Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2015, 04:16   #21
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Sprzysiężenie losu



Feylan Dandradin, Treal Naralthir

Feylan wraz z Trealem prowadzili tego, którego tak długo poszukiwał Dandradin.

Khaan kulał, chociaż nie było pewności czy mag naprawdę tak bardzo cierpi od zadanej przez Feya rany, czy też specjalnie ich spowalnia i próbuje grać na zwłokę oraz liczy na litość Treala. Niestety dla pochwyconego ani złoty elf nie okazywał nadmiernego współczucia bardziej interesując się ukrytą w plecaku łasiczką, ani Feylan nie spowalniał zbytnio przeprawy przez las niewzruszony stanem Makenai'a, powodu, jak mu się wydawało, całego zła na tym świecie. Był jednak pewien problem sprawiający, że dotarcie do celu, jakikolwiek by on nie był stawało się niepewne, o ile nie powiedzieć, wręcz niewykonalne.

Krążyli, wciąż krążyli i wiedzieli o tym. Krążyli i wiedział o tym także Makenai, któremu wyraźnie było to w smak pomimo rany nogi. Najwyraźniej ból, jaki powodowało przemieszczanie się nie mógł się równać z satysfakcją jaką odczuwał widząc swoich "ciemiężców" krzątających się bez nadziei na odnalezienie drogi. Czy on jednak znał drogę? Czy on wiedział, co tu tak naprawdę miało miejsce, a jeżeli tak, to czy to on był za to wszystko odpowiedzialny, jak sądził Feylan?

Za dużo możliwości, za dużo niewiadomych.

Nie wiedzieli ile tak krążyli do momentu, gdy ciemności nocy nie zaczęły powoli ustępować i chociaż wciąż było ciemno, to powoli jaśniejące niebo dawało nadzieję, że jednak dzień nastanie ponownie pomimo całego szaleństwa, jakie ogarnęło ten las, czymkolwiek nie było, a które zdawało się otaczać trzech przemierzających Cormanthor niczym ten lód powietrza, jaki towarzyszył im głęboką nocą.

Wilgoć gromadziła się w powietrzu osiadając na skórze elfów, a zapach wirujący w powietrzu zwiastował nadchodzący deszcz. Nie wiedzieli gdzie się znaleźli, aż nie weszli na znajomą polanę - tę samą, na której próbowali nie tak dawno odpocząć, a która szybko przeistoczyła się w pułapkę. Niepokojącym faktem było to, iż mieli świadomość, że nie poszli w jej kierunku, a najprawdopodobniej w przeciwnym lub chociaż trochę zboczyli z drogi ku niej, a jednak znaleźli się ponownie w miejscu, gdzie to wszystko się zaczęło…

A fakt, że nie słyszeli budzących się do życia ptaków był tym bardziej niepokojący.

Niespodziewanie Khaan zatrzymał się tak gwałtownie, że prowadzący go za więzy Feylan wpadł na niego, jednak rudy elf nawet nie sapnął z bólu, gdy musiał silniej stanąć na zranionej nodze, aby nie upaść. Kiedy jednak Dandradin spróbował go zmusić do dalszego chodu ten nie drgnął ani trochę, a Fey nie był w stanie go ruszyć. Makenai odwrócił w jego stronę głowę, a jego wyraz twarzy nie zwiastował niczego dobrego. Uśmiech Khaana wyrażał całkowitą pogardę kierowaną nie tylko w jego stronę, ale także w stronę stojącego obok Treala, zaś po chwili Makenai, którego Fey nie mógł zmusić do kontynuowania podróży zaczął się śmiać.

A las wciąż milczał obserwując jak powoli gromadzą się chmury.




Ellethiel Davar

Gdzie... odchodzisz?
Rozbrzmiały słowa w głowie Ellethiela; słowa, które nie miały swojego źródła.

Już nie chcesz… mnie poznać?
Pół elf miał wrażenie, że ktokolwiek wypowiada te słowa, te myśli wyraża je z niejaką satysfakcją.

Zimno przeszywało Ellethiela, a pomimo rękawiczek chłopak czuł, jakby lód broni przenikał bolesnym doznaniem do skóry jego dłoni. Widział swój oddech, który począł się urywać nawet bez jego zgody, aż Davar, który do tej pory oddychał ustami zakrztusił się mrozem powietrza. Uschnięte rośliny szeleściły mu pod nogami i rozpadały się w pył, gdy na nie nastąpił. Niemożliwością było, żeby ktokolwiek zakradł się do Ellethiela bez wzbudzenia trzasku martwych liści i traw, bez alarmowania tym samym pół elfa.

Czuł się pewnie, czuł się pewnie… Prawda?

Młodzik cofał się w przeciwną stronę niż rozległ się odgłos mając nadzieję, że to wystarczy, jednak owa nadzieja okazała się naiwna, jak i naiwna była osoba, która ją miała. Niespodziewanie za pół elfem rozległ się szelest opadłych, uschłych liści, ale kiedy odwrócił się gwałtowanie w tamtą stronę zobaczył jedynie dość gęsto wyrośnięte drzewa i masę na wpół pozbawionych liści krzewów.

Dotrzymaj mi… towarzystwa.



Thorendil

Thorendil zmierzał w stronę wioski trzymając przewieszoną przez ramię Mavarin, która zaprzestała walki i teraz jedynie cichutko popłakiwała z bólu, którego przyczyna była mu nieznana.

Nie każdy nie będący Tel’Quessir byłby w stanie dostrzec wioskę Thorendila, jak i wiele innych jej podobnych, jednak starszy tej społeczności od razu zobaczył zarys miejsca, nad którym sprawował pieczę. Te same drzewa, te same skryte w nich domki, te same miejsca spotkań, a jednak… a jednak inne. Z tego poziomu wszystko było na swoim miejscu, ale na tym kończyły się podobieństwa. Wiosce, jak i w wypadku całej okolicy, brakowała tej iskry życia, którą zastąpiła grobowa cisza. Rośliny natomiast były w różnym stopniu uschnięte i tak kruche, że każdy krok Thorendila niszczył ostatecznie martwią, lub pół martwą, strukturę tych, na które nastąpił.

- Thorendilu… - elf usłyszał cichy głos Mavarin. - Thorendilu… - powtórzyła, po czym zamilkła, a druid czuł, jak kobieta drży, może z zimna, może z czegoś zgoła innego…

Wioska zdawała się być równie martwa, co roślinność ją otaczająca. Nie widział nikogo, nie słyszał nikogo, a jedynym odgłosem był świst lodowatego wiatru, który zerwał się niespodziewanie i krążył pomiędzy liśćmi drzew i ukrytymi domostwami. Powinien rozejrzeć się dokładniej, jednak z Mavarin, która nagle zaczęła się szarpać, kiedy tylko począł wchodzić głębiej w wioskę nie było to łatwe, nie mówiąc już o dostaniu się na wyższe partie.

- Nie wchodźmy tam, nie, nie, nie... - wydusiła z siebie kobieta - Nie wchodźmy…




Ruatahl Bellasvalainon

Sytuacja w Cormanthorze była bardziej skomplikowana niż Ruatahl mógł się spodziewać, a do tego z każdym dniem dochodził coraz bardziej do wniosku, że jego przełożeni musieli coś przemilczeć.

Minęło ledwo kilka dni, a atmosfera panująca w Semberholme zaczęła odbijać się i na kapłanie Corellona. Zatrzymał się w niewielkim mieście tego obszaru - Valinuil - które było jego kolejnym miejscem postoju w lesie, zamieszkałe w głównej mierze przez miedziane elfy, ale także księżycowe oraz niewielki odsetek pół elfów. Został przyjęty poprawnie i życzliwie, ale ta życzliwość nie była wylewna. Początkowo Ruatahlowi zdawało się, że może popełnił jakiś błąd, który kosztował go sympatię mieszkańców, jednak już dwa dni później zrozumiał, iż brak większej jej dozy musiał być spowodowany czymś zgoła innym.
Zdawało się, że coś ciąży na sercach mieszkańców Valinuil, jednak kiedy zapytał jednego z nich sparzył się boleśnie otrzymując suchą i niechętną odpowiedź:
Wybacz mi, szanowny Ruatahlu, ale to jest coś, czego mieszkańcy Evermeet nie zrozumieją.
Nie było sensu kontynuować wtedy drażliwego tematu, jednak był on najwyraźniej tak ważny, że zapoznanie się z tym problemem mogło być istotne w jego misji.

Jego misji…

Pomoc w opuszczaniu przez Tel'Quessir ziem Faerunu, aby mogli znaleźć nowy dom na Evermeet zdawało się być zajęciem szlachetnym, a co najważniejsze aktywną pomocą. Wyciągnięciem ręki dumnej wyspy elfów do swoich rodaków, którzy wybrali życie na kontynencie wśród innych ras. Niestety, jakkolwiek szlachetne by nie było, to było jednocześnie ciężkie. Przełożeni Ruatahla powiedzieli mu, iż ważne jest, aby jak najwięcej elfów z Cormanthoru przeniosło się na wyspę, jednak nie dali konkretnego powodu zasłaniając się potrzebą zjednoczenia elfiej rasy. Niezależnie od tego czy kapłan uwierzył w ich słowa, czy poddawał w wątpliwość nie drążył zbytnio tematu wiedząc, iż jedynie może poznać całą prawdę udając się na misję i na miejscu badając sprawę.
Teraz tu był i nie było pewności co do zrozumienia tego, co się wokół działo.

Przyjęty z małym entuzjazmem miał problemy z przekonaniem elfów do opuszczenia swoich domostw i zmiany miejsca zamieszkania. Nie podawano powodów, jednak Ruatahla zadziwiała ta kolektywna zgodność w sprawie kwestii tego przedsięwzięcia jakim było połączenie elfów na Evermeet. Na razie kapłan jedynie próbował zbadać tyle, ile było możliwe, chociaż z zaskoczeniem zauważył, że nawet zwykle otwarte pół elfy niechętnie dzieliły się jakimikolwiek informacjami z nim.

Z jednym wyjątkiem.

Netlin Goldfall, pół elf o złotych włosach i ciekawskim spojrzeniu błękitnych oczu, paradoksalnie mniejszy od Ruatahla i o delikatniejszej budowie już od przybycia kapłana do miasta nie mógł powstrzymać swojego zafascynowania nową twarzą w Valinuil, ale jednocześnie będąc z jakiegoś powodu onieśmielony przybyszem trzymał się raczej na bezpieczny dystans w rozmowie, chociaż jego ciekawość nie pozwalała mu po prostu odpuścić i iść swoją drogą. Pół elf był zawsze zdenerwowany, gdy rozmawiał z Ruatahlem. Potrafił tracić wątek i powtarzać się, a kapłan nie wiedział co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, chociaż mógł się domyślać. Niemniej Netlin był prawdziwie przyjazną twarzą pośród odsuniętych od Ruatahla mieszkańców i chociaż jeszcze nie zdążyli porozmawiać bardziej na poważnie, to kapłan miał nadzieję, że akolita Sehanine będzie on skory do takiej rozmowy.

