|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-11-2015, 13:55 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [PFRPG, FR] Oko Talony Ta opowieść, podobnie jak wiele innych jej podobnych, rozpoczyna się w karczmie. No, może nie dosłownie w karczmie, bo swój początek ma nieco dalej - na brukowanym gościńcu prowadzącym w stronę niewielkiej osady, położonej na skraju przepastnych borów, za którymi niczym odległy cień widnieje pasmo górskich szczytów. To właśnie do Stonebrook, bo tak się nazywa owa przytulna mieścina, zmierza w strugach deszczu i przy akompaniamencie nieodległych gromów, grupa strudzonych podróżą poszukiwaczy przygód. Dlaczego więc ta opowieść miałaby zaczynać się w karczmie? Ano, cóż… dokąd indziej mogliby się udać przemoknięci, głodni i opadnięci z sił wędrowcy? Któż inny jak nie żądny złota karczmarz ugościłby znużonych podróżą awanturników w swym przytulnym przybytku? Ma to też drugie dno - to właśnie w karczmach Faerunu, działo się najwięcej ciekawych rzeczy. To właśnie tam swój początek miało wiele wspaniałych, barwnych i godnych pergaminu, na którym zostały spisane, przygód. Takich jak ta…
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 12-11-2015 o 21:51. |
11-11-2015, 20:30 | #2 |
INNA Reputacja: 1 | Dla kobiety podróż do Stonebrook była podyktowana chęcią zdobycia złota. Niestety, ale światem od zawsze rządziły bogactwa, w tym wymiarze nie różniło się to niczym. By zdobyć to, czego się pragnęło, musiało się być posiadaczem dosyć sporej sumki monet, a takie też oferowano w tym mieście. Gdy Szarańcza pakowała się do wyruszenia w podróż, wraz z nią ruszył Lorath. Znała go wiele lat, gdyż sama miała już na karku lekko ponad 50. To jednak nie sprawiało, że wyglądała staro, bynajmniej. Jako Aasimar, nie osiągnęła nawet wieku dojrzałości, była bardzo młodą dziewczyną, można by nazwać ją nastolatką. Gdyby była człowiekiem, miałaby nie więcej jak 17lat. Tak to funkcjonowało. Młoda i urodziwa, białowłosa piękność. Wzrost średni, ok 169cm, waga 50kg. Kobieta szczyciła się swoimi długimi, gęstymi i pięknymi białymi jak śnieg włosami, które nadawały jej charakteru i jednocześnie przyciągały swoją unikatowością, bowiem rzadko kiedy widuje się osoby o takim niezwykle jasnym kolorze pukli. Sięgały one niemalże do pasa i choć na pewno bardziej praktycznie byłoby je ściąć czy też związać, właścicielka zdecydowanie nie planowała takiego zabiegu. Pielęgnowała je starannie by zawsze zachwycały. Ponadto posiadała szare tęczówki oczu, których kolor często mienił się na jasne, acz stłumiony szarością błękit. Twarz Szarańczy nie należała do tych nadmiernie smukłych i podłużnych, jak u kobiet zbytnio wychudzonych. Mimo swej zgrabności ciała, buzia dziewczyny była lekko zaokrąglona. Na pewno nie jak dojrzały pomidor, okrągła do granic możliwości, ale na próżno było w niej szukać wyrazistego odznaczania się kąta żuchwy, jednak kości policzkowe odznaczały swoje istnienie. Buzia ta była gładka, bez żadnych znamion, zmarszczek czy niedoskonałości. Szarańcza bardzo często korzystała z zestawu do charakteryzacji, dlatego na jej twarzy były często wymalowane różne wzory, czy też podkreślenie konturów oczu na czarny i poprawienie koloru bladych ust, na mocny i wyrazisty. Każdy taki zabieg dodawał jej więcej urody, a niewiele osób miało talent do “malowania” ciała i twarzy. Oczy miała długie i zdawać by się mogło, że dosyć spore. Źrenice tej kobiety wydawały się być zawsze wielkie, zupełnie jak źrenice osób po narkotykach, jednak u niej to była natura. Piękna natura, trzeba by dodać. Czarne brwi dodawały oczom charakteru, natomiast nos idealnie komponował się pomiędzy nimi. Był przeciętny, jak nos każdego, niezadarty ani niegarbaty. Usta często zdawały się “patrzeć” na rozmówcę bardziej niż oczy. Uśmiechały się, jakby hipnotyzując. Były naprawdę przyciągające. Szarańczy od dawna towarzyszyła śmierć, nieprawdą by było określenie, że od zawsze. Nie, bardzo dawno temu, nie miała takich zdolności, te dopiero narodziły się w niej, gdy była jeszcze dzieckiem, w wieku 20lat. Teraz, w trakcie tej podróży do odległego miasta, prócz śmierci i Loratha, towarzyszyli jej też nowi, inni podróżnicy. W grupie było bezpieczniej, łatwiej też wypełnić zadanie, za które przysługiwała sowita nagroda, wypłacana nie dla grupy, a dla każdego uczestnika. Dlatego też rozsądnym było połączyć siły.
