|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-07-2016, 23:15 | #11 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
04-08-2016, 18:15 | #12 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
04-08-2016, 18:15 | #13 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
04-08-2016, 22:44 | #14 |
Reputacja: 1 | Pożegnania nadszedł czas. Po wielu dniach wędrówki, Lander znikąd objawił, że odłączy się od reszty. Wiele na to wskazywało, ale było to jednak niepotwierdzone, nagłe no i nikt nie znał dnia ani godziny. Oczywiście, nie był to znaczący problem, biorąc pod uwagę ile ich było, i kim byli. A jednak… pomimo zasłaniającej usta części egzotycznego hełmu wystarczyło zerknąć na oczy Karmazynowego by zorientować się, że nie jest zwyczajowo zdystansowany, tylko jego irytacja, niemal refleksyjnie występująca gdy dostrzegał coś w jego oczach mało rozsądnego, pojawiła się na słowa o rozstaniu i prawie odruchowo zerknął na sekundę na Clove jak gdyby przypuszczając, że ta może się zachować jakkolwiek, z a drugiej chcąc spostrzec, czy może nie wiedziała o tym wcześniej. Co stanowiłoby mniej problemu. Dziewczyna jednak jedynie skrzywiła się na wieść o odejściu i westchnęła bezgłośnie. Jej wzrok zetknął się ze spojrzeniem Thalakosa, przez co ze zdziwienia uniosła brew ku górze. Przewróciła oczami i odwracając wzrok nic nie powiedziała. Potem Książę usłyszał o obraniu dowódcy i równie nagle zerknął na Sariana, a jego rozdrażnienie w zupełnym milczeniu jedynie się powiększyło. - Nim odejdę… Macie jakieś pytania? - zapytał reszty - W innym wypadku możecie się udać do gospody. Myślę że zbieranie plotek to dobra myśl biorąc pod uwagę to, co nam powiedziała pani Windstrike. - Ja mam pytanie do zadania, lecz… nie spodoba ci się. - głos Thalakosa niósł w dźwięcznej i starannej wymowie spokój i uprzejmość przeczące temu, jak przed sekundą strzelił spojrzeniem na zwiadowcę. Odczekał dłuższą chwilę, gdy Lander nic nie skomentował i nie odezwał się nawet. Widząc brak reakcji, Thalakos kontynuował. - Chodzi o twój wybór. - wyciągnął nieco przed siebie lewą dłoń, teraz, gdy tarcza wisiała wygodnie na plecach, gestykulując - Jestem pełen uznania dla twego doświadczenia i twej pozycji w pakcie, jednakoż… są argumenty, silne argumenty za innym kandydatem. - powiedział spokojnie, wiedząc, że decyzja nie została podjęta raptownie. Spojrzał w oczy Landerowi, zastanawiając się, jak ten zareaguje na słowa. Nie byli zwykłymi poszukiwaczami przygód, nie byli też jednak żadną zaciężną armią, stąd Thayańczyk spróbował pozwolić sobie na sprawdzenie, jak ich dowódca zareaguje na te słowa… Clove parsknęła krótko śmiechem i spojrzała z zaciekawieniem na Landera. Zachował on pełny spokój, a właściwie wyglądał tak, jakby się nawet tego pytania spodziewał. - Moim domyślnym wyborem na samym początku byłeś ty, Thalakosie, ale gdy zobaczyłem dowódcę garnizonu Tyrluk i spojrzenie, którym cię obdarzyła zdecydowanie stwierdziłem, że to zły pomysł - splótł ręce na piersi i kontynuował - Ludzie z Cormyru nie lubią Thayańczyków. My potrzebujemy zaufania, a przede wszystkim kontaktów. - Poza tym potrzebujecie przywódcy dla małej grupki, nie dla całej armii. Uznałem, że w tym celu najlepiej się nada Sarian - spojrzał Księciu prosto w oczy, a następnie zerknął na tropiciela, któremu na głowie usadził się biały kot i nie raczył zejść. - Co…? - zapytał Thayańczyk, zaskoczony, a jego irytacja jeszcze podskoczyła. - Tylko głupiec… - wstrzymał się, i zaczął jeszcze raz - Nie mianuje się na dowódcę przybysza! Nie, nie o tym mówię. Sarian, z całym szacunkiem - wykonał lewą dłonią przepraszający gest w stronę najemnika, ton też na jedno zdanie mu zelżał - Był, kim, przed dołączeniem do Paktu? Książę przechylił głowę to w jedną, to w drugą, by się rozluźnić nim kontynuował. - Jeżeli ktokolwiek ma tutaj dość doświadczenia by dowodzić, jest to Sven. Ma dość lat, co jest chyba główną w tej chwili... kompetencją. A jedyne, co można powiedzieć o wiekowym, bez obrazy - w komicznie podobny sposób wtrącił, tym razem zwracając się do samego Svena - wojowniku, to że jest zaradny. Skoro zdołał przetrwać wszystkie próby lat, i widzieć więcej niż my... razem wzięci. - ostatnie słowa Thayańczyka wypowiedziane zostały z większym naciskiem, jeśli nie lepszą dykcją - jak na kogoś mówiącego obcym językiem. - Trochę pokory - skomentowała twardo - I uszanuj wybór mądrzejszych od siebie. I w ogóle to przestań się tak podniecać, bo jedynie udowadniasz, jak bardzo się nie nadajesz, a swoje własne wybory dowódcy pozostaw na moment, kiedy sam kiedyś nim zostaniesz. O ile ktokolwiek zdoła cie znieść. - miała dosyć słuchania takiego jojczenia, wył jak kotka w rui co stawało się drażniące. Chciała coś jeszcze dodać, ale sobie darowała, kończąc machnięciem ręki. Sarian do tej pory milczący, położył uspokajająco rękę na ramieniu Clove. - Nie palę się do dowodzenia jeśli o to chodzi - Wzruszył spokojnie ramionami - Ale jeśli taka była decyzja dowódcy to ją zaakceptuję, dla mnie liczy się jedynie, żeby wykonać misję i sprowadzić wszysztkich do domu żywych. Jeśli jednak pozostali widzieliby kogoś innego na tym stanowisku to nie będę oponował - Powiedział beznamiętnie i czekał na reakcję innych. - Powinno zostać tak, jak postanowił Lander - odparła odwracając wzrok w drugą stronę, gdyż poczuła jak gotuje się w niej złość. - Ech, oczywiście możecie się dogadać między sobą. Macie przede wszystkim współpracować ze sobą na równym poziomie. Stopień dowódcy to konieczność nałożona przez Organizację i jest przezeń wykorzystywana - Lander wzruszył ramionami widocznie znudzony już tym wszystkim - Nie róbcie problemu tam, gdzie go nie ma. Znając każdego z was podjąłem najbardziej optymalną decyzję, jaką byłem w stanie. Thalakos wysłuchał tych słów, zastanawiając się w milczeniu. Słowa Clove i Sariana zignorował, o dziwo, jak gdyby ich nie słyszał, lub co bardziej prawdopodobne, słyszał ale postanowił zignorować. Była to dziwna pętla. - Co nie jest problemem dziś… Pewnego dnia może być. Ale rozumiem, że to dla ciebie błahostka. - wzruszył ramionami - Czas pokaże. Clove przeklęła w myślach i przewróciła oczami. Pożegnała Landera kiwnięciem głowy i odwróciła się na pięcie by zabrać się za wykonywanie zadania. Stanie tutaj i jojczenie nie miało dla niej żadnego sensu. Thalakos chwilę odprowadzał kobietę wzrokiem, jeszcze raz spojrzał na Sariana i Svena, i na Landera, by mieć pewność, że nikt inny nie ma pytań, lub dowódca ostatnich rozkazów. Sarian rozciągnął się i ziewnał znudzony. - Nie ma sensu tutaj tego rozpatrywać, decyzję podejmiemy wieczorem. Teraz mamy zadanie do wykonania - Niespiesznym krokiem podążył za towarzyszką, co uczynił również Sven. Thalakos po prostu patrzył za odchodzącymi. - Moje gratulacje. Wychowałeś nam wspaniałą towarzyszkę, obrałeś doskonałego dowódcę a sam wyjeżdżasz w najlepsze. - w głosie było w równej mierze bezradnej wesołości, co podobnej irytacji - Mam nadzieję, że jesteś dumny. - powiedział do Landera, który zmierzywszy go groźnym spojrzeniem, oparł swoje dłonie na rękojeściach swej broni. - Jestem dumny, ponieważ taki pyszałek jak Ty nie otrzymał władzy i nie zniszczy wszystkiego, nad czym tutaj pracujemy. Widocznie nie rozumiesz jeszcze tego, na czym stoimy. Jeśli ludzie w Thay są tacy jak ty, to trudno mi się dziwić, że tak was nienawidzą - odparł mu stanowczo i odwrócił się na pięcie. - Bywaj - rzucił zwrócony do Księcia plecami i odszedł w stronę Arabel. - Bywaj. - odparł po prostu Książę, machnąwszy ręką. Sam zwrócił się, poobserwować chwilę odchodzącego. Przysiadł na skraju kamiennego mostu, zdjąwszy hełm i spokojnie wpatrując się przez ramię w swoje odbicie w wodzie. Potem rozejrzał się po cormyrskim miasteczku, jakby całe chciał zlustrować wzrokiem, nim coś zadecyduje. Pochylił głowe do góry, patrząc na zachodzące słońce pytającym spojrzeniem, nim zebrał się i spokojnie ruszył ku spichrzowi, o którego lokalizację niezobowiązująco zapytał podczas kolacji u Windstrike’ów. *** Sarian nie zareagował mijając ponownie Clove - uznał, że najlepiej będzie zostawić ją samą i niepotrzebnie nie denerwować. Doszedł do wniosku, że potrzebuje trochę czasu, aby oswoić się z całą sytuacją, a i jego dręczyło mnóstwo wątpliwości. W głębi serca nie chciał dowodzić i nie chciał brać na siebie tej odpowiedzialności. Zawiódł już kiedyś swoich towarzyszy i jednym z warunków dołączenia do organizacji było to, że nigdy nie postawią go w takiej sytuacji. Musiał jednak przyznać, że w całej grupie nie było lepszego kandydata, być może z wyjątkiem Svena, który jednak nie zajął stanowiska. Wiedział, ze będzie musiał rozwiązać całą sprawę jak najszybciej zanim dojdzie do eskalacji konfliktu w grupie. Zależało mu tylko na wykonaniu zadania i bezpiecznemu powrotowi ich grupy, a wewnętrzne podziały bardzo zagrażały tym celom. Na chwilę obecną musieli zająć się aktualną misją, więc postanowił rozpocząć od wypytania miejscowych - plotki, jeśli odpowiednio przesiane i wykorzystane były niesamowitym wręcz źródłem informacji. Zanim jednak przystąpi do pracy postanowił udać się do karczmy, zostawić cały sprzęt i się przebrać - nie sądził, aby ktokolwiek był skłonny rozpocząć z nim szczerą rozmowę w momencie, kiedy będzie paradował w pełnym ekwipunku. Wieśniacy raczej krzywo patrzyli na najemników, gdyż w większości żyli w strachu przed najazdami bandytów. Gdy w końcu dotarł do karczmy, zapłacił za nocleg w jednoosobowym pokoju dla podróżnych - nie zależało mu zbytnio na wygodach pokoju kupieckiego i zbędnym przepychu, chciał tylko miejsca, gdzie będzie mógł bezpiecznie spędzić noc i zamknąć na klucz swój ekwipunek, kiedy wraz z resztą będą wykonywali powierzone im zadanie. Z ulgą zrzucił z siebie skórzaną zbroję i z radością przywdział znacznie wygodniejszą lnianą koszulę, po czym zwrócił uwagę na rzeczy przekazane mu przez Landera. Westchnął i zawiązał sobie wstążkę wokół prawego ramienia, a pakunek otworzył i jedną ze wspomnianych kulek schował do sakiewki uwiązanej przy pasie - dopóki nie wyjaśnią sprawy dowodzenia postanowił pilnować obu przedmiotów, więc pozostałe kulki zawinął i ukrył pomiędzy swoimi rzeczami. Przed wyjściem z pokoju zgarnął jeszcze jeden z mieczy i sztylet po czym opuścił pomieszczenie. Proste łóżko niezmiernie go kusiło, ale jeszcze zanim zapadnie mrok, chciał załatwić jedną sprawę. - Przepraszam - Zagadnął do karczmarza, kiedy znalazł się już w głownej sali- Ja i moi towarzysze przybyliśmy tutaj w poszukiwaniu jakiejś dorywczej pracy i dowiedzieliśmy się, że macie tutaj trochę kłopotów i bylibyśmy gotowi wam pomóc, ale potrzebujemy nieco informacji. Kto jest przywódcą w waszej wiosce? Mężczyzna przerwał bezcelowe polerowanie drewnianego półmiska za pomocą swojego fartucha i spojrzał na Sariana jak na jakiegoś przybłędę. - Pan Grim Evenwood pewnie teraz siedzi u siebie w domu - rzekł mu cienkim głosikiem tak jakby ktoś mu przywalił kamieniami płuca - Mieszka w swoim domu na południu osady. Jest duży i ma kształt litery L. Sarian skinął głową w podziękowaniu i opuścił tawernę. Miał gdzieś opinię innych i nawet cieszył się z tego, że inni