Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-07-2016, 23:15   #11
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację


Trakt Arabel-Twierdza Wysoki Róg

Po okazaniu glejtów, wymianie monet na walutę Cormyru i wyłożeniu tutejszego prawa przez najnudniejszego urzędnika, jakiego świat w ogóle widział, hojnie opłacona przez Taeghena Arteria ruszyła w dalszą drogę - w stronę Eveningstar.
Pogoda zdecydowanie dopisywała. Słońce raźnie oświetlało twarze podróżników oraz pobliskie lasy i zagajniki przybierające jesienne barwy. Morze traw falowało na delikatnym wietrze sunącym po równinach i pagórkach rozciągających się pod majestatycznymi szczytami Wschodnich Burzowych Rogów. Dobrze utrzymana szeroka ścieżka ciągnęła się naprzód bez żadnych niespodzianek; Była to bardzo miła odmiana po wydarzeniach z ostatniego wieczoru. Co jakiś czas mijał ich patrol straży salutujący w ich stronę (i kontrolujący dokumenty) i inni prości ludzie, których głównym celem było załatwianie interesów w innych osadach rozrzuconych po Cormyrze.

Pierwszego wieczoru dotarli do Tyrluk… a raczej do tego, co z niego zostało. Otoczony wysoką palisadą obszar był niedostępny dla wzroku podróżników, a brama strzeżona była przez dwie najlepiej uzbrojone osoby, jakie kiedykolwiek ich oczy widziały. Ich długie miecze i wielkie tarcze wyraźnie się skrzyły od potężnej magii, tak samo jak wykonane z adamantytu pancerze płytowe. Niczym dwa posągi strażnicze stali i patrzyli uważnie przed siebie i na boki - potężny półork wyraźnie dumny ze swego stanowiska oraz ludzka kobieta o wręcz przeciwnych uczuciach wypisanych na twarzy, znosząca to wszystko w imię wyższego dobra.
Nieopodal stały ustawione w dwa szeregi namioty małego obozu wojskowego obsadzonego przez niewielki oddział liczący trzydziestu ludzi posiadających podobne wyposażenie. Czuć było panującą tutaj surową dyscyplinę, choć nie tak ścisłą jak w Twierdzy, nawet dwójka mężczyzn grała swą wieczorną partię szachów na rozkładanym stole. Żołnierze byli mili i uprzejmi, nie licząc dowódcy, a właściwie dowódczyni określonej przez jej ludzi jako “enigma”. Nawet lepiej wyekwipowana ciemnowłosa kobieta w zdobionym pancerzu wskazała im miejsce, w którym mogli spędzić noc - jeden sporych rozmiarów namiot. W tym czasie kilkakrotnie zdołała zmierzyć podejrzliwym wzrokiem Thalakosa, ale tylko do tego się ograniczyła.
Lander, który przez całą drogę szedł wyraźnie spięty, wyszedł z tymczasowej kwatery jedynie chwilę po tym, jak ułożył swoje rzeczy obok rozwiniętego śpiwora.


19 Eleint 1479RD
Eveningstar
Popołudnie

Na trzeci dzień po opuszczeniu Twierdzy poczęli mijać rozległe pola uprawne oraz pracujących na nich ludzi. Z ciekawością wyglądali w stronię uzbrojonych poszukiwaczy przygód zmierzających w stronę ich miasteczka. To był dobry znak dla Arterii - znak, że zbliżają się do celu. Przeszli jeszcze pod kilkoma przydrożnymi drzewami rzucającymi przyjemny cień na drogę i wreszcie ujrzeli budynki miejskie.


Eveningstar było całkiem rozległym, małym, uporządkowanym miasteczkiem usadowionym przy wartkim prądzie rzeki Gwiezdnej Wody napędzającej sporej wielkości młyn wodny. W większości wykonane z drewna budynki były solidne i prawie wszystkie jednopiętrowe. Wiele z nich stanowiło domy tutejszych mieszkańców posiadających ogródki w okolicy. Wzdłuż traktu umiejscowione zostały stragany sprzedające świeże owoce ziemi oraz pracy rąk ludzkich i nie tylko. W centrum osady otoczona drzewami stała kapliczka Amanuathora, której złota kopuła stanowiąca dach odbijała światło słoneczne. Wąskimi uliczkami powolnym krokiem chodzili zadowoleni z życia mieszkańcy oraz biegały bawiące i śmiejące się dzieci. W powietrzu unosiła się aura spokoju przerywana jedynie charakterystycznym odgłosem uderzania młota kowalskiego i krzykiem przekupek próbujących nakłonić do kupna swych towarów. Ćwierkały ptaki, goniące po trawie kury gdakały, a w nozdrza uderzał zapach przygotowywanej na domowych piecykach strawy. Przypomnieli sobie, jak dawno temu ostatni raz jedli porządny obiad i każdemu w niemal tym samym momencie zaburczało w brzuchu, wywołując tym samym mimowolne uśmiechy na twarzach każdego z osobna.
Obserwowali ten sielankowy krajobraz, kiedy to na głowę Svena zleciał mały skrzydlaty kot. Jego puszysta sierść, jak i również skrzydła były śnieżnobiałe. Kilku ludzi obserwujących to zajście otworzyło szeroko usta ze zdziwienia nierozumianego przez pozostałych towarzyszy wojownika, a chwilę niezręcznej ciszy przełamał mający może dziesięciolecie chłopak.
- Hej, ty! - krzyknął do niego, a w jego głosie słychać było ekscytację wyrażaną również całym ciałem, gdyż podbiegł i chwycił go za nadgarstek - Jeśli tressym sam do ciebie podleci, to znak, że będziesz miał szczęście i trzeba ciebie oraz twoich towarzyszy ugościć na obiedzie! Chodź! - popędził przed siebie, a kot poleciał za nim.
Powoli powstający tłum rozstąpił się przed ciągniętym przez chłopca weteranem, który był zbyt oszołomiony, by w jakikolwiek sposób zaprotestować. Nieco ogłupiały Lander popatrzył po pozostałych i jedynie wzruszył ramionami, nakazując podążanie za ich towarzyszem.

Spożyli posiłek u rodziny Windstrike’ów w najmniejszym domku położonym na południowym-zachodzie wioski zaraz przy rzece. Głowa rodziny, starszy myśliwy z przystrzyżoną sztyletem ciemną brodą i krótkimi włosami, członek stowarzyszenia miłośników łowiectwa i rybołówstwa, siedział w milczeniu. Jego płaszcz i oparty o krzesło łuk wskazywały na gotowość do kolejnych łowów. Jego żona, przysadzista kobieta z zarumienionymi jak świeże jabłka policzkami, rozdawała pożywne jedzenie na nie najgorszej zastawie i opowiadała im o Eveningstar. A choć opowiadała o życiu codziennym tutejszych mieszkańców, to pojawiła się pewna interesująca informacja. Dwa położone przy trakcie budynki, dokładnie dom i stodoła, parę tygodni temu strawił ogień. Tamtejsi mieszkańcy - para starszych ludzi oraz ich dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, zginęli. Do tego z wioskowego spichlerza jest wykradana żywność.
Czy miało to jakiś związek ze sprawą Paktu? A może to przypadek?

Już gdy słońce chyliło się ku zachodowi, cała szóstka, bowiem kot widocznie bardzo polubił Svena, stała na kamiennym moście przeprowadzonym nad rzeką. W pobliżu siedział jakiś starzec i łowił ryby za pomocą wędki… a raczej drzemał oparty o pobliski kamień. Lander popatrzył po zgromadzonych i uśmiechnął się pod nosem, choć uśmiech ten był smutny. Miał w rękach jakiś niewielki pakunek.
- Ja idę dalej, bo dostałem inne zadanie - powiedział do nich cicho - Wy musicie zostać tutaj i dowiedzieć się, co tu się dzieje. Któremuś z was muszę przekazać dowództwo i zdecydowałem, że będzie do Sarian.
Mężczyzna wręczył tropicielowi pakunek z wielką ostrożnością.
- Nie upuść tego. To się może skończyć źle - przestrzegł go - Pakt zawsze chce dowodu wykonania zlecenia. Jeśli to jest osoba lub potwór, to kulkę, którą tam znajdziesz, należy przyłożyć do ciała ofiary. W środku masz również szarfę. Zwiąż ją na ramieniu. Będzie cię informować, jeśli w pobliżu znajdzie się inny człowiek Paktu z taką szarfą. Zrobi się na chwilę bardzo ciepła, ale nie tak, by poparzyć. Poradzisz sobie.
- Nim odejdę… Macie jakieś pytania? - zapytał reszty - W innym wypadku możecie się udać do gospody. Myślę że zbieranie plotek to dobra myśl biorąc pod uwagę to, co nam powiedziała pani Windstrike.

 
Flamedancer jest offline  
Stary 04-08-2016, 18:15   #12
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
W obozie w Tyrluk, wieczorową porą, Clove siedziała jeszcze na zewnątrz, obserwując krzątających się w parach wojowników oraz poszukując na niebie księżyca, aby dowiedzieć się jaki dziś przybrał kształt. Każdej nocy przyglądała się mu, z nadzieją, że w końcu ukaże się jej w pełni, w całej swej okazałości. Westchnęła głośno i głęboko, siedząc z uniesioną lekko ku górze głową. Nie miała jeszcze ochoty iść do namiotu, spanie ze wszystkimi wydawało jej się z jednej strony niekomfortowe, ale z drugiej na pewno bardziej bezpieczne i spokojne, niż nocy zeszłej.
Połowa srebrzystego wyłoniła się zza przesłaniającej go chmurki przegonionej wiatrem niosącym ze sobą świeży, specyficzny nocny zapach, którego można uświadczyć jedynie o tej porze. Wydawałoby się, że księżyc ujawnił się specjalnie na prośbę likantropki tak kochającej go obserwować. Kilku żołnierzy wymieniło parę komentarzy na temat spełnionych nadziei na brak deszczu i zaśmiało się serdecznie po opowiedzeniu jakiegoś dowcipu.
Po chwili usiadł obok niej Lander mający na twarzy pewien wyraz poczucia winy. Spoglądał to na Clove, to na niebo chyba nie będąc pewny, jak zacząć rozmowę, a zdecydowanie była ważna wnioskując po jego minie.
- Poradzisz sobie sama? - zapytał jej, przełamując tę niezręczną ciszę.
Mimo jednak tychże starań, owa cisza trwała jeszcze trochę, gdyż Clove nie odpowiedziała mu od razu. Obserwowała księżyc i nawet na niego nie spojrzała. Nie wyglądała jednak na obrażoną bądź smutną, po prostu skupiła się na jednej z ulubionych czynności. Być może dopiero analizowala jego słowa, a może po prostu ich nie zrozumiała
- Czemu sama? - zmarszczyła nos odwracając błyskawicznie głowę w jego stronę. Jej ogromne, szeroko otwarte oczy spoczęły na jego twarzy.
- No może nie sama, ale mnie tu nie będzie - rzekł niezgrabnie, po czym ściągnął brwi - Zjawił się tu nasz informator. Kazał mi iść do Arabel. Będę musiał się od was odłączyć w Eveningstar i udać się dalej. - Po tych słowach jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej.
Westchnął ciężko i potrząsnął głową.
- Po prostu się martwię o ciebie, a i ta nagła zmiana planów w Pakcie mnie zaniepokoiła - wręcz z siebie wyrzucił swe przemyślenia.
- Żartujesz sobie, prawda? - spytała przez nos, ponieważ coś zatkało ją w gardle. Przez to jej głos wydawał się być bardziej stłumiony. Odchrząknęła, aby pozbyć się niechcianego efektu.
- Czemu nie mogę pójść z tobą? Nie znam tu nikogo, trochę… Trochę mnie to niepokoi. - westchnęła ciężko - Odczuwamy te same uczucia, ale w stosunku do innych spraw. Wiesz, że poza Paktem nie mam już niczego na tym świecie. Jeśli stracę i ciebie, nie wiem jak sobie poradzę. Więc możesz się martwić, możesz pytać czy dam radę. Ja ci odpowiem, że będzie dobrze, ale prawda jest taka, że nie wiem jak będzie. Nie wiem jak będę się czuła, o czym będę śniła czy będę miała do kogo zwrócić się o pomoc - mówiąc to spuściła głowę w dół chwytając się za przedramię prawej ręki i rozmasowując je. Upewniwszy się, że nikt nie widzi, uchyliła skrawek rękawa, ukazując kawałek piętna, malującego się od głowy kości promieniowej. Lander popatrzył na nią zaskoczony i szybko się odwrócił, by dostrzec ewentualnych gapiów. Na szczęście nie znalazł nikogo.
- Dziś boli mnie bardziej. Nie mogę normalnie myśleć. Bałam się, że to zły znak, dlatego chciałam tutaj posiedzieć, uspokoić się patrząc na księżyc. I wtedy przeszedł ty i powiedziałeś mi, że nas opuścisz. Że odejdziesz ode mnie - zakończyła cicho i gwałtownie zakryła rękę, zaciskając rękaw w prawej dłoni.
- Gdybym mógł, to bym został przy tobie lub zabrał cię ze sobą - przysunął się nieco bliżej i objął ją ramieniem, nie zauważając jak niespodziewanie skrzywiła się z bólu - Ale za niedługo wrócę. Mam jedynie sprawdzić czy w Arabel jest wszystko w porządku. Jeśli dobrze pójdzie, to wrócę po dwóch dniach. W końcu mam was kontrolować w czasie pierwszego zadania... A przynajmniej miałem - obniżył ton na ostatnie słowa do wyrażającego zaniepokojenie mruknięcia.
- A jeśli źle? - spytała retorycznie, rzucając słowa w eter, nie wiedząc czy nawet ją usłyszał. Wciąż miała głowę spuszczoną w dół. Na jego objęcie jakby nie zareagowała, wydawała się być apatyczna.
Zawahał się na chwilę, ponieważ za każdym razem, gdy wypowiadał te słowa, prawda uderzała go jak pięść w twarz, ale wytrzymywał ten cios.
- Niewiele rzeczy w Pakcie ode mnie zależy. Nawet ci siedzący najwyżej mają niewiele do gadania. Po prostu musimy wykonywać rozkazy, bo mało kto z nas ma jakiekolwiek inne miejsce na tym świecie.
- Wiem, masz rację - odparła ze smutkiem, ale zdawało się, że rozumie i godzi się z tym. W jej zachowaniu nie było reakcji gwałtownych ani agresywnych. Pomału uniosła głowę spoglądając w niebo, na próżno szukając pełni księżyca.
- I tak nic z tego by nie było - mruknęła wyraźnie, choć zdawać by się mogło, że mówi do siebie, a może do okrągłego obiektu lśniącego na niebie?
- Nie wiem tylko komu zaufać, jak ciebie nie będzie? Jak myślisz? - spytała i odwróciła głowę przodem do niego. Znów czuła jego bliskość i zapach.
- Sarian wydaje się być w porządku. A Księcia bym unikał - Clove wiedziała, że Lander nie był najwylewniejszą osobą, jeśli chodzi o wyrażanie opinii o ludziach. Bardzo tego nie lubił.
Lander spojrzał na księżyc i wbił weń podłużne spojrzenie. Zdecydowanie się nad czymś zastanawiał. Być może nad jej słowami? Czuł jej smutek i ponurą akceptację aktualnego rozwoju wydarzeń. Zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro, że ją zostawia i przytulił ją mocniej do siebie. Wciąż był jednak delikatny, ponieważ znał stan jej ramienia i wiedział o dziwnych wybuchach bólu, jakie ją przeszywały raz na jakiś czas.
- W Eveningstar są przyjaźni ludzie. Nic ci się nie stanie - szepnął jej do ucha uspokajająco, co wywołało dreszcze na jej ciele. Jego gest był miły, choć bardzo nie na miejscu, zważywszy na to, gdzie aktualnie się znaleźli. Clove przegryzła delikatnie dolną wargę, ale jej wzrok już nie spoczął na twarzy mężczyzny. Zupełnie jakby się obawiała, że zapamięta ją zbyt dokładnie i jej obraz powróci w okropnym koszmarze.
- Nie znam ich zbyt dobrze, a w tym mieście już kompletnie nikogo. Jeszcze nigdy nie opuszczałam domu… Nowego domu. No ale wiesz, nie musisz się martwić, ja to sobie jakoś poradzę. Byle w Arabel było wszystko dobrze - westchnęła głęboko i otarła się policzkiem o jego ramię, jak to czasami robiły wierne zwierzęta.
- Chyba wyglądamy dziwnie w takiej pozycji…. Nikt nas nie widzi? - spytała unosząc wzrok na niego. Miała wrażenie, że nie chciałby pokazywać publicznie takiej zażyłości, co też wcale jej nie przeszkadzało. Mogła być ukrytą przyjaciółką, a przy innych tylko kolejnym, szarym członkiem Paktu. Rozumiała to i nigdy nie czuła się z tym źle. Lander wiele dla niej zrobił, odkąd narodziła się na nowo. On nawet się nie obejrzał za siebie i wzruszył ramionami tym samym oznajmiając, że nie ma czym się trapić. Uśmiechnął się tylko, a z jego gardła wydobył się krótki śmiech.
- Nie ma to znaczenia czy nas widzą, czy nie. Dawno temu, jeszcze za czasów, kiedy mój oddział istniał, nawet się tym nie przejmowaliśmy czymś takim. Bzdurne ograniczenia i tyle. Ale jeśli cię to krępuje...? - zakończył pytająco, spoglądając na jej twarz. Uśmiechnęła się szerzej ukazując drobne kiełki
- Nie, jest dobrze - odparła przysuwając się bliżej i wciąż patrząc na jego twarz od dołu, głowę opartą miała o bark mężczyzny - Jeśli uważasz, że to jest ok i nie burzy porządku w stadzie, to chyba możemy - mruknęła w zastanowieniu, przyswajając myśli o jego wyjeździe. Przesunęła naznaczoną piętnem rękę, wyciągając ją, aby chwycić Landera za drugą, wolną dłoń. Splótł z nią palce i przyjrzał się jej w milczeniu, obserwując jej oczy, twarz, mimikę. Czuła jego ciepło i ciepły oddech na swojej twarzy, gdy ten nieco ją zbliżył do jej twarzy. Musnął nosem jej policzek i się uśmiechnął, całkowicie zapominając o czekającym go wyjeździe.
- Wiesz, że jesteś urocza? - powiedział, tłumiąc krótki śmiech. Clove zawstydziła się mocno i tuż po tym jak jej ciało przeszły ciarki, znieruchomiała. Jej serce w jednej chwili przyspieszyło na tyle, że dało się wyczuć pulsujące tętnice szyi i przy skroniach, zaś same uderzenia dudniły ukryte w klatce z żeber. Kiedy starała się nabrać powietrza, wdech był płytki i głośny. Poczuła ciepło uderzające w kierunku jej głowy. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co może odpowiedzieć. Po raz pierwszy sam zbliżył się do niej na taką odległość, wzbudzając w jej sercu niepokój, a w umyśle zamieszanie.
- Emm, nieee, na pewno nie - odparła mocno zawstydzona - Jestem zupełnie inna niż wy, ludzie i na pewno nie jest to dla was piękne - negacją próbowała przywrócić stabilność szalejących myśli. Ból ręki stał się silniejszy ze względu na wzburzone emocje, jednak nie pokazała, że tak jest. Kiedy jego twarz była bardzo blisko, znów mógł poczuć od niej psią woń. Znając już te oznaki Lander się nieco odsunął, by dać jej trochę miejsca. Nie puścił jej dłoni i wciąż ją obejmował ramieniem. Obserwował ją, aż jej wyraz twarzy nieco złagodniał. Mimo to wewnętrznie poczuła, jakby odrzucił go jej zapach. Przez takie myśli woń wcale nie ustąpiła.
- Urok to kwestia osobowości, a nie wyglądu. Jesteś inna, ale również piękna - puścił jej oczko, po czym spojrzał tęsknie na księżyc, jakby próbując coś na nim odnaleźć. Uśmiechnęła się lekko na te słowa.
- Daleko od domu jesteśmy, prawda? A do pełni jeszcze niecały dekadzień.
- Mam nadzieję, że wrócisz do tego czasu
- odrzekła zupełnie szczerze nie odrywając tym razem od niego spojrzenia.
- Mimo tego co mówisz… To jestem odrzucająca, tak trochę, prawda? To znaczy, dla ciebie i ludzi. Mam wrażenie, że się mnie boją, brzydzą lub po prostu nie ufają. Czy widziałeś kiedyś kogoś takiego jak ja? - spytała cichym głosem i przycisnęła się do niego jeszcze bardziej. Nie odrzucił jej, czego mogłaby się spodziewać po osobie, której by się nie podobał jej zapach.
Lander pokręcił szczerze głową.
- Jesteś pierwszą, jaką widzę z twojego gatunku, przez co przedstawiasz się bardzo egzotycznie i mi się to podoba - objął ją ramionami dzieląc się z nią swym ciepłem - Zwykli nieznający cię ludzie pewnie utożsamiają cię z jakimś wilkołaczym tworem. Takie likantropijne istoty jak ty... Pewnie znasz ludowe bajania wśród przesądnych ludzi, prawda? Jak cię lepiej ludzie poznają, to cię pokochają. Takie jest moje zdanie.
Clove uśmiechnęła się słabo, a po chwili ziewnęła z wyraźnym, szczenięcym piskiem, który brzmiał jak odgłos uroczego zwierzątka. W objęciach Landera było jej wygodnie i bezpiecznie, dlatego też oczy niemal same się zamykały. Przy nim czuła spokój i pewność, że nic złego nie może się stać. Woń sierści poczęła zanikać.
- Ja nawet nie chcę, by mnie wszyscy kochali. Kiedyś miałam swoje miejsce w stadzie, po ich utracie wiem, że nie chciałabym przeżyć znowu tego samego. Nie chciałabym mieć bliskich mi osób, to co mam teraz mi wystarczy. Teraz ty jesteś moim osobistym stadem, cały Pakt jest nim w pewnym stopniu i będę o niego walczyć, lecz najbardziej zawsze o ciebie. - spauzowała na chwilę w zamyśleniu - Więc obiecaj mi, że wrócisz cało z Arabel, dobrze? - oddech kobiety pomału zwalniał, tak samo jak bicie jej serca, które stało się słabo wyczuwalne. Oczy miała już zamknięte, a splecione palce z jego dłonią, poczęły gładzić skórę jego spracowanych i szorstkich rąk.
- Wrócę, obiecuję - mruknął pewnie, choć był niezbyt przekonany. Mogło się okazać, że zostanie przekierowany jeszcze dalej, do Suzail, lecz nie wyraził swych obaw na głos. Obserwował gwiazdy wsłuchując się w rytm jej oddechu, póki nie stał się on głębszy, wskazujący na zapadnięcie w senne marzenia. Wtedy ją delikatnie uniósł i po cichu zaniósł do ich namiotu, gdzie czekały na nich już rozłożone posłania. Ułożył ją na śpiworze, okrywając swoim kocem, by nie było jej zimno, a sam ułożył się w pobliżu. Mimo starań i delikatnego traktowania, Clove przebudziła się tuż po tym, otwierając oczy i sprawdzając czy aby nie jest sama. Uśmiechnęła się lekko widząc leżącego obok Landera. Jej ręka schowana pod kocem powędrowała w jego stronę i nie wychodząc z zakrycia, chwyciła dłoń mężczyzny. Dopiero wtedy mogła spokojnie zasnąć.


