Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-02-2016, 09:58   #101
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Dylematy - największe przekleństwo świata. Przynajmniej zdaniem Gasparda. Szlachcic z doświadczenia wiedział, że nie istnieje coś takiego jak “słuszny wybór”. Każda decyzja wiąże się z pozytywnymi, jak i negatywnymi jej konsekwencjami. Musiało być tak i również w tej sytuacji.

Nazywali go w Legionie zdrajcą, oszustem, szelmą, tchórzem. Oczywiście, w żaden sposób nie kłamali. Właśnie z tych określeń, Gaspard był zbudowany. Bez większych wyrzutów, opuścił swojego ojca i brata na polu bitwy, tylko dlatego by ratować własne życie. Nie obchodziły go wtedy konsekwencje, w końcu czy mogło spotkać go coś gorszego od śmierci? Wszelkie przekonania gasną w jej obliczu.

Na pokładzie, podczas tragicznej sceny miłosnej, Gaspard miał niebywałą ochotę by wbić Revaldowi nóż w plecy. To była kwestia jego przekonań. I choć Jauffret nie był głupim romantykiem, to w głębi serca utożsamiał się poniekąd z giermkiem. W końcu dlaczegóż to jakiś obłąkany rycerz miał mieć prawo, do decydowania o losie Izabeli? Więzi jakie łączyły tą dwójkę były święte, warte więcej niż jakiekolwiek skarby świata, natomiast Krull starał się przerwać je brutalną siłą. Zasługiwał na śmierć. Gaspard chciał go zabić.

Jednak nie zrobił tego.

Przyglądając się scenie, z prawie samego tyłu pomieszczenia, Jauffret stanął przed wyborem. Wyciągnął miecz i spojrzał na Revalda. Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. W tej jednej chwili mógł zaspokoić swoje sumienie i oddać zakochanym przysługę.

Zaraz jednak Gaspard przypomniał sobie, że nie ma sumienia i, tak naprawdę, jest egoistycznym draniem.
 
Hazard jest offline  
Stary 07-02-2016, 12:03   #102
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Jeden stary głupiec wart jest drugiego starego głupca. Za którym głupcem się opowiedzieć? To było pytanie na miarę życia lub śmierci, bogactwa lub biedy, dziedzictwa lub jego braku.

Gdy sytuacja zrobiła się napięta, Jasper jak zwykle poszukał miejsca byleby tylko nie stać na widoku. Wycofał się za pozostałych i obserwował rozwój sytuacji. W jego rękach nie wiadomo skąd pojawiły się shurikeny. Gdy uwaga wszystkich skupiła się na Revaldzie i Tumulizach, Snow zamachnął się i rzucił zabójcze ostrze.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-02-2016, 17:53   #103
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Tyralyon zjadł smaczny posiłek i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł się jak człowiek. Nawet żebro nie bolało tak bardzo. Posiłek nie ominął również Klary dzielnie wiosłującej łyżką w zupie, a głowy wędzonych pstrągów dostały się Nutce.
Drobne przyjemności życia. Dobry posiłek, wygodne łóżko, towarzystwo. Miód.
Po raz pierwszy od wyruszenia w drogę Kriskaven poczuł, że towarzystwo zaczyna się integrować. Nad stołem padały żarty, te bardziej i mniej sprośne.
Przyjemnie rozluźniony rycerz pociągał gorzałkę z bukłaka.

*****

I, jak zwykle, wszystko musiało się spieprzyć.
Gdy rozwścieczony Revald uderzył Izabelę Tyralyon aż się zjeżył. Tyrada starego rycerza obudziła w Kriskavenie najgorsze możliwe wspomnienia. Ze wszystkich trosk tego świata Tyr najbardziej nienawidził tyranów rządzących strachem i przemocą. Jeśli niedawno młodszy z rycerzy miał solidną ochotę zdzielić Krulla pięścią to teraz poczuł chęć mordu.
Zaprawdę, bez Krulla świat będzie lepszy.
Z drugiej strony Tyralyon miał Cel. W którego to realizacji Revald odgrywał decydującą rolę. Gdyby stary rycerz zginął Cel mógł się oddalić poza zasięg wyciągniętej dłoni.
Jednakże, jak uczą stratedzy, plany zamachu stanu i mordu należy rozważać w stanie zimnej obojętności wobec siebie i wroga. A Revald, poddając się swym tyrańskim żądzom, awansował na wroga Tyralyona.
Siedząc na dziobie barki Kriskaven przyglądał się swoim myślom niczym cennym klejnotom podniesionym do światła.
Zaprawdę, Robert miał rację. Ich poczucie honoru różniło się bardzo. Honor Tyra nakazywał mu bronić wolności własnej i cudzej choćby za cenę życia. Z drugiej strony jeśli Revald miał zginąć to Kapituła Legionu nie mogłaby się dowiedzieć, że stary rycerz padł z ręki swych podwładnych. Cel Kriskavena tego wymagał.
Nieoczekiwanie, do uszu rycerza dotarły odgłosy potęgującej się wymiany zdań. Tyr zerknął ciekawie.
Robert i Malcolm stali naprzeciw Revalda. Rzeczowa rozmowa szybko zmieniała się w kłótnię.
-Klaro, idź pod pokład. Pod pokład, dziecko i czekaj aż do ciebie przyjdę. Pod żadnym pozorem nie wychodź, rozumiesz?
Po chwili wahania mała skinęła głową i biorąc Nutkę na ręce podreptała do kabiny.
Kłótnia przybierała na sile. Takoż, gdy Malcolm wbił miecz w szyję Revalda Tyralyon nie był jakoś szczególnie zaskoczony.
Cel był ważny. Ale można też tak wszystko przeprowadzić aby Cel nie ucierpiał, a Honor był syty. Widząc, że walka się rozpoczęła...
-...SKURWYSYNY!...
Tyralyon błyskawicznie dobył miecza i natychmiast ruszył na Krulla starając się odciąć go od tych członków kompanii, który mogliby stanąć po jego stronie.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 08-02-2016 o 17:56.
Jaśmin jest offline  
Stary 08-02-2016, 21:04   #104
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Malcolm uderzył pierwszy, chwilę później rozpętało się piekło. Robert, nawet jeśli był wściekły na Revalda, to nie rozważał naprawdę ataku na rycerza, ale teraz, kiedy Malcolm wytyczył drogę, nie można było się cofnąć.

