Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2016, 22:43   #11
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Aurora weszła w magiczną ciemność razem z innymi, trzymając za rękę Duaglotha oraz Filfriię. Jednak w pewnym momencie ręka Patrona wyrwała się jej, a chwilę potem ktoś wyrwał z jej uścisku dłoń Drugiej siostry. Aurora otworzyła usta w geście sprzeciwu lecz z jej ust nie wydostał się żaden dźwięk. W koło niej nie tylko panowała magiczna ciemność, ale i cisza. Kambionka pozostała zupełnie sama. Gdy macała przestrzeń przed sobą nie wyczuwała niczego. Mierzenie upływającego czasu było niemal niemożliwe, jedynym punktem odniesienia mógł być jej własny oddech. Stała więc w kompletnych ciemnościach wyczekując akcji ze strony maga. Jego metody działania różniły się od metod Aurory. Demonica wkraczała do akcji mając pełne rozpoznanie a podwładni mieli taką samą świadomość. To pozwalało na przewidywalną i ścisłą grę zespołową. W podejściu maga, wiedziała tyle ile jej łaskawie przekazał. Westchnęła głęboko zajmując głowę przydatniejszymi myślami.

Po jakimś nieokreślonym czasie (jeśli wierzyć obliczeniom we własnej głowie raczej krótkim) silna dłoń zacisnęła się na jej przegubie i pociągnęła przed siebie. Chwilę potem Pierwsza córka wynurzyła się z ciemności. Obok niej stał Duagloth, który właśnie puścił jej dłoń i skłonił lekko głowę.
- Mówiłaś coś o zabieraniu rzeczy z mojego laboratorium… oto jesteśmy - wyjaśnił słodkim głosem.

Kryjówka Duaglotha

Pomieszczenie nie wyglądało na laboratorium, było raczej czymś w rodzaju salonu, czy innego pomieszczenia w którym można by zaznawać relaksu. Komnata na planie koła o przekątnej około ośmiu metrów. Ze ścian, wychodziły krzyżowo czworo drzwi. Aurora i Duagloth stali właśnie przy jednych z nich. Na środku pomieszczenia znajdowała się ogromna kanapa obita czerwoną skórą, obok niej stał mały stolik. Na stoliku stała butelka powierzchniowego wina, oraz kilka kieliszków różnego kształtu i koloru. Ściany okrągłego pomieszczenia wyłożone były lustrami. Aurora zauważyła jednak, że nie widać w nich odbicia jej czy mężczyzny. Duagloth wskazał na centralnie położony mebel.
- Czy znajdziesz czas na chwilę relaksu, czy też chcesz rozpocząć buszowanie bo moich zbiorach natychmiast, Pierwsza córko? - zapytał Patron.

- Laboratorium... - powtórzyła do siebie opacznie zaznaczając rozbieżność nazwy z widokiem. - Powiedz mi, Duaglothcie, to też było częścią twojego planu, czy wymyśliłeś to na poczekaniu? - wtrąciła w zamian za słowa komentujące wystrój. Nie pozwoliła sobie, by to samiec prowadził rozmowę. Za dużo kontrolował, a Pierwsza Córka była zbyt dumna, by pozwolić sobie być zależną aż do tego stopnia. Plugawiec podszedł do stolika, napełnił kieliszek winem, uniósł go w dłoń i trzymając nisko przy biodrze odwrócił się do kambionki.
- A jaki ja miałbym mieć plan Pierwsza córko? Poza udzieleniem ci pomocy w twoim zadaniu?
- Udzieleniem pomocy... - powtórzyła w podobny sposób. - Naturalnie... - Sama powolnym krokiem zbliżała się do centralnego stolika, lecz po łuku oglądając przy okazji dookolne lustra. - Wystarczająco długo żyję, by wiedzieć, że każdy twój ruch musi zbliżać ciebie do twoich własnych celów - zaznaczyła nie mając ochoty na gierki. Przez obmyślanie planu łowów w jej głowie krążyły same konkrety, toteż i w tej rozmowie naleciałość ta była obecna. - Aż "strach" zapytać, czym dla ciebie jest relaks. Postarałeś się o to, by nie było widać twojego odbicia. Co chowasz za tymi lustrami? Rozkładające się ciała? Czterogłowe drowki z przyszytymi kutasami? Czy może ołtarzyk Filfrii przed którym upuszczasz emocją?
Duagloth stanął całkiem blisko kambionki, cały czas jedynie trzymając pełne naczynie w dłoni.
- Może nawet wszystkie te rzeczy razem wzięte? Jakie by to miało znaczenie? - uśmiechnął się nie oczekując odpowiedzi - Żadne z wymienionych raczej nie pomoże ci w łowach, oczywiście mówi to laik, to ty księżniczko, jesteś tutaj łowcą. Chyba, że w istocie mówisz o relaksie, wtedy oczywiście można by zorganizować to o czym powiedziałaś - skłonił głowę pozostając w dość dobrym humorze.
- Czy podjęłaś już dedycję co do doboru popleczników? Mogę pomóc w sposobie ich szybkiej likwidacji we właściwym momencie.
- Wiem kogo wezmę - odpowiedziała patrząc się na maga pochylając głowę w dół. - Do zamknięcia planu będę musiała zobaczyć, co mam do dyspozycji. Nie przejmowałabym się zbytnio usunięciem ich a rozprawieniem się z czterema wysokimi kapłankami i ich świtą. Nie będzie to jedna bitewka. Tylko ich dobiję.
Duagloth rozłożył lekko ręce.
- Oczywiście księżniczko, jakiej pomocy oczekujesz ode mnie?
- Pola antymagii i niewidzialności - rzuciła z marszu jakby było to przemyślane już zawczasu. - Z wyciszeniem sobie poradzę. Z wytropieniem również. Parę mikstur, na różne okazję... Skuteczną truciznę do kontaktu ze skórą, ale o małym stężeniu... Wprawdzie wszystko, co mogłoby być przydatne, a znajduje się w twoim... laboratorium. Z pewnością masz też coś specjalnego przygotowanego właśnie na tą okazję - podsumowała krzyżując ręce pod piersiami pokrytymi łuskami wciąż spoglądając na niego z góry.
Plugawiec krążył opuszkiem palca po brzegu trzymanego pucharu przywołując przy tym pulsacyjny dźwięk.
- Tak w istocie jest, Pierwsza córko, mikstury, trucizny, taa… - obszedł powoli kambionkę oglądając ją sobie. - Mam też pewien… hm... “przedmiot” który mógłbym ci wypożyczyć, musiał bym go jednak później odzyskać, w jakimkolwiek stanie by nie był… Owa rzecz, zapewniła by ci możliwość niewidzialności oraz rozpraszania wrogiej magii, oczywiście w rozsądnych ilościach… Czy to zaspokaja twoje zapotrzebowanie?
- Brzmi jak coś, co wyrżnąłeś tępym nożem żywej istocie na oczach jej całej rodziny... - skomentowała nie podążając wzrokiem za jego osobą. - Czy działanie tego pozwoliłoby na objęcie niewidzialnością drugą osobę?
Głos patrona dochodził z za pleców kambionki:
- Jeśli miała byś przedmiot przy sobie…
Przeciągnięcie zdania przez plugawca skłoniło ją w końcu do odwrócenia się.
- Chyba nie myślisz o~ - zasugerowała z mizernym zaangażowaniem.
Odwracając się, Aurora zastała Duaglotha obserwującego ją wnikliwie. Trudno było powiedzieć czy było to pożądanie, żądza mordu, czy zwykła ciekawość. A może wszystko na raz?
- O różnych rzeczach? - wyszczerzył kły w płytkim uśmiechu. - Możliwe Pierwsza córko, zależy o czym uważasz że myślę. - Znów kręcił palcem po krawędzi pucharu. - Tak jak powiedziałem, przedmiotem trzeba roztropnie rozporządzać dla uzyskania najlepszych efektów. Podobnie jak ze sługami, podkomendnymi czy innymi niewolnikami, co oczywiście doskonale wiesz księżniczko - podszedł całkiem blisko.
- Robisz się strasznie przewidywalny... Jeśli sukces twojego planu spoczywa na innych... - odpowiedziała ze znużeniem na jego wyknuty plan. Prawda była taka, że jej pamięć dobrze utrwaliła ostatni raz. Wątpiła, że paskuda byłaby w stanie dociągnąć do takiego poziomu. Chwilę milczała, by następnie teatralnie powrócić do słów, których oczekiwał. - Nie trzymaj mnie w takiej niepewności...
Duagloth uniósł brew.
- Wybacz jeśli nie lubisz być trzymana, księżniczko, oczywiście już cię puszczam - przejechał językiem po zębach nie otwierając warg. Następnie mężczyzna wycelował palcem w zachodnie drzwi i powiedział ściszonym szeptem:
- Przynieś rózgę - rozkaz nie był oczywiście skierowany do Aurory. Duagloth opuścił rękę i znów spojrzał na mocarną kambionkę.
- Jesteś pewna, że nie chcesz się napić, księżniczko? Podobno cenisz specyfiki zwiększające doznania… - powiedział wciąż trzymając nietkniętą szklankę.
Po chwili przez drzwi weszła do pomieszczenia smętnie powłócząca nogami postać. Bosa drowka z opuszczoną głową. Jej postrzępione długie włosy opadały jej na twarz. Kobieta okryta była całkiem gustowną, jednoczęściową tuniką z białego aksamitu, założoną jednak dość niechlujnie, o czym świadczyło zapięcie jej tylko na kilka guzików. Drowka zmierzała powoli w kierunku Duaglotha trzęsąc się coraz bardziej z każdym krokiem, ostatecznie było wręcz słychać jej przyśpieszony oddech. Jej dłonie zaciskały się na stalowej rózdze. Duagloth patrzył na kobietę z satysfakcją.
- Podaj - powiedział tylko, drowka niepewnie wyciągnęła dłoń przed siebie zupełnie jakby ktoś kazał jej ją włożyć w płomienie. Mimo wszystko podała mężczyźnie przedmiot dysząc ciężko. Duagloth sięgnął po rózgę nieśpiesznie, pozwalając wcześniej swoim szponom ostrożnie muskać hebanowe ramie kobiety. Drowka z wbitą w podłogę twarzą kręciła przy tym energicznie głową na boki. Ostatecznie Plugawiec ujął przedmiot.
- Puść - powiedział, uwalniając kobietę od przedmiotu. Duagloth uniósł rózgę na wysokość oczu Aurory.
- Bierz księżniczko, ale chcę to z powrotem, przeboleje uszkodzenia, nawet jeśli oznacza to powrót w częściach - powiedział rzeczowo.

Scenka zaintrygowała demonicę a znudzenie zamieniło się miejscami z uwagą.
- Zgadza się, interesuje mnie ich działanie - przyznała odbierając puchar od paskudy. Jej wielka ręka okrywała niemal cały trzymany od dołu kielich. Przyglądała się przez chwilę mu jak i magowi a następnie napiła się. Rózgę odebrała z namaszczeniem, jednak nie spełniała jej oczekiwań. - Możliwe, że ten kawałeczek dostarcza atrakcji tobie, Duaglothcie. W mojej dłoni niestety staje się mizerny. Jeśli chcesz mnie ugościć... relaksem... Podaj mi moją rózgę - oznajmiła już bardziej zdeterminowana, co bardziej miało zabrzmieć jak oczekiwanie, które należało spełnić.
Płyn początkowo smakował nad wyraz przyjemnie. Dopiero po chwili okazał się niby lodowym sztyletem który brutalnie penetrował ją głęboko w dół gardła, by zadać kłucie w żołądek. Stamtąd zimno rozlewało się po jej ciele. A kiedy ogarnęło ją już totalnie, obraz przed oczyma zastygł. Obraz stojącego nad nią Plugawca.
 
Proxy jest offline  
Stary 21-08-2016, 23:43   #12
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Kompleks mieszkalny Beanthów

Z piętra dochodziły odgłosy zaciętej walki.
- Chyba masz swoją odpowiedź - odpowiedział ponuro fechmistrz.
- Bez odrobiny oporu to zadanie byłoby za proste. - odparła Zeeyia i raźno ruszyła w górę schodów. - Zobaczmy co tam na nas czeka. Od dawna nie miałam okazji polować na nic godnego ofiary dla Lolth. - dodała i schyliła się przy spalonym trupie Vheraunity. Z impetem wbiła rękę w zwęgloną klatkę piersiową półdrowa i znalazła serce, wznosząc przy tym dziwny, zwierzęcy zaśpiew. Zgniotła organ w swojej dłoni, drugą natomiast przebiegła wzdłuż ranki na policzku którą sprezentował “młodszy brat”. Brzegi skóry gładko się zeszły, nie zostawiając po ranie żadnego śladu.
- Idźmy.
Drowy przygotowane na wszystko ruszyły schodami na górę. Na piętrze, domowa szlachta stawiała zorganizowany opór najeźdźcom.