Rozmowa pożegnalna z Landerem mocno ją zażenowała. Ich opiekun i przywódca, starał się pozostawić wszystko uporządkowane, ale istota z wybujałym ego jak zawsze musiała mieć jakieś obiekcje. Dla kobiety był to żałosny pokaz męskości, skoro tak bardzo chciał być dowódcą, mógł stanąć w szranki z Alfą i mu ją odebrać. Zmiennokształtna jednak była pewna, że poległby po kilku sekundach, wykrwawiając się na samym środku drogi.
Clove przemierzała drogę od miejsca pożegnania z Landerem szybkimi krokami. Jej psi ryj nieco bardziej się uwydatnił, jednak dziewczyna starała się udawać, że wcale tak nie jest. Kobieta wyczuła, że Sarian za nią podąża, więc przystanęła zezłoszczona, a jej napięte ręce ułożone wzdłuż ciała, zakończyły się zaciśniętymi pięściami. Clove gwałtownie odwróciła się i zaczęła zmierzać w kierunku Łowcy, a gdy go mijała, zmierzyła go swoim spojrzeniem. Mężczyzna mógł poczuć woń zmokłej, zwierzęcej sierści. Mimo wcześniejszego opuszczenia grupy rozmawiającej z Landerem, likantropka powróciła tam i minęła ten sam most, co Lander. Inni mogli uznać, że poszła ona za nim.
Prawda jednak była taka, że swoje kroki skierowała w kierunku pogorzeliska o jakim opowiadali bywalcy przy obiedzie. Nie widziała siebie w roli rozmówczyni, której ktokolwiek chciałby odpowiadać na pytania. Wolała w ciszy zbadać teren, wykorzystując swoją wiedzę i spostrzegawczość, jak i czujny nos. Przeszła przez przewrócony drewniany płot okalający gospodarstwo stojące zaraz przy drodze i zagłębiła się w zgliszcza. Dom oraz stodoła wyglądały tak, jakby spłonęły już dawno temu, pozostawiając po sobie jedynie co solidniejsze poczerniałe drewniane belki grożące zmiażdżeniem śmiałka gotowego badać tą tajemnicę. Clove musiała stawiać uważnie kroki z uwagi na niestabilny grunt pod jej stopami. Ślady jej butów pozostawały w sypkim popiele. Czyżby nikt nie sprawdzał tego miejsca przed jej przybyciem?
Kolejny krok sprawił, że rozstąpił się pod nią grunt. Krzyknęła krótko, gdy spadała w zdawałoby się bezdenną otchłań. Jej mięśnie na szczęście zadziałały szybciej niż umysł, ponieważ jedną ręką zdołała się chwycić stanowiącej podłogę drewnianej deski. Szybko się wciągnęła i spojrzała do środka, używając swojego świetnego zmysłu wzroku.
Była to sporej wielkości kamienna piwnica służąca zapewne za spiżarnię dla mieszkającej w tym miejscu rodziny. Pogruchotane beczki, skrzynki, opadłe haki, powiędłe zioła i zakurzone, owędzone mięso walało się po podłodze w całkowitym nieładzie. W kącie leżała starsza, wychudła kobieta, zapewne gospodyni, z ostrymi poparzeniami skóry i osmalonej koszuli nocnej. Likantropka szybko domyśliła się, że zginęła ona prawdopodobnie na wskutek uduszenia, a nie poparzeń. Lepiej dla niej… Ale dlaczego ukryła się tutaj? Głuche pytania bez odpowiedzi piętrzyły się, ukrywając w jej głowie w niemałym nieładzie. Mimo to, badanie terenu pozwoliło choć na chwilę zapomnieć jej o Landerze i jego odejściu. Zaciekawiona i zainteresowana coraz to dziwniejszymi faktami, Clove postanowiła zeskoczyć na dół i rozejrzeć się po spiżarni w poszukiwaniu śladów obecności kogoś obcego oraz nienaturalności skutków pożaru czy mających tu miejsce zdarzeń. Zaczęła więc przekopywać się stopami przez sterty popiołu i skonsumowanych przez płomienie desek. Niestety nie znalazła nic, co mogłoby rzucić jakiekolwiek światło na tą sprawę. Wspięła się więc na górę i poczęła dalej przeszukiwać pozostałą część ruin.
W samym domu nie znalazła już nic wartego uwagi. Skierowała swe kroki do zgliszcz stodoły. Prawdopodobnie by się tam znalazła całkiem szybko, gdyby nie plamy krwi na ziemi oraz skryta w trawie nieopodal budynku długa włócznia. W pobliżu jej grotu wyryte było słowo, być może imię właściciela: "GUVAR". Clove nie wymówiła tej nazwy na głos, z obawy przed magią, która wciąż pozostawała dla niej tajemnicą. Kobieta kucając nad bronią długo się zastanawiała czy powinna ją zabrać. Nie chciała przecież by jakiś szaleniec oskarżył ją o użycie włóczni w celu zabójstwa, gdyż mimo iż Clove była dobrą istotą, jej wygląd mógł wzbudzać w niektórych lęk i niepewność. Zaczęła również zastanawiać się, czemu ktokolwiek chciałby zabić tę rodzinę, kim oni byli naprawdę? Kto zabija zwykłych wieśniaków i nawet nie grabi ich dobytku? Ile sensu było w tym morderstwie oraz ile prawdy skrywały popioły? Likantropka owinęła broń w płótno, biorąc je ostatecznie i zapamiętując miejsce, w którym znalazła włócznie. Przymocowała ją tak, aby nie rzucała się w oczy jako broń, a zawiniątko, choć i tak obawiała się kontroli strażników. Kolejne pytanie, czemu sprawdza pozostawił broń? Po głębokim westchnięciu i przetarciu potu z czoła, kobieta powędrowała w kierunku stodoły. Była ona naprawdę duża. Była. Clove aż sobie wyobraziła jak musiała płonąć, jeśli w środku było całe to siano, a dach był pokryty strzechą. Ogień musiało widzieć całe Eveningstar. Czy nikt wtedy nie reagował?
Widocznie zawaliła się do środka, ponieważ w centralnej części była jedna wielka kupa spalonego drewna i popiołu. Dziewczyna by zapewne wzruszyła ramionami, gdyby nie dostrzeżona kątem oka spalona ręka wystająca spod tego stosu. Używając własnych rąk odkopała szczątki dwojga ludzi - mężczyzny w wieku zapewne zbliżonym do odnalezionej kobiety oraz kilkuletniego chłopca leżącego obok. Ten drugi głowę miał zmiażdżoną przez ciężką belę. Zginął bardzo szybko i bezboleśnie. Z trzewi ojca chłopaka wyzierała paskudna dziura, prawdopodobnie wywiercona właśnie włócznią przez osobę posiadającą olbrzymią siłę. Na ten widok Clove mimowolnie się skrzywiła. Ich ciała były we względnie dobrym stanie z powodu ich "kurhanu", ale rozciapana po ziemi krew i szara tkanka wywoływała odruch wymiotny.
Omiotła jeszcze wzrokiem cały obszar budynku i przekopała się przez kilka kupek popiołu nie odnajdując nic więcej. Miały tu być cztery osoby, a znalazła trzy. Gdzie była dziewczynka, skoro to wszystko wydarzyło się w nocy? Nie mogła odpowiedzieć na te i wiele innych pytań, dlatego ze smutkiem wymalowanym na twarzy po prostu oddaliła się, powracając do miasta w poszukiwaniu jakiejś świętej lokacji, klasztoru, kapliczki czy kogokolwiek głoszącego wiarę. Była niemal pewna, że tamten budynek ze złotą kopułą to jakieś miejsce kultu, więc skierowała się w tamto miejsce, jednak z każdym pokonywanym metrem czuła się coraz bardziej nieswojo. Mieszkańcy osady patrzyli na nią jak na jakieś dziwadło, które nie powinno w ogóle wychodzić z lasu i przebywać wśród cywilizowanego świata. Czuła się przytłoczona tym wszystkim, tak jakby obrzydzała wszystkich dookoła swoim wyglądem. Przebyła tak jeszcze kilka kroków i uciekła do budynku o nazwie Karczma Pomocnej Dłoni, przynajmniej tak wskazywał szyld wiszący nad wejściem.

