Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2015, 17:09   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Gildia Najemników I




Futenberg
1 Mirtul (Topnienie), Roku Orczej Wiosny




Święto Zielonych Traw minęło jak piękny, kolorowy sen i nastał pierwszy dzień kolejnego miesiąca. O dniu wolnym od pracy przypominały już tylko więdnące na ulicach kwiaty oraz skacowane głowy futenberskch mieszkańców i ich gości.

Drużyna młodych najemników zebrała się w holu Gildii. Jeszcze poprzedniego dnia przystali na propozycję Kaina by jechać z nim i jego siostrą na południe Faerunu, więc dzisiejszego ranka musieli szybko załatwić formalności z Whiplashem, by móc rozpocząć nową pracę.

Ochrona karawany jadącej do Luskan wydawała się popłatnym i stosunkowo mało niebezpiecznym przedsięwzięciem. Kilka wozów, kilkadziesiąt osób i trochę bydła. W zasadzie, jak stwierdziła Sinara, wędrowcy mogliby wynająć ochronę dopiero w Esper, gdyż droga pomiędzy miastami była uczęszczana i w miarę bezpieczna. Trakt wiódł wzdłuż Srebrnego Jeziora, z dala od Wilczego Lasu, gdzie chętnie ukrywali się bandyci i maruderzy. Co prawda chodziły plotki o potworach wyłażących z jeziora, lecz ponoć zdarzało się to niezwykle rzadko. Było kilka większych zagajników, lecz teren był dość płaski, nie tworząc okazji na zasadzki. Najwyraźniej jednak przywódca karawany wolał nie oszczędzać na bezpieczeństwie ludzi i ładunku, choć bardzo mu się śpieszyło, więc w ostateczności gotów był ruszyć i bez najemnej obstawy. Drużyna wróciła w samą porę i tym lepiej dla nich - “wojenne stawki” sztuki złota za dzień, nawet po potrąceniu gildiowej prowizji nadal były porządne, a dodatkowo przyszły pracodawca zapewniał ochronie wikt i opierunek.
- Z tym opierunkiem to bym się cudów nie spodziewała. Trzy dni od Futenberg jest duży zajazd “Tańczący Szczur” i to nasza jedyna szansa na nocleg pod dachem i normalny posiłek. Potem dwa dni i dopiero Esper. A potem… chyba już nic, aż do Luskanu - wyjaśniła towarzyszom Sinara. W sumie to, co dalej znała tylko z plotek przyjezdnych. Dziewczyna była nieco niespokojna; nie planowała powrotu w rodzinne strony, a na pewno nie tak szybko od wyjazdu. Ucieczki raczej. Ale czy to ważne? Wiedziała jak się ukryć wtedy; w miarę potrzeby ukryje się i teraz. Albo i nie… W każdym razie przestawianie Evana rodzicom nie mieściło się w jej planach.

Pięć dni do Esper i kolejne dwadzieścia do Luskan dawały całkiem pokaźną wypłatę w postaci piętnastu sztuk złota (po odliczeniu gildiowej prowizji) plus ewentualne zyski z ubitych bandytów. Jeśli najmą się komuś w drodze powrotnej da to kolejne piętnaście, lub więcej. Whiplash nie ukrywał, że obszar między południową granicą Królestwa a traktem łączącym Luskan z Mirabarem to ziemia niczyja i dzicz nie mniejsza niż północne rubieże kraju. Ale może przesadzał; w końcu karawany jeździły tamtędy przez całe lato, za to sytuacja na północy była na prawdę zła - wojska Królestwa zostały wyparte z północnych granic, Fort na Skale zdobyty, chodziły plotki o olbrzymach, chimerach i smokach… Zdecydowanie bezpieczniej było szukać sobie zajęcia po drugiej stronie kraju. Albo w ogóle zostać w Luskan lub ruszyć dalej, do Waterdeep czy Silverymoon, jak kusił Kain? Możliwości było mnóstwo!

Póki co jednak drużyna, pomna doświadczeń z poprzedniego zlecenia, pobrała z Gildii zaliczkę w wysokości 5 sztuk złota na głowę, pożegnała się z Gasparem i Gergo, którzy wyjeżdżali z transportem na północ, po czym ruszyła na ostatnie zakupy, a potem przed miejską bramę, skąd odjeżdżała rzeczona karawana.

Nie tylko Sinara miała mieszane uczucia dotyczące zlecenia. Traffo również trawiły wątpliwości, choć innego rodzaju. Dni w cieple rodzinnego domu jeszcze bardziej uwypukliły mu nieszczęście, w którym żyli mieszkańcy Lisowa i okolicy. Po prostu nie mógł wyrzucić ich z głowy i tak jak Marv czy Kain zwyczajnie podjąć się kolejnego zlecenia. Utwierdziła go w tym również rozmowa z Zoją, którą w Futenberg trzymały świątynne obowiązki. I ją dręczyła ta nierozwiązana sprawa. Oboje cieszyli się, że udało im się uratować przynajmniej mieszkańców Zamieci, lecz to było zbyt mało… Niewytępione źródło zła - Pan, Pani, wampiry, wilkołaki czy cokolwiek tam grasowało - nie dawało im spokoju.
- Odnajdę tego kapłana od nieumarłych - obiecywał więc na odchodnym Shavri. - Według plotek, które słyszał Kain mamy go po drodze; właściciel karawany na pewno się zgodzi na mały przystanek. A jak nie to zajdziemy tam wracając… Odwiedzimy go i znajdziemy sposób by uwolnić Lisowo spod wampirzego jarzma…



Zleceniodawcą była - jak się okazało - Lena Marple, kobieta koło trzydziestki; surowa i niezbyt rozmowna. Po jej obyciu można było wnosić, że to nie jej pierwsza wyprawa, i że zna się na rzeczy; równie dobrze mogły to być jednak tylko pozory. Tak czy inaczej ludzie w karawanie bez szemrania wykonywali jej polecenia. Stanowili oni barwną mieszaninę kupców jadących do Luskan, rannych żołnierzy wracających do rodzinnych wsi, uciekinierów z Północy i zwyczajnych podróżnych. Siedem wypełnionych po brzegi wozów, kilkanaście koni, mułów, wołów i osłów, koło pięćdziesiątki ludzi i nieludzi, mężczyzn, kobiet i dzieci. Było co ochraniać - i kogo rabować, zwłaszcza że karawana prędkością grzeszyć nie będzie. Zapowiadała się dłuuuga podróż.



 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 27-12-2015 o 23:17.
Sayane jest offline  
Stary 03-01-2016, 11:47   #2
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rudowłosa głowa wynurzyła się z siana późnym rankiem, kiedy już większość ludzi była na nogach. Przekrwione, sine oczy, blada skóra i zmierzwiona czupryna, z której sterczały źdźbła siana stanowiły obraz nędzy i rozpaczy, podobnie jak na wpół rozpięta koszula, poplamiona w co najmniej kilku miejscach. Marv Hund nie miał pojęcia jak znalazł się w stodole zamiast na swoim twardym łóżku w gildii, ale wcale nie był to jego największy problem. Zeszłego wieczora uznał bowiem, że jest już mężczyzną i wcale nie musi ograniczać się do picia cienkiego piwa.
Ostatnie co pamiętał, to opróżnione duszkiem pół kubka okowity. Całkiem mocnej, lokalnej.
Ahhhh…

Wstał, jęknął, złapał się za głowę i padł z powrotem w siano.
- Ała…
Światło raziło mocno, co oznaczało wraz z potężnym waleniem w czaszce wielkiego kaca, ale i wielkie spóźnienie. Usiadł ponownie, tym razem ostrożniej. Na szczęście wszystkie formalności miał już załatwione. Ekwipunek czekał na niego w budynku gildii. Uznał, że nie potrzebuje w nim zmian, dokupił więc tylko dodatkowe zapasowe ubranie oraz oddał zbroję i tarczę do naprawy. Teraz wystarczyło je odebrać. Prosta sprawa.
Wstał na nogi. Zachwiało go na lewo i potknął się o wystające z siana nogi kogoś innego.
Chyba kobiece! Wzdrygnął się, słysząc protestujący pomruk zagrzebanej prawie całkiem postaci i zaczął wycofywać rakiem. Słońce miało pomóc.
Ta, pomóc.

Cudem dotarł do studni. Na cembrowinie stało wyciągnięte przez kogoś wiadro z wodą. Chłopak nie wahał się i wsadził tam głowę. Orzeźwienie uderzyło go z plaskacza w twarz, kiedy się wyprostował.
- Ty gnoju! - wrzasnęło orzeźwienie w postaci grubokościstej kobiety. - Sam sobie wyciągnij wody, a nie marnujesz…
Dalej już nie słyszał, bo skupił się na powstrzymaniu wracającego czegoś, co przez chwilę próbowało wydostać się w przez jego usta. Zastanawiał się nawet, czy bardziej jest jeszcze pijany, czy to już kac tak działa. Pomachał kobiecie, uniknął (a był to wyczyn!) kolejnego orzeźwiającego podmuchu i ruszył w stronę gildii.


