Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2016, 00:37   #21
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Aeriel wparował do swoich komnat i skinął na służbę, by przygotowali mu kąpiel. W międzyczasie zażądał, by przyprowadzono do niego jedną z półdrowich niewolnic, gdyż miał ochotę trochę sobie poużywać. Bez zbędnych ceregieli odpiął od pasa Śpiew i położył go na biurku, następnie odpiął paski napierśnika i odłożył go na manekina. Rozpiął koszulę, którą rzucił na krzesło i pozbył się butów. Gdy weszła niewolnica, on stał na środku pokoju w samych spodniach.


- Zdejmuj te łachy. - rozkazał jej szeptem. Miał na to ochotę od zbliżenia z Aurorą, które było przyjemne tylko do pewnego momentu. Cóż, to był urok Pierwszej Siostry. I nie było to warte tego, by przypadkiem utracić względy łowczyni. Gdy tylko niewolnica pozbyła się ubrań, przyciągnął ją do siebie i zawładnął nią pocałunkiem. Jego ręce błądziły po jej kształtach tak szybko i sprawnie, że kobieta po chwili zaczęła drżeć. A o to chodziło Pierwszemu Synowi.
Pchnął ją gwałtownie na biurko, zrzucając z niego ostrze. Ułożył ją na plecach, ostrym ruchem rozłożył jej uda i wziął ją mocno, dokładnie tak, jak miał na to ochotę. Złapał ją za włosy i mocnymi pchnięciami dawał upust swym zwierzęcym żądzom. Gdy skończył, po prostu odwrócił się i poszedł do bali, wziąć kąpiel.


Ubrany w czyste ciuchy usiadł za biurkiem. Miał na sobie koszulę z czarnego jedwabiu, szytą czerwoną nicią w taki sposób, że wyglądała niczym skąpana w krwi, wygodne spodnie i równie wygodne, znoszone buty. Chwilę temu posłał gońca po swych poruczników i drugiego syna Aurory, Phandela.
Do tych pierwszych miał coś, co można było na powierzchni nazwać chłodnym zaufaniem. Z czterech poruczników, dwójka była bliźniakami. Wyższy z nich, Terrik, dowodził oddziałami niewolników podczas ataku, był bowiem zbyt niezdarny, by dostać się do comando, a jednocześnie zbyt inteligentny, by się go pozbyć. Ważniejsza z rodzeństwa była jednak Teylanna, śliczna drowka o lekkich uzdolnieniach magicznych i ogromnej dyscyplinie. Żołnierze wołali za jej plecami, iż jest Złotą zdzirą, gdyż jej rozwiązłość była szeroko znana. Nikt jednak nie odważył się jej powiedzieć tego wprost, bowiem nikomu nie uśmiechał się widok kolczastego łańcucha wbijającego się w jego własne ciało. Teylanna dowodziła oddziałem kobiet, który to, zgodnie z wolą Opiekunki, miał się niedługo powiększyć. Plotki głoszą, że mają w sobie ludzką krew, jednak zarówno Terrik, jak i jego siostra bardzo chętnie zaprzeczają tym słowom w bitce.


Kolejnym z poruczników był Hak’kon, oburęczny wojownik o długich włosach zaplecionych w warkocz. Runiczne tatuaże zdobiły jego ciało, a podczas ataku nie chroniła go żadna zbroja. Tatuaże te były swoistą zapłatą od maga, którego Hak’kon uratował kiedyś przed śmiercią w tunelach. Było to jeszcze w czasach Akademii, a relatywnie młody drow (gdyż nie ukończył nawet stu lat) szybko zdał sobie sprawę, że chronią go one równie dobrze, jak najlepsza kolczuga. Jest inteligentnym przywódcą głównego trzonu armii domu Olathkyuvr - liczącej ponad trzy setki bandy regularnych żołnierzy.


Ostatnim z poruczników, najważniejszym w mniemaniu Pierwszego Syna, był łysy drow imieniem Dirig, dowódca wywiadu Dziewiątego Domu Sel Natha. Ceni sobie praktyczność, a porucznikiem jest niemal tak długo, jak Aeriel Pierwszym Synem. W wywiadzie był jeszcze za czasów starszego brata Aeriela, Jarreda, a po jego “tragicznej i nieoczekiwanej” śmierci, przejął dowodzenie. To on zawsze służył obecnemu Pierwszemu Synowi radą, to on zaopatruje go w mapy taktyczne i dostarcza informacji na temat sił zbrojnych innych domów i potencjalnych konkurentów na rynku.



Phandel zaś był drugim synem Aurory, był więc pomniejszym szlachcicem. Ten młody drow miał talent do magii, w związku z tym był niezmiernie cenny dla ich sprawy. Dziewiąty Dom nie miał zbyt wielu czarodziei na swych usługach, także nawet taki młodzik był dla nich użyteczny. A, jako, że nie miał on zbyt wiele doświadczenia, Aeriel postanowił pomóc mu je zdobyć. Doświadczony mag jest wart dwa razy więcej w czasie bitwy. A żółtodziób może tylko ją utrudnić…


Gdy tylko zebrani się stawili, zastali Pierwszego Syna siedzącego za biurkiem, z nogami wywalonymi na blacie. Śpiew spoczywał na jego udach, a zawadiacko rozpięty guzik koszuli zdradzał dobry humor.


Gestem głowy kazał im zająć miejsca i zaczął mówić:
- Wezwałem was tutaj z woli Matki Opiekunki. Jest pewna kwestia, która będzie angażowała część z was. Hak’konie, Terriku, jesteście wolni, gdy tylko przedstawicie mi, jakimi siłami dysponujecie obecnie. - spojrzał na mężczyzn twardym wzrokiem. - A, Hak’konie. Jeśli chodzi o ten oddział, który wysłałem dwa cykle temu do tej meliny… Przydziel im pięć dodatkowych cykli musztry i ćwiczeń. Tutaj ma panować dyscyplina. - spojrzał na drowa chłodnym spojrzeniem.
Pierwszy odezwał się Terrik:
- Wciąż dystonujemy niemal czterema setkami niewolników: Równe trzy setki goblinów, podzielone w dwudziesto osobowe oddziały dowodzone przez hobgoblińkich poruczników. Do tego dochodzi jeszcze ciężki oddział 76 orków i pół orków, wliczając dowódców.
- Zorientuj się, czy Ósmy Dom posiada jakiś szczególny typ niewolników, których my nie posiadamy.

Terrik kiwnął głową.
- Oczywiście Książę.

Hak’kon wyglądał jakby miał za chwilę wybuchnąć.
- Z łaski Opiekunki… nasze siły łącznie składają się obecnie z 197 drowich dusz… - Przeniósł nienawistne spojrzenie na Teylanne. - Na szczęście, żadnej z naszych szanownych kobiet nie spadł włos z głowy.
Aeriel zmierzył Hak’kona ostrym spojrzeniem.
- Miarkujcie słowa, poruczniku. To jest dwustu drowów, z których każdy jest wart dwukrotnie więcej niż te łachudry z innych domów. - wygiął usta w paskudnym grymasie. - Zmniejsz liczebność oddziałów, rozplanuj na nowo warty. Ale już. - zgromił go wzrokiem. - I masz szczęście, że Opiekunka cię nie słyszała. A już tym bardziej któraś z jej córek.
Hak’kon przełknął własny gniew, skłonił się dowódcy i zabrał się do wyjścia. Aeriel zwrócił się zaś do pozostałych.

- Teylanno, Dirigu, Phandelu. - wymienił ich imiona według ważności. - Dla was będą przeznaczone osobne zadania, które łączą się w całość. Jak wiecie, Aleanviirowie zaatakowali Dziesiąty Dom. To kwestia kilku cykli, jak zostanie on zniszczony i zapomniany. - zawiesił na chwilę głos. - Dirigu, w twojej kwestii jest umówienie nas z przedstawicielami sił zbrojnych Ósmego Domu. Chcę mieć tam wszystkich, żołnierzy, kapłanki, magów, kobiety i mężczyzn. Tajemne spotkanie na neutralnym gruncie. Mają być bez obstawy, mają być zorientowani ilu z nich jest chętnych by przeżyć. - spojrzał twardo na dowódcę wywiadu.
Dirig skłonił głowę.
- Będzie jak rozkażesz, Książę.
- Za jaki czas jesteś w stanie zorganizować to spotkanie?
- zapytał lekko zmęczonym głosem.
- To nie powinno potrwać dłużej niż cykl, kiedy zagłada zacznie spoglądać im w oczy szybkość ich myślenia wzrośnie.
- Cieszy mnie to niezmiernie. Nie ociągaj się zatem, Dirig.
- skinął szpiegowi głową i zwrócił się do kobiety.

- Teylanno, liczę na twoje wsparcie w czasie negocjacji z kobietami. Opiekunka życzy sobie, byśmy pozyskali jak największą liczbę wojowniczek. Zwiększa to automatycznie twoje obowiązki, jak i twój oddział. - spojrzał na kobietę. - Liczę, że podołasz temu zadaniu. Pamiętaj, że za wielką odpowiedzialnością idzie również władza. - wiedział, że dla Teylanny była to wystarczająco dobra motywacja do działania.
Kobieta wyprężyła do przodu pierś i spojrzała na Hak’kona z jeszcze większą pogardą (jeśli w ogóle było to możliwe)
- Oczywiście Książę.
- Liczę również, że twoja obecność, Teylanno, pomoże nam pozyskać jakieś kapłanki. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak bardzo zwiększa to nasz prestiż? - spojrzał na nią twardym wzrokiem.
- Oczywiście Książę, wszystko dla Domu i Bogini, wszystko. - Zatrzepotała długimi rzęsami.
- Teylanno, nie przy dzieciach… - spojrzał kpiąco na Phandela. - Poczekaj chwilę. - rzekł i zwrócił się do siostrzeńca.

- Phandel, mój drogi siostrzeńcu… - Aeriel wygiął usta w krzywym grymasie. - Jesteś magiem. Potrzebujemy magów. Idziesz ze mną, bo wyglądasz niepozornie, możesz się przydać, a w razie czego jesteś w stanie przechylić szalę walki na naszą korzyść. Odrobina doświadczenia ci się przyda, Phandelu. - spojrzał na młodego drowa ostrym spojrzeniem.
Phandel cierpiał na widoczny brak entuzjazmu, ze swojej obecności na wojskowym spotkaniu, jednak miał na tyle zdrowego rozsądku, by nie próbować tego okazywać.
- Żyje by służyć, Wuju. - pokłonił się nisko.
- Wiem. - spojrzał prowokacyjnie w oczy młodego drowa. Lewa dłoń lekko zacisnęła się na ostrzu, zaś prawy kciuk delikatnie stuknął rękojeść, zwalniając pierwszą blokadę klinującą ostrze w pochwie.
Młody czarodziej przełknął ślinę.
Aeriel opuścił wzrok i zaśmiał się szyderczo. - Siostrzeńcu… Staw się za godzinę na trening szermierki. Bez dyskusji. - ostatnie słowa wręcz wywarczał.
Phandel przytaknął bezdźwięcznie i szybko usunął się z komnaty.

