Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2013, 23:22   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[spellsing & path] Schody do Nieba


New Heaven... Miało być nowym początkiem. Czymś lepszym od miast starego kontynentu. Stało się jednak czymś gorszym. Zbudowane na wschodnim wybrzeżu miasto, rozrastało się błyskawicznie pochłaniając dziesiątki uchodźców z ogarniętego wojną starego kontynentu. Tu, w Terrze Incognicie zwanej częściej po prostu Terrą, postawiono miasto z którego zaczęto kolonizować Dziki Zachód, ale Wschód wcale nie stał się ostoją nowej wspanialszej cywilizacji. Miasto ogarniał mrok korupcji, nierówność społeczna, wyzysk i inne choroby cywilizacji. Technologia się rozwijała bujnie, magia wtajemniczeń zwana sztuką arcanum też, ale... Im słabsza była wiara w bogów tym słabsza była moc kapłanów w ich imieniu czyniących cuda. Im silniejszy był rozwój technologii, tym słabsza była potęga natury druidów.

Zanikała moc u jednych i u drugich. Teraz jedynie niektórzy z nich dysponują ledwie ułamkiem dawnej potęgi.

Królował rozum, umierało serce.

Magia stała się sztuką dostępną tylko tym, którzy mieli dość rozumu by ją opanować i wystarczająco pieniędzy by studiować sztuki magiczne na uniwersytecie.
Bycie arkanistą stało się przywilejem dostępnym jedynie wybranym. I dlatego arkaniści stanowili elitę miasta pomiatając słabszymi. Rada miejskich magów stanowiła całkowitą władzę w New Heaven likwidując wszystkich, których potęga mogła zagrozić ich rządów i trzymając pod kontrolą uczniów uniwersyteckich.
Nieliczni, którzy z natury mieli potencjał magiczny mogący zagrozić arkanistom, byli wyszukiwani i zamykani do “resocjalizacji” w Devil’s Island, zakładzie psychiatrycznym dla utalentowanych magicznie.
Jeśli wracali, to całkowicie wyrugowani z mocy i jako psychiczne wraki.

Niemniej, magia przebijała się w postaci czarowników o niewielkim potencjalne mocy zwanych ulicznymi magikami. Ale ci akurat nie interesowali rady, byli szczurkami kryjącymi się w cieniu.

Byli zbyt słabi by im zagrozić.

New Heaven pod rządami arkanistów się rozwijało i rozrastało... głównie w górę. Nad starym miastem, na olbrzymich słupach zbudowano drugie miasto, przeznaczone dla elity.


Nowe świetliste miasto, nazwano Uptown, dolne zaś zostawiono biedocie i robotnikom. I ochrzczono Downtown.
W Downton szybko rozprzestrzeniła się przemoc i gangi. Ale rady miasta to niepokoiło tak bardzo, dopóki w Uptown był spokój, a wojny gangów nie przeszkadzały za bardzo w interesach bogatych właścicielach miasta.
Downtown pozostawiono samemu sobie nie przejmując się rozrastającemu w nim półświatkowi przestępczemu i anarchii, Straż miasta zamiast chronić i służyć pilnowała jedynie spokoju.

Takoż i narodziły się familie mafijne rządzące miastem. Pierwsza z nich mafia Cycione, pod przewodnictwem rodu Cycione powstała z rodu gnomich rusznikarzy i wynalazców, zagarniając produkcję i sprzedaż broni, palnej oraz alkoholu dla siebie. Krasnoludy i półorki o korzeniach z Green Island za morzem stworzyły własną rodzinę która trzęsła dokami. Od decyzji krasnoludzkiego rodu O’Maleyów zależało, który statek zostanie wpierw załadowany, jakie towary zostaną oclone... a o których się zapomni. Owa rodzina przyjęła dość zabawne przezwisko “Związki zawodowe dokerów”.

Rejony miasta opanowane przez uchodźców z dalekiego wschodu nigdy nie podporządkowały rodziny rządzone z poza ich dzielnicy. Niemniej samo Azjatown, jest rządzone przez dziesiątki mały gangów zwanych Triadami, pod przywództwem słynnego rodu Yakuzaou. Tam częściej niż broni palnej i kuszy, używa się szurikenów i katan.

Uchodźcy z centrum Starej Terry mieszkający w małej Slavii zajmują się pędzeniem bimbru, szamanizem i walką szablami. Tu jednak kryje się magiczne serce Downtown, tu zbudowała sobie małe imperium gildia alchemiczna pędząca eliksiry po okazyjnych cenach. I tu ukrywają się czarownicy ścigani przez Czarnę Gwardię, łowców magów na usługach arkanistów.

Wreszcie najnowszym i najgroźniejszym gangiem jest Czarna Ręka. Terrorystyczna grupa uważająca, że za wszelkie nieszczęścia w Downtown odpowiadają magowie, nie tylko arkaniści z Uptown, ale i czarownicy oraz alchemicy w Downtown. Idąc pod hasłem “Zabić wszelkich magów” popełniają morderstwa i zamachy terrorystyczne. Aby sfinansować swą działalność, produkują i sprzedają narkotyki oraz zioła odurzające.

Ale tam gdzie jest Niebo musi być i Piekło. A pod New Heaven istniało Old Hell i to dosłownie. Pod New Heaven rozciągały się jaskinie zarówno sztuczne jak i naturalne. New Heaven istniało bowiem na ruinach prastarej cywilizacji z którą osadnicy nie musieli konkurować, gdyż znikła przed ich przybyciem.
Pod ciągami kanalizacyjnymi, w podziemnym mieście zwanym Purgatory, żyły “ludzkie szczury”. Ci którzy uciekali przed prawem miasta i zemstą gangów gnieździli się w drugim poziomie podziemi tuż pod kanałami, tworząc zdegenerowaną, acz niebezpieczną społeczność rządzoną swoim prawami nie mniej okrutnymi od tych na powierzchni.
Tu jeszcze czasem docierało prawo z powierzchni, gdy Rada Miasta wysyłała jednostki policyjne wzmocnione Czarną gwardią oraz arkanistami oraz by zrobić obławę na uciekinierów.
Ale rzadko... głównie odbywał się tu handel artefaktami z głębi tajemniczych tuneli i zakazanymi towarami powierzchni.
Pod pierwszym poziomem kanałów i drugim poziomem Purgatory, znajdowały się cztery inne... Ale o piątym i szóstym krążyły legendy. Bowiem przebicie się przez trzeci i czwarty poziom, opanowane przez gobliny i szczurołaki, było niezwykle ciężko.
Do piątego i szóstego mało kto docierał i jeszcze mniej osób wracało...

Dla Morgana „Morlocka” Lockerby New Heaven było obce. Gdy miasto przeżywało bujny rozkwit, on spędzał dni na spacerniaku Więzienia Stanowego New Heaven. Nie było to na szczęście Devil’s Island, a zwyczajny zakład penitencjarny o zaostrzonym rygorze.
Spędzał tam pięć lat pokutując za dawne grzeszki... ale jego czas za murami w końcu się zakończył.
I ruszył w kierunku bramy więzienia, by ją przekroczyć jako wolny człowiek.
Jako wolny człowiek z 25 dolcami New Heaven w kieszeni i ze znoszonym ubraniem na grzbiecie. Wolny człowiek bez celu i perspektyw.


Ciężka brama do której zmierzał była widokiem upragnionym przez każdego więźnia. Ale gdy Morlock do niej zmierzał... Za ciężką bramą zaczynała się niewiadoma. Miasto, którego już nie znał.
A kilka banknotów było ponurym żartem losu.
Za ciężką bramą kończyła się stabilność i zaczynała niepewność.
Za ciężką bramą nikt nie czekał na Morgana.

Poza prywatną czarną dorożką. Fanaberią raczej niż koniecznością. Dorożki co prawda jeździły jeszcze pomiędzy “wozami bez koni” popularnymi coraz bardziej w New Haeven (i zwanymi automobilami), niemniej...
Ta dorożka była zaprzężona w dwa mechaniczne rumaki.


Kogoś kogo stać było na mechanicznego konia (nie mówiąc już o dwóch), stać też było na drogi luksusowy automobil.
Drzwiczki dorożki się otworzyły i stanęła w nich kobieta w kapelusiku.



Niewątpliwie właścicielka dorożki i dama z wyższych sfer i... Morlock nie mógł oprzeć się uczuciu, że kryło się w niej coś jeszcze. Coś co stawiało wszystkie włoski na jego karku.
Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i rzekła.- Pan Lockerby jak przypuszczam? Z zakładu karnego do miasta jest kawałek drogi. Skusi się pan podwiezienie? Powiedzmy, że ja stawiam tą przejażdżkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-07-2013 o 22:15.
abishai jest offline  
Stary 21-07-2013, 23:06   #2
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V8hyd_63Y-Y&list=PLCC6C969EBF5E3C41[/MEDIA]


Morgan obrócił się i spojrzał ponuro na bramę.

W sumie, pięć lat.

Pięć długich lat w zimnych murach, które zaczął traktować jak dom. Czy to nie dziwne? Dawniej, chociaż nie dawno, słysząc o więzieniu wzdrygałby się i pluł przez ramię. Teraz niemal tęsknił za obskurną celą, chrapaniem starego Flathera na warcie i mączną papką którą jadał, i w której zaczął doszukiwać się śladów smaku.

A dlaczego?

Bo wyjście wiązało się z konfrontacją. Konfrontacją człowieka z nową rzeczywistością, możliwościami i rzeczami, których nie robił, tłumacząc sobie że mogą czekać aż do opuszczenia więzienia.

I stało się. Morgan „Morlock” Lockerby po pięciu latach twardego wychowu wyszedł na wolność.

Z ponurym uśmiechem poprawił starą, kamizelkę, która przez pięć lat kurzyła się w szafce i odruchowo odnalazł kciukiem dziurę po pocisku. Koszulę dali mu nową, bez brunatnych śladów krwi na piersi. Chwała im za to.

A najdziwniejsze było to, że po tych wszystkich latach Lockerby czuł… pustkę? Złość, gorycz, skrajna apatia i późniejsza akceptacja opuściły go, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.

A teraz jeszcze to…

Morgan zmierzył wzrokiem za równo mechaniczne konie jak i sam powóz. Za młodu słyszał o żelaznych wierzchowcach, ale uważał je bardziej za mit niż coś co będzie mu dane spotkać za życia.

A teraz stały przed nim, trzeszcząc w chłodnym powietrzu z gorąca.

Albo naprawdę dużo zmieniło się przez ostatnie pół dekady, i mechaniczne konie stały się rzeczą powszechną, albo Morgan stanął przed osobą której bogactwo wykraczało po za jego możliwości pojmowania.

Mimo złych przeczuć, wyrobionych przez lata w pierdlu, spojrzał w górę ulicy, potem na tajemniczą ślicznotkę a w ostateczności wzruszył ramionami.

-Jasne. Czemu nie?

Ładując się do środka szybkim spojrzeniem obciął ją od góry do dołu. Mimo niepokojącego wydźwięku całej sytuacji, jego libido trzeszczało niczym deska w imadle po kilku latach odsiadki.

Nie była sama w powozie. Oprócz niej siedziała Azjatka w okularach na nosie i stroju pokojówki zakrywającym dość szczelnie ciało. Drzwiczki się zamknęły, kobieta uderzyła laseczką w dach powozu i żelazne konie ruszyły.

Kobieta uśmiechnęła i oparła dłonie o laseczką.

-A więc panie Lockerby, skoro już jedziemy to pewnie jest pan zaciekawiony powodem mego zainteresowania, prawda?

Morgan przeczesał dłonią włosy i rzucił okiem przez okno powozu.

-To zadziwiające, ale bardziej zainteresowany bym był skąd zna pani moje nazwisko. Od pięciu lat zwracano się do mnie numerem do którego mnie przypisano, lub też po imieniu.- młody mężczyzna uśmiechnął się, intensywnie wpatrując się w twarz rozmówczyni.- Wie pani... W więzieniach nie ma zbyt wielu ludzi przejmujących się tytułami czy też nazwiskami. A jeśli są... szybko przywilej oddychania tracą.

-Zapewniam pana, że moja... przyjaciółka.- kobieta wskazała ręką na pokojówkę.-Zabije pana zanim zdąży mi pan wyrządzić krzywdę.

Uśmiechnęła się delikatnie.

- Skoro znam pana nazwisko, to też zapewne wiem do czego jest pan zdolny, więc... zapewne przygotowałam się na każdy obrót sytuacji, prawda?

Westchnęła teatralnie.

- Poza tym... Nieładnie zaczynać rozmowę od pogróżek. Jeśli chciał pan wiedzieć jak się nazywam wystarczyło spytać. Jestem Charlotte Mc'Kay.

Morgan zaś uniósł brwi, szczerze zaskoczony.

Nie zwracając większej uwagi na informację o zabójczyni w stroju pokojówki, pochylił się do przodu i wsparł łokcie na kolanach.

Zaskoczenie przeistoczyło się w rozbawienie, kiedy kobieta spokojnie ciągnęła swój monolog jak bardzo przewidująca jest i wie... Cholera, co wie? Morgan Lockerby kradł, zabijał i łamał prawa ludzkie i boskie.