Wykonana gospoda podparta kilkoma belkami ciągnącymi się po obu stronach wzdłuż długości pomieszczenia, wyglądała na bardzo przytulną. Przez okna wpadało zachodzące słońce, a stojący w kącie kamienny kominek rozświetlał wnętrze. Przez środek pociągnięte były długie ławy wraz z przysuniętymi do nimi pniakami - zestaw wykorzystywany zapewne przez jakieś wieloosobowe grupy w czasie jakichś biesiad. Za drewnianymi kolumnami można było uświadczyć bardziej cywilizowanego miejsca złożonego z okrągłych stolików oraz krzeseł z wygodnymi oparciami. Na ścianach wisiały obrazy wspierających podróżnych herosów mającymi na sobie cormyrskie barwy. Naprzeciw wejścia po niemal całej szerokości stała szeroka lada z bukowego drewna pomalowanego na ciemny odcień brązu. Za nią stał pulchny, łysy mężczyzna w typowym dla karczmarza ubiorze. Akurat wycierał w swój fartuch drewniany kufel, których było mniej niż alkoholu na regałach za nim. Za prawo od lady wzdłuż tylnej ściany ciągnęły się schody na górę. Zapewne za odpowiednią opłatą można było tutaj wynająć pokój u ów jegomościa.
Sama karczma nie była zbyt zaludniona. Siedzący przy ladzie młody bard w pstrokatym ubraniu, stroił swoją lutnię na wieczorny koncert, jacyś dwaj młodzieńcy obok niego zapijali smutki alkoholem, a w zacienionym kącie siedziała z głową na stole jakaś sylwetka okryta czerwonym, nieco poszarpanym płaszczem. Spod jej kaptura wylewały się długie rude włosy. Gdy Clove zamknęła drzwi wszystkie pary oczu na moment spoczęły na niej, by chwilę, co wmurowało przerażoną dziewczynę, jednak na szczęście później wrócili do swoich spraw. Co ciekawe - rudowłosa kobieta siedząca w kącie spoglądała na nią dużymi, migdałowatymi złotymi oczami z niemałym zainteresowaniem. Likantropka dostrzegła na jej szyi srebrny naszyjnik w kształcie księżycowego sierpa - jeden z symbolów Selune.
Nie musiała się długo zastanawiać, aby podjąć decyzję. Wiedziała, że wyznawcy Selune to dobrzy ludzie, którzy tolerują i akceptują istoty, mimo ich wyglądu. Jej serce wybijało szybkie rytmy lęku, jaki został wywołany przez zdegustowane spojrzenia mieszkańców miasteczka. Clove spokojnym krokiem, aby nie zwracać na siebie uwagi, podeszła do stolika przy którym siedziała rudowłosa kobieta i przysiadła się niemal bez pytania, oglądając się cały czas przez ramię. Dopiero kiedy jej tyłek spoczął na siedzeniu, westchnęła głośno z ulgą i spojrzała przed siebie, na kapłankę, która tak bacznie ją obserwowała. Likantropka w jednej chwili zrobiła się czerwona, a jej zwierzęcy kieł spoczął niespokojnie na dolnej wardze.
- Emm… Ładny naszyjnik. Choć pełnia księżyca zawsze wygląda najpiękniej - zaczęła nieco skrępowana i po chwili pomyślała, że mogło to brzmieć jak chęć skradzenia ów błyskotki. Momentalnie spochmurniała na swoją nieudolność w rozmowach.
- Mam nadzieję, że mogłam się dosiąść. Patrzyłaś Pani na mnie, nieco inaczej niż wszyscy.
Kobieta jedynie się uśmiechnęła, po czym kiwnęła delikatnie głową. Gdy założyła nogę na nogę i splotła ręce na piersi, Clove przyjrzała się jej dokładniej. Jej idealna figura o delikatnych kształtach, oraz szpiczaste uszy mogły wskazywać tylko na jedno - była elfem, prawdopodobnie księżycowym jeśli wziąć pod uwagę jej mlecznobiałą cerę.
- Gdybym zamiast sierpa miała cały okrąg, to można by mnie było pomylić z kultystką Shar - Clove zaśmiała się niezauważalnie, pozwalając jednak kontynuować kapłance swoją wypowiedź - A pełnię piękna Selune najlepiej oglądać z dala od cywilizacji, tylko w otoczeniu natury - odparła melodyjnym głosem śpiewaczki.
- Bardzo rzadko się widuje tutaj takich jak ty, moja droga - dokładnie zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów tak, jakby zaglądała prosto w jej duszę - Czy ty też kochasz Srebrzystą Panią tak jak ja?
- Tylko ona teraz wypełnia powstałą pustkę w mojej duszy - odparła nieco skrępowana, kiedy kobieta wgapiała się w nią, jak w jakiś wybryk natury. Clove pod stołem ocierała grzbiet stopy o łydkę, co sugerowało lekkie zdenerwowanie. Jej oczy jakby pociemniały, a nos spłaszczył się i wydłużył nieznacznie. W skrytych myślach poczęła zazdrościć ognistowłosej jej pięknej, kobiecej figury i uroczej, dziewczęcej buzi o gładkiej cerze, z cudownie zarysowaną żuchwą i owalem twarzy. Westchnęła cicho przypominając sobie, jak sama wygląda i gdzieś w głębi serca zrobiło jej się przykro, że jest z dala od swoich. Przestała już sobie wyobrażać, że jakikolwiek ludzki mężczyzna potraktowałby ją jak kobietę, która zasługuje na uwagę, szacunek i komplement. Daleko było jej do piękna, jakim lśniła jej rozmówczyni.
- Mieszkasz tutaj, czy przebywasz tymczasowo? - spytała wyraźnie poddenerwowana.
- Ja? Mieszkać tutaj? - zaśmiała się perliście i przysunęła się bliżej, przyglądając się jej reakcjom i jej samej - Nie, podróżuję po świecie zatrzymując się tam, gdzie jestem potrzebna. Daleko się zapuściłam od swoich sióstr i braci, nie do końca mam gdzie wracać - wyjaśniła, a w jej głosie można było usłyszeć smutek dość podobny, w jakim się likatropka sama wypowiadała, gdy wspominała o swoim stadzie.
- Nie denerwuj się, siostro. Nikt cię nie skrzywdzi - położyła jej rękę na ramieniu i ścisnęła w pokrzepiającym geście - Nazywam się Malindil i jestem kapłanką Selune. Jeśli cierpisz, to wyznaj jej swe smutki, a ona cię wesprze. Tak jak mnie.
- Chyba już i tak zbyt wiele od niej wymagam
- rzuciła w odpowiedzi, uśmiechając się niepewnie. Odruchowo zerknęła przez ramię na resztę gości karczmy, ale z ulgą stwierdziła, że nikt się na nią nie patrzy, czyli nie zwraca nadmiernej uwagi. Odetchnęła spokojniejsza powracając wzrokiem do elfki.
- Ja jestem Clove Sharp. Słyszałam, że parę tygodni temu w okolicy doszło do czegoś nieprzyjemnego, jakiś straszny wypadek, pożar chyba. Słyszałaś coś o tym? - zagaiła jakby zmieniając temat, co też pozwoliło skupić myśli wokół innej tematyki, niż swojego dziwacznego wyglądu.
Kapłanka westchnęła cicho i wyjrzała gdzieś za okno. Na jej zamyślonej twarzy pojawił się nieprzyjemny cień.
- Słyszałam - oznajmiła - Ten cały pożar, o ile to był pożar, nie ma najmniejszego sensu. Srebro spływa po nocnym niebie, a nikt nie słyszy szalejącego po drugiej stronie pożaru? Nawet psy nie szczekają? Między innymi dlatego się tutaj zatrzymałam, choć na inspekcję terenu miałam się udać, gdy Selune obdarzy swym światłem ziemię.
Likantropka przyjęła poważny, acz zamyślony wyraz twarzy. Przez pewien czas milczała, uprzedzając ten fakt krótkim mruknięciem sugerującym uruchomienie mechanizmu intensywnego myślenia. Kapłanka najcudowniejszej bogini o dobrym sercu, czemu by jej nie zaufać? W dodatku wyraziła myśl tak gładko, nie obawiając się, że Clove może być złą istotą.
- To nie był pożar - zaczęła ściszonym głosem, rozglądając się na boki i nachyliła nad stolikiem
- Morderstwo i porwanie. Byłam tam dziś, dorosły mężczyzna zraniony lub zamordowany włócznią, kobieta, która udusiła się zamknięta w spiżarni, chłopiec… Jednak nie znalazłam drugiego dziecka, ponoć rodzina miała być czteroosobowa - skrzywiła się mimowolnie na samą myśl. Zastanawiała się czy kapłanka wciąż będzie chciała tam się udać nocą. Clove odchrząknęła, prostując plecy
- Mogę pójść tam z tobą, jeśli chcesz. Przynajmniej dzięki temu nic ci się nie stanie, już poznałam okolicę. Ogień faktycznie strawił drewno, ale też mnie dziwi, że nikt tego nie widział. - zakończyła spokojnie.
- A więc tam byłaś? - bardziej stwierdziła niż zapytała, więc kontynuowała - Nigdy nie byłam najlepsza w wyjaśnianiu takich zagadek, ale wygląda mi to zdecydowanie była jakaś magia. Jakaś plugawa - mruknęła wyraźnie się krzywiąc, a jej ekspresyjne brwi ściągnęły się w wyrazie złości - Na pewno pozostały jakieś ślady ciągnące się w którąś stronę. A sprawca... Na pewno nie był to nikt z wioski. Tutaj dobrzy ludzie mieszkają, tyle zdążyłam zaobserwować, a ja znam się na ludziach i nie tylko - jej twarz rozpogodziła się i mrugnęła jej przyjacielsko okiem.
- Niemniej niech ich dusze znajdą swe miejsce w objęciach ich bóstw. W sumie jestem też zdziwiona, że nie odprawiono im pogrzebu - powiedziała znacznie ciszej.
Faktycznie, brak pochówku również był dziwny, ale o tym Clove wcześniej nie pomyślała. Ciekawe, czemu nikt tam się nie zbliżył od tego czasu? Przecież wiedzieli, więc o co tak naprawdę chodziło? Czyżby mieszkańcy celowo oddali komuś tę rodzinę? Nie, to niemożliwe.
- Parę dni drogi stąd - kobieta spauzowała, jakby zastanawiając się nad doborem słów - Ja i mój pracodawca, natknęliśmy się na nekromancką magię. Ożywione ciała… Być może zdarzenia stąd, mają jakiś związek i z tamtym. W sumie to nie wygląda na przypadek. Nikt nie widział pożaru, to mogła być iluzja, która go ukryła? Jak myślisz? Wydaje mi się, że w najbliższym czasie możemy napotkać więcej sytuacji, które nas zadziwią - zakończyła przełykając głośno ślinę. Wyjrzała przez okno sprawdzając stan nieba.
Letnie słońce juz prawie zaszło ustępując w ten sposób miejsca księżycowi. Było już późno. Ludzie powoli zmierzali do swoich domów, by udać się na spoczynek. W karczmie pojawiło się kilka nowych twarzy, z których prawie wszystkie należały do mężczyzn. Rozsiedli się wygodnie przy dwóch stolikach i zajęli się konsumpcją alkoholu, posiłku i komentowaniu urody obu kobiet. Czuły słuch Clove wychwytywał różne lubieżne uwagi na temat jej rozmówczyni wyglądającej naprawdę pociągająco w swych obcisłych skórzanych bryczesach i równie dopasowanym skórzanym pancerzu opinającym jej ponętne piersi. Likantropka usłyszała również słowa opisujące ją i nie były one zbyt pochlebne. Wiele razy nazywano ją obrzydliwą, przez co znowu zaczynała się źle czuć.
Malindil widocznie również usłyszała to wszystko i wywróciła oczami. Spojrzała na Clove porozumiewawczym spojrzeniem i powiedziała cicho:
- Wolisz dokończyć rozmowę na zewnątrz czy u mnie w pokoju? Mam wolne łóżko, bo wzięłam dwuosobowy, więc gdybyś chciała, to możesz się u mnie na noc zatrzymać, siostro - uśmiechnęła się lekko, ale szczerze.
Clove siedziała ze spuszczoną w dół głową. Oddychała płytko, acz szybko. Nie potrafiła odpowiedzieć od razu, gdyż tłumiła w sobie irytację. Obawiała się, że jej złość zacznie eskalować i stanie się coś niemiłego. Nie chodziło tutaj o zazdrość, a o to, jak ją traktowano. Jej rodowód może i był paskudny, ale to były wspaniałe istoty, całe stado było cudownymi i dobrymi stworzeniami i to się powinno w nich liczyć, to powinno się szanować i doceniać.
Kobieta gwałtownie wstała od stołu, krzesło niespodziewanie runęło za nią z hukiem, a w całej karczmie nagle zapadła cisza. Jej dłonie zaciśnięte w pięści spoczywały na blacie stołu. Wzięła jeden, potężny wdech, przymykając przy tym oczy, a potem jak gdyby nigdy nic, rozluźniła mięśnie.
- Chętnie pozostawię tam ważne dla mnie rzeczy. A potem, po prostu się przejdźmy, dobrze? - odparła i nie czekając na odpowiedź, odeszła od stołu. Jej twarz zasłaniały włosy, domyślała się jak teraz musi wyglądać, coraz bardziej zwierzęco. Szybkim krokiem pognała na górę i tam postanowiła poczekać na elfkę. Wkroczyła ona po schodach chwilę za nią, poruszając się z niespotykaną u innych ras gracją. Była tylko nieco wyższa od Clove, a jej smukłość idealnie to podkreślała.
Chwyciła dziewczynę pod rękę i pociągnęła za sobą w korytarz. Wyglądała na zasmuconą. Pogładziła ją po ramieniu chcąc ją uspokoić.
- To jest coś, czego nie lubię w ludzkich mężczyznach. Ich obelżywość nie zna granic. Ale wśród swoich, moich i w oczach Selune jesteś piękna, nie zapominaj o tym - szepnęła jej kojąco i nagle się zatrzymała przy pewnych prostych drewnianych drzwiach. Otworzyła pokój kluczem i popchnęła delikatnie likantropkę do środka.
Środek przedstawiał się dość skromnie. Mały kwadratowy pokój do poddaszu z jednym wychodzącym na Eveningstar dużym oknem znajdującym się pomiędzy dwoma stojącymi pod ścianami wygodnymi łóżkami. Do tego przy ścianach równolegle do siebie były kufry na ekwipunek i małe półki ze szkatułkami na drobniejsze rzeczy. Obok łóżek stały niskie półki nocne, na których można było postawić chociażby świeczkę.
O kufer należący do kapłanki opierał się długi miecz ze zdobioną zawiłymi wzorami rękojeścią, a na pościeli leżał opasły grymuar zapewne będący księgą zaklęć. Elfka usiadła na wybranym przez siebie łóżku i uśmiechnęła się zachęcająco do nieco zakłopotanej Clove.
- Czuj się jak u siebie. Mój dom jest twoim domem, siostro - przyjacielskim tonem pragnęła ją nieco zachęcić, by przestała stać na środku pomieszczenia jak kołek, jednak ta jakoś nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Po krótkiej chwili namysłu podeszła do drugiego łóżka i położyła na nim znalezioną włócznie, którą odwinęła z płótna, aby była widoczna. Następnie ukucnęła przy kuferku z cichym westchnięciem.
- Być może obie te sprawy mają ze sobą jakiś związek. Jeśli tam faktycznie była jakaś iluzja, to pewnie będe w stanie wykryć pozostałości magicznej aury, jaka unosiła się w tym miejscu - poważnym tonem podjęła porzucony temat, gdy likantropka się już nieco rozgościła.
W międzyczasie ta schowała swoją sakiewkę i pozostawiła plecak, którego zawartość nie przyda jej się podczas spaceru w kierunku spalonego domu. Kiedy Clove skończyła, jej twarz wyglądała już bardziej zwyczajnie, a po zdenerwowaniu nie było śladu.
- Więc chodźmy tam teraz. Wezmę swoją broń i tarczę, na wszelki wypadek. Przy okazji, tę włócznię znalazłam nieopodal, prowadziły do niej ślady krwi w kierunku lasu. Mogę ci pokazać gdzie dokładnie - wyprostowała się wskazując ręką na broń, o której mówiła. Była gotowa do wyjścia, nie przyszła tutaj po to by kłaść się spać. Miały jeszcze na to trochę czasu, być może dwie godziny, ale tyle wystarczyło, aby udać się na miejsce zbrodni przy blasku pilnującej ich zdrowia Selune. Malindil przypasała zaś swój miecz oraz wzięła ze sobą księgę zaklęć, po czym przyjrzała się niespodziewanym po kapłance wzrokiem urodzonego łowcy grotowi włóczni. Pozwoliła sobie nawet ją unieść i się nią zamachnąć w nienarażającą życia Clove stronę. Ściągnęła kolejny raz brwi. Był ty chyba jej nawyk kiedy się intensywnie nad czymś zastanawiała.
- Ta włócznia jest całkiem nieźle wykonana. I należy do niejakiego Guvera... Ponoć - mruknęła pod nosem i odłożyła oręż na miejsce. Udała się następnie za dziewczyną i obie wyszły z pokoju, by znów zbadać miejsce zbrodni.


 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-08-2016, 18:15   #13
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ulice już niemal świeciły pustkami. Kilka minut zajęło im znalezienie się na miejscu i odnalezienie krwawych śladów. Kapłanka przyjrzała się całej scenerii sceptycznym wzrokiem. Jej malinowego koloru usta utworzyły wąską linię na jej twarzy.
- Jeśli to miejsce spłonęło i nikt tego nie widział, to ja chyba jestem potworem z otchłani - skomentowała to z oczywiście ściągniętymi brwiami.
- Raczej ktokolwiek to zrobił, jest ów potworem. - poprawiła ją ze wzruszeniem ramieniem - A coś odkryłaś? Ja tyle, co powiedziałam, jednak możemy pójść śladami krwi. Zanurzając się tylko kilka kroków wgłąb na pewno się nie zgubimy a być może coś znajdziemy? - zaproponowała cicho, przyglądając się kapłance z zaciekawieniem. Miała wrażenie, że ta coś wie.
- Nie wiem jak dawno się to stało, ale w powietrzu wciąż unoszą się delikatne opary magii. Niestety jest ich za mało, bym mogła dokładnie zidentyfikować jej szkołę. Albo iluzja po prostu zakryła to wszystko, albo jakieś potężne zaklęcie wywołania dosłownie wysadziło to wszystko w górę - odparła jej jak typowa czarodziejka, a jej oczy zmrużyły się niebezpiecznie.
- Chyba naszym jedynym tropem są ślady krwi, choć ja bym poszukała jeszcze dalej, ale nie jestem pewna - odgarnęła kosmyk włosów za ucho, by jej nie przeszkadzał - Jak myślisz, siostro?
Dziewczyna przez chwilę myślała, że kapłanka po prostu nie pamięta jej imienia. W sumie, to wcale by jej to nie zdziwiło, gdyż nie czuła się wyjątkowa, a przy elfce to już tym bardziej. Mimo nieprzyjemnych myśli, starała się odrzucić je na bok i pozostawić te próżne brednie na późniejszą porę.
- Nie znalazłam śladów nigdzie indziej - kiwnęła przecząco głową Clove i ponownie poczęła rozglądać się po miejscu zbrodni. Przeszła po spalonych szczątkach domostwa i stodoły, odgarniając popiół butem i przyglądając się resztkom tego, co niegdyś tutaj stało. Być może przeoczyła jakiś istotny szczegół, być może włócznia znalazła się w tamtym miejscu, gdyż została rzucona? Clove przeszła na przeciwległy kawałek ziemi, od miejsca w którym znalazła broń. Sytuacja stawała się coraz głupsza. W dalekiej odległości od domostwa, znalazła dachówki leżące w trawie.
- Hmm - mruknęła krótko - No dobra, no to miałaś rację, chyba - Clove podrapała się po czubku głowy.
- To eksplozja. Jednakże wciąż to głupie, nikt nie słyszał tego? To bez sensu. Chodźmy kawałek w las, a potem wrócimy i pójdziemy spać, dobrze? Swoją drogą, dziękuję za gościnę w pokoju, bardzo nie lubię spać sama - mówiła powracając do kapłanki i uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. Nie chciała wykorzystywać kobiety do śledztwa, wiedząc, że każda tajemnica niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Przekroczyła próg lasu jako pierwsza, kierując się śladami krwi, które zniknęły dosyć szybko. Nie miała zamiaru teraz przeczesywać lasu, jednakże planowała postawić w nim kilka kroków.
- Jeśli chcesz, to możesz wrócić lub poczekać na mnie, za chwilę wrócę - dodała spoglądając przez ramię na elfkę, uśmiechając się do niej przyjaźnie.
- Żartujesz? Idę z tobą - uśmiechnęła się szeroko i szybko ruszyła za nią w stronę lasu po krwawych śladach. W jednej ręce trzymała swój miecz, którego cała struktura ostrza mogła skojarzyć się z rapierem ze względu na jego cienkość, a w drugiej prostą różdżkę wykonaną z białego drewna z szafirem na końcu. Szły przez chwilę w milczeniu, aż stanęły na granicy drzew.
- W sumie... Będziesz miała coś przeciwko, jeśli się przyłączę do ciebie póki ta sprawa się nie rozwiąże? - w głowie Malindil wsunęła się pewna nuta nadziei.
- Emm… - Clove zatrzymała się, zdecydowanie zaskoczona pytaniem. Czy mogła się zgodzić? Zapewne spytałaby Landera, ale teraz go nie było, więc czy powinna spytać Sariana? A może po prostu jej pozwolić i nie mieszać w to Paktu, chyba mogła prowadzić podwójne życie, to swoje i to w Organizacji? Po stu latach w krysztale, była lekko zacofana społecznie, pamiętała jedynie te zwierzęce reguły swojej rasy, a niekoniecznie te panujące tu i teraz, w dodatku nie miała przyjaciół poza Paktem. A jeśli godząc się, złamie niechcący którąś z zasad?
- … Tak, pewnie! - palnęła nie potrafiąc odmówić tak miłej osobie i to jeszcze kapłance Selune. Miała nadzieję, że nie powstaną z tego jakieś problemy i Lander nie będzie na nią zły. W sumie, to pewnie mu się spodoba elfka; Clove zmierzyła ją wzrokiem na krótko i westchnęła smutno. Zaczęła iść dalej w las.

Malindil przechyliła głowę i ściągnęła brwi zastanawiając się cóż jej towarzyszce mogło chodzić po głowie. Trwało to tylko chwilę, bo w końcu się ruszyła, by zrównać się z Clove. Na jej twarzy był uśmiech zadowolenia. Powoli zagłębiały się w leśny mrok, a pod ich butami chrzęszczała ściółka leśna. Ich nozdrza chwytały świeże leśne zapachy poprawiające jedynie humor przechodniom.
- W takim razie... Słyszałaś może kiedyś o lythari? - zapytała nagle i spojrzała na nią, by pochwycić jej reakcję. Clove zmrużyła oczy patrząc na kobietę, lecz nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
- Nie, a czemu pytasz? Taką nazwę może mieć to, co zaatakowało tamtych ludzi? - dopytała zaciekawiona, podchwytując temat i chcąc zrozumieć o czym elfka mówi.
Ona stanowczo pokręciła głową na jej słowa.
- Lythari to wilkołaki, ale inne niż te, o których możesz pomyśleć. Zostają nimi tylko elfy i tylko elfy mogą się tą chorobą zarazić - wyjaśniła krótko.
Gdzieś w oddali usłyszały trzeszczenie gałęzi i tupot ciężkich buciorów zagłębiających się w ziemię. Dziewczyny popatrzyły po sobie i skryły się w najdogodniejszych miejscach, jakie mogły sobie znaleźć. Clove przy okazji znalazła całkiem niezły punkt obserwacyjny.
Były w bezruchu już wiele uderzeń serca, kiedy to zza drzewnej kurtyny wyłoniło się dwie potężne sylwetki o zielonawej skórze, przekrwionych oczach i pożółkłych zębach. Miały na sobie podarte skórznie, w rękach zaniedbane topory, w na plecach łuki z kołczanem pełnym strzał. Nie ulegało wątpliwości kim byli. Orkowie!
Kobiety jakiś czas siedziały w ukryciu, czekając aż zielonoskóre śmierdziele zbliżą się do nich. Skrócenie odległości, jaka ich od siebie dzieliła, było bardzo istotne, jesli chciały uzuskać przewagę nad przeciwnikiem. Dopiero gdy ich kroki stały się bardziej wyraźne, Clove zaszarżowała na jednego z nich.
Orkowie stanęli jak wryci. Ich wróg wyłonił się jak znikąd i nawet nie zdążyli zareagować, gdy Clove trafiła bestię prosto w odsłonięte biodro. Bestia omal się nie przewróciła, kiedy srebrzysta włócznia wbiła się prosto w jego klatkę piersiową. Ryknęła głośno i zamachnęła się potężnym toporem. Przyjąwszy cios na tarczę likantropka odskoczyła niezdolna do wyprowadzenia kontry. Przygotowując się do kolejnego ciosu zza drzewa dostrzegła fioletowo-niebieski błysk świadczący o wyzwoleniu jakiegoś zaklęcia przez Malindil, a później wilczy skowyt jakby świadczący o znalezieniu swej zwierzyny przez przewodnika stada. Cokolwiek się tam działo, Clove zdecydowała się na jak najszybsze wykończenie jej przeciwnika, by wspomóc elfkę.
Aż na chwilę przystanęła, by przyjrzeć się dziwnej scenie jaka miała przed nią miejsce. Pełen majestatu szary wilk, a właściwie wilczyca, walczyła z drugim orkiem gryząc go boleśnie po kostkach ostrymi zębami. Po towarzyszce likatropki nie było ani śladu. Wzruszyła ramionami i, kierując się zasadą "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem", wspólnymi siłami wykończyły kolejnego zielonoskórego zwiadowcę.


