[DnD 3.5 FR] Na szlaku po chwałę i bogactwo "Na szlaku po chwałę i bogactwo" [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rlebjaqRZ2c[/MEDIA] Gospoda dzisiejszego wieczora była pełna i pękała w szwach. Dla pewnej grupki poszukiwaczy przygód był to jeden z ostatnich wieczorów, które dane im będzie spędzić w luksusie. Pieniądze, które zarobili na poprzednich zleceniach powoli się kończyły, a taki już był to los awanturnika. Okresy luksu przeplatane były czasem walki o każdego miedziaka. Tak przynajmniej chcieli o sobie myśleć bohaterowie tej opowieści, jako o awanturnikach, poszukiwaczach przygód, łowcach skarbów. Było to częściowo prawdą, gdyż grupa, która siedziała przy okrągłym stole karczmy podnosząc toast za toastem, parała się najmowaniem do zadań wszelakiej maści, jednakże złożona była z podrostków i młokosów. Każdy z nich pochodził z Orilonu, małej wioski, na tyle małej, że nie zaznaczona była na żadnych mapach, ale znajdowała się na północ od Berdusk i na południe od Scornbubb. Młodzieńcy siedzący w karczmie nie chcieli spędzić reszty życia pracując w rodzinnej wiosce w zawodzie ich rodziców. Syn młynarza, kowala, córka szwaczki - ich przyszłość była pewna, jednakże ich młode serca nie chciały się pogodzić z takim losem i ku sprzeciwowi rodziców chcieli zostać poszukiwaczami przygód. Drużyna miała już na swoim koncie spektakularne sukcesy, jak chociażby odnalezienie księgi dla jednej z mieszkanek wioski, przyniesienie antidotum dla chorej krowy, oczyszczenie magazynu ze szczurów czy zebranie dwudziestu pięciu skór dzików. To umocniło ich przekonanie, że bycie awanturnikiem może być ich zawodem. Na drobnych zleceniach wykonywanych w wolnym czasie od pomocy rodzicom zarobili na tyle, że byli w stanie kupić sobie podstawowy sprzęt, choć w wiosce był on raczej marnej jakości i aby zakupić coś lepszego musieli się udać do miasta. Teraz jednak przepijali swoje ostatnie pieniądze, obmyślając kolejny krok. Inną sprawą było to czym się raczyli, gdyż wśród nich znajdowali się stroniący od alkoholu. Oczywistym był pomysł sprawdzenia prowizorycznej tablicy ogłoszeń znajdującej się na jednym ze słupów w karczmie. Tam ludzie przypinali informacje różnej treści, ale wśród nich znajdowały się zadania godne poszukiwaczy przygód. Kto wie, może tym razem trafi się coś, co pozwoli się im wyrwać z ich rodzinnej wioski? Na raz wstali, odsuwając krzesła, głośno szurając nimi po drewnianej podłodze. Niespiesznym krokiem przemierzali salę karczmy, przyglądając się twarzom, które oglądali całe życie. Znali tu każdego i każdy znał ich, jak to w takiej małej wiosce. Było to dodatkową motywacją do opuszczenia przytulnych i bezpiecznych okolic Orilonu i ruszenia w świat. Po chwili znaleźli się przy słupie podtrzymującym belkę stropową, do którego mieszkańcy Orilonu przypinali świstki papieru lub z rzadka, jeśli kogoś było stać, pergamin. Na tychże wypisywali treści ogłoszeń lub obwieszczeń. Z reguły nie znajdowało się tam nic ciekawego, ot prośba o pomoc przy zbiorze jabłek, chęć sprzedaży skór z dzików, ostrzeżenie przed wilczymi jagodami, które rozpleniły się na polance lub prośba o pomoc w poszukiwaniu zagubionej kozy. Proza życia. Jednak tym razem, wśród kilkudziesięciu kartek znalazły się cztery wybitnie interesujące. Pierwsze dwie przykuwały wzork nie tylko treścią ale również najlepszym jakościowo pergaminem, nowym, jeszcze pachnącym wapnem i kredą. Na pierwszym z nich stało: “SIŁA ROBOCZA DO BADAŃ ARCHEOLOGICZNYCH POSZUKIWANA Jeśli kto jest zainteresowany dobrym zarobkiem przy uczciwej pracy w służbie nauce to niech przyjdzie do obozu archeologicznego na północ od Orilonu, pod lasem. Praca polegać będzie na pomocy przy badaniu świeżo odkrytej, podziemnej komory. Poza silnymi ramionami przydadzą się zręczne palce i czuje oczy, gdyż mogą się tam znajdowac pułapki. Nyrver Dytorcha, archeolog z Candlekeep” Na drugim pergaminie znajdowało się ogłoszenie o treści: “POMOC DO KARAWANY POTRZEBNA Najmę ludzi do pomocy przy karawanie. Obowiązki: ochrona, pomoc przy wozach i koniach. Cel podróży to Beregost. Wypłata po dotarciu do celu. Na zainteresowanych czekam w karczmie. Gelbus Berrycrank, przewodnik karawany” Poza