Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2016, 16:00   #1
 
eugenes's Avatar
 
Reputacja: 1 eugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie coś
Honor kobiet upadłych [FR - d&d 3.5]

 Trzeci dekadzień Przepływu Lata roku 1372


Drobna kobieta w krótkiej pelerynie i twarzy zakrytej kapturem wyminęła rosłego, łysego mężczyznę niosącego duże drewniane pudło okute żelazem. Była w dokach, w oddali znajdowały się zacumowane łodzie i drewniana przystań wdzierająca się w głąb zielonego morza. Postać skierowała się w stronę dużej tablicy, gdzie znajdowało się kilkanaście ogłoszeń napisanych na papierze lub pergaminie. Kobieta szybkim ruchem oderwała jedno z nich i wyciągnęła własne przybijając je małymi gwoździami do tablicy, obróciła się wokoło po czym szybkim krokiem oddaliła się znikając pośród alejek Thur.
Jeśli chcesz zarobić naprawdę dużo złota, a znasz się na wojaczce zgłoś się do Czerwonego Kocura.





 
Pierwszy dekadzień Słonecznego Zenitu roku 1372.
(Dzień 1)

W Czerwonym Kocurze w powietrzu unosi się zapach palonego drewna i pieczonego mięsa. Wewnątrz karczmy nie ma tłoku, ledwie co drugi stół jest zajęty przez dwie, rzadziej trzy osoby. Większość wygląda na zwykłych żeglarzy, rybaków lub na najemników. Przy jednym z dużych drewnianych blatów, we wschodniej części izby, przy oknie, siedzi mężczyzna uderzając od niechcenia w struny trzymanej przez siebie mandoliny, nucąc coś pod nosem i jednocześnie lustrując wzrokiem po całej izbie.
Przy szynku, który znajduje się w prawej części pomieszczenia stoi wysoki na około metr sześćdziesiąt, krępy facet. Szczególnie charakterystyczne jest jego wysokie czoło odsłaniające jego przednią część czaszki i podbite oko. Gdy wchodzicie, rozmawia z trójką rosłych zbrojnych, którym zdaje się przewodzić barczysty półork o ziemistej karnacji i nieznacznie wysuniętej żuchwie.
Przy znajdującym się najbliżej od szynku stole przygląda się całej tej sytuacji umięśniony łysy jegomość.
Trochę dalej na lewo od karczmarza, znajduje się rudowłosa kobieta z cynową tacą uśmiechając się zalotnie.
 
eugenes jest offline  
Stary 29-03-2016, 21:35   #2
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Dwoje mężczyzn w pięknych szatach prowadziło rozmowę na temat walki spętanych dusz Calima i Memnona gdzieś pośród skał owianego sławą półwyspu. Ich rozmowę przerwała biegnąca w stronę burty kobieta o pięknych, rudych włosach. Rudowłosa wychyliła się i w towarzystwie głośnego warkotu zwróciła poranny posiłek. Ciężko dysząc odsunęła się od burty i łapczywie łapiąc powietrze w usta próbowała zatrzymać odruch wymiotny, który towarzyszył jej już od tylu dni. Nienawidziła pływać. Mogła latać na grzbiecie hipogryfa, mogła jeździć na odwłoku pająka jak w Podmroku, mogła nawet przemierzyć tysiąc mil pieszo, ale najbardziej na świecie nienawidziła pływać. Yarla, bo tak jej na imię, odsunęła od spoconej przez torsje twarzy swoje rude włosy po czym spojrzała kątem oka na przyglądających jej się mężczyzn.
-O coś wam chodzi?- spytała unosząc przy tym nerwowo brew. Mężczyźni wartko wrócili do rozmowy, ignorując kobietę.

Yarla wyprostowała się i odchrząknęła. Była niska. Bo była krasnoludem. Miała około studwudziestu centymetrów wzrostu. Do tego była dość krzepka. Bo była krasnoludem. Nie była gruba, raczej zbita. Harde babsko o szerokich barach i umięśnionych ramionach. Choć tak na prawdę nie wyglądała tak okazale, jak parę tygodni temu, kiedy zaczynała swoją morską wędrówkę. Przez niemalże codzienne wymioty straciła parenaście kilogramów, lecz nie wyglądała na przejętą z tego powodu.
Yarla miała na sobie zwykłe podróżne ubranie, choć w kajucie w niewielkim kufrze za łóżkiem czekało bardziej pasujące do jej wyglądu wyposażenie, w postaci łuskowej zbroi i topora. Miała też tarczę, ale o tym potem. Yarla miała piękne, długie, kręcone i przede wszystkim zadbane włosy. Sięgały jej do pasa, lecz bardzo często splatała je w warkocz a następnie spinała w spory kok na głowie, by nie przeszkadzały w życiu codziennym podróżnika.

Jej twarz nie kryła zbyt wiele uroku. Co prawda miała piękne błękitne oczy przypominające lazur Morza spadających gwiazd. Miała też niegdyś urodziwą buzię, lecz teraz policzek szpeciła spora blizna, jej żuchwa była nieco krzywa, gdyż źle się zrosła. Miała kilkukrotnie złamany nos, co również było mankamentem jej uroku nie do ukrycia. Na koniec, jakby tego było mało, miała wstawioną srebrną protezę na miejscu paru zębów, które utraciła w przeszłości. Przez to wszystko nie budziła pozytywnych reakcji, wręcz przeciwnie, nie raz mylono ją z mężczyzną, co kwitowała szczerym śmiechem. Yarla doskonale znała swoje ciało i miała świadomość, że do urody księżniczki bardzo jej daleko. Lecz nie czuła z tego powodu żalu czy krępacji, albowiem braki w urodzie nadrabiała innymi zaletami.
Z przeogromną radością przyjęła do informacji krzyk "ląd!" z orlego gniazda łajby, której chwilowo była częścią załogi.

Ognistowłosa, bo tak też niektórzy ją zwali wzięła głęboki wdech i z uśmiechem na ustach podążyła do kajuty. Miała dość czasu by na spokojnie założyć swoją zbroję. A była to zbroja niezwykle sforsowana i ewidentnie użytkowana. Wiele uszkodzeń, oderwanych łusek, wiele rys i takie tam. Mimo to starannie dbała o to co jej. Nie dało się bowiem zauważyć śladu rdzy na pancerzu. To samo tyczyło się jej krasnoludzkiego topora. Broń była bardzo stara. Głowica wykonana była z hartowanej stali i choć ostrze na niej było tylko jednostronne, to Yarla nigdy nie zapominała o ostrej szpicy na krańcu drzewca swego oręża. No i tarcza. Solidna, z dębowego drewna, nie raz ratowała jej skórę. Był jeszcze krótki miecz, z którego rzadko korzystała, to też broń była w najlepszym stanie. Miecz był pamiątką po jakimś pokonanym najemniku, który próbował ją niegdyś wykiwać o jej część zapłaty za wykonane zadanie.

Nim nałożyła na siebie zbroję, ubrała elegancki skórzany gorset, uwypuklający jej biust. Koniec końców łuskowa zbroja i tak go całkowicie zakrywała, lecz dodawało to Yarli jakiejś satysfakcji z nieznanego nikomu powodu.
Gdy okręt w końcu przybił do Thur Yarla pierwsza go opuściła. Miała nadzieję, że tutaj znajdzie sobie jakieś zajęcie i nie będzie musiała długo wsiadać na pokład kolejnej łajby. Thur nie zrobiło na niej wielkiego wrażenia. Widziała doki Neverwinter i tego widoku nigdy nie zapomni. Ogromne maszyny, którymi ładowano i rozładowywano towary okrętów, tysiące pracowników portu, straże miejskie kręcące się co krok. Handlarze i kupcy co kilka metrów oferujący od win z dalekiego Calimshanu, po swoje własne wyroby.

Kobieta wzięła głęboki wdech -No na pewno sobie coś tu znajdę do roboty. Na pewno...- burknęła pod nosem, po czym pokręciła głową. Jej sakwa była niemal pusta. Nie miała zbyt wielkiego wyboru, inaczej za parę dni nie będzie jej stać nawet na nocleg w tak żałosnej gospodzie jak te, które właśnie "podziwiała". Owszem była osobą która nie mogła usiedzieć na miejscu. Była urodzonym poszukiwaczem przygód, rasowym najemnikiem, ale ceniła sobie wygody odwiedzanych przybytków, lubiła dobre piwo, oraz smaczne jadło.
Yarla ruszył dziarskim krokiem z radością stawiając każdy krok na niekołyszącym się podłożu. Kobieta przeszła wartko obok sporej drewnianej tablicy z ogłoszeniami i dopiero po paru sekundach zatrzymała się i szybko do niej wróciła.