brali go za zwykłego wędrowca, więc nie zamierzał besztać swojego gospodarza za pogardliwe spojrzenia. Szybkim i zdecydowanym krokiem udał się we wskazanym kierunku, licząc na to, że uda mu się odnaleźć poszukiwany dom. Znalazł go dość szybko. Znajdował się nieopodal małego domku rodziny Windstrike. Trudno było się dziwić, była to prawdopodobnie najlepsza lokacja - dokładnie nad rzeką, przez co można mieć ładny ogródek, z dala od tłoku, na uboczu. Samo mieszkanie prezentowało sobą nie lada robotę. Dwupiętrowy dom o dwuspadowym dachu zdobiły kunsztownie wykonane barierki na werandzie. Solidne drzwi, mimo ciepłego wieczoru, zamknięte były na cztery spusty, a to wrażenie potęgowało również kilka osób dosłownie koczujących pod progiem. Wszyscy mieli niezadowolone miny z jakiegoś powodu i obdarzyli Sariana gniewnym spojrzeniem gdy tylko się pojawił. Sarian zachowując czujność powoli zbliżył się do zgromadzonych ludzi. - Dobry wieczór - Powiedział jak gdyby nigdy nic - czy państwo również oczekują na pana Evenwooda? - Ten skurwiel za jaja wisieć powinien! - powiedział jakiś starzec, którego uciszyła jego córka jeśli sądzić po jej powabie. - Jakieś bestie czają się w lesie i on nie chce nic z tym zrobić! - wrzasnęła pewna kobieta. - Jeszcze ponoć nam orkowie z północy zagrażają, a Evenwood nie chce wezwać posiłków z Arabel! - krzyknął inny mężczyzna, znacznie młodszy, na oko dopiero trzydziestoletni. - I jak mamy pracować na roli, skoro jesteśmy zagrożeni i jeszcze nam kradną żywność ze spichlerza? - warknął jakiś starszy rolnik. - I ponoć jeszcze jakaś grupa poszukiwaczy przygód tu przyszła, poszła w las i już nie wróciła - mruknęła wspomniana już wcześniej dziewczyna, której zmartwienie zdawało się utwalić na jej licu jak na posągu. Wszyscy zmierzyli ją wzrokiem tak, jakby rzekła bluźnierstwo lub coś, czego rzec nie powinna. Mężczyzna skrzywił się z dezaprobatą. - Ja i moi towarzysze z chęcią pomożemy wam w waszych problemach, JEŚLI oczywiście wasz przywódca zgodzi się opłacić nasze usługi - Nie sądził, żeby ktokolwiek uwierzył w ich altruistyczne podejście - Po to właśnie tu jestem, aby omówić szczegóły naszego kontraktu, więc jeśli nie macie nic przeciwko udam się wprost na spotkanie panem Everwoodem - Obserwował w skupieniu reakcję tłumu, który tylko się popatrzył na niego jak na idiotę. Chyba nie wierzyli, że garstka poszukiwaczy jest w stanie cokolwiek załatwić. - Jak chcesz to droga wolna. Ale jak wam nie zapłaci, to powieś skurwiela za jaja! - krzyknął starzec tak głośno jak się tylko dało, co wywołało jedynie jęk frustracji ze strony jego córki. Inni widocznie nie mieli nic do dodania. - Jeśli nam nie zapłaci, to wierzcie, że będziemy wieszać go wszyscy razem - Wzruszył ramionami i podszedł do drzwi, po czym zapukał do nich energicznie. Niestety odpowiedziała mu głucha cisza, ponowił więc pukanie, a gdy znowu nie uzyskał żadnej odpowiedzi, postanowił sam wejść do środka. Nie zdziwił się jednak, kiedy okazało się, iż drzwi były zamkniete. - Nasz gospodarz chyba, nie chce wpuścić nikogo z nas do środka - Powiedział do zebranych ludzi i ruszył na przechadzkę wokoło domu. Dostrzegłszy otwarte okno na poddaszu powrócił do zebranych ludzi. - To nie godzi się tak traktować interesantów - Powiedział udając wzburzonego - Drań zamknął się w środku i nie chce widzieć nikogo z nas. Ja i inni chcemy pomóc wam w waszych problemach, ale na początku potrzebujemy uzyskać parę informacji i wydaje mi się, że wasz przywódca coś przed nami ukrywa - Obserwował reakcję pozostałych ludzi - Znalazłem drogę do środka, ale będę potrzebował, żeby ktoś z was dobrzy ludzie użyczył mi drabiny, aby móc dostać się na dach. A potem wyprowadzę naszego drogiego gospodarza i odpowie przed nami wszystkimi! Krótka cisza, która zapadła, powiedziała Sarianowi aż zbyt wiele. - Drabinę? Ty chcesz się do naszego sołtysa włamywać? - powiedział pretensjonalnie farmer. - A czy na takiego sołtysa głosowaliście? Czy to jest wasz przywódca, który chowa się przed problemami we własnym ciepłym domu i pewnie śmieje się z was teraz siedząc wygodnie w fotelu, kiedy wasi towarzysze giną a wy narażacie swoje życie? W moim kraju przedstawiciel dzieli wszystkie troski ze swoimi ludźmi. Nie chcecie uzyskać odpowiedzi co zamierza teraz zrobić? - Postanowił odwrócić kota ogonem. Wszyscy popatrzyli po sobie tak, jakby szukali wsparcia w pozostałych. Starzec w końcu westchnął i wstał opierając się o kij służący mu za laskę. - Jakżem był młody, to żeśmy z dachu na dach przeskakiwali. Jak ci no przyniosę tą drabinę, to masz go za jajca powiesić z tego okna! - pogroził palcem w stronę domu i już zaczął iść w stronę osady, kiedy to zatrzymała go jego córka. - Zaczekaj, ojcze. Ja z nim pójdę - powiedziała mu troskliwie ujmując go za rękę i pozwalając mu usiąść. Następnie uśmiechnęła się do Sariana i udała się wgłąb Eveningstar. Sarian odetchnął cicho zadowolony. Naprawdę nie chciał ryzykować wspinaczki, bo z jego szczęściem skończyłby z połamanym karkiem. - Jaki on jest, ten wasz sołtys? - Zapytał towarzyszki chcąc zabić czas i dowiedzieć się jak najwięcej o swoim rozmówcy. - To dobry człowiek. Dziwne że nie otwiera drzwi - odparła smutno. Szła powoli przed siebie manewrując między uliczkami i mijając kolejnych ludzi - Myślę że sobie zrobił krzywdę, ale nikt nie chce mi wierzyć. Są zaślepieni złością. Tatko mówi, że przez braki w spichlerzu może nam nie starczyć żywności na zimę, a nasza wieszczka mówi, że przyjdą naprawdę ciężkie mrozy. - Nikt do końca nie wie jak się zachowają ludzie w obliczu