Kiedy adrenalina po walce już opadła Clove rozejrzała się dookoła siebie, by zatrzymać swój wzrok na ujrzanej już wcześniej na polu bitwy złotookiej wilczycy. Dziewczyna aż zamrugała dwa razy oczami, by przyjrzeć się jej jeszcze raz, ale na jej miejscu stała naga jak ją natura stworzyła Malindil, która z westchnieniem rezygnacji zaczęła zbierać swoje ubrania, wyraźnie nie przejmując się ich brakiem na sobie.
- Mocno cię zranił? - zapytała cicho, gdy się ubierała.
Zdziwienie nie pozwoliło Clove na szybką odpowiedź, a ponieważ nawet nie czuła tych zranień, wciąż stała jak słup przyglądając się elfce. Właściwie, nie było do końca pewne czy patrzy się na nią ze względu na jej obnażone piękno czy dlatego, że przed paroma chwilami miała skórę porośniętą sierścią psowatego i gryzła orków po kostkach niczym agresywny kundel zza płotu
- Co? - odpowiedziała pytająco potrząsając głową i przeniosła spojrzenie na twarz kobiety. W sumie dopiero po chwili zrozumiała, jak bezczelnie pochłania wzrokiem jej nagie ciało. Błyskawicznie odwróciła się tyłem do niej, wznosząc głowę w górę i obserwując niebo.
- A nietam, nic nie poczułam - mówiąc to dotarło do niej, jak piecze zraniony bok. Mimo to przemilczała swoje rany, bo kogo to obchodziło. W pokoju o tym pomyślą.
- Zabierzemy ich głowy i oddamy straży czy co teraz? Głupio by chyba było nie powiadomić miasta o tym, że te smrody się tutaj kręcą… - zmieniła temat i odetchnęła głośno, wyraźnie strudzona próbami przyzwoitego kontaktu z kobietą, a niekoniecznie walką. Póki co nie poruszyła psiego tematu, uważając to za nietaktowne. W końcu postanowiła, że potraktuje ją tak, jakby nic się nie stało. Sama by nie chciała, aby ktoś komentował jej zwierzęcy wygląd podczas szału, więc i postanowiła oszczędzić tego Malindili. Elfka akurat wyglądała na spokojną, niemal tak, jakby się nic nie wydarzyło.
- Clove, przecież dobrze widzę, że krwawisz - stwierdziła stanowczo, acz łagodnie, po czym się uśmiechnęła - Zaraz się tym zajmę. - Zmiennokształtna tylko zerknęła na swój bok. Rana faktycznie była głęboka i przy poruszaniu ciałem bolała, a krew przesiąkła w znaczną część ubioru. Malindlia odziała się jak na cywilizowaną osobę należy i podeszła do dziewczyny, by przyjrzeć się jej zranieniu. Nie trwało to długo, kończąc swą inspekcję mruknięciem dezaprobaty. Wypowiedziała krótką modlitwę do Selune tworząc w swych dłoniach świetlistą kulę kojarzącą się z księżycowym blaskiem, którą przyłożyła do rany likantropki. Clove poczuła przyjemne ciepło kojące, najpierw pieczenie w krwawiącym miejscu, a następnie roznoszące się po całym ciele. Westchnęła mimowolnie z jakąś nieokreśloną ulgą, choć nie potrafiła do końca opisać tego uczucia. W swoim życiu zazwyczaj sama musiała zlizywać rany, a magii leczniczej już nie pamiętała. Rozcięcie całkowicie się zaleczyło.
- Nie bierzmy ich ze sobą. Jeśli będą potrzebne dowody, to je pokażemy. Nie powinnyśmy narażać dzieci na takie paskudne widoki - powiedziała jej cicho, gdy już skończyła się modlić.
- Szkoda - stwierdziła z przykrością. Nie mogła nawet się pokazać, że naprawdę jest użyteczna i pomocna. Ciągle wszyscy będą myśleć o niej jak o paskudzie, a tak to może chociaż by ją polubili?
- Niby jak inaczej dowody pokazać? - dopytała jeszcze kucając przy potworach i przeszukując ich truchła. Jednocześnie nastawiła uszów wsłuchując się w otoczenie, w razie gdyby takich grubasów miało przyczłapać tutaj więcej. Postanowiła za pomocą sztyletu uciąć uszy orkom i zawinąć je w spory kawał materiału, by nie zaśmierdły się do rana. Podniosła się na równe nogi i przetarła czoło przedramieniem, które było zakryte długim rękawem. Zawsze jego końcówkę ściskała smukłymi palcami zakończonymi pazurami, tak aby nie odsłonić znamienia.
- No nic, to chodźmy już. Nie powinnyśmy poświęcać więcej nocy na badanie okolicy, Selune nie zawsze będzie nam łaskawa, mimo jej szczerych chęci. - spauzowała na chwilę wbijając wzrok w elfkę - No… A tak właściwie, to jako sierściuch również jesteś śliczna - uśmiechnęła się do niej miło i wskazała kiwnięciem głowy wyjście z lasu, sugerując aby udały się już do pokoju.
Piersi Malindil uniosły się gdy brała głęboki oddech w trakcie rozglądania się po okolicy. Nie umknął jej smutek w głosie swej towarzyszki, dlatego objęła ją ramieniem. Nie powiedziała jednak nic w tej sprawie licząc, że ten gest wystarczy. Zamiast tego wyszczerzyła białe zęby.
- Dziękuję, siostro - zachichotała zakrywając dłonią usta - To dość interesujący dar. Życie pomiędzy dwoma światami... Ale ty go doświadczasz najpełniej z nas wszystkich, dlatego Selune cię kocha, choć dużo osób na ciebie źle patrzy. W niej i we mnie zawsze znajdziesz oparcie, tak jak ja w niej znalazłam, gdy moje zdolności się objawiły - chwyciła ją za rękę i obie wyszły z puszczy.



Znalazły się w pokoju gdy już było ciemno. Ta noc była przepiękna. Gwiazdy migotały na nieboskłonie towarzysząc księżycowi Selune w czasie swej wędrówki. Malindil przywołała rzucającą przytłumione światło srebrzystą kulkę i pchnęła ją w najwyższy punkt pomieszczenia, by lśniła im niczym srebrny krąg na niebie.
Elfka wyszła na chwilę z pokoju i wróciła z kubkami pełnymi mleka. Postawiła oba na stoliku Clove i zajęła się ściąganiem swego rynsztunku bojowego. Likantropka robiła dokładnie to samo. Zdjęła zbroję, odłożyła broń i tarczę, a kiedy elfki nie było, nawet zdążyła szybko się obmyć.
- Jak się czujesz? - zapytała ją i przyjrzała się jej badawczo w czasie ściągania z siebie skórzanego pancerza, niezbyt nadającego się do komfortowego snu. Clove wsunęła się pod kołdrę, układając wygodnie na materacu, który według niej dawał komfort i odpoczynek. Kiwnięciem głowy podziękowała za szklankę z piciem i wypiła mleko jednym tchem. Nie tylko czuła się spragniona po całym dniu, ale i uwielbiała ten trunek; o ile tak można było go nazwać.
- Dobrze! - oznajmiła zadowolona, przecierając niezdarnie lewym przedramieniem usta, aby zetrzeć z nich ślady po piciu. Odstawiła szklankę i hopsnęła, aż zatrzęsło się łóżko. Jednym zwinnym szarpnięciem zakryła się kołdrą aż po uszy, pozostawiając na widoku jedynie oczy.
- Choć w sumie, trochę mi brakuje mojego opiekuna - wyznała głosem tłumionym przez kołdrę, którą tak szczelnie postanowiła się zakryć.
- Opiekuna? - przechyliła głowę w zamyśleniu wydając z siebie podłużne "hmm"-knięcie. Z namaszczeniem umieściła swój pancerz w kufrze i z jeszcze większym oparła dług miecz o swój stolik nocny. W srebrzystym świetle magicznej kuli zdawał się wydzielać własny blask, a rękojeść lekko się skrzyła. Poszarpaną pelerynę z kapturem po prostu złożyła w kostkę i położyła na skrzyni.
Uwolniona z okowów zbroi przeciągnęła się z cichym jękiem zadowolenia, po czym podeszła powoli do łóżka swojej nowej towarzyszki i usiadła na ziemi opierając się o nie. Zaczęła sączyć swoje mleko z pewną czcią.
- Ja też miałam opiekuna, gdy miałam problem z kontrolą swoich umiejętności. To... nie było przyjemne - głos Malindil był cichy, a choć jej twarz przesłonięta była kurtyną rudych włosów, Clove wydawało się, że dziewczyna się skrzywiła jakby z bólu.
- Jak weszłaś do karczmy, siostrzyczko, to wyglądałaś na bardzo zagubioną. Czy to z powodu jego braku? - zapytała po krótkiej chwili. Jakiekolwiek emocje były wyryte na jej twarzy moment temu, to wyparowały zastąpione przyjaznym uśmiechem
Clove kiwnęła twierdząco głową. Potem jednak jej ruchy zaprzeczyły tej sugestii. W ostateczności po prostu wzruszyła ramionami. Tak na dobrą sprawę, to zbyt wiele czynników wpłynęło na jej przerażenie i niepewność, na stres jaki narastał wewnątrz jej duszy. Nie tylko brak Landera to powodował, choć niezaprzeczalnie był początkiem tego łańcucha.
- Nie ufam ludziom, może to dlatego. Każdy wydaje się, jakby cie nie znosił, to ich krytyczne spojrzenie pełne pogardy - westchnęła cicho - Lander, mój opiekun, mnie akceptuje taką, jaka jestem i nigdy nie powiedział nic niemiłego na temat mojego pochodzenia. Nigdy też nie był wobec mnie nieszczery czy też nieuczciwy. Raczej traktuje mnie jak równą sobie, tak jak każdy powinien mnie traktować, bo przecież nie jestem gorszym podgatunkiem. Jestem po prostu odmienna niż większość, ale kiedyś takich jak ja… Jak my, było więcej. Nim czaroplaga ogarnęła świat, żyliśmy w większej symbiozie. Przynajmniej tak mi się wydaje - zakończyła ponownym wzruszeniem ramion, po czym zamknęła oczy. Ta rozmowa wyraźnie ją przygnębiała.
- Miewam częste koszmary, więc w nocy się nie przestrasz. Zasypiam już - oznajmiła słabo tuląc świeżą pościel kołdry.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-08-2016, 22:44   #14
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Pożegnania nadszedł czas.

Po wielu dniach wędrówki, Lander znikąd objawił, że odłączy się od reszty. Wiele na to wskazywało, ale było to jednak niepotwierdzone, nagłe no i nikt nie znał dnia ani godziny. Oczywiście, nie był to znaczący problem, biorąc pod uwagę ile ich było, i kim byli.

A jednak… pomimo zasłaniającej usta części egzotycznego hełmu wystarczyło zerknąć na oczy Karmazynowego by zorientować się, że nie jest zwyczajowo zdystansowany, tylko jego irytacja, niemal refleksyjnie występująca gdy dostrzegał coś w jego oczach mało rozsądnego, pojawiła się na słowa o rozstaniu i prawie odruchowo zerknął na sekundę na Clove jak gdyby przypuszczając, że ta może się zachować jakkolwiek, z a drugiej chcąc spostrzec, czy może nie wiedziała o tym wcześniej. Co stanowiłoby mniej problemu. Dziewczyna jednak jedynie skrzywiła się na wieść o odejściu i westchnęła bezgłośnie. Jej wzrok zetknął się ze spojrzeniem Thalakosa, przez co ze zdziwienia uniosła brew ku górze. Przewróciła oczami i odwracając wzrok nic nie powiedziała.

Potem Książę usłyszał o obraniu dowódcy i równie nagle zerknął na Sariana, a jego rozdrażnienie w zupełnym milczeniu jedynie się powiększyło.
- Nim odejdę… Macie jakieś pytania? - zapytał reszty - W innym wypadku możecie się udać do gospody. Myślę że zbieranie plotek to dobra myśl biorąc pod uwagę to, co nam powiedziała pani Windstrike.

- Ja mam pytanie do zadania, lecz… nie spodoba ci się. - głos Thalakosa niósł w dźwięcznej i starannej wymowie spokój i uprzejmość przeczące temu, jak przed sekundą strzelił spojrzeniem na zwiadowcę.

Odczekał dłuższą chwilę, gdy Lander nic nie skomentował i nie odezwał się nawet. Widząc brak reakcji, Thalakos kontynuował.

- Chodzi o twój wybór. - wyciągnął nieco przed siebie lewą dłoń, teraz, gdy tarcza wisiała wygodnie na plecach, gestykulując - Jestem pełen uznania dla twego doświadczenia i twej pozycji w pakcie, jednakoż… są argumenty, silne argumenty za innym kandydatem. - powiedział spokojnie, wiedząc, że decyzja nie została podjęta raptownie. Spojrzał w oczy Landerowi, zastanawiając się, jak ten zareaguje na słowa.

Nie byli zwykłymi poszukiwaczami przygód, nie byli też jednak żadną zaciężną armią, stąd Thayańczyk spróbował pozwolić sobie na sprawdzenie, jak ich dowódca zareaguje na te słowa…

Clove parsknęła krótko śmiechem i spojrzała z zaciekawieniem na Landera. Zachował on pełny spokój, a właściwie wyglądał tak, jakby się nawet tego pytania spodziewał.
- Moim domyślnym wyborem na samym początku byłeś ty, Thalakosie, ale gdy zobaczyłem dowódcę garnizonu Tyrluk i spojrzenie, którym cię obdarzyła zdecydowanie stwierdziłem, że to zły pomysł - splótł ręce na piersi i kontynuował - Ludzie z Cormyru nie lubią Thayańczyków. My potrzebujemy zaufania, a przede wszystkim kontaktów.

- Poza tym potrzebujecie przywódcy dla małej grupki, nie dla całej armii. Uznałem, że w tym celu najlepiej się nada Sarian - spojrzał Księciu prosto w oczy, a następnie zerknął na tropiciela, któremu na głowie usadził się biały kot i nie raczył zejść.

- Co…? - zapytał Thayańczyk, zaskoczony, a jego irytacja jeszcze podskoczyła.

- Tylko głupiec… - wstrzymał się, i zaczął jeszcze raz - Nie mianuje się na dowódcę przybysza! Nie, nie o tym mówię. Sarian, z całym szacunkiem - wykonał lewą dłonią przepraszający gest w stronę najemnika, ton też na jedno zdanie mu zelżał - Był, kim, przed dołączeniem do Paktu?

Książę przechylił głowę to w jedną, to w drugą, by się rozluźnić nim kontynuował.
- Jeżeli ktokolwiek ma tutaj dość doświadczenia by dowodzić, jest to Sven. Ma dość lat, co jest chyba główną w tej chwili... kompetencją. A jedyne, co można powiedzieć o wiekowym, bez obrazy - w komicznie podobny sposób wtrącił, tym razem zwracając się do samego Svena - wojowniku, to że jest zaradny. Skoro zdołał przetrwać wszystkie próby lat, i widzieć więcej niż my... razem wzięci. - ostatnie słowa Thayańczyka wypowiedziane zostały z większym naciskiem, jeśli nie lepszą dykcją - jak na kogoś mówiącego obcym językiem.

- Trochę pokory - skomentowała twardo - I uszanuj wybór mądrzejszych od siebie. I w ogóle to przestań się tak podniecać, bo jedynie udowadniasz, jak bardzo się nie nadajesz, a swoje własne wybory dowódcy pozostaw na moment, kiedy sam kiedyś nim zostaniesz. O ile ktokolwiek zdoła cie znieść. - miała dosyć słuchania takiego jojczenia, wył jak kotka w rui co stawało się drażniące. Chciała coś jeszcze dodać, ale sobie darowała, kończąc machnięciem ręki.

Sarian do tej pory milczący, położył uspokajająco rękę na ramieniu Clove.
- Nie palę się do dowodzenia jeśli o to chodzi - Wzruszył spokojnie ramionami - Ale jeśli taka była decyzja dowódcy to ją zaakceptuję, dla mnie liczy się jedynie, żeby wykonać misję i sprowadzić wszysztkich do domu żywych. Jeśli jednak pozostali widzieliby kogoś innego na tym stanowisku to nie będę oponował - Powiedział beznamiętnie i czekał na reakcję innych.

- Powinno zostać tak, jak postanowił Lander - odparła odwracając wzrok w drugą stronę, gdyż poczuła jak gotuje się w niej złość.

- Ech, oczywiście możecie się dogadać między sobą. Macie przede wszystkim współpracować ze sobą na równym poziomie. Stopień dowódcy to konieczność nałożona przez Organizację i jest przezeń wykorzystywana - Lander wzruszył ramionami widocznie znudzony już tym wszystkim - Nie róbcie problemu tam, gdzie go nie ma. Znając każdego z was podjąłem najbardziej optymalną decyzję, jaką byłem w stanie.

Thalakos wysłuchał tych słów, zastanawiając się w milczeniu. Słowa Clove i Sariana zignorował, o dziwo, jak gdyby ich nie słyszał, lub co bardziej prawdopodobne, słyszał ale postanowił zignorować. Była to dziwna pętla.
- Co nie jest problemem dziś… Pewnego dnia może być. Ale rozumiem, że to dla ciebie błahostka. - wzruszył ramionami - Czas pokaże.

Clove przeklęła w myślach i przewróciła oczami. Pożegnała Landera kiwnięciem głowy i odwróciła się na pięcie by zabrać się za wykonywanie zadania. Stanie tutaj i jojczenie nie miało dla niej żadnego sensu.
Thalakos chwilę odprowadzał kobietę wzrokiem, jeszcze raz spojrzał na Sariana i Svena, i na Landera, by mieć pewność, że nikt inny nie ma pytań, lub dowódca ostatnich rozkazów.

Sarian rozciągnął się i ziewnał znudzony.
- Nie ma sensu tutaj tego rozpatrywać, decyzję podejmiemy wieczorem. Teraz mamy zadanie do wykonania - Niespiesznym krokiem podążył za towarzyszką, co uczynił również Sven.

Thalakos po prostu patrzył za odchodzącymi.
- Moje gratulacje. Wychowałeś nam wspaniałą towarzyszkę, obrałeś doskonałego dowódcę a sam wyjeżdżasz w najlepsze. - w głosie było w równej mierze bezradnej wesołości, co podobnej irytacji - Mam nadzieję, że jesteś dumny. - powiedział do Landera, który zmierzywszy go groźnym spojrzeniem, oparł swoje dłonie na rękojeściach swej broni.