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 27-12-2015 o 19:04. |
11-11-2015, 21:03 | #3 |
Administrator Reputacja: 1 | Ciągle pada... Niczym w piosence, którą Rathan słyszał kiedyś w wykonaniu jakiegoś barda. A Rathan, chociaż przeciw deszczowi nic nie miał, to najbardziej go lubił, gdy miał nad głową solidny dach, a nie gdy się musiał taplać w błocku, w którym jego buty usiłowały ugrzęznąć na wieki. Dzięki bogom jeszcze nie przemokły - w przeciwieństwie do płaszcza, który najwyraźniej miał już dosyć deszczu i tu i ówdzie zaczynał nasiąkać wodą. Na szczęście łuk był dobrze zabezpieczony przed wilgocią, podobnie jak i wiszący u pasa Rathana miecz. Wojownik otulił się mocniej płaszczem, poprawił kaptur, po czym pogrążył się w rozmyślaniach, od których odrywał się od czasu do czasu, by omieść okolicę bacznym spojrzeniem szarych oczu. Deszcz czy inna słota... i tak w każdej chwili ktoś lub coś mogło wyskoczyć zza krzaka, niekoniecznie z pokojowymi zamiarami. Przewrócony znak nie napawał zbytnim optymizmem. Co prawda potrzebny tu był jak dziura w moście, bo wszyscy wiedzieli, jak się zwie najbliższa miejscowość, ale skoro nie było takich, co by zadbali o znaki na drodze, to mogło się okazać, że i zera jakiegoś zabraknie w wynagrodzeniu. I chociaż w znacznym stopniu popierał radość białowłosej Szarańczy, to radość owa była nieco przyćmiona. Wszak mogło się okazać, że mieszkańcy nie zechcą otworzyć bram, by wpuścić jakichś przybłędów. Może dlatego ktoś rozbił obozowisko z dala od miasta? - Czyżby trzymali straże na wzgórzach? - wskazał na samotne ognisko. - Ktoś tam siedzi. I, zdaniem Rathana, mógł sobie tam siedzieć jak długo chciał. On sam chciał jak najszybciej dotrzeć do miasta. |
11-11-2015, 21:12 | #4 |
Reputacja: 1 | Blisko rok już krążył od jarmarku do jarmarku, szukając jakiegoś godziwego zarobku. Z jego umiejętnościami póki co trafiały się raczej tylko drobniaki, czasem złocisze, za występy i pokazy sztuczek. Nie można było powiedzieć, znał potężne zaklęcia, ot taki tłuszcz chociażby. Niby jakikolwiek czarodziej z własną wieżą by go wyśmiał, ale doskonale się nadawał, kiedy trzeba było zgubić rozpędzonych strażników miejskich. Każdy gdzieś zaczynał, zresztą była nawet opowieść o magu, który jednym zaklęciem pokonał smoka i zdobył rękę królewny. To jednak były mrzonki, wiedział na co go stać i że jeśli chce coś zdziałać, musi znaleźć grupę poszukiwaczy przygód, toteż ją znalazł i dołączył. Krople deszczu skapywały z kaptura podróżnego płaszcza na prowizorycznie przycięte czarne włosy. Brązowe oczy zerkały na zalany dżdżem świat. Dwa słowa w tajemnym języku zabrzmiały cicho, gdy po raz kolejny tego dnia używał magii do wysuszenia odzienia choćby na kwadrans. Potem skoncentrował się na rozgrzaniu koszuli. Starczyło że szedł objuczony niczym muł, nie miał zamiaru dodatkowo do tego złapać przeziębienia. - Jeśli całe miasto jest w takim stanie jak tabliczka, to czarno to widzę, z drugiej strony, może mają dość mniejszych i większych problemów, żeby rzucać złotem na prawo i lewo byle się tylko ich pozbyć. - Rzucił Tyrion. - Nie wydaje mi się żeby wystawiali tam straże jeśli nawet o to nie zadbali. - Rzucił wskazując na znak. - Dalej, do miasta, tylko z oczyma dookoła głowy. - Jakby musiał komukolwiek o tym przypominać.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