zagrożenia - Wzruszył ramionami - Nawet największy wojownik może uciec, jeśli stanie przed realnym zagrożeniem. Od kiedy trwa to całe zamieszanie? - Od kilkunastu dni. Zaogniło się to wszystko od momentu pożaru za rzeką - zwiesiła nos na kwintę gdy o tym mówiła - Biedna Miri. Dla takiej dobrej dziewczyny taki zły los? Nawet aspirowała na akolitkę w tutejszej kapliczce. Sarian zaczął współczuć mieszkańcom wioski, kiedyś przeżył sam przeżył coś znacznie gorszego i nikomu nie życzył takiego losu. - To zawsze jest tragedia… - Powiedział tylko - Wiadomo co spowodowało pożar? Jej odpowiedź objawiła się w postaci milczącego pokręcenia głową. Oboje stanęli przed małym, prawdopodobnie dwuizbowym domkiem przykrytym strzechą leżącym pomiędzy dwoma sporymi drzewami. Porównując ten budynek z tym należącym do tutejszego sołtysa Sarian był pewny, że rodzinie tej dziewczyny się nie przelewa, choć raczej nie żyli w skrajnej biedzie. Dziewczyna skinęła na niego głową i, odrzuciwszy splecione w warkocz blond włosy na plecy, udała się za dom. Mężczyzna stwierdził w myślach, że może nie wygląda ona pięknie ze względu na typowo chłopskie rysy twarzy, ale również brzydka nie była. Biorąc pod uwagę, że była niewysoka i bardzo szczupła, zapewne miała lekką niedowagę, można było ją określić słowem "ładna". Tropiciel udał się za swoją towarzyszką na tyły gospodarstwa i podszedł do leżącej na ziemi drabiny. Wykonana z drewna, wydawała się solidna i długa wystarczająco, aby dostać się na dach domu sołtysa i stamtąd dostać się oknem do środka. - Dam sobie radę sam, spokojnie - Powiedział, kiedy dziewczyna wzięła jeden z końców drabiny - Bardzo mi pomogliście, więc nie chcę cię zanadto obciążać - Uśmiechnął się do niej. We dwójkę maszerowali z powrotem w stronę domostwa przywódcy wioski. - Wiesz… Może to i głupie… Ale przypominasz mi kogoś - Rzucił Sarian przerywając milczenie - Moją… Znajomą z dzieciństwa - Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie - Ja również wychowałem się w podobnej miejscowości, no o ile Tethyr można nazwać podobnym do waszych okolic. - Cóż... To miłe. Dziękuję - jej wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu i kiwnęła głową w podziękowaniu za ten komplement - Jak jest w Tethyrze? Ja świata poza tą wioską nie widziałam - A tak swoją drogą... Jestem Lisa. - Sarian - Lekko skłonił głowę - Miło mi cię poznac Liso. Długo by opowiadać… Nawet nie wiem od czego by zacząć… - Powiedział zamyślony - Najlepiej jakbyś, kiedyś miała sama okazję zobaczyć - Uśmiechnął się - Chociaż długie wędrówki jedynie wzmagają tęsknotę za domem… W milczeniu dotarli w końcu z powrotem do domostwa sołtysa i Sarian w akompaniamencie krzyków gawiedzi przystawił drabinę do ściany domu. Tryumfalnie podniósł rękę do góry co wzmogło aplauz z ich strony. - Za chwilę wyprowadzę wam tego waszego przywódcę i wszyscy utniemy sobie z nim pogawędkę - Powiedział pragnąc podsycić nastroje w tłumie - Wy dwaj, przytrzymajcie tą drabinę tutaj na dole, wolałbym nie spaść z takiej wysokości - Wskazał dwójkę mężczyzn, którzy skwapliwie posłuchali jego polecenia - Życz mi powodzenia i pilnuj ich - Puścił oko do Lisy i zaczął wspinać się po drabinie do góry. Po chwili stanął ostrożnie na miękkim dywanie w dużym pomieszczeniu ozdobionym różnorakimi dziełami sztuki - głównie posągami i obrazami. Pierwsza rzecz, jaka rzucała się w oczy, to było wielkie łoże z baldachimem przeznaczone dla dwóch osób. Kunsztownie wykonane meble stały wzdłuż ścian, a przez dosunięte do toaletki oparcie krzesła mogącym zostać określonym jako dzieło sztuki przerzucona była wytworna koszula oraz eleganckie spodnie. Wszystko wskazywało na to, że była to główna sypialnia należąca do głowy rodziny oraz jego żony. Nikogo w pokoju nie było, a wewnątrz budynku panowała absolutna cisza. Sarian wziął głęboki wdech i powoli podszedł w stronę drzwi przy łóżku, nasłuchując przy tym czy ktoś w domu się nie poruszył. Nie zamierzał przestraszyć domowników, jednak jeśli uda się ich zaskoczyć będzie to działało na jego korzyść. Cicho je otworzył, by przypadkiem nie zaskrzypiały i jego oczom ukazał się mały pokój dziecięcy - prawdopodobnie chłopca lub mającej zamiłowanie do drewnianej broni dziewczynki. Tutaj również nie było ani żywej duszy. - Szlag by to… - Zaklął pod nosem. Rozejrzał się po obu pokojach chcąc ocenić, kiedy ostatnio przebywali w nich gospodarze. Szukał niedopalonych świec, pozostawianych zabawek, czy może naczyń z resztkami posiłków. Osoby, które opuszczają swoje domostwa z reguły pozostawiają w nich nieświadomie duży porządek, jeśli znalazł by coś co by go zaniepokoiło oznaczało by to, że domownicy wciąż są w posiadłości. No chyba, ze opuścili ją w nagłym pośpiechu. Po chwili udało mu się dostrzec kawałek bułki pozostawionej na komodzie. Sarian dostrzegł, iż pomimo iż nadgryziona była jeszcze miękka i prawdopodobnie wypieczona jeszcze dzisiaj rano. To upewniło go, iż domownicy niemal na pewno gdzieś tu jeszcze są. Ostrożnie wrócił do pierwszego pomieszczenia po cichu otworzył drugie drzwi. Wyszedł w ten sposób na długi korytarz kończący się drabiną na górę, zapewne na strych, a z drugiej strony schodami na dół. Wzdłuż niego były kolejne solidne, dobrze naoliwione drzwi stanowiące różne inne pomieszczenia typowego bogatego gospodarstwa domowego, aż wreszcie Sarian zszedł na niższe piętro. Panująca w całym domu cisza zaczynała być bardzo niepokojąca. Widok salonu niemal go zamurował. Duży salon połączony z kuchnią umeblowany bym drogimi meblami. Miękkie, obijane skórą fotele stojące przed narożnym