Trzeba przyznać, że właśnie w tej chwili wszyscy zachowali się na medal. Okrzyki, hałasy, przemoc, typowy zgiełk bitewny, ale na poziomie. Nawet paladyn, zwykle skory do przesadnych tekstów, tym razem zabrał się do sprawy krótko i po męsku, budząc tym podziw młodego Tumuliza. Nieco zagubiony Robert chciał czekać aż wszyscy zrobią, to co mają do zrobienia, ale uznał, że złośliwe siły losu mogą mu w tym przeszkodzić.

- Pholtusie, pomóż! - w rozpaczy rycerz wykrzyczał słowa modlitwy i pch nął włócznią.
 
pppp jest offline  
Stary 21-02-2016, 14:00   #105
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Noc. Noc dla przyzwyczajonych uszu cicha, oswojona, wpisana w stare schematy. Dla nienawykłych z kolei żywa, żywa aż nadto, ciągle popluskująca, skrzecząca w zaroślach, kumkająca i rechocząca, szurająca i szemrząca wszędzie wokół. Ciężko było na dobre zasnąć. Szczególnie po całej tej hecy z Isabel i giermkiem. Wszystko już układało się dobrze – była łódź, była droga zrobiona w ekstra tempie, na łodzi nawet mały upominek od losu, a do tego drużyna pozostawała nienaruszona, dalej w pełnym składzie. No, może nie w startowym, ale ostatecznie nikt nie kopnął w kalendarz, a ci, którzy dyndali na włosku jakoś przeszli przez najgorsze. No doprawdy, wszystko układało się super. Kolacyjka, brzuchy napchane po brzegi, specialitate prosto od szefa kuchni.

Ale nie, no gdzie tam. Nie mogło być dobrze za długo. Najpierw scena na pomoście: płacze, szlochy, miłość nieszczęśliwa w pełnej krasie i do tego Revald robiący za „tego złego”. Można było stracić humor. Długo, oj długo niektórym zajęło, nim wreszcie przeżuli kotłujące się niespokojne myśli, wyciszyli na żabie skrzeki i kumkania i posnęli. Po to tylko, żeby niedługo potem się zrywać.

Isabel zniknęła, Revald mamroczący, odurzony, załoga dała dyla… Emocje buzowały, ciężko było utrzymać nerwy na wodzy, gdy wszystko wokół – znów koncertowo i w zgrabnej harmonii – zaczęło się jebać. Jebać po całej linii, jak tylko szło i bez zahamowań.

Fakt, Revald przesadził. Był zły jak osa, gadał za dużo i niepotrzebnie. Naprawdę zasłużył na klapsa, ale można było próbować go zrozumieć. W końcu szło o najbliższą mu rodzinę – jedyną, jaka mu pozostała i to od razu tą, której byt wyznaczał sens istnienia jemu samemu… No, ale – każdy widział to po swojemu.

Malcolm

– „Dosyć, już dosyć naprawdę” – Malcolm spojrzał na rycerza gniewnie, a gęstwina brwi zakotłowała się złowróżbnie. – „Czas wziąć odpowiedzialność za tę pomyłkę”.

Drużyna stała wokół Krulla, zdumiona nagłą rewoltą Roberta, który chciał teraz wykłócać się o drobnicę. Oczy wszystkich były na duecie wojów, rozmawiających podniesionymi głosami, coraz bardziej teatralnych w swoim przekrzykiwaniu się. Nikt nie zwracał uwagi na mamroczącego pod nosem i zaciskającego pięści Malcolma.

- „Robercie, niepotrzebnie w sprawę mieszasz emocje…”

Stary, siwy – musiał być tutaj głosem rozsądku i był przecież!

- „Oho, czekajcie tylko…”

- „Pan Revald wyraził swoje stanowisko i należy nam posłuchać jego rady, wszak szczerze to robi…”

Robert chciał posłuchać. Dziadek znowu miał, oczywiście, rację. Poniosło go i mógł już dać spokój, ale…

CIACH!

Kto by to w ogóle wychwycił, kto by wypatrzył ten atak? Starzec wyszarpnął miecz z jaszczura nie wiadomo kiedy, wślizgnął się między wnuka i Revalda jak przechodzień, statysta, cień na ścianie. Wślizgnął się i zaatakował. Brutalnie, potężnie, zwalając rycerza na stos beczek.

- „I to by było na tyle… Teraz wreszcie zrobimy to porządnie. Wreszcie załatwimy całą tę imprezę, jak należy. Tak, jak trzeba było to zrobić od początku”.

Wyjaśnienia, co i jak czynić dalej Tumuliz miał przygotowane zawczasu. Widać, że dla niego nie był to tylko nagły instynkt. Nie nieprzemyślane działanie, ani poryw emocji, ale coś, co musiał kontemplować od dłuższej chwili. Inaczej słowa nie płynęłyby z jego ust tak sprawnie, nie układałyby się w zgrabne alibi tak płynnie.

Jednego tylko w całym rachunku Tumuliz senior nie przewidział…

Tyralyon

- „SKURWYSYNY!”

No nie, nie, nie! Tak dostał, tak oberwał, a tu co? Wstaje, w głowach wszystkich już trup, a teraz zrywa się spomiędzy tych beczek i hajże do boju, drze się jak opętaniec.

- „Zakończmy to raz na zawsze.” – Tyralyon nie mógł skupić myśli, ale cel widział wyraźnie. – „Mędrcy, guru, kapłani i możni, panowie i królowie – wszyscy mają taką dobrą zabawę. Wszyscy mają tyle radochy. Koniec, szlus! Przynajmniej ten jeden skurwiel dowie się dzisiaj, że starczy już pchania pionków… Basta, skurwysynu, pionki schodzą z szachownicy!”

Na statku szykowała się już jatka, widać było, że nie da się wszystkiego rozegrać dyplomatycznie. Były już obozy, strony dzieliły się, broń wyskakiwała z pochew. Revald nie wybaczał i o tym wiedział każdy. Ale kiedy Tyralyon wpadł na Krulla w szarży, siekając mieczem jak żniwiarz, w ogóle nie troszczył się o siebie.

Furia – święta furia, święty gniew, dobrze było sobie to tak wytłumaczyć – zaskoczyła Revalda. Zmroziła w miejscu, pozbawiła szans na obronę. Stary wojownik oberwał po twarzy - kolejna blizna do kolekcji – i musiał się cofnąć. I cofałby się, cofał i cofał, bo co innego mu pozostało?

