Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2015, 21:44   #1
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
[D&D 3.5] Czarne Słońce

Phent, 1. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Dzisiejszej nocy nikt w całym Phent nie spał, dzwony alarmowe dzwoniły jak wściekłe informując całą okolicę o zagrożeniu. Kto mógł, rozpalał jak największe ogniska sygnalizacyjne, reszta zaś łapała za cokolwiek ostrego i pędziła do pozostałych. Ci bezbronni modlili się poukrywani w domach, ściskając w dłoniach symbole dobrych bóstw.

- Jerome, Mauler, Arnold biegnijcie na lewą flankę, wróg się przedziera! - Wydzierał się wysoki i barczysty brunet waląc żywe trupy nadziakiem gdzie popadnie. Sam nie był w najlepszej formie, po jego rękach i rozerwanej koszuli sączyły się strużki spływającej krwi, gdzieniegdzie dało się zauważyć ślady po ugryzieniach. Trójka mężczyzn przeleciała obok niego biegnąc ile sił w nogach na lewą flankę.

Żywych trupów było mnóstwo, mimo że miejscowi nie byli w ciemię bici i każdy z nich zabierał ze sobą kilkunastu zombie, nieumarłych wciąż przybywało. W Phent tylko kilka osób faktycznie znało się na wojaczce, byli nimi głównie byli wojskowi jednak prawdziwą rzeźnię robiła nocująca akurat w wiosce grupa najemników Żelaznej Kuli. Czwórka doświadczonych rębajłów stała do siebie plecami tnąc wszystko, co podeszło bliżej niż dwa metry. Stos ciał wokół trzech ludzi i jednego krasnoluda był naprawdę imponujący. Największe straty były niestety wśród miejscowych.

- Tata? Tata! - Krzyknął jeden z mieszkańców walczący kosą zaadaptowaną z pola do walki. Oto przed nim kroczył powoli trup o twarzy jego własnego ojca.
- Dopiero co wczoraj go chowałem! To nie może być prawda! - Chłopak opuścił broń w zrezygnowaniu, nie mogąc podnieść ręki na coś, co kiedyś było jego ojcem. Odsłonił się. Od niechybnej śmierci uratował go nadziak wbijający się w czoło żywego trupa.

- To już nie jest twój ojciec i nic z tym nie zrobisz, ale możesz go pomścić - niespodziewanym wybawicielem był mężczyzna wydający wcześniej rozkazy. Dwayne, bo tak się nazywał, nie przewidział jednak jednego. Zombie w przeciwieństwie do ludzi nie zawsze padały od ciosu w głowę. On sam przekonał się o tym dopiero w chwili, gdy jeden z nich rozrywał mu gardło, powalając w konwulsjach na ziemię.
- Dwayne! - Krzyknęła gdzieś z tyłu kobieta wymachująca dwuręcznym mieczem. Czym prędzej odcięła łeb najbliższemu truposzowi i pobiegła do rannego, którego ciało powoli przestawało już drgać. Rzuciła ostrze na ziemię i złapała go za kołnierz.
- Nie umieraj, nie możesz teraz umrz... - urwała w pół zdania, gdy brunet złapał ją z całych sił za gardło. Jego niegdyś piwne oczy teraz lśniły wyblakłą żółcią, zaś twarz przybrała wyraz wściekłości.

- Gdzie jest kurwa ten pierdolony klecha!? - Krzyknął w końcu krasnolud z Żelaznej Kuli waląc dwuręcznym młotem w klatkę kolejnego nieboszczka i posyłając go lotem kilka metrów w tył.
- Tarantiel wyłaź, my tutaj naprawdę się nie nudzimy! - Krzyknął mężczyzna osłaniający krasnoluda. Nagle drzwi pobliskiego domostwa otwarły się z trzaskiem, a wylewająca się z nich jasność sprawiła, że nawet żywi przystanęli na moment podziwiając moc Pana Poranka. Martwi płonęli żywcem.
- Przepadnijcie sługi zła! Lathander nie pozwoli ani jednemu dziecku i ani jednemu mężowi umrzeć tej nocy! Odejdźcie, zanim wasza plugawość zostanie obrócona w proch! - Krzyczał, tak naprawdę zastanawiając się, czy starczy mu mocy do rana. Święte inskrypcje, którymi pokrył zbroję wystarczą najwyżej na kilka godzin, a on sam nie odeśle nawału trupów.

Odkrywka Archeologiczna, 1. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Odkrycie zapomnianej przez czas świątyni niedaleko Telflamm było odkryciem, na jakie Craven Sigs czekał całe życie. Jego kariera naukowa była śledzona przez wielu władców, zaś teorie historyczne mimo odwagi, były bardzo często trafne. Zwieńczeniem lat badań i poszukiwań miała być zawartość starożytnej budowli, wedle wszelkich jego spostrzeżeń, pochodzenia jhaamdathańskiego. Ziggurat był fascynujący! W górnej części przypominał coś w rodzaju obserwatorium nieba, jednak działające wciąż pułapki i zabezpieczenia wymuszały pokonanie setek metrów labiryntów wewnątrz piramidy do osiągnięcia perełki znajdującej się wewnątrz.

- Rysuje ktoś mapę? Aż ciarki mnie przechodzą na myśl, że moglibyśmy się tutaj zgubić. Ile to może mieć lat? - Zapytał idący jako drugi młodzik, adept sztuki historycznej własnoręcznie wybrany przez Sigsa. W chwili obecnej jego jedynym zadaniem było niesienie pochodni.
- Cicho bądź Seamus. Burzysz harmonię tego miejsca, pomyśl sobie! Jesteśmy tu prawdopodobnie pierwszymi gośćmi od ponad dwóch tysięcy lat! - Odpowiedział lider ekspedycji zdając sobie sprawę, że zbytnio się podekscytował.

- I jak nikt nie będzie rysował mapy, to zostaniemy tu na kolejne dwa... - odburknął adept pod nosem.
- Słyszycie to? Coś co chwila do mnie szepcze, chyba nie powinienem wam tego mówić... - odezwał się drugi, jednak inni zaraz go zrugali za bycie idiotą. Sigs zbeształ go jako pierwszy, jednak on też słyszał głosy odkąd tu weszli. Niepokojące podszepty mówiły o przerażających rzeczach, o zjedzeniu swoich studentów żywcem i ucztowaniu na ich mięsie. Badacz słyszał o takich zabezpieczeniach w starożytnych budowlach, a raczej wmawiał sobie, że gdzieś, kiedyś o czymś takim słyszał. Trzeba było mieć po prostu silną wolę, trzeba było mieć po prostu silną wolę, silną wolę, wolę, słabą wolę, poddać się szaleńczym głosom i posłuchać ich! W końcu to starożytni szepczą bezpośrednio do jego umysłu, wybrali go na swego herolda!

Pochodnia upadła nagle na ziemię, Seamus stał tak wpatrzony w swojego nauczyciela czując, jak życie opuszcza go przez rozciętą tętnicę szyjną. Pozostała dwójka zerwała się do ucieczki, jednak jeden z nich zatrzymał się w miejscu. Ten od podszeptów złapał swojego kolegę i rozwalił mu głowę na ścianie, po czym stanął nieruchomo patrząc się na Cravena. Sigs podszedł do niego spokojnie i skręcił mu kark, po czym spokojnie pochylił się nad jego ciałem i nożem zaczął odkrawać sobie kawałki twarzy swojego studenta.

Gdzieś dalej w mroku, poza zasięgiem pochodni lśniły dwa złowieszcze punkciki.

Telflamm, 2. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Knelier szedł zadowolony przez środek Placu Szemszarr zastanawiając się, jak mało uwagi ludzie poświęcają swoim towarom. Przecież ktoś, nie żeby on, mógł okraść ich w biały dzień i nawet by się o tym nie dowiedzieli. W zasadzie to miecznik podrzucał w ręce jabłko zawinięte sklepikarzowi w czasie, w którym ten wciskał bzdury klientowi o wyższości jabłek z zachodu nad lokalnymi. Zgrzyt był myślami gdzieś indziej, konkretnie zastanawiał się skąd wziąć pieniądze na te wszystkie cuda w Telflamm. Adamantowe ostrza i mithralowe zbroje, gdzieś śmignęła mu koło oczu smocza kość i łuska, kolejne doskonałe materiały do rzadkich broni. No a podobno w enklawie Czerwonych Czarodziejów magiczne artefakty wręcz walały się po podłodze, chociaż tam raczej nie miał zamiaru próbować nic kraść.

W pewnym momencie zorientował się, że podrzucone jabłko nie upadło mu z powrotem do dłoni. Szybko rozejrzał się dookoła i dostrzegł chłopczyka biegnącego z jego podwieczorkiem do jednej z bocznych uliczek placu. Knelier nie wiedział czy była to zwykła walka o jedzenie, czy zasadzka. Tak szybko go odnaleźli? Tutaj? Na drugim końcu świata? No i nie mógł pozwolić swojej reputacji ucierpieć przez bycie okradzionym przez dziecko.

Zgrzyt położył teraz już wolne dłonie na rękojeści miecza i wymacał pod płaszczem sztylet. Wszedł do zaułka rozglądając się, ale poza biegającymi tu i ówdzie kotami oraz ogólnym rozpierdzielem nie zauważył nic szczególnego. Nie zauważył, no przecież! Dopiero po dobrych kilku sekundach dostrzegł, że mimo walącego w południe słońca wokół niego robi się ciemno. Bez zastanowienia dobył obu ostrzy i stanął w gardzie. Wzrok zaczynał go zawodzić, oczekiwał ataku. Usłyszał odgłos ostrza wbijanego w coś tuż przed nim. Usłyszał, bo nie widział już nic. Nagle ciemność zniknęła i z powrotem zrobiło się jasno. Jedyne co zmieniło się w zaułku to sztylet wbity przed stopami Kneliera w ziemię. Do rękojeści przyczepiona była karteczka.

Cytat:
Witaj przyjacielu naszych wrogów!

Wieść szybko się niesie i może przynieść zarówno szkodę, jak i korzyść. Pomóż naszemu cichemu przyjacielowi. Skontaktuj się z Mavisem Cromwellem, a zostaniesz odpowiednio nagrodzony.

Przyjaciele
Biorąc pod uwagę, że Knelier przebywał w Telflamm dopiero od kilku dni, nie oczekiwał rozpoznania przez kogokolwiek. Czy to jego oprawcy się z nim bawili? Może ktoś go szantażował? A może faktycznie ktoś tutaj miał wobec niego jakieś plany?

Telflamm, 2. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Telfamm było głośne, jednak nie tak jak jedna z bocznych alejek niedaleko dzielnicy Shou. Piątka mieczników na zmianę wymieniała się uderzeniami, przy czym podział sił zdecydowanie wskazywał samotnego nożownika jako przegranego. Pozostała czwórka otoczyła pół-shou i nacierała zgranymi w czasie, szybkimi pchnięciami. Jagan musiał sporo się gimnastykować w czasie każdego takiego natarcia tym bardziej, że zaraz po nim nadchodziło kolejne z drugiej strony.

Yakuza w Telflamm odnalazła go bardzo szybko, chociaż nie sądził że rodzina ogłosi nagrodę za jego głowę. Jeżeli to ukradziona Księga Dziewięciu Mieczy była powodem takiego, a nie innego powitania to Po nie wiedział czy cieszyć się, czy żałować z powodu tego że ją wykradł. Z jednej strony nauki wolumenu właśnie ratowały mu życie, z drugiej to on sam postawił go w sytuacji jego zagrożenia. Mężczyzna wykonał efektowny unik połączony z saltem, przeskakując za plecy jednego z napastników. Zabójca stał się zbyt pewny siebie wiedząc, że przewaga liczebna jest po jego stronie. Odsłonił się, a Jagan ten błąd wykorzystał bezlitośnie wbijając zakrzywione ostrze pod żebro i szybko sięgając serca. Skrytobójca osunął się na ziemię szybko i bez żadnego dźwięku, zassane płuco uniemożliwiało mu wydanie z siebie czegokolwiek.

Pozostała trójka zmieniła formację, jeden z nich krzyknął coś po wschodniemu. Jagan długo już nie używał języka shou, ale słowo "posiłki" rozpoznał od razu. Cudem uniknął wystrzelonej zza pleców strzały, a kątem oka dostrzegł kolejnych dwóch łuczników, niestety również na dachach budynków. Nożownik nie miał szans wejść gdziekolwiek nie odsłaniając się przed zabójcami na dole. To już koniec? Ledwo przybył do Telflamm z drużyną awanturników spotkanych w trakcie rejsu i już miał umierać?

W chwili zwątpienia pojawił się jednak ktoś, kogo Jagan w ogóle nie spodziewał się spotkać w tej chwili. Masywne, umięśnione cielsko łysego półorka władowało się w trójkę mieczników niczym czołg, rozrzucając ich po bokach jak strącone kręgle. Pół-shou nie mógł się nadziwić z jaką prędkością Blodwyn dobywa topora będącego podobnego wzrostu, co on sam i wbija go w klatkę piersiową jednego z zabójców. W chwili w której drugi chciał wstać, berserker zakręcił się na pięcie uderzając poziomo na odlew i w efekcie strącając głowę asasyna z karku. Wymowne spojrzenie uświadomiło Jaganowi, że na dachach ciągle czają się łucznicy.

Nożownik czym prędzej wbiegł na górę, wyposażeni w łuki zabójcy nawet nie mieli czym parować ciosów. Ich przedwczesna śmierć była kwestią kilku sekund.

Jagan zeskoczył z powrotem z dachu dziękując półorkowi za niespodziewany ratunek. Ostatni skrytobójca miał najmniej szczęścia. Rana była paskudna, a krew aż buchnęła na ścianę za nim, ale żył. Żył i pożyje jeszcze kilkanaście minut. Nożownik nie wiedział czy berserker uderzył tak specjanie, czy po prostu chybił. Pochylił się nad niedoszłym napastnikiem i włożył mu rękę pod kurtkę w poszukiwaniu kontraktu. Nie próbował go przesłuchiwać, wiedział że ten prawdopodobnie zaraz odgryzie sobie język. Znalazł zwinięty rulonik papieru w wewnętrznej kieszeni kurtki. Z niedowierzaniem zaklął pod nosem czytając...

Cytat:
Ogłasza się krwawe łowy!

Za pogwałcenie honoru i wiele zbrodni wymierzonych własnej rodzinie oraz urodzenie z bękarciego łoża, niedawno przyjęta w szeregi Dziewięciu Złotych Mieczy rodzina Po ogłasza krwawe łowy na swojego pół-syna, Jagana Po.

Zabicie Jagana Po powinno być dla każdego Złotego Miecza sprawą honoru.

Li-Mu Po
Sytuacja stała się bardzo, bardzo nieprzyjemna. Jagan musiał czym prędzej ulotnić się z miasta gdzieś poza zasięg yakuzy.

Telflamm, 3. Eleasis (Śródlecie); 1373 DR, Rok Zbuntowanych Smoków


Cała ósemka awanturników zebrała się w dokach o ustalonej porze. Większości z nich nie łączyło może wiele, ale Telflamm było niebezpiecznym miejscem. Na tyle niebezpiecznym, by trzymać się poznanych niedawno poszukiwaczy przygód, zamiast maszerować samotnie prosto w sidła kogoś czekającego na okazję.

Wiadomo było, że awanturnik nie ma miesięcznej pensji ani emerytury. Nie posiadał też renty ani ubezpieczenia od bezrobocia. Rejs kosztował, a jeżeli niektórzy z ósemki chcieli coś jeść, musieli zarobić. Opcji jak zawsze było kilka i jak zawsze, jedna z nich wydawała się być jakby bardziej korzystna od pozostałych.

Pierwsze kilka koncentrowało się wokół sprzątania świątyń, handlwania czym się da lub swoim ciałem. Kolejna zakładała wyruszenie jako ochrona karawany na pustkowia lub robienie za marne grosze jako wykidajło. Ostatnia, o której po knajpach było dość głośno (w zasadzie to wisiała na każdym słupie) zakładała najęcie się u lokalnego kupca i właścicieli kopalni żelaza na wyspie niedaleko Telflamm. Z wszystkiego złego, to wydawało się najmniej upokarzające i całkiem nieźle płatne, tak więc trzymająca się razem ósemka awanturników postanowiła zapukać pod drzwi Mavisa Cromwella.

W drodze przez przystań Vade poczuł ruch w jednej ze swoich kieszeni. Błyskawicznie odwrócił się żeby złapać kieszonkowca za rękę, ale nikogo nie było. W kieszeni za to miał włożoną karteczkę.

Cytat:
Mavis Cromwell to dobry człowiek, tylko trochę zagubiony. Kochał żonę jak nikogo na świecie, ale bidulka zmarła jakiś czas temu.

Jeżeli jeszcze tego nie wiesz, to razem z twoim towarzyszem Karnaxem mamy wspólnych przyjaciół, chociaż Karnax kiepsko kłamie wymawiając swoje imię.

C. B.
Szlachcic rozejrzał się jeszcze raz otępiale dookoła, jednak nikogo nie dostrzegł. Życie portowe dalej szło naprzód swoim tempem.

Biuro Mavisa Cromwella było w samym sercu doków. Niewielki, parterowy budynek w całości zawalony był papierami, zaś jego zewnętrze stanowiły w większości pokaźnych rozmiarów skrzynie. Zanim ktokolwiek zapukał lub zdążył otworzyć drzwi, z wewnątrz dało się słyszeć rozmowę. Jeden z rozmówców miał wyraźnie podniesione ciśnienie i prawie krzyczał.
- Nie! Cholera jeszcze raz nie! Nie poślę ciebie i twoich rzeźników do moich ludzi! Chcę dowiedzieć się dlaczego zabarykadowali się w wiosce, a nie wyrżnąć ich co do nogi za nieposłuszeństwo! - Nie trzeba było nawet specjalnie się przysłuchiwać rozmowie, żeby ją usłyszeć. Przechodnie na moment zatrzymywali się słuchając wściekłego Cromwella.

- Panie Cromwell, zapewniam że moje rozwiązania...
- W dupie mam twoje rozwiązania! Chcę tylko wznowienia transportu przez ludzi, którym dobrze i uczciwie płacę! Już jednych straciłem i tyle mi wystarczy! Wynoś się stąd!
W międzyczasie drugi, spokojny rozmówca podszedł do drzwi zanim ktokolwiek zdążył od nich odejść. Szybkim ruchem otworzył wejście ukazując się zebranej grupie awanturników. Wyglądał bardzo niezwykle, odziany w całości w czerń za wyjątkiem kołnierza białej koszuli wystającej z pod zbroi. Intensywnie zielone oczy praktycznie przewiercały na wylot, a płomienno rude włosy były czymś niespotykanym u elfów, bo ów niepokojąco wyglądający człowiek z ciemnymi obwódkami wokół oczu był elfem.
- Pan Cromwell jak słychać nie przyjmuje dziś małych armii - odrzekł elf pustym głosem wypranym z emocji. W międzyczasie cała grupa zwaliła się do środka ciasnego biura, co więksi musieli uważać by nie przewrócić stosów papierów.

- Nie słyszeliście? Przypuszczam, że cała dzielnica słyszała. Nie potrzebuję zabijaków, tylko kogoś z głową na karku, co przy okazji potrafi trzymać miecz na wszelki wypadek - powiedział w rezygnacji Cromwell pochylając się nad papierami. Coś jednak przykuło jego uwagę.
- Czekaj, czekaj, podejdź bliżej... - siwiejący mężczyzna zwrócił uwagę na Algowa. Zmarszczki na czole kilka razy mocniej się uwydatniły w trakcie procesu myślenia.
- Powiedz mi chłopcze, twój ojciec nie zasiada w Radzie Kupieckiej? Usiądźcie, może znalazłem tego, kogo tyle dni bezowocnie szukałem.

Reakcja elfa na ostatnie słowa Cromwella była na swój sposób przerażająca. Rudzielec nie powiedział ani słowa, po prostu patrzył na każdego po kolei tym swoim przebijającym na wylot wzrokiem. Patrzył i nic nie mówił, a można było przysiąc, że cienie wewnątrz zatańczyły przez moment.
- W takim razie żegnam, Panie Cromwell. Nie wątpię, że niebawem przyjdzie nam rozliczyć te i inne interesy - powiedział ostrzegawczo na odchodne, po czym zamknął drzwi.

W pomieszczeniu zapadła niewygodna cisza.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 24-01-2015, 00:14   #2
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Katakumby w Malaspyr - okolice miasta Selgaunt 1369 RD

Młody mężczyzna, którego drogę rozświetlała wątła kula magicznego blasku, przemierzał pokryte pajęczynami tunele. Wtem, na jego drodze stanęła … kobieta.

Mężczyzna odruchowo sięgnął po miecz i wymierzył sztych w jej kierunku:
- Chociaż nie wyglądasz mi na żywego trupa Pani, proszę żebyś ujawniła swą godność!


- Pani? - Rzekła cicho z przekąsem ale mógł ja usłyszeć. - Sporo dramatyzmu jak na nekromantę straszącego wieśniaków. - Oblizała lubieżnie karmazynowe wargi. - Teraz chyba muszę Cię zabić i wrócić po nagrodę.

Mężczyzna uniósł brew: - Tym razem żądam twego imienia Pani. W przeciwnym razie obawiam się, że będę zmuszony uciec się do przemocy! - miał dźwięczny i donośny głos. Pewnie wypłoszył wszystkie szczury i nietoperze. - Wieloma imionami mnie nazywano, ale straszący-wieśniaków-nekromanta to nowość - dorzucił z uśmiechem.

Twarz kobiety rozjasmił promienny usmiech.
- No dobrze, w sumie możemy porozmawiać, *Panie*. - Specjalnie mocno zaakcentowała ostatnie słowo. - Ale obawiam się, że moje imię nic Ci nie powie… w każdym razie nic istotnego. Tym niemniej. - Dygnęła, ale bez szczególnej wprawy, zupełnie jakby widziała to wiele razy ale nigdy sama nie próbowała. - Na imię mi Awiluma, panie zły nekromanto.

- Zapewniam, że równie nikczemną sztuką nigdy się nie parałem. Proszę wybaczyć dociekliwość, Piękna Pani, ale czy nie przyciągnęły nas w to zapomniane przez słoneczne promienie miejsce wspólne interesy? Zdaje mi się, że nieobca jest Pani wieść o nagrodzie, wyznaczonej za zamieszkującego tutaj czarnoksiężnika.

