Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-12-2015, 01:04   #11
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
- Dokąd to pięknisiu?! - Warknął kapitan na Evameta, który próbował iść za Tagrenem i Kolwenem. Kiedy tropiciel został z powrotem umiejscowiony w rządku, a Czarny Ząb wysłuchał co pozostali mieli do powiedzenia na swój temat, wyciągnął zza pazuchy notes w skórzanej okładce. Podał go siedzącej obok Gildiel.
- Umiesz pisać, maszkaro? - Zapytał, co ta potwierdziła skinieniem. - Dobrze. Znajdź ostatnią zapisaną kartkę i dopisz waszą parszywą szóstkę nierobów wraz z waszymi dzisiejszymi obowiązkami. Siebie możesz zapisać jako adiutantkę.

Półork postukał się w jeden ze swoich wystających kłów i myślał. Czekał aż Gildiel zorientuje się w zawartości notesa. Był to faktycznie terminarz z przydziałem obowiązków. Wynikało z niego, że załoga składa się z trzydziestu zwykłych “przydupasów”, czterech oficerów, sternika i kucharza. No i kapitana. Każdy z przydupasów miał przypisanego oficera, wychodziło siedmiu - ośmiu na każdego. Oficerowie zaś mieli przypisane zakresy obowiązków…
- Długo jeszcze!? Ile można skrobać sześć imion? - Warknął kapitan ze zniecierpliwieniem i Aventi postanowiła, że jeśli jej się uda, to później przeanalizuje resztę notesu. Naskrobała kawałkiem grafitu imiona ich szóstki. Dwóch przypisała już do Zgnilizny, siebie jako adiutantkę, a pozostałych…

- Wy dwaj, do kuchni. - Zarządził wreszcie Filigan, kiedy nowa przyboczna dała mu znak, że czeka na dalsze dyktowanie. Mówił to do Ymir i Gaaxa.
Wtem podłoga pod nimi łupnęła, jakby coś wyjątkowo ciężkiego się przewróciło albo zniszczyło poziom niżej.
- GROGU?! DALIŚCIE JEJ GROGU? - usłyszęli wściekły głos Dwójki dochodzący z dołu. Wywołało to krzywy uśmiech na twarzy kapitana.
- Ronald będzie niepocieszony… - powiedział z rozbawieniem. - Jak już pójdziecie do kuchni, to powiedzcie mu, że operacja “Świnia przez duże Gie” zakończyła się fiaskiem.

Nie rozumieli, ale zapamiętali. Poszli, zeszli z Mostka. W tym samym czasie z klapy w podłodze wynużyła się Dwójka trzymająca za fraki wierzgającego się młodzika, który co chwila wykrzykiwał błagalne “tylko nie to!”, “ja już nie będę!” albo “to tamci, to oni, to nie ja!”. W końcu dostał solidnie w twarz i postanowił się zmierzyć ze swoją karą. Został posadzony na podeście jakieś pół metra nad ziemią, który był przymocowany do masztu. Chłopak stał teraz przodem do masztu i obejmował go rękami, po czym został doń przywiązany za ręce i nogi tak, że praktycznie nie mógł się ruszyć.
- Znacie zasady. Każdy kto chce. Pięćdziesiąt razy! - Krzyknęła na odchodnym Dwójka i odeszła, by pozornie zająć się swoimi sprawami. Jednak tak naprawdę obserwowała to co działo się dalej.

Po chwili podszedł pierwszy. Wziął solidny kij ze stojaka i grzmotnął młodego przez plecy - najwyraźniej po to, aby się wyżyć i dlatego, że mógł.
- Raz! - Zakrzyknął tryumfalnie przy wtórze syku bólu młodzieńca i odłożył kij. Za nim poszedł drugi, trzeci…
Manto na maszcie. Tak to wyglądało.

- No dobra piękniś. - Powiedział kapitan po chwili, zwracając się do Evameta. - Wygląda na to, że w Zgniliźnie potrzebują trzeciego. Odmaszerować.
Po nim na mostku został tylko sternik, kapitan i Gildiel. Filigan zwrócił się właśnie do niej.
- Naskrobała? To oddaj notes. - Wyrwał jej dziennik i schował z powrotem za pazuchę. Wyciągnął za to coś co wyglądało na bardzo ładną, kolorową broszkę. I bardzo cenną.


- Wiesz co to jest? - Zapytał rzeczowo, pokazując jej błyskotkę z bliska. Aventi czuła się zauroczona przez migotliwe światełka, które odbijały się od broszki i ciężko było jej się skupić…

W międzyczasie Ymir i Gaax dotarli do kuchni. Ten drugi wszedł jako pierwszy i nie uchylił się. Dostał na powitanie patelnią w twarz i poleciał jak długi na towarzyszkę. Stracił przytomność momentalnie, toteż wojowniczka musiała go podtrzymać, żeby nie upadł.
- Ha! Myślicie, że możecie sobie tutaj tak wchodzić jak się wam podoba, co?! - Zarzucił tryumfalnie krasnolud, który musiał być kucharzem. - Nie ma podjadania! Ani podglądania! Won, jak będzie gotowe, to zawołam!

Kolwen i Tagren w tym samym czasie zeszli na drugi poziom poniżej pokładu. W tamtym czasie został tam już tylko jeden załogant (ze zwyczajowej czwórki, która powinna być zawsze w Zgniliźnie). Wydedukowali, że drugi to ten, który został wywleczony na pokład, a pozostała dwójka została zwolniona ich przyjściem. Uderzył ich straszny smród zwyczajowo towarzyszący stajni czy innemu obornikowi. Na pierwszy rzut oka założyli, że “mieszkania” kurczaków i świnek sprzątano najwyżej raz na tydzień.
- Wy jesteście ci nowi? - Zapytał wcale trzeźwo mężczyzna z czerwoną opaską na głowie. Nie miał koszuli, jedynie brązowe spodnie. Przez lewy bark przechodziła blizna po ostrzu, zaś twarz naznaczona była wieloma zmarszczkami, co w połączeniu z niewielką ilością światła utrudniało wyczytanie czegokolwiek z jego rysów. - Szczurki, hę? Połóżcie Pusię tam w kącie. Przewróćcie ją jeszcze na drugi bok. Świeeeetnie. Uważajcie, nie zbijcie jajek. Doskonale. Można chlać.

Zgnilizna podzielona była na trzy części: w zasadzie na dwie i pół biorąc pod uwagę ich rozmiar. Pierwsza - na dziobie - została zamieniona na kurnik. Za nim kury gdakały, skakały i robiły co chciały. Od reszty oddzielony był gęstą kratą w której było wejście. Wyglądało trochę jak cela. A może właśnie nią było?
Na środku był kawałek podłogi pod ścianą statku wydzielony jako siennik dla świń. Oddzielało go kilka skrzyń, które można było w razie potrzeby odsunąć. Były pieruńsko ciężkie.
Tylna część przypominała magazyn piętro wyżej, tylko że znajdował się tam prowiant. Suchary, kiszone warzywa, wędzone mięso i sery. Było też trochę świerzych warzyw i chleba z racji tego, że dopiero co wypłynęli z portu. I cytryny. Całe beczki pełne cytryn.

Po chwili dołączył do nich Evamet i również rozejrzał się po okolicy.
- Kolejny szczurek? - Zapytał stary. Wychylił butelkę grogu i podał Tagrenowi, jednak zanim tamten zdążył wziąć.
- Alarm, kurczak na wolności! - zakrzyknął marynarz i wskazał palcem uciekający drób, który jakimś cudem uwolnił się z kurnika i gnał ku prowiantom. Mężczyzna zerwał się do akcji ratunkowej. Ledwo jednak wstał to upadł twarzą wprzód wypuszczając butelkę z której drogocenny płyn zaczął się wylewać. I powstało pytanie: ratować trunek, czy biec za kurczakiem?
 
Gettor jest offline  
Stary 11-12-2015, 03:08   #12
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Mogło być lepiej ale zawsze mogło być gorzej, rozmyślał Gaax zmierzając do kuchni. Dopóki będzie jedynie pomagał kucharzowi a nie go zastępował nie powinien niczego spieprzyć. Chociaż z drugiej strony od kiedy to kucharzenie na pirackiej łajbie musiało wymagać wielkiego kunsztu? No nie bał się tej roboty a oprócz tego i to właśnie było w tym wszystkim najlepsze nie rozdzielono go z Ymir. Dzięki czemu ciągle mógł liczyć na ochronę że strony Rashamitki.

