Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2015, 13:55   #1
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[PFRPG, FR] Oko Talony

Oko Talony
Akt I: Niepokoje w Stonebrook


Muzyka

Ta opowieść, podobnie jak wiele innych jej podobnych, rozpoczyna się w karczmie. No, może nie dosłownie w karczmie, bo swój początek ma nieco dalej - na brukowanym gościńcu prowadzącym w stronę niewielkiej osady, położonej na skraju przepastnych borów, za którymi niczym odległy cień widnieje pasmo górskich szczytów. To właśnie do Stonebrook, bo tak się nazywa owa przytulna mieścina, zmierza w strugach deszczu i przy akompaniamencie nieodległych gromów, grupa strudzonych podróżą poszukiwaczy przygód. Dlaczego więc ta opowieść miałaby zaczynać się w karczmie? Ano, cóż… dokąd indziej mogliby się udać przemoknięci, głodni i opadnięci z sił wędrowcy? Któż inny jak nie żądny złota karczmarz ugościłby znużonych podróżą awanturników w swym przytulnym przybytku? Ma to też drugie dno - to właśnie w karczmach Faerunu, działo się najwięcej ciekawych rzeczy. To właśnie tam swój początek miało wiele wspaniałych, barwnych i godnych pergaminu, na którym zostały spisane, przygód. Takich jak ta…


Deszcz nie ustawał. Słońce już dawno schowało się za linią horyzontu, skrywając w ciemnościach resztę cywilizowanych krain południa. Tylko kilka rozpalonych pochodni, podążających starym kupieckim traktem, z trudem rozświetlało mrok nocy. Grupa zmęczonych podróżą poszukiwaczy przygód, mozolnie posuwała się przed siebie, modląc się do wszystkich znanych im bogów, aby otoczona murem osada, do której zmierzali, pojawiła się za następnym wzniesieniem.
Smagani przez silny wiatr i lodowate krople deszczu, mimowolnie przyśpieszyli tempa. Ich podróżne ubrania, choć podobno przeciwdeszczowe, już dawno przemieniły się w mokre szmaty, które bardziej przeszkadzały niż pomagały w tych trudnych warunkach. Taka pogoda nie wspomagała optymizmu, wręcz przeciwnie. W gęstych strugach deszczu wszystko wydawało się pozbawione życia, obdarte z kolorów, ukazane w barwach szarości. Twarze wędrowców wykrzywiał grymas zmęczenia oraz upór, który był jedyną rzeczą wciąż trzymającą ich na nogach. Pozlepiane ze sobą kosmyki włosów przylegały do ciała, zaś skórzane zbroje i ubrania przesiąkły charakterystycznym zapachem mokrego psa.
Wielu na ich miejscu już dawno by się poddało. Skuliliby się w trawie, modląc się o nadejście dnia, lecz chłodnego poranka już by nigdy nie doczekali. Choć wiosna chyliła się ku końcowi, to nocą w tych rejonach temperatura często schodziła poniżej zera, a to w połączeniu z przesiąkniętym wilgociom ubraniem i brakiem dachu nad głową, było jednoznaczne z wychłodzeniem organizmu i szybkim zgonem, jeszcze przed nadejściem świtu.


Gdzie okiem nie sięgnąć, w okolicy nie było widać schronienia przed burzą. Stary, brukowany gościniec ustąpił miejsca błotnistej brei, zaś krajobraz z początku nizinny stał się mocno pagórkowaty. W oddali majaczyły górskie szczyty, a po prawej stronie od ścieżki rozciągał się w nieskończoność gęsty las, porośnięty niezwykle starymi drzewami, których szerokie konary chyliły się ku ziemi - było w nim coś osobliwego, coś co zniechęcało nawet najbardziej zrozpaczonych podróżnych do zapuszczania się w jego głąb. Zmęczeni długą wędrówką awanturnicy mieli nieodparte wrażenie, że jakieś skryte wśród cieni prastarego boru istoty, obserwują każdy ich ruch. Co jakiś czas udawało im się dostrzec spomiędzy gęstych krzewów, wpatrzone w nich wygłodniałe, czerwone ślepia, które zaraz szybko i bezszelestnie znikały w ciemnościach. To również nie wspomagało optymizmu, na tyle bardzo, że po pewnym czasie poszukiwacze przygód przestali zaglądać w tym kierunku, w obawie przed postradaniem zmysłów.

Brodząc z uporem w błocie, gdy nadzieja na znalezienie dachu nad głową powoli wygasała, wędrowcy spostrzegli połamany znak graniczny leżący na skraju drogi. Był cały zapaskudzony błotem i nierozpoznawalną cieczą, która swym szkarłatnym kolorem przypominała krew, lecz po przetarciu bez trudu dało się odczytać napis zapisany we Wspólnym: “Witamy w Stonebrook”.


 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 12-11-2015 o 21:51.
Warlock jest offline  
Stary 11-11-2015, 20:30   #2
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Dla kobiety podróż do Stonebrook była podyktowana chęcią zdobycia złota. Niestety, ale światem od zawsze rządziły bogactwa, w tym wymiarze nie różniło się to niczym. By zdobyć to, czego się pragnęło, musiało się być posiadaczem dosyć sporej sumki monet, a takie też oferowano w tym mieście. Gdy Szarańcza pakowała się do wyruszenia w podróż, wraz z nią ruszył Lorath. Znała go wiele lat, gdyż sama miała już na karku lekko ponad 50. To jednak nie sprawiało, że wyglądała staro, bynajmniej. Jako Aasimar, nie osiągnęła nawet wieku dojrzałości, była bardzo młodą dziewczyną, można by nazwać ją nastolatką. Gdyby była człowiekiem, miałaby nie więcej jak 17lat. Tak to funkcjonowało.

Pożegnawszy się z Szamanem, który opiekował się nią od dnia narodzin, albo przynajmniej odkąd pamięta, ruszyła w daleką podróż, obiecując powrócić z odrobiną złota. Na pożegnanie uraczyła mieszkańców wioski długą przemową o tym, jak to Lorath, z pomocą Bogów i ich łaską, nie tylko ocali wioskę, ale i zostanie uzdrowiony, a to wszystko dzięki temu, że jako jedyny odważył się jej towarzyszyć. Prawdopodobnie więcej prawdy leżało w tym, że Dziki Elf po prostu nie chciał zostać sam w miejscu, gdzie inni go nienawidzą, gdzie nie szanują tego, kim jest, śmieją się z niego. Szarańcza nigdy się nie śmiała, wywróżyła mu z ręki świetlaną przyszłość, za którą jednak będzie musiał słono zapłacić. Nie złotem.

Młoda i urodziwa, białowłosa piękność. Wzrost średni, ok 169cm, waga 50kg. Kobieta szczyciła się swoimi długimi, gęstymi i pięknymi białymi jak śnieg włosami, które nadawały jej charakteru i jednocześnie przyciągały swoją unikatowością, bowiem rzadko kiedy widuje się osoby o takim niezwykle jasnym kolorze pukli. Sięgały one niemalże do pasa i choć na pewno bardziej praktycznie byłoby je ściąć czy też związać, właścicielka zdecydowanie nie planowała takiego zabiegu. Pielęgnowała je starannie by zawsze zachwycały. Ponadto posiadała szare tęczówki oczu, których kolor często mienił się na jasne, acz stłumiony szarością błękit. Twarz Szarańczy nie należała do tych nadmiernie smukłych i podłużnych, jak u kobiet zbytnio wychudzonych. Mimo swej zgrabności ciała, buzia dziewczyny była lekko zaokrąglona. Na pewno nie jak dojrzały pomidor, okrągła do granic możliwości, ale na próżno było w niej szukać wyrazistego odznaczania się kąta żuchwy, jednak kości policzkowe odznaczały swoje istnienie. Buzia ta była gładka, bez żadnych znamion, zmarszczek czy niedoskonałości. Szarańcza bardzo często korzystała z zestawu do charakteryzacji, dlatego na jej twarzy były często wymalowane różne wzory, czy też podkreślenie konturów oczu na czarny i poprawienie koloru bladych ust, na mocny i wyrazisty. Każdy taki zabieg dodawał jej więcej urody, a niewiele osób miało talent do “malowania” ciała i twarzy. Oczy miała długie i zdawać by się mogło, że dosyć spore. Źrenice tej kobiety wydawały się być zawsze wielkie, zupełnie jak źrenice osób po narkotykach, jednak u niej to była natura. Piękna natura, trzeba by dodać. Czarne brwi dodawały oczom charakteru, natomiast nos idealnie komponował się pomiędzy nimi. Był przeciętny, jak nos każdego, niezadarty ani niegarbaty. Usta często zdawały się “patrzeć” na rozmówcę bardziej niż oczy. Uśmiechały się, jakby hipnotyzując. Były naprawdę przyciągające.
Jej całe ciało było śnieżnobiałe, niczym mleko, czasami szarawe jak papier. Naturalnie tak już miała, że jej cera była blada, taka charakterystyka Aasimarów.
Dziewczyna w całokształcie była naprawdę zgrabna i mimo częstego ograniczenia w żywności, jakie narzucała im ciężkie, ubogie życie w wiosce, zachowała swoje dwie krągłości, jakimi były piersi oraz biodra. Szarańcza była naprawdę zjawiskową kobietą.

Szarańczy od dawna towarzyszyła śmierć, nieprawdą by było określenie, że od zawsze. Nie, bardzo dawno temu, nie miała takich zdolności, te dopiero narodziły się w niej, gdy była jeszcze dzieckiem, w wieku 20lat. Teraz, w trakcie tej podróży do odległego miasta, prócz śmierci i Loratha, towarzyszyli jej też nowi, inni podróżnicy. W grupie było bezpieczniej, łatwiej też wypełnić zadanie, za które przysługiwała sowita nagroda, wypłacana nie dla grupy, a dla każdego uczestnika. Dlatego też rozsądnym było połączyć siły.

