Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2016, 00:45   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[D&D 3.5] Powrót do Limbo [+18]

Powrót do Limbo

Rozdział 1 – Przyjaciel


Wszyscy


Wszyscy członkowie wyprawy stali na skraju Mroźnej Puszczy. Ściana drzew chroniła przed wiatrem, lecz mimo tego nienaturalny chłód bijący z wnętrza kniei przeszywał na wskroś. Obyło się bez przemówienia mającego poprawić morale, czy zagrzewających do bitwy okrzyków. Każdy dobrze wiedział po co stanął przed zagadkowym lasem. Każdy z wędrowców miał swój cel skryty za licznymi, grubymi konarami lasu.
Zwierzęta były niespokojne. Końskie kopyta ryły bruzdy w ziemi, a para buchała z ich nozdrzy. Jedynie silna i stanowcza ręka ich właścicieli, trzymała wierzchowce w ryzach. Nie było to jednak, aż tak niecodzienne zjawisko. Od kiedy w obozie zjawiło się kilku druidów, ze swymi wielkimi zwierzęcymi towarzyszami, zwyczajne zwierzęta, zachowywały się nieswojo. Bardziej niepokojącym był fakt, że nawet te bestie powarkiwały i poskrzekiwały w stronę mroźnych objęć lasu. Magowie rzucali ostatnie zaklęcia ochronne, a kapłani odmawiali finalne modlitwy, co oznaczało, że moment wkroczenia w nieznane właśnie nadchodził. Kiedy wybrzmiały ostatnie mistyczne słowa, Mythia wyciągnęła miecz z pochwy. Dowódczyni wyprawy zwróciła ostrze ku niebu, a potem z impetem puściła, by czubek wskazał na las. Po tym geście wykonała pierwszy krok, przekraczając tym samym granicę lasu. Wszyscy ruszyli za nią. Czas na wahanie mieli już dawno za sobą.
Las był tak gęsty, że szybko zamknął wędrowcom widok na niebo. Otaczały ich tylko drzewa i gęstniejąca z każda chwilą mgła. Trzymali zwarty szyk, opracowany wcześniej przez Mythie. Ciężkozbrojni i wszelakiej maści szermierze, wspomagani przez druidów i ich zwierzęta, stanowili pierwszą linię obrony. Tworzyli ruchomy okrąg, który miał zamykać w sobie wszystkich uzdolnionych magicznie. Druidzi znaleźli się w pierwszym szyku, tylko ze względu na ich wiedzę o naturze. Mythia zakładała, że w razie niebezpieczeństwa, będą wstanie jako pierwsi dostrzec jego oznaki, w czym miały pomagać wyczulone zmysły zwierząt. Uskrzydlone stworzenia, leciały pod koronami drzew, by obserwować jak najwięcej terenu.
Mimo zwartego szyku, awanturnicy dość szybko zaczęli gubić kompanów z oczu. Mgła wdzierała się między ich szeregi, tnąc formacje na plasterki. Nie pomagało ponaglanie wierzchowców, czy nawet okrzyki. Gdy raz ktoś zniknął z pola widzenia, nie dało się go już odnaleźć. Mgła pochłaniała nawet osoby, idące ramię w ramię. Mrugnięcie oka i nagle idąca obok siebie para wojowników, stawała się jednym. Drugie mrugnięcie i już nikogo nie było w okolicy. W ten sposób kolejna grupa chcąca zgłębić tajemnice Mroźnej Puszczy rozpoczęła swoją przygodę.

Shinzen & Ereszkigal


Elf kroczył samotnie poprzez kłęby mgły nie wiedząc jak długo. Drzewa wyskakiwały przed jego twarzą znienacka, a ukryte w mlecznym oparze gałęzie smagały twarz. Nieprzyjemna wilgoć i zimno wdzierały się pod pancerz, a po jego towarzyszce nie było śladu. Przyspieszył kroku, mając nadzieje, że odnajdzie resztę wyprawy.
Wyjście z mgły było nagłe i niczym nie zapowiedziane. Nagle urwała się, wypuszczając elfa na małą polanę. Kiedy odwrócił głowę, wbrew temu czego się spodziewał, nie dojrzał już ściany mlecznego oparu, a jedynie ciemna gęstwinę drzew, między którą krążyły cienkie smużki mgły.
Mniej więcej w tym samym momencie, z zarośli niedaleko niego, wystąpiła kobieta o porcelanowej cerze. Wyglądała na równie zdumioną co on, a gdy zerknęła za siebie zrozumiał, że i ona musiała sama błądzić we mgle.
Oboje skojarzyli swój wygląd. Ereszkigal ze względu na charakterystyczną bliznę długouchego, on z powodu jej stroju, który w obozie znacząco rzucał się w oczy. Nie pozostawiał bowiem wielkiego pola do popisu dla wyobraźni.
Polana była małym kawałkiem terenu wolnym od drzew. Te zamykały się nad nią, tworząc ciasna kopułę. Jedyną wyrwą w murze liści tworzył słup światła, spadający na środek tego miejsca. Nie było to światło słoneczne, tego dwójka poszukiwaczy przygód była pewna. Blask był niemal biały, jasny i zimny. Opadał wprost na naturalnie ukształtowaną z drewna misę, którą wypełniała krystalicznie czysta ciecz.



Mech i grzyby porastały boki misy, która zdawała się trwać tu od wieków. Tafla substancji była nieruchoma, niepokrywana ją żadna zmarszczka.
Przed misą wyrastał z ziemi niewielki pieniek. Gruba warstwa zielonego mchu, wyglądała niczym poduszka, zapraszająca by zasiąść na nim jak na krześle. Takie miejsca były na polanie zresztą dwa, tylko że jedno z nich, bardziej odsunięte, ukryte w mrok rzucanym przez drzewa, było zajęte.



Istota o ludzkim, gołym torsie, sinej barwy siedziała na nim, z szeroko rozstawionymi patykowatymi odnóżami. Jej nogi były niezwykle długie, bowiem ugięte kolana, znajdowały się po bokach jej głowy, gdyby powstała zapewne mierzyłaby dwa razy tyle co Shinzen. W pasie owijała ją czarna materiałowa chusta, która zakrywała jej intymne obszary. Ciężko było powiedzieć, czy stwór nosi maskę, czy może też jest to jego prawdziwa facjata. Głowa wyglądała bowiem niczym kaptur, z doszytym doń wielkim ptasim dziobem. Mimo, że to nakrycie, czy też twarz, nie miało widocznych oczu, zdawało się że stwór wpatruje się w nowoprzybyłych. Jego ręce wisiały swobodnie po bokach ciała, każda zaciśnięta na innym obiekcie. Lewa dłoń trzymała długi konar drzewa, wyglądający jak kołek do poskramiania wampirów. Prawa zaciskała się zaś na włosach, zasuszonej ludzkiej głowy, wyszczerzonej w pośmiertnym uśmiechu.

Chand Podniebny & Sabrie


Sabrie miała swego rodzaju szczęście. Jako wojowniczka szła w pierwszym rzędzie, w towarzystwie malutkiego niziołczego druida. Sparowano ich względnie przypadkiem, i to również los sprawił, że gdy wszyscy zniknęli z pola widzenia, ten dalej trwał przy niej. Wyglądał jednak na zafrasowanego. Wypatrywał w powietrzu swego towarzysza, którym był olbrzymi egzotycznie wyglądający ptak. Chand stracił bowiem swoją telepatyczną więź z Chowańcem, gdy tylko stracili go z oczu. Tak samo martwiła go mgła. Była zbyt gęsta w stosunku do panujących tu warunków atmosferycznych. Druid był pewien, że jakiś rodzaj magii, musiał wpłynąć na strukturę oparu.
Para nie szła na oślep długo. Otaczająca ich ściana białości, szybko zaczęła się przerzedzać, rozwarstwiając się i w strzępkach odpływając między drzewa. Jednak zamiast pleców straconych z oczu kompanów, ukazał im się widok o wiele makabryczniejszy. Mimo, że otaczały ich setki drzew, jedno znajdujące się tuż przed nimi, pochłonęło całą uwagę dwójki wędrowców.
Była to roślina stara, wysuszona niczym konar znaleziony na pustyni. Na jej gałęziach nie znajdował się żaden liść, a pozostałe drzewa jak gdyby ze strachu stworzyły dookoła niej krąg wolnej przestrzeni. Tym co mogło wystraszyć nie tylko rośliny, ale i wędrowców, były liczne twarz, wtopione w pień drzewa.



Powykrzywiane w grymasach bólu oblicza nie były wykonane z drewna. Pokrywała je blada, przypominająca cienką niczym papier skórę, powłoka. Można było zaobserwować różne momenty ich „rozwoju”. Niektóre wyglądały niczym czaski, w pełni uzębione i wystające z drzewa, niczym pasożytnicze grzyby. Inne, bardziej wysuszone i bezzębne, zrównały się z powierzchnią kory, dostosowały do kształtu pnia. Ostatnią faza jaką można było wyróżnić, były grupy, trzech powyginanych dziupli, które przypominały krzyczące oblicza. Z oczu tych wrzeszczących twarzy, nieprzerwanie ciekła gęsta, szkarłatna substancja.
W ziemi, przed największą z czaszek, tkwiło zaś wbite ostrze. Miecz pokryty był lekką warstwą porostów, ale wprawne w wojaczce oko Sabrie z łatwością oceniło, że dalej jest ostry, co mogło wskazywać na jakieś magiczne właściwości oręża.


Lia Meliamne & Oręż Trójcy


Lia Meliamne zatrzęsła się równie co z zimna to ze strachu. Mimo, że większość swego żywota spędziła w lesie, nigdy nie czuła się wśród drzew tak nieswojo. Mgła która otoczyła ją na początku wyprawy, rozpływała się właśnie na boki, odsłaniając dawną, wydeptaną w liściach ścieżkę. Kobiecie daleko było jednak od radości na widok traktu. Obaj jej towarzysze, ten wyposażony w miecz, jak i ten który na łapach miał pazury a w paszczy kły, gdzieś zniknęli. Mimo, że była pewna, iż trzymała się blisko nich, ta dziwaczna mgła, niczym błędny ognik, musiała zwieść ich w inną część Puszczy.
Samotność nie trwała jednak długo. Z drugiej strony traktu, wypadł niemal nie upadając, przez wystający korzeń, człowiek w pancerzu. Oręż Trójcy, był zmarznięty, a wilgoć osadziła się na jego zbroi, w postaci kilku kropel wody. Czuł się tak jak w momencie, gdy gospodarz budził go wiadrem zimnej wody, po zbyt zakrapianej nocy.
Lia nie mogła powiedzieć, że był to najlepszy możliwy towarzysz. Miał jednak miecz, a widoczne na dłoniach blizny, sugerowały, że kilka razy musiał się nim już posłużyć. Nie zmieniało to jednak faktu, z jakiej rasy się wywodził.
Na ewentualne niesnaski nie było jednak czasu. Oręż Trójcy, ledwo zdołał złapać równowagę po swym potknięciu, i przetrzeć rękawicą wilgotne włosy, gdy spośród gęstwiny nad ich głowami coś opadło na ścieżkę.
Czarny kształt poleciał w dół, niczym zwłoki wisielca, którego lina nie wytrzymała ciężaru śmierci. Jednak zamiast rozbić się o ziemię, przybysz wylądował na niej lekko, z pełną gracją.