-Cóż… Przynajmniej nie skończymy jako wychudzone “szczurki”. Dzięki tej robocie jest szansa że nie stracisz nic że swoich gabarytów!- rzucił do towarzyszki złośliwy przytyk, przekraczając próg kambozu. Potem usłyszał świst i nagle kutyna ciemności opadała na niego. Nie widział ile czasu minęło nim wróciła mu świadomość ale promieniujący po twarzy ostry ból i smak świeżej krwi w ustach podpowiadały że na krótko. Zerwał się na równe nogi, wyrywając z ramion Ymir i choć jeszcze miał problem z utrzymaniem równowagi ruszył wściekły na napastnika.

-Ty cholern…- urwał uświadamiając sobie że do niczego to nie prowadzi. Ba! Jeszcze może się skończyć czymś więcej niż trzaśnięciem patelnią w twarz.

-Przysyła nas kapitan- powiedział przecierając usta rękawem. -Mieliśmy się zgłosić, chyba do pomocy panie Kuku. Jestem Gaxkang a panienka za mną to Ymir. A i mieliśmy przekazać ze operacja “Świnia przez duże Gie” zakończyła się fiaskiem.- zameldował. -No i nie mamy zamiaru niczego podjadać- dodał, korzystając z mowy krasnoludów, siląc się na uprzejmość i uśmiech. Chociaż za ten nagły atak naczyniem kuchennym najchętniej urwał by karłowi jaja, usmażył je na patelni a potem wepchnął do jego kudłatej gęby. Jednak Gaax starał się być miły. Taki sympatyczny skurwiel, jak nazwała go niegdyś jedna z portowych ladacznic.
 
Nemroth jest offline  
Stary 11-12-2015, 13:56   #13
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Kuchnia była zwykłą kajutą przerobioną do celów przygotowywania posiłków. Zamontowano tu spory (odgrodzony od ścian i sufitu) piec na którym można było coś gotować. Aktualnie stał na nim wielki na co najmniej pięćdziesiąt litrów gar w którym coś zaczynało nieśmiało bulgotać. Była obok tego też mała drabinka, żeby krasnal miał szansę dostać się do gara.
Na środku kuchni stał długi i szeroki blat do krojenia, pod jedną ścianą były dwie zamknięte skrzynie, zaś pod drugą regał z przymocowanymi na stałe pojemnikami czy to na odpadki czy z przyprawami.

- Że do pomocy? - Powtórzył krasnolud, mrugając kilka razy jakby przetrawiał informację. - Aaa, że wy jesteście tymi nowymi Szczurkami. Dobra, eee… to ty pilnuj gulaszu. - podał Ymir wielką chochlę i podprowadził ją do gara.
- A ty przyjemniaczku przemyj i wytrzyj naczynia po poprzednim posiłku. - Pokazał Gaaxowi stertę brudnych, drewnianych misek i łyżek wraz ze szmatą i sporym wiadrem z wodą.
- Ja idę się zorientować co z tą operacją się stało. Nikogo nie wpuszczać, a tym bardziej nie dopuszczać do gara, bo przysięgam na bogów, każdy, każdy czuje potrzebę dodania tam czegoś od siebie. - Z tymi słowami Ronald wybiegł z kuchni zostawiając ich samym sobie.

-WALEEEEEEEŃ - Dało się po chwili słyszeć krzyk z pokładu. Ymir zdążyła chwycić gar oburącz i przytrzymać go najmocniej jak potrafiła. Po kolejnej chwili wszystkim zatrząsło, jakby ktoś przywalił młotem w statek. Tylko “troszkę” gulaszu wylało się na Rashemitkę, co wciąż oznaczało ubranie do wymiany. Gaax natomiast próbował uratować wiadro z wodą - zaparł się z jednej strony o ścianę, z drugiej o blat i jakoś wytrzymał. Nawet z wiadra za dużo się nie wylało, trzeba było tylko miski z podłogi pozbierać.

Minuta nawet nie minęła, kiedy do kuchni zajrzał poznany przez nich już oficer, Jack.
- Ronalda nie ma? To świetnie! - Wpadł do środka i próbował odepchnąć Ymir od gara. - Puszczaj kobieto, oficer ci rozkazuje! Ten zawszony krasnal pewnie jak zwykle spartolił dobry posiłek!
Zaraz za nim do pomieszczenia weszła Gildiel, również rozglądając się ciekawsko. Najwyraźniej szukała kucharza.
 
Gettor jest offline  
Stary 11-12-2015, 16:04   #14
 
mORGAN's Avatar
 
Reputacja: 1 mORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znany
Kiedyś Ymir kopnęłaby Gaaxa za takie komentarze w wątrobę. Ale teraz była już przyzwyczajona. Uśmiechnęła się tylko krzywo.

- Pewnie, śmiej się z większych od siebie. Daleko na tym zajdziesz zobaczysz. – Pogroziła mu palcem.

Nie wiedziała nawet jak bliska była prawdy. Żartowniś nie uszedł nawet dziesięciu kroków, a „sprawiedliwość” go dopadła. Tym razem dosyć oryginalnie pod postacią brodatego jegomościa z żeliwną patelnią w garści. Ymir potrafiła rozpoznać dobry wymach. Kuchcik miał wymach bardzo prawidłowy. Może nawet zbyt bardzo. Ale tak to już jest na statkach. Największym skurwysyńskim twardzielem zawsze okazuje się w końcu kucharz. Złapała mdlejącego towarzysza i na wszelki wypadek „schowała” go za plecami.

- Ej! Spokojnie! Przysyła nas kapitan. Niczego nie będziemy podjadać!

Chciała jakoś brodacza uspokoić, ale już za moment ocknął się Gaax i zaczął wyjaśniać całą sytuację. Na koniec przeszli na krasnoludzki. Dziewczyna miała nadzieję, że nie padły tam żadne wyzwiska.

- To może wyjaśni mi ktoś, na czym polega cała ta operacja przez duże „Gie” – Miała szczerą nadzieję, że nie została tu przysłana do pomocy w przygotowaniu czegokolwiek. Jeśli tak, to już wkrótce cała załoga okrętu będzie bardzo cierpieć.

- Tak właśnie do pomocy. Ale, w czym ty możesz potrzebować pomocy brodaczu? – W jej głosie niemal nie było słychać zmartwienia. Ale niepotrzebnie się chyba frasowała. Ronald sam nie miał pomysłu, do czego są im tam potrzebni. Stanęła za garem, i powolnymi ruchami zaczęła mieszać gęsty gulasz. Jeśli będzie się go mieszać, to ta cholera się nie przypali, w tym prostym stwierdzeniu zawrzeć można całą jej wiedzę kulinarną.

Gdy do kuchni wszedł oficer Jack dziewczyna stała nad garem z całym przodem ufajdanym w brązowym sosie. Szybko jednak odwróciła się w stronę przybysza, z tyłu za sobą ciągle przytrzymując gulasz.

- Krasnolud powiedział, żeby niczego nie ruszać. Gulasz jeszcze nieskończony, więc i nie dziwota, że nie będzie smakował jak go teraz zeżresz.– Starała się przemówić mężczyźnie do rozsądku, ale ciągle zwinnie blokowała dostępu do zupy. Starała się też nie usmarować oficerskiej koszuli sosem… niestety nie było to łatwe, bo Jack bardzo, ale to bardzo chciał się do kociołka dostać.

- I ty też? – Zawołała w kierunku czarnowłosej, gdy tylko ją zauważyła – Sprowadziłeś posiłki Jack? Nic tu po was.
 
mORGAN jest offline  
Stary 11-12-2015, 16:09   #15
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
By żyć w zgodzie ze sobą trzeba mieć priorytety, takie przekonanie wbili Tagrenowi do głowy nauczyciele. Tak też podążając za swoimi priorytetami rzucił się bez cienia wahania by ratować butelkę.
- Łap kurczaka! - Krzyknął do Kolwena którego posądzał o większe umiejętności w obsłudze drobiu. - Zaraz ci pomogę. - Dodał pociągając łyk drogocennego płynu. Podła jakość trunku nie miała znaczenia, liczył się tylko fakt że miał moc. Tagren niemal czuł jak płynny ogień wypala drogę jego arteriami swym zbawiennym działaniem kojąc bóle i nudności. O tak, to było lekarstwo którego pragnął od rana.

