Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2015, 23:03   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Pathfinder/FR] Pogranicze






16 Mirtul, 1373 DR
Derlusk, Pogranicze


Dzień był przyjemny. Słońce szczodrze obdarowywało ludzi swymi promieniami i ciepłem, skutecznie wypędzając ich z domostw na ulice. Mimo, że do przesilenia letniego był nieco ponad miesiąc, w Derlusk było gorąco - zasługa południowego klimatu. Artyści wszelkiej maści, zazwyczaj ukazujący swój kunszt w tawernach i zajazdach, teraz wzbogacali portowe aleje dźwiękami instrumentów oraz rymami mniej lub bardziej ambitnymi. Sam port jednak rozbrzmiewał swymi zwyczajowymi brzmieniami - trzeszczeniem masztów, łopotaniem żagli czy przekleństwami dokerów.

Mimo sprzyjającej aury, w siedzibie Kupieckiej Kompanii Sióstr Lewyn - skromnej kamieniczce - nastroje były zdecydowanie zważone. Powodem podłych humorów były, jakżeby inaczej, problemy biznesowe. Niziołki wyrobiły sobie na Pograniczu renomę solidnych i rzetelnych kupców-geniuszek, które potrafiły lawirować skomplikowanym labiryntem polityki i wiecznie zmieniających się granic, więc zniknięcie jednej z ich karawan było niczym strzał w pysk. U sióstr wszystko chodziło jak w zegarku, nie było miejsca na pomyłki czy opóźnienia, nie mówiąc już o zniknięciach!

Fakty jednak nie znały pojęcia litości. Panny Lewyn musiały pogodzić się z tym, że ich reputacja w Derlusk ucierpi i plama na ich kupieckiej niezawodności łatwo się nie zmyje. Gdyby były kimś innym, zapewne posłałyby zaginięcie transportu w niepamięć i zajęły się dalszym kręceniem interesów, ale wrodzona duma i upór nie pozwalały. Musiały się dowiedzieć wszystkiego i odpłacić za ten afront!

Rzecz jasna nie planowały osiodłać rumaków i ruszyć galopem trasą karawany. Nie, nie, w końcu Pogranicze roiło się od wszelkiej maści awanturników, najemników i innych osobników łasych na złoto i wrażenia. To pierwsze siostry miały pod dostatkiem, a drugie... Cóż, wystarczyło wyjechać za miasto. Panny Lewyn nie miały jednak w planach najęcia do zadania byle kogo, o nie. Zadanie planowały powierzyć pewnej grupie, która nie tak dawno temu rozwiązała problem trapiący miasto. Konsylium było zadowolone z ich pracy, więc niziołki pokładały w najemnikach wielką nadzieję.

Nie wspominając o wielkiej nagrodzie, która czekała na nich za wykonanie zadania.


* * *


Darlienne i Leda Lewyn były do siebie podobne, wręcz można by rzec - ryzykując bycie posądzonym o rasizm - że wyglądają tak samo. Były niskie, jak każdy halfling, ale w przeciwieństwie do pobratymców nie kryły się po kątach z podkulonymi ogonami. O nie, siostry Lewyn były rekinami w kupieckim morzu Pogranicza i nie kryły się ze swoim statusem. Ubrane w tkaniny od najlepszych krawców i przyzdobione biżuterią błyszczącą kamieniami szlachetnymi, ociekały bogactwem. Ociekało i pomieszczenie, ale tak miało być.

Pokój, w którym przyjęły ich niziołki, zdecydowanie miał pokazywać petentom i gościom Kompanii, że nie byli u byle kogo. Kamienną posadzkę zdobił gruby calimshański dywan, mahoniowy stolik lśnił czystością, a na ścianach rozpościerały się olejne krajobrazy pędzli miejscowych mistrzów. Nawet srebrne kielichy, w których podano im wino, błyskały rubinami. Bogactwo i przepych można było podziwiać przez parę długich chwil, ale nie było im to dane. Po wymianie uprzejmości i podziękowania za obecność, siostry Lewyn zaczęły mówić. Krótko i na temat.

- Jedna z naszych karawan zaginęła - Leda nawet nie próbowała ukryć nerwów. - Po prostu zaginęła, rozpłynęła się w powietrzu. Szlak stąd do Pstrej Wierzeji jest długi i nie brak na nim niebezpieczeństw, ale to pierwszy taki przypadek.
- Nasze karawany są, rzecz jasna, chronione - wtrąciła Darlienne. - Najęta ochrona radzi sobie z dziką zwierzyną, bandytami czy innymi zagrożeniami, więc zniknięcie było dla nas zaskoczeniem. Nie wiemy, co o tym myśleć. Przyczyna zdecydowanie nie jest zwyczajna, ale jej odnalezienie zostawimy wam.

- Karawana jechała od Pstrej Wierzeji - zaczęła Leda, pokazując upierścienionym palcem punkty na mapie - przez Gallard, Czarną Stodołę, Rymdyl, Emrys i baronię Blacksaddle’ów. Później droga prowadziła prosto na północ od Syrntu, przez Splondar, do Derlusk. Nieco ponad czterysta mil. Ostatnim wiadomym miejscem pobytu karawany było Beldargan, co do tego jesteśmy pewne. Zostawia to wam 150 mil traktu, na którym mogło dojść do zniknięcia.

- Warunki umowy są proste. Znajdujecie naszą karawanę, eliminujecie zagrożenie i wracacie do Derlusk. Co do transportowanych dóbr straciłyśmy nadzieję, ale jeśli są w nienaruszonym stanie, zabezpieczcie je jakoś. Poślemy po nie zbrojną kompanię, gdy wrócicie.
- Oferujemy wam - Leda przeszła do najważniejszej części spotkania - czterysta sztuk złota za wykonanie zadania.


* * *





Derlusk opuścili dopiero następnego dnia, chcąc przygotować się do drogi jak należy. Co prawda siostry Lewyn nie wyznaczyły im żadnego terminu, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że im szybciej, tym lepiej. Dlatego też bramę miejską mieli daleko w tyle, gdy słońce już wygramoliło się zza horyzontu. Brukowany trakt był o tej porze dnia pusty, nie licząc paru samotnych jeźdzców i chłopskiego wozu z sioła gdzieś w okolicy.

Przekroczyli rzekę Starth, minęli rolnicze sadyby i zostawili w tyle kolorowe sady. Wiosna, wszędzie czuli wiosnę - czy to w lekkim powiewie wiatru, czy w cieple słońca, czy w zapachu natury, czy w śpiewie ptaków. Jazda konno w takiej atmosferze była przyjemna. W Splondar, gdzie zatrzymali się około południa, również było widać skutki słonecznej pogody. Ludzie zdawali się być przyjemniejsi i bardziej skorzy do uśmiechów, a samo miasteczko tętniło życiem. Postój nie należał do najgorszych.


* * *


Kolejny postój zapowiadał się inaczej. Owszem, wieś gdzieś w połowie drogi między Splondar, a Syrntem wyglądała na sielską-anielską, ale jedynie z daleka. Zaczynało zmierzchać, więc widok zamkniętej bramy nie dziwił ich za bardzo, a i poddenerwowanie strażników można było zrzucić na karb zmęczenia. Można było, ale niezbyt to pasowało do innych rzeczy.

Ritsuko miała ładne oczy, choć czasami wybitnie nieprzyjemne. Ich zalety nie kończyły się jednak tylko na estetyce, bowiem dziewczyna wzrok miała sokoli. Wędrowała teraz spojrzeniem po nadryzionej przez ząb czasu palisadzie i widziała. Wgłębienia i dziury, pozostawione nie przez upływ czasu, a coś bardziej materialnego. Najpewniej ostrza i groty strzał. Chass też to widział. Znacząca wymiana spojrzeń to poświadczała.

Wieś nie należała do największych, ale mogła poszczycić się własnym zajazdem - „Dębową Ostoją”. Tam właśnie pokierowali ich strażnicy, na pytanie o miejsca na nocleg i, tak jak zapewniali, nie mieli trudności z odnalezieniem lokalu. Szyld pomagał w poszukiwaniach, podobnie jak mieszkańcy zmierzający ku „Ostoji”, chcący odprężyć się po dniu pracy. Najemnicy, sami zmęczeni jazdą, nie zwracali zbytnio uwagi na tutejszych. Jedynie Goldor wyłapywał strzępki rozmów o „zmarłych” i „ataku”.

Zajazd, jak zajazd. Jeśli widziało się jeden, widziało się wszystkie - prosta wspólna sala, chłopy z piwem, gruby właściciel, dziewka służebna. Nihil novi. Zajęli stół nieopodal wejścia, wciśnięty niemalże w kąt, i nawet nie zdążyli się porządnie rozsiąść, gdy w ich stronę ruszył karczmarz. Przebierając tłustymi nogami, łapczywie spoglądał na ich ubiór i zapewne zacierał w myślach ręce. Wiadomo przecież, że podróżnicy zawsze wydawali o wiele więcej, niż miejscowi.