Jakimś cudem udało mu się ogarnąć na czas. Ogarnąć to mocne słowo, ale najedzony i przebrany stawił się tam gdzie trzeba, pobrzękując ekwipunkiem i wielkim plecakiem, do którego na wszelki wypadek dołożył kilka niepsujących się racji żywnościowych. Nauczka z pierwszego zlecenia. Nieważne, że tu mieli dostać wikt i opierunek.

Do ochrony karawany to zupełnie nie wiedział jak się zabrać. Miał iść obok wozów? W zbroi i pod bronią? Czy może jechali na wozach, a ochronne odzienie zakładali jedynie w tych bardziej niebezpiecznych rejonach? Tyle dni w zbroi, a jeszcze chyba w nocy trzeba chronić. Głupio mu było pytać o to kogokolwiek, dlatego postawił na sprawdzoną metodę i zwyczajnie robił to co Evan. To powinno zadziałać. Przecież ktoś wyglądający i zachowujący się jak Evan musiał wiedzieć co robi.

A potem dostrzegł Lenę. Piękną, pewną siebie kobietę.
Przełknął głośno ślinę, zagapiwszy się zdecydowanie zbyt długo. Prawie rozdziawił usta, nie mogąc ukryć, że jest pod dużym wrażeniem. Na policzki wstąpił mu rumieniec, kiedy wyobraźnia zaczęła podsuwać przyjemne obrazy z tą kobietą na pierwszym planie. Szybko po tym odwrócił wzrok. Myśli popłynęły odrobinę innym torem.

Te nogi w sianie to na pewno były kobiece? Ale chyba nie miał co się martwić, przecież ubranie miał na sobie, kiedy się obudził...
 
Sekal jest offline  
Stary 03-01-2016, 12:11   #3
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Mały kac z jakim obudziła się rano Sinara nie stanowił dla niej specjalnej przeszkody, aby wstać skoro świt. Podobno na kaca najlepsza praca. Umyła się, ubrała, zjadła jajecznicę o dziwnym posmaku i ruszyła do Whiplasha. Żałowała, że nie cała drużyna ruszy dalej w tą samą stronę, zdążyła już polubić wszystkich. No, może oprócz Zoji, której podejście do życia potrafiło przyprawić kuszniczkę o wypadanie włosów.

Zadanie wydawało się proste. Pojechać do Luskan, nie dać się (ani innych) zabić i wrócić, najlepiej biorąc po drodze inne zlecenie. Sinara nigdy nie wyjeżdżała tak daleko i na samą myśl takiej podróży czuła motylki w brzuchu. Zobaczy Luskan! A potem, kto wie co jeszcze? Teraz nic jej nie ograniczało, była wolna. Mogła nawet pojechać do Silverymoon, o którym kiedyś słyszała przy pogaduchach przy ognisku. Dotrą do Luskanu, wtedy pomyślą co dalej.

Niestety droga wiodła przez Esper. Sinara mocno biła się z myślami. Odwiedzić rodziców, czy nie? Z jednej strony ich nienawidziła, a z drugiej... to jednak rodzice. Zapijaczone bydlęta bez serca, ale rodzice. Nie chciała ich oglądać, co ma być to będzie. Chciała jednek odwiedzić Leję i Gorda, a Ci byli przecież jej sąsiadami. Jeśli rodzice napatoczą się po drodze, to trudno. Willa pewnie nie będzie w Esper, ale jeśli spotka chociaż jego rodziców, bardzo się ucieszy. Nie była pewna czy Evan chciałby zobaczyć gdzie mieszkała, ani czy ona sama tego chce. Będzie się martwić już na miejscu.

Po wizycie w gildii nastał czas na szybkie uzupełnienie zapasów przed drogą. Sinara sprzedała proce, noże i jedną z kusz, a kupiła racje żywnościowe na 5 dni, żeby spokojnie starczyło do Esper gdyby coś z tym wiktem nie wypaliło. Korzystając z tego, że trochę pieniędzy udało jej się uzbierać, kupiła nowe ubranie z cieplejszym płaszczem. W przypływie kobiecych emocji kupiła sobie nawet piękne zapięcie do płaszcza. Chciała ładnie wyglądać, teraz miała dla kogo.

Wkrótce wszyscy spotkali się przy bramie, gotowi do drogi. Sinara była pełna optymizmu, z radością wykonywała kolejne cele na swej życiowej drodze, bo tak miło było w końcu takie cele mieć. Nie dopuszczał do siebie myśli, że po drodze może stać się dosłownie wszystko, a zlecenie może nie okazać się takie łatwe na jakie wygląda.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 03-01-2016 o 15:44.
Redone jest offline  
Stary 03-01-2016, 23:10   #4
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Świątynia Lathandera, Darrow
15 Tarsakh roku Orczej Wiosny
Popołudnie

- Nie po to wysyłam ją na południe, na drugi koniec królestwa, jak najdalej od orków, by ta dołączyła do Gildii Najemników!
- No... Khym... Cóż... - pokręcił nosem Erwin.
- Ona miała unikać walki! Śpiewać, tańczyć, dzieci rodzić, cokolwiek byle nie to! Miała być bezpieczna! - unosiła się Marena trzymając w dłoniach kawałek pergaminu.
- Kochanie, nie musisz tak podnosić głosu. Musiała mieć ku temu powód. Najwidoczniej ma się dobrze. Przecież wiesz jaka ona jest?
- Oczywiście, że wiem jaka ona jest! Przecież ją wychowałam... - westchnęła ciężko zakrywając twarz dłonią. Po paru chwilach ponowiła zdecydowanie spokojniejszym tonem - Zgodzi się, pomoże a później będzie się nad tym zastanawiać. W zimę odda własne buty, ostatnią miskę jadła, a gdy ktoś będzie potrzebował łaski jej rąk to najmie się i do Gildii... Dopiero zacznie się martwić, gdy stopy będą nadawały się tylko do amputacji, gdy przekręci się z głodu, albo legnie w jakimś lesie zaszlachtowana przez bandziorów. Ona nie potrafi mierzyć sił na zamiary, rozumiesz? Jak się zatnie to nie ma przebacz... Dlatego ją trzymam na odległość.
- Toż przecież sam ją uczyłem jak radzić sobie, gdy tej odległości nagle braknie - zapewnił uspokajająco Erwin. - Co zatem odpiszesz? - zapytał podsumowująco. - Bo chyba nie to, że podczas wojny uszczuplasz zasoby kleru?
- Ironią jest to, że staram się ze wszystkich sił, by te zasoby faktycznie nie zostały uszczuplone... Cóż, jako że wychowałam potwora, którego własnoręcznie nie mam możliwości udusić, będziemy musieli spisać oficjalną reprymendę i wskazówki modląc się by Franka choć trochę zrozumiała aluzję, wiedząc że i tak tego nie zrobi... Podaj proszę kałamarz... - poleciła bardziej uspokojona.

Futenberg
1 Mirtul roku Orczej Wiosny
Ranek

Powrót do Futenbergu na czas Święta Traw był bardzo trafną decyzją, dla nieświadomej tego Franki. Zabawa odebrała wszystkie troski i zadziałała jak lekarstwo, którego kapłanka tak potrzebowała, a którego nie udało się uzyskać od Zoji. Wymuszona rozłąka z uzdrowicielką smuciła, choć zaledwie przez jeden wieczór, gdyż następny dzień głowę wypełniło coś zupełnie innego. W Święto Zielonych Traw dziewczyna miała tyle energii, że całodniowa zabawa nie stanowiła żadnego problemu. Uwielbiała wszystko, co robiła tamtego dnia. Taniec, śpiewanie, zabawianie dzieciaków, tryskanie radością i energią. Czego mogła chcieć więcej? Doświadczenia Koboldziej nalewki zadbały o to, by ilości napitku nie były większe niż symboliczne, więc nawet poranek 1 Mirtul należał do niemal idealnych. Kości, pamiętające całodzienne skakanie, były czymś pozytywnym. Kwiaty, nawet jeśli w większości były więdnące, były czymś pozytywnym. Wszystko, co ją otaczało było czymś pozytywnym. Nie widziała żadnych wad, wszystkie problemy zniknęły. Była zbyt przejętym chodzącym uosobieniem szczęścia i radości. Nie mogła też zrezygnować z uszczęśliwiania innych. Szczególnie dzieciaków obecnych w karawanie. Nie miała już możliwości uszczęśliwiać ich podkradanymi łakociami z świątynnego kredensu, gdyż straciła do nich dostęp, musiała więc wyposażyć swoje zapasy o dodatkowe przysmaki. Nie miała też serca stać z boku i czekać jak kołek na polecenia. Od razu, gdy zjawiła się przy bramie z świeżym wiankiem na głowie, wsiąknęła między wozy zbierając przy sobie najmłodszych uczestników karawany. Dzieciaki będą miały zajęcie, rodzice chwilę wytchnienia, a podróżni spokój i brak biegających bachorów.
 