Najpierw łapanie świni, a teraz łapanie drobiu, jakie jeszcze atrakcje są im przewidziane na tym statku. Nie mógł bawić się w coś takiego na trzeźwo. Szybko wyszarpnął butelkę trunku z rąk Tagrena, wziął duży, porządny łyk i oddał butelkę swojemu towarzyszowi. Wytarł rękawem twarz.
- Teraz dopiero mogę się za to zabrać – powiedział z radością w głosie i rzucił się w pogoń za kurczakiem.
Wojownikowi jednak jeden łyk nie wystarczył, musiał poprawić kolejnym nim gotów był pójść kamratowi z odsieczą. Butelkę oczywiście zabrał ze sobą, przeczuwał, że obaj będą potrzebowali tego cudownego specyfiku na dolegliwości wszelkie.

Kurczak w tym czasie zniknął za którąś skrzynią i musieli podążać za śladem zgubionych piór. Stary marynarz - poprzedni właściciel butelki - chyba stracił przytomność od upadku i nie ruszał się. Kiedy weszli między beczki i skrzynie z prowiantem - ułożone jedna na drugiej, co utrudniało widoczność - okazało się, że kurczak dobrał się do otwartej skrzynki z ziarnem. Problem jednak stanowiło to, co stało na beczce nad drobiem i przygotowywało się właśnie do skoku.



Jakiś wstrętny, szary kocur rzucił się na kurczaka, bezbłędnie chwytając go za kark w swoje zębiska i zatapiając w nim pazurki.

Tagren któremu alkohol już pomógł ale jeszcze nie zdążył otępić złapał futrzaka za napuszona kitę. Wiedział jednak, że kot to na statku znacznie cenniejszy stwór niż kurczak albo i świeże nabytki takie jak ich szóstka. Szybko więc pomógł sobie drugą ręka, z której nie wypuszczał butelki, podtrzymać sierściucha. W efekcie, jako, że sierściuch był zdecydowany nie rozstawać się ze zdobyczą, powstała dziwna kombinacja człowieka trzymającego kota który trzyma kurczaka.
- Patrz, pomógł nam. - Zaśmiał się prezentując swoje trofeum Kolwenowi. Od razu szło poznać, że najzwyczajniej w świecie lubi koty.

Trofeum natychmiast zaprotestowało głośnym, kocim syknięciem i podrapało wojownika wielokrotnie w nadgarstek. Ten (bardziej ze zdziwienia, niż z bólu) instynktownie wypuścił kota, który pobiegł momentalnie na drugi koniec pomieszczenia. Szczęście w nieszczęściu: kot wypuścił też kurczaka, który również wylądował na ziemi.

- Bierz kuraka i grog. - Tagren podał kompanowi butelkę. - Zaraz do was dołączę. - Rzekł wesoło i ruszył za futrzakiem, postanowiwszy twardo, że z tym na pewno się zaprzyjaźni. W końcu gdzieś musiał istnieć kot dla którego nie będzie tylko przedmiotem do drapania i gryzienia.
Kolwen chwycił szybko kurczaka i przycisnął go mocno do ciała, żeby ten nigdzie już nie uciekł. Wziął kilka łyków trunku, od razu poczuł ciepło rozlewające się po ciele i zrobiło mu się bardzo przyjemnie. Zostawił Tagrena sam na sam z kotem i poszedł zanieść kurczaka z powrotem do kurnika.

Kurczak został bezpiecznie odeskortowany na miejsce, jednak Jaster nie miał pojęcia w jaki sposób ptaszysko wydostało się z klatki. W tym czasie Tagren rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu futrzaka. Znalazł go w beczce, która stała na innej beczce (a zatem miała otwór niemalże przy suficie) i była wypełniona cytrynami. Kocur bawił się jedną z cytryn, nie bardzo wiedząc do czego ta mogłaby służyć i nie zwracając żadnej uwagi na wojownika.

Wtem jak nie łupnęło!
Zaczęło się od tego, że statek przechylił się lekko na prawo, a potem nagle szarpnęło wszystkim z powrotem na lewo, jakby ktoś grzmotnął potężnie w prawą część statku.
Tagren utrzymał się jakoś na nogach. Beczka z kocurem w środku przewróciła się i wszystkie cytryny wysypały się po podłodze. Sam futrzak zdążył wyskoczyć w ostatniej chwili i uczepił się pazurkami Tagrenowego kaftana.

Kolwen w tym czasie miał mniej szczęścia w zachowywaniu równowagi. Poleciał na bok, a tam była skrzynia odgradzająca świnki od reszty Zgnilizny. Przekoziołkował przez nią i spotkał się twarzą w twarz z drugim prosiakiem, który zaczął go niuchać z zainteresowaniem. Tymczasem Tagren przebywał we własnym świecie głaszcząc puszyste futerko przestraszonego czworonoga.
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 11-12-2015 o 20:21.
Googolplex jest offline  
Stary 11-12-2015, 16:59   #16
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Kolwen był w lekkim szoku, po tym co się wydarzyło. Mocno potrząsnął głową, czyżby już był tak mocno pijany, że ma problemy z utrzymaniem równowagi? Na szczęście nie wypuścił butelki z rąk. Lata praktyki robiły swoje. Nagle zauważył, że stoi przed nim wielka świnia i zaczyna obwąchiwać miejsca na jego ciele, które były przeznaczone tylko dla kurtyzan.
- Gdzie mi z tym ryjem? Gdzie?! – Kolwen szybko odsunął się od prosiaka i przeskoczył przez skrzynie, przez którą wcześniej przekoziołkował.

Gdy Jaster był już bezpieczny, zaczął szukać wzrokiem swojego towarzysza. Był ciekaw czy jemu też się coś stało, gdy statek tak mocno zachybotał. Po krótkiej chwili okazało się, że Tagrenowi nic nie jest, był on zajęty głaskaniem kotka. Kolwen podszedł do niego powoli i spojrzał ze zdziwieniem. Cóż każdy miał swój sposób na spędzanie wolnego czasu…
- Zostaw tego biednego kota w spokoju. Lepiej chodź, napijemy się póki tamten nie oprzytomnieje – wskazał na lężacego, wciąż nieprzytomnego starego marynarza.
- No uciekaj mały, myszki czekają. - Z delikatnością nie pasującą do jego wyglądu postawił kota na podłodze po czym na pożenanie podrapał go za uchem. Mimo wszystko dziś grog zwyciężył z kotem.
- A od jutra ograniczam. Trzeba się wziąć za siebie. - Obiecał sobie choć dobrze wiedział, że obietnicy nie dotrzyma, przynajmniej nie w pełni. Od wydarzenia sprzed czterech lat stracił swoją motywację. Teraz jedynie wegetował z dnia na dzieć korzystając z resztek nauk i talentu jakie mu pozostały.
- Wrobili Cię czy sam chciałeś? - Zapytał Kolwena biorąc od niego butelkę. Pocignał łyk i usiadł na jednej ze skrzyń czekając jaką to historią uraczy go nowy kumpel od kielicha.
Kolwen usiadł na podłodze naprzeciwko Tagrena.
- Ograniczasz powiadasz? Ja powtarzam to sobie od pięciu lat i jakoś do tej pory mi się nie udało… Moja historia jest prosta - wziął z powrotem butelkę i również pociągnął spory łyk i oddał ją Tagrenowi. - Uciekam od kogoś, ale tutaj jestem bezpieczny, gorzej będzie jak zawiniemy do jakiegoś portu, ale wtedy dopiero będę się martwił, na razie nie ma co. A jak ty tutaj trafiłeś?
- Popatrz na moją mordę to się reszty domyślisz. - Roześmiał się Tagren, trunek już zaczynał działać a to pozwalało mu się rozluźnić. - Nie no owszem miałem wybór, tu albo na wschód. Tak jest jak walisz w mordę a potem pytasz kogo.
Kolwen zaśmiał się lekko.
- U mnie sytuacja jest podobna. Tylko ja zamiast bić kogoś, zaciągałem jego żonę do łóżka, a później pytałem czyja to była żona. Rozumiesz?
- Taa, nieważne jak to zrobisz, jak depniesz komuś na odcisk to Ci odpłaci. - Stwierdził wojownik w przypływie filozofi. - Tylko z Dwójką nie zaczynaj póki nie rozeznasz się w sytuacji. Ząbek nie wyglada na takiego co Ci uciec pozwoli.
Jaster uśmiechnął się szeroko.
- Zobaczę, już nie takie rzeczy się robiło, ale będę uważał, o mnie się nie martw - powiedział łotrzyk, wziął od wojownika butelkę i popił z niej nieco.
- Masz ochotę na ogóra? - Zapytał Tagren szczerząc, o dziwo zdrowe, zęby w uśmiechu. - Zdaje się, że mają tu beczułkę z kiszonymi, świetnie taki pasuje do butelki.
Kolwen pokręcił głową.
- Jak piję, to nie jem, rzygać mi się wtedy chce, ale ty jak chcesz to bierz - powiedział i znów wziął dużego łyka grogu.
- Nie wiesz co tracisz. - Tagren nie czekał na dalsze zachęty, już przeszukiwał zapasy w nadziei na upragnioną kiszonkę. - No cholera gdzie oni je dali?

