Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2016, 16:56   #1
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[PFRPG] Zaginione Miasto


Ta opowieść winna mieć swój początek wiele dni wcześniej, lecz nie byłoby w niej nic interesującego, gdyby rozpoczął ją opis trudów podróży pewnej grupy żądnych przygód śmiałków. W istocie, całe ich dotychczasowe życie, pełne osobistych porażek i niedoścignionych ideałów, byłoby znakomitym materiałem na opowieść przy kominku, lecz wtedy nie starczyłoby czasu, aby opisać dzień, który na zawsze odmienił ich życie, a także wspólnie opowiedzieć o ich dalszych losach, które od tamtego momentu wydawały się toczyć własnym torem…
Był to o tyle wyjątkowy dzień, iż swój początek miał jeszcze na kilka godzin przed nadejściem świtu, w chwili gdy bohaterowie opuścili Przedlesie w towarzystwie pewnego prostego człowieka, handlarza owoców, którego wesołe usposobienie wydawało się nigdy nie przemijać. W trakcie wspólnej wędrówki dowiedzieli się od niego o rzadko uczęszczanym gościńcu, przecinającym pokryte gęstą roślinnością wzgórza, pozwalając tym samym znacząco skrócić drogę do Endhome, lecz także przestrzegł ich o niebezpieczeństwach, skrywających się w cieniach wielkich drzew w oczekiwaniu na nierozważnych podróżników, albowiem nie bez powodu to miejsce zwano Przełączą Głupców.
Jako że kupiec ów zmierzał w tym samym kierunku, zaproponował im złoto w zamian za ochronę swojej osoby, na co poszukiwacze przygód ochoczo przystali. Od dłuższego czasu było to ich jedyne zlecenie, zaś ich klient był na tyle dobrze obeznany z okolicą, że widzieli w nim nie tylko szansę zarobienia odrobiny złota, lecz był on także wartościowym przewodnikiem, a tych, w tak niebezpiecznych czasach, można było ze świecą szukać.
Pożegnawszy wygody spokojnej osady, awanturnicy raz jeszcze postawili swe stopy na szlaku, zastanawiając się dokąd zaprowadzą ich tym razem. Po upływie kilku godzin, jeszcze pod osłoną nocy, dotarli do rozwidlenia dróg, które znajdowało się pomiędzy wielkimi polami uprawnymi, rozciągającymi się aż po horyzont. W połowie szerokiego, brukowanego gościńca, natrafili na wąską, wydeptaną ścieżkę, która odbiegała od głównej drogi i przecinała jedno z pobliskich pól. W każdych innych okolicznościach poszukiwacze przygód najprawdopodobniej nie okazaliby jej nawet krzty uwagi, lecz ich wygadany przewodnik, Colin Fletcher, postanowił obrać tę trasę, twierdząc, iż prowadzi ona w stronę Przełęczy Głupców.
Bez słowa sprzeciwu, lecz z powoli rodzącą się obawą w sercach, bohaterowie ruszyli za handlarzem i po pewnym czasie wydostali się z wydawałoby się bezkresnego morza kłosów, pokonując tym samym subtelną granicę oddzielającą cywilizację od nieujarzmionej dziczy. Wesoły śpiew polnych ptaków szybko zastąpiło obce uszom pohukiwanie kryjących się w zaroślach zwierząt, a cienie, mimo wschodzącego słońca, wydłużyły się nienaturalnie. Przed nimi znajdowały się legendarne Wzgórza Duskmoon, spowite w nisko unoszących się oparach porannej mgły, wznoszące się niczym wielkie kurhany ponad otaczające je korony drzew. Krył się w nich pierwotny majestat, który w równym stopniu napawał lękiem, co zachwytem. Nagle, zasłyszane o tym miejscu opowieści, pełne grozy i strachu przed nieznanym, urzeczywistniły się na oczach głodnych przygód awanturników...



Przełęcz Głupców, Wzgórza Duskmoon
23 Desnus, 4720 AR
Świt

Wraz z każdą upływającą godziną, słońce wznosiło się coraz wyżej na horyzoncie, zsyłając na strudzonych wędrowców ogrzewające twarz promienie, które ledwo zdołały przebić się przez najwyższe korony drzew. Podbite żelazem koła przeciążonego wozu, głośno trzeszczały pod drobnymi kamyczkami, którymi usłany był wąski gościniec. Wydeptany szlak prowadził wzdłuż gęstych zarośli, lawirując pomiędzy wystającymi ponad las wzgórzami, które z każdym pokonanym zakrętem wydawały się coraz wyższe. Obarczony znacznym ciężarem koń wierzgał i prychał głośniej i częściej, wyraźnie niezadowolony z drogi jaką obrał jego doświadczony w podróżach właściciel. Było to dzikie, a zarazem spokojne miejsce, wyjątkowo odludne, zagadkowe i pełne rzadko spotykanych zwierząt, których błyszczące w cieniu ich kryjówek ślepia, uważnie przyglądały się naruszającym spokój intruzom, tak jakby ich obecność nie była tu mile widziana.
Zmęczeni długą podróżą awanturnicy czuli na sobie ciężar nieprzychylnych spojrzeń, lecz żaden z nich nie oglądał się już za siebie. Przedlesie, którego wygodne progi opuścili kilka godzin wcześniej, było już daleko za nimi, lecz w ich umysłach wciąż jawiło się jako odległe, miłe wspomnienie. Na powrót nie było czasu, o czym dobrze wszyscy wiedzieli, lecz opowieści, które krążyły wokół tego miejsca, a które z początku zignorowali, traktując jako kolejny wymysł bogatej wyobraźni chłopów, wróciły do nich z podwójną siłą, zmuszając do wzmożonej czujności. A może to wszystko było tylko chorą paranoją, którą zaraził ich towarzyszący im kupiec? W końcu miejsce to niewiele różniło się od innych, bardziej nietkniętych ludzką stopą ostępów dziczy na pograniczach królestw, które zwiedzili w swoich długich podróżach. Wydawało się tylko starsze, bardziej pierwotne, lecz nie wiedzieli ile w tym odczuciu było ich własnych, wnikliwych obserwacji, a ile wpływu miały zasłyszane opowieści.