- Jestem dumny, ponieważ taki pyszałek jak Ty nie otrzymał władzy i nie zniszczy wszystkiego, nad czym tutaj pracujemy. Widocznie nie rozumiesz jeszcze tego, na czym stoimy. Jeśli ludzie w Thay są tacy jak ty, to trudno mi się dziwić, że tak was nienawidzą - odparł mu stanowczo i odwrócił się na pięcie.

- Bywaj - rzucił zwrócony do Księcia plecami i odszedł w stronę Arabel.

- Bywaj. - odparł po prostu Książę, machnąwszy ręką. Sam zwrócił się, poobserwować chwilę odchodzącego. Przysiadł na skraju kamiennego mostu, zdjąwszy hełm i spokojnie wpatrując się przez ramię w swoje odbicie w wodzie. Potem rozejrzał się po cormyrskim miasteczku, jakby całe chciał zlustrować wzrokiem, nim coś zadecyduje.

Pochylił głowe do góry, patrząc na zachodzące słońce pytającym spojrzeniem, nim zebrał się i spokojnie ruszył ku spichrzowi, o którego lokalizację niezobowiązująco zapytał podczas kolacji u Windstrike’ów.



***



Sarian nie zareagował mijając ponownie Clove - uznał, że najlepiej będzie zostawić ją samą i niepotrzebnie nie denerwować. Doszedł do wniosku, że potrzebuje trochę czasu, aby oswoić się z całą sytuacją, a i jego dręczyło mnóstwo wątpliwości.

W głębi serca nie chciał dowodzić i nie chciał brać na siebie tej odpowiedzialności. Zawiódł już kiedyś swoich towarzyszy i jednym z warunków dołączenia do organizacji było to, że nigdy nie postawią go w takiej sytuacji. Musiał jednak przyznać, że w całej grupie nie było lepszego kandydata, być może z wyjątkiem Svena, który jednak nie zajął stanowiska. Wiedział, ze będzie musiał rozwiązać całą sprawę jak najszybciej zanim dojdzie do eskalacji konfliktu w grupie. Zależało mu tylko na wykonaniu zadania i bezpiecznemu powrotowi ich grupy, a wewnętrzne podziały bardzo zagrażały tym celom. Na chwilę obecną musieli zająć się aktualną misją, więc postanowił rozpocząć od wypytania miejscowych - plotki, jeśli odpowiednio przesiane i wykorzystane były niesamowitym wręcz źródłem informacji. Zanim jednak przystąpi do pracy postanowił udać się do karczmy, zostawić cały sprzęt i się przebrać - nie sądził, aby ktokolwiek był skłonny rozpocząć z nim szczerą rozmowę w momencie, kiedy będzie paradował w pełnym ekwipunku. Wieśniacy raczej krzywo patrzyli na najemników, gdyż w większości żyli w strachu przed najazdami bandytów.

Gdy w końcu dotarł do karczmy, zapłacił za nocleg w jednoosobowym pokoju dla podróżnych - nie zależało mu zbytnio na wygodach pokoju kupieckiego i zbędnym przepychu, chciał tylko miejsca, gdzie będzie mógł bezpiecznie spędzić noc i zamknąć na klucz swój ekwipunek, kiedy wraz z resztą będą wykonywali powierzone im zadanie. Z ulgą zrzucił z siebie skórzaną zbroję i z radością przywdział znacznie wygodniejszą lnianą koszulę, po czym zwrócił uwagę na rzeczy przekazane mu przez Landera. Westchnął i zawiązał sobie wstążkę wokół prawego ramienia, a pakunek otworzył i jedną ze wspomnianych kulek schował do sakiewki uwiązanej przy pasie - dopóki nie wyjaśnią sprawy dowodzenia postanowił pilnować obu przedmiotów, więc pozostałe kulki zawinął i ukrył pomiędzy swoimi rzeczami. Przed wyjściem z pokoju zgarnął jeszcze jeden z mieczy i sztylet po czym opuścił pomieszczenie. Proste łóżko niezmiernie go kusiło, ale jeszcze zanim zapadnie mrok, chciał załatwić jedną sprawę.

- Przepraszam - Zagadnął do karczmarza, kiedy znalazł się już w głownej sali- Ja i moi towarzysze przybyliśmy tutaj w poszukiwaniu jakiejś dorywczej pracy i dowiedzieliśmy się, że macie tutaj trochę kłopotów i bylibyśmy gotowi wam pomóc, ale potrzebujemy nieco informacji. Kto jest przywódcą w waszej wiosce?

Mężczyzna przerwał bezcelowe polerowanie drewnianego półmiska za pomocą swojego fartucha i spojrzał na Sariana jak na jakiegoś przybłędę.
- Pan Grim Evenwood pewnie teraz siedzi u siebie w domu - rzekł mu cienkim głosikiem tak jakby ktoś mu przywalił kamieniami płuca - Mieszka w swoim domu na południu osady. Jest duży i ma kształt litery L.

Sarian skinął głową w podziękowaniu i opuścił tawernę. Miał gdzieś opinię innych i nawet cieszył się z tego, że inni brali go za zwykłego wędrowca, więc nie zamierzał besztać swojego gospodarza za pogardliwe spojrzenia. Szybkim i zdecydowanym krokiem udał się we wskazanym kierunku, licząc na to, że uda mu się odnaleźć poszukiwany dom. Znalazł go dość szybko. Znajdował się nieopodal małego domku rodziny Windstrike. Trudno było się dziwić, była to prawdopodobnie najlepsza lokacja - dokładnie nad rzeką, przez co można mieć ładny ogródek, z dala od tłoku, na uboczu. Samo mieszkanie prezentowało sobą nie lada robotę. Dwupiętrowy dom o dwuspadowym dachu zdobiły kunsztownie wykonane barierki na werandzie. Solidne drzwi, mimo ciepłego wieczoru, zamknięte były na cztery spusty, a to wrażenie potęgowało również kilka osób dosłownie koczujących pod progiem. Wszyscy mieli niezadowolone miny z jakiegoś powodu i obdarzyli Sariana gniewnym spojrzeniem gdy tylko się pojawił.

Sarian zachowując czujność powoli zbliżył się do zgromadzonych ludzi.
- Dobry wieczór - Powiedział jak gdyby nigdy nic - czy państwo również oczekują na pana Evenwooda?

- Ten skurwiel za jaja wisieć powinien! - powiedział jakiś starzec, którego uciszyła jego córka jeśli sądzić po jej powabie.

- Jakieś bestie czają się w lesie i on nie chce nic z tym zrobić! - wrzasnęła pewna kobieta.

- Jeszcze ponoć nam orkowie z północy zagrażają, a Evenwood nie chce wezwać posiłków z Arabel! - krzyknął inny mężczyzna, znacznie młodszy, na oko dopiero trzydziestoletni.

- I jak mamy pracować na roli, skoro jesteśmy zagrożeni i jeszcze nam kradną żywność ze spichlerza? - warknął jakiś starszy rolnik.

- I ponoć jeszcze jakaś grupa poszukiwaczy przygód tu przyszła, poszła w las i już nie wróciła - mruknęła wspomniana już wcześniej dziewczyna, której zmartwienie zdawało się utwalić na jej licu jak na posągu. Wszyscy zmierzyli ją wzrokiem tak, jakby rzekła bluźnierstwo lub coś, czego rzec nie powinna.

Mężczyzna skrzywił się z dezaprobatą.
- Ja i moi towarzysze z chęcią pomożemy wam w waszych problemach, JEŚLI oczywiście wasz przywódca zgodzi się opłacić nasze usługi - Nie sądził, żeby ktokolwiek uwierzył w ich altruistyczne podejście - Po to właśnie tu jestem, aby omówić szczegóły naszego kontraktu, więc jeśli nie macie nic przeciwko udam się wprost na spotkanie panem Everwoodem - Obserwował w skupieniu reakcję tłumu, który tylko się popatrzył na niego jak na idiotę. Chyba nie wierzyli, że garstka poszukiwaczy jest w stanie cokolwiek załatwić.

- Jak chcesz to droga wolna. Ale jak wam nie zapłaci, to powieś skurwiela za jaja! - krzyknął starzec tak głośno jak się tylko dało, co wywołało jedynie jęk frustracji ze strony jego córki. Inni widocznie nie mieli nic do dodania.

- Jeśli nam nie zapłaci, to wierzcie, że będziemy wieszać go wszyscy razem - Wzruszył ramionami i podszedł do drzwi, po czym zapukał do nich energicznie.

Niestety odpowiedziała mu głucha cisza, ponowił więc pukanie, a gdy znowu nie uzyskał żadnej odpowiedzi, postanowił sam wejść do środka. Nie zdziwił się jednak, kiedy okazało się, iż drzwi były zamkniete.
- Nasz gospodarz chyba, nie chce wpuścić nikogo z nas do środka - Powiedział do zebranych ludzi i ruszył na przechadzkę wokoło domu.

Dostrzegłszy otwarte okno na poddaszu powrócił do zebranych ludzi.
- To nie godzi się tak traktować interesantów - Powiedział udając wzburzonego - Drań zamknął się w środku i nie chce widzieć nikogo z nas. Ja i inni chcemy pomóc wam w waszych problemach, ale na początku potrzebujemy uzyskać parę informacji i wydaje mi się, że wasz przywódca coś przed nami ukrywa - Obserwował reakcję pozostałych ludzi - Znalazłem drogę do środka, ale będę potrzebował, żeby ktoś z was dobrzy ludzie użyczył mi drabiny, aby móc dostać się na dach. A potem wyprowadzę naszego drogiego gospodarza i odpowie przed nami wszystkimi!

Krótka cisza, która zapadła, powiedziała Sarianowi aż zbyt wiele.
- Drabinę? Ty chcesz się do naszego sołtysa włamywać? - powiedział pretensjonalnie farmer.

- A czy na takiego sołtysa głosowaliście? Czy to jest wasz przywódca, który chowa się przed problemami we własnym ciepłym domu i pewnie śmieje się z was teraz siedząc wygodnie w fotelu, kiedy wasi towarzysze giną a wy narażacie swoje życie? W moim kraju przedstawiciel dzieli wszystkie troski ze swoimi ludźmi. Nie chcecie uzyskać odpowiedzi co zamierza teraz zrobić? - Postanowił odwrócić kota ogonem.

Wszyscy popatrzyli po sobie tak, jakby szukali wsparcia w pozostałych. Starzec w końcu westchnął i wstał opierając się o kij służący mu za laskę.
- Jakżem był młody, to żeśmy z dachu na dach przeskakiwali. Jak ci no przyniosę tą drabinę, to masz go za jajca powiesić z tego okna! - pogroził palcem w stronę domu i już zaczął iść w stronę osady, kiedy to zatrzymała go jego córka.

- Zaczekaj, ojcze. Ja z nim pójdę - powiedziała mu troskliwie ujmując go za rękę i pozwalając mu usiąść. Następnie uśmiechnęła się do Sariana i udała się wgłąb Eveningstar.

Sarian odetchnął cicho zadowolony. Naprawdę nie chciał ryzykować wspinaczki, bo z jego szczęściem skończyłby z połamanym karkiem.

- Jaki on jest, ten wasz sołtys? - Zapytał towarzyszki chcąc zabić czas i dowiedzieć się jak najwięcej o swoim rozmówcy.

- To dobry człowiek. Dziwne że nie otwiera drzwi - odparła smutno. Szła powoli przed siebie manewrując między uliczkami i mijając kolejnych ludzi - Myślę że sobie zrobił krzywdę, ale nikt nie chce mi wierzyć. Są zaślepieni złością. Tatko mówi, że przez braki w spichlerzu może nam nie starczyć żywności na zimę, a nasza wieszczka mówi, że przyjdą naprawdę ciężkie mrozy.

- Nikt do końca nie wie jak się zachowają ludzie w obliczu zagrożenia
- Wzruszył ramionami - Nawet największy wojownik może uciec, jeśli stanie przed realnym zagrożeniem. Od kiedy trwa to całe zamieszanie?

- Od kilkunastu dni. Zaogniło się to wszystko od momentu pożaru za rzeką - zwiesiła nos na kwintę gdy o tym mówiła - Biedna Miri. Dla takiej dobrej dziewczyny taki zły los? Nawet aspirowała na akolitkę w tutejszej kapliczce.

Sarian zaczął współczuć mieszkańcom wioski, kiedyś przeżył sam przeżył coś znacznie gorszego i nikomu nie życzył takiego losu.
- To zawsze jest tragedia… - Powiedział tylko - Wiadomo co spowodowało pożar?

Jej odpowiedź objawiła się w postaci milczącego pokręcenia głową.

Oboje stanęli przed małym, prawdopodobnie dwuizbowym domkiem przykrytym strzechą leżącym pomiędzy dwoma sporymi drzewami. Porównując ten budynek z tym należącym do tutejszego sołtysa Sarian był pewny, że rodzinie tej dziewczyny się nie przelewa, choć raczej nie żyli w skrajnej biedzie. Dziewczyna skinęła na niego głową i, odrzuciwszy splecione w warkocz blond włosy na plecy, udała się za dom. Mężczyzna stwierdził w myślach, że może nie wygląda ona pięknie ze względu na typowo chłopskie rysy twarzy, ale również brzydka nie była. Biorąc pod uwagę, że była niewysoka i bardzo szczupła, zapewne miała lekką niedowagę, można było ją określić słowem "ładna".

Tropiciel udał się za swoją towarzyszką na tyły gospodarstwa i podszedł do leżącej na ziemi drabiny. Wykonana z drewna, wydawała się solidna i długa wystarczająco, aby dostać się na dach domu sołtysa i stamtąd dostać się oknem do środka.

- Dam sobie radę sam, spokojnie - Powiedział, kiedy dziewczyna wzięła jeden z końców drabiny - Bardzo mi pomogliście, więc nie chcę cię zanadto obciążać - Uśmiechnął się do niej.

We dwójkę maszerowali z powrotem w stronę domostwa przywódcy wioski.

- Wiesz… Może to i głupie… Ale przypominasz mi kogoś - Rzucił Sarian przerywając milczenie - Moją… Znajomą z dzieciństwa - Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie - Ja również wychowałem się w podobnej miejscowości, no o ile Tethyr można nazwać podobnym do waszych okolic.

- Cóż... To miłe. Dziękuję - jej wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu i kiwnęła głową w podziękowaniu za ten komplement - Jak jest w Tethyrze? Ja świata poza tą wioską nie widziałam - A tak swoją drogą... Jestem Lisa.

- Sarian - Lekko skłonił głowę - Miło mi cię poznac Liso. Długo by opowiadać… Nawet nie wiem od czego by zacząć… - Powiedział zamyślony - Najlepiej jakbyś, kiedyś miała sama okazję zobaczyć - Uśmiechnął się - Chociaż długie wędrówki jedynie wzmagają tęsknotę za domem…

W milczeniu dotarli w końcu z powrotem do domostwa sołtysa i Sarian w akompaniamencie krzyków gawiedzi przystawił drabinę do ściany domu. Tryumfalnie podniósł rękę do góry co wzmogło aplauz z ich strony.
- Za chwilę wyprowadzę wam tego waszego przywódcę i wszyscy utniemy sobie z nim pogawędkę - Powiedział pragnąc podsycić nastroje w tłumie - Wy dwaj, przytrzymajcie tą drabinę tutaj na dole, wolałbym nie spaść z takiej wysokości - Wskazał dwójkę mężczyzn, którzy skwapliwie posłuchali jego polecenia - Życz mi powodzenia i pilnuj ich - Puścił oko do Lisy i zaczął wspinać się po drabinie do góry. Po chwili stanął ostrożnie na miękkim dywanie w dużym pomieszczeniu ozdobionym różnorakimi dziełami sztuki - głównie posągami i obrazami. Pierwsza rzecz, jaka rzucała się w oczy, to było wielkie łoże z baldachimem przeznaczone dla dwóch osób. Kunsztownie wykonane meble stały wzdłuż ścian, a przez dosunięte do toaletki oparcie krzesła mogącym zostać określonym jako dzieło sztuki przerzucona była wytworna koszula oraz eleganckie spodnie. Wszystko wskazywało na to, że była to główna sypialnia należąca do głowy rodziny oraz jego żony. Nikogo w pokoju nie było, a wewnątrz budynku panowała absolutna cisza.

Sarian wziął głęboki wdech i powoli podszedł w stronę drzwi przy łóżku, nasłuchując przy tym czy ktoś w domu się nie poruszył. Nie zamierzał przestraszyć domowników, jednak jeśli uda się ich zaskoczyć będzie to działało na jego korzyść. Cicho je otworzył, by przypadkiem nie zaskrzypiały i jego oczom ukazał się mały pokój dziecięcy - prawdopodobnie chłopca lub mającej zamiłowanie do drewnianej broni dziewczynki. Tutaj również nie było ani żywej duszy.

- Szlag by to… - Zaklął pod nosem. Rozejrzał się po obu pokojach chcąc ocenić, kiedy ostatnio przebywali w nich gospodarze. Szukał niedopalonych świec, pozostawianych zabawek, czy może naczyń z resztkami posiłków. Osoby, które opuszczają swoje domostwa z reguły pozostawiają w nich nieświadomie duży porządek, jeśli znalazł by coś co by go zaniepokoiło oznaczało by to, że domownicy wciąż są w posiadłości. No chyba, ze opuścili ją w nagłym pośpiechu. Po chwili udało mu się dostrzec kawałek bułki pozostawionej na komodzie. Sarian dostrzegł, iż pomimo iż nadgryziona była jeszcze miękka i prawdopodobnie wypieczona jeszcze dzisiaj rano. To upewniło go, iż domownicy niemal na pewno gdzieś tu jeszcze są.

Ostrożnie wrócił do pierwszego pomieszczenia po cichu otworzył drugie drzwi. Wyszedł w ten sposób na długi korytarz kończący się drabiną na górę, zapewne na strych, a z drugiej strony schodami na dół. Wzdłuż niego były kolejne solidne, dobrze naoliwione drzwi stanowiące różne inne pomieszczenia typowego bogatego gospodarstwa domowego, aż wreszcie Sarian zszedł na niższe piętro. Panująca w całym domu cisza zaczynała być bardzo niepokojąca.

Widok salonu niemal go zamurował.

Duży salon połączony z kuchnią umeblowany bym drogimi meblami. Miękkie, obijane skórą fotele stojące przed narożnym kominkiem z żarzącym się drwem oraz drewniana podłoga były obficie pokryte krwią. Kunsztowne krzesła leżały na ziemi poprzewracane, a wszelkie naczynia walały się po ziemi potłuczone. Obrazy również zostały podarte, a ich ramy rzucone jak najdalej się tylko dało.

Czujność Sariana jedynie wzrosła. Dobył swą broń i stawiał ostrożnie kroki, póki nie ujrzał sołtysa oraz jego żony leżących w kałużach własnej krwi na podłodze.

Mężczyzna zaklął pod nosem i ostrożnie podszedł do ciał, aby ocenić kiedy zostali zabici. Wciąż istniało zagrożenie, że zabójca znajduje się gdzieś w domu i być może go obserwuje. Jak się okazało - oboje jeszcze żyją, choć ledwo. Szybka medyczna pomoc ze strony jakiegoś cyrulika bądź kapłana ich na pewno uratuje. Mają niezbyt wiele czasu.

