Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-10-2016, 11:53   #11
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Wiara....jakże okrutny musi być los ateisty, który przekonuje się osobiście, że wszystkie te bajki o piekle czy niebie istnieją. Szczególnie kiedy stojąc nago wraz z zastępami innych grzeszników jest sortowany niczym bydło i zrzucany do otchłani, aby przez wieczność odbywać przydzieloną karę. Jarrod wierzył, że piekła nie ma, tymczasem wyciągnęło ku niemu swoje mroczne szpony.

Piekło nie było takie straszne, jak Jarrod sobie wyobrażał. A może nie było na tym świecie i nie-świecie rzeczy, które mogą zrobić wrażenie na wyprutym z moralności czarodzieju? Tego nie wiedział, ale jego wyobrażenia szybko zostały zweryfikowane, kiedy demony o twarzach podobnych jego kamratom rozgrzanymi do czerwoności żelazami wypalały ogniste piętna na jego skórze. Opasły demon o skórze zapisanej tajemnymi symbolami upodabniał swojego nowego niewolnika do siebie samego....

- Akhim - al - Jabal śle pozdrowienia, i kazał zarezerwować dla Ciebie, Ty nie warty uwagi kadirski kundlu coś specjalnego - Demon śmiał mu się w twarz wycinając krwawe runy na jego skórze. Jarrod nie przypuszczał, że ból może mieć tyle odmian. Akhim, szef jego bandy. Nigdy nie widział jego twarzy. Potężny i wpływowy, stał za większością zbrodni w Katheer niczym szara eminencja. Oferował wiele - władzę, bogactwo....tajemną wiedzę. Każda kropla wiedzy okupiona śmiercią i cierpieniem.....


Czarodziej czyszcząc sale tortur z resztek ekskrementów i innych wydzielin demonów, a także wynosząc z jatek liczne, okaleczone resztki ciał skazańców rozmyślał o swoim zmarnowanym życiu. Jak pustym i niemoralnym człowiekiem był, oznajmiał wyrok ogłaszany przez sędziego na mniejszym rynku w Katheer. Wciąż pamiętał zapach korzennych przypraw, pieczonego kebapu obracanego na rożnach, śmiechu tłumów domagających się jego śmierci. Subtelna tortura, aby przypomnieć mu co utracił.
Śmiertelni ukarali go raz - stryczek szybko przerwał wątłą szyję czarodzieja posyłając jego duszę w zaświaty. Kara nałożona przez bogów była jednak rozłożona na raty...
Jednego dnia czyścił sale tortur. Zepchnięto go na wielkie śmietnisko, które zgorzało w ogniu, a on wraz z nim. Demon, bawiąc się jego cierpieniem posłał go innego dnia aby usługiwał przy uczcie. Nagi, odziany jedynie w niewolnicze pierścienie patrzył, jak dusze rozpustnic są plugawione i rozrywane w krwawej orgii widział rzeczy, od których omal nie zwariował, doświadczając rzeczy o których nieprędko będzie mógł zapomnieć. Kolejnego dnia sam trzymał bicz, każący mu biczować dusze.....nie ochrzczonych dzieci.....I kiedy omdlała z bólu ręka i udręczona dusza Jarroda nie była już w stanie podnieść krwawego bicza....chytry demon zamienił oprawców miejscami....
Każdego dnia drżał na myśl o nowych okropnościach, jakimi płacił za swoje występne uczynki.

Śmierć? Jarrod zasłużył na nią niewątpliwie. Ale to nie było najgorsze. Każdego dnia i każdą minutę przed oczami stawały mu twarze pomordowanych, jak bezustanna tortura. Spasiony kupiec nie płacący haraczu. Dziwka próbująca wyrwać się z pod władzy Habena - alfonsa na usługach Akhima. Wreszcie komendanta straży miejskiej, znanego z upodobań do malutkich dziewczynek. Było ich wielu, a żadna z ofiar nie była święta. Akhim wybierał dziwne ofiary...i początkowo Jarrod tłumaczył sobie, że robi coś dobrego. Wszyscy oni byli równie źli i rozpustni. Grzesznicy, jak i on. Jak zwykle zbyt późno zdał sobie sprawę, że jest jedynie marionetką w ręku dużo większego zła....zbyt późno aby uniknąć sprytnie założonego stryczka na jego szyi.
Czarodziej mógłby przysiąc, że oczy strażnika dziwnie przypominały oczy jego byłego pracodawcy.....a może była to kolejna tortura aby uzmysłowić czarodziejowi, że pomimo swoich talentów, jest tylko bezwolnym, głupim pionkiem, który ślepo i posłusznie wykonuje wszystkie polecenia?
Czy całe jego życie było jedynie wypadkową czyichś działań? Czy już na zawsze miał być bezwolną marionetką w rękach potężnych?

Jego oprawca śmiał się, hucząc niczym wicher w otchłani kiedy Jarrod natrafił na zwłoki jednego z tych, którzy wydali ostatnie tchnienie pod jego nożem. Walcząc i szamocząc się ze zmasakrowanym trupem kupca, wpadł do gotującej się i wrzącej rzeki krwi, zapadając się coraz głębiej i głębiej, wciągany przez swoją byłą ofiarę.....

Rumor na parterze wyrwał go z codziennego majaku. Brudny sufit zawirował kilka razy aby w końcu znieruchomieć. Szmer nie ustawał. Obrazy z przed kilku dni, a może tygodni wróciły z całą siłą. Brudny ściek, sterta trupów obmywanych krwią, ucieczka na czworakach w głębokiej brei flaków zmieszanych z eterem. Mgliście pamiętał, że dotarł do tej chaty, niziołka z którym dzielił tą chatę. Świetliste kształty robiące kolejną rzeź widzianą z okna chaty. Czarodziej, trzymając się za obolałą głowę wyjrzał za krawędź piętra, zastanawiając się jaką nową torturę szykują mu nieśmiertelni oprawcy....
 
Asmodian jest offline  
Stary 08-10-2016, 12:40   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rodzina?
O nie... Shade we wszystko mógł uwierzyć - w zdradę żony, w to, że córki się od niego odwróciły, ale to...? Trzy... potwory, które podawały się za jego rodzinę?
- Precz ode mnie! - powiedział.
Gotów był bronić się przed tymi chodzącymi truposzami, uciec w razie czego, ale nie zamierzał pozwolić, by się do niego zbliżyły.
Czy to nadmiar sympatii, czy też głód... Lśniące ostrze w najmniejszym nawet stopniu nie wpłynęło na zachowanie trójki zombie. Potwory nie zatrzymały się i jęcząc, jakby miały za chwilę wyzionąć ducha, stale szły w jego stronę. Im bliżej były, tym gorliwiej machały łapami, ozdobionymi długimi, ostrymi, na dodatek bardzo brudnymi pazurami. Ani jego córki, ani tym bardziej żona, nie miały takich szponów.

Shade cofnął się o krok, potem o kolejny. Równocześnie machnął mieczem, usiłując odstraszyć zbliżające się potwory. Ewentualnie obciąć jednemu z nich łapę i, być może, zniechęcić pozostałe. Dostanie się w szpony któregokolwiek z zombie znajdowało się na ostatnim miejscu na liście jego marzeń.

Trafiony umarlak zakwiknął jakby z bólu, kiedy oderżnięto mu jedną z rąk. Była to dziewczynka, w której oczach Shade mógł dostrzec spojrzenie własnego dziecka...Puste, bez wyrazu, jednak miał wrażenie, że jakaś iskra świadomości tli się w jej wnętrzu.
- Aghr, tato…
- Znowu się nas pozbywasz? - żona mężczyzny zamachnęła się, jednak jej pazury nie zdołały sięgnąć celu - Zzzznowu, chcesz, nas… powiesić?! - zagrzmiała, kiedy nagle najmniejsza z córek wyrwała się do przodu i ugryzła mężczyznę w łydkę, wbijając się boleśnie w nogę. Smród zbliżających się ciał stawał się niewyobrażalny.

Marzenia to mają do siebie, że często spełniają się nie te, co powinny.
Plugastwa, podszywające się pod jego rodzinę, odnosiły zdecydowanie za dużo sukcesów - nie dość, że usiłowały zatruć mu życie, to jeszcze zadawały paskudnie bolesne rany.
- Wracaj do piekła, koszmarze - rzucił pod adresem nieumarłej, która udawała jego żonę, a potem zaatakował najmniejszą potworzycę, która przed momentem usiłowała odgryźć mu nogę.

W każdym razie spróbował zaatakować, bo szło coraz gorzej i gorzej.
Pech towarzyszył każdemu ruchowi, jaki wykonał Shade. Ciosy mieczem nie dochodziły tam, gdzie trzeba, uniki owocowały jedynie bolesnymi obrażeniami.
Cofnął się, ponownie zaatakował... i wtedy stało się. Miast rozwalić łeb jednej z przeciwniczek, wpakował się prosto w łapska największej potworzycy. Nim zdążył się wyzwolić z 'serdecznego' uścisku, dopadły go mniejsze zombie i nim się spostrzegł, wylądował na ziemi, przytłoczony trzema nie-do-końca-umarłymi ciałami. Na próżno się szarpał. Żadne wysiłki na nic się nie zdało - potwory wczepiły się w niego pazurami, skutecznie go unieruchamiając.
Ból rozszarpujących go szponów i pazurów był coraz większy i większy, aż wreszcie zastąpiła go błogosławiona ciemność, przesłaniająca obraz rozrywających go na strzępy 'córek'.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-10-2016, 15:57   #13
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wieczór był dla Bazylii wycięczający. Odnalazła Razliela, choć go nie szukała. Znalazła innych przebudzonych, chociaż wcale ich nie szukała. Potrzebowała uleczyć anioła, chociaż nie potrafiła. Martwiła się i to ją najbardziej zmęczyło. Zależało jej na aniołku, a innym nie. Przekonywanie reszty do oszczędzenia jego życia nie należało do łatwych. Słowa nigdy nie były narzędziem Bazylii. Do tego nie potrafiła się przekonać do nowo poznanych po tym co zrobili. Chciała im zaufać, spokojnie porozmawiać. Pozwoliła aby półork zajął się jej umierającym opiekunem, a ten wyciągnął nóż z chęcią podcięcia gardła Razielowi. Nie, Bazylii się to nie spodobało. Nie lubiła kłamstw szczególnie, że była na nie taka podatna. Wolała otwartą agresję, gdzie nie trzeba było się duszukiwać ukrytych znaczeń i podtekstów. Kowadło i kuźnia były jej miejscem. Metal i ogień przemawiały prosto. Młot i kowadło pozwalały formować ostrze. Zasady proste do podąrzania. Nic tylko kuć a nie snuć się pomiędzy pięknymi istotami pełnych sekretów i ukrytych intencji.

