Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2015, 17:34   #11
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Ledwo zgiełk bitewny ucichł, Robert z niemałym trudem wyrwał włócznię z ciała swojego przeciwnika. W lepszej sytuacji odmówiłby krótką modlitwę nad zwłokami wroga, ale teraz miał dużo pilniejsze zadanie.

Młody Tumuliz momentalnie znalazł się przy swoim cierpiącym dziadku:
- Zaraz pomogę - Robert wymamrotał wydobywając z sakwy podróżnej zestaw bandaży i oglądając rany swojego szlachetnego przodka.
- Na co się gapisz? - zapytał zniecierpliwiony dziadek trzymając dłońmi za podbrzusze - Bierz się do roboty zanim tu się wykrawię.

Kierując się wskazówkami Malcolma, młodzieniec rozpoczął opatrywanie jego ran.
 
pppp jest offline  
Stary 30-11-2015, 14:47   #12
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Tyralyon w ostatniej chwili umknął spod końskich kopyt. Ciężkie pudło powozu trzeszcząc i podskakując na wybojach drogi szybko oddaliło się w siną i mglistą dal.
Czyżby Tyralyon miał się poddać?
Takiego wała.
Umykając w bok, rycerz, nie tracąc czasu, dopadł do swego rumaka, jednym susem wskakując mu na grzbiet. Niestety, koń nie był osiodłany. Siodło, popręgi, skórzane ladry, wszystko to zostało w stajni. Ale co tam. Rycerz był wystarczająco dobrym jeźdźcem by sobie poradzić. Zdecydowanie dał rumakowi ostrogę momentalnie wchodząc w galop.
Nie potrzebował dużo czasu by dognać umykających powozem porywaczy. Dopadł ich w samą porę by zauważyć Jaspera wypadającego z rozpędzonego pudła na złamanie karku. Mężczyzna potoczył się po drodze wzbijając chmurę pyłu.
Tyralyon raz jeszcze użył ostróg spinając konia do skoku nad gramolącym się Snowem. A chwilę później Kriskaven zrównał się z powozem...
Wiatr był jak zimna kamienna ściana, palił twarz i odsłonięte części ciała. Zbroja chrzęściła, a zęby dzwoniły przy każdym końskim skoku jak kastaniety, aż echo szło. W bocznym oknie powozu Kriskaven dostrzegł majaczącą twarz oprycha, który przed chwilą wykopał Snowa na zewnątrz. Mężczyzna chyba coś krzyczał, ale jego głos niknął w stukocie końskich kopyt i trzeszczeniu powozu.
Wyprzedziwszy pudło Tyralyon zajechał z boku po czym ciął ostro mieczem starając się przeciąć szory łączące powóz z ciągnącymi go końmi.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 30-11-2015 o 14:50.
Jaśmin jest offline  
Stary 30-11-2015, 18:09   #13
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Jasper zachwiał się próbując zebrać się z ziemi, szczęściem zdołał zachować równowagę. Ciężkie klasztorne treningi nie poszły na marne i chyba tylko dzięki nim mógł teraz powoli człapać w kierunku karczmy. To tyle w temacie ratowania porwanych panienek. W sumie sam nie wiedział czemu tak zareagował, przecież nie mieli jakiegoś sprecyzowanego zadania. Widocznie kolejny raz szkolenie przyniosło efekt w postaci nieprzemyślanej reakcji. "Najpierw działaj a potem myśl, jeśli zareagujesz zbyt późno to jesteś trup."- tak mawiał maestro Baldini, ale jak się dzisiaj przekonał Jasper nie do każdej sytuacji to powiedzenie pasuje.

"Ciekawe kim była porwana?" - pomyślał Snow gdy tak człapał do karczmy - "Albo bogata, albo polityczna. Hmm...może jednak Baldini dobrze kombinował, bo gdyby akcja się udała to korzyści byłyby w każdej ze wspomnianych opcji."
 
Komtur jest offline  
Stary 30-11-2015, 19:41   #14
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Im bardziej misterny plan, tym większe szanse ma pójść w diabły. Kaczor miał zamiar strącić zbira z konia, dopaść i przesłuchać. Tyle teoria. W praktyce jednak w aerdyjskiej armii nie uczono, jak obezwładniać przeciwników za pomocą fruwających, ostrych kawałków drewna i żelaza. Uczono, jak nimi zabijać.

Strzał był dobry. Aż za dobry. Bełt nie tylko strącił bandytę z konia, ale też wykluczył jakąkolwiek możliwość jego przesłuchania. Chyba, że w zaświatach, ale do tego Keridan jeszcze się nie palił.

Odłożył kuszę na ziemię i podciągnął wreszcie spodnie. Zapinając pas, powiódł wzrokiem po swoich znajomych z powozu. Część z nich najwyraźniej nie zamierzała się angażować w pościg. Nie było już nawet zresztą wystarczająco dużo koni.

- Może jeszcze ich dogonię - rzucił jeszcze, naciągając kuszę do kolejnego strzału. Wsiadł na wierzchowca pechowego zbira i pognał go do biegu.

Tak naprawdę nie miał zamiaru wdawać się w walkę, której prawdopodobnie by nie przeżył. Mógł jednak przynajmniej jechać za powozem w bezpiecznej odległości i dowiedzieć się w ten sposób, dokąd zmierza. A kto wie, może sposobność do odbicia porwanej też się zdarzy. W walce niczego nie można było być pewnym, ale czasami to wróg ma pecha.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 30-11-2015, 23:01   #15
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Malcolm i Robert Tumulizowie

Malcolm przerwał strofowanie wnuka i zapytał:
- Złapałeś gnoja?
- Złapałem.
- Zmówiłeś modlitwę?
- Nie zmówiłem.
- To niedobrze moje dziecko, wiesz że teraz kurwi syn może się błąkać w zaświatach i nie trafić tam gdzie jego miejsce? Na przyszłość bądź ostrożniejszy… ale nie przesadzaj z modlitwą, co za dużo to nie zdrowo. Nasz pan woli konkretnie, bez pierdzielenia.

