|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-07-2016, 19:46 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [D&D 4.0, FR] Oda do Nowego Świata [18+] Akt I Pierwszy Wstrząs
Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 05-07-2016 o 19:52. |
10-07-2016, 13:42 | #2 |
Reputacja: 1 | Wędrówka była mniej uciążliwa co nużąca. Takie było życie podróżnych. Pomimo widoków oferowanych przez Burzowe Rogi, pomimo zachodu słońca świetliście złocącego brzegi postrzępionych szczytów rutyna pięknego krajobrazu ustępowała powszedniejszej rutynie drętwiejących mięśni i pęcherzy na stopach i ciężaru niesionego oręża i odleżyn od spania prawie że na skalistym podłożu. Na tle obrazu jednostajnego zmęczenia zdecydowanie wyróżniali się członkowie Paktu. Przewodzący im, najbardziej doświadczony blond włosy wojownik o latach doświadczenia wyżłobionych na twarzy orężem jak dłutem był niewątpliwie pierwszy widokiem, ze swoją powiewającą na górskim wietrze peleryną. Ironicznie, nie był w tym jedyny. Na pewno kunsztowna peleryna – jedyny zadbany element wyposażenia i wystroju Karmazynowego Księcia – miała wpływ na jego miano... przydomek? Brzmiało to jak stary żart, albo może świeży żart i na pewno znał go każdy, kto w przeciągu ostatniego roku był w Gnieździe Feniksa. Tylko sam wyszydzony patetycznym przezwiskiem nie chciał się śmiać i obrał je z dumą, każdemu przedstawiając się jako Karmazynowy Książę. Imię jego znali chyba tylko przełożeni z Paktu. Wyniosłe i lakoniczne zachowanie były tylko kolejnym z dziwnych elementów układanki, jaką mógł być mężczyzna. Łuskowa zbroja i zasłaniający twarz prawie całą hełm bez przyłbicy były wykute na wschodzie, skąd mężczyzna pochodził, wnosząc po akcencie, materiale również karmazynowej tuniki i czarnych nogawic i jego śniadej, orzechowej cerze. Dla kogoś kto wiedział więcej, widziane przy postoju przekłute uszy, gdy leżał nonszalancko na boku (jak gdyby z przyzwyczajenia od leżenia na poduszkach) i wpatrywał w ognisko lub bezmiar gór prawie czarnymi oczyma – wszystkie te rzeczy jasno wskazywały, że pochodził z Thay... Wydawał się nie zainteresowany swoimi towarzyszami i karawaną, a cała jego bytność emanowały głęboko zagrzebaną pychą i zniechęceniem wszystkim. Szczęśliwie, nie przelewało się to do dyskusji, ilekroć był w jakikolwiek sposób zaczepiony czy zapytany. Sam Książę nie inicjował konwersacji. W pierwszych dniach bystrzejsi mogli za to spostrzec, że czas pewien, każdą jedną osobę z Paktu przez pewien czas bardzo intensywnie obserwował. Była to już jednak przeszłość pierwszych dni. Wędrówka była bardziej uciążliwa niż nużąca... Wówczas napotkali osuwisko, lecz jako tylko podróżni, pomimo widoków oferowanych przez Burzowe Rogi, w rutynie rozpalili ognisko i rozwinęli obozowisko, by zapomnieć o drętwiejących mięśniach i pęcherzach na stopach i ciężarze niesionego oręża i odleżynach od... Nie, odleżyny dopiero miały wrócić. Jeśli, nieświadomi zagrożenia wędrowcy, nie dołączą we śnie do ciał, pośród których nieopatrznie legli...
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
12-07-2016, 22:40 | #3 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
12-07-2016, 22:41 | #4 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 16-07-2016 o 23:12. |
14-07-2016, 23:52 | #5 |
Reputacja: 1 | Krok za krokiem, mila za milą, karawana wciąż posuwała się naprzód ospale. Sven zwany Chudziejem, pochudły, siwowłosy mężczyzna maszerujący przy toczącym się wozie, ze znużeniem obserwował swoje własne stopy, gdy te machinalnie już wręcz pokonywały coraz to kolejne odcinki drogi. Na jego pooranym starczymi zmarszczkami obliczu wypisane było wyraźnie zmęczenie, lecz wiedział, że do najbliższego postoju czeka ich jeszcze conajmniej godzina wędrówki. Z ukłuciem żalu wspomniał czasy swej młodości, gdy raźno pokonywał długie mile podczas marszu z grupami drwalskimi na tereny kolejnych wycinek. Mógł wtedy chodzić tak godzinami, i całkiem to lubił. Dziś, gdy jego stopy miały w pamięci niezliczoną ilość pieszych wędrówek, miał już tego dosyć. Wiedział jednak, że nie może sobie odpuścić, pozwolić sobie na spokojną emeryturę w tym czy innym ludzkim osiedlu. Wciąż nie osiągnął swojego celu. Wciąż nie odnalazł dziewczyny o szarych oczach. No, i dopiero co przeszedł pod rozkazy nowego pracodawcy, a pierwsza misja po kilkumiesięcznym przeszkoleniu to nienajlepszy moment na stwierdzenie, że tak w sumie, to jemu się nie chce i dziękuje bardzo, ale nie ma ochoty już walczyć ani nigdzie wędrować. Ubiegłego lata, prawie rok temu, za radą swego krasnoludzkiego przyjaciela Sven postanowił odnaleźć organizację, która znana była pod nazwami Straż czy też Pakt Czarnej Krwi, oraz się do niej zaciągnąć. Uczynił to niechętnie, lecz przyparty do muru swoim postępującym wiekiem, musiał podjąć tę decyzję. Samodzielne poszukiwania, które prowadził od tylu lat, wciąż nie dawały żadnych rezultatów, a z wiekiem coraz trudniej było mu stawiać czoła życiu najemnika, które to ułatwiało podejmowanie tychże poszukiwań. Licząc na możliwe wsparcie Paktu w spełnieniu jego prywatnych celów, mężczyzna oddał więc swój miecz sprawie Straży. Mimo swoich obaw, że nie wykaże dla organizacji żadnej wartości i zostanie odesłany z niczym, Sven został przyjęty w szeregi służących Paktowi i poddany ichnim rozmaitym szkoleniom. Obietnice pomocy w poszukiwaniach jakie otrzymał w zamian, choć mętne i niewiele dające, wciąż były czymś więcej niż uzyskałby utrzymując swój dotychczasowy kurs. I dlatego był tutaj dzisiaj, jako część obstawy kupieckiej karawany, której ochrona była chwilową przykrywką dla działań jego oraz pozostałych obecnych tutaj członków Paktu. Było ich w sumie czworo, nie licząc ich dowódcy Landera, którego Sven dość szybko zaczął szanować, jako doświadczonego w boju i wykazującego przejawy inteligencji, która wbrew złośliwym językom nie jest wcale przeszkodą w karierze najemnika. Ich prawdziwym zadaniem było zbadanie sytuacji w Evergreen, które... Toczone właśnie rozmyślania najemnika nad celem ich podróży przerwał powrót zwiadowcy, który także należał do podkomendnych Landera. Wieści które posiadał nie należały do pozytywnych - dalsza droga została zawalona przez lawinę. Sytuacja zdawała się śmierdzieć na milę podstępem, lecz wobec nadchodzącego zmierzchu odwrót nie wchodził w grę. Musieli zatrzymać się w pobliskiej kotlinie. Sven w myślach przeklął krótko własną niecierpliwość, teraz istotnie wolałby przemaszerować jeszcze choćby i trzy godziny, niż zakładać obozowisko w tak odsłoniętym miejscu. Nie on jednak tutaj rozdawał karty. Przypuszczalnie nie czynił tego nikt z nich. Godzinę później ogniska obozu płonęły już w kotlinie, która zaczęła tętnić swoistym, lekko ponurym życiem strudzonych wędrówką ludzi stali. Posiłki były przygotowywane, konie