lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D] Fale ciemności (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/15295-d-and-d-fale-ciemnosci.html)

sheryane 10-06-2015 21:41

[D&D] Fale ciemności
 
Podobno czasem najmniejsza zmiana wywołuje najpoważniejsze konsekwencje. W mrocznych czeluściach skrytych głęboko pod ziemią, głęboko nawet dla mieszkańców Podmroku, coś się właśnie zmieniło. W ciszy zalegającej tu od wielu stuleci rozległ się cichy świst. Zatęchłe powietrze było niczym krystalicznie czyste źródło życia dla nieruchomego od wieków ciała.
Wdech…
Mocne uderzenie serca wprawiło w ruch zastygłą krew. Kolejne następowały coraz szybciej, aż złożyły się na miarowy rytm, który dudnił w uszach odzyskujących zdolność słyszenia. Życiodajny szkarłat znowu z mocą tańczył w żyłach.
Wydech…
Z ochrypłego gardła wyrwała się chmura wiekowego pyłu. Ziemia zadrżała z przeciągłym jękiem, przeczuwając, co niebawem nastąpi. Paszcza pełna długich, ostrych zębów rozciągnęła się w złowrogim uśmiechu. Choć zdawałoby się to niemożliwe, w centrum podziemnej jaskini mrok stał się jeszcze głębszy; lgnął do przebudzonego życia, witając moment wyczekiwany z utęsknieniem przez lata.

Płynne złoto zajaśniało w ciemności, gdy otworzyła oczy.

***


8 Alturiak 1372 RD

W Targos życie toczyło się w miarę normalnie, pomijając niskie temperatury panujące w Dolinie Lodowego Wichru praktycznie cały rok. A zwłaszcza teraz - niemal w środku zimy. Każde z Dziesięciu Miast radziło sobie całkiem nieźle nawet w tak ciężkich warunkach. Drewna było pod dostatkiem, podobnie jak kamienia. Przystosowana do mrozów zwierzyna zjawiała się licznie w lasach na południe od miasta, więc nikt nie cierpiał głodu. W najgorszym razie zaś pozostawało wykazujące niespotykaną tolerancję na mróz Maer Dualdon, w którym trafić można było na rzadkie i często niebezpieczne gatunki ryb. Rąk do pracy również nie brakowało. Każdy mieszkaniec angażował się ochoczo we wspólny trud przeżycia tej najsroższej pory roku.

Mimo mrozu, wdzierającego się uparcie przez każdą szczelinę domostwa, Alyth obudził się zlany potem. Nie mógł sobie przypomnieć żadnych szczegółów snu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie należał on do przyjemnych. Poczucie zagrożenia nie opuściło młodego Wynne’a po przebudzeniu. Wizja zbliżającego się niebezpieczeństwa wciąż szamotała się uparcie gdzieś na krańcu jego świadomości. Nie potrafiąc zwalczyć dziwnego uczucia, odświeżył się, ubrał się ciepło i wyszedł na spacer. Po drodze przywitał się z matką, która już była na nogach i szykowała śniadanie dla pozostałych.
- Może coś zjesz? - zaproponowała, wołając za nim.
- Nie, dziękuję. Może później - odparł, całując ją w policzek na pożegnanie.

Świtało. Blade słońce z trudem przebijało się przez szare chmury, szczelną skorupą pokrywające niebo. Ulice Targos były opustoszałe. Tu i tam widać było pojedyncze sylwetki brnące ku bramie wyjazdowej. Interesy musiały się kręcić. To dotyczyło również łowców, których zdobycze były szczególnie cenne właśnie podczas najbardziej mroźnych zim.
Pustka dookoła mogła tylko cieszyć Alytha. Już od pewnego czasu spotykał się ze spojrzeniami raczej mało przychylnymi. Ludzie nie potrafili zrozumieć jego zdolności. Talentu, który odbiegał od zwykłego pojmowania maga czy zaklinacza przez prosty lud.

Gdy mijał karczmę “Pod Płaczącą Wdową”, w oczy rzuciła mu się gablota zapełniona różnymi ogłoszeniami dla osób poszukujących zajęcia. Poszukiwano chętnych do eskorty karawany do Luskan, dotrzymania towarzystwa dla posłańca do Bryn Shander, utworzenia grupy śledczej w sprawie zaginionego chłopca - syna właścicieli tawerny “Pod Słonym Psem”. Kilka innych zleceń było już wyblakłych i ledwie czytelnych. Latem można było znaleźć tu także dużo ciekawsze propozycje; niestety do lata było jeszcze bardzo daleko...

Kerm 11-06-2015 13:34

Paskudny sen, niosący poczucie bliżej nieokreślonego, acz coraz bliższego zagrożenia, dołożył swoje trzy grosze do niezbyt dobrego humoru Alytha.
No bo jak można mieć dobry humor, skoro spode łba patrzą na ciebie ludzie, których znasz od dziecka.
Uroki małego miasteczka, pomyślał z przekąsem, wspominając słowa matki. Niestety, Kethra Wynne miała rację. I rację miał też najstarszy braciszek, gdy powiedział, że pora rozwinąć skrzydła i w świat ruszyć. Co wywołało niechętne skrzywienie się ojca. Ten to wolał, by wszystkie dzieci w gniazdku tkwiły, by miał je na oku. Już matka wykazała więcej zrozumienia, co nie było aż tak dziwne, gdy się wspomni, że niegdyś była najemniczką i zwiedziła kawał świata.

Nowe miejsca, nowi ludzie, nowe możliwości.
A poza tym utarło się od wieków, że młodszy syn wyrusza w świat, by zdobyć sławę, pieniądze, kobietę... w kolejności dowolnej. Chociaż to, że ręka księżniczki czeka na kogoś, to już między bajki należało włożyć.


Jak powiadają niektórzy, przygoda oznacza pustkę w brzuchu, twarde posłanie i ludzi, którzy tylko czekają, by wrazić ci sztylet między żebra. Z tego też powodu warto swe pierwsze kroki na szlaku przygody i sławy stawiać w gronie zaufanych kompanów. Gorzej, jeśli takowych nie ma. No ale i tak lepiej w grupie podróżować, niż samemu, kiedy to nawet wyspać sę porządnie nie można.