- Szlag! Konkurencja. - Zaklęła pod nosem. - Czyli nie ty jesteś moim celem i muszę dalej przedzierać się przez ten brud? - Zapytała, bardzo niezadowolona obrotem spraw.
- A może skoro już trafiliśmy na siebie, mógłbyś mi powiedzieć które sale przeszukałeś? - Przy tych słowach nie tylko podeszła bliżej ale i zaczęła się bezczelnie wdzięczyć.

Schował miecz do pochwy, odchrząknął i ukłonił się: - Vade Credo herbu Lira, do usług. Ależ oczywiście, że nie zostawię Pani samej w tak obskurnym i niebezpiecznym miejscu! Miałem wątpliwą przyjemność przeczesać dwie komnaty grobowe, znajdujące się na lewo od wejścia. Mniemam, iż Pani obrała ścieżkę wiodącą w prawo. Kiepski wybór, biorąc pod uwagę liczbę pajęczyn i długość Pani włosów - uśmiechnął się szerzej. Miał garnitur śnieżnobiałych, nieskazitelnych zębów.

Ukradkiem zerknęła czy rzeczywiście nie zaplątały się w jej włosach jakieś pajęczyny. Co jak co ale nie mogła sobie pozwolić na takąnieelegancję.
- Istotnie. - Rzekła i z niesmakiem pozbyła się pajęczej nici z jednego kosmyka. - Dziękuję za pańską troskę szlachetny Vade. - Uśmiechęła się do niego czarująco i raz jeszcze zmniejszyła dystans miedzy nimi.

Vade zamrugał dwa razy, potem jeszcze raz dla pewności. Nie przypominał sobie by w ostatnich sekundach spożył sporą dawkę alkoholu, ale stojąca przed nim kobieta z Pięknej, stała się Niewymownie Piękna. Przełknął ślinę:

- Yyy… eee… Znaczy się... - w końcu przestał dukać. “Na miłość boską! Zachowuj się jak przystało!” - zrugał się w myślach. - We dwoje raz dwa rozprawimy się z nekromantą. To będzie heroiczny bój - starcie wysłanników dobra, ucieleśniających piękno i tym podobne rzeczy, z zepsutym, cuchnącym śmiercią złem. Tak! Rzecz godna wielu pieśni.

Awiluma zaśmiała się serdecznie. Wprawdzie planowała załatwićsprawę najszybciej jak się da, ostatecznie zburzyć kryptę i pogrzebać martwiaki pod tonami gruzu, ale heroiczna walka dobra ze złem brzmiała nader ciekawie. Zwłaszcza w dobrym towarzystwie, a nie wątpiła, że to było dobre.
- Prowadź dzlielny wojowniku. - Wyszeptała mu do ucha i pocałowała w policzek.

Vade stał jak zamurowany, po czym uśmiechnął się niepewnie i skinął głową. Wykorzystując rozświetalające mrok zaklęcie ruszył dziarsko do przodu.

***

Ciężko dysząc, wsparł się na swojej wiernej klindze. Po tunelach wciąż rozbrzmiewało echo wojennej pieśni, która zagrzewała ich do boju. Miał lekkie rozcięcie na lewym policzku, ale zignorował je i podbiegł do towarzyszyki.
- Czy jesteś cała Pani? Zdaje się, że udało nam się z tego wyjść zwycięsko
Kobieta która podczas całej walki starała się raczej nie przeszkadzać niż prawdziwie pomóc, zadowalając się rolą damy w opałach, choć nie miała żadnych zranień z chęcią przyjęła trosę “swego rycerza”.
- Krwawisz, pozwól mi się tym zająć. - Jej smukła, alabastrowa dłoń spoczęła na jego policzku a po kilku słowach nie było śladu zranienia.
Na ołtarzu ofiarnym, skrępowany leżał młody mężczyzna. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia parę lat. Uwagę zwracała ogolona na łyso głowa jak u jakiegoś ascety, czy mnicha z dalekiego wschodu. Patrzył oczami pełnymi nadziei na zwycięską dwójkę. Jego zakneblowane usta nie były w stanie wydać żadnego dźwięku oprócz cichego stęknięcia. W pewnym momencie poruszył się gwałtownie napinając więzy jakby chciał się uwolnić.
- A cóż to do Dziewięciu Piekieł i niezliczonych warstw Otchłani! - wyszeptał, kierując uwagę w stronę ołtarza.
- Może inny śmiałek? Taki który nie miał szczęścia spotkać dzielnego towarzysza. - Zasugerowała.

Vade podszedł do ołtarza i delikatnie wyjął knebel z ust mężczyzny: - Nie bój się przyjacielu, już nic ci nie zagraża - rzekł spokojnie, starając się ocenić jego ogólny stan zdrowia.
Mężczyzna odkaszlnął i splunął oczyszczając w ten sposób usta po niezbyt czystym kawałku materiału służącym za knebel.
- Niech Lathander was strzeże. Zwę się Algow de Brewil. Badałem sprawę tajemniczych zaginięć i pojawiania się nieumarłych w tej okolicy. Niestety nie wykazałem się mądrością robiąc to na własną rękę. Przebrzydły władca nieumarłych musiał mnie uśpić. Obudziłem się w tym miejscu już związany. Bądźcie tak dobrzy i przetnijcie więzy.

Nie zwlekając już dłużej, Vade przeciął więzy: - To prawdziwy zaszczyt pomagać Panu Poranka, chociażby w pośredni sposób. Zwę się Vade Credo, herbu Lira. Światłość nad panem czuwała, przyjacielu.

Algow obolały najpierw usiadł rozcierając nadgarstki potem niepewnie stanął na własnych nogach. Zachwiał się i musiał wesprzeć się na ramieniu Vade by nie upaść.
- Jestem panie twoim dłużnikiem i twoim piękna pani.
Tu skłonił się dwornie Awilumie.
- Jeśli kiedyś będziecie w Telfamm wstąpcie do domu kupieckiego de Brewilów a otrzymacie bardziej materialne dowody mej wdzięczności. To właśnie stamtąd się wywodzę. W Sembii badam tylko korzenie swego rodu. Moi przodkowie zaczynali właśnie tutaj.
Kiedy doszedł już do siebie podszedł do kąta w którym oprawcy rzucili jego ekwipunek i zaczął wdziewać zbroję.
Na wzmiankę o namacalnej nagrodzie, oczy Awilumy zalśniły… literalnie.
- Możesz liczyć, że nie zapomnę tej deklaracji i niedługo odwiedzę twą siedzibę. - Rzekła słodkim niczym miód tonem.

- Jeżeli chodzi o mnie, mości Algowie, bądź pewien, że nie przyjmę innej zapłaty niż kieliszek wina i paru wieczorów, poświęconych na snucie opowieści - uśmiechnął się. - Thesk jednak to bardzo odległa kraina i pewnie wiele czasu upłynie nim Podróż, mnie tam zawiedzie.
- Opowieści można snć nie tylko tam - zawtórowała Vadeowi kobieta znów zbliżajłąc się do niego. - Możesz nawet stworzyć jedną, już niebawem.

- Com rzekł już nie cofnę. Zapraszam w me rodzinne strony. Ja sam nie prędko pewnie tam zawitam. Mam jednak nadzieję, że kiedyś właśnie tam się spotkamy. Teraz zaś zapraszam na kieliszek czegoś mocniejszego do najbliższej karczmy. To zwycięstwo trzeba uczcić- powiedział uśmiechając się szeroko do dwójki oswobodzicieli.

Droga z krypty do najbliższej karczmy zajęła im jakieś pół godziny. Pół godziny spędzone na rozmowie o pogodzie dotychczasowym życiu i jeszcze o pogodzie.
- ...na tej właśnie wyprawie spotkałem Tarantiela, który natchnął mnie do zostania kapłanem Lathandera. Potem już poszło z górki. Nowicjat odbywałem w świątyni Tyra w Telflamm. Tarantiel zaglądał tam od czasu do czasu by sprawdzić jakie robię postępy.- kapłan zrobił pauzę w monologu i popatrzył ciekawie na towarzyszącą mu dwójkę- A wy jak weszliście na awanturniczy szlak?

Vade wysłuchał uważnie opowieści Algowa. Na jego pytanie roześmiał się i rozłożył ręce w geście bezradności:
- Rodzina! Moja kochana, szacowna rodzina. Od pokoleń praktykowana jest u nas tradycja, iż dziedzic (co w przypadku cormyrskiego prawa prawie zawsze znaczy syn pierworodny) zamyka długotrwały proces kształcenia podróżą. Zwiedzam więc świat jako wędrowiec bez celu. Mą pasją jest zbieranie i dzielenie się opowieściami. Poza tym (nieco samozwańczo), tytułuję się mianem trubadura. Jeżeli chodzi panu o poszukiwanie przygód - nie ma lepszego źródła inspiracji niż zatęchły loch, pełen zabójczych pułapek. Może i mój szacowny ojciec nie pochwaliłby podobnego postępowania, ale jak mawia lud: “czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” - Vade zakończył swą przemowę. Wydawałoby się, że mógł mówić bez przerw, niemal nie potrzebując wdechów. Miał doskonałą dykcję i samym tonem głosu tworzył barwną opowieść.

Kobieta nie przez całą drogę nie przestawała wdzięczyć się do Vadea i widać było, ze świetnie się przy tym bawi.
- Nuda. - Stwierdziła po prostu jakby jedno słowo mogło wyjaśnić im wszystko. Widząc jednak, ze nie wyjaśniło postanowiła łaskawie rozwinąć temat.
- Nie chciałam pogrzebać się żywcem, wolę zwiedzać świat. Poznawać ludzi i miejsca. Zgłębiać zapomniane tajemnice. A cóż może lepiej mi w tym pomóc niż życie awanturniczki?

Tak rozmawiając doszli do karczmy. Szyld nad wejściem przedstawiał niezbyt umiejętnie namalowaną świńską głowę, zaś napis pod nią głosił “Sprośne Prosię”. We wnętrzu okazało się być całkiem przytulnie. Gości nie było wielu. Dwóch krasnoludów przy jednej z ław i para ludzi rozmawiających z sobą przy barze. Nad paleniskiem piekło się prosię, takie zwykłe prosię. Towarzysze bez problemu znaleźli miejsce przy wolnej ławie. Po chwili podeszła dziewka służebna. Algow nieco zasłuchany w opowieści swych wyzwolicieli i zamyślony w mig się zmitygował.
- Po szklanicy najlepszego wina dla mnie i moich dobrodziejów!- powiedział, i rzucił na stół dwie złote monety.

Młody szlachcic z uznaniem przyjął wino, podziękował skinieniem głowy i skosztował. Najwyraźniej trunek rozjaśnił mu umysł, gdyż niespodziewanie uniósł palec i przeprosił towarzyszy.
- Szanowni bywalcy Sprośnego Prosięcia! Rzecz stała się niesłychana! Wielkie zło drzemało u waszych progów, jednak grupa śmiałków, ze skromnym akompaniamentem trubadura, zeszło w mrok by wymierzyć sprawiedliwość! - wykonał dramatyczną pauzę spoglądając w zaintrygowane spojrzenia gości. - Czy słyszeliście o czarnoksiężniku, który plugawił waszą ziemię swymi klątwami? O niespokojnych umarłych, którzy wstali z ziemi, by pluć Światłu w twarz? - nagle zaczął śpiewać. Kompletnie improwizował i niektóre z wersetów nie brzmiały tak dobrze jak w innych, powszechnie znanych balladach. Jednak talent trubadura, czar osobisty oraz mimika twarzy nadrabiały owe niedoskonałości.
- Tak jest, nie musicie już dłużej lękać się o swe pociechy - pokłonił się głęboko i wrócił do stołu. Miał wypieki na policzkach, a oczy skrzyły się niekrytą radością.
- Niech inni też mają powód do świętowania mości państwo! A następną kolejkę, stawiam ja!

Algow słuchał występu z niemym zachwytem. Gdy bard skończył, Algow zaczął gwałtownie bić brawo.
- Dużom słyszał o was artystach. W waszej muzyce jest wielka siła. Mam nadzieję, że gdy się następny raz spotkamy, ja też będę mógł pokazać na co mnie stać.
W tym czasie dziewka przyniosła zamówione wino. Algow wziął szlanicę i pociągnął solidnego łyka.
- Całkiem dobre jak na taki lokal. Sami zresztą spróbujcie.- na chwile zamikł i znowu się zamyślił.
- Niezwłocznie wyślę bratu list o tym coście dla mnie zrobili. To na wypadek gdybym po drodze do domu gdzieś się zawieruszył. Ja teraz popłynę do Implitur a potem idę do Damary na dwór Króla Smoczej Zguby. Chce zaznać przygody. Okryć sie chwałą i być może przy tym pomóc zwykłym ludziom. A jakie są wasze plany?
- Smocza Zguba… Wiele o nim słyszałem. Ciekaw jestem czy już ugaszono zgliszcza po przemarszu straszliwego Zhengyia. Co planów - cóż, powiem szczerze mości Algowie, że nie mam ich sprecyzowanych. Myślę, że zostanę jeszcze trochę w Sembii. Później udam się na północ, w stronę Dolin i starożytnego Cormanthoru. Chciałbym usłyszeć potwierdzenie plotek o czyhających tam zagrożeniach.

Awiluma która do tej pory nie miała ochoty zabierac głosu, tym razem z zaciekawieniem zwróciła uwagę na śłowa Vadea.
- Cormantor brzmi nader ciekawi, nie chciałbyś panie towarzystwa w trakcie tej wyprawy?

- Twoje życzenie, jest dla mnie rozkazem Pani. Zawsze z miłą chęcią przyjmuję ofertę towarzystwa. Obawiam się jednak, że tempo mojego marszu jest dość niemrawe. Na szlaku czeka zbyt wiele ciekawych miejsc do zobaczenia i osób do poznania, bym zmierzał prosto do celu.

- Twój język pokryty jest srebrem tak iż nawet baatezu mogły by Ci pozazdrościć. - Spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała w ten sposób zajrzeć w dusze. - Dłuższa podróż z takim kompanem mi nie wadzi.
- Jest jeszcze jeden problem Pani - zawiesił głos. - Obawiam się, że tak długa ekspozycja na Pani wdzięki może namieszać mi głowie - uśmiechnął się i uniósł kieliszek. - Jeśli pozwolisz, mości Algowie: Zdrowie Dam, co nie lękają się śmierci!*

- Zdrowie- zawturował mu kapłan- Lejdi Awiluma wygląda na taką, której sama śmierć się boi. - uśmiechnął się wznosząc szklanicę do toastu.
Zaś sama Awiluma roześmiała się szczerze słyszac ten toast. Rzeczywiście, śmierci się nie obawiała.
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 24-01-2015 o 00:19.
Googolplex jest offline  
Stary 24-01-2015, 00:20   #3
 
Blodwyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwu
Yhaunn, 1372 RD niecały miesiąc przed przygodą.

Awilumę ściągnęły do miasta bardzo interesujące plotki. W miejskiej bibliotece został wystawiony niezwykle rzadki tom poświęcony szkole przywołań. Tom ów jeśli wierzyć plotce należy do prywatnych zbiorów arcyczarodziejki Simbul. Była to okazja której nie mogła przepuścić, nawet jeśli ludzie wyolbrzymiali znaczenie tomu.
W bibliotece panował znacznie mniejszy tłok niż mogłaby przypuszczać. Najwyraźniej niewielu potrafiło docenić prawdziwie cenne dzieła. Nie mniej jej uwagę przykuł człowiek który podobnie jak i ona starał się dotrzeć możliwie jak najwczesniej do magicznego tomu.

Karnax przybył do Yhaunn właściwie przypadkiem, Cienista Dolina go zawiodła. Nie zrealizował planu jaki sobie postawił, nic więc w tym rejonie go już nie trzymało. Ciągle miał w pamięci nie przyjemne wydarzenia jakich doświadczył w Almraiven i Calimporcie i trochę obawiał się konsorcjum Rundeen. Może nie potrzebnie, ale wolał mieć pewność. Zdecydował wyruszyć wzdłuż złotego szlaku, mając nadzieję, że północ Fearunu okaże się bezpieczniejsza i ciekawsza. Gdy znalazł się w mieście usłyszał o wyjątkowym wydarzeniu. Tutejsza biblioteka miała wystawić bezcenny grimuar Simbul, do tego poświęcony jego specjalizacji szkole magii przywołań. Nie mógł sobie tego darować, wyruszył tam natychmiast. Budynek okazał się zwyczajny, nie wyróżniał się niczym a spodziewał się wręcz pałacu mając na uwadze skarb jaki w nim się teraz znajduję. Szczęśliwe okazało się że nie było też tłumu. Pasowało mu to, mniej zainteresowanych księgą, więcej czasu dla niego na jej wertowanie.
Chociaż ktoś przeszkodził mu w skupieniu się na tajemniczym tomie, wyjątkowo atrakcyjna kobieta która najwyraźniej przybyła tu w tym samym celu co on.


Kobieta ubrana była skąpo ale elegancko, to co szczególnie rzucało się w oczy to jej wzrost i niezwykła bladość. Skórę miała wręcz białą. Uśmiechała się przyjaźnie… może nawet trochę zbyt przyjaźnie.
- Widzę, że nie tylko mnie przyciągają tajemnice innych planów. - Kiedy mówiła zdawało się jakby jej głos zmieniał się w płynny aksamit, ciepły a jednocześnie słodki jak miód.
- Słusznie zgaduję?


Mężczyzna uśmiechnął się, nie mógł zrobić inaczej. Piękna kobieta na którą od razu zwrócił uwagę, najwyraźniej zauważyła też jego. Jej uroda była fascynująca, ale w jakiś sposób nienaturalna. Blade oblicze, wyzywający strój. Byłby gotów pomyśleć wampirzyca ale to raczej nie było możliwe.
Spojrzał w jej oczy.
-Witaj Pani, masz całkowitą rację. Pozwól że się przedstawię- krótka pauza, może wahanie w jego głosie- Karnax czarodziej.

Zaśmiała się serdecznie, podobało jej się to wyzwanie w jego spojrzeniu. Nie bez znaczenia był też fakt iż praktykował sztukę. Może nawet jej specjalność?
- Miło mi cie poznać czarodzieju Karnaxie. Wnoszę, że tobie również nie udało się jeszcze zajrzeć do księgi Simbul, może więc pójdziemy razem? Zawsze uważałam, ze milej jest badać tajemnice wieloświata z towarzyszem o błyskotliwym umyśle.

Jakaż ona uwodzicielska pomyślał i gdzieś jakiś cichy głos kazał mu uważać, że coś tu może być nie tak ale ten głos był tylko szeptem…
-Pani schlebiasz mi, zaszczytem będzie dotrzymać Ci towarzystwa i zgłębiać sekrety światów z Tobą. Wybacz jednak, czy byłabyś na tyle łaskawa by zdradzić swe imię?

Nie wiedzieć kiedy znalazła się tuż obok niego, zupełnie jakby przestrzeń pomiędzy nimi dla niej nie istniała. Pogładziła go wierzchem dłoni po policzku i wyszeptała do ucha.
- Awiluma, mam na imię Awiluma. - Poczuł na karku jej ciepły oddech. Czym jak czym ale wampirem nie była na pewno.

Teraz go zaskoczyła. Spłonął rumieńcem. Uczy się kontrolować obce byty z innych planów a ta kobieta wprawiła go w zakłopotanie. Byle nie wyjść na zniewieściałego pomyślał.
-Piękne imię dla pięknej kobiety-głos lekko mu zadrżał, oczy szybko zlustrowały sylwetkę Awilumy- W takim razie chodźmy. Pozwolisz Pani Awilumo? – gestem służył lewym ramieniem.

Przyjęła jego pomoc nader chętnie.
Ruszyli do głównej czytelni gdzie na podwyzszeniu spoczywał cenny wolumin. Awiluma nie spieszyła się za nadto, pozwalając by to Karnax jako pierwszy zajrzał do grimuaru.

Pozwala mu zajrzeć pierwszemu. Zabawne, jak miał się skupić na badaniu sekretów tomiszcza mając do podziwianie skąpo ukryte wdzięki Awilumy. Mógł to być też test, kobiety to wszakże takie dziwne stworzenia… Delikatnie z szacunkiem sięgnie po księgę. Otworzył na pierwszej stronie. W oczy raziło dokładne wręcz piękne pismo. Smoczy język. Imię autora dziwne, niezrozumiałe. Gdyby spróbować je wypowiedzieć na głos można by sobie połamać język. Następna strona a raczej strony, spis treści. Bogata tematyka skupiona zgodnie z plotką na tematyce magii przywołań. Podział na działy, teleportacja i przyzywanie. Bestiariusz sił niebios. Spis diabłów i demonów i wskazówki na temat ich pętania. Żywiołaki, ich budowa a także zastosowania. Wyjątkowe składniki i ich wpływ. Niezbadane wymiary – nienazwane stworzenia. A to ledwo na temat przyzwań… O tak, księga była wiele warta. Biały kruk! Mogła go wciągnąć na długie dni, jeśli nie tygodnie. Zrazu jednak opamiętał się, nim lektura miała by go pochłonąć na dobre. Nie był sam, zwrócił uwagę na towarzyszkę. Gestem pokazał by ona też ją przejrzała.


Blodwyn szedł spokojnym krokiem przez miasto, starał się nie wychylać za bardzo dla tego założył długą szate z głębokim kapturem, zamiast topora wziął tylko sztylet do pchnięć. Kierował się w strone biblioteki. Jego celem jest dowiedzenie się jak najwięcej o demonie który zniszczył jego dom. Dowiedział się o tym miejscu od pewnego czarownika którego spotkał w tawernie kilkadziesiąt staj od miasta. Wyszedł zza zakrętu i zobaczył budynek biblioteki. Zapytał się bibliotekarza o kiążkę o demonach, ten patrząc na niego spode łba wskazał mu palcem pulpit przed którym stały dwie osoby, dziwna kobieta i jakiś człowieczek. Blodwyn stanął kawałek od nich i czekał, nie ufał nikomu ale wiedział że musi pomóc mu ktoś mądrzejszy od niego.

Zastanawiało Awilume co też mógł robić w bibliotece pół-ork. Mało tego, że pół-ork to najwyraźniej zadeklarowany zwolennik cieżkiego okaleczania ciał… cudzych. Trochę ja to niepokoiło, czyżby ochrona aby przypadkiem nie pożyczyli sobie kilku stron?
- Z tego co widzę Karnaxie, ksiega nie zawiera zbyt wiele szczegółów które można wykorzystać praktycznie. Za to do jest wspaniała pożywką do rozważań teoretycznych.
Przez chwilę badała tekst po czym wskazała czarodziejowi interesujący ustęp.
- Spójrz proszę tutaj, gdyby udało się komuś utrzymać ten wzór w umyśle przez dłuższy czas mógłby znacznie swobodniej przemieszczać się między planami.