-Jeśli chcesz zarobić dużo złota... A znasz się na wojaczce... Jasne na dziewięć piekieł, że się znam. Zgłoś się do czerwonego kocura.- przeczytała na głos -Czerwony kocur? A co to na bogów jest czerwony kocur?- rozejrzała się wokół po czym podeszła do starca siedzącego nieruchomo jakby od dawna był martwy za drewnianym straganem z rybami.
-Czerwony kocur. Gdzie znajdę?- burknęła chłodno. Staruszek zmierzył wzrokiem krasnoludzką najemniczkę nie kryjąc zdziwienia jej osobą.
-Toż to niedaleko. Tam pójdzie i skręci w lewo aż zobaczy w oddali kawałek palisady, który stoi w naprawie i Czerwony kocur zaraz obok. - wyjaśnił, za co Yarla podziękowała skinieniem głowy. Chwilowo nie było jej stać na płacenie za informacje. Nie tak błahe. Po za tym była krasnoludem, to też skąpstwo było wpisane w jej naturę.

Yarla skierowała swe kroki do Czerwonego kocura i już niedługo potem była na miejscu. Gdy tylko przekroczyła próg przybytku uniosła brwi ze zdziwienia.
-A czego się spodziewałaś...- burknęła pod nosem. Kobieta szybko się rozejrzała po czym usiadła przy wolnym stoliku, kładąc tarczę na jego blacie, zaś topór oparty o nogę ławy, na której zasiadła. Lubiła mieć broń w pogotowiu.
-Duże piwo gospodarzu!- zagrzmiała unosząc przy tym rękę. Była ciekawa, czy to on był osobą, od ogłoszenia. Ale najpierw zje i napije się bez stresu, że nierychło wnet to wszystko zwróci -I mięso! Dużo! I co by krwiste było.- dodała na koniec.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 30-03-2016, 15:24   #3
 
eugenes's Avatar
 
Reputacja: 1 eugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie coś
 
Pierwszy dekadzień Słonecznego Zenitu roku 1372.
(Dzień 1)

Słysząc słowa Yarly cała czwórka przy szynku odwróciła się w stronę najemniczki. Zimne spojrzenia trójki zbrojnych zlustrowały tarcze, topór i posturę kobiety, po czym ponownie skierowały się w stronę gospodarza. Karczmarz, zaś skinął głową i dał znać rudowłosej z tacą. Postać zniknęła za drzwiami obok szynku i po paru chwilach wróciła niosąc ze sobą duży kawał pieczonego mięsa i kufel piwa. Zbliżyła się do wojowniczki kładąc jadło i wypitkę na stole - Masz szczęście Pani, tylko dzięki naszemu kucharzowi Bryto serwujemy tu wieprzowinę. W porcie zjeść można tylko ryby i kraby, a mu zawsze udaje się zdobyć dużego prosiaka dla klientów. - Kobieta odwróciła się na chwilę w stronę drzwi, po czym powiedziała. - Za wszytko będzie siedem srebrnych. -
 
eugenes jest offline  
Stary 30-03-2016, 16:35   #4
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gdy mężczyźni przy barze rzucili rudowłosej krasnoludzicy chłodne spojrzenia, kobieta nawet przez chwilę nie poczuła się spłoszona. Wręcz przeciwnie, odwzajemniła im podobnym, przechylając przy tym lekko głowę w bok. Jej twarz była poważna, zaś mimika pozostawała niezmienna, jakby ktoś pozbawił jej kontroli nad nerwami. Yarla bez większego problemu wytrzymała te kilka sekund napięcia, zaś po chwili do jej stolika przybyła służka z tacą z mięsem i piwem w kuflu. Yarla wysłuchała niewiasty.
-W takim razie podziękuj kucharzowi, za to że ma tak dobre zaopatrzenie.- odrzekła z przekąsem, po czym obrzuciła mięso badawczym spojrzeniem. Teraz musiałoby smakować jak odchody rothe, żeby go nie zjadła po tylu dniach jedzenia sucharów i suszonego mięsa na pokładzie łajby, którą przybyła.

Yarla potrząsnęła lekko głową po czym nachyliła się by powąchać pieczeń. Pachniała nawet nieźle, a w chwili obecnej wojowniczka była tak głodna i spragniona, że czuła się jak na królewskiej uczcie. Po krótkiej chwili oględzin spojrzała na służkę, po czym sięgnęła ręką do kieszeni, gdzie schowana była jej skórzana sakwa. Ognistowłosa z łatwością wymacała w środku kilka złotych monet, lecz tylko jedną takową wyciągnęła i natychmiast wręczyła ją kelnerce.
-Zachowaj resztę.- rzekła nieco ciszej -Lecz potrzebuje byś mi odpowiedziała na kilka pytań. Po drodze z portu natrafiłam na tablicę z ogłoszeniami. Ktoś umieścił tam informacje, że dobrze zapłaci za wykonanie dla niego pracy, zaś miejscem spotkania miał być ten przybytek. Wiesz coś o tym? Wiesz kim jest ów pracodawca?- była dość rzeczowa by ułatwiało jej to życie w sporym stopniu, choć niestety nie raz i utrudniało.

Rose zlustrowała wzrokiem Yarle. Chwilę milczała w zamyśleniu, po czym powiedziała niemal szeptem. - Powiedz karczmarzowi, że byłaś umówiona na piętrze. - a, później głośniej rzekła. - Dziękuje za hojność Pani. - Ognistowłosa skinęła delikatnie głową. Kobieta nie znała dworskiej etykiety, ani też takiej nie wyczekiwała w… Czerwonym kocurze. Szybko zjadła mięso głośno mlaskając przy tym, siorbała równie głośno piwo, którym zapijała pieczeń. Po wszystkim jak na najemnika przystało odbiło jej się, czego nawet nie próbowała ukryć. Yarla zrobiła zadowoloną minę, poprawiła zbroję, bo lekko uwierała ją w bok, a następnie odsunęła lekko ławę i wstała, zabierając ze sobą swój topór, tarczę i niewielki tobołek, w którym dźwięczały szklane butle. Ognistowłosa zbliżyła się do szynkwasu i chrząknęła głośno by zwrócić na siebie uwagę gospodarza, wszak z jej wzrostem nie sposób było jej dojrzeć za ladą.

-Byłam na piętrze umówiona. Którędy w stronę schodów?- spytała po raz kolejny bez owijania w bawełnę i zabawy w grzeczności. - Idź, tam na końcu po drugiej stronie karczmy są schody...- rzekł karczmarz. Jeden z trójki żołnierzy rozmawiających z Wildo rzekł skrzeczącym głosem. - Cóż to, jesteś taka brzydka, że żaden chłop Cię nie chcę to przerzuciłaś się na baby, hę? - Jego towarzysz zaśmiał się donośnie. Półork, zgromił dwójkę spojrzeniem mówią. - Spokój, póki klient płaci ma mieć spokój. - po czym zwrócił się do Yarly. - Mam rację? -
Yarla odwdzięczyła się żartownisiowi szczerym uśmiechem -Cóż to jesteś taki brzydki że zamiast kobietami otaczasz się samymi chłopami? Kto ma gorzej?- puściła mu oczko, po czym ruszyła w wyznaczonym kierunku. Zbrojny skrzywił się ze złości po docinku krasnoludki, nic już nie mówiąc.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 01-04-2016 o 03:44.
Nefarius jest offline  
Stary 30-03-2016, 16:35   #5
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Matheus, kapłan Lathandera, opuścił zakrystię. Był starszym akolitą. Jedyny poziom w lokalnej hierarchii kościoła było zastąpić Roddericka, ale kapłan wcale nie wybierał sie na emeryturę i jeszcze lata miał pełnić służbę prałata świątyni. Matheus nie rozpaczał z tego powodu, bo to pozwalało mu wciąż marzyć o opuszczeniu tych murów i poznaniu świata… przygód.
“Jeśli chcesz zarobić naprawdę dużo złota, a znasz się na wojaczce zgłoś się do Czerwonego Kocura. “
Ten tekst wciąż widniał w jego głowie… ale teraz skupił się na pracy.
Wraz z kilkoma młodszymi akolitami zabrał się do przygotowywania świątyni do funkcjonowania.
Kilka kobiet (i jeden starzec) z ochotniczej służby, już zdążyło zająć się strefą profanum. Ludzką. Czyli ławkami, ścianami. Kolumnami i obrazami. Ale sacrum, strefa święta, pozostawała niedostępna dla nie-wyświęconych. Więc rolą akolitów pozostawało utrzymanie ołtarza, ambony i okolic w czystości.
Zabrał się do pracy, instruując swoich młodszych kolegów, których imiona średnio pamiętał. Szczególnie teraz, gdy był na tak ciężkim… na tak ciężkiej pokucie dnia następnego… jak zwał tak zwał. Łeb bolał, słońce świeciło za głośno i tak dalej i tym podobne. Każdy wie jak kac z niewyspaniem wyglądają. Ale Matheus był półkrwi krasnoludem, więc to nie była pierwszyzna no i był rasowym opijusem i nieraz już skutecznie ukrył kaca-giganta, gdy była taka potrzeba.
Pomodlił się krótko do swego patrona. Otworzył oczy i spojrzał na strefę sakrum.
Piękny ołtarz zdobiony pozłacanym mosiądzem. Przed nim adamantowy posąg przedstawiający świętego męża, na kolanach. Okutego w zbroję i pochylonego w modlitewnym geście. Nawet przygarbiony na kolanach był wzrostu Matheusa. Piękna ambona w połowie wysokości kolumny, z której głos kapłana mógł łatwo dotrzeć do ostatnich rzędów.