Aasimarka nie znała nikogo. Podczas jednego z poranków, zagaił do niej Sadim i dopiero wtedy, nawiązała pierwszy kontakt z kimś z grupy. Rozmowa nie była długa, tym bardziej po tym, jak wtrącił się do niej Lorath, łypiąc groźnie na mężczyznę. Sadim jednak okazał się być dobrą osobą i choć Szarej było wstyd, nie dała tego po sobie poznać. Tego dnia była bardzo zagubiona i nieskoncentrowana, całą drogę szła przyklejona do swojego Barbarzyńcy, bo czuła, że zemdleje z osłabienia. Nie dość, że warunki w jakich przyszło im podróżować, były trudne i męczące, to jeszcze te koszmary... Przed nimi Lorath nie mógł jej obronić.

Osłabiona i nękana przez nieproszonych gości Szarańcza, była na skraju wyczerpania. Chciała już dotrzeć do celu, zjeść posiłek i położyć się spać. Co chwila zerkała na Barbarzyńcę, jakby chcąc się upewnić, że on nie czuje się tak słabo jak ona, że nocą będzie w stanie czuwać przez sen. Nie musiała z nim rozmawiać, by czytać z jego twarzy, by widzieć jego aurę. Czasami nawet, jego siła emanująca z niego, przytłaczała ją, gdy ta nadto skupiała się na elfie.

Zbawienie nadeszło, gdy w końcu ujrzeli znak z napisem, którego tak długo wyczekiwali. Kobieta uśmiechnęła się promiennie i nawet dostała nagłej siły, by podbiec i z uradowaniem wskazać palcem mieniące się w oddali miasto.
- Spójrzcie, jesteśmy! - oznajmiła szczęśliwie i poszła przodem, wyprzedzając wszystkich. Nie mogła się już doczekać, kiedy usiądzie, kiedy zje, położy się i kupi sobie to, o czym od zawsze marzyła....
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 27-12-2015 o 19:04.
Nami jest offline  
Stary 11-11-2015, 21:03   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ciągle pada... Niczym w piosence, którą Rathan słyszał kiedyś w wykonaniu jakiegoś barda. A Rathan, chociaż przeciw deszczowi nic nie miał, to najbardziej go lubił, gdy miał nad głową solidny dach, a nie gdy się musiał taplać w błocku, w którym jego buty usiłowały ugrzęznąć na wieki. Dzięki bogom jeszcze nie przemokły - w przeciwieństwie do płaszcza, który najwyraźniej miał już dosyć deszczu i tu i ówdzie zaczynał nasiąkać wodą.
Na szczęście łuk był dobrze zabezpieczony przed wilgocią, podobnie jak i wiszący u pasa Rathana miecz.
Wojownik otulił się mocniej płaszczem, poprawił kaptur, po czym pogrążył się w rozmyślaniach, od których odrywał się od czasu do czasu, by omieść okolicę bacznym spojrzeniem szarych oczu.
Deszcz czy inna słota... i tak w każdej chwili ktoś lub coś mogło wyskoczyć zza krzaka, niekoniecznie z pokojowymi zamiarami.


Przewrócony znak nie napawał zbytnim optymizmem. Co prawda potrzebny tu był jak dziura w moście, bo wszyscy wiedzieli, jak się zwie najbliższa miejscowość, ale skoro nie było takich, co by zadbali o znaki na drodze, to mogło się okazać, że i zera jakiegoś zabraknie w wynagrodzeniu.
I chociaż w znacznym stopniu popierał radość białowłosej Szarańczy, to radość owa była nieco przyćmiona. Wszak mogło się okazać, że mieszkańcy nie zechcą otworzyć bram, by wpuścić jakichś przybłędów.
Może dlatego ktoś rozbił obozowisko z dala od miasta?

- Czyżby trzymali straże na wzgórzach? - wskazał na samotne ognisko. - Ktoś tam siedzi.

I, zdaniem Rathana, mógł sobie tam siedzieć jak długo chciał. On sam chciał jak najszybciej dotrzeć do miasta.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-11-2015, 21:12   #4
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Blisko rok już krążył od jarmarku do jarmarku, szukając jakiegoś godziwego zarobku. Z jego umiejętnościami póki co trafiały się raczej tylko drobniaki, czasem złocisze, za występy i pokazy sztuczek. Nie można było powiedzieć, znał potężne zaklęcia, ot taki tłuszcz chociażby. Niby jakikolwiek czarodziej z własną wieżą by go wyśmiał, ale doskonale się nadawał, kiedy trzeba było zgubić rozpędzonych strażników miejskich. Każdy gdzieś zaczynał, zresztą była nawet opowieść o magu, który jednym zaklęciem pokonał smoka i zdobył rękę królewny. To jednak były mrzonki, wiedział na co go stać i że jeśli chce coś zdziałać, musi znaleźć grupę poszukiwaczy przygód, toteż ją znalazł i dołączył.


Krople deszczu skapywały z kaptura podróżnego płaszcza na prowizorycznie przycięte czarne włosy. Brązowe oczy zerkały na zalany dżdżem świat. Dwa słowa w tajemnym języku zabrzmiały cicho, gdy po raz kolejny tego dnia używał magii do wysuszenia odzienia choćby na kwadrans. Potem skoncentrował się na rozgrzaniu koszuli. Starczyło że szedł objuczony niczym muł, nie miał zamiaru dodatkowo do tego złapać przeziębienia.


- Jeśli całe miasto jest w takim stanie jak tabliczka, to czarno to widzę, z drugiej strony, może mają dość mniejszych i większych problemów, żeby rzucać złotem na prawo i lewo byle się tylko ich pozbyć. - Rzucił Tyrion. - Nie wydaje mi się żeby wystawiali tam straże jeśli nawet o to nie zadbali. - Rzucił wskazując na znak. - Dalej, do miasta, tylko z oczyma dookoła głowy. - Jakby musiał komukolwiek o tym przypominać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 11-11-2015, 22:52   #5
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
- Ale ulewa. Osobiście wolę śnieg od deszczu - rzekła ponuro kobieta do idącego przy niej odrobinę przewyższającego ją wzrostem półelfa - Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jakoś tak to było, prawda?

Obrzuciła znużonym spojrzeniem okolicę. Znużonym, ponieważ robiła to samo od dobrych kilku dni. Sadim również zauważył, że zaczęła grymasić.
Była naprawdę piękną kobietą o długich do połowy blond włosach splecionych w warkocz na połowie ich długości. Wyglądałyby jeszcze okazalej, gdyby nie fakt, iż były tak nasączone wodą, że można było ją z nich wyciskać. Krystalicznie niebieskie oczy wykazywały pewne oznaki zmęczenia gryzącego się z determinacją. Dwie równoległe do siebie blizny ciągnęły się aż od oczu do ust, być może były pamiątką po walce z jakąś paskudną bestią lub oburęczną osobą. Na czole lekko migotał jej krwawo-czerwony symbol - uniesiony w górę miecz przecinający dwa rozłożone anielskie skrzydła. Jej blada cera świadczyła o pochodzeniu z północnych regionów Faerunu, co również podkreślał jej pancerz - skórzany z futrzanym ociepleniem oraz ze stalowymi naramiennikami. Sponad prawego ramienia wystawała rękojeść dwuręcznego miecza. Choć ktoś mógłby pomyśleć, że wygląda jak północny barbarzyńca, to na jej twarzy rysował się jakiś rodzaj szlachetności - a może to tylko wrażenie.

- Ja nie mam takich wygód jak ty, że kiedy przybywam na plan materialny, to jestem całkowicie odświeżony, suchy i wypoczęty - odpowiedział jej półelf i wzruszył ramionami - Masz tak dobrze, a jeszcze ci mało? - dodał po chwili milczenia.

Sadim, albowiem tak ten półelf miał na imię, miał około pięciu i trzech czwartych stopy wzrostu. Przemoczone, zapewne strzyżone sztyletem włosy, długie na pół dłoni, lepiły się irytująco do czoła niczym miód do jakiejkolwiek twardej i suchej powierzchni. Zapinana klamrami materiałowa kurta, zielony płaszcz podróżny z kapturem, skórzane rekawiczki bez palców, jasnozielone spodnie oraz wysokie podróżne buty z twardą podeszwą nie były w lepszym stanie. Oczy w głęboko niebieskim kolorze oraz kilku milimetrowa broda sprawiały, że wyglądał całkiem przystojnie, nawet nie zwracając większej uwagi na irytujący deszcz. Lekko szpiczaste uszy i zwężony podbródek zdradzały jego rodowód, ale tym się ewidentnie nie przejmował. Podpierał się na trzymanym w prawej ręce prostym kiju, zaś przy pasie miał sztylet oraz dwie sakwy - jedną większą od drugiej. Na plecach miał plecak z całym swym podróżnym wyposażeniem. Na jego twarzy gościł wieczny uśmiech, a na czole ten sam znak, co u kobiety, z którą rozmawiał.

- Owszem. Brakuje mi bardziej zróżnicowanego spędzania czasu na planie materialnym - uśmiechnęła się szczerze mówiąc te słowa, lecz szybko przybrała poważną minę - Zmierzamy do Stonebrook. Gdzież to miasto jest? Jak daleko? Ile dni już na trakcie jesteśmy?

- Wiem, że doskonale wiesz, ile czasu jesteśmy na trakcie, lecz na pozostałe pytania nie jestem w stanie ci odpowiedzieć - ponownie wzruszył ramionami i przeszedł po kałuży ewidentnie się już nie przejmując stanem swego obuwia.