- Witajcie w „Ostoji”, mości państwo - grubasek skłonił się i strzelił w ich stronę uśmiechem. Znaczy, na tyle, na ile mógł; w tym pierwszym przeszkadzał brzuch, a w drugim - braki w uzębieniu. - Ronald, na usługi mości państwa.




______________________________________________

Powodzenia i miłej zabawy!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 22-11-2015 o 23:09.
Aro jest offline  
Stary 25-11-2015, 17:36   #2
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Ritsuko siedziała na skraju ławy głaszcząc kota. Chwilę temu pałętał się pod stołem, obecnie znajdował na jej kolanach. Porwano go z podłogi, mimo, że próbował odskoczyć. Jak zwykle, gdy chronił się przed miotłą kuchty, wyganiającej go za próg pomieszczenia wypełnionego jedzeniem. Tym razem unik nie zadziałał. Kot nie chciał pieszczot, tylko ten dziwny wyraz twarzy i ruch ręki kobiety w stronę szpilek wczepionych we włosy, przekonał go do porzucenia pragnienia o czmychnięciu z izby. Dziewczyna zanurzała drobną dłoń w burej sierści i delikatnie przesuwała od głowy, aż po koniec grzbietu. Rękawy, utkane z ciemnej tkaniny były przepastne i zwierz czuł, że długie, czarne włosy to nie jest jedyne miejsce, w którym trzyma ostre przedmioty.

Chass i Lago, tych znała najlepiej. Tak różni w poglądach, aż dziwne, że znosili wzajemną obecność. Jeszcze Hroth, Maximillian i Godor, spojrzała na twarze towarzyszy. Początki kompanii były burzliwe i długo im zeszło, zanim przekonali się do siebie, a przynajmniej przed jedzeniem przestali niepewnie szturchać potrawy, te które znalazły się w zasięgu ręki Ritsuko. Uśmiechnęła się to swych wspomnień...

Unosiła się nad ziemią. Mierzyła okolicę pełnym nienawiści wzrokiem. Nie była to ludzka nienawiść, odległa i przytłaczająca, paliła śmiertelne ciało jak węgiel. Czarne płomienie spowijały duszę młodej, bladej dziewczyny, która rozglądała się teraz gwałtownie w poszukiwaniu ofiar. Byli gdzieś tutaj, chowali się, czuła ich smród, smród żyjących tkanek. Na zdewastowanym targowisku panował półmrok. Z chmur zawieszonych nisko na granatowym niebie lały się strumienie wody. Zamieniały ziemię placu w błotne grzęzawisko. Płynęły w zagięciach materiałów, wzdłuż desek połamanych straganów, rozrzuconych skrzyń i towarów. Syczały, zamieniając w kłęby pary, gdy tylko zbliżyły do sukni dziewczyny. Odnalazła ich. Ukryci za beczkami. Powoli unosząc rękę, wskazała grupę wtulonych w siebie ludzi. Chciała, aby wiedzieli, żeby zaczęli uciekać z gasnącą nadzieją na ratunek. Choć to nie oni byli celem. Zwykłe tło. Resztki tłumu, który pozwolił zniknąć jej zwierzynie.

- Wychodźcie! - Głos rozbrzmiał echem tysięcy potępionych. - Albo zabije ich wszystkich... - obiecała.

Z długich rękawów wystrzeliły łańcuchy. Naprężone ogniwa ze zgrzytem przebijały powietrze. Zakończone ostrzami, cieknące jadem, niszczące wszystko co stało na ich drodze. Wiedzione wolą swej pani.

- Witajcie w „Ostoji”, mości państwo - wyrwało ją z rozmyślań. Zastanawiała się, kiedy karczmarz zdradzi swój mały sekret. Być może wstydził się niemocy, Hissori uwielbiała wywlekać na wierzch wstydliwe tajemnice.


 
Cai jest offline  
Stary 25-11-2015, 22:31   #3
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Gdyby nie brak kasy, Chass Miklagard nigdy nie przyjąłby zlecenia od kompanii kupieckiej. Nie jego konik. Mierząc ledwie metr siedzemdziesiąt pięć, mając wąskie barki, szczupłą sylwetke i smukłe dłonie nie wyglądał na ochroniarza.
Jeśli dodamy do tego modnie skrojoną lekką skórznię dobrze skomponowaną z koszulą w kolorze ecru, skórzanymi spodniami, wysokimi butami z holewami z krowiej skóry i burego płaszcza, otrzymamy bardziej obraz fircyka niż najemnika zaprawionego w boju. Był młody, zdecydowanie przed trzydziestką, z lekkim zatostem na kwadratowej szczęce.
Blond włosy postawione w niedbałym nieładzie również nie pomagały. Jedynie błękitne oczy zdradzały bolesne doświadczenie, zimno i bezwzględność.
Być może dlatego został najęty? A może po prostu dlatego, że był częścią grupy, a dziewczyny nie chciały najmować osób z ulicy?
Tak, czy inaczej, mieszek świecił pustką, a ostatnie monety smutno brzęczały niemą prośbą o znalezienie im towarzyszek.

Podróż mijała znośnie, bez większych ekscesów. Co prawda mężczyzna miał drobne problemy ze wierzchowcami, które z jakiegoś powodu nie polubiły go i każdy ranek zaczynał się tym samym rytuałem zmuszania ich, by poniosły go na swoim grzbiecie.
Dopiero teraz, gdy dojeżdżali do kolejnej wsi ogrodzonej palisadą, Chass czuł w kościach, że łatwa część drogi właśnie się kończyła.
Ścisnął mocniej stary miedziany medalion zawieszony na łańcuszku na szyi i ruszył przed siebie.
Chass z zawodu był okultystą, osobą zajmującą się magią, choć każdy szanujacy się czarodziej nazwie to jedynie amatorszczyzną.
Cóż, gdyby był młodszy i pochodził z bogadszej rodziny, gdyby spotkał na swojej drodze czarodzieja, pewnie trafiłby do szkoły magii i teraz praktykował w jakieś marmurowej wieży. Niestety, rzeczywistość była zgoła inna, a wszystko czego co potrafił zawdzięczał własnej pracy i księgom, do które udało mu się zdobyć.
Przycisnął jeszcze raz amulet w niemej modlitwie o bezpieczeństwo i szturchnął konia mocniej, by przyśpieszył.
Oprócz miedzianego medalionu wyglądającego jak misternie splątane ze sobą geometryczne figury poprzeplatane pustymi oczodołami po klejnotach, jakie kiedyś musiały zdobić przedmiot, Chass był prawidzym zbieraczem złomu. Miał na swoim podorędziu zepsutą, wgniecioną lunetę, która wcale nie powiększała obrazu - wręcz przeciwnie, rozmazywała go kompletnie, wybrakowane talie kart, a także lekko wykrzywiony rapier.

Zmierzchało, gdy podjeżdżali do bramy, jednakże mężczyzna wyłapał wgniecenia i ślady po cięciach. Niedawno musiała rozegrać się tu walka. Na szczęście zostali szybko przepuszczeni przez bramę, więc blondyn nie miał czasu przyjrzeć się przedpolu.
Zostali skierowani do jedynej karczmy we wsi - Dębowej Ostoi. Nazwa sugerowała lepszy standard, niż zastali wchodząc do środka.
Szczerze mówiąc, Chass oceniał miejsce raczej przeciętnie. Niczym szczególnym się nie wyróżniało, nawet miejscowi nie odstawali wyglądem i zachowaniem od innych miejscowych w innych wsiach.
Znaleźli stolik i gdy tylko zdążyli usiąść, znikąd wyłonił się korpulentny karczmarz.
- Witajcie w „Ostoji”, mości państwo - grubasek skłonił się i strzelił w ich stronę uśmiechem. Znaczy, na tyle, na ile mógł; w tym pierwszym przeszkadzał brzuch, a w drugim - braki w uzębieniu. - Ronald, na usługi mości państwa.