Półkrwi krasnolud podszedł do posągu i otarł z niego kurz który zebrał się w ciągu nocy, potem zabrał się do pozostałej pracy. Wymiana obrusu na ołtarzu, przetarcie instrumentów sakralnych i świętych ksiąg.
Po kwadransie pracy przez witraż wpadł pierwszym promyk wschodzącego słońca.
- W porządku - zadeklarował klaskając w ręce, by akolici zwrócili na niego uwagę - dobra robota. Szybko dokończcie co akurat robicie i gotowe. Za kwadrans zaczną się schodzić wierni. Bastionie, możesz?
Adamantowy posąg powoli wstał. Był top powolny, nieśpieszny proces.
Jakby chciał dokończyć niemą modlitwę w międzyczasie. I to też zrobił.
- Oczywiście, Matheusie - odezwał się głeboki, lekko śpiewny głos spod hełmu - dziękuję wam za gościnę.
- Nie zostaniesz na porannych obrządkach?
- Nie dzisiaj, przyjacielu. Czeka mnie zbyt wiele obowiązków dzisiejszego dnia.

~ * ~

Bastion wszedł do Czerwonego Kocura , schylając się przy wejściu, bo karczma nie była dostosowana do ludzi jego rozmiarów. Z dziwek, które tu pracowały była tylko Rose, która akurat dziś usługiwała klienteli, jako pomoc przy wydawaniu jadła. Bastion ruszył do ściany i zasiadł na ciężkiej dębowej ławie przy jednym z bocznych stolików. Siadając skrzyżował nogi w piszczelach, aby nie unosić śmiesznie wysoko kolan na zbyt małym siedzeniu, ale ta ława była jedynym co mogło go utrzymać w jego ciężkim pancerzu. Wiedział, że nie musiał się anonsować. Był aż nadto widoczny przy wejściu. Toteż po prostu cierpliwie czekał aż dziewczyna znajdzie chwilę by do niego podejść i rzeczywiście, jak tylko skończyła obsługiwać krasnoludkę, Rose skierowała się w stronę okutego w zbroje mężczyzny.
- Witaj Rose, przyjaciółko - przywitał ją przyjaźnie Bastion. - Dziś, bez Thukkemora, co? - odpowiedziała kobieta z trochę kpiącym tonem kobieta. -
- Podobno potrzebujecie pomocy. Opowiedz mi, co się stało? - Rose odrzekła cicho. - Tak jest, Anna wspominała już o tym jakiś czas temu staremu krasnoludowi. Czy to on cię wysłał? Tak ma oddać długi Grimowi? -
- Nie do końca. Anna poprosiła mnie o wsparcie - zaprzeczył swym łagodnym głosem - toteż jestem. Ale mojemu Thukkemorowi winny jestem wiele, więc z przyjemnością spłacę część swego długu i pomogę wam, jeśli będę w stanie, w jego imieniu. Anna brzmiała na bardzo zmartwioną. Macie jakieś kłopoty? - zapytał Bastion martwiąc się, że może wpakowuje się w jakieś ściąganie długów. Agresja, zwykle z tym związana, nie bardzo współgrała z jego naturą.
- To ma związek z świeżą blizną na twarzy Diany. - powiedziała Rose po czym kontynuowała dalej. - Grim nie zajmuje się takimi rzeczami. Niejedna z dziewczyn została tutaj oszpecona i wyrzucona z Czerwonego. Tak wygląda nasze życie. Zgłoś się na górę do Anny. Szczególnie, że ta kasnoludka. - Tutaj dyskretnie wskazała na rudowłosą dzierlatkę jedzącą pieczoną wieprzowinę przy jednym ze stolików w pobliżu. - też się zgłosiła, więc będziesz miał kogoś jeszcze do pomocy.
- Prawo was jakoś nie chroni? - zapytał posmutniały - Wasze rzemiosło jest, mimo wszystko, ważne dla miasta. Płacicie podatki, prawda? Więc jest w ich interesie dbać abyście mogły pracować. Mylę się gdzieś?
Jeszcze w czasie gdy Bastion kończył swoją wypowiedź.mężczyzna grający na mandolinie krzyknął.- Hej, Wildo macie jeszcze trochę tego słodkiego wina z Calimshanu. - Karczmarz skinął w stronę Rose, dając jej znać aby obsłużyła klienta. Kobieta kiwnęła głową do Wildo mówiąc do okutego w zbroję mężczyznę - Idź na górę, tam Anna powie Ci o wszystkim co chcesz wiedzieć. - i skierowała się w stronę kuchni znajdującej się za szynkiem.
Bastion pożegnał się z przyjaciółką gestem ręki i, pochwili, skierował swoje kroki na górę, tak jak mu polecono.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 31-03-2016 o 18:53.
Arvelus jest offline  
Stary 31-03-2016, 02:41   #6
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Tratgrugg Beorunna

Tratgrugg wiele czasu już podróżował przez morze traw, gdzieniegdzie poprzetykanymi samotnymi drzewami, niewielkimi pagórkami i skupiskami gigantycznych głazów. Nie natknął się na żadne skupisko cywilizacji, poza niewielką grupą konnych, oddalonych o dobre dwa kilometry od niego.
Kierując się na północ, dotarł do umownej granicy Królestw Granicznych. Tutaj natrafił na pierwsze wsie i miasteczka. Krajobraz stał się znacznie bardziej lesisty. Tratgrugg przedzierał się przez szlaki, które były z obu stron zasłonięte szeregiem rozłożystych drzew. Czasami trakt się urywał i zbrojny musiał przedzierać się przez gęstą puszczę.

Wsie nie miały wiele do zaoferowania masywnie zbudowanemu wojownikowi. Podróż była dość monotonna.
Ludzie traktowali go z bojaźliwym szacunkiem. A on odwzajemniał się, nie krzywdząc ich.
Okolica wbrew swej sławy nie obfitowała w okazję do dobycia miecza. Jedynie dwa zajścia pozostały w pamięci barbarzyńcy.

W przydrożnej tawernie, kilka dni drogi od ziem rodu Kasterów, Beorunna 'owi wpadła w oko córka gospodarza. Po wieczerzy, którą młoda dziewczyna podała z gracją i skromnością, jedynie odrobinę kusząc, umyślnie jak mu się zdawało, swymi wdziękami, Beorunna kazał ją sobie przysłać do sypialni. Jej ojciec trochę się przed tym wzbraniał, lecz gdy wielki niczym szafa wojownik wcisnął mu w dłoń garść złotych monet, zapomniał o wszelkich zastrzeżeniach. Chodź nie wiadomo co podziałało, złoto, czy osobisty urok Beorunna, składający się głównie z grających pod skórą węzłowatych mięśni, karku szerokiego jak u byka i facjaty gorszej od niejednego orka. Najpewniej karczmarz obawiał się, że jeśli nie wyrazi zgody, barbarzyńca po prostu ją sobie weźmie, nie pytając go o zdanie. I nie zostawiając nawet złamanego miedziaka, o ile w ogóle zostawił by go przy życiu.

Drugim zajściem, było napotkanie grupki rozbójników. Wiedli oni do swej kryjówki trójkę ludzi uprowadzonych gdzieś na trakcie, podeszłego w latach mężczyznę i jego znacznie młodszą żonę oraz starą matronę, matkę mężczyzny.
Beorunna natarł na bandytów, zabił dwójkę, a reszta umknęła.
Oswobodzony chuderlawy mąż wylewnie dziękował mu za ocalenie, zapewniając o swej głębokiej wdzięczności. Beorunna przyjrzał się jego małżonce, która miała jeszcze więcej powodów do podziękowań, gdyby nie jego pomoc, padłaby zapewne ofiarą wielokrotnego gwałtu, a może nawet została by sprzedana w niewolę, może do jakiegoś portowego burdelu, gdzie marynarze w zaduchu kwaśnego potu i zapachu spermy spółkują z ladacznicami. Postanowił zatem potraktować wyrazy wdzięczności dosłownie. Jeszcze tej samej nocy młoda kobieta grzała mu posłanie. Jej mąż udawał, że nic się nie dzieje, a purpurowa z zażenowania matrona , mamrocząc coś pod nosem spoglądała jedynie w rozpalone ognisko.
Rankiem Beorunna odprowadził rodzinkę bezpiecznie do ich posiadłości.
Były to jednak nieczęste atrakcje, urozmaicające długą i na ogół samotną wędrówkę przez odludne i niedostępne tereny.
Dobre drogi pojawiły się dopiero w obszarze pod władzą rodu Kasterów. Na granicy, powiewały popielate flagi, na których znajdował się pionowy miecz, a za nim waga. Tratgrugg, dowiedział się tam o śmierci, głowy rodu Wilhelma Kastera.