11-11-2015, 22:52 | #5 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | - Ale ulewa. Osobiście wolę śnieg od deszczu - rzekła ponuro kobieta do idącego przy niej odrobinę przewyższającego ją wzrostem półelfa - Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jakoś tak to było, prawda? |
12-11-2015, 17:06 | #6 |
Reputacja: 1 | Daegr nie mógł uwierzyć, jak bardzo zmiękczyło go życie w mieście. Tam, skąd pochodził, nawet w środku lata nie mógł się spodziewać pogody lepszej niż ta. Trzy dni błądzenia w ulewnym deszczu oznaczało w Dolinie Lodowego Wichru wyjście do sklepu, albo podróż do najbliższej knajpy. W normalne dni mróz ścinał białka w oczach, wilki łamały się w pół na zakręcie, a ptaki spadały z nieba by roztrzaskać się o ziemię jak porcelanowe figurki, kompletnie zamrożone. Z drugiej strony, od lat nie był w domu. Nigdy nie pozbył się ciężkiego, północnego akcentu, ale ciepłe sienniki we Wrotach Baldura i egzotyczna bryza Athkatli najwyraźniej wypłoszyły z niego barbarzyńcę. Brodząc w błocie po łydki i co jakiś czas potrząsając nogą by wylać wodę i żaby z cholewy buta, Daegr cieszył się z tej podróży. To będzie powrót do korzeni, przypomnienie tego skąd pochodzi i dokąd zmierza. Niezależnie od tego czy mu się powiedzie i nigdy nie będzie już musiał kiwnąć palcem, czy posmakuje porażki i pójdzie do piachu, mogła to być jedna z ostatnich szans na przeżycie takiej przygody. Pozwalał więc wiatrowi szarpać za swój ciężki płaszcz z niedźwiedziego futra, witał krople które zacinały go w twarz i szyję, a każdy dreszcz wyziębienia który przechodził jego ciało był jak stary znajomy. Dodatkowej otuchy, a może złośliwej satysfakcji, dostarczała mu świadomość, że i tak ma lepiej niż niektórzy towarzysze podróży z którymi połączył siły w Saelmur. Niezależnie od tego jacy wszyscy byli kiedyś wyprasowani i pachnący, teraz byli tylko bandą mokrych ludzi ze złymi snami. Wypomadowane dziewuszki i piękni panowie, naoliwione skórznie i błyszczące kolczugi, ogolone szczęki i wyperfumowane fryzury. Idąca z wojowniczym elfem białowłosa dziewczynka zarabiałaby dziennie swoją wagę w złocie gdyby tańczyła podczas sympozjów dla jakiegoś Calismhyckiego księcia, jakkolwiek osobiście Daegr wolał dziouchy które można za coś złapać podczas grzmocenia. Zabijaka trochę nie dowierzał, że taki kociak woli obijać się po gościńcach. Sam był zdania, że należy wykorzystywać w życiu swoje talenty - on, na przykład, bardzo sprawnie rozłupywał czaszki, i niestety była to jedyna rzecz którą wykonywał na tyle dobrze by czerpać z niej wymierne korzyści. No cóż, na pewno była to jedyna rzecz która sprawiała mu na tyle zawodowej satysfakcji i emocji by miał do niej wystarczająco dużo cierpliwości. Jeśli czasem oznaczało to hodowanie odcisków na stopach i pierwsze oznaki ewolucyjnego wykształcenia skrzeli, trzeba było to spisać na karb ryzyka zawodowego. Tak, jego współtowarzysze niedoli z pewnością przedstawiali sobą niecodzienny widok. Prawie na pewno niektórzy nie byli ludźmi, elfami ani w ogóle mieszkańcami tej płaszczyzny materialnej. Rudobrody mógł mieć tylko nadzieję, że są w stanie poradzić sobie w trudnej sytuacji lepiej niż grupa z którą trzymał się jako pełen ognia w sercu i nasienia