobie sprawę jak niebezpieczne może byc.
-Aż tak źle? Co dokładnie zaatakowało miasto ilithidów i co nas to obchodzi… przecież było puste?- zapytał cicho Yvalyn.
– Coś co wylazło z otchłani... Ale nie wygląda na demony. Coś nowego, i na razie powstrzymują nas od zabrania Mythalu, a do tego nękają Duergary w kopalniach. – westchnął. – Wszystko inne na tym etapie to czyste spekulacje. Jeżeli chcesz, możemy o tym porozmawiać po przyjęciu.
- Nie znam się na faunie. Nie bardzo mógłbym w tym pomóc. A co zrobi Sereska w tej sprawie? - zapytał Yvalyn.
– Sama? Pewnie nic. Nie wyobrażam sobie żeby którakolwiek z matron zdecydowała się sama ruszyć na robale.
- To niepokojące. Domu Vae nie stać w tej chwili na wojnę… Innych Domów też nie.- ocenił Yvalyn.-Jak sądzisz, co uradzą?
Samiec zastanowił się dłuższa chwilę.
– Ofensywę. – odparł w końcu. – Zanim przeciwnik urośnie w siłę i stanie się problemem... Oczywiście, wszyscy będą narzekać i kręcić nosem, ale nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności za bezczynności. – spojrzał nad ramieniem drowa. Czy Mae dobierała się do Inyndy? – Po przyjęciu możemy o tym dyskutować ile tylko chcesz, ale teraz muszę już iść.
-Ofensywę. To będzie ciekawe.- uśmiechnął się cierpko Yvalyn.-Ciekawe więc kto nią będzie dowodził. Oczywiście… nie trzymam. Pewnie masz dużo roboty w związku z tym przyjęciem.
– Nawet sobie nie wyobrażasz. – odwrócił głowę. – A w międzyczasie Inynda podkradła ci Mae. Urocze. Pogadamy jutro. [i/] - klepnął go przyjacielsko w ramię na pożegnanie.