***

Beorunna zatrudnił się tam u jednego z wasali rodu Kasterów. Przypominającego pulchnego eunucha Vincenta, kapłana jakiejś bogini. Tratgrugg nie zapamiętał sobie jakiej. Nie interesowało go to nazbyt. Grunt, że mężczyzna płacił szczerym złotem, a barbarzyńca mógł znów nakarmić swe ostrze krwią. A na dodatek Vincent nader często organizował huczne uczty, na których nie brakowało jadła, napitku i kobiet. Barbarzyńca miał zatem wszystko, czego jego serce pragnęło. Przynajmniej puki się nie znuży i ruszy dalej.

***

- Porwał ją! - piszczał swym nader irytującym falsetem Vincent. Zawsze, gdy kapłan się odzywał, barbarzyńca miał nieodparte pragnienie zacisnąć swe wielkie dłonie na jego gardle i zdusić ten pisk w żelaznym, śmiertelnym uścisku. Miast tego, Beorunna zacisnął zęby i słuchał swego chlebodawcę.
- Przyprowadź ją z powrotem! Nietkniętą! - pulchny kapłan spurpurowiał z wściekłości, przez to jego dalsze słowa były niezrozumiałe. Barbarzyńca był pewien, że kapłan rzuca obelgami, obietnicami nagrody i temu podobnymi epitetami.
To nie miało większego znaczenia. Porwaną była Lu, jedna z tutejszych akolitek. Piękna dziewczyna, która urzekała każdorazowo barbarzyńcę swym wdziękiem i niewinnością. Nigdy nie zamienił z nią ani słowa. Była jedną z świętych dziewic, trzymaną w świątyni. Widywał ją jednak dość często, gdy przechadzała się z innymi po ogrodzie, albo gdy tańczyła ku uciesze gości Vincenta na urządzanych przez niego z przepychem ucztach.
Beorunna wraz z strażą świątynną ruszył w pościg.

***

z gąszczu gęstych zarośli wyłoniła się olbrzymia postać. był to barbarzyńca, stąpający ciężko, ze straszliwym rozmysłem zbliżał się do odzianego w purpurę, trzymającego przyciśniętą do siebie spętaną niewiastę, mężczyzny.
Barbarzyńca był potężnym mężczyzną odzianym jedynie w przepaskę zrobionej z wilczego futra, wysokie skórzane buty oraz czarny napierśnik, połyskujący niczym wilgotna rekinia skóra.
szkarłatne strumyki znaczyły jego szerokie barki oraz odkryte, niemalże nienaturalnie umięśnione, ramiona.
Nabiegłe krwią oczy jarzyły mu się pod gęstymi brwiami jak rozżarzone węgle. Tratgrugg pałał rządzą zemsty, rządzą krwi.
Z jego szerokiego miecza skapywały gęste krople posoki. Gdzieś w oddali nadal słychać było odgłosy walki.

Nozdrza barbarzyńcy rozszerzyły się, gdy dotarł do niego nowy zapach. Błysnęła stal. Ktoś zawył, na ziemię zwaliło się ciało.
Z dwójki skrytych żołdaków stał tylko jeden.

- O Boże! O Boże! Marcus! Marcus! Boże, pomóż mi! Rozciął mi brzuch! O Boże! Żołądek mi wychodzi!- skomlał ostatni stojący wojownik patrząc w rozpaczy z szeroko rozwartymi oczyma na odzianego w purpurę mężczyznę.
W ciszy, jaka powstała rozbrzmiał Odgłos, jakby ktoś upuścił mokry ręcznik. ostatni stojący wojownik ze zdumieniem patrzył na swój lśniący śluzem żołądek, leżący na jego stopach.

Barbarzyńca zignorował wojownika. I tak był martwy, niech nacieszy się swą śmiercią. Masywna postać zbliżyła się do przyciskającego nóż do łabędziej szyi Lu mężczyzny.
Lu spoglądała rozszerzonymi w przerażeniu oczyma na Beorunna. Czyżby się bała go bardziej niż, stojącego za nią i trzymającego na jej gardle nóż, mężczyzny? Coś zakuło schlapanego krwią zamordowanych barbarzyńcę.

- Zabiję ją, jeśli się zbliżysz choćby o krok - warknął Marcus.
Beorunna zatrzymał się. przechylił głowę raz w jedną raz w drugą, aż coś strzeliło w masywnym jak u byka karku.
- A wtedy ja cię zabiję - odparł spokojnie. - powoli - dodał z szyderczym uśmiechem, jakby właśnie na to liczył.

Marcus na chwilę zamilkł i zastygł w bez ruchu. Jedynie drgająca lewa powieka zdradzała jego zdenerwowanie.
- Patrz! - zawołał Marcus. przyciskając ciepłe ciało dziewczyny do siebie, zatoczył dru-gim ramieniem łuk i pociągnął ostrzem sztyletu przez tkaninę jej ozdobionej srebrną nicią sukienki. Ubranie pękło ukazując naprężo-ne piersi dziewczyny. Szczerząc zęby, Marcus przycisnął zimne ostrze do miękkiego ciała. Lu wzdrygnęła się wyraźnie, lecz trzymające ją męskie ramie skutecznie ją unieruchamiało.
Powoli, patrząc Tratgrugg 'owi prosto w oczy, Marcus wyciął cienkie półksiężyce poniżej każdej białej półkuli piersi. Krew popły-nęła strumykami po jej żebrach i brzuchu, plamiąc owiniętą wokół kobiecych bioder białą suknię na czerwono.
Lu syknęła, łzy popłynęły po jej policzkach rozmywając czarny tusz podkreślający jej oczy. Lecz dziewczyna nie zaszlochała, stała spokojnie, jedynie delikatnie drżąc ze strachu i zimna.
Beorunna zazgrzytał zębami. Nie zrobił jednak nic. Wiedział, że Marcus może poderżnąć dziewczynie gardło w mgnieniu oka.
Uśmieszek wyższości przemknął przez twarz Marcusa.
- Puść mnie, inaczej ją okaleczę tak okrutnie, że nawet twój pan jej nie zechce, psie! - zagroził Marcus.
- A jeśli cię puszczę? - zapytał spokojnie barbarzyńca.
- Oddam ci ją - syknął Marcus.
Barbarzyńca podrapał się po pokrytej krótkim rudym zarostem kwadratowej szczęce, jakby się zastanawiał. Tymczasem w oddali ucichły odgłosy walki, za to rozbrzmiało nawoływanie świątynnej straży, oznajmiając, kto z tego starcia wyszedł zwycięsko.
- Zgoda. Zostaw mi dziewczynę i twoje złoto, a powiem Vincentowi, żeś zatonął na bagnach, nikt nie będzie cię ścigał.
Marcus przez chwilę się zastanawiał. Lecz zbliżające się odgłosy świątynnej straży pomogły mu podjąć decyzję.
- Przyprowadź tu mego konia. Złoto jest w jukach, weź je sobie. Potem oddal się, odrzuć miecz i klęknij - zażądał Marcus.
Barbarzyńca spełnił wszystko. Klęcząc w mokrej trawie rzekł - teraz twoja kolej, zostaw dziewczynę i umykaj.
Marcus jednym susem dosiadł wierzchowca.
- Głupiec - parsknął pogardliwie i wciągnął szarpiącą się niewiastę, przerzucając ją sobie przez siodło. Koń zarżał spięty ostrogami i rzucił się do galopu.
Barbarzyńca wydał przeciągły gwizd. Wierzchowiec zaparł się przednimi kopytami w błocie i wierzgnął zadem. Marcus i dziewczyna wylecieli w powietrze, lądując z pluskiem w bagnistym szlamie.
Marcus uniósł się plując brunatną, śmierdzącą wodą. Jednak prawie natychmiast, został wciśnięty w błocko przez potężną siłę. Wierzgał się i szamotał, lecz nie mógł się wyzwolić z pod ogromnego buta Beorunna. Jedno trzeba było przyznać fircykowi, szamotał się nad wyraz długo. Jednak wkrótce, jego ruchy stały się mniej skoordynowane, słabsze, aż wreszcie całkiem ustały.

***

Po powrocie Vince nakazał strażnikom odprowadzić Lu na wewnętrzny plac i wychłostać. Dziewczyna nie wzdrygnęła się nawet słysząc jego wypowiedziany lodowatym tonem słowa. Była zbyt sparaliżowana tym, co się wydarzyło.
- To ci pomoże - szepnął jej do ucha - lecz dziewczyna wydawała się nie rozumieć jego słów.
Potulnie ruszyła za dwoma świątynnymi strażnikami, skupiając się jedynie na odgłosie swych bosych stóp na zimnym i mokrym kamieniu.