Pierwsza córka Beanth, Ariana, miotała wściekle czarami, osłaniana przez czterech mężczyzn. W szlachciców kłębiły się półdrowy, oraz ich ciała.
Ariana spojrzała w stronę wychodzących ze schodów drowów:
- A więc to prawda! Aleanviirzy zwariowali! W dodatku sprzymierzyli się z heretykami! - krzyknęła z pogardą
- Czasem trzeba sięgać po alternatywne metody. - odparła “Zeeyia” i wzniosła cichy zaśpiew do Lolth. Po chwili z powietrza zmaterializowało się osiem gigantycznych pająków. - Zabijcie mężczyzn, sparaliżujcie kapłankę. - zwróciła się do swoich nowych podopiecznych, wskazując palcem cele.
Ariana zwęziła ściekle oczy.
- Pieprzona kurwa Aleanviirów. - wysyczała po czym wzniosła zaśpiew. Boski ogień zmaterializował się w jej dłoniach, kapłanka posłała naprzeciw atakującym stożek świętych płomieni. Jeden z walczących półdrowów nie przeżył spotkania z żarem. Trzem innym udało się uskoczyć ale podobnie jak Zeeya, nie unikneli poważnych poparzeń. Pająki pobiegły w kierunku Ariany. Beanthscy mężczyźni wymieniali ciosy kling z półdrowami.
Ukryty za rogiem Aeriel warknął cicho, widząc K’ylora w akcji. Zero taktyki. Potrząsnął z politowaniem głową, mignął do adoptowanego dziecka Aurory:
~ Doprawdy, finezja pijanego Deuregara… ~ nie dbał o to, czy do K’ylora dotrze jego komentarz. Zaczął nucić zaklęcie przyspieszenia, chcąc jeszcze uratować sytuację. Porwał za miecz i z cichym warknięciem ruszył do ataku, szarżując na kapłankę
Seldon w kilku susach znalazł się przy Arianie i wyprowadził cięcie. Jednak dla pierwszej córki Beanth, walka nie była pierwszyzną i zdołała uchylić się w porę.
Pierwszy Syn Dziewiątego Domu warknął zaciekle i wyprowadził kolejne cięcia, chcąc za wszelką cenę trafić Arianę. Tym sposobem chlusnął kobietę w twarz, pozwalając jej uchu odłączyć się od jej głowy. Pierwsza córka Beanthów wrzasnęła z bólu, ale miała nawet większy problem: oto przywołane przez Zeeyę pająki wchodziły po jej nogach i szukały zakamarków w pancerzu gdzie mogły by wgryźć się w jej ciało. Kobieta panicznie starała się strzepać je z siebie jednak nie miała przy tym zbyt dużego szczęścia. Pajęczaki pełzły ku jej twarzy.
Zeeyia westchnęła lekko widząc wrogą kapłankę wyraźnie nie radzącą sobie z kilkoma pajączkami. Żałosne. Po raz kolejny tego dnia z jej dłoni wystrzeliła fala ognia, mająca spopielić jednego z mężczyzn broniących kapłankę.
Płomienie objęły ramię drowa, moment został natychmiast wykorzystany przez atakujących go Vheraunitów, mężczyzna skonała z dwoma ostrzami zagłębiającymi się w jego brzuchu jednocześnie.
W tym czasie Ariana padła na ziemię.
- Upewnijcie się że nie symuluje. - rozkazała Zeeyia pajączakom po czym zwróciła swoją uwagę na kolejnego samca. Kolejna fala gorąca wystrzeliła z jej dłoni.
Seldon-Aeriel tylko warknął w kierunku Zeeyii-K’ylora i wbił miecz prosto w tchawicę byłej już Pierwszej Córy domu Dziesiątego. Z wściekłością w oczach rozejrzał się za następnym przeciwnikiem, gotów do natychmiastowego ataku.
Pozostali w korytarzu trzej mroczni elfowie bronili się desperacko przed zmasowanym atakiem Vheraunitów. Jednak przynajmniej trzech półdrowów przypłaciło to własnym życiem. Liczba atakujących zmniejszyła się już o jedną trzecią, Beanthska odsiecz miała nadejść lada moment. W końcu znajdowali się niemal w sercu domowego kompleksu Dziesiątej rodziny.
- Do ataku! - warknął Seldon, odcinając głowę Ariany i łapiąc ją za włosy. - Podwoję wypłatę każdego, kto przyniesie mi głowy tych zdradzieckich suk! - ryknął, potrząsając głową byłej Pierwszej Córki domu Beanth. Przy okazji nie omieszkał kopnąć leżącego na ziemi korpusu.
Fanatycznych półdrowów nie trzeba było jakoś specjalnie zachęcać, zresztą, Seldonowi wydawało się iż ich zachowanie jest podobne do tego, jakie cechuje użytkowników pewnych produkowanych przez zespół Lorasha prochów. Nadpobudliwość, zwiększona tolerancja na ból, oraz ryzyko zawału. Półdrowy zmiażdżyły trzech znacznie lepszych od siebie szermierzy samą masą, ale okupione to zostało następną parą trupów. Wtedy też atakujący ruszyli w głąb szlacheckich korytarzy, po chwili rozległy się krzyki bólu i przerażenia, gdy uruchomione zostały pułapki, stalowe szpikulce wyłoniły się ze ścian i przebiły ciała czterech napastników.
Seldon, widząc że mieszańce ruszyły do ataku, odwrócił się do Zeeyii i mignął: ~ Pryskamy. Ale już! ~ i powoli zaczął się wycofywać w kierunku załomu, gdzie stała kapłanka, gotów do ucieczki.
~ Sekunda. ~ odparła mroczna elfka i podeszła do bezgłowego trupa Pierwszej Córki. Spokojnie przewróciła trupa na plecy i z pomocą noża wydłubała z klatki piersiowej serce. Usatysfakcjonowana skinęła głową fechmistrzowi. ~ Możemy iść. Roztoczę nad nami ukrywające zaklęcie. ~ rzekła.*
Aeriel-Seldon tylko skinął głową i ruszył, prowadząc mroczną elfkę-K’ylora przez pełne służby i wojowników korytarze. Raz prawie się zdemaskowali, gdy zza zakrętu wpadli na biegnącego drowa, lecz refleks fechmistrza pozwolił mu zachować anonimowość. Gdy tylko wybiegli z rezydencji, skierowali swe kroki do wyłomu w murze, gdzie kręciło się kilku robotników, jednak również oni nie mieli szans dostrzec uciekającej dwójki mrocznych elfów ukrytych pod magicznym płaszczem niewidzialności.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...
Corrick jest offline  
Stary 27-08-2016, 14:53   #13
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
 Akademia


Rodzeństwo kierowało kroki w stronę akademii
- Z racji iż ty nie masz oczywiście wstępu do szkoły kapłanek, zajmijmy się najpierw mężczyznami. - Filfriia mówiła szeptem w czasie drogi.
- Jak sobie życzysz, lecz jeśli nie natkniemy się na jakiś z naszych celi to myślę, że powinniśmy poszukać… mnie - dodał ze złośliwym uśmiechem.
Siostra przewróciła oczami:
- Jeśli ten śliczny mały Aleanviir się napatoczy tak jak tamto dziecko - wskazała ruchem gałek ocznych grzybowy żywopłot - to jasne. Lepiej jednak żebyś poświęcił całą swoją uwagę na młodych Beanthach braciszku. Naprawdę tak będzie dla ciebie lepiej.
Para Aleanviirów znalazła się u podnóża strzelistego gmachu szkoły czarodziejstwa. Stojący przy wejściu strażnicy, zauważyli zbliżającą się parę mrocznych elfów. Filfriia wyszła na przeciw i korzystając z tej sytuacji mignęła do brata za siebie
~ jeśli masz jakiś dobry pomysł, teraz była by świetna pora…
Lorash milczał, nie miał ani żadnego genialnego pomysłu ani nawet najprostszego. Bo też co miało by mu przyjść z wymyślania dziwnych rzeczy kiedy nie wiedział praktycznie nic o tym gdzie są ani co robią ich cele? Skupił się więc bardziej na tym by mieć umysł otwarty a zmysły wyostrzone. W pamięci zaś powtarzał sobie rozkład pomieszczeń akademii, choć dawno go tu nie było to jednak spędził w niej sporo czasu i sporo jeszcze pamiętał.
Filfriia tylko westchnęła, ale wydawała się zadowolona z milczenia mężczyzny. Siostra najwyraźniej nie spodziewała się po mężczyźnie żadnego porządnego planu, który mógłby konkurować z plastycznością jej kobiecego umysłu. Zanim rodzeństwo stanęło na schodach Fiflriia zaczęła nucić modlitwę. Strażnicy przestali spoglądać na nią bacznie, ich miny były teraz usłużne i pełne entuzjazmu.
- Studentko… - zaczął jeden z nich - Mógłbym wiedzieć czego szukasz na wydziale mistycznym i… jak mógłbym ci pomóc? - Filfriia uśmiechnęła się.
- Och mógłbyś oczywiście, że mógłbyś. widzisz szukam studenta imieniem Nadzt. Miał mi pokazać jak uformować komponent do czaru, co jest częścią mojego własnego szkolenia. - Strażnicy popatrzyli po sobie.
- Eee… Nadzt powiadasz… a nazwisko? tutaj jest pełno studentów… - Filfriia przewróciła oczami jednocześnie dając palcami znak swojemu baratu:
~ Ej? zagapiłeś się? śmigaj do środka.
- To ja wiem głuptasie, pokażcie mi spis tych waszych studentów to sobie przypomnę. - Strażnicy spojrzeli po sobie.
- Bardzo nam przykro, my tu tylko drzwi pilnuje..
- No ja myślę, po prostu zaprowadźcie mnie do kogoś kto może.
- To będzie mist…

- No ja myślę że mistrz, uważasz może, że mężczyzna, nawet jeśli jest mistrzem w akademii nie znajdzie czasu na spotkanie z kobietą, przyszłą kapłanką ósmego domu? - zapytała zupełnie retorycznie. Strażnicy popatrzyli po sobie po czym kiwnęli głowami.
- Pozwól z mani studentko. - Strażnik wykonał zapraszający gest i dopiero wtedy zerknął na mężczyznę.
- A ty kto? - Filfriia machnęła ręką.
- Weź się skup na mnie, to przecież jakiś wasz student czy coś, możemy iść? - Strażnicy w końcu pokiwali głowami.
- Oczywiście, proszę z nami.


~ Ruszam, powodzenia siostro. - Przekazał Filfrii zza pleców strażnika. Kto jak kto ale ona powinna sobie poradzić śpiewająco. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Skupił się na swoich celach, nie było ich tak wielu zaś rozumował następująco, najpierw najstarszych gdyż oni będą pewnie najtrudniejszymi i trzeba mieć pełny arsenał możliwości by sobie z nimi poradzić. Na młodszych przyjdzie kolej na końcu. Tak więc podążył znanymi korytarzami do wieży mistrza Oragolotha. Po drodze pokrył sztylet trującym smarem, wystarczyło jedno trafienie a ofiara pogrąży się w stanie paraliżu zbliżonego do śmierci.
Po drodze dorów miną kilkunastu studentów ale nikt specjalnie nie zwracał na niego uwagi. Dopiero kiedy mężczyzna wstąpił na schody prowadzący do wieży mistrza, z za pleców usłyszał głos.
- Ej ty! czego tu szukasz? nie widziałem cię tu wcześniej. - Za plecami “Aleanviira” z korytarza wyszedł młody mężczyzna w długiej czarnej szacie, który notabene odpowiadał rysopisowi jednego z celów: Narlnarowi, studentowi drugiego roku.
“Za wcześnie” pomyślał gniewnie lecz szybko uspokoił emocje i przybrał maskę służbisty.
- Wykonuję polecenia kapłanki. - Odparł zimno i wyniośle jak mógłby odpowiedzieć młodzik któremu zdaje się, że nagle zyskał na ważności. Był przy tym gotów by wsadzić Narlnarowi sztylet pod żebra gdy tylko się zbliży.
Narlnar spojrzał na mężczyznę spod oka i z wyraźnym powątpiewaniem.
- Doprawdy… ? takie gówno jak ty? co ty niby potrafił byś dla kapłanki zrobić? - zadrwił zbliżając się powoli do młodego “Aleanviira”.
Odpowiedzią był szybki, niski cios zatrutym sztyletem pod żebra. Twarz pewnego do tej pory Narlnara wykrzywiło przerażenie, chciał coś rzec, lecz dławił się tylko, Baragh czuł jak ciepła krew mężczyzny sączy się po sztylecie na trzymającą go dłoń. Konający Beanth opadał całym swoim ciężarem na atakującego.
- Jaka szkoda, że byłeś pierwszy - wyszeptał do ucha konającego gdy podtrzymywał jego ciało przed gwałtownym upadkiem. To jednak była jedyna reakcja na jaką sobie pozwolił Lorash, zbyt zajęty poszukiwaniem miejsca do ukrycia ciała. Nie omieszkał jednak pobieżnie obszukać zwłok. Wprawdzie nie liczył na to ale zawsze istniała szansa, że znajdzie coś co może mu się przydać. Następnie złapał martwe ciało jak pijanego towarzysza i “prowadził” je do miejsca w którym o ile go pamięć nie mylił był niewielki schowek. Przy odrobinie szczęścia nikt nie odkryje ciała do czasu aż Lorash będzie już daleko. Dla pewności wrócił po własnych śladach usuwając krew zaklęciem. Nie chciał zostawiać zbyt wielu śladów, jeszcze nie teraz.


Magia, choć jest jednym z najlepszych narzędzi to jej nadużywanie zawsze doprowadzało Lorasha do lekkiej migreny, zwłaszcza gdy musiał jej używać długo i monotonnie. Na szczęście dawno już nauczył się znosić niewygody i ból, miał też pewność, że ten szybko minie.
Szedł cicho niczym cień prześlizgujący się po kamieniach mrocznego korytarza. Odrobinę żałował, że nie było czasu oczyścić i naprawić tuniki Narlnara, była by świetnym kamuflażem, z drugiej strony pamiętał jak nazwała brata Raudia. Nie, jednak przebieranki nie pasowałyby do jego roli młodego wojownika.
Nasłuchiwał jednocześnie samemu pozostając niewidocznym, szukał swego celu. Dwa razy miał po prostu szczęście lecz liczyć tylko na nie było by głupotą.
 
Googolplex jest offline  
Stary 29-08-2016, 10:59   #14
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Ulice Sel Natha