Pomiędzy nimi nastała chwila milczenia, aż wreszcie znów odezwała się kobieta.

- Mogliśmy wynająć konie. Albo raczej ty mogłeś, bo mnie jesteś w stanie odesłać i przyzwać, kiedy przyjdzie pora - przybrała pouczający ton - Dobrze przecież wiesz, że zawsze przybędę na twoje wezwanie, prawda? A im szybciej dotrzemy do celu, tym lepiej dla nas i dla twojego zdrowia. Nie przeziębisz się i...

- Nie mamy złamanego grosza. Ledwo byłem w stanie kupić prowiant na tą podróż. Poza tym podróżowanie samotnie po kupieckim trakcie to samobójstwo. Jeszcze jaka banda bandziorów wyskoczy i mnie ukatrupi, nim zdążę się obejrzeć. W grupie mamy większe szanse i wspólnie uda nam się wyrwać kogoś z tarapatów. Może tak się stanie... W dodatku tysiąc sztuk złota piechotą nie chodzi, a musimy z czegoś żyć.

I znów zaległa cisza trwająca aż do wieczora.

*

Kolejna warta i kolejne problemy.
Był środek nocy, wszyscy spali - poza Sadimem oraz przywołaną towarzyszką. Ognisko ledwo płonęło ze względu na wszechobecną wilgoć, lecz uśmiechem losu był fakt, iż znaleźli niewielką wnękę skalną niedaleko gościńca - na tyle dużą, że mogli tam przenocować we względnym cieple. Kolejny raz zawiał wiatr, a luźno leżące małe kamienie na ziemi z jakiegoś powodu się przesunęły, choć nie były one na tyle lekkie, by zostały przemieszczone przez coś takiego. Półelf rozejrzał się dookoła i znów spostrzegł pochylającego się ducha nad jedyną (jeśli nie liczyć jego eidolona) z obecnych w drużynie kobiet. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie został oczarowany urodą tej dziewczyny, więc może dlatego zwrócił na to większą uwagę. Gdyby widział to widmo pierwszy raz, to zapewne by przetarł oczy, lecz nie było mowy o pomyłce - coś jest na rzeczy. Na razie postanowił obserwować, choć dziwne dźwięki pewnie nie będą mu dawać spokoju. Plus w tym jest taki, że był w stanie je odróżnić od zwyczajnych dźwięków złowieszczego lasu, w którym się znajdowali.
Rano, kiedy właściwie wszystko wróciło do względnej normy, jesli można padający od kilku dni deszcz nazwać. Kiedy wszyscy zdążyli się pozbierać i przygotować do dalszej podróży, Sadim postanowił porozmawiać z kobietą na temat jej koszmarów, gdyż za każdym razem budziła się przez nie sparaliżowana.

- Wybacz, wszystko w porzadku? - zapytał Sadim podchodząc do kobiety - Masz koszmary w nocy, czyż nie?

Szara zerknęła na niego z ukosa, jednak na jej twarzy pozostała obojętność
- A co, lubisz obserwować nocą śpiące kobiety? To dosyć niepokojące.

- Miałem wartę i dostrzegłem niepokojące rzeczy - ściszył odrobinę głos, by pozostała część drużyny go nie usłyszała - Dziwne zjawy nad tobą. I poruszane dookoła przedmioty. Wiesz może, czy to jakaś klątwa? Może jest jakiś sposób na jej zdjęcie? - jego głos brzmiał szczerze.

Kobieta uśmiechnęła się subtelnie.
- Czyli widzisz je - stwierdziła ze spokojem - Nic nie da się na to poradzić, zostałam naznaczona. Tak jest i tak już będzie zawsze, trzeba do tego przywyknąć… Jakoś - odparła bez żadnych emocji i spojrzała przed siebie, a potem z powrotem na rozmówcę - Umiesz im coś powiedzieć? Nie odczuwasz, że … są złe wiedząc, że Ty je widzisz? Nie rozdrażnia ich Twoja obecność? Ostatnio są bardziej natarczywe…

- Ja... - Sadim zawahał się na chwilę - Nie rozumiem natury tego zjawiska i nie jestem pewny, czy jestem w stanie w jakikolwiek sposób do nich przemówić czy odczytać ich uczucia. Przykro mi, że musisz cierpieć z powodu bycia... Naznaczoną. Ale jeśli się okaże, że da się coś z tym zrobić, to chętnie pomogę - uśmiechnął się lekko.

- Nie da się - odrzekła błyskawicznie, a jej ton głosu był twardy i stanowczy.
- Przykro mi, że musisz na to patrzeć. Jednocześnie chciałabym, by nikt inny się o tym nie dowiedział - dodała patrząc na niego z cała powagą, jaką potrafiła z siebie wykrzesać. Tego dnia jednak, nie potrafiła być w pełni skupiona.

- To ja przepraszam, że odkryłem coś, o czym nie chciałaś nikomu mówić - rzekł patrząc w oczy swej rozmówczyni - Masz moje słowo, że nikt ode mnie się o tym nie dowie.

Przysłuchujący się, jak dotąd w milczeniu jasnowłosy elf, towarzyszący kobiecie, po raz pierwszy wykazał krztę zainteresowania, łypając beznamiętnie na Sadima spod przemokniętego kaptura. Przez krótką chwilę lustrował półelfa spojrzeniem, po czym rzekł:
- Od następnego razu, razem będziemy pełnić warty…

- Och, wybornie - rzuciła ironicznie - Niedługo cały obóz zamiast spać, będzie się na mnie patrzył - machnęła ręką. Cóż mogła na to zaradzić? Chyba nic. Nie spodziewała się, że spotka kogoś, kto będzie potrafił dostrzec to, czego nawet ona nie widzi, a tylko odczuwa.
- Nie jestem groźna, przysięgam. Te zjawy po prostu są złośliwe, ale tylko w stosunku do mnie. Czujcie się bezpieczni - wiedziała, że elfowi nie musi tego tłumaczyć, ale skoro byli tutaj w trójkę, to nie chciała nikogo pomijać.
Półelf popatrzył na Loratha ze zdziwieniem i podrapał się po głowie.

- We trójkę na jednej warcie? To chyba marnotrawstwo. Jakby nie było ze mną warty pełni ona - spojrzał w stronę przyglądającej się im z pewnej odległości kobiety - jego eidolona.

- Nie mówiłem, że nam zagrażasz. Po prostu chciałem pomóc - odpowiedział Szarej - Wybacz, że poruszyłem temat. Może... Po prostu wrócę do pakowania swoich rzeczy.

- Nie jestem zła… Po prostu dziś ciężko mi się skupić, to przez te koszmary. Jeśli umiałbyś odpędzić te wredne zjawy, to byłabym wdzięczna, ale jeśli nie możesz, a tylko je dostrzegasz, no to trudno. Żyję z tym ponad 20lat, to i pożyję więcej - odparła z lekkim uśmiechem, nie chcąc by Sadim poczuł się jak natręt - Miło, że spytałeś - nie powiedziała nic swojemu barbarzyńcy, gdyż nie odczuwała takiej potrzeby. Nie była jego władczynią, jeśli chciał pilnować jej w nocy, mógł to robić. Jeśli uważał, że Sadim jej zagraża, również dawała mu wolną rękę, w kwestii podejmowania decyzji.

- Im szybciej ruszymy, tym szybciej będziemy w Stonebrook! W tym lesie jest potrzebne odrobinę optymizmu, bo emanuje jakąś złowieszczą aurą.
Odwrócił się i odszedł, by móc zebrać swoje rzeczy. Nie spodobała mu się reakcja Loratha, choć wiedział, że była całkiem zrozumiała, przecież się nie znali. Było mu szkoda Szarej, ale w jakiś sposób podziwiał ją za to, że sobie radziła. Sadim myślał, jak on by sobie poradził z czymś takim, lecz odrzucił te myśli tak samo szybko, jak się pojawiły.



*

Przywoływacz dopiero jako jeden z ostatnich dostrzegł powód poruszenia wśród drużyny - znak. Powinni się nim lepiej zajmować, jeśli władze miasta chcą, by się ktoś się handlem czy czymkolwiek innym w tym miejscu interesował. Uśmiechnął się pod nosem z rozbawienia widząc reakcję Szarej, ale jakoś się jej nie dziwił - wiele dni spędzili na trakcie i wszyscy obecni w grupie mieli po prostu dość. Na dźwięk słów Rathana również skierował swój wzrok na pobliskie wzgórze, gdzie płonęło ognisko.

- Jeśli muszą trzymać straże, to znaczy, że okolica jest ostatnio niebezpieczna - rzekła idąca przy nim blond włosa kobieta.

- O ile to są straże - dokończył zdanie Sadim.

~ Dasz radę zobaczyć, co się tam dzieje? - zapytał mentalnie swojej towarzyszki.

~ Zobaczę co da się zrobić. - odpowiedziała.


Krótką chwilę później ta pierwsza bez słowa ruszyła w stronę drzewa, o którym mówił strzelec.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 12-11-2015 o 20:33.
Flamedancer jest offline  
Stary 12-11-2015, 17:06   #6
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Daegr nie mógł uwierzyć, jak bardzo zmiękczyło go życie w mieście. Tam, skąd pochodził, nawet w środku lata nie mógł się spodziewać pogody lepszej niż ta. Trzy dni błądzenia w ulewnym deszczu oznaczało w Dolinie Lodowego Wichru wyjście do sklepu, albo podróż do najbliższej knajpy. W normalne dni mróz ścinał białka w oczach, wilki łamały się w pół na zakręcie, a ptaki spadały z nieba by roztrzaskać się o ziemię jak porcelanowe figurki, kompletnie zamrożone.

