Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2015, 15:06   #21
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Szlachcic był względnie zadowolony ze swoich osiągnięć. Nie spadł mu włos z głowy, sprytnie pozbył się ostatniego bandziora i uratował dziewczynę. Co do tej ostatniej zasługi, Tyralyon oraz Kaczor mogliby mieć pewne zastrzeżenia, jednak Gaspard nie zwykł przejmować się szczegółami tego kalibru. W sumie tak samo jak jego nieszczęśni przełożeni. Szlachcic nie spodziewał się, że wyczyny dzisiejszego dnia przyniosą mu ułaskawienie, ale być może nieco złagodzi surowe nastawienie wobec niego. Już nie mógł się doczekać, kiedy wśród Legionu rozniosą się plotki o jego heroicznych dokonaniach. O ile będzie mu dane jeszcze kiedykolwiek podzielić się swymi wyczynami z oddziałem.

Przez jedną trzecią biesiady, Gaspard emanował radością, i z przyjemnością uczestniczył w zabawie. Przez następną jedną trzecią nieco umilkł, rozważając w głowie jakąś sprawę, która nie dawała mu spokoju. Natomiast przez ostatnią część imprezy, wyglądał jakby koń z jeźdźcem zwalił się na jego głowę. Dosłownie. Chwycił się za głowę obiema rękoma, gwałtownie przeczesując włosy zniszczonymi i pobrudzonymi palcami, opierając się brodą o stół. A w dodatku pił. Stanowczo zbyt szybko i zbyt dużo. Nie reagował na doczepki postronnych biesiadników, zaś na pytania jego nowej drużyny, przeważnie rzucał krótkie:
- Mamy przejebane…

I rzeczywiście, jego przypuszczenia okazały się trafne, w chwili kiedy siwowłosy rycerz z paskudną raną na twarzy, zszedł w końcu na dół i zaczął drzeć się po nich. Głośne reprymendy były normalką dla Gasparda, jednak ta sprawiła, że poczuł się jakby coś niezwykle ostrego ukłuło go nagle w brzuch. Pojawienie się dziewczyny, i fakt jej rodzinnych więzów z Revaldem, automatycznie zwróciły jego uwagę na tę relację. W przyszłości, w razie ostateczności mogły stanowić bardzo dobrą linię obrony przed Czarnym Sercem.

Mimo uczucia bezkresnego przygnębienia i strachu, spowodowanym faktem w jakie gówno się tym razem wpakował, Jauffret nie zamierzał wykorzystać, nadarzającej się sytuacji, by pokłapać trochę dziobem. Wstał z ławy i, wyprostowany jakby z kijem w dupie, zwrócił się do rycerza.
- Sir Revaldzie! To dla nas zaszczyt służyć pod dowództwem legendarnego Czarnego Serca. - “Z takim zaszczytem mogły równać się tylko brutalne tortury bądź bycie rżniętym przez ogra” - dodał w myślach. - Proszę również o wybaczenie mi wcześniejszych słów. Oczywiście nie miałem tego wszystkiego na myśli, chciałem tylko zwrócić na siebie uwagę i na stan, w którym się szanowny pan znajdował. Na całe szczęście wszystko skończyło się dobrze, z małymi stratami. - “Kurwa. Raz posłuchałem rady tego starego glebożuja, swojego ojca! I co? Wyzwałem najbardziej fanatycznego i szalonego wojownika, o którym kiedykolwiek słyszałem. Nigdy więcej” - kontynuował swoje rozważania w myślach. - Jesteśmy do pańskiej dyspozycji. W ciągu pięciu minut będziemy gotowi do wymarszu.
Kończąc ostatnie słowa spojrzał wymownie na drużynę. Przekaz powinien być dosyć jasny. “Nie spieprzcie tego.”
Gaspard nie miał zamiaru więcej się odzywać, czy zadawać pytań. "Mądry mówca najpierw się uczy, kiedy powinien milczeć" - powiedziała mu kiedyś jego guwernantka. Liczył, że reszta drużyny zajmie się wydobywaniem odpowiedzi.
 
Hazard jest offline  
Stary 08-12-2015, 17:49   #22
 
pppp's Avatar
 
Reputacja: 1 pppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skałpppp jest jak klejnot wśród skał
- Karczmarzu - po walce, ale jeszcze przed biesiadą Robert zapytał ich gospodarza - Gdzie można pogrzebać zmarłych?
- Oj, to nie jest proste - powiedział Kamulec z namaszczeniem drapiąc się po głowie - Hołotę w anonimowych mogiłach przed gumnem, mieszczan zapakujemy na wóz i wyślemy do miejskiej kostnicy, a dla szlachty mam specjalne mauzeleum za oborą.
- Co? - spytał zezowaty młodzieniec zanim zdał sobie sprawę, że karczmarz kpi sobie z niego - A tak na poważnie?
- Obojętne - powiedział Kamulec czyszcząc kufle.
- A macie chociaż jakieś szpadle czy łopaty? - spytał Robert.
- Coś się znajdzie.

Chwilę potem Robert, Malcolm i jeszcze dwóch znudzonych urwisów kopało grób dla nieszczęśników, którzy polegli przed Wijącym się Węgorzem. A raczej Robert kopał, Malcolm odmawiał modlitwy pochrapując w popołudniowym słoneczku, a dzieciaki obserwowały jak zezowaty rycerz macha łopatą:
- Oj, głębiej trzeba kopać, głębiej - zachęcał jeden z dzieciaków - Tak płytko to byle wilk wygrzebie.
- Jaki wilk, może nawet zwykła kura - dodał drugi.
Robert otarł pot z czoła i zapytał:
- A w ogóle znaliście tych ludzi?
- A kręcili się tutaj - powiedział łobuziak - Od paru dni, ale w karczmie nigdy nie spali. Może przychodzili z miasta, to przecież chwila drogi stąd.
- Znać, że nie wioski, nie jebało od nich oborą - uzupełnił drugi dzieciak tonem znawcy.
 
pppp jest offline  
Stary 09-12-2015, 00:01   #23
 
Gantolandon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodzeGantolandon jest na bardzo dobrej drodze
Słysząc rozkaz, Kaczor kiwnął głową i skrzywił się z bólu. Jego głowa bolała przy każdym ruchu karkiem, jakby ktoś w nią walił młotem. Jedno z wiecznie przymrużonych i przekrwionych oczu teraz było opuchnięte i przybrało kolor sinego fioletu. To nie był zdecydowanie najlepszy czas, żeby wybierać się na wyprawę.

A jednak. Były żołnierz przeklął w milczeniu Revalda Krulla. Ogólnie nie przepadał za szlachtą - brakowało im dyscypliny i często mieli większe mniemanie o swoich umiejętnościach, niż zasługiwali. Zdecydowana większość jednak ceniła więzy krwi i zdobyłaby się na kilka słów podziękowania dla ludzi, którzy uratowali im członka rodziny. Na przykład bratanicę.

Jeden z członków zaimprowizowanego oddziału najwyraźniej zapragnął wkupić się w łaski szlachcica, bo zaczął przepraszać go za jakieś przewinienia i smucić coś o zaszczycie. Kaczor spojrzał na niego z pogardą swoim jedynym otwierającym się do końca okiem, odwrócił się i zaczął przygotowywać do drogi.

A wieczór tak ładnie się zapowiadał. No, stosunkowo ładnie, bo łeb jednak bolał. Ale było jedzenie, nie aż tak rozwodnione piwo i stosunkowo miłe towarzystwo. Kaczor był w tak dobrym nastroju, że nawet zdobył się na kilka zdawkowych pochwał w stronę swoich towarzyszy, takich jak "W sumie mogło pójść lepiej, ale mogło też dużo gorzej".

Lekkim zgrzytem był moment, kiedy medyk pogonił elfkę z pokoju pogrzebaczem. Żołnierz nieszczególnie przepadał za tą rasą, ale na litość bogów, są pewne granice. Nie można było pozwolić, żeby jakiś lekarzyna pomiatał członkami Legionu (czy raczej służącymi Legionu). Grzecznie zaproponował więc lekarzowi schowanie pogrzebacza i zasugerował odpowiednie miejsce. Spokojnym głosem wyraził też swoje wątpliwości co do rodowodu uczonego, nazywając go synem upośledzonej i wiecznie pijanej wieśniaczki, która przez pomyłkę wydoiła buhaja. Już mniej uprzejmie wyraził przypuszczenie, że szanowny lekarz dawno nie był w wychodku i nadmiar gówna przeszedł mu do głowy, a zabieg w postaci poszerzenia dupy sztyletem mógłby tylko wyjść mu na zdrowie. Może i nie uspokoiło to medyka, ale Kaczor poczuł, że sprawiedliwości stało się zadość.