Proxy jest offline  
Stary 04-01-2016, 00:08   #5
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację

Wśród najętych do obrony karawany najemników szedł obskurnie wyglądający krasnolud. Jego wydawałoby się wiecznie ponura twarz naznaczona była wieloma bliznami, które były świadectwem wielu stoczonych za dawnych lat walk. Nie był stary, na pewno nie według rachuby jego ludu, choć łysiejący czerep i liczne zmarszczki na twarzy, które były tak głębokie, że czasem czasem trudno było odróżnić je od śladów po cięciach goblińskich toporów szpecących jego lico, mogły mówić co innego.

Na pierwszy rzut oka nie można było powiedzieć o nim zbyt wiele, poza dość oczywistym faktem, że sprawiał wrażenie doświadczonego wojownika, o czym świadczyła nie tylko jego poorana twarz, ale także potężny krasnoludzki wojenny topór dyndający u pasa oraz stalowa tarcza zawieszona na plecach.
Bardziej obeznany w kulturze innych cywilizacji osobnik mógłby też łatwo wywnioskować, że ma do czynienia z kapłanem Moradina, na co wskazywała kolczuga w kolorze ziemi i posrebrzany hełm, który przez większą część podróży krasnolud kurczowo trzymał w rękach. Jakby to wciąż budziło u kogoś wątpliwości to ręcznie wystrugany symbol młota i kowadła zawieszony na szyi w formie amuletu powinien rozwiać już każdą niejasność.

Khergal Talgast był pokornym sługą Moradina, choć jego obecność tak daleko na południe od wojen z goblinoidami wydawała się być co najmniej podejrzana, lecz krasnolud miał ku temu dobry powód i nie miał zamiaru nikomu się z tego tłumaczyć.
Z pewnością nie wyglądał na wygadanego jegomościa. Jak większość jego pobratymców był na co dzień dość gburowaty i daleko byłoby mu do kipiących poczuciem humoru gnomów, choć kilka kropli alkoholu na języku potrafiło zdziałać cuda, a tego właśnie najbardziej brakowało mu tak daleko od domu.
Okropieństwa wojennych działań w kopalniach odebrały mu wiele, ale zamiłowanie do porządnego piwa czy też krasnoludzkiego sikacza było czymś co nadawało sens jego życiu i nie sposób było mu odebrać, pomimo że ktoś o jego statusie społecznym powinien raczej wzbraniać się od pokaźnych ilości alkoholu. Nie było to jednak możliwe kiedy wiodło się ponury żywot awanturnika, kiedy niejednokrotnie skosztowało się krwi swoich wrogów i doświadczyło wszystkich okrucieństw wojny. Alkohol był i jest dla tego ponurego krasnoluda magicznym eliksirem, który pozwalał o tym wszystkim zapomnieć. Choćby na chwilę…


Khergal chwycił za ręcznie wystruganą przez siebie fajkę, po czym nabił główkę swoim ulubionym fajkowym zielem, a było to ostatnia znajdująca się pod ręką partia.
- Cholipka… Ledwo co żem Kaledon opuścił, a już nie mam co palić - zaczął z przekąsem krasnolud, węsząc po swoich kieszeniach w poszukiwaniu zaginionego zioła. W ogóle nie przejmował się faktem, że inni mogą go przyłapać na rozmawianiu ze sobą. Być może był tak bardzo osamotnionym typem, że w ogóle nie przywykł do towarzystwa innych osób.
- Mogło być gorzej... - burknął pod nosem, po czym w końcu zapalił fajkę i zaciągnął się mocno, po to by zaraz wypuścić spod swej kasztanowej brody kilka smolistych kręgów. Uśmiechnął się mimowolnie. Ani kropli piwa pod ręką, to samo można powiedzieć o fajkowym zielu, a najbliższa osada kilka dni drogi stąd. Dlatego właśnie warto było zostać awanturnikiem - te wszystkie wydawałoby się przyziemne pragnienia nabierały na znaczeniu, stając się czymś niemalże mistycznym. Bo czegoż można było pragnąć bardziej po długiej podróży od ciepłego łóżka, kąpieli i odrobiny komfortu? To właśnie na trakcie każdy mógł poczuć, że żyje i tak właśnie było z krasnoludem, który o poranku rozkoszował się ostatnimi buchami swojego ulubionego zioła.

Pomimo, że na pooranej twarzy Khergala malował się szczery uśmiech, nie mógł on ukryć wszystkich obaw, które dręczyły go tego dnia. Karawana, do obrony której się najął złożona była w dużej większości z uchodźców, głownie rannych żołnierzy i rodzin, którym wojna na północy odebrała majątki. Nie wróżyło to nic dobrego jego miastu i zastanawiało to krasnoluda, czy po tym wszystkim będzie mieć już do czego wrócić. W końcu w tradycji jego rodziny był powrót w chwale i sławie po zakończonym sukcesami awanturniczym życiu.
Tak, kapłan Moradina pochodził z rodziny, której we krwi płynęła iskra awanturnictwa. Znany w Królestwie Pięciu Miast ród Talgastów wydał na świat kilka pokoleń sławnych poszukiwaczy przygód, a Khergal chciał być jednym z nich i tak jak oni móc wrócić u progu swej kariery do rodzimego miasta z bagażem złota i doświadczenia. By tak jak jego dziadunio jemu; opowiadać swoim licznym wnukom o stoczonych walkach i przeżytych przygodach w tym dzikim i tajemniczym świecie. Tak, to oraz wieczna służba Moradinowi było tym co kierowało go przez życie. Miał tylko nadzieję, że kiedyś doczeka momentu, kiedy przejdzie przez wrota prowadzące do Kaledon i spotka się z resztą swojej rodziny. A nawet jeśli nie to umrze godnie, walcząc o to co uważa za słuszne…
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 05-01-2016, 22:38   #6
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Południowy trakt / Esper
1-6 Mirtul Roku Orczej Wiosny


Jak przewidywała Sinara w drodze do Esper nie napotkali żadnych trudności - nie licząc złamanej osi jednego z wozów (która wymusiła dłuższy postój na trakcie w celu zmiany koła), okulawionego konia, którego wyleczyła Franka, nudy i kilku bójek wśród wędrowców zapewne z tej nudy wynikłych. Kapłanka szybko zaprzyjaźniła się dzieciarnią, toteż już po pierwszym dniu wiedziała wszystko (lub prawie wszystko) o ochranianych przez najemników podróżnych.

Że rodzina, z której pochodziło najwięcej małolatów pochodziła z Browntown i u krewnych w Esper chciała przeczekać wojenną zawieruchę (w której i tak zginęło już dwóch ich synów i czterech kuzynów).
Że na dwóch wozach jedzie broń i inne żelastwo złupione z orków i reszty zielonego tałatajstwa, przeznaczone na przetopienie, przeróbkę i do naprawy. Na zdumione pytanie Shavriego czemu nie robią tego w Darrow i miastach blisko frontu kupiec Artur Kutt prychnął, że tamtejsi rzemieślnicy mają tyle roboty, że nawet jakby dziesięć wozów wywieźć, to nie zrobiłoby to nikomu różnicy. Po minie mężczyzny Traffo wywnioskował, że takiż ma zamiar, tyle że nie znalazł więcej chętnych do transportu ludzi. Dwóch otroków zbyt młodych by dzierżyć miecz, ale wystarczająco wyrośniętych by zajmować się końmi i obozowymi pracami, czterech ochroniarzy-tragarzy, którzy częściej patrzyli do bukłaków niż niż na trakt i dwóch woźniców, których w trzeźwości trzymał głównie autorytet Marple… w sumie mu się nie dziwił.

Że na dokładnie zakrytych wozach Leny Marple jest COŚ, czego dzieciarni nie udało się podejrzeć, lecz ani chybi magicznego i cennego! Nie broń, bo nie dzwoni, nie żywność, bo nie pachnie (nie licząc zapasów), nie skóry, bo nie śmierdzą (no dobra, na jednym z wozów na pewno były skóry)… Wyobraźnia małolatów pracowała pełną parą, a wyobraźnia Franki razem z nią. Za to pięciu woźniców Leny - Kurt, Lucjan, Aurora, Bibi i jednooki młodzian, na którego wołano Lewy - wyglądało na niezłych zabijaków. Frankę intrygowała zwłaszcza pulchna Bibi, której umiejętności władania biczem nie ograniczały się tylko do poganiania koni. Reszta uzbrojona była w miecze, kusze i włócznie. Jeszcze w Futenberg Lena oznajmiła, że podczas walki stanowić będą oni wsparcie dla najemników, a Evan miał nadzieję, że pozory nie myliły i faktycznie znali się oni na wojaczce. Po dniu czy dwóch okazało się, że może i wozy są Leny, ale zawartość należy również do dwóch innych mężczyzn (Henryka Opsta i Feliksa Wanderwooda), którzy wraz z nią zmierzali do Luskan. Wraz z ich obstawą ilość bitnych ludzi (i nieludzi, gdyż był tam także półelf i ćwierćork) wzrosła o 6 osób.