Był to szkielet, a przynajmniej na to wskazywała goła czaszka, oraz pozbawione mięśni czy skóry dłonie. Resztę jego ciała zasłaniał bowiem wytworny czarny surdut, o bufiastych materiałowych rękawach. Od prawego oczodołu w górę czaszki biegło pęknięcie, które znikało na tyle głowy. Prawy, błyszczał zaś błękitnym blaskiem. To oko też niepozbawione były pęknięcia, to jednak było krótsze i prowadziło w dół, łącząc się z ustami, przypominając tym samym cieknąca przez wieczność łzę. Czy czaszka przyczepiona była do ciała, czy kręgosłupa nie dało się stwierdzić, bowiem otaczał ją gruby, szal. W dłoniach szkieletu ziały dwie, idealnie okrągłe dziury, jak gdyby za życia został za nie do czegoś przybity. Istota dysponowała zaś dodatkowym kompletem dłoni, które lewitowały przed nią. Również i te niepozbawione były otworów.
Kiedy tylko buty szkieletu dotknęły ścieżki, do uszu dwójki obecnych zaczęła docierać przytłumiona muzyka.



Skrzypce, stawały się głośniejsze z każdym uderzeniem serca, a lewitujące ręce od razu zaczęły pląsać w powietrzu, drygując niewidzialną dla oka orkiestrą. Kiedy oczy przekazały mózgom mimowolnych słuchaczy koncertu, czego właśnie są świadkami, pierwszy z muzyków zaczął wykopywać się na scenę, co sprawiło, że piękne dźwięki były już całkiem głośne.


Schludnie ubrany kościej, wyskoczył z ziemi, przed dyrygentem. Pokrywały go kawałki gleby i trawy, ale mimo procesu wygrzebywania się z niej, nie przestawał grać na starych skrzypcach, które spoczywały w jego dłoniach. Drżenie podłoża, wskazywało zaś, że cały zespół niedługo wyjdzie z podziemi.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 02-03-2016, 21:44   #2
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Post napisany wspólnie z abim ;)

Ostatni postój przed wkroczeniem do Mroźnej Puszczy.



Elfka zwana Lia Meliamne, nie przypominała typowej Elfki. Możliwe jednak, iż wielu wyobrażało sobie błędnie właśnie typową długouchą, jako wyniosłą, zwiewną damę, otoczoną sporą dozą tajemniczość. Gdzie każdy ruch był pełen gracji i wdzięku, ulotne spojrzenie, aura niesamowitego piękna… ludziska za dużo sobie wyobrażają, w szczególności mężczyźni, a potem nadmiernie się ślinią.

Urodziwa raczej była, lecz nie jak jakaś wyperfumowana dama, a naturalną urodę, można i rzec, że i dziką posiadała, choć i równie przyjemną dla oka. I zdawało się, iż nie przywiązywała do swego wyglądu zbyt dużej uwagi, mieszkając zapewne w lesie. Dzikuska jakaś? Nie, cholerka Druidka....


Ubrana całkiem zwyczajowo, ni to bogato, ni biednie, ot jakieś buty, spodnie, koszula, kaftan, płaszcz, żadnej tam zbroi czy tarczy. Wszystko w kolorach lasu: czerń, odcienie zielonego, szarość. Chodziła z rzeźbionym kosturem i… pustym kołczanem, bez widocznego gdzieś łuku, miecza, czy tym podobnych. Do tego niewielka torba przy boku i tyle.

Miała i przy sobie Elfiego towarzysza, zawsze o kilka kroków obok niej. Mężczyzna miał pół twarzy pokrytej bliznami, a przy pasie sporych rozmiarów miecz. Tak, ten był zdecydowanie jakimś rębajłem. Jednak pozory mylą....

No i był też zwierzęcy towarzysz.

Wiesz jak wygląda lew, tak? Duża bestia, wielkie pazury, sporo kłów, 300kg żywej furii, gotowej rozszarpać przeciwnika znacznie większego od siebie samego. A wiesz jak wygląda złowieszczy lew? Te bydle jest ogromną wersją swego normalnego pobratymca. weź sobie konia, zwykłego konia, długi jest, dosyć wysoki. Teraz postaw za nim drugiego. Tak długi jest ten cholerny złowieszczy lew. A teraz spójrz tam gdzie końska głowa, wysoko co? No więc ten lew jest taki wysoki. Szeroki zaś jak pięć Krasnoludów ustawionych obok siebie. Łeb tak wielki, że takiej beczki jeszcze nigdy nie widziałeś, nie ma więc jak porównać, a kły długie niczym krótkie miecze. Na widok takiej bestii, ważącej 1500kg, to i odział Orków zacznie wiać w panice.

A Elfka te bydle czule nazywa "Kotek"...



~


Lia trzymała się się na uboczu od licznego towarzystwa w obozowisku. Co prawda wyruszali wszyscy razem, by podjąć się zbadania tajemnic Mroźnej Puszczy, wyruszali również pod jednym przewodnictwem, jak dla niej panował jednak zbyt duży zamęt. Tyle osób, w tym kilku ras i wielu profesji, do tego liczne konie, zwierzęta… poklepała po przyjacielsku leżącego obok niej “Kotka”, uśmiechnęła się przelotnie do Shinzena.

- Ciekawe jak to się wszystko skończy… - Powiedziała, niby to do towarzysza, niby do siebie samej.

Nie stroniła jednak całkowicie od reszty owej grupy, w której przyszło im zagłębić się w nieznane knieje. Zagadała do jednego i drugiego, nowo poznanego Druida, sama i zaczepiona, odpowiedziała na dręczące rozmówcę pytania. W trakcie kontaktów z ludźmi, jej oczy jednak traciły na chwilę swój złoty blask...

Jedna osoba spośród wszystkich, przykuła jej szczególną uwagę. Ludzka(?) kobieta w ciemnym pancerzu, kobieta o wyjątkowo bladej cerze. Coś z nią było nie tak, coś Lii w niej nie pasowało, sama jeszcze nie wiedziała co, miała jednak jakieś dziwne przeczucia odnośnie tej osóbki. Być może się myliła, i tak naprawdę nie było nic, czym należało się przejmować, póki co, pozostawiła tą kwestię jednak nienaruszoną, nie wymagającą natychmiastowego działania. Jeśli zajdzie potrzeba, można się tym zająć później, teraz zaś, trzeba było się już szykować do wejścia w Mroźną Puszczę.

- Nie wiadomo… wszak nikt nie wrócił z tego miejsca. Odradzałbym zapuszczanie się tam, gdyby nie fakt, że… mamy mały wybór.- jej towarzysz bynajmniej nie zauważył nikogo godnego uwagi. Zresztą w ogóle był dziwny. Wyglądał jak elf księżycowy, zachowywał jak elf słoneczny, a ubierał… dziwnie. Zbroja którą nosił elf, podobnie jak dziwaczny miecz półtoraręczny, była ozdobiona smokami. Ale nie takimi jakie latały na niebie Faerunu. Znawcy Kara-tur, rozpoznawali wzór pancerza jako robotę inspirowaną tamtejszymi dziełami, a w mieczu… katanę. Księżycowy elf pochodził ze wschodu, to było pewne. Poruszał się spokojnie, zazwyczaj blisko Lii. Poza kataną i krótszymi mieczami nie miał przy sobie żadnej innej widocznej broni. Za to miał wyraźną bliznę na obliczu i wiecznie stoickie spojrzenie. A choć nie mógł być starszy od druidki, wydawał się być jak starszy brat właśnie ciągle pilnując jej bezpieczeństwa i od czasu do czasu pozwalając sobie na łobuzerski uśmieszek, gdy z nią rozmawiał. I tylko z nią. Reszta wyprawy wydawała się być niewarta jego uwagi.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 03-03-2016, 09:09   #3
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Kliknij w miniaturkę
W obozie niewiele rozmawiała z ludźmi większość czasu spędzając na wpatrywaniu się w ścianę drzew. Inaczej niż pozostali odmówiła błogosławieństw, zapewne pomagały lecz dla niej były tylko złudną obietnicą. Obietnicą ochrony wyższej mocy a tego nigdy nie potrzebowała. Jedyna moc jaką darzyła szacunkiem należała do tego który nie odpowiadał na wezwania, do tego który nie objawiał się w żaden sposób lecz zachęcał do rozwijania własnej, osobistej potęgi.

Odeszli, zagubili się w mroźnej mgle. Wszyscy których widziała w obozie. Pozostała sama, jak zawsze prędzej czy później. W końcu każdy odchodzi zabierając ze sobą kolejne krwawe strzępy tego co pozostało z jej serca.
[media]http://orig04.deviantart.net/4f2a/f/2014/166/0/2/02e9cead43c7f384fbd384fdc80f5dff-d608sqm.jpg[/media]
We mgle każda droga była równie dobra. Wysoka kobieta o skórze niemal tak białej jak alabaster w milczeniu przemierzała puszczę. Czerń jej sukni podkreślała tylko nienaturalna bladość skóry. Jeśli czuła lęk nie okazywała tego, po prostu szła. Nieświadomie przybrała postawę wyuczoną w dawnych czasach, kiedy kroczyła dumnie między sługami. Choć teraz nie było nikogo kto mógłby ją podziwiać.

Pragnęła, nie, nie pragnęła lecz nie było słowa by lepiej opisać to echo emocji jakie w niej pozostały. Dążyła więc do spełnienia swej woli a wolą jej było ponownie zjednoczyć się z ludźmi których poznała niedawno. I choć mgła nie stanowiła problemu była dla Ereszkigal niewygodą. Wiele jeszcze musiała przejść nim z mgły przed nią wyłonił się mężczyzna którego twarz pamiętała. Pamiętała też nadzieje jakie żywiła w związku z nim i elfką mu towarzyszącą. Mogli być tymi których szukała...