kominkiem z żarzącym się drwem oraz drewniana podłoga były obficie pokryte krwią. Kunsztowne krzesła leżały na ziemi poprzewracane, a wszelkie naczynia walały się po ziemi potłuczone. Obrazy również zostały podarte, a ich ramy rzucone jak najdalej się tylko dało. Czujność Sariana jedynie wzrosła. Dobył swą broń i stawiał ostrożnie kroki, póki nie ujrzał sołtysa oraz jego żony leżących w kałużach własnej krwi na podłodze. Mężczyzna zaklął pod nosem i ostrożnie podszedł do ciał, aby ocenić kiedy zostali zabici. Wciąż istniało zagrożenie, że zabójca znajduje się gdzieś w domu i być może go obserwuje. Jak się okazało - oboje jeszcze żyją, choć ledwo. Szybka medyczna pomoc ze strony jakiegoś cyrulika bądź kapłana ich na pewno uratuje. Mają niezbyt wiele czasu. Sarian błyskawicznie zerwał się i opuścił pokój, kierując się tam, gdzie powinny znaleźć się główne drzwi, szedł szybko, ale czujnie rozglądał się na boki -napastnik mógł dalej gdzieś tu być. Zdawał sobie sprawę z tego, że wpuszczenie wszystkich do środka sprawi, że sprawca najprawdopodobniej się spłoszy i ucieknie, ale musiał podjąć ryzyko i spróbować uratować tych ludzi. Poza tym pozostała jeszcze kwestia dziecka… Wolał nawet nie myśleć co mogło się stać. Nie spotkał po drodze nikogo, Nie miał pojęcia co tu się stało, ale wyglądało na to, że ich kłopoty dopiero się rozpoczęły. Odsunął sztabę w drzwiach i je otworzył. - Biegnijcie po medyka, mamy problem - Powiedział zdecydowanym głosem do zebranych przed drzwiami ludzi.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |
05-08-2016, 19:01 | #15 |
Reputacja: 1 |
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
10-08-2016, 00:16 | #16 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 21-08-2016 o 17:28. Powód: Edycja błędów (zapomniałem niektórych słów) |
17-08-2016, 20:11 | #17 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
17-08-2016, 22:05 | #18 |
Reputacja: 1 | Sarian prawie godzinę tego poranka spędził w balii, pragnąc zrelaksować się i pozbyć trudów minionej nocy. Dlaczego właśnie teraz? Czy ten sen był po prostu produktem jego podświadomości czy może rzeczywiście coś strasznego działo się w Tethyrze? W każdym razie musiał wziąć się w garść, teraz i tak nie mógł z tym nic zrobić. Trzeba był skończyć aktualne zadanie i dopiero wtedy będzie mógł zająć się sprawami w swojej ojczyźnie. Postanowił nie dzielić się swoimi lękami z pozostałymi - to mogło jedynie nadszarpnąć jego pozycję chwilowego przywódcy. Kiedy w końcu skończył kąpiel, przebrał się podobnie jak poprzedniego dnia, pozostawił karczmarzowi informację dla pozostałych, iż pragnie wypytać miejscowego sołtysa o wszystko i udał się do domu Lisy. Dziewczyna jako jedna z nielicznych nie była negatywnie nastawiona do niego i być może uda jej się skłonić mieszkańców, aby pomogli im uzyskać jakieś odpowiedzi. W gospodarstwie nie zastał jednak nikogo. Długo stał przed drzwiami, jednak nikt nie odpowiadał na jego pukanie w drzwi. Na samym podwórku również nie zastał nikogo, co było dziwne, gdyż żaden gospodarz z rana nie pozostawiłby swojego gospodarstwa bez opieki, gdyż to właśnie rano było z reguły najwięcej roboty przy wszystkich zwierzętach. Sarian wykorzystując umiejętności tropiciela postanowił zbadać ślady pozostawione przez osoby, które ostatnio odwiedziły rodzinę. Być może uda mu się odnaleźć, gdzie dokładnie udała się dziewczyna. Idąc za jej śladami, a raczej bardziej za informacjami otrzymywanymi od przechodniów, w końcu trafił do posiadłości z ładnym dwupiętrowym budynkiem, który wyróżniał się zdecydowanie wśród innych niższych budynków w miejscowości. Zadbany ogródek świadczył o tym, iż właścicielom powodzi się dość dobrze. Powoli uchylił furtkę i udał się w stronę budynku. Apteka, zorientował się w końcu kiedy minął szyld i uspokoił się. Jego sny i cała sytuacja sprawiała, że był wyraźnie przewrażliwiony ostatnimi czasy. Zapukał do bogato zdobionych drzwi i wszedł do środka w poszukiwaniu towarzyszki. Pierwsza rzecz, jaką dostrzegł, a właściwie poczuł, to mocny aromat ziół i reagentów alchemicznych rozciągający się prawdopodobnie na cały dom biorąc pod uwagę ich intensywność. Oglądając główne pomieszczenie Sarian zdał sobie sprawę, że to chyba najlepiej zagospodarowana przestrzeń, z jaką się kiedykolwiek spotkał. Było w nim mnóstwo szafek z lekami i innymi bzdurami, półki ze słoikami z jakimiś potwornościami i maściami, wiszące na ścianach haczyki z pękami suszonej zieleniny. Po kątach stały stoliczki z aparaturami alchemicznymi mieszczącymi w sobie jakieś kotłujące się ciecze, a największa z nich, jak i również najbardziej skomplikowana, znajdowała się na podłużnej ladzie naprzeciw drzwi. Obok wstawionych w boczną ścianę drzwi ciągnęły się schody na wyższe piętro. Zdawało się, że nikogo tu nie było, choć słychać było ludzkie kroki. W końcu postanowił zebrać się w sobie i przerwać ciszę. - Dzień dobry! - Powiedział donośnie, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nastąpiła chwila milczenia, po której zza drzwi wyłoniła się zatroskana Lisa. Miała na sobie biały poplamiony fartuch, zapewne strój roboczy. - O, cześć - rzekła nieco zaspana - Znaczy… dzień dobry - poprawiła się i wykonała lekki niezgrabny ukłon. - Cóż cię sprowadza? - zapytała po chwili próbując skupić na nim wzrok. Sarian uśmiechnął się uspokojony. - Szukam cię od rana. Potrzebuję twojej pomocy… Po wczorajszej sytuacji, ludzie są… Bardziej podejrzliwi wobec nas, a potrzebujemy kilku informacji, aby wam pomóc. To wszystko nie wygląda na nieszczęśliwy wypadek. Ty natomiast jesteś