***
– Matko Opiekunko, jeżeli nie przeszkadzam, czy byłabyś łaskawa uraczyć mnie swoją uwagą na minutkę? – Lesen zwrócił się do Mevremas, kiedy ta kończyła właśnie rozmowę z jednym z gości.
- Ach… nasz mały Lesen. - zamruczała w odpowiedzi Matrona nieco pijackim tonem.-Nie może się bawić niestety. Pilnuje gości. Cóż… jakże mogę odmówić minutki, komuś kto pilnuje mojej zgrabnej pupki?
– Biorę swoją pracę na poważnie. – samiec uśmiechnął się słabo, odchodząc z matroną trochą na bok. – Odbije to sobie w przyszłym tygodniu. Ale jest coś co chciałem z tobą poruszyć... Odnośnie Świątyń Lolth.
-Opiekunki, opiekunki, opiekunki… one są zajęte świątyniami.- mruknęła drowka poruszając dłonią pusty kieliszek.-Kogo trzeba tu wychędożyć, by zapewnić sobie stały dostęp do wina?
– Głównego zarządce. – samiec dał znak jednemu ze służących. – Jak wiesz mam w dzielnicy problem z pewną... Heretyczką. – zaczął uważnie dopierać słowa. - Która, jak się dowiedziałem, zdobyła ostatnio szczegółowe plany jednej z starszych świątyń Lolth, i teraz planuje... Zamach, zapewne. – porzucił tradycyjny uśmiech, żeby podkreślić powagę sytuacji. – Sam sprzątam na swoim podwórku, ale skoro istnieje ryzyko że celem może być któraś z innych świątyń, to uznałem że warto cię poinformować... Być może będzie to brakujący kawałek układanki do któregoś ze spisków których rozwój obserwujesz.
-Nie wiem o czym mówisz.- uśmiechnęła się ironicznie Mevremas i westchnęła dodając.-Zamach? A po co? Ubicie jednej Opiekunki nie jest w interesie żadnej herezji mój drogi. Jedna zginie, kolejna zajmie jej miejsce. Osobiście zastanów się nad tym, czy… powinieneś wpychać paluszki w takie drzwi. Niewątpliwie, ktoś po prostu nie może się doczekać ustąpienia obecnej Opiekunki. Zdarza się to często i nie jest powodem do tragedii prawda? Ty byś po Lanni nie płakał wyrodny wyrodny krewniaku.- pogroziła mu żartobliwie palcem.
– Kocham wszystkie swoje siostry. – zełgał absolutnie nieprzekonująco. – Być może faktycznie nie jest to nic istotnego... Cóż, nie mam zamiaru mieszać się w coś czego nie rozumiem. – odchrząknął lekko. – Chciałem też skorzystać z okazji by cię przeprosić. Dawno temu zaoferowałaś mi pomoc... A ja, kierowany strachem, nieroztropnie ją odrzuciłem. Ale konsekwencje tego poniosłem nie ja, lecz miasto. – zacisnął zęby. Przyznawanie się do pomyłek nikomu nie przychodziło łatwo. – Nie planuje popełnić tego błędu ponownie.
-Dobrze wiedzieć, że ktoś tu wyciąga wnioski ze swych błędów.- mruknęła Mevremas.- Oby nowe Matrony również miały tę zaletę.
– Nie wydaje mi się żeby ktokolwiek dochodził do tego stanowiska bez pewnej dozy samokrytyki, staranie schowanej pod wizerunkiem nieomylności. – odebrał przechodzącemu służącemu dwa kieliszki i wręczył jeden Mevremas.
– Nie będę zabierał więcej twojego czasu... Sam też muszę wrócić do swojej pracy... Która niestety nie bardzo uwzględnia pilnowania twoich atrakcyjnych pleców. Akurat ty raczej tego nie potrzebujesz.
– stuknął się z nią kieliszkami z cieniem uśmiechu na ustach. – Twoje zdrowie, Wielebna Matrono.
-Moje zdrowie…- odparła z bezczelnym uśmiechem Ślicznotka i upiła trunku.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 17-06-2015, 16:56   #74
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
20-25 Mirtul 1373

20 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu; twierdza Domu Vae.

Lesen Vae & Han'kah Tormtor & Maerinidia Godeep


Przyjęcie w ogrodach Vae, było drętwe. Przynajmniej w porównaniu z przyjęciami innych Domów, zwłaszcza Aleval i Godeep. Ale pod pozorem błahej rozrywki kryły się wszak ważne rozmowy i negocjacje.
Ostatecznie wyłaniał się z nich dość niepokojący obraz, zwłaszcza po publicznym odczycie jaki zaprezentował Malovorn w imieniu swego mistrza. A choć w tym odczycie często padało określenie “fascynujące”, to ostatecznie wnioski bliższe były określeniu “niepokojące”. Wedle owego odczytu, stwory które zasiedliły opuszczone miasto ilithidów, były otchłannej natury, acz nie były demonami. Urodziły się Podmroku, przez co ni dałoby się ich odpędzić na rodzimy plan. Owe stwory były bystre jak na zwierzęcą inteligencję, umiały współpracować w grupach i miały spory potencjał rozrodczy oraz adaptacyjny. I większość zabitych dotąd była w fazie młodocianej. Co więcej te stwory nie miały zapewne królowej, czy też innego ośrodka decyzyjnego.. co przy ich liczebności oznaczało jeden jedyny sposób na rozprawienie się z tą plagą. Wybić je wszystkie co do jednego. Problem jednak polegał na tym, że poszczególne Domy nie posiadały odpowiedniego potencjału, by dokonać takiej masakry.. Ba, wątpliwe też było, czy połączone miały szansę.
Ostanie wojny i konfrontacje uszczupliły siły wojskowe praktycznie wszystkich Domów i ich potencjał dopiero był odbudowany. Wszyscy więc znali problem… nikt nie potrafił podać sensownego rozwiązania.
Oczy mrocznych elfów spoglądały na przedstawicielkę Thay, tylko czy czerwoni czarownicy chcą angażować się bardziej w tą sytuację? Nie było tajemnicą, że akurat Podmrok mało ich obchodził i jedyne co ich interesowało to tajemniczy latający okręt i… żelazo duergarów.