Z drugiej strony, od lat nie był w domu. Nigdy nie pozbył się ciężkiego, północnego akcentu, ale ciepłe sienniki we Wrotach Baldura i egzotyczna bryza Athkatli najwyraźniej wypłoszyły z niego barbarzyńcę. Brodząc w błocie po łydki i co jakiś czas potrząsając nogą by wylać wodę i żaby z cholewy buta, Daegr cieszył się z tej podróży. To będzie powrót do korzeni, przypomnienie tego skąd pochodzi i dokąd zmierza. Niezależnie od tego czy mu się powiedzie i nigdy nie będzie już musiał kiwnąć palcem, czy posmakuje porażki i pójdzie do piachu, mogła to być jedna z ostatnich szans na przeżycie takiej przygody. Pozwalał więc wiatrowi szarpać za swój ciężki płaszcz z niedźwiedziego futra, witał krople które zacinały go w twarz i szyję, a każdy dreszcz wyziębienia który przechodził jego ciało był jak stary znajomy. Dodatkowej otuchy, a może złośliwej satysfakcji, dostarczała mu świadomość, że i tak ma lepiej niż niektórzy towarzysze podróży z którymi połączył siły w Saelmur. Niezależnie od tego jacy wszyscy byli kiedyś wyprasowani i pachnący, teraz byli tylko bandą mokrych ludzi ze złymi snami.

Wypomadowane dziewuszki i piękni panowie, naoliwione skórznie i błyszczące kolczugi, ogolone szczęki i wyperfumowane fryzury. Idąca z wojowniczym elfem białowłosa dziewczynka zarabiałaby dziennie swoją wagę w złocie gdyby tańczyła podczas sympozjów dla jakiegoś Calismhyckiego księcia, jakkolwiek osobiście Daegr wolał dziouchy które można za coś złapać podczas grzmocenia. Zabijaka trochę nie dowierzał, że taki kociak woli obijać się po gościńcach. Sam był zdania, że należy wykorzystywać w życiu swoje talenty - on, na przykład, bardzo sprawnie rozłupywał czaszki, i niestety była to jedyna rzecz którą wykonywał na tyle dobrze by czerpać z niej wymierne korzyści. No cóż, na pewno była to jedyna rzecz która sprawiała mu na tyle zawodowej satysfakcji i emocji by miał do niej wystarczająco dużo cierpliwości. Jeśli czasem oznaczało to hodowanie odcisków na stopach i pierwsze oznaki ewolucyjnego wykształcenia skrzeli, trzeba było to spisać na karb ryzyka zawodowego.

Tak, jego współtowarzysze niedoli z pewnością przedstawiali sobą niecodzienny widok. Prawie na pewno niektórzy nie byli ludźmi, elfami ani w ogóle mieszkańcami tej płaszczyzny materialnej. Rudobrody mógł mieć tylko nadzieję, że są w stanie poradzić sobie w trudnej sytuacji lepiej niż grupa z którą trzymał się jako pełen ognia w sercu i nasienia w jajach nastolatek. Pożarcie żywcem przez białego smoka zajmowało wysokie miejsce na liście chujowych sposobów postradania życia, a w Dolinie Lodowego Wichru miało na dodatek niezwykle wysokie prawdopodobieństwo, o czym miała okazję się przekonać Kompania Długiego Ostrza z Luskan. Gdy Daegr rozmyślał po latach o tamtej brzemiennej w skutki nocy, jasnym stało się dla niego że dorosła smoczyca nie została zwabiona zapachem pieczonej na ognisku kozy i odgłosami wieczornej kłótni o podział łupów, tylko była karą zesłaną przez bogów na przewodzącego im rycerza za nadanie jego bandzie hien grobowcowych i poszukiwaczy guza tak durnej, zapewne kompensującej długość jego własnego ostrza, nazwy. Zresztą, sam Daegr nie był na pierwszy rzut oka pierwszym lepszym cieciem, ładnie wpasowując się w głodny uwagi tłumek.

Olbrzym poruszał się przez słotę z uporem, ale też z pewną łatwością, stawiając ogromne kroki i będąc niewzruszonym przez wyjący wicher. Nie było to dziwne, zważywszy że mężczyzna mierzył blisko siedem stóp wzrostu, i był zbudowany jak krasnoludzka baszta. Same jego ręce były prawdziwym zestawem śniadaniowym - dłonie jak bochny chleba, palce jak kostki masła, pięści jak dzbany, przedramiona nabite żyłami grubości parówek. Ile taki kolos mógł ważyć, trzysta funtów, trzysta pięćdziesiąt? Bogowie, z pewnością nie czterysta? Może była szczypta prawdy w historiach, jakoby barbarzyńcy z Gór Grzbietu Świata obcowali z plemionami olbrzymów do tego stopnia że ich krew mieszała się ze sobą. Grzywa rudych włosów i gęsta broda tegoż koloru naprzemiennie zwisały smętnie, obciążone deszczem, i odstawały na wszystkie strony, wplecione w wiatr, nadając mu wygląd srogiego giganta burzowego. Szare oczy, twarde jak kawałki granitu, patrzyły spod nastroszonych od deszczu brwi na świat z mieszaniną obojętności, nienawiści i pożądania, które to trzy emocje najczęściej kierowały pięściarzem. Jego twarz była jak wyciosana z drewna, naznaczona jakimś nieproporcjonalnym w stosunku do normalnego człowieka gigantyzmem - z pewnością bujne owłosienie mężczyzny nie kryło pod sobą lica przystojniaka i dandysa. Na futrze wielkiego, czarnoszarego niedźwiedzia które okrywały jego szerokie jak stół ramiona nie została sucha nitka, ale i tak prezentowało się ono dość okazale. Wojownik miał nonszalancko przewieszoną przez plecy okrągłą i fantazyjnie pomalowaną wedle modły północnych barbarzyńców tarczę, z której patrzyła złym okiem, umownie nakreślona czerwonymi liniami na czarnym tle, morda jakiejś plugawej bestii, i przerzucony przez ramię pęk ciężkich oszczepów bojowych w prowizorycznym skórzanym nosidle. Trzonek paskudnej, kolczastej buławy obijał mu się o udo, ale każdy obserwator szybko by pojął że masywne jak dębowe konary ramiona człowieka z północy mają potencjał nie mniej niszczycielski niż większość broni. Było to też w sposobie jaki się poruszał, nawet teraz, na niepewnym gruncie i przy silnym wietrze - sprężyście, dynamicznie, jakby uprawiał zapasy z samą burzą.

Co prawda strzaskane podczas bitwy i złożone w warunkach polowych kolano rwało jak diabli, jak zawsze podczas takiej pogody, jednak olbrzym nie zwracał na to uwagi. Czerpał z pulsującego bólu ciepło i determinację, by pruć dalej. Napastnik który zafundował mu tę nieprzyjemną niespodziewankę nie pożył zbyt długo, ale za późniejsze komplikacje wojownik mógł winić już tylko siebie. Nie będąc pewnym czy chwycił medyka swojej strony, czy wrogiej, postanowił nie igrać z losem i kazał młodziutkiemu klerykowi dokonać magicznego zabiegu na miejscu, z nożem na gardle. Roztrzęsiony chłopak zrobił co mógł, i teraz Daegr czuł się jak stary dziad, wyczuwając zmiany pogody licznymi bliznami i zrośniętymi złamaniami które pokrywały jego ciało pajęczyną zastygłego cierpienia, którym lubił dzielić się z innymi.

O tak, Daegr yp Kleddwyn był takim samym rodzynkiem jak wyśmiewana przez niego w duchu reszta ekipy, dając pokaz nie tylko swojej szyderczej, prostolinijnej naturze, ale też pewnemu braku samorefleksji, która cechowała wielu ludzi w jego zawodzie. Jeśli ktoś wybiera niebezpieczne, krótkie życie żołnierza fortuny i reketera do wynajęcia, i idąca za tym bolesną śmierć w jakimś zapomnianym przez bogów miejscu, musi albo być niezbyt rozgarnięty, albo nie mieć wszystkich klepek. Na tym etapie znajomości ciężko było powiedzieć do której grupy przynależał Daegr, ale powoli zaczynał się klarować fakt, że chyba do obu. Mimo to dobrze mieć pod ręką kogoś kto jest w stanie założyć nelsona ogrowi i zrobić mu czochrańca, a przynajmniej do takiego wniosku musiała dojść reszta. Przecież nie postanowili z nim podróżować dla przyjemności spędzania czasu z wulgarnym, lubieżnym brutalem z ewidentnym problemem alkoholowym?
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 12-11-2015 o 17:14.
Krieger jest offline  
Stary 12-11-2015, 20:24   #7
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Ponury Barbarzyńca Lorath