osobą stąd, więc może łatwiej się otworzą na Ciebie… Dziewczyna wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamilkła słysząc kroki od strony schodów. - Do apteki mają wstęp tylko ranni, rodziny rannych oraz kapłani. Poszukiwacze przygód są tu niemile widziani - oznajmił szorstki kobiecy głos, nim jego właścicielka pojawiła się przed nim ze skrzącą się elektrycznością alchemiczną bombą trzymaną w mechanicznej ręce. Kasztanowowłosa smukła kobieta zmierzyła go od stóp do głów swymi piwnymi oczami, po czym jej twarz przybrała złośliwy wyraz twarzy. - Ale skoro Lisa cię zna, to cię nie wyrzucę od razu - przekręciła skomplikowaną magiczną kulę, która nagle przestała wydzielać łuki elektryczności na wszystkie strony. Schowała ją gdzieś w poły swojego czerwono-czarnego płaszcza z wysokim kołnierzem, po czym przeniosła ciężar ciała na jedną nogę i ręce splotła na piersi - Czego chcesz? Lisa aż nieco się cofnęła do wnętrza sąsiedniego pomieszczenia. Mężczyzna postanowił stłumić zmieszanie i zdziwienie. - Sarian Thann, do usług - Skłonił się lekko - Wraz z moimi towarzy… - Nie pytałam o twoje imię. Czego chcesz? - przerwała mu ostro. Westchnął głośno. - Jestem tu w sprawie wczorajszego incydentu - Powiedzial krótko. - W osadzie huczy o tym, że to ty ciężko raniłeś Evenwoodów, choć zeznania dzieciaka mówią co innego. Idioci nawet nie uwierzą młodemu, kiedy nafaszeruję go miksturami gwarantującymi, że będzie mówić prawdę - wzruszyła ramionami i podeszła do znajdującej się na ladzie aparatury obserwując znajdujące się w niej ciecze. - Jakoś nie wierzę, że to ty ich skrzywdziłeś. Wtedy byś nie wychodził głównymi drzwiami - prychnęła schylona nad jakimś alembikiem. Oparła ręce na biodrach gdy się wyprostowała i spojrzała prosto na Sariana - Wyjdą z tego. Thann kiwnął głową. - Dobrze to słyszeć. Czy może odzyskali już przytomność? Mówili coś o tym co się stało i czy coś pamiętają? Poza tym w środku natknąłem się jeszcze na pokój dziecinny… - Chyba jesteś idiotą. Przecież już mówiłam, że młody się odnalazł - uderzyła się dłonią w czoło na znak rezygnacji - A oni nie odzyskali przytomności. Błeh, już tamci poszukiwacze przygód byli lepsi. - Tamci...? - Zapytał po prostu. - Parę tygodni temu tutaj byli. Jakieś mikstury leczenia chcieli. Poszli do lasu i już nie wrócili. Szukać jakichś ruin czy coś - wzruszyła mechanicznym ramieniem. Dając przywołanej przez nią Lisie jakiś słoik z maścią odprawiła ją z powrotem do pokoju bez zbędnych ceregieli. Zwiadowca zamyślił się. - Ruiny? Czy wspominali może dokładnie czego to były pozostałości? - Założył ręce - Jeśli mamy wam pomóc potrzebujemy jakichkolwiek informacji, bo jak na razie to widzę, że wszystkim mieszkańcom nie zależy i są przygotowani na śmierć swoją i swoich bliskich - Powiedział rzeczowo. - To fakt powszechnie znany w Eveningstar, a przynajmniej plotki są znane. Jakieś elfie cholerstwo czy bogowie wiedzą co. Niby żadnych ruin w Królewskim Lesie nie było, ale czy ktokolwiek natrudził się, by zbadać ten las dokładnie? - wzruszyła ramionami i oparła się o ścianę - Nie żebym się specjalnie interesowała, ale tutejsi ludzie po prostu się boją. Chcą żyć w spokoju. W dodatku ta wieszczka jakaś dziwna jest. Napędza spiralę strachu w zwykłych ludziach, ale coś mówiła, że to ich miasteczko dosięgnie jakaś tragedia - Sarian dostrzegł jej obojętność i chłód wobec Eveningstar. Nawet się nie utożsamiała z tymi ludźmi. Być może uważała się za osobę z zewnątrz? Sarian wolał, jednak nie zagłębiać się w przeszłość kobiety, aby nie zrazić jej i nie wyjść na osobę wścibską, zanotował jednak ten fakt w pamięci. - Żyć w spokoju to jedno, ale zachować jakiekolwiek środki bezpieczeństwa to drugie… - Podrapał się po brodzie - Kto jest myśliwym w wiosce? Jeśli ktokolwiek będzie wiedział coś o tych ruinach to na pewno on albo któryś z miejscowych drwali. Potrzebuję kogoś, kto dobrze zna ten las - Powiedział stanowczo. - W chatce tego bzdurnego stowarzyszenia łowców na pewno kogoś znajdziesz. A jeśli nie, to pewnie stary Windstrike z chęcią będzie chciał zarobić parę monet - westchnęła cicho - Ech, chciwy skurwiel. Pewnie własną matkę by sprzedał dla kilku srebrników tak jak to zrobił z własną córką. Sarian wzruszył jedynie ramionami. - Każdy musi dbać o siebie, ja na jego miejscu również nie pogardziłbym możliwością szybkiego zarobku - Powiedział jak gdyby nigdy nic - Te stowarzyszenie łowców… Co to za jedni? To jakaś zorganizowana gildia czy raczej wolne zrzeszenie amatorów łowiectwa? - Amatorzy. Nie wiem czego się spodziewałeś w tej dziurze - odpowiedziała z podobną obojętnością jak poprzednio. Tropiciel westchnął. - No tak… Ale jest wśród nich ktokolwiek kto zna las trochę lepiej, niż ‘potrafi wejść i wyjść’? - Nie sądzę. Wszyscy są tak samo głupi jak Windstrike - puściła jakąś wiązankę pod nosem, z której Sarian zdołał usłyszeć mnóstwo niepochlebnych uwag między innymi na temat jego męskości - Jeśli cię wkurwi, to utnij mu łeb. Na pewno część osób odetchnie z ulgą - na ułamek sekundy zwróciła swój wzrok na drzwi, gdzie rannymi zajmowała się Lisa… a może mu się wydawało? - Moje bomby narobiły by za dużo zamieszania. Niestety - wzruszyła ramionami bez emocji - A mogłabym go jeszcze otruć, ale wina była by zbyt oczywista. Sarian podniósł zdziwiony brew i założył ręce. - Nie wyglądasz na osobę, którą powinno się denerwować… Czy mogę pożyczyć na chwilę Lisę? - Zapytał wprost - Mieszkańcy niezbyt chcą z nami rozmawiać, może skłoni Windstrike’a do pomocy, jeśli nie pomoże błysk monet… - Nie, nie możesz. Radź sobie sam, a teraz wynocha - odparła mu ostro jak cięcie adamantytowego miecza i na podkreślenie swych słów sięgnęła po bombę, którą tam wcześniej ukryła. Chyba nie zamierzała się bawić w negocjacje. Mężczyzna westchnął. - Nie ma to jak typowa Cormyrska gościnność… - Skłonił się lekko - W każdym razie dziękuję za pomoc - Machnął jeszcze na pożegnanie Lisie, chociaż nie był pewny czy go dostrzegła i ruszył w stronę farmy Windstrike’a.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." Ostatnio edytowane przez Sirion : 17-08-2016 o 22:18. |
