Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-12-2015, 08:36   #21
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Podróż do Ordulinu z Ortusem trwała dość krótko, jak zwykle zresztą. Ich majątek leżał wszak dość blisko stolicy. Wyprawa do majątku męża miała potrwać dłużej i być bardziej niebezpieczna. A Logan miał załatwić ochroniarzy… zdołał sześciu. Za to jakich.
Trójkę wojowników, rosłych i dobrze zbudowanych, uzbrojonych po zęby i prawdziwe góry mięsa. Wśród nich była kobieta lubująca się w halabradzie, ale o jej płci świadczyły jedynie delikatniejsze rysy twarzy i biust widoczny pod kolczugą. Głos miała męski, postawę oraz zachowanie.
Iriana, bo tak się nazywała walczyła razem z Godrhalem, twardym topornikiem dyscyplinarnie wywalonym z Cormyrskiej armii. Iriana jednak zaręczała, że będzie się słuchać, podobnie jak Lhass, olbrzymi gladiator z Dambrath… tak twierdził, ale znał tylko podwspólny i drowi migowy więc Iriana była jego tłumaczką. W sumie nie miało nie miało znaczenia, skąd był, ale jak wyglądał. A ciemnoskóry walczący dwuręcznym mieczem mężczyzna robił wrażenie. Tak jak i jego blizny. Niektóre pochodziły od pejcza i… kojarzyły się z ulubionym orężem kapłanek Loviatar.
Jeszcze ciekawską parą byli zwiadowcy, dwa półelfy i człowiek pochodzące z okolic Silverymoon Teorven i Marthil, bladolice i zarośnięte półelfy, były ponoć rodzeństwem i mistrzami mieczy. Towarzyszący im łucznik Draven, skryty i bardzo cichy mężczyzna osłaniał ich tyłu. Obie grupki były najwyraźniej zgrane ze sobą. Czy będą zgrane razem? Czas pokaże. Oprócz nich Kathil miała jeszcze Logana i… Ashki niestety nie. W tak gorącym czasie jaki zapanował w stolicy, elfka chciała mieć rękę na pulsie. Pozostało jeszcze załatwić parę innych drobnych spraw w mieście, zabrać Yorrdacha i można było ruszać.

Po zapoznaniu się z najemnikami i odbiorze Yorrdacha, Kathil wydała rozkaz do wymarszu.
Obecnie jedynym jej zmarwieniem był… Ortus. Nie była pewna jak młodzik poradzi sobie po pierwsze z wyprawą, a po drugie ze spotkaniem z wujami. Będzie to na pewno ciężki okres dla niego. Aby zająć czymś jego myśli poprosiła aby przypomniał sobie tak wiele szczegółów na temat wujów jak to możliwe.
Z Loganem i Yorrdachem ustaliła, że po przyjeździe na miejsce trzeba się będzie albo podzielić na mniejsze grupki albo wjeżdżać do miasta pojedynczo. Druga opcja mogła zwrócić mniejszą uwagę na taką specyficzną grupę ale zdecydowanie podobała się jej mniej.

Jej plan zakładał wjazd do miasta, spędzenie tam kilku dni i rozeznanie się w sytuacji i nastrojach ludu, a w zależności od wyników obserwacji, oficjalną wizytę u wujów. Młoda para wioząca podarki dla rodziny i tak dalej…
Pomimo obaw o męża, Kathil cieszyła się na wyprawę. Ostatnia jej “robocza” wyprawa była jakby wieki temu.
Podróż miała zająć dwa dni… bo tyle czasu wymagało dotarcie na prowincję. Ochrona miała konie, ale Kathil miała karocę którą dzieliła z Ortusem i Yorrdahem. Przy czym maga mogła wysłać na kozła koło woźnicy.
Ortus zaś niewiele mógł powiedzieć na temat Archibalda i Bertolda. Pamiętał tylko tyle że wydawali mu się zimni, nieczuli i fałszywi. Za to nieco lepiej pamiętał okolicę.
- Wujowe mają rozległe majątki ziemskie i kontrolują kilka wsi. Majątek mego ojca wraz z zamkiem leży pomiędzy nimi.- wyjaśniał zamyślony. - U zbiegu dróg z trzech majątków leży Bragstone, wolne miasto… w teorii, w praktyce jest kontrolowane przez nasz ród. Tam się zatrzymują wszelkie karawany kupieckie. Tam jest karczma.
-Hmmm… ciężka lokacja, jak kość pomiędzy zwaśnionymi psami. - mruknęła Kathil - Dobrze, zatrzymamy się w karczmie w Bragstone, ale najpierw wyślemy tam wcześniej kogoś na zwiady. Nie było Cię tam 7 lat, nie wiadomo co się tam pozmieniało. Czy Twoja matka miała jakiś zaufanych ludzi? Zauszników? Pamiętasz kogoś takiego?
- Miała kapitana straży Pathrausa i może kapłan Lathandera ze świątyni w mieście .-zamyślił się młodzian. - Innych nie pamiętam. Ostatnie wieści Pathraus przesłał przez właśnie świątynię Lathandera. Nie wiem czy jeszcze żyje.
- To może być nasz pierwszy krok po przyjeździe. Sprawdzić czy któryś z nich jeszcze żyje. I czy wiedzą o innych wiernych pamięci Twej matki, którzy skłonni by byli do pomocy. Eh szkoda, że się goliłeś. Ale…. - spojrzała krytycznie na męża - … wyrosłeś, zmieniłeś się. Nie powinieneś zwrócić od razu na siebie uwagi. Pamiętaj o kapturze - uśmiechnęła się lekko.
- Masz już wymówkę na pojawienie się w mieście? Na pewno obaj wujowie mają tam swoich… szpiegów.- mruknął ponuro Ortus.
- Nie martw się tak bardzo. - pocieszała młodziana - Dlatego najpierw zrobimy zwiad, a dopiero po sprawdzeniu sytuacji, ustalimy wspólną wersję po co przyjechaliśmy. No oficjalny powód. Myślę, że nie trzeba strasznie kolorować. Przyjechaliśmy odwiedzić rodzinę i świętować nasz ślub.
- Lepiej sypiać u wujów ze sztyletem pod poduszką.- mruknął Ortus uśmiechając się. Zerknął na znudzonego Yorrdacha i ostrożnie położył dłoń na udzie żony wodząc palcami po nim przed suknię.- Nie wiem czy tam będę… miał ochotę do świętowania. Ale po drodze jest jeszcze duża karczma.
- Myślę, że ze sztyletami też coś wymyślę. - położyła swoją dłoń na jego - Nie musimy “świętować”. Ortusie… - zawahała się i odwróciła jego twarz do swojej - … może się zdarzyć, że w kontaktach z wujami… będę musiała wykorzystać swoje zdolności przekonywania. Nie możesz wtedy utracić spokoju, dobrze? Inaczej cała szarada może runąć. - popatrzyła uważnie mężowi w oczy.
Przez chwilę markotniał pod jej słowami. Po czym westchnął.- Od początku wiedziałem, że to nie będzie normalne małżeństwo. Ale… uważaj, to nie są dobrzy czy uczciwi ludzie.
- Będę się strzegła - pokiwała głową, przyjmując jego ostrzeżenie. - Zobacz, mam też
jego - kiwnęła żartobliwie w stronę maga siedzącego z nonszalancką miną - Logana i sztab najemników. - Ciebie mam też. - mrugnęła okiem.
Gdy tak rozmawiali, Yorrdach przysypiał powoli, toteż Ortus odważył się cmoknąć usta Kathil a potem szyję. Po tym co robili w trójkę w sypialni, młody mąż… zyskał trochę pewności siebie… i apetytu.
Kathil postanowiła poprosić Yorrdacha o przysypianie na koźle i wykorzystać kołysane karocy do uspokojenia Ortusa.
Pojazd się zatrzymał, Yorrdach opuścił go, by marudząc wdrapać się na kozła obok woźnicy i znów ruszyli. Ortus w tym czasie odwiązał zasłonki ukrywając wnętrze karocy przed ciekawskimi spojrzeniami najemników.
Tym razem ich zbliżenie i celebracja małżeństwa była pozbawiona delikatności i cierpliwości. Kathil gwałtownie rozsznurowała troczki w swej bieliźnie, ponaglając Ortusa do zrobienia tego samego. Popchnęła młodziana, przesuwając jego biodra bliżej krańca siedzenia i unosząc spódnicę, wypinając pupcię dosiadła tyłem. Gwałtownie, bez gry wstępnej, szybko, pozbawiając tchu i jego i siebie samej.
Zaskoczyła go tym. Właściwie… z początku nie bardzo wiedział co zrobić. Na szczęście kołysząca się na koleinach karoca robiła to za niego. A po chwili szturmowana od dołu Kathil poczuła jego usta na swej szyi całujące raz po raz jej skórę. I dłonie drapieżnie ściskające jej biust przez gorset.
Oparła dłonie na jego kolanach i pozwoliła mu podziwiać widoki: jej kobiecości pochłaniającej jego oręż co i raz. Pośladki poruszające się przy każdym ruchu. Wygięła się lekko w łuk wystawiając piersi na jego pieszczoty. Prowadziła ich oboje zdecydowanie na skraj wytrzymałości.
Ortus dyszał coraz bliższy eksplozji. Ona sama też obejmując ciałem swym pal rozkoszy kochanka i czując jego zaborcze dłonie mogące jedynie masować jej ciało przez ubranie. Ale na wszystko wszak przyjdzie czas. W karczmie niewątpliwie zajmą wspólny pokój, a póki co jeszcze kilka ruchów bioder, jeszcze odrobinka… jeszcze… pukanie w drewno karocy. Zasłonka lekko się uchyliła i do wnętrza zajrzała Iriana. Na zastany widok uśmiechnęła się nieco cynicznie. Przesunęła spojrzeniem po obu zaskoczonych kochankach i rzekła.
- Wybaczcie państwo, ze przeszkadzam w zabawie, ale mamy problem… zator na drodze.-
Kathil niezbyt zrażona aczkolwiek rozczarowana kiwnęła głową:
-Zaraz będę. - kiwnęła głową Irianie.
Odczekała aż kobieta odejdzie i powoli uwolniła Ortusa.
-Hm… ani chwili spokoju - zaśmiała się choć jej ciało protestowało. Poprawiła ubiór i spojrzała na młodego mężczyznę. - Może to ...zaostrzy nasze apetyty?
- Czy i ty miałaś wrażenie, że Iriana czerpała satysfakcję z podglądnięcia nas?- zapytał Ortus chowając swój oręż w pełnej gotowości.
- A kto by nie miał, kochany? Młodzi jesteśmy. Inaczej by sprawy się miały gdybyśmy mieli kilkadziesiąt lat więcej na karkach, zmarszczki i wielkie brzuchy. - zaśmiała się i ruszyła ku drzwiom by rozpoznać sytuację.
Ortus zaś za nią, był wszak jej mężem i nie miał jeszcze powodu by ten fakt ukrywać.
Droga zaś okazała się zastawiona wozami. Z jednej strony wozik akrobatów i artystów. Z drugiej karoca jakiegoś kupca czy szlachcica. I to właśnie ludzie tego kupca otoczyli akrobatów usiłując ich napaść.
-Co robimy ?- spytał Logan, gdy Kathil i Ortus zbliżyli się do niego.
Kathil pochyliła się do Ortusa:
- Rozpoznajesz herb na karocy? - spytała oceniając ilość napastników.
- To jakiś szaraczek… herb kupiecki, z kapustą…- zaśmiał się kpiąco Logan i dodał wzruszając ramionami.- Rozpoznaję szefa jego podwładnych. Longram… twardy półork i bezwzględny. Ale reszta jego ekipy to jakieś mendy żołnierskie, tyle że jest ich więcej niż nas.
- Logan, spytaj Longrama czy nie szuka nowego zlecenia. - stwierdziła Kathil oceniając odział półorka. - Można by go wykorzystać. Skoro pracuje dla podrzędnego kupca, to z pewnością perspektywa lepszego zarobku może go skusić. Jeśli chce gadać, daj znak.

W między czasie podeszła do Yorrdacha i Iriany i wydała wskazówki namiestnikom, aby byli gotowi do ataku, gdyby półork jednak nie chciał ubić interesu.
Ortus zaś trzymał się przy trójce zwiadowców, zerkając od czas do czasu na żonę. Tymczasem akrobaci widząc pojawienie się parki szlachciców z obstawą zaczęli krzyczeć o pomoc i zmiłowanie nad ich losem. Co wywołało oburzenie u samego kupca
Kurpulentny kupiec z rudą bródką okalającą jego szyję ruszył z Longramem i dwójką żołnierzy udaremniając tajne plany Logana.
- Niech się szanowni państwo nie dadzą nabrać tyyyymmm… oszustom i kanciarzom. To ja tu jestem poszkodowany, to moją krwawicą się żywili, gadziny przebrzydłe.- krzyczał głośno wskazując upierścieniowanymi palcami na artystów.- Domagam się tylko co moje!
Kathil wzniosła oczy ku niebu, jeszcze rolę sędziego ma brać?
- Cóż takiego uczynili, panie…. - zawiesiła głos mierząc spojrzeniem i kupca i półorka.
- Ci…. ci… dranie mamili mnie wielkimi zyskami z przedstawienia swych talentów w kolejnych miastach i… oszukali haniebnie. Bo cały zarobek zagarnęli dla siebie, mi wmawiając że ponieśli straty.- burknął kupiec.- Zapłaconą zaliczkę wpłacili, ale dywidendy już nie…
- Bo ją sobie dopisał później, wielmożna panienko.- odezwał się przywódca akrobatów.- Spłaciliśmy wszystko cośmy byli mu winni z nawiązką, ale to mu nie wystarczyło… chce zniewolić naszą małą trupę.
Kathil udała ogromne zdziwienie:
- Zniewolić? Cóż to za barbarzyńskie pomysły? - wyraziła swe naiwne oburzenie -
Mości kupcze…czyżeś pewien, że zniewolenie to dobry pomysł? Przecież to dodatkowe koszta i jeszcze nie przynoszące żadnych wymiernych korzyści. Swoje odsiedzą w lochu, a Ty, Panie, za to łożyć będziesz. Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie i na pewno można to rozwiązać w inny sposób - podchodziła bliżej do zagniewanego kupca. - A jak na nich naślesz swych zbrojnych, żeby ich poturbowali to co z tego Waści przyjdzie?
- Mężczyzn poturbuje… a kobiety sprzeda jako niewolnice. Gnida jedna.- krzyknął akrobata gniewnie akrobata, ale sam kupiec był rozpraszany gestami i słowami Kathil.- No…. to pięćsest szlachciców, … pewnie by rozwiązało sytuację.
- Pięćset szlachciców… - pochyliła się nieznacznie ukazując dekolcik - jesteś Panie pewien, że aż tyle? Ostatni akrobaci występujący u mnie i mego męża kosztowali znacznie mniej, a to było bliżej stolicy. - zrobiła niewielki dzióbek. - Coś mi się zdaje, mój panie - trąciła nos kupca kokieteryjnie - żeś nieco koszta zawyżył, hm? - uśmiechnęła się porozumiewawczo.- Tak myślę, że dwieście monet w tych okolicach stanowi godniejszą wartość.
Ortus podszedł i na moment odciągnął Kathil od negocjacji szepcząc cicho. - Zapłaćmy mu od razu, nie godzi się tak szafować ludzkim życiem, a co jeśli… się nie zgodzi? Rozlejemy krew na trakcie?
Tymczasem kupiec najwyraźniej się namyślał z kwaśną miną. Dwieście… nie było po jego myśli.
Kathil rzuciła Ortusowi ostre spojrzenie i wróciła do negocjacji:
- I cóż sądzisz, mój panie? Uda się nam dobić rozmów i spędzić milej resztę dnia bez
narażania się na szkody? - czarowała swym uśmiechem, sięgając do szyi by niby to poprawić włosy.
- Dwieście… pięćdziesiąt?- upierał się kupiec, podczas gdy najemnicy po obu stronach udawali rozluźnienie mierząc się nawzajem wzrokiem.
- Dobrze, niech będzie, twardy z waści negocjator. - powiedziała z krzywą minką i ociągając się. Dorzuciła jeszcze spojrzenie, które miało mówić o jej podziwie dla jego umiejętności. Skinęła na Logana. - Odwołasz panie swych ludzi i oddasz podpisany papier o kwocie w pełni spłaconej, prawda? - zamrugała ponownie z uśmiechem.
- No dobra… niech stracę.- odparł niechętnie kupiec.
Kathil klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka i aż z radości przytuliła się do ramienia kupca.
Zaczekała na papier i rozkazy kupca, dając jednak sygnał Loganowi, by miał się ciągle na baczności.
-Mości akrobaci, proszę do naszej kompanii, porozmawiać musimy. - zawołała słodkim głosem do akrobatów. - podała kupcowi mieszek. - A waści niech fortuna sprzyja i prowadzi ku owocnym interesom. Szerokiej drogi. - odczekała aż kupiec ruszy, zanim podeszła do przywódcy akrobatów.
Kupiec zaczął się zwijać ze swoimi ludźmi, Logan udał się by porozmawiać z półorkiem, a akrobaci rzucili się do kolan Kathil całując ją po rękach. Była to barwna grupka, człowiek przywódca… młoda półelfka, krasnoludzki siłacz i gnomka.
Cieszyli się z uratowania skóry, tak jak Ortus ich szczęściem… choć zachmurzony był tym karcącym spojrzeniem. Jedynie Yorrdach narzekał na szybkie opróżnianie się funduszy przeznaczonych na wyprawę.
Kathil przyjęła podziękowania i zwróciła się do przywódcy:
- Jedziecie z Bragstone?
- Właściwie do Ordulinu, acz… możemy do Bragtsone.- odparł mężczyzna i przedstawił się.- Jestem zachwycający Calgiostro, mistrz akrobacji i ucieczek. Człowiek o elastycznym ciele.
- Taaak… niewątpliwie - powiedziała Kathil mierząc Calgiostra taksującym spojrzeniem od stóp po czubek głowy. - Dobrze, skoro zmiana trasy wam nie straszna, to zgodzicie się mi pomóc, prawda? - spojrzała na akrobatę uważnie.
- Jesteśmy waszymi dłużnikami pani.- rzekł szarmancko akrobata.
- Jesteście wszyscy cali? - spojrzała na pozostałą trójkę akrobatów i rozejrzała za Loganem.
- Tak pani.- mruknęła gnomka o bujnych brązowych włosach i wyróżniająca się strojem w postaci sukni okrywającej jej ciało. Musiała pełnić wyjątkową rolę w tej trupie, bo koło niej wił się cienisty wąż.- Jesteśmy cali dzięki waszej pomocy. Nie zdołali nam zdążyć wyrządzić krzywdę.
- Cieszy mnie to. Zatem jeśliście gotowi ruszajmy. - kiwnęła palcem na przywódcę. - Ty, zaś, Calgiostro, pozwól na słowo do karocy.
- Tak jest pani.- mężczyzna ruszył za nią, Ortus też próbował, ale Yorrdach go wstrzymał. Logan zaś wrócił bez półorka. Najwyraźniej Longram miał zawodową dumę, która nie pozwalała mu łamać raz zawartych kontraktów.

Kathil wsiadła do karocy, poczekała aż wsiądzie i akrobata.
- Calgiostro - rozpoczęła - będę potrzebować waszej pomocy. W zamian za te krótkie negocjacje - mrugnęła do mężczyzny. - Akrobacje i sztuczki kuglarskie to niewielka cena, prawda? - spojrzała uważnie na niego.
- Co pani sugeruje? O co prosi?- zapytał podejrzliwie mężczyzna i westchnął siadając.- Pewnie coś niezgodnego z prawem. My już takich rzeczy nie robimy.
- Nie, wszystko zgodne z prawem. Nie po to was ratowałam, aby wrzucać was do lochów. - poklepała uspokajająco jego dłoń - Potrzebuję się dostać niepostrzeżenie do miasta i zebrać informacje. Wasza trupa byłaby pomocna jako zasłona dymna. Zgodzisz się? - strzeliła w jego stronę swym uśmiechem...czarującym.
- Żaden problem.- stwierdził Calgiostro nachylając się ku biustowi Wesalt i stwierdził oceniając rozmiar jej piersi.- Od biedy chyba wciśniesz się w ciuszki Aranji. Co najwyżej przyciągniesz większą uwagę.
Kathil pogroziła mu paluszkiem na to bezpośrednie zapatrzenie się:
- O… wciskanie… - powiedziała dwuznacznie - się nie martw. Po drodze do miasta
jest karczma. Tam się zatrzymamy i dopracujemy szczegóły i wszelkie… pozostałe kwestie, człowieku o elastycznym ciele - dodała mrugając wesoło, nadal nieco rozbawiona tytułem.
- Tylko przyglądałem się okiem fachowca. Wątpię bowiem byś mogła występować w ciuszkach scenicznych Karriake, o Durbasie nie wspominając…. on występuje nagi od pasa w górę.- wyjaśnił z uśmiechem Calgiostro i wstał by wysiąść z karocy.
Kathil roześmiała się na jego komentarz i wyjrzała przez okno karocy:
- Loganie, ruszajmy! - kiwnęła na Ortusa.
- Zagniewałaś się na mnie.- mruknął młody mąż wsiadając potulnie do karocy, a ta po chwili powoli ruszyła, stając się częścią karawany cyrkowej.
- Ortusie… to były typowe negocjacje. On mówi A, ja mówię B i w końcu umawiamy się na C. Gdy ktoś negocjuje, nie przerywaj, bo to znak dla drugiej strony, że jest coś co może wykorzystać dla siebie. Zamiast 500 monet daliśmy połowę. Gdyby trzeba było zapłaciłabym i więcej, bo myślę, że więcej korzyści możemy mieć z akrobatów. Możemy się umówić, że jeśli masz mi coś ważnego do powiedzenia, dasz mi znak. Ale nie przerywaj ani nie odciągaj mnie od rozmów, dobrze?
- Too…- zmarkotniał nagle. Zamilkł. Znów zbierał się by coś powiedzieć.- Wybacz… po prostu ta sytuacja przypomniała mi… o matce… i ten oślizgły typek… był jak moi wujowie.
Westchnął ciężko i dodał.- To jak ci wynagrodzić to?
Kathil przytuliła się do męża:
- Rozumiem, ale postaraj się zachować zimną krew następnym razem - pocałowała go - Już Ty dobrze wiesz, jak mi wynagrodzić - mruknęła - aż tak mnie nie zwiedziesz. - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Wiem, wiem…- mruknął Ortus podciągając nerwowym ruchem dłoni jej suknię.- Dobrze że nie zdołałaś założyć bielizny.
Ustami pieścił jej ucho szepcząc jej o tym jak ją będzie zadowalał w karczemnej sypialni. o swych ustach wędrujących po jej udach.
Kathil mruknęła z zadowoleniem, słuchając jego obietnic. W końcu mogli dokończyć to co jeszcze niedawno zaczęli.
Póki co, Ortus jedną dłonią oswobadzając swój oręż miłości, drugą sięgnął między uda żony sprawdzając palcami jak bardzo jej ciało jest spragnione kontynuacji.
Przy okazji spytał mimochodem.- A o czym rozmawiałaś z tym akrobatą?
W jego głosie była ciekawość, acz i odrobinka… zazdrości o nią.
- Och wiesz, omawialiśmy rozmiar mojego biustu i takie tam… - machnęła niedbale dłonią prężąc się pod dotykiem męża. Gotowa i niecierpliwa. Sama również sięgnęła dłonią, by zacisnąć ją na jego męskości.
- No… twój biust robi wrażenie…- mruknął Ortus i przycisnął usta do jej piersi, sięgając dłonią w głąb swej żony, palcami poruszał gwałtownie, a i pod jej dotykiem puchł z dumy.
- To… widzę - spojrzała zalotnie Ortusowi w oczy i wygięła się czując gwałtownie rosnącą przyjemność. Sięgnęła dłonią by przyciągnąć go i pocałować - ...grasz na mnie jak na instrumencie. - mruknęła przymykając lekko oczy i pieszcząc jego oręż.
- Tak jak mnie uczyłaś.- dyszał poruszając palcami pod jej suknią i drżąc spytał.- Aaa… co on tak był zainteresowany… twoim biustem? Wiem… że nasze… małżeńst… to umowa, ale… ciężko nie… być… wiesz..- zamiast dokończyć pocałował zaborczo i mruknął.- Nawet nie wiesz jak bardzo cię w tej chwili pragnę.
Wiedziała doskonale… czuła te pragnienie pod palcami.
- Chce mnie ubrać … w .. ciuszki - wymamrotała w jego usta tracąc powoli wątek i
chęć do drażnienia jego zazdrości - akrobatki - wydyszała, gdy jego palce podrażniły mocniej jej wnętrze. - Mogę Ci jakoś pomóc? - spytała z pożądaniem widocznym na jej twarzy, wypychając nieco biodra ku górze.
- Nosicie.. nosisz… stanowczo… za dużo.- wyrwało się młodzianowi, po czym on wyrwał się z jej objęć. Puściła jego męskość gdy osuwał się na podłogę jadącej karocy i klękną przed nią podwijając jej suknie i halki, by odkryć najbardziej intymny obszar kochanki.
Łapiąc oddech, Kathil uśmiechnęła się widząc jego starania w odkrywaniu i podciąganiu kolejnych warstw stroju. Gwałtownymi ruchami pomogła odsuwać i przytrzymywać materiały.
- Gdy wrócimy do domu, nie będę nosić nic… - dodała z lekkim śmiechem w głosie -
Tylko czy wtedy - wygięła się i rozsunęła nieco bardziej uda - nie będziesz zazdrosny?
- Nie wiem… a zamkniemy się w pokoju?- rzekł cicho Ortus zaciskając dłonie na podwiązkach okalających uda Kathil i pchnął biodrami z westchnieniem ulgi, przechodzącym w jej rozkoszy w ustach dziewczyny. W końcu… mogli dokończyć co to zaczęli, znowu czuła tam rozkoszne wypełnienie i ruchy bioder zlewające się w jedno z kołysaniem karocy.
Na wpół leżąc, wpół siedząc, oplotła jego biodra nogami i mocno, zaborczo zacisnęła dłonie na pośladkach młodego męża. Czując jego stanowcze ruchy jęknęła nieco głośniej. Pal licho z podsłuchującymi ich akrobatami i ochroną. Cieszyła się ich zbliżeniem.
- Nie wiem… możemy … - mruczała ciężko dysząc - możemy... - nabrała oddechu: - Są jeszcze inne miejs…- pocałowała go gwałtownie i mocno - ogród? - spojrzała mu w oczy.
- Ogród… tak…- jęknął opadając twarzą w dekolt jej sukni, by czubkiem języka smyrać skórę dziewczyny. Dłonie zaciskały się mocno na jej udach, ruchy bioder sprawiały że szturmy kochanka powodowały kolejne fale rozkoszy przetaczające się przez jej ciało. Ortus wszak był młody i niedawno odkrył czym są rozkosze cielesne z kobietą. Nic dziwnego że był niczym fanatyczny akolita. Ale czy Kathil to przeszkadzało? Bynajmniej… nie w tej chwili, gdy intensywnie doprowadzał ją na szczyt rozkoszy. Miesiąc miodowy zapowiadał się bardzo pikantnie.
Kathil uśmiechnęła się zaspokojona i zadowolona, przytulając Ortusa do siebie.
- Wiesz… robisz szybkie postępy - powiedziała wprost do jego ucha pamiętna jego
ambicji. Nie szkodziło popieścić nieco jego ego i zacieśnić cieniutkie nitki jej sieci. Lojalność można budować na wiele sposobów. Ten, okazywał się być zdecydowanie bardzo przyjemny. - Jeszcze trochę a zasłużysz na nagrodę - dodała ze śmiechem i pocałowała czubek nosa młodzika.
- Nagrodę?- zaciekawiła go tymi słowami, nadal klęczał wtulony w jej ciało i opierając głowę o jej dekolt.- Ogród… a są jeszcze inne miejsca? W klasztorze… czytało się takie pikantne opowiastki po kryjomu. Przeznaczone tylko dla kleryków, którzy nie pozostawali w murach klasztoru… ale… moje obecne życie przerasta je wszystkie.
- Mhm, nagrodę - potwierdziła gładząc go głowie i szyi leniwymi ruchami dłoni - Tak? A jakie to były historyjki? Takie co jedynie igrają z żądzami? - dodała domyślnie. - W nagrodę myślałam… - zawisła efekciarsko głos - aby spełnić jedną z Twych fantazji. Nawet tę najdzikszą. Co Ty na to? - uśmiechnęła się zalotnie.
- Takie jak… z panią Meą? Tylko dłużej?!- odparł z dziecinnym zachwytem i entuzjazmem Ortus, ale potem nagle spoważniał.- Albo… poczekamy, aż zasłużę.
Zorientował się jak hojna jest propozycja Kathil i jak uboga jego fantazja, wszak był niedoświadczony. Zaśmiał się cicho speszony.- W klasztorze… fantazjowało się na temat przyłapania na nagości mniszek. Na przykład w ogrodzie, albo w skryptorium… dziecinada, prawda?
- Takie pierwsze fantazje są najsłodsze. - uśmiechnęła się do młodzika - Potem jednak, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ale to nie znaczy, że było w nich coś złego, Ortusie.
Uśmiechnął się słysząc te słowa i cmoknął czule Kathil w policzek.
- Poczekamy a Ty będziesz mieć czas aby się dobrze zastanowić, czego pragniesz.
Popchnęła go leciutko i zaczęła poprawiać suknie, halki, fryzurę. Co chwilę zerkała na męża.
- Czyli… mam zaglądać do zamkowej biblioteki w nikłej nadziei, iż… napotkam tam na ciebie w nieprzyzwoitej… sytuacji?- zapytał żartobliwie siedzący na podłodze Ortus i chowający dowód swej niedawnej żądzy. Jego spojrzenie było jednak pełne niewypowiedzianych pragnień i zachwytu. Słodziutkie. Kathil wiedziała już co lubi Ashka w swych młodziutkich wielbicielach.
- Kto wie..może któregoś razu znajdziesz mnie w kusej koszulce sięgającą wysoko po wolumin znajdujący się na saaaaamej górnej półce? A może znajdziesz mnie w salonie, pozbywającą się właśnie zalanych winem warstw ubrania? Lub w palarni… - nie dokończyła widząc minę Ortusa. - Cóż… miejsc jest wiele. - zaśmiała się.
- Cóż…- był zaczerwieniony na obliczu, niewątpliwie owe sytuacje przelatywały mu przed oczami zaostrzając apetyt na noc.- Będę więc cię wypatrywał… i będę stanowczy i opiekuńczy i bardzo, bardzo, bardzo chętny.
Taaa… wędrując spojrzeniem pod dolnych partiach jego ciała Kathil nie wątpiła w wigor młodego męża. Marnował się w klasztorze.
Na takich przekomarzaniach i droczeniu minęła reszta drogi do karczmy.
Na miejscu, Kathil zarządziła nocleg i wysłała Logana wraz z Yorrdachem, by sprawdzili wolne miejsca. W między czasie, zleciła akrobatom by starali się nie przyciągać uwagi do siebie… wiedząc, że w razie obecności jakichkolwiek gości to i tak będzie niemożliwe.
Reszta miała się zająć końmi i karocą. Kathil odczekała na powrót swoich współpracowników rozglądając się po okolicy.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 04-12-2015 o 08:39.
corax jest offline  
Stary 01-12-2015, 08:40   #22
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Karczma do której dotarli wieczorem była imponująca, także i rozmiarem.