tymi dwoma zdecydowanie wyróźniającymi się wyglądem ogłoszeniami, wśród nic nie interesujących informacji znajdowały się dwa kolejne, jednakże te, aby zainteresować, wymagały wczytania się w ich treść. Jeden napisany był na wyblakłym pergaminie, który używany był już któryś raz, co było widać po jego grubości. “UWAGA TROLL Uważajcie ludziska, bo w ostatnim czasie pod południowym mostem widziano trolla. Podobno bestia mierzy trzy metry wysokości, ma potężne pazury, wielkie kły i dużą chęć na jedzenie i alkohol. Na szczęście nie atakuje, a pobiera myto. Kto chce tamtędzy przejechać musi coś bestii w ofierze zostawić, inaczej sam skończy w brzuchu jako obiad. Dotychczas wystarczała jej butelka wódki albo połeć mięsa, ale ostatnio bestia zrobiła się łapczywa. Od dziś obowiązuje zakaz podróżowania tamtą drogą, a obowiązywać będzie dopóki troll się nie znudzi i nie odejdzie. Jeśli kto się czuje na siłach to może spróbować przpędzić bestie, a komu się to uda dostanie nagrodę. Sołtys” Ostatnie interesujące ogłoszenie napisane było na niskiej jakości materiale, tanim atramentem: “ZŁODZIEJASZEK Ostatnimi czasy w moim sklepie giną zapasy jedzenia. Raz kawał szynki, raz skrzynka piwa. Nie udało mi się złapać złodzieja na gorącym uczynku. Jeśli to ktoś z wioski, to jeśli to czytasz, to wiedź, że jak cię znajdę to skórę wygarbuję ci lepiej niż Methras! Mam już tego dość, jeśli ktoś znajdzie winnego to dostanie nagrodę. Wiecie gdzie mnie szukać, w końcu jestem tutaj jedynym kupcem.” Odpiąwszy ogłoszenia z prowizorycznej tablicy, nasi bohaterowie powrócili na swoje miejsca. Przed sobą, na grubym drewnianym blacie rozłożyli pergaminy i poczęli analizować i radzić co zrobić następnego dnia. Nie przeszkadzało im to równocześnie osuszyć kilku kolejnych kufli piwa lub szklanic soku. Mnogość zleceń, które im się trafiły potraktowali jako dobry omen i wspaniały moment do zajęcia się poszukiwaniem przygód na poważnie, a co za tym szło - opuszczeniem rodzinnych stron. |
Jorebha Nagietek dał się poznać swoim kolegom jako odważny i oddany towarzysz, może aż za bardzo odważny. Często wychodził z propozycjami, które były potem akceptowane przez resztę drużyny. Umiał w sposób jasny i logiczny przedstawić swoje racje. Wygadaniem nie ustępował nikomu i nie łatwo dawał się przekonać do cudzych propozycji. Gdy był zmuszony ustąpić często naburmuszał się jak dziecko, tupał nóżkami, składał ręce na piersi i odwracał się od wszystkich tyłem demonstrując jak bardzo jest to nie po jego myśli. Stany te nie trwały jednak długo i po chwili już odzyskiwał humor i raźno szedł za grupą. Jak na młodego niziołka miał dosyć typową budowę ciała. Niecały metr wzrostu i siedemnaście kilo wagi sprawiały, że był szczupły i sprawiał wrażenie wysportowanego. To co go odróżniało to dość nietypowa uroda. Był piękny tak, że przypominał potomka aasimara, lub elfie dziecko. Nieraz opowiadał towarzyszom historię swoich narodzin, według której dwanaście pseudosmoków walczyło nad chatą Nagietków, gdy przychodził na świat. Ponoć od tego pochodziło jego imię. "Jorebha" wedle zapewnień niziołka znaczyło "mały smok" w ich języku. Jednak na sugestie, że tak jak ponoć większość zaklinaczy ma w sobie smoczą krew reagował świętym oburzeniem. "Mamusia nigdy by nie zdradziła papy." Odpowiadał z takim przekonaniem i wręcz łzami w wielkich błękitnych oczach, że rozmówcy z litości nie drążyli tematu. Jak każdy zaklinacz polegał przede wszystkim na czarach, ale z racji tego, że dopiero zaczynał przygodę awanturnika i znał tych czarów niewiele miał również klasyczną broń. Konkretnie była to krótka włócznia, której niziołek używał również jako podróżnego kija do podpierania się i lekka kusza. Jak każdy niziołek miał wrodzony talent do broni strzeleckich, przede wszystkim procy, ale z kuszą też sobie nieźle radził. On sam nigdy by się do tego nie przyznał, ale nie stanowił zbyt dużej siły bojowej drużyny. Przynajmniej na razie nie. *** Gdy część jego kolegów siedziała przy stole niziołek w tym czasie stawał na palcach żeby przeczytać wszystkie ogłoszenia. Jego dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu nie ułatwiało sprawy. W końcu wyraźnie zirytowany przesunął zydel stojący przy jednym ze stołów. Wdrapał się na niego i zaczął czytać. Co ciekawsze fragmenty czytał na głos. - Badania archeologiczne!