Napięta sytuacja została rozładowana przez pojawienie się Rognira. Bazylia nie potrafiła się zmusić do agresji czując wciąż skutki ataku tych przemądrzałych małp. Bała się kiedy trójka ewidentnie czarujących osób zaczęła na niej wymuszać odpowiedzi. Nie, nie chciała odpowiadać. Opowiadać niezbyt przekonywującą historię i czekać aż zaczną wyciągać jakieś niewłaściwe wnioski. Jej demoniczne pochodzenie stawiało ją w niezręcznej sytuacji. Szczególnie w piekle, domenie diabłów. Szczególnie ratując anioła, którego pobratymcy lubowali się w katowaniu dusz w piekle. Nawet ona miała probkemy w dowierzaniu samej sobie.
 
Asderuki jest offline  
Stary 09-10-2016, 22:01   #14
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

Ostatnie dni były dla Saidina koszmarem…
Zaraz… czy to na pewno były dni? A może tygodnie? Miesiące? Lata?
Chyba wystarczająco mocno walnął się w łeb, by tego nie pamiętać. Zdecydowanie lepiej dla niego. Przynajmniej w to chciał wierzyć.

Jako człowiek wierzący w bogów miał nadzieję, że gdy jego żywot dobiegnie końca, to znajdzie się u boku swego bóstwa opiekuńczego. Ponoć Mystra nie porzucała swoich wiernych, czyż nie? Tak mówiły nauki i zapiski w książkach religijnych, które znalazły przypadkowo swe miejsce w rękach przywoływacza. Problem polegał na tym, że od momentu swej śmierci nie pamiętał zupełnie nic, a powinien kojarzyć przynajmniej sąd Kelemvora. Czy może również o nim zapomniał? Wymazano mu go z pamięci? A może… może bogów faktycznie nie ma? Pamiętał kilku uczniów w uczęszczanej przez niego akademii magicznej dosłownie chwalących się swym ateizmem dookoła. Oczywiście przez ten “brak ograniczeń” byli prawdopodobnie najbardziej amoralnymi osobami w całej grupie.

Tak przynajmniej mu się wydawało… to wspomnienie wydawało mu się bardzo mgliste, tak jakby był wtedy trzyletnim dzieckiem, a teraz stracił pamięć z tego okresu. Wcale tak być nie musiało. Wyobraźnia mogła mu płatać figle. Zresztą cóż się dziwić, kiedy był na skraju wytrzymałości psychicznej po zmuszaniu go do czynów wbrew jego woli? Torturowanie nieszczęśników będących w tej samej niewoli, co wcześniej on, było dla niego chyba większą udręką niż dla nich. Czemu jego zawsze spotykały takie nieszczęścia?

Jastra… chyba jego jedyne wyraźne wspomnienie, również zresztą bolesne. Gdzież ona była? Nie odpowiadała na wezwania swojego przywoływacza wtedy, zapewne nie będzie odpowiadała również po oddaleniu się od tamtej “klatki”. Potrzebował jej teraz jak głodny chleba - samej jej obecności. Czuł jak powoli zaczyna gubić się sam w sobie, a myśli były spychane na coraz to gorsze tory. Było to przekleństwo, bezkresna czarna dziura, pozostałość po gwieździe, która wybucha, wędrująca wśród gwiezdnego pyłu i żywiąca się jeszcze żyjącymi gwiazdami. Czy jego dusza tak właśnie teraz wyglądała? Była wchłaniana przez tą otchłań pozostawioną przez Jastrę?
Ale dlaczego?

Było tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi.

A kolejne nasunęło się po odkopaniu go spod sterty bezgłowych trupów przez czarnowłosą kobietę. Już miał na końcu języka imię poszukiwanej przez nią kobiety, ale daleko jej było do niej. Jastra się… wyróżniała. Nie dało się jej z nikim pomylić.
Dopiero wtedy skojarzył sobie, że był w jakiejś wiosce. Teraz tonęła ona w krwi takich jak on. Był jednym z nielicznych, którzy zdołali przetrwać. Aż dziwne. Choć był raczej przeciętnego wzrostu, to należał do osób mających raczej dość spore niedożywienie, mimo że jego twarz tego nie zdradzała za bardzo, ale cienkość ramion i wiszące na nim strzępy ubrań będącymi niegdyś jakimiś czarodziejskimi szatami zdecydowanie tak. Włosy miał poplątane, umazane krwią, trudno było rozróżnić ich prawdziwy kolor przez zanieczyszczenia, jakie się weń wplątały. Brązowe oczy dość apatycznie lustrowały otoczenie, można to porównać z osobą zagubioną, ale też tak zmęczoną, by się odnaleźć, że najchętniej poszłaby spać.
Kim była ta czarnowłosa kobieta? Kim był mężczyzna, który do niej dołączył? Bogowie jedyni wiedzą.
A może nie wiedzą, bo nie istnieją?

Ale co go skłoniło do leczenia nieznanej mu osoby? Chyba jedynie dobroć serca. Jego obolałe ręce i chude, trzęsące się palce z wprawą wiedziały co powinny robić, choć on sam o tym zapomniał. Czy w dawnym życiu zajmował się medycyną? W sumie nie pamiętał. Po prostu uznał, że skoro nikt nie chce pomóc rannemu, to wszystko musi jak zwykle spaść na niego. A anioł? Była to inna kwestia, ale on mógł coś wiedzieć na temat Jastry! Ale pozostali raczej woleliby go widzieć martwym, nie licząc oczywiście pewnej dziwnej diablicy, a właściwie diabelstwa, na widok której Saidin dostawał dreszczy, bo zdecydowanie nie lubił istot choć trochę powiązanych z niższymi planami. Mimo to kiedy pewien cholerny czarodziej oceniał ironicznie jego robotę, a sam nie potrafił nic zrobić, miał zamiar użyć różdżki leczenia podarowanej mu przez tą kobietę z rogami… i prawie wybuchła mu w rękach.

Poczuł na sobie spojrzenia dezaprobujące wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Miał wrażenie, że się skurczył do rozmiarów mrówki. Czemu mu nie wyszła tak prosta rzecz? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Dlaczego?
Najchętniej to by uciekał, ale postanowił zachować choć te resztki własnej godności. Bolały go ręce, bolała go głowa, bolało go coś w klatce piersiowej, bolało go całe ciało. Teraz to wszystko poczuł, kiedy wszystkie bodźce dotarły do jego mózgu - włącznie ze zwątpieniem we własne umiejętności. A czarodziej oczywiście postanowił go pouczać… był taki sam jak ci na uczelni. Skoro śmierć nie ukoiła jego bólu, to może najlepiej byłoby pozabijać takich jak on?

Nie, to nie było rozwiązanie.

Wyszedł z pomieszczenia, by znowu stanąć twarzą w twarz z krwawą rzeczywistością wypełnioną bezgłowymi trupami. Miał wrażenie, jakby stanął na bezludnej plaży chłostanej przez silny wiatr, ulewny deszcz, wysokie fale i szalejącą burzę.
A on stał. I dawał się znów bić po policzkach.

Koszmar dopiero się zaczął.

 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 12-10-2016, 13:59   #15
 
Gerappa92's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwuGerappa92 jest godny podziwu
Najpierw Bazylia zamarła. Zaraz potem zamknęła drzwi chowając się do środka. Zamykając odwróciła się do środka spoglądając znów na anioła. Zacisnęła dłoń na klamce i ponownie otworzyła drzwi.
- H-hej! - diablica wyłoniła się częściowo - Jestem przebudzonym! Nie mam wrogich zamiarów! - diabelstwo zastanawiało się, a co jeśli ten półork miał wrogie zamiary? Jak do tej pory żaden nie miał, czemu ten miałby mieć?