Skupione spojrzenie, powolny krok, czujność. Gniew przekuty w zimną stal. Sytuacja wydawała się wręcz tragiczna, ale Shinzen nie ulegał panice, chyba że ta miała nadnaturalne pochodzenie. Zgubił Lię. Tak po prostu. Cudownie zaczynała się ta wyprawa… choć po prawdzie to już się skończyła. Mythia i jej regiment wojowników rozproszył się nadnaturalnie wśród mgieł i śniegu puszczy. I Shinzen wątpił by zdołali się zebrać do kupy ponownie. Nie obchodziło go to za bardzo. Nie znał nikogo z tej drużyny poza Lią i jej pupilkiem, więc nie przejął się ich losem.
Pojawienie się kobiety, będącej częścią wyprawy, nie wzbudziło na obliczu Shinzena ni cienia emocji. Skinął jedynie głową kobiecie na powitanie i skupił uwagę na trzecim osobniku przebywającym na tej polance. Powoli wysunął katanę przyglądając się stworkowi. Elf nie wierzył w to że miał przed sobą człowieka, czy elfa. To było wynaturzenie jakiegoś rodzaju… nic innego przecież nie mogło żyć w tym miejscu.

- Jeśli masz wrogie zamiary… stworku, to nie krępuj się. Atakuj. - rzekł ironicznym tonem elf.- Jeśli nie… to… może raczysz nam powiedzieć, co to za miejsce, kim jesteś i jaką pełnisz rolę w Mroźnej Puszczy?
Głowa stwora obróciła się raz w lewo, raz w prawo, po czym znowu jego pozbawiona oblicza twarz skierowała się na elfa. Jednak miast dzioba, rozchyliły się usta, trzymanej w dłoni zasuszonej ludzkiej głowy.
- Jesteś na rozdrożu Paniczu, wejście kosztuje. - zaśmiała się skrzekliwym głosem, starej kobiety.
- Zostawić, zostawić, łzy, łzy! - dziób stwora rozwarł się, gdy ten zaskrzeczał niczym papuga, wtórująca właścicielce.

- Czyje łzy… jeśli możesz uściślić?- elf odruchowo się wzdrygnął gdy to głowa się odezwała, ale jakoś zdołał zdusić w sobie to uczucie odrazy i zaskoczenia, mówiąc każde słowo beznamiętnym tonem głosu.
- Każdy kto chce przejść musi zapłacić. - odparła mu główka, a dziób znowu jej zawtórował. - Zostawić, zostawić, krew, krew.

- Zapłacisz więc czy przedrzesz się siłą? - Kobieta w czerni z uwagą obserwowała reakcje elfa. Ten zignorował uwagę nieznajomej i skupił się na stworku.- Jesteś strasznie… nieprecyzyjny. Najpierw mówisz o łzach, teraz o krwi… No i Rozdroża mają to do siebie, że zwykle gdzieś prowadzą. Gdzie prowadzą te o których mówisz? Bo wszak zawsze mogę zrezygnować z wejścia i udać w każdą inną stronę. Poza tym… może chodzi o przelanie twojej własnej krwi stworku?-
Nie liczył na przerażenie bestyjki, właściwie nie liczył na żadną stosowną reakcję, dochodząc do wniosku, że owa istota jest tylko żywym słupem informacyjnym i niczym więcej. Nie ma woli, pasji, strachu, woli przetrwania… Jest tylko łapą celnika pobierającą myto i informującą podróżnych.

- Możesz odejść nieznajomy, lecz zawsze w końcu trafisz na inne rozdroże. Właściwa ścieżka jest ukryta, droga której każdy tu szuka. Lecz im dłużej błądzisz, tym bardziej się gubisz. - zarechotała głowa, a jej wierny kompan znowu zaczął skrzeczeć. - Zostawić, zostawić, życia, życia!
- Wszystkim elfom brak dobrych manier? - Ereszkidal nie przepadała za takimi momentami. No cóż trafił jej się taki a nie inny kompan i niewiele można było na to poradzić… choć w sumie jeśli się zastanowić można by go jeszcze ucywilizować. Wszystko w swoim czasie, teraz przyszła kolej by przyjrzeć się stworzeniu. I o ile jej doświadczenie coś znaczyło to ktoś spisał się znakomicie tworząc ta istotę.
Podeszła trochę bliżej mijając elfa, po czym usiadła wygodnie na pieńku naprzeciw stwora i misy.
- Inne pytanie. Ile łez i krwi pragniesz? A przede wszystkim do czego ma służyć ten kołek?

- Pokaż - główka, wydała krótką komendę, a trzymający jej stwór, wyprostował swe długie ramię, jak gdyby to było na sprężynie. Na kołku pojawiły się nagle rysy, które podzieliły go na sekcje, kilka pierścieni, które mogły swobodnie się obracać. Każdy z okręgów zabłysnął runami, i sekcje poczęły szybko się obracać. Pop chwili jedynie rząd, nieznanych dwójce liter pozostał na kołku tworząc jakiś napis.
- Zostawić, zostawić, KREW, KREW - ptak, zaskrzeczał głośniej niż wcześniej. Zacisnął palce mocniej na kołku, po czym z impetem wbił ostro zakończony koniec w swój brzuch. Ma jego fioletowym ciele wykwitły żyły, biegnące ku obcemu ciału. W prymitywnym narzędziu, otworzyła się dziura, która zapewne niczym tunel biegła przez całą jego długość. Po chwili pracy wewnętrznych przewodów krwiobiegu, z kołka zaczął sikać strumień czerwonej posoki. Trafiała ona prosto do misy, gdzie zmieniała się w ten piękny, nieruchomy płyn. W czasie tego procesu, ciało stwora robiło się coraz bardziej sine. Kiedy ilość krwi, mogąca zapełnić solidnych rozmiarów krasnoludzki kufel, trafiła do misy, strumień został nagle przerwany. Ciecz zawirowała, by wsiąknąć w naczynie, wracając do początkowych ilości. Główka zaś wyszczerzyła się w makabrycznym uśmiechu, jak gdyby to miała być jej odpowiedź.
- Przydatne. - Stwierdziła kobieta a po chwili zwróciła się do stojącego za nią mężczyzny. - Szlachetny panie elfie czy mógłby mi pan użyczyć swego ostrza?

-Wpierw chciałbym wiedzieć gdzie prowadzą TE Rozdroża zanim cokolwiek zapłacę. Skoro mogę trafić na inne to mam wybór, nieprawdaż?-stwierdził Shinzen sięgając po sztylet ukryty za swymi plecami, wyjmując go i podając kobiecie.
- Czyli sam nie wiesz dokąd chcesz dotrzeć, Paniczu? -głowa zaśmiała się szyderczo w stronę elfa. - Ja stoję z tej strony drogi, skąd mam wiedzieć dokąd prowadzi? To ty nią podążasz.
Kliknij w miniaturkę
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 04-03-2016 o 15:37.
Googolplex jest offline  
Stary 03-03-2016, 11:52   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tymczasem Ereszkigal podeszła do misy i podwinęła jeden z rękawów.
- Nie żąda wiele za przejście a zapewne nie jest niczym więcej niż strażnikiem. Więc nie rób scen tylko się zdecyduj. - Zwróciła się znów do elfa po czym przecięła swój nadgarstek.
Ciecz która z wolna popłynęła tylko przy dużym wydatku dobrej woli można było nazwać krwią. Ciemna, niemal czarna i gęsta jak melasa kapała wielkimi ciężkimi kroplami do misy. Zajęło dobrze ponad minutę nim uzbierała się jej ilość podobna do tej która zaprezentował stwór. Po zakończeniu tej “ofiary” kobieta położyła drugą dłoń na ranie a ta zaczęła się z wolna zasklepiać.
-Wprost przeciwnie. Żąda zbyt wiele nie dając nic w zamian.- stwierdził elf obdarzając pogardliwym spojrzeniem kreaturę. -Krew w zamian za co…? Za mgliste obietnice przejścia do choćby lochu władcy tego miejsca?
- Takie przecież jest życie. Wiele z siebie dajesz nie mając gwarancji niczego. - Kobieta uśmiechnęła się zwracając mu ostrze. - Pomyśl o tym w ten sposób, jeśli nie ofiarujesz nic wówczas pozostaniesz w miejscu.
- Jakie to… naiwne. - stwierdził Shinzen sarkastycznie.- Głupie i pełne ślepej wiary. Jak dziewica podczas pierwszej nocy w zamtuzie: “Och... z pewnością pierwszy raz jest okropny, ale następne będą miłe, prawda?”-
Wyciągnął rękę po sztylet który do niego należał.-On cię nakarmił złudzeniami, a ty go krwią. Ja jednak nie lubuję w takiej strawie. Jeśli więc ten stwór… ma mi tylko tyle do ofiarowania wolę spróbować szczęścia z następnymi Rozdrożami. I dobrze wiem, kogo szukam.
- Podoba mi się z jaką pasją przemawiasz. Prowadź zatem tam dokąd podążasz. - Wyciągnęła dłoń by dotknąć jego policzka lecz w pół gestu się powstrzymała. - Pomogę ci na ile potrafię.
Elf spojrzał zaś na potworka.-A ty? Nie masz nic do powiedzenia? To twoja ostatnia szansa na smakołyk. Jeśli nie zdradzisz nic więcej, to cóż… może na innych Rozdrożach są bardziej użyteczni i gadatliwi strażnicy.
Stwór początkowo milczał wpatrzony w misę. Krew kobiety krążyła w niej niczym wir, znikając powoli, przemieniana w krystaliczną ciecz, a potem wsiąkając w naczynie. Kiedy ilość wróciła do normy, kilka drzew zza strażnikiem rozstąpiło się. Ukazały one wydeptany w trawie i mchu szlak, który poprzez mgłę i gęstwinę prowadził w nieznane.
- Bez myta nie ma przejścia. -skwitowała głowa. - Lecz im dłużej szukasz, tym bardziej gubisz to po co przybyłeś. A on jest coraz bliżej. A gdy Cię znajdzie, to żadna ofiara już nie pomoże. - z jej gardła wyrwał się kolejny rechot. - Jednak zapłata otworzyła wam ścieżkę. Możecie iść.
- Zostawili, zostawili, krew, krew! - zaskrzeczał potworek.
- Widać jedna ofiara z dziewicy wystarczy. Nie było aż tak źle jak mówiłeś, nawet nie bolało. - Uśmiechnęła się ponownie do elfa a w jej głosie brzmiało echo lekkiego rozbawienia. - Prowadź więc do swego celu. Zobaczymy co przyniesie Ci los.
-Nie boję się JEGO…-sarknął butnie Shinzen nie dbając o to, kimkolwiek “on” miał być.-Cały ta parszywa wyprawa sprowadzała się przecież do tego, by JEGO znaleźć i zniszczyć. Nie wszedłbym w ten las, gdybym się JEGO bał. I nie przyszedłem tu by składać jakiekolwiek ofiary. I ciesz się, że mam honor bo… bo zabrałbym sobie którąś z twoich głów na pamiątkę.-
Choć się tego faktu domyślał, kim był ów ON.