Ale świat wokół się nie zatrzymał. Elfka czarowała coś po swojemu, chyba wzięła na cel Malcolma. Krasnolud też wybrał sobie starca, gdzieś tam był Jasper. I Robert, Robert był obok… Gaspard, Kaczor?

- „To koniec!”

Pchnięcie było zamierzone na finał, to naprawdę byłby koniec Revalda. Dobrze przycięte, nakierowane akurat w szparę między płytami zbroi, musiało skończyć się zgonem. Ale w takiej zawierusze, kiedy każdy walił każdego, kiedy każdy wpadał i odbijał się od każdego wokół, nie było miejsca na precyzję. Ktoś potrącił Tyra, sztych odbił się niegroźnie od naramiennika, powtórka śmignęła po oszmelcowanym napierśniku. Poprawka…

Gaspard

Nie było żadnej poprawki. Nikt nie dostawał tutaj drugiej szansy. Elfka skoczyła na paladyna jak lwica i tyle było walki z tyranią i uciskiem. Biedak dostał po czuprynie, zrosił pokład juchą i zwalił się gdzieś między beczki, przerobiony na pniaka-zawalidrogę.

To było już na gust, prosty człowieczy gust Gasparda za wiele. Mógł sobie siekać zbójów i bandytów, mógł walczyć z orkami i goblinami, mógł nawet nadstawiać głowy „za sprawę”. Jasne, był tchórzem. Nie żeby lubił o tym mówić innym, ale nie miał problemu by przyznać to przed samym sobą. Był tchórzem, ale kiedy przychodziło co do czego potrafił stanąć w szeregu. Ale to? To co działo się tutaj?

Jasper walił w krasnoluda jakimiś sztyletami, czy cokolwiek to było. Krasnolud powalił Malcolma na ziemię i już miał rozłupać mu czaszkę, ale – chwila moment – Tumuliz sam powalił go na pokład jakimś pieprzonym czarnoksięstwem. Robert dalej siekał Revalda, który niby to chwiał się jak osika, a tak naprawdę dalej stał jak mur. Żelazny skurwiel, golem, robot, no nie mieściło się to w głowie. No i ta elfka – ta przyjemniutka elfka, którą Jauffret chętnie klepnąłby po zgrabnym tyłku i pomiętolił pod pokładem – teraz machała swoją szablą na wszystkie strony i nawet nie mrugnęła, kiedy jej ostrze rozpłatało rycerzowi czaszkę.

Szlachcic wcześniej, przez chwilę kierował się obowiązkiem, potem ślepym instynktem. Zatrzymał się dopiero na trapie prowadzącym na nabrzeże. Owszem, to wszystko go przerastało i nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Ale Revald…

Revald, „Zguba zdrajców”, „Młot na wiarołomców”, „Mściciel”. O nie, dopóki ten skurwiel żył każdy musiał wlec się za nim choćby do piekła. Ta mała chwilka, ta mała chwilka zwątpienia, która zdarzyła się Gaspardowi właśnie teraz… Bankowo dzielny i prawy Revald Krull nie puściłby mu tego płazem.

- „Wcale mnie to nie cieszy” – pomyślał i dokonał wyboru. Strzała świsnęła dźwięcznie i poleciała prosto na Krulla.

Gnori

- „Na Moradina!”

To już nie mieściło się Gnoriemu w głowie. Sam był zwalony na ziemię jakaś plugawą magią, zdrajcy atakowali przywódcę wyprawy, chaos był nieopisany, ale żeby Gaspard, jego własny wychowanek wystąpił przeciw nim? Żeby ten głupawy, wiecznie roześmiany chłopaczek, którego krasnolud znał sprzed lat teraz okazał się zdrajcą?

- „O niech będzie przeklęty po stokroć, kukułcze jajo swego rodu… Niech go tylko dostanę w swoje łapy!”

Gnori, jak wielu innych krasnoludów, żył dla obowiązku. Miał obowiązki i był w tym wszystkim bardzo poukładany. Jeśli przysięgał komuś zemstę i śmierć to można było z całym przekonaniem założyć, że nie będzie szukał wymówek i nic go po drodze nie zatrzyma. Nie będzie kazuistyki, czepiania się słówek, a już na pewno nie będzie litości. Malcolm, w rzyć chędożony czarownik, był już na liście. Teraz do listy doszedł Robert – łajdak też parał się czarnoksięstwem, bo ni z tego ni z owego wskoczył nagle na miejsce dziadka, choć oczy podpowiadały krasnalowi, że żadnego biegania i skakania tutaj nie było.

- „Leżeć!”

Wojownik nie bawił się w finezyjne sztuczki jak przeciwnicy. Sieknął młodszego Tumuliza hardo po kolanach, zbroja młokosa zadźwięczała pod uderzeniem tarczy i Robert już był na ziemi, zdany na łaskę krasnoluda. Trzeba było go szybko wykończyć, bo Kaeasa – dzielna, tego Gnori się po elfce nie spodziewał – stawała sama przeciw dwóm napastnikom.

- „NIE!”

O ile wcześniej Gaspard chybił i jego strzała władowała się niegroźnie gdzieś w nadburcie, o tyle teraz strzelec przebił samego siebie. Lampa, pełna gorącej oliwy, walnęła Revalda w samo czoło. Szkło rozbiło się, a rozgrzany olej chlusnął na zbroję (i pod zbroję) wojownika, zajmując się ogniem.

Czy taki był finał? Czy honor rodu rzeczywiście miał być zszargany i Revald – Revald, któremu Gnori służył – miał skończyć tak nędznie? Tak podle?

Jasper

- „A chuj z nim, zmiana dowodzenia”. – Jasper splunął na pokład i ruszył dokańczać dzieła. Rycerz kotłował się już w wodzie za burtą, rycząc wściekle i młócąc bajorko jak baraszkująca foka. Było po sprawie. Zostawało dokończyć to, co Malcolm rozpoczął. – ”Spokojnie, spokojnie i będzie po wszystkim”.

Mnich skoczył na elfkę akrobatycznie, popisowo jak gimnastyk, planując kopniakiem z wyskoku pokiereszować biedaczkę. Czas najwyższy, dziewka okazała się diablo szybka i po krótkiej wymianie ciosów z Malcolmem to jej przypadło zwycięstwo. Nie było czasu, trzeba było szybko wysprzątać łajbę z lojalistów i zabrać się do gaszenia…

BUCH!