w jajach nastolatek. Pożarcie żywcem przez białego smoka zajmowało wysokie miejsce na liście chujowych sposobów postradania życia, a w Dolinie Lodowego Wichru miało na dodatek niezwykle wysokie prawdopodobieństwo, o czym miała okazję się przekonać Kompania Długiego Ostrza z Luskan. Gdy Daegr rozmyślał po latach o tamtej brzemiennej w skutki nocy, jasnym stało się dla niego że dorosła smoczyca nie została zwabiona zapachem pieczonej na ognisku kozy i odgłosami wieczornej kłótni o podział łupów, tylko była karą zesłaną przez bogów na przewodzącego im rycerza za nadanie jego bandzie hien grobowcowych i poszukiwaczy guza tak durnej, zapewne kompensującej długość jego własnego ostrza, nazwy. Zresztą, sam Daegr nie był na pierwszy rzut oka pierwszym lepszym cieciem, ładnie wpasowując się w głodny uwagi tłumek. Olbrzym poruszał się przez słotę z uporem, ale też z pewną łatwością, stawiając ogromne kroki i będąc niewzruszonym przez wyjący wicher. Nie było to dziwne, zważywszy że mężczyzna mierzył blisko siedem stóp wzrostu, i był zbudowany jak krasnoludzka baszta. Same jego ręce były prawdziwym zestawem śniadaniowym - dłonie jak bochny chleba, palce jak kostki masła, pięści jak dzbany, przedramiona nabite żyłami grubości parówek. Ile taki kolos mógł ważyć, trzysta funtów, trzysta pięćdziesiąt? Bogowie, z pewnością nie czterysta? Może była szczypta prawdy w historiach, jakoby barbarzyńcy z Gór Grzbietu Świata obcowali z plemionami olbrzymów do tego stopnia że ich krew mieszała się ze sobą. Grzywa rudych włosów i gęsta broda tegoż koloru naprzemiennie zwisały smętnie, obciążone deszczem, i odstawały na wszystkie strony, wplecione w wiatr, nadając mu wygląd srogiego giganta burzowego. Szare oczy, twarde jak kawałki granitu, patrzyły spod nastroszonych od deszczu brwi na świat z mieszaniną obojętności, nienawiści i pożądania, które to trzy emocje najczęściej kierowały pięściarzem. Jego twarz była jak wyciosana z drewna, naznaczona jakimś nieproporcjonalnym w stosunku do normalnego człowieka gigantyzmem - z pewnością bujne owłosienie mężczyzny nie kryło pod sobą lica przystojniaka i dandysa. Na futrze wielkiego, czarnoszarego niedźwiedzia które okrywały jego szerokie jak stół ramiona nie została sucha nitka, ale i tak prezentowało się ono dość okazale. Wojownik miał nonszalancko przewieszoną przez plecy okrągłą i fantazyjnie pomalowaną wedle modły północnych barbarzyńców tarczę, z której patrzyła złym okiem, umownie nakreślona czerwonymi liniami na czarnym tle, morda jakiejś plugawej bestii, i przerzucony przez ramię pęk ciężkich oszczepów bojowych w prowizorycznym skórzanym nosidle. Trzonek paskudnej, kolczastej buławy obijał mu się o udo, ale każdy obserwator szybko by pojął że masywne jak dębowe konary ramiona człowieka z północy mają potencjał nie mniej niszczycielski niż większość broni. Było to też w sposobie jaki się poruszał, nawet teraz, na niepewnym gruncie i przy silnym wietrze - sprężyście, dynamicznie, jakby uprawiał zapasy z samą burzą. Co prawda strzaskane podczas bitwy i złożone w warunkach polowych kolano rwało jak diabli, jak zawsze podczas takiej pogody, jednak olbrzym nie zwracał na to uwagi. Czerpał z pulsującego bólu ciepło i determinację, by pruć dalej. Napastnik który zafundował mu tę nieprzyjemną