osprawiane i karmione, noclegi szykowane. Gdzieś od któregoś ogniska niósł się głos toczonej opowieści, a wsłuchujący się w nią najemnicy ostrzyli swoją broń. Sven patrzył na to ze swoistym zaciekawieniem, nie wiedział bowiem czym zdążono już ją stępić, tego ranka widział bowiem na własne oczy jak ci sami ludzie ostrzyli ten sam oręż. Widocznie nie chodziło o stan ekwipunku, a o zwykłe zajęcie czymś rąk w tej sytuacji o dość niepewnej, napiętej atmosferze. Wraz z pozostałymi członkami Straży, Landerem, Sarianem, Thalakosem i Clove, Chudziej odbywał właśnie przy jednym z ognisk coś w rodzaju tajnej narady. Weteran Paktu snuł przed nimi wizję najbliższych działań. - W twierdzy oraz w samej osadzie powinniście znaleźć wystarczająco dużo plotek, by zainteresować się sprawą. Sugeruję najpierw udać się do tamtejszego burmistrza, sołtysa, radnego, cokolwiek tam mają - ciągnął Lander, machniękiem ręki zbywając temat zastanawiania się nad nazwą przywódcy jakiejś zwykłej osady - A później zacząć dochodzenie. Prawdę mówiąc uważam, że rzucili was na głęboką wodę, ale ufam, że sobie poradzicie. Macie jakieś pytania? Nie licząc oczywiście tego, że ta lawina, dajcie bogowie, bym się mylił, nie była naturalna? - Władza często zataja niewygodne dla siebie fakty - ten głos należał do Clove, jedynej kobiety w ich skromnej kompanii. Wszyscy zwrócili ku niej swoje spojrzenia, co zdało się ją lekko peszyć, lecz po odchrząknięciu kontyniowała- Wystarczy, że jedna osoba do niego zajrzy, taka która wzbudza zaufanie i widać na niej życiowe doświadczenie oraz trudy życia. Reszta bez większego trudu zakręci się na targu, w karczmie a nawet w klasztorze. “Doświadczenie oraz trudy życia, ta?” pomyślał sobie Sven, obrzucając wyznaczoną mu przez nowe zwierzchnictwo towarzyszkę drogi spojrzeniem, z którego nawet najlepszy śledczy nic by nie wyczytał “Ciekawe bardzo, kogo masz na myśli.”. Milczał jednak, nie przerywając brązowowłosej. Nie był człowiekiem, który lubił wdawać się w próżne dyskusje. Póki co nikt nie powiedział wprost, że to on ma zająć się przepytaniem sołtysa, więc nie było sensu się oburzać ani samemu poruszać tej kwestii. Jeśli faktycznie ktoś go zaproponuje do tego zadania, wtedy grzecznie odpowie, że może i doświadczenie oraz trudy są na nim aż nadto widoczne, lecz szczerze wątpi by taki stary, zgięty ciężarem walk i mordu najemnik nadawał się do ciągnięcia za język lokalnych władz. Z pewnością Krasny (jak w myślach nauczył się nazywać mężczyznę, który kazał się nazywać Karmazynowym czymśtam) poradzi sobie z tym zadaniem dużo lepiej. - Co do Arabel…. - kontynuowała dalej Clove - To to już jest bardziej niepokojące. Zdrada, albo zgładzenie. Mimo wszystko, obydwa zadania mogą być ze sobą powiązane - wzrok kobiety począł błądzić po zgromadzonych, jakby starała się wymusić na nich jakąś inicjatywę lub po prostu sprawdzić reakcję. - Nie sądzę, żeby ktoś był na tyle głupi, żeby zdradzić pakt… Każdy wie jak to by się dla niego skończyło - Sarian pieczołowicie czyścił swój oręż, uwagą tą jednak udowodnił, że nie puszcza dyskusji mimo uszu. - Coś się musiało stać. Jak długo nie otrzymujemy od nich żadnych raportów? - Dobry miesiąc, jeśli nie dłużej. Raporty składane są co dwa tygodnie, najczęściej wraz z pieniędzmi za wykonane zlecenia - odpowiedział Lander, drapiąc się po zaroście- Zdrada nie wchodzi w grę, ponieważ wedle moich informacji była to jedna z najlojalniejszych komórek, jakie mieliśmy. “Lojalność… naprawdę w nią wierzy?” zdziwił się w myślach Sven, spoglądając na swego dowódcę, w którym widział przecież doświadczonego żołnierza. Nie w jego gestii leżało podważanie słów zwierzchnika, lecz Chudziej dobrze wiedział, że ludzi naprawdę nieprzekupnych jest niewielu. Większość z tych, którzy są za takich uważani, po prostu nie spotkała się jeszcze z wystarczająco hojną ofertą. - Zgładzenie... nie wierzę w to. Mieliśmy zezwolenie na działanie na obszarze Cormyru. - Lander kontynuował, nieświadom niewypowiedzianych uwag Chudzieja - Zastanawiam się nad tym, co tam się mogło wydarzyć. Musiała zajść jakaś dziwna okoliczność, która doprowadziła do tego stanu rzeczy. - A czy ostatnie raporty mówią o czymś niepokojącym? Na pewno wspomnieli by o tym. Nie wierzę, że cały oddział znika ot tak... - zdanie wypowiedziane spokojnym głosem Sariana zaczęło tonąć gdzieś w odmętach umysłu zmęczonego najemnika, który rozłożony uspokajającym ciepłem ognia zaczął przysypiać. Nie chciał jednak się kłaść, starał się pozostawać czujny, zwłaszcza w takim miejscu, w tej sytuacji. Dzień był jednak długi, męczący, a on nie miał już dziś sił, co jakiś czas odpływał więc w krótkie, niespokojne drzemanie... Później, oceniając tę sytuację z perspektywy czasu, cieszył się z tego że choćby na te kilka chwil wyrywał od niegodziwego świata przynajmniej odrobinę snu. Dzięki temu czuł się choć trochę lepiej, gdy przyszedł czas z męcząco znajomym zgrzytem stali wysunąć z pochwy swój półtoraręczny miecz. A czas ten nadszedł, gdy lśniąca księżycowym blaskiem noc zgwałcona została podziemnym, nagłym rumorem, po którym nagle rozległ się dziewczęcy, agonalny krzyk. To była Lialda. Ukochana córka Taeghena, właściciela karawany. Widząc jej młode, drgające ciało zbroczone krwią z wylotowej rany dokonanej pordzewiałą włócznią, Sven zdusił w gardle mimowolny, żałosny jęk. Nie można było jej już pomóc, zawiedli. Może gdyby nie był tak śpiący, może gdyby ją zauważył wcześniej i jakoś powstrzymał elfią córę od nocnych wędrówek... Przełknął jednak pełne goryczy myśli, czujnie obserwując wyrastające spod ziemi wokół nich szkielety. Nie było żadnych wątpliwości, że ożywieńce nie mają wobec nich przyjaznych zamiarów, zwłaszcza po tym jak zamordowały Lialdę. A więc znów przemówić miała stal, zagłuszając złowróżebny śmiech niosący się nad kotliną. Pierwszy do ataku rzucił się Lander, rzucając im głośny rozkaz: - Zrównać tych sukinsynów z ziemią! "Nie wygląda na to, żeby ziemia ich powstrzymywała..." zauważył w myślach Chudziej, lecz posłusznie zajął miejsce w utworzonym szyku. Nie na długo, bowiem gdy masakrujący któregoś szkieleta na brudny pył Krasny wydał z siebie krzyk "Nie rozdzielajmy się!", Sven szybko podzielił ten rozkaz przez okoliczności i pomnożył przez rozsądek. Wiedział, że ludzie - i elf, rzecz jasna - wyszkoleni przez Pakt dadzą sobie radę z otaczającymi ich przeciwnikami, widział jak ożywieńce padają z ich rąk jak muchy. Nie dawał za to funta kłaków za umiejętności pozostałych najemników, którzy skupiali się wokół Taeghena, widział z oddali jak kilku z nich ginie od szybkich ciosów szkieletów. W ciągu wielu lat przesłużonych w różnych kompaniach najemnych, Sven nauczył się rozróżniać dwa typy najemników. Jeden z nich stanowili ci, którzy bardziej od słowa czy umowy cenili sobie własne korzyści. To był ten