Rozpalona oliwa skradała się powolutku, zlewała w zagłębienia desek i szpary w drewnie. Poruszany gwałtownością ruchów statek bujał się z lekka, przelewał rozgrzaną ciecz z jednej deski na drugą. Ogień był tuż-tuż przy burcie, trawił skąpany w oleju reling, ale moment, jedno stąpnięcie łodzi i płomienie zlały się w drugą stronę, ześlizgnęły tłustą plamą w obręb powiązanych pakunków i skrzynek.

- „Skałodrzew…”

Pióropusz płomieni zamiótł cały pokład, smoczym oddechem zionął na wszystkich między bak- a sterburtą. Jasper, gotowy sprawić czarownicy efektowny nokaut, dostał po oczach gorącem. Zacisnął powieki, jak mógł najmocniej. Pożegnał brwi i cały umorusany sadzą, ogorzały i dyszący, przekoziołkował naprzód.

To była może ledwie sekunda - ile mogło trwać to inferno? – ale mnich wylądował w innym świecie. Malcolm dogorywał już na deskach, doglądany przez Gasparda, Robert atakował krasnala, a sam krasnolud… Korbacz rąbnął Snowa przez żebra, gruchocząc kości, kalecząc wnętrzności rozbitymi odłamkami kostnymi, wypompowując powietrze z płuc. Tyle zwykle wystarczało by zabić.

Jasper wpił zęby w dolną wargę, zacisnął aż po brodzie popłynęła krew. Adrenalina, ból, chaos. To wszystko było w naukach. To wszystko miało przejść właściwy test. Jasper uśmiechnął się krwiście i ruszył na krasnoluda. Tym razem tyle nie wystarczyło, by zabić.

Kaeasa

Sprawy wzięły w łeb. Kaeasa nie była zanadto uczuciowa, ale na wściekłość i rozgoryczenie zawsze można było znaleźć trochę miejsca. Kolejność, kolejność, kolejność… Jeśli Revald miał być uratowany najpierw trzeba było wyczyścić pokład z tych cholernych nieudaczników. Potem zostawało tylko odnaleźć Isabel. No tak, statek buchał już płomykami prawie pod zwinięty żagiel, nawet jacyś ciekawscy podpatrywacze wyłonili się z chatek na nabrzeżu. Zdecydowanie statek musiał wskoczyć wyżej w hierarchii. Zaraz po Jasperze, jedna chwila.

Fintujące, markujące i zwodnicze ciosy zagiętego ostrza wirowały narkotycznie, zlewały się w zestaw tanecznych ruchów, zwodziły stepującego w miejscu mnicha. Był szybki, zawsze o krok przed wymachami ostrza, zawsze o piędź czy cal od klingi. Skupiał na sobie całą uwagę elfki.

- „Psiakrew…”

Kobieta nie zobaczyła, nie usłyszała, ani nawet nie wyczuła niczyjej obecności. Nic z tych rzeczy. To nie był nawet instynkt, a czysta matematyka. Bezładnie, rozpaczliwie rzuciła się przed siebie, niezgrabnie lądując między porozbijanymi skrzynkami i belami wełny. Robert stał za nią, dźgnięcie włóczni chybiło o włos.

Robiło się za ciasno dla wszystkich. Trzeba było wymieść aktorów ze sceny, ogień grał pierwsze skrzypce i zostawiał coraz mniej miejsca dla całej reszty. Oblizywał już maszt, osmalając lakierowane drewno i trzeszcząc chrząstkami i drzazgami spopielanych pudeł.

- „Czy ten pożar cię nie przeraża?” – Pytanie było czysto retoryczne, wplecione w pospiesznie utkane zaklęcie i opinia Roberta niewiele interesowała Kaeasę. Liczyła, że łajza zrobi, co należy i zabierze się z widoku. Kiedy fale czaru rozbiły się o umysł młokosa elfka prawie zawyła w gniewie.

- „Ten pożar mnie przeraża” – stwierdził sucho Robert i puścił do kogoś oko (tak, może faktycznie chodziło o nią; na lewo była już tylko paka futer z jenota i susząca się na pałąku kamizelka Hrabiego). Tak, może chłopak miał słuszność, gęste, czarne kłęby dymu podduszały walczących i zmieniały statek w saunę. Tumuliz zawinął kitę i nie było po nim śladu, a Jauffret nie kazał mu na siebie długo czekać.

- „Dokończmy sprawy” – Elfka przeturlała się między jenotowe futra i rzuciła skórami w nacierającego w furii Jaspera. – „Raz, raz”.

Robert

Rycerz obejrzał się tylko raz, ale szeroki zasięg spojrzenia powiedział mu wszystko. Taneczne pląsy Jaspera na niewiele się zdały, kiedy przeciwnik nacierał z dwóch stron. Mnich ściekał już w drewno, a czarownica – to było zaskakujące – motała się z zapakowanym w żelazo Tyralyonem i za wszelką cenę starała się wydostać paladyna poza zasięg płomieni. W tym czasie krasnolud – cholera, dobrze, że ten przynajmniej nie zapomniał – zapakował Klarę pod pachę i zleciał po trapie na nabrzeże.

- „Nieludzie! Nieludzie mordują!” – Gaspard, który biegł obok wydzierał gardło, ile sił. Jeśli wcześniejsze krzyki i szczęki oręża nie pobudziły wioski, jeśli buchające coraz żwawiej płomienie tego nie zrobiły, musiał zrobić to Gaspard. – „Oszaleli! Mordują, nieludzie mordują!”

Kilku rybaków, którzy wylegli z chałup między suszące się sieci i paru gości oberży, którym tumult na zewnątrz nie dawał spać, stanęli zmrożeni niby styczniowym chłodem. Nie widzieli dobrze, co działo się na statku, ale słyszeli odgłosy walki, a teraz narracja uciekinierów uderzała jasnością. Owszem, coś tu nie grało - dlaczego krasnal wynosił ze statku dziewczynkę i czemu elfka wyciągała na brzeg jakiegoś żeleźniaka?

- „Ludzie, ludzie, pomóżcie gasić statek! Nie słuchajcie tego wariata! Oszalał!” – wydarła się w kontrze Kaeasa. Fakt, swoje miała na sumieniu, ale teraz słuszność naprawdę była po jej stronie. Szkoda, że słuszność była tak bezużyteczną kategorią. Ubabrana we krwi elfka i zapakowany w złowrogą zbroję pokurcz. Nieludzie. Tyle wystarczyło, by słowa Gasparda trafiły prostaczkom do serc. Trafiły na tyle, by łatwo zaszufladkować sobie całą sytuację jako kolejny przejaw agresji nieludzi, podłych, dzikich leśnych czy górskich stworów. Szczęściem dla mieszanego duetu nie na tyle, by poderwać trwożliwe serca do walki.