23-08-2016, 19:50 | #19 |
Reputacja: 1 | Sven, Thalakos Z zewnątrz karczmy dochodziły odgłosy wioskowego życia i słońce stało już dość wysoko, gdy pochodzący ze wschodu agent Paktu zszedł powoli po schodach, w tunice, zbroi z metalowych pasów naszytych na przeszywanicę i z hełmem w dłoni. Zdjął owiniętą na ramię pelerynę gdy zszedł na parter i zawiesiwszy na jednym z prosto zbitych krzeseł zaczął rozglądać się za szynkarzem, o tej porze zbyt późnej by podróżni czy przyjezdni śniadali, a zbyt wczesnej by chłopi i bywalcy zaczęli się schodzić na wieczór. Głód ściął zazwyczaj skrzywioną twarz Księcia w jak gdyby pozbawioną uczuć maskę, a ten chcąc znaleźć posiłek, lub kogoś gotowego coś przygotować nie wahał się zapuścić za szynk i na zaplecze… Opanował się jednak i zadowolił głośnym postukaniem we wspomniany szynk. Czekając na gospodarza, odwrócił się by leniwie rozejrzeć po pomieszczeniu, w którym aż ziało pustką. Na całą główną izbę, nie licząc karczmarza idącego w jego stronę z głośnym tupaniem swoich chyba nowych butów wnioskując po ich połysku, tylko jedno miejsce było zajęte. Przy niewielkim stoliczku siedział Sven wraz z Tressymem nieposiadającym jeszcze imienia. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna również miał ciężką noc. - W czym mogę pomóc? - odezwał się gospodarz gdy stanął naprzeciw niego i zaczął czystym fartuchem polerować drewniany kubek. - Jakiejś strawy, dobry gospodarzu. - powiedział uprzejmie Thalakos, z opóźnieniem lecz spokojnie odwracając się ku mężczyźnie - I rzec ilem winien. Nie lubię dłużej jak noc być dłużnikiem. Stał jeszcze przy prowizorycznej ladzie czekając, aż szynkarz zawoła, lub sam ogień wznieci i wróci. Przyglądał się wtenczas Svenowi, ale widać było, że jeszcze o coś zechce zapytać właściciela przybytku , w którym się zatrzymali. - Wieszli, gdzie zapalczywcy? - zapytał starego mężczyznę, postukując rytmicznie o drewniany szynk, chyba chcąc znużenie odegnać Sven pokręcił milcząco głową. Nie widział pozostałych członków Paktu już od kilkunastu godzin, co zdążyło go zaniepokoić. Fakt, że sam nie poszukiwał ich przez ten czas, wykorzystując wieczór do własnych, prywatnych poszukiwań, zaniedbując przy tym wyznaczoną im misję… Jednak mimo wszystko widok schodzącego do głównej izby Krasnego na swój sposób go ucieszył. Oznaczał bowiem, że nie został pozostawiony z tyłu. Porzucony niczym stary, zbyteczny śmieć… -Udało Ci się coś znaleźć, dowiedzieć się czegoś? - spytał Thalakosa, gładząc pochudłymi palcami sierść nadstawiającego się tressyma. To osobliwe stworzenie z jakiegoś powodu zdawało się mu ufać w jakimś szczególnym stopniu, sprawiającym że rzadko kiedy oddalało się od starego najemnika. Sven nieszczególnie miał coś przeciwko niemu. Zwierzak był pocieszny, a przy okazji ułatwiał mu kontakt z tutejszą społecznością, która łączyła tressymy z jakimś przynoszącym szczęście zabobonem. Choć nikt nie posiadał informacji na której zależało mu najbardziej, usłyszał kilka tutejszych plotek, których nie zdołał jeszcze przesiać przez sito rekonesansu połączonego ze zdrowym rozsądkiem. Wiedział na przykład że w lesie pojawiły się jakieś elfie ruiny. Lecz czy którakolwiek z tych informacji mogła w jakikolwiek sposób im się przydać? - Zaciekawiłem się podkradaniem ze spichrza. Dziś chciałem iść do młyna naprzeciwko, nim Amauntor rozpocznie popołudniowy rytuał, wypytać. Ale jestem otwarty na propozycje. - odparł ze zrezygnowanym uśmiechem i wyraźnym zmęczeniem Książę. - W każdym razie na pewno nie dostaliśmy żadnych rozkazów.* -Też mnie to martwi… - ostrożnie wyraził swój niepokój Sven - Nasze szeregi się chyba nieco aż nadto zluzowały, krążymy po okolicy każdy innymi ścieżkami… W sumie to wolałbym zacząć od znalezienia pozostałych, podsumowania tego co wiemy i może ustalenia priorytetów. Powinniśmy zadziałać bardziej zorganizowanie, jak drużyna. Po tych słowach zawstydził się nieco i pożałował, że nie ugryzł się wcześniej w język. Zawsze był oszczędny w słowach i tak ostrożny w wygłaszaniu opinii, tym razem jednak wyraźnie się zagalopował i podzielił się myślami, które niemalże podważały pozycję ich nowego dowódcy i mogły podtrzymać niechęć nieszczęsnego Thalakosa do decyzji Landera. A ostatnie, czego teraz potrzebowali, to eskalacja animozji wewnątrz drużyny. -Poszukam Clove i Sariana. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną. - zaproponował szybko, aby zagłuszyć możliwe wrażenie po poprzedniej wypowiedzi - Jeśli nie, to powiedz mi gdzie dokładnie będziesz, żebyśmy Cię mogli łatwo znaleźć… Karczmarzu, widzieliście dziś naszych kompanów? - ostatnimi słowy zwrócił się do krzątającego się przy swojej robocie oberżysty. Gospodarz “hmmknął” zakładając ręce na piersi uprzednio odstawiając jakąś miskę na szynkwas. Wyglądał tak, jakby się zastanawiał i dość dużo czasu mu to zajmowało. - Zależy o kogo pytasz. Podejrzewam że twoi towarzysze noszą broń - podrapał się po głowie - na pewno wszyscy troje wyszli, ale gdzie to ja nie wiem. - Kobieta-zwierzę i mężczyzna nonszalancki jak trubadur, ale z błotem traktu na butach. - Thayańczyk dobył z sakwy złotą monetę i zakręciwszy nią na kontuarze przesunął ku mężczyźnie, płacąc ewidentnie na zapas, z góry za więcej niż jedną noc. Sam zerknął ku Svenowi, skinąwszy tylko głową, że wyruszy z nim. - Tak jak powiedział… - Sven skinął głową w kierunku swego towarzysza, potwierdzając jego słowa - To daje dwoje ludzi.. Kogo mieliście na myśli , mówiąc o trzeciej uzbrojonej osobie? - Taka rudowłosa elfka w czerwonej pelerynie z kapturem - wyjaśnił pobieżnie - Widziałem że przykuwała spojrzenia gości, a ja się jej nie byłem w stanie za dobrze przyjrzeć. W nocy mój współpracownik akurat był na moim miejscu i pilnował karczmy. -W czerwonej pelerynie… - przez jego myśl przemknęło szybkie skojarzenie z Krasnym, lecz nie sposób było potraktować go poważnie. Pokiwał głową karczmarzowi i również zapłacił za spożyte śniadanie. Przekazując pieniądze, jakby mimochodem zagaił: - A o tych całych ruinach elfich, to słyszeliście? - Taa, cała wioska o tym gada. Jacyś poszukiwacze przygód jak wy wnet się zlecieli i tyle ich widzieli jak tam poleźli - wzruszył ramionami - Ja uważam że nic nam nie grozi. To tylko ruiny. Thalakos wymienił spojrzenie ze Svenem. - W rzeczy samej, los prawie dowolny mógłby spotkać kogo mało ostrożnego w tak dawnej konstrukcji… jeśli faktycznie są elfie. To powiedziawszy zapłacę za nas obu następny nocleg, jeżeli nie tam poszli nasi szacowni… towarzysze. - uśmiechnął się krzywo na ostatnie słowo, odchodząc od kontuaru. - Chyba, że masz lepszy pomysł gdzie ich wyobraźnia powiodła. - Hmm. Możesz spróbować w aptece. Ewentualnie w posterunku straży miejskiej. Słyszałem że ten człowiek ponoć coś zrobił państwu Evenwood, znaczy tym stojącym na czele Eveningstar. Bo jedno mówią, że ich zadźgał, a znaczna mniejszość że uratował… Widziałeś kiedyś mordercę wychodzącego frontowymi drzwiami wiedząc, że przed domem jest tłum ludzi? Bzdura na potęgę - zaśmiał się głośno zbierając monety z lady. Thalakos znieruchomiał, słuchając ich gospodarza. Zerknął ku Svenowi gdy słowa w pełni dotarły i zrozumiał, o kogo może chodzić. - Wnet powrócę. Poczekaj na mnie… - powiedział do starszego wojownika, bardzo prędkim krokiem wracając po schodach by przypasać broń i pochwycić w rękę niewielką tarczę, nim powrócił do sieni by wyjść i, jeżeli Sven również zamierzał, ruszyć wespół z nim do posterunku.* Sven z lekkim żalem wstał, przerywając zwierzęciu drzemkę na jego kolanach, i poczekał aż stworzenie usadowi się wygodnie na jego ramieniu, po czym kiwnął na znak swej gotowości, upewniając się czy jego miecz tkwił wciąż w przypasanej pochwie. Nie brał jednak kompletnej zbroi, nie zamierzał ładować się w żadne kłopoty, póki nie postanowią co i jak. Rzucając karczmarzowi wdzięczne sporzenie, ruszył za Krasnym. - Przede wszystkim poszukałbym Sariana… mam nadzieję, że nie jest w tarapatach. - Tak, tak się zdaje, choć szczerze stawiałbym, że to Allat pierwsza spawi kłopoty. Ale to nie brzmiało dobrze. - zgodził się Książę - Z ciekawości, rzeknij mi… normalne to, że wszędzie w Cormyrze królewska armia za prawo robi? - chociaż Thayańczyk patrzył przed siebie, jak gdyby skupiony na problemie zasugerowanym przez szynkarza, głos zdradzał zaciekawienie i zaniepokojenie.* Sven wzruszył tylko ramionami. Bo co też miał na taki zarzut odpowiedzieć? Że ludzie łatwo uznają władzę uzbrojonych ludzi noszących symbol władcy, bo gdy tego nie czynią, spotykają ich złe rzeczy? I to często nawet niekoniecznie z rąk tejże władzy, a czasem ze swoich nawzajem, gdy pominąwszy organa sądownicze, sami zabierają się do wyrównywania rachunków za pomocą mało subtelnych wyroków, które na ogół dążą do większej niesprawiedliwości? Ot, choćby na przykład - kuzyn sąsiada ukradł mi konia? To ja sąsiadowi zabiorę dwie owce, i podpalę mu stodołę… Nagle zdał sobie sprawę z tego, że myśl o podpaleniu nie przybłąkała się do niego przypadkiem. Przecież z tym mieli do czynienia tutaj, z jakimś “tajemniczym” spłonięciem czyjegoś domostwa. Najemnik zasępił się nad tym. Co jest bardziej prawdopodobne, to że ludzie nie widzieli żadnych oznak ognia, czy to, że nie chcą o nich mówić? Czasem ludzie mają powody, by przemilczać to co dla nich niewygodne. Czasem, aby skryć swoją winę. Czasem zaś, ta myśl spłynęła nieprzyjemnym dreszczem po kręgosłupie Svena, ze wstydu, że nie zrobili nic aby temu zapobiec. W końcu komu on sam opowiedział o pożarach sprzed kilkudziesięciu lat? - Ciekawi mnie kwestia tego pożaru. Jak znajdziemy naszych, będę chciał się temu bliżej przyjrzeć… - odpowiedział Thayańczykowi całkiem nie na temat, gdy kierowali się na posterunek. Nie znaleźli tam jednak swego dowódcy, choć Sven miał już paskudne podejrzenia, że ujrzą go za kratami, oskarżonego o morderstwo Evenwoodów. Albo przynajmniej zatrzymanego, to powinno być wręcz logiczne, lecz nawyraźniej boskie wyroki jak na razie sprzyjały Sarianowi. - Karczmarz mówił też coś o aptece… - mruknął stary najemnik, gdy znów stali przed posterunkiem, zastanawiając się co robić dalej - To chyba będzie gdzieś tam! Wskazał kierunek spokojnym ruchem dłoni, po czym niespiesznie ruszył w tamtą stronę. - ...dlaczego miałby być w…. - zaczął Karmazynowy, ale urwał po prostu wpatrując się pusto w budynek, do którego ruszył Sven. - W porządku… ja zajrzę do posterunku. - i z tymi słowy podszedł ku budowli i cormyrskiej straży, chcąc poznać los swojego… dowódcy.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
31-08-2016, 00:27 | #20 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] |