- Czy widziany z Evermeet księżyc jest piękniejszy niż ten widziany z Cormanthoru? - zapytał nagle pół elf, kiedy wraz z Ruatahlem wracali wieczorem do domu po oprowadzeniu tego drugiego po Valinuil, co w końcu Netlin odważył się zaproponować gościowi.



Śniący Skowronek


Cisza, jaka ogarnęła las była tak nienaturalna, jak to tylko możliwe. Nie przecinał jej ni szelest liści, ni odgłosy nocnego życia Cormanthoru, jednak pomimo swej niesamowitej siły nie ogarniała wszystkiego. Skowronek słyszał jak gałązki trzeszczą przy każdym nieuważnym kroku, jak i słyszał wszelkie inne odgłosy, które powodowała jego przeprawa w stronę rzeki. Wydawało się, jakoby wymazane zostały tylko te dźwięki, których on nie powodował, jednak czymkolwiek był ten efekt to zaklęcie, jakim elf próbował go rozwiać zachowało się zupełnie nie tak, jakby mógł spodziewać się adept Sztuki. Efekt nie został uzyskany.

Nawet jeżeli milczenie Cormanthoru miało w sobie jakiś przekaz to był on na tyle niejasny co nieuchwytny.

Śniący Skowronek nie widział na swojej drodze zagrożenia, jednak nie widział także tego, co powinno tu się znajdować. Przemierzając las, zbliżając się do rzeki, nie zauważył żadnych mieszkańców Cormanthoru, zupełnie jakby spłoszone czmychnęły poza zasięg poznania… A on jednak tu się znajdował.
Na niebie panował księżyc prawie będący w pełni, oświetlający niestrudzenie i beznamiętnie niemy las. Blade światło tej królowej nocy obmywało drzewa, które pod tym kątem jego padania wyglądały na chore, a wręcz na konające, zaś ich niedawny splendor i duma przytłumiony był zarazą ciszy, jaka najwyraźniej spadła na Cormanthor.

Był już blisko rzeki, dzielił go od niej tylko kawałek, gdy niespodziewanie nastąpiło przerwanie tego niepokojącego milczenia. Do Skowronka doszła nucona cicha i spokojna melodia, której jednak nie znał, a dochodziła ona ze strony, w którą zmierzał. Niestety, nie mógł zobaczyć osoby, która nuciła, jako że gęste zarośla odgradzały go od widoku na rzekę, jednak ten głos…

To mogła być ta, której nie było w Księżycowym Dworze.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-11-2015 o 03:03.
Zell jest offline  
Stary 05-08-2015, 23:26   #22
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
We wszechogarniającej ciszy odpowiedzią na melodię była melodia. Zielony strażnik kniei tymi samymi powolnymi krokami zmierzał ku miejscu z którego słychać było nucenie.

Wiedział jednak, że to nie powierniczka Księżycowego Dworu, ktoś inny mógłby jeszcze wiedzieć, że nie wolno było go nigdy opuszczać.

Lecz części interlokutorzy z pewnością nie śpiewali i nie nucili, lecz to iż był to ktoś nie nowy nie znaczyło, że mniej groźny.

Nie zdawało się to mieć wpływu na pieśniarza klingi i melodię fletni pana, na której chyżo wygrywana była usłyszana zanucona melodia.