Tropiciel zszedł sprężystym krokiem po schodkach prowadzących pod pokład. W nozdrza uderzył go odór obornika nieomylny znak, że znajduje się na tropie swojego nowego miejsca pracy. Ruszył w kierunku z którego zapach zdawał się dochodzić. Wkrótce natknął się na pierwsze oznaki pracy swoich nowych współpracowników - rozsypane cytryny. Westchnął ciężko. Nienawidził marnotrawstwa i bałaganu. To się kłóciło z jego ideologią tropiciela, mistrza przetrwania w każdych warunkach, który nie zwykł marnotrawić zasobów. Chwycił pierwszy z brzegu pusty kosz uklęknął i zaczął zbierać owoce.

Gdy skończył odstawił go w “bezpieczne” miejsce i ruszył dalej. Wkrótce natknął się na trzech obwiesi. Dwóch z nich już widział na pokładzie. Podobnie jak on zwrócili uwagę kapitana. Trzeci, którego nie znał, leżał rozciągnięty na deskach. Tropiciel popatrzył na niego, skrzywił się po czym przeniósł wzrok na swoich towarzyszy niedoli.
-Nie uważacie za niestosowne zżeranie zapasów, którymi mamy się opiekować, podczas gdy człowiek leży i być może umiera?

Nie czekając na odpowiedź uklęknął i przyłożył dłoń do szyi “denata” badając puls. Na szczęście pacjent żył. Odór alkoholu podsuwał pewne przesłanki co do przyczyny jego stanu. Evamet westchnął po czym chwycił leżącego pod pachy, podniósł i oparł o stos pakunków. Sam zestawił jedną z beczułek szykując sobie siedzisko, zdjął z pleców łuk, usiadł i pogrążył się w rozmyślaniach. Pozornie spał, ale spod przymkniętych powiek obserwował otoczenie, gotowy w razie czego zareagować. Starannie owinął się płaszczem zasłaniając swój magiczny kołczan, najcenniejszą rzecz jaką posiadał. Wyczekiwał rozwoju wypadków i robił to czego go nauczono, oszczędzał energię, gdy nie trzeba było nic robić.
- A ty chcesz ogóra? - Tagren zaproponował nowemu poczęstunek, kompletnie niezrażony reprymendą. - Nie męcz go, popił, też sobie lepiej golnij. To jak chcesz tego ogóra? - Powtórzył wybierając dla siebie całkiem sporego.
Evamet otworzył sennie oczy obdarzając osobnika z trójzębem znudzonym spojrzeniem. Na samą wzmiankę o picu zrobiło mu się niedobrze.
- Nie, dziękuję, ale nie przeszkadzajcie sobie- powiedział lekko sie uśmiechając, po czym szybko znowu wrócił do drzemania.
 
Morfik jest offline  
Stary 11-12-2015, 20:42   #17
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Gildiel Izunn



Gildiel była zauroczona starym, mistrzowsko wykonanym przedmiotem.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VVNquSarrkk&list=PLhfe7jpiJaLGoyd0oV8uUeYZ PJWkd22RB&index=66[/MEDIA]
Wyciągnęła rękę, gdy kapitan nie podał jej broszy do dokładnego obejrzenia, zirytowana pstryknęła palcami. Ten gest wywołał porządny efekt, mogła przyjrzeć się dokładnie broszy. Delikatnie gładziła mistrzowski wyrób jubilerski. Szybko odnajdował cechy charakterystyczne. Dostrzegła sygnaturę. Serię, być może magicznych znaków, może nawet z runą maga ukrytą pomiędzy nimi. Spojrzała na broszę pod światło. Dostrzegł charakterystyczne załamania i odblaski na kamieniach szlachetnych, zidentyfikowała metal z którego uczyniono kolorowe płatki.
Z niechęcią oddawała kapitanowi broszę.
Nim przemówiła odchrząknęła, po czym odezwała się melodyjnym głosem.
- Jest to brosza. Lecz zapewne nie to chcecie wiedzieć, tylko poznać wycenę.
Po tych słowach uśmiechnęła się nieco ironicznie.
- Sygnowana, stara, mistrzowsko wykonana techniką filigranu i granulacji brosza. Użyto do jej wykonania złota, mithrilu, barwionej szkłostali, główny kamień to szafir o szlifie brylantowym, na końcach płatków bardzo małe brylanciki. Sygnatura warsztatu Soannmell z Waterdeep. Działał w latach 980 do 1203 według rachuby Dolin, kiedy cała rodzina został zamordowana przez nie znanych złodziej. Ellesnil Soannmell – avriel założyciel warsztatu, za nieznane przestępstwo został ukarany odcięciem skrzydeł i wygnany ze społeczności skrzydlatych elfów. Przyniósł ze sobą wiedzę o wykonywaniu szkłostali, którą wykorzystywał do tworzenia misternej biżuterii. Sam przedmiot jako taki, bez sygnatury, były by wart cztery tysiące sztuk złota. Jednakże jest sygnowany, dlatego w zależności od sposobu sprzedaży i czasu poświęconego na przygotowanie jej, ze względu na wartość kolekcjonerską może być nawet wart kilkukrotnie więcej. Myślę, iż na aukcji osiągnął by wartość nawet dwudziestu tysięcy, co przekłada się na ten przykład na dziesięć nowych dział.
Ponownie spojrzała na trzymaną przez kapitana broszę.
- Dostrzegłam też znaki świadczące, iż z broszy uczyniono być może magiczny przedmiot. Nie jestem jednak czarodziejką i nie jestem w stanie odpowiedzieć czy faktycznie jest magiczny. Jednakże jest na pokładzie w załodze mag - Gaxkang, który to może uczynić, oraz być może zidentyfikować cechy magiczne jakie zostały mu nadane. To oczywiście zwiększy jej wartość. O ile o tym mogę się wypowiedzieć gdy poznam jej właściwości magiczne, o ile jakieś posiada.
Potem zakręciła włosy na placu wskazującym.
- Może to też być magiczna iluzja cennego przedmiotu, gdybym miała kupować coś takiego, w pierwszej kolejności bym to sprawdziła.

- Dobrze. - Skwintował jej wypowiedż Czarny Ząb, chowając z powrotem broszkę. - Widzę, że znasz się na błyskotkach, ale nie o to mi chodziło. Tak, jest magiczny. Nie, magowy Szczurek w tym nie pomoże. Lokalny mag w Muraan nie dał rady, więc wątpię czy ta pokraka da. Potrzeba mi kogoś o większym zasobie magicznych identyfikatorów. Ty się tym zajmiesz, jak tylko dotrzemy do Waterdeep.
- Psze kapitana. - Przerwał im nagle sternik. - Mija właśnie trzecia godzina. Chciał pan wiedzieć kiedy minie.
- Zmień kurs na północ. - Rzucił mu krótko Filigan i poczuli jak statek zaczyna delikatnie skręcać w prawo. - Wykorzystaj ten czas, żeby się zastanowić jak znaleźć i przekonać kogoś wystarczająco potężnego w Waterdeep, żeby to cudeńko nam zidentyfikował.
-WALEEEEEEŃ! - krzyknął nagle ktoś z Mordowni i wszyscy naraz się odwrócili.

Istotnie, od prawej burty wynurzyło się nagle coś bardzo dużego i uderzyło swoim cielskiem o taflę wody, co spowodowało niemałą falę.
- Złap się czegoś. - Polecił kapitan, sam trzymając się burty. Gildiel nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po chwili statek przechylił się znacznie na lewo, kiedy fala weń uderzyła, a wszyscy co byli na pokładzie zostali zmoczeni do suchej nitki.
Owszem Gildiel nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tanecznie zawirowała na pokładzie, chwyciła się liny. Prawie jednym ruchem znalazła się trzy metry nad mostkiem, na wyblinkach want, pewnie się ich trzymając.
Na mostku słychać było tylko jej dźwięczny śmiech. Gildiel uwielbiała wiatr i morze. Bryzgi słonej wody była dla niej jak pocałunki. W przeciwieństwie do innych żeglarzy nie bała się wypaść za burtę. Wiedział, że tam przeżyje. W przeciwieństwie do większości marynarzy doskonale pływała, olbrzymi atutem było również to, że oddychała pod wodą.