Tak czy siak nie warto było marnować ofiary towarzyszki i chcąc nie chcąc ruszył ową ścieżką mrucząc pod nosem przekleństwa w rodzimym języku. Duma wszak to jedno, a rozsądek nie pozwalał marnować czyjegoś poświęcenia.
Podążyła w ślad za elfem wsłuchana w jego marudzenie. Co prawda nie mogła rozpoznać słów lecz sam ton głosu podpowiadał co też mamrocze jej mimowolny towarzysz.
- Domyślam się, że znasz owego strasznego jegomościa o którym mówiła tamta istota? - Zagadnęła elfa po części z ciekawości, a po części z nudy która szybko by ją dopadła w towarzystwie naburmuszonego mężczyzny.
Kiedy dwójka weszła na ścieżkę, drzewa zamknęły się za nimi, odcinając powrót do strażnika. Mogli kroczyć już tylko do przodu.
-To któż inny jeśli nie paladyn z legendy o tym lesie?- stwierdził oczywisty fakt Shinzen.
- No tak, kiedy mówisz to w ten sposób wydaje się to takie oczywiste. - Odwróciła się by spojrzeć za siebie. - Chyba nie dane nam będzie zweryfikować tego pytając strażnika drogi. Przypomnij mi proszę swe imię, obawiam się, że ostatnim razem byłam trochę rozkojarzona.
-Shinzen.- stwierdził krótko nie mając jakoś ochoty lub powodu by ją zapytać o jej imię. Zasępiony i czujny rozglądał się z wyciągnięta kataną za potencjalnym zagrożeniem, lub kolejnym aroganckim Strażnikiem Rozdroży.
- Nie jesteś zbyt rozmowny, szkoda, zapewne mógłbyś opowiedzieć nie jedną ciekawą historię. - Próbowała dalej rozgadać elfa, lecz powoli traciła nadzieję, że będzie to możliwe.
-Do celów towarzyskich służą odpowiednie miejsca. To… nie należy do jednych z nich.- wyjaśnił elf tonem który od biedy można by było zdefiniować jako “uprzejmy”, choć bliżej mu było “wojskowego”.
- Ależ wprost przeciwnie. Mroczny las, mężczyzna z bronią w gotowości i samotna niewiasta. To idealne miejsce i czas by ów mężczyzna dodawał niewieście otuchy opowiadając zabawne anegdotki. - Może jednak nie wszystko było stracone, myślała, może jeszcze coś z tego elfa da się wyciągnąć.
-Nie znam zabawnych anegdotek. Nie znam żadnych… jeśli mam być dokładny w swej wypowiedzi.-stwierdził elf krótko, wyraźnie ignorując aluzję.
- Sprawiasz, że zaczynam się zastanawiać czy nie popełniłam błędu. Strażnik drogi wydawał się być bardziej towarzyski, nawet mimo tego, że był martwy. - stwierdziła raczej obojętnie niż z urazą, choć w przypadku kobiet nigdy nie można było być do końca pewnym. Ten przytyk również nie zrobił na Shinzenie wrażenia. Wyraźnie czymś zmartwiony lub rozwścieczony niespecjalnie zwracał uwagę na towarzyszącą mu kobietę.
Ereszkigal wytrzymała w milczeniu zaledwie kilkanaście minut nim przerwała je po raz kolejny zwracając się do elfa.
- Może choć powiesz czego szukasz? Droga przed nami raczej długa, możesz pomyśleć o tym jak o poznawaniu towarzysza broni jeśli w ten sposób będzie Ci łatwiej.
-Lia Meliamne.- znów krótka odpowiedź z jego strony. Po czym elf dodał po chwili.- Walczę na pierwszej linii kataną.- dotknął rękojeści swego półtoraręcznego miecza.-I odrobiną magii.
- Lia…- Ereszkigal wyglądała jakby nad czymś się zastanawiała. - Ta śliczna elfka która z nami ruszyła do lasu?
-Tak. Druidka.- Shinzen był mało wygadany.
- A więc łączy was coś więcej? Opowiesz mi o niej? Jak się poznaliście? - Kobieta nie dawała za wygraną pomimo usilnych starań elfa.
-Dług.- znów krótka beznamiętna odpowiedź ze strony Shinzena, uprzejmie ignorującego jej starania.
Ereszkigal miała wrażenie, ze gdyby próbowała rozgadać kamień poszło by jej zdecydowanie łatwiej. Jednak była czym była, a cierpliwość należała do jednej z jej najmocniejszych stron… cierpliwość była w zasadzie wszystkim co w tej chwili miała.
- Mów dalej proszę, cóż za dług was łączy. Wydaje mi się, że to Ty jesteś dłużnikiem inaczej nie szukałbyś z takim zapałem. Mylę się?
- Dług krwi.- wyjaśnił enigmatycznie elf spoglądając na Ereszkigal.- Dlatego radzę ci uważać z beztroskim szafowaniem krwią, zwłaszcza własną.
- Co masz na myśli? - Dopytywała się chcąc poznać powody dla których ostrzegał ją w taki właśnie sposób.
- Wszystkie kontrakty piekielne są podpisywane krwią. Wszystkie… Nie bez powodu.- stwierdził Shinzen i rozejrzał się po okolicy.- A to miejsce… cóż… Nie zdziwiło cię jak szybko cała wyprawa wojenna Mythii się zakończyła? Rozproszyli nas jednym pstryknięcie palca, albo… przeszliśmy przez dziesiątki portali wchodząc do lasu. Każdy do innego.
- Gdy byłam mała, mama ostrzegała mnie by nie tańczyć z elfami w ich zaklętych gajach, bo nie znajdę potem drogi do domu. Może to coś w tym rodzaju? - Kontynuowała temat który podjął mężczyzna. - Lecz odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie zdziwiło mnie to. Prawdę mówiąc byłabym zaskoczona gdyby wszystko szło gładko, w końcu Mroźna Puszcza nie bez po powodu ma reputację miejsca bez powrotu.
-Ja tu nie widzę niczego… gładkiego. Wyprawa okazała katastrofą. Jeśli się cieszysz tylko z tego że jeszcze żyjesz, to zaprawdę… łatwo cię zadowolić.- westchnął Shinzen załamany tą beztroską.- Ale to się może zmienić w każdej chwili. Bo zginąć możemy przy następnym Rozdrożu.
Wbrew ponuremu nastrojowi puszczy i słów elfa Ereszkigal roześmiała się.
- Tak, bardzo by mnie ucieszyło gdybym opuściła puszczę żywa. I nie, nie łatwo mnie zadowolić. - W następnej chwili cała jej wesołość odeszła jakby jej nigdy nie było. - Nie martw się na zapas, obiecałam Ci pomóc więc nie zginiesz tak szybko jak by wynikało z twych słów.
-To bardzo szlachetne z twej strony.- stwierdził krótko Shinzen bez cienia ironii i sarkazmu.
- To miłe, ze tak właśnie uważasz. - Po raz kolejny uważnie mu się przyjrzała, o tak, zdecydowanie to był jeden z tych, jednak miała szczęście. - Dołożę starań byś nie zmienił zdania. - Powiedziała z nutą goryczy w głosie, choć nie miała takiego zamiaru. Po prostu zbyt często ludzie się od niej odwracali by zapomnieć o ich zmienności.
Shinzen skinął jedynie głową. Bądź co bądź nadal miał tą samą milkliwą i enigmatyczną naturę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-03-2016, 20:38   #5
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Szaleństwo.

Od dwóch dni, odkąd opuścił Myth Drannor Chand zastanawiał się nad sensem tego pościgu. Sam fakt że w ogóle dotarł za nią aż tutaj graniczył z cudem - wszak kapłanka której tropem podążał wiedziała że ktoś ruszy w jej ślad.

I, z powodów których nie rozumiał, uznała za swoją największą szansę skryć się w Mroźnej Puszczy. Nie w objętych druidzką protekcją enklawach, nie w świątyniach swojej wiary, nawet nie na innych planach. W 'Puszczy' młodszej niż niejeden druid, zapewne obłożonej klątwą, a już na pewno zbyt zimnej dla kogoś kto umiłował nasłonecznione pola.

Pod samą linią lasu Mythia - kolejny 'szczęśliwy przypadek' po drodze, tak samo jak arcydruid Buosan z Szmaragdowej Enklawy, zainteresowany Puszczą, a oczywiście 'zbyt zajęty' aby sprawdzić sprawę samemu - zbierała wyprawę. Mythia, która jako ostatnia widziała Nijenę. Która nie zdołała jej przekonać, aby zaczekała pół dnia i ruszyła dopiero z jej ludźmi. Za to zdążyła przekonać Chanda że godzina opóźnienia bynajmniej nie zmniejszy znacząco jego szans - a może pomóc rozwiązać jego pozostałe problemy.

Tak więc niecałą godzinę później, cała jego “świta” dołączyła do powietrznych zwiadowców, a on sam ruszył pieszo. Jeżeli zakładał coś na temat Mroźnej Puszczy, było to na pewno to że będzie w niej zimno - stąd przystanek w krasnoludzkiej fortecy gdzie zaopatrzył się w co trzeba. Nie wszyscy byli choć tak przezorni - przewidywał popyt na druidzkie umiejętności opatrywania odmrożeń wśród osób zakutych w grubą stal. O ile przyjmą ją od chudego, łysego niziołka. Chand był podejrzewany o bycie gnomem, wygnanym mnichem ( a co najmniej ascetą i pustelnikiem, co zawsze opowiadał jako żart przy tłustej potrawce i mocnym piwie ). Choć, gdyby ktoś zmusił go do chwili otwartości, przyznał że sam to na siebie sprowadza, wyglądając jak wyjątkowo obszarpany pielgrzym. Zieleń i szarość, luźno spowijające go od szyi aż do kostek (jak sam mówi dwa razy w życiu ubrał buty - pewne temperatury zmuszają do tego nawet niziołków), tworząc wrażenie dużo grubszego niż jest faktycznie - co tylko pogłębiało szok - a jednocześnie uzyskując na gnomią modłę sporo schowków. Przypatrywał się ciekawie swojej towarzyszce, intuicyjnie czując się przy niej całkiem dobrze. Co nie znaczyło że od razu zacznie gadać.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 03-03-2016, 21:11   #6
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sabrie oczekiwała kłopotów (w końcu tyle osób przepadło już w gęstwinie) lecz nie spodziewała się, że po kilkudziesięciu metrach cały oddział dosłownie rozpłynie się we mgle! Obecność nowego towarzysza dodawała otuchy tylko minimalnie; nie wiadomo było czy kolejny krok nie będzie ostatnim uczynionym wspólnie. Gdy mgła zaczęła się rozrzedzać przez moment miała nadzieję, że wyszli z lasu… aż zobaczyła “drzewo”.