Nagle, chwilę po tym, jak rozległa się melodia pieśni pana, nucenie zostało przerwane, jakby przecięte okrutnym ostrzem zanim jeszcze Skowronek zdążył zrobić dwa kroki. Do panowania powróciła ta nienaturalna cisza. Nie przerwało to powtarzanej przez Skowronka melodii ni jego zamiaru podejścia by ujrzeć miejsce z którego słyszał pierwszego jej wykonawcę.
Skowronek, nie przerywając melodii, przekroczył granicę drzew i krzewów, aby znaleźć się w miejscu z pełnym widokiem na jeden z odcinków rzeki. Nie licząc dźwięków, jakie wydawała z siebie fletnia pana las wciąż był niemy, jako i rzeka była. Woda płynęła normalnym rytmem, rozbijała się o brzegi, jednak nie wydawał ten ruch żadnego dźwięku ani żadna nuta nie wydobyła się z odmętów rzeki.
Skowronek był może kilkanaście metrów od brzegu, gdy ujrzał kogoś, kto nie był tylko głosem pozbawionym formy, nucącym tajemniczą melodię, którą powtarzał elf. Zobaczył kobietę Tel'Quessir o platynowych włosach, które lśniły poblaskiem księżyca opadającym na ich pukle, zaś oczy były równie błękitne, co woda tej rzeki, w której tafli on się przeglądał. Elfka odziana była w zwiewną, blado-niebieską szatę przewiązaną srebrną szarfą. Na tym ubraniu nie było ni śladu zdobień, zaś jedyną rzeczą, która miała przyozdabiać kobietę był biały kamień ksieżycowy oblany w srebro i zawieszony u szyi na srebrnym łańcuszku, a jedyną rzeczą, która mogła stanowić jej ochronę był zatknięty pod szarfę prosty sztylet.
Wiotka kobieta patrzyła w stronę Skowronka, a w jej spojrzeniu widoczna była niepewność, jednak nie sięgnęła ona po broń. Elf przystanął na brzegu, w nie płoszącym dystansie, by dojrzeć mogła kolczugę pieśniarza klingi, nie przerywając harmonizującej melodii, choć zmrużył oczy przyglądając się nieznajomej. Jego postawa emanowała spokojem, choć w jego oczach dojrzeć można było… coś, czego nie chciało się widzieć, i co nie było spojrzeniem dla przyjaciół.
Lecz melodia dotychczas była przyjazna…
Elfka wsłuchiwała się w melodię jednocześnie obserwując Skowronka. Nie wykonywała agresywnych ruchów, choć była dość spięta. Przeciągające się dźwięki fletni Pana rozdzierały upiorną ciszę, która zawisła nad rzeką, dając ukojenie spragnionym uszom.
- Kim jesteś? - dość ciche, pełne niepokoju słowa wydobyły się z ust nieznajomej.
Usta Skowronka przybrały wyraz uśmiechu który można było zinterpretować tak jako piękny na sposób starszej rasy, co sugerujący nieprzyjazne intencje, dodatkowo ledwie widoczny zza przejrzystego płaszcza owiniętego na ramionach i twarzy jak szal, mimo iż zdawał się być jak falująca bezgłośnie kaskada wody. Prawie nie mrugając i nie odrywając spojrzenia od oczu kobiety, Skowronek opuścił instrument, pozwalając mu zawisnąć na włosie nimfy wokół jego szyi. Jeden gest ręki sprawił iż jego dłoń pozbawiona była snopu jak gdyby księżycowego światła; tę samą ręką gestem otoczył się opończą jak by kaskadą wody, jak gdyby otoczył się kaskadą wody jak otoczyć by mógł się opończą i ruszył nieśpiesznie i nieporuszenie ku kobiecie.
Kobieta cofnęła się w stronę wody kładąc dłoń na zatkniętym za szarfę sztylecie i ponownie odezwała się:
- Nie szukam zwady, pieśniarzu…
Skowronek na chwilę przed kobietą skręcił, nie odrywając od niej spojrzenia, jak gdyby miał zamiar obejść ją, udać się w bok, lecz raczej upewnił się, że musiałaby niegodnie czmyhać na boki, albowiem w przeciwnym razie za plecami miała rzekę a do niej znowuż podchodził. Kiedy podszedł bardzo blisko, przystanął, podnosząc znowu fletnię pana… by zagrać trel, który mógł udawać tylko krótki śpiew skowronka.
Elfka wyglądała na zakłopotaną, ale nie odsunęła dłoni od sztyletu, ale jasne było, że jest gotowa do obrony.
- Także zabłądziłeś na te nieme tereny?
Najdłuższy czas pieśniarz klingi wodził oczyma po kobiecie - po jej sukni, jak gdyby szukając ornamentów czy znaków mogących sugerować jej tożsamość, po szarfie w takim poszukiwaniu, po włosach niecodziennego metalicznego koloru i wreszcie prosto w oczach, by dostrzec cokolwiek, co mogło świadczyć, iż obawia się go, gdyż jest gdzieś gdzie nie powinna być i wiedząc to, obawia się każdego.
Szata była prosta i pozbawiona jakichkolwiek ornamentów, jak i srebrna szarfa, a jedynie zatknięty za nią sztylet miał zdobioną rękojeść, chociaż teraz dłoń kobiety zakrywała większość jej kunsztu. W oczach kobiety nie widział obawy, a raczej niepewność, niepewność, która zapewne wywodziła się z całej tej sytuacji. Skowronek bezceremonialnie obrócił się, ruszając ponownie w las, ku Dworowi Księżyca, jak gdyby oczekując, spodziewając się, że zagubiona wędrowczyni ruszy za kimś, kto wyraźnie wiedział dokąd zmierza. Przez moment zdawało się, że kobieta nie podąży za nieznajomym, jednak była to tylko ulotna chwila zanim skierowała się za elfem rozglądając bacznie. Podróżować mieli dalej, niż się mogło zdawać… niemal kilka mil, nim mieli dotrzeć do Księżycowego Dworu.

~~~~~~~~~~~~~~~

Dwór był równie cichy, jak w momencie, gdy Skowronek go opuszczał, a jedynymi dźwiękami, jakie towarzyszyły przeprawie tej dwójki były ich własne. Kobieta nic nie mówiła, ale zatrzymała się nagle, kiedy jej oczom ukazała się Dwór Księżyca, patrząc na niego w pewnym zachwycie. Zwróciła wzrok ponownie na Skowronka, ale nadal nic nie mówiła, najwyraźniej czekając na jego dalszy ruch. Ten bez zawahania wkroczył po półłuku marmurowych schodów, oczyszczonych w przeciwieństwie do białych ścian z bluszczu i winorośli i odwrócił się ku elfce gdy był już na szczycie schodów, wyciągając ku niej rękę w zapraszającym geście. Kobieta ruszyła do Skowronka, wciąż trochę niepewnie, ale jakby bardziej przekonana niż to miało miejsce przy rzece. Nim dotarła do szczytu, pieśniarz znów ruszył, bez niej, znikając w zapomnianym pałacu Sehanine Księżycowy Łuk.

Nim kobieta, chyba że by biegła, dotarła do schodów, wysoko pod sufitem jednej z kolumn, dobrze ukryty rezydował niemo niewielki skowronek, oglądając ją bacznie ptasimi oczyma.
 
-2- jest offline  
Stary 11-08-2015, 11:25   #23
 
Wafergix's Avatar
 
Reputacja: 1 Wafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodze
Treal i Feylan

- Czego rżysz łotrze?!- Feylan szarpnął jeńca za poły koszuli, ale daleko mu było od bycia pewnym swego. Khaan świetnie się bawił podczas tej wędrwki, a oni nie mieli wpływu na jej przebieg… Zdenerwowany i wycieńczony trudami nocy tropiciel rozglądał się nerwowo zmęczonym wzrokiem po okolicy. Z pewnością lepiej doceniłby nastający w malowniczym lesie świt, gdyby nie towarzystwo manipulującego czarodzieja i złowroga obecność duchów lasu, wyczuwalna wszędzie wokół…- Lepiej ruszaj pókim dobry… Trealu, chyba nie masz już nic przeciwko moim zabiegom na tej łachudrze? Spowalniał nas całą noc i widać, że coś wie!- leśny elf spojrzał w oczy rozbawionego rudzielca, przystawiając mu sztych ojcowego miecza do piersi.- Wyciągnę z Ciebie wszystko co wiesz- syknął, czekawszy odpowiedzi towarzysza.
- Och, nie wątpię, że wyciągniesz. - cicho odparł Khaan uśmiechając się z rozbawieniem - Nie wątpię. Jesteś wszak w tym taki dobry…
- Feylan, schowaj ten miecz nie mamy teraz czasu na takie sprawy. - Treal wątpił, aby argumenty dotyczące moralności czynów towarzysza do niego przemówiły - Poza tym, krzyki bólu i rozpaczy przyciągają złe rzeczy, szczególnie w tym lesie. Jeżeli naprawdę zależy ci na sprawiedliwości, to wyciągnijmy go stąd, zaprowadźmy do najbliższej osady i tam załatwmy to jak na cywilizowane elfy przystało.
- A masz pomysł jak go zmusić teraz do dalszego marszu?!- burknął Dandradin, ale nacisk jego ostrza na więźnia zniknął. Miecz pozostał jednak przezornie w pogotowiu. Leśny elf był w złym humorze. Nieprzespana noc nawarstwiła się z brakiem poparcia i pomocy ze strony Treala… Ten chichoczący konus jeszcze wczoraj chciał Twej śmierci! Miał wyraźnie za złe, że nowopoznany nie ułatwił mu sprawy Khaana. - Masz jakiś pomysł jak wyjść z tego przeklętego miejsca?- zapytał rozeźlony, nie mogac dać inaczej ujścia rosnącej w nim frustracji. Niemal czuł jak kły same z siebie chcą się wysunąć w dzikim szale…
- Jak zmusić go do marszu? Nie, ale mam alternatywę. - błyskawicznie Treal wykonał cios w brzuch jeńca upewniając się, ze ten się zegnie. Następnie przerzucił go sobie przez ramię - Jest dobrze związany mam nadzieję? - Słoneczny elf zastanowił się chwilę. - Weszliśmy do lasu od jego południowej strony, jeżeli pójdziemy w tamtą stronę, to wyjdziemy z lasu.
Zaskoczony Fey jedynie zamrugał. Towarzysz okazał się jednak bardziej zaskakujący niż leśny elf się po nim spodziewał. Zadowolony z obrotu sprawy wyszczerzył zęby w złowróżbnym uśmiechu.
- Jednak dobrze, że Cię spotkałem- klepnął po ramieniu Treal’a.- Niczego się nie spodziewał, ja z resztą też!- wyznał patrząc na obalonego jeńca. Postanowił jednak lepiej poznać niedocenianego jeszcze przed chwilą towarzysza- Gdzie się rodzą takie zaradne elfy? Piękny cios! Daj tylko znać jak się zmęczysz to Cię zmienię- teraz to Dandradin nie potrafił pohamować wesołości.
Khaan sapał głośno, ale kiedy udało mu się na nowo przywrócić rytm oddechowi uśmiechnął się pod nosem z jakąś wyższością.
- Zaiste… piękny.
- Evermeet. - odparł Treal - Wybacz za niedogodność. - zwrócił się do elfa przerzuconego przez jego ramię - Ale tak będzie szybciej i nie będziesz się męczył.
 
Wafergix jest offline  
Stary 14-08-2015, 04:15   #24
 
Kaeru's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumny
Gadająca wiewiórka, gadająca wiewiórka, Ellethiel szczerze chciał wierzyć, że to tylko gadająca wiewiórka!
Niestety nie wierzył.
- C-Chętnie bym pogawędził… - zagadnął pół elf rozdygotanym głosem, nie mijając się zbytnio z prawdą. Chciałby porozmawiać z właścicielem tego głosu, poznać go, może nawet się zaprzyjaźnić! Przypomniał sobie szept tego głosu w swojej głowie, gdy był jeszcze z Thorendilem. Kimkolwiek był ten ktoś, nie mógł mieć złych zamiarów, prawda? Prawda?! - … ale to nie łatwe, gdy komuś szczęka drży z zimna!

Małe niedogności… nie są istotne.
Ellethiel usłyszał głos dochodzący jakby zza niego.
Prawda… Ellethielu?

- M-m-małe, mówisz?
Pół elf wziąłby głęboki wdech na uspokojenie, gdyby nie bał się, że mroźne powietrze pokaleczy mu płuca.
- S-skąd wiesz jak mam na imię? A Ty? M-masz jakieś imię?
Ten ktoś… zna imię pół elfa. Dlaczego? Może to właśnie jego Ellethiel szukał przez cały ten czas? Czy to jest w ogóle możliwe? Czy jego poszukiwania się właśnie skończyły?
Odwrócił się, żeby spojrzeć w twarz swojemu ojcu.
To, co zobaczył na pewno nie było jego ojcem.
Wielki na grubo ponad metr, masywny stwór o aparycji wilka stał kilkanaście kroków przed Ellethielem, a oczy, jarzące się w ciemności niby dwa szmaragdy wpatrzone były w jak wątłą sylwetkę pół elfa. Ciemnoszara sierść istoty pomimo spokoju lodowatego powietrza, falowała niczym targana dość silnym wiatrem, jednak to falowanie bardziej przypominało unoszący się dym, nie zaś wodę. Owa sierść była powycierana w wielu miejscach, a niektóre z jej kawałków jakby wydarte okrutną siłą pozostawiającą na widoku stare blizn; jedna z takich blizn ciągnęła się przez pysk stworzenia, na tyle głęboka, aby znaczyła sobą także kość. Półotwarty pysk ukazywał długie i ostre kły, a sam ich widok sprawiał, że patrzący miał wrażenie, iż musiały zasmakować już krwi.

Śmierć Głupców.
Usłyszał Ellethiel w momencie, gdy stanął twarzą w pysk z istotą, pomimo że ta nie poruszyła szczęką.


Wielką, groźną, paskudną szczęką.
Pół elf sięgnął jedną ręką do sakwy przy pasie by sięgnąć alchemiczny ogień, a drugą wciąż ściskał w ręku sztylet. Nie spuszczał wzroku z bestii, której najmniejszy ruch byłby dla niego sygnałem do jak najszybszego powrotu do Thorendila. Co jednak, gdyby to stworzenie podążyło za nim? Przecież ta wystraszona elfka umarłaby na sam widok tych zębów!