typ który porzucał swego pracodawcę gdy sytuacja robiła się nadto gorąca jak na oczekiwaną zapłatę. Ten sam typ, który skuszony wyższą kwotą potrafił dokonywać grabieży twierdzy czy osady, którą niedawno podejmował się bronić. Ten typ, którego honor był na sprzedaż. Sven cieszył się, że należy do najemników tego drugiego typu. Gdzieś w jego umyśle drugorzędną rolę grała stara, najemnicza zasada "Nie ma pracodawcy - nie ma zapłaty", jednak powód dla którego ruszył na ratunek Taeghena, był jednak cokolwiek bardziej idealistyczny. Sven zobowiązał się bronić kupca i jego karawany, nie miał więc innego wyboru. Pochyliwszy się nisko runął na żywy mur ożywionych kości, przebijając się przez ich szyk i ignorując zadawane przez nich rany. Na ile mógł, popędził w stronę zbliżających się do czerwonowłosego elfa szkieletów, odruchowo wpadając w poślizg na wilgotnym podłożu aby uniknąć pędzącego ku niemu, szerokiego cięcia, po czym podnosząc się płynnym półpiruetem, przepłynął pomiędzy dwoma ożywieńcami wykańczając je szybkimi ruchami miecza. Szybko pożałował tych akrobacji, które były bardziej reakcją wyćwiczoną do poziomu instynktu, niż przemyślanym działaniem. Poczuł bowiem nagły ból w plecach, który na moment przesłonił mu spojrzenie ciemną mgłą. Gdy odzyskał zdolność widzenia i rozejrzał się bacznie, ujrzał w oddali młodziutką Lialdę. W pierwszej chwili myślał, że ma zwidy lub śni. W drugiej, zwodniczo szczęśliwej i boleśnie krótkiej chwili był naprawdę pewien, że córka elfa wyżyła. Potem jednak zrozumiał, że gdzieś w tej kotlinie krąży magia czarniejsza niż się spodziewał. Nie dane mu było jednak myśleć o tym spokojnie, gdy w stronę kupca już nacierały kolejne szkielety. Paroma susami Chudziej zagrodził im więc drogę, unosząc wysoko tarczę aby osłonić pracodawcę - oraz także i siebie - przed strzałami. Obrona ta nie na wiele mu się zdała, gdy ożywieńcy dopadli go w dwóch naraz, zasypując gradem skorodowanej stali. Oberwał ciężko mimo zbroi, nie spodziewał się takiej siły u czegoś, co praktycznie rzecz biorąc nie ma nawet mięśni. Zdarzyło mu się walczyć z ożywionymi szkieletami i nie zapamiętał by... Cóż, to było dawno, bardzo dawno. Na pewno był wtedy wytrzymalszy. Silniejszy. Lepszy. Wiedziony nagłą wściekłością na własny żałosny stan, Sven poderwał się nagle i osłaniając się przed jednym napastnikiem tarczą, drugiego przeciął płaskim cięciem w poprzek kręgosłupa, sprawiając że kruche kości rozsypały się uderzając o ziemię. Wykorzystując pęd ostrza, ciął skośnie od dołu drugiego z nich, również posyłając go tam, skąd przybył. Szybkim rzutem oka za ramię dostrzegł, że kupiec stoi pośrodku kotliny w oszołomieniu, przykrym i zrozumiałym, lecz całkowicie teraz zbędnym. - Zabierzcie stąd Taeghena, u licha! - krzyknął z wściekłością do najemników z Kompanii Kła. O dziwo, ci posłuchali go, ciągnąć pracodawcę za jeden z wozów, zbrukanych krwią zarżniętych zwierząt. Kupiec szarpał się i wyklinał ich, lecz tak było lepiej. Nie pora była, aby dołączył do swojej córki. Szkielety padały dość łatwo, zdając się rozsypywać przy każdym ciosie który nie był lżejszy od przelotnego kopnięcia. Obróciwszy w pył kolejne dwa, które chciały się na niego rzucić, Sven rozejrzał się ponownie po polu bitwy. Z tego co widział, pozostali Strażnicy radzili sobie nie gorzej - a właściwie to nawet lepiej - od niego, niszcząc ostatnie z kruchyc ożywieńców. Na polu walki pozostał tylko jeden, który był z pewnością najcięższym przeciwnikiem, i to wcale nie z powodu przerastającej resztę siły czy wytrzymałości. Główną trudnością była tutaj potrzeba walki z czymś, co patrzy na ciebie oczami młodziutkiej, niewinnej istoty. “Cokolwiek zabiło i ożywiło tę dziewczynę, zapewne ją teraz kontroluje…” Pomyślał, rozglądając się w mroku, rozpaczliwie starając się dostrzec możliwe miejsca pobytu ewentualnego maga, który sprowadził na nich to wszystko. Bezskutecznie, cokolwiek skrywała noc, nie zdradziła przed nim swych sekretów. - Tyle że jak na razie mamy tutaj poważniejszy problem, bo to coś nie chce ustąpić! - krzyknął do Svena Lander, jak gdyby czytając w jego myślach, po czym zaszarżował w stronę ożywieńca, gdzie byli już także pozostali jego podkomendni. Chudziej poczuł podziw dla Landera, za jego hardość i opanowanie, które pozwoliły mu stanąć do tej walki bez wahania. Był naprawdę twardy... Co często mówiono również o Svenie, lecz on nie był taki, nie tak naprawdę. Był po prostu utwardzony życiową koniecznością i zbiorem ciężkich doświadczeń, lecz wewnątrz często pełen był rozterek i ponurych wątpliwości. - Kurwa... - zaklął krótko, gdy cały pozyskany u niego podziw do dowódcy wyparował w jednej chwili, gdy ten tak szaleńczo i nierozważnie wystawił się na atak wskrzeszonych zwłok Lialdy. Nie wyglądało to dobrze, Sven wiedział już że nie może dłużej przypatrywać się temu z boku. Rzucając ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie w stronę wozów, zastanawiając się nad tym czy nekromanta do czynienia takich czarów musi zachować kontakt wzrokowy, Swen puścił się biegiem w stronę dowódcy, chcąc odsłonić jego odwrót. Na szczęście szybciej niż on osłoniła go lykantropka. Chudziej mógł więc spowolnić nieco swój pęd, zaoszczędzić siły których nie miał już wiele. Uspokoił oddech, próbując się skupić na tym, co konieczne, choć była to ostatnia rzecz na jaką miał ochotę. Musiał zapomnieć o Lialdzie, pamiętać zaś że cokolwiek stawia im teraz opór wykorzystując jej ciało, może być wszystkim - ale nie jest Lialdą. Przymykając oczy i wygłuszając się na dźwięki toczącej się wciąż walki przystanął na chwilę, wziął głębszy oddech i oczyścił myśli. Gdy otworzył oczy, pędził już prosto na żywe zwłoki. Nie widział już w nich żywej istoty, która podczas tej podróży dała się poznać jako osóbka troskliwa i ciekawa świata. To było nędzne, obmierzłe i niemiłe wszelkim bogom widowisko sztuki nekromanckiej, coś co nie miało prawa istnieć. Coś, co należało nie tyle zabić, bo życia w sobie nie miało. Należało to wyeliminować. Wpadając pomiędzy swych towarzyszy wyminął Clove od lewej flanki i opadając na jedno kolano ciął poprzecznie przez nogę stwora, przecinając ją w połowie. Sam się później zastanawiał, dlaczego akurat tak zaatakował. Chyba po prostu nie uchronił się od emocji tęsknoty za kimś najbliższym przyjaciela, kogo miał w ostatnich latach, krasnoludem Gunnarem i jego zwyczajem uszkadzania komuś kolana w każdej walce... W tej sekundzie Sven jednak nie myślał o tym. Operując wprawionym w ruch ciężarem swego długiego miecza, podbił go ku górze i ciął drugi raz, czysto i szybko dekapitując przewracającą się poczwarę. Głuchemu łupnięciu ciała towarzyszył cichszy stukot turlającej się głowy, która szybko straciła pęd za sprawą długich, jasnych włosów. Nim jeszcze ustały drgawki zwłok przywróconych do ich należnego stanu, Sven już odczuwał negatywne skutki swego dzieła. Był obolały, chyba ranny, kurewsko wręcz zmęczony - najgorszym było jednak to, że gdy tylko jego ostrze sięgnęło szyi ożywieńca, przestał widzieć w nim tylko ofiarę sztuki nekromanckiej. Jakkolwiek irracjonalne by to nie było, czuł się jakby właśnie zabił Lialdę, z zimną krwią. Minęła dłuższa chwila, nim odważył się odwrócić w stronę wozu i przekonać się, czy jej ojciec widział to zajście. Gdy w końcu zebrał na to siły, nie zauważył go tam. Lecz czy na pewno elf uchronił się od tego przykrego widoku? Tego Sven nie wiedział. Ostatnio edytowane przez Sither : 17-07-2016 o 21:22. |