Że wracających z frontu żołdaków, którym Lena litościwie pozwalała jechać na wozach, poleczył krępy kapłan Moradina jeszcze pierwszego dnia po tym, jak dołączył do karawany. Nogi czy ręce co prawda im nie odrosły; poparzone ognistymi zaklęciami także nie wyglądały wiele lepiej, jednak i tak patrzyli na niego z wdzięcznością, zanosząc dziękczynne modły do krasnoludzkiego boga. A jak się im polało, albo uraczyło czymś lepszym niż podróżne racje to i o wojnie opowiadali, roztaczając przed małolatami wizje tormickich gryfich jeźdźców spadających z wysoka na orcze zastępy, czy ciężkiej jazdy paladynów Helma tratujących gobliny i hobgobliny jak łany zboża. Nawet Franka wiedziała, że niewiele prawdy było w tych opowieściach, lecz dodawały one dzieciarni ducha. I nie tylko im.


No właśnie, kapłan. Krępy, pobliźniony krasnolud o pobrużdżonej twarzy wyglądał na zaprawionego w bojach żołdaka, lecz nie przyłączał się do opowieści ludzi. Częściej gadał do siebie niż do towarzyszy podróży, lecz mimo gburowatości wzbudzał coś na kształt sympatii - zwłaszcza w małżeństwie starszawych niziołków, Rity i Opika Thunderpisk, które najwyraźniej potrzebowało towarzystwa kogoś zbliżonej prominencji. Albo kogoś znanego z ciężkiego topora względem orków i innego tałatajstwa. Lub po prostu lubiły sobie pogadać, a uszy krasnoluda były najbliżej ich piskliwych głosików. Tak czy inaczej nim jeszcze dotarli do Futenberg Khergal Talgast dowiedział się wszystkiego o dolach i niedolach małżeństwa, ich dzieci, wnuków, kuzynów, pociotków oraz sąsiadów, a także życiu w Słonecznych Wzgórzach, pracy na roli i wyrobie nabiału. Najgorszy w tym był fakt, że Talgastowi skończyło się nie tylko ziele, ale i alkohol, toteż z trudem znosił niziołczą paplaninę. Niestety nawet wzmożona gburowatość nie odstraszyła niechcianych kompanów. Pomogło dopiero przeziębienie, które podstępnie zaatakowało gardło pana Thunderpiska, a potem przeniosło się na jego żonę. Nie żeby krasnolud im źle życzył… ale nie narzekał.

Była też dwunastoletnia Rose, siostra Kaina Oussndara. Po stracie rodziców dziewczyna zamknęła się w sobie, a próbne szkolenie w futenberskiej świątyni oraz troska o brata-najemnika bynajmniej nie pomogły jej w odzyskaniu radości życia. Trzymała się zwykle przy Kainie, nie spoufalając zbytnio z dzieciarnią. Przyzwyczajona do innych standardów życia z ulgą przyjęła decyzję brata o wyjeździe do wuja w Silverymoon.

Prócz tego w karawanie maszerowali lub jechali mieszkańcy okolic Esper i Srebrnego Jeziora, przemieszczający się z zupełnie prozaicznych powodów oraz kilka sztuk bydła. Dzięki bogom wojna nie dotarła na południe od Darrow i życie toczyło się tutaj względnie normalnie. Nie licząc wzrostu cen żywności i spadku liczby mieszkańców Królestwa rodzaju męskiego, oczywiście.



Pogoda nie rozpieszczała, toteż trzeciego dnia wszyscy z ulgą powitali światła gospody Tańczący Szczur, położonej niecały kilometr od brzegu Srebrnego Jeziora. Zresztą nawet w pogodne wiosenne dni nocleg pod gołym niebem nie należy do przyjemności, toteż nie tylko najemnicy z zazdrością spoglądali na namioty Leny i jej towarzyszy oraz kupca Kutta.

Prócz członków karawany w gospodzie nocowała również załoga promu pływającego po Srebrnym Jeziorze, przewożącego podróżnych, których stać było na skrócenie sobie drogi na wschód. Łodzie nie były najtańsze ani najszybsze (w kotlinie, w której znajdowało się Królestwo wiatry nie wiały zbyt mocno), lecz wiele osób gotowe było zapłacić więcej by komfortowo dostać się na wschodnią stronę Królestwa. Ot, jak choćby zmierzająca do BibliotekiImlis Gnorst, która z nieskrywaną ulgą opuściła niezbyt doborowe towarzystwo dowodzone przez Lenę na rzecz obszernej, choć kołyszącej łodzi.



Esper znacznie różniło się od Futenberg. Było luźnym, chaotycznym skupiskiem otoczonych ogrodami rezydencji bogatych mieszczan, schludnych domostw kupców, szeregowej zabudowy czynszowych mieszkań oraz skleconych byle jak klitek, w których gnieździła się biedota. Niektórzy włączali w obręb miasta nawet najbliższe farmy, choć rolnicy protestowali przeciw temu - głównie z powodu podatków. Pełno tu było sklepów, kramów i sklepików, gospód, karczem i zwykłych mordowni. Idąca wzdłuż Srebrnego Jeziora karawana weszła do miasta od północy, poznając najpierw dzielnicę portową.

Śmierdziało rybami i mokrymi sieciami, w których rozkładały się resztki wodnej flory. Statków przy przystani było niewiele. Do Sinary nieoczekiwanie powróciło wspomnienie zeszłego lata, gdy jakiś elf, Aedsil Laure, rozpuścił plotkę, że rada miejska podnosi opłaty i wszystkie handlowe łodzie w ramach protestu wypłynęły na jezioro. Niektóre wręcz ruszyły do Uran, gdzie właśnie odbywał się doroczny Srebrny Jarmark. Całe miasto huczało przez dwa dni, zanim rada zapanowała nad sytuacją. Plotka okazała się kłamstwem, a na elfa (który, jak słyszała, przeleciał córkę mistrza cechu rzeźników i z tego powodu uciekł z miasta na jednej z łodzi) wystawiono list gończy, który wisiał po wsiach aż do zimy. Sinarę elf niewiele obchodził, ale w stworzonym przez niego zamieszaniu obłowiła się jak rzadko i przez wiele dni nie chodziła głodna.
Dziewczyna odruchowo sięgnęła do swojego pękatego mieszka. Teraz też nie była głodna, ale zarabiała na życie w zupełnie inny sposób.

Lena Marple wynajęła dla karawany sporą część zajazdu Przystań podróżnika w południowej części Esper. Musieli przejść prawie przez całe miasto, ale cel wynagrodził dodatkowy wysiłek - zajazd był obszerny, niedrogi, z dobrą kuchnią i właścicielem, który najwyraźniej gościł pannę (a może panią? po tylu dniach drogi Marv nadal tego nie wiedział) Marple nie raz. Najemnicy zajęli stolik przy drzwiach i zamówiwszy jedzenie czekali, aż Lena rozliczy się z podróżnymi opuszczającymi grupę. Rodzina z Browntown, para niziołków, piątka wieśniaków, trzech weteranów, handlarz bronią wraz ze swoimi ludźmi - ekipa skurczyła się do dwudziestu paru osób i pięciu wozów. Niektórzy zostawali w Esper, inny mieli zamiar ruszyć na wschód, do sąsiednich wsi i miasteczek. Mniejszą grupę łatwiej było ochraniać, choć i rąk do walki było mniej. Przynajmniej teoretycznie; niby każdy miał przy sobie jakąś broń, ale jak i czy w ogóle sprawdziłby się w walce? Może lepiej, że się tego nie dowiedzieli.

