Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2014, 10:11   #1
 
Ereb's Avatar
 
Reputacja: 1 Ereb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodze
AD&D - Al-Qadim - 1001 przygód


TŁO MUZYCZNE

Początek drogi
W życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, gdy musi stanąć on twarzą w twarz ze swoim Przeznaczeniem i wziąć się z nim za bary. To niezwykle ważny moment, gdyż często decyduje o dalszym życiu i losie człowieka. Nie każdy bowiem potrafi wyjść na przeciw potężnemu Przeznaczeniu i podjąć z nim ryzykowną grę. Wielu woli chować się w cieniu i żyć niczym mysz pod miotłą, byle spokojnie inie rzucać się nikomu w oczy.
Takich właśnie ludzi spotkał szejk Abdul il-Salun al-Makharii, przywódca klanu Lisów Pustyni. Obozował on wraz ze swoim klanem i najbliższą rodzina w oazie Al-Muruk, gdy zwiadowcy zauważyli grupę wędrowców zbliżających się w ich kierunku. Szejk al-Makharii był niezwykle ostrożny, gdyż przewoził pewną tajną przesyłkę do swego przyjaciela mieszkającego w Muluk, mieście królów. Wiedział, że jego wrogowie mogą chcieć go zaatakować w takim momencie i upokorzyć. Dlatego też wędrowcy zostali otoczeni przez wojowników szejka i doprowadzeni przed jego obliczę.
Bogowie jednak sprzyjali szejkowi i wędrowcy okazali się zupełnie przypadkowymi ludźmi. Al-Makharii jako człowiek oświecony i bogobojny, ugościł należycie wędrowców tym, co miał najlepsze. Nie były to może małmazje i marcepany z sułtańskiego stołu, ale na pustyni nawet zwykła pieczona baranina smakuje wybornie.
Szejk Al-Makharii znany był z tego, że jest człowiekiem niezwykle przyjacielskim i rozmowny. Dlatego też z przyjemnością wysłuchał historii wędrowców i ich losów. Okazało się, że spotkali się oni całkiem nie dawno i to zupełnie przypadkowo.
- Nie ma w tym nic przypadkowego, moi przyjaciele - odparł na te słowa szejk - To przeznaczenie was połączyło i przeznaczenie postawiło was na mojej drodze. Bądźcie więc tak łaskawi i towarzyszcie mi w dalszej drodze do Muluk. Wyświadczycie mi wielką przysługę, gdyż przed nami jeszcze długa i niebezpieczna droga, a dodatkowa para oczu i silne ramię zawsze się przyda. Muszę dostarczyć pewną przesyłkę do mego przyjaciela w Muluk, ale wszędzie czają się źli i podli ludzie, którzy zrobią wszystko żeby mi przeszkodzić.

Nie mając innego pilnego celu, grupa wędrowców przystała na propozycję szejka. Człowiek honoru nie odmawia przecież potrzebującym, tym bardziej gdy potrzebującym jest szejk znanego klanu nomadów.

Tym sposobem los połączył grupę wędrowców i szejka Abdula il-Saluna al-Makhariego. Przyszłość miała pokazać, jak mocno Przeznaczenie połączyło nici ich życia.

Przez długie dwa tygodnie karawana klanu Lisów Pustyni wędrowała przez piaszczyste wydmy i rozległe kamieniste wadi. W tym czasie grupa przypadkowych zdawać by się mogło wędrowców zżyła się z członkami klanu i wielce zaprzyjaźniła z ich przywódcą. Kilkakrotnie stawali oni ramię w ramię z wojownikami Lisów Pustyni w obronie ich karawany. Gdyż zgodnie z przewidywaniami szejka, jego wrogowie przygotowali na niego kilka zasadzek.
Dzięki opatrzności bogów z każdej z nich al-Makharii wychodził bezpiecznie i zwycięsko. Krew jego wrogów wsiąkała w piach, a ich głowy stały się pożywką dla sępów i hien.

Gdy karawana była zaledwie dzień drogi od Muluk, szejk otrzymał wiadomość, która wprawiła go w niewypowiedzianą rozpacz. Przez wiele godzin siedział on w samotnie w namiocie i wrzeszczał, co kilka chwil niczym wilk do księżyca. Powodem rozpaczy szejka była wiadomość o śmierci jego ukochanej córki Aidy, która zaledwie dwa miesiące temu wyszła za mąż.
Wieczorem, gdy łzy szejka trochę oschły poprosił on na rozmowę swoich nowych przyjaciół.
- Potężny cios zadał mi los - zaczął szejk - Moje serce krwawi i rana te zapewne nigdy się nie zasklepi. Bogowie zabrali moją Aidę, a dopiero co świętowaliśmy jej wesele. Okrutny i niesprawiedliwy bywa los. Coś mi jednak mówi, drodzy przyjaciele, że to nie jest do końca czysta sprawa. Muszę wracać i przygotować pogrzeb mojej córki oraz zbadać przyczyny jej śmierci. To przykre, że musimy rozstawać się w takich okolicznościach. Jak jednak mówiłem, gdy rozmawialiśmy pierwszy raz, w naszym spotkaniu nie było nic przypadkowego. Teraz, gdy los nas połączył, a w daliście mi dowody lojalności i uczciwości wiem, że mogę prosić was o pomoc. Gdyby nie to musiałbym odesłać do wykonania tego zadania, któregoś z moich krewnych, a wszyscy oni chcą uczestniczyć w pogrzebie Aidy. Dlatego też proszę was, abście nie odmawiali mi pomocy. Niewielki to będzie dla was wysiłek, a dla mnie niezwykła pomoc. Chciałbym was prosić, abyście dokończyli nasz misję i dostarczyli przesyłkę, o której mówiłem.
Przy tych słowach szejk sięgnął po niewielkie mahoniowe pudełko, które leżało u jego stóp.
- To pudełko ma trafić do rąk mego przyjaciela Hasana bin Nassura. Zajmuje się on handlem suknem i jedwabiem. Ma duży kram w samym centrum bazaru w Muluk. Dam wam także list polecający, aby Hasan wiedział kim jesteście. Mam nadzieję, że nie odmówicie mi pomocy? - zapytał na koniec szejk al-Makharii.

Grupa wędrowców, jako ludzie honoru oczywiście nie odmówili pomocy. Szejk wyposażył ich na drogę w dwie pary wielbłądów, list polecający oraz sakiewkę denarów będącą skromny dowodem jego wdzięczności.

Kręte drogi przeznaczenia
Fatum to potężna siła. I nie tylko ludzie muszą się z nią liczyć i zmagać. Nawet bogowie szanują wyroki Przeznaczenia i podlegają jego władzy.
Podróżując z karawaną plemienia Lisów Pustyni członkowie drużyny, wysłuchali już nie jednej, snutej przy ognisku opowieści o roli Przeznaczenia.
Żaden z nich jednak nie przypuszczał, że sami wkrótce będą bohaterami jednej z nich.

Miało to miejsce późną nocą. Zaledwie kilka dni wcześniej karawana szejka al-Makhariego odparła atak, żądnych krwi i łupów Stalowych Węży, niewielkiego rodu który od lat pała nienawiścią do Lisów Pustyni.
Do Muluk było jeszcze wiele dni drogi. Dlatego też szejk zarządził, aby podwoić nocne straże.
Gdy więc w oddali od obozu, pełniący wartę usłyszeli odgłosy walki byli zwarci i gotowi. Teoretycznie obóz był bezpieczny, gdyż został ukryty w szerokim gassi, które wiło się pomiędzy wysokimi wydmami. Zaalarmowany szejk nakazał jednak zorganizowanie zwiadu i ewentualną pomoc, gdyby okazało się, że Stalowe Węże dręczą swoją przemocą inną karawanę.

Wśród tych, którzy wyjechali z obozu był także Akbar. Gdy zwiad wyjechał na wydmę, aby mieć lepszy widok na okolicę ich oczom ukazała się przerażająca scena. Dziesięciu uzbrojonych po zęby askarów otaczało właśnie trójkę podróżnych. Wojownicy byli zamaskowani i wyglądali nader podejrzanie i dowódca zwiadu nie wahał się, aby wydać rozkaz do ataku. Akbar miał jednak swoje powody, aby wyrwać się przed szereg i pognać w kierunku walczących. Wśród otoczonej trójki zauważył bowiem swoją żonę Dżamilę.
Mijały dokładnie cztery tygodnie od kiedy widział ją po raz ostatni. Rozstali się jak niemal zawsze w kłótni. Poszło o głupotę, tak przynajmniej uważał Akbar. On tylko zbyt długo zawiesił spojrzenie na ponętnej tancerce, która wirowała w głównej sali seraju, gdzie odpoczywała ich grupa. To wystarczyło, aby rozpalić zazdrość i wściekłość Dżamili. Nie pomogły żadne tłumaczenia i dumna kobieta pognała hen przed siebie.