Aeriel odwrócił się w stronę Teylanny i uśmiechnął się drapieżnie.
- Czy jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać, Złociutka? - on był jedynym, który za te słowa nie zarobił sztyletu w brzuch. A kilka razów batem go nie wzruszało, bo cena była warta nagrody…
Kiedy w komnacie pozostali już tylko Aeriel i Teylanna, drowka spojrzała wyzywająco na mężczyznę.
- Porozmawiać dowódco? może o tym dlaczego to nie ja stoję na czele wszystkich drowich sił? naprawdę nie rozumiem w czym jakiś pomniejszy mężczyzna może być mi równym, Hak’kon już dawno mógłby być włączony pod moje dowództwo, czyż nie prezentuję się dla ciebie odpowiednio? Książę? - drowka podparła dłoń na biodrze.
Aeriel spojrzał na nią drapieżnym wzrokiem i pokręcił ze smakiem głową.
- Ależ, Teylanno, prezentujesz się nawet lepiej! - niemal wykrzyknął. - Jednak jesteś zbyt cenna, by cię poświęcić przy pierwszej porażce. Twój oddział jest elitarny, podobnie jak oddział Diriga. Obydwa są dla mnie ważne, gdyż mają decydujące znaczenie podczas bitwy. A dobry dowódca takich oddziałów może zmienić wszystko. - spojrzał jej prosto w oczy, wstając zza biurka i z głośnym klikiem umieszczając broń z powrotem w pochwie. - Marnowałabyś się, Teylanno. Przecież to tylko mężczyźni… - przewrócił oczyma, przekładając broń do prawej dłoni. Lewą zaś wyjął wino z szafki.
Teylanna założyła ramiona i spojrzała przekornie.
- Są mężczyźni mniej i bardziej przydatni. Ci drudzy są wręcz niezbędni do rodzenia córek. Bez nich było by to nie tylko trudne, ale i po prostu… nudne. - kobieta przeszła kilka kroków po pokoju czekając na kolejny ruch Aeriela.
Pierwszy Syn spojrzał lekko zamglonym wzrokiem na panią porucznik. Oparł miecz o ścianę i wyjął dwa kieliszki, zębami wyrwał korek i uzupełnił szkło. - Proszę. - wręczył Teylannie jeden z trzymanych przez siebie pucharów. - Ciekawi mnie twoja teoria, Złociutka. - wziął miecz i skierował swe kroki w stronę sofy. - Mniej i bardziej przydatni… Hm. A mnie zaliczysz… - przy tym słowie zrobił dłuższą pauzę, jakby szukał słów. - Do której z tych kategorii? - spojrzał jej głęboko w oczy.
Kobieta patrzyła uważnie na rozmówcę.
- Pierwszy syn? to świetny materiał na “partnera” dla ambitnej kobiety. - powiedziała mocząc usta w cieczy.
Pierwszy Syn wstał gwałtownym ruchem. Równie gwałtownie złapał kobietę w pasie i przyciągnął do siebie. Spoglądając jej głęboko w oczy wyszeptał: - Jak bardzo dobrym jestem materiałem? Jak bardzo jesteś ambitna? - kobieta czuła gorący oddech drowa na swej szyi i twarzy.
Teylanna zachichotała rozlewając na podłogę zawartość kieliszka.
- Hmm… jestem pełna optymizmu Książę, zapowiadasz się świetnie. Jednak słyszałam, że zamiast kobiet wolisz “zwierzęta”, musisz być strasznym dzikusem. - uśmiechnęła się podle - Ja nie mieszam pracy z przyjemnością, toteż pięści i ostrza zostawiam dla moich wrogów a nie kochanków.
Mimo iż wiedział, że słowa Teylanny są tak wycelowane, by wytrącić go z równowagi, to postanowił poddać się tej grze. Przycisnął ją mocniej do siebie. - Zwierzęta? Mówisz o niedrowach, prawda? - uśmiechnął się paskudnie, nawiązując sprytnie do plotek. - Ale, ale. Zostawmy tę grę wstępną, chyba jej nie potrzebujemy. - zdobył się na najbardziej czarujący uśmiech ze swego arsenału. Ten miał numer jedenasty.
Teylanna roześmiała się:
- Och naprawdę? Nie chcesz gry wstępnej, książę? a chciałam pokazać ci jak potrafi tańczyć prawdziwa kobieta, oraz ile potrafię zrobić rękami czy nawet wargami… no ale skoro ty jesteś już gotowy i tego nie potrzebujesz, pozostawiam ci rozgrzanie mnie - rozłożyła ręce na boki w teatralnym geście.
Aeriel złapał ją mocno za boki i z łatwością uniósł nad siebie.
- Jesteś nadzwyczajna, doprawdy. - rzucił, stawiając ją na podłodze i wprawiając ją w obroty. - Tańczmy więc! - klasnął w dłonie, przyciągając ją do siebie i całując namiętnie. - Skoro tego pragniesz, Teylanno. - skinął lekko głową, gdy zakończyli pocałunek.
Kobieta zmrużyła oczy:
- Hmm… Książę, pokaż mi trochę tego jędrnego ciała - przejechała palcem po kołnierzu jego koszuli. sama odpinając powoli pas z własną bronią.
Kusiło go, by nie zwrócić uwagi na jej prośbę, by zerwać z niej ten pas i rzucić się na nią. Jednak zamiast tego wypuścił głośno powietrze i zdjął koszulę przez głowę. Trzymany w ręku Śpiew rzucił w stronę biurka, by przypadkiem im nie zawadzał. - Czekam na dalsze rozkazy. - postanowił nie wychodzić z roli.
Teylanna cmokneła ustami obserwując nagą skórę Pierwszego syna.
- Masz piękne ciało mężczyzno, pozwól się rozpakować, będę delikatna. - Teylanna zbliżyła się do drowa, powoli uklękła przed nim i chwyciła za zapięcie spodni. Jej zgrabne palce rozpięły guziki, powolnym ruchem opuszczała tkaninę do dołu. Kiedy nogawki były już na wysokości kolan. Drowka uśmiechnęła się szeroko.
- Ale z ciebie dzikus mężczyzno, pewnie gdybym teraz sobie poszła połamał byś jedną z tych swoich półkrwi zabawek. - Z nieblaknącym uśmiechem Teylanna puściła materiał spodni i zaczęła się powoli unosić z klęczek. Jej twarz muskała przy tym brzuch a dłonie sunęły wzdłuż nóg aż do bioder Aeriela. Stanęła na przeciw mężczyzny, tak blisko iż jej pancerz przylegał do nagiego ciała Aeriela. Kobieta okręciła się w koło Księcia dbając o to by jego ciało nieustannie stykało się z jej strojem. Kiedy była za nim. położyła dłoń na jego pośladku i ścisnęła kilka razy. W drugą dłoń chwyciła butelkę i pociągnęła solidnego łyka.
- Chyba jednak zdecydowałam się nie wychodzić, mężczyzno. Myślę, że powinieneś mnie rozebrać bo twoje kwatery stają się niebezpiecznie gorące.
Pierwszy Syn pozbył się spodni i podszedł do Teylanny zgrabnym, zdecydowanym krokiem, co musiało wyglądać komicznie, biorąc pod uwagę fakt, iż był nagi. Złapał ją delikatnie za biodra, przysunął usta do jej ust i pocałował. Jego dłonie tymczasem zaczęły pracować. Szybkimi, wprawnymi ruchami odpiął paski jej napierśnika i, delikatnie ją od siebie odpychając, zdjął jej zbroję. Zdecydowanym ruchem rzucił ją w kąt, przyklęknął przed kobietą i zadarł jej suknię do góry. Jego głowa wędrowała pod materiałem, podnosząc ubranie Teylanny stopniowo w górę. Aeriel składał pocałunki dosłownie wszędzie, gdzie tylko mógł dotrzeć swymi ustami. Gdy dotarł do piersi drowki, delikatnie przesunął językiem wokół sutków, po czym zerwał z niej suknię.
Stała przed nim naga i rozpalona, podobnie jak on.
- Czy teraz jesteś odpowiednio rozgrzana, Tey? - zapytał, używając zdrobnienia.
Kobieta oddychała ciężko ale zadarła nos i popatrzyła na mężczyznę z (udawaną) dezaprobatą.
- Ty dzikusie - zerknęła na strzępy swej kiecki - Nie jestem jedną z twoich suk, żeby zaraz zamerdać ci ogonem i dać się zadźgać tym sękaczem - spojrzała spod oka na krocze mężczyzny. Zrobiła krok w jego kierunku i szybko acz delikatnie chwyciła jego krocze w swoją dłoń.
- Przecież to trzeba najpierw nawilżyć, ty małpo. - powiedziała uśmiechając się zuchwało i ulękła przed nim.
Aeriel zrobił lekki krok do przodu, przystawiając przyrodzenie do jej ust.
- Więc zrób to. - powiedział, spoglądając prosto w jej brązowo-czerwone oczy. Jego dłoń powędrowała powoli na głowę drowki, niemal nabijając usta na penisa Pierwszego Syna.
Teylanna nieco się wzdrygała gdy mężczyzna chwyciła jej głowę. Nie było to chyba coś do czego była przyzwyczajona. Przez moment spojrzała na niego pytająco, po czym delikatnie chwyciła jego dłoń i zsunęła ze swojej głowy.
- Bydle… - powiedziała ale jakoś bez specjalnego urazu i ugryzła przegub mężczyzny płytko, ale na tyle mocno by skapnęło kilka kropel krwi. Aeriel nie miał jednak czasu przyjrzeć się nawet ranie gdyż ta została szybko zalizana.
Nie tylko rana zresztą. Pierwszy syn mógł się w najbliższych minutach przekonać jak bardzo mokry i długi potrafi być język “Złotki”.
Kiedy kobieta uznała iż wszelkie niezbędne przygotowania z jej strony dobiegły końca, stanęła na przeciw Pierwszego syna.
- Teraz mężczyzno, pokaż mi w czym jesteś dobry.
Jednak Aeriel miał nieco inny plan. Teraz to on przyklęknął przed kobietą, a jego usta zbliżyły się do jej łona. Podniósł delikatnie jej prawą nogę i założył sobie na bark. Jego język zaczął pieścić Taylannę, a ona mogła się przekonać, że talenta Pierwszego Syna nie sprowadzają się jedynie do bestialstwa i szermierki. Ręce Aeriela powędrowały na pośladki drowki, przytrzymując ją w tej pozycji, gdy z jej ust zaczęły dobywać się jęki. Wtedy też mężczyzna wstał, ocierając dłonią usta.
Już w czasie tych pieszczot, Aeriel uwiadomił sobie pewien fakt. Taylanna była Ssrigg'tul linath - wykorzystywała miłosne uniesienia do nucenia melodii. To były bardzo specyficzne utwory w których jedynym instrumentem był głos kobiety. Drowka spojrzała na niego zamglonymi oczyma:
- ułóż mnie wygodnie… skarbie.
Pierwszy Syn nieco się zdziwił, słysząc określenie “skarbie”. Nie było ono zbyt popularne wśród drowów, którzy niezbyt przywiązywali wagi do tego, z kim sypiają. Jednak posłuchał Teylanny. Delikatnie wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko. Położył ją na plecach, podłożył jej poduszkę pod biodra i, najdelikatniej jak tylko mógł, wszedł w nią.
Taylanna, przynajmniej z Aerialem, nie starała się jakoś specjalnie dominować. Pozwalała wręcz Pierwszemu synowi na dość dużo swobody, oczywiście póki coś nie upokarzało by jej kobiecego majestatu. Była delikatna, ale i delikatności wymagała, o czym potrafiła przypomnieć gdy jej kochanek za bardzo się zapędzał. No i oczywiście śpiewała. Aeriel słyszał kiedyś o wodnych istotach, które swoim śpiewem hipnotyzowały potencjalne ofiary. Cóż, to mogło właśnie brzmieć jakoś tak. Przez myśl Aeriela przemknęło nawet, że przecież Taylanna ma pewien mistyczny trening, może starała się go zaczarować? nie, może jednak nie.
Pierwszy Syn był taki blisko stanu całkowitego spełnienia, że nie zwracał uwagi na śpiew kobiety. Co prawda, śledził jego rytm, chcąc doprowadzić kobietę na najwyższe szczyty zadowolenia, jednak nie skupiał się na konkretnych jękach. Nie musiał. Fakt, że mógł w ten sposób wzmocnić potęgę Teylanny, tylko dodawał mu sił.
Gdy za aprobatą Teylanny, Aeriel górował nad jej ciałem, kobieta objęła nogami jego biodra a prawą dłoń zamknęła wokół jego klejnotów. W kąciku ust można się było dopatrzyć jakieś perfidii i Pierwszemu synowi przemknęło przez myśl, że kobieta zakończy zaraz jego życie zaciskając brutalnie palce. To jednak się nie stało, zamiast tego jęcząca drowka wydyszała:
- Tak! Aerielu, daj mi córkę.
Aeriel miał tak zamglony wzrok, że nie był pewien, co Teylanna do niego mówi. Czując, że spełnienie jest blisko, nachylił się i wpił swe usta w usta drowki, jedną ręką dotykając jej łona, a drugą umieszczając na jej piersi. Te pieszczoty sprawiły, że kobieta zadrżała pod nim w spazmach rozkoszy, wywołując tym samym potężny orgazm u Pierwszego Syna.


Aeriel zwlókł się z łoża dopiero po kilkunastu minutach. Teylanny jeszcze leżała w Zadumie, lecz on powolnymi, ospałymi ruchami zaczął się ubierać. Miał się spotkać z Phandelem na sali treningowej… Cóż, młodzieniec musiał poczekać. I nauczyć się szacunku do starszych. A i trening mu nie zaszkodzi.
Pierwszy Syn w wyśmienitym humorze ruszył dziarsko na naukę szermierki i szacunku.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...

Ostatnio edytowane przez Corrick : 08-09-2016 o 00:40.
Corrick jest offline  
Stary 11-09-2016, 20:48   #22
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
U Servira

K’ylor bez problemu trafił do klubu. Lokal zajmował cały partej i piwnicę budynku. Było kilka sal, w niektórych można było mieć prywatne przyjęcia. Była też scena na której kapela grała szybką, hałaśliwą muzykę. O tej porze, w klubie było kilkadziesiąt osób, ale spokojnie zmieściło by się parę setek. Sto procent drowich klientów stanowili mężczyźni, nieliczne kobiety, były wolnymi półdrowkami lub duergarkami, po ich ubiorze można było łatwo stwierdzić, że przyszły się tu napić i posłuchać muzyki i raczej nic więcej.
Drow wyraźnie odstawał. W swoim chitynowym napierśniku, z egzotyczną pałką u pasa i ubraniach które widziały lepsze dni musiał przyciągać nieco uwagi. Do tego dochodził jeszcze jeden problem. Nigdy wcześniej nie był w żadnym klubie i nie bardzo wiedział jak się zachować. Ruszył w kierunku baru i oparł się o niego plecami. Otaksował wzrokiem zebranych, wypatrując insygniów domu Shobalar. Swoje trzymał pod napierśnikiem, nie chciał żeby od razu rozpoznano w nim Olathkyuvra.
Klienci lokalu zdawali się dobrze bawić. Wielu drowów tańczyło na parkiecie, inni siedzieli w grupkach za stolikami, grali w karty lub sava. K’ylor wypatrzył insygnia ponad kilkunastu różnych domów, ale większość bywalców albo nie należała do szlachty, albo ukrywała to podobnie jak Olathkyuvr.

Po jakiejś godzinie, K’ylor wypatrzył trzech mężczyzn kierujących się ku loży w której toczyła się zacięta gra w karty. Jeden z nich miał insygnia Piątego domu.
Drow dokończył swój drink, grzybową wódkę z dodatkiem jadu bliżej nie określonego gatunku węża i poprosił o jeszcze jedną kolejkę, pił oszczędnie, raczej po to by nie przyciągać nadmiernej uwagi. Już po chwili szedł z szklanką w kierunku graczy.
- W co gracie? - spytał gdy to nich dotarł.
Dwóch z trzech mężczyzn, których wcześniej obserwował popatrzyło na niego pytająco, z pewną nutą podejrzliwości. Ten z insygniami Piątego domu uśmiechnął się zaś szelmowsko i rozsiadł wygodniej na kanapie.
- Chodź i sam zobacz mężczyzno jeśli się nie boisz, tutaj - wskazał na sporą wazę - znajdują się złote monety, ale nie znajdują się tam same, jest kilkanaście jadowitych pająków, jedne tylko gryzą, inne mają jad który sprawi iż zdrętwieje ci ręka. Jad jednego jest śmiertelny. Spróbuj swojego szczęścia i wyciągnij jedną z monet, ten kto wyciągnie ich najwięcej, wygrywa!
- Szykujcie sakiewki. - rzekł i odstawił szklankę ze swoim trunkiem na stół. Wytarł dłonie o spodnie po czym sięgnął powoli do wazy. Nie bał się pajęczej trucizny, gdyż starczyło kilka sekund modlitwy by ją zneutralizować. Jedno z wielu błogosławieństw jakimi Lolth obdarzała swój kler.
Ręka K’ylora wsunęła się do wazy, mężczyzna czuł jak pajęczaki przemieszczają się między jego palcami. Wymacał kilka monet i wyciągnął tyle ile mieściło się w dłoni.
Przy stoliku rozległy się wrzaski euforii zmieszane z przekleństwami. Ktoś wygrał ktoś przegrał. Shobalarczyk popatrzył z uznaniem na K’ylora
- Ha! masz jaja mężczyzno! jak cię zwą? nie widziałem cię tu wcześniej.
- Nazywają mnie Łowcą. Nie dziwię się że mnie nie znasz, ostatni raz byłem w mieście… Dwadzieścia lat temu? A kim jesteś ty? - spytał układając z monet małą wieżę. - I gdzie jeszcze można się tutaj dobrze zabawić?
Mężczyzna wydawał się być w świetnym humorze.
- Jestem Tekroh Shobalar, w mieście jest pełno miejsc gdzie można się zabawić, ale dobrą zabawę trzeba by znaleźć sobie samemu, ale - Tekroh uniósł szkło do toastu - napijmy się z naszym nowym przyjacielem i posłuchajmy o łowach Podmroku.

Mijał czas, kolejne naczynia zostały opróźniane z mniel lub bardziej toksycznej zawartości. W międzyczasie stół przy którym siedzieli mężczyźni zdążył zapełnić się wielokolorową pajęczyną usypaną z proszków, które wciągali biesiadnicy. Towarzystwo rozluźniało się coraz bardziej.
- K’ylorze druhu… - Jeden z mężczyzn wisiał na ramieniu K’ylora zagadując - Opowiadasz nam o potworach dziczy, ale czy wiesz co jest największym drapieżnikiem w mieście? hę?
- Raczej nie Pierwszy Dom, bo on już nie walczy o pozycję… Dziesiąty?
Naćpany drow machnął ręką strącając przy tym pare szklanek, co spowodowało nieco śmiechu i gróźb.
- Nieeee - zaprzeczył - Kobiety! to jest najgroźniejszy przeciwnik prawda Tekroh? - spojrzał na Shobalara szukając aprobaty, ten kiwnął tylko głową popijając drinka.
- Nie inaczej nie inaczej - rozsiadł się wygodniej.
- Pfff, myślałem że to podchwytliwe pytanie. - prychnął K’ylor - To tak jakbym ja spytał “co jest najgroźniejszym drapieżnikiem w jaskini smoka”.
Tekroh obracał lufkę w ustach
- Nooo i będąc w tej jaskini… co jest najbardziej wartościowe do upolowania? łowco? - zaśmiał się lekko, wyczekując odpowiedzi.
- Podoba mi się ta analogia. Smok oczywiście! - rzucił i opróżnił swoją szklankę. Nachylił się w kierunku Tekroha - A jak myślisz, dlaczego czasem wracam do miasta? Bo ręka to nie to samo. - rzucił i wykonał obelżywy gest.
Tekroh zaśmiał się na całe gardło a jego “wyznawcy” zawtórowali mu, mężczyzna poklepał K’ylora i spojrzał na resztę:
- Lubię tego gościa. - po czym zerknął na przyćpanego towarzysza - Mogoth, idź po następną kolejkę, weź nóż, jak barman nie będzie chciał ci dać na kreskę, zabij go! - ryknął śmiechem tak jak i pozostali. Sam Mogoth biorąc sztylet też się zaśmiał.
- Zara wracaaaam - wybełkotał zataczając się w stronę baru. - Tekroh pochylił się konspiracyjnie nad stolikiem:
- Stawiam trzydzieści sztuk złota, że kelner zaraz się pojawi.
- Przyjmuje! - odpowiedziało kilka głosów naraz.