- Pani Awilumo całkowicie się zgadzam. Śmiem twierdzić że było by wręcz możliwe by używając tego znaku jako podstawy obmyślić sposób teleportacji na danym planie nie wymagający marnowania pamięci na naukę zaklęcia, coś jakby naturalna zdolność… ale może za daleko wychodzę w rozważaniach… przyznam skromnie ze pracuję nad czymś takim tylko dotyczącym przyzywania istot i ten symbol mógłby mieć zastosowanie… oj, będę miał nad czym rozmyślać, przez kilka następnych dni, jeśli nie tygodni. Warto było tu przyjść, oj warto! - – Uśmiechnął się w kierunku Awilumy. Musiał mieć minę niczym dziecko, co dostało wymarzoną zabawkę. Dopiero teraz dostrzegł też poł-orka, rzadki i niebywały widok w bibliotece pomyślał.

Blodwyn podszedł pewnym krokiem do pulpitu, skinął głową do obu postaci po czym zajrzał do księgi, udając że czyta wskazując palcem tekst, ruszając nim od lewej do prawej. Warczeć przy tym ze złości i klnąć na samego Siebie w orczym
-A mogłem uczyć się od tamtego czarownika czytać-mruknął.

- Nic straconego. - Awiluma zaśmiała się i szczerze ucieszyła, nie co dzień spotykało się kogoś z barbarzyńskich ras obdarzonego poczuciem humoru. - Los zsyła ci kolejną okazję, masz przed sobą dwoje czarowników, możesz poprosić o lekcje.

Blodwyn odskoczył automatycznie chwytając za sztylet - mówisz w moim języku! - po chwili namysłu schował sztylet - Przepraszam, rzadko ludzie są dla mnie mili. Szukam demona który zniszczył… moją Twierdzę, pomyślałem że wy uczone głowy możecie… - w tym momencie Blodwyn spojrzał na dekolt Awilumy -Eeee… pokazać….Pomóc mi.

Kobieta uśmiechnęła się do barbarzyńcy.
- Zwykle nie mówię w tym narzeczu, tylko dziś. - Połozyła dloń na ramieniu Karnaxa i lekko zasugerowała mu by się odwrócił w stronę Blodwyna. - Masz szczęście, ten czaownik jest ekspertem od przywoływania demonów. - Może i trochę wyolbrzymiała ale czy to ważne?

Zamyślony nad tematyką tomiszcza Karnax dopiero po chwili zrozumiał że oczekuję się jego uwagi. Orkowego nie znał, ale wyglądało na to że cześć rozmowy przebiega we wspólnym. Zlustrował pół orka wzrokiem, oceniając pobieżnie jego możliwości. Mimowolnie zastanawiając się jaki to jest przypadek że tego samego dnia ma się do czynienia z piękną czarodziejką i zarazem orkiem wojownikiem.
-Witaj wojowniku, nazywam się Karnax. Czy dobrze zrozumiałem, szukasz demona?

-Moje imię to Blod’whun or’Roghar. Tak, sześć lat temu jakiś demon zaatakował moją Twierdzę, wybił wszystkich mieszkańców do nogi, zostałem tylko Ja. Tylko dla tego że byłem na szkoleniu w Północnych Krainach. - westchnął - Może spotkamy się w karczmie “Pod rozgrzanym kotletem” jeżeli chcecie mi pomóc - Po czym odwrócił się i wyszedł czym prędzej z biblioteki.

- Blod'whun or'Roghar, postaram się zapamiętać- odpowiedział do wojownika z uśmiechem. - Mówisz demon zaatakował twoją twierdzę, nawet pasuję do demonów, ale nazywanie mnie ekspertem to duża przesada, jeszcze wiele muszę się nauczyć, myślę ze niebawem przyjdę do tej karczmy- powiedział i zaśmiał się lekko słysząc nazwę przybytku. Jednak śmiech szybko urwał, nie chciał przypadkiem urazić tym Blod'whuna.

Tymczasem Awiluma i Karnax badali manuskrypt. Przy okazji zacieśniając znajomość. Jak się okazało oboje zmierzali w mniej więcej podobnym kierunku więc kobieta zaprponowała drogę morską aby zaoszczędzić sobie niewygody i niebezpieczeństw czyhających na trakcie.
Jeszcze tego samego wieczora, jako, że oboje nie wynajęli noclegu, skierowali się do karczmy o której wspominał pół-ork. Wybór był w równe mierze pokierowany ciekawością względem tego niezwykłego wojownika jak i przyczynami praktycznymi. Zwykle w pobliżu wielkiego wojownika z toporem prawie dorównującym mu rozmiarami nie wybuchały awantury, nikt nie chciał oberwać od niego.

Zwrócił się do towarzyszki.
- Moja pani, dziękuje za wcześniejszy komplement, chociaż daleko mu do prawdziwości- uśmiechnął się do Awilumy i przystał na jej propozycję udania się na nocleg do karczmy, chciał też wysłuchać opowieści Blod'whuna. Podróż drogą morską mogła być ciekawa, ale chciał to jeszcze przemyśleć tej nocy.

Karnax i Awiluma weszli do karczmy i zobaczyli grupę ludzi stojącą w półokręgu, a po środku nich Blodwyn i czterech śmiałków którzy próbowali z nim swoich sił. Po kilku chwilach wszyscy leżeli na podłodze i jęczeli z bólu. Blodwyn podszedł do stojącego z boku mężczyzny i wziął od niego mieszek. Obracając się zobaczył Karnaxa i Awilume, uśmiechnął się najszerzej jak potrafił, demonstrując przy tym garnitur niezwykle ostrych kłów.
- Czołem czarodziejowie - zawołał - usiądźcie a ja przyniosę coś do picia - skierował się do innej izby, po chwili wyszedł z gąsiorkiem w ręku. Poszedł do szynku, zamienił kilka słów z szynkarzem wziął odeń trzy kubki i wrócił do jego towarzyszy.
-Napijcie się - dając każdemu pełny kubek jakiejś ziołowej gorzałki - najlepsza jaka może być, orcza gorzałka
- uśmiechnął się serdecznie - zaraz przyjdzie jakaś przekąska.

Zawsze chętna by poznać coś nowego, Awiluma bez wahania sięgnęła po trunek i wychyliła go na raz. Jeśli napój podrażnił jej gardło nie dała tego po sobie poznać.
- Nadspodziewanie dobra, jednak orkowie mają jakiś wkład w kulturę.

Karnax spojrzał na czterech pokonanych. Czasem zazdrościł wojownikom takiej prostej siły. Jak łatwo mogli rozwiązywać problemy.
- Witaj Blod'whun, dziękuje za poczęstunek, rzadko jadam ale skorzystam z oferty - Z pewnym strachem spojrzał w podany mu kubek alkoholu, już zapach mówił wiele o jego silę. Jednak nie mógł pozwolić sobie na ujmę, Awiluma jednym haustem wypiła całe naczynie. Raz się żyje pomyślał. -Wasze zdrowie! - Powiedział i wypił całość. Ledwo wstrzymał kaszel gdy poczuł moc substancji.

- Skoro więc już jesteśmy razem. - Zaczęła Awiluma. - Przy okazji Karnaxie czy byłbyś tak miły i zajął się wynajęciem nam noclegu?

-Nie trzeba, ja już wam wynająłem pokój, jest na poddaszu. O, jedzenie idzie!- wziął tacę od szynkarza i dał mu srebrną monetę - Bo wiecie jak pije to szybko głodnieje. - zaśmiał się gromko półork i polał kolejkę - jak to mówimy w Twierdzy na drugą rączkę.

Nie mieli nic przeciwko, no prawie nic przeciwko następnej kolejce tego specjału. Wojownik zaś rozpoczął swoją opowieść, uzupełniając ją o szczegóły których wcześniej nie miał okazji podać. Słuchali go z zapartym tchem, nie co dzień twój dom niszczy demon. Awiluma poczuła dziwną solidarność z półorkiem, podobnie jak jego, jej dom również został zniszczony przez zawistnych i małostkowych czarowników.

Kilka dni później troje wędrowców połączonych wspólnym celem dotarcia do Telfamm wynajęło miejsca na statku.
 

Ostatnio edytowane przez Blodwyn : 24-01-2015 o 00:29.
Blodwyn jest offline  
Stary 25-01-2015, 00:09   #4
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prolog - część 1

Wieczór był ciepły, morze spokojne a gwiazdy świeciły jasno. Wręcz wymarzone warunki, by oddawać się błogiemu lenistwu na pokładzie. Temu właśnie całym sercem poświęciła się Awiluma. Z pucharem przedniego wina w dłoni i w towarzystwie czarodzieja Karnaxa toczyła dysputę na temat niedawno przeczytanej księgi. A trzeba przyznać, że ów tom był niezwykły, a wiele jego treści wciąż niejasnych. Nawet dla dwojga ekspertów w jego tematyce. Blodwyn siedział obok nich ostrząc topór, ciągnął z gąsiora gorzałkę i wpatrując się tępo to w Awilume to w Karnaxa
- Co oni gadają - pytał sam siebie
- Więc jeśli przywołanie demona odprawić bez kręgu ochronnego, a w jego miejsce nałożyć pieczęcie najwyższej…
Nie zdążyła dokończyć gdyż z bocianiego gniazda rozległ się głośny krzyk.
- Statek na horyzoncie! Zentharimowie!
Karnax był oczarowany rozmową. Od dawna nie było dane mu się cieszyć towarzystwem kogoś, kto jak on fascynował się magią przywołań, a fakt że dyskutantką była kobieta i to bezdyskusyjnie piękna, uważał już za wyjątkowe szczęśliwe zrządzanie losu. Nawet nie dawno poznany ork, popijający przy nich alkohol nie mógł popsuć mu dobrego humoru. Co innego jednak okrzyk jednego z marynarzy. Okręt Zhentarimów? To się mogło skończyć awanturą. Z żalem rozejrzał się za statkiem, który zwiastował koniec spokojnej podróży.
Na samo brzmienie plugawej nazwy Czarnej Sieci Vade dobył miecz i pognał w stronę burty. Wbił wzrok w zbliżającą się jednostkę. Co ciekawe, zdawała się być całkowicie zdana na łaskę morskich prądów i wiatrów. Gdy tylko mogli dojrzeć szczegóły gołym okiem, po pokładzie poniósł się szmer. Czyżby statek padł ofiarą piratów?
- Zdaje się, że jest opustoszały - Vade potwierdził rzecz wszystkim wiadomą.
- To może być pułapka - odezwał się Jagan, który pojawil się obok Vade’a w zasadzie z nikąd.
Wcześniej można było dostrzec niewyoskiego Shou kręcącego się bez celu po pokładzie, lub leżącego w zwojach lin. Jagan nie przepadał za rejsami. Ograniczone pole jakim była powierzchnia statku mu nie przeszkadzało. Bardziej denerwował go brak możliwości ewentualnej ucieczki. Nie znał się na żeglowaniu, nie wiedział więc jakby sobie poradził. Dlatego na wszelki wypadek nie zbliżał się zbytnio do burt, zajmując obserwowaniem i słuchaniem otoczenia.

Znudzony rejsem Blodwyn, wypatrywał kogoś lub coś komu można by było roztrzaskać czaszkę jego nowiusieńkim toporem.

Algow, który właśnie wyszedł spod pokładu, gdy rozległ się okrzyk, z zainteresowaniem podszedł do burty od strony z której zbliżali się do wrogiego statku.
- Jak myślicie będą walczyć, czy uciekną? Zentharimowie raczej nie z tych co uciekają. Będzie walka.
Algow uśmiechnął się pod nosem i poszukał dłonią buzdygana, który miał zatknięty za pas.
- Mości Algowie, tam nikogo nie ma! - tym razem Vade był już tego pewien. Żagle okrętu znajdowały się w nieładzie, a oliniowanie zwisało z masztów niczym świąteczne girlandy. Żadna żywa dusza nie kręciła się na pokładzie, nie wspominając już o nieobsadzonym kole sternika, które leniwie obracało się to w lewo, to w prawo. Trubadur podbiegł do kapitana ich własnego statku w celu zaczerpnięcia informacji. Ten tylko wzruszył ramionami i obwieścił:
- Żaden z moich ludzi nie wejdzie na pokład Zhentarimów! Koniec kropka.
- Ha! Bojączki z was ludzie są! Ja pójdę może komuś będę mógłł wypruć flaki.
- Ja też chętnie sprawdzę co tam się stało- wtrącił Algow- Może w ładowni są jacyś niewolnicy, których należy uwolnić?
- W środku też chyba nikogo niema! - Krzyknęła do swoich towarzyszy Awiluma zaglądając pod pokład statku widmo. Jak i kiedy zdążyła się dostać na pokład pozostawało tajemnicą.
- Koniecznie trzeba to sprawdzić! Nawet jeżeli to handlarze niewolników, może potrzebują pomocy (albo aresztu) - Vade dodał pod nosem. - Opuśćmy szalupę i sprawdźmy to. Przyda się też lina z hakiem, żeby dostać się na pokład!
-[i]Mam linę i mam topór. Chodźmy! -rzekł Blodwyn, nie patrząc na nikogo poszedł do szalupy
- Panowie też się piszę! – krzyknął do reszty. - Mogę się przydać- Karnax ruszył w kierunku organizującej się ekipy ratunkowej.Wstyd było tutaj zostać, szczególnie że Awilumia tak błyskawicznie i odważnie zagregowała. - Zgadzam się poszukajmy, poszukajmy ocalałych
Jagan przez chwilę się wahał. Iść z resztą poszukiwaczy wrażeń do małej szalupy, czy zostać. Może lepiej byłoby podpłynąć bliżej? Zrobić abordaż? Mężczyzna spojrzał na kapitana i wiedział. Nie było szans. Podobnie jak on, załoga statku podejrzewała pułapkę. Shou spojrzał jeszcze raz na szykowaną do opuszczenia łupinę i wzruszył ramionami.
- Niech się dzieje wola nieba… - mruknął podążając za resztą.
Ekipa eksploracyjna usadowiła się w szalupie. Półork i Algow zasiedli do wioseł i po kilkunastu sekundach wiosłowania dobili do burty Zentharimskiego okrętu. Boldwyn zarzucił linę z kotwiczką. Na górze czekała już na nich Awiluma, która co prawda rozejrzała się po pokładzie, lecz nie miała zamiaru sama zapuszczać się w niższe partie statku. Nieopodal niej stał oparty o burtę Jagan wpatrując się w poszycie statku. Tak naprawdę nie interesowało go w jakim stanie jest statek, ale bardzo ciekawiły go możliwości nowo poznanych towarzyszy. Po wspięciu się na pokład nie stwierdzili śladów walki. Było niepokojąco cicho. Ciszę zakłócało tylko poskrzypywanie desek poszycia przy kołysaniu się krypy. Było też coś innego nietypowego na tym okręcie. Wszystko było pokryte jakimś dziwnym nalotem. Ciężko było stwierdzić przyczyny tego stanu rzeczy.Gdy Karnax znalazł się na statku, szybko odczuł panującą tu aurę tajemniczości i strachu. Miał wrażenie, że wydarzyło tu się coś złego -Podejrzana sprawa… – powiedział i schylił się, wydobył sztylet i zeskrobał odrobinę tajemniczego nalotu by się mu lepiej przyjrzeć. Niestety substancja nie była aż tak łatwa w identyfikacji. Po słowach Algowa by zeszli pod pokład wypowiedział kilka słów i wykonał kilka gestów. Zaklęcie magicznego pancerza przez kilka godzin miało go chronić. Ruszył za resztą.
- Dobra schodzę pod pokład- oznajmij Algow.
Dobył swojego buzdygana i rzucił na niego czar światło dzięki czemu rozjarzył się niczym pochodnia. Zszedł pod pokład. Zaglądał do każdej kajuty nie wyłączając kapitańskiej, był w kambuzie i messie. W messie znalazł jedynie zepsute jedzenie. Wygladało na to, że ktoś je porzucił w trakcie przygotowywania posiłku. Jakby kuka oderwało od pracy coś bardzo ważnego i już nie wrócił.
- Tam niczego nie ma- Powiedział po powrocie na pokład- Wszystko wygląda jakby ktoś wyszedł w pośpiechu na chwilę. Nie zajrzeliśmy tylko w jedno miejsce, do ładowni. Być może tam znajdziemy wyjaśnienie?
Wejście do ładowni przykrywała drewniana krata znajdująca się na głównym pokładzie. Po podniesieniu jej z pomocą Blodwyna zeszli do wnętrza. Ładownia była pusta z małym wyjątkiem. Znajdowała się tam zagadkowa kula. Wyglądała jakby była zrobiona z żywego metalu. Jej metaliczna powierzchnia zdawała się być w ciągłym ruchu.
- Ej znalazłem coś!- krzyknął do pozostałych. Miał nadzieję, że zwabi do środka jakiś czarodziei. Artefakt wyglądał zdecydowanie na magiczny.
Im głębiej pod pokład schodzili, tym bardziej Vade powątpiewał w słuszność podjętej decyzji. Miał wrażenie, że stąpa po miejscu zbrodni, zacierając cenne ślady. Było już jednak za późno na odwrót. Kiedy w ślad za towarzyszami dostrzegł artefakt, zaniemówił.
- Cóż to takiego? - wyszeptał, zbliżając się do tajemniczego znaleziska. Miał sporą wiedzę na temat magicznych urządzeń, lecz ten przedmiot nie budził żadnych skojarzeń.
- Może lepiej zostawić to dziwo tak jak leży? - rzucił, jednak bez przekonania.
Karnax początkowo starał trzymać się blisko Awilumy, zakładając że w sytuacji zagrożenie może przydałby by się jej pomoc. Coś jednak poopowiadało mu że ta kobieta nie potrzebuję ochrony. Rozglądając się po statku nie zauważył czegoś szczególnego. Pomijając oczywiście wszędobylski tajemniczy nalot i wrażenie obcości tego miejsca. Krzyk Algowa o jakimś znalezisku zwrócił jego uwagę, natychmiast ruszył w jego kierunku.
-Co znaleźliście? – zapytał zbliżając się do ładowni.
Jagan ruszył razem z pozostałymi na oględziny statku. Sprawa wyglądała podejrzanie, mężczyzna czuł, że coś tu wisi w powietrzu. Coś nienamacalnego, nie do końca złowrogiego, ale na pewno niebezpiecznego. Co mołgło spowodować zniknięcie całej załogi w połowie wykonywania rutynowych zajęć? Mężczyźnie nie umknęły ani na wpół zwinięte liny, ani niedoczyszczone do końca buty w oficerskiej kajucie. Nadgryzione jedzenie, czy pozostawione w nieładzie posłanie. Nie odzywał się jednak pozwalając innym wykazać inicjatywę. Spodziewał się, że ich statek może na nich nie czekać, ale zakładał, że wpakowanie się razem w taką kabałę spowoduje, że obecni magowie wspomogą resztę nie zostawiając ich na pastwę losu.
Było coś w tym opuszczonym statku co nie dawało Awilumie spokoju. Coś co wywoływało wspomnienia, zdawałoby się dawno już pochowane. Jej niepokój nasilał się wraz z każdym krokiem wgłąb pustych pomieszczeń i choć za nic w świecie nie przyznałaby tego głośno, cieszyła się, że zarówno Vade jak i Karnax są w pobliżu.
Wołanie Algowa wyrwało ją ze stanu ponurej kontemplacji nad swoim położeniem.
Blodwyn widząc dziwaczną kulę podszedł do niej i spróbował ja wziąć do ręki, zdziwił się bardzo, gdy jego ręka przeszła przez kulę jak gdyby jej tam nie było. Został tak z miną wskazującą że jego mózg nie potrafi przetworzyć takiej informacji. Po chwili konsternacji powiedział może do siebie, może do reszty
-To jest takie ładne, a ja nie mogę tego mieć. Blod’whun or’Roghar chce to!.
Po chwili jak gdyby się ocknął popatrzył na Awilumie i Karnaxa i zapytał się
-[i]Co to za czary?[/]
-To rzeczywiście ciekawe… Wygląda stabilnie a zachowuję się jak obiekt widmowy, może iluzja? Awilumo co o tym myślisz?- powiedział i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby spodziewając się ataku ukrytego dotąd zagrożenia.
-Spokojnie Blod’whun or’Roghar, wydaję mi się że ten obiekt nie ucieknie… lepiej jednak zachowaj czujność, nie wiadomo co to... – dodał w kierunku orka.
Awiluma stała nieruchomo, jeszcze bardziej upodabniając się do posagu. Niedobre przeczucia które miała schodząc całkowicie zastąpiło niedowierzanie. W jakiś sposób znała ten przedmiot. Może nie koniecznie dokładnie ten ale idee jakie przyświecały jego twórcom. Idealny kształt i funkcjonalność, estetyzm perfekcyjnej formy, i zabezpieczenia genialne w swej prostocie. To wszystko przywodziło na myśl styl jakiego nie dane jej było oglądać od ponad półtorej milenium.
- Jhaamdath… - Wyszeptały jej usta bez udziału woli.
Karnax spojrzał na Awilume i Blod’whuna. Ich zachowanie trochę go dziwiło. Szczególnie dające się zauważyć zainteresowanie czarodziejki.
-Nie wydaję się wam że dotykanie i fascynacja tym tajemniczym przedmiotem bez żadnego zabezpieczenia czy wcześniejszego zbadania jest trochę ryzykowne? Szczególnie tu, na tym upiornym okręcie? Bo ja to już w Waterdeep się o tym przekona… urwał w połowie słowa, wykonał kilka kroków a jego dłoń sama powędrował w kierunku kuli. Prawię ją dotknęła…- Na Dziewięć Piekieł, coś jest nie tak z tym czymś… Awilume wydaję mi się czy Ty coś wiesz na ten temat? –powiedział cofając się gwałtownie od kuli.
Vade przyglądał się w ciszy. Nie miał pojęcia z czym miał do czynienia, ale to COŚ już wywarło na niego wpływ. Wyciągnął chusteczkę z kieszeni swej marynarki i otarł czoło.
- Zmieniłem zdanie. Uważam, że MUSIMY zabrać ten przedmiot ze sobą. Koniecznie. To wprost nasz obowiązek - zadeklamował. Po czym ruszył w kierunku kuli: - Przepraszam, przepraszam - rzucił, pomagając sobie łokciami. Jak na Vade’a zachowywał się wyjątkowo grubiańsko. Spróbował chwycić kulę, ta jednak przeniknęła przez jego palce.
- Co do…
-- Obstawiam że jakieś paskudne zaklęcie z pogranicza iluzji i zauroczeń, możliwe że ono pierwotnie odwróciło uwagę żeglarzy by potem mogli paść łatwą ofiarą czaromiota… albo zhentarimowie porwali się na coś co ich przerosło... Może spróbować to rozproszyć? Co o tym myślicie?- Karnax spytał się obecnych, chociaż czuł smutek na myśl że ta kula miałby zniknąć.
-co?- popatrzył krzywo na Karnaxa - wy tu czarowujcie ja pójdę na górę-po czym poszedł na pokład
- Ten dweomer doprawdy mnie fascynuje… - mruknął Vade. - Nie jest to chondacka szkoła magii, z pewnością. Zwróćcie uwagę, że kula nie przenika przez pokład. Albo więc lewituje, albo zatrzymuje ją materia nieożywiona. Przydałaby się porządna analiza laboratoryjna…
Jagan obserwował całość z drugiego szeregu. Przezornie stanął daleko od półorka sięgającego po przedmiot, aby po chwili, zobaczywszy, że nic nie eksplodowało, podejść bliżej. Chociaż Shou wychował się w rodzinie kupieckiej, nie znał się specjalnie na kosztownościach, szczególnie na magicznych. Mimo to, czuł chęć dotknięcia przedmiotu. Widział jednak skutki, więc trzymając się dwa kroki z tyłu pozostawał czujny.
Jego czuły słuch, a być może dobry wzrok wyłuskał z pełnych ust czarodziejki jakiś nieznany mu wyraz.
- Na początku myślałem, że to iluzja, ale jeśli obecni tu magowie nie biorą tego pod uwagę, obstawiałbym ten przedmiot jako powód zniknięcia załogi - powiedział w końcu.
Algow widząc nieporadność towarzyszy postanowił zadziałać.
- Co by to nie było nie możemy tego tu zostawić. Trochę ryzykujemy zabierając to coś w końcu to coś oczyściło statek z Zentharimów, ale więcej ryzykujemy pozostawiając to na miejscu. Może paść ofiarą sahuaginów, lub innej złej rasy. Przedmiot musi zostać zbadany. Skoro przerasta to możliwości zgromadzonych tutaj to zabierzemy to do kogoś, kto to zbada.
Kleryk wyjął zza zbroi chusteczkę, która jak przystało na kapłana Lathandera była nieskazitelnie czysta, i trzymając za rogi zagarnął w nią kulę. Wyszedł ze słusznego założenia, że skoro przedmiot nie spadł przed deski kadłuba na dno morskie to nie przenika materii nieożywionej a tylko żywą tkankę. Mając kulę w chusteczce związał jej rogi robiąc w ten sposób wygodne nosidełko.
- Gotowe, zabierajmy się stąd. -Zakomunikował towarzyszom kapłan.
Karnax obserwował Algowa, teraz przynajmniej mógł sądzić że kula to przedmiot. Spojrzał na czarodziejkę
-- Awilume jako jedyna jeszcze nie zabrałaś głosu, a widać że obiekt wzbudził w tobie też silne emocję. Wypowiedz się konfratko. powiedział, po czym poczuł dziwną i niezrozumiała złość na Algowa, bo czemu to właśnie on miał zabrać tajemniczy skarb.
- Nieistotne. - Odrzekła, może trochę zbyt szybko. - Wracajmy, zmitrężyliśmy już dość czasu i to bez pożytku. - Przymknęła na chwilę oczy i wyszeptała słowo rozkazu. Tuż przed nią w powietrzu otworzyła się widmowa smocza paszcza w którą kobieta bez wahania weszła… i zniknęła.
Blodwyn zbiegł na dół i krzyknął
- Szybko, chodźmy ten człek z brodą chce popłynąć bez nas po czym wybiegł na pokład i zszedł do szalupy.
 