Beorunna uniósł brew.
Vince odczytał to najwidoczniej jako pytanie. Przyciskając prawie troskliwie ociekającą krwią i szlamem głowę Marcusa do swej obfitej piersi, rzekł
- Pozwoliła się porwać i splugawić! Za to musi zostać ukarana. Jedynie poprzez ból, może doznać oczyszczenia. Może wtedy jeszcze do czegoś się nada. - Vince zastanowił się, jakby to było rzeczywiście zagadnienie rangi państwowej - Może przyda się w kuchni, albo u dziewek służebnych... - zastanawiał się kapłan, najwidoczniej stwierdzając, iż nie może dłużej służyć w jego świątyni.
barbarzyńca przytaknął, chodź zupełnie nie pojmował, jak coś.. nie, []iktoś[/i]... może jednej chwili być dla Vince tak ważnym a zaraz chwilę później już tak niewiele znaczyć.

Na środku placu znajdował się metalicznie-czarny filar, gładki i połyskliwy.
Lu podeszła do niego i dotknęła go delikatnie, wodząc koniuszkami palców po jego gładkiej powierzchni.
Z przyjemnością stwierdziła , że jest chłodny i wilgotny. Lecz tu i ówdzie, pod palcami wykryła drobne runy, prawie niewidoczne, być może zatarte przez czas. Dziewczyna przylgnęła do filaru całym ciałem by ukoić żar jaki palił jej skórę. Czuła kojący chłód na swej przyciśniętej do metalu twarzy.
Jeden ze strażników podszedł do niej i pochwycił jej ramiona. Dziewczyna nie opierała się. Jej łzy zmoczyły powierzchnię filaru w miejscu gdzie przycisnęła twarz.
w filarze tkwił metalowy pierścień, z którego zwisał miękki w dotyku sznur.
Jak we śnie Lu poczuła, że podniesiono jej ręce i przywiązano przeguby do pierścienia.
Strażnik pochylił się nad dziewczyną i rozerwał jej szatę akolitki. Lu ledwo słyszała trzask drącego się materiału. Chwilę później, szata spłynęła po jej ciele. Dziewczyna poczuła chłodny wiatr na swej skórze.
Naga, jak w dniu, gdy przyszła na świat, stała z wyciągniętymi w górę ramionami, ledwie końcami palców dotykając ziemi.
Wykręciła lekko głowę i zobaczyła, jak strażnik zdejmuje z uprzęży bat o rękojeści wysadzanej czarnymi opalami. Bicz miał siedem długich ramion, które falowały lekko jakby spragnione dotyku jej skóry.
Strażnik zamachną się i Lu wrzasnęła, gdy bicz owinął się wokół jej lędźwi.
Wiła się, jęczała i targała pęta wiążące jej przeguby.
Każdy cios wywoływał wrzask bólu. Ale i westchnienie satysfakcji, nawet ulgi. Lu czuła pocałunek bata, i czuła ból. Jednak czuła, że na to zasługuje, że to jest jej kara... nie... odkupienie. tak to było to słowo. Ból był jej odkupieniem. Tylko tak potrafiła się oczyścić z winy i wstydu, które czuła, gdyż zawiodła swego pana.
Ze złowrogim świstem języki bicza przecinały powietrze. Nocną ciszę zakłócały krzyki katowanej dziewczyny.

Vince nie został długo, wracając do swych komnat, gdzie zamierzał umieścić czerep swego wroga na jakimś szczególnym miejscu.
jednak Tratgrugg pozostał na dziedzińcu do samego końca. Przyglądając się temu z mieszanką niezdrowego podniecenia i współczucia.
Odczekał, aż akolitki zabiorą Lu do świątyni, przekazując im swoje fiolki lecznicze. Potem ruszył w ślad za Vince.
Z domostwa dochodziły już odgłosy ucztowania, pan domu miał co świętować.

- Odchodzę - oznajmił barbarzyńca.
Vince, mimo wrażenia jakie sprawiał, wcale nie był jednak ani głupi ani słaby. Znakomicie odczytał posępny humor swego najemnika.
Kiwnął w zrozumieniu głową. - dobrze. Rankiem każę wypłacić ci twój żołd, dostaniesz też zapasów, ile będziesz potrzebował. Dobrze mi służyłeś. Lecz teraz zostań, baw się. Jedz i pij. Ta uczta jest też na twą cześć! -
Tratgrugg skinął głową. Nie był w nastroju do uczty, lecz czuł, jak z pragnienia zaciska mu się gardło.
Został. pił i jadł. I... grał. Jak tuziny razy wcześniej, grał z kapłanem i jego przybocznymi w kości. Jedna z wielu rozrywek, jakim się tupaj oddawał.
Gdy obudził się nad rankiem, a raczej w południe, okazało się, że przegrał cały swój żołd... za to wygrał Lu.
Skwaszony takim biegiem wydarzeń opuścił swego chlebodawcę.

***

Mężczyzna zdecydował się na dalszą podróż, w stronę Jeziora Pary, gdzie natrafił na duży port Thur…

***

Tratgrugg czytał ogłoszenie na słupie:
- Jeśli chcesz zarobić naprawdę dużo złota, a znasz się na wojaczce zgłoś się do Czerwonego Kocura.

- Dużo złota? Aj? - zaszydził barczysty barbarzyńca. - A ile to jest naprawdę dużo? - Tratgrugg zaakcentował słowo naprawdę, rzucając pytanie do nikogo w szczególności.
Wojownik zdarł ogłoszenie z tablicy i ruszył poszukać karczmy.
- Ty! - warknął na przechodzącego obok człowieka. Mężczyzna zatrzymał się jak porażony piorunem. Obrócił się, lecz zobaczył tylko szeroką pierś barbarzyńcy. Powoli uniósł głowę, by spojrzeć górującemu nad nim mężczyźnie w twarz. natychmiast jednak spuścił głowę i cofnął się o krok.
- Gdzie to jest!? - Barbarzyńca podetknął człekowi pismo pod nos.

***

Przecisnąwszy się przez drzwi, Niczym posąg z brązu, zwalisty barbarzyńca stanął na chwile, lustrując wnętrze.
Bystre, przekrwione oczy, spoglądały czujnie z pod krzaczastych brwi.
Mężczyzna podrapał się po wydatnej szczęce, którą porastała ruda szczecina, krzywy nos, złamany nie raz, i wyszczerzone groźnie zęby, składały się na dość nieprzyjazny widok. Do tego wygolona po bokach czaszka pokryta rytualnymi bliznami.
Barbarzyńca był niezwykle szeroki w barach, a jego Ogorzałe na słońcu kończyny wydawały się wręcz monstrualnie umięśnione. Gdy się poruszał, widać było zwoje potężnych mięśni pęczniejących pod pokrytą niezliczonymi bliznami skórę.
Zza masywnego jak u byka karku sterczała wytarta od używania rękojeść oburęcznego miecza, a także innego uzbrojenia.
Odziany był w wysokie skórzane buty, opaskę biodrową z wilczego futra i czarny napierśnik, jakby z wilgotnej rekiniej skóry. Na jego piersi wisiał na łańcuchu medalion, przedstawiający jakby nadętą ośmiornicę z wijącymi się mackami. Na ramiona miał narzucone ciężkie futro, z jakiegoś dużego zwierzęcia.

Zza zwalistej postaci barbarzyńcy wysunęła się drobna postać dziewczyny. Z pod kaptura widać było proste czarne włosy.
Figura dziewczyny była doskonale widoczna. Długa do ziemi suknia opinała ciasno jej kobiece kształty, w czym zupełnie nie przeszkadzał, zarzucony na ramiona podróżny płaszcz. Miała szczupłą talię, lecz obfite biodra, a także krągły biust, który napinał materiał pozbawionej dekoltu sukni. Chyba nieco doskwierał jej ten wiele zdradzający ubiór, lecz mimo to starała się nie dać tego po sobie poznać.

- Piwa! - ryknął od drzwi. - I mięsiwa!
Jakby to miejsce należało do niego, wojownik przeszedł się przez biesiadną salę i spoczął na ławie. Zrzucił tobołek, lecz nie broń, obok siebie i wyciągnął nogi.
Dziewczyna przycupnęła obok.

Beorunna rozejrzał się po sali. Zebrało się tutaj już kilkoro ciekawych osób. Czyżby konkurencja?

Gdy podeszła dziewka, natychmiast pokazał jej ogłoszenie.
- Do kogo z tym? - rzekł stanowczo.
 
Ehran jest offline  
Stary 31-03-2016, 21:09   #7
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Słońce stało w zenicie, gdy samotny jeździec na karym koniu przybył do Czerwonego Kocura.