Zbudowana przy trakcie była małym ośrodkiem cywilizacji, przeznaczonym głównie dla karawan i podróżnych o różnym statusie majątkowym. Toteż miała tu komnaty dla szlachty.
Kathil i jej mała drużynka zajęli część apartamentów, bo trójka tropicieli preferowała sypianie na świeżym powietrzu. A ekipa cyrkowców chcąc nie chcąc musiała wystawić przedstawienie, choć ograniczyła się do obietnicy występu tylko jednego ich członka.
W samym przybytku, było para kupców i… jakaś lady, lub bogata kurtyzana podróżująca do stolicy. Karczmarz zachwalał zaś swój przybytek mówiąc że jest on zatłoczony w dni przed targami i jarmarkami.Na szczęście taki dzień wypadał dopiero pojutrze. Zachwalał też posiłki ze swej kuchni i inne atrakcje dla mężczyzn. Którymi z pewnością były te ze służek noszące się bardziej prowokująco i każące sobie z pewnością słono płacić za nocne odwiedziny.
Kathil odświeżyła się nieco w wynajętej komnacie, sprawdzając również przy okazji możliwość skorzystania z wyjścia awaryjnego..czyli ...oknem, posłuszna nakazom instynktu. Wolała mieć tę opcję również zabezpieczoną. Nigdy nic nie wiadomo…
W końcu dołączyła do drużyny, by posilić się i posłuchać ploteczek szafowanych przez obecnych w izbie kupców. Występy cyrkowe wprawić powinny większość z nich w dobry humor, podlewany z pewnością trunkami.
Pochyliła się również z Loganem, Yorrdachem i Ortusem nad planem dostania się do miasta.
- Rozmówiłam się z Calgiostro, dołączę do ich trupy jako akrobatka. Wy
rozbijecie obóz niedaleko miasta i wasza wasza dwójka - wskazała na Logana i Ortusa - przedostanie się oddzielnie. Yorrdach, Ty zostaniesz z najemnikami, muszę mieć kogoś zaufanego z nimi. Ortus wspomniał dwa kontakty, które możemy sprawdzić. To byli poplecznicy jego matki. Trzeba przekonać się czy nadal są lojalni, jeśli żyją. Mogą okazać się pomocni. Jakieś sugestie? - potoczyła wzrokiem po towarzyszach.
- Lepiej żebyśmy się nie ujawniali. Nie wiemy czy żyją nadal. Ani czy są jeszcze lojalni. Takie poszukiwania mogą przyciągnąć niechcianą uwagę.- mruknął Yorrdach.
- Jest w okolicy miasta nieduży lasek, miejscowi uważają go za nawiedzony i rzadko tam chodzą.- wspomniał Ortus.
-Nie chcę się rzucać im na szyję, lecz sprawdzić jak mówisz, czy żyją i jak żyją. Ewentualnie sprowokować sytuację, która pozwoli nam sprawdzić lojalność. - zamilkła po czym dodała - to są jedyne szlaki, które dadzą nam jakiekolwiek zaczepienie w okolicy. Szkoda by było ich nie wykorzystać.
- Nawiedzony lasek brzmi obiecująco. W sam raz dla Yorrdacha - uśmiechnęła się z leciutką złośliwością.
- Logan, a Ty co myślisz?
- To ryzykowne…- mruknął Logan po namyśle. - I łatwiej będzie tobie niż nam. Ale popatrzymy.
- Dobrze byłoby, aby Ortus mógł na nowo zaznajomić się z miastem i jego rozkładem, dlatego chcę was obu w mieście. - kiwnęła głową do zabójcy - Ortusie, jest tam jakieś miejsce, w którym możemy się spotkać? Coś co jest łatwo rozpoznawalne?
- Cycek Sune…- rzekł cicho Ortus nieco zawstydzony.- To nieduże wzgórze, na którym za matki czasów zaczęto wznosić świątynię ku jej czci. Matka chciała założyć tam klasztor dla zakonu paladynów tej bogini… nie zdążyła. Przedtem to było miejsce schadzek kochanków i… cóż… podczas budowy też. Tam możemy… tę budowlę łatwo będzie zauważyć.
- Brzmi… doskonale - zachichotała Kathil. - Yorrdachu, wyślę wiadomość, gdy uznam byście wkraczali, tak? - spytała na maga siedzącego z kwaśną miną. Ostatnio ciągle taka minę miewał. Postanowiła dowiedzieć się czemu - w wolnej chwili.
- Nie ma sprawy… choć to wkraczanie może być problematyczne. Nie wiadomo co tam zastaniemy i Logan jest lepszym dowódcą.- mruknął zamyślony mag.
- Wiem, ale ma też inne zdolności, a zależy mi na bezpieczeństwie Ortusa. - poklepała dłoń maga.
- Będzie bezpieczny… nie martw się.- mruknął z pocieszającym uśmiechem mag.
Dziewczyna spojrzała na męża i uśmiechnęła się:
- Logan tylko strasznie wygląda. To chodzący ideał z miękkim brzuszkiem i słodkim serduszkiem - zachichotała i udała, że nie dostrzega morderczego spojrzenia zabójcy. - No dobrze, jeśli nie macie więcej uwag, to chyba mamy plan.
- Co właściwie będziesz robiła w te trupie?- spytał Logan zerkając na zbliżającą się artystkę ku centrum sali jadalnej karczmy. Towarzyszyła je ta sama gnomka, którą już Kathil widziała, ale pozbywszy się workowatej sukni… wyglądała inaczej z krągłym biustem uwięzionym w koszuli z żabotem, spodniach podkreślających pośladki i oficerkach wypolerowanych na połysk. Przyzywając iluzje dźwięków wykreowała orkiestrę która zaczęła żwawo grać. A sama półelfka zaczęła akrobatyczny popis. Uzbrojona w sztylet i ostrze a długiej lince podskakiwała w powietrze[/url] wykonując salta i obroty w każdej chwili zagrożona zaplątaniem się w linkę, która poruszała się wokół niej błyskawicznie niczym żywe stworzenie.
- Nie jestem akrobatką więc zapewne zaśpiewam… - mruknęła Kathil i opierając się wygodniej o Ortusa oglądała z zaciekawieniem popisowi elfki. - Niezła jest - odgięła nieco głowę do tyłu, by popatrzeć na młodzika z uśmiechem. - Mogę ostatecznie zatańczyć ale… obawiam się, że taniec nie pozwoli mi się niepostrzeżenie wymknąć. A czemu pytasz? - popatrzyła na Logana.
- Z ciekawości.- mruknął krótko Logan. Jak zwykle zresztą. Mężczyzna nie przepadał za otwieraniem ust.
Kathil biła elfce szczere brawa po jej zakończonym występie. Wpadła też na pewien pomysł, który chciała omówić z Calgiostro. Poszukała go wzrokiem i skinęła na niego.
Mężczyzna skinął głową i wskazał na drzwi wyjściowe, po czym wyszedł na zewnątrz.
- Zaraz wracam - wymruczała Kathil wysupłując się z objęć Ortusa i podążyła za akrobatą. Wyszła z karczmy rozglądając się za nim.
Akrobata siedział już na szczycie swego wozu stojącego na dziedzińcu, ale gdy Wesalt podeszła bliżej, zeskoczył na dół błyskawicznie i skłonił się szarmancko.- Pani?
Kathil uśmiechnęła się:
- Porozmawiajmy… - zawiesiła głos odciągając mężczyznę z dala od karczmy - Jakie macie plany na przyszłość? - spytała zaglądając mu prosto w twarz.
- Żadnych?- uśmiechnął Calgiostro wzruszając ramionami.- Jeździmy po Faerunie i zabawiamy ludzi swymi sztuczkami za pieniądze. Takie plany mamy.
- Co powiecie na dłuższą współpracę? Miałabym pewną ofertę, dobrze płatną lecz wymagającą dyskrecji. - spojrzała na niego oceniająco.
- Nie bardzo wiem o co dokładnie chodzi. - odparł nieco niepewnym głosem mężczyzna.
- Potrzebowałabym byście pojechali do pewnego miejsca, dali występ, albo dwa i zebrali dla mnie trochę informacji.- zawiesiła głos pytająco.
- Szpiegowali jednym słowem? Jeśli chodzi o zwykłe wypytanie na miejscu, zebranie plotek, to nie ma problemu, jeśli coś więcej… to każde z nas już miało poważny zatarg z prawem.Wolimy unikać więziennych loszków.- akrobata postawił sprawę jasno.
- Któż nie woli. - uśmiechnęła się Kathil - zebranie plotek, obserwacja, przesyłanie informacji, gdyby coś zmieniło się w rutynie, żadnych włamań ani tym podobnych.
- Na to mogę się zgodzić. - rzekł Calgiostro i spytał.- I jak się podobał występ?
-Niezwykle, utalentowana trupa. - uśmiechnęła się Kathil - Dobrze, to szczegóły i stawki omówimy po wyjeździe z Bragstone. Tymczasem, pokaż mi wspomniane ciuszki bym mogła je możliwie dopasować.
- To już zrobi Aranja.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna i wskazał na jeden z trzech wozów.- Mieszka razem z gnomką. Zaraz powinny przyjść.
I rzeczywiście obie artystki wyszły z karczmy i skierowały się ku wozowi przy którym stał Calgiostro i z Kathil.
- To jest nasza zwinna żmijka Aranja, a to jej… przyjaciółka i nasza specjalistka od efektów specjalnych… Karriake.- przedstawił jej szef trupy.
- Miło mi.- rzekła półelfka, a Karriake uścisnęła dłoń Kathil dodając wesołym tonem.- Jesteście nad wyraz ciekawą grupką, i nad wyraz głośną parką zarazem.
Kathil roześmiała się wesoło:
- Cóż poradzić? - rozłożyła pytająco ramiona - Młodość rządzi się swoimi prawami -
mrugnęła do Karriake. - Mniemam jednak, że nie przeszkodziliśmy aż tak. - uniosła brew bez większego zażenowania.- Może coś się nada do ...efektów specjalnych? - zachichotała.
-Och… na pewno chcesz usłyszeć?- zapytała z lisim uśmieszkiem gnomka, a Aranja spojrzała z dezaprobatą na przyjaciółkę i dodała.- Po co stoicie tutaj… razem?
- Kathil będzie występować w twoich strojach.- wyjaśnił Calgiostro, a półelfka skinęła głową. - Acha… a co właściwie będziesz pokazywała? Akrobacje? Skoki? Linoskoczkiem jesteś?
- Niestety - pokręciła smutno głową Kathil - daleko mi do Twej zwinności i artyzmu - skłoniła się ku Aranji, która, jak wyczuwała, trzymała ją nieco na dystans. - Ale śpiewać co nieco potrafię. A i to raczej traktowałabym jako niewielki przerywnik między waszymi pokazami. - spojrzała na Calgiostro.
- Może być i śpiewanie.- wzruszył ramionami mężczyzna, a Karriake zachichotała z jakiegoś powodu. Za to Aranja podwinęła poły swej szaty odsłaniając nagie i skąpe majteczki.- Moje szaty są… mają przylegać do ciała i nie zakrywają wiele. Dobre do akrobatycznych sztuczek, ale… na pewno chcesz półgoła wychodzić do podpitych facetów i śpiewać im serenady?
-Potrzebuję jedynie góry, z dołem sobie poradzę. Czy masz jakąś koszulkę tudzież kamizelę? - Kathil zgromiła Karriake żartobliwie wzrokiem domyślając się czemu chichocze. - Sprośnica - wyszeptała do niej.
- Nawet nie wiesz jak wielka.- zakpiła z siebie gnomka wzruszając ramionami wywołując ruchy swych gęstych włosów.- Zresztą… ciekawska sprośnica.
- No… mam… mam…- rzekła otwierając drzwi do zagraconego wozu, w którym mieszkała z gnomką. Karriake weszła za przyjaciółką do środka. Suknie, spódnice walały się tu między księgami, kasetkami różnego rodzaju. Były też jakieś fiolki i kilka skrzyń robiących za krzesła i jeden duży hamak.
-No… a ty już sobie idź… nic tu po tobie.- rzekła Aranja do mężczyzny i dodała.- No to wskakuj do nas.
Wesalt pokręciła głową z minką mówiącą o poddaniu się, słysząc słowa gnomki. - Wiesz co mówią o ciekawości? - pogroziła jej palcem i wskoczyła na wóz.
- Phi… bez ryzyka nie ma zysku.- odparła Karriake, siadając na jednej ze skrzyń, podczas gdy Aranja wyciągała kolejne koszule i gorseciki. Wszystkie barwne i wszystkie zdecydowanie za małe na Kathil. Co ciekawe, większość jej gorsecików kończyła się pod biustem.
- Hmm nie, to też nie, ale… wszystkie za małe. Musiałabym zszyć jeden z dwóch - dodała ze śmiechem. Pomyślała, że może pożyczy koszulę od Yorrdacha i ją nieco przerobi. Nieco, bo mag i tak lubował się w zdobieniach i delikatnych materiałach.
- No cóż…- Aranja znacząco spojrzała na biust Wesalt, potem na swój i wzruszyła ramionami.- Cóż poradzić, prawda?
- No nie wiele… A masz jakieś ozdoby, które mogłabym pożyczyć? Naszyjniki lub kapelusz?
- Kapelusz… nie nie mam chyba…- półelfka spojrzała na gnomkę znacząco.
-Nooo… ja mam.- potwierdziła Karriake i ruszyła do niedużej kupki tkanin i butów znajdującej się w rogu wozu. Otworzyła ją kluczem i zaczęła wyjmować z niej… koronkową bieliznę, jakieś dziwne figurki o obłych kształtach, jedwabne zwoje liny i dziwne mechanizmy oraz skórzane pasy. W końcu wyciągnęła kapelusz.


Ozdobiony pawimi piórami kapelusz wyglądał równie szykownie co niecodziennie.
- Może być?- spytała gnomka.
Kathil rozplotła swoje włosy i rozpuszyła je a następnie nałożyła kapelusz:
- I jak? Dobrze? - odwrócila się do obu kobiet.
- Uroczo.- stwierdziła półelfka, a Karriake uniosła kciuk do góry i zażartowała.- Choć w samym kapeluszu wyglądałabyś jeszcze lepiej.
Kathil zaśmiała się, po czym śmiech zamarł jej na ustach, gdy zaświtał jej pewien pomysł.
- Karriake… - pochyliła się do gnomki - widzę, że masz tam niezły arsenał. A na świecach się znasz? - na twarzy bardki zakwitł psotny uśmieszek.
- Czysta domena Loviatar nie jest moim ulubionym placem zabaw, ale…- zamyśliła się pocierając podbródek.- Były i takie okazje. Tu nie ma na kim.-
Zerknęła znacząco na Aranję.
- Ale… mogłabyś mi pokazać? - Kathil zrobiła proszącą minkę.
- Cóóóż… mogłabym.- westchnęła gnomka i spojrzała wprost na biust Wesalt.- Acz… przyjdź późną nocą i cóż… wiedz, że tylko na jednej osobie mogę zaprezentować tę sztukę. Na tobie.
- Dobrze… - pokiwała głową Kathil -... jednak… chodzi mi o naukę techniki… abym mogła spróbować na kimś innym. - popatrzyła na Karriake.
- Hmmm…- zamyśliła się Karriake i wzruszyła ramionami.- Jeśli dobrze rozegramy sytuację… pozwolę ci popróbować na sobie.
- A zatem umowa stoi - Kathil wyciągnęła dłoń do gnomki. - Do zobaczenia zatem.
- Do północy.- rzekła gnomka ściskając delikatnie jej dłoń.