15-07-2016, 20:36 | #6 |
Reputacja: 1 | Sarian tej nocy nie mógł zasnąć. Cała ta lawina wydawała mu się zbyt podejrzana, aby mogła być dziełem przypadku i musiał zbadać całe miejsce jeszcze raz - poprzednim razem miał na to za mało czasu, gdyż musiał szybko powiadomić o wszystkim karawanę. Westchnął ostentacyjnie i zerwał się ze swojego śpiwora. Powoli rozciągnął się, zmierzwił dłonią jasnobrązowe włosy i ruszył zebrać swój sprzęt. Sarian był wysokim i szczupłym mężczyzną przed trzydziestką. Pomimo całej całej sytuacji na jego twarzy rysował się lekki grymas uśmiechu, jak gdyby sama możliwość stawienia czoła kolejnemu wyzwaniu bardzo go podniecała. Sprawnie przypasał oba swoje miecze i zgarnął na drogę pochodnie - było jeszcze dość ciemno i jeśli miał coś dostrzec, musiał zapewnić sobie źródło światła. Po chwili bez słowa ruszył w stronę miejsca, gdzie lawina blokowała dalszą drogę - musiał dostać odpowiedzi na pytania, które pałętały się w jego głowie. Na samym skraju obozu natknął się na siedzącego na ziemi zamyślonego ciemnowłosego elfa, który wpatrywał się w nocne niebo. Atheal - bo tak się nazywał mężczyzna - był jednym z najemników zatrudnionych przez karawanę i uznawany za jednego z najlepszych łuczników w całej kompanii. Pomimo swojego wysokiego wzrostu, potrafił się poruszać niemal bezszelestnie i był prawdziwym mistrzem jeśli chodzi o tropienie czegoś w dziczy. Sarian w związku z tym, że często była przydzielana mu rola zwiadowcy, zdążył już nieco poznać elfa. - Widzę, ze tylko ja nie mogę zasnąć - Stanął obok niego i również spojrzał w rozgwieżdżone niebo, czekając w milczeniu na odpowiedź udzielonej mu w formie spojrzenia, którym się obdarza idiotę. - Elfy nie śpią - odparł zgryźliwie, nie siląc się na mówienie czegokolwiek więcej. Nie zwykł strzępić języka, kiedy nie jest to wymagane. Zawsze oczekiwał konkretów czy też przejścia w samo sedno tematu, co uwidocznił swoją aktualną postawą. Człowiek prychnął tylko w odpowiedzi. - To dlatego są takie drażliwe...A z resztą… Nieważne - Westchnął zrezygnowany, na co Atheal uniósł brew - Ruszam zbadać tą lawinę i rozejrzeć się po okolicy, to wszystko jest zbyt podejrzane i przydałby mi się ktoś, kto lepiej widzi w ciemności bo ja niezbyt sobie z tym radzę - Wskazał na trzymane przez siebie pochodnie - Zainteresowany spacerem, czy dalej będziesz się wpatrywał jak krowa w księżyc? - Oglądanie gwiazd jest ciekawsze niż bezczynne siedzenie na tyłku - powiedział beznamiętnie, po czym podniósł się z ziemi i odebrał jedną z pochodni - A oglądanie skał nie brzmi zachęcająco, ale jakoś przeżyję. Poza tym w ciemności nawet elfy są ślepe jak ludzie. - Czyżby to miał być komplement? - A czy jesteś kobietą, bym miał ci prawić komplementy? Sarian machnął ręką zrezygnowany. - Ech, elfy i ich dobre maniery… - Ruszył powoli w stronę wyjścia z kotliny - A ty będziesz tak stał czy może ruszysz swoje chude cztery litery? - Rzucił nie odwracajac się. - Przykro mi, jestem za tobą - usłyszał Sarian prawie że nad uchem, gdy się na chwilę zatrzymał zdziwiony - Rusz się, do cholery, bo do świtu nie dotrzemy do tej lawiny. - Cholerni spiczastouszy… - Powiedział cicho. *** Spokojnym krokiem dotarli w końcu do miejsca, które wczoraj widział człowiek. Drogę wśród panującej wkoło ciemności udało mu się odnaleźć bez większego problemu - od zawsze przejawiał talent do orientacji w terenie. - Nasze pochodnie nie będą świeciły wiecznie, więc lepiej się pospieszmy. Poza tym mam jeszcze wartę przed sobą... - Rzucił - Widzisz coś podejrzanego? Sam podszedł do rumowiska i przyświecając sobie pochodnią rozpoczął poszukiwania jakichkolwiek śladów, które mogłyby naprowadzić ich na dobry trop. Nie udało mu się niestety dowiedzieć, kiedy dokładnie spadła lawina, jednak ocenił, że nastąpiło to nie później niż tydzień temu. Ciekawe… Czyżby rzeczywiście ktoś na nich czekał i wcześniej to zaplanował? Zmotywowało go to do jeszcze skrupulatniejszego zbadania terenu i po dłuższej chwili poszukiwań udało mu się odnaleźć stosunkowe świeże ślady stóp. - Atheal! - Zawołał towarzysza a sam przykucnął przy śladach oświetlając je sobie pochodnią - Co sądzisz? Wygląda na to, że ktoś tutaj niedawno był. Elf oderwał się od swego zajęcia będącego badaniem osuwiska i powolnym krokiem podszedł do Sariana. Szybko dostrzegł trop i nachylił się nad nim z zainteresowaniem. Pokiwał głową z uznaniem. - Tutaj chodzi sporo podróżnych. Myślisz, że te ślady są powiązane z tym, co się tu wydarzyło? - zapytał już normalnym tonem, jeśli porównać go do tego sprzed kilku chwil. - Wydają się świeże i nie sądzę, żeby w okolicy szlajał się w międzyczasie ktoś inny - Zbadał znaleziony trop palcami - Ślady mężczyzny, są za duże, żeby należały do kobiety. Zwykli bandyci czy może ktoś zaplanował tą zasadzkę wcześniej? - Wstał powoli. - Jeśli zasadzka była planowana, to została zaplanowana genialnie. Jesteśmy w tym miejscu jak na talerzu... Ale jaka banda by się zdecydowała na atak karawany, której większość załogi stanowi zbrojna eskorta? - elf zawiesił pytanie w powietrzu chcąc, by w Sarian się jakoś doń ustosunkował. - Na pewno taka, która będzie w stanie się im przeciwstawić. Pytanie tylko po co to robią? Czy może nasz pracodawca ma jakichś wrogów? A może przewozi coś cennego? Chyba będę musiał renegocjować swoją stawkę… Takie atrakcje nie były ujęte w kontrakcie - Westchnął. Udało mu się ocenić, że wszystkie ślady prowadzą w stronę twierdzy - Głupotą było by udawać się tam tylko we dwóch, trzeba ostrzec resztę i przygotować się na atak. Nie sądzę, żeby zwlekali z nim za długo. Wracajmy. Kiedy byli już w drodze powrotnej coś zwróciło uwagę Thanna. - Zobacz! - Powiedział do elfa i podbiegł w kierunku znaleziska. Okazało się, że lawina odkopała przy okazji kości, które najwyraźniej przebywały zakopane pod ziemią od bardzo długiego czasu - rozkład był już bardzo wyraźny. Od razu dało się poznać, że należały do co najmniej kilku nieszczęśników, a gdy lekko odgarnął ziemię natknął się na kolejne znaleziska. - Wygląda na to, że musiała się tutaj odbyć jakaś bitwa… Rzadko widzi się tyle kości w jednym miejscu. Ciekawe czy jakiś