Faktycznie, po jakiś pięciu minutach pojawił się kelner
- Macię ochotę na następną koejeczkę mężczyźni? pieniążki proszę. - Tekroh, szturchnął towarzysza
- Daj mu z wygranej Mogotha, ten już nie wróci - drowy jak na komendę roześmiały się dziko.
Wypito kolejną kolejkę, i jeszcze jedną za duszę Mogotha. Tekroh stuknął się szkłem z K’ylorem
- Jeśli zostaniesz w mieście dłużej, łowco, może zapolujemy razem hm?
- Chętnie. Gdzie cię szukać? - spytał.
- Spotykamy się zazwyczaj tutaj… w sumie wiesz co, nawet jak mnie nie bęzie zagadaj kogoś od nas, to znaczy innego Shobalara, jeśli powołasz się na mnie, może nawet wyjdziesz ze spodkania żywy! - roześmiał się.
- Odwdzięczyłbym się tym samym, ale mam wrażenie że bestie podmroku mogą mnie nie usłuchać! - zawtórował śmiechem. - Do następnego. - drow podniósł się ciężko, chyba za dużo wypił. Ale jakby nie patrzeć sukces osiągnął. Był niemal absolutnie pewien że to Tekroh odpowiadał za stan w jakim znaleziono Dohilis, jego "przyjaciele" byli zbyt słabi psychicznie by zaplanować coś takiego. Nie żeby go to specjalnie ruszało. Prawem silnych jest brać, a obowiązkiem słabych dawać. Ale to było zadanie jakie wyznaczyła mu Opiekunka.

Już na zewnątrz klubu drow wcisnął palce w gardło i obficie zwymiotował, przyozdabiając ścianę budynku o piękny okaz sztuki awangardowej. Teraz musiał doprowadzić się do ładu, po czym znaleźć sposób na wyciągnięcie Tekroha w odosobnione miejsce. Miał wrażenie że proste zaklęcia przyjaźni nie będą w tym wypadku efektywne. Potrzebował czegoś o sporej wartości... Potrzebował przynęty. K'ylor uśmiechnął się paskudnie pod nosem. Ciekawe jak zareaguje Richera gdy dowie się że ma nią zostać? Z tą myślą ruszył w kierunku odwrotnym od swojego domu. Po przejściu kilkuset metrów wszedł w jeden z zaułków i zainkantował jedno z przygotowanych tego dnia zaklęć. Już po chwili rozwiał się i w postaci oparu skierował się do Dziewiątego Domu.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 18-09-2016, 14:02   #23
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Gdy Pierwszy Syn dotarł do sali treningowej, Phandel już na niego czekał. Aeriel, nawet na niego nie spojrzawszy, zrzucił płaszcz i koszulę, odpiął miecz od pasa i zdjął ze ściany atrapę. Zważył ją w dłoni, lekko podrzucił i zaszczycił siostrzeńca spojrzeniem.
- Wybierz sobie broń. - rzucił, wypróbowując wyważenie atrapy. Była dobra, zauważył z uśmiechem.
- Jak sobie życzysz, wuju. - Powiedział bez przekonania młody mężczyzna i sam zdjął i odwiesił swój płaszcz na bok. Phandel podszedł do stojaka na broń i wybrał rapier, stanął na przeciw Pierwszego syna i przybrał obronną postawę.
Widząc to, Aeriel tylko się uśmiechnął i natarł wysokim cięciem po którym przeszedł do półobrotu. Młodemu drowowi udało się sparować cios, choć lekko zdrętwiała mu ręka od uderzenia. Pierwszy Syn w tym czasie wirował, spychając Phandela coraz dalej i dalej, w stronę ścian. W pewnym momencie Aeriel zatrzymał obrót, ciął z wysokości biodra, zmuszając czarodzieja do cholernie niewygodnej parady… po której odpowiednik Śpiewu pomknął w stronę gardła młodszego drowa. Starszy Olathkyuvr zatrzymał jednak ostrze o cal od grdyki sparingpartnera i rzekł: - Nie cofaj się ciągle. Atakuj. - po czym odwrócił się i stanął na środku pomieszczenia.
Przyjął postawę defensywną, okrążając Phandela kołem. Ostrze trzymał lekko uniesione przed sobą, a prawą rękę schował za plecami. Po chwili, gdy przeciwnik nie atakował, zatrzymał się i zaczął krążyć w drugą stronę. - Nie przyglądaj się zbyt długo. Byłbyś już martwy, gdyby to była prawdziwa walka. Wypatrz lukę, choćby najmniejszą i zaatakuj. - odsłonił się, prowokując młodego drowa, który od razu skoczył z pchnięciem. Aeriel z uśmiechem na twarzy zawirował i uniknął tego ataku, po drodze sprzedając mu plaska w tył głowy.
- Nie odsłaniaj się tak. Stracisz wtedy życie. - warknął, odskakując od młodszego sparingpartnera. Wyrzucił miecz przed siebie, chcąc sprawdzić refleks młodzieńca. Zdążył. Stanął i rozłożył ręce szeroko. - Śmiało, atakuj. - zachęcił czarodzieja. Gdy tylko ten wyszedł z długim, mocnym pchnięciem, Pierwszy Syn był już nad nim, wykorzystując insygnia do lewitacji. Opadł całą swą masą na przeciwnika, przygniatając go do ziemi.
- Dlaczego nie wykorzystujesz swoich atutów, co? - warknął, uderzając go pięścią w policzek. Wstał, chcąc ochłonąć. Szybko jednak odwrócił się i rzucił małą ognistą kulką w stronę czarodzieja. Pocisk przemknął jednak kilka centymetrów przed jego nosem, bo ten wykazał się odrobiną zręczności (i pewnie dużą dozą szczęścia…). Aeriel natarł wściekle, nie dając Phandelowi chwili na zebranie myśli. Pierwszy Syn związał ich ostrza w cięciu, wywinął młyńca i szarpnął na zewnątrz, wyrywając broń młodszemu oponentowi. Starszy Olathkyuvr odepchnął siostrzeńca i odszedł kilka kroków od niego.
- Dlaczego nie wykorzystujesz swoich atutów? Powinieneś połączyć walkę z magią, przeplatać te dwa elementy. Wtedy nie będziesz potrzebował żadnej niańki na polu bitwy, a staniesz się jeszcze potężniejszy. - warknął Aeriel, spoglądając groźnie na Phandela.
- Wuju - mężczyzna łapał oddech - lepsze wyniki osiągam gdy mogę użyć do moich inkantacji obu rąk.
- Siostrzeńcze…
- pokręcił głową Pierwszy Syn. - Ja do trudniejszych, bardziej zaawansowanych zaklęć używam obydwu rąk. Ale w czasie walki chodzi o zaskoczenie przeciwnika, wytrącenie go z równowagi. Do tego wystarczą proste inkantacje, wręcz sztuki. Spróbuj. - powiedział, podnosząc broń do pozycji gotowości. - Trzymaj ostrze jakbyś chciał atakować, a drugą ręką wyzwól magię. - poinstruował go.
Zasapany, młodzik pokiwał głową i zaczął od nowa. Tym razem prócz obrony ciskał ku Pierwszemu synowi kule kwasu i płomieni.
Aeriel starał się uniknąć wszystkich magicznych pocisków, które wysyłał w niego Phandel, co jakiś czas posyłając mu swoje “argumenty”. Nacierał bardziej zdecydowanie, starając się zepchnąć młodego drowa do głębokiej defensywy. Jednak po kilku minutach takiej magicznej szermierki, stanął na środku pokoju.
- Czujesz teraz różnicę, Phandelu? - zapytał czarodzieja.
Phandel opierał dłonie o kolana i ciężko łapał oddech.
- Zaiste Wuju… to było bardzo… pouczające.
- Poćwicz więc to jeszcze. Spotkamy się tutaj za dwa cykle, chciałbym zobaczyć postępy.
- spojrzał na młodego drowa znaczącym spojrzeniem. - Tymczasem, czekaj na moje wezwanie w sprawie ósmego domu.
Phandel skłonił się nisko i pospiesznie opuścił salę.

Jakiś czasu później, tego samego cyklu, Pierwszy syn otrzymał informację, że spotkanie z Aleanviirami zostało już dogadane. Ma odbyć się w jednym z opuszczonych kompleksów, należącym dawniej do jakiejś upadłej już rodziny - w sumie typowe miejsce konspiracyjnych spotkań. Aeriel miał jeszcze jakieś dwie godziny.
Pierwszy Syn postanowił przywołać jeszcze raz do siebie swych poruczników oraz Phandela i poinstruować ich ponownie.
- Pamiętajcie, że chcemy pozyskać jak największą liczbę ich żołnierzy. Musimy grać głupa, ale negocjować twardo. Phandelu, odpowiadasz za magów. Oczywiście, możesz liczyć na trochę mojego wsparcia, ale kiedyś musisz stać się samodzielny. Teylanno, w twojej gestii leży powiększenie twego oddziału. Chyba nie muszę Ci przypominać, jak wielki to prestiż? - spojrzał na kobietę z ukosa. - Zabieramy tylko minimum broni. To ma być spokojne spotkanie, zrozumiano?
Wszyscy zgodnie przytaknęli, każdy wiedział co ma robić. Kiedy nastała pora, konspiratorzy ruszyli na wyznaczone miejsce spotkania.


Zrujnowany dom

Olathkyuvrowie zostali zatrzymani przez dwóch wojowników, kiedy Dirig wypowiedział umówione hasło, przedstawiciele Dziewiątego domu zostali przepuszczeni do środka.
We wnętrzu, które przed wiekami musiało być jadalnią, znajdowało się jakieś trzydzieści mrocznych elfów. Przynajmniej jedną trzecią stanowiły kobiety. Większość z nich dość młodych, na pewno poniżej setki. Jednak jedna z nich wyglądała dojrzało, siedziała między czterema postawnymi wojownikami i dwoma mężczyznami ubranymi w tuniki czarodziei. Od pierwszej chwili nie unikało wątpliwości, że to z nią należy rozmawiać.




Drowka siedziała na prowizorycznym stołku ustawionym przy ogromnym kamiennym blacie, który był co prawda pęknięty w wielu miejscach, ale wciąż mógł sprawować swoją podstawową funkcję.
- Siadajcie proszę. - powiedziała wskazując podobne siedziska ustawione po przeciwległej stronie stołu. - Wasz człowiek poinformował nas, że macie dla nas jakąś propozycję. Słucham więc, mężczyzno.
Olathkyuvr usiadł naprzeciw drowki, dając znak Teylannie, by uczyniła to samo.
- Owszem. Chodzą pogłoski, że dom, dla którego pracujecie, popadł w niełaskę… i zaatakował bez pomyślunku. Nie muszę wam chyba wyjaśniać z czym się to wiąże? - rzucił retorycznie. - Mam więc propozycję, która pomoże wam zachować życie. Propozycję, która pozwoli wam okryć się chwałą pod rządami Opiekunki Dziewiątego Domu… - zamilknął na chwilę, oczekując reakcji kobiety.
Kobieta wymieniła wymowne spojrzenia z towarzyszącymi jej mężczyznami.
- Załóżmy czysto teoretycznie, że w tych pogłoskach jest jakieś ziarno prawdy - zaczęła kobieta - jaką mam gwarancję, że wasz dom nie wyrżnie nas wszystkich by przypodobać się Radzie?
- Po pierwsze, jeśli załatwimy to teraz, po cichu, traktuję to jako nowy nabór żołnierzy. Po drugie, żadne z was nie jest chyba szlachcicem, nie? -
zapytał z lekko kpiącym uśmieszkiem na twarzy. - Więc nic nie łączy was z tym domem poza pieniędzmi. A nie oszukujmy się, Opiekunka Dziewiątego Domu nie uszczupli celowo swojej armii. - było to wierutne kłamstwo, bowiem Aeriel wiedział jak Matka podchodziła do żołnierzy…
Kiedy Aeriel wspomniał o szlachectwie, kilka postaci w różnych miejscach poruszyło się. Przedstawicielka dezerterów jednak nie mrugnęła nawet okiem.
- A jak to sobie wyobrażacie z technicznego punktu widzenia? Tak nagle, przejdziemy sobie przez miasto i zapukamy do waszych drzwi?
Pierwszy Syn Olathkyuvrów tylko się zaśmiał.
- Jak? Normalnie! Tak, jak rekrutuje się żołnierzy. Przychodzicie, testujemy co jesteście warci, dostajecie pierwszy żołd i służycie Dziewiątemu Domowi. - skinął na Teylannę, by nieco go wsparła.
Teylanna wydęła lekko usta w odpowiedzi na gest Pierwszego syna, po czym zwróciła się do kobiety Aleanviirów.
- Jeśli niepokoi cię bliskość mężczyzn kobieto - zaczęła bardzo uprzejmym tonem - to mogę cię zapewnić iż wszystkie będą służyć pod moją komendą, żadnych mężczyzn kręcących się pod nogami. No chyba że któraś woli koszary samców…
Aleanviirka przyjrzała się Teylannie.
- Same kobiety mówisz?
Teylanna pokiwała głową. Aleanviirka spojrzała na swoich towarzyszy po czym przeniosła wzrok na Aeriela. - Potrzebujemy to przedyskutować, czy zgodzicie się zaczekać na zewnątrz?
Olathkyuvr spojrzał na kobietę twardym wzrokiem. - Chciałbym, abyście byli świadomi potencjalnych konsekwencji. Proponuję wam wyjście żywym z całej sytuacji, którą zgotowała wam nieporadność waszego Domu. - mówiąc te słowa wstał i odwrócił się na pięcie. - Macie pół godziny. - i wyszedł wraz ze swoją świtą.

Przedstawiciele Dziewiątego domu musieli czekać niemal równe pół godziny. Kiedy zaproszono ich ponownie do sali, na podłodze leżało kilka świeżych trupów. Drowka z, którą wcześniej rozmawiali, miała krwawą szramę na policzku, aczkolwiek jej twarz emanowała teraz takim samym spokojem, jak poprzednio.
- Dziękuję za waszą propozycję, którą w imieniu naszej grupy, przyjmuję.
Aeriel tylko spojrzał na leżące na podłodze ciała i pozostałych przy życiu. Miał tylko nadzieję, że znajdą się wśród nich magowie…
- Miło mi to słyszeć. - uśmiechnął się krzywo. - Widzę, że większość z was zmądrzała. - spojrzał na ciała. - Skoro mamy wszystko ustalone, dokonam teraz krótkiej prezentacji. Ja jestem Pierwszym Synem domu Olathkyuvr, czego pewnie zdążyliście się domyślić. Sprawuję pieczę nad wojskiem. Stojąca obok mnie Teylanna dowodzi siłami kobiecych wojowniczek. - skłonił lekko głowę, oddając im szacunek. - Phandel jest przedstawicielem magów. - skinął na młodego drowa. - Zaś Dirig, który się z wami skontaktował, jest jednym z moich poruczników. Ocena waszych zdolności będzie sprowadzała się do trzech rzeczy. Zdolności bitewne, dyscyplina, zdolności specjalne. - omiótł wzrokiem zebranych i przeliczył ich szybko.
O ile oczy nie płatały Pierwszemu synowi figlów, mrocznych elfów było teraz czterdzieści sześć, nie licząc martwych, jak by nie patrzeć, więcej niż wcześniej.
Kobieta powoli kiwnęła głową.
- Jestem Arachena… - zawiesiła się - Arachena, służka Pajęczej Królowej. Jest wśród nas dwóch czarodziejów oraz dwóch adeptów, których udało nam się wyciągnąć z akademii, podobnie jak trzy moje córki. - dodała. - Reszta, to jest dziewięć kobiet i mężczyźni, służyli w domowej armii, na różnych pozycjach.
Aeriel uśmiechnął się krzywo.
- Witaj, Aracheno, kapłanko Dziewiątego Domu. - skłonił głowę, przypieczętowując tym samym ich umowę. - Miło mi powitać Cię w naszych szeregach. - zwrócił się do pozostałych. - Witajcie wszyscy, nowi członkowie Domu Olathkyuvr! - lekko skłonił głowę. - Udajmy się teraz do koszar, gdzie ocenimy waszą przydatność.
 