Kathil powróciła do karczmy i przysiadła się bliziutko Yorrdacha z uśmiechem. Wcale nie ukrywała, że coś chce. Poskubała żartobliwie jego ramię:
- Ślicznie wyglądasz… - zaczęła.
- Tamta kobieta też… o tym wspomniała.- mruknął z kwaśnym uśmiechem mag wskazując palcem na ową damę obecnie flirtującą z Calgiostro dla zabicia czasu.- Twój mąż wziął butelkę wina i dwa kielichy i udał się już do waszego pokoju. Chyba chce być romantyczny. Urocze.
- Prawda? Sama słodycz - uśmiechnęła się do maga - Mój miły, czy … pozwolisz mi zbrukać jedną z Twych pięknych koszul? Potrzebuję do występu. Niestety jestem...za duża na ubranka półelfki. - zrobiła smutną minkę.
- I to jest problem? - uśmiechnął się Yorrdach.- Czy to raczej nie powinno być zaletą?
- Normalnie nie słyszę narzekań ani sama nie marudzę. Ale teraz jest to problem - nie mam w czym wystąpić - zaśmiała się i spoważniała - A Ty co taki markotny ostatnio bywasz?
- Cóż… nie mam milusiego chłopca w łóżku.- odparł sarkastycznie Yorrdach. Milczał chwilę nim wydusił z siebie.- Mój ostatni związek zakończył się dość ostro i niedawno.
- Co się stało? On za dużo chciał a Ty się ba…. nie chciałeś aż tak omotać?
- Zdradził mnie z innym…- burknął Yorrdach gniewnie.- … i to ponoć zdradzał mnie od dwóch miesięcy. Opowiadał jak to nie potrafił się zdecydować kogo wybrać… dalej nie słuchałem tylko ususzyłem mu fajfusa i wyrzuciłem go przez okno.
- No to na pewno nie sprawi, że łatwiej będzie Ci znaleźć kogoś stałego - Kathil pokręciła głową. - Aż takiej wierności oczekujesz? - pogładziła go po ramieniu.
- On mnie oszukiwał przez dwa miesiące… ta miękka załgana faja… gnida…- wysyczał gniewnie mag.
- Hmm ale Ty sam miałeś przygodę niedawno?
- Ale się z tym nie kryłem. I to była tylko przygoda… nie drugi kochanek na boku. Zresztą w rzyci mam jego tłumaczenia, skoro i tak… przyszedł pewnie by się rozstać. Żyje… a reszta mu przejdzie z czasem, więc i tak się lekko wykpił.- burknął Yorrdach, sięgnął po kielich wina.- Zresztą mieliśmy gadać o mojej koszuli, tak?
- Czyli nie mam szykować niespodzianki urodzinowej? - spytała Kathil niepewnie - No tak, pożyczysz?
- Lubię niespodzianki. I jestem wolny.- uśmiechnął się lekko mag.
Wesalt pokiwała głową:
- A koszula? - przypomniała ponownie.
- Mam kilka zapasowych, więc jedną mogę da... pożyczyć. Tylko ich nie pobrudź. I… żadnych pachnideł.- wyraził swe zdania grożąc jej palcem.
- Tak jest - skłoniła się w żartobliwym ukłonie - To….hmm… posiedzieć tu z Tobą? - spytała robiąc jednak ruch jakby chciała już udać się na górę.
- A chcesz posiedzieć w milczeniu i popatrzeć jak tamta kobieta bawi się oczekiwaniami Calgiostro?- uśmiechnął się Yorrdach wskazując damę palcem.- Założyłem się z Loganem o dziesięć szlachciców, że nie dopuści go do swego łóżka. I chyba wygram zakład.
- Calgiostro ma jeszcze wóz - zaśmiała się lekko bardka - nigdy nic nie wiadomo. Swoją drogą, gnomka jest interesującą istotką. A sam mistrz ucieczek nie był zainteresowany towarzystwem takiego przystojniaka jak Ty? - wyszeptała mu do ucha wstając od stołu.
- Krasnolud wydawał się być… ale mam wrażenie, że pomylił mnie z kobietą. A mistrz ucieczek, wdzięczy się do niej… a ona traktuje go jak salonowego pieska. Och, pobawi się jego towarzystwem… ale drzwi sypialni będą zawarte dla niego… Co takiego ciekawego jest w gnomce?- zapytał choć bez entuzjazmu.
- Ma tajną skrzynię pełną… ekwipunku wskazującego na rozbudowany apetyt. Yorrdachu, kochany, zostawiam Cię. - cmoknęła maga w policzek i poczochrała lekko. - Wiesz, mąż, obowiązki… - zrobiła niewinną minkę.
- Z pewnością.- zaśmiał się cicho mag.- Polubiłaś ten związek.
- A czego tu nie lubić?
- Cóż… cieszę się twoim szczęściem.- mruknął cicho.
- Dziękuję - odmruknęła i furknęła na górę do komnaty. Zastukała najpierw w drzwi:
- Ortusie, to ja, Twoja żona - powiedziała przyciskając buzię do drzwi, powtarzając jego słowa z poprzedniego dnia.
- Www wejdź?- usłyszała drzwi i po otworzeniu zobaczyła scenkę jak z romansu w jakich to zaczytywały się żony kupców i szlachciców… i najwyraźniej skrybowie. Otwarte okno, księżyc. Na małym stoliku świeca, wino i dwa kielichy. I płatki róż na łożu. Sam Ortus był już tylko w spodniach i… czy on natarł swe ciało olejkami? Bo błyszczał i pachniał różą.
Kathil weszła do komnaty i oparła się zaskoczona o zamknięte drzwi.
- Ortusie…- powiedziała, niepewnie zbliżając się do męża. Zaskoczył ją zupełnie i nie wiedziała jak ma zareagować.- … to… - cały jej spryt zawiódł. Patrzyła tylko na młodego mężczyznę tak przejętego by przygotować ten romantyczny gest.
- Tak robili ci wszyscy… zakochani w księgach. No i… pomyślałem, że… żebyśmy mieli co opowiadać. Coś źle zrobiłem?- zamyślił się Ortus rozglądając po pokoju.- Wydawało mi się że wszystko jest tak jak… w romansach i opowieściach rycerskich.
-Nie, nie, nie...wszystko dobrze, tylko zaskoczyłeś mnie. - uśmiechnęła się powoli odzyskując rezon. - Opowiadać komu? - spytała próbując wyłowić istotne informacje z potoku wypowiedzi..
- No nie wiem… innym małżeństwom? Na przyjęciach? Chyba nie powiesz gościom, że męża wyciągnęłaś z klasztoru, by zaszachować wuja Condrada?- odparł ironicznie Ortus i nalał wina.- Poza tym zamierzam cię uwieść i niecnie wykorzystać twoją słabość, by się z tobą kochać namiętnie i... w ogóle. Tym razem… nie będę czekał na twe przyzwolenie czy zgodę, tylko cię uwiodę… tak jak powinien to zrobić twój mąż…. znaczy ja… no.
- No nie będę, chociaż Condrad i tak o tym wie. Zamierzasz? Tak? Hmm, a jak zamierzasz to zrobić?
- Zacznę od upojenia cię winem.- Ortus nalał trunku do kielichów.- Kwaśnawe ale mocne. Najlepszy tutejszy sikacz. I ta historia to bardziej dla sąsiadów niż dla wuja.
- Szczególnie dla Oweny. Muszę jej się czymś odpłacić. - mruknęła Kathil mocząc usta w sikaczu. - Mhm… fakt, mocne.
Ortus upił nieco trunku podchodząc do Kathil, jego spojrzenie spoczęło na dekolcie. Nagle uśmiechnął się i zaśmiał.-Wiesz o czym zapomnieliśmy? Nie założyłaś bielizny po tym co wyprawialiśmy w karocy.
- Nie założyłam - przyznała cicho spoglądając na niego sponad kielicha - Może
przestanę w ogóle nosić? - dodała drocząc się.
- Jesteś okrutną figlarką… cały czas rozpalasz moją wyobraźnię kolejnymi szalonymi historiami.- Ortus rzucił w kąt kielich z resztkami wina. I objął w pasie Kathil całując namiętnie jej usta raz po raz. Wodził przy tym gorączkowo dłońmi po jej plecach.- I jak tu mam.. być romantyczny, co?
- Postępuj tak, jak chcesz, tak jak sobie zaplanowałeś. Stanowczość u mężczyzn też jest podniecająca - powiedziała Kathil, siłą woli odpychając wspomnienia Condrada i koncentrując się ponownie na mężu. - Kobiety, cóż… korzystały i będą korzystać ze sztuczek im znanych - szeptała pomiędzy pocałunkami i tym razem, nieprzejmując kontroli.
- Łatwo ci mówić…- mruczał smakując czubkiem języka jej szyję i sięgając palcami do wiązań sukni.- … moja stanowczość spłynęła w dół.
Za to na dole niewątpliwie coś się zaczęło unosić.
Kathil sięgała dłonią ku stanowczości i podrażniła ją lekko.
- Czuję ją, ma się całkiem nieźle. - wtuliła się mocniej w Ortusa, przesuwając lewą
dłoń na jego pośladek, gładząc i lekko ściskając.- Odwrócić się, mężu?
- Tak.. tak… - mruknął coraz bardziej pobudzonym tonem głosu. I niecierpliwym.
Kathil posłusznie odwróciła się tyłem do niego ułatwiając rozwiązanie sznurowań gorsetu sukni. Odsunęła rozpuszczone włosy i przyglądała wysiłkom Ortusa.
- Wiesz… - zagryzła wargę czując słodkie dreszcze - zawsze… możesz jedynie…
- Zawsze mogę co?- jego drżące dłonie sprawnie jednak radziły sobie z sznurkami jej gorsetu. Nabierał już wprawy.
- Po prostu podciągnąć spódnicę… - uśmiechnęła się, ocierając biodrami o niego i pochylając leciutko.
- Oprzyj się… o stół.. dłońmi…- szepnął gorączkowo Ortus biorąc się tym razem, do uwalniania siebie od spodni.
- Mmm lubię jak jesteś stanowczy - mruknęła posłusznie opierając się o stół jak mówił. Rozstawiła nieco nogi i wypięła pupcię kiwając nią na boki zachęcająco.
Poczuła jak podwija jej suknię. Odsłonił pośladki i… otarł się swym orężem między nimi. Po czym palcami sięgnął niżej.
- Pragnę cię tak… mocno.- wyszeptał.
-Ja Ciebie też… - jęknęła pod jego dotykiem - ...szczególnie… jak …. tak robisz. - przycisnęła się mocniej do jego dłoni, zagryzając wargi i wyginając ciało w łuk.
Dotykał jej przez chwilę palcami, nie sięgając głęboko między jej uda… a jedynie wodził po jej kwiecie rozkoszy. By wreszcie powoli zanurzyć swój taran i zdobyć jej kobiecość delikatnym ruchem. Zacisnął dłonie na pośladkach Kathil i kolejne ruchy bioder, nie były już tak delikatne.
Przy pierwszych gwałtowniejszych szturmach, Kathil miała przebłyski nocy z Condradem, ale dotyk Ortusa i jego pieszczoty podszyte czułością szybko odwiodły jej myśli od olbrzyma.
Poddała się mężowskiemu uwodzeniu dysząc i jęcząc z zadowolenia. Trzymała się kurczowo stołu, pochylając się nisko by sprawić i jemu i sobie więcej przyjemności.
Gdy się opierała, czuła dłonie Ortusa jak przesuwały się po jej plecach i wsunęły po gorset łapczywie zaciskając się na jej biuście i ugniatając go mocno. Obecność kochanka między udami rozlewała się falami doznań przyspieszających bicie serca. Ortus nie był jednak ni tak dziki, ni tak silny jak Condrad. Był… uroczy i to było przyjemne.
Dotarło również do niej w przebłysku tuż przed wybuchem rozkoszy, że przy nim zakłada najmniej masek. Sprawiało to, że czuła się nieco bardziej sobą? Szybko płynące myśli rozpadły się jednak przy szczycie przyjemności i Kathil oddychając głęboko i raptownie spytała:
- Wymasować Cię? Skoro już nałożyłeś olej...
- Nie… żadnego masowania… wymruczał gorączkowo Ortus zsuwając z niej suknię i gorset.- Chcę cię zobaczyć całą, gołą...pragnę tego.
Dziewczyna pozwoliła mu się rozebrać, ale zanim zdążył cieszyć się widokiem, wtuliła się w niego całym ciałem. Jej dłonie zaczęły błądzić po jego plecach, wargami pieściła linię jego szczęki i miejsce tuż za uchem.
- Pragnę cię… -jęknął drapieżnie zaciskając dłonie na jej pośladkach i cofając się w kierunku łóżka. Czuła jak narasta w nim żądza, gdy szeptał.- Jesteś prześliczna, wiesz?
Mruczała potakująco kąsając jego ramię i przesuwając dłonie po jego skórze i wciskając jedną między ich złączone ciała by podrażnić i pobudzić go bardziej. Popchęła go na łóżko i klęknęła między jego udami. Dłońmi i ustami zaczęła pieścić dowód jego pragnień aż z głośnym jękiem sięgnął szczytu.
- Miało być na odwrót… - westchnął cicho Ortus leżący i uśmiechając się dodał.- Ale w twoich oczach zawsze będę miłym chłopcem, co?
- A to już koniec? - zdziwiła się Kathil siadając obok niego na łożu, podpierając się ramieniem.
- Nie, nie… tylko… muszę ci związać ręce.- stwierdził w zamyśleniu Ortus.- Bo inaczej znów zepsujesz moje plany.
Po czym rozejrzał się za czymś, czym mógłby zrealizować swe groźby.
- Sznurówki gorsetu może? - podsunęła mu pomysł. - Naprawdę zepsułam? Myślałam,
że daję nam więcej czasu. - dodała z uśmiechem.
- Nooo.. nie wiem… po prostu przy tobie tracę głowę i zwiążę ci dłonie paskiem od moich spodni.- młodzian rzucił się do realizacji swych planów wyjmując ów przedmiot ze spodni.
- Dobrze, kochany - zgodziła się potulnie Kathil i poddała się rozkosznej dominacji męża.


Pamiętna umowy z Karriake, dziewczyna wymsknęła się z ramion Ortusa w ciemną noc. Podążyła ku wozowi gnomki i zastukała cicho kilka razy.
-Karriake, nie śpisz mam nadzieję? - wyszeptała.
Drzwiczki się otworzyły i otulona kudełkami włosów głowa gnomki wychyliła się wpatrując w twarz Kathil z ciekawością.- A jednak się… odważyłaś.
- Oczywiście! - odparła zbulwersowana Kathil wydymając usteczka i wspinając się na
wóz - Nawet nie wiesz, jak jestem… - Wesalt zmrużyła lekko oczy - … zdesperowana. - zaśmiała się do swoich myśli.
- Po pierwsze muszę poznać powód twej desperacji, po drugie… takie nauki muszą być opłacone. I to nie monetami… a wiedzą lub opowieścią… lub inaczej.- gnomka była już w stroju “sypialnianym” głęboki dekolt różowej satynowej koszuli nocnej obszyty koronką podkreślał jej dość spory biust. Nie była masywna jak to jest u krasnoludów, tylko harmonijne korpulentna.
Sama koszula opadał cakiem w dół, zakrywając resztę jej ciała, choć apetyczne krągłości nadal były podkreślone. Jej współlokatorka leżała w hamaku wpatrując się w Kathil spojrzeniem błyszczących oczu. A całe pomieszczenie, rozświetlała świeca ustawiona na małej beczce pełniącej rolę stolika.
Kathil rozglądnęła się wokół i przycupnęła na pobliskiej skrzyni:
-Powód desperacji? Cóż, chcę komuś … hmm - Kathil zastanowiła się przez chwilę - zaimponować, a przy okazji nieco utrzeć nosa. - dokończyła ze słodkim wyrazem na buzi. - Wiedzą, opowieścią lub inaczej. To Ty proponujesz układ, które z tych opcji wolisz?
- Nie wiem… który ci będzie wygodniejszy. Nie chcę cię przypierać do muru.- zaśmiał się cicho gnomka wyciągając z kuferka niewielkie drewniane puzderko, a potem przynosząc wodę w wiaderku. - Cóż… należy zacząć od paru spraw. Nie jestem biegła w tych zabawach, owszem doświadczyłam tej sztuki i poznałam tajniki. Acz do mistrzyń, na szczęście mi daleko. Takimi zabawami oprawczynie Loviatar łamią wolę swych ofiar, zmieniają je… w coś przeciwnego.
-Nie… nie jestem zainteresowana łamaniem woli, lecz… pokazaniem, że i ja mam pazurki. - uśmiechnęła się Kathil. - Nie chcę też zupełnie improwizować. Jeśli więc znasz podstawy techniki, to mi wystarczy. - dziewczyna pokiwała głową, powoli ściągając płaszcz i przygotowując się do nauki. - Wiedza z jakiej dziedziny Cię interesuje?
- Z każdej… jestem ciekawską gnomką.- odparła ze śmiechem Karriake. A półelfka kryjąc się w swoim hamaku dodała.- Ta ze świntuszenia to najbardziej.
- Cichaj tam.- machnęła ręką gnomka i dodała.- Musisz jeszcze coś wiedzieć. Nawet jeśli opanujesz całą tą zabawę z woskiem… tooo… nie każdy to doceni. To jest przyjemność, która ma swoich koneserów i koneserki. Ale inni raczej uznają to za nieprzyjemne. Więc… musisz dobierać właściwie partnerów.
Kathil pokiwała bez słowa głową.
- Mogę Cię nauczyć w zamian pozycji w obszarze...świntuszenia - rzuciła spojrzeniem na Aranję - albo wymienić się na opowieść.
- Pozycje.. brzmią intrygująco. - mruknęła gnomka kiwając głową. - Zgoda… powinnam jeszcze w ramach przyzwoitości wspomnieć o igraszkach lodem, ale ty chyba nie chcesz odpuścić tego wosku, co?
- Lód, owoce oraz inne ...salonowe wersje dodatków … znam. O wosku wiem, ale nie miałam okazji próbować. - bardka rozłożyła ręce.
- Kilka rzeczy wstępnie. Po pierwsze… świece.- rzekła Karriake otwierając pudełko, w którym było ich kilka, różnej długości i grubości. Wszystkie używane.- Dobre są zapachowe.
Odpaliła jedną od łojowej świecy i zapach różany rozniósł się po całym pomieszczeniu.- Nadają właściwy nastrój sytuacji. Potem… miejsca… najlepiej na biust, tors i plecy oraz pośladki. Brzuch, łono, wewnętrzna strona ud, raczej… to miejsce dla weteranów takich igraszek. Można na szyję, nigdy na twarz.
Kathil słuchała potakując:
- Rozumiem. Czy wcześniej przygotowujesz jakoś obszar? Chodzi mi o uwrażliwienie?
- To zależy… znaczy…- podrapała się po głowie.- Nie miałam wielu okazji. To nie jest zabawa którą szczególnie lubię, bez względu po której jestem stronie. Ale tak… o ile nie jest to koneser takich przyjemności, to wypada trochę dopieścić ciało, zanim zacznie się je… no, pokażę.- westchnęła w końcu.- Klękaj i odsłaniaj piersi.
Kathil zaśmiała się lekko na dźwięk głosu gnomki:
- Tak, pani - pokazując jej język. Uklękła i usiadła wygodnie na piętach, odsłaniając piersi. - Pokaż mi jak trzymać świece, żeby nie lać za dużo. Ah i jak mocno roztopiony ma być wosk, półpłynny?
- Ledwo rozgrzany... ledwo roztopiony. Masz pobudzić nim zmysły, a nie poparzyć skóry.- Karriake wzięła palącą się świece niczym cygaro między palce pozwalając nadmiarowi wosku znaczyć deski gorącym szlakiem. Drobną dłonią o dość dużych palcach ugniatała raz jedną raz drugą pierś Kathil, dołączając do tego muśnięcia języka na szczytach jej biustu.
W końcu nachyliła świeczkę i pierwsze kropelki spadły na skórę, znacząc swą obecność żar i krótką igiełką bólu. Ledwo rozgrzany wosk szybko zastygał.
- Można sobie pozwoli na o wiele więcej z koneserami tej zabawy… o wiele więcej niedbałości i bólu… ale tylko z nimi.- wyjaśniła muskając języczkiem okolicę zastygłego wosku, by złagodzić późniejsze doznania.
Kathil czuła się jakby cofnęła się w czasie do jej lekcji u cioci Mei i jej specjalistek. Z lekkim uśmiechem przyjmowała instrukcje gnomki. Kombinacja przyjemności i lekkich szpileczek bólu była… ciekawa. I zdecydowanie wpasowywała się w jej niecny plan zemsty.
- Pokaż mi to więcej… - zakomenderowała Karriake - … dla pełnej nauki. - dodała mrucząc.
- No dobrze… możesz łączyć doznania..- mruknęła Karriake i zacisnęła drobne ząbki na szczycie piersi i delikatnie za nią ciągnąc, pokropiła nieco wosku tuż przed swym noskiem. Kathil czuła nie tylko jej pieszczotę i igiełki bólu od wosku… ale i żar świecy. Instynktownie poczuła jak serce bije jej szybciej, wrodzony lek przed ogniem mieszał się z perwesyjnymi doznaniami.
- Hmm ciekawe…. - powiedziała cicho, łapiąc powietrze… - daj, ja spróbuję… - powiedziała sięgając po świecę i powoli układając ją między palcami. Rozszerzyła uda robiąc miejsce dla gnomki - Siadaj i oprzyj się.
- Nie podoba mi się ten pomysł.- mruknęła Karriake, ale westchnęła cicho i powoli usiadła między nogami Kathil. Miała miękkie włosy, które przyjemnie łaskotały biust Wesalt.
- Może powinnaś założyć buty?- zapytała cicho Aranja, a w odpowiedzi na to gnomka wyraźnie zawstydzona i poirytowana dodał.- Nie… nie założę tych butów. Nigdy więcej.
- Jakich butów? - odsunęła włosy Karriake i delikatnie pocałowała ją za uchem wodząc ustami w dół po szyi ku jej obojczykowi. - Spróbować muszę, ale nie będę Cię męczyć. - ujęła wolną dłonią jedną pierś gnomki przesuwając po jej wierzchu palcami, drażniąc na linii materiału bielizny. Uszczypała lekko jej szczyt i ugryzła płatek ucha aby rozluźnić marudę.
- Nieważne… jakich… -mruknęła Karriakie wiercąc się odrobinę, co łaskotało Kathil. Sięgnęła dłonią za siebie i musnęła palcami pierś Wesalt.- Miałaś tu się uczyć o świeczkach. Zebrało się już za dużo wosku… odlej go na bok. Za gorący.
Kathil posłusznie odlała część wosku i odginając się nieco do tyłu, pociągnęła Karriake na siebie. Odsunęła włosy Karriake by ich nie pozlepiać i delikatnie ugniatając jej pierś ulała niewielką kropelkę wosku… a obok drugą. Obserwowała reakcję “nauczycielki”
Gnomkę pokrył pot i drżała wyraźnie. Jej piersi unosiły się w szybkim oddechu, ale oczy błyszczały podnieceniem. Nieco mocniej wierciła się w objęciach Kathil, nieco ją rozpraszając.
- Za gorący… nieco.. powinnaś pamiętać… zawsze by był świeży.- jęknęła cichutko.
-Dobrze - Kathil sięgnęła po drugą świecę - poczekaj, spróbujemy z tą. - Zapaliła knot i odczekała aż wosk się podtopił. Palcami zatoczyła spore koła wokół szczytu piersi Karriake i zsunęła dłoń lekko drażniąc paznokciami skórę pomiędzy piersiami.
- A tu jak? - kapnęła woskiem na zgłębienie poruszając jednocześnie swoim ciałem by wosk się rozpłynął.
- Dobrze… lepiej… przyjemniej…- wymruczała gnomka oblizując wargi mocniej ocierając się ciałem o biust swej uczennicy.
Kathil wyprostowała się do pozycji siedzącej wybijając Karriake z rozmarzenia:
-No już, już - strofowała ją z uśmiechem - bo stracimy z oczu cel. - dodała cmokając gnomkę w policzek. - Co jeszcze powinnam wiedzieć?
- Tyle chyba powinno ci wystarczyć… a i dobrze jest związać ofiarę i zakryć jej oczy. Można ogrzewać ciało, zanim pierwsze kropelki wosku na nie spadną i… cóż…- zerknęła na skrzyneczkę.- Reszta za bardzo ociera się o tortury i wymaga złamania woli kochanka lub osoby o takich specyficznych upodobaniach.
- A tak, szczegóły mam już nieco.. zaplanowane. - uśmiechnęła się dziewczyna - Tortur nie … chyba na razie nie. Zobaczymy jak pójdzie z woskiem. - pomogła gnomce się podnieść. - Masz jakieś preferencje: kobiety czy mężczyźni?
- Nie bardzo… jestem otwarta na wszelkie nowe doświadczenia. Gdybym nie była, to… cóż… nie miałabym tej wiedzy. I byłabym gdzie indziej.-odparła w odpowiedzi Karriake.- Jesteśmy… specyficzną grupą akrobatów. Złamana dusze, jak twierdzi nasz szef.
- No dobrze… to pokażę Ci ciekawą pozycję do użycia na mężczyźnie. Połóż się na plecach.
Karriake położyła się ostrożnie i przyglądała Kathil z wesołym uśmieszkiem. Zwłaszcza jej obnażonym piersiom. Aranja przyglądała się temu ze swego kojca w milczeniu.
Kathil zgięła jedną nogę gnomki w kolanie i usiadła na biodrach Karriake tyłem do niej:
- Pozycja nazywa się “złożone nożyce”.
Prawą nogę wsunęła pod zgiętą nogę gnomki, lewą ułożyła wzdłuż jej ciała. Odwróciła się nieznacznie pokazując gnomce ruchem bioder jak może ujeżdżać partnera. Przytrzymała się jej kolana i otarła swym podbrzuszem o jej biodro i udo.
- Tym sposobem całkowicie decydujesz jak szybko i jak mocno chcesz doprowadzić kochanka na kraj - zaśmiała się - dodatkowo możesz wykorzystać też jego dłoń - położyła dłoń gnomki przykrytą własną dłonią na swym łonie - do zapewnienia pełni rozkoszy. Obejrzała się na gnomkę. - Rozumiesz?
- To ciekawe…- oceniła Karriake zamyślona i uśmiechnęła się podstępnie.- Ale chciałabym jakoś sprawdzić w praktyce.
- Odpuść sobie…- mruknęła Aranja z kojca.- Ona ma męża.
- Możesz spróbować z Loganem - zaśmiała się Kathil - albo którymś z naszych ochroniarzy. Z nimi, sądząc po ich rozmiarach, powinno być znacznie ciekawiej niż ze mną.- pogładziła gnomkę po twarzy.
- Pozycja dla kobiety za to - Kathil wstała i gwałtownie podniosła dolną część ciała Karriake - jest dla silnych i wytrwałych kochanków. - ugięła nieco kolana, by dostosować swój wzrost. Oparła pięty Karriake na swych ramionach i przysunęła się bliżej by wesprzeć ciało gnomki swoim - Inaczej możesz skręcić sobie kark. Tak stojąca partnerka ma władzę na tobą i może zapewnić Ci rozkosz, od której zakręci ci się w głowie…. - dodała rozsuwając lekko uda gnomki i przesuwając dłonią po jej łonie. - …. dosłownie. Nie polecam tej pozycji na dłużej… krew spływa do głowy i może skończyć się mniej przyjemnie.
- Szkoda… bo brzmi ciekawie…- zachichotała gnomka, nie przejmując się tym, że jej koszulka nocna wiedziona grawitacją opadła w dół, odsłaniając dolną połowę ciała.
Kathil powoli opuściła ciało Karriake w dół i powolutku usiadła.
- Dziękuję za lekcje - cmoknęła nieco oszołomioną gnomkę w policzek - Muszę wracać. Ale może uda się nam jeszcze powymieniać wiedzą.- mrugnęła do Karriake i pomachała do Aranje. - Śpijcie dobrze.
Wyskoczyła z wozu i ruszyła z powrotem do komnaty, skradając się po cichu by nie zbudzić Ortusa.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 04-12-2015 o 08:40.
corax jest offline  
Stary 01-12-2015, 08:46   #23
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Poranek obudził ją przytuloną do Ortusa. Dzień się zaczynał, a zatem należało się zabrać do podziału grupy.
- Ruszamy za chwilę…- głos Logana zza drzwi był jej pobudką.
-Zaraz będziemy na dole - odpowiedziała. Cmoknęła lekko Ortusa i sama wyskoczyła z łóżka. Opłukała twarz wodą i zaczęła ubierać się. Jednak nie w suknię lecz w swój ulubiony strój… no dobrze, ulubiony również Ashki, oraz pożyczoną od Yorrdacha męską koszulę. Przypasując broń, odwróciła się do męża:
- Wstajesz, śpiochu?
- Już już..- wymamrotał Ortus ziewając i wstając. Zerknął na żonę i mruknął.- Wyglądasz… inaczej…. drapieżnie.
- Uważaj, bo zapoluję na Ciebie - zrobiła groźną minkę i machnęła dłońmi z palcami ułożonymi w szpony dzikiej bestii, cichutko lecz groźnie mruknęła. Po czym… odwróciła się by nałożyć pożyczony od Karriake kapelusz. - Ujdzie… - powiedziała ni to do siebie, ni do Ortusa. Zapakowała resztę ubioru i poczekała na młodego mężczyznę.
- Wolałbym cię tam nie wypuszczać samej. Kto cię tam obroni, co?- mruknął Ortus ubierając się i zerkając co chwila na Kathil. Znała go już na tyle dobrze, by rozpoznać iż w tym stroju także mu się podoba.
- Wszystko będzie dobrze. Potrafię o siebie zadbać - uśmiechnęła się z pewnością siebie, aby przekonać i jego. - Poza tym spotkamy się na Cycku - dorzuciła z cichym śmiechem. - Tylko słuchaj Logana i nie rzucaj się w oczy. Dobrze? - pogładziła go po policzku i cmoknęła.- No chodź, nie ma czasu.
- Jak młodzi kochankowie wymykający się rodzicom.- wydukał cicho Ortus zabierając się za ubieranie.- Zaraz zejdę. Nie musisz na mnie czekać.
Kathil roześmiała się z komentarza Ortusa:
-Nie muszę, ale chcę - stanęła przyglądając się jego ruchom - mam ładny widok.
- Nie mam tak umięśnionego ciała jak ty…- rzekł zawstydzony Ortus ubierając się. -No i… Logan mówi, że jeszcze sporo wody upłynie.
-Ale w końcu dojdziesz do tego. - klepnęła go lekko w pośladek - poza tym, wiedziałam, że biorę sobie skrybę za męża. Nie musisz się przejmować, nie narzekam.
- Noo… wiem, że habit mógł wiele ukryć…- mruknął zakładając spodnie i zerkając na Wesalt dodał.- Czy… mogę zadać ci niewygodne pytanie?
- Coś Cię martwi? Zadaj, słucham.
- Jeśli mam być szczery to… strasznie zazdrościłem wujowi Cristobalowi. Majątku, bezpieczeństwa i ciebie.. wyglądałaś uroczo w tej sukni ślubnej.- westchnął cicho Ortus i zamilkł.- Cóż… zastanawiam się, czy Cristobal też tak mocno cię pragnął jak ja. Też tak mocno go rozpalałaś, jego wyobraźnię i sny?
Kathil przycupnęła przy stole, opierając się o blat biodrami.
- Cristobal… - westchnęła - Cristobal był inny niż Ty, Ortusie. Pamiętaj, że był inaczej wychowywany, nie musiał się bać. Ożenił się ze mną, bo byłam dobrą partią. Ładna buzia nie przeszkodziła. Ale… szybko się mu znudziło bycie tylko ze mną, nie wystarczało mu to. - rozłożyła ręce - Więc odpowiadając na pytanie, pewnie nie. - spojrzała uważnie na Ortusa. - Czemu Cię to trapi? Zazdrość o nieżyjącego to strata czasu…
- Był głupcem.- odparł Ortus ubrawszy koszulę i podszedł do Kathil.- Ledwo się z tobą ożeniłem, a ciężko… mi nie myśleć o tobie… - dłonie młodzieńca pochwyciły jej piersi w leniwym masażu przez materiał ubrania.-... szczególnie w ten sposób. Jak można się tobą znudzić?
Kathil pocałowała męża i delikatnie odsunęła jego dłonie. Zacisnęła na nich palce w próbie skierowania uwagi młodzieńca na właściwie obecnie tory:
- Zostawmy Cristobala w spokoju. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie -
spojrzała Ortusowi w oczy - Teraz chcemy odzyskać co Twoje, Ortusie. Potem będziemy świętować - przytuliła się na chwilkę do mężczyzny i odsunęła. - Gotowyś?
- Gotowym… ślicznotki przodem.- stwierdził Ortus.
Kathil niosąc zmianę ubrań, zeszła na dół i wraz z mężem dołączyła do zebranych przed karczmą.
- Calgiostro, którym wozem mam jechać? - spytała akrobatę, ładując bagaże do karocy.
- To jest dobre pytanie. Mieszkasz będziesz oczywiście z dziewczynami, bo szczerze powiedziawszy… przekładanie rzeczy z wozu Durbasa trochę by zajęło czasu. Umiesz powozić?- zapytał przywódca akrobatów.
- Jeśli mnie zechcą przyjąć - spojrzała na półelfkę i gnomkę. - Nie, nie umiem - pokręciła przecząco głową w odpowiedzi.
- Będzie bardzo wam ciasno… i nie wiem jak sobie poradzicie ze spaniem.- stwierdził Calgiostro i wzruszył ramionami. -Ale lepsze to niż dzielenie powozu z mężczyzną. Nawet jeśli miałby to być krasnolud.
Kathil schowała uśmieszek:
- Oczywiście. Drogie panie, znajdzie się dla mnie kawałek podłogi? - mrugnęła do gnomki.
- No… coś się wymyśli.- mruknęła łobuzersko Karriake, a Yorrdach podszedł do całej grupki by rzec.- Kathil możemy na chwilę na osobności pogadać?
- Oczywiście - ruszyła za Yorrdachem - O co chodzi? - spytała, gdy odeszli na pewną odległość.
- Mam dwie wieści, jedną tak jakby złą, drugą… cóż… tak jakby dobrą.- westchnął Yorrdach.- Zacznę od złej. Ta dama która wczoraj była w karczmie, wyruszyła w tym samym kierunku w którym wy jedziecie. Do Bragstone.
- A ta dobra wiadomość? - zmarszczyła brwi Kathil.
- Wygrałem zakład.- uśmiechnął się złośliwie mag i dodał.- Co prawda, może nic z tego nie wyniknie...W końcu co ją niby obchodzimy? Może nie zauważyć że nagle dołączyłaś do trupy cyrkowej. Może też zauważyć i mieć to poniżej swych pantofelków, ale… mniej to na uwadze i bądź ostrożna.
Kathil kiwnęła głową:
- Przed wjazdem i tak planowałam nieco się odświeżyć - patrząc znacząco na maga - ale czwórka akrobatów to nie piątka. - kiwnęła głową - Będę pamiętać. Najwyżej naślę na nią ponownie Calgiostro lub wymyślę coś innego.
- To już się zbieramy. Powodzenia.- zakończył rozmowę Yorrdach posyłając jeszcze Kathil czuły uśmiech.
- Wzajemnie - odwzajemniła uśmiech i pożegnawszy się z mężem i Loganem wskoczyła na wóz akrobatek.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 04-12-2015 o 08:41.
corax jest offline  
Stary 02-12-2015, 19:20   #24
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Morgan Juurgen. Jestem Krukiem - wskazał srebrnegu kruka wyszytego na płaszczu - na misji. Mogę wejść?
- Gdybym powiedział, że nie możesz i tak to by nic nie zmieniło, prawda?- burknął starzec i dodał zamykając drzwi. - Poczekaj tu chwilę.
Powrócił po chwili z jakimś dokumentem i otwierając drzwi wskazał na nieduży stolik z piórem i inkaustem.
- Podpisz imieniem, nazwiskiem i osobistą magiczną runą jeśli potrafisz.- mruknął podając papier.
Morgan nie protestował i podążał za procedurą. Był wśród swoich sojuszników. Starczy uwagi.
Starzec zwinął dokument i schował.- No to o co chodzi.-
- Potrzebuję dostępu do laboratorium magicznego. Muszę sobie zbudować magiczny przedmiot, bez którego nie dam rady.
- Nie ma… -wzruszył ramionami i sięgnął po klucz.- Ale masz tu kluczyk do magazynów. Są tam komponenty dla magów, jakieś eliksiry odczynniki i inne materiały. Dobrej zabawy.
Zamknął drzwi i ruszył w kierunku najbliższych schodów.- Coś jeszcze, czy już mogę iść spać?
- Nie. Dziękuję za pomoc.
- Taa… obyś tylko nie okazał się jakimś oszustem. Kruka można zrabować lub sfałszować jak wszystko.- mruknął starzec idąc na górę.*