Najlepsze miało go dopiero czekać - pachnący sianem materac, ciepły pokój, płomień świecy i spokojna noc bez koszmarów. Już miał sięgać do sakiewki z ziołami od wiedźmy i prosić karczmarza o wrzątek. Teraz dziękował bogom, że poczekał z tym do późnego wieczora. Gdyby wypił swój wywar teraz, cała armia by go nie dobudziła.

Cóż, jakoś trzeba zarobić na chleb.
 
Gantolandon jest offline  
Stary 09-12-2015, 18:31   #24
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Idioci. Z wychodka. Patałachy. I pewnie jeszcze partacze, choć to ostatnie w domyśle.
Tyralyon zapijając kubkiem mocnej wódki swoje złamane żebro na dźwięk głosu Krulla poczuł reakcje organizmu znaną medykom jako wkurw typowy. Patałachy? Ze wszystkich rzeczy, których Kriskaven nie cierpiał na czołowym miejscu byli dobrze urodzeni durnie pomiatający swymi współpracownikami.
Tyralyon wstał mając szczery zamiar napluć rycerzowi w gębę i na dodatek przywalić mu solidnie opancerzona pięścią. I pewnie by to zrobił gdyby nie tyrada Gasparda i jego wzrok mówiący jasno. “Nie spieprzcie tego.”
Rozejrzawszy się po kompanii dostrzegł głownie spokojną rezygnację. Widać tamci byli bardziej od niego przyzwyczajeni do poniewierki.
Rycerz opamiętał się. I lekko zawstydził.
Trzeba mieć priorytety. Nie wspominając o celu. Tyralyon miał cel, miał zadanie, w którym Revald Krull odgrywał prominentną rolę.
"Morda w kubeł, młody. I do pracy. Do pracy."
Tyralyon dopił wódkę krzywiąc się upiornie. Jako środek przeciwbólowy gorzała spisywała się średnio, ale co tam. Trening od kołyski sprawiał, że Kriskaven był zdolny do walki i podróży nawet ze złamanym żebrem.
Trzeba było dopilnować by Krull i jego bratanica dotarli szczęśliwie do celu. A w nagrodę...Cóż. Trzeba upewnić się, że Revald wie komu zawdzięcza pomoc. I że ma zamiar się uczciwie odpłacić.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 09-12-2015, 19:30   #25
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Jasper nie przejął się za bardzo Krullem i jego podłą oceną kompanii. Był wyszkolony w dyscyplinie i takie traktowanie nie było mu dziwne. Teraz ważne było to, by odkryć jaką rolę rycerz i jego siostrzenica mają w tej grze. Co Legion chce przez nich osiągnąć? Kim oni właściwie są i kim są wrogowie? Dziewczyna musi być tu kluczem i dobrze byłoby w czasie podróży zbliżyć do niej, co z jego aparycją niestety nie będzie łatwe. Zdecydowanie łatwiejszym zadaniem będzie podsłuchanie po drodze o czym gada ta słodka para.

Snow spojrzał na towarzyszy. Twarda i barwna zbieranina. Ostatnie wydarzenia pokazały że brak w kompanii trochę zgrania, ale zapewne to się zmieni. Ciekawe czy któryś z nich miał pojęcie kim był on sam? Raczej to nieprawdopodobne ale trzeba było uważać, przedwczesne odkrycie kart mogło się źle skończyć.

No nic najważniejsze teraz to uzupełnić zapasy i ruszyć czym prędzej w drogę. Przydałoby się też dowiedzieć co nieco o drodze. Może zdobyć mapę lub wypytać miejscowych. Alternatywne ścieżki, dogodne miejsca na zasadzki, to może okazać się bardzo ważne.
 
Komtur jest offline  
Stary 09-12-2015, 23:06   #26
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Razem z Robertem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Parę innych osób także mogło odnieść wrażenie, że z Tumulizami wymieniło spojrzenia. Niestety reszcie nic to nie dało. Za to dziadek z wnuczkiem najwyraźniej osiągnęli porozumienie.
Malcolm skrył uśmiech za cynowym kubkiem. Gdyby ta zbieranina wiedział to co on, z pewnością nie siedzieli by tak spokojnie. Ale niewiedza bywa błogosławieństwem.

Gdy Krull skończył przemówienie, a potem i Gaspard. Ponownie dolał z piersiówki do kubka i z brzdękiem zamieszał. Oblizał łyżeczkę i schował ją do kieszonki razem z piersiówką. Siorbnięciem dokończył pić i zaczął zbierać się do drogi.

- Nie ma co się unosić, młody człowieku - powiedział do Krulla. - Znamy znaczenie misji, czekaliśmy tylko na pana i młoda damę, aż będziecie gotowi. Jesteście gotowi, więc my także. Tu wszytko załatwione, trupy w ziemi, wy na chodzie, tedy w drogę. Nie mitrężmy czasu na krzyki i orędzia.
 
Mike jest offline  
Stary 10-12-2015, 22:24   #27
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Na chwilę przed przebudzeniem Revalda

Biesiada trwała w najlepsze, a słońce zdążyło schować się za widnokręgiem. Świeżo sformowana drużyna, po swojej pierwszej wspólnej akcji, w pocie czoła pochłonęła posiłek ufundowany na koszt firmy przez Kamulca. Piwo znikało w ich gardzielach prędko, aż gospodarz dostał zadyszki, co chwila donosząc im dolewki. Rozprawiali oni na tematy raczej błahe, byleby zabić czas, do czasu przebudzenia ich nowego przywódcy. Wszystkich zżerała ciekawość i niecierpliwość odnośnie zadania, dla którego się tu zebrali.

Jedynie najmłodszy Jauffret, od jakiegoś czasu popadł w zadumę i nie udzielał się tak aktywnie, jak to miał w zwyczaju. Oczywiście, jego prawdziwa natura nie dała się na długo poskromić.

- Napijmy się i wznieśmy toast! Znaczy się na odwrót. - Sposępniały od jakiegoś czasu Gaspard, wzniósł kufel w górę. - Za tą przeklętą robotę! Oby śmierć przyszła szybko i bezboleśnie! No pijcie! Możliwe, że po raz ostatni mamy ku temu okazję. W końcu czekać ma nas misja, w towarzystwie samego Revalda Krulla, Czarne Serce! - To powiedziawszy, szlachcic wlał w siebie całą zawartość kufla.

- Mi nie spieszno do grobu i nie będę za to pić toastów. - Rzuciła dotychczas opierająca łokcie na blacie, a na nich bródkę elfka. Nadstawiała długich uszu i przyglądała się towarzystwu ciekawym, acz nieco leniwym wzrokiem. Jej powieki wydawały się jakby nieco ciężkie, lub zamyślone. Nogę zaś zarzuciła jakiś czas temu elegancko na drugą, co moment dyndając lekko, drobną stópką. Uniosła się siadając wyprostowana.
- Za sukces! I za szczęśliwy powrót do domu.. Za wasze zdrowie. Za to mogę wypić toast, chyba że ktoś ma lepszą propozycję? Mmm..?

- Twój bezwzględny optymizm, wzruszył mnie do łez - rzekł Gaspard teatralnie przecierając powieki. - Zaś o sukces nie musisz się martwić. Powiadają, że mieć Czarne Serce po swojej stronie, to prawie pewne zwycięstwo… ale i prawie pewna śmierć. Jeżeli zabawiliście w Legionie trochę czasu, o wasze uszy mogły się obić historie o szalonym Revaldzie, wzorze cnót rycerskich, odwagi, honoru, męstwa, waleczności et cetera, et cetera… Za służbę dla marchii został wyciągnięty z gminu przez samego Markiza, który sprezentował mu tytuł szlachecki. Od ostatnich trzydziestu lat, nie opuścił chyba żadnej prowadzonej przez marchię wojny. Sami widzieliście jak walczył, to nie przelewki. Ale to nie wszystko. Dużo mówi się o jego wspaniałych wyczynach, tu z małą grupką żołnierzy rozgromił hordę barbarzyńców, tam utrzymał szaniec przed armią zielonoskórych. A wszystkie te opowieści łączy jeden fakt, oczywiście poza samym Revaldem… Niewielu jego żołnierzy dożywa końca prowadzonej przez niego kampanii. A wszyscy zostają przy nim tylko dlatego, że jedyną gorszą perspektywą od walki u jego boku, jest dezercja. Czarne Serce nie lubi dezerterów, o czym mogłaby wam opowiedzieć pewna grupa najemników, która tego spróbowała, ale nie wydaje mi się, by ktokolwiek z was potrafił gadać z duchami… Ten mściwy skubaniec ścigał ich nie wiadomo jak długo, ale wszyscy w końcu trafili do ziemi...