- „Oj dziadku, tym razem to ty nabroiłeś…”

Robert wleciał do karczmy pierwszy i zaraz narobił rabanu. Śpiących na parterze podróżnych poderwał na równe nogi samym pędem, ale nie trafił tych, których szukał. Pognał dalej, po schodach na górę. Pierwsze drzwi, cholerne drzwi, nie chciały ustąpić. Kop i wypadły z zawiasów. Pusto, kurz, wilgotny smród i pajęczyny pod powałą. Dalej, dalej, próbujmy dalej.

- „No halo, co to za porządki?” – Heinrich siedział na łóżku w samej bieliźnie i prawą ręką wodził po pościeli, jaszczurczo zmierzając ku poduszce.

- „Nieludzie zajęli barkę, podpalili, zatłukli naszych” – Robert dyszał od wysiłku i gorąca. – „Chcecie trochę tego koksu to lepiej się pospieszcie”.

- „Hola, hola. Co kurwa? Jak to podpalili?” – Dryblas nie wstając przesunął się do poduszki u wezgłowia. Erving i pozostała dwójka czekali już w pogotowiu na swoich stanowiskach. – ”Jacy nieludzie? Ktoś napadł na statek?”

- „Elfka. Elfka i krasnolud z naszej ferajny. Chuj ich wie, po co. Potem pogadamy, teraz ratujmy co się da, nim cała kasa pójdzie z dymem”.

- „Spokojnie, powoli” – Heinrich, nawet wybudzony w środku nocy, był okazem spokoju. I w dłoniach miał już nóż, który wyjęty spod poduszki tylko ten spokój umacniał. – ”Chłopcy, wyjrzyjcie co z barką i… Hm, zbierzcie narzędzia”.

- „O kurwa, no racja” – Hans pacnął w powałę porwany nagłym wstrząsem. – „Hajcuje się na całego”.

- „To rzeczywiście niedobrze” – Herszt spojrzał na Roberta zwyczajniej, bez całego zaklętego w spojrzeniu napięcia. – „Ruszamy biegiem, czas to pieniądz”.

- „Macie tu jakąś kuszę?”

- „Kusza? Na chuj ci kusza? Jeszcze tam są?” – Erving miał wreszcie szansę na własną kwestię. Sam wzuł buty, zaopatrzył się w dwa sztylety i krótką klingę, ale dzielić się z innymi było mu nie w smak.

- „Jest jeszcze dwójka. Są ranni, ale trzeba to skończyć” – Rycerz mówił tak szybko, że ledwo szło go zrozumieć. – ”Nie można tego tak zostawić”.

- „Ranni? Mmm, ty chyba też. Lepiej trzymaj się swojej włóczni” – Heinrich klepnął Tumuliza po plecach i wskazał mu wyjście. Erving i rycerz pognali już na dół. – „Załadujcie kusze chłopcy, mogą się przydać”.

Wszyscy, którzy dożyli

Gaspard pokrzykiwał już opętańczo od dobrych kilkunastu sekund, ale nie znalazł odważnych, którzy chwyciliby za oręż, albo chociaż zabrali się do gaszenia statku. Nie kiedy elfka i krasnolud, zarzynacze rycerzy, cały czas byli na nogach. O wilku zresztą mowa.

- „Ty zdradziecki psie!” – Krasnolud wleciał do oberży razem z wyłamanymi drzwiami. Kolejny powód dla maluczkich, żeby nienawidzić nieludzi. – „Ty plugawy zdrajco!”

- „Morderco! Plugawy nieludziu!” – Gaspard zwalił ławy przed sobą i sięgnął po strzałę do kołczanu. – „Zapłacisz za swoje zbrodnie!”

- „No patrzcie, sprawa rozstrzygnie się bez wychodzenia z domu” – Heinrich w asyście rudego młodzika, Roberta i dwóch zbitych, dobrze odżywionych zbójów z kuszami stanął u stóp schodów. – „To jak to jest z tą łódką, kochani? Jak z naszym ładunkiem?”

- „Ratujmy go póki możemy” – Elfka załkała rozpaczliwie. – „Ratujmy co się da. Pomóżcie nam, tych durni zostawcie… Chcieli położyć łapy na całości towaru i zabili resztę załogi!”

- „Co-co-co? N-n-nie!” – Gaspard zakrztusił się i jego kontra miało mało przekonujące wprowadzenie. – ”To ty nie chciałaś, żeby zrobić ten interes ty elfia wiedźmo! Och, to niegodziwe, to nie przystoi!”

- „Klasyk, co?” – Heinrich zaśmiał się serdecznie odsłaniając zębiska równie żółte jak jego malaryczna cera. – „Klasyk!”

- „To zdradzieckie psy!” – warknął wściekle Gnori i nie tracąc czasu na gadanie ruszył na Gasparda.

- „Myślicie, że z nim ubijecie interes?” – Robert skinął na krasnoluda i pokiwał głową z niedowierzaniem. – „Jeśli ten geszeft ma się sprawdzić to wiecie przy kim racja. Skończmy ten burdel i ratujmy skrzynki”.

Heinrich spojrzał na dziewczynę ze smutkiem proszącego o plaster wędlinki psiaka.

- „No bardzo mi przykro kochana. Ślicznie wyglądasz i w ogóle, ale myśleliście, że ktoś z nas naprawdę uwierzył, że na statku Hrabiego płynie sobie krasnolud i elfka?” – Łotr pomachał rapierem i szparko ruszył w stronę koedukacyjnego zespołu. – „Pieniądz jest pieniądz, złotko. Chłopcy, strzelamy, strzelamy, raz-raz!”

Chłopcy strzelili od razu, ku przerażeniu wszystkich zebranych w gospodzie posłali bełty ponad głowami gości. Elfka miała tyle szczęścia, że zdążyła esowatym wygięciem skryć się za kontuarem i strzała Gasparda oraz bełt Hansa rozbiły tylko antałki na ladzie, skruszając jej we włosy mokre od gorzałki szkło. Krasnolud miał szczęście w byciu krasnoludem – wymierzony z przyzwyczajenia strzał Rotfryda szedłby prosto na płuca dorosłego męża, ale przy pokurczu świsnął tylko po hełmie, strącając szyszak z głowy wojownika.

Wyglądało na to, że statek chyba naprawdę trzeba będzie spisać na straty. Erving i Heinrich, choć bez pancerzy i w odzieży nader skromnej, ruszyli śmiało naprzód, a dwóch drabów z ich świty porzuciło kusze i z żelaznymi buławami poszło im w sukurs. Aktorów spektaklu dzieliła od siebie cała przestrzeń jadalnej sali – krasnal i elfka ciągle byli bliżej drzwi, więc w razie ewakuacji wyjście było pod ręką. Z drugiej strony nie wyglądało na to, żeby sprawę dawało się przedłużać w nieskończoność. Statek, jak lont, musiał kiedyś dopalić się do końca. I – może i tym razem bez samego wybuchu – konsekwencje miały być wybuchowe.

Proszę Mike'a, Komtura, Gantolandona i Jaśmina o niepostowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 21-02-2016 o 14:19.
Panicz jest offline  
Stary 23-02-2016, 00:09   #106
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
Wystarczyło zaledwie kilka chwil, żeby cała całkiem przyjemna perspektywa następnych dni poszła z dymem – dosłownie. Jedyna kobieta w całej grupie naprawdę niespodziewała się masowego buntu towarzyszy. Na jednego starego głupca można machnąć ręką, na jego wnuka też. Ale pięciu na siedmiu?! Gdy znalazła się w środku jatki nie miała czasu myśleć, instynktownie tańczyła wokół zdrajców i pozwalała Koszmarowi śpiewać sobie tylko znaną pieśnią.

Kaeasa była dobra w byciu niepozorną, z tego żyła – do czasu. W momencie gdy tamci skupili się na osłabionym, lecz ciężko opancerzonym Revaldzie i nieustępującym mu w ilości dźwiganej blachy krasnoludzie, elfka usuwała kolejnych napastników jednego za drugim...

Tej nocy rodzinna relikwia zebrała srogie żniwo wśród eks-przyjaciół. Trzech zabitych. Czuła się dziwnie… tak jakby… winna? Nie. To na pewno nie to. Chyba zwyczajnie było jej żal, że zadanie znacząco się skomplikowało… tak sobie to tłumaczyła.

Ciężko było kalkulować po tym absurdzie, co się przed chwilą wydarzył. Po kilku sekundach Kaeasa powzięła postanowienie. Przypadła szybko do Tyralyona, z którego rozciętej głowy ulatywały resztki sił życiowych. Skupiła prądy magiczne wokół i zatamowała upływ krwi, dając rycerzowi nadzieję.
- “Weź go. Był głupi, ale się jeszcze przyda” - poleciła Gnorriemu.
- “Zdrajcę mam ratować, dziewczyno?”
- “Dajże już spokój i wynieś go, każdy sprzymierzeniec jest na wagę złota. On będzie miał dług.”
Spojrzała zdecydowanie na Młotogłowego, a on na szczęście po chwili pokręcił głową, lecz zrobił, jak przykazała.

Kiedy ostatni towarzysz nawoływał Klarę spod pokładu, najemniczka pochyliła się jeszcze nad pokonanym szalonym mnichem.
- “Pierścionek sobie zatrzymam”

Może nie był ładny, ale jak pamiętała z wydarzeń wcześniejszych, posiadał on pewne właściwości ochronne, a i niemało musiał być wart. Przezorności nigdy za wiele. Pobiegła za brodaczem i dziewczynką na brzeg.

Tyralyona zostawili na brzegu i popędzili ku Wodnikom, acz łódź nie była jeszcze spisana na straty. Jakby problemów było mało, Gaspard zaczął już podburzać wieśniaków przeciwko nim.
- “Cholerny tchórz, pomyśleć, że jego też miałam chronić” - wydyszała w biegu.
- “Chujowo ci idzie z obroną, malutka, ale dobrze krwi upuszczasz” - odrzekł Gnorri.

Szczęśliwie chłopi okazali się co najmniej tak tchórzliwi jak Jauffret i nie zastąpili im drogi. W samym zajeździe napotkali jednak na większy problem. Udawanie niewiniątka będąc sama skąpaną we krwi nie poszło elfce najlepiej, może trzeba było od początku stawiać na logikę, a może przeczesać chociaż włosy przed gadką…? KA-CZANG! Bełty pomknęły, lecz szczęśliwie nikt z duetu “nieludzi” nie oberwał. Nie było czasu na myślenie… znowu. Czy ryzykować kolejną otwartą walkę, czy warto było kusić los?

- “Za mną, brodaty, mam plan.”
- “O kurwa.” - lepiej by tego nie ujęła sama.

Ruszyła z powrotem do łodzi. Z tymi nic nie wskórają. Ale z Tyralyonem, gdyby doszedł do siebie... Teraz i tak trzeba uciekać...
 

Ostatnio edytowane przez Ryder : 23-02-2016 o 00:34.
Ryder jest offline  
Stary 23-02-2016, 19:02   #107
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Nie trzeba chyba wspominać, że obecna sytuacja wcale nie podobała się Gaspardowi. Revald wprawdzie nie żył, a przynajmniej wszelkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały, ale nadal nie mógł opuścić placu bitwy. Nie, póki przy życiu pozostały wierne psy Legionu. Nie, póki istnieje chociaż cień szansy, że prawda o tym wydarzeniu dojdzie do uszu jego przełożonych i brata. Tym razem nie wybaczono by mu zdrady, a ucieczka oznaczałaby porzucenie ukochanej.

“Zabawne” - Jauffret pomyślał. - “Morduję, zdradzam i oszukuję w imię tak czystej świętości jaką jest miłość. Ale jestem szlachetny!”.

Szlachcic nie wiedział nadal, o co dokładnie chodziło krasnoludowi. W zasadzie miał to dupie. Jednak nadętemu kurduplowi najwyraźniej nie spodobała się jego zdrada, ani ogólny kodeks honorowy, którym kierował się Gaspard - “Za wszelką cenę, nie daj się zabić!”. Według tej zasady Jauffret postępował przez całe życie i żaden brodaty pokurcz tego nie zmieni. Musiał skończyć martwy.

Kiedy tamci postanowili przeprowadzić taktyczny odwrót z karczmy, twarz szlachcica przybrała szelmowski wyraz. Sięgnął do mieszka i wyciągnął z niego niewielki obiekt, przypominający zwykły kamień.

- Zobaczymy jak ta suka będzie śpiewać swoje zaklęcia, kiedy nie będzie mogła słyszeć.

Gaspard wybiegł z karczmy zaraz za nimi i, biorąc szeroki zamach, cisnął kamieniem w kierunku uciekających. Zatkał uszy nim kamień trafił w cel. Czekał na głośny wystrzał. Dopiero potem planował naszpikować plecy Gnorriego i Kaeasy strzałami. W końcu musiało udać mu się trafić.

- Strzelać! Bić! Ciąć! Cokolwiek, byleby skończyli martwi! - krzyknął jeszcze.
 
Hazard jest offline  
Stary 26-02-2016, 20:23   #108
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Robert próbował jeszcze w karczmie zatrzymać uciekinierów, ale niestety, byli za szybcy. Dlatego też młody Tumuliz jak strzała wyskoczył za elfką i krasnalem.
- Dobra robota! - krzyknął do Gasparda, widząc, że ma wsparcie w postaci jeszcze jednego z Legionu Sprawiedliwych. Cóż, może we dwóch dadzą radę Revaldowi, kiedy ten powróci. Na razie Robert skupił się na pościgu. Krasnal na swoich krótkich nóżkach biegł jedną trzecią wolniej niż człowiek, powinno być łatwo go dogonić.
 
pppp jest offline  
Stary 29-02-2016, 23:47   #109
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Płomienie były coraz bardziej żarłoczne. Rozzuchwalone pozostawieniem ich samym sobie zaczęły wyżerać dalsze wysuszone kąski coraz łapczywiej i łapczywiej, oblekając zaległych na pokładzie wojów ognistym całunem. Wilgotno-rybny i szlamiasty zapach bagniska na chwilę przycichł, ustąpił miejsca wędzonemu drewnu, buchającym w iskrach aromatom kadzideł i olejków i igrającym gdzieś na spodzie smrodem palonego żywcem mięcha. Tknięty gorącym podmuchem Jasper zakotłował się jak rzucony na patelnię węgorz, znak, że całkiem jeszcze ducha nie wyzionął. Dopiero po krótkiej serii jęków sprawa została definitywnie rozwiązana.

Na lądzie jednak sprawy były dalekie od rozstrzygnięcia. Część rozbudzonej wioski wystawała w drzwiach chat, trwożliwie, choć z żywym zaciekawieniem wyglądając finału wieczora. Część wolała nie kusić losu i pochowała się z powrotem do chałup, ryglując drzwi i licząc na przeczekanie całości po cichu. Jeszcze inni wiercili się na gumnie przed chatynkami, łazili nerwowo w tę i z powrotem przebierając rękami na wywleczonych z domów drągach i łopatach, tłukąc ziemię pod nogami i wyglądając rozwoju sytuacji.

No i byli jeszcze oni, główni bohaterowie widowiska. Najpierw skryci przed publicznym widokiem ścianami karczmy, po szybkiej wymianie zdań w środku wystrzelili na nabrzeże, na nowo ukazując się publiczności. Kaeasa, prężna i skoczna jak gazela, miała przed sobą cel, więc błyskiem dopadła do zaległego na deskach Tyralyona. Pewnie pomogło też to, że miała długie nogi i lekki pancerz, bo krasnal – choć przebierał kopytami jak mógł – o takim tempie nie mógł nawet pomarzyć.

Nikt nie mógł być jednak szybszy, niż Gaspard. A konkretniej, nikt nie mógł być szybszy, niż kamyk, którym zdradziecki legionista postanowił wybić kolegom z głowy uciekanie. Siup, niby to procarz, pacnięcie jak w niziołkowej grze w boule i nic więcej, ale kiedy pospolity krzemyk klepnął w piasek za plecami elfki rzeczywistość ześwirowała. Kamyczek delikatnie mlasnął w mule, ale zamiast zalec bezgłośnie wybuchnął potężnie, huknął jak granat, rozerwał powietrze hukiem stu armat, zawezwał z otchłani trąby piekielne. Na sekundę. Na jedno apokaliptyczne grzmotnięcie.

Gnori zatrząsł się jak jabłonka, z której dzieciarnia kijami strząsa owoce, ale nie stanął. Nie stanęła też Kaeasa, która huknięta gromem zaczęła kołysać się pijacko i biec zygzakiem. Czy podziałało, czy nie, Gaspard nie miał okazji się przekonać, bo nie w smak mu było teraz testować słuch dwójki dawnych kolegów krzyczanymi dialogami. Tym bardziej, że za krasnala zabrał się Robert.

Młody rycerz, zapakowany w dziwaczną, połyskującą metalicznie zbroję, ruszał się jak na kogoś o takim opancerzeniu nad wyraz żwawo. Prędzej czy później musiał dopaść obciążonego płytówką krasnoluda, a ten nie zamierzał dać sobie wbić w plecy włóczni i skończyć jak spreparowany, nadziany na szpilkę żuczek.

- „No śmiało, śmiało panie odważny!” – Krasnolud odwrócił się na pięcie, wyhamował w mokrym piachu i przyjął bojową postawę. Wywinął korbaczem nad głową i przygotował się na szarżę Roberta. Kaeasa, która była już przy leżącym paladynie, którego na krok nie opuszczała Klara i wierna Nutka, krzyczała coś do kompana, ale słowa były przydymione, zmylone, stępione ogłuszeniem. Gnori zresztą i tak by nie słyszał, a słysząc – miałby to pewnie w dupie.

Młody Tumuliz natarł z furią, pchnięciem pasującym bardziej do lancy i rycerskiego pojedynku, niż włóczni i pieszej rąbaniny. Krasnolud zaparł się mocno w piachu i przyjął impet uderzenia na tarczę, utrzymując pozycję. Wybity z równowagi rycerz prawie wypuścił oręż z rąk, poluzował uścisk i spróbował uskoczyć w tył wznosząc włócznię do dźgnięcia od góry, niby skorpion, wykorzystując przewagę dystansu. Tyle, że Gnori skrócił dystans, szybkim susem hycnął naprzód i – pięknym uderzeniem z dynki – posłał Roberta na ziemię.