Juurgen zaczął przygotowania. Pierwszy krok. Jako, że była noc to przygotował sobie miejsce pracy. Wybrał specyfiki i magiczne komponenty. Miejsce i zaczął kilka pomniejszych rytuałów mających ukierunkować energie przepływające przez świat aby mu nie przeszkadzały. Krok drugi. To już ścisłym rankiem. Kupić plecak. Ale nie pierwszy z brzegu, ale prawdziwy, porządny. Z grubej twardej skóry, w którego stworzenie ktoś się bardzo przyłożył. To zajęło stosunkowo niedużo czasu. Juurgen trzech posłańców którzy za srebrnika pobiegli do trzech miejscowych mistrzów fachu… może nie mistrzów, ale najlepszych w mieście. Tam zakupili po najlepszym plecaku i wrócili, a Morgan już przygotowywał aparatury. Wybrał zwycięzcę i umieścił go na stole arkanistycznym. Więc zaczął pracę. Osiem godzin pierwszego dnia. Jakiś jajogłowy kiedyś wymyślił, że to najlepszy czas. I zmęczenie materiału i zmęczenie twórcy. To drugie nie tyczyło Morgana, ale pierwsze pozostawało niezmienne. Rytuały, nasączanie plecaka alchemią, wypalanie potwornie drogich kadzideł w pobliżu… teraz trzeba było pozwolić tworowi pokosić się we własnym smrodzie kilkanaście godzin, a Morgan… Morgan poszedł spać. Bo ostatnio zdecydowanie zbyt mało spał.
Zrzędliwy starzec przydzielił mu dużą pracownię i małą klitkę do spania. Coś za coś. Ale odpoczynek rzeczywiście był potrzebny. Gdy tak drzemał, ktoś zapukał do jego drzwi i dość piskliwym głosikiem spytał.- Ummm… mogę wejść, przyniosłam ręczniki i jedzenie i wino. I chciałam wziąć ubrania do przepierki?
Morgan walczył ze sobą przez chwilę, po czym musztra i dyscyplina zrobiły swoje. Wbrew swojej woli usiadł na łóżku, zakrywając swoją nagość kocem, na wyciągnięcie ręki od rapiera.
- Jasne. Proszę bardzo - zaprosił.
Dziewczyna szybko weszła do środka. Młoda, jasnowłosa, zapewne miejscowa. Dygnęła szybko i nerwowo i zaczęła wykładać jedzenie i wino z koszyka. Oraz zabrała się za zmienianie kwiatów w wazonach, pytając.- To co do prania idzie?
- Wszystko. Długo w drodze byłem - wskazał stertę ubrań na krześle.
- Coś jeszcze zrobić?- zapytała zbierając ciuchy i wrzucając je do koszyka wraz z zwiędłymi już kwiatami.
Juurgen pochylił głowę na sekundę, uśmiechając się lubieżnie do samego siebie.
- Nie. Teraz potrzebuję tylko snu. Miłego dnia.
- Tak panie.- rzekła dziewczyna i wyszła zamykając za sobą drzwi, a Morgan z powrotem legł na łóżku, jeszcze tylko rzucając okiem czy w pokoju jest wszystko co powinno być, ale nie było to godne miana “przeszukania” pokoju. Nie spodziewał się wcale, by coś zaginęło. Po prostu pewne procedury które sobie zakodował głęboko w głowie swego czasu.
Nic nie zginęło i Juurgen mógł odpocząć, a po przebudzeniu… wyprane i wyprasowane ubrania leżały złożone przy łóżku. Zadowolony z siebie szybko dowiedział się która godzina i uznając, że plecak powinien się kisić jeszcze trzy godziny położył się dalej spać. Wstał dopiero godzinę później i od razu skierował się do łaźni. Czas wyszorować z siebie brud podróży. Potem jeszcze zjadł w karczmie, zabrał coś na potem i wrócił do pracowni, gdzie podjął pracę.
Teraz skóra z której zbudowany był plecak była wystarczająco wrażliwa na magię. Wszedł do pracowni w goglach ochronnych i przepasce na twarzy nasączonej alchemicznymi substancjami mającymi go uchronić przed jakimś paskudnym magicznym zatruciem. Krąg na podłodze rozrysował już dzień wcześniej. Podwójny Ciąg Alamusei, standardowy przy tego typu przedmiotach. W jednym kręgu położył plecak, w drugim usiadł sam i zamknął oczy. Teraz musiał się skupić i nie wzrokiem postrzegać świat. Wyczuł jak magia przepływała przez pomieszczenie. Teraz musiał ją pozwijać. Poskręcać w symbole, runy, sygile czy jeszcze co innego… miały one wiele nazw. Tak czy siak musiał ułożyć te niematerialne znaki głęboko w samej strukturze plecaka i to był najtrudniejszy moment całej pracy. Najbardziej wyczerpujący i najżmudniejszy.
Jeden drugi, trzeci… symbole uaktywniały tak jak zakładał.
W końcu mu się udało… z trudem, ale jednak.Energia magiczna utworzyła wzorzec, teraz musiał dać przedmiotowi się ustabilizować, zanim będzie gotów do użycia. Jednak to było zadanie na kolejny dzień. Teraz znów potrzeba było kilku godzin by sygile się do końca uformowały. By co słabsze ogniwa rozerwały się i mogły zostać zastąpione jutro, przed ukoronowaniem pracy poprzez utwardzenie ich. Aby stały się tak trwałe jak sam plecak.

Morgan poszedł do łóżka… i nagle stwierdził, że nie chce mu się spać. Teraz zabrakło mu innego dobra cywilizacji. Towarzystwa. Wstał i wyszedł do karczmy. Wypić kilka piw, obić kilka łbów, pośmiać się, ponarzekać.
W karczmie było głośno i gwarno. Zjeżdżało się tu sporo karawan z Sembii i Cormyru mogących handlować między sobą, bez problemów związanych z napiętymi stosunkami pomiędzy tymi dwoma królestwami (a rzadko nie były one napiętę). Morgan mógł więc czuć się jak u siebie słysząc siarczyste przekleństwa w ojczystej mowie wplatane w rozmowy.
Nagle… zauważył rosłego i brodatego mężczyznę w zbroi płytowej siedzącego z dwójką najmników i grającego w starca. Pokryte zmarszczkami oblicze, wydało mu się znajome. Bo też był to Grenefir Spearfist, najemnik z Cormyru i weteran wielu wojen. Dobrze znany Juurgenowi wojak.
Mina Morganowi zrzedła na widok dawnego towarzysza.
- Dobra panowie, na mnie już pora. Ta kolejka na mnie - zadeklarował rzucając na stół kilka monet i porzegnał się z nowymi znajomymi i ruszył do wyjścia jakby nie zauważył Grenefira. Nie rozmawiać z dawnym towarzyszem.
- Morgan! Brachu… Co u ciebie? Jak życie? - zaśmiał się wesoło odganiając towarzyszy dłonia.- Później pogramy. To stary znajomy z czasów ostatnich wojen.
Juurgen spojrzał w dach karczmy złożecząc swojemu szczęściu, po czym odwrócił się.
- Grenefir! Bydlaku, żyjesz jeszcze?! - zaśmiał się - A u mnie dużo się zmieniło. Co u ciebie? Wciąż gary szorujesz gdy mężczyźni walczą? - wyszczerzył się serdecznie rozpoczynając klasyczną wojnę na obelgi, której nikt jeszcze nigdy nie wygrał, ani nie rozstrzygnął.
- Ale musisz przyznać. Nikt w całej armii nie miał tak czystych garów jak ja!- zaśmiał się głośno Grenefir.- A ty nadal robisz za lokaja generałów? Pewnie teraz z jakimiś listami pędzisz,co?
- Nah… stare czasy. Po piwo mnie jakiś oficerzyna wysłał - zaskomlał Juurgen i zdzielił byłego towarzysza w opancerzony bark - tam widzę miejsce. Usiądźmy. Wymienimy historie - zaproponował.
- A co tu wymieniać? Wróciłem po wojnie w rodzinne strony i zastałem kompletną ruinę.- wzruszył ramionami Spearfist.- Pola wypalone do gołej ziemi, twierdza… w ruinie. Wieś wyludniona. A jeść trzeba… to się zaciągam pod karawany i zbieram grosiwo.
- Przykro mi. Cóż. Chyba spokojniejsza robota niż wojenne rzemiosło. Przynajmniej wygraliśmy. Może nie wróci to życia Nyuurze, czy Wasylowi, ale ocaliło wiele innych. Przynajmniej tak staram się wierzyć. Co pijesz? - zapytał wołając kelnerkę.
- Wojna. Na wojnie się ginie… jeśli jest się nieuważnym lub ma się pecha. Taka dola.- stwierdził filozoficznie Grenefir, po czym dodał.- A piję to co postawisz i za co zapłacisz.
- Ale rzuć pan hasłem! Piwo, wino, rum? - zaśmiał się Morgan - Nie martw się kosztami. Mam trochę zapasów.
- Rumu tu nie mają, wino spsiałe… ale mają mocny krasnoludzki porter, drogi jak dupa arcykapłana, a wart każdego miedziaka.- odparł ze śmiechem Grenefir.
Morgan zamówił dwa razy i wdał się w dyskusję. O wszystkim i o niczym. O rodzinie, planach, przeszłości, poległych towarzyszach, podczas czego Morgan zmarkotniał nieco.
- Jakie masz plany teraz? - zapytał Morgan towarzysza.
- Ja? Mam karawanę… posiedzimy tu trochę, aż mój pracodawca skończy interesy i wracamy do Cormyru.- odparł Grenefir.
- A ja na zadaniu jestem. Miałem drużynę która miała mi pomóc, ale kazałem im iść w diabły. Rozwydrzone panienki, co dyscypliną się podcierają. Jak to, na ogół, wygląda u ciebie? Luz i spokój, czy przedzieracie się przez legiony bandytów? W sumie dawno na drodze nie byłem. Ostatnio przecieram własne szlaki.
- U mnie też dyscypliny nie ma. Ale wiedzą co mają robić podczas ataku bandytów i to wystarcza.- wzruszył ramionami Grenefir.- Można się przyzwyczaić. Awanturnicy to jednak nie wojsko… swój rozum mają. A co do ataków. Jest niebezpiecznie, ale większość przypadków da się szybko rozgromić. Za dwa trzy lata… granica między Dolinami a Cormyrem winna być czysta. Od strony Sembii już ponoć jest.
- Średnio na jeża, ale idzie w dobrym kierunku. Choć co ja wiem… właśnie. Podobno kogoś ostatnio ubili? Kogoś ważnego, wiesz może o co może chodzić?
- Jakąś szychę z ichniej rady… tak powiadają - stwierdził cicho Grenefir nachylając się.- Tyle że nie wiadomo kto ubił. Może nikt… Sembijczycy plotkują co prawda, ale wiesz… sprawa świeża. Nikt szczegółów nie zna.
- Rozumiem - skwitował krótko Morgan, po czym wrócili do swobodnej rozmowy o niczym.
Dopiero późną nocą wrócił on do siebie. Zmęczony, ale zadowolony. Choć nastrój mu psuło nieco, że zaraz znów ruszy w dziesięciodniową drogę podczas której znów nie zmruży oka.
Następny poranek był nieco deszczowy, ale to przecież nie mogło mu przeszkodzić prawda?
Przed nim długa droga, co prawda nie tak niebezpieczna… jak by się mogło wydawać, ale jednak nie wiadomo, czy nie trafią się jakieś opóźnienia.
 
Arvelus jest offline  
Stary 03-12-2015, 20:13   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Trzy wozy akrobatów chybotały się na drodze prowadzącej do Bragstone. Pierwszy powoził przywódca trupy Calgiostro. Na koźle drugiego siedziała Aranja, Karriake z Kathil siedziały zaś w wozie zabijając czas rozmową. Ostatni powóz należał do Durbas… krasnoludzkiego ponurego osiłka.


A sama podróż upływała leniwie i spokojnie. Poranek był słoneczny, a w południe słońce jedynie skryło się z kilkoma chmurami leniwie płynącymi przez nieboskłon.
I właśnie w południe Kathil mogła zobaczyć Bragstone. Dość duże i dość gwarna miasto z jednej strony otoczone przez las. Z drugiej pola ciągnęły się do paru wsi i widocznego w oddali zamku. Na podobnym wzgórzu znacznie bliżej miasta widać było ruiny twierdzy. Kształt owego wzgórza, bardzo łagodny i regularny, sugerował że to właśnie jest ów cycek Sune.
Rzeczywiście… łatwo było do niego trafić. Tuż przed miastem droga się rozwidlała na aż trzy ścieżki. Jedna prowadziła do Bragstone, druga w prawo… prawdopodobnie prowadząca wprost do zamku, trzecia w lewo wprost w leśne odstępy.
Samo miasto Bragstone okazywało się mocno.. zaniedbane Mury miejskie były uszkodzone i to najwyraźniej w wyniku niedawnego oblężenia.Uliczki zaniedbane, ubłocone i porośnięte trawą. Budynki mieszkalne często w podobnie kiepskim. W miasteczku było pełno ludzi i nieludzi. Część z nich była z pewnością mieszkańcami, ale wśród mijanych twarzy łatwo można było dostrzec oblicza charakterystyczne dla najemników i zabijaków do wynajęcia. Ci się co prawda obijali, ale… mieli czym płacić za piwo i posiłek, więc niewątpliwie byli na czyimś żołdzie. W dodatku przejeżdżając przez miasto Kathil dostrzegła rycerza na białym ogierze, okrytym czarnym kropierzem. Czarna zbroja okrywała go od stóp do głowy. Kolczy kaptur okrywał jego głowę zasłaniając całkowicie twarz. Wyglądał niczym upiór przyzwany z zaświatów. Pasował do nieco niepokojącego Bragstone. Bowiem w twarzach mieszkańców widać było lęk.
Po kilku minutach jazdy akrobaci wraz z Wesalt dotarli do “Pijanego Kapłona”, największej i pewnie najlepszej karczmy w mieście. Wjechali na dziedziniec przybytku, którego bramy zawarto tuż za nimi. Spora liczba uzbrojonych w miecze sług i najemników, małe okna i niewielka furtka, przez którą można było wejść do karczmy robiło wrażenie, że “Pijany Kapłon” szykował się do oblężenia. Co to szalone miasto?!

Morgan Juurgen


Za dużo już stracił czasu…
Morgan tym razem podążał nieprzerwanie, wykorzystując swoją magię do maksimum i nie pozwalając sobie na dalsze opóźnienia. Omijał potencjalnych wrogów, których na wzgórzach było wszak sporo.
Znowu zaczęła doskwierać samotność. I cóż… wielokrotnie musiał napełniać bukłak źródlaną wodą.
Ta misja robiła się coraz bardziej męcząca dla Juurgena, ale niestety… cormyrczyk mógł obwiniać tylko jedną osobę. Siebie.
W końcu jednak po kilku dniach dotarł do Hallow Creek. Jego widok przyjął z ulgą. Przed nim zaś pozostawała druga część zdania. Wejść w zieloną otchłań Cormanthoru.


Potężna prastara puszcza, kiedyś miejcie istnienia potężnego elfiego imperium, kryła w swoich trzewiach tysiące sekretów, tajemnic, ruin i skarbów. I była piękna… oczach druidów i elfów. Tysiące olbrzymich drzew, niektórych tak starych jak sam Toril, dawało tutejszym drapieżnikom wiele miejsc na pułapki i zasadzki. A oprócz czteronożnych drapieżników, kryły się również te groźniejsze… dwunożne. A i o smokach nie należy zapominać. Co prawda Cormanthor ze smoków nie słynął, to jednak z pewnością parę skrzydlatych gadów mogło wybrać sobie siedzibę w tym prastarym lesie. Odosobnienie i magiczne skarby. Czyż istniała lepsza pokusa do założenia tu legowiska?
Dla czujnego do skraju paranoi Morgana to miejsce było koszmarem. Zbyt wiele możliwych miejsc na zasadzki, zbyt dużo zagrożeń. Choć Juurgen był czujny i starał się być skryty, to im dłużej tu przebywał tym w większym się znajdował niebezpieczeństwie. W końcu wykryją jego nieobecność, tym bardziej że….


… w okolicy były drowy. I to dość liczne patrole tej rasy. Musieli mieć gdzieś podziemną siedzibę. Liczne patrole wojowników tej rasy, przeczesywały ten fragment lasu. To mógł być przypadek, a może… coś innego? Cóż, Juurgen cieszył się nieco, że wykrył ich zanim oni wykryli jego. Pozostało więc jak najszybciej dotrzeć do celu, którym były opuszczone i zapomniane ruiny starej elfiej świątyni. Okrągła budowla wyglądała na zapomnianą i opuszczoną. I obrabowaną. Taką też była? Jakie więc skarby skrywała ? Żadne.
Jak się okazało na miejscu, mapa wskazywała miejsce złożenia ośmiu ciężkich skrzyń zamkniętych na skomplikowane zamki. Każda skrzyń, była nowa, każda miała symbol pająka wyryty w drewnie, każda była okuta. Każda miała ponad metr długości i dwadzieścia centymetrów szerokości i ważyła na tyle dużo, że wymagała dwóch mężczyzn do niesienia. Morgan spróbował włożyć pierwszą z nich do przygotowanej sakwy i… nic z tego. Sakwa zachowywała się jak zwykły przedmiot. Kilka prostych eksperymentów pozwoliło stwierdzić powód tej sytuacji. Świątynia stała w epicentrum obszaru martwej magii roztaczającej się na dziesięć metrów dookoła centrum świątyni. Cudnie…
Zapewne zawartość skrzyń była magiczna i użyto świątyni do ukrycia tego faktu, przed patrolami drowów. Ale teraz to, co chroniło skrzynie, było problemem dla Morgana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-12-2015, 12:10   #26
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Powóz ruszył z lekkim chybotaniem. Większym niż w karocy, która miała porządne resory. Wszystko się lekko trzęsło, ale gospodyni jakoś się tym nie przejmowała. Karriake siedząc przy improwizowanym stoliku, na improwizowanym krzesełku rozkładała jakieś karty.
Uśmiechnęła się do Wesalt i rzekła.- Klepnij sobie gdzie masz ochotę. Trochę tu posiedzisz zanim dojedziemy. Masz ochotę coś zjeść? Uprzedzam żadnych frykasów nie mamy.
Wesalt przysiadła na podłodze wozu i oparła się o jeden z worków.
- Chętnie, jeśli macie na tyle by się dzielić z trzecią gębą. Co robisz? - zapytała lekko
wścibsko.
- Próbuję rozgryźć zagadkę.- rzekła gnomka stukając palcem w karty leżące na stoliku.