- Nie jest to drzewo pod którym chciałbym się zdrzemnąć -
niziołek odezwał się po raz pierwszy - od razu marudnym tonem. Przykucnął na krawędzi polanki, nie wchodząc na opustoszały teren. Nie wydawał się rozglądać po okolicy - raczej nasłuchiwał. Bo, po prawdzie, jego wzrok nie był już taki jak w młodości. I wybitnie źle znosił tą mgłę.
- Mówisz? - zdołała wykrztusić Sabrie. Również nie miała ochoty się zbliżać; bała się, że w korze drzewa zobaczy rysy zaginionych towarzyszy.
- Mówię - pogmerał dłonią w trawie - Chand, jeżeli ma to dla ciebie jakieś znaczenie - podniósł się, ale nie podał ręki pierwszy. Łakomym wzrokiem - a łakomy wzrok niziołka to coś co momentalnie się rozpoznaje - zerknął w niewidoczne niebo, jakby wolał być tam, ponad mgłą...i daleko od tego drzewa.
- To ty jesteś druidem… - mruknęła Sabrie, choć nie trzeba było znawcy by stwierdzić nienaturalność otoczenia. Wydarzenia ostatnich kilkunastu minut sprawiły, że wojowniczka prawie zupełnie straciła swój stoicyzm, a z pewnością zapodziała gdzieś maniery. A może było to kilka godzin? Prócz manier i pewności siebie straciła również poczucie czasu. Choć nie… nogi nie bolały jej zbytnio, zbroja nie ciążyła; nie mogli wędrować długo. - Sabrie z Marchii - dodała po chwili.
- W porządku - wyprostował się nagle na całą swoją mało imponującą wysokość - Za chwilę spróbuję uzyskać trochę informacji o tym miejscu - mam nadzieję że ten miecz - nie jest tylko na ozdobę?
- Nie - Sabrie uśmiechnęła się lekko, po raz pierwszy od wejścia w las i poprawiła chwyt na broni oraz ciężkiej tarczy. - Dodatkowo nie lubi tworów chaosu i może dać nam trochę światła - dodała ciszej. W końcu nie wiadomo było kto (lub co) tutaj słucha.
- Cholera, przepraszam, wiem jak to zabrzmiało - speszył się na chwilę - Zdecydowanie wolę mieć wprawne ręce po swojej stronie - zaczął nucić jakąś dziwną pieśń, kręcąc nosem wzdłuż całej polany. Trwało to długo - i nie była to jedna, ciągła melodia. Sabrie również zaczęła przeczesywać wzrokiem otoczenie. Zauważyła zapewne-magiczny-miecz, lecz nie miała zamiaru po niego sięgać. Z pewnością była to pułapka.
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Daj mi chwilę pomyśleć - bose stopy zaczęły dreptać w kółko - Mgła - nienaturalna - bo wiem jak się zachowuje normalna mgła, i to nie jest naturalna mgła - rozdzieliła nas na grupki. Masz jakiś pomysł dlaczego przyprowadziła ciebie tutaj, pod takie drzewo? Do miecza? - niziołek skakał ze skrajności w skrajność. Najpierw nie mówił nic przez kwadrans, a teraz wylewał z siebie potok słów.
- Mój pierwszy pomysł to to, że drzewo wchłania śmiałków, którzy chcą zdobyć miecz - ponuro oznajmiła Sabrie.
- Przybyłaś tu po ten miecz?
- Co? - zdumiała się wojowniczka, wytrącona z rozmyślań, po czym prychnęła. - Dziękuję, mam swój.
- Jeden, trzech, sześciu - wychylał się jakby miało mu to pomóc policzyć twarze na konarze - Patrz nam za plecy, samo gapienie się na to drzewo może być pułapką - wzdrygnął się jakby coś zobaczył - Ale ...brrr… wątpię - przez chwilę spod pewności siebie wyszedł lęk
- Cały ten las jest jedną wielką pułapką - wzruszyła ramionami Sabrie, która i tak już od dobrej chwili sondowała wzrokiem otoczenie. - Chcesz spróbować zanurzyć się z powrotem w mgłę czy dumać czemu jesteśmy tutaj i czemu akurat my?
- Mam pomysł - zebrał się w garść i uśmiechał się bezczelnie - Ale najpierw...może przejdźmy się dookoła polanki, w bezpiecznej odległości od tego?

Sabrie kiwnęła głową. Pomysł dobry jak każdy inny.

- Pomysł możesz wyłuszczyć przebierając nogami - zasugerowała, poprawiając na ramieniu tarczę.
- Druidzi przez wieki tradycji udoskonalili podstawową metodę poznawczą świadomych istot - zaczął mądrym tonem, z ukosa patrząc na przypadkową towarzyszkę.
- Pytałam o pomysł, nie historię druidyzmu - burknęła Sabrie. Uprzejmość z pewnością zostawiła w obozie.
- Poszturchamy to
- Po co? Może inaczej… - Sabrie zatrzymała się i spojrzała na niziołka. - Sądzę, że powinniśmy określić jakie są w tej chwili nasze priorytety. Wiem, że zjawiliśmy się tu by zbadać puszczę, lecz to było w czasie, gdy stanowiliśmy duży oddział z konkretnymi zdolnościami i podziałem ról. - “Nie, żeby cokolwiek nam to dało…”, dodała w myślach. - Teraz jesteśmy tylko we dwoje i uważam, że powinniśmy się skupić na opuszczeniu lasu. Nie jestem przekonana czy drażnienie tego… czegoś nam w tym pomoże. Raczej wprost przeciwnie.
- W sumie, ciekawa kwestia - czy możemy opuścić las - przedreptał za jej plecy, wpatrując się w przeciwną stronę - Po co...w tej mgle widzimy na kilka metrów. W tej mgle gubimy się stojąc metr od siebie. Trafiliśmy tu we dwoje. Słowem, Puszcza chce żeby na tej polance stało się coś co wymaga dwóch osób - dywagował - Nie wiem co to jest, ale...wydaje mi się że to jakaś forma próby. Oczywiście, możemy spróbować stąd odejść przez mgłę - wszak jeżeli to celowa próba, ryt inicjacji przybyszów, to i tak tu wrócimy, prawda?
- Skoro tak to może jest coś, co nas łączy - bez przekonania odparła Sabrie. Nie podobał jej się pomysł, że puszcza “chce” od nich czegokolwiek, lecz była zbyt doświadczona by kwestionować druidzką logikę. Ktoś, kto potrafił wziąć źdźbło trawy na świadka z pewnością wiedział lepiej.
- Myślę że nie. Że jeszcze nie.
- Chyba już wolę rzut kamieniem w drzewo od tych próżnych dywagacji - wyznała wojowniczka.
- A wtedy coś cię powali, ja będę mógł ci pomóc i bach, już będzie nas coś łączyło. - niziołek jakby tylko na to czekał. - Chociaż, wbrew pieśniom, zwykle role są odwrócone. Ale najpierw spróbujmy twojego pomysłu z odejściem, jeżeli coś zirytuje Puszczę to to.
- Przywiążę cię do siebie liną i też będzie nas coś łączyło - odpaliła kobieta, nagle uznając to za całkiem dobry pomysł.
- Poza tym - mówiłem że druidzi mają wiekową tradycję wtrącania nosa w różne ważne sprawy i zachowywania go na miejscu, prawda?
- Nie, o tym ostatnim fakcie nie wspomniałeś - uśmiechnęła się Sabrie, wyciągając z plecaka jedwabny sznur i podając jeden koniec druidowi. - Proszę.

Chand bez specjalnych oporów wziął się do wiązania sznura do jednego z pasków, choć szło mu to...kiepskawo. Pomiędzy trzęsącymi się dłońmi, pulchnymi paluszkami i widocznym gołym okiem brakiem wprawy przeleciało kilka cichych przekleństw. Sabrie zawiązała swój koniec wokół pasa i poprawiła węzeł druida.
- Dziękuję. To może być dobry moment na to pytanie...Załapałaś się na jakieś błogosławieństwa przed wyruszeniem?
- Tak, ale nie wiem czy jeszcze działają.
- Pozwolisz to nadrobić? - Kobieta kiwnęła głową.
- W takim razie, w las?
- W las.
 
Sayane jest offline  
Stary 04-03-2016, 15:13   #7
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Wystarczyło kilka kroków w stronę gęstwiny, by coś się wydarzyło. Rozległ się cichy szelest, oraz seria sztywnych niczym suche drewno jęków. Wszystko to dobiegało zza pleców śmiałków, od strony przerażającego drzewa.

- Oho - niziołek liczył na jakąś reakcję - i właśnie ją dostał
Sabrie błyskawicznie odwróciła się w stronę drzewa unosząc miecz i zasłaniając siebie i humkającego niziołka tarczą. Kobieta spodziewała się impaktu uderzenia, przez co zaparła się mocniej nogami. Jednak, nie nadszedł żaden cios.

Tym co wywołało dziwaczne odgłosy było otworzenie się oczu jednej z twarzy. Największa ze wszystkich, najmniej wchłonięta przez roślinę, rozszerzyła swe oczodoły. Ziała w nich ciemność, mrok gęstszy niż każda noc, którą dwójka wędrowców widziała w swoim życiu.
Pozostałe twarze, zaczęły coś cicho szeptać. Każda wypowiadała inne słowo, które razem zlewały się w niezrozumiały szum. Usta tej największej, rozwarły się tak jak i oczy, gdy ta zaczęła mówić najgłośniej ze wszystkich.
- Nie zostawiaj mnie, ja naprawdę nie chcę, wróć proszę! - zawyło spróchniałym głosem w przestrzeń.

- Mówiłam, że wsysa ludzi… - szepnęła Sabrie do druida. Miała ochotę sięgnąć po symbol Helma, upewnić się, że tam jest, ale nie chciała też wypuszczać broni z rąk.

- Tak wygląda. Ale w ogóle nie jest to roślina - odpowiedział - A ten miecz jest zaklęty nekromancją - więc może to osobna pułapka, lub coś co trzyma to coś, a nie część tego “drzewa” - szeptał - Ale, przede wszystkim, mówi do tylko jednej osoby...i myślę że to do ciebie - nawijał po cichu, licząc że twór na środku powie coś jeszcze - coś co pozwoli rozstrzygnąć czy to świadoma istota czy jedynie jej obraz. Coraz bardziej wyglądało mu to na przeklęte wypaczenie, drwinę z natury

- Niby dlaczego do mnie? - obruszyła się Sabrie. Wcale nie podobał jej się pomysł, że “w drzewie” mógł być ktoś znajomy, zwłaszcza że nie miała pojęcia jak go wydostać.

- Jesteś większa, kto by zwracał uwagę na niziołka? - lekko złośliwym tonem odparował Chand - Nikt z moich bliskich nie użyłby “ proszę “- drugie zdanie zabrzmiało za to… zimno.

- Nie odchodź, błagam, zdejmij mnie stąd, nie mogę, już nie mogę! - drzewo zawyło znowu, przerywając rozmowę dwójki. Cienkie, niemal niewidoczne stróżki krwi, poczęły cieknąć z jego ciemnych oczu.
Sabrie zacisnęła zęby. Najpewniej… na pewno była to pułapka; z drugiej strony nie mogła zostawić żyjącej, czującej istoty na pastwę… tego czegoś. Czy drzewo było jedną istotą, czy też jej teoria była słuszna - tego nie sposób było sprawdzić bez, no cóż, sprawdzenia.

- Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś? Jak możemy ci pomóc? - zadała najbardziej oczywiste pytania nie ruszając się z miejsca.

- Czy to ty Nathan?! - drzewo zareagowało na głos kobiety. - Wróciłeś po mnie, wiedziałam, że mnie nie zostawisz! Zdejmij mnie, błagam, błagam. - głos był coraz bardziej zrozpaczony, a krew tworzyła powoli małą kałuże u stóp drzewa.

'Ach, moja obrończyni miała miększe serce niż ja' pomyślał Chand. A teraz jego rolą było zadbanie żeby jej to nie zaszkodziło. Niziołek przedreptał tak, żeby mieć baczenie na całą polankę wśród iglaków (choć szczycił się czułym słuchem, a nie swoim miernym wzrokiem), ale nie był to jeszcze moment na pokaz fajerwerków.

- Gdyby zaczęło po ciebie sięgać, skacz w tył, za mnie - szeptał ciągiem - Ale pytaj dalej, dowiedz się co jej zrobił - zerknął na dyferencjał dobyty z plecaka. Ile czasu tu już byli? Ku swojemu zdziwieniu odkrył, że mechanizm zaczął dziwnie pracować. Jego wskazania nie miały sensu, jak jak by czas wziął urlop i poszedł sobie gdzieś, a urządzonko zaczęła przesypywać piasek z przypadkową nieskoordynowaną wartością

- Jak masz na imię? - spróbowała znów Sabrie; podążenie za majakami istoty było kolejną z opcji. Może jeśli “twarz” przypomni sobie własne imię to wróci jej trochę rozsądku.

- Nathan przetnij więzy, nie mogę oddychać. Czemu, czemu mi to robisz! - drzewo znowu zignorowało pytanie. Po tej sekwencji jego usta zamknęły się, a czarne oczy beznamiętnie poczęły wpatrywać się w kobietę. Tymczasem druga twarz, tym razem skierowana w stronę niziołka, poczęła otwierać powoli usta i oczy. Ta była już bardziej zaasymilowana przez drzewo, jednak dalej dało się wskazać poszczególne jej elementy.

Niziołek przesunął się w prawo na całą długość sznura. Nie odzywał się do istoty - nie rozpoznawał zdeformowanej twarzy - a jedynie oceniał jej świadomość - miał wrażenie że to bardziej echa dawnych - lub przyszłych - zdarzeń, niż samodzielne istoty

- Zanim zdecydujesz się ruszyć miecz, powiedz mi to - usłyszała Sabrie.

- Nie miałam zamiaru, ale najwyraźniej ty wiesz lepiej co zrobię - zirytowała się wojowniczka, gdyż druid po raz kolejny imputował jej czyny, których nawet nie planowała. A raczej te, których najwyraźniej sam nie miał zamiaru wykonać. Wyglądało jednak na to, że nie uda im się dogadać z ‘drzewem’.

- Ale gdyby… - niziołek urwał kiedy odezwała się kolejna “twarz”.

- Po co Ci ta siekiera Nathan, nie to miałam na myśli, mówiąc rób co chcesz… - głos tej twarzy, był bardziej przerażony niż poprzedniej. Drżał, zachrypnięty i twardy niczym samo drzewo.

- To ten miecz, to on tak na ciebie wpływa? - szeptem zgadywał niziołek, ale nie spodziewał się odpowiedzi.

- Przestań, przestań, PRZESTAŃ! - ostatnie wykrzyczane słowo poprzedzało kakofonię wrzasków. Twarz wydzierała się boleśnie, niczym ćwiartowana żywcem. Każdy ton, przepełniał ból i panika. Nie zapowiadało się by oblicze, miało powiedzieć coś jeszcze.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 04-03-2016, 15:21   #8
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Chand wydał z siebie dziwny dźwięk, coś, pomiędzy warknięciem a gwizdem. Miał wątpliwości - nie, był pewny że nie chce - czy chce wysłuchać tej historii do końca. To były dopiero dwie “twarze” i choć ciągle czuł że czegoś mu brakuje - nikt nie wspomniał jeszcze o mieczu, a nie pasował mu do historii bezecnych żądz- nawet tak twarda wola jak jego w głowie zaczynały się pojawiać niewygodne pytania.
- Chcesz tu zostać i wysłuchać każdej z tych… twarzy? - spytała Sabrie. - Pomoc im - lub skrócenie ich cierpienia - to według ciebie ta “próba puszczy”?
- Myślę o wypaleniu tego wypaczenia do cna…ale nie dożyłbym nawet tego wieku gdybym najpierw nie próbował zrozumieć, a dopiero potem działał - wymruczał i celowo znów zrobił krok w stronę mgły, licząc na kolejne i kolejne urywki. Sabrie ciężko było określić ile niziołek ma lat, więc tylko wzruszyła ramionami. Brakowało jej Miee’le; razem tworzyły doskonały zespół, a teraz…
Więcej skoordynowanych słów nie nadeszło. Twarze jęczały dalej jednocześnie, zagłuszając się nawzajem, oraz sporadycznie wydając cierpiące ryki. Można było się domyślić, że każda opowieść dotyczyła tego samego - jakiejś formy śmierci. Wsłuchanie się w mieszaninie słów, pozwalało wychwycić cyklicznie powtarzające się imię Nathan.
- Skoro tak - niziołek podniósł głos żeby w ogóle było go słychać - Czas żebym ruszył miecz. Uważaj. -Polana rozświetliła się, kiedy istota z żywego ognia pojawiła się w nagłym rozbłysku płomienia. Wyciągnięta ręka niziołka wskazała mu cel - miecz.

Ognisty stwór przepełz przez polanę, zostawiając za sobą szlak popiołu. Zbliżył się do miecza by potem pochwycić go w swe płonące łapsko. Rośliny oplatające ostrze zapłonęły od nadmiernego ciepła, zwalniając uścisk na mieczu. Żywiołak wyrwał broń z ziemi, co sprawiło, że twarze zamilkły. Ich czarne oczy obserwowały w milczeniu, jak przyzwaniec niesie oręż w stronę niewysokiego druida. Chand dostrzegł, jak “niby roślina” powoli zaczyna degradować. Kawałki kory odrywały się od najniższych partii, przemieniając się na podobne popiołowi, latające fragmenty, odpływające w głąb lasu. Upuszczony przez znikającego żywiołaka miecz upadł na ziemię - druid wyjął z plecaka płaszcz i ostrożnie , starając się nie dotknąć broni, obejrzał ją ze wszystkich stron, szukając grawerowanych napisów, tudzież symboli. Niziołek obserwował ostrze, które ziało negatywną energią. Z takiego bliska, nawet bez użycia magii był wstanie stwierdzić, iż ktoś napełnił broń mocą nekromancji. Ostrze pokrywały runy, które przelewały moc na broń. Jednak po za tym, brakło było nań inskrypcji, czy wskazówek.
Rozpadające się drzewo, odsłaniało natomiast dziurę w ziemi, z której wystawał czubek drabiny.

Chand skończył oględziny, i zawinął miecz do końca. Pytającym gestem wyciągnął półtoraka do Sabrie; jak się okazało, była tak rozsądna że równie dobrze jak on mogła go nieść. A użyć w nagłej, desperackiej sytuacji, zapewne znacznie lepiej. Sabrie bez słowa ściągnęła magiczny plecak z pleców. Wyjęła z niego nić, obwiązała dokładnie, żeby płaszcz nie zsunął się z ostrza i otworzyła główną kieszeń, by niziołek mógł wrzucić miecz. Potem znów chwyciła swoją broń, ostrożnie zbliżyła się do dziury i zajrzała w dół. Drabina była nie nazbyt długa, można by rzec krótka. Otwór był dość duży, by zmieścił się w nim rycerz w pełnym rynsztunku. Dzięki niewielkiej głębokości dało się dostrzec, że na dnie znajduje się kolejny otwór, przypominający wejście do jaskini.
- Spodziewamy się znaleźć wewnątrz resztę wyprawy? - spytał Chand.
- Raczej tego Nathana; to co tam znajdziemy nie zależy od naszego "chcenia", niestety - odparła wojowniczka odwiązując linę od siebie i niziołka, i zrzucając tarczę na dół. Dość tego impasu. - Jeśli masz jeszcze jakichś ognistych pomocników to mogą się przydać na wabia - rzekła, choć po druidzie oczekiwałaby raczej przyzwania złowieszczego niedźwiedzia niż żywiołaka. Zeszła po drabinie i zatrzymała się, czekając na towarzysza.
Niziołek pokręcił głową. Chwilę temu priorytetem było znalezienie innych. Ale cóż, skoro polować...Ostrożnie zlazł po drabinie. I zaczął się przemieniać...w panterę. Ciemne cielsko naprężyło się a koci łeb przysunął do podłogi. Kilka metrów przed nimi znów rozbłysnął przywołaniec.

 
Sayane jest offline  
Stary 04-03-2016, 21:05   #9
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Hunter siedział blisko ogniska przyglądając się płomieniom ognia odbijającym się od napierśnika swej zbroi, którą dokładnie sprawdził i wypolerował. Ostatnio nie spał zbyt dobrze. Jego misja trawiła go od środka niczym ciężka choroba. Rycerz odruchowo sięgnął ręką do stalowej piersiówki, którą trzymał pod jedną z płyt pancerza. Łapczywie wypił z niej ostatnie krople krasnoludzkiego brandy i gdyby tylko mógł wykręciłby ją żeby tylko zwilżyć usta nieco bardziej. Mężczyzna wziął głęboki wdech i odwrócił wzrok przyglądając się całej masie śmiałków którzy przygotowywali się na wymarsz w nieznane. Przewodziła nimi elfka, która pewnikiem była kilka razy starsza od niego, lecz prowadzić tyle istot na zatracenie było aktem wyjątkowego egoizmu i głupoty. On miał swoją misję, swój cel. Ona zaś nie miała prawa mamić tylu istot bredniami o zdobyciu puszczy i powrocie.
~Zaniepokojony. Duży las, zły las...~ Rycerz uniósł brew zdziwiony głosem swego rumaka, który zadudnił mu w głowie.