Spadające, z pozbawionego koloru nieba, krople deszczu wcale nie przeszkadzały Lorathowi, który bez słowa skargi parł przed siebie. Nigdy się nie skarżył, jak również prawie nigdy nic nie mówił. Ciągle ponury jak pogoda, w której podróżowali. A podróżowali już wiele dni. Od rozległej puszczy Chondal, którą niegdyś mógł zwać domem, przez setki mil ciągnących się w nieskończoność szlaków. Odmieniec z rozczarowaniem stwierdził, że reszta świata nie różni się tak bardzo od miejsca, w którym się wychowywał. Mniej drzew i dzikich zwierząt, więcej rozległych pól i zabudowań ludzkich. Wszystko jednak pozostawało niezmiennie szare. Tak jak on sam.
Niemalże białe i kompletnie przemoczone długie włosy, opadały na jego twarz, klejąc się do skóry. Narzucony nisko na głowę kaptur, prawie kompletnie zasłania jego wizerunek. Tylko od czasu do czasu, kiedy spoglądał niemo w dal lub w górę, na zachmurzone niebo, dawał szansę na dokładniejsze przyjrzenie się mu. Błękitne symbole oplatały jego pozbawioną wszelkich emocji twarz o jasnej karnacji. Zaś szare oczy zdawały się być odzwierciedleniem natury Lorahta. Wysoki, szczupły i cierpliwy jak zima. Ponury i nieciekawy jak jesień.
Przy pasie nosił ciężki żelazny topór. Krótki łuk miał przerzucony przez ramię, a zapas strzał podskakiwał lekko, z każdym następnym krokiem. Jednak najbardziej zwracała uwagę, dzierżona przez niego długa włócznia. Nie była to jednak ta, którą odziedziczył po ojcu. Tamta misternie wykonana przez jego plemię, złamała się wiele dni wcześniej, kiedy próbował upolować jakieś zwierzę, by mogli z Szarą oszczędzić na posiłku w karczmie. Bez sentymentów odrzucił ją, tak samo jak odrzucił swoją przeszłość. Nigdy nie potrafił zrozumieć, swoich braci, którzy przez wiele pokoleń przekazywali sobie jedną broń, traktując ja jak bezcenny artefakt. Jakby krew nią przelana, sprawiała, że grot mógł ranić głębiej, a ostrze przecinać szerzej. Ilekroć elf by się nie głowił, nigdy nie mógł zrozumieć jak ktokolwiek mógł przywiązywać się do jakichś rzeczy. Nie rozumiał tego, jak i wielu innych rzeczy. Być może dlatego, że był odmieńcem...

Kiedy przystanęli przed starym znakiem granicznym, Odmieniec spojrzał na rozciągający się po ich prawej stronie las. Mierzył go swym spojrzeniem przez chwilę, po czym, ku zaskoczeniu wszystkich, z jego ust dobyły się słowa. Ciche, spokojne i pozbawione wszelkiego wyrazu.
- Ciernisty Las, spory i niebezpieczny. Bez grubego odzienia i butów, ciężko będzie przedrzeć się przez kolce… A bez dobrej broni przez wilki i niedźwiedzie.
Kiedy zamilkł, w dalszym ciągu spoglądał na las i nie wydawało się, by chciał cokolwiek dodać. I tak w ciągu tych kilku sekund powiedział więcej, niż w przeciągu ostatnich trzech dni.
Zdawkowe słowa wymieniał jedynie z Szarą, która stanowiła jego jedyną więź z przeszłością. Czasem zastanawiał się, dlaczego jeszcze go nie opuściła i nie wybrała sobie lepszego kompana podróży. Przysiągł strzec jej w czasie tej długiej wędrówki, jednak sam był świadom, że nie stanowił on dobrego towarzystwa. Nie mógł jej nawet obronić przed największym zagrożeniem, które wciąż na nią czyhało. Chciał jej pomóc, a świadomość niemocy denerwowała go.
Być może dlatego nie miał nic przeciwko dołączenia do tej dziwnej zgrai, którą napotkali przed kilkoma dniami? Może oni byli w stanie pomóc jej lepiej. Nie ufał im i specjalnie się z tym nie krył. Zaufania nie można było zdobyć pięknymi słowami. Dopiero czas i wspólne trudy, będą mogły pokazać, czy naprawdę są godnymi jego zaufania. Niemalże się uśmiechnął na tą myśl. A kogo miałoby obchodzić jego zaufanie?

Przesuwając swoje spojrzenie po otoczeniu, nagle zamarł, a jego szare źrenicę rozszerzyły się delikatnie. Jego uwagę zwróciło ognisko rozpalone na szczycie wzgórza.
- W taką ulewę - mruknął niemalże niedosłyszalnie. Dziwił się, jak komuś udało się rozpalić ogień, kiedy od kilku dni okolicę ogarniała ulewa i zapewne żaden kawałek drewna nie pozostał suchy. W brew reszcie towarzyszy, naszła go myśl, by jednak sprawdzić kim jest ujrzany przez Rathana osobnik. Sam nie mógł stwierdzić, czy tylko dla zaspokojenia własnej ciekawości, czy by jak najdłużej móc pozostać na wolności, poza murami miasta.
Jednak okrzyk radości Szarej wyrwał go z zamyślenia i odsunął na bok ten głupi plan. Nie widział w zasadzie powodu, by wyjść na spotkanie osobnika stojącego przy ognisku. W końcu co miałby mu powiedzieć? Zaś odciąganie chwili, w której trafi do miasta, również było głupie. Kiedy już ktoś uświadomi sobie, co musi zrobić, lepiej zrobić to od razu niż żyć w wiecznym strachu. Tak powiedziałby jego ojciec.

Nie rzekłszy słowa więcej, Odmieniec odwrócił się w stronę miasta i przyspieszając kroku ruszył za Szarą.
 
Hazard jest offline  
Stary 13-11-2015, 21:56   #8
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Widział po swoich towarzyszach, że ulewa wypłukuje z nich dobre nastroje. Może nie ze wszystkich, ale na pewno z większości. On jednak nie tracił pogody ducha. Młodzieńczy wigor nie przegrał ze słotą, pozwalając Fervalowi przeć naprzód z uśmiechem, który z każdą godziną opadów nieuchronnie przygasał. Pozytywny wyraz twarzy nie oznaczał jednak, że Danre szedł bez trudu. Chłopak przyzwyczajony do życia w mieście był najzwyczajniej w świecie zmęczony. Nie pogodą, gdyż niejednokrotnie na ulicy złapała go burza. Męczyła go podróż. Przez ostatni rok jego aktywność fizyczna składała się naprzemiennie ze spokojnego chodu i szybkiego biegu. Nie przywykł do długodystansowego marszu. Patrząc na niego można było pokusić się o stwierdzenie, że nie przywykł do jakiegokolwiek wysiłku.

Niewyróżniający się wzrostem nastolatek z pewnością nie należał do buzujących testosteronem herosów z legend, których mięśnie grają pod skórą, gotowe wręcz ją rozerwać. Chude ciało ledwo utrzymywało wyprostowaną sylwetkę pod ciężarem niewielkiego plecaka. Pomimo założonego kaptura, jego brązowe, mokre od deszczu włosy przylepiły się do gładkiego czoła. Grzywka, którą z reguły układał na bok, prostując się pod ciężarem wody niemal wchodziła mu do błękitnych oczu. Twarz nie odznaczała się żadnymi bliznami, zdobiły ją jedynie drobne zadrapania. Często gościł na niej uśmiech osoby pewnej siebie.

Ubranie, w którym ruszył w podróż różniło się od tego, w którym zobaczyli go po raz pierwszy w jednej z karczm w Saelmur. Wtedy ubrany był jak biedak, teraz prezentował się trochę lepiej. Zarzucony na głowę szary kaptur był częścią płaszcza w tymże kolorze, otulającego jego ramiona. Spod kurty z ciemnej skóry wystawał kołnierz lnianej koszuli, lekko poprzecierany i zabrudzony. Skórzane bryczesy, które powinny opinać nogi noszącego, były za szerokie dla patyków, na których przyszło mu się poruszać. Przynajmniej buty wydawały się być dobrze spasowane. Do pasa, oprócz dwóch pochew z podniszczonymi krótkimi mieczami, przytroczoną miał również saszetkę, dużą na półtorej dłoni. Nie otwierał jej jednak w podróży, więc można się było jedynie domyślać, co on tam trzyma. O pośladki obijała mu się też niewielka pałka.