Kaabi zmarszczył brwi. Ledwo znalazł jakieś lokum i już musiał się tam ktoś przypałętać. Fakt, że osoba miała rogi na głowie nie zwiastowało niczego dobrego. Mimo to półork nie zwolnił kroku.
Dopiero gdy postać wyjrzała zza drzwi zauważył, że była to kobieta. Kobieta w piekle niewątpliwie zwiastowała niebezpieczeństwo. Być może większe niż banda demonów. A fakt, że krzyczała że niby ma pokojowe zamiary był raczej mało wiarygodny. Doszedł do domu bez słowa i uderzył w drzwi by wejść do środka.
Na jego nieszczęście Bazylia wcale nie uznała przyspieszonego kroku w jej stronę za dobrą oznakę. Wytrzeszczyła oczy przestraszona i pospiesznie zamknęła drzwi zapierając się nogami aby nie dało się ich otworzyć. Co też jej się udało. Pomimo niewielkiej szarpaniny drzwi pozostały zamknięte.
Kaabi zrobił krok wstecz. Popatrzył zasępiony na budowlę, w której dane mu było przespać trzy ostatnie noce. Nie czuł kompletnie żadnego przywiązania do tego miejsca. Bo przecież jak można się było zadomowić w piekle? Półork obróciłby się na pięcie i pozostawił to miejsce, gdyby nie jeden fakt. W środku pozostawał swój zielnik. Prowadził go zaledwie od trzech dni ale okazał się być balsamem dla jego strapionej duszy. Dlatego musiał go odzyskać.
- Otwórz. - rzekł stonowanym głosem druid.
Bazylia po drugiej stronie drzwi nie wiedziała co zrobić. Desperacko trzymała jednak drzwi.
- Czemu? - odkrzyknęła. - Skąd mam wiedzieć, że nic mi nie zrobisz?
Po tych słowach do Półorka już dotarło, że dziewczyna się go po prostu boi. Strach na tej przeklętej ziemi był jak cień, który nieustannie idzie za Tobą krok w krok.
- Nic Ci nie zrobię bo nie mam na to ochoty. - Rzekł w odpowiedzi druid. - Chcę wejść po swoje rzeczy.
“Interesujące” pomyślał Jarrod widząc zamieszanie za drzwiami.Czarodziej ostrożnie zszedł z piętra i szedł spokojnie w kierunku kobiety.
- Może jednak go wpuścisz? Zdaje się, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku….. znam go…..ale nie znam Ciebie- czarodziej czekał spokojnie na reakcję kobiety. Ładniutkie ciałko...no, może poza tymi rogami. Ale jakby tak ubrać…. “Skup się!” Jarrod potrząsną głową, która wciąż bolała go po ciosie halflinga. “Niech ja dorwę tego pokurcza….”
- To nasze - wskazał książki. - I jeszcze się przydadzą - dodał.
Bazylia puściła drzwi tak gwałtownie, że aż zatoczyła się do tyłu. Skąd? Kiedy? Diablica tak się skoncentrowała na walce o drzwi i rozmowie, że nie zwróciła uwagi, że ktoś się za nią znalazł. Odsunęła się gwałtownie od człowieka dobywając topór. Nie zaatakowała jednak, a zamiast tego stanęła obok nieprzytomnego anioła. Minę miała co najmniej nietęgą.
- A ty to kto?
Jarrod instynktownie rzucił się do tyłu, jeszcze bardziej zwiększając dystans. Nie tego chciał, ale w razie czego był zdecydowany roznieść tego niewielkiego diabełka. Albo umrzeć próbując.Przestraszona i gwałtowna. Cóż, nigdy nie był najlepszy w uspokajaniu roztrzęsionych kobiet, nawet tych rogatych.
Drzwi ustąpiły więc Kaabi wszedł do środka. Ujrzał w środku Jarroda i przywitał go gestem podniesionej dłoni. Chociaż wiele spraw ich różniło to od jakiegoś czasu kroczyli wspólnie po tej plugawej ziemi. Półork rozejrzał się po pomieszczeniu. Książka była na swoim miejscu ale druid domyślał się, że ktoś w niej grzebał. Od tego faktu odciągnął go nieprzytomny anioł leżący na podłodze.
-Mnie zwą Kaabi. On nazywa się Jarrod. - Półork przedstawił czarodzieja.- Co zamierzasz z nim zrobić? - Spytał wskazując kosturem nieprzytomną, skrzydlatą postać.
Bazylia wpatrywała się na dwoje mężczyzn ze zmieszaną miną. Odpowiedzieć czy nie? Ugh, gdzie był Rognir jak był potrzebny?
- T-to zależy. Musi się obudzić a-abym zdecydowała - kobieta zacisnęła dłonie mocniej na toporze dla nabrania pewności.
- Bazylia jestem. Jak długo tu jesteście?
- Czas jakby inaczej tu płynie - Odparł zagadkowo Kaabi na pytanie diablicy. - Swoją drogą aromatyczne imię. Bazylia. Czy aby na pewno chcesz aby on się obudził? Pozwól mi spojrzeć aby zobaczyć co mu jest.
- Gdybyś schowała topór, przyjemniej by się rozmawiało. Może Twoja wcześniejsza deklaracja o braku wrogich zamiarów miałaby wtedy sens. Ja nie mam broni. A Kaabi chce pomóc. Zna się. Widzisz? Grzeczne z nas chłopaki - czarodziej rozłożył ręce pokazując otwarte dłonie.
Bazylia popatrzyła na dwójkę mężczyzn czując się zgłupiałą totalnie. Opuściła powoli broń.
- Nie chcecie go dobić? To anioł. Większość… Roland, człowiek, się nim już zajął, ale nie wygląda aby wiele to pomogło. J-jeśli nie zrobisz mu krzywdy to pozwolę pomóc aniołowi.
Czerwonoskóra ostrożnie minęła leżącego Raziela, stając za nim.
- Nie jestem tu sama. Jeszcze kilkoro ludzi ze mną tu przybyło. Sądziliśmy, że całe miasto zostało wybite… Dlatego patrzyłam co jest w domu. Nie sądziłam, że właściciele żyją - Kobieta urwała na moment, zaraz wskazała na anioła - A imię to on mi nadał. Chcę wiedzieć czy jest jak inni, ale do tego musi się obudzić. Znaleźliśmy go w kraterze. Wygląda jakby spadł.*
-Jesteśmy w piekle. Nie wiadomo, czy da się tu kogokolwiek zabić - mruknął Jarrod i wzruszył ramionami - mam wielką nadzieję, że jest przychylnie usposobiony do Ciebie, i będzie do nas. Inaczej uśpimy go ponownie. Być może na zawsze, o ile będziemy w stanie - Anioł w piekle to był pewien dodatek, który być może mógł okazać się użyteczny. Anioły raczej jednak nie spadały. Na ile mógł sobie przypominać Jarrod, bywały czasem strącane, co mogło wiele mówić o samym aniołku. Z wiarą było jak z każdym urojeniem. Trzeba było mocno wierzyć, by to coś było skuteczne. Widocznie wiara aniołka nie była taka mocna, skoro znalazł się tutaj. Jarrod mimowolnie parsknął śmiechem, kręcąc głową.
Kaabi podszedł bliżej Anioła. Przyjrzał mu się pobieżnie. Oprócz licznych ran nic nie przykuło jego uwagi. Druid doskonale za to wiedział, że jeśli anioł sie obudzi to on nie chce być w pobliżu. Te stworzenia w piekle czyniły czystki. Owszem, Kaabi czuł si teraz jedynie odbiciem samego siebie z tamtego świata. Coś jednak usilnie trzymało go przy swoim ja. Nie chciał wypuscić go z pokaleczonych dłoni. Jedna z nich siegnał po swój miecz przypięty do pasa i przystawił go do szyi skrzydlatego.
- Jego czas powinien się tu zakończyć.- Stwierdził bezceremonialnie połork.
Oczy diablicy rozszerzyły się i natychmiast rzuciła się aby wytracić bron z reki połorka.
Heroiczny akt diablicy całkowicie zaskoczył druida. Jego ostrze odbiło się głuchym dźwiękiem od drewnianej posadzki. Mimo to druid zachował spokój. Popatrzył na wściekłą diablicę szukając w jej oczach logiki.
- Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Diablę broni anioła. Chyba w tym piekle dostałaś w łeb, i to chyba mocniej niż ja. Kaabi, zostaw go. Być może zabijanie kogokolwiek tutaj jest błędem. Nie warto. Zdążysz się jeszcze namachać majchrem - Jarrod spojrzał na Bazylię - Ty….odpowiadasz za niego - * Czarodziej pozbierał swoje rzeczy, zaglądając na moment do swojej księgi - skoro formalności i grzeczności mamy za sobą…..spierdalajmy stąd -
Bazyli zdecydowanie nie było do śmiechu. Jej źrenice zajaśniały czerwienią.a twarz wykrzywił grymas gniewu.
- Zdecydowanie - zawarczała kobieta na nowo zaciskając mocniej dłonie na swojej broni. - Wynoście sie.

