Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2015, 13:43   #11
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
"Dziabnąć... nie dziabnąć..." Dylematy Tajgi były prostego sortu. Tu i ówdzie miała poukrywane mniej lub bardziej mordercze narzędzia i dumała, czy bardziej jej się opłaca ich użyć i wymknąć się z miasta nim sprawa nabierze rozgłosu, czy też użyć bardziej przyjemnych, choć równie dla niej naturalnych sposobów. Nie znała Amn aż tak dobrze by móc swobodnie zniknąć w tłumie; przede wszystkim jednak od ucieczki przed babami bolały ją już nogi, była zmęczona i chciało jej się spać. Toteż wybrała bardziej komfortową - w jej mniemaniu - opcję. W końcu nie zdarzyło się jeszcze, by musiała spędzić noc w lochu! W końcu łóżek strażników w tychże nie można było zaliczyć jako uwięzienia. Powoli jednak - zbyt powoli - docierało do niej, że w Amn sprawy mają się chyba ciut inaczej: lochy są ciut głębsze, a strażnicy bardziej przepisowi i zamiast zająć się nią sami, zaprowadzą - nie wiedzieć po co - do dowódcy. Może i dobrze; łóżko będzie wygodniejsze. Tajga dyskretnie poprawiła włosy i odzienie, sprawdziła czy sztylet i szpilki są na miejscu, po czym posłała "swojemu" strażnikowi zalotny uśmiech. Ot tak, na wszelki wypadek.
 
Sayane jest offline  
Stary 16-11-2015, 19:47   #12
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Trypr Trybospsuj dreptał ludzicy po piętach. Jej i temu drabowi, co chciał go na sznur wziąść. Oczywiście nie zobaczyli go, co to, to nie! Trypr był na to za mądry i za zwinny!
Nikt go nie widział! Zwinny jak miejski kocur gremlin przemykał pod stołami przekupniów i nogami przechodniów.


* * *


- Co to było, kumie? - spytał Jurkiel Krawiec swojego towarzysza
- A bo ja wiem? Zapchlony kundel. Lub karzeł. Kogo to obchodzi, otwieraj flaszę.
Wypili po łyku obserwując dziwadło w szmacie które właśnie wywaliło się na jakiejś krzywej klepce pozostałej po beczce, co tydzień temu spadła z wozu starego Gmorka. Małe coś kopnęło deskę i pobiegło dalej.

* * *

Gdy zaczęło padać, Trypr zatrzymał się i odruchowo dał nura do starej skrzynki.
- Trypr, tępy psuju! Gonić Bolidło, nie chować! - ofukał gremlin sam siebie i już chciał wybiec gdy drogę zastąpił mu bezpański pies. Taki mały szczurołap, który zaczął warczeć na Trybopsuja.
- Z drogi - wielkopańsko zażądał Trypr i zaczekał aż pies odejdzie, co oczywiście nie nastąpiło. Zdenerwowany na poważnie gremlin złapał za Bolidło i... złapał ponownie...
- Trypr!!! Bolidło Ci ukraść! - znów rzekł sam do siebie - goń!
I pogonił, trzymając w ręku końcówkę mokrej szaty, a za nim gonił szczekając kundel.
- Ty się odczepić! A kysz!


Głupi Kundel odczepił się dopiero gdy capnął kawałek rubakanowej szaty, strzęp wielkości dłoni, z którym uciekł gdzie pieprz rośnie, zadowolony ze zdobyczy. Trypr posłał za nim Bzzz z Bzyczącej rękawicy, ale spudłował sromotnie.
To nie był dobry dzień dla Trypra Trybopsuja, ale czy któryś nim był?
W końcu nie zauważony przez nikogo zakradł się do Ciasnych Tuneli, gdzie Ludź wziął ludzicę. Jak cień ruszył za nimi. W końcu będzie miał okazję, by odzyskać Bolidło!

* * *

- O, twój pies się znalazł! - powiedział strażnik do Tajgi, zadowolony że miał rację i dodał do kolegów pilnujących wejścia do lochów - przepuście to coś, może zamkniemy parkę razem!

Tak właśnie Trypr Trybopsuj znalazł się wraz z ludzicą w miejskim lochu, zupełnie nieświadom przyszłości która go czeka.

 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 18-11-2015, 14:47   #13
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
_____Wejście do lochu kończyło się ścianą. Wnęka po prawej stronie skrywała drzwi maźnięte niedbale na kolor ścian. Niezbyt świeża farba, ale nie widać było oznak nadgryzienia przez wilgoć co sugerowało miesięczny, może trochę dłuższy odstęp czasu od ostatniego malowania. Pięść strażnika zapukała w te wrota. Raz. Pauza. Drugi. Pauza. Trzy krótkie. Pauza. Kopniak.
-Już otwieram już! - słychać było stłumione wołanie zza drewna. Szczęk zasuwy i ukazała się przybyłym lekko zapita morda niegrzesząca sprytem. Za to oczka lubieżnie spoglądały na odzienie przetrzymywanych. - Ładne pierścionki – zarechotał śmierdzący starą przepalanką odźwierny.
_____Korytarz zawracał i znów skręcał w prawo. Na ścianie z lewej strony widać było przeszklony świetlik umożliwiający osobom wewnątrz przyjrzeć się „gościom”. Widocznie od zewnętrznej strony chroniła szybę iluzja. Podwójne wrota skrywały szczelnie wszelkie więzienne zapachy. Gdy jednak zostały uchylone do nozdrzy przybyłych dotarła wyrazista, lepka macka odoru. Pot, alkohol, specyfiki chemiczne stosowane przy torturach, mocz, kał, rzygowiny, słodycz rozkładającego się mięsa, szczurze bobki, krew, a wszystko wymieszane w wilgotnej stęchłej chmurze własnego zapachu samego lochu. Po obu stronach prostego korytarza, ciągnęły się zakratowane cele. Sam „tunel” niknął w mroku z którego dochodziły ciche świsty i nieco głośniejsze jęki. Saretha i Visa zaprowadzono jednak do innego pomieszczenia. Był to pokój strażników i sala „odwiedzin” jednocześnie. Akurat drzwi były szeroko otwarte.
Odwiedziny dotyczyły oczywiście straży, która zamawiała sobie kurwy. Właśnie jedna kończyła „pracę” klęcząc do wejścia plecami. Rozsupłana suknia zsunęła jej się na biodra, a plecy znaczyły ślady bicza, chrosty świadczące o chorobach skóry i tatuaż określonego burdelu. Dziwka klęczała w kałuży błyszczącej w świetle pochodni. Gdy jęk gwardzisty, oznajmił o wykonaniu zadania podniosła się z klęczek kapiąc spermą na swe uda i podłogę. Zasłoniła tors, odwróciła się z uśmiechem i zagarniając sporą sakiewkę minęła nowo przybyłych.