Corrick jest offline  
Stary 20-09-2016, 11:45   #24
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Gdy tylko drzwi mistrza zamknęły się za plecami Lorasha, bezceremonialnie zrzucił ciało w dół szybu przeznaczonego do lewitacji. Mało go obchodziło kto teraz znajdzie ciało, on zakończył swoje zadanie w tej wieży. Okrył się zaklęciem niewidzialności i ruszył na poszukiwanie kolejnej ofiary.
W drodze do wierzy Mistrza Velkyna szczęście najwyraźniej opuściło Lorasha. Z bocznych drzwi wyszło czterech drowów ubranych w szaty studentów magii
- Ej młody? co tak węszysz? szukasz guza? - zagadał jeden z nich - znalazłeś…
Lorash powoli tracił cierpliwość do wyszczekanych dzieciaków.
- Czterech co? - Uśmiechnął się pod nosem i ukradkiem sięgnął po niewielką paczuszkę proszku. Nic szczególnego, narkotyk jakich wiele lecz trzy jego cechy sprawiły, że to właśnie ten wybrał. Szybkość, siła i możliwość przyjęcia go prawie w dowolny sposób a teraz to liczyło się dla niego najbardziej.
Rozwiązał mieszek, nabrał powietrza by nie wdychać narkotyku i sypnął czwórce proszkiem w oczy. Nie czekając n ich reakcje rzucił się do biegu by jak najszybciej ich ominąć.
“Miłych wrażeń chłopcy.”
Lorash dobiegł do klatki schodowej, prowadzącej do wierzy mistrza zauroczeń. Wspinając się po stopniach drow przypominał sobie zajęcia u Velkyna, które zawsze obfitowały w ciekawe efekty. Ktoś usypiał, ktoś robił coś czego nie miał zamiaru robić, ktoś inny popadał w szaleństwo. Znów, Lorash miał kilka opcji: kwatery uczniów, biblioteka i pracownia, pokoje samego mistrza.

O ile stary nekromanta był - co Lorasz musiał szczerze przyznać - nieszkodliwy o tyle Velkyn mógł być wielkim utrapieniem. Więc tym razem udał się do biblioteki w duchu snując rozważania jak było by przyjemnie gdyby wszyscy zebrali się w jednym miejscu. Cóż jednak począć, nie mógł liczyć na takie szczęście, Lolth nie kochała go aż tak mocno. Starał się przy tym wyglądać jak ktoś kto nie tylko ma prawo tu przebywać ale wręcz powinien być właśnie tu. Niemal emanował pewnością siebie tak bardzo niepasującą do młodego samca. Przygotował sobie jednak i drugą działkę narkotyku na wypadek spotkania kolejnych grupek.
Wchodząc do pomieszczenia, Lorash wybuchł śmiechem wszystko wydawało mu się komiczne do tego stopnia, że nie mógł się powstrzymać przed chichotem. W zasadzie, nie był w stanie zrobić niczego innego. Ukląkł na środku pomieszczenia, objął swój własny brzuch i skupił całą uwagę na tym, by nie pomoczyć swojej bielizny. Trwało to wszystko gdzieś koło minuty. Kiedy zaklęcie minęło mężczyzna mógł wreszcie rozejrzeć się po bibliotece. Prostokątne pomieszczenie w którym na dłuższych ścianach poustawiane były rzędem regały z księgami i zwojami. Na północ znajdowała się para drzwi prowadząca do pracowni i sali wykładowej. Na środku komnaty stały trzy stanowiska pisarskie.
We wspaniałym humorze, bo jaki mógł być po takiej dawce śmiechu, ruszył przed siebie między regały. Dość miał już błąkania się po omacku, pozostawało mu więc zrobić tylko jedno.
- Jest tu ktoś? - Zawołał mocnym głosem.
Pomieszczenie zdawało się puste i nikt nie odpowiadał na wołania drowa.
- No i dobrze - oznajmił nikomu konkretnemu. Z regału wziął dwie książki i ruszył do pokojów uczniów. Przynajmniej z nimi miał jakiś pretekst dlaczego akurat się tu znajdował.
Lorash opuścił bibliotekę i skręcił ku celom w których zamieszkiwali studenci terminujący u Mistrza zauroczeń. Kiedy znajdował się już blisko drzwi, dostrzegł iż są one uchylone.
Bez zbędnego zastanawiania się i opóźniania egzekucji wparował do środka kopniakiem otwierając drzwi na oścież.
Lorash wparował do pomieszczenia będącego czyjąś sypialnią. Chyba jednak nie była to kwatera Rylda, ale to nie miało znaczenia, Ryld tu był - zaciskal garotę na szyi innego studenta. Nagłe wtargnięcie drowa dosłownie kupiło ofierze jego ofiary kilka dodatkowych chwil życia.
Baragh widząc całą scenę jedynie się uśmiechnął i wyszeptał słowa które jedynie Ryld był w stanie usłyszeć.
Ryld puścił nagle garotę i złapał się za głowę, a potem zaczął ciągnąć na boki swoje włosy i wrzeszczeć. Jego ofiara odzyskawszy możliwość oddychania, zaczęła łapczywie łapać powietrze.
- Nieudolny śmieć, tylko na tyle Cię stać? - Drwił z napastnika Baragh.
Ryld tarzał się po podłodze przeżywając w głowie jakiś koszmar, duszony do niedawna drow zdążył się ogarnąć na tyle.. by dobyć sztyletu i spaść na swoje niedoszłe nemezis. Młody student dziurawił klatkę piersiową Beantha raz po raz.
Baragh przyglądał się aż niedoduszony drow skończy się wyżywać i dotrze do niego komu zawdzięcza życie.
- Nie ma za co - rzekł z przekąsem.
Drow odwrócił się wreszcie i sporzał na Lorasha z usmiechem.
- Dzięki bracie! przysięgam że kiedyś się odwdzięczę Baragh! weź jego różdżkę, jest magiczna.
- I co ja z nią zrobię? Lepiej mi powiedz gdzie znajdę Antolga bo już mi się Ryld raczej do niczego nie przyda a mam sprawę.
Młody drow zabierał się już za obrzynanie przegubów trupa, najwyraźniej planując poćwiartować jego ciało i gdzieś schować.
- Antolg Beanth? pewnie nawet nie ma go w akademii, jak znam życie daje chuja jakiejś studentce, wiesz jaki on jest “dżunior patron”.
- A masz może pomysł dzięki któremu mógłbym się z nim szybko zobaczyć? Trochę się spieszę.
Drow był skupiony na pospiesznym wyjmowaniu biodra z panewki.
- Zamachaj mu cipą przed oczami - rzucił nie odwracając się.
- W domu mi kiedyś pokazali taką sztuczkę, jak go ługiem potraktujesz to prawie nic nie zostanie - zaproponował Lorash widząc zmagania młodszego drowa, żyłka alchemika dala znać o sobie.
- Dobra poszukam tego, jak mu tam, Vuzrar? Tak chyba tak, skopię mu dupę to mi raz dra przyprowadzi braciszka.
- Vuzrar pewnie liże dupę starszym kolegom jak na lizusa przystało - rzucił drow przy akompaniamęcie zgrzytania chrząstek.
- Trzymaj się - pożegnał młodego i ruszył by zapolować na kolejną ofiarę, na szczeście droga nie była zbyt długa.
Korytarz drugiego piętra, od którego rozpoczął swoje poszukiwania Lorash, był dość tłoczny, widocznie niedawno skończyły się jakieś zajęcia. Studenci byli zbyt zajęci sobą, by zwracać uwagę na młodego ucznia szkoły wojowników jakim mienił się im Lorash.
Z księgami pod pachą sunął między nimi niczym czerw przegryzający się przez miękkie tkanki trupa. Rozglądał się przy tym szukając facjaty swego celu. Póki co nie przeszkadzało mu, że jest widoczny, nawet cieszył się z tego, przecież i tak wszystko miało obciążyć konto Baragha.
Lorash zauważył twarz pasującą do rysopisu Antolga, znikającą za drzwiami jednego z pomieszczeń. Wyglądało na to, iż wbrew temu co mówił “brat Baragha”, Antolg “dżunior patron” Beanth, znajdował się jednak w akademii.
I na to miał swoje sposoby. Choć żal mu było marnować go na te drzwi, wydobył z jednej z licznych kryjówek niewielki flakonik, zdjął pieczęć lakową i odkorkował. Niewielki obsydianowy pręcik przymocowany do korka wsunął do dziurki od klucza i za jego pomocą precyzyjnie wąską stróżka wprowadził kwas do zamka. Odczekał aż żrąca substancja zrobi swoje po czym pchnął silnie drzwi.
Tylko po to by zrozumieć, iż drzwi wciąż pozostają zamknięte, może coś je trzymało z drugiej strony. Sztaba?
Wzruszył ramionami i poszedł zrealizować pierwotny cel, odnaleźć Vuzrara.
Lorash przeszukał drugie piętro, ale Vuzrara nigdzie nie było widać. Drugi syn ruszył więc ku schodom na niższe piętro. Na klatce wypatrzył wreszcie swój cel, młody Beanth wchodził na górę w towarzystwie kolegów - trzech innych studentów, grupka komentowała ostatnie zajęcia.
Baragh stanął pod ścianą i wyciągnął swoją okarynę, nabrał powietrza i zagrał na niej.
Klatka schodowa wypełniła się ostrymi, wirującymi kawałkami kryształów które swoim dzwonieniem zagłuszyły melodię okaryny. Chwilę potem, samo dzwonienie, zagłuszyły wrzaski mrocznych elfów, w tym oczywiście Vuzrara. Kryształowe noże cięły szaty i skórę mężczyzn. W stronę schodów już kierowali się pierwsi ciekawscy. A Baragh choć przestał grać dalej utrzymywał w umyśle żywe wspomnienie melodii która powołała do życia zaklęcie, podtrzymując w ten sposób jego działanie.
Posiekani mężczyźni zasłaniając rękami głowy rozbiegli się w każdym możliwym kierunku, jeden wyskoczył za barierkę, inni biegli czy to w górę czy to w dół schodów. Jednak całe ich działanie było nieco spóźnione. Jedyny z nich, który uniknął poważnych cięć, był tym, który zeskoczył z drugiego piętra...
- Co tam się dzieje!? - krzyknął jeden z elfów zbliżający się od strony korytarza, mężczyzna szybko zakreślił zaklęcie i rozproszył sferę magicznych, kryształowych ostrzy. Ofiary noży zwijały się na kolanach w rosnącej kałuży własnej krwi.
- Wezwijcie kapłankę, niech ktoś im pomoże! - rozbrzmiał głos czarodzieja który przed chwilą rzucił zaklęcie. Kilku stojących dalej gapiów machnęło ręką i wycofało się do tyłu. Nikt nie chciał się angażować. Czarodziej skupił spojrzenie na Loraszu.
- Ty tam! co tu się stało? zaraz… co ty tu właściwie robisz? - czarodziej zaczął zbliżać się a stronę Drugiego syna.
- No jestem! przejście proszę! - Z za pleców czarodzieja do uszu Lorasha dobiegł znany już głos.
Wciąż w swoim nowym, tymczasowym ciele, Filfriia kroczyła z wolna kręcąc biodrami w stronę całego zamieszania. Czarodziej odwrócił się i ustąpił miejsca kobiecie.
- Studentko - zaczął zasadniczo - sama Lolth musiała cię tu zesłać, czy je… czy łaska bogini pozwoli ci pomóc tym synom szlachetnych domów?
- To pozostaje w gestii Lolth Mistrzu, ale uczynię co mogę. - powiedziała kobieta uśmiechając się uprzejmie do czarodzieja gdy go mijała.
- Spieprzaj samcze! - syknęła na Lorasha - nie kręć mi się pod nogami.
Zgodnie z rozkazem ruszył jak najszybciej w drogę powrotną zahaczając jeszcze o komnatę Antolga. Drzwi, wciąż były zamknięte, aczkolwiek gdy mężczyzna nacisnął na klamkę okazało się, że nic ich teraz nie blokuje od środka. Pchnął je więc energicznie samemu pozostając za progiem i przygotowując sztylet dyskretnie ukryty za plecami.
Drow zajrzał więc do środka. Pomieszczenie było dość ciasnym magazynem na wiadra, miotły i inne przedmioty związane ze sprzątaniem. Obok drzwi, stała spora, szafka, którą ktoś najwyraźniej zasunął wcześniej drzwi. W głębi pomieszczenia, pośród poprzewracanych wiader leżało ciało drowa ze spuszczonymi spodniami.
Lorash uniósł brew podziwiając dzieło Filfrii, musiał przyznać, że jego siostra miała talent. Musiał też niestety przyznać, że jeśli szło o wybór miejsca to już mniej się postarała.
Odetchnął i zanucił pod nosem wesoła melodię znikając z oczu wszystkim którzy mogli by go teraz przyłapać. Miał już do zrobienia tylko jedną rzecz, jedną malutką rzecz nim powróci do swego ciała… Skierował swe kroki w stronę kuchni, ciekaw czym też uraczą go akademicy.
 
Googolplex jest offline  
Stary 22-09-2016, 20:46   #25
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
K’ylor wrócił do domowego kompleksu, po tym całym imprezowaniu musiał się wyspać. Tym bardziej, że zanosiło się na to, iż będzie musiał pojawiać się u “U Servira” regularnie.

Przez kolejne cztery cykle drow pojawiał się w lokalu i spędzał tam czas, zdrowie i rodzinne pieniądze. W końcu, pewnego wieczoru, wypatrzył Tekroha i jeszcze jednego Shobalara. Tekroh miał podbite oko i wyglądał na wyjątkowo wściekłego.
- Tekroh! Wypadek przy polowaniu? - spytał przysiadając się do mężczyzn.
Tekroh zmierzył K’yora nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Pierdolona siostrzyczka, kiedyś potnę jej tą twarzyczkę w plasterki. - mężczyzna schował twarz w szklance z drinkiem, następnie objął ramieniem K’yora i obrócił się z nim w stronę swojego towarzysza:
- Lotkarze, to jest ten łowca o którym ci mówiłem, facet ma jaja, wsadził rękę w słoik! No i wypić potrafi. Łowco, to jest mój starszy brat Lotkar, pierwszy zabijaka Shobalar.
Po prezentacji, mężczyźni przeszli do jednej z bocznych salek i przysiedli się do stolika przy którym siedziało już dwóch innych mężczyzn, również nieco poobijanych. Po paru drinkach i kreskach, szybko stało się jasne, że każdy niedawno oberwał od siostry, czy matki. Rany na ego były dość świeże, bo mężczyźni nie szczędzili epitetów pod adresem płci pięknej.
W końcu Loktar, który do tej pory pozostawał dość cicho powiedział:
- Mam pomysł na polowanie, kto jest za? - wszyscy mężczyźni entuzjastycznie przyjęli propozycje, uwaga Shobalara skupiła się więc na K’ylorze
- Polujemy na najgroźniejszą zwierzynę w mieście, czy mam was oprowadzić po co ciekawszych miejscach w Podmroku? - spytał K’ylor i dokończył swój drink. Z impetem odstawił szklankę na blat. - Tak czy inaczej, będzie to wymagało nieco przygotowań.
Lotkar i Tekroh wymienili porozumiewawcze spojrzenia. po czym ten pierwszy zwrócił się bezpośrednio do K’ylora.
- Tekroh wspominał mi o twoich ociągnięciach w łowach, a przynajmniej o tym co twierdzisz że osiągnąłeś. Tak, będziemy polować w mieście i choć wiemy co robimy, z przyjemnością posłucham twoich propozycji na temat przygotowań, tylko głupiec nie słucha darmowej porady.
- To wy jesteście specjalistami w mieście. Taki dzikus jak ja sugerowałby zwyczajnie wybrać się na imprezę, wybrać sobie odosobniony cel, najlepiej stosunkowo młody, bo takie osobniki są… najsoczystsze i po odpowiednim przygotowaniu zabrać w jakieś ustronne miejsce. Najlepsze plany to proste plany.
Lotkar spojrzał na swojego brata.
- Brzmi to jak coś w twoim stylu Tekroh, gdzie to ostatni było? Potańcówka?
- Taaa… -
Tekroh schował twarz w drinku. Lotkar kontynuował.
- Tym razem zrobimy tak: załatwimy jeden z tych “przyjaznych serwisów dowozowych” co mają ochronę. Przebierzemy się w ich szaty i po prostu poczekamy na klientkę, co wy na to? - jeden z drowów popatrzył na Tekroha:
- Tekroh taryfiarz, to będzie dobre. - wszyscy ryknęli śmiechem ale Lotkar pokręcił głową.
- Nie… potrzeba kogoś z bardziej plebejskim wyglądem. - spojrzał na K’ylora - Lepiej by się nadawał nasz łowca, co ty na to łowco?
Drow przekrzywił głowę. Czy właśnie próbowali go urazić? Żałośnie im to szło.
- Skoro biorę na siebie najgorszą robotę to ja zaczynam. Jak skończę to wy będziecie mogli się zabawić. - odparł spokojnie.
Loktar ryknął śmiechem.
- Jasne, przyjacielu… cie ma sensu żebyś pościł ani chwili dłużej, nasze zainteresowania są i tak zbyt… wyrafinowane i czasochłonne, nie ma potrzeby cię przynudzać.