Otaczający ich las wydawał się tętnić życiem, lecz wkraczając do niego człowiek czuł się dziwnie wyobcowany, jakby nie należał do tego miejsca. Natura, która ukształtowała go własnymi rękoma, tutaj wydawała się dziwnie obca, wręcz wroga. W odegnaniu trosk nie pomagał nawet chłodny dotyk rękojeści miecza, ani wymiana porozumiewawczych spojrzeń z towarzyszem podróży i jak na ironię, największą pogodę ducha zachowywała osoba, która najgłośniej przestrzegła o tym miejscu.
Colin Fletcher, który zszedł ze swojego obładowanego owocami wozu, aby chwycić konia za lejce i osobiście pomóc mu w tej trudnej przeprawie, szedł z delikatnym uśmiechem na twarzy, jakby cieszył się każdym promieniem wschodzącego słońca czy świergotem spłoszonego ptaka. Nie przeszkadzało mu strome zbocze wysokiego wzgórza, gdzie swoją granicę miała wąska ścieżka, którą podążali, ani fakt, że przeciążony wóz ledwo się na niej mieścił. Spomiędzy twardo zaciśniętych zębów, wystawał samotny kłos pszenicy, który wydawał się być jego cechą charakterystyczną, a z jego niebieskich oczu biła niespotykana pewność siebie, którą łatwo zarażał innych.
- Zwykłem podróżować tą drogą co najmniej raz w roku. Najmowałem wtedy podobnych wam do ochrony swojej osoby, a i tak ludzie z wioski okrzyknęli mnie wariatem. Większość z nich żyje z tego co przyniesie im ziemia, a ja i moja żona chcemy od życia trochę więcej, dlatego ryzykujemy - przerwał ciszę, gdy poczuł na sobie coraz więcej pytających spojrzeń. Kiedy mówił, przez cały czas spoglądał na drogę przed sobą, lecz w końcu odwrócił wzrok, który w następstwie spoczął na idącej obok Piranii. Uśmiechnął się do niej nieznacznie, po czym kontynuował z lekka znudzonym głosem.
- Później, gdy wracam z niemałym zarobkiem do rodzimej wioski, te same osoby ustawiają się w kolejce pod moją chatą, aby pożyczyć ode mnie trochę złota. O dziwo, nikt mnie wtedy wariatem nie nazywa - Colin zaśmiał się cicho pod nosem, po czym schylił się, aby uniknąć nisko wiszącej gałęzi drzewa, które wystawało ze zbocza pod takim kątem, iż wydawało się, że zaraz runie w dół. Ścieżka, którą podążali zwykła zgrabnie omijać wzgórza przez większą część podróży, lecz te, przez które teraz się przedzierali, było najwyraźniej zbyt duże dla budowniczych owego gościńca, aby mogli pozwolić sobie na swobodne ominięcie przeszkody.
- Będzie tylko gorzej - kupiec odezwał się po dłuższej chwili milczenia, jakby wyczuwając markotne nastroje towarzyszących mu awanturników. - Wcale nie mam na myśli trudnego terenu, bo to akurat nasz największy sprzymierzeniec. Niebawem ścieżka znowu zbiegnie w dół i będziemy zmuszeni poruszać się wąską przełęczą między wzgórzami, które w swych wnętrzach kryją głębokie jaskinie zamieszkane przez plemiona orków. Już raz musiałem porzucić dorobek całego roku ciężkiej pracy, aby ratować swoje życie, więc wolałbym tym razem uniknąć podobnego losu - na jego twarzy, po raz pierwszy od momentu opuszczenia wioski, pojawił się grymas niepewności. Widać było też po nim determinację, którą napędzał strach przed nieznanym.
- To najtrudniejszy odcinek, po ominięciu którego raczej nie powinno nic nam zagrażać. Dawniej był to popularny wśród handlarzy szlak, lecz po tym jak wojska Endhome wygnały plemiona orków z Lasu Penprie, te znalazły sobie kryjówki wśród wzgórz. Podobno jaskinie wciąż skrywają zrabowane bogactwa niejednej kupieckiej karawany, ale wolałbym się o tym nie przekonywać...

__Wąski gościniec, który owinął się niczym szal wokół wzgórza, prowadził dalej wzdłuż stromego zbocza, otoczony przez wystające z obu stron drzewa i gęste krzewy. Tam gdzie roślinność była rzadsza, można było lepiej przyjrzeć się okolicy, która wydawała się być niekończącym pasmem porośniętych drzewami wzgórz. Daleko za nimi, znajdować się miała Zatoka Zdobywcy, a u jej brzegów położone było osławione Endhome, które w oczach wyobraźni awanturników lśniło niczym złoty klucz do bram bogactwa.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 25-08-2016 o 11:13.
Warlock jest offline  
Stary 16-08-2016, 00:05   #2
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- Od dawna nie uprawiałem dalszych marszów i wydaję się sobie nieco... Skapcaniały - Valerand rzekł z nienaganną dykcją po kilku wstępnych uwagach o pogodzie. W rzeczy samej, czarodziej rozleniwił się ostatnimi czasy, ale wkrótce będzie mu lżej, jak straci w podróżach coś niecoś z własnej wagi, na którą sumiennie pracował w gospodach i domach publicznych Riddleport. Dlatego też prowadził Obsydianka za uprząż, miast jechać na jego grzbiecie. Choć znacznie ważniejszym powodem ku podjęciu pieszej wędrówki było uniknięcie ryzyka zakończenia żywota jako tarcza strzelnicza dla setek głodnych, okrutnych oczu, które dniem i nocą grasowały po Przełęczy Głupców, przynajmniej w wyobraźni szlachetki, który sam siebie nazywał pierwszym nie-głupcem w tych okolicach.

- Z każdą chwilą twa opowieść nabiera barw, drogi Colinie. Nie sądzę, żeby ta droga miała okazać się zbyt ciężką próbą dla naszego męstwa, szczególnie gdy jest ono poparte złotem lśniącym tak jasno i czysto jak te, które nam zaoferowałeś - wypowiedział wyszukanie grzeczne wyrażenie głębokim, dźwięcznym głosem.

Za niestosownym, wprawiającym w zakłopotanie optymizmem arystokraty kryły się marzenia o podróży, którą wyobrażał sobie jako wakacje od rodziny, jako łańcuch przygód ciekawych i kończących się szczęśliwie. Choć nawet gdyby ta wyprawa miała oznaczać beznadziejny głód i trudy, Valerand wolał nie usłane różami awanturnictwo od powrotu do rodzinnych stron. Uprzykrzyły mu się już pytania i dociekania nadopiekuńczego rodu na temat jego poczynań.