Nigdy jednak nie dopuścił się względem kobiety czegoś, za co staruszek Jeb przetrąciłby mu kark.

Dlatego po wszystkim zaśmiał się, klasnął i chwycił dłoń panny Charlotte i pocałował ją w sposób niezbyt wyszukany. Przez rękawiczkę czuł ciepło jej skóry.

-Morgan Lockerby, do usług. A jeśli moja anegdotę uznała pani za groźbę, proszę o wybaczenie. Pięć lat spędziłem pośród ludzi którzy uznaliby ją za przyjazny żarcik.- rozsiadł się na swoim miejscu, cały czas świadom niemal niewidocznego napięcia mięśni pokojówki kiedy to złapał dłoń jej pani.

Była gotowa, ale nie popędliwa. To się liczyło.

Morlock uśmiechnął się, zakładając nogę na nogę.

-A tak z ciekawości, do czego jestem według pani zdolny?

- Do odszukania kogoś, ale nie teraz. Nie obecnie...-
odparła zagadkowo kobieta. I mruknęła z uśmiechem.- Jestem kolekcjonerką panie Lockerby. Między innymi kolekcjonuję użyteczne osoby. Pan ma zaś w sobie potencjał, który musi zostać rozbudzony. Długie więzienie nieco go stępiło. Niemniej...- sięgnęła ku dekoltowi sukni i wyciągnęła z niej kopertę, podając ją Morganowi.- W środku jest moja wizytówka i mały datek. Coś na początek. Na razie liczę, iż zaaklimatyzuje się pan w naszym pięknym mieście. A gdy już to pan uczyni... skontaktuje się ze mną. Skoro mogę taką sumę dawać w ramach kaprysu, to niech pan pomyśli... ile mogę zapłacić za drobną przysługę.

Morgan uśmiechnął się lekko, chowając kopertę do wewnętrznej kieszeni. Wolał żeby panna Mc'Kay nie widziała jego wytrzeszczu.

A jego pojawienia się był prawie pewien. Wóz, najęta azjatka, mechaniczne konie i wiedza o czymś o czym prawie sam zapomniał.

Spodziewał się przynajmniej czterech cyfr. I kilku ładnych zer.

-Cóż... Skoro jest pani tak pewna że wie do czego jestem zdolny, nie bierze pani pod uwagę możliwości że wezmę pieniądze i czmychnę cholera wie gdzie?- jednocześnie dyskretnie zerknął na jej dekolt, upewniając się że nie ma tam nic po za korespondencją.

W sumie był to bardzo klasyczny, kobiecy schowek.

Jedna tancerka w barze u McLaughina trzymała w staniku zgrabny dwustrzałowiec. A panna Mc'Kay miała tam dość miejsca nawet na ścięty rewolwer.

-Ależ oczywiście, że może pan czmychnąć.- uśmiechnęła się kobieta nie przejmując się jego zerkaniem w jej dekolt.- Ale zawartość koperty nie jest dla mnie sporym wydatkiem. Prawdziwe pieniądze... dopiero będą przed panem, o ile się pan skusi... później.

Położyła dłonie na swej srebrnej laseczce. Na razie ma pan spory potencjał, ale jeszcze pan nie jest użyteczny dla mnie. Jeszcze nie...

Morgan parsknął bez śladów wesołości.

Po początkowym szoku, uczucia zaczęły wracać. W tym wypadku poczucie irytacji całą tą sytuacja i lokalizacją rewolwerowca, którą co prawda nie była tragiczna, ale dostatecznie bliska określenia "Dupa" by być niezadowolonym.

-Moja śliczna pani, ja dobrze zdaję sobie sprawę że w obecnej chwili nie jestem użyteczny dla kogokolwiek, wliczając w to siebie...- spojrzał za okno, lecz nie podziwiał widoków.

Widok był niezły. Mosty prowadzące do New Heaven były perłami topornej architektury i arteriami miasta.




Ale mimo to Morgan patrzył w przeszłość.

-Dużo się zmieniło gdy mnie nie było...

- Właśnie. Niemniej nadal uważam, że jest w panu potencjał.-
uśmiechnęła się kobieta. I po chwili milczenia.- To dokąd pana zawieść?

-Zakładam, że nie robi pani kursów w głąb Wypalonych Ziem więc wystarczą doki w centralnym Downtown.
- odpowiedział krótko, nieobecny myślami.

Do Morgana natomiast dopiero teraz dotarła przerażająca myśl.

Za jakiś czas, gdy stanie na nogi, musiał spotkać się ze staruszkiem. Nie widział Jeba od pięciu lat, lecz przybrany ojciec przysyłał mu listy, przemielony przez szukających pilnika strażników i co ciekawsze wycinki z gazet, dla zabicia czasu.

Wolał nie myśleć co stanie się jeśli list oznaczony "Więzień Wyszedł na Wolność" trafi w progi starego rusznikarza przed Morganem we własnej osobie.

-Wypalone Ziemie rzeczywiście nie wchodzą w rachubę.-rzekła Charlotte i walnęła znów w dach laseczką. -Do doków!

Jazda nie trwała zbyt długo, bowiem po kilkunastu minutach byli na miejscu.

-Tu... nasze drogi rozstają się na razie. Ale myślę, że przyjdzie czas gdy znów się skrzyżują.- rzekła Charlotte otwierając drzwiczki.

-Nie powiem, mam taką nadzieję.- Morlock pokłonił się i z uśmiechem musnął wargami dłoń swojej przyszłej pracodawczyni.- Do zobaczenia, mademoiselle...

Niemal zadowolony zeskoczył ze stopnia na gwarną, ruchliwa ulicę.
Dorożka odjechała, po owej tajemniczej Charlotte pozostała jedynie koperta. Dookoła zaś Morgana ludzie i nie ludzie zmierzali do pracy. Przez ulicę przejeżdżały transportowe automobile, które to były w mieście popularniejsze od koni. A znam morza wiatr przynosił zapachy ryb i smarów .

Doki zmieniły się od czasu, gdy Morgan widział je ostatnio. Rozrosły się. Magazyny stały się większe, w wielu miejscach były budki strażnicze, oraz budynki administracyjne. Pierwotną samowolkę zastąpiła cywilizacja. Jedynie przy nadbrzeżu stały stare dobre żaglowce wymieszane z parostatkami.

Młodzian westchnął.

Rozejrzał się.

I pewnym krokiem ruszył do starego placu rybnego. Dawniej było tam targowisko na którym można było dostać wszystko. Od wpierdolu po broń, ale w tym wypadku Lockerby'emu chodziło właśnie o broń.

I może jakąś kurtkę do zarzucenia na grzbiet.

Jakaś podejrzana ryba z parszywymi frytkami też byłaby niczego sobie po pięciu latach zakamuflowanej głodówki.

Dyskretnie rzucił też okiem do koperty i gwizdnął cicho, kciukiem przejeżdżając po grzbietach banknotów.

-Nieźle... Ale chyba przeceniła mój zachwyt nad jej kaprytsami.- mruknął, idąc znajomymi ulicami.

Dawniej znajomymi.

Teraz całkowicie obcymi. Targ rybny rozrósł się bardziej i w dodatku pojawiły się skleby rybne przepędzając drobnych przedsiębiorców z połowy placu. Ala nadal kłębił się tam spory tłumek handlarzy i kupujących..

Wśród nich Morlock zauważył znajomą twarz niziołka o szczurzowatej fizjonomii i ciemnej karnacji. Sprzedawał obecnie mątwy jakieś i kalmary mając na grzbiecie starą znoszoną kurtkę, pod którą o ile Morgan dobrze pamiętał, krył się szeroki rzeźnicki nóż, dobywany w razie zagrożenia z olbrzymią szybkością. Nizioł nazywał Fendrick i był kieszonkowcem i czasami naganiaczem dla ladacznic nie pierwszej świeżości, jak i jego mątwy.

Morgan westchnął.

Na bezrybiu i rak ryba, a w tym wypadku mątwa. Mątwa pieczona w podejrzanej, brązowej panierce i ogromnej ilości tłuszczu.

Spokojnie podszedł do niziołka i położył mu na wytartym, metalowym talerzyku dolara.

-Cztery od razu, Fen. Z twoim specjalnym sosem.

Nikt o zdrowych zmysłach nie zamówiłby tyle u tego małego przechery, zwłaszcza znając już jakość jego przysmaków.

Pięciolatka zmieniła jednak ludzi.

-O! Morgan... a już myślałem, że zamknęli cię na dobre.- stwierdził Fenrick i dodał cicho.- Znam taką jedną i tanią, co może ci się uwolnić od złych wspomnień. Za piątaka. Tanio zważywszy, że forsą chyba nie śmierdzisz?

I po tych słowach zaczął smażyć głowonogi.

-Dzięki. Gumiak wystarczy.- mruknął Lockerby, wgryzając się w coś, co chyba było morskim stworzeniem.

Tłuszcz i ostry sos z musztardy i pomidorów pociekł mu po brodzie.

Bezwiednie wytarł je wierzchem dłoni.

-Pewnie za miesiąc przeklnę te słowa ale... Cholera, dobre to twoje żarcie. Za to dużo się tu pozmieniało... Słyszałeś coś o Amelii? Albo chociaż o miejscu gdzie mógłbym dostać w miarę nie zardzewiałą broń?

-Amelia założyła bar. "Płonąca ostryga", tak się nazywa. Niezłą whisky sprzedaje, ale nie jest to interes życia. A broń, da się załatwić. Kwestia tylko ile chcesz wydać.- odparł cicho Fenrick.

-Wiesz, że wyznaję zasadę że broń ratuje życie, więc potrafię sporo na nią wydać...- wzdrygnął się na myśl, że jego stare rewolwery tkwiły teraz za pasem jakiegoś policjanta który znalazł je pewnie gdzieś na pokładzie gdy ich złapano.

-I gdzie jest ten bar?

-Tuż na nadbrzeżu. Trzymaj się tej drogi, a w końcu dotrzesz do jej przybytku. Łatwo rozpoznasz. Amelia wykosztowała się na całkiem udany szyld. Jej ostryga płonie iluzyjnym ogniem. Wpadnę tam, by dać ci namiar na handlarza i odebrać swoją prowizję
.- rzekł niziołek wyciągając dłoń po zapłatę.- Należy się, jak dla ciebie, dwa dolce New Heaven po starej znajomości.

Morlock dołożył dolara do tego, którego dał już na początku. Wszystko podrożało.

-Dzięki, Fed... I do zobaczenia.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 27-07-2013 o 17:52.
Makotto jest offline  
Stary 23-07-2013, 23:11   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miasto się zmieniło, rozrosło znacznie, stając się labiryntem pełnym szczurów pędzących różne strony. Dużych szczurów na kołach i mniejszych szczurów na dwóch nogach.
Obcy Moloch... Miasto które kiedyś Morlock znał jak własną kieszeń, miasto raczkujące dopiero stało się dorosłą metropolią.
W dokach toczyło się już inne życie. Nie tylko rozładowywano tu statki, także je remontowano



i budowano.
Życie wręcz kipiało w dokach New Heaven, tylu ludzi i nieludzi nie widział nigdy w życiu. Ale idąc ulicą zauważał szybko pewne prawidłowości. W dokach... oprócz ludzi było bardzo dużo krasnoludów i półorków.
Z tego co pamiętał z opowieści matki, na starym kontynencie obie te rasy się nie lubiły. Tu było inaczej.. tutaj te brodacze i kiełgęby pracowały razem, a nawet dyskutowały ze sobą.
Cóż... New Heaven, było dla wielu nowym początkiem.

A minąwszy doki remontowe Morgan dochodził do nadbrzeża. Zapach morza się nasilił... Zresztą teraz mógł nie tylko poczuć zapachy, ale i zobaczyć jego błękit może pomiędzy okrętami dokującymi przy brzegu. Mijając szeregi rozładowujących je dokerów Morgan mimowolnie podsłuchał ich rozmowy.

-Parszywi arkaniści, jak podwyższą czynsze to nas wykończą. Magiczne pijawy.
-Rada miejska tego nie zrobi, to plotki.
-Przecież z własnej kiesy nie zapłacą za zniszczenia wywołane przez Czarną Rękę.
-Mówi się, że zamkną Plac Krzykaczy.
-Nie odważą się... To tylko takie gadanie.


Plac Krzykaczy, plac na którym wszelcy mówcy stojąc na kamiennym głazie robiącym za podium mieli prawo mówić co im leży na żołądku i nie mogli być za swe słowa aresztowani. Plac Krzykaczy był centralnym punktem Downtown. Znajdował się na wprost pierwszego ratusza.
Jego zamknięcie, było czymś niepojętym także dla Morgana. Plac Krzykaczy był świecką tradycją.

-Znowu spalili jakiegoś bielmookiego na ulicy Krzywego Rogu..
-I dobrze tak, parszywemu magowi.
-Bzdury gadasz. Bielmoocy to swojaki, a Czarna Ręka nie ma dość jaj, by uderzyć w arkanistów.
-Przymknij się głupi...-
wtrącił jeden widząc Morgana w pobliżu i rozmawiające półorki zerknęły podejrzliwie na Morgana. W końcu jeden z nich napiął muskuły by ryknąć głośniej.- Na co się gapisz człowieczku. Szpicel arkanistów z ciebie, a może Czarnej Ręki co? Won stąd, idź niuchać gdzie indziej.
Nie było co dyskutować z osiłkiem przerastającym Morgana o głowę.