***

Grupa czterech drowów opuściła lokal i ruszyła ulicami. Loktar zamówił powóz z ochroną w dość odludnej uliczce. Było czerech ochroniarzy zbrojnych w długie miecze i woźnica. Wszyscy mieli też ręczne kusze. Tekroh i Loktar jednocześnie zaczęli kreślić zaklęcie, chwilę później cała załoga wozu pogrążyła się we śnie.
- Dokończcie ich, tylko uważajcie na ubrania. - Polecił Loktar.
K’ylor spojrzał na leżących drowów. Zza pasa wyjął nóż, który wbił ostrożnie w gardło jednego z ochroniarzy. Odciągnął jego głowę w tył, a krew popłynęła szerokim strumieniem po szyi i twarzy nieszczęśnika, zabarwiając ulicę na piękny, karminowy kolor. Mężczyzna oblizał ostrze, ta krew smakowała… Słabością. Brakiem potencjału. Przyjrzał się pozostałym mężczyznom. Z jego gardła wydobył się cichy warkot. Tracił czas, a raczej nie będzie miał lepszej okazji. Koniec z grami. Wzniósł cichy zaśpiew, a przez jaskinię, czy też raczej najbliższą, niewyciszoną, okolicę przebiegł grzmot. Nad głowami drowów uformowała się ciemno szara chmura z której wystrzeliła błyskawica, prosto w kierunku Loktara.
Elektryczność dosłownie usmażyła zarówno Loktara jak i stojącego obok Tekroha. Trzeciemu drowowi, który razem z K’ylorem ruszył by zająć się załogą powozu, nie brakowało zaś refleksu - natychmiast rzucił się do ucieczki.
Kapłan zaśmiał się gardłowo i wskazał palcem uciekającego drowa. Żałosne. Z “niebios” spłynęła kolejna błyskawica i kolejna, i jeszcze jedna. Gdy uciekinier przestał się ruszać K’ylor ponownie skupił swoją uwagę na Shobalarach. Krótkim gestem, jakby odpędzał muchę, rozproszył zaklęcie i podszedł do trupów. Nożem wykroił z Loktara serce, natomiast Tekrohowi odpiłował przyrodzenie. Obydwa organy owinął ubraniami zabitego woźnicy i spojrzał na jego śpiących towarzyszy. Niech żyją. Przydadzą się jako kozły ofiarne.
Usatysfakcjonowany obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kompleksu Dziewiątego Domu, po drodze rzucając kolejne zaklęcie, tym razem zacierające ślady. Wątpił by ktokolwiek go śledził, ale ostrożności nigdy za wiele.

Kompleks Olathkyuvrów
K’ylor powrócił do Domu, a dokładnie części w jakiej zamieszkiwał od kilku cykli. Zadanie zostało wykonane więc wypadało jedynie zdać sprawozdanie Richerze, z którą to notabene mężczyzna dzielił nawet komnatę. K’ylor odnalazł kobietę zajętą okładaniem linijką dziewczyny która najwyraźniej zrobiła coś złego.
- Jesteś zajęta siostro? Mam coś co powinno cię zainteresować. - powiedział potrząsając przy tym zakrwawionym zawiniątkiem.
Richera obdarzyła mężczyznę przepięknym uśmiechem.
- Oh, to nic bracie. - drowka zaprzestała wymierzania kary ku uciesze ofiary - Proszę, chodźmy do mojego gabinetu.
K’ylor skinął głową i ruszył za kobietą. Gdy tylko drzwi gabinetu się za nimi zamknęły rozsupłał zawiniątko i rzucił odcięte prącie Tekroha na biurko. Serce natomiast wziął w dłoń i zaczął się nim bawić. W końcu wbił w nie swoje zęby i oderwał spory fragment. Drobna strużka krwi popłynęła po jego brodzie i dalej na posadzkę.
- Należało do osoby odpowiedzialnej za stan twojej protegowanej. Właściciel jest martwy. Jego starszy brat też i inny towarzysz ich “zabaw”. Byli żałośnie słabi. Reszta to małe rybki, nigdy więcej nie podniosą ręki na lepszego od siebie. - zdał “raport” z zadania. Powoli przeżuł spory kęs Loktarowego serca. Było nawet niezłe. Smakowało magią i nieograniczonym potencjałem.
- Mam nadzieję że odrobina krwi ci nie przeszkadza? - spytał głosem z którego wyraźnie przebijało zadowolenie.
- Och… - kobieta zasłoniła usta bynajmniej nie z obrzydzenia czy strachu co raczej z podekscytowania - bracie - podeszła bliżej i położyła swoje smukłe dłonie na jego żelaznych ramionach - jesteście tacy brutalni, jak zwierzęta - objęła go z całych sił - wspaniale!
Młoda kobieta ogarnęła się nieco i puściła mężczyznę.
- Wyśmienicie, naprawdę wyśmienicie, wspaniale. Osobiście zadbam o to by Wielebna z bożej łaski Opiekunka dowiedziała się o twoim sukcesie. Jeśli obowiązki kiedyś znów nas połączą, będę wielce rada. Przydzielono ci już komnatę? Czy może chcesz jeszcze korzystać z mojej?
- Mam już swoją siostro. - odparł drow ogryzając kolejny kawał mięsa. Poświęcił chwilę na przeżucie pokarmu po czym podniósł się i skierował do drzwi - Do następnego.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 22-09-2016, 23:22   #26
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu

Koszary Olathkyuvrów
Dezerterzy Aleanviirów schodzili się przez następne dwa cykle małymi, kilkuosobowymi grupkami.
Dziewięć zbrojnych drowek było ciekawym nabytkiem. Kobiety nie miały głowy do taktyki ani cienia finezji, ich funkcja w armii Aleanviirów była raczej reprezentacyjna. Dziewczyny od dziecka dobrze karmione i wychowane w reżimie ćwiczeń fizycznych. Ich zaletami była atletyczna, groźna postawa i brutalna fizyczna siła, która przynajmniej w zwarciu rekompensowała braki techniki. Teylanna zacierała ręce.
Wśród mężczyzn było ośmiu weteranów, którzy zapewne posiadali wcześniej własne pododdziały. Jednakże sami nie chwalili się tym, gdyż… no cóż, tych pododdziałów teraz z nimi nie było.
W ocenie Phandela, dwóch czarodziejów posiadało dość zaawansowane umiejętności a i adepci wykazywali pewien potencjał na przyszłość.
Pozostali męscy rekruci byli przynajmniej przeszkoleni w podstawach musztry, walki rapierem lub szablą w lekkim pancerzu.
Trzy byłe studentki, władały już pewną magią kapłańską, choć był to wciąż nowicjat.
No i była oczywiście Arachena, w której Olathkyuvrki natychmiast rozpoznały wysoką kapłankę, kogoś kogo ani Teylanna, ani nawet Aeriel, nie mógł by kontrolować w świetle drowiego prawa.
Aeriel zwołał więc wszystkich swoich poruczników do swojego gabinetu.
- Teylanno, oddaję te kobiety pod twoje dowództwo. Dbaj o nie dobrze, gdyż sprawne z nich wojowniczki. - uśmiechnął się do drowki zawadiacko. - Dirigu, sprawdźcie wraz z Hak’konem pozostałych wojowników. Być może któryś z nich nada się do twojego oddziału. - zmierzył porucznika wzrokiem, który mówił: “Nie zawiedź mnie”. Odwrócił się do Phandela. - Phandelu, pokaż naszym magom ich kwatery. Pokaż też adeptom miejsca, gdzie trenujesz. Liczę, że wykorzystasz wiedzę, jaką ci ostatnio przekazałem, bym nie musiał się za ciebie wstydzić. - zmierzył młodego drowa ostrym spojrzeniem, jakby testując granice jego wytrzymałości na wściekłość. - Gdy tylko skończę audiencję u Opiekunki, spotkamy się na sali treningowej. Zabierz ze sobą adeptów i nowych czarodziei. - spojrzenie, jakie posłał czarodziejowi wróżyło kłopoty. - Odmaszerować. I poproście mi tutaj Arachenę.
Wstał zza biurka i zaczął się przechadzać po pokoju. Gdy tylko weszła kapłanka, skłonił się przed nią i rzekł: - Aracheno, pozwolisz, że przedstawię ciebie i twoje córki Matce Opiekunce osobiście? - skłonił głowę przed kapłanką. Przewidująco posłał gońca do Opiekunki, by przedstawić nową kapłankę osobiście, dostępując zaszczytów i zwiększając tylko swą przewagę nad Lorashem.
Arachena uniosła lekko brew co sygnalizowało pozytywne zaskoczenie.
- Oczywiście, Książę. - powiedziała powoli z aprobatą.
Aeriel skłonił się dwornie i wstał od biurka. Podążył głównymi drogami do komnat, gdzie Opiekunka miała udzielić im audiencji.

Komnata Audiencyjna
Minęło kilka dobrych cyklów od kiedy to Aeriel widział ostatnio swoją matkę. Jej aparycja nie uległa zbytnio poprawie, dalej przypominała bardziej zombie niż atrakcyjną drowkę którą zawsze była. Jednakże po osłabieniu nie było już chyba śladu.
Pierwszy syn, Arachena, oraz jej własne młodociane córki uklękli przed tronem Opiekunki.
- I kogo mi tu przyprowadza mój śliczny Syn. - wycharczała kobieta.
[i]- Matko. - Aeriel skłonił głowę. Jego dłoń powędrowała odruchowo do rękojeści Śpiewu, sprawdzając czy broń jest w zasięgu ręki. - Przedstawiam Ci Arachenę, wysoką kapłankę Pajęczej Królowej. Jest zdecydowana, by przeżyć, Opiekunko. - mówiąc to, Aeriel bardziej skłonił głowę, jeśli było to możliwe. - Wraz z nią przystały do nas jej córki, jeszcze nowicjuszki. - Pierwszy Syn podkreślił słowo “jeszcze”.
Arachena podniosła się z kolan jeszcze przed Aerielem, od wysokich kapłanek nie wymagało się klękania dłużej niż było by to konieczne dla podkreślenia szacunku dla Matrony.
Olorae machnęła ręką:
- Wystarczy chłopcze, nowicjuszki czy też nie, są kobietami. - Opiekunka skupiła uwagę na Arachenie - Pozdrawiam cię i witam w moim domu, córko… - zerknęła na młodsze dziewczyny:
- Młode oczywiście nie mogą powrócić do akademii, ale poczekamy trochę czasu… - zerknęła na stojącego w cieniu Duaglotha - zmienimy to i owo i kto wie, może zaczną z następnym semestrem. - Opiekunka spojrzała w końcu na Aeriela:
- Dobrze się spisałeś synu, odejdź teraz.
Aeriel skłonił głowę. - Matko, jeśli mógłbym coś zasugerować… - wtrącił, znając swoje miejsce.
Olorae spojrzała spod oka na drowa:
- Jeszcze tu jesteś? No dobrze… co tam “sugerujesz”...? - wycedziła.
Pierwszy syn przełknął ślinę głośniej, niż by chciał.
- Może odprowadzę córki Aracheny do Richery? - jego głos brzmiał ciszej, niż powinien. Aeriel nie cierpiał tych “pokazowych” konfrontacji z matką…
Opiekunka przekrzywiła głowę.
- Jeśli pragniesz służyć tym młodocianym za przewodnika, nie zatrzymuję cię.
- Jeśli nie masz dla mnie innych zadań. -
drow skłonił głowę i skierował swe kroki do wyjścia z komnaty. Młode drowki podążyły za Aerielem. Pierwszy syn nie wdawał się w czcze rozmowy, nie bardzo miał nawet na nie ochotę po audiencji u Opiekunki. Podążył najprostszą ze ścieżek do komnat dla młodych drowów, którymi opiekowała się Richera. Zatrzymał się pod drzwiami i rzekł akolitkom:
- Richera sprawuje pieczę nad najmłodszymi. Szkolenie w akademii ma już ukończone, być może będzie mogła wam coś doradzić. Wasze stosunki nie są moją sprawą, postarajcie się jedynie nie pozabijać bez celu. Nie chcemy osłabić Dziewiątego Domu. - uśmiechnął się krzywo i nie uznając żadnych konwenansów, otwarł drzwi i wpuścił drowki do pomieszczenia wspólnego dla młodych elfów.
- Khem! - odchrząknął, starając się skupić na sobie uwagę Richery. - Witaj, droga siostro. - skłonił lekko głowę, gdy drowka spojrzała w jego stronę. - Przyprowadziłem ci nasze nowe akolitki, córki wysokiej kapłanki Aracheny. - jego uśmiech zdawał się potwierdzać fakt, iż była ona dużo niżej od Aeriela w łańcuchu pokarmowym Dziewiątego Domu i mógł do niej mówić w ten sposób. Spuścił jednak nieco z tonu i dodał: - Jak się miewasz, Richero? - nie miał najlepszego humoru, ale Richera była jedną z trzech sióstr, z którymi mógł swobodnie porozmawiać. A nie miał zamiaru robić sobie wroga z kogoś, kto za kilka lat będzie go przewyższał rangą…
Richera poprawiła kosmyk włosów, właśnie przepytywała jakiegoś chłopca, który stał wyprostowany na baczność.
- Oczywiście Księże - uśmiechnęła się - ja dobrze a ty bracie? - przeniosła spojrzenie na dziewczyny - hmm..- przyłożyła palec do ust zastanawiając się nad czymś. - Świetnie się składa, pracy tutaj nigdy nie brakuje.
- Można by rzec, że wyśmienicie. -
uśmiechnął się do młodszej drowki. - Nie zaniedbujesz swoich treningów szermierki? - zapytał od niechcenia. Brakowało mu rozrywki…
Dziewczyna nerwowo przygryzła wargę:
- Oczywiście że nie bracie - zatrzepotała rzęsami naiwnie - chcesz się przekonać?
- Jak tylko skończysz z tymi tutaj. -
uśmiechnął się do niej.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i pokiwała głową.
- Och, oczywiście rozumiesz.
- Będę czekał. -
skłonił się jej w pas. - Bywaj, siostro. - rzucił jej na pożegnanie.
Skierował swe kroki do swoich komnat. Przywołał gońca, któremu polecił, by wezwał K’ylora. Następnego wysłał, by sprawdził, czy Phandel wraz z adeptami znajdują się w salach treningowych.
 