miejscowy, mógłby powiedzieć nam coś więcej na ten temat. - Zamyślił się - Co sądzisz? Atheal jedynie podrapał się po głowie, po czym wzruszył ramionami tak, jakby to była rzecz mało istotna. - Jak znam życie to w Twierdzy ci powiedzą na ten temat wszystko, jeśli to faktycznie była jakaś bitwa, a nie masowy grób nieszczęśników próbujących chronić się przed wydarzeniami przed stu lat. Sarian przytaknął. - Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia. *** Sarian był czujny jak zawsze i nie dał się zaskoczyć w momencie ataku, ponadto miał przeczucie, iż wcześniej znaleziony grób sprowadzi na nich nieszczęście, jednak nawet nie przypuszczał, że będzie to cały oddział chodzących szkieletów. Obecni członkowie paktu dość szybko sformowali okrąg obronny, który znacznie zwiększał ich szansę na przeżycie. Zwiadowca na chwilę wstrzymał oddech i spróbował namierzyć kierunek z które dobywał się niemal maniakalny śmiech rozbrzmiewający po całej kotlinie, jednak jedyne co zdołał ustalić to to, iż jego źródło musiało znajdować się gdzieś poza nią. Zrezygnowany dobył obu swoich mieczy. - Nie rozdzielajmy się! - Usłyszał głos Karmazynowego Księcia, jednak pomimo tego za chwilę obserwował Clove, która zaszarżowała dziko na przeciwników. Zmełł w ustach przekleństwo, musiał się teraz skupić na innych rzeczach, jeśli chciał przeżyć. Bez chwili zastanowienia dobiegł do pierwszego szkieleta i wyprowadził niskie cięcie, po czym bez chwili zastanowienia odskoczył na bok, aby zmylić swojego przeciwnika. Pomylił się minimalnie. Szkielet wyprowadził szybki kontratak, który jednak udało się człowiekowi sparować. Wszystko działo się naprawdę szybko i zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli się nie pospieszą to w końcu wrogowie ich przytłoczą, musieli ich wyeliminować zanim się lepiej zorganizują. Po chwili poczuł jak ktoś wypycha go do przodu w stronę Clove. - Pomóz jej! - Krzyknął książe, a Sarian w pełnym biegu zrobił wypad celujac w żebra przeciwnika, który stał przed nim. Jednak ponownie chybił o włos, kiedy szkielet odchylił się lekko do tyłu, a w odpowiedzi wyprowadził on cięcie, które musnęło ramię Sariana. Rana nie była głęboka i bardziej irytowała niż przeszkadzała w dalszej walce, jednak pozwoliła zwiadowcy odzyskać koncentrację. Ponownie powtórzył ruch z szybkim wyskokiem i odskokiem i tym razem jednak cios dosięgnął jego wroga i po chwili szkielet rozpadł się na jego oczach. Z uśmiechem na ustach zatoczył młynek oboma ostrzami i spojrzał wyzywająco na pozostałe szkielety. Uniknął jednego ataku, sparował następny, wyprowadzajac dwa szybkie ciosy w odwecie, niszcząc obu swoich przeciwników. W końcu miał chwilę, aby złapać oddech. On i inne osoby z paktu zniszczyły wszystkie szkielety w pobliżu, a najemnicy pomimo potężnych strat również pozbyli się swoich wrogów. Walka toczyła się jedynie przy jednym z wozów, gdzie grupka najemników walczyła z... Dziewczynką? - Lialda... - Powiedział cicho i żal mu się zrobiło dzieciaka. Nie było jednak czasu na sentymenty, gdyż ożywieniec masakrował walczących z nią ludzi. Gdy w końcu właczył się do walki Clove rozkazywała Landerowi, aby się wycofał. Sarian chcąc kupić mu trochę czasu zmienił sposób uchwytu swoich broni, tak, że jego ostrza były skierowane teraz do dołu, ciął jednym po twarzy ożywieńca i wykorzystując siłę pędu przeturlał się, aby wbić drugie ostrze w odsłonięte plecy przeciwnika, jednak pomimo otrzymanych obrażeń jego przeciwnik wciąż stał na nogach. - Szlag by to... - Powiedział wydobywając ostrze z ciała przeciwnika. Nekromancja od zawsze go przerażała, gdyż jej twory potrafiły być nienaturalnie wytrzymałe, dlatego nie był zdziwiony, gdy dziewczyna wciąż trzymała się dobrze po kolejnych dwóch cięciach. Stworzenie poległo dopiero, kiedy Sven pozbawił ją głowy. - Dobra robota... - Rzucił, po czym wbił dwa miecze w ziemię, oparł się na nich rękoma i pochylił się do przodu, aby chwilę odpocząć.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |
17-07-2016, 20:15 | #7 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
23-07-2016, 12:33 | #8 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
23-07-2016, 22:36 | #9 |
Reputacja: 1 | Sarian obudził się jako pierwszy w pokoju, dyskretnie obmył się, ubrał i przypasując jeden ze swoich mieczy wyszedł z pokoju. Postanowił zostawić swoją skórzaną zbroję na stojaku, decydując się na białą luźną koszulę. Pomimo stosunkowo krótkiego snu czuł się wypoczęty i zadowolony z tego, iż udało im się spędzić noc w ciepłych czterech ścianach a nie na trakcie. Pomimo, iż dręczące go pytania niemal zżerały go od środka od jego przybyli do twierdzy, zdecydował, że lepiej na początku będzie złapać nieco snu, zwłaszcza biorąc pod uwagę nieprzespaną ostatnią noc i trudy wędrówki. Poza tym nie sądził, że uda mu się uzyskać odpowiedzi o tak późnej porze. Plotki, które słyszał na temat swojej ojczyzny nie nastrajały go optymizmem. Pomimo, iż nie był w Tethyrze od długiego czasu nie zmieniły faktu, iż dalej odczuwał bardzo mocną więź z tym krajem i często zastanawiał się nad losem swoich towarzyszy. To życie jednak pozostawił za sobą. Czasami zastanawiał się czy kiedyś uda mu się wrócić do starego życia, jednak nigdy nie był pewny, czy od tak mógłby porzucić to wszystko… Pomimo, iż wstąpił do organizacji z bardzo samolubnych powodów, dostrzegał słuszność w jej działaniach i w końcu jej cele, stały się również jego własnymi. W końcu udało mu się odnaleźć siedzibę magów wojennych, którą wskazali mu żołnierze z twierdzy. Abz do niej dotrzeć, musiał przejść kilkaset stopni "przerośniętej baszty" usadowionych pomiędzy klaustrofobicznie wąskimi ścianami, by w końcu znaleźć się przed odpowiednimi drzwiami. Wziął głęboki wdech i zapukał mocno do kunsztownie zdobione drewno. Miał nadzieję, że nie spali jeszcze pomimo wczesnej pory. Drzwi uchyliły się, zapraszając w ten sposób tropiciela do środka. Jakkolwiek było to pomieszczenie wykonane, to namacalna wręcz magiczna aura przesycała powietrze od podłogi aż do stropu. Iluzje olbrzymich okien wychodzących na zewnątrz twierdzy całkiem skutecznie przepuszczały światło, choć pokój nie znajdował się przy zewnętrznych murach budynku. Wzdłuż ścian porozrzucane były regały z grymuarami oraz słoikami z odrażająca zawartością, stół z aparatują alchemiczną, jakiś drewniany pulpit z księgą magiczną, więcej regałów i wielkie stosy książek po kątach. Na samym środku zaś stała przeźroczysta kula na platynowym stojaku, prawdopodobnie kula wieszcząca. W pobliżu kuli krzątał się… gnom. Miał długą siwą brodę i włosy umodelowane na porażenie piorunem. Zmarszczki na jego twarzy i okrągłe okulary dodawały mu powagi kontrastującej z jego niskim wzrostem. Ubrany był w kunsztowne, purpurowo-złote szaty mające na lewej piersi cormyrski herb. To na pewno