Sarian błyskawicznie zerwał się i opuścił pokój, kierując się tam, gdzie powinny znaleźć się główne drzwi, szedł szybko, ale czujnie rozglądał się na boki -napastnik mógł dalej gdzieś tu być. Zdawał sobie sprawę z tego, że wpuszczenie wszystkich do środka sprawi, że sprawca najprawdopodobniej się spłoszy i ucieknie, ale musiał podjąć ryzyko i spróbować uratować tych ludzi. Poza tym pozostała jeszcze kwestia dziecka… Wolał nawet nie myśleć co mogło się stać.

Nie spotkał po drodze nikogo, Nie miał pojęcia co tu się stało, ale wyglądało na to, że ich kłopoty dopiero się rozpoczęły. Odsunął sztabę w drzwiach i je otworzył.
- Biegnijcie po medyka, mamy problem - Powiedział zdecydowanym głosem do zebranych przed drzwiami ludzi.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 05-08-2016, 19:01   #15
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Słońce praktycznie nie dawało już żadnego światła, kończyła się widna pora doby. Thayańczyk większość drogi pokonał traktem, ale zboczył ku drzewom, nie widząc tak naprawdę powodu by maszerować drogą - teraz, gdy był na powrót sam. Trzymał tylko drogę ze swojej prawej strony, widoczną daleko pośród drzew, które w zasadzie nawet gęsto zaściełały przestrzeń w wiosce… przy trakcie zaś stanowiły prawdziwą knieję.

Była to najdziwniejsza z rzeczy. W Thay nie było lasów, i wciąż, i po całym tym czasie drzewa stanowiły dziwny widok, nie tylko krajobraz. Występujące w takiej gromadzie, stanowiące ten skraj tajemnej przestrzeni, gdzie wzrok nie sięgał daleko, gdzie ludzie nie mieli świadomości, co się dzieje.

Oczywiście, w tej chwili było to korzystne.

Mężczyzna nie zamierzał być na widoku, i wbrew rynsztunkowi, tak jak w swoim kraju wiedział, że gdy tylko drzewa zaczną rzednąć, że gdy spostrzeże skraj lasu będzie już ciemno a spichlerz będzie w pobliżu, zamierzał sunąć jak najciszej… najpierw zobaczyć budynek, potem zadecydować, co potem. Leżał nieopodal młyna na północnym zachodzie osady. Była to duża drewniana konstrukcja z zrobionym z dachówek dachem tworzących dwa strome spady. Miała kamienny fundament, co mogło świadczyć o obecności piwnicy. Białe ściany wzmocnione połówkami drzewnych pni wyglądały na bardzo szczelne, dzięki czemu żywność w środku miała bardzo niewielkie szanse na zawilgocenie. Przez uchwyty wielkich dwuskrzydłowych drzwi przełożony był łańcuch spięty kłódką. Wejście było dodatkowo wzmocnione żelazną sztabą, którą odblokować dało się jedynie z pomocą jakiegoś mechanizmu. Był on zapewne w młynie, ponieważ innych budynków w najbliższej okolicy nie było. Thalakos obszedł budynek na ile pozwalała mu linia drzew, ściągając z ramion i zwijajac karmazynowy płaszcz, który mógłby go zdradzić gdyby zjawił się ktoś z olejną lampą. Jeżeliby nie stwierdził żadnych innych wejść - okien się nie spodziewał w budowli o takim przeznaczeniu - postarał się znaleźć dogodne miejsce z widokiem na wejście i młyn, w którym mógłby przez spadek lub nieckę lub nierówność lub pień być mniej widoczny. Rozrzucił ściółkę by nie powodować hałasu gdyby wstawał, ułożył miękko i wygodnie płaszcz po sobą, zdjął hełm i położył się wygodnie, obserwując wejście oraz okolicę i czekając. Księżyc już dawno temu rozpoczął swoją wędrówkę po nieskazitelnie czystym nocnym niebie, kiedy to po długim czasie oczekiwania, gdy to Thalakosowi zaczęły się już zamykać oczy, nadfrunęły chmury przesłaniając blask Selune i zaczęło kropić. Mimo czasu jaki minął - nic się nie działo wokół obu budynków.
- Verii mekh… - zaklął pod nosem znużony mężczyzna, podnosząc nieco płaszcz, by zakryć nim łysą głowę. Z nudów przed sobą był już prawie że napisał kiepski wiersz palcem w odgarniętem z ziemi ściółki, a teraz spadająca woda miała go zalać. Taka strata.
Upewnił się, że nie znajduje się na samym dnie depresji, by za chwilę nie było się okazało, że leży w wodzie. Odkorkował bukłak i upił nieco, chcąc zachować przytomność, albowiem pomimo wilgoci w powietrzu, w gardle czuł jeszcze od zachodu słońca suchotę.
Jednak metodyczność i ostrożność leżały w jego naturze, dlatego poświęcił się dalszemu trwaniu na stanowisku do chwili tuż przed świtem. Wtedy, wobec braku obserwowalnych wydarzeń, po ostatnim obejściu budynku nim zaczęło być widno - z bliska, nie chcąc przegapić ewentualnych śladów w świeżym błocie - udał się do karczmy by opłacić pokój i doprowadzić się do porządku. Zmęczony, po krótkiej drzemce z rodzaju do których był nadto przyzwyczajony zamierzał ruszyć do młyna, lecz to dopiero, gdy Amaunator zajmie swą wysoką pozycję na niebie…
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 10-08-2016, 00:16   #16
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację



20 Eleint 1479RD
Eveningstar

Pierwsza część nocy była spokojna i bezchmurna. Bliski pełni srebrzysty księżyc podróżował po niebiosach otoczony przez skrzące się swym skromnym, acz pięknym blaskiem gwiazdy. Wielu zmęczonych mieszkańców Eveningstar twardo spało w tym momencie w swoich wygodnych łóżkach. Ta wioska to był ich dom i mimo ostatnich dziwnych wydarzeń nie zamierzali jej opuszczać z powodu kilku plotek. Ponadto pokładali pełne zaufanie w cormyrskie wojsko gotowe zareagować na każdy przejaw wrogości wobec zwykłych mieszkańców. Na ten sam księżyc patrzyło w tym momencie również wiele osób - handlarze pędzący ze swym towarem, korsarze pływający po zachodnich wodach, zwykli podróżnicy podziwiający majestat Selune, zakochani, złoczyńcy, niemogący zasnąć… Oglądali go tylko po to, by ujrzeć nadchodzące ciemne chmury i poczuć zaczynający kropić deszcz, który po upływie kilku minut ukazał swą furię. Arteria pod przewodnictwem Sariana mogła jedynie dziękować losowi za znalezienie się w osadzie nim ulewa dopadła ich na trakcie. Poprzedni dzień wszyscy spędzili na zbieraniu poszlak pragnąc dowiedzieć się nieco więcej na temat tego co się dzieje w wiosce, po czym udali się na zasłużony odpoczynek… No, prawie wszyscy.



Clove spała w swym ciepłym karczemnym łóżku, gdy nagle poczuła chłodny powiew wiatru przeszywający ją mocniej niż by się wbijały w jej ciało włócznie. Jej zwierzęce zmysły aktywowały się w trybie niemal natychmiastowym. Szarpnęła się na równe nogi od razu przechodząc do pozycji bojowej i rozwarła szeroko powieki czekając na napastników.
Jej oczom ukazała się lodowa pustynia pełna pagórków i parowów. Po jej prawej wznosiła się jakby zamarznięta fala pnąca się niesamowicie wysoko. Wyglądało tak, jakby miała zalać pnące się na lewo od niej iglice i oblodzone skały. Pod grzebieniem tej fali do przodu ciągnęła się jakby ścieżka. Likantropka ślizgała się na niej jak po zamarzniętym jeziorze. Szła powoli trzymając się dłonią chłodnej ściany, by nie upaść, rozglądając się dookoła. Czuła zagrożenie, chociaż go nie widziała. Mimo tego, że było jej zimno, jej naznaczona ręka pulsowała gorącem będącym z każdym krokiem intensywniejszym.
Ostry ból nagle eksplodował w jej ramieniu. Clove wydała z siebie podłużny syk świadczący o straszliwym cierpieniu, a następnie krzyk, gdy jakaś olbrzymia potworna bestia złapała ją w swoje łapska. Wszelkie jej beznadziejne próby wyrwania się z żelaznego uścisku spełzły na niczym. Szybko wypełniła ją rozpacz, kiedy kreatura zbliżała ją do swojej wielkiej paszczy… I nagle cała wizja się rozsypała.
Była jeszcze noc, gdy zerwała się do pozycji siedzącej cała zlana potem. Jej wyczulone zmysły szybko zaczęły badać otoczenie. Była w pokoju, okryta kołdrą, przez okno wpadało światło księżyca - była noc. W pobliżu stała Malindil z błyszczącym mieczem w jednej dłoni i z księgą zaklęć unoszącą się delikatnie jak rozcapierzoną drugą. Jej wzrok skierowany był na karykaturalną charczącą bestię zwijającą się z bólu w szybko zmniejszającej się klatce utworzonej z mocy magicznej. Gdy się zmniejszyła do rozmiarów wręcz miażdżących ciało potwora - zniknęła wraz z nim. Likantropka wtedy dopiero poczuła, że z jej ramienia uchodzi gorąc.
Ognistowłosą elfkę zdawał się otaczać powoli zanikający srebrzysty blask. Nie było wątpliwości, że inwokowała potężne moce samej bogini, by pomóc dziewczynie. Powoli przeniosła wzrok na Clove i uśmiechnęła się do niej widząc, że jest cała…
… i wykończona padła na swoje łóżko.



Sarian przez długi czas nie mógł zasnąć. Mimowolnie po jego myślach krążyły myśli o Tethyrze, jego dawnych przyjaciołach oraz o odpowiedzialności, która teraz na niego spadła. Już wcześniej jego oddział został wybity. Czy tym razem podoła? Wątpliwości nie opuszczały go nawet na krok ze względu na postanowienie, jakie podjął dawno temu zaraz przed dołączeniem do Paktu.
Przed jego oczami wciąż stał obraz paniki, jaką wywołała wieść o napaści na dom sołtysa. Szeroko otwarte powieki, zdawałoby się że nawet rozszerzone źrenice, drżenie rąk, tupanie butów, niedowierzanie, niepokój, konsternacja. Ludzie dosłownie wpadli do środka, wynieśli rannych i zabronili Sarianowi się w ogóle do nich zbliżać. Obdarzono go spojrzeniem świadczącym o nieufności, zrozumiałym zresztą. Dziewczyna, z którą szedł wcześniej, powiedziała mu, że to wszystko zaczęło się dziać zaraz po pojawieniu się pierwszych obcych w Eveningstar. Następnie pożegnała go krótkim skinieniem głowy, podciągnęła nieco wyżej sukienkę i pobiegła za swoim aż nazbyt ruchliwym jak na swój wiek ojcem. Jak wracał do karczmy to już cała osada o tym całym zajściu mówiła. Siła informacji w małej społeczności była ogromna jak widać.
Gdy obserwował w srebrnym blasku księżyca jedną z otrzymanych od Landera kulek spostrzegł jakieś niewyraźne wirowanie wewnątrz niej. Wrażenie to trwało zaledwie sekundę. Czy to się faktycznie stało, czy też może jego zmęczony umysł płatał mu figle? Wolał zostawić rozmyślania na ten temat na następny dzień.
W nocy jego podświadomość podsuwała mu obrazy Tethyru: pięknych krajobrazów, swoich dni spędzonych w straży, swoich przyjaciół do niej przynależących, a później jeszcze wcześniejsze czasy, gdy dorastał… A później wszystko to od nowa, ale w barwach koszmaru. Wszystko było zniszczone, dookoła leżeli liczni zabici, z czego większość to byli jego bliscy, a najgęściej zaścielone było ciałami pewnej dziewczyny znanej przez Sariana od dzieciństwa. Każde kolejne ciało wyglądało na skrzywdzone coraz okrutniej... i okrutniej. Gdzieś z oddali usłyszał śmiech…
I się obudził w swoim karczemnym pokoju.
Był już poranek. Jego ciało było całe lepkie od potu. Mimo całonocnego snu był wykończony. Co to właściwie był za koszmar i dlaczego był aż tak realistyczny? Odpowiedź na te pytania pozostawała nagadką.



No właśnie. Prawdopodobnie jedyną osobą, która w dosłownym tego słowa znaczeniu tej nocy nie przespała była nikim innym, jak Thalakosem bezowocnie wyczekującym na jakiekolwiek podejrzane działania kogokolwiek lub czegokolwiek w pobliżu spichlerza. Przemoczony do suchej nitki z powodu deszczu, ale uparty w swym postanowieniu dowiedzenia się czegoś na temat wieści od pani Windstrike, wraz z nadejściem świtu opuścił swoją “strażnicę”. W niewielkim jednoosobowym pokoju o dość standardowym wystroju jak na karczemne pomieszczenie. Ściągnął swój pancerz, odłożył swój oręż, powiesił swoją pelerynę by wyschła i z całości zaczął ścierać brud oraz wilgoć źle wpływające na stal oraz jakość ubrań.
Jego krótka drzemka została okraszona nieprzyjemnym snem. Wpierw szedł przed siebie przez zalesione tereny, do których zdołał nawyknąć już w trakcie podróży do Eveningstar. Minęło kilka chwil i cały krajobraz zmienił się, by ukazać przed nim ciągnący się prosto korytarz z celami więziennymi wraz z ludzkimi ciałami… ale czy na pewno ludzkimi? Ciała większości z nich powykręcane były pod dziwnymi kątami ewidentnie świadcząc o wykonywaniu na nich jakichś dziwnych eksperymentów. Ci żyjący łapali się za głowy mechanicznymi rękami lub stukając takimiż samymi nogami, z których ciekła śmierdząca zakażona krew. Wszyscy oni wyli z niewyobrażalnego bólu. Wśród nich byli przedstawiciele obu płci w różnych kategoriach wiekowych, wszystkich ras oraz profesji. Niewielka część z nich wiła się bądź snuła po swoich celach jak po zabiegach lobotomii. W oczach tych była całkowita apatia, a ślina z ust kapała obficie na kamienną posadzkę. W powietrzu wyczuwalny był odór przegniłych ciał oraz odchodów.
Chwilę później sam znalazł się w jednej z takich celi. Siedział na dziwnym kamiennym krześle mocno przypięty doń skórzanymi pasami. Stał nad nim jakiś gruby wysoki mężczyzna z można by rzec obrośniętą tłuszczem twarzą. Wyglądał tak szkaradnie, że Thalakos by mógł puścić pawia, gdyby nie przyrządy leżące w kącie ciemnego pomieszczenia. Różnego rodzaju piły, tasaki, wielkie nożyce, wszystko splamione zaschniętą już krwią. Po drugiej stronie na stosie piętrzyły się różne mechanice ręce, nogi, nawet flaki stworzone z jakichś elastycznych części. Mimowolnie poczuł lęk, gdy przypomniał sobie poprzednią wizję, a później strach, kiedy jego oprawca brał w swoje ręce młotek oraz bardzo długi stalowy kołek. Książę zaczął szarpać głową na wszystkie strony, by nie skończyć jak żywe zombie z uprzednio widzianych celi, póki jej nie chwyciły jakieś szponiaste czarne ręce wychodzące skądś zza krzesła i brutalnie jej nie unieruchomiły. Poczuł obrażająco śliski i wąski język na swojej szyi należący do czegoś, czego nie widział i prawdopodobnie wolał nigdy nie ujrzeć. Mężczyzna tylko się uśmiechnął w sadystycznej satysfakcji. Szybko przystawił ów kołek do jego głowy i z całą mocą wbił w czaszkę zniewolonego Thayańczyka.
I nastąpiła ciemność.
Ustąpiła ona wraz z natychmiastowym otwarciem powiek. Był w swoim pokoju. Jego czaszka była cała. Pozostałe części ciała również. Mimo tego, że to był sen, jego głowa pulsowała tak, jakby uderzył w nią młot kowalski.