Przez pierwsze dni Ferval nie udzielał się zbytnio w dyskusjach, z reguły tylko się przysłuchiwał. Starał się zapamiętać, kto w ogóle jest kim. Wcześniej prawie w ogóle nie podróżował, a co dopiero z taką grupą ludzi. I nieludzi. Ostatniego dnia z rana sam jednak zaczął temat.
- Wiecie, że jutro jest turniej w Stonebrook? Podobno - zawiesił głos i rozejrzał się, szukając wśród zgromadzonych oznak zainteresowania - nagrody są całkiem pokaźne. A jak mogą sobie pozwolić na turnieje, to chyba nasza pomoc nie jest aż tak pilnie potrzebna, żeby nie mogła zaczekać jednego dnia.
Potrząśnięcie głową przez Sadima przy wzmiance o turnieju było ewidentnym znakiem, że ma inne plany.
- Skoro oferują za pomoc aż tysiąc sztuk złota na głowę, to sądzę, że sprawa jest wyjątkowo pilna - stwierdził błyskawicznie po słowach łotrzyka. - Najpierw mam zamiar sprawdzić, w czym rzecz, a następnie dopiero będę się zajmował własnymi sprawami. Wy możecie robić jak chcecie.
- Po części masz rację - Danre pokiwał głową. Wiedział, że sama propozycja pójścia na turniej nie wystarczy, dlatego już wcześniej przygotował sobie argumenty.- Zwróć jednak uwagę na fakt, że jeśli nie pójdziemy na turniej, nie mamy zbytniej szansy, żeby zgarnąć kasę z nagród. Kasa to sprzęt, sprzęt to szansa na przeżycie. Przydałaby się chociażby lepsza broń, bo ta niedługo mi przerdzewieje - połowicznie wysunął z pochew obydwa miecze, pokazując ich niezbyt dobry stan. Były lekko wyszczerbione i mocno porysowane. Na szczęście jeszcze rdza w nie nie weszła. - Nie wspominając o takich “drobiazgach” jak rękawice czy haki wspinaczkowe.
- W takim razie nie lepiej rozejrzeć się za pewniejszą pracą? Turniej możesz przegrać i nie mieć z niego nic. Może się okazać też, że musisz zapłacić wpisowe. Poza tym ja nie jestem najlepszy w walce, bo zapewne o taki turniej chodzi - przywoływacz klepnął swój sztylet przy pasie i uderzył odrobinę mocniej w błotnisty grunt. Młodzieniaszek pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie tylko walki. Sztuki magiczne też są w cenie na tym turnieju. Łucznicze zdolności zresztą również.
- Jednak wciąż pozostaje jedna rzecz - jeśli przegrasz, to nic nie dostaniesz. Mówię - lepiej poszukać jakiegoś pewnego źródła zarobku.
- I za pewne źródło zarobku uznajesz misję, której natury nie znasz, a podczas której zapewne przyjdzie ci otrzeć się o śmierć? Powiedzmy sobie szczerze, gdyby nie było ryzyka śmierci, wysłaliby kogoś od siebie, a nie bandę obcych ludzi, za którymi nikt płakać nie będzie.
- Nie. Myślałem raczej o znalezieniu czegoś “pewniejszego” w Stonebrook, a nie koniecznie o misji, którą nam zlecono. Ja zawsze jestem chętny do pomocy, ale zazwyczaj wolę wiedzieć z czym przyjdzie mi się zmierzyć - Sadim popatrzył w bliżej nieokreślony punkt przed sobą, po czym znów spojrzał na swojego rozmówcę - O ile takowa się w mieście znajdzie, ale myślę, że z tym większego problemu nie będzie.
- I jeden dzień opóźnienia w szukaniu czegoś pewniejszego jest aż tak wielką przeszkodą? - Ferval spojrzał na niego szczerze zdumiony. - Wystarczyłoby, że coś by nas na drodze zatrzymało na jeden dzień i wyszłoby na to samo, a tak masz okazję zarobić. No i zmierzyć się z innymi, sprawdzić się w swojej dziedzinie - uśmiechnął się lekko, a w jego oczach pojawił się lekki błysk. Był jeszcze w tym wieku, w którym współzawodnictwo niesie ze sobą ogromne pokłady adrenaliny i podniecenia. Przywoływacz spojrzał wpierw na idącą koło niego blondwłosą kobietę, po czym znów na chłopaka z powątpiewaniem.
- Nawet jeśli, to wątpię, że wpuszczą naszą dwójkę na ring jednocześnie. Poza tym zapewne jest więcej lepszych magów ode mnie. Ja nawet magii ofensywnej nie znam. Śmiem stwierdzić, że jestem nowicjuszem.
- A myślisz, że ja jestem specjalistą? - Danre wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem. - Ale powiedzmy sobie szczerze - nawet jak będą lepsi od nas, to może się czegoś od nich nauczymy. Wszystko, co pozwoli nam przeżyć, jest w cenie. Według mnie warto ten dzień poświęcić. No i może akurat to nie magia ofensywna będzie oceniana. Jak nie zajrzysz, to nigdy się nie dowiesz - wzruszył ramionami. Słyszał kiedyś o jakimś gnomim naukowcu - Szrodingerze - i jakimś jego eksperymencie o tym, że goblin w pudełku jest i go nie ma, ale nie do końca rozumiał, o co w tym chodzi. W każdym razie było tam coś o zajrzeniu do pudełka.
- Widzę, że wam się nudzi! - doskoczyła do nich z radością Szara i choć po drodze się potknęła o niewidzialny korzeń, na pewno nikt tego nie dostrzegł! - Jeśli nie macie nic przeciwko kantowaniu, to zawsze mogę pomóc z ogrzanego siedziska na widowni!
Ferval uśmiechnął się szeroko na słowa wyroczni.
- A wyglądam jak zwolennik uczciwego współzawodnictwa? Jeśli jesteś w stanie zrobić to tak, żeby nas nie nakryli, to jak najbardziej.
- Żartujesz, prawda? - stwierdziła idąca w pobliżu blondwłosa kobieta, której imienia nikt nie znał. - Na turniejach oszustwo to plama na honorze. Nie należy robić takich rzeczy.
Białowlosa wzruszyła ramionami.
- Jak chcecie, ja i tak w tym udziału nie wezmę, nie jestem wojownikiem, ani czarnoksiężnikiem, w sumie to tam no… Jak chcecie! - powtórzyła się i wycofała w tył, by iść za nimi. Pomyślała sobie, że najprędzej nadawałaby się na festyny, by powróżyć z ręki. Zupełnie bezużyteczna. Włócząc się za mężczyznami, wciąż mogła podsłuchiwać ich rozmowę, taka niedobra! Nie tylko mogła, robiła to! Ferval spojrzał na towarzyszkę Sadima, mrużąc chytrze oczy.
- To pójdziemy tam i wygramy uczciwie, dobra?
- Będę trzymać za was kciuki - rzuciła krótko, acz miło i radośnie podsłuchująca kobieta. Łotrzyk odwrócił się do niej i dopiero wtedy zauważył, że zajęci rozmową oddalili się od pozostałych o dobre siedemdziesiąt metrów. Poczekał na resztę i zrównał z nimi krok. Wiedział, że usłyszeli jego propozycję, czekał więc na pozostałe opinie.

Gdy dotarli do znaku, odetchnął z ulgą. W końcu koniec tego przeklętego łażenia, w końcu trafi tam, gdzie się dobrze poczuje. W tłumie zawsze było najlepiej. Często znalazł się ktoś, kto nie potrafił przypilnować sakiewki i równie często w okolicy był ktoś, na kogo można było zrzucić winę w przypadku nakrycia. Usłyszał słowa Loratha i zdziwił się, że w ogóle potrafi mówić. Niemniej jednak była to sytuacja, której nie mógł przegapić. Stanął obok barbarzyńcy i razem z nim zapatrzył się w las. Po chwili odezwał się swobodnym, niezobowiązującym tonem:
- Wiesz co? Gdzieś tam - wskazał palcem w stronę lasu, który przyprawiał go o dreszcze - podobno są grobowce. Ludzie mają dziwną tendencję, żeby dać się pochować ze swoim dobytkiem. Bez sensu. Pomyśleć, ilu ludzi zginęło, bo dobrą broń zamknęli w grobowcach - westchnął z żalem, wcale nie udawanym - a my musimy bronić swoich przyjaciół takim szmelcem znalezionym na bazarze - z niechęcią w głosie uderzył rękojeść jednego ze swoich mieczy.
- Uhm... - mruknął w odpowiedzi Odmieniec, chociaż trudno było określić, z czym właściwie się zgadza. Młodzieniec dalej stał obok niego, gdy usłyszał kolejne słowa Odmieńca. Racja, pomyślał. W taką ulewę? Jednak towarzyszka Sadima już kierowała się w tamtą stronę. Patrzył zaniepokojony na plecy kobiety, gotów w każdej chwili ruszyć biegiem za nią.
 

Ostatnio edytowane przez Aveane : 13-11-2015 o 22:55.
Aveane jest offline  
Stary 14-11-2015, 17:25   #9
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Srebrzysta Dolina, Stonebrook
15 Mirtul, 1367 DR
Zmierzch


Wraz z odkryciem przełamanego znaku granicznego, drużyna poszukiwaczy przygód mimowolnie przyśpieszyła kroku, po drodze zatapiając się w ożywioną dyskusję między sobą. Powoli zaczęli odbiegać myślami ku leżącemu przed nimi miastu i czekających tam na nich barwnych przygodach. Przestali nawet zwracać uwagę na paskudną pogodę, która z każdą chwilą pogarszała się, jakby sami bogowi chcieli powstrzymać ich przed dotarciem do osady.