Dość dziwny zestaw kart z rysunkami, jakich nie widziała. W niczym nie przypominały popularnego w Faerunie zestawu kart Talis.
Po czym ruszyła do niedużego kuferka.- Mamy chleb, ser, suszoną wołowinę i cienkie wino. Z jedzeniem nie będzie takich problemów… gorzej z kwaterunkiem. Z Aranją ledwie się mieścimy na hamaku.
-Chleb i ser w zupełności wystarczą, kawałek podłogi też. Zwinę się w kłębek - zaśmiała się Kathil - Jaka to zagadka? - spytała sięgając po jedną z wyłożonych kart.
- Pomyślimy o tym wieczorem.- rzekła gnomka wracając z chlebem i kawałkiem sera.- Piekielnie trudna zagadka. Widzisz… to magiczne karty i chyba bardzo potężne. Pochodzą spoza Torilu czy może nawet spoza tego świata ogólnie. Przez zwykłe próby identyfikacji nic nie dają Trzeba odkryć klucz w ich znaczeniu i układzie by obudzić tej talii.
-Brzmi poważnie. - Kathil stanęła nad gnomką powoli skubiąc chleb - A jak to próbujesz ugryźć? Od czego zaczynasz? - dociekała spoglądając Karriake przez ramię.
- Wyciągam kilka kart… na przykład tak i…- rzekła gnomka sięgając po kilka kart i układając trzy rzędy po trzy karty.- I wróżę z nich… na razie tyle mogę.
Spojrzała na Wesalt i spytała.- Co ty w nich widzisz?
Kathil spojrzała na karty i…*
-Hmmm - mruknęła koncentrując się na środkowej karcie, bo pierwsze co przyszło jej na myśl to Condrad. - To ktoś, kto przeżył różne trudy i koleje losu i mimo to przeżył. Czyli hmm siła woli? Siła życia lub przetrwania? Obok niego jest kowal - to też siła, siła fizyczna. Handlowiec - to kontakty, ale to jest zagraniczny handlowiec i postać w pozie roszczenia. Nierozliczone układy, może?
- Nie wiem, wygląda to wszystko jak przepowiednia dla kogoś kogo znam - dodała z lekko nerwowym śmiechem. Puknęła paznokciem w kartę bliźniąt - Tutaj są bracia bliźniacy ale jeden z nich trzyma sztylet za plecami… to …. zdrada ze strony najbliższych, zaufanych osób? Tu szpieg, włamywacz… zbieranie informacji, a tu zdradliwa, zwodnicza lecz piękna kobieta. Może ten rząd to przeszłość? - Kathil bezwiednie stukała się palcem po policzku - A dół to przyszłość? Ta karta tutaj wygląda jak forteca, bezpieczny i strzeżony dom? Dom, w którym jest złożony chorobą lub ma kłopoty. Jednorożec to symbol czystości, nadziei. Mimo problemów w domu, jest tam obietnica nowego początku? - Kathil żuła kawałek sera dumając na głos. - Nie wiem…
- Tooo… jedna z możliwych interpretacji, ale…- uśmiechnęła się lisio gnomka.-... mogą być inne. Karta nieodbitka, ta w środku. To twój mąż… ostatni ze swej… gałęzi rodu. Wokół niego wszystko się teraz toczy.
Po czym uśmiechnęła się bezczelnie mówiąc.- Taaa… wiem wszystko. Wystarczył poranek z Loganem. Ledwie pół godziny. Wiesz czemu jest takimi milczkiem, bo gdy otworzy za szeroko usta, to wszystko wygada.
Zachichotała zakrywając usta.- Wybacz… ale my gnomy słyniemy z ciekawości. A ja jestem bardzo ciekawska. Zgadnij którą kartą ty jesteś?
Spojrzenie Kathil stwardniało. Spoglądała na Karriake bez uśmiechu:
- Wiesz co mówią o ciekawości? - spytała spokojnie gnomkę.
- Och… z pewnością czeka na mnie kociołek w którymś z piekieł. Z wypisanym na nim moim imieniem.- mruknęła gnomka i dodała.- Nie martw się. Potrafię być równie dyskretna co ciekawska, a twoja misja jest wielce intrygująca. Chętnie zobaczę w co się rozwinie.
- Dyskrecja byłaby niezwykle mądrym posunięciem w naszych stosunkach. Skoro zaczęłyśmy nasze relacje w pozytywnym tonie, wolałabym aby tak również przebiegały… do końca. - popatrzyła znacząco na gnomkę. - Dla obopólnych korzyści.- Kathil zdecydowanie nie miała ochoty do żartów ani na mizdrzenie się Karriake.
Logana postanowiła obedrzeć ze skóry przy pierwszym spotkaniu. Z trudem uwierzyła, że po tylu latach współpracy wypaplał wszystko …
Spojrzała na gnomkę:
- Jeszcze jedno… nie próbuj stosować brudnych zagrań na Loganie, albo reszcie moich towarzyszy. Ten miecz ma zawsze dwa końce.
- Oj tam, oj tam…- uśmiechnęła się delikatnie gnomka opierając podbródek na dłoniach.- Nie jestem ci wroga. Szczerze powiedziawszy cały ten koncept z odzyskaniem dziedzictwa dla młodego wielce mi się podoba. I nie przejmuj się. Twoje sekrety są moimi… moja drużyna nie musi i pewnie by nie chciała nic wiedzieć na ten temat. Ja natomiast będę cichą obserwatorką tego przedstawienia jakie zamierzasz dać.. albo pomogę nawet. Rzecz jednak nie w tym teraz co ja wiem... ale co tobie mówią karty.
Stuknęła palcem w kartę bliźniaków. - To oczywiście wujowie twego męża. W kolejnym rogu… jest oczywiście twierdza… lenno, o które toczy się intryga.
Kathil spojrzała na karty raz jeszcze:
- A co z handlowcem? I jednorożcem? Choroba? Któryś z wujów choruje? - lekko zakpiła - Śmiertelnie może?
- Nie bardzo… Choroba łączy się z twierdzą i Ortusem… rozkład, zniszczenie łączy się z twoim mężem i jego dziedzictwem. Nie traktuj aż tak dosłownie kart. Zwłaszcza iż… obstawiam, że twoją jest kłamca.- wskazała na pół-kobietę pół węża.- Ale w dobrym układzie. Obok masz klucznika… co oznacza, że możesz mieć klucze do rozwiązania intrygi i pokonania wujów. Łatwo nie będzie. Oni z kolei sąsiadują z kuźnią… co można oznaczać przygotowania do wojny lub zbieranie sił. Kupiec… to możemy być my… znaczy akrobaci, bądź… nieznany jeszcze czynnik w tej intrydze. Jednorożec oznacza cudowne lekarstwo… może ozdrowienie?- zamyśliła się gnomka w zastanowieniu.- Albo kapłanów?… nie wiem… karty mogą wiele rzeczy odkryć, ale odczytanie bywa trudne. Zwłaszcza, że nie mam klucza do ich prawdziwej mocy.
Kathil wróciła na swoje miejsce i zasępiła się. Jeśli wujowie się szykują do wojny, czy znaczy to, że już wiedzą o “wyzwoleniu Ortusa”? Od jakiegoś czasu zastanawiało ją też dlaczego wujowie nie podzielili granicznego terenu między siebie? Mieli na to tyle czasu. Na pewno przez 7 lat znaleźliby kruczki prawne, pozwalające im na przejęcie majątku. To wszystko nie miało sensu. Kto tak naprawdę zarządzał terenami Ortusa obecnie? Czy ten ktoś trzymał obu braci w szachu? I jeśli tak, to w jaki sposób? Szantaż?
-Za dużo niewiadomych - mruknęła do siebie. Nagle uniosła głowę, bo do głowy wpadła jej dzika myśl. A co jeśli matka Ortusa wcale nie zginęła? Może to ona jest tą chorobą. - zamrugała szybko i potrząsnęła głową. Ale czemu wtedy zostawiałaby syna w klasztorze… Nie, to nie ma sensu.
- I zabiłam nastrój.. a to miała być tylko zabawa.- westchnęła Karriake zbierając karty i chowając do specjalnej sakiewki po przetasowaniu.- Ja zobaczyłam jedno, ty zobaczyłaś coś innego. Tylko Tymora i Beshaba wiedzą, która z nas widziała prawdę. Być może żadna.
- Wolałabym nie być symobolizowana jako kobieta wąż - bardka wystawiła język.
- Doprawdy?- zachichotała gnomka i wymamrotała kilka słów magii. Naprzeciw wejścia pojawiło się łoże z egzotyczną istotą wijącą się zmysłowo i syczącą długim językiem. Była to oczywista iluzja, ale całkiem porządnie przygotowana.
-Nagi.. a właściwie półnagi… potrafią… być urocze.- mruknęła żartobliwie Karriake.
- Nie wątpię - Kathil skomentowała z przekąsem - ale nadal nie dostrzegam podobieństwa. - dodała niemalże prychając z oburzeniem.
- I ty i ty ona jesteście ładniutkie.. gibkie… przebiegłe i sprytne… i macie śliczny biust.- uśmiechnęła się wesoło Karriake i sięgnęła po wino.- Poza tym… karty mają różne znaczenia w różnych kontekstach i sytuacji. W tym byłaś kartą łgarza, w innym mogłabyś być kartą jednorożca, albo bliżniaka.
- Wcale nie ułatwiasz. I nie mówię o komplementach, którymi próbujesz mnie podejść, lecz o kartach i ich mowie. A co karty mówią o Tobie? - dziewczyna uniosła brew.
- Zobaczmy… myślę że wystarczą, trzy cztery karty.- otworzyła sakiewkę i wyjęła je znów tasując.- Pociągnij pierwszą.
Kathil sięgnęła w kierunku talii i wyciągnęła z niej nie pierwszą z brzegu lecz trzecią.
Był to krokodyl w dziwacznym ubraniu pijącym z filiżanki.

Stworzenie, którego Kathil nie mogła nazwać, ni określić.
- Rakszasa? Co może o mnie mówić? Że jestem żarłoczna? Gruboskórna? Zmiennokszałtna?- zamyśliła się gnomka drapiąc za uchem.- Zła?
- Nie znam tej ...rasy. Sadząc po pozie, lubisz dominować w białych rękawiczkach?
- Aaa widzisz… może tobie odczytać łatwiej, to co mi umyka.- uśmiechnęła się łobuzersko gnomka i dodała.- To nie rasa… to rodzaj potwora o straszliwej potędze. Mają odwrotnie ułożone dłonie i głowy tygrysów. Tu na północy rzadko się je widuje. Ale na południu mają swe ukryte legowiska. Tak słyszałam. Nie wiem jednak czemu na karcie ma łeb krokodyla, ale to talia nie z tego świata.
- Jeśli działają podobnie do kotów… ale poczekaj tutaj jest symbol książki. Hm… może czerpiesz swą siłę z wiedzy? Chociaż sądząc po tej gentlemeńskiej pozie, nie brudzisz sobie za często rączek. Popijasz winko i obserwujesz.
- Też… ale potrafię być bardziej milutka niż krokodyl.- oblizała zmysłowo wargi gnomka i upiła nieco wina z gwinta.
-Może krokodyl, bo jak on jesteś nienażarta wiedzy? - Kathil docięła jej bezczelnie. - Kolejna?
- Ty wróżysz… ciągnij.- mruknęła Karriake i przesunęła znacząco spojrzeniem po Kathil.- Ale wiedz, że nie tylko wiedzy jestem nienażarta.
Bardka sięgnęła po kolejną kartę, tym razem z samego dołu talii.
Gnomka spojrzała na kartę z dezaprobatą i westchnęła.- Typowe.
Bo też karta
przedtawiała śmiejącego się dwugłowego giganta, którego zabawiał bard. A nazwa karty brzmiała. “Żart”.
- Jeśli wróżysz gnoma, jest duża szansa, że to będzie jedna z kart.- westchnęła Karriake z dezaprobatą.
- Hmmmm…. - mruknęła Kathil pokazując na barda- czuję się całkiem jak ten tu malutki żuczek - a to co znaczy? Żeś skora do uciech?
- Lubię zabawy wszelkiego rodzaju.- zachichotała Karriake i zamyśliła się.- A czemu ty czujesz się jak ten żuczek? To ja tu jestem malutka.
- Wydawało mi się, że to na odwrót - uśmiechnęła się lekko - Ten olbrzym to Twoja skłonność do zabawy i łobuzerstwa chociaż czai się w Tobie również ta mniej śmiała część… sądząc po przerażonej minie drugiej głowy.
- Robisz się w tym bardzo dobra. Może cię będę musiała porwać, byś pomogła mi rozgryźć zagadkę.- odparła żartobliwie Karriake.
- Drażniłaś mnie już dość na jeden wieczór, Karriake - mruknęła Kathil udając lekki syk węża.
- Oj tam oj tam…- machnęła ręką gnomka i dodała polubownie.- Dla odmiany więc mogę zrobić jakąś przyjemność. W ramach zadośćuczynienia.
- To daj trzecią kartę - wtedy będę znać twą prawdziwą naturę… czy jak rzeczesz faktycznie jesteś przyjacielem, czy może wręcz przeciwnie. - Kathil pochyliła głowę i sięgnęła do talii.
Karta którą wyciągnęła z talii była niejednoznaczna. Obładowany pakunkami dziwny… centaur.

Przyglądając się temu gnomka mruknęła.- I co to ci mówi? Bo jak dla mnie… że jestem przychodzącą niespodzianką, a może okazją do złapania?
- Na pewno tak się chcesz sprzedać - Kathil pogroziła palcem - Ale masz wiele talentów część widocznych, część ukrytych. Na przykład ten papier: niby na widoku ale nie wiadomo co na nim spisano.
- Karta wędrowcy.- mruknęła Karriake sięgając po nią i przyglądając się.- Coś w tym jest… więc, czy mi ufasz, czy może muszę cie pouwodzić?
- Uwodzeniem zaciągniesz mnie do łóżka, niekoniecznie przekonasz by Ci zaufać.
- Na początek… wystarczy. Wiesz… przyjemność z możliwymi widokami na przyszłość.- zaśmiała się cicho Karriake i zbierając karty dodała.- Ortusowi podobały się świece?
- Karriake… - powiedziała Kathil ostrzegawczym tonem i usiadła na podłodze - … może dla odmiany opowiedz coś o sobie? Skoro wspominasz o widokach na przyszłość. Czemu podróżujesz z Calgiostro? Czemu wylądowałaś w więzieniu? I o co chodzi z butami? - Kathil szybko zarzuciła gnomkę pytaniami.
- Nie wylądowałam w więzieniu… choć z pewnością powinnam. Calgiostro z mą pomocą wydostał z więzienia Aranję. Ja… każdy ma swoją mroczną historię w naszym małym zbiorowisku. Moja…-zaczęła Karriake przygryzając wargę.-... łączy się z kultem Loviatar poniekąd. Te zabawki, które mam w kuferku, to pamiątka po służbie w tamtej świątyni. Byłam osobistym zwierzątkiem arcykapłanki świątyni i robiłam… straszne rzeczy, bardzo perwersyjne rzeczy.
- A czemu zdecydowałaś, że dość czynienia perwersji?
- Nie zdecydowałam. Paladyni Torma wpadli z kapłanami Ilmatera i wyrżnęli w pień kultystów w świątyni Loviatar. Zostałam bez pani, bez kogoś kto mi mówił kiedy mogę się bawić, jak i z kim… długo się otrząsałam z tego w jakimś monastyrze Ilmatera. Potem pomógł mi Calgiostro… -wzruszyła ramionami tak jakoś smutnie.- ...ale sama sobie jestem winna. Przez ciekawość, naiwność i głupotę zostałam zwierzątkiem. Nikt nie jest winny oprócz mnie.
- To znaczy? Dałaś się złapać w pułapkę? - dociekała Kathil.
- Polazłam jak mysz za serem, obiecywali pokazywać nowe ciekawe oblicze świata. I pokazali… to przynajmniej muszę przyznać. Tego co widziałam w świątyni Loiatar… nie zobaczyłam nigdzie indziej.- uśmiechnęła się kwaśno gnomka znów łykając z gwinta wino.
- Hmm … - poklepała ją lekko po kolanie - a jak się poznałaś z Calgiostro?
- Pojawił się poraniony i połamany w klasztorze Ilmatera, w którym mnie leczono.- rzekła ze śmiechem. - Wyglądał jak kupka nieszczęścia. Szczegółów nie znam i nie mogłam nigdy od niego wydobyć, ale… jakaś wyprawa mu nie wyszła i stwierdził, że rzuca w pierony całe to awanturnicze życie. I postanowił zostać akrobatą. Dołączyłam do niego… bo nie potrafiłam już usiedzieć na miejscu. Wyznawcy Rozpaczającego Boga, są mili i wyrozumiali, ale mnie już zaczynało nosić i…- wzruszyła ramionami.- Moja pani nie zdusiła we mnie ciekawości, ot rozszerzyła ją na nowe obszary.
- Jak długo podróżujecie już razem?
- Hmmmm… na tyle długo, że zaczynam się nudzić.- zaśmiała się cicho gnomka. I przekrzywiła głowę licząc na palcach.- Trzy lata… z różnymi perypetiami, jak te których byłaś świadkiem. Rozrywka to ciężki kawałek chleba i mało opłacalny.
- Cóż, rozmawiałam z Calgiostro, pytając czy szukacie okazji na zatrudnienie. - Kathil rzuciła szybkie spojrzenie na Karriake - Nie wiem czy z wami rozmawiał już.
-Tak. Rozmawiał. Zbieranie ploteczek. -wzruszyła ramionami gnomka. - Możemy się tego podjąć. To w miarę bezpieczne, ale wiesz… mnie to akurat… nie interesuję się monetami.
- Za coś jeść musisz… - stwierdziła trzeźwo - wiedzę zdobywać przy okazji.
- Prawda, prawda…- potakiwała gnomka i zerknęła na Kathil z uśmiechem.- Teraz ja powinnam cię wypytać o jakieś pikatne szczególiki.
- Ja nie mam pikantnych szczególików.
- Akurat bo uwierzę.- zaśmiała się głośno Karriake i uśmiechnęła grożąc palcem.- Ładnie to tak bujać własną mentorkę?
Kathil zrobiła jedynie minkę wcielonej niewinności:
- Nie wiem co Ci się za pomysły zrodziły pod tą bujną czuprynką… - stwierdziła drocząc się.
- Och.. nie chcesz nawet wiedzieć.- oblizała się lubieżnie gnomka i zmysłowym ruchem palców przesunęła po dekolcie swej sukni.- Ale może kiedyś ci pokażę te pomysły.
- Zapamiętam ofertę - Kathil musnęła kostkę Karriake - i … wtedy strzeż się - przeciągnęła zgłoskę s jak wąż.
- Jestem taką milutką gnomką… któż chciałby mi zrobić krzywdę?- odparła figlarnie trzepocząc rzęsami. - I… ufam, że będziesz delikatna wobec mnie… lub nie…- uśmiechnęła się szeroko.- Lubię naprawdę róóóżne rzeczy.
Po czym zmieniła temat pytając.- To jakie zamierzasz mieć sceniczne imię? Oooo i jaka by ci pasowała oprawa do występu!
-Sceniczne imię? Hmmm…. Panna z piórkiem? - nawiązała ze śmiechem do pożyczonego kapelusza - Oprawa, cóż… Nie wiem do jakiego stopnia Calgiostro planuje zmieniać waszą rutynę. Pewnie będzie to jeden utwór, na początek lub koniec.
- Z pewnością… ale jaki utwór? Mogę wykreować różne obrazy i inne sztuczki, ale… wolałabym wpierw wiedzieć co mam wykreować.- wyjaśniła Karriake.
- Co myślisz o tym? - Kathil zanuciła parę wersów ballady - No chyba, że lepsze to ?
- Mnie się obie podobają… ale mi chodzi bardziej o oprawę… jakie obrazy wokół ciebie wykreować za pomocą iluzji?- gnomka podrapała się po czuprynie.
Kathil zmarszczyła nosek:
- Myślałam jeszcze o jednym utworze… a skoro możesz wykreować obrazy… -
postukała się po policzku i zaklęła w duchu… cholerne nawyki - Możesz wykreować obrazy pod tę odę? Chodzi o kobietę, która żegna swego męża, rzucając na wiatr swój welon. Mężczyznę honorowego i dumnego i walczącego przeciwko wrogom w obronie swego ludu i ziemi? - mrugnęła do gnomki. - Mężczyzna pada w boju… jego grób jest miejscem kultu, nawet zwierzęta pilnują go, na koniec smutna twarz kobiety? - uniosła brew.
- Wykreowałam przed chwilą wężową babę na łóżku, więc mogę wszystko. Problem w tym, że każda nowa scena wymaga kolejnego zaklęcia...hmm… a to będzie z trzy… cztery sceny na jedną piosenkę.- zasępiła się Karriake i dodała.- Może jutro.. dziś nie mam tylu iluzji przygotowanych. Na ciebie mogę przeznaczyć dwa żywe obrazy.
- Ile iluzji zużyłaś na Logana? - Kathil zmrużyła oczy wpijając spojrzenie w Karriake - I co to były za iluzje? - dorzuciła niewinnie.
- To były uroki, nie iluzje…- mruknęła w odpowiedzi Karriake wzruszając ramionami.- I trochę wieszczeń. No… nie bądź już zła.
- Zła? Sam fakt, że jeszcze rozmawiamy powinien mówić sam za siebie. Za Logana jednak ręczyć nie mogę. - bardka pokazała gnomce język mówiąc niby żartobliwie - W takim razie, mąż honorowy i dumny padający w boju oraz dodatkowo samotna kobieta żegnająca go z welonem na wietrze. Powinno wystarczyć.
- Zgoda… dwa obrazy.- westchnęła gnomka wzruszając ramionami.
Kathil kwinęła głową: - Zgoda. - zamilkła na chwilę, a potem zanuciła jeszcze jedną melodię, jakby rozważała kolejny utwór do występu przy okazji bawiąc się lekko miedzianą monetką. Monetka, w którejś chwili wylądowała na podłodze, tuż koło nogi Kathil, jakby zupełnie od niechcenia i przez przypadek.
Gnomka tymczasem znów łyknęła z butelki. A gdy bardka sięgnęła do jej myśli, te okazały się być chaotyczne i zmienne. Co jakiś czas pojawiały się w nich nowe obrazy, część z nich dotyczyła Kathil w negliżu, inne były różnymi przebłyskami miejsc w których była, oraz wyobrażeniami stworzeń które chciała zobaczyć. Nieco podchmielona już Karriake nie potrafiła skupić myśli w jednym miejscu.
- Nie za szybko opróżniasz butelczynkę? Nic nie zostanie po występie. - Kathil spojrzała na Karriake.
- Występ będzie dopiero wieczorem. Mam czas by wytrzeźwieć.- mrugnęła okiem porozumiewawczo.
- A na scenie mogę zostać zapowiedziana jako Appassionata - zachichotała Kathil jakby ignorując nieco komentarz o trzeźwieniu. - Lubisz wino? Czy jest jakiś specjalny powód na picie?
- Noooo… nie mamy nic innego do picia.- odparła Karriake zastanawiając się wyraźnie nad czymś.- I poza tym piciem pozostaje… podziwianie widoków.
- I to sprawia, że tak marszczysz brwi w zadumie?
- No… nie… wspominam… rozmyślam…- uśmiechnęła się Karriake zerkając przez okno.- I ogólnie… jestem grzeczna.
- No jesteś … przynajmniej przez chwilę - w głosie Kathil dał się słyszeć uśmiech. - Byłaś wcześniej w Bragstone? - spytała zmieniajac temat.
- Nigdy. Nie słyszałam też wcześniej o tym mieście, więc z pewnością to lokalna dziura…- rzekła Karriake po czym podeszła do okna.- … Mała miejscowość jakich wiele. I chyba do niej dojeżdżamy.
- Trzeźwiej zatem! - ostrzegła gnomkę bardka i sama wyjrzała przez okno.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 09-12-2015 o 12:05.
corax jest offline  
Stary 08-12-2015, 12:14   #27
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

- Na zarośnięty tyłek Tyra! - Kathil sapnęła pod nosem, oglądając stan miasta. Za gardło złapał ją jakiś żal. Pomyślała, że Ortus będzie załamany stanem swoich rodzinnych włości.
- Karriake … ta cholerna choroba. - mruknęła do gnomki - … całkiem realnie wygląda.
“Od czego w ogóle tu zacząć?” - pomyślała w pierwszej chwili paniki. Odetchnęła głęboko i skoncentrowała, aby się uspokoić. A następnie skoncentrowała się aby nałożyć na siebie iluzję: ciemne włosy, pospolita twarz, prosty ubiór.
- Miasto trochę podupadło… i zmieniło się w legowisko bandytów.- stwierdziła gnomka potwierdzając jej obawy.

Mijany przez akrobatów czarny rycerz zwracał na siebie zbyt wiele uwagi, aby go zignorować lub przegapić. Bardka zdecydowała się sprawdzić, czy jest istota magiczna czy nie. Prosta melodyjka i rzucenie magii pozwoliło stwierdzić, że ubrany w czerń osobnik promieniuje dość silnymi magicznymi aurami. Czy jednak sam był pod wpływem czarów, czy też to była magia ekwipunku? Tego rozeznać nie mogła.

Po wjeździe do karczmy, podeszła do Calgiostro i Karriake i szepnęła im:
- Załatwiaj nocleg i występ, a ja się rozejrzę.
Na dziedzińcu karczmy zrobił niezły kociołek, bo pojawili się od razu słudzy i najemnicy. Wyszedł sam karczmarz i od razu podszedł do Calgiostro, by ugadać z przywódcą artystów kwestię opłaty za nocleg i występu. Karczmarz był osobnikiem prostym jak strzała i bystrym spojrzeniu. Schludnie ubrany i bez fartucha opasującego dolne partie ciała nie przypominał typowego oberżysty.
Kathil mogła się teraz wycofać i wtopić w tłum, ale… gdzie się udać? Czy może do karczmy, poznać innych gości tego przybytku. Może pomyszkować w stajni, a może wyjść przez furtkę w murze otaczającym dziedziniec i samotnie pomyszkować po ulicach Bragstone?
Bardka ruszyła by posprawdzać ulice miasta. Chciała zobaczyć jak najwięcej, by móc ocenić sytuację i ewentualne kroki, konieczne to “oczyszczenia” miasta. Wymknęła się więc cichaczem dając znać Karriake i rozpoczęła zwiedzanie.
Przemierzając kolejne zarośnięte trawą, brukowane uliczki Wesalt mogła się dobrze napatrzeć upadkowi miasta i nasłuchać uwag na temat swego zadka od mijanych, podpitych najemników. Mieszkańcy niewątpliwie żyli w w strachu, ale sklepy i stragany prosperowały niczym w normalny dzień… więc jakaś namiastka prawa musiała tu istnieć.
Namiastka jedynie, bo Kathil była świadkiem, jak trójka bandytów obdzierała zwłoki swojego wroga lub kompana ze wszystkiego co miało jakąś wartość. I nikt na to nie zwracał większej uwagi. A Kathil… wolała nie sprawdzać, co zrobi trójka wojaków, gdy już skończy “żerowanie” na trupie. Zresztą jej uwagę przyciągnął głośny kobiecy krzyk dochodzący z pobliskiej alejki.
Starając się nie przyciągać zbytniej uwagi do siebie, przeszła udawanie spokojnym krokiem w kierunku, z którego dochodził krzyk. Niby przechodząc obok rzuciła szybkie spojrzenie by ocenić sytuację. Nie chciała się też dać zaskoczyć od tyłu, szczególnie trójce trupich grabieżców.
Widok jaki spostrzegła nie bardzo ją zdziwił. Ot, jedna z mieszczanek dała się zaskoczyć w uliczce bez wyjścia. I jeden z tutejszych najemników, duży jak niedźwiedź i okryty płaszczem z niedźwiedziego futra postanowił skorzystać z jej wdzięków, wbrew jej woli.
Łysy brodaty staruch o twarzy naznaczonej blizną.

Wysoki i mocarny i uzbrojony w długi miecz… w tej chwili popchnął dziewczynę na ziemię i opuścił gacie, by inny “miecz” wyciągnąć.
Poza plecami wielkiego zbrojnego, Kathil podniosła kawał ubitego bruku i ruszyła w stronę napastnika, skradając się. Wzięła zamach, dobrze przycelowała wprost w głowę wielkoluda i walnęła z całej siły. Jednocześnie szykowała się do całkowitego i skutecznego pozbycia się tego ścierwa z uliczek Bragstone. Wszak szybkie poderżnięcie gardła przeniesie go do krainy Kelemvora bez większego hałasu.
Wojak okazał się być trochę za wysoki i atak… nie powiódł się tak dobrze, jak Kathil planowała. Ostrze sztyletu rozharatało grubą szyję mężczyzny. Nie dosięgło jednak krtani. Ale zaskoczony atakiem dryblas odwrócił się do niej z trudem i wyciągać zaczął miecz. Z opuszczonymi gaciami nie był dość zwinny, z głęboką raną szyi nie mógł zawołać o pomoc. No i… jad zaczął działać.
Zanim zdążył wyciągnąć miecz, Kathil doskoczyła do niego skracając dystans i przytrzymując go kopnęła w jego nagi “oręż”. Chciała poczekać aż “wojownik” zacznie osuwać się z bólu i upewnić, że nie przeżyje tego spotkania, pomagając mu już na koniec kolejnym cięciem w szyję.
Okazał się jednak twardym skurczybykiem i zignorował ból atakując mieczem. Chybił… Kathil zdołała uskoczyć przed jego ostrzem.
- Wy… szę… ko… zar… urewskie na..e.. biję cię.- starał się coś powiedzieć rozwścieczony bandzior. Krew wypływała za jego rany i pot rosił jego czoło. Śmierć prawie zaglądała mu w oczy. Ale walczył nadal.
Kathil postanowiła zatem zagrać na czas i zmęczyć go bardziej, to markując atak, to odwracając jego uwagę. Igrając z nim w ten sposób, szukała jednak otwarcia by móc wykończyć przeciwnika.
Była zwinna i szybka.. a jego wykańczał upływ krwi i wściekłość. Próbował się do niej zbliżyć. Co rusz ciął mieczem na boki, próbując ją zabić. W końcu osłabł na tyle, by mogła użyć drugiego adamantowego sztyletu, którego niezwykle twardy metal nadrobiłby brak jej siły. I mogła wykonać szybkie pchnięcie w serce przebijając kolczugę.
Tak też zrobiła. Wbijając sztylet w serce mężczyzny patrzyła mu w oczy, wyczuwając drgania jego ciała. Nie chciała dać mu szansy na zranienie jej więc nie trwoniła zbyt wiele czasu. Doskok, śmiertelny cios, odskok. Krótka chwila a mimo to, czas jakby zwolnił, jak zwykle gdy obserwowała swe umierające ofiary.
Nie słyszała przedśmiertnych słów swego przeciwnika. Jedynie rzężenie. Bandyta zwalił się po prostu na ziemię niczym duża kłoda i zmarł po chwili.
Dziewczyna przyglądała się temu wszystkiemu w przerażeniu, sama nie wiedząc co powiedzieć… czy zrobić. Sparaliżowana strachem.