Rozmowy więc były trudne i najczęściej jałowe. I wtedy właśnie, gdy wydawało się, że nic się nie zdarzy nastąpił atak. Lesen się go spodziewał.Dobrze wytypował ofiarę… źle mordercę.
Na szczęście był czujny i gdy zobaczył, że jego porucznik.. jeden z tych którym najbardziej ufał, zbliża się za bardzo do Thandyshi zareagował. Zbliżył się do niego i zobaczył w jego dłoni wąski sztylet, którego to szybkim pchnięciem mógł pozbawić Matronę życia. Dostrzegł też z tak bliska inne niepokojące szczegóły… to nie był jego porucznik, tylko dobrze ucharakteryzowany drow podszywający się pod niego!

21 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu; twierdza Domu Vae.

Han'kah Tormtor


Tego wojowniczka się nie spodziewała. Imienne zaproszenie na prywatną kolację od samej Haelvrae Vae. Pewnie by się zdumiała, gdyby wiedziała kim jest owa Haelvrae… ale Han’kah nie miała zielonego pojęcia.
Musiała jednak przyznać, że imię.. brzmiało znajomo. Pewnie spytałaby się Lesena, kto acz, gdyby nie fakt, że ich ostatnie relacje były.. trudne.
Niemniej dowiedzenie się kim jest Haelvrae nie okazało się dla Han’kah trudnością. Była to bowiem dość słynna drowka będąc jednocześnie Naczelną Tropicielką Vae. Dość ważna funkcja w tym Domu. Jednym słowem polityczna pierwsza liga. Taka kolacja nie była więc grzecznościowym spotkaniem, ani też Han’kah nie wpadła Haelvrae w oko z powodu swej urody. Drowka w zasadzie preferowała samców.
Takiemu zaproszeniu Han’kah nie mogła więc odmówić, jeśli chciała znów się liczyć w polityce. Pozostanie bowiem w roli “drowki od Areny” nie wchodziło bowiem w grę.

Kolacja odbywała się w komnacie z widokiem na plac treningowy i Han’kah rozpoczęła ją samotnie, bowiem jej rozmówczyni przysłała sługę z przeprosinami. -Moja pani błaga o wybaczenie, ale pilne sprawy nie pozwalają jej obecnie przybyć, zapewnia że za najpóźniej pół dzwonu dołączy do posiłku. Tymczasem prosi byś nie przejmowała się jej spóźnieniem i rozpoczęła kolację bez niej.-
Tak więc Han’kah pozostało rzeczywiście raczyć się dobrym posiłkiem i doskonałym winem, za rozrywkę mając drowkę ćwiczącą strzelanie z łuku, broń rzadko używaną w ciasnych korytarzach Podmroku. Toteż widok wirtuozerki łuku budził ciekawość, tym bardziej gdy pół godziny później okazało się, że tą mistrzowską łuczniczką jest właśnie Haelvrae.