- Jeśli szukacie pomocy, to nie idzie wam za dobrze - oznajmił kpiąco jakiś cichy głos za nimi.
W drzwiach stał pewien człowiek, wychudły, w poszarpanych szatach, cały w krwi - tak jakby brał w niej przed chwilą kąpiel. Włosy poprzylepiały mu się do czoła, policzków i karku, ale wyglądało na to, że niewiele sobie z tego robił. Zdecydowanie był to znany czarodziejowi i druidowi Saidin, tyle że w stanie jeszcze bardziej opłakanym niż wcześniej. Podniósł on jakiś kamyk i zaświecił za pomocą prostej śpiewnej inkantacji składającej się z dwóch słów, oświetlając w ten sposób siebie, anioła i wszystkich pozostałych. Chłopak spojrzał na niebianina z nietęgą miną wyrażającą co najmniej mieszaninę emocji dobrych i złych.
- Jeśli anioły pozostawiły swojego na polu bitwy, to pewnie sobie na to w jakiś sposób zasłużył - oznajmił nieco zdziwiony.
"A może on coś będzie wiedział?" - pomyślał sobie.
- Wiecie... mamy przewagę liczebną, a on jest ciężko ranny. Jaki problem go obudzić i przesłuchać? - dokończył swoje rozmyślania już bardziej obojętnie widocznie przekonany, że i tak go nikt nie posłucha - I zastanawiam się czego jakieś diablę może chcieć od anioła - zwrócił na koniec swe oczy na Bazylię, a następnie na topór w jej ręce, choć nie wyglądał tak, jakby zrobiło to na nim wrażenie. Mimo to kobieta dostrzegła, iż utworzył on z palców swej dłoni jakiś znak, prawdopodobnie magiczny.
- Widocznie mam powód i widocznie czegoś od niego chce. Oraz widocznie moi towarzysze mi z tym zaufali - Bazylii ciężko było szukać słów poparcia kiedy była sama. Gdzie jest Rognir kiedy jest potrzebny?
- Rozumiem - odarł i jeszcze raz przyjrzał się aniołowi. Może przynajmniej jeden nie będzie zły, a może też będzie wiedział coś o Jastrze. Byłoby świetnie. Nie zważając na swoich towarzyszy, rzekł:
- Masz jakieś medykamenty? Najlepiej prostą apteczkę, chociaż nie wiem czy na tej przeklętej ziemi można znaleźć cokolwiek przydatnego. Różdżka leczenia by była jeszcze przydatniejsza, bo jeszcze tchnie w niego trochę wigoru.
- Saidin…. - Jarrod skinął głową w powitaniu - Diablico, naprawdę zależy Ci na nim? Po tym, co jego kumotrzy zrobili wcześniej, wolałbym mieć to z głowy. Widzę, że mamy tu osobiste caca. Może nas oświecisz? - Jarrod splótł dłonie do prostego zaklęcia, gotowy do dokończenia go inkantacją…
Kobieta miała pod ręką pokaźny topór. Kaabi widział jak orki z jego plemienia ćwiartowali wrogów takim orężem. Paskudna rzecz. Nie wiedział do czego zdolna jest diablica ale była szybka i silna. Owszem ona była sama a ich było troje. Ale cóż po tych dwóch przemądrzałych cherlakach? Topór przeszedłby przez nich jak przez masło.
- Śmierdzisz juchą Saidin. - Stwierdził na jego widok druid.
Odszedł na krótką chwilę. Rozejrzał się za dużą miednicą, którą gdzieś tu widział jeszcze wczoraj. Tak była za rozpadającym się regałem. Wsypał na jego dno kamyczki, które wyciągnął z mieszka przy pasie. Wyszeptał zaklęcie i zamieszał ręką w miednicy, w której pojawiła się woda. Nabrał ją w dłonie i wypił.
- Ugaś pragnienie Bazylio bo zwiędniesz a Ty Saidin zmyj tą krew bo jeszcze wyrosną Ci rogi jak naszemu gościowi. - Wtrącił się do rozmowy Kaabi. Lepiej żeby dziewczyna ugasiła trochę nerwy, pomyślał.
Bazylia zaczęła się poważnie zastanawiać czy jedzenie nie było jednak zatrute. Zachowanie osób jakie właśnie poznała tak bardzo było nielogiczne. Kaabi najpierw zdaje się zły, potem chce pomóc, potem chce zabić anioła i znów stara się być miły. Jarrod zaś gada jak połamany twierdząc, że miłe z nich chłopaki. Na koniec przychodzi zakrwawiony człowiek od stóp do głowy.
- Wiecie co? Anioł to moja sprawa i moje zmartwienie. Ani pomocy, ani nic innego od was nie chce. Waszych rzeczy nie chce, ani nic mi do tego skąd i dokąd chcecie iść. Jak będziecie trzymać się z dala to i ja was zostawię.
Po tych słowach diabelstwo schyliło się sięgając po liść na jakim leżał Raziel. Uważnie patrząc na trójkę zaciągneła go pod ścianę z dala od obcych przebudzonych.

“To po kiego tu przylazłaś?” pomyślał Jarrod.
-Zabierz więc swoje sprawy, najlepiej przez te drzwi. Jeśli nie możemy Ci pomóc, a nie chcesz wyjaśnić dlaczego jest dla Ciebie cenny podczas gdy nam nie podoba się jego towarzystwo, znaczy, że nam nie ufasz. jak nam nie ufasz, nie ma potrzeby męczyć się ze sobą. Droga wolna - wskazał drzwi którym najpewniej przywlekła nieznajomego anioła. Był już znudzony zachowaniem kobiety. Przyszła tu jak do siebie, przywlokła nieznajomego i najpewniej wszystkie kłopoty jakie mogli mieć przez niego, przeglądała ich dobytek i bezczelnie groziła bronią. “Pewnie szlachcianka, albo inna wysoko urodzona paniusia” pomyślał i wszedł po drabinie pozbierać resztę swoich rzeczy. Kusiło go, by nauczyć ją rozumu, ale nie należało marnować sił i środków na walkę z kimś, kto od razu nie obcina Ci głowy lub nie karze czyścić gówna z pod ogona
- A może to ty powinieneś się stąd zabrać? - zagrzmiał potężny, męski głos, a gdy wzrok zebranych podążył za nim, ujrzeli w progu umięśnionego i wysokiego na ponad dwa metry półorka. W jednej dłoni ściskał potężny topór, a na sobie miał porządne i twarde odzienie, mimo iż widoczny był na nim ślad licznego użytkowania, to zdecydowanie wciąż sprawował się jako dobry pancerz. Rognir dał parę kroków w przód, a głowę miał dumnie zadartą do góry. W jego spojrzeniu malował się głównie gniew.
- Coś ci się nie podoba w naszej grupie? Chciałbyś porozmawiać o tym ze mną i moim toporem? - rzucił warcząc pod nosem. Jego prosta postawa sprawiała, że wydawał się jeszcze wyższy i bardziej potężny.
- Bazylia i ten skrzydlaty połamaniec tutaj zostają, a jeśli ci towarzystwo, wielmożny książę, nie odpowiada, to tam są drzwi - bez cienia strachu czy niepewności, wskazał na wyjście z domu będące zaledwie parę metrów za nim. Przekręcił raz topór w ręce, aby wyraźnie zaznaczyć, że mówi poważne. Cholernie poważnie.
Jarrod rozłożył ręce i uśmiechnął się - No dobra. Widzę, że tak się sprawy mają. Nie widzę problemu szefuniu. Rządzisz - czarodziej kiwnął głową. -
nikomu przecież ten….skrzydlaty nie przeszkadza….jacyś tacy wszyscy nerwowi od rana[/i] - mruknął czarodziej i wzruszył ramionami. Kolejny gang. Tylko w piekle. Czyż mogło być coś piękniejszego? Jarrod siadł na piętrze i zaczął rozmyślać, uważnie taksując wzrokiem leżącego na ziemi anioła.

- Może wszyscy weźmiecie na wstrzymanie i nam pomożecie - nagle zza drzwi dobył się głos Roland, który wraz z Johanną wnieśli przez nie nieprzytomnego, krwawiącego Shade’a. Nie przejmując się zbytnio napiętą sytuacją, przemknęli obok większości zebranych i położyli go na podłodze obok nieprzytomnego anioła. - Nie jestem na bieżąco, nie wiem o co wam chodzi, i szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Ten tutaj potrzebuje pilnej pomocy. Zna się ktoś na magii leczącej? Tylko w ten sposób da się go uratować. Pomożecie?
- Nie mamy żadnej apteczki ani "różdżki leczenia", prawda? - Saidin podkreślił słowo różdżka, bo szczerze wątpił, iż takową tutaj znajdzie, co dało się słyszeć w całej jego wypowiedzi - Uczyłem się nieco medycyny... a rany tego człowieka, którego niesiecie, nie są zbyt optymistycznie nastawiające.
Zalany krwią mężczyzna spojrzał na wiedźmiarza i towarzyszącą mu kobietę z wyraźną chęcią pomocy, po czym zaczął rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu wspomnianych rzeczy - czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc.
- Połóżcie go na stole. Ja przy okazji umyję ręce... gdzieś - oznajmił żywo - Ma ktoś trochę wody? - zerkął na półorka i pozwolił sobie wziąć od niego trochę wody - Niestety do kapłana zdecydowanie mi daleko, znam zupełnie inną magię.
Bazylia nie odzywała się od kiedy Rognir się pojawił. Wyraźnie na jej twarzy pojawiła się ulga. Szybko został zmyta jednak kiedy wrócił Roland z Johanna niosąc nieprzytomnego Shade’a. Zakrwawiony człowiek wykazał znów chęć pomocy. Ze zmieszaną miną patrzyła na wydarzenia przed nią. W końcu przyklękła przy Razielu sprawdzając pospiesznie co miał.
- Może to pomoże… - wyciągnęła rękę z zawiniątkiem z pełnym naręczem dziwnych narzędzi i różdżką.. - Albo to?

Pojawienie się pobratymca tej samej rasy bynajmniej nie uszczęśliwiło druida. Widać z tego że diablicę łączyło z wielkim półorkiem jakaś więź. Być może było to coś poważnego a może tylko miłość do brutalnego oręża. Kaabi nie zamierzał wnikać. Sięgnął po swoją księgę z regału by sprawdzić jej stan. Na szczęście wyglądała na nienaruszoną. Na nieszczęście stan wtarganego mężczyzny do domu wyglądał opłakanie. Druid z zaciekawieniem przybliżył się do zbiegowiska i oparł się o swój kij. Był ciekawy jak Saidin się nim zaopiekuję. Jego metody zapewne były całkiem inne niż te, które on by zastosował. Przyglądał się całej sytuacji w milczeniu.

Przywoływacz wziął wszystkie rzeczy w swoje ręce i zaczął je przeglądać, rozpoznając w ten sposób proste narzędzia chirurgiczne. Mogło być gorzej, ich stan nie był zbyt rewelacyjny, ale jeszcze się nadawały. Bez odpowiednich leków i opatrunków jednak nie był w stanie zrobić zbyt wiele. Dlatego też jego oczy skierowały się szybko na apteczkę nieznajomego, który przytaszczył do budynku kolejnego nieznajomego. Sami nieznajomi!
Wziął od niego torbę z medykamentami, położył wszystko na stole i wyrecytował jedną dwusłowną inkantację umożliwiającą wykrycie magii.
Różdżka leczenia. Ładunków trzy z pięćdziesięciu.
Saidin zrobił jedynie skwaszoną minę i zawiesił sobie ją przy pasie. Mimo wszystko jednak mogli nie znaleźć żadnej. Zawsze coś.
W ten sposób przygotowany zabrał się za operację leżącego na stole Shade'a trwającą wiele czasu. Widać było, że ten cherlak zdecydowanie wiedział co robi. Po jakiejś godzinie operowany był już niezbyt zdrowy, ale stabilny.
Jarrod zaczął głośno klaskać
- Brawo Saidin. Rzekłbym, warte dyplomu Kolegium Venikijskiego….widziałem kiedyś polowego medyka operującego wielbłąda. Że też ręce Ci tu nie zadrżały….wielbłąd w każdym razie zdechł. Twój pacjent nie. Masz mój szacunek Saidin - czarodziej kiwnął głową z uznaniem dla wprawnej ręki przywoływacza.
- Pytanie, co zrobimy z nim? - wskazał pytająco na leżącego na liściach anioła. - nie wygląda na strąconego, a raczej na żołnierza zsyłanego czasem by dręczyć grzeszników. Czytałem to gdzieś….hmm - “Tylko gdzie?” myślał, ale ból głowy nie pozwalał się skupić - mają w zwyczaju strzelać do nich…mam pewną teorię ale…...miał jakąś broń? - zapytał bezpośrednio stojącej przy aniele Bazylii gładząc jednocześnie rozchełstaną brodę.