Popatrzył na rozcięcie kaftana.
- Diabli nadali, że też na starość takie rzeczy mi się przytrafiają. Przecież do cholery to trzeba będzie zaszyć. Jak ja kurwa trafię nitką w igłę.
Robert spojrzał po sobie. Jego trening rycerza zakonnego nie obejmował krawiectwa, ale wstyd się było do tego teraz przyznać.
- Coś poradzę - zapewnił swojego dziadka - Pójdę teraz pomóc innym rannym.
- Pomóż, ja się nigdzie na razie nie wybieram
- mamrotał dziadek ponownie oglądając rozcięcie. - I na dokładkę do prania.
Aż się wzdrygnął na wspomnienie ostatniego prania, jakie urządził wnuk. Prawie nowe kalesony po wyżęciu przez niego wody musiał obciąć. No, w sumie to i na dobre wyszło. Raz, że kalesony były to i jeszcze skarpety w komplecie. Tylko jedne i drugie ździebko się strzępiły.
-Uhhh - zastękał Robert, kiedy z wysiłkiem pomógł wstać dziadkowi. Młody rycerz był zaskoczony, że przy swoim ascetycznym trybie życia i nieustannych postach, dziadek zdawał się przybrać kolejne parę kilogramów.
- No, no, Robercie chyba zaniedbałeś ćwiczenia - surowo upomniał wnuka.

Kuśtykając podszedł do pierwszego trupa i profilaktycznie odkopał broń, po czym oddał się poszukiwaniu poszlak, dowodów i śladów. Kolejnych też miał zamiar zbadać na tę okoliczność. rzecz jasna płynność finansowa poległych także była dowodem...
Oddając się temu zajęciu mamrotał modlitwy mające ich duszom ułatwić podróż.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 30-11-2015 o 23:11.
Mike jest offline  
Stary 01-12-2015, 21:06   #16
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
Robert pomógł dziadkowi dostać się do karczmy, po czym opuścił budynek poszukując następnych dusz potrzebujących pomocy. Jakiś traf sprawił, że skierował się właśnie do Jaspera Snowa:
- Może opatrunek? - zapytał widząc obficie krwawiącego mężczyznę.
- Tak, opatrunek. - odrzekł Jasper krzywiąc się z bólu. - I dobre łóżko.
- Co do tego drugiego to sprawa będzie wymagała czasu - powiedział Robert oglądając rany rozmówcy - Ale pierwsze postaram się załatwić od ręki.Oprzyj się na mnie, podejdziemy do weryndy, tam cię opatrzę.
- Sieknął mnie skurczybyk, ale chyba niezbyt głęboko, gorszy był upadek z kolaski. Ktoś się dowiedział co to za dziewka?
- Nie mam pojęcia - odparł Robert próbując obandażować rany Jaspera. Młody Tumuliz nie był zbyt wprawny w fachu cyrulika i z pewnością parę razy niechcący sprawił Snowowi doktliwy ból, ten jednak zniósł wszystkie zabiegi z kamienną twarzą - Powinno być lepiej, przynajmniej się nie wykrwawisz - skończył swoją robotę Robert - Jakie plany na teraz? Pieszo nie ma sensu gonić kolasy.
 