Zima najwyraźniej zniechęcała do podróży, bowiem tablica, zwykle pełna ofert, świeciła pustkami. Bo cóż to są trzy raptem ogłoszenia.
Trzy ogłoszenia, trzy możliwości. Alyth uśmiechnął się mimowolnie, przypominająć sobie bajkę, jaką opowiadała im przed laty matka - o trzech drogach do wyboru. "Pójdziesz w lewo..."
Ale bajki bajkami, a coś wybrać trzeba było... chyba że chciał siedzieć w domu.

Jedną z ofert odrzucił od razu. Nie uśmiechało mu się łazić od osoby do osoby i wypytywać ludzi o smarkacza, który wyszedł sobie z domu i nie powiedział dokąd się wybiera. Nikt nie lubi tych, co zadają za dużo pytań, a on nie miał zamiaru dokładać do opinii o sobie kolejnej warstwy niechęci.
Bryn Shander... Po chwili zastanowienia i to zlecenie odłożył na ok. Bryn, chociaż mieniło się Sercem Dziesięciu Miast i nieformalną stolicą regionu, było - według matki - prowincjonalną dziurą. A według Alytha leżało za blisko Targos. To, co się powiedział w jednym mieście, dwa dni później było znane w drugim. Co prawda stamtąd można było ruszyć dalej w świat, ale... Lepiej było podróż do Bryn zostawić na czarną godzinę. Czyli gdyby nie zdołał się załapać na karawanę do Luskan. A to była ciekawa oferta, bo Methir Nael zaliczany był do uczciwych kupców. A dokładniej do takich, co wypełniają swoje zobowiązania finansowe.


Kto rano wstaje... Wie to każdy kupiec, więc i Methir był już na nogach. Sklep co prawda był jeszcze zamknięty, ale kupiec był w swoim magazynie, sortując towary i przygotowując wszystko do wyprawy.
- A, młody Alyth Wynne - powiedział na powitanie. - Cóż cię sprowadza? Ojciec cię przysyła?
W Targos każdy znał prawie wszystkich, zaś kupiec, który by kogoś nie znał, powinien był jak najszybciej zwinąć interes.
- Ponoć poszukuje pan ludzi? Eskorta do Luskan - odpowiedział Alyth.

sheryane 12-06-2015 21:10

Methir Nael wyglądem odbiegał od stereotypowego obrazu spasionego, bogato odzianego kupca. Był potężnie zbudowanym mężczyzną o ciemnych włosach przyprószonych siwizną. Bystre, szare oczy spoglądały uważnie na młodego maga. Miał na sobie schludny strój, wykonany z dobrze wyprawionej, miękkiej skóry, który bardziej pasowałby do wojownika niż handlarza. Z cichym stęknięciem przerzucił kolejną skrzynię, nim odpowiedział Alythowi.
- Ano, poszukuję - złapał się pod boki i odetchnął głęboko. - W zasadzie mam już niemal pełną eskortę, brakuje nam tylko maga i moglibyśmy ruszać.
Podrapał się po lekko zarośniętym policzku.
- Ludzie gadają, wiesz? Ale może byś się nadawał. Muszę mieć jednak pewność - stwierdził, po czym znowu przerzucił kilka kufrów i pakunków.
Czyżby testował cierpliwość młodego Wynne’a?

- Chodź. Przedstawię ci moją propozycję - gestem ręki handlarz zaprosił maga, by poszedł za nim.
Domostwo Methira składało się z trzech części - sklepu, magazynu i izb mieszkalnych. Wewnętrznymi drzwiami przeszli do kuchni. W pomieszczeniu było gorąco jak w saunie, okna zaparowały, a na sporym żeliwnym piecu stały garnek i czajnik, znad których unosiła się para. Kupiec zrzucił podszywany futrem kaftan i powiesił na jednym z metalowych haczyków przy wejściu. Ledwie zasiedli do stołu, a drzwi w przeciwległej ścianie otworzyły się i do kuchni weszła białowłosa dziewczyna.


- Cześć, tatku - rzuciła wesoło. - O, przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa.
Obdarzyła Alytha przepraszającym uśmiechem. Szare oczy zdecydowanie miała po ojcu, ale cała reszta urody musiała zostać odziedziczona po tej piękniejszej połówce Meritha. Z uwagi na luźną koszulę, kamizelkę i spodnie wpuszczone w wysokie buty wyglądała, jakby właśnie szykowała się do podróży.
- Wszystko w porządku, Arine. To…
- Alyth Wynne. Wiem. Przygotuję wam herbaty - powiedziała i od razu zabrała się za szykowanie kubków. - Na taki mróz najlepsza jest ciepła herbata - mamrotała pod nosem, zupełnie nie wykazując zainteresowania ojcem i jego gościem.
- Także tego, o czym to ja… A tak - zabębnił palcami w stół. - Muszę mieć pewność co do każdej osoby w eskorcie. Droga jest długa, a warunki trudne. Tak się składa, że znajoma Arine zamieszkuje chatę nad jeziorem jakieś trzy godziny wierzchem na zachód stąd. Teraz zimą rzadziej ją odwiedzamy, ale ostatnio skarżyła się mojej córce, że nocą słychać dziwne odgłosy na zewnątrz, a rano często znajduje częściowo pożarte truchła w okolicy. Jest zielarką, nie zna się ani na tropieniu, ani na walce.
Arine postawiła na stole dwa gliniane kubki, a trzeci złapała oburącz i podeszła do okna. Oparłszy się o parapet, zerkała to na ojca, to na Alytha.

- Chodzi o to, by pomóc jej z tym problemem. Arine właśnie się tam wybierała… - rzekł, zerkając z ukosa na córkę. - Sama - dodał wyraźnie niezadowolony.
- Nie sama, Otto będzie ze mną - zaprotestowała dziewczyna.
Merith machnął tylko ręką, zbywając córkę.
- Jak się wam powiedzie, oferuję robotę do Luskan i z powrotem, jeśli wola. Chciałbym wyruszyć za trzy dni. Pojadą cztery wozy. Na początek składasz listę potrzebnych rzeczy i ja załatwiam ekwipunek. Oczywiście w granicach rozsądku, magiczne przedmioty raczej w grę nie wchodzą - dodał na wszelki wypadek. - To wliczone w koszta. Żywność na drogę i ewentualne noclegi, jeśli trafi się karczma, na mój koszt. Za eskortę w jedną stronę płacę dwadzieścia pięć sztuk złota. Możliwa ewentualna premia, jeśli dotrzemy szybko i towar dobrze się sprzeda. Co ty na to? - upił herbaty w oczekiwaniu na odpowiedź.