Dopiero teraz był w pełni wolny od ciekawych oczu i uszu domu Leroung, choć mało brakowało, żeby rodzice przydzielili mu “odpowiednie” towarzystwo do poszukiwania przygód. Ludzi z gatunku tych lojalnych, ale durnowatych i potwornie nudnych. Kiedy przypominał sobie ich facjaty, nigdy nie mógł powstrzymać grymasu obrzydzenia. Jego kompanami mieli zostać chelijscy siepacze, półgłówki znane jako Blackwood, Ector i Hookham, którzy do tej pory pełnili rolę kanalarzy w nowoczesnych ściekach, z opartą o otyughi konstrukcją zaprojektowaną przez uczonych z rodziny Valeranda. Dalej był Valdemar, kapłan Asmodeusza, doprowadzający szlachcica do szewskiej pasji przekręcanymi cytatami ze świętej księgi, Asmodiańskiej Monografii. Towarzystwo miał uzupełniać niejaki Swartwout, halfling o wyjątkowo konfrontacyjnym usposobieniu, którego już od dawna próbowano wyrzucić z niziołczych flot handlowych Korvosy, co było nie w smak związkowi zawodowemu oficerów i marynarzy tej rasy. Podróż w towarzystwie Valeranda miała w tej niewygodnej sytuacji być pozornym awansem dla upierdliwego karła. Jak więc widać, towarzystwo Darriela, Hydrangei, Mesmira, Mitabu i Piranii wybawiło panicza od bardzo przykrego losu.

- Martwy ork stanowi piękny widok... - rzucił, choć nigdy nie widział na oczy orka, ani żywego, ani trupa. Brak doświadczenia nadrabiał za to wyobraźnią. Taki ork z pewnością musiał przypominać tego dryblasa - recydywistę, który w bezimiennej karczmie w Riddleport założył się po pijaku z Valerandem, że wytrzyma dwadzieścia ukąszeń jego skorpiona, pieszczotliwie nazywanego Tulaskiem. Doszedł niestety tylko do siedemnastu.

- Wybiegając myślami w przyszłość: drogi Colinie, czy znasz w Endhome jakieś godne polecenia miejsce na popas i odpoczynek między przygodami?
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 16-08-2016 o 00:34.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 17-08-2016, 10:14   #3
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gościniec przed nimi coraz bardziej zakręcał wokół szerokiego wzgórza, przyklejając się do jego niestabilnego zbocza. Otaczające ich zarośla były w tym miejscu bardziej przerzedzone i awanturnicy po raz pierwszy od dłuższego czasu mogli przyjrzeć się okolicy bez zbędnego wysiłku. Znajdowali się w połowie wysokiego na ponad trzysta stóp wzniesinia, a kilkaset metrów przed nimi wydrążona była dolina wciosowa, po obu stronach której wyrastały pomniejsze wzgórza. Gościniec prowadził pomiędzy nimi, otoczony przez gęste zarośla i drzewa, których rozłożyste korony utworzyły swego rodzaju zadaszenie ponad wąską ścieżką.

Pytanie zadane przez Valeranda sprawiło, że Colin mimo coraz bardziej pochmurnej miny, lekko uśmiechnął się pod nosem i na krótką chwilę pobłądził myślami w stronę Endhome; miasta oportunizmu, gdzie skrajna bieda i niepoliczalne bogactwa były nieodłączną częścią miejskiego krajobrazu. Było to miejsce, gdzie pochodzenie nie miało tak wielkiego znaczenia, jak przywiezione ze sobą złoto. Endhome było bowiem istotnym centrum handlu w tej części świata, niewiele ustępującym legendarnym targom Katapesh.
- W Endhome znajdziecie wiele karczm. Sam potrafię wymienić z nazwy co najmniej siedem z nich, choć nie wszystkie są godne polecenia, a niektóre z nich lepiej po prostu unikać, jeśli życie wam miłe. Przede wszystkim omijacie przybytki w slumsach oraz w porcie, chyba że nie przeszkadza wam towarzystwo pijanych marynarzy i miejskich szumowin. Osobiście mogę polecić wam Gospodę Królewskiej Drogi, potocznie zwaną Królewską. Swą nazwę zawdzięcza ulicy, przy której się znajduje, a natraficie na nią poza murami miasta. My wejdziemy północną bramą, a ową karczmę znajdziecie zaraz po wyjściu wschodnią bramą. Nie przegapicie tego miejsca, bo to wielki, kilkupiętrowy budynek otoczony wysokim murem, bardzo popularny wśród wędrowców i awanturników. Mają też stajnie, jeśli to was interesuje... - odparł handlarz, po czym szarpnął mocniej za lejce, aby zmusić konia do zwiększenia tempa. Uparte zwierze nie było jednak skłonne do posłuchania swego właściciela i zarzuciło głową w bok, niemalże przewracając przy tym Colina. Poddawszy się, handlarz i jego towarzysze musieli zrównać się prędkością ze zmęczonym koniem, który nieświadom zbliżającego się niebezpieczeństwa, postanowił pokonać ten ostatni odcinek wzgórz niemalże żółwim tempem.
- A jeśli cierpicie na nadmiar złota i marzy się wam odrobina luksusu to Niebiańskie Wrota stoją otworem dla wszystkich tych, którym pieniędzy nie szkoda - dodał po dłuższej chwili wyraźnie poirytowanym tonem głosu.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 25-08-2016 o 11:13.
Warlock jest offline  
Stary 18-08-2016, 17:01   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dobry ork to martwy ork, pomyślał Darriel, nie wypowiedział jednak tej opinii na głos. Dyskusja o wyższości truposzy nad żywymi nie była mu do szczęścia potrzebna. Podobnie jak i nie była do tego szczęścia potrzebna opowieść Colina o bandach orków, czających się pośród okolicznych wzgórz. Tego typu opowieści dobre były przy obozowych ogniskach, a nie szlaku. Tu i tak wszyscy wiedzieli, że za każdym krzaczkiem może się czaić wróg, którego rasa była - mniej więcej - obojętna. Kurdupel z łukiem mógł cię załatwić tak samo jak gigant z maczugą.

- Skoro dokoła kręcą się całe chmary orków - powiedział, gdy Colin skończył przedstawiać uroki Endhome - to o urokach Niebiańskich Wrót musimy na moment zapomnieć. Niestety.