Bazylia coraz bardziej nie lubiła Jarroda. Coś w tonie jego głosu drażniło kobietę. Dlatego skrzywiła się gdy usłyszała skierowane do siebie słowa.
- Rognir ja ma - pokazała na półorka. Po chwili wahania dodała jeszcze kilka słów wytłumaczenia. Nie będąc samą czuła się nieco pewniej.
- Ten anioł ma imię i nazywa się Raziel. Był moim opiekunem w… Khm… wychowywał mnie od kiedy pamiętam - urwała na moment.- Na tyle na ile pamiętam.
- No dobrze…..Raziel, może albo nam pomóc, albo…..pożałujemy wszyscy jeśli się obudzi. Dlatego pytałem, czy warto to sprawdzać…. - Jarrod wzruszył ramionami. - szczególnie, że nie mamy najmniejszych szans go powstrzymać jeśli zstąpił tutaj tylko po to, by nas dręczyć. Jeśli jednak chce pomóc….to wiedzcie, że to potężna istota, która jest władna podróżować między sferami. Jest pewna szansa, że zechce pomóc albo chociaż….pokazać drogę. Jak duża….to już może wiedzieć ona - czarodziej czekał na reakcję dziewczyny. Ta ściągnęła usta w kreskę wyraźnie niezadowolona ze słów jakie wypowiedział czarodziej.
- Zabraliśmy mu broń i jest nas więcej… skoro tak bardzo chcesz podkreślać naszą bezsilność to mogę bo jeszcze przytrzymać. Z resztą zdaje mi się, że i tak najwięcej do powiedzenia mają ci, co potrafią mu pomóc - diabelstwo skurczyło się w sobie wypowiadając ostatnie zdanie.
-A najmniej pozostali, którzy poczują jego ewentualny gniew na swojej skórze? Powalająca logika. Nie zamierzam Ci przeszkadzać...o ile ktoś zdoła mu pomóc. Jak wspomniałem, to może pójść w obie strony. Nie oczekuj jednak mojego wsparcia, jeśli się pomylisz, choć to pewnie nie będzie miało znaczenia - czarodziej postanowił zostać póki co tam, gdzie był. Na parterze było wystarczająco wielu grzeszników w razie ewentualnej draki z aniołem. Zakładał, że i tak pewnie nie zdołałby uciec, ale przynajmniej będzie jednym z ostatnich, co być może pozwoli mu na podziwianie krwawej roboty aniołka.

Oboje tak ze sobą “rozmawiali”, kiedy w pobliżu niebianina dostrzegli jakiś rozbłysk. Była to sprawka Saidina, który coś kombinował przy teraz leżącej na ziemi różdżce. Jego mina wyrażała mieszaninę zdziwienia, jak i wątpliwości. Nie mówiąc zbyt wiele - po prostu wyszedł z budynku zostawiając patyk tam, gdzie spadł.
-Potrzebne jest słowo aktywacji. Hasło - czarodziej wiedział, że wiele różdżek może być zabezpieczone odpowiednimi hasłami. - Mogę spróbować? -
Jarrod wykonał prostą sztuczkę, dzięki której różdżka pofrunęła z podłogi prosto do ręki czarodzieja, po czym dokładnie oglądał różdżkę próbując znaleźć jakąś wskazówkę odnośnie słowa aktywującego ją do poprawnego działania albo chociażby podpowiedź jakiego słowa mógłby użyć jej stwórca.
- Jak nie umiesz to oddaj Rolandowi… proszę - diabelstwo spojrzało prosząco na wiedźmiarza mając nadzieję, że i tym razem zgodzi się pomóc aniołowi.
- Kaabi, to chyba jest twoja specjalność - Jarrod podał różdżkę druidowi
- Tak sądzisz? - zapytał zaskoczony półork. Oczywiście wziął różdżkę w dłonie by lepiej jej się przyjrzeć. Czy miał już styczność z magicznymi przedmiotami? Oczywiście, że tak. Za życia, tego prawdziwego każdy druid otaczał się przedmiotami nasączonymi duchami. Ta wydawał się również coś skrywać. Trzeba było tylko zapytać duchów, co kryje różdżka i jak to wywołać. Obwąchał patyk, wymamrotał jakieś słowa i przeciągnął długim pazurem wzdłuż drzewca.
- Tak wiem jak tego użyć. - Zgodził się druid. - Zachowajmy tą różdżkę na trudne chwilę. Tymczasem pozwólcie że zajmę się tym cherlakiem.
Kaabi zbliżył się do nieprzytomnego mężczyzny. Obejrzał już opatrzone ale jakże głębokie rany. Sięgnął do swojego prawego ramienia. Druid miał tam przyczepione do opaski jakieś suche liście. Wziął jeden z nich roztarł go w ręce i przyłożył do rany Shada. Rozkruszone liście zadymiły się a z ust orka wypłynęły słowa zaklęcia. Gdy półork zdjął rękę z rany ta wyglądała już zdecydowanie lepiej.
- Jutro będzie mógł bez problemu chodzić. - Stwierdził Kaabi. - A teraz pozwolicie że udam się na spoczynek.- I jak powiedział tak zrobił.
 
__________________
"Rzeczą ważniejszą od wiedzy jest wyobraźnia."
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Gerappa92 : 12-10-2016 o 14:02.
Gerappa92 jest offline  
Stary 12-10-2016, 16:35   #16
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Biorąc pod uwagę inne, odwiedzone do tej pory przez Uśpionych miejsca, to zdecydowanie należało do najbardziej urodziwych. Bujne zarośla, czysta woda, gęste, lśniące błękitem wodospady, majestatyczne i pnące ku niebu szczyty gór. Piękno miejsca było równie ekspensywne, co rodzące się wśród niego niebezpieczeństwa. Ten mały, ułudny raj był pułapką bez wyjścia, a przynajmniej taki się być zdawał. Drogi, jakimi można było tutaj dotrzeć, były jednostronne i nie pozwalały na przebrnięcie przez nie, jako drogi powrotne. Być może gdyby byli silniejszy, możliwe, że gdyby nauczyli się więcej… Jednakże nie byli. Nie pozostało więc nic innego, jak udać się na spoczynek. Być może będzie to ich ostatni, długi sen, który zregeneruje siły, ponieważ nie zapowiadało się, by dalsze egzystowanie na tym planie podsunęło im w miarę bezpieczne schronienie. W końcu i to, w którym się znaleźli, nie było takie do końca - o czym świadczyła rzeź na zewnątrz.
Regeneracja sił w końcu była konieczna i nieunikniona. Każdy zdawał się być na wykończeniu, a rany niektórych były na tyle dotkliwe, że od śmierci dzieliła ich cienka nić. Jedno niefortunne spotkanie, jeden błąd, pomyłka, potknięcie się chociażby o własne nogi, a wszystko mogłoby się zakończyć tu i teraz, bezpowrotnie. Utracić duszę przepełnioną strachem, uwolnić ciało nasycone bólem - nawet koniec nie niósł ukojenia czy też nadziei.
Bazylia jednak nie zmrużyła oka. Kiedy inni pogrążyli się w sennych marach, ona siedziała skulona i oparta o ścianę, niedaleko leżącego Raziela. Nie tylko obserwowała czy się w końcu budzi, ale też pilnowała, aby nikt w nocy nie skrócił jego życia. Przecież on nie był zły, prawda? Nie mógł. Jej oczy się nie zamykały i choć ciało łaknęło przerwy, umysł Diabelstwa pozostał trzeźwy i otwarty. Z placu przed domem i jego okolicach dochodziły ją jakieś szmery, szuranie i odgłos pocieranie. Niespokojne dmuchnięcia, być może skomlenia, jednak wolała zwalić całą winę za to na wiatr. Na pewno chcieli ją nastraszyć. Nie wyglądała na zewnątrz, ponieważ znała swój aktualny zasób sił, a ten był zdecydowanie zbyt niski, aby porywać się jak z motyką na słońce.


Gdzieś przed świtem Raziel zaczął się budzić. Jego błękitne oczy wyraźnie były widoczne w ciemnościach pokoju, tak samo jak błysk szkarłatu w oczach Bazylii. Anioł uniósł się do pozycji siedzącej zaciskając szczęki i oczy. Widać było, że sprawia mu to ból, jednak nie uskarżył się na niego nawet jęknięciem. Potem po prostu wstał, zabierając swoje rzeczy wraz z bronią palną, która była oparta o ścianę i wyszedł. W ślad za nim natychmiast zerwała się Diablica. Raziel najwyraźniej wcale nie był tym zaskoczony, gdyż gestem ręki zachęcił ją, by poszła za nim. Przystanęli koło domu, przy prostopadłej ścianie do tej, w której wbudowane były drzwi. Z boku domostwa mogli spokojnie zamienić parę słów.
- Najpierw wypij to, bo wyglądasz fatalnie - zaczął zupełnie jakby nic się wcześniej nie stało i podał kobiecie fiolkę z magicznym płynem.
- Weź też zapas jedzenia i trochę materiałów do naprawy broni. Na tym padole nie ma dobrych oręży, a już na pewno nie w tym kręgu - oddał kobiecie cały swój plecak, przy okazji uśmiechając się słabo pod nosem.
- Ktoś chyba zakosił mi apteczkę. Mam nadzieję, że się przydała - Raziel uniósł ręce, aby w końcu zdjąć z szyi medalion i bez wysłuchiwania sprzeciwów przełożył go przez rogatą głowę kobiety. Uśmiechnął się beztrosko, czując że spełnił swój ojcowski obowiązek.