- Możemy zostać przyjaciółmi - zaproponował Ellethiel, cofając się o kilka kroków i wyciągając flakonik.

A jak sobie wyobrażasz taką… przyjazń?
Zapytał stwór nie ruszając się ni kroku, ale świdrując Ellethiela spojrzeniem szmaragdowych oczu, a i jasne było, że w każdej chwili może spróbować rzucić się na pół elfa.

- Ty mnie nie zaatakujesz, a ja nie zaatakuję ciebie. Przyjaciele nie chcą sobie zrobić nawzajem krzywdy, prawda? - odpowiedział pół elf. To było przecież oczywiste! Może ta istota nie miała zbyt wielu przyjaciół i nie wiedziała? Chociaż… czy Ellethiel mógł zaproponować komuś przyjaźć? Przecież niebawem będzie musiał wznowić swoją podróż i porzucić towarzyszy.
Co niestety nie sprawiło, że Ellethiel poczuł się pewniej. Wciąż obawiał się tej bestii.

A co sprawia, że najwyraźniej sądzisz, że mógłbyś zrobić mi… krzywdę?

- Punkt dla ciebie - mruknął Ellethiel. - Ale skądś masz te blizny, prawda? - Przypominały mu trochę równie poznaczone bliznami oblicze Izela, ale wolał zostawić to spostrzeżenie dla siebie.

Silniejsi od… ciebie.
Wymruczał gardłowo stwór.
Powiedz mi… Jak szybko… biegasz?

To była najkrótsza przyjaźń jakiej doświadczył Ellethiel.
Pierwszą rzeczą jaką zrobił było rzucenie w potwora trzymaną w ręku fiolką alchemicznego ognia. Miał szczerą nadzieję, że naczynie wpadnie do gardła, ale nie można mieć wszystkiego. Zaraz potem pognał w stronę z której przyszedł, najszybciej jak mógł.
Ellethiel nie zdołał uciec dalej niż kilkanaście metrów, kiedy został zmuszony do nagłego zatrzymania się. Przed sobą zobaczył bowiem tego samego "wilka", tę kreaturę, której natury poznać nie zdołał. Mógł się zastanawiać, czemu nie usłyszał wściekłego ryku spowodowanego przez ogień, ale w tym momencie widział, że futro stworzenia wciąż tlące się słabym ogniem nie powoduje jednak większego bólu stworzeniu… o ile powoduje jakiekolwiek.

Twoja przyjaźń jest… ciepła.
Zadrwiła Śmierć Głupców.
Moja jest… lodem.

Ellethiel zakrztusił się, kiedy powietrze wokół niego zrobiło się jeszcze bardziej mroźne, a skóra zaczęła go od tego lodu szczypać. Dłonie, mimo że okryte rękawiczkami, ścierpły, a palce ledwo reagowały na polecenia.
- Powiedziałeś, żebym chronił Thorendila - wypomniał pół elf. - Wtedy, gdy stanęliśmy przed sosną. Dlaczego chciałeś żebym to zrobił?
I dlaczego Śmierć Głupców chce go teraz zabić? Dlatego, że zostawił Thorendila samego?

Nie zależy mi na tym… pyle. Jak i nie zależy mi na… tobie.
Wychrypiała Śmierć Głupców
Co zrobisz żeby zaczęło mi… zależeć?


Ellethiel już całkiem zgubił wątek. Najpierw miła pogawędka pod sosną, później prośba o dotrzymanie towarzystwa… omijając wszechogarniający mróz możnaby powiedzieć, że rozmowa była udana. Do momentu… do momentu w którym pół elf rzucił w Śmierć Głupców ogniem alchemicznym. To mogłoby rozzłościć każdego. Otulił się szczelniej płaszczem, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że poprawa będzie niewielka.
- Przepraszam. Nie powinienem rzucać w Ciebie ogniem - odpowiedział Ellethiel drżącym z zimna głosem i ze szczerą skruchą. Przecież Śmierć Głupców wcale mu nie groziła! Z całą pewnością chciał zaproponować wyścig lub wycieczkę. A pół elf okazał się takim głupcem i… a właśnie. - Nie chciałbym, żebyś brał to sobie zbytnio do serca, ale twoje imię jest przerażające. Zwłaszcza dla kogoś komu co chwila przypominają, że jest głupi.
Nie była to odpowiedź na pytanie Śmierci Głupców, ale miał nadzieję, że może chociaż trochę go zrozumie i nie będzie mieć chować urazy do pół elfa.
 
Kaeru jest offline  
Stary 19-08-2015, 19:21   #25
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dość. Ból jest niczym żywa istota, ogarnia całe me ciało!

Długie nogi niosą mnie już chyba tylko siłą rozpędu, moje kroki się plączą a kolana zawodzą. Uderzam kłodą o pień drzewa a nieporęczny ciężar przewraca mnie na ziemię. Charkot wyrywa mi się z gardła. Moje dłonie krwawią, tam gdzie chropowata kora zdarła skórę. Pot miesza się w moich ustach z krwią.

Jesteś słaby. Słaby! Podnieś się! Podnieś się i żyj!

Brązowe dłonie sięgają po pień i unoszą go, podrzucają na ramię kiedy chwiejnie staję na nogi. Ból nic nie znaczy, nic ponad to że żyję i czuję.

Naprzód! Chwila przerwy przywróciła mi siły. Rzucam się do biegu a włosy kleją mi się do twarzy i szyi, zlepione potem którym cały jestem zlany. Płuca palą żywym ogniem a krew łomocze w skroniach. Moje załzawione oczy z trudem wybierają drogę wśród paproci i drzew. Stopy ważą tyle co księżyce Torilu.

Wściekłym warkotem budzę w sobie szaleństwo i nienawiść do wszystkiego co zdążyłem znienawidzić w życiu. Szaleństwo dodaje mi sił. Nienawiść jest znakiem że żyję. Są mi cenniejsze niż miłość czy przyjaźń.

Jestem sam, tu jestem sobą naprawdę, nie krzywdząc nikogo poza sobą. Czy krzywdą można nazwać to że dzięki temu żyję?

Zbyt późno dostrzegam mokradło. Wpadam w sam jego środek, nie daję rady zatrzymać się na osłabłych nogach i z kłodą na ramieniu. Błoto pryska i więzi mnie w jednej chwili. Grobowy chłód bagna zmywa śliski gorąc spoconego ciała.

Dyszę, zapadając się z każdą chwilą i drżąc z wysiłku i szoku. Chaszcze są nieledwie na wyciągnięcie ręki a zdradliwa zieleń topieliska otacza mnie z każdej strony, ale bezdenny, nie dający oparcia szlam wciąga mnie bezlitośnie i nieubłaganie. Żaden korzeń ani pnącze nie trąca mych rąk czy stóp.

Może tak będzie lepiej? Odejdę bez słowa, bez wieści które obudziłyby żal albo wspomnienia. Ból przeminie wraz ze mną, nie wyleje się na świat. Błoto chlupocze gdy szamoczę się jeszcze przez chwilę. Więzi mnie z całą cierpliwością świata. Wkrótce zakryje mnie i zakończy wszystko.

Trącam coś nogą, raz i drugi. I omal nie wybucham śmiechem, choć usta mam już zalepione szlamem. To kłoda, którą dźwigałem na ramieniu. Opieram na niej stopę i wydobywam się z błota. Mój ciężar staje się mym wybawieniem. Tonie i ratuje mnie jednocześnie. Jest w tym tyleż ironii co nauki i znaku.

Wypełzam na brzeg, wyczerpany, brudny i żałosny, ale nadal żywy. W tym również jest nauka.


Ruatahl Bellasvalainon był nadzwyczaj niezadowolony. Do tego stopnia że to uczucie przebijało się przez Mith, biały opar zobojętnienia i nieczułości który otaczał jego duszę. Czynił jednak wszystko by to niezadowolenie ukryć.

Nieufność i milczenie w ten stan go wprawiały, wespół z dziwnym wrażeniem że jest obserwowany. A swym przeczuciom nauczył się ufać. Przypominały mu się te momenty z czasu Pościgu w których, wraz z towarzyszami, analizował kolejne niepowodzenia i spóźnienia. Gdy podejrzewał zdradę…

Słoneczny elf westchnął i siłą woli odepchnął wspomnienia. Dziś przebywał w środku Cormanthyru, wśród Tel-quessir, a nie wśród obcych ludów i krain. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę wcześniejsze podejrzenia, to że był wśród swoich wcale nie musiało o niczym świadczyć. Dlatego miał się na baczności i nie rozstawał z bronią i wojennym ekwipunkiem, mimo dumnie prezentowanej błękitnej szaty sługi Obrońcy i zachowywania powagi stosownej dla stanu kapłańskiego.

To ostatnie obligowało go też do tego by wbrew wszystkiemu wypełnić powierzoną mu misję. Cierpliwością i łagodną perswazją usiłował pozyskać zaufanie mieszkańców Semberholme, szukając w sobie jednocześnie empatii i zrozumienia dla ich oporu. Jak on sam zareagowałby na namowy by na zawsze opuścić Evermeet? Słowa własnego brata, przecież przybysza tylko a tak bardzo zakochanego w Cormanthyrze, prześladowały jego myśli.


Słysząc pytanie Netlina Ruatahl nieco zwolnił i spojrzał w niebo. Przez chwilę wpatrywał się w księżycową tarczę nim otrząsnął się ze wspomnień. Księżyc i gwiazdy były widomym znakiem obecności Ojca Elfów, jego uwagi i miłości jakimi obdarzał swe dzieci.

- Inny, drogi Netlinie - odezwał się wreszcie. - To subtelna różnica, mam wrażenie że wynikająca z bliskości morza i różnicy w przejrzystości powietrza. Jak zwykle, jeśli chodzi o estetykę, wiele zależy od szczegółów…

Przeniósł spojrzenie na półelfa. Dziwne słowa akolity Sehanine Moonbow dawały nadzieję na to że choć odrobinę skruszy mur milczenia jaki odgradzał go od mieszkańców Semberholme. Ale czuł też że musi to rozegrać ostrożnie i cierpliwie, niczym rybak który na wiotką wędkę złowił zbyt wielką zdobycz.

- Powinieneś zobaczyć nocne niebo odbijające się w wodach nieopodal Leuthilspar - powiedział łagodnie - Morze zaiste skrzy się i pulsuje światłem, jego zapach upaja a szum fal koi myśli i roztapia smutki. Wiem coś o tym, zajmowałem się połowem pereł - dodał ze smutnym uśmiechem, skierowanym tyleż do półelfa, co do własnych wspomnień. - Ale i piękno Cormanthyru zapiera mi dech w piersi. Nigdzie na świecie nie widziałem tak majestatycznych puszcz, tak potężnych mythali czy cudownych jaskiń wyrzeźbionych w wapieniu.
- Nie wiem czy kiedykolwiek będzie mi dane zobaczyć to, co opisywałeś, szanowny Ruatahlu. - odparł z pewnym smutkiem pół elf i dodał tajemniczo - Cieszę się z twoich słów.

Sługa Obrońcy zerknął na towarzysza i skinął głową z uprzejmym uśmiechem.
Ostrożnie, ostrożnie...
- A ty sam, Netlinie, miałeś okazję opuścić Semberholme? - zagadnął lekkim tonem. - Mam na myśli podróż dla przyjemności, nie z musu - bo i tak niekiedy bywa, ale wyjeżdża się wtedy z zupełnie innym nastawieniem. Brat mój, Baelraheal, tak ukochał Cormanthyr że jest to dla niego drugi dom. I najpewniej w nim pozostanie - dodał z powagą i nieco wbrew samemu sobie, bowiem decyzja brata-wyświęconego czempiona gnębiła go bardziej niż mógł się tego spodziewać.
- Owszem. - przyznał pół elf, po czym dodał - Nie urodziłem się w Cormanthorze, ale to nudna przeszłość.
- Wręcz przeciwnie, bardziej mnie to zainteresowało niż gdybyś wywodził się z Valinuil - odpowiedział Ruatahl, szukając w sobie ciekawości by słowa zabrzmiały jak najbardziej naturalnie. - Skąd pochodzisz, jeśli mogę zadać takie pytanie? Jakie widoki zapamiętały twe oczy by do dziś je wspominać?

Netlin zastanowił się ledwo moment, po czym odparł:
- Pamiętam masę osób, ludzi w większości, którzy całymi dniami śpieszyli w swoje strony, ale noc także nie była dla wielu czasem wytchnienia. Pamiętam dumne rezydencje i rozpadające się domostwa, w jednym mieście. Pamiętam port, który od dziecka wprawiał mnie w zdumienie - bo jak to możliwe, żeby przyjmował taką ilość towaru? Jak to możliwe, żeby statki z samej Wyspy Elfów do niego cumowały? - uśmiechnął się nieznacznie - Urodziłem się w Mieście Wspaniałości.
- Nigdy tam nie byłem - westchnął sługa Obrońcy. - A szkoda. Słyszałem wiele dobrego o tym miejscu, od lat, nawet mimo tego że nie zawitałem do niego. Czy mieszkańcy są serdeczni i przyjaźni? - dodał, spoglądając z ciekawością. - Wybacz mą bezpośredniość, ale nasi krewniacy tutaj zdają się zamknięci w sobie nad wszelką miarę. Zdaję sobie sprawę z tego żem obcy, ale jednej jesteśmy krwi i wiary, pomyślności chcę dla nich, nie złości czy zgryzoty - mówił łagodnie.
- Mieszkańcy Waterdeep? Nie da się określić ich jako całość. Niektórzy będą przyjaźni, inni neutralni, jeszcze inni nieprzyjemni, a także można natrafić na kogoś, kto przywita twoje plecy z ostrzem sztyletu. - stwierdził Netlin - I nie miej za złe mieszkańcom Velinuil tego wszystkiego. Każdy ma swoje powody, aby być takim, jakim jest.
- Wyrzutów żadną miarą czynić nie mam zamiaru, ani powodu, ani chęci - słoneczny elf poruszył łagodnie dłonią w oszczędnym, subtelnym na sposób Tel’quessir geście zaprzeczenia. - Co innego jest powodem moich słów. Tak samo jak ty, powinienem dbać o zdrowie ciała i duszy naszych krewniaków. Nauczyciel, uzdrowiciel, duchowy przewodnik… jakże mielibyśmy spełniać swe zadanie jeśli nie bylibyśmy w stanie zrozumieć tego co trapi osoby w naszej pieczy? To, drogi Netlinie, mnie martwi. A problem dostrzegam - przyznał. - Jeśli jednak pewien jesteś że jest to rzecz bez znaczenia, uszanuję to przez grzeczność i by nie naruszyć prywatności naszych braci.