Od czasu do czasu zastanawiał się, co go skłoniło, by przyłączył się do tej ciekawie wyglądającej zbieraniny osób. No ale wytrzymywali ze sobą już trochę czasu, więc na najgorszych towarzyszy nie trafił.

- Słychać nas na pare mil dokoła - mówił dalej - ale na to nic nie poradzimy. Trzeba się zamienić w słuch.
- I czasami popchnąć wóz - dodał - zanim dotrzemy na samą górę.
Wprowadzając słowa w czyn podszedł do wozu i popchnął go nieco.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-08-2016, 18:39   #5
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Z Mesmirem Pirania wędrowała już od długiego czasu. Kiedy spotkała innych, oni zawsze byli razem. Ta nietypowa para sprawiała wrażenie, jakby znali się już dobrych kilka lat, a nie zaledwie cztery miesiące. Dopiero później Pirania zgodziła się, aby Hydro z nimi wędrowała. Niebieskoskóra określała ją jako kobietę, gdyż wygląd najbliżej zbliżony był właśnie do tej płci. Pozostała trójka osób wpadła bardziej przypadkiem, niż z konkretnych powodów. Nie wszyscy zostali przyciągnięci z powodu Piranii, każda z sześciu osób wnosiła coś do grupy, zjednywała też sobie innych. Na początku wcale nie wyglądali jak zgrana grupa, raczej jak garstka obcych sobie osób, wędrujących w tym samym kierunku. Teraz może i niewiele się zmieniło, ale już bardziej siebie rozumieli, znali swoje zdolności, profesje oraz najczęstsze zachowanie cechujące każdego z osobna.
Pirania była kobietą spokojną i stanowczą. Jej rasa wystarczająco rzucała się w oczy, aby każdy mógł ją określić bez cienia wątpliwości. Skrupulatna, dokładna, lubiąca kalkulacje, rzeczowa, analizująca; to tylko kilka suchych cech, jakimi można by ogólnie ją określić. Prócz tego dało się dostrzec nie wdawanie się w pyskówki i nie reagowanie na niemądre zaczepki. Czasami zdarzało jej się czarnowróżyć, co nierzadko zniechęcało innych do działania. Ludzie nazywali to "krakaniem, według niej była to jednak po prostu “chłodna analiza logiczna i oczywistość następstw zdarzeń”.

Wygląd Piranii był charakterystyczny dla Undinów, z niewielkimi, wyjątkowymi szczegółami. Była to średniego wzrostu kobieta o jasnobłękitnym kolorze skóry, gładkiej i śliskiej oraz świecącej cerze, która swe odbicia bierze z wilgotności ciała. Włosy jej były koloru głębi karmazynu, nasycone ciemną czerwienią, nie dające żadnych refleksów. Nawet usta miały barwę wiśni, przez co w ogólnym zarysie, prócz niebieskości skóry, stawała się wyjątkowa. I jeszcze jej oczy wyróżniały się w wyglądzie, gdyż przybrały kolor morskich glonów, inni określali jej tęczówki jako po prostu zielone. Oczy otoczone były gęstymi i długimi, ciemnymi rzęsami, nos był niewielki i nieco zadarty ku górze, zaś wspomniane wyżej usta, pełne i szerokie. Pirania cechowała się długą, choć nie żyrafią, szyją, drobnymi barkami, wyraźnie zarysowanymi, krągłymi piersiami, płaskim i śliskim brzuchem, wąskimi biodrami i długimi, błyszczącymi nogami. Jej całe ciało pozbawione było owłosienia, a jedynie na głowie miała bujne kosmki, które zawsze były zaczesane do tyłu i tam też spięte. Przez to podłużny i szczupły kształt zarysów jej twarzy, stawał się wyraźny i wyeksponowany. Kobieta nie była ani umięśniona, ani nader chuda, co mogło sugerować nie tylko jej prawidłowe odżywianie się, ale i brak większych zdolności walecznych. Charakterystyczne w jej wyglądzie były błony między palcami rąk oraz stóp jak i widoczne na bocznych ścianach szyi skrzela. Potrafi nimi ruszać jak skrzydłami, a nawet je nastroszyć, ale zdecydowanie tego nie robi, ponieważ według niej to niepoważne. Prócz tego zęby, które jedynie potwierdzały pochodzenie imienia.


Pirania nie szła na samym przedzie, ani na końcu. Zajęła miejsce koło wozu, idąc blisko konia, zakupionego wiele miesięcy temu przez Mesmira. Służył on ich dwójce, niosąc ciężki ekwipunek, a czasami wożąc na swym grzbiecie kobietę lub też wypuszczając się z Mesmirem na szybki zwiad. Undinka nie była chętna do tej wyprawy, a raczej do dołączania się i brnięcia w niebezpieczeństwo jak owce idące na rzeź, jednak nastąpiło coś w stylu przegłosowania. Nie powstrzymało jej to jednak przed mówieniem, jak bardzo źle skończy się ta wyprawa i że na pewno nie zużyje swoich medykamentów na jawnych samobójców. Większa dawna narzekania pojawiła się jedynie w jej myślach.

Im więcej kupiec mówił, tym bardziej utwierdzał kobietę w przekonaniu, że to skończy się źle. Na pewno zostaną poharatani, konie się spłoszą, owoce zostaną zmiażdżone na sok, podobnie zresztą jak kończyny podróżujących i ich głowy. Liczne złamania, siniaki, stłuczenia, zwichnięcia oraz wszechogarniające zmęczenie - nic lepszego tej wyprawie nie wróżyła. Zerkanie przez Colina w jej stronie nie uszło jej uwadze, jednak starała się tego nie komentować.
- Obyśmy chociaż cel osiągnęli - mruknęła cicho do konia, poklepując go po boku, na co ten prychnął, jakby śmiechem. Może tylko to mu pozostało w tej patowej sytuacji? Śmiech przez łzy.
- Tak jakby reasumując - wtrąciła się na chwilę, odchrząkając - Czyli po prostu idziemy na niemal pięćdziesięcio-procentową szansę utraty zdrowia bądź życia? Ciężko mi uwierzyć, że akurat trafimy na orczą porę na herbatkę i będąc zbyt zajęci sączeniem naparu i kulturalną rozmową, aby zaatakować wóz... i nas. - westchnęła bardzo ciężko. Po co zgodziła się iść? Mogła teraz wędrować bite dwa tygodnie i mieć święty spokój, nie była stworzona do walki, wolała uczciwy sposób zarobku - o, taki podobny do sposobu kupca.
- Nie myślałeś kiedyś, o próbie handlu rzecznego? Wodne trasy są pozbawione orków... Co najwyżej, można spotkać orki - zmieniła błyskawicznie temat, nim ktoś ochrzanił ją za czarnowróżenie. Zerknęła jeszcze na chwilę na Paprotkę, która przyczepiła się do niej jak cień. Nie przeszkadzało to Piranii ani trochę, jednak było zastanawiające. Póki co jednak, prócz zmierzenia spojrzeniem i rzuceniem krótkiego uśmiechu, nic nie powiedziała.