- Mości Ronaldzie, kopsnij się po ciepłą kolację dla nas wszystkich i jakiś mocny trunek dla mnie. Czego się napijecie? - zaczął Chass wyjmując z kieszeni podłużną sakiewkę.
- Kufel piwa, krasnoludzkiego, jeśli jest - odpowiedział Lago Khaldalling. - Nooo, może dwa, ale to potem.
- Dobrze, się składa, panie, usługi właśnie potrzebujemy -
rzekł Goldor, nie wychylając się spod kaptura - co wiesz o tutejszych “zmarłych”?
- Zmarli jak zmarli -
radość w głosie Ronalda zdawała się zmaleć - leżą w ziemi.
Hroth rzucił Goldorowi krótkie pytające spojrzenie, po czym odwrócił się do karczmarza - Ja też nie pogardzę piwem, a to tak na zapowiedź mile spędzonego wieczoru - uśmiechnął się lekko i rzucił mu sztukę srebra, którą ten złapał i wsadził do kieszeni.
- Serio, liczysz na “miło spędzony wieczór” z Ronaldem? No proszę, nie znałem kolegi z tej strony - uśmiechnął się Chass wyciągając wymięte skręty. Zignorował fakt, że Goldor nie mógł dostrzec pytającego spojrzenia towarzysza, bo był ślepy.
- A co, masz coś przeciwko, czy może chcesz się dołączyć? - Hroth uniósł brwi, po czym uśmiechnął się pod nosem - Wiesz… wiecznie w drodze...
- Oh, nie. Wy chłopcy smyrajcie się jak chcecie, ja zadowolę się… innymi atrakcjami.
- odpowiedział Chass odpalając fajka od świecy stojącej na stole.
- Macie tu problemy, hmm? - Ritsuko zagadała nie zaszczycając karczmarza spojrzeniem, więcej uwagi poświęcała kotu, który znalazł się na jej kolanach. - Ostrzegę, jeśli nic nie powiesz, a potem zabłąkana strzała wpadnie przez okno do mojego pokoju, będziesz pierwszym, kogo źrenice bliżej się z nią poznają.
- Proszę się nie martwić, panienko -
Ronald spojrzał z ukosa na Ritsuko. - W “Ostoji” nic wam nie grozi. Poza tym, nasza palisada nie takie problemy przetrzymała.
- Skoro tak, oboje możemy czuć się bezpieczni. Szkoda…
- urwała.
- Ależ kto tu mówi o jakiś problemach, hm? - Hroth spojrzał na karczmarza uważnie - Jesteśmy tylko zmęczonymi podróżnymi poszukującymi ciepłej strawy i wygodnego łóżka... No chyba, że całkiem przypadkiem działo się tu ostatnio coś co mogło by nas zainteresować?
- Bandyci brzmią interesująco? -
odparł karczmarz. - Gdzieś we wzgórzach zaszyła się banda gówniarzy, która próbuje nas zastraszyć i atakuje wszystko, co przemierza gościniec. To jest - wszystko, co wydaje się być łatwym łupem.
- Jasne, że interesująco, bandyci to nasz ulubiony temat rozmów!
- z westchnięciem odparł Hroth - Długo już was tu męczą Ronaldzie?
- Będzie ze trzy, cztery dekadnie.
- Bliżej, coraz bliżej -
dziewczyna uniosła kąciki ust - Która teraz z przyjemności? Brzdęk złota, zaoferowanego za pomoc, czy patrzenie na błagalne prośby płaszczących się ludzi, gdyby jednak sakwy były puste? A może wciąż uważacie, że dacie radę sami? - W oku Ritsuko niemal zatańczyła łza. Chass tymczasem zaciągnął się dymem i odchylił na ławie patrząc na toczącą się rozmowę.
- Z tym to do sołtysa, panienko - odparł karczmarz, krzyżując ręce. - Enry Hagway się zwie i na pewno zaoferuje wam złoto za pomoc. Od jakiegoś czasu mruczy, żeby posłać kogoś do Derlusk lub Beldargan, żeby sprowadził najemników. Będzie wniebowzięty, gdy was zobaczy.
- Byle nie dosłownie... Kolacje i pokój proszę -
w ręku dziewczyny znikąd pojawiła się moneta. Przekazała karczmarzowi zapłatę. Z uwagą ważył pieniądz w dłoni. Chyba nie był pewny, czy na powrót nie rozpłynie się w powietrzu.
- Świetnie, pogadamy o tym jutro z burmistrzem, a tymczasem gdzie moje picie?! - wtrącił się okultysta zdradzając zniecierpliwienie.
- Już służę państwu! - Ronald jakby się ocknął i ruszył żwawo przez salę, podziwiając po drodze zebrane monety. Po chwili zniknął w kuchennych drzwiach.
- Ale powiedz, będą tam demony? Bez demonów to strata czasu - skośnooka dziewczyna spojrzała przymilnie na Chass’a.
- Znasz przypowieść o młotku, Kochanie? - odwzajemnił jej uśmiech pusczając powoli dym z ust - Jak jesteś młotkiem, wszędzie widzisz gwoździe. - Mężczyzna odczekał aż barman odejdzie i dodał:
- Fajnie, że mamy sporo roboty, ale w pierwszej kolejności musimy znaleźć zaginioną karawanę. Wątpię byśmy dostali tutaj więcej niż od naszych uroczych pracodawczyń, szczególnie, jeśli znajdziemy też ładunek.
- Dobrze mówi, ale powinniśmy uważać na to, czego słuchają inni. Karawanę mógł napaść ktoś stąd równie dobrze, jak bandyci
- zauważył półelf - Musimy obmyśleć plan działania.
- Prosta przypowieść dla prostego ludu. Mówisz do wdowy, Chass -
smutek przebił maskę makijażu - ostatni, który mnie tak nazywał, nie żyje. Widać miejsce moich ukochanych jest w zaświatach - pewność nieprzejednanego fatum uderzyła z jej głosu.
- Cóż Kochanie, chyba chciałaś powiedzieć przedostatni - magik uśmiechnął się szarmancko.

- No cóż, zastanówmy się. - zaczął Hroth - Szukamy zaginionej karawany i tak się akurat składa, że przeszkadza nam w tym zadaniu grupa bandytów napadających między innymi na karawany. Faktycznie głupio by było się w to angażować.
- Do Beldargan, gdzie ostatnio widziano karawanę mamy jeszcze dwa razy tyle co do Syrnt, koleś. -
odpowiedział Chass. Mężczyzna spędził dzieciństwo na Pograniczu, więc wiedział co nieco o okolicy - Jeżeli karawana miałaby zaginąć tutaj, to byłyby wieści z Syrnt, w to nie wątpię. Dodatkowo, nasz mały ładunek na kółkach był całkiem nieźle chroniony, skoro takie wydarzenie nie miało nigdy wcześniej miejsca. To oznacza, że mamy do czynienia z kimś dobrze przygotowanym, nie jakąś smarkaterią, która nie potrafi dobrze przymierzyć ponad parometrową palisadę.
Nie zrozumcie mnie źle, Max może gnać na pomoc niewiastom w potrzebie i przetrzebić skóry tym hultajom, ale stracimy czas, bo nie wygląda to na robotę naszych ludzi. Z drugiej strony, jeśli on skrzyknie chętnych do wyprawy na bandytów, to ktoś faktycznie będzie musiał strzec niewiast. - uśmiechnął się obserwując jednocześnie salę. Pomieszczenie nie imponowało rozmiarem, więc obserwacja nie trwała długo. Prędko dało się zauważyć, że większość stanowili miejscowi - o ponurych twarzach i w bogatych w łaty ubraniach. Na grupę nie zwracali większej uwagi, zajmując się rozmową między sobą. Trakt był w końcu popularnym szlakiem handlowym na Pograniczu, to i zdążyli przyzwyczaić się do widoku nieznajomych.
- Masz sporo racji Chass -
Hroth skinął głową - Twoja argumentacja jest bardzo słuszna, niemniej jednak póki co na nic ciekawego nie natrafiliśmy, więc wypadałoby chociaż zbadać sprawę tutaj. Może w okolicy pojawiła się jakaś nowa siła, a te chłystki to tylko jakaś część problemu. No i pozostaje zasadnicze pytanie, czy karczmarz w ogóle powiedział nam całą prawdę. A no i wiesz… pomoc potrzebującym i takie tam - Hroth uśmiechnął się lekko.
- Nie szkodzi nam przecież sprawdzić tych bandytów - rzucił w końcu Maximilian, który do tej pory bardziej zaabsorbowany był urodziwą niewiastą, siedzącą po drugiej stronie karczmy. Jednak w dalszym ciągu słuchał towarzysz, a nawet półgębkiem zamówił sobie u karczmarza porządny kufel piwa. - Możemy pomóc, zarobić, a nawet się czegoś dowiedzieć… I to małym kosztem! Jeżeli się sprężymy, to powinniśmy szybko pozbyć się tych bandziorów, a potem ruszyć załatwić sprawę z tą karawaną.
- Nic zrobione naprędce dobrze nie wychodzi, zastanówmy się jeszcze na tym, takich małych spraw może być mnóstwo
- wtrącił Goldor.
- Popytać jutro, co i jak, nie zaszkodzi - odrzekł Lago. - Pogadamy z burmistrzem i wtedy można zobaczyć, co zrobimy. Ciekawe, ile płaci.
- A no właśnie! -
rzekł zaraz Maximilian. - Nie chce wam nic mówić, ale moja sakiewka już od dawien dawna nie ma problemów ze szwami. A czekać nas mają jeszcze dni długiej podróży. W dodatku w karczmach, pokoje warte króla są cholernie drogie…
Dwie dziewki służebne zjawiły się przy stole najemników, niosąc ze sobą naczynia z trunkami i tace z kolacją. Sam posiłek był skromny, co było do przewidzenia - pieczone mięso, parę warzyw i kasza. Dziewczęta uśmiechały się nieśmiało, stawiając zamówienia i śląc maślane spojrzenia w stronę, jakżeby inaczej, Maximiliana.
Angelopoulos odwzajemnił uśmiech młodym karczmarkom.
- Moje drogie, powiecie mi może ile kosztuje najlepszy pokój w tym przybytku? Po godzinach spędzonych w siodle, nie marzy mi się nic innego, jak porządna kąpiel i łóżko, które pomieści takie wielkie bydle jak ja.
- Dwie sztuki złota, mój panie
- odparła jedna z dziewcząt, podczas gdy druga spąsowiała i czmychnęła w stronę kuchni. - Tatko może zagotować wody na kąpiel, ale bierze za to sześć miedziaków.
- Niech więc tak będzie -
rzucił rycerz raźno i sięgnął do sakiewki, skąd wysupłał odpowiednią kwotę z dodatkową srebrną monetą w formie napiwku dla kelnerki.
- Dziękuję, mój panie - służka dygnęła z uśmiechem, zadowolona ze szczodrości Maximiliana. - Jeśli czegoś będzie panu brakowało, proszę wołać.
- Z pewnością zawoła, o to nie musicie się martwić. Dla kogoś z niższych sfer znajdzie się jakieś schludne miejsce?
- Hroth spojrzał na służkę - Na kąpiel też się skuszę. Tylko o zmianę wody po Maxie koniecznie proszę.
- Skoro macie święto sypania groszem Kochanie, to ja również się dorzucę -
Chass dołączył do zamówienia sypiąc monetami, które podobnie jak w przypadku Hissori pojawiły się w dłoni “znikąd”. Młodzieniec uśmiechnął się do towarzyszki przelotnie - Pokój średni, ale czysty. Macie blaszaną wannę? Najlepiej kilkuosobową - uśmiechnął się zawadiacko - i nie żałujcie wrzątku. - rozłożył palce dłoni, z której potoczyło się pięć srebrnych monet w kierunku kelnerki, by zatańczyć na krawędzi stołu.
- Spójrzcie na tych biedaków - Chass wrócił do przerwanej rozmowy, gdy dziewczyny odeszły przygotować pokoje. - Mimo, że nasze sakiewki świecą pustkami, stać nas, by żyć tu jak królowie. Szczerze wątpię, byśmy byli w stanie zarobić tu więcej niż będziemy wydawać. - sceptycznie podsumował ich rachunek w barze. Sam dostał kubek samogonu. Mocny, kwaskowo-słodki. ~ W sam raz ~ pomyślał.
- Chyba nie widziałeś prawdziwego królewskiego życia, przyjacielu - rzucił wesoło Maximilian, z ustami napchanymi pieczonym mięsem. - Wątpię też, czy sołtys mógłby pozwolić sobie na utrzymanie bandy najemników. Bandytów w końcu też zabraknie, więc skoro jest okazja, trzeba brać póki ciepłe! Choć martwi mnie, że władca tych ziem się nimi sam nie zajął… Dobry król powinien wiedzieć, co się dzieje na jego podwórku, a wszystkimi szkodnikami zajmować się bezzwłocznie, nim zalęgnie się ich więcej.
- Eh, cały czas zapominam, że obca Ci jest ezoteryczna sztuka reotryki i pojęcie paraboli.
- magik westchnął udawanie wznosząc oczy do nieba. - Obawiam się, że bandytów i łotrów nigdy nie zabraknie, dopóki ktoś nie wybije tych niby władyków i nie zjednoczy ziem pod swoimi rządami.
- Ponoć wystarczy przemierzać gościniec i wydawać się łatwym łupem
- Ritsuko rozejrzała się po gospodzie. - To łatwe, wystarczy wyglądać bardziej jak oni. Potem złapać jednego - wbijała widelec w brzeg stołu - zapytać o kryjówkę - wyrwała kawał drzazgi. - Dobrej nocy - odłożyła sztućce, zarzuciła miecz przez plecy i niespiesznym krokiem ruszyła na kwatery.
- Przydatna i miła dla oka - rzucił Chass do wszystkich i w sumie do nikogo, gdy dziewczyna opuściła ich towarzystwo. - To tak na wypadek, jakbyście zastanawiali się, dlaczego razem z Lago zabraliśmy ją ze sobą. Uśmiechnął się. - Zanim nasz uroczy barman zagrzeje wodę również dla mnie, skorzystam z rady Ritsuko i sprawdzę co dzieje się na zewnątrz. - mówiąc to dopił samogon i wrzucił niedopałek do kubka.
Wstał, poprawił płaszcz stawiając kołnierz i wyszedł z karczmy.

Na zewnątrz panował miły chłód, który orzeźwił go troszkę po bimbrze. Jak zwykle w takich chwilach Chass chciał pobyć sam. Wziął głęboki oddech wdychając ostre, wieczorne powietrze i ruszył w kierunku palisady. Lewa ręka spoczywała na zepsutej lunecie, gdy mężczyzna przywoływał w myślach jej poprzedniego właściciela - jego ojca. Obraz dojrzałego, dobrze zbudowanego mężczyzny wychylającego się przez rufę z lunetą przy oku zawsze wyostrzał zmysły, sprawiał, że Chass stawał się czujniejszy.
Tym razem jednak magik chciał zbadać palisadę i przejść się zanim wróci na kąpiel i sen.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 25-11-2015 o 22:44. Powód: literówki
psionik jest offline  
Stary 26-11-2015, 11:22   #4
 
Kawalorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwu
Krasnolud Lago był zdecydowanie nietypową ozdobą dla drużyny. Nie chodzi tu nawet o jego ubiór, niezbyt typowy dla Pogranicza i okolic, ale - zdaje się - z dalekiej Północy. Lago nie miał brody. Jak wyjaśniał, taki był zwyczaj jego ojczystego klanu Khaldallingów - ten to zwyczaj miał być powodem przemilczania takich jak on przez inne krasnoludy. Lago był na tym punkcie dość nerwowy, gdy ktoś okazywał nawet lekkie rozbawienie.

Widać było, że krasnolud nie radzi sobie najlepiej z wierzchowcem. Twierdził, że praktyka czyni mistrza, więc i on może się nauczy, ale na razie musiał się przemęczyć - w końcu nie mogli sobie pozwolić na marnowanie czasu podróżą pieszo.

Zastanawiał się po drodze, jak to ostatnio jest ciągle w ruchu. Po różnych perypetiach podczas swych podróży z niechęcią podjął współpracę z Chassem, początkowo na jedno zlecenie. Z niechęcią, bo magii nie znosił. Uważał, że jest dziwna, kapryśna, niegodna zaufania i maskuje słabość. Kapłani - to może jeszcze, ale to? Po wstępnych wyjaśnieniach na temat czarowania Chassa, nieufność Lago zmalała, choć wciąż była obecna. Potem, we współpracy z dziwnym magikiem, starli się z jakąś nietypową, pochodzącą skądś tam wojowniczką, mającą widocznie jakieś dziwne kłopoty. I właśnie ta dziwna wojowniczka, a była to Ritsuko, do nich dołączyła. Za nią dołączali też kolejni.

I z całą obecną grupą wykonali zadanie dla Derlusk - miasta, gdzie łatwo było trafić już na prawdziwych, typowych do bólu magów, takich jak Czerwoni Czarodzieje ("Tyle miast w okolicy, a oni musieli się napatoczyć akurat tutaj" - marudził Lago), czy - czasami - duchowni Mystry ("A oni to chyba są w stanie przypałętać się wszędzie"). Unikał ich całkowicie. Zadanie nie było szczególnie ważne, ale sprawnemu wykonaniu go zawdzięczali obecne zlecenie. Może wreszcie zarobią konkretne pieniądze.

Z rozmyślań wybudził go głos Ronalda.


***


Pod koniec rozmowy znów odezwał się Lago.
- Dobra, ja jeszcze rozprostuję nogi - oznajmił, po czym wstał i skierował się w kierunku wyjśca. Ledwo wyszedł, a zaczepił go jakiś pijany mieszkaniec, z trudem wymawiając słowa:
- Hej, panie szefie, nie znalazłby się jakiś miedziak? No suszy mnie okropnie, a przy sobie nic nie mam… oddam jutro!
- A odczep się, mordo zachlana! - odparł krasnolud.
- Coooo? Do mnie tak? Do mnie? Ot tak, bez powodu? Ty karle, jak ja ci zaraz... - natręt nie dokończył, gdyż właśnie oberwał pięścią krasnoluda w twarz, po czym dostał poprawkę w brzuch i znowu w twarz.
- Precz, powiedziałem! - rzucił Lago, po czym wrócił do kompanów. - Odechciało mi się tego prostowania.
 

Ostatnio edytowane przez Kawalorn : 26-11-2015 o 11:25.
Kawalorn jest offline  
Stary 28-11-2015, 14:02   #5
 
Yuan's Avatar
 
Reputacja: 1 Yuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie cośYuan ma w sobie coś
Hroth poklepał swojego wierzchowca i uśmiechnął się do siebie. W przeciwieństwie do Lago i Chassa nie miał z nim żadnych problemów. Spędził część swojego życia podróżując w siodle i tak to się jakoś w jego życiu układało, że czasem lepiej czuł się w towarzystwie zwierząt niż ludzi.

- Gdzie jesteś mistrzu Karl? - szepnął do siebie i wrócił wspomnieniami do dawnych podróży. Minęło już wiele lat, ale wyglądało na to, że pewne sprawy nigdy się nie deaktualizują. Nie było dnia, żeby nie snuł domysłów na temat prawdziwego zakończenia ich wspólnej wędrówki. Póki co jednak nie zapowiadało się, żeby coś się miało wyjaśnić...

Przeczesał swoje krótkie blond włosy i rozejrzał się wokół. Drzewa... i pola... i wzgórza... i pola. Czasem jakaś mała wioska. O Pograniczu ciężko było powiedzieć żeby zachwycało widokami. No ale mieli tu sprawę do załatwienia, a obietnica pokaźnej sumki pchała ich do działania. Swoja drogą musiał przyznać, że kompania była co najmniej nietuzinkowa. Czasem zastanawiał się jak to się w ogóle stało, że się jeszcze nazwajem nie pozabijali. Początkowo był bardzo nieufny, ale stopniowo dystans zaczął maleć, a skuteczne załatwienie sprawy w Derlusk podłożyło dobre fundamenty pod budowanie zaufania. Nieustannie czuł jednak, że każdy z nich ma swoje tajemnice, ukryte cele i pragnienia, których jeszcze długo będzie pilnie strzegł badając otoczenie. Ale może to i dobrze. Pewne rzeczy nigdy nie powinny wyjść na światło dzienne, Hroth wiedział o tym jak nikt inny.



***

Kapłan dokończył posiłek i wstał od stołu. - Pójdę się przejść, miłej nocy - pożegnał się krótko i wyszedł. Ostoja raczej nie zapierała tchu w piersi, ale cóż, nie można było mieć wszystkiego. Byle tylko nie było tam... ~ nie, nie myśl o tym! ~ Gwałtowna fala ciepła przeszyła Hrotha, a w piersi poczuł bijące jak oszalałe serce. Zamknął oczy i zaczął szybko recytować w myślach krótkie wezwanie do Akadi. Najmroczniejsze wspomnienia próbowały siłą przedrzeć się do jego umysłu, widział oczami wyobraźni jak ich ciemne macki oplatają jego głowę i próbują dostać się do środka. Po chwili modlitwa zaczęła przynosić skutek, czuł jak jego oddech się wyrównuje, tętno uspokaja. Jakiś przechodzący obok strażnik spytał czy wszystko w porządku, ale zbył go machnięciem ręki. Ostatnio ataki były rzadsze i coraz lepiej sobie z nimi radził, ale wciąż powracały żeby rozchwiać jego z trudem utrzymywaną w kupie psychikę. Nerwowo rozejrzał się w mroku. Miał nadzieję, że żaden z towarzyszy go nie widział...
 
Yuan jest offline  
Stary 29-11-2015, 14:44   #6
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Czarnowłosa polerowała ostrza. One zawsze miały pierwszeństwo kosmetycznych zabiegów. Sakuryaku - miecz, który dostała od siostry na dziesiąte urodziny. Spotkała swe oczy odbite w klindze katany. Nieprzerwanie towarzyszył jej od tamtych wydarzeń. Nieuchronna kolej losu - dorastała, a wraz z nią rośli jej metalowi przyjaciele. Przeszła długą drogę od igieł, nożyczek, szpilek do włosów, noży, aż, o zgrozo, rękojeści mieczy zaczęły mieścić się jej w dłoni. Odgarnęła włosy z czoła, próbując uzmysłowić jak dawno to było. Szczegółów uroczystości nie potrafiła odtworzyć. Ubrano ją wtedy w jedwabne kimono. Dawno nie czuła dotyku jedwabiu. Co z resztą nie stanowiło o wadze uroczystości. Tamto było inne, oficjalne, w stonowanych, ciemnych kolorach z pięcioma kamonami wyszytymi w materiale. Na plecach, ramionach i przedzie. Symbol, który rodził strach w sercach wielu. Podobnie jak w niej samej myśl o rodzeństwie. Stłumiła nieprzyjemne ukłucie, wracając do przerwanej pracy.

[MEDIA]http://orig08.deviantart.net/6254/f/2008/303/b/c/yo_shin_ryu_by_wilfrido1976.png [/MEDIA]

Stała nad misą z wodą. Przeglądała w zniekształconym odbiciu metalowego zwierciadła. Rozebrana do pasa rozczesywała mokre włosy. Zęby kościanego grzebienia niknęły wśród pasm, by ponownie wyłonić się zza doprowadzonych do porządku końcówek. Była drobna, niewysoka, o jasnej cerze. Mięśnie wyćwiczone na tysiącach treningów igrały pod poznaczoną bliznami skórą. Kilka niepotrzebnych błędów, nadmiar agresji, zbyt pochopne decyzje. Każda była lekcją i na samym końcu miłym wspomnieniem. Ritsuko nosiła tatuaże, sporo tatuaży, opowiadały historię jej życia. Przypominały, skąd pochodzi i o tym, że nie będzie już kontynuacji. Nie w ten sposób.

[MEDIA]https://ameninaquematavacaracois.files.wordpress.com/2012/12/samurai-girl.jpg[/MEDIA]

Niewielkie, kształtne piersi kołysały się miarowo, gdy unosiła ramię trzymające grzebień. Mogła się podobać, mogła być wrotami niebios. Wiodła tam droga wśród cierni. Bo tylko ból potrafił ją rozpalić. Zadawanie cierpienia, grymas i okrzyk udręki na twarzy kochanka. Obraz związanego Chassa z oczami najeżonymi igłami, trącanymi lekko koniuszkami palców, sprawił, że dziewczyna zadrżała.

- Nie martw się, Goldor cię nauczy jak chodzić po ciemku... - ubrała się, poświęcając wygładzaniu fałd hanfu w okolicach dekoltu dużo więcej czasu niż było to potrzebne. Wyjrzała przez okno, obserwując jak słońce niknie za horyzontem. W dłoni trzymała chawan z parującym naparem. Zapowiadała się interesująca podróż.

 
Cai jest offline  
Stary 30-11-2015, 03:12   #7
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację

3 Mirtul, 1373 DR
Główny trakt, okolice Luthbaern, Pogranicze


Południe, pełne słońce, tumany pyłu smagającego twarz i nieprzerwana gadanina podróżnych. Był to już drugi dzień kolejnego etapu podróży Goldora z Luthbaern ku wybrzeżu. Niespełna pół drogi do postoju pokonane samotnie, gdyż nikt nie poświęcał swojej uwagi obcemu pieszemu podróżnikowi. Poganiacze bydła i handlarze lubili swoje własne towarzystwo. Kilka razy tego dnia mijały ich grupy jeźdźców, najwięcej mnich doliczył sześcioro, choć nie był tego do końca pewien. Ten był sam.

Ogólny zgiełk i zamieszanie nie były niczym nadzwyczajnym w obecnej sytuacji, jednak półelf był zdziwiony tym, że to liczny tłum do tej pory ustępował drogi jeźdźcom, zamiast pozwalać im się wyminąć poboczem. Tym razem zdecydował nie upodabniać się do owiec wokół siebie. Pokrzykiwanie młodego jeźdźca rozbrzmiewało coraz bliżej, powinien już wziąć poprawkę na kierunek jazdy…

Rżenie potężnego konia tuż za półelfem prawie zupełnie zbiło go z tropu. Czyżby się przeliczył?
- Ślepyś pan czy to jawna dywersja!? – chyba oboje byli równie zaskoczeni takim obrotem wydarzeń. Goldor w odpowiedzi zsunął kaptur z twarzy i odwrócił się ku ciężkozbrojnemu.
- W sedno trafiłeś, przyjacielu, mógłbym cię spytać o to samo.

* * *

Maximillian Angelopoulos zwał się jegomość. Od tego spotkania dalej podróżowali razem, debatując o istocie honoru i osobistych ograniczeniach. Maximilian był niczym ogień, porywisty i zdecydowany, Goldor siebie kontrastująco w myślach nazwał wodą, jednak jak się okazało, obydwu łączyły te same podstawowe wartości w życiu.

Gdy dotarli do Derlusk, po kilku dniach nieokreślonego korzystania z dobrodziejstw miasta, Maximilian zdecydował zaciągnąć się jako najemnik do tworzącej się właśnie jednostki. Każdy miał pójść w swoją stronę, jednak w wyniku przedstawienia przez towarzysza nieoczekiwanej propozycji przyłączenia się, Goldor przyjął wyzwanie, wkraczając na zupełnie nowy poziom. Do tej pory nauczył się nieźle dbać o swoje własne interesy będąc ślepym, pozostając samotnikiem. Nigdy by o tym nie pomyślał, ale po zastanowieniu się doszedł do wniosku, że samotnie pewnie nie osiągnąłby więcej niż dotychczas. W grupie, która istnieje właśnie po to, by stawiać czoła problemom, leżał dobry potencjał do samodoskonalenia się.

* * *

Byli już po pierwszym zleceniu, przy którym mnich miał okazję uważnie przestudiować towarzyszy. Poza Maximillianem, grupa posiadała dwóch innych ciężkozbrojnych wojowników, bezbrodego krasnoluda Lago oraz bardzo niepewnego, w mniemaniu półelfa, kapłana Akadi, który wydawał się w porządku, jednak z wiedzy Goldora jego bóstwo nie miało zbyt wielu wyznawców jemu podobnych. Zamierzał go uważnie obserwować.

Pozostałą dwójkę stanowili mentalista Chass, którego niespotykane zdolności czyniły go użytecznym w najdziwniejszych sytuacjach oraz ewidentnie niestabilna Ritsuko, która dołączyła do ich grupy najpóźniej, gdy Goldor głosował przeciw temu. W głosie tej kobiety było coś niepokojącego, coś, co skłaniało go do przebywania jak najdalej od niej. Fakt, że czasami zupełnie tracił ją z zasięgu zmysłów doprowadzał go w równym stopniu do szaleństwa i szczytu umiejętności.

Zabawnym pozostawał fakt, że jeżeli kiedykolwiek będą musieli zapolować w dziczy, najlepszym łowczym prawdopodobnie okaże się ślepiec. W głębi ducha mnich karcił się za ten sposób myślenia.

* * *

16 Mirtul, 1373 DR
Dębowa Ostoja, Wieś, Pogranicze


Tego dnia podróż minęła spokojnie i bez niepotrzebnych nerwów. Potężny koń Maximilliana był w stanie bez problemu dodatkowo dźwignąć drobnego łucznika i droga minęła szybko pośród ciepła słońca na twarzy, świstu wiatru wokół uszu i okazyjnej wymiany zdań z rycerzem. Goldor miał potężny problem z przyjmowaniem zapłaty za zlecenia i nie wiedział jeszcze, co zrobi z kolejnym wynagrodzeniem. Maximillian miał kilka propozycji, w tym jego skromną osobę, jednak to był problem, który półelf musiał rozwiązać sam. Podczas postoju w Splondar oddał się medytacji, opróżniając umysł ze zbędnych myśli.

Cały czas zadziwiało go jego uniezależnienie od światła słonecznego. Bywało, że gdy podróżował sam mniej uczęszczanymi traktami, spał krócej lub dłużej, niż trwała noc, i po przybyciu do kolejnej wioski lub miasta musiał zadawać krępujące pytania o czas dnia. Teraz było podobnie, Goldor wcale nie wyczuł zbliżającej się nocy, był jeszcze rześki, a jego zmysły pozostawały w pełni ostre.

Gdy wjeżdżali do wsi, z domu, obok którego przejeżdżali słychać było jakąś kłótnię. Dwóch mężczyzn spierało się o jakieś „ataki”, i trochę zbyt często wypowiadane było słowo „zmarli”. Może nieumarli? Wysoce nieprawdopodobne, jednak nie mógł tego wykluczyć.

* * *

„Dębowa ostoja” niczym się nie wyróżniała, ot, miejsce na nocleg. Nie dla wszystkich. Gwarna sala rojąca się od krzeseł i stołów, z wrzaskami dobiegającymi z każdej strony, stanowiła istny tor przeszkód dla ślepego mnicha. Goldor był bardzo wdzięczny towarzyszom, że zajęli charakterystyczny orientacyjnie stół i jako jeden z pierwszych zajął miejsce.

Szczęśliwie karczmarz nie potwierdził jego obaw o chodzących zmarłych, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jeżeli czyjakolwiek intuicja była coś warta, to właśnie jego, ufał jej bardziej, niż by rozsądek dyktował i do tej pory się nie zawiódł. Z rozmowy wynikło coś o bandytach, co nie wzburzyło ani trochę spokojnej tafli jego jeziora równowagi. Gorzej, że część z nich chciała porzucić ich najważniejsze zadanie dla kilku zbirów, przy okazji na pewno porozmawia o tym z Maximillianem.

Poza tym cały czas czekał na wyzwanie. Kto się nie rozwija, ten się cofa w rozwoju – mawiał wielki mistrz. Jutro rano dołoży wszelkich starań, aby skłonić towarzyszy ku właściwej drodze. Teraz wynajął najprostszy pokój, wszak nie należał do tych, którzy brzękają złotem jak miedzią, i czekał na rozwój wydarzeń.
 
Ryder jest offline  
Stary 01-12-2015, 18:02   #8
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

- Matko! - Donośny, mocny głos rozniósł się po saloniku małej chaty w Splondar. Wiejski dom z pewnością nie należał do najbiedniejszych domów chłopskich, jednak bardzo daleki był do nadania mu miana “królewskiego”. Ot, trzy niewielkie pomieszczenia, z których największą powierzchnię stanowił owy salon, w którym znalazł się właśnie Maximilian. W pokoju panował półmrok, kominek był wygaszony, jednak mężczyzna i bez tego mógł dostrzec dumnie wiszący nad nim długi miecz, z symbolem słońca misternie wygrawerowanym na jego rękojeści. Herba Angelopoulosów.
Kiedy Maximilian wkroczył do środka, zaraz usłyszał jakiś ruch nad głową, na strychu domu. W mig z otworu w suficie wyłoniła się głowa młodej dziewczyny, która po spostrzeżeniu go, westchnęła z niedowierzaniem ale i radością, po czym poczęła schodzić po drabinie. Znał ją bardzo dobrze, choć ze zdumieniem musiał przyznać, że od ich ostatniego spotkania, jego siostra zdawała się postarzeć o kilka lat. A nie było to wcale tak dawano...
- Crisa! Max wrócił! - zawołała, nie spuszczając wzroku z brata. Zaraz znów dotarło do niego skrzypnięcie desek nad głowa, a z piętra schodzić zaczęła jego druga siostra. Niespełna rok młodsza od niego, Crisa z pewnością mogła pochwalić się urodą księżniczki, mimo, że pokrywał ją makijaż z kurzu i pajęczyn, zaś brązowe włosy straciły swój dawny blask.
- Witaj, bracie... - rzekła pogodnym głosem, kiedy jej najmłodsza siostra - Zoe - rzuciła się na niego z dziecięcym entuzjazmem. - Witaj w domu.
Maximilian od razu wyczuł gorycz w jej ostatnich słowach.
- Nie na długo, obiecuję - rzekł, spoglądając na obie z bratnią miłością.
- Ojciec zawsze mawiał, byśmy nie brali na swe barki obietnic, do których spełniania potrzebna jest czyjaś krew.
- Być może miał rację, ale z was wszystkich odziedziczyłem po rodzicach najmniej rozwagi.
Maximilian zaśmiał się głośno, po czym spoważniał. Nagły smutek spowodowany przypływem wspomnień ukłuł go w serce.
- Przybyłem tylko na chwilę, gdzie jest matka i Priam?
- Priam wyjechał dziś rano do innej wioski, załatwić jakieś sprawy. A matka za domem - powiedziała Zoe.
- Jak najszybciej się jej pokaż, bo dzień w dzień zamartwia się o Ciebie. Nie mówi tego wprost, duma jej na to nie pozwala, ale widać do po niej…

Maximilian zmierzwił krótkie, brązowe włosy swej najmłodszej siostry, po czym ruszył za dom. Już z oddali doszedł go dźwięk rąbanego drewna. Otworzył spróchniałą furtkę i zaraz znalazł się na niewielkim placu, gdzie swobodnie spacerowało kilka kur i śniady, stary koń.
- Matko. - Maximilian chciał ją zawołać, jednak na jej widok głos uwiązł mu w gardle i wypowiedział swe słowa ledwo słyszalnym szeptem.
Starsza kobieta, o kasztanowych włosach, przyprószonych już pasemkami siwizny, zdołała najwyraźniej dosłyszeć jego słowa. Na jego widok źrenice jej brązowych oczu rozszerzyły, jednak zaraz wróciły do normy. Spoglądała na niego, milcząc. Maximilianowi zdawało się, że matka w przeciągu kilku miesięcy zestarzała się o parę dekad. W chudej ręce trzymała siekierę i wcale nie przypominała królowej, którą niegdyś była, a mimo to, on schylił przed nią głowę. Duma i wzniosłość biła od niej nadal, niczym ze światło ze słońca.
Zbliżyła się do niego powoli, odrzucając siekierę. Stanęła na palcach i poprawiła klamrę jego peleryny. Zawsze sprawiała, że czuł się jak dziecko.
- Witaj mój synu. Witaj królu...


Do sielskiej wioski Maximilian wjechał na grzbiecie swego izabelowatego rumaka, wypinając dumnie pierś. Mimo, że spotkanie z rodziną w Splondar wybiło go nieco, ze zwykłego mu entuzjazmu, ten koniec końców powrócił, a z nim głupkowaty uśmiech widniejący na jego młodej twarzy. Mahoniowe włosy i broda tworzyły ramy jego oblicza, tworząc wrażenie, że jest nieco mniej kościste. Spięte w kucyk włosy, opadały krótko do ramion. Brązowe oczy, wypełnione beztroską i humorem, zdawały bez lęku czy jakiejkolwiek niepewności, spozierać na otoczenie. Był wysoki jak wieża oblężnicza, a siedząc w siodle swego wierzchowca potęgował jeszcze takie wrażenie. Na jego plecach zawieszona była duża, tarcza, a przy pasie spoczywał w pochwie długi mecz. Oba z symbolami słońca. Symbolami jego dziedzictwa.
Za jego plecami siedział Goldor. Towarzysz, którego poznał jakiś czas temu na szlaku i od tego czasu razem podróżowali. Maximilian cenił go sobie. Dzielili wspólne ideały i przekonania, mimo, że ich charaktery były skrajnie różne. Zaś reszta towarzystwa również przypadła Maximilianowi do gustu, mimo że nie zdążył jeszcze do końca ich poznać. Choć w swej głupiej arogancji i naiwności już zdążyło zrodzić się nastawienie, że z ich pomocą bez przeszkód uda się mu pokonać każdy problem. “Niczym jest bogactwo samotnego króla, wobec człowieka z gronem zaufanych kompanów” - powtarzał mu zawsze ojciec.
W karczmie nawiała się między nimi rozmowa odnośnie ich przyszłych poczynań. Na wieści o bandytach, oczy rycerza rozjarzyły się blaskiem płomienia. Wspaniała okazja by się wykazać! No i zarobić kilka groszy, bo fundusze z jego sakiewki zaczęły błyskawicznie się kurczyć. W końcu w każdej karczmie, w której się zatrzymywał przez ostatnie tygodnie, zawsze brał najdroższy, a zarazem najwygodniejszy pokój. Nie mówiąc już o napiwkach dla stajennego, by szczególną uwagę zwracał na rumaka Maximiliana - Bucefała, a mimo to Angelopoulos spędzał przy nim wiele czasu. W końcu przywilejem rycerzy była opieka nad własnymi wierzchowcami, które stawiali na równi z towarzyszami broni.
Po wieczerzy i ostatniej wizycie w “stajni” (a raczej jej kiepskiej parodii) by zając się Bucefałem, Maximilian ruszył do swojego pokoju “królewskiego”. Zdążył idealnie, bowiem jedna z dziewczyn, która podawała im kolację, właśnie nalewała wrzątku do jego balii. Zdążył się do niej jeszcze uśmiechnąć i rzec dobre słowo podzięki, nim ta prędko czmychnęła z pokoju.
Reszta wieczoru upłynęła na kąpieli i śnie, w który Maximilian zapadł szybko, niczym wymordowany ekscytującym dniem zabaw dzieciak.


 
Hazard jest offline  
Stary 01-12-2015, 20:32   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
„Ostoja”, w osobach Ronalda i - jak mniemali - jego córek, ugościła ich bardzo prędko i nad wyraz przyjacielsko. Widzieli, jak gospodarz łakomie spogląda na ich sakiewki oraz monety, które już wylądowały w jego łapach, i byli pewni, że gdyby sypnęli groszem, gotów byłby ściągnąć dla nich gwiazdę z nieba. Niestety, zajazdu nie mieli na wyłączność i gospodarz niebawem zajął się tutejtszymi, biegając wte i wewte z kuflami rozwodnionego piwa. Ronalda zastąpiły jego córki - zwłaszcza ta śmielsza, która jeszcze nie tak dawno została obdarowana srebrną monetą przez Maximiliana.

Jakaż to była trafiona inwestycja! Angelopoulos za jednego srebrnika zyskał prawie że osobistą służkę. Dziewczę uśmiechało się i skakało wokół młodziaka, donosząc co chciał i uzupełniając naczynie trunkiem. Było oczywiste, że próbuje go uwieść. Sąsiedzi najemników z pobliskiego stolika obserwowali spektakl pobłażliwymi spojrzeniami, śmiejąc się pod nosem. Ronaldowej córce brakowało w tej materii wiele, ale nade wszystko subtelności - w pewnej chwili, gdy pochylała się nad stołem, mało brakowało, a zakryłaby cyckami maximilianową twarz.

Gdy już głód i pragnienie zostały zaspokojone, a zmęczenie podróżą nieco zmalało, najemnicy zaczęli się powoli rozchodzić. Goldor, prosząc o najprostszy pokój, został poprowadzony przez salę ku drzwiom w dalekim końcu, za którym krył się wąski korytarzyk. Pierwsze drzwi po prawej skrzypnęły, gdy ronaldowa córka (ta spokojniejsza) pociągnęła za klamkę i cichutkim głosikiem zaprosiła mnicha do środka. Ach!, Goldor przez chwilę poczuł się jak w klasztorze, bo pokoik można było uznać za celę klasztorną. Klitka; nie szło nawet wyprostować rąk, a miejscem do spania był pamiętający lepsze czasy siennik. Cóż, bywało gorzej.

Reszta została ulokowana na piętrze, w nieco większych pokojach. Po „Ostoji” nie można było spodziewać się derluskańskich standardów, ale przynajmniej było czysto. Łóżka nie należały do najwygodniejszych, ale przynamniej nie klekotały złowróżbnie, grożąc załamaniem się. Maximiliana, który wedle życzenia został ulokowany w najlepszym pokoju, powitał widok dużego łóżka, dwóch foteli oraz balii z parującą wodą. Iście królewskie komnaty, jak na skromną wioskę.

Mimo że słońce powoli chowało się za horyzontem, a cienie robiły się coraz dłuższe i dłuższe, nie wszystkim w głowie było łóżko i sen. Lago, Hroth i Chass postanowili zaczerpnąć nieco świeżego, wiosennego powietrza i ruszyli na wieczorny spacer. Krasnolud i kapłan pospacerowali po wiosce parę długich chwil, oglądając chałupki i mężczyzn doń wracających, w różnych stopniach upojenia alkoholowego. Szczęśliwie nikt ich nie zaczepił i wrócili do „Ostoji” bez wrażeń.

Chass natomiast, człowiek pragmatyczny, postanowił spędzić swój spacer na rekonesansie. Północna strona palisady, którą przekroczyli przy przybyciu, była zdrowo poharatana przez - jeśli wierzyć słowom Ronalda - gówniarzerię bawiącą się w bandytów. Południowa strona, gdzie znajdowała się druga brama, była jednak jemu nieznana i to właśnie tam skierował kroki. Chass prędko zauważył, że była w o wiele gorszym stanie. Miejscowi próbowali ją co prawda naprawić, ale o ile stawianie chałup szło im śpiewająco, tak o fortyfikacjach nie wiedzieli nic.

Dziury w palach zasłonięte były najzwyklejszymi deskami, które ktoś przymocował gwoździami. Robota była wykonana dobrze, ale nie na tyle dobrze, by Miklagard nie mógł dostrzec przypalonych krawędzi otworów. Nie był w stanie określić, co uszkodziło palisadę, ale na pewno nie był to ogień - drewno nie było osmalone. Kwas? Może. Rozmyślał nad tym w drodze powrotnej do „Ostoji”.

* * *


Blask bardzo skutecznie motywował ludzi do podniesienia się z łóżek. Większość pracujących wstawała skoro świt, gdy tylko pierwsze promienie słońca zaczynały wpadać przez okna. Jak się okazuje, blask słońca motywował dobrze, ale blask łuny był skuteczniejszy. Dowodem na to mogła być prędkość, z jaką obudziła się wieś. Ludzie wyskoczyli z domostw i zaczęli gnać ile sił w nogach w stronę pożaru, drąc się wniebogłosy.

„Pożar, ludzie!”
„Pali się, wstawać, już!”
„Bogowie uchowajcie!”
„Spichlerz, na bogów!”
„Kurwa, dawajcie wiadra, ino raz!”