- Te, Rybcia. Złaź stamtąd, bo rzucę cię zaraz za tą dużą rybą! - Warknął kapitan. - Idź lepiej do kuchni i przynieś mi rumu. A jak tam nie znajdziesz to do Zgnilizny, tam na pewno będzie. Tylko dyskretnie, żeby reszta Szczurków nie dobrała się do zapasów! Przy okazji sprawdź jak sobie radzą te twoje współ-szczurki.
Gildiel pokiwała głową nim jednak odeszła zadała nurtujące ją pytanie towarzyszące jej od momentu wejściu na pokład.
- Właściwie w jakim charakterze mnie zamustrowaliście Kapitanie? Poprzednio u kapitan Storma byłam płatnikiem na stanowisku bosmana. Domyślam się, że nieźle zapłaciliście mu za udostępnienie moich umiejętności, zważyszy o ile zyski Jego, załogi i statku wzrosły od czasu gdy nim nastałam.
Ząb milczał przez dłuższą chwilę, rozważając, czy zaszczycić dziewczynę odpowiedzią. W końcu jednak odchrząknął.
- Słyszałem, że można powierzyć ci delikatne zadania i dobrze radzisz sobie na morzu. Na razie muszę sprawdzić ile w tym jest prawdy. U mnie na stanowisko bosmana masz raczej nikłe szanse, ale jeśli dobrze się sprawisz z tą broszką w Waterdeep, to… jakby to ująć… nowe możliwości staną przed tobą otworem. - Przy ostatnim zdaniu wykrzywił twarz w paskudny uśmiech, sugerując że można je było zrozumieć co najmniej dwojako.
Odpowiedziała mu ujmującym uśmiechem, wyćwiczonym w czasie treningu u kurtyzan.
- Zatem kapitanie proszę o klucz do magazynu. Wszak każdy żeglarz warty tego miana wie, iż rum trzymany jest pod kluczem, który mają w dyspozycji tylko oficerowie i kapitan. Na to, że o tej porze będzie coś w kuchni nie można liczyć, gdyż grog został już zapewne dzisiaj załodze wydany.
Kapitan pokiwał głową z uznaniem.
- Istotnie, ale tylko kucharz ma klucz do magazynku. Idź do niego, podaj mu hasło “rekin”, to da ci klucz. Przyniesiesz mi butelkę “Zielonego Bosmana” z Waterdeep.
Przechodząc obok masztu gdzie był przewiązany skazaniec a raczej już trup, bo pięćdziesięciu razów kijem nie przetrzyma nawet najtwardszy mężczyzna, pokręciła tylko ze smutkiem głową. Nie mogłaby dla niego już nic zrobić, jeśli załoga wymierzyła by mu te razy kijem, wieczorem trupa trzeba by było wrzucać do morza.
Bardzo nie lubiła marnotrawstwa, wszak jeśli zawinił tak bardzo by zasłużyć na śmierć, można było go sprzedać zamiast tego w niewolę. To zaś przysporzyło by zysku załodze. Za tego młodziana na rynkach Amm można osiągnąć by pewnie z pięćdziesiąt sztuk złota.
~”Zasady pirackie”~
Szybko przeleciała w pamięci dwie najważniejsze.
~“Wolność jest podstawową zasadą, tym różnią się piraci od marynarzy flot wojennych. Zysk, kapitan ma obowiązek dbać o zysk załogi. Wieprz mianujący się kapitanem tutaj zapomniał o moim zysku, dodatkowych pięciu od stu od zdobyty łupów przez załogę, należnej Mi jako płatnikowi na poprzednim żaglowcu. Niedoczekanie jego. Nie pięć, to będzie dwadzieścia pięć. Za darmo pracować nie zamierzam. A teraz zabawa.”~
Jednym płynnym ruchem odcięła metrowy kawałek liny, zawiązała na nim trzy węzły.
Podeszła do masztu. Zaczęła liczyć razy od ostatniego wykonane przez pirata, szybko odliczyła do dwudziestu. Starała się dobrze, nawet nie skrwawiła pleców młodzieńca kotem, lecz i tak były sine od razów. Potem dokończyła karę całując z języczkiem młodzieńca trzydzieści razy, z rozbawieniem obserwując wyraz zaskoczenia i rozmarzenia na jego twarzy. Trochę to trwało. Wszystko odbyło się zgodnie z kodeksem pirackim, ciekawe tylko dla kogo była to kara.
- Pięćdziesiąt. Koniec kary! - zakrzyknęła. Potem otarła usta grzbietem dłoni.
Gildiel chwyciła kij i cisnęła go w fale, na jego miejsce zaś rzuciła sporządzonego przez siebie prowizorycznego kota o dziewięciu ogonach. Trzasnęły płytki, Gildiel wysunęła ostre niczym brzytwy płetwy przedramion. Potem czekała z uśmiechem na reakcję załogi.

Młodzieniec, którego Gildiel przed chwilą uratowała, wymamrotał jedynie ledwo zrozumiałe “dziękuję” i zszedł czym prędzej pod pokład. Załoga, która dotąd gapiła się na przedstawienie, zaczęła pogwizdywać i wznosić okrzyki. “Mnie też dasz taką karę, mała?” dało się słyszeć z różnych stron. Wszyscy jednak ucichli nagle, kiedy zorientowali się, że całości przygląda się Czarny Ząb. Stał na skraju Mostka i mierzył Aventi morderczym spojrzeniem. Po chwili spojrzał gdzieś do góry, a oczy Gildiel podążyły za nim.
Kilkanaście metrów nad pokładem, trzymająca się jednej z lin masztowych stała Dwójka. I nienawistnie przyglądała się temu, co zrobiła właśnie Gildiel. Nie powiedziała jednak nic, nie wykonała też żadnego gestu. Po chwili wróciła do swoich zajęć. A wraz z nią reszta załogi.
- Tylko kiedy zechcę i wtedy gdy zechcę. odpowiedziała jednemu z piratów.
- W innym przypadku zabiorę na dno, gdzie słońce nie dociera.
Doprawdy zachowanie kapitana było dziwne. ~ “Czyżby bał się Dwójki? Dwójka to problem, lecz jest jeszcze za wcześnie aby zawalczyć z nią w pojedynku o jej stanowisko.”
Ukłoniła się z daleka kapitanowi. Zaś Dwójce posłała całusa, domyślając się, iż to jeszcze bardziej zdenerwuje piratkę.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 31-12-2015 o 14:28.
Cedryk jest offline  
Stary 15-12-2015, 05:48   #18
 
mORGAN's Avatar
 
Reputacja: 1 mORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znany
Gildiel szybko odnalazła kuchnię.
W środku nie zastała kucharza. Zastała za to Ymir i Gaaxa, którzy zostali oddelegowani do pomocy w kuchni, a także poznanego już wcześniej oficera - Jacka. Ymir i Jack szarpali się aktualnie o władzę nad wielkim garem z jedzeniem, zaś Gaax próbował pozbierać drewniane miski z podłogi.

Starając się puścić w zapomnienie incydent z patelnią, Gaax podjął się wykonywania swoich obowiązków. Mycie naczyń nie było wymagającym zajęciem a już na pewno gdy ma się jako takie doświadczenie z czyszczeniem delikatnej aparatury alchemicznej. Czasem nawet miał wrażenie że co poniektóre, szczególnie osyfione miski były pokryte warstwą cudownego kleju a nie resztkami już stęchłego posiłku.

Gdy zadanie zaczęło się robić nużące a tematy do rozmowy z Ymir się skończyły przyśpiewywał sobie zwrotkę z jakieś zasłyszanej szanty.
-Kuchnia nasza jest wspaniała,
Czterech już do morza wnieśli,
Pozostałych zaś latryna
Nie może pomieścić.


I tak kilka razy, do czasu aż waleń (któremu to potem życzył jak najgorszej śmierci jaka tylko może spotkać wieloryba) uderzył w ich okręt przez co cześć wyczyszczonych naczyń upadła na podłogę. Nie przejął by się tym szczególnie ale kilka miało niefart umorusać się ponownie w śmieciach jakie to znalazły się na podłodze w wyniku wstrząsu.