Smagły, dobrej rasy koń zatrzymał się posłusznie na ściągnięte jedną ręką lejce. Drugą zajętą miał prostą kawaleryjską lancą o długim drzewcu i króciutkim, błyskającym w promieniach wysokiego słońca grocie. Broń trzymał w luźnej pozycji, bardzo blisko torsu, chronionego przez cieńsze niż oczka kolczugi nawet nie płyty, a pasy pancerza przyszytego do przeszywanicy. Nie mógł chronić nawet tak dobrze jak kolczuga, ale z pewnością był dość wygodny, nawet w bardzo długiej jeździe. Podobnie, dosyć otwarty hełm, nawet za dobrze nie zakrywał opalonej twarzy jeźdźca. O tej można powiedzieć, że była opalona, a nie oliwkowej karnacji - przybysz niewątpliwie pochodził z miejsca na północ od co najmniej Amnu, i przebywał na południe od Tethyru już dłuższy czas. Czarne włosy z takiej perspektywy były całkiem niewidoczne, a sama twarz... nie była warta uwagi.

To były pierwsze rzeczy, jakie rzucały się w oczy odnośnie jeźdźca. Kawaleryjskie buty i rękawice, piaskowe nogawice i tunika nikły w obliczu lekkiego, praktycznego rynsztunku... Aż niepozornie zwyczajnego w obliczu oręża gromadnie przebywających w Thur najemników.

Co bystrzejszy mogli wyczuć zapach soli, zobaczyć, jak znoszony jest sprzęt, lub że oprócz tobołów i przywiązanej tarczy, przy kawaleryjskim siodle przytroczona była kusza, a najemnik - nie było co do tego wątpliwości - przypasany miał miecz.

Tak więc koń stał przed karczmą, a jeździec, wysoko pod wysokim słońcem, lustrował wzrokiem okolicę. Obrócił głowę i gwizdnął na młodego chłopca opartego wygodnie na jakiejś beczce i bez końca obserwującego ulicę, mijające osoby i życie.

- Chcesz zarobić? - Netsah podniósł nieco głos bardziej charakterystyczny niż jego rynsztunek czy postura czy nawet ogień, brzmiący bardziej jak szept. Gdyby głos miał fakturę, byłby jak miejscami przetarty aksamit. Gwizdnięcie było dźwięczne, dwa słowa po nim puste.

Chłopak niewiele myśląc przebiegł przez ulicę, wymijając człowieka prowadzącego wóz zaprzęgniętym mułem i jakąś kobietę spieszącą do domostwa. Podszedł do konia, sięgając po lejce.

Najemnik uśmiechnął się, widocznie pod hełmem, na wspomnienie.

- Ja się zajmę koniem. - rzekł, a chłopcu rzucił lancę, wciąż prawie w pionowej pozycji. Ten złapał ją i aż zatoczył się, patrząc na najemnika. Widać było, że ten, jak wielu mu podobnych, jest niepozorny, ale zwyczajny właśnie rynsztunek wyrobił w nim niewidoczną zrazu krzepę. Nim chłopak w czystej białej koszuli i portowych portkach się zebrał, Netsah zsiadł już z konia i wyciągnął doń rękę, jak gdyby chciał mu zmierzwić mysioszarą czuprynę.

Powstrzymał się, i zamiast tego podprowadził wierzchowca do pręgierza, do którego przywiązał lejce.

- Krzycz jestli ktoś zechce ruszyć co moje. - powiedział tylko. - Mam dla ciebie pieniądz, lecz pożałujesz jak coś zginie.

Po chwili, z hełmem w ręku, nieszczególnie krępy i wysoki jak na ogół, niski jak na wojownika, przekroczył próg przybytku, jeden raz omiatając wnętrze stalowoniebieskimi oczyma. Po sekundzie znalazł, zdawałoby się to, czego poszukiwał.

Netsah podszedł powolnym, spokojnym chodem do
najbliższego wolnego stolika, na którym położył swój hełm. Odpasał miecz, opierając go o ścianę, po oparł jedną rękę łokciem o blacie, a na dłoni tejże ręki oparł podbródek, jak gdyby miał zamiar spać.

Zamknął oczy.

Pozostawało jeno czekać, aż ktokolwiek kto spodziewał się przybycia sprzedajnych mieczy - a nie było ich tu mało - da o sobie znać.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 31-03-2016 o 23:06.
-2- jest offline  
Stary 01-04-2016, 21:54   #8
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
W porównaniu z Damarą, w Granicznych Księstwach spiekota była wręcz zadziwiająca. Zwłaszcza w miastach. Powietrze wydawało się łamać i falować.

Adramelekh, syn Alastora, potarł łysą, lśniącą od kropelek czaszkę. Pot miał spory problem by w ogóle przecisnąć się przez jego skórę, grubą i twardą niczym rzemień. Nie tylko to wyróżniało chłopaka wśród mieszkańców południa Faerunu.

Miast paznokci miał on pazury - krótkie, grube, u dłoni przypominających wielkością łopaty. To ostatnie nie dziwiło, bowiem młodzieniec więcej niż o głowę przerastał dowolnego Południowca, mierząc grubo ponad siedem stóp wzrostu i z ekwipunkiem łatwo sięgając trzech cetnarów wagi. Trzech, nawet mimo tego że daleka wędrówka sprawiła iż coraz ściślej pasem musiał się okręcać. Szeroki w barach a wąski w biodrach, chroniony niedopasowaną kolekcją kolczej zbroi, karwaszy i dodatkowych fragmentów pancerza, objuczony na podobieństwo muła ciężkim plecakiem, z rękojeścią wielkiego miecza wyrastającą zza pleców, żółtymi, jarzącymi się ślepiami gapił się akurat na nader spektakularną budowlę.


- Herregud... - podniósł poznaczoną tatuażem rękę do oczu by osłonić je przed słońcem i lepiej przyjrzeć się świątyni Lathandera. Kościół był piękny i to że funkcję obronną spełniał jedynie w minimalnym stopniu nie miało większego znaczenia. Sycił oczy tym pięknem, rad oglądać budowlę przy której konstruowaniu postawiono na coś innego niż zwyczajowo w jego rodzinnych stronach. Taka zmiana była odświeżająca.

Z żalem odwrócił wzrok od świątyni, karbując sobie w pamięci by przy okazji obejrzeć jak wschód słońca rozpala wspaniały okienny witraż. Ale nie przybył do Thur w poszukiwaniu wrażeń turystycznych. Rozejrzał się, marszcząc nos i mrużąc oczy od słońca.

Od portu woniało konkretnie i intensywnie, dokładając swoisty zapaszek do smrodu otulającego każde ludzkie (i większość nieludzkich) siedliszcze. Traf chciał że do Thur dotarł lądem, z porośniętego trawami Shaar i teraz jego nozdrza zwęziły się raz i drugi gdy znowu poczuł tę woń. Ale nie zwracał uwagi na drobną niedogodność. Był to zapach szansy, może nawet intratnej szansy, jeśli wierzyć papierzysku które trzymał w poznaczonych bliznami i brudem palcach. Może nawet uda mu się dokupić coś z potrzebnych mu rzeczy! Po ucieczce - niemal tak jak stał, pozbawiony nawet porządnego pancerza który zdarł z siebie w gorączce - jego ekwipunek był kolekcją iście przypadkowych rupieci, a już zbroja...! Pożalcie się bogowie!

Warknął, zapominając się na chwilę. Zmełł w ustach potok szorstkich, zgrzytliwych, a jednocześnie dziwnie melodyjnych słów, nabrzmiałych nienawiścią i żądzą mordu. Poruszył głową na boki, rozluźniając zesztywniałe naraz mięśnie karku.
- Czas coś zjeść - powiedział już spokojniej i potarł brzuch. Miał wrażenie że zamiast żołądka ma tam hutniczy piec i tak samo właśnie potrzebuje paliwa.

Wyciągnął nogi, szukając owego “Czerwonego kocura” tak nęcąco reklamowanym w ogłoszeniu, rozglądając się bacznie, rozpytując raz i drugi o drogę, zerkając za dziewczętami i towarami - zwłaszcza zaś tęsknie za dobrą bronią i zbrojami. Pot spływał mu po plecach gdy w końcu stanął przed karczmą.