Obudzili się i najemnicy. Niestety nie przy pianiu koguta o świcie, a przy łunie barwiącej atramentowe niebo na czerwono oraz przekrzykiwaniach miejscowych. Jeszcze na wpół w krainie snów zerwali się z łóżek, łapiąc ubrania i - odruchowo - oręż, po czym wytoczyli się z pokojów. „Dębowa Ostoja” może i była dębowa tylko z nazwy, ale nie zmieniało to faktu, że była drewniana, podobnie jak cała wieś. Pożar, nawet małych rozmiarów, w takich okolicznościach mógł błyskawicznie przekształcić się w szalejące inferno.

Wypadli z „Ostoji” na zewnątrz, gdzie krzyki ludzi momentalnie przybrały na głośności. Strażnicy w ciężkich buciorach nie zwrócili na nich uwagi, biegnąć z wiadrami w dłoniach i bluzgając na czym świat stoi. Z zasłyszanych strzępków chaotycznego misz-maszu pokrzykiwań zdołali wychwycić, że pali się miejscowy spichlerz. Panika była w tym momencie zrozumiała i wskazana, w końcu razem z budynkiem w dym mogły pójść zapasy żywności.

Chaos. Tak można było podsumować całą sytuację. Nic więc dziwnego, że wśród krzyków, płaczów i coraz głośniejszych trzasków płomieni, nie szło wyłapać wszystkich detali. Ritsuko wyłapała jeden detal i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, do jej towarzyszy. Przy południowej bramie, zaledwie kilkanaście kroków od „Ostoji”, trwało jakieś poruszenie. Strażnicy, którzy - posłuszni rozkazom - zostali na palisadzie, właśnie sięgali po kusze i bełty. Ritsuko już miała coś powiedzieć do swoich kompanionów, gdy...

Huk. Potężny, ogłuszający huk zatrząsł okolicą. Południowa brama eksplodowała w drzazgi i kawałki desek, które poszybowały we wszystkie strony. Dym i piach rozlał się między chałupami, owijając je czarno-szarą opończą. Zwęglony korpus strażnika wylądował między zdezorientowanymi najemnikami, którzy teraz byli już zupełnie rozbudzeni.

Zwłaszcza Ritsuko, której oczęta widziały nadciągające z gęstej „mgły” kształty.
 
Aro jest offline  
Stary 04-12-2015, 20:07   #10
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację

Chwilowe ogłuszenie po huku, z jakim eksplodowała brama i część palisady, jeszcze na dobre nie przeszło, a już czekały na nich kolejne wrażenia. Od strony chmury dymu nadleciały ze świstem dwie strzały, ale widocznie strzelcy byli mierni, gdyż pociski przekoziołkowały gdzieś nad ich głowami. Patrząc w tamtą stronę, najemnicy dostrzegli dwójkę łuczników - chuderlaków z chustami na gębach - z których ten po prawej odrzucał właśnie na bok łuk. Widać młodzieńczy zapał nie dopomógł mu i cięciwa, za mocno naciągnięta, pękła w palcach.

Nieco bliżej niż oni, znajdowali się ich koledzy, którzy sadzili alejką w stronę “Ostoji”. Jeden z nich, rozmiarowo dorównujący szafie, pędził w ich kierunku, wymachując długim mieczem i drąc się jak opętany. Tuż za nim było dwóch następnych, z kordelasami w łapach i podobnym okrzykiem na ustach. Wyrośnięty dopadł grupy najprędzej, od razu obierając kurs na wysuniętą na szpicy Ritsuko. Skoczył w jej stronę, z błyskiem w oku unosząc miecz.

~*~*~

Zagradzająca przejście fusuma odsunęła się niepewnie, ukazując wnętrze pomieszczenia. Pachniało zielenią i mokrą ziemią. Dostojną ciszę przerywał uważny stukot nożyc. Dziewczyna ubrana w białą yukatę stała odwrócona plecami. Precyzyjnymi ruchami przycinała drzewko bonsai. Do kompozycji zapachów dołączył kwiatowo-korzenny odcień perfum. Westchnęła zrezygnowana.

- Onee-san i Onee-san, dlaczego nie pójdziesz zawracać głowę Meiko? - fuknęła zniecierpliwiona, odwracając w stronę nieproszonego gościa. - Co? Ostatnim razem zrzuciła cię ze schodów? - dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie - Czasami mam ochotę zrobić dokładnie to samo... tylko z wyższego piętra. No Ritsuko, nie patrz tak na mnie - zbliżyła się do młodszej siostry, położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła przyjaźnie. - Ale wiesz, że ojciec zabronił cię uczyć czegokolwiek? D-o-p-ó-k-i nie zaczniesz się kontrolować. Ostatnia afera była dość... kłopotliwa, dla nas wszystkich - spoważniała. - Dobrze już dobrze, czyli mam wyjaśnić, jak znikać ludziom z oczu? Pokażę ci, dla świętego spokoju. A gdy komuś powiesz, że wiesz to ode mnie... stracisz ten kłamliwy język - zamknęła ostrza nożyc tuż przed nosem dziecka.

Zrobiła kilka kroków w stronę wiszącego na ścianie kakemono. Od niechcenia odgarnęła włosy z czoła i zaczęła tłumaczyć jakby to była najprostsza, najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- W skrócie, musisz wpłynąć na przepływ ki w ciele przeciwnika. Zaburzyć na drodze pomiędzy sensorami zmysłów, a analizującym bodźce umysłem. Usunąć to czego nie chcesz, bądź dodać to czego pragniesz. O... tak - sylwetka kobiety zaczęła pulsować i rozleciała się skrzydłami dziesiątek kruków na wszystkie strony świata.

~*~*~

Ritsuko spała, śniąc o pustce. Głębokiej, zimnej i głodnej. Wybawiły ją od niej okrzyki, początkowo stłumione i niewyraźne. Coraz głośniej dobijające do ciemnej skorupy, aż krańce mrocznej przestrzeni zajęły się ogniem. Hałas, płomienna łuna i panika ogarniająca osadę szybko odegnały resztki snu z powiek dziewczyny. Stała się czujna. Żeglowała po morzu chaosu, starając się przeniknąć jego osnowę. Wypatrzeć skały ukryte pod wzburzonym pływem. W samą porę by usłyszeć grzmot, poczuć na twarzy silny podmuch niosący ze sobą szczątki palisady i stanąć naprzeciw rozpędzonego dzikusa. Dużego, pełnego adrenaliny, wymachującego wielkim mieczem. Prowadzącego towarzyszy w boju na spotkanie śmierci.

Ostry sierp zawisł u jej stóp. Ciągnął za sobą łańcuch. Ten rozwijał się, opadając z przedramienia. Układał na ziemi, tworząc wężową spiralę. Czekała wraz ze swoim pupilem, gotowa przywitać nocnych gości. Nagły atak wystrzelił wprost w szarżującego napastnika z iście gadzią prędkością. Metalowy kieł zatańczył przed jego oczami, błyskając złowrogim odbiciem płomieni. Mężczyzna nie zatrzymał się, nie zwolnił ani na chwilę, jednak w miejscu, w którym spodziewał się znaleźć czarnowłosą, nie było już nikogo.

Walka kierowała się odwiecznymi prawami. Była równie szybka co brutalna. Ostre krawędzie nieustanie cięły powietrze, zderzały ze sobą w paradach. Mijały skórę o cal lub rozrywały ubrania, z chrzęstem zanurzając się w mięsie. Doświadczenie i wyuczone odruchy próbowały narzucić jarzmo na chaos potyczki. Pozwalały czytać przeciwnika, jednak nawet najlepszy plan nic nie znaczył, gdy zabrakło zwykłego szczęścia.

Szczęk broni i jęki umierających ucichły. Pozostały jedynie nieskładne pokrzykiwania wieśniaków, przyspieszone oddechy najemników i plamy krwi rozpływające się kałużami pod ciałami zabitych. O tej porze ledwo widoczne na udeptanej ziemi przed "spokojną" karczmą Ostoja. Ritsuko dłuższą chwilę czekała w napięciu, czy przez wyłom palisady nie przyjdą kolejni. Skończyło się na jednej fali. Składając broń weszła do gospody. Powróciła ze sznurem i parcianym workiem. Stanęła nad jeńcem, jedynym, który przeżył. Mierząc go nieprzyjemnie, ciasno spętała kończyny. Wepchnęła palce w usta sprawdzając, czy nie ma tam ukrytej trucizny. Dokładnie przetrząsnęła ubranie. Założyła worek na głowę.

- Potrzebne nam kameralne pomieszczenie. Dyskretne i tłumiące hałas... - powiedziała wesoło. - Będzie krzyczał, głośno.


 

Ostatnio edytowane przez Cai : 04-12-2015 o 20:13.
Cai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172