Corrick jest offline  
Stary 23-09-2016, 23:05   #27
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Kompleks Olathkyuvrów, kwatery Pierwszego Syna

Aeriel siedział za swoim biurkiem, przyglądając się jakimś mapom, gdy pojawił się K’ylor.
- Witaj, K’ylorze. Ufam, iż się nie nudziłeś? - zapytał, nie odrywając wzroku od leżących na biurku kart papieru.
- Prawdę mówiąc trochę. Trzeba było rozwiązać mały “rodzinny” problem i byłem nieco zawiedziony… jakością oponentów. - odparł zbliżając się do Pierwszego Syna. Rzucił okiem na mapy, ale nie był wstanie niczego z nich wywnioskować. - A jak poszła rekrutacja? Szczury uciekły z tonącego statku?
- Wyśmienicie wręcz… Zyskaliśmy nową kapłankę, kilku czarodziei, których należy przeszkolić w bitwie i całą grupę nowych żołnierzy, w tym również kobiety. - westchnął. - Studiuję rezydencję obecnego Dziesiątego Domu, ale nie wyglądają na żadne zagrożenie.
- Są liczni, ale po utracie sporej części szlachty faktycznie nie powinni stanowić zagrożenia. Minie wiele lat nim zaliżą rany które zadał im były Ósmy Dom. - mruknął i przyciągnął sobie krzesło. - W czym mogę ci pomóc? Wezwałeś mnie z czymś specyficznym na myśli, czy tylko chcesz pooglądać moją śliczną twarz?
Aeriel nawet nie krył się ze śmiechem.
- Poprawiłeś mi humor. - westchnął. - Mam sprawę. Zyskaliśmy czterech nowych czarodziei. Phandel twierdzi, że dwóch z nich jest nawet niezłych, zaś dwóch to akolici. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi nauczyć walczyć tych żółtodziobów. Kogoś, kto wie, na czym polega połączenie magii i walki, a… - drow nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany lubiły mieć uszy. - Wiem, że potrafisz to całkiem nieźle.
- Mogę pomóc przy podstawach. Raczej nic zaawansowanego. I nie ręczę za stan “uczniów”, ale postaram się powstrzymywać. - odpowiedział spokojnie K’ylor - Ale liczę na rewanż gdybym kiedyś potrzebował twojej pomocy.
Aeriel wyszczerzył zęby.
- Już dawno nauczyłem się, że czasami bardziej opłaca się współpracować, niż sobie szkodzić. - mrugnął do K’ylora. Złożył ręce na biurku i nachylił się do młodszego mężczyzny. - Chodzi o to, by nauczyć ich wykorzystywać prostych czarów do odwracania uwagi przeciwnika, by zmusić ich do myślenia podczas walki. Nic skomplikowanego. - machnął ręką. - Nie uczę tego wszystkich, a jedynie tych, którzy nic nie zyskują na mojej śmierci. - mrugnął porozumiewawczo do towarzysza.
K’ylor uśmiechnął się na słowa starszego drowa.
- To da się zrobić. Kiedy zaczynamy?
- Zaraz, jeśli Phandel czeka tam, gdzie powinien. - wstał od biurka. - Jeśli nie… Cóż, będzie ciekawie zobaczyć jak karcisz brata. - wyszczerzył się do K’ylora.
- Mam mu w ogóle pozwolić rzucić jakiekolwiek zaklęcie? - spytał młodszy drow z uśmiechem - Albo nieważne, nie chce odkrywać wszystkich swoich kart przed innymi domownikami. Swoją drogą, słyszałem że dwóch magów Shobalar miało wypadek. Usmażeni żywcem, czy coś takiego. - dodał ruszając za Aerielem.
- Mówisz? - zapytał jakby od niechcenia Pierwszy Syn. - Ktoś musiał być strasznie zuchwały, że porwał się na synów Piątego Domu…
- Masz rację, ale myślę że ta osoba zwyczajnie wykonywała swoją pracę. Pewnie nic osobistego.
- Bardzo możliwe. Ale obstawiałbym, że narazili się jakiemuś mistrzowi z Akademii i po prostu ich jebnął. - mrugnął do K’ylora. - Swoją drogą, jak bardzo poważny był ów problem rodzinny?
Drow upewnił się że nikogo w pobliżu nie ma, po czym mignął szybko
~ Młodsza siostra została zgwałcona, trzeba było wytropić osoby odpowiedzialne.
Na głos natomiast odpowiedział.
- Nic poważnego, ostatnie cztery dni spędziłem załatwiając drobne sprawy w łaźniach i klubach. Wiesz miejsca gdzie mężczyźnie wypada się pokazać, a kobiecie nie.
Aeriel uniósł lekko brew w geście zaskoczenia i mignął ~ Piąty? ~ zaś na głos dodał:
- Zrozumiałe. Sprawy… handlowe? - zapytał, kierując rozmowę na inne tematy.
- Dokładnie. Powiem szczerze że całość była… nudząca, ale cóż poradzisz. Szanowna Matka Opiekunka każe, my robimy.
- Dokładnie… - westchnął przeciągle. - Mam nadzieję, że przynajmniej teraz zapewnimy sobie odrobinę… rozrywki. - uśmiechnął się drapieżnie, otwierając drzwi do sali treningowej.
- Mam taką nadzieję. - zawtórował K’ylor odpinając od pasa swoją pałkę - Kto pierwszy?
Aeriel powstrzymał go ruchem dłoni.
- Używamy jedynie replik, by się nie pozabijać. - skinął głową w stronę stojaka z drewnianymi odpowiednikami broni. - Wybierz sobie coś, bo czuję, że zanim przyjdzie Phandel, zdążymy zaliczyć jedną rundę. - odpiął od pasa miecz i wybrał długi, zakrzywiony patyk ze stojaka. Machnął nim kilka razy, jakby przyzwyczajając się do jego ciężaru i wyważenia, tak odmiennego i jednocześnie podobnego do Śpiewu.

K’ylor wzruszył tylko ramionami i spowrotem przypiął broń na swoje miejsce. Podszedł do stojaka i zaczął przetrząsać zebrane tam repliki. W końcu wybrał mocno zakrzywione ostrze, prostą replikę sejmitara.
- Preferuję pałki, ale tym też w ostateczności mogę się posłużyć. - rzekł i przybrał defensywną postawę, równocześnie jego lewa dłoń zajęła się ogniem. - Gotowy?
Aeriel wysunął lewą stopę do przodu, jakby przygotowując swoją pozycję do pchnięcia. Ostrze miał zawadiacko opuszczone, jakby chciał sprowokować K’ylora. W prawej dłoni zmanifestowała się niewielka ognista kula. - Bardziej nie będę. - odparł z uśmiechem, wyrzucając pocisk w stronę młodszego drowa i atakując podstępnym cięciem z dołu.
K’ylor przyjął ognistą kulę bezpośrednio na klatkę piersiową, zupełnie ignorując jej efekt. Sejmitar opadł w dół, by przechwycić ostrze Aeriela, a lewa, wolna, ręka pomknęła w kierunku trzymającego broń nadgarstka Pierwszego Syna.
Starszy drow widział ten manewr jeszcze nim K’ylor go zaczął. Zgiął rękę w łokciu, nabrał pędu i wywinął się w półobrocie, chcąc uderzyć przeciwnika prawą dłonią. Dłoń jednak była jedynie zasłoną dla śmiertelnego pchnięcia, które szło na wysokości krtani.
K’ylor nie był tak szybki jak Pierwszy Syn. Prawdopodobnie nie był też tak silny. Ale był wytrzymały jak duergar i równie ciężki. Zignorował wolną dłoń fechmistrza, skupiając się w pełni na broni. W ostatniej chwili rzucił się w przód, przemykając przy tym tuż przed ostrzem, starając się przygwoździć starszego drowa swoją masą, w walce w zwarciu nie było miejsca na sprytne zagrywki, czy zręczność. Liczyła się czysta siła i zdolność do przyjmowania na siebie ciosów.
Aeriel stał bokiem, gdy wpadł na niego K’ylor. Jednak i na takie sytuacje znał rozwiązanie. Gdy spadali, łokieć wbił się w brzuch młodszego drowa, a czaszka Pierwszego Syna uderzyła w czaszkę oponenta z siłą godną krasnoludzkiego młota. Aż pojawiły mu się mroczki przed oczami.
Kapłan aż zassał powietrze pod wpływem tej wymiany ciosów, ale nie pozwolił sobie na zatrzymanie się. Zmusił się całą siłą woli do oddania Pierwszemu Synowi pięknym za nadobne, odciągnął swoją głowę w tył i powtórzył manewr Aeriela.
Zadzwoniło mu w uszach, zakręciło się w głowie, ale kojarzył fakty. Był przytomny. W miarę. K’ylor miał czaszkę twardą niczym kamień, ale to Aeriel miał lata doświadczeń w takich starciach. Wywinął biodra w lewo, chwytając prawą dłonią lewy nadgarstek oponenta, zaś lewą pięść umieścił na szczęce przeciwnika z takim impetem, jakby chciał ją urwać.
K’ylor zacisnął mocno lewą dłoń na nadgarstku oponenta. Pozwolił, czy też raczej poddał się manewrowi Aeriela i padł ciężko na ziemię. Równocześnie w powietrzu rozniosła się woń mocno przypalonego mięsa. Fechmistrz popełnił błąd atakując lewy nadgarstek K’ylor, cały ten czas płonął. Z tej rundy wyszli po równo. Odtoczył się w tył i podniósł z trudem.

- Yba wywiłeś mi żchwe. - wyseplenił i złapał się za twarz. Z donośnym chrupnięciem nastawił kość. - Cud że nie złamana.
Aeriel roztarł przypalony nadgarstek.
- Będę chyba musiał uśmiechnąć się do Richery… - westchnął, wstając. - Dobra walka. - podał mu dłoń, pomagając wstać. - Gdzie ten Phandel? - zastanowił się.
- Pewnie chowa się po kątach by uniknąć treningu? - odparł K’ylor - Phandel to syn Aurory?
- Dokładnie. Twój młodszy braciszek. - mrugnął mu porozumiewawczo. - Ostatnio zebrał takie baty, że nie dziwię się, że się nie pojawia… Cóż, trzeba będzie go przećwiczyć jeszcze mocniej, by wpoić mu nieco dyscypliny.
- Niektórym osobom nic nie pomoże. - westchnął kapłan unosząc dłoń do żuchwy. Wzniósł cichy zaśpiew i od razu poczuł się lepiej gdy boska magia przelała się przez jego ciało. Następnie powtórzył manewr, tym razem sięgając ku Pierwszemu Synowi. - Już nie musisz iść do Richery.
- Dzięki. - odparł Aeriel, rozmasowując nadgarstek. - Richera to jedna z nielicznych w tym domu kobiet, która nie patrzy na nas z góry. Przynajmniej na razie. - westchnął.
~ Jest jeszcze młoda, nie myli płci z siłą. ~ mignął Aerielowi - Wszystko odbywa się zgodnie z wolą Lolth.
- A jakże mogłoby być inaczej. - uśmiechnął się słabo Pierwszy Syn. - Twoja, ekhm… matka, Aurora znaczy się, również ma inny stosunek do… - chciał powiedzieć mężczyzn, ale wiedział, jak Łowczyni traktuje żołnierzy. - do nas. Choć to może wynikać z faktu, iż wkurwia ją Filfria…
- Nie mi to oceniać. Ale przyznaję, Druga Córka potrafi zaleźć za skórę. -
K’ylor skrzywił się przy tym wyraźnie.
- Nie tylko ona. - mrugnął porozumiewawczo do niego, mając w pamięci spięcie pomiędzy nim, a Lorashem. - Cóż, wygodnym byłoby… - pozostawił tę kwestię niedokończoną, pamiętając, że ściany mogą mieć uszy.
- Zaiste. - skwitował to krótko K’ylor - Gdzie jest Phandel, jeszcze trochę i umrę tutaj z głodu.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 24-09-2016, 00:37   #28
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Do sali treningowej wszedł Phandel, sam. Skłonił się nisko Pierwszemu synowi ale również i K’ylorowi.
- Szlachetni Panowie… - zaczął
Aeriel tylko warknął i w dwóch skokach stanął przed młodym magiem.
- Tak? - wywarczał. - Gdzie są pozostali?
Młody mężczyzna mimowolnie uniósł dłonie w przepraszającym geście
- Duagloth powiedział… - przełknął ślinę - że ich obecność nie będzie konieczna.
- A adepci? -
w jego oczach błyszczało coś, co można było określić słowem “mord”.
Phandel osuszył gardło.
- Patron ujął to tak: “entuzjazm Pierwszego syna jest godny pochwały, aczkolwiek jego asysta jest tutaj całkowicie zbyteczna”.
Aeriel warknął nisko, zwierzęco i spojrzał pytająco na K’ylora.
- Rozumiem. - odparł młodemu magowi. - Tobie jednak nie kazał wracać? K’ylorze, zajmiemy się Phandelem, prawda?
Phandel wyciągnął przed siebie ręce.
- Panowie, naprawdę jedynie przynoszę wiadomość. Duagloth powiedział mi, że “skoro lubuję się w sparingach, może powinienem zobaczyć na ile mi one pomogą”...
- Oczywiście że tak. -
odpowiedział uśmiechając się przy tym paskudnie - Patron go nie potrzebuje bo jest świadom jego umiejętności, a nowe nabytki dopiero musi ocenić.
Aeriel posłał K’ylorowi porozumiewawczy uśmiech i zwrócił się do młodego maga.
- Dobądź broni i przekonamy się. Dzisiaj kolejna lekcja. Walka z dwoma przeciwnikami. - powiedział, podnosząc treningowy miecz do góry.
Phandel z miną skazanca podszedł do stojaka na broń i wybrał jeden z długich drewnianych mieczy. Odwracając się posłał znienacka kulę kwasu prosto w twarz Pierwszego syna.
Aeriel rzucił się w bok, recytując słowa czaru. W stronę maga poleciała kula ognia, Phandel szybko biegał, lecz gdyby nie użył mocy lewitacji opalił by sobie znacznie więcej niż stopy, wylądował obok. Najstarszy z drowów krzyknął:
- K’ylor, teraz!
Korzystając z sytuacji kapłan doskoczył do boku Phandela i posłał w jego stronę silne poziome cięcie na wysokości pasa. Gdyby broń była prawdziwa bez wątpienia groziłaby przepołowieniem maga.
Brat K’ylora złożył się w pół i nic nie zapowiadało by miał się już dzisiaj wyprostować…
Aeriel podszedł wolnym krokiem do Phandela.
- Popełniłeś jeden, zasadniczy błąd. Zlekceważyłeś naszą przewagę. Zaatakowałeś jednego z nas, nie obydwu. - westchnął przeciągle, kiwając głową K’ylorowi, by ten uleczył maga. Przyklęknął, by spojrzeć mu w oczy. - Musisz sprawić, by twoi przeciwnicy się pogubili. By sobie przeszkadzali. By stali w jednej linii, wpadali sobie pod nogi, ratowali się wzajemnie przed upadkiem… Myśl! - warknął.
K’ylor spojrzał na Aeriela i pokręcił przecząco głową. Jego zdolności miały być tajemnicą i lepiej by tak zostało. Nie zmieniało to faktu że znał się na klasycznej, pozbawionej magii medycynie.
- Symuluje. - zawyrokował spokojnie.
Młody czarodziej po jakimś czasie wygrał walkę o oddech, kolejną częścią kampani w sali ćwiczeń, było podźwignięcie się do pozycji siedzącej.
- P… panowie błagam, zabijecie mnie.
- Nie to jest moim zamiarem, siostrzeńcu. -
Aeriel spojrzał na niego ostrym wzrokiem. - Jeśli będziesz myślał, nic ci się nie stanie. - założył ręce na piersi.
- Brakuje mu podstaw. I nie mam tutaj na myśli nawet techniki, jest za słaby fizycznie. Biegasz bracie? Ćwiczysz ciało? - spytał K’ylor.
- M… mam niewiele czasu bracie, Duagloth…
- Kontynuuj?
- Zapełnia mi zajęciami całe cykle, czasem nie ma kiedy nawet odpocząć.
- Przestań. Wiem, ile kosztuje czasu kosztuje szkolenie maga. Ale popatrz, oto jestem tutaj. -
rozłożył ręce szeroko. - Musisz być czujny i przygotowany, jeśli chcesz być kimś. - nachylił się. - Inaczej pogódź się z tym, że wykonujesz tylko rozkazy…
Phandel pokiwał głową, nigdy nie wyróżniał się niczym i teraz też tego nie robił.
- Wstawaj. I uciekaj na swoje zajęcia z zaklęć. - warknął Aeriel. - Gdybyś jednak kiedyś miał ochotę nauczyć się czegoś… nieszablonowego, wiesz gdzie mnie znaleźć. - odwrócił się do niego plecami, ruchem głowy wskazując gdzie są drzwi.
Młody czarodziej potrzebował dość dużo czasu by wypełznąć z komnaty.
Aeriel odwrócił się do K’ylora i westchnął.
- Ech, gdyby tylko miał ochotę… Ciekawe, kiedy Opiekunka wymyśli coś, by znowu zająć nam trochę czasu. - szepnął.
- Pewnie będziemy przy niszczeniu Upadłego Domu. Zgodnie z tradycją. - odparł K’ylor odkładając na swoje miejsce atrapę którą do tej pory się posługiwał. - A potem… Byłeś kiedyś na powierzchni? - spytał nagle.
- Jedynie raz, na łowach. Tam też… - westchnął, po czym mrugnął do K’ylora ~ Tam zginął Jarred, poprzedni Pierwszy Syn.
- Cóż, tam bywa niebezpiecznie. Ale chciałbym się tam jeszcze kiedyś wybrać. Powierzchniowe elfki tak pięknie błagają o litość… -
rozmarzył się drow. - Najlepsza część to powolne odkrajanie fragmentów ciała od ich dzieci.
- Ja tam wolę te ich ciasne szparki. -
zaśmiał się głośno. - Chociaż, nie powiem, okaleczanie jest w modzie, zwłaszcza tam. - mrugnął do młodszego drowa. - Musiałbyś widzieć jak żałośnie wyglądają ich wojownicy, gdy odrąbie się im dłonie. - parsknął śmiechem.
- “Wojownicy”. Są żałośni, spotkałem tam tylko jedną osobę godną mojej uwagi, a i to ledwo. - mruknął - Tyle że ja byłem tam sam. Aurora przez dłuższy czas nie dawała mi nic do roboty i zacząłem się nudzić, więc zacząłem zwiedzać fragmenty podmroku do których zazwyczaj się nie zapuszczam. Ostatecznie znalazłem ścieżkę na powierzchnię.
Aeriel odłożył treningową broń na miejsce i przypiął pas z prawdziwym mieczem.
- Cóż, ja też znalazłem tam jedną osobę godną mojej uwagi. - uśmiechnął się paskudnie i mignął ~ Był to Jarred. ~ głośniej zaś dodał: - Byłem tam z akademii, ale to było dawno temu. Jeszcze nim urodziła się Filfria. - celowo pominął Lorasha, uznając go za mniej ważnego. - Pamiętasz tę ścieżkę? - zapytał nagle.
- Zastanawiałem się kiedy wreszcie o to spytasz. Oczywiście że tak! - odparł kapłan z ekscytacją w głosie - Może znajdziemy trochę czasu na zwiedzanie “podmroku”?
- Jak tylko uspokoi się sytuacja w mieście. -
uśmiechnął się drapieżnie. - Zabierzemy kilku naszych i pójdziemy na łowy! - klepnął kapłana w ramię.
- Wyśmienicie.
- Jak długa to trasa? Poczynię już odpowiednie przygotowania.
- Kilka dekadni. Woda nie będzie problemem, polować mogę na utrzymanie trzech, czterech osób. Matka Opiekunka mogłaby być zainteresowana otwarciem nowego kontaktu handlowego z powierzchnią, moglibyśmy połączyć jedno z drugim.
- Interesujący pomysł. Moglibyśmy jej to zasugerować, jak tylko znajdzie trochę czasu… -
westchnął Aeriel. - Czy w pobliżu tego wyjścia znajduje się jakieś większe miasto tych… ludzi? Albo wioska faerie?
- Las w którym jest nieco faerie. W pobliżu lasu jest kilka ludzkich miast, ale nie patrzą tam zbyt dobrze na drowy, trzeba by było kogoś wygadanego.
- K’ylor, zapominasz o tym, że to z nami jest Pajęcza Królowa. Drobna iluzja wystarczy na kilka godzin, by nawiązać kontakt. Poza tym, chyba znam kogoś, kto mógłby się nam przydać… -
zastanowił się, a jego myśli pobiegły w stronę jego pierwszej córki, matki jego kolejnych dzieci. - Tak, myślę, że znam odpowiedź na nasze problemy. - uśmiechnął się krzywo.
- Ja nie zapominam o Pajęczej Królowej. Nigdy. - odparł z mocą młodszy drow - Zwyczajnie zdaję sobie sprawę z moich umiejętności. Prowadzenie negocjacji handlowych do nich nie należy.
- Chyba, że Opiekunka uzna inaczej. -
uśmiechnął się i klepnął kapłana w ramię. - Do moich też nie należało, aż do przedwczoraj, gdy pertraktowałem z… uciekającymi szczurami.
- Święte słowa. -
K’ylor westchnął lekko i skierował się do drzwi - Na chwilę obecną chyba nie mamy tutaj nic do roboty? Zjadłbym coś.
Aeriel dopiero teraz zdał sobie sprawę, że też jest głodny. Cóż, adrenalina wyłączała apetyt na bardzo długo. - Masz rację, chodźmy coś zjeść.
 