pppp jest offline  
Stary 02-12-2015, 21:44   #17
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wciąż żyję...
Gaspard westchnął przeciągle ocierając skrwawiony oręż o ciało najbliższego trupa. Właśnie tego, któremu chwilę wcześniej przeszył gardziel. Dwoma sprawnymi ruchami, niezbyt skutecznie, starł czerwone plamy o poły płaszcza jegomościa.
- Zwracam.
Zaraz potem niechybnie nadszedł czas, na ogarnięcie sytuacji. Wszyscy bandyci, którzy mogli im coś powiedzieć, byli martwi, większość koni pognała w siną dal, a kilku jego nowych towarzyszy wylewała z siebie własną krew. Huh. Przynajmniej on był cały. Lata nędznego życia ze zgrają jego ojca, nauczyły go, że nawet w najbardziej gównianej sytuacji, da się odnaleźć jakiś pozytyw. O! I nawet nie zaczęło padać!
Kiedy Jauffret myślał, że zdołał już rozeznać się w sytuacji, zobaczył i usłyszał wlekącego się do konia Revalda. Z jednej strony instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że najlepiej byłoby wrócić do karczmy i dokończyć swoje piwo, rozsądek kazał mu nieco bardziej zaangażować się w całą sprawę.
- Kim jest ta dziewczyna? - rzucił do rannego rycerza. Niestety nie otrzymał odpowiedzi, gdyż ogarnięty jakąś zaćmą mężczyzna tylko rzucał przekleństwa na lewo i prawo, próbując wspiąć się na kobyłę. Gaspard przygryzł wargi. Pieprzyć to.
Odwrócił się… i przyklęknął, sięgając po leżący na ziemi, średniej wielkości kamień. Ponownie przekręcił się w stronę Revalda i cisnął w niego twardym obiektem, którego celem było zwrócenie uwagi na Jauffreta. Podchodzenie do oszołomionego zabijaki, mogłoby być dla Gasparda niebezpieczne, biorąc pod uwagę fakt, jak ten zgrabnie radził sobie z trójką przeciwników na raz. Dlatego on preferował walkę na odległość.
Nim rycerz zareagował na jego zaczepkę, Gaspard nabrał tchu oraz odwagi i wrzasnął:
- Co ty odpierdalasz, durniu!
Czasami po prostu trzeba było być ostrym i bezpośrednim. Tak zawsze mówił jego ojciec, tylko że w przypadku jego rodziciela, “czasami” znaczyło tyle co “prawie zawsze”. Jeżeli siła argumentów szlachcica nie przekonają Revalda, to może jego wrzask nieco go ocuci.
- W takim stanie to najwyżej dżdżownice na szlaku możesz łapać! Nie wiem po co mieliśmy tu na ciebie czekać, ale domyślam się, że miało to związek z tą dziewuchą. Tak więc rusz swój szanowny zad i… - tu jego głos nieznacznie się załamał i przyjął łagodniejszy ton - daj mi tego konia, bym mógł śledzić tych zbirów.
Bacząc uwagę na rycerza, Gaspard miał zamiar pożyczyć sobie jego konia. Oczywiście, jeżeli ten chciał mimo rany i oferty pomocy pędzić za swoją panną, Jauffret nie miał powody by się o to wykłócać. Nie będzie miał okazji na wykazanie się i skończenie z tą całą bezsensowną robotą, ale nie będzie też miał dwóch problemów w postaci porwanej dziewicy (bo w jego głowie na porwania cierpiały tylko dziewice!) i szurniętego przyjaciela jego ojca.
Oczywiście, nie był skończonym idiotą, by rzucać się od razu na wóz i porywaczy. Miał zamiar natomiast galopować kilkanaście metrów za wozem i kilka za dwójką towarzyszy. Chciał utrzymać między nimi stały dystans, by w razie czego oni jako pierwsi wpadli w pułapkę, a Gaspard miał okazję zlać ich szlachetnym moczem, ominąć zamieszanie i ruszyć dalej za wozem. No cóż. Każdego szkoda, ale jego celem było ustalenie docelowego miejsca podróży porywaczy.
Zaś gdyby po drodze mieli napatoczyć się naprzeciw niego jacyś bandyci, których reszta jego towarzyszy nie zdoła zająć, Gaspard bez najmniejszych skrupułów ulży ich ciężkiej doli i zawróci z powrotem w kierunku z którego przybył.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 02-12-2015 o 21:51.
Hazard jest offline  
Stary 04-12-2015, 08:55   #18
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
~„Niech ucieka, skakał całkiem jak jaka małpa czy też cyrkowiec, ale tym swoim krótkim mieczykiem gówno mógł zrobić, nabił mi tylko siniaka skubaniec. Nie miał prawa przebić się przez pełną zbroję mojego wyrobu. Prędzej by sobie złamał ten krótki mieczyk”~
Gnori uśmiechał się do swoich myśli.

- Posrani strzelcy. - mruknął tylko zadowolony widząc marne efekty strzelania, zwłaszcza zadowolony był z pudła elfki.
- Może przestanie tak wysoko zadzierać nosa, gdyby jeszcze wyżej go zadarła, to by go rozwaliła o ościeżnicę.
Tymczasem młodzik, którym miał się opiekować i pomóc się „wykazać” zaczynał się zachowywać jak głupiec. Wyglądało na to, iż chciał udać się konno w pościg. Zbierał kamienie.
~”Na cholerę mu ten kamulec, tak daleko nie dorzuci przecież.”~
Najchętniej wrócił by do karczmy wypić dzban piwa, albo dwa. Ale musiał pilnować towarzyszy.
Był pewny jednego, nie będzie ścigał umykających, nikt nie widział konno krasnoluda i nie zobaczy.
Gryf, hipogryf, względnie dobrze wytresowany, dorodny odyniec to wierzchowce godne krasnoluda.

- Na żarciu jeździć nie będę. - mruknął wzgardliwie przyglądając się podejrzliwie chabetom, które zostawili uciekający bandyci.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 05-12-2015 o 11:11.
Cedryk jest offline  
Stary 05-12-2015, 22:16   #19
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=j-b4uTIvvC4[/MEDIA]

Powietrze wydawało się strasznie ciężkie, jakby z każdym złapanym oddechem miała wtłoczyć je mimo jego woli. Nie czuła jeszcze jak powieka nerwowo zadrżała, ani jak opięte rękawicą koniuszki palców błądziły po koniuszku pocisku ni go głaszcząc, ni miętosząc. Jakiś krzyk odbił się echem, a wypuszczona strzała popędziła przed siebie. Była piękna i zabójcza zarazem. W słońcu mieniła się szmaragdową zielenią, a ostry grot był elegancki i wykonany starannie. Lotka bezsprzecznie elfiej roboty, ułożona inaczej niż ludzkie uciekła z wdzięcznym trzepotem powietrza. Spojrzenie Lairiel nie podążyło, zamiast tego sięgnęła po kolejną strzałę gdy w tle ktoś krzyczał, znów ten sam dziewczęcy głos. Wydawał się zarazem znajomy, ale i tak odległy. Kolejna strzała przeszyła powietrze, lecz i ona nie trafiła celu. Łopot serca uderzał o pierś niczym wojenne bębny orków, wdzięczna elfia sylwetka zachwiała się tracąc na moment równowagę nim skorygowała ją przesuwając stopę. Lairiel spuściła cięciwę oddając kolejny strzał, lecz nie trafiła znów. Jej pełne, błękitne oczy wpatrywały się w uciekającego rzezimieszka jakby ktoś rzucił na nią urok, lub poddał hipnozie. Uklękła siadając na ziemi z łukiem wciąż w dłoni, leżącym teraz na udzie. Drugą dłonią złapała się za czoło wtapiając palce w taflę włosów, dotknięta jakimś osobistym dramatem.