Teraz najwyraźniej miała poważne kłopoty i Akbar mimo zadry w sercu i poczucia krzywdy, nie wahał się ani chwili, aby ruszyć ukochanej na ratunek.

Walka była krótka, gdyż zaskoczeni askarowie nie mieli okazji, aby przygotować się do odparcia szarży Lisów Pustyni. Żaden z nich nie przeżył, gdyż ludzie szejka byli bezlitośnie skuteczni. Dla ocalałej trójki był to dobry znak, gdyż mogli bez przeszkód forsować swoją wersję wydarzeń i nikt nie mógł je już podważyć.

Jak się okazało Janos i Aria byli przybyszami z dalekich stron, którzy do Zakhary przybyli zaledwie kilka tygodni temu. Dżamila spotkała ich w zajeździe w niedaleko Simbayi, miasteczka leżącego na szlaku pomiędzy Umarą, a Muluk. Rozmowa toczyła się od słowa do słowa i już po jakimś czasie Dżamila opowiedziała przybyszom o swoich kłopotach. W wyniku kradzieży, kobieta straciła cenna przesyłkę. Skradli ją ludzie, Meleka Jednookiego, maga, którego wielu podejrzewało o władanie magią rozkładu oraz konszachty z bandami rabusiów. Musiała odzyskać księgę, ale sama nie była w stanie tego zrobić.
Janos i Aria zaoferowali się pomóc kobiecie i tak Przeznaczenie splotło ich drogi życiowe. Próba odzyskania księgi, jednak nie powiodła się. Siedziba Meleka była zbyt dobrze strzeżona, a na domiar złego cała trójka została złapana i oskarżona o kradzież. W wyniku czego wszyscy wylądowali w lochu.
Bogowie na szczęście nie odwrócili się całkiem od Dżamili i jej nowych przyjaciół. Szansa ucieczki nadarzyła się szybciej niz ktokolwiek mógł przypuszczać.
Ucieczka choć udana sprawiła, że cała trójka była ścigana zarówno przez mameluków z Simbayi, jak i ludzi Meleka. I gdy wydawało się, że Dżamila, Janos i Aria zostaną schwytani lub zabici nadjechali ludzie szejka i uratowali ich.

Uradowana Dżamila zapomniała o urazie do swego męża i z czułością zawisła mu na szyi. Podziękowała także samemu szejkowi i zaoferowała mu swoja służbę w podzięce za ocalenie.
Al-Makhari przyjął jej ofertę i tak Dżamila, Janos i Aria dołączyli do karawany Lisów Pustyni.

Honorowa obietnica
Zaufanie, rzecz niezwykle cenna i krucha. To dzięki niemu istnieją przyjaźnie, małżeństwa, rodziny i handel. Bez niego świat, a w nim człowiek skazany byłby na zgubę i zniszczenie, to zaufanie bowiem stanowi podstawę wszelkich relacji.

Jaki wielkie musiały być zasługi niewielkiej grupy podróżników, że szejk Lisów Pustyni, czcigodny Abdul il-Salun al-Makharii obdarzył ich swoim zaufaniem. A sprawa którą im powierzył, nie należała do byle jakich. Przywódca klanu powierzył bowiem grupie niezwykle cenna przesyłkę. Przesyłkę, którą wraz ze swoim klanem przez kilka tygodni przewoził przez pustynię, aby dotrzeć do Muluk.
Wieść o pogrzebie córki okazała się ważniejsza niż wcześniejsze zobowiązania. Al-Makharii jako człowiek honorowy zamierzał jednak wywiązać się podjętej umowy mimo niesprzyjających okoliczności. I choć osobiście nie mógł sprawy doprowadzić do końca, to powierzył ją ludziom honoru, którzy okazali mu szacunek, pomogli w potrzebie, a tym samym zasłużyli na jego zaufanie.

Niemal purpurowy okrąg słońca chował się powoli za wydmami. Karawana Lisów Pustyni wracała ku swoim rodzimym terenem i choć byli już zaledwie ledwo widocznymi punkcikami na tle ciemniejącego nieba, to nadal bił od nich niewypowiedziany wręcz smutek.
Wiadomość o śmierci Aidy wstrząsnęła całym klanem. Nie tylko szejk podejrzewał bowiem, że jej odejść niewiele miało wspólnego z wolą bogów i Przeznaczeniem. Jak mawiało stare przysłowie “ktoś ją pchnął w objęcia śmierci”

Gdy klan Lisów Pustyni zniknął już zupełnie, grupa podróżników ruszyła w kierunku bram miasta. Bielone muru Muluk, miasta królów, teraz o zachodzie słońca przybrały różowe odcienie przez co przywodziły na myśl cukrowe bezy serwowane na stole Wielkiego Kalifa. Finezyjne zdobienia budynków, świadczące o kunszcie architektów i budowniczych, wysokie wieże minaretów, które niemal sięgały nieba i pałacowe blanki zdobione w złoto i szlachetne kamienie sprawiały, że miasto z tej perspektywy wyglądało niczym dzieło rozmarzonego cukiernika.
Rzeczywistość Muluk jednak daleka było od ociekających lukrem słodkości. Miasto o przeogromnej historii, miasto legendarnych królów, dalekie było od świetności. Oczywiście nadal bogactwo, tej niegdysiejszej perły Ligi Wolnych Miast, oszałamiało podróżnych i przyciągał ich wzrok. Jednak było to bogactwo na pokaz, bogactwo nielicznych wybranych, którzy czy to dzięki swojemu sprytowi, sile, czy też znajomością potrafili nawet w czasie upadku zbijać fortunę. Gdy tylko podróżnik opuścił dzielnice urzędów, przyległą do pałacu sułtana, gdy oddalił się od kilku wystrojonych uliczek okalających bazar i zagłębił się w oddalone od centrum dzielnice doznawał szoku. Chylące się ku upadkowi domy, głodne i umorusane dzieci bawiące się w rynsztoku, ciemne bramy i wąskie uliczki w których unosił się fetor uryny i fekaliów, raziły w oczy o wiele mocniej niż ociekając złotem fasada pałacu sułtana. Tutaj żebracy nie leżeli na ulicy, aby wzbudzić litość przechodniów. Tutaj oni po prostu dogorywali, gdyż nie miał się kto nimi zająć. Tutaj można było dostać nóż pod żebro tylko za złe spojrzenie, a morderstwa za bochenek chleba były na porządku dziennym.
Miasto trawił głęboko ukryty nowotwór. Złowieszczy wirus, którego zwykły przyjezdny nie był w stanie dostrzec. Tylko ktoś kto spędził tutaj kilka tygodni był w stanie zauważyć, że toczy się tutaj cicha wojna, a może nawet kilka. Nie trzeba było bowiem być oświeconym uczonym, czy geniuszem, aby powiązać krwawe porachunki lokalnych gangów z coraz częstszymi morderstwami i porwaniami jakie miały miejsce w kilku szlacheckich domach.
Mówi się bowiem, że rodowe waśni pomiędzy największymi rodami, to nie jest tylko kwestia urażonej dumy i przewrażliwienia na punkcie honoru. W grę wchodzą sprawy o wiele bardziej przyziemne, mroczne i materialne.
Niemal na każdym rogu można spotkać mistyka, kapłana, czy też człowieka mieniącego się prorokiem, głoszącego potrzebę odnowy moralnej. Płomienne mowy jednak trafiają tylko do nielicznych, a i to w większości i tak już ponad przeciętność bogobojnych i oświeconych.

Muluk było więc miastem kontrastów i wkraczający do niego podróżni, przyjaciele szejka al-Makhariego mieli się o tym przekonać już niebawem.


U bram miasta
Drużyna wkraczała do Muluk tuż przed zmierzchem, więc ruch na bramie był niewielki. Dzięki temu pilnujący porządku barczysty, mameluk, miał chwilę aby porozmawiać z przybyszami. Jego surową i ogorzałą od słońca i wiatru twarz, zdobiły zawiłe tatuaże. Świadczyło one nie tylko o jego przynależności do jednego z bractw, ale także o randze i pozycji.
- Salam - powitał ich strażnik dudniącym basem - Pokój z wami. Witam w naszym sławnym mieście. Coś mi mówi, żeście tutaj pierwszy raz. Gdybyście więc szukali miejsca na odpoczynek, to mogę polecić godny i niezwykle przytulny karawanseraj. Prowadzi go mój dobry znajomy, il-Warsalli. Jak się powołacie na mnie, na pewno będziecie mogli liczyć na zniżkę.
Drużyna zapamiętała adres zajazdu, który nosił dumna nazwę Aswad Assad Seraj, czyli Pod Czarnym Lwem. Korzystając z dobrego humoru strażnika zapytali także o drogę do domu Hasana bin Nassura.
- Wszyscy znają Nassura - odparł mameluk - więc każdy wam wskaże drogę. Hassan mieszka tuż przy głównym placu. Ma tam sklep, a sam mieszka na piętrze. Może się jednak zdarzyć, że nie będzie go w domu. Słyszałem, że kupcy mają ponoć jakieś spotkanie w sprawie ostatnich wydarzeń na bazarze. Grasuje tam banda oszustów, która kupuje najróżniejsze towary i płaci za nie złotymi żukami. Są ponoć spreparowane w jakiś magiczny sposób i trudno się zorientować, że to nie złoto. Dopiero wieczorem efekt czaru się kończy i żuki ożywają w sakiewce., he, he, he - zaśmiał się strażnik - Tym bardziej namawiam na odwiedzenie seraju mojego znajomego.
Grupa podziękowała za informacje i ruszyła w kierunku głównego placu.

Z wizytą u bin Nassura

Bogaci we wskazówki jaki dał im pełniący służbę na bramie mameluk, grupa bez trudu dotarła na ulicę Atłasową, gdzie mieścił się sklep oraz dom znanego w całym mieście handlarz suknami i wszelkiego rodzaju materiałami, Hasana bin Nassura.
Drzwi i okiennice sklepu były już zamknięte choć zmrok jeszcze nie nastał i sklep teoretycznie powinien być czynny. Jednak większość sklepów na tej jak i przyległych ulicach było zamkniętych. ,
Co tylko potwierdzało słowa strażnika. Zapewne właśnie teraz odbywało się zebranie kupców o którym mówił.
Nie licząc zatem na wiele Malik zapukał do drzwi. Zgodnie z oczekiwaniami odpowiedziała mu jednak tylko głucha cisza.
Nagle zza rogu, z pogrążonej w głębokim cieniu uliczki wyszedł chudy mężczyzna o wąskiej twarzy i koziej brodzie, która najlepsze lata miała już dawno za sobą. Te kilka splątanych włosów, które mu jeszcze zostało, było jednak na pewno dumą mężczyzny, gdyż co kilka chwil gładził je dłonią i poprawiał. Robił to niezwykle wolno i wręcz z rozmarzeniem.
- Pokój z wami i niech Dżisan hojnie was darzy, Kor wiedzie was ku mądrości, a ścieżki przeznaczenie niech będą proste i gładkie niczym alabastrowe ściany w pałacu Wielkiego Kalifa, niech jego część rozbrzmiewa przez wieki po krańce ziemi.
Gdy bohaterowie odpowiedzieli na pozdrowienie, mężczyzna wyszedł z cienie z zbliżył się do nich.
- Czcigodny bin Nassur jest nieobecny - obwieścił po chwili skrzeczącym głosem - Źle się bowiem dzieje w naszym mieście. Ludzie podli górują nad oświeconymi i bogobojnymi, a i sami bogowie zdają się o nas nie pamiętać. Szajka oszustów dopuściła się występku i okradła wielu z tutejszych kupców. Dlatego też dzisiejszego wieczoru Atłasowa, Jedwabna, Kaszmirowa i inne ulice w pobliżu placu świecą pustkami. Kupcy zebrali się, aby w tajemnicy omówić tę jakże przykrą sprawę. Jeżeli jednak wielce szanowni państwo chcieliby dokonać zakupu atłasu na tunikę, czy też jedwabiu na szarawary, to służę pomocą. Tuż nie opodal mój syn ma sklep, jednak fakt, że sklep stoi w wąskiej i mało znanej uliczce sprawie, że niewielu do niego zagląda, choć towar ma pierwszorzędnej jakości. Gdyby więc tylko czcigodni państwo byli zainteresowani to serdecznie zapraszam. Z przyjemnością wskażę drogę. A gdyby na ten przykład czcigodni państwo utrudzeni po podróży byli i chcieli zaczekać na powrót szanownego bin Nassura, to niedaleko stąd mój kuzyn prowadzi przytulny i niedrogi seraj. Można tam w spokoju i przyjaznej atmosferze napić się czaju lub uraczyć się wonną sziszą.
Mężczyzna w czasie przemowy kilkanaście razy pogładzi brodę. Gdy skończył skłonił się nisko i z pochyloną głową oczekiwał na odpowiedź. Widać było, że człowiek ów przyzwyczajony jest do służby i ma niezwykle służalczą naturę, co w jakiś sposób odstręczało wręcz od niego. Dało się bowiem wyczuć, że jego uprzejmość nie jest do końca szczera.

W obliczu takich okoliczności grupa musiał podjąć pierwszą wspólną decyzję, co dalej robić i gdzie się udać na spoczynek, tego wieczoru.
 
__________________
"Kupię 0,7, to leczenie paliatywne i pójdę spać, bo w końcu sam sobie zbrzydnę" AJKS

Ostatnio edytowane przez Ereb : 22-11-2014 o 00:37.
Ereb jest offline  
Stary 23-11-2014, 21:25   #2
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
„Doprawdy, wyroki losu są niezbadane”, pomyślał Malik. W istocie jednak nigdy przedtem nie zastanawiał się tak naprawdę nad swoją przyszłością. Jego całe życie wypełniały nauki i służba u mistrza Abdullaha. Niewielki erem przy wodopoju i bezmiar pustyni: oto był cały jego świat. Za towarzystwo miał jedynie swojego pana oraz wielbłądzice, którymi się zajmował. Czasem przybywali różni ludzie z daleka, wymieniając swoje owoce, płótna czy papiery na mądre słowa uczonego eremity, ale nigdy nie zamieniali słów z Malikiem, który był przecież tylko uczniem i sługą. Oto wszystko co do tej pory było jego życiem.

Teraz zaś stał pod bramą grodu zwanego Miastem Królów i przez pewien czas podążał za swoimi towarzyszami podróży oniemiały z zachwytu. Spoglądał jak urzeczony na piękne białe wieże, kolorowy bazar, arabeski na kolumnach. Zastanowił się jak bardzo tu nie pasuje: on, ze swoją prostą białą szatą i turbanem, laską w dłoni i w dodatku ciągnąc za sobą upartą wielbłądzicę o imieniu Rand. „Właśnie to zwierze kazał mi wziąć mistrz”, pomyślał Malik i w duchu powrócił do jeszcze niedawnych wydarzeń.

Wspomnienia te były o tyle bolesne, że nie mógł z nich wyrugować śmierci swojego mistrza. Młodzieniec kochał bowiem starego Abdullaha niczym ojca, którego to zresztą nie pamiętał. Od dzieciństwa pobierał od niego nauki, a także zajmował się codziennymi obowiązkami, których starzec nie mógł już wykonywać. Agonia eremity była też dosyć bolesna, bowiem przez cały tydzień leżał zmorzony w łóżku i ledwo dychał. Było to też wyczerpujące doświadczenie dla Malika, który kiedy tylko obowiązki w obejściu pozwalały trwał przy nim, dniem i nocą. Pustelnik wydawał też wtedy swojemu uczniowi wiele dziwnych poleceń, przez które ktoś inny mógłby uznać że majaczy, ale młodzieniec wiedział, że jego pan zachował władzę na umyśle do samego końca.

Wiele z tych poleceń wciąż jest enigmatycznych dla Malika. Jak na przykład życzenie, aby po jego śmierci rozlać wodę z trzech dzbanów, które od lat stały w kącie pokoiku zmarłego, i zakrzyknąć przy tym trzy razy imię „Ali”. Jednak były też takie, które rozwikłał, jak zawoalowane polecenie opuszczenia pustelni i udania się w świat w poszukiwaniu mądrości. „Mądrości”, pomyślał Malik, uśmiechając się pod nosem. Ostatniego dnia agonii mistrz pobłogosławił go na drogę i nadał mu przydomek „al-Hakim”, co znaczy: mądry. „Ileż ja muszę wciąż zgłębić wiedzy, by móc dorosnąć, do takiego miana”, powiedział w myślach. A przecież dalej nie rozumiał do końca nauk nieodżałowanego mentora.

- Zasnąłeś?- spytała zgryźliwie Latifiyah, szturchając go w bark i udzielając dalszej reprymendy by przestał śnić na jawie i patrzył dokąd idzie. Unosząca się koło niego dżin także rozglądała się po mieście i Malik już czuł, że jeszcze dziś zacznie na niego wyrzekać, jak to pozbawia ją należnej jej wygody, a on oczywiście będzie jej musiał coś odpowiedniego podarować, by się udobruchała. Na razie jednak po cichu chłonęła widoki zaciekawiona, przynajmniej aż dotarli do gorszej dzielnicy.

- Trochę się pozmieniało- skomentowała zerkając na młodego sha’ira, który z wyraźnym zmieszaniem przyglądał się scenerii tak różnej od poprzedniej. Idąc dalej jednak przywołał spokojny wyraz twarzy i zamiast na żebraków postanowił patrzeć na swoich towarzyszy.

Bycie członkiem takiej grupy było dla niego novum. Trochę ponad dwa tygodnie temu spotkał ich w pewnej oazie i gdy okazało się, że ich kierunki podróży są zbieżne, ruszyli razem, aż dołączyli do orszaku szejka Al-Makharii. Głowa pustynnego klanu zrobiła na nim dobre wrażenie, a nawet udało Malikowi przeprowadzić z nim kilka uczonych rozmów. Malik zwierzył się mu także ze swojego pragnienia, zatem szejk polecił mu by znalazł uczonych, z którymi mógłby przedyskutować to, czego nie pojmował z nauk mistrza Abdullaha oraz skrybów, którzy ochronią to nauczanie od zapomnienia. Muluk wydawało się według szejka najlepszym miejscem na rozpoczęcie takich poszukiwań, zatem sha’ir był pełen nadziei.

***

Na powitanie starca Malik odpowiedział ukłonem i słowami:

- Niech gwiazdy i los ci sprzyjają, o czcigodny. Twe dni niech wypełnia radość i pokój, a Wieczna Mądrość niechaj oświeca twoje drogi.

- Skoro szlachetnego bin Nassura nie ma, to pragnąłbym w międzyczasie odwiedzić kram twego syna, panie. Choć nie mam wiele pieniędzy, pragnąłbym zakupić tkaninę, jaka się spodoba mojej ważnej towarzyszce- tu wskazał na unoszącą się u jego boku Latifiyah.

- Czy mógłbyś jeszcze, o ile twoja łaskawość pozwoli, udzielić mi informacji gdzie i kiedy spotykają się w tym mieście uczeni, rozmawiający o sprawach ducha i umysłu?

W sprawie wyboru seraju postanowił zdać się na opinię towarzyszy, którzy częściej bywali w miastach.
 
Earendil jest offline  
Stary 24-11-2014, 17:14   #3
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Akbar Ahl-i-Batin
Miły dla niewieściego oka i wiecznie zadowolony z życia. Był, a właściwie uważał, że był czarującym kompanem w podróży. To czy tak było w rzeczywistości zależało od każdego z osobna. Ale faktem było iż znał wiele opowieści, zazwyczaj traktujących o jego przygodach. A miał ich tyle, że trudno było uwierzyć że ma tylko dwadzieścia lat. Albo musiał być starszy niż wyglądał, albo miał bardzo szybkiego wierzchowca. No bo możliwość, że to wszystko zmyślał była wszak nie do pomyślenia.

Spotkanie z żoną zmieniło go. O ile wcześniej był wesołym i beztroskim, to teraz… w sumie też był wesoły i beztroski ale za to o wiele uważniej dobierał słowa. A robił to nawet gdy nie było jej w zasięgu słuchu.

Było to zaiste zgodne małżeństwo, drugiego takiego próżno by szukać na całej pustyni. Razu pewnego zdarzyło się wam być nawet światkiem gdy mając inne zdanie na temat poczynionych obserwacji zachowania kobiet i ich wyglądu, pośpieszyli na stronę by sprawę rozwiązać bez światków. A że akurat wydmę na tle zachodzącego słońca zdarzyło im się do tego wybrać… cóż, Przeznaczenie.
Słów słychać nie było, bo te porywał ze sobą wiatr, ale gesty wiele mówiły o ich gorącym uczuciu. Zalotne poszturchiwanie palcem w pierś i ponętna poza godna skorpiona przed atakiem mówiły wszystko.
Nagle Akbar wskazał na stopy Dżamili, ta spojrzała i… oboje sięgnęli po sejmitary. Te zabłysły w świetle zachodzącego słońca, a potem rozpoczął się taniec. Podskoki i ciosy spadały na piasek u ich stóp. W końcu Akbar schylił się i podniósł długiego jak ramię węża, ten zwisał bezwładnie z jego dłoni. Nagle wąż wyprostował się i wyszczerzył paszczę, błysnęła stal, łeb poszybował w bok ciągnąc za sobą warkocz juchy. Akbar zaś schylił się nagle ściskając jedną dłonią drugą. Dżamila doskoczyła do niego i zaczęła oglądając ranę, siłą odciągnęła drugą rękę i popatrzyła na miejsce gdzie był kiedyś kciuk. Kciuk, który nagle się wyprostował i wesoło pozginał się kilka razy.
Sierpowy aż obrócił Akbara, a jego prawie że nowy burnus załopotał na wietrze, zaś turban, który wyglądał jakby miał więcej przygód niż jego właściciel zawadiacko się przekrzywił.


Gdy czcigodny Abdul il-Salun al-Makharii przekazał im szkatułę, Akbar z ukłonem i nieodłącznym uśmiechem przyjął ją i zawinął w sukno.
Możesz być spokojny panie. Ta szkatuła już jest dostarczone, tylko jeszcze nie pojęła tego i dlatego wciąż ją tu widzimy. Ale podejmuję się wbić jej to do głowy.
Nachylił się do szejka i rzekł szeptem:
- Wiesz panie, że ta skrzyneczka zamknięta jest na klucz? Ufam, iż odbiorca będzie ją miał jak otworzyć. Chyba, że ten także chciałbyś przekazać.


Przed sklepem
- Jak cię zwą przyjacielu? - zapytał starca. - Wiesz może, gdzie jest owo spotkanie kupców? Załatwilibyśmy wtedy naszą sprawę i moglibyśmy wtedy pomyśleć o naszych wygodach.
Towarzysze Akbara spojrzeli na niego. Jeszcze kilka minut temu namawiał ich by przed oddaniem przesyłki wstąpili do przybytku gdzie nawet straż boi się zapuszczać bez wsparcia ciężkiej piechoty. Powołując się na szerokie, aczkolwiek bliżej nie sprecyzowane znajomości.
 
Mike jest offline  
Stary 24-11-2014, 23:10   #4
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Nieznane są wyroki bogów i nieznane wyzwania które stawiają przed śmiertelnikami. Dla Kumalu pierwszym wyzwaniem była ta zbieranina osób z którą przyszło mu podróżować. Byli dziwni, różnorodni i tajemniczy i on musiał ich poznać, wykryć motywacje i ocenić czy stanowili zagrożenie. Zadanie to nie było łatwe, ale Kumalu był cierpliwy i wiedział co ma robić.

Podróż przez pustynię przebiegła o dziwo spokojnie. Kumalu zapamiętał wszystko co wiązało się z szejkiem z klanu Lisów Pustyni, a także wszelkie istotne i mało istotne szczegóły związane z wędrówką. Szczególną uwagę zwracał na tę dziwną przesyłkę, którą zostali zobowiązani przewieść, jednak na razie nie starał się jej przejąć lub otworzyć. Musiał działać subtelnie i z rozwagą niczym polująca kobra.

***

W Muluk czarnoskóry wojownik stał się jeszcze bardziej czujny, choć nie pokazywał tego po sobie. Baczył na to z kim towarzysze się kontaktują, z kim i jak rozmawiają. Sam nie był zbyt rozmowny i sprawiał wrażenie wiecznie niezadowolonego mruka.

Podczas spotkania ze starcem, poparł pomysł Akbara by odwiedzić kupców na ich zebraniu. Miał dziwne przeczucie że idąc za propozycją naganiacza wejdą prosto w przygotowaną przez zbójców pułapkę.
 
Komtur jest offline  
Stary 24-11-2014, 23:18   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dwa dekadni… Jadąca ulicami Muluk Aria nadal kręcila z niedowierzaniem głową. Dwa dekadni wspólnej podróży i szejk Abdul il-Salun al-Makharii, przywódca klanu Lisów Pustyni powierzył im cenną przesyłkę, od dostarczenia której zależał jego honor (a pewnie i wiele więcej). Arii nie mieściło się to w głowie. Owszem, przez kilka dekadni przebywania w tym dziwacznym kraju, jakim była Zakhara, dziewczynka zdołała poznać i w pewien sposób nawet docenić panujące tu osobliwe zwyczaje, które urastały do rangi prawa i przymusu. Religia, gościnność, honor, rodzina… Zaledwie to ostatnie było jej znajome i bliskie; w każdym razie w ograniczonym (skrzydlatym i pazurzastym) zakresie. Przez długi czas honor uważała za idiotycznie nieżyciową cechę, bezwarunkową gościnność zaś za kretynizm graniczący wręcz z tendencjami samobójczymi. Jednak Janos wydawał się zafascynowany ideą honoru, słowności, odwagi, niezachwianej godności osobistej - więc z czasem nauczyła się również je cenić; przynajmniej w teorii. Skoro imponowały jej wielkiemu bratu, to coś musiało w nich być. Jednakże ideały ideałami, ale w Zakharze - tak jak wszędzie - pełno było oszustów, szalbierzy, wszelkiej maści krętaczy i wyzyskiwaczy; o złodziejach czy mordercach nie wspominając. Dlatego czarodziejka pilnie czuwała nad tym, by kuszące, idealistyczne hasła nie przysłoniły Janosowi rozsądku. Ona z zachowywaniem pozorów nigdy nie miała problemu; zresztą na większość niewygodnych pytań autochtonów można było odpowiedzieć: “wszystko w rękach Przeznaczenia”, rozwiązując problem, a dodatkowo zyskując sobie tym ich uznanie.

Dlatego też zachowanie szejka nie mieściło jej się w głowie. Szejk był STARY, musiał wiedzieć jak działa świat; najlepszym tego dowodem były jego podejrzenia względem śmierci swojej córki,
Aidy. Musiał wiedzieć, że w drodze walczyli wespół z innymi by przeżyć, byli uprzejmi i pomocni, gdyż podróż z silną, zbrojną karawaną leżała w interesie przypadkowych podróżnych. A on powierzył im mahoniowe pudełko z cenną zawartością, choć byli zaledwie dzień drogi od Muluk i mógł wysłać tam chociażby kilku swoich ludzi, którzy wróciliby potem galopem. Ryzyko jasna rzecz, lecz - według Arii - nieporównywalnie mniejsze. Zgroza. Niemniej jednak Aria czuła się w pewien sposób zobowiązana do dotrzymania słowa (rzecz jasna Janos tym bardziej). Bezinteresowna gościnność i serdeczność jaką szejk okazywał przypadkowo spotkanym ludziom mocno poruszyła w dziewczynce strunę, której dźwięk zazwyczaj usilnie próbowała stłumić. Z niechęcią musiała przyznać, że przywiązała się do brodatego wodza i nie chciała go zawieść; tym bardziej, że do innych wybranych przez szejka osób zwyczajem nabytym przez lata praktyki nie miała zbytniego zaufania.

I o, proszę! Ledwie wjechali do Muluk, a Malik al-Hakim zamiast pilnować powierzonego im mienia wybierał się na zakupy - ani chybi dla swojej dżiniji, Latifiyah. Podczas miesięcy podróżowania po ‘zewnętrznym’ świecie Aria nie mogła nie zauważyć, że na widok pięknej buzi i ponętnych kształtów (zwłaszcza jej siostry, Iris) mężczyźni tracą rozum. Malik najwyraźniej (mimo uczonej mowy i wyszukanego sposobu bycia) nie był wyjątkiem. Co prawda dziewczynka nie miała jeszcze za bardzo czym kusić, ale z czasem miała zamiar nauczyć się korzystania w pełni z tego osobliwego daru przyrodzonego jej płci. Oczywiście w mocno ograniczonym zakresie. Czarodziejka nie była już dzieckiem i wiedziała skąd bierze się potomstwo. Madame Lehzen wytłumaczyła jej to szybko i brutalnie gdy dziewczynka dostała pierwszej miesiączki, skutecznie zniechęcając podopieczną nie tylko do posiadania dzieci, ale i do aktu prokreacji w ogóle.

- Powinniśmy zanocować w poleconym nam już wcześniej miejscu - rzekła surowo do towarzyszy, przekuwając myśli w czyn. Dla postronnego obserwatora musiało to być dość zabawne: dziewczynka o aparycji porcelanowej lalki pouczająca rosłych wojowników. - Ktoś, kto nie został zaproszony na zebranie czcigodnych kupców zapewne sam nie jest wart zaufania - dodała ciszej, po czym znów podniosła głos. - Jednakże odnalezienie Hasana bin Nassura na zebraniu nie jest złym pomysłem - im szybciej pozbędą się przesyłki tym lepiej. Jednakże jeśli obcy starzec pokierował ich w jakieś podejrzane ulice miała zamiar protestować.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-11-2014 o 13:45.
Sayane jest offline  
Stary 25-11-2014, 16:28   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Muluk. Miasto Królów.
Shamal nigdy nie ukrywał, że nie lubi miast. Bywał w nich tylko z konieczności i opuszczał je najszybciej jak tylko mógł. Nic więc dziwnego, że prośba szejka niezbyt przypadła mu do gustu. Ale jego osobiste przekonania nie mogły być brane pod uwagę. Nawet gdyby cel jego wędrówki znajdował się na drugim krańcu świata, to prośba przywódcy klanu Lisów Pustyni była rzeczą świętą. Wszak spał w cieniu jego namiotu, pij jego wodę i jadł jego chleb. Honor nie pozwoliłby odmówić, nawet jeśli miał dostarczyć przesyłkę do miasta, na dodatek w tak dziwnie dobranym towarzystwie.

***

- Niech bogowie ci sprzyjają. - Shamal podziękował uczynnemu strażnikowi, po czym wraz z pozostałymi członkami ich małej kompanii zagłębił się w uliczkach miasta.
Miał cichą nadzieję, że oddadzą przesyłkę i będą mieli spokój, ale nadzieja okazała się płona, jako że kupca nie było. Trzeba było znaleźć miejsce na nocleg, a to ostatnie było czymś, czego do tej pory Shamal unikał jak tylko mógł.
Oczywiście wiedział, że nie wszyscy mieszkańcy miasta są złodziejami, oszustami i mordercami, że niektóre karawanseraje są niedrogi, czyste, a ich właściciele - uczciwi, ale jako obcy w tym mieście mógł liczyć tylko na zebrane od innych informacje.
I jakoś bardzie wierzył stojącemu na straży mamelukowi, niż starcowi, co obcym opowiadał o tajnym niby zebraniu kupców. Zresztą ten ostatni, skoro na zebranie nie został zaproszony, z pewnością nie wiedział, gdzie się ono odbywa.

- Nie sądzę, by przybywanie na spotkanie, na które nie byliśmy zaproszeni, było dobrym pomysłem - powiedział. - A jeśli chodzi o twą propozycję, czcigodny starcze, to dziękujemy ci, ale zatrzymujemy się na nocleg w innym miejscu.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2014, 21:04   #7
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Pierwsze kroki na nowej drodze
Słońce chyliło się ku zachodowi. Minęły już ponad dwa tygodnie od śmierci mistrza Qashida. Yat nawet podczas ostatniego wydechu pustelnika, gdy jego dusza uciekała do świętej i czystej krainy zmarłych, nie czuł smutku. Czyż starzec nie był szczęśliwy, mogąc w spokoju umrzeć ze świadomością, iż spełnił swoją rolę, zapisaną mu przez Przeznaczenie? Delikatny uśmiech rysujący się pod długą i biała jak księżyc brodą, był nad wyraz znaczący, by mogło być inaczej. Teraz ciężar nałożony przez Przeznaczenie spadł na Yata. A był to ciężar zdecydowanie większy, niż ten, który przez całe życie nosił Qashid. „Z woli Przeznaczenia przyjdzie Ci podążać krwawą ścieżką. Jest to droga kręta i pełna przeszkód, jednak losy wielu zależą od tego czy dotrwasz do jej końca.” Słowa, które padły niegdyś z ust jego mistrza, Yat potrafiłby wyrecytować nawet w środku nocy, wybudzony z najgłębszego snu.

Od tego czasu Yat żył w ciągłej podróży. Błogosławieństwo Przeznaczenia dawało mu siłę by nieustępliwie podążać naprzód. Jego niezbyt rosłe, lecz zahartowane i umięśnione ciało było co dzień poddawane ogromnej próbie. Czarne, długie włosy lepiły się do jego opalonej skóry, jednak maska cierpliwości i wyrozumiałości nigdy nie schodziła z jego twarzy. Wiedział, że chwila zwątpienia może przynieść mu zgubę i hańbę. Nie mógł także zawieść mistrza, który do chwili śmierci pokładał w nim całą swą wiarę i nadzieję.

Teraz, po tak długiej wędrówce w końcu zbliżył się do pierwszego kamienia milowego na swej drodze. Niewielkie miasto portowe rozciągało się przed nim, a kawałek dalej, w pomarańczowym blasku kładącego się do snu słońca, migotało morze. Przewodnikiem za dnia był mu wiatr, a nocą gwiazdy. Znaki. Niezauważalne przez szarych ludzi drogowskazy, postanowione mu przez Przeznaczenie, doprowadziły go w końcu przed oblicze pierwszego, z którym dzielić miał swój los. Przez całą drogę zastanawiał się, kim może być jego nowy towarzysz, skoro nawet samo Przeznaczenie się nim interesowało.

Spotkanie przebiegło po jego myśli. Następnego dnia Yat ponownie - tym razem ze swym nowym towarzyszem - ruszył w drogę. Już wkrótce przekonał się, że Przeznaczenie nie dobierało mu przypadkowych towarzyszy. Wiara i wytrwałość barda zaimponowały mnichowi. Bo w końcu ilu poszukiwaczy przygód potrafiłoby się zmusić do wędrówki z obcym, głoszącym enigmatyczne przepowiednie, pustelnikiem. Udało mu się nawet przekonać Barda do zaprzestania wędrówki w środku dnia, w czasie największego upału, gdy wiatr przestał ustał, a gromadka fenków (zwanych także lisami pustynnymi) rozpierzchła się przed nimi. Przeznaczenie, chciało, bowiem połączyć ich losy z kolejnymi wybrańcami.

Po kilku godzinach, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, zza wydm wynurzył się klan Lisów Pustyni. Gromada ta wyrwała Yata ze stanu głębokiej medytacji, gdy to próbował ponownie usłyszeć szepty Przeznaczenia. Mnich wiedział, że wśród nich znajdują się wybrańcy. Przeznaczenie w bardzo sprytny sposób połączyło ich z bogobojnym Al-Makharim, który głosił jego prawdy niemal z tą samą zażartością co Yat. Mistykowi bardzo szybko udało się stworzyć nici porozumienia z klanem Lisów Pustyni, a szczególnie silne z podróżującymi wraz z nimi wybrańcami. Nie miał pewności, czy wszyscy uwierzyli w prawdy, które tak dumnie głosił, jednak nie zmieniało to faktu, że byli oni ich integralną częścią.

Przeznaczenie wita w Muluk.
Widok miast zawsze wprowadzał Yata w stan głębokiej zadumy. Zastanawiał się, ile to wspaniałych osób musiało przekraczać jego bramy. Ile z nich zostało dotarło tu kierowanych przez Przeznaczenie. Tacy ludzie zawsze docierali tu w odpowiednim momencie, mimo, że z pozoru wydawać by się mogło, że tak nie jest. Zastanawiające było także, ilu z nich było świadomych swej roli. I ilu potrafiło wytrwać do końca w ich trudach. Tak wiele pytań kłębiło się w jego głowie, jednak na żadne z nich nie potrafił odnaleźć pewnej odpowiedzi. Mógł liczyć tylko na to, że czas i Przeznaczenie przyniosą je mu już wkrótce.

Strażnik i sługa. Oboje przedstawiali całkowicie sprzeczne obrazy. Jedne szczery i honorowy, reprezentujący sobą wzniosłe wartości. Zaś drugi tajemniczy i chytry, wywołujący w ludziach jedynie niechęć i odrazę. Czyż to przypadek przedstawił im te dwie sprzeczności? Od poznania mistrza Qashida, Yat przestał wierzyć w przypadek, a przynajmniej w to, że może go takowy spotkać. Przeznaczenie miało swój własny, nieznany nikomu plan, i choć mnich był jego częścią, to nie mógł wiedzieć, co zostało dla niego przygotowane.



Yat przysłuchiwał się cierpliwie wypowiedzią jego towarzysz. Nie miał zamiaru nikomu przerywać, ani się z nikim kłócić. Gdy nastała cisza, mnich w końcu odezwał się cichym acz pełnym rozwagi głosem.

-Wybrańcy – zwrócił się do nich w zwykły mu już sposób. – Czy nie widzicie znaków, które podstawiło wam Przeznaczenie? Wcale nie przypadkiem znaleźliśmy się tu, w ten właśnie dzień. Zebranie kupców, które odbywa się w tej chwili, powinno być naszym celem. Z pewnością uda nam się odnaleźć tam nie tylko Hasana bin Nassura.
-Poza tym, przytulny nocleg zaoferowany przez tego tu mości pana… – ukłonił się sługą przed z szacunkiem – …wydaje się nader obiecujący i wnioskuje by, to tam się udać przed nadejściem nocy.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 25-11-2014 o 21:08.
Hazard jest offline  
Stary 25-11-2014, 21:43   #8
 
Gargamel's Avatar
 
Reputacja: 1 Gargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumnyGargamel ma z czego być dumny
Dziwne były koleje jego losu. Pirat, uciekinier spod szubienicy, rozbitek, bezdomny. Tak właśnie, a nie inaczej prowadziła go scieżka przeznaczenia. Taki był jego los, wytyczony mu przez Bogów. Tutejszy klimat mu nie służył w przeciwieństwie do miedzianolicych mieszkańców tych piasków. Swoje nieprzystosowanie do klimatu bard odchorowa ciężko i tylko pomoc kapłanów pozwoliła ocalić mu życiel. Oni też po trochu uczyli go tutejszych zwyczajów i zachowań;. Fillander nie byłby jednak sobą, gdyby ktoś, lub coś utrzymało go przez dłuższy czas w jednym miejscu. Tęsknił za morzem, za wolnoscią, za słoną bryzą. Nie wiedział, ze nie raz jeszcze przyjdzie mu za tym zatęsknić.

Na zupełnym pustkowiu spotkał osobę, z którą przeznaczenie miało połaczyć jego los. Osobą tą był nie kto inny tylko na wpół obłąkany pustelnik od czasu do czasu wypowiadajacy enigmatyczne przepowiednie. To właśnie ów chory umysłowo człowiek miał być kolejnym nauczycielem zesłanym mu przez los. To włąśnie pustelnik nauczył go, ze podróżować najlepiej po zmierzchu, kiedy się ochłodzi. To właśnie on zwrócił uwagę barda na drastyczne różnice temperatur pomiędzy dniem a nocą na pustyni. To on pokazał jak szukać wody i pozywienia w tym nieprzyjaznym srodowisku. Podróżowali razem, pustelnik i bard. Serduszko na obozach, w przerwach pomiędzy drzemkami uprzyjemniał czas swymi balladami. Rozmawwiali ze sobą poruszając tematy aktualne. O przeszłości Fillander nie mówił wcale;. Wiedział, że od milczenia i szczęścia zależy jego zycie. Piętno jakie mu wypalono na skórze było wyrokiem śmierci we wszystkich większych portowych miastach.;

Pojawienie się Lisów Pustyni wzbudziło w bardzie nieufnośc na tyle dużą, ze choć był gadułą teraz milczał niczym głaz patrząc spodełba no nowych towarzyszy podróży. Jak każdy żeglarz nie czuł się pewnie na lądzie a i będąc piratem nauczył się nie ufać nikomu.


-Rynek i sklep? - spytał z zaciekawieniem. Rynek był dla niego miejscem, gdzie mógł zarobić a sklep lokalem w którym mógł ów zarobek przepuścić. Na piwo lub coś mocniejszego, jak chociażby rum nie mógł liczyć. Brakowało mu rumu w tym dziwnym kraju.
- Chętnie odwiedzę rynek i sklep.- stwierdził szybko.
 
__________________
Gargamel. I wszystko jasne
Gargamel jest offline  
Stary 26-11-2014, 16:43   #9
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

W tajemnicy…

Półsmok przerwał rozpamiętywanie niedawnej katastrofy i z rozbawieniem zerknął na staruszka. Źle wróżyło sekretowi kupców że przyjezdni dowiadywali się o nim w pięć minut po dotarciu do Muluk. Zaraz jednak skrzywił się w duchu gdy doleciała go świeża fala smrodu. W porównaniu z Północą Południe miało jeden zdecydowany minus - pustynny upał sprawiał że w miastach wszelki odór stawał się wręcz namacalny. Janos Lazarides zdusił niesmak i upewnił się że “siostrzyczka” stoi obok. Potem rozejrzał się z ciężkim, dwuręcznym mieczem w dłoni i machinalnie przeczesując twarde jak druty włosy.

Przez te kilka tygodni w Zakharze nauczył się szacunku wobec tubylców, mających u niechętnych im postronnych opinię miłośników kóz i innych kopytnych. Gościnność, poczucie własnej godności i honoru, pobożność, oddanie rodzinie… zwłaszcza to ostatnie przemawiało do niego, pozbawionego jakiejkolwiek rodziny - z wyjątkiem Arii. Spojrzał na dziewczynkę z czułością, która na krótko zdusiła strach i złość jakie powracały do niego wciąż i wciąż od chwili uwięzienia w Simbayi. Gdyby nie ucieczka… O siebie nie dbał, ale myśl o tym co w więzieniu mogłoby się stać “siostrze” sprawiała że mróz go przechodził… Na szczęście umknęli, a szejk Lisów Pustyni ocalił ich i pozwolił podróżować wraz z klanem, nic sobie nie robiąc z odmienności przybyszów z Północy.

Półsmok mierzył ponad siedem stóp wzrostu, a nawet luźny, podróżny strój nie całkiem skrywał błoniaste skrzydła i kolce wyrastające z grzbietu, ramion i dłoni. Słońce Zakhary odbijało się na jego jasnobrązowej, łuskowatej skórze i w złotych oczach, zamieniało krótką, jasną czuprynę w błyszczącą aureolę, co było niespotykanym zjawiskiem wśród kruczowłosych mieszkańców królestwa. Na przekór powierzchowności szejk również i jego uznał godnym powierzenia przesyłki i Janos był zdeterminowany nie zawieść jego zaufania. Gdyby nie Lisy - Aria, Dżamila i on byliby martwi; gdyby nie hojność szejka - byliby niemal nadzy. Mus było się odwdzięczyć.

Skoro o nagości mowa… Janos uśmiechnął się do Arii, karbując sobie w duchu by wraz z “siostrą” wybrać się na zakupy. Dużo gotówki nie mieli przy sobie, ale na jakieś ładne wdzianko dla “kruszynki” powinno wystarczyć. Przez ostatni rok przywykł do niej i nauczył się jej, wyczulił na jej emocje i nastroje. Ciekaw był kiedy Aria wystrzeli w górę, zmieniając się z dziewczynki w kobietę. Na razie zmieniła się pod innym względem, tak samo jak on. Stali się twardsi, pewniejsi siebie, bardziej obojętni na opinie innych. Poniekąd to właśnie stało się przyczyną ich ostatniej porażki.

Co, my nie damy rady? My nie damy rady odebrać jakiemuś parszywemu magikowi skradzionej przez niego księgi?

Nie dali rady i próba omal nie skończyła się tragicznie, ale półsmok nie byłby sobą gdyby nie dostrzegał pozytywów związanych z przybyciem do Zakhary. Jak chociażby… objawienia…

Przez chwilę przyglądał się Malikowi al-Hakimowi. Jego djinnling - piękną Latifiyah - ostrożnie i z namysłem obserwował (z wzajemnością) od momentu spotkania. I właśnie dzisiaj myśl-wątpliwość która kiełkowała od dawna objawiła się i męczyła go od rana. Chciał porozmawiać o tym z Arią; na razie odruchowo obejrzał się na nią i rozejrzał za niebezpieczeństwem. Lepiej było uważać - jasna włosy i cera dziewczynki mogły przyciągnąć… zainteresowanie niepożądanego rodzaju.

- Chodźmy do “Lwa” - mruknął, choć bez jakiegoś szczególnego nacisku. Jeśli ktoś miał ochotę włóczyć się wieczorem po nieznanym mieście, do tego świecąc gotówką, to była to jego sprawa. Z jednym wyjątkiem, i tu Janos spojrzał na Akbara który jakimś sposobem stał się powiernikiem skrzyneczki szejka.
- Ale ty, Akbarze, brońcie bogowie nie oddalaj się od nas - napomniał towarzysza niby z uśmiechem, ale gotowy by długim ramieniem capnąć łotrzyka w razie kłopotów. - Nie możemy dopuścić by nadobna żona twoja, Dżamila, martwiła się o twą skórę i klejnoty - dodał z jeszcze szerszym uśmiechem, spoglądając na nieszczęsnego pantoflarza.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 26-11-2014, 18:37   #10
 
Ereb's Avatar
 
Reputacja: 1 Ereb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodzeEreb jest na bardzo dobrej drodze
Rozmowa w zaułku
Starszy mężczyzna był wyraźnie niezadowolony, że przybysze traktują go w sposób może i grzeczny, ale wyraźnie lekceważący. Jedynie sha’ir z siedząca mu na ramieniu Latifyą wzbudził jego szacunek i uznanie. Na resztę zaczął patrzeć z rosnąca niechęcią. Na pytanie o miejsce, gdzie można spotkać mędrców i uczonych, staruszek poradził:
- Aby wysłuchać uczonej mowy i referatów wielkich mędrców, jakich w Muluk nie brakuje udaj się panie do meczetów Przodków. Najlepiej zaraz po południowej modlitwie. Wtedy to wielu uczonych wychodzi na plac przed meczet i wygłasza pouczające pogadanki dla zebranych tam ludzi. Szczerze mówiąc nie ma, co jednak liczyć na prywatną rozmowę, gdyż tłum tam zawsze kłębi się wręcz nie przebrany. Plac, to ważne miejsce pielgrzymek. To święte miejsce, które uświęcili nasi starożytni władcy. Wielu pobożnych ludzi udaje się tam po pokrzepienie, inspirację i błogosławieństwo. Jeżeli więc twoim pragnieniem jest prywatna rozmowa z jakimś mędrcem, to radzę wstąpić do meczetu Tysiąca Fontann. Wieczorami na tyłach sali modlitewnej spotykają się najtęższe umysły Muluk i debatują przy sziszy do późnej nocy o sprawach ważkich i filozoficznych. Kłopot jednak w tym, że bez protekcji lub znajomości nie da się tam wejść od tak po prostu. Masz jednak panie szczęście, gdyż mój kuzyn pełni zaszczytną funkcję świątynnego strażnika i za drobną opłatą mógłby ci panie wystarać się o możliwość wejścia na takie spotkanie.
Gdy padły pytania o tajne zebranie kupców, starzec, który nadal nie był łaskaw się przedstawić machnął ręką i powiedział:
- Szczerze mówiąc, to szkoda czasu na takie czcze pogaduszki. Tymi oszustami powinna się zająć miejska milicja, a nie kupcy. Powiem wam w sekrecie, że mój syn słyszał, że te kradzieże to spisek. Ponoć macza w tym palce zarówno Jednooki Abdul, kapitan milicji, jak i i wielce czcigodna rodzina al-Zaharjia. Nie mówcie jednak tego głośno, bo za takie pomówienie rychło można trafić w ręce kata. Lepiej nie rozpowiadać wszędzie, co się wie - przy tych słowa staruszek położył wymownie palec na ustach.

Obawy Kumalu
W czasie rozmowy, milczący, czarnoskóry Kumalu spostrzegł coś co go zaniepokoiło. Kilkanaście metrów od miejsca, gdzie stała grupa i starzec mameluk zauważył czyjś cień. Niespiesznie ruszył w tamtym kierunku, aby sprawdzić kto też się im przygląda i przysłuchuje. Nie chciał wszczynać jeszcze alarmu i robić niepotrzebny rwetes, więc nie rzucił się na podglądacza.Gdy Kumalu dotarł do zaułka w którym ukrywał się podglądacz nikogo juz tam nie było. Wojownik zdążył jeszcze tylko dostrzec, jak zamykają się drzwi jednego z domów.
Dom nie wyróżniał się niczym spośród reszty, więc trudno było orzec kim mógł byc szpieg. Tym bardziej, że drzwi mogły prowadzić także tylo na wspólne podwórze, co utrudniałoby poszukiwania podglądacza.
Sytuacja ta jednak uzmysłowiła mamelukowi, że muszą być ostrożni i czujni. Ich dość ekscentryczna grupa na pewno przykuwała uwagę. I choć nie mieli tutaj wrogów, to z samej ciekawości okoliczni rzezimieszkowie mogli się im uważnie przyglądać.

Rozmowa ze starcem zakończyła się krótkim pożegnaniem i grupa udała się do “Czarnego Lwa” Jedynie Malik wraz Latifyą ruszyła z mężczyzną do sklepu jego syna, aby kupić jakiś zwiewny ciuszek dla swojej dżiniji.


Kram al-Hamida
Gdy tylko Malik znalazł się w niewielkim sklepie syna al-Hamida, bo takie nazwisko nosił starzec, który ich spotkał, niemal natychmiast przeklął swoją niefrasobliwość, pośpiech i nadgorliwość.
Sklep był co prawda niewielki, ale mógł poszczycić się szerokim asortymentem. Ilość kolorów i wzorów tkanin dla przyzwyczajonego do ascetyzmu maga.
Za to Latifya była niemal wniebowzięta. Co prawda tylko przez kilka chwil, ale zawsze. Po pierwszym zachwycie dżiniji.zaczęła narzekać na jakoś tkanin, ubogie i przewidywalne wzory oraz sposób wykończenia. Malik nie przywykły do tego typu sytuacji musiał wysłuchiwać zarówno narzekań swego dżina, jaki słów zachwytu płynących z ust Masuda, syna starca i właściciela kramu.
Negocjacje i przymiarki były długie i męczące dla Malika, gdyż wiedział, że zakup jakikolwiek nie będzie pochłonie znaczną część jego skromnych funduszy, a i tak dżiniji.nie będzie do końca zadowolona.