Sven również przeżył koszmar... ale możliwe że był straszniejszy niż te, które nawiedziły pozostałych.
Mężczyzna obudził się w grobie, co potwierdziło stęchłe powietrze, ciasna przestrzeń oraz gruchoczący pod jego plecami szkielet. Zaparł się rękami o drewniane wieko i... o dziwo udało mu się je otworzyć.
Stanął na prostych nogach czując świeże powietrze. Wbrew swoim kotłującym wykonał ruch mający rozpocząć rozciąganie zastanych mięśni.
I o mało nie trafił go ogromny pocisk wystrzelony z balisty skądś za jego plecami.
Najemnik zeskoczył szybko ze swego miejsca dotychczasowego spoczynku rozpoczynając dzikie manewry wśród nagrobków oraz grobowców unikając kolejnych nadlatujących pocisków. Po chwili z grobów zaczęli wstawać umarli i poczęli podążać za jego śladem wrzeszcząc i skrzecząc "oddawaj cóżeś winien!". Przesłonięte ciemną kurtyną chmur niebo w postaci deszczu zdawało się ronić łzy nad jego losem, a silny wiatr niósł ze sobą zapach śmierci.
Jego ucieczka przez pnący się po zboczu cmentarz była z góry skazana na niepowodzenie. Nie jeden raz musiał wyrąbywać sobie drogę za pomocą półtoraka i dawało to jedynie chwilowy efekt. Nie dziwnym był fakt, że w końcu wpadł w pułapkę. Gotowy na śmierć już czekał na pierwszego trupa, który rzuci się do jego gardła, obserwując ich powolne kroki.
Co było dziwne - otaczali go tworząc idealne koło.
Przez ten krąg przeszła młoda dziewczyna w zwiewnych szatach odkrywających znacznie więcej niż zakrywających. W dłoni trzymała kostur wykonany z ludzkich kości, a nad drugą unosiła się zdająca się wchłaniać wszelkie światło magiczna kula aż skrząca się negatywną energią. Krągłe biodra, nagie uda czy średniej wielkości piersi nie były w stanie nawet zwrócić uwagi Svena. W jego oczach były tylko trzy rzeczy. Przypominające część trupów poszarzała, acz nie zgniła skóra, szare tęczówki osadzone w sczerniałych białkach oraz tak znana mu twarz, że poczuł aż ścisk serca.
Kobieta patrzyła na niego z szyderczym uśmiechem i przystawiła tępy koniec swego kostura do jego czaszki i zaczęła w nią stukać. Sven czuł ból taki, jakby mu czaszka pękała.
Aż w końcu nastała ciemność.
Zerwał się z łóżka łapczywie łapiąc powietrze. Tressym leżący sobie na jego pościeli odfrunął na ziemię i zerknął na niego pytająco widocznie nie rozumiejąc tego, co właśnie przeżył.
Przecież to tylko kot.
A czymkolwiek ten sen był… to nie było to normalne. Czy miało to związek z nekromantą, który napadł ich swoim małym wojskiem w kotlinie?
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 21-08-2016 o 17:28. Powód: Edycja błędów (zapomniałem niektórych słów)
Flamedancer jest offline  
Stary 17-08-2016, 20:11   #17
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Niespokojna noc i niebezpieczny, senny gość, nie wpłynęły na szczęście na wypoczynek Clove. Kobieta mimo licznych problemów związanych z dręczącymi ją koszmarami, dawała jakoś radę wysypiać się, albo przynajmniej nie być bardziej padniętą niż pod wieczór. Niekoniecznie rześka, choć i nie niemrawa, podniosła się z łóżka i pierwsze co zrobiła to sprawdziła stan elfki. Ta na szczęście trzymała się dobrze, a nocny atak wcale nie wpłynął negatywnie na jej stan. Obydwie zmiennokształtne odziały się i opuściły pokój, zamykając go za sobą. Zeszły na dół, aby spożyć posiłek.
Mięso popijane mlekiem nie brzmiało zbyt apetycznie, ale Clove nie zwracała uwagi na innych. I bez tego mieli do niej dystans, więc rozszarpywanie mięsiwa kłami i tak już nic nie zmieni. Prowizorycznie jednak usiadła w kącie tyłem do wszystkich, być może to będzie barierą dla ciekawskich spojrzeń. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Po obfitym śniadaniu, kobieta wraz z elfką udały się na miasto. Wpierw likantropka kupiła chustę, aby zakryć połowę swojej twarzy, od nosa w dół. W ten sposób próbowała ukryć najbardziej widoczne, zwierzęcopodobne cechy i uniknąć nieprzyjemnych reakcji wstrętu, ze strony innych ludzi.
Clove najpierw miała w zamiarze porozmawiać z jakimkolwiek miejscowym kapłanem. Szła razem z Malindil, gdyż jej obecność była dla niej wsparciem. Czuła się mniej wyobcowana i niechciana, niż jak gdyby miała iść sama. W mieście widoczna byłą kapliczka, jednak na próżno szukać było klasztoru. To musiało wystarczyć.
Przed zdobionymi złotem drewnianymi drzwiami stał jakiś śniadoskóry, łysy, starszy mężczyzna w szatach o kolorze kojarzącym się z jaśniejącym w południe słońcem. Rozmawiał z jakąś kobietą w prostym stroju wieśniaczki. Na widok nowych gości przeprosił swą rozmówczynię na chwilę.
- Niech Amaunator wam świeci - wykonał jakiś gest pewnie mający być czymś na rodzaj błogosławieństwa. Na jego pomarszczonej twarzy pojawił się ojcowski uśmiech. Widać że obrał sobie osadę za pewne pastwisko z owcami, którym trzeba wskazać drogę - W czym mogę wam służyć?
Clove nerwowo skinęła głową, nie wiedząc do końca jak należy zwracać się do kapłanów w tych czasach. Nie miała w zamiarze go obrazić, ale być może był on wystarczająco ludzki, aby umieć traktować innych co najmniej na równi ze sobą.
- Mnie i moją przyjaciółkę, Kapłankę Selune, przyprowadzają smutne nowiny. W domu za mostem spłonęła rodzina, chciałyśmy spytać o miejsce pochówku tych biednych i niewinnych ludzi, aby móc się za nich pomodlić i uprzątnąć grób, kładąc na niego świeże kwiaty
Uśmiech na twarzy kapłana momentalnie zniknął po wspomnieniu tragedii, która tam się wydarzyła. Pokręcił lekko głową.
- Stworzyliśmy im jedynie nagrobek na cmentarzu na południu osady, ale nie pochowaliśmy - rozłożył ręce w geście bezradności - Ludzie boją się wkraczać na teren gospodarstwa, ponieważ rozniosły się plotki, że grasują tam duchy tych, którzy zginęli. Ja niestety nie jestem w stanie nic zrobić, ponieważ Pan Słońca nie obdarzył mnie mocą.
- Nie obdarzył? - spytała ze szczerym zaciekawieniem, gdyż nie rozumiała, czemu kapłan miałby być w bożej niełasce, a ten jeszcze bardziej zmarkotniał.
- A skąd takie niegodziwe plotki o powracających z zaświatów? Głosy słyszano, cienie widziano czy może to z innych powodów wynikły lęki?
- Słyszy się jakieś wycia, kiedy mieszkańcy Eveningstar stają na spalonej ziemi. Jakieś zjawy się pojawiają i żądają ich krwi. Nie wiem ile w tym prawdy… ale brzmi niebezpiecznie
- powiedział jej cicho, a jego mina wyrażała zatroskanie.
- Natomiast co do kapłaństwa… to nie tak, że nie jestem w niełasce. Po prostu nie posiadam mocy i tyle - zdawał się mówić szczerze, choć bardziej paranoiczna osoba by pewnie wyczytała w tym jakąś ukrytą historię.
- Rozumiem… No ale z tymi duchami to jakieś brednie, jak można odmówić ludziom pochówku z powodu plotek? Nie uważa kapłan, że to trochę niedorzeczne? Jak ci ludzie zostali potraktowani po tragicznej śmierci, jak potwory niegodne spoczęcia w miejscu poświęconym, tylko pozostawione na pastwę bestii truchła? To naprawdę oburzające. Przecież ciała można równie dobrze za dnia zabrać, poltergeisty ponoć nocami aktywne, słońca się obawiają raczej. Może po prostu to była grzeszna rodzina?
- Nie wiem. Zrobię co w mojej mocy, by sprowadzić ich ciała w odpowiednie miejsce - oznajmił.
- Bez urazy, ale to już dwa tygodnie. Czy Kaplan czegoś się boi? Może mi powiedzieć, jestem tutaj z misją w sercu - powiedziała spokojnie i ciepło, zerknąwszy na Mali, która kiwnęła potwierdzająco głową - Możemy pomóc. Mimo iż Słońce i Księżyc to przeciwności, działaja we współpracy. Jeden pilnuje za dnia, drugi nocą. I choć się mijają, nigdy nie spotkawszy, wiedza o sobie i razem ochraniają świat - Clove miała nadzieje przekonać go tymi słowami. Widocznie poskutkowało, ponieważ mężczyzna przechylił nieco głowę w namyśle, po czym zbliżył się bardzo blisko.
- Bo widzicie moje drogie, tutaj coś się stało i nie do końca wiem co, chociaż mogę się jedynie domyślać ponieważ jestem nieźle poinformowany - powiedział niemalże szeptem, by nikt inny ich nie usłyszał - Ludzie wierzą, że to może być zemsta bogów za ich grzechy. Dom wszak spalił się w nocy i nikt go nie widział… Ja uważam, że to było morderstwo - zawiesił na chwilę głos, by podkreślić wagę sprawy.
- Podejrzewam, że przyszedł tu gang narkotykowy z Arabel, które teraz na naprawdę jest kolebką przestępczości Cormyru, i pozabijał ich wszystkich… Nie od dziś było wiadomo dla niektórych wybranych, że Stedd był dilerem… no i macie - krzywił się lekko - Obawiam się, że jeśli pochowamy ich zwłoki lub uprzątniemy miejsce wydarzenia, to tamci zechcą zabić kogoś innego dla przykładu...
- To okropne! - stwierdziła Clove zerkając na Malindil, jakby upewnić się, że jej reakcja również wyrażała zaskoczenie, po czym spojrzeniem powróciła do Kapłana, obserwując bacznie jego dalsze reakcje - Ale żeby aż dziecko porywać po uprzednim wymordowaniu rodziny? Ci ludzie nie mają sumienia, co z nią biedną zrobią… - westchnęła z przygnębieniem.
- To… ktoś przeżył? - autentyczne zaskoczenie w jego oczach potwierdziło prawdziwość jego reakcji w oczach obu kobiet - Ale w takim razie… jeśli została porwana przez tych ludzi... Ona jest już stracona - powiedział z rezygnacją.
Likantropka usłyszała, jak Malindil zgrzytnęła zębami ze złości po takich słowach ze strony kapłana słońca i ledwie się powstrzymała od powiedzenia czegoś w jego stronę pozwalając Clove kontynuować rozmowę.
- Gdyby miała być stracona, to pewnie spłonęłaby w tym domu. Skąd u kapłana taki pesymizm? Czy nie powinniśmy odebrać tego jako znaku? Ogłosić mieszkańcom i dać nadzieję na to, że uchowało się jedno z żyć? Ja oczywiście nie przybyłam by rozpuszczać informacje, ale zaskoczyło mnie zdziwienie kapłana i ta natychmiastowa rezygnacja, poddanie się. My - tutaj Clove wskazała na elfkę - Byśmy walczyły o każde życie. Szczególnie dobrych i niewinnych.
- Jeśli ją porwali to bogowie jedynie wiedzą jakich okropności wobec niej mogli się dopuścić, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić - odparł - Gdybyś wiedziała jak wygląda Arabel… nawet straż nie jest w stanie nic zrobić. Z pomocą boga słońca dziewczyna może się odnajdzie, a teraz proszę o wybaczenie - skłonił się i wrócił do rozmowy z poprzednią osobą.
Malindil wzięła Clove pod ramię i odciągnęła ją trochę na bok spoglądając przez ramię na mężczyznę. Jej policzki aż były zaczerwienione ze złości.
- Nie wiem co ten człowiek sobie wyobraża, ale tak kapłan się zachowywać nie powinien… ale Amaunatora i tak sama uważam za jednego wielkiego oszusta - powiedziała do niej hamując swój gniew, gdy już się oddaliły poza zasięg wzroku opiekuna kapliczki i usiadły na jakiejś ławeczce w ogródku okalającym kapliczkę.
- To może być podstawiony Kapłan, może jakiś szpieg... Nie chcę popadać w paranoję - urwała Clove nie zagłębiając się już więcej w ten temat. Musiałypoukładać zebrane informacje do kupy, a potem wrócić do gospody z nadzieją, że spotkają tam kogokolwiek ze swojej grupy. Musieli przekazać sobie wszystko, czego udało im się dowiedzieć. I to natychmiast.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 17-08-2016, 22:05   #18
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Sarian prawie godzinę tego poranka spędził w balii, pragnąc zrelaksować się i pozbyć trudów minionej nocy. Dlaczego właśnie teraz? Czy ten sen był po prostu produktem jego podświadomości czy może rzeczywiście coś strasznego działo się w Tethyrze? W każdym razie musiał wziąć się w garść, teraz i tak nie mógł z tym nic zrobić. Trzeba był skończyć aktualne zadanie i dopiero wtedy będzie mógł zająć się sprawami w swojej ojczyźnie. Postanowił nie dzielić się swoimi lękami z pozostałymi - to mogło jedynie nadszarpnąć jego pozycję chwilowego przywódcy.

Kiedy w końcu skończył kąpiel, przebrał się podobnie jak poprzedniego dnia, pozostawił karczmarzowi informację dla pozostałych, iż pragnie wypytać miejscowego sołtysa o wszystko i udał się do domu Lisy. Dziewczyna jako jedna z nielicznych nie była negatywnie nastawiona do niego i być może uda jej się skłonić mieszkańców, aby pomogli im uzyskać jakieś odpowiedzi.

W gospodarstwie nie zastał jednak nikogo. Długo stał przed drzwiami, jednak nikt nie odpowiadał na jego pukanie w drzwi. Na samym podwórku również nie zastał nikogo, co było dziwne, gdyż żaden gospodarz z rana nie pozostawiłby swojego gospodarstwa bez opieki, gdyż to właśnie rano było z reguły najwięcej roboty przy wszystkich zwierzętach.

Sarian wykorzystując umiejętności tropiciela postanowił zbadać ślady pozostawione przez osoby, które ostatnio odwiedziły rodzinę. Być może uda mu się odnaleźć, gdzie dokładnie udała się dziewczyna.
Idąc za jej śladami, a raczej bardziej za informacjami otrzymywanymi od przechodniów, w końcu trafił do posiadłości z ładnym dwupiętrowym budynkiem, który wyróżniał się zdecydowanie wśród innych niższych budynków w miejscowości. Zadbany ogródek świadczył o tym, iż właścicielom powodzi się dość dobrze. Powoli uchylił furtkę i udał się w stronę budynku.

Apteka, zorientował się w końcu kiedy minął szyld i uspokoił się. Jego sny i cała sytuacja sprawiała, że był wyraźnie przewrażliwiony ostatnimi czasy. Zapukał do bogato zdobionych drzwi i wszedł do środka w poszukiwaniu towarzyszki. Pierwsza rzecz, jaką dostrzegł, a właściwie poczuł, to mocny aromat ziół i reagentów alchemicznych rozciągający się prawdopodobnie na cały dom biorąc pod uwagę ich intensywność. Oglądając główne pomieszczenie Sarian zdał sobie sprawę, że to chyba najlepiej zagospodarowana przestrzeń, z jaką się kiedykolwiek spotkał. Było w nim mnóstwo szafek z lekami i innymi bzdurami, półki ze słoikami z jakimiś potwornościami i maściami, wiszące na ścianach haczyki z pękami suszonej zieleniny. Po kątach stały stoliczki z aparaturami alchemicznymi mieszczącymi w sobie jakieś kotłujące się ciecze, a największa z nich, jak i również najbardziej skomplikowana, znajdowała się na podłużnej ladzie naprzeciw drzwi. Obok wstawionych w boczną ścianę drzwi ciągnęły się schody na wyższe piętro.

Zdawało się, że nikogo tu nie było, choć słychać było ludzkie kroki.

W końcu postanowił zebrać się w sobie i przerwać ciszę.
- Dzień dobry! - Powiedział donośnie, czekając na jakąkolwiek reakcję.

Nastąpiła chwila milczenia, po której zza drzwi wyłoniła się zatroskana Lisa. Miała na sobie biały poplamiony fartuch, zapewne strój roboczy.
- O, cześć - rzekła nieco zaspana - Znaczy… dzień dobry - poprawiła się i wykonała lekki niezgrabny ukłon.

- Cóż cię sprowadza? - zapytała po chwili próbując skupić na nim wzrok.

Sarian uśmiechnął się uspokojony.
- Szukam cię od rana. Potrzebuję twojej pomocy… Po wczorajszej sytuacji, ludzie są… Bardziej podejrzliwi wobec nas, a potrzebujemy kilku informacji, aby wam pomóc. To wszystko nie wygląda na nieszczęśliwy wypadek. Ty natomiast jesteś osobą stąd, więc może łatwiej się otworzą na Ciebie…

Dziewczyna wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamilkła słysząc kroki od strony schodów.
- Do apteki mają wstęp tylko ranni, rodziny rannych oraz kapłani. Poszukiwacze przygód są tu niemile widziani - oznajmił szorstki kobiecy głos, nim jego właścicielka pojawiła się przed nim ze skrzącą się elektrycznością alchemiczną bombą trzymaną w mechanicznej ręce. Kasztanowowłosa smukła kobieta zmierzyła go od stóp do głów swymi piwnymi oczami, po czym jej twarz przybrała złośliwy wyraz twarzy.


- Ale skoro Lisa cię zna, to cię nie wyrzucę od razu - przekręciła skomplikowaną magiczną kulę, która nagle przestała wydzielać łuki elektryczności na wszystkie strony. Schowała ją gdzieś w poły swojego czerwono-czarnego płaszcza z wysokim kołnierzem, po czym przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i ręce splotła na piersi - Czego chcesz?

Lisa aż nieco się cofnęła do wnętrza sąsiedniego pomieszczenia.

Mężczyzna postanowił stłumić zmieszanie i zdziwienie.
- Sarian Thann, do usług - Skłonił się lekko - Wraz z moimi towarzy…

- Nie pytałam o twoje imię. Czego chcesz? - przerwała mu ostro.

Westchnął głośno.
- Jestem tu w sprawie wczorajszego incydentu - Powiedzial krótko.

- W osadzie huczy o tym, że to ty ciężko raniłeś Evenwoodów, choć zeznania dzieciaka mówią co innego. Idioci nawet nie uwierzą młodemu, kiedy nafaszeruję go miksturami gwarantującymi, że będzie mówić prawdę - wzruszyła ramionami i podeszła do znajdującej się na ladzie aparatury obserwując znajdujące się w niej ciecze.

- Jakoś nie wierzę, że to ty ich skrzywdziłeś. Wtedy byś nie wychodził głównymi drzwiami - prychnęła schylona nad jakimś alembikiem. Oparła ręce na biodrach gdy się wyprostowała i spojrzała prosto na Sariana - Wyjdą z tego.

Thann kiwnął głową.
- Dobrze to słyszeć. Czy może odzyskali już przytomność? Mówili coś o tym co się stało i czy coś pamiętają? Poza tym w środku natknąłem się jeszcze na pokój dziecinny…

- Chyba jesteś idiotą. Przecież już mówiłam, że młody się odnalazł - uderzyła się dłonią w czoło na znak rezygnacji - A oni nie odzyskali przytomności. Błeh, już tamci poszukiwacze przygód byli lepsi.

- Tamci...? - Zapytał po prostu.

- Parę tygodni temu tutaj byli. Jakieś mikstury leczenia chcieli. Poszli do lasu i już nie wrócili. Szukać jakichś ruin czy coś - wzruszyła mechanicznym ramieniem. Dając przywołanej przez nią Lisie jakiś słoik z maścią odprawiła ją z powrotem do pokoju bez zbędnych ceregieli.

Zwiadowca zamyślił się.
- Ruiny? Czy wspominali może dokładnie czego to były pozostałości? - Założył ręce - Jeśli mamy wam pomóc potrzebujemy jakichkolwiek informacji, bo jak na razie to widzę, że wszystkim mieszkańcom nie zależy i są przygotowani na śmierć swoją i swoich bliskich - Powiedział rzeczowo.

- To fakt powszechnie znany w Eveningstar, a przynajmniej plotki są znane. Jakieś elfie cholerstwo czy bogowie wiedzą co. Niby żadnych ruin w Królewskim Lesie nie było, ale czy ktokolwiek natrudził się, by zbadać ten las dokładnie? - wzruszyła ramionami i oparła się o ścianę - Nie żebym się specjalnie interesowała, ale tutejsi ludzie po prostu się boją. Chcą żyć w spokoju. W dodatku ta wieszczka jakaś dziwna jest. Napędza spiralę strachu w zwykłych ludziach, ale coś mówiła, że to ich miasteczko dosięgnie jakaś tragedia - Sarian dostrzegł jej obojętność i chłód wobec Eveningstar. Nawet się nie utożsamiała z tymi ludźmi. Być może uważała się za osobę z zewnątrz?

Sarian wolał, jednak nie zagłębiać się w przeszłość kobiety, aby nie zrazić jej i nie wyjść na osobę wścibską, zanotował jednak ten fakt w pamięci.
- Żyć w spokoju to jedno, ale zachować jakiekolwiek środki bezpieczeństwa to drugie… - Podrapał się po brodzie - Kto jest myśliwym w wiosce? Jeśli ktokolwiek będzie wiedział coś o tych ruinach to na pewno on albo któryś z miejscowych drwali. Potrzebuję kogoś, kto dobrze zna ten las - Powiedział stanowczo.