 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 25-08-2016 o 22:40.
Nami jest offline  
Stary 18-08-2016, 21:08   #6
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- I zamiast z orkami, zatańczyć czardasza z piratami? - jak zwykle, pół żartem a pół serio kędzierzawy Mitabu dołączył się do rozmowy. Oderwał się od wozu i sprężystym krokiem dogonił czołówkę. Tak jak Darriel wcześniej zauważył - na zboczu były miejsca gdzie warto było pomóc koniom. Właśnie przepchnęli razem wóz przez jeden z takich kłopotliwych odcinków - i dysząc mógł już wrócić do pogawędki. Mięśnie miał mocne - tak jak głos - ale jak każdemu zdarzało mu się złapać zadyszkę.

- Valerand, jak uczcisz wspomnienie piratów Riddleportu? I ich "Małą Syrenkę", tą rdzawobrodą krasnoludzicę-wykidajłę? Była gorsza od orka? - ciemnoskóry półelf wyszarpnął z pochwy zdobyczną piracką szablę i stuknął nią w zakręcony róg hełmu - Rzucie no gładkim słówkiem, wspomócie nowy rym! - ciemnoskóry mężczyzna dał już wszystkim poznać swoje ciągoty do rymów i rytmu. I, wbrew obiegowej opinii o wierszokletach, nie krzywdził poczucia estetyki pozostałych. Swoje dzieła składał w względnej ciszy, co najwyżej mrucząc pod nosem po elfiemu. A dziś najwyraźniej składał coś o grozie Wzgórz Duskmoon, bo brakowało marszy którymi odciągał myśli od trudów podróży.

- Mesmirze, nie zechcesz podkłusować na szczyt? Przydałoby się ocenić sytuację na przełęczy. - pomimo wiecznego dobrego humoru i żartów z każdego zagrożenia jakie ich spotykało, Zenji nie zapomniał tuzina historyjek o Przełęczy Głupców których się nasłuchał jeszcze przed opowieścią Colina. W końcu w czym przeszkadzała w rozmowie szabla w dłoni?
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 18-08-2016 o 21:32.
TomBurgle jest offline  
Stary 18-08-2016, 22:38   #7
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- “Niebiańskie Wrota”? - skrzywił się wyznawca Asmodeusza. - Sądząc po nazwie, będzie to gorsze od... - szlachetka chciał zakończyć zdanie zwrotem “dupy dziwki”, ale powstrzymał się w towarzystwie Colina. Profesjonalny wizerunek kompanii i dobre maniery przede wszystkim. - Od “Wyspy Szczęśliwości”. Nie zrozumcie mnie źle, mam uprzedzenie do przybytków o tak radosnych i beztroskich nazwach. Wolałbym coś... Pikantniejszego. - “Coś, co przynajmniej pasowałoby do mojej czarno-czerwonej garderoby. Gdzie ja znajdę błękity? I za co je kupię?!”, dodał w myślach.

Szlachetka był wyraźnie znudzony. Całe to świeże powietrze, słońce, światło księżyca i gwiazd z chęcią zamieniłby na najciemniejszą, najbardziej ponurą dziurę w Riddleport. Obserwując poczynania Darriela i Mitabu miał ogromną chęć ubłocić ich zaklęciem, dosiąść Obsydianka i odegrać swoje ulubione przedstawienie pod tytułem “pan na folwarku”. Jednak, jak to zwykł powtarzać: “profesjonalny wizerunek kompanii i dobre maniery przede wszystkim”.

- Nabijaj się Mitabu z piratów, nabijaj... - burknął Valerand, jakby rozgniewany, jednak widząc niezrozumienie na niebezpiecznej gębie kompana, zaczął wyjaśniać swoją złość. - Bogowie mi cię wtedy zesłali, kiedy widok tylu obcych chętnych do pozbawienia mnie życia nie napawał zbytnim optymizmem, ale zawsze zapominasz o tym... - o mały włos nie wymsknęło mu się “pieprzonym pomiocie zasyfiałego osła” - rozkochanym w naszej “Małej Syrence” krasnoludzie, który, eufemistycznie rzecz ujmując, wyraził chęć ponownego spotkania z nami w niedalekiej przyszłości...

- Drogi Colinie, a wracając do orczych legowisk, nie słyszałeś czasem, czy jaskinie te kryją coś więcej? Jakieś plotki, przypuszczenia? To tylko taka luźna dywagacja z mojej strony. Takie potwory przecież lgną ku zapomnianym od wieków mrocznym zakątkom świata jak pszczoły ku różom.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 18-08-2016 o 22:44.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 20-08-2016, 19:29   #8
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Mesmir szedł zaraz przy Piranii rozglądając się dookoła swymi bystrymi, zdradzającymi nadzwyczajną inteligencję złotymi oczami w poszukiwaniu wszelkich podejrzanych oznak czyjejś bytności, szczególnie zielonoskórych, w okolicznym terenie. Zajęcie to zaczynało go jednak powoli nużyć, przez co począł przyłapywać się na bezcelowym podziwianiu krajobrazu bez jakiejkolwiek rejestracji widoków, ponieważ, jak on to raczył określać, nie było czego podziwiać. Wysokie drzewka, szare kamyczki i głazy, zielona trawka, trawka i jeszcze trochę trawki. Aasimar posiadał pewne zamiłowanie do miejskiej dżungli, przez co długie podróże go zwyczajnie nudziły. Zajmował więc czas luźnymi rozmowami z Piranią. Co ciekawe - pozostali mogli usłyszeć, że większość z nich nie była czczą gadaniną, a dość rzeczowymi dyskusjami. Wyglądało na to, że dogadywali się świetnie pomimo tego, iż poznali się tak na dobrą sprawę dopiero niedawno.