- wykrzyknął podekscytowany niziołek- Wyobrażacie sobie te góry skarbów i magiczne artefakty? Chociaż z drugiej strony ten cały Nyrver będzie pewnie chciał położyć na wszystkim łapy- powiedział po czym wyraźnie zmarkotniał. Nie przestał jednak czytać dalej. Przy ogłoszeniu o złodziejaszku skrzywił się lekko. - Niech ten przebrzydły kupiec zwróci sie do konstabla. Ostatnio jak u niego kupowałem zdarł ze mnie okrutnie. Nie mam ochoty mu pomagać. Jego paluszek przesunął sie ku następnemu ogłoszeniu. - Troll?! Piekielnie silne i do tego śmierdzą. Nie lubię trolli. Fortuny na nim nie zbijemy nawet jak uda nam się go pokonać, a ryzyko duże. Wreszcie trafił na ogłoszenie dotyczące karawany. - Beregost, wyobrażacie sobie? Wielkie miasto i do tego rzut kamieniem od Wrót Baldura. Zawsze chciałem odwiedzić te miejsca. Nie to co ta dziura Orilon. Najwyższy czas się stąd wyrwać powiadam wam jakem Jorebha Nagietek. Dla dodania wagi swoim słowom aż tupnął nogą. Miał nadzieję, że tak stanowczo wyrażone własne zdanie skłoni jego towarzyszy do wybrania właśnie tej oferty. |
|
Drzwi karczmy otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Było to miejsce w mieście, które znajdowało się niedaleko jego rodzinnej wsi, a gdzie czasami przybywał ze swoimi towarzyszami. Kiedy młodzieniec z rozczochranymi, brązowymi włosami wszedł do środka, wszystkie oczy skierowały się ku niemu. Starzy gracze siedzący przy stoliku niechętnie witali „świeżą krew”, słychać dało się również śmiechy, spowodowane z pewnością niskim wzrostem młodzieńca. Pomieszczenie było bardzo zadymione. Kiedy podszedł do karczmarza i oparł się o blat, wszyscy wrócili do gry. -Poproszę… - Colin zawahał się przez chwilę, zawsze stronił od alkoholu, miał strasznie słabą głowę, ale w takim miejscu jak to, po prostu wypadało napić się czegokolwiek. Zdecydował się w końcu na niewielki kufelek piwa. Z alkoholem w dłoni przebiegł wzrokiem po całej sali. „ Im więcej osób, tym więcej pieniędzy można wygrać” . Kiedy zwolniło się miejsce przy jednym ze stolików, chłopak pewnie skierował tam swoje kroki. Taki był jego plan, udawać pewnego siebie, aby zmylić przeciwnika. – Witam panów- rzekł Colin, kiedy usiadł do stolika. Pozostali gracze tylko uśmiechali się do siebie szyderczo. I tak rozpoczęła się gra… ** -No cóż panowie, czasami bywa tak, że przegrywamy i to się tyczy niestety was, a czasami wygrywamy, to znaczy ja wygrywam - po raz kolejny wygrał a to dodawało mu dużo pewności siebie. Niestety właśnie przez to, nie zauważył jak jeden z mężczyzn siedzących naprzeciwko niego robi się co raz bardziej czerwony ze złości. – Może zagramy jeszcze jedną… - Nie!!- przerwał mu wściekły gracz. Wstał szybko i podszedł do Colina, który również wstał. – Ty cholerny skurczybyku! Cały czas oszukiwałeś! Nie dam z siebie robić debila!- krzyczał tak, że pluł na twarz chłopaka. – Proszę wybaczyć – rzekł Colin i wytarł ze śliny oko, po czym uśmiechnął się szeroko – ale czy nie sądzi pan, iż po prostu nie jest w stanie znieść smaku porażki i oskarża mnie o oszustwo? Zdenerwowany gracz złapał go za koszulę i podniósł do góry, co wcale nie było takie trudne zwarzywszy na niski wzrost chłopaka. - Proszę mnie puścić! Proszę mnie puścić! – krzyknął głośno Colin, machając nogami w powietrzu. – [i]Zabije cię![/] – krzyknął mężczyzna. Garlan w końcu zamachnął się mocno nogą i kopnął jegomościa w najczulszy punkt każdego mężczyzny. Przeciwnika zdenerwowało to tylko jeszcze bardziej, zamachnął się i próbował uderzyć Colina, lecz ten zrobił unik, chwycił szklankę pełną alkoholu i chlusnął mu w twarz. Tamten złapał się za twarz, a młodzieniec skorzystał z okazji i wybiegł szybko z karczmy. Już był przy drzwiach, kiedy usłyszał świst w powietrzu. Sztylet wbity we framugę drzwi drżał bardzo mocno. Na szczęście nie trafił w niego. Chłopak nie namyślając się za dużo otworzył szybko drzwi i wybiegł na podwórko. Przemknął szybko przez kilka uliczek i dobiegł do swojej kryjówki. – Co za palant!