Kerm 13-06-2015 10:30

Wiedział aż za dobrze, że ludzie gadają. Wiedział też, co gadają. Miał paru przyjaciół. I miał też paru znajomych, co z dobrych chęci zapewne i z dobrego serca oczywiście częstowali go plotkami, dotyczącymi jego osoby.
Oj, chyba by się zebrało na życiorys dla paru podejrzanych typów. Przy czym raczej nie należało podejrzeń z podejrzeniem kogoś mylić.
Trudno było sądzić, że coś z tego do uszu Methira mogło nie dotrzeć. Na szczęście mądrzy ludzie potrafią odróżnić ziarno od plew.
Z drugiej strony - nikogo nie powinno dziwić, że Methir chciałby sprawdzić, czy jego przyszły pracownik nadaje się do czegokolwiek.
Nie spodziewał się, że owa próba będzie miała taką właśnie postać. Postać zgrabną i o ładnym obliczu.
- Dzień dobry - powiedział.

Ona znała jego, podobnie jak i on - ją, chociaż zdecydowanie nie obracali się w tych samych kręgach. No i słyszał o Arine - dobrej łowczyni, co z każdej niemal wyprawy przywoziła mięso i skóry. Podobnie jak i o tym, że łuk służył jej tylko do ozdoby, że nawet z pomocą Otta, oswojonego wilka, nie potrafiła nic upolować, zaś mięso i skóry kupował stary Nael, by dziewczyna trofeami mogła się chwalić.
Opowiadano i inne rzeczy. W tym i powód podawano, dla którego panną jeszcze była, mimo iż dwadzieścia wiosen Arine miała. Panną, ale nie panienką, bowiem wszyscy wiedzieli, iż rozkładała chętnie nogi przed każdym niemal, a nikt nie chciał mieć bogatej kolekcji rogów, co by je Arine niechybnie przyprawiała swemu małżonkowi. Nawet majątek niezgorszy, co go Methir posiadał, kandydata żadnego nie skusił.
Z żadnej z tych stron Alyth dziewczyny nie znał - ani z nią na polowania nie chadzał, ani też na sianie nie baraszkował. A w ogóle to w plotki żadne wierzyć nie zamierzał, dopóki nie sprawdzi czegokolwiek osobiście. Co dotyczyło wszystkiego, co ludzie mówią, a nie tylko tej akurat dziewczyny i nie znaczyło bynajmniej, że chciał się przekonać, czy Arine była żelazną dziewicą, czy wprost przeciwnie.
No i, nie da się ukryć, słyszał również z innych ust, że Methir paru chętnych do jej ręki (czy też może majątku) odprawił.
Plotki, plotki, plotki...

Popijając herbatę i słuchał tego, co mówi Merith, jak i rozmyślał nad znaczeniem słów ewentualnego kupca.
Oferta należała do gatunku wiązanych - dasz sobie radę z moją córką i jej, hmmm, misją, wtedy uznam, że się nadasz jako część eskorty mojej karawany. Jasne, proste, oczywiste.
Jeśłi zaś chodzi o samą karawanę, to dwie i pół dziesiątki sztuk złota nie brzmiało wcale źle. Do ręki na dodatek. No i jeszcze ekwipunek. Porządny, bo byle czym Merith nie handlował.

- Zgoda - powiedział Alyth. - Kiedy w takim razie kiedy ruszamy? - zwrócił się do dziewczyny. - Musiałbym się odrobinę ogarnąć i jestem gotowy.
- Ogarnij się i przyjdź. Konie czekają. Ja też zaczekam - odpowiedziała Arine.
Nie było na co czekać.
- Za parę chwil jestem - obiecał, po czym skinąwszy głową kupcowi i jego córce wyszedł.


Nie zamierzał biegać, ale i wlec się jak żółw nie mógł. Co prawda konie nie czekały (jako że Arine musiałaby być jasnowidzem), ale nie chciał, by dziewczyna zbytnio się niecierpliwiła. To by był kiepski początek wspólnej podróży.
Szybkim krokiem przemierzył kilka ulic, by wnet znaleźć się pod rodzinnym dachem.
- Wyjeżdżam na dzień lub dwa - poinformował matkę i zabierając ze stołu kawałek chleba z kiełbasą.
- Tak nagle? Dokąd? Z kim? - padły tradycyjne matczyne pytania.
Alyth uśmiechnął się lekko.
- Zatrudnił mnie - odpowiedział idąc po schodach do swego pokoju - Methir Nael. Mogłabyś mi zrobić coś do jedzenia?
- Z kim jedziesz i dokąd? - matka nie ustępowała. Stojąc w drzwiach pokoju wpatrywała się w pakującego swe rzeczy Alytha.
Odwieczna ciekawość kobiet, pomyślał z przekąsem.
- Mam odwieźć jego córkę do ich znajomej, sprawdzić, co się tam dzieje, a potem wrócić do Targos - powiedział.
Nie miał nic do ukrycia, a nawet gdyby chciał coś zataić, to nim by bramy miasta przekroczył, to już by matka o wszystkim wiedziała.
Kethra nic nie powiedziała, ale milczenie czasami więcej mówi, niż słowa.
- Przyszykuję ci coś na drogę - powiedziała po chwili.


Szybkie pożegnanie z ojcem i rodzeństwem (i pełne zazdrości spojrzenie Urtha, najwyraźniej wierzącego w niektóre z plotek) i za Alythem zamknęły się drzwi.
Po raz kolejny przemierzył drogę między swoim domem a domem Methira.
Zapukał i wszedł do środka.
- Możemy jechać - powiedział.

sheryane 14-06-2015 05:57

Merith wskazał mu spore, podwójne wrota, przez które wóz można było do magazynu od razu wprowadzić, zamiast rozładowywać go na zewnątrz.
- Powodzenia! - rzekł dziarskim tonem.
W lewe skrzydło wrót wprawiono drzwi, dzięki czemu można było skorzystać z przejścia bez otwierania całości. Wychodziły na kwadratowy, starannie odśnieżony dziedziniec, utworzony między zabudowaniami domostwa a stajnią. Przed nią znajdował się niewielki paśnik, z którego siano skubały dwa kasztanowo umaszczone konie. Oba były już oporządzone i gotowe do drogi. Do siodła jednego z nich przytroczono łuk i kołczan pełen strzał. Ze stajni wychodziła właśnie Arine, niosąc dwie połowy marchewki. Na dotychczasowy strój założyła ciepły kaftan i gruby, podszyty futrem płaszcz. U pasa miała krótki miecz i sztylet.