Sądząc po szarej koszuli i brudnej czarnej spódnicy, była córką jakiegoś rzemieślnika, może szewca, może kaletnika. W każdym razie na bogatą nie wyglądała. Nie była też brzydka, choć niewątpliwie nie olśniewała urodą. Ot… przeciętna mieszczanka.
Kathil podeszła do niej szybko, zatrzymała się w odległości dwóch kroków.
- Wstawaj, trzeba się stąd wynieść. Szybko - rozglądnęła się wokół, również po
dachach, by sprawdzić czy cała ta potyczka nie miała więcej świadków. - zanim znajdą się gapie. Odprowadzić cię do domu?
- Tak. Dom. Chcę do domu.- odparła dziewczyna szybko wstając. Przez chwilę gapiła się na martwego bandytę i kopnęła go w wypięty zadek.
- Chodźmy.- rzekła drżąc i ruszając przodem kilka kroków. Po czym zatrzymała się i spojrzała za siebie.
Kathil kiwnęła krótko głową i ruszyła za dziewczyną:
- Jesteś cała? Nic Ci nie zrobił? Jak Ci na imię? - obserwując okolicę.
- Chyba nic… nie zdążył. Jestem Gerta Hartlean. A ty pani?- zapytała idąc szybko i rozglądając się dookoła. Kathil zaś nie dostrzegała zagrożenia. Co prawda trupa najemnika już znaleźli bandyci, którzy przed chwilą łupili poprzedniego nieboszczyka, ale nie zainteresowali się dwójką dziewczyn oddalających się od miejsca zbrodni. Tylko zabrali za okradanie owego nieboszczyka.
- Jestem Kathil. - mruknęła bardka przedstawiając się z imienia. - To mój pierwszy pobyt tutaj. Zawsze tu tak jest?
- Ostatnio… tak… Przez parę ostatnich lat z każdym miesiącem coraz gorzej.- westchnęła dziewczyna starając otrzepać swoje pośladki z błota.
- Nie ma tutaj właściciela ziemi? Żadnego rządzącego? Straży? - dziwowała się Kathil - Trupy na ulicach? Jak wy tutaj wytrzymujecie?
- Teraz.. chyba rządzi Grecko… o ile go nie zabili. Rządzący zmieniają się co jakiś czas, w zależności od tego, który z braci zdobywa przewagę. Grecko utrzymuje się już kilka miesięcy i próbuje wprowadzić jakąś dyscyplinę… ale nie idzie mu za dobrze. Grecko płynie z prądem… tak twierdzi mój ojciec… ale w końcu go ukatrupią.- stwierdziła cicho dziewczyna.
- Ten Grecko to kto? Najemnik jak ta cała reszta tutaj? - Kathil podążała za Gertą obserwując uliczki i starając się zapamiętywać drogę.
- Tak. Pierwotnie najemnik na służbie… barona Archibalda Vilgitza, ale potem zaczął zmieniać pracodawców jak prostytutka bieliznę.- mruknęła Gerta.- Nieoficjalny burmistrz… pobiera podatki za ochronę i trzyma najemników za pyski… jak tatko mówił, dopóki biją się między sobą Grecko daje im spokój.
- A jak zakonnicy? Jacyś tu jeszcze są? Powinni mieć pełne ręce roboty.. - Kathil wyciskała informacje powolutku.
- Nie ma żadnych zakonników.- wzruszyła ramionami Gerta.
-Wygnani? Czy wybici?
- Nigdy żadnych nie było… mieli być kiedyś, jakiś klasztor na wzgórzu. Ale nie został skończony. - wyjaśniła Greta, gdy dochodziły do niedużego sklepiku o solidnych drzwiach.
- A mieszkańcy miasta jak się trzymają? Ktoś ich reprezentuje? Dba o ich interesy?
- Nikt… każdy działa na własną rękę, bo Grecko przymyka oczy na śmiertelne wypadki wśród takich reprezentantów. Wszyscy liczą, że Archibald w końcu zabije Bertolda, albo na odwrót i w końcu… zapanuje spokój.- rzekła cicho Greta i otworzyła drzwi mówiąc.- jestem już ojcze.
- Gdzie się tyle włóczyłaś… Mamy klienta!- sarkastyczny, gniewny głos. Kathil rozejrzała się po zawartości sklepu. Kapelusze… więc tym się zajmował jej ojciec? Była blisko ze swymi podejrzeniami.
- Mój przyjacielu… nie wypada krzyczeć na młodą damę. Zwłaszcza tak śliczną.- aksamitny męski ton głosu należał do klienta. Półelfa.

Łucznika o gładkim licu i zwinnym języku. Zauważył on i Kathil.- Gratuluję dwóch tak olśniewających córek, maestro Kurt.
- Ta druga to…- stary mężczyzna przyglądał się podejrzliwie wchodzącej Wesalt. Ostre rysy i kręcone jasne włosy świadczyły o tym, że Gerta odziedziczyła urodę po matce.

Wyraźnie oceniał strój Kathil i na jego podstawie szacował zawartość sakiewki.
- Miałam… wypadek…- rzekła cicho Gerta i ruszyła do stolika z kapeluszami.- Jakie pan sobie upodobał?
- Za drogie najwyraźniej… szukam czegoś urokliwego, ale nie bardzo chcę potem głodować.- wyjaśnił półelf zerkając to na Wesalt, to na pupę Grety.
- Miło było Cię poznać, Greto i twego ojca. Na mnie już czas. Powodzenia. - Kathil również zmierzyła półelfa bacznym spojrzeniem. Nie chciała dać mu zapamiętać za wielu szczegółów swojej osoby. Wolała odwrócić się na pięcie i wyjść, zanim półelfi amant rozpocznie jakiekolwiek pytania. Dyskretnie, niby poprawiając włosy, przyłożyła palec do ust spoglądając na Gretę i otworzyła drzwi do sklepiku.
Na szczęście półelf był zbyt zajęty zakupami, by podążyć za Wesalt, więc dziewczyna spokojnie oddaliła się sklepiku i… znów znalazła się na ulicy potencjalnie wrogiego miasta.


Postanowiła wykorzystać jeszcze czas przed wieczorem i znaleźć siedzibę Grecko, choćby i zorientować się gdzie ona leży.
Właściwym więc wyborem wydawał się ratusz. I rzeczywiście, na głównym rynku była siedziba władz miejskich. Całkowicie zdemolowany budynek okupowali jacyś najemnicy.
I tu… były straże przy wejściach.
Kathil stanęła w jednym z zaułków, próbując wtopić się w otoczenie. Chciała poobserwować ratusz i strażników. Zmiany warty? Ilość ludzi? Może nawet kogoś, kto by wyglądał na szefa tego burdelu. Miała coraz mniej złudzeń i zdawała sobie w pełni sprawę, że obecna wyprawa… jest skazana na …. fiasko. Posprzątanie tego miejsca nie będzie szybką robótką. Zdecydowała się zatem wycisnąć z tej wizyty ile się da. Chociaż najchętniej wycisnęłaby ile się da z obu braci.
Musiała się przyczaić i czekać w cieniu dość długo. Co gorsza … zaczął sączyć się deszczyk z chmur. Nieciekawa sytuacją, ale cierpliwość w końcu się opłaciła.
W otoczeniu ochroniarzy, wyszedł wyjątkowo paskudny półork w srebrzystej i pokrytej kolcami zbroi płytowej.

Jego świńska twarz była zaczerwieniona od wina, ale szedł prosto. Zużyta tarcza świadczyła o tym, że w niejednym boju przelewał krew. Miał liczną obstawę… więc to musiał być osławiony Grecko.
- Yyyyyh - mruknęła w duchu Kathil licząc obstawę półorka - jeszcze tego brakowało.
Obserwowała kierunek, w którym cała banda kierowała się. Rzuciła też okiem co działo się w okolicach ratusza po ich wyjściu. Ciekawa była czy dyscyplina ulega poluzowaniu.
Grecko zaszedł niedaleko. Do pobliskiej oberży na obiad. Dyscyplina w jego norze zaś nie uległa zmianie. Strażnicy, znudzeni co prawda i gadając ze sobą, trwali jednak na posterunkach mimo deszczu.
Kathil oderwała się od miejsca, w którym czatowała. Narzuciła kaptur na twarz i ruszyła do oberży. Chciała nierzucając się w oczy podsłuchać o czym gada Grecko ze swoimi towarzyszami. Jedzenie i napitek zawsze rozwiązywały języki.
Niestety na miejscu okazało się, że Grecko je w oddzielnej sali do której nikt nie ma wstępu i karczmarz zaproponował Wesalt posiłek w innej części sali.
Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, usiadła, tak by za jej plecami nie można było się zakraść i zamówiła kufelek piwa i niewielki posiłek. Obserwowała obecnych w oberży, udając, że pilnuje jedynie własnego interesu.
I było to nudne zajęcie… i żmudne. Część gości stanowili mieszkańcy miasta i chłopi z pobliskich wiosek. Ci odzywali się do siebie rzadko i bardzo cicho. Najemnicy i bandyci zaś zaczepiali służki, klęli, chwalili się kogo i gdzie zabili oraz… ile to kobiet i jakich zaciągnęli do łóżka. Ot… typowe gadki męskie, z których najbardziej wyróżniła się kłótnia o wyższości włóczni nad mieczem. I na odwrót. Spór dwóch adwersarzy robił się coraz gorętszy i głośniejszy.
Kathil pojadając posiłek z ciekawością obserwowała co z tego wyniknie. W końcu jest tu straż. Chciała zobaczyć ją w akcji.
Obaj w końcu zaczęli walczyć między sobą, włócznia kontra miecz. Obaj byli zapalczywi i podpici. Obaj zaczęli wymieniać ciosy, a gapie, i to zarówno mieszczanie, chłopi jak i strażnicy zaczęli im kibicować i obstawiać zakłady. Walka przybierała coraz krwawszy przebieg, po tym jak włócznik zdołał przeszyć bark miecznika, ale nikt… nawet strażnicy nie zamierzał interweniować. Greta miała rację, nikt się nie wtrącał w burdy najemników.
Kathil nie zamierzała interweniować. Chcą się pozabijać, ich sprawa. Dwóch mniej to pozbycia się później. Spokojnie dokończyła posiłek i zapłaciła. Ruszyła do wyjścia. Nie wiedziała jak długo półork planuje się posilać. Chciała sprawdzić jeszcze okolice rynku miasta i w końcu okolice samej oberży, w której zatrzymali się akrobaci. Na wszelki wypadek chciała mieć opracowaną drogę ucieczki.
Gdy rozglądała się po rynku, zauważyła kilka wąskich dróżek prowadzących w inne rejony miasta i zamkniętą na cztery spusty świątynię Lathandera. Widać nie było kapłanów mogących się nią zaopiekować zły znak. Co gorsza zauważyła półelfa z dwoma kumplami najwyraźniej czegoś szukającego… a może kogoś. Wesalt miała złe przeczucie, że wpadła temu półelfowi ze sklepu w oko.
Kathil szybko poszukała wyjścia na…. dachy. Chciała wspiąć się wyżej i przeczekać niechciane towarzystwo. Chciała się również przyjrzeć dwóm towarzyszom półelfa o zwodniczo uwodzicielskim głosie.
Wspinaczka po ścianie kamienicy okazała się bardzo trudna i ryzykowna. Wszak padało. Ściany były mokre i śliskie i Wesalt z trudem udało się wspiąć na dach budynku.
Stamtąd jednak mogła podejrzeć półelfa i dwójkę jego towarzyszy.
Ciemnoskórego mężczyznę o jasnych włosach wyglądającego na druida.

Najwyższego z nich i dobrze zbudowanego mężczyznę, oraz niziołczycę z jakiegoś mnisiego klasztoru uzbrojoną w sai.


Dość nietypowy trójkącik nawet jak na to miasto. Towarzyszył im jeszcze sporej wielkości dziwny czarny wilk o potężnych kłach.
Kathil zdyszana, oddychała głęboko by wyrównać oddech po wspinaczce. Przyczajona obserwowała zachowanie całej czwórki. Wilk martwił ją najbardziej - mógł wszak ją wywęszyć pomimo padającego deszczu.
Przez chwilę oceniała swoje szanse przeciwko tej grupce, ale w pojedynkę nie zamierzała wystawiać się ani ryzykować. Poobserwowała zbieraninę jeszcze chwilkę ciekawa co poczną i w którym kierunku się udadzą.
Kłócili się przez chwilę cicho między sobą, aż wilk wskazał im kierunek po dłuższym kluczeniu tam i z powrotem. Na szczęście dla Kathil tym kierunkiem była karczma z której wyszła niedawno. Uff… przemoczona i zziębnięta była już bezpieczna w miarę. Patrzyła jak oni się oddalają.
Wciąż przyczajona, bardka ruszyła po dachu, szukając bezpiecznego zejścia. Gdy znalazła obniżający się dach, zjechała po nim w dól, by w końcu zeskoczyć na ziemię.
Co jakiś czas oglądała się przez ramię, sprawdzając, czy nikt jej nie śledzi. Pokluczyła również dla zmylenia śladów aż w końcu udała się w okolice karczmy. Na miejscu obeszła karczmę wokół zapamiętując mapę jej okolic, wysokość muru, najbliższych domów i ich wysokość. Na podwórcu karczmy sprawdziła ile wyjść jest dostępnych i odnalazła trupę akrobatów. Sprawdziła umieszczenie kwater i zaplanowała wyjście….awaryjne.
Wysuszyła się i odpoczęła nieco. Z kwaśną miną napisała i wysłała wiadomość do Yorrdacha. W zasadzie nie widziała za bardzo powodu, dla którego najemnicy mieli się chować w lasku. Mogli być bliżej, pod ręką w razie nagłej potrzeby. Szczególnie gdy ta potrzeba składa się z półelfa, druida, niziołczycy i wilka. W końcu zaczęła przygotowywać się do występu, po którym miała spotkać się z Loganem i Ortusem.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 09-12-2015 o 12:03.
corax jest offline  
Stary 08-12-2015, 12:15   #28
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Na czas występu zdecydowała się nałożyć iluzję zmieniającą wygląd na ciemnowłosą, przebojowo wyglądająca niewiastę
Do tego występu miała nieco czasu na odpoczęcie w wozie wraz z ciekawską Karriake i milkliwą Aranją. Bowiem z powodu oszczędności, albo jak twierdziła gnomka: skąpstwa, Calgiostro nie wynajął komnat i akrobaci musieli się zadowolić swoimi wozami.
Do samej karczmy nikt już nie planował zawitać, więc zamknięto wszystkie wrota. Niemniej w samej karczmie było kilku ciekawych gości, owa arystokratka… którą już spotkali w poprzedniej gospodzie i która zignorowała umizgi Calgiostro. Jakiś rycerz albo paladyn w czarnej zbroi, który unikał pokazywania twarzy i prawie się nie odzywał. Oraz dwójka czarowników szepczących między sobą i… wyglądających… jak znów określiła gnomka na “stukniętych przez Gonda w nie tym miejscu co trzeba”.
Kathil odciągnęła Karriake na bok i poprosiła, aby ta miała arystokratkę na oku. Na wszelki wypadek. Zdecydowanie wolała uniknąć niespodzianek. Kwestię nocowania w wozach przyjęła z lekkim zdumieniem i przez jakiś czas dostosowywała plan awaryjnej ewakuacji.
Niestety… dla gnomki, nocowanie w wozie było normą, wszak miejsce w karczmie kosztuje i to czasem całkiem sporo. Co do arystokratki, Karriake stwierdziła krótko.- Zobaczę co da się zrobić.
Zresztą zaczynało się przedstawianie, Calgiostro postanowił użyć Kathil na rozgrzewkę przed głównym przedstawieniem. Miało to swoje plusy… nie musiała czekać na koniec przedstawienia.
Gdy bardka weszła do głównej sali jadalnej zobaczyła że owo pomieszczenie zostało odpowiednio przygotowane. Wszystkie duże stoły zostały wyniesione. Małe stoliki i krzesła odsunięto na boki i pod ściany. Tam też właśnie siedziała większość gości. Tworzyły one półkole dookoła kominka, na którego tle przywódca akrobatów planował występ.
- Pozwolicie panowie i panie, że zanim moja drużyna akrobatów oczaruje was pokazem nieludzkiej wręcz gibkości… wprowadzimy w dobry nastrój kulturą wysoką, a… tajemnicza Panna z piórkiem, oczaruje was swym głosem. Powitajcie ją gorąco.- i zaczął bić brawo.
Kathil z wdziękiem wkroczyła na zaimprowizowaną scenę, dygnęła krótko i nieco po męsku. Przystawiła dłoń do kapelusza, przesunęła dłonią po piórku i rozejrzała się po widowni. Budowała napięcie pozwalając Karriake przygotować swoje zaklęcia.
Gdy zapadła już cisza, rozpoczęła balladę. Bawiła się dźwiękami i twardymi zgłoskami pozwalając Karriake tkać za swymi plecami iluzję. Podczas śpiewanej opowieści poruszała się powoli, spoglądając widzom prosto w twarze, próbując w ich sercach poruszyć uśpione struny inspiracji, zafascynować tłumek. Czerpała ze swojego aktorskiego repertuaru i wykorzystywała gesty i mimikę. Przy ostatnim wersie powoli wycofywała się w cień.
Za Wesalt migotały obrazy, a przed nią… skupione w ciszy spojrzenia widzów. Kathil miała odrobinę tremy, mimo swego wyszkolenia nigdy nie musiała wszak śpiewać publicznie. To był jej pierwszy raz i… wychodziło całkiem nieźle. Twarze gości były skupione i bez śladów znudzenia. Jedynie szeroki kaptur czarnego rycerza całkowicie ukrywał jego oblicze. Nikt się nie wiercił jednak, nikt nie chrząkał, widzowie byli cicho. A pieśń Kathil powoli się kończyła.
Bardka skończyła śpiew i na skraju kręgu cienia i światła ponownie dygnęła i wycofała się całkiem w cień, by obserwować reakcje gości po występie i pozwolić Calgiostro przejąć pałeczkę. Spojrzała też pytająco na Karriake, jakby szukając potwierdzenia jak wyszło.
Kciuk w górę u gnomki wyprzedził oklaski wśród publiczności wypełniające salę. Bardka zeszła, a na jej miejsce wkroczyła Aranja.
Kathil podeszła do Calgiostro i szepnęła:
-Potrzebujesz mnie jeszcze?
- Nie… tym razem nie.- mruknął cicho mężczyzna.
Kathil przeszła do tej części sali, gdzie był kontuar i zamówiła malutki kubek wina. Usiadła nieco z boku, by popijać wino na uspokojenie po występie. I by zanim ruszy na spotkanie móc przez chwilę poobserwować czarnego rycerza i arystokratkę.
Aranja skupiła uwagę gości wirując ze swym ostrzem na giętkiej linie niczym z wyjątkowo groźnym wężem. Ten pokaz zabójczego tańca przyciągał uwagę wszystkich… ale jakkolwiek próbowała podejrzeć cokolwiek w przypadku rycerza, to natykała na czarną próżnią. Jego lub jej twarz tonęła w mroku… bo ów czarny rycerz nie był przesadnie mocno zbudowany, a luźna czarna tkanina okrywająca pancerz maskowała wszekie oznaki płci. Arystokratka natomiast, choć okazywała zainteresowanie pokazem półelfki, to było ono minimalne. Nic dziwnego… wszak widziała to już dzień wcześniej. Dlatego też pewnie zauważyła zerkanie Kathil i spojrzenia się skrzyżowały. Arystokratka była piękną i dumną czarnowłosą kobietą o fiołkowych oczach. Niepokój budził ów dziwny wisiorek na jej szyi. I coś jeszcze było w spojrzeniu… coś, trudno powiedzieć, co. Coś co budziło dreszczyk na plecach Kathil w dobrym i złym znaczeniu tego doznania.
Wesalt uśmiechnęła się półgębkiem i uniosła kubeczek, gdy arystokratka złapała jej spojrzenie, po czym odwróciła spokojnie wzrok by przyjrzeć się pozostałej części występu Aranji. Udawała, że spojrzenie zawisło na kobiecie przez przypadek. Dopiła wino i ruszyła ku wyjściu.
Kobieta odpowiedziała jej uśmiechem, ale nie zrobiła żadnych innych kroków, które w tej chwili mogłyby pokrzyżować plany Kathil, więc bardka opuściła bez problemu karczmę.
Wesalt sprawdziła jeszcze raz czy zabrała ze sobą wszystko - na wszelki wypadek - tym razem zabrała ze sobą również łuk. Zdecydowała się skorzystać z jednego z wcześniej opracowanych wyjść i powoli przemykając się uliczkami ruszyła w kierunku Cycka Sune.
W nocy… miasto było jeszcze bardziej ponure i jeszcze bardziej niebezpieczne. Ukryci w mroku bandyci polowali na pijanych przechodniów i siebie nawzajem. Gładkolice dziewuszki,takie jak Kathil, były szczególnie w cenie. Ledwo minęła dwie przecznice, a już się natknęła na pierwszą grupkę takich “łowców”.
Dziewczyna szybo rozejrzała się po okolicy szukając możliwości wycofania się. Spojrzała również za siebie aby sprawdzić czy “uwodziciele” jej nie otoczyli. Planowała raczej uniknąć wdawania się w bójkę i nie chciała dać się zagnać w kozi róg.
Na szczęście nie wiedzieli o jej istnieniu… ot zaczaili się przy przejściu z którego zamierzała skorzystać popijając alkohol z bukłaków i strasznie się nudząc.
Kathil przyczaiła się, postanawiając wykorzystać czar niewidoczności i spróbować powoli przesmyknąć się niepostrzeżenie. Krok po kroku ruszyła przed siebie. Ostrożnie, by nie wdepnąć w coś lub nie wywołać zbędnego hałasu.
Choć starali się być cicho w czasie tej zasadzki na frajerów, najwyraźniej się nudzili popijając. Toteż Wesalt posłuchała coś o “czekaniu na najazd na zamek” i “ głupi szlachcic nie powinien tyle zwlekać”. Magia jej cichej pieśni nie pozwalała jednak jej tu zbyt długo przebywać. Niewidzialność nie trwała wszak zbyt długo.
Kathil z zainteresowaniem wysłuchała wymianie “myśli”, potem jednak pospiesznie ruszyła dalej. Nie chciała ryzykować walki, która mogła przyciągnąć niechcianą uwagę lub.. posiłki znudzonych drabów.
Był to kolejny trop do zbadania. Lekko zirytowana całą to sytuacją zastanawiała się przez ułamek sekundy, czy nie stworzyć armii do odbicia dziedzictwa Ortusa. A może zlecić zabójstwo obu braci? Ta druga opcja jej się spodobała. Kroczyła szybko lecz ostrożnie ku umówionemu miejscu.



W nocy… Cycek Sune prezentował się dość… upiornie.