Zresztą dostrzegł płonącą czerwonym ogniem drewnianą ostrygę. Mimo że ogień wydawał się bardzo realistyczny, to drewniany mięczak nie ulegał spaleniu.
Szyld... bardzo efektowny. Sama tawerna już mniej. Przerobiony na lokal stara przetwórnia ryb, była dość posępnym budynkiem.
W środku było nieco lepiej. Drewniana podłoga, schody na górę świadczące o możliwości wynajęcia pokoju na noc. Kilka okrągłych stolików, przy których siedziała wielorasowa klientela. Gnomi inżynier popijał trunek przeglądając jakieś schematy. Dwójka krasnoludzkich roboli siłowała się na rękę, mają za widownię kilku półelfów i ludzi wraz towarzyszącymi im ludzkimi kurtyzanami . Pijane towarzystwo obstawiało swych czempionów i zachęcało krasnoludy do wysiłku.
Amelię stać było na wynajęcie nawet rozrywki do swej tawerny. W postaci barda grającego na gitarze i wspomaganego przez iluzyjne dźwięki orkiestry.


A przynajmniej Morgan miał nadzieję że to był bard, bo ubrany w obszarpany czarny strój i sfatygowany kapelusz grajek śpiewał dość niepokojącą balladę.


Może i przyjemną dla ucha, ale wywołującą ciarki na grzbiecie. Nic dziwnego, że nikt go nie słuchał. Ale też on wydawał się tym nie przejmować, zahipnotyzowany własną pieśnią. Było coś szalenie niepokojącego w tym mężczyźnie... Być może dlatego, że przypominał opowieści o Truposzu. Nieumarłym rewolwerowcu, który wędrował po cmentarzach małych miasteczek i budził zmarłych do nieżycia i do zemsty na żywych.
-Na święte ognie... Morgan ?! Czy to ty?!- kobiecy krzyk przyciągnął uwagę Morlocka i skupił jej na kobiecie przy barze.


Amelia Summers, jak na elfkę nie oznaczała się typową dla nich filigranową urodą. Ale też i daleko było jej do typowej elfki. Amelia była silna i nieustępliwa. Była twarda. Była też naznaczona. Dlatego na dłoniach nosiła białe rękawiczki i zawsze koszule z długimi rękawami. By ukryć fakt, że jej prawa dłoń i pół przedramienia były czarna jak antracyt.
-Cholera... Mógłbyś napisać, że wychodzisz z kicia. -rzekła stawiając najlepszą whisky na swój kontuar i dwa kieliszki. Po czym rozlewając do nich trunek.- Chociaż... może lepiej, że nie napisałeś. Nie wiem czy bym się zjawiła pod bramą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-07-2013 o 10:58. Powód: poprawki... od groma poprawek
abishai jest offline  
Stary 27-07-2013, 01:22   #4
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany


Morgan uśmiechnął się lekko i oparł o bar. Przekrzywił lekko głowę, by lepiej przyjrzeć się starej przyjaciółce.

-A mądre to pojawienie by nie było... Nic się nie zmieniłaś.- stwierdził, zauważając oczywistość.- Porzuciłaś szmugiel?

-Powiedzmy, że stary O’Maley dał mi propozycję nie odrzucenia. Zresztą...- wzruszyła ramionami elfka podsuwając jeden kieliszek Morganowi.- To już nie ten szmugiel co kiedyś. Teraz wchodzisz w paradę nie tylko szeryfowi, ale związkom które rządzą w dokach. Trzeba przekupić tych, przekupić tamtych, przekonać kolejnych... cholera, to robota dla buchaltera jest... Przemyt stracił swój urok.

-W przeciwieństwie do ciebie.- Morlock uśmiechnął się lekko i jednym ruchem wlał do gardła ogień w płynie.

Jak nazywali go miejscowi?

A, no tak, woda ognista. Ciekawe jak się dzikusom powodziło w czasach rewolucji. W gruncie rzeczy Lockerby zazdrościł im ich stylu życia.

Ale mimo wszystko przełknął whiskey i uśmiechnął się.

-Cieszę się że jakoś ci się poukładało... Ale kim jest O'Maley?

-Szef związków zawodowych dokerów i nie tylko. Zajmuje się tutejszymi pracownikami najemnymi, pilnując by każdy członek jego małej organizacji dostał swój kawałek ciasta. I by ci którzy podbierając pracę jego chłopców, ginęli w pokazowy sposób.
- wyjaśniła Amelia popijając trunek.- Klan O'Maley'ów rządzi dokami i interesami odbywającymi się w dokach... przynajmniej większością z nich.

-Hmmm...- Morgan zmarszczył brwi, stawiając na blacie pustą szklankę.- Naprawdę dużo się pozmieniało... Spod bram więzienia odebrała mnie pewna niebrzydka panna. Bogata, sądząc po mechanicznych koniach i wystawnym powozie... Mówi ci coś imię Charlotte Mc'Kay?

Bezwiednie rozejrzał się po lokalu.

Dawniej już dawno ogrywałby kogoś w pokera albo w inny sposób powodował słodkie zamieszanie.

Ale to było kiedyś. I nie tutaj.

-Imię... nic. Natomiast nazwisko tak... Mc'kay'owie to potężna i wpływowa rodzina. Kilka fabryk, kilka statków i kilka firm stanowi ich własność. To też ród arkanistów, mający wpływy w Radzie miejskich magów i prowadzący działalność filantropijną. Ich nestor nazywa się Ebenezer Mc'Kay.- wyjaśniła elfka dolewając sobie i jemu.- W co ty się wpakowałeś Morgan? Mieszanie się w politykę magów kończy się na cmentarzu.

-Formalnie to polityka wpakowała się we mnie. Nie dosłownie, ale jednak
.- Morgan znów opróżnił szklankę jednym, płynnym ruchem.- Zastanawiam się czy przyjąć jej propozycję...

Z kieszeni wyjął wizytówkę i podał ją Amelii.

-Co sądzisz? Czego może chcieć od cyngla z nieciekawą przeszłością?

-Cholera wie... Nic legalnego i nic bezpiecznego zapewne.-
rzekła w odpowiedzi Amelia spoglądając na kawałek papieru podejrzliwie. Po czym oddała go Morlockowi mówiąc.- Znowu chcesz się wpakować w gówno,przez które siedziałeś pięć lat? Tym razem stawka może być wyższa, niż twoja wolność.

-Wcześniej też była, a pięć lat siedziałem tylko dzięki swojej zaradności
.- Morgan schował kartonik do kieszeni.

-Masz jakieś wieści... o nim?

- O kim?
-spytała Amelia, choć wiedziała o kim mowa. Spuściła wzrok zerkając na kieliszek.

-Nie zgrywaj się.- mruknął Morgan a śladowa wesołość całkowicie go opuściła.- Jeśli wiesz, powiedz. Co z Mathiasem... ?

Młody rewolwerowiec zacisnął szczęki, dłonią bezwiednie przejeżdżając po otworze w kamizelce.

- Morgan... Odpuść sobie, proszę. Mathias założył własny gang wkrótce po twoim zamknięciu. Zrobił się silny i niebezpieczny... Zostawił po sobie szlak trupów. Na końcu zrobił skok na muzeum i przepadł bez wieści. Znaleziono tylko wybebeszonych członków jego gangu. Ani łupu, ani Mathiasa nie znaleziono nigdy. Nie słyszałam o nim od dwóch lat.- westchnęła smętnie Amelia nalewając alkohol.- Morgan, nie opłaca się marnować życia w pogoni za widmami.

-To nie ty zostałaś zdradzona, to nie ty straciłaś pięć lat, to nie zwątpiłaś we wszystko co wierzyłaś...-
trzecia szklanica został opróżniona.- I to nie ty zostałaś postrzelona z własnej broni...

Lockerby westchnął, odstawił szklankę i rozejrzał się.

-Miałem się tu spotkać z Fenem. Miał załatwić mi namiar na jakąś w miarę porządną spluwę...- mruknął, unikając wzroku elfki.

-I chcesz tracić kolejne pięć lat w pogoni za duchem ?- spytała w odpowiedzi Amelia i łyknęła nieco trunku.- Mężczyźni to głupcy.

Spojrzała na mężczyznę.- A jakieś inne plany? Zemstą się jeszcze nikt nie wyżywił.

-Powiedzmy że mam pewien pomysł... A i sama Mc'Kay była dość szczodra w swych "kaprysach" więc wyżyję przez kilka dni, ubiorę się i uzbroję. Z bronią w ręku nie umrę z głodu, ale wolałbym zarabiać na siebie w bardziej... cywilizowany sposób.

Zaśmiał się cicho, wspominając dawne czasy.

Wtedy było łatwiej, ale nigdy nie posuwał się w bandytyźmie tak daleko jak Scotvielle. Półelf był stworzony do przemocy.

- Nie wiem czy chcę wiedzieć, co to za pomysł.- westchnęła smętnie Amelia i spojrzała za Morgana.- Twój... kontakt przyszedł.

Rzeczywiście, niziołek wkroczył niepewnie do baru.

Morlock obrócił się i pomachał Fenowi, by ten zbliżył się i przestał czaić po kątach.

Kątem oka spojrzał na Amelie.

-Ech, mówcie co chcecie ale on naprawdę zachowuje się czasem jak szczur...- mruknął, obserwując jak uliczny kucharz zbliża się do nich chyłkiem.

-Tsss.. obraża, płaci tyle co nic i jeszcze wymaga.- odgryzł się Fendrick mający słuch równie czuły jak szczur.- Mam umówionego rusznikarza dla ciebie.

-Świetnie. Kto i gdzie?- zapytał Lockerby, nie zwracając uwagi na marudzenie niziołka.

W końcu powiedział prawdę.

-Kto... to się dowiesz na miejscu.- odparł Fendrick, drapiąc się za uchem. Wyjął kartkę papieru i trzymając ją w dłoni, drugą wyciągnął w kierunku Morgana. -Dziesięć dolców się należy.

-ILE?!- Morgan spojrzał na niego z niedowierzaniem.- To połowa mojej wyjściówki! Oszalałeś?!

-Osiem... narażam się, wiesz?- burknął niziołek.- Zdradzam dla ciebie tajemnicę moich krewnych. Doceń to.

Amelia dolała sobie whisky dodając ze śmiechem.- Zachciało ci się handlu z wydrwigroszem, więc cierp Morgan.

-Wypraszam sobie takie określenie.- odparł urażony Fendrick.

-Jesteś szczurowatym, małym wyrwigorszem ale jednocześnie jedyną osobą którą mogę chwilowo prosić o pomoc a ona będzie wiedziała jak mi pomóc.- podał niziołkowi zwitek banknotów, odbierając kartkę.- Za opłatą, oczywiście.

Spojrzał jeszcze na Amelie.

-Zobaczymy się niedługo, jak sądzę.

-Zero empatii i zrozumienia dla drobnego przedsiębiorcy
.- westchnął głośno niziołek po czym rzucił trzy dolce na blat.- Coś dobrego i coś mocnego Amelio.

Na kartce papieru zaś było zapisane miejsce i hasło. "Przyniosłem list od panny Jones".

Morlock parsknął.

-Do zobaczenia.- z rękami w kieszeniach ruszył w stronę drzwi.

Doki zmieniły się. Małych, sprzedawców wygnano takimi rzeczami jak „umowa o wynajem”, „opłata targowa” czy „licencja kupiecka”. Małe, przyjazne oku stragany składające się ze stołu, kilku szmat i sprzedawcy o szybkim refleksie zginęły bezpowrotnie, zastąpione wystawnymi szyldami albo chociaż małymi, obwoźnymi budkami od straganów różniącymi się tylko większymi kołami i właścicielami z kiesą dość wypchaną by pozwolić sobie na te wszystkie opłaty.

Były piekarnie. Były bary. Były nawet małe kantory licencjonowanych lichwiarzy a nawet krawcy!

Kto widział krawców w Dokach?!

Te wszystkie manekiny wystrojone w wykrochmalone koszule, krojone na ich rozmiar spodnie, chusty których twórca zapomniał o ich podstawowym celu, ochronie twarzy przed pyłem.

I płaszcze.

Przechodząc obok wozu obwoźnego krawca, Morgan zamarł z nogą wyciągniętą w pół kroku.

Od zawsze wyznawał zasadę, że człowiek obdarty, brudny, spocony i pokrwawiony mógł być tylko przybłędą lub obmierzłym zachlaj mordom, który dawno trafił na życiowe dno. Lecz osoba ubrana dokładnie tak samo, równie brudna i śmierdząca, lecz mająca na sobie płaszcz, obojętnie jak stary i znoszony, zawsze budziła minimum szacunku.

A ten płaszcz przyzywał Lockerby’ego swoim nietypowym szwem, wytartą skórą i matowym odcieniem brązu powstałym od wielogodzinnego stania na słońcu.

Ten wiszący na manekinie płaszcz mówił językiem duszy młodego rewolwerowca.




Mówił: „Jestem czadowy…”

Pięć minut później Lockerby szedł dalej, z kieszenią lżejszą o dwadzieścia pięć dolców.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 31-07-2013, 20:56   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Nowy ciuch na grzbiecie, od razu poprawił nastrój Morgana. Teraz czuł się lepiej i wyglądał lepiej. Co potwierdziło parę zalotnych spojrzeń kobiet które go mijały i parę uśmiechów. Co prawda dwie z tych dziewcząt były muskularnymi półorczycami. Niemniej na tyle zgrabnymi, że nawet to było miłe.
Im dłużej szedł przez uliczki New Haeven, tym bardziej humor Morlocka się poprawiał.
Miasto pulsowało życiem. Wszędzie coś się działo. Jeździły automobile, ludzie i nieludzie, chodzili, rozmawiali... pracowali. Coś wnoszono w jednym miejscu...


.. wynoszono w innym. Handel się rozwijał, miasto się rozwijało. A tam gdzie się miasto rozwija, zawsze znajdzie się zajęcie dla przedsiębiorczych ludzi i nieludzi.
A Morgan nadal miał ponad czterysta dolców New Heaven. To niezła sumka jak na początek.
Idąc pod wskazany przez Fendricka adres Morgan powoli wychodził z Doków. Mijający go przechodnie byli coraz lepiej ubrani i coraz bardziej zamożni.
I pewnie dzięki temu zauważył że był śledzony.



Półork, sądzą po burym stroju i chuście... Pracownik doków. Czasami szedł blisko Morgana, czasami się chował... ale cały czas starał się pilnować go, choć z różnym skutkiem. Czasami bowiem gubił Morgana z oczu, a może to Morlock gubił jego? Ów prześladowca był co prawda nieuzbrojony, ale był też rosły i postawny.
A choć Morgan swego czasu obijał gęby przeciwników w różnych bójkach, to jednak półorków i krasnoludów unikał podczas takich pijatyk i bijatyk. Jak coś ma gębę twardszą od twej pięści, to lepiej nie marnować sił na walenie w nią pięścią.
Na razie był tylko śledzony, a nie atakowany. Należało więc dotrzeć jak najszybciej do rusznikarza i zdobyć broń. Jeszcze tylko przecznica i dotarł do pancernych drzwi. Zapukał w nie nerwowo i obejrzał się za siebie. Półorka nigdzie nie widział, ale był pewien że znów na niego natrafi. A jeśli to będzie jakaś pusta uliczka, dla Morlocka to spotkanie może być ostatnim.
Lockerby zapukał ponownie i ponownie... Dopiero za trzecim pukanie, słychać było szuranie i odsunęła się żelazna zapadka w drzwiach odsłaniająca jedynie oczy rozmówcy na wysokości wzroku Morgana.
-Czego tu szukasz?- padło pytanie zadane nieprzyjemnym tonem głosu. Morlock poczuł się niemile widzianym gościem.
-Przyniosłem list od panny Jones.- rzucił hasłem Morgan.
-Acha... to zaraz wpuszczę. Czekaj.- padły słowa równie nieprzyjemnym tonem. Obsługa klienta tutaj był gburowata.
Kilka minut czekania przed drzwiami i szurania za drzwiami. W końcu te się otworzyły i Morgan zobaczył niziołka przyglądającego mu się bacznie, po czym rzucającego przez zęby.- Na co czekasz, wchodź. Zimne powietrze wpuszczasz, a ja jestem chorowity.-

Ciężkie metalowe drzwi zostały zawarte za Morganem i ruszył on za niziołkiem wąskim korytarzem i schodami prowadzącymi w dół, po drodze mijając składaną drabinkę.
-Liczę że masz pieniądze, ostatniego którego podesłał Fendrick odesłałem z kwitkiem. Chciał kupić ode mnie na kredyt. Kredyt! Co ja jakiś bankier jestem?! A może lichwiarz, co?!- pieklił się niziołek, gdy schodzili do jego pracowni. Morganowi kojarzyła się ona z krzyżówką kuźni z zakładami: rusznikarskim i alchemicznym.
I chyba tym właśnie była. Narzekający niziołek nie wyrabiał tylko rewolwerów. Były tu wyważone sztylety do rzucania, noże, krótkie miecze, proce czy też ręczne kusze powtarzalne. Prawdziwa zmora... Co prawda taka mała kusza nie miała dość impetu by poważnie ranić, ale była cicha. i w mrokach nocy zabójcza, ponieważ bełty do niej zawsze nasączano jakimiś wrednymi jadami.
Kontakt od Fendricka produkował broń dla swojej rasy, wszelaką broń. Toteż wszystko co mógł udźwignąć i użyć niziołek, łącznie z różnymi fiolkami zawierającymi różne “ciekawe” substancje tu się znajdowało.
-No to panie od Fendricka, pokaż że masz czym zapłacić za mój czas i moje towary. A potem robimy interes, tak?- spytał rusznikarz zerkając na Morlocka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 31-07-2013 o 21:02.
abishai jest offline  
Stary 05-08-2013, 18:08   #6
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan przewrócił oczami, sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyjął zwitek pięćdziesięciodolarowych banknotów.

-Sądzę że moja wypłacalność to ostatni z pana problemów.- rzucił spokojnie, rozglądając się po pracowni niziołka.- Przepraszam, nie dosłyszałem też pana godności.

Niziołek pożądliwym spojrzeniem spojrzał na zwitek banknotów i rzekł.- Twister. Samuel L. Twisterbottom. Acz mówią na mnie Twister właśnie.

Spojrzał na Morgana dodając.- To na co chcesz wydać te pieniądze?

-Planuje większe zakupy, więc zapewne będę mógł liczyć na pewnego rodzaju... upust z tego powodu.
- Lockerby uśmiechnął się rozbrajająco.- Wstępnie chodzi mi jednak o dwa lekkie rewolwery, możliwie dobrej klasy, wraz z amunicją do nich. Trzydzieści sześć pocisków, jeśli mam być precyzyjny. Zakładam że przy takim zakupie pas na amunicję i dwie kabury będą odpowiednim dodatkiem?

Spokojnie przysunął sobie schodek, używany przez niziołka do wyjmowania rzeczy z wyższych półek i usiadł nań jak na stołku.

-Pociski sprzedaję w paczkach po dwadzieścia.- wyjaśnił niziołek drapiąc się po karku.

I zaczął rozglądać się po towarze, by wyciągnąć dwa kawaleryjskie kolty zdobione grawerunkiem.


-Te są dobre. I drogie... dość drogie.- rzekł prezentując je Morganowi.-Najlepsze jakie mam, jeśli chodzi o lekki kaliber.

Lockerby wytrenowanym ruchem zluzował bębenek i zajrzał do środka, by następnie zatrzasnąć go, sprawdzić wyważenie broni w ręku i na sucho nacisnąć spust, celując w ścianę przed sobą.

Muszka i szczerbinka były precyzyjne, lufa bez skazy, mechanizm wyślizgany przez częste używanie połączone z wielką dbałością o konserwację broni.

Drugi colt to samo.

-Ile?- zapytał po chwili, oddając broń Twisterowi.

-Dwieście każdy.- odparł niziołek krótko.- Zostały wzmocnione magią, by lepiej opierać się zaklęciom czarowników wszelkiego rodzaju.

Pieszczotliwie wodząc dłońmi po broni Twister dodał z czułością.- Prawdziwe skarby.

-Ech, tylko ze względu na Feda nie uznam że chce mnie pan w ten sposób obrazić.-
uśmiech nie opuścił twarzy młodego rewolwerowca.- Przyznam, to dobra broń, może wiąże pan z nią jakieś wspomnienia, ale ja niestety nie jestem posiadaczem tych że wspomnień więc dla mnie to po prostu całkiem niezła broń... Sto osiemdziesiąt od sztuki. To i tak sporo za używane, pseudomagiczne rewolwery.

-One nie są pseudomagiczne. One są magiczne.-burknął urażony niziołek tym, że mu się obraża jego cacuszka. Niemniej przyglądał się im przez chwilę zastanawiając nad propozycją Morgana.- Teraz ja się powinien obrazić posądzaniem o wciskanie kitu. Jestem prawie uczciwym rusznikarzem... Prawie, bo biurokraci z Uptown to sępy żywiące się na żywotnej tkance społeczeństwa...Hmmm... no dobra, niech stracę. Sto osiemdziesiąt siedem.

-Osiemdziesiąt a zostawię tutaj przynajmniej dodatkową setkę.
- i o dziwo, Morgan nie żartował. Zawsze lubił mieć asa w rękawie a takie były zwykle dość kosztowne.

Jednocześnie nie zamierzał znów zostać bez grosza przy duszy.

-Noooo dobra...- mruknął niechętnie niziołek spoglądając karcąco na mężczyznę.- Ale żadnych więcej upustów z mej strony. To nie sklep z męską galanterią.

-Pogadamy, zobaczymy.- Lockerby rozprostował kark.- Dwa rewolwery i czterdzieści pocisków, do tego pas na kule i dwie kabury. Same rewolwery Sto osiemdziesiąt za sztukę. Ile za to czterdzieści pocisków?

-Trzydzieści dolców.
-wyjaśnił niziołek krótko podając dwie ładnie zapakowane paczuszki zawierające pudełka z nabojami.

-Hmm... Dostaniesz dodatkowe sto pięćdziesiąt za kieszonkowy dwustrzałowiec, kastet połączony z nożem i Grzechotnika.

Grzechotnik. Już za czasów Morgana były przebojem, teraz pewnie patrzono nań jak na przestarzałą zabawkę. Morgan uważał jednak, że mała kabura do rękawa, zawierająca w sobie mechanizm sprężynowy wpychająca broń prosto w dłoń strzelca, była koniecznym nabytkiem dla samotnego strzelca w wielkim mieście.

-Sam kieszonkowy dwustrzałowiec to wydatek stu dolarów.- odparł niziołek i licząc na palcach dodawał.- Z grzechotnikiem i kastetem wraz z nożem to będzie...sto osiemdziesiąt. Tak. I tym razem żadnych upustów.

-Czyli w sumie za wszystko... ?- Morgan uniósł brew.

-Trzysta dziewięćdziesiąt.- obliczył na palcach Twister, po kilkunastu minutach liczenia.

-Masz czterysta.- powiedział Lockerby, wręczając niziołkowi banknoty.- I dołóż dodatkowy pas z amunicją... I kapelusz.

Dodał, wskazując na wytarte nakrycie głowy na mocno sponiewieranym manekinie.


-Możesz brać... to manekin jest strzelecki. Jeśli któryś z klientów go podziurawił, to już nie mój problem.- rzekł niziołek podając pas Morganowi.-Cóż...pas bez amunicji. Bo ona droga.

-Sam ją tam powkładam
.- stwierdził spokojnie Morgan, przyjmując pudełko z kulkami i biorąc pierwszy pocisk z brzegu.- Niezłe wykonanie... Sam odlewałeś?

Zapytał, wsuwając je kolejno w skórzane przegródki.

-To? To nic. Adamantowe kule to dopiero wrzód na tyłku przy robieniu.- zaśmiał się niziołek.-Albo z zimnego żelaza... to dopiero mistrzowstwo rusznikarskie. Też je wykonuję. Jak mam materiał, oczywiście.

Lockerby spokojnie ubrał oba obciążone pociskami pasy. Następnie przypiął doń kabury a Grzechotnika wraz z dwustrzałowym maleństwem ukrył w rękawie płaszcz. Broń była załadowana i gotowa do użytku.

Kastet trafił do wewnętrznej kieszeni.

-Cóż... Miło było zrobić z panem interesy.

Morlock potrząsnął rękawem, pozwolił by dwustrzałowiec wskoczył mu do dłoni i uniósł broń, naciskając spust w chwili gdy pistolet znalazł się na wysokości oczu niziołka.

...

A raczej tak zrobiłby kilka lat wcześniej, chcąc mieć pewność że nikt nie sprzeda go łowcom nagród albo szeryfowi.

Zamiast tego poprawił płaszcz na grzbiecie i ruszył w kierunku drzwi.

-Wpadnę tu jeszcze jeśli przytrafią mi się niezapowiedziane zakupy.- powiedział, kiedy Twister odsuwał kolejne skoble w drzwiach.

-Jasne, jasne... tylko hasła nie zapomnij.- rzekł w odpowiedzi niziołek zamykając za nim drzwi.

Półork zaś który śledził dotąd Morlocka... okazał się czekać blisko drzwi. I na widok mężczyzny spytał za nadzieją.

- Pan Lockerby jak mniemam?

-Zależy w jakiej sprawie.- odpowiedział Morlock, ciesząc się z Grzechotnika w rękawie.

W sumie nie miał pojęcia jakim cudem Twister miałby być spokrewniony z Fenem. Fen żądał dolara reszty z zakupu za dwadzieścia pięć centów. Twister zaś jebnął się o sto dolców przy obliczaniu ceny za broń zakupioną przez Morlocka. Na jego korzyść.

-Wiedziałem, że pana rozpoznałem. Czytałem wszystkie artykuły o panu...- rzekł z głośnym entuzjazmem półork po czym zaczął coś wyciągać powoli z kieszeni... z trudem i powoli wydobył złożoną wielokrotnie gazetę, tak by artykuł o aresztowaniu Morgana był widoczny... wraz ze zdjęciem. Kto nosił ze sobą gazetę sprzed pięciu lat? Wariat chyba.

-Proszę potrzymać... jeszcze coś muszę... znaleźć.- rzekł półork wciskając papier w dłonie Morlocka.

Paranoja paranoją, ale Lockerby był gotowy do ataku ze strony wielkoluda.

Gazetę chwycił tak by w razie zagrożenia móc bez trudu ją przestrzelić, przy okazji mając na linii pocisku tego podejrzanego typa.

Chociaż nie, to byłby zły ruch.

Zamiast tego chwycił swój najcichszy nabytek, czyli ukryty pod płaszczem kastet.


Morgan doceniał finezyjne połączenie narzędzia do obijania mord z nożem, przydanym w zacznie cięższych sytuacjach niż zwykła, barowa bójka.

Pomijając jednak perspektywę jatki, najbardziej irytował go fakt, że za cholerę nie pamiętał by ktoś się nim interesował przy aresztowaniu. Jego nazwisko było co prawda w gazecie, ale pośród tuzina innych, zaaresztowanych załogantów ze statku Amelii. Tak samo na zdjęciu był jedną z wielu twarzy.

-Ooo mam... poproszę podpisać... Imię, nazwisko i... dla Tima. Tak mam na imię. Tim... właściwie Timothy, tak dali mi w sierocińcu.- wyjaśnił rozradowany półork, uzbrojony we wieczne pióro.

-Em... Proszę...- Lockerby napisał szybko to, o co był proszony.- Skąd mnie znasz... ?

Przed odsiadką kilka razy pojedynkował się pod swoim własnym nazwiskiem, ale kto by o tym pamiętał... ?

I tu się półork rozgadał. Z tej paplaniny Morgan zaczął wyławiać poszczególnefakty. Otóż okazało się, że jakiś czas temu jakiś pisarz o imieniu Faubrizzio Esperanza Goldencione objeżdżał dzikie miasteczka i mieściny nowego świata zbierając legendy i historie, w tym o rewolwerowcach. Także i Lockerby'm. A potem wydał broszurkę, je zawierające... I stąd półrok Tim o nim słyszał. Niektóre te historie brzmiały w jego ustach inaczej niż to Morgan zapamiętał, inne... zostały błędnie przypisane. Koniec końców Lockerby okazał się być znany jako rewolwerowiec... i Tim był jego fanem.

W ostateczności Morgan westchnął.

-Tak, fajnie, miło, dzięki za uwagę.- mruknął, poprawiając kurtkę.- A teraz adios amigo.

Szybkim krokiem ruszył w górę ulicy, kierując się w stronę przybytku Amelii. Zostało mu jeszcze trochę pieniędzy, a ona chyba znajdzie dla przyjaciela miejsce by złożyć umęczoną głowę.

Półork był uparty w podążaniu za Morganem.

- Jak długo jesteś w mieście? Co planujesz? Gdzie się zatrzymasz? Zamierzasz zrobić coś w stylu dzikiego zachodu, pojedynek w zachodzącym słońcu ze złym bandytą? Mogę zostać twoim pomocnikiem? Jestem silny i znam miasto i... rozłożyłem dwóch krasnoludów w walce.

-Widać byli zbyt pijany by wyjechać ci ze łba w krocze i zrobić tam berbeluche.- uciął Lockerby, patrząc krytycznie na półokra.- Biorąc pod uwagę, że dopiero wyszedłem z pierdla i sam chcę się rozeznać po okolicy... Daj mi spokój, dobrze? Bazgroły których się naczytałeś w ogóle nie pokrywają się z rzeczywistością i wierz mi, nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.

Poirytowany jął przeciskać się przez tłum.

Dotarcie do Amelii zajęło trochę czasu Morganowi, ale... przynajmniej pozbył się z grzbietu namolnego wielbiciela czytadeł. W "Płonącej ostrydze", tłumek nieco się zmienił. Poza kilkoma krasnoludzkim robotnikami nie było w niej innych gości. Nadal ten sam artysta, którego nikt nie słuchał... poza Amelią. Elfka skinęła głową wchodzącemu mężczyźnie.

Morgan uśmiechnął się lekko, podchodząc do baru i rozkładając ręce.

-No i co myślisz?- zapytał, całkiem zadowolony z zakupionego stroju.

-Ładny... to co teraz? Weźmiesz się za uczciwą robotę?- spytała Amelia z uśmiechem na twarzy, przynajmniej dopóki nie zobaczyła... rewolwerów przy pasie z nabojami.- Najwyraźniej nie.

Morgan westchnął.

-Czemu zawsze zakładasz że praca powiązana z bronią to z założenia przestępstwo? A bycie ochroniarzem? A pilnowanie karawan i pociągów? A Peelerstwo?

Ech, lord Johny Peel. Morgan nasłuchał się o nim sporo będąc w pierdlu.

Dawniej policjanci byli tymi ludźmi którym dawało się łapówki żeby nie pójść do pierdla za krzywy zgryz swojego konia lub też tymi, których się przepraszało ze wezwanie pomocy kiedy ktoś dźgał cię nożem i zabierał dorobek ostatniego miesiąca.

Lord John Peel to zmienił.

Teraz policjant, o ile trafiło się na wspomnianego "peelersa" faktycznie pomagał, faktycznie pilnował porządku, i co najgorsze, nie chciał łapówek.

Prawda, większość policjantów wciąż była przekupnymi draniami.

Wciąż była jednak spora szansa na spotkanie funkcjonariusza ze szkoły Johny'ego Peel'a. I wtedy należało być pewnym, że jest się po właściwej stronie prawa.

-Wiesz dobrze, że z wyrokiem na sumieniu... nie dołączysz do niebieskich mundurów.- stwierdziła Amelia splatając ręce razem.- Jak i ciężko będzie i z innymi służbami mundurowymi. Ochroniarze mają garniturkowych naganiaczy, co się siedzą w papierkach i mają znajomości wśród szych z Uptown. I dzięki temu ich organizacje dostają kontrakty. Samotny strzelec... cóż... jest samotnym strzelcem.

-Nie martw się, mam pewien plan ale do niego będę potrzebne mi pieniądze.- oparł się o kontuar i puścił przyjaciółce oko.- Ale nie martw się, tym razem nie wpieprzę się w takie gówno jak ostatnim razem...

-Bo to razem nikt nie będzie mnie weń wpychał..
.- dodał w myślach, obserwując twarz elfki.

-Wiesz ilu pijanych przegrańców bredzi przy tym kontuarze o swych przyszłych planach na bogactwo?- spytała ironicznie Amelia mimowolnie unosząc lewą brew w geście zdziwienia. Splotła dłonie razem i wsparła na nich głowę.-No dobrze Morgan, odstawmy na bok twój plan. Skupmy się na pieniądzach na teraz... skąd je weźmiesz?

-Ta cała Kay... Key... Cholera, bogata pannica. Wątpię żeby na wstępie dała mi robotę która właduje mnie w niebotyczne gówno, więc wykonam dla niej kilka zleceń... A jeśli wyczuję że owo gówno nadciąga, podziękuję za współpracę i popracuje dla kogoś innego. W brew pozorom nie jestem tak bezużyteczny na jakiego wyglądam.

Zaśmiał się cicho.

-Znalazłoby się u ciebie wolne łóżko? Zapłacę jakby co.

-Pięć dolców za tydzień i masz pokój dla siebie...- rzekła Amelia i potarła podbródek.- Możesz też zaczepić się u krasnoludów. Lub zostać... nie.. w sumie to chyba jednak nie.

-Zostać... ?-
mruknął Lockerby, kładąc na ladzie piątkę.

-Łowcą nagród. Tropić ludzi i nieludzi poszukiwanych przez prawo. Niemniej New Heaven to labirynt którego nie znasz Morgan.- uśmiechnęła się krzywo elfka biorąc pieniądze i mówiąc.- Ale jedzenie i napitki nie są wliczone w cenę pokoju. Nie stać mnie na taką ulgę. Nawet dla ciebie.

-Gdybyś przyjęła i karmiła mnie za darmo, albo miałabyś gorączkę, albo dość pieniędzy żeby się stąd wynieść.-
Morlock musnął dłonią rękę dziewczyny.- I dzięki, Amelio. Normalnie mało kto by mnie przyjął, znając moja kartotekę.

Spokojnie przyjął klucz do pokoju i nieśpiesznie ruszył na piętro.

Pokój był standardowy.

Łóżko, stolik z krzesłem, szafa no i miska z wodą do pobieżnej higieny. Na szczęście przed wypuszczeniem z pierdla, Morgan trafił pod natrysk. Nie było to co prawda najprzyjemniejsze przeżycie, ale dzięki niemu nie śmierdział niczym ostatni cap.

Wetknąwszy dwustrzałowiec pomiędzy ramę łóżka a materac, Lockerby przewrócił się na bok i ostatni raz przed snem rzucił okiem na wizytówkę od panny Charlotte.

Jutro rano zamierzał złożyć jej wizytę.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 06-08-2013 o 19:46.
Makotto jest offline  
Stary 09-08-2013, 19:55   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wieczory w “Płonącej ostrydze” były głośne. Po części dzięki pijackim okrzykom, po części dzięki owemu grajkowi, który zatrudniała Amelia... grał głośno i obłędnie. Niemniej takie były uroki mieszkania w pokojach powyżej sali barowej na nabrzeżu Downtown. Ostryga była popularna, po dwudziestej pierwszej.
Rano w głównej sali jadalnej, tłok był już mniejszy. Jedynie kilka krasnoludów i półorków oraz ludzi w robotniczych kombinezonach czytających kupioną, na spółkę, gazetę.
Amelia stała już przy barze, świeżutka jak dopiero co upieczona bułeczka. Elfy potrzebowały mniej snu... czego czasem Morgan im zazdrościł, a czasem współczuł.
Gdy Morlock schodził po schodach słyszał odgłosy.
-Sędzia Emmerich ogłosił, że wszelkie zarzuty wobec Teodoro Emeralda Kop...Kop... Kop..- czytający krasnolud zaciął się próbując przeczytać kolejne słowo.- Koppersnick Cycione, są bezzassadne skoro na dwóch świadków widzących go na miejscu zbrodni, przypada cała sala świadków, którzy w czasie rzeczczoneego zdarzenia widziała, go w nocnym klubie “Figlarna śrubka”. Teodoro zwany Prawą Ręką Ojca Chrzestnego Małej Mafii wyszedł dziś na wolność.
-No takich drani to nie mogą zamknąć, a Freda zamknęli za to, że pobił tego gnojka, który się dobierał do jego żony..- warknął półork.- Napaść na urzędnika państwowego psia mać, rozbój...akurat! Sprać po gębie komornika, to nie grzech!
Pozostali skinęli głowami, a krasnolud zaczął czytać o automatonach, co bulwersowało robotników jeszcze bardziej, bo widzieli w mechanicznych cudeńkach gnomu zagrożenie swoich miejsc pracy. Na szczęście póki co, te maszyny nadal były zbyt drogimi zabawkami by używać je do prostych prac.
-Czarna Ręka mogła by się zająć nimi, a nie czepiać ulicznych kuglarzy.-pomstowali, gdy Morgan podszedł do kontuaru po jedzenie.
-Mamy tylko jajecznicę z niespodzianką.- rzekła Amelia w odpowiedzi.
-A jaka to niespodzianka?- spytał w odpowiedzi Morlock.
-A to zależy... Co Herm pochwycił na targowisku. Równie dobrze może to być szczypiorek, jak i wnętrzności ryby.- rzekła z enigmatycznym uśmieszkiem elfka. A z zaplecza słychać było głośny ryk urażonego krasnoluda.- Jak się nie podoba, to sami se gotujcie!


Uptown, było zaprzeczenia Downtown. Rozległe ulice, cichsze i spokojniejsze. Panowie i Damy majestatycznym krokiem idący chodnikami.




Piękna architektura i baczne spojrzenia tutejszych policjantów. W Downtown można było przymykać oko na zbrodnię i występek panoszącą się na ulicach. Ale nie tu.
Uptown należało do praworządnych i płacących podatki obywateli... I do familii Cycione, ale nawet tutaj te gangsterskie gnomy nie powodowały rozrób udając praworządnych obywateli i cenionych rzemieślników.
Nawet Cycione nie ośmielili się prowadzić tu brudnych interesów inwestując jedynie w nocne kluby i kabarety.
Uptown było dzielnicą elity miasta... właścicieli sklepów, przedsiębiorców, finansjery i arkanistów. Uptown było miejscem do którego dążyły wszystkie niższe warstwy społeczeństwa... było Ziemią Obiecaną.
Przemierzając uliczki Uptown, Lockerby starał nie rzucać w oczy. Tutejsze służby porządkowe nie lubiły uzbrojonych obywateli. Co prawda mając przy sobie rewolwer Morgan nie łamał prawa, ale... lepiej nie kusić losu, zwłaszcza że zbliżał się do rezydencji Charlotty Mc'Kay.



Porośnięta bluszczem posiadłość była ekstrawagancka jak wszystkich arkanistów, ale nie przekraczała granic dobrego gustu.Budynek świadczył o dużym bogactwie potomkini McKay’ów.

Elektryczny dzwonek do drzwi. Zabawka dla bogaczy. Po jego naciśnięciu Morgan odczekał tylko kilka minut nim pojawiła się w drzwiach znana mu postać.


Egzotyczna pokojówka panny Mc’Kay. Przesunęła spojrzeniem po Morganie i rzekła stanowczo.- Broń, proszę mi ją przekazać... teraz.
Dopiero zabrawszy oręż Morlocka i schowawszy w kieszeniach fartucha dodała.-Proszę za mną, do pokoju gościnnego. Panna Mc’Kay wkrótce się z panem spotka.
Ruszyli po schodach na górę. Idąc tuż za nią Morgan spostrzegł dwie sprawy. Pokojówka poruszała się zwinnie, ale cały czas była prosta i sztywna zarazem. Zupełnie jakby połknęła kij od szczotki.
Drugie spostrzeżenie było bardziej niepokojące. Pokojówka mimo bucików na wysokim obcasie poruszała się bezszelestnie. Mogłaby podejść kota chorego na manię prześladowczą.

Pokój w którym został zamknięty na dwie godziny, zanim zjawiła się Charlotte był urządzony gustownie.
Wszelkie maszynerie w nim zamontowane zostały w sposób dyskretny.



Widać było, że rodzina Mc’Kay jest bogata... obrzydliwie bogata. Przed wyjściem pokojówka przestrzegła go przed dotykaniem czegokolwiek, a złowrogi błysk szkieł jej okularów wydawał się mówić: “Jeśli choć zakrętka z tego pokoju zapodzieje się, to na kolację dostaniesz własną wątrobę przyprawioną twoim ptasim móżdżkiem.”
Niewątpliwie pokojówka panny Mc’Kay była osobą z którą nie warto było zadzierać bez powodu.
Po dwóch godzinach czekania, zjawiła się Charlotte z dyskretnie podążającą za nią pokojówką. Jedno zerknięcie na stolik i dziewczyna westchnęła teatralnie.- Shizuka... nawet kawy mu nie podałaś? To takie niekulturalne z twej strony.
-Przepraszam panienko Mc’Kay, uznałam że...-
odparła potulnie pokojówka.
-Ach, nie wypada traktować naszych gości jak... pasożytów.- westchnęła smętnie Charlotte i dodała.- Dla mnie kawa, a dla pana, panie Lockerby?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-08-2013 o 20:48. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 11-08-2013, 21:18   #8
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
-Też kawę.- Lockerby uśmiechnął się, lekko zmieniając pozycję na krześle.- Stepówkę, o ile takową posiadacie. Niech łyżka stanie dęba w garnku.

Rewolwerowiec rzucił pokojówce znaczące spojrzenie przy stwierdzeniu na temat stojącej łyżki, mając nadzieję ją tym poirytować.

Ostatnie dwie godziny nie nudził się.

Pięciolatka w pierdlu uczyła że nuda to tylko stan umysłu u ludzi zbyt rozpieszczonych by nie cieszyć się z braku obijania mordy lub przymusowej roboty gdzieś na terenie więzienia.

A i widok z okna był ciekawszy.

Widział spacerujących burżujów, te dziwne wozy z mechanicznymi kołami a kilka razy przemknęła nawet dorożka z kołami obitymi gumą. Zwykle w takich właśnie powozach jeździły drogie kurtyzany, nie chcące robić zbyt dużo rabanu w trakcie przybycia do domów bogatych i szanowanych klientów.

Ale mimo wszystko wypadało zirytować sztywną azjatkę, dlatego też Morgan bawił się małym kluczykiem od jednego z zegarów wiszących na ścianie. Mały, mosiężny przedmiot skakał po palcach rewolwerowca jak zaczarowany.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać... Morlock byłby martwy, poszatkowany w kosteczkę i wrzucony do morza w gustownej walizeczce. Kimkolwiek była pokojówka niewątpliwie była bestią na uwięzi konwenansów.

-Sułtańska dla pana Lockerby'ego.- zarządziła Charlotte, a Azjatka dygnęła i wyszła.

-Gdyby mogła, wbiłaby mi nóż w oko.

Lockerby z uśmiechem przyklejonym do twarzy odprowadził służącą wzrokiem, a raczej jej wąską talię, oceniając czy pod idealnie skrojoną spódnicą było w ogóle coś, co mogłoby go zainteresować.

-Jeśli by była w dobrym humorze.- rzekła w odpowiedzi Charlotty i odczekała, aż służka wyjdzie. Dopiero wtedy rzekła.- Przyznaję, że nie spodziewałam się pana, aż tak szybko.

Kluczy wystrzelił z dłoni Morgana i bezpiecznie wylądował na zegarze do którego to pasował.

-Pięć lat spędziłem gapiąc się w sufit. Trudno po tak długim okresie bezczynności spodziewać się u kogokolwiek chociażby śladów niechęci do pracy.- odpowiedział spokojnie Lockerby.

Azjatka nie tyle nie niepokoiła go, co irytowała.

Ale pewnie i tak by ją stuknął. W porównaniu do dziewczynek Feda prezentowała się wręcz przewybornie.

-Pięć lat. Przez te pięć lat miasto się zmieniło, a ja... szukam w nim kogoś.- rzekła po chwili milczenia. -Mathias Scotvielle... zakładam, że to imię mówi coś panu, prawda?

Lockerby zamarł niemal od ręki a wszelkie ślady jakichkolwiek emocji opuściły jego twarz.

-Czego dokładnie pani ode mnie oczekuje?

-Mathias popełnił kilka przestępstw, z których łupy do dziś nie zostały odnalezione. Jeden z nich chciałabym odzyskać. Sam Mathias nie jest mi do niczego potrzebny
.- splotła dłonie razem mówiąc poważnym tonem.-Udało mi się ustalić kilka spraw, za pomocą wieszczeń. Wiem, że ani szukany przeze mnie przedmiot, ani pan Scotvielle nie opuścili New Heaven, wiem że on żyje... I na tym kończy się moja wiedza. Przypuszczam, że albo kryje się w Purgatory, albo niżej... albo zgarnął go pod swe skrzydła któryś z gangów New Heaven.

-A sam przedmiot?-
zapytał Lockerby, poniekąd tracąc zainteresowanie.

Zamierzał zabić Mathiasa tak czy siak, zaczął jednak naiwnie myśleć że przy okazji na tym zarobi.

Biedny, naiwny Morlock.

-I co dokładnie pani wie?

-Obraz... jeden z przedmiotów skradzionych z muzeum. Obraz zatytułowany "Schody do Nieba", namalowany przez lokalnego artystę. Takie sobie dziełko, mające oczywiście pewną wartość, ale ja za jego odzyskanie jestem skłonna zapłacić więcej niż jest wart
.- wyjaśniła Charlotte, podczas gdy do pokoju weszła pokojówka stawiając tacę z dwoma filiżankami aromatycznej kawy.- Zaś sam pan Scotvielle powiązany był z dwoma gangami pracując to dla jednej, to dla drugiej strony... z mafią Cycione i triadami Azjatown, choć Shizuka jeszcze nie ustaliła którymi dokładnie. Możliwe, że znał też z widzenia przywódców Czarnej Ręki, ale to mogą być plotki. Niestety większość jego znajomych z końcówki jego kariery w mieście nie żyje. Przeważnie zginęli z jego ręki. Zacierał ślady, bojąc się swego prawdziwego pracodawcy.

-Prawdziwego pracodawcy?-
Lockerby zmarszczył brwi.

Gdy był młody i głupi nigdy nie pytał Scotviella o to czemu atakują taki powóz a nie inny, dlaczego pewne banki traktowały ich niczym stałych klientów a inne nigdy nie widziały ich gangetki na własne oczy i dlaczego nie raz półelf pozbywał się wszystkich świadków a raz tylko obijał gęby co bardziej butnym indywiduom.

Wtedy Morgan był jednak młody i głupi.

-Arkanisty. Wpływowego arkanisty z Uptown. Na tyle potężnego, by...- Charlotte wzruszyła ramionami.- By ukryć przede mną swoją tożsamość. I na tyle potężnego, by... pański znajomy bał się go bardziej od śmierci. Bo jak inaczej wytłumaczyć, to zniknięcie?

-Podoba mi się myśl że dowiedział się że jednak żyję i wyszedłem z pierdla, ale to raczej wątpliwe.-
mężczyzna westchnął.- Ma pani jakieś wskazówki gdzie mógłbym zacząć?

- W tym rzecz... Nie mam
.- westchnęła bezradnie Charlotte.- Liczyłam, że pan znając jego nawyki wytropi go sam. Oczywiście, wpierw poznając lepiej miasto. Wasze spotkanie to raczej pieśń przyszłości. Na razie może lepiej, jak pan... hmmm... zadziała trochę na własną rękę. Mam inne zlecenie, niezbyt wymagające i mało płatne, ale może pan się skusi, co?

-Zależy czego ono dotyczy... A kopaniem zajmę się, kiedy nasza słodka niczym cukierek pokojóweczka ustali, dla której ze wspomnianych grup pracował lub pracuje Mathias. Nie chce rozpocząć ze współpracy z żółtkami tylko po to by odkryć że tak naprawdę powinienem kręcić się przy gnomach
.- Lockerby wzruszył ramionami.- Rozumiem też że termin zdobycia obrazu nie jest odgórnie określony?

-Och... Jestem pewna że pracował dla rodziny Cycione.-
rzekła z uśmiechem i pewną dumą Charlotte, po czym skinęła głową.- A co do obrazu, czekałam dwa lata, mogę poczekać jeszcze trochę.

Zerknęła na Shizukę dodając.- Przynieś panu bilet na przedstawienie?

Pokojówka znów niechętnie zerknęła na Morgana, po czym dygnęła i wyszła.

Zaś panna Mc'Kay kontynuowała wywody.- Zapłata to dwieście dolców New Heaven za dyskretną opiekę nad... Moim młodszym bratem. Samuel Mc'Kay bywa bowiem... jak to określić... hmmm... zbyt narwany. I lubi się pakować w kłopoty. Ktoś musi zadbać o niego, zwłaszcza gdy zamierza się wybrać do lokali o niezbyt... dobrej reputacji.

-Teatr?

Morlock nie był ignorantem pod względem kultury wysokiej i kilka razy, nim jeszcze Scotvielle wskazał mu ścieżkę na złą drogę, zakradał się do oper i na bankiety organizowane po występach by tam też, w przebraniu kelnera, okradać bogaczy z drobnych kosztowności.

Wiedział też że dzieci się tam raczej nie pojawiały.

-Kabaret. To bilet do nocnego klubu.- zachichotała Charlotte zakrywając gustownie usta dłonią okrytą koronkową rękawiczką.- Obawiam się, że mój braciszek nie jest zbytnim entuzjastą kultury wysokiej. Woli gdy śpiewaczka lepiej wygląda niż śpiewa.

-A ile ma lat?


Nie lubił dzieci, nadętych dorosłych z wyższych sfer też nie. Ale najgorsza była gówniarna pomiędzy tymi dwoma kategoriami wiekowymi.

Tymczasem pokojówka przyszła z biletem i położyła go na tacy z filiżankami. Napis "Figlarna śrubka" wydał się mu znajomy.

-On jest dorosły. Nie musi pan mu towarzyszyć. Jedynie pilnować dyskretnie z boku, gdyby przerosły go kłopoty i pomóc mu wypić piwo, które sam sobie nawarzy.- wyjaśniła kobieta upijając nieco kawy.- To chyba nie powinno być problemem?

-Nie. Nie powinno
.

Lockerby spojrzał na bilet, chwytając jednocześnie filiżankę i wypijając wystudzoną kawę duszkiem.

-O której?- zapytał, czekając na uderzenie mrocznej mocy wypełniającej wcześniej czarne ziarenka.

-Gdzieś wieczorem. Przedstawienia tam zaczynają się o dziewiętnastej...- rzekła Charlotte wykonując kuglarski gest dłonią i pojawiło się w niej zdjęcie, mężczyzny niewiele młodszego od niej.- To jest Samuel.

Mężczyzna przyjął się i spojrzał nań, walcząc z gorącem generującym się gdzieś na dnie przełyku.




-Jeśli nie zapuści krzaczastej brody albo nie założy maski, na pewno go poznam...

-Cieszy mnie to.-
uśmiechnęła się ciepło Charlotte i wstała.- A teraz wybaczy, ale inne obowiązki odciągają mnie od dalszej rozmowy. Jeśli wszystko pójdzie gładko. Jutro będą tu na pana czekał plik banknotów na sumę dwustu dolarów New Heaven. Aaaa i proszę nie wyrzucać biletu, jest ważny jeszcze przez trzy miesiące.

Lockerby także wstał z krzesła.

-Muszę kupić lepszy strój?- zapytał, kierując się wraz z dziewczyną do drzwi.

-Myślę, że nie... Wpasuje się w pan część mniej zamożnej klienteli.-oceniła jego strój Charlotte.-Ten płaszcz dobrze na panu leży.

Lockerby uniósł brew lecz szybko się opanował.

Nie sypiać z pracodawcą. Nie sypiać z bogatym pracodawcą. Nie sypiać z bogatym pracodawcą którego to źródła bogactwa nie jesteś pewien.

Ot, kilka zasad pozwalających zostać przy życiu rewolwerowi do wynajęcia.

Mimo to skłonił się, uchylając kapelusza.

-Dziękuję za komplement, panno Mc'Kay.

-Shizuka, odprowadź pana Lockerby do drzw
i.- Charlotte wydała polecenie swej służce.

Ta dygnęła lekko i rzekła.- Proszę za mną.

Lockerby uśmiechnął się lekko, idąc za pokojówką.

Kiedy ta otworzyła mu drzwi, jego uśmiech poszerzył się lekko.

-Mój błąd że jeszcze się panience nie przedstawiłem.- stwierdził, kłaniając się z przesadą, ujmując dłoń azjatki i całując ją.- Morgan Lockerby, do usług.

W progu obrócił się i puścił doń oko.

-Więc panno Shizuko, jeśli uznasz że chciałabyś się pozbyć tego kija od szczotki z tyłka, powiedz tylko słowo. W sumie, wystarczy nawet szept.- dodał konspiracyjnie, z szelmowskim uśmiechem obserwując twarz pokojówki.

Złowrogi błysk okularów, poprzedził jedynie szybki ruch dłoni pokojówki. Coś błysnęło stalą zataczając łuk w kierunku szyi Morgana.

-Shizuka!- krzyk Charlotty sprawił, że ostrze się zatrzymało, a Morgan musiał stwierdzić jedno. Dziewczyna była szybka, być może tak szybka jak on.

Trzymany przez nią oręż, przypominał nóż kuchenny.




Bardzo dziwny nóż kuchenny, który zniknął w jej fartuchu równie szybko co się pojawił.

-Niestety... trudno dziś o dobre pokojówki, a Shizuki lepiej nie drażnić. Być może przyjdzie wam połączyć siły.- uśmiechnęła się ciepło Charlotte, a Shizuka rzekła chłodno i spokojnie.- Proszę o wybaczenie panie Lockerby, to się więcej nie powtórzy.

W sumie to dobrze że trzymany w kieszeni dwustrzałowiec nie zobaczył światła dziennego. Morgan miałby wtedy problem z utrzymaniem pozy wyluzowanego twardziela.

-Och, nie ma za co. Uwielbiam zadziorne dziewczyny.- uśmiechnął się jeszcze szeroko do Shizuki, ostatni raz uchylił kapelusza i skłonił się.- Żegnam, moje panie.

Odchodząc odkrył, że drobna Azjatka naprawdę zaczęła przypadać mu do gustu. Wolał nie spłoszyć jej bijatyką pod domem pracodawczyni.

Dlatego też lekkim krokiem ruszył ku Downtown, i najbliższemu barowi gdzie uprawiano hazard.


***


Lotka przecięła powietrze, lekko zawirowała w powietrzu i ostatecznie wbiła się w sam środek tarczy.

Stojący obok Lockerby’ego elf zaklął w swojej mowie a potem spojrzał krzywo na rewolwerowca.

-Nie jesteś aby magiem, co?

-Nie.-
Lockerby z zadowoleniem zgarnął kilka banknotów leżący w kapeluszu obok oceniającego grę sędziego.

Dwójka dla arbitra, osiemnaście dolarów dla Morgana. 10% obojętnie, kto by nie wygrał wydawało się uczciwą ceną za grę nie zakończoną bijatykę i oskarżeniami o oszustwo.

Mimo to elf pochylił głowę i łypnął wrogo na Morlocka.

-Coś mi tu śmierdzi.

-Myłem się dzisiaj, jeśli o to ci chodzi
.- Morgan schwał pieniądze do kieszeni, klepnął szpiczastouchego po ramieniu i ruszył do drzwi na piętro.- Powodzenia, kolego.

Nigdy by nie przypuszczał, że jakikolwiek elf może mieć tak parszywego cela.

Wspinając się na górę stanął nos w nos z potężnie zbudowanym, łysym mężczyzną o twarzy jak kciuk ślepego rzeźnika.

Nie czekając nawet aż dryblas otworzy usta, Morgan wcisnął mu do ręki trzy dolce.

-Wystarczy?- zapytał krótko.

Wielkolud skinął tylko głową.

-Tak... Wolne dziewczyny mają otwarte drzwi.

Lockerby skinął głową i wszedł na korytarz.

Przed odsiadką często bywał w burdelach. Jeszcze częściej w saloonach, gdzie wesołe dziewczynki maskowały swoją profesję tańcem, wytwornym ubiorem, a Czarna Sue posunęła się nawet do tego że jednocześnie bździła się za pieniądze i była właścicielką jednego baru.

Po tych kilku latach coś się jednak zmieniło.

Morgan stanął w drzwiach, spojrzał na siedzącą na łóżku dziewczynę i zamarł.




Dziwka po kilkunastu sekundach wyrwała się z amoku, spojrzała na interesanta i przywołała na twarz możliwie najbardziej kuszący uśmiech.

-No cześć przystojniaku

Stojący w progu Lockerby poczuł, jakby trzymane w dłoni pieniądze stały się lepkie i nieczyste.

Stał tak aż dziewczyna sama nie wstała, zbliżyła się do niego i w niezbyt wyszukany sposób złapała go za krocze.

-Chcesz się zabawić?

Z bliska jej blada i zmęczona twarz pod mocnym makijażem wydała mu się jeszcze bardziej żałosna niż wtedy, gdy dziewczyna wbijała nieprzytomny wzrok w przeciwległą ścianę.

Morlock pokręcił powoli głową.

-Chyba jednak nie

Obrócił się, zwalczył przebiegający po plecach dreszcz i odszedł. Sama dziewczyna natomiast spojrzała niepewnie na piętnaście dolarów, wciśniętych jej na odchodnym przez tego dziwnego faceta.

Morlock zszedł na dół, opuścił z baru a następnie możliwie szybkim krokiem skierował się ku Uptown.

Kilka godzin czekania pod „Figlarną Śrubką” nagle przestało być dla niego problematyczną perspektywą.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 15-08-2013, 22:03   #9
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“ Figlarna Śrubka”... Dość popularny klub na przedmieściach Uptown należał do rodziny Cycione. I był dość liberalny jeśli chodzi o broń. Można ją było nosić ze sobą w klubie, o ile oczywiście brało się pod uwagę fakt, że uzbrojony klient w razie awantur był zabijany na miejscu. Rosłe zabijaki o zakazanych gębach, uzbrojeni w przerażające uśmiechy oraz śmiercionośne rewolwery pilnowały spokoju na zewnątrz klubu jak i w samym przybytku... urządzonym w typowo gnomi sposób. Pełno było mechanizmów, stoły i stołki oraz krzesła miały regulację wysokości. Oświetlenie było magiczne i elektryczne.
A mieszanka gości pochodziła z różnych grup, zarówno szanowani obywatele Uptown, jak i podejrzanie wyglądające typki z Downtown. Charlotte miała rację... Morlock bez problemu wtopił się w mieszankę gości.
I przysiadł się w pobliżu sceny, na której odgrywany był typowy muzyczny spektakl gnomów...


Energiczna muzyka, operetkowy charakter piosenki rozpisanej na kilkunastu wykonawców, których głosy składały się na kolejne zwrotki nie do końca zrozumiałej piosenki i wybuch w epilogu. Dla gnomów porządny numer kabaretowy musiał kończyć się wybuchem... Trzeba było przyznać, że scenografia była wspaniała, muzyka żwawa, a efekty specjalne interesujące. Oglądać było przyjemnie zwłaszcza w jednej z sześciu lóż vipowskich, umieszczonych nad salą główną i sceną dla artystów.
A jak ktoś nie przepadał za sztuką gnomów, mógł popatrzyć na inne sztuki “Figlarnej Śrubki”.


W postaci skąpo ubranych kelnerek różnych ras... Pod tym względem obsługa tego przybytku była ucztą dla oczu... I tylko na taką ucztę Lockerby mógł sobie pozwolić. Ceny drinków zaczynające się od 50 $ były zaporowe...
Może to zresztą i lepiej... W końcu przyszedł do pracy, a nie na zabawę. Na razie jednak jego “dzieciak” jeszcze się nie zjawił. Więc Morgan mógł zabić czas rozglądając się po klubie i ewentualnie zaczepiając gości przebywających w sali głównej. Schody do lóż vipów były pilnowane przez “goryli” w garniturach i z twarzami nie zachęcającymi do zapoznania bliżej. Zresztą tylko dwie loże były w tej chwili zajęte. W jednej siedziała jakaś kobieta w towarzystwie dwóch lokajów. W drugiej kilkanaście gnomów świętowało coś upijając się w towarzystwie dam lekkich obyczajów z wyższej półki.

Samuel Mc’Kay zjawił się zresztą w podobnym towarzystwie. Dwie wydekoltowane ślicznotki w wyzywających sukienkach były albo bardzo bogate i niezbyt bystre, albo wynajęte. Usiadł blisko sceny i zaczął zachowywać się głośno i nieobyczajnie, na co zresztą obie panienki mu pozwalały. Nie przejmując się jego dłońmi na swych udach chichotały, żartowały i zamawiały kolejne drogie trunki... za które to zresztą Samuel płacił. Wszystko szło po myśli Morgana. Wszak w jego interesie było, by Samuel jak najszybciej się upił i położył spać z jedną z nich, albo z oboma.
Byłyby to łatwo zarobione pieniądze.
Co prawda zaczął zaczepiać siedzącego w pobliżu osiłka i zaczęło się robić gorąco. Niemniej nim Morgan zdołał wkroczyć do akcji, pojawiła się ochrona klubu i sam ich widok ostudził zapędy obu mężczyzn. A potem dwie ładne kelnereczki przyniosły kieliszki "Miodowej Niespodzianki" na koszt klubu. Morlock nie wiedział co w niej było, niemniej podziało na obie gorące głowy. Po chwili z rozanielonymi twarzami tulili się do siebie śpiewając wesoło różne sprośne ballady.

I wydawało się, że wszystko zakończy się spokojnie.
Niestety...
Nagły wybuch od strony drzwi przerwał szczęśliwą passę Morlocka. Do knajpy wpadło czterech uzbrojonych zabijaków. Ani chybi zawodowych rewolwerowców.



Wystrzelili kilka razy w powietrze by przyciągnąć uwagę do kolejnej postaci wkraczającej na salę. Chudy mężczyzna ubrany w fioletową marynarkę czarny kapelusz z piórkiem.



Twarz ukryta była za malunkiem czaszki, a oko okryte bielmem świadczyło o znamieniu magusa.
Oparł się na magicznej lasce i krzyknął głośno.- Panie i panowie, ostatnio gościłem u siebie pewnego gnoma, który wprosił się do mych posiadłości z koleżkami i mocno narozrabiał. Ponieważ sądy New Heaven nie spełniły moich oczekiwań co do kary za tę zbrodnię... Postanowiłem wpaść z rewizytą i wymierzyć ją sam.
Stuknął laską o podłogę.- Radzę upaść na ziemię!
Zza niego wyszło dwójka jego uczniów i dwaj półorkowi zabójcy.
-Panowie... czyńcie swoją powinność.- rzekł osobnik rzucając zaklęcie otaczające go kokonem błyszczących drobinek pyłu. Jeden z jego uczniów przywołał dziwnego psa, a dwaj zabójcy ruszyli do przodu przeskakując pod stołach i kierując się w stronę loży gnomów.
Zaś rewolwerowcy przewrócili kopniakami najbliższe stoliki i schroniwszy się za nimi zaczęli ostrzeliwać ochronę lokalu, osłaniając w ten sposób zabójców przeskakując ze stolika na stolik. I zbliżających się do celu. Na sali zapanowała panika... kelnerki i większość gości po prostu upadła na ziemię osłaniając głowę, reszta spanikowała.
Nieliczni goście zaś...
… piorun przeszył salę, uderzając w klatkę piersiową jednego zabójców i powalając go
na podłogę.
Sprawcą tego pioruna, był siedzący przy jednym ze stolików, mężczyzna.


A dokładniej dziwna spluwa którą trzymał.
-Obawiam się, że nie lubię jak mi się psuje wieczór.- rzekł celując ze spluwy w przywódcę napaści.- Radzę sobie odpuścić.
Zresztą... po chwili i z vipowskiej loży gnomów posypał się grad kul i magicznych pocisków... Oraz przekleństw. Zwłaszcza jeden z gnomów w tym przodował wrzeszcząc.- Caligario, ty trupożerco zapchlony! Pożałujesz, że wypełzłeś ze swego grobu!
Rozpoczęła się regularna wymiana ognia pomiędzy obiema stronami "sporu".
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-08-2013 o 22:08.
abishai jest offline  
Stary 20-08-2013, 14:41   #10
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jUcaneE3KY0[/MEDIA]


-Cholera...

Miła atmosfera, kurewsko drogie ale całkiem niezłe drinki, miłe oku niewiasty w wyzywających strojach oraz muzyka obleczona w typowo gnomi styl wykonania.

Ba, nawet "podopieczny" Lockerby'ego był w miarę grzeczny, pomijając rzecz jasna jego zachowanie względem dam.

To wszystko było zbyt idealne.

Dlatego też przez cały czas oczy Morgana wodziły pomiędzy drzwiami a Samuelem, i tylko czasami zbaczały z tej trasy by odprowadzić wzrokiem tyłeczek jakiejś przechodzącej obok kelnerki albo panienki lekkich obyczajów.

W chwili gdy do środka wpadła banda rewolwerowców, Morgan westchnął tylko, rozczarowany trafnością swoich przeczuć.

Idąc szybko w stronę Samueala zaklął zaklął kiedy kule z rewolwerów rozbiły jeden z żyrandoli a odłamki szkła spadły Lockerby'emu na głowę.

"Kurwa mać, czemu ja zawsze mam tak popaprane przeczucia?!" pomyślał, odruchowo padając na ziemię kiedy błyskawica przeleciała przez całą długość sali i skosiła z nóg jednego z zabójców.

-Czemu to nigdy nie może być worek pieniędzy albo napalona cycolina?!- dodał już na głos, niemal biegnąc wzdłuż baru ku paniczowi Mc'Kay.- Tylko zawsze coś takiego?!

Kiedy w powietrzu aż zaroiło się od kul był już przy chłopaku, niezbyt delikatnie ściągając do parteru jego oraz dwie oszołomione tokiem wydarzeń dzierlatki.

Samuel sięgał właśnie po mały pistolecik z dwiema lufami jedna pod drugą. Jakby tym małym orężem chciał się wykazać rycerskością przed dwiema damulkami, które od jego pokazów, wolały oglądać podłogę. On sam... był zbyt pijany, by to zauważyć. Za to spostrzegł, że jest chwytany za frak i ciągnięty w dół. Toteż gniewnie wycelował ową zabawkę w Morlocka, bełkocząc gniewnie.

- Chcesz kawałek mnie, co? Już ja ci...-

Na szczęście był zbyt pijany, by być jakimkolwiek zagrożeniem dla Morgana.

Lockerby syknął poirytowany, wyćwiczonym ruchem wyrwał bezużyteczny pistolet z ręki podchmielonego idioty i włożył go do kieszeni, wcześniej zabezpieczając.

Następnie przewrócił stolik i chwycił Samuela za klapy marynarki by dać mu dwa siarczyste policzki.

-Opanuj się kretynie!-warknął, potrząsając nim w celu wyrwania go z alkoholowego amoku.- Twoja siostra płaci mi za chronienie twojego ignoranckiego dupska, więc uspokój się z łaski swojej!

Nie czekając na odpowiedź wyjął rewolwer i ostrożnie wychylił się ponad prowizoryczną osłoną.

Sytuacja nie wyglądała za dobrze... dla gości. Loża pełna gnomów prowadziła wymianę ognia z podwładnymi magusa. Sam czarownik z gębą umazaną na biało nie robił jednak nic, pewny swego. A jego psiak krążył pomiędzy stołami, atakując każdego uzbrojonego typka.Zabójcy ruszyli po stolikach w kierunku loży, zapewne by się wspiąć na nią po ścianie. Typek strzelający błyskawicami, został raniony i przyszpilony ogniem rewolwerowców... więc zabójcy mieli łatwe zadanie... Do czasu aż uderzyła obok nich kula ognia, zabijając jednego i odrzucając w tył drugiego. I przypalając kapelusz i brwi Lockerby'emu. Bowiem owa kula ognia wybuchła blisko stolika Samuela. Który w tej chwili gniewnie burknął.- Wieeesz kto ja jestem? Samueeel Mc'Kaaay... i żadna siostra nie będzie mi mówić co mam robić. Zwłaaaszcza moja.

Morgan znów zaklął.

- Kurwa mać! Dupy w troki i za mną!

W sumie klął cały czas kiedy to złapał Samueala za kołnierz i ciągnąc go za sobą opuścił schronienie za stolikiem, by następnie niemal wrzucić brata Charlotte przez pobliskie drzwi.

Sam Lockerby oddał jeszcze dwa strzały mniej więcej w kierunku biegnącego po stolikach półorka i samemu również schował się za progiem, pozwalając wcześniej wbiec do środka rozhisteryzowanym przyjaciółkom Samuela.

Kątem oka dostrzegł jeszcze jak pierwszy pocisk mija skroń zabójcy o kilka centymetrów, drugi zaś dość boleśnie wgryza się w ramię.

Mimo to mieszaniec biegł dalej.

Morgan zaklął i dopiero wtedy też zaryzykował sprawdzić jakie pomieszczenie wybrał za kryjówkę dla swojego, pożal się boże, podopiecznego.




Znaleźli się na zapleczu sceny nocnego klubu. Znerwicowane kobiety i równie poddenerowani artyści. Masa strojów i masek scenicznych. Dwie ślicznotki i Samuel właśnie obrzygujący jakieś wiszące na wieszaku ubranie. Sytuacja była dość.. dziwaczna.

Artyści i artystki tłoczyli się z tyłu wymieniając nerwowo opiniami o sytuacji. A dwójka przyjaciółek Samuela postanowiła znaleźć wyjście z tego budynku i uciec. Ta bitwa, była ponad ich nerwy.

Morgan zmarszczył brwi.

Następnie chwycił drewnianą szczotkę leżącą na toaletce jednej z tancerek i topornie wykonanym, twardym narzędziem łupnął wymiotującego Samueala w tył głowy.

Nim jednak pijany bogacz zdążył paść w kałuże własnych wymiocin, Locerby chwycił go za kark i niezbyt delikatnie rzucił na stertę brudnych ubrań.

-Śpij...

Mruknął, przerzucając rewolwery z ręki do ręki i wyglądając na zewnątrz.

Na sali głównej... jeden z rewolwerowców leżał już martwy, zwierzaka przyzwanego przez owego bielmookiego również nie było. Podobnie jak większości gości, która wzorem Morlocka również dała dyla. Jeden zabójca już nie żył, drugi wspinał się po ścianie. Loża gnomów była zmasakrowana... kulami i pewnie czymś jeszcze. Paru ostrzeliwujących się gości było rannych. Inni... nadal atakowali niespodziewanych napastników pod wodzą rannego, acz wściekłego właściciela piorunowego pistoletu.

Morgan westchnął, położył dłoń na języczku rewolweru i wyszedł zza osłony, kierując się w stronę wspinającego się półorka.

Starając się iść pomiędzy osłonami jął strzelać.

Jedna kula, druga, trzecia... Był gotów wywalić cały bębenek. W końcu, jakby na to nie patrzeć, gnomy mogły być jedną z nici prowadzących go do Mathiasa.

Nie myśląc jednak zbyt o dawnym towarzyszu, strzał.

Bo w sumie to co innego mógł zrobić.

Pierwszy strzał był chybiony, kolejne dwa... pokryły orkową skórznię plamami czerwieni.

Następny nie padł...Rzucony przez czarownika czar sprawił, że zdobienia na broni zaświeciły... ale i tak nie zdołały zatrzymać przepływu magii. Broń się zamiast strzelać... wydawała z siebie nieszczęsne "klick".

-Magioodporne w twoją dupę, Twister!

Morgan zaklął, rzucił okiem w stronę czarownika a następnie wyrwał z kabury drugi rewolwer i iście szpanerskim przerzutem umieścił zapasową broń w swojej prawicy.

Następnie rzucił się za pobliską osłonę, posyłając ostatnie cztery kule w stronę sponiewieranego półorka.

I tymi zakańczając jego żywot. Zabójca rozłożył szeroko ręce i uderzył plecami w podłogę, rozbryzgując dookoła posokę z kilku, a może kilkunastu, ran postrzałowych.

Tymczasem gnomy wytargały i postawiły na loży dziwaczną konstrukcję wielolufowego potwora.




Sam jej widok sprawił, że czarownik uznał, że dalszy atak stracił sens...i wykorzystując swą magię, przywołał mgłę... by ukryć pod nią swoją rejteradę z pola walki.

I dobrze się stało, bo już na dzień dobry....cudowna wunderwaffe się zacięła.

Morgan westchnął cicho.

-Gnomie ustrojstwa...- mruknął, wstając zza osłony i na spokojnie wymieniając magicznie zdewastowaną amunicję na tą ze swojego paska.

Następnie podszedł do martwego półorka i kopniakiem przerzucił go na plecy, by następnie pobieżnie przeszukać jego truchło.

Krótki miecz i sztylet, zapewne mistrzowsko wykonane. Kolejne kilka sztyletów ukrytych w ubraniu. Żadnej sakiewki, żadnych banknotów, żadnych przedmiotów mogących zdradzić jego tożsamość. Dwa zakręcone słoiczki z ostro pachnącą maścią. Ani chybi jakaś trutka, której lepiej było nie dotykać.

Jeśli oczywiście się chciało dożyć jutra. Gnomy świętowały zwycięstwo... z zaplecza wyroiły się kelnerki z opatrunkami... a i pewnie policja wkrótce przybędzie by zbadać wydarzenia do których tu doszło.

Morgan zachował miecz i sztylet. Wydawały się warte to i owo.

Następnie szybko schował broń i ruszył do garderoby by wyłuskać Samuela z kosza na brudnę bieliznę.

Po dłużej chwili siłowania się z bezwładnym idiotą, wziął pobliski wazon z kwiatami dla którejś z tancerek, wyjął zeń bukiet i w miarę świeżą wodą oblał twarz pijanego głupka.

Nic, tylko współczuć Charlotte.

-Co do cholery... -jęknął mężczyzna odzyskując przytomność, ale niedobry humor.

Spojrzał na swego oprawcę i spytał gniewnie.

- Co ja tu robię? Kim do licha ty jesteś?!

-Człowiekiem który najpewniej uratował ci dupę z tej rozpierduchy w lokalu.- warknął Morlock, wyciągając chłopaka ze sterty brudów.- Nie myśl jednak że z dobroci serca. Twoja siostra dba o ciebie bardziej niż powinna.

Mówiąc to, Lockerby ruszył z Samuelem w stronę tylnych drzwi lokalu.

-Jestem dorosły i nie potrzebuję opieki. Ani ratowania dupy. Okradłeś mnie z mojej spluwy.- pieklił się wściekle Samuel, ciągnięty przez Morlocka.

-Zachowam go aż dostarczę cię do Charlotte. Zobaczymy..- wycedził przez zęby Morgan, zataczając się po zaułku do którego prowadziły boczne drzwi garderoby.- Chciałeś strzelać z tego pimpadła do bandy zawodowych rewolwerowców. Albo do czarownika o niezbyt miłym usposobieniu, co chyba byłoby jeszcze głupsze.

Idąc wężykiem kierowali się ku wyjściu z zaułka.

-Ślicznotki by zauważyły moją odwagę, a broń... cóż... ma za krótki zasięg.- wyjaśnił Samuel.- To byłaby pokazówka, dla spódniczek. Tamci w tym całym chaosie by nie zauważyli.

-Jaaasne. A potem tłumaczyłbym się twojej siostrze, dlaczego ktoś odstrzelił ci łeb. Sam zabiłem kilku idiotów, którzy chcieli odstawić takie "pokazówki" więc wiem czym to się zwykle kończy.- Morgan sapnął, z trudem docierając do skraju chodnika.

Tam też rozejrzał się po ulicy, oceniając sytuację.

Było już... bezpiecznie. W okolicy nikt się nie kręcił. Było już dość ciemno, ale też i Uptown było generalnie miejscem bezpieczniejszym od Downtown. O wiele bezpieczniejszym.

-Akurat... Sam pognałeś odstawić przedstawienie wrzucając mnie do kosza.- perorował Samuel.- Zamiast mnie ochronić od kul.

Wściekły na Morgana dodał.- Skoro mnie chcesz chronić, to nie zostawiałbyś mnie bezbronnego na zapleczu.

Uliczki miasta były puste i ciche... Przynajmniej przez jakiś czas, bowiem Morgan powoli dosłyszał równy krok miarowy krok. Zbliżały się siły policyjne miasta.

W końcu Morgan wypatrzył stojący w okolicy lampy gazowej dyliżans, który służył do szybkiego przewozu ludzi i nieludzi. Jego właściciel właśnie wychodził z jednego przybytków rozrywki poprawiając charakterystyczną marynarkę w żółto-czarny wzorek szachownicy.

-Zagryzłyby cię rozszalałe tancerki.- burknął poirytowany rewolwerowiec.

Następnie znów przewiesił sobie marudnego paniczyka przez ramię i pędem ruszył w stronę pobliskiego powozu.

Siedzącemu na zydlu woźnicy o brodzie niczym naelektryzowany jeż-albinos wcisnął na wstępnie zwitek dwudziestu dolarów.

-Mój kolega źle się czuje. Proszę szybko na Blindfaerie Street 323.- rzucił, ładując Samueala na podwójne siedzenie.

-Taaaa jeest.- rzekł woźnica i pojazd ruszył gwałtownie. Ciągły świst bata świadczył, że konie nie są oszczędzane tego wieczoru. Ale wóz za to poruszał się coraz szybciej.

Siedząc już w środku, Morgan skrzywił się i rzucił Samuelowi zabezpieczone pimpadło, które chłopak nazywał bronią.

-Masz. Tylko się nie postrzel…

Lockerby był w desperacji, byleby tylko młotek przestał gadać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172