Na Podwórzu kręciły się już setki drowich żołnierzy. Dziesiąty dom był świetnie przygotowany do ataku, ale jak się okazało, nie do obrony. Dopiero teraz tłumy wojowników wlewały się do rodzinnego kompleksu Beanthów by zneutralizować najeźdźców.
Para uciekających “Aleanviirów” była już na ulicy gdy za swoimi plecami usłyszeli:
- Łapcie tych dwoje!
Aeriel rzucił okiem za siebie. I warknął wściekle, burzliwie wręcz.
- Musimy się rozdzielić. I jak najszybciej pozbyć się tego… przebrania. - powiedział półgłosem z obrzydzeniem. - Wykorzystaj swe zdolności, zmień się w coś. - wydyszał. - Ja wykorzystam swoje. Spotkajmy się tam, skąd wyszliśmy! - warknął, czekając na reakcję kapłanki.
- To będzie zbyteczne. - odparła kapłanka i wzniosła zwierzęcy zaśpiew. Za ich plecami wystrzeliły we wszystkie strony pajęcze sieci unieruchamiając słabszych, a spowalniając silniejszych oponentów. Rozproszyło to równocześnie zaklęcie które do tej pory kryło ich przed wzrokiem postronnych. - Sugerowałb… Sugerowałabym jednak utrzymać spore tempo.
- Musimy zgubić ogon. - powiedział, skręcając w pierwszą alejkę. - Przydałoby się teraz znaleźć na dachach… - mruknął, spoglądając na trzymaną przezeń głowę i ociekające krwią serce trzymane przez kapłankę. - Jak cholera… - dodał półgłosem.
Za plecami uciekinierzy słyszeli świst przelatujących bełtów oraz recytacje magicznych inkantacji. W pewnym momencie Soldan wrzasnął przeraźliwie, gdy magiczna błyskawica uderzyła w jego pancerz. Mężczyzną rzuciło na ziemię, jego kończyny wygięły się w spazmie, włosy stanęły dęba. Wszędzie tam, gdzie jego ciało stykało się z czymś metalowym, czy to zroją czy bronią, jego - to znaczy skóra Aleanviirskiego fechmistrza, dosłownie się upiekła. Soldan mógł zwlec się z kolan tylko ostatnim wysiłkiem woli. Na przeciw was znajdowała się ulica, którą tu wcześniej przybyliście.
- W takim razie w górę fechmistrzu. - odparła elfka i uniosła się w powietrze, korzystając z magii zawartej w insygniach Ósmego Domu. - Postaraj się unikać innych czarów, nie mam zamiaru dźwigać twojego trupa do Matki Opiekunki.
Trafiony błyskawicą Soldan zaklął tak siarczyście i potężnie, że na jego wrogów dosłownie spadła sama Lolth. W myślach, oczywiście, bo starając się zachować resztki trzeźwego myślenia skręcił gwałtownie i dopiero wtedy użył insygnium.
Para drowów znalazła się na dachu dwukondygnacyjnej budowli. Dokładnie widać było hordę wylewającą się z wyrwy w murze. Zastępy żądnych zemsty Beanthów dowodzone przez kapłanki i czarodziei ruszyły w kilku kierunkach. Kij w mrowisko został wsadzony, teraz trzeba było ponieść konsekwencje. W stronę budynku na którego szczycie ukryli się uciekinierzy, podążało przynajmniej trzydziestu wojowników.
Kapłanka westchnęła lekko i położyła dłoń na ramieniu fechmistrza. Po krótkiej modlitwie poczuła jak lecząca energia przelewa sie przez jej ciało i wlewa w mężczyznę. Usatysfakcjonowana włożyła serce Pierwszej Córki do kieszeni w swoich szatach.
- Chciałeś zobaczyć jak przyjmuję inną formę. Doczekałeś się. - mruknęła i opadła na czworaka. Ciało skręciło się w agonii pomiesznej z ekstazą, skóra pokryła się czarną szczeciną pod którą wykwitła chityna, a z odwłoka wystrzeliły dodatkowe kończyny. Fechmistrz patrzył w cztery pary oczu pająka. Bestia zaklekotała żwaczkami i przyłożyła odnóże do “ust” jakby sugerowała żeby mężczyzna nikomu o tym nie mówił.
Seldon z nieskrywaną satysfakcją patrzył, jak mężczyzna dostępuje łaski Lolth. Czyli to jednak była prawda, ich rasa nie musiała być wiecznie pod batogiem kapłanek. Westchnął, czując jak energia rozlewa się po jego ciele, lecząc niektóre rany. Nie bardzo wiedząc, w którą stronę się teraz udać, pokazał kapłance palcem w górę, jak się pytał, czy pod postacią pająka może bezpiecznie skryć ich wśród stalaktytów.
Bestia zaklekotała odnóżami i ruszyła po wieży pobliskiego budynku w górę. Poruszanie się w tej postaci było komicznie proste, w szczególności w społeczeństwie drowów, gdzie budynki nie raz były strzeliste i łączące podłogę z sufitem jaskini.
Pościg dopadł już przyuliczne domy. drowie oddziały otwierały właśnie koniakiem drzwi do budynku na którego dachu znajdował się Seldon.
Pająk-Zeeya spojrzała na nadciągający pościg i spokojnie ruszyła po suficie jaskini w kierunku Dziewiątego Domu. Przeskakiwała z cienia do cienia by uniknąć zauważenia, ale prawdę mówiąc czy w społeczeństwie drowów znajdzie się ktoś kto będzie śmiał podnieść na nią rękę? Wątpiła.
Seldon ruszył biegiem za pajęczakiem, warcząc pod nosem.
- Mogła mnie zabrać na grzbiet… Pościg był zaś już coraz bliżej. Zeeya pod postacią pająka oddalała się, a Seldon nieudacznie starał się ją dogonić. Kiedy fechmistrz wspinał się po ścianach, czterech Beanthów wkroczyło na dach, jeden z nich, gdy tylko spostrzegł uciekającego drowa wystrzelił w jego stronę z ręcznej kuszy. chybił, na razie…
Zeeya-pająk westchnęła w myślach, ponieważ ta forma jej na to nie pozwalała. Zawróciła w kierunku fechmistrza i wbiła żwaczki w jego ubrania, tak aby wyglądało to tak jakby go atakowała. Zdobycz pająka była równie święta jak sam pająk, wątpiła by drowy były zainteresowane pościgiem gdy ich cel będzie martwy. Albo przynajmniej taki udawał.
Żołnierz Beantów który początkowo skrzywił się po oddaniu chybionego strzału teraz uśmiechnął się podle, naciągał kuszę przygotowując kolejny bełt.
- Pojebało cie Revin? - przerwał mu jeden z kompanów - chcesz tym razem trafić w pająka? przecież możemy po prostu popatrzeć jak skurwiel jest wpierdalany na żywca. - zauważył, a pozostała dwójka przytaknęła.
Pajęczyca wbiła się delikatnie w skórę drowa i powoli zaczęła go ciągnąć w górę ściany. Z trudem powstrzymywała się przed wstrzyknięciem trucizny w jego krwioobieg. Całość musiała wyglądać widowiskowo, liczyła na to że piechurzy się zwyczajnie znudzą i pójdą szukać roboty gdzie indziej.
Seldon może nie był świetnym aktorem, ale próbował ocalić skórę. Cóż z tego, że musiał zaciągnąć dług u Zeeya’i, które pewnie niedługo krwawo spłaci. Szepnął tylko pająkowi: - Wykorzystaj sieć… - po czym, udając omdlenie, rozluźnił mięśnie i zwiotczał.
Stojąca na dachu czwórka Beanthickich żołnierzy przygadała się pracy pająka.
- Zajebiste - skomentował jeden a drugi mu przytaknął.
- Jesteście pojebani. - odpowiedział zaś trzeci.
- To co robimy? - spytał czwarty. Pierwszy zerknął na niego.
- Chcesz wyszarpywać pająkowi ścierwo z zębów? droga wolna… chodźmy lepiej szukać tej Aleanviirskiej suki.
- skąd wiesz że to Aleanviirka? -
spytał trzeci, pozostali popatrzyli na niego jak na wariata.
- Ty Nym na prawdę jesteś z farmy wzięty, przecież miała te same insygnia co ten denat - wskazał na “pożeranego” Seldona. Cała czwórka krótko po tym opuściła dach budynku dołączając do reszty sił przeszukujących okolice.
Gdy tylko upewnił się, że drowy się oddaliły, Seldon ponownie się naprężył, niemal niedowierzając w ich szczęście. Spojrzał w górę, w ślepia pająka i powiedział: - Musimy dostać się do domu. Dotrzeć do Duaglotha i odzyskać własną skórę. Jakieś pomysły? - wręcz warknął. - Będziesz w stanie powtórzyć tę sztuczkę ponownie przy naszej rezydencji?
Bestia puściła Seldona gdy upewniła się że ten trzyma się mocno ściany. Skinęła głową i przyłożyła jedno z odnóż do chropowatej powierzchni i znowu zaczęła się zmieniać. Po chwili fechmistrz patrzył w oczy Pierwszej Córki.
- Paskudnie smakujesz fechmistrzu. - zwróciła się do mężczyzny i położyła dłoń na jego barkach. Wzniosła cichy zaśpiew, a mężczyzna poczuł jak jego stopy zaczęły silniej przywierać do podłoża. - Przez godzinę będziesz wstanie poruszać się po każdej powierzchni, nawet pionowej, czy do góry nogami. Sugeruję żebyś zapomniał o wszystkim co dzisiaj widziałeś. - rzekła, ponownie zmieniła się w pająka i ruszyła w górę ściany i dalej po suficie w kierunku Dziewiątego Domu.
Fechmistrz tylko pokręcił głową, zgadzając się z kapłanką. Bez słowa ruszył za nią, pilnie odmierzając uciekający czas.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 30-08-2016, 22:29   #15
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Jaskinia Sel Natha

Para Aleanviirów chwilowo zgubiła pościg. Jednak okolica stawała się z minuty na minutę coraz bardziej niebezpieczna. Siły Beantów były ogromne, ich patrole wylewały się na wszystkie uliczki, żołnierze walili w drzwi domów, zakładów, sklepów, a te co bardziej liche po prostu otwierali z buta.
Kapłanka w swojej pajęczej formie spokojnie przemykała po suficie jaskini, pewna że uniknie zauważenia. Podtrzymywała przy tym zaklęcie pozwalające fechmistrzowi podążać za nią, choć był nieco od niej wolniejszy. Cóż osiem nóg to nie dwie.
Drow czując, że stoi stabilnie, postanowił wykorzystać jeden ze znanych sobie czarów i stać się niewidzialnym. Następnie podążył za kapłanką w pajęczej formie. Zmierzali w stronę zabudowań domu Olathkyuvr.
Para spiskowców przemierzała miasto skrywając swoją obecność pod osłoną magii. Mroczne elfy widziały, jak Beanthci przetrząsają okolicę po okolicy, by ostatecznie, ruszyć w stronę kompleksu Aleanviirów. Seldon i Zeeya konsekwentnie zaś kierowali się w stronę Dziewiątego domu. Po pewnym czasie widzieli już zarys własnego kompleksu. Pytanie pozostawało, jak się tam dostaną.
Pajęczyca spokojnie kontynuowała swoją podróż. Nie przemyślała jeszcze jak dostanie się z sufitu na dno jaskini, w końcu w tej formie nie mogła korzystać z magii zawartej w insygniach Ósmego Domu. W najgorszym wypadku skorzysta z usług fechmistrza.
Seldon miał już plan, jak dostać się do Domu. Pozostało wykorzystanie pajęczych zdolności kapłanki i zsunięcie się na nici w okolice zabudowań, następnie wykorzystując magię fechmistrza, możliwie niepostrzeżenie przemknięcie do komnat czarodzieja. Mogli wykorzystać do tego zarówno niewidzialność, jak i zaklęcia przebrania, którymi dysponował.
Zeeyia-pajęczyca zatrzymała się bezpośrednio nad zabudowaniami i zaczęła przeszukiwać sufit w poszukiwaniu jakiejś jaskini, czy skalnej półki gdzie mogłaby opatrzyć swoje rany i przygotować do dalszej podróży. Była wyczerpana, zarówno fizycznie jak i magicznie.
Seldon zorientował się w intencjach Zeeyii, dlatego również się zatrzymał i, podobnie jak kapłanka, rozpoczął poszukiwania jakiegoś miejsca, w którym mogliby odpocząć chwilę.
Dwójka konspiratorów odnalazła półkę skalną, zapewniającą ciasne chronienie.


Kapłanka wróciła do swojej naturalnej formy z cichym westchnięciem i zaczęła rozmasowywać swoje dłonie. Zawsze ją bolały po przemianie. Potem usiadła, opierając się plecami o skały i zaczęła medytować, starając się zrozumieć swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym. Te medytacje zawsze odświeżały jej ciało, jak i umysł.
Seldon z radością spoczął na płaskim terenie. Podobnie jak kapłanka, poddał się medytacji, chcąc odzyskać utracone czary i odświeżyć ciało. Gdy zakończył, powiedział:
- Możemy wkraść się niczym złodzieje, pod osłoną czarów. Chyba, że sama dysponujesz potężniejszymi czarami, które mogą nam ułatwić sprawę? - wstrzymał na chwilę głos. - Możemy się jeszcze przebrać za samych siebie… - zaproponował.
- Mogę cię przemienić w opar, będziesz wtedy niewidoczny, ale też nie będziesz wstanie atakować, czy też rzucać zaklęć póki nie rozproszę swojego czaru. Będziesz też wstanie przecisnąć się przez najdrobniejsze nawet szczeliny. - odparła kapłanka. - Ja sama mogę zmienić się w pająka, tym razem nieco mniejszego i zwyczajnie przejść środkiem, tyle że muszę trafić na podłogę jaskini, a w pajęczej postaci nie jestem wstanie korzystać z insygniów.
Seldon zamyślił się głęboko, trzymając dłoń na brodzie.
- Wykorzystajmy moje insygnia. Tylko będziemy musieli zrobić to pod osłoną niewidzialności, ale to nie stwarza problemu. - wyszczerzył zęby do kapłanki. - To co, ruszamy? - zapytał.
- Jeśli jesteś wstanie uczynić nas niewidzialnymi to starczy że przemienię się na dole, mogę w takim razie wykorzystać swoje insygnia. - odparła kobieta. - Fechmistrzu? Zaklęcie?
Seldon skinął głową kapłance i najpierw rzucił zaklęcie na kobietę, potem siebie uczynił niewidzialnym. Wykorzystując moc insygniów, drowy bezpiecznie pokonały dystans dzielący ich od podłoża jaskini.
Teraz nadeszła pora na kapłankę. Położyła dłonie na barkach fechmistrza i wzniosła cichy zaśpiew. Po chwili mężczyzna zmienił się w opar, a kobieta przybrała postać pająka, choć tym razem nieco mniejszego niż ostatnio. Ruszyła w kierunku zabudowań Dziewiątego Domu, wiedząc że nikt nie będzie próbował jej zatrzymać, a niezauważony fechmistrz będzie mógł swobodnie za nią podążać.
Drowom udało się przeniknąć do domeny Olathkyuvrów. Wśród mieszkańców i pracowników Dziewiątego domu panowało wyjątkowe ożywienie, czuć było napięcie i stres. Zeeya i Seldon widzieli jak służba wynosi z kaplicy nosze okryte szarym płótnem. Czy w czasie rytuału ktoś umarł? Para nie miała jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż działająca na nich magia została nagle rozproszona.
- Wybornie - Zeeya i Seldon usłyszeli za sobą głos Duaglotha. Patron stał przy ścianie w sąsiedztwie małych drzwiczek, prowadzących do korytarza dla służby.
- Wielebna Olorae oczekuje was, szlachetni. - Plugawiec chwycił za klamkę i otworzył drzwiczki, z za futryny wylały się czarne kłęby widmowego dymu. Cokolwiek znajdowało się za progiem, nie było raczej korytarzem dla służby. Duagloth wykonał zapraszający gest.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...
Corrick jest offline  
Stary 01-09-2016, 00:16   #16
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Wieża czarodzieja

Aurora obudziła się w wygodnym łożu, pięknie umeblowanej sypialni, przez okna wpadały na nią filetowe poświaty czarów rzuconych na okoliczne zabudowania. Czuła się wyjątkowo zrelaksowana i rześka, mimo iż ewidentnie nie była w “swoim ciele” - mogła to dokładnie stwierdzić, gdyż leżała w purpurowej pościeli zupełnie nago.
Gładka hebanowa skóra mrocznej elfki okrywała drobne ciało, jakie widziała Aurora gdy patrzyła po sobie. Dotknęła smukłą dłonią pleców, nie było skrzydeł. Pierwsza córka usiadła na brzegu łoża. Krwisto czerwone kosmyki długich falowanych włosów opadły na jej zgrabne elfie ramiona.
Na stoliku nocnym stały flakoniki, pojemniki na trucizny i magiczne mikstury. W głębi pomieszczenia leżał zgrabnie ułożony wszelki ekwipunek, jaki Aurora miała na sobie w czasie spotkania z Opiekunką.
“W nogach” łoża, leżała w pozycji embrionalnej drowka która przyniosła stalową rózgę. Kobieta była naga, jej ciało trzęsło się nerwowo. Sama rózga leżała na stoliku obok mikstur.

No i oczywiście był i on: Duagloth leżał za Aurorą, na boku. Podpierając leniwie głowę, obserwował dopiero co obudzoną Pierwszą córkę. Mężczyzna był ubrany, w te same co ostatnio szaty.

Uczucie było przyjemne a spokój wewnętrzny i zewnętrzny nie został rozbity w pierwszych sekundach. Ruchy i myśli nie były przez to śpieszne, można było powiedzieć, że nieco ospałe, nawet pomimo doznawanej energiczności. Spokojna obserwacja przyglądała się aksamitowi pościeli, którą normalnie zdołałaby zniszczyć samym położeniem się na niej. Piękne umeblowanie miało swój urok, jednak Aurora nie czułaby się z nim komfortowo. Oczywiście kunszt się jej podobał, jednak w ogóle nie przemawiał do jej uczucia praktyczności. Równie obcym doświadczeniem było jej ciało. Czystokrwiste, filigranowe jak na jej standardy, piękne. Nie było pazurów, szponów, ogonów, skrzydeł, czy rogów. W ich miejsce wplotła palce. Nie znajdując tam nic podążyła nimi do końca długości włosów. Nigdy nie miała ich tak długich. Samo obracanie głowy bez ich ciężarów było nieznanym jej uczuciem. W ten sposób mogła mieć przynajmniej pojęcie jak czuła się śmietanka Domu w innych ciałach. Tutaj wiedziała, że nie mogła zostać poddana serii szalonych operacji. Tak zza ramienia przyjrzała się drżącej drowce, a zza drugiego ramienia Dualgolthowi. Zawiesiła na nim wzrok wstrzymując obserwacje. Nie odezwała się a jej twarz nie wyraziła jeszcze nic innego poza spokojem.