- krzyknął na głos, po czym zaczął się głośno śmiać ze szczęścia. To był pierwszy raz kiedy coś takiego mu się przydarzyło i jeszcze na dokładkę chcieli go zabić. To wydarzenie przynajmniej dodało mu jeszcze pewności siebie, że nawet w tak trudnej sytuacji jest w stanie znaleźć rozwiązanie. ** Po kilku miesiącach Colinowi i jego towarzyszom zaczęło się nudzić w jego rodzinnej wsi. Zapragnęli czegoś innego, a poza tym zaczęło robić się dla Colina trochę niebezpiecznie, wiedział, że wszyscy oszukani przez niego mężczyźni z sąsiedniego miasta, powoli łapią jego trop. Postanowił ruszyć w podróż razem z jego bandą, najlepiej gdzieś daleko stąd. ** Dość długo dyskutowali jakie to zlecenie przyjąć jako pierwsze. Colin powoli zaczynał się niecierpliwić. Rodzicami zbytnio się nie przejmował. Jak nic im nie powie to nic mu nie zrobią, w szczególności matka, której bał się najbardziej. Możliwe, że i tak już więcej tu nie wróci. Jorebha wydął policzki i wypuszczając głośno powietrze zeskoczył z zydla. - Większych głupot dawno nie słyszałem. Kupiec moim krewniakiem? Ani on niziołek, ani nawet sąsiad. Poza tym największy bogacz i jednocześnie skąpiec w okolicy. Nic mi do tego, że go ktoś łupie. Po prostu mniej zarobi- niziołek podszedł do stołu i z pewnym trudem wspiął się na ławę. Usadowił się i majtając nogami w powietrzu kontynuował swój wywód- Troll też nie jest moją sprawą. Do niziołczego przysiółka Pszczela Górka całkiem daleko. Poza tym uważam, że on dla nas ciut za mocny. Po co ryzykować życie dla niepewnego zysku? Nie moi drodzy. Karawana jest najlepszym wyborem. Mocując się z trollami mostowymi w Orilonie, czy tępiąc szkodniki w spiżarni lokalnego kupca nie zdobędziemy sławy i bogactwa. To zdobywa się w takich miejscach, jak Beregost i Wrota Baldura! Zakończył swój wywód i stanął na ławie żeby sięgnąć po kubek z winem, który stał na stole. Pociągnął spory łyk, usmiechnął się szeroko rozgrzany i rozweselony winem po czym z powrotem się usadowił. Colin cały czas wiercił się na ławie. Cały czas tylko gadali i gadali, nic z tego nie wynikało. Chciał już skończyć picie piwa, które już dawno straciło swój smak i podjąć w końcu ostateczną decyzję. - Jak tak dalej bedziemy dyskutować, to skończy się na tym, że zostaniemy w tej naszej dziurze i nic z tego nie wyjdzie - Garlan zerwał się na równe nogi i wskoczył na ławę. Musieli podjąć decyzję i to teraz, już. - Wybieramy karawanę, nie zostajemy tu ani chwili dłużej. Przed nami wielka przygoda, bogactwo i co tam jeszcze sobie wymyślicie. Jest tylko jeden warunek, nie możemy tutaj zostać - spojrzał na nich wszystkich, a na jego ustach pojawił się uśmiech. - To jak? Zgadzacie się ze mną? - Zgoda, ale jak będzie czas, pomógłbym z tym trollem. Naprawdę mam dobry plan... - z nadzieją w głosie odpowiedział kapłan. Jorebha wybałuszył oczy na Dwukwiata i zamrugał nerwowo kilka razy. - Plan, plan, plan powiadasz! To bardzo ciekawe. Pachnie to spektakularną katastrofą jak cię znam, ale do licha ciekawie. Jaki plan? Musisz powiedzieć! Nie będę mógł zasnąć jak się nie dowiem. Powiedz Liliusie prooszę! Niziołek złożył rączki jak do modlitwy i popatrzył błagalnie swoimi wielkimi błękitnymi oczami na półelfa. - Wystraszymy go konkurencją! - spektakularnie powiedział wyrzucając ręce do góry, jakby parodiując artystów oznajmiających kolejny numer. - Wystraszyć trolla? Jedno z najgłupszych stworzeń Torilu?- niziołek parsknął kpiąco po czym z rezygnacją klapnął z powrotem na ławę- tak jak myślałem, spektakularna katastrofa. Sam lubie posłużyć się od czasu do czasu blefem, ale to po prostu niemożliwe. No nic, miejmy nadzieję, że reszta wykaże więcej rozsądku. Jorebha stracił zainteresowanie Liliusem i zaczął się przyglądać czubkom swoich butów. - Niziołku małej wiary - Lilius machnął ręką – wątpisz w Bogów? Przecie tu ziemie ich wyznawców, gdzie by pozwolili takiej plugawej kreaturze się panoszyć. Oczywiście to mała wioska, a Bogowie są Wielcy, więc mogą ją czasem przegapić, ale od tego mają kleryków takich jak ja. A i na trolla znajdą się strachy… Colin usiadł z powrotem na ławę i złapał się za głowę. - Bogowie… Jacy bogowie? Raczej tutaj oni nam niewiele pomogą. Musimy tracić czas na tego trolla? Jorebha przemów mu do rozsądku proszę… Albo Ty Edric - młody łotrzyk zwrócił się do swojego kompana. - Strata czasu nie wchodzi w rachubę - oświadczył stanowczo wywołany do odpowiedzi syn kowala. - Colin ma rację, mus nam dołączyć do karawany i zostawić Orilon. Taka szansa może się już nie powtórzyć. Dwukwiat posmutniał i pokiwał głową, nie mówiąc nic. Colin uśmiechnął się za to szeroko. W końcu podjęli jakąś decyzję. Łotrzyk szybko wstał od stołu kompletnie zapominając o swoim niedopitym piwie. - To w takim razie pójdę poszukać tego jegomościa, który napisał zlecenie na karawanę. Powinien, gdzieś tu być. |