22 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu; twierdza Domu Tromtor

Maerinidia Godeep


Pięknie urządzona komnata, wyłożona poduszkami, stolik z likierami i winami oraz tacą ciasteczek i owoców z powierzchni. Wystrojony w obcisłe ale łatwe do zdjęcia szaty. Vallochar niewątpliwie zadbał, by negocjacje i rozmowy Mae upłynęły jak najprzyjemniej. Widok sali i gospodarza wywołał więc delikatny uśmiech na twarzy czarodziejki. Zapowiadało się łączenie przyjemnego z pożytecznym i to w jej ulubiony sposób. Niemniej.. jak się okazało, rozmowy te miały być bardziej poważne niż Maerinidia się spodziewała.
Sama wszak pragnęła poruszyć pewne tematy związane z jej własną Matroną jak i samym Vallocharem.
Ale i czarodziej zaprosił ją tu nie tlko z powodu jej urody i uroku osobistego. Miał inne powody, które zapowiadały trudną rozmowę.
-Jak dobrze mniemam jesteś przyjaciółką Han’kah Tormtor ? Chciałbym o niej pomówić…- zaczął Vallochar.-... o niej, o podziemiach Areny i jej tam działaniach, które mogą godzić w interesy mojej katedry magów, jak i Domu Tormtor w całości. Chciałbym ów konflikt interesów załatwić w miarę polubownie, zanim jej działania zmuszą mnie drastycznych kroków. I chciałbym widzieć ciebie Maerinidio w roli negocjatorki. Znasz dobrze Han’kah i jesteś Naczelną Czarodziejką. Umiesz się więc postawić po obu stronach konfliktu.
Zapowiadały się całkiem ciekawe rozmowy.

23 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu; okolice Icehammer

Severine Tormtor


Pycha… kroczy przed upadkiem. Siedząc w dużej jaskini i mając nakładany opatrunek na armię Severine mogła wspominać te powiedzenie parę razy. Bo ta wyprawa była jedną wielką porażką. A miało być tak łatwo i przyjemnie. Nie było. Trzy orcze trupy i martwy drowi mag o tym świadczyły.
Polowanie na stwory w ogóle się nie udało i co gorsza mogło zakończyć się kolejnymi śmierciami.
Dlaczego?
Odpowiedź na to była prosta. Zlekceważenie przeciwnika. Owszem podczas ostatniej walki Severine przekonała się jak słabe to stwory. Planowała podobną bitwę jako podstawę pod swe eksperymenty, tyle że… stwory również wiedziały, że są słabe. A sytuacja którą Severine napotkała ostatnio była szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Tu.. wśród dziurawych ścian korytarzy porzuconych i wyeksploatowanych kopalni duergarów, stwory nigdy nie atakowały frontalnie. Tylko wykorzystywały różnicę rozmiarów na swoją korzyść i stosowały zasadzki, atakując od tyłu.Zbijały i raniły tylu wrogów ile się dało i uciekały do małych dziur wiedząc, że ani wielkie orki, ani smukłe drowy nie wcisną się za nimi. I wiedziały kogo uderzyć najpierw.
Severine straciła swego maga, zanim zdążył rzucić choć jedno ofensywne zaklęcie. Następnie stwory zabijały kolejnych orków, po tym jak Shrie okazał się dla nich zbyt trudnym orzechem do zgryzienia.
Oznaczało to że dookoła nich, w szczelinach zbyt ciasnych do przeciśnięcia się przez nie krąży małe stadko tych bestii, polujących na nich. Łowcy stali się zwierzyną.

24 Mirtul 1373; okolice zaginionego miasta ilithidów

Xullmur’ss


Wyprawa dotarła w końcu… z niewielkimi stratami. Labirynt nie okazał się tak zabójczy jakby można się było spodziewać. Owszem część drowów zginęła w wyniku utarczek, część przybyszy z powierzchni wpadła na “genialny inaczej” pomysł zwiedzania Labiryntu i pewnie zaginęli w nim na zawsze. Wreszcie część drowów i przybyszy zginęło w wyniku zasadzek potworków, do których to siedziby się udawali.
Nielicznych zasadzek i mało groźnych. W sumie straty wyprawy sponsorowanej obietnicami Thay były dość niskie i cała ta chmara najemników dotarła w miarę bezpiecznie do celu.. rozpadliny jaka oddzielała zaginione miasto od nich.
Na szczęście… istniał most prowadzący do miasta. Na tym jednak dobre wieści się kończyły.
Miasto łupieżców przypominało teraz olbrzymie mrowisko. Po jego budynkach i ścianach chodziły setki stworów, sprawiając wrażenie, że owe budynki było pokryte jakąś poruszająca się po nich łuskowatą skórą. Także i ściany jaskini pełne były tych stworów… i jedyna droga na drugą stronę również.
Co gorsza… nie wszystkie były małe. Część z nich urosła do rozmiarów drapieżnych kotów.