- To jest dopiero sprytne wykorzystanie Sztuki - Duagloth powiedział z satysfakcją, nie zmieniając swojej własnej pozycji. - Twoja matka nie chciała ryzykować nawet w przypadku akcji daleko poza miastem. Niestety, z racji twojego planarnego pochodzenia, sztuczka ze zdjęciem skóry nie wchodziła w rachubę. Zresztą… - wzrok Plugawca zogniskował się twarzy kambionki - nawet jeśli mógłbym cię po prostu oskórować, usunięcie skrzydeł i połamanie, ściśnięcie tylu kości, sprawiło by iż została byś raczej kaleką. - Spojrzenie mężczyzny przenosiło się kolejno jej ramiona, piersi, uda, by znowu wrócić do góry. - Wiem, że nie miałaś nigdy poznać okazji swojego ojca. Ale ja miałem. Inkubus posiada naturalną zdolność polimorfii. Nie jakiejś tam czasowej, ale stałej, zależnej w zasadzie jedynie od jego woli. Myślałem nad tym… jakiś czas. Udało mi się opracować sposób by wyzwolić w tobie tą zdolność, przynajmniej tymczasowo, co… - uśmiechnął się podle - było interesujące samo w sobie, Pierwsza córko. - Dłoń Duaglotha powędrowała w stronę szyi kambionki i objęła ją zaciskając się wokół obroży, z której obecności kobieta zdała sobie sprawę dopiero w tym momencie.
- Nie martw się, księżniczko, twoja forma nie zmieni się, póki ta obroża nie zostanie zdjęta z twojej ślicznej szyjki i tak się składa, że jestem jedyną osobą, która mogła by to kiedykolwiek zrobić. - Mężczyzna ściągnął z kobiety dłoń równie delikatnie i szybko jak ją położył.
- Myślę też, że mimo wyglądu śmiertelnej elfki, zachowałaś całe dziedzictwo swojego planarnego rodzica.

Szybko zabrana ręka została odprowadzona skupionym wzrokiem. Z ust Aurory dalej nie padło żadne słowo komentarza, czy odpowiedzi. Kobieta spokojnie obróciła drobne ciało wchodząc kolanami na szkarłatną pościel. Na czworaka ruszyła w stronę maga przypatrując się mu. Krwiste włosy zsunęły się z pleców na jedną ze stron. Materiał po którym się poruszała nie doznawał ani jednego zadrapania od gładkiego ciała, sam też nadmiernie się nie uginał pod nieznacznym ciężarem. Gdy naga drowka dotarła do Duaglotha sięgnęła jego obojczyka, by popchnąć go do pozycji leżącej. Zawisnęła nad jego głową. Kuszące możliwości zostały szybko ukrócone przez gwałtowne zaciśnięcie się obu jej dłoni na szyi maga. Drobna dłoń była za mała by zrobić to samotnie. Dziedzictwo jej ojca nie tylko pozostało w jej sile, a także we wściekłości, która zaczęła wylewać na wyraz jej twarzy, z każdą chwilą coraz bardziej. Była niezmiernie wkur*iona a powód znajdował się między jej dłońmi.
Aurora doskonale wiedziała, że nie trzeba było wiele, by brak powietrza skutecznie zatrzymał w śmiertelniku stan zwany życiem. Oczy Plugawca rozszerzyły się, tak jak można się tego było spodziewać. Mężczyzna mimo iż został wzięty z zaskoczenia, potrafił jednak zachować się racjonalnie. Chwycił oburącz głowę kobiety, już sam jego uchwyt, uświadomił Aurorze, że znalezienie się między jego dłońmi to to samo co znalezienie się między brzegami imadła. Różnica polegała na tym, iż imadło nie posiadało dziesięciu ostrych jak sztylety palców. Pozostając na bezdechu, Duagloth przyłożył brzytwiaste kciuki do oczodołów kambionki.
Pokaz siły trwał a motywacja demonicy, coraz mocniej wymalowana na twarzy, stawała się jaśniejsza. Paskuda weszła w jej strefę osobistą bez krzty ostrzeżenia. W połączeniu wcześniejszą, dość sporą dezaprobatą wymogu zaszlachtowania jej ludzi, na co sobie nie mogła pozwolić, a w konsekwencji bardzo mocnego ograniczenia jej możliwości, łatwym było wyobrazić sobie jaka mogła być reakcja na kolejne ograniczenie. Obrana przez maga forma przekazania tej wieści okazała się najgorszą z możliwych. Połączenie wszystkich składników okazało się całkiem przewidywalnym przepisem. Dłonie jeszcze chwilę ściskały jego szyję, by następnie w jednym ruchu przeskoczyły na kciuki przy głowie wraz z gołym kolanem niebezpiecznie opartym o jego lędźwia.
Plugawiec natychmiast chwycił powietrze krztusząc się przy tym. Ściągnięcie jego dłoni, z głowy okazało się dla kambionki sporym wysiłkiem, mężczyzna co prawda nie starał się jej oślepić, gdyż nie posuwał swoich pazurów głębiej. Ale i nie zamierzał jej puścić. Pierwsza córka była doświadczoną wojowniczką i nawet w stanie pierwotnej złości potrafiła analizować zachowanie przeciwnika. Duagloth się bronił, nie starał się jednak zaogniać sytuacji. Przynajmniej nic na to nie wskazywało.
- R...cz… - krztusił się jeszcze - czy to jest ten moment kiedy się zabijamy? - wydusił wreszcie.

Wściekłość zadrżała na twarzy demonicy, a z jej gardła wydobył się niski ryk. Czy było to zabijaniem się? Nie brały w tym udział żadne bronie. Żadna ze stron niewiele by zyskała na śmierci przeciwnika. Nie było w tym żadnej nagrody, a gdyby się nad tym zastanowić to same komplikacje. Wszystko wprawdzie było spowodowane, że jedna ze stron nie uszanowała zasad drugiej. Był winny. Jednak wcale się do winy nie poczuwał. Należało mu to odpowiednio przekazać, a jako że mord nie miał zbytnich walorów edukacyjnych... W takiej sytuacji pozostawał wpier*ol. Drugi ryk wydobył się z gardła, które nie było przyzwyczajone do takich to ów. Wraz z nim kolano uderzyło w obrany wcześniej cel.
Duagloth mimo iż był nad wyraz silny, nie był przecież wojownikiem. Uderzenie w “czułe miejsce” podziałało na niego tak samo jak podziałało by na każdego mężczyznę. Z tą różnicą, że Plugawiec błyskawicznie puścił głowę kobiety i odruchowo zjechał dłońmi w stronę źródła bólu. I nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie użył przy tym całej swojej nadnaturalnej siły, tnąc głęboko plecy drowki swoimi ostrymi jak brzytwy pazurami.
Rany jeszcze bardziej napięły mięśnie wściekłej kobiety. Śliczne ząbki wysunęły w mściwym grymasie a uwolnione ze swego zadania ręce zajęły się doprowadzeniem Paskudy do pozycji bardziej przystępnej nauce jaka go czekała. Tym samym kolanem przycisnęła brzuch przenosząc w ten sposób większość swojego niewielkiego ciężaru na niego. Wolne ręce rzuciły się z miejsca do okładania go po brzydkim pysku. Ile wlezie, lub póki do niego nie dotarło. Nie szczędziły niczego i wiedziały gdzie uderzyć, by wywrzeć wrażenie. Obudzone na plecach rozcięcia poczęły broczyć krwią, która w ruchu rozlewała się co rusz na inną stronę.
Mimo całej swojej siły, Aurora wciąż posiadała śmiertelne ciało, czego nie można było powiedzieć o Plugawcu. Skóra Duaglotha była twarda jak ta, którą kobieta sama posiadała jeszcze jakiś czas temu, a może i twardsza. Mężczyzna na pewno doskonale czuł razy jakie zbierał, gdyż zasłaniał się jak mógł, uchylał i jęczał. Jednak ceną za to były coraz to bardziej zdarte knykcie Aurory.
- P...w...a c..ko - starał się wydobyć z gardła Patron w przerwach między ciosami czy własnymi wrzaskami - zd...esz sob..e spraA! - jęknął - ...wę, że w ka...dym mom...cie mogę użżż… - zasłonił twarz - czaru?
Ilości ciosów, które spadły na maga, były wystarczająco liczne, by zapotrzebowanie na powietrze wzrosło. Jej oddech był szybki i głęboki. Krew z pleców zdołała zbierać się już na szkarłatnej pościeli jak i na nogach maga, a zaciśnięte pięści były przekrwione. Nauka trwała wystarczająco długo, by część wściekłości odpowiedzialna za rękoczyny została wylana na zewnątrz. Ten miał wystarczająco dużo czasu, by zreflektować się nad swoim zachowaniem. Mimo wszystko trwał w swojej postawie nie mogącej jawnie przyznać się do błędu. Aurora zawarczała i zakończyła fizyczne wyżywanie się. Obliczę Duaglotha wciąż nie było czymś, co chciała mieć przed swoimi oczami, tak więc cofnęła się trochę, kolano spoczywające na nim wyprostowała a stopę postawiła między jego nogami. Ręce raz jeszcze sięgnęły jego osoby, tym razem by chwycić jego szaty. Naprężyła mięśnie i wraz z rykiem ruchem całego ciała szarpnęła w bok wyrzucając maga z jego własnego łóżka.
Duagloth zawisł w powietrzu dosłownie cal nad ziemią. Następnie jego ciało uniosło się w powietrzu aż czar lewitacji postawił go na jego własnych stopach. Mężczyzna trzymał się jedną ręką za obitą szczękę, fukał wściekle, niemal warczał.
- Ubierz się - rzucił za siebie, ale oczywiście nie do Pierwszej córki. Skulona cały czas na brzegu łóżka kobieta spełzła na podłogę i ze spuszczoną głową podeszła do jednej z szaf. Duagloth w tym czasie chwycił za krzesło i opadł ciężko na nie. Opierając się łokciami o blat biurka wyszeptał inkantację i widmowa dłoń pofrunęła w stronę jednej z półek. Magiczna dłoń maga uniosła małą blaszaną skrzyneczkę i przywiodła ją przed oblicze Plugawca. Patron otworzył ją i wyciągnął strzykawkę. Pozwolił swojej szacie opaść na oparcie krzesła odsłaniając swój nagi tors. Ciało Duaglotha było czarne jak smoła, i pokryte w wielu miejscach ostrymi kolcami, podobnymi do cierni. Było przy tym diabelsko proporcjonalne i wyrzeźbione. Mężczyzna przyłożył igłę do swojej żyły i zaaplikował sobie płyn sycząc przy tym. Chwilę później przestał masować obite części ciała, ale jego nastrój wciąż był podły. Patrzył nienawistnie na wylęknioną straumatyzowaną drowkę która właśnie kończyła się ubierać.
Kiedy w Duagloth w końcu wstał, wypowiedział półszeptem z tuzin klątw. Mogły to być inkantacje lub po prostu przekleństwa w jakimś otchłannym języku. Albo jedno i drugie. Narzucił na siebie swój szkarłatny płaszcz i podszedł kilka kroków w stronę Aurory.
- Wybacz moją nieuwagę Pierwsza córko - wymownie spojrzał na plecy kobiety - czy życzysz sobie zastrzyk ze środkiem leczniczym? - spytał beznamiętnie.
Naszyjnik, z którym się przebudziła, faktycznie był nie do ruszenia. Poczuły to wnętrza dłoni, na których się odbiły krwiste linie. Przełożenie siły nic nie dawało przez co wychodziło na to, iż wypowiedź paskudy o monopolu przywrócenia jej do prawdziwego ciała mogła być wiarygodna. Wściekłość, która ją owładnęła wcale nie zniknęła. Jedynie ulała się jej destruktywna część. Mocowanie się z magiczną obrożą trwało, gdy mag doprowadzał się do porządku. Spotkanie nie poszło po myśli żadnej z obecnych osób. Zaczepiona demonica w innym ciele zabrała jedną dłoń od szyi i palcem prostej ręki wycelowała w Dualgotha.

- NIGDY... - zaczęła po chwili - nie waż się mnie dotykać bez mojego pozwolenia - wycisnęła delikatnym wysokim głosem, który tak bardzo do niej nie należał. Również wcześniejsze ryki i warczenia, do których to gardło nie było przyzwyczajone, sprawiło, że głos był zachrypiały i nieco zdarty.

Duagloth uniósł ręce w pokazowym geście zaprzeczenia.
- Oczywiście Pierwsza córko, nie było by takiej potrzeby, jestem już całkowicie zaznajomiony z twoim ciałem, nie ma najmniejszego powodu bym naruszał twoją prywatność… znowu - skłonił głowę chowając wyraz swojej twarzy.

Spojrzenie świdrowało oblicze osoby, której łowczyni nie miała ochoty oglądać. Wyciągnięta dłoń, zabrana od tłuczenia po pysku, była również pozdzierana i przekrwiona. Podobnie zresztą druga. Rany z pleców sączyły posokę. Czerwony ślad skąpał ciało pionowo w dół. Na pośladkach rozchodziły się stróżki, niektóre brnęły dalej po udach, niektóre skapywały na podłogę znajdując sobie w ten sposób najkrótszą drogę. Przerwanie walk sprawiło, że rany zaczęły mrowić i nieprzyjemnie tępo pulsować. Interwencja medyczna była potrzebna. Po paru oddechach, potrzebnych na przetrawienie sytuacji i zduszenie dalszej chęci rozszarpania Paskudy, Aurora nie odezwała się ani nie przyjęła oferty maga, za to usiadła na skraju łóżka przyklejając się do posłania tyłkiem mokrym od krwi. Opuściła głowę a na twarz opadły niesklejone pasma włosów. Sięgnęła dłonią swojego boku i poczęła mamrotać przez zęby inkantacje czaru. Święta energia wlała się w ciało służki bogini pająków. Rany na nadgarstkach znikły zupełnie. Szramy na plecach zasklepiły się i choć miejsce wciąż było obolałe pod dotykiem, nie wymagało już jakiegokolwiek zewnętrznego opatrunku.
- Pomyślałeś o jakimś ubraniu, czy mam wyjść stąd nago? - warknęła Pierwsza Córka wpatrując się we własne stopy. Duagloth uniósł brew.
- Jeśli taka twoja wola księżniczko… choć przypominam iż dla kamuflażu lepiej było by gdybyś okryła to sprawiające wiele radości ciało.
- Daruj sobie - wycisnęła spoglądając na niego wściekle.
Mag pstryknął palcami powodując natychmiastowe wyprostowanie się stojącej przy szafie drowki.
- Posprzątaj łóżko, przynieś kobiecie szaty - warknął wydając rozporządzenia. Drowka posłusznie pościągała ubrania z wieszaków i trzymając je oburącz przeniosła na brzeg łoża. Wypowiedziała magiczną frazę i z pościeli znikły wszelkie ślady krwi. Aurora wychwyciła, kątem oka, iż jedna z run na stalowej rózdze (lezącej na stoliku) mignęła czerwonym światłem. Drowka stanęła kilka kroków przed Aurorą ze wzrokiem jak zwykle wbitym w podłogę.
Pierwsza warstwa ubrania została założona, po niej dochodziła część wierzchnia a na końcu część zapewniająca ochronę trudów życia w Podmroku poza miastami. Całość przylegała do ciała, dodawała nieco sztywności i była skrojona z materiałów, które nie zużywały się po jednorazowym wypadzie. Porządny zestaw zwiadowczy wraz z insygniami ósmego domu był w komplecie. Plugawiec nie starał się nawet udawać, że nie przygląda się całemu procesowi ubierania się Pierwszej córki. Gdy Aurora była gotowa spojrzał wymownie na zastawiony flakonami stolik, oraz żelazną rózgę.
- W szufladzie jest jeszcze torba na mikstury, ufam iż kolekcja trafi w twoje gusta, Pierwsza córko - wyjaśnił.
Ta poirytowana podeszła do wspomnianej szuflady i otworzyła ją nie drocząc się z delikatnościami. Szybkie przesunięcie wprawiło w ruch parę dodatkowych przedmiotów w środku. Torbę pochwyciła i nie patrząc na poszczególne mikstury zgarnęła je ręką zsuwając je do środka. Przy próbie zamknięcia szuflady (a bardziej trzaśnięcia ją) wstrzymała się dostrzegając blask ze środka. Wolną ręką sięgnęła do środka wyciągając lusterko, które przystawiła je przed twarzą.