- Na pierdolone sieroty świata ! - ryknął Lynneth – Posprzątać mi tutaj. Mamy gości oczekujących na Dzierzbę. Ma tu być co najmniej znośnie! - głos zmobilizował pozostałą czwórkę „domowników” oraz ochronę samego Lynnetha do sprawnej krzątaniny.

Stół przetarto, na plamę po spermie i sądząc z zapachu moczu, wylano dwa wiadra wody – ot, niektórzy więźniowie nie dostaną dziś pić – i przyniesiono skądś krzesła. Wszystko ustawiono w zaledwie 2minuty. Więźniów czy też gości przepchnięto pod ścianę i przykuto im nogi żelaznymi klamrami z łańcuchem. Prawą do lewej nogi towarzysza, a lewą do ściany. Rąk czarodziejowi nie rozwiązano, a bardową lutnię odstawiono w przeciwległy kąt. Po krzątaninie w pomieszczeniu został tylko Lynneth. Niecałe trzy oddechy później wejście – zamknięte po porządkach - otworzyło się skrzypiąc.
Wchodząca postać była cała odziana w czerń. Szczupłą sylwetkę skrywały szaty o ziołowym zapachu. Zakryta dziobem twarz rozejrzała się po strażniczej klitce. Skinęła głową Lynnethowi a ten milcząc wyszedł, zostawiając przykutych więźniów sam na sam z… jak się domyślali, Dzierzbą.

-Witajcie - cichy świszczący głos wydobył się spod maski. Na stolik przed wami zaczął wyciągać narzędzia chirurgiczne poukładane w specjalne kieszonki przy skórzanym pasie. - Och, nie martwcie się, to nie na was. Może. Jeśli będziecie grzeczni - może się uśmiechał, a może nie. Z powodu zakrytej twarzy trudno było stwierdzić. - Jesteście przyjezdni prawda? I nikt z was nie chce żadnych kłopotów o ile dobrze myślę. To bardzo dobrze się składa. Chcę wam pomóc. Straż tutaj jest nadgorliwa, szczególnie Lynneth. On, cóż. Nieważne… skupmy się na was. Co was sprowadza do naszego pięknego miasta? - spokojny głos ukrywał nutę niebezpieczeństwa dudniącą gdzieś ze struny ich podświadomości.

Vis pochylił głowę w lekkim ukłonie i zaczął mówić.
- Jestem przejezdnym bardem, ale imam się niemal każdego zawodu. Swego czasu byłem pomocnikiem chirurga, spędziłem miesiąc oswajając dzikie konie, byłem prawnikiem w Neverwinter, miałem przyjemność namalowania kilku portretów, koło roku mojego krótkiego życia uczyłem się różnych języków w Silverymoon. Kolejny rok spędziłem w Ghaldaneth gdzie pobierałem nauki na Wielkim Uniwersytecie. Mam luźną wiedzę na temat sztuk pięknych, anatomii, religii, historii, inżynierii, oddziaływań planów i botaniki.
Opanowałem również grę na praktycznie każdym znanym ludzkości instrumencie, lecz preferuję śpiew. Do tego pięknego miasta przybyłem bez żadnego specyficznego celu. Zawsze podróżuję naprzód i piszę, wiecznie piszę, by zostawić potomnym mały fragment mnie, odrobinę spuścizny. Staram się występować w mniej elitarnych przybytkach, powiem wprost zazwyczaj ukrywam moje umiejętności, ciągnie mnie do prostego ludu. Codzienność jest niezwykle liryczna i to staram się właśnie ująć w ramy słów.
Mam nadzieję że pewnego dnia natrafię na coś co pozwoli mi napisać dzieło które przetrwa dłużej niż życie moje, moich hipotetycznych potomków i nie mniej wyimaginowanych wnuków. Jeśli państwo sobie tego życzą to oczywiście opuszczę mury miasta bo szybkim zaopatrzeniu się w prowiant konieczny do dalszej podróży. -
w końców skończył swój wywód.

Bard niby wyglądał tak samo jak kilka sekund temu, ale wszyscy zebrani mieli wrażenie jakby jego rysy odrobinę wyszlachetniały, a oczy nabrały przenikliwości charakterystycznej dla mędrców.

- Rozumiem, wielce szlachetne opowieści i marzenia. - spod maski wydobył się lekki chichot - A jak się to ma w przypadku naszego drugiego gościa czarodzieja? Jakiś połów na nowych służących? Poszukiwania narybku? A może próba nawiązania kontaktu z Gildią? Tyle możliwości, tyle pytań. Tyle zmiennych. Taak, ciekawe ciekawe. No słucham? - było to złudzenie (a może nie?), lecz Sarethowi wydawało się, że zamaskowana postać przygląda mu się dużo uważniej niż bardowi.

Sareth spojrzał na barda. Nie dziwił się, że ten zaczął czarować swoim głosem i opowieścią, ale gdy potok słów z jego ust się nie zatrzymywał, na twarzy maga pojawił się wyraz zdziwienia. Lekko uniesiona prawa brew powędrowała jeszcze wyżej i otwarte usta wyraźnie to sugerowały. Gdy bard skończył, mag kłapnął ustami, uświadamiając sobie, że miał je otwarte. Na głos mężczyzny, którego oblicze skryte było za maską, zwrócił twarz w jego kierunku.