Ano właśnie. Był aasimarem. Podkreślała to jego jasna, bez żadnych skaz, nie licząc oczywiście kilku blizn, skóra utrzymująca przyjemne ciepło nawet w najchłodniejsze dni, wspomniane już wcześniej złote oczy, białe włosy zdające się odbijać światło słoneczne na czerwono oraz ogólna prezencja - był cholernie przystojny dzięki swej atletycznej budowie wyrobionej przez aktywne życie w okolicy Riddleport. Jego cechami charakterystycznymi były lekko spiczaste uszy jak u półelfa i biegnący przez lewą część twarzy dziwny tatuaż składający się z dwóch linii niemających dla przeciętnego obserwatora jakiegokolwiek znaczenia.
Na sobie miał długi, wykonany z czarnej skóry płaszcz z wieloma kieszeniami i uchwytami do przytrzymywania takich broni jak noże do rzucania. Prezentował się on nie tyle co praktycznie, ale i nawet stylowo. Kroczył po ziemi pewnie w swych podróżnych butach z twardą podeszwą. U pasa nosił całkiem nieźle wykonany rapier, kaburę z pistoletem - widoczną, by wrogowi przypadkiem nie przyszła do głowy tak durna rzecz jak zaatakowanie go oraz dodatkowy pasek z miksturami alchemicznymi i amunicją do jego broni. Z boku wisiał mu żelazny symbol Calistrii - jednej z dwóch głównych wiar Riddleportu. Każdy, kto choć na moment był w tamtym mieście znał tą boginię i wiedział, że z jej wyznawcami lepiej nie żyć w niezgodzie.
Aż do momentu wyruszenia w stronę Przełęczy Głupców zdawał się zachowywać dobry humor, co okazywał przez zawadiacki uśmiech i cięty język. Wraz z wejściem na szlak tracił go jednak. Zamiast niego pojawiał się stopniowy niepokój, a następnie irytacja potęgowana żałosną zapłatą za to zlecenie. Przemilczał jednak to oraz wszelkie możliwe komplikacje związane ze skróconą podróżą z Colinem. Patrzył po prostu na swoich u towarzyszy i pozwalał sobie na zgrabną ocenę ich działań. Cheliański czarodziej, poeta-barbarzyńca, roślinka, nierzucający się w oczy człowiek w poszarpanych ubraniach… no i Pirania.
Propozycja właśnie tego dzikusa spotkała się z grymasem. Czasami pracował jako zwiadowca, ale nim nie był. Wzruszył ramionami i oparł dłoń na rękojeści swojego rapiera przeszywając go swym wzrokiem na wylot tak, że aż mimowolnie poczuł ciarki na plecach.
- Matka ci nóżek i oczu nie dała, byś sam nie mógł się rozejrzeć? - odpowiedział mu jadowicie, po czym westchnął spoglądając kolejny raz na kobietę idącą obok niego. Wcale nie zależało mu na bezpieczeństwie idących z nim osób. Liczyły się jedynie wampirzy lord, którego pragnął zniszczyć bez względu na koszta oraz ciężar jego własnej sakiewki.
I to, by Piranii się nic nie stało.
Zmełł w ustach przekleństwo i ruszył nieco szybciej przed siebie w celu wykonania tego cholernego zwiadu. Wysunął się daleko naprzód aż do miejsca, gdzie znajdowała się wspomniany przez Colina fragment trasy. Obserwował go przez chwilę szukając jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwa. Po dłuższej chwili wrócił do swoich i poinformował ich co i jak.
- Droga na razie jest czysta, ale to nie znaczy, że później będzie - oznajmił im tą oczywistą oczywistość zaraz po powrocie, po czym znów podjął marsz u boku Piranii uprzednio odbierając od niej lejce wierzchowca.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 21-08-2016, 18:13   #9
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Pirania była pierwszą osobą, która miała styczność z Hydrangeą. Pomimo spotkania, które odbyło się lata temu, Roślina pozostała niezmienna. Była istotą lasu, wierną niemu i naturze. Nie poddawała się ucywilizowaniu i nie wyszła z wody jak rasa Undinów. Nie wykluczone było, że jej ostatni kontakt z tworem cywilizacji był właśnie na pokładzie łodzi ojca Piranii, gdy migrowała z jednego kontynentu na drugi przez cieśninę Corentyn. Trafienie na nią było całkowicie przypadkowe, choć tym razem kontakt utrzymał się na dłużej. Dekadzień zajęło oswajanie Rośliny do kontaktu z resztą towarzyszy. Owocem tego była jej bardziej zauważalna obecność przy eskorcie Colina Fletchera. Obecność ta nie wyglądała na zainteresowaną udziałem w złocie do podziału. Można było nawet zaryzykować stwierdzenie, iż było to spowodowane brakiem pojmowania koncepcji pieniądza. Z drugiej strony było to jak najbardziej logiczne, bowiem nie było to coś używanego przez faunę i florę. Hydrangea była ożywioną rośliną, która wyszła z dziczy i traktowanie jej jak roślinę ułatwiało wiele spraw. Valerand natomiast wiedział, że jej imię stamtąd nie pochodziło. Nie mogło być przecież przypadku w tym, że do płatków kwiatu na jej twarzy została dopasowana odpowiednia nazwa - i to jeszcze naukowa, ludzka. Było to słowo zbyt złożone na przypadek, kiedy to właśnie on mógł uznać się za pierwszego białego człowieka, z którym nawiązała kontakt. Coś było na rzeczy.

Poznawanie jej było bardzo powolnym procesem. Nie tylko przez jej obecność ograniczoną do tła, czy barierę cywilizacyjną, ale także przez pewnego stopnia barierę językową. Mesmir miał tą dogodność kontaktować się z nią językiem duchów lasu. Jego umiejętności lingwistyczne mogły przez to być umacniane, mając do czynienia z istotą urodzoną dla tego języka. Pirania zwykle rozmawiała z nią w języku ziemi. Była to rozmowa spokojna, prosta, o wolnym tempie. Reszta natomiast musiała zmagać się z dodatkowymi problemami. Wspólny w wykonaniu Rośliny był bardzo karkołomny a każda jej odpowiedź padała po dwóch lub nawet i trzech wdechach. Nie można było się też temu dziwić. Z kim miałaby rozmawiać w tym języku, skoro dopiero powoli wychodziła w lasów? Nawet jeśli wychodziła z lasów to trzymała się na odległość. Wydeptane ludzkie drogi nie były jej drogami. Były one wybierane przez jej towarzyszy, sama podążała między drzewami i roślinnością. W tak zwartym miejscu jakim była Przełęcz Głupców można było dostrzec, że idąc bokiem za pierwszą linią porastających krzewów, ciągle dotykała kwiatów, które jej wyprostowana sylwetka mogła sięgnąć. Tak wyglądało jej spokojne pokonywanie drogi.