Zebrał je wściekły i klnąc pod nosem, przekleństwa w znanych mu językach ponownie ponownie zabrał się do ich czyszczenia, co tym razem jednak szło dużo szybciej. W tym czasie do kuchni wpadł Jack i domagał się dopuszczenie do potrawy Ronalda którą co poniektórzy optymiści mogli nazwać gulaszem. Nawet nie dziwił się oficerowi bo choć się na tym nie znał, Gaax też uważał że potrawkę można było doprawić lepiej. Jednak obowiązek to obowiązek.
-Oficerze Jack, wie pan że my wachta kuchenna mamy swoje obowiązki, w tym wypełnianie poleceń kucharza a ten zabronił dopuszczenia do gara kogokolwiek. Więc jeśli na sercu ma pan nasze dobro a także swoje, bo jak poznałem nawet krótko Ronalda to wiem że skory jest agresji gdy w rachubę wchodzi jego kuchenne królestwo to proszę odpuścić abordaż naszego kociołka.- powiedział obserwując jak dotychczas skuteczną obronę gara przez Ymir.

W czasie tej przemowy zauważył że do pomieszczenia weszła Gildiel, która choć była tutaj nowa już trafiła prawdopodobnie na najlepszą fuchę z nich wszystkich. Oczywiście pod warunkiem że jej stanowisko nie będzie wymagało nastawiania co nocy kupra kapitanowi. A dzierlatka choć co nie co dziwna, musiał przyznać nie tylko kuper miała interesujący. Ciekawiło go czego chciała, bo nie sadził by tak jak Jack dobrać się do gulaszu.

- Puść ci go! Nie dam oficerowi! – Zawołała Rashemitka osłaniając w dalszym ciągu kociołek niczym syna jedynego. Wyjęła chochlę z gara i szybko oceniła pod względem przydatności bojowej. Inspekcja nie wypadła pomyślnie, odrzuciła więc przyrząd na ziemię.

- Niech pan oficer niczego tam nie dodaje! Bo jeszcze wszyscy dostaniemy ostrej obstrukcji i pomrzemy na tej łajbie. Chciałby oficer tak skończyć? Co!? Legenda o statku widmo, na którym wszyscy załoganci pomarli na sraczkę. To taką legendą mają obrosnąć nasze imiona?

Oczywiście całą tę wypowiedź starała się obrócić w żart. Ale trzeba było przyznać, że sytuacja była dość nieprzyjemna. Wygięta w pałąk nad bulgoczącym gulaszem mogła już poczuć ciepło unoszące jej włosy. Ale ten drań ciągle napierał. Już nie tylko całą koszulkę miała w sosie. Włosom też się oberwało.
- Posłuchaj ty… wara od gulaszu, oficer czy nie oficer, A ja mój rozkaz otrzymałam od kapitana. A jak ci się to nie podoba to już twoja sprawa! – cedziła przez zęby. Złapała napastnika za ręce i stanęła pewniej na nogach. Gaax odsunął się na bezpieczniejszą odległość. Wiedział czym takie zaciśnięte zęby zwykle się u niej kończyły.
- Zaraz zawołam Ronalda, a on zwyczajowo przyłoży ci patelnią przez łeb. – Pogroziła starając się nie pośliznąć na plamie sosu pod ich nogami.

Gildiel szybko oceniła sytuację rozgrywającą się w kuchni. Trzeba było ratować skórę czy nawet głowy członków załogi. Znowu. Z gracją podeszła do szarpiących się nad kociołkiem, sprawnie niemal z taneczną gracją, uniknęła bryzgów gulaszu, nie potknęła się również na już rozlanym. Delikatnie pogładziła oficera po policzku, zwracając na siebie jego uwagę. Z uśmiechem zagadnęła.
- Czyż to przystoi oficerowi szarpać się z kuchcikami. Właśnie oficerze, gdzież to znajdę naszego kuka? Kapitan ma dla niego ważne zadanie. Najlepiej dla wszystkich będzie, gdy go szybko odnajdę.

- Co za pokraki, nawet doprawić dobrze posiłku nie dadzą! - Poddał się Jack. Był nieco niższy od Rashemitki i kiedy stanęła tak przed nim w pozycji bojowej, chyba zrozumiał że ta nie żartuje. - Nasz kuchcik jeśli nie ukrył się w jednej z tych skrzyń to najpewniej zszedł do magazynu po więcej glonów albo innych planktonów, czy jak on to nazywa.
Z tymi słowy oficer wybiegł z kuchni widząc, że nic tu po nim, natomiast Gildiel uznała że warto sprawdzić niższe poziomy w poszukiwaniu Ronalda.

Ymir odprowadziła oficera wzrokiem. Cieszyło ją, że dał sobie spokój z tymi zapędami kulinarnymi. Ale nijak nie poprawiało to stanu, w jakim znajdowało się jej odzienie. Sięgnęła do dekoltu i wyciągnęła “coś”, co wpadło tam przy okazji ataku walenia. Miała głęboką nadzieję, że była to tłuściutka wieprzowina, ale tutaj chyba niczego nie można być pewnym. Z wyrazem zniesmaczenia na twarzy wrzuciła mięsko z powrotem do gara.

Nie żeby była to sytuacja ekstremalna ale i tak Gaax odetchnął z ulgą gdy Jack dał sobie spokój z zgrywaniem kucharza. Rolę w tym odegrała też ciemnowłosa niewiasta i będzie o tym pamiętać. Wszakże nie naruszony gulasz oznaczał jeden powód mniej by po powrocie kuka oberwać patelnią.
Nim wrócił do swojej mozolnej pracy obserwował jak oficer a potem dziewczyna opuszczają kuchnię. Po tym jak wdzięki Gildiel zniknęły mu z oczu spojrzał na Ymir.
-Dziękujmy bogom że jesteś taka wielka!- i po tej kolejnej złośliwej aluzji do gabarytów towarzyszki niczym na komendę wrócił do szorowania naczyń. Musiał przyznać że nawet takie niezbyt ekscytujące zajęcie miało na statku swój urok. I gdy kompanka szykowała się do jakieś wymyślnej kontry Gaax znowu cicho zaśpiewał.

-Synowie mórz bliskich i dalekich mórz,
Od wichrów spalone ich twarze,
Za pasem złowrogo zatknięty tkwi nóż,
Ci ludzie to właśnie korsarze.

Ich życie to wino, dziewczyna i śpiew,
Świst wiatru na wantach i linach.
Że pokład jest twardy, to bajka, to cóż,
Lecz miękkie ma ciało dziewczyna.


-Ymir ale mnie naszło na te śpiewki, trza było mi bardem zostać, nie czarnoksiężnikiem. - powiedział i roześmiał się. I tak właśnie zabijał czas jaki przyszło mu spędzać w kambuzie.

- Świetnie Ci idzie, o wiele lepiej niż czarowanie. Masz rację minąłeś się z przeznaczeniem. - odburknęła rashemitka, próbując doprowadzić się do porządku. Duża czy nie, ciągle była kobietą. W uświnionych rzeczach chodzić jej nie wypadało. Zerknęła na towarzysza, by już za chwilę podkraść się do tego złośliwca szorującego talerze, "ukraść" mu ścierę i metodycznie pozbyć się uporczywej plamy. Dopiero kiedy sytuacja na lnianym froncie została opanowana, oddała mu narzędzie pracy.
 
mORGAN jest offline  
Stary 15-12-2015, 18:07   #19
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Gildiel Izunn


Nastroje w Zgniliźnie były nijakie. Evamet siedział smętnie pod ścianą i zastanawiał się jakie fascynujące zajęcia wymyślą im oficerowie jako następne, natomiast Kolwen i Tagren w najlepsze opróżniali butelkę. Właściwie to już ją opróżnili, co napawało ich nieskrywanym smutkiem. Czwarty członek Zgnilnej ekipy pochrapywał oparty o ścianę tak, jak go ustawił tropiciel.
Klapa na górę się otworzyła i wpadł do nich tęgi krasnolud od którego zalatywało zbyt wieloma przyprawami naraz.
- Co się tu dzieje, co to znaczy że świni nie dało się schlać?! - Zapytał z miejsca najbliższą osobę jaką napotkał jego wzrok, czyli Evameta.
Tropiciel wybałuszył oczy na nowe zjawisko.
-Schlać świnię? Wybaczcie panie, ale nic o tym nie wiem. Nie przyszło by mi to nigdy do głowy. Jednak jako sprawny tropiciel podsunę wam pewien trop.
Tu tropiciel wskazał palcem swoich dwóch towarzyszy po czym konfidencjonalnym szeptem dodał.
- Tych dwóch ma dostęp do alkoholu i są tu znacznie dłużej niż ja.
- Pusia odmówiła współpracy i poszła świnia spać. - Odparł Tagren będący w odrobinę lepszym humorze niż tropiciel.