Białowłosa uśmiechnęła się do Alytha.
- Faktycznie szybko ci poszło.
Podeszła do niego i wręczyła mu połówkę marchewki.
- To małe wkupne - powiedziała konspiracyjnym szeptem, po czym dodała już normalnym tonem - Poznaj Deltę i Omegę.
Delta zarżała cicho, słysząc swoje imię. Wyciągnęła łeb w poszukiwaniu smakołyku. Arine podała jej marchewkę i dmuchnęła lekko w jej chrapy. Koń parsknął cicho w odpowiedzi i zajął się chrupaniem.

Omega, zaciekawiona zachowaniem koleżanki, podeszła bliżej ludzi. Przez chwilę obserwowała Alytha jednym okiem, potem obróciła łeb, by przyjrzeć się i drugim. W końcu przysunęła chrapy do jego twarzy i nagle owionął go jej ciepły oddech. Z tyłu dobiegł dziewczęcy śmiech.
- Chyba się jej spodobałeś. To rodzaj ich pocałunku dla ludzi. Powinieneś teraz delikatnie dmuchnąć jej w chrapy - powiedziała Arine z rozbawieniem. - Jeśli chcesz go odwzajemnić oczywiście! Pamiętaj też, żeby wyprostować palce, podając smakołyk - przypomniała.

Kiedy uprzejmościom stało się zadość, mogli ruszać. Arine zwinnie dosiadła Delty i czekała na skraju dziedzińca, aż Alyth będzie gotów do jazdy. Skierowali się ku zachodniej bramie, a po drodze zdążyli zauważyć kilka osób odprowadzających ich niechętnym wzrokiem. Z pewnością właśnie nowa plotka powstawała w Targos.

Poranne słońce wciąż walczyło z szarymi chmurami, gdzieniegdzie jednak można było już dostrzec przebłyski bladego nieba. Choć mróz ciął zawzięcie, to jednak zanosiło się na całkiem ładną pogodę. Prawdopodobnie nie musieli martwić się dzisiaj o burzę śnieżną.
Śnieg był wszędzie dookoła, na szczęście konie hodowane tak daleko na północy były do niego przyzwyczajone. Szły pewnie przed siebie, brnąc w białym puchu czasem nawet po brzuch. Gęste i grube ufutrzenie było idealnym przystosowaniem do panujących tu temperatur.
Krajobraz był na swój sposób piękny, ale niestety potrafił zanudzić. Po lewej - śnieg, drzewa, śnieg, drzewa, śnieg, głaz, śnieg. Po prawej - skrzące się niedaleko Maer Dualdon i jeszcze więcej śniegu dookoła. Jedynie majaczące w oddali szczyty urozmaicały jakoś widoki.

Krótko po opuszczeniu miasta do Arine i Alytha dołączył jeszcze jeden towarzysz.

Kliknij w miniaturkę

Białe futro na śniegu było niemalże niedostrzegalne. Zauważyli go więc dopiero, gdy zrównał się z Deltą i Arine.
- Hej, Otto! - zawołała dziewczyna. - To jest Alyth. Jedziemy razem do Irii.
Wilk zmierzył wzrokiem magia i pobiegł dalej, niknąc wśród połaci śniegu gdzieś przed nimi.
- Wróci, jeśli spostrzeże jakieś niebezpieczeństwo - wyjaśniła łowczyni chyba bardziej, by przerwać ciszę, niż faktycznie tłumaczyć Alythowi takie banały.

Na miejsce dotarli bez żadnych niespodzianek po drodze. Zapowiedziane trzy godziny zleciały bardzo szybko, mimo że zdecydowaną większość podróży przemilczeli. Arine nie zaczynała pierwsza rozmowy, ale zapytana odpowiadała uprzejmie. Często też obdarzała Alytha uśmiechem, nawet jeśli ich spojrzenia spotkały się tylko przypadkiem. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie słyszała różnych opowieści o młodym magu. Może faktycznie tak było, a może po prostu zupełnie w nie nie wierzyła?

Na brzegu jeziora, u stóp niewielkiego skalnego wzniesienia przycupnęła mała chatka. Ogrodzona była niskim płotem. Ścieżka od wejścia do budyneczku została dokładnie odśnieżona. Firanka w jednym z okien poruszyła się i po chwili rozległ się szczęk zamku w drzwiach. Przed dom wyszła kobieta nie pierwszej już młodości, otulona grubym, wełnianym kocem. Blond włosy mocno przetykane pasmami srebra spięła w wysoki kucyk. Zielone oczy spoczęły na przybyszach i jej twarz rozjaśniła radość, pogłębiając liczne zmarszczki wokół oczu i ust.
- Irio, jesteśmy! - Arine zsunęła się z Delty i zarzuciła wodze na parkan.
Podbiegła do Irii i przytuliła ją mocno.
- Dobrze cię widzieć, maleńka - odparła starsza kobieta ciepłym głosem, odwzajemniając uścisk. - Cóż to za młodzieńca przyprowadziłaś ze sobą?
- To Alyth. Alyth Wynne - przedstawiła go Arine. - Pracownik ojca - dodała, mimo że nie było to jeszcze do końca zgodne z prawdą. - A to jest Iria - dla zasady przedstawiła i starszą koleżankę.
- Wchodźcie, wchodźcie, zaparzę herbaty - Iria zaprosiła ich do środka.
- Przyjechaliśmy... - zaczęła białowłosa.
- Wiem, po co przyjechaliście - przerwała jej gospodyni. - Herbaty zdążycie się napić - oznajmiła.

Domek był maleńki i skromnie urządzony. Wszedłszy do środka znaleźli się od razu w kuchni, z której dwa przejścia prowadziły do dalszych pomieszczeń. Powiesili kurtki na haczykach przy drzwiach i zasiedli do stołu. Po chwili dołączyła do nich Iria, stawiając przed nimi po glinianym kubku wypełnionym parującym napojem.
- Niedaleko na zachód stąd rozciąga się całkiem spory las. Teren jest tam nieco bardziej wzniesiony i z pewnością łatwo tam o niejedną kryjówkę - przeszła od razu do rzeczy. - Od jakiegoś dekadnia, może nawet już dwóch, zdarza się, że nocami rozlegają się jakieś skowyty czy ryki. Trudno to nazwać, trzeba by usłyszeć.
Iria wzruszyła lekko ramionami i upiła łyk swojego naparu.
- Już kilka dni z rzędu było, jak chcąc pójść w las po zioła, które znajduję tam tylko zimą, napotkałam na truchło zwierzyny... Poszarpane, częściowo zjedzone. To się nie zdarzało do tej pory w okolicy - westchnęła ciężko.
W zasadzie nie dowiedzieli się niczego ponadto, co powiedział już Merith. Iria jedynie potwierdziła jego słowa.
- Teraz boję się tam zapuszczać. Wiesz, że żadna ze mnie wojowniczka, Arine - położyła dłoń na nadgarstku dziewczyny. - Jeśli potrzebujecie dokładniejszych informacji, pytajcie.