Jakiś otrok kręcił się koło pięknego, karego rumaka, ewidentnie kombinując jak go tu zwędzić bez zwrócenia uwagi i szkody dla własnej skóry. Adramelekh życzył mu w duchu powodzenia, bowiem w czasie ucieczki nauczył się doceniać osoby obrotne, przedsiębiorcze i nie bojące się ryzyka. Nie zwracając więcej uwagi na chłopca zrzucił plecak i zanurzył dłonie w korycie. Obmył twarz, obmył ręce, spryskał głowę pozwalając by woda ochłodziła mu rozpaloną skórę. Do tego czasu pustka w brzuchu zamieniła się w żrący kwas, w ostrze przeszywające mu wnętrzności. Z plecakiem w ręku wszedł do środka, skłaniając głowę pod nadprożem. Jedną ze zgryzot związanych z ucieczką z rodzinnych stron było to że zdawało się że wszędzie budują jak dla krasnoludków…

- Jadło poproszę - uśmiechnął się do służki, niespecjalnie zwracając uwagę na urodę - żenić się na razie nie zamiarował - za to żywotnie zainteresowany napełnieniem kałduna. Że zaś miasto było portowe to i ryb, i krabów zamówił całą górę, do tego pieczywa i piwa, jeśli w tym barbarzyńskim kraju takie serwują zamiast tych słodkich siuśków które tubylcy tutaj pijają. Pancerzyki krabów trzaskały i pękały w potężnych dłoniach i szczękach Damarczyka, pryskały sosem i tłuszczem z mięsa, pochłanianego na przemian z rybami i chlebem. Napychając się w tempie przemysłowym przyglądał się nienachalnie zebranym fosforyzującymi ślepiami, z mieczem na podorędziu, plecakiem u nogi i plecami opartymi o ścianę. Gdy skończył westchnął z lubością i dłonie wytarł, po czym znowu przywołał służkę.
- Z kim mam rozmawiać o tymże wezwaniu? - zagadnął uprzejmie, wskazując papier wyciągnięty z przepastnego plecaka...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 04-04-2016, 18:24   #9
 
eugenes's Avatar
 
Reputacja: 1 eugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie cośeugenes ma w sobie coś
 
Pierwszy dekadzień Słonecznego Zenitu roku 1372.
(Dzień 1)
Karczma Czerwony Kocur

Gdy tylko Bastion zniknął na piętrze, w karczmie zjawiła się wielka, umięśniona postać. Duża postura i bezceremonialne zachowanie Beorunna zwróciło uwagę w izbie. Rose po chwili podała żądane jadło i alkohol. - Siedem srebrnych. - rzekła. Po chwili barbarzyńca pokazał ogłoszenie Rose, mówiąc - Do kogo z tym? - ta wyrwała mu je z ręki patrząc na nie uważnie. To zachowanie zwróciło uwagę karczmarza i zbrojnych. - Co jest Rose? Co to za papier? - rzekł Wildo. Półork, zainteresowany skierował się w stronę stolika, to samo zrobiła dwójka towarzyszy, tym razem półork wyrwał ogłoszenie dziewce. - Ciekawe. - rzekł pod nosem szaroskóry, po czym skierował się w stronę szynku. - Złoto, Wildo szukasz kogoś do ochrony? Nasza propozycja Ci nie odpowiada? Chcesz, żeby Szary się o tym dowiedział? - Karczmarz był wyraźnie zdezorientowany. W tej chwili drzwi otworzyły się i do środka weszła postać, która przypominała raczej człowieka z głębokiego interioru Królestw Granicznych, niż z wybrzeża Jeziora Pary. Nie wyglądał też na Calishite, co wzbudziło zainteresowanie u paru klientów. Tymczasem, Wildo z nutą przerażania w głosie odpowiedział. - Ja nic nie wiem, przysięgam Kesk, że ja nic nie wypisywałem. -
W tym czasie Netsach usiadł przy stoliku. Stary mężczyzna z siwą brodą o śniadej karnacji siedzący przy sąsiednim stoliku rzekł do jeźdźca, jakby nie zważając na krzyki półorka. - Jesteś Panie z Ondeeme? Sługa Kasterów, co? - Na te słowa jeździec odwrócił głowę do siwego, taksując go spojrzeniem, raz z góry na dół, raz z dołu na górę. Uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Może. - zaświstał podobnym szeptowi głosem, i już znowu nie zwracał nań uwagi. Wymijająca odpowiedź dała znać starcowi, że jeździec nie chce rozmawiać. Wobec czego bywalec wrócił do popijania trunku kierując swój wzrok w stronę Keska.
Półork spoglądał na karczmarza zginając w ręku ogłoszenie. Rose wtrąciła się. - To moje ogłoszenie.
- Twoje? - odrzekł Kesk gwałtownie łapiąc kobietę za rękę. - Doprawdy?
- Tak, szukamy kogoś kto pomoże nam zemścić się na oprawcach, którzy oszpecili Dianę - odpowiedziała z grymasem bólu. Zbrojny odepchnął kobietę puszczając jej dłoń, mówiąc z drwiną.
- Cóż to te dziwki teraz nie wymyślą, nie Derek?
- Taa.- odrzekł jeden z przybocznych skrzekliwym głosem.Kesk rozejrzał się jeszcze chwile po izbie spoglądając na barbarzyńce siedzącego obok i po chwili krzyknął
- Na nas już czas. Do jutra karczmarzu.- po czym cała trójka skierowała się w stronę wyjścia. Mężczyźni wyszli, i minął dłuższy czas, kiedy to do środka wszedł kolejny klient. Była to łysa wielka postać, w kolczej zbroi. Usiadła przy jednym ze stołów, zamawiając coś do jedzenia. Rose przyniosła z kuchni kawał pieczonego mięsa.
- Z kim mam rozmawiać o tymże wezwaniu? - postać zagadnęła uprzejmie, wskazując papier wyciągnięty z przepastnego plecaka.
- Przewrotny uśmiech Tymory. Jesteś Panie piątą osobą, która tu się zgłosiła w tej sprawie. - odpowiedziała Rose masując nieznacznie opuchniętą dłoń i spoglądając z niepokojem na szpony Adramelekha. Ten uśmiechnął się szeroko, prezentując jeszcze i zębiska.
- To wygląda na dzień szczęśliwy dla wielu - zgodził się z kobietą.
W cichej po wybyciu trójki z półorkiem karczmie, Netsah natychmiast przeniósł spojrzenie i nieprzyjemny uśmiech na kobietę, usłyszawszy jej słowa wypowiedziane do dziwnego olbrzyma o łysym czole, nie ukrywając nadto, że nie spodziewał się, by dziewka cokolwiek wiedziała o ogłoszeniu lub za nie odpowiadała. Ale oczywiście, wszyscy zgromadzeni słyszeli już jej wymianę zdań z lokalnymi... obrońcami.
- Może łatwiej byłoby zebrać nas razem. - wtrącił na głos przez pół pomieszczenia, wstając od stołu, powoli podchodząc do stolika przy którym stała Rose i siedział Adramelekha. Wpierw tylko zgarnął pas z mieczem i hełm. - Skoroś już nas rozpoznała i policzyła. - Rose kiwnęła głową mówiąc.- Idźcie na piętro. Anna z wami porozmawia. - Dolej no piwa. - rozległ się krzyk jednego bywalców ze stołów po prawej stronę. Rudowłosa kobieta skierowała się w stronę klienta zabierając kufel. Przechodziła obok barbarzyńcy, który przybył z kobietą i rzekła. - Rozumiem, że ty też Panie chcesz się tym zająć? -

***

Yarla i Baston weszli na piętro i skierowali się w stronę pokoju znajdującego się na końcu korytarza w prowadzeni, przez jedną z ladacznic. Wewnątrz znajdowała się trójka kobiet. Blondynka, na której twarzy znajdowała się świeża rana cięta. Szatynka ubrana w czarną skórzaną kamizelkę, spodnie i białą koszulę i kobieta o ciemnobrązowej karnacji i miedzianych włosach. Szatynka z skórzanej zbroi widząc wchodzącego do pokoju okutego w zbroję mężczyzna powiedziała. - Bastion, jakże ciesze się że cię tutaj widzę, miałam nadzieje, że zgodzisz się nam pomóc.- W drzwiach pojawiła się także Yarla. - Jakaś daleka krewna Thukkemora? - zapytała pytająco spoglądając na dwójkę.

***



Adramelekh wstał z trudem i ze zdumieniem zdał sobie sprawę z tego jak bardzo osłabł po obfitym posiłku. Popatrzył na niewysokiego woja, zastanawiając się czy mógł on być właścicielem karego przed karczmą, którego najprawdopodobniej zwędził już przedsiębiorczy gnojek. Sięgnął po swe graty i z niedopitym kuflem piwa w łapie poczłapał ku schodom, obrzucając dziewczynę siedzącą przy nadmiernie wręcz napakowanym mięśniami wielkoludzie ciekawym spojrzeniem. Żona? Kochanka? Duchowa przewodniczka?

Potrząsnął głową, świadom że suty obiad nastraja go filozoficznie i zachęca do czczego gadulstwa, a tymczasem zapewne potrzebna będzie marsowa mina, prężenie muskułów i umiejętność porwania potencjalnego mocodawcy mniej lub bardziej zmyślonymi opowiastkami o wojennych przewagach… Niski tymczasem tylko śledził wzrokiem wstającego olbrzyma, i nieśpiesznie poszedł za nim na piętro Kocura.

Beorunna rzucił złotą monetę na stół. - reszta dla ciebie, mała - rzekł, zabierając się za mięsiwo.