Na zewnątrz było ciepło, wręcz duszno i parno. Atmosfera potęgowała smród rozkładających się i gnijących ciał, zaś nadchodzący świt pokazywał to, co wcześniej mogło nie zwrócić większej uwagi. Przede wszystkim ogrom budowli, jakie tutaj zdołały powstać. Choć liche, brzydkie i wyniszczone, dawały namiastkę wiary w ludzi i możliwości połączenia sił w walce o wspólny cel. Rozciągający się na końcu miasta wodospad, wielkie góry zamykające to miejsce niczym otaczający je mur, zbudowany by więzić a nie chronić. Dopiero parę godzin po przebudzeniu Anioła, gdy stało się jaśniej i wszyscy nie mając nic lepszego do roboty opuścili dom, niepokój wzrósł. Szmery, które Bazylia słyszała w środku nocy, nie były raczej podmuchami wiatru, jednak skąd mogła wiedzieć o tym wcześniej? Przy stosie poległych ciał buszowały trzy, duże psy. Ich oczy zdawały się płonąć, podobnie jak sierść, które gdzieś mieniła się ogniem. Bestie czasami dawały susa, co potęgowało strach w Przebudzonych, że być może ich wyczuły, jednak żaden z nich jeszcze nie podbiegł do żywych. Jeden z ogarów chwycił martwe truchło o podrzucił nim jak zabawką, podskakując przy tym w górę. Zwłoki upadły z hukiem, a pozostałe dwa psy zbliżały się pomału w stronę domu, w którym wszyscy spoczęli. Z nosami przywartymi do ziemi, szukały po zapachu kogoś, kto najwyraźniej był w tej grupie. Tylko kogo? Spojrzenie trzeciego psa, znajdującego się za pozostałą dwójką, zetknęło się ze spojrzeniem jednej osoby, stojącej wśród reszty Przebudzonych.
- Roland? Coś ty im zrobił? - głos Johanny zadrżał, a jedna z jej nóg automatycznie dała krok w tył. Rognir od razu chwycił topór i czekał na możliwość odrąbania łba, któremukolwiek z piekielnych kundli. Prędzej czy później i tak doszłoby do starcia.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 18-10-2016, 19:13   #17
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Ta noc nie była dla Rolanda łaskawa. Mimo że przez zmęczenie usnął niemalże natychmiast, czując obok ciepło bijące z ciała Johanny, enigmatyczne sny nie dawały mu spokoju. Krople potu spływały po jego czole, kiedy w swej świadomości błądził w labiryncie wytworzonym tylko przez jego wyobraźnie. Ale czy na pewno wszystko co widział było tylko wytworem jego wyobraźni? Podobno w marzeniach sennych nie można dostrzec twarzy osoby, której nie widziało się nigdy w życiu. A te wydawały się Rolandowi całkiem znajome.

Promienie słońca raniły jego oczy, kiedy jak oszalały pędził ciasnymi, zatłoczonymi uliczkami jakiegoś miasta. Wokoło roztaczał się obraz nędzy i ubóstwa. Słowo “slumsy” nasuwało się samo. Roland nie wiedział przed kim, lub przed czym ucieka, jednak wcale nie chciał tego sprawdzać. Ze zdziwieniem przyglądał się mocno wyrośniętym ludziom, którzy zamieszkiwali tę okolicę. Jednak z jeszcze większym zdziwieniem zdał sobie sprawę, że oni wcale nie byli wysocy - to on był niski. Spojrzał na swe drobne dłonie i dopiero wtedy zrozumiał, że jest dzieckiem. O wiele młodszą wersją siebie, którego historia nadal zasnuta była we mgle.

Szybko zdał sobie również sprawę, że nie biegnie sam. Gdy przyspieszył, dostrzegł przed sobą, siłą torującego sobie drogę przez tłum, rosłego dzieciaka. “Louis”, imię samo przyszło mu do głowy. Gdy chłopak odwrócił głowę do niego, Roland zrozumiał, że bardzo dobrze zna jego twarz, tylko nie mógł przypomnieć sobie skąd. Za nimi biegła jeszcze jedna osoba. Dzieciak, który nie mógł mieć więcej niż sześć lat. Roland przypomniał sobie, że nazywa się Christian.

Jednak jak bardzo by się nie starał, wiedźmiarz nie mógł dostrzec postaci, która ich goniła. Wyczuwał jednak, że dystans między nimi zmniejsza się, co potęgowało w nim uczucie strachu.

- Roland w prawo, Chris w lewo! - zawołał niespodziewanie Louis, a nogi Rolanda jakby mimowolnie zmieniły kierunek w którym zmierzał. Wpadł w wąską, nienaturalnie ciemną uliczkę. Jakkolwiek chciałby zawrócić, jego nogi zdawały się działać z własną świadomością, pchając go w mroczną otchłań. Na jej końcu dostrzegał promienie światła. Uliczka nie była długa, jednak Rolandowi zdawało się, że biegnie przez nią całą wieczność. Chciał się jak najszybciej stamtąd wydostać. Ogarnęła go nagła duszność i panika. Trząsł się cały, a sen, czy może wspomnienia zaczęły tracić na ostrości.

I wtedy ją zobaczył. Na końcu ulicy stała dziewczynka, której blond włosy powiewały majestatycznie i mieniły się rażącym oczy blaskiem. Jednak równocześnie słońce padające zza jej pleców rzucało nieprzenikniony cień na jej twarz. Jakkolwiek Roland by się starał, nie mógł rozpoznać kim była dziewczynka, jednak jej widok ukuł go w serce. Cały strach zniknął. Chciał tylko do niej dotrzeć. Chciał zobaczyć jej twarz. Chciał sobie przypomnieć! Ostatnią rzeczą jaką dostrzegł, była wyciągnięta w jego kierunku ręka dziewczynki.

Kiedy się ocknął, jeszcze przez długi czas próbował dojść do siebie. Szybko uspokoił oddech, nie chcąc nikogo obudzić, jednak szybko zdał sobie sprawę, że nie on jedyny nie mógł spać. Najpierw usłyszał głos Bazylii, a później jak po kolei dwie inne osoby wyszły na zewnątrz, chyba również jak on zbudzone dźwiękiem rozmowy. Przez długi czas jedynie śledził tok dyskusji, nie chcąc weń ingerować, jednak ostatecznie postanowił dołączyć do wszystkich. Nie chciał pozwolić, by diablica poczuła się osaczona przez dwójkę nowych “towarzyszy”. Wiedźmiarz nie wiedział do końca czemu, ale lubił Bazylię. Wstał ostrożnie, nie chcąc zbudzić śpiącej Johanny i ruszył na zewnątrz.

Długo jednak nie uczestniczył w dyskusji. Chciał jedynie ukazać “nowym” swoją obecność i uzyskać odpowiedź na dręczące go pytanie odnośnie wypalonego piętna. Kiedy osiągnął wszystko co chciał, wrócił, długo jeszcze śmiejąc się w duchu. Któż by pomyślał, że jego fach, może być jego grzechem…

Złe sny nie dręczyły go już więcej tego dnia, chociaż mogło by się zdawać, że koszmary postanowiły nawiedzić go w rzeczywistości. Serce zabiło mu mocniej, kiedy usłyszał niepokojący dźwięki na zewnątrz. Gwałtownie zerwał się na równe nogi, budząc przy tym Johanne. Nie zważał jednak na to. Dołączył do zaaferowanych czymś towarzyszy. Na widok psów, ogarnął go dziwny niepokój. I nie był on spowodowany tylko samym faktem obecności tych bestii. Było w nich coś więcej.

Uczucie to spotęgowało się w chwili, kiedy spojrzenie jednej z nich spotkało się z jego. Roland mógłby przysiąc, że w płonących oczach psa ujrzał coś jeszcze. Ogarnęła go panika. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że traci zmysły. Na szczęście głos Johanny przywrócił mu zdolność normalnego rozumowania.

- Roland? Coś ty im zrobił?

Pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi. Wiedźmiarz przygryzł wargi i cofnął się o krok. Zapomniał o swoim uczuciu strachu. Przez głowę przechodziły mu w tamtej chwili tylko plugawe słowa wiedźmiej inkantacji.
 