- Za artefakty dobrze płacą ponoć w tutejszej szkole magii - rzucił Kąt, którego kieszenie prawie świeciły pustkami. O wiele bardziej niż by tego chciał.
- Artefakty!? Ha! - Ryknął wyraźnie rozbawiony Daegr, odrzucając głowę w tył. - Artefakty wam w głowie! Najpierw znajdę ciepłą oberżę, miękkie łóżko i jakąś panienkę, że ją na nim usadzić! O tak, pah pah pah... - Olbrzym zrobił gest jakby trzymał coś w rękach przed swoimi lędźwiami i wykonał jednoznaczne ruchy biodrami -...a potem tak, łup łup łup! Har har har - wojownik obrócił wyimaginowany rekwizyt i powtórzył czynność.
- Trzeba mieć odpowiednio dobrane priorytety - zarechotał, biorąc łyk z wiszącej przy pasie tykwy i podając ją dalej. Ogromna dłoń pacnęła Kąta w ramię by zachęcić go do przyjęcia podarunku. Tyrion mógł porównać klepnięcie w wykonaniu człowieka z północy do bycia uderzonym łopatą przez krewkiego grabarza.
- Jeśli któryś z was wytarł już mleko spod nosa, w mieścinie jest Gildia Wojowników. Nazwa ‘Gildia Nicponi i Nierobów’ musiała być już zajęta, harr harr. Ciężkie czasy, takie jak te, zawsze są wodą na młyn ludzi z głową na karku, takich jak my - wyszczerzył zębiska.
- Wojowników? Aha, taki ze mnie wojownik jak… - Kąt nie dokończył i napił się z tykwy. Priorytety swoje miał, na początek, wypełnić sakiewkę, żeby na dziewki starczyło, większość jakoś dziwnie leciała na złoty blask.
Szarańcza zaśmiała się pod nosem widząc, co mówi i wyprawia Daegr. Zapewne powinno ją to oburzyć i powinna zacząć rzucać jakimiś pełnymi urazy słowami, ale cóż... Widocznie taka nie była. Jednakże prócz krótkiego śmiechu, nic się nie odezwała, nie czuła potrzeby wtrącać się w tę rozmowę.
- Nie powinieneś mówić tego typu rzeczy czy też demonstrować ich w pobliżu damy - powiedziała blondwłosa kobieta, która splotła ręce na piersi patrząc ostro na Daegra
- Gdyby tu nie było Szarańczy, to mów cokolwiek tam sobie chcesz, lecz w jej obecności powinieneś okazać odrobinę dobrego wychowania.
- HAR HAR HAR! - Zawył dudniącym śmiechem Daegr, ocierając łzę rozbawienia koniuszkiem palca. Biorąc pod uwagę ulewę, był to dość ostentacyjny gest.
- Żebym mógł coś okazać, musiałbym to najpierw dostać! HAR HAR HAR! - Olbrzym chciał coś jeszcze dodać, ale kolejny atak śmiechu zadusił jego słowa zanim jeszcze opuściły gardło. Podjął temat dopiero po chwili, gdy się uspokoił, a atak rozbawienia przeszedł w urywany rechot.
- Jeśli jaśnie panienka ma do mnie żal, na pewno mnie o tym powiadomi. A wtedy ja powiem jej, co o tym myślę, ha ha harrr! Co do ciebie zaś, perełko… - zwrócił się do towarzyszącej Sadimowi kobiety - obawiam się, że musisz przypomnieć mi jak się nazywasz! Hi hi hi harr harr harr! - Wojownik z uciechy klepnął się w uda, nie przestając maszerować. Podróżnicy nie mieli wątpliwości że podanie reszcie butelki wódki było szczytem dobrych manier na jakie mógł się zdobyć najemnik.
- Och - zakłopotała się Szara i gestykulacyjne zamachała rękami - Ależ nie, mi to nie przeszkadza, naprawdę! - Zaprotestowała z wyraźnym opóźnieniem, ponieważ wielkolud zdołał już coś powiedzieć. Jednakże taka już była, kiedy czuła się źle.
- Szczerze mówiąc, to nawet zabawne było - dodała z uśmiechem. - Zresztą, brodzimy w bagnie od kilku dni, kto by dbał o kulturę - wzruszyła ramionami i odetchnęła ciężko. Silny podmuch zwiał jej włosy i zatrzepotał głośno płaszczem. O dziwo, nikt inny z was nie doznał tej atmosferycznej zmiany. Zadziałała ona tylko na kobietę.
- Moje imię nie jest ważne. A tobie ewidentnie jest za bardzo do śmiechu. Powinieneś...
Nagle kobieta przerwała. Wzrok półelfa oraz blondwłosej się spotkały, w efekcie czego ta druga machnęła ręką na Daegra i odstąpiła od dyskusji bez słowa.

Przeszywający wicher chłostał zmęczone podróżą twarze wędrowców, przypominając prowadzącemu pochód wielkoludowi o skutych lodem, poszarpanych szczytach Grzbietu Świata. Deszcz nasilił się tworząc z niewysokiego wzgórza błotnisty potok, lecz nawet to nie było w stanie powstrzymać zdeterminowanej drużyny przed dotarciem do upragnionego celu.
Brodząc po kolana w grząskiej brei, awanturnicy parli przed siebie nie bacząc na przeciwności i ani na chwilę nie przyszło im do głowy, by się zatrzymać lub zmienić kierunek marszu. Troska zniknęła z twarzy, zastąpiona przez grymas zwycięstwa, gdy po wdrapaniu na szczyt wzgórza ujrzeli przed sobą jeden z piękniejszych widoków ich życia, albowiem po długiej i męczącej podróży niewiele rzeczy mogło się równać z widokiem otoczonego murami miasta i związanej z nim obietnicy wygodnego łoża, kąpieli oraz ciepłego posiłku.

Na dnie rozległej doliny, z którą od południa graniczyły skarlałe wzgórza, a od północy nieprzenikniona ściana drzew Ciernistego Lasu, wzniosło się niewielkie miasteczko, Stonebrook - stolica prężnego księstwa o tej samej nazwie. Skryta za potężnymi murami osada, sprawiała wrażenie pilnie strzeżonej i aż trudno było uwierzyć, że trapią ją problemy, które grupa awanturników mogłaby łatwo rozwiązać za pomocą magii i miecza.
Dziesiątki małych światełek jaśniały w oddali, niczym latarnie pośród wzburzonych fal oceanu, kusząc strudzonych wędrowców swym ciepłem i wizją długiego odpoczynku. Tuż ponad nimi wznosiła się Wielka Świątynia Tyra, której strzelista kopuła górowała nad miastem. To właśnie tam mieli się udać awanturnicy, jeśli chcieli zdobyć więcej informacji na temat czekającego ich zlecenia...


Gdzieś nieopodal rąbnęła w drzewo z hukiem błyskawica, rozrywając je w strzępy, aż wszyscy się wzdrygnęli. To wystarczyło by wyrwać z zachwytu zgromadzonych na szczycie wzgórza poszukiwaczy przygód.
Znajdująca się tuż za plecami wielkiego Daegra, Szarańcza, rzuciła się biegiem w stronę bram miasta, lecz bardzo szybko tego pożałowała. Białowłosa poślizgnęła się na obłoconej drodze, co mogło skończyć się dla tak drobnej istoty groźnym złamaniem, gdyby nie błyskawiczna reakcja Loratha, który w porę pochwycił ją w locie i podniósł na nogi. Na jej twarzy zagościł słaby uśmiech wdzięczności, stłumiony przez ogarniające ją zmęczenie. Był to wystarczający znak dla reszty drużyny, że trzeba czym prędzej znaleźć schronienie przed burzą.

Zachowując należytą ostrożność, awanturnicy powoli zeszli ze wzgórza, mijając po drodze ogrodzone płotem farmy z pokrytymi strzechą chatami, aż w końcu ich stopy natrafiły na brukowany gościniec, co przywitali z niekrytą ulgą. Ruszyli przed siebie, po niewielkim moście rozłożonym nad fosą zamkową i pod osłoną nocy dotarli do bram miasta.




- Stać! - Odezwał się hardy głos i w tym samym momencie awanturnicy usłyszeli dźwięk zwolnionej zębatki, towarzyszący jej zgrzyt łańcuchów i świst opadającej w dół drewnianej, okutej żelazem kraty.
Z wnęki po obu stronach przejścia wyszło dwóch strażników, odzianych w łuskowe zbroje z wyhaftowanym godłem miasta. W dłoniach ściskali wysokie na ponad dwa metry halabardy zakończone ostrym szpikulcem, do pasa przypięte były miecze jednoręczne i kiścienie, a na głowy wciśnięte mieli charakterystyczne dla halabardników hełmy z opadającym na czoło stalowym daszkiem. Sprawiali wrażenie groźnych, zaprawionych w bojach typów.
- Bramy miasta o zmroku są zamknięte dla podróżnych z rozkazu Lorda Alavora - warknął jeden ze strażników o smutnym, wilczym spojrzeniu i długim zakręconym wąsie. Wyprostował się przy tym dumnie, nadęty niczym paw, prostując do pionu dzierżoną halabardę.
- Ostatnimi czasy wiele dziwnych rzeczy dzieje się w okolicy - dodał drugi ze strażników - niski i przysadzisty, ale za to szerszy w barach od swojego towarzysza. Szybko rzuciło się w oczy, że jest bardziej skory do negocjacji.
- Odkąd zaproszono do Stonebrook poszukiwaczy przygód mamy coraz więcej problemów - kontynuował opasły strażnik. - Tego wieczoru, jedna z band zarżnęła starego Williama i całą jego rodzinę. Przywłaszczyli sobie ich majątek, po czym oddalili się na wzgórza, aby rozdać między sobą zrabowane dobra. Doszło tam do kłótni, w której zginął jeden z nich. Zostawili skurwysyna z rozpłatanym brzuchem pod jednym z rosnących na wzgórzach drzew. Żałosny widok…
- Jak dotąd nie udało nam się ująć sprawców - wtrącił się ten wyższy, paskudnie uśmiechając się pod wąsem. W jego oczach dało się zobaczyć złowieszczy błysk, gdy spojrzał na piękną dziewczynę, która towarzyszyła awanturnikom.
- Niestety, mieliśmy świadków wydarzenia i powszechnie wiadomo kto dokonał rzezi na bezbronnej rodzinie. Tak to byśmy wsadzili was za kraty i dostali po premii. Nikt by za wami nie tęsknił - dodał nonszalancko, po czym machnął niedbale ręką i powiedział, szczerząc przy tym braki w uzębieniu - Wygląda na to, że dzisiejszą noc spędzicie pod gołym niebem.
- No chyba, że macie wystarczająco dużo złota przy sobie - dodał przysadzisty strażnik, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie ze swym towarzyszem.
- A jeśli nie macie złota, to jest jeszcze ta mała, która mogłaby nas… obdarzyć swym wdziękiem - dodał wąsaty strażnik, obrzydliwie uśmiechając się do młodej niewiasty, która cofnęła się pod jego spojrzeniem w ramiona górującego nad nią Loratha.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 14-11-2015, 19:40   #10
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Miło było iść razem, jeśli rozmowa się kleiła. Nawet jeśli jeszcze nie znali się dobrze, jeśli nie ufali sobie i patrzyli na siebie z ukosa, to dobrze było przełamać krępującą ciszę. Miejscami nawet niepewna siebie Szara próbowała coś powiedzieć, wtrącić swoje trzy grosze, choć obawiała się, że zostanie odtrącona. Znała uczucie odtrącenia z trzeciej ręki. Zbyt wiele czasu spędziła z Lorathrem, by nie wiedzieć, jak on się czuł. Jej poczucie empatii było rozwinięte, jej delikatność i wrażliwość nie pasowała do otoczenia. Nawet jej wygląd, mimo malunków na twarzy, wciąż odstawał od norm przyjętych w tym świecie, a ludzie zawsze patrzyli na nią inaczej; czy to negatywnie czy nadmiernie pozytywnie.