- Posrani strzelcy. - Zaczął krasnolud i ciągnął dalej szydząc z Lairiel, a głosy ucichły. Nie było już krzyków, nie było duchów. Elfka złapała oddech w pierś i zmierzyła Gnorriego oburzonym spojrzeniem. Nie odpowiedziała nic, tylko wstała energicznie i zwinnie, napędzana drobnymi płomyczkami które zaświeciły się jej w oczach. Zirytował ją nie tym że jej dogryzł, lecz że miał rację. Nie dała rady, nie trafiła.. a jeszcze ten drań pewnie myślał że dotknęły ją jego słowa! Nie miała zamiaru przyznać się do tego nawet przed samą sobą, ani klęczeć niczym pokonana przy krasnoludzie.

Na odgryzienie się krasnalowi miała nadejść pora, ale jeszcze nie teraz. Lairiel pochyliła się i z lekkim roztargnieniem otrzepała nogi z piachu. Rozejrzała się dookoła, a sytuacja przed gospodą nie była ciekawa. Niektórzy członkowie Legionu zostali ranni i choć na leczeniu się nie znała, już troszkę ostudzona pobiegła zerwać garść ziół które mogły pomóc Malcolmowi. Elfka przez lata słyszała o leczniczych właściwościach wielu roślin. Niektóre z nich były nawet dość powszechne, a zwane przez ludzi zbędnymi chwastami. Pełne, podłużne i delikatne liście o zielonej barwie były miękkie w dotyku i pachniały dość intensywnie. Był to zapach tak powszechny że kojarzył się z samym lasem.

- Widziałam że otrzymałeś już pomoc.. - Zaczęła nieco nieśmiało do Malcolma którego ledwo co skończył opatrywać Robert, a obok którego znalazła się kilkoma zwinnymi susami niczym mysz wyskakująca z lasu. - Zerwałam trochę ziół które powinny przyspieszyć gojenie rany i zmniejszyć szanse na nieprzyjemne komplikacje.. - Wzrok elfki mimowolnie zatrzymał się na ranie mężczyzny, z małym grymasem zmartwienia którego nie ukryła. - Trzeba je trzymać na ranie. - Dodała i pochyliła się podając Malcolmowi garść ziół i uśmiechając się nieco pocieszająco. W głębi duszy nie wiedziała już sama jaki jest jej stosunek do ludzi. Czasem im współczuła, czasem ich nienawidziła.

Gdy wstawała jej wzrok przykuło coś w oddali na ziemi. Para wyłamanych desek leżała niedaleko stodoły i nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt że w górze znajdowała się dziura w budynku której nie pamiętała jeszcze wchodząc do przybytku. Drewno leżało na zewnątrz, a więc coś lub ktoś musiał wyłamać je od środka. Lairiel podeszła, przy okazji zbierając wystrzelone przez siebie strzały, a gdy włosy przesłoniły jej twarz odgarnęła je pośpiesznie.

Oczy elfki zmrużyły się kocio, gdy przyglądała się karczmarzowi który właśnie zabiegany, zaaferowany kręcił się przed gospodą i nakazywał sługom by przynieśli wody i szmat na opatrunki. Bez wahania podeszła i wskazując bezczelnie palcem, ukazała karczmarzowi dziurę w stodole.

- Widać że Ci zbóje narozrabiali też w Twym przybytku, wygląda.. że niektórzy nawet z niego wyszli. Wiesz może coś na ten temat? - Rzuciła sugestywnie i dość surowo.

Karczmarz zrobił wielkie oczy i sądząc po minie nie wiedział czy oburzyć się bardziej czy wystraszyć przed konsekwencjami takiej plotki.

- Jak Boga kocham, nic mi do tego bandyckiego tałatajstwa! - Mężczyzna napuszył się lecz elfka pozostała niewzruszona.

- Co o nich wiesz? - rzekła subtelnym lecz stanowczym głosem.

- Nic nie wiem! - Karczmarz przyjrzał się dokładniej kilku trupom i potarł brodę nerwowo. - No.. w sumie poznaję niektóre z tych kurwi synów. Część z nich kręciła się w okolicy. Nic nie gadali, tylko płacili. Ten! - Mężczyzna pomachał palcem jakby groził bóg wie komu. - Gwidon się zwał. To najemny zbir, ścierwo.. - gospodarz splunął w ziemię - Kręcił się po karczmach we Wzgórzu Ratik, robiąc jako wykidajło w przybytkach, czasem prowokując bójki, robiąc za szampierza dla rodów.

Lairel coraz to bardziej zaciekawiona wymuszoną wylewnością karczmarza splotła ramiona i zadarła sugestywnie brew, zerkając z ukosa.

- To bardzo pomocne, ale wydaje mi się że wiesz więcej i w twoim interesie jest by powiedzieć wszystko. Nie chcemy przecież, aby ta gospoda zasłynęła z tego że porywa się u jej progu damy i szlachetną krew toczy.. Może jeszcze da się odbudować reputacje tego przybytku. - urwała nieco przeciągając.

Gospodarz aż chrypnął, a za chwilę sposępniał.

- Podobno sam był szlachcicem z Marchii, ale jak wielu innych - zostawszy bez ziemi i niczego, bez środków do życia, zjechał w biedę. Zaczął kręcić się w nieprzyjemnym towarzystwie. - Tu urwał na moment. - Tak mi się teraz wydaje że Ci zbóje mogli wyczekiwać Gwidona właśnie. Płacili tylko za piwo i gorzałę, ale w karczmie nie nocowali. Co to, to nie! - rzucił dumnie.

- Gwidon nocował. - wtrąciła elfka.

- Ja mam dzieci, rodzinę! - Karczmarz syknął przez gardło - Nie odmawia się komuś takiemu jak Gwidon..

- Rozumiem, i dziękuję. - Powiedziała delikatnie i minęła karczmarza, lustrując jego spojrzenie.