Hazard jest offline  
Stary 18-10-2016, 21:17   #18
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
- Ale… co… jak? Dziękuję, ale... Nawet nie wiem od czego zacząć… - Bazylia poczuła się bardzo bezradnie. Anioł w końcu odzyskał przytomność i zachowywał się jakby nic się nie stało.
- Gdybym mógł, to bym ci pomógł lepiej, ale nie mogę - Raziel westchnął i rozłożył bezradnie ręce
- Widzę, że zostałaś zapieczętowana, więc to znaczy, że byłaś uśpiona jakiś czas. Z tą pieczęcią stałaś się nieodzownym elementem tego miejsca, nie ma innej drogi wyjścia, niż przejście przez piekło. Tylko tak mogę ci pomóc - mężczyzna pomasował dłonią obolały bok brzucha. Mimo wszystko uśmiechnął się lekko, aby Bazylia nie czuła zmartwienia.
- Skąd ty się tu wziąłeś? Jak to inaczej nie możesz mi pomóc? Jak ty wrócisz? Dlaczego leżałeś w kraterze? Czemu w tym mieście są same trupy? Czemu… czemu anioły zabijają grzeszników? - potok pytań wylał się w czerwonoskórej dziewczyny. Nawet jakoś nie oczekiwała odpowiedzi po prostu musiała wyrzucić z siebie te wszystkie pytania i męczące ją emocje.
- Hej, hej… Spokojnie. Oddychaj - anioł położył rękę na jej ramieniu i przechylił lekko głowę w bok, obserwując zdenerwowaną twarz dziewczyny. Możliwe, że nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo odczuła tę sytuację. Być może nie miał pojęcia, jak okropnie jest w piekielnym padole.
- Nikt nikogo nie zabija, oni tylko ich karzą. Tak to wygląda, mi też się to nie podoba i dlatego znalazłem się tu, gdzie jestem. Ale wciąż mam skrzydła, więc wrócę. Ciebie nie mogę zabrać, bo zostałaś już wpisana w świat tego planu, przepraszam. Wiem co się stało na górze, ale nie wierzę, że zaatakowałabyś jakiegokolwiek Anioła. To co cię spotkało było niesprawiedliwe. Spróbuję ci pomóc jak mogę, ale nie mogę zostać tutaj zbyt długo. Plan Piekielny potrafi wchłaniać swych gości - zakończył poklepując kobietę lekko po ramieniu.
- Zaatakowałam?! - kobieta podniosła głos zapominając o śpiących w domku. - Amelia sama sobie to zrobiła! Moim narzędziem! Zrzucili mnie… zrzucili mnie! Nic od nich nie chciałam. Lubiłam swoją kuźnię i nikomu tam nie wadziłam. Nie wtrącałam się w wasze anielskie sprawy, starałam się nie przeszkadzać i wykonywać to o co mnie proszono. Ale nie. Nie chciało mi się zaangażować to zaczęłam przeszkadzać… - wybuch emocji był niepodobny do stoickiej i strachliwej Bazylii. Oczy jarzyły jej się czerwienią kiedy odtwarzała w głowie strzępki pamięci.
- … Agch! Przepraszam..! Od kiedy się ocknęłam nic tylko same potworności. Wieszanie, rozpruwanie, torturowanie, sterty kości, piętrzące się trupy, potwory i strzelające anioły! Boję się, a na domiar złego prawie ciebie zabili, przez to co robią inne anioły!*
Raziel wysłuchał wszystkiego w milczeniu. We wszystkim, co mówiła, nie było nic, czego sam by nie wiedział. Nie mniej jednak nie miał bladego pojęcia, jak to wszystko naprawić, gdyż wielu opcji wyboru nie posiadał.
- Wiem, rozumiem. Czekali tylko aż mnie nie będzie. Mogłem po prostu wziąć cię ze sobą, razem poszukalibyśmy materiałów do twojej pracy. - rozłożył bezradnie ręce, chyba któryś raz z kolei. Czuł niemoc, choć zdawałoby się, że jako skrzydlata, niebiańska istota, ma jakąkolwiek władzę.
- O mnie jednak się nie martw, nie tak łatwo pozbyć się Anioła z anielskiej społeczności. Praktycznie mogę robić co chcę, tylko w teorii się to rozmywa, bo powinienem przyłożyć rękę do kar Grzeszników. Ja jednak uważam, że ich największą karą jest to, że muszą żyć ze swoim wyborem za życia, poza tym w piekielnym planie nie ma lekko - spauzował na chwilę, aby odetchnąć i rozejrzał się wokół
- Zostanę z wami póki nie znajdziemy teleportu do następnego kręgu. Uruchomię go dla was i tam się pożegnamy. Nie znam twoich znajomych, ale mam nadzieję, że nigdy nie dopuszczą się zdrady grupy. Niektóre propozycje demonów potrafią być kuszące

- A mi się wydaje, że po tym, co nam zrobili, raczej nie zechcemy pójść z nimi na układ - odezwał się ktoś cicho i sennie, co zostało poprzedzone skrzypieniem drzwi.. To był ten chuderlak, co wcześniej pomógł Shade'owi. Obserwował niezbyt pasującą do siebie parę, choć ponoć przeciwieństwa się przyciągają.
- A zechcesz pomóc komuś innemu? Szukam kogoś. Była niebianinem, może ją znasz. Jej imię to Jastra - po tej niezbyt dramatycznej pauzie rzekł dość nieśmiało. W końcu wciąż pamiętał to, co się działo na zewnątrz. Szukanie jednego z "gatunku" swych oprawców nie było zbyt mądre, ale musiał to zrobić.
Jarrod otworzył oczy. Ktoś głośno rozmawiał przed chatą, nie dając spać innym. Czarodziej wstał i opuścił swoje piętro. Ból głowy, lekko przytępiony w tej chwili i tak nie pozwalał na pełny odpoczynek, więc równie dobrze mógł sobie pogadać. Chwilę przysłuchiwał się rozmowie, i zdziwił się słysząc uwagę o teleporcie. Zdziwił się też relacją anioła i diablicy. Wyszedł przed chatę i kiwnął głową do rozmawiających.
-Miło wiedzieć, że nie masz złych zamiarów, Razielu. Piękny poranek….taki, alegoryczny -wskazał leżące na placu trupy, przeciągnął się, zrzucając resztki snu i uśmiechnął się. - Sugeruję ściszyć głos, inni jeszcze śpią. Wczoraj chyba mieliśmy nerwowy dzień- zerknął na Bazylię i kontynuował - Mówiłeś coś o teleporcie. Wiesz może, gdzie dokładnie się znajdujemy?
Bazylia zrobiła skwaszoną minę. Musiała oczywiście być za głośno. Oczywiście nie dali jej porozmawiać w spokoju tylko musieli się wtrącić teraz. Westchnęła czując, że wcale nie wyrzuciła z siebie kotłujących się emocji.
- Będę ciszej. Mogłabym skończyć rozmowę? - zapytała grzecznie. - Jestem pewna, że Raziel z chęcią z wami porozmawia.
-Pewnie. Poczekam. Mamy mnóstwo czasu. Chyba….- Jarrod uzbroił się w cierpliwość i spokojnie czekał, aż diablica skończy wypytywać anioła o swoje sprawy. W międzyczasie przysiadł tak jak Saidin pod ścianą i zaczął przeglądać księgę zaklęć, próbując oszacować straty jakie spowodował niziołek
Raziel spojrzał na ludzi z niemałym zdziwieniem. Zachowywali się co najmniej, według niego, dziwnie. Mimo wszystko wzruszył ramionami, bo czego mógłby się spodziewać po gościach w piekle? Chyba jedynie Bazylia niesłusznie tutaj trafiła. Tak mu się przynajmniej wydawało.
- Możecie tutaj czekać i na następny nalot, póki nie zobaczę waszych znamion, raczej się nie dogadamy - stwierdził oschle, kręcąc głową z dezaprobatą - To Piekło, nie każdy tutaj trafił za kradzież chleba, są mordercy, którzy na to zasłużyli. - skwitował poważnie.

Na te słowa Bazylia otworzyła i zamknęła usta. Z jakiegoś dziwnego powodu nie pomyślała o towarzyszach jako niebezpiecznych. Nie w taki sposób. Że są grzesznikami. Niby za co innego idzie się do piekła? Ona zaś miała w żyłach demoniczną krew. To tak jakby miała tutaj należeć. Była, bo powinna tutaj być, nie dlatego że zasłużyła. Spojrzała w kierunku ludzi zastanawiając się cóż takiego zrobili, że znaleźli się w piekle?* Za to Saidin po prostu oparł się o ścianę z nietęgą miną. On sam nie miał pojęcia czemu tu trafił, więc przyglądał się najpierw aniołowi jak idiota, a następnie zaczął szukać na swoim ciele ów znaku, choć nawet nie wiedział jak on wygląda.
- S...? - mruknął pod nosem skonsternowany i podrapał się po głowie widząc jakąś literkę wypaloną na jego ramieniu. Jego umysł zbyt jeszcze senny był, by powiązać pewne fakty. Anioł jedynie przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę, patrząc na niego wyczekująco.
Jarrod nie komentował, jedynie spuścił głowę ale dało się zauważyć jego ironiczny uśmiech. Potem obnażył szatę na piersi ukazując na skórze cały wianek czarnych, wypalonych niczym stygmat liter.
-Ma rację - zachichotał czarodziej -Ale mam wrażenie, że zanosi się na propozycję? - czarodziej spojrzał na anioła mrużąc oczy, wstając i poprawiając szaty.
- Co oznaczają te litery? - zapytała Bazylia samej dotykając swojego znamienia na łopatce. Ona akurat pamiętała jego wypalenie. Zdarzyło się wszak po przebudzeniu.
- Piętno jest stałe i nigdy nie zniknie, określa, tak jakby powód, dla którego tutaj jesteście. “S” jest typowe dla samobójców, demony lubują się w uprzykrzaniu im życia jeszcze mocniej. “M”, to morderca, też dosyć popularne, wcale nie takie rzadkie. Ty Bazylio, masz “R”, czyli coś co moim zdaniem jest najmniej sprawiedliwe; rasa. Co do ogólnych ran i okaleczeń, one w pewnym momencie i tak się zregenerują, jedyne czego nie da się odnowić tutaj, to dusza. Być może spotkaliście już Pożeracza Dusz, jest chyba jednym z większych zagrożeń - kiedy Anioł mówił, nie było słychać w jego głosie ani entuzjazmu, ani jakiejkolwiek innej emocji, która nadałaby jakiejś cechy wypowiedzi. Suche fakty jednak wciąż zdawały się być przydatne.
- Cieszy mnie, że czujecie się już na tyle dobrze, by móc pobudzić wszystkich o tak wczesnej porze - z wnętrza chaty wyłonił się nagle wiedźmiarz. Mimo swoich słów, ani wyraz jego twarzy, ani ton głosu nie ukazywały jednak śladów irytacji. Zbliżył się do anioła i podwinął rękaw swojej podartej i brudnej szaty, ukazując wszystkim wytatuowaną na przedramieniu literę “W”. Spoglądając pytająco na Raziela, dał wszystkim do zrozumienia, że zdążył już usłyszeć nieco z ich rozmowy. - Wiem na wskutek czego tu trafiłem, jednak jakbym się nie głowił, nie mogę rozszyfrować swojego grzechu. Może to wina tak wczesnej pory…
- Może po prostu użyłeś nie tego czaru, co potrzeba? - odpowiedział mu pytaniem, jakby miał świadomość, że Roland na pewno sam doszedł do odpowiedzi na swoje pytanie. Pojawianie się coraz większej ilości towarzyszy Bazylii było męczące, choć Raziel znosił to z powagą i spokojem.
Na te słowa Roland uśmiechnął się krzywo i parsknął.
- Rozumiem o co ci chodzi, ale mylisz się. Użyłem tego czaru, którego powinienem i którego chciałem użyć… Po prostu jego komponentem była moja dusza. - Rozłożył z udawaną bezradnością ręce mówiąc to wystarczająco głośno, by wszyscy zebrani usłyszeli jego słowa. Przyjrzał się im, jakby zastanawiał się, czy powinien powiedzieć coś więcej, jednak po krótkiej chwili machnął ręką. - No nic. Nie chciałem przeszkadzać, rano, o nieco bardziej ludzkiej porze, zapewne będziemy mieli lepszą okazję do rozmów. Wtedy wszyscy przedyskutujemy dalszy plan działania... - to powiedziawszy, Roland niespiesznie skierował się do chaty, by położyć się ponownie przy Johannie.