Czasem też zlewała się mieszając z roślinnością i drzewami. Fizjonomia Hydrangei jak najbardziej przypominała budowę rośliny. Dół był twardy, ciemnobrązowy, chropowaty, suchy - jak korzeń. Środek był półtwardy, zielonkawy, gładszy, zarastający korą - jak pień i łodyga. Góra była miękka, kolorowa, nawodniona - jak korona i kielich. Całość była zrośnięta ze sobą i tworzyła jeden organizm. Ten wytwarzał zapachy. Za dnia lub w słońcu czuć było kwiatami, co nie było obojętne dla latających owadów. Nocą pozostawała neutralna woń wilgoci i ziemi. W każdym aspekcie jej wyprostowana dwunoga humanoidalna sylwetka wciąż pozostawała rośliną. Jadalną. Jej wyrośnięte końcówki pędów były słodkie, pożywne, mokre i intensywnie zielone.

Hydrangea była cały czas. Obserwowała. W dzień, jak i w nocy. Jej warta nie kończyła się. Cykl doby był dla niej wyznacznikiem aktywności słońca i innych stworzeń. Las nie spał, a Roślina razem z nim.
 
Proxy jest offline  
Stary 21-08-2016, 21:03   #10
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Colin jedynie się uśmiechnął słysząc kolejne złowróżbne narzekania Piranii, jednakże jej kolejnego pytania nie pozostawił już bez odpowiedzi.
- Handel rzeczny też wiąże się z pewnym ryzykiem, co prawda nie tak znacznym, ale piractwo w regionie kwitnie od chwili powstania Riddleport. Poza tym, moja trasa znacznie by się przez to wydłużyła, a czas jest luksusem, na którego mnie nie stać - odpowiedział dziewczynie handlarz, po czym sięgnął po swój bukłak z wodą, który przywiązany był do siodła prowadzonego wierzchowca, a następnie upił spory łyk i przetarł usta rękawem swojej lnianej koszuli, której skrawek wystawał spod pancerza.
Odziany w łuskową zbroję Colin nie wyróżniał się za bardzo na tle otaczających go towarzyszy. Prawdę mówiąc; gdyby nie obładowany owocami wóz, którego niezmordowanie ciągnął jego koń, można by było uznać go za poszukiwacza przygód, bowiem nie tylko wyglądał, ale nawet zachowywał się jak jeden z nich, a i jego rynsztunek bojowy nie odstawał jakością od reszty.
- Musicie zrozumieć, że w moim fachu liczy się każdy dzień, bowiem nawet jednodniowe opóźnienie może wiązać się z dużymi stratami finansowymi. W przeciwnym razie nie ryzykowałbym swojego, ani waszego życia… - dodał po chwili wyraźnie zmęczonym tonem głosu. - Mam nadzieję sprzedać wszystkie owoce, choć wiem, że jest to praktycznie niemożliwe, ale jeśli dotrę na miejsce w zaplanowanym czasie to zapewne uda mi się pozbyć większości towaru zanim owoce zgniją. Wyruszyliśmy na długo przed nastaniem świtu, aby jeszcze przed nadejściem zmroku opuścić Wzgórza Duskmoon. Jeśli więc wszystko pójdzie zgodnie z planem to spędzimy noc na skraju Lasu Penprie, a później czekają nas jeszcze dwa dni wędrówki; przy czym przez zdecydowaną większość podróży będziemy oglądać Zatokę Zdobywcy, idąc dobrze utrzymanym i patrolowanym gościńcem.
Handlarz chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz w słowo wszedł mu idący obok czarodziej, którego nienaganna dykcja i maniery, a także pewna doza arogancji, która go cechowała, zdradzały wysokie urodzenie.
- Drogi Colinie, a wracając do orczych legowisk, nie słyszałeś czasem, czy jaskinie te kryją coś więcej? Jakieś plotki, przypuszczenia? To tylko taka luźna dywagacja z mojej strony. Takie potwory przecież lgną ku zapomnianym od wieków, mrocznym zakątkom świata, jak pszczoły ku różom.
Kupiec w odpowiedzi machnął dłonią jakby odganiał się od natrętnej muchy, po czym odparł z pewną dozą kpiny w głosie:
- Tylko urojone opowieści paru zapijających się na śmierć awanturników, doszukujących się w tym miejscu wejścia do jakiegoś podziemnego miasta. Jednakże nie wiązałbym z tymi przypuszczeniami choćby najmniejszego cienia prawdy, gdyż podobne pogłoski dotyczą pewnej, prawdopodobnie opuszczonej wieży czarodzieja, do wnętrza której nikt do dziś się nie dostał. Z tego co sam słyszałem, jej właściciel opuścił kontynent jakieś 150 lat temu w poszukiwaniu wiedzy i od tamtego momentu słuch o nim zaginął, ale są też inne plotki, które głoszą, że wydrążył on tunel, dzięki któremu dostał się do wnętrza owego miasta i tam przepadł, choć moim zdaniem jest to szalenie nieprawdopodobna, a wręcz śmieszna hipoteza, wziąwszy pod uwagę moce jakimi władał - Colin niemalże parsknął śmiechem pod nosem, jakby doszukał się w tych opowieściach czegoś wyjątkowo zabawnego, lecz widząc poważne miny awanturników, natychmiast spoważniał i kontynuował już obojętnym tonem głosu.
- Wspomnianą wieżę minęliśmy dobrą godzinę temu. Jeśli cofniecie się gościńcem i przejdziecie kilka mil na południe to na pewno się na nią natkniecie. Wyrasta ponad wzgórza i otaczające ją drzewa, więc nie łatwo ją przeoczyć.