Wydawało się, że już po młodziku – Gaspard spróbował uratować druha, szybki strzał, palec ślizgający się na cięciwie, ale pocisk chybił. Przeleciał nad czupryną krasnoluda i nic już nie mogło go zatrzymać. Z całą pewnością nie czwórka Heinricha, która poruszała się naprawdę bardzo zrelaksowanym jak na okoliczności truchtem.

Korbacz świsnął i byłby zmiażdżył wykrzywioną w przestrachu twarz zezowatego, ale błotniste, muliste nabrzeże wstrzymało krok Gnoriego. Krasnal zamachnął się, ale ruszył za wolno. Robert zdążył rzucić się desperacko na bok, kotłując w piachu jak flądra, uskakując sprzed drugiego uderzenia i z powrotem stając na nogach.

Było mu mało, zaatakował znowu. Spróbował finty, ale przeciwnik nie dał się nabrać. Z łatwością odbił dźgnięcie włóczni, skontrował szerokim machnięciem, pozwolił sobie przyjąć ripostę na płyty naramiennika polując na końcowe rąbnięcie.

To zobaczył już Tyralyon. Nie była to miłość uratowanej dziewczynki i nie była to wierność warującej przy panu Nutki. A przynajmniej, co by nie odbierać i im udziału w tym małym zwycięstwie, nie to były czynniki, które zadecydowały, że paladyn podskoczył z desek jak porażony i w oszołomieniu stanął na równe nogi. Czar Kaeasy widać zadziałał. Zadział na tyle, na ile mógł – rycerz co prawda z powrotem był pośród żywych, a rana magicznie się zasklepiła, ale bankowo nie był to szczyt jego formy. Owszem, mógł stanąć do walki i żwawo wywijać mieczem, ale do pełni kondycji brakowało jeszcze paru dni odpoczynku.

Poderwany z ziemi, otumaniony i powoli łączący fakty, Tyralyon zdążył już tylko na finał. Jeśli miał nawet wolę zareagować w sprawie Roberta czy Gnoriego, tę szansę mu odebrano. Robert atakował raz i drugi, próbując znaleźć lukę w żelaznej defensywie kowala, ale znajdował wyłącznie kontrujące, świszczące smagnięcia stali, przed którymi musiał się cofać. I tak pewnie obaj pancerni obchodziliby się nawzajem szukając okazji, ale statek naprawdę był już w potrzebie.

Heinrich zobaczył to i postanowił szybko rozwiązać sprawy. Zwinnie niczym norka, trzymając się cały czas poza zasięgiem korbacza, dryblas oflankował miotającego się krasnoluda i błyskiem doskoczył do niego, kiedy ten zajęty był gradem ciosów Roberta. Odskoczył równie natychmiastowo, w samą porę, bo Gnori już szykował się, by podziękować intruzowi morderczym palnięciem. Hop-hop, hyc hyc, Heinrich oddalił się, a Robert i krasnolud mogli powrócić do właściwego pojedynku.

Ale Heinrich naprawdę nie miał czasu. Wcześniejszy wyskok, jedno migoczące dźgnięcie rapiera, jeden sztych i dopiero teraz, na dalszym etapie starcia z Tumulizem krasnal poczuł, o co naprawdę chodziło. Charkotliwie zaryczał coś do Roberta i młócąc korbaczem na wszystkie strony podreptał niepewnie w tył, w stronę nabrzeża. Nogi zawiodły, utknęły w mulistym gruncie. Wojownik zwalił się na ziemię z plaśnięciem, a broda zaczęła raptownie czerwienieć. Może Gnori mówił coś jeszcze, może nawet przeklinał po krasnoludzku, rzucając straszliwe klątwy, ale tego już zwyczajnie nie dało się usłyszeć. Charkotliwy, krwawy bulgot był ostatnim dźwiękowym popisem krasnoluda.

- „Hop” – Heinrich gwizdnął na swoich chłopaków i machnął rapierem w kierunku statku, od którego dzieliło ich góra dwadzieścia metrów. Z małą przeszkodą. Po drodze była jeszcze Kaeasa. I Tyralyon, który miał już naprawdę dość trudnych wyborów jak na jeden wieczór.
 
Panicz jest offline  
Stary 01-03-2016, 14:34   #110
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
Popędzili z powrotem ku płonącemu okrętowi. Długonoga Kaeasa i długobrody Gnorri. Elfka była dziś zadowolona z wyników loterii rasowej. Wybiegła naprzód, wyprzedzając towarzysza i tylko dzięki temu udało jej się wydostać poza epicentrum piorunującego grzmotu, jaki rozległ się tuż obok. Tym niemniej niespodziawany huk był na tyle zaskakujący, że odruchowo kuląc się przed nim o mało co nie wylądowała z twarzą w błocie. Szczęśliwie jednak dopadła do rycerza i pochylającego się nad nim dziecka.

Przez tę krótką chwilę miała dosyć. Doskwierał jej brak snu, brak komfortu, brak przyjaznej twarzy... Kogokolwiek, na kogo nie musiałaby nieustannie uważać. Ciężki kobiecy los w tym wrogim świecie. Kiedy to się wreszcie skończy...

Z krótkiego zadumania wyrwał ją świst oddechu Tyralyona, który mglistym wzrokiem omiatał otoczenie. Poklepała go po policzku, co by oprzytomniał.
- "Pobudka, mości panie, idą tu źli ludzie i chcą nas zabić"

Widząc przerażenie w oczach Klary odczuła tylko zniesmaczenie, ale dwa uderzenie serca później... Czysty geniusz!

Odwróciła się ku potyczce rozegranej za jej plecami. Krasnolud spisał się dzielnie, jednak poległ, ale dla niej samej lepiej się nie mogło wydarzyć. Robert pomścił dziadka, a ona zyskała... męczennika. Pokazując zrezygnowanie i opuszczając broń, rzekła spokojnie do ścigających:
- "Wystarczy już tego rozlewu krwi. Robercie, pomściłeś dziadka, krew za krew; Gaspardzie, Revald, nasz przywódca i ostoja, nie żyje, odniosłeś sukces. Brawo. Co ja mam z tego? Koszmarną fryzurę i marne życie. Heinrichu, na pewno możemy się jakoś dogadać, bierzcie sobie co zostało z tej łodzi, a jeśli nadal mi nie wierzysz, biorę tego tu rycerza i dzieweczkę na świadków" - położyła rękę na ramieniu małej - Powiedz panu, jak się z nami znalazłaś.
 

Ostatnio edytowane przez Ryder : 01-03-2016 o 14:50.
Ryder jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172