Bazylia popatrzyła za odchodzącym Rolandem. Odwróciła się do Raziela z niepewnością w oczach. Ostatecznie nie powiedziała już nic więcej. Cała ta sytuacja zburzyła jej chęć do rozmowy i tłumaczenia wszystkiego. Po krótkiej chwili niezręcznej ciszy Bazylia postanowiła wrócić do środka domku. Rzuciła tylko pojedyncze spojrzenie aniołowi jakby chciała go zachęcić aby poszedł za nią. Nieświadoma wydarzeń jakie miały nastąpić niedługo usadowiła się z powrotem przy ścianie podkurczając nogi. Trochę za dużo było dla niej tych wszystkich emocji. Potrzebowała je przeprocesować, a to jej nigdy nie zajmowało mało czasu.
 
Asderuki jest offline  
Stary 18-10-2016, 21:29   #19
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Czarodziej znów śnił. Ulice Katheer, miasta w którym spędzał całe życie ponownie wróciły, a przesuwające się przed oczyma obrazy wywoływały na przemian uczucia tęsknoty, bezsilności i w końcu gniewu.



Przewrócił się wśród śmieci poddasza......otwierając oczy w łóżku, szerokim i pokrytym aksamitem o kolorze głębokiej zieleni. Rzeźbione wsporniki trzymały jedwabny baldachim, delikatnie drgający na wietrze. Pachniało wonnym kadzidłem i ciężkimi perfumami a smużki ciągnącego się z mosiężnych kadzielnic dymu niosło feerię zapachów, od których umysł czarodzieja wariował a sufit kręcił się jak oszalały, powoli jednak zwalniając. Zza grubych, chyboczących się lekko kotar, które zaciągnięte w oknach otulały pokój w półmroku dochodził gwar ulicy. Ryczenie wielbłądów, rżenie koni i jazgot kupców, zachwalających swoje towary. Chichot dziewczyn, dźwięki szałamai przeplatany dochodzącym gdzieś z dołu skrzypem żurawi do pojenia zwierząt przywołał nowe wspomnienia. Poczuł na skórze powiew wiatru - był w samych szarawarach, i na próżno jego zaćmione przez narkotyki oczy szukały na podłodze śladów burnusa lub dżelabiji, którym mógłby się okryć. Nigdzie jednak nie dostrzegał swojego odzienia, choć jeden z jego butów wystawał zza kotary, jakby niemy świadek jego moralnego upadku.

"Karawanseraj" pomyślał Jarrod i próbował wstać, choć jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie był w stanie ruszyć się nawet, kiedy usłyszał łomot kroków po schodach. Widział rozmazane cienie strażników, błysk grotów włóczni w ciemnościach, a potem potworny ból, kiedy ostrza wbijały się w ciało, przebijając je na wylot i tnąc aksamitną pościel.
Jakimś cudem wciąż żył, obserwując własną agonię i słabowite ciało które nie potrafiło miłosiernie zakończyć bólu. Do pokoju weszła w końcu kobieta, spowita czarnymi szatami niczym demon. Pochyliła się nad zdychającym, plującym krwią czarodziejem, bawiąc się jego bólem. W jej ręce błysnął zakrzywiony nóż, którego błyśnięcie obiecywało nowe męczarnie. Ciało czarodzieja wygięło się w łuk, kiedy kobieta sięgnęła w dół, patrosząc Jarroda, i sięgając po wciąż bijące serce, triumfalnie unosząc swoją zdobycz.....

-Agh, Przepraszam! -.....nienaturalne......nierzeczywiste......zniknę ło.....

Jarrod widział pustą butelkę leżącą na poddaszu w stercie śmieci.

-Kurwa..... - mruknął czarodziej i wciąż trzymając się za bolącą klatkę piersiową zaczął schodzić na dół, aby dowiedzieć się, któż to zakłócił mu taki przepiękny......koszmar.

Anioł okazał się grzeczniejszy niż Jarrod mógłby przypuszczać. Nie zabił ich a jedynie pokazał gdzie ich miejsce. Uczciwy układ, o ile czarodziej mógł oceniać ze swojego punktu widzenia. Z drugiej strony, czego można było się spodziewać po wysłanniku tych dobrych? Być może dobroć wylewałaby się z niego nawet wtedy, gdy swą bronią karałby grzeszników, smagając ich dusze płomienistym mieczem. Co prawda wyobrażenia Jarroda nie uwzględniały, że zamiast miecza anioł będzie strzelał z czegoś, co przypominało broń palną psów sułtana, ale mimo wszystko wolałby nie testować jego cierpliwości. Bazylia, czyli coś, co powinno potulnie siedzieć w piekle i pomagać w dręczeniu wszelkiego rodzaju grzeszników okazała się podopieczną anioła. Relacja ojciec-córka raczej nie wchodziła w grę, choć z drugiej strony.....może anioły również miały na górze burdele? W każdym razie większość książek w Katheer które czytał o piekle i niebie okazywało się farmazonami, choć jedna wiadomość, najważniejsza, okazała się jednak prawdziwa. Z piekła istniało wyjście.....

Znalezienie go oczywiście nie mogło być proste. Trzy piekielne ogary, najwyraźniej przysłane tu tropem kogoś były pierwszą wskazówką, że nie będzie łatwo. Jarrod, wciąż cierpiący z powodu bólu głowy i nieprzespanej nocy podniósł ręce do zaklęcia, a całun niewidzialności otoczył wkrótce jego ciało. Przeklinał swoją niefrasobliwość. Mógłby lepiej się przyłożyć, a przede wszystkim zajrzeć do swojej księgi zaklęć a nie pieprzyć z aniołem o odkupieniu, grzechach i całej reszcie. Potem wszystko potoczyło się szybko - ktoś wyskoczył do przodu, a strzały z broni anioła niosły się echem po przypominającym jatkę placu. Kolorowy rozbłysk który wyczarował kładł już wielu twardzieli, zamieniając ich w śliniące się worki mięsa które można było wręcz oprawić nożem. Nie zrobiły najmniejszego wrażenia na szybkich i agresywnych ogarach. Zbyt szybkich na jego kwasowe strzały, którymi strącał czasem dla zabawy kolorowe lampiony wiszące pomiędzy budynkami ku uciesze gawiedzi. Ogarów było jednak zbyt mało, a ich ofiar zbyt wiele.....
 
Asmodian jest offline  
Stary 19-10-2016, 14:23   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Shade obudził się, ku swemu zdumieniu, mniej więcej żywy. Jeśli, oczywiście, stan, w jakim się znajdował, można było nazwać życiem.
Skoro go wszystko bolało, to chyba żył tym dziwnym, piekielnym życiem. Był bardziej żywy niż stosy napotkanych wczoraj (jeśli to było wczoraj) truposzy.

Rozejrzał się po otoczeniu.
Był w nieznanym sobie pomieszczeniu, w otoczeniu w połowie sobie nieznanych ludzi i nieludzi. Na dodatek nie wiedział, skąd się tu wziął, a w głowie tkwiło mu wciąż wspomnienie snu. Koszmarnego nie do opisania.
Czy gdyby się nie obudził, miałby spokój? Wieczny? Nie miał pojęcia. Ale skoro już w jakiś sposób obudził się wśród... hmmm... żywych, to raczej nie powinien się wylegiwać, chociaż nie da się ukryć - na to własnie miał największą ochotę.

- Dziękuję za pomoc - powiedział wstając z łoża boleści. Rzucił to podziękowanie bardziej w powietrze, niż kierując je do konkretnej osoby.
Ostatnie, co pamiętał, to to, że otwierał drzwi do jakiejś chaty. A potem to już szarpały go jakieś truposze, podszywające się pod jego rodzinę.
Ktoś musiał go tu przynieść, ktoś podleczyć, ale Shade nie zamierzał wypytywać o szczegóły. A już z pewnością nie zamierzał pytać 'gdzie jestem' i 'jak się tu znalazłem'.
Sądząc z tego, że była tu i Bazylia, i Roland, i anioł, mógł wnioskować tylko jedno - był stale w Piekle. I to mu wystarczało.
- Shade - przedstawił się tym, którzy jeszcze nie mieli przyjemności go poznać.

* * *

Na spacery Shade ochoty nie miał, ostatnie jednak doświadczenia sugerowały, iż nawet w miejscach na pozór bezpiecznych, takich jak ta osada, lepiej było poruszać się w grupie.
Gdyby zaś radosna kompania postanowiła ruszyć dalej, to tym bardziej nie mógł tu zostać.

Ranek był ponury, a ogólnego nastroju nie poprawił widok tego, co się działo na pobojowisku. Trzy przerośnięte kundle, z ogniem płonącym w ślepiach, to jak na jednego, pokiereszowanego na dodatek, łowcę, było zdecydowania za dużo.
Wnet się okazało, że, czasami, dobrze jest mieć anioła w pobliżu. Co prawda Shade przyczynił się do utrupienia jednego z ogarów z piekła rodem, ale bez wątpienia palma pierwszeństwa na niwie wojennej powinna przypaść własnie aniołowi. Razielowi bodajże.

Gdy padł ostatni przeciwnik Shade ruszył w stronę powalonych bestii. Miał zamiar rzucić na nie okiem z bliska, tudzież spróbować odzyskać wystrzelone strzały.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172