Netlin milczał przez chwilę spoglądając na księżyc, jakby rozważał dalsze słowa i szukał oparcia w świetle Selune.
- Problem istnieje - odezwał się ostrożnie pół elf - ale obarczać nim kogoś, kto jest gościem jest przynajmniej w złym tonie…
- Rozumiem twoje wahanie, Netlinie, ale jeśli nie w nas, kapłanach, szukać pomocy, to w kim? Wszak to my jesteśmy od tego by leczyć ciała i dusze, wspierać i pomagać, nie żądając podzięki czy zapłaty. Jeśli nie my, to kto? - Ruatahl powiedział łagodnym tonem.
Netlin milczał dłuższą chwilę stojąc wpatrzony w księżyc zanim ponownie się odezwał.
- Nie czujesz tego, co dzieje się w lesie, prawda?
- Nie - przyznał brązowoskóry elf, bo i nie było powodu udawać że jest inaczej. - Wytłumacz mi, proszę, bym dobrze zrozumiał co jest… problemem.
Pół elf westchnął lekko i spojrzał na Ruatahla wzrokiem pełnym… zmęczenia? Zatoczył koło dłonią, jakby chciał objąć w ten sposób cały las i odparł enigmatycznie:
- Cormanthor… oszalał. - po tych słowach odwrócił spojrzenie od przybysza i skierował je ku otaczającym ich drzewom - Cormanthyr postradał zmysły, a wraz z nim i my je tracimy.

Elf zamarł.
- Czym… a co jest tego przyczyną? - zapytał wreszcie, gdy nieco zwalczył szok po słowach drugiego kapłana. - Proszę, nie każ mi wydobywać tego po jednym słowie, jak na torturach.
- Nie wiem… Naprawdę nie wiem. - wyszeptał pół elf, jakby bojąc się, że ktoś inny go usłyszy - Ale las… Sam Cormanthyr zdaje się być nam wrogi. Jeżeli będziesz przebywał tutaj dłużej usłyszysz go, usłyszysz las, ale to, co usłyszysz nie pokrzepi twojego serca, a raczej zaszczepi w nim… strach, a później… później będzie jeszcze gorzej.
Ruatahl obrócił się, spoglądając na domostwa i drzewa.
Byłaby to prawda, to o czym Netlin opowiada?
Wiedział że nie posiada tak instynktownej więzi z puszczą jak ta, którą brat jego, Baelraheal, był obdarzony - będący tropicielem na długo przed tym jak poczuł powołanie do stanu kapłańskiego. Ale szaleństwo i lęk… o tak, na szaleństwie i lęku Ruatahl znał się bardzo dobrze.

Wręcz zastąpiły część jego samego.

- Netlinie - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu półelfa i z troską spoglądając mu w oczy - od kiedy tak się dzieje? Próbowaliście dowiedzieć się co się stało, co jest tego przyczyną?*
- Dzieje się tak gdzieś od końca wiosny. Próbowaliśmy, oczywiście, ale nic to nie dało prócz wzbudzenia kolejnych pytań.
- Las… - mruknął elf - Jego protektorzy i dzieci powinni wiedzieć najwięcej, jak druidzi czy baśniowe stworzenia. Gdzie można ich znaleźć, przyjacielu?
Netlin spojrzał trochę zakłopotany na Ruatahla.
- Widzisz, radziliśmy się i ich, ale z tego wszystkiego nie wyszło nic… konkretnego. Niemniej zawsze możesz sam się o tym przekonać na własne uszy, a i ja powinienem się ponownie udać do jednego z nich, aby ponownie porozmawiać o tym… problemie. Mogę cię tam zaprowadzić, jako że nie byłbym rad, gdybyś sam podróżował przez Cormanthyr.
- Oczywiście, a im szybciej, tym lepiej - Gwiezdny Miecz cofnął dłoń i skinął głową. - Dziękuję za zaufanie, przyjacielu. Przygotuję się do drogi.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 23-09-2015, 02:11   #26
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Sprzysiężenie losu


Feylan Dandradin, Treal Naralthir

Pomysł Treala, żeby potraktować Makenai'a jak worek ziemniaków i przerzucić go sobie przez ramię miał swoje dobre i złe strony. Dobrą stroną było to, że Khaan nie sprawiał już problemów, a wręcz zdawało się, że poniechał on oporu. Złą było to, że przeprawa stała się uporczywsza. Jak i Treal, jak i Feylan męczyli się musząc na zmianę nosić ciężar. Musieli co pewien czas zatrzymywać się na odpoczynek, tym szybciej niż zatrzymywaliby się bez zbędnego (a może niezbędnego?) balastu.

Jednakże z każdym krokiem wcale nie byli bliżej celu, a przynajmniej mieli takie wrażenie i po trzecim, dłuższym postoju tego dnia, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, mieli już pewność, że tak naprawdę, mimo iż zgodnie z tym co mówił Treal, szli wciąż na południe, nie zbliżali się do wyjścia z lasu czy nawet do znanych im terenów.

- Kiepskimi jesteście przewodnikami… - zadrwił Khaan, kiedy dwaj Tel'Quessir zastanawiali się nad następnymi krokami.

Ruszyli jednak dalej, wciąż na południe, które nie wiadomo już było czy tym południem było, bo coraz to mieli wrażenie, że krążą… czego nie wyzbyli się od całego dnia. Makenai prócz tego jednego komentarza nie mówił nic więcej, najwyraźniej nieprzejęty niewygodną pozycją podróży, która wszak dawała ulgę jego zranionej nodze. Treal i Feylan natomiast chcieli pokonać tej nocy tyle, ile było to możliwe, mając szczerą nadzieję, że jednak gdzieś w pobliżu jest wyjście z Cormanthoru. Co pewien czas wydawało im się, że drzewa się przerzedzają, że to już tutaj, że są prawie na miejscu, ale po ujściu kolejnego kawałka rozumieli, iż to musiała być tylko iluzja zmęczonych poszukiwaniami umysłów.

Musieli się zatrzymać, znaleźć odpowiednie miejsce na odpoczynek, zregenerowanie sił…

Nie przeszli jednak daleko, kiedy jedno, bardzo dokuczliwe odczucie ich przeszyło. Na tyle dokuczliwe, że zatrzymali się rażeni nim i spojrzeli po sobie zaskoczeni.

Zimno nocy, choć konkretne, to jednak nie równało się w żadnym stopniu z tym, co odczuwali. Mróz, przeraźliwy mróz, którego ukłucia niczym sztylety wbijały się w nieosłoniętą skórę, a i reszta ciała również drżała pod jego naporem. Dłonie cierpły i w pewnym momencie Treal, bojąc się, że upuści na nowo podniesionego Khaana postawił go na ziemi. Oddech był widoczny w powietrzu, zaś roślinki pokrywały się szronem, jednak… przynajmniej śniegu nigdzie nie było.

- Może któryś użyczy mi swojego płaszcza? Zimno mi. - odezwał się Makenai, który jednak jako jedyny z ich trójki nie drżał jak liść na silnym wietrze.



Ellethiel Davar

Śmierć Głupców przypatrywała się beznamiętnie Ellethielowi tymi szmaragdowymi ślepiami, ale coś pół elfowi mówiło, że widzi niejakie rozbawienie w tym spojrzeniu… i może oczekiwanie. Na co? Nie wiedział, jednak… Miał wrażenie, że może się w niedalekiej przyszłości przekonać… a rozwiązanie niekoniecznie może przypaść mu do gustu.

Bardzo… smutne.
Wymruczała Śmierć Głupców w odpowiedzi.
I bardzo... ironiczne. Nie sądzisz?

Stwór niespiesznie zaczął okrążać Ellethiela, jakby go sprawdzając, jakby obserwując i testując, ale jakie były jego zamiary? Czy młody pół elf mógł się aż tak pomylić? Jednak czego dotyczyła ta pomyłka?

Jaka była Śmierć Głupców?

Powiem ci jedno... mały Ellethielu.
Stwór zatrzymał się nagle, ale nie było widać w jego ruchach spięcia.
Nie sprawiłeś, aby zaczęło mi zależeć.

Zanim Ellethiel zdołał zareagować, nim się w ogóle spostrzegł postawa Śmierci Głupców zmieniła się diametralnie, ze spokojnej w gotowej do ataku. Stwór przypominający wielkiego wilka wybił się w stronę pół elfa, ledwo, o włos go nie powalając, jako że w ostatniej chwili Ellethiel zdołał rzucić się w bok i przeturlać poza zasięg skoku bestii. Nie oznaczało to oczywiście, że był bezpieczny. Wciąż znajdował się w bliskim sąsiedztwie zębów Śmierci Głupców, jak i sama masa stwora mogła stanowić zagrożenie. Co do szybkości reakcji i zwinności przeciwnika Davar nie miał wątpliwości. Nie wiedział czy zdołałby uciec stworowi.




Ruatahl Bellasvalainon

Pierwszym przeciwnikiem, jaki zaatakował Ruatahla i Netlina po przybyciu w pobliże wioski druida o imieniu Thorendil był wszechogarniający mróz.

Od opuszczenia Valinuil pod przewodnictwem pół elfiego kapłana podróż przebiegała w sposób, który żadnemu z Tel'Quessir nie przypadł do gustu. Można było zrzucić winę za krążenie po własnych śladach na Netlina, jednak i Ruatahl nie był w stanie określić dlaczego zrobili koło… dwa razy. Młodszy kapłan był coraz bardziej zaniepokojony, szczególnie że przed odwiedzeniem druida mieli zatrzymać się w jeszcze jednej osadzie, która miała być ich noclegiem. Niestety, nie zdołali dotrzeć do niej pomimo usilnych starań zawstydzonego pół elfa, jednak kiedy zapadła już noc, a oni wciąż szukali miejsca na odpoczynek, nagle zdarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego.

Netlin, który jeszcze przed chwilą twierdził, że są pół dnia drogi od wioski owego Thorendila oznajmił, iż… dotarli do celu. Nie rozumiał tego wszystkiego, a Ruatahl wyraźnie widział, iż pod pozorem zakłopotania kryje się obawa, która rosła w pół elfie od momentu, gdy zaczęli błądzić i chodzić po własnych śladach, aby teraz urosnąć do sporych rozmiarów… a to był dopiero początek.

Bo wtedy nadszedł ten mróz.

Chociaż las wciąż wyglądał jesiennie widzieli obłoczki własnych oddechów tak wyraźne, jak w mroźnej zimie. Niezakryte kawałki ciała zdawały się odmarzać, a i ubranie niewiele pomagało. Palce cierpły, a oni drżeli nie gorzej niż targane wichurą liście. Spojrzeli pod swoje stopy, jakby pewni, że zobaczą pod nimi śnieg, jednak jedynie szron osiadł na roślinności.

Ruatahl zwrócił spojrzenie na Netlina, żeby zobaczyć, że to, co jeszcze przed chwilą było silną obawą przeistaczało się właśnie w strach.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-11-2015 o 03:09.
Zell jest offline  
Stary 24-10-2015, 00:18   #27
 
Wafergix's Avatar
 
Reputacja: 1 Wafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodzeWafergix jest na bardzo dobrej drodze
Treal i Feylan


Zobaczywszy, że złośliwy mag doskonale znosi zaistniałe warunki, Fey zupełnie wbrew jego pytaniu zerwał z maga nadmiar odzieży i rozdzielił pomiędzy siebie i Treala.

- Może zamkniesz się wreszcie, jak ochłoniesz nieco na tym mrozie.- burknął zmęczony noszeniem drwiącego z nich rudzielca- Możesz mi podziękować, lód z pewnością zrobi dobrze na opuchliznę i inne rany- wyszczerzył się groźnie do Makenaia, po czym podał towarzyszowi niedoli jego rękawice, a sam narzucił na siebie jego pelerynę. Atak mrozu był tak nagły i niespodziewany, że przemarzł do kości nawet mimo dodatkowej narzuty.

- Musimy rozpalić jakiś ogień…- mruknął niewyraźnie, szukając wzrokiem, wśród oszronionej ściółki czegoś zdatnego na podpałkę. Zagarnął na mały stos nieco zmrożonych patyków i suchego, leśnego runa, zaś drugą dłonią wyciągnął natomiast krzesiwo. Cieszył się, że sam ma rękawice i nie wyszedł jeszcze z łowczej wprawy.

- Jak myślisz Treal’u, co powinniśmy teraz zrobić?- mimo przedsiębiorczości, tropiciel próbował jedynie znaleźć jakieś zajęcie by nie dopuszczać do siebie czarnych myśli. Znajdowali się w paskudnym położeniu, zdani na łaskę duchów lasu. Liczył na zaradność i wiedzę kompana. W końcu był tak blisko wymierzenia sprawiedliwości Khaanowi i dotarcia do zaginionej siostry...

Treal spokojnie się odział rozważając pytanie Feylana, jego łaszczka wdrapała sie po nodze wojownika i ukryła się pod ciepłymi warstwami.

- Hm… jeżeli to tym razem nie sztuczki naszego balastu... - tu wskazał na maga - To najpewniej coś tutejszego. Nie jestem specjalistą od lasów i ich duchów, bo tako możnaby spróbować je udobruchać… jakaś ofiara czy coś. Na razie jedyne co możemy zrobić to znieść te warunki, odpocząć i ruszyć dalej.

