|
Wykiwali go! Miał już rzucić się im do gardeł, lecz w tej samej chwili podniesiono kurtynę! Oto zaczynało się najwspanialsze przedstawienie w Podmroku! Spektakl tak krwawy, iż nie zostanie nikt, by o nim opowiedzieć! A przynajmniej jeżeli chodziło o tych, których zdanie było nic nie warte. Błyskawicznym ruchem ręki zamienił maski. Wybór był iście zaskakujący, gdyż ta maska... nie wyrażała nic! Oto bowiem przywdział swą twarz w zupełną obojętność! Nic bowiem tak nie działa na widza jak czyny! Zaś czyny niepoparte emocją kreowaną przez usta, policzki, czy oczy był jeszcze bardziej zaskakujący i intrygujący! Ba! Wyrażał więcej, aniżeli twarzy byłaby wstanie. Zerwał się z miejsca brzęcząc łańcuchem. Inni już biegli, lecz On zbliżał się do nich, tak samo jak niewypowiedziane piękno sztuki zabijania, sztuki bólu oraz pierwotnego krzyku. Nie zdołał jednak rozpocząć ten sceny, jeszcze nie, gdyż drowy, te ponoć tak wyćwiczone w zadawaniu bólu i okrucieństwie drowy, uciekały! Niemniej na nic im się to zdało, gdyż kilka uderzeń serca później zostali pochłonięci przez płomienie kuli ognistej. W powietrzu rozniósł się zapach zwęglonego mięsa, gdy przekraczał wrota, a za nim dogasały płomienie. Nie przejmował się zbytnio tym, iż odebrano mu pierwsze ofiary. Z drugiej strony może było to i lepiej, nie marnował sił na byle statystów, kiedy w grę wchodzili o wiele ciekawsi aktorzy! Przykładem był chociażby ten cały mag, który to swą komnatę miał mieć gdzieś na północnym wschodzie względem gramy. Za kulisami. Będzie go musiał wyciągnąć w takim razie na... Nim zdążył dokończyć swą myśl rycerz ruszył przed siebie, zaś jego krokom towarzyszyło rozchodzące się chrzęszczące echo. Oto problem z wyciąganiem aktorów na scenę został rozwiązany! Ba! Było nawet o wiele lepiej! Przy odrobinie sprawności aktorskiej maga ten oto denerwujący jegomość wkrótce zakończy swój marny i nudny scenicznie żywot. Skwitował to tylko niemym śmiechem, po czym ruszył pędem ku komnacie maga. Minął bez problemu przykutych do ściany niewolników, tak samo zresztą jak obok elfki z łukiem, na którą to rzucił tylko przelotne spojrzenie. Gdyby tylko zadawała sobie sprawę z tego w jakże pięknych szkarłatnych barwach malowała się jej przyszłość! Sceniczna przyszłość u boku największego aktora jakiego nosił Faerun! O ile tylko okaże się tak pojętna jak miał nadzieję. Zaprawdę byłby niepocieszony, gdyby okazało się inaczej. Niemniej miał przed sobą długo wyczekiwany występ! |
|
Epilog - Samwise W Enklawie drowów, zapanował pełny chaos. Wszystko wskazywało na to, że nasi bohaterowie, mimo wcześniejszych licznych zwycięstw, w tym najważniejszym momencie nie podołają zadaniu. |
|