Niedokończone mury porzuconej twierdzy, tworzyły ciemny labirynt łudząco podobnych do siebie korytarzy. Nic więc dziwnego, że było to miejsce schadzek. Para mogła się umówić w którymś tylko znanym kącie tego zamku i być nie niepokojona przez nikogo.
Kathil przez krótki czas zwiedzała okolice twierdzy i jej zewnętrzne korytarze. Znając Logana nie wchodziłby on zbyt głęboko, by nie dać się zaskoczyć. Cicho zagwizdała ich od dawna umówioną melodię. Kilka ostrożnych kroków pierwszym korytarzem z prawej… dwie -trzy, ciche nutki, nasłuchiwanie. Kolejne kilka kroków… ukryła się w cieniu i odczekała chwilkę.
Wkrótce… pojawiła się trójka osobników. Najpierw… przyczajony Logan sprawdzał otoczenie. Potem pojawił się Ortus i Yorrdach pilnujący jego bezpieczeństwa. Logan pierwszy zauważył Wesalt i uśmiechnął się krzywo.- Nooo… możesz wyłazić.
Kathil zachichotała pod nosem i wyszła powoli z cienia:
- Wszyscy cali? - spytała półgłosem i obrzucając całą trójkę badawczym spojrzeniem.
- Cali i zdrowi. I znudzeni.- stwierdził czarodziej uśmiechając się krzywo.- Dzicz to nie jest to co lubię.
- Nikt nas zaczepiał, w okolicy jest jedna wiocha… ale wieśniacy nie zapuszczają się tak głęboko w las.- dodał Logan, a Ortus spytał.- A ty jesteś cała?
- Tak - uśmiechnęła się do niego uspokojająco i pogłaskała po ramieniu - Mam wieści. - stwierdziła po czym wypłaciła Loganowi kuksańca. - To za długi jęzor.
- Bragstone jest w ruinie, pełno w nim najemników dowodzonych przez niejakiego Grecko, półorka. Również byłego najemnika wcześniej na służbie u Archibalda. Mieszkańcy są zastraszeni i zupełnie niezjednoczeni. Straż a w zasadzie była straż jest na służbie u Grecko, który jest samozwańczym burmistrzem i który ściąga haracze za “ochronę”.
Gwałty, grabieże i tym podobne na porządku dziennym. Najemnicy w większej części zwykli bandyci ale widziałam paru, którzy z niejednego pieca jedli. Między innymi rycerza świecącego magią jak łuna. Nie wiem czy to on sam czy jego ekwipunek tak potężny. Szkoda, że Cię nie było ze mną wtedy, mój drogi - spojrzała miękko na Yorrdaha.
- Kapłanów nie ma. Więc ten trop spalony. Na głowie za to mam nietypowy kwartecik: półelfa, druida, nizołczycę z wilkiem. - zabębniła palcem w policzek.
- Planowany jest również atak na zamek. To chyba tyle. A Wam się coś udało dowiedzieć? - popatrzyła na Logana i męża.
- Niewiele… wujów nie ma w mieście. Każdy siedzi w swojej twierdzy.- stwierdził Ortus.- Jeden w strażnicy za lasem, drugi w starym dworku przerobionym z oberży. Mój rodowy zamek jest w rękach jakiegoś zarządcy, którego obecnie wyznacza Archibald. Wujowie są w stanie wojny.
- Nie wiem czemu żaden z nich nie mieszka w samym zamku rodu Vilgitzów. To nie ma sensu.- stwierdził Logan.
-Też tak uważam. Mam wrażenie, że obaj się czegoś albo boją albo ktoś ich trzyma w szachu. W każdym bądź razie.... nie wiem co nam przyjdzie z obecnej wizyty. Spotkanie z wujami można odbyć ale w obecnej sytuacji raczej wolałabym skoncentrować się na zebraniu większej ilości informacji. Może zlecić też komuś małe spotkanie z wujami? - dodała przeciągając palcem po szyi.
- Nie wiem… Może. Jeśli siedzą w swoich zamkach, będzie trudno.- zamyślił się Logan, a Yorrdach przypomniał.- No i nie zabraliśmy ze sobą skarbca, tylko pieniądze na podróż. Część już wydawałaś na ratowanie akrobatów. Nie możemy szastać monetami na prawo i lewo.
-Wiem, wiem. - skrzywiła się Wesalt - nie mówiłam o nikim tutejszym. Ale tak na twarde podejście, szans na dogadanie się pokojowe z wujami nie widzę wiele. Nawet jeśli odbijemy Bragstone, to jak zarządzać majątkiem na odległość w krzyżowym ogniu między nimi? - rzuciła lekko spłoszone spojrzenie na męża - Wybacz…
- No cóż… wiedziałem że będzie trudno.- westchnął Ortus uśmiechając się lekko. A Yorrdach spytał.- Jaki więc plan?
- Zebrać więcej informacji na temat tego całego zarządcy zamku i majątku. Bez tego jakiekolwiek kroki mogą spełznąć na niczym. Spróbuję wysłać wiadomość do znajomego i sprawdzić opcję z wujami. Gdzie się zatrzymacie?
- Wracamy do obozowiska poza miastem. Rano mogę podesłać młodego z obstawą do twojej karczmy… jeśli chcesz.- stwierdził Logan i wzruszył.- Bo jeśli nie… to nasz obóz w lesie jest bezpieczniejszy, bez względu na to jak Yorrdach na niego narzeka. A ty, co dalej zamierzasz?
Kathil skinęła głową, potakując pierwszej części stwierdzenia Logana.
-Zastanawiam się…. nad tą arystokratką. Zatrzymała się akurat w tej samej karczmie co akrobaci - bardka wzruszyła ramionami - nie wiem czy nie jest warto uzyskać jej … przychylność i namówić do współpracy.- na moment zamilkła i dodała.- Lepiej, żeby cię nie zauważono włóczącego się po mieście. - spojrzała na Ortusa. - Wolę zachować to jako niespodziankę.
- Acha… intrygujące.- stwierdził Yorrdach po namyśle głaszcząc się po podbródku i zastanawiając zapewne nad kolejnym zakładem z Loganem.
- Dobrze… będziemy czekać na twe wieści.- dodał Ortus.
- Prześlę wiadomość jutro i spotkamy się tutaj. Jeśli nie dostaniecie wiadomości, cóż… - nie dokończyła zdania. Machnęła za to na Logana i Yorrdacha i wtuliła się w Ortusa:
- Trzymasz się? - spytała cichutko, nie chcąc za bardzo podkopywać jego pewności siebie w obecności pozostałej dwójki.
- Tak… choć jestem tam tylko dodatkiem do namiotu.- stwierdził kwaśno młodzik.
- W innych okolicznościach brzmiałoby kusząco - zachichotała w jego szyję - To dobrze. - pogładziła męża po policzku i szybko pocałowała. - Widzimy się jutro. - uśmiechnęła się ciepło i z ociąganiem odsunęła.
- Oby… na pewno. - odparł Ortus z nadmiernym entuzjazmem.
Logan kiwnął głową i dodał.- Podesłać ci jakiegoś najemnika, który przypadkiem zjawi się tam u ciebie?
- Podeślij dwójkę elfów. Wolę mieć kogoś, kto ochroni mi plecy.
- Wolałbym nie.. są dziwni… i nie lubią miast. Ale niech będzie.- skinął głową Logan.
- Co to znaczy dziwni? - dziewczyna zmarszczyła brwi - Myślę, że zwracają mniej uwagi niż pozostali a przy szukaniu informacji nie potrzebuję przyciągać jej do siebie. Jeśli nie oni to kogo? Kobietę i milczka?
- Nie wiem… coś… - Logan stropił się pod jej słowami.- Trudno to ubrać w słowa.
- Na stare lata się uprzedził do półelfów.- zakpił cicho Yorrdach.
- Po prostu jest w nich coś dziwnego.- burknął Logan i poddając się stwierdził.- Dobra… podeślę ich.
- Nie widziałeś tego czegoś dziwnego wcześniej? Gdy ich najmowałeś? - Kathil była zdziwiona i zaniepokojona. - Dobrze, podeślij ich. Wolę by byli z dala od …. z resztą nieważne. Będę czekać. A teraz czas na nas.
Pomachała całej trójce i ruszyła w drogę powrotną.
- Wynająłem jako tropicieli i ochroniarzy naszej małej karawany i tu nie mam zastrzeżeń. Są lepsi niż się spodziewałem.- stwierdził na pożegnanie Logan.- Ale nie wiem jak się sprawdzą w nowej roli… Niemniej powodzenia im życzę i tobie.
Ortus jeszcze czule cmoknął w policzek Kathil na pożegnanie i trójka jej sojuszników zniknęła w mroku nocy.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 09-12-2015 o 02:21.
corax jest offline  
Stary 08-12-2015, 12:17   #29
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Ciemność otulała już całe Bragstone. Nawet grasujący na ulicach miasta najemnicy uznali, że czas znaleźć sobie schronienie. Kathil przemierzała więc ciche i puste uliczki, czując się nieco nieswojo. Miasto wydawało się wymarłe, ale przecież takim nie było.
Dlatego teraz właśnie… wśród tych panujących ciemności poruszała się ze zdwojoną czujnością. Nagle… stukot kopyt końskich, przerwał tą ciszę przecinając ją niczym miecz. Powolny i miarowy stukot… gdzieś w pobliżu.
Kathil uskoczyła w głębszy cień i naciągnęła mocniej kaptur na twarz. Zaczęła cichutko nucić zaklęcie niewidzialności. Odruchowo rozejrzała się też za drogą ucieczki.
“Kto o tej porze wybiera się na przejażdżkę konną?” pomyślała zaskoczona. “I czego albo kogo szuka o tej porze?”. Bardka odczekała chwilkę, by móc z ukrycia przyjrzeć się jeźdźcowi.
Koń okryty czarnym kropierzem. Zbroja czarnym aksamitem. Rycerz przemierzający miasto w środku nocy powoli zbliżał się do bram miejskich. Milczący i obliczu okrytym kolczym kapturem wydawał się być upiorem wyjętym z opowieści o duchach. Nic też dziwnego że “strażnicy” przy bramie nie próbowali go powstrzymać. Ba, nawet go nie zaczepiali.
Kathil przełknęła strach, który schwycił ją nagle na ten widok. W szaleńczej desperacji postanowiła jednak ruszyć za jeźdźcem. Chciała tylko sprawdzić w jakim kierunku udaje się ten demoniczny rycerz. Przy odrobinie szczęścia będzie mogła wysłać za nim swoich elfich tropicieli. Na razie jednak skoncentrowała się na śledzeniu tajemniczego rycerza.
Przemknęła niczym duch, licząc pod nosem okazje w których skorzystała z magicznych pieśni… Kolejnej niewidzialności przywołać tej nocy już by nie mogła niestety. To był ostatni raz. Rycerz dość długo posuwał się powoli w kierunku zamku należącego do ojca Ortusa.
Co jakiś czas się zatrzymywał. Nagle stanął w miejscu i obrócił się mówiąc nieco dudniącym echem głosem.- Wiem, że się gdzieś ty kryjesz przed moimi oczami. Nie czuję zła od ciebie, nie jesteś nieumarłym bytem… ale mój sygnet twierdzi że promieniujesz magią.
Kathil o mało się nie potknęła, gdy rycerz przemówił. Powoli pomachała do niego, nie czyniąc jednak gwałtownych ruchów. Chciała przekonać się czy ją widzi czy jedynie próbuje blefować. Wydawało się, że jednak jej samej nie widzi. Postanowiła schować się za plecami rycerza w gęstwinie krzewów i drzew. W razie ataku dałyby jej choć cząstkową osłonę, a być może i szansę na uniknięcie … nie wiadomo jakiego ataku?
- Więc… jak długo zamierzasz ukrywać? Azaliż masz złe zamiary?- rzekł cichy acz dudniący głos spod kaptura.- Jesteś naiwną duszyczką wynajętą przez magów z gospody. Wiedz, że twe życie możesz lepiej spożytkować, niż ginąć z mej ręki.
-Czemu magowie mieliby mnie na Ciebie nasyłać? - spytała bardka z ukrycia przesuwając się nieco by odsunąć się ciut od miejsca, z którego przed chwilą dobiegał jej głos
- Bo cuchną złem na odległość? Nie muszą mieć innego powodu.- odparł rycerz.- A jaki jest twój?
- Mój powód na co? Nie nasłałam nikogo na Ciebie - Kathil zamrugała zdając sobie sprawę z kulawego stylu rozmowy. Zdecydowanie rozmowy z demonami, upiorami czy czymkolwiek był jeździec, nie były jej forte. - Czemu podążasz w stronę zamku Vilgitzów? - dodała z nutką bezczelności w tonie.
- To tam… jest jakiś zamek? Ciekawe…- odparł rycerz. Przez chwilę milczał, nim rzekł.- Moje ścieżki nie są tymi, którymi ty kroczysz. Moje powody… podążam za wizjami.
-A jednak nasze ścieżki się przecinają… - skomentowała Kathil, odsuwając od siebie myśl, że w gruncie rzeczy to ona sama wpakowała się rycerzowi w drogę - Wizjami? A co widzisz zamiast zamku?
- To nie jest takie proste… zresztą, co ciebie obchodzi ów zamek?- odparł pytaniem czarny rycerz. -I zawsze tak rozmawiasz kryjąc się?
- Obchodzi mnie wiele spraw, które dzieją się w okolicy. Myślę, że jesteśmy kwita: Ty kryjesz się w mroku kaptura, ja w cieniach. - dodała z lekkim uśmiechem w głosie. - Pokażesz mi swą twarz? Ja wyjdę z ukrycia.
- To nie jest dobry pomysł.- w głosie rycerza słychać było nutki paniki.- Zresztą jaką mam gwarancję, że rzeczywiście to zrobisz?
- Moje słowo honoru - stwierdziła dumnie Kathil.
- Acha… ale… tylko potem nie uciekaj z krzykiem jak wiejska dziewucha.- odparł rycerz.
- Takiś groźny? - mruknęła dziewczyna - Ty pierwszy - powoli zrobiła kilka kroków bliżej brzegu zarośli, wpatrując się w rycerza.
Rycerz z wyraźnym wahaniem zsunął kaptur z głowy odsłaniając subtelne kobiece rysy twarzy… całkowicie zniekształcone przez diabelskie dziedzictwo. Wojowniczka okazała się być diablęciem z urodzenia, z całym bagażem takiego rodowodu. Duże rogi, czerwona skóra i łuski na nosie i policzkach.
Kathil cieszyła się, że wciąż siedzi zasłonięta krzakami. Zaskoczenie spowodowało, że aż otworzyła buzię i wpatrywała się w jeźdźca… wojowniczkę w szoku. Zamrugała gwałtownie i mocno się uszczypnęła, by wyrwać się z tego stanu.
-Noo… - odchrząknęła - tego… nie uciekłam - chociaż głos wcale nie chciał brzmieć specjalnie pewnie. - To …. wychodzę…. - zaszurała mocno krzakami i wyszła z nieco innej strony. Stanęła wciąż przyglądając się diabelstwu z dziwną fascynacją. “Yorrdach umrze z zazdrości” było główną myślą jaka kołatała się w jej głowie.
- No, no… Zwykle wysyłają za mną mniej zgrabniutkie ogony. Więc… złodziejko, co cię tak zaciekawiło, że za mną podążyłaś tej nocy?- zapytała kobieta walcząc z wyraźną ochotą by zakryć głowę kapturem.- Owszem… może pilnujesz zamku dla tego drania Grecko, albo któregoś z tych wielmożów, ale wszak nie mogłaś wiedzieć że moim celem jest zamek. Po prawdzie ja też nie wiedziałam, zresztą.. być może to niego nie dotrę. Nie jestem tutejsza… i ich konflikty mało mnie obchodzą. Już dawno się nauczyłam, że nie rozwiążę każdego problemu tego świata.
- Jeśli wolisz, załóż kaptur - mruknęła Kathil - i nie jestem złodziejką. - założyła ręce na piersiach. - Nie jestem w komitywie z żadnym z nich. Zamek interesuje mnie bo … bo pomagam komuś zaprowadzić tutaj sprawiedliwość i porządek.
- Prawo i porządek. Szlachetny cel.- uśmiechnęła diabliczka i szybko założyła kaptur na głowę. Jej głos od razu zrobił się bardziej dudniący.- I wybacz że uraziłam ciebie pani, po prostu… zazwyczaj jeśli ktoś siedzi mi na ogonie, to zwykle łotrzyk jakowyś.
- Cóż… obie chyba powinnyśmy odsunąć od siebie typowe założenia. - prychnęła lekko Kathil - To co to za wizje związane z tamtym miejscem wiodą Cię w kierunku zamku?- Kathil postąpiła parę kroków w stronę kobiety - I jak Ci na imię? Ja …. ja… jestem Kathil. - skinęła krótko głową z wahaniem podając swe imię w geście zaufania.
- Leonora mi dano na imię. Czy jest prawdziwe… moja matka nie raczyła zostawić odpowiedniej notki. I nie wiem czy jadę do zamku, równie dobrze mogę skręcić za kolejnymi drzewami.- szczęk zbroi oznajmij wzruszenie jej ramion.- Z woli Kelemvora zwracam śmierci, tych którzy utknęli na tym świecie po zgonie, w takiej lub innej formie.
- Ah - Kathil stropiła się - a nie masz żadnych wizji związanych z Bragstone?
- Na szczęście temu miasto oszczędzono plagi nieumarłych.- odparła kobieta i zaśmiała się dudniąco.- Doprawdy… świat się nie kończy na Bragstone i jego problemach.
- Mój obecny świat, owszem. - westchnęła Kathil. - A skoro wjechałaś w nie i Ty, Leonoro, znaczy, że ….. Cholerny Talis - Kathil z irytacją kopnęła czubkiem buta ziemię. Zmierzyła diablę spojrzeniem - Co byś powiedziała na propozycję współpracy? - bez pardonu i bez ostrzeżenia wyłożyła pytanie.
- Współpracy?- zdziwiła się Leonora i znów zaśmiała cicho.- Na jakich zasadach i jakiej współpracy?
- Ja pomogę Tobie, Ty pomożesz mi. Pomożesz mi zaprowadzić tutaj ład i pomóc… pewnemu mężczyźnie wprowadzić prawo i pomóc mieszkańcom regionu. A w zamian, ja pomogę Tobie w ...odzyskaniu dla Kelemvora następnych dusz.
- To dość… ciekawe postawienie sprawy, ale dotąd nie potrzebowałam pomocy w niszczeniu nieumarłych.- odparła kobieta i zamilkła na chwilę.- Z drugiej strony jeeednaaak… nie odmówię pomocy, jeśli sprawa jest prawa i służy dobru innych. Natomiast nie potrzebuję zapłaty za swą pomoc. Zresztą… nie wiem niby czy mogłabyś zapłacić.
- Hmmm… to dość nietypowe, pomagać bez oczekiwania zapłaty. Jesteś pewna? - upewniła się Kathil.
- Czynienie dobra jest zapłatą samą w sobie.- odparła Leonora.- Poza tym… nieumarli mają w grobach czasami różne kosztowności, więc… zwykle na jedzenie wystarcza. Nie potrzebuję wiele.
- A zatem dobrze. - bardka kiwnęła głową - chcesz omówić kwestię teraz czy wolisz...wykonać swą powinność najpierw?
-Jest późna noc.- podjechała bliżej Kathil wyciągając dłoń ku bardce.- Nie zostawię młodej damy samej w głuszy.
Kathil wyciągnęła swoją i wskoczyła przy pomocy Leonory na konia. Usadowiła się i z niejaką rezerwą objęła diablę rękoma by nie spaść.
- Hmm… kto by pomyślał… - zaczęła a potem ugryzła się w język.
Pod dłońmi czuła zimny metal zbroi, acz… coś energicznie ocierało się o jej lewe udo coś długiego i giętkiego. Żywego.
- Pomyślał o czym?- spytała Leonora dla podtrzymania rozmowy i ruszyła konno w las nieco przyspieszając tempa.
- Że wsiądę na konia z diablęciem w środku ciemnej nocy w środku nigdziebądź - mruknęła Kathil spoglądając na to, co ocierało się o jej udo.
Długi, twardy… czerwony ogon pokryty zaskakująco miękką łuską.
- Ja też nie myślałam o tym, że tej nocy porwę jakąś pannicę.- zaśmiała się cicho Leonora jadąc nieco szybciej. Co jakiś czas zatrzymywała się, by rozejrzeć się. Po czym ruszała dalej.
Kathil z ciekawością małej dziewczynki dotknęła ogona, najpierw czubkiem palca a potem przesunęła po nim dłonią. Gwałtownie ją cofnęła.
- Hmm…
- To prywatny ogonek.- odparła Leonora cicho.- Bardzo wrażliwy na dotyk, wybacz… niestety nie bardzo mam co z nim zrobić, gdy siedzę na koniu.
- Wygląda jakby żył własnym życiem - spojrzała z przekąsem na ogon ocierający się o jej nogę. Objęła ponownie Leonorę drugą ręką i zaczęła rozglądać się po okolicy. - Czego szukamy….szzz?
- Przepraszam… nie przywykłam do pasażerów na Bullticusie. I bliskości… w ogóle.- mruknęła zawstydzona kobieta, a jej ogon paradoksalnie zaczął wić się bardziej nerwowo.- Szukamy zła. Gdzieś w okolicy, musi być jego źródło.
- A jak je wyczuwasz? Pierścieniem?
- Pierścień wykrywa magię. Zło w sercach i istotach wyczuwam… dzięki łasce Kelemvora.- rzekła zbliżając się do cmentarza.- Czasem to zło zasiane przez nieszczęścia, czasem przez złe wybory. Tu… musisz poczekać.
- Dobrze - Kathil zeskoczył z konia - Jeśli będziesz potrzebować ratunku, krzycz. - mrugnęła wesoło do Leonory. Rozejrzała się po okolicy by znaleźć miejsce do ukrycia. Nie chciała zostać na środku bez żadnej osłony.
- Wolałabym żebyś została na Bullticusie. On by o ciebie zadbał.- rzekła Leonora zsiadając i odpinając przyczepiony do siodła dwuręczny miecz. Wysunęła go z pochwy i wykonała kilka szerokich zamachów.- Prawda Bullticus?
Koń zarżał w odpowiedzi.
Kathil niemalże oczekiwała, że koń również przemówi, ale bez szemrania wspięła się na niego ponownie.
-Trochę …. dziwne uczucie… siedzieć na koniu w środku pustkowia. - poklepała konia po szyi. - Ale skoro Bullticus się zgodził, to zostanę. Uważaj na siebie.
- Taki mam…- nie zdążyła odpowiedzieć, bo jakiś ludzki i nieludzki zarazem ryk rozniósł się po cmentarzu. Z pomiędzy grobów wyłoniła się sylwetka w zbroi…Szkielet uzbrojony w halabardę, acz był trochę dziwny. Kreacje Yorrdacha nigdy nie były tak ożywione, energicznie i szybkie. Nigdy też nie świeciły na niebiesko.
Kathil odruchowo sięgnęła po łuk, by nałożyć cięciwę i zakotwiczyć strzałę. Napięła mięśnie pleców, wycelowała i zwolniła cięciwę, wypuszczając strzałę z łuku. Liczyła przede wszystkim na odwrócenie uwagi nieumarłego i zapewnienie Leonorze szybszego zwycięstwa. Choć jakoś o tę kwestię, bardka się nie martwiła.
Płonąca strzała uderzyła w korpus nieumarłego, ale go nie spowolniła… ani nie rozproszyła uwagi. Szkielet wrzeszcząc coś o zemście, zdrajcach, krwi… nadal pędził na rycerkę wymachując halabardą. Pierwszy atak Leonora wzięła na ostrze. Odbiła je wykorzystując impet swego ciała i z zamachu cięła upiornego wojownika w tors. Ostrze jej miecza przecięło zbroję i zagłębiło się w jego korpus. Ale taki cios… jedynie odrzucił do tyłu lekkiego nieumarłego. Nie zabił, jakby to się stało w przypadku żywej.
- Twardy z ciebie skurczybyk, co?- rzekła głośno Leonora nie zwracając uwagi na akt, że kaptur zsunął się z jej głowy.
Kathil z zainteresowaniem obserwowała Leonorę w starciu. Widać było po niej, że walka jest jej żywiołem. Nadal celowała czekając na dogodną okazję by chociaż spróbować jeszcze raz odwrócić uwagę ożywieńca. Miała jednak wrażenie, że jej wysiłki są sztuką dla sztuki. Prędziej przydałyby się tu umiejętności Yorrdacha niż jej. Rozejrzała się jednak po okolicy, szczególnie ciekawa miejsca, z którego upiór pojawił się. Może tam znajdzie jakieś wskazówki na pozbycie się go?
- Bullticus, podjedźmy tam - wskazała dłonią kierunek szepcząc koniowi do ucha.
Koń… o dziwo ruszył w tamtym kierunku posłuszny jej słowom. A sama Leonora najwyraźniej trafiła na godnego siebie przeciwnika. Bo szkielet okazał się niezwykle twardym i zaciekłym przeciwnikiem. Szybko wymieniali ciosy. Choć halabarda była powolnym orężem i zwinna rycerka unikała większości jej uderzeń, to jednego ciosu nie zdołała i ciężkie ostrze wbiło się w jej bok. Nie pohamowało to jednak furii Leonory, która wyprowadziła silne uderzenie w czerep nieumarłego strącając mu hełm. Potwór cały czas bełkotał coś o zdradzie, zemście… ale trudno było dotrzeć sens jego słów. Był obłąkany nienawiścią. A grób z którego wyszedł… nieumarły był dziwny. Obsypany kręgiem soli… nagrobek był wyraźny w świetle płonącego grotu strzały nałożonej na łuk Wesalt. “Pathraus Gerstwin, żył jak rycerz, umarł jak bohater.”... Pathraus… Pathraus… znała to imię!
Kathil w zamyśleniu zeskoczyła z konia i poklepała go po szyi:
-Bullticus, poczekaj bo imię jest znajome. To…. kapitan straży matki mego męża. - wyszeptała Kathil z żalem.
- Pathrausie… - krzyknęła licząc sama nie wiedząc na co. Nie zwykła napotykać upiory. - Pathrausie… Ortus żyje! Bullticusie, o co chodzi z tym kręgiem? - spojrzała na konia z namysłem - Ma go zatrzymać?
Koń jednak nic nie odpowiedział zerkając na swą panią. Bo też co mógł powiedzieć. Także okrzyki Kathil nie zrobiły wrażenia na nieumarłym. Pogrążony w ślepej nienawiści atakował Leonorę. A ona sparowała kilka ataków mieczem, czając się i… nagle wyprowadziła uderzenie podczas którego ostrze jej miecza rozbłysło ciepłym światłem. Ten cios przepołowił tułów truposza. Kości i zbroja rozsypały się na ziemię, a widmowa sylwetka obliczu przepełnionym wściekłością rozmyła się niczym dym z fajki.
- Leonoro - Kathil podbiegła do kobiety zatrzymując się tuż przed wojowniczką - wiem
kim on był. - spojrzała na diablę - Pokaż ranę…
- To nic takiego… bywało gorzej.- rzekła w odpowiedzi diabliczka zsuwając z siebie tkaninę po czym biorąc się za odpinanie napierśnika.- Kim był za życia, bo teraz… stał się upiorem jakiegoś rodzaju, przepełnionym żalem i nienawiścią. Czystą wściekłością zamkniętą w skorupie szkieletu.
Bardka pomogła Leonorze ściągnąć napierśnik.
- Mam coś na rany, chcesz? - zaczęła sięgać po leczniczy napój. - Był strażnikiem na
służbie matki mego męża. - mruknęła zaglądając pod szaty Leonory i oceniając ranę - Zapewne zabity przez Archibalda i Bertolda albo też na ich zlecenie. Wszystko jedno. Liczyłam, że znajdę go jeszcze wśród żywych. - dodała zmartwionym tonem. - Czemu wokół grobu ma rozsypaną sól?
- Doceniam… twoją troskę, ale mam swoje sztuczki. Takie eliksiry są zbyt cenne by marnować je niepotrzebnie. - rozpięła z boku koszulkę kolczą, podwinęła ją wraz z koszulą, odsłaniając swój lewy bok i całkiem kształtną lewą pierś. Skórę miała czerwoną, ale bez łusek.- Możesz mi natomiast podtrzymać odzienie, gdy będę się leczyła.
- Nie znam się na diabelstwach, nie wiem jak się leczycie - tłumaczyła się Kathil posłusznie przytrzymując warstwy ubioru Leonory. Zamilkła dając kobiecie czas na skoncentrowanie uwagi na leczeniu. Przyglądała się za to jej twarzy.
- Jako potomkowie succubusów i incubusów leczymy się poprzez gorący, namiętny seks.- rzekła Leonora szybko starając się zachować kamienne oblicze.
Oburzona minka Kathil mówiła sama za siebie:
- Żarty sobie ze mnie stroisz? - ofuknęła diablicę.
- Tak… wybacz.- wybuchła śmiechem Leonora przykładając dłoń do rany i pod tym dotykiem jej rana zaczęła się zasklepiać.- Po prostu… widzisz rogi i wyobrażasz sobie nie wiadomo co. A my jesteśmy jak wszyscy inni, jemy, śpimy… mamy takie same potrzeby i słabości. To co potrafię nie jest umiejętnością mej rasy. To wszystko dary Kelemvora. To co mówiłaś o tej soli?
- Gdy widzę rogi, myślę tylko jedno. - docięła jej Kathil wystawiając język z niewinną minką - Że mam przed sobą rogacza. Niezależnie od rasy i płci. - dodała.
- Jego grób jest otoczony solą, cały krąg. - spoważniała - Co to znaczy?
- Że próbowano dopilnować by został w grobie. Może to jego niepierwsza ucieczka… z jego zbroi nic już nie zostało.- mruknęła zerkając na kupkę kości i dodała.- Obawiam się, że raczej nie ma co liczyć na rogacza. Rzadko mam… kontakty tego typu, nie mówiąc już o stałym partnerze czy partnerce. Nie ma kto mi doprawiać rogów.
Delikatnie wysunęła z palców Kathil swoje ubranie i kolczugę. Wepchnęła tkaninę w spodnie i zaczęła wiązać zapięcia kolczugi.- Możesz… wiesz pomóc poprzeć wrzucenie jego kości z powrotem do grobu.
- Dobrze… - Kathil ruszyła do grobu z kośćmi - A dużo jest diabelstw jak Ty?
- W Sembii ? Nie spotkałam drugiego… ale są krainy gdzie jest ich więcej. Ponoć przy twierdzy Zhentil na przykład. Albo w Neverwinter czy Mulhorandzie. Tak słyszałam.- rzekła Leonora zakładając napierśnik.- W Sembii pewnie też trochę jest, może w Odrulinie… ale niełatwo mi trafić na podobnego mnie bękarta.
- Musi być Ci ciężko… - Kathil wróciła po kolejną porcję kości - Wizje przyciągnęły Cię do Sembii? Czy to był Twój wybór? - dodała obojętnym tonem, jakby zupełnie jej to nie obchodziło. Obchodziło jak najbardziej, ale nie chciała tego dać po sobie poznać.
- W zasadzie to… po prostu jadę do siebie od czasu do czasu czując impuls, by udać się w jakieś miejsce.- rzekła rycerka zakładając sukno na zbroję i ruszając z kośćmi w kierunku Wesalt.- I po prostu tam jadę. Podróżuję cały czas. Z takim wyglądem… ciężko zapuścić korzenie.
- Może łatwiej by było w większych miastach? Bo na wsi… to faktycznie może być trudno. To chyba wszystko? - Kathil upewniła się, czy żadne pozostałości nie zostały na trawie. - I co teraz? Zamykasz grób i już? - bardka nie bardzo wiedziała co zrobić ze sobą. Sytuacja była mocno … nietypowa jak dla niej.
- Jeszcze… modlitwa do Władcy Umarłych.- rzekła rycerka opierając dłonie i z wysiłkiem widocznym na obliczu przesuwała płytę zapierając się stopami o ziemię. Była bardzo silna. Kathil przyglądając się jej czuła się w tej chwili, jak… kruszynka.
Po zamknięciu grobu, diabliczka zaczęła się cicho modlić do swego bóstwa, na moment zapominając o bardce.
Kathil uszanowała chwilę, w skupieniu prosząc o spokój dla Pathrausa. Westchnęła cicho.
Szkoda jej go było mimo, że wcale go nie znała. Ale skoro zamienił się w upiora po śmierci, wiele krzywd widział i doświadczył. Tym większą złość poczuła na myśl o wujach.
-To wszystko.- rzekła po chwili Leonora i gestem dłoni przywołała swego wierzchowca.- Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na pieszczotę gorącej kąpieli w cebrzyku. Należy mi się.
- Po pobycie w Bragstone nie wiem czy pomoże jedna kąpiel - mruknęła Kathil - ale tak, czas wracać. - poczekała aż wojowniczka dosiądzie konia i wskoczyła za nią. - Pojedziesz ze mną jutro wieczorem na spotkanie? - spytała po chwili ciszy.
- Zobaczymy… wieczorem. - mruknęła rycerka przez ramię i przyspieszyła jazdę. Jej ogon owinął się w pasie wokół bardki przyciągając ją do siebie. A Bullticus pędził coraz szybciej.
- Dobrze - Kathil czując owijający się ogon zachichotała w plecy Leonory - To prywatna talia … - objęła rycerkę mocniej i oparła policzkiem o jej plecy pozwalając sobie na przymknięcie oczu.
Przez chwilę jechały bardzo szybko niesione potężną siłą Bullticusa, dopiero gdy zbliżać zaczęły się do bramy, Leonora zwolniła i naciągnęła kaptur kolczy na głowę.- Nie wiem gdzie mam cię zostawić w mieście. Ja sama mieszkam w tamtejszym zajeździe o nazwie “Pijany Kapłon.”
- Wiem… - mruknęła Kathil - możesz mnie tam też zostawić - uśmiechnęła się do
pleców diabliczki.
- Dobrze…- mruknęła głucho Leonora, a gdy przekraczały bramę, Kathil widziała jak strażnicy odsuwają się ze strachem i patrząc na “zdobycz” rycerza z zazdrością.
Ruszyły uliczkami miasta kierując się do bramy zajazdu. - A jakie właściwie masz plany? Co do tego Bragstone? Walka z przeważającymi siłami nie jest mądrym pomysłem… nawet w szlachetnej sprawie.
-Pozbyć się czynnika zapalnego, odbić zamek, a potem chlusnąć na miasto i
wypłukać wszystkich tych zbirów. To tak w teorii. W praktyce… najpierw się przygotować. Zebrać informacje. Potem w zależności od informacji… podjąć działania. Zebrać może lokalnych lojalnych ludzi, choć wątpię by ktoś taki się tu jeszcze ostał. Chcę się dowiedzieć co się dzieje z zamkiem i czemu bracia tam nie mieszkają. - mruczała cicho Kathil.
- Obawiam się, że dyskrecja nie jest moją mocną stroną. Za bardzo się rzucam w oczy.- mruknęła Leonora cicho, gdy stukała włócznią w bramy “Pijanego Kapłona”... widok diabliczki wystarczył, by strażnicy bez narzekań otworzyli bramy. Leonora wjechała na koniu i jej ogon powoli odwinął się z talii Wesalt.
- Myślałam raczej o Tobie jako ramieniu zbrojnym - szepnęła bardka zeskakując na ziemię. Poczekała aż Leonora zeskoczy z konia i stanęła na przeciw niej: - Dziękuję za dzisiejszą wyprawę. Była niezwykle … pouczająca. Ja jestem tam - wskazała na wóz Karriake.
- Jedna z artystek? Nie zauważyłam cie podczas występu. Aaaa… z pewnością zapamiętałabym twoją twarz.- rzekła skonfundowana rycerka.
- Wszystko chcesz wiedzieć na pierwszej randce? - zachichotała cicho Kathil - To ja śpiewałam balladę. - powiedziała zasłaniając usta dłonia i pochylając się do diabliczki. - Śpij dobrze.
- Nawzajem i… wybacz że nie zauważyłam, że to była randka. Ja… nie mam za bardzo doświadczenia w tych sprawach.- zaśmiała się w odpowiedzi cicho.