był jeden z ów magów bojowych.... Chyba. Czarodziej podniósł swój wzrok znad kupy książek pod jego stopami i przeniósł go na nieproszonego gościa. Bardzo powoli zmierzył go od stóp do głów, a odezwał się dopiero po tym: - Kim jesteś i czego tu szukasz? - powiedział głosem kojarzącym się z beczącą kozą. - Eee… Dzień dobry - Powiedział zaskoczony i przeszedł niepewnie przez próg - Nazywam się Sarian Thann i przybyłem w nocy wraz z ostatnią karawaną. Poszukuję osoby, która mogłaby pomóc skontaktować się z magami z Tethyru… - Ciężko było mu skoncentrować się patrząc na swojego dziwnego towarzysza. Zawsze uważał gnomy za osobliwe stworzenia, jednak ten… Ten zdecydowanie się wyróżniał. Z trudem powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. - Sugeruję przewoźnika. Albo innego maga - odpowiedział opryskliwie i zaczął już iść w stronę księgi zaklęć, ale zatrzymał się w pół kroku - Zaraz, ja jestem magiem. Szybkim jak na takiego starca krokiem podreptał, by stanąć przed tropicielem i gestem zaprosić go do środka. - Rondell Blackrock, profesor historii, Mag Wojenny Cormyru - przedstawił się - Jestem zbyt zajęty, by przedstawiać całe swoje drzewo genealogiczne, a na pewno słyszałeś o mojej rodzinie mieszkającej nieopodal Suzail we wspaniałym domku, do którego zjeżdżają się wspaniali ludzie ze wspaniałych krajów ze wszystkich wspaniałych stron świata, więc na pewno nie muszę o tym wspominać. Zwłaszcza że wspiera nas wspaniały król, a mój wspaniały brat jest wspaniałym doradcą na jego wspaniałym dworze. Tak prowadził przez chwilę swój monolog, od którego Sarian dostawał białej gorączki, ale w końcu stało się coś dziwnego. Nastała chwilowa cisza. - No, to czego chcesz? Sarian zawahał się wyraźnie zmieszany. - Bo ja… - Szybko oprzytomniał i przypomniał sobie z czym przyszedł - nie chciał zmarnować sytuacji, kiedy został dopuszczony do głosu - Chciałem poprosić o informację z mojej ojczyzny, słyszałem straszne plotki na temat Tethyru i martwię się o swoich… - Zawahał się na moment - bliskich… Czy tamtejsi magowie przesyłali może jakieś informacje? - Tethyr nie Tethyr, Tethyr - powiedział głośno i doskoczył do kuli wieszczącej na środku pomieszczenia. Zastukał w nią palcami trzy razy i zaczął czekać. Oczekiwanie przedłużało się, póki gnom nie pokręcił głową. - Nic. Mój wspaniały przyjaciel z Tethyru nie odpowiedział - oznajmił mu. Thann spuścił zawiedziony głowę. - A jakie były ostatnie wieści? Czy naprawdę jest tak źle jak mówią? - Zapytał po chwili, na co czarodziej jedynie wzruszył ramionami. - Coś ty myślał, że gadam z nim codziennie? A może jeszcze herbatkę z nim bym miał pić? - pretensjonalny ton w jego głosie sugerował, by nie kontynuował tej rozmowy. - A teraz opuść mój pokój, ponieważ właśnie jestem w trakcie ważnego eksperymentu magicznego - zażądał wskazując palcem na stos ksiąg leżący na stole. Mężczyzna spojrzał hardo na gnoma. Pomimo nikczemnego wzrostu wiedział, iż przedstawiciele tej rasy są znacznie bardziej niebezpieczni niż może się to wydawać. - Naprawdę mi zależy na tej informacji… - Powiedział cicho i jego spojrzenie złagodniało - Tam znajdują się jedyni przyjaciele jaki kiedykolwiek miałem… Jestem pewny, że jakieś informacje do was dopłynęły… - Wyraźnie nie chciał dać za wygraną. - Gdybym był w stanie coś zrobić, to bym ci o tym powiedział, a teraz wynocha! - wykrzyczał do niego ponownie w stylu kozy i wypowiedział jakieś zaklęcie, które wypchnęło Sariana za drzwi i zamknęło je za nim. Sarian zacisnął pięści w gniewie i upadł sfrustrowany na kolana. Nic nie mógł zrobić. Przypuszczał, że dałby radę magowi, ale do czego by go to doprowadziło? Cały zamek prawdopodobnie obróciłby się przeciwko niemu. W końcu udało mu się uspokoić oddech i wstać. - Skurwysyn! - Rzucił tylko i uderzył ręką z całej siły w drzwi. Nie wiedział jeszcze jak, ale postanowił się odegrać na tym wrednym stworzeniu. Snute plany zemsty pozwoliły mu w jakiś sposób odsunąć na bok dręczące go myśli. Wiedział, że i tak nic nie może na razie zrobić, być może po ukończeniu tej misji uda się mu zdobyć przydział w Tethyrze… Jednak na razie miał swoje problemy. No i miał do wyrównania rachunki z pewnym knypkiem. *** Kiedy Sarian wrócił rano do pokoju zastał Thalakosa, który nie spał już pomimo porannych godzin. - Czy nasza księżniczka się wyspała? - Rzucił z uśmiechem, a sam rzucił się na swoją pryczę. Thayańczyk, bez zbroi jeszcze, za to już w karmazynowej tunice Oghma wie kiedy w nocy wypranej w balii, siedział na łóżku z niewielką misą wody obok, goląc się pożyczoną brzytwą. Brunatna łysina perliła się potem dusznego pomieszczenia. Przez chwilę nie reagował i dopiero po chwili zorientował się, że Sarian do niego mówi. - Nie zachodzę do állat tak wcześnie, ale idź ją zapytać, faktycznie jako stajenny sprawdzisz się lepiej niż wczoraj. - skwitował, nie przerywając starannego przycinania zadbanej, otaczającej usta bródki. - Ktoś tu ma bardzo cięty język - Prychnął tylko rozciągając się na posłaniu.- W ogóle to dziwne, taka duża twierdza, a taki mały garnizon. Ciekawe gdzie podziała się cała reszta żołnierzy… - Nie widziałem ich zbyt wielu - cicho włączył się do rozmowy Sven, powracając do sypialni. Nie spał dobrze w nocy, wciąż budziły go nieprzyjemne sny, wstał więc już z pierwszym brzaskiem aby poćwiczyć trochę szermierkę na placu. Czuł się źle z tym, jak niewiele wczoraj zdołał zrobić, zwłaszcza w porównaniu z tym jak go chwalono, wykorzystał więc chwilę spokou do tego by utrwalić w kościach ruch, nie dopuścić do ich zgnuśnienia. Teraz, przejęty lekkim porannym chłodem który dał mu się w znaki przez lekką koszulę, z przyjemnością powrócił do zdecydowanie cieplejszego wnętrza. - Najwyżej dwa tuziny w sumie, do placu w tę i z powrotem, a nie dam głowy czy niektórych nie policzyłem dwa razy. Przynieśli jakieś śniadanie? - spytał cicho na koniec, siadając na swoje pryczy i rozcierając dłońmi ramiona, które z wiekiem coraz dotkliwiej odczuwały chłód. - To garnizon, nie oberża… - skwitował tylko Książę, nie odrywając wzroku od swego odbicia w misie z wodą - Będziemy mieli szczęście, jeśli jak się upomnimy, cokolwiek dla nas znajdą. - wykonał ostatnie pociągnięcie, wymuskał podbródek lewą dłonią i wypłukał brzytwę, kończąc rytuał każdego poranka, którego był możliwy. “Tak, bo żołnierze w garnizonie jeść nie dostają…” - pomyślało się Svenowi, lecz powstrzymał się od wypowiedzenia tej uwagi. Bardzie zajęło go teraz spoglądanie na brzytwę w dłoni Thayańczyka. Pierwszą, bardzo przelotną i odruchową myślą było, w jaki sposób mógłby się teraz obronić, gdyby Krasnemu nagle odbiło i narzędziem cyrulika usiłował poderżnąć mu gardło. Druga jednak, mniej płocha i ulotna, dotyczyła stanu jego zarostu. Podrapał się lekko po twarzy, która już zaczynała porastać kłującymi igiełkami