Ostatnio edytowane przez ObywatelGranit : 25-01-2015 o 00:12.
ObywatelGranit jest offline  
Stary 25-01-2015, 15:40   #5
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Prolog - część 2


Tymczasem na ich macierzystym statku

Znudzona rejsem Meriel smacznie spała w swojej kajucie. Śniła o starych dobrych czasach, o odległym Zamku Crag, o Purpurowych Smokach i Wojennych Czarodziejach. Nie obudziły jej ani okrzyki majtka ostrzegającego przed zbliżającym się statkiem, ani hałas związany z formowaniem się misji zwiadowczej. Ominęło ją zatem tajemicze znalezisko na zentharimskim okręcie. O jego istnieniu i okolicznościach znalezienia dowiedziała się dopiero kilka dni później z opowieści współtowarzyszy.

Kilka dni później

Wieczorem, kiedy pozostali zdążyli już zasnąć, Awilumę dręczyły myśli, które nie chciały odejść. Nie mogła skupić się na niczym poza artefaktem. Czuła wręcz jak ją wzywał. Była pewna, że jego natura nie jest magiczna. Zresztą to wiedziała od początku. Nie potrafiła tylko dotychczas odgadnąć jego znaczenia.
Przeniosła Kulę do siebie i usiadła w pozycji najlepiej nadającej się do medytacji. Wiedziała już, że artefakt tylko jej pozwala się dotknąć, a to znaczyło, że albo jest zestrojony z jhaamdathczykami albo z osobami obdarzonymi modami psychicznymi.
Trzymając kulę na splecionych dłoniach próbowała zestroić z nią swój umysł.

***

-Aaarhg!! - wrzasnął Blodwyn, obudził się naglę z sennego koszmaru. Bardzo dziwnego. Widział tę kulę, jego dom i demona. Tak. To był demon, który zniszczył jego Twierdzę.
-Wiem już jak wygląda - wyszeptał do siebie - później muszę powiedzieć to Kardaxowi i Awilume po czym poszedł spać dalej.
Karnax nagle zerwał się do pozycji siedzącej. Zacisnął zęby, żeby stłumić jęk. Wokół panowała ciemność i cisza. Przerywana jedynie szumieniem wody. Obudził się w środku nocy, któryś już raz z kolei. Z powodu koszmaru. Koszmaru o tajemniczym mieście skąpanym we mgle. Szedł jego ulicą, wokół stały powykrzywiane kolumny. Na nich zaś wyginały się jakieś tajemnicze kształty. Wydawało mu się ze kiedyś było tu pięknie, teraz jednak wszystko było odpychające. Jakby zgniłe i splugawione. Budził się zawsze pod koniec wędrówki. Gdy zbliżał się do celu, do kuli którą wcześniej znaleźli w okręcie. Miał wrażenie że ona jest centrum tego tajemniczego osnutego mrokiem miasta. Gdy już miał ją dotknąć zdawał się słyszeć jakiś przerażający i niezrozumiały szept przeradzający się w krzyk. Jego krzyk a może kogoś innego..
Po chwili stał i napił się wody, otarł szmatką spocone czoło. Tej nocy odpuści sobie już dalsze spanie.
To było dziwne doświadczenie dla Jagana. Zwykle opanowany do bólu, metodyczny i ścisły umysł od kilku dni zdawał się platać figle. Zaczęło się niewinnie od koszmaru, z którego kilka razy w nocy budził się zlany potem. Najpierw nie był w stanie przypomnieć sobie o co chodziło, jednak z nocy na noc było coraz gorzej. Coraz więcej szczegółów zaczynało trafiać do świadomości i nie były to miłe obrazy. Jego własna rodzina, matka, despotyczny dziadek. Trucizna, choroba, śmierć. Ostrze pokryte zielonkawą substancją, sala tortur. Obrazy migały niezsynchronizowane, nic nie układało się w całość, a mimo wszystko Jagan czuł, że jest w centrum wszystkiego. Ostatniej nocy doszedł obraz jego głowy, zmasakrowanej, zatkniętej na pal, skórę rozszarpaną, pokrytą krwią posadzkę w której za młodu obserwował szpiegów domu.
Gdy więc usłyszał krzyk półorka, sam był wpółprzytomny leżąc na zwojach lin, pod gołym niebem z prawie pustą flaszką. Ruszył się spotykając na schodach Vade’a. Wymienili się spojrzeniami i skierowali do kajuty półorka.
Vade Credo tej nocy snuł się po pokładzie spoglądając na rozgwieżdżone niebo. Chociaż wstydził się tego do przyznać, po prostu bał się zmrużyć oczy. Wizje, które go nawiedziły… zapachy, kształty, odgłosy - wyglądały zbyt realnie jak na sen. W końcu jednak zmęczenie zwyciężyło. Powlókł się pod pokład i wtedy usłyszał potężny wrzask, który mógł należeć tylko do jednego z pasażerów. Podszedł do kajuty półorka i zapukał do drzwi:
- Panie Blodwynie? Wszystko w porządku?

Blodwyn słysząc pukanie wyskoczył z łóżka, wziął sztylet do pchnięć i podszedł do drzwi otwierając je energicznie
-Mhh? - burknął półork widząc Vade -O co chodzi
- Usłyszałem pański krzyk i właściwie nie wiem sam co się wydarzyło. Przepraszam jeśli pana obudziłem. To chyba przez te sny… Proszę wybaczyć takie wynurzenia, ale jestem na skraju wyczerpania
-Wejdzie, mam coś dobrego dla nas - podszedł do stolika, odłożył sztylet i wziął dwa kubki, nalał do nich dziwną zielono-niebieską ciecz. Do jednego troszeczkę a drugi do pełna. Wziął pełen kubek i usiadł na łóżku wskazując Vade’owi na drugi kubek - specjał Orczych Twierdz - powiedział z dumą - Starszyzna mówiła że jest bardzo dobre na duchy które nawiedzają w snach. - po czym wychylił jednym haustem cały kubek.
Vade przyjął trunek z nabożnym szacunkiem: - Myślę, że lekarstwo dla duszy to to, czego potrzebuję teraz najbardziej. Dziękuję - stuknął się kubkiem z półorkiem i spróbował specjału.

Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi. Drzwi uchyliły się i Algow wsunął do wnętrza głowę.
- Wam też się to śni, prawda? To pewnikiem przez tę kulę. Póki na snach się to kończy to dobrze. Jakoś przecierpimy. Na stałym lądzie odda się artefakt jakiemuś kolegium magii i po sprawie, chyba że macie inne plany. - popatrzył uważnie na barda. Po półorku nie spodziewał się jakichś głębszych przemyśleń co do znalezionego przedmiotu.
-Wejdź czarodzieju - wstał i polał napoju to trzeciego kubka i podał Algowo - Duchy pokazały mi demona który zniszczył Blodwynowi Dom. Grajek powiedział że to przez tą kulę. Jeżeli ona mi pomóc w znalezieniu demona to ja chce ja. Jak pokonam go mozesz ja zabrac - Powiedział i przeszyły go dreszcze i powiedział innym przyciszonym głosem-[i] Albo i nie[/] Po czym się wzdrygnął.
Kapłan przyjął kubek z podejrzanym płynem i zajrzał ciekawie do środka.
- To aby nie trucizna?- uśmiechnął się do półorka dając do zrozumienia, że żartuje.
- Żadna trucizna - zaśmiał się Vade. - Zaś sny są do prawdy frapujące. Sam nie wiem co o tym wszystkim sądzić. Podejrzewam, że jakiejś znaczniejsze siły dobijają się do bram naszych umysłów.
-Blodwyn to woj honoru, nie jak wy ludzie. Truć i czarować - splunął - Jak zabić to tylko moją ręką. Twarz w twarz, tak jak należy - troszkę uniusł się Blodwyn, po chwili zreflektował się - To jest najlepsza gorzałka na tym Wielkim Lądzie, starszyzna naucza pędzić każdego kto skończył 4 lata - uśmiechnął się przyjaźnie i nalał sobie kolejnego.

Algow pokiwał głową na tyradę barbarzyńcy.
- Pamiętaj ino by złych bić nie dobrych Blodwynie.- popatrzył jeszcze raz uważnie na trzymany w ręku kubek i zdecydowanym ruchem wychylił zawartość. Zakaszlał gwałtownie i wyraźnie poczerwieniał na twarzy.
- Na Pana Poranka- powiedział przez łzy- Jednak trucizna.
Po chwili jednak doszedł do siebie i popatrzył uważniej na półorka.
- Przyznaj mi się Blodwynie w jakiego boga wierzysz? Taki ogarnięty młodzieniec jak ty powinien w coś wierzyć. Jeśli chcesz chętnie opowiem ci o najpotężniejszym i najlepszym bogu Lathanderze. Obrońcy dobrych, nieprzyjaciela nieumarłych i złych. On jest jak samo słońce co daje życie. Więc jak w co wierzysz?
-Kto to są dobrych i złych ? Powiesz mi których mogę bić ? - zapytał się Kapłana po czym gromko roześmiał się gdy zobaczył jak dusi się po wypiciu gorzałki.
-Ja wierzę tylko w moich Przodków, są jedynymi którzy próbują mi pomóc znaleźć Go. A czy ten Lathandarze powie mi gdzie szukać?
Vade postanowił nie przeszkadzać w rozmowie. Zamiast tego oddał się niewątpliwej przyjemności, jaka płynęłą z orkowego kubka.
Algow pokręcił gwałtownie głową i popatrzył przerażonym wzrokiem na Blodwyna.
- Niemądry Blodwynie. Przodkowie nie pomogą ci gdy umrzesz. Trafisz do królestwa Kelemvora jako dusza i wmurują cię do muru fortecy Pana Nieumarłych. I nie drocz się ze mną, że nie wiesz kto dobry a kto zły. Każdy ma sumienie i na pewno ty też się orientujesz. Pomyśl proszę cię o tym co ci teraz mówię. Jeśli nie będziesz wierzył w żadnego boga nie będę ci w stanie pomóc gdy umrzesz. Mój bóg da mi już niedługo moc przywracania martwych do życia. Jeśli byś chwalebnie zginął ciebie też mógłbym przywrócić z martwych. Z bogami możesz rozmawiać tak jak my rozmawiamy ze sobą. Musisz tylko zrobić coś dzięki czemu zwrócą na ciebie uwagę.
-POTRAFISZ OŻYWIĆ KOGOŚ!? - wrzasnął zaskoczony Blodwyn. - Cała moja Twierdza została wybita do nogi przez demona i orków z innej Twierdzy. Możesz ich orzywić ?
Algow pokręcił głową.
- Jeszcze nie Blodwynie, ale już niedługo tak. Niestety ten proces jest bardzo kosztowny i z pewnością nie dam rady wskrzesić całej twierdzy. Proszę cię pomyśl nad tym co ci mówiłem. To może okazać się ważne.
Bard przytaknął: - Chętne dusze ze skromną pomocą kapłanów, potrafią wrócić do naszego świata, mości Blodwynie. Problem polega na tym, że nie każdy kto zajrzy w zaświaty, zechce powrócić do niedoskonałego padołu.

Zmęczony koszmarem Karnax postanowił udać się na pokład. Nie chciał spać, a nie miał nic ciekawego do roboty. Mógłby co prawda siedzieć i rozwodzić się nad naturą jakiś magicznych problemów wspomagając się swoją księgą zaklęć ale po przerażającym śnie miał dość. Gdy tak powoli ruszył by zaczerpnąć powietrza i popodziwiać gwiazdy usłyszał głośne, trochę nieskładne „POTRAFISZ OŻYWIĆ KOGOŚ!?”. Gdyby nie charakterystyczne orcze brzmienie głosu, pomyślałby że to jakieś halucynacje. Skierował się do kabiny Blod’whuna, cokolwiek tam się działo i tak musiało być ciekawsze od zwiedzania pokładu.
- Blod’whun nawiedza Cię jakiś nekromanta? - powiedział pukając do drzwi z rozbawieniem w głosie.
Kapłan popatrzył na drzwi i się uśmiechnął.
- Wejdź, tłumaczę Blodwynowi zagadnienia teologiczne. Wyobraź sobie, że Blodwyn w nic nie wierzy. Na samą myśl mam ciarki. Ateiści mają ciężkie życie w zaświatach. Przemów mu do rozsądku jeśli potrafisz.
-A jak mam zacząć wierzyć w Niego? - Zapytał nieśmiało Blodwyn.
Trubadur wsłuchiwał się w dalszą dysputę. Przyjemnie było posłuchać kogoś, kto ma świeży umysł i potrafi formułować argumenty teologiczne. On sam nie był w stanie oderwać się od wizji, które go nawiedzały.

Karnax słysząc większą grupę w pokoju wszedł.
- O witajcie panowie, wiedzę że nie tylko ja mam problemy ze snem. Cóż, jeśli taka wola Blod'whun or'Roghara i taką mają tradycję tam skąd pochodzi nie będą mu narzucał innej wizji. Chociaż zgadzam się, ateistę może czekać ciężki los -
Blodwyn wstał wziął kolejny kubek, otworzył szafkę i wyciągnął następny, pełny gąsiorek. Nalał każdemu i zajął swoje miejsce
Karnax przyglądał się z uśmiechem jak pół-ork nalewał trunek. Przecież to istna trucizna pomyślał i uśmiechnął się w duchu.
-Wasze zdrowie panowie! - wypił trunek i rozejrzał się po obecnych w kajucie.
-Skąd ta filozoficzna dysputa na temat wiary jeśli mogę spytać? -
- Pora i nastrój sprzyjają owym rozmowom, panie Karnaxie - odparł Vade.

Drzwi do kajuty barbarzyńcy z hukiem uderzyły o ścianę, kiedy Awiluma otwarła je zirytowana hałasami.
- Widzę, że zabawa trwa w najlepsze. - Wycedziła kąśliwym tonem przez zaciśniete zęby. - Nie żebym narzekała, że nikt mnie nie zaprosił. Ale od pewnego czasu próbuję skupić się na rozwiązaniu zagadki TEGO. - Uniosła kulę przed sobą na wyciągniętej dłoni. - Ale jedyne do czego udało mi się zmusić ten artefakt to… sami zobaczcie.

Przestraszyła go, wpadając tak z zaskoczenia tutaj. Jej blada karnacja, strój i ciemność korytarza za plecami znowu nasunęły mu skojarzenia z wampirzycą.
-Spokojnie pani Awilumo, nie chcieliśmy w niczym przeszkadzać… - Spojrzał z zaciekawieniem na wyciągnięta w ich kierunku kulę, czekając co czarodziejka chce im pokazać.
Znowu naszła go myśl by dotknąć kuli, zabrać ją. Jednak był już trochę do tego przyzwyczajony, szybko odepchnął tą chęć.

Blodwyn w mgnieniu oka dorwał nie wiedząc skąd swój topór, chciał już skoczyć na potencjalnego wroga ale zobaczył Awilume, uśmiechnął się, zauważył kulę i zamarł. Uśmiech mu zrzedł, drgnął oczy mu jak gdyby zapłonęły w gniewie. Na powierzchni kuli zauważył demona z jego snów.
-[i]Patrzcie! To demon z mojego snu, ten który zniszczył moją Twierdzę[/] - jednak nikt inny niż on nie mógł tego zobaczyć ponieważ demon zniknął a zamiast niego pojawił się dziwny napis. Mózg Blodwyna kolejny raz nie był w stanie tego pojąć. Chiał tylko dotknąć kuli, podszedł i spróbować jednak znów jego ręka przeszła przez kulę.
-Nie - powiedział cicho z żalem, obrócił się siadł na łóżko i wychylił kubek.
-[i] To nie na moją głowę, napijesz się Blada Twarz?[/] - zwrócił się do Elanki polewając pełniutki kubek.
- Witamy na naszym zgromadzeniu nawiedzonych, pani! - Vade uśmiechnął się szeroko - Zdaje się, że kula z okrętu Zhentarimów połączyła nas wszystkich kajdanami obłędu. Zdrowie! - trubadur uniósł kubek.

Awiluma zamrugała kilka razy szczerze zaskoczona i przyjrzała się raz jeszcze kuli. Nic, nadal była tam tylko ten sam napis, wirujący i pełzający po powierzchni albo może tuz pod nią.
- Przypatrzcie się uważnie, ten język był starożytny już dwa tysiąclecia temu! - Wskazala im napis. - Chętnie. Dodała po chwili zwracając się do Blodwyna.

-Blod'whun nie chcę cię martwić ale ja widzę tylko jakiś, ja wiem, chyba rzeczywiście napis - Po słowach o bladej twarzy pozwolił się krótko zaśmiać, jednak urwał przywołując się do porządku.
-Awilumo rozumiesz ten tekst? - zapytał z nadzieją w głosie.

Nim odpowiedziała, zwilżyła gardło orkowym specjałem.
- Gdybym rozumiała nie przynosiłabym tu artefaktu tylko tłumaczenie... - Niemożność poznania znaczenia słów wyraźnie ją irytowała. - Nawet magia nie pomaga. Powinnam rozumieć ale zaklęcie nie potrafi przetłumaczyć symboli.
- Znam się co nieco na tłumaczeniu antycznych tekstów… Gdybym miał chwilę na osobności z artefaktem z pewnością wniósł bym coś nowego do sprawy - Vade zauważył na marginesie.
- Nie krepuj się, mój dzielny wojowniku. - Kobieta wykonała gest jakby zamierzała podać Vadeowi kulę.

Karnax nie wiedział co ma dodać, słowa Awilumy o tym że ten niezrozumiały dla niego ciąg znaków ma sporo ponad dwa tysiące lat zaskoczyła go.
-Może spróbujemy w jakimś mieście poszukać rozwiązania. Można by wynająć jakiegoś specjalistę, wstępnie możemy nawet ograniczyć się do przepisania tekstu i pokazania tylko jego. - powiedział i czekał jak zareagują na jego pomysł.
-Mhhh - Blodwyn bardzo mocno myśliał, w nadzieji że wbadnie mu do głowy jakiś dobry pomysł, niestety żaden nie wpadł. -Ja jestem od bitki nie od czarowania, mogę pomoc toporem.
Trubadur nie musiał być zachęcany dwukrotnie: - Gdybyś była tak uprzejma, pani, i przytrzymała kulę na wysokości moich oczu… Tak, już nawet teraz widzę znajome mi zgłoski. Doprawdy starożytny język… Sięgający czasów sprzed Rachuby Dolin. Rzecz jasna nie tak stary jak narzecza Aryvaaandaru, ale jednak - Credo pogrążył się w swoim świecie wersetów, dat i starych jak świat dialektów.

Awiluma westchnęła. - Ja wiem *jaki to język*, nie potrafię go tylko przetłumaczyć. - Wyraźnie uparta kula i jej niechęc do zdradzania swych tajemnic wykańczały biedną niewiastę. - Gdybyś zechciał się więc skupić na tłumaczeniu.
- Ciiii - Vade przytknął palec do warg. Następne długie minuty upłynęły w ciszy. Potem jego twarz rozpromieniała: - Chyba znalazłem klucz do rozwiązania tej zagadki! Zdaje się, że mamy tutaj do czynienia z alfabetem rylcowym, a nie klinowym! Przecież to takie oczywiste! “Apokalipsa może zakończyć wszystko, w tym umysł. Jednak tylko umysł może zakończyć Apokalipsę. “ Cóż to może znaczyć? - zasępił się.
-Właśnie chciałem to powiedzieć - zażartował Blodwyn - Ty też jesteś taka Mądra Głowa - zwrócił się do Awiulmy -Napij się i powiedz nam - polewając kolejke
Vade sączył orkowy trunek, zastanawiając się nad słowami zagadki. - Nie zgłębimy tajemnicy kuli, póki nie poznamy losów załogi statku. Uważam, że jej zaginięcie jest powiązane z właściwościami naszego znaleziska. Obawiam się, że mogą to być niebezpieczne siły.
- Nie sądzę, aby ten napis coś znaczył sam w sobie. Taki pusty frazes bez większego sensu. - A przynajmniej miała nadzieję, że tak jest bo jeżeli nie… - Może to zagadka, test sprawdzający czy posiadacz kuli gotowy jest na zdobycie jej mocy.
- Jak często napis na starożytnym artefakcie nic nie znaczył? - zapytał Jagan, a jego słowa zawisły nad poszukiwaczami niczym złowroga przestroga.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 25-01-2015 o 15:43.
Nemroth jest offline  
Stary 25-01-2015, 15:46   #6
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Prolog - część 3

W końcu statek zawinął do portu. Dzielnica portowa Telfamm nie różniła się niczym od tysięcy innych portowych dzielnic w tysiącach innych portowych miast, zarówno nad Morzem Spadajacych Gwiazd, jak i na Wybrzeżu Mieczy: pełna była podejrzanego towarzystwa, rybnego smrodu i portowych dziewek.

Po zejściu na stały ląd radosna, barwna kompania postanowiła wynająć nocleg w tej samej karczmie. Nawet Algow pomimo, że jego rodzina posiadała sporą posiadłość w mieście. Ich wybór padł na karczmę o dźwięcznej nazwie “pod Dziurawym Kotłem”. Nie wynikało to ani z atrakcyjnej lokalizacji, ani z miłej aparycji karczmarza, czy jego przybudku, a z pobudek czysto prozaicznych: zadowalającego stosunku wysokości ceny do spodziewanej ilości złapanych pcheł i karaluchów.

Wynajęciem pokoi zajął się Vade, który jako człowiek bywały w świecie i o złotych ustach zbił cenę prawie o połowę. Zaś po negocjacjach cała radosna kompania zasiadła przy wspólnym stole, by uraczyć swe podniebienia ciepłym posiłkiem i chłodnym importowanym piwem. Niestety ani posiłek nie był zbyt ciepły, ani piwo dostatecznie zimne… ani importowane. W tym momencie wielu pożałowało, że nie wybrali się do lepszego przybytku, ale na to było już trochę za późno.

- Szczyny to, a nie żadne importowane piwo - zawyrokowała Meriel spróbowawszy złocistego trunku
-Gdybyś mogła spróbować miodu od Mistrza Morghula albo gorzałki od Hryd’uh’ema z mojej Twierdzy nigdy nie napiła byś się czegoś innego - - Rzucił dumnie Blod’whun.
- Próbowałam bimbru pędzonego w koszarach na Zamku Crag, tego nic nie przebije - odparła z wyraźnym sentymentem w głosie.
- Nie zostało ci gdzieś jeszcze trochę tego twojego specjalnego tunku? - Awiluma zwróciła się do półorka z nadzieją. - A kolację chyba sobie dziś podaruję.
-Został mi ostatni gąsiorek - powiedział smutnym głosem, sięgając po trunek- Ale w końcu jesteśmy na ziemi, i będę mógł napędzić więcej - uśmiechnął się złowieszczo półork podając alkohol czarodziejce - spróbuj Meriel

Kobieta chwyciła podany antałek i upiła niewielki łyk. Spodziewała się czegoś o aromacie wódy pędzonej na myszach, której szczerze nie znosiła. Miłym zaskoczeniem był ziołowy aromat. Ani trochę nie zaskoczyła jej natomiast jego moc. Właśnie dlatego nie zdecydowała się na kolejny łyk. Samogon Blod’whuna był dokładnie taki, jaka w jej mniemaniu powinna być orkowa wóda, paląca żywym ogniem.

Od momentu zejścia na ląd, Vade nieco przycichł. Bacznie obserwował mijaną okolicę, starając się wyczuć rytm miasta. Po raz pierwszy w życiu odwiedził ziemię tak bardzo wysuniętą na wschód. Kiedy już zasiedli przy stole, zaczął nucić wesołą melodię. W pewnym momencie blat zalśnił, a tłuste plamy zniknęły jakby wsiąknęły w drewno:
- Od razu lepiej! - zawołał ukontentowany. - Dobrze jest znów stanąć na stałym lądzie mości państwo. Tutejsza ziemia aż pachnie orientem. Ciekaw jestem jaką muzykę grają tu na ulicach - za alkohol podziękował serdecznie, acz nie przyjął.

Karnax był zadowolony końcem podróży, wolał ląd od morza. Port Telfamm okazał się całkiem zwyczajny, a spodziewał się czegoś więcej po tym bogatym mieście. Sprawa tajemniczej kuli ruszyła trochę do przodu. Chociaż on sam w żaden sposób nie okazał się w sprawie pomocny, to towarzysze nie zawiedli, Awiluma mogła kulę dotykać i w jakiś ograniczony sposób na nią wpływać, co wypadało mieć na uwadze, szczególnie że artefakt najprawdopodobniej przyczynił się do zniknięcia załogi statku Zhentarimów. Zaś Vade poradził sobie z rozszyfrowaniem napisu, który okazał się złowieszczo brzmiącą sentencją.
Ostatecznie wraz z towarzyszami wylądował w karczmie. Popijał tutejsze piwo, słabe, ale będące miłą odmianą po orczej, wypalającej gardło gorzałce. Bez szczególnej uwagi przysłuchiwał się ich rozmowie, bardziej pogrążając się we własnych rozmyślaniach.

Tutejsze szczyny, szumnie nazywane przez karczmarza piwem, zdecydowanie nie podeszły Meriel. Jej podniebienie nie było być może zbyt wyrafinowane, wszak w koszarach Cormyru nie serwuje się wybornych win z Tethyr, czy Sembii. Nie mniej jednak niejednego trunku panna Loreweaver w życiu próbowała i telfammijski lager zdecydowanie nie należał do najlepszych z nich. Orkowy bimber miał jednak to do siebie, że nawet niewielki łyk wystarczył, by gardło zaklinaczki zmieniło się w miejsce równie suche, jak pustynia Anauroch. Tak więc opróżniwszy jeden kufel paskudnego złocistego trunku kobieta zmuszona była pójść zamówić kolejny. Nie przerywając towarzyszom rozmowy, wstała od stołu, a zobaczywszy pytające spojrzenie Awilumy, skinęła głową w kierunku szynkwasu, dając do zrozumienia, jakie ma plany. Już po chwili przeciskała się przez zgromadzony przy ladzie tłum.

-Wybaczcie, wcześniej uszło mej uwadze. W jakim języku był ten napis na kuli? - Karnax skierował swoje zapytanie głównie do Awilumy i Vada.
Nim Awiluma odpowiedziała posłała pytające spojrzenie Vadeowi, ale on się najwyraźniej nie palił do udzielenia wyjaśnień.
- W imperium Jhaamdath nazywało się go “Starym Dialektem”. Używali go nasi przodkowie, lecz z czasem uległ takim zmianom iż nie przypominał już swej pierwotnej formy. Nie mam pojęcia pod jaką nazwą zna go Vade. - Pociągnęła solidnie z kufla i od razu pożałowała, to jednak były szczyny i nic nie mogło tego zmienić, nawet magia czy jej moc.
- Dla mnie to po prostu język przodków. Znajomy, ale nieznany.
- Powiem szczerze mości Karnaxie. Współczesna nauka nie zna precyzyjnej nazwy tego języka. Zgodzę się jednak z panią Awilumą, iż wywodzi się on z gromady dialektów jhaamdathckich. To stara, kompletnie nieużywana i martwa od wieków mowa - dodał trubadur.
-Dziękuję i gratuluję wam wiedzy. Dla mnie ta kula jest całkowitą zagadką. Imperium Jhaamdath… przynajmniej mamy jakiś punkt odniesienia.- dodał wracając do rozmyślań. Jego uwagę przykuła jednak grupa ludzi wchodzących do karczmy. Może mu się wydawało, ale chyba zwrócili uwagę na nich.
- Język przodków? - zapytał zaciekawiony Jagan - Czy pochodzisz Pani z tamtych rejonów? -
- To długa historia, którą może Ci kiedyś opowiem. Na razie możesz przyjąć iż tak, pochodzę z tamtych stron.
- Ciekawe, gdzie dokładnie był ów Jhaamdath? -
- Jak mówiłam to długa historia. - Usmiechnęła się smutno. - Tereny między górami Aphrunn a Puszczą Chondal, niegdyś było to wspaniałe imperium, teraz wszystko zalane jest wodą.
Jagan przez chwilę trawił informacje. W końcu lekko nieśmiało zapytał - Skoro ten cały Jhaamdath to Twoi przodkowie, miałem nadzieję usłyszeć skąd pochodzisz bez konieczności sprawdzenia tego na mapie. - uśmiechnął się krzywo.
- Ciekawość to twoje drugie imię?
Mężczyzna uśmiechnął się jedynie wzruszając ramionami.
- Wiem kiedy ktoś nie mówi całej prawdy - dodał po chwili upijając łyk. W przeciwieństwie do reszty wychował się w Thesk, więc owe szczyny nie robiły na nim żadnego negatywnego wrażenia.
Algow słuchał w zamysleniu towarzyszy popijając z kufla. Trunek był nienajlepszej jakości, ale przebywając na szlaku pił już gorsze.
- Nadal uważam, że powinniśmy dostarczyć ten przedmiot komuś mądrzejszemu. Nasza wiedza, nawet wiedza Awilumy jest zbyt uboga żeby przeniknąć tajemnicę, która spowija tą kulę. Badając ją na własną rękę narażamy siebie i ludzi w naszym otoczeniu. To potencjalnie niebezpieczny przedmiot. - Skończył przemowę i ponownie pociągnął z kufla.
-Zgadzam się z kapłanem, żal tracić kulę ale sprawa rzeczy… - Urwał widząc zamieszanie dotyczące jego towarzyszki Meriel.

***

Zajęci rozmową towarzysze z pewnym opóźnieniem zauważyli grupę, jaka weszła do gospody. Nie wyróżniali się niczym spośród tłumu wędrowców przewijających się w te i wewte po ulicach miasta. Właściwie nikt poza Karnaxem nie zauważyłby ich obecności, gdyby nie hałasy, jakie nagle dobiegły ich uszu z okolic szynkwasu.

- Zabieraj łapska z mojego uda, gnoju, albo… - Wśród innych głosów wyłapali znajomy tembr Meriel.

Blodwyn widząc jak jakiś człowiek próbuje dobrać się do Meriel, wyskoczył w mgnieniu oka do niego, wziął jego rękę i przybił ją sztyletem do szynku po czym zdzielił delikwenta wierzchem dłoni, ze złości może trochę za mocno bo padł nieprzytomny na podłogę wisząc na dłoni. Odruchowo, bo nie raz uczestniczył w karczemnych bijatykach obejrzał się dookoła czy nie ma więcej przeciwników.
-Łapy precz od damy ty brudny świniopasie- - wykrzyknął Karnax, reagując na zamieszanie. Z uśmiechem obserwował akcję półorka.
- Zaraz zaraz bez rękoczynów- przerażony kapłan zerwał się od stołu gotowy łagodzić sytuację. Niestety dla niego bieg wypadków znacznie go wyprzedził. Człowiekowi z ręką przybitą do szynkwasu już raczej dyplomacja nie była w stanie pomóc.
- Sam sobie winien kapłanie, niechaj się cieszy że nie kosztowało go to życie! Nie godzi się żeby młodą damę hołota w taki sposób traktowała.- powiedział Karnax do kapłana i rozejrzał się czy czasem drobna awantura nie miała się ku regularnej bójce.

Towarzysze nieroztropnego macanta w sile dwóch początkowo zerwali się z zajmowanych miejsc, najwyraźniej zamierzali bronić honoru kolegi. Kiedy jednak do półorka dołączyło kolejnych trzech członków wesołej kompanii, zapał w nich jakby zmalał. Nie było jednak odwrotu, półork nie wyglądał na takiego, co odpuści raz rozpoczętej awanturze. Tłum do tej pory szturmujący szynkwas jakby zaczął rzednąć, najwyraźniej przeczuwając zbliżającą się regularną bijatykę.
Blodwyn uśmiechnął się przeraźliwie, pokazując swoje kły i skoczył na rębajłów, uderzająć otwartą dłonią, żeby nie zabić pierwszego z prawej. Skoczył zaraz do kolejnego, kopnął go w kolano później w brzuch. drugi kłótnik padł jak mucha. Trzeci dostał na odlew z półobrotu wierzchem pięści i padł na stół a później na ziemie.
Powietrze przecieło kilka brzęczących niczym trzmiele przejrzystych pocisków. Chwilę później dwu trafionych nimi mężczyzn pożegnało się ze swoją bronią jak i ubraniem ale o dziwo im samym nic się nie stało.
Stojąca za stołem Awiluma uśmiechnęła się wrednie.
Kapłan złapał się za głowę, ale niewiele mógł zrobić. Na wszelki wypadek wyjął zza pasa buzdygan by ogłuszyć tych którzy chcieliby sięgnąć w awanturze po broń. Nadal jednak nie zdecydował się włączyć do awantury.
Co będzie sobie żałował pomyślał Karnax i wypowiedział kilka słów, wykonał kilka gestów.
Blisko przeciwników pojawiły się cztery niewielkie pająki. Ich wygląd zdradzał demoniczne pochodzenie. Insekty te natychmiast posłały w napastników swoje sieci, ograniczając skutecznie ich ruchy.
Meriel nie zamierzała grać roli bezradnej damy w opałach i dodała swoje pięć groszy do bijatyki, mamrocząc pod nosem zaklęcie. Powietrze zafalowało, ci stojący bliżej poczuli podmuch. Stojących na nogach napastników zmiotła fala mocy. Ucierpiały także drzwi karczmy, które pod wpływem silnego podmuchu wyleciały razem z zawiasami.
Jagan tymczasem obserwował całe zajście sponad kufla piwa. Był w Telflammie nie raz i wiedział, że tacy kolesie nie będą stanowić zagrożenia dla jego towarzyszy. Na wszelki jednak wypadek ustawił się tak, by w razie czego móc zadziałać. Nie podejrzewał jednak, by trójka awanturników dała radę ósemce wyszkolonych najemników.
Blodwyn popatrzył na drzwi i poszedł po nie i wstawił je z powrotem.
-Blodwyn nie chce iść do paki - żalił się Meriel.
Skoro sytuacja się uspokoiła to Karnax siadł przy ich stole i wrócił do picia nie najlepszego jakości piwa. Rozglądał się jednak dalej a jego pająki kręciły się blisko powalonych wrogów. Roześmiał się na widok orka naprawiającego drzwi.
Widać było, że półork miał już doświadczenie w tego typu walkach, jednak tym razem nie uchroniło go to całkowicie. Kiedy był zajęty mocowaniem drzwi ktoś z nienacka złapał go za ramię.
- Co tu się do stu piorunów wyrabia?! - Krzyknął mu do ucha człowiek w zbroi straży miejskiej, a odwagi dodało mu zapewne kilkunastu mu podobnych spieszących z pomocą.
- To twoja sprawka?!
W momencie kiedy gwardzista złapał Blodwyna za ramię, ten odwrócił się na pięcie wykorzystując impet chciał zdzielić go z łokcia. W ostatnim momencie zorientował się że to jest strażnik i zmienił trajektorię jego ramienia.
-Ja...eee…. no… nie - wydukał półork -Ja broniłem swoich - powiedział Blodwyn już pewnym głosem. -Nie ma problemu - rzucił Blodwyn, kontynuując naprawę drzwi.
Strażnik zajrzał do wnętrza i nogi się pod nim ugięły. Roztaczał się przed nim widok, który nie zdarzał się zbyt często. Kilku nieprzytomnych i dwu nagich owiniętych demonicznymi pajęczynami i doglądanych przez monstrualne arachnidy. Barman, który znów zgubił kilka włosów, na skutek rwania ich sobie z głowy, wyskoczył zza kontuaru i dopadłszy strażnika zaczął się skarżyć. Wskazywał po kolei wszystkich, którzy w tej awanturze o mało mu interesu nie zrujnowali - ...i panie władzo oni jakieś kreatury dziwne przywołali i magią i toporem… ja nie wiem, wszystko ziszczone, i stoły zniszczone, i krzesła i kto mi za to odda?! - lamentował.
Jak Karnax dostrzegł straż wysłał telepatyczny rozkaz do pająków, by ukryły się w zakamarkach i cieniach karczmy, najlepiej na suficie. Chciał jeszcze trochę nastraszyć obecnych, a stworzenia i tak niebawem miały powrócić na rodzimy plan. Samemu z uśmiechem popijał piwo i obserwował rozwój wydarzeń.
Blodwyn obrócił się energicznie do karczmarza wystawił kły i warknął -Nic się nie stało, Blod’whun to naprawi - Karczmarz momentalnie pobladł, jąkając się wydutkał -D, d, do, do, dobrze p, p, panie o, o, o, o, orku… - Blodwyn przerwał mu - Jestem półorkiem! - Karczmarz podskoczył i schowa się za strażnikiem. Ten popatrzył na jednego i drugiego, parsknął śmiechem i krzyknął- [i] Wszyscy Won! Cała ta wasza zapyziała, mać wasza gamratka, banda wynocha stąd [i]. - Blodwyn stanął nad gwardzistą i powiedział spokojnie -Ty nie krzyczy na mnie, bo ja tego nie lubię - położył rękę na topór w wymownym geście.
-Blod’whun myślę że wystarczy, dajmy już spokój szanownemu karczmarzowi. Nie zaprzątajmy dłużej głowy stróżów prawa i porządku, mają na pewnp ważniejsze sprawy na głowie.- powiedział Karnax i wyciągnął w kierunku właściciela oberży dłoń, w której trzymał mała sakiewkę. Karczmarz widać zrozumiał, o co chodzi i z ochotą przyjął w podarku trzydzieści sztuk złota. Najwyraźniej rozwiązanie było zadowalające dla wszystkich.Strażnicy dodali jeszcze kilka pouczeń i pośpiesznie opuścili przybytek. Drużynie pozostało teraz przegrupować się i poszukać nowego schronienia.
Blodwyn popatrzył na Karnaxa, uśmiechnął się - idę po nasze rzeczy- odwrócił się, przechodząc przez próg pchnął lekko drzwi, które znów wyleciały z zawiasów. Po chwili wyszedł z szyderczym uśmiechem -[i]Reszta już wychodzi[/] Rzucił do wszystkich obecnych przed karczmą.

- Może tym razem znajdziemy lokal z lepszymi trunkami? - Zproponowała Awiluma wesoło, na przekór zdarzeniom humor jej dopisywał.
-Kapłanie, mówiłeś że masz tu rodzinę - uśmiechnął się szeroko do niego Blodwyn.
Algow zmierzył półorka nieprzyjaznym wzrokiem, po czym wsadził swój buzdygan z powrotem za pas.
- Jeśli wydaje ci się Blodwynie, że w moim domu też się tak będziesz zachowywać to wiedz, że na to nie pozwolę. Nie mniej gdzieś się musimy udać, więc zapraszam was do siebie. Apeluje tylko byście poskromili swe charaktery
Algow powiódł wzrokiem po swoich towarzyszach z miną. która wyrażała zwątpienie, po czym machnął na nich ręką dając znak, by poszli za nim i ruszył zatłoczoną uliczką.
-Szacunek do samic - warknął Blodwyn - To była pierwsza lekcja u Berserkerów, będę bił każdą gębę, która ich nie szanuje - powiedział Blodwyn ucinając dyskusje zaczął grzebać w zębach, splunął i wyciągnął gąsiorek - Ktoś się napije ze mną ? - Rozpromienił się półork.
-Kapłanie nie martw, w Twoim przybytku nie dojdzie do takich sytuacji. Może awantura była przesadą, ale zwróć uwagę że oni zaczęli obrażając naszą samicę-uśmiechnął się przy tym słowie- a co najważniejsze oprócz kilku ran nic im się nie stało. Karczmarz - myślę - wyszedł nawet na plus, a podejrzewam, że nie raz po podobnych bójkach nikt mu nie wynagradzał strat. Blod’whun ja się z chęcią napiję, ale potem. Dojdźmy do domu Algowa - powiedział Karnax, starając się zwrócić uwagę, czy jakiś lokalny złodziejaszek nie stara się go okraść.
- Nie wiem jak wy, ale ja zgłodniałem - rzucił do drużyny półork i wszyscy ruszyli do domu Algowa.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 25-01-2015 o 15:48.
echidna jest offline  
Stary 25-01-2015, 22:10   #7
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Prolog część czwarta.


Obawy Karnaxa były nie uzasadnione. Żaden złodziej nie zbliżył się do grupy poszukiwaczy przygód. Możliwie, że kieszonkowcy bali się ich, możliwe że rozpoznali w grupie lokalnego kapłana Algowa, do domostwa którego bohaterowie zmierzali. Gdy dotarli na miejsce im oczom ukazała się dwupiętrowa kamienica. Portal wejściowy i okna były ozdobione figurami atlantów i kariatyd. Budynek musiał być niedawno odmalowany, bo lśnił nowością. Widać było, że ma jakiegoś majętnego i zaradnego właściciela. Algow podszedł do wielkiej zrobionej ze stali bramy z okuciami, wyciągnął rękę do kołatki w kształcie lwiego łba i zdecydowanie zastukał. Po chwili otworzył mężczyzna w podeszłym wieku w wyblakłej liberii.
- O panicz Algow.
- Witaj Justiusie. Ojciec i Livo w domu?
- Tak paniczu. Argonius na górze w swoich pokojach natomiast Livo w gabinecie. Pracuje, prosił żeby nie przeszkadzać.
- Trochę mu jednak poprzeszkadzam. Nie co dzień jestem w domu, w dodatku prowadzę gości.
Drzwi otworzyły się szerzej i weszli do dużej sieni w której z pewnością zmieściłby się wóz, gdyby tylko otworzyć drugie skrzydło bramy. Posadzka była zrobiona z drewnianej kostki. Brama na końcu korytarza prowadziła na wewnętrzny dziedziniec. Przy końcu korytarza znajdowała się także klatka schodowa ze schodami prowadzącymi na górę. Algow pewnie poprowadził ich na piętro. Było widać, że czuje się tu jak u siebie.
- Jeśli chcecie się odświeżyć dajcie znać, wydam polecenie, żeby przygotowano wam kąpiel. Muszę jeszcze odwiedzić kuchnię i dać znać, że będzie więcej osób na obiedzie. Wybaczcie.
Skłonił się nisko i wyszedł. Najpierw odwiedził kuchnię, jak miał w zamiarze i wydał dyspozycje. Następnie udał się do pokojów rodziców.
- Argoniusie, zobacz kto nas odwiedził- Siwiejąca kobieta podeszła do Algowa, gdy stanął w drzwiach. Widać było po niej wzruszenie. Algow podszedł do niej i ucałował ją w rękę.
- Cieszę się, matko, widząc cię w dobrym zdrowiu. Ciebie, ojcze, również. Byłem przejazdem w Telflamm i nie mogłem sobie odmówić odwiedzenia was. Przyprowadziłem gości, chciałem was prosić, byście ich przyjęli na tą jedną noc. Rano wszyscy się wyniesiemy.
- Twoi przyjaciele są naszymi przyjaciółmi, Algowie - wtrącił się Argonius. Był sędziwym już mężczyzną, odzianym w bogato wyszywane szaty z pokaźnym brzuchem.
- Dziękuję wam, byłem pewny takiej odpowiedzi. Niech Lathander da wam długie życie. Odwiedzę teraz brata, mam do niego prośbę.
Pożegnał się i wyszedł. Drogę do gabinetu, w którym kiedyś urzędował jego ojciec, znał. Podszedł do drzwi i zapukał.
- Przecież mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać! - rozległo się zza drzwi. Mimo to Algow wszedł do środka.
- Witaj bracie! Jakież to ważne sprawy cię zajmują?
- Niektórzy, wyobraź sobie, pracują, nie latają po świecie, lub raczej latają. ale za zarobkiem. Karawana z Kara Tur się spóźnia, a rachunki trzeba płacić.
- Przykro mi to słyszeć. Mam do ciebie wielką prośbę. Przybyło ze mną tutaj kilku awanturników jak ja. Dwójce z nich zawdzięczam życie i obiecałem im nagrodę.
- Tak myślałem, przybył braciszek światowiec i już wyciąga ręce po moje pieniądze. Tobie się wydaje, że one leżą na ulicy. Muszę się nieźle nagłowić, żebyśmy nie poszli z torbami, a ty je beztrosko obiecujesz komu popadnie.
Algow się strapił. Widać było, że jest zasmucony agresywną postawą brata.
- Zapominasz, Livo, że to także moje pieniądze w części. Jeśli ty poskąpisz grosza pójdę do ojca. On na pewno zrozumie…
- Dobra, dobra, już nie zastawiaj się ojcem. Te darmozjady dostaną swoje. Na następny raz po prostu zastanów się, co mówisz. Nasza rodzinna fortuna nie jest niewyczerpana. A teraz pozwól mi pracować.
Algow skłonił się i wyszedł. Rozmowa z bratem trochę popsuła mu humor. Postanowił czas do kolacji wykorzystać na odwiedzenie świątyni Tyra. Liczył na to, że zastanie tam Tarantiela i się go poradzi. Niestety jego mentora nie było w mieście. Zrezygnowany wrócił do domu akurat na kolację. “Może posiłek i nocny odpoczynek sprawi, że nieco rozjaśni mi się w głowie.”

Zaklimatyzowali się szybko, spędzili sporo czasu na rozmowie dotyczącej tego, co przedsięwziąć w sprawie kuli. Ponieważ jednak nie mogli dojść do porozumienia, a późna pora i zmęczenie dało o sobie znać, udali się na spoczynek. Noc jednak nie miała okazać się spokojna. Ktoś tylko czekał by bohaterów zmorzył sen…
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 25-01-2015 o 22:15.
Ulli jest offline  
Stary 25-01-2015, 23:02   #8
 
Blodwyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwuBlodwyn jest godny podziwu
Prolog, Część Piąta

- Nieźle, choć dość nader oczywiste. Z drugiej strony: ponoć im łatwiejszy plan, tym mniej może wziąć w łeb – stwierdził w myślach, gdy obserwowana przezeń od dłuższego czasu postać zwinnie czmychnęła przez wysokie ogrodzenie domostwa.

Knelier był w trakcie szukania własnego planu, lecz – skoro zdawało się, że ktoś wykonał tę pracę już przed nim – nie zamierzał odrzucać okazji. Zakapturzony jegomość nie był amatorem. Z jednej strony wróżyło to sukces, z drugiej wiązało się z koniecznością niemal pewnej konfrontacji z niebezpiecznym bratem cienia.

Odczekał dłuższą chwilę. Bezszelestnie dopadł do drobnej skazy w murze. Podciągając się milimetr po milimetrze ujrzał go niknącego w cieniu roślinności okalającej zabudowania. Przeskoczył na drugą stronę i – podobnie jak jego poprzednik kilkadziesiąt sekund wcześniej – położył się tuż za niewielkim pagórkiem.

- Gość nie jest laikiem – przyznał w duchu, gdy przed jego oczami wyraźnie jawiła się złożona z naturalnych przeszkód i cieni droga. Musiał doskonale wiedzieć, którędy iść. Planował to już od dłuższego czasu. Chyba, że bywał tu już wcześniej… być może w odmiennym celu i pozornie ciut „uczciwszych” zamiarach. To jednak bez znaczenia. Knelier nie miał zamiaru poprawiać założeń osoby, która ewidentnie znała rozkład posiadłości.

Gdy znalazł się tuż przy oknie od zacienionej, bocznej strony budynku, zauważył coraz mocniej wypełniające pomieszczenie światło. W ułamku sekundy, sam nie był do końca w stanie ocenić skąd, kryjący się w pokoju cień ruszył na spotkanie osoby dzierżącej niewielką lampę.

Niecała sekunda. Mocne uderzenie w potylicę czymś na kształt pałki. Przyczajony na zewnątrz Knelier nie mógł wyjść z podziwu, gdy ujrzał, jak włamywacz chroni lampę przed upadkiem, jednocześnie delikatnie kładąc starszego dozorcę na podłodze. Ujrzał, gdyż nie usłyszał. Ani szmeru.

Nerwowo rzucił okiem w stronę ogrodzenia. Nie był już tak pewien swego pragnienia do krytego przez nich zawiniątka. Nie był już tak pewien swych szans w walce z tak wprawnym bratem cienia. A gdyby tak się do niego dołączyć…?

Widział, jak włamywacz rusza dalej. Odczekawszy chwilę wpełzł więc przez okno do środka. Kierowany instynktem przykleił się ściany w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą krył się jego poprzednik. Zobaczył jego plecy, gdy ów przymierzał się już powoli do skoku przez otwarte okno.

Po drugiej stronie czekała go wolność. Po tej stronie spotkała go jednak tylko szybka śmierć.

Zobaczywszy wypełnioną torbę, Knelier był pewien, że złodziejowi udało się pochwycić zdobycz. Okazja sama wpadła mu w ręce. Nie czekając więc, wprawnie chwycił włamywacza jedną dłonią za gardło, a trzymanym w drugiej ręce sztyletem rozorał mu krtań.

- Nie miej mi tego za złe, nie lubię zgrzytów między znajomymi… - wyszeptał, po czym ułożył niedoszłego złodzieja tuż obok ogłuszonego dozorcy. Chwycił torbę i…

…gdy już chciał skoczyć przez okno, zauważył zbliżające się pospiesznie od zewnątrz światła pochodni. Najmniej dwa, minimum dwóch strażników.

Kotłować zaczęło się również wewnątrz. Podniesione głosy, brutalnie wyraźny dźwięk zbliżających się kroków. To nie miało tak wyglądać. Gdyby miał tylko tych kilka dodatkowych sekund… Nie miał.

Gdy ujrzał pokrytą cieniem postać stającą w drzwiach, podniósł wypełnioną torbę w jej kierunku.
- Jeśli nie będziecie lepiej dbać o swoje skarby, zwinie je wam pierwszy lepszy amator. Tak jak i ten tutaj… - wskazał na truchło włamywacza, wokół którego tworzyła się coraz większa kałuża krwi.

- Znajdziecie przy nim również sprzęt, którym ogłuszył waszego niezbyt spostrzegawczego dozorcę– dodał pospiesznie, by uwiarygodnić swą wersję. Nie dysponował podobnym orężem, trudno byłoby mu przypisać tak punktowe uderzenie w potylicę.

- Obserwowałem was od dłuższego czasu. Jestem nieco spłukany, potrzebuję okazji, by wypełnić moją sakiewkę. Wyglądacie na takich, którym złoto obce nie jest. Wyglądacie też na takich, którzy nie mają wielkiego rozeznania z cieniem. Powinniśmy się dogadać.

W drzwiach pojawiło się więcej postaci. Z nimi pojawiło się światło. Ujrzał wreszcie twarz pierwszej osoby stojącej tuż przed nim. W ogarniającej dotychczas pokój ciemności nie sposób było tego wprawnie ocenić… Teraz już widział.

Vade, który nie brał udziału w przyjęciu u Algowa, wyłonił się zza zakrętu. Dostrzegł nieznanego mu mężczyznę, który trzyma w ręku ICH znalezisko. Już miał wzywać straż, gdy nieznajomy zabrał głos. Wedle jego słów, właśnie zapobiegł kradzieży.
- Można wiedzieć skąd w pańskich rękach nasza własność oraz jak brzmi pańska godność? - odezwał się, podejrzliwie zerkając w stronę jego oręża.

- Knelier. W zasadzie nic więcej, choćbym chciał, powiedzieć nie mogę. Gdybym pochodził z jakiegoś rodu, to chętnie przedstawiałbym się dłużej. Nie musiałbym wtedy jednak żyć z cienia – stwierdził starając się zachować przy tym obojętny ton głosu. Ważyło się wiele.

- Macie kilka wyjść. Możecie mnie zabić. To pewnie będzie najprostsze, choć też nie aż tak banalnie proste. Możecie mnie puścić, choć aż tak na tym mi nie zależy…

- Możecie również wziąć pod uwagę, że za moją sprawą owa rzecz została w waszych rękach. W jakimś celu tu przybyliście, przyglądałem wam się od dawna. Jeśli nie daliście rady zapobiec temu dwukrotnemu włamaniu i jeśli nie zorientowaliście się wcześniej, że jestem wciąż krok za wami… To tu pojawia się opcja trzecia, dzięki której będziecie pewni, że unikniecie tego typu sytuacji w przyszłości. A umiem znacznie więcej, niż mogłoby się wam wydawać – nie spuszczał wzroku z rozmówcy, chcąc wychwycić jakiekolwiek zachowanie mogące wskazywać na konieczność szykowania się do walki.

- Rozumiem - odparł Vade i puścił rękojeść miecza. - Czyli sprowadza pana praca?*

- Uniknęlibyśmy takich sytuacji, gdybyśmy wiedzieli, kto wynajął tego tutaj - odezwał się głos nad nimi. Spojrzeli w górę. Na dachu nieopodal kucał Jagan. Młody pół Shou w swoim czarnym stroju idealnie wtapiał się w otoczenie. - Teraz niestety zostaliśmy z martwym włamywaczem i z Tobą, czyli dwoma nieprzewidzainymi problemami - dodał zeskakując. Szybkim i fachowym ruchem przeszukał zwłoki. Nie znalazł nic interesującego, oprócz małego kryształu mieniącego się drobnym wewnętrznym blaskiem.
- To wygląda ciekawie. Ktoś z Was wie co to jest? -

Coś się wydarzyło, coś czego się nie spodziewali. Chwilę napięcia pomiędzy nimi przerwał tajemniczy powiew zimnego powietrza od strony zwłok. Tam gdzie przed chwilą leżały dwa trupy, spoczywało już tylko samotnie ciało dozorcy.
- No to straciliśmy jednego winnego - Jagan spojrzał wymownie na drugiego łotra. W jego ręku niebezpiecznie zalśnił krótki miecz.

Trupy na scenie nie przypadły do gustu Vade’owi. To nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Widząc pojawienie się reszty drużyny postanowił wycofać się z rozmowy. Wyjawenienie zbyt wielu informacji mogło być zbyt ryzykowne.*

-Aaaargh! - Ryknął Blodwyn, gdy po zbudzeniu zorientował się że nie ma artefaktu, który powierzyła mu drużyna, a on przecież przysiągł na honor swojej twierdzy - MOJA KULKA!- wyskoczył z komnaty w samej przepasce i pobiegł na zewnątrz. Ujrzawszy pana Po, Vade i Karnaxa skierował się w ich stronę i wtedy go zobaczył -Złodziej! - Blodwyn podbiegł do łotrzyka, przycisnął go do ściany i unieruchomił. Wbijając kolano w brzuch, lewą rękę przycisnął łokciem, nadgarstkiem przydusił, a drugą rękę złapał w swoją wielką łapę. Na koniec zdzielił delikwenta z bańki. -GDZIE JEST KULKA KRADZIEJU! - Wrzasnął Blodwyn ledwo co nie wpadając w niekontrolowany szał.

Tymczasem pogrążoną w błogim śnie Meriel wreszcie obudziło to całe zamieszanie i nie była z tego faktu zadowolona. Po pierwsze dlatego, że z zasady nie lubiła, gdy się ją budziło ze snu, po wtóre zaś dlatego, że w owym śnie wyjątkowo urodziwy młodzian właśnie szykował się do rozsznurowywania jej gieziełka. Kobieta wstała z łóżka i rzucając kurwami na prawo i lewo wylazła z pokoju. Kompletnie przy tym zapomniała, że nie zwykła spać w czymś więcej niż owo rozsznurowywane przez młodziana we śnie gieziełko, toteż gdy z radosnym “- Co się tu, do kurwy nędzy, dzieje?” - na ustach dołączyła do współtowarzyszy, mogli oni podziwiać jej wdzięki przez na wpół przeźroczysty materiał.

-Co się tutaj dzieje? Jak to ukradli kulę? Co to ma znaczyć? Kim jest ten złodziej? – Zdecydowanym głosem wypowiedział Karnax, mając nadzieję ze ktoś go uświadomi o sytuacji. W takich chwilach cieszył się, że dzięki mocy pierścienia nie musi przesypać całej nocy i reagować na takie sytuacje. Chociaż sytuacja i tak zaraz przestała go interesować. Wzrokiem badał wdzięki Meriel. Zastanawiał się nad użyciem kuglarstwa by poprawić sobie widok.

Blodwyn słysząc krzyk za plecami, obrócił głowę i zobaczył Meriel, a raczej jej wdzięk,i na których głównie się skupił. Puścił nieprzytomnego złodziejaszka, który padł na ziemię.
-Eeeee….. ukradł kulkę-powiedział półork próbując patrzeć w oczy czarodziejki.
-Panieko Mariel, chyba nie wypada... tak ubranym w towarzystwie… – dodał Karnax po chwili z grzeczności. Chyba już nikt nie interesował się złodziejem.

Dopiero teraz zaklinaczka dostrzegła swój niekompletny strój. Zamiast jednak zarumienić się jak dziewica przed nocą poślubną, wypięła dumnie pierś i podparła się pod boki.
- Nie wypada też budzić ludzi w środku nocy. - zawyrokowała. - Ocipieliście, żeby w środku nocy urządzać rozróbę w domu naszych gospodarzy? - mówiąc to spiorunowała Boldwyna wzorkiem.

Ten właśnie moment, nieświadomie, wybrała Awiluma by wejść do pomieszczenia. Odziana jedynie w ręcznik który mocno przylgnął do mokrego ciała, podobnie zresztą jak i włosy. Najwidoczniej hałasy wyciągnęły kobietę z kąpieli.
- Znowu urządziliście popijawę beze mnie? - A spostrzegłszy nieprzytomnego dodała.
- I co to… znaczy kto to jest?

-Czarownica na mnie zła? - zapytał się Meriel z pełną powagą Blod’whun.

To teraz było za dużo dla niego, Karnax spłonął rumieńcem. Przez chwilę błądził wzrokiem miedzy jedną a drugą atrakcyjną niewiasta po czym zaczął w myślach przypominać sobie jakaś skomplikowaną magiczną formułę. Potem próbował wspomnieć jakieś obleśne monstrum, byle nie zdradzać swojego zainteresowania. Nic to nie dało, dalej lustrował wzrokiem swoje towarzyszki.

- Nie, nie jestem zła, chyba, że pytałeś ją. - Awiluma skinęła głową zaklinaczce.
Zaklinaczka zbyła milczeniem potrzebę bycia w centrum uwagi białowłosej. Miast tego odpowiedziała: - Nie jestem zła, ale jestem pewna, że nasi gospodarze docenią nie urządzanie im awantur w domu.
Blodwyn zrobił jeszcze dziwniejszą mine gdy zobaczył Awilumę. Otrząsnął się, złapał złodzieja za fraki i podniósł go pokazując reszcie.
-Złapałem złodzieja- powiedział zadowolony, spoglądając ukradkiem na piersi Meriel.

- Ty złapałeś? - oburzył się Jagan.
- Ja go czymam- uśmiechnął się półork
- Tak lepiej - odpowiedział łotrzyk chowając miecz do pochwy na plecach.
- Wszystko jedno, kto złapał - stwierdziła Meriel przeklinając w duchu męską potrzebę imponowania otoczeniu. - Zamiast obijać mu na dzień dobry łeb, mogliście się dowiedzieć, kto to i czego chce
Na chwilę Karnax wrócił że świat marzeń do rzeczywistości.
- Dokładnie Pani Meriel ma rację, trzeba go ocucić. Nie był sam, albo co gorsza więcej niż jedna siła wie o kuli i chce ją nam odebrać. – powiedział do reszty.
- To trochę bardziej skomplikowane - odpowiedział Jagan bez krępacji wpatrując się w wypięte piersi Meriel. - włamywaczy było dwóch. Ten którego trzyma Blodwyn zabił tego drugiego, którego ciało rozpłynęło się po śmierci. Jedynie ta plama krwi po nim została. - powiedział wskazując na kałużę krwi u ich stóp. - To i to - tu ponownie pokazał kryształ wydobyty ze zwłok włamywacza.
Meriel podziękowała skinieniem głowy za udzielenie rzeczowych wyjaśnień. Już miała zabrać się do oglądania plamy krwi i dziwnego przedmiotu, jednak kątem oka dostrzgła, co też półork wyprawia.
-Blodwyn wie jak zrobić żeby mówił, nie martwcie się. Dam sobie rade-odpowiedział Meriel. Wziął intruza, przeszukał go zabierając jego broń. Zaciągnął złodzieja do studni aby go ocucić i przesłuchać.
- Stój! - krzyknęła Meriel, obawiając się, że więzień może nie przeżyć Blodwynowych prób cucenia. - Może ja spróbuję?
-Ja się na tym znam Meriel, możesz patrzeć jak to robię - rzucił dumnie Blodwyn.
- Dobrze, będziesz go mógł przesłuchać, ale może nie teraz? Jest środek nocy, obudzimy gospodarzy. To ujma na honorze obudzić tak dobrych gospodarzy jak rodzice Algowa. - Meriel miała cichą nadzieję, że bajki o honorze powstrzymają półorka na jakiś czas.
- Masz rację, trzeba go zakneblować żeby nie krzyczał. Zabiorę go do swojej izby a jutro znajdziemy jakąś milutką celę dla niego, i dowiem się wszystkiego. Dla Blodwyna najważniejszy jest honor- Położywszy go na ziemię, poszedł po linę i knebel. Związał mu wszystkie kończyny i zakneblował go. Krytycznie popatrzył na swoje dzieło i rzucił do reszty - Będzie trzeba go pilnować, napije się ktoś? - wyszczerzył kły do towarzyszy.
-Zgadzam się z panią Meriel. Dzisiaj nie ma co robić głośniejszej afery a wątpliwe by ktokolwiek jeszcze tej nocy chciał nas okraść. Lecz na wszelki wypadek proponuję by przy kuli były zawsze przynajmniej dwie osoby.- Dodał Karnax starając się obserwować sytuację a nie wdzięki towarzyszek. -I prawda, dobrze prawisz Blod’whun przynajmniej kolejne dwie osoby do pilnowania łotrzyka- dodał w kierunku półorka.

Tymczasem Awiluma korzystając z okazji, że uwaga wszystkich skupiona jest na złodzieju, zakradła się tuż za Meriel i łapiąc ją za piersi powiedziała:
- Chodź, kąpiel poprawi Ci humor.
- Dzięki, Awilumo, ale widzę, że ty już brałaś kąpiel - odparła zaklinaczka z wdziękiem wywijając się z uścisku kobiecych dłoni.
- Jestem w trakcie… no cóż twoja strata. - Odrzekła kompletnie tracąc zainteresowanie i zniknęła w lekkim rozbłysku światła.
-Czrowniku Karnax, idziesz pij..lnować pierwszą wartę ze mną? - Uśmiechnął się półork.
-Ano idę, trzeba dopić… ekhm... lnować żeby tej nocy już wszystko było już w porządku! - odpowiedział z uśmiechem Karnax.
-Czy ma ktoś jakąś metodę by upewnić się ze łotrzyk się nie wykaraska z lin? Wiecie oni a przynajmniej niektórzy posiadają umijętności by uwolnić się z takich sytuacji. Ocknie się, poczeka na chwilę nieuwagi i myk go nie będzie. To trochę okrutne ale słyszałem że w Thay łamią takim ręce na wszelki wypadek, albo chociaż kciuki… - dodał z lekkim wahaniem w głosie do towarzyszy.
-Dlatego my będziemy siedzieli przy nim, rano znajdziemy cele i porozmawiamy z nim - wyszczerzył kły w okropnym grymasie - Pokaże ci parę sztuczek, może nauczysz się czegoś od Blodwyna - zażartował półork.
-To jest rozwiązanie ale wtedy aż dwie tajemnice czyli kulę i złodzieja pilnują tylko dwie osoby. Nie żebym wątpił w Twoje czy moje umiejętności ale trochę to ryzykowne. Może ktoś z obecnych zechce w takim razie dotrzymać nam towarzystwa? - odpowiedział Karnax
Blodwyn spojrzał na Meriel - Pije? zapytał się Blodwyn, parskając ze śmiechu.
- Dzięki, ale ja wracam do spania - mówiąc to odwróciła się na pięcie i ruszyła do swojego łóżka. Pokaz kobiecych wdzięków należało uznać, za zakończony.
- Ekhm - wtrącił się Vade, do tej pory pozostający cicho z boku. - Nie sądzicie, że wypadałoby rozwiązać zagadkę tajemniczego włamywacza i chociażby przesłuchać jegomościa, który ujął go ratując nasz skarb? Swoją drogą, potraktowanie go w ten sposób było lekkomyślne. Wygląda na kogoś… obytego w tutejszym półświatku. My zaś prędzej czy później będziemy podejrzewać takowych informacji. W połączeniu z kontaktami mości Jagana mogłyby okazać się bardzo przydatne
Blodwyn go przecież przesłucha...z KarnaxemSpojrzał na czarodzieja i wyszczerzył kły-Zaufaj mi na mój honor, wszystkiego się dowiemy..
Meriel zatrzymała się w pół drogi słysząc wyraźne oznaki naiwności szlachcica.
- Zauważ, Vade, że równie dobrze, to nie on mógł zabić złodzieja ratując nas, lecz zostać złapanym na gorącym uczynku, po tym jak zabił kogoś, kto mu się starał przeszkodzić. Tego, czy mówi prawdę, czy kłamie, nie da się rozsądzić tak o. Uwierzyć mu na ładne oczy byłoby głupotą.
-Zgadzam się znowu z Panienką Meriel i Blod’whunem. Dzisiaj dajmy spokój już z robieniem większego zamieszania w domu naszego gospodarza. Poczekajmy do rana. Za to jestem ciekawy tego co dokładnie zaszło Vade? Byłeś pierwszy na miejscu, co z drugim ciałem, co się z nim stało? No i proponuję, dołącz do nas, razem będziemy go pilnować tej nocy. - powiedział Karnax kierując swoje słowa głównie do barda.
- Dostrzegłem go pochylającego się nad ciałem nie znanej mi osoby. Miał w ręku naszą kulę - ostatnią słowa wypowiedział ciszej. - Przestrzegł mnie żebyśmy lepiej strzegli swojego dobytku, po krótce się przedstawił, po czym doszło do zamieszenia. Lekko niefortunnego moim zdaniem. - teraz bard zwrócił się do Blodwyna: - Akceptuję pański temperament, mości Blodwynie. Cieszę się, że wykazał się pan równie dużą gorliwością w odzyskiwaniu naszej zguby. Chodzi mi tylko o zachowanie pewnego rodzaju dyskrecji, bo jak wiemy - w tym mieście wieści szybko się rozchodzą.
-Grajku, jutro płyniemy stąd. Nas nie ma, plotki są. A kogo obchodzi skisłe mleko? Chodź z nami, napijemy się. Jak się obudzi to przesłuchamy i zrobimy co będziemy musieli. Proste - powiedział do Vade po czym obrócił się do Karnaxa i zawołał -Idziesz ? - po czym poszedł po złodzieja i przerzucił go przez ramię.

Widząc, że towarzystwoprzystało na jej propozycję i zabiera się do pij..lnowania, Meriel postanowiła wrócić w kojące objęcia Selune. Miała cichą nadzieję, że urodziwy młodzian z jej snu powróci i dokończy swe dzieło.

-Jasne że idę, jeśli Panie Vade nie jesteś zaiteresowany wartą wraz z nami proponuję Blod’whun żebyśmy zahaczyli Awilume. Może ona się skusi na nocne czuwanie z nami. No i kieruję teraz swoje słowa do wszystkich obecnych, zachowajmy wzmożoną czujność. Ktoś albo coś wie o naszym tajemniczym przedmiocie- wziął przykład z Vada i też ściszył tu głos- i może chcieć to jeszcze odzyskać.- dodał czarodziej i ruszył wraz z półorkiem.
Blodwyn bezwiednie wyszczerzył swoje kły-Taaak, mogli byśmy zapytać się pani Awi czy nie chciała by z nami popilnować jego mać gamratka. - Rozmażony Blodwyn wrócił do rzeczywistościi-A niech jakieś ścierwo spróbuje dotknąć mojej kuleczki, to łeb przy samej dupie odrąbie.- dodał na odchodne, podrzucił złodzieja i ruszył.

Vade również ruszył z towarzyszami. Po drodze przyglądał się bacznie ujętemu “złodziejowi” (który de facto uratowało ich przed stratą Kuli). - Wybaczcie, że nie stawiłem się wcześniej. Miałem jednak pilną sprawę do załatwienia w mieście, która po prostu nie mogła ścierpieć ani chwili zwłoki. Liczę na to, że nie ominęło mnie nic ciekawego, a jeżeli tak, nalegam na wyczerpującą opowieść! - bard uśmiechnął się, pragnąc rozładować nieco atmosferę. - Ozłociłbym także za odrobinę wina i kompana do wypitki, o ile późna pora nie jest dla waszmościów przeszkodą.
Jagan, który czuł się nieco pominięty w dyskusji, zręcznie schował znaleziony kryształ i już miał się oddalić, w swoją stronę, gdy usłyszał Vade’a
- Dobrym winem nie pogardzę - powiedział podchodząc do barda. - Właściciel ma tutaj całkiem niezłą piwniczkę. Na pewno nie pogniewa się, jeśli skorzystamy z jednej pośledniejszej butelki. -
- Doskonale! - Vade uśmiechnął się. Rzeczywiście, obecność “złodzieja” sprawiła, że nie dostrzegł egzotycznie wyglądającego towarzysza. - Swoją drogą, trzeba przyznać, że tutejsi kupcy żyją jak prawdziwi Panowie! Ba! Niejeden magnat z Marsember czy Suzail życzyłby sobie takich pałaców! Jestem pod wrażeniem.
- Niektórzy mają własne armie, szpiegów i zabójców. Thesk to w gruncie rzeczy zbitek państw miast rządzonych przez najzamożniejszych. Niektórzy żyją faktycznie zgodnie z swoim tytułem jak książęta. Plus jest taki, że jak masz dużo brzdęku w skarbcu możesz legalnie rządzić jakimś miasteczkiem, czy drogą. - pół-Shou przemilczał, że do takiego kupca zgłoszą się albo Mistrzowie Cienia, albo yakuza spod znaku Siedmiu Złotych Mieczy.
-Nie Panowie, jak chodzi o trunek proponuję chociażby spytać się służby. Nie nadużywajmy gościnności naszego gospodarza. -dodał po chwili rozmowy towarzyszy- Pozwolicie że na chwilę się oddalę? Zaproponuję Pani Awilumie by do nas dołączyła.- powiedział i ruszył w kierunku komnat bladej czarodziejki. Chociaż nie, wyłapał strzępek rozmowy w której Awiluma wspominała coś o kąpieli. W takim razie, sprawdzi też łaźnie.
Jagan wzruszył jedynie ramionami. - Możemy spytać -

O tej porze w łaźni nie było już nikogo poza nią. Co niekoniecznie nastrajało ją pozytywnie, samotna kąpiel jet nudna. Z nostalgią wspominała czasy kiedy we Wrotach Zachodu korzystała z łaźni z innymi dziewczynami. Niestety Meriel chyba nie lubiła takich zabaw, cóż za strata… z jej ciałem… z jej urodą...
Zanurzyła się pozwalający by jej włosy utworzyły biały obłok na powierzchni wody.

Karnax po krótkim spacerze był przy łaźniach, grzecznie i nie nachalnie zapukał do drzwi.
-Pani Awilumo? Jest Pani tam? Tak się składa że będziemy pilnować tej nocy niedoszłego rabusia i naszego skarbu. Może była by Pani zainteresowana dotrzymać nam towarzystwa? Bardzo cenimy, a szczególnie ja sobie cenię konwersację z Panią.- powiedział czekając przy drzwiach i mając nadzieje że nie pomylił się zakładając że czarodziejka się tutaj znajduję.

- Z przyjemnoscią. - Odrzekła wstając. Woda strumyczkami ściekała po jej nagim ciele, lecz kobieta nie wygladała na ani trochę speszoną.
- Za chwilę będę gotowa. - Przymknęła na chwilę oczy i nagle rozpromieniła się jakby wpadł jej do głowy bardzo interesujący pomysł. Podeszła bliżej do czaodzieja i złapała jego dłoń. - Może najpiew pójdziemy do mnie, żebym się ubrała czy też mam wam towarzyszyć tak jak jestem teraz?

Karnaxa widać było to po nim speszyło… Rzadko dane było mu tak bezpośrednio podziwiać urodziwe niewiasty.
- J-j-ja to nie miałbym nic przeciwko, znaczy jak Pani sobie życzy! Służę uprzejmie - Odrzekł nieskładnie nie mogąc skupić wzroku na jej twarzy. Po tym jak ujęła jego dłoń zrobiło mu się gorąco a twarz spłonęła rumieńcem. Świat przez chwilę spowiła srebrna mgła a już w następnej chwili łaźnia zmieniła się w pokój Awilumy.
- Zaczekaj chwilę zaraz będę gotowa. - Wypowiedziała kilka słów i wilgoć zaczęła parować z jej włosów, później również jej skóra została osuszona za pomocą magii. Widząc spojrzenie mężczyzny zrezygnowała z proszenia go o pomoc, zbyt dobrze bawił się patrząc na jej wdzięki, a ona postanowiła dać mu niewielki pokaz kiedy się ubierała.
- Możemy iść. - Uśmiechnęła się słodko do Karnaxa. - Wskażesz mi drogę?
Karnax podziwiał bo nie dało się tego inaczej określić. On podziwiał piękno tej kobiety. Hipnotyzowała go a on jej na to pozwalał. Był taki moment że chciał zareagować, podejść do niej i ukarać za kuszenie go. Było łóżko, była odpowiednia atmosfera i był czas na to. Nikt by im do rana nie przeszkodził. Jednak za długo się wahał.
-Oczywiście Moja Pani, zaszczyt to dla mnie- odpowiedział starając się by jego głos brzmiał pewnie. Po krótkiej chwili ruszyli do reszty towarzyszy...

Tymczasem w innej części domostwa

-...i ja wtedy go, jeb po bani i padł nieprzytomny. Mięsa było dużo i fajną skórę miałem z tego misia. Nie naruszona bo ostrza nie użyłem.- Blodwyn opowiadał towarzyszom historie z jego życia, popijając gorzałkę.
- Odnalazłbyś się w Królewskim Lesie, albo w Dolinach, mości Blodwynie - nie wspominając o Północy. Z tamtejszego zwierza futro jest lśniące i przyjemne w dotyku. Tylko niedźwiedzie dwakroć większe i wredniejsze niż na wschodnim wybrzeżu. Swoją drogą, ciekaw jestem, gdzie też zapodział się pan Karnax.
Blodwyn prychnął -Pewnie w Awilumie… Znaczy z Awilumą Zaśmiał się Blodwyn- Wiesz, ja wychowałem się na Północy. W Dolinach byłem parę razy. Sześć lat chodziłem po kontynencie tu i tam i próbowałem znaleźć Demona. - Oczy Półorka zabłysły - Kiedyś go znajdę skurwiela i zatłukę.
- Bystryś półorku. Oprócz ostrego topora, widzę, żę masz również ostry język - powiedział Jagan wznosząc kubek do toastu
- Demona? - Vade uniósł brew. - To doprawdy godny przeciwnik. Obawiam się tylko, czy stanąłby do otwartego boju.
Znajdę sposób i pomszczę całą moją Twierdzę, choćby Bogowie stanęli przede mną- Blodwyn obejrzał się, czy nie ma w pobliżu Kapłana, wiedząc że skończyło to by się godzinnym monologiem, którego i tak w większości by nie zrozumiał.
Obecni w pokoju po chwili rozmowy usłyszeli już znajomy głos Karnaxa i pukanie do drzwi.
-Panowie możemy wejść?- Ktoś po krótkiej chwili potwierdził no i weszli, łotrzyk spał, towarzysze pili a spokojna już noc nie ubłaganie zbliżała się ku końcowi...


Kiedy popijawa i rozmowy o niewątpliwej urody wdziękach Meriel dobiegły końca, do świtu została raptem godzina, czas było się zbierać. Jako że ogłuszony więzień i niedoszły złodziej nie odzyskał przytomności, nie było innego wyjścia jak zabrać go ze sobą na statek i tam porządnie przesłuchać. Dodatkową ku temu przesłanką był fakt, że ich tajemnicza kula najwyraźniej uznała złodziejaszka za świetnego kompana, bowiem nie zamierzała się z nim rozstać. Kiedy bowiem wybierali się na spotkanie z imć Cromwellem i Blodwyn chciał zabrać ze sobą ich znalezisko, jednak pozostawić złodzieja zamkniętego w loszku posiadłości państwa de Brewil. Kula nie pozwoliła mu przekroczyć progu ich domostwa. Zmartwiony półork próbował wielokrotnie lecz za każdym razem efekt był ten sam. Sugestia Meriel, aby zostawić kulę w posiadłości spowodowała napad “szału”, w którym Blodwyn oświadczył, że woli już zabrać ze sobą cały dom niż spuścić artefakt z oczu. Zabrał się przy tym do dzieła zaczynając od wywleczenia ich więźnia, o dziwo tym razem kula pozwoliła im ruszyć bez problemu. Nagle wszyscy zdali sobie sprawę, że od teraz będą skazani na tego chłystka czy tego chcą czy nie i muszą się z tym pogodzić.
 

Ostatnio edytowane przez Blodwyn : 25-01-2015 o 23:16.
Blodwyn jest offline  
Stary 26-01-2015, 21:15   #9
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dzielnica portowa Telflamm


Miejskie doki. Okno na świat, bramy do przygody i silne serce handlowego Telflamm. Gdzież indziej miałaby zacząć się przygoda, która na zawsze odciśnie piętno na młodym Vadzie Credo? Szlachcic ów, od lat rzucał wyzwanie fortunie i zazwyczaj wychodził z opresji w jednym kawałku. Tamtego dnia nie był sam - otaczała go grupa znajomych; prawdziwe zbiorowisko indywidualności - każdy, z fascynującą historią do opowiedzenia.

Vade Credo miał klasyczne, eleganckie rysy twarzy. Na spotkanie z potencjalnym zleceniodawcą starannie zaczesał i spiął włosy, które na co dzień raczej swobodnie opadały na ramiona. Nie był szczególnie wysoki, ani wstydliwie niski; jego ramiona nie przypominały bochnów chleba, ale też nie budziły politowania. Vade roztaczał wokół siebie aurę szlachectwa. Jego słowa, gesty, a nawet muzyka, chociaż na pierwszy rzut oka wystudiowane i nad wyraz, to po wnikliwszej obserwacji zdradzały nonszalancję i fantazję, tak charakterystyczną dla szlacheckiego stanu.

Tego dnia Meriel przywdziała na siebie swój najlepszy strój, najlepszy, bo jedyny prawdę powiedziawszy. Nie znaczy to bynajmniej, że był zaniedbany, zaklinaczka dbała bowiem o swój ubiór, czyściła go regularnie. Zatem tego pięknego słonecznego dnia, gdy rozpoczynała się ich nowa przygoda, kobieta miała na sobie prosty czarny skórzany kaftan, spod którego wystawała biała koszula. Na nogach miała wysokie skórzane buty, na plecach zaś płócienny plecak, a na nim kuszę. Tym co najbardziej rzucało się w oczy, oprócz - rzecz jasna - fiołkowych oczu i kształtnych piersi nieśmiało wyglądających z dość głębokiego dekoltu, był zdobiący jej szyję naszyjnik, w którym dało się poznać rękę krasnoludzkiego złotniczego mistrza:


Awiluma zawsze, ale to zawsze starała się wyglądać jak najlepiej i nie wychodziła do ludzi jeśli nie była ze swego wyglądu zadowolona. Tym razem też nie zrobiła wyjątku, lecz tym razem jej uroda przyciągnęła uwagę kogoś czyjego widoku wolałaby uniknąć… najlepiej przez następne kilka mileniów. Elf. Jakie to to wyniosłe i aroganckie, gapiło się wprost na nią tymi swoimi małymi kaprawymi oczkami. Nie dała mu satysfakcji, wytrzymała spojrzenie jego świńskich, obleśnych gał nie tracąc panowania nad sobą. A jedynie Auppenser w swej nieskończonej mądrości wiedział ile wysiłku ją to kosztowało.

Jak przystało na przedstawiciela rycerskiego rodu, Vade nie rozstawał się ze swoim mieczem, spoczywającym w zdobnej pochwie. Prócz tego nosił koszulkę kolczą - tę jednak skrywał pod (kolejno) koszulą, kamizelą, marynarką i płaszczem. Tego dnia postawił na profesjonalizm - jego lekki, czasem taneczny krok, zastąpił miarowy, odmierzony marsz. Jak powszechnie wiadomo, pierwsze wrażenie częstokroć przesądzało o uzyskaniu pracy.

Nie do końca wiedział jak ma się zachować, obserwując scenę z elfem. Miał wrażenie, iż trafił nie na swoje spotkanie. W końcu jednak sprawa wyklarowała się samoistnie i nie musiał się tym kłopotać. Jako, że nigdy nie brakowało mu śmiałości, wystąpił przed szereg towarzyszy, przerywając krępującą ciszę:
- Dzień dobry, wielmożny panie! - ukłonił się elegancko. - Me imię brzmi Vade Credo herbu Lira, to zaś - szerokim gestem wskazał na zgromadzoną drużynę. - Są moi dzielni towarzysze - wymienił po kolei imiona, zgodnie z etykietą.
- Pragnąc jedynie dopełnić formalności: czy mamy do czynienia z Szanownym Panem Mavisem Cromwellem?

Cromwell spojrzał z pode łba na wychodzącego przed orkiestrę szlachcica. Przez moment analizował jego twarz jakby zastanawiając się, czy aby skądś go nie kojarzył. Ostatecznie niepewność wygrała ze złośliwością i kupiec odpowiedział.
- Jak wyjdziecie na zewnątrz i spojrzycie na tabliczkę, pisze tam Mavis Cromwell, więc to pewnie ja. Zakładam, że jesteście tu po pracę? - Przerwał na moment i napił się wody z kubka, widocznie zaschło mu w gardle.
- Chcecie się czegoś napić? - Zapytał wskazując na niewielki baniak wody stojący obok biurka i komplet kubków postawionych na stole po drugiej stronie izby.
- Strasznie dzisiaj gorąco na zewnątrz. Skoro ustaliliśmy już, że ja to ja to uściślijmy jedną rzecz: nie szukam zabijaków, o ile nie będzie innej możliwości, chcę po prostu dowiedzieć się, dlaczego moi górnicy tak panicznie zabarykadowali się w wiosce, którą dla nich zbudowałem i odmawiają wydania choćby okruszka żelaza. - Ponownie przerwał i pociągnął mocno z kubka.
- Dlatego tutaj pojawia się moje pytanie, czym się zajmujecie i dlaczego uważacie, że powinienem wam zapłacić?

- Dziękuję - Vade przyjął kubek z wodą. - Jeżeli chodzi o moje kompetencje, to odebrałem wyższe wykształcenie w trzech dziedzinach wiedzy. Znam zasady dyplomacji i etykiety. Ponadto w pewnym stopniu posiadłem arkana Sztuki, chociaż w tej materii daleko mi do mistrzów magii. Wyszkolono mnie we władaniu różnego rodzaju orężem, chociaż sięgam po niego w ostateczności. Posiadam rozległą wiedzę dotyczącą różnego rodzaju… - zatrzymał się w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. - dziwów. Z łatwością nawiązuje nowe kontakty i nie obawiam się trudnych warunków. Mogę podjąć się wyprawy w dalekie strony. Co więcej, ponad wszystko cenię prywatność i lojalność. Nie mam niestety ze sobą listów polecających, lecz na dowód mych walorów, mogą posłużyć słowa moich towarzyszy. Dysponuję także własnym wyposażeniem, które jest najwyższej jakości. Jeżeli chodzi o moje wymagania - nie oczekuję wiele. Bardziej pociąga mnie możliwość zbadania ciekawego przypadku, niż otrzymanie wysokiego wynagrodzenia. Jeśli interesują Waszą Wielmożność jakieś szczegóły z mego życiorysu, proszę śmiało zadawać pytania. Z najwyższą starannością postaram się na nie odpowiedzieć.

Meriel parsknęła cicho słysząc elaborat Credo. Gładko zakamuflowała jednak parsknięcie imitując nagły atak kaszlu, a dla uwiarygodnienia nalała sobie wody do kubka i upiła łyk.

- Nie, nie, życiorysu nie potrzebuję. - Odrzekł zaskoczony Cromwell, widocznie nie spodziewał się kogoś o tak złotych ustach. Zlustrował jeszcze raz spojrzeniem każdego ze zgromadzonych.
- No dobrze, mości Vadzie Credo herbu Lira, a pozostali twoi towarzysze?

- A pozostali przynajmniej dorównują swoimi umiejętnościami naszemu krasomówcy. - Wyszeptała Cromwellowi do ucha Awiluma. Nikomu nie udało się zauważyć jakim sposobem zakradła się za plecy kupca i może jedynie Karnax się domyślał. - Choć nie wszyscy mamy tak dobrą dykcję.

Karnax wystąpił do przodu, przybierając poważą pozę. Wcześniej wziął przykład z Vade i na ile mógł przed przybyciem poprawił swój wygląd. Przed pracodawcą dobrze było wyglądać schludnie i elegancko. Nie mógł jednak powstrzymać uśmiechu na widok sztuczki Awilumy.
- Szanowny Panie Cromwellu, jestem Karnax. Jestem czarodziejem, znawcą sztuki przywołań. Jestem też członkiem zakonu czujnych magów i obrońców w Waterdeep. Jestem doświadczonym poszukiwaczem przygód i z chęcią wraz z towarzyszami podejmę się Pańskiego zlecenia.- Nie wiele miał więcej do powiedzenia, ufał że dyplomatyczny talent Vade załatwi im robotę.