Brew elfki uniosła się nieco kpiąco, ale w oczach dało dostrzec się też lekkie rozczarowanie po słowach Gasparda, który jak się zdawało już ją zaszufladkował. On zdawał się jednak niczego nie zauważać i machnął jedynie na karczmarza, kiedy zauważył, że w czasie jego przemowy, zdążył wyżłopać całą zawartość kufla i część napitku siedzącego obok niego towarzysza.

- Ale to nie wszystko… Kiedy w końcu przypomniałem sobie z kim mamy do czynienia, naszła mnie pewna, bardzo nieprzyjemna myśl, odnośnie naszego niewiadomego zadania. Tylko pomyślcie. Skoro ja wiem, jak kończą podwładni Revalda, to jakżeby nasi przełożeni mogli o tym nie wiedzieć? Hm? A więc dlaczego wysłali nas? Nie powinni do tego nająć, bardziej… utalentowanych i doświadczonych podwładnych? Bez urazy, ale widziałem w swoim życiu prawdziwych weteranów, a to co pokazaliście na placu, jest z pewnością poniżej ich miary. Oczywiście, możliwe, że po prostu mieliście pecha i dlatego cudem tylko udało nam się wyjść cało z tego wszystkiego, ale to nie zmienia faktu, że wysłano do tego zadania również mnie. Żeby nie przedłużać, powiem tylko, że nie cieszę się najlepszą opinią żołnierza Legionu Sprawiedliwości. - Gaspard ponownie nawilżył gardło gorzkim piwem i przeniósł wzrok po każdym ze zbieraniny. Szczególną uwagę zwrócił na krągłości jedynej kobiety w drużynie, ale szybko odzyskał wątek. - Tak więc, możliwe są dwie opcje. Pierwsza: zadanie jest banalnie łatwe i nawet niezgrana oddział da sobie z nim radę. Druga: koło chuja im lata, czy przeżyjemy to zadanie, bo i tak nie będziemy dla nich zbyt wielką stratą. A po dzisiejszej akcji, chyba wszyscy możemy domyślić się, która z tych opcji jest bardziej prawdopodobna.

- Mogli też nie mieć pieniędzy na weteranów i wzięli kogokolwiek licząc, że może się uda - powiedział Robert swoim zwyczajem patrząc na sufit karczmy i w piwo swojego dziadka, co oznaczało, że spogląda w oczy Gasparda - Poza tym, uważam, że nie mieliśmy pecha. Po prostu było posterunków i zostaliśmy wzięci z zaskoczenia. To był błąd, a nie przykry zbieg okoliczności.

- To my ich chyba zaskoczyliśmy. Gdyby było inaczej, to pewnie zajęliby się nami, jeszcze przed przybyciem Revalda - odparł Gaspard.

- A może po prostu wystawili nas - powiedział Malcolm - tanio im wyszło, my narobimy rabanu, malowniczo polegniemy. A gdzieś tam chyłkiem, prawdziwa grupa weteranów załatwia wszystkie sprawy.
Zamieszał w cynowym kubku łyżeczką dolaną miksturę i siorbnął głośno. Tym razem pamiętał by wyjąć łyżeczkę i nie narażając oka.

Na moment Lairiel uchwyciła spojrzenie Gasparda, ale zaskoczona nim, z lekkim zakłopotaniem odwróciła wzrok. Splotła palce dłoni słuchając co mają do powiedzenia jej towarzysze, by w końcu wrócić spojrzeniem i unieść się stanowczo. Rozpostarte dłonie oparła na blacie stołu i rozejrzała się z chłodnym wyrazem twarzy.
- Na Seldarine, nawet ja tak nie jęczę! Nic dziwnego że Marchia Kości leży w gruzach, jeśli Legion Sprawiedliwości wypełniają mężczyźni którzy najwyraźniej woleliby znajdować się jak najdalej stąd. Liczyliście na łatwy łup? Na złoto i władzę bez cienia ryzyka..?

- No cóż - odparł Malcolm - w zasadzie to tak. Z cała pewnością mogę powiedzieć, że nie ma między nami idealistów. Ale wrócimy do ważnych spraw, mogę obejrzeć to co znalazłaś przy zabitym, moja droga?

- Faktycznie, nie ma idealistów. Jedynie dekadenci śniący o odzyskaniu dawnego szczęścia.. Jeśli poddacie się już teraz, wszyscy będziemy zgubieni. - Elfka jakby troszkę złagodniała i spokorniała wyciągając medalion. Uniosła go na moment trzymając nad stołem za łańcuszek, by pokazać wszystkim zebranym. Znajdował się na nim herb przedstawiający gryfa na tle wieży. - Znalazłam to przy jednym z bandytów, podobno zwanym Gwidon. Możliwe że przewodził tej bandzie, lecz niestety poległ i się nie dowiemy.. - długoucha wdzięcznie podała medalion Malcolmowi by mógł go obejrzeć z bliska. Postukała nieco nerwowo paluszkami po stole i usiadła.

Gaspard westchnął, spoglądając (tym razem tylko) w oczy elfki.
- Gdybym mógł znaleźć się teraz w dowolnym miejscu na świecie, to wybrałbym to, znajdujące się jak najdalej od tego pieprzonego Legionu Sprawiedliwości i ich “idealistów”. Nie obchodzą mnie bogactwa, chwała, sława, a ta cała marchia zwłaszcza. Dawne dzieje, które przepadły wraz z najazdem orków, nie rozumiem, kogo to obchodzi. Nieszczęśliwy kraj, który potrzebuje bohaterów. Ale ja nie jestem bohaterem. Niestety, w przeciwieństwie do was, jak sądzę, nie jestem tu z własnej woli i jedyną rzeczą, na której mi zależy, to wykonanie tego cholernego zadania i pozostanie przy życiu. Przepraszam, jeżeli oczekiwałaś znaleźć tu lepszych ludzi. Ale ci zapewne od dawna znajdują się pod ziemią.

Lairiel nie odpowiedziała, zamiast tego jej wzrok uleciał gdzieś w niesprecyzowaną przestrzeń. Miękko przymknęła powieki, by za chwilę zakłopotanym wzrokiem wrócić do Gasparda. Wyraźnie spochmurniała, rzucając tylko bardzo cicho w elfiej mowie:
- Kochać i zachować rozsądek nawet bogowi nie jest dane.

- Jesteś taki cyniczny i dojrzały - powiedział z dumą Robert patrząc na lampę i w talerz, co znowu oznaczało twarz Gasparda - Jestem ciekaw, czy teraz opowiesz jakąś historię jak złamano twój idealizm, ale może po prostu będziesz mrocznie milczał, sugerując, że przeżyłeś naprawdę straszne rzeczy - ucieszył się były rycerz zakonny dla którego towarzystwo zgorzkniałych wojowników nie było pierwszyzną - Czasami tak bywa. Ale wracając, znasz te okolice? Domyślasz się dlaczego Gwidon wynajął tych nieszczęśników? Prawdę mówiąc, oni również nie wyglądali na żołnierzy, inaczej nie zostałaby z nas mokra plama. Tylko ten ich dowódca wydawał się coś wiedzieć o wojaczce, reszta to bardziej tacy najemnicy z przypadku.

- Może to Cię zdziwi, ale mój idealizm nigdy się nie złamał. Bowiem nigdy nie istniał. Co wielu innym ludziom nie przypadło do gustu. Niestety… - odparł Gaspard, siląc się na uśmiech i zaraz zmienił temat. - Gdybym wiedział cokolwiek odnośnie tych bandytów lub coś wartego uwagi na temat okolicy, to chętnie bym się tym z wami podzielił. Natomiast zastanawia mnie ta pannica, nie wiem kim jest i jak związek z nią ma Revald, ale to ona musi być kluczem do całej sprawy i może coś wiedzieć. Kiedy się ocknie, postaram się coś od niej wyciągnąć.

- Och - powiedział Robert słysząc, że idealizm Gasparda nigdy nie istniał. Takie postawy się zdarzały bardzo często, zwłaszcza wśród ateistów (zadziwiające, że cały czas można było takich spotkać) i wyznawców gorszych bóstw, ale rycerz nie robił wrażenia owieczki, która chętnie dołączyłaby do stada Pholtusa - Nie chcę dyskutować na temat twojej postawy i stosunku do wyższych wartości, ale zgadzam się, że trzeba porozmawiać z dziewczyną. Ale może poprosimy o to Lairiel? Nie żebym kwestionował twoje zdolności dyplomatyczne, Gaspardzie, ale mam wrażenie, że nasza towarzyszka przewyższa w tym względzie każdego z nas. Co ty na to? - zezowaty rycerz spytał elfkę - Natomiast chciałbym jeszcze zaproponować, aby po spotkaniu z Revaldem zajść do miasta i tam rozpytać o Gwidona. Z tego co się dowiedziałem, to jego ludzie przybyli właśnie stamtąd. Może tam dowiemy się nieco więcej o jego zamiarach.

Przecierająca powiekę Lairiel słysząc swoje imię spojrzała wprost na Roberta i chociaż starała się to ukryć można było zauważyć że oczy miała nieco zaszklone. Szybko jednak nabrała pewności siebie i odwzajemniła się za komplement miękkim uśmiechem, nawet jeśli patrzenie w rozjechane tęczówki rycerza było kłopotliwe.
- Oczywiście. Pomogę na ile będę mogła... - Powiedziała z typowo elfim, dźwięcznym akcentem i odgarnęła rutynowo włosy za długie, elfie uszko.

Gaspard wybuchnął śmiechem i zwrócił się do Roberta.
- Prawda, nie mogę pochwalić się wieloma umiejętnościami, Gnorri może potwierdzić.

Mówiąc to, szlachcic uświadomił sobie, że po raz pierwszy daje krasnoludowi do zrozumienia, że pamięta kim jest. To, że “Młodzik” go pamięta nie ułatwiało zadania Gnoriemu. Nie zamierzał jednak brać udziału w dyskusji. W końcu nie wiadomo kto przysłuchiwał się ich czczej palaninie. Jego towarzysze odkrywali swe oblicza, skrywające pokłady cynizmu. W milczeniu pił kolejny dzban piwa.

- Ale jeżeli chodzi o dyplomację i kłapanie gębą, to nie zajdziecie lepszego - kontynuował Gaspard, nie zaprzątając sobie dalej głowy krasnoludem. - To chyba bez większego znaczenia, kto zagada do rudej, nie sądzę by starała się koniecznie ukryć przed nami kim jest, ale wolałem już teraz napomknąć o tym fakcie. - Kończąc wypowiedź kpiącym uśmiechem, Gaspard zdał sobie sprawę, że przyniesiony przed chwilą przez karczmarza kufel, ponownie został opróżniony. Ale wystarczyło jedno skinienie ręki w stronę gospodarza, by załatwić ten problem. Zwilżywszy gardło Jauffret nabrał dalszej ochoty do rozmowy.
- No, ale by tak nie smęcić. Przyjdzie nam spędzić ze sobą pewnie trochę czasu, być może ostatniego jaki nam pozostał, więc chyba możecie powiedzieć coś o sobie? Już chyba wszyscy zdążyliście dowiedzieć się sporo na mój temat i wyrobić sobie opinię, więc ja również chciałbym mieć ku temu okazję.

- Jak na razie to dowiedzieliśmy się żeś plotkarz i gaduła. - wtrącił swoje trzy grosze Jasper - Nie wiem o co chodzi wam z tą gadką o idealizmie, ale każdy z nas ma swoje powody by być tutaj i podążać ścieżką z Revaldem czarnym rycerzem. Wszyscy wiemy że chodzi o politykę i kwestia jest taka czy my będziemy pionkami któregoś z graczy, czy może figurami, albo jeszcze czymś więcej. Gra widać że toczy się o wysoką stawkę i pierwsze starcie poszło po naszej myśli. Czujność jednak należy zachować jak radzi pan starszy, bo kto wie czy rzeczywiście te łajzy nie były tylko podpuchą - tu wymownie spojrzał na Malcolma.

Zapowiadało się, że dywagacji filozoficznych i przypuszczeń odnośnie ich zlecenia nie będzie końca, gdy gdzieś z budynku zaczęły dochodzić do nich przekleństwa i wrzaski. Revald w końcu ocknął się, i wcale nie zamierzał marnować czasu na odpoczynek. Natychmiast zaczął, w mało elokwentny sposób, mobilizować drużynę do dalszej drogi, kończąc zarazem ich burzliwą dyskusję.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 10-12-2015 o 22:27.
Hazard jest offline  
Stary 11-12-2015, 03:07   #28
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Tym razem Lairiel nie piła nawet wina, które jednak potrafiło poprawić nieco jej nastroje. I chociaż Gaspard nie chciał być bohaterem, ona chciała. Musiała. Nie mogła teraz tak po prostu się poddać, nie po tym co przeszła. Nie gdy od jej siły woli zależało życie innych.
Nie była altruistką i chociaż zaaklimatyzowała się już nieco w ludzkim społeczeństwie to często nim gardziła. Ile oddałaby by nad światem panowały elfy? Pewnie wszystko. Gdzieś w głębi duszy miała już dość ludzkich rządów, niestabilności i prostactwa. Czasem łapała się na tym że jest zbyt pełna zawiści i rozgorczona jak na elfkę. Że się zmieniła. Czasem myśli że byłaby zdolna prowadzić krucjatę przeciw ludziom, ale potem nie dowierza że to na prawdę ona. To tylko gorycz która pali ją od środka, a ona przejdzie gdy tylko osiągnie swój cel...

Przy stole Gaspard prosił by opowiedzieć coś o sobie, na co Lairiel tylko się delikatnie uśmichnęła do swoich myśli. Nie było jej w smak opowiadać swojej przeszłości nikomu. W zasadzie już miała wstać by się przewietrzyć na zewnątrz, gdy zszedł rycerz Revald traktując ich jak ścierwo które ktoś podłożył mu pod nogi i kazał pilnować.
Elfka pozostała niewzruszona, bo przywykła już do takiego zachowania wśród ludzi, co nie znaczy że je akceptowała. Niepokoiło ją jednak coś zupełnie innego. Od jakiegoś czasu już nie otrzymała żadnego przekazu z północy i było to bardziej niepokojące niż drący się Revald. Groza zalała jej serce...
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 11-12-2015 o 19:15.
Kata jest offline  
Stary 13-12-2015, 03:17   #29
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Noc była jak smoła. Czarna, lepka i nieprzenikniona. Na niebie próżno było szukać księżyca czy gwiazd. W takie noce wieśniacy szczelnie zamykali drzwi i okiennice, rysowali na nich ochronne symbole i czuwali przy świecach, nad swym śpiącymi dziećmi, w jednej dłoni mając święty symbol w drugiej stary dziadkowy miecz... W takie noce na cuchnących bagnach dziwne stworzenia wychodziły z bulgocących niecek błota i zapalały swe światła, mamiące podróżnych ku zatraceniu. W takie noce podli czarnoksiężnicy i złe czarownice odprawiają plugawe rytuały na szczytach samotnych wzgórz. Względnie zwyczajnie się grupowo chędożyli, ubrani w śmieszne ciuchy. W każdym razie było ciemno. Bardzo ciemno.

Stożek światła rzucany przez latarnie przyczepioną do wozu, był jedynym co rozświetlało mrok. Powóz toczył się miarowo, ospale, tak, że woźnica musiał dobrze uważać, aby nie usnąć na koźle. Zazdrościł dwójce podróżującej wewnątrz. Mieli ciepło i przytulnie, teraz pewnie już od dawna spali. A on? Musiał gapić się w wąski dukt, oświetlony jedynie latarnią, aby konie nie zboczyły z drogi albo nie najechali na jakiś kamulec, który rozwaliłby koła. Zaklął tylko pod nosem, przeklinając głupotę tego starego pierdziela i sięgną za pazuchę po piersiówkę. Zadarł wysoko głowę, chcąc odnaleźć ostatnie krople rozgrzewającego płynu w pustej butelce. Pewnie dlatego nie zauważały topora, który gładkim cieciem uciął mu ową głowę, wraz z dłonią trzymająca flaszkę. Krwawy czerep upadł na dach powozu, przetoczył się po nim i spadł z drugiej strony. Flaszka nie zdążyła upaść na ziemie, złapana wprawnych chwytem. Wszak nic nie może się zmarnować.

- Co do stu diabłów! -

Z wnętrz pojazdu wypał mężczyzna z mieczem w dłoni. W sile wieku, lekko siwiejący, choć nie wiele z tego było widać w mroku. Zresztą mało to było ważne dla strzały, która przeszyła mu pierś, zanim jeszcze postawił stopę na ziemi. Serce jeszcze biło, kiedy druga wbiła się w czaszkę, dokładnie między oczami, wyszła z drugiej strony i przybiła szlachetkę do ścianki powozu.

Z wnętrza rozległ się paniczny, kobiecy krzyk i poniósł daleko w mrok. Tylko na chwile. Wielka postać błyskawicznie wparowała do środka a powóz aż przysiadł i zaskrzypiał pod jej ciężarem. Kobieta została wyciągnęła na zewnątrz i dowleczona przed powóz. Nie widziała swego oprawcy, po części przez mrok nocy a po części, przez fakt, że ten złapał ja za długie, rude włosy i wlókł po kamienistym dukcie, jak worek ziemniaków. Teraz rzucona przed powóz leżała w snopie jasnego światła z latarni.

- Kurwa! -
Rozległo się gdzieś w mroku.
- Przecież mówiłam... -
Też znikąd. Głos był miękki, kobiecy, łagodny. A mimo to, skuwał serce lodem i przerażaniem.
- Ogg? -
Szorstkie, ochryple szczeknięcie dla odmiany doleciało gdzieś od powozu, sądząc po wysokości, z kozła. Nie widziała, światło ją oślepiało. Tyle, że na pewno nie było to Albert, który miał tam siedzieć ...
- Nie wiem. Weź ją sobie jeśli chcesz. Tylko niech to nie potrwa długo. -
- Ogg! -
Wydawało jej się, czy ten głos brzmiał z zadowoleniem? Po jej ciele przeszedł dreszcz. Chciała błagać o litość, ale stłumiła krzyk.
- Tak wiem, że nigdy nie trwa... Spotkamy się tam, gdzie poprzednio. A Ty co? -
Może jak się nie odezwie, może jak nie wyda dźwięku, to nie zauważą... Mówiła jej przecież...
- Chce popatrzeć... -

W tym momencie z powozu odezwał się jeszcze jeden głos, dziecięcy głos, który sprawił, że kobieta zaczęła szlochać.

- Mamo? Tato? Co się dzieje? -

Pod Wijącym się Węgorzem

Revald popatrzył na nich chłodno, mierząc spojrzeniem zarówno Malcolma jak i nieco dłuższym Gasparda.

- Nic wam nie powiedzieli, prawda? Pewnie nawet nie wiecie po co tu jesteście. Cholerni głupcy. -
Revald westchnął cicho i upił spory łyk piwa z kufla, przezornie przyniesionego mu przez Kamulca.
- Cóż, biorąc pod uwagę okoliczności, spisaliście się nieźle. Szczególnie Ty, młody Jauffrecie. O swe słowa się nie martw. Wszak poparłeś je czynami, a te są najważniejsze. Choć z osądem tego czy udało Ci się wypełnić powierzone Ci zadanie, jeszcze się wstrzymam, póki będę to mógł na własne oczy zobaczyć. Będzie ku temu jeszcze wiele okazji, bo musimy ruszać natychmiast. Tylko miało być was więcej... -

- I jest. -

Zza jego pleców wyłoniła się kobieca postać. Nikt nie zarejestrował kiedy weszła, ale uwadze nikogo nie uszły szpiczaste uszy i ta charakterystyczna lekkość ruchów. Elfka. Kolejna.

- Wybaczcie spóźnienie. Coś zatrzymało mnie po drodze. Jestem Kaeasa. Legion również mnie skierował, do waszego... Naszego zadania. -

Imię było awanturnikom znajome. Ich mocodawcy w istocie wspominali o kimś go noszącym, kto miał do nich dołączyć. Wszystko się zgadzało... Revald skinął tylko głową nowo przybyłej, zanim jednak zdążył się odezwać drzwi karczmy otwarły się z hukiem i wparował przez nie młodzieniec.



Mimo, że widać było, że jest znużony mocno drogą, od razu podbiegło do rycerza.

- Panie! Czy nic Ci nie jest? Słyszałem, że... -
- Nic, ale nie dzięki tobie Tristanie. - odrzekł cierpko Krull - Gdzie się podziewałeś! Czy kupienie tych marnych kilku rzeczy na drogę zajęło Ci cały dzień leniu?! Czy może zadbałeś o to, aby nie być tam, gdzie przypadkiem musiałbyś użyć tego toporka, co ci dynda przy pasie? -
Głos Revlad ciął jak biczem a chłopak, na oko może piętnastoletni, zaczerwienił się jak burak i zaczął jąkać niewyraźnie. I tylko Tyralyon wpatrywał się w niego uważniej... Coś mu się kojarzyło, ale z tej perspektywy pewny być nie mógł.

- Co?! Ja nie... Ja... A Panienka Izabell? Czy ona... -
- Wszystko ze mną w porządku Tristanie. Dziękuje... -

Dziewczyna stała na schodach, najwyraźniej gotowa do drogi. Patrzyła na chłopka dziwnym spojrzeniem, które i on sam odwzajemnił, teraz już zupełnie tracąc oddech, próbując coś odpowiedzieć. Wszystko przerwał Revald w swoim stylu, który wszyscy mieli niedługo poznać.

- Tak, tak, wszyscy cali, zwarci i gotowi. Skoro poznaliście już mojego leniwego i tchórzliwego giermka, to możemy już ruszać. W drogę! -

Na szlaku

Wyruszyli kilkanaście minut potem. Ravald uregulował rachunek, wszyscy dosiedli koni i ruszyli przed siebie, oświetlając sobie nieprzenikniony mrok nocy pochodniami i dwoma lampami, które wydobył skądś giermek Revalda. Tristan w czasie jazdy nie odstępował Izabel, która z kolei jechała kawałek za swym wujem, opatulona szczelnie podszytym futrem płaszczem. Wprawne oczy chwytały spojrzenia, jakie ta dwójka od czasu do czasu sobie posyłała. Nie rozmawiali jednak, może speszeni nadzwyczaj dużym towarzystwem. Mówił za to Krull, który zaczął wprowadzać ich w szczegóły ich zadania, kiedy tylko oddalili się od Wijącego się Węgorza.

- Nazywam się Revald Krull, choć od tego pewnie powinienem zacząć. Niektórzy z was pewnie o mnie słyszeli a inni... Cóż, ci pierwsi bez wątpienia już wam opowiedzieli. Nie dbam o to. Sława i chwała, czymkolwiek one są, już mnie nie interesując... Zresztą, nie Ja tu jestem ważny. Młoda dama, która mi towarzyszy, to Lady Izabel de Vries z Wolnego Miasta Dekspoint. Choć ta druga część budzi wśród niektórych spore wątpliwości...

- Od początku jednak. Po ostatniej wojnie z Marchii Kości nie zostało wiele. Kraj w większości jest okupowany przez zielonoskórych. Wszędzie tam, gdzie dotarła ta zielona zaraza, wszystko jest zniszczone i spalone, łącznie ze stolicą, Zamkiem Cierni. Tak, brałem udział w tej wojnie, jak chyba w każdej ostatnio... W każdym razie, większość szlachty zginęła, albo został wygnana, tutaj do Ratiku, który jest jedynym w miarę przyjaznym nam sąsiadem. Inni jednak nie są. W tym Północne Królestwo, tego kundla Grenella. Ten pies i jego parszywe "imperium" nigdy nie uznało niepodległości Marchii i każdy kto ma odrobinę rozumu wie, że to za jego sprawką zalały nas orki. Teraz pewnie sam nie wie jak ich zabrać i tylko dla tego jeszcze oficjalnie jego wojska nie przekroczyły granicy.

- Dekspoint to jednak inna historia. Jeszcze za czasów mego ojca uzyskali tytuł Wolnego Miasta. Miejsce było od zawsze terenem sporów Ratiku, Marchii i Północnego Królestwa, ale rodzina de Vriesów zawsze dobrze lawirowała między tymi siłami, mając poparcie w dwóch pierwszych. Nie uchroniło ich to przed ostatnią inwazją i z zielona zaraza zniszczyła miasto i zdobyła Czarcie Kieł, siedzibę rodową de Vriesów. W rzeczy samej upadek miasta i zamku, był jednym z pierwszych akordów tej wojny. Choć to ostatnie nie miałoby miejsca, gdyby nie zdrada... Zrozumiecie dlaczego, kiedy zobaczycie zamek. Nie jest duży, ale... Zresztą, sami zobaczycie.

- Wtedy zginęli rodzice Izabell i wszyscy inni jej krewni. Oprócz mnie, ale choć nazywa mnie "wujem", to bardzo odległe pokrewieństwo. Ona sama ocalała cudem, uciekając z zamku na łodzi z zaufanymi służącymi. Na tyle cudownie, że mało kto w to uwierzył. Zwłaszcza, że do niedawna, że tak to wyrażę, nie obnosiła się ze swym nazwiskiem. I tu właśnie zaczyna się nasze zadanie.

- Jak mówiłem Dekspoint oficjalnie ma status Wolnego Miasta. Teraz jednak, kiedy Marchia praktycznie przestała istnieć, tylko Ratik i Północne Królestwo rywalizują o jego przejęcie. Póki co, z różnych względów, nie jest to rywalizacja zbrojna, nie oznacza to jednak, że nie jest zaciekła, podła i pełna brudnych sztuczek. Tak, to właśnie polityka. Baronessa Ratiku najchętniej widziałaby miasto w swych granicach, ale nie ma do tego formalnych praw, jeśli nikt z rodziny de Vriesów nie zasiada na zamku, bo to oni swego czasu przysięgli wierność zarówno Ratikowi jak i Marchii w zmian za ową "niepodległość". Północni zaś utrzymują, że wszyscy członkowie tej rodziny zginęli podczas oblężenia i zdobycia Czarciego Kła, natomiast uratowanie Izabell uznają za zwykłą plotkę, a ją samą za oszustkę. Normalnie pewnie rozstrzygnięto by to w polu, ale sytuacja jest delikatna. Powołano więc, pożal się boże, "Sędziów Rozjemców", mających osądzić, komu przynależny jest zamek i miasto. Mają oni stwierdzić czy Dekspoint ma wciąż dziedzica, czy już nie, bo w tym drugim przypadku, na mocy jakiegoś tam starego, zatęchłego traktatu, który podobno podpisali z nimi de Vriesowie, Północni będą mieli wolną drogę do jego przejęcia. Problem polega na tym, że do tej pory wszyscy widzieli tylko kopie tego dokumentu...

- Nie wiemy kto z Północnego Królestwa za tym stoi, ale pewne jest, że udało mu się skutecznie "ustawić" owych Sędziów Rozjemców. Nasza ekipa powitalna z przed karczmy też pewnie dla niego pracowała, choć to płotki i zapewne nawet nie wiedzieli, o co toczy się gra. Izabell musi się strzec, odkąd ujawniała swoją tożsamość. Do tej pory mogła być bezpieczna w jednej z zimowych siedzib Baronessy, ale teraz musi wracać na zamek. Za siedem dni przybędą tam owi Sędziowie. Tu wszak jest dla nas nadzieja, gdyż de Vriesowie potrafili się zabezpieczyć na różne ewentualności. Gdzieś na zamku jest ukryty rodziny sygnet z rodową pieczęcią. Izabel powinna go mieć ze sobą, ale z jakiś powodów nie dano go jej przed wyruszeniem. Jest ukryty gdzieś w Czarcim Kle i co ważne, tylko członek rodziny de Vries potrafi odnaleźć i otworzyć, miejsce jego ukrycia. Nie pytajcie mnie jak, to jakaś magia. Dzięki temu Izabell może udowodnić swoją tożsamość, bo sprawa jest powszechnie znana i Sędziwoje będą musieli uznać taki dowód. Z drugiej strony, Północni też potrzebują owego pierścienia, gdyż tylko za jego pomocą, mogą uautentycznić, ów dokument. A przynajmniej tak przypuszczamy. To da im niepodważalne prawo do tych ziem, nawet jeśli Izabel by przeżyła, choć w takich okolicznościach, to mało prawdopodobne. Sęk w tym, że nawet jak nie pokażą dokumentu, to wystarczy, że Izabell nie pojawi się w wyznaczonym terminie na Zamku. Wtedy Sędziowie wyznaczą "Zarządce" na czas wyjaśnienia sprawy. Oczywiście "tymczasowo", ale źródła Baronessy nie spodziewają się, że będzie to ktoś przychylny Ratikowi czy Marchii. Wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, jak ten ktoś pojawi się w roli gospodarza, w momencie ich przybycia.

- Wszystko to brzmi jak ze starej, tandetnej opowiastki, dla dzieci i starych panien, jednak tak to wygląda. Dekspoint, po najeździe powoli się odbudowuje, choć oficjalnie nie ma władcy i stanowi punk zapalny między Północnym Królestwem i Ratikiem, jednocześnie może się stać przyczółkiem do odzyskania Marchii przez ocalałą z wojny szlachtę. Samo miasto było też kiedyś konkurencją dla Johnsportu, jako port przeładunkowy a tam rządzą teraz poplecznicy Północnych.

- Dlatego musimy tam dotrzeć za wszelką cenę i nie dopuścić do przejęcia Czarciego Kła i Dekspointu przez kogokolwiek innego, niż Izabel. To jej dziedzictwo a Ja przysiągłem, że je odzyska i bogowie mi świadkiem, że tak się stanie! -


Noc była czarna jak smoła i takie też zaczynały być ich myśli, kiedy uświadamiali sobie w co się wpakowali. Śmierdziało to polityką i trupem. Ciężko powiedzieć czym bardziej i który zapach był gorszy. W każdym razie mieli chwile aby przetrawić słowa rycerza i zadać nurtujące ich pytania. Revald odpowiadał, a jako jedno z pierwszych pytań, doczekało się odpowiedzi to o ich dalszą drogę.

- Teraz trzeba nam jechać szlakiem aż do Optwall, potem droga skręca na północ do Fedric i dalej biegnie mniej więcej wzdłuż wybrzeża, przez Fort Bredivan, Woodshire do Dekspointu. Czarci Kieł jest kawałek na północ od miasta, na skalistym wybrzeżu. To w każdym razie najszybsza droga. Można też ominąć Fedric przez ziemie gnomów, przechodząc przez Daberestead, ale szlak stamtąd do Fortu Bredivan jest dużo trudniejszy i wolniejszy. -

Jechali powoli, bo pomimo światła latarń i pochodni, niewiele było widać. Był więc czas zadawać pytania a Revald udzielał odpowiedzi. Choć pewnie nie zawsze takich jak by chcieli i się spodziewali.

*****

Minęło już kilka godzin, odkąd wyruszyli z gospody. Każdy już powiedział, co chciał powiedzieć i usłyszał, co miał usłyszeć. Podróżowali więc w ciszy, zakłócanej jedynie człapaniem koni. Czarna noc zrobiła się jeszcze czarniejsza a przynajmniej takie mieli wrażanie. Ciemność coraz bardziej leniwie i niechętnie uciekała przed światłem dwóch już tylko pochodni, zapalonych na początku i na końcu kolumny. Do tego zrobiło się bardzo zimno i zaczął siąpić paskudny deszcz. Ludzie którzy w taką noc wyganiali psy z ciepły domów, mieli zapewnione specjalne miejsce w piekle. Zimne, ciemne i mokre. Gdzieś tam za nimi został ciepły, przytulny i suchy Wyjący się Węgorz. Kto by pomyślał, że można pałać tak ciepłymi uczuciami do ryby. Tutaj zaś byli oni. Coraz bardziej skuleni, coraz bardziej przemarznięci i a niektórzy nawet ukradkiem wycierający gluty z cieknącego nosa w rodowe barwy tunik i płaszczy. Przeklinając w duchu, że nie postawili się bardziej owemu siwemu rycerzowi i jego "ruszamy natychmiast".

- Coś jest przed nami. -

To był Kaczor, któremu akurat teraz przypadła rola szpicy. Wracał z wieściami do reszty, która zrazu skupiła się wokół niego.

- Co jest? - warknął krótko Revald.
- Jatka. Wóz, trupy, nie wesoło to wygląda, ale przynajmniej parę godzin po wszystkim. -
- Dobra, chodźmy zobaczyć. Tylko ostrożnie. -
- Jaśnie panienkę zostawcie może z tyłu Panie, raczej nie powinna tego oglądać... -
- Zgoda - Revald pokiwał głową - Tristan z nią zostanie, ale tylko kilka kroków za resztą. Ruszamy. -

Powóz stał na środku drogi. Po koniach nie było śladu. Pierwsze co zobaczyli to odcięta głowa, leżąca na drodze za pojazdem. Mężczyzna miał szeroko otwarte usta i zamknięte oczy, jakby spodziewał się, że coś zaraz mu do gęby wleci.

Kolejny trup był przyszpilony strzałami do wozu. Jedna wbiła mu się w pierś, druga przebiła czaszkę i przybiła ją do ścinaki pojazdu. Dobrze ubrany mężczyzna w wieku mniej więcej Revalda. Bez wątpienia szlachcic. Obok niego leżał miecz. Dwie drużynowe elfi od razu zwróciły uwagę na strzały. Bez wątpienia robota ich pobratymców. Najżwawszej próby, same takich nie miały. Sam fakt, że ktoś od tak, zostawił je na pobojowisku już o czymś świadczył. Czegoś takiego nie dało się kupić na targu. Zwłaszcza na ludzkim targu.