Zagajnik, Wzgórza Duskmoon
23 Desnus, 4720 AR
Świt

Po przejściu kilkudziesięciu metrów gościńcem, teren zaczął się gwałtownie obniżać, przybliżając ich w stronę zamieszkanych przez plemiona goblinoidów rejonów. Awanturnicy wydostali się z gęstego lasu, porastającego wzgórze i wydostali się na otwarty teren, skąd mogli lepiej przyjrzeć się czekającej ich przeprawie. Ścieżka, którą podążali, prowadziła zygzakiem przez strome zbocze, omijając wystające głazy i urwiska, by na koniec trafić do rozpościerającej się pomiędzy dwoma wzgórzami wąskiej doliny, dnem której podążał otoczony przez wysokie drzewa oraz gęste zarośla gościniec.
Nasłuchawszy się opowieści o tym miejscu, bohaterowie mimowolnie położyli dłonie na rękojeściach swoich broni, jakby spodziewając się ataku w każdej chwili. Niezbyt przypadła im do gustu wizja poruszania się przez pewien czas po otwartym terenie, gdzie widoczni byli jak na otwartej dłoni. Pogoda również im nie sprzyjała, choć w innych okolicznościach cieszyliby się z każdej chwili spędzonej na świeżym powietrzu.
Tego dnia słońce szybko pięło się po bezchmurnym nieboskłonie, zsyłając ogrzewające twarz promienie na idących ścieżką poszukiwaczy przygód, którym wędrówka coraz bardziej wdawała się we znaki. Widoczność, pomimo sporadycznych mgieł otaczających niektóre ze wzgórz, była doskonała, ale tym razem nie sprzyjała podróżnikom, którym w tamtym momencie najbardziej zależało na dyskrecji. Mimowolnie przyśpieszyli kroku, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Nie minął kwadrans od chwili opuszczenia porośniętego drzewami wzgórza, a bohaterowie pokonali niechciany odcinek drogi, trafiając wprost do porośniętej gęstą roślinnością doliny wciosowej, która rozpościerała się między dwoma wysokimi wzgórzami. W miejscu tym panowała przenikliwa cisza i nawet śpiew ptaków czy trzepot skrzydeł wydawał się dziwnie niepasujący do otoczenia. Każdy nienaturalny dźwięk przyprawiał czujnych awanturników o palpitacje serca i nim się zorientowali, wszyscy, bez wyjątku, ściskali w rękach swój wierny oręż.

W takich chwilach jak ta, chłodny dotyk broni działał kojąco na przewrażliwione zmysły bohaterów, które napędzał strach przed nieznanym. Nie był to jednak strach w pełnym tego słowa znaczeniu, a jedynie kiełkująca w sercach obawa, bowiem tchórzami z całą pewnością nie byli.
Ostrożność była bowiem największą z cnót każdego awanturnika, a w tym zawodzie szczególnie decydowała o życiu i śmierci. Bywały jednak momenty, kiedy trzeba było nawet o niej zapomnieć i zdać się na łut szczęścia, bo tam gdzie było największe ryzyko, czekała również największa nagroda, o czym dobrze wiedział każdy poszukiwacz przygód. O sukcesie decydowało więc umiejętne podejmowanie właściwych decyzji, a tych czekało wiele na drodze do sławy i bogactwa...


Zagłębiając się w porastający dolinę zagajnik, bohaterowie poruszali się wąską ścieżką, po obu stronach której wyrastały gęste zarośla. Rozłożyste korony starych drzew uformowały swego rodzaju zadaszenie, które wraz z porastającymi pobocze krzakami, tworzyło długi na kilka mil tunel, wewnątrz którego powstał swoisty mikroklimat. W miejscu tym panował półmrok, choć nie było potrzeby rozpalenia pochodni, bowiem nielicznym promieniom słońca wciąż udawało się przebić przez uformowane z liści i gałęzi zadaszenie. Małe zwierzęta, które zamieszkiwały zagajnik, były wyjątkowo płochliwe i nieznane awanturnikom, zaś owady, od których aż roiło się w powietrzu, wydawały się być znacznie większe niż miały to w zwyczaju.
Mimo chęci jak najszybszego wydostania się z tego miejsca, bohaterowie poruszali się wyjątkowo mozolnie, nie chcąc zwrócić na siebie niechcianej uwagi. Po upływie dwóch godzin, które spędzili na odpędzaniu się od insektów i gorączkowym rozglądaniu się wokół siebie, dotarli do wylotu leśnego tunelu. Na widok wyjścia natychmiast przyśpieszyli, a przyzwyczajone do półmroku oczy potrzebowały dłuższej chwili, aby dostosować się do oślepiającej jasności, która uderzyła ich po opuszczeniu skrytego w ciemnościach zagajnika. W tym samym momencie poczuli na swoich twarzach falę ciepła, a w płucach na nowo zagościło świeże, górskie powietrze.

Radości nie byłoby końca, gdyby nie głośny szmer, który pobudził ich zmysły w stan nagłej gotowości. Wydostając się z porośniętej doliny, trafili na bardziej otwarty obszar, rozpościerający się pomiędzy sporadycznej rozstawionymi wzgórzami. Teren był tu bardziej pofałdowany, częściowo porośnięty krzakami, które ograniczały widoczność, lecz nie na tyle, aby uniemożliwić zlokalizowanie źródła zagrożenia.

Jakieś siedem metrów przed nimi, na skraju ścieżki, gdzie wyrastały gęste zarośla, bohaterowie najpierw zauważyli jakiś ruch, a chwilę później usłyszeli stłumiony warkot, który szybko przerodził się w szczek. Natychmiast unieśli broń w gotowości i w tym samym momencie, na gościniec wparowały dwa duże psy myśliwskie, których agresywne zachowanie nie pozostawiało złudzeń co do ich zamiarów.
Pirania oraz Darriel chcieli już ruszyć do przodu, aby uspokoić zwierzęta, lecz nagle z zarośli wyłoniło się pięć humanoidalnych istot znacznej postury. Umięśniona sylwetka ciała, skóra koloru zgniłej zieleni, wystające kły oraz przypominający poszczekiwanie psów, prymitywny język, którego tajniki wydawał się znać jedynie Mesmir, sprawiały, że nie dało się pomylić tych stworzeń z niczym innym.
Orkowie, wyraźnie niezadowoleni z obecności intruzów, wybełkotali coś niezrozumiałego w ich stronę, wykonując przy tym gwałtowne ruchy, które również nie dawały wątpliwości co do ich zamiarów. W dłoniach bestii szybko pojawiły się miecze z wygiętymi do tyłu ostrzami i nim awanturnicy zdążyli cokolwiek powiedzieć, bestie, niezrażone przewagą liczebną wędrowców, rzuciły się w ich stronę, wznosząc przy tym ogłuszający, bitewny okrzyk.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 23-08-2016 o 11:36.
Warlock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172