Pierwsze decyzje zostały podjęte. Drużyna składająca się z niedoświadczonych poszukiwaczy przygód tak paliła się do opuszczenia rodzimej wsi, że od razu zdecydowali się poszukać przewodnika karawany, który dał ogłoszenie. Colin podniósł się jako pierwszy od stołu, rozglądając się wokół. Dzisiejszego wieczora w karczmie zebrała się chyba cała wieś, było tłoczno i głośno. Mimo, że Colin znał tutaj każdą osobę, a pojawienie się nowych twarzy było generalnie wydarzeniem, nie był w stanie zauważyć jegomościa, który mógłby być przewodnikiem karawany. Postanowił skierować swoje kroki ku karczmarzowi i zapytać go gdzie znajdzie zleceniodawcę. - Co Colin, jeszcze jedno piwo, smarkaczu? - zaśmiał się zza kontuaru karczmarz. Chłopak dobrze go znał, w końcu jego przybytek był centrum kulturalnym wioski. Gdy jednak zamiast zamówienia kolejnego trunku z ust Colina padło pytanie o przewodnika karawany, na twarzy karczmarza pojawiło się zdziwienie. Wysoko uniesione brwi, szeroko otwarte oczy, do pełni obrazu brakowało jedynie rozdziawionej gęby. -No chłopcze, a po cholerę ci to wiedzieć? Chyba nie chcesz się zgłosić do jego karawany, co? Ostatnio mówi się, że na trakcie pełno jest bandytów, że jakieś czasy niespokojne. Mam nadzieję, że pytasz o niego, bo chcesz go wypytać o jakieś towary albo jego podróże… - powiedział karczamarz, a jego oblicze przybrało wyrazu zatroskanej, ojcowskiej twarzy. - Siedzi tam, daleko w rogu. To ten siwy, brodaty gnom. Nie wygląda na osobę, która przewodzi karawanie, ale pozory mylą. Może to jego taktyka na szlaku? Nie rzucać się w oczy… No to podać coś jeszcze? - Colin podziękowawszy uprzejmie, odwróciłsię na pięcie i ruszył w kierunku swoich znajomych. Gdy mijał ich stolik, pomachał do swoich kompanów i wskazał miejsce, gdzie siedział gnom, bezgłośnie mówiąc “tam jest” i sam ruszył w tamtym kierunku. Widząc, że współtowarzysze dość powoli się zbierają, podszedł do Liski, objął ją pomagając jej wstać i lekko pchnął w kierunku rogu karczmy. Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy Colin ją dotknął, nie dlatego, że się go bała czy brzydziła, a przez swoją chorobliwą nieśmiałość. Później Colin ponaglił resztę i po chwili wszyscy znaleźli się przy stoliku przewodnika. Gnom, który przewodził karawanie wyglądał na starszego osobnika, miał nienagannie przystrzyżoną brodę oraz długie, zakręcone wąsy. Ubrany był elegancko, ale bez przepychu, co wyraźnie sugerowało zawód kupca. Gnom siedział przy stoliku wraz z kilkoma osobami, które musiały być członkami jego karawany. Gdy grupka młodych podeszła, zlustrował ich z góry do dołu poczym zapytał -Tak? O co chodzi? Mogę w czymś pomóc?- widać było, że nie przyszło mu do głowy, że grupka młodych chce zaciągnąć się do niego do karawany, a przekonanie go o tym, że się nadają może nie być łatwym zadaniem. |
Gnorst pasował do rodzinnej wioski jak pięść do nosa. Urodził się tu, wychował, ale zwyczajnie to nie było jego miejsce. Nie umiał wyobrazić sobie spędzenia całego życia tutaj, w warsztacie ojca, a gdyby został na miejscu, samo słuchanie rodziców doprowadziłoby go do szaleństwa. Mógłby się zaszyć w okolicznych lasach, zaglądając do wioski jedynie raz na jakiś czas. Nie byłoby to aż takim złym wyjściem, ale życie samemu w lesie też nie pociągało go aż tak. Zaś z jego twarzą, polotem i wygadaniem, musiałby mieć ogromne szczęście, albo ogromne bogactwo. Mniej więcej takie myśli chodziły mu po głowie, kiedy siedział w miejscowej karczmie wraz ze swymi towarzyszami. Gęste piwo niespecjalnie poprawiało mu nastrój, w przeciwieństwie do decyzji, jaką zdawało się podjęli. Zastanawiał się czy znalezione jakiś czas temu w okolicy gobliny miały cokolwiek wspólnego z wykopaliskami, albo może trolem. Gdy podeszli wszyscy razem do gnoma, wypalił prosto z mostu. - My w sprawie ogłoszenia, pomoc przy karawanie. - Wyrzucił z siebie i zamilkł. |