posiwiałej brody. Zastanawiał się, czy nie powinien się ogolić, lecz przypomniał sobie chłód tego ranka. Lato dobiegało powoli końca, czas powrócić do brody. No, i były istotniejsze problemy na tę chwilę, takie jak brak jedzenia. - Przecież oni też coś muszą jeść… - Westchnął cicho - Poza tym sądzę, że to dobry moment, żeby nasz egzotyczny uraczył nas jakąś domową kuchnią - Uśmiechnął się sam do siebie i nie czekając na odpowiedź zapytał pozostałych - W ogóle jaki mamy dalszy plan dnia? Ktoś coś wie? - Idę znaleźć kogoś, kto wskaże nam drogę do śniadania - Sven narzucił na koszulę tunikę i wstał na powrót ze swojego posłania, kierując się jednak najpierw nie do wyjścia, lecz do swoich juków. Wydobył stamtąd jakiś mały pakiet, po czym dopiero ruszył w stronę drzwi - Skoro nas tu przyjęli, powinni liczyć się z potrzebą nakarmienia tych paru gąb więcej. Po tych słowach wyszedł, uprzednio rzucając Sarianowi znaczące spojrzenie w stronę Taeghana. Miał nadzieję, że rozsądny zwiadowca pojmie sugestię, aby uważać na dziwnie milczącego elfa, który zwyczajnie nie miał prawa czuć się dobrze na psychice. Sarian odwzajemnił spojrzenie i kiwnął dyskretnie głową. Elf dalej nie dał żadnych znaków życia i nawet nie chciał wyobrażać sobie jak aktualnie się czuł. Bardziej dręczyło go to, iż pomimo, iż wszyscy należeli do jednej organizacji nie dało się ukryć, iż ten cały książę, był co najmniej… Specyficzny. Być może nie wbije mu przy pierwszej okazji sztyletu w plecy, ale coś mu mówiło, że nie miałby oporów, aby poświęcić ich wszystkich, aby osiągnąć własne cele. A może tak mu się tylko wydawało i źle ocenił mężczyznę? Tego jeszcze nie wiedział, ale wolał mieć się na baczności. - Ja szczerze powiedziawszy również zgłodniałem, idziesz? - Rzucił w stronę towarzysza - Pomimo tego, iż znajdujemy wewnątrz bezpiecznych murów, lepiej będzie chyba trzymać się razem. - Lękasz się cormyrskich zaciężnych, przyjacielu? - zapytał Thalakos z krzywym uśmieszkiem - Może udam się później. Może okażę wdzięczność, jeżeli jednak czymś raczy się garnizon podzielić. Na tę chwilę myślę raczej, czy nasza towarzyszka nie przysporzy kłopotu teraz, gdy ma Landera do którego mogłaby się łasić. Zwiadowca uśmiechnął się lekko. - To kobieta, pytanie brzmi nie ‘czy’, ale ‘co’ zrobiła i że nie wpakuje to nas w żadne kłopoty. Jestem tylko ciekaw dlaczego zamknięto ją oddzielnie? Thayańczyk patrzył na Sariana przez przeciągłą chwilę spojrzeniem, jakim się obdarza wioskowego głupka. - Barbarzyńskie kraje, barbarzyńskie obyczaje. - syknął poirytowany - Myśl tak dalej o niewiastach, a jedna będzie końcem ciebie gdy się tego nie spodziewasz. Kwestię osobnego kwaterunku litościwie pominę. Mężczyzna wstał, zostawiając starannie oczyszczony rynsztunek. Przetarł lnianą chustą łyso ogoloną czaszkę, schował chustę do kieszeni. Znalazł rękawiczki, założył rękawiczki na dłonie. - Nie, panie Thann, problemem nie są jej przyrodziny, a istotna kwestia czym jest. Nie wiem jak się zachowa bez Landera, nigdy też nie widziałem by nasz bohaterski lider doznał takich obrażeń. - Musisz się więc wiele nauczyć o miejscowych kobietach… - Powiedział tylko - Sądzę, że różnią się one od tych z twojego kraju… - Zakończył kwestię - Po prostu mam wrażenie, że oni się w jej jakiś sposób… Boją. Inaczej nie odegraliby tej całej szopki ze ‘względami dyscyplinarnymi’. Clove jest żołnierzem… Thalakos parsknął śmiechem. Po chwili zorientował się, że Sarian mówił szczerze. - I przywykła do życia na trakcie i raczej nie przeszkadzały by jej takie niewygody… Tu chodzi o coś innego. - Jakie? Takie, że musiałaby prosić czterech mężów o wyjście gdy chciałaby zmienić tunikę? - uniósł oczy Thalakos, nie dowierzając, że jego rozmówca mówi poważnie - Szczęśliwie, nie wszyscy są tak nieokrzesani jak ty, przyjacielu. - Znajdujemy się w środku misji, a nie na dworze - Wzruszył ramionami - Nie zawsze można pozwolić sobie na takie luksusy jak prywatność. - Opowiedz mi o jednej sytuacji, kiedy przyszło ci szczać przed kamratami, nie boś leniwy pchlarz co lubi podglądać kobietę dowódcy, tylko bo… nie można było sobie pozwolić na luksusy. - spokojnie poprosił o wyjaśnienie Książę, powstrzymując eskalację pobłażliwego uśmieszku na twarzy. Sarian zamyślił się i uśmiechnął ignorując intencje towarzysza. - Przyznam, że zdarzyło się zobaczyć to i owo ‘przypadkiem’... - Rozciągnął się zadowolony - To jest najlepsza praca jaką kiedykolwiek miałem...A co z nim? - Wskazał na śpiącego elfa - Sądzisz, że wyjdzie z tego, pomimo wszystkiego co przeżył poprzedniej nocy? Książę prychnął, nawet nie spoglądając na elfa. - W Waszych krainach nikt nie jest przyzwyczajon do straty. Ale zgaduję, że ten tu za wiek nie będzie nawet o niej pamiętał. - Thayańczyk wstał i ruszył do wyjścia, obacając się i opierając łokciami jeszcze w wąskiej framudze . - Czy masz coś jeszcze ważnego, co byś chciał omówić? Thann wzruszył ramionami. - Chyba nie - Podszedł ostrożnie do leżącego elfa - Chodź, pora coś zjeść - Powiedział zdecydowanie potrząsając jego ramieniem - Rozumiem twój ból, ale uwierz mi, zamartwianie się niczego nie zmieni i nie poprawi ci nastroju. Już poranek i trzeba obmyśleć co robimy dalej. Elf w odpowiedzi jedynie mruknął coś niezrozumiałego, po czym warknął, prawdopodobnie sam na siebie. Wzruszył gwałtownie ramionami leżąc plecami do tropiciela i spojrzał jeszcze raz na coś, co trzymał w dłoniach. Coś na złotym łańcuszku. - Dołączę do was później - rzekł do nich cicho po krótkiej chwili, nie zaszczycając ich spojrzeniem. Sarian westchnął i oparł się jedną nogą o pryczę nachylając się przy tym przy elfie. - Długo zamierzasz tak się nad sobą rozczulać? - Powiedział twardo. Thalakos uśmiechnął się złośliwie. - Dołączę do was później. - i z tymi słowy opuścił kwaterę. Kupiec po słowach Thanna napiął wszystkie mięśnie jakby smagnięty batem. Zgrzytnął zębami i zaczął się nieco sennie zrywać z łóżka. Przewyższał wzrostem Sariana, gdy stanęli przed sobą twarzą w twarz. Jego mimika nie wyrażała emocji typowych dla rodzica tracącego dziecko... Przynajmniej nie ludzkiego rodzica. Jedynie co to tropiciel zauważył złość w jego oczach. - Nie płacę ci za to, byś udzielał mi jakichś rad - zaczął wyjątkowo spokojnie - A nim się odezwiesz do swojego pracodawcy w ten sposób, to zastanów się, czy twoja pensja jest tego warta. Mężczyzna odsunął się i spojrzał hardo na towarzysza. - To zacznij zachowywać się jak pracodawca i przestań się nad sobą użalać. Płacisz mi za ochronę i właśnie to robię, więc weź się w garść - Obserwował w napięciu reakcję elfa.. Kupiec uniósł brew na chwilę i splótł ręce na piersi. - Ciekawe jak ty byś zareagował, gdyby ci zginęła córka. Z twojej własnej winy, ponieważ chciałeś, by obejrzała Cormyr. Nawet jeśli była adoptowana - kontynuował dalej tym samym tonem. Mężczyzna