- Jagan, mistrz sztuk Kara-Tur - skłamał bez mrugnięcia okiem Jagan. Na spotkanie ubrał się w wygodne, skórzane, lekkie buty podróżne, czarne spodnie i lekką koszulę i czarny skórzany kaftan. Nie widać było żadnej zbroi. Przez plecy, na wysokości lędźwi znajdował się krótki miecz o orientalnych kształtach. Lekko zakrzywiony, jednosieczny, o kształtach gdzieś pomiędzy dużym kukri, a maczetą. Do uda przyczepiony był nóż do pchnięć. Czarny strój podkreślał orientalną cerę pół-Shou, a jego kruczo czarne włosy z rudymi pasemkami idealnie wpasowywały się do kolorystyki stroju. Po raz kolejny spojrzał swoimi niezwykłymi oczami z szarymi tęczówkami na Awilumę. Zdecydowanie będzie musiał uważać na tę postać.

- Witaj panie Cromwell. Jestem skromnym kapłanem Lathandera. Zwę się Algow de Brewil z tych de Brewilów- kapłan wystąpił i ukłonił się nisko- Mój Ojciec zasiada w radzie, musiał pan słyszeć o Argoniusie. Zazwyczaj obca jest mi przemoc. Bardzo wysoko cenię dyplomację. Z pewnością się przydam na tej wyprawie. Będę tonował co bardziej wybuchowych z nas. To tyle co na początek chciałem powiedzieć.

-Ja jestem Blod’whun or’Roghar, z Twierdzy Roghar szkolony przez Berserkerów Północy Powiedział z dumą Blodwyn.

- Meriel Loreweaver, zaklinacz, Kapitan Mieczy Purpurowych Smoków, w stanie spoczynku, można powiedzieć - kobieta skinęła przy tym głową na znak szacunku dla ewentualnego pracodawcy.

- Dobrze już, dobrze. - Machnął ręką Cromwell, zanim ostatnia osoba zanudziła go na śmierć.
- Macie tę robotę. Mimo, że do części z was mam wątpliwości wierzę, że reszta utrzyma was w ryzach. Pewnie chcecie wiedzieć do czego was potrzebuję? Słyszeliście już coś na mieście? - Zapytał ciekawy plotek.

Algow pokręcił głową.
- Ja panie Cromwell niczego nie słyszałem, ale nie interesują mnie plotki na mieście. Niestety nie rozmówiłem się w pańskiej sprawie ani z ojcem ani z bratem. Od nich na pewno czegoś ciekawego bym się dowiedział. Liczę, że pan nam powie z pierwszej ręki czego powinniśmy się spodziewać, więc słucham.

- To dobrze, sami pewnie wiecie jak to wygląda w życiu. Masz przyjaciół do czasu, aż twoja kiesa nie staje się zbyt ciężka. Później przyjaciele chcą pożyczek i przysług, z pod ziemi wyskakują nowi przyjaciele chcąc tego samego. Jak zaczynasz ich wszystkich posyłać w cholerę, to nagle okazuje się, że po mieście krąży kupa plotek na twój temat. No, ale do rzeczy... - Cromwell przerwał monolog i wstał, wyciągając spod lady mapę i rozwijając ją na biurku.


Mapa przedstawiała wyspę w kształcie rosnącego księżyca z pozaznaczanymi na niej pojedynczymi punktami, jak szło się domyślić, między innymi wioską i miejscem wydobycia.
- Sprawa wygląda tak, że przedostatni statek jaki tam posłałem, wrócił pusty. Górnicy podobno ufortyfikowali się w wiosce i odmówili wydania czegokolwiek moim ludziom z Telflamm. Ostatni statek, który tam popłynął, wrócił *dosłownie* pusty. Nie będę was czarował, bo sam nie wiem, co się stało. Okręt przybił do brzegu, zero załogi, górny pokład wysmarowany we krwi, dlatego potrzebowałem też kogoś, kto potrafi się obronić. Portowi stawiają na trytony, ale na bogów, tutaj nie widziano trytonów od setek lat! - Przerwał jeszcze raz i nalał sobie do kubka wody, polewając przy okazji wszystkim, którzy tego chcieli.

- Ten punkt tutaj - wskazał na najbardziej wysunięty punkt na południe - to prowizoryczny port, nic wielkiego, ale zbudowaliśmy tam przystań i nawet niewielką strażnicę, tak na wszelki wypadek. Tam przycumujecie, oczywiście dostaniecie pełną załogę do statku. Wioska znajduje się mniej więcej tutaj - tutaj wskazał na punkt mniej więcej na środku mapy - ostatnio jak tam byłem to była to normalna wioska, około pięćdziesięciu mieszkańców, drewniana z kamiennymi fundamentami. Teraz? Diabli wiedzą co i dlaczego oni tam pobudowali.

Cromwell znów zrobił pauzę, jakby zastanawiając się nad czymś. Poprawił obciążenie trzymające mapę na rogach.

- Tutaj w górach jest kopalnia, być może też ufortyfikowana, ale tego nie wiem. Chcę żebyście popłynęli na Ferrbeth, zbadali co się stało i przemówili moim ludziom do rozsądku. Interesuje mnie głównie wznowienie transportów i wydobycia, a przy okazji zabezpieczenie sytuacji na przyszłość, żeby coś takiego się nie powtórzyło, nigdy.

Kupiec chwycił za pióro i zaznaczył jeszcze jeden punkt na mapie, po drugiej stronie gór, w których znajdowała się kopalnia. Praktycznie po drugiej stronie wyspy, jeżeli patrzeć od portu.

- Jeszcze jedno. Tutaj znajduje się wioska orków, co prawda wykluczam tę możliwość, ale to też może być jakaś poszlaka. Początkowo byli agresywni, ale płacę im z miesiąca na miesiąc w żelazie i żywności za zostawienie moich ludzi w spokoju.

Po zakończeniu monologu Cromwell pogrzebał pod biurkiem i położył na biurku sakwę ze złotem.

- Pięć tysięcy sztuk złota, dziesięć procent płatne z góry. Statek z załogą może być gotowy na jutro, pasuje wam to?

- Oczywiście… - Awiluma oparła się o biurko, na którym była rozłożona mapa. - ...jeśli sprawy się skomplikują cena naszych usług może wzrosnąć. Rzucamy się tam praktycznie na ślepo.

Pięć tysięcy… fiu, fiu. Vade milczał starając się zapamiętać każdy szczegół opowieści Mavisa. Kopalnia - odcięta osada - puste statki - trytony - orcza wieś. Kolejne słowa klucze zapisywały się czerwonym atramentem w jego pamięci.
- Posępna i tajemnicza opowieść - westchnął. - Czy władze Telflamm nie zainteresowały się owymi wydarzeniami? - zapytał.
“Kopalnia… oni coś wykopali. Coś starego i złego.”
Nagle urwał podobne myśli i skarcił się w duchu. Jego bujna wyobraźnia już zaczęła mu doskwierać. Fakty! Dowody! Potem przyjdzie czas na bajanie.
- Czy ładunek, jak rozumiem ruda żelaza, również zaginął? - dorzucił jeszcze jedno pytanie.

- Pięć tysięcy, bez dodatków ze względu na niebezpieczeństwo. Pięć tysięcy TO dodatek ze względu na niebezpieczeństwo. Równie dobrze moi ludzie mogli uznać, że chcą zarabiać więcej i zabunkrowali się do czasu, aż ktoś nie obieca im podwyżki. Wtedy macie darmowy rejs na Ferrbeth i pięć tysięcy za, właściwie nic - odpowiedział nerwowo Cromwell, widocznie nie należał do gatunku wdowców chętnych poużywać sobie po śmierci żony, tak więc wdzięki Awilumy były wobec niego mało skuteczne.

- Władze Telflamm? Bardzoście niedoinformowani jak na podróżnika, panie Credo herbu Lira. Władze Telflamm interesują się tylko tym, czym polecą im interesować się gildie złodziei. Oficjalnie nikt tego nie mówi, nieoficjalnie wszyscy o tym wiedzą. Co do ładunku, prawdopodobnie ciągle znajduje się w kopalni lub w wiosce.

Po chwili namysłu dodał jeszcze.

- Piętnaście procent zaliczki i wyruszacie jutro z rana.

Białowłosa kobieta zwróciła się do swych towarzyszy.
- Nie wiem jak wy, ale ja chętnie się wybiorę na wyspę.

Vade odchrząknął, starając się zatuszować zakłopotanie: - Proszę o wybaczenie gafy. W myślach zdążyłem przenieść sprawę na grunt bardziej... zachodni. Oczywiście, że władza skupiona jest tutaj w rękach prywatnych grup interesów. Warunki umowy w zupełności mi odpowiadają. Czy porozumienie ustne jest wystarczające, czy życzy pan sobie spisania umowy?

- Telflamm interesuje się tylko handlem. Dopóki sprawa nie będzie miała wymiaru naprawdę dużego, władze, a przez to rozumiem Radę kupców i książąt nie będą interesować się takimi sprawami - zauważył przytomnie Jagan. Spojrzał na resztę, szczególnie wypranym z szacunku spojrzeniem obdarzył Vade’a. Spodziewał się troszkę więcej wyczucia z jego strony. Ale bądź, co bądź, chyba tylko pół-Shou był “stąd”.
- Najlepszym wyjściem będzie wyruszenie jak najszybciej. Podróż oceniam na około jednego dnia, w zależności od wiatrów. Powinniśmy uzupełnić zapasy i ruszać z samego rana, tak jak pan Cromwell powiedział. Na targu powinniśmy znaleźć wszystko czego potrzebujemy -.

- Ja się zgadzam na te warunki, w sumie to nie chciałbym żeby ucierpieli bogom ducha winni górnicy. Ba! Nawet nie obraziłbym się gdyby okazało się że to tylko strajk. Też jestem za tym by wyruszyć jak najszybciej - dodał Karnax przyglądając się mapie.

- Mnie również odpowiadają warunki umowy. - powiedziała Meriel spokojnie. - Mam jednak jeszcze jedno pytanie, odnośnie kopalni. Z tego, co mi wiadomo, wszedł Pan w posiadanie nieczynnej kopalni, wyremontował ją i uruchomił na nowo. Czy wiadomo jednak Panu coś na temat okoliczności, w jakich kopalnia została zamknięta za poprzedniego włąściciela?

- Nie potrzebuję zawierać pisemnych umów, umówmy się jasno, statek którym płyniecie na Ferrbeth to łajba której potrzeba dwudziestu osób do obsługi. Dwudziestu, wykwalifikowanych osób do utrzymania jako takiego tempa, poza tym nawigacja w tych rejonach nie należy do najłatwiejszych. Zakładam, że jeżeli wsiądziecie na statek to bardziej opłacalne dla was będzie wrócić tutaj po zapłatę, prawda? Poza tym z całym szacunkiem Panie Credo, należę do tych nielicznych osób szanujących słowo szlachcica - odpowiedział spokojnie. Faktycznie ewentualne zerwanie umowy mogło być dla drużyny dość problematyczne.

Pytanie Meriel za to widocznie zdenerwowało Cromwella, spojrzał niepewnie na wścibską czarodziejkę.

- Tak i nie. Ferrbeth było w zasadzie opuszczone, plemię orków o którym wcześniej mówiłem żyło z najazdów okolicznych wysepek (o ile mieli tam co najeżdżać) i polowania. Kopalnia była nie tyle opuszczona, co była to jaskinia z bardzo prowizorycznymi podporami, zapewne zbudowanymi przez tych właśnie orków. Dlaczego ją opuścili? Nie wiem, może wydobyli co było im potrzebne do wytworzenia broni i nie mieli z niej większego pożytku. Prawdę mówiąc nie interesowałem się tym, jak to się mówi darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

Vade’a zamurowało. Czyżby…? Nie, to nie możliwe. Trubadur odpędził od siebie parszywe myśli i w mgnieniu oka zachował kamienną twarz. - W takim razie, z mojej strony to wszystko. Rzeczowość i konkretność tych negocjacji zasługuje na uczczenie w odpowiedniej pieśni - albo chociaż nośnej rymowance - Vade pokłonił się głęboko, z szacunkiem. - Skoro świt będziemy wyczekiwali wspomnianego okrętu. Proszę tylko powiedzieć jakim mianem został on ochrzczony? Nie chcemy doprowadzić do kompromitujących nieporozumień.

- Pamięć Laury, będzie czekała gotowa skoro świt w głównym doku - odpowiedział Cromwell.

-Skoro to wszystko Panie Cromwell to bardzo dziękuję za rozmowę. Obiecuję w moim a jakże podejrzewam i wszystkich innych tu obecnych imieniu, że sprawę zbadamy i wyjaśnimy. Dołożymy wszelkich starań! -powiedział Karnax kierując słowa do pracodawcy i po krótkiej pauzie dodał do towarzyszy- Może udamy się na targ? Uzupełnić zapasy przed jutrzejszą wyprawą? -

- Fakt, przyda się kilka drobiazgów. - Odrzekła Awiluma czekając kiedy Cromwell wychwyci sugestię i wręczy im zaliczkę.
- Co to jest procent? - Zapytał się Blodwyn.
-Ułamek o mianowniku sto… setna cześć całości...- spojrzał na Blodwyna czy ten zrozumiał podaną mu przez Karnaxa definicję.
Co? - Bodwyn popatrzył krzywo na Karnaxa.
-Cóż, jak masz… dajmy na to plemię… w plemieniu jest sto osobni… sto orków! To jeden ork z tego plemienia będzie jednym procentem tego plemienia. Ogólnie ujmując oczywiście, ale stosując analogię do tego przykładu można by to zrozumieć… chyba… Mam pomysł rozrysuję Ci to Blod’whunie! - Karnax uśmiechając się przyjacielsko do półorka zaczął grzebać w swojej szacie, po chwili w jego dłoniach znalazł się pergamin, pióro i kałamarz. -Spójrz tutaj Blod’whun...- Karnax starał się coś wytłumaczyć, ale były ważniejsze sprawy na głowie. Po chwili skupił się z powrotem na sprawie zaliczki i zakupów.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 26-01-2015 o 21:36.
echidna jest offline  
Stary 26-01-2015, 23:51   #10
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Gdzieś w Telflammie


Ledwo Jagan przybył do Telflamm, a już wpakował się w kłopoty. Pół-Shou szedł ulicą podziwiając największy targ w mieście, wdychał piękne zapachy orientalnych przypraw z odległego Kara-Tur, podziwiając kolory tkanin, kunszt i przepych broni i zbroi. Przechadzając się między straganami nie mógł nie skusić się na świeże ryby, pieczone ziemniaki i warzywa, soczyste i słodkie soki z owoców, oraz słodycze. Po rozmowie z Cromwellem, mężczyzna wiedział, że nie będzie mieć styczności z dobrym jedzeniem i piciem przez najbliższy czas, więc wolał skosztować cudów z targowiska zanim odpłyną. Zabójca już dobrych parę minut temu dostrzegł, że ma ogon, ale z początku nie przejął się tym za bardzo. To typowe, że nowe twarze często są celem, ale Jagan wierzył w swoje umiejętności. Kupił więc jedzenie na podróż i ruszył między straganami. Niestety "ogon" nie chciał się zgubić, a pół-Shou nie chciał robić scen i uciekać się do swoich zdolności. Nadal liczył, że uda mu się przechytrzyć przeciwników.

Teraz stojąc w bocznej uliczce w kałuży krwi powoli sączącej się z dwóch martwych ciał, otoczony piątką dobrze wyszkolonych najemników, nie był pewien czy dobrze postąpił. Należało ich zgubić dwoma zmyślnymi trickami i obeszłoby się bez rozlewu krwi i wzbudzania niepotrzebnego zamieszania.
Stało się jednak inaczej.
Po trzymał w ręku swój zakrzywiony krótki miecz z którego kapały krople krwi i uważnie obserwował przeciwników. W mig ocenił, że nie są to zwykłe rzezimieszki, ale wyszkoleni zabójcy. Mężczyźni musieli pracować ze sobą od dawna, bowiem porozumiewali się drobnymi gestami i spojrzeniami.
To też uchroniło Jagana przed atakiem z boku. Tuż przed nim zauważył minimalny gest oczu "szefa", jak go sobie nazwał, i wykonując obrót przez lewe ramię sparował uderzenie swoim ostrzem kierując je za plecy a potem pionowo w górę. Krótki ruch, skręcenie bioder, dokończenie obrotu i krótki miecz ponownie skosztował krwi. Napastnik został trafiony, ale niestety rana była zbyt lekka by zabić, ale wystarczająca, by cofnął się o dwa kroki. Jagan kopnął kolejnego przeciwnika odbijając się od niego wykonał salto w tył lądując za plecami kolejnego zbója. Precyzyjnie wymierzony cios w nerki przebił się przez pancerz i tnąc skórę, mięśnie i narządy wewnętrzne.
~ Jednego zawodnika mniej ~ pomyślał widząc upadające ciało, jednak nie dane mu było się cieszyć tym drobnym zwycięstwem.
"Szef" wykonał gest dłonią powstrzymując ataki, jednocześnie wypowiadając jedno słowo. Jagan znał to słowo. Było to słowo z języka jego przodków i znaczyło coś pomiędzy "wezwij wsparcie", a "niech przygotowany oddział wkroczy do akcji". W mig zauważył trzy stojące na dachu sylwetki z łukami.
~ Nosz kurwa ~ westchnął w myślach, ale zanim zdążył zareagować na plan wkroczył kolejny zawodnik. Blodwyn.
Półork musiał usłyszeć szamotaninę i w porę wkroczył do akcji. Z dzikim okrzykiem na ustach staranował jednego przeciwnika i wyjmując topór rozprawił się z dwoma kolejnymi.

Jagan natomiast wykorzystał chwilę zamieszania. Złapał miecz w zęby i wbiegł po pionowej ścianie jednego z budynków na wysokość około trzech metrów, następnie wybił się najmocniej jak potrafił, zrobił salto w powietrzu i złapał za krawędź muru na przeciwko. Podsunął się płynnym ruchem na dach, fikołkiem unikając strzały posłanej przez jednego z łuczników. Wylądował przy zaskoczonym przeciwniku, który nie mógł zrobić nic, oprócz krzyku bólu, gdy miecz przeciął mu ścięgna pod kolanem.
Jagan wychodząc z fikołka chwycił miecz niczym kukri i płynnym ruchem przejechał po nodze przeciwnika. Podnosząc się wykonał skręt, złapał najemnika za rękę, założył dźwignie, skręcił się w biodrach, następnie lewą nogą stanął za mężczyzną dokręcił się porywając zaskoczonego wojownika w powietrze i cisnął nim z całej siły w drugiego ze stojących na dachu strzelców. Na szczęście ci na dachu nie byli wystarczająco zręczni, więc pierwszy z cwaniaków wpadł na drugiego i obaj spadli z dachu. Zabójca nie tracił czasu. Wykorzystał ponowne zamieszanie skręcając ostro w prawo wychodząc poza zasięg wzroku ostatniego z przeciwników. Ten z łukiem gotowym do strzału rozejrzał się nerwowo, ale było już za późno - Jagan był tuż za nim. Płynnym ruchem poderżnął mu gardło i zrzucił z dachu.

Spojrzał w dół na ślepą aleję usłaną trupami. Na samym środku stał Blodwyn z toporem gotowym do ataku. Rozprawił się ze wszystkimi czterema przeciwnikami szybko i sprawnie. Jagan zbiegł metr po pionowej ścianie i saltem wylądował na ziemi.
- Dziękuję kolego - powiedział patrząc na półorka. Niespodziewany kompan ze statku i towarzysz niedoli znalezionego artefaktu znalazł się iście w idealnym miejscu i czasie.
Jagan przeszukał ciała przeciwników jednak nie znalazł nic wyjątkowego. Sprzęt był najwyższej jakości, ale mężczyzna nie widział nic co wyglądałoby nawet na magiczne. Znalazł natomiast małą kartkę zapisaną językiem Shou na ciele "szefa".
Przeczytał i zaklął. - A więc jednak, dziadunio dopiął swego. Stary kutas - mruknął do siebie zgniatając papier. Gdy wyrzucał zwitek z dłoni, ten zajął się błyskawicznie ogniem spalając się całkowicie zanim dotarł do ziemi.
- Chodźmy stąd, zanim zjawi się tu władza - powiedział do półorka grabiąc ciała z co lepszych sztyletów.
- Mam już wszystkie zapasy, lepiej wyśpijmy się przed jutrzejszą podróżą -

Tymczasem w innej części miasta


Skoro sprawa zlecenia była jasna Karnax postanowił udać się na targ. Wcześniej z drużyną ustalali na co przeznaczyć zaliczkę od kupca Cromwella ale nie był w tej dyskusji aktywy, jedynie przysłuchiwał się pomysłom. Wszakże jego towarzysze byli doświadczeni, mógł im zaufać w kwestii wyboru najlepszego ekwipunku. Z drugiej jednak strony był osobą przezorną, wiedział że dobrze będzie zabezpieczyć swoją i tylko swoją osobę. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś poszło nie tak. Była szansa że wylądują w kopalniach, mogli wiec czy to specjalnie czy przypadkiem, rozdzielić się. Będąc więc na targowisku szukał czegoś co okaże się najlepszą alternatywą dla niego. Skoro miał trochę własnego złota warto było je mądrze wydać jeszcze przed podróżą, potem mogło nie być już do tego takiej okazji.
Minęło trochę czasu które Karnax spędził za przeglądaniu straganów, zwiedzaniu sklepów z magicznymi przedmiotami i rozmowach z kupcami. Gdzieś pośród tłumu dostrzegł na krótko Jagana i Blodwyna, uznał jednak że nie będzie zawracał im głowy. Oni pewnie też szukają tu czegoś dla siebie. Dalej więc w samotności analizował, porównywał wszelkiego rodzaju oferty jakie mu zaproponowano. W końcu, po kilku godzinach udało mu się trafić na to czego szukał. Szczęśliwe miasto znane ze swej kupieckiej renomy nie zawiodło. Zadowolony z udanego zakupu i zarazem zaskoczony że pora jest już tak późna pośpiesznie wrócił do swych kompanów. Może będzie coś ważnego jeszcze do omówienia?
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 28-01-2015 o 09:35.
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172