niespodziewankę nie pożył zbyt długo, ale za późniejsze komplikacje wojownik mógł winić już tylko siebie. Nie będąc pewnym czy chwycił medyka swojej strony, czy wrogiej, postanowił nie igrać z losem i kazał młodziutkiemu klerykowi dokonać magicznego zabiegu na miejscu, z nożem na gardle. Roztrzęsiony chłopak zrobił co mógł, i teraz Daegr czuł się jak stary dziad, wyczuwając zmiany pogody licznymi bliznami i zrośniętymi złamaniami które pokrywały jego ciało pajęczyną zastygłego cierpienia, którym lubił dzielić się z innymi. O tak, Daegr yp Kleddwyn był takim samym rodzynkiem jak wyśmiewana przez niego w duchu reszta ekipy, dając pokaz nie tylko swojej szyderczej, prostolinijnej naturze, ale też pewnemu braku samorefleksji, która cechowała wielu ludzi w jego zawodzie. Jeśli ktoś wybiera niebezpieczne, krótkie życie żołnierza fortuny i reketera do wynajęcia, i idąca za tym bolesną śmierć w jakimś zapomnianym przez bogów miejscu, musi albo być niezbyt rozgarnięty, albo nie mieć wszystkich klepek. Na tym etapie znajomości ciężko było powiedzieć do której grupy przynależał Daegr, ale powoli zaczynał się klarować fakt, że chyba do obu. Mimo to dobrze mieć pod ręką kogoś kto jest w stanie założyć nelsona ogrowi i zrobić mu czochrańca, a przynajmniej do takiego wniosku musiała dojść reszta. Przecież nie postanowili z nim podróżować dla przyjemności spędzania czasu z wulgarnym, lubieżnym brutalem z ewidentnym problemem alkoholowym? Ostatnio edytowane przez Krieger : 12-11-2015 o 17:14. |
12-11-2015, 20:24 | #7 |
Reputacja: 1 | Ponury Barbarzyńca Lorath Spadające, z pozbawionego koloru nieba, krople deszczu wcale nie przeszkadzały Lorathowi, który bez słowa skargi parł przed siebie. Nigdy się nie skarżył, jak również prawie nigdy nic nie mówił. Ciągle ponury jak pogoda, w której podróżowali. A podróżowali już wiele dni. Od rozległej puszczy Chondal, którą niegdyś mógł zwać domem, przez setki mil ciągnących się w nieskończoność szlaków. Odmieniec z rozczarowaniem stwierdził, że reszta świata nie różni się tak bardzo od miejsca, w którym się wychowywał. Mniej drzew i dzikich zwierząt, więcej rozległych pól i zabudowań ludzkich. Wszystko jednak pozostawało niezmiennie szare. Tak jak on sam. |
13-11-2015, 21:56 | #8 |
Reputacja: 1 | Widział po swoich towarzyszach, że ulewa wypłukuje z nich dobre nastroje. Może nie ze wszystkich, ale na pewno z większości. On jednak nie tracił pogody ducha. Młodzieńczy wigor nie przegrał ze słotą, pozwalając Fervalowi przeć naprzód z uśmiechem, który z każdą godziną opadów nieuchronnie przygasał. Pozytywny wyraz twarzy nie oznaczał jednak, że Danre szedł bez trudu. Chłopak przyzwyczajony do życia w mieście był najzwyczajniej w świecie zmęczony. Nie pogodą, gdyż niejednokrotnie na ulicy złapała go burza. Męczyła go podróż. Przez ostatni rok jego aktywność fizyczna składała się naprzemiennie ze spokojnego chodu i szybkiego biegu. Nie przywykł do długodystansowego marszu. Patrząc na niego można było pokusić się o stwierdzenie, że nie przywykł do jakiegokolwiek wysiłku. Niewyróżniający się wzrostem nastolatek z pewnością nie należał do buzujących testosteronem herosów z legend, których mięśnie grają pod skórą, gotowe wręcz ją rozerwać. Chude ciało ledwo utrzymywało wyprostowaną sylwetkę pod ciężarem niewielkiego