Na wschodnim krańcu wioski stał dom. Był niewielki, ale całkiem nowy, z niedużym podwórzem i ogrodem, otoczony i nieco zaśmiecony walającymi się tu i ówdzie witkami. W jego ścianie była zaś nieduża kapliczka, a w niej rzeźba przedstawiającą korpulentną kobietę ze snopkiem zboża. Dom należał do młodego kapłana Chautei, Bogini Zbóż i lokalnego wyplatacza w jednym, który wkrótce miał opuścić to miejsce by szukać przygody i oświecenia na niepewnych szlakach Torilu. Historia, którą zamierzam opowiedzieć wam na tych zwojach nie zaczęła się jednak w tym miejscu. Orilon, ludzka wioska nie była bowiem domem Liliusa Dwukwiata, a stała się nim. To tutaj młody półelf znalazł schronienie, strawę i życzliwość, odpłacając tym samym. Nie dziwnym więc jest że mówiąc bardzo starannie unika elfich zwrotów, a akcent wspólnego ma zbliżony do rodowitych orilończyków. Wspomnienie o wygnaniu Tak różny, a jednocześnie tak podobny do miejscowych Lilius Dwukwiat siedział przed miedzianym lustrem starannie układając włosy i brodę. Jego palce, grube palce człowieka zręcznie śmigały po fryzurze nadając jej właściwy kształt. Złośliwi twierdzili, że jego głowa wygląda jak dożynkowy wieniec, przypominając go zarówno kolorem, jak i starannym splotem. I w rzeczy samej Lilius wplatał weń czasem dary ziemi - kłosy, kwiaty, by przypominać wszystkim kim jest. Święty symbol Chauntei, Krążek z drewna gruszy na którym wyrzeźbiono krąg kłosów z rozkwitłą różą w centrum leżał obok na stole. Lilius dotknął go by zaczerpnąć siły Bogini Matki i zamknął oczy, wspominając jego pierwsze spotkanie z Nią... a właściwie jej służką, a nauczycielką i przyjaciółką Dwukwiata. Wspomnienie o przybyciu do wsi Wyświęcono go w ostatnie Święto Traw i zgodnie z regułami - powinien albo odejść do innej wsi, gdzie nie ma kapłana-opiekuna, albo wybrać życie wędrownego kleryka, niosąc słowo Bogini Zbóż wszędzie, gdzie go los rzuci. Lilius był szczęśliwy w Orilonie, nie chciał go opuszczać. Najchętniej zostałby tutaj, w swojej chatce i żył z kapłaństwa i wyplatania koszy do końca życia. Osiadłe życie w innym miejscu, wśród ludzi którym nie zawdzięcza aż tyle nie kusiło go. Postanowił więc zostać wędrownym klerykiem. Miejscowi nie chcieli się z nim rozstawać, ale przyjęli to do wiadomości. Dwukwiat pogładził błyszczącą, nowiutką zbroję z utwardzanej skóry, którą wykonał Marcek, miejscowy rymarz, zaś skóra na nią pochodziła z tutejszych świń. Podobnie jak plecak, płaszcz - wszystko przygotowano tutaj. Niemal każdy mieszkaniec dorzucił coś od siebie. "Wróć", można było usłyszeć. I Lilius wiedział, że gdy nieuniknione upomni się o Bohinnę, wróci. Założył pachnącą czystą skórą brązową zbroję, która czasem jeszcze nieco skrzypiała i obcierała, na wierzch nałożył święty symbol i zielony płaszcz haftowany w żółte kłosy. Zapiął pas, przy którym był przypięty nóż i sierp, oba mające zarówno znaczenie praktyczne, jak i rytualne. Obejrzał swoje odbicie jeszcze raz i uznał że swoim wyglądem nie przynosi hańby ni sobie, ni Wielkiej Matce i ruszył do drzwi. Zatrzymał się przez chwilę przy drzwiach, dotykając kosy. Postawiona na sztorc przez orilońskiego kowala miała dębowy trzon, który Lilius własnoręcznie pokrył barwnym splotem, takim samym jakim elfi wojownicy pokrywają drzewca włóczni. Była ostra, jak tuż przed żniwami. Narzędzie mające żywić przerobione na okrutną broń przypomniało Dwukwiatowi o przyszłości która go czeka. Życie na szlaku i zapewne nie raz i nie dwa konieczność użyźnienia gleby cudzą i własną krwią. Nie podobało mu się to do końca, ale nawet Pani Zbóż w razie potrzeby broniła się, kosą właśnie zwaną Snopkiem Zboża. Ale jeszcze nie teraz, postanowił kapłan. Kosa została. Widząc zbliżającego się do wyjścia Liliusa, z koszyka stojącego na piecu jak zielony pocisk wystrzeliła jaszczura kapłana wygodnie usadowiła się na utwardzonym nabarczniku, po czym otworzyła pyszczek i syknęła tonem posiadacza. - Pewnie Gałązko że nie zapomniałbym o Tobie. Mamy spotkać się w karczmie z przyjaciółmi. Będzie Nagietek i Liska, i Colin, i Edrick. Gnorst też piwa nie przegapi. To będzie ważne spotkanie, jaszczuro. To z Nimi będę wyruszał na szlak. Dwukwiat poczuł na plecach jaszczurzy ogon stukający go ponaglająco. - I na pewno ktoś przyniesie Ci dżdżownice... Trzasnęły drzwi i dom pełen koszy i innych plecionek, witek i noży opustoszał, zapewne nie pierwszy raz w nadchodzących latach. Lilius ruszał na spotkanie przygody. Ciąg dalszy, czyli co Lilius zrobił i powiedział w gospodzie - w kolejnym poście. |