Starcie rozpoczęło się od potężnej eksplozji, której huk rozniósł się po Enklawie. Zaprawdę nie mógłby wymarzyć sobie lepszego rozpoczęcia spektaklu. Nie czekając ruszył na scenę, by wyłonić się zza kurtyny ściany. Nie zwrócił absolutnej uwagi na przedmioty znajdujące się w komnacie drowiego maga, teraz liczył się tylko występ i nic innego! Z chwilą, gdy wyłonił się na scenę jego twarz zdobiła maska z szaleńczym uśmiechem. Uśmiechem pełnym pasji oraz żądzy mordu. Żądzy, która została podsycona widokiem śmierci największego konkurenta, wielkiego mężczyzny zakutego w masywną płytową zbroję. Nie miał czasu radować się tym widokiem, gdyż musiał skupić się na swej roli, a także czymś, co przedstawiało się na najwspanialszego współaktora jakiego dane mu było do tej pory spotkać. Stworzeniem tym był ponad dwumetrowy czteroręki stwór o ciemnej skórze i białych włosach z przebłyskami brudnej żółci. Parę większych ramion miał zakończoną wielkimi pazurami. Zakrwawionymi pazurami, bowiem w tejże chwili walczył z nim jaszczur orczycy. Był to idealny moment do ataku i ukazania jego kunsztu. Łańcuch zapłonął... By z wielką prędkością wbić się w cielsko demonicznego stwora. By zatopić w nim swe rozgrzane kły. By rozdzierać mięśnie, ścięgna i skórę. By pociągnąć za sobą ryk bólu przetaczający się po Enklawie. Wokoło spadł krwawy deszczyk. Po masce pociekły karminowe łzy. Demon wpadł w furię i w kilku przepełnionych pierwotnym szałem ciosach powalił jaszczura, a następnie nabił na swe pazury elfkę i odrzucił skrytobójczynię. Aravon patrzył jak ciało elfki spada z wielkich pazurów, a oczy pełne bólu zachodzą mgłą... bez życia. Nagle wszystko ucichło. Ta, która miała mu asystować przy kreacji jego trupy oraz w przygotowaniach do występu jego życia ruszyła w drogę w zaświaty... Zaś ten który to uczynił uczynił to szybko jednym ciosem. Bez szans na krzyk, czy reakcję ofiary. Bez krzty scenicznego cierpienia. Zabił ją... Ot tak... Przez Enklawę przetoczył się krzyk, lecz nie był to tym razem krzyk bólu. Był to krzyk straty i furii. Aktor rzucił się w stronę demona, smagnął łańcuchem okręcając go wokół jego łba. Wskoczył mu na plecy, szarpnął łańcuchem. Zaparł się. Z furią. Z szałem w oczach. Płomienna garota zacisnęła się wokół szyi paląc skórę i włosy. W powietrze uniósł się zapach palonego mięsa, włosów oraz krwi. Kątem oka dostrzegł jak skrytobójczyni dopada do JEGO elfki i znika. Obie znikają! Z gardła wydarł mu się krzyk sprzeciwu zagłuszający chrupot łamanego demonicznego karku. Szarpnął za łańcuch raz jeszcze, z całej siły... Z całą przepełniającego go furią... W powietrze wylatuje fontanna krwi. Białowłosa głowa toczy się po posadzce. W powietrzu unosi się zapach palonego ciała. Będąc przepełniony szałem nie dostrzegł jak zbliżają się do niego dwa wielkie pająki. Pająki, które popełniły ostatni błąd swego żywota. Nie zważając już na nic rzucił się w morderczy taniec. Wężowy płomień smagał je raz i drugi nie dając szansy na odpowiedź. Raz tylko jednemu udało się dopaść jego uda, lecz ten nawet tego nie zauważył. Łańcuch pędził dalej, patrosząc kolejno pierwszego i drugiego insekta. W chwili, gdy oba padły do jego stóp, wzniósł łańcuch oburącz w górę i poparł ten gest donośnym szaleńczym śmiechem wypełnionym euforią i nienawiścią. Kątem oka dostrzegł stojącą i obserwującą go orczycę. W cieniu maski dało się dostrzec błysk szerokiego uśmiechu. Wtedy to też opuścił łańcuch i ciągnąc go za sobą ruszył powolnym krokiem ku bramie do świątyni. Z transu wyrwało go nagłe szarpnięcie. Wolno odwrócił głowę, by dostrzec małego gada wczepionego zębami w fałd jego nogawki. Wtem przez głowę przetoczyła mu się nawałnica myśli. To był koniec tego występu... Bez trupy. Bez widowni. Nie ma spektaklu... Zwrócił wzrok znów ku jaszczurowi, po czym wyciągnął ku niemu dłoń i wyszeptał jedno słowo. Po masce pociekła mu łza... |