Tropiciel odruchowo spojrzał na jeńca przy słowie “ofiara”, ale poznawszy się już na charakterze Treala zachował to dla siebie. Miast tego zajął się ogniem, a spoglądając w jego świetliste języki i grzejąc się, prówował przypomnieć sobie czasy swej młodości, a zwłaszcza jak jego pobratymcy z Wielkich Mokradeł radzili sobie przed pogromem z gniewem leśnych duchów… Wilgotny materiał po zapaleniu dymił gryząc oczy i unosząc się wysoko, ku koronom drzew. Czy ktoś znalazłby ich dzięki temu ognisku? Czy byłby to przyjaciel, czy wróg? Fey nie był pewien, czy nie chciałby aby ich odnaleziono… Szanse były marne, ale pamięć bywa niepewna, gdy się jest długowiecznym, a najlepsze lata spędziło się przykutym do łoża.

- Do licha, nie jesteśmy chyba sami w tym przeklętym lesie!- zaklął z rozdrażnieniem- Nie przychodzi mi do głowy jak ułagodzić duchy, ale może gdybyśmy tu rozpalili większy stos, ktoś odnalazłby Nas po słupie dymu?- zaproponował, choć sama myśl, by kalać pradawną puszczę płomieniami była mu przykra.- Odgrodzilibyśmy ogień od drzew, żeby nie zając lasu, bo kto wie co by zrobił Nam w zemście, a potem przeczekamy przynajmniej to upiorne zlodowacenie i odpoczniemy. Jeśli ognisko alarmowe nie ściągnie tu nikogo, trudno, ale warto spróbować.

Khaan natomiast nie przejął się zbytnio tym, że Feylan zabrał mu część odzienia wierzchniego, a jedynie wpatrywał się w jednym kierunku, w stronę gęstych drzew z niezdrową fascynacją.

- Czy boicie się poznać prawdę? - zapytał nagle.

Przez grzbiet leśnego elfa przebiegł dreszcz, choć być może było to spowodowane jedynie chłodem… Zwrócił wzrok na pojmanego i z kamienną twarzą skinął głową.

- Tak, boję się- przyznał- lecz mimo wszystko chcę tą prawdę poznać, bo tylko to mogę zrobić by poprawić Naszą sytuację. Nic tak nie jeży włosów na głowie jak niepewność. Jeśli coś wiesz, to powiedz, a wezmę to pod uwagę, gdy następnym razem mi podpadniesz.- postanowił dać kolejną szansę magowi, choć ten wcale na to nie zasługiwał…

Khaan uśmiechnął się… całkiem przyjemnie.

- Szczęście ci więc sprzyja… - skinął głową w lewo, w miejsce, w które jeszcze nie zaszli - Jesteście blisko.

Nagle lodowate powietrze przeciął gardłowy skowyt, przypominający trochę skowyt psa, ale nie bólu, a jakby był zawołaniem na łowy. Dźwięk był tak przenikliwy, że na moment ogłuszył obydwu mężczyzn i pozostawił w ich uszach dzwonienie.

Po nim zaś rozległ się krzyk kogoś, kto walczy o swoje życie.

Treal odruchowo dobył miecza.

- No to mamy coś żeby nas rozgrzać. Ty zdecyduj co zrobić z naszym "towarzyszem". - kończąc zdanie elf ruszył w stronę krzyku.

Fey, w tej chwili przypływu adrenaliny dobył ojcowskiego “Przebaczenia” i siostrzanej “Blizny”, ostrzy towarzyszących mu przez lata i posławszy ostatnie spojrzenie Khaanowi ruszyl za towarzyszem w stronę odgłosów walki. “Krąg się domknął” pomyślał przelotnie i z nadzieją, że ranny i związany mag nie ucieknie, ruszył, by po raz pierwszy od dawna, ratować życie, zamiast karać winnych…


Ellethiel Davar



Nie wiedział też czy zdołałby przeciwko niemu walczyć. Obie opcje mogą zakończyć się rozszarpaniem młodego pół elfa na kawałeczki. Mógł wciąż naiwnie wierzyć, że Śmierci Głupców w równym stopniu nie zależy na jego życiu jak i na jego śmierci. W tym był akurat dobry. Ufając bardziej swoim stopom niż skostniałym z zimna dłoniom, Ellethiel zerwał się na nogi i wykorzystując wszystkie siły jakie miał, podjął ostatnią próbę ucieczki.

Śmierć Głupców nie rzuciła się od razu w pogoń, o nie. Śmierć Głupców zawyła, a ten skowyt skojarzył się Ellethielowi z trąbieniem na rozpoczęcie łowów… co mogło być bardzo dobrym skojarzeniem. Najgorsze jednak było, że to wycie, tak przenikliwe, jak i ten mróz, wydawało się ogłuszyć na chwilę pół elfa, który potknął się i prawie upadł. Wtedy, gdy jeszcze nie minęło dzwonienie w uszach, Ellethiel kątem oka zobaczył, że Śmierć Głupców z otwartą paszczą rzuciła się na skołowanego potomka elfów.

Nie wiedział nawet, kiedy krzyknął z przerażenia i zaskoczenia w jednym, gdy zębiska bestii "otuliły" lewe ramię pół elfa.
 
Wafergix jest offline  
Stary 24-10-2015, 22:06   #28
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Ruatahl Bellasvalainon

Gwiezdny Miecz sięgnął ku ramieniu półelfa i zamknął na nim żelazne palce.
- Spokojnie, przyjacielu - powiedział, wlewając w słowa całą pewność siebie biorącą się z doświadczenia i obojętności na niebezpieczeństwo. - Spokojnie. Oddychaj powoli i trzymaj się blisko mnie. W imię Obrońcy, zachowaj spokój.

Netlin mówił prawdę, a nawet jeśli nie we wszystkim miał rację to i tak elf słoneczny w czasie wędrówki ujrzał wystarczająco wiele by mieć się na baczności. Wyruszając z Valinuil spodziewał się zagrożenia fizycznego; w miarę jednak upływu czasu musiał przyznać że z innego rodzaju demonami trzeba się dziś liczyć w Cormanthorze. Ta świadomość była niczym suchy liść rozkruszający się na skale odrętwienia w jakim tkwił. Nie miał za złe półelfowi że ten nie może znaleźć drogi, nie miał też jednak pomysłu co należało czynić w tej sytuacji.

Mróz jednak… o tak, nienaturalny mróz coś oznaczał i zmuszał do działania. Ruatahl przez moment myślał o bracie swym, Gwardziście Boga. Ulotny cień przemknął przez jego umysł, krótki jak mrugnięcie powieki żal że Baelraheala nie ma u jego boku. Zaraz jednak się rozwiał.

- Netlinie - ignorując kąśliwy mróz obrócił się, ciągle trzymając półelfa za ramię. Błogosławieństwo Ojca Elfów sprawiało że ci którzy przebywali w bliskości Jego kapłana czerpali otuchę z boskiej łaski a Ruatahl miał niejasne przeczucie że będzie ona potrzebna i to bardzo. - Netlinie, sprawdzę czy to nie jakaś magia. Bądź w gotowości, przyjacielu, na wypadek walki.

Słoneczny elf sięgnął do szyi i spomiędzy fałd szaty wyciągnął medalion Corellona Larethiana.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie swą łaską bym obrócił ją na pożytek Twoich dzieci - wyszeptał zmrożonymi na kość wargami.
Wątpliwe było, aby właśnie to spodziewał się ujrzeć Ruatahl. Przestrzeń wokół zdawała się być tak nasycona magią, że nie sposób było oddzielić jej od owej mocy. Co było jeszcze bardziej zadziwiające, Gwiezdne Ostrze nie widział żadnego miejsca, które emanowałoby tą siłą ni nie był w stanie określić natury tej magii.

Netlin, trochę pokrzepiony niesamowitą aurą bliskości starszego kapłana przez moment oczekiwał w milczeniu na efekty jego badania, aby w końcu zapytać cicho, jakby w obawie, że zbyt donośny głos przywoła tutaj jakieś nieokreślone zło.
- Co zobaczyłeś, Ruatahlu?
Ten rozglądał się jeszcze przez chwilę by wreszcie spojrzeć na towarzysza.
- Magia, magia jest wszędzie naokoło - odpowiedział nieco głośniej. - Nie widzę źródła - dodał nim zrelacjonował resztę szczegółów. Zamilkł i myślał.
- Chodźmy naprzód - powiedział wreszcie i ostrożnie ruszył przed siebie, dbając o to by nie zerwać kruchej równowagi zaklęcia. Jeszcze nie wiedział czego się spodziewać, ale pamiętając o tym w jak niesamowity sposób zabłądzili, cofnięcie się mogło być niemożliwe. Lepiej było ruszyć wprost w szczęki niebezpieczeństwa dopóki obaj kapłani byli w pełni sił. Gwiezdny Miecz nie wypuszczał ramienia półelfa a jego ciało odmieniało się pod zbroją i tworzyło ochronny pancerz broniąc się przed niezwykłym chłodem. - Zachowaj spokój, przyjacielu…
Spokój nie był najłatwiejszy w tej sytuacji. Ruatahl nie zdążył przejść nawet kilkunastu kroków, kiedy przestrzeń jakby została ogarnięta skowytem, jakby psa, a może wcale nie psa? Dźwięk doszedł obu kapłanów z przodu, a był tak okrutny, że wydawało się Ruatahlowi, iż został na moment przezeń ogłuszony.
Tuż po ucichnięciu tego doznania, kiedy jeszcze dzwoniło w uszach Gwiezdnego Miecza, ponownie przecięte zostało powietrze, jednak tym razem krzykiem kogoś, kto wie, że zaraz może zginąć.
- Naprzód! - warknął słoneczny elf, wypuszczając rękę Netlina z uścisku. Przerośnięty miecz pojawił się znikąd w jego dłoni. Pomknął niczym wiatr w kierunku dźwięku, dbając jednak o to by półelfi kapłan trzymał się blisko i był chroniony łaskami Corellona którymi Obrońca obdarzył swego sługę. Jeśli ktoś tu wabił go w szczęki pułapki, to Ruatahl miał szczery zamiar je wyrwać a łowcy wypruć flaki!
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 24-10-2015, 22:48   #29
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Treal i Ruatahl


Ruatahl biegł przed Netlinem, który ruszył tuż za nim, zmierzając w stronę rozpaczliwego krzyku. Podobnie Treal kierował się w tamto miejsce, niepewny co zastanie na miejscu. Mogło być to wszystko i cała trójka, choć dwaj kapłani nie wiedzieli o tym trzecim, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale…

...czy spodziewali się tego?

To była chwila, gdy ci, którzy ruszyli na ratunek dotarli do źródła krzyku. Na środku, pomiędzy przerzedzonymi drzewami stał stwór mocno wyższy niż na metr, masywny o aparycji wilka. Ciemnoszara sierść pomimo spokoju powietrza falowała niczym targana silnym wiatrem, jakby tworzył ją unoszący się dym; powycierana w wielu miejscach, kawałkami wydarta okrutną siłą odsłaniając stare blizny, a jedna z takich blizn ciągnęła się przez pysk istoty. Głęboka, aż do samej kości.
Oczy, jarzące się w ciemności niby dwa szmaragdy wpatrywały się w Ruatahla, który przybiegł chwilę przed Trealem, żeby przenieść spojrzenie na drugiego elfa, gdy ten pojawił się na miejscu.

Ale najgorsze było to, że bestia trzymała w swoich pokaźnych zębiskach ramię młodego, ciemnoniebiesko włosego pół elfa, który rażony bólem odchodził od zmysłów.

Oczom dwóch ukazał się pokaźnej postury słoneczny elf o złotych włosach. Miał na sobie grubsze odzienie, ale dojrzeli pod nim mithralowy napierśnik. W dłoniach trzymał długi miecz wysadzany czerwonymi kjelnotami. Kiedy elf ujrzał nowo przybyłych kiwnął im głową, treal uniósł nieco wyżej miecz i gwizdnął na bestię, aby zwrócić całą jej uwagę na sobie.
- Mama nie uczyła, że nie atakuje się tych mądrzejszych? - ruszył powoli w stronę stwora w nadziei, że nowe zagrożenie sprawi, że zostawi zdobycz.

Kapłan Obrońcy zawahał się i zatrzymał, widząc wyłaniającego się z lasu Tel’Quessir. Nieufnie przyglądał się i elfowi, i wilkowi podobnemu stworowi. Wyciągnął zbrojne w puklerz ramię w kierunku towarzyszącego mu półelfa, powstrzymując kapłana Sehanine Moonbow. Podobnie jak drugi przybysz był elfem słonecznym, ale tam gdzie tamten miał złote kędziory, Gwiezdny Miecz miał grzywę wypłowiałą od słońca. Jego oczy skryte były pod wypukłymi soczewkami, był wysoki i smukły a twarz miał brązową niczym heban. Miał na sobie niebieską szatę kleryka Corellona Larethiana i podróżny płaszcz, plecak na grzbiecie, w dłoni trzymał ostrze rozmiarami dorównujące dwuręcznemu mieczowi. Opaska przecinała mu czoło a spod odzienia błyszczała stal.



Nie odpowiedział na skinięcie Tel’Quessir, zamiast tego szybko rozejrzał się i miękkim, równym krokiem jął podchodzić do “wilka” i jego ofiary. Czujnie, nasłuchując każdego dźwięku i nieustannie omiatając wzrokiem istoty na polanie, na nieco ugiętych nogach, gotowy w każdej chwili do ataku czy uniku. Palce wolnej ręki zwinął w opancerzoną metalem pięść gdy dzięki kryształowym soczewkom przyjrzał się dokładniej “wilkowi”.
To, co zobaczył nie dawało wątpliwości, co do natury istoty, która przypatrywała się nowoprzybyłym cierpliwie, nie puszczając drżącego pół elfa, który w obawie o swoją rękę nie szarpał się. "Wilk" skupił spojrzenie na Ruatahlu i wtedy w głowach kapłanów oraz Treala rozległo się gardłowe, trochę znużone:

- Nie radzę wam… podchodzić.

Treal potrząsnął głową po nagłej inwazji do swego umysłu. Nie spodziewał się, że bestia będzie myślo-mówcą.
- Wypuść tego pół elfa, a rozważymy to…

- Właśnie zawiązujemy… przyjaźń. On tak tego… chciał.

- Przyjacielski co? Też się chętnie zaprzyjaźnię. Dawaj łapę, ostrzegam zęby nie są aż tak ostre to trochę to zajmie.
- Wypuść dzieciaka - odezwał się Gwiezdny Miecz, warkliwie i bez najmniejszego śladu humoru. - Wtedy porozmawiamy.