- Co-to-do-kur*y-jest... - wycisnęła pod nosem mrużąc oczy na widok odbicia. Drobna dłoń zacisnęła się na trzymanej torbie. Posiadane ciało wyglądało jak namalowana lekkim pędzlem kur*a. Nic nie byłoby w tym tak "strasznego", przyciąganie spojrzeń porządania nie było wartością dla łowczyni. Firfria z pewnością krztusiła się z zachwytu, a Aurora? Była ponownie rozdrażniona i jednocześnie obrzydzona mając za plecami osobę, która do tego doprowadziła bardzo umyślnie i z rozkoszą. Szkoda tylko, że nie wiedział z czym to wszystko się wiązało.
Duagloth wyszczerzył się podle.
- Tak wiem, mi też się podobało… czy ja powiedziałem “podobało”… och, chciałem powiedzieć “podoba”.
- Kto-to-kur*a-jest... - wycisnęła po raz kolejny, choć zdecydowanie bardziej do siebie.
- Uwierz mi, Pierwsza córko, nie chciała byś nic poprawiać… a może? - Plugawiec uniósł brew.
- Czy tobie do reszty odpier*olio?! - uniosła głos wciąż wpatrując się w lusterko. Następnie szybko rzuciła nim w kierunku otwartej szuflady i obróciła się wściekle do maga. - Użyłeś przy tym... - zacisnęła zęby wraz z dłońmi powstrzymując się przed kolejnym wybuchem. Powstrzymała kwestię i po chwili milczenia użyła innej. - Jak miniaturka jakieś kur*y... - druga próba była również niefortunna. Wściekłość aż buzowała, z czym Aurora walczyła przykładając do tego wiele wysiłku. - Czy myśląc h*jem wziąłeś pod uwagę, że w te je*ane dłonie, wielkości dziecka, nie obejmę nawet rękojeści swojego bicza, łuku, czy łańcuchów?! Że umiejętność latania w podmroku przy łowach nie jest bezznaczenia, a kure*nie kluczowa?! Że z taką wielkością można mnie połknąć w całości i nawet nie przegryzać?! Że wszystko ma znaczenie?! - warczała wściekle z uniesionym głosem. Po chwili przerwy, potrzebnej na samokontrolę ponowiła. - Mam do zaje*ania cztery wysokie kapłanki wraz z obstawą. To nie jest jakaś grupka łatwych czarnuchów. Tego się nie robi je*anymi flakonikami.
Duagloth w pewnym momencie schował twarz w dłoni, a po chwili po prostu wybuchł śmiechem i w tym śmiechu, nie było nic śmiertelnego. To był otchłanny rechot jakiegoś potwora. Jego płonące oczy jarzyły się jak dwa węgle kiedy spoglądał na Aurorę, która teraz, w tej postaci była od niego niższa.
- Och… Pierwsza córko… - otarł usta - “Ja” może i popierdoliłem, ale nie tak jak myślisz, choć wciąż nie tak jakbyś chciała. To nie ja odpowiadam za twój wygląd. To twoje dziedzictwo demona pożądania. Część ciebie, której może nie poświęciłaś wystarczająco czasu. A szkoda… miałem z twoją “ciotką” wiele miłych chwil. Wykonasz wolę swojej matki, Opiekunki Olorae, albo zginiesz próbując. Nabierz wprawy, przystosuj się. Uznaj to za możliwość zrozumienia samej siebie. Zawsze też możesz błagać mnie o ratunek… może pośpieszę ci z pomocą, jeśli mnie przekonasz.
- Skończyłam z tobą - zawyrokowała poważniej. - Wyjdziesz na tym lepiej jak nie wrócę, samcze - wycedziła i skierowała się do drzwi komnaty. Po drodze też nie zapomniała o porwaniu ze sobą rózgi, która była tak ważna dla Duaglotha.
Duagloth zupełnie standardowo, jak meżczyzna powinien, skłonił głowę i odpowiedział oficjalnym tonem.
- Oczywiście Księżniczko. - Po czym otworzył na oścież drzwi i usunął się na bok.
Kiedy Aurora chwyciła rózgę i ruszyła przed siebie. Milcząca drowka ruszyła za nią.

 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 07-11-2016 o 22:35.
Proxy jest offline  
Stary 03-09-2016, 10:55   #17
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Para “Aleanviirów” kroczyła za Duaglothem znajomymi korytarzami domu Olathkyuvr. Pomieszczenie do którego prowadził ich Patron było prywatnym sanktuarium Opiekunki.
Kiedy “Zeeya” i “Seldon” wkroczyli do owalnej sali wyłożonej purpurowym marmurem i spojrzeli na sylwetkę pochylającą się nad wielkim kamiennym stołem, z trudem rozpoznali w niej Opiekunkę.


Kobieta była wychudła do tego stopnia iż widać było na niej każdą kość. Widać też było iż z trudem utrzymuje się na nogach. “Zeeya” czuła w pomieszczeniu plugawą magię Lolth, tak gęstą iż niemal traciła dech. Nawet “Seldon” wyczuwał wpływ niższych sfer.
- Moje dzieci.. - wyszeptała Opiekunka, - zbliżcie się - wykonała zapraszający gest.
Gdy mroczne elfy podeszły bliżej, mogły wyraźnie zobaczyć swoje własne skóry, leżące na kamiennym blacie.
Aeriel, choć niepewny (co rzadko się zdarzało w jego przypadku), podszedł do Opiekunki, cały czas mierząc wzrokiem Duaglotha. Miał dziwne przeczucie, że ten… patałach znów coś spierdolił i oni będą mieli przez to problemy… Gdy znalazł się przed Opiekunką, przyklęknął i rzekł, pochylając głowę:
- Matko… - przerwał na chwilę. - Wypełniliśmy misję.
Opiekunka odwróciła się do syna opierając kościstą miednicę o krawędź stołu.
- Mhm… wiem… - wycharczała z trudem.
K’ylor podążył za pierwszym synem. Ukląkł i wyjął z szat serce Pierwszej Córki.
- Matko Opiekunko, serce naszego celu. - powiedział unosząc organ nad swoją głową. - Ze wstydem przyznaję że jej śmierć była… Szybka.
Olorae wyciągnęła drżącą rękę po serce Pierwszej córki Beanth. Zacisnęła na mięśniu swoje palce po czym przyłożyła go do wysuszonych ust i wgryzła się. Żuła mięso powoli słuchając słów swojego Pierwszego syna. Wyglądała przy tym jak najprawdziwszy ghul.
- Taka była, gdyż tak podyktowała konieczność. - warknął Aeriel, dając do zrozumienia K’ylorowi, że w Domu to on jest Pierwszy. - Matko, tu znajduje się jej głowa. Być może ozdobi czyjąś kolekcję trofeów. - dodał. Spoglądnął na Duaglotha. - Czarodzieju, czy możesz przywrócić nam nasze ciała? - zapytał.
Duagloth który stanął na uboczu, uniósł nabożnie ręce w kierunku stojącej na podwyższeniu Opiekunki.
- To jest w gestii Wielebnej, książe. - odpowiedział czarodziej. W tym czasie sama Olorae przywołała Aeriela bliżej, by mógł podać jej głowę kapłanki. Opiekunka uniosła ją by spojrzeć w martwe oczy kobiety po czym pokiwała z zadowoleniem.
- Zdejmijcie ubrania - zarządziła sprawiając iż krew z serca pierwszej córki Beanth wypłynęła z jej ust. Kiedy to polecenie zostało wykonane, padło kolejne:
- Obleczcie swoje skóry. - Nagie elfy podeszły do stołu spojrzały na to, co ściągnął z nich wcześniej Duagloth i poczęły w miarę możliwości stosować się do rozkazu Opiekunki. W praktyce oznaczało to raczej, obwieszenie się martwą skórą, tudzież zarzucenie jej na siebie.
Olorae która zjadła w końcu serce córki Beanth, odłożyła jej głowę i ujęła w dłoń czarę wypełnioną wodą święconą.
- Uklęknijcie przede mną, dzieci. - poleciła Opiekunka, następnie wylała płyn na głowy mrocznych elfów śpiewając przy tym modlitwę. Kiedy Olorae podjęła pieśń jej głos wzmocnił się, wyraźny był fakt, iż jakkolwiek krucha była teraz jej sylwetka, wiara czy łaska Lolth wydawały się niezachwiane.
Drowy obserwowały jak martwa, zarzucona na nagie ciała skóra wrasta w nich, układa się, przywracając im ich prawdziwą formę. Na szczęście czar był całkowicie bezbolesny, wręcz orzeźwiający.
Proces nie był jednak natychmiastowy i minęła niemal godzina, nim Pierwszy syn i jego przyszywany brat wrócili całkowicie do swoich własnych ciał. Kiedy tylko jednak działanie magii się rozpoczęło, Olorae oddaliła się od klęczących drowów i z pomocą Duaglotha zasiadła na wygodnym fotelu. Patron stanął za oparciem.
K’ylor głęboko wdychał plugawą magię wiszącą w powietrzu. Lolth musiała patrzeć łaskawie na przedsięwzięcie Dziewiątego Domu. Z niemałą dozą przyjemności wrócił do swojego ciała, choć odrobinę żałował że nie miał okazji skosztować córki Dziesiątego Domu. Cóż, może następnym razem nadarzy się okazja by zaspokoić głód. Odgonił te myśli i spokojnie czekał na dalsze słowa Matki Opiekunki.
Aeriel z radością powitał swoje ciało. Niemal nie ryknął z zadowolenia, gdy tylko poczuł, jak magia przebiega przez jego żyły, mięśnie i pozostałe tkanki, których nazw nie znał. Zresztą, nie obchodziły go ich nazwy, póki mógł z nich w pełni korzystać. Spojrzał na Duaglotha z czymś, co mogło być mieszanką wdzięczności i podziwu, gdyby nie bestialski grymas jego twarzy. Pierwszy Syn zaspokoił żądzę mordu mordując Beanthską kapłankę, a łaska Lolth spłynęła na ich dom. Przeniósł spojrzenie na Matkę Opiekunkę i opuścił głowę.
- Matko, jesteśmy na Twe rozkazy…- szepnął, a do K’ylora mignął: ~ Dobra robota.
Olorae zdobyła się na płytki uśmiech w odpowiedzi na słowa Pierwszego syna. Kobieta naprawdę sprawiała wrażenie, jakby każde najmniejsza fizyczna czynność, sprawiała jej wielki wysiłek.
- Oczywiście synkowie. Mokra robota została zakończona, teraz czas polityki, kobiet. - Opiekunka podparła się na boku. - Aerielu, mój pierworodny. “Doszły nas słuchy” o jakiś niepokojach w mieście… - zaczęła referując akcję z której właśnie wróciły jej własne dzieci - chciała bym, żebyś dokładnie przyjrzał się kwestii stanu osobowego naszych własnych sił. Mam wrażenie, że możemy potrzebować pewnych rezerw. Udaj się do koszar i zajmij się tym. - skończywszy przeniosła wzrok na K’ylora.
- K’yloru Olathkyuvr, my Olorae, z bożej łaski Opiekunka Olathkyuvr, uznajemy cię za naszego honorowego syna i szlachcica Olathkyuvr. Noś insygnia naszego rodu z dumą. Szanuj autorytet swojej Pierwszej siostry Aurory… oraz Drugiej siostry Filfrii. Między wami mężczyznami Aeriel jest najpierwszy, odkąd wywalczył sam dla siebie tą pozycję… - machnęła pobłażliwie ręką. - w ramach zaznajomienia się ze sprawami rodziny, udaj się do jednej z młodszych sióstr, Richery, ponoć ma jakieś problemy…
Mężczyzna pochylił głęboko głowę słysząc słowa Matki Opiekunki. Dostąpił niemałego zaszczytu, może faktycznie nadarzy się okazja by doszkolić się w akademii?
- W takim razie wyruszam bezzwłocznie. - odpowiedział K’ylor i podniósł się z klęczek. Ukłonił się głęboko przed Opiekunką i Plugawcem. - Matko Opiekunko. Opiekunie. Pierwszy Synu. - skinął temu ostatniemu głową, a za plecami mignął ~ To było dobre polowanie. Do następnego.
Aeriel odpowiedział tym samym skinięciem na odejście K’ylora.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 04-09-2016, 00:08   #18
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
W czasie swojego własnego treningu w akademii. Lorash był w wieży Mistrza Orgolotha tylko trzy razy: Na pierwszym wykładzie z nekromancji, na drugim wykładzie, oraz na pierwszych ćwiczeniach praktycznych. Krojenie ciał i animowanie kości, nie było z jednej strony czymś czego młody Lorash nie mógł by zobaczyć w domu, z drugiej zaś, nie było tym co wybrał na swoją specjalizację. Stromy chodnik schodków zakręcał się spiralnie ku górze. Schodów od wewnątrz nie ograniczała żadna poręcz toteż ktoś mógłby po prostu lewitować w pionie. Do zewnętrznej strony schodów przylegała zaś kamienna ściana w której co jakiś czas znajdowały się drzwi. Architekt był na tyle litościwy, iż owe drzwi otwierały się do wewnątrz. Lorash wiedział, że znajduje się tu kilka pomieszczeń, przeznaczonych dla uczniów Mistrza. Nie wiedział jednak w którym dokładnie zamieszkuje jego cel, oraz czy Kophyn się tam teraz w ogóle znajduje. Beanth mógł być przecież w laboratorium, mimo iż pora była późna, magowie nigdy nie marnowali okazji na zarwanie snu - powszechnie uważało się, iż wielu magów już w okresie nauki popada w ordynarny nawyk spania, zamiast korzystania z typowej elfom zadumy (dewianci tacy jak Orgoloth, czy choćby Duagloth, śpią jak krasnoludy. I tak samo chrapią!). Lorash miał więc kilka opcji: zakraść się kolejno do każdej z potencjalnych kwater, udać się do laboratorium lub do biblioteki.
Miast tego udał się wprost do kwater samego mistrza Orgalotha. Miał pewien plan jak sobie poradzić z zaistniałą sytuacją i wiedział dobrze o jednej z zasad jakie kierowały większością chronionych obiektów, zazwyczaj dbano tylko o to by nikt się nie dostał do środka a kiedy już byłeś wewnątrz… wówczas można było puścić wodze fantazji.
Lorash ruszył tedy w kierunku komnat mieszkalnych samego nekromanty, to było jeszcze trochę wyżej. Przed samymi drzwiami zawahał się czy chwycić za klamkę. Mistrz był stary jak na standardy Drugiego syna, ale nie musiał być totalnie głupi, tudzież ogarnięty demencją. gdzieś tu mogła być przecież jakaś pułapka.
Stojąc pod drzwiami wziął głębszy oddech i zapukał po czym zawołał:
- Kolego Kophynie, przyszedłem jak sobie życzyłeś!
Z za drzwi dochodziły odgłosy przewracania się jakiś obiektów, szuranie krzesła i zgrzyt szkła, a potem krzyk. Długie, męskie, żałosne wycie.
- Kolego Kophynie czy coś się stało? Potrzebujesz pomocy? Zawołać kogoś? - Pytał przez drzwi z prawdziwą troską w głosie.

Gdy Lorash stał tak przy futrynie, przez drzwi przesączyła się cienista dłoń, która momentalnie zacisnęła się na jego ramieniu i z impetem pociągnęła do przodu. Spowodowało to rozbicie Loraszowego nosa o same drzwi. Zanim drugi syn miał czas na przyswojenie tego co się stało, drzwi otworzyły się i coś wciągnęło mężczyznę do środka. Lorash odnalazł się na podłodze komnaty będącej sypialnią Orgalotha. Sam Mistrz stał teraz nad nim. Jego suche, podobne do zombie ciało było nagie… okryte jedynie magicznymi amuletami (dobrym tuzinem naszyjników, oraz prawie dwoma tuzinami sygnetów i to na obu dłoniach) w głębi komnaty, na dość komfortowym łożu leżał nagi młody mężczyzna… Kophyn Beanth we własnej osobie którego ciało obwijał właśnie jakiś widmowy, czarny wąż. Orgaloth mierzył w Lorasha kościaną różdżką, jego trupia twarz wyrażała żądzę mordu.
- Skąd wiesz!!!!!????
Chwilę zajęło młodemu Baraghowi zrozumienie co się dzieje.
- Mistrz Orgoloth?! - Niemal wrzasnął zaskoczony, powstrzymał się jednak w ostatniej chwili powoli domyślając się co się tu dzieje.
Orgoloth przypominał może i zombie, czy może raczej nawet, stare, pomarszczone jaja zombie, ale przynajmniej teraz trudno było zarzucić mu oddawanie jakiejkolwiek inicjatywy. Gdy tylko jego uszy wychwyciły, iż młody drow nie mówi tego co chce usłyszeć, staruch wysyczał inkantację. Z ciemnych kątów pomieszczenia wystrzeliły czarne węże, podobne do tego który terroryzował Beathskiego studenta. Węże oplotły Baraghta uniemożliwiając mu poruszanie się, dla mężczyzny stało się jasne, że w perspektywie czasu, uniemożliwią mu także możliwość oddychania.
- Nie łżyj szczeniaku! mów! - złość Mistrza tylko rosła.
- Vorka… mówiła, że będzie tylko Kophyn, że pomoże mi jeśli ja pomogę jej… - Baragh wytrzeszczył oczy ze strachu i jąkał się próbując jak najszybciej wyjaśnić co też robi akurat w tym miejscu i czasie.
- Co za Vorka!? kto jak!? - nekromanta, odkręcił głowę i rozproszył czar pętający młodego Beantha, Kophyn zaczął się krztusić łapiąc powietrze - Kophyn! znasz jakąś Vorkę!? - staruch wrzeszczał - odpowiadać jeden z drugim bo zamienie waszą skórę i kości miejscami!!
- Uczennica Vorka! - Natychmiast wyrzucił z siebie Baragh. - Ja chciałem tylko korepetycji, dałem jej wszystko co chciała mówiła, że Kophyn mnie nauczy… - Niemal piszczał ze strachu.
Staruch się uśmiechnął i w tym momencie, zarówno Kophyn jak i Baragh zrozumieli, że oto nastał moment egzekucji… Młody Beanth zaczął łkać wyjątkowo żałośnie,. Staruch zaś westchnął.
- Powiedzcie mi tylko chłopcy, gdzie znajdę tą Vorkę i co to za jedna, wtedy przynajmniej wasza śmierć w straszliwych mękach będzie miała jakąkolwiek wartość…
Boragh próbował się uwolnić, całym sobą wyrażał niewiarygodne przerażenie.
- Ja nie chciałem, chciałem tylko korepetycji…
Jakieś bóstwo musiało zlitować się nad Kophynem gdyż udało mu się przełamać lament…
- Mistrzu, Vorka o której mówi ten kretyn, to zdaje się jest Vorka, córka czwartego domu, studiuje w szkole kapłankek, jest gruba jak człowiek i ma lekkiego zeza, zmusza mężczyzn do… kontaktów z sobą. - Mistrz słuchał wywodu i jakby nieco się uspokoił. - ale niby czemu wskazała akurat na ciebie Kophyn?
- Mówiła, że Kophyn to najlepszy student, że wyjaśni mi jak opierać się magii… - łkał Baragh pewny, że zaraz spotka go koniec, tym czasem cześć umysłu w której dalej był Lorashem rozważała jak i czy warto się uwalniać w tym momencie.
Orgaloth przyglądał się Baraghowi w niepokojący sposób. W podwójnie niepokojący, kiedy wsadził wskazującego palucha lewej dłoni i zaczął go ssać. Podszedł do skrępowanego mężczyzny i przyłożył mu kościaną różdżkę do policzka. Wyciągnął obślinionego palucha i przejechał nim po czole Baragha.
- Czyli jesteś małą kurewką, tak? Niegrzecznym chłopcem? Lubię niegrzecznych…
- Zasłużyłem na karę?
- Zapytał niepewnym głosem w mig podchwytując nastrój Orgalotha. Przez chwilę nawet zastanowił się czy aby nie za szybko lecz co się stało tego już nie cofnie. Mógł tylko iść za ciosem.
Orgaloth przyłożył dłoń do ust mężczyzny zasłaniając je.
- Cicho chłopcze, od tego zależy twoje życie. - przestrzegł, przeczesując niemal łysą czaszkę wolną ręką. Nekromanta zerknął za siebie i przywołał Kophyna.
- Chodź tu, pomóż temu niegrzecznemu chłopcu wstać.
- Tak Mistrzu
- odparł Beanth bez przekonania, ale też bez najmniejszego śladu ociągania się wykonał polecenie starca. Baragh poczuł przy tym, że pętające go wężowe gusło zostało rozproszone. Kophyn pochylił się nad mężczyzną z zamiarem wzięcia go pod ramie.
~Rób co każe albo obaj stracimy życie - ostrzegły palce Beantha.
~ On… długo…? - Zapytał dwoma jedynie gestami Baragh. Wprawdzie Lorashowi nie przeszkadzało to co miało zaraz się stać, w życiu robił już gorsze rzeczy, ale jednak odrobinę się śpieszył.

Skorzystał z pomocy Kophyna, wsparł się na nim i dał prowadzić. Choć widział, i brał udział w wielu podobnych zabawach to jednak szczegóły zawsze było trochę inne. Trzeba było je najpierw poznać.
Nagi nekromanta odszedł w głąb pomieszczenia i usiadła w szerokim rozkroku na rozłożystym fotelu.
- Idźcie do łóżka chłopcy, pokażcie mi jakie z was małe niegrzeczne kurewki. - Orgaloth objął w swoją prawą, kościstą dłoń ten fragment swojego ciała, na który młody Baragh nie miał ochoty spoglądać. W tym czasie Kophyn zdejmował już ze swojego towarzysza ubranie.
Lorash zastanawiał się jaką rolę przyjąć w końcu jednak zdecydował, że najlepszy będzie nieśmiały lecz zepsuty chłopiec.
Na początku więc opierał się próbom rozebrania go, zerkał przy tym z lękiem na Oralotha. Stopniowo jednak poddawał się dłoniom Kophyna a jego twarz zdradzała niewielkie lecz rosnące podniecenie.
Mistrz miał się dobrze sam ze sobą. Jego wzrok był wbity w młodych mężczyzn na jego łożu. Z rozwartych ust starca wystawał, żółty długi język, wysuwający się nawet bardziej przy każdym sapnięciu. Sądząc po intensywnych ruchach kościstego obojczyka, można było spodziewać się iże dziad lada moment zacznie się pocić. Młody Beanth zaś, po uwolnieniu swojego kompana z ostatnich okrywających go tkanin zaczął pieścić jego ciało swoimi dłońmi oraz ustami.
Baragh z początku nieśmiały, ledwie dotykał dłoni Kophyna. Powoli ośmielał się coraz bardziej, z początku tylko dłońmi wodził po ramionach mężczyzny. Później jego zwinne palce przesunęły się z ramion na klatkę piersiową. W końcu w zrywie namiętności odszukał usta Kophyna i pocałował go długo i namiętnie. W tym samym czasie jego ręce objęły ciało drowa a paznokcie zadrapały skórę na plecach aż do krwi.
Kophyn spoliczkował Baragha z całej siły po czym pchnął go na plecy, usiadł okrakiem na wysokości jego torsu i pocałował namiętnie w usta. Z fotela na którym siedział nekromanta dochodził odgłos sapania przerywanego suchym kaszlem.
Baragh wyrywał się z uścisku ud starszego kolegi, wił jak piskorz złapany w sieć jaskiniowego pająka. Walczył zaciekle lecz dla Kophyna musiało być oczywistym, że nie ma zamiaru tej walki wygrać a jedynie zachęcić go do dalszych starań.
- Zbij go zbij! - jęczał staruch ze swego fotela - i wtedy Kophyn zaczął spuszczać na odsłoniętego Baragha ciosy, bolesne ciosy w twarz, ciosy które miały rozbić jego brwi, wargi i prawdopodobnie pozbawić zębów.
- Lej tą kurwę, lej! - ton głosu Mistrza stawał się wyjątkowo niepokojący.

“A więc tak się bawimy” pomyślał Lorash, po czym złapał najpierw jedną a potem druga dłoń okładającego go drowa. I płynnym ruchem wojownika nawykłego do zapasów, również łóżkowych, przerzucił go tak, ze teraz sam był na górze. Wymierzył Kophynowi solidny policzek, i uzył przy tym sporo siły. Nie szczędził mu bólu i za drugim uderzeniem. Zacisnął najpierw jedną później drugą dłoń na jego szyi i nieco przydusił po czym gorąco i namiętnie go pocałował.
Przyjemność całej sceny psuł mu tylko fakt, że musiał przy tym nasłuchiwać jak reaguje stary drow i czy ciągle mu się ta zabawa podobała. Jedna z jego dłoni ciągle podduszała Kophyna zaś paznokciami drugiej wyżłobił piękne rany na piersi swej ofiary. Szramy przypominające pierwsze nici misternej konstrukcji jakie tkali ulubieńcy Lolth. Przeciągnął je jeszcze niżej aż odnalazł przyrodzenie młodego drowa i ścisnął je mocno pozwalając by jęk bólu i przyjemności wydobył się z gardła Kophyna.
Orgaloth gwałtownie wstał z fotela, podszedł bliżej łoża podczas gdy jego prawa dłoń pozostawała między jego biodrami. Krokom bosego starca towarzyszył dźwięk mlaskania, nekromanta bynajmniej nie wydawał go ustami. Klatka piersiowa Mistrza unosiła się i opadała. Staruch zatrzymał się przed twarzą podduszanego Kophyna. Z czoła mistrza spływały krople potu, położył wolną dłoń na ramieniu Baragha

- Puść go chłopcze - polecił spokojnie. Kophyn słysząc głos swego Mistrza zdawał się odetchnąć z ulgą. Baragh zwolnił uścisk na szyi drowa lecz nie zamierzał bynajmniej pozwolić mu odetchnąć. Złapał jego białą czuprynę i odchylając jego głowę do tyłu przewrócił go na łóżku tak by leżał na brzuchu. Ciągle trzymając w dłoni włosy Kophyna, ustawił go twarzą tuż przed twarzą starego mistrza po czym bez żadnych pozorów delikatności wszedł w niego analnie.
Kophyn jęknął w sprzeciwie pełnym bólu głosem, z jego oczu wnet zaczęły płynąć łzy. Stojący ponad jego głową w rozkroku nekromanta wzdychał i błądził wolną ręką po swoich własnych brodawkach. Obserwujący wszystko sponad życi młodego Beantha Baragh zaczynał poważnie zastanawiać się, czy czarne serce Orgalotha zaraz nie stanie. Jednak bystry wzrok drowa wychwycił brak małego palca na dłoni starucha, co mogło świadczyć o nekromantycznej sztuczce która zwyczajnie nie pozwalała mu umrzeć z takiego błahego powodu jak atak serca.
I właśnie wtedy, kiedy oczy Mistrza odpływały w tył poddając się przeżywanej ekstazie, nagle jego świadomość wróciła. Staruch spojrzał bardzo uważnie na młodzieńców przed nim.
- Przestańcie chłopcy, przestańcie - polecił, po czym wskazał palcem na Baragha - ty, wyjmij mu oko.
Nie od razu, z pewnym ociąganiem lecz w końcu Baragh zaczął spełniać polecenie starca. Usiadł w tym celu na Kophynie udami blokując mu ręce. Lewą ręką złapał go za szyję pod brodą by zarówno zablokować mu głowę we w miarę nieruchomej pozycji jak i uniemożliwić artykułowanie słów. I wówczas wolną ręką szybkim ruchem wbił mały palec pod gałkę oczną drowa. Nie miał pewności czy będzie to najlepszy sposób lecz tylko tak mógł mieć nadzieję, że gałka będzie nieuszkodzona a staremu mogło przecież na tym zależeć równie mocno co na cierpieniu ucznia.
Żeby wiedzieć jaki głos wydaje z siebie ktoś, komu właśnie wydłubuje się oko, trzeba wydłubać komuś oko. Wrzask Kophyna był głośny i wysoki, mimo dłoni Baragha obejmującej jego szyję. Orgaloth przejął gałkę z dłoni młodszego mężczyzny i… włożył ją sobie pod język. Wtedy też, przyłożył twardą, sękatą zawartość, swojej prawej, zajętej do tej pory dłoni do pustego okrwawionego oczodołu swojego ucznia i… pchnął swoje starcze biodra z całej siły do przodu. Dźwięk jaki temu towarzyszył, przypominał ten towarzyszący wpadaniu drewnianej łyżki w gęstą polewkę. Na koniec, starzec westchnął w uniesieniu, przyciskając głowę wierzgających się zwłok do swoich bioder.
Chwilę później, starzec uwolnił się od Kophyna, spojrzał wyniośle na Baraghata, wypluł gałkę oczną w kąt, po czym powiedział:
- No i co się tak gapisz smarkaczu, umyj mnie!
Baragh szybko rzucił okiem po pomieszczeniu lecz nie znajdując niczego co mógłby wykorzystać w celu oczyszczenia starego drowa szybko zrozumiał, że “gra” jeszcze nie dobiegła końca. Użył więc jedynego narzędzia które nie zdradziło by jego magicznych zdolności, własnego języka i ust.
- Tak chłopcze tak… - chwalił szyderczo nekromanta - masz dar synku, jak ci się podobają korepetycje, liznąłeś nieco umysłu Kophyna hm?
Kiedy mroczna scena dobiegła końca, starzec delikatnie odepchnął młodzieńca i odszedł w stronę fotela na którym znów się rozsiadł. Chwycił jeden z wiszących na szyi amuletów w postaci podłużnej miedzianej rurki, która okazała się pojemnikiem na proszek, jak zauważył z dumą Lorash, pochodzącym najpewniej z jego własnej produkcji. Orgaloth usypał na blacie stolika kreskę którą wciągnął z wielką wprawą. Jego nieco przytępiony wzrok powędrował wtedy w stronę Baragha.
- Byłeś bardzo niegrzecznym chłopcem, zamordowałeś mojego ucznia, radził bym ci pozbyć się tego ciała zanim ktoś zawiadomi straże.
 
Googolplex jest offline  
Stary 04-09-2016, 00:11   #19
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Aeriel odpowiedział tym samym skinięciem na odejście K’ylora. Ten drow miał kurewnie wielki potencjał, Pierwszy Syn wyczuł to i doświadczył tego. Pochylił głowę i zwrócił się do Matki Opiekunki: - Opiekunko, zechciej wysłuchać mych słów. W naszym garnizonie stacjonuje czterystu drowich żołnierzy, osobiście przeze mnie wyszkolonych. Kazałem im być przygotowanym jeszcze przed wczorajszą ceremonią. - uśmiechnął się pod nosem. Podniósł powoli głowę z bestialskim uśmiechem i demonicznym ogniu płonącym w oczach. - Matko, jesteśmy gotowi do walki. - nie ośmielił się spojrzeć Opiekunce w oczy, zatrzymał go na jej kolanach.
Opiekunka pokiwała głową klepiąc jednocześnie dłonią w poręcz fotela.
- Bardzo dobrze synu… aczkolwiek ostatnia noc przyniosła nam pewne… “straty” niemal setka naszych żołnierzy nie dożyła końca rytuału. Widzisz ich dusze były mi potrzebne do walki gdzie indziej… Myślisz, że dom Beanth powinien być taki pusty?... kiedy kawałek sufitu spada im na głowy? - Uniosła brew w retorycznym zapytaniu. - Ty i twój oddział mieliście być dobrze widocznym agresorem, rozpoznanym.
- Matko, zostaliśmy rozpoznani jako Aleanviirowie, którzy skumali się z czcicielami syna Lolth, Vhearuna.
- mówiąc to, skłonił mocniej głowę, jakby gotowy na karę. - Potrzebuję dziesięciu cykli by zebrać rekrutów do naszej armii, a kolejnych trzydziestu by ich odpowiednio wyszkolić. - zawiesił na chwilę głos, jakby chciał zapytać, czy dusze niewolników by nie wystarczyły… Jednak ugryzł się w język. - Opiekunko… - przeszedł na bardziej formalny ton wypowiedzi. - Czy mamy się spodziewać nagłego ataku? Bądź może sami przystąpimy niedługo do takowego? - zapytał nieśmiało Aeriel.
Oleare westchnęła ciężko gdy padło na głos imię heretyckiego bóstwa. Nastała chwila krępującej, gęstej ciszy. Duagloth odchrząknął i wbił wzrok w sufit. Ostatecznie Opiekunka jednak postanowiła nie ciągnąć tematu, możliwe, że nie miała zwyczajnie siły na ruganie syna.
- Synu, ataku zawsze trzeba się spodziewać, szczególnie wtedy, gdy tak jak teraz jest on nie na rękę. Baenthci zapewne właśnie przedstawiają Radzie swoją skargę na Ósmy dom. Zagłada Aleanviirów niedługo się rozpocznie. Ja zgłoszę pretensje do wywyższenia nas do rangi Ósmego domu, moje petycja zostanie oczywiście odrzucona. Baenthci wskoczą na miejsce przed nami. Przestaniemy być dla nich celem, oni sami są zaś osłabieni przez naszą intrygę. Poniżej nas zaś znajduje się próżnia, miną dekady, zanim któryś z tych domów będzie w stanie rzucić nam wyzwanie. Życzę sobie byś spróbował zwerbować jakiś użytecznych ludzi Aleanviirów, którzy będą starać się przeżyć zagładę ich domu. Chcę przede wszystkim kobiet Aerielu, chcę mieć większy odsetek kobiet w armii, to zwiększy nasz prestiż.
Aeriel zacisnął mimowolnie zęby, słysząc o przyjęciu kobiet do armii. Nie dał tego po sobie poznać, ale ów pomysł najzwyczajniej w świecie mu się nie podobał. Ale cóż, wola Opiekunki jest rzeczą najważniejszą… Podniósł lekko głowę i przemówił:
- Opiekunko, jeśli mógłbym coś zasugerować… Aleanviirowie mają trzech dobrze wyszkolonych czarodziei. Może warto byłoby ich pozyskać do naszej armii? - zawiesił na chwilę głos. - Magia Duaglotha jest przydatna, ale poza nim, jedynie Phandel, syn Aurory, i ja dysponujemy magią ofensywną. Lorash… nie nadaje się do walki. - te słowa powiedział z niemałą satysfakcją. - Zgodnie z Twoją wolą, Opiekunko, rozpuszczę wici, by zebrać jak największą liczbę drowów, które cenią własne życie. - uśmiechnął się żarłocznie. - Oczywiście, rozumiem, że nasz skarbiec wygląda na tyle dobrze, by utrzymać większą armię? - spojrzał gdzieś w przestrzeń pomiędzy Orloarą a Plugawym. - I odpowiednio ją dozbroić i przeszkolić, oczywista.
Kiedy Aeriel wspomniał o magach, Opiekunka uniosła głowę i zerknęła za siebie na Duaglotha. Patron pokiwał głową.
- Taa… - odparła - słuszna sugestia chłopcze. A co do pieniędzy, staraj się nie wydawać więcej niż to potrzebne.
- Jak zwykle. - odparł Pierwszy Syn. - Matko, dobrze wiesz, jak dbam o morale w naszych oddziałach. Ten system sprawdza się od długiego czasu. - zawiesił na chwilę głos. - Jeśli to wszystko, Opiekunko, pójdę zająć się tym tematem. - pochylił głowę, mówiąc te słowa.
Opiekunka pozwoliła sobie na płytki uśmiech.
- Nikt nie kwestionuje twoich kompetencji synu, póki potrafisz się z nich wywiązać. A póki się wywiązujesz, masz moje zaufanie w tej materii. - Kobieta machnęła ręką, dając do zrozumienia, że audiencja dobiegła końca.

Pierwszy Syn opuścił prywatne sanktuarium Opiekunki i udał się do swych kwater, z prostym planem: zdjąć zbroję, wziąć kąpiel i wykorzystać jedną z niewolnic do iście zwierzęcych praktyk, na które miał ochotę. Och, oczywiście pozostawała sprawa, którą zleciła mu Matka, lecz ona nie zajmie mu dużo czasu. Uśmiechnął się do siebie pod nosem i raźniej pomaszerował do swych kwater.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...

Ostatnio edytowane przez Corrick : 05-09-2016 o 21:17.
Corrick jest offline  
Stary 07-09-2016, 23:06   #20
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Kompleks Dziewiątego Domu, skrzydło młodzieży

K’ylor w końcu we własnej osobie, udał się do tej części rodzinnego kompleksu, którą zamieszkiwali najmłodsi domownicy.
Drowki nie miały czasu na zajmowaniem się potomstwem. Miały swoje zawodowe zajęcia.
Miejsce miało swój specyficzny charakter, poza młodzieżą było tu dość sporo niewolników niedrowów, i to nie jakiś tam brudasów. To była zadbana trzoda domowa. Oczywiście zarząd nad całym miejscem musiał leżeć w gestii kogoś kompetentnego czyli drowiej kobiety. Musiała to by osoba z jednej strony na tyle dojrzała by podołać z drugiej na tyle niedojrzała by być zbyteczną gdzie indziej. Kimś kto obecnie spełniał taki wymóg była Richera.
K’ylor zastał drowkę w czasie prowadzenia klasy. Dziewczyna biła właśnie linijką chłopca, który nasmarował na tablicy koślawą literę.
- Siostro. - zwrócił się do drowki stając w drzwiach - Chwila twojego czasu?
Richera obrzuciła K’ylora znacznie przyjemniejszym spojrzeniem, niż miały to w zwyczaju kobiety. Budowanie pozycji dopiero leżało przed młodą drowką, najwidoczniej nie zamierzała szukać wrogów. Przynajmniej narazie. Dziewczyna odgarnęła włosy.


- Oczywiście, bracie - uśmiechnęła się nawet do K’ylora po czym spojrzała srożej na swoich wychowanków - A wy rozwydrzone dziewuchy i głupawe samce nie wydurniać się pod moją nieobecność! - to powiedziawszy wybiegła niemal z komnaty do stojącego w progu mężczyzny i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Już, chodźmy do mojego gabinetu - powiedziała lustrując K’ylora ciekawskim spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na jego szlacheckich insygniach. Richera zaprowadziła szlachcica do małego pokoiku w którym półki uginały się od starych ksiąg i zeszytów. było też biurko i dwa krzesła.
- Proszę, siadaj bracie - wskazała K’ylorowi jedno z nich, sama usiadła na drugim.
- Proszę, przekaż Wielebnej, z bożej łaski Opiekunce, że jestem wielce zaszczycona iż tak szybko odpowiedziała na moją pokorną prośbę o pomoc. - Richera pochyliła się w stronę mężczyzny i ściszyła konspiracynie głos.
- Sprawa jest dość delikatna. Jedna z naszych młodszych sióstr została… “napadnięta”
K’ylor zasiadł na wskazanym krześle i zmrużył oczy słysząc słowa kobiety. Wiedział jak wyczulone kapłanki są na tym punkcie. Przez kilka chwil kontemplował jej urodę. Była jak na drowie standardy wyjątkowo młoda, ale fizycznie w pełni dojrzała. Musiał przyznać że była wyjątkowo atrakcyjna, a jej ciało z pewnością wyjątkowo… Soczyste. Ponownie pożałował że wcześniej nie skorzystał z okazji. Odgonił te myśli, wiedział co by się z nim stało gdyby położył na Richerze choćby palec.
- Jak do tego doszło? Gdzie ją znaleziono i z kim ostatnio była? - spytał odpinając od pasa odnóże dridera. Zawadzało mu przy siedzeniu. Położył broń na biurku i splótł dłonie na wysokości splotu słonecznego.
Źrenice Richery rozszerzyły się na widok egzotycznej broni, tak jak paszcza pajęczaka rozszerza się na widok ofiary. Młoda dziewczyna była widocznie bardzo ciekawa świata poza murami domu, ale potrafiła się opanować.
- Cóż, Dohilis ma już ponad 40 lat, wyskoczyła na miasto razem z innymi młodymi elfami trochę się rozerwać, życia poznać. Przyprowadziła ją właścicielka jednego z klubów, zarzekała się, że dziewczynę znalazła ochrona pałętającą się niedaleko wejścia do lokalu i ona sama, i jej klub nie ma z tym nic wspólnego. Z samą Dohilis ciężko się było dogadać.
- Było? - zainteresował się drow - Zaginęła, umarła, czy przypadkowy dobór słownictwa?
Richera odchrząknęła. Jej policzki zrobiły się ciemniejsze. Odgarnęła nerwowo włosy.
- Ehm, nie nie, znaczy, Dohilis jest jak najbardziej żywa, oczywiście, tak, no. Była naćpana jak cholera i pijana. Trochę w ogóle nie wiedziałyśmy jak się z nią dogadać. Trochę ją zbiłyśmy, ale to nic nie dało… Mamy tylko kilka poszlak. Wiemy, że była na imprezie w łaźni i że byli tam mężczyźni z domu Shobalar.
- Shobalar… Ci co mają mnóstwo magów? - mruknął i nie czekając na odpowiedź zadał kolejne pytanie - Wiadomo pod wpływem czego była? Jaki narkotyk? I czy nie przyniosła ze sobą czegoś nowego? Cokolwiek, fragment szaty, obce włosy na ubraniach?
- Tak, Piąty dom. Wygląda na to, że tym mężczyznom wydaje się, że mogą traktować kobiety z pomniejszych domów jak jakieś niewolnice, zresztą u nas chyba nawet nikt nie zrobił by tego niewolnicy - Richera założyła nerwowo nogę na nogę. - Znaczy, wiem, że się różne rzeczy rozpowiada o Szlachetnym Duaglothcie no ale przecież to tylko żarty… prawda? - nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej - No, wiesz bracie, ja nigdy, znaczy, my nigdy się tutaj z czymś takim nie spotkałyśmy. Zdarzało się czasem że kilku chłopców odegrało się na siostrze i zabawiło się jej kosztem, ale to nigdy nie było takie… brutalne. Rany Dohilis są.. głębokie, konieczna była zaawansowana magia. Była cała pokiereszowana, ubranie miała poszarpane, nie zabezpieczałyśmy niczego, niestety.
Mężczyzna skrzywił się wyraźnie, nie próbował nawet ukryć swojego zawodu. Amatorzy nie dawali mu niczego i oczekiwali cudów.
- Jak wyglądały jej rany, były to otarcia, siniaki, rany dźgane, cięte, szarpane, gładkie? - spytał drow kręcąc młynka palcami - Opisz mi je jakoś.
Richera przełknęła ślinę.
- Jej dłonie i stopy były przedziurawione, szyi i przeguby nosiły ślady otarć oraz cięcia drutu albo czegoś w tym rodzaju. Miała rozległe krwawienia wewnętrzne. Jej jelita były… pocięte. Miała złamaną dolną szczękę, pękniętą miednice. Zwichnięte biodro. Jej policzek był przedziurawiony.
- Ciekawy zespół obrażeń. Czy została też zgwałcona? - zadał pytanie wyjątkowo bezpośrednio.
Richera milczała chwilę, przyglądając się mężczyźnie.
- Bracie… rozumiem, iż Wielebna, z bożej łaski Opiekunka, była delikatna w swoim opisie sytuacji - Richera splotła dłonie - Większość tych obrażeń Dohilis odniosła w czasie gwałt… ów.
- Matka Opiekunka wspomniała tylko że masz z czymś kłopot i że mam się tym zająć. - odparł K’ylor i sięgnął po swoją broń. Położył ją na kolanach i kontynuował. - Wspomniałaś wcześniej o “innych młodych elfach”. Co się z nimi stało?
Richera odchyliła się na krześle.
- Dohilis poszła na tańce razem z kilkoma innymi elfkami z naszego domu w tym… ze mną. Była tak szlachta z różnych domów, potem różne grupki, jak to bywa… rozeszły się w różne strony.
- I nikt nie wie z kim poszła Dohilis? - ni to spytał, ni to stwierdził drow spokojnie - Czy w pobliżu łaźni, albo w jej wnętrzu są grzyby, bądź ozdobne rośliny? Albo zwierzęta?
- No właśnie o to chodzi bracie, że wiemy z kim poszła, była razem z dziewczynami z Trzeciego i Czwartego domu. Robiliśmy sobie żarty z tych no wiesz… “męskich łaźni” to jedna dziewczyna wymyśliła, że tam pójdzie i poogląda sobie chłopaków kochających się wzajemnie. No i Dohilis właśnie z nimi poszła. A czy są tam rośliny ozdobne? no pewnie, jak to w łaźniach
- Potrzebuję miejsca na przygotowania. Nie miałem jeszcze okazji wybrać sobie pokoju. - powiedział drowce. - Jaki jest adres tej łaźni i kiedy to całe zajście miało miejsce?
Prywatne problemy mieszkaniowe K’ylora skutecznie odwróciły uwagę Richery od ponurej sprawy.
- Jestem pewna, że majordomus przygotowała coś dla ciebie, wystarczy, że zapytasz. Oczywiście jeśli były by jakiekolwiek opóźnienia, zawsze możesz skorzystać z moich komnat, mam dwie, jednej w zasadzie nie używam, oczywiście to jest tutaj w kompleksie dla młodzieży - Richera spojrzała pytająco, po czym szybciutko wróciła do meritum ich spotkania:
- Zaraz zapiszę ci adres bracie. - chwyciła notes i pióro.
- Majordomus pewnie dopiero się dowiaduje że powinna coś przygotować. - drow postukał palcami o swoją broń - Jeśli nie będzie to problemem to chętnie skorzystam z twoich komnat, potrzebuję zwyczajnie kilka godzin na przemyślenie sprawy i przedsięwzięcie odpowiednich środków ostrożności.