Corrick jest offline  
Stary 08-10-2016, 00:16   #29
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Koszary

Duagloth oprowadzał przemienioną Aurorę po koszarach zupełnie tak jak należało by oprowadzać gościa z zewnątrz.
- Szlachetna kobieto - Patron jechał z pełną pompą dwojąc się i trojąc w ukłonach - zapewniam cię, że Dziewiąty dom posiada najlepszych niezależnych łowców i tropicieli, jakich mogą kupić wasze pieniądze, proszę za mną, proszę tędy…
- W moich zainteresowaniach leżą zaklinacze bestii i tropiciele - przedstawiła swoje oczekiwania trzymając się swojej roli. W drodze spięła rude włosy, by w uszykowanym kostiumie wyglądać bardziej profesjonalnie. - Czy posiadacie szybsze "wierzchowce" niż tradycyjne jaszczury?
Duagloth zatarł ręce jak rasowy kupiec.
- Zupełnie świetnie się składa, gdyż nasi świetni zwiadowcy właśnie wrócili do miasta. - Czarodziej poprowadził kobietę w stronę kantyny. W pomieszczeniu znajdowało się przynajmniej trzydziestu mężczyzn. W większości drowów ale było też kilku trzymających się w kupie duergarów, paru półdrowów, orków, hobgoblinów. W kantynie była też jedna drowia kobieta.
Duagloth wskazywał Aurorze ludzi z najdłuższym stażem, było ich dziesięcioro.
Aurora rozpoznała w nich zwiadowców, którzy walczyli w pobliskim Podmorku. Nie byli to Aurorzy, ale najlepsze co Aeriel mógł mieć pod swoją komendą. Te osoby były znacznie lepsze w podrzynaniu gardeł, niż tropieniu.
- Zwiadowcy... - powtórzyła pod nosem.
"Kretyn..." - odbiło się w jej głowie patrząc na persony, którym bliższe było podrzynanie gardeł, niż jakakolwiek kreatura podmroku. Westchnęła krzyżując ręce pod piersiami.
- A ta - zaznaczyła skinieniem głowy na jedyną drowkę w pomieszczeniu - kapłanka?
Duagloth skłonił głowę.
- Oczywiście… jak wszystkie kobiety nieprawdaż? Toć najwidoczniej Bogini doświadczyła szanowną Koherę w taki sposób iż to właśnie tu najlepiej jej służy.
- Niech będzie... - odpowiedziała z tonem, który ciężko usatysfakcjonować. - Co z wierzchowcami?
- Zapewniam cię kobieto, że nasze jaszczury należą do najprzedniejszych w mieście - rzekł czarodziej. - Niestety, nie dysponujemy bardziej wyszukanymi środkami transportu.
- Oczywiście... - skwitowała znając jaszczury domu jak własny ogon. Jeśli tak wyglądał handel czymkolwiek, to Aurora zdecydowanie wolała zajmować się polowaniami. - Chcę tych, tego tu, tamtego i ją - wyliczyła dyskretnie wskazując zainteresowanych. - Znajdź mi jeszcze drugą kapłankę, samcze, a dostaniecie wspomnianą wcześniej kwotę.
Wszystkie formalności zostały sformalizowane w ekspresowym już tępię. Aurora jako kapłanka Aleanviirów w towarzystwie ośmiu najmitów: sześciu mężczyzn i dwóch kobiet, w żaden sposób nie spokrewnionych z Olathkyuvrami. Do tego dochodziły jeszcze trzy jaszczury, oraz oczywiście drowka, która podążała za Aurorą wraz z wypożyczonym berłem. Cały pochód opuścił miasto przed końcem cyklu.

Jaskinie Podmroku

Podróż musiała trwać już kilka cykli. Oczywiście ciężko było to dokładnie określić, z racji braku jakiegokolwiek odniesienia. Podróżnicy odmierzali więc czas od postoju do postoju. Postojów, w czasie których elfy zapadały w zadumę, było de tej pory siedem.
Atmosfera w grupie była poprawna. W czasie całego tego czasu, drowy zamieniły może dwa trzy szeptane słowa, starano się zachować absolutną ciszę. Kiedy zachodziła konieczność komunikacji, ograniczano się do mowy gestów. Do tej pory podróżnym udało się unikać konfrontacji z istotami dziczy. Aż do teraz.
Jeden ze zwiadowców powrócił właśnie i pokazał palcami.
~ Dwa jaszczury, ciężko wyładowane, powolne. Grupa cztero-pięcio osobowa, raczej niedrowy, przynajmniej piechurzy.
~ Miejsce i kierunek? - zamigała w odpowiedzi Aurora.
~ Północno wschodni tunel Pani, wciąż jakieś czterysta metrów przed mami.
~ Kierunek... Ich kierunek - powtórzyła się nie otrzymawszy odpowiedzi na zadane pytanie. Uświadomiłą sobie też, że nawet niepamiętała kiedy ostatnio była w podmroku bez swoich ludzi. Ich nie musiałaby nawet pytać, mówiliby sami.
Mężczyzna dygnął, jakby uświadamiając sobie swój błąd dopiero teraz.
~ Zmierzają w naszą stronę.
~ Za ile będą na naszej pozycji?
~ Czterdzieści kroków Szlachetna Pani.
~ Za ile... Za ile czasu będą na naszej pozycji? - powtórzyła teraz już nieco zirytowana.
Drow przełknął ślinę.
~ Pani, jeśli pozostaną w tym tempie, będą tu za moment.
Aurora wkur*iła się i potrzebowała chwili z zaciśniętymi pięściami, by nie rzucić się na samca, który do niej migał. Jeśli zwiadem można było nazwać czterdzieści metrów, to z Aurorami przepowiadała przyszłość mając pokrycie zwiadu na setki metrów dookoła. To będzie ciężka misja... Szybka kalkulacja, która normalnie powinna być przeprowadzona... jakkolwiek wcześniej. Było już za późno na plany awaryjne. W karierze Aurory ucieczka i unikanie kontaktu było spotykane tylko podczas pełnego obładowania i powrotu. Nie mogła drowom powiedzieć, ze trzeba prostolinijnie spieprzać.
~ Gotowość do walki. Mają przejść nieświadomi - rzuciła sprawnie do wszystkich schodząc na bok. Następnie po tym splotła inkantację Wyciszenia i puściła w ruch sprezentowane przez maga narzędzie mające ukryć ich dla oczu.
Meżczyzna kiwnął głową i szybko poinformował ludzi o rozkazach. Gdy Aurora wybrała na rózdze runę symbolizującą niewidzialność, cicha drowka zaczęła pleść zaklęcia. Po chwili wszyscy byli skryci.
Rychło w czas gdyż obcy właśnie zbliżali się do drowów. Nieznajomi okazali się grupą duegarów, prawdopodobnie kupców. Sześciu krasnoludów milczało, ich jaszczury dźwigały zbroje i broń. Aurora wyczekała dość długi czas, po tym dla pewności udała się drogą krasnoludów sprawdzając najbliższą osłonę. Wyglądało na to, ze krasnoludy minęły ukrytych drowów. Poirytowana łowczyni powróciła na miejsce, w którym ukrył się jej oddział.
Stanęła w miejscu gdzie ostatni raz ich widziała i obserwując otoczenie wyczekała na utracenie mocy przez zaklęcie niewidzialności. Po jakimś czasie jej oczom ukazał się pierwszy jaszczur a potem cała reszta oddziału. Nerwy nie opuściły jej a podmrok nie był miejscem w którym się powstrzymywała. Również nie miała zamiaru tego robić. Stając przed drowem, który robił za zwiadowcę wpatrywała mu się w oczy. W końcu nie wytrzymała i przyłożyła pięść do policzka samca z taką siłą, która była potrzebna, by emocje z niej uszły.
Drowi mężczyźni posiadali wyuczoną zdolność zbierania kobiecych ciosów. Mężczyzna podniósł się z ziemi dopiero po dłuższym czasie, wyglądało na to iż jego obrażenie jest poważniejsze niż dawał po sobie poznać. Łowczyni nie ochodziło to jak poradzi sobie z tym samiec. Wzamian zato zwróciła się do reszty.
~ Ktokolwiek z was zna się na zwiadzie lepiej niż on?
Towarzyszące grupie kobiety założyły tylko dłonie obserwując reakcję mężczyzn. Ci popatrzyli po sobie po czym jeden z nich wyciągnął do góry dłoń. Aurora z dystansem spojrzała się na wymuszonego ochotnika mając wątpliwości.
~ Ile cykli spędziłeś w podmroku na zwiadzie?
~ Będzie z czterdzieści, szlachetna Pani - pokazały grube palce niskiego mężczyzny.
"To są kur*a jakieś żarty..." odpowiedziała na głos, co przez czar zostało ograniczone do ruchu warg. Straciła ochotę na kolejnego sierpowego, za to bardziej zmobilizowała się do wykonania zadania.
~ Idziecie przed siebie i bez zatrzymywania się, chyba że powiem inaczej. Biorę zwiad - zakomunikowała poirytowana i ruszyła pierwsza mając na celu wyprzedzić cały pochód.
Nikt nie śmiał w jakikolwiek sposób skomentować, gdy Aurora ruszyła przodem.