Koniec końców transakcja została zakończona po ponad godzinie. Latifya otrzymała zwiewny szal oraz kilka kolorowych chusteczek z delikatnego materiału, udającego jedwab. Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy, gdy Malik opuszczał kram al-Hamida.
Świadomość, że samotnie będzie musiał dotrzeć do “Czarnego Lwa” troszkę go przerażała. Idąc opustoszałymi ulicami Muluk, początkujący sha’ir przypomniał sobie słowa mameluka stojącego na bramie. Opowiadał on o licznych bandach grasujących po nocy i niebezpiecznych zaułkach miasta.
- Widzę, że strach cię obleciał panie - zadrwiła Latifya, gdy mag ostrożnie wychylał się za róg, aby sprawdzić, czy nikt za nim nie idzie.
- Nie ma się co bać. Jesteśmy w całkiem bezpiecznej dzielnicy. Poza tym niedaleko jest stąd posterunek milicji, więc jakby coś to wystarczy głośno krzyczeć i na pewno przyjdzie pomoc. A tak swoją drogą, to bardzo ciekawy człowiek z tego Masuda. Sklep ma na uboczu, niby handluje tkaninami, ale ich jakość oględnie można nazwać marnotą. A w zakamarkach jego sklepu zauważyłam kilka interesujących rzeczy. Widziałam stary arras z wyszytymi magicznymi symbolami, widziałam miedzianą lampę, która porastała kurzem, ale była wytarta w jednym miejscu, a także kilka fiolek z dziwnymi substancjami. Coś mi się zdaje, że nasz przyjaciel Masud i jego ojczulek albo dorabiają coś na boku, albo sami nie wiedzą co kryje się w zakamarkach ich kramu. Warto byłoby się dowiedzieć coś więcej o tym Masudzie al-Hadim. - podsumowała

Noc w “Czarnym Lwie”
Gdy Malik dobijał targu w kramie al-Hamida reszta drużyny właśnie zbliżała się do seraju, który polecił im strażnik na bramie. Już z daleka słychać było gwar i hałas typowy dla tego typu miejsc.
Wejście do seraju znajdowało się w głębi jasno oświetlonych podcieni wysokiego budynku. Między kolumnami ustawiono niskie stoliki i wygodne pufy. Na stołach stały tacę z owocami oraz pachnącym aromatycznie mięsem, a wokół unosił się tytoniowy dym Przy stolikach siedzieli głównie mężczyźni, którzy jak wskazywały ich tatuaże należeli do mameluków, którzy skończyli służbę.

Gdy drużyna zbliżała się do wejścia, nagle niczym z podziemi wyrósł przed nimi wychodzony żebrak w potarganym ubrani. Jego włosy przypominały zmierzwioną sierść starego wielbłąda, a jego oczy płonęły szaleńczym blaskiem.
Mężczyzna zaczął tańczyć w podskokach przez stojącymi na czele grupy Kamulu i Janosem. Choć tak naprawdę trudno było to w pełni uznać za taniec. Bardziej adekwatnym określeniem byłyby szaleńcze podrygi. Obaj mężczyźni chcieli ominął żebraka i iść dalej. Ten jednak rzucił się ku nim, niczym jakieś dzikie zwierze. Z jego ust popłynęła gęsta, biała piana, a oczy wywróciły się do góry białkami.
Oszalały mężczyzna upadł tuż przed Yatem i zaczął bełkotać coś w jakimś dziwnym języku. Z ust ciągle płynęła mu piana, a jego ciałem co i rusz targał gwałtowny dreszcz. Żebrak uczepił się nogi mistyka i ciągle coś mówił w bełkotliwym język. Całe wydarzenie sprawiło, że wszyscy obecni w podcieniach goście seraju zwrócili swoją uwagę w stronę stojącej pośrodku drużyny i telepiącego się na ziemi żebraka.
- Co tak stoicie? - krzyknął ktoś z głębi - Pomóżcie mu.
Nikt jednak nie miał odwagi zbliżyć się do szaleńca. Jego chorobliwe podrygi trwały jeszcze kilka chwil. Po czym żebrak wyczerpany zaległ niczym nieżywy u stóp mistyka.
Wychudzony mężczyzna spojrzał już w pełni świadomym wzrokiem na stojącą nad nim grupę i powiedział spokojnym już głosem:
- Raczcie wybaczyć mnie lichej wszy o wielcy i czcigodni państwo. Choroba dręczy me ciało i tracę nad nim kontrolę. Niech wasze oblicza nie oburzają się na mnie i nie karzcie mnie, Proszę.
W tym momencie, dwóch rosłych mameluków pilnujących porządku w seraju odciągnęło żebraka na bok i gestem dłoni, nakazali drużynie przejście dalej.

Wewnątrz seraju panowała niczym nie zmącona radosna atmosfera. Widać było, że miejsce to tętni życiem i wszyscy dobrze się tutaj czują. Większość stolików była zajęta, ale w kącie znalazł się niewielki, pusty stoli przy którym drużyna zajęła miejsce.
Minęło zaledwie kilka chwil, gdy przy stoliku pojawił się wygolony na łyso krasnolud o gęstej czarnej niczym smoła brodzie. Jego oczy mieniły się błękitnym blaskiem.
- Salam! Witam w moich skromnych progach. Amani al-Atallah do usług, możecie mi jednak mówić Ani. W czym mogę pomóc?
Drużyna poprosiła o jakiś pokój oraz kolację. Jak się okazało w “Czarnym Lwie” serwowano nie tylko wyśmienite mięsne potrawy z baraniny i wołowiny, nie tylko zestawy owoców i ryb, ale także, co było rzadkością kumys i słodką i niezwykle wonną małmazje.

Wieczerza minęła spokojnie, a mniej więcej w połowie jej trwania pojawił się Malik wraz ze swoim dżinem. Dołączyli oni do reszty drużyny i podzielili się wrażeniami z wizyty w kramie al-Hamida.
Po długiej podróży wszyscy byli zmożeni, więc zaraz po posiłku udali się na spoczynek.

Poranek i spotkanie z bin Nassurem
Gdy tylko pierwsze promienie słońca rozświetliły ziemię wśród murów i uliczek miasta dało się słyszeć głos muezzina, który wzywał wszystkich bogobojnych i oświeconych ludzi na poranna modlitwę.
Drużyna nieprzyzwyczajona do tego typu hałasów z samego rana, przebudziła się w nie najlepszych humorach. O dalszym śnie nie było mowy, gdyż piejący śpiewak nie dawał na to najmniejszych szans.
Zatem z konieczności drużyna zeszła do wspólnej sali na śniadanie, które jak poinformował Ani było wliczone w cenę noclegu.

Po porannych ablucjach i posiłku wszyscy ruszyli z powrotem do sklepu bin Nasura. O tak wczesnej porze musiał on się już znajdować w swoim sklepie.
I tak też właśnie było. Zarówno on jaki i jego dwóch pomocników uwijało się w pocie czoła, aby wystawić towar przed sklep i przygotować wystawę. Widząc grupę potencjalnych klientów, niewysoki Hassan bin Nassur ukłonił się nisko i powiedział:
- Pokój z wami drodzy państwo. Proszę o chwilkę cierpliwości, zaraz wszystko będzie gotowe.
Po czym pacnął otwartą dłonią jednego z pomocników i krzyknął mu do ucha:
- Ruszaj się gagatku. Nie widzisz, że klienci czekają.
Jednak, gdy bin Nassur usłyszał, że grupa przybyły z polecenia szejka al-Makhariegiego kupiec zmienił zupełnie podejście.
Zaprosił cała drużynę na zaplecze i tam spokojnym i zaniepokojonym głosem:
- A czy coś się stało memu przyjacielowi? Mam nadzieję, że los mu sprzyjał i cieszy się pełnym zdrowiem i pogodą ducha.
Odpowiedź jaką usłyszał bin Nassur zasmuciła go niepomiernie. Niemal widać było, jak w jego oczach pojawiły się łzy.
- Wybaczcie mi wzruszenie, ale Abdul jest moim serdecznym przyjacielem i każda krzywda i nieszczęście, które go spotyka rani mnie równie mocno. Będę się za niego modlił, aby Dżisan obdarzyła go swoją pomyślnością, a Przeznaczenie kształtowało prosto jego ścieżki.
W tym momencie do kantorka na tyłach sklepu wszedł jeden z pomocników i powiedział:
- Panie, przybył Faruk. Mówi, że ma ważne wieści, które nie mogą czekać.
- Przekaż mu, że już do niego idę. - a do drużyny zwrócił się słowami - Wybaczcie moi mili goście, ale obowiązki wzywają. W tej chwili nie mogę wam poświęcić tyle czasu ile trzeba i nie mogę was ugościć jak należy. Proszę zatem, abyście przyjęli moje zaproszenie na obiad. W czasie posiłku opowiecie mi dokładnie słychać u mego przyjaciela i przekażecie mi wieści od niego. Spotkajmy się w południe w seraju “Słodycz Araju” To niedaleko Targu, na ulicy Szafirowej. Na pewno znajdziecie bez trudu. Powiedźcie przy wejściu, że jesteście moim gośćmi, a zaprowadzą was do prywatnych komnat. Teraz niestety muszę was opuścić. Do zobaczenia.

Drużyna musiała więc opuścić bin Nassura i poczekać z przekazaniem przesyłki do południa.
 
__________________
"Kupię 0,7, to leczenie paliatywne i pójdę spać, bo w końcu sam sobie zbrzydnę" AJKS
Ereb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172