Ale nie wydawały się być przez to przywódcami chmary bestii. Ten widok wywołał wyraźne ostudzenie nastrojów wśród członków całej wyprawy… frontalny atak nie wchodził bowiem w rachubę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-07-2015, 10:34   #75
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie


Woda była ciepła. Palce drowki musnęły powierzchnię by upewnić się we wstępnej ocenie. Była gorąca. Jak Marvin to uczynił w warunkach polowych? Był zaradny. Godny pochwał. Będzie się za niego modliła.

Smukłe, pokryte chityną odnóża wygrywały na ścianach jaskini podniecający rytm. Pękate odwłoki chwiały się hipnotycznie z prawa na lewo, z lewa na prawo. Setki czerwonych oczu wpatrywało się w medytującą. Po lewej w czułym objęciu srebrzystej pajęczyny spała kobieta. Po prawej bestia szczękała czułkami. U stóp słały się pozbawione życia ciała. Na wprost tron.

Zdjęła zbroję. Odlepiła przepoconą koszulę od ciała. Skóra parowała na równi z wodą w miedzianej wannie. Westchnęła, czując powietrze na rozpalonych mięśniach.

Od bitwy z czerwonymi ludźmi Tulsis była niespokojna i pobudzona. Ich krew na jej rękach wyglądała właściwie. Tak jak powinna wyglądać w oczach Selvetarma i jego boskiej Pani. A jednak rzeź została przerwana. Przez drowy. Bluźnierstwo, herezja, perwersja! Wszystko krzyczało by rzuciła się na nich z pieśnią ośmionogiej ścieżki na ustach, by skończyła to co zaczęła. Dowódcy jednak, mieli inne plany.

Rzuciła się więc w wir treningów i modlitwy. Choć niemal wygrała z czerwonymi, to ona i jej oddział okazali się lepsi jedynie o włos. Trzeba było to zmienić. Trenowała więc i medytowała. Zatrudniła magów by przyzywali jej potwornych przeciwników i wraz z nimi atakowali magią. Często padała z wycieńczenia, pokryta nie tylko cudzą krwią.

Zzuła buty. Poruszyła uwolnionymi palcami. Były otarte i opuchnięte. Dmuchnęła na nie słowem wiary. Nie mogła sobie pozwolić na taką skazę. To ciało nie należało tylko do niej. Budziło niezdrową fascynację wśród samców i samic. W przypadku niektórych fascynację, granicząca z obsesją.

Czasem miała ochotę zmienić twarz i wtopi się w otoczenie. Nie było to jednak realne. Musiała wziąć odpowiedzialność za zgubny wpływ jaki miała na swe otoczenie.

Zsunęła spodnie i powoli zanurzyła się w gorącej wodzie. Wydała z siebie jęk rozkoszy i powoli zaczęła masować obolałe, przemęczone mięśnie.

Była potężną i niebezpieczną kapłanką. Budziła postrach na polu walki i modlitwami przyzywała boski gniew. Dyskrecja nie była jednak jednym z jej talentów. Musiała uciekać się do innych sposobów by zdobyć to czego potrzebowała, czy to były informacje, czy pomoc w organizacji jakiegoś przedsięwzięcia wykraczającego poza granice zakonu.

Musiała używać nóg i języka. Chodziła od namiotu do namiotu i mówiła. Prosiła, targowała się, kłaniała w pas, a czasem biła czołem. Męczyło ją to bardziej niż najbardziej wymagający trening, ale skutkowało.
Miała przed sobą kolejne ciężkie dni.

Zmywając pot i brud ze skóry i włosów zamruczała słowa modlitwy. Stan medytacji spływała na nią wraz z wodą i wonnym olejkiem. Spokój ogarniał jej napięte ciało i umysł. Język układał się w święte słowa, aż cały cykl zatarł się w jej świadomości, ustępując miejsca niezliczonym czerwonym oczom i smukłym odnóżom.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172