Najgorzej prezentowała się kobieta. Lub to co z niej zostało. Wielu spośród nich "chadzało na wojny" a tam widok zgwałconych kobiet nie należała do rzadkości. To jednak... Była praktycznie rozerwana od krocza do połowy tułowia. Na zewnątrz wylewały się wnętrzności. Wyraz jej twarzy miał na długo zagościć w ich snach. Nawet tych, spośród nich, którzy sypiali nader rzadko. Lub wcale.

Poznali ich. To było to awanturujące się małżeństwo z Węgorza, co im porywacze podwędzili powóz. Widać musieli kupić nowy i odjechać. Tylko, że z nimi była jeszcze...

Robert z Jasperem szybko przeszukali wóz. Kosztowności zabrano, nie zostało nic wartościowego, poza ubraniami. Młodszy Tumuluz przyniósł jedno z nich i pokazał bez słowa reszcie. Czerwony płaszczyk, podszyty białym futrem, zdobiony w ręcznie haftowane, dziecięce motywy. Sadząc po rozmiarze, jego właścicielka nie miała więcej jak sześc lat.

- Tam! Światło! -

Kaeasa uniosła się w strzemionach, wskazując kierunek. Tylko ona wyglądała, jakby to wszystko nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Pozostali szybko podążyli za jej wzrokiem. Krasnolud nawet szybko wdrapał się na kozioł. On tu chyba widział najlepiej. Co nie znaczy, że jakoś specjalnie daleko i dobrze. Kopalnie jego ziomków wydawały się teraz przytulniejsze i jaśniejsze, niż świat w tę cholerną noc.

- Przemieszcza się - stwierdził brodacz - ale ciężko stwierdzić jak daleko jest ani w ogóle cokolwiek... -
Dyskusja była szybka i gorąca.

- Ktoś przeżył! -
- Albo i nie, sadząc po tych tutaj... -
- To może być zasadzka, może nawet tych samych, co tutaj te jatkę urządzili. -
- Ta, albo oni mogą być i kawałek dalej, czekać na nas. Myślisz, że ich w tej smole zobaczymy? Że zobaczymy, jak polecą w nas takie strzały? -
- Oni czekali na nas a tam może być ktoś, kto przeżył i ich widział! -
- No, albo to właśnie oni i szukają uciekiniera. -
- To pewnie dziecko! I może jeszcze żyje! -
- Taaa... a wtedy weszlibyśmy im na plecy... Może żywcem by któregoś szło zabrać... -
- Spokój. -

Revlad uciął szybko dyskusje.

- Jando jest pewne, za mało nas, żebyśmy mogli się rozdzielać. - stary rycerz zmarszczył brwi i obrzucił ich ponurym spojrzeniem - Nie znam was, nie wiem co umiecie. Tych ziem też nie znam. Radźcie więc co robić a ja podejmę decyzje. Gadać szybko. -

Noc czarna i lepka jak smoła, teraz zrobiła się jeszcze czarniejsza. Lub możne to tylko im się zdawało i to mrok zagościł w końcu i w ich sercach?
 
malahaj jest offline  
Stary 13-12-2015, 20:58   #30
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Około piętnaście lat wcześniej, niedaleki wschód miasta Marner, Ratik.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Dhogpz28Ihw[/media]



W nieskazitelnych promieniach słońca i powietrzu przesyconym rześką wilgocią morza, rozbijała prężne fale które raz za razem stawiały daremny opór. Złoty feniks zdobiący dziób Elaven'teri bujał się energicznie opadając w tafle tylko po to by dumnie wznieść się z powrotem. Łajba była już stara, ale wciąż piękna. Zdarta gdzieniegdzie czasem i pełna doświadczeń. Żagiel łopotał, wydęty łapiąc w swą paszczę porywisty wiatr, a drewno skrzypiało uzupełniane szumem fal. Elfi okręt opuszczał właśnie Ratik zostawiając w porcie ładunek mahoniu, a zabierając w dalszy rejs beczki wina.

- Ojcze, płyniemy na południe? - Melodyjny, kobiecy głos zabrzmiał dość niecierpliwie.

Z wplecionymi w olinowanie okrętu palcami stała młoda elfia dziewczyna, szarpiąc za nie delikatnie, rozpierana jakąś nieskończoną, wewnętrzną energią.


Lairiel nie słynęła z cierpliwości, póki się na coś nie uparła, wtedy zaciskając zęby parła na przód nie zważając na trudności. Jej charakter odzwierciedlał samo morze będąc zmiennym i nieokiełznanym. Czasem była spokojna i wrażliwa, o delikatnym spojrzeniu, czasem wzburzona i pewna siebie. Lubiła być ciągle w ruchu, a jednak mieć jakiś punkt zaczepienia. Pogrążona w swoim sentymentalnym świecie odczuć, które były dla mniej najważniejsze i wciąż budowały ją na nowo. Urodę miała posągową, o wyrazistych rysach i symetrycznych kształtach. Spojrzenie elfki było pełne niesprecyzowanej energii i głębi, a same oczy błękitne, ostre, pełne.
Zgrabna i wysoka dziewczyna była niezwykle zwinna, czy to w drobnych gestach, sposobie chodzenia czy też refleksie. Miało się wrażenie że każdy ruch przychodzi jej płynnie, gładko z wrodzoną elegancją i finezją.

Faelyn, jej ojciec wyglądał równie młodo, a do tego był niezwykle przystojny. W zasadzie człowiek nie byłby w stanie ocenić na pierwszy rzut oka czy jest jej mężem, kochankiem czy bratem. W elfim społeczeństwie czas wywierał bardzo niewielkie piętno na urodzie. Jedynak przebyte doświadczenia i mądrość z nimi związana różniła elfy młode od dojrzałych, jak każdego też człowieka. Poza Faelynem i Lairiel nie było więcej długouchych na okręcie, a resztę załogi stanowili młodzi ludzie, którzy postanowili dorobić za uczciwą cenę na morzu.

- Można powiedzieć, że na południe. - Odpowiedział wymijająco Faelyn głosem zupełnie spokojnym, w przeciwieństwie do jego córki.

- Znów będziemy pływać w kółko...? - Entuzjazm Lairiel opadł natychmiast objawiając się marudnym głosem.

- Na tym polega handel kochanie. Kupujemy taniej tu, by sprzedać drożej tam... - elf urwał i zamyślił się, podczas gdy Lairiel zmrużyła złowrogo oczy i oparta o naprężoną linę dłońmi udała że ma ochotę go udusić. Faelyn uśmiechnął się upewniając się w przekonaniu że jest strasznie podobna do swojej matki.


***


[media]http://www.youtube.com/watch?v=pM7SoBVkLjE[/media]

Tato, te dwa okręty już jakiś czas za nami płyną... widziałam je w Marner, to.. - mruknęła znudzona elfka opierając się o burtę i wskazując paluchem, ale nim skończyła dokończył za nią jej ojciec.

- ...Flota królewska Ratiku. - rzucił posępnie Faelyn. - Miecz córko.

- S.. Słucham? Ale.. po co? - zająkała się w odpowiedzi Lairiel której aż włos zjeżył się na skórze.

- Na wszelki wypadek. - Odparł niechętnie elf i zaraz dodał. - Ich okręty są szybsze, więc nie uciekniemy. Idź pod pokład mała.

- Po moim trupie! - Krzyknęła oburzona dziewczyna i sprawiła że ojciec westchnął nim wydał rozkaz załodze.

- Opuścić żagle! Czeka nas Ratikańska wizytacja!

Kapitan okrętu jeszcze raz spojrzał po dwójce goniących ich statkach. Nie przypominały pirackich, a jednak dręczyło go złe przeczucie. Przyjęty od córki jaszczur z mieczem zapiął u pasa, wypinając pierś i biorąc głęboki oddech.

Okręty Ratiku budziły podziw, lecz Elaven'teri nie była tak jak one okrętem wojennym. Przyćmiona ich rozmiarem i wręcz maniakalnie umieszczaną wszędzie symboliką, punktami strzeleckimi, poddała się bez walki. Załoga była zmieszana, kapitan stał pewnie i niewzruszony obserwował jak delikatna Elaven'teri sczepiana jest z Samantą, z której opuszczony na jej pokład zostaje drewniany pomost. Lairiel wpięła się w plecy ojca i obserwowała jak na burcie Samanty roi się aż od żołnierzy Ratiku. Część trzymała kusze w gotowości i nie spuszczała z nich wzroku, podczas gdy elegancko prezentujący się oddział zszedł na ich pokład. Zaraz za nim jakiś szlachcic, który nie wyglądał na kapitana, a jednak to właśnie on przemówił.