Kerm 14-06-2015 17:08

Kliknij w miniaturkę

Klacz była śliczna. Urodą, w kategoriach końskich rzecz jasna, nie ustępowała Arine i Alyth polubił ją od pierwszego dmuchnięcia w nos. Czym zresztą natychmiast się zrewanżował.
- Jaka ty jesteś piękna - powiedział, pogłaskawszy klacz po szyi. Odsunął się odrobinkę i podsunął Omedze leżący na otwartej dłoni kawałek marchewki.
- To na dobry początek pięknej przyjaźni - powiedział.
Uśmiechnął się, czując jak Omega delikatnie zabiera podarek, a potem słysząc jak jej zęby miażdżą marchewkę.
- To już wszystko - powiedział przepraszającym tonem, gdy klacz zaczęła go obwąchiwać, a potem szturchnięciem w ramię zaczęła dopominać się o więcej. - Musimy jechać - dodał, głaszcząc ją po szyi. - Patrz, Arine i Delta już na nas czekają.
W końcu Omega dała się przekonać. Alyth sprawdził popręg, przytroczył swój bagaż do siodła, a potem wspiął się na koński grzbiet.


Ich wyjazd nie odbył się niezauważalnie i Alyth z przekąsem pomyślał, że za godzinę całe Targos będzie huczeć od plotek. Usłużne kumoszki dopilnują, by najnowsza wieść dotarła nawet do obłożnie chorych. I, z pewnością, obrobią przy okazji tyłki i jej, i jemu.
Jemu się dostanie, że poleciał na taką lafirynde, a jej - że musiała być bardzo spragniona chłopa, skoro zdecydowała się kogoś takiego jak on. A pewnie i kilka osób dojdzie do wniosku, że coś knują potajemnie - z pewnością jakieś paskudne rzeczy mając w planach.
W gruncie rzeczy mu było to obojętne, co ludzie powiedzą. Nie mówiąc już o tym, że i tak wyjeżdżał. No a Arine również zachowywała się tak, jakby ewentualne plotki w najmniejszym stopniu jej nie wzruszały.


- Witaj, Otto - przywitał wilka, znanego mu z opowieści o córce Meritha.
Konie najwyraźniej były zaznajomione z czterołapym drapieżnikiem, bowiem nie zareagowały na spotkanie z wilkiem. Na szczęście, bowiem uspokajanie spłoszonego wierzchowca nie należało do rzeczy łatwych czy przyjemnych.


Co prawda z Arine równie dobrze się milczało, jak i rozmawiało, ale jechać trzy godziny w milczeniu? To by była przesada.
- Od dawna ją znasz? - spytał, gdy kolejny temat zniknął wśród tumanów śniegu, wznoszonych przez końskie kopyta.
Chodziło rzecz jasna o Irię, która - chociaż od wielu lat mieszkała w okolicy - pozostawała dla wielu osobą tajemniczą i wdzięcznym obiektem plotek.
Iria, wiedźma, znachorka, położna, przybyła do Targos jako młoda dziewczyna. Miała męża i była w ciąży. Mąż zginął krótko po ich przybyciu, nikt jednak nie wie, w jakich okolicznościach. Plotki oczywiście chodziły różne - od tego, że go zabiła, gdy dziecko urodziło się martwe, po to, że ją zostawił zaraz po porodzie.
Plotki powtarzano po cichu, zaś sama Iria traktowana była przez wszystkich z szacunkiem. Zielarką była wspaniałą, przyjęła też wiele porodów w Targos. Udanych porodów. Ale nie jego.
- Od dwudziestu lat - odparła Arine.
Dwadzieścia. Dokładnie tyle samo miała Arine. A to mogło znaczyć tylko jedno.
Równocześnie zahaczało o niezbyt przyjemny temat. Matka Arine zmarła przy jej porodzie. Lub też - jak wolały głosić długie ozory - uciekła od męża i córki, mając dosyć życia w pełnej zimna głuszy. Zostawiła wszystko i poszła sobie w świat. Wyrodna matka, wredna suka i tak dalej.
- Ho, ho, kopa lat - powiedział.
- Jedna trzecia kopy - poprawiła go z uśmiechem.


Chata Irii jakimś dziwnym trafem nie była zasypana po sam dach, a znachorka - równie gościnna, jak Arine. I pewnie chodziły do tej samej szkoły dla wzorowych gospodyń, bowiem herbata była równie dobra.
- Świetna herbata - powiedział, gdy upił kilka łyków. Spojrzał na Arine. - Dopijemy i pójdziemy zobaczyć - zaproponował.

sheryane 18-06-2015 00:28

Arine zgodziła się lekkim skinieniem głowy z propozycją Alytha.
- Myślę, że zostawimy Deltę i Omegę pod okiem Irii? - zapytała, choć odpowiedź wydawała się oczywista. - Kto wie, co siedzi w tym lesie...
Tym razem to mężczyzna skinął głową na znak zgody.
- Przygotuję lonżę na uwiąż i dam im wody. Choć siana ani paszy u mnie nie dostaną - powiedziała Iria przepraszającym tonem.
- W porządku. Są najedzone. Mam nadzieję, że przed wieczorem będziemy już z powrotem - białowłosa uśmiechnęła się uspokajająco.
- Oby, maleńka, oby - odpowiedziała zielarka, wzdychając ciężko. - Jak ma się mały Tomas? - zapytała, jakby chciała zmienić temat.
- Rośnie jak na drożdżach, jest oczkiem w głowie rodziców - odpowiedziała Arine.
- Cieszy mnie to. Nie sądziłam, że tak wcześnie urodzone dziecko przetrwa pierwsze miesiące.
- Przetrwało dzięki tobie.
Iria uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi na te słowa.
- Przynajmniej tyle mogę - odparła cicho.

Dopiwszy herbatę, zebrali się do wyjścia.
- Niech Eldath was chroni - powiedziała za nimi Iria, powołując się na raczej mało znane w okolicy bóstwo.
Konie parsknęły cicho na widok Arine i Alytha.
- Nie, śliczności, musicie zostać - dziewczyna odezwała się do łagodnie do zwierząt, lekko obwiązując sztachetę płotu wodzami Delty.
- Nie chcę, żeby poszły same za nami. Omega chyba bardzo cię polubiła.
Łowczyni uśmiechnęła się do maga, widząc, jak koń dmucha raz po raz w jego włosy.
- Iria za chwilę uwiąże je tak, by miały więcej miejsca na dreptanie - wyjaśniła, więc Alyth bez oporu mógł pójść w ślady dziewczyny.

Piesza droga na zachód była już dużo mniej przyjemna niż końska przejażdżka. Na szczęście udało im się omijać co większe zaspy, przez większość czasu brodzili w śniegu jedynie po kolanach. Po jakiejś godzinie marszu mogli dostrzec, że okoliczne drzewa rosną już zdecydowanie bliżej siebie, co mogło pretendować do miana skraju lasu. Nagle wielka biała plama wpadła na Arine, która z cichym krzykiem wpadła w zaspę śniegu. Zaraz potem rozległ się jej śmiech.
- Wariat - wydusiła.
- Otto, zejdź. Nie wolno. Nie bawimy się dzisiaj - skarciła wilka stanowczym tonem.
Zwierzę posłusznie wycofało się na kilka kroków i przysiadło w śniegu. Otto położył po sobie uszy, wyglądając jak uosobienie smutku i rozpaczy. Arine parsknęła cicho rozbawiona jego miną, wstała i otrzepała się ze śniegu.
- Wybacz. Czasem zachowuje się wciąż jak szczeniak.
Otto podszedł do Alytha i obwąchał go uważnie, po czym wysunął się na czoło pochodu.

Cała trójka kontynuowała wędrówkę, aż drzewa faktycznie zaczęły tworzyć wokół nich zielono-biały las. Słońce wygrało już z chmurami i przebijało się odważnie między koronami drzew. Ich gałęzie kołysały się powoli od czasu do czasu poruszone delikatnym podmuchem wiatru gdzieś w górze. Wprawiało to w taniec rzucane przez nie cienie. Zalegający tu śnieg był już dużo płytszy, szło się o wiele lepiej, więc i tempo marszu wzrosło.

Kliknij w miniaturkę

Otto dreptał przodem, raz po raz opuszczając nos ku ziemi. Po kilkunastu minutach zaczął rozglądać się i węszyć w powietrzu niespokojnie. Dopiero wtedy Alyth zrozumiał, że od dłuższego czasu poza własnymi oddechami i chrzęszczeniem śniegu pod butami nie dało się słyszeć żadnego innego dźwięku. Biorąc pod uwagę piękną pogodę, z pewnością nie było to normalne. Tymczasem Arine jakby pomyślała o tym samym i popatrzyła na Wynne’a niespokojnie. Mimo wszystko nie przerwali wędrówki. Wciąż nie natrafili na nic, co dałoby im jakiś pogląd na sytuację.

Nagle Otto skoczył gdzieś w bok i potruchtał przed siebie. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się od kłębu aż po sam ogon. Alyth i Arine natychmiast podążyli za nim. Nie musieli iść daleko, by trafić na to, o czym opowiadała Iria. Pod jednym z licznych drzew leżał martwy jeleń. Śnieg pod nim zabarwiony był czerwienią. Truchło było pogryzione, częściowo rozszarpane, nie wyglądało jednak na to, by ktoś - lub coś - pożywiał się nim. Był już stwardniały od mrozu, z pewnością zalegał tu od co najmniej kilku godzin. Dookoła trupa śnieg był zdeptany, a dalej w las prowadziły ślady łap.
- Dziwne. Zwierzęta raczej polują, by jeść.
Otto, z nosem przy ziemi, szedł powoli dalej, podczas gdy Arine przyglądała się śladom.
- Wyglądają na kocie. Tyle że żaden ze znanych mi gatunków nie chodzi z nieustannie wysuniętymi pazurami - wskazała na podłużne wgłębienia odbiegające od odciśniętych łap.

Poszli za białym wilkiem, trop prowadził go prosto przed siebie. Teren zaczynał się dość mocno piąć w górę, zgodnie z zapowiedzią Irii. Wkrótce dojrzeli, że pod kątem prostym do śledzonego tropu dołączyła druga para łap. Gdy spojrzeli w stronę, z której nadchodził, dostrzegli w oddali kolejne zakrwawione truchło u stóp niewielkiej skały. Ślady biegły dalej prosto jak po sznurku.
- Nigdy nie widziałam czegoś takiego - odezwała się Arine, dobywając łuku. - Otto, wróć - odwołała przyjaciela.
Jakieś ćwierć mili dalej pojawił się trzeci trop - również dołączał do głównego pod kątem.

Wspięli się na wzgórze. Wieńczyła je niewielka polana, na środku której w kałuży zaschniętej już krwi leżały zwłoki białego niedźwiedzia. Wywleczone wnętrzności tworzyły wokół makabryczne wzory. Arine nie skomentowała tego obrazu, popatrzyła jedynie na Alytha z niepokojem. Otto trzymał się za nimi, zupełnie jakby nie chciał iść dalej.
Nagle z daleka dobiegł ich przeciągły skowyt. Brzmiał ni to jak wycie, ni to jak ryk. W oddali pomiędzy drzewami na drugim końcu polany zamajaczyła czworonożna sylwetka. Z tej odległości trudno było dostrzec więcej szczegółów. Istota przez chwilę stała bez ruchu. Kolejny skowyt przeciął powietrze, po czym bestia ruszyła przed siebie, znikając w cieniu rzucanym przez drzewa.

Kerm 19-06-2015 23:51

Mam nadzieję, że wrócimy przed nocą, powtórzył w myślach słowa dziewczyny.
Matka Nadzieja dzieci miała pod dostatkiem. Na szczęście Arine nie zachowywała się tak, jakby należała do tego licznego potomstwa potomstwa.
- Postaramy się wrócić odpowiednio wcześnie - niemal potwierdził słowa dziewczyny.

Tak jak każdy mieszkaniec Północy widział, co trzeba ze sobą mieć, by przetrwać noc na mrozie. Przy ognisku, rzecz jasna. I nikt, kto miał choćby odrobinę oleju w głowie, nie wybierał się za mury miasta bez takiego podstawowego wyposażenia.
Arine nie szła do lasu goła i bosa. Bywała w lesie nieraz, można więc było przypuszczać, że w swej torebeczce ma wszystkie, niezbędne do przeżycia akcesoria. Podobnie jak on. Razem powinni dać sobie radę.


Pożegnanie z Omegą było rozczulające. Gdyby Alyth miał marchewkę, znów by poczęstował czworonożnego rudzielca.
- Urocza jesteś - powiedział - ale musisz na nas tutaj zaczekać.
Pogłaskał jeszcze raz zgrabną głową klaczy, po czym, wraz z Arine, ruszyli w drogę.


Spacerek przez sięgające pasa śniegi, nawet w miłym towarzystwie, nie należał do rzeczy lekkich, łatwych i przyjemnych, chociaż, nie da się ukryć, Alyth widywał już wyższe zaspy.
Na szczęście to nie on się skąpał po szyję w śniegu, gdy Otto zgotował swej przyjaciółce nie tyle gorące, bo raczej bardzo zimne powitanie.
Na szczęście tylko jej. Do Alytha odniósł się nie tak przyjaźnie, chociaż najwyraźniej uznał, że młody mag zasługuje na pewne zaufanie.

***

Iria miała rację.
Nawet niezbyt wprawne oko Alytha było w stannie zauważyć, że zwierzę zostało rozszarpane, ale nie nadgryzione. A zatem to kotowate coś polowało dla rozrywki, chyba że piło tylko krew. Bo z takim zestawem kłów i pazurów z pewnością nie były roślinożerne.
Co też by było niepokojące.
A jeszcze bardziej niepokojące było to, że stworów było więcej, i że były w stanie poradzić sobie z dorosłym niedźwiedziem.
Czy podążanie szlakiem nietypowych zabójców było rozsądne? Gdyby dostarczył Methirowi jego ukochaną córeczkę w kawałkach, to raczej nie miałby co marzyć o pracy.
Już samo narażanie jej na niebezpieczeństwo mogło być niemile widziane...

- Chcesz iść dalej? - spytał, gdy nie tak znowudaleko ujrzeli czworonożną sylwetkę, a do ich doszedł przeciągły skowyt.

Arine zawahała się.

- Tak - powiedziała po chwili. - Nie możemy wrócić z samą tylko informacją, że coś zabija zwierzęta w lesie. Chcesz się wycofać i wrócić z ewentualnymi posiłkami?

Alyth spojrzał w niebo.

- Ale tylko kawałek - powiedział. - W końcu mamy wrócić przed nocą. - Uśmiechnął się.
- Jeśli Otto da znak do odwrotu, to robimy w tył zwrot - dodał.

Rozglądając się na wszystkie strony, gotowi do walki, ruszyli dalej.
Alyth, nie da się ukryć, bardziej liczył na czujność wilka, niż na zmysły swoje czy Arine.

sheryane 22-06-2015 15:35


Ruszyli przed siebie śladem istoty, którą dojrzeli w oddali. Otto szedł niemal równo z Arine, zamiast prowadzić pochód. Przeszli przez polanę, omijając truchło niedźwiedzia. Zagłębili się między drzewa po drugiej stronie, a wciąż jedynymi odgłosami rozbrzmiewającymi w lesie były ich kroki i sporadyczny skowyt gdzieś w oddali. Arine szła z łukiem w ręku, drugą dłonią przytrzymując delikatnie strzałę na cięciwie.
Wkrótce do dziwnych zjawisk dołączyła również rozpościerająca się między drzewami mgła. Początkowo były to tylko pojedyncze pasma szarej nicości owijające się wokół pni niczym zachłanne palce. Wkrótce jednak szarość zalała całe połacie lasu, wznosząc się coraz wyżej, aż sięgnęła koron drzew. Nawet słońce zdawało się przygaszone, jakby nie chciało spoglądać w tę stronę. Widoczność została ograniczona do kilku metrów. Alyth i Arine zerkali na Otta z nadzieją, że jego instynkt pomoże ocenić zagrożenie.

Kliknij w miniaturkę

Nagle wilk odsłonił zęby i z głuchym warkotem skoczył do przodu. Arine nie odważyła się zawołać za nim, przyspieszyła jednak kroku, rozglądając się niespokojnie. Alyth, chcąc nie chcąc, podążył za nimi. Wtem pośród mgły dostrzegli widok cokolwiek dziwny. Kilka metrów przed nimi powoli kroczyło zwierzę przypominające sporych rozmiarów śnieżną panterę - w kłębie miało niemal metr. Nie byłoby w tym nic niespotykanego na północy, gdyby nie to, że stworzenie szło przed siebie, nie zwracając uwagi na wilka krążącego wokół. Otto trzymał się nisko na nogach, gotowy do skoku w każdej chwili, jednak kot nie reagował. Pantera poruszała się sztywnym krokiem, zupełnie jakby miała problem z unoszeniem łap. Na kolejny skowyt, który rozszedł się w powietrzu, zareagowała tylko cichym pomrukiem. Cokolwiek wydawało dziwny dźwięk, było coraz bliżej.

- To niemożliwe… - szepnęła Arine, a w mgle jej głos był tak wyraźny, jakby powiedziała to, stojąc tuż obok Alytha.
Młody mag zrozumiał, co łowczyni musiała mieć na myśli, dopiero gdy zbliżyli się do zwierzęcia. Białe, nakrapiane futro, które kiedyś z pewnością musiało być piękne, miejscami odsłaniało całe płaty czerwonego mięsa. W jednej z tylnych łap dało się nawet dostrzec odsłoniętą kość. Mimo to od samej polany nigdzie nie dostrzegli krwi. Zwierzę, jakby nigdy nic, parło naprzód, nieświadome obecności ludzi i wilka.
W końcu Otto nie wytrzymał napięcia i z głuchym warkotem rzucił się na bestię. Razem padli w śnieg. Arine naciągnęła cięciwę.
- Otto, zostaw! - poleciła cicho, naglącym tonem.
Wilk odskoczył i obserwował przeciwnika spode łba, odsłaniając zęby. Coś, co z pewnością jednak panterą nie było, tylko wstało i wróciło na swoją drogę. Jedna łapa musiała ucierpieć na spotkaniu z zębami Otta, bowiem stworzenie wyraźnie kulało. Wciąż jednak nie widzieli nigdzie krwi. Nagle Otto skoczył po raz kolejny, tym razem zaciskając szczęki na potężnym karku zwierzęcia. Szarpnął mocno, usłyszeli nieprzyjemny trzask pękającej kości i stwór runął w śnieg. W kilka uderzeń serca truchło znikło. Pozostała po nim jedynie warstwa drobnego popiołu, która częściowo rozwiała się we mgle, mimo że wcale nie było czuć wiatru.

- Co ci jest kochany? - zapytała Arine, podchodząc do zwierzęcego przyjaciela.
Przyklęknęła przy nim, spoglądając mu w oczy. Wilk położył po sobie uszy, siadając przed nią. Przytuliła go i pogłaskała po karku.
- Już dobrze. Jesteśmy razem, poradzimy sobie - powiedziała cicho.
- Nigdy się tak nie zachowywał. To nie był strach. Był wściekły - wyjaśniła Alythowi. - Cokolwiek to było, nie było jedyne.
Jakby na potwierdzenie jej słów rozbrzmiał kolejny przeciągły skowyt. Wydawało się, że jego źródło było już blisko.

Nie minął nawet kwadrans, gdy wyszli spomiędzy drzew na niewielką, idealnie okrągłą polanę. Nie było tu śniegu, a jedynie jałowa ziemia wszędzie dookoła. Mgła jakby nagle przerzedziła się. Niebo było szare, a słońca wciąż nie było widać. Na środku wysokie, podłużne kamienie tworzyły krąg. To stamtąd rozległo się kolejne wycie. Gdy przebrzmiało, zza jednego z menhirów wyłoniła się człekokształtna istota. Jej strój wskazywał, że zimno zupełnie jej nie przeszkadzało. Długie, czarne włosy splecione dziwnymi metalowymi kołami falowały delikatnie. Spojrzała ku nowo przybyłym, a zakrwawione dłonie o długich, zwierzęcych pazurach oparła na biodrach.

Kliknij w miniaturkę

- Kogo my tu mamy? Nie podobają wam się moje zwierzątka?
Na te słowa coś poruszyło się po drugiej stronie polany. Z ziemi dźwignęły się sylwetki różnych zwierząt, niczym pociągnięte za sznurki. Dwie duże śnieżne pantery, biały wilk, a nawet coś, co kiedyś musiało być jeleniem. Wszystkie w różnym stanie rozkładu o odchodzącej od mięśni skórze, z przebijającymi tu i ówdzie białymi kośćmi.
Alyth, Arine i Otto dosłyszeli szelest za plecami. Odwróciwszy się, ujrzeli jak suche, cierniste gałęzie wyrastają z ziemi, tworząc nieprzebyty mur.
- To wy zabiliście jedno z nich, czyż nie? Nie mogę pozwolić wam odejść - powiedziała z udawanym smutkiem.
Zwierzęta za jej plecami nie poruszyły się.
- Szkoda, że przychodzicie za dnia - westchnęła. - Moje maluchy nie pobawią się z wami. Będziemy musieli poradzić sobie z wami sami - powiedziała, dobywając zza pasa sierpa ubrudzonego krwią.
Jak na sygnał spomiędzy kamieni za jej plecami wyłonił się kolejny irbis. Ten jednak poruszał się dużo bardziej płynnie, mimo rozkładu trawiącego jego ciało. Oczy bestii jarzyły się obrzydliwym, czerwonym światłem. Otto stanął przed Arine szeroko na nogach, warcząc głośno i zastawiając kotu drogę do Alytha. Arine popatrzyła na maga ze strachem i naciągnęła cięciwę, celując w przeciwniczkę.

Kerm 24-06-2015 01:04

Pogoda psuła się z minuty na minutę.
A może wcale nie chodziło o pogodę... Mgła jak mgła - w końcu nie pierwsza, jaką Alyth widział w swoim życiu, musiał jednak przyznać, że ta wyglądała jakoś... dziwnie. Tajemniczo. Idealnie pasowałaby do snutej przy kominku opowieści, wywołującej piski przerażenia słuchających jej dziewczyn.
Alyth dziewczyną nie był, różnych odgłosów wydawać nie zamierzał, a nie ukrywał sam przed sobą, że wolałby w tej chwili siedzieć przy kominku i wysłuchiwać opowieści, niż być jednym z jej głównych bohaterów.
...czy ta bajka się nie kończy źle... Przez głowę przemknęły mu słowa słyszanej niedawno ballady.

Obawy Alytha wzrosły, gdy natknęli się na coś, co niegdyś było piękną śnieżną panterą, a co teraz poruszało się dzięki (o czym młody mag był przekonany), jakiejś plugawej, spaczonej odmianie magii.
Niezbyt mocnej zapewne, skoro ożywione zwłoki wnet uległy kłom Otta.
Jeśli inne zwierzaki były tak samo słabe, to nie mieli się czego obawiać. Ale słabe nie poradziłyby sobie z białym niedźwiedziem...
Obejrzał się odruchowo chcąc sprawdzić, czy czasem miś nie podniósł się i nie ruszył ich śladem.
Na szczęście nie.

W końcu stało się to, co musiało się stać - natknęli się na amatorkę (i animatorkę zarazem) martwych zwierzaków. Świecąca gołym biustem panienka nie wywołała jednak u Alytha żadnych pozytywnych skojarzeń. Być może sprawiły to przydługie pazury, dopraszające się o manicure, a być może pełne niechęci słowa i pretensje o popsucie jednej z zabawek.
Oczywiście byli winni... Wszak to oni odpowiadali za zachowanie wilka. No, w zasadzie Arine, ale to już był niewart uwagi szczegół.
No i nie wyglądało na to, że półnaga panienka da się przekonać, że się brzydko bawi. Na dodatek rzucała groźby, i to groźby nie wyglądające na takie bez pokrycia.
Pozostawało więc tylko jedno...

Oczywiście mógł strzelić, ale jak każdy mag wiedział, że im szybciej użyje magii na swym przeciwniku, tym lepiej. Gdy się z kimś stoi oko w oko, czy raczej pierś w pierś (nawet jeśli chodzi o kobiece piersi), rzucanie magii jest nieco utrudnione.

- Magio kuglo! - Alyth wskazał palcem swą przeciwniczkę, w stronę której pomknęła drobina magicznej energii.
Wszyscy wiedzieli, nawet małe dzieci, że palcami nie wypada nikogo wskazywać, ale to był jedyny sposób, by móc skierować magiczny pocisk w pazurzastą pannicę.
Po rzuceniu zaklęcia cofnął się o parę kroków i uniósł włócznię.

Mam przerąbane, pomyślał. Nawet jeśli przeżyjemy, to Methir wywali mnie z roboty, zanim jeszcze mnie zatrudni.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172