- Do Luskan mamy co najmniej dwa dekadni jazdy - oczywiście jeśli pogoda będzie sprzyjać - rzekła Lena przywoławszy najemników, gdy skończyła rozmowy i wszyscy spożyli posiłek. - Droga jest dość prosta, wzdłuż rzeki, ale w większości wiedzie przez las. Każde miejsce na zasadzkę jest tam dobre. Co prawda najniebezpieczniej jest w lecie, przed Srebrnym Jarmarkiem, ale i po zimie bandyci lubią się nachapać na pierwszych podróżnych. Będziemy jechać tak, jak teraz: Kurt, Lucjan, Aurora, Bibi i Lewy. Opst i Wanderwood na swoich koniach pomiędzy Lucjanem i Aurorą, ich czterej przydupasi po bokach. Rose na wozie Bibi, Kain na wozie Lucjana. Ja pojadę obok Kurta. Talgast? Wy się rozstawcie wedle umiejętności. Przydałaby się czujka i z przodu, i z tyłu. Reszta będzie maszerować czy tam jechać na tych swoich mułach między Bibi i Lewym. Chyba, że macie inne propozycje? Jeśli nie, to ruszamy dwie świece po świtaniu. Muszę załatwić jeszcze kilka spraw.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-01-2016 o 22:50.
Sayane jest offline  
Stary 06-01-2016, 11:22   #7
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
- Ty się pakujesz, czy demolujesz dom? – zapytał Olf Traffo, wchodząc do kuchni i widząc w niej trójkę swoich szalejących dzieci. Senior rodu wymownie objął wzrokiem rozbebeszony na podłodze ekwipunek syna. Jedno srogie spojrzenie ojca wystarczyło, żeby Cori zszedł z ławy, na której skakał uradowany.
- Wybacz ojcze – młodszy Traffo lekko skłonił rodzicielowi głowę, ukrywając w ten sposób zdyszany uśmiech. – Nie mieliśmy zamiaru… To znaczy… Norva i ja mamy odmienne zdanie co do tego, jak i co powinienem spakować.
Olf Traffo uśmiechnął się. Musiałby spaść z konia głową na cembrowinę, żeby uwierzyć, że Norva uprzykrza życie swojemu bratu z czystej złośliwości z której słynie. Była po prostu niezadowolona z tego, jak niebezpiecznego zawodu podjął się jej brat. Działania Norvy wynikały więc z czystego przywiązania i już odczuwanej przez nią tęsknoty za nim. Dziewczyna jednak szybciej ogoliłaby się na łyso, niż do tego przyznała.
- Zmykajcie – powiedział, odkładając na stół niewielką skrzyknę, z którą tu przyszedł. Norva wraz z Corim posłusznie opuścili Shavriego na postawę bałaganu i poważnego spojrzenia ojca. Shavri wobec tego przerwał zbieranie swoich betów, a ojciec usiadł ciężko na zwolnionej przez młodszego syna ławie.
- Dobrze się sprawiłeś. W dwa tygodnie udało ci się coś, co mnie jak dotąd wcale.
- Tato, to tylko krowa
… - zaczął Shavri, nie do końca wiedząc, do czego zmierza ta rozmowa.
- Nie o tym mówię – przerwał mu Olf, licząc na domyślność syna. - Ale prawda jest taka, że to, co zrobiłeś sprawia, że jeszcze trudniej jest teraz, gdy idziesz znowu.
Shavri nie odpowiedział. Świętej pamięci dziadek nauczył go czegoś na temat zbędności słów, a w tym wypadku obaj wiedzieli, że iść musi i… chyba też, że chce.
- Wiem kim jesteś, wiem, jakim jesteś człowiekiem. I wiem, że dwa tygodnie temu nie miałeś ani blizny na nodze, ani tego czegoś w spojrzeniu, a jedynie twoje zamiłowanie do szlajania się. – Olf ciężkim ruchem sięgnął do stołu i pchnął w kierunku syna przyniesione pudełko. – Według tego, co opowiadał mi mój ojciec, twój pradziadek był taki sam jak ty. Głupi, narwany i szczery.
- Zginął bardzo młodo – zauważył Shavri dziwnym głosem i zerknął na skrzynkę.
Olf zaśmiał się ciepło i smutno.
- Tak, ale był wierny sobie i uratował cztery inne osoby.
- O moich braciach można powiedzieć to samo – zauważył Shavri, wspominając zmarłego Grama i Piotra. – Że zginęli wierni sobie, ratując innych.
Olf Traffo westchnął.
- Synu wiem to. Nie chciałem puścić cię na tę sakramencką wojnę, bo wiedziałem, że nie wrócisz. Ale czego bym nie zrobił, życie i tak będzie się toczyło jak chce. A Ty najwyraźniej, tak jak Twoi bracia przed Tobą, masz dużo chodzić, marznąć, źle jeść, walczyć za pieniądze i być narażonym na ryzyko, o którym oni też wiedzieli, ale je podjęli.
Shavri nie odpowiedział.
- Otwórz – zażądał ojciec po chwili milczenia i jego syn uchylił lipowe wieko, by zobaczyć…
- Róg pradziadka…
Cóż. Umówmy się, że to nie był królewski prezent. Róg był stary i brzydki już gdy Shavri widział go pierwszy raz w życiu. Mocno porysowany. Srebrna oprawa była miejscami obita, a w całości ześniedziała. Większość małych, jadeitowych oczek udających liście mięty wokół herbowego kowadła Traffo przez lata poniewierki powypadała. Ale to wciąż była jedna z dwóch ostatnich pamiątek po minionej chwale. I stan, w jakim była, był odbiciem kondycji jego rodziny – byli biedni, zdziesiątkowani i zniszczeni wojną.
Shavri wyciągnął z wyścielanego szmatami wnętrza antyk i sycił wzrok czymś, co każdy inny człowiek uznałby za rupieć niewart zachodu, by się po niego schylić. Dziwnie było trzymać go w rękach…
- Dlaczego mi go dajesz?
- Bo myślę, że może ci się przydać. Jest sprawny.
- Przydałby mi się i wcześniej, w Zamieci.
- No cóż. Nie wiedziałam, czy go nie zgubisz.
- Dalej mogę to zrobić.
- Nie wykluczam tej możliwość
– Olf zmarszczył brwi. – Rzecz w tym, że tak jak powiedziałem – zmieniłeś się. A jeśli nawet – cóż. To tylko kawałek kości w żelastwie.
Shavri nie dał się zwieść. Jeśli to był faktycznie tylko kawałek kości w żelastwie, to dlaczego ojciec nie dał mu naprawić oprawy nigdy wcześniej, choć wiedział, że chłopak po dziadku odziedziczył zamiłowanie do pracy w kuźni? Dlaczego też sam nigdy jej nie czyścił, pozwalając by się tak zniszczyła?
Chłopak bez słowa – zwykłego nawet, uprzejmego „dziękuję” – przypasał róg do boku. Ojciec przytulił go po męsku krótko i wyszedł, pozwalając mu się spakować.

Shavri niewiele zmienił w swoim ekwipunku. Uzupełnił w nim jedynie braki w fiolkach i jedzeniu i odzieży. Dwa razy sprawdził, czy ma przy sobie harmonijkę ze szpakiem i szklaną podobiznę Bijak namalowaną przez Coriego – juz teraz oprawioną porządnie w miedź i wiszącą mu na szyi na grubym rzemyku. Sama Bjak wezwana cichym cmokaniem przygalopowała z sąsiedniej izby z pyszczkiem w okruszkach. Szczurzyca biegła do niego dziarsko na trzech łapkach i bez większego problemu wspięła mu się po nogawce przez płaszcz na ramię. Tam schludnie wyczyściła wąsiki z resztek jedzenia i schowała się w kaptur płaszcza. Lekki róg, którzy przypasał po lewej stronie ciążył mu naraz bardziej niż pochwa z Hańbą – jego krótszym mieczem.

Pożegnanie z rodzeństwem i matką było długie i bolesne, ale też pełne wiary, że za jakiś czas znów się zobaczą.
- Przywiozę wam coś stamtąd – obiecał, jakby to miało im zadośćuczynić długą rozłąkę.
Ignis, pocałowała go w czoło i przekazała prowiant.
- Przede wszystkim wróć.



Miejsce zbiorcze karawany było pesząco gwarne i tłoczne. Shavri lubił ludzi, ale tutaj, być może powodowany lekkim smutkiem i tęsknotą za rodziną, naraz poczuł się lekko zagubiony, dlatego tak szybko, jak tylko ich wypatrzył, dotarł w pobliże przyjaciół. Uśmiech Franki bowiem świecił radością daleka. A kiedy wypatrzył ją, gdzieś mignęła mu znajoma ruda głowa i Shavri bardzo szybko wypatrzył już pozostałych. Po krótkim rozeznaniu co i jak, już gdy karawana ociężale ruszyła, zaczął wypytywać kamratów o opowieściami na temat tego, co u nich się wydarzyło od powrotu z Zamieci i jak zmieniło się ich życie – i czy w ogóle – po pierwszej wspólnej misji. Sam rzecz jasna pierwszy opowiedział o tym, co zastał w domu i co udało mu się zdziałać za pieniądze z poprzedniego zlecenia. Pierwszy etap drogi minął mu zatem w miarę przyjemnie, choć wlekli się niemiłosiernie.
Chłopak jednak wyczuwał duże spięcie Sinary i przypomniał sobie, że gdy wyruszali pierwszy raz, również wyglądała na zdenerwowaną. Nie drążył, żeby się jej nie narzucać, ale był blisko na wypadek, gdyby jednak zapragnęła pogadać. Shavri obiecał sobie również, że jak tylko zrobi się nieco luźniej, gdy już wyruszą z Esper, spróbuje porozmawiać z Khergalem Talgastem. Pamiętał z książek Coriego... a może nawet z opowieści dziadka ten ród i opowieści, którymi się wsławił, dlatego był bardzo ciekaw nowego towarzysza broni.
 