Przez najbliższe cykle, nic nie niepokoiło pochodu, Aurora z powodzeniem gwarantowała swoim zwiadem bezpieczną drogę. Aczkolwiek pewnego razu, wracając właśnie w stronę jaszczurów, Łowczyni usłyszała odgłosy walki, spięła mięśnie i ruszyła ile miała sił w nogach, by móc dojrzeć sytuację. Oczom Aurory ukazał się jej oddział, atakowany przez wa monstrualne pająki, Jeden z jaszczurów leżał nieruchomo na podłodze jaskini. Przeklęła pod nosem łapiąc za rękojeści dwóch krótkich mieczy. Wysunęła je z pochw gdy była już blisko placu bitwy. Scenariusz walki z pająkami był dość oklepany... jeśli miało się swoich ludzi, dobry sprzęt i... i własne ciało, które mogło z wysokości runąć na wielkiego owada. Mając zaplecze godne wiadra z brudną wodą, dobiegła do jednego z pająków od tyłu. Nie mając żadnych lin, haków, czy sieci, rozwiązaniem było skupić się na rozpruwaniu chityny i odnóży prostolinijnie na niego wskakując okrakiem, zaczepiwszy się wbijanymi ostrzami.
Aurora wskoczyła na ogromnego pająka tak jak zamierzała. W tym czasie mężczyźni okrążali zwierze a kapłanki ciskały zaklęciami. Wspólnym wysiłkiem udało się powalić potworne stworzenie w dość szybkim czasie. Okazało się wtedy, że po drugim pająku, jak i powalonym jaszczurze, nie ma już śladu. Cicha drowka siedziała gdzieś w rogu obejmując swoje kolana i kołysząc się katatoniczne.
"Je*ani rzeźnicy..." - rzuciła w myślach spoglądając po otoczeniu.
~ Reszta cała? - zamigała kontrolnie wyciągając ostrza z flaków pajęczaka.
Palce ośmiu mrocznych elfów odmigały potwierdzając. Aurora kiwnęła głową pokazując, że nie ma zamiaru porzucać truchła jaszczurki wraz z częścią sprzętu. Strząsnęła spływające gluty z mieczy i poprowadziła załogę w pościg za martwą własnością. Nie zajęło dużo czasu, zanim drowom pod przewodnictwem Aurory udało się natrafić na ślad pająka. Zwierze obwinęło nieprzytomnego jaszczura w kokon i wysysało właśnie jego wnętrze, ekwipunek, wciąż przywiązany do wierzchowca w żaden sposób oczywiście nie zajmował uwagi pająka. Widok po raz kolejny utwierdził Aurorę w tym, że skrzydła dawały absolutnie niedoścignioną przewagę poza miastem. Musiała chwilę się zastanowić zanim w jej głowie ułożył się plan. Przywołała do siebie drowki rozkazując podążać za sobą.
Jedna z kapłanek zdecydowała się wtrącić komentarz:
~ Pani, jaszczur nie żyje, pozwólmy pająkowi się najeść, przecież ekwipunkowi nic się nie stanie - druga kobieta pokiwała głową. Odpowiedziała im kwaśna mina i chwila potrzebna na kolejne przypomnienie tego, co miała dostępne.
~ Racja... - przyznała gorzko. ~ Któreś z was może zginąć - skomentowała schowawszy miecze. W zamian za to sięgnęła do łuku i chwyciła za lotkę jednej ze strzał. Nie miała zamiaru odpuścić i nie miała zamiaru dać pajęczakowi przyjemności czy ani chwili więcej triumfu.
Jej strzała mogła by dosięgnąć pająka, mogła by… gdyby nie została szturchnięta przez jedną z kapłanek.
- Heretyczka! - krzyknęła na głos kobieta dobywając broni, druga drowka przynajmniej czasowo nie wiedziała jak ma się zachować.
Aurora przewróciła oczami w irytacji i nie zwlekawszy puściła łuk zbliżając się do drowki w dwóch krokach. Skorzystała z własnej siły chwytając za uzbrojoną dłoń jak i za gardło swej ofiary. W tym momencie druga drowka, zdecydowała się, że jednak nie weźmie udziału w konflikcie. Aurora zbliżyła twarz do nadgorliwej drowki.
- Osiemdziesiąt lat spędziłam w podmroku. Zaufaj mi, zaszlachtowałam setki takich pajęczaków. Bardzo dobrze wiem, kiedy, jak to się robi i co można a czego nie. Lolth ma dla nas znacznie większe plany i się niecierpliwi. Ten pajęczak każde jej czekać. Więc nie pier*ol mi tu o herezjach - wydusiła przez zęby ściszonym tonem.
- Pierdolisz... - drowka starała się wyrwać.
- To nie jest prośba. A ty masz *jeszcze* wybór - warknęła zaciskając bardziej dłoń na jej szyi. - Radzę się zastanowić.
Kobieta machała dłonią dając do zrozumienia, że ma dość. Łowczyni wyszarpała broń drowce odrzucając ją na bok. Samą drowkę również odrzuciła od siebie.
- Jeszcze jakieś uwagi? - syknęła do reszty podnosząc łuk i naciągając strzałę.
Drowka nie stwarzała już problemów, ale zarówno ona, jak i jej towarzyszka, były niepocieszone. trudno powiedzieć co sądzili o tym mężczyźni, gdyż nikt ich nie pytał o zdanie. Kiedy poleciała pierwsza strzała pająk ruszył w kierunku atakującej, wtedy uderzyli mężczyźni. Po intensywnej, lecz znów dość krótkiej walce, zwierze zostało zaszlachtowane. Jeden z mężczyzn jednak przypłacił to życiem, kiedy kły jadowe zakleszczyły się na jego skroniach, zmieniając czaszkę drowa w papkę. Aurora przestała traktować poważnie bandę amatorów, którą podsunęła jej paskuda. Wydała kolejne rozkazy, ekwipunek został zebrany, a wyprawa uszczuplona o jaszczurkę i człowieka ruszyła dalej. Dla Łowczyni liczył się czas. Rozprawienie się z kapłankami domu Baenth mogła zrobić i nawet własnymi rękoma bez niczyjej pomocy.

Następne kilkanaście cykli-postojów, minęło względnie spokojnie. Aczkolwiek i tak stracono jedną kapłankę. Stało się to dokładnie na pierwszym noclegu po potyczce z pająkami. Gorta - bo tak nazywała się morderczyni, upierała się, że jej towarzyszka - Foira, kobieta sprzeciwiająca się atakowi na pająka, próbowała poderżnąć Aurorze gardło. Uczynna Gorta wedle własnych słów pośpieszyła z pomocą… Ostatecznie Foira miała plecy zamienione sztyletem w sito.
Bez innych strat, pochód osiągnął wreszcie Uh Natha, co dało niesamowitą ulgę przewodzącej topniejącym oddziałem. Łowczyni była paskudnie zmęczona patologią, któr miała pod nią miejsce. W podmroku wytresowane samce spisywały się znacznie lepiej niż ambitne dziwki. Może wzięcie kapłanek było błędem...?
 
Proxy jest offline  
Stary 02-11-2016, 23:09   #30
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Uh Natha

Aurora wprowadziła grupę do targowej osady. Drowi strażnik przy wejściu poinformował ich o prawach tego miejsca:
Cytat:
- Kradzież
- Sprawianie by produkty wyglądały na lepsze niż w istocie są.
- Posiłkowanie się magią w negocjacjach

Osoba złapana na którymś z tych wykroczeń zostanie spętana łańcuchami i wrzucona do pobliskiego jeziora.
W centralnej części jaskini mieszczącej Uh Natha, znajdował się plac targowy, w bocznych jej ścianach wykute zaś były pomieszczenia magazynowe svirfnebliów, drowów, duergarów oraz mieszkańców powierzchni.
Gdzieś tutaj miały znajdować się kapłanki Beanth.

Drużyna została odstawiona w jedno miejsce w celu odpoczynku, lecz też z nakazem gotowości do natychmiastowego wymarszu. Gorta, jako "uczynna" kobieta, dostała w opiekę samców. Sama Aurora udała się na poszukiwania. Szybko zdała sobie sprawę, że w osadzie znajduje się jedna kobieta, odpowiadająca rysopisowi kapłanki Beanth. Drowka znajdowała się w łaźni, jedynej w Uh Natha. Pozostawało pytanie gdzie jest reszta jej sióstr. Łowczyni mogła się już przyzwyczaić do pieprzenia się zadania na każdym kroku. Straciła pewność, co do obecności kompletu kapłanek, jednak musiała to określić. Postanowiła wyciągnąć trochę wiedzy z towarzyszącej jej służbie. Nie mogło to też trwać długo, bowiem zaczepienie się do łaźni było jedną z możliwych furtek zwiadu. Uh Natha było niewielkie i Aurora nie miała problemu z odnalezieniem orszaku Beantskiej kapłanki. Niczego jednak od tych trzech drowich wojowniczek się nie dowiedziała, kobiety sugerowały by jeśli wola, zapytać samej kapłanki, której na imię było Sorianna. Handlowały bronią i był to temat, do którego trzeba było się podczepić. Po zastanowieniu się Łowczyni wróciła się do swoich ludzi i zabrała ze sobą Gortę. Nakazała stulić jej dziób i dostosować się narzucanych tematów. Razem udały się do łaźni i zajęły strategiczne miejsce przy Soriannie.

Uh Natha trudno nawet było nazwać miastem. Łaźnia była niewielka, prosta. Ale w takiej oazie położonej wewnątrz dziczy musiała wydawać się rajem.
Wysoka kapłanka wydawała się medytować leżąc nago w gorącej wodzie. Nie było żadnych innych klientów, co tak naprawdę lekko zdziwiło Aurorę. Trzymając się planu pozbyła się ubrania i zajęła miejsce w gorącej wodzie. Rozluźnienie powoli pojawiało się, a czas pozwalał poukładać myśli.

- Podobały mi się sztylety, z pozłacanymi zakończeniami. Rozważam, czy ich nie nabyć. Choć jeszcze pozostał do obejrzenia towar dwóch ostatnich... - westchnęła do towarzyszki.
Gorta grała swoją rolę.
- Jeśli cena będzie dobra, może sama coś kupię od tych karłów - powiedziała. Gałki oczne Sorianny poruszyły się pod powiekami zdradzając jej świadomość.
- Niezbyt fortunny wypad - kontynuowała Aurora odchylając się z zamkniętymi oczyma. - Dawno nie było niczego na prawdę wartego uwagi. Miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej... Marne szanse. Jestem niepocieszona - podsumowała sięgając po chwili za gąbkę polewając się z niej wodą.
Sorianna otworzyła wreszcie oczy i przyjrzała się kobietom, zawiesiła wzrok nieco dłużej na Aurorze i noszonych na jej nagiej szyi insygniach ósmego domu.
- Szukasz czegoś szczególnego kobieto? - zapytała dość uprzejmym tonem.
W odpowiedzi Aurora spojrzała na chwilę w jej kierunku, jednak kontynuowała polewanie, traktując pytanie jako wtrącenie.
- Tego, co mnie zachwyci - odrzekła zachowaniem, które wpasowywało się urodę. - Tutaj najwidoczniej małe szanse...
Kapłanka Beanth przeczesała mokre włosy.
- Co więc zamierza teraz uczynić, zacna córka Aleanviirów? Jeśli czegoś nie ma tu, trzeba chyba ruszyć pupę do Krain powierzchni.
- Na powierzchnie... Powierzchnia źle wpłynie na moją cerę. Poza tym nie wiem, czy zachwyci mnie coś, co wychodzi z rąk jakiś białasów. Chyba, że się mylę? - zwróciła wzrok na kapłankę, jakby ta miała znać towary powierzchni.
Sorianna uśmiechnęła się życzliwie.
- A co powiedziała byś na ręce tych białasów? - zaśmiała się niewinnie. - Moje siostry wyruszyły w kierunku powierzchni w interesach, powrócą tu za jakieś kilkanaście, kilkadziesiąt cykli. Jeśli wciąż tu będziesz, może znajdziesz coś godnego twojej osoby kobieto - zachęcała.
- Kupić najpiękniejszy sztylet powierzchni, a następnie zabić nim jego twórcę, by nigdy nie stworzył piękniejszego... - pokiwała z uznaniem Aurora. - Zrobiło się romantycznie a nie ma wina. Wasze siostry zajmują się tylko bronią, czy będą mogły pokazać więcej?
Sorianna oparła nagie ramię o brzeg basenu.
- Nie są tam stricte dla broni, raczej dla “trofeów” aczkolwiek gdzie jest jedno, tam i drugie.
- Ręka białasa... czemu by nie? - Aurora zwróciła się bardziej do towarzyszącej kapłanki. Prawda była taka, że musiała ukryć niezadowolony wyraz twarzy przed swoją ofiarą. Wskazany termin był odległy. Zbyt odległy i niepewny, by można było zaplanować coś konkretniejszego.
Gotra pokiwała głową.
- Całkiem intratne.
- Wybornie - Sorianna uśmiechnęła się po czym przymknęła oczy i zanurzyła się po brodę w wodzie.
Aurora zamilkła pogrążając się w zadumie wkur*enia układając plan następnych poczynań.

* * *

Drowka w której drobnym ciele kryła się półbiesia, Pierwsza córka Olathkyuvrów, opuściła małą łaźnię. Pouczyła swoich ludzi i pozostawiła ich pod okiem Gotry, sama kierując się na zwiad. Dobre kilkanaście cykli zajęło jej dotarcie w wyższe partie Podmroku. Jednak zarówno zapach, wilgotność jak i rodzaj fauny i flory dawały łowczyni świadectwo tego iż pobliska droga ku Krainom powierzchni jest już blisko.

Jaskinie

Aurora, niczym pająk, czaiła się w całkowitych ciemnościach i czekała. Po paru cyklach cierpliwość Pierwszej córki została nagrodzona. Z kierunku jej kryjówki zbliżała się grupa wędrowców. Oczy Aurory rozpoznały dwie wysokie kapłanki Beanth, dwóch mężczyzn, oraz czterech powiązanych ze sobą więźniów, których drowy prowadziły w szeregu. Mroczne elfy były uzbrojone w długie miecze (mężczyźni) oraz wężowe bicze (kobiety). Więźniowie okryci byli tunikami, które jeszcze niedawno musiały być dość dobrej jakości. Na głowy niewolników zarzucone były worki.
Aurora wiedziała jak tropić i unikać potworów Podmoroku, tym razem jednak użyła tej wiedzy by sabotować podróż kapłanek. Napuściła na przykład na pochód trzy Psy Śmierci które wytropiła w pobliżu.


Upadłe bestie z których każda kąsała dwoma parami szczęk, zanim zasiekane, pokiereszowały jednego z drowich mężczyzn. Po krótkim czasie trucizna przetrawiła jego ciało. Kapłanki porzuciły zwłoki drowa i kontynuowały drogę.

Wtedy też Aurora, korzystając z magii wypożyczonego jej przez Duaglotha “przedmiotu” okryła się niewidzialnością. Tak zamaskowana zbliżyła się do odpoczywającego pochodu. Więźniowie wydawali się całkowicie oślepieni przez zarzucone na głowach worki. Mieli smukłe dłonie, przywodzące na myśl elfy. Aurora mogła by podkraść się bliżej i spróbować podać któremuś z nich sztylet. Pytanie tylko czy to by się na coś zdało? Właściwie nie chodziło, by stało się coś konkretnego. Niewolnik wprawdzie mógłby stchórzyć i nie zrobić nic... Miało to wywołać zamieszanie. Podręczyć, pomęczyć, może wywołać dodatkowe straty.
Padło na wartę mężczyzny, jako najsłabiej wyposażonego. Niewolnicy byli rzuceni w jedno miejsce, kobiety odpoczywały w innym. Procedura sabotażu polegała na zbliżeniu do jednego z niewolników, odcięcia więzów na rękach, odcięcia więzów worka na głowie, by zakończyć na wręczeniu mu sztyletu i opuszczenia miejscówki pochodu. Sztylet również nie mógł być przypadkowy, bowiem musiał należeć do... poległego wcześniej drowa. Przed wszystkim Aurora musiała podwędzić go ze sterty wyposażenia.
Pierwszej córce udało podkraść się do jeńców, oswobadzając głowę jednego z nich, drowka zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z elfem powierzchni, mężczyzna był okropnie poturbowany, młody, nie mógł mieć więcej niż 50 lat.

"Nosz h*j by to strzelił..." - pomyślała zniesmaczona. Kucając oparła ramię o kolano zastanawiając się nad planem zastępczym. Spojrzała w kierunku wartownika, następnie w kierunku gdzie zostawiła niewolnicę Paskudy, wzruszyła ramionami i pomaszerowała do niej by ta rzuciła czar Światła na narzędzie zbrodni. Następnie schowała go w materiały, by nie ściągał uwagi w całkowitych mrokach. Nie tracąc czasu wróciła do niewolników. Nadepnęła jednemu z nich na nogę, by ten dał z siebie głos. Jęk lekko podmasakrowanego osobnika ściągnął wartownika, który na twarzy miał wymalowaną mściwą dezaprobatę. Stanąwszy na tyle blisko dostrzegł rozpętane więzy, wraz z nimi doszła do niego Cisza i seria frontalnych pchnięć niewidzialnym sztyletem.

Drow osunął się bez życia na podłogę jaskini. Aurora widziała swoją dłoń i trzymany w niej pokrwawiony sztylet, zaklęcie prysło wraz z atakiem jaki przypuściła Pierwsza córka. Cisza wciąż utrzymywała swoje działanie, co skrywało jej postać przed nieproszonymi osobnikami. Dziury po własnym sztylecie zostały poprawione przez świecący tak, by promienie nie wydostały się zza materiału. Następnie okrwawione ostrze wylądowało w rękach uwolnionego niewolnika, by na końcu rozpłynąć się w ciemnościach poza okręgiem bijącego z niego światła.

To uczyniwszy Aurora czmychnęła korzystając z zaistniałego zamieszania: rozpętany więzień, został oślepiony światłem którego oczy nie widziały od wielu cykli, wrzasnął i zatoczył się do tyłu. To rozbudziło wyczulone zmysły drowów. Czary kapłanek niemal natychmiast rzuciły mężczyznę o ścianę, następnie jedna z kobiet doskoczyła do niego i zaczęła smagać go biczem. Inna Beantha sprawdziła zarżniętego wartownika, jej palce powiedziały pozostałym, że mężczyzna nie żyje. Drowy pastwiły się nad więźniem, w zasadzie dwoma z nich jeszcze długo, ale najwyraźniej nie zamierzały ich uśmiercić, przynajmniej nie tu. Zadanie można było uznać za wykonane. Zasoby pochodu topniały, a Aurora jeszcze planowała im spotkanie z czymś, co mogłoby trochę poturbować już same kapłanki. Po tym należało jak najszybciej wracać na plan targowy.
 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172