To chyba nie wy jesteście tutaj do stawiania… warunków.
Odparła mrukliwie bestia.
Powiedzcie raczej… Co dostanę, jeżeli go… puszczę?
- Czym jesteś? - kapłan przyglądał się “wilkowi” z kamienną twarzą.

- Jestem Śmiercią… Głupców.
Nadeszła znudzona odpowiedź.
- Piękny tytuł - słoneczny elf skinął głową potwierdzająco. - Ktoś ci go nadał? Brat, siostra, rodzic czy może samemu go sobie przyznałeś? Pytam, by się wywiedzieć co cię interesuje, może samotny jesteś albo potrzebujesz akceptacji? Po bliznach poznaję że życie cię nie pieściło…

- Czas mi go… nadał. Czas i… wydarzenia.
- I nikt ponadto, bo nigdy o tobie nie słyszałem. - stwierdził Treal - Czymkolwiek jesteś, wątpię, abyś był "Śmiercią" czegoś innego NIŻ głupców.
- Próbujesz mnie… prowokować. Ale ja wciąż nie wiem co otrzymam jeżeli go… puszczę.
- Zależy ci na przyjaźni z nim, z tym dzieciakiem? - Ruatahl zapytał, podsuwając się o pół kroczku. - Czy może na czymś innym? Złoto, jakaś umowa, może coś z kosztowności? Jeśli uchylisz rąbka tajemnicy, może dojdziemy do porozumienia, Śmierci…
- A może poszukujesz rozrywki? - Treal opuścił miecz - Istota o twej formie i imieniu musi lubować się w pogoniach. Nie uwierzę, że to dziecko, które zwisa ci z zębów było dobrym źródłem zabawy.
Korzystając z tego że drugi elf się odezwał i bodaj na chwilę odwrócił uwagę “wilka” - zapewne odwrócił - Gwiezdny Miecz skupił się na jednym ze swoich przedmiotów, wysyłając mentalny rozkaz. Przedmiot sam w sobie nie był niebezpieczny, ale magia jaką był nasycony mogła zdradzić coś więcej niż to co magia wpleciona w soczewki była w stanie wykryć - choć informacja o tym że stwór emanował skumulowanym złem też była cenna.
W oczach Ruatahla Śmierć Głupców, jak i reszta zgromadzonych, pozostała w takiej formie, w jakiej ich widział przed wydaniem mentalnego rozkazu. Stwór natomiast przekrzywił łeb i do każdego ponownie doszła wiadomość:

Przyjaźni? Czym jest ta… przyjaźń? Przyzwoleniem na dominację tego… drugiego.

Zamyśliła się wyraźnie Śmierć Głupców.
- Naprawdę nie znasz istoty przyjaźni? Tam skąd pochodzisz nie jest ona znana? - kapłan Obrońcy odezwał się z nieskończoną cierpliwością, badając “wilka” cal po calu magicznym wzrokiem. - Jak znalazłeś tego dzieciaka?


Treal, Ruatahl, Feylan


Feylan dobiegł do miejsca, w którym znajdował się już Treal… wraz z innym, słonecznym elfem oraz pół elfem, a cała trójka skupiona była na tym, co rozgrywało się przed nimi. Pomimo iż nie atakowali, sytuacja była napięta i Dandradin od razu zrozumiał dlaczego.

Oczom Feylana ukazał się masywny stwór przypominający mającego mocno ponad metr wilka, trzymający zębami za ramię młodego, niebieskowłosego pół elfa. Ciemnoszara sierć wilczej istoty, powycierana w wielu miejscach, niczym dym falowała niby pod wpływem silnego wiatru, którego nie było. Miejscami ktoś ją wydarł pozostawiac odsłonięte stare blizny, w tym jedną ciągnącą się przez pysk, głęboką aż do samej kości. Istota spojrzała na nowo przybyłego wejrzeniem szmaragdowych oczu i zacisnęła mocniej zęby wokół ramienia pół elfa, co spowodowało, iż ten zemdlał z bólu na miejscu.
Treal spojrzał na swego towarzysza nie odwracając się od istoty przed nim.
- Duży gadający wilk, który nazywa się "Śmierć Głupców" mówi ci to coś?*
- Nie- krótko rzucił tropiciel, skupiwszy swój wzrok na bestii. Pierwszy raz widział takie zwierzę, ale jeśli zdążyło się przedstawić jego towarzyszowi, może da się mu przemówić do rozsądku. Leśny elf spoglądał przez krótki moment w bystre, zielone oczy wilka, po czym rozkładając uzbrojone ręce na boki, ruszył do przodu. Co prawda oręż pozostał w dłoniach, ale podobne odsłonienie się na atak miało zasugerować bezbronność i zdanie się na wolę zwierzęcia.
- Jeśli istotnie zwiesz się “Śmierć Głupców”, czemuż Nas nękasz? Jak widzisz nie jesteśmy tak głupi, by rzucić się bez namysłu w Twą paszczę.- zagadywał zwierzę, wyczekując, czy wypuści zdobycz by odpowiedzieć lub chociaż rzucić się na niego. Jeśli Śmierć się nie odezwie, może pozwoli chociaż podejść do siebie i wyrwać zdobycz z pyska. W końcu przewaga należała do elfów…
Niestety, nadzieje Feylana, że stwór odzywając się puści nieprzytomnego pół elfa okazały się płonne, bowiem słowa Śmierci Głupców rozległy się w umysłach mężczyzn.

To wy przyszliście… do mnie. Odejdźcie w spokoju nie… odwracając się. On jest… mój.
Ostatnie słowo zostało wypowiedziane z groźniejszym pomrukiem, jednak bestia nie wzmocniła uścisku na ramieniu młodzika.
Gwiezdny Miecz milczał i szykował się do ataku. Nie wiedział czym jest stwór - zwykłym zwierzęciem nie był, ale Prawdziwe Widzenie nie zdradziło niczego. Beznamiętnie zdecydował by “wilka” traktować jako wilka właśnie co do słabości i silnych stron… przynajmniej w walce i dopóki nie odkryje czym ten jest w istocie. Jeśli stwór był źródłem szaleństwa czy magii wokoło, kapłan Obrońcy miał obowiązek go zabić.
- Ojcze Elfów, obdarz mnie swą łaską - szepnął. Nie używał zaklęć by nie ostrzec stwora gestami czy formułami modlitw, zamiast tego wezwał zesłane przez Corellona Larethiana moce. Zbroił swą duszę kiedy jego ciało przekształcało się by skuteczniej ranić. Ktoś go jednak ubiegł.

Leśny elf nie spuszczał wzroku z wilka.
- Byłbym głupcem, gdybym nie podjął ostatniej próby- podjął rozmowę, specjalnie dobierając słowa- Jeśli ten mikry elf jest Ci potrzebny na posiłek, to może zgodziłbyś się go odstąpić w zamian za jakąś lepszą zdobycz? Dowiodłeś już swej łowieckiej sprawności, a teraz dowiedź, że Twe imię nie przyniesie zgudy i Tobie.- tropiciel miał co prawda złę przeczucia co do negocjacji z potworem, ale inteligencja w oczach wilczura sugerowały, że użycie trafnych argumentów może uchronić ich od konieczności zabicia niezwykłego stworzenia.
Treal natomiast wiedział, że bez rozlewu krwi się nie obędzie. Im dłużej zwlekali tym gorsze stawały się szanse młodego pół elfa. Bez ostrzeżenia doskoczył do bestii i wymierzył jej cios przez pysk aktywując zaklęcie wewnątrz czerwonych kryształów swej broni.
Śmierc Głupców prawie automatycznie puścił bezwładną rękę pół elfa. Treal wyprowadził cios, który idealnie sięgnął celu ryjąc w pysku stworzenia ranę, która wydawała się bliźniaczą do tej blizny, jaką Śmierć Głupców już posiadała acz nie była tak okrutnie głęboka. Stwór zaskowyczał i odskoczyłł do tyłu, po czym zawył, a od tego wycia wszystkim zgromadzonym zakręciło się w głowach. Ruatahl zobaczył, że bestia skierowała na swój wzrok na niego i na symbol Corellona, który nosił. Oczy zabłyszczały bardziej w mroku nocy, a Śmierć Głupców zaczęła poświęcać tyle uwagi Trealowi, co kapłanowi Stwórcy Elfów ignorując drugiego kleryka oraz Feylana.

Wojownik rzucił się na wilka, uprzedzając Ruatahla. Ten czym prędzej przyzwał jeszcze jedną moc. Krótkie, grube futro w jednej chwili przebiło się przez jego skórę a cała sylwetka przygarbiła się i nabrała masy. A potem małpie podobny stwór skoczył na wilka z dłońmi zaciśniętymi na rękojeści ogromnego miecza.
Dandradinowi nie pozostało nic innego jak dołączyć towarzyszy w skoordynowanym ataku. Gdy wilk zamarł wpatrzony w nowopoznanego, miecze w dłoniach tropiciela zwróciły się w jego kierunku. Pozostając opanowanym, leśny elf skoczył naprzód, dostrzegając jeszcze kątem oka jak włochaty stwór pędzi na Śmierć Głupców z miejsca, w którym przed chwilą stał elf. Nie tracąc czasu oflankował wilczura, tnąc go przez bok.
Treal wypowiedział szybką formułkę, ujął oburącz miecz, który zaczął świecić niebieką poświątą i wymierzył dwa ciosy bestii w nadziei, że zmusi ją do odsunięcia się od pół elfa.
Miecz Feylana chybił celu, chociaż prze chwilę mogło się wydawać, że ciął odpowiednio, jednak zamiast natrafić na cielsko bestii, przeszedł bez szkody dla niej jakby przez dym. Cios Treala dopiął swego, jednak zaklęcie w nim zawarte nie wyrządziło stworzeniu widocznej szkody. Można było się zastanawiać czy to nie zachęci Śmierci Głupców do dalszego ataku, ale zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Zanim Ruatahl zdołał dopaść wilkopodobnego stwora, ten skoczył na elfa powalając go, po czym… rzucił się do ucieczki.

Kapłan Obrońcy potrząsnął głową, oszołomiony tak gwałtownym atakiem i impetem z jakim runął w poszycie. Zaraz jednak poderwał się na równe nogi.
- Zajmij się chłopakiem! - ryknął do Netlina a sam rzucił się w ślad za “wilkiem”, polegając na magii wplecionej w buty i przekształcającym się ciele. Pomknął jak wiatr, gnany zimnym, beznamiętnym postanowieniem by dopaść zagadkowe stworzenie.
Zdezorientowany Feylan dopadł po krótkiej wymianie spojrzeń z Trealem, do rannego. To nie był pierwszy raz, gdy elf doglądał czyichś ran. Szybkim rzutem oka ocenił stan leżącego, sprawdzając prędko, czy prócz ugryzienia nie ma innych wartych zainteresowania ran. Wyciągnął z plecaka wysłużony, acz kompletny zestaw medyczny i wziął się za odkażanie rany i jej opatrywanie. Ślina psowatych często powoduje, że rany paskudnie się paprzą, a kto wie, jakie ohydztwa miał w paszczy Śmierć Głupców… Nie rozpraszał się w swej cichej pracy pytaniami, ani nie zadręczał losem Khaana. Rudowłosy mag i tak był dla nich niewygodny i kto wie, czy nie sprowadziłby na nich śmierci, gdyby musieli zajmować się nim dalej, w wędrówce przez te niebezpieczne obszary...
- Zajmij się nim. Nie mogę zostawić tego kapłana samego z tą bestią. - Ruszył biegiem za kapłanem, magia jego butów zwiększyła jego pęd. Czy naprawdę wszyscy kapłani Corellona tytuł "obrońca" tłumaczyli jako "ten co zabija zagrożenie"?
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 31-10-2015, 17:13   #30
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I: Wszystko, na co nie mamy wpływu


Wszystko, na co nie mamy wpływu
Rozdział I




Ruatahl Bellasvalainon, Ellethiel Davar, Treal Naralthir, Feylan Dandradin

Śmierć Głupców sama głupcem nie była.

Ruatahl cechował się szybkością w tej formie, ale stwór zdawał się być zawsze chociaż o jeden krok przed nim. Co gorsza, kluczył między drzewami, jakby starając się zgubić kapłana, jednak ten, ku irytacji bestii, nie dawał za wygraną. Im dłużej trwała ta gonitwa tym bardziej przypominało to granie na zwłokę. Istota czekała najpewniej na coś, a to kluczenie, skakanie i bieg miało przybliżyć ich do tego. Czy miała plan? Możliwe też, że chciała jak najbardziej oddzielić go od sojuszników. W takim razie nawet gdyby ją dopadł, mógł znaleźć się w pozycji, w której nikt nie chciałby się znaleźć - odosobniony, zagubiony, przeciwko komuś kogo sił nie znał. Czy na pewno tego chciał? Mogło to też być zagrożeniem dla jego towarzyszy, którzy pozostali z tyłu, bo nie było pewności, czy Śmierć Głupów działała sama.

I to, a nie bezpieczeństwo własne, było najważniejszym czynnikiem wpływającym na decyzję.


Odejdź... Niewolniku!
Ruatahl usłyszał w głowie wściekłe, jakby wykrzyczane słowa Śmierci Głupców.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Treal również rzucił się w pogoń za bestią podobną wilkowi, a raczej - rzucił się w pogoń za Ruatahlem, jednak nie po to, aby go złapać, a po to, aby mu pomóc. Nie wierzył, że kapłan da sobie sam radę z przeciwnikiem, który wszak nie wyglądał na słabego. Sama natura istoty zadawała wiele pytań. Czy Śmierć Głupców była demonem, a może jednym z duchów lasu wypaczonym przez zło, które się w nim zagnieździło? Jeżeli jednak była duchem lasu, jakie zło mogło ją wypaczyć, aż tak bardzo. Możliwe też, że źle zinterpretowali sytuację i pół-elf zbezcześcił jakieś święte miejsce, a oni przerwali strażnikowi wypełnienie obowiązku? Jaka by nie była prawda, Ruatahl nie powinien gonić sam za bestią.

I Treal miał zamiar uciąć te szaleńcze zapędy.


~~~~~~~~~~~~~~~~

Feylan pozostał z drugim kapłanem przy rannym pół elfie. Jak to w ogóle się stało, że chłopak padł ofiarą tego… czegoś? Czym była Śmierć Głupców? Czy biorąc pod uwagę jej miano można było wnioskować, iż faktycznie mieszaniec był… głupcem? Nie miało to jednak teraz znaczenia, kiedy było trzeba uratować nieznajomego. Nawet jeżeli nie cechowała go bystrość umysłu, to czy zasłużył na śmierć? I czy można było tak szybko go oceniać?

Nie, trzeba było działać.

Feylan szybko zaczął zajmować się rannym, lecz złotowłosy pół elf, który w przeciwieństwie do Treala i drugiego napaleńca pozostał z Feylanem, przerwał mu w pewnym momencie mówiąc:

-Pozwól mi się nim zająć. - odezwał się ciepłym tonem acz wyraźnie był zdenerwowany całą sytuacją, bo głos nieznacznie mu drżał.

Akolita Sehanine wyszeptał modlitwę do swojej bogini prosząc ją o pomoc dla potomka elfów, którego dopadło zło o formie wilka, którego rany mogą zaważyć na jego życiu. Feylan także zdawał sobie sprawę z tego, że nie było pewności, jakie spustoszenie może spowodować ugryzienie, tak głębokie, Śmierci Głupców, która przecież zwykłym mieszkańcem lasu nie była… a przynajmniej Feylan miał taką nadzieję, bo jeżeli by była, oznaczałoby to, że jest więcej takich, jak ona.

Rana ramienia pół elfa zaczęła się zasklepiać wraz z momentem, gdy ostatnie słowa modlitwy akolity przebrzmiały, a złotowłosy położył dłonie na ciele rannego; zaczęła się zasklepiać, lecz paskudna blizna pozostała.

Przypomnienie?

Tylko czego?


~~~~~~~~~~~~~~~~

Ellethiel czuł ból, a ten ból promieniował od ramienia.

Pamiętał więcej bólu, pamiętał strach, pamiętał Śmierć Głupców… ale to musiał być sen, prawda? To musiał być sen… Musiał. Nic takiego mu się nie przydarzyło. Otworzy oczy i będzie bezpieczny, bez podobnej wilkowi śmierci, która na dodatek określała się śmiercią głupców. Nie był głupcem, o nie! Niezależnie co mówili inni - nie był głupcem…

Otworzył oczy, aby natrafić na zatroskane spojrzenie niebieskich oczu złotowłosego pół elfa, którego kojarzył jak przez mgłę. Czy on był też częścią tego snu? Czy Ellethiel wciąż śnił? Spojrzał w bok, aby zobaczyć ramię, które ucierpiało. Aby zobazyć paskudną bliznę, poszarpane ubranie i plamy krwi. Aby zobaczyć, że ten sen był bardzo realny...

Tak jak i ból, który wciąż go prześladował.


~~~~~~~~~~~~~~~~

Ruatahl się zatrzymał. Nie widział sensu w dalszej pogoni, nie jeżeli mogła ona zaważyć na dobru tych, których pozostawił za sobą. Czy czuł się za nich odpowiedzialny? Za nieznajomych, którzy stanęli wraz z nim stanęli w obronie rannego, za tego niebiesko włosego pół elfa i Netlina? Czy podążanie za Śmiercią Głupców mogła dać coś, co przeważyłoby bezpieczeństwo tamtych, którzy zostali?

Czy byłoby to warte?

Usłyszał, jak trzask gałązek za sobą i odwrócił się na raz gotów do starcia. Może Śmierć Głupców przywołała sobie pomoc? Może…

...a jednak był to tylko ten drugi słoneczny elf, który również przybył na pomoc.

Treal dotarł do Ruatahla i zobaczył, że ten zaprzestał pogoni i w pierwszym momencie był gotów do walki, ale rozluźnił się nieco widząc, kto do niego dotarł.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172