Drahini jest offline  
Stary 09-01-2016, 17:23   #8
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację

Sala główna Tańczącego Szczura rozbrzmiewała jeszcze śmiechami i uniesionymi głosami pomimo, że wieczór się już kończył. Sinara czuła się zmęczona i marzyła o ciepłym posłaniu, najlepiej tuląc się do ukochanego. Dlatego poprosiła Evana by udali się już na spoczynek. Chciała przy okazji z nim porozmawiać, bo Esper było coraz bliżej.
Gdy leżeli już w łóżku dziewczyna zaczęła rozmowę.
- Lada chwila będziemy w Esper, a jak zapewne pamiętasz, mieszkają tam moi rodzice. Nie obraź się, ale nie chciałabym, żebyś ich poznał. Nie warto tracić na nich czasu.
W głosie Sinary słychać było gorycz, a słowa ciężko przechodziły jej przez gardło.
- Jeśli chciałbyś jednak kogoś poznać, to wybieram się do domu mojego przyjaciela. Jego rodzice byli mi lepszymi opiekunami, niż moi.
Evan nie specjalnie zdziwił się słowami Sinary znał ją już na tyle długo, że zdawał sobie sprawę z jej trudnego dzieciństwa.
- Nie przejmuj się, poznasz mnie z kim tylko zechcesz. Ufam ci i wiem że choć nie mówisz mi pewnych rzeczy, to nie robisz tego specjalnie, tylko że jest to dla ciebie bolesne. Przytul się i nie frasuj, wszystko będzie dobrze.
Dziewczynę najwyraźniej zadowoliła taka odpowiedź bo uśmiechnęła się i mocniej przytuliła.
- Nie wiem ile będziemy mieli czasu na miejscu, ale może zdążę pokazać ci jakieś ciekawsze miejsca. Jeśli chcesz coś kupić, mogę ci doradzić od kogo warto, a który kupiec to z kolei zdzierca i liczy sobie za dużo. Byłeś kiedyś poza granicami Królestwa?
- Byłem jako mały chłopiec. W zasadzie to nie wiem czy jestem z Królestwa, bo Futenbergu mieszkam dopiero o siódmego roku życia, przedtem mieszkałem z wujem na wyspach Moonshae.
Sinara ożywiła się na słowa ukochanego.
- Jak tam było? W sensie na wyspach? Pamiętasz coś? Zawsze byłam ciekawa co jest poza Królestwem, jak wygląda świat. A Kain opowiadał przecież o pięknym Silverymoon. Ile miejsc na świecie warto byłoby zobaczyć! - potok słów wylewał się z dziewczyny niczym z siedmiolatki która miała być zabrana na fajną wycieczkę.
- Trochę pamiętam - Evan uśmiechnął się na wspomnienia z dzieciństwa. - Są tam rozległe zielone wzgórza, po których pasą się włochate krowy, wrzosowiska w których mają swe legowiska cietrzewie i bażanty. Są białe klify o które rozbijają się morskie fale. Nie brakuje też niebezpieczeństw, mrocznych lasów z których nocami wychodzą bandy goblinów, mordując nieostrożnych podróżnych. W grotach skalnych nad brzegiem morza można natknąć się na siedlisko przemytników, lub leże Wywerny. Ludzie są twardzi i nie ufni wobec obcych, ale chętnie wspierają się na wzajem w trudnych momentach.
- Chciałbyś tam kiedyś wrócić? Chętnie zobaczyłabym te zielone wzgórza o których tak miło opowiadasz.
- Kiedyś na pewno tak, ale chyba jeszcze nie w najbliższym czasie. Chciałbym pojechać gdzieś na południe, zobaczyć krainy gdzie w zimie jest ciepło jak u nas latem.
- Oczywiście, też nie miałam na myśli najbliższych miesięcy - uśmiechnęła się. - Ale kiedyś, możemy się tam wybrać. Póki co, czeka nas inna długa podróż, więc chyba warto byłoby się wyspać. Myślisz, że moglibyśmy kupić sobie namiot? Inaczej ciężko będzie o prywatność w najbliższych tygodniach.
- To dobry pomysł - pokiwał głową. - Mielibyśmy trochę spokoju sam na sam podczas postojów.
- No to ustalone, możemy iść spać. Chyba że nie chcesz - uśmiechnęła się kusząco do Evana.
- Pewnie że nie chcę - uśmiechnął się chłopak i zaczął ją całować.

 
Komtur jest offline  
Stary 09-01-2016, 23:53   #9
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kiedy Lena przemówiła, dając im krótki wstęp do tego co ich czeka, rudowłosy nie czekał na innych.
- Wydaje mi się, że pojedyncza czujka to może być za mało - odezwał się Marv, na początku tylko ochrypłym szeptem, jakby bojąc się zabrać głos przy majestatycznej w jego mniemaniu Lenie. Odchrząknął i zaczął mówić normalnie. - Moje oczy nie są najlepsze, ale mogę z kimś iść, w razie czego osłonię - zwrócił się bardziej ku towarzyszom niż kobiecie, ale do niej też szybko wrócił. - Pani Leno, czy na tym szlaku są miejsca, w których wcześniej częściej od innych następowały ataki? Takie z dogodnymi miejscami na to, by bandyci mieli swoje kryjówki i składy zrabowanych rzeczy?
- Bardzo chętnie też pójdę z tyłu - zaoferował się Shavri, trzymając Bijak w zgięciu łokcia jednej ręki i głaszcząc ją drugą. - Jestem tropicielem. Moją rzeczą jest słyszeć i widzieć. Tył tak samo dobry jak przód, mnie jedno.
- Jesteście drużyną; sami wiecie najlepiej jak rozdzielić między siebie zadania - wzruszyła ramionami pracodawczyni. Na pytaniem Marva zamyśliła się chwilę, wpatrując się w chłopaka uważnie i powodując u niego równie nagły co krępujący rumieniec. - Na pewno w pobliżu skrzyżowania traktu z Królestwa ze szlakiem Luskan-Mirabar - odparła. - Zresztą cały szlak od krzyżówki w stronę Luskanu jest niebezpieczny; tamtejsi piraci nie dbają zbytnio o to co się dzieje na lądzie. Słyszałam, że ostatnio niebezpieczne zrobiły się również obrzeża tutejszego lasu, ale jeszcze popytam; może były to tylko incydenty. Generalnie im dalej na południe tym większa dzicz; patrole naszych tam nie jeżdżą; prócz drwali i myśliwych praktycznie nikt tam nie mieszka, ani się tam nie zapuszcza. Nawet bandyci pojawiają się tylko w okresie przejazdu karawan - prychnęła. Shavri zarechotał cicho, ubawiony.
Marv popatrzył na chłopaka. Od samego początku ani trochę go nie rozumiał, przecież Lena nie powiedziała nic śmiesznego. No i jego odpowiedź też zbijała z tropu, rudowłosy nie powiedział nic o tym, z której strony karawany miał iść. Ale do tego postanowił wrócić później, najpierw wracając do ważniejszych kwestii. No i to pozwoliło rumieńcowi na jego policzkach nieco zmaleć.
- Powiedziała pani, że trakt wiedzie wzdłuż rzeki. Czy tuż przy niej, czy oddziela ją jeszcze las? - trochę się zmieszał, gdy znowu na niego spojrzała, ale brnął dalej, tłumacząc swoje pytania. - No bo jak tuż przy niej i z rzeki widać trakt to bandyci łatwo mogą przemieszczać się barkami…
- Ciekawy pomysł - uśmiechnęła się Lena. - Na szczęście piractwa nikt tam jeszcze nie uprawiał; miałam na myśli Luskańczyków. Trakt biegnie w pewnym oddaleniu od rzeki, lecz nie na tyle dużym by można było wziąć nas w ten sposób w dwa ognie. Rośnie tam głównie tatarak i jakieś niskie krzaki. Może się skryć w nich kilka osób, owszem, ale będą tam zostawiać wyraźniejsze ślady niż w lesie.
- Ja nie… to znaczy… eh… - rudowłosy machnął ręką i rumieniec powrócił z większą mocą. Pokiwał ostatecznie tylko głową na te wyjaśnienia. - Będziemy gdzieś przekraczali rzekę, czy cały czas idziemy wzdłuż niej aż do naszego celu?
- Rzekę będziemy mieć cały czas po lewej stronie - Marple wyciągnęła mapę z tubusa i ostrożnie rozłożyła na stole. Bibi przezornie zabrała dzban z piwem z dala od cennego pergaminu i równie przezornie zaopiekowała się zawartością. Lucjan zerknął na nią zazdrośnie i zamówił kolejny dzban.
Tymczasem pracodawczyni wskazała najemnikom odpowiedni fragment rysunku. - Zarówno rzeka jak i trakt biegną w miarę prosto - są dwa, może trzy zakola, gdzie rzeka lubi wylewać wiosną i tam trakt skręca nieco w las. Tak. Jeśli ktoś chciałby zastawić pułapkę to byłyby dobre miejsca, chociaż to sam środek trasy i nie słyszałam, by bandyci zapuszczali się aż tak daleko. Ponoć dawniej ktoś mieszkał w tych lasach - elfy czy ktoś, ale teraz więcej tam niedźwiedzi niż ludzi.
- Niedźwiedzie sadło… - rozmarzył się Lewy. Aurora uśmiechnęła się do niego niepewnie.
- Żadnych polowań! - warknęła Lena. - No, może jak będziemy wracać - dodała łagodniej.
- Aa… pani Leno - zapytał jeszcze Marv - jesteśmy w stanie tak wytyczyć pokonywane odcinki, aby te bardziej niebezpieczne rejony pokonywać za dnia, bez nocowania w ich bezpośrednim pobliżu?
- Zależy od pogody, ale nie śpieszy nam się aż tak, by ryzykować życiem.
- I też nie wiem, jakie macie, Pani, doświadczenia dotyczące samej chwili ataku, ale może wartałoby przemyśleć sposób postępowania i obrony kobiet w momencie ewentualnego napadu - dodał Shavri, przyglądając się mapie.
- Kobiet! - zarechotała Bibi.
- No to myślcie i brońcie - do tego was najęłam - odparła Lena.
Evan który do tej pory nie udzielał się za bardzo, teraz wtrącił się
- Pani Marple wiem że karawana ma dotrzeć cała do celu, ale jak wszyscy wiemy nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem, czy jest jakiś ładunek na wozach, który w szczególności ma dotrzeć do Luskan?
Kobieta zawahała się, po czym skinęła głową.
- Trzy pierwsze wozy są najważniejsze. Na czwartym są głównie zapasy i tak dalej, ostatni to skóry, futra i inne wyroby z górskich zwierząt. Gdyby było bardzo źle ważne, by te pierwsze uciekły.
Ponury krasnolud głośno chrząknął zwiastując tym samym swoją obecność. Przez większość czasu szedł w milczeniu, przysłuchując się rozmowie, aż w końcu postanowił zabrać głos.
- Bandyci, gobliny, czy inne trochę myślące tałatajstwo nie zaatakuje nas od frontu, pozwalającym tym samym gorzej usytuowanym schować się za plecami siepaczy. Jeśli mają trochę oleju w głowie to zaatakują nas od tyłu lub z boku, mając nadzieję nas zaskoczyć i zapobiec możliwości szybkiego przegrupowania. Tak ino sądzę i zgłaszam swą kandydaturę na obstawianie tyłów.