- W chatce tego bzdurnego stowarzyszenia łowców na pewno kogoś znajdziesz. A jeśli nie, to pewnie stary Windstrike z chęcią będzie chciał zarobić parę monet - westchnęła cicho - Ech, chciwy skurwiel. Pewnie własną matkę by sprzedał dla kilku srebrników tak jak to zrobił z własną córką.

Sarian wzruszył jedynie ramionami.
- Każdy musi dbać o siebie, ja na jego miejscu również nie pogardziłbym możliwością szybkiego zarobku - Powiedział jak gdyby nigdy nic - Te stowarzyszenie łowców… Co to za jedni? To jakaś zorganizowana gildia czy raczej wolne zrzeszenie amatorów łowiectwa?

- Amatorzy. Nie wiem czego się spodziewałeś w tej dziurze - odpowiedziała z podobną obojętnością jak poprzednio.

Tropiciel westchnął.
- No tak… Ale jest wśród nich ktokolwiek kto zna las trochę lepiej, niż ‘potrafi wejść i wyjść’?

- Nie sądzę. Wszyscy są tak samo głupi jak Windstrike - puściła jakąś wiązankę pod nosem, z której Sarian zdołał usłyszeć mnóstwo niepochlebnych uwag między innymi na temat jego męskości - Jeśli cię wkurwi, to utnij mu łeb. Na pewno część osób odetchnie z ulgą - na ułamek sekundy zwróciła swój wzrok na drzwi, gdzie rannymi zajmowała się Lisa… a może mu się wydawało?

- Moje bomby narobiły by za dużo zamieszania. Niestety - wzruszyła ramionami bez emocji - A mogłabym go jeszcze otruć, ale wina była by zbyt oczywista.

Sarian podniósł zdziwiony brew i założył ręce.
- Nie wyglądasz na osobę, którą powinno się denerwować… Czy mogę pożyczyć na chwilę Lisę? - Zapytał wprost - Mieszkańcy niezbyt chcą z nami rozmawiać, może skłoni Windstrike’a do pomocy, jeśli nie pomoże błysk monet…

- Nie, nie możesz. Radź sobie sam, a teraz wynocha - odparła mu ostro jak cięcie adamantytowego miecza i na podkreślenie swych słów sięgnęła po bombę, którą tam wcześniej ukryła. Chyba nie zamierzała się bawić w negocjacje.

Mężczyzna westchnął.
- Nie ma to jak typowa Cormyrska gościnność… - Skłonił się lekko - W każdym razie dziękuję za pomoc - Machnął jeszcze na pożegnanie Lisie, chociaż nie był pewny czy go dostrzegła i ruszył w stronę farmy Windstrike’a.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."

Ostatnio edytowane przez Sirion : 17-08-2016 o 22:18.
Sirion jest offline  
Stary 23-08-2016, 19:50   #19
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sven, Thalakos

Z zewnątrz karczmy dochodziły odgłosy wioskowego życia i słońce stało już dość wysoko, gdy pochodzący ze wschodu agent Paktu zszedł powoli po schodach, w tunice, zbroi z metalowych pasów naszytych na przeszywanicę i z hełmem w dłoni. Zdjął owiniętą na ramię pelerynę gdy zszedł na parter i zawiesiwszy na jednym z prosto zbitych krzeseł zaczął rozglądać się za szynkarzem, o tej porze zbyt późnej by podróżni czy przyjezdni śniadali, a zbyt wczesnej by chłopi i bywalcy zaczęli się schodzić na wieczór. Głód ściął zazwyczaj skrzywioną twarz Księcia w jak gdyby pozbawioną uczuć maskę, a ten chcąc znaleźć posiłek, lub kogoś gotowego coś przygotować nie wahał się zapuścić za szynk i na zaplecze…
Opanował się jednak i zadowolił głośnym postukaniem we wspomniany szynk. Czekając na gospodarza, odwrócił się by leniwie rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym aż ziało pustką. Na całą główną izbę, nie licząc karczmarza idącego w jego stronę z głośnym tupaniem swoich chyba nowych butów wnioskując po ich połysku, tylko jedno miejsce było zajęte. Przy niewielkim stoliczku siedział Sven wraz z Tressymem nieposiadającym jeszcze imienia. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna również miał ciężką noc.
- W czym mogę pomóc? - odezwał się gospodarz gdy stanął naprzeciw niego i zaczął czystym fartuchem polerować drewniany kubek.
- Jakiejś strawy, dobry gospodarzu. - powiedział uprzejmie Thalakos, z opóźnieniem lecz spokojnie odwracając się ku mężczyźnie - I rzec ilem winien. Nie lubię dłużej jak noc być dłużnikiem.
Stał jeszcze przy prowizorycznej ladzie czekając, aż szynkarz zawoła, lub sam ogień wznieci i wróci. Przyglądał się wtenczas Svenowi, ale widać było, że jeszcze o coś zechce zapytać właściciela przybytku , w którym się zatrzymali.
- Wieszli, gdzie zapalczywcy? - zapytał starego mężczyznę, postukując rytmicznie o drewniany szynk, chyba chcąc znużenie odegnać
Sven pokręcił milcząco głową. Nie widział pozostałych członków Paktu już od kilkunastu godzin, co zdążyło go zaniepokoić. Fakt, że sam nie poszukiwał ich przez ten czas, wykorzystując wieczór do własnych, prywatnych poszukiwań, zaniedbując przy tym wyznaczoną im misję… Jednak mimo wszystko widok schodzącego do głównej izby Krasnego na swój sposób go ucieszył. Oznaczał bowiem, że nie został pozostawiony z tyłu. Porzucony niczym stary, zbyteczny śmieć…
-Udało Ci się coś znaleźć, dowiedzieć się czegoś? - spytał Thalakosa, gładząc pochudłymi palcami sierść nadstawiającego się tressyma. To osobliwe stworzenie z jakiegoś powodu zdawało się mu ufać w jakimś szczególnym stopniu, sprawiającym że rzadko kiedy oddalało się od starego najemnika. Sven nieszczególnie miał coś przeciwko niemu. Zwierzak był pocieszny, a przy okazji ułatwiał mu kontakt z tutejszą społecznością, która łączyła tressymy z jakimś przynoszącym szczęście zabobonem. Choć nikt nie posiadał informacji na której zależało mu najbardziej, usłyszał kilka tutejszych plotek, których nie zdołał jeszcze przesiać przez sito rekonesansu połączonego ze zdrowym rozsądkiem. Wiedział na przykład że w lesie pojawiły się jakieś elfie ruiny. Lecz czy którakolwiek z tych informacji mogła w jakikolwiek sposób im się przydać?
- Zaciekawiłem się podkradaniem ze spichrza. Dziś chciałem iść do młyna naprzeciwko, nim Amauntor rozpocznie popołudniowy rytuał, wypytać. Ale jestem otwarty na propozycje. - odparł ze zrezygnowanym uśmiechem i wyraźnym zmęczeniem Książę.
- W każdym razie na pewno nie dostaliśmy żadnych rozkazów.*
-Też mnie to martwi… - ostrożnie wyraził swój niepokój Sven - Nasze szeregi się chyba nieco aż nadto zluzowały, krążymy po okolicy każdy innymi ścieżkami… W sumie to wolałbym zacząć od znalezienia pozostałych, podsumowania tego co wiemy i może ustalenia priorytetów. Powinniśmy zadziałać bardziej zorganizowanie, jak drużyna.
Po tych słowach zawstydził się nieco i pożałował, że nie ugryzł się wcześniej w język. Zawsze był oszczędny w słowach i tak ostrożny w wygłaszaniu opinii, tym razem jednak wyraźnie się zagalopował i podzielił się myślami, które niemalże podważały pozycję ich nowego dowódcy i mogły podtrzymać niechęć nieszczęsnego Thalakosa do decyzji Landera. A ostatnie, czego teraz potrzebowali, to eskalacja animozji wewnątrz drużyny.
-Poszukam Clove i Sariana. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną. - zaproponował szybko, aby zagłuszyć możliwe wrażenie po poprzedniej wypowiedzi - Jeśli nie, to powiedz mi gdzie dokładnie będziesz, żebyśmy Cię mogli łatwo znaleźć… Karczmarzu, widzieliście dziś naszych kompanów? - ostatnimi słowy zwrócił się do krzątającego się przy swojej robocie oberżysty.
Gospodarz “hmmknął” zakładając ręce na piersi uprzednio odstawiając jakąś miskę na szynkwas. Wyglądał tak, jakby się zastanawiał i dość dużo czasu mu to zajmowało.
- Zależy o kogo pytasz. Podejrzewam że twoi towarzysze noszą broń - podrapał się po głowie - na pewno wszyscy troje wyszli, ale gdzie to ja nie wiem.
- Kobieta-zwierzę i mężczyzna nonszalancki jak trubadur, ale z błotem traktu na butach. - Thayańczyk dobył z sakwy złotą monetę i zakręciwszy nią na kontuarze przesunął ku mężczyźnie, płacąc ewidentnie na zapas, z góry za więcej niż jedną noc. Sam zerknął ku Svenowi, skinąwszy tylko głową, że wyruszy z nim.
- Tak jak powiedział… - Sven skinął głową w kierunku swego towarzysza, potwierdzając jego słowa - To daje dwoje ludzi.. Kogo mieliście na myśli , mówiąc o trzeciej uzbrojonej osobie?
- Taka rudowłosa elfka w czerwonej pelerynie z kapturem - wyjaśnił pobieżnie - Widziałem że przykuwała spojrzenia gości, a ja się jej nie byłem w stanie za dobrze przyjrzeć. W nocy mój współpracownik akurat był na moim miejscu i pilnował karczmy.
-W czerwonej pelerynie… - przez jego myśl przemknęło szybkie skojarzenie z Krasnym, lecz nie sposób było potraktować go poważnie. Pokiwał głową karczmarzowi i również zapłacił za spożyte śniadanie. Przekazując pieniądze, jakby mimochodem zagaił: - A o tych całych ruinach elfich, to słyszeliście?
- Taa, cała wioska o tym gada. Jacyś poszukiwacze przygód jak wy wnet się zlecieli i tyle ich widzieli jak tam poleźli - wzruszył ramionami - Ja uważam że nic nam nie grozi. To tylko ruiny.
Thalakos wymienił spojrzenie ze Svenem.
- W rzeczy samej, los prawie dowolny mógłby spotkać kogo mało ostrożnego w tak dawnej konstrukcji… jeśli faktycznie są elfie. To powiedziawszy zapłacę za nas obu następny nocleg, jeżeli nie tam poszli nasi szacowni… towarzysze. - uśmiechnął się krzywo na ostatnie słowo, odchodząc od kontuaru.
- Chyba, że masz lepszy pomysł gdzie ich wyobraźnia powiodła.
- Hmm. Możesz spróbować w aptece. Ewentualnie w posterunku straży miejskiej. Słyszałem że ten człowiek ponoć coś zrobił państwu Evenwood, znaczy tym stojącym na czele Eveningstar. Bo jedno mówią, że ich zadźgał, a znaczna mniejszość że uratował… Widziałeś kiedyś mordercę wychodzącego frontowymi drzwiami wiedząc, że przed domem jest tłum ludzi? Bzdura na potęgę - zaśmiał się głośno zbierając monety z lady.
Thalakos znieruchomiał, słuchając ich gospodarza. Zerknął ku Svenowi gdy słowa w pełni dotarły i zrozumiał, o kogo może chodzić.
- Wnet powrócę. Poczekaj na mnie… - powiedział do starszego wojownika, bardzo prędkim krokiem wracając po schodach by przypasać broń i pochwycić w rękę niewielką tarczę, nim powrócił do sieni by wyjść i, jeżeli Sven również zamierzał, ruszyć wespół z nim do posterunku.*
Sven z lekkim żalem wstał, przerywając zwierzęciu drzemkę na jego kolanach, i poczekał aż stworzenie usadowi się wygodnie na jego ramieniu, po czym kiwnął na znak swej gotowości, upewniając się czy jego miecz tkwił wciąż w przypasanej pochwie. Nie brał jednak kompletnej zbroi, nie zamierzał ładować się w żadne kłopoty, póki nie postanowią co i jak. Rzucając karczmarzowi wdzięczne sporzenie, ruszył za Krasnym.
- Przede wszystkim poszukałbym Sariana… mam nadzieję, że nie jest w tarapatach.
- Tak, tak się zdaje, choć szczerze stawiałbym, że to Allat pierwsza spawi kłopoty. Ale to nie brzmiało dobrze. - zgodził się Książę - Z ciekawości, rzeknij mi… normalne to, że wszędzie w Cormyrze królewska armia za prawo robi? - chociaż Thayańczyk patrzył przed siebie, jak gdyby skupiony na problemie zasugerowanym przez szynkarza, głos zdradzał zaciekawienie i zaniepokojenie.*
Sven wzruszył tylko ramionami. Bo co też miał na taki zarzut odpowiedzieć? Że ludzie łatwo uznają władzę uzbrojonych ludzi noszących symbol władcy, bo gdy tego nie czynią, spotykają ich złe rzeczy? I to często nawet niekoniecznie z rąk tejże władzy, a czasem ze swoich nawzajem, gdy pominąwszy organa sądownicze, sami zabierają się do wyrównywania rachunków za pomocą mało subtelnych wyroków, które na ogół dążą do większej niesprawiedliwości? Ot, choćby na przykład - kuzyn sąsiada ukradł mi konia? To ja sąsiadowi zabiorę dwie owce, i podpalę mu stodołę…
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że myśl o podpaleniu nie przybłąkała się do niego przypadkiem. Przecież z tym mieli do czynienia tutaj, z jakimś “tajemniczym” spłonięciem czyjegoś domostwa. Najemnik zasępił się nad tym. Co jest bardziej prawdopodobne, to że ludzie nie widzieli żadnych oznak ognia, czy to, że nie chcą o nich mówić? Czasem ludzie mają powody, by przemilczać to co dla nich niewygodne. Czasem, aby skryć swoją winę. Czasem zaś, ta myśl spłynęła nieprzyjemnym dreszczem po kręgosłupie Svena, ze wstydu, że nie zrobili nic aby temu zapobiec. W końcu komu on sam opowiedział o pożarach sprzed kilkudziesięciu lat?
- Ciekawi mnie kwestia tego pożaru. Jak znajdziemy naszych, będę chciał się temu bliżej przyjrzeć… - odpowiedział Thayańczykowi całkiem nie na temat, gdy kierowali się na posterunek. Nie znaleźli tam jednak swego dowódcy, choć Sven miał już paskudne podejrzenia, że ujrzą go za kratami, oskarżonego o morderstwo Evenwoodów. Albo przynajmniej zatrzymanego, to powinno być wręcz logiczne, lecz nawyraźniej boskie wyroki jak na razie sprzyjały Sarianowi.
- Karczmarz mówił też coś o aptece… - mruknął stary najemnik, gdy znów stali przed posterunkiem, zastanawiając się co robić dalej - To chyba będzie gdzieś tam!
Wskazał kierunek spokojnym ruchem dłoni, po czym niespiesznie ruszył w tamtą stronę.
- ...dlaczego miałby być w…. - zaczął Karmazynowy, ale urwał po prostu wpatrując się pusto w budynek, do którego ruszył Sven.
- W porządku… ja zajrzę do posterunku. - i z tymi słowy podszedł ku budowli i cormyrskiej straży, chcąc poznać los swojego… dowódcy.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 31-08-2016, 00:27   #20
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

20 Eleint 1479RD
Eveningstar
Wczesne popołudnie


Sven oraz Thalakos pospiesznie ruszyli w stronę nowo obranych celów będącymi apteką oraz budynkiem straży. Ten drugi aż zbyt łatwo było pomylić ze zwykłym domostwem gdyby nie dwa duże proporce Purpurowych Smoków wywieszone na ścianach po obu stronach drzwi. Siedział tam pewien pulchny mężczyzna z twarzą w kształcie księżyca w pełni sapiącym jak tworzone przez gnomy prototypy maszyn parowych. Karmazynowego Księcia aż gotowało w środku, gdy podczas wypytywania o swojego towarzysza ów człowiek jadł kurczaka jak świnia. Aż się niedobrze robiło. Niestety przetrzymał on Thayańczyka na dłuższą chwilę z powodu lawiny pytań, jaką wydobył ze swego obleczonego sporą warstwą tłuszczu gardła.
Ciekawe ile miał podbródków, bo na pewno nie jeden.
Tymczasem najemnik powędrował główną arterią Eveningstar w stronę apteki znajdującej się na zachodnim krańcu ulicy. Widział podróżujących tędy ludzi, mieszkańców i przejezdnych, karawany, strażników w zwyczajowych uniformach Cormyru. Wszystko to było niemal standardem dla osady leżącej na jednym z głównych szlaków handlowych. Sven o tym wiedział, ponieważ sam pochodził z tego kraju, choć jego dom, teraz już leżący w gruzach, leżał raczej na uboczu. Rozmyślając nad tym wszystkim aż potknął się o wystający kamień i omal nie wpadł na jakąś kobietę w średnim wieku, która na przeprosiny machnęła ręką, uśmiechnęła się i poszła dalej. Stało się to właśnie nieopodal apteki. Jej szyld był na tyle wyraźny, że każdy mógł trafić w to miejsce. Dostrzegł Sariana opuszczającego ten dwukondygnacyjny budynek, który wpierw wpatrzył się w niego, a później w kogoś za jego plecami, przez co Sven również mimowolnie się odwrócił. W ich stronę powoli zmierzała para kobiet - jedną z nich była znana już im Clove, a drugą wspomniana już przez karczmarza piękna rudowłosa elfka. Po krótkiej wymianie uprzejmości oraz przedstawieniu się jako kapłanka Selune, udali się gdzie indziej, by omówić swoje sprawy.


Likantropka, tropiciel, najemnik oraz kapłanka udali się znów do karczmy, by zasiąść przy stoliku i wymienić wieści z poranka tego dnia oraz poprzedniego wieczoru. Niebo znów przesłoniły ciemne chmury, a na horyzoncie zaczęło już trzaskać piorunami pohukującymi z dużej odległości. Mieszkańcy biegali w szalonym tempie zbierając co się dało, by nie przemokło z powodu deszczu. W budynku gospody zbierało się coraz więcej ludzi - głównie by pogaworzyć, ale też by skryć się przed deszczem. Byli to w większości handlarze, choć nie tylko. Grupa usiadła przy stoliku, który wcześniej upatrzyły sobie Malindil oraz Clove. Krągła kelnerka postanowiła na ich stole zamówiony przez elfkę dzban z jakimś lokalnym specjałem - mocny alkohol wymieszany z mlekiem i krwią dzika. Jedynie Sven wiedział ile to coś mogło kosztować, ponieważ sam pochodził z Cormyru - i cena aż jeżyła mu włos na karku.
- A więc… Co teraz? - zapytała spiczastoucha, gdy wpatrywała się w nowe twarze bez jakiegokolwiek skrępowania.

A po Thalakosie wciąż ani śladu.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172