Azgaroth był z nim od wielu lat. Znali się już niemal perfekcyjnie w boju i rumakowi (choć było znane), rzadko towarzyszyło uczucie strachu. On zaś nie znał strachu od wielu, długich lat. Czasem myślał że może po prostu oszalał, a niektórzy próbowali mu wmówić iż zwyczajnie się zatracił w swoich zamiarach i one zatruwają mu zdrowy umysł.
Mężczyzna wstał z ziemi i powoli zaczął nakładać na nogi stalowe elementy zbroi.
-Nie martw się przyjacielu. Ile to już razy zaglądaliśmy śmierci w oczy?- spytał, lecz Azgaroth milczał prychając nerwowo raz po raz.
-To być może nasz ostatni przystanek. Być może tam go odnajdziemy. A wtedy rozprawię się z nim ostatecznie i odeślę do tej jego przeklętej otchłani. A Tobie towarzyszyć będzie sława. Oto wielki i dumny rumak Azgaroth, wierny towarzysz i kompan Oręża Trójcy.- wyrecytował podniosłym tonem, czując jak zwierzę nieco się uspokaja i podnosi na duchu.

Niedługo później założył całą swoją zbroję. Mieczy sprawdzać nie musiał. Zrobił to przed czyszczeniem zbroi. Zarówno ten dwuręczny, którego używał dużo częściej, ale i o jednoręcznym nie zapomniał. Ciężka stal dwuręczniaka sprawiała, że dobrze wymierzony cios mógł być nie do sparowania. Rękojeść była długa i niezwykle wygodna w trzymaniu, choć sam miecz ważył tyle, że nie opłacało się go ściągać z bagaży na grzbiecie Azgarotha. Paladyn był szczupłym i dość wysokim osobnikiem. Przypominał bardziej młodzieńca pełniącego funkcję giermka, niż rycerza z prawdziwego zdarzenia. To jednak były tylko pozory. Mimo cherlawej postury był niezwykle wytrzymały i świetnie walczył. Przynajmniej tak mu się wydawało. Hunter przeczesał dłonią bujną, blond czuprynę loków, po czym nałożył swój hełm i wartko poprawił elementy zbroi, które źle na nim leżały.


W końcu cała zbieranina pod wodzą elfki ruszyła. Oręż Trójcy widział na twarzach najemników strach. Uczucie, jemu nieznane było tak dobrze widoczne, że niektórzy nim aż ociekali.
~I na co wam to głupcy?~ pomyślał po czym wsiadł na grzbiet Azgarotha i ruszył za innymi. Miał tam swoją misję i to ona ciągle była dlań priorytetem.
Gdy tylko przekroczyli granicę puszczy czuł się dziwnie. Nie chodziło o jakikolwiek rodzaj niepokoju. Po prostu o lesie, który omijają nawet ptaki z daleka nie mówiło się na co dzień. Tu zaś zdawało się nie być żadnego życia. Ani kumkania żab, ani brzęczenia insektów, kompletnie nic.
W końcu ujrzał mgłę. Złowieszczą, gęstą niczym mleko. Całe to miejsce wręcz emanowało aurą zła i zepsucia, to też nawet zbytnio się nie wysilał chowaniem miecza. Dwuręczniak trzymał w pogotowiu.

Krzyki. Raz po raz, ktoś kogoś nawoływał. Inny próbował zwierać szyki. Chyba na nic to. Hunter nagle poczuł na szyi niesamowity powiew mrozu, jakiego nigdy wcześniej nie czuł, jakby sama śmierć musnęła go w kark. Po chwili poczuł to chyba i Azgaroth, gdyż wierzchowiec niespodziewanie zerwał się nerwowo w panice do przodu w ogóle nie słuchając poleceń swego pana. Rumak przebiegł kilkanaście metrów i zatrzymał się dopiero gdy na wyciągnięcie ręki dostrzegli kobietę w białej, prześwitującej sukni o trupio bladej cerze i czarnych, sięgających pasa włosach. Rycerz dostrzegł ją tylko na ułamek sekundy, nim koń stanął na tylnych nogach zrzucając jeźdźca z grzbietu.
Mężczyzna huknął na ziemię twardo, mimo iż wiedział jak upadać poczuł boleśnie ten raz. Mithril nie był tak ciężki jak stal, jednak hałasował nie mniej. Oręż Trójcy podniósł się powoli i spokojnie, po czym odwrócił wzrok w kierunku kobiety - zjawy.

Już jej tam nie było. Hunter zmrużył oczy. Więź z Azgarothem przestała być dla niego wyczuwalna. To źle wróżyło. Rycerz pochylił się i podniósł z ziemi swój dwuręczniak, który upadł wraz z nim. Nie widział dookoła nikogo z swych dawnych "towarzyszy". Nie pozostało mu nic innego jak zwyczajnie ruszyć na przód. Znał się doskonale na odczytywaniu swego położenia i wyczuciu kierunku, lecz tutaj był zagubiony jak małe dziecko. Chwilę tak błądził niepewnie by w końcu natrafić na elfkę, którą kilka razy zdawało mu się widział w obozie przed wejściem do puszczy.
-Azgaroth!- krzyknął rozglądając się nerwowo dookoła. Mężczyzna nie czuł mentalnej więzi, łączącej go z wiernym i świetnie wyszkolonym rumakiem.
Początek wyprawy był “cudowny”. Ledwie weszli między drzewa zwartym szykiem, a pojawiła się zdecydowanie nasączona magią mgła, przez co co chwilę ktoś się w niej tracił. Zupełnie jakby go wcale przed chwilą obok towarzyszącej jemu osoby nie było… i nie inaczej było właśnie z Lią. Straciła gdzieś “Kotka”, straciła Shinzena, całą resztę owej licznej wyprawy. Zagwizdała na palcach, głośno i dosyć długo, by zwrócić na siebie uwagę lwa...

-Azgaroth!- zawtórował, lecz nie dosłyszał ani tętentu kopyt, ani też końskiego rżenia. Oręż zmrużył oczy i spojrzał na stojącą nieopodal kobietę. Rycerz wziął głęboki wdech i ruszył w jej kierunku. Kojarzył ją z obozu, lecz chyba nie mieli wcześniej okazji rozmawiać. Nie miał zbytnio ochoty na pogaduchy. Cała ta cholerna wyprawa była mu w niesmak. Poszukiwania demonicznej świątyni zawiodły go aż tutaj, lecz nie spodziewał się, że dołączenie do oddziałów będzie tak wyglądało. W zasadzie czego innego miał się spodziewać. Mężczyzna przeszedł dosłownie kilka kroków, gdy jego oczom ukazał się stwór. Paskudny stwór. Oręż zmrużył oczy i wartko nałożył hełm przysłaniając przyłbicę, po czym dobył swego dwuręczniaka zrzucając z stalowego ostrza naoliwione szmaty i skóry, którymi zawsze owijał broń. Rycerz przymknął na sekundę oczy. Lata medytacji sprawiły, że dzięki chwilowej koncentracji potrafił wyczuć aurę zła otaczającą zepsute dusze. Nie spodziewał się wiele, wszak cała ta puszcza zdawała się być siedliskiem złej energii, lecz wolał się upewnić.

Demon jakiś, albo inne plugastwo, rozpoczęło dziwaczne tańce, przywołując ożywiony szkielet, wygrzebujący się z ziemi. Ten również rozpoczął muzykowanie, a ruchy rozkopywanej ziemi świadczyły, iż za chwilę mieli do niego dołączyć kolejni grajkowie. Co tu, jakiś muzykantów pochowali? Lia spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę, gotującego się do boju. Westchnęła.
- Skończ te wygłupy!! - Ryknęła do “dyrygenta”, starając się przekrzyczeć muzykę. A na kosturze, którym się podpierała, rozbłysnęły magiczne runy. Paladyn skupił się wykrywając zło dookoła. Tak jak przepuszczał, las i mgła była nim przesiąknięta. Jednak, umrzyki nie wykazywały takich tendencji, a przynajmniej tak podpowiadała rycerzowi magia paladynów. Dyrygent uniósł czaszkę, zerkając na kobietę, a jego przyczepiona do ciała dłoń uniosła się, tak że jeden palec dotknął nieistniejących warg. Jak gdyby chciał uciszyć kobietę. Tak w odpowiedzi uwolniła magię rozproszenia, która uderzyła w muzyka. Ten zamarł w miejscu, a wyraz jego twarzy zmienił się. Usta jednym płynnym ruchem z szerokiego uśmiechu, przeszły do grymasu smutku. Zniknęły lewitujące ręce, a wygrzebujące się z ziemi szkielety znieruchomiały. Zniknęła muzyka, przez co ścieżka poczęła wydawać się zadziwiająco cicha.

- Skoro jest spokój, to może teraz się dowiemy o co chodzi - Powiedziała Elfka do swego ludzkiego towarzysza, po czym zwróciła się do truposza(?) z dziurami w dłoniach - Ty, umiesz mówić? Jak umiesz, to może w końcu wyjaśnisz swoje zamiary?- W tym czasie, gdy elfka splatała magię w nieznane rycerzowi zaklęcie, mężczyzna zdążył zbliżyć się nieco do kobiety. Wciąż trzymał miecz w bojowej postawie, gotów rzucić się na przeciwnika.
-Odpowiedz!- warknął Tormita stając na prostej linii pomiędzy elfką a tajemniczą istotą, by w razie zagrożenia to na nim stwór skupił uwagę a używająca magii towarzyszka była bezpieczna. Osobnik w surducie nie odpowiadał. Ugiął jedynie kolana, kucając przy szkielecie ze skrzypkami. Zaczął muskać jego czaszkę dłonią, dalej z niezmiennym wyrazem smutku na czaszce. Druidka dostrzegła zaś, że zaczął tkać kolejne zaklęcie, zapewne by znowu ożywić muzyka. Lia podrapała się po głowie, po czym zagarnęła za ucho jedno z wiszących jej pasemek włosów na twarzy…

- Słuchaj kolego - Odezwała się cicho, podchodząc od boku, i stukając kilka razy zbrojnego towarzysza w ramię - To że puszcza jest magiczna, to pewnie się domyślasz… że mgła przez którą tu przeszliśmy też, to też - Uśmiechnęła się pod nosem - Ten typek zaś, czymkolwiek jest, Demonem, żywym truposzem, może i sam jaką iluzją… chce nam chyba coś pokazać. Pokazać uparcie za pomocą innych grajków, ożywionych szkieletów, co sam widzisz, wszak masz oczy. Pozostaje więc pytaniem, czy rozprawiamy się z tą całą sytuacją na szybko i brutalnie, a następnie szukamy drogi powrotnej na własną rękę, czy może wysłuchamy owej gry? Wiąże się to z pewnym ryzykiem, może nam muzyka umysły omamić, niczym jakiś Satyr… jednak na chwilę obecną nie mam lepszych pomysłów, a Ty? Byłabym za odczekaniem jeszcze chwili, nim ich przerobimy na pojedyncze kostki.
-Wątpię by jakakolwiek istota rodem z tego przeklętego miejsca chciała nam pomóc. Jeśli nas nie atakuję odejdźmy, zostawiając ich w spokoju.- rzekł nie spuszczając wzroku z stwora.