rozluźnił się nieco i spuścił wzrok. - Z mojej winy zginęła większość moich przyjaciół… - Powiedział po chwili. - Nie jest łatwo, ale… Trzeba nauczyć się z tym żyć. Bo co innego ci pozostało? Załamać się? Poddać się? Tego pragniesz…? - Nie. Elfy mają nieco inne spojrzenie na to wszystko. Porównywanie kultur w tym wypadku niewiele da - skwitował krótko. - Więc powiedz mi co planujesz teraz zrobić? - Naciskał Sarian. - Pewnie wrócę za jakiś czas do Wrót Baldura - odparł mu po krótkiej ciszy - Muszę poinformować kogoś o śmierci Lialdy. Thann kiwnął głową. - A teraz? Zamierzasz spędzić cały dzień w łóżku? - Trudno nazwać tę pryczę łóżkiem. Thann uśmiechnął się. - A więc trochę wrócił ci humor - Prychnął. - W każdym razie mamy trochę do zrobienia i szkoda tracić tutaj czas. - Elf w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami. - Czyli… Nic sobie nie zrobisz? - Spojrzał na niego badawczo. - Nie wiem co ty sobie pomyślałeś, ale pozwolę sobie nie wziąć tego za obrazę - splótł ręce na piersi wyraźnie oburzony, co również Sariam usłyszał w jego głosie. - Ej! Nie patrz tak na mnie - Powiedział z wyrzutem. - Inni też się martwili. Czy tego chcesz czy nie, jesteś naszym pracodawcą i towarzyszem. To naturalna reakcja z naszej strony. Z resztą nieważne… Idziemy? Śniadanie czeka. Elf westchnął głośno z rezygnacją i wyszedł pierwszy z pokoju nie komentując ostatnich słów człowieka, a Sarian po chwili również opuścił pokój.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź, Tu grabieży wiedzie droga. I nim Dzień dopełni się, W oczach będziem mieli Boga." |
24-07-2016, 20:00 | #10 |
Reputacja: 1 | Już na zewnątrz, przeciągnął się, witając słabo dochodzące zza mglistych szczytów słońce. Mężczyzna roztarł dłonie w rękawiczkach, jak gdyby przy obecnej pogodzie było mu bardzo zimno. Wzrokiem odszukał najbliższego wartownika, który po czymkolwiek wnioskując, choćby lokalizacji, mógłby wiedzieć cokolwiek o nich jako gościach w twierdzy i ich sytuacji. Podszedł, unosząc dłoń w geście powitania. - Szukam naszej towarzyszki podróży. Otrzymała… przeznaczono jej odrębne lokum do prześnienia nocy. - powiedział kwieciście, językiem, jakim nikt normalny nie mówił. Doborem słów i intonacją, bardziej niż ukrytym już akcentem zdradzał, że nie mówi w ojczystym języku. Co było oczywiste, gdy tylko spojrzeć na śniadego, orzechowej cery mężczyznę. Natrafił na pewnego chuderlawego młodzieńca o piwnych oczach siedzącego na pniaku zaraz przy koszarach. Książę pamiętał go jeszcze z nocnej zmiany. Z jego miny można było wyczytać efekty zjedzonego nieświeżego jedzenia i nieprzespanej nocy. Opierał się na zwróconej grotem w stronę ziemi włóczni wyglądając tak, jakby na coś czekał. Pewnie na pawia, jeśli zwrócić pod uwagę pewne wiaderko leżące nieopodal. Nie nosił na sobie zbroi ani barw Purpurowych Smoków - zapewne nie chcąc go pobrudzić, co było okazaniem szacunku wobec swej ziemi. Zmierzył on niepewnie Thalakosa od stóp do głów... I o mało nie zwymiotował na niego. Powstrzymał się niemal w ostatniej chwili, prawdopodobnie jedynie siłą swojej woli. Postanowił z tego powodu zwrócić swą twarz w stronę wiadra i już nie odgrywać od niego spojrzenia. - Tego czegoś? Nikt jej nie widział - powiedział słabo - Bogowie, gdybyśmy ją ujrzeli, to każdy by o tym wiedział. Tak bardzo się w oczy rzuca. Thalakos zmrużył brwi, stojąc tak, że przesłaniał siedzącemu młodzieńcowi słońce. - Tak, w rzeczy samej. Zabraliście ją dokądś. Jeśli nikt jej nie widział, zapewne wciąż tam jest. Gdzie? - wyjaśnił, jak dziecku i zapytał. - Pewnie gdzieś niedaleko. Być może komnatę obok, może dwie - wzruszył lekko ramionami, po czym znowu zbladł z powodu wstrząsu w żołądku. - Jak zawsze pomocni. - zerknął z przekąsem na żołnierza - Niech się Talona nad tą zlituje. - odparł, i za wskazówkami, a raczej przyzwoleniem, jak wczoraj byli prowadzeni i pamiętał ruszył na poszukiwania kwatery Clove. Znalazł ją po dłuższej chwili. Był tam niemal cały sprzęt dziewczyny pozostawiony w całkowitym nieładzie. Co ciekawe - jej samej tam nie było. Thalakos wszedł do pomieszczenia, rozglądając się uważnie i szukając poszlak dotyczących jej bytności. Z pewnym stwierdzeniem spostrzegł jej ekwipunek. Wpierw wzrokiem poszukał jej plecaka i wszystkich rzeczy poza może ubraniem, które miała na sobie, zastanawiając się, czy nie pozostało w pomieszczeniu coś, co widział w dotychczasowej podróży, że nie pozostawiłaby nawet na czas zwiedzania twierdzy, gdyby nie musiała. Zauważył jedynie brak broni - jej sejmitara. Po wszystkim opuścił pomieszczenie by znowu odnaleźć w twierdzy współsługę Paktu - tym razem Landera, o ile jego odprawa już się zakończyła. Ich dowódca znajdował się w pomieszczeniu zaraz obok, przynajmniej tak podpowiadała logika. Nie pomylił się, bowiem drzwi choć zamknięte, to nie blokował ich zamek przekręcony kluczem. Ze środka dało się słyszeć stłumiony przez drewno regularny oddech prawdopodobnie śpiącej osoby. Pytanie brzmiało: czy powinien wchodzić do środka? Thalakos wnet udowodnił wyższość thayańskiego intelektu nad oporami matrii na codzień, rozwiązując gordyjski węzeł poprzez zapukanie do drzwi. Wpierw grzecznie, potem na tyle silnie i głośno, by zbudzić choćby umarłych. Uchyliły się one nieco dopiero po dłuższej chwili, a stał w nich nie kto inny, jak Lander. Miał na sobie jedynie spodnie, dzięki temu jego szeroki, umięśniony tors poznaczony wieloma bliznami i owinięty bandażami był doskonale widoczny. Mężczyzna popatrzył na Księcia nieco zmęczonym wzrokiem i wyglądał tak, jakby nagłe najście z czyjejś strony niespecjalnie mu się podobało, tak więc nie silił się na szersze otwarcie drzwi. - Potrzebujesz czegoś, że mnie budzisz? - zapytał grzecznie. - Ja niekoniecznie, lecz ty możesz chcieć usłyszeć, że po osobnym wczoraj kwaterunku twoja kobieta zniknęła. - odpowiedział Landerowi Thalakos, również z grzeczną manierą, choć mało uprzejmym… ciężko było powiedzieć. Thayańczyk zawsze zdawał się drwić. - Nie wiem, czy mogą być z tego kłopoty. Ważniejsze, że wciąż nikt nie zda dalszych rozkazów. Wojownik uniósł brew na znak zdziwienia, gdy usłyszał wzmiankę o Clove. Niemniej jednak pozostał spokojny mimo tonu swego rozmówcy. - Nie wiem po co jej szukałeś, ale jest bezpieczna - odpowiedział mu spokojnie. Nie miał ochoty na sprzeczki słowne. - Ruszamy koło południa. Trochę wcześniej wymienimy monety i damy do sprawdzenia glejty. Wozy Taeghena podobno miały być o świcie. Thalakos patrzył na dowódcę krzywo przez chwilę, jak by miał do czynienia z osobą nie w pełni trzeźwą. Nie powiedział jednak nic więcej, tylko na te informacje skinął głową (wciąż z powątpiewającym wzrokiem) i bez słowa ruszył szukać pozostałych kompanów, by przekazać najświeższe informacje.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |