|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-08-2016, 22:43 | #11 |
Reputacja: 1 | Aurora weszła w magiczną ciemność razem z innymi, trzymając za rękę Duaglotha oraz Filfriię. Jednak w pewnym momencie ręka Patrona wyrwała się jej, a chwilę potem ktoś wyrwał z jej uścisku dłoń Drugiej siostry. Aurora otworzyła usta w geście sprzeciwu lecz z jej ust nie wydostał się żaden dźwięk. W koło niej nie tylko panowała magiczna ciemność, ale i cisza. Kambionka pozostała zupełnie sama. Gdy macała przestrzeń przed sobą nie wyczuwała niczego. Mierzenie upływającego czasu było niemal niemożliwe, jedynym punktem odniesienia mógł być jej własny oddech. Stała więc w kompletnych ciemnościach wyczekując akcji ze strony maga. Jego metody działania różniły się od metod Aurory. Demonica wkraczała do akcji mając pełne rozpoznanie a podwładni mieli taką samą świadomość. To pozwalało na przewidywalną i ścisłą grę zespołową. W podejściu maga, wiedziała tyle ile jej łaskawie przekazał. Westchnęła głęboko zajmując głowę przydatniejszymi myślami. |
21-08-2016, 23:43 | #12 |
Reputacja: 1 | Kompleks mieszkalny Beanthów Z piętra dochodziły odgłosy zaciętej walki. - Chyba masz swoją odpowiedź - odpowiedział ponuro fechmistrz. - Bez odrobiny oporu to zadanie byłoby za proste. - odparła Zeeyia i raźno ruszyła w górę schodów. - Zobaczmy co tam na nas czeka. Od dawna nie miałam okazji polować na nic godnego ofiary dla Lolth. - dodała i schyliła się przy spalonym trupie Vheraunity. Z impetem wbiła rękę w zwęgloną klatkę piersiową półdrowa i znalazła serce, wznosząc przy tym dziwny, zwierzęcy zaśpiew. Zgniotła organ w swojej dłoni, drugą natomiast przebiegła wzdłuż ranki na policzku którą sprezentował “młodszy brat”. Brzegi skóry gładko się zeszły, nie zostawiając po ranie żadnego śladu. - Idźmy. Drowy przygotowane na wszystko ruszyły schodami na górę. Na piętrze, domowa szlachta stawiała zorganizowany opór najeźdźcom. Pierwsza córka Beanth, Ariana, miotała wściekle czarami, osłaniana przez czterech mężczyzn. W szlachciców kłębiły się półdrowy, oraz ich ciała. Ariana spojrzała w stronę wychodzących ze schodów drowów: - A więc to prawda! Aleanviirzy zwariowali! W dodatku sprzymierzyli się z heretykami! - krzyknęła z pogardą - Czasem trzeba sięgać po alternatywne metody. - odparła “Zeeyia” i wzniosła cichy zaśpiew do Lolth. Po chwili z powietrza zmaterializowało się osiem gigantycznych pająków. - Zabijcie mężczyzn, sparaliżujcie kapłankę. - zwróciła się do swoich nowych podopiecznych, wskazując palcem cele. Ariana zwęziła ściekle oczy. - Pieprzona kurwa Aleanviirów. - wysyczała po czym wzniosła zaśpiew. Boski ogień zmaterializował się w jej dłoniach, kapłanka posłała naprzeciw atakującym stożek świętych płomieni. Jeden z walczących półdrowów nie przeżył spotkania z żarem. Trzem innym udało się uskoczyć ale podobnie jak Zeeya, nie unikneli poważnych poparzeń. Pająki pobiegły w kierunku Ariany. Beanthscy mężczyźni wymieniali ciosy kling z półdrowami. Ukryty za rogiem Aeriel warknął cicho, widząc K’ylora w akcji. Zero taktyki. Potrząsnął z politowaniem głową, mignął do adoptowanego dziecka Aurory: ~ Doprawdy, finezja pijanego Deuregara… ~ nie dbał o to, czy do K’ylora dotrze jego komentarz. Zaczął nucić zaklęcie przyspieszenia, chcąc jeszcze uratować sytuację. Porwał za miecz i z cichym warknięciem ruszył do ataku, szarżując na kapłankę Seldon w kilku susach znalazł się przy Arianie i wyprowadził cięcie. Jednak dla pierwszej córki Beanth, walka nie była pierwszyzną i zdołała uchylić się w porę. Pierwszy Syn Dziewiątego Domu warknął zaciekle i wyprowadził kolejne cięcia, chcąc za wszelką cenę trafić Arianę. Tym sposobem chlusnął kobietę w twarz, pozwalając jej uchu odłączyć się od jej głowy. Pierwsza córka Beanthów wrzasnęła z bólu, ale miała nawet większy problem: oto przywołane przez Zeeyę pająki wchodziły po jej nogach i szukały zakamarków w pancerzu gdzie mogły by wgryźć się w jej ciało. Kobieta panicznie starała się strzepać je z siebie jednak nie miała przy tym zbyt dużego szczęścia. Pajęczaki pełzły ku jej twarzy. Zeeyia westchnęła lekko widząc wrogą kapłankę wyraźnie nie radzącą sobie z kilkoma pajączkami. Żałosne. Po raz kolejny tego dnia z jej dłoni wystrzeliła fala ognia, mająca spopielić jednego z mężczyzn broniących kapłankę. Płomienie objęły ramię drowa, moment został natychmiast wykorzystany przez atakujących go Vheraunitów, mężczyzna skonała z dwoma ostrzami zagłębiającymi się w jego brzuchu jednocześnie. W tym czasie Ariana padła na ziemię. - Upewnijcie się że nie symuluje. - rozkazała Zeeyia pajączakom po czym zwróciła swoją uwagę na kolejnego samca. Kolejna fala gorąca wystrzeliła z jej dłoni. Seldon-Aeriel tylko warknął w kierunku Zeeyii-K’ylora i wbił miecz prosto w tchawicę byłej już Pierwszej Córy domu Dziesiątego. Z wściekłością w oczach rozejrzał się za następnym przeciwnikiem, gotów do natychmiastowego ataku. Pozostali w korytarzu trzej mroczni elfowie bronili się desperacko przed zmasowanym atakiem Vheraunitów. Jednak przynajmniej trzech półdrowów przypłaciło to własnym życiem. Liczba atakujących zmniejszyła się już o jedną trzecią, Beanthska odsiecz miała nadejść lada moment. W końcu znajdowali się niemal w sercu domowego kompleksu Dziesiątej rodziny. - Do ataku! - warknął Seldon, odcinając głowę Ariany i łapiąc ją za włosy. - Podwoję wypłatę każdego, kto przyniesie mi głowy tych zdradzieckich suk! - ryknął, potrząsając głową byłej Pierwszej Córki domu Beanth. Przy okazji nie omieszkał kopnąć leżącego na ziemi korpusu. Fanatycznych półdrowów nie trzeba było jakoś specjalnie zachęcać, zresztą, Seldonowi wydawało się iż ich zachowanie jest podobne do tego, jakie cechuje użytkowników pewnych produkowanych przez zespół Lorasha prochów. Nadpobudliwość, zwiększona tolerancja na ból, oraz ryzyko zawału. Półdrowy zmiażdżyły trzech znacznie lepszych od siebie szermierzy samą masą, ale okupione to zostało następną parą trupów. Wtedy też atakujący ruszyli w głąb szlacheckich korytarzy, po chwili rozległy się krzyki bólu i przerażenia, gdy uruchomione zostały pułapki, stalowe szpikulce wyłoniły się ze ścian i przebiły ciała czterech napastników. Seldon, widząc że mieszańce ruszyły do ataku, odwrócił się do Zeeyii i mignął: ~ Pryskamy. Ale już! ~ i powoli zaczął się wycofywać w kierunku załomu, gdzie stała kapłanka, gotów do ucieczki. ~ Sekunda. ~ odparła mroczna elfka i podeszła do bezgłowego trupa Pierwszej Córki. Spokojnie przewróciła trupa na plecy i z pomocą noża wydłubała z klatki piersiowej serce. Usatysfakcjonowana skinęła głową fechmistrzowi. ~ Możemy iść. Roztoczę nad nami ukrywające zaklęcie. ~ rzekła.* Aeriel-Seldon tylko skinął głową i ruszył, prowadząc mroczną elfkę-K’ylora przez pełne służby i wojowników korytarze. Raz prawie się zdemaskowali, gdy zza zakrętu wpadli na biegnącego drowa, lecz refleks fechmistrza pozwolił mu zachować anonimowość. Gdy tylko wybiegli z rezydencji, skierowali swe kroki do wyłomu w murze, gdzie kręciło się kilku robotników, jednak również oni nie mieli szans dostrzec uciekającej dwójki mrocznych elfów ukrytych pod magicznym płaszczem niewidzialności.
__________________ Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia! Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu... |
27-08-2016, 14:53 | #13 | ||
Reputacja: 1 |
| ||
29-08-2016, 10:59 | #14 |
Reputacja: 1 | Ulice Sel Natha Na Podwórzu kręciły się już setki drowich żołnierzy. Dziesiąty dom był świetnie przygotowany do ataku, ale jak się okazało, nie do obrony. Dopiero teraz tłumy wojowników wlewały się do rodzinnego kompleksu Beanthów by zneutralizować najeźdźców. Para uciekających “Aleanviirów” była już na ulicy gdy za swoimi plecami usłyszeli: - Łapcie tych dwoje! Aeriel rzucił okiem za siebie. I warknął wściekle, burzliwie wręcz. - Musimy się rozdzielić. I jak najszybciej pozbyć się tego… przebrania. - powiedział półgłosem z obrzydzeniem. - Wykorzystaj swe zdolności, zmień się w coś. - wydyszał. - Ja wykorzystam swoje. Spotkajmy się tam, skąd wyszliśmy! - warknął, czekając na reakcję kapłanki. - To będzie zbyteczne. - odparła kapłanka i wzniosła zwierzęcy zaśpiew. Za ich plecami wystrzeliły we wszystkie strony pajęcze sieci unieruchamiając słabszych, a spowalniając silniejszych oponentów. Rozproszyło to równocześnie zaklęcie które do tej pory kryło ich przed wzrokiem postronnych. - Sugerowałb… Sugerowałabym jednak utrzymać spore tempo. - Musimy zgubić ogon. - powiedział, skręcając w pierwszą alejkę. - Przydałoby się teraz znaleźć na dachach… - mruknął, spoglądając na trzymaną przezeń głowę i ociekające krwią serce trzymane przez kapłankę. - Jak cholera… - dodał półgłosem. Za plecami uciekinierzy słyszeli świst przelatujących bełtów oraz recytacje magicznych inkantacji. W pewnym momencie Soldan wrzasnął przeraźliwie, gdy magiczna błyskawica uderzyła w jego pancerz. Mężczyzną rzuciło na ziemię, jego kończyny wygięły się w spazmie, włosy stanęły dęba. Wszędzie tam, gdzie jego ciało stykało się z czymś metalowym, czy to zroją czy bronią, jego - to znaczy skóra Aleanviirskiego fechmistrza, dosłownie się upiekła. Soldan mógł zwlec się z kolan tylko ostatnim wysiłkiem woli. Na przeciw was znajdowała się ulica, którą tu wcześniej przybyliście. - W takim razie w górę fechmistrzu. - odparła elfka i uniosła się w powietrze, korzystając z magii zawartej w insygniach Ósmego Domu. - Postaraj się unikać innych czarów, nie mam zamiaru dźwigać twojego trupa do Matki Opiekunki. Trafiony błyskawicą Soldan zaklął tak siarczyście i potężnie, że na jego wrogów dosłownie spadła sama Lolth. W myślach, oczywiście, bo starając się zachować resztki trzeźwego myślenia skręcił gwałtownie i dopiero wtedy użył insygnium. Para drowów znalazła się na dachu dwukondygnacyjnej budowli. Dokładnie widać było hordę wylewającą się z wyrwy w murze. Zastępy żądnych zemsty Beanthów dowodzone przez kapłanki i czarodziei ruszyły w kilku kierunkach. Kij w mrowisko został wsadzony, teraz trzeba było ponieść konsekwencje. W stronę budynku na którego szczycie ukryli się uciekinierzy, podążało przynajmniej trzydziestu wojowników. Kapłanka westchnęła lekko i położyła dłoń na ramieniu fechmistrza. Po krótkiej modlitwie poczuła jak lecząca energia przelewa sie przez jej ciało i wlewa w mężczyznę. Usatysfakcjonowana włożyła serce Pierwszej Córki do kieszeni w swoich szatach. - Chciałeś zobaczyć jak przyjmuję inną formę. Doczekałeś się. - mruknęła i opadła na czworaka. Ciało skręciło się w agonii pomiesznej z ekstazą, skóra pokryła się czarną szczeciną pod którą wykwitła chityna, a z odwłoka wystrzeliły dodatkowe kończyny. Fechmistrz patrzył w cztery pary oczu pająka. Bestia zaklekotała żwaczkami i przyłożyła odnóże do “ust” jakby sugerowała żeby mężczyzna nikomu o tym nie mówił. Seldon z nieskrywaną satysfakcją patrzył, jak mężczyzna dostępuje łaski Lolth. Czyli to jednak była prawda, ich rasa nie musiała być wiecznie pod batogiem kapłanek. Westchnął, czując jak energia rozlewa się po jego ciele, lecząc niektóre rany. Nie bardzo wiedząc, w którą stronę się teraz udać, pokazał kapłance palcem w górę, jak się pytał, czy pod postacią pająka może bezpiecznie skryć ich wśród stalaktytów. Bestia zaklekotała odnóżami i ruszyła po wieży pobliskiego budynku w górę. Poruszanie się w tej postaci było komicznie proste, w szczególności w społeczeństwie drowów, gdzie budynki nie raz były strzeliste i łączące podłogę z sufitem jaskini. Pościg dopadł już przyuliczne domy. drowie oddziały otwierały właśnie koniakiem drzwi do budynku na którego dachu znajdował się Seldon. Pająk-Zeeya spojrzała na nadciągający pościg i spokojnie ruszyła po suficie jaskini w kierunku Dziewiątego Domu. Przeskakiwała z cienia do cienia by uniknąć zauważenia, ale prawdę mówiąc czy w społeczeństwie drowów znajdzie się ktoś kto będzie śmiał podnieść na nią rękę? Wątpiła. Seldon ruszył biegiem za pajęczakiem, warcząc pod nosem. - Mogła mnie zabrać na grzbiet… Pościg był zaś już coraz bliżej. Zeeya pod postacią pająka oddalała się, a Seldon nieudacznie starał się ją dogonić. Kiedy fechmistrz wspinał się po ścianach, czterech Beanthów wkroczyło na dach, jeden z nich, gdy tylko spostrzegł uciekającego drowa wystrzelił w jego stronę z ręcznej kuszy. chybił, na razie… Zeeya-pająk westchnęła w myślach, ponieważ ta forma jej na to nie pozwalała. Zawróciła w kierunku fechmistrza i wbiła żwaczki w jego ubrania, tak aby wyglądało to tak jakby go atakowała. Zdobycz pająka była równie święta jak sam pająk, wątpiła by drowy były zainteresowane pościgiem gdy ich cel będzie martwy. Albo przynajmniej taki udawał. Żołnierz Beantów który początkowo skrzywił się po oddaniu chybionego strzału teraz uśmiechnął się podle, naciągał kuszę przygotowując kolejny bełt. - Pojebało cie Revin? - przerwał mu jeden z kompanów - chcesz tym razem trafić w pająka? przecież możemy po prostu popatrzeć jak skurwiel jest wpierdalany na żywca. - zauważył, a pozostała dwójka przytaknęła. Pajęczyca wbiła się delikatnie w skórę drowa i powoli zaczęła go ciągnąć w górę ściany. Z trudem powstrzymywała się przed wstrzyknięciem trucizny w jego krwioobieg. Całość musiała wyglądać widowiskowo, liczyła na to że piechurzy się zwyczajnie znudzą i pójdą szukać roboty gdzie indziej. Seldon może nie był świetnym aktorem, ale próbował ocalić skórę. Cóż z tego, że musiał zaciągnąć dług u Zeeya’i, które pewnie niedługo krwawo spłaci. Szepnął tylko pająkowi: - Wykorzystaj sieć… - po czym, udając omdlenie, rozluźnił mięśnie i zwiotczał. Stojąca na dachu czwórka Beanthickich żołnierzy przygadała się pracy pająka. - Zajebiste - skomentował jeden a drugi mu przytaknął. - Jesteście pojebani. - odpowiedział zaś trzeci. - To co robimy? - spytał czwarty. Pierwszy zerknął na niego. - Chcesz wyszarpywać pająkowi ścierwo z zębów? droga wolna… chodźmy lepiej szukać tej Aleanviirskiej suki. - skąd wiesz że to Aleanviirka? - spytał trzeci, pozostali popatrzyli na niego jak na wariata. - Ty Nym na prawdę jesteś z farmy wzięty, przecież miała te same insygnia co ten denat - wskazał na “pożeranego” Seldona. Cała czwórka krótko po tym opuściła dach budynku dołączając do reszty sił przeszukujących okolice. Gdy tylko upewnił się, że drowy się oddaliły, Seldon ponownie się naprężył, niemal niedowierzając w ich szczęście. Spojrzał w górę, w ślepia pająka i powiedział: - Musimy dostać się do domu. Dotrzeć do Duaglotha i odzyskać własną skórę. Jakieś pomysły? - wręcz warknął. - Będziesz w stanie powtórzyć tę sztuczkę ponownie przy naszej rezydencji? Bestia puściła Seldona gdy upewniła się że ten trzyma się mocno ściany. Skinęła głową i przyłożyła jedno z odnóż do chropowatej powierzchni i znowu zaczęła się zmieniać. Po chwili fechmistrz patrzył w oczy Pierwszej Córki. - Paskudnie smakujesz fechmistrzu. - zwróciła się do mężczyzny i położyła dłoń na jego barkach. Wzniosła cichy zaśpiew, a mężczyzna poczuł jak jego stopy zaczęły silniej przywierać do podłoża. - Przez godzinę będziesz wstanie poruszać się po każdej powierzchni, nawet pionowej, czy do góry nogami. Sugeruję żebyś zapomniał o wszystkim co dzisiaj widziałeś. - rzekła, ponownie zmieniła się w pająka i ruszyła w górę ściany i dalej po suficie w kierunku Dziewiątego Domu. Fechmistrz tylko pokręcił głową, zgadzając się z kapłanką. Bez słowa ruszył za nią, pilnie odmierzając uciekający czas. |
30-08-2016, 22:29 | #15 |
Reputacja: 1 | Jaskinia Sel Natha Para Aleanviirów chwilowo zgubiła pościg. Jednak okolica stawała się z minuty na minutę coraz bardziej niebezpieczna. Siły Beantów były ogromne, ich patrole wylewały się na wszystkie uliczki, żołnierze walili w drzwi domów, zakładów, sklepów, a te co bardziej liche po prostu otwierali z buta. Kapłanka w swojej pajęczej formie spokojnie przemykała po suficie jaskini, pewna że uniknie zauważenia. Podtrzymywała przy tym zaklęcie pozwalające fechmistrzowi podążać za nią, choć był nieco od niej wolniejszy. Cóż osiem nóg to nie dwie. Drow czując, że stoi stabilnie, postanowił wykorzystać jeden ze znanych sobie czarów i stać się niewidzialnym. Następnie podążył za kapłanką w pajęczej formie. Zmierzali w stronę zabudowań domu Olathkyuvr. Para spiskowców przemierzała miasto skrywając swoją obecność pod osłoną magii. Mroczne elfy widziały, jak Beanthci przetrząsają okolicę po okolicy, by ostatecznie, ruszyć w stronę kompleksu Aleanviirów. Seldon i Zeeya konsekwentnie zaś kierowali się w stronę Dziewiątego domu. Po pewnym czasie widzieli już zarys własnego kompleksu. Pytanie pozostawało, jak się tam dostaną. Pajęczyca spokojnie kontynuowała swoją podróż. Nie przemyślała jeszcze jak dostanie się z sufitu na dno jaskini, w końcu w tej formie nie mogła korzystać z magii zawartej w insygniach Ósmego Domu. W najgorszym wypadku skorzysta z usług fechmistrza. Seldon miał już plan, jak dostać się do Domu. Pozostało wykorzystanie pajęczych zdolności kapłanki i zsunięcie się na nici w okolice zabudowań, następnie wykorzystując magię fechmistrza, możliwie niepostrzeżenie przemknięcie do komnat czarodzieja. Mogli wykorzystać do tego zarówno niewidzialność, jak i zaklęcia przebrania, którymi dysponował. Zeeyia-pajęczyca zatrzymała się bezpośrednio nad zabudowaniami i zaczęła przeszukiwać sufit w poszukiwaniu jakiejś jaskini, czy skalnej półki gdzie mogłaby opatrzyć swoje rany i przygotować do dalszej podróży. Była wyczerpana, zarówno fizycznie jak i magicznie. Seldon zorientował się w intencjach Zeeyii, dlatego również się zatrzymał i, podobnie jak kapłanka, rozpoczął poszukiwania jakiegoś miejsca, w którym mogliby odpocząć chwilę. Dwójka konspiratorów odnalazła półkę skalną, zapewniającą ciasne chronienie. Kapłanka wróciła do swojej naturalnej formy z cichym westchnięciem i zaczęła rozmasowywać swoje dłonie. Zawsze ją bolały po przemianie. Potem usiadła, opierając się plecami o skały i zaczęła medytować, starając się zrozumieć swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym. Te medytacje zawsze odświeżały jej ciało, jak i umysł. Seldon z radością spoczął na płaskim terenie. Podobnie jak kapłanka, poddał się medytacji, chcąc odzyskać utracone czary i odświeżyć ciało. Gdy zakończył, powiedział: - Możemy wkraść się niczym złodzieje, pod osłoną czarów. Chyba, że sama dysponujesz potężniejszymi czarami, które mogą nam ułatwić sprawę? - wstrzymał na chwilę głos. - Możemy się jeszcze przebrać za samych siebie… - zaproponował. - Mogę cię przemienić w opar, będziesz wtedy niewidoczny, ale też nie będziesz wstanie atakować, czy też rzucać zaklęć póki nie rozproszę swojego czaru. Będziesz też wstanie przecisnąć się przez najdrobniejsze nawet szczeliny. - odparła kapłanka. - Ja sama mogę zmienić się w pająka, tym razem nieco mniejszego i zwyczajnie przejść środkiem, tyle że muszę trafić na podłogę jaskini, a w pajęczej postaci nie jestem wstanie korzystać z insygniów. Seldon zamyślił się głęboko, trzymając dłoń na brodzie. - Wykorzystajmy moje insygnia. Tylko będziemy musieli zrobić to pod osłoną niewidzialności, ale to nie stwarza problemu. - wyszczerzył zęby do kapłanki. - To co, ruszamy? - zapytał. - Jeśli jesteś wstanie uczynić nas niewidzialnymi to starczy że przemienię się na dole, mogę w takim razie wykorzystać swoje insygnia. - odparła kobieta. - Fechmistrzu? Zaklęcie? Seldon skinął głową kapłance i najpierw rzucił zaklęcie na kobietę, potem siebie uczynił niewidzialnym. Wykorzystując moc insygniów, drowy bezpiecznie pokonały dystans dzielący ich od podłoża jaskini. Teraz nadeszła pora na kapłankę. Położyła dłonie na barkach fechmistrza i wzniosła cichy zaśpiew. Po chwili mężczyzna zmienił się w opar, a kobieta przybrała postać pająka, choć tym razem nieco mniejszego niż ostatnio. Ruszyła w kierunku zabudowań Dziewiątego Domu, wiedząc że nikt nie będzie próbował jej zatrzymać, a niezauważony fechmistrz będzie mógł swobodnie za nią podążać. Drowom udało się przeniknąć do domeny Olathkyuvrów. Wśród mieszkańców i pracowników Dziewiątego domu panowało wyjątkowe ożywienie, czuć było napięcie i stres. Zeeya i Seldon widzieli jak służba wynosi z kaplicy nosze okryte szarym płótnem. Czy w czasie rytuału ktoś umarł? Para nie miała jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż działająca na nich magia została nagle rozproszona. - Wybornie - Zeeya i Seldon usłyszeli za sobą głos Duaglotha. Patron stał przy ścianie w sąsiedztwie małych drzwiczek, prowadzących do korytarza dla służby. - Wielebna Olorae oczekuje was, szlachetni. - Plugawiec chwycił za klamkę i otworzył drzwiczki, z za futryny wylały się czarne kłęby widmowego dymu. Cokolwiek znajdowało się za progiem, nie było raczej korytarzem dla służby. Duagloth wykonał zapraszający gest.
__________________ Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia! Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu... |
01-09-2016, 00:16 | #16 |
Reputacja: 1 | Wieża czarodzieja Ostatnio edytowane przez Proxy : 07-11-2016 o 22:35. |
03-09-2016, 10:55 | #17 |
Reputacja: 1 | Para “Aleanviirów” kroczyła za Duaglothem znajomymi korytarzami domu Olathkyuvr. Pomieszczenie do którego prowadził ich Patron było prywatnym sanktuarium Opiekunki. Kiedy “Zeeya” i “Seldon” wkroczyli do owalnej sali wyłożonej purpurowym marmurem i spojrzeli na sylwetkę pochylającą się nad wielkim kamiennym stołem, z trudem rozpoznali w niej Opiekunkę. Kobieta była wychudła do tego stopnia iż widać było na niej każdą kość. Widać też było iż z trudem utrzymuje się na nogach. “Zeeya” czuła w pomieszczeniu plugawą magię Lolth, tak gęstą iż niemal traciła dech. Nawet “Seldon” wyczuwał wpływ niższych sfer. - Moje dzieci.. - wyszeptała Opiekunka, - zbliżcie się - wykonała zapraszający gest. Gdy mroczne elfy podeszły bliżej, mogły wyraźnie zobaczyć swoje własne skóry, leżące na kamiennym blacie. Aeriel, choć niepewny (co rzadko się zdarzało w jego przypadku), podszedł do Opiekunki, cały czas mierząc wzrokiem Duaglotha. Miał dziwne przeczucie, że ten… patałach znów coś spierdolił i oni będą mieli przez to problemy… Gdy znalazł się przed Opiekunką, przyklęknął i rzekł, pochylając głowę: - Matko… - przerwał na chwilę. - Wypełniliśmy misję. Opiekunka odwróciła się do syna opierając kościstą miednicę o krawędź stołu. - Mhm… wiem… - wycharczała z trudem. K’ylor podążył za pierwszym synem. Ukląkł i wyjął z szat serce Pierwszej Córki. - Matko Opiekunko, serce naszego celu. - powiedział unosząc organ nad swoją głową. - Ze wstydem przyznaję że jej śmierć była… Szybka. Olorae wyciągnęła drżącą rękę po serce Pierwszej córki Beanth. Zacisnęła na mięśniu swoje palce po czym przyłożyła go do wysuszonych ust i wgryzła się. Żuła mięso powoli słuchając słów swojego Pierwszego syna. Wyglądała przy tym jak najprawdziwszy ghul. - Taka była, gdyż tak podyktowała konieczność. - warknął Aeriel, dając do zrozumienia K’ylorowi, że w Domu to on jest Pierwszy. - Matko, tu znajduje się jej głowa. Być może ozdobi czyjąś kolekcję trofeów. - dodał. Spoglądnął na Duaglotha. - Czarodzieju, czy możesz przywrócić nam nasze ciała? - zapytał. Duagloth który stanął na uboczu, uniósł nabożnie ręce w kierunku stojącej na podwyższeniu Opiekunki. - To jest w gestii Wielebnej, książe. - odpowiedział czarodziej. W tym czasie sama Olorae przywołała Aeriela bliżej, by mógł podać jej głowę kapłanki. Opiekunka uniosła ją by spojrzeć w martwe oczy kobiety po czym pokiwała z zadowoleniem. - Zdejmijcie ubrania - zarządziła sprawiając iż krew z serca pierwszej córki Beanth wypłynęła z jej ust. Kiedy to polecenie zostało wykonane, padło kolejne: - Obleczcie swoje skóry. - Nagie elfy podeszły do stołu spojrzały na to, co ściągnął z nich wcześniej Duagloth i poczęły w miarę możliwości stosować się do rozkazu Opiekunki. W praktyce oznaczało to raczej, obwieszenie się martwą skórą, tudzież zarzucenie jej na siebie. Olorae która zjadła w końcu serce córki Beanth, odłożyła jej głowę i ujęła w dłoń czarę wypełnioną wodą święconą. - Uklęknijcie przede mną, dzieci. - poleciła Opiekunka, następnie wylała płyn na głowy mrocznych elfów śpiewając przy tym modlitwę. Kiedy Olorae podjęła pieśń jej głos wzmocnił się, wyraźny był fakt, iż jakkolwiek krucha była teraz jej sylwetka, wiara czy łaska Lolth wydawały się niezachwiane. Drowy obserwowały jak martwa, zarzucona na nagie ciała skóra wrasta w nich, układa się, przywracając im ich prawdziwą formę. Na szczęście czar był całkowicie bezbolesny, wręcz orzeźwiający. Proces nie był jednak natychmiastowy i minęła niemal godzina, nim Pierwszy syn i jego przyszywany brat wrócili całkowicie do swoich własnych ciał. Kiedy tylko jednak działanie magii się rozpoczęło, Olorae oddaliła się od klęczących drowów i z pomocą Duaglotha zasiadła na wygodnym fotelu. Patron stanął za oparciem. K’ylor głęboko wdychał plugawą magię wiszącą w powietrzu. Lolth musiała patrzeć łaskawie na przedsięwzięcie Dziewiątego Domu. Z niemałą dozą przyjemności wrócił do swojego ciała, choć odrobinę żałował że nie miał okazji skosztować córki Dziesiątego Domu. Cóż, może następnym razem nadarzy się okazja by zaspokoić głód. Odgonił te myśli i spokojnie czekał na dalsze słowa Matki Opiekunki. Aeriel z radością powitał swoje ciało. Niemal nie ryknął z zadowolenia, gdy tylko poczuł, jak magia przebiega przez jego żyły, mięśnie i pozostałe tkanki, których nazw nie znał. Zresztą, nie obchodziły go ich nazwy, póki mógł z nich w pełni korzystać. Spojrzał na Duaglotha z czymś, co mogło być mieszanką wdzięczności i podziwu, gdyby nie bestialski grymas jego twarzy. Pierwszy Syn zaspokoił żądzę mordu mordując Beanthską kapłankę, a łaska Lolth spłynęła na ich dom. Przeniósł spojrzenie na Matkę Opiekunkę i opuścił głowę. - Matko, jesteśmy na Twe rozkazy…- szepnął, a do K’ylora mignął: ~ Dobra robota. Olorae zdobyła się na płytki uśmiech w odpowiedzi na słowa Pierwszego syna. Kobieta naprawdę sprawiała wrażenie, jakby każde najmniejsza fizyczna czynność, sprawiała jej wielki wysiłek. - Oczywiście synkowie. Mokra robota została zakończona, teraz czas polityki, kobiet. - Opiekunka podparła się na boku. - Aerielu, mój pierworodny. “Doszły nas słuchy” o jakiś niepokojach w mieście… - zaczęła referując akcję z której właśnie wróciły jej własne dzieci - chciała bym, żebyś dokładnie przyjrzał się kwestii stanu osobowego naszych własnych sił. Mam wrażenie, że możemy potrzebować pewnych rezerw. Udaj się do koszar i zajmij się tym. - skończywszy przeniosła wzrok na K’ylora. - K’yloru Olathkyuvr, my Olorae, z bożej łaski Opiekunka Olathkyuvr, uznajemy cię za naszego honorowego syna i szlachcica Olathkyuvr. Noś insygnia naszego rodu z dumą. Szanuj autorytet swojej Pierwszej siostry Aurory… oraz Drugiej siostry Filfrii. Między wami mężczyznami Aeriel jest najpierwszy, odkąd wywalczył sam dla siebie tą pozycję… - machnęła pobłażliwie ręką. - w ramach zaznajomienia się ze sprawami rodziny, udaj się do jednej z młodszych sióstr, Richery, ponoć ma jakieś problemy… Mężczyzna pochylił głęboko głowę słysząc słowa Matki Opiekunki. Dostąpił niemałego zaszczytu, może faktycznie nadarzy się okazja by doszkolić się w akademii? - W takim razie wyruszam bezzwłocznie. - odpowiedział K’ylor i podniósł się z klęczek. Ukłonił się głęboko przed Opiekunką i Plugawcem. - Matko Opiekunko. Opiekunie. Pierwszy Synu. - skinął temu ostatniemu głową, a za plecami mignął ~ To było dobre polowanie. Do następnego. Aeriel odpowiedział tym samym skinięciem na odejście K’ylora. |
04-09-2016, 00:08 | #18 |
Reputacja: 1 |
|
04-09-2016, 00:11 | #19 |
Reputacja: 1 | Aeriel odpowiedział tym samym skinięciem na odejście K’ylora. Ten drow miał kurewnie wielki potencjał, Pierwszy Syn wyczuł to i doświadczył tego. Pochylił głowę i zwrócił się do Matki Opiekunki: - Opiekunko, zechciej wysłuchać mych słów. W naszym garnizonie stacjonuje czterystu drowich żołnierzy, osobiście przeze mnie wyszkolonych. Kazałem im być przygotowanym jeszcze przed wczorajszą ceremonią. - uśmiechnął się pod nosem. Podniósł powoli głowę z bestialskim uśmiechem i demonicznym ogniu płonącym w oczach. - Matko, jesteśmy gotowi do walki. - nie ośmielił się spojrzeć Opiekunce w oczy, zatrzymał go na jej kolanach.
__________________ Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia! Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu... Ostatnio edytowane przez Corrick : 05-09-2016 o 21:17. |
07-09-2016, 23:06 | #20 |
Reputacja: 1 | Kompleks Dziewiątego Domu, skrzydło młodzieży K’ylor w końcu we własnej osobie, udał się do tej części rodzinnego kompleksu, którą zamieszkiwali najmłodsi domownicy. Drowki nie miały czasu na zajmowaniem się potomstwem. Miały swoje zawodowe zajęcia. Miejsce miało swój specyficzny charakter, poza młodzieżą było tu dość sporo niewolników niedrowów, i to nie jakiś tam brudasów. To była zadbana trzoda domowa. Oczywiście zarząd nad całym miejscem musiał leżeć w gestii kogoś kompetentnego czyli drowiej kobiety. Musiała to by osoba z jednej strony na tyle dojrzała by podołać z drugiej na tyle niedojrzała by być zbyteczną gdzie indziej. Kimś kto obecnie spełniał taki wymóg była Richera. K’ylor zastał drowkę w czasie prowadzenia klasy. Dziewczyna biła właśnie linijką chłopca, który nasmarował na tablicy koślawą literę. - Siostro. - zwrócił się do drowki stając w drzwiach - Chwila twojego czasu? Richera obrzuciła K’ylora znacznie przyjemniejszym spojrzeniem, niż miały to w zwyczaju kobiety. Budowanie pozycji dopiero leżało przed młodą drowką, najwidoczniej nie zamierzała szukać wrogów. Przynajmniej narazie. Dziewczyna odgarnęła włosy. - Oczywiście, bracie - uśmiechnęła się nawet do K’ylora po czym spojrzała srożej na swoich wychowanków - A wy rozwydrzone dziewuchy i głupawe samce nie wydurniać się pod moją nieobecność! - to powiedziawszy wybiegła niemal z komnaty do stojącego w progu mężczyzny i zatrzasnęła za sobą drzwi. - Już, chodźmy do mojego gabinetu - powiedziała lustrując K’ylora ciekawskim spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na jego szlacheckich insygniach. Richera zaprowadziła szlachcica do małego pokoiku w którym półki uginały się od starych ksiąg i zeszytów. było też biurko i dwa krzesła. - Proszę, siadaj bracie - wskazała K’ylorowi jedno z nich, sama usiadła na drugim. - Proszę, przekaż Wielebnej, z bożej łaski Opiekunce, że jestem wielce zaszczycona iż tak szybko odpowiedziała na moją pokorną prośbę o pomoc. - Richera pochyliła się w stronę mężczyzny i ściszyła konspiracynie głos. - Sprawa jest dość delikatna. Jedna z naszych młodszych sióstr została… “napadnięta” K’ylor zasiadł na wskazanym krześle i zmrużył oczy słysząc słowa kobiety. Wiedział jak wyczulone kapłanki są na tym punkcie. Przez kilka chwil kontemplował jej urodę. Była jak na drowie standardy wyjątkowo młoda, ale fizycznie w pełni dojrzała. Musiał przyznać że była wyjątkowo atrakcyjna, a jej ciało z pewnością wyjątkowo… Soczyste. Ponownie pożałował że wcześniej nie skorzystał z okazji. Odgonił te myśli, wiedział co by się z nim stało gdyby położył na Richerze choćby palec. - Jak do tego doszło? Gdzie ją znaleziono i z kim ostatnio była? - spytał odpinając od pasa odnóże dridera. Zawadzało mu przy siedzeniu. Położył broń na biurku i splótł dłonie na wysokości splotu słonecznego. Źrenice Richery rozszerzyły się na widok egzotycznej broni, tak jak paszcza pajęczaka rozszerza się na widok ofiary. Młoda dziewczyna była widocznie bardzo ciekawa świata poza murami domu, ale potrafiła się opanować. - Cóż, Dohilis ma już ponad 40 lat, wyskoczyła na miasto razem z innymi młodymi elfami trochę się rozerwać, życia poznać. Przyprowadziła ją właścicielka jednego z klubów, zarzekała się, że dziewczynę znalazła ochrona pałętającą się niedaleko wejścia do lokalu i ona sama, i jej klub nie ma z tym nic wspólnego. Z samą Dohilis ciężko się było dogadać. - Było? - zainteresował się drow - Zaginęła, umarła, czy przypadkowy dobór słownictwa? Richera odchrząknęła. Jej policzki zrobiły się ciemniejsze. Odgarnęła nerwowo włosy. - Ehm, nie nie, znaczy, Dohilis jest jak najbardziej żywa, oczywiście, tak, no. Była naćpana jak cholera i pijana. Trochę w ogóle nie wiedziałyśmy jak się z nią dogadać. Trochę ją zbiłyśmy, ale to nic nie dało… Mamy tylko kilka poszlak. Wiemy, że była na imprezie w łaźni i że byli tam mężczyźni z domu Shobalar. - Shobalar… Ci co mają mnóstwo magów? - mruknął i nie czekając na odpowiedź zadał kolejne pytanie - Wiadomo pod wpływem czego była? Jaki narkotyk? I czy nie przyniosła ze sobą czegoś nowego? Cokolwiek, fragment szaty, obce włosy na ubraniach? - Tak, Piąty dom. Wygląda na to, że tym mężczyznom wydaje się, że mogą traktować kobiety z pomniejszych domów jak jakieś niewolnice, zresztą u nas chyba nawet nikt nie zrobił by tego niewolnicy - Richera założyła nerwowo nogę na nogę. - Znaczy, wiem, że się różne rzeczy rozpowiada o Szlachetnym Duaglothcie no ale przecież to tylko żarty… prawda? - nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej - No, wiesz bracie, ja nigdy, znaczy, my nigdy się tutaj z czymś takim nie spotkałyśmy. Zdarzało się czasem że kilku chłopców odegrało się na siostrze i zabawiło się jej kosztem, ale to nigdy nie było takie… brutalne. Rany Dohilis są.. głębokie, konieczna była zaawansowana magia. Była cała pokiereszowana, ubranie miała poszarpane, nie zabezpieczałyśmy niczego, niestety. Mężczyzna skrzywił się wyraźnie, nie próbował nawet ukryć swojego zawodu. Amatorzy nie dawali mu niczego i oczekiwali cudów. - Jak wyglądały jej rany, były to otarcia, siniaki, rany dźgane, cięte, szarpane, gładkie? - spytał drow kręcąc młynka palcami - Opisz mi je jakoś. Richera przełknęła ślinę. - Jej dłonie i stopy były przedziurawione, szyi i przeguby nosiły ślady otarć oraz cięcia drutu albo czegoś w tym rodzaju. Miała rozległe krwawienia wewnętrzne. Jej jelita były… pocięte. Miała złamaną dolną szczękę, pękniętą miednice. Zwichnięte biodro. Jej policzek był przedziurawiony. - Ciekawy zespół obrażeń. Czy została też zgwałcona? - zadał pytanie wyjątkowo bezpośrednio. Richera milczała chwilę, przyglądając się mężczyźnie. - Bracie… rozumiem, iż Wielebna, z bożej łaski Opiekunka, była delikatna w swoim opisie sytuacji - Richera splotła dłonie - Większość tych obrażeń Dohilis odniosła w czasie gwałt… ów. - Matka Opiekunka wspomniała tylko że masz z czymś kłopot i że mam się tym zająć. - odparł K’ylor i sięgnął po swoją broń. Położył ją na kolanach i kontynuował. - Wspomniałaś wcześniej o “innych młodych elfach”. Co się z nimi stało? Richera odchyliła się na krześle. - Dohilis poszła na tańce razem z kilkoma innymi elfkami z naszego domu w tym… ze mną. Była tak szlachta z różnych domów, potem różne grupki, jak to bywa… rozeszły się w różne strony. - I nikt nie wie z kim poszła Dohilis? - ni to spytał, ni to stwierdził drow spokojnie - Czy w pobliżu łaźni, albo w jej wnętrzu są grzyby, bądź ozdobne rośliny? Albo zwierzęta? - No właśnie o to chodzi bracie, że wiemy z kim poszła, była razem z dziewczynami z Trzeciego i Czwartego domu. Robiliśmy sobie żarty z tych no wiesz… “męskich łaźni” to jedna dziewczyna wymyśliła, że tam pójdzie i poogląda sobie chłopaków kochających się wzajemnie. No i Dohilis właśnie z nimi poszła. A czy są tam rośliny ozdobne? no pewnie, jak to w łaźniach - Potrzebuję miejsca na przygotowania. Nie miałem jeszcze okazji wybrać sobie pokoju. - powiedział drowce. - Jaki jest adres tej łaźni i kiedy to całe zajście miało miejsce? Prywatne problemy mieszkaniowe K’ylora skutecznie odwróciły uwagę Richery od ponurej sprawy. - Jestem pewna, że majordomus przygotowała coś dla ciebie, wystarczy, że zapytasz. Oczywiście jeśli były by jakiekolwiek opóźnienia, zawsze możesz skorzystać z moich komnat, mam dwie, jednej w zasadzie nie używam, oczywiście to jest tutaj w kompleksie dla młodzieży - Richera spojrzała pytająco, po czym szybciutko wróciła do meritum ich spotkania: - Zaraz zapiszę ci adres bracie. - chwyciła notes i pióro. - Majordomus pewnie dopiero się dowiaduje że powinna coś przygotować. - drow postukał palcami o swoją broń - Jeśli nie będzie to problemem to chętnie skorzystam z twoich komnat, potrzebuję zwyczajnie kilka godzin na przemyślenie sprawy i przedsięwzięcie odpowiednich środków ostrożności. Kwatera Richery była taka, jak drowka ją opisała. Pierwsze pomieszczenie pełniło funkcje saloniku. Regał z książkami, dość duży i komfortowy fotel, stolik. W rogu mała figurka, przedstawiająca Lolth w jej drowiej formie. Z saloniku wchodziło się do sypialni która była jeszcze mniejsza, w zasadzie mieściło się ta m tylko pojedyncze łóżko i szafa, a było to wszystko czego K’ylor do szczęścia potrzebował. Przynajmniej na chwilę obecną. Spokojnie zdjął z siebie pancerz i usiadł na brzegu łóżka. Mocno wymęczone skórzane obuwie poleciało w kąty pokoju, a sam drow westchnął lekko. Tak naprawdę nie wiedział co zrobić dalej, mógł wypatroszyć kilka losowych osób, ale z pewnością nie rozwiąże to problemu Richery. Nie żeby mu na jego rozwiązaniu zależało, zwyczajnie był pragmatykiem, a posiadanie pleców, nawet tak marnych jak te, zawsze jest przydatne. W zasadzie był w wyjątkowo komfortowej sytuacji. Był szlachcicem, ale przy tym nie był dzieckiem Opiekunki, więc jego życie było nieco prostsze. Nie musiał martwić się o braci przed, czy za sobą, musiał tylko ustawicznie potwierdzać swoją wartość. A to oznaczało wywiązywanie się z postawionych przed nim zadań. Mruknął coś niezbyt koherentnego pod nosem i przymknął oczy. Musiał nieco odpocząć po pełnym wyzwań dniu, potem zadecyduje co począć dalej. Łaźnia Wskazany adres oznaczał długą i niebezpieczną drogę przez okolicę zdominowaną przez niedrowów i inny element. Podróż samotnego mrocznego elfa oznaczała by pytanie się o problemy. W samym lokalu, K’ylora poproszono o pozostawienie w szatni wszelkiej broni i ubrania. Już zbliżając się do właściwych łaźni, mężczyzna słyszał głosy cielesnych uniesień, męskich i damskich. W głównej sali, która była w zasadzie pokaźną jaskinią, w której rosły też wielokolorowe, fluorescencyjne grzyby, znajdowały się cztery duże niecki. Ruch był chyba dość spory, było tu obecnie kilkunastu drowów i podobna liczba kobiet, które niemal do złudzenia wyglądały jak mroczne elfki. W rzeczywistości, dziewczyny były bardzo młodymi półdrowkami, dziećmi w zasadzie… Część kobiet miała podarte tuniki, cześć tylko przemoczone, niektóre były całkiem nagie. K’ylor natychmiast zrozumiał jakiego rodzaju “Łaźnia samców” to jest. Nie trzeba było geniusza, by zorientować się, że jeśli napatoczyła by się tutaj młodziutka, totalnie naćpana i pijana zarazem drowka, mogły by wyniknąć pewne problemy. Wciąż, trudno było wytłumaczyć bestialstwo jakiemu podano Dohilis, tym bardziej, że lokal trzymał pewien poziom: nikt tu nie próbował dziewczyn pozabijać, było to zakazane, co zostało wytłumaczone przy wejściu, podobnie zadawanie jakichkolwiek prawdziwych ran. K’ylor widział że co prawda kilku mężczyzn rozmawia, zapewne o interesach w czasie gdy dziewczyny masują ich ciała, ale większość bywalców po prostu używa półdrowek w najbardziej zwierzęcy sposób na jaki zezwala regulamin lokalu, zaspokajając potrzeby swych ciał i ego, mroczni elfowie szarpali kobiety za włosy, lekko gryźli, czy policzkowali kobiety. Choć żaden z nich nie robił tego zbyt mocno. W pobliżu każdej z czterech niecek, kręcił się muskularny ochroniarz, który interweniował za każdym razem gdy zabawy przybierały zbyt agresywną formę. - Wystarczy bracie… - jeden z nich położył ogromną łapę na ramieniu zasapanego, napalonego klienta, którego dłonie zaciskały się na szyi jednej z pracownic już nieco za długo. Mężczyzna puścił, zadowalając się jeszcze spoliczkowaniem “ofiary” - Dopisz do mojego rachunku. - westchnął. K’ylor wszedł do jednej z niecek wypełnionej ciepłą wodą. W korytarzach podmroku nie było takich luksusów. Woda była albo lodowato zimna, albo była ogrzewana przez lawę i wtedy groziła ugotowaniem ewentualnego amatora kąpieli. Westchnął lekko gdy ciepły płyn go otulił, od dawna nie miał okazji zaznać takiego komfortu. Spokojnie obserwował otoczenie, młodziutkie pół drowki całkiem nieźle imitowały prawdziwe kobiety, ale zastanawiał się jak długo mogą służyć w… swoim obecnym wymiarze obowiązków. Dziesięć lat? Piętnaście? Potem bez wątpienia ludzka krew musiała zacząć wychodzić na powierzchnię, a to oznaczało że stracą one swój czar dla żądnych “sprawiedliwości” drowów. - Kogo polecasz? - zwrócił się do mężczyzny który chwilę temu się zapędził z jedną z niewolnic. Mężczyzna rozparł się szeroko ramionami o krawędź niecki. Leżał odprężony. - Bracie, ta mała sunia sprawia, że życie staje się słodsze, przynajmniej na te kilka chwil. Mógłbym przysiąc, że wygląda jak moja matka. - wskazał ospały gestem dłoni na dziewczynę którą przed momentem niemal nie udusił. Niewolnica rozmasowywała właśnie szyję prowadząc sprośną konwersację z nowo przybyłym klientem. - Mhm, szkoda tylko że nie można się z nimi porządnie zabawić. - odparł K’ylor zanurzając się po szyję w wodzie. - Ale od tego są wyprawy na powierzchnie, prawda? Drow spojrzał w górę z rozmarzeniem: - Eh, powierzchnia, czy to miejsce w ogóle istnieje? Mężczyzna musi żyć i radzić sobie tu i teraz. - Byłem tam raz. Straszne miejsce. Mają sufit nieskończenie wysoko. Tak wysoko że nie da się tam dolecieć magią. - odpowiedział mężczyźnie - Powinieneś się kiedyś tam wybrać. Za zgodą szlachetnych Opiekunek oczywiście. - dodał przywołując na twarz ironiczny uśmiech. Mężczyzna uśmiechnął się cynicznie bardziej do siebie samego niż swojego rozmówcy. - Faktycznie paskudnie wysoko, z łaski mojej szlachetnej matki “na szczęście” nie zajdę nawet wysoko w mojej własnej rodzinie. - mężczyzna był chyba pod wpływem jakiś prochów bo pozwalał sobie na przesadną wylewność. - Fortuna sprzyja odważnym. Tym którzy nie boją się sięgnąć po to czego chcą. - mruknął K’ylor i nachylił się do ucha obcego drowa. - Słyszałem że ostatnio miała tutaj miejsce “wyśmienita” zabawa chłopców z Shobalar. - szepnął i zaczął wplatać w słowa zaklęcie - Nie wiedziałbyś nic na ten temat? Wyraźnie jednak pobudzony jakimiś dopalaczami mężczyzna, niemal wpełzł na uda K’ylora w konspiracyjnym geście. - Hehe, też słyszałeś bracie? No chłopaki z piątego domu to są goście. Mówię ci bracie, pewnego dnia wszyscy powinniśmy się zjednoczyć i zrobić to samo. - Żałuję tylko że nie miałem okazji tego widzieć. - powiedział swobodnie K’ylor i położył rękę na ramieniu drowa. - Nie wiesz którzy to byli? Słyszałem o pewnym… zaklęciu które pozwala spojrzeć na wspomnienia innych osób. Tak jakbyś był w środku. Chciałbym wiedzieć jak się czuli… - skończył z rozmarzeniem w głosie. Drow patrzył na swojego nowego “najlepszego kumpla” z równym rozmarzeniem. - Noo… to był by odlot, też żałuje że mnie przy tym nie było, ale jak tylko pomyśle, ze gdzieś tutaj to od razu się nakręcam. - po chwili mrocznych kontemplacji i wodzeniem wzrokiem za niewolnicami kontynuował: - Czarodzieje Shobalar są sprytni i nie dadzą się złapać na gorącym uczynku, ale ja obstawiam, że Lotkar miał z tym coś wspólnego. - A gdzie Lotkar urzęduje? Jestem stosunkowo świeży w mieście. Jedna z niewolnic zaszła K’ylora od tyłu i zaczęła masować jego kark, jego rozmówca zaś westchnął: - Lotkar jest tam synem jakiejś córki Opiekunki, służy w domu, ale jak ten koleś baluje… to trzeba zobaczyć. K’ylor sięgnął do tyłu i złapał kobietę za kark. - Mocniej. - poinstruował, po czym puścił ją i wrócił do swojego rozmówcy. - Dasz mi znać gdyby organizował jakąś imprezę? Narobiłeś mi smaku. Niewolnica fuknęła: - Uważaj na swój ton samcze… - wycedziła z nienagannym akcentem, ale dostosowała się do polecenia. Drow pokiwał głową: - Pojawia się najczęściej “u Servira” ale tam się zaczyna, potem impreza przenosi się na prawdziwe, dzikie imprezy. Często kończą się rajdem po dzielnicy nieludzi, ale czasem zdarzają się prawdziwe perełki. - Dziękuję za informacje przyjacielu. Nie chciałbyś skoczyć po coś do picia? Dołączę później. - powiedział i wskazał wyjście. “oczarowany” drow podrapał się po głowie po czym przytaknął - W zasadzie to tak. - przyznał i wygramolił się z wody. Dotknięty przez Lolth mężczyzna odprowadził wzrokiem odchodzącego idiotę. Naćpany dał mu wszystkie informacje jakimi dysponował, pewnie gdyby poprosił o klucze do jego domu to by je dostał. Rozluźnił barki i poddał się masażowi pół-drowki. Była niezła. - Usiądź obok mnie. - zwrócił się do niej po kilku minutach i poklepał miejsce które chciał żeby zajęła. Półdrowka bez słowa opadła na miejsce obok mężczyzny. - Zrób mi trochę miejsca mężczyzno. - fukneła nieporadnie odpychając K’ylora. Drow spojrzał na nią wzrokiem absolutnie pozbawionym ciepła, ale pełnym głodu. - Mam problem i potrzebuję żeby ktoś się nim zajął. - powiedział spokojnie - Chcesz usłyszeć jaki to problem? - A jaki możesz mieć problem mężczyzno, że zawracasz mi nim swoją głowę? - pod maską odgrywanej roli bystre oczy dziewczyny analizowały na bieżąco sytuację. - Problemy mam dwa. Pierwszy jest taki że od dawna nie było mnie w tak zacnym przybytku. Drugi… Jak to bywa związany jest z kobietami. - powiedział smutno. Wyraz twarzy dziewczyny spotulniał, jej lewa dłoń wpłynęła między uda mężczyzny a prawe ramie delikatnie obgięło jego tors. - I myślisz, ze mogła bym ci pomóc? - Tak. - powiedział krótko i przyciągnął kobietę bliżej. - Jak często zdarzają się problematyczni klienci? Niewolnica była profesjonalistką i nie trzeba było jej niczego specjalnie tłumaczyć, szybko dostosowała swoje ciało do ciała K’ylora. Nie wnikała też w tematy na jakie klient chciał rozmawiać: - Nie mam problemów, żyję by służyć. - odpowiedziała cicho ale bez cienia smutku czy niedoli. - Tak, to jedyny cel twojego istnienia. Oczywiście nie masz też żadnych marzeń, ani własnych potrzeb. Nigdy nie wyobraziłaś sobie jak wyglądałoby twoje życie gdybyś była prawdziwą drowką. - wydyszał w jej ucho, czerpiąc z tego odrobinę przyjemności. Tylko odrobinę. - Mój problem jest taki. Ktoś napadł moją siostrę. Ten ktoś był tutaj. Chcę znać imiona. Kiedy K’ylor wspomniał o ataku na Dohilis w oczach niewolnicy na moment wybuchł strach. Dziewczyna aż się szarpnęła, przez chwilę wydawało się iż będzie starała się wyrwać. Przez chwilę. Półdrowka jęknęła w uniesieniu pieszcząc dłońmi mężczyznę. - Zawsze sobie to wyobrażam, mężczyzno, Nawet teraz, Marzę tym by mieć dobrą panią lub pana tak jak obecnie i nie cierpieć. Mogę tylko powiedzieć, że twój gadatliwy przyjaciel miał trafne spostrzeżenia. - wyszeptała. - Czy jesteś wstanie dodać coś więcej? - spytał obejmując kobietę w talii i przyciągając bliżej. Obrócił ją i oparł o brzeg sadzawki czekając na odpowiedź. - Jestem tylko niewolnicą, która nie chce bólu i śmierci. Nic więcej nie wiem, uwierz mi panie, proszę. - skończyła z trwogą. - Wierzę ci. - wyszeptał i odepchnął ją niezbyt delikatnie. - Mam wszystko czego potrzebuję i choć chętnie bym jeszcze tutaj zabawił to czas goni. - dodał z udawanym żalem. To była tylko niewolnica, na dodatek nie drowka. Była słaba, a przez to nie zasługiwała na jego uwagę. Przez moment zastanawiał się jak by smakowała. Pewnie byłaby mdła. - Liczę na to że nasza rozmowa zostanie między nami. Niewolnica pokiwała milcząco głową. Bez żalu, strachu, wstydu. Po prostu, z uśmiechem oddania, mężczyzna natomiast spokojnie opuścił łaźnie, po drodze regulując należność za te kilka spędzonych tam chwil. Zastanowił się nad najlepszym sposobem na wykonanie swojego zadania. Mógł zaatakować Shobalarów bezpośrednio, ale byłoby to samobójstwo. Mądry myśliwy wie że od stada należy oddzielać pojedyncze sztuki. Pytanie jak wielu miał zabić? I jak zrobić to w ten sposób by nikt go z zabójstwami nie skojarzył? |