Lairiel ostrożnie podeszła do stygnącego truchła Gwidona i przyklęknęła na jedno kolano. Ostrożnie sprawdziła czy może jeszcze żyje. Nie żył. Jego oczy zamarły w dość energicznej ekspresji agonii na którą elfce nie chciało się patrzeć, więc opuściła jego powieki.
Zwinne paluszki długouchej starannie przeszukały jego ciało, odnajdując tylko nic nie warte drobiazgi, małą garść monet które zniknęły w mig w jej dobytku i medalion. Wyciągnęła go i zerwała krótkim szarpnięciem. Na jego wierzchu mienił się herb którego nie mogła sobie przypomnieć - gryf na tle wieży. Przez moment Lairiel wpatrywała się weń zaciekawiona. Jej dłonie zacisnęły się na zdobyczy i już miała odejść, gdy podniesiona na moment sakiewka złota zwróciła jej uwagę. Nieregularny kształt pod wrażliwym dotykiem kobiety ujawnił zaszytą drobną skrytkę. Po jej rozerwaniu okazało się że wewnątrz ukryty był tajemniczy skarb. Kanciasta złota moneta o nieregularnych kształtach. Wybite na niej wzorce były marnej roboty, i ciężko było ustalić czym są dokładnie. Po jednej stronie jakiś zwierzak, po drugiej ptaszysko. Przez chwilę obracała ją w dłoni, by dyskretnie ukryć przed całym światem w ciepłym schronieniu jakim był jej dekolt.

- Mam coś! - Krzyknęła unosząc się i zarazem nieco w górę, by wszyscy widzieli - dłoń z której zwisał na wdzięcznym łańcuszku medalion z herbem.


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 06-12-2015, 00:18   #20
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Przed karczmą

Gaspard postanowił udzielić rannemu rycerzowi słownej reprymendy, nie przebierając w słowach. W odpowiedzi otrzymał piorunujące spojrzenie i choć miał przed sobą poważnie rannego, słaniającego się na nogach mężczyznę, to dłoń zaciśnięta na rękojeści miecza, sprawiła, że się wzdrygnął. Coś, choć jeszcze nie wiedział co, mówiło mu, że nawet teraz nie chciał być obiektem ataku tego człowieka. Na szczęście szlachcic tylko splunął krwią i wycharczał jedno słowo.

- Jedź -

W tym jednym słowie siwowłosy potrafił zawrzeć groźbę i rozkaz na tyle sugestywne, że Gaspard ruszył bez zbędnej zwłoki, samu dziwiąc się nagłemu przypływowi odwagi. Ruszył z kopyta, w ślad za Kaczorem i Tyralyonem, nie oglądając się za siebie. Siwowłosy rycerz obdarzył ich jeszcze przeciągłym spojrzeniem, po czym zwalił się jak długi na ziemie.

*****

Tyralyon

Tyralyon spiął konia ostrogami i pędził jak oszalały. Bojowy wierzchowiec darł ziemie spod kopyt i pędzi co sił w płucach. Mijane drzewa i krzewy, zlewały się w oczach w zielono brązową smugę. Wielka bestia stworzona była do walki, nie do pogoni, wiadomym było, że długo tak nie pociągnie. Zwłaszcza, że po drodze musiał przeskakiwać nad Jasperem, który ledwo co umknął przed ciężkimi kopytami. Kolaska zaś była lekka, zaprzężona w rącze konie, teraz jeszcze bezlitośnie smagane batem siedzącego na koźle bandyty. Pojazd podskakiwał na każdej nierówności i rzucał na wszystkie strony już i tak obitymi pasażerami. Mimo to w stronę goniących poszedł najpierw jeden bełt, potem drugi. Ten ostatni zrykoszetował od stalowego napierśnika Kriskavena. Rycerz bardziej martwił się, że nie poleciał następny, bo to oznaczało, że strzelec poczeka, aż będzie naprawdę blisko, by oddać pewny strzał. Tyralyon liczył tu na swych kompanów, których zobaczył za sobą, ale dziwnym trafem, mimo, że sami byli raczej lekkozbrojni a i konie mieli mniejsze, bardziej rącze, to nadążyć za nim nie mogli i zostawali ciągle z tyłu. Dziwna rzecz, zdałaby się rycerzowi jeszcze dziwniejsza, gdyby widział porozumiewawcze spojrzenia, które obaj wymieniali, wstrzymując swe wierzchowce...

Wycofywać się jednak nie miał zamiaru. Zwłaszcza, że dostał niespodziewane wsparcie. Jakiś młodzik, sądząc po posturze, również zajeżdżał kolaskę z boku, mając najwyraźniej podobne zamiary, co on. Tyralyon podjechał z drugiej strony, zasłaniając się tarczą przed kusznikiem i zamachnął się mieczem celując w szory łączące powóz z ciągnącymi go końmi. Siedzący w kolasce kusznik istotnie wypościł bełt, ale rycerz miał szczęście, bo celował w młodzika z drugiej strony. Trafił konia a ten poniósł i Tyralyon stracił swego "pomocnika" z oczu. Miał mu za co dziękować, bo jak wiadomo, kusza była bronią szczególnie groźną dla pancernych i z tej odległości bez problemu przebiłaby jego płytę. Nie to co taki bat. Niby co mógł zrobić zakutemu w stal wojakowi jakiś tam kawałek powrozu? A jednak.

Siedzący na koźle "woźnica" odmachnął się na odlew, akurat w momencie, w którym miecz rycerza trafił w powrozy. Bat śmignął w powietrzu, uderzając w zad mocno już robiąc bokami bojowego rumaka. Wielka bestia kwiknęła dziko i stanęła dęba, wyrzucając swego pasażera wysoko w górę i pognała przed siebie w siną dal.

Tyralyon po krótkim i niekontrowanym locie, wyrżną plecami w przód kolaski, roztrzaskują w drzazgi kozioł i wybijając dziurę w podłodze opancerzonym łokciem. Ręka rycerza utkwiła w tym otworze i wyjść nie miała zamiaru. Facet na koźle, oprócz niezgorszych umiejętność posługiwania się batem, miał też dobry refleks i widząc, że część koni właśnie odłącza się od kolaski, sam skoczył na ostatniego, odcinając go od pojazdu. Za moment go już nie było.

Tyralyon miał jednak swoje kłopoty. Przed oczami miał cienie a obok siebie oprycha, który początkowo też przewrócony, teraz zbierał się do ataku. Stracił gdzieś miecz, ale sięgnął teraz po dębową pałę i ją okładać nią bez litość rycerza, celując w głowę. Twarde drewno raz po raz uderzało o stal, a musiało być też obite jakimiś gwoździami czy czymś takim, bo co i rusz krzesało iskry. Tyralyon osłaniał się tarczą i rzucał dziko starając uwolnić spomiędzy desek drugą rękę, świadomy, że walczy o życie a i umierać zatłuczonym jak wieprzek na świniobiciu, mało mu się wydało bohaterskim i godnym jego przodków.

Trakt w tym miejscu schodził stromo w dół, więc pozbawiona już koni kolaska rozpędzała się jeszcze bardziej. To już jednak była końcówka jej podróży, bo gdzieś w oddali majaczył już gwałtowny skręt, w miejscu, gdzie droga mijała wielki głaz graniczny, cholera wie jakim sposobem tu dostarczony. Gdyby ów kamulec miał oczy i trochę wyobraźni, być może przejąłby się swym losem i próbował jakoś uniknąć zderzenia z rozpędzonym pojazdem. Był jednak tylko kawałkiem skały, dawno temu przyniesionym tu przez lodowiec i miał to tam, gdzie skały zazwyczaj miały dupę. Zresztą, dla niego pewnie skończy się tylko na kilku zadrapaniach i ubitych okruchach...

Kolejny cios i ramię trzymające pogniecioną tarcze omdlało. Na szczęście skazany na zagładę pojazd jednoczenie podskoczył nad mniejszym krewnym, rosnącego w oczach głazu przed nimi. Tyralyon wyrwał ramie z potrzasku i widząc uniesioną do ostatecznego ciosu palkę, rzucił się na trzymającego ją zbira, składając go wpół. Potem poczuł dziwną, choć krótką lekkość i rąbnięcie o ziemie. Spleceni w uścisku wojownicy przetoczyli się po trakcie jeszcze dobre parę metrów, po czym słychać było obrzydliwy trzask i splecione ciała znieruchomiały. Tyralyon był "na dole", czując na sobie bezwładne cielsko bandziora. Zanim stracił przytomność, ostatni raz spojrzał na pędząca ku zagładzie kolaskę, przypominając sobie, że przecież tam była jeszcze dziewczyna...

Gaspard, Kaczor

Rozumieli się bez słów. Trzymali tempo idealnie. Konie szły "łeb w łeb", jak na pokazie grupowej woltyżerki. Odległość akurat taka, aby utrzymywać kontakt wzrokowy, ale dość duża, aby wylatujące z powozu bełty, mijały ich w bezpiecznej odległości. W końcu spotkali się dwaj profesjonaliści z wojskową przeszłością. Można się było spodziewać, że wszystko będzie idealnie zgrane...

Kaczor skupiony był wyłącznie na swym zadaniu, dlatego wcześniej udało mu się ocenić sytuacje. Gaspard był tu mocno spóźniony, bo głowę zajmowały mu intensywne myśli, na temat herbu, który zauważył na tarczy przytroczonej do wierzchowca Revalda, kiedy się na niego gramolił. Na wierzchowca, nie Revalda. Choć mocno wyblakły, bo i sama tarcza wyglądała na wiekową, to wciąż był wyraźny. Czarne serce, przebite mieczem, na szkarłatnym polu. ~~ Blackhart... Czarne Serce... ~~

Keridan wyczuł, co się święci, kiedy zobaczył jak drużynowy "pancerny" tnie z boku po powozie. Postanowił w końcu włączyć się do akcji i spiął mocniej swego konia, nie zważając już na Gaspadra. Z grzbietu pędzącego konia widział, jak jeden ze zbirów dosiada pociągowej kobyły, ale najwyraźniej nie radzi sobie z jej opanowaniem, bo zwierze rzucało się na boki i zwyczajnie zawróciło i pomimo desperackich działań jeźdźca, pognało z powrotem w stronę karczmy. Kaczor minął go w locie, zostawiając rozprawę z nim Gaspardowi. Sam już prawie dogonił powóz, chcąc ratować tłuczonego na śmierć kompana, ale i z tym nie zdążył, bo Tyralyon w efektowny, choć niezbyt efektywny sposób właśnie tenże powóz opuścił, wraz ze swym adwersarzem. Kaczor przeskoczył na nimi i rzucił w tył szybkie spojrzenie. Starcie tej dwójki bez wątpliwości się skończyło, choć ciężko było stwierdzić jakim wynikiem. Tym niemniej, zostawało jeszcze nieprzytomne ciało dziewczyny, porzucone niedbale na rozpadającej się podłodze kolaski. I wielki, biały głaz, mający zaraz stać się jej mogiłą. Decyzja była błyskawiczna, bo w tych okolicznościach inna być nie mogła. Kaczor niemal w jednym susie wyskoczył z siodła do powozu, chwycił dziewczynę i zeskoczył ku rozpędzonej ziemi, po rycersku zasłaniając damę własnym ciałem. Względnie zaplątał się w długą suknie dziewczyny, wypadł w wozu jak owsiany klocek spod końskiego ogona i akurat tak to się ułożyło. Kwestia interpretacji, którą głowy nikt sobie nie zaprzątał. Przytomny był chwilę dłużnej niż Tyralyon i zdążył jeszcze usłyszeć, potężny huk masakrowanej przez głaz kolaski.

Gaspard

Co to niby miało być do chuja? Oni wszyscy poszaleli! Wskakiwali i zeskakiwali z tego nieszczęsnego powozu, jak pojebani a na sam koniec ten tutaj, szarżował na niego z dzikim okrzykiem na ustach. I po co? Przecież On nawet nie chciał z nikim walczyć, przepuściłby go normalnie, jakby tylko poprosił. Cóż z tego, skro wobec skumulowanego chamstwa tamtego, wyjścia jednak nie było.

Gaspadr wojakiem wielkim nie był a z końskiego grzbietu już w szczególności. Miał jednak sporo szczęścia. Raz, że dosiadał konia Revalda, a ten obwieszony był orężem a i zwierzęciem był niegłupim i wprawionym w takich sytuacjach. Wiedział więc, co robić - koń, nie Gaspard - i ruszył z kopyta na swego przeciwnika. Gaspard wrzasną tylko coś niezrozumiale, w panice wymacał trzonek jakiegoś buzdyganu czy inszego jakieś żelastwa i walną na oślep, kuląc się w siodle.

Efekt był w miarę zadowalający. Gaspard nie został trafiony a sam musiał uderzyć w konia przeciwnika, bo ten kwiknął krótko z bólu i zwalił się na ziemie. Sam Jauffret też znalazł się na ziemi, bo jego cios okazał się na tyle mocy ze i jego strącił z siodła. Dobrze, że konie nie potrafią się śmiać, bo bojowy rumak Revalda, widząc taki obrót sprawy wyśmiałby obydwu "pojedynkujących się" okrutnie. A tak, to tylko z wyższością pokazał im zad i odbiegł w kierunku karczmy, sadząc po drodze, wspomnianego wcześniej owsianego kloca.

Szlachcic na szczęście wylądował miękko, amortyzują upadek przewrotem. Gorzej, że ostatni żyjący - choć tego jeszcze Gaspard nie wiedział - zbir, też wylądował nadzwyczaj szczęśliwie i teraz z obłędem w oczach i toporzyskiem w garści zbliżał się do niego.

- Bułka, Bekon, Gwidon, Gawron, Plaster... Wszyscy! Wszyscy kurwa do piachu! - facet był sporej postury, topór trzymał pewnie i darł się na całe gardło. - Ty za to zapłacisz, skurwysynu! Rozumiesz! Tylko Ty i Ja! Tu i teraz! Stawaj kurwi synu! NO STAWAJ! -

To bez wątpienia był ten monet. Gaspard to wiedział. Miał się wszak wykazać odwagą i honorem. Rycerskością a nawet bohaterstwem. To i miał ku temu okazje. Widząc wielkiego zbrojnego z katowskim toporem, tego samego, który być może uśmiercił przed chwilą jego towarzysza, widząc szaleństwo w jego oczach i słysząc niedwuznaczne wyzwanie, zastanawiał się przez chwile, co w takiej sytuacji będzie z jego strony kwintesencją odwagi, honoru, rycerskości i bohaterstwa. I zastrzelił chuja z kuszy.

*****

Karczma

Po odjeździe porywczy i puszczonego za nimi pościgu atmosfera przed przybytkiem Kamulca, nieco się uspokoiła. Fakt, jeszcze Revald zdążył się z chrzęstem zbroi zwalić na ziemie, roztaczając wokół siebie szkarłatna kałużę, ale to był już ostatni akord tej awantury. Przed budynek zaczęła wybiegać służba i goście Wijącego się Węgorza. Jakaś podstarzała szlachcianka ujadała, za skradzioną kolaską. Służący z pomocą krasnoluda, zanieśli rannego Revalda do pokoju na górze, wezwano też medykusa, który przybył nadzwyczaj szybko i był tylko umiarkowanie pijany. Nie przeszkodziło mu to poskładać jako tako wszystkich do kupy. Choć owe szwy na pewno do najrówniejszych nie należały... Przeszukano też zabitych, w czym przodował Malcolm i elfka. Wiele nie znaleźli. Ot garść monet - widać panowie byli przed "wypłatą" - podły alkohol, trochę broni, pancerze, wszystko słabej jakości, nie wiele warte a i tak Kamulec od razu fanty zabrał w odszkodowaniu "za szkody w lokalu". Jedyną ciekawą rzeczą był medalion Gwidona i owa ośmiokątna moneta znaleziona przy nim, a spoczywająca teraz tam, gdzie nie jeden gość karczmy chciałby się ze swym łapskiem znaleźć. Nie była złota, ale wyglądała nietypowo. Koślawo dosyć wybito na niej rysunki. Elfka była całkiem pewna, że gdzieś już taką widziała, ale dzielić się swą zdobyczą z nikim nie zamierzała, więc pozostawało mieć nadzieje, że może kiedyś uda się jej przypomnieć...

W jakiś czas potem, kiedy już siedzieli w izbie, gruchnęła wieść, że pościg wraca. Kamulec wysłał za nimi już wcześniej kilku pachołków i ci teraz wrócili. Widok był nieszczególny. Na prowizorycznych noszach spoczywali Kaczor, Tyralyon i brązowowłosa dziewczyna. Tylko Gaspard wracał o własnych siłach, najwyraźniej nie draśnięty. Prowadził też konie całej ekipy.

