Asmodian | 07-06-2016 20:10 | Walka w stodole zaczynała nabierać cech dramatu połączonego z gore. Lea widząc swoją towarzyszkę w opałach wskoczyła na stertę skrzyń drewna, inwokując jednocześnie kulę lodu, która trzeszcząc uderzyła w gnola, bieląc mu całkowicie i tak przyprószone siwizną kłaki. Tupik i Gilgo szyli ze swej broni, ich pociski jednak nieledwie drasnęły ukryte na sianie potwory. Oskar, przeczuwając, że poprzednia iluzja nie odniosła efektu tym razem postanowił spełnić swoją groźbę. A przynajmniej postraszyć potwory jej spełnieniem, co na jedno wychodziło. Ze sterty siana buchnął iluzoryczny płomień. Gnole jednakże, w głębi duszy będąc jedynie prymitywnymi, dzikimi zwierzętami instynktownie wiedziały co to ogień i jakie konsekwencje będzie miało pozostawanie w drewnianym budynku, wypełnionym stertami zasuszonego, łatwopalnego siana. Jak każde zwierzaki instynktownie bały się ognistego żywiołu. Siwobrody weteran, wciąż szamoczący się z Zeldą, która desperacko osłaniała się tarczą, nie mogąc trafić kobiety swoją włócznią szczeknął w desperacji krótką komendę do swojego towarzysza. Wściekły ze strachu rzucił się do przodu i zatopił kły w karku kobiety, która osunęła się na ziemię. Gnol nie tracił jednak czasu na konsumpcję ofiary, zdecydowany przebić się za wszelką cenę do wyjścia. Chłeptanie świeżej krwi i rozrywanie świeżego, białego jak śnieg ciała musiało poczekać, więc gnoll zawył w żałości, przechodząc nad padającą wojowniczką. Zbiegł szybko ze sterty siana, i z rozpędu wskoczył na poukładane równo skrzynie, na które wdrapała się Lea. Gnol, wciąż w biegu, widząc niespodziewaną przeszkodę natarł na czarodziejkę – kolejna ofiara zębów rozwścieczonej i zdesperowanej bestii.
Jego towarzysz, osaczany pod przeciwległą ścianą stodoły również nie zamierzał dać się spalić. W desperacji postanowił więc również się przebić – jednak drogę zagradzał mu Anbar. Pierwszy cios włóczni krasnoludzki tarczownik zgrabnie odsunął na bok, po czym zaklął szpetnie czując ostre zębiska gnola na swoim przedramieniu.Zaparł się jednak mocno, aż buty zachrzęściły po posadzce stodoły i osadził w miejscu kudłatego przeciwnika.Anbar wiedział, że Blodkuir jest obok, i gnol już wkrótce poczuje na skórze ciosy krasnoludzkich młotów.
Rathan, widząc przyczajone pod młynem gnole naciągnął łuk, celując w wielkiego, łysiejącego czy też może oskalpowanego potwora, który obwąchiwał własnie zakrwawioną stertę rozsypanego drewna. W ostatnim momencie rzucił łbem na bok, przez co strzała Rathana chybił nieledwie o cal, wbijając się w drewnianą szczapę. Gardłowa komenda, rzucona gdzieś z okolicy młyńskiego koła posłała łysego gnola prosto pod drzwi młyna – najwyraźniej z zamiarem rozprawienia się raz na zawsze z kłopotliwym strzelcem. Reszta gnoli ruszyła w stronę biegnącej z pastwiska Dagmar, do której biegł właśnie Glastenen. Ten odwrócił się na moment i zbladł, widząc dwa gnole pędzące w jego stronę. Widział wielkiego, uzbrojonego w krasnoludzki topór bojowy gnola, którego szyję niczym koszmarny naszyjnik zdobiły trzy świeżutko ścięte głowy. Tarcza, z takim samym, bluźnierczym symbolem błyszczała mokra od spadającego śniegu. Ten, wyraźnie spokojniejszy, a może wręcz kipiący z wściekłości pod kościanym hełmem został nieco z tyłu, jakby na coś czekając. Tymczasem Dagmar biegła jak opętana w stronę.....gnoli, trzymając w ręku zawiniątko, czy też może jakąś płócienną torbę, tuląc ją niczym jakiegoś dzieciaka. Chichot wielkich, człekokształtnych hien wzbił się ponad tumult walczących w stodole kiedy potwory z wywieszonymi jęzorami, unosząc zębate włócznie biegły prosto na Dagmar. Glast zdał sobie sprawę, że tylko on dzieli wątłą dziewczynę od dzikich brutali i ich ostrych zębów. Dziewczyna jednak, miała najwyraźniej inne zdanie. – Biegnij za mną, jeśli Ci życie miłe! - krzyknęła do Glastenena kierując się ku studni, pędząc prosto na kudłate potwory. ***
Pół-ork przyczaił się za głazem, obserwując ścieżkę. Kroki były coraz głośniejsze, aż wreszcie zza skał wybiegł zakapturzony mężczyzna, trzymający w ręku krótki, refleksyjny łuk zrobiony z kości i ścięgien zwierząt. Cromthalgor rozpoznał płaszcz jednego ze strażników na przełęczy. Nieznajomy biegł najwyraźniej śladami mieszańca. Po chwili przystanął, gubiąc ślad, po czym zaczął się rozglądać. Łuk wciąż trzymał opuszczony, a kołczan miał ukryty pod wełnianym płaszczem. Widząc, że ślad prowadzi za skałę, za którą ukrył się Cromthalgor, zaczął wolno iść w stronę miejsca jego ukrycia - spokojnie wojowniku! nie mam złych zamiarów! - powiedział głośno. Jego twarz zasłaniał wełniany szal w głębokim, zielonym kolorze. Kroki chrzęściły na śniegu, kiedy zbliżał się do wojownika. |