Marv nie miał już więcej pytań do Leny i woźniców. Pomijając irracjonalną chęć rozmowy i przebywania w pobliżu tej niezwykłej kobiety. Te instynkty powstrzymał. Za to kiedy już zostali sami, we własnym tylko gronie, powrócił do wcześniejszej kwestii ustawienia.
- Shavri, skoro jesteś tropicielem, co dla mnie jest pewnym zaskoczeniem, to nie powinieneś iść z przodu? Tam powinien być ktoś, kto dostrzeże niebezpieczeństwo, coś odbiegającego od normalności… - chłopak zawiesił głos, patrząc na towarzysza.
- Marv, stanę, gdzie mi każecie z Evanem. Jestem wasz - stwierdził z rozbrajającą szczerością Shavri, podkreślając dodatkowo swoje słowa wzruszeniem ramion. - Wydawało mi się, że tył szybciej stanie się celem ataku niż przód, na który zwrócone są wszystkie oczy. A co do mojego tropicielstwa… cóż. Nie chwaliłem się tym jakoś specjalnie, to prawda. Nie przyszło mi też do głowy, że tego nie zauważyliście - chłopak uśmiechnął się absolutnie bez złośliwości i powrócił do tematu rozmowy. - Ustalenie jakiegoś z góry zaplanowanego scenariusza na wypadek ataku może być ciężkie. Obawiam się, że Evan będzie musiał dowodzić nami na bieżąco, ale jakieś wstępne założenia możemy przyjąć - dodał na koniec, ukontentowany widokiem szczurki, którą zagłaskał na sen.
Rudowłosy rzucił szybkie spojrzenie Evanowi, ale zanim dał zaplanować wszystko dowódcy, podrapał się po policzku i odezwał raz jeszcze.
- Atak od tyłu wydaje się tak samo możliwy jak z boków i przodu. Na mój zdrowy rozum, jak chce się złupić karawanę, to trzeba ją zatrzymać. Przewróconym drzewem czy inną pułapką. To dlatego uważam, że osoba znająca się na wychwytywaniu odstępstw od naturalnego stanu rzeczy bardziej się przydaje z przodu. Warto byśmy wiedzieli zawczasu co robić, jak się zacznie to na dowodzenie może być za późno - zakończył, znów zerkając na wybranego przez nich przywódcę.
- Marv ma rację w tej robocie dużo będzie zależeć od zwiadu - Evan spojrzał na tropiciela - Shavri chyba będziesz musiał iść na szpicy i to kilkanaście metrów przed nami.
- Bardzo chętnie - rzekł ów, kłaniając się lekko.
Sinara milczała przysłuchując się rozmowie, nie była pewna ile chce zdradzać, ale musiała się w końcu wtrącić.
- Ja powinnam iść z przodu. Powiedzmy że… znajdowanie pułapek to moja specjalność. -Powiedziała i niepewnie rozejrzała się po zgromadzonych.
- Tu nie tylko chodzi o pułapki kochanie. Ważna jest też wiedza na temat lasu, bo nie tylko bandyci mogą stanowić zagrożenie. Zwykły niedźwiedź może nam narobić problemów, nie mówiąc już o innych bestiach. - odpowiedział Evan który nie chciał by jego dziewczyna narażała się na pierwszej linii.
- Racja, nie tylko bandyci, ale także oni. Myślę, że miałabym szanse zauważyć jakieś zmyślne pułapki zastawione przez bandytów. Może w takim razie powinniśmy iść w dwójkę razem z Shavri? - nie poddawała się Sinara.
- Sam nie wiem… - młody wojownik nie chciał niczego narzucać ukochanej, ale zadowolony nie był z tego pomysłu.
Sinara milczała jeszcze przez chwilkę, zacisnęła pięść i kiwnęła głową.
- Dobrze, będzie jak powiesz. Mogę iść nawet w środku i pilnować boków - uśmiechnęła się starając zachować pozory.
- Nieźle strzelasz z kuszy, więc może dobrze byłoby gdybyś kręciła się w okolicach pierwszego lub drugiego wozu - Evan poszedł na mały kompromis, choć nie wiedział czy Sinara to dostrzegła, bo on jej zaciśniętą pięść owszem - Jeśli nikt nie zgłosi się na ochotnika to ja będę zamykał karawanę, choć wolałbym być z przodu. Jest ktoś chętny
na tylną straż, poza krasnoludem?
Sinara miała już wyznaczoną pozycję, na którą zgodziła się kolejnym przytaknięciem, więc teraz ponownie milczała. Nie wiedziała, dlaczego ta sytuacja tak ją zdenerwowała. Przecież ojciec całe życie jej powtarzał, że nie ma prawa mieć własnego zdania a jej pomysły są głupie. Stary głupiec najwidoczniej miał rację. Nagle dziewczyna poczuła się znowu jak w domu. Ma swoją rolę do wypełnienia, jest ktoś kto jej mówi co robić i jest to zarazem najbliższa jej sercu osoba. Wydawało jej się, że uciekła z tamtego świata, a okazało się, że po prostu stworzyła sobie nowy z tymi samymi zależnościami. I to chyba ją najbardziej bolało, że pomimo tylu zmian w jej życiu, nie potrafiła postawić na swoim i chowała się w kącik, gdy ktoś jej czegoś zabraniał.
- Ty potrzebny jesteś tam, gdzie cię słychać, a nie na końcu. Z tyłu ważniejszy słuch, więc ja pójdę z tyłu - zdecydował Marv tonem jakby pewniejszym niż zwykle. Albo po tym pierwszym zleceniu chłopak trochę nawykł. - Jest nas za mało, aby obstawić karawanę ze wszystkich stron. Ja też zwiadowcą nie jestem. Mamy chronić szczególnie trzy wozy przednie, wydaje się ważniejsze, by z przodu mieć siłę się przebić. Tylko co zrobimy z takim głupim drzewem na drodze? - Rudowłosy się rozgadał. - To taka prosta zasadzka, a ja nawet nie wiem jak się wtedy zachować.
- Jeśli drzewo przetnie nam szlak to walka murowana - odpowiedział Evan. - Jeśli zdążymy, to można spróbować zrobić z wozów mały krąg i pod osłoną burt bronić się.
Marv zmarszczył brwi, wyobrażając to sobie, a następnie pokręcił głową.
- To nie wypali, o ile woźnice nie okażą się świetni, a bandyci marni - skrzywił się. - A gdyby przesunąć drzewo i bardziej skupić się na walce na wozach w trakcie jazdy? Z pomocą zwierząt mogłoby się udać… - westchnął. - Tylko nie mam pojęcia, czy takie zastanawianie się ma sens. Oni mogą zrobić wszystko.
- Jeźdźcy mogliby spróbować usunąć przeszkodę, choć to ryzykowne, bo zapewne znajdą się pod obstrzałem. Jak zwiad zawiedzie to ciężko będzie się wyrwać z zasadzki w którą się wdepnęło - Marv uświadomił Evanowi że to zlecenie, to nie będzie spacer po parku.
- Powinniśmy ustalić z Leną wspólne zachowanie całej karawany w razie kłopotów - rudowłosy pokiwał głową. - Aby każdy wiedział co ma robić. I… pewnie więcej nie wymyślimy, bo trudno przewidzieć. Uważam tylko, że będą chcieli zatrzymać wozy. I na to musimy coś wymyślić.
- W przypadku zasadzki nie będzie czasu na przestawianie wozów czy na wykonanie innych czynności. Jedyne co będziemy mogli zrobić to znaleźć jak najszybciej strzelców i ich wyeliminować. Jeśli to się nie uda, będziemy wystrzelani jak kaczki. Więc w czasie napadu eliminacja łuczników to rzecz najważniejsza. Osoby nie biorące udziału w walce w tym czasie powinny schować się na wozy, nie będą raczej celem bandytów - powiedziała kuszniczka i czekała na kolejne głosy niezadowolenia.
- To zależy czy będą chcieli wyłącznie rabować… - Marv widział tę wyprawę raczej w ciemnych barwach.
- Najpierw będą musieli nas pokonać. Ale póki tego nie zrobią, najlepiej żeby inni zeszli z linii strzału.
- Pod wozy, zgadza się. I ja o tym myślałem - przytaknął Shavri, wyrywając się z zamyślenia. - I to jest chyba jedyne co możemy zaplanować na pewno. Pułapki mają to do siebie, że są niespodziewane nie tylko co do czasu i miejsca, ale i sposobu przeprowadzenia. - Evanie przemyślałem to, co powiedzieliście i zgadzam się z Sinarą. Ona i ja na przedzie to doskonałe dwie pary oczu i uszu. Drapieżnego zwierzęcia dodajmy - uściślił, wyciągając z kołczanu jedną strzałę i trzymając ją w dwóch palcach, pomachał nią niewinnie przed swoją twarzą.
- Na wozie… bo jak konie się spłoszą, to jeszcze stratują ukrytych ludzi.
- Ale łatwo można zaliczyć bełtem w plecy - Shavri zamyślił się, gładząc śpiącą kulkę czarnej sierści.
- Bardzo chcesz iść na przodzie z Shavrim? - zapytał zmartwiony Evan Sinarę.
- Mogę się przydać w każdym miejscu, będę tam gdzie uważacie że się nadam - odpowiedziała.
- Nie no serio. Postawmy kogoś, kto zna się na pułapkach i dodatkowo pochodzi z tych okolic nie na przedzie - stwierdził Shavri bez złośliwości w głosie i wzruszył ramionami. On też wychodził z założenia, że będzie robił to, co mu każą. Swędząca blizna na nodze była najlepszym nauczycielem w jego życiu. Rozejrzał się za źdźbłem stokłosy, które mógłby sobie wetknąć między zęby żuchwy. Nie znalazł stokłosy, musiał się wiec zadowolić inną trawką. Potem, gdy się prostował, natrafił wzrokiem na oczy Evana i odchrząknął: - Nic się nie stanie - powiedział, mając nadzieję, że kapitan zrozumie, że ma na myśli to, że jego Sinarze nic się nie stanie.
- Dobra Shavri przekonałeś mnie, tylko bądźcie czujni i ostrożni - odpowiedział Evan, choć kłębiły się w nim mieszane uczucia. Z jednej strony chciał zadbać o bezpieczeństwo ukochanej, a z drugiej wiedział że nadaje się do tej roboty znakomicie. W końcu schował swe uczucia do kieszeni i pozwolił zatriumfować rozsądkowi. Marsz ruta musiała się znowu zmienić. Oby się tylko nie mylił.
- Evanie - odezwała się kapłanka opiekuńczym tonem. - Bądź przy pani Lenie. Jeśli coś by się stało, to tak najszybciej ustalicie odpowiedni plan. Ja pojechałabym z Aurorą... Ale Shavri musi obiecać... - ściszyła znacznie ton - że będzie na siebie bardzo uważał - dodała kierunku chłopaka z urokliwym uśmiechem.
- Postaram się mieć go na oku - Sinara próbowała pocieszyć Frankę. A do Evana uśmiechnęła się pocieszająco, w jej oczach widać było wdzięczność.
Marv nie uczestniczył już w tej rozmowie, jego mina świadczyła raczej o myślach, w których się zatopił, intensywnie nad czymś się zastanawiając.