Gdy zbliżali się do bram miasta, niebo zachodziło już mrokiem. Spomiędzy gęstych, czarnych chmur, dało się dostrzec krótkie rozbłyski światła, które rozjaśniały podróżującym trasę. W pewnym momencie jednak, prócz rozbłysku zagrzmiało, a z nieba wystrzelił w dół potężny piorun. Szarańcza zlękła się i niespodziewanie ruszyła szybszym krokiem przed siebie. Jej wątła nóżka styknąwszy się z rozmiękczonym błotem, straciła grunt pod nogami i kobieta poślizgnęła się. Mało brakowało, a runęłaby w dół jak długa, na szczęście Lorath w porę ją pochwycił. Szarej zrobiło się wstyd i postanowiła trzymać się bardziej z tyłu.

Ze spuszczoną głową dotarła wraz z resztą do bram miasta, a tam spotkało ich niebywałe zaskoczenie... A przynajmniej ona była zdziwiona. Nie spodziewała się, że ludzie mogą być aż tak obrzydliwi, to po prostu było niesmaczne. Odruchowo objęła rękę Barbarzyńcy i lekko się za nim schowała.
- Celują w nas… - szepnęła niezwykle cicho, stojąc za plecami swojego barbarzyńcy. Nie chciała by usłyszeli to strażnicy, jej czujne spojrzenie ogarniające wszystko dookoła, dostrzegło ruch w bramowych strzelnicach. Gdy po raz kolejny uniosła się klapa zobaczyła jednego z kuszników, który wyglądał na zewnątrz. Strzelnic było sześć, w tym na pewno cztery zostały obstawione przez kuszników. Szarańcza jednak nie miała jak ostrzec swoich towarzyszy przed ewentualnym zagrożeniem. Była tak zdenerwowana, że wiatr wokół nich się nasilił, a zimne powietrze ponownie ją okrążyło. Gdzieś zza ich pleców dało się słyszeć trzask gałęzi, ale prócz kobiety, nikt nie widział w tym nic podejrzanego.

Między strażnikami, a odważniejszymi od niej towarzyszami, nastąpiła pewna dyskusja i wymiana zdań, na której to Szara nie potrafiła się skupić. Zaczęła silnie boleć ją głowa, niewidzialna siła szarpnęła za jej płaszcz, przez co kobieta musiała silniej ścisnąć ramię Barbarzyńcy i zaprzeć się nogami na twardej ziemi.
- Zostaw mnie... - powiedziała cicho do czegoś, czego nie dało się dostrzec, jednak w gwarze rozmowy nie było słychać jej cichego sprzeciwu.

W końcu, po pewnym czasie, mimo początkowego strachu i zniesmaczenia, kobieta zmarszczyła groźnie brwi i wyszła spod silnych skrzydeł swojego barbarzyńcy. Przy okazji uwolniła się od natarczywego ducha, który chyba dopiął swego. Możliwe, że to on chciał, by Szara w końcu wyszła z szeregu i zadziałała.
Dobra mała, czas dorosnąć i coś zdziałać, bo Cię wykopią z tej grupy i nici z kasy! , pokrzepiała siebie w myślach.
- Panowie – zaczęła spokojnie, głosem brzmiącym poważnie i mądrze – Mój wygląd nie wziął się znikąd, nie bez przyczyny akurat na mnie zwróciliście uwagę. Zostałam zesłana od samych bogów, by swą obecnością i chęcią niesienia pomocy, ratowała miejsca i ludzi od złego omenu. Dostrzegam nad Stonebrook mrok, wiem, że też to czujecie. Niepokój kłuje wasze serca, deszcz zesłany przez bogów był karą, a niepokojące, tajemnicze zdarzenia oraz mordy, miały przygotować was na lepsze czasy. Stanęliście przed próbą, którą zesłali na was bogowie… Od waszej decyzji zależy, czy wasze miasto, przyjaciele, znajomi i rodziny, obudzą się jutro obdarzeni słonecznym blaskiem i nadzieją na lepsze jutro, czy też na wasze głowy spadnie samo niebo. – Przerwała na chwilę i uniosła ręce w górę. Przewróciła oczami na tyle, że jedyne co było widać, to białka jej oczu, zaś tęczówki zniknęły za powiekami. Jej białe włosy wzniosły się do góry, jakby niewidzialna siła ciągnęła je w stronę nieba, zaś z pochew strażników uniosły się sztylety, przymocowane do ich boków i zaczęły lewitować obok mężczyzn.


- Widzę ciężkie czasy… Posoka leje się kanałami waszego miasta, gromy z nieba niszczą dachy, żrący ogień wysłany od bogów uderza w ulice, szarańcza atakuje kobiety i dzieci… Wasze wierzchowce padają od zarazy, kąsane przez robactwo, które wyżera ich podgniłe już ciało… A każdy z was jest taki… Tak bardzo bezradny… - im więcej mówiła, tym bardziej jej głos słabł, aż w końcu zamknęła oczy i zachwiała się. Widzący to Lorath błyskawicznie znalazł się przy Szarej, łapiąc ją w ramiona i chroniąc przed upadkiem od omdlenia. Wraz z upadkiem kobiety, na ziemie spadły lewitujące dotąd sztylety.
(Test blefu zdany 19+3 = 22)
Strażnicy popatrzyli po sobie. Na ich twarzach malowało się niedowierzanie oraz strach. Choć słowa Szarańczy z początku wydały im się zwykłą bujdą, to dość szybko uwierzyli w jej przepowiednię, gdy tylko spostrzegli jak ich sztylety unoszą się tuż przed nimi, tańcząc na wietrze jak liście, zaś stojącą kobietą targają spazmatyczne wstrząsy. Wąsaty strażnik wyciągnął spod przeszywanicy amulet Tyra, który następnie pocałował i zmówił szybką modlitwę.
- A co z moją rodziną, pani? - Zapytał przysadzisty strażnik podchodząc do kobiety, lecz nie na bliżej niż kilka kroków. Spoglądał na nią jak na boską istotę, przekonany o jej zdumiewającej mocy przepowiadania przyszłości.
- Jestem taka wyczerpana… Nie potrafię już więcej dostrzec… - wyjęczała żałośnie, chowając twarz w torsie Loratha, a jej gęste, błyszczące włosy, upaskudzone błotem i potargane, dodatkowo zasłoniły jej smutne lico.
- Roland, cholipka… złamiemy rozkazy jeśli wpuścimy ich do miasta - odezwał się barczysty mężczyzna, kucając tuż obok leżącej na ziemi kobiety. Wszystko wskazywało na to, że Szara zrobiła na nich odpowiednie wrażenie i teraz łykną każdy kit jaki im wciśnie.
- Czy ona jest ranna? - Zapytał się barbarzyńcy strażnik z wąsem, ignorując słowa swojego towarzysza.
- Wyczerpana. Wędrowaliśmy wiele dni - odrzekł Odmieniec. - Nie potrzeba nam wiele, tylko kawałek suchego kąta i coś do jedzenia.
- Zawsze możecie powiedzieć że weszliśmy zaraz przed zmrokiem i tyle zeszło przepytywanie nas i sprawdzanie kim jesteśmy, że zapadł zmrok. - Wtrącił Tyrion szybko.
- To nie pierwszy raz kiedy łamiemy rozkazy, Wilfredzie - strażnik odparł swojemu koledze o posturze krasnoluda. Obrócił się na pięcie, po czym ruszył w stronę bramy.
- Otwierać! - Krzyknął i chwilę później zebrani przed nim awanturnicy usłyszeli grzechot przeciąganych łańcuchów. Powoli kratownica została podniesiona, wpuszczając ich do miasta.
- Wydaje mi się, że w karczmie pod Świńskim Ogonem są jeszcze wolne pokoje - powiedział na odchodne halabardnik. - A teraz idźcie, zanim was ktoś zobaczy…
- Się robi. - Kąt ukłonił się lekko strażnikowi i dał przykład całej reszcie, kierując się uliczką ku centrum. Co prawda nie miał pojęcia gdzie jest Świński Ogon, ale wolał oddalić się od bramy jak najszybciej.
Nie mówiąc ani słowa więcej Lorath skinął głową strażnikowi, po czym ostrożnie wziął Szarą w ramiona. Nie był do końca pewien, czy jej wyczerpanie było prawdziwe, czy stanowiło po prostu dalsza część blefu, jednak w obecnej sytuacji wolał tego nie sprawdzać. Taskał już w swoim życiu upolowane zwierzyny cięższe niż ona, więc doniesienie jej do karczmy nie powinno przysporzyć mu wielu problemów.
Niosąc w ramionach swoją towarzyszkę, prędko przekroczył bramę miasta, podążając za Kątem.

Niesiona na rękach Barbarzyńcy, nie miała zamiaru tłumaczyć swojego stanu, ani się zrywać i iść o własnych siłach. W sumie, to było jej wygodnie, a przy okazji chciała być wiarygodna do samego końca. Skoro strażnicy to łyknęli, to czemu inni mieliby nie uwierzyć w to, że Szara potrafi wróżyć? Cóż, ona odczuwała różne rzeczy i to było prawdą. Miała też prorocze sny, co też nie było żadnym kłamstwem, jeśli chciałaby się z kimś tym podzielić, jednakże... Wróżyć póki co, jeszcze nie potrafiła. Choć przepowiedziała sobie, że niedługo się naje i spocznie w wygodnym ciepłym łóżku, a przedtem jeszcze zdąży porządnie się wyszorować.
- Jeśli jutro rano zza chmur nie wyjdzie słońce, mam przerąbane - wymamrotała z ustami przyklejonymi do szmat, jakie nosił na sobie barbarzyńca i stuknęła lekko czołem o jego tors.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 14-11-2015 o 19:51.
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172