Gildiel zdziwiła się widząc, iż kukiem jest krasnolud. Jednakże nie na tyle by zapomnieć języka w gębie. Nim zdąrzył odezwać się, przemówiła w doskonałym krasnoludzkim. Dostrzegła też w “Zniliznie” podpitych nowych członków załogi, co nieco ją zaskoczyło
- Witaj, Jestem Gildiel Izunn, kapitan przysyła mnie po wiesz co. Hasło “rekin”. Ma ochotę na “Zielonego Bosmana”. Kazał też przypomnieć, iż nowym należy się kubek rumu po zamustrowaniu, zgodnie z prawem morskim. Dla mnie może być krasnoludzki spirytus.
Po tych słowach mrugnęła okiem, klepnięciem w pancerz zwracając uwagę kucharza, na swój wytwór, wykonany zgodnie z technikami krasnoludzkimi i w ich stylu.
- Słyszałam, iż Ci tu dwaj już skorzystali ze swojego przydziału. - stwierdziła we wspólnym z uśmiechem.
- E, że spać poszła? - krasnolud zmarszczył brwi w ciężkim zamyśleniu. - Ale jak to spać poszła! Przecież świniaki, które są często pojone mają delikatniejsze mięsko i w ogóle łatwiej się je przyrządza! No i są szczęśliwsze!
Wydawało się, że dopiero po chwili zauważył Gildiel i ta nie była pewna, czy ją w ogóle usłyszał.
- No nie wiem dziewczyno. Spirytus, a rum to zdrowa różnica, że tak powiem. Ale skoro już tu jestem to sam pójdę po ten alkohol. Ale chwila, powiedzcie więcej o Pusi, bo słyszałem jak Dwójka się wydziera na cały statek. Jak to odkryła?
- A był tu taki jeden, młody, dobry grog zmarnował. - na podkreślenie słów Tagren pokazał kucharzowi pustą butelkę. - Świnie wypuścił i jak łapaliśmy to się dowiedziała, a potem świnia zmeczona spać poszła, ot cała historia.
- Hrmmm… - Krasnolud niemalże warknął i wskazał na nieprzytomnego marynarza. - To ten? - Tagren zaprzeczył i wyjaśnił, że to ten co na górę został zawleczony. - A, no jasne. Szkoda, żem nie skorzystał żeby mu kijem przyłożyć. Ale swoją drogą trochę Dwójka przesadziła, żeby pięć dziesiątek mu wymierzać za taki niewinny żarcik. Ma dziewczyna świra na punkcie tego świniaka. Zwykle dają pięć albo dziesięć razy. Ostatnia pięćdziesiątka zdarzyła się jak ktoś przez przypadek wyrzucił działo za burtę…
- Już nie dadzą żadnego, wpieprzyłam kij za burtę. Od kiedy to kary na pirackim staku wymikerza się kijem a nie kotem o dziewięciu ogonach, to nie marynarka wojenna Cormyru, za nic chciała pirata zatłuc na śmierć. - powiedziała podniesiony głosem Gildiel
Tagrena zaś zaciekawiła bardzo historia krasnoluda. - Jak to przez przypadek? Tak się da?

- A kapitan co na to? - Zapytał Ronald Aventi, chwilowo ignorując wojownika.
- Nie był zadowolony, ale nic nie powiedział. Widoczne lepiej za nasze prawo pirackie od tej Dwójki. Zreszta co to za wyrok? Piećdziesiąt czego? Kopniaków, pocłaunków a może butelek wina. To nie wojenna, gdzie pijany bosma krzykniesześdziesią i żeglarza zaćwiczą na rozkaz na śmierć. Na pirackim statku musi być wiadome za co, ile, oraz jaki rodzaj kary. - Gildiel roześmiała się w głos. - Dwójka była wsciekła, więc ją udobruchałam posłanym cłausem - po tych słowach parskneła śmiechem, na wspomnienie miny kobiety.
- Prawo pirackie? Pierwsze słyszę. - Ronald parsknął głośno. - To raczej wskazówki postępowania, a nie reguły. Posłuchaj mnie dobrze dziewczyno, bo pozostali mogą nie być tacy wyrozumiali: będąc pierwszy dzień na statku nie jest mądrze kwestionować ustanowione tam przez kapitana zasady, bo bardzo szybko można rzeczony statek opuścić. A z tego co widziałem to wszyscy już wiedzą, że zwykłe wyrzucenie cię za burtę nic nie da, więc postarają się tak to urozmaicić, żeby jednak dało. - Krasnolud niby mówił to pół-żartem, jednak Aventi dostrzegła, że pod jego tonem kryje się faktyczna troska. - Lepiej nie tykać gówna, bo zaczniesz zaraz cała śmierdzieć.
Gildiel tylko uśmiechneła się w odpowiedzi. Potem przemówiała w czystym krasnoludzkim.
- A wiesz co myślę o oficerach katujących załogę bez wyraźnego rozkazu kapitana, marnujących w ten sposób pieniądze całej braci pirackiej, w tym mój zysk i twój. W głupiej śmierci nie ma żadnegio zysku. Niech szczeźnie na najwyższym szczycie smagana wiatrem, śniegiem i pieczona słońcem.
Nie było miejsca bardziej oddalonego od kopalń karsnoludzkich, niż taki szczyt, a również bardziej znienawidzonego przez Gildiel. Większego przekleństwa nie mogła wymyśleć a nie chciała kwitować tego zwykłym w tym razie krasnoludzkim “mam ją w rzyci”.
Krasnolud słuchał jej z rosnącym niepokojem rysującym się na twarzy.
- Chodźmy po ten alkohol. - Skwintował tylko na koniec Ronald i poszedł do magazynowej części Zgnilizny. Były tam solidne drzwi, które otworzył posiadanym kluczem. Za nimi zaś oczom ich ukazał się składzik alkoholu. Piętrzyły się tu regały z alkoholem zamknięte za żelazną kratą każdy, żeby w razie sztormu nie powypadały.
- Zielony Bosman. - Ronald podał Gildiel butelkę z odpowiednią etykietą. Zobaczyła, że był z 1233 roku i zastanawiała się ile kosztował. Krasnolud następnie podszedł do kąta, gdzie była skrzynia z mniejszymi, pustymi buteleczkami i lejek.
-Masz swój spirytus. - Podał jej napełnioną buteleczkę. - Ja sam przekażę tym w kuchni. Pilnuj tej buteleczki do codziennych przydziałów, bo drugiej nie dostaniesz. No, coś jeszcze?
Gildiel uśmiechneła się widząc z jakim pietyzmem podawała jej buteleczkę krasnoludzkiego spirytus. Pewnie sam wiele go nie miał.
Potem już spokojnie, melodyjnym głosem przemówiła w krasnoludzkim.
- Gnori Hendersson uczył mnie, iż głupotą jest marnowanie zasobów, w tym życia ludzi. Ono zawsze coś jest warte. Tego chłopaczka, jeśli faktycznie jego wina była by warta śmierci, można by sprzedać w Amm z zyskiem. Dwadzieścia razów kotem było jednak adekwatną karą za niedopilnowanie magazynu z żywnością. Dziekuję jednak za dobrą radę. Będę miała się na baczność jeszcze bardziej, zwłaszcza będę baczyła na Dwójkę. Swoją drogą chyba dawno nikt jej porządnie nie wydupczył, bo lata taka skwaszona.
Oczywiście zawsze miała się na baczności, ale nie musiała o tym mówić otwarcie.
Potem tak jak ją uczył stary krasnoludzki płatnerz, upiła mały łyczek spirytusu, utoczyła kilka kropli, wyszeptawszy cicho - Moradinie. na napierśnik, będący na tym statku najbliższym domenie Moradina. Poczym utoczyła jeszcze kilka kropel, na wyjętą z dobrze ukrytej sakiewki, złotą monetę i wyszeptała - Vergadain. Oddała cześć dwu z kilku często czczonym bogom przez nią. Moradinowi jako opiekunowi wszystkich pracujących z metalem, oraz Vergadainowi opiekunowi kupców. Miała też nadzieję, iż jej dyplomatyczne starania porawiły stosunek kuka do niej.
- Filozofią się nie zajmuję, zresztą jak większość załogi. - Odparł krasnolud. - Ewentualnie z kapitanem możesz o takich kwestiach porozmawiać, jak będzie miał humor. On jednak rzadko się innym zwierza ze swoich planów i zamiarów. Co zaś do Dwójki to różnie bywa. Chodzą plotki, że dupczą się wzajemnie z Jedynką, jej bratem bliźniakiem, który jest Pierwszym na statku. Może się pokłócili, albo co…
- Ładny gest, ale Moradina czci się najlepiej ciężką pracą w żelazie i kamieniu. - Powiedział z uznaniem, kiedy zobaczył co dziewczyna zrobiła z alkoholem. - Wracajmy na górę, nie ma co tu dłużej mitrężyć
Gildiel pokiwała głową, potwierdzając te słowa.
- Dlatego, też tak czynie gdy tylko ma ku temu okazję. Ten pancerz sama wykułam, zatem taki hołd z braku aktualnie kutego pancerza uznałam za godny Moradina.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 31-12-2015 o 14:27.
Cedryk jest offline  
Stary 16-12-2015, 02:17   #20
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Dzień powoli skłaniał się ku końcowi. Co prawda wieczór panował już kiedy Szczurki zostały zawołane do kapitana na Mostek, jednak teraz z każdą chwilą widać to było coraz wyraźniej.
Gildiel wróciła do kapitana i wręczyła mu “Zielonego Bosmana”. Ten stał oparty o balustradę obserwując Mordownię, przód okrętu i horyzont przed nimi.