plecaka. Pomimo założonego kaptura, jego brązowe, mokre od deszczu włosy przylepiły się do gładkiego czoła. Grzywka, którą z reguły układał na bok, prostując się pod ciężarem wody niemal wchodziła mu do błękitnych oczu. Twarz nie odznaczała się żadnymi bliznami, zdobiły ją jedynie drobne zadrapania. Często gościł na niej uśmiech osoby pewnej siebie. Ubranie, w którym ruszył w podróż różniło się od tego, w którym zobaczyli go po raz pierwszy w jednej z karczm w Saelmur. Wtedy ubrany był jak biedak, teraz prezentował się trochę lepiej. Zarzucony na głowę szary kaptur był częścią płaszcza w tymże kolorze, otulającego jego ramiona. Spod kurty z ciemnej skóry wystawał kołnierz lnianej koszuli, lekko poprzecierany i zabrudzony. Skórzane bryczesy, które powinny opinać nogi noszącego, były za szerokie dla patyków, na których przyszło mu się poruszać. Przynajmniej buty wydawały się być dobrze spasowane. Do pasa, oprócz dwóch pochew z podniszczonymi krótkimi mieczami, przytroczoną miał również saszetkę, dużą na półtorej dłoni. Nie otwierał jej jednak w podróży, więc można się było jedynie domyślać, co on tam trzyma. O pośladki obijała mu się też niewielka pałka. Przez pierwsze dni Ferval nie udzielał się zbytnio w dyskusjach, z reguły tylko się przysłuchiwał. Starał się zapamiętać, kto w ogóle jest kim. Wcześniej prawie w ogóle nie podróżował, a co dopiero z taką grupą ludzi. I nieludzi. Ostatniego dnia z rana sam jednak zaczął temat. - Wiecie, że jutro jest turniej w Stonebrook? Podobno - zawiesił głos i rozejrzał się, szukając wśród zgromadzonych oznak zainteresowania - nagrody są całkiem pokaźne. A jak mogą sobie pozwolić na turnieje, to chyba nasza pomoc nie jest aż tak pilnie potrzebna, żeby nie mogła zaczekać jednego dnia. Potrząśnięcie głową przez Sadima przy wzmiance o turnieju było ewidentnym znakiem, że ma inne plany. - Skoro oferują za pomoc aż tysiąc sztuk złota na głowę, to sądzę, że sprawa jest wyjątkowo pilna - stwierdził błyskawicznie po słowach łotrzyka. - Najpierw mam zamiar sprawdzić, w czym rzecz, a następnie dopiero będę się zajmował własnymi sprawami. Wy możecie robić jak chcecie. - Po części masz rację - Danre pokiwał głową. Wiedział, że sama propozycja pójścia na turniej nie wystarczy, dlatego już wcześniej przygotował sobie argumenty.- Zwróć jednak uwagę na fakt, że jeśli nie pójdziemy na turniej, nie mamy zbytniej szansy, żeby zgarnąć kasę z nagród. Kasa to sprzęt, sprzęt to szansa na przeżycie. Przydałaby się chociażby lepsza broń, bo ta niedługo mi przerdzewieje - połowicznie wysunął z pochew obydwa miecze, pokazując ich niezbyt dobry stan. Były lekko wyszczerbione i mocno porysowane. Na szczęście jeszcze rdza w nie nie weszła. - Nie wspominając o takich “drobiazgach” jak rękawice czy haki wspinaczkowe. - W takim razie nie lepiej rozejrzeć się za pewniejszą pracą? Turniej możesz przegrać i nie mieć z niego nic. Może się okazać też, że musisz zapłacić wpisowe. Poza tym ja nie jestem najlepszy w walce, bo zapewne o taki turniej chodzi - przywoływacz klepnął swój sztylet przy pasie i uderzył odrobinę mocniej w błotnisty grunt. Młodzieniaszek pokręcił głową z uśmiechem. - Nie tylko walki. Sztuki magiczne też są w cenie na tym turnieju. Łucznicze zdolności zresztą również. - Jednak wciąż pozostaje