Jorebha był zadowolony, że kolejny raz udało mu się przekonać towarzystwo do swojej racji. Uważał zresztą, że doradził najlepsze możliwe rozwiązanie. Na samą myśl o Liliusie próbującym przestraszyć trolla, lub też jak to ujął "nastraszyć go konkurencją" aż dostawał gęsiej skórki. Niziołek był przekonany, że skończyło by się to w żołądku tegoż trolla. Pół biedy jeśli pożarty zostałby tylko ten ciapowaty, świętoszkowaty Lilius. Jerobha obawiał się jednak, że rozpędzony troll nie poprzestałby na półelfie a bardzo nie chciał stać się przekąską. Tak był pochłonięty tymi rozważaniami, że zupełnie przegapił moment w którym Coli przeszedł od słów do czynów i ruszył by się wywiedzieć o angaż. Jorebha uważał, że to jego zadanie i niezbyt mu się podobało, że został wyręczony. Gdy towarzystwo podniosło się z miejsc, żeby ruszyć za łotrzykiem jeszcze w panice chwycił swój kubek z winem i jednym haustem wypił całą jego zawartość. Nie umknął jego uwadze czuły gest Colina względem Leomundy. To popychanie bardki niczym krowy na pastwisku niby mało romantyczne, ale intencje łotrzyka były dla niziołka jasne. Uśmiechnął szelmowsko. W sumie taka Leomunda niczego sobie babka. Szerokie biodra, pełny biust, kształtna pupa, zgrabna figura podkreślona gorsecikiem, do tego ta skromność, małomówność i grzeczne zachowanie. Co prawda dzieliło ich całe sześćdziesiąt centymetrów, ale przecież góry też są wysokie co nie znaczy, że nie da się ich zdobyć - pomyślał filozoficznie Jorebha. Nim się obejrzał ogarnął go nastrój rozanielenia, fala gorąca, jak sądził za sprawą wypitego wina, przyjemnie rozgrzała jego ciało a na jego twarzy zagościł błogi uśmiech. Sprzyjało temu stanowi to, że przypadkiem znalazł się bezpośrednio za Liską i za sprawą oczywistych różnic fizycznych jego wzrok spoczął na jednym z największych atutów kobiety, czyli miejscu gdzie kończyły się jej plecy. Za sprawą tych wszystkich czynników przeniósł się w wyobraźni na arkadyjską łąkę, gdzie wśród motyli hasał za ubraną w kusy strój bardką, która ze śmiechem nieustannie mu się wymykała. Trwało by to pewnie jeszcze jakiś czas, gdyby rzeczywistości nie przywrócił go szorstki głos Gnorsta pytający o zlecenie. Niziołek odchrząknął i błyskawicznie się opanował. Nie chcąc dopuścić by ominęła go kolejna okazja aby znaleźć się w centrum zainteresowania przepchnął się agresywnie do przodu. Gdy znalazł się bezpośrednio przed gnomem ukłonił się dworsko i przemówił. -Szlachetny Panie, jak mówił mój kolega jesteśmy zainteresowani tą robotą. Jesteśmy słynnymi na całą okolicę ochroniarzami karawan, wysoko kwalifikowanymi i doskonale opłacanymi, ale chętnie podejmiemy się tej roboty o ile płaca będzie odpowiednia do naszych kwalifikacji- niziołek zawiesił na chwile głos i popatrzył uważnie na gnoma, czy jego słowa zrobiły odpowiednie wrażenie- Tak jak mówiłem wrodzona skromność nie pozwala mi wymienić wszystkich przewag i zwycięstw jakich dokonaliśmy, więc od razu przejdźmy do kwestii zapłaty. Bardzo zadowolony z wypowiedzianych słów nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechnięcia się na myśl ile to dzięki niemu zarobią. |