Zachowanie pół orka wkurzyło barbarzyńcę, gruba żyła wystąpiła na tęgiej szyi, pulsując wściekle.
Beorunna uniósł kawał mięcha do ust. Gorący tłuszcz skapywał mu po palcach. Między zębami trzasnęła kość, pożarta łapczywie wraz z sporym kęsem mięsa.
Głosy w głowie wołały do niego, nawołując do przelewu krwi.
Gdy pół ork chwycił dziewkę za rękę, a grymas bólu wykrzywił twarz ślicznej poniekąd dziewczyny, Barbarzyńca wstał jednym susem, odrzucając ciężką ławę na bok. Z rykiem rzucił się na pół orka, odtrącając go od dziewki.
Czarne szpony, których jeszcze przed chwilą nie było, rozorały tors orka, rozrywając jego ubranie na strzępy.
Bez wahania z szaleństwem w oczach, Beorunna cofnął prawe ramie i wbił wszystkie pięć pazurów w miękką białą fałdę na jego odsłoniętym podbrzuszu.
Ork próbował się obronić, lecz barbarzyńca chlasnął go od niechcenia drugą szponiastą łapą, rozcinając policzek, pierś oraz rozrywając arterię na nadgarstku orka. Krew chlusnęła strumieniem, pompowana przez orcze serce. Przez dziurę w policzku widać było pożółkłe zęby i miotający się język, biel żeber zaś ukazała się poprzez krwawe rozcięcia na jego piersi.
Wtedy barbarzyńca pociągnął prawą rękę do góry, otwierając brzuch pół orka pięcioma równoległymi cięciami, krojąc go powoli niczym miękkie ciasto na grube wstęgi.
Pół ork zawył z bólu i zaczął miotać spazmatycznie na wszystkie strony głową w potwornej, niewyobrażalnej agonii.
Beorunna cofnął rękę, by zanurzyć ją ponownie w otwartym brzuchu biedaka. ciągnąc i szarpiąc, wywlókł na zewnątrz wnętrzności pół orka, które stłoczone i śliskie wypadły na podłogę.
wciąż zaciskający się i rozszerzający czerwony żołądek, Gorące i zakrwawione żółtawe jelita, parująca purpurowa wątroba...
W sali rozniósł się ciężki dojrzały zapach gorącej krwi, żółci i ludzkich odchodów.
Chłodna ręka na jego dłoni. Drobne palce, nie będące w stanie objąć jego nadgarstka. Niczym iluzja z oparów, scena rozpłynęła się.
Barbarzyńca siedział tam gdzie uprzednio, pół ork odtrącił akurat trzymaną przed chwilą dziewkę. A siedząca obok niego dziewczyna trzymała swą kojącą dłoń na jego zaciśniętej w pięść łapie. Jej ciemne oczy były szeroko otwarte, barbarzyńca dojrzał w nich strach.
Powoli, mięśnie, jeszcze przed chwilą, napięte niczym stalowe powrozy, teraz rozluźniały się niechętnie.
- Dolej mi piwa - rzekł do Lu, z trzaskiem odstawiając pusty kufel koło dzbana.
Beorunna nie spuszczał orka i jego ludzi z oczu, przestał jeść, czekał co zrobią jako następne. Jego nozdrza rozwierały się, jakby już zwęszył krew.
Nie, nie chodziło o dziewczynę, tłumaczył sobie. Był zły, że wtrącili się mu w rozmowę, że zabrali jego pismo. Tak, to był powód jego złości. Po chwili, sam w to uwierzył, a głosy w jego głowie sycząc potwierdzały i wołały o pomstę za tą zniewagę.
Pół ork nie zainteresował się jednak dalej Beorunna. Nie doszło więc do przelewu krwi. Barbarzyńca usłyszał też, co chciał wiedzieć, poczekał zatem, aż dziewczyna wróci do niego, by podjąć rozmowę.
Tymczasem pochłaniał swoją strawę, jedząc jednoznacznie więcej, niż normalny człowiek był by w stanie strawić. Siedząca zaś obok dziewczyna raczyła się chlebem i odrobiną kaszy. Od czasu do czasu barbarzyńca odrywał mały kawałek mięsa i wciskał go pod swój pancerz, jakby karmił coś skrywającego się tam.

Widząc wchodzącą łysą wielką postać w kolczej zbroi, tratgrugg natychmiast miał podejrzenie, że przybył w tej samej sprawie co on sam. Jego przypuszczenia potwierdziły się w chwilę później, gdy Rose zaprosiła jegomościa na pięterko. Okazało się również, iż zdający się drzemać wojownik nieopodal, również przybywa w tej sprawie.
Ktoś najwidoczniej musiał być też już u góry, wszak dziewczyna mówiła o pięciu.
Barbarzyńca przytaknął przechodzącej obok Rosie i uniósł się z ławy. Chwycił plecak z swym skromnym dobytkiem, dziewczynie zaś, nakazał zabrać dzban piwa i talerz z mięsem. Nadal był głodny i spragniony.
Żwawym krokiem podążył za dwójką wojowników, doganiając ich na piętrze. Lu nieśpiesznie, kiwając kusząco biodrami wspięła się również po schodach.


Schody nieznacznie skrzypiały pod ciężarem podróżników. Na piętrze znajdował się wąski na około 1,5 metra korytarz, w paru miejscach oświetlony lampami przytwierdzonymi do ściany. Przy końcu korytarza lampy były w połowie owinięte czerwonym tiulem nadając oświetleniu rubinowej barwy.
Na górze czekała kobieta o miedzianej barwie włosów i oliwkowej karnacji ubrana w powłóczyste szaty. Spoglądała uważnie na postacie mówiąc. - Chodźcie za mną. - Po czym skierowała się w skierowała się w stronę drugiego końca korytarza. Dotarła do przedostatnich drzwi zapraszającym gestem rzekła. - Wchodźcie. -
Wewnątrz, w dużym pomieszczeniu, przy drewnianym stole siedziała kobieta, ubrana z dopasowaną skórzaną kamizelkę, spodnie i białą koszulę o długich czarnych włosach i jasnej cerze, obok niej dziewczyna o ciemnobrązowej karnacji i ciemnych włosach. Na fotelu przy drzwiach zajęła miejsce blondynka ze świeżą blizną szpecącą jej delikatną twarz. Wewnątrz był także okuty w zbroję mężczyzna i krasnoludzka kobieta.
Szatynka przy stole z wyraźnym zdziwieniem powiedziała. - Wy też w sprawie naszego ogłoszenia? -
 
eugenes jest offline  
Stary 05-04-2016, 00:46   #10
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Yarla idąc schodami rozglądała się uważnie. Było tu skromnie ale nawet dość ładnie. Gdyby nie banda skretyniałych półogrów przy barze, mogłaby nazwać włości, w których przebywała - sympatycznym miejscem.
Jej uwagę przykuł niewielki obraz na ścianie, na półpiętrze przedstawiający kwitnące maki na polanie, na wielkim wzgórzu. Płatki lekko unosiły się zerwane wcześniej przez podmuch wiatru. Yarla nigdy nie widziała tak pięknej scenerii, choć może i widziała, lecz nie jest typem kobiet, które zachwycają się sztuką w jakimkolwiek aspekcie.
Dopiero po chwili rzuciła krótkie spojrzenie za plecy, gdy skrzypienie schodów stało się tak głośne, że zmarłego mogłoby zbudzić. Przez chwilę patrzyła tępo na osobnika zakutego od stóp do głów w stal. Po krótkiej chwili dotarło do niej co widzi i mimowolnie i chyba nieświadomie otworzyła szeroko oczy. Gdy żywa zbroja minęła ją na schodach, Yarla potrząsnęła lekko głową. Nie do końca była pewna, co widziała. Czy był to jakiś człek, czy raczej jeden z tych słynnych golemów.

Wojowniczka została zaproszona do tej samej izby co "Bastion", jak się po chwili miało okazać. Ba, nie dość że nosił tak trafiony przydomek, to w dodatku był znajomym kobiet, które najwyraźniej były ich chlebodawczyniami. Yarla obrzuciła każdą szybkim spojrzeniem układając sobie w głowie opinię na ich tematy. Może i była wojowniczą chłopczycą, ale dalej była kobietą. Z uniesioną brwią przyglądała się Bastionowi, gdy kobiety tak szczerze do niego przemówiły. Krasnoludzica nie mogła wyjść z podziwu, a to co właśnie widziała zapamięta na długo. Gdy jedna z dziewek spytała wojowniczkę o pokrewieństwa, ta tylko wzdrygnęła się energicznie.
-Yarla. Po prostu Yarla. Krewna zapewne żadnego z twoich znajomych. - odpowiedziała -Jesteśmy dorośli i każdy wie czemu tu jesteśmy, więc proponuję grzecznie darować sobie konwenanse i przejść do rzeczy.- pełen profesjonalizm bił od niej niczym sławetna paladyńska aura.

Kobieta nie raz usługiwała wpływowym ludziom, ale i takim kurewkom czy innym obdartusom którzy musieli się zapożyczać albo zbierać długi czas by zapłacić jej za powierzone zadania. Nauczyła się jak z takimi osobami rozmawiać.
-Co jest do zrobienia i ile wynosić będzie zapłata.- dodała po chwili przenosząc wzrok z jednej dziewuchy na drugą.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172