jedna rzecz - jeśli przegrasz, to nic nie dostaniesz. Mówię - lepiej poszukać jakiegoś pewnego źródła zarobku. - I za pewne źródło zarobku uznajesz misję, której natury nie znasz, a podczas której zapewne przyjdzie ci otrzeć się o śmierć? Powiedzmy sobie szczerze, gdyby nie było ryzyka śmierci, wysłaliby kogoś od siebie, a nie bandę obcych ludzi, za którymi nikt płakać nie będzie. - Nie. Myślałem raczej o znalezieniu czegoś “pewniejszego” w Stonebrook, a nie koniecznie o misji, którą nam zlecono. Ja zawsze jestem chętny do pomocy, ale zazwyczaj wolę wiedzieć z czym przyjdzie mi się zmierzyć - Sadim popatrzył w bliżej nieokreślony punkt przed sobą, po czym znów spojrzał na swojego rozmówcę - O ile takowa się w mieście znajdzie, ale myślę, że z tym większego problemu nie będzie. - I jeden dzień opóźnienia w szukaniu czegoś pewniejszego jest aż tak wielką przeszkodą? - Ferval spojrzał na niego szczerze zdumiony. - Wystarczyłoby, że coś by nas na drodze zatrzymało na jeden dzień i wyszłoby na to samo, a tak masz okazję zarobić. No i zmierzyć się z innymi, sprawdzić się w swojej dziedzinie - uśmiechnął się lekko, a w jego oczach pojawił się lekki błysk. Był jeszcze w tym wieku, w którym współzawodnictwo niesie ze sobą ogromne pokłady adrenaliny i podniecenia. Przywoływacz spojrzał wpierw na idącą koło niego blondwłosą kobietę, po czym znów na chłopaka z powątpiewaniem. - Nawet jeśli, to wątpię, że wpuszczą naszą dwójkę na ring jednocześnie. Poza tym zapewne jest więcej lepszych magów ode mnie. Ja nawet magii ofensywnej nie znam. Śmiem stwierdzić, że jestem nowicjuszem. - A myślisz, że ja jestem specjalistą? - Danre wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem. - Ale powiedzmy sobie szczerze - nawet jak będą lepsi od nas, to może się czegoś od nich nauczymy. Wszystko, co pozwoli nam przeżyć, jest w cenie. Według mnie warto ten dzień poświęcić. No i może akurat to nie magia ofensywna będzie oceniana. Jak nie zajrzysz, to nigdy się nie dowiesz - wzruszył ramionami. Słyszał kiedyś o jakimś gnomim naukowcu - Szrodingerze - i jakimś jego eksperymencie o tym, że goblin w pudełku jest i go nie ma, ale nie do końca rozumiał, o co w tym chodzi. W każdym razie było tam coś o zajrzeniu do pudełka. - Widzę, że wam się nudzi! - doskoczyła do nich z radością Szara i choć po drodze się potknęła o niewidzialny korzeń, na pewno nikt tego nie dostrzegł! - Jeśli nie macie nic przeciwko kantowaniu, to zawsze mogę pomóc z ogrzanego siedziska na widowni! Ferval uśmiechnął się szeroko na słowa wyroczni. - A wyglądam jak zwolennik uczciwego współzawodnictwa? Jeśli jesteś w stanie zrobić to tak, żeby nas nie nakryli, to jak najbardziej. - Żartujesz, prawda? - stwierdziła idąca w pobliżu blondwłosa kobieta, której imienia nikt nie znał. - Na turniejach oszustwo to plama na honorze. Nie należy robić takich rzeczy. Białowlosa wzruszyła ramionami. - Jak chcecie, ja i tak w tym udziału nie wezmę, nie jestem wojownikiem, ani czarnoksiężnikiem, w sumie to tam no… Jak chcecie! - powtórzyła się i wycofała w tył, by iść za nimi. Pomyślała sobie, że najprędzej nadawałaby się na festyny, by powróżyć z ręki. Zupełnie bezużyteczna. Włócząc się za mężczyznami, wciąż mogła podsłuchiwać ich rozmowę, taka niedobra! Nie tylko mogła, robiła to! Ferval