- Widziałem co zrobiłaś. - Powiedział odkorkowując alkohol. Pociągnął spory łyk. - Dwójka ci tego nie daruje, wiesz o tym? Ma specyficzne poczucie sprawiedliwości, ale egzekwuje posłuszeństwo jak nikt inny na tym statku. A ja wymuszam posłuszeństwo na niej. Moje metody wydają ci się dziwne? Być może, ale są skuteczne.
Przez chwilę oboje patrzyli przed siebie. Gildiel przetwarzała to, co właśnie usłyszała, zaś Czarny Ząb zbierał myśli.
- Dwójka przesadziła z tą pięćdziesiątką na chłopaku, ale w gruncie rzeczy miałem to gdzieś. Lepszy zadowolony oficer, którego nie da się wycenić, niż ocalony chłystek wart parędziesiąt złotych sztuk. Zwłaszcza, jeśli dzięki temu reszta załogi ma poczuć taki mentalny bat, jeśli rozumiesz co mam na myśli. - Wskazał na Jacka, który aktualnie stał oparty plecami o ścianę kuchni i coś mamrotał pod nosem. - Widzisz go? Nudzi się. Od dawna nie widziałem, żeby się nudził. Zawsze znalazł sobie jakąś pokrakę, którą trzeba poganiać, bo za wolno szoruje pokład, albo za słabo przywiązała jakąś linę. Teraz nie ma się do czego przyczepić. Pokraki pracują na najwyższych obrotach. Jedni dlatego, że zdołali chłystkowi przyłożyć i mają lepszy humor. Inni dlatego, że nie chcą sami zająć jego miejsca. - kapitan znów pociągnął potężnie z butelki.

W tym samym czasie do kuchni zdążył wrócić Ronald z dwiema buteleczkami złocistego alkoholu i ponurą miną. Kiedy dowiedział się co zaszło pod jego nieobeczność i jak jego nowi pomocnicy sobie z tym poradzili, pokiwał głową z uznaniem.
-No, zuchy moje! - Powiedział z radością. - Jak się jutro przypomnicie przy rozdzielaniu alkoholu to dostaniecie co tylko chcecie. Dzisiaj macie to co wszyscy: rum z cytryną rozcieńczony wodą. Tak zwany grog. Pamiętajcie, nie zgubcie tych buteleczek, bo nowych nie dostaniecie. Wtedy dopiero będzie płacz i zgrzytanie zębów!
Kucharz sprawdził jeszcze dokładnie gar z bulgoczącym gulaszem. Na umyte przez Gaaxa naczynia rzucił tylko powierzchownie okiem i mruknął pod nosem “nadadzą się”. Wyszedł przed kuchnię, szarpnął zdrowo brązowym dzwonkiem, który zadźwięczał radośnie na cały okręt i zakrzyknął:
- Fajrant!

Okrzyk ten usłyszęli również nieszczęśnicy ze Zgnilizny, jednak nie bardzo wiedzieli co on oznacza. Wolne? Można iść? Kolacja?
Ale jak zostawią świnie i kurczaki samym sobie (i kotu) to nie wiadomo co się tu wydarzy. W ciągu ich krótkiej warty mieli już jedną batalię ze świnią i ponad sześć interwencji w sprawie ucieczki kurczaków. Na szczęście nie musieli znajdywać odpowiedzi na powyższe pytania, gdyż do pod-pokładu zaszedł Jack i warknął do nich:
- Kolacja, marsz na górę. Za trzydzieści minut macie być z powrotem. - Kiedy go mijali, szczególnie przyglądał się Kolwenowi. Pamiętał go czy nie? Twarz Jacka nie wyrażała niczego konkretnego, ale Jaster nie mógł się oprzeć wrażeniu, że “oficer” myślał w tamtym momencie coś w stylu “pamiętam cię, ale dawne relacje nie mają znaczenia. Teraz jesteś robakiem, a ja drapieżnikiem”. Kolwen uznał za stosowne odpowiedzieć mu w myślach: “to się jeszcze okaże”.

Wszyscy załoganci, z wyjątkiem oficerów, poszli na kolację. Ronald, Ymir i Gaax wydawali ją całkiem sprawnie. Ten pierwszy wrzeszczał na petentów, żeby ustawili się w kolejkę, czarodziej podawał miski, zaś Rashemitka nalewała gulaszu. Tyle, ile Ronald jej wcześniej przykazał: dwie chochle, nie więcej. Niektórzy wydawali dziwne odgłosy albo gwizdy pod adresem kobiety, w szczególności “podziwiając” wolę kobiety w kuchni. Klasyka.
Kiedy wszyscy dostali już swój przydział, także Ymir i Gaax przydzielili sobie porcje. Dostali wcześniej takie pozwolenie od kucharza.
Nikt z nich nie mógł się przysiąść do obecnych członków załogi. Głównie dlatego, że tamci w sposób fizyczny albo werbalny ich od siebie odpychali. Wobec tego wynikło, że szóstka Szczórków usiadła na kilku szczeblach schodów prowadzących na Mostek i jadła razem, dzieląc się wrażeniami pierwszego dnia.

Kiedy tylko skończyli rozmawiać i jeść, nieoczekiwanie zawołał ich do siebie kapitan. Znów stanęli w szeregu na Mostku.
- Widziałem jak się sprawujecie. - Powiedział ni to chwaląc, ni karcąc. - Będę was obserwował również przez następne dni. Póki co zachowujecie się jak szczeniaki wpuszczone między wilki. Słabe, naiwne i takie, na które wszyscy dookoła patrzą łakomie, szukając okazji do pożarcia. Z pewnymi wyjątkami. - Przy ostatnim zdaniu spojrzał chwilowo na Gildiel. - Powinniście chyba wiedzieć gdzie się znaleźliście, bo ewidentnie tego nie wiecie. Zacznijmy więc od podstaw. To jest okręt piracki. Tu albo pokażesz pazór albo zginiesz. Nie pokazujesz całego szpona, bo też zginiesz, gdyż ukazałeś za wiele. Tu każdy ma wiedzieć, że jesteś twardą sztuką, bo inaczej będą tobą pomiatać. Wykaż się, a będziesz nagrodzony. Tak samo zostaniesz ukarany za wszystkie idiotyzmy. Tym zajmują się oficerowie: są waszymi osobistymi niańkami.
- Jack zajmuje się porządkiem na pokładzie i pilnowaniem czystości. - Kontynuował kapitan. - Dwójka zajmuje się porządkowaniem lin, masztami i żaglami. Nafel Westerbauch, zwany Jedynką, jest do zadań specjalnych i aktualnie siedzi w bocianim gnieździe. Czwartym oficerem zaś jest Róża Nasetywna, zwana Haubicą. Jest kwatermistrzem i zbrojmistrzem naraz. Ją musicie poznać indywidualnie, bo żadne słowa jej nie opiszą.

- Aktualnie zmierzamy do Waterdeep, żeby dopilnować tam kilku interesów. - Czarny Ząb znów spojrzał na Gildiel - Będzie okazja do wykonania kilku zadań specjalnych, więc zastanówcie się jak dobrze radzicie sobie w mieście bez zwracania zbędnej uwagi. W międzyczasie może znajdziemy jakiś statek handlowy albo wioskę godną złupienia. Czas pokaże. Jutro rano dostaniecie nowe przydziały obowiązków, Dwójka będzie budzić w kubryku. Aktualnie macie czas wolny do rana. Zgnilizną zajmują się nowe osoby. Są pytania? Jeśli nie, to odmaszerować! - twarz Czarnego Zęba wyrażała jak zwykle nieugiętość i nieznoszenie sprzeciwu.
 
Gettor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172