Kiedy potwór zniknął z pola widzenia, drowka przyklęknęła przy swym martwym wilku, a z jej oczu popłynęły łzy. Pierwsze od czasu, kiedy zabito jej ojca.
- Rahnulf… - wtuliła twarz w sierść zwierzaka i pogładziła dłonią jego łeb.
- Jeszcze do mnie wrócisz… A teraz śpij... - podniosła się i otarła łzy mając nadzieję, że nikt z jej towarzyszy nie widział jej chwili słabości.
Kiedy się już uspokoiła ruszyła w kierunku rannego mnicha w celu jego uleczenia, co chwilę odwracając głowę w kierunku martwego Rahnulfa. Kiedy znalazła się przy Mawashiim, przykucnęła i powiedziała:
- No dobra… To spróbujmy cię poskładać…
Rashad otrząsnął się z krwi bazyliszka, odprowadzając wzrokiem uciekającego niewiarygodnie szybko potwora, który zniknął za zasłoną czerwonej mgły. W pierwszym odruchu chciał go ścigać, ale jakie szanse miałby podążając za takim szybkim stworem na jego terenie? Z głębokim oddechem pozwolił by adrenalina wypłynęła z niego, wraz z przyspieszającą jego ruchy magią Amiry. Podszedł do Shillen i leżącego mnicha. Znał ich dopiero od dnia i nie miał powodów by żywić do nich sympatię, szczególnie do ciemnej elfki o zbyt długim języku, ale byli użytecznymi sprzymierzeńcami póki co.
- Cieszę się, że żyjesz Mawashii, ta blizna będzie godną pamiątką dla wojownika, prawie dostaliśmy tę bestię, kiedy wskoczyliśmy jej na grzbiet, żałuję, że nie odcięliśmy więcej tych parszywych łbów... Przykro mi z powodu twojego towarzysza Shillen, mam nadzieję, że znajdziesz sobie innego. Z tego co słyszałem bazyliszek nie poluje w nocy, możemy schronić się w jego leżu, inne drapieżniki powinny się bać tam zapuszczać... - powiedział rozglądając się dookoła..
- A skąd się wziął tamten wojownik? - Dziękuję Rashadzie, jednak mam nadzieję, że nowy towarzysz nie będzie potrzebny - powiedziała bez emocji elfka, zwracając twarz w stronę arystokraty. - Jeśli znajdę odpowiednie zioła i inne składniki, to Rahnulf jeszcze wróci… - wróciła wzrokiem do Mawashiego.
- Jesteś pieprzonym farciarzem, wiesz? Jak wylądowałeś w pysku tego czegoś to myślałam, że już nie żyjesz - wyszczerzyła zęby do mnicha.
Mawashii otworzył oczy, a świat zaczął z powrotem nabierać kolorów. Co prawda bardzo jednolitych i w większości nudnych, zielono-szarych, ale jednak kolorów. Stali już nad nim drowka z szlachcicem, ale ich słowa dopiero powoli zaczynały docierać do mnicha. Otarł ręką twarz, a widok świeżej krwi na rękawie potwierdził słowa Rashada. “Blizna? Wojownik? W pysku!?”. Pytania kłębiły się w głowie Mawashiego. Teraz, gdy walka dobiegła końca, zaczęła go zastanawiać natura potwora. Żałował, że tak słabo się przyjrzał poczwarze, co może nieco zniekształcić jej obraz, gdy będzie ją przerysowywał w swoich notaktach.
- Dziękuję Shillen… - spróbował się podnieść, co zakończyłoby się kolejnym upadkiem, gdyby drowka nie przytrzymała mnicha. Skłonił głowę jeszcze raz w geście podziękowania i wskazał na zbieraninę przy nieznajomym
- pomóż mi jeszcze dołączyć do reszty grupy.
Shillen skinęła głową i poprowadziła mnicha w kierunku reszty.
- Droga Shillen, zauważyłem, że udało ci się zebrać strzały, które straciłaś w walce, mi niestety zostały tylko dwie... jak pewnie zauważyłaś, strzelam nie tylko celnie, lecz również niezwykle szybko. Może byłabyś łaskawa pożyczyć mi kilka strzał - Rashad zwrócił się do elfki.
- Hmmm… Faktycznie nawet dobrze strzelasz - odpowiedziała szlachcicowi.
- Myślę, że mogę Ci kilka POŻYCZYĆ - zaakcentowała ostatnie słowo i wyciągnęła kilka strzał, po czym podała je Rashadowi.
- Dziękuję, nie pożałujesz tego - odpowiedział Rashad, ukrywając niezadowolenie, że musi się prosić o takie rzeczy.
Barbarzyńca stanął na nogach i popatrzył po okolicy szukając zagrożenia. Nie zauważył już bestii więc jego wzrok spoczął na kobiecie, która go uratowała.
- Dzięki - powiedział głębokim głosem i słychać było, że raczej ten wojownik nie nawykł do podziękowań.
- Zowią mnie Hargar - skłonił się lekko wybawicielce i zaczął otrzepywać się z resztek bagna.
Minerva właśnie kończyła pieśń, którą przegnała stwora:
“Za chwilę skończy się mój czas
Mam trzy sekundy, sekundy na odpowiedź
Ręce mi więdną, czuję strach
A moje nogi kołyszą się miarowo
W ustach czuję gorzki smak
Wstydu smak, tak dobrze go znam
Nie myślę już, bo karuzeli wir
Zawładnął teraz moją głową
Dławi mnie strach, strach”
Kiedy złożyła ostatni akord, sfrunęła na solidną ziemię (nie miała zamiaru sama grzęznąć w jakimś bagnie) i kiwnęła głową nieznajomemu.
- Szkoda by było, żeby i silny mężczyzna zginął taką bezsensowną śmiercią nieprawdaż? - zamrugała.
- Jestem Minerva, kobieta w potrzebie… odważnego i... wdzięcznego towarzysza. - W potrzebie? - Zdziwił się Hargar. -
Wydaje mi się, że raczej ja byłem. - Sposępniał z lekka. Barbarzyńca delikatnie szedł by znaleźć się na twardym gruncie w morzu bagna.
- Gdzie jesteśmy tak właściwie pani? - Zapytał będąc już przy kobiecie.
- Gdzie? Cóż, inni podróżni może mają jakieś detale, ja osobiście nazywam to miejsce Wyspą Grozy.