Colin czuł co raz bardziej rosnące podniecenie. Czuł lekkie mrowienie w dłoniach, gdy podeszli do właściciela karawany. Na młodym łotrzyku sprawiło duże wrażenie to, w jaki sposób ubrany jest gnom. Widać, że była to szycha z dużego miasta, a również i to, że złota na pewno mu nie brakuje i będzie miał im z czego zapłacić. Colin zaczął w myślach widzieć już siebie samego ubranego w tak elegancki sposób i przechadzającego się uliczkami ogromnego miasta, może nawet w asyście jakiejś pięknej kobiety, kto wie. Na pierwszy rzut oka było widać, że właściciel karawany nie jest do końca pewien, czego tak naprawdę od niego chcą. Colin trochę się zdenerwował tym, że mogą nie dostać tej roboty. Na szczęście Gnorst ujął sprawę krótko i zwięźle. - Tak jest! – krzyknął Colin, gdy Bednarz przedstawił cel ich rozmowy. Niestety gnom dalej nie wyglądał na dość przekonanego, więc sprawy w swoje ręce postanowił wziąć Jorebha. Ten to dopiero miał gadane. Colin stanął tuż przy nim i wsłuchiwał się w całą historię, jacy to oni nie są wyśmienici w swoim fachu. - Dokładnie! Jest tak jak mówi mój towarzysz. Jesteśmy wciąż młodzi i pełni energii, a już tyle zdążyliśmy osiągnąć. Warto postawić na młodość. Starsi to albo gdzieś się spiją i nie stawią się do pracy albo zgubi ich rutyna i nici z bezpiecznego transportu. My jesteśmy uważni, gotowi do pracy od zaraz. Wybierze nas pan, a bezpieczny transport ma pan jak w banku. Kilkunastu zadowolonych klientów nie może się mylić – uśmiechnął się szeroko do gnoma, skrzyżował ręce na piersi i zrobił dumną minę. Colin też miał gadane i postanowił to wykorzystać, właśnie w tym momencie. |
Gnom na słowa Gnorsta zrobił taką samą minę jak kilka chwil temu karczmarz. Nie dowierzał własnym uszom, już miał coś powiedzieć, gdy wtrącił się Jorebha i zalał go potokiem słów, który został kontynuowany przez wypowiedź Colina. Przewodnik karawany zrezygnował z chęci odpowiedzi i dał mówić młodzieży. Gdy wszyscy powiedzieli co mieli do powiedzenia patrywali się w gnoma, wyczekując, że teraz coś powie. Ten weschnął i wskazał ręką na pustą ławę -Usiądźcie. Widzę, że palicie się, żeby stąd wyruszyć. Nie dziwie się wam, też lubię podróżować, w końcu taki wybrałem sobie zawód. - zaśmiał się -No ale też nie oszukujmy się. I ja wiem i wy wiecie, że wasze osiągnięcia są tylko zlepkiem dobrze ubranych w formę opowieści wyssanych z palca. Jednak są dwie rzeczy, które przemawiają na waszą korzyść. Młodość i zapał. Tutaj, w Orilonie, nie znajdę innych chętnych. Tu każdy zajęty jest własnym polem lub sadem, nikt, poza młodymi, nie marzy o podróżach przez niebezpieczne trakty.- na chwilę przerwał, po czym podjął dalej -Nazywam się Gelbus Berrycrank, jestem przewodnikiem karawany, która zmierza do Beregostu. Trafiliśmy tutaj, do waszej wioski, gdyż chcieliśmy zaoszczędzić drogi jadąc ze Scornubel do Bedrusk i zjechaliśmy z traktu. Szukam pomocy i ochrony dopiero teraz, gdyż gdy w drodze mijaliśmy inne karawany lub podróżnych to ostrzegali nas o problemach z bandytami na szlaku pomiędzy Bedrusk a Beregostem, a jak do tej pory udawało nam się przejechać bezpieczne. Ale strzeżonego bogowie strzegą i lepiej dmuchać na zimne. - wziął łyk ze swojego kubka, w którym było wino wiśniowe albo nawet wiśniówka, gdyż zapach tego owocu rozniósł się intensytwnie wokół. - Nawet jeśli bym was zatrudnił, to i tak stąd nie odjadę. Jeszcze nie. Stoją na przeszkodzie trzy rzeczy. Po pierwsze, ten arecheolog z Candlekeep, zagadnął nas gdy przejeżdzaliśmy koło jego wykopalisk i zapłacił z góry, żebyśmy na niego zaczekali, także dopóki on nie skończy to musimy tu zostać. Po drugie, czekam na pozostałe dwa wozy z mojej karawany, które odłączyły się od nas i pojechały na handel do Hluthvar. Umówiliśmy się, że tutaj się spotkamy, powinny dotrzeć tu za dwa, trzy dni. Po trzecie, sołtys zakazał ruchu przez południowy most, a my musimy właśnie jechać na południe, gdyż objazem nam się nie opłaca, więc póki zakaz obowiązuje to musimy wstrzymać się z wyruszeniem. Także sami widzicie, że to wszystko jeszcze potrwa. Przemyślcie to czy faktycznie chcecie ze mną wyruszyć, macie na to czas. Jeśli się nie rozmyślicie to wróćcie do mnie i wtedy porozmawiamy o pracy.- skończył swoją wypowiedź gnomi kupiec, a nasi bohaterowie wstali od jego stołu i wrócili na swoje miejsce. Byłi niezadowoleni z przebiegu rozmowy, ale mieli trochę czasu na przygotowanie się do wyprawy i przemyślenie swojej decyzji. Wieczór powoli przerodził się w noc, więc młodzi poszukiwacze przygód musieli zdecydować co zrobią następnego dnia. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:04. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0