Drygent ignorował poczynania dwójki podróżnych. Jego zaklęcie po chwili ożywiło muzyczny szkielet, który jak gdyby nigdy nic powrócił do gry na swym instrumencie. Na usta mistrza koncertu wrócił uśmiech, a dwie lewitujące ręce, znowu pojawiły się w powietrzu, co sprawiło, że ziemia ponownie zaczęła drżeć, od przekopujących się przez nią kościejów.
Jeden po drugim wyskakiwali na powierzchnię, uzbrojenie w najróżniejsze elementy muzycznego oręża. Flety, trąbki, oraz wszystkie wariacje na temat instrumentów strunowych. Niektóre pozbawione instrumentów, kołysząc się na boki,śpiewały delikatnymi głosami. W czasie tego pokazu okolica zaczęła się rozmywać, jednak podświadomie ani druidka czy też Hunter nie czuli się zagrożeni. Obraz zaczęła nakładać się na ścianę drzew, niczym nieudolnie rzucona iluzja. Mimo, że dwójka podróżnych dalej stała na ścieżce, w towarzystwie grajków, dookoła odgrywała się zupełnie inna scena.
Lew, olbrzymie stworzenie, którego Lia nie pomyliłaby z żadnym innym, poruszało się przez niewielką polanę. Kotek, bo tak nazywała go druidka, w swym pysku trzymał jakiś strzęp, ociekającego krwią mięcha. Sądząc po zadrapaniach na ciele, to co go zaatakowało nie skończyło dobrze.
Minęła chwila, a obraz zmienił się, tym razem ukazując znajomego Paladynowi rumaka. Ten wyglądał gorzej, był przerażony. Cwałował poprzez puszczę, najszybciej jak mógł. Wśród drzew i krzaków, które mijał, dało się dostrzec świecące punkty, niczym setki oczu wygłodniałych drapieżników.
Wizje skończyły się po krótkiej chwili, wraz z pociągnięciem ostatniego smyczka. Muzyka ucichła, a cała orkiestra, wykonała głęboki ukłon w stronę słuchaczy. Chyba czegoś oczekiwali.

- Hmmm… - Odezwała się wielce Druidka - Hmmm… to było, no cóż… ciekawe? - Szepnęła do towarzyszącego jej mężczyzny, po czym kilka razy zaklaskała, trącając go łokciem. Chyba tego oczekiwali dziwaczni muzycy? Oręż Trójcy uniósł pytająco brew, spoglądając przez ramię na elfkę. Chyba nie dowierzał, oczekiwaniom kobiety. Po krótkiej chwili jednak pokręcił głową, wziął głęboki wdech i również klasnął trzy razy.
-Nie wiem jak ty, ale chyba na bis czekać nie będę.- rzekł chłodno po czym ruszył przed siebie, rozglądając się za śladami kopyt.

Oklaski okazały się wystarczająca zapłatą. Szkielety ukłoniły się jeszcze kilka razy, po czym jak gdyby nigdy nic, zaczęły zakopywać się w ziemi. Jedynie uśmiechnięty drygent, pozostał na ścieżce, przyglądając się dwójce podróżnych. Najpierw spojrzał na Huntera, który próżno poszukiwał jakichkolwiek śladów kopyt. Następnie spojrzenie jego świecących oczodołów, zwróciło się na druidkę. Rozłożył swoje normalne dłonie w bezradnym geście, jak gdyby chciał za coś przeprosić. Po tym, jego lewitujące kończyny, zakręciły się w powietrzu, obracając w kierunku drzew. Poruszyły się kilkukrotnie, jak gdyby drygowały rośliną, a te rozstąpiły się, ukazując drugą, dotąd ukrytą ścieżkę.

- Nie wiem kogo, lub czego szukasz, ale może znajdziemy to tam? - Powiedziała Lia na widok odkrywanej przed nimi ścieżki. Może ten typek z dziurami wcale nie był taki zły? Kiwnęła jemu lekko głową w podziękowaniu, po czym ruszyła w tamtym kierunku.
- Tu równie dobrze, jak w inną stronę? No i jest ścieżka, może nas gdzieś sensownie poprowadzi - Zatrzymała się na chwilę, czekając na towarzyszącego jej człowieka - Idziesz? I jak Cię zwą? Nie zapamiętałam...
-Idę. rzucił po chwili namysłu -W moim bractwie noszę imię Oręż Trójcy, lecz rodzice nadali mi imię Hunter. Ty jesteś Lia?- nie był pewny czy dobrze mu się o uszy obiło. Miał pamięć do twarzy, do imion już nie za bardzo.
- Tak, Lia. Lia Meliamne, Druidka - Odpowiedziała, po czym jeszcze dodała, przyglądając się Hunterowi - Nie jesteś czasem Paladynem?
-Dokładnie, nic nie umknie twojej uwadze…- dodał z lekkim przekąsem rozglądając się dookoła. Był paladynem, musiał być ciągle czujny -Jednak wiele miesięcy spędziłem w dziczy. Mój przyjaciel, który był strażnikiem lasów w okolicach Mithrilowej Hali nauczył mnie paru rzeczy dotyczących sztuki tropienia i przetrwania na łonie natury. Choć to pewnie nawet nie ułamek twojej wiedzy i umiejętności. Ruszajmy. Szkoda czasu.-
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 06-03-2016 o 12:02.
Nefarius jest offline  
Stary 05-03-2016, 03:08   #10
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Shinzen, Ereszkigal , Chand & Sabrie


Niziołek wraz z kobiecą mieczniczką, zeszli po drabinie, w odkrytym pod drzewem dole. Ich stopy uderzyły o suche, twarde podłoże. Wyrwa którą widzieli z góry, wyglądała na naturalnie wydrążoną w skale. Prowadziła pod lekkim kątem w górę, w stronę kolejnego otworu w ścianie, sądząc po bladym blasku który z niego wypływał, wychodził on na powierzchnię. Jednak dystans który trzeba by pokonać, w celu dostania się do wyjścia sugerował, że dwójka ponownie wyjdzie na polanę z której tu przybyła. Mimo to nie mieli wyboru, co do ścieżki, bowiem gdy tylko pierwsze z nich zerknęło w górę, odkryło, że otwór przez który zeszli pod ziemię, zasklepił się.
Chand przemienił się w czarną panterę, a w korytarzu przed nimi przywołał płomiennego żywiołaka, który był nie tylko ochroniarzem, ale i ruchomą pochodnią. Nie mając wielkiego wyboru, wdrapali się po niezbyt stromej ścieżce do wyjścia z tej małej jaskini.
Otwór prowadził na kolejny, otoczony drzewami kawałek wolnej przestrzeni. Jednak na pewno, nie była to polana, na której spotkali przerażające drzewo. Zamiast trawy, ziemia usłana była bowiem kośćmi. Należały one do zwierząt i humanoidów, wiele z nich było potrzaskanych i skruszonych. Szkieletowa ręka, zwisała nad skrajem wyjścia z jaskini, co sugerowała, że pagórek czy też góra, spod której właśnie wychodzili, też pokryty był w jakiejś mierze ciałami umarłych.
Sabrie której wzrok był znacznie lepszy on Niziołka, pierwsza dostrzegła dwie sylwetki, które zmierzały w ich stronę, ścieżką, prowadzącą z lasu. Na pierwszy rzut oka, wyglądali na członków ekspedycji Mythi. W skład tej małej drużyny, wchodził elf z bliznami na twarzy, oraz kobieta o porcelanowej skórze, o bardzo skąpym stroju. Żywiołak rozświetlał półmrok jaskini, więc wojowniczka była raczej pewna, że tamta dwójka dostrzegała również i ich.
~*~

Przechadzka ścieżką, którą otworzyła dla nich ofiara z krwi nie była najciekawsza. Po za wzajemnymi oddechami i dźwiękiem obuwia na zmarzniętej ziemi, nie słyszeli niczego innego. Mimo, że otaczały ich drzewa, nie dało się słyszeć szelestu liści, czy szumu poruszanych wiatrem gałęzi. Jedyny co poruszało się w lesie, były zwoje mgły, kręcącej się między pniami, niczym tygrys gotowy do skoku. Opar nie wdzierał się jednak na ścieżkę, więc póki co nie był zmartwieniem Ereszkigal czy Shinzena.
Trakt nie był długi, a przez większą część czasu wiódł prosto przed siebie. Dopiero pierwszy, a zarazem ostatni, zakręt na trasie przyniósł pewne urozmaicenie krajobrazu.
Ścieżka wyprowadziła dwójkę wędrowców, na kolejną wolną od lasu przestrzeń.


Ta jednak miast trawą, pokryta była kośćmi. Tworzyły one gruby dywan, przysłaniający podłoże. Zgruchotane szkielety stworzeń dużych i małych, zwierząt i humanoidów. Niektóre wyglądały na całkiem świeże, lecz mimo tego, na żadnej nie było choćby kawałka mięsa czy skóry. Większą część terenu zajmowała zaś wielka góra, stworzona z tego samego materiału co podłoże.


Czaszki i szkielety, złożone w chaotyczny sposób, tworzyły zwartą strzelista konstrukcje, po której bez trudu można byłoby się wspinać. Podobieństwa prawdziwemu pagórkowi, dodawała jej tez obecność kilku jaskiń. Kości tworzył szerokie otwory w swej konstrukcji , pozwalające dorosłemu człowiekowi, wkroczyć do wnętrza sterty.
W jednym z takich przejść stała zaś mała grupka istot, na pierwszy rzut oka uczestników wyprawy Mythi, którzy właśnie opuszczali wnętrze sterty kości. Była tam kobieta o jasnych włosach, oraz rynsztunku wskazującym na preferowanie pierwszej linii frontu. Obok niej skrzył się magiczny stwór z płomieni, który rzucał migotliwy blask na czarnego niczym skrzydła kruka, wielkiego dzikiego kota. Cała trójka zdawała się dostrzec Shinzena i jego towarzyszkę, ale nie zdawali sobie sprawy z obecności jeszcze dwóch istot. Pierwszy dostrzegł je elf, druga zaś Ereszkigal.


Dwa chude stworzenia, o czarnych niczym smoła skórach, które parowały lekko czarnym dymem. Prymitywne twarze o wielkich okrągłych oczyskach, przypominały kombinację orka i goblina. Stwory były wysokie na niemal dwa metry, oraz posiadały po dwie pary, długich ramion. Dwa sejmitary, włócznia, oraz ostrze w kształcie półksiężyca, trzymane były w łapsku każdego z potworów. Odziane były jedyne w przepaski biodrowe, zrobione z jakiegoś oślizgłego materiału. Potwory, bezszelestnie jak cała Mroźna Puszcza, przesuwały się po zboczu góry w stronę wyjścia z jaskini, w której znajdowała się kobieta i jej towarzysze. Zachodziły jamę z dwóch różnych stron, a mimo nachylenia podłoża, zmniejszały dystans do nieświadomych zagrożenia podróżnych, bardzo szybko.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 06-03-2016 o 15:15.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172