Esper nawet podobało się Marvowi. Było w nim coś, co nie sprawiało, że czuł się tak obcy jak w tym okropnym, wielkim mieście, do którego trafił po drodze do Futenbergu. Może bardziej luźna zabudowa? Może chłopak wreszcie obywał się z wielkim światem?
Ta, dobre sobie.
Nie zmieniało to jednakże faktu, że nie czuł się tu tak znowu źle. Znacznie lepiej na pewno niż w we własnych myślach rysujących pełną niebezpieczeństw drogę karawany.

Po tym jak zakończyli rozmowy i ustalanie, rudowłosy wybrał się jeszcze na zwiedzanie. Dzielnicę biedoty ominął szerokim łukiem, podobnie jak te najbogatsze rezydencje - chociaż niektórym przyglądał się z daleka z rozdziawionymi ustami. Skąd można mieć tyle złota, aby coś takiego sobie pobudować, to nie mieściło się w głowie. Odwiedził port, pierwszy raz widząc tak wielką wodę i na wszelki wypadek trzymał się od niej z daleka. To było niesamowite, że nie widziało się drugiego brzegu! Przeszedł się dzielnicą rzemieślników, przy niektórych zatrzymując się i porównując ich pracę do tej, którą znał, ze swoich okolic. Tu wiele rzeczy wyglądało na całkiem kruche i mało przydatne. Przy granicy, kiedy życie było trudne i na nowe rzeczy niewielu było stać, dominowały znacznie trwalsze, solidniejsze przedmioty.

Wreszcie trafił też na targ. Wtedy wyrzucił z głowy zdziwienie i zachwyty, wracając na racjonalne, lekko pesymistyczne tony typowego Marva. Zastanawiając się, co może się najbardziej przydać, dokupił dodatkowy bukłak na wodę i nalał do niego trunku mocniejszego. Zatkał szczelnie, aby przypadkiem nikt nic nie wyczuł. Znacznie dłużej zastanawiał się nad namiotem. Nikt się nie zgłosił do jego kupna, kiedy zaproponował, z tego co widział, miała takowy tylko Franka, której matczyne zapędy przerażały troszkę Hunda. Chcąc nie chcąc, pragnąc uniknąć upokarzających nocy na deszczu, zaopatrzył się we własny. Był ciężki, ale miejsce na jednym z trzech pierwszych wozów na pewno się znajdzie. A właśnie tam, bo tych będą mocniej bronić.
Należało dbać o własne.

Ostatecznie nie zdecydował się na żadną nową broń, zbroję, ani nic innego. Naprawione uzbrojenie sprawowało się nieźle i Marv wrócił niedługo potem do karczmy, wykorzystując resztę czasu na sen. A wszystkie myśli poświęcając Lenie i tym, jak jej powiedzieć o konieczności ustalenia wspólnego planu obrony, zebrania wozów w jednym miejscu lub decyzji o przebijaniu się i uniknięciu tym samym chaosu podczas jakiegoś ataku.
Postanowił, że zagada do niej jeśli Evan tego nie zrobi. Przy niej robił się jakiś odważniejszy. Albo nie do końca. Brawurowy?
Ciekawe, czy była samotna… nie, Marv, skup się! To zupełnie niemożliwe!
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 10-01-2016 o 12:27.
Sekal jest offline  
Stary 10-01-2016, 18:28   #10
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Pierwsze dni drogi minęły szybko i spokojnie, ale można się było tego spodziewać. Na razie pogoda była znośna a ludziom w miarę dopisywały humory. Tylko ten nowy krasnolud wydawał się być odludkiem, oby nie sprawiał kłopotów. Dzięki bogom wygląda na takiego, co umie o siebie zadbać w czasie walki, ale pewnie minie trochę czasu nim ktoś z wesołej kompanii powierzy mu obstawianie swoich tyłów.

Gdy dotarli do Esper, Sinarę ogarnęła mieszanka przeróżnych uczuć, ale przede wszystkim poczuła że jest w domu. Pomimo wielu przykrych wspomnień jakie stąd miała, posiadała też całą masę radosnych i wartych zapamiętania. Z radością przechadzała się po uliczkach miasta i służyła za przewodnika gdy ktoś z karawany szukał konkretnego miejsca lub sklepu. Pokazała także Evanowi gdzie sama nieraz spędzała czas. Wśród tych magicznych dla niej miejsc była mała zatoczka, która najpiękniej wyglądała wiosną gdy pobliskie kwiaty zaskakiwały feerią barw. Na targu wybrali dla siebie namiot, szukając takiego, który nie byłby zbyt ciężki, ale zarazem wytrzymały. I oczywiście tak jak obiecała zabrała go do rodziców Willa, choć jej przyjaciela nie było na miejscu. Co jakiś czas nerwowo rozglądała się wokoło obawiając się, że wpadnie na rodziców.

W myślach odgrywała różne sytuacje i scenki na wypadek gdyby rzeczywiście się z nimi spotkała. Chciała być wtedy stanowcza, pewna siebie i zarazem wzgardliwa, jak oni kiedyś dla niej. Tak naprawdę gdyby ich spotkała wszystko rozegrałoby się inaczej niż tego chciała, a pod karcącym wzrokiem ojca gotowa jeszcze była wrócić do domu. W każdym razie takie były jej najgorsze obawy.

Ale, Tymorze niech będą dzięki, wizyta w Esper przebiegła przyjemnie. Gord i Leja ucieszyli się bardzo na wizytę i poczęstowali gości domową wiśniówką i plackiem jabłkowym. Zdaje się, że polubili nawet Evana i życzyli obojgu wszystkiego dobrego i powodzenia w obecnym zadaniu. Sinara obiecała, że odwiedzi ich także gdy będą wracać przez Esper i prosiła, by nie mówili nic jej rodzicom. Najlepiej będzie jeśli zapomną o jej istnieniu.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172