Kathil pokręciła głową z udawanym smutkiem i ruszyła do wozu machając rycerce na pożegnanie. Zastukała cicho do okna wozu i poczekała aż gnomka jej otworzy.
- Gdzieś się włóczyła… już zaczęłam wróżyć, gdzie się podziałaś- mruknęła Karriake otwierając drzwi.- Wyszło mi że w jakiejś trumnie śpisz.
- Ja śpię w trumnie a Ty siedzisz niewzruszona? - oburzony szept miał za zadanie odwrócić uwagę Karriake. - Zbierałam informację i kontakty… - dodała próbując udobruchać gnomkę. - Ale jestem strasznie zmęczona. Jak występ? Co z tą kobietą? - Kathil padła na podłogę wozu i wyciągnęła się. Po chwili skopała buty.
- Trumna to nie wcale takie dziwne łóżko… widziałam już bardziej pokręcony wystrój wnętrz. Wychodziło mi w kartach, że jesteś zdrowa i pod opieką paladyna. A to zawsze dobra karta.- rzekła gnomka zamykając drzwi.- Poza tym… martwienie się o ciebie, co by to dało ? Nie wiedziałam gdzie byłaś.
Aranja już wylegiwała się w leżaku, przyglądając się Kathil rozleniwionym spojrzeniem świadczącym o przeżytej niedawno ekstazie. A gnomka usiadła po zamknięciu drzwi na beczułce.- Tamta kobieta… cóż… cały wieczór wodziła za nos Calgiostro, sadystycznie udając, że jest nim zainteresowana. Biedakowi nie dało się wytłumaczyć faktu, że nim sobie pogrywa.
- Może rzuciła na niego jakiś urok. Wygląda na jędzę. - ziewnęła Kathil - Nie mówę o jej hmm umiejętnościach tylko charakterku. W dodatku zaborczą jędzę. - Kathil czuła, że jej oczy się same zamykają. - Czyli siedziała cały wieczór w karczmie? Dziwne miejsce na takie wczasy. Z kimś rozmawiała oprócz Calgiostro? I czy wiesz o czym gadali? Mógł jej coś wypaplać?
- Wiesz… to jędza z klasą. Taka pod której obcasem chcesz się znaleźć.- wzruszyła ramionami Karriake i machnęła ręką.- O Calgiostro się nie martw… jedynie co jej robił, to podlizywał się na wszelkie sposoby. Co do samej jędzy… nie… z nikim innym nie rozmawiała. Ale wolę już jej nie śledzić… boję się, że mnie wciągnie pod swój obcas i… mi się to spodoba. Już raz byłam pod obcasem. Niełatwo się spod niego wyrwać.
- Dobrze, dziękuję i za to. Muszę porozmawiać z Calgiostro czy byście do zamku nie ruszyli. Trupa akrobatów byłaby dobrą przykrywką do zebrania informacji. - mruczała Kathil z zamkniętymi oczami. - Chodźmy spać?
- Nie ma sprawy. Lubię szpiegować... to ciekawsze niż cyrk.- uśmiechnęła się Karriake.- I porozmawiajmy jutro. To ważne.


Ranek był głośny, jasny i przyszedł zdecydowanie za wcześnie. I w dość niewygodnym miejscu. Barłogu na podłodze ułożonym z kocy, w którym jedynym miękkim miejscem był sprężysty biust Karriake, do którego Kathil tuliła głowę.
- Mmmm dzień dobry… czemu tak głośno? - Kathil przeciągnęła się zaspana,
zasłaniając oczy przed wdzierającym się słońcem. - Oo… - zdziwiła się widząc swoją poduszkę. Wyszczerzyła się w uśmiechu - Nie było Ci niewygodnie?
- Nie bardzo… Aranja też się wierci… i kopie.- mruknęła gnomka przeciągając.- Wczoraj wspominałaś coś o jakimś wyjeździe artystów, tak?
-Mhm - Kathil usiadła i też rozciągała zdrętwiałe członki - a co? Mówiłaś, że masz coś ważnego do powiedzienia? - wymruczała ziewając.
- Ooo tak… Nie pojedziemy do tamtego zamku jako artyści… Nie ma takiej możliwości. To praktycznie zbójeckie gniazdo w tej chwili. Lepiej by było zatrudnić się nam w tutejszym zamtuzie. Natomiast można odwiedzić zamki okolicznych możnowładców: Archibalda i Bertolda… acz, przy tym drugim, też trzeba by było uważać.- wyłożyła swoje racje drapiąc się po gęstej skołtunionej czuprynie.- Eeeech… pomożesz rozczesać?
- A skąd Ty to wszystko wiesz? - spytała Kathil wciąż ziewając i machając dłonią po grzebień lub szczotkę. - Myślisz, że możnowładcy w ogóle będą chcieli pomóc? - przetarła oczy i pokręciła głową nieprzekonana - Może i tak. Może będą chcieli w końcu pokoju w okolicach. - zaczęła rozczesywać włosy gnomki zaczynając od końcówek.
- Archibald i Bertold Vilgitzowie walczą ze sobą i… przez ich pat, na zamku siedzi jakiś dryblas z przerostem ego.- odparła Karriake pomrukując niczym kot i prężąc się pod grzebieniem.
- Albo dryblaska…- Kathil metodycznie przeczesywała skołtunioną grzywę. - posadzona z resztą przez jednego z nich. Przejęła zamek i nie chce oddać. Inaczej po co mieliby atakować zamek. Ale objechać możnowładców można. Możemy się dowiedzieć nieco więcej niż tutaj. Tylko… - Kathil zatroskała się nagle o Leonorę. Jak ją wprowadzić niepostrzeżenie…
- Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia tutaj. Potem możemy ruszać. Chyba więcej nie dowiem się. - zaplotła włosy gnomki w dwa warkocze połączone na dole w jeden.
- Nie musimy się spieszyć. Miasto jest zabawne na swój sposób, a kucharz strasznie gadatliwy po kilku głębszych i dobrze poinformowany.- uśmiechnęła się szeroko Karriake zerkając za siebie.- W każdym mieście to oberżysta i jego podwładni wiedzą najwięcej. Nie wiem po co właściwie wypuszczałaś się na miasto. Tylko się… zmęczyłaś.- pieszczotliwie pogłaskała palcami udo czeszącej ją dziewczyny.
- Każda z nas ma swoje metody - przytuliła gnomkę na chwilkę i wstała - skoro taki poinformowany, może będzie wiedział coś na temat jędzy? - Kathil postanowiła szybko się oporządzić i ruszyć na poszukiwania elfa. - Ten kucharz ma do sprzedania jakieś mięso?
- Jakie tylko chcesz… nawet żywe. Sprzedał żywe kurczaki owej jędzy.- mruknęła Karriake biorąc się za ubieranie, poprzez rozbieranie się do rosołu. Aranji już nie było. Półelfka musiała być rannym ptaszkiem.
- Może do wróżenia? Mogła jednak z kimś gadać - palnęła Kathil - Gdzie Aranja?
- Pewnie ćwiczy…- golutka gnomka przypominała dość pulchniutką miniaturkę ludzkiej kobiety, o uroczych krągłościach i odrobinie egzotyki, zwłaszcza otulona płaszczem swych długich włosów. Koszula, bielizna.. ubierając się Karriake mówiła.- Aranja lubi wczesny ranek, lubi biegać i wspinać się samotnie. Nic jej nie będzie. Jest najlepszą zabójczynią z całej naszej czwórki.
- No dobrze…. gdzie znajdę tego kucharza? Nie mów mi, że w kuchni - uprzedziła odpowiedź Karriake widząc jej chochlikową minę - tylko gdzie ta kuchnia - uśmiechnęła się.
- Wino…- westchnęła Karriake zakładając sukienkę.- Musisz go rozmiękczyć wpierw winem. A co adresu, z głównej sali, małe drzwi pod schodami na piętro. Tam go znajdziesz.
- Ech nie mam czasu na picie od rana - mruknęła Kathil - Chodź, Ty go będziesz rozmiękczać albo utwardzać, nie wiem na co masz nastrój - Kathil pociągnęła Karriake za rękę - ja wezmę tylko kawałek suszonego mięsa. Dobrze? - zrobiła proszącą minkę.
- No nie wiem… może najpierw powinnaś rozmiękczyć mnie?- zapytała gnomka wystawiając język. Uśmiechnęła się bezczelnie dodając.- Wzbudzasz moją ciekawość Kathil, a to… oznacza, że kusi mnie to… zbadania paru aspektów.
Zaśmiała się głośno zawstydzona własnymi słowami.
Kathil pochyliła się i cmoknęła Karriake w policzek:
- Nie trzeba Cię rozmiękczać, już jesteś dość mięciutka. Wiem, sprawdziłam tej nocy.
- Bzdura… niczego jeszcze nie sprawdziłaś.- mruknęła gnomka przymykając oczy podczas całusa.- O co chcesz go wypytać?
-Kucharza? O tego co na zamku siedzi. Czy widział, słyszał albo wie kto to. - Kathil wyskoczyła z wozu - I żeby dał kawałek mięcha. Dobrze uwędzonego i pachnącego.
- Nie jestem pewna czy długo dam się wykorzystywać w ten sposób.- odparła Karriake zamykając za sobą drzwi.- W końcu każę ci spłacić pewne długi.
- Jakie znowu długi? Przecież to jedynie pomoc z dobrego serca i za pomoc w uratowaniu was od obicia siedzeń. - mrugnęła do niej Kathil.
- Jesteś okropna…- Karriake wystawiła język i dodała.- Nie zdziw się, jak którejś nocy obudzisz się w więzach.
Zachichotała i ruszyła przodem.- Jak odnajdę buty… oby nie.
Kathil zaśmiała się:
- Jeśli chcesz kogoś pętać to wskażę Ci odpowiednią osobę. Idź już, idź. - dodała szeptem.
- Pfff… to nie jest zabawne. Nie mam ochoty pętać odpowiednich osób.- burknęła Karriake otwierając drzwi do wąskiego korytarzyka prowadzącego do kuchni.- Ty w ogóle nie rozumie… Arno!Jak się masz.- przeszła niemal błyskawicznie z jednej rozmowy na drugą witając się z dużym mężczyzną, o łysej głowie i gęstych bokobrodach. Owinięty w pasie fartuchem, rzeźnickim tasakiem szatkował marchewkę na drobną kosteczkę.
- Pieszczoszko! Jak ci się spało w wozie?- zapytał wesoło na jej widok.
- Ach.. nie najlepiej. Coś mnie gniotło o tu…- wskazała na swą pierś. Po czym szybko się wdrapała na stolik.- No…. co gotujesz? Kolejne mięsne arcydzieło, czy może roladę planujesz.
- Gulasz warzywny. Udało mi się zdobyć takie drobne papryczki z południa. Ostre jak samo piekło.- odparł kucharz i zerknął na Kathil.- A to kto?
- Moja przyjaciółka. Kathil… trochę zagubiona w tym mieście i chciała zobaczyć z bliska zamek Vilgitzów. Próbuję wybić jej to z głowy.- wyjaśniła gnomka załamując dłonie nad “naiwnością” swojej przyjaciółki.
- I dobrze… Do tamtego zamku lepiej się nie zbliżać. W tej chwili siedzą tam zbóje Archibalda z namiestnikiem.- mruknął Arno. A gnomka wzruszyła ramionami. -Ale może nie jest on taki zły. Przecież znasz go, prawda?
- Czy znam? Niezupełnie. Namiestnik Burke, który się tu zjawił… jakieś.. dwa tygodnie temu, był kawałem drania. I myślę, że już nie żyje. Namiestnicy… bez względu na to, któremu z braci służą.. umierają często i szybko. Część z powodu zdrad. Inni…- nachylił się ku kobieto i zbliżył ostrze do swej twarzy, by wyglądać bardziej złowieszczo.- … z powodu klątwy.
- Jakiej znowu klątwy? - zapytała Kathil z powątpiewaniem.
- Nooo… śmiertelnej najwyraźniej. Większość kolejnych “namiestników” nie dożywa drugiego tygodnia. - rzekł Arno urażony sceptycyzmem Kathil, podczas gdy Karriake wyglądała na taką, co nabrała się na jego słowa, otulając swą twarz dłońmi i wytrzeszczając oczy przerażeniu.- Ojej.
- No ale kto nałożył tę klątwę? Wiadomo może? Bo ja słyszałam różne historie o jakichś upiorach krążących wokół na przykład.
- Obecnie zamek to jest gniazdo bandytów, więc…- wzruszył ramionami Arno.-... na szczęście żywność kupują u nas, bo kto chciałby z własnej woli iść kucharzyć w takim miejscu, prawda? Słyszałem że lochy zostały zamknięte, jeszcze przez Bertolda, a Archibald podtrzymuje nakaz. No i… ponoć to klątwa nałożona przez najstarszego z braci, który nie chciał by jego młodsze rodzeństwo przejęło zamek i okoliczne ziemie.
Kathil pokręciła głową:
- Hmmm… ciekawe…. a często kupują żywność? Mmmm pachnie wspaniale… co to za przyprawy?
- Hmm… raz na cztery dni. Gotowe na miejskim targu.- odparł Arno wzruszając ramionami.- Oczywiście trzeba wcześnie wstać, by zdążyć z zakupami żywności.
- No tak… mam nadzieję, że płacą chociaż za te zakupy. - spojrzała na kucharza - A skoro mowa o zakupach… to nie wiesz gdzie można nabyć wędzone mięso… szukam i szukam od dawna. Wszędzie jeno suszone. - zrobiła smutną minkę ciągle węsząc zapachy z uznaniem.
- Zależy jak uwędzone… przyprawy które w tej chwili wąchasz w większości są miejscowe. Rzadko kiedy docierają do nas przyprawy za morskie. Daleko od portów jesteśmy… a po co ci wędzone mięso?- zapytał zaskoczony Arno, a Karriake mruknęła porozumiewawczo.- jest przy nadziei.
-Aaaa…. no cóż… mam dziczyznę wędzoną w jałowcu, ale… to drogi towar i dla gości mieszkających w najlepszych naszych komnatach. Mogę uszczknąć mały kawałeczek, ale tylko raz i musicie zachować to w sekrecie.- powiedział cicho Arno
Kathil klasnęła uradowana w dłonie i ucałowała kucharza siarczyście w policzek:
- Jesteś genialny! - popatrzyła na kucharza jak na ósmy cud świata.
- Poczekajcie tu ślicznotki… zaraz wracam. - po tych słowach Arno zszedł do piwniczki zostawiając dziewczyny same. Gnomka machając wesoło nogami i uśmiechając się szeroko rzekła.- A nie mówiłam?
Kathil pokazała jej kciuk bez słowa za to z uśmiechem.
- Ta cała historia o klątwie… może się uda ją wykorzystać - powiedziała powoli, gdy
pomysł zaczynał się kluć w jej głowie. - Kathil szybko przeszła posprawdzać garnki i uszczknąć nieco pieczywa.
- Klątwa czy nie.. kucharz ma nieco racji. Nie powinni ginąć tak czę…- Karriake nie dokończyła, bo pojawił się kucharz z kawałkiem mięsa.- Tylko nie zjedz wszystkiego naraz.
Wykroił dość duży kawałek wędzonego mięsiwa.
- Dziękuję Ci, Arno! No to wspaniale, w końcu, w końcu!- Kathil odtańczyła kilka
kroków tańca radości i popatrzyła na Karriake, aby przejęła pałeczkę. - Jakoś Ci się odwdzięczę.
- Nie żartuj panienko. To tylko mały kąsek.- zaśmiał się głośno kucharz, po czym zakrył usta zdając sobie sprawę, że mógł zostać usłyszany.- Tylko nie mów nikomu skąd go masz.
Gnomka dyskretnie zaś dała znać, by Kathil się już ulotniła.
- Nie powiem, obiecuję - Kathil piastując mięso czule uciekła z kuchni.
Upychając mięso za pasem, szybkim krokiem udała się do sklepu kapelusznika. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat półelfiego klienta. Mięso było ...dla wilka. Po drodze jeszcze przemyślała kolejne kroki. Pamiętała, że półelf i jego kompani udali się również do tej samej oberży, w której obiadował “burmistrz” Grecko. Mógł być to kolejny jej punkt w poszukiwaniach jeżeli kapelusznik nie będzie posiadał żadnych dodatkowych informacji na temat swego klienta. Ostatecznie mogła mu pozostawić wiadomości, aby łucznik sam ją spróbował znaleźć. Cóż, pierwsze kroki i tak wiodły do sklepiku Gerty i jej ojca.
 
corax jest offline  
Stary 11-12-2015, 14:35   #30
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Bragstone okazało się inne, niż się spodziewała. Sytuacja okazywała się coraz bardziej skomplikowana. Niczym bagno… im dalej zapuszczała się w uliczki, im bardziej poznawała intrygi i osoby, tym bardziej oblepiało ją to miejscowe bagienko i wciągała.


Kathil zorientowała się, że nie uda się szybko rozwiązać tego problemu. Sytuacja tutaj narastała przez miesiące niczym wielka huba na drzewie, a siły jakie Kathil ze sobą przyprowadziła były szczuplutkie. Tu potrzeba było armii, na którą Wesalt nie było stać.
Ale najwyraźniej Archibalda i Bertolda Vilgitzów już tak. Dobrze chociaż, że bracia ze sobą toczyli boje. Ale jak tu wykorzystać ten fakt. I jak uprzątnąć ten cały bajzel, który po sobie zostawili?
Może jednak Kathil ugryzła większy kęs, niż była w stanie przeżuć? Czas pokaże. Na razie Wesalt udała się do kapelusznika, by od uratowanej dziewoi i jej ojca wywiedzieć się co nieco.
Gerta Hartlean był w sklepie. Jej ojca akurat nie było. Gdy już wpuściła do środka Kathil i zasiadła za ladą z chęcią oddała się ploteczkom. Dziewczynie się bowiem strasznie nudziło.
Wyciągnięcie z niej informacji okazało się tym prostsze, że wczorajszego wieczoru spotkała się na kolacji z owym szarmanckim półelfem. Wedle jej jej wiedzy nazywał się on Aestilion i był podrzutkiem wychowanym przez leśne elfy, na obrońcę lasu i walczył z bandytami w obronie rodzinnej puszczy… wtedy to zginęła jego pierwsza miłość… potem został porwany przez piratów… walczył na arenie ze smokiem… widział duchy pierwszym mieszkańców Neverwinter uwięzionych w krysztale… ughhh… Aestilion miał niewątpliwie talent do opowiadania zmyślonych historyjek. Zanim Gerta przeszła do sedna minęły wieki. W końcu jednak Gerta doszła do czasów współczesnych i opowiedziała o tym, że Aestilion jest… jednym z poruczników Samoobrony Miasta… jak teraz nazywano bandę Grecko pilnującą porządku. Więcej Gerta się nie dowiedziała, bo akurat w tych sprawach Aestilion wyrażał się mętnie.
Natomiast Kathil dowiedziała się że półelf był zainteresowany nią i wypytywał Gertę o jej wybawicielkę. Ale niezbyt nachalnie. Nie umówił się też na kolejne spotkanie z córką rzemieślnika, lecz obiecał że spotkają się kiedyś…
No cóż… trochę się już dowiedziała.
Kolejny cel… oberża.


Tu już było trudniej. Oberżysta nie chciał się wypowiadać na temat gości, a i też obecność wielu podejrzanych typków siedzących przy stolikach zniechęcała do podpytywania. Niewątpliwie część z tutejszych wojaków była podporządkowana Grecko, a reszta jednemu lub drugiemu z braci Vilgitzów. Każdy z nich miał więc swoje oczy i uszy… i wszystkie wpatrywały się w tej chwili w zgrabny tyłeczek Kathil stojącej przy kontuarze.
To było dobre ostrzeżenie dla Wesalt, przed nadmiernym rozpytywaniem. W końcu ktoś może ją zauważyć, oprócz Aestilliona oczywiście.
Te ponure rozmyślania Kathil przerwał odgłos trąbki rozbrzmiewający co chwila. Odgłos fanfary głośny i butny, jakby na przekór ponuremu nastrojowi miasta. Odgłos tak niezwykły, tak donośny, tak butny… jakby wyzwanie.
Bo też było to swego rodzaju wyzwanie… rzucone każdemu, kto śmiałby się przeciwstawić.
Przez miasto przejeżdżał orszak rycerski składający się z pięciu ciężkozbrojnych rycerzy, kilku giermków oraz oddziału lekkiej kawalerii uzbrojonej w kusze. W Sembii, będącej kupiecką republiką, był to widok niezwykły. Tego typu tradycje wojskowe były tu zapomniane… a armia nie opierała się na rycerzach, a na oddziałach zaciężnych. Więc widok był nie tylko piękny, ale niezwykły.Te wszystkie błyszczące zbroje, ci mężczyźni i kobiety zakuci w zbroje. Tego się w Sembii nie widywało zazwyczaj. Przynajmniej nie w takich ilościach.
Łatwo było się dowiedzieć, kim jest rycerz przewodzący tej grupce. Był to sir Archibald Vilgitz, drugi z trójki z braci i obecnie nestor rodu Vilgitzów. Sir Archibald wyglądał na młodszego niż był w rzeczywistości i wyglądał też na doświadczonego wojaka. Nic dziwnego, że to on w tej chwili kontrolował poprzez swych zaufanych ludzi gniazdo rodowe Vilgitzów. Pokryta bliznami twarz i ciężka zbroja sugerowały doświadczenie w boju. Wraz ze swymi ludźmi zatrzymał się przed ratuszem i witany u wejścia przez płaszczącego się Grecko Archibald wszedł do środka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172