-Faelynie Hirayos.. - Nieznajomy rzekł przechadzając się po ich okręcie jakby ten należał do niego, wertując wzrokiem znudzonym i obojętnym. - Ja, Ramsey Alen, na mocy nadanej mi przez Lady Acybaronessę Ratiku i obowiązującego prawa, pod sprawiedliwym wzrokiem Bogów aresztuję Cię za przemyt i handel kradzionym towarem.

- To niedorzeczne! Mam pergaminy poświadczające każdą tranzakcję! - Dotychczas spokojny elf zagotował się, choć gestem powstrzymał córkę.

- Mój ojciec nie jest złodziejem! – krzyknęła Lairiel.

- A ja.. Służę na tym okręcie już cztery lata Panie, nasz kapitan jest uczciwy, a te zarzuty to zmyślone oszczerstwa! - odezwał się jeden z marynarzy Elaven'teri którego sytuacja również dotknęła.

Ramsey tylko ściągnął usta, zniesmaczony całą sytuacją i uśmiechnął się pod nosem.

- Dość tego przedstawienia. - Wyciągnął miecz i wyćwiczonym, płynnym ruchem przebił pierś marynarza który się odezwał, zaraz potem jakby nic się nie stało wycierając ostrze o elegancką ściereczkę. - Elfy pojmać żywcem! Załoga się nie liczy!


***


Miarowy plusk wody, gdy spływająca kropla wody odrywa się i uderza w kałużę, było pierwszym co przebiło się do niej ze świata snów. Przez moment jeszcze nie chciała go opuścić, nim umysł oznajmił że to już koniec igraszek. Że przyszła kolej na rzeczywistość. Miarowe było też bicie serca, szaleńczo wybijającego na alarm. Nieprzenikniona ciemność, chłód i ból uderzyły zaraz potem. Gdzieś w ciemności, w innym pomieszczeniu cicho jęczał, jakby przez sen, przerażony człowiek.
Lairiel uniosła się z zimnej, kamiennej podłogi czując przy okazji jak zmarzła i jak bardzo bolą ją wszystkie mięśnie. Pod sobą miała coś co wydawało się i pachniało jak nieco rozsypanego siana, zapewne zostawionego tam by nie umarła z wychłodzenia. Dotknęła nogą kraty i przypomniała sobie wszystko. Jak wciągnięto ją pod ziemię i wrzucono do tej celi. Jak rozdzielono ją z ojcem nie udzielając żadnych wyjaśnień. Bała się, zupełnie nieświadoma swojej przyszłości, ani losu Faelyna...


Ciemność.

Groza.

Strach.

Płacz.

Bezsilność.

Frustracja.

Głód.

Koszmary.

Nadzieja...

Czas dłużył się w nieskończoność.

Odwiedziny których w końcu się doczekała były dla młodej elfki gorsze od owej nieskończoności.

Lairiel spędziła w lochu jeszcze dwa tygodnie, nim dowiedziała się do czego jest potrzebna. Elfce, choć nie od końca rozumiała czemu, postawiono propozycję nie do odrzucenia. Miała służyć jako szpieg Ratiku i wykonywać wszelkie rozkazy, aby wykupić życie swoje i swojego ojca. Specjalnie w tym celu zaprowadzono ją do jednej z cel. Niegdyś dumny elf wyglądał marnie, był wycieńczony i nieprzytomny. Niczym obumierający kwiat. Elfce pozwolono na chwile na niego spojrzeć, upewnić się że jest o co walczyć, nim zabrano ją dalej. Przez mrok korytarzy, przez sale tortur i w końcu ku oślepiającemu światłu słońca. Wyrzucono ją wolno, choć wolna się nie czuła. Niewidzialne kajdany pętały jej ręce i serce. Miała dołączyć do Legionu Sprawiedliwości i przekazywać wszystkie informacje o nim, podczas zapowiedzianych, regularnych kontaktów z agentami Ratiku.


***

Czasy teraźniejsze...

Kaeasa, czyli ich nowa kompanka na raz zaniepokoiła i pocieszyła Lairiel. Pocieszający był fakt że nie będzie jedyną kobietą w tej zbieraninie, a także że będzie to właśnie inna elfka. Budzącym niepokój było jednak to że jej rasa nieczęsto błądziła w tych rejonach, a już na pewno nie w Legionie Sprawiedliwości. Czy aby Kaeasa nie będzie przeszkodą na jej drodze do wypełnienia swojej misji?

Podczas drogi Hirayos ukardkiem wyciągnęła trochę już drażniącą monetę, zza ciepłego gniazdka jej biustu i wcisnęła w wewnętrzną, ukrytą kieszeń ubrania. Jechała razem z resztą Legionu i niedowierzała własnym uszom, słysząc jak Revald opowiada z taką otwartością o celu ich zadania.
Gdyby tylko wiedział że Lairiel służy Ratikowi, że jest szpiegiem, a jeśli będzie trzeba i morderczynią która zatopi ostrze w Izabell. Byle by tylko uratować swojego ojca z lochu Baronessy...

Gdzieś wewnątrz w długouchej trwała bitwa moralna gdzie z jednej strony na szali leżało życie jej ojca, z drugiej wartości których uczyła się jako dziewczynka. Zastanawiała się jak daleko się posunie byle uratować ojca, i czy nie ma innego wyjścia. Co jakiś czas czytała od niego listy, a te sprawiały że wszystko wracało niczym wielka fala tsunami. I znów wróciło, nawet jeśli listu nie było. Elfka straciła nawet nastrój na dogryzanie krasnoludowi, a to oznaczało że jest wybitnie przybita. Noc, ciemna jak jej dawna cela także nie pomagała. Lairiel była zupełnie sama ze swoimi problemami, ale przecież trzymała to w sobie już latami...

Gdy ich orszak zajechał przed miejsce zbrodni elfka dość szybko pokusiła się by wyjąć strzały które dosięgły szlachcica. Powodu dla takiego działania było tak wiele że nawet nie miała ochoty tego tłumaczyć. Na ich dokładniejsze zbadanie musiała poczekać do poranka, gdy wzejdzie słońce.

- To szlachcic, zasługuje by spocząć z honorem, a nie zgnić na słońcu. Na co czeka...

Elfka nie zdążyła skończyć zdania gdy zmieniający się wiatr powitał jej nos zapachem tego czego jeszcze nie dostrzegła, a mianowicie ciała szlachcianki. Smród był tak odrzucający że Lairiel aż się zakrztusiła i na chwilę ją zmroczyło. Podeszła w tamtą stronę i dostrzegła ją, a widok był tak potworny że dziewczyna zasłoniła tylko usta dłonią, przerażona. Nie wytrzymała, a treść żołądka podskoczyła jej do gardła. Lairiel uklękła, podpierając się ręką o ziemię i zwymiotowała.

Czegoś takiego nie widziała nigdy w swoim życiu, a jako kobietę dotknęło ją to tym bardziej. W tym momencie znikały wszystkie podziały i konflikty. Nie chciała sobie nawet wyobrażać co, lub kto mógł się czegoś takiego dopuścić.. Czym.. Potworność i okrucieństwo przytłoczyło ją, a świat obnażał swą naturę.

- Na Seldarine..

Uniosła spojrzenie znów na kobietę, by szybko je odwrócić. Nalała nieco wody z bukłaka do ust, przepłukała je i wypluła zbierając się w sobie do porządku. Nie rozumiała jak Kaeasa może traktować to z obojętnością, ale za krótko ją znała.

Dookoła zaczęło się robić głosno o światełku w oddali, a Revald zdawał się nagle po wielokrotnym twierdzeniu że są nic nie wartą bandą patałachów oczekiwać że to oni zadecydują za niego. Lairiel miała już dość, bo nie wierzyła że ktoś ocalał i biegał w okolicy po mroku z zapaloną lampą. Tak samo nie było celu w uganianiu się za światełkiem z punktu widzenia rozsądku, Legionu Sprawiedliwości, a nawet jej jako szpiega Ratiku. Uniosła się w końcu i rzuciła szorstko.

- Tam nic nie ma, to nie jest część naszego zadania. Jeśli zaczniemy błądzić za zjawami, to wszyscy zginiemy.


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172