Rannych złożono w izbach na górze. Kaczor i Tyralyon, przebudzili się w miarę szybko i jak się okazało byli tylko mocno poobijani. Choć łby jednego i drugiego huczały z bólu, siniaki były liczne jak pchły w sienniku najtańszej izby Kamulca, to jednak byli w miarę sprawni. Tylko Tyralyon zaliczył złamane żebro, ale nie z takimi rzeczami sobie w życiu radził. Medykus orzekał, że dziewczyna dostała mocno w głowę i trochę pośpi, ale poza tym nic jej nie jest. Ponoć bardzo dokładnie ją zbadał. Wierzyc musieli mu na słowo bo i zajęło mu to trochę i wszystkich za drzwi wcześniej wyprosił. Szczeglinie "elfkę nieczystą", grożąc jej rozgrzanym w ognisku pogrzebaczem, którym chwile wcześniej przypalał ranę Revalda.

Tak minęło im popołudnie i wieczór. Był czas chwile porozmawiać, we własnym towarzyszenie i z wszystkim innymi, bo stali się główną atrakcją wieczoru. Każdy chciał postawić im kolejkę i posłuchać o akcji ratunkowej. Początkowo naburmuszony Kamulec, szybko wyczuł interes i uraczył ich nawet darmowym posiłkiem. Wszystko dla "bohaterów". I nawet elfka stała się nieco mniej "nieczysta" w oczach ogółu. No, w każdym razie, rozgrzany pogrzebacz spoczywał już spokojnie w palenisku, przez resztę wieczoru. Jednym słowem było przyjemnie. Nawet bardzo.

Do czasu. Skończyło się już już jakoś godzinę po zachodzie słońca. Na dworze już ciemno było, kiedy siedzących we wspólnej awanturników zaniepokoił rumor na schodach. Chwile potem pojawił się na nich znany już wszystkim rycerz.



W dłoniach miał jakąś niewielką fiolkę z resztką błękitnego płynu, którą zaraz wypił i rozbił o podłogę wspólnej.

- CO WY TU KURWA WSZYSCY ROBICIE!!! -

Bez wątpienia pytanie było skierowane do nich, bo tylko oni zostali przy stoliku, gdy Revald Krull do niego podszedł. Dziwny trafem stał się on nagle bardzo mało popularnym miejscem. Rycerz jak widać czuł się na tyle dobrze, aby drzeć na nich ryja, choć chwiał jeszcze trochę na nogach. Oni zaś w pierwszej chwili nie wiedzieli, co powiedzieć a zanim zebrali się do odpowiedzi na schodach pojawiała się kolejna postać.



Dziewczyna była blada, mocno przestraszona i speszona całą sytuacją a Revald widząc ją za sobą, ugryzł się w język, przed następnym przekleństwem. Zamiast tego wziął głęboki oddech i przemówił ze spokojem i godnością.

- Izabel, moja droga, idź proszę do siebie i sprawdź nasze bagaże. Zaraz wyruszamy. -
- Tak wuju. -

Dziewczyna dygnęła lekko i odeszła do swojego pokoju a Revald powrócił do awanturników.

- Nie wiem z jakiego wychodka ci idioci wzięli taką zbieranie i mam to w rzyci! Macie się zbierać! Natychmiast! Mamy siedem dni, żeby dotrzeć do Czarciego Kła. ONA musi tam dotrzeć, rozumiecie patałachy! RUSZAĆ SIĘ!!! -

Krull kipiał z wściekłości. Kaczor spojrzał przez okna karczmy w nieprzeniknioną ciemność. Niebo było czarne jak smoła, nawet jednej gwiazdy o księżycu nie wspominając. Gaspard spoglądał za to na herb wyszyty na okrwawionej teraz tunice. Czarne serce przeszyte mieczem, na szkarłatnym polu. I przełknął ślinę.

*****

Kilka godzin wcześniej. Wzgórza, niedaleko Wijącego Węgorza.

- BUHAHAHAHAHAHA!!! -

Na wzgórzu, w cieniu niewielkiego zagajnika stał mężczyzna i śmiał się do rozpuku. Łysa czaszka, przyozdobiona kilkoma bliznami, świeciła się w słońcu. Przykładał do oka okrągły, podłużny przedmiot i wodził nim powoli po horyzoncie.

- No i to by było na tyle, jeśli chodzi o opcje "niskobudżetową". -

Mężczyzna jeszcze raz zarechotał i podał przedmiot drugiemu, stojącemu obok. Ten był prawie o połowę większy i szerszy. Podany przedmiot praktycznie znikał mu w łapskach, kiedy nieco niezdarnie przykładał go sobie do oka.

- Ogg? - warknął prze zęby z wyraźnie zarysowanymi siekaczami.
- To znaczy, mój zielony przyjacielu, że nasza konkurencja właśnie zakończyła swój udział w tej przygodzie. Jakże mi przykro hehehehehehe! Grubas będzie taki niepocieszony hahahahahaha! -
Człowiek odebrał przedmiot olbrzymowi i zwrócił go w stronę trzeciej postaci, opartej o drzewo egzotycznej piękności, ze szpiczastymi uszami. Ta tylko pokiwała przecząco głową, uśmiechając się drapieżnie.

- Wybacz zapomniałem, że Tobie nie potrzebne takie zabawki -
Mężczyzna "zwinął" przedmiot, do jednej trzeciej jego długości i schował za pazuchę.
- No, teraz wiemy już ilu ich jest i co to za patałachy. Aż jest mi ich normalnie szkoda. No prawie... - skwitował swą wypowiedz kolejna salwą śmiechu. - Zbierajcie chłopków, twoją śliczną siostrzyczkę i ruszamy. Robota czeka. -

Pogwizdując z cicha, ruszył między drzewa, podrzucając w dłoni ośmiokątną monetę.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 06-12-2015 o 11:26.
malahaj jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172