spojrzał na towarzyszkę Sadima, mrużąc chytrze oczy. - To pójdziemy tam i wygramy uczciwie, dobra? - Będę trzymać za was kciuki - rzuciła krótko, acz miło i radośnie podsłuchująca kobieta. Łotrzyk odwrócił się do niej i dopiero wtedy zauważył, że zajęci rozmową oddalili się od pozostałych o dobre siedemdziesiąt metrów. Poczekał na resztę i zrównał z nimi krok. Wiedział, że usłyszeli jego propozycję, czekał więc na pozostałe opinie. Gdy dotarli do znaku, odetchnął z ulgą. W końcu koniec tego przeklętego łażenia, w końcu trafi tam, gdzie się dobrze poczuje. W tłumie zawsze było najlepiej. Często znalazł się ktoś, kto nie potrafił przypilnować sakiewki i równie często w okolicy był ktoś, na kogo można było zrzucić winę w przypadku nakrycia. Usłyszał słowa Loratha i zdziwił się, że w ogóle potrafi mówić. Niemniej jednak była to sytuacja, której nie mógł przegapić. Stanął obok barbarzyńcy i razem z nim zapatrzył się w las. Po chwili odezwał się swobodnym, niezobowiązującym tonem: - Wiesz co? Gdzieś tam - wskazał palcem w stronę lasu, który przyprawiał go o dreszcze - podobno są grobowce. Ludzie mają dziwną tendencję, żeby dać się pochować ze swoim dobytkiem. Bez sensu. Pomyśleć, ilu ludzi zginęło, bo dobrą broń zamknęli w grobowcach - westchnął z żalem, wcale nie udawanym - a my musimy bronić swoich przyjaciół takim szmelcem znalezionym na bazarze - z niechęcią w głosie uderzył rękojeść jednego ze swoich mieczy. - Uhm... - mruknął w odpowiedzi Odmieniec, chociaż trudno było określić, z czym właściwie się zgadza. Młodzieniec dalej stał obok niego, gdy usłyszał kolejne słowa Odmieńca. Racja, pomyślał. W taką ulewę? Jednak towarzyszka Sadima już kierowała się w tamtą stronę. Patrzył zaniepokojony na plecy kobiety, gotów w każdej chwili ruszyć biegiem za nią. Ostatnio edytowane przez Aveane : 13-11-2015 o 22:55. |
14-11-2015, 17:25 | #9 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Srebrzysta Dolina, Stonebrook 15 Mirtul, 1367 DR Zmierzch Wraz z odkryciem przełamanego znaku granicznego, drużyna poszukiwaczy przygód mimowolnie przyśpieszyła kroku, po drodze zatapiając się w ożywioną dyskusję między sobą. Powoli zaczęli odbiegać myślami ku leżącemu przed nimi miastu i czekających tam na nich barwnych przygodach. Przestali nawet zwracać uwagę na paskudną pogodę, która z każdą chwilą pogarszała się, jakby sami bogowi chcieli powstrzymać ich przed dotarciem do osady.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
14-11-2015, 19:40 | #10 |
INNA Reputacja: 1 | Miło było iść razem, jeśli rozmowa się kleiła. Nawet jeśli jeszcze nie znali się dobrze, jeśli nie ufali sobie i patrzyli na siebie z ukosa, to dobrze było przełamać krępującą ciszę. Miejscami nawet niepewna siebie Szara próbowała coś powiedzieć, wtrącić swoje trzy grosze, choć obawiała się, że zostanie odtrącona. Znała uczucie odtrącenia z trzeciej ręki. Zbyt wiele czasu spędziła z Lorathrem, by nie wiedzieć, jak on się czuł. Jej poczucie empatii było rozwinięte, jej delikatność i wrażliwość nie pasowała do otoczenia. Nawet jej wygląd, mimo malunków na twarzy, wciąż odstawał od norm przyjętych w tym świecie, a ludzie zawsze patrzyli na nią inaczej; czy to negatywnie czy nadmiernie pozytywnie.
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 14-11-2015 o 19:51. |