Kwatera Richery była taka, jak drowka ją opisała. Pierwsze pomieszczenie pełniło funkcje saloniku. Regał z książkami, dość duży i komfortowy fotel, stolik. W rogu mała figurka, przedstawiająca Lolth w jej drowiej formie. Z saloniku wchodziło się do sypialni która była jeszcze mniejsza, w zasadzie mieściło się ta m tylko pojedyncze łóżko i szafa, a było to wszystko czego K’ylor do szczęścia potrzebował. Przynajmniej na chwilę obecną.
Spokojnie zdjął z siebie pancerz i usiadł na brzegu łóżka. Mocno wymęczone skórzane obuwie poleciało w kąty pokoju, a sam drow westchnął lekko. Tak naprawdę nie wiedział co zrobić dalej, mógł wypatroszyć kilka losowych osób, ale z pewnością nie rozwiąże to problemu Richery. Nie żeby mu na jego rozwiązaniu zależało, zwyczajnie był pragmatykiem, a posiadanie pleców, nawet tak marnych jak te, zawsze jest przydatne. W zasadzie był w wyjątkowo komfortowej sytuacji. Był szlachcicem, ale przy tym nie był dzieckiem Opiekunki, więc jego życie było nieco prostsze. Nie musiał martwić się o braci przed, czy za sobą, musiał tylko ustawicznie potwierdzać swoją wartość. A to oznaczało wywiązywanie się z postawionych przed nim zadań. Mruknął coś niezbyt koherentnego pod nosem i przymknął oczy. Musiał nieco odpocząć po pełnym wyzwań dniu, potem zadecyduje co począć dalej.

Łaźnia

Wskazany adres oznaczał długą i niebezpieczną drogę przez okolicę zdominowaną przez niedrowów i inny element. Podróż samotnego mrocznego elfa oznaczała by pytanie się o problemy.
W samym lokalu, K’ylora poproszono o pozostawienie w szatni wszelkiej broni i ubrania. Już zbliżając się do właściwych łaźni, mężczyzna słyszał głosy cielesnych uniesień, męskich i damskich. W głównej sali, która była w zasadzie pokaźną jaskinią, w której rosły też wielokolorowe, fluorescencyjne grzyby, znajdowały się cztery duże niecki. Ruch był chyba dość spory, było tu obecnie kilkunastu drowów i podobna liczba kobiet, które niemal do złudzenia wyglądały jak mroczne elfki. W rzeczywistości, dziewczyny były bardzo młodymi półdrowkami, dziećmi w zasadzie…
Część kobiet miała podarte tuniki, cześć tylko przemoczone, niektóre były całkiem nagie. K’ylor natychmiast zrozumiał jakiego rodzaju “Łaźnia samców” to jest. Nie trzeba było geniusza, by zorientować się, że jeśli napatoczyła by się tutaj młodziutka, totalnie naćpana i pijana zarazem drowka, mogły by wyniknąć pewne problemy. Wciąż, trudno było wytłumaczyć bestialstwo jakiemu podano Dohilis, tym bardziej, że lokal trzymał pewien poziom: nikt tu nie próbował dziewczyn pozabijać, było to zakazane, co zostało wytłumaczone przy wejściu, podobnie zadawanie jakichkolwiek prawdziwych ran.
K’ylor widział że co prawda kilku mężczyzn rozmawia, zapewne o interesach w czasie gdy dziewczyny masują ich ciała, ale większość bywalców po prostu używa półdrowek w najbardziej zwierzęcy sposób na jaki zezwala regulamin lokalu, zaspokajając potrzeby swych ciał i ego, mroczni elfowie szarpali kobiety za włosy, lekko gryźli, czy policzkowali kobiety. Choć żaden z nich nie robił tego zbyt mocno. W pobliżu każdej z czterech niecek, kręcił się muskularny ochroniarz, który interweniował za każdym razem gdy zabawy przybierały zbyt agresywną formę.
- Wystarczy bracie… - jeden z nich położył ogromną łapę na ramieniu zasapanego, napalonego klienta, którego dłonie zaciskały się na szyi jednej z pracownic już nieco za długo. Mężczyzna puścił, zadowalając się jeszcze spoliczkowaniem “ofiary”
- Dopisz do mojego rachunku. - westchnął.
K’ylor wszedł do jednej z niecek wypełnionej ciepłą wodą. W korytarzach podmroku nie było takich luksusów. Woda była albo lodowato zimna, albo była ogrzewana przez lawę i wtedy groziła ugotowaniem ewentualnego amatora kąpieli. Westchnął lekko gdy ciepły płyn go otulił, od dawna nie miał okazji zaznać takiego komfortu. Spokojnie obserwował otoczenie, młodziutkie pół drowki całkiem nieźle imitowały prawdziwe kobiety, ale zastanawiał się jak długo mogą służyć w… swoim obecnym wymiarze obowiązków. Dziesięć lat? Piętnaście? Potem bez wątpienia ludzka krew musiała zacząć wychodzić na powierzchnię, a to oznaczało że stracą one swój czar dla żądnych “sprawiedliwości” drowów.
- Kogo polecasz? - zwrócił się do mężczyzny który chwilę temu się zapędził z jedną z niewolnic.
Mężczyzna rozparł się szeroko ramionami o krawędź niecki. Leżał odprężony.
- Bracie, ta mała sunia sprawia, że życie staje się słodsze, przynajmniej na te kilka chwil. Mógłbym przysiąc, że wygląda jak moja matka. - wskazał ospały gestem dłoni na dziewczynę którą przed momentem niemal nie udusił. Niewolnica rozmasowywała właśnie szyję prowadząc sprośną konwersację z nowo przybyłym klientem.
- Mhm, szkoda tylko że nie można się z nimi porządnie zabawić. - odparł K’ylor zanurzając się po szyję w wodzie. - Ale od tego są wyprawy na powierzchnie, prawda?
Drow spojrzał w górę z rozmarzeniem:
- Eh, powierzchnia, czy to miejsce w ogóle istnieje? Mężczyzna musi żyć i radzić sobie tu i teraz.
- Byłem tam raz. Straszne miejsce. Mają sufit nieskończenie wysoko. Tak wysoko że nie da się tam dolecieć magią. - odpowiedział mężczyźnie - Powinieneś się kiedyś tam wybrać. Za zgodą szlachetnych Opiekunek oczywiście. - dodał przywołując na twarz ironiczny uśmiech.
Mężczyzna uśmiechnął się cynicznie bardziej do siebie samego niż swojego rozmówcy.
- Faktycznie paskudnie wysoko, z łaski mojej szlachetnej matki “na szczęście” nie zajdę nawet wysoko w mojej własnej rodzinie. - mężczyzna był chyba pod wpływem jakiś prochów bo pozwalał sobie na przesadną wylewność.
- Fortuna sprzyja odważnym. Tym którzy nie boją się sięgnąć po to czego chcą. - mruknął K’ylor i nachylił się do ucha obcego drowa. - Słyszałem że ostatnio miała tutaj miejsce “wyśmienita” zabawa chłopców z Shobalar. - szepnął i zaczął wplatać w słowa zaklęcie - Nie wiedziałbyś nic na ten temat?
Wyraźnie jednak pobudzony jakimiś dopalaczami mężczyzna, niemal wpełzł na uda K’ylora w konspiracyjnym geście.
- Hehe, też słyszałeś bracie? No chłopaki z piątego domu to są goście. Mówię ci bracie, pewnego dnia wszyscy powinniśmy się zjednoczyć i zrobić to samo.
- Żałuję tylko że nie miałem okazji tego widzieć. - powiedział swobodnie K’ylor i położył rękę na ramieniu drowa. - Nie wiesz którzy to byli? Słyszałem o pewnym… zaklęciu które pozwala spojrzeć na wspomnienia innych osób. Tak jakbyś był w środku. Chciałbym wiedzieć jak się czuli… - skończył z rozmarzeniem w głosie.
Drow patrzył na swojego nowego “najlepszego kumpla” z równym rozmarzeniem.
- Noo… to był by odlot, też żałuje że mnie przy tym nie było, ale jak tylko pomyśle, ze gdzieś tutaj to od razu się nakręcam. - po chwili mrocznych kontemplacji i wodzeniem wzrokiem za niewolnicami kontynuował:
- Czarodzieje Shobalar są sprytni i nie dadzą się złapać na gorącym uczynku, ale ja obstawiam, że Lotkar miał z tym coś wspólnego.
- A gdzie Lotkar urzęduje? Jestem stosunkowo świeży w mieście.
Jedna z niewolnic zaszła K’ylora od tyłu i zaczęła masować jego kark, jego rozmówca zaś westchnął:
- Lotkar jest tam synem jakiejś córki Opiekunki, służy w domu, ale jak ten koleś baluje… to trzeba zobaczyć.
K’ylor sięgnął do tyłu i złapał kobietę za kark.
- Mocniej. - poinstruował, po czym puścił ją i wrócił do swojego rozmówcy. - Dasz mi znać gdyby organizował jakąś imprezę? Narobiłeś mi smaku.
Niewolnica fuknęła:
- Uważaj na swój ton samcze… - wycedziła z nienagannym akcentem, ale dostosowała się do polecenia.
Drow pokiwał głową:
- Pojawia się najczęściej “u Servira” ale tam się zaczyna, potem impreza przenosi się na prawdziwe, dzikie imprezy. Często kończą się rajdem po dzielnicy nieludzi, ale czasem zdarzają się prawdziwe perełki.
- Dziękuję za informacje przyjacielu. Nie chciałbyś skoczyć po coś do picia? Dołączę później. - powiedział i wskazał wyjście.
“oczarowany” drow podrapał się po głowie po czym przytaknął
- W zasadzie to tak. - przyznał i wygramolił się z wody.
Dotknięty przez Lolth mężczyzna odprowadził wzrokiem odchodzącego idiotę. Naćpany dał mu wszystkie informacje jakimi dysponował, pewnie gdyby poprosił o klucze do jego domu to by je dostał. Rozluźnił barki i poddał się masażowi pół-drowki. Była niezła.
- Usiądź obok mnie. - zwrócił się do niej po kilku minutach i poklepał miejsce które chciał żeby zajęła.
Półdrowka bez słowa opadła na miejsce obok mężczyzny.
- Zrób mi trochę miejsca mężczyzno. - fukneła nieporadnie odpychając K’ylora.
Drow spojrzał na nią wzrokiem absolutnie pozbawionym ciepła, ale pełnym głodu.
- Mam problem i potrzebuję żeby ktoś się nim zajął. - powiedział spokojnie - Chcesz usłyszeć jaki to problem?
- A jaki możesz mieć problem mężczyzno, że zawracasz mi nim swoją głowę? - pod maską odgrywanej roli bystre oczy dziewczyny analizowały na bieżąco sytuację.
- Problemy mam dwa. Pierwszy jest taki że od dawna nie było mnie w tak zacnym przybytku. Drugi… Jak to bywa związany jest z kobietami. - powiedział smutno.
Wyraz twarzy dziewczyny spotulniał, jej lewa dłoń wpłynęła między uda mężczyzny a prawe ramie delikatnie obgięło jego tors.
- I myślisz, ze mogła bym ci pomóc?
- Tak. - powiedział krótko i przyciągnął kobietę bliżej. - Jak często zdarzają się problematyczni klienci?
Niewolnica była profesjonalistką i nie trzeba było jej niczego specjalnie tłumaczyć, szybko dostosowała swoje ciało do ciała K’ylora. Nie wnikała też w tematy na jakie klient chciał rozmawiać:
- Nie mam problemów, żyję by służyć. - odpowiedziała cicho ale bez cienia smutku czy niedoli.
- Tak, to jedyny cel twojego istnienia. Oczywiście nie masz też żadnych marzeń, ani własnych potrzeb. Nigdy nie wyobraziłaś sobie jak wyglądałoby twoje życie gdybyś była prawdziwą drowką. - wydyszał w jej ucho, czerpiąc z tego odrobinę przyjemności. Tylko odrobinę. - Mój problem jest taki. Ktoś napadł moją siostrę. Ten ktoś był tutaj. Chcę znać imiona.
Kiedy K’ylor wspomniał o ataku na Dohilis w oczach niewolnicy na moment wybuchł strach. Dziewczyna aż się szarpnęła, przez chwilę wydawało się iż będzie starała się wyrwać. Przez chwilę. Półdrowka jęknęła w uniesieniu pieszcząc dłońmi mężczyznę.
- Zawsze sobie to wyobrażam, mężczyzno, Nawet teraz, Marzę tym by mieć dobrą panią lub pana tak jak obecnie i nie cierpieć. Mogę tylko powiedzieć, że twój gadatliwy przyjaciel miał trafne spostrzeżenia. - wyszeptała.
- Czy jesteś wstanie dodać coś więcej? - spytał obejmując kobietę w talii i przyciągając bliżej. Obrócił ją i oparł o brzeg sadzawki czekając na odpowiedź.
- Jestem tylko niewolnicą, która nie chce bólu i śmierci. Nic więcej nie wiem, uwierz mi panie, proszę. - skończyła z trwogą.
- Wierzę ci. - wyszeptał i odepchnął ją niezbyt delikatnie. - Mam wszystko czego potrzebuję i choć chętnie bym jeszcze tutaj zabawił to czas goni. - dodał z udawanym żalem. To była tylko niewolnica, na dodatek nie drowka. Była słaba, a przez to nie zasługiwała na jego uwagę. Przez moment zastanawiał się jak by smakowała. Pewnie byłaby mdła. - Liczę na to że nasza rozmowa zostanie między nami.
Niewolnica pokiwała milcząco głową. Bez żalu, strachu, wstydu. Po prostu, z uśmiechem oddania, mężczyzna natomiast spokojnie opuścił łaźnie, po drodze regulując należność za te kilka spędzonych tam chwil. Zastanowił się nad najlepszym sposobem na wykonanie swojego zadania. Mógł zaatakować Shobalarów bezpośrednio, ale byłoby to samobójstwo. Mądry myśliwy wie że od stada należy oddzielać pojedyncze sztuki. Pytanie jak wielu miał zabić? I jak zrobić to w ten sposób by nikt go z zabójstwami nie skojarzył?
 
Zaalaos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172