-Nic z tych rzeczy, ale zanim powiem coś więcej, chciałbym wiedzieć dlaczego zostałem zatrzymany. Rozumiem, że straż jest nadgorliwa, ale tak witacie każdego przyjezdnego? Magia może i jest zakazana, ale jej używanie, a tego zakazu jak mi wiadomo nie złamałem. A co do celu mojej wizyty to cóż, szukam informacji, które potrzebne mi się do badań. Szukam starych tekstów, ksiąg i pism, które mogą mi w tym pomóc, dlatego też rozpytywałem o świątynię. Miałem podejrzenia, że znajdę tam potrzebną mi wiedzę. - przerwał na chwilę, spojrzał prosto w miejsce, gdzie powinny znajdować się oczy mężczyzny, ale przesłaniała je maska
-Nie chodzi tu o potężną wiedzę magiczną ani o tajemnice państwowe, nie bój się. No, także jak rozumiesz, nie robię tu nic nielegalnego i nieprzyzwoitego, co zasługiwałoby na takie traktowanie. Jestem tutaj zwykłym gościem, utrudzonym podróżą, ale też nie mam zamiaru kryć się z moim pochodzeniem i przynależnością. - po raz kolejny przerwał, rozejrzał się wokół i kontynuował
[i]- Jeśli już to ustaliliśmy to prosiłbym o przedstawienie zarzutów, a jeśli takowych nie ma to o zwolnienie mnie z tego… “aresztu”.

- Ależ skąd. Nie zatrzymaliśmy Cię bo cię podejrzewamy. I tak, najczęściej wszystkich magicznych gości co najmniej obserwujemy. Jednak reputacja twojej - tu Dzierzba zachichotał ponownie - frakcji sprawia, że mieliśmy Cię na szczególnej uwadze. A będąc szczerym ja miałem. Bo czy tego chcesz czy nie, jesteś mi potrzebny. W jaki sposób, hmmm uznajmy, że w adekwatny do umiejętności i zainteresowań. Ale o szczegółach może nieco później. Na razie skupmy się na waszych… nogach - to powiedziawszy zarówno Vis jak i Sareth poczuli cienką nitkę obcej świadomości, próbującą się przedostać do ich umysłów. Nie była nachalna. Stanowiła raczej delikatne muśnięcia niczym oddech kochanki - Nie stawiajcie oporu, zaboli. No i mam na to całą noc. - dziobaty podszedł do nich ze skalpelem w ręku. Naciął delikatnie skórę każdego z nich. Na wierzchu dłoni, po czym zebrał po kropelce do osobnych fiolek - to takie zabezpieczenie. Na przyszłość.

Nim jednak zdążył dokończyć zdanie skrzypiące drzwi otworzyły się do wewnątrz a całej trójce ukazała się dość dziwna “pielgrzymka”. Był nią zdezorientowany Gwardzista, całkiem atrakcyjna blondyna i pomarszczony, brzydki i rzucający wszędzie złowrogo-wkurzone spojrzenia… kurdupel.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 18-11-2015, 17:38   #14
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Albus odetchnął. Był co prawda poobijany i poobierany liśćmi, ale przynajmniej żywy. Półork także wyglądał niezgorzej zważywszy, że niedawno toczyli walkę na śmierć i życie. "Czy już zawsze będę uciekał?" w umyśle Albusa pojawiło się pytanie. Jak na złość wydawało się, że Tnąca Księżniczka Podboju na chwilę zapomniała o swym wiernym słudze. To oraz narastający głód vodare sprawiało, że stawał się nieco rozdrażniony. Jak na złość wokół drzewa, ziemia i tym podobne rzeczy. Żadnej skały czy głazu z której dzięki magii mógłby wyekstrahować narkotyk. Opanował się jednak, odetchnął i zwrócił się do towarzysza.

- To być bardzo dobre. My żyć! Tak, teraz musieć znaleźć inne miejsce na nocleg. My musieć odpocząć. My przejść jeszcze kilkaset kroków żeby ten wielki śmierdziel nas nie znaleźć. Chodź Thokarr.
_____Thokarr odburknął zmęczony. Nie podzielał entuzjazmu krasnoluda jednak cieszył się, że nie musiał nadwyrężać własnego szczęścia. Jak przystało na obeznanego przewodnika, prowadził. Kilka razy musieli przystawać, ciała domagały się odpoczynku natychmiast, jednak po powolnym spacerze oddalili się od terytorium ogra. Półork prowadził w dół równinnego zbocza odbijając nieco w lewo, tak by ciemniejszy zarys gór stanowił kotwicę orientacyjną. Gwiazdy bowiem przestały być widoczne. Odległy rozbłysk dawał znać o nadchodzącym deszczu. Krasnolud, przeszukując swe juki, z uśmiechem wyciągnął niezniszczone upadkiem zapasy. Równierz ekwipunek Thokarra nie nadwyrężył się niemal wcale. Jedynie spodnie nabawiły się niewielkiego rozcięcia w kolanie gdy zahaczył o ostrą krawędź jakiegoś odłamka skały.
- Ha! My być na miejscu. Tu być dobrze.- powiedział zadowolony duergar- Ja iść spać. Ty też spać. Tu być bezpiecznie, chyba. Zbyt zmęczony żeby wartować. Nie palić ogniska to nikt nie zauważyć. Dziurą w ubraniu ty się nie martwić. Ja mieć igłę i nici. Jutro zaszyć.
Albus zadarł głowę i przez chwilę wpatrywał się w nieboskłon, ale nie był w stanie stwierdzić jaką porę doby właśnie mają. Pierwszy raz był na powierzchni.
- Chyba przeklęta jasność nadchodzić. To niedobrze. Ja móc się modlić dopiero jak znowu zrobić się ciemno. Nic to. Odpoczywać.
Krasnolud zdjął zbroję i przygotował zwijane posłanie do snu. Nie oglądając się na półorka ułożył się do snu.
_____W zasadzie słowa krasnoluda nie odbiegały zbytnio od prawdy. Spotkanie z ogrem w trakcie odpoczynku miało miejsce już po zmierzchu. Ucieczka i wędrówka zajęła kolejne kilka godzin z ciemnej nocy. Gdyby ktoś wzbił się wysoko ponad szczyty gór mógłby dostrzec daleki wschodni widnokrąg, powoli metamorfizujący z czerni w szarość. Zdecydowanie szybciej dopadła dwójkę podróżników burza. Wytraciła większość swej wody i jedynie sporadycznie padało, jednak grzmoty i błyski szatkowały nieboskłon dość regularnie. Dla nieprzyzwyczajonego z takim dźwiękiem ucha kojarzyło się z zapadaniem jaskiń których echo odbite w tunelu trafiało w bebenki lekko zniekształcone. Szczęściem dla Albusa, spotkanie i wędrówka wycieńczyły go na tyle by głęboki sen utworzył barierę dźwiękoszczelną. Czasami jakaś zbłąkana kropla spadała na jego łysą makówkę lub do uchylonej nieco gęby, lecz wtedy jedynie przekręcał się z boku na bok pomrukując pretensjonalnie. Półork jeszcze trochę stał na warcie. Thokarrowe podróże przyzwyczaiły go do wydajnego snu niezależnie od poświęconej nań ilości. Nie wyśpi się dziś, zrobi to jutro lub przy najbliższej dogodnej okazji. Zagryzł czerstwy chleb dodał kęs nadpleśniałego sera i czekał. Nie mając pojęcia kiedy, jego powieki zakleił senny piasek, a świadomość odpłynęła w dal ku marzeniom.
Z nastaniem zmroku i powrotem ciemności Albus przebudził się. Odpoczynek widać dobrze mu zrobił, bo był w dość dobrym humorze. Pierwsze co zrobił po przebudzeniu to odprawienie modłów. Uklęknął na ziemi i zaczął modlitwę do Duerry. Polegało to na wzniesieniu lekko rąk do góry i mamrotaniu w podwspólnym czego ork niezbyt rozumiał. Po mniej więcej godzinie wstał i zaczął się pakować.
- Aaa… Thokarr pokazać no te portki. Zaszyć od razu żeby się nie pruć.
Gdy półork niechętnie zdjął spodnie i podał je Albusowi ten zabrał się za szycie mamrocząc coś pod nosem. Znad roboty rzucił badawcze spojrzenie barbarzyńcy.
- Duerra nic nie pokazać gdzie my iść. Albus nic nie wiedzieć. Nie znać powierzchni. Ty znać. Mieć jakiś pomysł?
-Tej cześci nie - orzekł Thokarr namyslając się chwilę - Ale lepiej unikać ludzi i innych mieszkańców powierzchni. Może chodźmy dalej w tamtym kierunku - pokazał drogę którą podążali, na północny wschód. - Musimy coś upolować. Przespaliśmy cały dzień i cud, że nic nas nie zaatakowało. Takie równiny roją się od drobnych drapieżników. Są bardziej zabójcze niż wielcy mięsożercy. - pozbierał swoje rzeczy i podziekował duergarowi za spodnie. Nim zdążył porządnie je zasznurować poczuł niezwykle mocne parcie. Warknął z powodu bezsensownej czynności i odszedł na bok rozsłupując już splecione supełki. Uwolnił swe krocze i niemalże jęcząc z rozkoszy pozbył się nadmiaru wody z organizmu. Po minucie wrócił do krasnoluda.
-[i] Idziemy? Czyś może nie zgłodniał? -[i]
- My iść. Ja zjeść później. Trochę mieć dość suchy prowiant. Musieć znaleźć jakaś skała albo głaz. Mieć nieprzyjemny nałóg. Ty zobaczyć to zrozumieć.
Krasnolud wyglądał na poddenerwowanego, niemniej spakował się i stanął w pogotowiu czekając aż półork zacznie prowadzić. W pewnym momencie palnął się w czoło.
- Głupi Albus. Ja zapomnieć że ty jeszcze ranny. Czekać.
Chwycił swój święty symbol z jedną dłoń a drugą przyłożył do do piersi Thokarra. Wypowiedział krótką modlitwę do swojej bogini. Barbarzyńca poczuł jak wstępują w niego nowe siły. Zaraz potem to powtórzył używając zaklęcia mniejszej mocy.

- No teraz ty prowadzić.
 
Ulli jest offline  
Stary 21-11-2015, 18:45   #15
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Kwatera więzienna
*Kilka chwil wcześniej*

_____Tajga została zaproszona do lochu wraz z Tryprem który dołączył do nich przed sekundą. Drzwi we wnęce były otwarte, a na podłodze obok nich leżała pusta butelka krasnoludzkiej przepalanki. Jej „opiekun” gdzieś zniknął. W powietrzu unosiły się specyficzne zapachy lochu oraz ślad zaledwie silnych medykamentów. Niestety, ku rozpaczy leniwego strażnika trzymającego rękę na ramieniu Tajgi, a wzrok na jej pośladku, osoby zwanej Lynnethem już tutaj nie było. Podeszli w trójkę do dziwnie przymkniętych drzwi. Gwardzista zapukał i nie czekając na odpowiedź wepchnął bardkę i psowatego gnoma w zbyt długich szatach do środka. Na widok odwróconego w jego stronę ptasiego dzioba zbladł, zzieleniał, znowu zbladł i wydając z siebie nieartykuowalny dźwięk wybiegł na korytarz i zniknął wszystkim z oczu.

*Teraz*

- Nowi goście? Zapraszam, zapraszam. A cóż to za stworzenie? Niezwykle interesujące doprawdy. – zarówno Tajga jak i Trypr poczuli, że coś subtelnie przejmuje nad nimi kontrolę. Głowa i ciało do pasa mogły swobodnie się poruszać i funkcjonować, jednak nogi jakby skamieniały i każdy krok stanowił dla przybyłych spory wysiłek. Im bliżej odzianego w czerń rozmówcy, tym trudności słabły, jednak krok w tył wymagał dwa razy więcej skupienia i woli niż do przodu. Jakby jakiś głos podszeptywał wam „Idź do przodu, dobrze… Chodź tutaj. Chodź.”

- Ty mnie nie widzieć! - panicznym głosem zapiszczał Trybopsuj i okrył się jeszcze szczelniej swoją za długą i za brudną szatą - Mnie tu nie być! I ty oszukać moje nogi! Gupie nogi! Gupie!
Niebieskoskóry, brzydki karzełek zaczął wściekać się krzycząc na swoje kulasy i chwilowo przestał zwracać uwagę na wszystko pozostałe.

Tajdze mocno zrzedła mina gdy zarówno miejsce, jak i towarzystwo zmieniło się na dużo mniej oczekiwane i pożądane. Kto by pomyślał - tyle hałasu o ukradziony czepiec?
- Pies to jes - burknęła ze stuprocentowym przekonaniem prawdziwości tego twierdzenia i zamilkła.
Ciężko było jej być uwodzicielską wobec ptasiego dzioba, więc zajęła się obserwacją otoczenia i zakutych w łańcuchy więźniów. Ona nadal miała przy sobie broń i wolne ręce, więc w ostateczności mogła spróbować ucieczki. Coś jej się zdawało, że ta ostateczność nadejdzie wcześniej niż później.

- Spokojnie, spokojnie. krzywda wam się nie stanie moi goście, na razie. Ale skoro zapytałem tych tutaj - wskazał na skutych - To również wy powinniście odpowiedzieć. Czego poszukujecie w naszym wspaniałym mieście? I coście za jedni tak w ogóle. Śmiało, śmiało, przecież towarzysze co z tego, że przyszli, muszą się dobrze poznać. No już, już. I jeśli będziecie tak dobrzy - tu położył na stoliku przed Tajgą i Tryprem po fiolce i skalpelu - oddać mi odrobinkę krwi. Powiedzmy, że to warunek hmmm… nazwijmy to ewentualnego bogactwa.

Dziobaty zrobił pauzę i obszedł pomieszczenie naokoło. Przymknął drzwi, które jak wcześniej zaskrzypiały, rozsunął na chwilę szatę i wyjął na stolik małą skrzyneczkę.

Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę. Wyrwawszy się z zamyślenia podszedł ponownie do skutych.
- Nie wyrwiecie się prawda? - zapytał ni to siebie ni więźniów.
Kucnął przy ich nogach i prostym wytrychem uwolnił ich nogi. To samo zrobił z kajdanami na rękach Saretha. Odsunął się w kąt i korzystając z narastającej ciszy chrząknął.

- Nie mógłbym poprosić nikogo miejscowego, nie są zbyt rozgarnięci, nawet tacy jak kapitan Lynneth. Wasza dwó… czwórka natomiast mogła by sprostać temu zadaniu. Hmm, tak, tak. Nadacie się idealnie. Będziecie moimi posłańcami. Tak. Idealnie, tak! - ton Dzierzby skakał ze spokojnego do rozentuzjazmowanego by po chwili odzyskać beznamiętność - W tej skrzyneczce jest paczuszka. Prezent. Dla bardzo drogiej mi osoby. Ma wielką wartość, ogromnie wielką, ale tylko sentymentalną. Oj tak. I dla mego przyjaciela jest ona nawet cenniejsza. Tak. Tak. Dostarczycie ją w odpowiednie miejsce i skontaktuję się z wami gdy już zadanie wykonacie. Tak. Proste prawda? Też tak uważam. I chętnie sam bym się tym zajął , lecz obowiązki w tym skupisku kupieckim nie pozwalają mi wędrować gdzie popadnie. Ale wy. Tak wy! Wy możecie. I tak jesteście tu przejazdem prawda? Nie będziecie musieli tu wracać, nie. Ja wam powiem gdzie odbierzecie zapłatę. Oj tak. Tak. Mam sposoby, zobaczycie. Nagroda jest duża. - radosny ton nieznajomego nagle nabrał ostrości i władczości - Nie spieprzcie tego. - zaczął przekładać swoje “zabawki” czekając na odpowiedzi, ale zawsze coś mu nie pasowało. A to jakaś fiolka nie leżała obok odpowiedniej, a to skalpel nie miał takiego, a nie innego zdobienia na rękojeści.



Gdzieś na równinach
_____Thokarr nie miał z grubsza pojęcia gdzie idzie. Czy też inaczej, nie wiedział po co idzie tam gdzie zmierza. Jego rozsądek jakby się wyłączył, a władzę przejął instynkt. Kilkadziesiąt kroków później zorientował się, że tropi. Mimowolnie dostrzegał w rozświetlonej księżycowym sierpem nocy, ślady jakiegoś roślinożercy i za nimi podążał. Albus trzymający się z tyłu nie przeszkadzał, ale sięgająca mu co raz wyżej trawa, skutecznie ograniczała i tak już słabą widoczność, łaskocząc go po twarzy.
Trop wyprowadził dwójkę podróżników na wolną od irytujących jednoliściennych roślin przestrzeń, w środku której biło niewielkie źródło, niknące warkoczem strumyka w nocnym krajobrazie. Bijąca spod wapiennej skały woda zerodowała podłoże odkrywając poziomo leżące warstwy.
Porosty próbowały zdominować tą niegościnną połać z nawet niezłym skutkiem. Przy większych kępkach ziemia poznaczona była zwierzęcymi odchodami. Ogień w takim miejscu nie był zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza że wcześniej nawet zagajnik i ścianka z gałęzi nie pomogły ukryć obecności. Tu dodatkowo stali jak gdyby na wzniesieniu. A nie jak uprzednio – niecce. Półork za młodu jadał różne rzeczy i nie straszne było mu przełknąć surowe i ociekające jeszcze ciepłą krwią mięso. Zastanawiał się czy jego przydatny towarzysz miał okazje takich „rarytasów” próbować. Cichy pomruk żołądka oznajmił, że sucharki nie wystarczą. Zniszczone paznokcie podrapały łysą głowę, a twarz pokrył wyraz poszukiwania informacji. W pamięci. Ojciec Thokarra, w zasadzie nie lubiący swego półludzkiego potomka, nauczył go zastawiać proste wnyki. Za podrostka bowiem jego głównym zadaniem w orczej społeczności, było dostarczanie świeżego mięsa. Strzał z łuku w nocy nie gwarantował sukcesu, ale wnyki… Podnosiły prawdopodobieństwo udanego polowania o połowę. Oczywiście, barbarzyński umysł nie mógł pojąć czegoś tak skomplikowanego jak rachunki a tym bardziej prawdopodobieństwo. Ale łopatologiczne pojmowanie świata podpowiadało, wnyki dobre, łuk zły. Ot i cała filozofia.

-[i] Zostań. Idę polować [i] – jak już wcześniej załapał, Albus nie posługiwał się biegle wspólnym, dlatego proste zdania były najlepszym sposobem komunikacji. Póki nie zaczną wzajemnie rozumieć bełkotu narzucanego przez akcent - Jemy surowe. Bez ognia. Nie wiem co złapię. Broń tego – tutaj Thokarr pokazał na swoje i Albusowe bagaże. – Woda zła i dobra. Zwierzyna to dobrze. Źle jak drapieżnik, inny mięsożerca niż my. – tymi słowami opuścił duegara.

Odchodząc w trawę nacierał się korzonkami i ziemią, by zmniejszyć swój zapach. Wnyki nie mogły walić ludzkim ani orczym potem. Inaczej nic się nie złapie. Wyłuskując z sakwy przynętę liczył na kolejne szczęście tej nocy.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 23-11-2015, 21:39   #16
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Albusowi nie podobała się ta cała powierzchnia. Nie dość, że doba zawierała porę jasną, podczas której piekące światło wdzierało się do oczu i zmuszało do mrużenia ich ograniczając możliwości duergara, to na dodatek wszędobylskie rośliny. Drzewa jeszcze mógł ścierpieć, dostarczały drewna, które można było wykorzystać do wytworzenia wielu wartościowych rzeczy, albo rozpalić z niego ognisko i się ogrzać lub przygotować posiłek. Natomiast trawy i insze zielsko było przeklętym utrapieniem. Był szarym krasnoludem, a krasnolud się nie skarży, szczególnie szary krasnolud, ale miał powyżej uszu zielska owijającego się wokół nóg, moczącego ubranie osadzoną na nich rosą lub oblepiającego je swoimi nasionami. W podmroku nie ma tych niedogodności. Do tego są skały, cholerne skały z których kiedy tylko się chce można wyekstrahować vodare przy pomocy czaru. Brak narkotyku dawał mu się najbardziej we znaki. Oczywiście był krasnoludem, więc się nad sobą nie użalał tylko dzielnie szedł za półorkiem, niemniej trząsł się cały i nienaturalnie pocił. Na przemian zalewały go fale gorąca i zimna, szczękał zębami jak potępieniec. Bał się, że jeśli objawy głodu się nasilą będzie musiał zwolnić. Bał się, że okryje się wstydem. W utrzymaniu kontroli nad sobą pomagały mu modlitwy do Duerry i silna wola z której znani są kapłani.

Gdy dotarli do źródła był już półprzytomny. Nie miał siły usuwać nasion chwastów, które powczepiały się nawet w jego krótką brodę. Był sinozielony. Na słowa Thokarra, że będą musieli jeść surowe mięso dodatkowo się skrzywił, nic jednak nie powiedział. Był zbyt słaby.

Kiedy ork się oddalił, Albus powlókł się w kierunku źródła. Chciał się napić i obmyć twarz. Wierzył, że mu to pomoże. Istotnie po tym jak zimna woda obmyła jego twarz poczuł się o wiele lepiej. Zaczął jaśniej myśleć i własnie wtedy jego wzrok padł na białe skały otaczające źródło.

"Skały!"

Wapień co prawda należał do skał osadowych nie magmowych z jakich był zbudowany podmrok, szczególnie głębsze warstwy, ale to też skała i Albus jak każdy krasnolud je znał. A skoro to skała to zadziała na nią jego czar, który miał na takie okazje.

Na kolanach podpełzł do najbliższej skały. Ujął dyndający mu na szyi symbol Duerry i skoncentrował się na mocy przekazywanej mu przez boginię. Jego dłoń zaczęła jakby emanować błękitnawym światłem pod którym skała zaczęła wydzielać zielonkawą mgiełkę. O to chodziło. Albus pochylił się i zaczął wciągać nosem podejrzany opar. W miarę jak to robił jego twarz wygładzała się i zaczął odzyskiwać kolory. Zaczął tez się uśmiechać. Po chwili śmiał się jak wariat kręcąc się w kółko z uniesionymi w górę rękoma. Mniej więcej po minucie się opanował. Dalej uśmiechnięty i widocznie zadowolony wziął porzucony plecak i zszedł ze skalnej platformy by ukryć się w krzakach do powrotu półorka. Znowu myślał jasno i precyzyjnie. Jedyne czego mu brakowało to zaspokojenie nieodpartej potrzeby pozbawienia kogoś życia. Krwawa walka z Thokarrem starczyła tylko na chwilę. Teraz znowu chciał unurzać ręce w czyjejś krwi. Najlepiej jakiegoś słabego powierzchniowca. O tak, ta kraina zasługiwała na to żeby spotkało ją coś złego.

"Duerro pokieruj moim ostrzem, bym mógł wywrzeć twój gniew na niewiernych."
 
Ulli jest offline  
Stary 02-12-2015, 14:08   #17
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
- Ja mieć mało krew, ty nie dostać - Trypr oburzył się swoim piskliwym głosikiem - zamiast tego ty mieć dwa szklane coś z krwią Ludzicy. Ludzica mieć dużo krwi, starczyć - gremlin złapał skalpel w niebieskie paluchy ubrane z skórę i druciki Bzyczącej Rękawicy i jak nic zamierzał dziabnąć Tajgę nożykiem w stopę. Ta wierzgnęła od niechcenia, oganiając się od “psiaka”.

- Przyjacielu, proszę, ledwie kropla twojej krwi wystarczy, nie rób problemów. - powiedział bard w płynnym gnomim unosząc przy tym defensywnie ręce. Zdecydowanie nie chciał żeby Dzierzba się zdenerwował.

- Och, mój mały przyjacielu, to nie musi być koniecznie krew. Ale gdyby was co zaatakowało i chciało zabrać ją całą, to mógłbym was znaleźć i uratować. - Dzierzba klęknął przy dziwacznym gnomie - Chyba jednak możesz włożyć do fiolki włos i napluć tam. Jeśli nie będziesz uciekał od swoich… towarzyszy… to Ciebie też znajdę w razie kłopotu. - dziobata maska wpatrywała się uważnie w niezbyt rozgarniętego (według Dzierzby) gnoma.

- Oddać włos - gremlin sięgnął pod pachę i wyrwał pokręcony i przepocony kłaczek niewiadomego koloru po czym dodał zdecydowanie - i zatrzymać noża .

Tryprowi wyraźnie spodobał się skalpel, nieduży i ostry. Na pewno coś roiło mu się w tej niebieskiej główce. Niekoniecznie związanego z obecną sytuacją. Barda najwyraźniej nie do końca zrozumiał, choć język widać znał.

- Wy mi nie zabrać moja krew - nie-gnom napuszył się dumnie - ja mieć potężny Oddawacz! Ja sam zrobić! Kto mnie zranić, zginąć! - dodał stając na palcach by wyglądać groźnie. -Teraz wszycy już wiedzieć, że ja Rubakan i się mnie bać, - powiedział Trybopsuj i zaczął napawać się swoim rubakanowym autorytetem.

Tajga podejrzliwie spojrzała na wariata z dziobem. Władza i niepełny rozumek to najgorsze połączenie, co do tego nie ma dwóch zdań. Ale podróż - nawet ze zleceniem - to i tak lepsze niż gnicie w lochu czy zadowalanie takiego typa.

- Gdzie, do kogo mamy iść i za ile? No i ile wynosi zaliczka? - spytała, ignorując fiolki. Może zapomni...

Sareth przetarł obolałe nadgarstki, które jeszcze chwilę były związane liną. Nic nie stało na przeszkodzie, aby wypuścić w kierunku zamaskowanego wariata magicznego pocisku, który rozerwałby jego pierś. Mag jednak oparł się pokusie skrócenia jego nędznego życia i przyglądał się osobnikom, którzy zostali tu sprowadzeni, tak samo jak on, siłą. Teraz słuchał z niedowierzaniem, że ten ktoś ma czelność zlecać im zadanie, uprzednio zniewalając ich za pomocą magii krwi. Nie mógł w to uwierzyć, wszystko potoczyło się tak szybko, że nie zdążył zareagować. Zdawał sobie sprawdzę z tego, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia i będzie musiał wykonać dla niego zadanie. Ale już teraz wiedział, że wróci tutaj. Wróci, odbierze fiolkę ze swoją krwią i wybebeszy skrywającego się pod maską delikwenta… “Dzierzbę”.

- Nie przeciągajmy tego, nie mam na to czasu. Gdzie mamy to dostarczyć?- zapytał mag, dublując pytanie Tajgi.
Nie zdawał dodatkowych pytań, bo było to bezcelowe. Znał takich ludzi jak Dzierzba, nie powie więcej niż powiedział dotychczas, a próby sprzeciwu jedynie będą przeciągały ich pobyt w lochu.
Po zadaniu pytania przyglądał się fiolkom i szukał sposobu, aby je zabrać niezauważnie.

Dziobaty spojrzał na dziwnie lepki włos Trypra po czym wsadził go razem z innymi fiolkami do pasa na narzędzia. Przywłaszczenia sobie przez małego nie-gnoma nie skomentował skupiwszy uwagę na pytaniach.

- Och. Cel, tak tak. Waszym celem, gdzie zaniesiecie tę paczkę jest jezioro. Tak. Jezioro na wschód stąd. Esmel. Tak tak. Dostaniecie list. - przy tych słowach wyciągnął z licznych kieszeni płaszcza zwój skórzany opieczętowany podwójnie. Pomiędzy pieczęciami zalakowano platynowy łańcuszek z drobnymi brylantami. - Nie otwierajcie go. Nie, nie należy. Będę wiedział. I mój przyjaciel będzie wiedział. Dostaniecie, dostaniecie rubin. Tak. Jako zaliczkę. Resztę otrzymacie u mojego przyjaciela. Wystarczy pójść, dać rubin pośrednikowi, a on was zabierze do mego przyjaciela. Do jeziora, tak. Tam idźcie. Tam znajdziecie pośrednika. A raczej on was znajdzie. Nie pytajcie o niego. Będzie wiedział.

Postać zostawiła na stole krwisty kamień wielkości pięści małego dzieciaka.
Tuż obok zdobionej szkatułki i rulonu z wiadomością.
_____Nagle część pomieszczenia wypełniła nieprzenikniona ciemność skrywająca zamaskowanego rozmówcę. Nim ktokolwiek zdołał zareagować Tajga zabrała ze stołu „zaliczkę” i bezceremonialnie spakowała ją w dekolt.
-Wychodzę. Pa - rzuciła tylko szukając w pamięci najbliższej karczmy w okolicy.
Stojący najbliżej szkatuły Vis wziął pudełko pod pachę. Nie ważyła dużo, ale była dość ciężka by nieść ją długo w jednej ręce. Umiejscowiona pod raieniem zagruchotała zawartością, a dźwięk był wytłumiony, jakby wnętrze wyścielone zostało czymś miękkim. Rulon wetknął za pasek przy którym wisiała sakiewka na monety. Zaintrygowany postacią bardki, zarówno z perspektywy zawodowej jak i reprodukcyjnej można by rzec, bez słowa udał się za nią. Tajga bowiem wolała jak najszybciej pozbyć się odoru lochu świdrującego w jej nosie. Oraz dowiedzieć się jak dotrzeć nad wspomniane jezioro. Esmel. Nazwa jeziora nic jej nie mówiła. Zapewne jeśli coś słyszała, to nie było to na tyle ważne by zapamiętać.



Równiny

Albus czuł pulsującą w skroniach krew. Adrenalina podniesiona przez narkotyk umożliwiała słuchanie pulsu przepływającego przez ciało. Gdyby tylko wziął swoją dawkę przed spotkaniem z ogrem… może udałoby mu się upuścić nieco potworzej krwi. Teraz jednak poza bujną choć wysuszoną trawą i zniszczonym przez ekstrementy placem wokół źródełka, nie było żywej duszy. Gdy czekanie zaczynało mu się dłużyć, a ręka świerzbiła do zabójstw usłyszał sapnięcie Thokarra.

- To ja. Nie zabijaj – półork nie mógł wiedzieć o morderczych myślach swego towarzysza jednak trafnie ostrzegł krasnoluda że nadchodzi -[i] Trawa znika jakieś trzysta kroków niżej. Jedynie tutaj rośnie, potem jest sucha, niska i rzadka. Pusta przestrzeń, niebezpiecznie, widać wszystko i z daleka. Widziałem ślady. Jakieś drapieżniki. Nie wiem co tu żyje, ale ślady wyraźnie z pazurami. Mam jedzenie [i]- tu potrząsnął niesionymi w ręce pierzastymi stworzeniami.

Albus nie widział nigdy takiego czegoś. Odcienie szarości, dzięki widzeniu w ciemnościach i słabym świetle, zdradzały jakieś różnobarwne umaszczenie stworzenia, a niemal tak samo długa szyja jak ciało zakończona była dziobatą głową. Niczym zahipnotyzowany obserwował jak barbarzyńca patroszy zwierzaki i wyciąga ciepłe i ociekające krwią wnętrzności. Pokazał duergarowi jakie części najlepiej zjeść i ku obrzydzeniu podziemnego mieszkańca, mlaskał z apetytem zjadając ciepłe jeszcze, surowe kawałki.

- Możemy iść niżej, wzdłuż potoku. Potem staje się rzeką, a raczej wpływa do większej. Jak tunel z pieczary łączy się z większym, rozumiesz? – Thokarr rzucił opierzone coś Albusowi i przy okazji pokazywał mu jak skubać pierze i jak oporządzać powierzchniowe „przysmaki”. Tak by nadawały se do spożycia na surowo.
Wyciągnął z plecaka bukłak i podał łysemu szarakowi. - Przepalanka, orcza, dobra, mocna - wyjaśnił krótko.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 06-12-2015, 00:50   #18
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Strach Thokarra wydał się Albusowi zabawny nawet mimo działania narkotyku. Nauczył się w ciągu lat narkotycznego nałogu, odróżniać pewność siebie zapewnianą przez narkotyk od tego co faktycznie był w stanie zrobić. Zdawał więc sobie sprawę, że potrzebowałby wielkiego szczęścia, by pokonać półorczego barbarzyńcę. Na ofiarowany mu posiłek popatrzył z odrazą. Doceniał ,mimo swego nie najlepszego charakteru i wyższości z jaką patrzył na Thokarra, troskę półorka. Mimo to wzdragał się przed jedzeniem surowego mięsa. Kilka sekund zajęło mu zwalczenie obrzydzenia, jednak się przełamał.
"Jesteś krasnoludem, nie jakimś wymuskanym drowem"-powtarzał sobie w myślach, gdy zatopił zęby w tuszce stworzenia.

Informacje przyniesione przez półorka niewiele Albusowi mówiły. To w końcu były jego pierwsze dni na powierzchni. Co prawda słowo "trawa" nie było już dla niego zupełnie abstrakcyjne, ale nadal się zmagał z trudnościami w dostosowaniu się do nowych warunków. Otwarta powierzchnia, roślinność, oświetlenie, nowe zwierzęta i przeciwnicy.

Był mocno zaskoczony porównaniami jakich próbował Thokarr, by lepiej mu przedstawić swoje zamierzenia. Porównanie rzeki do tunelu w jaskini było błyskotliwe, choć zupełnie niepotrzebne. W podmroku również miał do czynienia z rzekami, które żłobiły swoje doliny. Chociaż z pewnością znaczenie osłony było w tych warunkach znacznie większe niż w jaskini. Mimo wszystko popatrzył z podziwem na Thokarra. Miał go za niezwykle silnego i walecznego ale mimo wszystko przygłupa. Tymczasem zdradzał bardzo niepokojącą inteligencję zarówno jeśli chodzi o zaradność w sprawie zdobywania pożywienia, jak i bogactwo słownictwa i zdolność do empatii. Albus zmówił w myślach krótką modlitwę dziękczynną do Duerry za postawienie mu na drodze tego osiłka.

-Wędrować, wędrować i wędrować. Może to być dla tobie normalne, ale ja być osiadłe stworzenie. Moja bogini nie mówić do mnie. Nie wiedzieć czy my iść w dobrą stronę. Ty wiedzieć dokąd prowadzić? Gdzie ty chcieć dojść?


Krasnolud westchnął widząc zamyśloną minę towarzysza.

- Czekać. Skoro wędrować, ty musieć być zdrowy.


Albus chwycił jedną ręką swój przeklęty symbol i skierował swe myśli do bogini a drugą dłonią dotknął piersi orka. Z dłoni krasnoluda popłynęła do ciała Thokarra moc lecznicza lecząc jeszcze niezagojone rany. Po wszystkim duergar skinął głową.
-Prowadzić.
 
Ulli jest offline  
Stary 13-12-2015, 17:47   #19
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tajga raźno maszerowała w stronę najbliższej gospody - gdziekolwiek by ona nie była. Pal sześć wygody - teraz marzyła tylko o spaniu. Oraz kąpieli, by zmyć z siebie smród lochu, ale ta w ostateczności mogła poczekać. Niezbyt przejęła się groźbami dziobaka, a przywłaszczona nagrodą też się nikt z przyszłych potencjalnych towarzyszy jakoś nie zainteresował. Póki co.
Nie żeby miała zamiar olać zlecenie - w końcu pieniądz to pieniądz, a renomę też trzeba trzymać - ale nie miała zamiaru lecieć z nim na złamanie karku. I tak nie ona wzięła skrzynkę. Dobry sen, ciepła kąpiel i porządny posiłek, a jutro się pomyśli o jeziorze, drodze do niego i potencjalnych zagrożeniach na trakcie. Znaczy rano. Albo raczej koło południa...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-12-2015 o 17:50.
Sayane jest offline  
Stary 21-12-2015, 00:28   #20
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Trypr nic nie rozumiał.
To znaczy rozumiał tyle, że ludź z dziobem dał mu ładny, ostry nóż za włos spod pachy. Gupi ludź. Następnym razem jak go spotka, przyniesie mu worek włosów i wymieni na worek ostrych noży. Nawet miał już pomysł na Nożosamomiotacza, tylko jak za bardzo o nim myślał, to jego rubakanowatość wywijała cuda jak rozbity zegar z kukułką. Doszedł więc do wniosku, że nie musi o nim mocno myśleć. Wtedy rubakanowatość siedziała sobie cicho pod niebieską czupryną i nie gotowała się kipiąc nosem i uszami, o innych otworach ciała nie wspominając. Nie jest łatwo małemu gremlinowi nosić w sobie mózgowość dużego Rubakana, ale Trypr oczywiście dawał radę. W końcu był Rubakanem!
Myślenie o absurdzie powyższego twierdzenia powodowała.... aaaaahrrrr!

Trybopsuj podniósł się z ziemi, starł mózgo-gile, które mu pociekły z nosa, zakasał szatę i popędził za ludzicą. Wyprzedził ją i zrobił na jej drodze potykacz ze sznurka. Jak tylko się zbliży i wywali, Trypr wyskoczy by rozciąć jej plecak ostrym nożem. Jak tylko posypią się z niego Różne Rzeczy, on złapie Bolidło i znów będzie mógł rozkazywać!
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 21-12-2015 o 00:31.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172