Kula ognia nie była najlepszym rozpoczęciem tajnego czyszczenia Enklawy, lecz Sherrin z ochotą zabrała się za wykonanie swojej części planu. Skrytobóstwo magów było w końcu tym, czym głównie służyła drużynie. A przynajmniej sądziła, że ekipa ma jakiś plan; do tej pory zawsze tak było. Niestety walka zaczęła się wcześniej niż calishytka zdążyła dotrzeć do drowiego czarownika; zbyt wcześnie. Nim dziewczyna celnym ciosem zgładziła magusa ten zdążył już poczynić w drużynie Srebrnej Gwiazdy znaczne spustoszenia. Skrytobójczyni nie miała jednak czasu ani sposobności by przyjrzeć się - ani tym bardziej pomóc - ekipie prowadzonej przez paladyna i Skowyt; wielki demon przyzwany nie wiadomo skąd już atakował Livenshyię, która miała ubezpieczać Sherr. Z boku atakował go Avaron, więc Sherrin doskoczyła z drugiej flanki, lecz za późno; elfka padła martwa, rozerwana przez długie szpony szkaradzieństwa. Atakująca demona i równocześnie unikająca żuwaczek pajaków Lolth Sherrin nie miała czasu ani sposobności by pomóc tropicielce; zresztą widziała już, że żadna lecznicza mikstura tu nie zaradzi. - Nie podołamy im wszystkim! Po nich przyjdą następni! Mélamar! Odwrót! - usłyszała nagle w głowie głos Samwisa. Czyżby reszta... Skrytobójczyni nie miała zamiaru poddawać refleksji słów najmądrzejszego członka drużyny, ani tym bardziej z nimi dyskutować. - Wiejemy!! - wrzasnęła do aktorzyny i szczupakiem skoczyła w stronę ciała Livenshyi, zgrabnie przetaczając się pod pazurami draeglotha. - Mélamar! - wrzasnęła, łapiąc za nogę elfki. Przynajmniej tyle była jej winna. Gwiazda miała kapłanów i zasoby. Lojalność tropicielki z pewnością zostanie doceniona. Sherrin siedziała na ciepłym piasku, tępo wpatrując się w morze. Nie mogła uwierzyć, że ich misja tak się zakończyła. I nie chodziło wcale o śmierci, których można było uniknąć lub odwrócić. Po powrocie na Wyspę spodziewała się odpoczynku, przegrupowania i ponownej szarży na Enklawę, a nie... Klapy. Bo to była klapa. Revalion i Samwise odeszli z Gwiazdy w zasadzie z dnia na dzień. Wszyscy wydawali się tak załamani porażką w podziemiach, jakby takie sytuacje nie były wpisane w życie awanturnika. Nikt nie kwapił się do powrotu do krasnoludzkiej twierdzy, wykończenia drowów czy choćby nieumarłych. Dobrze zapowiadająca się drużyna rozpadła się w mgnieniu oka i Sherrin zupełnie tego nie rozumiała. W zamyśleniu obróciła na palcu pierścień, który pozostawił jej paladyn. Nie chciała zastanawiać się czy żyłby gdyby go miał przy sobie. To był jego wybór, który ona zawsze będzie nosić w swoim sercu. Dziewczyna westchnęła, wstała i otrzepała spodnie z piasku. Nie mogła wiecznie tu siedzieć i użalać się nad sobą. Nowe zlecenia czekały. Nowe zlecenia... i nowa drużyna najemników Srebrnej Gwiazdy. |
|
Tragiczny koniec. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:46. |
|
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0